Bóg chce być kochany
Pan Jezus przekazuje dziś bardzo ciepłe i serdeczne słowa: „Nie bój się, mała trzódko, gdyż spodobało się Ojcu waszemu dać wam królestwo”. Obiecuje, że to królestwo, z którego przyszedł, stanie się udziałem tych, którzy weń uwierzą. Dla dzisiejszego człowieka zanurzonego w sprawach tego świata, Jezusowe słowa brzmią – trzeba przyznać – trochę archaicznie.
A poza tym tu, na tej ziemi, przyobiecana rzeczywistość jest całkowicie zakryta. Ludzkie oko nie jest w stanie jej wypatrzyć. Ale ona jest. Jezus zaświadczył o niej aż do przelania swojej krwi. Dzięki temu Jego obietnica mogła się ziścić. Zanim jednak dokonał otwarcia Bożych bram, Chrystus swoim nauczaniem przybliżał Królestwo, które nie jest z tego świata, poprzez różne przypowieści. Między innymi przyrównał tę Bożą rzeczywistość do skarbu ukrytego na roli, który kiedy człowiek odkryje gotów jest oddać wszystko, ponieważ zapragnął posiąść go całym swoim sercem – „bo gdzie jest skarb twój, tam będzie i serce twoje”.
Ksiądz Piotr Pawlukiewicz bardzo trafnie przetransponował tę prawdę na dzisiejsze realia: „Każdy z nas musi się uczciwie zapytać, gdzie jest jego serce. Zanurzone w serialach telewizyjnych? W magazynach piłkarskich? W robieniu kariery? Każdy z nas musi zapytać siebie: jaka wiadomość, jaka sprawa spowodowałaby, abym w nocy wstał, ubrał się i wyszedł z domu? Za co oddałbym wszystkie pieniądze? Każdy z nas ma takie sprawy, tak kochane osoby, takie wartości. I to jest w ewangelicznym przekazie niezwykłe, że Bóg chce być przez nas właśnie tak mocno, całym sercem kochany! Dokładnie tak! Wiem, to dla wielu szokujące, to dla wielu niemożliwe, to dla wielu zupełna abstrakcja. Owszem, pomodlić się, zachowywać przykazania, iść do kościoła. Ale kochać Boga aż tak?! Odpowiedź jest jedna: dokładnie tak! Zaangażować serce w Boga bardziej niż w samochód, komputer, serial, pieniądze”…
Tymczasem bardzo często słyszę w rozmowie z ochrzczonymi ludźmi zadawalanie się jedynie najmniejszym minimum. Co gorzej – uważa się to za normalne i wystarczające, by pójść tylko do kościoła i to jeszcze z kilkuminutowym opóźnieniem. I znowu też nie co niedziela – no bez przesady! Raz na rok przystąpić do spowiedzi – wcale nie z potrzeby serca – tylko żeby mieć już z głowy. Błyskawiczna modlitwa z cichym westchnieniem: „o, jak mi się nie chce”. A tymczasem Pan Jezus stawia bardzo wysoko poprzeczkę mówiąc o wąskiej i stromej ścieżce, która prowadzi do Jego Królestwa. Wygodna i szeroka droga nie zaprowadzi do Bożego świata. I choćbym wmawiał sobie, że Jezusowe wymagania są po prostu absurdalne – to jednak tak naprawdę tylko Bóg jest całkowicie po stronie mojego serca. Żeby zrozumieć ten Boży zamysł dobrze jest przyjrzeć się, jak proponuje cytowany już wyżej ksiądz Piotr Pawlukiewicz, ludzkim relacjom choćby w rodzinach: „Czyż też nie oczekujemy od bliskich miłości? Żona pragnie nie tylko rzuconej na stół pensji, ale i serca, uśmiechu, zainteresowania, czułości ze strony męża. Córka oczekuje od matki nie tylko postawionego na stole obiadu, ale często rozmowy, przyjaźni, zrozumienia. W ilu domach można usłyszeć słowa: ”Czego się czepiasz? Przecież utrzymuję dom, daje pieniądze!” Tak, to prawda. Można dla kogoś pracować, być z nim, rozmawiać, a wcale go nie kochać, sercem być zupełnie gdzie indziej – w marzeniach, w gazetach, w telewizji. Chyba wielu z nas zdarzyło się, że ktoś, na kim mi zależało, wcale nie miał dla nas serca. Był z nami, rozmawiał, ale tylko z grzeczności, tylko z musu”.
Przywołując takie doświadczenia mogę łatwiej zobaczyć moją ogromną niewdzięczność dla Boga, który uczynił dla mnie wszystko, aby mnie uratować i uszczęśliwić – a ja, owszem idę do kościoła na Mszę św., tyle że z obowiązku, może z przyzwyczajenia. Psalmista woła: „Ucieszyłem się, że pójdziemy do domu Pana”. Czy rzeczywiście jest we mnie radość, by móc uczestniczyć w Wielkiej Tajemnicy Wiary? Na ile zdaję sobie z tego sprawę? A modlitwa, do której jestem dopuszczony mając ten nieprawdopodobny i niewyobrażalny przywilej, że moje słowo dociera do samego Boga i Boży głos we mnie jest słyszalny – czym jest dla mnie, skoro odbywa się byle jak i byle szybciej, bo w telewizji zaczyna się już ciekawy film?
Pan Bóg jednak nie zraża się i nie odwraca ode mnie swojej miłości, a równocześnie tak dalece szanuje moją wolną wolę – co też jest jedną z niepojętych Bożych tajemnic. Nie zmusza mnie do kochania siebie, ale poprzez najrozmaitsze sytuacje, poprzez wysyłanych aniołów i ludzi pragnie ocalić moje prawdziwe życie i uczynić je szczęśliwym. I czyni to w sposób tak delikatny, aby w niczym nie urazić mojego serca. Dokąd więc będę śpiewał ustami tylko: „Kiedyż, o kiedyż, słodki mój Panie, poznamy Serca Twego kochanie? Kiedyż Twa miłość rozpali nas? O, dobry Jezu, czas to już, czas!”
Pan Bóg zrobił wszystko, aby zasłużyć sobie na miłość człowieka. Przede wszystkim dał swojego Syna przez którego każdy może stać się Bożym domownikiem. A jednak nie tylko św. Franciszek zwykł mówić: „Miłość nie jest kochana”. To smutne stwierdzenie jest widoczne w każdym ludzkim pokoleniu, w którym tylko „małe trzódki” odnajdują swój skarb – Jezusa. Kochają Go całym swoim sercem, tak jak tylko potrafią, idąc wytrwale po śladach Jego stóp. To nic, że ciągle upadają potykając się o ostre kamienie walające się na drodze ich życia. Z każdego upadku powstają i wciąż idą dalej, aby wytrwać do końca. To o nich mówi Jezus w dzisiejszej Ewangelii: „Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. Zaprawdę powiadam wam: Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał”. Ale Pan już dziś, już teraz klęka przed każdym uczestnikiem Eucharystii i umywa nogi – tak jak wtedy kiedy ustanowił ten Przenajświętszy Sakrament. Czy widzę to co czyni Jezus – mój Pan, mój Bóg? Na pewno widzą te „małe trzódki” obecne w każdym zakątku świata, dla których słowa z Liturgii stają się żywe: „Wszyscy oddaliliśmy się od Ciebie, ale Ty sam Boże, nasz Ojcze, stałeś się bliski dla każdego człowieka. Przez ofiarę Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, wydanego za nas na śmierć, doprowadzasz nas do Twojej miłości, abyśmy także my dawali siebie braciom”. To poprzez nich Pan Jezus wciąż przyprowadza nowe twarze i przyprowadza o różnych porach dnia i nocy i nie tylko z rynków świata, ale i z przeróżnych opłotków, bo mieszkań w domu Ojca jest wiele.
ks.Marian Łękawa SAC