Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.
z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)
Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.
Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.
Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.
ojciec święty Benedykt XVI
____________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
31 lipca
Święty Ignacy z Loyoli, prezbiter
Zobacz także: • Błogosławiona Zdzisława Cecylia Schelingowa, zakonnica • Święty Justyn de Jacobis, biskup • Błogosławiony Michał Oziębłowski, prezbiter i męczennik |
Inigo Lopez urodził się w roku 1491 na zamku w Loyola w kraju Basków (Hiszpania), jako trzynaste dziecko w zamożnym rycerskim rodzie. O jego wczesnej młodości mało wiemy. Otrzymał staranne wychowanie. Był paziem ministra skarbu króla hiszpańskiego, następnie służył jako oficer w wojsku wicekróla Nawarry. Nosił długie włosy, spadające mu aż do ramion, różnobarwne spodnie i kolorową czapkę. Publicznie najchętniej pojawiał się w pancerzu rycerza, nosząc miecz, sztylet i oręż wszelkiego rodzaju. Kiedy po latach opowiadał współbraciom o swoim życiu, wyznał, że do 30-tego roku życia oddawał się marnościom świata, że z próżnej żądzy sławy jego największą rozkoszą były ćwiczenia rycerskie. W czasie walk hiszpańsko-francuskich znalazł się w oblężonej Pampelunie. Zraniony poważnie w 1521 r. przez kulę armatnią w prawą nogę, został przewieziony do rodzinnego zamku. Długie miesiące rekonwalescencji były dla niego okresem łaski i gruntownej przemiany. Dla skrócenia czasu prosił o powieści rycerskie, ale na zamku ich nie było. Podano mu więc książkę znaną w całym średniowieczu, którą napisał bł. Jakub de Voragine – Złotą legendę. Bratowa podała mu ponadto Życie Jezusa Ludolfa de Saksa. Gdy tylko Inigo wyzdrowiał (chociaż na nogę kulał całe życie), opuścił rodzinny zamek i udał się do pobliskiego sanktuarium maryjnego, Montserrat. Zdumionemu żebrakowi oddał swój kosztowny strój rycerski. Przed cudownym wizerunkiem Maryi złożył swoją broń. Stąd udał się do Manrezy, gdzie zamieszkał w celi, użyczonej mu przez dominikanów. I tu jednak wydawało mu się, że ma za wiele wygód. Dlatego zamieszkał w jednej z licznych grot. Aby zdławić w sobie starego, próżnego, ambitnego człowieka, nie golił się ani nie strzygł, pościł codziennie i biczował się, nie obcinał paznokci, nie nakrywał głowy. Codziennie bywał u dominikanów na Mszy świętej. Oddawał się modlitwie i rozważaniu Męki Pańskiej. Szatan dręczył go gwałtownymi pokusami aż do myśli o samobójstwie. W takich zmaganiach powstał szkic jego najważniejszego dzieła, jakim są Ćwiczenia duchowne. Formę ostateczną otrzymały one dopiero w 1540 roku. Były więc owocem 19 lat przemyśleń i kontemplacji. Pragnąc nawiedzenia Ziemi Świętej i męczeństwa z rąk Turków, Ignacy zupełnie wyczerpany z sił, po prawie rocznym pobycie w Manrezie, przez Rzym i Wenecję udał się w pielgrzymkę. Żył z użebranych pieniędzy i czynionych po drodze przysług. W 1523 r. dotarł szczęśliwie do celu. Chciał tam pozostać do końca życia, dopiero w wyniku nalegań tamtejszego legata papieskiego wrócił do kraju. W drodze był dwukrotnie więziony pod zarzutem szpiegostwa. Po długiej podróży powrócił do Barcelony, gdzie przez dwa lata uczył się języka łacińskiego. Nie wstydził się zasiadać w ławie szkolnej z dziećmi, chociaż miał już wówczas 34 lata. Potem udał się do Alkala, by na tamtejszym uniwersytecie studiować filozofię. Wolny czas poświęcał nauczaniu prawd wiary prostych ludzi. Mieszkał w szpitalu i utrzymywał się za posługę oddawaną chorym. Jego żebraczy strój i niezwykły tryb życia wzbudziły u niektórych nadgorliwców podejrzenie, czy przypadkiem Ignacy nie należy do sekty alumbrado, która w tym czasie niepokoiła w Hiszpanii władze kościelne. Dostał się nawet do więzienia, które było w posiadaniu Świętej Inkwizycji. Po uwolnieniu z niego podążył do Salamanki, by na tamtejszym uniwersytecie kontynuować swoje studia (1527). I tu inkwizycja go zauważyła – ponownie trafił do więzienia. Przykre przesłuchania zniósł z radością dla Pana Jezusa. Po uwolnieniu z więzienia, w którym był kilka tygodni, powrócił do Barcelony, a stąd udał się do Paryża (1528). Miał już wówczas 37 lat. Utrzymywał się znów z żebraniny. Dla uzbierania koniecznych opłat w wolnych miesiącach udał się w charakterze żebraka do Belgii i Anglii. Na uniwersytecie paryskim Ignacy zapoznał się i zaprzyjaźnił ze św. Piotrem Faberem i ze św. Franciszkiem Ksawerym. Do ich trójki dołączyli niebawem Jakub Laynez, Alfons Salmeron, Mikołaj Bobadilla, Szymon Rodriguez i Hieronim Nadal. Wszyscy zebrali się rankiem 15 sierpnia 1534 roku w kapliczce na zboczu wzgórza Montmartre i tam w czasie Mszy świętej, odprawionej przez Piotra Fabera, który miesiąc wcześniej otrzymał święcenia kapłańskie, złożyli śluby ubóstwa, czystości oraz wierności Kościołowi, a zwłaszcza Ojcu Świętemu. W ten sposób powstał nowy zakon, zwany Towarzystwem Jezusowym. Wszyscy skierowali swoje kroki do Wenecji, by stamtąd odpłynąć do Ziemi Świętej, nawracać niewiernych i z ich ręki ponieść śmierć męczeńską. Do pielgrzymki jednak nie doszło, gdyż Turcja prowadziła właśnie wojnę z Wenecją. Udali się więc do Rzymu, aby przedstawić się papieżowi i oddać się do jego dyspozycji. Paweł III przyjął ich życzliwie. Korzystając z jego zachęty, wszyscy przyjęli święcenia kapłańskie (1536), oddali się posłudze chorym w szpitalach i nauczaniu prawd wiary wśród dzieci. Papież polecił, by Ignacy nakreślił szkic konstytucji nowego zakonu. Ignacy uczynił to pod nazwą Formuła Instytutu. Papież po przejrzeniu jej zażądał, by napisać całe konstytucje. Po wielu przeszkodach Rzym zatwierdził je w 1540 roku. Liczba członków Towarzystwa bardzo szybko rosła. Już w roku następnym (1541) św. Franciszek Ksawery został zaproszony do Indii. W tym samym czasie św. Piotr Faber głosił słowo Boże w północnych Włoszech, w południowej Francji i w Hiszpanii. W roku 1541 zebrała się pierwsza kapituła generalna. Przełożonym generalnym jednogłośnie został wybrany Ignacy. W tym samym roku papież oddał jezuitom do dyspozycji kościół w Rzymie pw. Matki Bożej della Strada (Patronki w drodze). W roku 1542 jezuici założyli w Coimbrze (Portugalia) słynne kolegium, które miało się stać zawiązką uniwersytetu. W 1550 r. do zakonu zgłosił się sam wicekról Katalonii, książę Gandii, św. Franciszek Borgiasz. Przez ostatnich 16 lat życia Ignacy był przykuty do swojego biurka i rzadko opuszczał progi domu generalnego swego zakonu, by być zawsze do dyspozycji duchowych synów. Nękany różnymi chorobami i dolegliwościami, 30 lipca 1556 roku zapowiedział swoją śmierć i poprosił o udzielenie mu odpustu papieskiego. Współbracia zdziwili się. Kiedy zaś przypuszczali, że mu jest lepiej, po wieczerzy odeszli od jego łoża. Gdy jednak powrócili dnia następnego, Ignacy był już w agonii i zmarł na ich rękach 31 lipca 1556 r. Pozostawił po sobie 7 tysięcy listów, zawierających nieraz cenne pouczenia duchowe, Opowiadanie pielgrzyma oraz Dziennik duchowy – świadectwo mistyki ignacjańskiej. W ewolucji chrześcijańskiej duchowości szczególne znaczenie mają Konstytucje zakonu, w których zniósł obowiązek wspólnego odmawiania oficjum, przestrzegania reguły klasztornej, nakazując w zamian praktykowanie codziennej modlitwy myślnej, a liturgię wskazując jako źródło życia duchowego. Szczególnie obfity owoc wydają do dziś Ćwiczenia duchowe – pierwowzór rekolekcji. W swoim nauczaniu Ignacy przypominał, że przeszkodach Rzym zatwierdził je w 1540 roku. człowiek musi dokonać pewnego wysiłku, aby współpracować z Bogiem. Beatyfikacji Ignacego Loyoli dokonał papież Paweł V (w 1609 r.), a kanonizacji – Grzegorz XV (w 1623 r.). Św. Ignacy jest patronem trzech diecezji w kraju Basków; zakonu jezuitów; dzieci, matek oczekujących dziecka, kuszonych, skrupulantów, żołnierzy oraz uczestników rekolekcji – zarówno rekolektantów, jak i rekolekcjonistów. Jego relikwie spoczywają w rzymskim kościele di Gesu. Zakon jezuitów odegrał szczególną rolę także w Polsce. Wydał między innymi takie postaci, jak: św. Stanisław Kostka i św. Andrzej Bobola – patroni Polski, św. Melchior Grodziecki oraz Jakub Wujek (tłumacz pierwszej drukowanej “Biblii” w Polsce), Piotr Skarga Pawęski (wybitny kaznodzieja), Maciej Sarbiewski (poeta zwany polskim Horacym), Franciszek Bohomolec (ojciec komedii polskiej), Adam Naruszewicz (biskup, historyk, poeta), Franciszek Kniaźnin (poeta), Jan Woronicz (arcybiskup, prymas Królestwa Polskiego, poeta), Grzegorz Piramowicz (sekretarz Komisji Edukacji Narodowej) i bł. Jan Beyzym (apostoł trędowatych na Madagaskarze).W ikonografii św. Ignacy przedstawiany jest w sutannie i birecie lub w stroju liturgicznym z imieniem IHS na piersiach, niekiedy w stroju rycerskim i w szatach pielgrzyma. Jego atrybutami są: księga; globus, który popycha nogą; monogram Chrystusa – IHS; napis AMDG – Ad maiorem Dei gloriam – “Na większą chwałę Boga”; krucyfiks, łzy, serce w promieniach, smok, sztandar, zbroja. |
_________________________________________________________________________
Św. Ignacy Loyola. Mocarz duchowy, który zorganizował i przygotował do walki zastęp zakonników
***
Pan Bóg dopuszczając, aby na błądzących ludzi spadły nieszczęścia, obdarza ich również łaskami niezbędnymi do przezwyciężenia zła. Z pewnością jednym z darów od Boga dla Kościoła Katolickiego rozszarpanego rewolucją protestancką był św. Ignacy Loyola, mocarz duchowy, który zorganizował i przygotował do walki zastęp zakonników – jezuitów.
Już w młodości, urodzony w starej, szlacheckiej rodzinie, Inigo (takie imię dostał na Chrzcie św.) zapowiadał się na wybitną osobowość. Cechowała go szlachetność i ambicja, aby w życiu dokonać wielkich czynów. Ze względu na drobną sylwetkę, niski wzrost (158 cm), rodzina przeznaczyła go, podobnie jak starszego brata, do stanu duchownego. Wystrzyżono mu nawet tonzurę. Ale młody Inigo ani myślał modlić się i szturmować dusze ludzkie, on marzył o zdobywaniu zamków i względów szlachetnie urodzonych niewiast. Chciał służyć Bogu, ale jako rycerz, nie rezygnując z rozrywek życia na dworach. Jednym słowem nierozsądnie chciał służyć dwóm panom.
Bóg jednak potrzebował dzielnych i twardych ludzi. Gdy wiosną 1521 r. wybuchła wojna między Franciszkiem I, królem Francji i cesarzem Karolem V, a wojska francuskie zalały Nawarrę, Inigo był jednym z oficerów dowodzących obroną twierdzy Pampeluna. Nastroje wśród załogi były kiepskie. Przewaga przeciwnika miażdżąca. Sytuacja beznadziejna. Tylko stanowcza przemowa na radzie wojennej rycerza z Loyoli zapobiegła natychmiastowej kapitulacji. Przysięga i honor rycerski – na te wartości powoływał się w swej mowie młody oficer. Zdawał sobie sprawę z kiepskiego położenia i gotował się na śmierć. Jako że w twierdzy nie znalazł kapłana, starym rycerskim zwyczajem wyznał swe grzechy towarzyszowi broni i razem prosili Boga o miłosierdzie. 20 maja podczas szturmu kula wystrzelona z francuskiego działa zgruchotała prawą nogę Iniga, a lżej raniła lewą. Główny orędownik walki został wyeliminowany. Osłabiona tą stratą Pampeluna skapitulowała.
Inigo okrył się sławą, ale rana była poważna. W dodatku kształt źle złożonej nogi uniemożliwiał noszenie modnych strojów, do czego nasz szlachcic przywiązywał wielką wagę. Bolesna operacja plastyczna niewiele pomogła. Obcinanie zgrubienia na kości przysporzyło tylko wielu cierpień, które ranny przyjął ze spokojem godnym podziwu. Ostatecznie prawa noga pozostała nieco krótsza. Podczas rekonwalescencji Inigo przeżył głębokie nawrócenie. Porzucił ambicje dworskie i rycerskie dla służby Bożej. Studiując żywoty świętych zapragnął dorównać czynom największych, takich jak św. Franciszek, św. Dominik itd. Podleczony przywdział szaty pokutne, a miecz i sztylet powiesił jako wotum obok figury Matki Bożej w sanktuarium w Montserrat. Pokutą, spowiedzią, i całonocną wartą przy Maryi rozpoczął nowe życie.
Nie od razu zadecydował, co będzie robił dalej. Chciał nawracać ludzi, najchętniej w Ziemi Świętej, ale złożył to w ręce Opatrzności. Na razie prowadził życie pokutnika: utrzymywał się z jałmużny, mieszkał gdzie popadło, usługiwał chorym w szpitalach. Jednocześnie prowadził bogate życie duchowe. Nie miał mistrza duchowego, który prowadziłby go na stałe. Można nawet powiedzieć, że był bezpośrednio uczniem Boga, który kształtował go poprzez doświadczanie, oświecenia, a nawet wizje. Owocem takiego życia stało się napisanie oryginalnych Ćwiczeń Duchownych, które Ignacy – to jego nowe imię – stworzył i przez długi czas udoskonalał. W oparciu o nie zaczął udzielać rekolekcji licznym chętnym. Zalecał w nich m.in. by w celu umocnienia się duchowego wyobrażać sobie pole bitwy między siłami piekła walczącymi pod flagą Lucyfera i zastępami niebieskimi występującymi pod sztandarem Chrystusa.
W sierpniu 1523 r. spełniły się marzenia Inigo – wreszcie postawił swe stopy na Ziemi Świętej. Pielgrzymował po miejscach, które niegdyś były świadkami działalności Pana Jezusa. Co za radość! Niestety, niemal natychmiast przyszło rozczarowanie. Rządzący tymi ziemiami muzułmanie nie życzyli sobie napływu chrześcijańskich pustelników. Musiał wracać do Europy.
Co teraz czynić? W tej kwestii nasz Pielgrzym (św. Ignacy sam tak się nazwał w swojej autobiografii) nie miał wątpliwości, nawracać ludzi, pouczać ich. Ale by to robić dobrze i zgodnie z Doktryną Katolicką musiał zdobyć odpowiednie wykształcenie. Jak dotąd w wielu miejscach spotykał się z podejrzeniami, iż jest heretykiem, jakich wielu w tym czasie krążyło po krajach katolickich. Wprawdzie za każdym razem udowadniał swą prawowierność, ale kosztowało go to wiele czasu i energii. Zasiadł więc, spóźniony uczeń, wraz z dziećmi do nauki łaciny i retoryki. Potem rozpoczął studia na wydziałach tzw. sztuk wyzwolonych kolejnych uniwersytetów, a w końcu teologii u dominikanów. Barcelona, Alcala, Salamanka a zwłaszcza Paryż były świadkami jego edukacji.
W tym czasie pomagał również ludziom pragnącym odmienić swoje życie udzielając im ćwiczeń duchownych. Na uniwersytecie w Paryżu zaprzyjaźnił się z kilkoma studentami, z którymi założył później dzieło swego życia, nowy zakon – Towarzystwo Jezusowe. A stało się to w 1540 r. w Rzymie. Aby być skutecznym narzędziem w ręku papieży, jezuici do zwykłych ślubów zakonnych: ubóstwa, czystości i posłuszeństwa przełożonym dodali jeszcze jeden, posłuszeństwa ojcu świętemu.
Przełożonym nowego zakonu, tzw. generałem został wybrany jednogłośnie Ignacy. Na tym stanowisku pełnił posługę aż do śmierci. To jemu zawdzięcza zakon szybki rozwój, energię w działaniu i skuteczność w nawracaniu grzeszników i błędnowierców. Staranna formacja duchowa oraz wykształcenie, które uzyskiwali klerycy w seminariach klasztornych spowodowały, że stali się cennymi spowiednikami i doradcami przywódców państw w sprawach moralnych. Tak skuteczna praca „ad maiorem Dei gloriam” (ku większej chwale Bożej) spowodowała, iż szeregi towarzyszy Jezusowych bardzo szybko rosły. Jeden z wybitniejszych współpracowników Lutra – Melanchton miał zniechęcony zawołać: „Cóż to znaczy, wielki Boże, cały świat Jezuitami się napełnia”.
Ojciec Ignacy Loyola zmarł w opinii świętości 31 lipca 1556 r. Nie zdobył względów „pewnej damy” z wyższych sfer w której się podkochiwał nieomal do momentu przywdziania stroju pokutnego, nie został sławnym dworakiem czy żołnierzem, za to odcisnął swe znamię na historii Kościoła, stając się, jak marzył podczas rekonwalescencji w rodzinnej Loyoli, świętym tej miary co Franciszek z Asyżu, Dominik …
Kościół wspomina św. Ignacego Loyolę 31 lipca.
Adam Kowalik/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________
Św. Ignacy Loyola – nauczyciel prawdziwej modlitwy
***
ŚW. IGNACY LOYOLA JAKO NAUCZYCIEL MODLITWY MEDYTACYJNEJ
Wśród mistrzów życia duchowego byli tacy, którzy działali na niewielkim terenie i mieli ograniczony krąg odbiorców. Propozycje formacyjne niektórych z nich traciły swoją aktualność wraz z przemianami społecznymi i kulturalnymi. Byli jednak i tacy, którzy odcisnęli ogromne piętno na rozwoju duchowości chrześcijańskiej, a ich propozycja do dziś pozostaje niezwykle aktualna. Do takich z pewnością należy św. Ignacy Loyola.
Mistrzowie życia duchowego często byli założycielami zakonów, które gromadziły naśladowców Chrystusa. W przypadku św. Ignacego ewenementem było to, że po swoim nawróceniu przez kilkanaście lat żył jako świecki i — zanim założył Towarzystwo Jezusowe — był mocno zaangażowanym nauczycielem modlitwy.
Ignacjańska szkoła modlitwy
Św. Ignacy Loyola stworzył prawdziwą szkołę modlitwy, a jej system formacyjny spisał na kartach Ćwiczeń duchownych. Z jednej strony książeczka była owocem jego osobistych doświadczeń mistycznych, z drugiej zaś wynikiem gruntownej znajomości różnych tradycji duchowości. Ignacy był genialnym eklektykiem, który wybrał z dotychczasowych form religijności to, co najlepsze, aby uczynić z tego spójną i wszechstronną propozycję formacyjną, która obejmowałaby wszystkie etapy duchowego rozwoju. Każda zaproponowana przez niego medytacja była odblaskiem jego osobistego doświadczenia duchowego, zapraszał więc adepta Ćwiczeń na analogiczną do własnej drogę rozwoju.
Św. Ignacy adresował swoją książeczkę do osób udzielających rekolekcji, a nie do tych, którzy je odprawiają. Swoich uczniów uczył adaptowania treści Ćwiczeń do potrzeb każdego człowieka. W ten sposób stał się nie tylko nauczycielem modlitwy, ale także nauczycielem nauczycieli modlitwy. Trzeba przy tym dodać, że modlitwę rozumiał on zarówno jako formę zwracania się do Boga, jak i jako rzeczywistość przenikającą i zmieniającą całe życie człowieka. Droga do powstania tej niewielkiej książeczki wcale nie była prosta.
Narodziny pielgrzyma
Do 30. roku życia późniejszy autor Ćwiczeń pozostawał szlachcicem — zawadiaką, który bardziej wykazywał się odwagą na polach bitew i szukał różnych uciech na dworach, niż zgłębiał tajniki życia wewnętrznego. Dopiero kartacz, który strzaskał mu nogę w czasie obrony Pampeluny w 1521 roku, sprawił, że Inigo — tak brzmi po baskijsku jego imię — podczas rekonwalescencji zagłębił się w lekturze duchowej. Tak naprawdę uczynił to nie z powodu jakiegoś religijnego przebudzenia, ale z… nudów. Po prostu w jego domu nie było romansów rycerskich, które zwykł czytać, a tylko Życie Chrystusa Ludolfa Kartuza i żywoty świętych. Leżąc unieruchomiony w łóżku, całe dnie spędzał albo na lekturze tych książek, albo na rozmyślaniach. To właśnie wtedy zaczął odbywać swoje pierwsze medytacje, które trwały nawet do czterech godzin.
Ich tematyka jednak nie zawsze była pobożna. Jako szlachcic i rycerz nadal marzył o sukcesach wojennych i dworskich, obmyślał nawet sposób, w jaki będzie ubiegał się o względy pewnej bardzo wysoko urodzonej damy, być może nawet królewskiej córki. Myśli te sprawiały mu wielką przyjemność i czas przy nich upływał mu bardzo szybko, jednak potem stawał się oschły i niezadowolony. Z kolei po lekturach pobożnych również zatapiał się w długich rozmyślaniach. Tym razem jednak zastanawiał się nad podjęciem życia na wzór św. Franciszka czy też św. Dominika, albo planował pielgrzymkę boso do Jerozolimy. Paradoksalnie takie myśli sprawiły, że pozostawał zadowolony i radosny. Przeżycia te doprowadziły go do odkrycia, że „jedne myśli czyniły go smutnym, inne zaś radosnym. I tak powoli doszedł do poznania różnych duchów, które w nim działały — jednego szatańskiego, drugiego Bożego” (A, 8)1. Tak więc pobożna lektura i medytacja duchowych treści stała się dla niego nie tylko sposobem formowania rozumu i odkrywania osobistych głębokich pragnień, ale również skutecznym narzędziem wewnętrznej przemiany.
W rozmyślaniach tych rozsmakował się do tego stopnia, że zaczął wynotowywać sobie ważniejsze wydarzenia z życia Jezusa i świętych, a zapiski te liczyły aż 300 kartek. Wszystkie te praktyki doprowadziły go do decyzji porzucenia starego życia. Tak oto ze szlachcica Iniga narodził się pielgrzym Ignacy.
Po wyzdrowieniu odebrał zaległy żołd (w części spłacił nim dawne długi, a w części przeznaczył go na odnowienie pewnego obrazu Matki Bożej), a potem wyruszył do Montserrat, gdzie wyspowiadał się w klasztorze benedyktynów i gdzie zamienił się ubraniem z napotkanym żebrakiem. W końcu trafił do Manresy. Przebywał tam od marca 1522 roku do lutego 1523 roku, spędzając czas na modlitwie i żyjąc o żebraczym chlebie.
Był to czas obfitujący w doświadczenia mistyczne. Sam wspomina, że „w tym czasie Bóg obchodził się z nim jak nauczyciel w szkole z dzieckiem i pouczał go. Działo się tak zapewne z powodu tego, że umysł jego był jeszcze zbyt prosty i niewyrobiony, albo może dlatego, że nie miał nikogo, kto by go pouczył, a może też dlatego, że otrzymał od Boga zdecydowaną wolę służenia Mu…” (A, 27). W Manresie też powstał zasadniczy zrąb jego Ćwiczeń.
Ukoronowaniem i pieczęcią jego licznych doświadczeń duchowych było przeżycie nad rzeką Cardoner, kiedy to św. Ignacy „otrzymał (…) tak wielką jasność dla umysłu i do tego stopnia, że jeśli rozważy całe życie swoje aż do 62. roku życia, i jeśli zbierze razem wszystkie pomoce otrzymane od Boga i wszystko to, czego się nauczył, i choćby to wszystko zebrał w jedno, to i tak nie sądzi, żeby to wszystko dorównało temu, co wtedy otrzymał w tym jednym przeżyciu” (A, 30). Mimo takiego doświadczenia, a może — paradoksalnie — właśnie z jego powodu św. Ignacy zdecydował się na naukę.
Od pielgrzyma do zakonnika
Początkowo odbył kurs łaciny w Barcelonie (1524), potem studia filozoficzne w Alkali (1526), gdzie już dawał swoje Ćwiczeniai przez to miał zatargi z inkwizycją, następnie w Salamance (1527). Wreszcie trafił do Paryża (1528), gdzie przez siedem lat studiował filozofię i teologię. Uzyskał tam tytuł magistra teologii i wraz z sześcioma towarzyszami złożył pierwsze prywatne śluby czystości i ubóstwa. W 1537 roku przyjął w Wenecji święcenia kapłańskie, a dwa lata później wraz z towarzyszami zdecydował się na ślub posłuszeństwa, został obrany przeło- żonym generalnym i w ten sposób powstało Towarzystwo Jezusowe. W 1540 roku papież Paweł III oficjalnie zatwierdził nowy zakon, a osiem lat później potwierdził prawowierność Ćwiczeń.
Studia św. Ignacego z pewnością przyniosły pewne uzupełnienia i dodatki do pierwotnego tekstu jego rekolekcji. Ostatnich retuszy dokonał w Rzymie w 1541 roku. Uzupełnienia były czymś oczywistym, zważywszy, że Ignacy, oprócz ukończenia studiów, nabierał także coraz większego doświadczenia w udzielaniu Ćwiczeń. Dawał je w formie rekolek- cji zamkniętych i otwartych. W jego Autobiografii można znaleźć opisy, jak krąży od domu do domu swoich poszczególnych rekolektantów. Praktyka ta wynikała stąd, że Ćwiczenia nierzadko odprawiali ludzie wysoko postawieni w hierarchii społecznej. Ich częste wizyty u jezuitów mogłyby zatem stać się przedmiotem różnych niepotrzebnych plotek i intryg. Gdy zaś oni tłoczyli się wśród innych petentów w poczekalniach swoich rekolektantów, nikogo to nie musiało dziwić.
Już w samym tym pragmatyzmie widać nowatorstwo Ćwiczeń, nawet w odniesieniu do dzisiejszych czasów. Św. Ignacy już w XVI wieku stał się bowiem autentycznym „trenerem modlitwy”, który szkolił dziesiątki zaangażowanych chrześcijan i w ten sposób stworzył zupełnie nowy styl duszpasterstwa. Jego podstawą było przede wszystkim doskonalenie praktyki modlitwy myślnej: medytacji — bardziej obecnej na początkowych etapach wzrostu duchowego i kontemplacji ewangelicznej — odpowiadającej dalszym jego etapom.
Medytacja ignacjańska
Jako doskonały metodolog, św. Ignacy określił konkretne kroki we wdrożeniu się chrześcijanina w modlitwę medytacyjną. W odniesieniu do potrzeby gruntownego poznawania słowa Bożego zakładał osobiste przygotowanie rekolektanta do medytacji. Zachęcał zatem, aby wieczorem przed zaśnięciem „przez czas jednego «Zdrowaś Maryjo» (…) pomyśleć o godzinie, o której mam wstać i po co, i streścić sobie to ćwiczenie, które mam odprawić” (ĆD, 73).
Celem przygotowania do medytacji jest nie tylko analiza konkret- nego tekstu Pisma Świętego, ale spojrzenie przez jego pryzmat na własne życie. Od tego, jak rzetelnie zostanie ona przeprowadzona, zależy w dużym stopniu osobisty proces duchowego wzrostu.
Oprócz dostrzeżenia tych fragmentów tekstu, które budzą pozytywny odbiór rekolektanta, szczególnie ważne jest dostrzeżenie takich, które wyzwalają negatywne uczucia i skojarzenia. Mogą one prowadzić do odkrycia własnych — do tej pory ukrytych w podświadomości — uczuć, które stoją w sprzeczności z chrześcijańską wizją życia człowieka (przywiązania, jakaś wewnętrzna niezgoda na określone wymagania chrześcijańskie, żal do Pana Boga z powodu jakichś wydarzeń itp.).
Przygotowanie może być przeprowadzone bezpośrednio przed medytacją bądź przed snem, gdy medytacja ma być odprawiana rano.
Samo rozważanie rozpoczyna się od przyjęcia postawy wyciszenia i koncentracji wewnętrznej oraz na rozbudzeniu w sobie ducha dyspozycyjności i hojności względem Boga. Rolę tę spełnia modlitwa wstępna, w której należy „prosić Boga, Pana naszego, aby wszystkie moje zamiary, decyzje i czyny były skierowane w sposób czysty do służby i chwa- ły jego Boskiego Majestatu” (ĆD, 46). Modlitwa ta rozpoczyna wszystkie rozważania (zob. ĆD, 49) i nie jest tylko powierzchowną praktyką wstępną, po której należy szybko przejść do zasadniczej medytacji. Dzięki tej modlitwie chrześcijanin ma świadomość, że wkracza w misterium działania Boga w swoim życiu i staje się wobec tego działania dyspozycyjny.
Po modlitwie wstępnej następuje wprowadzenie pierwsze, czyli wyobrażenie sobie miejsca (zob. ĆD, 47). Chodzi tu o to, by różne spontanicznie pojawiające się wyobrażenia nie odwodziły osoby medytującej od zasadniczego tematu rozważania, lecz by w miejsce tych rozproszeń w każdej chwili mogła ona wprowadzić obraz, który pomoże jej powrócić do treści rozważania.
Kolejnym krokiem jest wprowadzenie drugie, czyli prośba o owoc medytacji (zob. ĆD, 48). Chodzi tu o otwarcie się na duchowe pragnienia, wynikające z kontekstu medytowanego słowa Bożego. W przypadku medytacji o grzechu ma to być prośba o zawstydzenie, przy rozważaniu zmartwychwstania Jezusa — prośba o radość itp. (zob. ĆD, 48).
Po modlitwie wstępnej i dwóch wprowadzeniach rozpoczyna się medytację, która opiera się na pracy pamięci, rozumu i woli. W swojej me- dytacji o grzechu św. Ignacy podkreśla potrzebę takiego przyporządkowania poszczególnych etapów rozważania tym trzem władzom duszy. Zachęca mianowicie, aby „przypomnieć sobie pierwszy grzech, to jest grzech aniołów, potem rozumem go rozważyć, a wreszcie zastosować doń i wolę…” (ĆD, 50).
Praca pamięci polega na przywołaniu przeczytanego wcześniej słowa Bożego i dotarciu do jego prawdziwego sensu. Nie jest to łatwe, gdyż na ogół człowiek odruchowo przyjmuje postawę osądzania, dokonując selekcji docierających do niego informacji. Te, które są zgodne z jego po- glądami czy opiniami — przyjmuje, inne zaś, które są z nimi sprzeczne — odrzuca. Trzeba pewnego wyrobienia wewnętrznego, by nie przyjąć podobnej postawy wobec słowa Bożego, które dla chrześcijanina winno być nie tyle jedną z propozycji, lecz prawdziwym punktem odniesienia dla jego życia.
Po przywołaniu w pamięci danego tekstu biblijnego i po dostrzeżeniu własnej reakcji na określone treści następuje osądzanie swego życia w świetle słowa Bożego. Medytujący winien przekroczyć w sobie tendencję do buntu czy oporu wewnętrznego i otworzyć się na prawdę, któ- rą odkrywa, bez względu na to, czy jest dla niego przyjemna, czy też bolesna i trudna do zaakceptowania.
Przekroczenie własnego spontanicznego sprzeciwu otwiera człowieka na dialog z Bogiem. Ten aspekt medytacji najpełniej objawia się w rozmowie końcowej. Decydują rolę odgrywa w niej ludzka wola. Człowiek otwiera się na działanie Boga w swoim życiu. Może z Nim rozmawiać o tym, co odkrył, może prosić Go o pomoc, a nawet się z Nim wadzić, byle tylko na koniec przyjął oferowaną mu łaskę.
Choć teoretycznie w medytacji ignacjańskiej rozdziela się pracę rozumu i woli, to jednak w rzeczywistości chodzi o współgranie wspomnianych władz duszy z łaską. A zatem „nie ma wyraźnej granicy oddzielającej akty rozumu od aktów woli. (…) Nie może być tak, że wzrok rozmyślającego najpierw się odwraca od Jezusa, po to by zrobić moralne zastosowanie do siebie samego” (M, s. 27). Taki błąd często był popełniany, gdy domagano się od medytacji, by zawsze była zwieńczona konkretnym postanowieniem moralnym. Powodowało to, że postanowienia te wypływały bardziej z rozumu niż z serca i nie miały większego związku z realnym życiem osoby medytującej. „Decyzja przemiany własnego stanu ma być podejmowana w samym akcie kontemplacji, bo dzięki niej będziemy lepiej widzieć i rozumieć. Jest to przemiana, która się rodzi ostatecznie nie z mojego spojrzenia na siebie samego, ani nawet z mojego spojrzenia na Chrystusa, lecz z Jego spojrzenia na mnie — spojrzenia, które osądza «pragnienia i myśli serca…»” (M, s. 27).
Po skończonej medytacji św. Ignacy zachęca do podjęcia refleksji nad jej przebiegiem i skutecznością (zob. ĆD, 77). Ma ona szczególne znaczenie dla osób, które dopiero uczą się zaproponowanej metody modlitwy. W refleksji tej chodzi o rozważenie, jak powiodła się dana medytacja, jakie napotkano przeszkody, co należałoby zrobić, by następna medytacja była lepiej odprawiona. Chodzi także o to, by zauważyć, co działo się podczas modlitwy, jakie treści najbardziej poruszały osobę me- dytującą. Tak podjęta refleksja pomaga zarówno w ciągłym doskonaleniu własnej metody modlitwy, jak i w pogłębieniu jej skuteczności.
Właściwa medytacja trwa około godziny (zob. ĆD, 12), lecz jej czas może być dostosowany do możliwości, doświadczenia i sił osoby ją odprawiającej (zob. ĆD, 18b).
Oprócz metody medytacji ważne jest również wskazanie odpowiednich treści, które należałoby sobie przyswoić. Św. Ignacy swoje Ćwiczenia podzielił na cztery tygodnie. Każdy z nich zawiera konkretne propozycje medytacji odpowiadające kolejnym etapom duchowego wzrostu. W tygodniu pierwszym, który odpowiada drodze oczyszczającej, medytacje koncentrują się głównie na problematyce związanej z grzechem człowieka oraz ze zbawczym działaniem Boga. Również tak zwany Fundament (zob. ĆD, 23), który stanowi spojrzenie na cel życia chrześcijanina i otwiera drogę Ćwiczeń, powinien być rozważony tą metodą.
W tygodniu drugim, odpowiadającym drodze oświecającej, ten sposób modlitwy obejmuje kilka rozważań, które mają na celu doprowadzenie chrześcijanina do lepszego zrozumienia misji i form działania Jezusa (Wezwanie Króla, Rozmyślanie o dwóch sztandarach), do większej dyspozycyjności względem Jego wezwania (O trzech parach ludzi, O trzech stopniach pokory) oraz do w pełni wolnego wyboru powołania.
Tydzień trzeci i czwarty, zwykle łączony z drogą jednoczącą, koncentruje się na tematyce męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa, poprzez kontemplację ewangeliczną, która polega na próbie zaangażowania swoich zmysłów w modlitwie. Rekolekcje wieńczy kontemplacja Ad amorem, pomocna do uzyskania miłości, która stanowi podsumowanie całej drogi Ćwiczeń. Z jednej strony ukazuje ona rekolektantowi wszystkie dary Bożej miłości, jakie otrzymał w swoim życiu, z drugiej zaś zachęca do próby osobistej odpowiedzi na tę miłość, przy czym trzeba dodać, że ma ona mieć charakter konkretnych czynów, a nie tylko pustych deklaracji (zob. ĆD, 230)
Św. Ignacy zdawał sobie sprawę z tego, że jednorazowe rozważanie poszczególnych prawd zwykle nie wystarczy, by stały się one rzeczywistym trwałym punktem odniesienia dla życia człowieka. Dlatego tak wielką wagę przykładał do licznych powtórek. Rozwój duchowy bowiem rzadko ma charakter liniowy, częściej bardziej adekwatnym jego obrazem jest wstępująca ku górze spirala. Chrześcijanin ciągle na nowo odkrywa znane prawdy, tyle że na coraz wyższym poziomie zrozumienia.
Nauczyciel nauczycieli
Św. Ignacy dawał Ćwiczenia wielu osobom. Towarzysze, których zaczął gromadzić wokół siebie, również praktykowali w jego szkole modlitwy. Z czasem sami zostali przygotowani do samodzielnego udzielania rekolekcji. W ten sposób metoda św. Ignacego weszła do stałej praktyki duszpasterstwa Towarzystwa Jezusowego. Już sama książeczka Ćwiczeń zawiera wiele uwag co do sposobu adaptacji metody do potrzeb rekolektanta. Kolejne tego typu uwagi były podawane w tak zwanych dyrektoriach. Stanowiły one świadectwo nieustannego doskonalenia metody rekolekcyjnej, a pośrednio także tego, jak bardzo się ona rozszerzała, wychowując coraz to nowe rzesze świętych. Zwolennikiem Ćwiczeń w późniejszych wiekach byli na przykład św. Franciszek Salezy, św. Wincenty ŕ Paulo, a także papież Pius XI, który w 1922 roku ogłosił św. Ignacego patronem rekolekcji, zaś pięć lat później wydał nawet na temat Ćwiczeń duchownych encyklikę Mens nostra. Rekolekcje ignacjańskie odprawiała także św. Faustyna Kowalska i w jej Dzienniczku można znaleźć opis doświadczenia, które w jej przypadku miało niewątpliwie charakter mistyczny.
Cezary Sękalski (ur. 1967), dziennikarz, teolog duchowości, wykładowca w Karmelitańskim Instytucie Duchowości w Krakowie, autor książek Na chorych ręce kłaść będą. Modlitwa wstawiennicza we wspólnocie i Misterium przemiany wewnętrznej. Droga rozwoju duchowego chrześcijanina w Ćwiczeniach ignacjańskich.
Pastores 23/2003 Copyright by Wydawnictwo Bernardinum/Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
31 lipca
Męczennice z Nowogródka
***
Historia męczeństwa 11 nazaretanek z Nowogródka jest równocześnie zwykła i niezwykła. Zwykła, bo przecież czas II wojny światowej obfitował w heroiczne postawy ludzi, włącznie z oddaniem życia. Nazaretanki są w tym ofiarowaniu się niezwykłe, bo uczyniły je wszystkie, cała wspólnota, 12 sióstr!
Misja: wychowywać i uczyć
Do Nowogródka siostry ze Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu przybyły 4 października 1929 r. na zaproszenie bp. Zygmunta Łozińskiego, by zająć się wychowaniem oraz nauczaniem dzieci i młodzieży. Na początku pracowały w internacie, następnie, od 2 września 1930 r., w szkole rozwojowej, w końcu w wybudowanej staraniem zgromadzenia i społeczeństwa szkole powszechnej. Zajęcia w nowej szkole rozpoczęły się w połowie września 1933 r. Pierwszym dziełem apostolskim sióstr, warunkującym działalność edukacyjną, była praca związana z kościołem Przemieniania Pańskiego, zwanym białą farą. Dzięki rektorom tej świątyni (byli nimi przeważnie prefekci Gimnazjum im. Adama Mickiewicza w Nowogródku) i działalności sióstr była ona ważnym ośrodkiem oddziaływania religijnego na mieszkańców miasta i okolic.
By zrozumieć, jak doszło do męczeńskiej śmierci sióstr, trzeba cofnąć się do lat sprzed 1 sierpnia 1943 r. Nie tylko początki wspólnoty domu Chrystusa Króla były trudne. Przez wiele lat bardzo trudne były warunki życia sióstr, prawie zawsze brakowało pieniędzy, trzeba było przezwyciężać niechęć ludzi wpływowych, z duchownymi włącznie. To ubóstwo cementowało jednak wspólnotę i przygotowywało ją do jeszcze większej ofiary. Siostry były skoncentrowane na misji. Była to zarówno opieka nad kościołem, jak i nauczanie dzieci i młodzieży. Wobec kryzysowej sytuacji, gdy siostry zastanawiały się, czy nie zrezygnować z placówki, bp Łoziński tak napisał: „Nowogródka nie opuszczać, na stanowisku trwać, taka jest wola Boża i moja” (s. Flora, „Kronika”, s. 4). Matka generalna Laureta Lubowidzka wyraziła podobną opinię: „Zdecydowanie trwać na stanowisku – ustąpić nie wolno, tu chodzi o dom pod wezwaniem Chrystusa Króla. On ma zwyciężyć. O Jego Królestwo walczyć nam trzeba, nieustraszenie przetrwać wszelkie trudności, bo wielkie rzeczy tam się dokonają” (s. Flora, dz. cyt. s. 4). Jeszcze dwie szlachetne osoby świeckie wspierały zmagania sióstr: Maria Wierzbowska i Józef Bołtuć.
Dramat okupacji
W czasie gdy siostry przybyły do Nowogródka, ludność miasta tworzyła wielobarwną mozaikę. Stanowili ją Polacy, Żydzi, Rosjanie, Białorusini i potomkowie Tatarów. Nowogródek, ze względu na związek tej ziemi z osobą Adama Mickiewicza, był ważny dla kultury polskiej, jak również dla katolicyzmu. Siostry zachowywały przyjazne stosunki ze wszystkimi.
Wybuch II wojny światowej i związana z nią okupacja sowiecka i niemiecka zakłóciły dotychczasowy ład i porządek nowogródzkiej społeczności. W czasie okupacji sowieckiej siostry żyły w rozproszeniu, spotykały się jednak na Mszy św. i nabożeństwie wieczornym w farze. Wyrzucone z domu, borykały się z problemami życia codziennego i z bliska dotykały cierpień innych. W czasie okupacji niemieckiej siostry założyły habity i powróciły do klasztoru. Światłem w mroku stała się podczas obu okupacji fara, nic też dziwnego, że ludzie wypełniali ją tłumnie. Obaj najeźdźcy dążyli do wywołania antagonizmu między Białorusinami i Polakami. Wraz z przybyciem do Baranowicz grup specjalnych gestapo wzmógł się terror wobec ludności cywilnej w mieście i w całym województwie. Pierwsza zbiorowa egzekucja miała miejsce 31 lipca 1942 r., podczas której rozstrzelano 60 osób pochodzenia polskiego. Wśród nich byli kapłani.
Siostry były ostoją dla Polaków nie tylko poprzez gorliwą modlitwę w kościele, ale także działalność charytatywną – to Polacy byli najbardziej, po ludności żydowskiej, prześladowani ze względu na narodowość i wiarę. Siostry wysyłały paczki deportowanym w głąb Rosji, pomagały wszystkim potrzebującym pomocy. Udręczeni nowogródczanie szukali pociechy i ukojenia w kościele, gdzie rano Mszę św. odprawiał ks. Aleksander Zienkiewicz, a wieczorem przy wystawionym Najświętszym Sakramencie wierni razem z księdzem i siostrami odmawiali Różaniec.
Charyzmat w ogniu próby
Następna fala aresztowań dosięgła Nowogródek w nocy z 17 na 18 lipca 1943 r., kiedy to gestapo aresztowało ok. 120 osób – ojców i członków polskich rodzin z zamiarem rozstrzelania. Ludzie spieszyli do sióstr, dzielili się swoim bólem, a siostry na tragedię bliźnich zareagowały współczuciem, modlitwą i ofiarą. Zaraz po południu tego dramatycznego dnia s. Maria Stella przy spotkaniu z kapelanem, ks. Aleksandrem Zienkiewiczem, skonstatowała: „Mój Boże, jeśli potrzebna jest ofiara z życia, niech raczej nas rozstrzelają aniżeli tych, którzy mają rodziny – modlimy się nawet o to”. Tę decyzję siostry podjęły wspólnie, a s. M. Stella jako przełożona była jej wyrazicielką wobec księdza. Ta informacja dotarła do uwięzionych. Jedna z aresztowanych wspominała: „Nowa otucha i nadzieja wstąpiły w nasze serca”. Pan Bóg posłużył się komisarzem Nowogródka, Traubem, Niemcem, który uzyskał zmianę decyzji u swoich władz w Mińsku, gdyż gestapo dokonało aresztowań podczas jego nieobecności. Skazanym zamieniono karę śmierci na deportację do pracy w Rzeszy. Niektóre osoby zwolniono. Transport wyruszył 24 lipca 1943 r. Wszyscy wywiezieni przeżyli wojnę i ocaleli.
Ofiara za kapłana
Wobec dalszego zagrożenia życia jedynego w okolicy kapłana – ks. Aleksandra Zienkiewicza, który znajdował się na liście osób poszukiwanych przez gestapo, s. M. Stella ponowiła dalszą gotowość sióstr do ofiary: „Ksiądz Kapelan jest o wiele potrzebniejszy niż my, toteż modlimy się teraz o to, aby Bóg raczej nas zabrał niż Księdza, jeśli jest potrzebna dalsza ofiara”.
31 lipca 1943 r. s. M. Stella otrzymała ustne polecenie gestapowca, który nakazał jej stawić się wieczorem o godz. 19.30 na posterunku gestapo razem ze wszystkimi siostrami. Po nabożeństwie wieczornym 11 sióstr, ze swą przełożoną, udało się do gmachu dawnego urzędu wojewódzkiego. Siostry spodziewały się w najgorszym wypadku wywiezienia na prace przymusowe do Niemiec. W domu pozostała 12 siostra – s. M. Małgorzata Banaś, pracująca po świecku w szpitalu; wracając z pracy, spotkała idące na komisariat siostry. Chciała do nich dołączyć, ale przełożona poleciła jej wrócić do klasztoru i czuwać nad kościołem i księdzem.
Wyrok na siostry był już przesądzony. Eksterminacją księży i zakonnic w Nowogródku i jego okolicach zajmowała się policja bezpieczeństwa z Baranowicz, którą centralnie kierował Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy, nie kryjąc, że jego „celem ostatecznym jest zupełne rozbicie całego chrześcijaństwa”. Po dwóch godzinach pobytu na komisariacie siostry wyprowadzono pod eskortą z budynku, kazano im wsiąść do ciężarowego auta, a następnie powieziono je traktem nowojeleńskim za Nowogródek. Słońce zachodziło, ale na dworze panował ruch, więc gestapowcy zawrócili. Ostatnią noc na ziemi siostry spędziły w piwnicy komisariatu; ze względu na małą powierzchnię pojedynczo kładły się krzyżem, podczas gdy pozostałe modliły się w postawie stojącej.
W niedzielę 1 sierpnia 1943 r. o świcie siostry wywieziono i rozstrzelano w niewielkim brzozowo-sosnowym lesie, w odległości pięciu kilometrów od Nowogródka. Poniosły śmierć męczeńską z rąk hitlerowskich oprawców. Ocalał ks. Zienkiewicz i wszyscy, za których siostry oddały życie. „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy kto życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13) – powiedział papież Jan Paweł II w dniu beatyfikacji Sióstr Męczenniczek.
Po wycofaniu się Niemców i zajęciu terenu przez Rosjan s. Małgorzata Banaś wraz z przybyłymi do Nowogródka siostrami z Wilna wystarała się o ekshumację ciał sióstr i pochowanie ich w mogile przy farze. Miało to miejsce 19 marca 1945 r. Obrzędom przewodniczył ks. Zienkiewicz. Po wyjeździe ks. Zienkiewicza i sióstr z Wilna do Polski s. Małgorzata została sama, aż do swojej śmierci w roku 1966, jako strażniczka ich mogiły i kościoła. Pamięć o świętości i męczeństwie sióstr, przechowywana w zgromadzeniu, była szerzona przez wychowanków nowogródzkiej szkoły. Ich staraniem upamiętniano fakt męczeństwa tablicami, m.in. w domu generalnym w Rzymie i w kościele sióstr w Warszawie. W roku 1991 rozpoczął się w domu prowincjalnym w Warszawie proces beatyfikacyjny służebnic Bożych M. Stelli i 10 Towarzyszek, a w dniach 25-27 września 1991 r. nastąpiło przeniesienie ich doczesnych szczątków do sarkofagu w bocznej kaplicy nowogródzkiej fary, obok ołtarza Matki Bożej Nowogródzkiej.
A zasiew kiełkuje
Papież Jan Paweł II 5 marca 2000 r. dokonał w Rzymie beatyfikacji 11 nazaretanek – s. M. Stelli i 10 Towarzyszek. Oto ich imiona: s. M. Stella, s. M. Imelda, s. M. Rajmunda, s. M. Daniela, s. M. Kanuta, s. M. Sergia, s. M. Gwidona, s. M. Felicyta, s. M. Heliodora, s. M. Kanizja, s. M. Boromea.
Od 13 września 2008 r. istnieje na Białorusi najmłodsza prowincja nazaretanek – Błogosławionych Męczennic z Nowogródka. W nowogródzkiej farze znajdują się ich relikwie i wisi beatyfikacyjny obraz. W dawnym konwencie mieści się obecnie muzeum; w części pomieszczenia siostry wypiekają komunikanty i opłatki. Budynek dawnej szkoły zajmuje nazaretańska wspólnota i nowicjat.
S. Teresa Górska CSFN/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
30 lipca
Błogosławieni męczennicy
Brauliusz Maria Corres i Fryderyk Rubio, prezbiterzy,
i Towarzysze
Zobacz także: • Święty Piotr Chryzolog, biskup i doktor Kościoła |
W czasie hiszpańskiej wojny domowej w 1936 r. zginęło 98 bonifratrów. Opiekowali się oni chorymi i opuszczonymi. Dla milicji wystarczyło, że byli zakonnikami i że nie chcieli wyrzec się swojej wiary, aby móc ich wymordować. Siedemdziesięciu jeden z nich beatyfikował św. Jan Paweł II w dniu 25 października 1992 r. (wraz z 51 innymi męczennikami z Barbastro).Rankiem 25 lipca 1936 r. milicjanci wkroczyli do domu formacyjnego bonifratrów w Talavera de la Reina (w prowincji Toledo). Po południu rozstrzelali czterech zakonników, m.in. ojcFryderyka (Karola) Rubio Alvareza, kapelana domu. Kilka dni później, 29 lipca, w Esplugentes pod Barceloną zginął kolejny zakonnik. W Calafell (nieopodal Tarragony) bonifratrzy prowadzili szpital, mieli tam też swój nowicjat. 23 lipca 1936 r. wtargnęli tam milicjanci, którzy zmusili zakonników do zdjęcia habitów i zabronili im spełniania jakichkolwiek praktyk religijnych. Zapowiedzieli równocześnie, że 30 lipca darują im wolność. Zakonnicy od razu wyczuli, że w tym dniu czeka ich śmierć. I rzeczywiście tak się stało. Rankiem kapelan wspólnoty odprawił jeszcze potajemnie Mszę św. dla zakonników i nowicjuszy jako pokrzepienie na męczeństwo. Po południu wywieziono piętnastu z nich na peryferie i rozstrzelano. Zginął wtedy m.in. ojciec Brauliusz Maria (Paweł) Corres Diaz de Cerio, który od pięciu lat był w Calafell mistrzem nowicjuszy i kapelanem. 4 sierpnia 1936 r. zamordowany został brat Gonsalwus, który posługiwał w hospicjum św. Rafała w Madrycie. W klasztorze w Ciempozuelos (prowincja madrycka) odbywało formację zakonną i zawodową także siedmiu bonifratrów z Kolumbii. Gdy rozgorzała wojna domowa, mieli z polecenia przełożonych wrócić do swego kraju. Z koniecznymi dokumentami wyruszyli z Madrytu do Barcelony, aby tam wsiąść na statek. Zostali jednak aresztowani i 9 sierpnia rozstrzelani w Barcelonie; są pierwszymi beatyfikowanymi Kolumbijczykami. W sierpniu zginęli jeszcze dwaj bonifratrzy w podmadryckiej miejscowości Valdemoro. 1 września rewolucyjni milicjanci aresztowali wszystkich dwunastu zakonników opiekujących się chorymi w Carabanchel Alto. Po kilku godzinach zamordowano ich pod Madrytem. Ginęli z okrzykiem: Niech żyje Chrystus Król! W lipcu aresztowano zakonników posługujących w hospicjum psychiatrycznym w Ciempozuelos (Madryt). Osadzono ich w więzieniu San Anton i na różne sposoby dręczono. Gdy szli na rozstrzelanie, pozdrawiali się słowami: “Do zobaczenia w niebie”. Piętnastu z nich zginęło 28 listopada w podmadryckiej miejscowości Paracuellos del Jarama. Dwa dni później w tej samej miejscowości zginęło kolejnych sześciu bonifratrów. Ostatni z beatyfikowanych w 1992 r. zakonników z tego zakonu zginął w Barcelonie w dniu 14 grudnia 1936 r. |
______________________________________________________________________________________________________________
29 lipca
Święci Marta, Maria i Łazarz
Zobacz także: • Święty Olaf II, król • Błogosławiony Urban II, papież |
Marta pochodziła z Betanii, miasteczka położonego na wschodnim zboczu Góry Oliwnej, w pobliżu wioski Betfage, odległego od Jerozolimy o ok. 3 km drogi (dzisiaj Al Azarija). Była siostrą Marii i Łazarza, których Chrystus darzył swą przyjaźnią. Wiele razy gościła Go w swoim domu. Św. Łukasz opisuje szczegółowo jedno ze spotkań (Łk 10, 38-42). Martę wspomina w Ewangelii św. Jan, odnotowując wskrzeszenie Łazarza. Wyznała ona wtedy wiarę w Jezusa jako Mesjasza i Syna Bożego (J 11, 1-45). Ewangelista Jan opisuje także wizytę Jezusa u Łazarza na sześć dni przed wieczerzą paschalną, gdzie posługiwała Marta (J 12, 1-11). Właśnie z Betanii Jezus wyruszył triumfalnie na osiołku do Jerozolimy w Niedzielę Palmową (Mk 11, 1). Wreszcie w pobliżu Betanii Pan Jezus wstąpił z Góry Oliwnej do nieba (Łk 24, 50). Na Wschodzie cześć św. Marty datuje się od wieku V, na Zachodzie – od wieku VIII. Już w wieku VI istniała w Betanii bazylika na miejscu, gdzie miał stać dom Łazarza i jego sióstr. Św. Marta jest patronką gospodyń domowych, hotelarzy, kucharek, sprzątaczek i właścicieli zajazdów. Legenda prowansalska głosi, że po wniebowstąpieniu Jezusa Żydzi wprowadzili Łazarza, Marię i Martę na statek bez steru i tak puścili ich na Morze Śródziemne. Dzięki Opatrzności wszyscy wylądowali szczęśliwie u wybrzeży Francji, niedaleko Marsylii. Łazarz miał zostać pierwszym biskupem tego miasta, Marta założyła w pobliżu żeński klasztor, a Maria pokutowała w niedalekiej pustelni. W ikonografii św. Marta przedstawiana jest w skromnej szacie z pękiem kluczy za pasem, czasami we wspaniałej sukni z koroną na głowie. Często pojawia się na obrazach również z siostrą, św. Marią. Są prezentacje, w których prowadzi smoka na pasku lub kropi go kropidłem. Nawiązują one do legendy, iż pokonała potwora Taraska. Jej atrybutami są: drewniana łyżka, sztućce, księga, naczynie, różaniec. Maria była siostrą Marty i Łazarza. Uwierzyła w Chrystusa jeszcze przed wskrzeszeniem brata (J 11, 1-44). Była tą kobietą, która według słów Jezusa “wybrała dobrą cząstkę” (Łk 10, 42), słuchając słów Zbawiciela. To ona namaściła Jego nogi drogocenną maścią nardową (J 12, 3). Według Tradycji Maria i Marta były w gronie niewiast, które pospieszyły do grobu Jezusa z wonnościami. Po męczeńskiej śmierci archidiakona Stefana i rozpoczęciu w Jerozolimie prześladowania wyznawców Chrystusa, Żydzi wygnali sprawiedliwego Łazarza. Siostry opuściły Palestynę wraz z bratem i pomagały mu głosić Ewangelię w różnych krainach. Łazarza znamy go z Ewangelii św. Jana (J 11, 1-44; 12, 1-11) jako brata Marii i Marty. Gdy z obawy przed Żydami Jezus przebywał w Zajordanii, dotarła do niego wiadomość o śmierci Łazarza. Powrócił wtedy – po odczekaniu – do Judei i udał się do Betanii. Św. Jan Ewangelista szczegółowo opisuje scenę Jego spotkania z siostrami i dialog z Martą, a następnie głębokie wzruszenie Jezusa i wskrzeszenie Łazarza. Dowiadujemy się także o reakcji Żydów, którzy nie mogli zaprzeczyć faktom, ale jeszcze bardziej znienawidzili Jezusa. Ta niechęć dotknęła także Łazarza. Ewangelista Jan opisuje także inny pobyt Jezusa w domu Łazarza na dzień przed Jego wjazdem do Jerozolimy (J 12, 1-11). Milczenie ewangelii o dalszych losach Łazarza uzupełnili anonimowi pisarze chrześcijańscy. Na Wschodzie najbardziej znana była legenda, która uczyniła Łazarza biskupem Cypru i tam umieściła jego – drugi – grób. Pewną rolę w rozwoju kultu odegrała też tzw. niedziela Łazarza, jedna z ostatnich niedziel Wielkiego Postu, w którą odczytywano ewangelię o jego wskrzeszeniu i dokonywano skrutynium przed dopuszczeniem do chrztu. Na Zachodzie w cyklu legend prowansalskich i burgundzkich pojawiła się w dość późnym średniowieczu opowieść o skazaniu świętego rodzeństwa z Betanii na wygnanie. Umieszczono ich na statku bez steru, który odepchnięto od brzegu. Po wielu miesiącach tułaczki przybyli oni do Marsylii. Łazarz miał być pierwszym biskupem tego miasta. Inne opowiadania wskazują na Autun i Avallon jako miejsca złożenia jego relikwii. Równie rozbieżne były daty wspomnień liturgicznych Łazarza. W kalendarzach spotykano je m.in. pod dniem 17 grudnia, 4 maja, 17 czerwca, 16 lub 17 października.W ikonografii ukazuje się św. Łazarza najczęściej w scenie wskrzeszenia oraz na uczcie w Betanii. |
____________________________________________________________________
***
Św. Marty – 29 lipca
Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego (Łk 10,41).
8.1. Wspomnienie św. Marty pozwala nam jeszcze raz znaleźć się w Betanii, w domu, który tyle razy Jezus uświęcił swą obecnością. Tam, w rodzinie, którą tworzyli Marta, Maria i Łazarz, zawsze darzono Pana Jezusa serdecznością, znajdował On w tym domu odpoczynek dla ciała zmęczonego ustawiczną wędrówką po wsiach i miasteczkach Palestyny. Jezus szukał schronienia u tych przyjaciół zwłaszcza w ostatnich dniach przed swoją Męką, kiedy spotykał się z niezrozumieniem i pogardą ze strony faryzeuszy. Uczucie, jakim Nauczyciel darzył rodzeństwo z Betanii nazwał w swojej Ewangelii św. Jan: Jezus miłował Martę i jej siostrę, i Łazarza (J 11, 5). Jezus był ich przyjacielem!
Ewangelia z dzisiejszej Mszy świętej (J 11, 19-27) opowiada o przybyciu Jezusa do Betanii w cztery dni po śmierci Łazarza. Nieco wcześniej, kiedy jeszcze Łazarz był bardzo chory, jego siostry wysłały do Nauczyciela pełne ufności wezwanie: Panie, oto choruje ten, którego Ty kochasz (J 11, 3). A Jezus, który wówczas znajdował się w Galilei, w odległości kilku dni drogi, mimo że usłyszał o jego chorobie, zatrzymał się przez dwa dni w miejscu pobytu. Dopiero potem powiedział do swoich uczniów: Chodźmy znów do Judei (J 11, 7). Kiedy przybył do Betanii, Łazarz od czterech dni leżał już w grobie.
Marta, zawsze troskliwa i uczynna, prawdopodobnie wcześniej dowiedziała się, że Jezus zdąża do ich domu, wyszła więc Mu naprzeciw. I chociaż Pan pozornie nie przybył na jej wezwanie, nie osłabła jej miłość i ufność. Panie – powiedziała – gdybyś tu był, moj brat by nie umarł. Bardzo delikatnie wyrzucała Mu, że nie przybył wcześniej. Marta spodziewała się uzdrowienia swego brata, kiedy ten jeszcze był chory. A Jezus w sposób uprzejmy, może nawet z uśmiechem na ustach, udzielił jej nieoczekiwanej odpowiedzi:Brat twój zmartwychwstanie. Marta odebrała te słowa jako pocieszenie, mając na myśli zmartwychwstanie ostateczne, i odpowiedziała: Wiem, że zmartwychwstanie w czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym. Na te słowa Jezus wypowiedział niezwykłe oświadczenie o swoim bóstwie: Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, to choćby umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we mnie, nie umrze na wieki. I zapytał ją: Wierzysz w to? Któż mógłby oprzeć się najwyższej powadze tego oświadczenia? Ja jestem Zmartwychwstaniem i Życiem! Ja…! Ja jestem racją wszystkiego, co istnieje! Jezus jest Życiem, nie tylko życiem, które ma swoje źródło poza światem, ale także życiem nadprzyrodzonym, które łaska rozbudza w duszy pielgrzymującego człowieka. Te nadzwyczajne słowa napełniają nas pewnością, coraz bardziej zbliżają nas do Chrystusa i każą odpowiedzieć za Martą: Tak, Panie! Ja mocno wierzę, żeś Ty jest Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat. Kilka chwil potem Pan wskrzesił Łazarza.
Podziwiajmy wiarę Marty i chciejmy naśladować jej ufną przyjaźń z Nauczycielem. „Czy widziałeś, z jaką czułością, z jakim zaufaniem zwracali się do Chrystusa Jego przyjaciele? Z całą naturalnością wyrzucały Mu siostry Łazarza Jego nieobecność: «Przecież Cię uprzedzałyśmy! Gdybyś tutaj był!…»
– Powiedz Mu spokojnie i ufnie: «Naucz mnie zwracać się do Ciebie z przyjacielską miłością Marty, Marii i Łazarza; podobnie jak traktowało Cię pierwszych Dwunastu, choć na początku szli za Tobą niewątpliwie z powodów nie za bardzo nadprzyrodzonych”[1].
8.2 Po pewnym czasie, kiedy zbliżała się już Pascha, Jezus ponownie odwiedził swoich przyjaciół: Na sześć dni przed Paschą Jezus przybył do Betanii, gdzie mieszkał Łazarz, którego Jezus wskrzesił z martwych. Urządzono tam dla Niego ucztę. Marta usługiwała, a Łazarz był jednym z zasiadających z Nim przy stole (J 12, 1-2).
Marta usługiwała… Z jaką wdzięcznością i miłością musiała to czynić! Tam, w jej domu, przebywał Nauczyciel, Mesjasz, tam przebywał Bóg potrzebujący Jej usług, a ona mogła Mu służyć. Bóg stał się Człowiekiem, aby pomagać nam w naszych potrzebach, abyśmy się nauczyli kochać Go w Jego Najświętszym Człowieczeństwie, abyśmy mogli być Jego zażyłymi przyjaciółmi. Nie możemy tracić sprzed oczu tego, że ten sam Jezus z Nazaretu, z Kafarnaum, z Betanii czeka na nas w pobliskim tabernakulum, potrzebuje naszej uwagi. „To prawda, że nasze tabernakulum zawsze nazywam Betanią… – Stań się przyjacielem przyjaciół Mistrza: Łazarza, Marty, Marii. – A potem już nie będziesz pytał, dlaczego Betanią nazywam nasze tabernakulum”[2]. On tam przebywa. Nie możemy przechodzić obojętnie, powinniśmy codziennie Go odwiedzać i przebywać w Jego towarzystwie przez kilkanaście minut dziękczynienia po Komunii świętej, bez pośpiechu, bez niepokoju. Nie ma nic ważniejszego.
Św. Tomasz z Akwinu naucza, że nie było odpowiedniejszego sposobu na odkupienie ludzi niż Wcielenie Chrystusa[3]. I przytacza następujące argumenty: jeśli chodzi o wiarę, łatwiej było Mu uwierzyć, ponieważ mówiącym był sam Bóg; jeśli chodzi o nadzieję, Wcielenie stanowi wielki dowód Jego zbawczej woli; jeśli chodzi o miłość, to nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich (J15, 13). Jeśli chodzi o uczynki, to sam Bóg posłużył nam za wzór: przyjmując nasze ciało, ukazał nam znaczenie istoty ludzkiej, a przez swoje upokorzenie uleczył naszą pychę.
W Najświętszym Człowieczeństwie Jezusa miłość, którą Bóg żywi do nas, przyjmuje ludzką postać i w ten sposób otwiera się droga prowadząca nas łagodnie do Boga Ojca. Dlatego życie chrześcijańskie polega na miłowaniu Chrystusa, na naśladowaniu Go, na kroczeniu za Nim, na zapatrzeniu się w Jego życie. W centrum uświęcenia nie stoi walka z grzechem ani nic negatywnego, lecz koncentruje się ono na Jezusie Chrystusie, który jest przedmiotem naszej miłości. Nie chodzi jedynie o unikanie zła, lecz o ukochanie Nauczyciela i naśladowanie Tego, który przeszedł (…) dobrze czyniąc (Dz 10, 38). Życie chrześcijańskie jest głęboko ludzkie: serce zajmuje ważne miejsce w dziele naszego uświęcenia, ponieważ Bóg stał się dla niego dostępny. I kiedy zaniedbuje się pobożność, osobistą przyjaźń z Nauczycielem, przyzwalając na to, aby serce rozpraszało się na stworzenia, nie starczy siły woli, by podążać dalej drogą świętości. Dlatego powinniśmy się starać widzieć Pana blisko siebie i posługiwać się wyobraźnią, by widzieć żywego Chrystusa: Tego, który urodził się w Betlejem, pracował w Nazarecie, miał przyjaciół, których prawdziwie cenił, do których nieraz przychodził, gdyż ich towarzystwo przynosiło Mu radość.
Nauczmy się od przyjaciół Jezusa traktować Go z ogromnym szacunkiem, gdyż jest Bogiem, i z wielką ufnością, gdyż jest Przyjacielem, który ustawicznie chce z nami obcować.
8.3 Przed uroczystym wjazdem do Jerozolimy Jezus ze swymi uczniami zatrzymał się w domu swoich przyjaciół w Betanii. Obie siostry zaczęły przygotowywać wszystko, aby odpowiednio ugościć Nauczyciela i towarzyszącą Mu grupę ludzi. Ale Maria, może już zaraz po przybyciu Jezusa, usiadła u Jego stóp i słuchała Jego słowa (Łk 10, 39),a Marta została sama ze wszystkimi pracami domowymi. Maria nie przejmowała się tym wszystkim, nawet tym, czego było potrzeba, i całkowicie oddała się słuchaniu Nauczyciela. Ufność, z jaką zajęła miejsce u Jego stóp, nawyk słuchania Go, dowodzą, iż nie było to pierwsze spotkanie, ale że istniała między nimi pewna zażyłość. Marcie zapewne nie były obojętne słowa Jezusa; ona także słuchała uważnie, ale była bardziej zajęta obowiązkami domowymi. Nie zdając sobie z tego sprawy, odsunęła Jezusa na drugi plan. Absorbowało ją to, co było potrzebne do ugoszczenia Go. Martwiła się, że sama nie podoła pracy, która była do zrobienia, a tymczasem widziała swoją siostrę u stóp Jezusa. Może nieco zaniepokojona, z wielką ufnością stanęła przed Jezusem i powiedziała: Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła.(Łk 10, 40). Miała ogromne zaufanie do Nauczyciela.
Jezus odpowiedział Jej takim samym ufnym tonem, o czym świadczy już samo powtórzenie jej imienia: Marto, Marto – powiedział – troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego (Łk 10, 41). Maria, która z całą pewnością powinna była pomagać swojej siostrze, przy tym wszystkim nie zapomniała o tym, co naprawdę jest potrzebne: Chrystus powinien stanowić centrum jej uwagi i jej życia. Pan nie chwalił jej ogólnej postawy, ale to, co jest zasadnicze: jej miłość.
Nawet rzeczy bezpośrednio odnoszące się do Pana nie powinny przesłaniać tego, że jest On Panem wszystkich rzeczy. Marta nigdy nie zapomniała tej serdecznej uwagi Jezusa. Chociaż jej praca była niezbędna, to jednak ważniejsza okazywała się dbałość o to, aby nie odsuwać Jezusa na drugi plan.
Nawet przy pracach, które bezpośrednio odnoszą się do Pana, nie powinniśmy zapominać, że tym, co zasadnicze, tym, co niezbędne, jest właśnie Jego Osoba. Także w naszym codziennym życiu powinniśmy pamiętać, że nawet spraw, które wydają się bardzo ważne, jak np. praca, kariera zawodowa, nie można przedkładać nad życie rodziny. Na nic zdałyby się wszystkie inne dobrodziejstwa – większa zamożność, dobre stosunki towarzyskie – gdyby pogarszało się samo życie rodzinne, spychane na drugi plan, z wyjątkiem spraw wyjątkowych, które może zmuszają głowę rodziny do pracy w oddaleniu od reszty rodziny (jak emigranci czy marynarze). Jeżeli ojciec lub matka zarabiają więcej pieniędzy, ale zaniedbują obcowanie ze swymi dziećmi, po co to wszystko?
Św. Marta, która w niebie cieszy się wieczną i nieprzerwaną obecnością Chrystusa, wyjedna nam łaskę doceniania przyjaźni z Nauczycielem. Ona nauczy nas dbać o sprawy Pana, bez zapominania o tym, który jest Panem wszystkiego. Wstawi się u Jezusa, żebyśmy się nauczyli nie odsuwać rodziny na dalszy plan z powodu dobrych rzeczy, które pragniemy zdobyć dla samej rodziny.
* Św. Marta żyła w Betanii, w pobliżu Jerozolimy, ze swoim rodzeństwem – Marią i Łazarzem. W pierwszym etapie swego życia publicznego Jezus często gościł u nich w domu. Z Jezusem łączyły całe rodzeństwo silne więzy przyjaźni.
[1]Św. Josemaría Escrivá, Kuźnia, 495.
[2]Św. Josemaría Escrivá, Droga, 322.
[3]Por. św. Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna, III, zag. 1, art. 2.
ze strony: Opus Dei
___________________________________________________________________________________________
Przyjaciele Pana
Od ubiegłego roku 29 lipca obchodzimy liturgiczne wspomnienie Świętych Marty, Marii i Łazarza. Było to rodzeństwo, które Jezus z Nazaretu często odwiedzał.
***
O Marcie, Marii i Łazarzu mieszkających w Betanii nieopodal Jerozolimy traktuje wiele nowotestamentowych tradycji obecnych przede wszystkim w Ewangeliach według św. Łukasza i według św. Jana. Dają nam one jednoznacznie do zrozumienia, że Pan Jezus był z owym rodzeństwem wyjątkowo zaprzyjaźniony, że przyjmowali Go w swoim domu.
Marta (dosł. z języka aramejskiego to pani domu) ukazana jest jako ta, która stara się jak najlepiej ugościć Pana. Dlatego też patronuje m.in.: gospodyniom domowym, właścicielom hoteli czy osobom zajmującym się sprzątaniem. Sztuka często prezentuje ją np. z kluczami od domostwa.
Maria (to imię może oznaczać piękną osobę) zaprezentowana jest w Nowym Testamencie jako ktoś, kto „wybrał najlepszą cząstkę”, kto wsłuchuje się w słowa Chrystusowe, chłonie je. Ikonografia ukazuje ją zazwyczaj razem z siostrą.
Łazarz (ten, któremu Bóg pomaga) wydaje się najbardziej znaną postacią spośród tego grona. To właśnie jemu Jezus przywraca życie. Sztuka przedstawia go m.in. jako wychodzącego z grobu. Jest patronem m.in. żebraków, grabarzy czy rzeźników. Od jego imienia wywodzi się słowo „lazaret”, którego dziś mało się używa, a odnosi się ono do wojskowego szpitala na froncie.
Wokół tych postaci wyrosło wiele legend, podań i tradycji. Jedna z nich głosi, że Marta i Maria znalazły się w gronie kobiet, które niosły wonności do grobu Pańskiego. Wraz z bratem mieli zostać wygnani z Ziemi Świętej, a potem razem głosili Dobrą Nowinę w wielu miejscach poza jej granicami. Wedle innego przekazu Łazarz miał być biskupem na Cyprze. Istnieje również podanie, że rodzeństwo to umieszczono na statku bez steru. Przemierzając wody Morza Śródziemnego, miał on zacumować dopiero w Marsylii, gdzie Łazarz został później biskupem.
Jeśli chodzi o to liturgiczne wspomnienie – podkreśla ono „przyjaźń łączącą rodzeństwo z Betanii z Jezusem. Ewangelia mówi, że Jezus bardzo kochał Martę, Marię i Łazarza. Od Łukasza i Jana dowiadujemy się, że mają oni różne charaktery i temperamenty, ale wszyscy są zdolni do przyjęcia Jezusa w swym domu. Oddali do Jego dyspozycji fizyczną przestrzeń, kiedy pragnął spędzić chwile z przyjaciółmi. Wspomnienie to podkreśla przyjęcie przez rodzeństwo Jezusa i Jego słowa oraz miłość, jaką żywi do nich Jezus. Jest to więc okazja do docenienia przyjaźni, gościnności, serdeczności, ale także relacji rodzinnych, które pomagają w przylgnięciu do Jezusa. Może się zdarzyć, że rodzina jest przeszkodą w przyjęciu Ewangelii, w dokonywaniu radykalnych wyborów, aby pójść za Jezusem. Dom w Betanii pokazuje nam, że właśnie relacje rodzinne, bracia, siostry, krewni, swoim przykładem pomagają nam otworzyć nasze serca na przyjęcie Jezusa”
ks. Corrado Maggioni, Radio Watykańskie/Tygodnik Niedziela
__________________________________________________________________
Św. Marta z Betanii
***
Zbawiciel szczególnie umiłował pewien dom w Betanii, leżący u stóp Góry Oliwnej, w którym mieszkał Łazarz i jego dwie siostry – Maria oraz Marta. Byli oni szanowani w miasteczku z powodu swojej bogobojności i cnót domowych. Dwa spotkania Jezusa z Martą opisane w Ewangeliach dają nam naukę owych cnót, jaką możemy czerpać z postawy świętej niewiasty.
Pan Jezus poucza o właściwej hierarchii obowiązków stanu, kiedy Marta ma pretensje do swej siostry, iż zamiast pomagać jej w kuchni, siedzi u stóp Nauczyciela i słucha Jego słów. Daje ona przykład wzorowej pani domu, która dba, by gościowi niczego nie brakło, jednakże gdy spojrzy się na tę sytuacją metaforycznie, widać, iż Zbawiciel poucza o wartości modlitwy i życia duchowego jako podstawie wszelkich obowiązków. Mówi On do gospodyni: „Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona” – nic bowiem nie pomogą przyrodzone zabiegi, spełniane z największą sumiennością, jeśli z ich powodu człowiek w sposób dobrowolny zaniedba obowiązki duchowe, dzięki którym otwiera się dostęp do Królestwa Niebieskiego.
Marta pokazuje także, jak niezachwiana powinna być wiara w Boga i ufność złożona w Jego wszechmocnej dłoni. Kiedy bowiem Syn Boży przybył do gościnnego domu w Betanii po śmierci Łazarza, Marta nie rozpacza, lecz całkowicie powierza się Mesjaszowi, mówiąc: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga” – Jezus zaś odparł, iż Łazarz zmartwychwstanie, na co Marta odpowiedziała: „Wiem, że zmartwychwstanie w czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym” – nie dlatego, żeby wątpiła w moc Chrystusa, ale przez pokorę, nie czując się godna, aby dla niej Syn Boży uczynił tak wielki cud. Reakcja Zbawiciela na te słowa świadczy o Jego wielkiej miłości dla tej rodziny, narracja Ewangelisty zaś opisuje ją krótko: „Jezus zapłakał”. Użalił się nad ludźmi, których miłował i – nagradzając pokorną wiarę swej służebnicy – wskrzesił jej brata.
Wówczas Pan zapragnął, aby dała ona świadectwo wiary w Jego bóstwo. Powiedział o sobie: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we mnie, nie umrze na wieki” i zapytał pobożną niewiastę, czy wierzy w Jego słowa? Ona zaś wyznała: „Tak, Panie! Ja mocno wierzę, żeś Ty jest Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat”.
Dalsze losy rodziny z Betanii nie są znane, zachowała się jedynie prowansalska legenda głosząca, iż żydzi prześladując chrześcijan po wniebowstąpieniu Chrystusa zamknęli Łazarza wraz z siostrami na statku pozbawionym steru i puścili na morze. Prawica Pańska miała ich jednak doprowadzić szczęśliwie do wybrzeża Francji, gdzie podobno spędzili resztę swego życia – Łazarz jako biskup Marsylii, a Marta i Maria prowadząc życie pustelnicze.
Święta Marta dziewica jest czczona jako patronka gospodyń domowych, kucharek, sprzątaczek, a także hotelarzy i właścicieli zajazdów. O tym, że lud uciekał się do jej wstawiennictwa w sprawach domowych i rodzinnych świadczy zachowany w polskiej tradycji dwuwiersz:
Proszę o to świętej Marty,
By nie grał zapalczywie w karty.
Kościół wspomina św. Martę z Betanii 29 lipca.
PCh24.pl
_________________________________________________________________________________________
Święte na wakacje – św. Marta
***
Wakacje to dla wielu czas pomiędzy, czas od-po-czyn-ku – czas po czynach, wydarzeniach, sprawach, czas przygotowania do następnych – które mają przyjść. Także kalendarz liturgiczny zdaje się dostosowywać do tego rytmu – mamy teraz okres zwykły w ciągu roku, następujący po okresie wielkanocnym.
W ten spokojny, wydawałoby się, czas, podczas liturgii wspominamy kobietę, którą Ewangelie ukazują jako kobietę czynu – Martę. Jej wspomnienie obchodzimy w środku lata – 29 lipca, tydzień po święcie Marii z Magdali. W poprzednią niedzielę słyszeliśmy już fragment Ewangelii Łukaszowej, który naznaczył nasze spojrzenie na siostry z Betanii (Łk 10,38-42). W scenie spotkania Jezusa z siostrami Łukasz milczy o Łazarzu, ich bracie. Pokazuje dwie reakcje na Osobę Jezusa – posługa i słuchanie. Marta służy, Maria słucha. Marta działa, Maria oczekuje na słowo Mistrza. Marta dopomina się pomocy, Maria nie rusza się, siedzi.
Marta jest niewątpliwie najważniejszą postacią w tym domu. Łukasz pisze nawet: że “Marta przyjęła Go [Jezusa] do swego domu” (Łk 10,38), pisze tak, jakby chodziło po prostu o dom Marty. Jan w inny, lecz również wyraźny dla uważnego czytelnika, sposób wskaże rangę wymienianych osób, napisze, iż “Jezus miłował Martę, jej siostrę i brata” (J 11,5). Marta jest na pierwszym miejscu. Jej siostra i brat pojawiają się ze względu na relację do Marty.
Marta przewodzi – przez swą posługę. Do czynu wzywa swą siostrę. Powołuje się przy tym na autorytet Nauczyciela. Jego odpowiedź nie spełnia chyba jej oczekiwań. Jezus docenia dwie drogi. To, co robi Marta, nie traci znaczenia, ale to Maria wybrała “najlepszą cząstkę” (Łk 10,42). Jest w Kościele miejsce na czyn i słowo, ale jest też miejsce na słuchanie i milczenie. Jedno potrzebuje drugiego.
Czy Marta jest dobrą świętą na wakacje? Aktywna, nie przestająca działać – jak ci, dla których wakacje to czas wzmożonej pracy. Jak ci, którzy nie potrafią usiedzieć, gdy tyle do zrobienia. Gdy tyle nieszczęścia, katastrof, skrzywdzonych. W jej cieniu jest jednak i jej siostra, Maria – nawet jeśli nie została wspomniana w kalendarzu liturgicznym. Patronuje tym, dla których wakacje to czas podejmowania trudnych decyzji, wewnętrznego przepracowywania problemów narosłych przez lata. Wakacje jako czas pomiędzy – również czas skupienia i milczenia, pozornego bezruchu, który oby zaowocował czynem.
Elżbieta Adamiak/wiara.pl
____________________________________________________________
Patronka pracoholików
Myśl: Przeklinamy kołowrotek obowiązków, a jednoczenie nie umiemy bez niego żyć
Była siostrą Marii i Łazarza. Cała trójka rodzeństwa należała do grona przyjaciół Jezusa. Spotykamy ją dwa razy w Ewangelii. W rozdziale 10 św. Łukasza widzimy ją podczas odwiedzin Jezusa w ich domu. Maria siedzi u Jego stóp, jest skupiona i zasłuchana. Marta jest cała pochłonięta pracą, zabiegana „koło rozmaitych posług”. Chce stanąć na wysokości zadania i podjąć tak wspaniałego Gościa najlepiej, jak potrafi. Być może idą w ruch najlepsze kulinarne przepisy. Czyni to w dobrej wierze, ale wyczuwamy narastającą nerwowość. Kończy się to wszystko wybuchem: „Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła”.
Skąd my to znamy? Wszystko na mojej biednej głowie. Jestem kompletnie sam(a) ze wszystkim. Dostaje się wtedy najbliższym, nawet gościom, także Panu Bogu. Czy Bogu jest obojętny mój los, praca, moje przeciążenie? Przecież ja już zwyczajnie nie wyrabiam się. Czy ktoś to wreszcie zauważy, czy ktoś się ruszy, żeby mi pomóc? Słowa Marty odsłaniają jej zagubienie. Są typowym wyznaniem pracoholiczki, która żyje w lęku, że nie zrealizuje swych planów. „Marto, Marto…”. W Biblii takie dwukrotne wezwanie po imieniu pojawia się, gdy Bóg wzywa do czegoś ważnego i wymagającego. „Troszczysz się i niepokoisz o wiele”. Bóg zna nasze troski, widzi nasze przemęczenie. „A potrzeba tylko jednego…”. Czego? Słuchania bardziej Boga niż siebie.
Marta pojawia się raz jeszcze u św. Jana. Woła z pretensją i bólem do Jezusa: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł”. Żal, bezradność, rozczarowanie mieszają się z jej wiarą. Także w tej scenie Marta jawi się jako kobieta energiczna i pragmatyczna. To ona woła do Jezusa: „Panie, już cuchnie. Leży bowiem od czterech dni w grobie”. Marta uchodzi za patronkę gospodyń domowych i hotelarzy, ale można by ją uznać za patronkę pracoholików, których dziś coraz więcej. Troszczymy się i niepokoimy o wiele. Popędzają nas dzwoniące telefony komórkowe. Nieraz nawet na wakacjach. Przeklinamy cały ten zamęt, a jednocześnie stajemy się od niego uzależnieni. Wołamy, że wszystko na naszej biednej głowie, ale zarazem sami chcemy mieć wszystko pod kontrolą. Kiedy znajdziemy chwilę spokoju na urlopie, nieraz nie wiemy, co z sobą zrobić. „Marto, Marto… pomóż nam odnajdywać to, co jest naprawdę ważne!”.
ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
_______________________________________________________________________
Żywot świętej Marty, dziewicy
(Żyła około roku Pańskiego 70)
- Szczęśliwi, którzy zasłużyli przyjąć Pana do swego domu
- Godzina Czytań; Świat Marty; Człowieku, wyjdź z grobu!
Sławna w Ewangelii Marta, siostra starsza Magdaleny i Łazarza, rodem była z Betanii blisko Jerozolimy. Dostatkiem świeckim i zacnością dobrze od Boga opatrzona, uwierzywszy w Jezusa, obrała sobie żywot święty i bogobojny w panieńskiej czystości. Jak wielce Pan Bóg ją sobie upodobał, świadczą słowa świętego Jana Ewangelisty: “A Jezus miłował Martę i siostrę jej Marię i Łazarza” (Jan 11,5). Sławi się najpierw wiara jej, gdy bowiem umarł brat jej Łazarz, a Pan od niej przyzwany przyszedł w jej dom, rzekła ona słowa: “Byś tu był, Panie, nie umarłby był brat mój”. A podnosząc się na większe stopnie wiary, przydała: “Lecz i teraz wiem, że o cokolwiek Boga prosić będziesz, da Tobie Bóg”. Gdy Pan Jezus rzekł: “Brat twój zmartwychwstanie”, ona, nie śmiejąc tego pragnąć, rzekła: “Wiem, iż wstanie na dzień ostatni zmartwychwstania”. A Pan Jezus dał jej naukę: “Jam jest zmartwychwstanie i żywot; kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie a wszelki, który żyje a wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz temu?” A ona uczyniła wielkie wyznanie, mówiąc: “I bardzom dawno temu uwierzyła, Panie mój, iżeś Ty jest Chrystus, Mesjasz, Syn Boży, któryś na ten świat przyszedł”. Ta wiara jej żywa była, bo ją między innymi i w hojnym miłosierdziu i jałmużnach ku ubogim pokazywała. Miłosierdzie tej świętej niewiasty tak wysoką nagrodę otrzymało, iż samemu Bogu i Panu aniołów jałmużnę dawała, i w domu swoim do stołu Mu służyła, i pieniędzmi Go w potrzebach opatrywała. Dlatego Ewangelia sławi jej jałmużnę, mówiąc: “Niewiasta niektóra imieniem Marta przyjęła Go do domu swego i z pracą a bieganiem i skrzętnością Jemu służyła”.
Pewnego razu, gdy Pan do niej z uczniami przyszedł, Marta gościom swoim jeść gotowała, a siostra jej Magdalena u nóg Pana słuchała słów Jego; tedy Marta poczęła się na nią do Pana żalić, mówiąc: “Panie, siostra moja opuściła mię w posługach domowych. Rozkaż jej, aby mi pomogła”. A Pan Jezus dał jej ową pamiętną naukę: “Marto, Marto, troszczysz się około wiela, ale jednego potrzeba; Maria najlepszą cząstkę obrała, która od niej odjęta nie będzie”.
***
Oglądała potem Marta śmierć Pana Jezusa, Boga swego, i widziała z innymi uczniami Jego zmartwychwstanie. Przed Wniebowstąpieniem swoim wywiódł Pan Jezus uczniów swoich do Betanii, chcąc odwiedzić Martę, jałmużnicę swoją. Któż wypowie, z jakim weselem Go witała, z jaką czcią patrzyła na chwałę i majestat Tego, który już jej jałmużny nie potrzebował. Po Wniebowstąpieniu z innymi chrześcijanami skazana na śmierć przez żydów, za sprawą Bożą do Marsylii przypłynęła i tam świątobliwie żywota dokonała. Będąc już bliską zgonu, kazała się wynieść z komórki swej, aby swobodnie w niebo patrzyć mogła. Leżąc na ziemi popiołem posypanej, słuchała czytania Ewangelii św. Łukasza i przy słowach: “Ojcze, w ręce Twoje polecam ducha mego” – poszła do wiecznej gospody, na rozkosze od Gościa swego zgotowane, z czego Bogu nieogarnionej chwały cześć i sława na wieki.
Nauka moralna
W słowach Zbawiciela: “Marto, Marto, troszczysz się około wiela, ale jednego potrzeba!” zawarta jest jak najzbawienniejsza dla nas nauka. Marne są bowiem wszystkie nasze zachody i zabiegi o rzeczy doczesne, jeśli nie będziemy o tym pamiętać, że zbawienie duszy jest najważniejszą sprawą, obok której wszystkie starania, troski, prace i zajęcia nasze mają tylko wartość drugorzędną. Iluż to ludzi troszczy się, co będą jedli i pili, ileż ponoszą trudów i starań, aby dojść do majątku, jakże mocno się frasują i kłopocą o rzeczy ziemskie i doczesne, odwracając uwagę od tego, o co by się przede wszystkim starać i troszczyć powinni. Zbawienie duszy ma być pierwszym i najgłówniejszym naszym zadaniem i staraniem. Jak drobnostkowym i marnym wyda się zajmowanie takimi drobnostkami temu, kto ze stanowiska wieczności zapatruje się na sprawy tego świata! Zamiast się uganiać za marnościami, zamiast martwić się i troszczyć o byle co, nie traćmy nigdy z oczu ostatecznego przeznaczenia swego, stosujmy wszystkie myśli, czyny, postępki do tego celu i pamiętajmy, co mówi Pismo święte Starego Zakonu: “Bój się Boga i zachowaj przykazania Jego, wtedy bowiem dopiero będziesz całym człowiekiem”.
Pomnijmy, jak błoga była śmierć Marty, jakie słowa pociechy usłyszała z ust Jezusa w nagrodę zato, że Go ugościła w swoim domu, że dla Niego wszystkiego się wyrzekła. Daj nam Boże wszystkim tak umierać; pełnijmy dzieła miłosierdzia z miłości ku Bogu, odwiedzajmy i pielęgnujmy chorych, nie szczędźmy ubogim jałmużny, módlmy się za grzeszników, nie zapominajmy w modlitwie o drogich nam zmarłych, nieśmy pociechę strapionym, wybaczajmy nieprzyjaciołom, pełnijmy obowiązki swego powołania ściśle i sumiennie, a wtedy będziemy mogli umierać ze spokojem i czystym sumieniem, ufni w sprawiedliwość i w miłosierdzie Boże.
Modlitwa
Wysłuchaj nas, Boże, Zbawicielu nasz, abyśmy weseląc się obchodem uroczystości św. Marty, dziewicy Twojej, z przykładów jej życia uczyli się czynić postęp w pobożności. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.
ŚW. MARTY
Godzina Czytań
K. + Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu.
W. Panie, pośpiesz ku ratunkowi memu.
Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu.
Jak była na początku, teraz i zawsze,
i na wieki wieków. Amen. Alleluja.
1 Przez ciebie, Marto, wznosimy modlitwy,
Ty zaś je wesprzyj swymi zasługami,
Bo tobie Chrystus szczególnie okazał
Przyjaźń serdeczną.
2 O jakże często nawiedza cię Chrystus,
W cichym twym domu szuka odpoczynku;
Rozmowa z tobą i twoja usługa
Radość Mu dają.
3 Po stracie brata użalasz się pierwsza
Razem z twą siostrą wielce zapłakaną,
Lecz oto Łazarz na Mistrza wołanie
Wraca do życia.
4 Doświadczasz prawdy nauki Chrystusa,
Jawnie wyznając wiarę w zmartwychwstanie,
Więc nam dopomóż wytrwale podążać
Aż do wieczności.
5 Niech będzie Ojcu i Jego Synowi
Z Duchem płomiennym moc i panowanie;
Pragniemy Boga oglądać wraz z tobą
W chwale bez końca. Amen.
_________________________________________________
II CZYTANIE
Kazanie św. Augustyna, biskupa (Kazanie 103,1-2. 6)
Szczęśliwi, którzy zasłużyli przyjąć Pana do swego domu
Słowa naszego Pana Jezusa Chrystusa przypominają nam, iż jeden jest cel, do którego zmierzamy wśród rozmaitych spraw tego świata. Zmierzamy jako wędrowcy, a nie mieszkańcy, jako ci, którzy są w drodze, a nie u kresu, ci, którzy pragną, ale jeszcze nie posiadają. Podążajmy jednak pilnie i wytrwale, abyśmy doszli kiedyś do celu.
Maria i Marta były siostrami. Łączyło je nie tylko pokrewieństwo, ale także pobożność. Obydwie były oddane Bogu, obydwie ochoczo usługiwały Panu w ciele. Marta przyjęła Go tak, jak zwykło się przyjmować podróżnych. W rzeczywistości jednak, służebnica przyjęła Pana, chora Lekarza, stworzenie Stworzyciela. Ta, która miała otrzymać pokarm duchowy, przyjęła, aby zaofiarować pokarm dla ciała. Pan bowiem zechciał przyjąć postać sługi i w tej postaci – nie z konieczności bynajmniej, ale ze swej łaskawości – przyjmował posiłek ofiarowany Mu przez sługi.
Albowiem przyjmowanie posiłku także było łaską. Jako człowiek odczuwał głód i pragnienie.
Pan przeto został przyjęty jako podróżny, który “przyszedł do swoich, a swoi Go nie przyjęli. Wszystkim jednak, którzy Go przyjęli, dał moc, aby się stali dziećmi Bożymi”. Dopuścił niewolników do wspólnoty z sobą i uczynił ich braćmi; wykupił więźniów i uczynił współdziedzicami.
Ale niech nikt z was nie powiada: “Jakże błogosławieni są ci, którzy mieli szczęście przyjąć Chrystusa do swego domu!” Nie smuć się i nie narzekaj, że żyjesz w czasie, kiedy już nie można zobaczyć Pana w ciele. Nie pozbawił cię przecież tego zaszczytu: “Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych – powiada – Mnieście uczynili”. Zresztą, Marto, błogosławiona swym chwalebnym posługiwaniem, pozwól, że ci powiem: prosisz o spoczynek, jako nagrodę za twój trud. Teraz zajęta jesteś wieloma posługami – pragniesz pokrzepić śmiertelne, chociaż święte ciała. Lecz skoro przybędziesz już do ojczyzny, czy spotkasz tam wędrowca, by go przyjąć? Spotkasz głodnego, by nakarmić? Spragnionego, aby napoić? Chorego, aby odwiedzić? Skłóconego, aby pojednać? Umarłego, aby pogrzebać?
W ojczyźnie tego wszystkiego już nie będzie. A co będzie? To, co wybrała Maria: tam będziemy nasyceni, a nie będziemy się posilać. To, co Maria wybrała tutaj, tam będzie doskonałe i pełne. Tutaj z zastawionego stołu zbierała okruszyny Bożego słowa. Chcesz wiedzieć, jak będzie w niebie? Oto sam Pan mówi o swoich sługach: “Zaprawdę powiadam wam: przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał”.
RESPONSORIUM
W. Gdy Jezus wskrzesił Łazarza, + urządzono ucztę w Betanii, * A Marta usługiwała.
K. Maria zaś wzięła drogocenny olejek i namaściła stopy Jezusa. W. A Marta usługiwała.
Módlmy się. Wszechmogący, wieczny Boże, Twój Syn przyjął gościnę w domu świętej Marty, + spraw za jej wstawiennictwem, abyśmy z wiarą usługując Chrystusowi w naszych braciach, * zasłużyli na przyjęcie do Twojego domu. Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, + który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, * Bóg, przez wszystkie wieki wieków. Amen.
_________________________________________________________________________
Betania – dom przyjaciół Jezusa
Ziemia Święta jest określana mianem “piątej ewangelii”. Oznacza to, że miejsca biblijne opowiadają o zbawczym zaangażowaniu się Boga w historię człowieka. Pielgrzymowanie po Ziemi Świętej pozwala dostrzec, że oprócz historii zbawienia istnieje również topografia (geografia) zbawiania człowieka przez Boga.
Czytając Ewangelie, dostrzegamy, że Jezus nieustannie był w drodze. Celem wędrówki Mistrza z Nazaretu była Jerozolima, miasto spotkania Boga z Jego ludem. Miasto, w którym Jezus spotykał swego Ojca. W czasach Jezusa Jerozolima liczyła ok. 30 tys. mieszkańców. Kiedy zbliżało się któreś z trzech świąt pielgrzymkowych: Pascha, Pięćdziesiątnica lub Święto Namiotów, ich liczba wzrastała do około 100 tys. Podczas dnia na terenie Świątyni Jerozolimskiej odbywały się uroczystości religijne, w których brali udział pielgrzymi, ale gdy nadchodził wieczór, znaczna ich część musiała udać się na nocleg do podjerozolimskich wiosek.
Również Pan Jezus spędzał dni w Świętym Mieście, głosząc Ewangelię, zaś na noc opuszczał Jerozolimę i udawał się do pobliskiej Betanii. Jest to niewielka wioska położona na zboczu Góry Oliwnej, przy drodze prowadzącej do Jerycha. Od Jerozolimy dzieli ją tylko 2700 m. Właśnie w Betanii mieszkało zaprzyjaźnione z Jezusem rodzeństwo Maria, Marta i Łazarz; “A Jezus miłował Martę i jej siostrę, i Łazarza”. Ewangeliści przekazali nam relacje o kilku wydarzeniach, które miały miejsce w Betanii, a współcześnie znalazły odzwierciedlenie w wystroju franciszkańskiego kościoła wzniesionego tam w 1954 r. Na lewo od wejścia znajduje się mozaika, która ukazuje nauczającego Jezusa, zasłuchaną Marię (i psa) oraz krzątającą się Martę (por. Łk 10, 38-42). Marta wydaje się samym spojrzeniem czynić wyrzut: “Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu?”. Poniżej widnieje odpowiedź Jezusa: “Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona”.
Nad wejściem do kościoła znajdujemy inną scenę ukazującą Jezusa z uczniami zasiadającego u stołu w domu Szymona Trędowatego. Do Jezusa podchodzi Maria i namaszcza Jego stopy funtem olejku nardowego. Jeden z uczniów, Judasz, wstaje i pyta: “Czemu to nie sprzedano tego olejku za trzysta denarów (trzysta dniówek najemnego robotnika) i nie rozdano ich ubogim?”. Jezus odpowiedział: “Zostaw ją! Przechowała to, aby mnie namaścić na dzień mojego pogrzebu. Bo ubogich zawsze macie u siebie, Mnie zaś nie zawsze macie” (J 12,1-11). W ten sposób Maria z Betanii wykonała wobec Jezusa element żydowskiego obrzędu pogrzebowego (Mk 16, 1), zapowiadając w ten sposób Jego zbliżającą się śmierć. Mozaiki na prawo od wejścia i za głównym ołtarzem nawiązują do wskrzeszenia Łazarza. W apsydzie kościoła widać Jezusa w otoczeniu Apostołów oraz Martę, która wyszła naprzeciw Jezusowi. Toczy się tu, sprowokowany utratą brata i przyjaciela, dialog: “«Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?». Odpowiedziała Mu: «Tak, Panie! Ja mocno wierzę, że Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat»”. Wypowiadając te słowa, Marta stała się jedną z nielicznych wspomnianych w Ewangeliach osób (Jan Chrzciciel i Szymon Piotr) wyznających wiarę w mesjaństwo Jezusa.
Z prawej strony inna mozaika pokazuje Jezusa i osoby zgromadzone wokół grobu. Jezus woła: “Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!”. Z grobu wychodzi “zmarły, mając nogi i ręce przewiązane opaskami, a twarz jego była owinięta chustą”. Działo się to zaledwie kilka dni przed śmiercią i zmartwychwstaniem Jezusa.
Dzisiejsza Betania nosi nazwę el Azarijeh, czyli “Łazarzowo” i jest zamieszkana przez Palestyńczyków, wśród których są chrześcijanie i muzułmanie. Współczesny kościół franciszkański, formą nawiązujący do rzymskiego grobowca, został wybudowany na pozostałościach starszych budowli. Na dziedzińcu i w kościele można zobaczyć pozostałości mozaik kościołów z IV i V w. Egeria, która ok. 384 r. odbyła pielgrzymkę do miejsc świętych, napisała w swoim dzienniku, że w sobotę przed Niedzielą Palmową w Lazarium, czyli w Betanii, odbywały się uroczystości liturgiczne, którym przewodził biskup Jerozolimy. Najpierw wierni zbierali się w kościele, który znajdował się w miejscu, do którego Maria, siostra Łazarza, wyszła naprzeciw Panu: “Skoro przybędzie tam biskup, mnisi i cały lud spieszą mu naprzeciw, odmawiając hymn i antyfonę oraz odczytując z Ewangelii ów ustęp o tym, jak siostra Łazarza wyszła na spotkanie Pana. Odbywa się tu modlitwa, a po otrzymaniu błogosławieństwa wszyscy z hymnami idą do Lazarium. Gdy przybędą do Lazarium, to nie tylko owo miejsce, lecz i wszystkie pola wokół są pełne ludzi – tak wielkie zbiera się ich mnóstwo. Odmawiają hymny i antyfony stosowne do tych dni i miejsc, podobnie wszystkie czytania odnoszą się do tego dnia. Zanim nastąpi rozesłanie, ogłaszana jest Pascha – to jest kapłan wstępuje na podwyższenie i czyta ów ustęp zapisany w Ewangelii: “Na sześć dni przed Paschą Jezus przybył do Betanii (…)”. Po przeczytaniu tego ustępu i obwieszczeniu Paschy następuje rozesłanie.
W średniowieczu krzyżowcy wybudowali bezpośrednio nad grobem Łazarza nowy kościół i klasztor, w którym mieszkały Siostry Benedyktynki. Do dziś średniowieczny refektarz służy pielgrzymom jako kaplica, w której sprawują Eucharystię. Pod koniec XIV w. kościół był już opuszczony, a w XVI w. na jego ruinach wzniesiono meczet. Przez pewien czas grób Łazarza był dla chrześcijan niedostępny. W 1613 r. franciszkanie kupili od muzułmanów prawo do wykucia w skale bocznego wejścia do krypty. Schodzi się do niej z ulicy po dwudziestu czterech wąskich i nierównych, kamiennych stopniach. Do właściwej komory grobowej trzeba się przecisnąć przez wąski otwór w skale. Wchodząc i wychodząc, należy się mocno pochylić, gdyż korytarz jest niski.
W 1965 r. po przeciwnej stronie meczetu zbudowano kościół grecko-prawosławny. Chrześcijanie i muzułmanie zatrzymują się zdumieni tajemnicą wskrzeszenia Łazarza, człowieka, który musiał umrzeć dwukrotnie. Według tradycji Kościoła Wschodniego, został on biskupem na Cyprze. W Larnace znajduje się prawosławny kościół pod wezwaniem św. Łazarza, w którym jego doczesne szczątki czekają na zmartwychwstanie.
Bizantyjscy chrześcijanie właśnie w Betanii ogłaszali rozpoczęcie uroczystości paschalnych. Tam Jezus miał wiernych, kochających Go przyjaciół. Przez nich Bóg przygotowywał Go do przejścia przez śmierć do zmartwychwstania.
Czesław Wróbel/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________
Modlitwa i praca
***
Jesteśmy w domu Marty i Marii, dwóch sióstr Łazarza, przyjaciela Jezusa. W Ewangelii według św. Łukasza czytamy, że pewnego razu Jezus przyszedł tam w odwiedziny. Marta krzątała się, chcąc Mu usłużyć, jej siostra zaś usiadła u Jego stóp i słuchała, co mówił.
Vermeer namalował chwilę, w której Marta zwróciła się do Jezusa z pretensją pod adresem swej siostry. Poprosiła Go, by nakazał Marii, żeby jej pomogła. „(…) Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę (…)” (Łk 10, 41–42) – usłyszała w odpowiedzi. Postawę życiową Marty charakteryzuje niesiony przez nią koszyk z chlebem – symbol zabiegania o sprawy materialne, ziemskie.
Kluczowy dla zrozumienia wymowy dzieła jest gest prawej ręki Zbawiciela. Jezus wskazuje palcem Marię, dając ją za przykład siostrze. Vermeer wyraźnie obawiał się, by jego obraz nie został zinterpretowany jako nagana życiowej aktywności. Dlatego namalowany przez niego Jezus zachowuje równowagę w traktowaniu obu sióstr. Wprawdzie palcem wskazuje Marię, ale w stronę Marty patrzy życzliwie i łagodnie.
Artysta wydaje się sugerować, że scena w domu obu sióstr nie jest zderzeniem dwóch przeciwstawnych postaw życiowych: aktywności i kontemplacji. Życzliwe nastawienie Jezusa do obu sióstr ma zapewne pokazać, że akceptuje On i jedno, i drugie. Gest ręki ma jednak wskazać ludziom właściwą kolejność postępowania. Słuchanie Bożego słowa i zastanowienie się nad nim ma poprzedzać każdą postawę, jaką może wybrać człowiek. Najpierw modlitwa, a potem praca – mówi swym obrazem Vermeer.
Leszek Śliwa/wiara.pl
_________________________________________________________________________________
św. Marta
Imię Marta najczęściej jest tłumaczone jako „pani domu, gospodyni”, jednak jego źródłosłów znajduje się w czasowniku hebrajskim, który oznacza „być gorzkim”, „być strapionym”. Teksty źródłowe wyjaśniają też, że hebrajska idea gorzkości ma związek z jednej strony z żalem i smutkiem, ale z drugiej strony z siłą. Imię zaliczane jest do imion biblijnych, ale nie było w Palestynie zbyt popularne. W księgach Nowego i Starego Testamentu nosi je tylko jedna osoba. I rzeczywiście miała mocny charakterek…
Lepsza czy gorsza?
Mario siostro Łazarza
gdy Pan wszedł do domu
zapomniałaś o piecu
nie nakryłaś stołu
bo miłość zaczyna się od niejedzenia
nieważnym stał się czajnik inaczej naciągacz
kasza jak chuda wrona sądzona za rozpacz
czosnek jak zęby wiedźmy
z zasady nierówne
powiedz siostrze swej Marcie
gdy Pana zobaczę –
czemu latasz po kuchni i po rondle skaczesz
– nic nie zjem. Padnę na pysk
jak grzech się rozpłaczę
(ks. Jan Twardowski „Niejedzenie”)
Imię Marta (aram. מרתא, gr. Μάρθα) wywodzi się z języka semickiego, aramejskiego lub hebrajskiego (dwa ostatnie są językami Biblii). Choć najczęściej jest tłumaczone jako „pani domu, gospodyni”, to źródłosłów imienia znajduje się w czasowniku מרר (marar), który oznacza „być gorzkim”, „być strapionym” (zob. Hi 27,2 czy Rt 1,20). Od niego pochodzi częsty biblijny przymiotnik מר mar (gorzki) czy מרה mara (gorzka). Teksty źródłowe wyjaśniają też, że hebrajska idea gorzkości ma związek z jednej strony z żalem, strapieniem, smutkiem, ale z drugiej strony z siłą. Posiłek z nutą goryczy jest posiłkiem o „silnym”, wyrazistym smaku. Analogiczny rdzeń w j. ugaryckim, arabskim i aramejskim oznacza „wzmacniać”, jak też „błogosławić” czy „nakazywać”. Zaliczane jest do imion biblijnych, ale nie było w Palestynie zbyt popularne. W księgach Nowego i Starego Testamentu nosi je tylko jedna osoba. I rzeczywiści miała mocny charakterek… 🙂
Św. Marta znana jest z ewangelicznych opowieści o wizytach Pana Jezusa w Betanii. W tej właśnie, położonej na wschodnim zboczu Góry Oliwnej miejscowości, mieszkała wraz z rodzeństwem: siostrą Marią i bratem Łazarzem. Św. Jan wspomina, że Jezus bardzo ich kochał i często odwiedzał. Był z każdym z nich zaprzyjaźniony. Ewangelie przekazują opis całkowicie różnych relacji, które łączyły Go z Marią, Martą i Łazarzem – jako Dobry Nauczyciel traktował każde z nich indywidualnie. Widać też wyraźnie różnice charakteru obu sióstr, które absolutnie nie były do siebie podobne, ani z wyglądu, ani z zachowania. Przedstawiałam już postać św. Marii – teraz skupimy się na Marcie.
We wszystkich opisach pojawia się jako osoba poważna, odpowiedzialna pani domu, gościnna gospodyni. Z pewnością jest zapracowana – być może z własnej woli. Przez pewien czas wydaje się jej, że praca jest najważniejsza i bardzo się w nią angażuje. Psychologowie podkreślają, że takie nadmierne zaangażowanie w pracę może być też formą ucieczki od otaczającej rzeczywistości.
Św. Łukasz opisuje, jak podczas jednej z wizyt Jezusa Marta stara się jak najlepiej przyjąć niezwykłego Gościa i koncentruje się na przygotowaniu zapewne wyśmienitego posiłku. Drażni ją jednak, że siostra uznała za ważniejsze słuchanie tego, co On mówi. Martę z pewnością łączą z Jezusem bliskie relacje – nie traktuje Go z dystansem i przyznaje sobie prawo do asertywności. Wie, że może czegoś od Niego wymagać. Ma więc odwagę, aby zgłosić pretensje i zastrzeżenia do Jego zachowania – uważa, iż powinien upomnieć siedzącą u Jego stóp Marię i kazać jej pomóc w kuchni. Jednak Jezus stanowczo daje do zrozumienia, że przede wszystkim trzeba Go słuchać, niejako skupić się na Nim, aby w ten sposób zbliżyć się do Boga. Zamiast poprzeć Martę, upomina ją, że „troszczy się i niepokoi o tak wiele, gdy tak mało potrzeba, albo jednego”. Podkreśla, że zasłuchana Maria „lepszą cząstkę obrała…”.
Po śmierci Łazarza Marta wybiega na spotkanie Mistrza i też czyni Mu wyrzuty: „Gdybyś tu był, mój brat by nie umarł…”. Obie rozmowy są lekcją wiary: dla Marty i dla nas. Widać, że Marta wyciągnęła wnioski z poprzedniej sytuacji, gdyż za chwilę padają słowa: „Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś poprosił”. Marta już ufa Jezusowi bezgranicznie: „Tak Panie, ja wciąż wierzę, że Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży”. Ewangelista Mateusz zanotował, że te słowa tak mocno wzruszyły Jezusa, iż zapłakał i zaraz potem wskrzesił jej brata. Zaś Marta domyśliła się, że Pan chciałby, aby Maria też była tu obecna i pobiegła po nią, mimo, że Jezus jej o to nie prosił.
Ostatni raz spotykają się wszyscy w Betanii – tuż przed świętem Paschy – to właśnie z ich domu Jezus wyruszył do Jerozolimy. Podczas tej wizyty Marta jak zwykle (lecz już bez pretensji) krzątała się wokół Gościa, zaś Maria przyniosła funt drogocennego olejku i namaściła Mu stopy.
Bibliści odczytują w wizerunkach obu sióstr obraz Kościoła, w którym ważne jest zarazem słowo i czyn, ale również słuchanie i milczenie. Obie postawy muszą się łączyć i uzupełniać. Jeden z cenionych franciszkańskich teologów podzielił się w homilii spostrzeżeniem, że imiona obu sióstr: MARIA i MARTA różnią się tylko jedną literą: I zamienia się w T – dobrze znany franciszkanom znak Tau.
A jak potoczyły się losy rodzeństwa po Zmartwychwstaniu i Wniebowstąpieniu Jezusa? Według legendy Żydzi wsadzili ich na statek bez steru i puścili na Morze Śródziemne. Dzięki Opatrzności Bożej wszyscy ocaleli i dotarli aż do Francji. Łazarz został pierwszym biskupem Marsylii. Marta założyła klasztor, zaś Maria wiodła żywot pustelniczy. Francuska legenda przypisuje Marcie ocalenie miasta Tarascona (Prowansja) od straszliwego smoka Taraska. Niektórzy badacze uważają, że rodzeństwo nie opuściło Betanii i tam zmarli, zaś ich relikwie zostały wywiezione do Europy, aby uchronić je od zniszczenia przez Turków i Arabów, którzy zajęli Ziemię Świętą. W istocie relikwie Łazarza odnaleziono na Cyprze, zaś relikwie św. Marty znajdowały się we wspomnianym mieście Tarasona. Jednak zaginęły i nie wiadomo, co się z nimi stało.
W ikonografii św. Marta przedstawiana jest jako gospodyni domowa – skromnie ubrana, z pękiem kluczy, drewnianą łyżką ,sztućcami, garnkami lub naczyniami kuchennymi. Ale istnieją też jej wizerunki we wspaniałej szacie, z koroną na głowie, z księgą i z różańcem. Niektóre przedstawiają Martę ze smokiem – prowadzi go na pasku i kropi święconą wodą. Jest uznawana za patronkę spraw trudnych, opiekunkę gospodyń, pań domu i hotelarzy. Może być też wzorem (a może i ostrzeżeniem?) dla wszystkich osób aktywnych (nadaktywnych), zapracowanych, często zbyt zaangażowanych w pracę kosztem modlitwy, kontemplacji, życia duchowego. Warto zapamiętać radę, której udzielił jej Jezus, że Maria lepszą cząstkę obrała. Czemu latasz po kuchni i po rondle skaczesz? Miłość zaczyna się od niejedzenia…
Mariola Wiertek/Franciszkanie.pl
______________________________________________________________________________________________________________
28 lipca
Święty Szarbel (Sarbeliusz) Makhluf, prezbiter
Zobacz także: • Święty Wiktor I, papież • Błogosławiony Jan Soreth, prezbiter • Święta Alfonsa Muttathupadathu od Niepokalanego Poczęcia, zakonnica |
Józef Makhluf urodził się 8 maja 1828 r. w Beka Kafra, małej wiosce położonej wysoko w górach Libanu. Był synem ubogiego wieśniaka. Nauki pobierał w szkółce, która funkcjonowała dosłownie pod drzewami. W 1851 r. wstąpił do maronickich antonianów (baladytów). Przebywał najpierw w Maifuq, potem w Annaya, w klasztorze pod wezwaniem św. Marona (Mar Maroun). Składając śluby zakonne, przybrał imię Szarbela (Sarbela, Sarbeliusza), męczennika z Edessy. W 1859 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Powrócił wówczas do klasztoru św. Marona i przebywał tam przez następne szesnaście lat. W 1875 r. za przyzwoleniem przełożonych udał się do górskiej samotni. Spędził w niej 23 lata, które wypełnił pracą, umartwieniami i kontemplacją Najświętszego Sakramentu. Zmarł 24 grudnia 1898 r. Bez zwłoki otoczyła go cześć świadczona świętym Pańskim oraz sława cudów. Do grobu Abuna Szarbela ciągnęli nie tylko chrześcijanie, ale i muzułmanie. Wielu fascynowało także to, że ciało świętego mnicha nie ulegało jakiemukolwiek zepsuciu. Szarbela beatyfikował w ostatnich dniach Soboru Watykańskiego II, 5 grudnia 1965 r., papież Paweł VI. Mówił wtedy: “Eremita z gór Libanu zaliczony zostaje do grona błogosławionych. To pierwszy wyznawca pochodzący ze Wschodu, którego umieszczamy wśród błogosławionych według reguł obowiązujących aktualnie w Kościele katolickim. Symbol jedności Wschodu i Zachodu! Znak zjednoczenia, jakie istnieje między chrześcijanami całego świata! Jego przykład i wstawiennictwo są dzisiaj bardziej konieczne, niż były kiedykolwiek. (…) Właśnie ten błogosławiony zakonnik z Annaya powinien służyć nam za wzór, ukazując nam absolutną konieczność modlitwy, praktykowania cnót ukrytych i umartwiania siebie. Kościół bowiem wykorzystuje również dla celów apostolskich ośrodki życia kontemplacyjnego, gdzie wznoszą się do Boga, z zapałem, który nigdy nie stygnie, uwielbienie i modlitwa”. Ten sam papież kanonizował Szarbela 9 października 1977 r. |
_____________________________________________________________________________
Święty Charbel Makhlouf
Pan Bóg wybiera niektórych ludzi, aby w nadzwyczajny sposób przypominali światu o Jego istnieniu, Jego wszechmocnej miłości oraz nieskończonym miłosierdziu. Święty Charbel Makhlouf jest jednym z najbardziej znanych świętych na Bliskim Wschodzie. Budzi zachwyt i powszechne zdziwienie z powodu nadzwyczajnych cudów i znaków, które się dokonały za pośrednictwem jego osoby.
Święty Charbel Makhlouf urodził się 8.05.1828 r. jako piąte dziecko ubogich rolników Antuna i Brygidy Makhloufów, zamieszkałych w małej, górskiej miejscowości Beąaakafra, 140 km na północ od Bejrutu. Na chrzcie otrzymał imię Józef. Rodzice jego byli katolikami obrządku maronickiego. Dzieci Makhloufów wzrastały w radosnej atmosferze wzajemnej miłości, która wynikała z codziennej modlitwy oraz ciężkiej pracy na roli. W tych czasach Liban był pod panowaniem otomańskim.
Kiedy Józef miał 3 lata, umarł mu ojciec. Aby zapewnić dzieciom utrzymanie i wykształcenie, matka decyduje się powtórnie wyjść za mąż – za uczciwego i pobożnego Ibrahima, który był stałym diakonem. W wieku 14 lat Józef po raz pierwszy odczuł powołanie do życia zakonnego. Dopiero jednak w 1851 r. decyduje się na wstąpienie do klasztoru w Maifug. Odbywa tam postulat i pierwszy rok nowicjatu. Na początku drugiego roku nowicjatu przenosi się do klasztoru w miejscowości Annaya, gdzie 1 listopada 1853 r. składa pierwsze śluby zakonne. Przybiera imię zakonne Charbel – jest to imię antiocheńskiego męczennika z 107 roku. Kończy studia teologiczne i 23 lipca 1859 r. otrzymuje święcenia kapłańskie.
Jako młody ksiądz w 1860 r. jest świadkiem strasznej masakry przeszło 20 000 chrześcijan, dokonanej przez muzułmanów i druzów. Bojówki muzułmańskie bez żadnej litości mordowały całe rodziny chrześcijan, plądrowały, grabiły i paliły kościoły, konwenty, gospodarstwa i domy. Setki uciekinierów – głodnych, poranionych, przerażonych tym, co się stało i co mogło ich jeszcze spotkać – szukało schronienia w klasztorze w Annai. Ojciec Charbel całym sercem pomagał uciekinierom oraz modlił się, pościł i stosował surowe praktyki pokutne, ofiarując siebie Bogu w duchu ekspiacji za popełnione zbrodnie i błagając o Boże miłosierdzie dla prześladowców i prześladowanych.
Kiedy człowiek całkowicie oddany Chrystusowi się modli, uobecnia w świecie wszechmocną miłość Boga. Wtedy sam Chrystus działa przez niego, zwyciężając zło dobrem, kłamstwo prawdą, nienawiść miłością. Jest to jedyny w pełni skuteczny sposób walki ze złem obecnym w świecie. W taki właśnie sposób przeciwstawiał się złu o. Charbel. Wiedział on, że najskuteczniejszym sposobem zmiany świata na lepsze jest najpierw zmiana samego siebie, czyli własne uświęcenie poprzez zjednoczenie się z Bogiem. To był główny cel jego zakonnego życia. Tylko ludzie, którzy szczerze dążą do świętości, czynią świat lepszym.
15 lutego 1875 r., po 17 latach pobytu we wspólnocie zakonnej w Annai, o. Charbel otrzymuje pozwolenie na przeniesienie się do eremu św. św. Piotra i Pawła, aby tam – w całkowitym milczeniu, przez modlitwę, pracę i jeszcze surowsze umartwienia – całkowicie zjednoczyć się z Chrystusem. Erem ten był pustelnią położoną na wysokości 1350 m n.p.m. i mieszkało w nim trzech zakonników.
Cela o. Charbela miała tylko 6 metrów kwadratowych; pod habitem libański eremita nosił zawsze włosiennicę, spał tylko kilka godzin na dobę, jadł bardzo skromne potrawy bez mięsa, i to tylko jeden raz na dzień. Centrum jego życia była Eucharystia. Codziennie odprawiał Mszę św. w kaplicy eremu; długo się do niej przygotowywał, a po jej skończeniu przez 2 godziny trwał w dziękczynieniu. Najbardziej ulubioną jego modlitwą była adoracja Najświętszego Sakramentu; medytował także teksty Pisma św., nieustannie modlił się i pracował. W ten sposób o. Charbel całkowicie oddawał się do dyspozycji Boga, aby Stwórca oczyszczał jego serce, by uwalniał go od wszelkich złych skłonności i egoizmu – czyli czynił go świętym, to znaczy takim, jakim Jezus pragnął, aby się stał. Jego zakonni współbracia już za życia uważali go za świętego, gdyż widzieli, że w heroiczny sposób naśladował Chrystusa. Tylko niektórych ludzi Chrystus powołuje na taką drogę życia, jaką przeszedł św. Charbel, ale wszystkich powołuje do świętości. Po to żyjemy na ziemi, aby dojrzewać do miłości, do nieba – czyli uczyć się kochać tak, jak kocha nas Chrystus, i wcielać w swoim codziennym życiu Jego największe przykazanie: “abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie” (J 13, 34).
Ojciec Charbel był tak ściśle zjednoczony z Chrystusem, że w spotkaniu z każdym człowiekiem promieniował radością czystej miłości, a Jezus przez jego pośrednictwo mógł dokonywać różnych znaków i cudów. Spośród wielu cudów libańskiego zakonnika warto przypomnieć zdarzenie, kiedy to w 1885 r. na polach rolników mieszkających w wioskach w pobliżu klasztoru w Annai osiadła potężna chmura szarańczy, która niszczyła uprawy rolne. Dla miejscowych ludzi była to straszna plaga, prowadząca do wielkiego głodu. Przełożony polecił o. Charbelowi, aby natychmiast udał się na pola zajęte przez szarańczę i by się tam modlił, błogosławił i kropił wodą święconą. Ze wszystkich pól, które udało się zakonnikowi pobłogosławić, szarańcza zniknęła, a zbiory zostały uratowane.
W 1873 r. o. Charbel z polecenia swojego przełożonego został zawieziony do pałacu księcia Rachida Beika Al-Khoury, aby się pomodlić nad jego synem Nagibem, który umierał zarażony tyfusem. Lekarze nie dawali mu żadnych szans na przeżycie. Ojciec Charbel udzielił choremu sakramentu chorych, a następnie pokropił go święconą wodą -wtedy w jednym momencie, ku wielkiej radości wszystkich obecnych, Nagib całkowicie odzyskał zdrowie. Po skończeniu studiów medycznych rozpoczął praktykę lekarską i stał się jednym z najsławniejszych lekarzy w Libanie. W małym miasteczku Ehmej żył człowiek psychicznie chory, bardzo niebezpieczny dla siebie i innych. Kilku mężczyzn z wielkim trudem przywiozło go do klasztoru w Annai, lecz nie było w stanie wprowadzić go do kościoła, ponieważ opierał im się z nadludzką siłą. Wtedy zbliżył się •do niego o. Charbel i rozkazał mu pójść za sobą oraz klęknąć przed tabernakulum. Człowiek ów uspokoił się i pokornie wykonał polecenie mnicha. Po modlitwie, zgodnie ze wschodnim zwyczajem, o. Charbel odczytał nad głową chorego fragment Ewangelii. Wtedy stał się cud: psychicznie chory mężczyzna odzyskał zdrowie. Później ożenił się, a kiedy miał już liczną rodzinę, przeniósł się do USA. (Jest jeszcze wiele innych relacji o cudownych zdarzeniach w życiu św. Charbela, ale najwięcej dokonało się już po jego śmierci).
Ojciec Charbel zmarł w Wigilię Bożego Narodzenia 1898 r., podczas nocnej adoracji Najświętszego Sakramentu. Współbracia zakonni znaleźli go rano leżącego na posadzce kaplicy; widzieli, jak z tabernakulum promieniowało przedziwne światło, które otaczało ciało zmarłego. Był to dla nich oczywisty znak z nieba. Na dworze padał wówczas obfity śnieg i wiał mroźny wiatr. Wszystkie drogi do eremu zostały całkowicie zasypane, zatem nikt z klasztoru nie mógł zawiadomić mieszkańców okolicznych wiosek o śmierci świętego pustelnika. Stała się jednak rzecz niezwykła: otóż wszyscy okoliczni mieszkańcy otrzymali tego dnia wewnętrzne przekonanie o narodzeniu się o. Charbela dla nieba. Młodzi mężczyźni wyruszyli z łopatami, aby odgarnąć śnieg, by można było dotrzeć do eremu i przenieść ciało do klasztoru w Annai. “Straciliśmy błyszczącą gwiazdę, która swoją świętością ochraniała Zakon, Kościół i cały Liban” – napisał o. przeor. “Módlmy się, aby Bóg uczynił go naszym patronem, który będzie nas strzegł i prowadził przez ciemności ziemskiego życia”.
25 grudnia, w dzień Bożego Narodzenia, o. Charbel został pochowany we wspólnym zakonnym grobie. W pierwszą noc po pogrzebie zauważono nad miejscem pochówku zakonnika oślepiające, tajemnicze światło, widoczne w całej dolinie, które świeciło nieustannie przez 45 nocy od dnia pogrzebu. Fakt ten wywołał wielkie poruszenie w całej okolicy. Tysiące chrześcijan i muzułmanów przybywało do grobu, aby zobaczyć to osobliwe zjawisko. Niektórym z przybyłych udało się otworzyć grób i zabrać ze sobą jako relikwię kawałek ubrania czy kilka włosów z brody eremity. Patriarcha maronitów, poinformowany o tym, co się działo przy grobie pustelnika, ze względów bezpieczeństwa nakazał przeniesienie ciała do klasztoru. Grób o. Charbela został otwarty w obecności lekarza i innych urzędowych świadków. Była w nim woda z mułem, ale zwłoki świętego pustelnika pozostały nienaruszone. Po wyjęciu z grobu ciało poddano badaniom; stwierdzono, że nie miało ono najmniejszych śladów pośmiertnego rozkładu i wydzielało wspaniały zapach oraz płyn nieznanego pochodzenia (pewien rodzaj surowicy z krwią). Do dnia dzisiejszego płyn ten wypływa z ciała Świętego i jest znakiem Chrystusowej mocy uzdrawiania. Ciało o. Charbela zostało obmyte, ubrane w nowe szaty i włożone do otwartej trumny, która została złożona w klasztornym schowku, niedostępnym dla wiernych. Co dwa tygodnie zakonnicy musieli zmieniać szaty na ciele o. Charbela z powodu nieustannie wydzielającego się płynu.
Dopiero 24 lipca 1927 r. ciało eremity zostało włożone do metalowej trumny i przeniesione do marmurowego grobowca w kościele klasztornym. Ponieważ w 1950 r. z tego grobowca zaczął obficie wyciekać tajemniczy płyn, patriarcha Kościoła maronickiego wydał polecenie otwarcia grobu i ekshumacji zwłok. Dokonano tego w obecności komisji lekarskiej, przedstawicieli Kościoła oraz władz cywilnych. Oczom zebranych ukazał się niesamowity widok: ciało świętego pustelnika wyglądało tak, jak w chwili śmierci – było zachowane w idealnym stanie. Tajemniczy płyn nieustannie wydzielający się z ciała całkowicie skorodował metalową trumnę i przedziurawił marmur grobowca. Po obmyciu i ubraniu w nowe szaty zwłoki św. Charbela zostały przez kilka dni wystawione na widok publiczny, a później w nowej trumnie złożone do grobowca i zacementowane. Tego roku zanotowano w Annai rekordową liczbę cudownych uzdrowień i nawróceń. Klasztor w Annai stał się celem pielgrzymek nie tylko dla chrześcijan, ale także dla muzułmanów oraz przedstawicieli innych wyznań.
7 sierpnia 1952 r. nastąpiła ponowna ekshumacja zwłok o. Charbela w obecności patriarchy syryjskokatolickiego, biskupów, pięciu profesorów medycyny, ministra zdrowia i innych obserwatorów. Ciało świętego eremity było nienaruszone, ale zanurzone w tajemniczym płynie, który się nieustannie z niego wydobywał. Ponownie wystawiono je na widok publiczny od 7 do 25 sierpnia tego roku. Różnymi sposobami próbowano powstrzymać wydzielanie się płynu ze zwłok, między, innymi usunięto z nich żołądek i jelita, ale wszystkie te zabiegi okazały się nieskuteczne. Ludzkie działania nie były w stanie powstrzymać Bożej mocy działającej w ciele świętego eremity.
Znany libański prof. medycyny Georgio Sciukrallah w ciągu 17 lat 34 razy szczegółowo badał ciało św. Charbela. Naukowiec tak podsumował swoje kilkunastoletnie analizy: “Ile razy badałem ciało Świętego, zawsze ze zdumieniem stwierdzałem, że było ono nienaruszone, giętkie, jakby było zaraz po śmierci. To, co szczególnie mnie zastanawiało, to płyn nieustannie wydzielający się z ciała. Podczas moich wielu wyjazdów konsultowałem się z profesorami medycyny w Bejrucie i w różnych miastach Europy, ale nikt z nich nie potrafił mi tego wyjaśnić. Jest to rzeczywiście zjawisko jedyne w całej historii. Gdyby ciało wydzielało tylko 3 gramy płynu dziennie – a w rzeczywistości wydzielało kilka razy więcej – to wtedy w ciągu 66 lat łączna jego waga wynosiłaby 72 kilo, czyli o wiele więcej aniżeli waga całego ciała. Z naukowego punktu widzenia jest to zjawisko niewytłumaczalne, gdyż w ciele człowieka znajduje się około 5 litrów krwi i innych płynów. Opierając się na dotychczasowych badaniach, doszedłem do przekonania, że ciało św. Charbela zachowuje się w stanie nienaruszonym, wydzielając tajemniczy płyn, dzięki interwencji samego Boga”.
W 1965 r. o. Charbel został beatyfikowany, a 9 października 1977 r. kanonizowany na placu św. Piotra w Rzymie przez Ojca św. Pawła VI. Nikt nie sfotografował św. Charbela ani nikt nie namalował za życia jego portretu. 8 maja 1950 r. wydarzyła się rzecz niezwykła: otóż kilku misjonarzy maronitów zrobiło sobie grupowe zdjęcie przed grobem świętego pustelnika. Po wywołaniu fotografii okazało się, że znalazła się na niej dodatkowa, tajemnicza postać mnicha. Dopiero starsi zakonnicy rozpoznali w niej o. Charbela. Od tej pory na podstawie tego właśnie zdjęcia maluje się portrety świętego pustelnika.
Święty Charbel przykładem swojego życia i nieustannym wstawiennictwem u Boga apeluje do nas, abyśmy codziennie, z odwagą i w sposób bezkompromisowy, zmierzali do szczęścia wiecznego w niebie. A prowadzi tam tylko jedna droga, na którą zaprasza nas Jezus: “Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je” (Mk 8, 34-35). Patrząc na przykład św. Charbela, nie bójmy się iść drogą umartwienia, zaparcia się siebie, śmierci dla grzechu, aby całkowicie jednoczyć się z Chrystusem – Źródłem Miłości – przez wytrwałą modlitwę, sakramenty pokuty i Eucharystii oraz ofiarną miłość bliźniego.
ks. Mieczysław Piotrowski TChr/Miłujcie się! 2006
_______________________________________________________________________________
Św. Charbel – Eremita z Libanu
Józef Charbel Makhluf stał się w Kościele świadkiem wieczności przez swoje zwyczajne życie całkowicie poświęcone Bogu.
Józef Makhluf urodził się 8 V 1828 r. w Libanie, w miejscowości Beqaakafra, w maronickiej rodzinie ubogich rolników. Panowała w niej religijna atmosfera modlitwy i miłości bliźniego. Gdy miał zaledwie 3 lata, zmarł mu ojciec. W wieku 14 lat odkrył swoje powołanie, ale dopiero w 1851 r. rozpoczął swoją przygodę życia zakonnego w klasztorze w Maifug. Po dwu latach nowicjatu złożył śluby zakonne czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, przyjąwszy imię Sarbeliusz na pamiątkę męczennika ze 107 r. Po ukończeniu studiów filozoficzno-teologicznych otrzymał święcenia kapłańskie w 1859 r. Przez 17 lat modlił się i pracował w klasztorze w Annaya. Prowadził tam coraz surowszy tryb życia i wciąż szukał pustelni oddalonej od ludzkich siedzib, w której panowałaby całkowita cisza. W końcu, w 1875 r., znalazł taki erem świętych Piotra i Pawła położony na górze, na wysokości 1350 m n.p.m.
Zanurzony w Bogu
Duchowość tego pustelnika była bardzo prosta: żył i działał w duchu Ewangelii. Pocieszał ludzi, którzy garnęli się do niego, dzieląc się swymi krzyżami i troskami, ale nade wszystko miał czas dla Boga samego, On był na pierwszym miejscu w jego życiu. Każdego dnia długo medytował nad słowem Bożym oraz spędzał wiele godzin, adorując Najświętszy Sakrament.
Promieniując radością, Charbel przypominał każdemu człowiekowi o najważniejszym powołaniu: by żyć w przyjaźni z Bogiem podczas ziemskiej pielgrzymki, tak by po śmierci cieszyć się Jego obecnością w niebie. Ten ubogi eremita przede wszystkim swoim życiem uczył maronickich katolików, jak oceniać różne wydarzenia ludzkiej egzystencji z punktu widzenia wieczności. Kiedy w 1860 r. w krótkim czasie fanatyczne bojówki muzułmanów wymordowały ponad 20 tysięcy chrześcijan, libański mnich pomagał uciekinierom i nawoływał ich do jeszcze większej modlitwy i pokuty w intencji nawrócenia nieprzyjaciół. Jedynie w powrocie do Boga widział możliwość pojednania i uzdrowienia bolesnych ran zadanych z nienawiści do uczniów Chrystusa.
Już za ziemskiego życia Charbela wielu ludzi dostrzegało skuteczność jego modlitwy oraz licznych umartwień. Kiedy w 1885 r. uprawy rolników niszczyła szarańcza, modlitwa świętego mnicha i pokropienie wodą święconą sprawiły, że owady odleciały, a plony zostały ocalone. Dzięki temu ludność mieszkająca blisko klasztoru uniknęła klęski głodu.
„Skuteczny” święty
Cudowne znaki nastąpiły zaraz po jego śmierci 24 XII 1898 r. Dzień po pogrzebie jego grób przez 45 kolejnych nocy otoczony był tajemniczym światłem widocznym w najbliższej okolicy. Kiedy po kilku miesiącach dokonano ekshumacji, stwierdzono, że ciało zakonnika nie uległo nawet najmniejszemu rozkładowi, zachowując plastyczność żywego człowieka. Zauważono przy nim obfitą ilość zmieszanego z krwią płynu, z którego unosił się bardzo miły zapach. W 1927 r. ciało Charbela złożono do sarkofagu, z którego w 1950 r. zaczął się wydobywać tajemniczy pachnący olejek mający cudowne działanie. Uznano szereg cudów potwierdzających uzdrowienia osób, które zetknęły się z tymi relikwiami w różnych częściach świata.
W opracowaniach o tym maronickim świętym znajduje się opis uzdrowienia tętnicy szyjnej pewnej kobiety. Lekarze nie podejmowali ryzyka przeprowadzenia niezwykle skomplikowanej operacji, chora zaś sama cały czas modliła się do św. Charbela, by wyprosił jej łaskę uzdrowienia. Pewnej nocy, jakby we śnie, widziała świętego eremitę z zakonnikiem, jak rozcinają jej szyję, docierając do chorej tętnicy. Jakież było zdumienie jej męża, który o świcie zobaczył żonę pokrytą krwią, z dwiema zaszytymi ranami. Lekarze uznali, że nigdy nie widzieli tak doskonale założonych szwów. Miejscowy kapłan radził uzdrowionej kobiecie zmianę miejsca zamieszkania, by nie wzbudzała wśród ludzi sensacji. Wtedy ponownie ukazał się jej we śnie św. Charbel, zachęcając, by pozostała, dając świadectwo innym o wielkich dziełach Boga.
Papież Paweł VI w 1965 r. dokonał beatyfikacji świątobliwego mnicha, która sprawiła, że stał się on bardziej znany także poza Libanem. Akt kanonizacji w roku 1977 uczynił go współczesnym wzorem dla całego Kościoła. Do klasztoru, w którym złożono jego ciało – do dziś w całości zachowane – przybywają każdego roku tysiące pielgrzymów, by prosić Boga o cud uzdrowienia za jego wstawiennictwem.
Niezwykła jest historia związana z fotografią świętego. Kiedy kilku misjonarzy maronitów w 1950 r. udało się, by pomodlić się przy jego grobie, poprosili, by ktoś zrobił im pamiątkowe zdjęcie. Jakież było ich zdziwienie, kiedy po jego wywołaniu na zdjęciu zobaczyli mnicha z białą brodą, w którym najstarsi zakonnicy rozpoznali św. Charbela. To powiększone zdjęcie umieszczono w Bazylice św. Piotra podczas uroczystej beatyfikacji i kanonizacji. Z oblicza eremity emanuje niezwykły pokój człowieka całkowicie przemienionego miłością Boga.
ks. Marek Wójtowicz SJ – Apostolstwo Modlitwy – Krajowy Sekretariat w Polsce
___________________________________________________________________________________
Jak św. Szarbel interweniuje z nieba? Poznaj działanie mnicha z Libanu
Red. /„Mnich z Libanu. Życie i cuda św. Szarbela Makhlufa” /Esprit
Annaya – trumna z ciałem św. Szarbela/ fot. Tomasz Kopytowski
***
Szarbel Makhluf był mnichem, który wiele lat żył w biednej celi, odseparowany praktycznie od wszystkiego tego, co było ziemskie. Każdego dnia starał się podążać drogą modlitwy, kontemplacji, pokuty i pracy. Zmarł 24 grudnia 1898 roku. Gdy po 30 latach złożono jego ciało w nowym grobowcu, okazało się, że pozostało ono absolutnie nietknięte. Od tej chwili do jego grobu przybywają liczni pielgrzymi, wśród których zarejestrowano wiele cudownych uzdrowień. Wiele z nich przytoczone są w biografii św. Szarbela pt. „Mnich z Libanu”, która właśnie miała swoją premierę.
Cudowny olej
Kilka miesięcy po śmierci mnicha, doszło do ekshumacji jego ciała, której towarzyszył pewien znak. Oprócz tego, że jego zwłoki były nienaruszone, wypływała z nich krwawa ciecz, biała i czerwona, przy czym białej było więcej. Ponadto w całej kaplicy unosił się prawdziwy zapach krwi, a czuli go wszyscy, którzy byli obecni w pobliżu nowego grobu. Ta niesłychana okoliczność kazała zakonnikom dwa razy na tydzień zmieniać ojcu Makhlufowi szaty, żeby usunąć z nich plamy. Mimo tych środków plamy od krwi pojawiały się ponownie na albie, którą miał na sobie. Pogłoski o tych faktach rozeszły się, wzbudzając u zakonników różnych klasztorów ogromne zainteresowanie. Wydarzenia te tylko umocniły w ludziach przekonanie, że ojciec Szarbel jest święty. Zaczęto jeszcze bardziej niż do tej pory uciekać się do jego orędownictwa u Boga, powierzając mu mnóstwo codziennych trosk.
To nie był jednak koniec cudów. W trakcie Roku Świętego 1950 goście przybywający do grobu zauważali, że z jednego rogu grobowca sączy się woda w kierunku oratorium klasztornego. Zwrócili na to uwagę przełożonemu opactwa Świętego Marona w Annaya, który zbadał ten płyn. Musiał przyznać, że nie jest to woda, lecz jakiś rodzaj lepkiej cieczy. Opat bał się o grób, ponieważ uważał, że ta dziwna substancja napływała do dołu z zewnątrz i mogła uszkodzić trumnę oraz zwłoki ojca Szarbela. Trumna była w tym samym miejscu, gdzie została umieszczona w roku 1927. Dziwna ciecz wypływała od stóp samej trumny i płynęła dalej po ziemi w kierunku ściany zachodniej, torując sobie stamtąd drogę poza dół i docierając do oratorium. Ponownie została otwarta przez specjalną komisję. Jej członkowie odkryli, że ciecz rozeszła się po całym ciele i że po wypłynięciu natychmiast krzepnie. Samo ciało było elastyczne i można było zginać ramiona i kolana.
Cudowne uzdrowienia
Nie można pominąć faktu, że tuż po śmierci Szarbela, sygnalizowano nowe niezwykłe wydarzenia: otrzymane łaski, uzdrowienia chorych, nieoczekiwaną pomoc w pilnych potrzebach za jego wstawiennictwem. Św. Szarbel nieustanie i do tej pory, wysłuchuje próśb wiernych w bardzo wielu intencjach.
Jedna z historii opowiada, że mnich z góry Annaya nie był bowiem jeszcze pochowany, gdy do klasztoru przybył młody człowiek – Saba Tannousse Moussa. Nie słyszał on wcale o chorobie ojca Szarbela i przybył, żeby prosić go o pomoc. Ponieważ był biednym kaleką i ciężarem dla swych bliskich, a jego życie było nieustanną męczarnią, przyjaciele poradzili mu, żeby zwrócił się do pustelnika. Stał więc, przed drzwiami obleganymi przez wielki tłum ludzi, gdy usłyszał, że „święty mnich” – jak nazywano go już w całej okolicy – zmarł właśnie tego ranka. Matka kaleki z ciężkim sercem zdecydowała, że wyruszą w drogę powrotną. Lecz młody człowiek nie chciał o tym słyszeć: „Chcę iść do ojca Makhlufa” – powtarzał monotonnie z niezłomnym uporem. Prośby, błagania – wszystko na darmo. O godzinie trzeciej po południu 24 grudnia 1898 roku Saba Tannousse Moussa znalazł się w kościele przed katafalkiem. Dotknął z uszanowaniem ciała zmarłego, następnie – swej własnej piersi, a potem – swych sparaliżowanych członków. Po kilku minutach poczuł, jakby jakaś nowa siła przeniknęła jego ciało. Mógł się wyprostować i iść zupełnie sam. Przepełniła go wielka radość. On, który przybył, by prosić człowieka żywego o ratunek w swym ciężkim cierpieniu, mógł teraz, uzdrowiony, z normalnymi kończynami, uczestniczyć w uroczystościach pogrzebowych ojca Szarbela!
Kolejne uzdrowienia za wstawiennictwem Szarbela, były tylko kwestią czasu. Można by opowiadać wiele historii, które docierających w listach do klasztoru, gdzie znajduje się grób świętego. I tak poznajemy świadectwo, dwudziestopięcioletniego Aql Jusuf Wakim. Miał wypadek na rowerze, którego skutkiem było skrócenie o pięć centymetrów lewej nogi. Był bez większego sukcesu leczony przez lekarzy europejskich, amerykańskich i arabskich. Udał się w towarzystwie matki, brata i wuja na pielgrzymkę do Annaya. Tak wspominał moment uzdrowienia za wstawiennictwem mnicha:
– Matka położyła ręka na grobie i następnie potarła moją sparaliżowaną nogę. Po półgodzinnej żarliwej modlitwie mnisi podjęli śpiew kantyku do Najświętszej Dziewicy. W tym momencie poczułem nieznaną siłę przenikającą moje kolano; powstałem i mogłem iść bez żadnej pomocy.
Z kolei francuska – Alice Milaire, tak opisuje swoje uzdrowienie za wstawiennictwem św. Szarbela:
– Potwierdzam otrzymanie relikwii ojca Szarbela. Jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa. Mój wrzód zniknął tego samego dnia. Spodziewałam się całkowitego wyleczenia. Wszystko poszło dobrze. Gdy po kilku dniach powstał strup, byłam nieco zaniepokojona. Obawiałam się, że wrzód znowu się otworzy. Ale teraz jestem przekonana, że zostałam całkowicie uzdrowiona.
Do Annaya docierają także historie związane z nawróceniami, które dokonują się za wstawiennictwem świętego. Oto jedna z nich:
– Piszę ten list, żeby Ojciec wiedział, że nie zapomniałam drogiego klasztoru w Annaya. Bardzo dobrze go wspominam i jestem głęboko przywiązana do tego świętego ze Wschodu, czcigodnego ojca Szarbela. Modlę się do niego codziennie. Przekazuję też Ojcu dobrą nowinę, że jedna z moich sióstr, oddalona od drogi wiary, zamierza jutro, po czterdziestu latach, iść się wyspowiadać, a następnie przyjąć Komunię. Jest wdową po bohaterze, który działał w ruchu oporu. Po jego śmierci była przez pewien czas zupełnie zagubiona. To dla mnie wielka radość, że Bóg udziela tej łaski za wstawiennictwem dobrego i drogiego ojca Szarbela.
fragment pochodzi z książki „Mnich z Libanu. Życie i cuda św. Szarbela Makhlufa”, wydanej nakładem Wydawnictwa Esprit.
___________________________________________________________________________________
Św. Charbel – Boży chirurg
Z pewnością św. Charbel (czyt. Szarbel) może uchodzić za jednego z najbardziej niekonwencjonalnych w działaniu świętych. Przede wszystkim, trudno o bardziej ekumenicznego świętego, który wysłuchuje nie tylko proszących o pomoc katolików, ale wszystkich chrześcijan, nie poprzestając na tym – również muzułmanów, a nawet osoby dalekie od wiary, uwikłane w sekty. To się nazywa, nie mieć względu na osobę… Znacie takiego świętego, który zoperował zwracającą się do niego po pomoc osobę pomimo braku medycznego wykształcenia? Nadmienię tylko, że operacja miała miejsce rzecz jasna wiele lat po śmierci świętego, a sam święty do rozcięcia skóry pacjentki zamiast skalpela użył… własnych palców. Wreszcie święty Charbel pochodzi z Libanu, miejsca, które dziś nie jest przyjazne katolikom i za jego czasów takie nie było. Być może więc jest to święty, który w dzisiejszych czasach chce działać w sposób szczególny?
ŚW. SZARBEL – DROGA DO POWOŁANIA
Ten dość „specyficzny w obejściu” człowiek urodził się katolickiej rodzinie wyznania maronickiego w Libanie, na północ od Bejrutu, w małej wiosce położonej w górach (1600 m n.p.m.). Był piątym z kolei synem, którego ojciec umarł, kiedy Yossef (takie imię święty otrzymał na chrzcie) miał 3 lata. Matka powtórnie wyszła za mąż, za bardzo pobożnego człowieka, który został wyświęcony na kapłana. (U maronitów, podobnie jak we wschodnich obrządkach żonaty mężczyzna może zostać wyświęcony na kapłana, jednak kapłan nie może wstąpić w związek małżeński.) Być może przykład ojczyma i dwóch wujów, którzy byli eremitami, zainspirował młodego Yossefa, który już w wieku 14 lat zaczął rozmyślać nad wstąpieniem do klasztoru. Któregoś dnia mając 23 lata, po prostu wstał rano i nie żegnając się z nikim wyszedł z domu udając się do klasztoru w Maifuq. Został tam przyjęty na okres próbny. Do jego zadań należało segregowanie gałęzi morwy, z których miejscowi wieśniacy zbierali gąsienice jedwabników. Kiedy podczas pracy jedna z dziewczyn dla sprowokowania zakonnika rzuciła mu w twarz gąsienicę, brat Charbel doszedł do wniosku, że Maifuq nie jest miejscem dostatecznie odosobnionym i nie zrealizuje tu swojego ideału życia pustelniczego. Jak to miał w zwyczaju, zabrał się jeszcze tej samej nocy, nie mówiąc nic nikomu i uciekł z klasztoru, aby o świcie prosić o przyjście w klasztorze św. Marona w Annaya.
Odbył tam nowicjat i złożył pierwsze uroczyste śluby. Potem studiował teologię w klasztorze św. Cypriana, a jego mentorem i nauczycielem był św. Al-Hardini. W 1859 roku 23 lipa został wyświęcony na kapłana. Rok później miała miejsce sytuacja, którą dzisiaj w nieco innej wersji oglądamy w internecie i TV. Podburzeni przez Turków muzułmanie i druzowie zamordowali ponad 20 tys. maronitów. Palili i niszczyli kościoły, klasztory. Mnisi i wierni byli zabijani. W tej sytuacji setki maronickich, przerażonych i wymęczonych uciekinierów szukało schronienia w górach w klasztorze Annaya. To wydarzenie miało wielki wpływ na św. Charbela. Podjął on modlitwę i pokutę, jako zadośćuczynienie za morze niewinnie przelanej krwi, samemu szykując się do możliwego męczeństwa. Bóg miał jednak inne plany. Śmierć z ręki muzułmanów nie przyszła, za to jego udziałem miało być codzienne „białe męczeństwo”,
ŚW. CHARBEL – PUSTELNIK
Po 15 latach życia we wspólnocie klasztornej mnich otrzymuje pozwolenie na schronienie się w Eremie św. Piotra i Pawła, położonym na wzgórzu naprzeciw klasztoru, wraz z dwoma towarzyszami. Tu spędzi następne 23 lata, aż do dnia swojej śmierci.
Życie eremity było bardzo surowe. Jego cela miała dokładnie 6 metrów kwadratowych i całe jej umeblowanie stanowiła: oliwna lampa, dzban z wodą, drewniany głęboki talerz, taboret służący za stół i kamienne krzesło. Za posłanie służyła św. Charbelowi mata z koziej skóry i deska pod głowę. Nie były zresztą specjalnie eksploatowane, ponieważ ten święty pustelnik spał tylko 3 godziny na dobę. Resztę czasu zajmowała mu modlitwa i praca. Siedem razy dziennie odmawiał brewiarz, codzienną Mszę Świętą odprawiał w kościółku pustelni, modlił się również szczególnie za dusze cierpiące w czyśćcu oraz miał ogromne nabożeństwo do Matki Bożej czcząc ją szczególnie poprzez odmawianie różańca.
Spożywał jeden posiłek w ciągu dnia – około godziny trzeciej. Była to zupa z samych warzyw. Nie jadał ani mięsa ani owoców, mimo, że jego główne zajęcie stanowiła uprawa winogron. Styczności z pieniędzmi unikał jak ognia, jeśli był zmuszony przyjąć jakieś oddawał je natychmiast przełożonym. Swoją pustelnię opuszczał tylko, żeby odwiedzić chorego i na wyraźne polecenie przełożonego. Tak upłynęły św. Charbelowi 23 lata, w samotności, na pogłębianiu relacji z Bogiem, pracy modlitwie i wyzbywaniu się wszystkiego, co należy do świata. 16 grudnia podczas odprawiania Mszy Świętej w momencie podniesienia kielicha z Krwią Pańską święty pustelnik dostał ataku serca. Po krótkiej chorobie odszedł z tego świata w wieczór wigilijny 1898 roku.
ŚW. CHARBEL – CUDA PO ŚMIERCI
Jak to jednak z wielkimi świętymi bywa, na śmierci jego aktywność się nie skończyła. Ciało świętego mimo sugestii kilku braci, podczas nieobecności przełożonego, zostało pochowane we wspólnym grobie. Brat, który podczas nieobecności przełożonego pełnił jego obowiązki zawyrokował, że „jeśli o. Charbel był naprawdę święty, sam się obroni”. Cóż było czynić, święty zakonnik był posłuszny nawet po śmierci. Jak się okazało, przez 45 dni po pogrzebie, z grobowca zakonników, w którym spoczęło ciało św. Charbela wychodziło dziwne światło, które widoczne było w całej dolinie. Ludzie z niedalekiej wioski przychodzili do braci informować ich o dziwnym świetle, ale mnisi niczego nie widzieli. Przełożony zakonu, po swoim powrocie, chcąc się przekonać o prawdziwości tego zjawiska, udał się wieczorem do jednego z pobliskich domówi i rzeczywiście, zauważył światło wychodzące z grobu, w którym został złożony zakonnik. Również prefekt miejscowej policji, który w tych dniach, szukał w pobliskich lasach zbiegłych więźniów zaświadczył o tym, że wraz ze swoimi ludźmi widział światło wydobywające się z grobu zakonników. Wieść o tym rozeszła się po okolicy. Były nawet próby włamania się do grobu i wykradzenia ciała. Wobec tej sytuacji przełożony klasztoru zdecydował o przeniesieniu ciała świętego do osobnego grobu.
ŚW. CHARBEL – CIAŁO KTÓRE NIE ULEGA ROZKŁADOWI
Podczas ekshumacji, przeprowadzonej cztery miesiące po pogrzebie zauważono, że w grobie braci jest pełno błota a na nim unosi się ciało św. Charbela w stanie nienaruszonym. Skóra zachowała swoją elastyczność i kolor, pokryła się jedynie niewielką warstwą białawej pleśni. Zauważono też, ze z boku świętego wydobywa się nieokreślona substancja, jakby surowica. Była ona przyczyną skorodowania i zniszczenia 2 kolejnych grobowców, w których spoczywało ciało świętego. A bracia co dwa tygodnie musieli zmieniać habit św. Charbelowi, ponieważ po tym czasie był już cały mokry od zagadkowej substancji. Płyn wydzielał się z boków świętego, a jego ciało nie ulegało rozkładowi dokładnie do dnia w którym został ogłoszony świętym. Po tym dniu niebo pozwoliło, na „naturalny bieg rzeczy”.
CUDA ŚWIĘTEGO SZARBELA
OPERACJA
Nouhad Al-Chami w 1993 roku była matką dwanaściorga dzieci, która zachorowała na połowiczne porażenie z podwójnym zablokowaniem tętnicy szyjnej. Lekarze byli jednomyślni, sytuacja jest beznadziejna. Jedynym rozwiązaniem jest operacja, ale i ona dawała tylko nikłą nadzieję na wyzdrowienie. Wobec takiej diagnozy Nouhad nie chciała nawet rozważać poddania się operacji. Z dnia na dzień jej stan pogarszał się dość gwałtownie. Jedną stronę ciała miała już całkowicie bezwładną, traciła też powoli zdolność mówienia i przyjmowania pokarmów. Dzieci bardzo ciężko przeżywały pogarszający się stan zdrowia matki. Dlatego jej najstarszy syn Saad udał się na grób św. Charbela, znajdujący się niedaleko w libańskim klasztorze w Annaya, prosząc o uzdrowienie matki. Przyniósł stamtąd również odrobinę poświęconego oleju, którym natarł matkę po powrocie. Jak wspomina Nouhad, po nałożeniu oleju poczuła coś podobnego do mrowienia w sparaliżowanej części ciała, ale na tym się skończyło.
Jednak tej samej nocy z 21/22 stycznia miała bardzo dziwny sen. Śnił jej się św. Charbel, którego wcześniej wielokrotnie prosiła o pomoc. W wielkiej jasności przyszedł do niej wraz z innym, nieznanym jej mnichem. Powiedział jej, że przyszedł ją uzdrowić i że zoperuje jej szyję. Kiedy kobieta próbowała się opierać, mnisi nalegali i powiedzieli, że jest to konieczne do jej uzdrowienia. Kiedy pytała go, w jaki sposób zamierza ją operować, skoro nie ma nawet narzędzi, św. Charbel położył ręce na jej szyi i rozciął jej skórę… palcami. Ból, jaki poczuła kobieta był bardzo realny, nie wydawał się snem, jednak nie mogła się w żaden sposób ruszyć. Po skończonej operacji podszedł do niej również drugi mnich, który do tej pory stał z daleka i obaj posadzili pacjentkę na łóżku. Święty Charbel podał jej szklankę z wodą do picia, ale kobieta oponowała, mówiąc, że nie może nic pic bez słomki, z powodu paraliżu języka. Św. Charbel jednak z charakterystyczną dla siebie prostotą i konsekwencją odpowiedział, że przecież została uzdrowiona i teraz będzie mogła jeść, pić, a nawet chodzić. Potem obydwaj święci zniknęli w świetle, a kobieta się obudziła. Jakie było jej zdziwienie, kiedy obudziła się w pozycji siedzącej, w jakiej „w jej śnie” zostawili ją mnisi! Odtworzyła w pamięci cały sen i od razu instynktownie dotknęła szyi i przeraziła się po raz drugi. Czy to nie tą właśnie rękę, którą dotyka teraz szyi miała sparaliżowaną? Zerwała się na równe nogi i pobiegła do lusterka, a przecież od długiego czasu nie była w stanie wstać z łóżka. Okazuje się, że teraz może bez najmniejszego wysiłku samodzielnie się poruszać. Po zerknięciu do lustra kolejny szok. Po obu stronach szyi ma dwa równoległe, dwunastocentymetrowe szwy, świeżo zszyte nićmi chirurgicznymi, a na nocnej koszuli, którą miała na sobie, plamy krwi.
Zaalarmowany hałasem i światłem palącym się w pokoju małżonki, przyszedł mąż, który na widok żony, która stoi o własnych siłach, z plamami krwi na koszuli i wielkimi bliznami na szyi zaczął przeraźliwie krzyczeć. Chwilę trwało zanim doszedł do siebie, kiedy żona opowiedziała mu o swoim śnie i o cudownej interwencji św. Charbela. Następnego dnia, już o świcie małżonkowie przybyli do klasztoru w Annaya, żeby złożyć świadectwo tego cudownego uzdrowienia.
Od tej pory wszyscy znajomi, którzy towarzyszyli kobiecie w chorobę odwiedzali ją i z niedowierzaniem patrzyli na zupełnie zdrową kobietę, a wieść o jej uzdrowieniu rozeszła się szerokim kręgiem po okolicy. Równie sceptyczni lekarze ze szpitala w Bejrucie zdjęli szwy w kilka dni później i stwierdzili zupełne wyzdrowienie. Wobec stale roztaczającej coraz większy krąg wieści o uzdrowieniu kobiety, która obiegła już cały Liban i napływających gromadnie ludzi ze wszystkich stron kraju, którzy naocznie chcieli przekonać się o prawdziwości cudu, proboszcz miejscowej parafii i lekarz rodzinny zalecili kobiecie wyjazd na jakiś czas, póki sytuacja trochę nie okrzepnie. Jednak tej samej nocy św. Charbel ponownie ukazał się kobiecie we śnie mówiąc, żeby nigdzie nie wyjeżdżała. „Zoperowałem cię, aby ludzie cię widzieli, i aby wracali do wiary. Wielu oddaliło się od Boga, od modlitwy, od Kościoła. Proszę cię o uczestniczenie we Mszy Świętej przy pustelni w Annaya 22-go każdego miesiąca. Przez całe twoje życie, twoje rany będą krwawiły w każdy pierwszy piątek miesiąca oraz każdego 22-go w miesiącu, na pamiątkę otrzymanej łaski”. Św. Charbel wyjawił również, że mnichem, który towarzyszył mu w operacji był św. Maron, założyciel wspólnoty, do której należał św. Charbel.
Od tej pory kobieta co miesiąc stawia się w określonym przez Charbela terminie i uczestniczy we mszy św. w Klasztorze w Annaya, a wraz z nią tłumy wiernych.
Św. Charbel jednak jest świętym o wielkim geście i na tym jednym akcie uzdrowienia nie poprzestał. Z obrazu świętego Charbela zawieszonego w domu Nouhad zaczął wydzielać się olej, i pobłogosławił we śnie kobiety dąb który stał w jej ogrodzie. Od tej pory i olej z obrazu i liście dębu mają te same właściwości, co dąb na terenie klasztoru Annaya, w którego cieniu modlił się święty. Pielgrzymi rozebrali dąb z ogrodu kobiety po kawałku, zaświadczając jednocześnie, że każdy, kto napił się naparu zaparzonego z tego dębu, został uzdrowiony ze swojej choroby.
LIŚCIE DĘBU
Kolejnym przypadkiem uzdrowienia św. Charbela znanym społeczności libańskiej z prasy i z wielokrotnie dawanych publicznie świadectw jest uzdrowienie Nadii Sader, uroczej trzydziestolatki z wyższych sfer, matki dwójki dzieci, która jat twierdzi „lubi światowe przyjemności”. Kiedy została sparaliżowana przez nieuleczalną chorobę i zmagała się z potwornym bólem, bez nadziei uleczenia, mimo wielokrotnych konsultacji w najlepszych europejskich klinikach, bezradnie oczekiwała na śmierć.
Kiedy znajomi próbowali ją namówić do modlitwy i wypicia naparu z liści dębu, który zdobyli z ogrodu Nouhad Al-Chami cynicznie odmawiała. Dopiero zmęczona chorobą i nasilającymi się bólami postanowiła spróbować. Ledwie przełknęła łyk naparu doznała ogromnych boleści i popadła w konwulsje. Krzyczała z bólu i przerażenia. Przed omdleniem wyznała, że „widzi najświętsze Serce Jezusa, otoczone wielkim światłem”. Osoby, które były zebrane wokół Nadii oświadczyły, że straciła ona przytomność targana konwulsjami. Widzieli również jak jej sparaliżowane nogi poruszają się w niewytłumaczalny sposób. Stan ten trwał trzy godziny. Kiedy się obudziła stwierdziła, że jest całkowicie uzdrowiona. Znów mogła wstawać, chodzić, zajmować się rodziną. Przede wszystkim jednak doznała łaski skruchy i mogła żałować, za popełnione w swoim życiu grzechy, a dzisiaj umacnia wiarę innych głosząc świadectwo swojego uzdrowienia.
ŚW. CHARBEL – WROCŁAW
Dzisiaj św. Charbel jest jednym z najpopularniejszych świętych. Te i wiele innych cudów uczynionych przez świętego Charbela znajdziecie w książkach, które na jego licznie się pojawiają w Polsce. Jest również wiele pielgrzymek i wyjazdów – to dla tych, którzy chcieliby osobiście odwiedzić grób świętego i prosić o łaski dla siebie i bliskich. Olej św. Charbela można otrzymać pisząc list do klasztoru w Annaya, a w Polsce do parafii Św. Jadwigi we Wrocławiu. W tamtejszym kościele znajdują się relikwie świętego, a proboszcz otrzymuje od zakonników z Libanu słynny olej świętego.
Życzę wam, żebyście znaleźli w nim wielkiego przyjaciela i orędownika.
J.G./Czas Doskonalenia Dusz.pl
______________________________________________________________________________________________________________
28 lipca
Błogosławiona Maria Teresa Kowalska,
dziewica i męczennica
Mieczysława Kowalska urodziła się 1 stycznia 1902 roku w Warszawie. W 1923 r. wstąpiła do klarysek kapucynek w Przasnyszu, przyjmując imię Maria Teresa od Dzieciątka Jezus. Pięć lat później złożyła śluby wieczyste. Mimo że była chorowita, pełniła w klasztorze liczne obowiązki – m.in. zakrystianki, furtianki, bibliotekarki, a także mistrzyni nowicjatu. 2 kwietnia 1941 r. Niemcy aresztowali całą wspólnotę klasztorną z Przasnysza. Maria Teresa została osadzona w obozie koncentracyjnym w Działdowie. Po ciężkiej chorobie zmarła tam śmiercią męczeńską 25 lipca 1941 r. Jej pełne spokoju oddanie życia dodało wiary siostrom. Dwa tygodnie po śmierci s. Marii Teresy kapucynki zwolniono z obozu. W przekonaniu sióstr, to właśnie ofiara cierpienia i męczeńskiej śmierci Marii Teresy wyjednała im uwolnienie i przeżycie koszmaru II wojny światowej. Mniszka z Przasnysza została beatyfikowana w gronie 108 męczenników II wojny światowej przez św. Jana Pawła II podczas Mszy sprawowanej w Warszawie w dniu 13 czerwca 1999 r. |
______________________________________________________________________________________________________________
27 lipca
Święty
Tytus Brandsma, prezbiter i męczennik
Bł. Tytus Brandsma OCarm (1881-1942) Maryja kształtująca życie Karmelu Życie Anno Sjoerd Brandsma urodził się niedaleko Bolsward (Niderlandy) 22 lutego 1881 roku. Wstępuje do Karmelu w 1898 roku Po ukończeniu studiów filozoficzno-teologicznych, przyjmuje świecenia kapłańskie 17 czerwca 1905 roku. W latach 1906-09 studiuje filozofię na Gregorianum w Rzymie, wieńcząc naukę doktoratem. Powróciwszy do ojczyzny poświęca się nauczaniu w kolegiach karmelitańskich w Oss i Oldenzaal. Wydaje periodyk o tematyce maryjnej, współpracuje z regionalnymi czasopismami, organizuje bibliotekę publiczną i kongresy misyjne. Od 1923 roku wykłada na uniwersytecie w Nijmegen, gdzie otrzymał katedrę historii duchowości holenderskiej, piastując nawet urząd rektora. Był współautorem DSAM i redaktorem Encyklopedii Katolickiej. W 1935 roku wygłosił szereg konferencji i wykładów w Irlandii i Stanach Zjednoczonych na temat mistyki karmelitańskiej. Z powodu swoich antynazistowkich przekonań zostaje aresztowany 19 stycznia 1942 roku i po długich przesłuchaniach na gestapo przewieziony do Dachau, umiera 26 lipca 1942 roku. Dnia 3 listopada 1985 roku beatyfikowany przez Jana Pawła II. W maju 2022 r. papież Franciszek ogłosił Tytusa świętym Kościoła powszechnego. Teksty Maryja kształtująca życie Karmelu Szczególna uwaga należy się wizji Eliasza na górze Karmel. Jest ona kamieniem węgielnym maryjnego charakteru karmelitańskiej pobożności i duchowości. To właśnie ze szczytu Karmelu Prorok, po siedmiokrotnej modlitwie, dostrzegł małą chmurkę niosącą zapowiedź deszczu – daru dla spalonej ziemi. Nie jest dla nas rzeczą konieczną poszukiwanie autentycznego tłumaczenia tego wydarzenia. Wystarczy jedynie wspomnieć, że wielu komentatorów Pisma świętego widziało w chmurce Eliasza zapowiedź świętej Dziewicy, która zrodziła w swoim łonie Zbawiciela świata. Nie po raz pierwszy zresztą chmura została użyta jako symbol. Na pustyni chmura okrywała Arkę Przymierza i była znakiem obecności Bożej. Liczne opisy wzmiankujące pojawienie się specyficznego rodzaju chmury oznaczają zstąpienie Boga na ziemię i Jego przebywanie z synami ludzkimi. Okoliczności, w których Prorok po siedmiokrotnej modlitwie dostrzegł chmurkę podnoszącą się znad morza, pozwalają przyjąć, że widzenie w tym zjawisku symbolu Maryi i tajemnicy Wcielenia, jest w całkowitej zgodzie z symbolicznym charakterem Starego Testamentu. Wizja Eliasza zawsze była odczytywana przez karmelitów jako zapowiedź tajemnicy Wcielenia i przyszłej chwały Matki Boga. To właśnie z powodu tej wiary, jak przekazuje nam tradycja Zakonu, pierwsze sanktuarium zbudowane na górze Karmel, w pośrodku eremickich grot i jaskiń, było poświęcone świętej Służebnicy. W dziedzictwie szkoły karmelitańskiej wizja Proroka nigdy nie straciła swego poczytnego miejsca i stanowiła jakby zwierciadło, przez które Zakon spoglądał na Maryję. Wystarczy przypatrzyć się modlitwom brewiarzowym z uroczystości naszej Pani z góry Karmel, aby dostrzec ważność tejże wizji dla życia duchowego Karmelu. Tytus Brandsma O.Carm., Carmelite Mysticism. Historical Sketches, Illinois 1986, s. 1-11 przekł. J. Zieliński OCD |
__________________________________________________________________________
Bł. Tytus Brandsma
Holenderski karmelita Tytus Brandsma jest jednym z tych niepozornych misjonarzy, którzy samym pełnieniem swoich obowiązków i napełnianiem przestrzeni publicznej „nośnikami łaski” – czyli rozmaitymi inicjatywami, jak choćby prowadzenie akcji ewangelizacyjnych czy pism religijnych dla świeckich – świadczyli o nieprzemijalności katolickiej religii, której pozostali wierni do końca, żyjąc w laicyzowanym świecie i podlegając prześladowaniom ze strony lewicowych reżimów – komunizmu i narodowego socjalizmu.
Sjoerd Bradsma był synem prostej i bardzo pobożnej rodziny zamieszkującej we wsi Oegeklooster we Fryzji. Od początku był bardzo wątłego zdrowia, więc gdy oznajmił rodzicom w wieku jedenastu lat, iż odkrył powołanie do stanu zakonnego i poprosił o wysłanie go do nowicjatu ojców franciszkanów, obawiali się oni, jak zniesie trudne warunki życia w zimnym klasztorze, wśród rozmaitych niewygód, pracując fizycznie. Uznając w tym wolę Bożą, zgodzili się jednak, by ich syn podjął taką drogę.
Nie zagrzał on wszakże długo miejsca u franciszkanów w Megen właśnie z powodu złego stanu zdrowia. Przeniósł się tedy do zgromadzenia ojców karmelitów w miejscowości Boxmeer w Brabancji i przyjął imię zakonne Tytus, po swoim ojcu. Zwrócił tam na siebie uwagę z powodu uzdolnień i zalet charakteru, dlatego przełożeni wysłali go do Rzymu, aby tam zdobył formację kapłańską w Uniwersytecie Gregoriańskim, gdzie uzyskał tytuł doktora filozofii.
W czasie studiów objawił się nie tylko jego talent naukowy, ale także literacki. Pierwsze lata po święceniach spędził zatem na pracy naukowej – wykładając na uniwersytetach w Oss i Nijmegen (pełnił także funkcję rektora tego drugiego) – oraz jako tłumacz (przełożył między innymi dzieła świętej Teresy z Avila na holenderski) i dziennikarz (pisząc artykuły do prasy katolickiej, w końcu zakładając własną gazetę). Miał szerokie kontakty z różnymi dziennikarzami i publicystami na całym świecie, a z powodu zaangażowania w szerzenie światła wiary w świecie dziennikarskim otrzymał od hierarchii Holandii tytuł Narodowego Duchowego Doradcy dla Dziennikarzy Katolickich.
Występował przeciwko niebezpieczeństwom duchowym i moralnym, jakie niósł ze sobą duch czasów. Mówił, że „chociaż neopoganizm nie pragnie miłości, miłość sprawi, że podbijemy serca pogan” i prowadził rozmaite akcje wśród świeckich, aby pobudzić ducha religijnego i rozszerzać świadomość na temat współczesnych ideologii wrogich chrześcijańskiemu światopoglądowi. Jednym z tych neopogańskich ruchów, wprost odwołującym się do starogermańskich korzeni, był narodowy socjalizm w Niemczech, z którym ojciec Tytus miał zetknąć się bezpośrednio po wybuchu II wojny światowej.
Wojska hitlerowskie wkroczyły do Holandii w 1940 roku, a gestapo śledzące poczynania osób niebezpiecznych dla reżimu, zwróciło po jakimś czasie uwagę na gorliwego kapłana, który nie bał się głosić zasad katolickiej religii przeciwko ideologii będącej mieszanką pogańskiej mitologii i nacjonalistycznej antyfilozofii niemieckiej w wydaniu Hegla i innych myślicieli.
Tytus Brandsma został aresztowany w roku 1942 i po paromiesięcznej tułaczce po różnych więzieniach osadzony w obozie w Dachau. Okupanci chcąc złamać opór świątobliwego męża traktowali go wyjątkowo brutalnie, bijąc, poniżając i skazując na najcięższe prace. Wkrótce Błogosławiony zapadł na zdrowiu i został przeniesiony do szpitala obozowego. Uśmiercono go tam poprzez wstrzyknięcie fenolu. Z powodu okoliczności śmierci został uznany za męczennika, beatyfikacji zaś dokonał Jan Paweł II w roku 1985. Proces kanonizacyjny jest w toku.
W maju 2022 r. papież Franciszek ogłosił Tytusa świętym Kościoła powszechnego.
PCh24.pl
___________________________________________________________________________
Święty Tytus Brandsma. Gdy trafił do Dachau, prosił współwięźniów o modlitwę za strażników
***
Siard Brandsma, znany też jako Anno Sjoera Brandsma, urodził się 23 lutego 1881 r. w wiosce Oegeklooster koło Bolswardu w holenderskiej Fryzji. Był synem hodowcy krów Tytusa Brandsma i Tjitsje Postma. Była to bardzo pobożna rodzina. Powołanie Siard poczuł bardzo wcześnie. Gdy miał 11 lat, za zgodą rodziców wstąpił do Braci Mniejszych, bo jako wątłe dziecko i tak do pracy na wsi się nie nadawał. W czasie sześcioletniego pobytu zauważono, że jest chłopcem inteligentnym i z poczuciem humoru. Koledzy z klasy nadali mu przydomek “Krótki”.
Gdy był na trzecim roku w seminarium, rozchorował się na ostre zapalenie jelit i bardzo schudł. Zakonnicy zalecili mu specjalną dietę: śmietanę, jajka, masło i inne składniki, które miały mu pomóc w odzyskaniu wagi. I rzeczywiście, Siard wkrótce powrócił do zdrowia i z nową energią zabrał się do nauki. Jego przełożeni uważali jednak, że jego kondycja nie jest wystarczająco dobra, aby mógł prowadzić życie franciszkanina, pełne wyrzeczeń.
Dlatego gdy miał 17 lat, wstąpił do Karmelu w Boxmeer. Tu przyjął imię swojego ojca, Tytusa, i w 1899 r. złożył śluby zakonne. W 1905 r. przyjął święcenia kapłańskie. Władze zakonne wysłały go do Rzymu na uniwersytet Gregorianum, gdzie uzyskał doktorat z filozofii. Po powrocie do Holandii przez prawie 15 lat wykładał filozofię na uniwersytecie w Oss. Od 1923 r. prowadził katedrę filozofii i historii mistyki na uniwersytecie w Nijmegen, a w roku akademickim 1932/1933 był rektorem tej uczelni.
O. Tytus poza pracą na uczelni zajmował się dziennikarstwem. Założył czasopismo o tematyce maryjnej, był też redaktorem naczelnym miejscowej gazety, ponadto zorganizował katolicką bibliotekę publiczną. Stał się szybko ojcem duchowym holenderskich dziennikarzy. Arcybiskup Utrechtu mianował go asystentem kościelnym czasopism wydawanych wtedy w Holandii. Był też tłumaczem. Przełożył na holenderski m.in. prace św. Teresy z Avila.
Od 1934 r. ten odważny zakonnik zaczął występować przeciwko ideologii faszystowskiej i nazistowskiej. Otwarcie krytykował te niebezpieczne ideologie i przestrzegał przed ich lekceważeniem. Dbał, by żadna katolicka gazeta czy książka nie zawierała nazistowskich treści.
W 1940 r. hitlerowskie Niemcy zajęły Holandię. Od tej pory o. Tytus znalazł się w niebezpieczeństwie, bo gestapo śledziło każdy jego krok. Mimo to w grudniu 1941 r. napisał list do dyrektorów wszystkich katolickich czasopism, zachęcając ich do przeciwstawiania się hitlerowskiej ideologii. Zdecydowanie występował też przeciwko antyżydowskim rozporządzeniom. Nie zgadzał się na wydalanie ze szkół dzieci i młodzieży tego pochodzenia.
W styczniu 1942 r. został aresztowany. Więziono go w kilku miejscach, a w kwietniu 1942 r. trafił do obozu koncentracyjnym w Dachau. By go złamać, traktowano go bardzo okrutnie. Mimo to poprosił współwięźniów, aby modlili się o zbawienie dla strażników. Wreszcie kompletnie opadł z sił. Spowodowała to ciężka praca fizyczna, niedożywienie, bicie i poniżanie. Został wtedy przeniesiony do szpitala obozowego, gdzie dobito go zastrzykiem z fenolu. Ciało o. Tytusa zostało spalone w krematorium.
Podczas beatyfikacji w dniu 3 listopada 1985 r. św. Jan Paweł II przypomniał, że “pielęgniarka, która 26 lipca 1942 r. dała mu śmiertelny zastrzyk, oświadczyła po latach, że pozostała żywa w jej pamięci twarz tego kapłana, który jej współczuł”. Błogosławiony Tytus jest przede wszystkim czczony w zakonie karmelitańskim, ale także w Nijmegen w Holandii, gdzie uznano go za największego spośród ludzi żyjących w tym mieście, postawiono w 2005 r. kościół pod jego wezwaniem, a w Polswardzie znajduje się poświęcone mu muzeum. W maju 2022 r. papież Franciszek ogłosił Tytusa świętym Kościoła powszechnego.
Tytus Brandsma jest patronem dziennikarzy katolickich.
brewiarz.pl
_________________________________________________________________________________
bł. Tytus Brandsma
W maju 2022 r. papież Franciszek ogłosił Tytusa świętym Kościoła powszechnego.
(1881 – 1942)
***
Chociaż neopoganizm nie pragnie miłości, miłość sprawi, że podbijemy serca pogan – mówił o. Tytus Brandsma, holenderski karmelita, męczennik z Dachu, którego Jan Paweł II ogłosił 3 listopada 1985 r. błogosławionym.
Siard, bó takie imię otrzymał na chrzcie, urodził się w 1881 r. w holenderskiej Fryzji w bardzo pobożnej rodzinie hodowcy krów. Początkowo wydawało się, że będzie franciszkaninem. Przez sześć lat kształcił się w szkole prowadzonej przez zakon, ostatecznie jednak – z powodu słabego zdrowia – opuścił franciszkanów i w 17. roku życia wstąpił do Karmelu w Boxmeer, przyjmując imię Tytus. W 1905 r. przyjął święcenia kapłańskie. Swoimi zdolnościami zwrócił uwagę władz zakonnych, które wysłały go do Rzymu na Uniwersytet Gregorianum, gdzie uzyskał doktorat z filozofii. Po powrocie do Holandii przez prawie 15 lat był wykładowcą filozofii na uniwersytecie w Oss. W 1923 r. objął katedrę filozofii i historii mistyki na Uniwersytecie w Nijmegen, a w roku akademickim 1932/1933 był rektorem tej uczelni. “Nie wolno nam w naszym sercu oddzielać Boga od świata – mówił do studentów. Musimy raczej świat oglądać na tle Boga”.
Holenderski zakonnik był nie tylko nauczycielem akademickim, ale także dziennikarzem i tłumaczem. Przełożył na język holenderski prace św. Teresy z Avila. Założył czasopismo o tematyce maryjnej, był redaktorem naczelnym miejscowej gazety, zorganizował katolicką bibliotekę publiczną. Był też ojcem duchowym holenderskich dziennikarzy. Cieszył się dużym zaufaniem arcybiskupa Utrechtu, który mianował go asystentem kościelnym czasopism wydawanych w ówczesnej Holandii.
Od 1934 r. o. Tytus odważnie występował przeciw ideologii faszystowskiej i nazistowskiej. Dostrzegał jej niebezpieczeństwa, otwarcie krytykował i przestrzegał przed lekceważeniem. Stanowczo podkreślał, że żadna katolicka gazeta czy książka nie może zawierać nazistowskiej propagandy.
Kiedy w 1940 r. hitlerowskie Niemcy zajęły Holandię, o. Tytus znalazł się w niebezpieczeństwie. Gestapo śledziło każdy jego krok. W grudniu 1941 r. napisał list do dyrektorów wszystkich katolickich czasopism, zachęcając ich do walki z ideologią hitlerowską. Występował też przeciwko antyżydowskim rozporządzeniom, sprzeciwiając się wydalaniu ze szkół dzieci i młodzieży pochodzenia żydowskiego.
W styczniu 1942 r. został aresztowany. Przeszedł przez kilka więzień, aby w kwietniu 1942 r. znaleźć się w obozie koncentracyjnym w Dachau. Traktowano go tu szczególnie brutalnie, chcąc złamać jego moralny opór wobec nazizmu. Był bity, poniewierany, a przy tym zmuszany do ciężkiej pracy fizycznej. Po krótkim czasie zupełnie opadł z sił. Wtedy przeniesiono go do obozowego szpitala, gdzie dobity został zastrzykiem fenolu. Ciało o. Tytusa zostało spalone w krematorium.
“Pielęgniarka, która 26 lipca 1942 r. dała mu śmiertelny zastrzyk, oświadczyła po latach, że pozostała żywa w jej pamięci twarz tego kapłana, który jej współczuł. (…) I twarz ojca Tytusa jawi się dzisiaj przed nami. Kontemplujemy na niej świetlany uśmiech chwały Bożej” – mówił Jan Paweł II podczas beatyfikacji.
W maju 2022 r. papież Franciszek ogłosił Tytusa świętym Kościoła powszechnego.
Błogosławiony Tytus jest czczony w zakonie karmelitańskim, a także w Nijmegen w Holandii, gdzie dedykowany jest mu kościół. W holenderskim mieście Bolsward znajduje się poświęcone mu muzeum.
Wojciech Świątkiewicz/Tygodnik IDZIEMY
______________________________________________________________________________________________________________
26 lipca
Święci Anna i Joachim,
rodzice Najświętszej Maryi Panny
Zobacz także: • Błogosławiona Maria Pierina De Micheli, dziewica |
Ewangelie nie przekazały o rodzicach Maryi żadnej wiadomości. Milczenie Biblii dopełnia bogata literatura apokryficzna. Ich imiona są znane jedynie z apokryfów Protoewangelii Jakuba, napisanej ok. roku 150, z Ewangelii Pseudo-Mateusza z wieku VI oraz z Księgi Narodzenia Maryi z wieku VIII. Najbardziej godnym uwagi może być pierwszy z wymienionych apokryfów, gdyż pochodzi z samych początków chrześcijaństwa, stąd może zawierać ziarna prawdy zachowanej przez tradycję. Anna pochodziła z rodziny kapłańskiej z Betlejem. Hebrajskie imię Anna w języku polskim znaczy tyle, co “łaska”. Od IV wieku do dzisiaj pokazuje się przy Sadzawce Owczej w Jerozolimie miejsce, gdzie stał dom Anny i Joachima. Obecnie wznosi się na nim trzeci z kolei kościół. Wybudowali go krzyżowcy. Św. Anna jest patronką diecezji opolskiej, miast, m.in. Hanoveru, oraz kobiet rodzących, matek, wdów, położnic, ubogich robotnic, górników kopalni złota, młynarzy, powroźników i żeglarzy. Joachim miał pochodzić z zamożnej i znakomitej rodziny z Galilei. Już samo jego imię miało być prorocze, gdyż oznacza tyle, co “przygotowanie Panu”. W dawnej Polsce czczony był jako “protektor Królestwa”. Kiedy Maryja była jeszcze dzieckiem, miał pożegnać ziemię. Razem ze św. Anną patronują małżonkom. Od dawna biblistów interesował problem, dlaczego Ewangeliści podają dwie odrębne genealogie Pana Jezusa: inną przytacza św. Mateusz (Mt 1, 1-18), a inną – św. Łukasz (Łk 3, 23-38). Przyjmuje się dzisiaj dość powszechnie, że św. Mateusz podaje rodowód Chrystusa Pana wymieniając przodków św. Józefa, podczas gdy św. Łukasz przytacza rodowód Pana Jezusa wymieniając przodków Maryi. Według takiej interpretacji ojcem Maryi nie byłby wtedy św. Joachim, ale Heli. Być może imię Joachim jest apokryficzne. Możliwe także, że Heli miał drugie imię Joachim. Sprawa jest nadal otwarta. Apokryficzna Protoewangelia Jakuba z II wieku podaje, że Anna i Joachim byli bezdzietni. Małżonkowie daremnie modlili się i dawali hojne ofiary na świątynię, aby uprosić sobie dziecię. Joachim, będąc już w podeszłym wieku, udał się na pustkowie i tam przez dni 40 pościł i modlił się o Boże miłosierdzie. Wtedy zjawił mu się anioł i zwiastował, że jego prośby zostały wysłuchane, gdyż jego małżonka Anna da mu Dziecię, które będzie radością ziemi. Tak też się stało. Przy narodzinach ukochanej Córki, której według zwyczaju piętnastego dnia nadano imię Maria, była najbliższa rodzina. W rocznicę tych narodzin urządzono wielką radosną uroczystość. Po urodzeniu się Maryi, spełniając uprzednio złożony ślub, rodzice oddali swą Jedynaczkę na służbę w świątyni. Kiedy Maryja miała 3 lata, oddano Ją do świątyni, gdzie wychowywała się wśród swoich rówieśnic, zajęta modlitwą, śpiewem, czytaniem Pisma świętego i haftowaniem szat kapłańskich. Wcześniej miał pożegnać świat Joachim. Według jednej z legend Annie przypisuje się trinubium – po śmierci Joachima miała wyjść jeszcze dwukrotnie za mąż.Kult świętych Joachima i Anny był w całym Kościele – a więc także na Wschodzie – bardzo dawny i żywy. W miarę jak rozrastał się kult Matki Chrystusa, wzrastała także publiczna cześć Jej rodziców. Już w IV/V w. istniał w Jerozolimie kościółek przy dawnej sadzawce Betesda w pobliżu świątyni pod wezwaniem św. Joachima i św. Anny. Tu nawet miał być według podania ich grób. Inni miejsce grobu sytuowali przy wejściu na Górę Oliwną. Cesarz Justynian wystawił w Konstantynopolu około roku 550 bazylikę ku czci św. Anny. Kazania o św. Joachimie i św. Annie wygłaszali na Wschodzie święci tej miary, co św. Epifaniusz (+ 403), św. Sofroniusz (+ po 638), św. Jan Damasceński (+ ok. 749), św. German, patriarcha Konstantynopola (+ 732), św. Andrzej z Krety (+ 750), św. Tarazjusz, patriarcha Konstantynopola (+ 806), a na Zachodzie: św. Fulbert z Chartres (+ 1029), św. Bernardyn ze Sieny (+ 1444) czy bł. Władysław z Gielniowa (+ 1505). Szczególną czcią była zawsze otaczana św. Anna. Jej kult był i jest do dnia dzisiejszego bardzo żywy. Na Zachodzie pierwszy kościół i klasztor św. Anny stanął w roku 701 we Floriac koło Rouen. Dowodem popularności św. Anny jest także to, że jej imię było i dotąd jest często nadawane dziewczynkom. Bardzo liczne są też kościoły i sanktuaria pod jej wezwaniem. Ku czci św. Anny powstało 5 zakonów żeńskich. W dawnej liturgii poświęcono św. Annie aż 118 hymnów i 36 sekwencji (wiek XIV-XVI). Polska chlubi się wieloma sanktuariami św. Anny: na Górze św. Anny w pobliżu Brzegu Głogowskiego, w Jordanowie, w Selnikach, w Grębocicach, w Stoczku koło Lidzbarka Warmińskiego, w Kamiance. Największej jednak czci doznaje św. Anna w Przyrowie koło Częstochowy i na Górze Św. Anny koło Opola. Sanktuarium opolskie należy do najsłynniejszych w świecie – tak dalece, że figura św. Anny doczekała się uroczystej koronacji papieskimi koronami 14 września 1910 r. Sanktuarium to nawiedził św. Jan Paweł II 21 czerwca 1983 roku podczas swej drugiej pielgrzymki do Polski. Cudowna figura św. Anny wykonana jest z drzewa bukowego i liczy 66 cm wysokości. Przedstawia ona św. Annę piastującą dwoje dzieci: Maryję, której była matką, i Pana Jezusa, dla którego była babką (św. Anna Samotrzecia). Wszystkie trzy figury są koronowane. Początkowo była tylko jedna postać św. Anny (wiek XV). Potem dodano postacie Maryi i Jezusa (wiek XVII), umieszczając je przy głowie św. Anny.Liturgiczny obchód ku czci rodziców Maryi pojawił się najpierw na Wschodzie. Wprowadził go w 710 r. cesarz Justynian II pod tytułem Poczęcie św. Anny. Wspomnienie obchodzono w różnych dniach, łącznie (św. Joachima i św. Anny) lub oddzielnie. Na Zachodzie wprowadzono je późno. W Neapolu jest znane w wieku X. Papież Urban VI bullą Splendor aeternae gloriae z 21 czerwca 1378 r. zezwolił na obchodzenie tego święta w Anglii. Juliusz II w 1522 r. rozszerzył je na cały Kościół i wyznaczył na 20 marca. Paweł V zniósł jednak to święto w 1568 r., opierając swoją decyzję na tym, że o rodzicach Maryi z ksiąg Pisma świętego nic nie wiemy. Przeważyła jednak opinia, że należy im się szczególna cześć. Dlatego Grzegorz XIII święto Joachima i Anny ponownie przywrócił (1584). Z tej okazji wyznaczył jako dzień pamięci 26 lipca. Papież św. Pius X w 1911 roku wprowadził osobno święto św. Joachima, wyznaczając dzień pamiątki na 16 sierpnia. Św. Anna miała nadal swoje święto dnia 26 lipca. Reforma liturgiczna z roku 1969 połączyła na nowo imiona obojga pod datą 26 lipca. W ikonografii św. Anna ukazywana jest w scenach z apokryfów oraz obrazujących życie Maryi. Przedstawiana jako starsza kobieta z welonem na głowie. Ulubionym tematem jest św. Anna ucząca czytać Maryję. Niektóre jej atrybuty: palec na ustach, księga, lilia. Św. Joachim ukazywany jest jako starszy, brodaty mężczyzna w długiej sukni lub w płaszczu. Występuje w licznych cyklach mariologicznych oraz z życia św. Anny. Jego atrybutami są: anioł, Dziecię Jezus w ramionach, dwa gołąbki w dłoni, na zamkniętej księdze lub w małym koszyku, jagnię u stóp, laska, kij pasterski, księga, zwój. |
______________________________________________________________________________
Słyszałem twój płacz
Byli rodzicami najpiękniejszej córki Izraela. Jedynej, która została wybrana z nieprzebranego tłumu pięknych żydowskich kobiet na matkę samego Mesjasza.
Czy zdawali sobie sprawę z tego, że ich córka patrzy na świat przez inny pryzmat niż rówieśnicy? Czy przeczuwali, że jest wyjątkowa, niepokalana, przeczysta? Skażeni grzechem pierworodnym, nie potrafimy sobie nawet wyobrazić takiego stanu: życia w absolutnej czystości, bez najmniejszej chęci zemsty, ironii, potępienia, odwetu, osądzania, wyniosłości…
Wedle tradycji już samo narodzenie Maryi miało być cudem. Sędziwa, bezdzietna Anna doczekała się odpowiedzi z nieba, gdy ufnie wołała w sytuacji nie do rozwiązania. Pan Bóg, jak to ma często w zwyczaju, zdziałał cud „pięć po dwunastej”.
Wraz z mężem Joachimem bardzo długo czekali na dziecko. Jak Sara i Abraham zmagali się ze Słowem. Apokryficzna Protoewangelia Jakuba, napisana ok. 140 roku po narodzeniu Jezusa, opisuje modlitwę Anny (pochodziła z rodziny kapłańskiej z Betlejem, a jej imię oznacza „łaska”), dla której bezpłodność, uważana przez Izraelitów za hańbę, była prawdziwym dramatem.
Wyszła na spacer do ogrodu, usiadła pod krzakiem wawrzynu i w poczuciu kompletnej bezradności rozpłakała się: „Biada mi! Któż mnie zrodził, jakież łono mnie wydało? Zostałam bowiem zrodzona przeklęta wobec synów Izraela. Bo stałam się przedmiotem obelg, zelżona, wyszydzono mnie i wygnano ze świątyni Pana, Boga mojego! Biada mi! Nie stałam się nawet podobną tej ziemi, bo ziemia wydaje swe owoce w czasie sposobnym i chwali Cię, Panie”. Gdy „żaliła się, przybył anioł Pański i oznajmił jej, że pocznie i porodzi, a potomstwo jej będzie sławione na całej ziemi”.
Podobne widzenie miał otrzymać poszczący przez czterdzieści dni i nocy pochodzący z zamożnej galilejskiej rodziny Joachim. Jego prorocze imię oznacza „przygotowanie Panu”.
Wedle tradycji mieszkali w jerozolimskiej dzielnicy Bezetha, leżącej wówczas poza murami Miasta Pokoju. Małżonkowie (oboje w podeszłym wieku) doświadczyli odpowiedzi z nieba. Swą malutką córeczkę nazwali Mariam, co można przetłumaczyć jako Kropelka. Wedle tradycji rodzice z wdzięczności oddali trzylatkę na wychowanie do tętniącej życiem jerozolimskiej świątyni. Miała przebywać tam do dwunastego roku życia, do zaślubin z Józefem. Historię tę poznajemy znów dzięki Protoewangelii Jakuba, a opis powtarzają również apokryfy z VI wieku: „Księga Narodzin Błogosławionej Maryi i Dziecięctwa Zbawiciela” oraz „Ewangelia Narodzenia Maryi”. Pamiętajmy, że te pisma, powstałe „na marginesie” Ewangelii, pełne są koloryzacji i przejaskrawień i nie wchodzą do oficjalnego kanonu ksiąg uznanych przez Kościół.
Joachim i Anna przedstawili Bogu Maryję. Oddali Ją kapłanowi Zachariaszowi i powiedzieli: „Panie, to dziecko należy do Ciebie”. „I przyjął je kapłan, i ucałowawszy, pobłogosławił i rzekł: »Pan Bóg wywyższy twe imię pośród wszystkich narodów. Na tobie w dniach ostatecznych ukaże Pan zbawienie synom Izraela«. I posadził ją na trzecim stopniu ołtarza, i Pan zesłał na nią łaskę, i zatańczyła na swych nóżkach, i ukochał ją cały dom Izraela”.
Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny
_____________________________________________________________________________
Co bł. kard. Wyszyński mówił o babciach i dziadkach?
Dziadkowie są często pierwszymi wychowawcami i nauczycielami. Rozpieszczają, przekazują wiarę, uczą pracowitości i są strażnikami rodzinnych opowieści. W nauczaniu Kościoła podkreśla się godność, mądrość i doświadczenie życiowe osób starszych. Papież Franciszek nazywa dziadków „strażnikami i gwarantami wiary, którzy zachowują pamięć Kościoła i przekazują ją młodym pokoleniom”. O darze obecności osób starszych w rodzinie przypominał w swoim nauczaniu bł. kard. Stefan Wyszyński.
Nie ma nic piękniejszego niż uśmiech dziadków trzymających w ramionach nowo narodzonego wnuka lub wnuczkę. Pierwsze spojrzenie, przytulenie – od tego momentu powstaje więź na całe życie. Bycie babcią i dziadkiem to praca w niepełnym wymiarze godzin, która przynosi ogromną radość i satysfakcję. Dziadkowie zajmują kluczowe miejsce w rodzinach. Są strażnikami rodzinnych opowieści, dostawcami porad życiowych i mają ogromne pokłady cierpliwości. Nic dziwnego, że czujemy potrzebę okazywania im wdzięczności. Bez nich nasze życie wyglądałoby zupełnie inaczej! Z nimi uczymy się modlitw, poznajemy Pismo Święte, nabieramy doświadczeń i wskazówek, które są przydatne w dorosłym życiu. Ewangelia wg św. Mateusza rozpoczyna się od genealogii Jezusa, przypomina o jego przodkach.
Dziadkowie to drudzy rodzice
W nauczaniu Kościoła Katolickiego osoby starsze zajmują znaczące miejsce. Podkreśla się ich godność, szczególne posłannictwo oraz miłość. Tematyka rodziny zajmowała szczególne miejsce w nauczaniu papieży, widoczna była w wypowiedziach Jana Pawła II czy Benedykta XVI. Papież Franciszek nazywa dziadków „strażnikami i gwarantami wiary, którzy zachowują pamięć Kościoła i przekazują ją młodym pokoleniom”. W jednym ze swoich przemówień stwierdził, że „dziadkowie i osoby starsze są chlebem, który karmi nasze życie”.
Dar obecności osób starszych w rodzinie dostrzegał także bł. kard. Stefan Wyszyński. Dziadek kardynała, Piotr Wyszyński umarł, gdy ten miał zaledwie rok. Prymas Tysiąclecia pamiętał i bardzo cenił swoją babcię – Katarzynę, która zmarła, kiedy ks. Wyszyński miał 39 lat.
Troska Prymasa Tysiąclecia o rodzinę wyrażała się w szacunku i zainteresowaniu każdą osobą, która do niej należy, także i dziadkami. Mówił: „Uczcie się szacunku do tych starszych ludzi, którzy już wypełnili obowiązki swojego życia. Niekiedy są wam tak bardzo pomocni, zastępując pracującą matkę czy nieobecnych rodziców. Czasami są dla was po prostu jakby drugimi rodzicami”.
Prymas pielęgnował pamięć o dziadkach
W przemówieniu na XXIV Tydzień Miłosierdzia w 1968 roku, Prymas Tysiąclecia opowiadał jak ważna jest relacja miłości w rodzinie i jak wielką rolę pełnią w środowisku domowym osoby starsze. „W powszechnym dziś dążeniu do nowości nie należy zapominać, że Chrystusa poznała na ziemi naprzód stara Elżbieta, matka Jana Chrzciciela, że spoczął On na ramionach starca Symeona i radował oczy staruszki Anny Prorokini. Jest to przedziwna właściwość ludzi poważnych wiekiem, iż są wrażliwi na sprawy Boże i pełni doświadczonej mądrości. Może właśnie do nich należy przypominać nadchodzącym młodym pokoleniom odwieczne prawo Boże, które uczy najskuteczniej miłości w środowisku domowym” – mówił.
Jak podkreśla w rozmowie z Family News Service Marian Romaniuk, znawca życia kard. Wyszyńskiego i autor wielu książek o jego życiu i posłudze, Prymas Tysiąclecia miał wielki szacunek do dziadków i osób starszych, pielęgnował pamięć o swoich przodkach. – „W młodości jeździł do miejsca zamieszkania swoich dziadków. Są na ten temat dokumenty i wielokrotnie powtarza o tym także Andrzej Karp, krewny kard. Wyszyńskiego (jego dziadek był rodzonym bratem matki Wyszyńskiego – Julianny Wyszyńskiej z d. Karp – przyp. aut.). Prymas często odwiedzał także miejsce pochówku swoich dziadków w Andrzejewie” – mówi Family News Service Marian Romaniuk. Kard. Stefan Wyszyński podkreślał ważność rodziny wielopokoleniowej.
Osoby starsze potrzebują miłości i zainteresowania
Prymas tłumaczył, że wychowanie do miłości nigdy się nie kończy i jest przekazywane z pokolenia na pokolenie. Na zakończenie cyklu wykładów poświęconych zagadnieniu małżeństwa i rodziny, 9 czerwca 1969 roku, wyjaśniał: „Miłość dwojga przechodzi na potomstwo, idzie w przyszłość, z pokolenia na pokolenie. Bo miłość trwa i nigdy nie umiera. (…) Tak samo w rodzinie zaczyna się od miłości, bo Autorem rodziny jest Ojciec Niebieski, który jest Miłością. Miłość więc ma trwać i towarzyszyć rodzinie w drodze. Ma być ona przekazywana następnym pokoleniom. Ona prowadzi nas przez ziemię, pomagając wypełnić obowiązki stanu, zawodu, powołania. Na skrzydłach miłości rodzinnej, miłość przechodzi na naród i państwo, i wraca do Ojca naszego Niebieskiego, od którego pochodzi”.
Z domu rodzinnego swoich dziadków wyniósł kard. Wyszyński miłość do Ojczyzny i patriotyzm. Jego dziadek walczył w Powstaniu Styczniowym; został nawet karnie wysiedlony z Podlasia i zamieszkał we wsi Kamieńczyk koło Radzymina. Julianna Wyszyńska, matka ks. Wyszyńskiego, zmarła, gdy ten był jeszcze dzieckiem. Opiekę nad nim przejęła babcia Katarzyna. – „Ona opowiadała mu o dziadku, uczyła postawy patriotycznej i miłości do Ojczyzny i języka polskiego” – tłumaczy Marian Romaniuk. Wartości wyniesione z domu rodzinnego miały wpływ na tematykę jego kazań, homilii i przemówień.
Prymasowi Tysiąclecia bliska była potrzeba otoczenia osób starszych szczególną opieką i troską. 1 sierpnia 1971 roku na Jasnej Górze mówił: „Jest, niestety, w naszej Ojczyźnie kategoria ludzi ‘niechcianych’. Mówi się o dzieciach ‘niechcianych’. Trzeba pamiętać i o starcach ‘niechcianych’. O tych, którzy mają swoje zasługi: wykonali zadanie życiowe, wychowali dzieci i wykształcili je, odejmując sobie nieraz od ust – a dzisiaj wydają się być niepotrzebni. W każdej rodzinie parafialnej istnieje duża grupa ludzi samotnych, opuszczonych, starców i chorych. Kto się nimi zajmie?”.
Z okazji Dnia Babci i Dziadka swoją obecnością możemy zaskoczyć dziadków. To możliwość, aby ich odwiedzić, potrzymać za rękę, chwilę porozmawiać i uśmiechnąć się do siebie. Sfera uczuć bowiem łączy pokolenia. A wychowanie w miłości, o czym tak wiele razy wspominał bł. kard. Stefan Wyszyński, jest gwarancją kierunku rozwój przyszłych pokoleń i narodu.
Family News Service/Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
25 lipca
Święty Jakub Starszy, Apostoł
Zobacz także: • Święty Krzysztof, męczennik • Święta Olimpia • Święta Maria del Carmen Sallés y Barangueras, dziewica |
Wśród apostołów było dwóch Jakubów. Dla odróżnienia nazywani są Większym i Mniejszym albo też Starszym i Młodszym. Prawdopodobnie nie chodziło w tym wypadku o ich wiek, ale o kolejność przystępowania do grona Apostołów. Rozróżnienie to wprowadził już św. Marek (Mk 15, 40). Imię Jakub pochodzi z hebrajskiego “aqeb”, oznaczającego “chronić” – a zatem znaczy “niech Jahwe chroni”. Etymologia ludowa tłumaczy to imię jako “pięta”. Według Księgi Rodzaju, kiedy Jakub, wnuk Abrahama, rodził się jako bliźniak Ezawa, miał go trzymać za piętę (Rdz 25, 26). Św. Jakub Większy jest tym, który jest wymieniany w spisie Apostołów wcześniej – był powołany przez Jezusa, razem ze swym bratem Janem, jako jeden z Jego pierwszych uczniów (Mt 4, 21-22): święci Mateusz i Łukasz wymieniają go na trzecim miejscu, a święty Marek na drugim. Jakub i jego brat Jan byli synami Zebedeusza. Byli rybakami i mieszkali nad jeziorem Tyberiadzkim. Ewangelie nie wymieniają bliżej miejscowości. Być może pochodzili z Betsaidy, podobnie jak święci Piotr, Andrzej i Filip (J 1, 44), gdyż spotykamy ich razem przy połowach. Św. Łukasz zdaje się to wprost narzucać, kiedy pisze, że Jan i Jakub “byli wspólnikami Szymona – Piotra” (Łk 5, 10). Matką Jana i Jakuba była Salome, która należała do najwierniejszych towarzyszek wędrówek Chrystusa Pana (Mk 15, 40; Mt 27, 56).Jakub został zapewne powołany do grona uczniów Chrystusa już nad rzeką Jordan. Tam bowiem spotykamy jego brata, Jana (J 1, 37). Po raz drugi jednak Pan Jezus wezwał go w czasie połowu ryb. Wspomina o tym św. Łukasz (Łk 5, 1-11), dodając nowy szczegół – że było to po pierwszym cudownym połowie ryb. Jakub należał do uprzywilejowanych uczniów Pana Jezusa, którzy byli świadkami wskrzeszenia córki Jaira (Mk 5, 37; Łk 8, 51), przemienienia na górze Tabor (Mt 17, 1nn; Mk 9, 1; Łk 9, 28) oraz modlitwy w Ogrójcu (Mt 26, 37). Żywe usposobienie Jakuba i Jana sprawiło, że Jezus nazwał ich “synami gromu” (Mk 3, 17). Chcieli bowiem, aby piorun spadł na pewne miasto w Samarii, które nie chciało przyjąć Pana Jezusa z Jego uczniami (Łk 9, 55-56). Jakub był wśród uczniów, którzy pytali Pana Jezusa na osobności, kiedy będzie koniec świata (Mk 13, 3-4). Wreszcie był on świadkiem drugiego, także cudownego połowu ryb, kiedy Chrystus ustanowił Piotra głową i pasterzem swojej owczarni (J 21, 2). Ewangelie wspominają o Jakubie Starszym na 18 miejscach, co łącznie obejmuje 31 wierszy. W porównaniu do innych Apostołów – jest to bardzo dużo. Dzieje Apostolskie wspominają o św. Jakubie dwa razy: kiedy wymieniają go na liście Apostołów (Dz 1, 13) oraz przy wzmiance o jego męczeńskiej śmierci. Z tej okazji św. Łukasz tak pisze: “W tym samym czasie Herod zaczął prześladować niektórych członków Kościoła. Ściął mieczem Jakuba, brata Jana…” (Dz 12, 1-2). Jakuba stracono w 44 r. bez procesu – zapewne po to, aby nie przypominać ludowi procesu Chrystusa i nie narazić się na jakieś nieprzewidziane reakcje. Było to więc posunięcie taktyczne. Dlatego także zapewne nie kamieniowano św. Jakuba, ale ścięto go w więzieniu. Euzebiusz z Cezarei, pierwszy historyk Kościoła (w. IV), pisze, że św. Jakub ucałował swojego kata, czym tak dalece go wzruszył, że sam kat także wyznał Chrystusa i za to sam natychmiast poniósł śmierć męczeńską. Jakub był pierwszym wśród Apostołów, a drugim po św. Szczepanie, męczennikiem Kościoła (zgodnie z przepowiednią Chrystusa – Mk 10, 39). W średniowieczu powstała legenda, że św. Jakub udał się zaraz po Zesłaniu Ducha Świętego do Hiszpanii. Do dziś św. Jakub jest pierwszym patronem Hiszpanii i Portugalii. Według tradycji, w VII wieku relikwie św. Jakuba miały zostać sprowadzone z Jerozolimy do Compostelli w Hiszpanii. Nazwa Compostella ma się wywodzić od łacińskich słów Campus stellae (Pole gwiazdy), bowiem relikwie Świętego, przywiezione najpierw do miasta Iria, zaginęły – dopiero w IX w. miał je odnaleźć biskup, prowadzony cudowną gwiazdą. Hiszpańska nazwa Santiago znaczy zaś po polsku “święty Jakub”. Te dwie nazwy łączy się w jedno, stąd nazwa miasta brzmi dziś Santiago de Compostella. Do dziś znajduje się tam grób św. Jakuba. W wiekach średnich po Ziemi Świętej i Rzymie było to trzecie sanktuarium chrześcijaństwa. W katedrze genueńskiej oglądać można artystyczny relikwiarz ręki św. Jakuba, wystawiany na pokaz podczas rzadkich okazji. Święty jest patronem Hiszpanii i Portugalii; ponadto m. in. zakonów rycerskich walczących z islamem, czapników, hospicjów, szpitali, kapeluszników, pielgrzymów, sierot. W ikonografii św. Jakub przedstawiany jest jako starzec o silnej budowie ciała w długiej tunice i w płaszczu lub jako pielgrzym w miękkim kapeluszu z szerokim rondem. Jego atrybutami są: bukłak, kij pielgrzyma, księga, miecz, muszla, torba, turban turecki, zwój. |
________________________________________________________________________________
Święty Jakub Większy, Apostoł
***
(…) Ten Jakub, wraz z Piotrem i Janem, należy grupy trzech uczniów uprzywilejowanych, dopuszczonych przez Jezusa do udziału w ważnych chwilach Jego życia.
Drodzy bracia i siostry,
kontynuujemy cykl portretów Apostołów, wybranych przez samego Jezusa w czasie Jego życia ziemskiego. Mówiliśmy o świętym Piotrze i o jego bracie Andrzeju. Dzisiaj spotykamy postać Jakuba. Biblijna lista Dwunastu wymienia dwie osoby o tym imieniu: Jakuba, syna Zebedeusza i Jakuba, syna Alfeusza (por. Mk 3, 17.18; Mt 10, 2-3), których rozróżnia się powszechnie przydomkami: Jakub Starszy i Jakub Młodszy. Określenia te nie są oczywiście miarą ich świętości, odzwierciedlają jedynie różne znaczenie, jakie przypisują im teksty Nowego Testamentu, a zwłaszcza jakie mieli w ramach ziemskiego życia Jezusa. Dzisiaj skupimy naszą uwagę na pierwszym z tych imienników.
Imię Jakub jest tłumaczeniem formy Iákobos – greckiego brzmienia imienia sławnego patriarchy Jakuba. Nazwany tak apostoł jest bratem Jana i we wspomnianych spisach zajmuje drugie miejsce, zaraz po Piotrze, u Marka (3, 17) lub trzecie, po Piotrze i Andrzeju w Ewangeliach Mateusza (10, 2) i Łukasza (6, 14), podczas gdy w Dziejach Apostolskich wymieniony jest po Piotrze i Janie (1, 13). Ten Jakub, wraz z Piotrem i Janem, należy grupy trzech uczniów uprzywilejowanych, dopuszczonych przez Jezusa do udziału w ważnych chwilach Jego życia.
Ponieważ jest bardzo gorąco, chciałbym skrócić [swe rozważania] i wspomnieć tu jedynie o dwóch z tych zdarzeń. Mógł on uczestniczyć razem z Piotrem i Janem w chwili konania Jezusa w ogrodzie Getsemani i w wydarzeniu Przemienienia Jezusa. Chodzi więc o sytuacje bardzo różne i różniące się między sobą: w jednym przypadku Jakub wraz z pozostałymi dwoma Apostołami doświadcza chwały Pana, widzi Go rozmawiającego z Mojżeszem i Eliaszem, widzi w Jezusie boski blask; w drugim wydarzeniu staje w obliczu cierpienia i upokorzenia, widzi na własne oczy, jak Syn Boży poniża się, okazując posłuszeństwo aż do śmierci. Bezsprzecznie to drugie przeżycie było dla niego okazją do osiągnięcia dojrzałości w wierze, do skorygowania jednostronnej, triumfalistycznej interpretacji tego pierwszego doświadczenia: musiał on zobaczyć, że Mesjasz, oczekiwany przez naród żydowski jako triumfator, w rzeczywistości okryty był nie tylko czcią i chwałą, ale również cierpieniem i słabością. Chwała Chrystusa urzeczywistnia się właśnie w Krzyżu, w udziale w naszych cierpieniach.
To dojrzewanie wiary dopełnione zostało przez Ducha Świętego w dniu Pięćdziesiątnicy, tak iż Jakub, gdy nadeszła chwila najwyższego świadectwa, nie cofnął się. Na początku lat czterdziestych I wieku król Herod Agrypa, wnuk Heroda Wielkiego, jak opisuje to Łukasz, “zaczął prześladować niektórych członków Kościoła. Ściął mieczem Jakuba, brata Jana” (Dz 12, 1-2). Lakoniczność tej wiadomości, pozbawionej jakichkolwiek szczegółów narracyjnych, pokazuje z jednej strony, jak bardzo czymś normalnym dla chrześcijan było dawanie świadectwa Panu własnym życiem, z drugiej zaś, że Jakub był wybijającą się postacią w Kościele jerozolimskim, również ze względu na rolę odegraną podczas ziemskiego życia Jezusa.
Późniejsza tradycja, datująca się co najmniej od Izydora z Sewilli, mówi o pobycie Apostoła w Hiszpanii w celu ewangelizowania tego ważnego regionu cesarstwa rzymskiego. Według innej tradycji, to jego ciało miało zostać przywiezione do Hiszpanii, do miasta Santiago de Compostela. Jak wszyscy wiemy, miejsce to stało się przedmiotem wielkiej czci i jest do dzisiaj celem licznych pielgrzymek, i to nie tylko z Europy, ale z całego świata. I tym tłumaczy się ikonografię przedstawiającą Jakuba z pielgrzymim kijem w ręku i ze zwojem Ewangelii, typowymi dla wędrownego apostoła, oddanego głoszeniu “dobrej nowiny” i charakterystycznymi dla pielgrzymowania przez życie chrześcijańskie.
Od św. Jakuba możemy się więc wiele nauczyć: gotowości do przyjęcia Pańskiego wezwania nawet wtedy, gdy każe nam pozostawić “łódź” naszej ludzkiej pewności, entuzjazmu w pójściu za Nim drogami, które On wskazuje, z pominięciem wszelkiej naszej złudnej zarozumiałości, gotowości do dawania o Nim świadectwa z odwagą, gdy to konieczne, aż po najwyższą ofiarę życia. Tak więc św. Jakub staje przed nami jako wymowny przykład wielkodusznego przylgnięcia do Chrystusa. On, który początkowo, ustami swej matki, prosił o to, by zasiąść wraz z bratem u boku Mistrza w Jego Królestwie, właśnie jako pierwszy wychylił kielich męki i dzielił męczeństwo z Apostołami.
Na koniec zaś, podsumowując to wszystko, możemy powiedzieć, że droga nie tylko zewnętrzna, lecz przede wszystkim wewnętrzna – od Góry Przemienienia do góry konania, symbolizuje całe pielgrzymowanie życia chrześcijańskiego, pośród prześladowań świata i pocieszenia ze strony Boga, jak powiada Sobór Watykański II. Postępując za Jezusem jak św. Jakub wiemy, że nawet w chwilach trudnych idziemy właściwą drogą.
katecheza papieża Benedykta XVI z 21.06.2006/wiara.pl
__________________________________________________________________
Święty Jakub Starszy, Apostoł
„W tym samym czasie Herod zaczął prześladować niektórych członków Kościoła. Ściął mieczem Jakuba, brata Jana…” (Dz 12,1-2)
Atrybuty Świętego Jakuba Starszego :
Ilu Jakubów?
Wśród około 50 świętych i błogosławionych noszących to imię dwóch było Apostołów. Dla ich odróżnienia nadano im przydomki: Starszy i Młodszy oraz Większy i Mniejszy. Odróżnienie to wprowadził już św. Marek (Mk 15,40). Zapewne za podstawę wzięto nie wiek, ale moment przyłączenia do grona Apostołów.
Imię Jakub pochodzi z hebrajskiego „skeb”, co znaczy „pięta”. Bowiem, według Księgi Rodzaju, kiedy Jakub, wnuk Abrahama, rodził się jako bliźniak z Ezawem swoim bratem, miał go trzymać za piętę (Rdz 25,26).
Brat Jana, syn Zebedeusza, a może kuzyn Jezusa?
Św. Jakub Starszy był bratem św. Jana Apostoła (M14,21-22). Obaj byli synami Zebedeusza. Byli rybakami i mieszkali nad jeziorem Tyberiadzkim. Ewangelie nie wymieniają bliżej miejscowości. Być może, pochodzili z Betsaidy podobnie jak św. Piotr, Andrzej i Filip (J1,44), gdyż spotykamy ich razem przy połowach. Św. Łukasz zdaje się nam to wprost narzucać, kiedy pisze, że Jan i Jakub „byli wspólnikami Szymona – Piotra” (Łk 5,10).
Matką św. Jana i Jakuba była Salome (Mt 15,40), która należała do najwierniejszych towarzyszek wędrówek Chrystusa Pana (Mk 15,40). Czy ze strony matki był św. Jakub kuzynem Pana Jezusa, jak sugerują niektórzy? Raczej nie. Św. Jakub został zapewne powołany do grona uczniów Chrystusa już nad rzeką Jordan. Tam bowiem spotykamy jego brata Jana (J1,37). Po raz drugi jednak Pan Jezus wezwał go w czasie połowu ryb: „Gdy (Jezus) przechodził obok jeziora Galilejskiego ujrzał dwóch braci – Szymona zwanego Piotrem i brata jego Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro i rzekł do nich: «Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi». Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim. A gdy poszedł stamtąd dalej, ujrzał innych braci: Jakuba syna Zebedeusza i brata jego Jana, jak z ojcem swym Zebedeuszem naprawiali w łodzi swe sieci. Ich też powołał. A oni natychmiast zostawili łódź i ojca, i poszli za Nim” (Mt 4,21-22). Św. Łukasz podaje szczegół nowy, że było to po pierwszym cudownym połowie ryb (Łk 5,1-11).
Spośród Apostołów katalogi wymieniają św. Jakuba Większego zawsze na czołowym miejscu. I tak św. Mateusz i Łukasz dają mu trzecie miejsce po św. Piotrze i Andrzeju (Mt 10,3; Łk 6,14), a św. Marek stawia go zaraz po św. Piotrze na miejscu drugim (Mk 3,17).
Także Chrystus Pan wyróżniał św. Jakuba. Właśnie on należał do wybranej trójki Apostołów, którzy byli świadkami wskrzeszenia córki Jaira (Mk 5,37; Łk 8,51), Przemienienia Pańskiego (Mt 17,1; Mk 9,1; Łk 9,28), oraz Jego krwawego konania w Ogrójcu (Mt 26,37).
Św. Jakub miał charakter popędliwy, czym się wyróżniał wśród Apostołów tak dalece, że otrzymał nawet od Chrystusa przydomek „Syn Gromu” (Mk 3,17). Chciał bowiem wraz z Janem, aby piorun spadł na pewne miasto w Samarii, które nie chciało przyjąć Pana Jezusa z Jego uczniami (Łk 9,55-56). Jakub był wśród tych uczniów, którzy pytali Pana Jezusa na osobności, kiedy będzie koniec świata (Mk 13,3-4). Wreszcie był on świadkiem drugiego, także cudownego połowu ryb, kiedy Chrystus ustanowił Piotra głową i pasterzem swojej owczarni (J 27,2).
Ewangelie wspominają o Jakubie Starszym na 18 miejscach, co łącznie obejmuje 31 wierszy. W porównaniu do innych Apostołów jest to bardzo dużo.
Pierwszy męczennik wśród Apostołów
Dzieje Apostolskie wspominają o św. Jakubie dwa razy: kiedy wymieniają go na liście Apostołów (Dz 1,13) oraz przy wzmiance o jego męczeńskiej śmierci. Z tej okazji św. Łukasz tak pisze: „W tym samym czasie Herod zaczął prześladować niektórych członków Kościoła. Ściął mieczem Jakuba, brata Jana…” (Dz 12,1-2). Sprawcą wyroku śmierci na św. Jakuba Większego był król Herod Agryppa I. Jako wnuk Heroda Wielkiego i Hasmonejki Mariamme chciał Żydom okazać, że krew jego narodu płynie w jego żyłach. Dlatego pilnie przestrzegał przepisów prawa Mojżesza i sprawował opiekę nad świątynią w Jerozolimie. Z tych powodów Żydzi bardzo cenili Heroda i łączyli z nim nawet pewne nadzieje. Korzystając z przyjaźni, jaką darzył naród żydowski, Herod Agryppa I, kapłani i starsi nakłonili go, aby rozpoczął prześladowanie Kościoła. Chodziło na pierwszym miejscu o stracenie przywódców. To właśnie ten król po straceniu św. Jakuba kazał natychmiast uwięzić także św. Piotra. Kiedy go pojmał, osadził w więzieniu i oddał pod straż czterech oddziałów, po czterech żołnierzy każdy, zamierzając po święcie Paschy wydać go ludowi (Dz 12,3-4). Jest rzeczą zadziwiającą, dlaczego św. Jakuba stracono bez procesu. Władzę nad całą Palestyną dał Herodowi cesarz Klaudiusz (41-44). Herod jednak niedługo panował, gdyż zmarł nagle rażony apopleksją (Dz 12,20-25).
Wyrok śmierci bez sądu wykonano zapewne dlatego, aby nie przypominać ludowi procesu Chrystusa Pana i nie narazić się na jakieś nieprzewidziane reakcje. Było to więc posunięcie taktyczne. Dlatego także zapewne nie kamieniowano św. Jakuba, ale go w więzieniu ścięto. Biskup Euzebiusz, pierwszy historyk Kościoła (w. IV), pisze, że św. Jakub ucałował swojego kata, czym go tak dalece wzruszył, że sam kat także wyznał Chrystusa i za to natychmiast poniósł śmierć (Hist. 2,9; 1-4).
Santiago de Compostela
W średniowieczu powstała legenda, że św. Jakub, zanim został biskupem Jerozolimy udał się najpierw zaraz po Zesłaniu Ducha Świętego do Hiszpanii. Tradycja ta powstała dlatego, ponieważ w wieku VII miano z Jerozolimy do Santiago de Compostela sprowadzić relikwie św. Jakuba. Palestynę bowiem opanowali Arabowie i była poważna obawa zniszczenia jego grobu. Nadto opowiadano sobie, że w czasie jednej z bitew z Maurami miał się ukazać na niebie św. Jakub w zbroi rycerza i przyczynić się do zwycięstwa chrześcijan.
Piotr Skarga przyjmuje obecność św. Jakuba w Hiszpanii jako fakt: „Pójdź za Mną, nauczę cię lepszego rzemiosła – iż nie ryby, ale ludzi łowić będziesz. Dziwne rzemiosło, którego się ci uczyć mają, którym opieka dusz ludzkich zleconą jest. Powołany Jakub do onej szkoły i nauki łowienia ludzi, nie dał się takiej myśli zwyciężyć: – Porzucić mi pożywienie i chleb mój każe, a sam nic nie ma… Ojca miłego tak starego i matkę jako opuszczę? Po wzięciu Ducha Świętego puścił się św. Jakub do Hiszpanii tak daleko na zbawienie dusz zabiegając, a mało nie świat wszystek od wschodu aż na zachód ostatniego kraju ziemi przebiegł. O, jaka chęć do pozyskania dusz i wypełnienia rozkazu Pana swego” (Żywoty Świętych).
W Santiago de Compostela od XI w. znajduje się stolica arcybiskupstwa, a wybudowana tam katedra pod wezwaniem Św. Jakuba została uroczyście konsekrowana w roku 1211. Tam został również założony zakon rycerski Św. Jakuba dla obrony wiary i kraju przed Arabami, którzy najechali w VII wieku także Hiszpanię i kilka wieków ją okupowali. W XIII wieku założono także we Francji inny zakon św. Jakuba dla opieki nad pielgrzymami. Przetrwał on do roku 1672. Święty Jakub jest pierwszym patronem Hiszpanii, a jego grób w Santiago należał w średniowieczu do najsłynniejszych sanktuariów chrześcijaństwa, zajmując trzecie zaszczytne miejsce – po Ziemi Świętej i po Rzymie.
Santiago de Compostela ma własny uniwersytet założony w roku 1501, wspaniałą bazylikę-katedrę, gdzie mieszczą się relikwie św. Jakuba i kilkanaście innych okazałych i bogatych kościołów. Według tamtejszej legendy w roku 835 biskup miasta Irii, wiedziony przez cudowną gwiazdę, miał odnaleźć grób i relikwie św. Jakuba Apostoła. Alfons II, król Asturii zbudował tu kościół, przy którym rychło powstało miasto. Co roku Compostelę odwiedzają miliony pielgrzymów. Tak więc grób św. Jakuba do dnia dzisiejszego należy do największych sanktuariów na świecie. Przewodnik z XII wieku podaje aż 4 różne szlaki z Europy do Composteli. Umyślnie wybierano sanktuaria, aby je po drodze nawiedzać, np. we Francji: Matki Bożej w Le Puy, św. Marii Magdaleny w Vezeley, św. Leonarda w Saint Leonard, św. Marcjalina w Limoges, św. Fronta w Perignem, św. Marcina w Tours i inne.
Pielgrzym z kijem lub muszlą
Tradycja podaje, że św. Jakub Większy po Zesłaniu Ducha Świętego udał się najpierw do Hiszpanii, żeby tam głosić Dobrą Nowinę. W 830 roku jego relikwie zostały sprowadzone do Hiszpanii, do miejscowości, która otrzymała nazwę Santiago de Compostela. Santiago znaczy Jakub. Na Półwyspie Iberyjskim trwały wówczas walki między chrześcijanami i Arabami. Rycerze chrześcijański ruszając do boju krzyczeli imię świętego, którego z racji ewangelizowania przez niego Hiszpanii, uważali za patrona. Wołali w ludowej łacinie “Sant Iacob” (Święty Jakub), co wkrótce przeszło w “Santiago”. Z kolei Compostela pochodzi od łacińskich słów “Campus Staelle” (Pole gwiazdy). Według tradycji relikwie znalazły się w Hiszpanii już w VII wieku (w miejscowości Iria), ale zaginęły. Odnalazły się w cudowny sposób. Drogę do nich wskazywała gwiazda.
Przez całe średniowiecze pielgrzymki do grobu świętego były niezwykle popularne. Santiago de Compostela stało się po Ziemi Świętej i Jerozolimie najważniejszym celem ówczesnych peregrynacji. Drogę do Santiago nazywano często Mleczną Drogą – w nawiązaniu do gwiazd, które miały wskazywać grób.
Nic więc dziwnego, że najważniejszym atrybutem św. Jakuba Starszego jest kij pielgrzymi. Czasem zresztą Apostoł jest przedstawiany w stroju pielgrzymim, z charakterystycznymi muszelkami (Santiago de Compostela leży blisko Atlantyku).
Rycerz w zbroi
Chrześcijańscy rycerze przez cały okres reconquisty (czyli walk o odbicie z rąk arabskich Półwyspu Pirenejskiego) zakończonej dopiero w 1492 roku odzyskaniem Granady, wierzyli, że razem z nimi na niewiernych rzuca się św. Jakub: na koniu, w zbroi i z mieczem, czasem ze sztandarem. Tak święty jest często przedstawiany w sztuce hiszpańskiej.
Męczennik z mieczem
Św. Jakub Starszy był biskupem Jerozolimy. Poniósł śmierć męczeńską jako pierwszy z apostołów. W 44 roku został ścięty mieczem z rozkazu Heroda Agryppy I, wnuka Heroda I Wielkiego. Dlatego wizerunkom apostoła często towarzyszy miecz.
Apostoł z księgą
Jak każdy apostoł św. Jakub Starszy jest czasem również przedstawiany z księgą.
syn gromu/wiara.pl
______________________________________________________________________________________________________________
24 lipca
Święta Kinga, dziewica
Kinga (Kunegunda) urodziła się w 1234 r. jako trzecia z kolei córka Beli IV, króla węgierskiego z dynastii Arpadów, i jego żony Marii, córki cesarza bizantyjskiego Teodora I Laskarisa. Miała dwóch braci i pięć sióstr, wśród nich były św. Małgorzata Węgierska oraz bł. Jolenta. Św. Elżbieta z Turyngii była jej ciotką. O latach młodości Kingi nie wiemy nic poza tym, że do piątego roku życia przebywała na dworze królewskim prawdopodobnie w Ostrzychomiu. Możemy przypuszczać, że otrzymała głębokie wychowanie religijne i pełne jak na owe czasy wykształcenie. W Wojniczu małoletnia jeszcze Kinga spotkała się z Bolesławem Wstydliwym; tam też doszło do zawarcia umowy małżeńskiej. Ze względu na małoletność obydwojga były to zrękowiny, po których w kilka lat później miał nastąpić akt właściwych zaślubin. Pierwsze swoje lata Kinga spędziła w Sandomierzu pod opieką Grzymisławy i pedagoga Mikuły, wraz ze swoim przyszłym mężem Bolesławem. Były to czasy najazdów Tatarów. Wieści o ich barbarzyńskich mordach dochodziły do Polski coraz bliżej. Na wiadomość o zdobyciu Lublina i Zawichostu Bolesław z Kingą i Grzymisławą opuścili Sandomierz i udali się do Krakowa. Po klęsce wojsk polskich pod Chmielnikiem koło Szydłowa (18 marca 1241 r.) uciekli na Węgry w nadziei, że tam będzie bezpieczniej. Jednak i tu nie znaleźli spokoju. Wojska węgierskie poniosły klęskę nad rzeką Sajo (11 kwietnia 1241 r.). Dlatego Kinga uciekła z Bolesławem na Morawy, gdzie zapewne zatrzymali się w Welehradzie w tamtejszym konwencie cystersów. Wódz tatarski Batu-chan stanął w Krakowie w Niedzielę Palmową, 24 marca; stąd Tatarzy ruszyli na Śląsk. Po bitwie pod Legnicą w 1241 r. Tatarzy wycofali się z Polski. Po bohaterskiej śmierci Henryka Pobożnego w bitwie z Tatarami rozgorzała walka o jego dziedzictwo śląskie i krakowskie. Dopiero po pokonaniu Konrada Mazowieckiego młodzi książęta mogli wrócić do Krakowa (1243). Ponieważ zamek w Krakowie, jak też w Sandomierzu, Tatarzy zupełnie zniszczyli, tak że się nie nadawał do zamieszkania, Bolesław i Kinga pozostali w Nowym Korczynie. Tu właśnie Kinga nakłoniła swego przyszłego męża do zachowania dozgonnej czystości, którą ślubowali oboje na ręce biskupa krakowskiego Prandoty. Dlatego historia nadała Bolesławowi przydomek “Wstydliwy”. W tej formie czystości małżeńskiej Kinga spędziła z Bolesławem 40 lat. Wtedy także zapewne Kinga wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka. Zaślubiny odbyły się na zamku krakowskim około roku 1247, bowiem wtedy Bolesław był władcą księstwa krakowsko-sandomierskiego. W posagu od ojca Kinga otrzymała 40 000 grzywien srebra, co Szajnocha przeliczył na około 3,5 miliona złotych. Była to ogromna suma. Kinga w tym czasie zapewne kilka razy odwiedzała rodzinne Węgry. Sprowadziła stamtąd do Polski górników, którzy dokonali pierwszego odkrycia złoży soli w Bochni (1251). Stąd powstała piękna legenda o cudownym odkryciu soli. Aby dopomóc w odbudowaniu zniszczonego przez Tatarów kraju, Kinga ofiarowała Bolesławowi część swojego posagu; Bolesław za to przywilejem z 2 marca 1252 r. oddał jej w wieczyste posiadanie ziemię sądecką. Kinga pomagała Bolesławowi w rządach nad obu księstwami (krakowskim i sandomierskim). Wskazuje na to spora liczba wystawionych przez obu małżonków dokumentów. Hojnie wspierała katedrę krakowską, klasztory benedyktyńskie, cysterskie i franciszkańskie. Ufundowała kościoły w Nowym Korczynie i w Bochni, a zapewne również w Jazowsku i w Łącku. Do Krakowa sprowadziła z Pragi Kanoników Regularnych od Pokuty i wystawiła im kościół św. Marka. Do Krzyżanowic nad Nidą sprowadzono norbertanki, gdzie im wystawiono kościół i klasztor. W Łukowie książę Bolesław osadził templariuszy. Swojej siostrze, bł. Salomei, Bolesław pozwolił i dopomógł wznieść w Zawichoście kościół, klasztor i szpital. Kinga w sposób istotny przyczyniła się do przeprowadzenia kanonizacji św. Stanisława ze Szczepanowa (1253). To ona miała wysłać do Rzymu poselstwo w tej sprawie i pokryć koszty związane z tą misją. 7 grudnia 1279 r. umarł w Krakowie książę Bolesław Wstydliwy. Długosz wspomina, że biskup krakowski Paweł i niektórzy z panów zaofiarowali Kindze rządy. Kiedy Kinga poczuła się wolna, postanowiła zrezygnować z władzy i oddać się wyłącznie sprawie zbawienia własnej duszy. Upatrzyła sobie klaryski jako zakon dla siebie najodpowiedniejszy. Znała go dobrze, bo już w roku 1245 przyjęła welon i habit klaryski jej ciotka, bł. Salomea, która w tym czasie założyła w Zawichoście pierwszy ich klasztor, w roku 1259 przeniesiony do Skały. Sprawa założenia przez Kingę klasztoru klarysek w Starym Sączu komplikowała się, bo nowy władca Krakowa, Leszek Czarny, nie chciał zgodzić się na tę fundację i odkładał decyzję w obawie, aby nie utracić ziemi sądeckiej, którą Kinga chciała ofiarować klasztorowi na jego utrzymanie. Po czterech latach, w 1284 r., ostatecznie doszło do zgody. Kinga wstąpiła do tego klasztoru już wcześniej (1279), zaraz po śmierci męża. Prawdopodobnie nie zajmowała w klasztorze żadnych urzędów. Jej staraniem była budowa i troska o jego byt materialny. Welon zakonny otrzymała z rąk biskupa Pawła. Jednak śluby zakonne złożyła dopiero, jak to wynika ze szczęśliwie zachowanego dokumentu, 24 kwietnia 1289 roku. Spędziła w Starym Sączu 12 lat, poddając się we wszystkim surowej regule, zatwierdzonej przez Urbana IV w roku 1263. Zmarła 24 lipca 1292 r. w Starym Sączu. Beatyfikacja Kingi nastąpiła dopiero za pontyfikatu papieża Aleksandra VIII. Dokonano jej po długim procesie kanonicznym dnia 10 czerwca 1690 r. Dekrety, wydane przez papieża Urbana VIII (1623-1644), zalecały w sprawach beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych jak najdalej posuniętą ostrożność i surowość. Kult świątobliwej księżnej trwał jednak od wieków. Sam fakt porzucenia świata i jej wstąpienia do najsurowszego zakonu żeńskiego był dowodem heroicznej świętości Kingi. Pamięć dzieł miłosierdzia chrześcijańskiego, jak również instytucji pobożnych, których była fundatorką, były bodźcem do oddawania jej kultu. Była powszechnie czczona przez okoliczny lud jako jego szczególna patronka. Do jej grobu napływali nieustannie pielgrzymi. Liczne łaski, otrzymane za jej wstawiennictwem, rozsławiały jej imię. Kult bł. Kingi znacznie wzrósł po jej beatyfikacji. Benedykt XIII przyznał jej tytuł patronki Polski i Litwy (31 sierpnia 1715 r.). Jest także patronką diecezji tarnowskiej. Kanonizacji Kingi dokonał św. Jan Paweł II w Starym Sączu dnia 16 czerwca 1999 r., podczas swojej przedostatniej pielgrzymki do Polski. Mówił wtedy między innymi: “Mury starosądeckiego klasztoru, któremu początek dała św. Kinga i w którym dokonała swego życia, zdają się dziś dawać świadectwo o tym, jak bardzo ceniła czystość i dziewictwo, słusznie upatrując w tym stanie niezwykły dar, dzięki któremu człowiek w sposób szczególny doświadcza własnej wolności. Tę zaś wewnętrzną wolność może uczynić miejscem spotkania z Chrystusem i z człowiekiem na drogach świętości. U stóp tego klasztoru, wraz ze św. Kingą proszę szczególnie was, ludzie młodzi: brońcie tej swojej wewnętrznej wolności! Niech fałszywy wstyd nie odwodzi was od pielęgnowania czystości! A młodzieńcy i dziewczęta, których Chrystus wzywa do zachowania dziewictwa na całe życie, niech wiedzą, że jest to uprzywilejowany stan, przez który najwyraźniej przejawia się działanie mocy Ducha Świętego”.W ikonografii przedstawiana jest w stroju klaryski lub księżnej, w ręku trzyma makietę klasztoru ze Starego Sącza, czasami bryłę soli, bywa w niej pierścień. |
___________________________________________________________________________
24 lipca
Błogosławiona Maria Mercedes Prat,
dziewica i męczennica
Maria urodziła się 6 marca 1880 r. w Barcelonie, w rodzinie religijnej, która oprócz niej dała Kościołowi także brata – kapłana. Uczyła się u sióstr terezjanek. W wieku 15 lat straciła ojca, rok później matkę. Od młodości interesowała się sztukami pięknymi, była ponadto katechetką w tzw. szkole niedzielnej. W roku 1905 wstąpiła w Tortosie do terezjanek. Po nowicjacie pracowała w rozmaitych placówkach zgromadzenia. W roku 1915 mianowano ją konsultorką prowincji. Nieco później podjęła współpracę z przeglądem pedagogicznym o nazwie Iesús Maestro. Była równocześnie sekretarką przełożonej generalnej i asystentką junioratu. Wojna domowa zastała ją w San Gervasio. Początkowo siostry znalazły schronienie w prywatnym domu. 22 lipca 1936 r. Mercedes wspólnie z siostrą Joaquiną Miguelą udała się do domu innej z sióstr. W drodze rozpoznano je jako zakonnice. Zamknięto je zaraz razem z innymi. Maltretowano potem w rozmaity sposób i straszono nagłym rozstrzelaniem. W nocy z 22 na 23 lipca obydwie wyprowadzono w końcu na drogę i tam Mercedes została śmiertelnie zraniona. Żyła jeszcze przez parę godzin, cierpiąc i recytując Modlitwę Pańską, Credo i akty strzeliste. Westchnienia te zwróciły uwagę innych milicjantów, którzy zajęli opuszczony posterunek. Do Mercedes strzelono po raz wtóry. Zmarła z upływu krwi, modląc się i wyrażając przebaczenie. Joaquina Miguela, która także została postrzelona, ale zdołała przeżyć, stała się później koronnym świadkiem w staraniach o beatyfikację Mercedes. Dokonał jej 29 kwietnia 1990 r. papież św. Jan Paweł II. |
______________________________________________________________________________________________________________
23 lipca
Święta Brygida Szwedzka, zakonnica,
patronka Europy
Zobacz także: • Błogosławiony Wasyl (Bazyli) Hopko, biskup • Święty Jan Kasjan • Błogosławiony Krystyn Gondek, prezbiter i męczennik • Błogosławiony Jan Huguet Cardona, prezbiter i męczennik |
Brygida urodziła się w 1303 r. na zamku w Finstad koło Uppsali. Jej rodzina była spokrewniona z dynastią królewską w Szwecji. Rodzina ta była bardzo religijna. Ojciec co tydzień przystępował do sakramentów pokuty i Eucharystii. Odbył także podróż do Hiszpanii na grób św. Jakuba w Compostelli. Według żywotów Brygida miała od dziecka cieszyć się oznakami szczególnej przyjaźni Pana Jezusa. Kiedy miała 7 lat, ukazała się jej Najświętsza Maryja Panna i złożyła na jej głowie tajemniczą koronę. Trzy lata później zjawił się jej Chrystus na krzyżu. Na widok męki Pana Jezusa Brygida miała zawołać: “O, mój kochany Panie! Kto Ci to zrobił? Nie chcę niczego, jak tylko miłować Ciebie!” Kiedy Brygida miała 12 lat, zmarła jej matka (1314). Ojciec oddał kapłanom sumę 200 marek w złocie, co było dużym majątkiem, prosząc, by modlili się o spokój duszy dla małżonki. Po śmierci żony wziął rodzeństwo Brygidy – Katarzynę i Izraela – na swój zamek, a Brygidę oddał na wychowanie do wujenki na zamku w Aspanas. Surowy tryb życia, jaki na zamku wprowadziła wujenka, odpowiadał Brygidzie, która chciała cała należeć do Chrystusa. Wbrew swojej woli Brygida została wydana w czternastym roku życia za syna gubernatora Wastergotlandu, 19-letniego Ulfa Gotmarssona. Po ślubie przeniosła się na zamek męża (1316). Chociaż utratę dziewictwa opłakiwała rzewnymi łzami, umiała w swoim małżeństwie dostrzec wolę Bożą i starała się być dla męża najlepszą żoną. Trafiła też na dobrego człowieka. Dlatego żyli szczęśliwie razem 28 lat (1316-1344). Pałac Brygidy należał do najświetniejszych w kraju. Było w nim zawsze rojno od gości. Brygida dbała o to, by wszyscy wchodzący w jej progi czuli się dobrze. Kierowała domem i gospodarstwem wzorowo, dbała o służbę, z którą codziennie odmawiała pacierze. Nie pozwalała wszakże na żadne pohulanki i zbyt swobodne zachowania. Szczególnie jednak była oddana mężowi, okazując mu przywiązanie i wprost matczyną opiekę. Dała mu 4 synów i 4 córki: Martę (1319), Karola (1321), Birgera (1323), Benedykta (1326), Gutmara (1327), św. Katarzynę Szwedzką (1330), Ingeborgę (1332) i Cecylię (1334). Na wychowawców dla swoich dzieci dobierała pedagogów o odpowiednim wykształceniu i głębokiej wierze. Każde dziecko miało inny charakter. Trzeba było ze strony matki wiele subtelności, by uszanować ich osobowość, a nie dopuścić do wypaczenia ich charakterów, bowiem mąż był często poza domem, zajęty sprawami publicznymi. Nie zaniedbała wszakże Brygida wśród tak licznych zajęć rodzinnych troski o własną duszę. Jej kierownikiem duchowym był uczony wiceprzeor cystersów, Piotr Olafsson. Na jej prośbę jeden z kanoników katedry, Maciej, przetłumaczył Pismo święte na język szwedzki, by Brygida mogła w nim się rozczytywać. Na jej życzenie kanonik ten ułożył również komentarze do Pisma świętego. W 1332 roku Brygida została powołana na dwór króla Magnusa II w charakterze ochmistrzyni. Korzystając z osobistego majątku, jak też z majątku króla, nad którym otrzymała zaszczytny zarząd, hojnie wspierała kościoły, klasztory i ubogich. W 1339 roku utraciła nieletniego syna. Dla uproszenia błogosławieństwa Bożego dla całej rodziny udała się z pielgrzymką na grób św. Olafa (+ 1030). Tradycją w domu były pielgrzymki do Compostelli. I Brygida wraz z mężem udała się na grób św. Jakuba Apostoła (1342). Pielgrzymka trwała rok. Towarzyszył im spowiednik, cysters Svenung, który później opisał całą podróż. Po powrocie z pielgrzymki Ulf wstąpił do cystersów w Alvastra, gdzie zmarł w lutym 1344 r. Brygida była wolna. Postanowiła oddać się wyłącznie służbie Bożej i pełnieniu dobrych uczynków. Długie godziny poświęcała modlitwie. Mnożyła akty umartwienia i pokuty. Naglona objawieniami, pisała listy do możnych tego świata, napominając ich w imię Pana Boga. Królowi szwedzkiemu i zakonowi krzyżackiemu przepowiedziała kary Boże, które też niebawem na nich spadły. W 1352 roku wezwała papieża Innocentego VI, aby powrócił do Rzymu. To samo wezwanie skierowała w imieniu Chrystusa do jego następcy, bł. Urbana V, który też w 1367 roku faktycznie do Rzymu powrócił. Kiedy zaś papież, zniechęcony zamieszkami w Rzymie, powrócił do Awinionu, przepowiedziała mu rychłą śmierć, co się niebawem sprawdziło (+ 1370). Niemniej żarliwie zabiegała o powrót do Rzymu papieża Grzegorza XI. Była hojną dla fundacji kościelnych i charytatywnych. Dom jej stał zawsze otworem dla potrzebujących. Z poparciem króla, który na ten cel ofiarował posiadłość w Vadstena, i za zezwoleniem Stolicy Świętej, Brygida założyła nową rodzinę zakonną pod wezwaniem Najświętszego Zbawiciela, zwaną często “brygidkami”. Jej córka, św. Katarzyna Szwedzka, w roku 1374 została jego pierwszą opatką. W roku 1349 Brygida udała się przez Pomorze, Niemcy, Austrię i Szwajcarię do Rzymu, by uzyskać odpust z okazji roku jubileuszowego 1350. Chodziło jej również o zatwierdzenie reguł swojego zakonu. W Rzymie założyła klasztor swojego zakonu. Korzystając ze swojej obecności w Italii, Brygida przewędrowała wraz z córką cały kraj, nawiedzając pieszo ważniejsze ówczesne sanktuaria: św. Franciszka w Asyżu, św. Antoniego w Padwie, św. Dominika Guzmana w Bolonii, św. Tomasza z Akwinu w Ortonie, św. Bartłomieja w Benevento, św. Macieja w Salerno, św. Andrzeja Apostoła w Amalfi, św. Mikołaja w Bari oraz św. Michała Archanioła na Monte Gargano. Do Rzymu powróciła dopiero w 1363 roku. W 1372 roku udała się z pielgrzymką do Ziemi Świętej. Miała wówczas 70 lat. Po powrocie do Rzymu, zmęczona podróżą, zmarła 23 lipca 1373 r., w dniu, który przepowiedziała. W jej pogrzebie wzięły udział tłumy wiernych. Był to prawdziwy hołd, jaki złożył jej Rzym. Kroniki głoszą, że z okazji pogrzebu św. Brygidy wielu chorych zostało uzdrowionych. Jej ciało poprzez Korsykę, Styrię, Morawy i Polskę sprowadzono do Szwecji, gdzie złożono w klasztorze w Vadstena, który założyła. Dzięki staraniom córki, św. Katarzyny, została kanonizowana już w 1391 r. W 1489 roku złożono relikwie matki i córki, to jest św. Brygidy Szwedzkiej i św. Katarzyny Szwedzkiej, w jednej urnie. Kiedy Szwecja przeszła na protestantyzm (1595), relikwie te zaginęły bezpowrotnie.Brygida pozostawiła po sobie księgę Objawień. Wkrótce znała ją cała Europa. Była wielokrotnie przepisywana. W księdze tej św. Brygida spisała przepowiednie dotyczące Kościoła, papieży żyjących w jej czasach, losów państw i ówczesnych panujących oraz odnośnie do przyszłości wielu innych osób. Była przekonana, że pisze to, co jej dyktował Chrystus. Nawoływała do poprawy obyczajów, groziła karami Bożymi. Dzieło to miało wśród teologów sporo przeciwników. Mimo aprobaty papieży Grzegorza XI i Urbana VI, dzieła św. Brygidy były przedmiotem ataków i dyskusji nawet na soborach w Konstancji (1414-1418) i w Bazylei (1431). Brygida, jakby w przeczuciu, ile kłopotu narobi ta księga, dała ją najpierw do przejrzenia teologom. Ostatecznej aprobaty pismom św. Brygidy udzielił Kościół w akcie jej kanonizacji. 1 października 1999 r. św. Jan Paweł II listem motu proprio ogłosił św. Brygidę współpatronką Europy (razem ze św. Katarzyną ze Sieny i św. Teresą Benedyktą od Krzyża). Św. Brygida jest także patronką Szwecji, pielgrzymów oraz dobrej śmierci. W ikonografii św. Brygida przedstawiana jest w ciemnowiśniowym habicie z czerwonym welonem, na nim korona z białego płótna z pięcioma czerwonymi znakami – symbolizującymi pięć ran Jezusa. Czasami siedzi przy pulpicie i spisuje swoje wizje. Jej atrybutami są: heraldyczny lew, korona; księga, którą pisze; ptasie pióro, pielgrzymi kapelusz, serce i krzyż. |
______________________________________________________________________
***
Proroctwo i objawienia św. Brygidy Szwedzkiej. Aktualne także dziś!
23 lipca obchodzimy wspomnienie św. Brygidy Szwedzkiej – Patronki Europy.
Księga Pierwsza – Rozdział 1
Jam jest Stworzyciel Nieba i ziemi, Jeden w Bóstwie z Ojcem i z Duchem Świętym. Ja jestem, który do Proroków i Patriarchów mówiłem i którego oni oczekiwali. Dla których pragnienia, według obietnicy mojej, wziąłem Ciało bez grzechu i pożądliwości, wstępując do wnętrzności Panieńskich jak słońce świecące przez kryształ najczystszy; a jako słońce szkło przenikając, żadnej zmazy w nim nie czyni ani obraża, tak i Dziewictwo Panny w przyjęciu Człowieczeństwa mego jest nienaruszone.
Ja bowiem tak się z ciałem zjednoczyłem, abym Bóstwa nie odłączał. I nie byłem mniejszy w Bóstwie z Ojcem i Duchem Świętym, wszystkim rządząc i wszystko napełniając, choć w Łonie Dziewiczym przebywałem, z Człowieczeństwem. Bo jako jasność nie może być nigdy oddzielona od ognia, tak Bóstwo moje nigdy od Człowieczeństwa nie jest oddzielone, ani nawet przy śmierci. Potem chciałem, aby Ciało moje od grzechu najczystsze za grzechy świata od stóp aż do wierzchu głowy było poszarpane i na Krzyżu przybite. To Ciało co dzień na Ołtarzu jest ofiarowane, aby tym więcej mnie człowiek miłował i dobrodziejstwa moje częściej rozpamiętywał.
Ale teraz we wszystkim jestem zapomniany, zaniedbany i wzgardzony, i jako Król z własnego Królestwa wygnany, a na to miejsce łotr najgorszy jest obrany i uczczony. A na koniec chciałem mieć swoje Królestwo w człowieku i nad nim według prawa miałem być Królem i Panem, bom go stworzył i odkupił. Lecz teraz wiarę, którą mi na Chrzcie obiecał, złamał, a ustawami moimi i Prawem, które mu podałem, wzgardził. Kocha się w woli własnej, a mnie słuchać pogardza. Nadto i najgorszego łotra, czarta, nade mnie przedkłada i jemu wiarę swoją daje, który prawdziwie łotrem jest, bo duszę człowieka, którą Krwią moją odkupiłem, przez złe poduszczenie i fałszywe obietnice do siebie porywa.
A nie dlatego ją chwyta, jakoby był potężniejszy nade mną, bo jestem tak mocny, że wszystko mogę jednym słowem. Tak sprawiedliwy też jestem, że nic przeciwko sprawiedliwości nie uczynię, choćby mnie i wszyscy Święci prosili. Ale ponieważ człowiek wolnym rozumem jest obdarzony, dobrowolnie gardząc moim Przykazaniem, czartowi przyzwala. Dlatego słuszna to rzecz, aby człowiek na sobie doznał jego tyraństwa. Bo i sam czart dobry przeze mnie został stworzony, ale przez swą złą wolę upadłszy, jako sługa mój jest na pomstę złych ludzi.
Ale chociaż teraz tak wzgardzony jestem, jednak tak miłosierny, że którzykolwiek miłosierdzia by mego prosili z pokorą, odpuszczę im, czego się dopuścili i od niezbożnego łotra ich wybawię. A którzy zaś w pogardzie mojej trwać będą, pokażę nad nimi moją sprawiedliwość tak, że słysząc będą drżeć, a którzy doznają, mówić będą: ‘Biada nam, żeśmy kiedy Pana Majestatu do gniewu przywiedli’.
Ty tedy, Córko moja, którą ja obrałem sobie, do której Duchem moim mówię, miłuj mnie całym sercem, nie jak rodzice córkę albo syna, ale więcej niż co najmilszego na świecie. Bo ja, który cię stworzyłem, członkowi żadnemu nie przepuściłem na mękę dla ciebie. I jeszcze tak miłuję duszę twoją, że drugi raz, gdyby można, dałbym się ukrzyżować. Naśladujże pokorę moją, albowiem ja Król chwały i Aniołów, podło odziany byłem, do słupa nago przywiązany, wszystkie zelżywości i pośmiewiska ponosiłem w uszach moich. Przełóżże wolę moją nad wolę twoją. Albowiem Matka moja, a Pani twoja, od początku aż do końca nigdy nic innego nie chciała, tylko co się woli mojej podobało. Jeśli to uczynisz, wtedy serce twoje będzie w Sercu moim i rozżarzy się miłością moją. A jak suche drzewo od ognia łatwo się zapala, tak dusza twoja będzie zapalona i napełniona ode mnie, i ja będę w tobie, a tak wszystkie rzeczy doczesne staną się tobie gorzkimi i wszelka rozkosz cielesna stanie się tobie trucizną. Odpoczniesz na ramieniu Bóstwa mego, gdzie nie masz żadnej rozkoszy cielesnej, ale wesele i radość duchowa, którymi ucieszona dusza od wewnątrz i na wierzchu pełna jest radości i wesela, i nic innego nie myśli ani pragnie, jak tylko radości które ma. Miłujże tedy mnie, Boga samego, a wszystko otrzymasz, czego pragniesz i będziesz w tym obfitowała. I czyż nie napisano, że olej u wdowy nie ustał, aż Pan Bóg dał deszcz na ziemi według słowa proroka? Ja jestem prawdziwy Prorok, jeśli słowom moim wierzyć będziesz i je wypełnisz, olej i wesele, i radość nigdy ci nie ustaną aż na wieki.”
jkg/objawienie św. Brygidy Szwedzkiej/Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
22 lipca
Święta Maria Magdalena
Zobacz także: • Święta Maria z Betanii • Błogosławieni męczennicy Nicefor Díez Tejerina, prezbiter, i Towarzysze |
Według biblijnej relacji Maria pochodziła z Magdali – “wieży ryb” nad Jeziorem Galilejskim, ok. 4 km na północny zachód od Tyberiady. Jezus wyrzucił z niej siedem złych duchów (Mk 16, 9; Łk 8, 2). Odtąd włącza się ona do grona Jego słuchaczy i wraz z innymi niewiastami troszczy się o wędrujących z Nim ludzi. Po raz drugi wspominają o niej Ewangeliści pisząc, że była ona obecna podczas ukrzyżowania i śmierci Jezusa (Mk 15, 40; Mt 27, 56; J 19, 25) oraz zdjęcia Go z krzyża i pogrzebu. Maria Magdalena była jedną z trzech niewiast, które udały się do grobu, aby namaścić ciało Ukrzyżowanego, ale grób znalazły pusty (J 20, 1). Kiedy Magdalena ujrzała kamień od grobu odwalony, przerażona, że Żydzi zbezcześcili ciało ukochanego Zbawiciela, wyrzucając je z grobu w niewiadome miejsce, pobiegła do Apostołów i powiadomiła ich o tym. Potem sama wróciła do grobu Pana Jezusa. Zmartwychwstały Jezus ukazał jej się jako ogrodnik (J 20, 15). Ona pierwsza powiedziała Apostołom, że Chrystus żyje (Mk 16, 10; J 20, 18). Dlatego też jest nazywana apostola Apostolorum – apostołką Apostołów, a Kościół przez długie stulecia recytował w jej święto uroczyste wyznanie wiary. Wschód i Zachód, oddając hołd Magdalenie, obchodzą jej pamiątkę tego samego dnia – 22 lipca.Nie wiemy, co św. Łukasz miał na myśli, kiedy napisał o Marii Magdalenie, że Pan Jezus wypędził z niej siedem złych duchów. Św. Grzegorz I Wielki utożsamiał Marię Magdalenę z jawnogrzesznicą, o której na innym miejscu pisze tenże Ewangelista (Łk 7, 36-50), jak też z Marią, siostrą Łazarza, o której pisze św. Jan, że podobnie jak jawnogrzesznica u św. Łukasza, obmyła nogi Pana Jezusa wonnymi olejkami (J 11, 2). Współcześni bibliści, idąc za pierwotną tradycją i za ojcami Kościoła na Wschodzie, uważają jednak, że imię Maria miały trzy niewiasty nie mające ze sobą bliższego związku. Dotąd tak w liturgicznych tekstach, jak też w ikonografii Marię Magdalenę zwykło się przedstawiać w roli Łukaszowej jawnogrzesznicy, myjącej nogi Pana Jezusa. Najnowsza reforma kalendarza liturgicznego wyraźnie odróżnia Marię Magdalenę od Marii, siostry Łazarza, ustanawiając ku ich czci osobne dni wspomnienia. Marię Magdalenę nieraz utożsamiano także z Marią Egipcjanką, nierządnicą (V w.), która po nawróceniu miała żyć jako pustelnica nad Jordanem. Kult św. Marii Magdaleny jest powszechny w Kościele tak na Zachodzie, jak i na Wschodzie. Ma swoje sanktuaria, do których od wieków licznie podążają pielgrzymi. W Efezie pokazywano jej grób i bazylikę wystawioną nad nim ku jej czci. Kiedy zaś Turcy zawładnęli miastem, jej relikwie miały zostać przeniesione z Efezu do Konstantynopola za cesarza Leona Filozofa (886-912). Kiedy krzyżowcy opanowali Konstantynopol (1202-1261), mieli przenieść relikwie Marii Magdaleny do Francji, do Vezelay, gdzie do dnia dzisiejszego doznają czci. We Francji jest jeszcze jedno sanktuarium św. Marii Magdaleny, w La Saint Baume, gdzie według legendy miała mieszkać przez 30 lat w jaskini jako pustelnica i pokutnica, kiedy ją w dziurawej łódce na pełne morze wywieźli Żydzi. | |
Maria Magdalena jest patronką zakonów kobiecych; Prowansji, Sycylii, Neapolu; dzieci, które mają trudności z chodzeniem, fryzjerów, kobiet, osób kuszonych, ogrodników, studentów i więźniów.W ikonografii św. Maria Magdalena przedstawiana jest według tradycji, która utożsamiła ją z innymi Mariami. Ukazywana w długiej szacie z nakrytą głową; w bogatym książęcym wschodnim stroju lub jako pokutnica, której ciało osłaniają długie włosy; w malarstwie barokowym ukazywana bez odzieży lub półnago. Jej atrybutami są: dyscyplina, instrumenty muzyczne, krucyfiks, księga – znak jej misyjnej działalności, naczynie z olejkiem, kadzielnica, gałązka palmowa, czaszka, włosiennica, zwierciadło. | |
______________________________________________________________________
Czy była jawnogrzesznicą? – św. Maria Magdalena
***
Popularna tradycja kazała widzieć w Marii Magdalenie jawnogrzesznicę, której Jezus odpuścił grzechy. Żadna z Ewangelii jednak nie potwierdza takiej identyfikacji.
Z Marią Magdaleną spacer po ogrodzie
Dzieło biblijne cz.VI Obecność Marii Magdaleny w trzech kluczowych momentach paschalnego przejścia Jezusa ze śmierci do życia – przy śmierci, pogrzebie i przy pustym grobie – jest zasadnicza dla potwierdzenia prawdy o zmartwychwstaniu i nowym życiu Zbawiciela..
Maria Magdalena w relacji wszystkich Ewangelistów jest obecna zarówno przy śmierci Jezusa na krzyżu, jak i przy pustym grobie w poranek zmartwychwstania. Jedynie Jan opisuje jednak szczegółowo ukazanie się Jezusa Marii Magdalenie. Jako ta, która widziała zarówno śmierć Jezusa, jak i Jego pogrzeb, może być wiarygodnym świadkiem powstania z martwych. Będąc pewna, w którym z grobów złożono ciało Jezusa po śmierci, może zaświadczyć, że ten właśnie grób jest pusty „pierwszego dnia po szabacie”. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości; nie może chodzić o pomyłkę.
Kobieta – świadek
Fakt ukazania przez Jana Marii Magdaleny jako świadka pustego grobu może nieco zaskakiwać, gdyż wiadomo, że w świecie żydowskim I stulecia świadectwo kobiet nie posiadało waloru prawnego. Jednak Ewangeliści podkreślają, że to właśnie kobiety były tymi, które pierwsze zauważyły fakt pustego grobu. Uczniowie byli nieobecni; żaden z nich nie towarzyszył wszystkim trzem wspomnianym momentom – śmierci i pogrzebowi Jezusa oraz odkryciu grobu bez Jego ciała. Właśnie świadectwo kobiet stało się „kamieniem węgielnym” wiary paschalnej.
Fakt, że Ewangeliści nie szukają świadków mężczyzn (bo takich nie było), podkreśla historyczność całego wydarzenia. Poszukiwanie i rozpoznanie Jezusa zmartwychwstałego przez Marię Magdalenę ukazane jest przez Jana na zasadzie procesu. Stopniowe rozpoznanie tożsamości „ogrodnika” staje się dla Ewangelisty wzorcem wędrówki wierzącego, która prowadzi od zagubienia do radości paschalnej. Scena objawienia się Jezusa Marii z Magdali została skomponowana z wielką pieczołowitością. Można wyróżnić w niej cztery elementy: Maria płacze przy grobie; Maria widzi Jezusa, lecz sądzi, że to ogrodnik; Jezus woła Marię po imieniu; Maria rozpoznaje Jezusa.
O prawdziwym „nawróceniu” Marii Magdaleny
Na początku narracji Maria Magdalena znajduje się naprzeciw grobu; pochyla się, aby zajrzeć do środka i odkrywa, że grób jest pusty. Można przypuszczać, że brak ciała Jezusa staje się dla niej przyczyną jeszcze większego niż tylko spowodowanego śmiercią Pana smutku, a także przerażenia. Jezus pojawia się w scenie, jednak nie naprzeciw Marii, lecz za jej plecami. Po dialogu z aniołami Maria „odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus”. Określenie to sugeruje, że musiała przynajmniej odwrócić twarz w kierunku Jezusa, gdyż pełen obrót następuje dopiero po chwili: „Jezus rzekł do niej: »Mario!«, a ona obróciwszy się powiedziała do Niego »Rabbuni«, to znaczy: Nauczycielu”.
Dopiero teraz Maria stoi twarzą w twarz z Jezusem, co wnioskować można również ze słów nakazu: „Nie zatrzymuj Mnie (dosł. nie dotykaj Mnie), jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: »Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego, do Boga mego i Boga waszego«”.
Kiedy więc kobieta zwraca się twarzą do Jezusa, pozostawia za plecami pusty grób. Znajduje się zatem w pozycji przeciwnej do początkowej. Ta zmiana sygnalizuje nowy początek w jej życiu: śmierć jest już poza plecami, została pozostawiona z tyłu, natomiast przed nią stoi źródło życia, zmartwychwstały Jezus. Taką symboliką opatrzył Jan motyw zmiany pozycji ciała Marii, jej odwrócenie się od grobu, znaku śmierci, i zwrócenie twarzą do Jezusa, dawcy życia i zmartwychwstania.
Motyw ten zawiera jeszcze jedną prawdę; istotna jest w nim wzmianka o dwukrotnym „odwróceniu się” kobiety. Jeśli po dokonaniu dwukrotnego zwrotu jej ciało zmieniło pozycję o 180 stopni, oznacza to, że pierwszy obrót był najprawdopodobniej jedynie zwróceniem głowy w stronę „ogrodnika”, całe zaś ciało pozostawało jeszcze naprzeciw grobu. Taki zwrot nie wystarczył, by rozpoznać Jezusa. Potrzeba całkowitego pozostawienia w tyle, za plecami, grobu, grzechu i śmierci, aby w pełni rozpoznać zmartwychwstałego Jezusa. Początek nowego życia możliwy jest dopiero po całkowitym zerwaniu z dawnym.
Ów zwrot sygnalizowany jest również w tekście Janowej narracji przez wykorzystanie różnych czasowników oznaczających „widzieć”. Maria Magdalena w różny sposób „widzi” podczas opisywanego epizodu. Kiedy stoi naprzeciw grobu, „widzi” dwóch aniołów w bieli (J 20,12); gdy odwraca głowę, „widzi” Jezusa, jednak Go nie rozpoznaje (J 20,14); kiedy jednak z polecenia Jezusa udaje się do Jego uczniów, oznajmia im: „Widziałam Pana” (J 20,18). Tym razem Ewangelista używa innego czasownika. Wykorzystuje także inną terminologię rzeczownikową: nie mówi się już o Jezusie, lecz pojawia się tytuł chrystologiczny „Pan”.
Zmiana czasowników oznaczających widzenie i zmiana rzeczowników wskazujących na Zmartwychwstałego podkreśla nowość wprowadzoną przez poznanie (rozpoznanie) Jezusa. W przypadku Marii Magdaleny owo rozpoznanie nie ogranicza się jedynie do identyfikacji osoby Jezusa, ale obejmuje swym zasięgiem fakt Jego zmartwychwstania, a więc zasadniczy moment stanowiący klucz do właściwego poznania całego dzieła odkupienia i zbawienia.
Popularna tradycja kazała widzieć w Marii Magdalenie jawnogrzesznicę, której Jezus odpuścił grzechy. Żadna z Ewangelii jednak nie potwierdza takiej identyfikacji. Mówi się najwyżej, że była to kobieta, z której Jezus wyrzucił siedem złych duchów, ale to nie oznacza przecież jeszcze nieobyczajnego prowadzenia się. Prawdziwe „nawrócenie” dokonało się przed pustym grobem Jezusa: Maria odwraca się całkowicie od grobu, symbolizującego śmierć, i zwraca do Jezusa – źródła życia.
Bóg woła po imieniu
Z poznaniem faktu zmartwychwstania łączy się w narracji Janowej motyw imienia; Maria rozpoznaje Jezusa, gdy Ten zwraca się do niej po imieniu. W opowiadaniu Księgi Rodzaju Bóg zwraca się do człowieka: „Adamie, gdzie jesteś?” (Rdz 3,9). W starożytnym świecie żydowskim dobór imienia był niezwykle istotny. Wierzono, że imię wpływa na los człowieka, w pewien sposób determinuje jego przeznaczenie. Tak było zresztą w przypadku wszystkich ludów semickich. Stary Testament zna imiona, których znaczenie oddaje konkretną sytuację historyczną: Ewa – „urodziłam mężczyznę z pomocą Jahwe”; Samuel – Bóg wysłuchał; Gerszom – cudzoziemiec.
Fakt, że Jezus zwraca się do Marii Magdaleny po imieniu, a czyni to w zupełnie nowej sytuacji – po swym zmartwychwstaniu – sprawia, że można odczytać to wołanie symbolicznie: Jezus na nowo „stwarza” Marię, określa ją i obdarza nowym życiem – życiem tak cudownym jak pielęgnowane ogrody starożytne.
Dusza zamieniona w ogród
Patrząc na Zmartwychwstałego, Maria Magdalena pomyślała: „To ogrodnik”. Czy to przypadek? Oczywiście nie. Ewangelia Jana pełna jest symboliki. Ogród to również symbol. Jezus ukazuje się po swym zmartwychwstaniu jako ogrodnik, jakby chciał oschłą i pozbawioną życia duszę zamienić w kwitnący ogród. Scena ta uświadamia czytelnikom, że życie bez Boga jest pustynią – szarą, smutną, bez wody i bez życia. Pustynią, na której nikt nie słyszy wołania człowieka.
Pustynią, na której doskwiera samotność. Jezus zmartwychwstał, aby wyschłą i pustą duszę człowieka zamienić w kwitnący i tętniący życiem ogród.
Symbol ogrodu znany jest ze Starego Testamentu. Po grzechu pierwszych rodziców, Bóg wypędził ich z ogrodu Eden, a przy jego bramach postawił na straży aniołów, którzy z mieczami strzegli dostępu do raju. O wschodzie słońca w niedzielę zmartwychwstania aniołowie porzucili swoje miecze. Wskazują na pusty grób Jezusa i obwieszczają, że bramy raju na nowo się otwierają. Wystarczy uznać w Zmartwychwstałym swojego Mistrza, wystarczy za Marią Magdaleną wykrzyknąć „Rabbuni”, a życie może stać się jak kwitnący ogród.
Popularna tradycja kazała widzieć w Marii Magdalenie jawnogrzesznicę, której Jezus odpuścił grzechy. Żadna z Ewangelii jednak nie potwierdza takiej identyfikacji.
ks. prof. Mariusz Rosik/wiara.pl
__________________________________________________________________________
Apostołka apostołów
Tradycja widzi w niej nawróconą jawnogrzesznicę, ale w samej Ewangelii nie znajdziemy potwierdzenia takiej wersji jej życia. Papież Grzegorz Wielki (VI wiek) w swoich homiliach jako pierwszy utożsamił Marię Magdalenę z Marią z Betanii (siostrą Łazarza) oraz z nieznaną z imienia jawnogrzesznicą, która namaściła Jezusowi nogi w domu Szymona. W ikonografii i w powszechnej świadomości wizja Magdaleny jako nierządnicy funkcjonowała przez wieki i pokutuje do dziś powszechnie.
A co mówi o niej Nowy Testament? Pochodziła z Magdali, miejscowości położonej nad Jeziorem Galilejskim. Ewangeliści piszą, że Jezus wyrzucił z niej siedem złych duchów. Liczba siedem sugeruje pełnię. Na tej podstawie możemy domyślać się, że poziom opanowania przez złego ducha był bardzo duży i musiał powodować wielkie cierpienie. Nie wiemy, jak wyglądało jej uzdrowienie. Pewne jest to, że wyzwolenie od złego rozpoczęło nowy etap jej życia. Magdalena towarzyszy odtąd wiernie Jezusowi w czasie Jego działalności aż po Golgotę. Wśród kobiet podążających za Chrystusem wymieniana jest na pierwszym miejscu.
Maria z Magdali jest razem z Jezusem, kiedy zabrakło Piotra i innych Apostołów. Jest świadkiem ukrzyżowania i śmierci Mistrza, zdjęcia Go z krzyża i pogrzebu. Idzie wraz z dwoma innymi kobietami do grobu, aby namaścić ciało Ukrzyżowanego, znajduje pusty grób. Ewangelia św. Jana kreśli piękną scenę ukazania się jej Zmartwychwstałego Pana. Maria rozpoznaje Mistrza dopiero, kiedy słyszy swoje imię. Jako pierwsza głosi zmartwychwstanie. Nie znamy jej dalszych losów. Na Wschodzie nigdy nie utożsamiono ją z nawróconą jawnogrzesznicą. Na Zachodzie rozpowszechniły się legendy mówiące o tym, że dotarła do Francji, gdzie żyła jako pustelnica. Vezelay, które było w średniowieczu ważnym centrum pielgrzymkowym, szczyci się posiadaniem jej relikwii.
W pierwszych wiekach po Chrystusie dominował pozytywny obraz Magdaleny jako wiernej uczennicy i rozmówczyni Jezusa. Porównywano ją do św. Piotra, ponieważ pełniła rolę liderki kobiecej wspólnoty. Św. Augustyn nazwał ją nawet „apostołką apostołów”. Pora porzucić obraz Marii Magdaleny jako nawróconej nierządnicy. Warto docenić jej wierność w podążaniu za Jezusem aż po krzyż i fakt, że to kobieta jako pierwsza głosiła wieść o zwycięstwie życia nad śmiercią.
ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
Mario! Rabbuni!
Myśl: Jest tam, gdzie być powinien każdy uczeń Jezusa: pod krzyżem i w porannym świetle zmartwychwstania…
Bibliści podkreślają, że św. Marii Magdaleny nie można utożsamiać z jawnogrzesznicą, która namaszczała Jezusowi stopy w domu faryzeusza Szymona. Ze wzmianek Ewangelistów wiemy tylko tyle, że Maria wymieniona jest na pierwszym miejscu wśród kobiet podążających za Mistrzem z Nazaretu i że została uwolniona od siedmiu złych duchów. Liczba siedem sugeruje, że jej zagubienie (opętanie? choroba?) było bardzo poważne. Tradycja zachodnia widzi w Magdalenie dawną prostytutkę nawróconą dzięki spotkaniu z Jezusem… Nie wiemy, jak to dokładnie było z Marią z Magdali, tym niemniej faktem jest, że Chrystus uzdrawiał kobiety lekkich obyczajów. Może więc ta tradycja nie jest bardzo daleka od prawdy. W każdym razie dobrze oddaje istotę Ewangelii: Boża łaska przemienia nawet największych grzeszników w świętych.
Magdalena była pierwszą osobą, która spotkała Pana po jego zmartwychwstaniu. Początkowo wzięła Go za ogrodnika. Zapłakana, przybita smutkiem nie rozumie, co się dzieje. Moment przebudzenia następuje dopiero wtedy, gdy słyszy Jezusa mówiącego do niej po imieniu: „Mario!”. „Rabbuni!” – odpowiada. To słowo oznacza „nauczyciela”, ale ma ono silne zabarwienie emocjonalne. Brzmi jak „mój kochany nauczycielu”. Czyż nie o to właśnie chodzi w naszej relacji do Boga – o miłość i o uznanie Go za nauczyciela życia? Łzy Marii znikają, jest eksplozja miłości. Jezus wypowiada tajemnicze słowa: „Nie zatrzymuj mnie”. Tak, niemożliwe jest, by chwile ekstazy trwały w nieskończoność, nie da się żyć na najwyższych emocjach. „Idź do moich braci” – trzeba wrócić do wspólnoty, nawet jeśli ona nie zawsze nas rozumie i nieraz lekceważy nasze łzy. Piotr i Jan zostawili przecież płaczącą Marię samą przy pustym grobie.
Jean Vanier: „Maria wyobraża każdego z nas. Tak jak ona, biegamy na oślep we wszystkich kierunkach, każdy sam z poczuciem pustki; płacząc i skarżąc się; szukając śmierci Jezusa, który żył dwa tysiące lat temu. Ona szuka Jezusa, ale to On ją znajduje i woła po imieniu. Podobnie każdy z nas pragnie być odnalezionym i wezwanym po imieniu”. Maria jest tam, gdzie być powinien każdy uczeń Jezusa: u stóp krzyża i w porannym świetle zmartwychwstania. Jej postać przypomina jak wielka jest siła Bożej miłości i jak piękny jest ten, kto tej miłości się poddaje. Mniejsza o biograficzne detale. Liczy się miłość.
ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
______________________________________________________________________
Oczami kobiety
***
Święta Maria Magdalena była pierwszą osobą, która ujrzała zmartwychwstałego Jezusa. Pada na kolana, ledwie śmie wznieść oczy w Jego kierunku. W dłoni trzyma jeszcze flakonik z olejami, którymi miała namaścić Jego martwe ciało.
Scenę tę znajdujemy w Ewangelii według świętego Jana. Maria Magdalena nie wiedziała początkowo, z kim rozmawia. Poznała Chrystusa dopiero wtedy, gdy zwrócił się do niej po imieniu. Właśnie tę chwilę oglądamy.
Ale na obrazie jest także inna scena, namalowana z lewej strony, na dalszym planie. Widzimy tam również Marię Magdalenę, w czerwonej szacie, jak z inną kobietą zbliża się do grobu Chrystusa. Grób jest już pusty. Przez otwarte wejście widać jednego z aniołów, który w tym miejscu objawił się kobietom, by poinformować je, że Jezus żyje. Scena ta rozgrywa się więc chwilę wcześniej niż spotkanie Zbawiciela z Marią Magdaleną. Obraz w dwóch scenach opowiada nam w ten sposób cały fragment Ewangelii.
Maria Magdalena myślała początkowo, że rozmawia z ogrodnikiem. Patrzymy na obraz jakby jej oczami, dlatego Zbawiciel trzyma w ręce ogrodniczą łopatę, a na głowie ma kapelusz.
Patrzymy zresztą na obraz oczami kobiety nie tylko dlatego, że narratorką jest Maria z Magdali. Autorką dzieła jest również kobieta, córka znanego malarza Prospera Fontany. Lavinia Fontana (1552–1614) była pierwszą w historii malarką, która zdobyła sławę i przyjmowała zamówienia od bogatych zleceniodawców. Dziś jej obrazy można podziwiać w najważniejszych muzeach na świecie.
Leszek Śliwa/wiara.pl
_______________________________________________________________________
Siła pokuty
Św. Maria Magdalena
Anthony Frederick Augustus Sandys – olej na drewnie, 1858–1860, Muzeum Sztuki, Delaware
***
Nie widzimy, dokąd idzie i gdzie spogląda, możemy się tylko spodziewać, że za chwilę podejdzie do Jezusa i swymi rozpuszczonymi włosami będzie ocierać Mu nogi.
Święta Maria Magdalena zawsze była chętnie malowana przez artystów. Czy tylko dlatego, że można ją było przedstawić jako atrakcyjną kobietę? To pewnie jedna z przyczyn, ale niejedyna. Pretekstu do pokazania wizerunków pięknych kobiet obficie dostarcza przecież mitologia, a i w Piśmie Świętym ich nie brakuje. W postaci Marii Magdaleny malarzy szczególnie interesowała jednak pokuta. Powszechnie kojarzono bowiem kiedyś tę świętą – niesłusznie – z różnymi pojawiającymi się w Ewangeliach nawróconymi grzesznicami. „Popularność” św. Marii Magdaleny w sztuce jest więc dowodem na to, że sakrament pokuty i pojednania jest ważny dla ludzi w każdej epoce.
Obraz, który reprodukujemy, nawiązuje do sceny z Ewangelii według św. Łukasza, opisującej odwiedziny Jezusa w domu faryzeusza Szymona. Do Zbawiciela podeszła tam kobieta, o której wiedziano, że prowadzi grzeszne życie. „(…) Przyniosła flakonik alabastrowy olejku i (…) płacząc, zaczęła łzami oblewać Jego nogi i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem” (Łk 7,37-38) – czytamy w Ewangelii. Jezus odpuścił jej grzechy, ku zgorszeniu faryzeusza.
Ponieważ uważano, że była to Maria Magdalena, często przedstawiano tę świętą z alabastrowym flakonikiem perfum. Taki właśnie flakonik ściska w ręce kobieta namalowana na obrazie. Nie widzimy, dokąd idzie i gdzie spogląda, możemy się tylko spodziewać, że za chwilę podejdzie do Jezusa i swymi rozpuszczonymi włosami będzie ocierać Mu nogi. Historycy sztuki uważają, że artyście pozowała Lizzie Siddal, poetka i malarka, która była najbardziej cenioną modelką malarzy z kręgu prerafaelitów, do których zaliczał się Anthony Sandys.
___________________________________________________________________________
Św. Magdalena – patronka żałujących za grzechy
Dnia 22 lipca przypada wspomnienie liturgiczne św. Marii Magdaleny. Tradycja chrześcijańska utożsamia tę Świętą z grzesznicą, która – według relacji Jana ewangelisty (12, 3) – obmywała łzami stopy Jezusa i ocierała je swoimi włosami. Takie jej zachowanie sprawiło, że pobożność chrześcijańska uznała ją za patronkę wszystkich prawdziwie żałujących za grzechy.
1. Żal za grzechy jest, jak wiadomo, jednym z warunków sakramentalnego pojednania się z Bogiem; co więcej, jeśli jest doskonały, sam wystarcza do uzyskania odpuszczenia grzechu, gdy w pewnych okolicznościach nie można przystąpić do sakramentu pokuty.
A cóż to znaczy “żałować za grzechy”? Na czym polega “żal za grzechy”? Według Katechizmu Kościoła Katolickiego żal za grzechy jest to “ból duszy i znienawidzenie popełnionego grzechu z postanowieniem nie grzeszenia w przyszłości” (pkt 1451). Takie określenie żalu za grzechy znajduje się zresztą już w dekretach Soboru Trydenckiego (DB 1676). Natomiast w Katechizmie czytamy dalej: “Gdy żal wypływa z miłości do Boga miłowanego nade wszystko, jest nazywany “żalem doskonałym” lub “żalem z miłości”. Taki żal odpuszcza grzechy powszednie. Przynosi on także przebaczenie grzechów śmiertelnych, jeśli zawiera mocne postanowienie przystąpienia do spowiedzi sakramentalnej, gdy tyko to będzie możliwe” (pkt 1452). Elementem zasadniczym w “doskonałości” doskonałego żalu za grzechy jest wspomniany w definicji katechizmowej motyw miłości do Boga. Polega ów motyw na uświadomieniu sobie ogromu dobroci i miłosierdzia Bożego, tyle razy okazywanego grzesznikowi, przy równoczesnej próbie przyjrzenia się naszej ludzkiej niegodziwości. Nas ludzi też nic nie boli tak bardzo, jak aroganckie traktowanie nas przez tych, którym dobrze czynimy oraz ich pogarda dla naszej miłości do nich. Jakże boleśnie odbiera to z pewnością Pan Bóg, który jest przecież samą miłością. Żal doskonały to smutek z powodu sponiewierania miłości Boga do człowieka.
2. Wydaje się więc, że żal za grzechy to sprawa przede wszystkim uczuć; to głównie uczucie smutku z powodu sprawienia przykrości zarówno Bogu jak i człowiekowi. Trudno mówić o wyrządzeniu krzywdy Bogu, ale ludziom prawie zawsze wyrządzamy krzywdę ilekroć sprzeniewierzamy się przykazaniu miłości bliźniego. Uświadomienie sobie jakości i rodzaju tej krzywdy innym wyrządzonej powinno nas napawać uczuciem smutku.
Ale przed chwilą wspomniało się o uświadomieniu sobie zła wyrządzonego przez grzech zarówno Bogu jak i bliźniemu. Otóż proces uświadamiania sobie czegoś to sprawa umysłu. Żal za grzechy to jednak przede wszystkim rezultat myślenia. Ma to myślenie za przedmiot:
– Boga i bliźniego oraz ich stosunek do mnie;
– niegodziwość czynu, jakiego się dopuściłem.
Myślenie to powinno stwarzać w sposób jakby mało realny uczucie swoistej samopogardy dla grzeszącego. Bo jakże można było dopuścić się czegoś podobnego.
Nasuwają się w tym miejscu takie określenia samego siebie, których nie wypada nawet publicznie wypowiadać. Szczyt bezdusznej, karygodnej niewdzięczności.
Ale przed uczuciami tego rodzaju należy się bronić. Żaden człowiek nie może być przedmiotem pogardy, nawet autopogardy. Gardzić można tylko złem, nigdy zaś człowiekiem, nawet jeśli jest grzesznikiem. Nad grzesznikiem trzeba natomiast przede wszystkim się litować, tak jak to czyni Bóg niezmiernie miłosierny.
Magdalena swoją skruchę wyraziła tym, że:
– upadła Jezusowi do stóp;
– obmyła te stopy łzami i ocierała je własnymi włosami.
Te zewnętrzne wyrazy żalu za grzechy nie są może najważniejsze dla samego grzesznika, ale po dzień dzisiejszy żałującemu za grzechy zaleca się przyjmowanie postawy klęczącej i uderzanie się w piersi. Niektórzy zdobywają się przy tym także dziś na wzruszenie aż do łez, jak właśnie ongiś Magdalena albo św. Piotr, który podobno tak bardzo i tak długo opłakiwał swoje zaparcie się Mistrza, że od łez powstały aż głębokie bruzdy na jego policzkach. Niektórzy święci prosili Boga o łaskę łez, czyli o dar prawdziwego żalu za grzechy.
3. Św. Paweł mówi wiele razy o “nowym stworzeniu” człowieka. Czytamy na przykład w 2 Kor 5, 17: “Jeżeli więc ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. Wszystko zaś to pochodzi od Boga, który pojednał nas ze sobą”. Choć wyraźnie jest powiedziane, że dzieła pojednania dokonuje Pan Bóg, to jednak człowiek ma w tym procesie swoją cząstkę właśnie poprzez żal za grzechy. W Ga 6,15 apostoł oświadcza: “Nie ma bowiem żadnego znaczenia to, czy się jest obrzezanym, czy nie. Ważne jest zaś to, żeby być nowym stworzeniem”.
W oparciu o te oraz inne wypowiedzi apostoła można by mówić o trzykrotnym stworzeniu człowieka. To pierwsze opisane jest w Księdze Rodzaju, drugie w momencie zmartwychwstania Chrystusa, a trzecie właśnie w każdym akcie doskonałego żalu za grzechy. Wskutek żalu za grzechy nasze występki, choćby były jak szkarłat czerwone, dzięki miłosierdziu Bożemu, stają się bielsze od śniegu. To wielkie dobrodziejstwo, owa możność żałowania za grzechy. Żal za grzechy przedłuża nasze istnienie; to powodowana nim możność zaczynania wszystkiego od nowa sprawia, że chrześcijaństwo jest religią tak bardzo optymistyczną.
4. W cytowanej już trydenckiej definicji żalu za grzechy jest też wspomniane jako część składowa tego żalu “postanowienie nie grzeszenia w przyszłości”. Wszelkie postanowienia to różne formy chcenia, czyli to sprawa woli. Nie trudno jednak zauważyć, że dobre, mocne postanowienie poprawy to owoc także rzetelnego myślenia; to rezultat refleksji nad dobrocią Boga i niegodziwością człowieka. Pojawia się myśl: z taką postawą należy skończyć co prędzej. Tak dalej nie można. I w ten sposób rodzi się mocne postanowienie poprawy.
Ale postanowienie poprawy jest dobre tylko wtedy, gdy można się spodziewać, że rzeczywiście uda się wprowadzić je w życie. Jednym z warunków efektywności mocnego postanowienia jest jego konkretność. Na pewno niewiele można będzie spodziewać się po tak na przykład sformułowanym postanowieniu poprawy: “Już naprawdę muszę się poprawić!”. Jest tak ogólne, że aż do niczego nie zobowiązuje. Trzeba być bardziej konkretnym. Trzeba dokładnie przeanalizować – to praca umysłu – wszystkie te okoliczności, które zazwyczaj towarzyszą naszym upadkom a często może i wręcz je powodują. Trzeba sobie postanowić zerwać z osobami, w których towarzystwie i za sprawą których sprzeniewierzyliśmy się Bożym nakazom; trzeba rzeczywiście zacząć omijać z daleka miejsca – na przykład przydrożne karczmy – w których najczęściej dochodziło do grzechu; trzeba sobie wypracować całą strategię bycia razem z osobami, które nas szczególnie drażnią i stają się przyczyną gorszących bo z trudem kontrolowanych wypowiedzi. Maria Magdalena też nie ograniczyła się do słownego współczucia Jezusowi i do oświadczenia o gotowości trwania już na zawsze przy Nim. Ewangelista wspomina o jej konkretnym działaniu: obmywała stopy Jezusa i wycierała je własnymi włosami.
* * *
Wypada zauważyć na zakończenie, że w naszej ludzkiej postawie wobec Boga żal za grzechy zastępuje rozpacz i rezygnację, prowadzącą niekiedy aż do samobójczych decyzji. Ewangelie ukazują nam ze szczególną wyrazistością dobrodziejstwo żalu za grzechy i tragizm desperacji. Postawę pierwszą reprezentuje Piotr, drugą Judasz.
Trzeba nam modlić się często o łaskę doskonałego żalu za grzechy. Trzeba nam zanosić te modły do Boga za przyczyną św. Marii Magdaleny, patronki wszystkich, którzy chcą być “skruszonego serca”.
bp. Kazimierz Romaniuk/Niedziela
_______________________________________________________________________________________
Św. Mario Magdaleno!
Czy Ty kochałaś Pana Jezusa?
Ks. Antoni Tatara
Odpowiedź dla mnie jest bardzo prosta i jednoznaczna. Oczywiście, że kochałam i nadal kocham Jezusa z Nazaretu, który jest moim najlepszym Przyjacielem. Właśnie w kontekście tej mojej miłości przez całe wieki nasłuchałam się o sobie i o Nim tylu bzdur, że już czasem brak mi sił, by je dementować. Ostatnio jednak dowiaduję się o tym, że podobno byłam nawet Jego żoną i urodziłam Mu córkę, której potomkowie do tej pory żyją w Europie, a Kościół rzymskokatolicki za wszelką cenę strzeże tej “tajemnicy”. Powiem otwarcie: ręce opadają, jak się słyszy takie brednie! Mogę jeszcze zrozumieć, że utożsamiano mnie kiedyś z jawnogrzesznicą, o której mowa w Ewangelii św. Łukasza (por. Łk 7,36-49), co nie jest zgodne z prawdą. Jestem też w stanie pojąć fakt identyfikowania mnie z siostrą Łazarza. Zaakceptuję też parę innych domysłów związanych z moją osobą, które nie są zgodne z rzeczywistością. Jakiekolwiek jednak insynuacje, że rzekomo byłam żoną Jezusa, są po prostu wierutnym kłamstwem!
Kim byłam? Pochodzę z miasta o nazwie Magdala, czyli “wieża ryb”, położonego nieopodal Jeziora Galilejskiego. Właśnie tam poznałam Pana i pokochałam Jego nauczanie, zgodnie z którym też starałam się żyć, szczególnie po tym, jak mnie cudownie uzdrowił (por. Łk 8,2). Będąc zamożną wdową, wspomagałam materialnie razem z innymi kobietami pierwsze grono naśladowców Jezusa. Byłam pilną i wierną uczennicą Pańską, która nie opuściła Go nawet pod krzyżem (por. Mt 27,56). Ewangelie w bardzo wielu miejscach dają świadectwo mojej nieustannej obecności przy Nim. Może właśnie dlatego Jezus obrał nie kogo innego tylko mnie na pierwszą głosicielkę prawdy o Jego zmartwychwstaniu (por. J 20,11-18).
Na temat etymologii mojego imienia powstało chyba z pięćdziesiąt hipotez. Ja będę trzymała się tej, że pochodzi ono z języka egipskiego i oznacza “ukochana boga Amona” (meri Amon). Zostałam bowiem wybrana i ukochana przez jedynego i prawdziwego Boga, który w osobie swojego Syna obdarzył mnie tym, czego pragnie każdy człowiek, czyli miłością. Jestem darzona czcią zarówno w Kościele zachodnim, jak i wschodnim. Patronuję wielu kobiecym zakonom, dzieciom niepełnosprawnym ruchowo, ogrodnikom, a nawet studentom. W ikonografii najczęściej przedstawiana jestem w długiej szacie z zakrytą głową, choć czasem w malarstwie barokowym bywam prezentowana wręcz frywolnie.
Na zakończenie chciałabym wszystkim chrześcijanom życzyć, aby na mój wzór zakochali się w Jezusie. Niech właśnie w imię tego uczucia umieją dostrzec w każdym człowieku odblask Bożej miłości, którą zostaliśmy obdarowani.
Z wyrazami szacunku – św. Maria Magdalena
Tygodnik “niedziela” Nr 29 – 16 lipca 2006r.
____________________________________________________________________________________
Żywot świętej Marii Magdaleny,
pokutnicy
(Żyła około roku Pańskiego 63)
Pociechę grzesznym, wzór pokutującym, i naukę błądzącym wszystkim synom i córkom domu Chrystusowego daje dziś szczęśliwa niewiasta, święta grzesznica Magdalena. Początki jej szkaradne, ale koniec piękny; z mieszkania szatańskiego stał się w niej przybytek czysty i pałac Trójcy świętej. Wzgardzona w jednym mieście, stała się później podziwieniem i nauką wszystkiego świata.
Pochodziła Magdalena z Betanii, miasteczka położonego blisko Jeruzalem. Z krewkości ludzkiej, ze złej rady i natury skażonej, do złego przez się skłonnej wpadła w sidła rozkoszy zmysłowych.
Gdy Pan Jezus moc swoją nad czartami pokazywał, Magdalena również między innymi przywiedziona została do Niego i odniosła łaskę, że z niej siedmiu czartów wygnał. Widząc życie Jezusowe i cuda Jego, mocno uwierzyła, że jest Synem Bożym, posłanym na świat na odkupienie grzechów ludzkich i na szukanie dusz straconych. I zaczęła Go miłować jako Pana i Boga swego. Gdy pewnego razu dowiedziała się, że Jezus znajduje się w domu Szymona, człowieka zacnego, poszła tam. Acz nie przystało takiej niewieście wchodzić w dom męża w oczach ludzkich świętego, jako też czas obiadu wejścia bronił i sam wstyd świecki ją odrażał; wszakże nie chcąc odwłóczyć spowiedzi i oznajmienia nawrócenia swego, wbiegła w dom jak bezrozumna, z twarzą łzami zalaną, z postawą wstydliwą, w ubiorze pokornym. Pozdrowieniem jej było upadniecie do nóg Pańskich; mową – płakanie; spowiedzią – obmywanie Jego nóg łzami i włosami ścieranie; zadośćuczynieniem – wylanie maści na nogi Chrystusowe. I usłyszała słodkie słowa z ust Jezusowych: Odpuszczone są grzechy twoje, idź w pokoju. I wyszła usprawiedliwiona, jak oblubienica przybrana oblubieńcowi swemu.
Od tego czasu Magdalena opuściła świat, trawiąc czas na pokucie za grzechy swoje i na bogomyślności. Chodziła wszędzie za Panem, gdziekolwiek się obrócił, bo miłość ku Jezusowi tak opanowała jej serce, iż bez Niego żyć było jej trudno. Nawiedził też Pan dom jej siostry Marty w Betanii: Marta Go jako gospodyni gościła jałmużną i usługiwaniem domowym, Magdalena zaś, siedząc u nóg Jego, czciła Go łzami i słuchaniem. Marta, obruszywszy się na to, uskarżała się na nią przed Panem, iż ją w pracy domowej opuszcza i prosiła Pana, aby jej kazał pomagać. Lecz Pan, broniąc Magdaleny, pokazał, iż Mu milsze było jej słuchanie, niżeli usługiwanie Marty, gdyż Marta żywnością ciało Jego opatrywała, a Magdalena duszę Jego Boską uweselała, pragnąc i biorąc z Jego słów pokarm zbawienny dla duszy własnej.
***
Gdy brat ich Łazarz bardzo się rozchorował, Magdalena z siostrą swą Martą wyprawiła poselstwo do Pana Jezusa, donosząc: “Oto zachorował ten, którego miłujesz”. Chrystus Pan, chcąc doświadczyć ich wiary i stateczności, nie poszedł zaraz, ale dopiero gdy Łazarz umarł. Dopuścił przez to wielki smutek na miłe córki swoje, aby za większym smutkiem większa im pociecha urosła. Łazarz już od czterech dni leżał w grobie, gdy Pan Jezus przyszedł do Betanii i kazał zawołać do siebie Magdalenę. Ona, przyszedłszy do Pana, padła do nóg Jego, mówiąc:
“Gdybyś tu był, Panie, nie umarłby był brat mój” i rzewnie płakała. Pan Jezus zapłakał razem z nią, tak że patrzący na to żydzi mówili: “Oto, jak go miłował!” Potem udał się Pan na miejsce, gdzie leżał Łazarz, i wskrzesił go z martwych. Wkrótce potem, gdy Pan Jezus siedział u stołu w Betanii, Magdalena, po drugi raz nakupiwszy kosztownej i wonnej maści i drogiego olejku, płacząc znowu za grzechy swoje, upadła do nóg Jezusowych i pomazawszy je owym olejkiem, włosami ocierała nogi Jego. Widząc to Judasz, szemrał, iż tak drogą rzecz marnie straciła, i buntował innych. Jezus, który widział serce Magdaleny, zaczął jej bronić, chwaląc jej ową jałmużnę, iż uczciła pogrzeb Jego przed czasem, czcząc ciało Jego.
***
Gdy przyszedł czas odkupienia naszego i męki Syna Bożego dla nas, gdy uczniowie uciekli i zostawili Pana i Mistrza swego w ręku nieprzyjaciół, Magdalena, nie lękając się ludu i panów, stała pod krzyżem wespół z Przeczystą Bogarodzicą i czuwała przy zwłokach Pana, dopóki w grobie nie spoczęły. Nie mogąc z powodu święta wielkanocnego uczcić Jego ciała drogimi maściami, w niedzielę rano nie omieszkała z innymi niewiastami pobiec do grobu, ale grób był próżny. I stała przy nim, rzewnie płacząc. Bolejąc, ponownie wejrzała w wnętrze grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli, którzy rzekli do niej: “Niewiasto, czemu płaczesz?” Odpowiedziała im: “Bo wzięto Pana mego, a nie wiem, kędy go położono”. To rzekłszy, obróciła się i ujrzała Jezusa stojącego, ale Go nie poznała, a sądząc, że to ogrodnik, rzekła do niego: “Panie, jeśliś ty go wziął, powiedz mi, gdzieś go położył, a ja go wezmę”. Na to rzekł jej Jezus głosem dobrze znanym: “Mario!” Po tym słowie poznała Go natychmiast i upadłszy Mu do nóg, zawołała: “Mistrzu!” Wtedy Jezus rzekł: “Nie dotykaj Mnie, lecz idź do braci Moich i powiedz im: Wstępuję do Ojca Mojego i Ojca waszego, Boga Mojego i Boga waszego”. Przez to polecenie uczynił Jezus Magdalenę posłem wesołej nowiny do apostołów i uczniów. Nie tylko wtenczas Magdalena widziała Chrystusa w ciele po zmartwychwstaniu, ale i potem wielekroć jeszcze z innymi uczniami i niewiastami. O dalszych kolejach życia św. Magdaleny niepewne tylko doszły nas wiadomości. Opuściła kraj, gdzie niegdyś pędziła żywot grzeszny i gdzie Chrystus Pan za nią umarł na krzyżu, i towarzyszyła Matce Boskiej i świętemu Janowi do Efezu. Żydzi, pałając nienawiścią przeciw Chrystusowi, umieścili ją, jej siostrę Martę, brata Łazarza, sługę Marcelę i ucznia apostolskiego Maksymina na statku bez wioseł i żagli i puścili ich na wolę wiatrów i fal morskich. Pan Bóg zawiódł świętą rodzinę do Marsylii we Francji, gdzie Magdalena spędziła trzydzieści lat w jaskini na najsurowszej pokucie. Od czasu do czasu odwiedzali ją aniołowie, przynosili jej pożywienie i śpiewali z nią pieśni na chwałę Bożą. W godzinę śmierci dał jej świątobliwy biskup Maksymin ostatnią Komunię, po czym jej dusza połączyła się z niebieskim Oblubieńcem.
Nauka moralna
Rzadko kto wygłosił szczytniejszą pochwałę szczerym żalem i skruchą przejętej pokutnicy od naszego Zbawiciela. Jeżeli i my pragniemy zasłużyć na taką samą pochwałę, powinniśmy wzbudzić w sobie taki sam żal i podobną skruchę. Pierwszym do niej krokiem jest:
1) Gorąca modlitwa o łaskę Bożą. Kościół katolicki uczy nas, że człowiek bez uprzedzającej i wspierającej łaski Ducha św. nie jest w stanie wzbudzić w sobie szczerego i zbawiennego żalu. Magdalena doznała tej łaski rozzniecającej skruchę przez to, że pobożne i bogobojne jej rodzeństwo wstawiało się za nią do Zbawiciela modlitwą i że ona sama słuchała nauk Chrystusowych. Może nie mamy takiego rodzeństwa, ale zyskać je sobie możemy drogą jałmużny i pełnienia dzieł miłosierdzia, polecając się modlitwie ubogich, którym świadczymy dobrodziejstwa. Słuchajmy kazań i poznawajmy z katechizmu naukę Chrystusa o szkaradzie grzechu i miłosierdziu Boskim. Bóg nie pragnie śmierci grzesznika, lecz poprawy jego.
2) Klęknijmy u stóp krzyża, rozważajmy doskonałość Bożą i ofiarność Syna Jego, z jaką znosił męki i cierpienia, a w końcu śmierć dla zbawienia ludzkości; rozważajmy rany Jego, cierniową koronę, rozlaną krew i straszne boleści Ukrzyżowanego i pamiętajmy, że to wszystko znosić musiał za nieprawości nasze; rozważmy sobie rozkosze Niebios i straszne kary piekielne, czekające uporczywych grzeszników, a łaska Boża wespół z wolą naszą rozwznieci w nas żal i skruchę, która oczyściła serce Magdaleny. Do tego trzeba jednak czasu i dobrej woli. Nie starczy na to kilka minut; trzeba się przejąć chęcią naśladowania tonącej we łzach i żałującej za grzechy św. Magdaleny.
3) Nie zapominajmy zabrać z sobą naczynia alabastrowego z wonnościami i wylać je na stopy Jezusa, tj. szczerze pozbyć się ulubionego grzechu, rozłączyć się z nim raz na zawsze i pokochać Zbawiciela z całego serca, a wtedy słowa pociechy przez Niego wyrzeczone słusznie będziesz mógł zastosować do siebie: “Ponieważ wiele miłowałeś, wiele ci będzie wybaczone; wiara twoja zbawiła cię”.
Modlitwa
Panie i Boże mój, spraw miłościwie, abyśmy wsparci zostali pośrednictwem świętej Marii Magdaleny, której modlitwami ubłagany, z otchłani wskrzesiłeś brata jej Łazarza, od czterech już dni w grobie leżącego. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.
______________________________________________________________________________________________________________
21 lipca
Święty Wawrzyniec z Brindisi,
prezbiter i doktor Kościoła
Zobacz także: • Święty Apolinary, biskup i męczennik • Daniel, prorok |
Juliusz Cezary Russo urodził się 22 lipca 1559 r. w Brindisi. Po śmierci ojca został przyjęty jako sierota do franciszkanów konwentualnych w Brindisi (1567). Po ukończeniu tamtejszej szkoły i śmierci matki (+ 1574), jako 15-letni młodzieniec opuścił małe seminarium franciszkańskie i udał się do Wenecji, do stryja, który jako kapłan diecezjalny prowadził prywatną szkołę i opiekował się klerykami. W 1575 r. wstąpił do zakonu kapucynów, przyjmując imię zakonne Wawrzyniec. Po rocznym nowicjacie i złożeniu ślubów przełożeni wysłali go na studia logiki i filozofii do Padwy, a potem na studia teologiczne do Wenecji. Wyświęcony w 1582 r. na kapłana, został mianowany profesorem teologii dla kleryków kapucyńskich w Wenecji. Równocześnie pogłębiał studia biblijne. Pragnąc zapoznać się z Pismem świętym w języku oryginalnym, studiował języki: hebrajski, aramejski, chaldejski i grecki. Zaledwie w cztery lata po święceniach kapłańskich, w 1586 roku Wawrzyniec został mianowany gwardianem oraz mistrzem nowicjatu, a w trzy lata potem prowincjałem w Toskanii (1589). Klemens VIII w 1592 r. powołał go do Ferrary, aby tam nawracał Żydów. Wawrzyniec był tam niedługo, gdyż próba nawracania Żydów wobec ich uporu na niewiele się zdała. Kapituła prowincjalna wybrała go następnie przełożonym prowincji weneckiej (1594). Kiedy miał zaledwie 37 lat, został wybrany drugim generalnym definitorem (1596). W dwa lata potem został prowincjałem w Szwajcarii. Założył klasztory kapucynów w Pradze, w Wiedniu i w Grazu. Kiedy w 1601 r. wybuchła wojna z Turkami na Węgrzech, pełen niezwykłej odwagi z krzyżem w ręku, podobnie jak kiedyś św. Jan Kapistran (1456), prowadził wojsko do zwycięskiej bitwy pod Szekesferhervar, czyli Białogrodem. W 1602 r. na kapitule generalnej został wybrany przełożonym generalnym zakonu. Miał wówczas 43 lata. W ciągu kolejnych trzech lat przeszedł prawie całą Europę pieszo, wizytując klasztory, odbywając wszędzie kapituły, by usuwać nadużycia i zachęcić do obserwancji. W 1606 r., na prośbę cesarza niemieckiego, Rudolfa II, który był równocześnie władcą Austrii, Czech i Węgier, papież Paweł V wysłał Wawrzyńca do Czech dla nawrócenia tamtejszych husytów i protestantów. W kazaniach i w rozmowach prywatnych, jak i w publicznych dysputach bronił dzielnie wiary katolickiej, wykazując fałszywość sądów atakujących prawdy Boże. W kościele kapucyńskim w Pradze gromadziła się cała elita stolicy, by słuchać wytrawnego teologa i doskonałego mówcę. Rosła też liczba nawróceń. Na prośbę króla Hiszpanii, Filipa III, Wawrzyniec zorganizował koalicję państw chrześcijańskich pod dowództwem Hiszpanii – Ligę Świętą – skierowaną przeciwko Unii Protestanckiej. Papież wysłał go następnie jako swojego nieoficjalnego ambasadora do księcia Maksymiliana I (1611-1612). W 1613 r. zakon powierzył mu urząd generalnego definitora i wizytatora prowincji Piemontu i Ligurii (1613). W tym samym też roku został wybrany na prowincjała Ligurii (Genui). Zmarł podczas misji dyplomatycznej w Lizbonie 22 lipca 1619 r. Kiedy przy jego grobie zaczęły się dziać cuda, w cztery lata po jego śmierci przełożony generalny zakonu rozpoczął proces kanoniczny, by go wynieść do chwały ołtarzy. Jednak dekrety, które wydał wówczas Urban VIII (1623-1644), skomplikowały sprawę tak dalece, że dopiero Pius VI dokonał jego beatyfikacji w 1783 roku. Kanonizował go zaś papież Leon XIII w 1881 roku. Wawrzyniec pozostawił po sobie bogatą spuściznę literacką i teologiczną. Wszystkie jego pisma zebrano aż w 15 tomach. Ze względu na nie Jan XXIII ogłosił w 1959 r. św. Wawrzyńca z Brindisi doktorem Kościoła. Wśród nich wyróżniają się kazania, dzieła egzegetyczne i apologetyczne. Najcenniejszym z nich to Dzieje luteranizmu i jego teologia. Zajęty licznymi obowiązkami publicznymi, Wawrzyniec uczynił centrum całego dnia Mszę świętą. Wyrobił sobie u Stolicy Apostolskiej przywilej, że mógł ją odprawiać w dowolnej porze dnia. Odprawiał ją ponad godzinę, często nawet dwie godziny. Zwykł był mawiać: “Msza święta jest moim niebem na ziemi”. Często w czasie sprawowania Najświętszej Ofiary zalewał się łzami. Kiedy artretyzm i podagra nie pozwalały mu się poruszać, prosił, by go do ołtarza przynoszono. Święty Wawrzyniec jest patronem zakonu kapucynów.W ikonografii przedstawiany jest w brązowym habicie kapucyńskim. Jego atrybutami są: obraz Matki Bożej, krucyfiks, księga, pióro, czaszka, lilia, anioł z koroną. |
______________________________________________________________________________
Św. Wawrzyniec z Brindisi
21 lipca obchodzimy w Kościele wspomnienie św. Wawrzyńca. Prezentujemy treść audiencji z 2011 r., ówczesnego papieża – Benedykta XVI o tym świętym.
Drodzy bracia i siostry,
Wspominam jeszcze z radością uroczyste przyjęcie, jakie zgotowano mi w 2008 r. w Brindisi – w mieście, w którym w 1559 r. urodził się wybitny doktor Kościoła, św. Wawrzyniec z Brindisi. Jest to imię, jakie przyjął Giulio Cesare Rossi, wstępując do zakonu kapucynów. Od dziecka pociągała go rodzina zakonna św. Franciszka z Asyżu. Gdy bowiem miał siedem lat, zmarł jego ojciec i matka powierzyła go opiece miejscowych braci konwentualnych. Ale w kilka lat później przeniósł się wraz z matką do Wenecji i właśnie w Veneto poznał kapucynów, którzy w owym czasie włączyli się wielkodusznie w służbę całego Kościoła, aby umacniać wielką reformę duchową, wprowadzaną przez Sobór Trydencki. W 1575 r. Wawrzyniec, złożywszy śluby zakonne, został bratem kapucynem, a w 1582 r. przyjął święcenia kapłańskie. Już podczas studiów kościelnych wykazał wybitne zdolności intelektualne, którymi był obdarzony. Łatwo opanował języki starożytne, jak greka, hebrajski i syriacki oraz współczesne: francuski i niemiecki, które dołączył do znajomości włoskiego i łaciny, jakimi w owym czasie posługiwali się płynnie ludzie Kościoła i kultury.
Dzięki poznaniu tak wielu języków Wawrzyniec mógł prowadzić intensywne duszpasterstwo wśród ludzi różnych kategorii. Będąc skutecznym kaznodzieją poznał tak dogłębnie nie tylko Biblię, ale również literaturę rabinistyczną, że sami rabini zdumiewali się i podziwiali go, okazując mu szacunek i uznanie. Jako teolog, zanurzony w Piśmie Świętym i Ojcach Kościoła, potrafił przedstawiać wzorcowo naukę katolicką także tym chrześcijanom, którzy – zwłaszcza w Niemczech – przyłączyli się do reformacji. W jasny i spokojny sposób ukazał biblijne i patrystyczne podstawy artykułów wiary, podważanych przez Marcina Lutra. Były wśród nich takie zagadnienia jak prymat św. Piotra i jego następców, boskie pochodzenie urzędu biskupiego, usprawiedliwienie jako wewnętrzna przemiana człowieka, konieczność dobrych uczynków do zbawienia. Powodzenie, jakim cieszył się Wawrzyniec, pomaga nam zrozumieć, że również dzisiaj, posuwając naprzód z wielką nadzieją dialog ekumeniczny, zetknięcie się z Pismem Świętym, czytanym w duchu Tradycji Kościoła, stanowi element niepodważalny i o podstawowym znaczeniu, jak pragnąłem o tym przypomnieć w adhortacji apostolskiej „Verbum Domini” (n. 46).
Nawet najzwyklejsi wierni, nie mający wielkiej kultury, korzystali z przekonywających słów Wawrzyńca, który zwracał się do prostych ludzi, aby nawoływać wszystkich do zgodności własnego życia z wyznawaną wiarą. Było to wielką zasługą kapucynów i innych zakonów, że w XVI i XVII wieku przyczyniły się do odnowy życia chrześcijańskiego, przenikając w głąb społeczeństwa swym świadectwem życia i nauczaniem. Również dzisiaj nowa ewangelizacja potrzebuje dobrze przygotowanych, gorliwych i odważnych apostołów, aby światło i piękno Ewangelii przeważyły nad kulturowymi horyzontami relatywizmu etycznego i obojętności religijnej oraz aby przemieniły różne sposoby myślenia i działania w prawdziwy humanizm chrześcijański. Zaskakujące jest to, że święty Wawrzyniec z Brindisi mógł prowadzić nieprzerwanie tę działalność cenionego i niezmordowanego kaznodziei w wielu miastach Włoch i w różnych krajach, mimo piastowania innych poważnych i wysoce odpowiedzialnych urzędów. W zakonie kapucynów był mianowicie profesorem teologii, mistrzem nowicjatu, wielokrotnie ministrem prowincjalnym (prowincjałem) i definitorem generalnym i wreszcie ministrem (przełożonym) generalnym w latach 1602-05.
Pośród tak wielu prac Wawrzyniec prowadził wyjątkowo gorliwe życie duchowe, poświęcając wiele czasu modlitwie i w sposób szczególny sprawowaniu Mszy świętej, która trwała często kilka godzin; był wówczas przejęty i poruszony, rozpamiętując Mękę, Śmierć i Zmartwychwstanie Pana. W szkole świętych każdy prezbiter, jak to często podkreślano w czasie niedawnego Roku Kapłańskiego, może uniknąć niebezpieczeństwa aktywizmu, to znaczy działania, któremu towarzyszy zapominanie o głębokich motywacjach posługi, tylko wówczas, gdy będzie dbał o własne życie wewnętrzne. Przemawiając do kapłanów i seminarzystów w katedrze w Brindisi – rodzinnym mieście św. Wawrzyńca – przypomniałem, że „chwila modlitwy jest najważniejsza w życiu kapłana, tym, w którym z największą skutecznością działa łaska Boża, czyniąc płodnym jego posługę. Modlitwa jest pierwszą posługą, jaką ma pełnić wobec wspólnoty. Dlatego też chwile modlitwy winny mieć w naszym życiu prawdziwy priorytet (…). Jeśli nie pozostajemy w nieprzerwanej wspólnocie z Bogiem, nie możemy też nic dać innym. Dlatego Bóg jest pierwszym priorytetem. Musimy zawsze mieć czas niezbędny, aby pozostawać w modlitewnej wspólnocie z naszym Panem”. Poza tym z niezrównanym zapałem w swoim stylu Wawrzyniec zachęca wszystkich, nie tylko kapłanów, do prowadzenia życia w modlitwie, gdyż za jej pośrednictwem mówimy do Boga, a Bóg mówi do nas. „Oh, gdybyśmy mieli świadomość tej rzeczywistości! – woła. – Tego, że Bóg jest naprawdę obecny pośród nas, gdy rozmawiamy, modląc się; tego, że naprawdę słucha naszej modlitwy, nawet jeśli modlimy tylko sercem i umysłem. I że nie tylko jest obecny i nas wysłuchuje, ale co więcej, że może i pragnie przychylić się chętnie i z największą przyjemnością do naszych próśb”.
Innym rysem, charakteryzującym dzieło tego syna św. Franciszka, jest jego działalność na rzecz pokoju. Zarówno papieże, jak i książęta katoliccy powierzali mu ciągle ważne misje dyplomatyczne w celu rozstrzygnięcia kontrowersji i przyczynienia się do zgody między państwami europejskimi, zagrożonymi w owym czasie przez imperium osmańskie. Autorytet moralny, jakim się cieszył, sprawiał, że był poszukiwanym i słuchanym doradcą. Dzisiaj, podobnie jak w czasach św. Wawrzyńca, świat ogromnie potrzebuje pokoju, potrzebuje mężczyzn i kobiet pokojowych i budujących pokój. Wszyscy, którzy wierzą w Boga, winni być zawsze źródłem i twórcami pokoju. To właśnie z okazji jednej z takich misji dyplomatycznych Wawrzyniec zakończył swe ziemskie życie w 1619 roku w Lizbonie, dokąd udał się na dwór króla Hiszpanii Filipa III, aby wstawić się za poddanymi z Neapolu, gnębionymi przez miejscowe władze.
Został ogłoszony świętym w 1889 r., a ze względu na swą żywą i intensywną działalność, swą rozległą i harmonijną wiedzę zasłużył na tytuł Doctor apostolicus – Doktor apostolski, który nadał mu bł. Papież Jan XXIII w 1959 r., z okazji 400. rocznicy jego urodzin. Taki wyraz uznania przyznano Wawrzyńcowi z Brndisi również dlatego, że był on autorem licznych dzieł z zakresu egzegezy biblijnej, teologicznych i pism o przeznaczeniu kaznodziejskim. Proponuje w nich organiczną prezentację dziejów zbawienia, skupioną na tajemnicy Wcielenia – największego przejawu miłości Bożej do ludzi. Ponadto, będąc mariologiem dużego formatu, autorem zbioru kazań o Matce Bożej, zatytułowanego „Mariale”, podkreślił wyjątkową rolę Maryi Panny, o której jasno stwierdza, że jest Niepokalanie Poczęta i że współpracowała w dziele odkupienia, dokonanego przez Chrystusa.
Mając subtelną wrażliwość teologiczną, Wawrzyniec z Brindisi podkreślał także działanie Ducha Świętego w istnieniu człowieka wierzącego. Przypomina nam, że przez swoje dary Trzecia Osoba Trójcy Przenajświętszej rozświetla i pomaga nam angażować się w radosne przeżywanie Ewangelii. „Duch Święty czyni słodkim jarzmo prawa Bożego i lekkim jego ciężar, abyśmy zachowywali przykazania Boże z największą łatwością, a nawet z przyjemnością” – pisze św. Wawrzyniec z Brindisi.
Chciałbym uzupełnić tę krótką prezentację życia i nauczania św. Wawrzyńca z Brindisi podkreśleniem, że cała jego działalność czerpała natchnienie z wielkiego umiłowania Pisma Świętego, którego wielkie fragmenty znał na pamięć, oraz z przekonania, że słuchanie i przyjmowanie Słowa Bożego tworzy przemianę wewnętrzną, która prowadzi nas do świętości. „Słowo Pańskie jest światłem dla umysłu i ogniem dla woli, aby człowiek mógł poznać i pokochać Boga – stwierdza. – Dla człowieka wewnętrznego, który dzięki łasce żyje z Ducha Świętego, jest chlebem i wodą, ale chlebem słodszym od miodu i wodą lepszą od wina i mleka (…) Jest młotem na serce mocno zatwardziałe w grzechach. Jest szpadą przeciw ciału, światu i szatanowi, aby zniszczyć wszelki grzech”. Święty Wawrzyniec z Brindisi uczy nas miłowania Pisma Świętego, wzrastania w zażyłości z nim, do codziennego utrzymywania więzów przyjaźni z Panem w modlitwie, aby każdy nasz czyn, każda działalność miały w Nim swój początek i swe wypełnienie. Jest to źródło, z którego należy czerpać, aby nasze świadectwo chrześcijańskie jaśniało i było w stanie prowadzić ludzi naszych czasów do Boga.
(KAI)/Watykan
______________________________________________________________________________________________________________
20 lipca
Błogosławiony Czesław, prezbiter
Czesław urodził się około roku 1180 w Kamieniu Opolskim. Miał być krewnym św. Jacka. Wydaje się raczej mało prawdopodobne – co przekazują legendy – że studiował w Pradze, Paryżu i Bolonii i że miał studia uwieńczyć podwójnym doktoratem z teologii i prawa kanonicznego. Wiemy tylko, że należał obok św. Jacka Odrowąża i Hermana Niemca do księży z otoczenia biskupa krakowskiego, Iwona Odrowąża. Miał zajmować stanowisko kustosza kolegiaty sandomierskiej. Gdyby tak było, wskazywałoby to na rycerskie (szlacheckie) pochodzenie Czesława, gdyż wówczas tylko takich przyjmowano do kapituły. Jako kapłan diecezjalny w 1220 lub 1221 r. wstąpił do dominikanów. Habit otrzymał z rąk samego św. Dominika. W 1222 roku przybył z innymi współbraćmi, w tym ze św. Jackiem Odrowążem, do Krakowa. Tam przyjął ich uroczyście Iwo Odrowąż w otoczeniu kleru i ludu. Pierwsi dominikanie zamieszkali w Krakowie, oddając się pracy kaznodziejskiej i duszpasterskiej. W roku 1225 biskup Pragi zaprosił dominikanów do stolicy Czech. Wysłano tam Czesława z kilkoma ojcami. Czesław stał się więc założycielem rodziny dominikańskiej na ziemi czeskiej. Po założeniu klasztoru w Pradze (1225) udał się do Wrocławia. Tamtejszy biskup, Wawrzyniec, powitał go niemniej ciepło, jak to w Krakowie uczynił Iwo. Dominikanie otrzymali parafialny kościół św. Wojciecha. Zachował się do dzisiaj dokument przekazania świątyni z 1 maja 1226 r. Tam Czesław pozostał jako przeor do roku 1231, kiedy to został przez kapitułę wybrany na prowincjała (1233-1236). Jako prowincjał brał udział w kapitule generalnej w Bolonii i w kanonizacji św. Dominika w Rzymie (1234). Po złożeniu urzędu pozostał nadal przeorem w klasztorze wrocławskim, aż do swojej śmierci (ok. 1242). Jan Długosz przytacza barwną legendę, jak Czesław swoją modlitwą uratował Wrocław od najazdu Tatarów i całkowitego zniszczenia w roku 1241. Kiedy miasto zostało zajęte przez najeźdźców, część wrocławian postanowiła bronić się poza murami obronnego grodu. Czesław był duszą całej obrony, podobnie jak bł. Sadok w Sandomierzu, a później ks. Augustyn Kordecki podczas oblężenia Jasnej Góry. Podanie głosi, że Czesław modlił się o ocalenie miasta wychodząc często na jego wały i zachęcając dzielnych obrońców do oporu. Gdy Wrocław wyszedł obronną ręką z tej wojennej zawieruchy, mieszkańcy przypisywali uratowanie miasta modlitwom i wstawiennictwu Czesława, którego wiara złamała siły nieprzyjacielskie. Należy to uważać raczej za legendę, gdyż Wrocław został poważnie spalony właśnie w 1241 r. przez Tatarów. W innych zaś latach Mongołowie tak daleko już nie podeszli. . Według tradycji wrocławskiej Czesław miał umrzeć 15 lipca 1242 r. Datę tę przyjmuje tradycja dominikańska. Zaraz po śmierci odbierał cześć jako święty. Nad jego grobem w kościele dominikanów we Wrocławiu wystawiono niebawem ołtarz. Cześć od dawna mu oddawaną zatwierdził papież Klemens XI 18 października 1713 roku. Ciało bł. Czesława spoczywa w dominikańskim kościele św. Wojciecha w osobnej kaplicy. Kiedy w czasie zdobywania Wrocławia w roku 1945 cały kościół legł w gruzach, zachowała się jedynie kaplica z relikwiami bł. Czesława. Jest on patronem Wrocławia.W ikonografii przedstawiany z kulą ognistą lub ze słupem ognia nad głową, który według tradycji ukazał się podczas oblężenia Wrocławia przez Tatarów. To niecodzienne zjawisko spowodowało ich odwrót. Atrybutami Błogosławionego są: krzyż misyjny, kielich, otwarta księga Ewangelii, laska pielgrzyma, lilia, monstrancja, puszka z komunikantami, różaniec. |
_________________________________________________________________________
Cud bł. Czesława, którego dokonał
„modlitwą ze łzami wzniesioną do Boga”
***
Bł. Czesław, którego wspomina dziś Kościół, a w sposób szczególny archidiecezja wrocławska, był obok św. Jacka jednym z pierwszych dominikanów na ziemiach polskich. Wsławił się cudem, który w opinii ówczesnych mieszkańców Wrocławia uratował ich przed pewną i okrutną śmiercią z rąk Tatarów.
Bł. Czesław Odrowąż już jako ponad 40-letni kapłan diecezjalny otrzymał habit zakonu dominikańskiego z rąk samego jego założyciela, św. Dominika. W 1222 roku przybył wraz ze św. Jackiem Odrowążem do Krakowa, a trzy lata później na zaproszenie biskupa Pragi założył w dzisiejszej stolicy Czech pierwszy na ziemiach czeskich klasztor dominikański.
Po dokonaniu tego przybył do Wrocławia, gdzie 1 maja 1226 roku dominikanie otrzymali w duszpasterską opiekę parafialny kościół św. Wojciecha.
Jednak zdarzenie, które sprawiło, że postać bł. Czesława zrosła się na stałe z dziejami tego miasta oraz wdzięczną pamięcią jego mieszkańców miało miejsce kilkanaście lat później – w 1241 roku.
Oto jak opisuje je wybitny średniowieczny polski kronikarz – Jan Długosz:
„Z postoju pod Raciborzem Tatarzy szybko przybywają pod Wrocław. A kiedy wszyscy mieszczanie ogarnięci podobnym strachem jak krakowianie do tego stopnia, że chwytali w największym popłochu i pośpiechu tylko cenniejsze rzeczy, uciekając pospiesznie, jakby Tatarzy byli już na miejscu, opuścili miasto pełne nie tylko żywności, ale i wielu bogactw, rycerze i ludzie Henryka wyszedłszy z zamku, który obsadzili dla obrony, z wielkim pośpiechem zwożą do zamku majątek i żywność i dopiero wtedy puste miasto przezornie podpalają, żeby Tatarzy nie mogli zawładnąć jego domami i chlubić się jego spaleniem albo urządzić tam postoju.
Tatarzy zaś zastawszy miasto spalone i ogołocone, zarówno z ludzi, jak z jakiegokolwiek majątku, oblegają zamek wrocławski. Lecz gdy przez kilka dni przeciągali oblężenie, nie usiłując zdobyć zamku, brat Czesław z Zakonu Kaznodziejskiego, z pochodzenia Polak, pierwszy przeor klasztoru św. Wojciecha we Wrocławiu, który sam z braćmi ze swojego zakonu i innymi wiernymi schronił się na zamku wrocławskim, modlitwą ze łzami wzniesioną do Boga odparł oblężenie.
Kiedy bowiem trwał w modlitwie, ognisty słup zstąpił z nieba nad jego głową i oświetlił niewypowiedzianie oślepiającym blaskiem całą okolicę i teren miasta Wrocławia. Pod wpływem tego niezwykłego zjawiska serca Tatarów ogarnął strach i osłupienie do tego stopnia, że zaniechawszy oblężenia, uciekli raczej niż odeszli”.
ren/Jan Długosz “Roczniki czyli Kroniki Królestwa Polskiego” Warszawa 2009/Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
19 lipca
Błogosławiony Achilles Puchała,
prezbiter i męczennik
Zobacz także: • Święta Makryna Młodsza • Błogosławiona Ludwika z Sabaudii, zakonnica • Święty Symmach, papież |
Józef Puchała urodził się w 18 marca 1911 r. we wsi Kosina koło Łańcuta. Wychowywał się w średniozamożnej, rolniczej rodzinie Franciszka i Zofii z domu Olbrycht, w której pielęgnowano tradycje patriotyczne i katolickie. Miał siedmioro rodzeństwa. Miejscowy proboszcz wyczuł w nim znaki powołania i namówił rodziców do wysłania Józefa, po ukończeniu piątej klasy, do Lwowa, na naukę gimnazjalną w Małym Seminarium Misyjnym prowadzonym przez franciszkanów. W gimnazjum Józef wstąpił do Rycerstwa Niepokalanej i stał się jego aktywnym członkiem. W 1927 r. został przyjęty we Lwowie do franciszkanów konwentualnych i otrzymał zakonne imię Achilles. Śluby wieczyste złożył w 1932 r., a następnie rozpoczął studia filozoficzno-teologiczne w Krakowie. W 1936 r. przyjął święcenia kapłańskie i jeszcze przez rok kontynuował studia. Pracował najpierw w konwencie franciszkańskim w Grodnie, a potem w Iwieńcu. Pod koniec 1939 r. pojechał do liczącej pięć tysięcy wiernych parafii pw. św. Jerzego we wsi Pierszaje (ok. 20 km od Iwieńca), aby objąć urząd proboszcza – opuszczony w trakcie kampanii wrześniowej przez kapłana diecezjalnego. Po pięciu miesiącach otrzymał do pomocy kapłana, innego franciszkanina, o. Hermana Karola Stępnia z Wilna. Ojciec Achilles pomagał materialnie wielu rodzinom, ubogim rozdawał chleb, dzielił się tym, co miał. W 1941 r. rozpoczęła się wojna rosyjsko-niemiecka. Proboszcz okazywał cierpiącym współczucie i niósł pociechę. Nie stawiał warunków w kwestii ofiar składanych z racji udzielanych sakramentów. Na plebanii w Pierszajach Niemcy zorganizowali posterunek żandarmerii. Dokonywali masowych aresztowań, poszukując partyzantów i kandydatów na roboty w Niemczech. O. Achilles zabiegał o uwolnienie uwięzionych: dzięki jego interwencji wielu zatrzymanych ocaliło życie. Ratował dzieci i dziewczęta, które miały być wywożone do niewolniczej pracy w III Rzeszy. W czerwcu 1943 r. w Iwieńcu i okolicach partyzanci z Armii Krajowej przeprowadzili skoordynowaną akcję na konwoje niemieckie kierowane na front wschodni. Niemcy w lipcu i sierpniu 1943 r. przeprowadzili odwetową operację “Hermann”, próbując ograniczyć działalność partyzantki na Kresach. Za cel wybrano mieszkańców wsi i małych miasteczek regionu. Zatrzymanych zamykano w stodołach, które następnie podpalano. W ten sposób Niemcy, w jednym powiecie wołożyńskim, spalili kilkanaście wiosek razem z mieszkańcami. 19 lipca 1943 r. niemieckie SS pojawiło się w Pierszajach. Na placu zebrano mieszkańców wsi (było ich ok. 200-300, w tym uciekinierzy z Iwieńca). Dwaj franciszkanie mogli się ukryć – miał ich do tego namawiać jeden z żandarmów niemieckich mieszkających na plebanii, praktykujący katolik; miał to także uczynić ich bezpośredni przełożony, gwardian z Iwieńca, o. Hilary Pracz-Praczyński. Początkowo Niemcy zamierzali zamordować wszystkich na miejscu, w Pierszajach. Przywieźli ze sobą kanistry z benzyną. Rozdzielili kobiety i mężczyzn (w wieku od 10 do 50 lat), po czym zagnali ich do dwóch szop. Do mężczyzn wkrótce dobrowolnie dołączyli dwaj franciszkanie. Niektórzy świadkowie podawali, że franciszkanie próbowali negocjować z Niemcami. Po prawie dwóch godzinach nadjechało trzech oficerów i rozkazali wyprowadzić zatrzymanych. Niemcy dokonali ponownej selekcji i zagnali wszystkich, pod bagnetami, do wsi Borowikowszczyzna koło Nowogródka. Franciszkanów oddzielono od pozostałych osób i wieczorem tego dnia zamordowano w pobliskiej stodole, którą następnie podpalono. W jednej z wersji przed podpaleniem gestapowcy zabili obu męczenników strzałem w głowę. Według innej franciszkanie mieli być najpierw okrutnie torturowani. Niemcy mieli im wyłupić oczy, wyrwać języki, obciąć nosy, uszy i ręce, na koniec krępując drutem. Rozweseleni mordercy, przebrani we franciszkańskie habity, z drwiną naśladując czynności Mszy św. i szydząc z kapłanów, wrócili do wsi. Następnego dnia mieszkańcy wioski zebrali zwęglone szczątki męczenników i złożyli je we wspólnej trumnie w mogile przy kościele w Pierszajach (dziś Białoruś). Tam też, w specjalnej złoconej trumience, spoczywają w kościele parafialnym do dziś. O. Achilles Puchała i o. Herman Stępień zostali beatyfikowani w grupie 108 męczenników II wojny światowej w dniu 13 czerwca 1999 r. w Warszawie przez papieża św. Jana Pawła II. |
_________________________________________________________________________
Błogosławiony Herman Stępień,
prezbiter i męczennik
Karol Stępień urodził się 21 października 1910 r. w biednej, robotniczej rodzinie w Łodzi. Był błyskotliwym, inteligentnym – choć niesfornym – dzieckiem. Z doskonałymi wynikami ukończył w Łodzi szkołę powszechną. Zgłosił się następnie do niższego seminarium duchownego franciszkanów we Lwowie; tam ukończył gimnazjum. W 1929 r. zapukał do nowicjatu franciszkanów konwentualnych w Łodzi-Łagiewnikach i przyjął zakonne imię Herman. Przełożeni nie widzieli przed nim przyszłości zakonnej; sprawiał kłopoty wychowawcze, radzono mu odejście z zakonu. Karol jednak się uparł. Został wysłany na studia do Rzymu. Tam w 1937 r. przyjął święcenia kapłańskie. Kontynuował studia we Lwowie. Po ukończeniu nauki podjął pracę jako wikariusz w Radomsku, a potem w Wilnie. Po wybuchu II wojny światowej, w pierwszej połowie 1940 r., abp Jałbrzykowski (ordynariusz wileński) wysłał o. Hermana do pomocy pełniącemu obowiązki proboszcza parafii św. Jerzego we wsi Pierszaje o. Achillesowi Puchale. W 1941 r. rozpoczęła się wojna rosyjsko-niemiecka. Proboszcz okazywał cierpiącym współczucie i niósł pociechę. Nie stawiał warunków w kwestii ofiar składanych z racji udzielanych sakramentów. Na plebanii w Pierszajach Niemcy zorganizowali posterunek żandarmerii. Dokonywali masowych aresztowań, poszukując partyzantów i kandydatów na roboty w Niemczech. O. Achilles zabiegał o uwolnienie uwięzionych: dzięki jego interwencji wielu zatrzymanych ocaliło życie. Ratował dzieci i dziewczęta, które miały być wywożone do niewolniczej pracy w III Rzeszy. W czerwcu 1943 r. w Iwieńcu i okolicach partyzanci z Armii Krajowej przeprowadzili skoordynowaną akcję na konwoje niemieckie kierowane na front wschodni. Niemcy w lipcu i sierpniu 1943 r. przeprowadzili odwetową operację “Hermann”, próbując ograniczyć działalność partyzantki na Kresach. Za cel wybrano mieszkańców wsi i małych miasteczek regionu. Zatrzymanych zamykano w stodołach, które następnie podpalano. W ten sposób Niemcy, w jednym powiecie wołożyńskim, spalili kilkanaście wiosek razem z mieszkańcami. 19 lipca 1943 r. niemieckie SS pojawiło się w Pierszajach. Na placu zebrano mieszkańców wsi (było ich ok. 200-300, w tym uciekinierzy z Iwieńca). Dwaj franciszkanie mogli się ukryć – miał ich do tego namawiać jeden z żandarmów niemieckich mieszkających na plebanii, praktykujący katolik; miał to także uczynić ich bezpośredni przełożony, gwardian z Iwieńca, o. Hilary Pracz-Praczyński. Początkowo Niemcy zamierzali zamordować wszystkich na miejscu, w Pierszajach. Przywieźli ze sobą kanistry z benzyną. Rozdzielili kobiety i mężczyzn (w wieku od 10 do 50 lat), po czym zagnali ich do dwóch szop. Do mężczyzn wkrótce dobrowolnie dołączyli dwaj franciszkanie. Niektórzy świadkowie podawali, że franciszkanie próbowali negocjować z Niemcami. Po prawie dwóch godzinach nadjechało trzech oficerów i rozkazali wyprowadzić zatrzymanych. Niemcy dokonali ponownej selekcji i zagnali wszystkich, pod bagnetami, do wsi Borowikowszczyzna koło Nowogródka. Franciszkanów oddzielono od pozostałych osób i wieczorem tego dnia zamordowano w pobliskiej stodole, którą następnie podpalono. Według jednej z wersji przed podpaleniem gestapowcy zabili obu męczenników strzałem w głowę. Według innej franciszkanie mieli być najpierw okrutnie torturowani. Niemcy mieli im wyłupić oczy, wyrwać języki, obciąć nosy, uszy i ręce, na koniec krępując drutem. Rozweseleni mordercy, przebrani we franciszkańskie habity, z drwiną naśladując czynności Mszy św. i szydząc z kapłanów, wrócili do wsi. Następnego dnia mieszkańcy wioski zebrali zwęglone szczątki męczenników i złożyli je we wspólnej trumnie w mogile przy kościele w Pierszajach (dziś Białoruś). Tam też, w specjalnej złoconej trumience, spoczywają w kościele parafialnym do dziś. O. Herman Stępień i o. Achilles Puchała zostali beatyfikowani w grupie 108 męczenników II wojny światowej w dniu 13 czerwca 1999 r. w Warszawie przez papieża św. Jana Pawła II. Herman jest jedną z dwóch pierwszych osób (oprócz o. Fidelisa Chojnackiego), i jak do tej pory jedynych, urodzonych w Łodzi i wyniesionych na ołtarze. Jego relikwie, poza Pierszajami, znajdują się także m.in. w łódzkiej parafii pw. Matki Bożej Anielskiej, prowadzonej przez franciszkanów. |
______________________________________________________________________________________________________________
18 lipca
Święty Szymon z Lipnicy, prezbiter
Zobacz także: • Święty Arnulf, męczennik • Święty Arnulf z Metzu, biskup • Święty Arnold Wyznawca • Święty Fryderyk z Utrechtu, biskup i męczennik |
Szymon urodził się około 1438-1440 r. w Lipnicy. Znane są nam imiona jego rodziców: Grzegorz i Anna. Nie znamy natomiast ich nazwisk. Ojciec był piekarzem. Fakt wysłania Szymona na studia uniwersyteckie wskazywałby na pewną zamożność rodziców, gdyż to suponuje także ukończenie szkół niższych. Jednak zamożność ta była względna, skoro w 1454 r. Szymon wpłacił do kasy Akademii Krakowskiej zaledwie 1 grosz, a więc zaledwie jedną czwartą już i tak skromnej rocznej opłaty. Zapisał się na wydział nauk wyzwolonych (artium). Był to wydział wstępny i najliczniej obstawiony, gdyż dawał przygotowanie do trzech wydziałów pozostałych i udzielał najogólniejszych wiadomości z zakresu siedmiu nauk wyzwolonych. Akademię Krakowską Szymon ukończył w roku 1457 tytułem bakałarza. W tym samym roku wstąpił wraz z dziesięcioma swoimi kolegami akademickimi do bernardynów, których cztery lata wcześniej sprowadził do Polski i założył ich pierwszy klasztor w Krakowie św. Jan Kapistran. Niewykluczone, że Szymon widział go i słuchał osobiście, kiedy Jan przez osiem miesięcy przebywał w Krakowie na zaproszenie króla Kazimierza Jagiellończyka. Po roku nowicjatu Szymon złożył śluby zakonne (1458). W Krakowie odbywał swoje studia teologiczne i po roku 1460 otrzymał święcenia kapłańskie. Szymon musiał wyróżniać się cnotą, wiedzą i powagą, skoro już w roku 1465 – w kilka lat po święceniach – został wybrany gwardianem konwentu w Tarnowie. Z tego powodu wziął udział w kapitule prowincji w Krakowie. W dwa lata później pełnił w Krakowie urząd kaznodziei. Urząd ten w zakonie franciszkańskim był zawsze w wysokim poważaniu. Wybierano na to stanowisko wyjątkowo zdolnych zakonników. Według relacji, jakie nam pozostawiły źródła, Szymon był nie tylko kaznodzieją z urzędu, ale przede wszystkim z powołania. Obowiązek ten miał sprawować przez kilkanaście lat, bo aż do śmierci (1467-1482). Szymon był nie tylko kaznodzieją zakonnym, ale przede wszystkim katedralnym. Dotąd ten zaszczytny i odpowiedzialny urząd pełnili wyłącznie dominikanie i profesorowie teologii Akademii Krakowskiej. Szymon był pierwszym, który przełamał tę tradycję jako bernardyn. Kazania w katedrze wygłaszano do elity umysłowej Krakowa w języku łacińskim. To dowodzi, że Szymon doskonale opanował ten język. O wielkiej powadze, jaką się cieszył Szymon wśród swoich współbraci, świadczy i to, że został wybrany wraz z kilkunastoma innymi bernardynami delegatem prowincji polskiej, aby uczestniczył w uroczystościach przeniesienia relikwii św. Bernardyna do nowego kościoła wystawionego ku jego czci w Akwilei (1472). W roku 1474 został wybrany na kapitule prowincji dyskretem, czyli delegatem na kapitułę generalną do Pawii. Wyruszył na nią wraz z ówczesnym prowincjałem Chryzostomem z Ponieca i gwardianem z Krakowa, Marianem z Jeziorka. Przez pewien czas Szymon pełnił także funkcję komisarza prowincjała i w jego imieniu wizytował niektóre konwenty prowincji. Poważnym wydarzeniem w jego życiu była pielgrzymka do Ziemi Świętej (1478/1479). Odbył ją korzystając z okazji, że był uczestnikiem kapituły generalnej w Pawii. Stamtąd udał się do ziemi Chrystusa Pana. W zakonie odznaczał się surowością życia, nabożeństwem do Najświętszego Sakramentu i Matki Bożej. Umarł posługując chorym podczas zarazy w Krakowie 18 lipca 1482 r. Pogrzeb odbył się w tym samym dniu w godzinach wieczornych. Ciało pochowano w kościele klasztornym pod wielkim ołtarzem, umieszczając je wraz ze szczątkami Tymoteusza i Bernardyna, zmarłych w opinii świętości. W 1488 r. bł. Władysław z Gielniowa, sprawujący wówczas funkcję prowincjała, na podstawie specjalnego breve papieża Innocentego VIII dokonał przeniesienia relikwii Szymona do osobnej kaplicy kościoła, co było wówczas uważane za formalną beatyfikację. Odtąd bowiem można było słudze Bożemu oddawać cześć publiczną. Grobowiec Szymona nawiedzali liczni pielgrzymi, a nagromadzone wota były dowodem jego skutecznego orędownictwa. Zaraz po jego śmierci miało miejsce aż 377 cudownych uzdrowień i łask. Długie zabiegi o formalną beatyfikację doszły do skutku. 24 lutego 1685 roku bł. Innocenty XI ogłosił dekret beatyfikacyjny. Dnia 3 czerwca 2007 r. papież Benedykt XVI kanonizował Szymona z Lipnicy.W ikonografii św. Szymon przedstawiany jest jako głoszący kazanie. |
_____________________________________________________________________________
Świeżo malowany święty – św. Szymon z Lipnicy
***
Rozsypał rozpalone do czerwoności węgle i kazał stąpać po nich mnichom. Jego płomienne kazania przyciągały do krakowskich bernardynów tłumy. Sądzony był przez kapitułę krakowską za… nadużywanie imienia Jezus.
Na bruku rozżarzyły się rozpalone do czerwoności węgle. Szymon z Lipnicy uśmiechnął się do bernardyńskich nowicjuszy: Przejdźcie po nich. Chcę sprawdzić wasze posłuszeństwo. Polecenie wydało się absurdalne, a jednak nowicjusze zaryzykowali. Wbrew zdrowemu rozsądkowi maszerowali boso po ogniu. Ku ich ogromnemu zaskoczeniu nie parzył ich. Posłuszeństwo zatriumfowało.
Studia za jeden grosz
O tej próbie ognia pisze w swej kronice Jan z Komorowa. Dokument zawiera świadectwa zakonników przechodzących tę trudną lekcję. Innym razem Szymon wręczył zaskoczonym nowicjuszom młodziutkie sadzonki dębów i kazał im je zasadzić… korzeniami go góry. Znów trudna próba posłuszeństwa. – Dziś śmieszą nas takie obrazki. A podobne historie zdarzały się często w średniowiecznych klasztorach. Widzimy je już u ojców pustyni. Rozżarzone węgle to metafora doskonałego posłuszeństwa. Nie jest ważne, co się robi, ale to, że ktoś o to poprosił. A dzisiaj? Dzisiejsze posłuszeństwo jest logiczne. Jesteśmy zbyt logiczni – uśmiecha się o. Cyprian Moryc, bernardyn, który oprowadza nas po krakowskim klasztorze. To tu, u stóp Wawelu, przed wiekami modlił się Szymon z Lipnicy.
Urodził się w miejscowości, która słynie z długich palm. Nie, nie chodzi francuską Riwierę, ale o palmy wielkanocne. Niedaleko Bochni leży Lipnica Murowana. To tu około 1438 r. przyszedł na świat Szymon. Nie znamy nazwiska jego rodziców – lipnickiego piekarza Grzegorza i Anny. Niewiele wiemy o dzieciństwie świętego. Wiemy, że w 1454 r. Szymon został żakiem. Kroniki wspominają, że wpłacił do kasy Akademii Krakowskiej 1 grosz, a więc zaledwie jedną czwartą i tak skromnej rocznej opłaty. Był świetnym studentem. Z pasją zgłębiał nauki na wydziale nauk wyzwolonych (artium). I być może wybrałby drogę kariery naukowej, gdyby nie pewne spotkanie…
Krew na rynku
Tłum na krakowskim rynku nie mógł wyjść z podziwu. Na środku jakiś włoski zakonnik głosił płomienne kazanie, wzywając głośno ludzi do pokuty. Jego oczy płonęły. To Jan Kapistran, wierny uczeń św. Bernardyna ze Sieny, wielkiego reformatora zakonu franciszkańskiego. Do Polski przybył na zaproszenie Kazimierza Jagiellończyka i zatrzymał się tu na 8 miesięcy. Po śmierci Bernardyna nie rozstawał się z jego relikwiami (wszędzie woził ampułki z jego krwią). Na zakończenie kazania na krakowskim rynku zaczął nimi błogosławić krakusów. Wielu chorych odzyskało wówczas zdrowie. Nie wiemy, czy młodziutki żak Szymon z Lipnicy spotkał charyzmatycznego Włocha, na pewno jednak zetknął się z jego naukami. Po ukończeniu akademii Szymon wstąpił do niedawno założonego zgromadzenia bernardynów. Nie on sam: – Po płomiennych kazaniach Kapistrana mogła ich przyjść do nowicjatu nawet setka – opowiada o. Cyprian.
Po święceniach kapłańskich w 1460 roku Szymon został przełożonym klasztoru w Tarnowie, a gdy wrócił do grodu Kraka, wybrano go na kaznodzieję katedralnego. Był to nie lada zaszczyt. Młody bernardyn przerwał monopol dominikanów na kazania na Wawelu – śmieje się o. Moryc. Swymi wygłaszanymi po łacinie homiliami porwał sporą część elity intelektualnej Krakowa. Zapamiętano go jako wielkiego kaznodzieję i porównywano do samego Bernardyna ze Sieny. Podobnie jak on miał ogromne nabożeństwo do imienia Jezus. W kaplicy kościoła bernardynów na ogromnym witrażu Józefa Mehoffera Szymon z Lipnicy krzyczy: Jezus! Jezus! Jezus!
Dół z robactwem i nadużywanie imienia
– Jego kazania były bardzo żarliwe, wręcz teatralne, przerywane różnymi aklamacjami i trzykrotnym zawołaniem imienia Jezus. To było tak szokujące, że Szymona zawleczono przed sąd kościelny. Sądziła go kapituła krakowska za… nadużywanie imienia Jezus. Udało mu się jednak wybronić i został uniewinniony – śmieje się o. Cyprian. Więcej, skruszeni sędziowie gorąco poprosili go o modlitwę. Szymon żył niezwykle surowo. W ogrodzie bernardyńskim, który znakomicie zachował się do dziś, był spory dół na śmieci, pełen odpadków i robactwa. Bracia widywali Szymona, który często spędzał w nim noc.
Sam święty nazywał ten dół swoim „czyśćcem”. Kochał Maryję. Nawet na drzwiach swojej celi napisał: Ty, który będziesz tutaj mieszkał, pamiętaj, by zawsze czcić Maryję. – Miał charyzmat życia ukrytego. Wychodził przede wszystkim po to, by głosić kazania i spowiadać. Jak ojcowie pustyni, wyczuwał, kto przychodzi jedynie z ciekawości – opowiada o. Cyprian. Kiedyś przyszła do Szymona wpływowa niewiasta ze znakomitego rodu. Wiedziała, że święty niechętnie schodzi ze swej celi, powiedziała więc: przyszłam się wyspowiadać. Brat zakonny popędził po mnicha z Lipnicy. Ten jednak odmówił zejścia na furtę. Zniecierpliwiona kobieta nalegała. Mnich zszedł i… nie pokazując się jej, wyspowiadał ją przez drzwi. „Wielu magnatów za zaszczyt sobie poczytuje rozmowę ze mną, ten zaś ojciec nie chce ze mną mówić ani swej osoby ukazać” – fuknęła obrażona szlachcianka. – To nie był kaprys odludka – wyjaśnia o. Moryc. – To było głębokie rozeznanie duchowe: Szymon wiedział, kto naprawdę potrzebuje łaski, a kto przychodzi przygnany zwykłą ciekawością.
Dżuma
Chronimy się przed upałem w chłodnym wnętrzu kościoła krakowskich bernardynów. W kaplicy Szymona z Lipnicy Józef Pytel starannie maluje napis: Święty Szymon. Odrywa pędzel ze srebrną farbą i opowiada: – Pochodzę z miejscowości obok Lipnicy. Opowiadano, że kiedyś przechodził przez nią Szymon i obrzucono go kamieniami i błotem. Święty odwrócił się i powiedział: dlatego, że tak postąpiliście, bardzo długo nie będziecie mieli kapłana. I rzeczywiście tak było. Przed nami wielki sarkofag ze szczątkami świętego. Zmarł, posługując chorym podczas zarazy dżumy w Krakowie 18 lipca 1482 r. W XV wieku morowe zarazy często nawiedzały polskie miasta, dziesiątkując mieszkańców. Każdego dnia umierało od 40 do 50 ludzi.
Przed jedną z epidemii uciekł z Krakowa sam król Kazimierz Jagiellończyk. W czasie zarazy w 1482 r. Szymon nie opuścił Krakowa. Wyszedł na ulice, posługując chorym i udzielając im sakramentów. Więcej: prosił Boga, by pozwolił mu umrzeć w czasie trwania zarazy. Bóg wysłuchał tej prośby. Po kazaniu w oktawę święta Nawiedzenia Matki Bożej na ciele mnicha pojawił się czerwony wrzód. Następnego dnia nabrał już koloru czarnego. Po sześciu dniach Szymon zmarł. Przed śmiercią gorąco prosił infirmarza, by pochował go pod progiem kościoła, ale kiedy brat przypomniał sobie o tym, było już za późno: ciało Szymona spoczywało w centralnym miejscu świątyni. Później przeniesiono je do osobnej kaplicy, gdzie spoczywa do dziś.
Cudownie uzdrowieni
Szymon zmarł w opinii świętości, więc niebawem do jego grobu zaczęli szturmować ludzie. Kroniki wspominają kobietę opiekującą się umierającymi na dżumę. Widząc trzech bliskich śmierci kleryków, poleciła ich opiece mnicha z Lipnicy. Niebawem zdrowi jak rydze sami pobiegli do grobu Szymona, by podziękować za otrzymaną łaskę. Wiadomość obiegła lotem błyskawicy gród Kraka. Tuż po śmierci mnicha zanotowano aż 377 cudownych uzdrowień i łask. – Zachowało się sporo podziękowań od kobiet, które miały trudności z donoszeniem ciąży, a nawet od tych, których dziecko zostało martwo urodzone, a następnie ożyło – opowiada o. Wiesław Murawiec, wicepostulator sprawy kanonizacyjnej Szymona.
Wychodzimy z chłodnego prezbiterium. Zdziwieni podchodzimy do obsypanego kwiatami konfesjonału. Tu przez lata spowiadał o. Wiktoryn Swajda. Krakowski bernardyn zmarł trzynaście lat temu, ale do konfesjonału, w którym siedział, ludzie przynoszą codziennie świeże kwiaty. W grubych murach klasztoru bernardynów wielu mnichów do dziś powtarza za Szymonem z Lipnicy: Jezus, Jezus, Jezus.
Marcin Jakimowicz/wiara.pl
__________________________________________________________________________________
Rozżarzone węgle
Sądzono go za nadużywanie imienia Jezus. Zaprosił nowicjuszy do stąpania po rozpalonych do czerwoności węglach. Swymi homiliami Szymon z Lipnicy porwał elitę intelektualną Krakowa, a gdy wybuchła dżuma, wyszedł na ulice, by opatrywać chorych.
Gdy odwiedziłem przed piętnastu laty jasny bernardyński klasztor, który przykucnął u stóp potężnego Wawelu, bracia przemalowywali właśnie napis: „Błogosławiony Szymon z Lipnicy” na „Święty…”. Bernardyn pochodzący z polskiego „Las Palmas”, słynącego z potężnych wielkanocnych palm, był jedną z najważniejszych postaci franciszkańskiego przebudzenia nad Wisłą.
„Tylko Jego imię zawiera Obecność, którą oznacza” – czytamy w Katechizmie Kościoła Katolickiego. Dostojewski pisał, że Ojciec wypowiedział najpiękniejsze słowo, które będzie trwało wieczność: Jezus. Dziś doskonale o tym wiemy, ale w XV wieku było to rewolucyjne twierdzenie. Na mieniącym się feerią barw witrażu Józefa Mehoffera św. Szymon woła: „Jezus! Jezus! Jezus!”. Swe żarliwe kazania przerywał on trzykrotnym przywołaniem „Imienia ponad wszelkie imię”. Kapituła krakowska sądziła go nawet za… nadużywanie imienia Syna Bożego. Został uniewinniony. Ten pobożny nawyk przejął od swych mistrzów. Homilie wielkiego reformatora zakonu, Bernardyna ze Sieny, przypominały teatralne spektakle. Często wzywał imienia „Jezus”, z czego… musiał się tłumaczyć przed papieżami Marcinem V (1426) i Eugeniuszem IV (1431). Podobne problemy z oskarżeniami o „nadużywanie Imienia” miał jego uczeń Jan Kapistran. Gdy nauczał na krakowskim rynku, ludzie siedzieli nawet na dachach. Głosił płomienne kazania, wzywając wiernych do pokuty. Bernardyni z tęsknotą opowiadają, że po jednym kazaniu charyzmatycznego Włocha do nowicjatu braci obserwantów wstąpiła aż setka Polaków. W ich ślady poszedł Szymon z Lipnicy.
Urodził się około 1438 r. W 1454 r. został żakiem Akademii Krakowskiej. Zgłębiał nauki na wydziale nauk wyzwolonych i być może wybrałby drogę kariery uniwersyteckiej, gdyby nie spotkanie z Kapistranem. Szymon wstąpił do młodziutkiego zgromadzenia obserwantów (nad Wisłą zwanych bernardynami), a po święceniach został kaznodzieją w katedrze na Wawelu. Był to nie lada zaszczyt. Swymi homiliami porwał sporą część elity Krakowa. Żył niezwykle surowo. Bernardyni widywali go, jak podczas postów spędzał noc w dole pełnym śmieci i robactwa. Nazywał to miejsce swym „czyśćcem”. „Posłuszeństwo to najkrótsza droga do nieba” – zapewniał św. Filip Nereusz. Szymon doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Pewnego dnia – wspomina w kronice Jan z Komorowa – zaprosił nowicjuszy do stąpania po rozpalonych do czerwoności węglach. Zaryzykowali i pomaszerowali boso po ogniu, który ku ich zdumieniu nie parzył stóp. Innym razem Szymon wręczył zaskoczonym nowicjuszom sadzonki dębów i kazał je sadzić… korzeniami do góry.
Zmarł 18 lipca 1482 r., posługując podczas dżumy, która pustoszyła Kraków. Wyszedł na ulice, by opatrywać chorych i udzielać im sakramentów. Tuż po śmierci bernardyna przy jego grobie miało miejsce aż 377 cudownych uzdrowień.
Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny
_________________________________________________________________________
Szymon z Lipnicy i wielka epidemia
***
Płomienny kaznodzieja i gorliwy duszpasterz odszedł do Pana służąc zarażonym podczas epidemii jaka wybuchła w Krakowie w 1482 r. Śmierć nie oddzieliła go od potrzebujących. Wręcz przeciwnie – na skutek modlitwy za jego wstawiennictwem, cudownie uzdrowionych zostało pomiędzy 150 a 377 osób. Stało się to przyczyną szybkiego rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego.
Epidemia nad Wisłą
Zanim wynaleziono silnik spalinowy, a pierwsze cząsteczki dwutlenku węgla pochodzące z przemysłu dostały się do atmosfery, na świecie dochodziło do wielu naturalnych anomalii pogodowych. Połowa XV wieku w Europie środkowej charakteryzowała się występowaniem na przemian susz i powodzi, fal mrozów i gorąca. Były okresy, kiedy przez Wisłę można było przejechać konno. Taka sytuacja stanowiła doskonały grunt do wylęgnięcia się wielu rodzajów epidemii i chorób. Wtedy to najprawdopodobniej z Węgier dotarła do Krakowa cholera, nazwana przez ówczesnych pestis furiosa – wściekła zaraza.
Panika ogarnęła miasto. W obawie o swoje życie stolicę opuścił król Kazimierz Jagiellończyk, co majętniejsi uciekali z miasta, a pozostałych ogarnął taki strach, że zostawiali swoich bliskich zmarłych bez pogrzebu. Epidemia zebrała obfite żniwo, zabijając ok. 1414 osób (12 proc. krakowian!).
Pośród tragedii jednak jaśniała postać bernardyna Szymona z Lipnicy, który nie zważając na niebezpieczeństwa rzucił się na pomoc potrzebującym.
Czas jubileuszu
Krakowski zakonnik wraz z współbraćmi otaczali chorych opieką i dobrym słowem, zanosili im Komunię Świętą, spowiadali, odprawiali Msze Święte i głosili podnoszące na duchu kazania. Szymon z Lipnicy doskonale uosabiał połączone w harmonii cnoty intelektu i siły woli. Jako wykształcony na Akademii Krakowskiej człowiek, należał do ówczesnej inteligencji; dostąpił nawet zaszczytu sprawowania funkcji królewskiego kaznodziei w Katedrze Wawelskiej. Zajmował się też przepisywaniem starych ksiąg i nie rezygnował z pogłębiania swojej wiedzy. Wzorował się na najwybitniejszych ówczesnych kaznodziejach, św. Bernardynie ze Sieny i św. Janie Kapistranie.
Jednocześnie nie zaniedbywał posługi duszpasterskiej. Jeszcze w 1473 po raz pierwszy pomagał chorym podczas krótkotrwałej zarazy, jednak prawdziwe świadectwo swojej wiary dał dziesięć lat później. Podczas kolejnej epidemii chodził po domach wyszukując chorych i umierających, opiekował się nimi zmieniając opatrunki, karmiąc, udzielając sakramentów Pokuty i Eucharystii. Pozostawione czy też porzucone przez najbliższych ciała zmarłych – grzebał, przywracając im właściwą godność.
Czas zarazy Szymon nazywał „jubileuszem” oraz okresami „nawiedzenia”, dzięki którym człowiek dostępuje niesamowitej sposobności do nawrócenia. Pragnął umrzeć podczas posługi w trakcie jednego z takich „jubileuszy”. Jego marzenie spełniło się w 1482 r.
Śmierć i początek świętości
Po wygłoszeniu kazania w oktawie święta Nawiedzenia Matki Bożej Szymon zauważył na swoim ciele pierwsze oznaki choroby. Na łopatce pojawił się zwiastujący najgorsze wrzód – duchowny już wiedział, że wkrótce umrze, a mimo to do końca posługiwał chorym i zarażonym. Zmarł po sześciu dniach choroby, w opinii świętości i otoczony współbraćmi. Świadkowie wspominali jak z pokojem na twarzy odchodził wpatrzony w Chrystusowy krzyż. Na sam koniec dał świadectwo niesamowitej pokory – poprosił o pochowanie w progu kościoła, tak by ludzie wstępujący do świątyni po nim deptali. Umierał z modlitwą na ustach: „Przyjdź, o słodki Zbawicielu, wywiedź moją duszę z więzów ciała, a zaprowadź ją na niebieskie gody. Pragnę rozstać się ze światem, a połączyć się z Tobą, o Chryste Jezu”.
Śmierć, bynajmniej, nie była końcem jego posługi…
Cuda, cuda ogłaszają!
Ciało Szymona pochowano wraz z 25 współbraćmi pod ołtarzem w kościele oo. Bernardynów na Stradomiu. Ze względu na coraz większy kult, bardzo szybko przeniesiono je do bocznej kaplicy. Jeszcze przed końcem 1482 r., za przyczyną modlitw za wstawiennictwem niedawno zmarłego kapłana, potwierdzono około 150 uzdrowień z ciężkich i beznadziejnych przypadków choroby. Łączna liczba cudów przypisywanych wstawiennictwu Szymona z Lipnicy osiągnęła 377. Szczególnych łask dostępowały kobiety mające problemy z urodzeniem dziecka.
W związku z kultem zmarłego w opinii świętości bernardyna, ówczesny prowincjał bł. Władysław z Gielniowa sporządził dokumentację do procesu beatyfikacyjnego. Ostatecznie, Szymon z Lipnicy został beatyfikowany przez papieża Innocentego XI 24 lutego 1685 r., potwierdzając autentyczność kultu. Rozpoczęto przygotowania do procesu kanonizacyjnego.
Na skutek problemów natury politycznej, proces wznowiono dopiero w 1948 r. W 2005 papież Benedykt XVI wydał dekret o uznaniu cudownego uzdrowienia, przypisywanego wstawiennictwu bł. Szymona, jakie miało miejsce w Krakowie w 1943. Uzdrowiona została wtedy Maria Piątek, krakowska farmaceutka chora na zator mózgowy (była sparaliżowana i pozbawiona mowy). Uroczystej kanonizacji Szymona z Lipnicy dokonano 3 czerwca 2007 r.
źródła: przewodnik-katolicki.pl / liturgia.pl / diecezja.pl / kraków.maszemiasto.pl / gazetakrakowska.pl
Piotr Relich/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
17 lipca
Błogosławione dziewice i męczennice
Teresa od św. Augustyna i Towarzyszki
Zobacz także: • Święty Aleksy, wyznawca • Błogosławiony Paweł Piotr Gojdič, biskup • Święty Leon IV, papież |
Podczas rewolucji francuskiej władze zamknęły w 1792 r. klasztor sióstr karmelitanek w Compiègne. 14 września 1792 r. zakonnice opuściły klasztor i założyły świeckie ubrania. Podzieliły się na 4 grupy mieszkające w niezbyt odległych od siebie domach. Przez kolejne 2 lata żyły w nich, przestrzegając – w miarę możliwości – zasad życia zakonnego. W 1794 r. oskarżono je o życie we wspólnocie zakonnej. Zostały aresztowane 22 czerwca i uwięzione w byłym klasztorze wizytek. 12 lipca przewieziono je do więzienia Conciergerie w Paryżu, a 5 dni później skazano na śmierć. Zostały zgilotynowane 17 lipca 1794 r. na Place du Trône Renversé (obecnie Place de la Nation). Idąc na gilotynę, śpiewały Salve Regina. Jako ostatnią stracono matkę przełożoną, która umacniała siostry. Ciała zakonnic wrzucono do dołu z piaskiem na paryskim cmentarzu Picpus, w którym w późniejszym czasie doliczono się 1298 ofiar terroru rewolucji. Nie było więc szans na odnalezienie relikwii karmelitanek. Były one pierwszymi ofiarami terroru rewolucji francuskiej, wobec których rozpoczęto proces beatyfikacyjny; jako pierwsze męczennice rewolucji francuskiej zostały beatyfikowane 27 maja 1906 r. przez Piusa X. |
______________________________________________________________________
Francuska Golgota męczenników czasu rewolucji
***
Ocenia się, że podczas rewolucji we Francji życie za wiarę oddało około trzech tysięcy katolickich kapłanów. Wśród nich zamordowani 2 września 1792 r. franciszkanin o. Jan Franciszek Burte, gwardian stołecznego klasztoru oraz jego zakonny współbrat, Seweryn Jerzy Girault, kapelan paryskich sióstr zakonnych. Rewolucja stawiała sobie za cel stworzenie „nowej Francji” i „nowego człowieka”. Każdego, kto nie mieścił się w „republikańskich wymiarach”, przykrawała do nich gilotyna.
Antychrześcijańskie oblicze rewolucji francuskiej objawiło się na dwa sposoby: w aspekcie destruktywnym (czyli polityce wymierzonej w Kościół katolicki i duchowieństwo, a także niszczeniu symboli chrześcijaństwa w sferze publicznej, w tym kościołów) oraz w aspekcie twórczym, o wiele groźniejszym – jak zauważył Józef de Maistre – od tego pierwszego (czyli tym, co na gruzach chrześcijańskiej Francji rewolucjoniści chcieli zbudować). Oba aspekty łączyło przeświadczenie zaczerpnięte z ateistycznego dziedzictwa Woltera, iż należy wymazać tę niegodziwość, czyli – wedle „patriarchy oświecenia” – chrześcijaństwo.
Uczniowie de Sade’a
Tak, obywatele, religia jest nie do pogodzenia z ustrojem wolności, czujecie to tak samo jak ja. Nigdy wolny człowiek nie pochyli głowy przed bogami chrześcijaństwa; nigdy jego dogmaty, rytuały, tajemnice, moralność nie będą mogły odpowiadać republikaninowi… Oddajcie nam pogańskich bogów! Chętnie będziemy czcić Jowisza, Herkulesa czy Pallas Atenę, ale nie chcemy więcej tego baśniowego stwórcy świata. (…) Nie chcemy więcej tego Boga nieogarnionego, który wszystko ponoć napełnia – takimi słowy zagrzewał rewolucjonistów do kontynuowania antychrześcijańskiej polityki we Francji markiz de Sade – znany zboczeniec seksualny, który zresztą z racji swego zboczenia został na prośbę własnej rodziny osadzony na jakiś czas w Bastylii. W tym kontekście jej zburzenie nabiera całkiem nowego znaczenia.
Gdy de Sade wypowiadał te słowa, już od ponad pięciu lat trwała rewolucyjna polityka wymierzona we Francję jako „pierworodną córę Kościoła”. W pierwszej kolejności uderzono bowiem właśnie w Kościół. Już w roku 1789 skonfiskowano wszystkie należące doń majątki, które podobnie jak w szesnastowiecznej Anglii stały się początkiem fortun nowej, republikańskiej arystokracji. W lutym 1790 roku rewolucyjne Zgromadzenie Narodowe zadekretowało zniesienie wszystkich zakonów we Francji, a 15 sierpnia 1791 roku (nieprzypadkowo wybrano dzień wielkiego święta kościelnego) zakazano księżom noszenia sutann. We wrześniu 1793 roku – w apogeum szalejącego wówczas jakobińskiego terroru – uchwalono „prawo podejrzanych”, otwierające możliwość zgilotynowania osoby także za żywienie arystokratycznych sympatii; te ostatnie mogły oznaczać również uczestnictwo we Mszy Świętej odprawianej w prywatnych mieszkaniach przez tzw. niezaprzysiężonych księży, czyli tych, którzy nie złożyli przysięgi na wierność tzw. konstytucji cywilnej kleru.
Ten akt prawny, uchwalony w lipcu 1790 roku, stanowił faktyczne wypowiedzenie wojny Kościołowi we Francji i Rzymowi. Anglikanin, Edmund Burke, komentujący na gorąco uchwalenie owej ustawy na kartach swoich Rozważań o rewolucji we Francji, pisał: Wydaje mi się, że ten nowy ustrój kościelny ma być tylko przejściową i przygotowawczą fazą prowadzącą do całkowitego wyrugowania wszystkich form religii chrześcijańskiej, gdy tylko umysły ludzi zostaną przygotowane do zadania jej ostatniego ciosu za sprawą urzeczywistnienia planu otoczenia jej kapłanów powszechną pogardą. Ludzie, którzy nie chcą wierzyć, że filozoficzni fanatycy kierujący tą akcją od dawna ją planowali, nie mają pojęcia o ich charakterach i poczynaniach.
Ojciec europejskiego konserwatyzmu nie pomylił się w niczym. Konstytucja cywilna kleru była bowiem próbą ustanowienia we Francji schizmatyckiego wobec Rzymu Kościoła. Z katolickich duchownych czyniła funkcjonariuszy państwowych wybieranych (w tym biskupi) przez wszystkich obywateli danego departamentu (obszar diecezji przykrojono do granic administracyjnych) – również ateistów. 10 marca 1791 roku tę uzurpację rewolucyjnego państwa oficjalnie odrzucił i potępił papież Pius VI. Król Ludwik XVI, chociaż podpisał dokument, traktował go jak kroplę przelewającą kielich goryczy – o czym poinformował w liście pozostawionym na krótko przed nieudaną ucieczką z Paryża.
Konstytucja cywilna kleru okazała się przełomowa również dlatego, że dostarczyła pretekstu dla rozpętania kolejnej spirali przemocy przeciw duchowieństwu, które nie przysięgając na nią dochowywało wierności widzialnej Głowie Kościoła. 27 maja 1792 roku zadekretowano więc deportację do kolonii wszystkich duchownych odmawiających zaprzysiężenia. Jednak już 18 marca 1793 roku Republika poszła dalej i uchwaliła dla odmawiających zaprzysiężenia karę śmierci. Taka sama kara spotkać miała również świeckich, którzy udzielali schronienia kapłanom niezaprzysiężonym lub uczestniczyli w nabożeństwach przez nich odprawianych bądź korzystali z udzielanych przez nich sakramentów. Jak mówił w roku 1793 „kat Lyonu”, jakobiński komisarz Chalier, księża są jedyną przyczyną nieszczęść we Francji. Rewolucja, która jest triumfem oświecenia, tylko z obrzydzeniem może spoglądać na zbyt długą agonię zgrai tych niegodziwców.
Męczennicy czasów rewolucji
Ocenia się, że podczas rewolucji we Francji życie za wiarę oddało około trzech tysięcy katolickich kapłanów. W roku 1793 w aktach orleańskiego Trybunału Rewolucyjnego, dotyczących osoby jednego z owych męczenników – ks. Juliena d’Herville, niezaprzysiężonego jezuity – zapisano między innymi, że znaleziono przy nim wszystkie środki dla uprawiania fanatyzmu i przesądu: szkaplerz z dwoma medalikami, małe okrągłe pudełko z zaczarowanym chlebem [chodzi o konsekrowane hostie – przyp. aut.], taśmę, na której był przyczepiony duży krzyż ze srebra, serce wykonane ze srebra oraz kryształowy relikwiarz.
Danton namawiał swoich kolegów z rewolucyjnego Konwentu, by wszystkich „opornych księży” załadować na barki i wyrzucić na jakiejś plaży we Włoszech, ojczyźnie fanatyzmu. W końcu jednak wybrano mordercze tropiki Gujany Francuskiej, która stała się miejscem zesłania i męczeństwa niezaprzysiężonych. Przez ponad pół roku (od końca roku 1793) takiego losu oczekiwało na barkach zacumowanych u wejścia do portu w Bordeaux ponad ośmiuset księży. Stłoczeni w nieludzkich warunkach, pozbawieni żywności, lekarstw i elementarnych warunków ludzkiej egzystencji, czekali na wypłynięcie na ocean. W tych okolicznościach spośród 829 księży zmarło aż 547. Trwali jednak w owych katuszach do końca, wspólnie się modląc i nawzajem spowiadając.
1 października 1995 roku papież Jan Paweł II beatyfikował sześćdziesięciu czterech z nich, bo jak sam podkreślił w homilii beatyfikacyjnej, na dnie udręki zachowali ducha przebaczenia. Jedność wiary i jedność ojczyzny uznali za sprawę ważniejszą niż wszystko inne.
Martyrologium Kościoła francuskiego czasów rewolucji, sporządzane przez Jana Pawła II, bynajmniej się na tym nie kończy. W lutym 1984 roku beatyfikował on 99 męczenników z Angers – ofiary krwawej pacyfikacji Wandei przez władze Republiki. Do chwały ołtarzy wyniesiono wówczas jedenastu księży i trzy zakonnice. Papież z Polski kontynuował w tym względzie dzieło swoich poprzedników na Stolicy Piotrowej. W roku 1906 bowiem św. Pius X beatyfikował szesnaście karmelitanek z Compiegne straconych w apogeum dechrystianizacyjnych działań władz republikańskich (1793-1794). Wiezione na miejsce stracenia bydlęcymi wozami wszystkie śpiewały Miserere i Salve Regina (Witaj Królowo Niebios). Ujrzawszy szafot, odśpiewały Veni Creator (Przybądź Duchu Święty) i na głos odnowiły swoje przyrzeczenia chrzcielne i śluby zakonne.
Osobną grupę wśród męczenników czasów francuskiej rewolucji stanowią świeccy posyłani na szafot za miłosierdzie okazane duchownym (poprzez udzielenie im schronienia we własnym domu). Część z nich doczekała się oficjalnego uznania swej chwały męczeństwa przez Kościół (jak męczennicy z Angers), większość jednak to święci bezimienni.
Niektórych jednak znamy, jak na przykład osiemdziesięcioletnią wdowę, Annę Leblanc i jej sześćdziesięcioletnią córkę, Anastazję, skazane na śmierć 1 lipca 1794 w Morlaix. Ich zbrodnią było przechowywanie w domu ściganego księdza, Augustina Clecha z diecezji Tregnier. Maria Gimet, robotnica z Bordeaux, natomiast, z pomocą Marii Bouquier (pracowała jako służąca) ukrywała w swoim mieszkaniu trzech księży: Jeana Molinier z diecezji Cahors, Louisa Soury z diecezji Limoges oraz Jeana Lafond de Villefumade z diecezji Perigueux. W uzasadnieniu wyroku śmierci dla owych kobiet czytamy, iż podzielały kontrrewolucyjne uczucia niezaprzysiężonych księży, (…) chlubiły się, że ich ukrywały oraz kilkakrotnie powtarzały, że lepiej być posłusznym prawu Bożemu niż prawu ludzkiemu. Nie znaleziono żadnych okoliczności łagodzących (na przykład w postaci plebejskiego pochodzenia oskarżonych).
Zniszczyć papieski Rzym!
Osobno omówić należy wrogie akty rewolucyjnego państwa (czy to Republiki, czy wywodzącego się z „ideałów roku 1789” Pierwszego Cesarstwa) wymierzone w Stolicę Apostolską i kolejnych papieży. Już w roku 1790 zaanektowano należący do papiestwa Awinion. Uchwalona w tym samym roku cywilna konstytucja kleru była niczym innym jak wypowiedzeniem wojny papieżowi. Od słów do czynów Republika przeszła w roku 1796, z chwilą błyskotliwej ofensywy generała Bonapartego w Italii. Dwa lata później, 1 lutego 1798 roku, wojska francuskie pod dowództwem generała Berthiera zajęły papieski Rzym. Wkrótce też „lud rzymski” (czytaj: co bardziej aktywni członkowie lóż wolnomularskich) „spontanicznie” (pod czujną obserwacją przybyłych zza Alp zaprzyjaźnionych wojsk) ogłosił powstanie Republiki Rzymskiej, znosząc w ten sposób istniejące od ponad tysiąca lat Państwo Kościelne. Aby dotkliwiej upokorzyć papieża, decyzję tę promulgowano 15 lutego 1798 roku, w rocznicę jego wyboru na Stolicę Piotrową.
Ponad osiemdziesięcioletniego, schorowanego Piusa VI francuscy rewolucjoniści wygnali z Rzymu i umieścili w surowych warunkach twierdzy Palence, gdzie 29 sierpnia 1799 roku zakończył on życie ze słowami: In te Domine speravi, non confundar in aeternum (Tobie Boże zaufałem, nie zawstydzę się na wieki) na ustach. Wysłannik Republiki tak raportował to paryskiemu Dyrektoriatowi: Ja, niżej podpisany obywatel, stwierdzam zgon niejakiego Braschi Giovanni Angelo, który pełnił zawód papieża i nosił artystyczne imię Piusa VI. Na końcu zaś nazwał zmarłego papieża: Pius VI i ostatni.
Podobne nadzieje wyrażał, jeszcze przed śmiercią Piusa VI, generał Napoleon Bonaparte – przyszły cesarz Francuzów. Pisał on do swojego brata, Józefa, pełniącego funkcję francuskiego wysłannika przy Państwie Kościelnym: Jeśli papież umrze, należy uczynić wszystko, by nie wybrano następnego i aby nastąpiła rewolucja [w Państwie Kościelnym]. Ale kolejnego Następcę św. Piotra wybrano podczas konklawe poza Rzymem (w Wenecji) i w dodatku przybrał on imię Piusa VII. To z nim Bonaparte jako Pierwszy Konsul zawarł w roku 1801 konkordat kładący kres najgorszej fali prześladowań Kościoła we Francji i umożliwiający odbudowę struktur kościelnych. Kreujący się na następcę Karola Wielkiego Korsykanin potrzebował papieża, by odbyć cesarską koronację w Paryżu. Ale cały czas traktował on biskupa Rzymu jako podwładnego sobie funkcjonariusza. Nie tolerował żadnego sprzeciwu i wymagał bezwzględnego posłuszeństwa. Gdy w roku 1809 Pius VII „ośmielił się” wyrazić swój sprzeciw wobec brutalnej inwazji Cesarstwa na katolicką Hiszpanię, został aresztowany i przewieziony do Francji, gdzie pozostał więźniem cesarza Francuzów aż do jego upadku w roku 1814.
„Nowy człowiek” Rewolucji
Rewolucja poczytywała sobie za cel stworzenie „nowej Francji” i „nowego człowieka” – każdego, kto nie mieścił się w „republikańskich wymiarach”, przykrawała do ich wielkości gilotyna. Choć nie tylko. Oto w roku 1793, podczas jednej z debat toczonych w Konwencie, poważnie roztrząsano projekt jednego z jakobińskich deputowanych zakładający zburzenie w imię republikańskiej równości wszystkich wież kościelnych we Francji. Do realizacji projektu nie doszło, co jednak nie zmienia faktu, że rewolucja francuska to kolejna odsłona radykalnego, antykatolickiego ikonoklazmu. Niszczono całe kościoły (w tym, wspaniałą bazylikę w Cluny) lub je poważnie uszkadzano (zwłaszcza tzw. portale królewskie, m.in. w paryskiej Notre Dame i w jej odpowiedniczce w Chartres). Z perełki gotyku, kaplicy Saint Chapelle w Paryżu (zbudowanej przez św. Ludwika IX w XIII wieku jako relikwiarz dla Korony Cierniowej) uczyniono magazyn na zboże. Katedrę w Chartres od zburzenia uchronił pewien obywatel, który wykupił ją od władz po cenie gruzu (dzisiaj katedra figuruje na liście światowego dziedzictwa UNESCO). Komitet rewolucyjny w Bourges postanowił zburzyć dwa kościoły (w tym również wspaniałą tamtejszą katedrę), ponieważ w sytuacji, kiedy triumfuje filozofia, należy dołożyć wysiłku do zniszczenia wszystkich świątyń, które świadczą o głupocie naszych ojców i konserwują nadzieje winne przesądów i szarlatanerii.
„Nowy człowiek” miał funkcjonować w nowym czasie („nowym” znaczy antychrześcijańskim). W takim właśnie kontekście należy rozpatrywać wprowadzenie przez francuskich rewolucjonistów w roku 1792 nowego, tzw. republikańskiego kalendarza. Początkiem nowej ery miała być data proklamowania republiki we Francji – 22 września 1792 roku. Zniesiono Dzień Święty (niedzielę) oraz wszystkie pozostałe święta chrześcijańskie. Zamiast siedmiodniowego tygodnia wprowadzono dziesięciodniowe dekady (chodziło o zamazanie odrębności niedzieli). Jak mówił jeden z projektodawców republikańskiego kalendarza, Fabre d’Eglantine: Długie przyzwyczajenie do gregoriańskiego kalendarza wypełniło pamięć ludu znaczną ilością wyobrażeń, które długi czas szanowano i które jeszcze dzisiaj są źródłem błędów religijnych. Konieczne jest więc zastąpienie tych wizji ignorancji rzeczywistością umysłu, zastąpienie godności kapłańskiej prawdą natury.
„Nowego człowieka” w „republikańskiej cnocie” miała wychować nowa szkoła, wyjęta spod jakiegokolwiek wpływu Kościoła i oddana pod całkowitą dominację rewolucyjnego państwa. Republikański model edukacji miał być oparty wprost na zasadach antychrześcijańskich. Wspominany na początku teoretyk i praktyk rewolucji, markiz de Sade, zachęcał do tego słowami: Francuzi, zadajcie tylko pierwsze ciosy [religii katolickiej – przyp. aut.], reszty dopełni oświata publiczna.
Co może oznaczać takie „republikańskie wychowanie”, któremu poddano całe jedno pokolenie Francuzów (w ciągu niemal trzydziestu lat, jakie minęły od roku 1789 do roku 1815), najlepiej dokumentują słowa św. Proboszcza z Ars, który porównał swoich parafian do istot różniących się od zwierząt jedynie chrztem. Pokolenie to, wyrosłe i ukształtowane przez rewolucję (której Pierwsze Cesarstwo było wszak wiernym kontynuatorem), ucieleśniało przerwanie ciągłości nie tylko z dawną Francją królów, ale przede wszystkim z Francją chrześcijańską – „pierworodną córą Kościoła”. Rewolucja nie jest bowiem najgorsza w tym, co niszczy, ale w tym, co tworzy.
Aleksander Smolarski/Polonia Christiana
_______________________________________________________________________________
Rewolucja francuska i powrót męczenników systemów totalitarnych
Świętość kanonizowna – czwarty tom serii na temat kanonizacji i beatyfikacji w Kościele, Rozmowa VII
Kajetan Rajski
Przedziwny Bóg w świętych swoich
Świętość Kanonizowana – tom 4.
Rozmowa siódma
Rewolucja francuska i powrót męczenników — ofiar systemów totalitarnych
14 lipca 1789 roku wybucha Wielka Rewolucja Francuska, głosząca hasła „Wolność, równość, braterstwo”. Charakterystyczne jest to, że ta wolność, równość i braterstwo obejmowała wszystkich, oprócz katolików. W imię tych jakże dziwnie i w specyfi czny sposób pojętych haseł mordowano księży, zakonników i zakonnice. W książce Listy krwią pieczętowane Stanisław Romuald Rybicki FSC, w rozdziale Rewolucja francuska, opisuje ich straszne męczeństwo. Chciałbym Ojca zapytać o męczenników tego okresu wywodzących się spośród karmelitów i karmelitanek bosych.
Rzeczywiście, rewolucja francuska, wbrew hasłu „liberté, egalité, fraternité”, które było tylko frazesem czy pustosłowiem, 12 lipca 1790 roku uchwaliła tzw. konstytucję cywilną kleru, marginalizującą i całkowicie podporządkowującą Kościół władzom państwowym, która miała doprowadzić go do całkowitego unicestwienia, poprzez oderwanie Kościoła od Rzymu, zniesienie zakonów czy wprowadzenie przysięgi duchownych „na wierność tejże konstytucji”. Kto tej przysięgi nie złożył, bo pragnął pozostać wierny papieżowi, uważany był za buntownika i skazywano go na gilotynę. Tak zginęło siedemnaście mniszek karmelitanek bosych z klasztoru w Compiegne. Aresztowano je 24 czerwca 1794 roku. Przyjęły to z całkowitym poddaniem się woli Bożej, a nawet z radością, dając heroiczny przykład czerpania mocy ducha z miłości Boga. Za wierność Kościołowi i papieżowi zostały skazane na śmierć. Na miejsce stracenia szły ze śpiewem, odnowiwszy swe zakonne śluby na ręce przeoryszy, Teresy od św. Augustyna. Zostały ścięte w Paryżu dnia 17 lipca 1794 roku. Papież Pius X beatyfikował je w roku 1906, jako pierwsze męczennice rewolucji francuskiej. Słynny Georges Bernanos napisał o ich męczeństwie dramat Dialogi karmelitanek, przetłumaczony na wiele języków i często prezentowany na światowych scenach teatralnych. Wypada też wspomnieć, że w Polsce pierwszy opis męczeństwa swych współsióstr w powołaniu karmelitańskim opublikował z racji ich beatyfikacji św. Rafał Kalinowski.
Podczas rewolucji straciło też życie wielu francuskich karmelitów bosych. Chwały ołtarzy przez beatyfikację, dzięki posłudze sługi Bożego Jana Pawła II, dostąpiło jednak tylko trzech spośród nich, mianowicie o. Jan Chrzciciel Duverneuil, o. Michał Ludwik Brulard i o. Jakub Gagnot. Przynależą oni do grupy 64 duchownych francuskich, tzw. „opornych”, którzy nie podpisali deklaracji lojalności wobec władz rewolucyjnych i w konsekwencji zostali zgrupowani na dwóch starych statkach, służących kiedyś do przewozu niewolników, zakotwiczonych w pobliżu wyspy Aix i przetrzymywani przez kilka miesięcy. Wszystkich uwięzionych kapłanów było 829. Umieszczeni w nieludzkich warunkach pod pokładem, cierpieli głód, choroby, upokorzenia fizyczne i moralne. Nie mogli posiadać żadnych przedmiotów religijnych ani też publicznie się modlić. Gdy umierali, grzebano ich na wyspach Aix i Madame w zbiorowych mogiłach wykopanych przez ich towarzyszy, którym nie pozwolono nawet odmówić modlitwy za zmarłych. W oczekiwaniu na deportację do Gujany Francuskiej zmarło łącznie 547 kapłanów. Beatyfikacja grupy „opornych” odbyła się w Rzymie 1 października 1995 roku.
Czy mógłby Ojciec ukazać nam postacie jeszcze innych świętych i błogosławionych, ofiar krwawego terroru rewolucji francuskiej?
Ciekawe, ale do dziś nie znajdujemy żadnego z męczenników rewolucji francuskiej w gronie świętych, wielu natomiast zostało błogosławionymi, m.in.: piętnaście sióstr urszulanek z Valenciennes i cztery siostry szarytki z Arras, zamordowane w Cambrais i beatyfikowane 13 czerwca 1920 roku; trzydzieści dwie siostry zakonne z Orange (16 urszulanek, 13 sakramentek, dwie cysterki i jedna benedyktynka), beatyfikowane 10 maja 1922 roku; męczennicy paryscy (zwani też męczennikami wrześniowymi) — 191 osób (trzech biskupów, 179 księży diecezjalnych i zakonnych, dwóch diakonów, jeden kleryk, jeden brat zakonny i pięciu świeckich), beatyfikowani 17 października 1926 roku; 13 męczenników z Laval, beatyfikowanych 19 czerwca 1955 roku przez Piusa XII i męczennicy z Angers — 99 osób (księży, zakonnic, osób świeckich, głównie kobiet, także matek z dziećmi) beatyfikowanych przez Jana Pawła II dnia 19 lutego 1984 roku.
Nie zapominajmy, że w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych rozpatrywanych jest jeszcze 13 spraw męczenników francuskich z lat 1790- 1800 dotyczących 541 osób.
W marcu 1793 roku dochodzi do wybuchu powstania w Wandei. Paradoksalnie za broń w obronie wiary i króla chwycili biedni chłopi, czyli ci, dla których według ideologów, rewolucja miała przynieść polepszenie ich warunków życia. Większość na piersiach miała zawieszony krzyż lub obrazek Najświętszego Serca Jezusowego, do ubrania zwierzchniego przypinano wyhaftowane na kawałku płótna czerwone serce z napisem „Bóg i Król”. Do boju powstańcy szli z modlitwą na ustach. Nazwali siebie Wielką Armią Katolicką i Królewską. W straszliwy sposób rozprawiły się z powstańcami i ludnością Wandei wojska rewolucyjne. Rzezie te nazywane są pierwszym ludobójstwem w nowożytnej historii. Czytałem, że niejako zasiewu pod to, że mieszkańcy Wandei stanęli w obronie Boga i króla dokonał na tych ziemiach św. Ludwik Maria Grignion de Montfort, który przemierzał te tereny w pierwszych latach XVIII wieku.
W czasie swoich wędrówek wygłosił św. Ludwik około dwustu rekolekcji i misji. Każda misja trwała do pięciu tygodni: uczył śpiewów religijnych, zapisywał wiernych do bractw: Różańca świętego, Pokutników, 44 Dziewic, Milicji św. Michała i Przyjaciół Krzyża. Zmarł też w czasie głoszenia misji w małej parafii Saint-Laurent-sur-Sevre, 28 lipca 1716, będąc zaledwie w 43 roku życia. Tam też został pochowany. Beatyfikowany był w 1888 roku przez papieża Leona XII, a w 1947 roku kanonizował go Pius XII.
W centrum swej duchowości osobistej i apostolskiej Ludwik Grignion postawił kult Najświętszej Maryi Panny i wierność przyrzeczeniom chrztu świętego. Aby dać temu wyraz przybrał jako drugie imię „Maria”, a do swego nazwiska dodał „Montfort”, od nazwy parafii, w której przez chrzest stał się dzieckiem Bożym.
W 1996 roku Saint-Laurent-sur-Sevre odwiedził i modlił się przy grobie świętego Jan Paweł II, który z traktatu św. Ludwika o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny zaczerpnął swe maryjne motto „Totus Tuus”, będące dewizą jego pontyfikatu.
Od czasów rewolucji francuskiej każda następna, czy to komuna paryska z 1871 roku, rewolucja meksykańska z lat 1910-1917, czy rewolucja październikowa 1917 roku, swoją szczególną agresję kierowała wobec Kościoła. Jak Ojciec sądzi, dlaczego?
Dlatego, że Kościół zawsze bronił godności i praw człowieka, i to nie z racji konwencjonalnych, ale teologicznych, przypominając doktrynalną podstawę i teologiczny fundament tej godności i wynikających z niej praw, tj. stworzenie człowieka na obraz i podobieństwo Boże, jego odkupienie krwią Chrystusa, obdarowanie go — w Chrystusie — Bożym synostwem i powołanie go do życia z Bogiem samym przez całą wieczność. Nadto, broniąc praw człowieka, Kościół przypominał mu także o jego obowiązkach i tym samym bronił praw Bożych, bo przecież na obraz i podobieństwo Boga człowiek został stworzony, a nikt nie zna człowieka tak jak Bóg, nikt nie kocha go tak jak Bóg i nikt nie postawił człowieka w centrum wszechświata tak jak Bóg. Dyktatorzy zaś, nieważne czy biali, czy czerwoni, chcieli być jedynymi „panami” swoich społeczeństw, dlatego Kościół i jego ludzi eliminowali jako wrogów pierwszej klasy…
W latach 30-tych XX wieku dochodzi w Hiszpanii do krwawych wydarzeń. W 1931 roku proklamowano republikę i Kościół stał się obiektem pierwszych ataków. Później, dzięki temu, że w wyborach w 1933 roku odniosły sukces partie prawicowe, doszło do pewnej poprawy sytuacji. Niestety, w 1936 roku w wyniku sfałszowanych wyborów zwyciężył tzw. Front Ludowy złożony z socjalistów, marksistów, anarchistów, szeroko był w nim reprezentowany liberalizm antykościelny i masoneria. Dało to początek olbrzymiej fali wystąpień skierowanych przeciwko Kościołowi. Ks. dr Józef Alonso, Hiszpan, kapłan z Prałatury Opus Dei, w rozmowie ze mną powiedział, że w sumie śmierć męczeńską poniosło 11 biskupów, ponad 16 tysięcy księży i zakonników, kilkaset zakonnic oraz 200 tysięcy osób świeckich z powodu wyznawanej wiary. Zburzonych i spalonych zostało ponad 22 tysiące kościołów i klasztorów. Dodał, że wtedy „walczono z wszelkimi objawami religii katolickiej. Profanowano tabernakula, relikwiarze i inne precjoza. Palono obrazy”. Wywlekano z grobowców pochowanych zakonników, a ich głowami grano w piłkę. Kolejny przykład totalnego zdziczenia i obłędu na punkcie niszczenia czegokolwiek, co tylko jest związane z wiarą katolicką… Poprzez te wydarzenia Kościół hiszpański dał nam olbrzymią rzeszę błogosławionych.
Rzeczywiście. Dodajmy jeszcze, że komunistów hiszpańskich wspierali sowieci i brygady międzynarodowe, w tym także — co jest jedną z czarnych plam naszej historii — około pięciotysięczny batalion Polaków, dowodzony przez prosowieckiego generała Karola Świerczewskiego, ps. „Walter”. W czasach PRL wykreowano go na niezłomnego bohatera walk z faszyzmem, „człowieka, co kulom się nie kłaniał”. Jednak — jak przypomina Bartłomiej Kozłowski — „komunistyczni biografowie Waltera raczej nie pisali o takich cechach tej postaci, jak pijaństwo i okrucieństwo”. Osobiście torturował i rozstrzelał on wiele ofiar, zwłaszcza spośród duchownych.
Mnie uderza bardzo to, że wielu spośród męczenników hiszpańskich było ludźmi bardzo młodymi. Często nie liczyli jeszcze trzydziestu lat życia. Byli wśród nich liczni członkowie Akcji Katolickiej, seminarzyści, czy zakonnicy, będący jeszcze w okresie formacji. Niektórzy klerycy zakonni tyle co powrócili do swej ojczyzny po studiach teologicznych z Rzymu, z Francji, z Ziemi Świętej lub z innych krajów. Wielu Marysiom powracającym z Francji nie pozwolono nawet swobodnie opuścić okrętu, ale aresztowano ich już w porcie w Barcelonie i bezwzględnie zamordowano. W gronie 498 męczenników hiszpańskich beatyfikowanych 28 października 2007 roku było aż 18 nowicjuszy, którzy nie ukończyli jeszcze 19 lat życia, a najmłodszy, salezjanin Federico Cobo Suárez, liczył ich zaledwie 16.
Z ogromnej liczby męczenników prześladowania religijnego w Hiszpanii chwałą ołtarzy cieszy się 977, z których 471 beatyfi kował, a 11 potem także kanonizował Jan Paweł II. Czterech z nich było biskupami, 43 księżmi diecezjalnymi, 379 osobami konsekrowanymi i 45 świeckimi.
W dniu 29 października 2005 roku odbyła się pierwsza beatyfikacja męczenników hiszpańskich za pontyfikatu Benedykta XVI. W poczet błogosławionych zostało wtedy wpisanych siedmiu księży diecezjalnych z Urgell i jedna siostra zakonna.
Najliczniejszą grupę męczenników hiszpańskich wyniesionych na ołtarze podczas jednej ceremonii liturgicznej stanowi wspomniana już beatyfikacja 498 spośród nich, która miała miejsce 28 października 2007 roku: błogosławionymi zostało ogłoszonych dwóch biskupów, 23 kapłanów diecezjalnych, 462 zakonników i zakonnic, dwóch diakonów, jeden subddiakon, jeden seminarzysta i siedem osób świeckich.
Czy wśród męczenników hiszpańskich wydarzeń znajdujemy także członków Waszego zakonu?
Tak, i to licznych. Pierwszymi beatyfikowanymi męczennicami prześladowania religijnego w Hiszpanii były właśnie trzy mniszki karmelitanki bose z Guadalajary: Maria Pilar, Teresa i Maria Angeles. Jan Paweł II przyznał im chwałę ołtarzy 29 marca 1987 roku. Do dziś w prawie tysięcznej grupie męczenników hiszpańskich, którzy zostali wpisani w poczet świętych i błogosławionych, znajduje się 84 tych, którzy żyli duchowością Karmelu, mianowicie: 31 karmelitów bosych (OCD), cztery karmelitanki bose (OCD), 16 karmelitów i jedna karmelitanka dawnej obserwancji (OCarm), cztery karmelitanki misjonarki (CM), przełożona generalna i 24 siostry karmelitanki od miłości (CCV), jedna siostra ze zgromadzenia św. Teresy (STJ), założyciel i jedna siostra z instytutu terezjańskiego (IT). Wśród tych męczenników było kilku kleryków, jeden nowicjusz i jeden wykładowca Papieskiego Instytutu Duchowości „Teresianum” w Rzymie, który przebywał w Hiszpanii, by w okresie wakacji odwiedzić swoich najbliższych.
Bł. Apolonię Lizarraga Ochoa de Zabalegui, przełożoną generalną karmelitanek od miłości, zamordowano w Barcelonie ćwiartując ją jeszcze za życia i dając jej ciało na pożarcie dla świń. Nadto dwóch z beatyfikowanych karmelitańskich męczenników hiszpańskich było związanych z Polską, z Krakowem, gdzie pracowali w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Są to bł. Eufrazjusz Barredo Fernández, karmelita bosy i bł. Anastazy Dorca Coromina, karmelita. Obaj przybyli do Polski, aby wspomóc nasze klasztory, dźwigające się do życia po zaborach i po pierwszej wojnie światowej.
Bł. Eufrazjusz Barredo Fernández pracował w Krakowie w latach 1926-1928. Przyjechał zaledwie cztery lata po przyjęciu święceń kapłańskich. Wykładał teologię w tutejszym Kolegium Teologicznym Karmelitów Bosych przy ul. Rakowickiej. Latem 1928 roku powrócił do Hiszpanii, gdyż utworzono tam nową prowincję zakonną Burgos, która potrzebowała własnej kadry wychowawczej. Mianowano go wykładowcą teologii ascetycznej i mistycznej w Oviedo oraz dyrektorem ukazującego się w Burgos kwartalnika „El Monte Carmelo”. W 1933 roku został wybrany przeorem oviedańskiego klasztoru karmelitów bosych, gdzie w roku następnym spotkała go męczeńska śmierć ze strony zaślepionych komunistyczną ideologią rodaków. Miał wtedy tylko 37 lat i 8 miesięcy.
W jego listach z Krakowa pisanych do Hiszpanii znajdujemy wiele ciekawostek. Narzekał m.in. na polskie śniegi i mrozy. Nie mógł się też nadziwić, że do klasztoru w Czernej, na imieniny o. przeora Sylwestra Gleczmana „jechali wozem bez kół”, czyli saniami, których wcześniej w gorącej Hiszpanii nie znał. W tutejszym naszym klasztorze mamy po nim miłą pamiątkę. Przed chórem zakonnym, czyli przed kaplicą, w której zakonnicy odmawiają brewiarz i swoje zakonne modlitwy, wisi duży obraz św. Jana od Krzyża. Był on namalowany w 1927 roku, a malarzowi pozował właśnie o. Eufrazjusz. Nietrudno jest zauważyć podobieństwo, gdy patrzymy na ten obraz i na zdjęcie o. Eufrazjusza. W kronice klasztoru, opisując odpust ku czci św. Jana od Krzyża z 1927 roku, zaznaczono, że „na ołtarzu był umieszczony wielki obraz, świeżo wykonany, przedstawiający nader pięknie św. Jana od Krzyża, przyciskającego do serca wielki krzyż. Pozował do obrazu wielebny o. Eufrazy, zabity potem od komuny w Oviedo. Jest nadzieja, że ten ojciec, znany u nas w Polsce, może rychle dostąpi zaszczytów błogosławionych. Już się mu to może znaczyło przez to, że na obraz św. Jana od Krzyża, on, jako nabożna postać hiszpańska i mądrość doktorska, posłużył za model”. A w jednej hiszpańskiej książce czytamy: „Dobrze uczyniłeś krakowski malarzu, że wybrałeś na model dla twego płótna, na którym odtworzyłeś św. Jana od Krzyża, naszego karmelitę z Hiszpanii. Podziwiałeś w nim psychiczne cechy świętego Reformatora, którymi zawsze żył o. Eufrazjusz, zarówno jako nowicjusz, zakonnik i przeor, co potwierdził swoją śmiercią męczennika, śmiercią świętego”.
Zakonnicy naszego klasztoru ubolewali, gdy o. Eufrazjusz wracał z Krakowa do Hiszpanii. Kronika odnotowała: „Żal nam go było bardzo. Mozolił się on u nas 2 lata z młodzieżą. Mógłby być wychowawcą, by większy wpływ wywierać na naszych kleryków, jeszcze dostatecznie w świętości swej nie wybielonych i nie wyanielonych zakonnie”. A gdy nadeszła wiadomość o jego męczeństwie, kronikarz pisał o nim jako o „człowieku wielkiej nauki i nie mniejszej cnoty”, żywiąc równocześnie nadzieję, że „będzie się on za nami i za Polską naszą wstawiał się przed Bogiem tak samo, jak za swą ojczyzną — Hiszpanią”
Co więcej, latem 1927 roku bł. Eufrazjusz był na odpoczynku w karmelitańskim klasztorze wadowickim, gdzie poznał o. Alfonsa Mazurka, dyrektora Niższego Seminarium. Łączyło ich wiele wspólnych zainteresowań, jak np. praca wychowawcza i zamiłowanie do muzyki. Żaden z nich nie przypuszczał chyba jednak, że w przyszłości połączy ich jeszcze męczeńska śmierć i chwała ołtarzy. O. Alfons zaproponował gościowi wykonanie wspólnego, grupowego zdjęcia z wychowankami alumnatu. Zdjęcie to przetrwało do naszych dni. W listopadzie 1999 roku, tj. w kilka miesięcy po beatyfikacji o. Alfonsa, opublikował je hiszpański dwumiesięcznik świeckiego zakonu karmelitańskiego „Carmelo seglar” z Burgos, wraz z obszernym komentarzem pt.: „La irradiación de los Santos” („Promieniowanie świętych”). Czytamy tam m.in. że „miał rację ten, kto powiedział, że XX wiek był wiekiem świętych Karmelu. Niewiele zakonów widziało się bowiem napełnionych i ukoronowanych tyloma swoimi synami i córkami, którzy uświęcili się wśród nas, czerpiąc życiodajne soki z Reguły karmelitańskiej. Rzeczywiście, w XX w. troje świętych Karmelu zostało ogłoszonych doktorami Kościoła, św. Edyta Stein współpatronką Europy a św. Rafał Kalinowski patronem Sybiraków. Nadto wielu karmelitów i karmelitanek bosych było beatyfikowanymi i kanonizowanymi”. Następnie autor wspomnianego artykułu informuje hiszpańskich czytelników, że „ Jan Paweł II beatyfikował w Warszawie wraz ze 107. towarzyszami o. Alfonsa Mazurka, polskiego karmelitę bosego” i kreśli jego biografię, zaznaczając, że „był on wychowankiem św. Rafała Kalinowskiego”. Niezwłocznie jednak dodaje, że „św. Rafał nie był jedynym świętym, którego o. Alfons poznał w swym życiu, bo spotkał się on także z o. Eufrazjuszem Barredo Fernándezem, na którego beatyfikację oczekujemy. Spotkanie to dokumentuje zdjęcie obu męczenników, wykonane latem 1927 r. w Wadowicach, w otoczeniu wychowanków niższego seminarium. Obaj zakonnicy zostali potem przeorami i obaj ponieśli jako przeorzy śmierć męczeńską. Jako pierwszy zginął z rąk komunistów o. Eufrazjusz; o. Alfonsowi zadali natomiast śmierć naziści. O. Alfons cieszy się już chwałą ołtarzy, o. Eufrazjusz jeszcze czeka na tę chwilę, ale jedno jest pewne — konkluduje autor hiszpańskiego artykułu — że zdjęcie to jest jedyne: dwóch świętych Karmelu obok siebie! Jeden Hiszpan, a drugi Polak! Słusznym jest więc wyjściowe określenie promieniowanie świętych, bo u boku jednego świętego wzrasta świętych wielu”.
O. Eufrazjusz też doczekał się beatyfikacji owego 28 października 2007 roku w Rzymie, razem z 497. męczennikami prześladowania komunistycznego na Półwyspie Iberyjskim z lat 1934-1939. Należy do nich wspomniany już, związany z Polską o. Anastazy Dorca Coromina. Po studiach doktoranckich w Rzymie, gdzie przyjął także święcenia kapłańskie, w 1931 roku został skierowany do Polski i zamieszkał w klasztorze karmelitów na Piasku w Krakowie, wykładając teologię. Po dwóch latach powrócił do Katalonii i pracował w klasztorze w Olot. Zasłynął jako dobry kaznodzieja i zakonnik zaangażowany na polu socjalnym, w myśl encyklik społecznych „Rerum novarum” Leona XIII i „Quadregesimo anno” Piusa XI. Zamordowano go latem 1936 roku.
Wspomniał ojciec o bł. Alfonsie Mazurku, męczenniku hitleryzmu. W drugiej wojnie światowej polskie duchowieństwo złożyło Bogu i Ojczyźnie wielką daninę. Według książki o. Władysława Szołdrskiego CSsR Martyrologium duchowieństwa polskiego pod okupacją niemiecką w latach 1939-1945 (Rzym, 1965) straty osobowe Kościoła w Polsce wyniosły 2 579 księży diecezjalnych i zakonnych, kleryków, braci zakonnych i sióstr zakonnych. Z kolei w wydanym w 1977 roku w Warszawie nakładem Akademii Teologii Katolickiej pierwszym wolumenie pięciotomowego dzieła opracowanego na polecenie Episkopatu Polski przez dwóch salezjanów: ks. Wiktora Jacewicza i ks. Jana Wosia Martyrologium polskiego duchowieństwa rzymskokatolickiego pod okupacją hitlerowską 1939-1945 straty polskiego duchowieństwa są wyższe o 222 osoby i wynoszą 2 801. Z informacji, które uzyskałem w innych opracowaniach wynika, że i ta liczba nie jest liczbą ostateczną i na pewno uległa podwyższeniu. Czy może Ojciec powiedzieć, czy znane są już obecnie dokładne straty polskiego duchowieństwa?
Ustalenie dokładnej liczby zamordowanych nie jest nigdy czymś łatwym, tym bardziej, że zawieruchy wojenne czy rewolucyjne uniemożliwiają prowadzenie dokładnych statystyk. Wracając jeszcze do liczby męczenników hiszpańskich, historycy nie są zgodni co do dokładnej ich liczby. Mówią o dziesięciu tysiącach ofiar ślepego prześladowania religijnego. Dlatego cyfry wskazane przez ks. dr. Alonso trochę mnie zaskoczyły. Według studium abpa Antoniego Montero Moreno, opublikowanego w 1960 roku, zamordowanych duchownych było 6832, wśród których 12 biskupów, jeden administrator apostolski, 4184 księży diecezjalnych, wielu seminarzystów (diakonów, subdiakonów, alumnów), 2 365 zakonników i 238 sióstr zakonnych. Dane te potwierdzają badania i obliczenia Wincentego Cárcel Ortí, jakich się podjął z okazji przygotowywania Martyrologium XX wieku, o którego opracowanie z okazji Wielkiego Jubileuszu Dwutysiąclecia Chrześcijaństwa prosił sługa Boży Jan Paweł II. Według niego do wspomnianej liczby prawie siedmiu tysięcy duchownych należy dodać ponad trzy tysiące świeckich, głównie z Akcji Katolickiej, co daje łączną sumę dziesięciu tysięcy ofiar.
Wracając do pytania o liczbę strat polskiego duchowieństwa w czasie ostatniej wojny światowej, nie wiem czy kiedykolwiek poznany ją w detalach. Bo przecież oprócz męczenników hitleryzmu istnieje cała rzesza tych, którzy zostali zamordowani przez reżim sowiecki i szowinizm ukraiński, a nadto przez komunistów polskich w czasach PRL. Do wskazanych przez Ciebie pozycji o. Władysława Szołdrskiego, redemptorysty, i księży Wiktora Jacewicza i Jana Wosia, salezjanów, należy dodać bezcenne opracowania ks. Romana Dzwonkowskiego, pallotyna, sięgające czasów pierwszej wojny światowej i obejmujące też lata PRL, tj. książkę pt. Losy duchowieństwa katolickiego w ZSRR 1917-1939 oraz Leksykon duchowieństwa polskiego represjonowanego w ZSRS 1939-1988 (Lublin 2003). W 1992 roku Archidiecezjalne Wydawnictwo Łódzkie wydało Martyrologia Duchowieństwa Polskiego 1939-1956, a w latach 2002-2006 w Wydawnictwie Księży Werbistów „Verbinum” ukazał się trzytomowy Leksykon Duchowieństwa Represjonowanego w PRL w latach 1945-1989, pomordowani, więzieni, wygnani, opracowany pod redakcją ks. prof. Jerzego Myszora, jako odpowiedź na apel Ojca Świętego Jana Pawła II, który wzywał, „ażeby Kościoły lokalne, zbierając konieczną dokumentację, uczyniły wszystko dla zachowania pamięci tych, którzy ponieśli męczeństwo”.
„Nasz Dziennik” publikuje regularnie w swej rubryce „Księża niezłomni” biogramy bohaterskich kapłanów polskich, którzy nie ugięli się przed prześladowaniem i dochowali wierności Chrystusowi i Kościołowi, nawet za cenę utraty życia. Ostatnio w tym samym cyklu, jakkolwiek pod tytułem „Kościół niezłomny” odnotowywane są także prześladowane przez reżim komunistyczny siostry zakonne, a sądzę, że przyjdzie też czas na przywołanie w tym cyklu również osób świeckich, które nie ugięły się przed szykanami i pomimo dyskryminacji za poglądy religijne, trwały w wierności Chrystusowi i Kościołowi.
W końcu ks. prof. Zdzisław Aleksander Jastrzębiec-Peszkowski oraz dr inż. Stanisław Zygmunt Maria Zdrojewski wydali w 2002 r. monumentalne, poprzedzone słowem wstępnym Prymasa Polski dzieło pt. Katoliccy duchowni w Golgocie Wschodu. W sumie, zestawiając dane, wolno mówić o kilku tysiącach polskiego duchowieństwa, które swą wierność Panu przypłaciło męczeństwem w XX wieku.
W numerze 5 Biuletynu „Męczennicy” w artykule „Salezjanie w Auschwitz” możemy przeczytać opisy męczeństwa księży salezjanów. Przytoczę tutaj jeden z nich:
W wigilię patronalnego święta Zgromadzenia Salezjańskiego, w przeddzień uroczystości Wspomożycielki Wiernych ks. Jan Świerc został aresztowany razem z innymi współbraćmi. Był wieczór, 23 maja 1941 r. Z Konfederackiej przewiezieni zostali do krakowskiego więzienia Montelupich. Tam miały miejsce przesłuchania, bicie, szczucie psami i wreszcie zaimprowizowany sąd i wyrok — obóz koncentracyjny w Oświęcimiu.
Więźniów przywieziono skutych kajdanami po dwóch transportem inteligencji krakowskiej i żydów, 26 czerwca 1941 roku. Było ich dwunastu — 11 księży i koadiutor. Na placu apelowym zdjęto im kajdanki i po „krwawym chrzcie” przeznaczono do karnej kompanii na bloku śmierci w Oświęcimiu. Dowódca karniaka, esesman o szczurzym wyrazie twarzy i czarnych krogulczych oczach, każdego nowo przybyłego pytał o zawód. „Ksiądz katolicki” — padała odpowiedź. Wściekał się, kopał butem w brzuch, bił batogiem po twarzy, po głowie, aż krew rudymi strużkami spływała na szyję i plecy. Posypały się obelgi i przekleństwa. „Tyś ksiądz? Tyś Pfaffe, złodziej, obłudnik.” Następnie wygłosił przemówienie powitalne, które kończyło się apostrofą: „Zdechniecie tu wszyscy, świńskie psy! Jedyna nadzieja dla was to krematorium”.
Następnego dnia obóz wyruszył do pracy. Z kotłowiska ludzi na placu uformowały się oddziały i przeszły przez bramę. Więźniowie niewyspani, głodni, jakby zaczadzeni oparami krwi i trupich dymów, które wydobywały się ognistymi pióropuszami z kominów krematoryjnych. Kompania karna pracowała w dołach żwirowych. Księży i Żydów odłączono i oddano pod szczególniejszą opiekę esesmanów i kapo-sadysty. Każdy otrzymał żelazną taczkę, łopatę i kilof. Praca polegała na rozbijaniu kilofem kamieni i żwiru, ładowaniu na taczki i wożeniu do dołu głębokiego na osiem metrów. Prace należało wykonywać „biegiem”, czego pilnowali uzbrojeni w styliska specjalni przodownicy pracy. Bili bez litości, a szczególnie znęcali się nad księżmi. Po krótkim czasie krwawymi odciskami pokrywały się dłonie i zmęczenie zaczęło ogarniać obolałe kości.
Pierwszy upadł ks. Jan Świerc, dyrektor i proboszcz domu i parafi i salezjańskiej w Krakowie na Dębnikach. „Robić ci się nie chce! — odezwał się okrutny kapo. — Zaraz ci pomogę — i grubym styliskiem uderzał po głowie, po plecach”. Ksiądz Jan chwycił naładowaną ciężkimi kamieniami taczkę i zwolna posuwał się ku dołowi. Za nim kroczył zwyrodniały kapo, zmuszał do pośpiechu, okładał strasznymi razami, kopał w brzuch. Ilekroć nieszczęśliwiec upadł na ziemię, kopniakami zmuszany był do powstania. Ksiądz Jan czuł, że zbliżają się ostatnie chwile jego życia. Żegnał się ze światem, ku niebu kierował swe myśli.
„O Jezu, Jezu — wzdychał za każdym uderzeniem”. To doprowadzało kapo do szału. Błyskawice zapaliły się w jego oczach. „Ja ci pokażę Jezusa! — krzyczał rozwścieczony. — Tu nie ma Boga! On cię z rąk moich nie wyrwie!” Po tych słowach zaczął miotać straszne bluźnierstwa. W pewnym momencie twardym batogiem uderzył z całej siły w twarz tak fatalnie, że oko wypłynęło na wierzch. Na jednym ścięgnie kołysało się na policzku, a z czarnej jamy ocznej sączyła się ciemną strugą krew. Zmasakrowana twarz pokryła się zakrzepłą krwią. Ksiądz Jan żył jeszcze, modlił się. Dochodziły do nas przytłumione jęki: „O Jezu, zmiłuj się nade mną!…” Po raz ostatni odwrócił ku nam twarz i żegnał nas niemym spojrzeniem. Krwawy kapo postanowił zadać swej ofierze cios śmiertelny. Podniósł księdza z ziemi i całą siłą pchnął na taczkę z kamieniami, tak iż złamał mu krzyż. Zwisającą głowę zmiażdżył kamieniem.
„Po mistrzowsku to zrobiłeś” — rozległ się okrzyk i chichot stojących esesmanów. Ksiądz Jan nie żył. Ciało jego, jeszcze ciepłe, zawieziono na taczce do krematorium, a dusza kapłana-męczennika poszła po palmę zwycięstwa do Tego, za Którego on krew swą przelał.
Ksiądz Jan Świerc, pierwsza ofiara tego pamiętnego dnia, 27 czerwca 1941 r., zginął na słynnym żwirowisku. Odszedł do Pana po nagrodę za wierność powołaniu salezjańskiemu i kapłańskiemu.
Zginął w 64. roku życia, 42. ślubów zakonnych i 38. kapłaństwa.
Numer obozowy 17 352.
Wstrząsający to opis męczeństwa. Takich opisów w różnych publikacjach możemy znaleźć setki tysięcy… Śmierć żołnierza, walczącego nawet z przeważającymi siłami wroga, ale z bronią w ręku, jest zrozumiała. Ale na pewno nie jest zrozumiała śmierć człowieka torturowanego w więzieniu, zamęczonego w niemieckim obozie koncentracyjnym, czy w łagrze sowieckim…
Tak, ale komunizm i nazizm — ateistyczne i totalitarne systemy XX wieku — zamierzały programowo zniszczyć religię i zamiar ten brutalnie realizowały, bo na miejscu Boga chciały postawić system oraz uosabiającego go wodza wraz z aparatem ciemiężycielskiej władzy. Oba systemy były okrutne. Nie liczyły się z człowiekiem, jego godnością i wrodzonymi prawami, ale słały sobie drogę do celu milionami ofi ar i oceanem cierpienia, wyciskając również swe brutalne piętno na Polsce, gdzie ze szczególnym okrucieństwem prześladowano Kościół katolicki.
Jednak gdy ogromne szkody wyrządzone mu przez nazizm hitlerowski były za czasów PRL badane i opisywane, co leżało w interesie władz komunistycznych, represje i zbrodnie komunistów względem Kościoła były zatajane i niedostępne dla jakichkolwiek badań historyków, a tym bardziej dla publikacji. Sytuacja zmieniła się dopiero w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, wraz z przemianami ustrojowymi.
Przytoczyłeś opis męczeństwa sługi Bożego ks. Jana Świerca. Pozwól, że przytoczę ze swej strony opis męczeństwa bł. Alfonsa Mazurka. Gdy latem 1944 roku losy wojny przesądzały się coraz bardziej przeciwko Niemcom, zaczęli oni budować okopy na zachodniej granicy Generalnego Gubernatorstwa, przymuszając do pracy okoliczną ludność. Wmawiano cynicznie Polakom, że chodzi o obronę Polski i zachodniej, chrześcijańskiej cywilizacji przed zalewem sowieckiego komunizmu. Oczywiście, argumentacja ta nie przynosiła żadnego skutku i ludzie szli do tej pracy z wielkim oporem, dlatego często urządzano obławy, łapanki, a także dokonywano morderstw w celu zastraszenia.
Dla Czernej i okolicy szczególnie tragicznym dniem w tym sensie okazał się 28 sierpień. Przed południem Niemcy, zamordowawszy kilka osób w pobliskich wioskach i w samej Czernej, zjawili się w klasztorze. Nakazali zakonnikom udać się do punktu zbiorczego w Czernej i krzyczeli, że nie obędzie się bez kilku pogrzebów. O. Alfons, jako przełożony, którym okupanci interesowali się szczególnie, zachowywał spokój. Udał się na chwilę do kościoła, pomodlił się przed Najświętszym Sakramentem i przed ołtarzem Matki Bożej Szkaplerznej, po czym szedł na czele kolumny swoich współbraci. Z punktu zbiorczego w Czernej prowadzono ich razem ze spędzonymi tam mieszkańcami wioski do Krzeszowic. Kolumnę eskortował samochód z żołnierzami. Po przemaszerowaniu sporego odcinka polecono o. Alfonsowi wsiąść na platformę samochodu i odjechano razem z nim, maltretując go, w kierunku Krzeszowic, a potem w stronę Nawojowej Góry. Tam, na małej łące, nieco w bok od głównej drogi, dokonano jego męczeństwa. Zepchnięto go z samochodu i rozkazano iść przed siebie. Zachowywał spokój, w ręce trzymał różaniec, który odmawiał. Po chwili krzyknięto by się odwrócił i zaczęto strzelać prosto w jego twarz. Upadł, ale podniósł się jeszcze, jak gdyby chciał iść dalej. Runął jednak ponownie i jeden z żołnierzy podbiegł do niego, kopnął go i wrzucał do jego ust ziemię z kretowiska. Niemcy nakazali następnie jednemu z gospodarzy odwieźć ciało zmarłego na cmentarz do Rudawy i pogrzebać je. I właśnie gdy furman jechał z zamordowanym do Rudawy, spotkał kolumnę czernian i zakonników, którzy poznali po zakonnych sandałach i karmelitańskim habicie swojego zmaltretowanego przeora. Jeden ze współbraci kapłanów udzielił mu sakramentalnego rozgrzeszenia. Ciało męczennika, przykryte słomą, udało się przywieźć do klasztoru, gdzie nazajutrz, 29 sierpnia o zmierzchu, mimo zastraszenia i terroru ze strony Niemców, odbył się pogrzeb, w którym obok współbraci zakonnych uczestniczyła też spora gromada wiernych, pogrążonych w smutku i płaczu. Zamordowanego przeora pochowano obok nowicjusza, sługi Bożego Franciszka Powiertowskiego, którego Niemcy zastrzelili cztery dni wcześniej, i który został włączony do procesu beatyfikacyjnego drugiej grupy polskich męczenników hitleryzmu.
Wielu męczenników hitleryzmu mamy już wśród świętych i błogosławionych Kościoła, jak np.: św. o. Maksymilian Maria Kolbe, bł. ks. bp Michał Kozal, bł. ks. Stefan Wincenty Frelichowski, błogosławione Męczenniczki z Nowogródka — Nazaretanki oraz 108 błogosławionych na czele z ks. abp. Antonim Julianem Nowowiejskim. Obecnie od kilku lat trwa proces beatyfikacyjny kolejnej dużej grupy męczenników, która liczy ponad 100 sług Bożych. Wiem także, że jezuici prowadzą proces 16 męczenników….
Wybacz, że wchodzę Ci w słowo, ale chciałbym tutaj dodać jedną ciekawostkę, jakże aktualną w tych dniach, kiedy to Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu orzekł, że wieszanie krzyży w klasach to naruszenie „prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami” oraz pogwałcenie „wolności religijnej uczniów”. Chodzi o proces beatyfikacyjny ks. Gerarda Hirschfeldera z Kłodzka, w który zostałem urzędowo zaangażowany. Kapłan ten, który przez siedem lat pracował jako wikariusz i duszpasterz młodzieży w Kudowie-Czermnej w diecezji świdnickiej, i gdzie też spoczywają jego prochy krematoryjne, żył w latach 1907-1942. Tamtejsze tereny należały do Niemiec i sam był Niemcem. Sprzeciwił się jednak ideologii nazistowskiej, i stanął w obronie krzyża. Podczas kazania, po zbezczeszczeniu przez faszyzującą młodzież krzyża stojącego przy drodze do wsi Wyszki, pomimo wcześniejszego zastraszania, a nawet i pobicia przez faszystowskich bojówkarzy, powiedział odważnie: „Kto wyrywa z serc młodzieży wiarę w Chrystusa, jest zbrodniarzem!”. Został więc aresztowany i uwięziony w Kłodzku, skąd po czterech miesiącach skierowano go obozu koncentracyjnego w Dachau. Zmarł z wycieńczenia w równy rok od dnia aresztowania, tj. 1 sierpnia 1942 r. Jego proces beatyfikacyjny rozpoczęto 19 września 1998 r. w Münster, gdzie mieszka wielu Niemców wywodzących się z Ziemi Kłodzkiej. Grób sługi Bożego otaczany jest opieką przez dzisiejszych parafian Czermnej, naszych rodaków, a Gość Świdnicki (dodatek diecezjalny Gościa Niedzielnego) nazwał go „naszym przyszłym świętym diecezjalnym”. Święci oferują zawsze przesłanie pokoju i jedności.
Dziękuję za to dopowiedzenie. Wracając do wcześniejszego wątku, gdy porównuję zaangażowanie naszego Kościoła w Polsce w beatyfikacje męczenników II wojny światowej do owocnych starań Kościoła hiszpańskiego, który doczekał się uwielbienia tej rzeszy męczenników z lat 30-tych XX wieku, o czym przed chwilą rozmawialiśmy, to przyznam, iż mam wrażenie, że trochę jakby zaniedbano, czy też zaniechano możliwość wyniesienia do chwały ołtarzy polskich męczenników drugiej wojny światowej, zwłaszcza męczenników komunizmu…
Wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie zawiera się już częściowo w moich wcześniejszych wypowiedzianych. O męczennikach komunizmu nie wolno było mówić… A nadto do pontyfi katu Jana Pawła II nie został wyniesiony na ołtarze żaden męczennik wojny hiszpańskiej, niemieckiego hitleryzmu czy sowieckiego komunizmu. Przecież sam o. Maksymilian Kolbe, męczennik Oświęcimia, beatyfikowany był przez Pawła VI jako wyznawca… Wprawdzie Sobór Watykański II w konstytucji dogmatycznej „Lumen Gentium” (nr 49-50), traktując o powszechnym powołaniu do świętości i wskazując równocześnie na różnorodne formy jej realizacji i na środki do niej wiodące, przywołał męczenników, „którzy przelawszy krew swoją, dali najwyższe świadectwo wiary i miłości” tuż po Najświętszej Maryi Pannie i Aniołach, to jednak w latach posoborowych nie wynoszono męczenników na ołtarze. Wyjątek stanowi kanonizacja męczenników z Ugandy z lat 1885-1887, na czele z Karolem Lwangą, której dokonał Paweł VI w 1964 roku, podczas trzeciej sesji Soboru. Dopiero nadejście Jana Pawła II sprawiło, że podjęto dogłębną refleksję dotyczącą problematyki męczeństwa. Ojciec Święty zawsze, tj. od pierwszych dni pontyfikatu był świadomy tego, co później napisał w Tertio millennio adveniente (nr 37), że w „XX wieku wrócili męczennicy” i „zginęło ich w tym wieku więcej niż we wszystkich dziewiętnastu stuleciach od narodzenia Chrystusa”. Refleksja ta wydała obfite owoce w wypracowaniu nowych kryteriów męczeństwa w procedurze kanonizacyjnej, co reasumuje w swej monografii i pt. Koncepcja męczeństwa w praktyce Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych (Wrocław-Rzym 1992) ks. dr Józef Lisowski. Analizując dogłębnie zagadnienie męczeństwa, wychodząc od samej etymologii greckiego słowa martyr — świadek i martyrion — świadectwo, poprzez baptismus sanguinis — chrzest krwi, aż po współczesne rozumowanie zagadnienia odium fidei — nienawiści do wiary ze strony prześladowcy i powiązania tegoż motywu z motywami ubocznymi, jak np. kwestie polityczne, rasowe, narodowościowe, ks. Lisowski przywołuje fakt wypracowania w najnowszej procedurze kanonizacyjnej tzw. elementu przeważającego — motivum praevalens, co oznacza, że można udowodnić heroiczne męczeństwo także wtedy, gdy w przyczynie męczeństwa ze strony prześladowcy jego nienawiść do wiary nie jest jedyną, ale jest przeważającą.
Nadto w kwestii samego rozumowania kim jest prześladowca, zostały wprowadzone poważne zmiany z tradycyjną koncepcją i oprócz tradycyjnych prześladowców w sensie osób fizycznych, od procesu kanonizacyjnego św. Maksymiliana M. Kolbe, dzięki zaangażowaniu o. Joachima Bara OFMConv., rozpoznaje się prześladowcę zbiorowego w postaci wrogiego religii systemu totalitarnego, jak właśnie narodowy socjalizm (faszyzm) w Niemczech, dyktatorskie rządy komunistyczne w Meksyku czy w Hiszpanii, czy w końcu dyktatura proletariatu także i u nas. Pierwszym procesem doprowadzonym do beatyfikacji męczennika polskiego komunizmu było wyniesienie na ołtarze bł. ks. Władysława Findysza z diecezji rzeszowskiej. Nie doczekał jego beatyfi kacji Jan Paweł II, ale w grudniu 2004 r. podpisał dekret o jego heroicznym męczeństwie za wiarę, zadanym przez komunistów.
Trwają, jak wiemy, kolejne procesy wprowadzane w tym kluczu przez niektóre diecezje polskie, archidiecezję lwowską, a nadto przez konferencję biskupów katolickich Federacji Rosyjskiej. Mianowicie w archidiecezji warmińskiej trwa proces beatyfikacyjny 16 sióstr katarzynek, które poniosły śmierć za wiarę w Chrystusa z rąk żołnierzy sowieckich w 1945 roku, a w 2007 roku rozpoczęto tam proces 34 innych męczenników II wojny światowej, tj. ks. Bronisława Sochaczewskiego i 5 towarzyszy — ofiar nazizmu oraz ks. Józefa Steinki i 27 towarzyszy — ofiar komunizmu. Zaś we wspomnianej archidiecezji lwowskiej w 2006 roku rozpoczął się proces beatyfikacyjny ośmiu dominikanów, męczenników NKWD z Czortkowa. Dużo wcześniej, bo 31 maja 2003 r. — i sięgamy tu daleko poza Polskę — rozpoczął się w Sankt Petersburgu, pod auspicjami biskupów Federacji Rosyjskiej obrządku łacińskiego, proces beatyfikacyjny abp. Edwarda Proffi tlicha, jezuity i 15 towarzyszy, męczenników komunizmu sowieckiego, wśród których, oprócz wspomnianego, abp Proffitlicha (zmarłego w 1942 r. w więzieniu w Kijowie), znajduje się bp Antoni Malecki (zmarły w 1935 r. w Warszawie, na skutek udręczeń doznanych w łagrach), trzech kapłanów ze zgromadzenia księży marianów, tj. Fabian Abrantowicz (zmarły w 1946 r. w więzieniu w Moskwie), Janis Mendriks (rozstrzelany w 1953 r. w Workucie) i Andrzej Cikoto (zmarły w łagrze pod Tajszetem w 1952 r.), jeden pallotyn — Stanisław Szulmiński (zmarły w lagrze w mieście Uchta w 1941 r.) i siedmiu kapłanów diecezjalnych, mianowicie Epifanij Aleksandrowicz Akułow (który przeszedł na katolicyzm z prawosławia i został rozstrzelany w 1937 r.), Konstanty Romuald Julianowicz Budkiewicz (rozstrzelany w Moskwie w samą noc paschalną 1923 r.), Franciszek Budrys (rozstrzelany w 1937 r. w Ufie), Piotr Potapij Andriejewicz Emeljanow (zmarły z wyczerpania w sierpniu 1936 na stacji kolejowej Nadwojcy, gdy wracał na wolność z łagru na Sołowkach, gdzie przebywał od 1927 r.), Jan Janowicz Trojgo (zmarły w więzieniu w Sankt Petersburgu w 1932 r.), Paweł Siemionowicz Chomicz (rozstrzelany w 1942 r. w Sankt Petersburgu) i Antoni Czerwiński (rozstrzelany w 1938 r. we Władykaukazie). W grupie są nadto trzy kobiety: Kamila Nikolajewna Kruszelnicka, osoba świecka, która udostępniała swój dom na spotkania religijne młodzieży, za co została zesłana na Sołowki i w 1937 r. rozstrzelano ją na uroczysku Sandromoch pod Miedwieżjegorskiem oraz dwie siostry dominikanki — Anna Katarzyna Iwanowna Abrikosowa, zmarła w 1936 r. w szpitalu więziennym w Moskwie i Halina Róża Fadiejewna Jętkiewicz, zmarła w 1944 roku w Kazachstanie.
Także w Czechach, a dokładniej na Morawach, diecezja brneńska prowadzi proces beatyfikacyjny trzech księży straconych w 1951 i 1952 roku na podstawie zarzutów spreparowanych przez Służbę Bezpieczeństwa. Sprawa dotyczy ks. Jana Buli, ks. Václava Drboli i ks. Frantiska Parila. W procesach rewizyjnych w 1990 roku kapłanów tych całkowicie rehabilitowano.
Wracając do Polski, przypomnijmy, że z dniem podpisania dekretu o heroicznym męczeństwie, co nastąpiło 19 grudnia br., zakończył się praktycznie znany powszechnie proces beatyfikacyjny czcigodnego sługi Bożego ks. Jerzego Popiełuszki, i w najbliższym czasie powinna zostać ogłoszona data i miejsce rychłej jego beatyfikacji. A z tutejszego, krakowskiego środowiska, nie sposób nie wspomnieć w tym kontekście, będącej już w Rzymie sprawy ks. Michała Rapacza, zamordowanego przez komunistów w niedalekich Płokach w nocy z 11 na 12 maja 1946 roku. Nadto, jak niedawno, tj. pod koniec listopada, podała Katolicka Agencja Informacyjna, trwają przygotowania do rozpoczęcia zbiorowego procesu beatyfikacyjnego męczenników, którzy w latach 1917-1989 zostali zamordowani z nienawiści do wiary przez prześladowców należących do reżimu komunistycznego. Z ramienia Konferencji Episkopatu Polski odpowiada za nie ks. biskup Antoni Pacyfik Dydycz, kapucyn i ordynariusz drohiczyński, który powołał już Ośrodek Dokumentacji Kanonizacyjnej i mianował postulatora procesu w osobie ks. dr. Zdzisława Jancewicza. „Kandydaci na ołtarze — czytamy słusznie w komunikacie przesłanym KAI przez postulatora — powinni cieszyć się opinią męczeństwa, czyli powszechnym przekonaniem, że oddali oni swoje życie za wiarę w Chrystusa lub za jakąś cnotę wypływającą z tejże wiary, przyjmując cierpliwie śmierć, obecnie zaś towarzyszą im znaki i cuda dokonane przez Boga za ich wstawiennictwem i wiele osób wzywa ich wstawiennictwa w różnych potrzebach”.
Nie znam jednak jeszcze sprawy (przynajmniej nie udało mi się zdobyć takiej informacji), by w tym kluczu, tj. w kluczu męczeństwa, był prowadzony jakiś proces, w którym prześladowcą zbiorowym byłby szowinizm ukraiński, przy udowodnieniu, że motivus praevalens tkwił jednak w kwestiach religijnych, a nie narodowościowych.
Oczywiście, przy sprawach beatyfikacyjnych prowadzonych na drodze męczeństwa nie bez znaczenia jest też całe wcześniejsze życie męczennika, jego, moglibyśmy powiedzieć, dalsze przygotowanie do męczeństwa, nastawienie na obronę prawd wiary i gotowość na dobrowolne przyjęcie śmierci jako wyrazu najwyższej miłości do Chrystusa, a w samym momencie śmierci wewnętrzna wolność i przyjęcie śmierci bez oporów. Sposób zadania śmierci przez prześladowcę nie musi być oczywiście chwilowy, bo do udowodnienia męczeństwa stosuje się także pojęcie ex aeruminis carceris czy aerumenae in carceris, tzn. z powodu udręk i wycieńczenia w więzieniu czy w obozie, jak to miało miejsce w przypadku św. Maksymiliana Kolbe, bł. Michała Kozala, wielu męczenników z grupy 108 beatyfikowanych w 1999 r., czy — z rąk prześladowcy komunistycznego — w przypadku bł. ks. Władysława Findysza, który zmarł na wolności, w kilka miesięcy po wypuszczeniu go z więzienia, ale z powodu braku leczenia i udręk zadanych w komunistycznym więzieniu, czyli ex aeruminis carceris.
Tak więc Kościołowi polskiemu należy zawdzięczać wypracowanie nowych kryteriów do beatyfikacji męczenników — kryteriów, które po raz pierwszy zastosowano do kanonizacji o. Maksymiliana Kolbe, ogłoszonego świętym 10 października 1982 roku, a następnie do gloryfikacji innych ofiar hitleryzmu (jak np. św. Edyta Stein, beatyfikowana 1 maja 1987 i bł. Rupert Mayer, beatyfikowany 3 maja 1987), męczenników prześladowania religijnego w Hiszpanii (pierwsza beatyfikacja w roku 1987) czy ofiar komunizmu w wydaniu sowieckim (pierwsza beatyfikacja we Lwowie 27 czerwca 2001, gdzie błogosławionym został ogłoszony także pochodzący spod Sanoka biskup Jozafat Kocyłowski (1876-1947), bazylianin, ordynariusz przemyski obrządku greko-katolickiego) i PRLowskim (beatyfikacja ks. Findysza 19 czerwca 2005), a nadto, jeszcze wcześniej, w wydaniu jugosławiańskiego reżimu Józefa Tito, albowiem już 3 października 1998 roku Jan Paweł II beatyfikował podczas wizyty w Chorwacji kard. Alojzego Stepinaca, prześladowanego przez Tito arcybiskupa Zagrzebia, a 4 października 2008 roku w Trieście został wpisany w poczet błogosławionych ks. Franciszek Jan Bonifacio, zamordowany przez ten sam reżim 11 września 1946 r. Niedawno, bo 31 października 2009 w Ostrzyhomiu na Węgrzech w poczet błogosławionych został wpisany bp Zoltán Lajos Meszlényi, męczennik komunistów węgierskich, zmarły z wycieńczenia w obozie w Kistarcsy 4 marca 1951 r.
Ojcze Szczepanie, dziękuję za tak dokładne przybliżenie problemu beatyfikacji męczenników XX wieku.
opoka.pl
______________________________________________________________________________________________________________
16 lipca
Najświętsza Maryja Panna z góry Karmel
Szkaplerz karmelitański
Zobacz także: • Święta Maria Magdalena Postel, dziewica • Święte dziewice i męczennice z Orange • Święty Bartłomiej od Męczenników, biskup |
Dzisiejsze wspomnienie zwraca nas ku Maryi objawiającej się na górze Karmel, znanej już z tekstów Starego Testamentu – z historii proroka Eliasza (1 Krl 17, 1 – 2 Krl 2, 25). W XII wieku po Chrystusie do Europy przybyli, prześladowani przez Turków, duchowi synowie Eliasza, prowadzący życie kontemplacyjne na Karmelu. Również w Europie spotykali się z niechęcią. Jednakże Stolica Apostolska, doceniając wyrzeczenia i umartwienia, jakie podejmowali zakonnicy, ułatwiała zakładanie nowych klasztorów. Szczególnie szybko zakon rozwijał się w Anglii, do czego przyczynił się m.in. wielki czciciel Maryi, św. Szymon Stock, szósty przełożony generalny zakonu karmelitów. Wielokrotnie błagał on Maryję o ratunek dla zakonu. W czasie jednej z modlitw w Cambridge, w nocy z 15 na 16 lipca 1251 r., ujrzał Bożą Rodzicielkę w otoczeniu Aniołów. Podała mu Ona brązową szatę, wypowiadając jednocześnie słowa:Przyjmij, synu, szkaplerz twego zakonu, jako znak mego braterstwa, przywilej dla ciebie i wszystkich karmelitów. Kto w nim umrze, nie zazna ognia piekielnego. Oto znak zbawienia, ratunek w niebezpieczeństwach, przymierze pokoju i wiecznego zobowiązania.Szymon Stock z radością przyjął ten dar i nakazał rozpowszechnienie go w całej rodzinie zakonnej, a z czasem również w świecie. W XIV wieku Maryja objawiła się papieżowi Janowi XXII, polecając mu w opiekę “Jej zakon” karmelitański. Obiecała wówczas obfite łaski i zbawienie osobom należącym do zakonu i wiernie wypełniającym śluby. Obiecała również wszystkim, którzy będą nosić szkaplerz, że wybawi ich z czyśćca w pierwszą sobotę po ich śmierci. Cały szereg papieży wypowiedziało się z pochwałami o tej formie czci Najświętszej Maryi i uposażyło to nabożeństwo licznymi odpustami. Wydali oni około 40 encyklik i innych pism urzędowych w tej sprawie. Do spopularyzowania szkaplerza karmelitańskiego przyczyniło się przekonanie, że należących do bractwa szkaplerza Maryja wybawi z płomieni czyśćca w pierwszą sobotę po ich śmierci. Tę wiarę po części potwierdzili papieże swoim najwyższym autorytetem namiestników Chrystusa. Takie orzeczenie wydał jako pierwszy Paweł V 29 czerwca 1609 r., Benedykt XIV je powtórzył (+ 1758). Podobnie wypowiedział się papież Pius XII w liście do przełożonych Karmelu z okazji 700-lecia szkaplerza. Nie ma jednak ani jednego aktu urzędowego Stolicy Apostolskiej, który oficjalnie i w pełni aprobowałby ten przywilej. O przywileju sobotnim milczą najstarsze źródła karmelitańskie. Po raz pierwszy wiadomość o objawieniu szkaplerza pojawia się dopiero w roku 1430. Nabożeństwo szkaplerza należało kiedyś do najpopularniejszych form czci Matki Bożej. Jeszcze dzisiaj spotyka się bardzo wiele obrazów Matki Bożej Szkaplerznej (z Góry Karmel), ołtarzy i kościołów. We Włoszech jest kilkaset kościołów Matki Bożej z Góry Karmel, w Polsce blisko setka. Wiele obrazów i figur pod tym wezwaniem zasłynęło cudami, tak że są miejscami pątniczymi. Niektóre z nich zostały koronowane koronami papieskimi. Szkaplerz w obecnej formie jest bardzo wygodny do noszenia. Można nawet zastąpić go medalikiem szkaplerznym. Z całą pewnością noszenie szkaplerza mobilizuje i przyczynia się do powiększenia nabożeństwa ku Najświętszej Maryi Pannie. Szkaplerz nosili liczni władcy europejscy i niemal wszyscy królowie polscy (od św. Jadwigi i Władysława Jagiełły poczynając), a także liczni święci, również spoza Karmelu, m.in. św. Jan Bosko, św. Maksymilian Maria Kolbe i św. Wincenty a Paulo. Sama Matka Boża, kończąc swoje objawienia w Lourdes i Fatimie, ukazała się w szkaplerzu, wyrażając przy tym wolę, by wszyscy go nosili. Na wzór szkaplerza karmelitańskiego powstały także inne, jednakże ten pozostał najważniejszy i najbardziej powszechny. W wieku 10 lat przyjął szkaplerz karmelitański także św. Jan Paweł II. Nosił go do śmierci. Święto Matki Bożej z Góry Karmel karmelici obchodzili od XIV w. Benedykt XIII (+ 1730) zatwierdził je dla całego Kościoła. W Polsce otrzymało to święto nazwę Matki Bożej Szkaplerznej. |
Szkaplerz początkowo był wierzchnią szatą, której używali dawni mnisi w czasie codziennych zajęć, aby nie brudzić habitu. Spełniał więc rolę fartucha gospodarczego. Potem przez szkaplerz rozumiano szatę nałożoną na habit. Pisze o nim już reguła św. Benedykta w kanonie 55 dotyczącym ubrania i obuwia braci. Wszystkie dawne zakony noszą po dzień dzisiejszy szkaplerz. Współcześnie szkaplerz oznacza strój, który jest znakiem zewnętrznym przynależności do bractwa, związanego z jakimś konkretnym zakonem. Tak więc istnieje szkaplerz: brunatny – karmelitański (w. XIII); czarny – serwitów (w. XIV), od roku 1860 kamilianów; biały – trynitarzy, mercedariuszy, dominikanów (w. XIV), Niepokalanego Serca Maryi (od roku 1900); niebieski – teatynów (od roku 1617) i Niepokalanego Poczęcia Maryi (w. XIX); czerwony – męki Pańskiej; fioletowy – lazarystów (1847) i żółty – św. Józefa (w. XIX). Ponieważ było niewygodnie nosić szkaplerz taki, jaki nosili przedstawiciele danego zakonu, dlatego z biegiem lat zamieniono go na dwa małe kawałki płótna, zazwyczaj z odpowiednim wizerunkiem na nich. Na dwóch tasiemkach noszono go w ten sposób, że jedno płócienko było na plecach (stąd nazwa łacińska scapulare), a druga na piersi. Taką formę zachowały szkaplerze do dnia dzisiejszego. W roku 1910 papież św. Pius X zezwolił ze względów praktycznych na zastąpienie szkaplerza medalikiem szkaplerznym. W przypadku szkaplerza karmelitańskiego na jednym kawałku powinien być umieszczony wizerunek Matki Bożej Szkaplerznej, a na drugim – Najświętszego Serca Pana Jezusa. Jedna część powinna spoczywać na piersiach, a druga – na plecach. Szkaplerz musi być poświęcony według specjalnego obrzędu.Szkaplerz, będący znakiem maryjnym, zobowiązuje do chrześcijańskiego życia, ze szczególnym ukierunkowaniem na uczczenie Najświętszej Maryi Dziewicy potwierdzanym codzienną modlitwą Pod Twoją obronę. |
_____________________________________________________________________________
***
Szkaplerz. „Kto w nim umrze nie zazna ognia piekielnego”. Wspomnienie Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel
„Przyjmij, synu, szkaplerz twego zakonu, jako znak mego braterstwa, przywilej dla ciebie i wszystkich karmelitów. Kto w nim umrze, nie zazna ognia piekielnego. Oto znak zbawienia, ratunek w niebezpieczeństwach, przymierze pokoju i wiecznego zobowiązania”.
Dzisiejsze wspomnienie zwraca nas ku Maryi objawiającej się na górze Karmel, znanej już z tekstów Starego Testamentu – z historii proroka Eliasza (1 Krl 17, 1 – 2 Krl 2, 25). W XII wieku po Chrystusie do Europy przybyli, prześladowani przez Turków, duchowi synowie Eliasza, prowadzący życie kontemplacyjne na Karmelu. Również w Europie spotykali się z niechęcią. Jednakże Stolica Apostolska, doceniając wyrzeczenia i umartwienia, jakie podejmowali zakonnicy, ułatwiała zakładanie nowych klasztorów.
Szczególnie szybko zakon rozwijał się w Anglii, do czego przyczynił się m.in. wielki czciciel Maryi, św. Szymon Stock, szósty przełożony generalny zakonu karmelitów. Wielokrotnie błagał on Maryję o ratunek dla zakonu. W czasie jednej z modlitw w Cambridge, w nocy z 15 na 16 lipca 1251 r., ujrzał Bożą Rodzicielkę w otoczeniu Aniołów. Podała mu Ona brązową szatę, wypowiadając jednocześnie słowa: „Przyjmij, synu, szkaplerz twego zakonu, jako znak mego braterstwa, przywilej dla ciebie i wszystkich karmelitów. Kto w nim umrze, nie zazna ognia piekielnego. Oto znak zbawienia, ratunek w niebezpieczeństwach, przymierze pokoju i wiecznego zobowiązania”.
Szymon Stock z radością przyjął ten dar i nakazał rozpowszechnienie go w całej rodzinie zakonnej, a z czasem również w świecie. W XIV wieku Maryja objawiła się papieżowi Janowi XXII, polecając mu w opiekę “Jej zakon” karmelitański. Obiecała wówczas obfite łaski i zbawienie osobom należącym do zakonu i wiernie wypełniającym śluby. Obiecała również wszystkim, którzy będą nosić szkaplerz, że wybawi ich z czyśćca w pierwszą sobotę po ich śmierci. Cały szereg papieży wypowiedziało się z pochwałami o tej formie czci Najświętszej Maryi i uposażyło to nabożeństwo licznymi odpustami. Wydali oni około 40 encyklik i innych pism urzędowych w tej sprawie.
Do spopularyzowania szkaplerza karmelitańskiego przyczyniło się przekonanie, że należących do bractwa szkaplerza Maryja wybawi z płomieni czyśćca w pierwszą sobotę po ich śmierci. Tę wiarę po części potwierdzili papieże swoim najwyższym autorytetem namiestników Chrystusa. Takie orzeczenie wydał jako pierwszy Paweł V 29 czerwca 1609 r., Benedykt XIV je powtórzył (+ 1758). Podobnie wypowiedział się papież Pius XII w liście do przełożonych Karmelu z okazji 700-lecia szkaplerza. Nie ma jednak ani jednego aktu urzędowego Stolicy Apostolskiej, który oficjalnie i w pełni aprobowałby ten przywilej. O przywileju sobotnim milczą najstarsze źródła karmelitańskie. Po raz pierwszy wiadomość o objawieniu szkaplerza pojawia się dopiero w roku 1430.
Nabożeństwo szkaplerza należało kiedyś do najpopularniejszych form czci Matki Bożej. Jeszcze dzisiaj spotyka się bardzo wiele obrazów Matki Bożej Szkaplerznej (z Góry Karmel), ołtarzy i kościołów. We Włoszech jest kilkaset kościołów Matki Bożej z Góry Karmel, w Polsce blisko setka. Wiele obrazów i figur pod tym wezwaniem zasłynęło cudami, tak że są miejscami pątniczymi. Niektóre z nich zostały koronowane koronami papieskimi. Szkaplerz w obecnej formie jest bardzo wygodny do noszenia. Można nawet zastąpić go medalikiem szkaplerznym. Z całą pewnością noszenie szkaplerza mobilizuje i przyczynia się do powiększenia nabożeństwa ku Najświętszej Maryi Pannie.
Szkaplerz nosili liczni władcy europejscy i niemal wszyscy królowie polscy (od św. Jadwigi i Władysława Jagiełły poczynając), a także liczni święci, również spoza Karmelu, m.in. św. Jan Bosko, św. Maksymilian Maria Kolbe i św. Wincenty a Paulo. Sama Matka Boża, kończąc swoje objawienia w Lourdes i Fatimie, ukazała się w szkaplerzu, wyrażając przy tym wolę, by wszyscy go nosili. Na wzór szkaplerza karmelitańskiego powstały także inne, jednakże ten pozostał najważniejszy i najbardziej powszechny. W wieku 10 lat przyjął szkaplerz karmelitański także św. Jan Paweł II. Nosił go do śmierci.
Święto Matki Bożej z Góry Karmel karmelici obchodzili od XIV w. Benedykt XIII (+ 1730) zatwierdził je dla całego Kościoła. W Polsce otrzymało to święto nazwę Matki Bożej Szkaplerznej.
Szkaplerz początkowo był wierzchnią szatą, której używali dawni mnisi w czasie codziennych zajęć, aby nie brudzić habitu. Spełniał więc rolę fartucha gospodarczego. Potem przez szkaplerz rozumiano szatę nałożoną na habit. Pisze o nim już reguła św. Benedykta w kanonie 55 dotyczącym ubrania i obuwia braci. Wszystkie dawne zakony noszą po dzień dzisiejszy szkaplerz. Współcześnie szkaplerz oznacza strój, który jest znakiem zewnętrznym przynależności do bractwa, związanego z jakimś konkretnym zakonem. Tak więc istnieje szkaplerz: brunatny – karmelitański (w. XIII); czarny – serwitów (w. XIV), od roku 1860 kamilianów; biały – trynitarzy, mercedariuszy, dominikanów (w. XIV), Niepokalanego Serca Maryi (od roku 1900); niebieski – teatynów (od roku 1617) i Niepokalanego Poczęcia Maryi (w. XIX); czerwony – męki Pańskiej; fioletowy – lazarystów (1847) i żółty – św. Józefa (w. XIX).
Ponieważ było niewygodnie nosić szkaplerz taki, jaki nosili przedstawiciele danego zakonu, dlatego z biegiem lat zamieniono go na dwa małe kawałki płótna, zazwyczaj z odpowiednim wizerunkiem na nich. Na dwóch tasiemkach noszono go w ten sposób, że jedno płócienko było na plecach (stąd nazwa łacińska scapulare), a druga na piersi. Taką formę zachowały szkaplerze do dnia dzisiejszego. W roku 1910 papież św. Pius X zezwolił ze względów praktycznych na zastąpienie szkaplerza medalikiem szkaplerznym.
W przypadku szkaplerza karmelitańskiego na jednym kawałku powinien być umieszczony wizerunek Matki Bożej Szkaplerznej, a na drugim – Najświętszego Serca Pana Jezusa. Jedna część powinna spoczywać na piersiach, a druga – na plecach. Szkaplerz musi być poświęcony według specjalnego obrzędu.
Szkaplerz, będący znakiem maryjnym, zobowiązuje do chrześcijańskiego życia, ze szczególnym ukierunkowaniem na uczczenie Najświętszej Maryi Dziewicy potwierdzanym codzienną modlitwą Pod Twoją obronę.
brewiarz.pl
__________________________________________________________________________
***
Jan Paweł II o szkaplerzu karmelitańskim:
Noście go zawsze na sobie. Pozostałem mu wierny i jest moją siłą
Świętowana dziś w zakonach karmelitańskich uroczystość Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel była przez niemal całe życie niezwykle bliska Janowi Pawłowi II, który sam od dziecka nosił każdego dnia maryjny szkaplerz.
„Ja też zapisałem się do szkaplerza mając chyba 10 lat i do dzisiaj ten szkaplerz noszę” – wyznał na kartach książki „Dar i tajemnica” Jan Paweł II.
Karol Wojtyła przyjął karmelitański szkaplerz najprawdopodobniej właśnie w uroczystość Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel 16 lipca 1930 roku w kościele karmelitów bosych w rodzinnych Wadowicach.
„Noszę szkaplerz zawsze, a chociaż mieszkałem w cieniu kościoła parafialnego, wasz kościół na Górce był mi zawsze bardzo drogi. Wśród wielu nabożeństw, które urzekały mą dziecięcą duszę, najgorliwiej korzystałem z nowenny przed uroczystością Matki Bożej z Góry Karmel. Był to czas wakacji, miesiąc lipiec. Dawniej nie wyjeżdżało się na wczasy, jak obecnie. Wakacje spędzałem w Wadowicach, więc nigdy do czasu mojego wyjazdu z Wadowic nie opuszczałem popołudniowych nabożeństw w czasie nowenny. Czasem trudno się było oderwać od kolegów, wyjść z orzeźwiających fal kochanej Skawy, ale melodyjny glos karmelitańskich dzwonów był taki mocny, taki przenikający do głębi duszy, więc szedłem. Tak, tak, mieszkałem obok kościoła parafialnego, ale wzrastałem w kościele św. Józefa” – wyznał przyszły święty, wizytując już jako biskup krakowski, wadowicki klasztor karmelitów bosych w cieniu którego kształtowała się jego wiara oraz pobożność szkaplerzna.
Jeszcze jako kleryk, a potem kapłan wielokrotnie pielgrzymował też do Sanktuarium Matki Bożej Szkaplerznej w Czernej, w którym żył kiedyś święty karmelita bosy Rafał Kalinowski. Nie jest zresztą tajemnicą, że również sam Karol Wojtyła dwukrotnie próbował podejmować próbę wstąpienia do zakonu karmelitów bosych, tak szczególnie oddanych opiece Matki Bożej Szkaplerznej. Ostatecznie jednak podążył drogą kapłaństwa diecezjalnego.
W swej posłudze kapłana diecezjalnego nie zapomniał jednak nigdy o duchowości karmelitańskiej oraz pobożności szkaplerznej. Jako młody wikariusz krakowskiej parafii św. Floriana przekonywał wiernych podczas jednego z nabożeństw: „Noście zawsze szkaplerz święty. Ja zawsze mam szkaplerz na sobie i wiele z tego nabożeństwa doznałem pożytku”.
Natomiast przy okazji wydarzeń z 1988 roku – koronacji obrazu Matki Bożej w Czernej, do którego Karol Wojtyła tak często pielgrzymował, Jan Paweł II przywołał swój „pierwszy szkaplerz” oraz stwierdził, że „pozostał mu wierny” i że jest on „jego siłą”.
Nabożeństwo szkaplerzne pozostało na zawsze bliskie Janowi Pawłowi II. Szkaplerz nosił on wiernie przez całe życie, każdego dnia. Być może również dlatego, odszedł do domu Ojca w sobotę – czyli dzień związany z obietnicą szkaplerzną, mówiącą o tym, że właśnie tego dnia Matka Boża zabiera do nieba swoich wiernych czcicieli, praktykujących podczas swego życia z miłością i zaangażowaniem pobożność szkaplerzną.
szkaplerz.pl
______________________________________________________________________________________________________________
15 lipca
Święty Bonawentura, biskup i doktor Kościoła
Zobacz także: • Święty Pompiliusz Maria Pirrotti, prezbiter • Święty Włodzimierz I Wielki, książę • Błogosławiony Antoni Beszta-Borowski, prezbiter i męczennik |
Jan di Fidanza urodził się około 1218 r. w Bagnoregio koło Viterbo. Jego ojciec był lekarzem. Rodzice obawiali się, czy ich dziecko długo pożyje, było bowiem bardzo słabowite. Pobożna matka złożyła więc ślub, że poświęci syna na służbę Bożą, jeśli ten wyzdrowieje. Podanie głosi, że dziecię miało zostać przyniesione do św. Franciszka z Asyżu, który w natchnieniu miał powiedzieć: O, buona ventura! – co znaczy: O, szczęśliwa przyszłość! Pierwsze nauki Bonawentura odbył w konwencie minorytów w rodzinnym miasteczku. Po ukończeniu szkoły średniej udał się na na studia filozoficzne na uniwersytecie w Paryżu (1242-1248). Tu, mając 25 lat, wstąpił do franciszkanów. Otrzymał imię zakonne Bonawentura – od słów, jakimi przywitał go wiele lat wcześniej św. Franciszek. Po nowicjacie studiował teologię w Paryżu (1243-1248) pod kierunkiem słynnych franciszkańskich teologów: Aleksandra z Hales, Jana z La Rochelle i Wilhelma z Overnii. Po otrzymaniu stopnia magistra studiował jeszcze dalsze trzy lata (1248-1251), a równocześnie wykładał Pismo święte i Sentencje Piotra Lombarda. W tym też czasie stoczył słowny i pisemny “pojedynek” z Wilhelmem z Saint-Amour i z Tomaszem z Yorku w obronie zakonów żebraczych (franciszkanów i dominikanów). Z tego też czasu pochodzi jego szczytowe dzieło z zakresu teologii dotyczące Trójcy Świętej. Bonawentura zajął się także filozoficznym problemem poznania ludzkiego. W tej kwestii odszedł od Arystotelesa i św. Tomasza z Akwinu, a zbliżył się do Platona i św. Augustyna. Wreszcie w tym samym czasie wydał tom rozpraw, w którym można odnaleźć syntezę jego myśli filozoficznej i teologicznej. Następne lata Bonawentura spędził w różnych klasztorach franciszkańskich w charakterze wykładowcy. Musiał imponować niezwykłą wiedzą, świętością i zmysłem organizacyjnym, skoro na kapitule generalnej 2 lutego 1257 r. został wybrany przełożonym generalnym zakonu, kiedy miał zaledwie 39 lat. Wybór ten okazał się dla młodego zakonu opatrznościowym. Zakon przechodził wówczas trudny czas. Powstały bowiem dwie zwalczające się zaciekle frakcje: gorliwych (zelantów), którzy byli za zachowaniem pierwotnej reguły Ojca Franciszka, oraz zwolennicy reguły łagodniejszej, możliwej do zachowania także przez przeciętnych członków. To jednak groziło rozluźnieniem. Bonawentura umiał wybrać “złoty środek”, a przez swoje roztropne zarządzenia nadał zakonowi właściwy kierunek. Zakon miał również licznych zewnętrznych wrogów, patrzących nieprzychylnym okiem na liczne przywileje, dane mu od papieży. Jako przełożony Bonawentura umiał je obronić. Przez 16 lat swoich rządów (1257-1273) doprowadził zakon do niebywałego rozwoju. W roku 1260 ułożył pierwsze konstytucje jako wykładnię reguły św. Franciszka. W ten sposób przeciął wieloraką dotąd jej interpretację. Zakonem rządził z konwentu paryskiego. Rzadko jednak bywał na miejscu, gdyż musiał odbywać stale wizytacje: w Anglii (1258 i 1265), we Flandrii, czyli w dzisiejszej Belgii i Holandii (1253), w Niemczech i w Hiszpanii (1264) oraz we Włoszech (1262-1272). Dla tych zasług niektórzy historycy nazywają go drugim “Ojcem Zakonu”. Posiadał umiejętność łączenia życia czynnego i publicznego z bogatym życiem wewnętrznym. Miał wielkie nabożeństwo do Męki Pańskiej i ku jej czci układał przepiękne poematy. Głośno było o nim także na dworze papieskim. Dlatego to papież Grzegorz X w 1273 r. mianował go kardynałem oraz biskupem Albano pod Rzymem. Delegacja papieża z wiadomością o nominacji zastała go przy myciu naczyń kuchennych w klasztorze. Bonawentura musiał zrzec się urzędu przełożonego generalnego zakonu, aby oddać się wyłącznie sprawom publicznym. Towarzyszył papieżowi w podróży do Mugello koło Florencji, a w listopadzie 1273 r. udał się do Lyonu na sobór powszechny. Otrzymał zaszczytne wyróżnienie wygłoszenia przemówienia inauguracyjnego. Był szczęśliwy, że doszło do unii między Kościołem rzymskim a greckim, która jednak niebawem została zerwana. Główny ciężar prac przygotowawczych do soboru spadł na barki Bonawentury. Wyczerpany tymi obowiązkami, zmarł 15 lipca 1274 r. podczas soboru w Lyonie. W pogrzebie wziął udział papież i wszyscy ojcowie soboru w liczbie 500 biskupów i ok. 1000 prałatów i teologów. Pogrzeb miał więc królewski. Papież wygłosił mowę pogrzebową ku jego czci. Jego ciało złożono najpierw w zakrystii kościoła św. Franciszka, a w roku 1450 w nowo wystawionej świątyni. Znaleziono wówczas język św. Bonawentury zupełnie nietknięty rozkładem, a nawet zaczerwieniony. Miał to być znak niezwykłego daru wymowy Bonawentury. Kronikarze notują, że tego dnia wielu chorych odzyskało zdrowie. Bonawentura był jednym z najwybitniejszych teologów średniowiecza. Pozostawił po sobie wiele traktatów i dzieł teologicznych. Składają się na nie konstytucje, liczne traktaty i komentarze teologiczne, 440 kazań i wiele innych. Bonawentura stworzył własną szkołę teologiczną. Do najznakomitszych jego dzieł należą: Lignum vitae i Itinerarium mentis in Deum, jak też Illuminationes Ecclesiae. Bullę kanonizacyjną Bonawentury ogłosił Sykstus IV w 1482 roku, a papież Sykstus V ogłosił go doktorem Kościoła (1588). Św. Bonawentura jest patronem franciszkanów, matek oczekujących potomstwa, dzieci, robotników i teologów.W ikonografii przedstawiany jest w habicie franciszkańskim z biskupim krzyżem na piersiach; jako kardynał w cappa magna; jako teolog nad pulpitem. Jego atrybutami są: anioł przynoszący mitrę, kapelusz kardynalski trzymany przez anioła lub leżący u stóp, księga, krzyż w dłoniach, drzewo Krzyża Świętego (jest to aluzja do traktatu Lignum vitae), zwój. |
______________________________________________________________________________________________________________
14 lipca
Święty Kamil de Lellis, prezbiter i zakonnik
Kamil urodził się 25 maja 1550 r. w Abruzzach. Matka Kamila, po przedwczesnej śmierci pierwszego syna, wybłagała sobie u Pana Boga narodziny Kamila; miała już wówczas prawie 60 lat. Przed urodzeniem dziecka miała tajemniczy sen: ujrzała swojego syna w otoczeniu wielu mężów z krzyżami na piersiach. Przerażona odczytała ten sen jako napomnienie Boże, że jej syn skończy jako herszt bandy i zawiśnie wraz ze swoją szajką na krzyżu. Pierwsze lata życia Kamila zdawały się potwierdzać przeczucia matki. Syn prowadził życie odległe od ascezy chrześcijańskiej. Podobnie jak ojciec, był porywczego i niespokojnego charakteru. Gdy Kamil miał około 20 lat, utworzyła mu się rana w nodze. Udał się więc do Rzymu, do szpitala św. Jakuba dla nieuleczalnie chorych. Nie wyleczył się zupełnie z rany, ale opuścił szpital i udał się na wojnę z Turkami: najpierw do Dalmacji (1571), potem nawet do Tunisu (1571-1574). Kiedy w grze w karty przegrał uzbierany kapitał, udał się do Manfredodi, do klasztoru kapucynów, jako pracownik fizyczny. Tam przeżył nawrócenie. 2 lutego 1575 r. postanowił pozostać na zawsze w zakonie, który mu udzielił dachu nad głową. Niestety, rana ponownie się otworzyła i tak dalece zaczęła mu dokuczać, że musiał powrócić do szpitala w Rzymie. Tu przebywał 4 lata. W czasie choroby z niezwykłym poświęceniem oddawał się posłudze nieuleczalnie chorym. Kiedy zaś rana jako tako się zagoiła, Kamil powrócił do kapucynów. Po pewnym czasie rana ponownie się odnowiła; Kamil zrozumiał, że jego miejsce nie jest u kapucynów. Powrócił więc do Rzymu, gdzie w Kolegium Rzymskim odbył studia teologiczne. Po ich ukończeniu przyjął święcenia kapłańskie (1584). W tym samym roku w uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP w kościółku Matki Bożej Cudownej z kilkoma towarzyszami, których w czasie studiów zdołał pozyskać dla swoich planów, wdział habit nowej rodziny zakonnej i złożył trzy śluby proste: ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, z dodaniem ślubu czwartego: oddania się bez reszty posłudze chorym. Wszyscy udali się do szpitala Świętego Ducha, gdzie pod kierunkiem Kamila przez 28 lat spełniali tę samarytańską posługę. 18 marca 1586 r. Kamil otrzymał od papieża Sykstusa V zatwierdzenie nowej rodziny zakonnej: Towarzystwa Sług Chorych. Tego samego roku papież zezwolił na noszenie osobnego habitu Kleryków Regularnych, koloru czarnego z czerwonym krzyżem na piersi. 8 grudnia 1591 r. Kamil wraz z 25 towarzyszami złożył śluby uroczyste z dodaniem ślubu czwartego: “wiecznej obecności ciałem i duszą przy chorych, nawet zarażonych”. Dzieło zaczęło wydawać owoce. Liczba członków zakonu rosła, powstawały też nowe placówki: w Neapolu, Mediolanie, Genui, Florencji, Mantui, Bolonii, Chieti, Viterbo, Mesynie i Palermo. Kamil napisał ustawy dla nowego zakonu, a także szczegółowy regulamin i wskazania, jak należy zajmować się chorymi. Są one najpiękniejszym świadectwem miłości chrześcijańskiej. Za życia Kamila jego duchowi synowie otworzyli 65 własnych szpitali. W tym samym czasie ponad 100 kamilianów zmarło wskutek zarażenia od chorych, którym służyli. Kamil zmarł 14 lipca 1614 r. w domu macierzystym swojego zakonu w Rzymie. Jego ciało spoczywa dotąd w kościele przy centralnym domu w kaplicy Najświętszego Sakramentu. Pan Bóg obdarzył Kamila darem kontemplacji, proroctwa oraz cudów za życia i po śmierci. Do chwały świętych wyniósł go papież Benedykt XIV w 1746 roku. Papież Leon XIII ogłosił Kamila de Lellis wraz ze św. Janem Bożym patronem szpitali i chorych (1886), papież Pius XI oddał mu także patronat nad służbą zdrowia – pielęgniarzami i pielęgniarkami (1930).W ikonografii św. Kamil przedstawiany jest w sutannie, na której widnieje czerwony krzyż. Jego atrybutami są: anioł, krzyż, księga, różaniec. |
______________________________________________________________________________________________________________
13 lipca
Święci Andrzej Świerad i Benedykt, pustelnicy
Według tekstu z 1064 r., napisanego przez węgierskiego opata benedyktyńskiego i biskupa Maurusa, Andrzej Świerad (Andrzej Żurawek) pochodził z Polski, z rodziny rolniczej. Nie wiadomo, w jakich okolicznościach znalazł się na Węgrzech. W roku 997/998 wstąpił do benedyktyńskiego klasztoru św. Hipolita na górze Zabor koło Nitry. Opatem klasztoru był wtedy Filip. On też nadał nowemu zakonnikowi imię Andrzej, gdyż wtedy św. Andrzeja Apostoła uważano za głównego patrona Węgier. W klasztorze mieszkali także mnisi żyjący według reguły wschodniej. Do tej właśnie ławry wstąpił Świerad. Widocznie bardziej przystępny był dla niego język słowacki, aniżeli bardzo trudny węgierski. Spełniał różne posługi w klasztorze. Maurus wspomina, że Andrzej wstąpił do opactwa benedyktynów już zaawansowany w życiu ascetycznym. Uprzednio bowiem prowadził życie pustelnicze. Po przekroczeniu 40 lat, mnich mógł iść na pustelnię w towarzystwie jednego ucznia, który zmieniał się co kilka lat, by służyć Bogu w zupełnym odosobnieniu. Pustelnia była odległa od opactwa około pół dnia drogi. Co tydzień Andrzej musiał wracać do opactwa w sobotę wieczór i zostać na całą niedzielę. Jego zajęciem było karczowanie lasu. Pomimo tak ciężkiej pracy Andrzej trzy dni zupełnie pościł: w poniedziałek, w środę i piątek. Na Wielki Post brał od opata Filipa tylko 40 orzechów włoskich, które były jedynym jego pokarmem przez osiem tygodni (jeden orzech na dzień) za wyjątkiem sobót i niedziel, gdzie przyjmował wspólny posiłek w opactwie. Aby nawet sen sobie uprzykrzyć, siedział przez całą noc na pieńku, otoczonym ostrymi prętami. Gdy ciało przechylało się w jakąś stronę, budził się raniony. Aby uniemożliwić zaś ruchy głową, zakładał na nią koronę z drewna z zawieszonymi czterema kamieniami, o które uderzał przy każdym skłonie. Ponadto Andrzej opasał swoje ciało mosiężnym łańcuchem, który z czasem obrósł skórą. To właśnie było bezpośrednią przyczyną jego śmierci ok. 1030-1034 r., gdyż po pęknięciu naskórka wywiązało się zakażenie. Wezwany opat Filip przybył już po śmierci Świerada. Przy obmywaniu ciała zauważył na jego brzuchu klamrę, która zdradziła istnienie łańcucha.Towarzyszem pustelniczego życia Andrzeja i jednym z jego uczniów był Benedykt. Po jego śmierci opowiadał biskupowi Maurusowi o cnotach i umartwieniach swego mistrza. Kontynuował surowy tryb życia w pustelni. Podobnie jak św. Andrzej miał przybyć de terra Poloniensi – z ziemi polskiej. W trzy lata po śmierci św. Andrzeja napadli go zbójcy i zabili. Ciało wrzucili do rzeki Wag. Maurus dodaje legendę, że orzeł przez cały rok pilnował ciała Męczennika i że dzięki niemu ciało zostało odnalezione w stanie zupełnie nie zepsutym. Obydwu – ucznia i mistrza – pochowano obok siebie w kościele zakonnym. Kult obu świętych szybko rozszerzał się. Naturalnym ośrodkiem tego kultu był klasztor na Zaborze. Tu początkowo znajdował się ich grób, tu również przechowywano ze czcią łańcuch św. Andrzeja. Opat Filip, który opowiadał o obu świętych Maurusowi, ówczesnemu opatowi w klasztorze św. Marcina na Górze Panońskiej, podarował mu nawet część łańcucha. Relikwię tę zabrał ze sobą Maurus do Pesc, kiedy został mianowany tam biskupem (1036). Z czasem powstały w Słowacji dwa odrębne sanktuaria: św. Andrzeja w pobliżu Nitry, gdzie była jego pustelnia, oraz św. Benedykta, gdzie poniósł śmierć od pogańskich rozbójników w Skałce nad Wagiem na północ od Tręczyna. Około 1064 r. Świerad i Benedykt zostali uroczyście proklamowani przez biskupów Węgier świętymi. Wtedy zapewne przeniesiono ich ciała do katedry w Nitrze, gdzie spoczywają do dziś. Andrzej Świerad w hagiografii polskiej wybija się jako największy asceta wśród świętych i błogosławionych polskich. Andrzej i Benedykt są pierwszymi Polakami, wyniesionymi do chwały ołtarzy (1083) po polskich kamedułach z eremu międzyrzeckiego: Izaaku, Mateuszu i Kryspinie, kanonizowanych przez papieża Jana XVIII (1004-1009). W ziemi krakowskiej kult św. Andrzeja Świerada jest szczególnie żywy w Tropiu. Od dawna ściągają tu pielgrzymi z Sądecczyzny i Słowacji na dzień dorocznego święta. Miejscowa ludność wierzy, że woda w źródełku, z którego Świerad miał czerpać, ma cudowną moc. Kościół w Tropiu posiada relikwie św. Świerada, sprowadzone z Nitry.W ikonografii ukazuje się św. Andrzeja jako pustelnika. Jego atrybutem jest dziupla. |
______________________________________________________________________________________________________________
12 lipca
Święty Brunon Bonifacy z Kwerfurtu,
biskup i męczennik
Zobacz także: • Święci Jazon i Sozypater, biskupi i męczennicy |
Brunon urodził się w 974 r. w rodzinie grafów niemieckich w Kwerfurcie. W roku 986 uczył się w szkole katedralnej w Magdeburgu. Studia odbywał pod kierunkiem magistra Geddona. Tu zetknął się z metropolitą magdeburskim, Gizylerem, i z Thietmarem, późniejszym biskupem w Merserburgu, autorem znanej Kroniki. W roku 995 został mianowany kanonikiem katedralnym w Magdeburgu. W roku 997 wraz z cesarzem Ottonem III udał się do Rzymu. Tu w roku następnym (998) wdział habit benedyktyńskiego mnicha na Awentynie w opactwie świętych Bonifacego i Aleksego. Pięć lat wcześniej w tym samym klasztorze przebywał św. Wojciech i bł. Radzim. Brunon otrzymał jako imię zakonne Bonifacy. W roku 999 złożył śluby zakonne. W tym samym czasie zaprzyjaźnił się ze św. Romualdem, który miał już sławę świętego męża i ojca nowej rodziny zakonnej. W roku 1001 Bonifacy znalazł się wśród jego synów duchowych w eremie Pereum koło Rawenny. W tym samym roku jesienią udała się do Polski pierwsza grupa kamedułów z Pereum: Św. Jan i św. Benedykt. Misję tę zorganizował św. Romuald na prośbę cesarza Ottona III i króla polskiego, Bolesława Chrobrego. Mieli oni działać wśród Słowian nadodrzańskich. Do nich to miał się dołączyć Brunon. Dla wyjednania misji odpowiednich przywilejów papieskich, św. Romuald wysłał go do Rzymu. Papież Sylwester II chętnie udzielił wszystkich potrzebnych dla misjonarzy indultów. Brunon otrzymał także od papieża paliusz, a więc tym samym nominację na metropolitę misyjnego. Dawało mu to uprawnienia do mianowania biskupów na terenach misyjnych. Z niewiadomych przyczyn, sakrę biskupią Brunon Bonifacy otrzymał dopiero w roku 1004 w Magdeburgu. W ten sposób stał się pierwszym metropolitą pogańskich Słowian zachodnich, do których był wysłany jako misjonarz. Złożona sytuacja polityczna na terenie Polski sprawiła, że Brunon zatrzymał się we Włoszech, a potem na dworze cesarza. W 1005 r. udał się na Węgry, aby tam szukać pola dla swojej działalności. W roku 1006 był w Polsce, by w roku następnym (1007) znaleźć się po raz drugi na Węgrzech. Papież wysłał go w tym samym czasie także do Kijowa, a nawet do Pieczyngów nad Morzem Czarnym. Wyprawę finansował zapewne Bolesław Chrobry. W roku 1008 Bonifacy był ponownie w Polsce i usiłował udać się z kolei do Szwecji, aby przez swoich uczniów zorientować się w sytuacji tamtejszego Kościoła. W 1009 roku udał się do Jaćwieży z wyraźnym zamiarem rozpoczęcia tam misji. Niestety, nie było mu dane dokończyć pomyślnie rozpoczętego dzieła. Według podania miał nawrócić nad Bugiem jednego z książąt jaćwieskich, Nothimera. Rywale księcia wykorzystali ten moment i pozbawili go władzy. Brunon zaś, z 18 towarzyszami, miał zginąć z ich ręki 9 marca 1009 roku, gdzieś w okolicach Pojezierza Suwalskiego. Miał wówczas zaledwie 35 lat życia. Bolesław Chrobry wykupił jego ciało. Niestety, ślad o relikwiach Męczennika zaginął. Brunon jest autorem trzech zachowanych do dziś utworów pisanych: Żywotu św. Wojciecha, Listu do cesarza Henryka II (1008) i Żywotu Pięciu Braci Kamedułów (1008 lub 1009), zamordowanych przez na pół pogańskich pachołków królewskich. Styl i język tych pism wskazują na wysoką kulturę św. Brunona. Kult św. Brunona Bonifacego rychło rozszedł się po świecie. Już w roku 1040 wychodzi jego żywot wpleciony przez św. Piotra Damiana do żywota św. Romualda. Jego cześć rozwijała się w zakonie kamedułów, a także w kolegiacie w Kwerfurcie, której sam św. Bronon miał być fundatorem. W Martyrologium Rzymskim figuruje od XVI w. W XVII w. św. Brunon Bonifacy został uznany za patrona Warmii, a w 1963 został ogłoszony głównym patronem diecezji łomżyńskiej. |
___________________________________________________________________________
Odnalezione relikwie?
W większości publikacji na temat św. Brunona, towarzysza św. Benedykta i św. Jana w misji do Polski Chrobrego, można znaleźć informację, że jego relikwie zaginęły. Ich brak był m.in. jednym z powodów nieobecności brunonowego kultu w naszej ojczyźnie w wiekach średnich. Okazuje się jednak, że jego relikwie są. Być może nawet nie zaginęły?
***
Święty Brunon z Kwerfurtu jest autorem niezwykle ważnych dla polskiej historii i kultury dzieł: Żywot Świętego Wojciecha, List do cesarza Henryka II i Żywot Pięciu Braci Męczenników. Kim jest i jak to było z jego relikwiami?
Kim jest Brunon?
Bruno urodził się ok. 974 w Kwerfurcie. Około 1000 r. zdecydował się pójść w ślady św. Romualda i rozpocząć życie pustelnicze. Gdy św. Romuald wysłał do Polski swych uczniów, zdecydowano, że Bruno uda się do Rzymu, by prosić o licencję na głoszenie Ewangelii wśród pogan. Benedykta i Jana Bolesław Chrobry umieścił w okolicach Międzyrzecza, a na miejscu dołączyli do nich Polacy. Wszyscy czekali na wieści od Brunona. Ten otrzymał od Sylwestra II potrzebne pozwolenie, a także paliusz arcybiskupi. Wyznaczono go na episcopus gentium, czyli biskupa posłanego na misję do ludów nieochrzczonych. Sprawa jednak bardzo się przedłużyła. Brak wieści z Rzymu martwił zakonników w Międzyrzeczu. Wówczas Benedykt z jeszcze jednym zakonnikiem udali się na poszukiwanie Brunona. Ostatecznie dotarli tylko do Pragi. Wojna przeszkodziła w dalszej podróży. Benedykt wrócił do Polski, a jego towarzysz udał się do Niemiec. Okazało się bowiem, że otrzymawszy potrzebne zezwolenie i paliusz metropolity, tam udał się Brunon w 1002 r. Na udzielenie święceń biskupich musiał jednak czekać aż do 1004 r. W tym czasie jego towarzysze ponieśli śmierć męczeńską.
Sytuacja polityczna między Polską a Cesarstwem zmieniła się na tyle, że niechętni misji Brunona Niemcy podejmowali kroki, mające opóźnić jego przybycie do Polski. Brunon w końcu otrzymał święcenia biskupie i w pierwszej połowie 1004 r. udał się z ewangelizacją na Węgry. Gdy ustała wojna Chrobrego z Henrykiem II, Brunon mógł w końcu przybyć do Polski. Odwiedził erem międzyrzecki i zapewne tutaj napisał Żywot Pięciu Braci. Niestety, nowa wojna z Henrykiem II w 1007 r. zmusiła go do wyjazdu z Polski. Udał się znów na Węgry. Gdy powrócił do Polski, podjął akcję misyjną wśród plemienia Pieczyngów. Jesienią 1008 Brunon był znów w Polsce, skąd wyruszył na ostatnią w swoim życiu misję. Nawracał Prusów na pograniczu Rusi i Litwy. Zabrał ze sobą 18 towarzyszy, z których część mogła pochodzić z klasztoru międzyrzeckiego. Wszyscy oni ponieśli śmierć męczeńską 9 marca 1009 r. Ciała męczenników wykupił Bolesław Chrobry, podobnie jak kilkanaście lat wcześniej uczynił z ciałem św. Wojciecha. Nie do końca wiemy, co się z nimi później działo. Kilka bardzo interesujących tez na ten temat postawił wybitny historyk mediewista Piotr M. A. Cywiński. Przyjąć jednak możemy, że reakcja pogańska i najazd księcia czeskiego Brzetysława przerwała kult tego męczennika w naszym kraju. Kultowi nie pomógł też fakt, że w średniowieczu i czasach nowożytnych św. Brunon był mylony z innym świętym.
Jak on się nazywał?
Brunon występuje z reguły pod jednym jeszcze imieniem: albo jako Brunon, albo jako… Bonifacy. Sprawę współcześnie bardzo dobrze naświetlił wspomniany historyk Cywiński. Kwestię imion wyjaśnia następująco: „dwoistość imienin spowodowała zamieszanie wokół jednej i tej samej postaci. Przyczynili się do tego hagiografowie świętego. Jego krewny i kolega szkolny Thietmar oraz towarzysz prac misyjnych Wipert używali tylko imienia Brunon, podczas gdy urodzony na rok przed jego męczeństwem Piotr Damiani znał jedynie przybrane imię Bonifacy. Następni pisarze powtarzali za nimi i zatracili tożsamość osoby. W 1583 r. wyszło nowe, poprawione wydanie Martyrologium. Przygotował je dla papieża Grzegorza XIII słynny uczony Baroniusz. Zapisując pod dniem 19 czerwca św. Bonifacego, Baroniusz nie ograniczył się do powtórzenia kamedulskiej zapiski. Sięgnął i do źródeł, gdzie znalazł u Thietmara i innych autorów wiadomość o św. Brunonie. Stąd powstał pod 15 października drugi zapis w Martyrologium o tym samym świętym pod imieniem Brunon. Dopiero w 1715 r. Janning dowiódł identyczności obu osób. Jednak teksty liturgiczne niemal do ostatnich czasów powtarzały oba rozdzielne imiona 19 czerwca i 15 października”. Bruno Bonifacy z Kwerfurtu, Brunon z Kwerfurtu lub Bonifacy, biskup i męczennik to jedna i ta sama osoba.
Relikwie w Klewaniu
W literaturze można znaleźć informację, że w Klewaniu na Wołyniu w kościele Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny – wzniesionym staraniem księcia Jerzego Czartoryskiego w 1610 r. – znajdowały się kiedyś relikwie św. Bonifacego, naszego św. Brunona. Relikwie te Florian Czartoryski przywiózł z Rzymu w 1642 r. Późniejszy arcybiskup gnieźnieński i prymas Polski, biskup poznański i kujawski oraz kanonik płocki, wileński i krakowski studia teologiczne odbył w Rzymie i tam także otrzymał święcenia kapłańskie. W artykule Tadeusza Jerzego Steckiego Książęce Gniazdo, umieszczonym w piątym tomie Przeglądu Powszechnego wydanym w Krakowie w 1885 r., można znaleźć informację o okolicznościach sprowadzenia słynnych relikwii: „A relikwie te syn księcia Florian, już kapłan wielce uczony i nabożny, przywiózł był sam z Rzymu, doznawszy przy zdobyciu tych świętych szczątków cale dziwnej przygody, o której wspomina ze zwykłym sobie humoryzmem pobożny kanclerz Ołycki. Otóż o te pobożne szczątki spierali się w Rzymie dwaj książęta cudzoziemscy, którzy zarówno posiąść je pragnęli. Co widząc Magister Palatii, aby obu ich pogodzić, darował je trzeciemu, obecnemu tam wówczas Czartoryskiemu, który też umknął tez z nimi co prędzej do Polski i do Klewania je przywiózł”.
Relikwie św. Bonifacego przywiózł z Rzymu w 1642 r. Florian Czartoryski.
Klewań ze słynnym obrazem Matki Bożej Klewańskiej był znaczącym sanktuarium na Wołyniu. Kościół w Klawaniu funkcjonował do 15 maja 1945 r. Polacy, którzy musieli przenieść się w nieznane ziemie zachodnie, zabrali ze sobą, co mieli najcenniejszego: cudowny obraz Matki Bożej, który udało się dowieźć aż do Skwierzyny, gdzie znajduje się do dziś. Natomiast relikwie św. Bonifacego, czyli naszego św. Brunona, umieszczone w XVII-wiecznej srebrnej trumience ręcznej roboty władze kościelne nakazały przenieść do Kurii Biskupiej w Gorzowie. Ksiądz Feliks Sznarbachowski w swej wielkiej pracy Początek i dzieje Rzymsko-Katolickiej Diecezji Łucko-Żytomierskiej, obecnie Łuckiej w zarysie podaje nawet, że w relikwiarzu tym znajduje się czaszka świętego.
***
W 2017 r. na Uniwersytecie Jagiellońskim została obroniona praca Anny Dziuby o naszym relikwiarzu. W ocenie badacza „relikwiarz (…) jest niezwykle cennym zabytkiem i powinien zostać na nowo odkryty dla historii sztuki”. Może kiedyś ta cenna relikwia trafi do jakiejś wspaniałej świątyni w naszej diecezji. Wszak św. Brunon był współbratem św. Benedykta i św. Jana. Warto sprawę relikwii św. Bonifacego/św. Brunona przebadać dokładniej.
ks. Adrian Put /Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
11 lipca
Święty Benedykt z Nursji, opat, patron Europy
Zobacz także: • Święta Olga Mądra, księżna • Święty Pius I, papież i męczennik |
Benedykt z Nursji należy do najgłośniejszych postaci w Kościele łacińskim. Wsławił się niezwykle mądrą i wyważoną regułą, która stała się podstawą dla bardzo wielu późniejszych rodzin zakonnych na Zachodzie. Przez założony przez siebie zakon Benedykt przyczynił się nie tylko do pogłębienia życia religijnego w Kościele, ale i szeroko rozumianej kultury. Jego synowie duchowi zasłużyli się najwięcej dla pozyskania Chrystusowi ludów germańskich. Te racje skłoniły Pawła VI do tego, by w 1964 r. wyróżnić św. Benedykta zaszczytnym tytułem głównego patrona Europy. Chociaż św. Benedykt zajmuje w dziejach Kościoła katolickiego poczesne miejsce, udokumentowane wiadomości o nim są nikłe. Podstawowym źródłem jest dzieło św. Grzegorza I Wielkiego, papieża, przedtem mnicha benedyktyńskiego, który żył w czasach bliskich św. Benedykta. Niestety, Dialogi św. Grzegorza nie miały na celu podania biografii, ile raczej opis życia Benedykta; stąd mało w nich danych historycznych, a wiele wątków wręcz legendarnych.Ojciec Benedykta był właścicielem ziemskiej posiadłości w Nursji. Benedykt urodził się ok. roku 480 wraz ze swoją bliźniaczą siostrą, św. Scholastyką. Pierwsze nauki pobierał w rodzinnym miasteczku. Na dalsze studia udał się do Rzymu. Nie pozostał tu długo. Opuścił Wieczne Miasto, gdyż chciał oddać się Panu Bogu na wyłączną służbę jako asceta. Udał się ok. 60 km na wschód w kierunku Tivoli i osiadł w przysiółku Enfide (dzisiaj Affile) przy kościele świętych Piotra i Pawła u stóp wzgórz Prenestini. Z niewiadomych bliżej przyczyn opuścił jednak i to miejsce i przeniósł się do Subiaco. Znalazł tu nie tylko ciszę, ale również dogodną grotę, gdzie mógł zamieszkać i oddać się wyłącznie kontemplacji. Z rąk jakiegoś mnicha przyjął też habit. Obrana przez niego grota zapewniała mu zupełny spokój. Przebywał tam przez trzy lata. Miejscowi górale, wypasający kozy, zaopatrywali go w konieczną żywność. Z czasem zaczęli przyłączać się do Benedykta uczniowie. Pod jego kierunkiem utworzono 12 małych klasztorów po 12 uczniów każdy. Na czele każdego z nich Benedykt postawił przełożonych, od siebie bezpośrednio zależnych. Tak więc z pustelnika przeobraził się w cenobitę, czyli w ascetę zamieszkującego pustynię wraz z innymi. Nie znamy przyczyn, dlaczego Benedykt opuścił również i to miejsce. Św. Grzegorz wymienia niechęć miejscowego duchowieństwa. Benedykt zabrał ze sobą najgorliwszych i najbardziej oddanych uczniów i przeniósł się z nimi na Monte Cassino do ruin dawnej fortecy rzymskiej. Benedykt rozpoczął budowę nowego klasztoru od wyburzenia pogańskiej świątyni Jowisza i Apollina. Mieszkańcy miasteczka, leżącego u stóp góry, przychodzili tutaj dla składania ofiar. Był to rok 525 lub 529. W tym czasie na Wschodzie cesarz Justynianin I Wielki zamykał ostatnią pogańską szkołę filozoficzną w Atenach. Kiedy stanął już klasztor i kościół, a mury nowej placówki zaczęły się zapełniać adeptami, Benedykt postanowił ułożyć regułę. Miał już sporo doświadczenia. Długie lata rządów na Monte Cassino pozwoliły w praktyce wypróbować przepisy. Roztropny prawodawca zmieniał je i stale doskonalił. Tak więc reguła benedyktyńska przeszła okres długiej próby i doświadczeń. Wprawdzie jej oryginał zaginął, spłonął bowiem w roku 896 w czasie pożaru klasztoru w Teano, jednakże zachowało się wiele jej odpisów.Zasadniczą cechą Reguły św. Benedykta jest umiar. Nie jest ona tak surowa jak reguły św. Kolumbana, Kasjana czy prawodawców rodzin mniszych Wschodu. Nie preferuje studiów jak reguła Kasjodora. We wszystkim: w modlitwie, uczynkach pokutnych, w pracy i w spoczynku, w posiłku i piciu zaleca umiar: “złoty środek”. Celem zasadniczym, jaki Założyciel wytyczył swoim synom duchowym, jest służba Boża. Całe życie mnicha, jego wszystkie chwile i czynności winny zmierzać do tego, by głosiły chwałę Stworzyciela. Dewizą Patriarchy było: Ora et labora – módl się i pracuj. Ze szczególną pieczołowitością strzegł kultu liturgicznego, co pozostało do dni obecnych pięknym dziedzictwem jego zakonu. Poważną część dnia zakonnika przeznaczył na lectio divina – czytanie Pisma Świętego. Wprowadził do zakonu profesję – prawem zagwarantowaną przynależność do zakonu oraz stabilność miejsca, czyli zobowiązanie mnichów do pozostawania w jednym klasztorze aż do śmierci. Reguła św. Benedykta stała się podstawą dla wielu innych. Sława Benedykta rozchodziła się szeroko. Powiększać ją miały cuda, o których wspomina św. Grzegorz. Miał m.in. przepowiedzieć najazd Longobardów. Ich wódz po śmierci Benedykta faktycznie najechał Monte Cassino; benedyktyni byli zmuszeni opuścić klasztor i ratować się ucieczką do Rzymu (587). Benedykt miał założyć także opactwo w Terracina, a zdaniem niektórych również w Rzymie (opactwo św. Pankracego przy Lateranie). Benedykt zmarł 21 marca 547 r. w kilka tygodni po śmierci swojej siostry, św. Scholastyki, założycielki żeńskiej gałęzi benedyktynów. Pochowano ich razem we wspólnym grobie na Monte Cassino. Kiedy Longobardowie zniszczyli klasztor (587), mnisi benedyktyńscy z Francji ze czcią przenieśli relikwie św. Scholastyki i św. Benedykta do Francji. Śmiertelne szczątki św. Scholastyki umieścili w klasztorze w Le Mans, a św. Benedykta – we Fleur. Tam są do dnia obecnego. W latach późniejszych część relikwii obu świętych oddano opactwu na Monte Cassino. Na pamiątkę przeniesienia relikwii św. Benedykta w dniu 11 lipca 673 r. do Fleur zakon obchodzi w liturgii pamiątkę “przeniesienia relikwii”. Na ten właśnie dzień Paweł VI ustanowił doroczne święto św. Benedykta. Zaraz po śmierci Benedykt odbierał od swoich duchowych synów cześć ołtarzy. Do jego grobu napływali liczni pielgrzymi. Sławę jego rozniosły Dialogi św. Grzegorza, w których jest mowa nawet o cudach, jakie Benedykt za życia działał. Rychło kult św. Benedykta stał się też własnością całego Kościoła. Ku czci Patriarchy ułożono mnóstwo hymnów, sekwencji i modlitw. Benedykt jest w naszych czasach czczony jako patron Opus Dei, jako patron pracujących, a nawet jako orędownik umierających. Pius XII ogłosił go patronem speleologów (1957) i architektów włoskich. Reguła św. Benedykta wywarła poważny wpływ na całe życie Europy Zachodniej. Dzieło św. Benedykta jest imponujące i niepowtarzalne. Benedyktyni przez długie wieki (wiek VI-XII) byli najpotężniejszą rodziną zakonną na świecie. Ich klasztory dochodziły do liczby kilku tysięcy, a liczba mnichów dochodziła do wielu dziesiątków tysięcy. Z modelu życia benedyktyńskiego wyrosły inne rodziny zakonne, m.in. benedyktynki (klauzurowe i czynne), cystersi, kameduli, oliwetanie, sylwestryni i trapiści. Zakony te wydały kilka tysięcy świętych i błogosławionych, dały Kościołowi ponad 20 papieży. Wśród świętych benedyktyńskich wypada wymienić: św. Grzegorza I Wielkiego (+ 604), doktora Kościoła; św. Augustyna z Canterbury, apostoła Anglii (+ 605); św. Bedę Czcigodnego, doktora Kościoła (+ 735); św. Bonifacego, apostoła Niemiec i głównego patrona tego kraju; św. Wojciecha – apostoła Czech, Węgier, Polski i Prus, męczennika (+ 997); św. Piotra Damiani, doktora Kościoła (+ 1072); św. Romualda, założyciela kamedułów (+ 1027); św. Jana Gwalberta (+ 1073), założyciela nowej gałęzi zakonnej; św. Anzelma, doktora Kościoła (+ 1109); św. Matyldę (+ 968); św. Hildegardę z Bingen, doktora Kościoła (+ 1179); św. Gertrudę Wielką (+ 1302). W Polsce najbardziej znanym opactwem benedyktyńskim jest Tyniec. Do Polski benedyktyni przybyli wraz ze św. Wojciechem (+ 997). Za czasów Bolesława Chrobrego założyli klasztor po kamedułach w Międzyrzeczu. Zamieszki, jakie po śmierci tego króla powstały, i nawrót pogaństwa, doprowadziły do upadku klasztoru. W XI wieku widzimy benedyktynów w Trzemesznie, w Łęczycy (Tum), w Gnieźnie, w Tyńcu, na Łysej Górze, w Czerwińsku, Płocku, Kruszwicy, w Krakowie, Sieciechowie, we Wrocławiu, Oleśnicy, Lubiniu i w Gdańsku. Obecnie istnieją ich opactwa w Tyńcu, Lubiniu koło Kościana oraz Biskupowie. W ikonografii św. Benedykt przedstawiany jest w habicie benedyktyńskim, w kukulli, z krzyżem w dłoni. Jego atrybutami są: anioł, bicz, hostia, kielich z wężem, księga, kruk z chlebem w dziobie, księga reguły w ręce, kubek, pastorał, pies, rozbity puchar, infuła u nóg z napisem “Ausculta fili” – “Synu, bądź posłuszny”, wiązka rózg. |
____________________________________________________________________________
Święty, który uprawiał Europę
Żył 67 lat. Należy do świętych o ogromnej popularności. Został ogłoszony patronem Europy, ponieważ dobrze przysłużył się nie tylko chrześcijaństwu, ale też szeroko rozumianej kulturze.
Św. Benedykt z Nursji, jak przypomniał Benedykt XVI, jest zasadniczym punktem odniesienia dla jedności Europy.
***
Świat chrześcijański po śmierci Jana Pawła II z pewnym napięciem oczekiwał decyzji nowego Papieża odnośnie do wyboru swego imienia. Niektórzy spodziewali się, że kard. Joseph Ratzinger, podobnie jak jego poprzednik, nawiąże do tradycji św. Jana i św. Pawła. Okazało się, że nowy Namiestnik Chrystusowy nawiązał do odleglejszej tradycji, która – wbrew pozorom – okazała się szalenie bliska Europie.
Otwarł drzwi do wiary
Benedykt XVI nieraz doceniał Regułę św. Benedykta, powstałą na początku VI wieku, i podkreślał jej wartość. Można ją streścić w prostych słowach: „Módl się i pracuj, i nie bądź smutny”. Warto w tym kontekście przytoczyć także inne fragmenty dokumentu autorstwa św. Benedykta, które stały się fundamentem kulturowym naszego kontynentu: „Niech młodsi starszych szanują”; „Nie zachowywać niczego dla siebie”; „Niech nic nigdy nie będzie ważniejsze od Chrystusa”. Te proste zdania, kiedy się je przełoży na język życia społecznego, mogą się okazać siłą napędową europejskiej kultury. Tak było w czasach pochodzącego z Nursji mnicha, tak dzieje się i dzisiaj. Niespełna trzy tygodnie przed konklawe kard. Ratzinger wygłosił w Subiaco wykład pt. „Europa Benedykta w kryzysie kultur”. I kto wie, czy wypowiedziane wówczas słowa nie towarzyszyły mu w szczególny sposób podczas pełnienia papieskiej misji. „Potrzebujemy – stwierdził – ludzi takich jak Benedykt z Nursji, który w czasach degradacji i upadku zagłębił się w skrajnej samotności i potrafił – po wielu duchowych oczyszczeniach, jakie musiał przeżyć, aby wspiąć się ku światłości – powrócić i założyć Monte Cassino, miasto na górze, które po wielu zniszczeniach zjednoczyło siły, z których powstał nowy świat”. Przemówienie kard. Ratzingera może być przez nas traktowane niejako proroczo, bo z pewnością wytyczyło szlak jego późniejszego pontyfikatu. Kardynał mówił dalej o św. Benedykcie: „W tej historycznej chwili przede wszystkim potrzebujemy ludzi, którzy za pomocą oświeconej i przeżywanej wiary uczyniliby Boga wiarygodnym w tym świecie. Negatywne świadectwo chrześcijan, którzy mówili o Bogu, a żyli przeciwko Niemu, przysłoniło Jego obraz i otworzyło drzwi do niewiary”. Benedykt XVI miał się zatem w szczególny sposób poświęcić otwieraniu drzwi do wiary. Przewodnikiem zaś był jego patron i patron Europy.
Fundament kultury
Kim zatem był święty, który zafascynował zarówno Jana Pawła II, jak i Benedykta XVI? Chociaż postać tego świętego zajmuje poczesne miejsce w historii Kościoła katolickiego, mamy niewiele dokumentów na jego temat. Za podstawowe źródło może tu posłużyć dzieło św. Grzegorza I Wielkiego, papieża, a przedtem mnicha benedyktyńskiego, który żył w czasach bliskich Benedyktowi. Niestety, dialogi autorstwa tego papieża nie miały być biografią Benedykta, a skupiały się jedynie na niektórych wątkach z jego życia, nie mogą więc być podstawowym źródłem odpowiedzi na pytania o jego historię. Z czytania brewiarzowego dowiadujemy się zatem, że pewne jest, iż ojciec Benedykta był właścicielem ziemskiej posiadłości w Nursji. Benedykt urodził się ok. roku 480 wraz ze swoją bliźniaczą siostrą, św. Scholastyką. Pierwsze nauki pobierał w rodzinnym miasteczku. Na studia udał się do Rzymu. Nie pozostał tam jednak długo. Opuścił Wieczne Miasto, gdyż chciał oddać się Panu Bogu na wyłączną służbę jako asceta. Udał się ok. 60 km na wschód w kierunku Tivoli i osiadł w przysiółku Enfide (dzisiaj Affile) przy kościele Świętych Piotra i Pawła u stóp wzgórz Prenestini. Z niewiadomych bliżej przyczyn opuścił jednak również to miejsce i przeniósł się do Subiaco, gdzie znalazł nie tylko ciszę, ale również dogodną grotę, gdzie mógł zamieszkać i oddać się wyłącznie kontemplacji. Z rąk jakiegoś mnicha przyjął też habit. Wybrana przez niego grota zapewniała mu zupełny spokój. Przebywał tam przez trzy lata. Miejscowi górale, wypasający kozy, zaopatrywali go w konieczną żywność.
Najbardziej znany jest ze swojej reguły, którą pozostawił wielu rodzinom zakonnym. Późniejsza historia Europy pokazała, ile dobra rozsiali po Europie kolejni mnisi, którzy uczyli napotkaną ludność nie tylko dogmatów wiary, ale też astronomii czy matematyki, a nawet – wydawać by się mogło – tak prozaicznej czynności, jak uprawianie ziemi. To ostatnie przyczyniało się przecież zarówno do oświecenia, jak i – nade wszystko – do eliminacji głodu.
Nie dziwi więc, że poprzednik papieża Franciszka przybrał imię Benedykta. Można i trzeba to odczytać w kontekście jego batalii o przywrócenie Europie jej duchowego wymiaru. Już podczas swojej pierwszej audiencji generalnej Ojciec Święty przypomniał, że św. Benedykt „jest zasadniczym punktem odniesienia dla jedności Europy i z mocą przypomina o niezbywalnych chrześcijańskich korzeniach kultury i cywilizacji”.
ks. Marek Łuczak/Tygodnik Niedziela
____________________________________________________________________________
Ład i umiar
Św. Benedykt: Człowiek, który panuje nad swoim czasem, jest przewidywalny w czynieniu dobra.
Monte Cassino – wzgórze górujące nad drogą łączącą Rzym z Neapolem – kojarzy się Polakom głównie ze słynną bitwą w 1944 r. Historia tego miejsca jest o wiele bogatsza. Na tym wzgórzu św. Benedykt założył klasztor, który stał się duchowym centrum życia zakonnego na Zachodzie. Patron Europy napisał tam regułę określającą zasady życia wspólnoty mnichów – „szkoły służenia Bogu”. Ten tekst wyznaczył na długie wieki styl życia europejskich klasztorów.
Początki klasztoru na Monte Cassino datuje się na rok 529. W tym samym roku cesarz Justynian zamknął słynną szkołę filozoficzną w Atenach. To wymowny symbol. Duchowe przewodnictwo przeszło od filozofii klasycznej do nauki chrześcijańskiej, przy czym klasztory działające według Reguły św. Benedykta uratowały dla świata tradycję kultury antycznej. Dzięki mnichom przepisującym księgi przetrwało wiele starożytnych dzieł.
Święty Benedykt z Nursji (ur. 480) żył na przełomie starożytności i średniowiecza. Rozpoczął studia w Rzymie. Przerwał je, by podjąć życie pustelnicze w jaskini w Subiaco. Mnisi żyjący w pobliżu byli pod takim wrażeniem jego osobowości, że poprosili go, by został ich opatem. Wkrótce jednak zniechęcili się wymaganiami, które im postawił, i próbowali go otruć. Benedykt przeniósł się na Monte Cassino, gdzie założył słynny klasztor.
Jego reguła określała rytm życia mnicha w myśl słynnej dewizy „módl się i pracuj”. Uczyła równowagi. Praca fizyczna była uzupełniana pracą umysłową. Benedykt przy całym swoim idealizmie liczył się z ludzkimi słabościami i dlatego starał się zachować we wszystkim właściwą miarę. Święty umarł w kaplicy na Monte Cassino. Umierał na stojąco, podtrzymywany przez braci, śpiewając psalm.
Czy reguła zakonna może być inspirująca dla ludzi pochłoniętych dziś pracą zawodową, troską o rodzinę i codzienny byt? Wszyscy potrzebujemy pewnego ładu. Korzystamy z terminarzy, z notatników w komórkach, żeby nie pogubić się w natłoku spraw. Jak powiadają, zachowaj porządek, a porządek zachowa ciebie.
Człowiek potrzebuje poszanowania zdrowego rytmu pracy, modlitwy, odpoczynku. Bez pewnej samodyscypliny do życia łatwo wkrada się chaos, nerwowość i gonitwa, których pierwszą ofiarą pada zwykle modlitwa, a potem jego bliscy. Człowiek, który panuje nad swoim czasem, jest przewidywalny w czynieniu dobra.
ks. Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny
________________________________________________________________________
Symbolika i znaczenie medalika św. Benedykta
Wielu z nas nie do końca wie czym tak właściwie są medalik i krzyż św. Benedykta. Czy mają one nadzwyczajną moc i co może dać nam ich noszenie? Wyjaśnia o. Guèranger – benedyktyn.
***
Chrześcijanom wystarczy zastanowić się przez chwilę nad wielce potężną zbawienną mocą Krzyża Jezusa Chrystusa, aby pojęli dostojeństwo medalika, na którym jest on przedstawiony. Krzyż był narzędziem odkupienia świata; jest on zbawiennym drzewem, na którym dokonało się przebłaganie za grzech, który popełnił człowiek, jedząc owoc z zakazanego drzewa.
Święty Paweł poucza nas, że wyrok naszego potępienia został przybity do Krzyża i że został zmazany krwią Odkupiciela. Wreszcie Krzyż, w którym Kościół pozdrawia swą jedyną nadzieję (spes unica), ma się pojawić w ostatecznym dniu na obłokach niebieskich jako zwycięskie trofeum Boga-Człowieka.
Obraz Krzyża budzi w nas wszelkie uczucia wdzięczności ku Bogu za dobrodziejstwo naszego zbawienia. Nie ma – prócz świętej Eucharystii – niczego na ziemi, co byłoby bardziej godne naszego szacunku niż Krzyż. To dlatego oddajemy mu pełną uwielbienia cześć, która odnosi się do Pana, którego krew go skropiła.
Ożywieni uczuciami najczystszej pobożności pierwsi chrześcijanie okazywali od początku najgłębszą cześć obrazowi Krzyża, a Ojcowie Kościoła nie ustawali w pochwałach, jakimi obdarzali ten dostojny znak.
Gdy po trzech wiekach prześladowań Bóg postanowił udzielić pokoju swemu Kościołowi, na niebie pojawił się krzyż wraz ze słowami: „W tym znaku zwyciężysz”. Cesarz Konstantyn, do którego było adresowane to widzenie, obiecujące mu zwycięstwo, postanowił, że jego wojsko będzie odtąd maszerować do boju pod sztandarem, który będzie przedstawiał obraz Krzyża z monogramem Chrystusa, a który został nazwany Labarum.
Krzyż jest przedmiotem budzącym grozę złych duchów – zawsze się przed nim cofają; na jego widok bez wahania porzucają swój łup i uciekają. I wreszcie – krzyż jest dla chrześcijan tak ważny i niesie z sobą takie błogosławieństwo, że od czasów Apostołów aż do teraz przetrwał niezachwianie u wiernych zwyczaj częstego nakreślania tego znaku na sobie, a u sług Kościoła – na wszystkich przedmiotach, aby znak kapłański nadał im moc błogosławienia i uświęcania.
Nasz medalik, który przede wszystkim przedstawia wizerunek Krzyża, jest więc doskonale dopasowany do pobożności chrześcijańskiej i choćby tylko z tej racji godzien jest wszelkiego rodzaju czci.
Św. Benedykt dostąpił zaszczytu pojawienia się na tym samym medaliku wraz z wizerunkiem Krzyża św., aby podkreślić skuteczność, jaką ten święty znak miał w jego rękach. Św. Grzegorz Wielki, który napisał żywot świętego patriarchy, ukazuje go nam jako odpędzającego swe własne pokusy znakiem Krzyża – tym samym znakiem, który uczynił na zatrutym napoju, rozbijając naczynie i odkrywając złe zamiary tych, którzy czyhali na jego życie. Gdy zły duch, aby przerazić braci, sprawił, że wydawało im się, że klasztor Monte Cassino stoi w płomieniach, św. Benedykt zniweczył natychmiast ten czar, kreśląc na zmyślonych płomieniach ten sam znak Męki Zbawiciela.
Gdy jego uczniowie byli wewnętrznie nękani poduszczeniami kusiciela, zalecał im jako lekarstwo naznaczenie swego serca obrazem krzyża.
W swej Regule polecił, by brat, który właśnie przeczytał przed ołtarzem uroczystą formułę swej profesji, nakreślił znak krzyża jako nienaruszalną pieczęć na karcie swych ślubów. Pełni ufności w moc tego świętego znaku, uczniowie św. Benedykta dokonywali dzięki Krzyżowi niezliczonych cudów.
Wystarczy przypomnieć św. Maura, przywracającego wzrok ślepemu, św. Placyda, uzdrawiającego wielu chorych, św. Rychmira, uwalniającego jeńców, św. Wulstana, który uratował podczas upadku robotnika, spadającego z wysokiej wieży kościelnej, św. Odylona, wyciągającego z oka rannego człowieka kawałek drzewa, który przeszył je na wylot, świętego Anzelma z Canterbury, przepędzającego straszliwe widma, które dręczyły umierającego starca, świętego Hugona z Cluny, uciszającego burzę, św. Grzegorza, gaszącego pożar Rzymu itd. Wszystkie te cuda i wiele innych, zawartych w Aktach świętych Zakonu świętego Benedykta, zostały dokonane za pomocą znaku Krzyża.
Litery, które czytamy na medaliku
Oprócz obrazu Krzyża i wizerunku św. Benedykta medalik przedstawia jeszcze określoną liczbę liter; każda z nich reprezentuje jakiś wyraz łaciński. Gdy połączymy te różne słowa, odsłania się sens, który ukazuje intencję medalika. Ich celem jest wyrażenie związków świętego patriarchy mnichów Zachodu ze świętym znakiem zbawienia ludzi, a zarazem dostarczenie wiernym sposobu posługiwania się mocą świętego Krzyża przeciwko złym duchom.
Wydawnictwo Tyniec
Te tajemnicze litery są położone na tej stronie medalika, na której figuruje krzyż. Najpierw należy się przyjrzeć czterem, które zostały umieszczone pomiędzy ramionami tego krzyża:
C S P B
Znaczą one: CRUX SANCTI PATRIS BENEDICTI; to jest: „Krzyż Świętego Ojca Benedykta”. Już te słowa wyjaśniają przesłanie medalika.
W linii pionowej krzyża czytamy:
C S S M L
Znaczy to: CRUX SACRA SIT MIHI LUX, czyli: „Niech święty Krzyż będzie mi światłem”.
W linii poziomej tegoż krzyża czytamy:
N. D. S. M. D.
To znaczy: NON DRACO SIT MIHI DUX, czyli: „Niech smok nie będzie mi wodzem”.
Gdy połączymy te dwie linijki, tworzą one wiersz (pentametr), którego sens jest świadectwem chrześcijanina, wyrażającym jego ufność wobec świętego Krzyża i jego sprzeciw wobec jarzma, które chciałby nań nałożyć demon.
Wokół medalika znajduje się dłuższa inskrypcja, która podaje najpierw święte imię Jezusa wyrażone tradycyjnym monogramem IHS. Wiara i doświadczenie pouczają nas wystarczająco o wszechmocy tego Imienia Bożego. Dalej, zaczynając od prawej strony, mamy kolejno następujące litery: V. R. S. N. S. M. V. S. M. Q. L. I. V. B.
Te inicjały reprezentują dwa wersy:
VADE RETRO SATANA, NUNQUAM SUADE MIHI VANA; SUNT MALA QUAE LIBAS, IPSE VENENA BIBAS.
Czyli: „Idź precz, szatanie, nigdy nie doradzaj mi marności; zły jest napój, który mi nalewasz, sam pij truciznę”.
Uważa się, że słowa te wyszły z ust św. Benedykta; te z pierwszego wersu podczas pokusy, która go doświadczyła, i którą pokonał dzięki znakowi krzyża, a te z drugiego wersu – w chwili, gdy jego wrogowie podali mu śmiercionośny napój, co odkrył czyniąc znak krzyża na czarze, która go zawierała.
Chrześcijanin może się posługiwać tymi słowami za każdym razem, gdy jest narażony na pokusy i zniewagi niewidzialnego wroga zbawienia. Nasz Pan osobiście uświęcił pierwsze słowa: Vade retro Satana – Idź precz, szatanie. Ich moc jest gwarantowana przez samą Ewangelię. Marności, które doradza nam diabeł, to nieposłuszeństwo prawu Bożemu, pompy i wielkie oszustwa świata. Napój, który podaje nam ten anioł ciemności, to grzech, który zabija duszę. Zamiast go akceptować, powinniśmy zostawić go jemu, jako dolę, którą sam sobie wybrał.
Nie ma potrzeby długo tłumaczyć chrześcijańskiemu czytelnikowi mocy tego wezwania, przeciwstawiającego sztukom i przemocy szatana to, czego obawia się on najbardziej: krzyż, święte imię Jezusa, własne słowa Zbawiciela podczas kuszenia, a wreszcie wspomnienie zwycięstw, jakie wielki patriarcha św. Benedykt odniósł nad smokiem piekielnym. Wystarczy wypowiedzieć te słowa, by poczuć się od razu umocnionym i aby stawić opór wszelkim sidłom piekielnym. Gdybyśmy nie znali faktów, które dowodzą, jak bardzo szatan obawia się tego medalika, samo zrozumienie tego, co on przedstawia oraz tego, co wyraża, wystarczyłoby, żebyśmy go uznali za jedną z najpotężniejszych broni, jakie Boża łaskawość złożyła w nasze ręce przeciwko niegodziwości złych duchów.
____________________________
Tekst i przedstawienie graficzne medalika św. Benedykta pochodzą z książki „Szkic o pochodzeniu, znaczeniu i łaskach medalika albo krzyża św. Benedykta” / tłumaczenie z wydania z 1899 r. /
Dom Prosper Guèranger OSB (1805–1875) – odnowiciel francuskiego monastycyzmu. Dziełko o. Guèrangera „Szkic o pochodzeniu, znaczeniu i łaskach medalika albo krzyża św. Benedykta” powstało jako uzupełnienie przesłania papieża Benedykta XIV, zawartego w jego brewe, ogłoszonym w Rzymie pod koniec 1741 r. W chwili, gdy dokument Stolicy Apostolskiej potwierdził prawowierność pobożnych praktyk związanych z medalikiem św. Benedykta, jego popularność wzrosła i utrwalił się jego wygląd.
Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________
Modlitwa ZA EUROPĘ
poprzez wstawiennictwo św. Benedykta z Nursji
***
Nasz wspólny, tak fizyczny jak i duchowy dom, Europa, pogrąża się w kryzysie. Kontynent słynący z walki za Chrystusa oddaje się ateizmowi, libertynizmowi i… islamizmowi, depcząc własną tradycję, swoje dokonania i duchowe dziedzictwo. Obok bezbożnej demokracji na Zachodzie wyłania się potwór bezbożnego despotyzmu na Wschodzie. Barbarzyńska napaść putinowskiej Rosji na Ukrainę zachwiała bezpieczeństwem całego kontynentu. Módlmy się dzisiaj do świętego Benedykta, patrona Europy, o dobrą przyszłość naszego kontynentu, o nawrócenie serc Europejczyków, przede wszystkim elit europejskich.
Gdy nadszedł koniec dawnego porządku
I nowa ziemia rodziła się w bólu,
Stanąłeś, Ojcze, na czasów granicy,
By chronić dobro.
Posłuszny mocy Bożego wezwania
I do proroków podobny natchnieniem,
Poszedłeś drogą pokory i ładu
Pańskiego Prawa.
Dla wielu ludzi spragnionych pokoju
Przez własne życie przykładem się stałeś
Szukania Boga i Jego miłości
We wszystkich braciach.
I dzisiaj także przychodzi nieznane,
A świat jest pełen zamętu i kłamstwa;
Za twą przyczyną niech Pan nam ukaże
Właściwą ścieżkę.
Najświętszej Trójcy niech będzie podzięka
Za Benedykta i jego naukę;
Niech Europa swą jedność odnajdzie
Przez wiarę w Boga. Amen.
Módlmy się: Boże, Ty przez nauczanie świętego Benedykta zgromadziłeś w swoim Kościele wiele narodów, spraw przez jego zasługi, abyśmy z radosnym sercem biegnąc drogą Twoich przykazań, trwali w prawdziwej wierze i głębokim pokoju. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen.
Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
10 lipca
Święty Antoni Peczerski, opat
Zobacz także: • Święty Jan Gwalbert, opat |
Jego pierwotne imię to Antypas. Pochodził z grodu Lubecz nad Dnieprem, leżącego na północ od Kijowa (obecnie miasto w obwodzie czernihowskim na Ukrainie, przy granicy z Białorusią). Urodził się w roku 963 (lub 983). Jako młody człowiek zapoznał się z życiem zakonnym na górze Athos. Tam złożył śluby zakonne i przyjął imię Antoni. Po powrocie na Ruś zajął pieczarę w pobliżu Kijowa, w której wiódł surowe życie pustelnika. Od tego miejsca otrzymał przydomek “Peczerski” (lub “Kijowsko-Peczerski”). Mnich stał się sławny w okolicy. Po pewnym czasie zaczęli gromadzić się wokół niego uczniowie. Z ich pomocą powiększył pieczarę i urządził w niej cerkiew. Wokół wydrążono groty-cele. Dał tym samym początek Ławrze Pieczerskiej (Peczorskiej), najsłynniejszemu klasztorowi na Rusi, zwanemu matką monasterów. Początkowo Antoni sam kierował życiem mnichów, które wypełniała praca, czuwanie i modlitwa; zakonnicy troszczyli się o wstrzemięźliwość, umartwiali swoje ciała. Kiedy życie wspólnoty było w miarę zorganizowane, mianował igumena, a sam usunął się do osobnej groty, której nie opuszczał przez 40 lat. Po radę przychodzili tam nie tylko mnisi, ale przybywała licznie także ludność ziem ruskich, prosząc o modlitwę, dzięki której chorzy odzyskiwali zdrowie. Za wstawiennictwem Antoniego działy się liczne cuda. Zmarł 10 lipca (lub 27 maja) 1073, mając prawdopodobnie 90 lat. Ruś widziała w nim ojca życia monastycznego, związanego z tradycją wschodnią. Ławra Peczerska była przez lata rozbudowywana i przez wieki trwało tu życie monastyczne. Obecnie mieści się w niej siedziba zwierzchnika Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego. Obiekt został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 1990 r., a po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości (1991 r.) gruntownie odnowiony i ponownie konsekrowany w 2000 r. |
______________________________________________________________________________________________________________
9 lipca
Święci męczennicy
Augustyn Zhao Rong i Leon Mangin, prezbiterzy,
i Towarzysze
Początki ewangelizacji Chin sięgają V w., ale misje europejskie w tym kraju rozwinęły się szczególnie w czasach nowożytnych, poczynając od XVI w. W ciągu minionych stuleci Kościół katolicki w Chinach wzrastał nieprzerwanie, choć w niektórych okresach i regionach bywał prześladowany. Za pierwszego męczennika uznawany jest o. Franciszek Fernandez de Capillas, hiszpański dominikanin, umęczony w 1648 r., beatyfikowany w 1909 r. Wchodzi on w skład 120-osobowej grupy męczenników kanonizowanych 1 października 2000 r., której przewodzi Augustyn Zhao Rong, pierwszy chiński kapłan umęczony za wiarę. Pozostali męczennicy to w części europejscy zakonnicy – członkowie zgromadzeń, którym Stolica Apostolska powierzyła prowadzenie misji w różnych regionach Chin (jezuici, franciszkanie, dominikanie, salezjanie i członkowie Paryskich Misji Zagranicznych) – a w części rodowici Chińczycy – biskupi, kapłani i świeccy, mężczyźni i kobiety. Najmłodszy z nich miał zaledwie 9 lat.Augustyn Zhao Rong pochodził z prowincji Syczuan. W wieku 20 lat zaciągnął się do wojska i wchodził w skład oddziału, który eskortował do Pekinu grupę chrześcijańskich więźniów. Uderzyła go ich cierpliwość i odwaga. Ponownie zetknął się z chrześcijanami w prowincji Wuczuan, gdzie poznał uwięzionego o. Marcina Moye. Przykład wiary i miłości tego kapłana oraz jego katecheza skłoniły Augustyna do przyjęcia chrześcijaństwa. Otrzymał chrzest z rąk o. Moye w wieku 30 lat. Przez następnych pięć lat przygotowywał się do kapłaństwa i przyjął święcenia w 1781 r. Przez wiele lat pełnił posługę kapłańską. W okresie prześladowań wszczętych za panowania cesarza Jiaqinga został aresztowany, gdy udzielał sakramentów choremu. Uwięziony w Chengdu, został skazany na dotkliwą karę cielesną, choć miał już 69 lat. Otrzymał 60 uderzeń bambusowym kijem w kostki i 80 policzków zadanych skórzaną podeszwą. Zmarł w więzieniu kilka dni później, 27 stycznia 1815 r. Jest pierwszym kapłanem-męczennikiem pochodzącym z Chin.Pod koniec XIX w. prześladowania katolików w Chinach nasiliły się. Nieporadna cesarzowa-wdowa Cixi szukała oparcia w stronnictwie staromandżurskim, które dla swych celów zmobilizowało wojowników fanatycznej sekty, nazywanych bokserami. Swoją nienawiść do obcych ześrodkowali oni na chrześcijanach. Zaczęli więc napadać na kościoły, palić je, potem masowo mordować wiernych. W okręgu Xiangchenggen pierwszym znakiem nadciągających pogromów była śmierć dwóch jezuitów francuskich. Ojcowie Remigiusz Isoré i Modest Andlauer zginęli przy ołtarzu skromnej kaplicy w On-Y. Było to wyraźne ostrzeżenie dla licznych chrześcijan z tych okolic. Pod kierownictwem ojca Mangin schronili się oni w Czu-Kia-cho, bo istniała tam szansa obrony i ocalenia. W obwarowanym miasteczku odparli kilka ataków, kiedy jednak bokserów wsparły oddziały regularnej armii, obrona nie miała już żadnych szans. Ostatniego ratunku szukali w kościele. Zginęli wszyscy. Ojcowie Mangin i Den ponieśli śmierć przy ołtarzu, inni znaleźli ją w płomieniach podpalonej świątyni lub w jej pobliżu, jeszcze inni wtedy, gdy próbowali ratować się ucieczką. Śmierć poniosło wówczas około 1800 chrześcijan, ponadto około 1200 zginęło w okolicach miasteczka. Nikt nie zdołał wówczas spisać ich imion i nazwisk. Ustalono je znacznie później, i to jedynie w pięćdziesięciu sześciu wypadkach. Tych też pięćdziesięciu sześciu Pius XII beatyfikował w roku 1955, a kanonizował – wraz z innymi męczennikami chińskimi – papież św. Jan Paweł II w 2000 r. Duchowymi przywódcami męczenników z okresu powstania bokserów byli jezuiccy kapłani: Leon Ignacy Mangin, Paweł Denn, Remigiusz Isoré i Modest Andlauer. Leon Ignacy Mangin urodził się 31 lipca 1857 r. w Verny, w Lotaryngii, jako jedenaste z dzieci miejscowego sędziego pokoju. Nauki pobierał w kolegiach w Metzu i Amiens. W roku 1875 wstąpił do jezuitów. Pod koniec studiów filozoficznych, odbywanych w Liége, wezwano go do wyruszenia na misje. W Tien-Tsinie ukończył teologię i w lipcu 1886 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Pracował potem na wielu stacjach misyjnych w prowincji Hopej, poważany przez władze cywilne i ceniony dla swej energii w działaniu i pogodnego usposobienia. Gdy nadeszło prześladowanie, wszystkich podtrzymywał na duchu. Potem zachęcał wiernych, by pozostali w kościele. Gdy padł pierwszy strzał, Maria Czu-Ou-Czen osłoniła go własnym ciałem. Potem zapaliła mu się sutanna. Padł przeszyty drugą serią pocisków.Z nim razem zginął ks. Paweł Denn. Urodził się 1 kwietnia 1847 w Lille. W 1872 wstąpił do jezuitów i tego samego roku wysłany został do Chin. W osiem lat później otrzymał tam święcenia kapłańskie. Pracował w kilku ośrodkach, a w Tcian-Kia-Tcioang był rektorem. Pod koniec dołączył do wspólnoty kierowanej przez o. Mangin. Zginął u jego stóp, gdy ukląkł, by przyjąć absolucję. Remigiusz Isoré urodził się 22 kwietnia 1852 r. w Bambecque, na terenie francuskiej Flandrii. Studiował w Cambrai, a przez jakiś czas był prefektem w Roubaix. W roku 1875 wstąpił do zakonu. Studia kończył już w Chinach, gdzie też w roku 1886 otrzymał święcenia kapłańskie. Przez jakiś czas uczył w kolegium w Tcian-Kia-Tcioang, potem obsługiwał stację i szkołę w On-Y. Tam też zginął, stojąc przy ołtarzu. Modest Andlauer był Alzatczykiem. Urodził się w Strasburgu. W roku 1877 wstąpił do jezuitów. Nauczał w Amiens, Lille i Brescii, ale marzył o misjach i męczeństwie. Wreszcie w roku 1882 mógł wyjechać do Chin. Zginął tam razem z o. Isoré, miesiąc przed innymi. |
______________________________________________________________________________________________________________
8 lipca
Święty Jan z Dukli, prezbiter
Zobacz także: • Święty Edgar Spokojny, król • Święty Eugeniusz III, papież • Święty Kilian, biskup i męczennik • Błogosławiony Piotr Eremita, zakonnik • Święci Akwila i Pryscylla |
Jan urodził się w Dukli około roku 1414. O jego rodzicach wiemy tylko tyle, że byli mieszczanami. Nie możemy także nic konkretnego powiedzieć o młodości Jana. Zapewne uczęszczał do miejscowej szkoły, potem udał się do Krakowa. Legenda głosi, że tam studiował, jednak brak źródeł historycznych, które potwierdzałyby ten fakt. Według miejscowej tradycji Jan miał już od młodości prowadzić życie pustelnicze w pobliskich lasach u stóp góry zwanej Cergową. Do dziś w odległości kilku kilometrów od Dukli znajduje się pustelnia i kościółek drewniany, wystawiony pod wezwaniem św. Jana z Dukli na miejscu, gdzie miał on samotnie prowadzić bogobojne życie. Nie znamy przyczyn, dla których Jan opuścił pustelnię i wstąpił do franciszkanów konwentualnych, zapewne w pobliskim Krośnie, w latach 1434-1440. Po nowicjacie i złożeniu profesji zakonnej odbył studia kanoniczne i został wyświęcony na kapłana. Musiały to być studia solidne, skoro Jan został od razu powołany na urząd kaznodziei. Urząd ten bowiem powierzano w klasztorach franciszkańskich kapłanom wyjątkowo uzdolnionym i wewnętrznie uformowanym. Tego wymagał w regule św. Franciszek, założyciel zakonu. Jan przez szereg lat piastował także obowiązki gwardiana, czyli przełożonego klasztoru: w Krośnie i we Lwowie. Wreszcie powierzono mu urząd kustosza kustodii, czyli całego okręgu lwowskiego. Po złożeniu tego urzędu ponownie zlecono mu urząd kaznodziei we Lwowie. W latach 1453-1454, na zaproszenie króla Kazimierza Jagiellończyka i biskupa krakowskiego, kardynała Zbigniewa Oleśnickiego, przebywał w Polsce św. Jan Kapistran, reformator franciszkańskiego życia zakonnego. Założył klasztory obserwantów, czyli franciszkanów reguły obostrzonej, w Krakowie (1453) i w Warszawie (1454). W roku 1461 obserwanci założyli również konwent we Lwowie. Od krakowskiego klasztoru pw. św. Bernardyna zaczęto powszechnie nazywać polskich obserwantów bernardynami. Jan z Dukli obserwował życie bernardynów i umacniał się ich gorliwością. Postanowił do nich wstąpić. Do roku 1517 franciszkanie konwentualni i obserwanci mieli wspólnego przełożonego generalnego. Jednak przejście z jednego zakonu do drugiego poczytywano zawsze za rodzaj dezercji. Istniały ponadto przepisy w zakonie obserwantów, utrudniające przyjęcie zakonników konwentualnych w obawie o zaniżenie karności i ducha zakonnego. Ojciec Jan musiał więc być dobrze znany, skoro przyjęto go bez wahania. Nadarzyła się zresztą ku temu okazja. Z Czech przybył prowincjał franciszkanów konwentualnych, któremu podlegał Jan. Poprosił prowincjała, by zezwolił mu wstąpić do obserwantów. Według relacji miejscowej tradycji prowincjał, sądząc, że Jan chce odwiedzić kogoś w konwencie obserwantów, chętnie się zgodził. Kiedy zaś spostrzegł swoją pomyłkę, nie mógł już zmusić o. Jana do powrotu. Było to prawdopodobnie w roku 1463. Chociaż o. Jan był wtedy już starszy, przeżył u obserwantów jeszcze 21 lat. Krótki czas przebywał w Poznaniu, by następnie powrócić do ukochanego Lwowa i tam spędzić resztę życia. Tu powierzono mu funkcję kaznodziei i spowiednika. Pod koniec życia miał utracić wzrok. Jako dorobek wielu lat pracy kaznodziejskiej zostawił zbiór kazań, które jednak zaginęły. Rozmiłowany w modlitwie, poświęcał na nią długie godziny. Dla dokładnego zapoznania się z konstytucjami nowego zakonu wczytywał się w nie pilnie, a gdy utracił wzrok, prosił, by odczytywał mu je kleryk, bo chciał się ich wyuczyć na pamięć. Do ślepoty dołączyła się ponadto choroba bezwładu nóg. Jan oddał Bogu ducha w konwencie lwowskim 29 września 1484 roku. Pochowano go w kościele klasztornym, w chórze zakonnym, za wielkim ołtarzem. Przekonanie o świętości kapłana było tak powszechne, że zaraz po jego śmierci wierni zaczęli gromadzić się w pobliżu jego grobu i modlić się do niego o łaski. W roku 1487 obserwanci wystarali się u papieża, Innocentego VIII, o zezwolenie na “podniesienie ciała”, co równało się pozwoleniu na oddawanie mu czci publicznej. Zezwolenie przywiózł ze sobą z Rzymu komisarz generała zakonu, o. Ludwik de la Torre, ale sam akt przeniesienia odbył się dopiero w roku 1521. Nowy grób umieszczono nad posadzką w prezbiterium po prawej stronie. W roku 1608 z racji budowy nowego kościoła wystawiono marmurowy sarkofag, przeniesiony w roku 1740 za wielki ołtarz. Do roku 1946 trumienka z relikwiami Jana znajdowała się we Lwowie, w latach 1946-1974 w kościele bernardynów w Rzeszowie, obecnie zaś jest w Dukli. Liczne łaski, otrzymywane za pośrednictwem sługi Bożego, ściągały do jego grobu nie tylko katolików, ale także prawosławnych i Ormian. Mnożyły się także wota dziękczynne. Kiedy w roku 1648 Lwów został ocalony w czasie oblężenia przez Bohdana Chmielnickiego, przypisywano to wstawiennictwu Jana z Dukli, gdyż gorąco modlono się do niego. Proces kanoniczny rozpoczął się w roku 1615. Prośbę o beatyfikację przesłał do Rzymu król Zygmunt III Waza i biskupi polscy, jak też wielu senatorów. Proces, wiele razy przerywany, został wreszcie ukończony szczęśliwie w roku 1731. Na podstawie nieprzerwanego kultu, jakim sługa Boży się cieszył, papież Klemens XII w roku 1733 ogłosił ojca Jana błogosławionym, wyznaczając na dzień jego święta 19 lipca. Termin ten, kilka razy przenoszony, reforma kalendarza liturgicznego w Polsce w roku 1974 ustaliła na 3 października. Po kanonizacji jednak przesunięto go na dzień 8 lipca. W roku 1739 na prośbę króla Augusta III Sasa, biskupów i kapituł katedralnych oraz magistratu lwowskiego papież Klemens XII ogłosił bł. Jana z Dukli patronem Korony oraz Litwy. Papież Benedykt XIV nadał odpust zupełny na doroczną uroczystość bł. Jana dla kościołów obserwantów w Polsce (1742). Już w roku 1754 król August III Sas wniósł prośbę do Rzymu o kanonizację bł. Jana z Dukli. Prośbę ponowił król Stanisław August Poniatowski w roku 1764, uczynił to również sejm polski. Niewola jednak przerwała zabiegi. Dopiero w roku 1957 Episkopat Polski wystąpił do Stolicy Świętej z ponowną prośbą. Kanonizacji dokonał w Krośnie papież św. Jan Paweł II podczas swojej wizyty w dniu 10 czerwca 1997 r.W ikonografii przedstawiany jest w habicie zakonnika, czasami jako niewidomy. Jego atrybutem są promienie światła. |
__________________________________________________________________________
fot. via Wikipedia, CC 0 / pixabay – statistuta
***
Św. Janie z Dukli – módl się za naszą Ojczyzną!
Urodził się w Dukli (archidiecezja przemyska) w rodzinie mieszczańskiej około 1414 r. Uczył się w rodzinnym mieście, jak też później w Krakowie. Jako młodzieniec przez pewien czas przebywał na pustelni w pobliskich Dukli lasach pod górą Cergową. Przez modlitwę i samotność zapewne chciał wyrobić sobie właściwe spojrzenie na sprawy otaczającego go świata oraz być bardziej blisko Boga. Po opuszczeniu pustelni (1433-1440) postanowił zostać kapłanem zakonnym i wstąpił do franciszkanów konwentualnych (noszą czarne habity, jak obecnie w Niepokalanowie). Po odbyciu nowicjatu i złożeniu profesji zakonnej, nasz Patron odbył wymagane prawem studia i otrzymał święcenia kapłańskie.
Z pewnością św. Jan należał do zdolnych studentów, skoro od razu po święceniach powierzono mu urząd kaznodziei. Warto wiedzieć, że dawniej, nie tak jak dzisiaj, nie wszyscy nowo wyświęceni mogli głosić kazania. Zdarzało się, że byli księża wyświęcani do sprawowania jedynie Mszy Świętej (ad solam Missam). W klasztorach franciszkańskich, zgodnie z poleceniem założyciela św. Franciszka z Asyżu, kaznodziejami mogli być tylko wybitnie zdolni i urobieni wewnętrznie kapłani. Oprócz głoszenia słowa Bożego św. Jan przez wiele lat pełnił funkcję gwardiana, czyli przełożonego klasztoru w pobliskim Dukli Krośnie oraz we Lwowie. Także powierzono mu urząd kustosza kustodii, tzn. przełożonego franciszkańskiego okręgu lwowskiego. Po zakończeniu tego ostatniego ważnego urzędu, św. Jan znów był kaznodzieją we Lwowie.
Franciszkanie w wieku XV przeżywali pewien kryzys, gdy chodzi o zachowanie pierwotnej reguły zakonnej. Z tego powodu doszło do reformy części zakonu św. Franciszka z Asyżu. Na czele tego ruchu zmierzającego do obostrzenia reguły zakonnej stał św. Bernardyn ze Sieny (+1444) i jego duchowy uczeń św. Jan Kapistran (+1456). Zreformowani przez św. Bernardyna zakonnicy nazywani byli obserwantami (obostrzona reguła), a w Polsce bernardynami od krakowskiego klasztoru pod wezwaniem św. Bernardyna. Św. Jan Kapistran przebywał na zaproszenie króla Kazimierza Jagiellończyka przez osiem miesięcy w Polsce, głosząc w Krakowie i we Wrocławiu płomienne kazania, wskutek których wielu świeckich i duchownych nawracało się do bardziej gorliwego sposobu życia. Św. Jan Kapistran założył w Krakowie i w Warszawie (1453-1454) klasztory bernardyńskie. Wkrótce taki klasztor powstał również i we Lwowie. Św. Jan obserwował gorliwe życie bernardynów doszedł do przekonania, że powinien być w ich gronie. Uczynił tak w roku 1463, mając blisko 60 lat. U bernardynów przebywał 21 lat, przez krótki okres w Poznaniu, a następnie aż do śmierci we Lwowie. Przełożeni znów polecili św. Janowi pełnić funkcję kaznodziei i spowiednika. Wówczas zasłynął jako wybitny mówca (głosił także kazania po niemiecku do Niemców, mieszkańców Lwowa) i spowiednik. Nawet po utracie wzroku oraz cierpiąc na niedowład nóg z wielką gorliwością spełniał posługę kapłańską, szczególnie z wielką miłością traktował penitentów w konfesjonale. Św. Jan pragnął być gorliwym zakonnikiem, starał się na pamięć przyswoić regułę swojego zakonu, po utracie wzroku prosił kleryka, aby czytał mu poszczególne jej punkty w celu lepszego ich zapamiętania. Święty długie godziny spędzał na modlitwie. Pełen zasług, w opinii świętości odszedł do Pana we Lwowie 29 IX 1484 r. Przy grobie św. Jana modlili się nie tylko katolicy, ale także prawosławni i Ormianie, otrzymując liczne łaski. Wstawiennictwu św. Jana przypisuje się cudowne ocalenie Lwowa w roku 1648 podczas oblężenia przez wojska Bohdana Chmielnickiego.
Papież Klemens XII ogłosił Jana z Dukli błogosławionym w roku 1733, a Jan Paweł II kanonizował błogosławionego w Dukli 10 VI 1997 r. Relikwie św. Jana przebywają w Dukli w Kościele Ojców Bernardynów. Wspomniany papież Klemens XII na prośbę króla, biskupów i kapituł katedralnych ogłosił w roku 1739 bł. Jana patronem Korony i Litwy. Św. Jan jest patronem Archidiecezji Przemyskiej, Lwowa, rycerstwa polskiego, jego postać widnieje w herbie Dukli. W ikonografii przedstawia się św. Jana jako niewidomego, w habicie franciszkańskim, padają na niego promienie światła.
Liturgiczny obchód ku czci św. Jana z Dukli przypada na dzień 8 lipca i ma rangę wspomnienia obowiązkowego. W kolekcie mszalnej wspomina się, że Bóg obdarzył św. Jana cnotami: pokory i cierpliwości, o co też Pana prosimy. Modlitwa nad darami zawiera prośbę, abyśmy nie mieli ducha wyniosłości, ale zostali wywyższeni w wiecznej chwale dzięki wstawiennictwu naszego Patrona, człowieka pokornego i cierpliwego dzięki ofierze mszalnej. Po Komunii zanosimy do Boga błaganie, abyśmy za przykładem św. Jana z Dukli zawsze przede wszystkim szukali Boga i wobec świata nosili w sobie obraz zmartwychwstałego Chrystusa.
Szczególnie w dzień 8 lipca polecajmy św. Janowi z Dukli sprawy naszej Ojczyzny.
ks. Stanisław Hołodok/opoka.org.pl
______________________________________________________________________________
Odpust św. Jana w Dukli
Niespokojny duch
Gdy kariera stawała przed nim otworem, wykonywał zwrot o 180 stopni. Już wydawało się, że spocznie na laurach, gdy nagle decydował się na ruch, który komentowano latami.
Jako dzieciak w miejscu, gdzie św. Jan z Dukli samotnie godzinami rozmawiał z Najwyższym, szukałem z babcią rydzów. Do Trzciany dojeżdżaliśmy z Krosna starym jelczem. Jako kilkulatek bardziej interesowałem się jednak żmijami, które znalazłem w gęstwinie ociekających malinowym sokiem krzewów, niż eremitą, który tu wybudował pustelnię. Odkryto ją dopiero w XVIII wieku, po beatyfikacji franciszkanina.
Najlepiej te dziewicze tereny, niezadeptane jeszcze przez wszędobylskich turystów, odwiedzić wiosną lub jesienią. Latem przyjeżdża sporo wycieczek, a kuracjusze z pobliskiego Rymanowa i Iwonicza przystają przy szosie, po której w stronę przejścia granicznego w Barwinku mknie sznur samochodów. Przez wieki zarośnięta pustelnia Jana z Dukli była ukryta przed ciekawskim wzrokiem przechodniów. – Nie mógł nigdzie znaleźć sobie miejsca, nieustannie szukał woli Bożej – opowiada bernardyn o. Cyprian Moryc, historyk sztuki, który obok pustelni zaprojektował stacje drogi krzyżowej. – Z jego życiorysu można odczytać historię człowieka, który nieustannie szuka i dokonuje śmiałych wyborów, często na antypodach. Z Dukli (przyszedł tu na świat około 1414 roku) przywędrował na studia do Krakowa. Absolwenta akademii czekała kariera, to był rodzaj nobilitacji. Tymczasem on ruszył w rodzinne strony… do pustelni. Do leśnej głuszy. Przypomina w swym radykalnym wyborze samego Benedykta, który zgorszony obyczajami Rzymu uciekł właśnie do samotni. W podkarpackim lesie miał spotkać wędrującego na Węgry św. Jana z Kęt, który namówił go, by poszedł modlić się do wspólnoty zakonnej. Jan trafił do franciszkanów w Krośnie.
W przyklejonym do ślicznego rynku klasztorze został gwardianem i kustoszem (1438–1440), potem trafił do Lwowa, gdzie pełnił urząd przełożonego kustodii. I wówczas znów wykonał radykalny manewr. Usłyszał o nurcie obserwanckim, który zrodził się w łonie zakonu. Stanowili go bracia wracający do pierwotnej surowości „Reguły” Franciszka. „Do Polski przywędrował charyzmatyczny Jan Kapistran. Obserwanci założyli ponad 20 nowych klasztorów, do których zgłosiło się aż 700 braci! To była prawdziwa eksplozja powołań” – opowiada o. Cyprian. Bracia, zwani nad Wisłą bernardynami, żyli w ubóstwie i prostocie. Jan dołączył do nich, używając fortelu. Podszedł do prowincjała z ornatem w ręku, pytając, czy może pójść do obserwantów. „Jasne” – zgodził się przełożony, sądząc, że chodzi o jednorazową wizytę. Tym sposobem Jan znalazł się wśród obserwantów i choć ci żyli już w rytmie klasztoru kontemplacyjnego, zdecydował się pójść o krok dalej i wybudować pustelnię.
Gdy w 1648 roku Lwów oblegli Tatarzy, ruszył na mury miasta z procesją z Najświętszym Sakramentem, a Chmielnicki z Tuhaj-bejem mieli ujrzeć „w chmurach wieczornych nad klasztorem bernardynów postać zakonnika klęczącego z wzniesionymi rękami i widokiem tym przestraszeni dali znak do odwrotu”.
Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
7 lipca
Błogosławiona
Maria Romero Meneses, zakonnica
Maria urodziła się 13 stycznia 1902 roku w Granadzie w Nikaragui. Była jedenastym z trzynaściorga rodzeństwa. Pierwsze lata dzieciństwa spędziła w pięknym domu, odizolowanym od ubogich przedmieść. Od ojca, Feliksa Romero Menesesa, który był ministrem rządu, a równocześnie człowiekiem wrażliwym na ludzką nędzę, Maria nauczyła się miłości do potrzebujących. Rodzice starali się zapewnić swoim dzieciom dostatnie życie i dobre wykształcenie. Liczyli na to, że córka wybierze drogę kariery. Ona jednak odkryła w sobie powołanie do życia zakonnego i w 1923 r. wstąpiła do zgromadzenia Córek Maryi Wspomożycielki, popularnie zwanych salezjankami. Po odbyciu nowicjatu złożyła czasowe śluby zakonne w San Salwador, a profesję wieczystą w Nikaragui. Pierwszą placówką, na której przyszło jej pracować, była szkoła żeńska w San Jose, w Kostaryce. Maria łączyła pracę wychowawczą w szkole z działalnością charytatywną. Idąc za przykładem św. Jana Bosko, zajmowała się biednymi i opuszczonymi dziewczętami w mieście i w okolicznych wioskach. Gromadziła je w oratorium, a do pomocy angażowała uczennice. Grupę tych pomocnic nazwała “małymi misjonarkami”. Razem z nimi modliła się i sprawowała opiekę nad ubogimi dziewczętami. Praca przynosiła wspaniałe owoce. Wkrótce Maria zrezygnowała z posady nauczycielki i poświęciła się katechizowaniu dzieci i dorosłych oraz opiece nad potrzebującymi. Założyła specjalną wioskę dla najuboższych rodzin, zapewniając każdej z nich własny dom. Siłę do pracy charytatywnej czerpała z nabożeństwa do Najświętszego Sakramentu i do Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych. W 1939 roku, gdy wybuchła II wojna światowa, wraz ze swymi siostrami otworzyła “małą misję”. Zachęcała je słowami: “Pójdziemy do domów, pomożemy je wyczyścić, wymyć, uporządkować. Zaniesiemy tam ubrania i coś do zjedzenia. Pamiętajmy jednak, że jeżeli zaniesiemy tym biednym tylko mleko i ubrania, a nie zaniesiemy im Jezusa – staną się jeszcze biedniejsi niż przedtem”. Dzięki jej staraniom w centrum San Jose został zbudowany kościół poświęcony Najświętszej Maryi Pannie. Z czasem powstało 36 oratoriów, w których zbierały się dziewczęta, dzieląc się z siostrami troskami i marzeniami. Pod kierunkiem s. Marii uczyły się katechizmu i otrzymywały pomoc materialną. W 1955 roku około sto rodzin otrzymywało regularnie pomoc, a ponad pięć tysięcy dzieci uczęszczało na katechezę. Widząc tłumy chorych i cierpiących, Maria poprosiła Matkę Bożą o łaskę cudownej wody: “Daj mi tę łaskę i uzdrów chorych biedaków także i tą wodą. Jest zbyt daleko, by pielgrzymować do Lourdes. Chorych na to nie stać”. Wtedy zaczęły się dokonywać cudowne uzdrowienia. Woda z kranu w jej domu cudownie leczyła potrzebujących. Biedacy przychodzili do s. Marii po “wodę Madonny”. Jednak za radą przełożonej, kierowana roztropnością, s. Maria zaprzestała jej rozdawania. Zmarła na zawał serca 7 lipca 1977 roku w Nikaragui. Rząd Kostaryki ogłosił ją honorową obywatelką swego kraju, a rada miasta San Jose jej imieniem nazwała jedną z ulic. Do grona błogosławionych zaliczył ją papież św. Jan Paweł II w dniu 14 kwietnia 2002 roku. Jak mówił wówczas: “Córka Maryi Wspomożycielki, potrafiła ukazywać oblicze Chrystusa, który daje się rozpoznać przy łamaniu chleba (…). Kochając Boga żarliwą miłością i bezgranicznie ufając w pomoc Maryi Panny, (…) była wzorową zakonnicą, apostołem i matką ubogich, którym okazywała szczególną troskę, nie wykluczając nikogo”. |
______________________________________________________________________________________________________________
6 lipca
Błogosławiona
Maria Teresa Ledóchowska, dziewica i zakonnica
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Dominikę, dziewicę i męczennicę |
Wikipedia *** Maria Teresa urodziła się 29 kwietnia 1863 r. (w czasie powstania styczniowego) w Loosdorf w Austrii, dokąd jej rodzina wyemigrowała po powstaniu listopadowym. 21 grudnia 1873 r. została dopuszczona do pierwszej spowiedzi, a 12 maja 1874 r. do pierwszej Komunii świętej. Sakrament bierzmowania przyjęła w pałacu biskupim 15 lipca 1878 roku. Od najmłodszych lat wykazywała wybitne uzdolnienia literackie, muzyczne i aktorskie. Mając 5 lat napisała mały utwór dla domowników, a jako 9-letnia dziewczynka układała wiersze. Rodzina każdy dzień kończyła wspólnym pacierzem, a w niedzielę uczestniczyła we Mszy świętej. Matka – niezwykle czuła na niedolę bliźnich, bardzo towarzyska i pogodna – umiała wychować dzieci w karności i sumienności. Ojciec pogłębiał wiedzę dzieci, zapoznając je z historią malarstwa i sztuki, z historią Polski i ojczystą mową. W roku 1873 rodzice stracili po raz drugi majątek (pierwszy raz dziadek stracił go za udział w powstaniu listopadowym), na skutek bankructwa instytucji, której akcje wykupili. Ojciec sprzedał więc dobra w Loosdorf i wynajął mieszkanie w St. Polten. Tu dzieci uczęszczały do szkoły Pań Angielskich. Z tej okazji Maria Teresa zapoznała się z dziełem Marii Ward, założycielki tej instytucji. Dokumentem z tych lat jest świadectwo szkolne Marii Teresy Ledóchowskiej, wystawione w 1875 roku, gdy miała lat 12, na którym widnieją same oceny bardzo dobre. Wielkim przeżyciem dla niej była wiadomość o uwięzieniu w Ostrowie Wielkopolskim jej stryja, arcybiskupa Mieczysława Ledóchowskiego. Posłała do więzienia napisany przez siebie wiersz ku jego czci. W dwa lata potem witała go radośnie w Wiedniu (1875), gdy jako kardynał zatrzymał się tam w drodze do Rzymu. Pierwszą swoją książkę – Mein Polen – jemu właśnie zadedykowała. Było to sprawozdanie z podróży, jaką odbyła po Polsce ze swoim ojcem (1879). Miała wtedy zaledwie 16 lat. W 1883 r. Ledóchowscy przenieśli się z Austrii na stałe do Polski, do Lipnicy Murowanej koło Bochni (miejsce urodzenia św. Szymona z Lipnicy), gdzie ojciec wykupił mocno zaniedbany majątek. Powitali ich chlebem i solą burmistrz miasta i ludność w strojach krakowskich. Maria ucieszyła się z powrotu do Polski. Miała wtedy 20 lat. Rychło jednak zaznała, jakie są kłopoty w prowadzeniu gospodarstwa. W porze zimowej chętnie zwiedzała pobliski Kraków i brała udział w towarzyskich zebraniach i zabawach. Wyróżniała się urodą i inteligencją, dlatego rychło zdobyła sobie wzięcie. W zimie 1885 r. zachorowała na ospę i przez wiele tygodni leżała walcząc o życie. Choroba zostawiła ślady na jej twarzy. Organizm był osłabiony, bowiem sześć lat wcześniej Maria Teresa przebyła ciężki tyfus. Ta właśnie choroba uczyniła ją dojrzałą duchowo. Poznała marność tego życia i rozkoszy świata. Zrodziło się w niej postanowienie oddania się na służbę Panu Bogu, jeśli tylko dojdzie do zdrowia. Na ospę zachorował także jej ojciec i zaopatrzony sakramentami zmarł. Pochowany został w Lipnicy. Maria Teresa, sama osłabiona po ciężkiej chorobie, nie była zdolna do prowadzenia majątku. W wyniku starań rodziny, cesarz Franciszek Józef I mianował ją damą dworu wielkich książąt toskańskich – Marii i Ferdynanda IV, którzy po wygnaniu z Włoch rezydowali w zamku cesarskim w Salzburgu. Mimo życia na dworze, Maria Teresa prowadziła życie pełne wewnętrznego skupienia. W 1886 r. po raz pierwszy zetknęła się z zakonnicami, które przybyły na dwór arcyksiężnej po datki na misje. Wtedy po raz pierwszy spotkała się z ideą misyjną Kościoła. Jedną z owych sióstr była dawna dama tegoż dworu, hrabina Gelin. Właśnie w tym czasie kardynał Karol Marcial Lavigerie (+ 1892), arcybiskup Algieru, rozwijał ożywioną akcję na rzecz Afryki. Pewnego dnia Maria Teresa dostała do ręki broszurę kardynała, gdzie przeczytała słowa: “Komu Bóg dał talent pisarski, niechaj go użyje na korzyść tej sprawy, ponad którą nie ma świętszej”. To było dla niej światłem z nieba. Znalazła cel swojego życia. Postanowiła skończyć z pisaniem dramatów dworskich, a wszystkie swoje siły obrócić dla misji afrykańskiej. W tej sprawie napisała też do stryja, kardynała Ledóchowskiego, który pochwalił jej postanowienie. Jej pierwszym krokiem był dramat Zaida Murzynka, wystawiony w teatrze salzburskim i w innych miastach. Ponieważ obowiązki damy dworu zabierały jej zbyt wiele cennego czasu, zwolniła się z nich. Stanęła na czele komitetów antyniewolniczych. Te jednak rychło ją zwolniły, gdyż chciała, aby były to komitety katolickie. Opozycja zaś nalegała, by komitetom nadać charakter międzywyznaniowy. Maria zamieszkała w pokoiku przy domu starców u sióstr szarytek (1890). Zerwała stosunki towarzyskie i oddała się wyłącznie sprawie Afryki. Na własną rękę zaczęła wydawać Echo z Afryki (1890). Nawiązała kontakt korespondencyjny z misjonarzami. Wkrótce korespondencja wzrosła tak dalece, że musiała zaangażować sekretarkę i ekspedientkę. Jednak widząc, że dzieło się rozrasta, w roku 1893 w numerze wrześniowym Echa Afryki rzuciła apel o pomoc. Z pomocą jednego z ojców jezuitów opracowała statut Sodalicji św. Piotra Klawera. 29 kwietnia 1894 r., w swoje 31. urodziny, przedstawiła go na prywatnej audiencji Leonowi XIII do zatwierdzenia. Papież dzieło pochwalił i udzielił mu swojego błogosławieństwa. Siedzibą sodalicji były początkowo dwa pokoje przy kościele Świętej Trójcy w Salzburgu. Tam też założyła muzeum afrykańskie. Od roku 1892 Echo z Afryki wychodziło także w języku polskim. Administrację Maria Teresa umieściła przy klasztorze sióstr urszulanek, gdzie zakonnicą była wtedy jej młodsza siostra, Urszula (przyszła założycielka urszulanek szarych Serca Jezusa Konającego, kanonizowana w 2003 r. przez św. Jana Pawła II). W 1894 r. Maria Teresa miała już własną drukarnię. Jako napędową siłę dla maszyn drukarskich wykorzystywała wodę rzeki płynącej w majątku, który zakupiła w Salzburgu. Nową placówkę oddała pod opiekę Maryi Wspomożycielki. Echo z Afryki, a od 1911 roku także Murzynek, zaczęły wychodzić w 12 językach. Tu drukowano nadto broszury misyjne, kalendarze, odezwy itp., a potem katechizmy i książeczki religijne w językach Afryki. W roku 1921 utworzyła akcję Prasy afrykańskiej jako pomoc dla misjonarzy w Afryce. Chodziło o druk książek religijnych w językach tubylczych. 9 września 1896 r. Maria Teresa złożyła śluby zakonne na ręce kardynała Hellera, biskupa Salzburga. W 1897 r. kardynał zatwierdził konstytucję przez nią ułożoną dla nowego zgromadzenia zakonnego. Dzieło miało trzy stopnie: 1) członkowie zewnętrzni, wspomagający sodalicję; 2) zelatorzy uiszczający ofiary; 3) same zakonnice jako człon wewnętrzny i zasadniczy – prowadzący całe dzieło. W tym samym roku Maria Teresa założyła w Salzburgu drukarnię misyjną. W roku 1899 Święta Kongregacja Rozkrzewiania Wiary, na której czele stał kardynał Ledóchowski, wydała pismo pochwalne, a następnie przyjęła Sodalicję pod swoją bezpośrednią jurysdykcję. 10 czerwca 1904 r. św. Pius X osobnym breve pochwalił dzieło, a w roku 1910 Stolica Apostolska udzieliła mu definitywnej aprobaty. W roku 1904 Maria Ledóchowska przeniosła swoją stałą siedzibę do Rzymu. W cztery lata potem udała się osobiście do Polski, aby szerzyć tam ideę misyjną. Na wiadomość o powstaniu Polski niepodległej, Maria Teresa poleciła zatknąć polskie sztandary na domach swego zgromadzenia (1918). W roku 1920 wysłała zapomogę do Polski. Pod koniec jej życia Echo z Afryki miało ok. 100 000 egzemplarzy nakładu. W roku 1901 Maria Teresa założyła przy domu głównym Sodalicji w Rzymie międzynarodowy nowicjat. Także i biura Sodalicji były rozsiane niemal po wszystkich krajach Europy. Przy każdej filii założono muzeum Afryki. Nadto Maria wyjeżdżała do różnych miast z wykładami i odczytami o misjach w Afryce. Maria Teresa zmarła 6 lipca 1922 r. w obecności swoich duchowych córek. 10 lipca złożono jej ciało na głównym cmentarzu rzymskim przy bazylice św. Wawrzyńca. Proces beatyfikacyjny rozpoczęto w roku 1945. Paweł VI w świętym roku jubileuszowym, w niedzielę misyjną 19 października 1975 r., wyniósł ją do chwały ołtarzy. Ciało jej od roku 1934 znajduje się w domu generalnym Sodalicji. W czasie Soboru Watykańskiego II biskupi Afryki licznie nawiedzali grób tej, która całe swoje życie i wszystkie swoje siły poświęciła dla ich ojczystej ziemi. W nagrodę za bezgraniczne oddanie się sprawom Afryki Maria Teresa zdobyła zaszczytny przydomek Matki Afryki. Jest patronką dzieł misyjnych w Polsce. W ikonografii bł. Maria Teresa przedstawiana jest w habicie Sodalicji św. Piotra Klawera, czasami z murzyńskimi dziećmi. |
___________________________________________________________________________
Ledóchowscy – dom pełen świętych
Siedmioro dzieci, z których jedno Kościół ogłosił świętą, drugie błogosławioną, trzecie służyło Bogu w zakonie jezuitów. Jakich potrzeba warunków, by wychować świętych?
Jakiego trzeba domu, by z dzieci wyrosły: Maria Teresa – założycielka Stowarzyszenia Sióstr Misyjnych św. Piotra Klawera, Urszula – założycielka Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, Włodzimierz – generał jezuitów w latach 1914-1942, bliski współpracownik papieży Benedykta XV, Piusa XI oraz Piusa XII, i Ernestyna – siostra zakonna? Jacy muszą być rodzice, którym z siedmiorga aż czworo Pan Bóg wzywa do wyłącznej pracy i służby?
Z rozsądku, który… zaowocował miłością
Hrabia Antoni Ledóchowski był 39-letnim wdowcem, a Józefina, szwajcarska hrabianka z rycerskiego rodu Salis-Zizers, 30-letnią, samotną przyjaciółką jego zmarłej żony. Troje dzieci z pierwszego małżeństwa potrzebowało matki i hrabia zdecydował się zaproponować małżeństwo Józefinie. To nie była płomienna miłość od pierwszego wejrzenia, raczej świadomy wybór osoby, z którą da się spędzić życie. Mimo małżeństwa zawartego z rozsądku, w krótkim czasie przekonali się, że wartości, które wyznają, sprawy, które są dla nich ważne, fundamenty, na których chcą budować życie – mają takie same. Przeżyli razem 23 lata. Rozłączyła ich śmierć Antoniego w 1885 r., gdy po zarażeniu ospą nie udało się go uratować. Józefina przeżyła męża o 24 lata. Oboje są pochowani w Lipnicy, w kościele p.w. św. Leonarda.
Rodzina Ledóchowskich mieszkała najpierw w Loosdorf, 80 km na zachód od Wiednia. W 1870 r. z powodu złego ulokowania kapitału stracili wszystko, oprócz domu i ogrodu. Nie było ich stać na dotychczasowy adres. Przeprowadzili się do czynszowej kamienicy w St. Pölten. Było im ciężko, ale nie poddali się. Po latach Józefina podkreślała, że finansowy krach był próbą, która ich małżeństwo wzmocniła. Żyli bardzo skromnie. Odrobili finansową stratę dopiero 11 lat później i podjęli decyzję o przeprowadzce. W 1883 r. zamieszkali w Lipnicy Murowanej, niedaleko Bochni. Przeprowadzili się z Austrii na tereny Polski, pod zabór austriacki, ponieważ Antoni tęsknił za ojczyzną. I choć Polski nie było na mapie Europy, chciał być bliżej miejsc drogich swojemu sercu. Ten praktycznie wyrażany patriotyzm był jednym z najważniejszych – obok formacji religijnej – elementów w wychowaniu dzieci.
Znoje rodzicielstwa
A dzieci mieli siedmioro. Każde przyjmowali z wdzięcznością, choć w zapiskach Józefiny nie brakuje obaw przed kolejnymi ciążami. „Jest nas dwanaścioro w domu, oby Bóg raczył nas w tej liczbie zostawić – ani mniej, ani więcej” – notowała. Miłość do dzieci i troska o ich wychowanie były najważniejszymi zadaniami rodziców. Nie brakowało też przeżyć trudnych: dwoje z dzieci, Józefina i Stanisław – zmarło tuż po narodzinach. „Choć uwielbiałam Boga, który przecież kieruje wszystkim dla naszego dobra, to jednak serce pękało mi z bólu” – pisała po pogrzebie obolała matka.
Wychowanie w domu Ledóchowskich polegało na nieustannej współpracy z Bogiem z jednej strony i stawianiem wymagań wobec dzieci – z drugiej. Córka Franciszka zapisała: „Wychowanie nasze było poważne, roztropne, raczej surowe, choć pełne miłości. Spaliśmy na twardych posłaniach, pod głową mieliśmy małą, cienką poduszkę z włosia. Nie pozwolono nam na kaprysy w jedzeniu. Od dzieciństwa uczono nas odwagi, wstydem było rozczulać się nad sobą”. Edukowano szeroko i starannie. Oprócz codziennych szkolnych obowiązków, jeszcze w Austrii, Antoni zabierał dzieci na wystawy malarskie, do teatru i uczył je rysunku.
Rodzice przykładem modlitwy
Józefina chodziła na mszę św. prawie codziennie. Bardzo dbała o to, aby rodzina regularnie modliła się przy posiłkach i przed snem. W ciągu dnia spotykano się na wspólnej modlitwie Anioł Pański. Dzieci często widziały ojca klęczącego wieczorem przy łóżku. Przez całe życie Józefina modliła się taką formułą: „Niech dobry Bóg pozwoli, żebyśmy razem z moim kochanym mężem mogli doprowadzić, aby nasze dzieci otrzymały gruntowne religijne podstawy”. Znając życiorysy siedmiorga ich dzieci można uznać, że Bóg jej modlitw wysłuchał…
Agnieszka Bugała – 06.07.21/Aleteia.pl
___________________________________________________________________________
Duch misyjny w życiu bł. Marii Teresy Ledóchowskiej (1863-1922)
Dla Pana Boga
Chcę uczynić coś wielkiego dla Pana Boga – takimi słowami Maria Teresa wypowiedziała w wieku 21 lat od dawna noszone w sercu pragnienie. Wcześniej, w dzieciństwie, była to chęć poznania języków, tajników muzyki, malarstwa, pisarstwa, botaniki i astronomii.
W domu Ledóchowskich panowała prawdziwie religijna atmosfera. Oboje rodzice – Józefina i Antoni – nie tylko przekazali dzieciom wiedzę religijną, ale sami dali im wspaniały przykład życia według zasad wiary. Dzień mojej matki zaczynał się od pójścia na Mszę św., gdy tylko dopisywało zdrowie i pogoda – tak wspominała Maria Teresa. Józefina także odwiedzała i otaczała opieką chorych, zanosiła ubogim jałmużnę. Ojciec zaś miał swój klęcznik i dzieci codziennie widziały go modlącego się, a na jego biurku zawsze stał obraz Matki Bożej Częstochowskiej.
To czego najbardziej potrzebuję dla mojej pracy, to wsparcie modlitwą
Po raz pierwszy o misjach Maria Teresa usłyszała od Franciszkanek Misjonarek Maryi, które odwiedziły dwór książęcy w Salzburgu, gdzie była damą dworu. Z wielkim zaciekawieniem słuchała ich opowiadań o wielkiej nędzy Afrykanów. Wówczas w jej sercu coś drgnęło, choć nie wiedziała jeszcze, co może dla nich uczynić. Dopiero słowa kard. Karola Lavigerie, francuskiego misjonarza prowadzącego krucjatę przeciw niewolnictwu w Afryce, uświadomiły jej powołanie życiowe. Z uwagą przeczytała jego wezwanie: Kobiety katolickie Europy! Jeśli Bóg dał wam zdolności pisarskie, oddajcie je w służbie tej sprawie. Żadna inna nie jest bardziej święta niż ta. W Axenstein udało się jej osobiście spotkać z kard. Lavigerie, który powiedział do niej: Niech pani powie swoim znajomym w Austrii i w Polsce, że to, czego najbardziej potrzebuję dla mojej pracy, to wsparcie modlitwą, proszę módlcie się za mnie, módlcie się bardzo.
Maria Teresa miała wtedy 25 lat. W jednej chwili zrozumiała, że wszystkie jej zdolności mają służyć nowemu celowi: uświadamianiu ludzi o prawdziwej sytuacji Afrykańczyków i wskazywaniu sposobów uwalniania ich z niewolnictwa poprzez wspieranie misji afrykańskich.
Nie ja wybrałam sobie to powołanie
Maria Teresa opuściła więc stanowisko damy dworu, wynajęła mały pokój przy klasztorze sióstr szarytek w Salzburgu i zajęła się wyłącznie działalnością na rzecz uwolnienia niewolników i wspierania misji afrykańskich. Bóg dając jej tak wiele talentów, przygotowywał ją do czegoś wielkiego. Odnosząc się do słów Pisma Świętego: Nie wyście mnie wybrali, ale Ja was wybrałem, tak oto napisała o swoim powołaniu: Na pewno nie ja sama wybrałam sobie to powołanie. Ja, która do 23 roku życia nie byłam w najmniejszym stopniu zainteresowana misjami i nie rozumiałam ich potrzeby. Bardziej mi były znane nazwiska najsłynniejszych aktorów i aktorek czy wyszukanych krawców niż nazwiska misjonarzy afrykańskich (Konferencja misyjna – 2 II 1898).
Zdolności na służbę misjom
Pierwszym utworem, jaki napisała, był dramat o czarnej niewolnicy zatytułowany „Zaida, dziewczę murzyńskie”. Potem zaczęła redagować czasopismo misyjne „Echo z Afryki”, w którym przedstawiała pracę i problemy misjonarzy na Czarnym Lądzie. Pomyślała również o dzieciach i zaczęła dla nich wydawać „Murzynka”. Inne jej periodyki to „Katolicka Propaganda Misyjna” i „Kalendarz św. Piotra Klawera”. Podpisywała się pseudonimem Aleksander Halka.
Oprócz pracy pisarskiej Maria Teresa organizowała kongresy i konferencje poświęcone walce z niewolnictwem, które odbywały się w różnych krajach Europy. Przemawiała na nich w języku polskim, niemieckim, francuskim i włoskim. Problemy Afryki znała z tysięcy listów, które otrzymywała od misjonarzy i na które sama odpisywała. W ich imieniu prosiła o ofiary na różnorodne potrzeby. Pozyskiwała w ten sposób wielu dobroczyńców misji. Wkrótce zrozumiała, że dzieło, które rozpoczęła, musi mieć stałe oparcie, stąd założyła Sodalicję św. Piotra Klawera, która w krótkim czasie została zatwierdzona przez papieża Leona XIII (1894). Koło Salzburga zakupiła dom, który nazwała „Maria Sorg” (Maryja pomaga). Tak o tym napisała: Wyznaję od razu, że przez to spełnia się życzenie, które od dawna nosiłam w sercu. Tam też założyła własną drukarnię, gdzie drukowała czasopisma misyjne oraz książki w językach krajów afrykańskich.
Animacja misyjna
Maria Teresa nie tylko apostołowała słowem i drukiem, ale podejmowała wciąż nowe dzieła. Powstało Towarzystwo Przeciwniewolnicze, wykup dziecka murzyńskiego z niewoli, kształcenie seminarzysty, Związek Mszalny na rzecz misji, Chleb św. Antoniego dla Afryki, Liga Dzieci dla Afryki. Organizowała również liczne krucjaty modlitewne, spotkania dobroczynne, podczas których sprzedawano wyroby afrykańskie, a nawet wystawiano sztuki teatralne o tematyce misyjnej.
Potrafiła tak zorganizować współpracę misyjną, że każdy miał możliwość udziału w niej. Utworzyła grupę Zelatorów Klaweriańskich, którzy deklarowali się systematycznie wspierać modlitwą i ofiarą dzieła prowadzone przez Sodalicję św. Piotra Klawera. Kolejną grupę osób bardziej zaangażowanych w niesienie pomocy misjom stanowili Eksterniści, którzy poprzez przyrzeczenia wspierania misji stanowili drugi człon zgromadzenia. To im Maria Teresa powierzała prowadzenie biur misyjnych w różnych miastach krajów europejskich.
Na stronie tytułowej swojego programu umieściła tylko jedno słowo: Animacja. Poprzez aktywność w słowie i piśmie poznała afrykańskie misje i nauczyła, jak je kochać. A zgromadzenie zakonne przez nią założone Nie jest instytucją podejmującą zbiórki pieniężne, ale Stowarzyszeniem zajmującym się animacją misyjną. Ma ono na celu wzbudzać u dorosłych, studiującej młodzieży oraz wśród dzieci miłość i entuzjazm dla Misji(…) Moim życiowym zadaniem, jak również zgromadzenia, do którego należę, jest coraz bardziej rozpowszechniać zainteresowanie misjami i zakorzeniać go we wszystkich sercach” (Konferencje. misyjne 1913)
Duch misyjny i żywa wiara
Cechą charakterystyczną duchowości Mari Teresy był duch misyjny, który rozwijał się w niej stopniowo. Źródłem jej apostolatu misyjnego była żywa wiara wyniesiona z domu rodzinnego. Pod wpływem wiary rozpoznała znaki czasu i odkryła swoje powołanie misyjne.
Wymiar chrystologiczny
Kiedy mówimy o duchowości misyjnej, to akcent spoczywa na Chrystusie. Tak było w przypadku bł. Marii Teresy Ledóchowskiej, która w centrum duchowości stawiała Osobę Chrystusa Odkupiciela – w jego Tajemnicy Paschalnej. Słowo Jezusa z krzyża Pragnę odczytała jako pragnienie zbawienia dusz. Stąd za myśl charakterystyczną dla swoich duchowych córek obrała słowa Dionizego Areopagity: Z rzeczy boskich najbardziej boską jest współpraca nad zbawieniem dusz. Jej duchowość misyjną charakteryzuje uległość Duchowi Świętemu i naśladowanie Chrystusa w życiu, modlitwie, umartwieniu i apostolacie.
Wymiar maryjny
W konferencjach skierowanych do sióstr i współpracowników Maria Teresa często wskazywała na ścisły związek pomiędzy Maryją, Matką Jezusa Odkupiciela, i dziełem misyjnym. Całe życie Maryi jest świadectwem gorliwości i troski o zbawienie świata. Po wniebowstąpieniu Pana Jezusa podtrzymywała wiarę Apostołów: Kto lepiej od Maryi mógł radzić Apostołom jak powinni prowadzić w duchu Jezusa powierzoną im misję ewangelizacji świata? Chrystus powiedział: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu (Mk 16,15). To była Jego ostatnia wola, Jego ostatnie polecenie. A Maryja pozostała tu na ziemi i nieustannie powtarza to polecenie, dodając: Wszystko co wam powie, to czyńcie (Konferencja maryjna 1912). Matce Bożej Dobrej Rady powierzyła założony przez siebie Instytut.
Wymiar kontemplacyjny
Istotnym fundamentem duchowości misyjnej jest modlitwa i kontemplacja. W modlitwie Maria Teresa szukała światła i umocnienia do swoich codziennych zadań, nie zastępowała modlitwy działalnością. Jej dzieła wypływały z głębokiego doświadczenia Boga. W sercu jej apostolatu misyjnego była miłość do Boga i człowieka, zwłaszcza tego cierpiącego z powodu niewolnictwa. Miłość uczyniła drogą do Boga i bliźniego. Karmiła się słowem Bożym i Eucharystią, o czym pisała w swoich pismach.
Uniwersalizm
Maria Teresa w swojej działalności dla misji miała świadomość, że Instytut, jako prawdziwe dzieło apostolskie, jest powszechny, tak jak nim jest Kościół. Była głęboko przekonana, że każdy kto otrzymał chrzest i dar wiary, jest zobowiązany do niesienia pomocy, by także inni otrzymali te dary. Swoim zaangażowaniem w dzieło misyjne Kościoła wyprzedziła myśl Soboru Watykańskiego II wyrażoną słowami: Cały Kościół jest misyjny i dzieło ewangelizacji jest podstawowym zadaniem Ludu Bożego, święty Sobór wzywa wszystkich, aby mając żywą świadomość własnej odpowiedzialności za rozszerzanie Ewangelii, podjęli swoją cząstkę w dziele misyjnym (Dekret o działalności misyjnej Kościoła, 35).
Patronka Dzieła Współpracy Misyjnej Kościoła w Polsce
Maria Teresa Ledóchowska krótko po beatyfikacji, która odbyła się w Niedzielę Misyjną, 19 października 1975 r. w Rzymie, na prośbę biskupów polskich, została ogłoszona Patronką Dzieła Współpracy Misyjnej Kościoła w Polsce (20 stycznia 1976 r.). Wpatrujemy się w jej postać i wzór całkowitego oddania się Bogu oraz poświęcenia wszystkiego najważniejszemu zadaniu Kościoła – zbawianiu dusz. Biskupi żywili nadzieję, że ten fakt wzbudzi na nowo ducha misyjnego w naszym kraju i zaangażowanie apostolskie na rzecz misji.
Maria Teresa została nazwana Matką Afryki, chociaż jej stopa nigdy nie stanęła na tym kontynencie. Jej obraz często można zobaczyć w kaplicach i kościołach w wielu krajach Afryki i modlących się przed nim ludzi. Już ukochane dzieci poznają ją podczas katechezy.
Misje „Ad gentes” czy nowa ewangelizacja
Papież Jan Paweł II w encyklice Redemptoris Missio wprowadził wyrażenie „misja do narodów”, które wyraźnie odnosi się do głoszenia słowa Bożego ludom i wspólnotom, które jeszcze nie wierzą w Chrystusa, i do zakładania Kościoła pośród nich. Takie ludy i wspólnoty jeszcze istnieją. Misje ad gentes i nowa ewangelizacja to sprawa dwóch odmiennych sytuacji, wymagających różnych akcentów i podejść; zatem należy rozróżnić działalność misyjną i nową ewangelizację (por. Kościół Misyjny s. 31)
Co dziś chce nam powiedzieć bł. Maria Teresa Ledóchowska? Za życia mówiła: Czytajcie znaki czasu i według tego podejmujcie odpowiednie dzieła. Charyzmat Zgromadzenia Sióstr Klawerianek, który pozostawiła i w który wpisuje się animacja misyjna, ukierunkowywał i nadal jest skierowany w pierwszym rzędzie do ludów, które jeszcze nie znają i nie wierzą w Chrystusa. Dziś mamy o wiele większe możliwości niesienia Ewangelii słowem i świadectwem do wszystkich ludzi i do wszystkich narodów.
Zapał świętości
Błogosławiona Maria Teresa z pewnością powiedziałaby do nas to samo, co zwykła mówić na różnych konferencjach: Kochajcie misje, módlcie się za misje, czytajcie o misjach, ofiarujcie im coś od czasu do czasu i bądźcie wierni zobowiązaniom podjętym wobec misji. Jest to pięć pragnień serca, którymi dzieliła się z dziećmi, młodzieżą i dorosłymi.
Maria Teresa szła drogą świętości i tutaj należy szukać źródła skuteczności jej działań na rzecz misji. Jej duchowość misyjna doprowadziła ją do świętości. Samo odnawianie metod działalności na rzecz misji nie wystarczy. Trzeba wzbudzić nowy „zapał świętości” wśród misjonarzy i w całej wspólnocie chrześcijańskiej, szczególnie wśród tych, którzy są najbliższymi współpracownikami misjonarzy (por. RM 91). Do pięciu pragnień serca bł. Maria Teresa dołożyłaby, prawdopodobnie, szóste pragnienie: bądźcie święci.
s. Bożena Najbar, klawerianka/Papieskie Dzieło Rozkrzewiania Wiary
______________________________________________________________________________________________________________
5 lipca
Święta Maria Goretti, dziewica i męczennica
Dziewczynka, która uczy ekstremalnego przebaczania
Karolina Berka Aleteia.pl
Przed śmiercią 11-letnia Maria powiedziała o swoim zabójcy, który zadał jej 14 ciosów nożem: „Przebaczam mu i chcę, żeby był ze mną w raju”…
Śmierć pięknej Marii Goretii
Środkowa Italia w lipcu to miejsce spalone słońcem. Mieszkańcy Rzymu uciekają do letnich kurortów, żeby złapać oddech. Jeszcze trudniej znieść upadł sześćdziesiąt kilometrów dalej, na bagiennych terenach Pól Pontyjskich.
Jednak dwie rodziny pracują ciężko w polu. W Ferriere di Conca to czas zbiorów bobu. Marietta spogląda przez okno domu – matka prosiła ją, aby dziś została w cieniu. Lekki podmuch wiatru rozwiewa firanki. Wtedy jej sylwetkę w oknie zauważa Aleksander i prosi o chwilę przerwy, starając się o pretekst do samotnego spotkania z Marią. Falujące loki, wielkie czarne oczy, delikatność i ta nieśmiałość, gdy spuszcza wzrok i odchodzi do matki, gdy tylko spotka ją na korytarzu ich domostwa.
Assunta postawiła na kuchennym stole ciężki kosz pełen bobu. Zaraz przygotuje posiłek, tylko odpocznie chwilę po tym upalnym dniu. „Gdzie jest Marietta? Mam nadzieję, że nie wychodziła dziś z domu” – wzrok matki pada na podłogę, gdzie dostrzega krople krwi. Już po chwili trzyma w ramionach swoją 11-letnią córkę, ranioną nożem na całym ciele.
Alessandro Serenelli: historia nawrócenia
Jeszcze przed śmiercią Maria wyznała kapelanowi szpitala: „Przebaczam mu i chcę, żeby był ze mną w raju”.
20-letni Alessandro Serenelli został skazany na 30 lat więzienia. Po latach opowiada swój sen:
(…) widziałem przed sobą ogród. W pewnym zakątku pełnym białych kwiatów zobaczyłem Mariettinę przepięknie ubraną w białe, długie szaty. Zrywała lilie, dawała mi je mówiąc: „Weź!”. Uśmiechała się przy tym do mnie jak anioł. A ja na ten uśmiech, na ten gest pełen życzliwości przyklęknąłem i błagałem o przebaczenie za to moje okrutne przestępstwo i przyjmowałem te lilie, jedna po drugiej, aż miałem pełne naręcze. Lecz spostrzegłem zaraz, że te lilie w mych rękach przemieniają się w płomienie. Marietta uśmiechnęła się po raz drugi i zniknęła.
Maria, anioł i opiekunka, jak określa ją Aleksander, dzięki wstawiennictwu z nieba wyjednała mu dar nawrócenia i pokoju serca. Po wyjściu z więzienia mężczyzna został tercjarzem franciszkańskim i pracował jako ogrodnik w klasztorze kapucynów. W duchowym testamencie odnalezionym w jego celi potwierdza się głęboka przemiana, jaka dokonała się w zabójcy Marietty, kiedy otrzymał przebaczenie.
Maria Goretti – święta przebaczenia
Kim była dziewczyna, która tak szybko sięgnęła po palmę męczeństwa? Urodzona w 1890 r. w ubogiej włoskiej rodzinie, wychowywała się razem z siedmiorgiem rodzeństwa. Po przeprowadzce z powodu poszukiwania zarobku Goretti dzielili dom z rodziną Sernellich. Kiedy Maria miała 10 lat, zmarł jej ojciec. Mieszkając w małej miejscowości, pomagała przy pracach w domu i gospodarstwie. Dwa lata później została zamordowana przez swojego sąsiada, który zadał jej 14 ciosów nożem.
Przesłanie życia Marii Goretti podkreślił papież Franciszek w liście do biskupów diecezji, które obrały ją za swoją patronkę, określając ją „świętą przebaczenia”:
Przebaczenie staje się najbardziej ewidentnym wyrazem miłości miłosiernej, a dla nas chrześcijan jest nakazem, od którego nie możemy się uchylać. Jakże trudne wydaje się nieraz przebaczanie! A przecież przebaczanie jest narzędziem złożonym w nasze słabe ręce, abyśmy mogli osiągnąć spokój serca.
********************************
Św. Maria Goretti – wzór przebaczenia, które nawraca
Marię Goretti jako świętą przebaczenia przypomniał Papież w liście do biskupów dwóch podrzymskich diecezji, które czczą ją jako swoją patronkę. W miejscowości Le Ferriere w diecezji Latina-Terracina-Sezze-Priverno ta niespełna 12-letnia dziewczynka została 5 lipca 1902 r. ciężko zraniona nożem przez młodego sąsiada, który usiłował ją zgwałcić. Następnego dnia zmarła w Nettuno w sąsiedniej diecezji Albano i tam przechowywane jest jej ciało.
W obecnym Roku Jubileuszowym Miłosierdzia oba Kościoły lokalne przygotowują się na przypadające 6 lipca wspomnienie liturgiczne św. Marii Goretti diecezjalnymi pielgrzymkami do miejsca jej męczeństwa. W sobotę 25 czerwca nocna pielgrzymka piesza udała się tam z Borgo Piave w diecezji Latina, a w następną sobotę 2 lipca podobna wyruszy z sanktuarium z w Nettuno w diecezji Albano, gdzie spoczywają jej relikwie.
W liście do biskupów Latiny Mariana Crociaty i Albano Marcella Semeraro Franciszek przypomina, że rodzina św. Marii Goretti z powodu biedy i w poszukiwaniu pracy zmuszona była opuścić rodzinne Corinaldo koło Ancony. Osiedliła się na malarycznych Błotach Pontyjskich na wybrzeżu tyrreńskim pod Rzymem. „Łzy towarzyszyły wczoraj, tak jak dramatycznie również dzisiaj, rodzinom i ludom na ich drogach mających przeróżne przyczyny, w tym też ubóstwo – pisze Ojciec Święty. – To sprawia, że ta dziewczynka jest nam jeszcze bliższa. Jej rodzina przeżywała z godnością tę sytuację. Matka zajmowała się pracą, a ona sama troszczyła się o rodzeństwo i dom”.
Papież podkreśla, że przyszła święta, śmiertelnie zraniona, nie dbała o siebie samą, ale myślała o zbawieniu swego mordercy, ostrzegając go, że grozi mu piekło. „Znamy też jej słowa przebaczenia dla niego – czytamy w liście. – Na łożu śmierci powiedziała kapelanowi szpitala w Nettuno: «Przebaczam mu i chcę, żeby był ze mną w raju»”. Franciszek przytacza słowa ze swej bulli „Misericordiae Vultus” o Roku Miłosierdzia: „Przebaczenie staje się najbardziej ewidentnym wyrazem miłości miłosiernej, a dla nas chrześcijan jest nakazem, od którego nie możemy się uchylać. Jakże trudne wydaje się nieraz przebaczanie! A przecież przebaczanie jest narzędziem złożonym w nasze słabe ręce, abyśmy mogli osiągnąć spokój serca” (9).
Ojciec Święty zwraca uwagę, że właśnie wielkoduszne przebaczenie, z którym Maria Goretti zmarła w pokoju ducha, dało początek drodze szczerego nawrócenia jej zabójcy. Zachęca diecezjan Latiny i Albano pielgrzymujących w tych dniach do miejsc, które upamiętniają jej męczeństwo, by stawali się świadkami przebaczenia. Cytuje tu raz jeszcze swą bullę „Misericordiae Vultus”: „Nadszedł znowu dla Kościoła czas, aby z radością głosić przebaczenie. To jest czas powrotu do tego, co istotne, aby poczuć odpowiedzialność za słabości i trudności naszych braci. Przebaczenie to siła, która budzi do nowego życia i dodaje odwagi, aby patrzeć w przyszłość z nadzieją” (10).
RV / Watykan / KAI
********************************
Męczennica ziemi i anioł w niebie
Archiwum autora
***
Ze śmiercią kończy się zwykle pamięć o człowieku. U Marii Goretti było odwrotnie – napisał przed wielu laty ks. dr Stanisław Jezierski. – Okrutna jej śmierć rozsławiła jej imię, wywołała podziw, uwielbienie. Wszyscy mówili, pisali o niej jako o bohaterce. Mnożyły się oznaki czci wobec niej. Stała się istotą pociągającą duchowo, przewodniczką wielu chłopców i dziewcząt, rozdawała łaski, pomoce duchowe, rozsiewała radość”.
Początki opinii świętości
Męczeństwo tej 12-latki z włoskich Błot Pontyjskich, które nastąpiło w dniach 5-6 lipca 1902 r., szybko stawało się coraz bardziej znane w całej Italii. Sama Maria przez coraz większą liczbę ludzi uważana była za prawdziwie świętą orędowniczkę. Minęły zaledwie 2 lata od dnia narodzin dziewczynki dla nieba, gdy przy ołtarzu w sanktuarium Matki Bożej Łaskawej w Nettuno postawiono dużą figurę przedstawiającą jej postać.
W 1910 r. życiem Marii zainteresował się papież – św. Pius X. Za jego zgodą 26 stycznia 1929 r., w obecności mamy Assunty i zaprzyjaźnionej rodziny Cimarellich, na cmentarzu w Nettuno dokonano ekshumacji ciała małej bohaterki. W lipcu tego samego roku jej doczesne szczątki umieszczono w sanktuarium w Nettuno, powierzonym Ojcom Pasjonistom.
Gdy mama Assunta wybierała się w podróż do Nettuno na tę okazję, córka ukazała się jej we śnie i powiedziała: „Mamo! Przed wyjazdem każ odprawić Mszę św., abyś była wolna od nieprzyjemności w czasie jazdy”. Rzeczywiście, zaistniały nieprzyjemności: podczas drogi zderzyły się 2 autobusy, a w jednym z nich byli mama Marii i inni pielgrzymi z Corinaldo – im nic się nie stało, podczas gdy liczni z podróżujących drugim pojazdem odnieśli poważne obrażenia.
Proces beatyfikacyjny
Ojcowie pasjoniści z Nettuno z wielką energią i gorliwością rozpoczęli starania o beatyfikację Marii Goretti. Proces beatyfikacyjny został oficjalnie zainaugurowany przez Świętą Kongregację 1 czerwca 1938 r. Nie było łatwo do tego doprowadzić… Wielu bowiem miało poważne wątpliwości, czy za świętego męczennika można uznać osobę, która nie poniosła śmierci bezpośrednio w obronie wiary, lecz oddała życie w konfrontacji z zagrożeniem dla osobistej moralności. Tym bardziej że sprawa dotyczyła dziecka nie mającego nawet 12 lat. Liczni teologowie i hierarchowie Kościoła dyskutowali na ten temat, zeznawało wielu świadków. Wśród nich był także Alessandro Serenelli – zabójca Marii, nawrócony w cudowny sposób przez swą ofiarę. Właśnie jego zeznania oraz fakt nadzwyczajnej przemiany jego życia najbardziej przyczyniły się do pomyślnego rozwoju procesu, wbrew początkowym – słusznym ze swej strony – wątpliwościom kardynałów, biskupów i teologów.
Beatyfikacja i kanonizacja
Uroczystości beatyfikacyjne odbyły się 27 kwietnia 1947 r., 2 lata po kanonicznym zatwierdzeniu męczeństwa. W dniu tym na placu przed Bazyliką św. Piotra zgromadziła się ogromna liczba pielgrzymów z całych Włoch i z innych krajów, którzy pragnęli uczcić małą męczenniczkę. Obecna była także jej mama – Assunta wraz z rodzeństwem dziewczynki, która dostępowała chwały ołtarzy. Gdy tylko mama ukazała się obok Ojca Świętego, tłum zaczął wołać: „Viva la Mamma!” – Niech żyje Mama! Tylko sam Pan Bóg wie, jak wielka radość zapanowała w sercu pokornej, ubogiej staruszki, której ogromne matczyne cierpienie ukoronowane zostało wywyższeniem jej córki…
Pius XII wraz z kardynałami i biskupami wzniósł po raz pierwszy publiczną modlitwę liturgiczną Kościoła powszechnego do nowej błogosławionej: „Beata Maria, ora pro nobis!” – Błogosławiona Mario, módl się za nami!
Dzień później, 28 kwietnia, Ojciec Święty na audiencji przyjął rodzinę Gorettich wraz z liczną młodzieżą włoską. Wygłosił wówczas piękne, płomienne przemówienie. Powiedział m.in.: „Dzień wczorajszy stał się naprawdę Waszym świętem, Waszym dniem. (…) Stał się świętem młodych, (…) dniem szlachetnych, pobożnych, tych wszystkich, dla których wiara katolicka jest rzeczywistością, bezcennym skarbem, najlepszym dobrem. (…) Dzień ten stał się także świętem rodziny chrześcijańskiej. (…) Maria jest dojrzałym owocem ogniska domowego, gdzie dzieci są wychowywane w bojaźni Bożej, w posłuszeństwie wobec rodziców, w miłości do prawdy, w skromności i nieskazitelności, gdzie dzieci od dzieciństwa przyzwyczajają się (…) być gotowymi do pomocy w domu, w gospodarstwie (…). Agnieszka…, Alojzy Gonzaga…, Maria Goretti… – wobec żądz osób bezwstydnych nie byli nieświadomymi, nieczułymi, lecz byli mocnego ducha. Byli mężni tą siłą nadprzyrodzoną, której nasienie przyjęli wszyscy chrześcijanie w czasie chrztu, a która poprzez stałe i pilne wychowywanie, przy czułej współpracy rodziców i dzieci, przynosi stokrotne owoce cnót i dobra. Taką była Maria Goretti! (…)”.
24 czerwca 1950 r. ten sam papież Pius XII ogłosił bł. Marię Goretti świętą. W dniu kanonizacji, w której podobnie jak w beatyfikacji wzięła udział matka św. Marii, papież wypowiedział aktualne także dzisiaj słowa: „Życie tego prostego dziewczęcia (…) godne jest nie tylko nieba, ale też godne, aby z podziwem i czcią spojrzeli na nie ludzie nam współcześni. Niech uczą się ojcowie i matki, jak starannie w prawości, świętości i męstwie należy wychowywać powierzone im przez Boga dzieci; jak kształtować je według zasad religii katolickiej, aby gdy staną kiedyś wobec próby, potrafiły z Bożą pomocą wyjść z niej zwycięskie, nietknięte i nieskażone. Niechaj uczą się wesołe dzieci, niech uczy się odważna młodzież, że nie wolno haniebnie ulegać urokom zwodniczych wad, złudnym i krótkotrwałym przyjemnościom, ale raczej, choćby w trudach i wyrzeczeniu, wytrwale zmierzać ku doskonałości chrześcijańskiego życia”.
Wspomnienie dowolne św. Marii Goretti przypada 5 lipca.
Marek Paweł Tomaszewski/Niedziela Ogólnopolska
______________________________________________________________________________________________________________
5 lipca
Święta Maria Goretti, dziewica i męczennica
Zobacz także: • Święty Atanazy z góry Athos, opat |
Maria urodziła się w Corinaldo koło Ankony 16 października 1890 r. Pochodziła z ubogiej wiejskiej rodziny. Jako sześcioletnie dziecko otrzymała sakrament bierzmowania z rąk kardynała Juliusza Boschi (1896), a 29 maja 1902 r. przystąpiła do Pierwszej Komunii św. Kiedy miała 10 lat, umarł jej ojciec. Marysia pocieszała mamę: “Odwagi, mamusiu! Bóg nas nie opuści!” Pobożne dziewczę brało często różaniec do rąk, modląc się o spokój duszy ojca. Maria pomagała matce i opiekowała się rodzeństwem. Dom Gorettich zajmowała także rodzina Serenellich – ojciec z synem. Chłopiec Aleksander Serenelli miał 18 lat, kiedy zapłonął ku Marii przewrotną żądzą. Zaczął ją też coraz mocniej napastować, grożąc jej nawet śmiercią. Dziewczę umiało się zawsze skutecznie uwolnić od napastnika, ratując się ucieczką i omijając go. Nie mówiła jednak o tym nikomu w rodzinie, by nie pogłębiać przepaści niechęci Serenellich do Gorettich. 5 lipca 1902 r. rodzina Gorettich i Serenellich była zajęta zbieraniem bobu. Maria została w domu i obserwowała pracowników. Zauważył ją Aleksander. Pod pretekstem, że musi wyjść na chwilę, udał się do domu i siłą wciągnął dziewczę do kuchni, która była przy drzwiach. Usiłował ją zmusić do grzechu. Kiedy zaś Maria stawiła mu gwałtowny opór, rozjuszony wyrostek chwycił nóż i zaczął nim atakować dziewczynę. Szczegóły te podał sam morderca przed sądem. Powracająca z pracy rodzina znalazła Marię już w stanie agonii. Natychmiast odwieziono ją do szpitala, gdzie zaopatrzona świętymi Sakramentami zmarła 6 lipca. Przed śmiercią darowała winę swojemu zabójcy. Lekarze stwierdzili, że miała na ciele 14 ran. Zbrodnią poruszona była cała okolica. Dziewczę miało królewski pogrzeb. Wzięło w nim udział wiele tysięcy ludzi, setki kapłanów i biskup. Z balkonów i z okien na białą trumienkę padał deszcz róż i innych kwiatów. Zaczęto ją nazywać “świętą Agnieszką XX wieku”. Dzięki staraniom pasjonistów w 1935 r. rozpoczął się proces kanoniczny Marii Goretti. 27 kwietnia 1947 roku Pius XII zaliczył ją uroczyście w poczet błogosławionych, a 24 czerwca 1950 r. tenże papież zaliczył ją do chwały świętych. Zarówno w beatyfikacji, jak i w kanonizacji własnej córki miała szczęście uczestniczyć matka. W uroczystościach brał także udział zabójca – Aleksander Serenelli, który w czasie 27-letniego pobytu w więzieniu przeżył całkowite nawrócenie. Nie miał wątpliwości, że wiarę zawdzięczał wstawiennictwu Marii. Po wyjściu z więzienia przeprosił matkę Marii, wyznał swoją winę przed cała parafią, a po pewnym czasie został tercjarzem franciszkańskim. Do końca życia pracował jako ogrodnik u kapucynów w Macerata, gdzie zmarł w 1970 r. Duchową przemianę zabójcy opisał Jean du Parc w książce, która w Polsce została wydana pod tytułem “Niebo nad moczarami”. Św. Maria Goretti jest patronką młodzieży, dziewcząt, dziewic i bielanek. Jej relikwie spoczywają w kościele Matki Bożej Łaskawej w Nettuno. Jej grób nawiedził św. Jan Paweł II w pierwszym roku swojego pontyfikatu (1 września 1979 r.). W stulecie śmierci Marii Goretti ten sam papież skierował do biskupa diecezji Albano, Agostino Valliniego, specjalny list. |
____________________________________________________________________________
5 lipca
Święty Antoni Maria Zaccaria, prezbiter i zakonnik
Antoni urodził się w Cremonie (Lombardia we Włoszech) w grudniu 1502 r. W kilka miesięcy po urodzeniu stracił ojca (Lazzaro). Pozostał jedynie pod czułą opieką matki, Antoniny Pescaroli, która owdowiała mając zaledwie 18 lat. Po ukończeniu miejscowych szkół Antoni udał się do Padwy, gdzie studia medyczne uwieńczył doktoratem (1520-1524). Studiował tam także filozofię. Potem powrócił do Cremony i jako człowiek świecki zajął się katechizacją ubogiej młodzieży przy kościele św. Witalisa, który stał obok rodzinnego pałacu Zaccariów. Równocześnie pracował intensywnie nad własnym uświęceniem. Pod kierunkiem dominikanów podjął studia teologiczne. Zajął się biblistyką, patrologią i zgłębianiem pism doktorów Kościoła, a szczególnie św. Tomasza z Akwinu. W roku 1528 (lub w styczniu 1529 r.) przyjął święcenia kapłańskie. Nadal pozostawał w bliskim kontakcie z dominikanami. Z tego zakonu wybrał swojego nowego kierownika duchowego – Fra Battistę Carioni da Crema (zaprzyjaźnionego z Gerolamo Savonarolą). Z nim i z poznaną przez niego hrabiną Ludovicą Torelli w 1531 r. udał się do Mediolanu i dołączył do oratorium “Wiecznej Mądrości”, które założyła przy klasztorze sióstr augustianek Archangela Panigarola. Po jej śmierci bractwo zaczęło upadać. Pod kierunkiem Antoniego nabrało ono nowego rozmachu. Co więcej, przerodziło się w trzy rodziny zakonne, które poświęcił on św. Pawłowi Apostołowi: “Synowie św. Pawła”, zatwierdzeni przez Rzym pod nazwą “Kleryków Regularnych św. Pawła Ściętego”; zakon żeński “Aniołów św. Pawła Nawróconego” i ludzi świeckich – “Mężów Pobożnych św. Pawła”. Największą sławą okrył Antoniego zakon męski, który od kościoła św. Barnaby, przy którym się zawiązał, otrzymał popularną nazwę barnabitów. Zakon zatwierdził papież Klemens VII w 1535 roku. Zakon żeński otrzymał zatwierdzenie od papieża Pawła III w 1543 roku. Siostry zwano popularnie barnabitkami. Związek trzeci, który można by nazwać III zakonem barnabitów, czy raczej tercjarzami, miał za zadanie mobilizować ludzi świeckich, żyjących w rodzinach, do akcji apostolskich. Na tamte czasy wspólnota składająca się z zakonników, zakonnic i ludzi świeckich była czymś bardzo nowatorskim i nie była powszechnie akceptowana. Następne lata Antoni spędził w Mediolanie, gdzie zakładał domy swoich instytucji. Wspierał go biskup Mediolanu, św. Karol Boromeusz, z którym napisał regułę dla swojego zgromadzenia. Aby zachęcić ludność Mediolanu do nawrócenia, zorganizował akt publicznej pokuty. Na czele pokutników szli jego duchowi synowie i córki. To podziałało pozytywnie na lud, który licznie włączał się do tej praktyki publicznego zadośćuczynienia Panu Bogu za masowe odstępstwa od wiary. Znaleźli się jednak tacy, którzy upatrywali w tej praktyce wynaturzenie ascezy chrześcijańskiej, a nawet objawy herezji. Odbyły się w Rzymie dwa procesy (1534-1535 i 1537), z których Antoni wyszedł obronną ręką. Dla ożywienia ducha religijnego Antoni wprowadził praktykę “15 piątków”. Na dźwięk dzwonów o godzinie, w której Pan Jezus poniósł śmierć, w kościołach zbierał się lud. Tam odbywało się nabożeństwo z kazaniem pasyjnym. Pragnieniem Antoniego było, aby wiernym stale przypominać, jaką ceną zostali odkupieni, i aby według tego kształtowali swoje życie chrześcijańskie. Dlatego też nabożeństwa te były połączone ze spowiedzią. Antoni wyróżniał się także szczególnym nabożeństwem do Eucharystii. Wbrew przyjętemu i zakorzenionemu wtedy zwyczajowi zachęcał wiernych do częstej, a nawet codziennej Komunii świętej. Była to nowość bardzo śmiała, gdyż w tamtych czasach Komunię świętą przyjmowaną co tydzień ganiono jako zbyt częstą. Antoniemu przypisuje się również wprowadzenie 40-godzinnego nabożeństwa adoracji Najświętszego Sakramentu, wystawionego w monstrancji. Wyniszczony pracą apostolską, zmarł w Cremonie, w domu swojej matki, 5 lipca 1539 r., w wieku zaledwie 37 lat. Jego ciało pochowano w Mediolanie w kościele św. Pawła, należącym do barnabitów. W roku 1891 przeniesiono je do kościoła św. Barnaby. Do dziś gromadzi się przy jego grobie wielu pielgrzymów. Kanonizacja Antoniego odbyła się dopiero 27 maja 1897 roku. Dokonał jej papież Leon XIII.W ikonografii św. Antoni przedstawiany jest m.in. w towarzystwie św. Pawła Apostoła, do którego miał szczególne nabożeństwo. Bywa ukazywany z monstrancją w ręku. Niekiedy trzyma krzyż (jako wielki czciciel Męki Pańskiej) albo lilię, ponieważ nazywano go “aniołem w ludzkim ciele”. Atrybuty: hostia, kielich, lilia. |
______________________________________________________________________________________________________________
4 lipca
Błogosławiony Piotr Jerzy Frassati, tercjarz
Zobacz także: • Święta Elżbieta Portugalska, królowa • Błogosławiona Maria od Ukrzyżowanego (Curcio), zakonnica |
Piotr Jerzy przyszedł na świat 6 kwietnia 1901 roku w Turynie. Wychowywał się w zamożnym domu razem z młodszą o półtora roku siostrą Lucianą (która jeszcze za życia brata wyszła za mąż za polskiego dyplomatę, Jana Gawrońskiego). Jego ojciec, Alfredo Frassati, był założycielem i właścicielem dziennika La Stampa, senatorem, przez pewien czas także ambasadorem Włoch w Niemczech. Matka, Adelaide Ametis Frassati, była malarką. Swoje wychowanie religijne Piotr Jerzy zawdzięczał przede wszystkim wychowawcom, nauczycielom i spowiednikom, ponieważ rodzice byli raczej obojętni wobec wiary. Tymczasem dla niego wiara bardzo szybko stała się wartością podstawową. Czasami wywoływało to bolesne nieporozumienia rodzinne, które starał się znosić – tak jak wszelkie życiowe niepowodzenia – pogodnie. Już jako uczeń Piotr Jerzy należał do wielu szkolnych stowarzyszeń religijnych, m.in. do Sodalicji Mariańskiej, do Koła Różańcowego, Apostolstwa Modlitwy, Stowarzyszenia Najświętszego Sakramentu. Codziennie uczestniczył we Mszy świętej i przyjmował Komunię świętą. W 1919 roku rozpoczął studia na wydziale inżynierii górniczej na politechnice w Turynie. 28 maja 1922 r. – myśląc o apostolstwie wśród górników – został tercjarzem Zakonu Dominikańskiego i przyjął imię Girolamo (czyli Hieronim – na cześć Savonaroli). Uczestniczył również z entuzjazmem w działalności różnych ruchów katolickich. Akcja Katolicka była dla niego prawdziwą szkołą formacji chrześcijańskiej i polem dla apostolatu. Miłował Jezusa w braciach, zwłaszcza tych cierpiących, zepchniętych na margines i opuszczonych. Poświęcał się ubogim i potrzebującym. W jego życiu mocna wiara łączyła się w jedno z miłością. Był człowiekiem ascezy i modlitwy, w której osiągnął wysoki stopień doskonałości. Jego duchowość kształtowały zwłaszcza Listy św. Pawła Apostoła oraz dzieła św. Augustyna, św. Katarzyny ze Sieny i św. Tomasza z Akwinu, nieustanna – także nocna – adoracja Najświętszego Sakramentu, nabożeństwo do Matki Bożej i Słowo Boże. Warto wiedzieć, że w 1922 r. Piotr Jerzy Frassati odwiedził Polskę. Był w Gdańsku i Katowicach. Jako przyszły inżynier interesował się górnictwem i planował zwiedzić jedną z kopalni na Śląsku. Do zjazdu pod ziemię prawdopodobnie nie doszło, ponieważ miał problem z ważnością paszportu. Jego zaangażowanie społeczne i polityczne opierało się na zasadach wiary; był zdecydowanym przeciwnikiem rodzącego się wówczas faszyzmu. Z tego powodu nieraz zatrzymywała go policja. Zafascynowanie pięknem i sztuką, a zwłaszcza malarstwem, zamiłowanie do sportu i górskich wypraw ani zainteresowanie problemami społecznymi nie stanowiło dla niego przeszkody w stałym zjednoczeniu z Chrystusem. W tajemnicy przed najbliższymi opiekował się i spieszył z pomocą, tak duchową, jak i materialną, ubogim swojego miasta. Był znany i bardzo lubiany w dzielnicach, w których nie bywał nikt z jego bliskich. Umarł nagle, w wieku 24 lat, 4 lipca 1925 roku, krótko przed ukończeniem studiów, na skutek infekcji chorobą Heinego-Medina, którą zaraził się od podopiecznych. Pogrzeb Frassatiego ujawnił jego popularność w Turynie, zwłaszcza wśród ubogich. Opinia społeczna szybko uznała go – mimo młodego wieku – za świętego. Pod jego patronatem powstało wiele stowarzyszeń religijnych. Św. Jan Paweł II podczas Mszy świętej beatyfikacyjnej odprawionej na placu św. Piotra 20 maja 1990 r. wyniósł go na ołtarze, stawiając za wzór współczesnej młodzieży świata. |
__________________________________________________________________________
Co bł. Frassati mówi dziś młodym?
O. Dariusz Kantypowicz OP podkreślił w rozmowie z KAI, że Pier Giorgio był człowiekiem odważnym i bardzo szczerym. Tego, zdaniem dominikanina, młodzi mogą się od niego uczyć. “My często zastanawiamy się, co inni powiedzą, jak coś zostanie odebrane, a w Pier Giorgiu nie było zupełnie takiego podejścia. On robił rzeczywiście to, co uważał, że jest wolą Bożą i co, według niego, powinien był robić. Nie patrzył na to, że ktoś to może wyśmiać, że ktoś jest temu przeciwny – po prostu to robił” – wskazuje o. Kantypowicz.
***
Frassati był człowiekiem bardzo aktywnym – działał nie tylko w Kościele, ale także w różnych studenckich organizacjach. “Wszystko, co robił, robił z Chrystusem” – mówi tercjarka dominikańska, Marta Bizacka, której przygoda z Frassatim trwa już od 20 lat.
Przyznaje, że na przestrzeni lat jej spojrzenie na tego błogosławionego zmieniało się. “Na początku byłam zdziwiona, że osoba tak zwyczajna. Mnie świętość zawsze kojarzyła się z zakonnikami, a on pokazuje, że jest dostępna dla każdego. To dla mnie przykład, jak żyć Ewangelią będąc osobą świecką” – mówi Marta Bizacka dodając, że to dla niej najbardziej pociągający przykład świętości, jaki zna.
Piotr Górski, także świecki dominikanin, podkreśla, że źródłem świętości Frassatiego była jego relacja z Panem Bogiem i to powinno być wskazówką dla młodych.
“On bardzo ukochał Eucharystię, codziennie starał się przyjmować Komunię św. w kościele, a w tamtych czasach to nie było łatwe, bo post Eucharystyczny trwał od północy. To oznaczało, że np. gdy wybierał się ze znajomymi na wycieczkę górską, prosił kapłanów, by jak najwcześniej odprawili Mszę św., żeby mógł w niej uczestniczyć. To był wręcz warunek uczestnictwa w wycieczce” – mówi Górski.
Frassatiego często widywano także na nocnych adoracjach Najświętszego Sakramentu. Troszczył się też o swój rozwój duchowy, przystępując regularnie do spowiedzi. “Robił to naturalnie i spontanicznie, potrafił np. poprosić o spowiedź znajomego księdza na schodach kościoła, jeśli widział taką potrzebę. To jest taki element, który może być ważny dla młodych dzisiaj, też w kontekście Światowych Dni Młodzieży” – mówi Piotr Górski.
Małgorzatę Korzeniewską w Pier Giorgiu fascynuje prostota i podejmowanie dzieł miłosierdzia. “Nie mógł obojętnie przejść obok biedy ludzkiej, czy to była bieda materialna czy duchowa. Nie ograniczał się, miał nieustannie wypchane kieszenie karteczkami, na których zapisywał, kto czego potrzebuje i gdzie trzeba jeszcze pójść. Był z tymi ludźmi, nie tylko im pomagał – to jest coś, czego możemy się od niego uczyć” – mówi tercjarka dominikańska.
Frassati był świeckim dominikaninem – do III zakonu św. Dominika wstąpił trzy lata przed śmiercią.
Urodził się w 1901 roku w zamożnej włoskiej rodzinie. Jego ojciec, Alfredo, był założycielem i właścicielem turyńskiej “La Stampy”. Pier Giorgio swoje krótkie, 24-letnie życie poświęcił czynieniu miłosierdzia.
Opiekował się biedakami, chorymi i opuszczonymi. Był człowiekiem głębokiej modlitwy. Mając 13 lat podjął praktykę codziennej Komunii św., co w tamtym czasie było wciąż jeszcze nowością w Kościele. Miał duże poczucie humoru, dystans do siebie i niezwykłą skromność. Mimo, że fałszował jak mało kto, śpiewał często i głośno.
Był wysportowany – najbardziej lubił górskie wspinaczki i regularnie organizował z przyjaciółmi wyprawy na alpejskie szczyty. Świadomie wybrał życie osoby świeckiej, bo chciał w ten sposób być bliżej ludzi, którzy nie spotkali jeszcze Chrystusa.
Zmarł w wieku 24 lat. Zaraził się od jednego ze swoich podopiecznych chorobą Heinego-Medina. Jan Paweł II nazwał Frassatiego “człowiekiem ośmiu błogosławieństw”, stawiając go młodym za wzór. To on beatyfikował go w 1990 roku. Jak stwierdzono podczas procesu beatyfikacyjnego, ciało Per Giorgia mimo upływu lat nie uległo rozkładowi.
Kai/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
3 lipca
Święty Tomasz Apostoł
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Leona II, papieża, świętego Rajmunda Gayrarda, prezbitera |
Teksty ewangeliczne w siedmiu miejscach poświęcają Tomaszowi Apostołowi łącznie 13 wierszy. Z innych ksiąg Pisma świętego, jedynie Dzieje Apostolskie wspominają o nim jeden raz. Tomasz, zwany także Didymos (tzn. bliźniak), należał do ścisłego grona Dwunastu Apostołów. Ewangelie wspominają go, kiedy jest gotów pójść z Jezusem na śmierć (J 11, 16); w Wieczerniku podczas Ostatniej Wieczerzy (J 14, 5); osiem dni po zmartwychwstaniu, kiedy ze sceptycyzmem wkłada rękę w bok Jezusa (J 20, 19-29); nad Jeziorem Genezaret, gdy jest świadkiem cudownego połowu ryb po zmartwychwstaniu Jezusa (J 21, 2). Osobą św. Tomasza Apostoła wyjątkowo zainteresowała się tradycja chrześcijańska. Pisze o nim wiele Euzebiusz z Cezarei, pierwszy historyk Kościoła, Rufin z Akwilei, św. Grzegorz z Nazjanzu, św. Ambroży, św. Hieronim i św. Paulin z Noli. Według ich relacji św. Tomasz miał głosić Ewangelię najpierw Partom (obecny Iran), a następnie w Indiach, gdzie miał ponieść śmierć męczeńską w Calamina w 67 r. Piszą o tym wspomniani wyżej autorzy. Tak też podaje Martyrologium Rzymskie. Jako miejsce pochówku podawany jest Mailapur (przedmieście dzisiejszego Madrasu). Jednak już w III wieku jego relikwie przeniesiono do Edessy, potem na wyspę Chios, a w roku 1258 do Ortony w Italii. O zainteresowaniu osobą św. Tomasza Apostoła świadczą także liczne apokryfy: Historia Abgara, Apokalipsa Tomasza, Dzieje Tomasza i Ewangelia Tomasza. Pierwszy apokryf znamy jedynie z relacji Euzebiusza (+ ok. 340). Apokalipsa św. Tomasza, zwana także Listem Pana naszego Jezusa Chrystusa do Tomasza lub Słowami Zbawiciela do Tomasza opisuje koniec świata. Ciekawsza jest Ewangelia św. Tomasza. Na jej treść składają się logia, czyli słowa Chrystusa. Zdań tych jest 114. Według Euzebiusza zbiór ten miał posiadać biskup św. Papiasz (+ ok. 130) i miał nawet do nich napisać komentarz. Część tych słów odkryto w roku 1897 i 1903 w Egipcie w Oxyrhynchos. Od tej “ewangelii” należy odróżnić jeszcze jedną, zupełnie inną, także przypisywaną św. Tomaszowi. Zawiera ona opis życia lat dziecięcych Pana Jezusa. Stąd właśnie wzięły się średniowieczne legendy o ptaszkach, klejonych z gliny i ożywianych przez Pana Jezusa w zabawie z rówieśnikami itp. Interesujący i oryginalny jest ostatni wymieniony wyżej apokryf – Dzieje Tomasza. Powstał on dopiero w wieku IV/V. Opisuje on podróż św. Tomasza do Indii w roli architekta na zaproszenie tamtejszego króla Gondafora. Zamiast jednak budować pałac królewski, św. Tomasz głosił Ewangelię, a pieniądze przeznaczone na budowę pałacu wydawał na ubogich. Na skutek jego nauk i cudów nawrócił się król i jego rodzina. Katolickie Indie czczą św. Tomasza jako swojego Apostoła. Około roku 52 po Chrystusie miał on wylądować na zachodnim wybrzeżu Malabaru i założyć tam siedem kościołów. Kiedy w roku 1517 Portugalczycy wylądowali w Mylapore, miano im pokazać grób Apostoła. Pamięć o Apostole zachowali tamtejsi chrześcijanie nestoriańscy. W Indiach jest również najgłośniejsze sanktuarium św. Tomasza Apostoła. Znajduje się ono na miejscu, gdzie według miejscowej tradycji Tomasz miał ponieść śmierć męczeńską. Miejsce to ma różne nazwy: Calamina (najczęściej spotykana), Thomas Mount (Góra Św. Tomasza), Madras, Maabar i Meliapore. Wszystkie te nazwy oznaczają jedną miejscowość: “Górę Św. Tomasza”, położoną na jednym z przedmieść Madrasu. Św. Tomasz jest patronem Indii, Portugalii, Urbino, Parmy, Rygi, Zamościa; architektów, budowniczych, cieśli, geodetów, kamieniarzy, murarzy, stolarzy, małżeństw i teologów. W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest jako młodzieniec (do XIII w. na Zachodzie, do XVIII w. na Wschodzie), później jako starszy mężczyzna w tunice i płaszczu. W prezentacji ikonograficznej powraca wątek “niewiernego” Tomasza. Atrybutami Świętego są: kątownica, kielich, księga, miecz, serce, włócznia, którą go przeszyto, zwój. |
*******
Św. Tomasz Apostoł: czy na pewno był „niewierny”?
***
Według tradycji moc wiary, która zrodziła się w Wieczerniku, zaprowadziła Tomasza aż do Indii. Podobno apostoł zbudował tam piękny, pełen przepychu i… niewidzialny pałac.
Jego imię brzmi raczej jak przydomek, gdyż po hebrajsku „Thoma” to po prostu „bliźniak”. Takie rozumienie wydaje się potwierdzać podane przez św. Jana greckie imię „Didymos”, znaczące to samo. W Ewangeliach, szczególnie Jana, jego postać pojawia się na tyle często, że z grubsza potrafimy określić, jakie cechy posiadał ten z apostołów.
Co o św. Tomaszu Apostole mówią Ewangelie?
Kiedy niewiele przed męką nasila się poczucie zagrożenia, a Jezus mimo to postanawia iść do Jerozolimy, Tomasz mówi: „Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć” (J 11,16). Dobrze rozpoznaje sytuację, ale, podobnie jak większość pozostałych apostołów, przecenia swoje możliwości dania świadectwa w tamtym momencie. Z pewnością jednak chce być gotów na męczeństwo i przynajmniej w tamtej chwili woli je od odejścia od Mistrza.
Podczas Ostatniej Wieczerzy Pan zapowiada, że odchodzi przygotować miejsce w domu Ojca, a potem powróci, by zabrać ze sobą uczniów. Mówi wtedy też, że znają drogę, którą On idzie. Tomasz wtedy zauważa, że uczniowie nie wiedzą, dokąd idzie Jezus, więc jak mogą znać drogę (zob. J 14,5). Myśli, podobnie zresztą jak pozostali obecni w Wieczerniku w kategoriach tego, co dosłowne i namacalne. Będzie potrzebował dużego szoku, aby zmienić swoje podejście.
Następuje on po zmartwychwstaniu. Tomasz najpierw nie przyjmuje świadectwa pozostałych apostołów, że widzieli Zmartwychwstałego. Domaga się możliwości dotknięcia Jezusa, nawet więcej – włożenia palców w Jego rany, a dłoni w Jego bok. Prośba dość makabryczna, jednak kiedy Jezus znów się objawia uczniom, wśród których tym razem już jest Tomasz, jest gotów pozwolić apostołowi na tę wiwisekcję. Ten jednak od razu odpowiada, wyznając jednocześnie wiarę: „Pan mój i Bóg mój!” (zob. J 20,24–29).
Misja Tomasza Apostoła
Według tradycji moc wiary, która zrodziła się w Wieczerniku i została wzmocniona zesłaniem Ducha Świętego, zaprowadziła Tomasza bardzo daleko, bo najpierw do Mezopotamii, a potem aż do Indii.
Kiedy w XVI w. dotarli na ten subkontynent portugalscy misjonarze, ze zdziwieniem odkryli, że są tam już chrześcijanie. Rodowici Hindusi, wierzący w Chrystusa, powoływali się na tradycję wywodzącą się właśnie od św. Tomasza Apostoła.
Z jego misją na tamtym terenie związana jest piękna legenda o budowie pałacu króla Gudnafara. Jako że Tomasz był z zawodu cieślą i budowniczym, król zlecił mu budowę pałacu. Sam odjechał i tylko co jakiś czas przesyłał potrzebne materiały, kruszce i klejnoty. Jakie było jego zdziwienie, kiedy w wyznaczonym czasie przyjechał i okazało się, że na placu budowy nic nie ma!
Wtedy apostoł odparł, że zbudował władcy pałac, ale żeby go ujrzeć, król musi przejść do innego świata. Tomasz bowiem wybrał bardzo nowatorski sposób budowy, mianowicie rozdał otrzymywane bogactwa potrzebującym, dodając do tego Boże słowo i często uzdrowienie od siebie.
Gudnafar oczywiście wpadł we wściekłość i kazał uwięzić Judejczyka. W tym samym czasie zmarł brat królewski, Gad. Kiedy przyszedł do nieba, zobaczył tam cudownej urody pałac, a aniołowie mu powiedzieli, że rzeczywiście należy on do Gudnafara i stanowią go dawane przez niego jałmużny. Gad wrócił więc we śnie do brata i poprosił, czy nie mógłby dostać od niego tej nieziemskiej (dosłownie i w przenośni) posiadłości. Sen ten przekonał króla o prawdomówności Tomasza oraz o prawdzie głoszonej przez niego Ewangelii.
Męczeństwo
Zgodnie z legendami apostoł zginął ok. 72 r. w Ramapuram. Najpierw go torturowano, a potem przebito włóczniami. Z jego świadectwa i krwi narodził się Kościół malabarski. Do XVI w. chrześcijanie św. Tomasza mieli kontakt jedynie z Kościołami wschodnimi i nie brali udziału w sporach, jakie dzieliły chrześcijaństwo w basenie Morza Śródziemnego.
Ich wiara karmiła się otrzymaną Ewangelią, sprawowaniem kultu, podtrzymywali sukcesję apostolską i wypracowali własne tradycje pobożnościowe. Doświadczali prześladowań, stanowiąc w indyjskim społeczeństwie jedynie drobną jego cząstkę o wyraźnie odmiennych normach postępowania. Jak na wspólnotę założoną przez apostoła o przydomku „Niewierny” okazywali i nadal okazują wyjątkową żywotność wiary.
Elżbieta Wiater /Aleteia.pl
*****************
Jezus miał pięć ran, a jednak wskazał św. Tomaszowi tę pod swoim Sercem
Życiorys św. Tomasza Apostoła imponuje: trzy lata z Jezusem, osiem wzmianek w czterech Ewangeliach, jedna w Dziejach Apostolskich, liczne apokryfy i zainteresowanie pierwszych historyków Kościoła. Jeszcze przekaz, że dotarł do Indii zanim zrobił to Vasco da Gama. A jednak większość z nas pamięta z jego życiorysu tylko tę scenę, w której wkłada rękę w bok Jezusa. Skąd się wzięło Tomaszowe pragnienie? I czy można pójść w jego ślady?
Podobno gdy w 1517 r. portugalscy żeglarze zeszli na ląd, dowiedzieli się, że mieszkają tam chrześcijanie, którzy poznanie Chrystusa zawdzięczają apostołowi Tomaszowi. Pokazano im nawet jego grób. Szósty z dwunastu – patrząc na kolejność zapisaną przez św. Mateusza – miał głosić Dobrą Nowinę najpierw Partom, czyli mieszkańcom terenów dzisiejszego Iranu, a potem Hindusom, za co zapłacił życiem. Jego męczeńska śmierć odnotowana jest w Martyrologium Rzymskim, a jako miejsce pochówku wskazano Mailapur, dzisiejsze przedmieścia Madrasu.
„I nie bądź niedowiarkiem…”
A jednak apostolskie sukcesy Tomasza mniej się przebiły do powszechnej świadomości, niż pamiętna scena z Wieczernika, gdy Jezus wszedł do środka mimo zamkniętych na wszystkie spusty drzwi. I chociaż kilka dni wcześniej w rozmowie z innymi apostołami nie brał fizycznie udziału, od razu po przywitaniu nawiązał do Tomaszowego pragnienia włożenia ręki w rany po gwoździach.
Tomasz włożył rękę pod Serce Boga… W to samo miejsce, które dziesięć dni wcześniej rozpruła żołnierska włócznia i z którego wypłynęła krew i woda. Nie wiemy, czy propozycję Jezusa przyjął z wahaniem. Św. Jan zanotował tylko Tomaszową odpowiedź: Pan mój i Bóg mój! I to wszystko.
Każdego roku, gdy przygotowujemy się do świąt Wielkiej Nocy, jesteśmy w takiej samej sytuacji jak Tomasz. W czasie Triduum – od Wielkiego Czwartku do Soboty – przeżywamy dni wielkiej obecności i… nieobecności Jezusa. Najpierw tajemnicę ustanowienia Eucharystii i kapłaństwa, potem uwięzienie Pana, które wciąga nas w przepastną noc ciemnicy. Wielki Piątek, po straszliwej Męce, zostawia nas nagle samych, jakby na środku drogi. Zapada cisza, która gęstnieje. Mrok, w którym nie ma Światła. W Wielką Sobotę, gdy już Go nie ma, bo umarł i leży w grobie, serce nabrzmiewa od strachu, oczekiwanie zadaje ból wręcz fizyczny. Wróci? Przyjdzie? Czy dobrze to wszystko zrozumieliśmy?
Ukryty Bóg
Te same pytania musiał zadawać sobie Tomasz. Był przecież w grupie apostołów, która uciekła. Wiedział, że Pana torturowano i zabito. Wiedział, że złożono Go w grobie, a przy kamieniu postawiono straże. Ale co się działo za wielkim kamieniem? Tego Tomasz nie rozumiał. „Wielka Sobota jest dniem ukrycia Boga” – mówił papież Benedykt XVI w 2010 r. Tomasz tego ukrycia doświadczył. Po tym, gdy „zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół; ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać, groby się otworzyły”, a świat ogarnęła ciemność, chmura zwątpienia zasłoniła i jego serce. Zwątpił, bo nie rozumiał, a wiara wymaga uznania, że nie wszystko zrozumiemy. Jej istnienie zaczyna się tam, gdzie argumenty rozumowe się kończą.
Ale nie był jedyny. Przez kolejne wieki stają wobec tajemnicy śmierci i zmartwychwstania Jezusa całe rzesze nowych Tomaszów. Cisza i ciemność „ukrycia Boga” dotykają serc coraz większej rzeszy ludzi i to, czego im brakuje, to bycie Tomaszem do końca, czyli uczciwe postawienie sprawy wobec Jezusa. On jest tym, któremu śmiało możemy powiedzieć: Nie wierzę. Nie wierzę, dopóki mi nie pokażesz. Niewiara jest dobrym początkiem naprawy swojego życia, pod warunkiem, że jest uczciwa, nie zamieniona w pogardę i hardy gniew wobec Stwórcy. Tu też działają proste zasady. Nie wiesz? Spytaj. Nie rozumiesz? Spytaj jeszcze raz. Nie wierzysz, że umarł, zmartwychwstał i wciąż troszczy się o ciebie i świat? Powiedz Mu o tym.
Pójdź na pustą łąkę i wykrzycz: Nie wierzę! Nie rozumiem! Gdzie jesteś?!Przedrzyj się przez nagłówki współczesnych mediów, które wieszczą, że Bóg o nas zapomniał. Żyjemy w świecie, który najpierw wepchnął Boga na krzyż, potem zamknął w grobie, a teraz krzyczy, że to On nas opuścił i przestał się interesować naszym losem. Pomyśl o apostole Tomaszu, który włożył rękę pod samo Serce Boga. To nie było bluźnierstwo, to nie była profanacja. Jezus miał pięć ran, a jednak sam zaproponował mu tę pod Sercem…
W Jego Sercu jest miejsce dla wszystkich Tomaszów, jacy kiedykolwiek przyszli na świat. Dla ciebie też.
Agnieszka Bugała/Aleteia24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
2 lipca
Najświętsza Maryja Panna Kodeńska, Matka jedności
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Bernardyna Realino, prezbitera, Najświętszą Maryję Pannę Tuchowską, Najświętszą Maryję Pannę Licheńską |
W Kodniu nad Bugiem (północno-wschodnia część województwa lubelskiego) znajduje się sanktuarium Najświętszej Maryi Panny Kodeńskiej, Matki jedności. Opiekują się nim obecnie misjonarze oblaci Maryi Niepokalanej. W głównym ołtarzu kościoła znajduje się cudowny obraz Matki Bożej, który według tradycji został namalowany w VI w. przez św. Augustyna z Canterbury na prośbę papieża Grzegorza I jako kopia rzeźby Matki Bożej, która znajdowała się w jego prywatnej kaplicy. Papież postanowił podarować rzeźbę Leanderowi, arcybiskupowi Sewilli, który umieścił ją w sanktuarium w Guadalupe w Hiszpanii. Obraz natomiast pozostał w papieskiej kaplicy aż do czasów papieża Urbana VIII, gdy w 1630 roku miał go wykraść z Rzymu książę Mikołaj Sapieha, zwany Pobożnym. Skradziony obraz umieścił w kościele św. Anny w Kodniu, gdzie znajduje się do dziś. Te informacje nie znajdują jednak potwierdzenia w źródłach historycznych. Obraz został prawdopodobnie zakupiony w Hiszpanii przez Mikołaja Sapiehę podczas pielgrzymki. Wskazuje na to styl, typowy dla malarstwa hiszpańskiego XVII w. Obraz został ukoronowany 15 sierpnia 1723 roku przez biskupa łuckiego Stefana Rupniewskiego jako trzeci z kolei obraz Matki Bożej na prawie papieskim na ziemiach Rzeczypospolitej (po obrazie Matki Bożej Częstochowskiej i Matki Bożej Trockiej). W kwietniu 1875 r. kościół w Kodniu trafił w ręce prawosławnych, co sprawiło, że od sierpnia 1875 do września 1927 r. obraz znajdował się na Jasnej Górze, skąd przez Warszawę wrócił w dniach 3-4 września 1927 r. do Kodnia. W 1973 roku Paweł VI nadał świątyni w Kodniu tytuł bazyliki mniejszej. Rocznie pielgrzymuje tutaj ponad 200 tys. pielgrzymów. |
___________________________________________________________________
Obraz Matki Bożej Kodeńskiej: ukradziony papieżowi, a dziś słynący łaskami
2 lipca liturgia Kościoła wspomina Najświętszą Maryję Pannę Kodeńską. Historia tego wizerunku jest niezwykła. Było w niej i uzdrowienie polskiego magnata, i ekskomunika…
Historia wizerunku NMP Kodeńskiej
Historycy nie są pewni, kiedy dokładnie powstał wizerunek maryjny, otaczany dzisiaj w Kodniu czcią nie tylko przez wiernych Kościoła rzymskokatolickiego, ale również przez grekokatolików i prawosławnych. Najprawdopodobniej jego korzenie tkwią jeszcze w I tysiącleciu chrześcijaństwa.
Według rozpowszechnionej hipotezy ten wizerunek Maryi pochodzi od rzeźby znajdującej się pierwotnie w Konstantynopolu. Przedstawiała ona Bogurodzicę w szatach królewskich, z Dzieciątkiem Jezus na lewej ręce i berłem w prawej dłoni. Ujrzał ją mnich benedyktyński, późniejszy papież Grzegorz Wielki (znany m.in. jako twórca liturgii rzymskiej), pełniący wówczas funkcję posła na dworze cesarskim.
Gdy został papieżem, postanowił sprowadzić figurę do Rzymu, gdzie zaczęto nazywać ją Matką Bożą Gregoriańską. Niedługo potem papież podarował ją jednemu z biskupów. Figura trafiła do opactwa benedyktyńskiego na Półwyspie Iberyjskim. To właśnie stamtąd wywodzi się jej drugi tytuł – Matka Boża z Guadalupe (nie należy go mylić z wizerunkiem Matki Bożej z Meksyku, pochodzącym z XVI w.).
Przed wyjazdem figury do Hiszpanii miał na jej podstawie powstać obraz, namalowany przez mnicha Augustyna, późniejszego arcybiskupa Canterbury. Do XVII w. znajdował się w prywatnej kaplicy papieskiej w Watykanie. Jednak nie ma stuprocentowej pewności, czy nie była to wierna kopia wizerunku stworzonego przez Augustyna pod koniec VI w.
Ale to jeszcze nie koniec naszej historii. Jak bowiem obraz znalazł się w Polsce?
Watykański skok księcia Sapiehy
W 1631 r. Wieczne Miasto odwiedził właściciel podlaskiego miasta Kodeń, książę Mikołaj Sapieha. Intencją pielgrzymki było wyleczenie z ciężkiej choroby – postępującego paraliżu.
Papież Urban VIII zaprosił magnata na mszę do swojej kaplicy. Już w trakcie Eucharystii Sapieha został uzdrowiony. Tego samego wieczoru zapragnął przywieźć obraz na rodzinne Podlasie, do budowanego w Kodniu kościoła, jednak papież odmówił przekazania wizerunku.
Książę miał nie dać za wygraną. Dużą sumą pieniędzy przekupił papieskiego zakrystiana i w nocy, wraz ze swoim orszakiem dokonał zwyczajnej kradzieży obrazu. I rzucił się do ucieczki.
Oburzony papież, który rankiem zobaczył w ołtarzu puste ramy po obrazie, zarządził pościg za złodziejami. Sapieha okazał się szybszy. W Polsce, z powodu wciąż trwającej budowy świątyni w Kodniu, obraz trafił najpierw na zamek magnata.
Urban VIII ogłosił ekskomunikę polskiego księcia za zuchwałe świętokradztwo. Po kilku latach Sapieha udał się jednak z pielgrzymką pokutną do Rzymu (podobno aby zyskać względy papieża na sejmie sprzeciwił się planowanemu małżeństwu króla Władysława IV Wazy z anglikańską księżną Elżbietą, siostrzenicą Karola I Stuarta).
Papież zdjął karę kościelną z magnata i co więcej… zgodził się na pozostawienie obrazu w Kodniu. Jako wotum dziękczynne za uzdrowienie i powrót do jedności z Kościołem Sapieha wraz z małżonką Anną ufundował wizerunkowi złotą koronę, berło oraz imitację słońca, księżyca i gwiazd.
Gdy wreszcie kodeński kościół pod wezwaniem świętej Anny został wybudowany, magnat umieścił w nim również przywiezione z Rzymu już w „normalnym” trybie relikwie – m.in. fragmenty czaszki św. Feliksa, papieża i męczennika z II w. Przez wieki przy obrazie i relikwiach miały miejsce liczne uzdrowienia i nawrócenia.
Matka, która jednoczy
Po koronacji obrazu w XVIII w. kult Matki Bożej Kodeńskiej rozwijał się dynamicznie na wschodnich obszarach Rzeczpospolitej, niewolnych od sporów religijnych. Do wizerunku Bogurodzicy, mimo różnic i konfliktów pielgrzymowali wszyscy: Polacy, Litwini oraz Rusini, wierni rzymskokatoliccy, grekokatolicy i prawosławni.
Tego wspólnego szacunku nie zniszczyły nawet ciężkie okoliczności po powstaniu styczniowym, kiedy władze carskie zadecydowały o przewiezieniu obrazu na Jasną Górę i przejściowym zamienieniu kościoła św. Anny na cerkiew prawosławną.
Obraz powrócił do Kodnia już w czasach Polski międzywojennej, w 1927 r. W latach 70. XX w. Paweł VI nadał kościołowi tytuł bazyliki mniejszej. Jan Paweł II zatwierdził z kolei tytuł Matki Bożej Kodeńskiej jako Matki Jedności.
Burzliwe losy obrazu Matki Bożej Kodeńskiej ilustrują, jak kręte i skomplikowane drogi prowadzić mogą do pojednania ludzi z Bogiem i pomiędzy sobą.
Łukasz Kobeszko/Aleteia.pl
__________________________________________________________________________
Niezwykła historia obrazu Matki Bożej Kodeńskiej
Zrządzeniem Bożej Opatrzności w kilku oblackich klasztorach można odczuć szczególną łączność z dziejami dawnej Rzeczypospolitej. Jednym z nich jest Kodeń nad Bugiem.
W XVI w. siedzibę rodową założyli tam wywodzący się ze Smoleńszczyzny Sapiehowie herbu Lis, a ich potomkowie zyskali miano „linii kodeńskiej”, w odróżnieniu od „linii czerejskiej” (później „różańskiej” – od dawnych miast Czereja oraz Różana na dzisiejszej Białorusi). Wywodząca się z linii kodeńskiej gałąź krasiczyńska (od Krasiczyna na Podkarpaciu) wydała m.in. abp krakowskiego, kard. Adama Stefana Sapiehę.
Królowa Podlasia
W pierwszej połowie XVII w. Mikołaj Pius Sapieha sprowadził do Kodnia przepiękny obraz Marki Bożej, czczony do dzisiaj pod zaszczytnym tytułem Królowej Podlasia. Sto lat później Jan Fryderyk Sapieha uzyskał zgodę na koronację tego wizerunku Maryi. Uroczystość odbyła się 15 sierpnia 1723 r., zaledwie sześć lat po pamiętnej koronacji obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Nie spodziewano się wówczas, że obraz kodeński pewnego dnia będzie musiał szukać schronienia w jasnogórskim sanktuarium. Na razie Jan Fryderyk był zatroskany o rozwój czci dla Matki Bożej Kodeńskiej. W opublikowanym w 1721 r. dziele „Monumenta Antiquitatum Marianarium” opisał niezwykłe dzieje swego krewnego z minionego stulecia, Mikołaja Piusa. Wedle owej sensacyjnej relacji, Mikołaj Sapieha miał udać się z pielgrzymką do Rzymu, aby prosić świętych Apostołów Piotra i Pawła o łaskę uzdrowienia z ciężkiej choroby. W czasie Mszy św. sprawowanej w prywatnej kaplicy przez papieża Urbana VIII uzdrowienia rzeczywiście dostąpił. Urzeczony pięknem obrazu Matki Bożej, zdobiącego papieską kaplicę, prosił o możliwość przewiezienia go w rodzinne strony, a po otrzymaniu odmownej odpowiedzi Ojca Św., obraz wykradł i potajemnie przewiózł do Kodnia.
Początek sanktuarium
Po tym wydarzeniu nastąpiła jeszcze papieska ekskomunika, a następnie ułaskawienie w uznaniu zasług dla Kościoła katolickiego w czasie burzliwych sporów toczonych w Polsce z protestantami. Trudno się oprzeć wizji tak fantastycznych przygód, którą za Janem Fryderykiem Sapiehą spopularyzowała Zofia Kossak-Szczucka w świetnej skądinąd powieści pt. „Błogosławiona wina”. Chociaż historycy nie znajdują stosownych dokumentów na potwierdzenie tej wersji wydarzeń, jedno nie ulega wątpliwości: Mikołaj Pius Sapieha naprawdę sprowadził do Kodnia piękny obraz Matki Bożej i dał początek sanktuarium, które odtąd zaczęły nawiedzać rzesze wiernych, zdążających do kodeńskiego tronu Maryi z Podlasia, Polesia i całej Rzeczypospolitej.
Jasna Góra i Kodeń
Pielgrzymi znajdowali tu pociechę w smutnych czasach niewoli. Nawet tego było za wiele rosyjskiemu zaborcy, więc w 1875 r. carska administracja nakazała usunięcie z Kodnia obrazu Matki Bożej Kodeńskiej i przewiezienie go do Częstochowy. Na Jasnej Górze obraz był przechowywany do 1926 r. Jak wykazał to niedawno o. Leonard Głowacki OMI, m.in. po przebadaniu jasnogórskiego archiwum, ojcowie paulini nie potraktowali kodeńskiego obrazu jako zwykłego depozytu, lecz – świadomi jego znaczenia religijnego – umieścili ze czcią w bocznej kaplicy jasnogórskiej bazyliki i po 1875 r. uczynili wiele dla podtrzymania i rozwoju nabożeństwa do Królowej Podlasia. W czasie nieludzkich prześladowań, jakie spadły ziemie zaboru rosyjskiego w drugiej połowie XIX w., Matka Boża Kodeńska, czczona na Jasnej Górze, nieustannie odradzała w sercach ludzkich ufność do swego Syna oraz nadzieję na odmianę losu. To niezwykłe połączenie dziejów Jasnej Góry i sanktuarium kodeńskiego jest równie, albo nawet bardziej fascynujące niż opowieści Jana Fryderyka Sapiehy o rzekomym wykradzeniu obrazu z rzymskiej kaplicy.
Represje wobec katolików
Wywiezienie obrazu Matki Bożej z Kodnia było jedną z wielu form represji zastosowanych przez Rosjan wobec katolików po powstaniu styczniowym. Kodeń, jak wiele innych miasteczek Królestwa Polskiego, stracił prawa miejskie, kościoły zamieniano na cerkwie prawosławne, systematycznie wyniszczano wspólnoty unitów, zlikwidowano diecezję janowską czyli podlaską, wcielając ją bez oglądania się na zgodę papieża do diecezji lubelskiej. Sapiehowie rozstali się z Kodniem znacznie wcześniej. Po śmierci Kazimierza Nestora Sapiehy w 1798 r., sapieżyńskie dobra rodowe w Kodniu i okolicy przeszły w ręce dalszych spadkobierców i utraciły bezpośredni związek z możnym rodem. Dopiero odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1918 r. dało nadzieję na uleczenie głębokich ran zadanych mieszkańcom Podlasia i Polesia przez carską administrację oraz podtrzymanie sapieżyńskich tradycji, z których najważniejsza dotyczyła szczególnego umiłowania Matki Bożej Kodeńskiej.
Powrót obrazu do Kodnia
Jeszcze w 1918 r. Ojciec Święty Benedykt XV zdecydował o odbudowie struktur diecezji janowskiej czyli podlaskiej, zwanej od 1925 r. diecezją siedlecką. W swym pierwszym liście pasterskim bp Henryk Przeździecki nawiązał do przemocy zaborców, którzy wywieźli z terenu diecezji m.in. obraz Matki Bożej Kodeńskiej. Prosił: „dopomóż, błagam, abym Twe święte wizerunki na dawnych miejscach mógł umieścić, a Ty, Matko, byś dawnemi łaskami wśród nas napowrót zajaśniała”. Pragnienie biskupa spełniło się w latach 1926–1927. Obraz kodeński przewieziono najpierw z Jasnej Góry do Warszawy i poddano gruntownej konserwacji. Przed obrazem tym, umieszczonym na pewien czas w Zamku Królewskim, birety kardynalskie odebrali nuncjusz apostolski w Polsce, Lorenzo Lauri oraz prymas August Hlond. Ostatni etap drogi powrotnej obrazu do Kodnia przybrał charakter pielgrzymki. Biskup Przeździecki towarzyszył wizerunkowi Maryi na całej trasie z Siedlec do Kodnia, idąc pieszo wraz z rzeszami wiernych. U swego boku miał misjonarzy oblatów, których zaprosił do przejęcia troski o sanktuarium i parafię kodeńską. Dokonało się to oficjalnie 4 września 1927 r., w dzień powrotu obrazu Matki Bożej Kodeńskiej na swe dawne miejsce w kościele (dziś bazylice) św. Anny w Kodniu, po 52 latach wygnania.
Przyjmując zaproszenie biskupa siedleckiego do podjęcia pracy w Kodniu oblaci mieli poczucie, iż zaledwie siedem lat po utworzeniu pierwszej wspólnoty Polskiej Prowincji, kolejny raz dane im będzie w pełni urzeczywistnić oblacki charyzmat. Wzorem św. Eugeniusza de Mazenoda mieli poświęcić swe siły i zdolności dla odbudowy struktur Kościoła, zniszczonych przez okrucieństwo rosyjskiego zaborcy.
o.Paweł Zając OMI /zdjęcia:Koden.com.pl/MISYJNE DROGI
_________________________________________________________________
Ślady Boga nad Bugiem – NMP Kodeńskiej
***
Sanktuarium Matki Bożej Jedności, Królowej Podlasia w Kodniu.
Po przejechaniu ponad 500 km bez błądzenia, na ostatnim odcinku, szczęśliwym trafem, pomyliliśmy drogę. Szczęśliwym, bo dojeżdżając do Kodnia od strony Tucznej, można zobaczyć bazylikę św. Anny już z daleka. Choć znużeni podróżą, odzyskujemy siły. Przygotowujemy się na spotkanie z Matką Bożą Jedności w cudownym obrazie, ukradzionym kiedyś z Rzymu. Ojcowie Oblaci Maryi Niepokalanej prowadzą w Kodniu dom pielgrzyma.
Godzina nie wystarczy
— Specyfiką tego miejsca jest moim zdaniem to, iż nikt nie przybywa tu po drodze, przypadkiem — mówi proboszcz parafii św. Anny i kustosz sanktuarium Matki Bożej Jedności w Kodniu o. Stanisław Wódz. — Tu trzeba się wybrać, chcieć zobaczyć sanktuarium, bo przez Kodeń nie prowadzą dziś żadne szlaki. Mimo to, co roku odwiedza nas spora grupa pielgrzymów. Zapewne przyciąga ich tajemnica obrazu i jego nietypowa historia, ale na pewno również nienaruszona dzikość krajobrazu.
Myli się, kto zamierza zwiedzić to miejsce nie zatrzymując się na dłużej. Proboszcz opowiada o ludziach, którzy podróżowali na Białoruś i zajrzeli do Kodnia wiedzeni ciekawością. Kiedy dowiedział się, że mają tylko godzinę, zapytał po prostu: „Po coście w ogóle skręcali?”.
To tereny ludzi wschodu
Dla nich czas płynie wciąż jeszcze inaczej, powoli, bez przymusu. Zapytani o drogę, mogą przez kwadrans opowiadać nie tylko o tym, jak dojechać do celu, ale także o ludziach, którzy wcześniej w tym miejscu pobłądzili, o stanie nawierzchni dróg, o okolicznych odpustach, a nawet o tym, że córka wychodzi jesienią za mąż, a jej narzeczony pochodzi z wioski, przez którą będziemy przejeżdżać.
Niestety, dokonujące się w Polsce przemiany dotknęły te tereny chyba najboleśniej. Pozamykano PGR-y, a ludzie zostali bez pracy. Dziś w Kodniu, gminie liczącej około 5 tys. mieszkańców, niewiele osób ma pracę. Oblaci stali się więc ważnym pracodawcą — w sezonie zatrudniają około 20 osób — przewodników, recepcjonistów, pracownice kawiarenki, sprzątaczki…
— Mamy fajną pracę, spotykamy się z ludźmi z całej Polski — mówi pani Teresa. — Oblaci płacą ubezpieczenie i składkę na ZUS. Wszystkie jesteśmy bardzo zadowolone, bo o pracę u nas ciężko.
— Wciąż nie mogę przekonać parafian do zarabiania na pielgrzymach, nie mogą tego zrozumieć — skarży się ojciec proboszcz. — Proponowałem, by przygotowali bryczki i wozili pielgrzymów do letniej rezydencji Sapiehów, ale mnie wyśmiali. Powoli jednak ich przekonam. Już dwie rodziny zajęły się produkowaniem pamiątek i dewocjonaliów.
Od 1999 roku w Kodniu istnieje Muzeum Misyjne i Ornitologiczne. Przewodnik Alina Hordyjewicz, emerytowana nauczycielka, bardzo lubi opowiadać o jego skarbach. Gdy tylko dojrzy swymi piwnymi oczami spod szkieł okularów zainteresowanego słuchacza, przestaje zwracać uwagę na czas. Opowiada o o. Kazimierzu Kozickim, który jeszcze niedawno przemierzał bezkresne pola wokół sanktuarium w śmiesznej czapeczce na głowie i zbierał gniazda i jaja ptaków. Wspomina historie, jakie usłyszała od misjonarzy. Jeden przekazał do muzeum komplet łyżeczek ozdobionych herbami portowych miast. Łyżeczki te zbierał pewien marynarz z zamiarem ofiarowania narzeczonej w dniu ślubu. Niestety, dziewczyna utonęła, a marynarz również chciał popełnić samobójstwo. Spotkał jednak na swej drodze owego misjonarza i po długiej, serdecznej rozmowie odstąpił od tego zamiaru. W dowód wdzięczności przekazał oblatowi pieczołowicie zbierane łyżeczki.
W muzeum są też skóry pytonów, murzyńskie stroje i maski, naczynia i najprzeróżniejsze pamiątki z całego niemal świata. A pani Alina o każdym przedmiocie może opowiedzieć barwną historię. Na Madagaskarze na przykład, jak opowiadał pewien misjonarz, są dwie tylko pory roku — jedna kiedy pada i druga, kiedy leje…
Papież rzucił klątwę
Legendę dotyczącą cudownego obrazu Matki Bożej Jedności opisała Zofia Kossak w powieści „Błogosławiona wina”. Czy ta wersja wydarzeń jest prawdziwa, czy nie — dziś nikt nie jest w stanie powiedzieć. Jedno jest pewne: obraz przywiózł z Rzymu do Kodnia Mikołaj Sapieha, a ówczesnemu papieżowi Urbanowi VIII nie spodobało się to tak bardzo, że rzucił klątwę na Mikołaja. Dopiero po trzech latach Urban VIII zdjął klątwę i odstąpił od żądania zwrotu obrazu do Rzymu.
Kolejne wieki historii obrazu również obfitują w wydarzenia niezwykłe i niewytłumaczalne. Ziemia podlaska była wszak sceną niejednej wojny, a najazdy, zniszczenia, rabunki i pożary nie omijały również Kodnia i sanktuarium. Obraz jednak ocalał nienaruszony. Nawet wtedy, kiedy w 1875 roku Rosjanie plądrowali Kodeń, wywozili lub palili obrazy z kościoła, niespodzianie i nie wiadomo dlaczego przyszedł nagle rozkaz od cara, aby obraz Matki Bożej przewieźć na Jasną Górę. Na swoje miejsce powrócił dopiero w 1927 roku wraz z przybyciem oblatów…
— Cuda? Największe są wtedy, gdy ktoś przeżyje duchowe uzdrowienie, jak spowiada się na przykład z całego życia po dwudziestu, trzydziestu czy czterdziestu latach — o. Stanisław zamyślił się i dodał — zdarzają się i inne cuda, ale nikt tego nie bada, ani nie zapisuje…
Oblackie uroczysko
Plany ojców oblatów są imponujące. Zamierzają stworzyć przy sanktuarium ośrodek sportowo-rekreacyjny z polem namiotowym, amfiteatrem, boiskami do piłki nożnej i tenisa. Może uda się również zorganizować spływ łodziami po Bugu. Niedawno odzyskano ziemię, zagarniętą po II wojnie światowej, a o. Wódz już ma pomysł, jak ją zagospodarować.
— „Uroczysko oblackie” — tak się będzie nazywało to miejsce — wyjaśnia. — To kilka kilometrów stąd. Jest tam las, duża polana i bobrowe żeremie.
Warunki do modlitwy i wypoczynku są w okolicach Kodnia rzeczywiście wyjątkowe. Rozległe tereny nad Bugiem pozwalają spacerować do woli.
Ojcowie Oblaci Maryi Niepokalanej są w Kodniu od 1927 roku. Dzięki ich staraniom powstała tu kalwaria ze stacjami Drogi Krzyżowej oplatająca zabytkowy kościół Świętego Ducha i ruiny zamku Sapiehów, ale przede wszystkim stworzyli oni zaplecze dla pielgrzymów: dom pielgrzyma, kawiarenkę z kuchnią, wydającą posiłki oraz Muzeum Misyjne i Ornitologiczne. W pobliskich Kostomłotach można obejrzeć jedyny w Polsce kościół parafialny neounitów pw. św. Nikity, w nieodległej Jabłecznej — prawosławny monastyr św. Onufrego Pustelnika z bogatym ikonostasem, w Pratulinie można zadumać się nad historią tych terenów przy grobach męczenników unickich, których Jan Paweł II ogłosił błogosławionymi podczas ostatniej pielgrzymki do Polski.
Mirosław Rzepka/wiara.pl/tekst z 2001 roku
______________________________________________________________________________________________________________
2 lipca
Matka Boża Królowa Tatr. Orędowniczka górali i turystów
Przed laty 14-letniej dziewczynce w Tatrach ukazała się Matka Boża. I choć sekret zdradziła tylko jednej osobie, dziś miejsce to jest znane wszystkim turystom i mieszkańcom Podhala. 2 lipca obchodzimy uroczystość Matki Bożej Królowej Tatr.
Był rok 1860. Albo 1861. Wynajęta przez bogatszego gospodarza do pasania jego owiec na Polanie Rusinowej 14-letnia dziewczynka, Marysia Murzańska jest przerażona – powierzone jej stado zniknęło, a zaczęło się zmierzchać i w górach nagle zapanowała mgła. Gdy tak chodziła, płakała i szukała, ciągle modliła się na Różańcu. W pewnym momencie przy jednym ze smereków widzi wielką światłość a w niej Matkę Bożą, która zapewnia ją, że owieczki się znajdą, ale prosi, by Marysia szybko opuściła to miejsce, bo grozi jej tu duchowe niebezpieczeństwo. Chce również, by dziewczynka przekazała ludziom by lepiej dbali o swoją modlitwę, pokutowali za grzechy i nawracali się.
Rzeczywiście, po chwili stado się odnajduje, a Marysia posłusznie schodzi z gór.
O swoim niezwykłym spotkaniu nie rozpowiada wszystkim. Pod obowiązkiem dochowania tajemnicy opowieść przekazuje tylko jednemu pasterzowi, który zresztą później umieszcza w miejscu spotkania Marysi z Matką Bożą – Jej obrazek. Wiadomość o prywatnym objawieniu szerzy się dopiero po śmierci Marysi.
To są właśnie początki niezwykłej kaplicy, którą mijają wszyscy turyści wspinający się na Rusinową Polanę, aby podziwiać panoramę Tatr Wysokich.
Na smereku wskazanym jako miejsce objawienia niepozorny obrazek Matki Bożej wisiał dość długo, bowiem początkowo proboszcz, któremu podlegało to miejsce był sceptycznie nastawiony do opowieści małej pasterki. Okoliczna ludność jednak, już po śmierci dziewczynki, regularnie odwiedzała to miejsce, prosząc Matkę Bożą o opiekę, o pomoc. W pewnym momencie proboszcz zmienia zdanie i z przeciwnika staje się gorliwym obrońcą niezwykłego charakteru tego miejsca. Zleca wybudowanie kapliczki i wyrzeźbienie do niej figurki, którą zawieszają na drzewie wskazanym przez pasterza, który rozmawiał z Marysią Murzańską.
W pierwszych latach znali to miejsce i przychodzili na modlitwę tylko okoliczni pasterze i robotnicy leśni. Kult rozszerza się w pierwszych latach XX w. W latach ’30 wielkim zwolennikiem i promotorem tego miejsca stał się proboszcz z Bukowiny Tatrzańskiej, który początkowo był wrogo nastawiony. Za jego staraniem powstała tam najpierw większa nadrzewna kapliczka, a potem już prowizoryczna kapliczka naziemna. Wprawdzie ta wątła konstrukcja była raz za razem niszczona przez wiatr halny lub pożar, jednak wciąż ją odbudowywano, za każdym razem większą, solidniejszą i piękniejszą. W 1932 r. odprawiono tam po raz pierwszy mszę świętą.
Wielki rozkwit następuję jednak w latach 50., gdy Wiktorówki rozbudowują się znacznie: najpierw poszerzana jest szopa, potem dobudowane do niej krużganki, następnie zakrystia. Tak powstaje najwyżej położone w Polsce sanktuarium Maryjne – to aż 1150 m. nad poziomem morza.
Najpierw przez rok duszpasterstwo prowadzą tu ojcowie marianie, ale gdy rezygnują w 1958 r. biskup krakowski Karol Wojtyła powierza opiekę nad tym miejscem krakowskim dominikanom. Tak z Wiktorówkami związuje się historyk Kościoła, o. Paweł Kielar OP, który każdą wolną chwilę poświęca, aby tu przybywać: służyć jako spowiednik, odprawiać Msze św., głosić kazania.
Wiktorówki początkowo działają sezonowo, głównie w okresie letnim. Chodziło o wsparcie opieką duszpasterską wędrujących po Tatrach turystów, ale również służyć miejscowym góralom, którzy opieki Matki Bożej Jaworzyńskiej, jak nazwali Maryję ukazującą się pasterce, przyzywają we wszystkich swoich potrzebach. W 1971 r., gdy umiera o. Kielar opiekę nad Wiktorówkami przejmuje pochodzący z gór o. Leonard Węgrzyniak OP, który – pomimo trudnych warunków bytowych w 1974 r. osiada tu na stałe. Zamieszkuje w piwnicy pod kaplicą, bez bieżącej wody i prądu.
To on wymyśla, aby na Wiktorówkach oprócz wsparcia duchowego turyści otrzymywali też wsparcie ciała – uruchamia funkcjonującą do dziś „instytucję” gorącej herbaty dla każdego wędrowca, który dotrze aż tutaj.
Nieraz korzysta z niej oddany czciciel Królowej Tatr biskup Karol Wojtyła. W 1961 r. oficjalnie wizytuje to miejsce jako biskup, a ostatni raz jest tu prawdopodobnie tuż przed wyborem na Stolicę Piotrową w 1978 r. Podczas pielgrzymki w 1997 r. miał przybyć do sanktuarium z prywatną wizytą, ale kiedy papieski śmigłowiec przyleciał nad Rusinową Polanę, było tam już tyle ludzi, że nie dało się bezpiecznie wylądować. Pobłogosławił zebranych i poleciał dalej. Natomiast o. Leonard wielokrotnie organizował pielgrzymki do Rzymu i za każdym razem były to niesłychanie serdeczne spotkania Papieża z góralami.
Od 1981 roku o. Węgrzyniak przebywa w sanktuarium cały rok, gdzie oprócz nieustannego rozbudowywania i cywilizowania tego miejsca posługuje także jako ratownik TOPR (wtedy jeszcze GOPR). To z jego inicjatywy przy sanktuarium powstaje dyżurka górskiego Pogotowia.
On też był głównym promotorem koronacji figurki Matki Bożej, do której doszło w 1992 roku.
Ojciec Węgrzyniak posługuje tu aż do 2007 r. Wtedy też dominikanie posyłają do posługi u Matki Bożej Jaworzyńskiej więcej braci. W 2012 r. miejsce staje się oficjalnie domem zakonnym dominikanów i przyjmuje za patrona… św. Jana Pawła II.
Od początku do dnia dzisiejszego Wiktorówki funkcjonują w dwóch wymiarach: jako sanktuarium Maryjne, przyjmujące głównie pielgrzymów-górali oraz jako ośrodek duszpasterstwa tatrzańskiego dla wędrujących po górach turystów. – Nie brakuje świadectw osób, które trafiły tu przypadkowo, przechodząc na Rusinową Polanę, a zatrzymały się na dłużej, poprosiły o rozmowę duchową lub spowiedź – mówi o. Cyprian Klahs, dominikanin, który przez kilka lat pracował na Wiktorówkach. Wspomina świadectwo pewnej kobiety, która znalazła się tu przypadkowo, podczas nabożeństwa usłyszała wezwanie: „Matko szczęśliwych powrotów – módl się za nami”, co odczytała jako boże wezwanie, by powróciła do wiary i do Kościoła.
Ojcowie z Wiktorówek odprawiają nie tylko tutaj Msze św. (codziennie!), ale również chodzą odprawiać niedzielną Eucharystię w schroniskach górskich: na Włosienicy, w Dolinie Roztoki, Dolinie Pięciu Stawów Polskich oraz nad Morskim Okiem. W większość miejsc dojeżdżają samochodem (ze specjalnym wstępem do TPN), ale do Doliny Pięciu Stawów idą piechotą i tam zwykle zostają na noc.
Mieszkanie na Wiktorówkach jest dla ojców wyzwaniem nie tylko duszpasterskim, ale również zwykłym, bytowym. Prąd dostarcza tu jedynie agregat. Za mieszkanie służy niewielki stryszek nad kaplicą oraz piwnica pod nią. Ogrzewają się sami za pomocą opalanego drewnem pieca, lecz w mrozy, z uwagi na brak odpowiedniej izolacji termicznej w ich celach nieraz trzeba zadowolić się ledwie 15 stopniami ciepła.
– Każdy z nas nosi w kieszeni latarkę czołówkę jako jedno z niezbędnych urządzeń – mówi o. Cyprian.
Jedną ze specyfik tego miejsca jest jego jedynie okresowa popularność. Są godziny, gdy tłoczno tu jak w ulu – wystarczy, że zatrzyma się wycieczka 100 dzieciaków. Innym razem za jedyne towarzystwo służą im zaglądające tu czasem dzikie zwierzęta z gór. Najbardziej ciche miesiące w roku to marzec i listopad, gdy zdarza się, że nawet w ciągu 5 dni nikt do nich nie zajrzy.
Istnieje jeszcze jeden wymiar tego miejsca – to symboliczny „cmentarz” ludzi, którzy stracili życie w górach, a których ciał nigdy nie odnaleziono. Swoje tabliczki mają tu zmarli tragicznie ratownicy górscy, taternicy czy zwykli turyści, na zawsze pozostający wśród szczytów. – Często sprawowane są Msze w ich intencji, niemal ciągle palą się tu znicze w miejscu, gdzie są tabliczki z ich imionami – mówi o. Cyprian Klahs.
Anna Drus/stacja7pl.
****************
Modlitwa do NMP Królowej Tatr
Cudowna Jaworzyńska Pani.
Tyś po Bogu największą pociechą.
Biegnę do Ciebie, staję przed Tobą i błagam o pomoc Maryjo.
Tyle cudów uczyniłaś w tym górskim zakątku.
Tak wielu nieszczęśliwych uleczyłaś z chorób duszy i ciała.
I niejednemu otarłaś łzy z oczu.
Matko leśnej ciszy,
Dostojna Królowo Tatr, hal, baców i potoków huczących srebrzystą wodą.
Opiekunko zwierząt i górskiej przyrody.
Matko najmilsza spośród wszystkich matek.
Ty z różańcem w ręku, wiesz dobrze i znasz troski, każdego kto do Ciebie się ucieka.
Dziękujemy Ci Panno Święta za szlak wiodący do Ciebie,
Choć to czasem zasnuty śniegiem, wyścielony błotem… ale idziemy.
Jakoś lżejsze to powietrze czym bliżej do Ciebie.
Matko, która wspierasz nie tylko nas górali, ale i turystom dajesz swoje duchowe wzmocnienie.
Prosimy Cię prowadź nas tą drogą, która zawsze pewna.
A kiedy Matko zapadnie mrok i ciemność życia naszego, oddal mgłę i burzę
I zaprowadź nas do domu wiecznego szczęścia. Amen.
wersja góralska:
Cudowno Jaworzyńsko Pani.
Tyś po Bogu najwięksom pociechom.
Lecem ku Tobie, stajym przed Tobom i błagom o pomoc Maryjo.
Telo cudów zrobiyałaś w tym górskim zakontku, tylo niescenśliwyk
Ulycyłaś z chorob dusy i ciała
I niejednemu otarłaś świyrcki z ocu.
Matko leśnej cisy.
Honorno Gaździno Tater, hol, baców, potocków dudnioncyk śrybelnom wodom.
Opiekunko zwierzont i górskiej przyrody.
Matuchno Nomilso spośród syćkik Matek.
Ty z Rozancym w ronckak wiys dobrze i znos zole kazdego, fto ku Tobiy siy garniy.
Dzienkujemy Ci Panno Świynto za ślak ku Tobiy,
Choć to casym zaduty śniezycom, wyścielony błotym… ale idziymy.
Jakosi lzyjse to powietrze cym blizyj ku Tobiy.
Matuchno ftoro ozywios nie ino nos goroli, ba i turystom dajes swoje duchowe zmocniynie,
Pytomy Ciy, prowodz nos tom dozkom, ftoro zawse pewno.
A kiedy Matuś zapadniy mrok i ciymność zycio naskiego
Łozezyn mgłe i dujawice i zaprowodz do sałasa wiecystego scynscio. Amen.
Błogosławieństwo
Bóg Ojciec niech nas błogosławi,
Niech strzeże nas Bóg Syn,
Duch Święty niech nas oświeca
I da nam
Oczy, abyśmy patrzyli
Uszy, abyśmy słyszeli
I ręce dla Bożej pracy,
Stopy, abyśmy szli
I usta, abyśmy głosili słowo zbawienia
I Anioła Pokoju, by czuwał nad nami
Iż łaski naszego Pana prowadził nas do Królestwa. Amen.
______________________________________________________________________________________________________________
1 lipca
Najdroższej Krwi Jezusa Chrystusa
Zobacz także: • Święty Otton z Bambergu, biskup • Święty Teobald z Provins, pustelnik • Błogosławiony Jan Nepomucen Chrzan, prezbiter i męczennik |
Do czasu reformy kalendarza liturgicznego po Soborze Watykańskim II w dniu 1 lipca obchodzona była uroczystość Najdroższej Krwi Chrystusa. Obecnie obchód ten został w Kościele powszechnym złączony z uroczystością Najświętszego Ciała Chrystusa (zwaną popularnie Bożym Ciałem), zachował się jedynie – na zasadzie pewnego przywileju – w zgromadzeniach Księży Misjonarzy i Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa. Do dziś istnieją kościoły pod wezwaniem Najdroższej Krwi Chrystusa. Jak Boże Ciało jest rozwinięciem treści Wielkiego Czwartku, tak uroczystość Najdroższej Krwi Jezusa była jakby przedłużeniem Wielkiego Piątku. Ustanowił ją dekretem Redempti sumus w roku 1849 papież Pius IX i wyznaczył to święto na pierwszą niedzielę lipca. Cały miesiąc był poświęcony tej tajemnicy. Papież św. Pius X przeniósł święto na dzień 1 lipca. Papież Pius XI podniósł je do rangi świąt pierwszej klasy (1933) na pamiątkę dziewiętnastu wieków, jakie upłynęły od przelania za nas Najświętszej Krwi. Szczególnym nabożeństwem do Najdroższej Krwi Pana Jezusa wyróżniał się św. Kasper de Buffalo, założyciel osobnej rodziny zakonnej pod wezwaniem Najdroższej Krwi Pana Jezusa (+ 1837). Misjonarze Krwi Chrystusa mają swoje placówki także w Polsce. Od roku 1946 pracują w Polsce także siostry Adoratorki Krwi Chrystusa, założone przez św. Marię de Mattias. Gorącym nabożeństwem do Najdroższej Krwi wyróżniał się także papież św. Jan XXIII (+ 1963). On to zatwierdził litanię do Najdroższej Krwi Pana Jezusa, a w liście Inde a primis z 1960 r. zachęcał do tego kultu. Nabożeństwo ku czci Krwi Pańskiej ma uzasadnienie w Piśmie świętym, gdzie wychwalana jest krew męczenników, a przede wszystkim krew Jezusa Chrystusa. Po raz pierwszy Pan Jezus przelał ją przy obrzezaniu. W niektórych kodeksach w tekście Ewangelii według świętego Łukasza można znaleźć informację, że podczas modlitwy w Ogrodzie Oliwnym pot Jezusa był jak krople krwi (zob. Łk 22, 44). Nader obficie płynęła ona przy biczowaniu i koronowaniu cierniem, a także przy ukrzyżowaniu. Kiedy żołnierz przebił Jego bok, “natychmiast wypłynęła krew i woda” (J 19, 24). Serdeczne nabożeństwo do Krwi Pana Jezusa mieli święci średniowiecza. Połączone ono było z nabożeństwem do Ran Pana Jezusa, a zwłaszcza do Rany Jego boku. Wyróżniali się tym nabożeństwem: św. Bernard (+ 1153), św. Anzelm (+ 1109), bł. Gueryk d’Igny (+ 1160) i św. Bonawentura (+ 1270). Dominikanie w piątek po oktawie Bożego Ciała, chociaż nikt nie spodziewał się jeszcze, że na ten dzień zostanie kiedyś ustanowione święto Serca Pana Jezusa, odmawiali oficjum o Ranie boku. |
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________
Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.
z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)
Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.
Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.
Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.
ojciec święty Benedykt XVI
Męczennicy są kwiatem Kościoła
św. Augustyn
Życie świętych jest niczym innym, jak wprowadzoną w życie Ewangelią
św. Franciszek Salezy
Święci nie są wszyscy tacy sami,
są święci, którzy nie mogliby żyć z innymi świętymi; nie wszyscy wstępują na tę samą drogę, ale wszyscy docierają do tego samego miejsca
św. Jan Maria Vianney
Jak łatwo stać się świętym.
Podstawowym i prawie jedynym środkiem jest przyzwyczajenie się do pełnienia we wszystkim woli Bożej
św. Wincenty a Paulo
_________________________________________________________________________
…. Kult świętych jednych ludzi absorbuje tak, że zajęci nimi, na samego Boga nie mają czasu; innych odpycha, czasem z tego właśnie powodu.
A może dobrze byłoby pozwolić im czasem wygramolić się z ozdobnych nisz, poschodzić z ołtarzy – żebyśmy mogli odnaleźć ich tam, gdzie są w rzeczywistości: przy nas. Bo przecież właściwie wędrujemy razem, trochę wcześniej czy trochę później, to nie ma znaczenia; idziemy do tego samego Ojca, idziemy przez ten sam świat. Święci, jeżeli żyli dawno, mogli oczywiście nie wiedzieć, co to jest komputer, a może nawet słowo „pociąg” znaczyło dla nich, jak w dziewiętnastowiecznych słownikach, tylko atrakcję, bo o kolejach państwowych jeszcze nie słyszeli. Ale znali świetnie to, co w świecie Boskim i ludzkim niezmienne i co ważniejsze od chwilowych dekoracji. Znali Boga i znali naturę ludzką. Wiedzieli, co w nich samych jest dziełem Bożym, a co odruchem ich własnej ludzkiej słabości. Umieli odróżniać ziarno od plewy. A wędrując razem z nami, mogą nas niejednego nauczyć, o ile oczywiście zechcemy tę naukę zauważyć i skorzystać z niej.
Przecież i oni sami zdobywali tę wiedzę w mozolnym i nieraz długim trudzie; tym lepiej mogą zrozumieć tych, którym jej brak. Przecież i oni sami popełnili niejedno głupstwo, zanim do tej wiedzy doszli, a zdarzało się, że i potem. Tym lepiej mogą zrozumieć tych, którzy zaczynają już mgliście wiedzieć, że pobłądzili, tylko jakoś im nieporęcznie zastanowić się, jak nazwać swoją winę po imieniu i przeprosić za nią. Przecież i oni tak bardzo pragnęli kochać Boga, i tak bardzo nie umieli, aż wreszcie zdobyli się na to, że zawierzyli Jego miłości i mocy, zawierzyli, że poprowadzi ich lepiej, skuteczniej, prościej: jedyną drogą właściwą. Idąc z nami, tego wszystkiego nas właśnie uczą.
Dobrze jest mieć swoich prywatnych przyjaciół wśród świętych, a to dlatego, że cudowne bogactwo różnic w charakterach i uzdolnieniach ludzkich ułatwia nam porozumienie z jednymi spośród bliźnich raczej niż z innymi. Zatem, wędrując razem, szukamy takich towarzyszy drogi, z którymi rozumiemy się lepiej…
fragment artykułu: “Radość świętych” s. Małgorzaty Anny Borkowskiej OSB z czasopisma „Benedictus”, prowadzony jest przez oblatów benedyktyńskich.
_______________________________________________________________________
Niezłe ziółka
Tereski, Ela, Kasia, Gabryś, Janek. Czy zapowiadali się na mistyków? Jacy byli wielcy święci jako małe dzieci? I czy „małe diablątko” może zostać kanonizowane?
Pozwólcie, że odłożę w kąt pobożne legendy o dzieciństwie świętych wczesnego chrześcijaństwa, o ponadnaturalnych zdolnościach tych bobasów i cudach, których dokonywały ot tak, podczas zabawy, ujawniając, jak mawiają współczesne dzieciaki, supermoce. Ziarno prawdy, które tkwi w tych barwnych opowieściach, miało pokazać wyjątkowość tych osób. Zajmijmy się lepiej udokumentowanym dzieciństwem mistyków. Na przykład świętą z Lisieux.
Uparta jak osioł
Jaka była mała Mała Tereska? Krnąbrna i uparta. Miała niezły tupet i charakterek. Nie była łatwym dzieckiem. Jej mama, święta Zelia Martin, wspominała: „Muszę dać klapsa temu biednemu dziecku, które wpada w przerażające furie, gdy nie może mieć tego, co chce. W rozpaczy tarza się po ziemi tak, jakby wszystko zostało stracone. To bardzo nerwowe dziecko”. Dla usprawiedliwienia tego uparciucha o oczach niewiniątka dodajmy, że lalce, którą zniszczyła w przypływie szału, urządziła wspaniały, królewski pogrzeb.
Była rozpieszczana. Ojciec, którego nazywała „mój król”, wołał na nią „moja mała królewna”. W swej autobiografii notowała: „Och, naprawdę wszystko uśmiechało się do mnie na ziemi”. Czarująca królewna ze śmiejącymi się oczkami i jasną czupryną dawała rodzeństwu w kość. Umiała postawić na swoim. Jej mama żaliła się kuzynce: „Jeśli powie »nie«, nic nie może ją zmusić do ustąpienia. Zamknie się ją na cały dzień w piwnicy, ona woli raczej tam spać, aniżeli powiedzieć »tak«. Jeśli coś nie jest po jej myśli, może się zdarzyć, że zwija się ze złości, rzuca się po ziemi… gdy sobie uświadomi, że źle zrobiła, wszystkich prosi o przebaczenie i czaruje swoim rozbrajającym uśmiechem”.
Upór i śmiałe, graniczące z bezczelnością dążenie do celu cechowały ją do końca. Nastoletnia Tereska podczas audiencji generalnej rzuciła się do stóp zdumionego papieża Leona XIII, błagając, by pozwolił jej na wstąpienie do Karmelu w piętnastym roku życia.
Kanonizowane diablątko
Malutka Francuzka Ela Catez, czyli przyszła Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej (1880–1906), również miała niezły charakterek. Była uparta, wybuchowa, a na dodatek obdarzona mnóstwem niespożytej energii. Wulkan pomysłów, żywe srebro. Nic dziwnego, że jej ojciec, kapitan wojska, nazywał ją wprost „małym diablątkiem”. Kiedy „diablątko” miało siedem lat, a ukochany ojciec zmarł, sytuacja finansowa w domu znacznie się pogorszyła. Rodzina musiała spakować manatki i przeprowadzić się do Dijon. Zamieszkali w pobliżu klasztoru karmelitanek, a sąsiedztwo mniszek okazało się brzemienne w skutki.
Élisabeth wielokrotnie powtarzała, że najważniejsze decyzje podjęła, przygotowując się do swej Pierwszej Komunii. W swoim dzienniczku zanotowała, że przeżyła wówczas niezwykłe doświadczenie bliskości Boga i zapragnęła oddać się Mu bez reszty. Co ciekawe, „nasza” Faustyna Kowalska miała identyczne doświadczenie: „Łaskę powołania do życia zakonnego czułam od siedmiu lat; w siódmym roku życia usłyszałam pierwszy raz głos Boży w duszy, czyli zaproszenie do życia doskonalszego” – notowała w swym „Dzienniczku”.
Elżbieta od dziecięcych lat była znakomitą pianistką, a w 1893 roku wygrała nawet konkurs fortepianowy. Gdy osiem dni po wstąpieniu do Karmelu usłyszała od przełożonej: „Jaki jest twój ideał świętości?”, odparła: „Żyć miłością, czyli uczynić się całkiem małą, oddać się Bogu bezpowrotnie”.
Wielka ucieczka
Do trzech razy sztuka. Pora na kolejną karmelitankę. Opuszczamy Lisieux i Dijon i ruszamy na południe. Do leżącej 110 km na północny zachód od Madrytu rozpalonej słońcem Ávili. Jaka była mała Teresa Wielka? Piękna i mądra reformatorka Karmelu jako dziecko miała szaloną odwagę. Postanowiła z młodszym bratem Rodrigiem wyruszyć do… Afryki. I to nie po to, by nawracać niewiernych, ale by ponieść z ich ręki męczeńską śmierć. „By skrócić drogę do nieba”.
„Było nas trzy siostry i dziewięciu braci” – pisała po latach. „Z jednym z braci, najwięcej zbliżonym do mnie wiekiem, czytywaliśmy razem »Żywoty Świętych«. Czytając o mękach, jakie wycierpieli dla Boga, myślałam, jak tanim kosztem kupili sobie szczęście dostania się do nieba i cieszenia się Bogiem; za czym wielkim zapalałam się pragnieniem poniesienia śmierci podobnej, nie żebym dla Boga tak wielką miłość czuła, ale iż pragnęłam taką krótką drogą nabyć sobie te wielkie dobra, które święci posiadają w niebie. Wspólnie więc z tym bratem moim naradzaliśmy się, jakim sposobem moglibyśmy ten cel osiągnąć. Umawialiśmy się, że pójdziemy, żebrząc po drodze dla miłości Bożej, do kraju Maurów, aby tam ucięli nam głowę; i zdaje mi się, że odwagę do tego, choć w tak młodym wieku, Pan nam dawał dostateczną, gdybyśmy tylko tam dostać się mogli”.
Na całe szczęście dwoje małych kandydatów na męczenników spotkał po drodze stryj i odprowadził do domu.
Choć te opowieści mogą wzbudzać na naszych twarzach uśmiech, pokazują, jak serio traktowała Pana Boga. Uczyła się podejmowania odważnych decyzji. Jako dwudziestolatka wbrew woli ojca wstąpiła do klasztoru Wcielenia.
Pierwszy tancerz
Niezwykle popularny w Italii św. Gabriel od Matki Bożej Bolesnej był bardzo błyskotliwy, uczynny, żywiołowy i… chętny do zabawy. Lubił polować i tańczyć. Nie bez powodu nazywano go „pierwszym tancerzem Spoleto”. Przylgnął do niego nawet przydomek il damerino, czyli… bawidamek.
Gdy chłopczyk miał cztery lata, zmarła mu mama. Tuż przed śmiercią zdążyła szepnąć: „Będziesz święty!”. Przejął się tymi słowami, które, jak pokazało życie, okazały się prorocze.
Świętego Pawła VI nazywano „człowiekiem nieskończonej uprzejmości”. Jako następca Piotra sprawiał wrażenie nieśmiałego, nieco spłoszonego, a publiczne wystąpienia, jak sam wspominał, wiele go kosztowały. Tymczasem jako dziecko Giovanni Battista Montini, syn włoskiego dziennikarza i parlamentarzysty, był, jak wspominał go wychowawca, „nieznośnym malcem, niesłychanie ruchliwym”. „Nie jest to zarzut – wyjaśniał nauczyciel – bo według mnie ci, którzy nigdy nie uważają, którzy się wiercą, którzy ustawicznie rozglądają się dokoła, są inteligentni, bystrzy, zdrowi”.
Wyśniony
Stworzył nowoczesny system wychowania oparty na zaufaniu i słuchaniu, a prawdziwą innowacją było to, że zakazał wszelkiego rodzaju kar cielesnych, wprowadzając rewolucyjną zasadę, że wychowawca ma być przyjacielem dzieci, a nie surowym nadzorcą. Do historii przeszły jego brawurowe spacery po linie. Święty Jan Bosko (1815–1888) do końca życia wspominał sen, jaki przyśnił się mu, gdy miał zaledwie dziewięć lat. Na rozległej łące zobaczył tłum chłopców. Jedni żartowali i bawili się, inni byli agresywni i przeklinali. Mały Giovanni Melchiorre rzucił się na nich, chcąc ich siłą uciszyć. I wtedy – jak wspominał – ujrzał mężczyznę, którego twarz jaśniała. Poprosił, by chłopak stanął na czele tej rozbrykanej bandy. „Nie biciem, ale łagodnością i miłością będziesz musiał pozyskać sobie nowych przyjaciół” – wyjaśnił.
„Bóg w widzeniu sennym objawił mi moją misję” – opowiadał twórca oratorium pod Turynem.
Urodzona 500 kilometrów na południe od miasta Juventusu Katarzyna (a właściwie Kasia) ze Sieny (toskańskie miasto było wówczas większe od Paryża i Londynu!) oddała życie Jezusowi jako… siedmiolatka. Rok wcześniej, przechodząc obok gigantycznej bazyliki San Domenico, na dachu świątyni zdumiona ujrzała scenę, która radykalnie odmieniła jej życie. Zobaczyła potężny tron, na którym siedział Jezus w otoczeniu apostołów.
„Podniósłszy oczy, zobaczyła naprzeciwko ponad szczytem kościoła Braci Kaznodziejów w powietrzu przepiękną komnatę, po królewsku urządzoną, w której Zbawiciel świata Pan Jezus Chrystus siedział na królewskim tronie. Odziany w pontyfikalne szaty, na głowie miał tiarę, to znaczy monarszą i papieską mitrę. Byli przy nim książęta Apostołów Piotr i Paweł, a także Ewangelista Jan. Gdy to zobaczyła, stanęła zdumiona i nie odrywając wzroku od Zbawiciela, wpatrywała się w Niego szeroko otwartymi oczami, pełnymi miłości. On zaś, który po to się tak cudownie ukazał, by miłosiernie wzbudzić jej miłość ku sobie, skierował ku niej oczy swego majestatu i uśmiechając się przyjaźnie, wyciągnął prawą rękę ku niej i zwyczajem przełożonych uczynił znak krzyża, udzielając jej daru swego wiecznego błogosławieństwa” – pisał w żywocie świętej Rajmund z Kapui.
Katarzyna była tak poruszona, że po roku ślubowała Jezusowi dozgonną wierność i zachowanie dziewictwa. Jak pokazało życie, dotrzymała słowa.
Przeźroczyste
Bóg wybiera to, co małe i słabe. „Powiem coś, co może cię zaszokuje, ale mam przekonanie, że jeśli widzimy szturm zła w świecie, to dlatego, że nie ma wystarczającej ilości dzieci, które się modlą” – powiedział mi o. Daniel Ange, niestrudzony ewangelizator o oczach młodzieniaszka. „Świat zabiera im dzieciństwo. Straszne! Okradanie dzieci z niewinności dzieciństwa jest demoniczne. W każdym modlącym się dziecku Bóg widzi swego małego syna w Betlejem. Widzi Jezusa wyciągającego rączki w czasie ucieczki do Egiptu. Herod nie walczył z potężną armią. Walczył z… niemowlętami. Drżał przed nimi, był przerażony. Święty Franciszek Ksawery wysyłał dzieci, by modliły się nad chorymi, a ci zostawali uzdrowieni. Kto z nas, gdy zachoruje, woła najmłodszych, by modliły się o uzdrowienie? Święty Tomasz z Akwinu pisał, że dziecko jest dorosłym w Duchu Świętym. Dzieci mogą być bardziej dojrzałe duchowo niż ich rodzice. Są przeźroczyste. I mają coś, z czego my zostaliśmy przez świat okradzeni: noszą w sobie zachwyt”. •
Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________