Być hojnym i miłosiernym
Jezusowa przypowieść o synu marnotrawnym jest jedną z najbardziej wzruszających, bo jest to przede wszystkim przypowieść o nieprawdopodobnie dobrym ojcu. Jednak na samym początku rodzi się pytanie, dlaczego ojciec w ogóle zgodził się i spełnił prośbę syna, który domagał się swojego majątku? Już samo żądanie było bezpodstawne, gdyż dopiero po śmierci ojca syn mógłby mieć prawo do swojej części.
Czyż kochający ojciec nie wiedział, że ten jego syn zmarnuje nie tylko ojcowiznę, ale przede wszystkim sam się zabłąka i zagubi z dala od rodzinnego domu? I tak też się stało – rzeczywiście jego syn stał się nędzarzem. I to jakim! Pasł świnie. Dla Żyda było to krańcowe upokorzenie. Jakby jeszcze nie dość było tego – musiał podkradać pokarm przeznaczony dla świń. Hodowca traktował go więc nawet gorzej od swoich zwierząt.
Ta przypowieść jest bardzo wymowną ilustracją do ukazania konsekwencji grzechu. Człowiek ulegając urokowi zła – odchodzi, oddala się od swojego rodzinnego domu, domu swojego Ojca. Takie doświadczenie dotyka wielu. Czuję i na sobie dotyk tego obrazu i dlatego nie jest mi on obojętny.
Hans Urs von Balthasar pisze w ten sposób: „Dla nas tą częścią majątku Bożego jest nasze życie, nasza wolność, nasz rozum i odpowiedzialność za siebie – najwyższe dobra, jakie tylko Bóg może dać. To, że roztrwoniwszy wszystko, popadamy w nędzę i w tej nędzy wreszcie się opamiętujemy – nie jest tak istotne, jak wypatrywanie syna przez ojca, jego litość nad powracającym, gorące pozdrowienie, przyodzianie na nowo marnotrawnego i urządzenie uczty na jego cześć”.
W petersburskim Ermitażu znajduje się obraz Rembrandta Syn marnotrawny, który jest powszechnie znany. W Roku Jubileuszowym 2000 reprodukcja tego obrazu w formie plakatu była widoczna prawie we wszystkich kościołach.
Stary mężczyzna ubrany w obszerny czerwony płaszcz dotyka rękami ramion klęczącego chłopca w łachmanach z ogoloną głową, w zniszczonych sandałach, z krótkim mieczem u boku – symbolizującym jego synostwo. Tuli się do swojego ojca. W tym geście wyrażony jest cały dramat tego co przeżył. Artysta w tym chłopcu namalował po prostu siebie. Bowiem w swojej młodości był zuchwały, zmysłowy, arogancki. Miał wiele pieniędzy, które wydawał rozrzutnie na swoje zachcianki, ale z czasem opamiętał się. Można to zauważyć śledząc jego kolejne obrazy. Szczególnie patrząc na Syna marnotrawnego – widzi się jego uszczęśliwienie, że znowu dane mu jest być w domu ojca. Dopiero teraz, będąc powtórnie w ramionach swojego ojca, zrozumiał jak wielką było pomyłką słuchać różnych podszeptów o tak zwanej rzekomej wolności. Dlatego teraz mocno trzyma się ojca, aby już nigdy więcej nie ulec błędnym mirażom.
Na tym obrazie, po prawej stronie, jest jeszcze jedna osoba – starszy syn. Patrzy surowo na tę scenę pojednania. Symbolizuje on tych wszystkich, którzy siebie uważają jedynie za godnych szacunku. Innych traktują z pogardą. Zresztą Pan Jezus mówił tę przypowieść do faryzeuszów i uczonych w Piśmie, ponieważ oni szemrali i mieli za złe Chrystusowi, że przebywa i gości się razem z grzesznikami i celnikami. Dobrze wiem, jak ten – tak zwany lepszy brat – wciąż siedzi i we mnie. I również wiem, że uzdrowienie z takiego stanu jest o wiele trudniejsze niż przywrócenie do godności młodszego syna, którego głód zmusił do powrotu do domu ojca.
Ale ojciec jest tak wspaniałomyślny również w stosunku do swojego starszego syna. Jego ojcowska łagodność na pewno potrafiła rozbroić i takie serce – owładnięte zawiścią, zgorzknieniem. Nie przewidział, że po swoim wybuchu gniewu usłyszy takie słowa: „Czyż nie trzeba było…? Ojciec niejako tłumaczy się w ten sposób przed swoim synem. A syn spodziewał się wyrzutów, złości ze strony ojca, aby jeszcze bardziej wzmóc swoją własną surowość. Tymczasem ta niespodziewana dobroć na pewno potrafiła rozbroić go, tak, że i on mógł teraz zacząć też miłować jak ojciec. Właśnie wtedy było dane mu zrozumieć swoją niewdzięczność, bo przecież to on stale, każdego dnia przebywał w zasięgu ojcowskiej dobroci, której jakby dotychczas nie widział.
Podczas tego Wielkiego Postu na pewno wielu ludzi odnajdzie ten sam akcent, ten sam zawód Boga, który ciągle od nowa zaczyna wierzyć, że znajdzie w każdym pokoleniu chętnych, gotowych dzielić razem z Nim i radość i dobroć. Oby rozbudziło się takie pragnienie bycia hojnym i miłosiernym, bo Boża hojność i Boże miłosierdzie nieustannie ogarnia naszą ludzką ziemię, pomimo powszechnej ślepoty.
Na obrazie Rembrandta oświetlona twarz starca emanuje niezwykłym spokojem. Jego ręce na ramionach marnotrawnego syna sprawiają uspokojenie. Lewą ręką, która jest męska, silna i szeroko otwarta – podtrzymuje syna. Natomiast drugą ręką, prawą, podobną do ręki kobiecej, delikatnej i czułej – głaszcze i pociesza „syna, który był umarł, a znowu ożył”. Na kartach Biblii wiele jest miejsc, gdzie Pan Bóg właśnie w ten sposób się jawi – zarówno jako troskliwy ojciec i jako współczująca matka.
Ponieważ jest już IV Niedziela Wielkiego Postu dobrze będzie przypomnieć sobie co napisała w swojej książce Przedziwne sekrety dusz czyśćcowych siostra Emmanuela. Mianowicie, że wielkim zagrożeniem dla nawrócenia człowieka są dwie choroby. Jedna nazywa się „wczoraj”, a druga „jutro”. Ta pierwsza atakuje ludzi, którzy żyją tylko wspomnieniami: „Kiedyś to byłem porządny, kiedyś się modliłem, często przystępowałem do sakramentu pojednania”. Jest to rodzaj takiego religijnego kombatanctwa. Druga choroba – „jutro” – powoduje, że człowiek okłamuje samego siebie: „No, od jutra biorę się za siebie”. Albo: „Od następnego miesiąca zrywam z tym grzechem”. A tymczasem mijają lata i to „jutro” wciąż jest jutrem. A pierwszy krok trzeba zrobić dziś, teraz – choćby to był nawet i mały krok. Bo wtedy wydarzy się to o czym Chrystus mówi w przypowieści: „Gdy był jeszcze daleko… ojciec wybiegł naprzeciw niego”. Ale potrzebny jest ten mój pierwszy krok – to nic, że to będzie już moje dziesiąte czy setne nawrócenie.
Nucę więc melodię mojej ulubionej pieśni, aby dłużej nie zwlekać: „Wróć, synu, wróć, Ojciec czeka”.
ks. Marian Łękawa SAC