*******
Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.
z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)
Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.
Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.
Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego
ojciec święty Benedykt XVI
Męczennicy są kwiatem Kościoła
św. Augustyn
Życie świętych jest niczym innym, jak wprowadzoną w życie Ewangelią
św. Franciszek Salezy
Święci nie są wszyscy tacy sami,
są święci, którzy nie mogliby żyć z innymi świętymi; nie wszyscy wstępują na tę samą drogę, ale wszyscy docierają do tego samego miejsca
św. Jan Maria Vianney
Jak łatwo stać się świętym.
Podstawowym i prawie jedynym środkiem jest przyzwyczajenie się do pełnienia we wszystkim woli Bożej
św. Wincenty a Paulo
***********************************************************************************************************
31 grudnia
ŚW. SYLWESTR, PAPIEŻ
Patron ostatniego dnia roku i… zwierząt domowych.
Był Rzymianinem. Przez 20 lat, od 314 roku był papieżem, 31. następcą św. Piotra. Kiedy kierował Kościołem kończyły się prześladowania chrześcijan w Cesarstwie Rzymskim, ale rozpoczęła się epoka wielkich herezji i formułowania najważniejszych prawd wiary chrześcijańskiej. To za jego pontyfikatu, podczas pierwszego soboru w Nicei w 325 r. określono naukę o Trójcy Świętej i bóstwie Chrystusa i sformułowano pierwsze wyznanie wiary – tzw. Symbol Nicejski.
Za rządów Sylwestra w Rzymie wybudowano dwie słynne bazyliki: św. Piotra i św. Jana na Lateranie.
O papieżu Sylwestrze I zapisano, że troszczył się bardzo o potrzeby najbiedniejszych, że „odznaczał się piękną mową, czystością życia, świątobliwością uczynków, trafnością rad, wiarą prawdziwie katolicką, cierpliwością pełną nadziei, szczodrością w miłosierdziu”.
Św. Sylwester zmarł w 335 r., najprawdopodobniej 31 grudnia. Został pochowany w katakumbach Pryscylli przy via Salaria. Jego relikwie przechowywane są też w Nonantoli, jedenaście kilometrów od Modeny, w ołtarzu głównym kościoła dawnego opactwa benedyktynów (dzisiaj parafialnego). Jest on patronem tego miasta i diecezji.
Święty Sylwester jest przedstawiany zwykle w ornacie papieskim; jego atrybutami są: pastorał, księga, gałązka oliwna, muszla, wąż, anioł, smok albo byk.
Św. Sylwester jest nie tylko patronem ostatniego dnia roku kalendarzowego, ale także opiekunem zwierząt domowych i dobrych zbiorów paszy dla zwierząt. Tego dnia modlimy się też o szczęśliwy i pomyślny nowy rok.
Gabriela Szulik/Mały Gość Niedzielny
************************************************************************
31 grudnia
Święty Sylwester I, papież
Sylwester był z pochodzenia Rzymianinem, urodził się za panowania papieża św. Marcelego lub nawet wcześniej. Jego ojcem był prawdopodobnie kapłan Rufin (w tym czasie duchowieństwa nie obowiązywał jeszcze ścisły celibat). O jego dzieciństwie, młodości i wykształceniu nic nie wiadomo. Kiedy prześladowanie dioklecjańskie ze szczególną wrogością odnosiło się do ksiąg świętych w Kościele i nakazało je niszczyć, właśnie Rufin przechowywał w tajemnicy księgi liturgiczne i Pismo święte, należące do Kościoła w Rzymie. Sylwester wstąpił na tron papieski po św. Milcjadesie w styczniu 314 roku. Zasiadał na nim bardzo długo – przez 21 lat. Po edykcie mediolańskim kończącym erę prześladowań chrześcijan w cesarstwie rzymskim podjął organizację kultu Bożego. Duchowieństwo chrześcijańskie zwolniono od pełnienia publicznych funkcji pozakościelnych, decyzje sądów biskupich obowiązywały chrześcijan w poszczególnych okręgach, a niedzielę uznano oficjalnie za święto państwowe. Za pontyfikatu Sylwestra odbył się pierwszy sobór powszechny w Nicei (325). Ze względu na podeszły wiek papież nie uczestniczył w nim osobiście – wysłał tam jednak swoich legatów, a następnie na synodzie w Rzymie zatwierdził uchwały tego soboru. Przyjęto tam m.in. wyznanie wiary, które recytujemy w czasie Mszy świętych oraz ogłoszono dogmat o boskości Syna i Jego równości z Ojcem. Ujednolicono obchodzenie świąt Wielkanocy w całym Kościele. Ogłoszono 20 kanonów prawa kościelnego, które obejmowały uprawnienia jurysdykcyjne biskupów Rzymu oraz określały sposób wybierania biskupów. Gdy Konstantyn Wielki ufundował bazyliki św. Jana na Lateranie i św. Piotra na Watykanie, Sylwester I dokonał obrzędu uroczystej konsekracji obu świątyń. Odtąd każda świątynia była konsekrowana w podobny sposób. Według legendy to właśnie św. Sylwester pozyskał dla wiary matkę Konstantyna Wielkiego – św. Helenę. Zmarł 31 grudnia 335 r. Data ta wydaje się pewna, gdyż spotykamy ją w najdawniejszych dokumentach. Jego święto obchodzi się od V wieku – Grecy obchodzą je 2 stycznia. Śmiertelne szczątki papieża spoczęły w katakumbach św. Pryscylli, gdzie w VII wieku wystawiono ku jego czci bazylikę. Obecnie relikwie św. Sylwestra I znajdują się niedaleko miasta Modena. Sylwester jest patronem tego miasta i diecezji, która ma w tym mieście swą stolicę. Jest także patronem zwierząt domowych, wzywany bywa w modlitwie o dobre zbiory paszy, a także o szczęśliwy i pomyślny nowy rok. Dzień św. Sylwestra jest ostatnim dniem w roku kalendarzowym. Dlatego w kościołach urządza się wieczorem specjalne nabożeństwo dziękczynno-ekspiacyjno-błagalne. Duszpasterze zdają wiernym sprawozdania z całorocznej pracy w parafii. Znane są także w całym świecie “zabawy sylwestrowe”, czyli “Sylwestry”. Ikonografia przedstawia św. Sylwestra w papieskim stroju pontyfikalnym lub jako papieża w tiarze i czerwonym płaszczu. Jego atrybutami są: kościół, księga, trzyramienny krzyż, paliusz, tiara, wąż z książką, smok u stóp. |
************************************************************************************************************
31 grudnia
Święta Katarzyna Laboure,
dziewica i zakonnica
Katarzyna urodziła się 2 maja 1806 r. w burgundzkiej wiosce Fain-les-Moutiers, w licznej rodzinie chłopskiej (była dziewiąta z jedenaściorga rodzeństwa). Kiedy miała 9 lat, zmarła jej matka. Nigdy nie uczęszczała do szkoły. Po pogrzebie matki Katarzynę zabrała ciotka Małgorzata. W tym czasie starsza siostra Katarzyny wstąpiła do Sióstr Miłosierdzia (szarytek). Kiedy rodzeństwo rozeszło się, ojciec wezwał Katarzynę, by pomogła mu w prowadzeniu gospodarstwa. Miała wówczas zaledwie 12 lat. Z całą energią zabrała się do nowych obowiązków, zajmując się ponadto wychowaniem najmłodszego brata i siostry. Kiedy miała 20 lat i przekonała się, że w domu jej pomoc nie jest już nagląco potrzebna, wyznała ojcu, że pragnie wstąpić do szarytek. Ojciec stanowczo jednak odmówił i wysłał córkę do Paryża, do jej brata, Karola, żeby mu pomagała prowadzić tam skromną restaurację. Nie czuła się tam jednak dobrze i dlatego też, na własną rękę, przeniosła się do bratowej, by pomagać jej w prowadzeniu pensjonatu. Równocześnie nawiązała kontakt z siostrami miłosierdzia. Wstąpiła do nich w 24. roku życia. Po odbyciu postulatu i trzech miesięcy próby odbyła nowicjat w domu macierzystym zakonu w Paryżu. W domu na rue du Bac w Paryżu doznała mistycznych łask. Rzadki to wypadek, by już w nowicjacie, a więc na progu życia zakonnego, Pan Bóg obdarzał swoich wybrańców darem wysokiej kontemplacji aż do ekstaz i objawień. Katarzyna należała do tych szczęśliwych wybranek. Najgłośniejszym echem odbijały się po świecie objawienia dotyczące “cudownego medalika”. Było ich w sumie pięć. Najbardziej znane są dwa. W nocy z 18 na 19 lipca 1830 roku, kiedy Francja przeżywała rewolucję lipcową, w której został obalony król Karol X, podczas snu ukazał się Katarzynie anioł, zbudził ją i zaprowadził do kaplicy nowicjackiej. Tam zjawiła się jej Matka Boża, która skarżyła się na publiczne łamanie przykazań, zapowiedziała kary, jakie spadną na Francję i zachęciła Katarzynę do modlitwy i uczynków pokutnych. Kilka miesięcy później, w nocy z 26 na 27 listopada 1830 roku, ten sam anioł w podobny sposób obudził Katarzynę i zaprowadził ją do kaplicy. Szarytka ujrzała Najświętszą Maryję Pannę stojącą na kuli ziemskiej, depczącą stopą łeb piekielnego węża. W rękach trzymała kulę ziemską, jakby chciała ją ofiarować Panu Bogu. Równocześnie Katarzyna usłyszała głos: “Kula, którą widzisz, przedstawia cały świat i każdą osobę z osobna”. Niebawem obraz zmienił się. Matka Boża miała ręce szeroko rozwarte i spuszczone do dołu, a z Jej dłoni tryskały strumienie promieni. Usłyszała ponownie głos: “Te promienie są symbolem łask, jakie zlewam na osoby, które Mnie o nie proszą”. Święta ujrzała następnie literę M z wystającym z niej krzyżem, dokoła 12 gwiazd, a pod literą M dwa Serca: Jezusa i Maryi. Dokoła postaci Maryi z rękami rozpostartymi ujrzała napis: “O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy”. Pod koniec tego objawienia Katarzyna otrzymała polecenie: “Postaraj się, by wybito medale według tego wzoru”. Katarzyna o swoim objawieniu oraz o otrzymanym poleceniu zawiadomiła spowiednika, o. Aladela. Ten nie chciał sam decydować, ale poradził się arcybiskupa Paryża. Arcybiskup po wstępnym zbadaniu sprawy orzekł, że nie widzi w tym nic, co sprzeciwiałoby się nauce katolickiej. 30 czerwca 1832 roku wybito 1500 pierwszych medalików. Dla bardzo wielu łask zyskały one sobie tak wielką sławę, że zaczęto je szybko określać mianem “cudownego medalika”. W ciągu 10 lat w samym tylko Paryżu wybito w różnych wielkościach ponad 60 milionów jego egzemplarzy. W roku 1836 arcybiskup Paryża zarządził kanoniczne zbadanie objawień oraz łask, jakie wierni otrzymali przez cudowny medalik. Raport komisji stwierdził wiarygodność tak objawień, jak i cudów. Wtedy biskup wydał oficjalną aprobatę. Cudowny Medalik Niepokalanej nie był pierwszą w dziejach Kościoła katolickiego tego rodzaju formą czci Matki Bożej. Znaleziono już z wieku IV dwa medaliony z wizerunkiem Matki Bożej. Papieże w wiekach średnich podobne medale błogosławili i rozdzielali pomiędzy wiernych. Papież św. Pius V w 1566 roku udzielił nawet odpustu zupełnego dla tych, którzy będą go nosić. Z czasem jednak przestano je nosić. Cudowny medalik przywrócił ten chwalebny zwyczaj, a ponieważ współczesne medaliki są małe i bardzo lekkie, dlatego wiele osób bardzo chętnie je nosi. Nazwę “cudowny medalik” zatwierdziła Stolica Święta, a papież Leon XIII dekretem z dnia 23 lipca 1894 roku zezwolił na coroczne obchodzenie święta Objawienia Cudownego Medalika (dnia 27 listopada). Mimo sławy objawień Katarzyna pozostała cicha i nieznana. Nie uczyniła bowiem ze swego objawienia sprawy publicznej – powiedziała o nim jedynie swojemu spowiednikowi. W 1831 r. Katarzyna znalazła się w hospicjum przy ulicy Picpus i tam, w ukryciu, dokończyła swego skromnego życia, wypełnionego uciążliwymi posługami około starców. Zmarła 31 grudnia 1876 r. Ciało Świętej spoczywa w kaplicy nowicjatu w domu macierzystym sióstr w Paryżu. W 24 lata po objawieniu medalika Niepokalanej papież Pius IX ogłosił dogmat Niepokalanego Poczęcia Maryi (1854), a w 4 lata potem Matka Boża objawiła się jako Niepokalane Poczęcie św. Bernadetcie Soubirous (1858). Beatyfikacji Katarzyny dokonał papież Pius XI 28 maja 1933 roku, a do chwały świętych wyniósł ją papież Pius XII w 1947 roku. |
*****************************************
Szelest jedwabnej sukni
***
Paryż. Jedno z jego cudownych miejsc. Jedzie się metrem linią 12, wysiada na Sèvres-Babylone, mija dom handlowy Bon Marché, skręca w rue du Bac i pod 140 wchodzi w bramę. „Tutaj jest źródło” – przekonuje mieszkanka tego domu.
Do tej kaplicy w zwykły roboczy dzień przychodzą setki ludzi, aby się modlić. Klękają na stopniach ołtarza, przynoszą kwiaty. Przed konfesjonałem kilka osób czeka na spowiedź. Drobniutka zakonnica szykuje ołtarz, za chwilę zacznie się Msza święta. – Tutaj jest źródło, choć to miejsce jest dobrze ukryte – zaczyna swoją opowieść Polka, szarytka posługująca tu od kilku lat. – Ludzie trafiają tutaj często przypadkiem. Widzą, że inni skręcają w tę bramę, więc idą za nimi z ciekawością, potem patrzą i się dziwią… Oj, ale niech ksiądz nie podaje mojego imienia, proszę – uśmiecha się siostra. No dobrze, dyskrecja jest jedną z cech historii tutejszych objawień. Katarzyna Labouré, 24-letnia nowicjuszka szarytek, pół roku po wstąpieniu do sióstr trzykrotnie rozmawiała tutaj z Maryją. Najbardziej uderzające dla mnie jest to, że do końca życia Katarzyna żyła jak zwykła siostra. Ukryta wśród setek innych, służyła umierającym w paryskim hospicjum. O jej objawieniach wiedział tylko spowiednik, ks. Aladel, i to jego upoważniła do przekazania informacji. Papież Pius XII nazwał ją „świętą milczenia”.
Jak matka z córką
– Lourdes mamy trochę dzięki siostrze Katarzynie. Tak można powiedzieć, ponieważ podczas jednego z objawień Matka Najświętsza prosiła, żeby paryska kaplica została otwarta dla wiernych. Miejsce to było wtedy prywatną kaplicą sióstr miłosierdzia. Żyło tutaj wówczas jakieś 500 sióstr, kaplica była mniejsza, więc było to technicznie niemożliwe. Katarzyna była bardzo smutna z tego powodu. Po jej śmierci znaleziono zrobioną przez nią notatkę: „Maryjo, ukaż się gdzie indziej”. Objawienia w Lourdes były w 1858 roku, a tutaj w 1830 roku. Maryja ukazała się w Lourdes, gdzie jest dużo miejsca, ale nie powiedziała tam nic nowego. Przedstawiła się Bernadecie: „Jestem Niepokalane Poczęcie”. W Paryżu Maryja ukazała się, trzymając w rękach kulę ziemską z krzyżem, a wokół niego napis: „O Maryjo, bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy”.
To było 24 lata przed ogłoszeniem dogmatu o Niepokalanym Poczęciu. Kaplica sióstr został udostępniona dla wszystkich dopiero w 1955 roku. Ludzie jednak znali to miejsce, bo siostry szarytki w charakterystycznych białych rozłożystych kornetach pracowały wśród wiernych. W czasie II wojny światowej w pewnych godzinach kaplica była otwarta na prośbę biskupa Paryża. Ludzie modlili się tutaj o pokój. Po raz pierwszy Matka Boża ukazała się Katarzynie w nocy z 18 na 19 lipca 1830 roku. Obok ołtarza. Dziś w tym miejscu w kaplicy jest na posadzce wyryta data. Stało tam niegdyś krzesło celebransa, kierownika duchowego sióstr. Dlaczego jest ono takie ważne? – Pierwsze objawienie miało miejsce po uroczystości przeniesienia relikwii św. Wincentego à Paulo, naszego założyciela, z katedry Notre Dame do kaplicy lazarystów. Katarzyna bardzo przeżyła tę wielką wspaniałą procesję ulicami Paryża po latach rewolucji. Ale muszę jeszcze coś wspomnieć. Jako 9-letnia dziewczynka straciła mamę, widziano ją, jak kiedyś przytuliła do figury Maryi stojącej w jej domu. Miała powiedzieć: „Maryjo, teraz Ty będziesz moją mamą”. I gdy się śledzi życie Katarzyny, to widać, że Maryja wzięła to sobie do serca… Wiem, że tego się słucha jak bajki, ale to prawda. Wróćmy do pierwszego objawienia. Więc jak to było? – O godz.11.30 w nocy Katarzyna została obudzona przez małe dziecko, od którego bił blask. Ona tak to odczytała, że to jej Anioł Stróż, który zwrócił się do niej: „Wstawaj, Najświętsza Maryja czeka na ciebie”. I poprowadził ją do kaplicy. Weszła do środka. Kaplica była rozświetlona jak na Pasterkę. Nie od razu zobaczyła Maryję. Anioł jej aż trzy razy powtarzał: „Oto Najświętsza Panna, oto Ona!”. Maryja siedziała na tym fotelu, który stoi teraz po prawej stronie kaplicy. Katarzyna rzuciła się do Jej stóp i trzymała przez dwie godziny na kolanach Matki Najświętszej złożone ręce. To jedyny przypadek wizjonerki, która miała łaskę tak bliskiego, fizycznego kontaktu z Matką Najświętszą.
To było spotkanie serca z sercem, jak matka z córką, dwie godziny rozmowy. Katarzyna zapamiętała każdy szczegół. Później powiedziała, że to były dwie najsłodsze godziny w jej życiu. Maryja mówiła jej o różnych sprawach: o Francji, o zgromadzeniu, o jej życiu. To, co jest najważniejsze, jest napisane na łuku nad ołtarzem: „Przychodźcie do stóp tego ołtarza, tu łaski spłyną na wszystkich, którzy o nie proszą”. Jedynym elementem niezmienionym w kaplicy od tamtych wydarzeń jest tabernakulum. Maryja pokłoniła się przed tabernakulum, oddała chwałę Synowi. To potwierdza prawdziwość objawień, bo Ona nigdy nie koncentruje uwagi na sobie, ale kieruje nas do swego Syna, do ołtarza. Zawsze powtarzam pielgrzymom, że Maryja zachęca nas do adoracji Jezusa w Najświętszym Sakramencie, niekoniecznie w tym miejscu, ale w każdym kościele. – Maryja powiedziała także: „Jestem strażniczką domu tego”. I to się potwierdziło najbardziej 22 listopada 1915 roku, kiedy wybuchł pożar w Bon Marché. Ściana naszego domu dosłownie przylega do tego wielkiego sklepu. Ogień się zatrzymał, to jest naprawdę niezwykłe…. Kiedy się pojawił medalik? – To było podczas drugiego objawienia, 27 listopada 1830 r. Katarzyna przebywała w kaplicy. To była sobota przed pierwszą niedzielą Adwentu o godz. 17.30. Usłyszała szelest jedwabnej sukni. Ponieważ już go słyszała za pierwszym razem, więc był to dla niej znak, że Maryja nadchodzi. Zobaczyła Matkę Bożą, która trzymała złoty glob. „Kula, którą widzisz, oznacza świat, zwłaszcza Francję i każdego człowieka” – powiedziała Maryja. Bardzo lubię to objawienie, bo mogę sobie wyobrazić, że jesteśmy wszyscy w dłoniach Maryi. Katarzyna zobaczyła także pierścienie na palcach Matki Bożej. Jedne z nich dawały blask, inne nie. Katarzyna zapytała, co to znaczy. Usłyszała: „Te świecące oznaczają łaski, o które ludzie proszą. Te nie dające blasku to łaski, o które zapomina się Mnie prosić”. Wokół Matki Bożej Katarzyna zobaczyła owalny złoty napis: „O Maryjo, bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy”, a wokół Jej głowy koronę z dwunastu gwiazd. I usłyszała słowa: „Postaraj się, by wybito medal na ten wzór. Wszystkie osoby, które będą nosić medal, otrzymają ogromne łaski. Zwłaszcza osoby, które będą nosić go na szyi”. To „na szyi” wydawało mi się takie dziwne. Ale tak było… Katarzyna widziała tylko awers medalika. Zastanawiała się potem, jak ma wyglądać rewers. I wtedy zobaczyła dwa serca oraz krzyż i literę M. – Odczucia Katarzyny można przyrównać do tego, co czuła św. Faustyna Kowalska. Nie wiedziała, kto ma wybić ten medalik. Powiedziała wszystko spowiednikowi, ale on był opieszały Nazwał ją nawet „złośliwą osą”, a Katarzyna powiedziała: „Matka Najświętsza się gniewa”. Te ich relacje nie były łatwe. Ks. Aladel poradził się w końcu arcybiskupa Paryża. Pokazał mu wzór, a ten stwierdził, że nie ma w tym medaliku niczego, co byłoby sprzeczne z nauką Kościoła. Zaczęto wybijać medalik w maju 1832 roku. Kiedy 30 czerwca 1832 roku w Paryżu wybuchła epidemia cholery, wielu ludzi za sprawą medalika zostało uzdrowionych. Zaczęto bardzo szybko nazywać go „cudownym”. Do zatwierdzenia kultu medalika przez papieża przyczyniło się spektakularne nawrócenie Alfonsa Ratisbonne w Rzymie w 1842 roku. Był to Żyd pochodzący z Alzacji. Ktoś dał mu ten medalik, a on, chyba dla żartu, zawiesił go na szyi. Zwiedzając Rzym, wszedł do kościoła Sant’ Andrea delle Fratte i tam ujrzał Maryję. Nawrócił się w jednym momencie. Został później jezuitą. Ta jego konwersja przyczyniła się do zatwierdzenia autentyczności objawień i kultu medalika przez papieża Grzegorza XVI, który bardzo chciał się spotkać z Katarzyną, ale ona odmówiła.
Wizjonerka szoruje nocniki
– Trzecie, ostatnie objawienie miało miejsce na początku grudnia tego samego roku i niewiele o nim wiemy. Matka Najświętsza potwierdziła to, co powiedziała wcześniej. Prosiła także, aby maj był czczony jako Jej miesiąc. To już było w tradycji, ale zostało jeszcze wzmocnione.
Powiedziała: „Już mnie więcej nie zobaczysz, ale będziesz słyszała mój głos”. Jak potoczyły się losy Katarzyny? Po przywdzianiu habitu w lutym 1831 roku zostaje skierowana do przytułku w Paryżu przy rue de Reuilly 77. Tam do śmierci, przez 46 lat, pracowała w hospicjum, opiekując się umierającymi. Pełniła najprostsze posługi w pralni, w kuchni, przy krowach, posługiwała ubogim. Podczas procesu siostry wspominały, że często szorowała nocniki. Zajmowała się najtrudniejszymi chorymi, których inne siostry unikały. Nikt nie wiedział, nawet w jej najbliższym otoczeniu, że to ona widziała Maryję. Jak to możliwe? – To nie tak, że Maryja zakazała jej mówić, ona sama chciała o tym milczeć. Katarzyna uchodziła w zgromadzeniu za głupią siostrę. Powtarzała: „Macie rację, wszystkiego nauczyłam się w zgromadzeniu, nie mam nic do powiedzenia”. Jej kierownik duchowy przekazał informację o objawieniach, ale nikt w zgromadzeniu nie wiedział, że to ona widziała Maryję.
Wierzę dzięki ich wierze
Czym dziś jest ta kaplica dla Paryża, dla Francji? – Jest bardzo wiele prawdziwych cudów – zapala się siostra i dosłownie zasypuje opowieściami. – Każdego dnia ktoś daje jakieś świadectwo o łaskach. Nie spisujemy tego, ale zawsze jedna z nas ma „dyżur słuchania”. W lipcu 2013 roku przyszedł pewien lekarz. Przyleciał właśnie z Rzymu na jakąś konferencję. W samolocie słyszał w sercu głos: „140, 140”. Wieczorem w hotelu usłyszał, jak ktoś mówi: „Idę na 140!”. Zapytał: „Co to jest 140?”. I dowiedział się, że przy rue du Bac 140 jest kaplica. Przyjechał tutaj i po wielu latach wyspowiadał się i nawrócił. Inna historia miała miejsce 15 sierpnia dwa lata temu. Wtedy jest tu mnóstwo ludzi. Policja kieruje ruchem na ulicy. Myślałam sobie: za dużo tych ludzi, duszno, ciasno, jak tu się modlić. Dwa dni później podeszła do mnie pewna pani, bardzo uśmiechnięta, i mówi: „Siostro, byłam tutaj 15 sierpnia i rozmawiałam z Matką Najświętszą”. Pytam z lekkim niedowierzaniem: „I co Maryja pani powiedziała?”. „Że mam się wyspowiadać. I zrobiłam to po 46 latach!”. Spotyka się tu też sporo muzułmanów. Kiedyś przyszły dwie muzułmanki. Jedna z nich wyznała, że ma raka, a jej kuzynka, katoliczka, powiedziała jej, że jeśli che być zdrowa, ma przyjść na rue du Bac 140. I ta chora zapytała mnie, czy ja bym mogła się pomodlić w jej imieniu, bo ona nie wie, jak. Namówiłam ją żeby weszła i porozmawiała z Maryją jak z najlepszą przyjaciółką. Więc weszła. Po 9 miesiącach przyszła znowu i mówi do mnie: „Siostro, zostałam uzdrowiona, a teraz przyprowadziłam męża. Ale niech siostra sama podziękuje Matce Bożej, bo ja nie wiem jak”. Kiedyś przyszła kobieta, która chciała napisać intencję. Pisze, pisze, pisze… pół godziny. Mówię jej zniecierpliwiona, że Pan Jezus i Maryja wiedzą, czego nam potrzeba. Spojrzała na mnie oburzona: „Siostro, to nie są prośby, ale podziękowania!”. Opowiedziała, że jej czteromiesięczne dziecko było operowane na serce, operacja się nie udała, lekarze rozłożyli ręce. „Tutaj przyniosłam moje dziecko i pokazałam Matce Bożej, zostało uzdrowione”. Dużo matek, zwłaszcza ciemnoskórych, podnosi swoje dzieci do góry i pokazuje je Maryi. To ogromnie mnie wzrusza. Było takie małżeństwo z Włoch. Mieli chłopczyka w wieku ok. 5 lat, który cierpiał na jakąś bardzo bolesną chorobę nóg. Ojciec był niewierzący, ale wchodząc do kaplicy, zawarł taką umowę z Bogiem: „Uwierzę w Ciebie, jak moje dziecko powie mi: tato, mnie już nie boli”. Doszli do ołtarza. Chłopczyk się odwrócił i powiedział dokładnie tak: „Tato, mnie już nie boli”. Zrobili badania i wrócili tutaj jeszcze raz, żeby podziękować. Mam mnóstwo takich opowieści… Kiedyś przyszedł wielki czarnoskóry mężczyzna z ogromnym bukietem kolorowych tulipanów i łzami w oczach. Nie znałam wtedy jeszcze francuskiego, ale słuchałam go cierpliwie i modliłam się za niego. Zrozumiałam tyle, że chciał się odwdzięczyć Maryi za jakąś łaskę, ale nie wiedział jak. I usłyszał głos: „Bardzo lubię kwiaty”. To jest piękne. Maryja jak każda kobieta lubi kwiaty. Pielgrzymi często je przynoszą tutaj. Ojej, ale księdza zagadałam, ja jestem straszna gaduła, przepraszam… A co dla siostry osobiście jest najważniejsze? – Największym skarbem jest ta kaplica. Wieczorem, gdy nie ma już pielgrzymów, przychodzę i siadam sobie. I to jest takie ukojenie dla serca, radość, czuje się atmosferę modlitwy, bo przez cały dzień modliło się tutaj tylu ludzi. Wierzę dzięki ich wierze i ufności. W tych objawieniach najważniejsze jest to, że Maryja jest naszą matką. Macierzyńskość Maryi, tak, to najważniejsze.
ks. Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny
*****************************************************************************
św. KATARZYNA LABOURÉ
zakonnica i wizjonerka, „święta milczenia”
(1806, Fain-les-Moutiers, Burgundia – 1876, Paryż)
patronka: szarytek
Urodziła się w 1806 r. w wiosce Fain-les-Moutiers w Burgundii, w rodzinie chłopskiej (była dziewiątą z jedenaściorga rodzeństwa) Piotra Labouré i Magdaleny Luizy Gontard. Piotr był właścicielem dobrze prosperującego gospodarstwa wiejskiego.
Po wczesnej śmierci matki – miała wtedy 9 lat – początkowo wychowywana była przez ciotkę, Małgorzatę, ale wkrótce wróciła do domu rodzinnego, by pomóc ojcu w prowadzeniu gospodarstwa i wychowywaniu młodszego rodzeństwa. Do szkół nie chodziła, a czytać i pisać nauczyła się mając 18 lat…
Gdy oznajmiła ojcu o zamiarze wstąpienia do klasztoru napotkała sprzeciw. Mogła to zrobić dopiero później, gdy miała 24 lata, po paru latach pracy w skromnej restauracji stryja w Paryżu i pensjonacie szwagierki. Ojciec ustąpił i została – tak zresztą jak wcześniej jej starsza siostra Maria Ludwika – szarytką (Siostry Miłosierdzia założone przez św. Wincentego a Paulo).
Po krótkim postulacie w Chatillon-sur-Seine nowicjat odbywała w Paryżu, w domu macierzystym zgromadzenia przy Rue de Bac, gdy w 1830, podczas rewolucji lipcowej (w trakcie której zamordowano m.in. króla Karola X) doznała pierwszego objawienia…
W sumie miała 5 objawień. Za pierwszym razem usłyszała „jak ktoś mnie wołał po imieniu. Było to 4 lub 5 letnie dziecko w bieli i mówiło do mnie: »Chodź do kaplicy Najświętsza Panna czeka na ciebie«”. I rzeczywiście, zaprowadzona do prezbiterium kaplicy, usłyszała (według własnej spisanej wiele lat później relacji) „szmer, jakby szelest jedwabnej sukienki. Piękna Pani usiadła w fotelu księdza Dyrektora”…
Matka Boża skarżyła się na publiczne łamanie przykazań, zapowiedziała kary, jakie spadną na Francję i zachęciła Katarzynę do modlitwy i uczynków pokutnych.
O objawieniu 27 listopada 1830 r. i Matce Bożej tak sama, wiele lat później, pisała: „w sobotę przed pierwszą niedzielą Adwentu, gdym odprawiała wieczorem wśród głębokiej ciszy rozmyślanie, zdawało mi się, że słyszę jakby szelest sukni jedwabnej, od prawej strony sanktuarium mnie dochodzący, i ujrzałam Najświętszą Dziewicę obok obrazu św. Józefa; była wzrostu średniego, a tak nadzwyczajnej piękności, że jej opisać niepodobna. W postawie stojącej, odziana była w czerwonawo połyskującą białą szatę, taką jaką zwykle noszą dziewice, tj. zapiętą u szyi i mającą wąskie rękawy. Głowę Jej okrywał biały welon, aż do stóp po obu stronach. Czoło Jej zdobiła obszyta drobną koronką opaska, ściśle do włosów przylegająca. Twarz miała dosyć odsłonioną, pod nogami zaś Jej była kula ziemska, a raczej pół kuli, bo widziałam tylko jej połowę. Ręce Jej, aż do pasa podniesione, trzymały lekko drugą kulę ziemską (symbol całego wszechświata), oczy wzniosła ku niebu składając jakby w ofierze cały wszechświat Panu Bogu, twarz Jej coraz więcej jasnością promieniała.
Nagle zjawiły się na Jej palcach kosztowne pierścienie wysadzane drogimi kamieniami; z tych wychodziły na wszystkie strony jasne promienie, które Ją taką jasnością otoczyły, że twarz Jej i szata stały się niewidzialne. Drogie kamienie były różnej wielkości, a promienie z nich wychodzące stosunkowo więcej albo mniej jaśniejące […]
Gdym olśniona widokiem Najświętszej Maryi Panny wpatrywała się w Jej majestat, zwróciła Najświętsza Panna swój łaskawy wzrok na mnie, a głos wewnętrzny mówił mi: kula ziemska, którą widzisz, przedstawia cały świat i każdą osobę w szczególności […]
Wtenczas Najświętsza Panna rzekła do mnie:
»Promienie, które widzisz spływające z mych dłoni, są symbolem łask, jakie zlewam na tych, którzy mnie o nie proszą« – i dała mi przez to do zrozumienia, jak hojna jest dla tych, którzy się do Niej uciekają. Ileż to łask wyświadcza tym wszystkim, którzy Jej wyzwają. […] Następnie otoczył Najświętszą Pannę, która miała ręce zwrócone ku ziemi, podłużnookrągły pas, a na nim znajdował się napis złotymi literami: »O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy«.
Potem usłyszałam głos mówiący do mnie: »Postaraj się o wybicie medalika według tego wzoru; wszyscy, którzy będą go nosili, dostąpią wielkich łask, szczególniej jeżeli go będą nosili na szyi. Tych, którzy we mnie ufają, wielu łaskami obdarzę«.
W tej chwili zdawało mi się, że obraz się obraca. Potem ujrzałam na drugiej stronie literę M z wyrastającym ze środka krzyżem, a poniżej monogramu Najświętszej Panny – Serce Jezusa otoczone cierniową koroną i Serce Maryi przeszyte mieczem”z pism św. o. Maksymiliana Kolbe, 1923 r..
O objawieniach wiedział spowiednik, o. Aladel, który poinformował o nich arcybiskupa Paryża, bez podawania imienia Katarzyny. Za zgodą arcybiskupa dwa lata później, w 1832 r., wybito 1500 pierwszych, zgodnych ze wzorem przekazanym przez Katarzynę za pośrednictwem o. Aladela, medalików. Wkrótce zyskał on miano „cudownego medalika”: przypisywano mu całą lawinę uzdrowień fizycznych i duchowych.
W ciągu 10 lat w samym tylko Paryżu wybito ponad 60 milionów jego egzemplarzy…
A Katarzyna? Skromna, pokorna i cicha, w 1831 r., zaraz po przywdzianiu sukni Sióstr Miłosierdzia, rozpoczęła posługę w hospicjum w Enghien (Paryż), i tam, nieznana szerzej, w ostatnim dniu roku 1876 r. dokończyła swego wypełnionego uciążliwymi posługami w kuchni, około starców i potrzebujących, życia.
Tuż przed śmiercią, przewidując jej bliskie nadejście, została przez Matkę Bożą zwolniona z zachowania tajemnicy, wyjawiła ją siostrze przełożonej i spisała dzieje objawień.
Katarzynę pochowano w kaplicy Reuilly. Później w 1933 r. jej ciało, w stanie nienaruszonym, przeniesiono do Kaplicy Objawień w domu macierzystym sióstr szarytek przy Rue du Bac w Paryżu i umieszczono w szklanym sarkofagu.
24 lata po objawieniach Pius IX ogłosił dogmat Niepokalanego Poczęcia Maryi (1854 r.), a 4 lata potem Matka Boża objawiła się jako Niepokalane Poczęcie św. Bernadetcie (1858 r.).
Nazwę “cudowny medalik” zatwierdziła Stolica Święta, a Leon XIII w 1894 zezwolił na coroczne obchodzenie święta Objawienia Cudownego Medalika (27 listopada).
Beatyfikacji Katarzyny dokonał Pius XI w 1933 r. nazywając wtedy Katarzynę „Świętą Milczenia”…
Do chwały świętych wyniósł ją Pius XII w 1947 r.
W Polsce wielkim propagatorem „cudownego medalika” był św. Maksymilian Maria Kolbe, kapłan i męczennik, założyciel Stowarzyszenia „Rycerstwo Niepokalanej”.
Warto zastanowić się nad faktem, iż herb Jana Pawła II można uznać za troszkę zmieniony wariant rewersu „cudownego medalika”…
ze strony parafii Rzymskokatolickiej pod wezwaniem św. Zygmunta w Słomczynie
***************************************************************
Święta od Cudownego Medalika
Odznaczała się wielką pokorą. Cnotę tę zresztą świadomie w sobie doskonaliła. Wystarczy wspomnieć, że żadna z mieszkających z nią sióstr nie wiedziała, że to właśnie jej Matka Najświętsza powierzyła misję przekazania ludziom Cudownego Medalika. Milczenie przerwała dopiero pół roku przed śmiercią, zwierzając się z sekretu przed przełożoną.
Postaraj się o wybicie medalika według tego wzoru. Wszyscy, którzy go będą nosili, dostąpią wielkich łask, szczególniej jeżeli go będą nosili na szyi. Tych, którzy we mnie ufają, wieloma łaskami obdarzę – takie przesłanie, wraz z wizją Cudownego Medalika, otrzymała w podparyskim Katarzyna Labouré, młoda zakonnica, będąca jeszcze wówczas przed ślubami wieczystymi. Nie pierwszy i nie ostatni to raz, gdy Bóg, za pośrednictwem współpracującej z Nim w dziele Zbawienia Maryją, posłużył się skromną osobą, dla przekazania człowiekowi wielkiego daru.
Długa droga do klasztoru
Wielu ludziom, gdy myślą o Francji staje przed oczami Paryż. Niegdysiejsza wielkość tego miasta, wynikała z przyciągania wybitnych ludzi z prowincji czy zagranicy. Także św. Katarzyna Labouré, która większość życia spędziła na przedmieściach Paryża, pochodziła z prowincji. Przyszła bowiem na świat w burgundzkiej wiosce Fain-les-Moutiers 2 maja 1806 roku. Była dziewiątym dzieckiem Magdaleny (byłej guwernantki) i Piotra Labouré (rolnika). Mimo że na Chrzcie św. otrzymała imię Katarzyna, bliscy zwracając się do niej używali imienia Zoé – od patronki dnia, w którym się urodziła.
Niestety, śmierć matki, która nastąpiła w 1815 roku, położyła kres beztroskiemu dzieciństwu Katarzyny. Zrozpaczona dziewczynka pocieszenia szukała u Maryi, prosząc Ją, by zastąpiła jej zmarłą mamę. Po trwającym dwa lata pobycie u mieszkającej w nieodległym miasteczku ciotki wróciła do ojcowskiego domu, by przejąć z rąk najstarszej siostry, która właśnie wstąpiła do zakonu, prowadzenie gospodarstwa.
Także Zoé czuła, że jej miejsce jest w klasztorze. Jednak nie była pewna swego powołania. Zresztą zdecydowanie przeciwny wstąpieniu drugiej córki do zakonu był ojciec.
Pewnej nocy dziewczyna miała dziwny sen. Znajdowała się w kościele, w którym Mszę Świętą odprawiał nieznajomy ksiądz. Po zakończeniu liturgii przywołał ją do siebie. Zmieszana uciekła. W dalszej części snu ponownie spotkała tajemniczego kapłana. – Teraz uciekasz przede mną, lecz przyjdzie dzień, kiedy będziesz się miała za szczęśliwą, że możesz przyjść do mnie. Bóg ma szczególniejsze zamiary względem ciebie – powiedział do niej.
W tym czasie Katarzyna prowadziła intensywne życie duchowe pełne modlitwy i umartwienia. W 1824 roku zamieszkała u kuzynki, która w Chatillon-sur-Seine prowadziła pensjonat. Miała nadzieję, że pomagając krewniaczce nauczy się czytać i pisać. Umiejętność ta była brana pod uwagę przy przyjmowaniu do klasztoru. Źle się jednak czuła w otoczeniu wyniosłych uczennic i w końcu wyjechała do domu.
Zanim to jednak nastąpiło nieoczekiwanie znalazła wyjaśnienie zagadkowego snu. Pewnego razu odwiedziła miejscowy dom Sióstr Miłosierdzia. W trakcie wizyty wzrok jej przykuł wiszący na ścianie portret duchownego. Tak, to był kapłan z wizji sennej! Okazało się, że obraz przedstawia założyciela Zgromadzenia, św. Wincentego á Paulo. Teraz już wiedziała, że jej miejsce jest wśród szarytek. Niestety, ze względu na sprzeciw ojca musiała odłożyć realizację marzeń na później.
W styczniu 1830 roku Katarzyna, już przy błogosławieństwie Piotra Labouré, który wreszcie dał się przekonać do zmiany decyzji, rozpoczęła postulat w domu Sióstr Miłosierdzia w Chatillon. Na początku 1830 roku została przeniesiona do paryskiego klasztoru przy Rue du Bac. Od dzieciństwa rozmiłowana w modlitwie szybko wzrastała duchowo. Bóg obdarzał ją nadprzyrodzonymi wizjami. Niestety, zapowiedzi przyszłych tragicznych losów Francji i świata ciężkim brzemieniem obciążyły serce młodej szarytki.
Wkrótce okazało się, że Pan Bóg nie opuścił grzesznej ludzkości i za pośrednictwem Maryi i… Katarzyny ofiarował jej koło ratunkowe.
Objawienia Maryi
Tuż przed północą z 18 na 19 lipca 1830 roku Katarzynę Labouré obudził głos dziecka, które poleciło jej pójść do kaplicy. Tam ukazała jej się Matka Boża. Głosem przepełnionym bólem zapowiedziała nadejście niespokojnych dla Francji czasów: kolejnej rewolucji, która, jak się wkrótce okazało, miała wybuchnąć za kilkanaście dni.
27 listopada tegoż roku Maryja ponownie ukazała się Katarzynie. Już nie jako stroskana losem dzieci Matka, lecz promieniejąca blaskiem chwały Królowa. Stała na kuli, a w rękach trzymała drugą kulę. Siostra Labouré tak opisała później spotkanie z Najświętszą Panną:
Niepokalana mówiła: „Kula, którą widzisz, przedstawia świat, a szczególnie zaś Francję i każdą duszę poszczególną”. Zrozumiałam, że mówi mi o tej kuli, która była pod stopami. Potem jeszcze raz zaczęła przemawiać do mnie, objaśniając mi, co znaczą te świecące pierścienie na Jej palcach: „Oto symbol łask, które Ja zlewam na tych ludzi, którzy mnie o nie proszą”.
Następnie otoczył Najświętszą Pannę podłużno-okrągły pas, z napisem: O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy. Maryja, poleciła siostrze Katarzynie wybicie medalika na podstawie tego co widzi, obiecując wszystkim, którzy będą go pobożnie nosić, szczególną opiekę z Jej strony. Scena przybrała kształt owalu, by niczym ogromny medalion, odwrócić się.
W tej chwili zdawało mi się, że obraz się obraca. Potem ujrzałam na drugiej stronie literę „M” z wyrastającym ze środka krzyżem, a poniżej monogram Najświętszej Maryi Panny, Serce Jezusa otoczone cierniową koroną i Serce Maryi przeszyte mieczem bólu.
Jeszcze raz Najświętsza Panienka ukazała się swojej służebnicy w kaplicy przy Rue du Bac, by ponownie zlecić jej rozpowszechnienie medalika. Na koniec pożegnała się z nią następującymi słowami: Córko moja droga, już mnie odtąd więcej nie zobaczysz, lecz głos mój często będziesz słyszała podczas modlitwy.
Cudowny Medalik
By jak najszybciej spełnić polecenie Matki Bożej, siostra Katarzyna powiedziała o wszystkim swemu spowiednikowi ks. Janowi Marii Aladelowi ze Zgromadzenia Misjonarzy św. Wincentego á Paulo. Z początku kapłan z niedowierzaniem przyjmował wyznania nowicjuszki. Jednak z czasem przekonał się, że jej relacje z przeżyć mistycznych nie są urojeniami, ale rzetelną relacją. Ze zdumieniem obserwował bowiem ziszczanie się proroctw młodej zakonnicy.
Mimo wszystko ks. Aladel zwlekał z podjęciem starań o zatwierdzenie przez władze kościelne nowego medalika. Dopiero napomnienie ze strony Maryi przekazane mu za pośrednictwem Katarzyny, zmobilizowało go do czynu. Wreszcie pierwsze 1500 sztuk medalików, wykonanych ściśle według wzoru nakreślonego przez Niepokalaną, opuściło warsztat jubilerski i trafiło do wiernych. Sławę Cudownego Medalika, jak szybko zaczęto go nazywać, wzmogły liczne uzdrowienia, jakie nastąpiły wśród noszących go podczas epidemii cholery w lipcu 1832 roku.
Nagłe uzdrowienia z pewnością robią wielkie wrażenie na ludziach, dużo donioślejsze, choć może dla świata mniej spektakularne, były natomiast liczne nawrócenia grzeszników, które nastąpiły w związku z nabożeństwem do Cudownego Medalika.
Skromna i wierna
30 stycznia 1831 roku siostra Katarzyna Labouré przywdziała suknię zgromadzenia. Kilka dni później rozpoczęła pracę w przytułku dla starców na przedmieściu Paryża. Najpierw skierowano ją do kuchni, później do pralni. Przez pewien czas zajmowała się także hodowlą krów oraz pracą w ogrodzie. W końcu powierzono jej opiekę nad starcami. Pielęgnowała ich z wielkim oddaniem.
Odznaczała się wielką pokorą. Cnotę tę zresztą świadomie w sobie doskonaliła. Wystarczy wspomnieć, że żadna z mieszkających z nią sióstr nie wiedziała, że to właśnie jej Matka Najświętsza powierzyła misję przekazania ludziom Cudownego Medalika. Milczenie przerwała dopiero pół roku przed śmiercią, zwierzając się z sekretu przed przełożoną. A zrobiła to tylko dlatego, że pozostała jej do wypełnienia jeszcze jedna misja zlecona przez Maryję – wykonanie rzeźby Niepokalanej z globem w dłoni.
Jednym z trudniejszych momentów w życiu s. Katarzyny Labouré był niewątpliwie czas Komuny Paryskiej (1871). Rewolucjoniści nienawidzili Boga i to uczucie przenieśli na duchowieństwo. Bandy komunardów bezcześciły i grabiły paryskie świątynie, mordowały księży. Także siostry zakonne nie były bezpieczne. Wraz z innymi szarytkami, na terenach opanowanych przez Komunę znalazła się także s. Labouré. W chwilach zagrożenia wykazywała się ogromnym hartem ducha. Gdy po ucieczce zagrożonej aresztowaniem przełożonej, nad domem oraz prowadzonym przez szarytki szpitalem zawisło niebezpieczeństwo, bez wahania udała się do siedziby komunardów, by uprzedzić przewidywane represje. Niewiele brakowało, by ten krok przypłaciła życiem, jednak ostatecznie wybieg się udał. Rewolucjoniści dali spokój siostrom. Nie było to jedyna chwila grozy, którą w tym okresie przeżyły szarytki. Za to potem, gdy państwo francuskie karało komunardów za liczne przestępstwa, s. Katarzyna rozdawała medaliki skazanym na śmierć.
Zmarła 31 grudnia 1876 roku. Mieszkające w jednym domu z nią zakonnice dopiero wtedy ze zdziwieniem poznały prawdziwą historię Świętej. Beatyfikacji siostry Katarzyny Labouré dokonał 28 maja 1933 r. Ojciec Święty Pius XI. W poczet świętych zaliczył ją kolejny papież – Pius XII w 1947 roku. Kościół wspomina ją 31 grudnia.
Cudowny Medalik do dziś pozostaje najpopularniejszym sakramentalium. Zgodnie z obietnicą daną św. Katarzynie przez Niepokalaną, ludzie noszący go obdarzani są licznymi łaskami. Wiele osób zawdzięcza mu nawrócenie. Najsławniejszym konwertytą, czcicielem Najświętszej Maryi Panny od Cudownego Medalika, był bogaty francuski Żyd Alfons Ratsbonne – po przejściu na katolicyzm kapłan i zakonnik. Z wielką gorliwością Cudowny Medalik propagował św. Maksymilian Maria Kolbe. W roku 1894 papież Leon XIII ustanowił liturgiczne święto Najświętszej Maryi Panny od Cudownego Medalika, które Kościół obchodzi co roku w dniu 27 listopada.
Adam Kowalik/PCh24.pl
***************************************************************
30 grudnia
Święty Egwin, biskup
Egwin urodził się w VII w. Kształcił się u benedyktynów w Worcester. Tam został mnichem, a potem kapłanem. W 693 r. powołano go na biskupstwo w rodzinnym mieście. Stał się reformatorem życia kościelnego. Bronił świętości małżeństwa, stawał w obronie sierot i wdów. Był doradcą Eldera, króla Mercji, jego syna Kenreda oraz Offy I, króla wschodnich Sasów. Podczas pobytu w Rzymie otrzymał od papieża zgodę na rezygnację z biskupstwa. W ostatnich latach życia pełnił obowiązki opata w założonym przez siebie opactwie w Evesham. Osiedlenie się tam było poprzedzone objawieniem Maryi, która powiedziała Egwinowi, gdzie chce mieć swój klasztor. Zmarł 30 grudnia 717 r. Po śmierci dokonał wielu cudów: przywracał wzrok i słuch, uzdrawiał chorych. Jego relikwie były otaczane tak wielkim kultem, że w 1077 roku trzeba było przebudować opactwo w Evesham, by mogło pomieścić napływ pielgrzymów. W ikonografii św. Egwin przedstawiany jest w stroju biskupim, w ręku ma rybę, która w pyszczku trzyma klucz. |
*************************************
30 grudnia
Dziś również w kalendarzu liturgicznym Kościół wspomnina
św. Eugeniusza z Mediolanu
Milańskie dokumenty kościelne z XI i XII wieku, w tym Kalendarium Ambrosianum i Beroldus, oprócz Liber notitiae Sanctorum Mediolani z XIV wieku, wspominają o złożeniu i tłumaczeniu biskupa świętego Eugeniusza, które miało miejsce 30 grudnia roku zawartego w VIII wiek, w kościele Sant’Eustorgio.
Inni biskupi o imieniu Eugenio nie pojawili się na liście biskupów Mediolanu przez długi okres, między 700 a 1922 rokiem.
Landolfo Seniore pamięta go jako duchowego ojca Karola Wielkiego, uznając zasługę obrony w radzie, która odbyła się w Rzymie krótko po zakończeniu królestwa lombardzkiego, obrządku ambrozjańskiego przeciw Karola Wielkiego i papieża Hadriana I, który zamierzał je znieść w imię jedność ludu chrześcijańskiego.
W związku z obroną Sant’Eugenio postanowiono umieścić ambrozjańską i rzymską księgę liturgiczną na głównym ołtarzu św. Piotra w Watykanie, przed zamknięciem każdego dostępu do bazyliki, poszcząc i modląc się przez trzy dni, proponując wybrać spośród po drugie, jako normatywna księga liturgiczna dla całego Kościoła, ta, która została otwarta na powrót do budowania kultu.
Po trzech ustalonych dniach, kiedy Kościół został ponownie otwarty, znaleziono księgi dwóch zamkniętych obrzędów, ale, ogólnie zaskoczeni, nagle się otworzyły, dając jednoznaczny znak, że Pan chciał zachować oba obrzędy.
Przejeżdżając przez Mediolan, zanim wrócił do domu, Eugene, odpowiadając na modlitwy duchowieństwa i władz miasta, zgodził się pozostać w mieście przez pewien czas.
W międzyczasie jednak zmarł biskup Eugeniusz, a Milańczyk, który przez pewien czas o tym zapomniał, przypomniał sobie go później, przypisując mu cud, który spowodował uzdrowienie chorej kobiety, po czym zaczęli obchodzić jego święto każdego roku.
Kult Sant ‘Eugenio jest oficjalnie uważany za lokalne nabożeństwo diecezji mediolańskiej, która utrwala pamięć liturgiczną 30 grudnia, datę pochodzącą od dnia ekshumacji jego ciała i przeniesienia go do kościoła Sant’ Eustorgio.
************************************************************************
wtorek – 29 grudnia 2020
Św. Tomasza Becketa
biskupa, męczennika
Św. Tomasz Becket, biskup, męczennik – urodził się w 1118 roku w Londynie. Studiował w Paryżu. Po przyjęciu święceń kapłańskich kontynuował studia na prawie w Bolonii. Kiedy wrócił do kraju, został archidiakonem. W 1155 roku mianowany lordem kanclerzem, stał się najbliższym współpracownikiem Henryka II.
Kiedy siedem lat później został arcybiskupem Canterbury, zrezygnował z kanclerstwa. Zmienił radykalnie styl życia, podejmując ascezę. Dawniejsze oddanie królowi zamienił na głęboką troskę o Kościół, o zachowanie jego praw i przywilejów. Próby poszerzenia zakresu i kompetencji sądów królewskich kosztem kościelnych oraz ograniczenia władzy Kościoła spowodowały konflikt Tomasza z królem.
Musiał chronić się ucieczką. W 1170 roku doszło do pojednawczego spotkania króla z arcybiskupem. Tomasz powrócił do Anglii. Jednak spokój trwał niezbyt długo. Kiedy Tomasz odmówił zdjęcia kar z biskupów, został zamordowany podczas nieszporów w katedrze, 29 grudnia 1170 roku.
Aleksander III kanonizował arcybiskupa Tomasza w trzy lata później. Henryk II u jego grobu odbył publiczną pokutę. Grobowiec Świętego i jego relikwie zniszczył Henryk VIII (1538). Patron Anglii, duchownych.
W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest w stroju biskupim. Jego atrybutami są: model kościoła, krzyż, miecz, palma męczeńska.
Ewangelia na co dzień/Aleteia.pl
***********
Św. Tomasz Becket: zamordowany w kościele podczas liturgii
***
Już trzy lata później Tomasz został kanonizowany, a miejsce jego pochówku stało się jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc pielgrzymkowych.
Było ich czterech – wszyscy świetnie urodzeni, należący do najbliższego otoczenia króla Anglii, Henryka II. Wpadli do kościoła w trakcie uroczystych nieszporów i z okrzykiem: „Śmierć zdrajcy!” zarąbali arcybiskupa Canterbury.
Poranili także jego sekretarza, który próbował bronić swojego przełożonego. Do dziś (a od 1170 r. trochę czasu już upłynęło) nie wiadomo, na ile za ich działaniem stał król, a na ile było ono ich własną inwencją. W końcu w tamtych czasach żeby wysokiego dostojnika kościelnego nazwać zdrajcą, trzeba było mieć do tego podstawy. Czy zabójcy Tomasza Becketa je mieli?
Bystry chłopak z normandzkiej rodziny
Rodzice przyszłego męczennika pochodzili z Normandii i byli rodziną kupiecką, która w Londynie szukała lepszego życia. Musieli być zamożni, skoro dobrze wykształcili swojego syna, przy czym trzeba dodać, że Tomasz odziedziczył po przodkach parających się handlem zdolność do negocjacji, bystry umysł i znaczne ambicje, co z pewnością ułatwiło mu karierę.
Zachował się też opis jego wyglądu z tamtych lat – miał być szczupły, ciemnowłosy, jego twarz była wyrazista, a najmocniej wyróżniał się z niej prosty, długi nos. Rozmowa z nim była za każdym razem przyjemna, choć się lekko jąkał. Zawsze precyzyjny w wypowiedzi, najtrudniejsze kwestie potrafił przestawić w zrozumiały sposób.
Wspomnianą karierę zaczął w kantorku swojego ojca i dzięki jego kontaktom biznesowym trafił na dwór prymasa Anglii, Teobalda. Ten szybko rozpoznał potencjał drzemiący w młodym londyńczyku i po sprawdzeniu jego potencjału w kilku sprawach wymagających dużych zdolności dyplomatycznych, postanowił wysłać go na studia prawnicze do Bolonii i Auxerre, a następnie wyświęcił na diakona i dał kilka znaczących funkcji, w tym archidiakona Cantenbury.
Królewski przyjaciel
Bardzo szybko, bo już rok po powrocie ze studiów, Tomasz został także lordem kanclerzem młodego władcy. Był starszy od króla o dwanaście lat, jednak myśleli i działali a przede wszystkim bawili się tak samo (tyle że Tomasz jako duchowny nie miał kochanek). Uwielbiali splendor, rozumieli potrzebę zbudowania silnej monarchii, nawet za cenę ściągania podatków z kleru. Zresztą Tomasz był w tym zakresie bezwzględny i to on był wysyłany przez Henryka na takie misje.
Przyjaźnili się ze sobą bardzo blisko, nic więc dziwnego, że król uznał po śmierci prymasa Teobalda, iż Tomasz będzie idealnym kandydatem na arcybiskupa Canterbury. On jednak nie podzielał entuzjazmu przyjaciela i zresztą jasno mu o tym mówił. Przy całym swoim upodobaniu do wystawnego życia, bystrości politycznej i bezwzględności Becket był bardzo jednoznaczny w swoich wyborach i postrzeganiu wymagań moralnych chrześcijaństwa. Jeśli się do czegoś zobowiązywał, to całym sobą i do końca.
Znając plany polityczne Henryka II, szczególnie te wobec Kościoła, nie miał złudzeń, że kiedy tylko zostanie wyświęcony na arcybiskupa, znajdą się z przyjacielem po przeciwnych stronach barykady. I rzeczywiście tak się stało w 1161 r.
Św. Tomasz Becket
Nowy arcybiskup przede wszystkim zaostrzył swoją ascezę – do wymaganych od niego jako duchownego praktyk dołączył własne: biczowanie, noszenie włosienicy, surowsze posty. Bardzo jednoznacznie też sprzeciwiał się próbom podporządkowania struktur Kościoła władzy świeckiej. Spór dotyczył głównie autonomii sądów kościelnych i tego, kto ma sądzić księży, którzy złamali prawo.
Sprzeciwiający się temu, Tomasz Becket najpierw uciekł do Francji. Kiedy i tam po sześciu latach wygnania dosięgły go intrygi Henryka II, korzystając z wstawiennictwa króla Francji, wynegocjował swój powrót do Anglii. Stopę na angielskiej ziemi postawił 1 grudnia 1170 r., jednak łaska możnych na pstrym koniu jeździ, zwłaszcza jeśli poddany nie ma zamiaru zmieniać swojej postawy – niecały miesiąc później, 29 grudnia, został zamordowany.
Wiadomość o jego śmierci obiegła Europę błyskawicznie. Już trzy lata później Tomasz został kanonizowany, a miejsce jego pochówku stało się jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc pielgrzymkowych. Z pewnością na powodzenie tego punktu na mapie podróży wpływała też znaczna liczba cudów dokonujących się za wstawiennictwem męczennika. Sanktuarium zostało zniszczone w 1538 r., za czasów Henryka VIII.
Elżbieta Wiater/Aleteia.pl
************************
Dziś również w kalendarzu liturgicznym Kościół wspomnina św. Dawida, króla
***
***
Dawid – pasterz, który został królem
Słońce już zaszło. Na horyzoncie widać było zarys miasta. Dawid przyspieszył kroku. Chciał jak najszybciej dotrzeć do Nob i spotkać się z kapłanem Achimelekiem. Miał do niego dwie sprawy. Po pierwsze, musiał zdobyć coś do jedzenia, po drugie – potrzebował broni. Być może spodziewał się, że kapłan zaproponuje mu pewien szczególny miecz…
Stało się, jak przewidywał. Miecz ten już kiedyś widział. Była to broń Goliata, tego samego filistyńskiego wojownika, którego pokonał w dolinie Terebintu (por. 1Sm 17). Z mieczem w ręce i chlebem pokładnym (świętym) przekazanymi przez kapłana, udał się do Akisza – filistyńskiego króla. Po co? Trudno powiedzieć. Wiadomo jednak, że słudzy Akisza od razu rozpoznali Dawida i donieśli o tym królowi. Nie trudno zgadnąć, że Dawid znalazł się w nieciekawej – mówiąc oględnie – sytuacji, zresztą na własne życzenie. Nie zastanawiąjąc się długo, zaczął udawać szalonego, a być może sam stres spowodował, że tłukł się rękami w skrzydła bramy i pozwalał ślinie spływać po brodzie (1Sm 21, 13-14). Widząc to, król puścił go wolno… Czyżby zapomniał, jak niebezpiecznym przeciwnikiem był Dawid?
namaszczony
Historia Dawida opisana jest zasadniczo w Dwóch Księgach Samuela (1Sm 16-24; 2Sm), kilka informacji o nim można znaleźć również w Pierwszej Księdze Królewskiej (1Krl 1,1-2,11) oraz Pierwszej Księdze Kronik (1Krn 11-29). Dawid był ósmym dzieckiem betlejemskiego pasterza Jessego. Nikt, również jego ojciec, nie spodziewał się, że to on właśnie zostanie przez Boga wybrany na króla Izraela. Poznajemy go w momencie, gdy pierwszy król – Saul – sprzeniewierza się Bogu i ślepo dąży do władzy absolutnej. Bóg powołuje nowego króla, choć Saul pozostanie na tronie do śmierci…
Kiedy do Betlejem przybywa prorok Samuel, starszyzna miejska przeczuwa, że oto Pan wybrał sobie pomazańca spośród mieszkańców miasta. Nikt jednak nie przypuszczał, że jest nim rudy, niezbyt wysoki chłopak, który pasał owce (por. 1Sm 16). Wstań i namaść go, to ten – usłyszał Samuel od Pana. Od tej pory Duch Pański opanował Dawida – czytamy w Pierwszej Księdze Samuela – Saula natomiast opuścił duch Pański (16, 13-14).
na dworze Saula
Dawid i Saul, na początku nieświadomi Bożych planów, spotkali się niebawem na dworze królewskim. Młody pasterz miał służyć królowi swoimi muzycznymi umiejętnościami. Potrafił pięknie grać na lirze, co uspokajało wtedy już najpewniej psychicznie chorego Saula (w tekście czytamy o nękaniu przez złego ducha – por 1Sm 16, 14-13, co można rozumieć właśnie jako chorobę psychiczną). Zgodnie z umową, młody Dawid część roku spędzał u króla a część w Betlejem, gdzie ciągle pomagał ojcu przy owcach. Wszystko zmieniło się, gdy z anonimowego pasterza stał się bohaterem narodowym. Miało to miejsce po wspomnianym na początku pojedynku z Goliatem. Uzbrojony po zęby Filistyńczyk został pokonany przez młodego izraelskiego chłopaka, który w ręce trzymał jedynie procę. Uderzony kamieniem Goliat padł na ziemię, wtedy Dawid dobił go jego własnym mieczem i odrąbał mu głowę (por 1Sm 17,51). Ten właśnie miecz był potem przechowywany w Nob.
Od tej pory Dawid był coraz bardziej znany i lubiany na dworze. Miał coraz więcej przyjaciół, nawet poślubił córę Saula… Coraz częściej jednak król patrzył ze strachem na młodzieńca. Saul bardzo się bał Dawida, bo Pan był z nim, a od Saula odstąpił (1 Sm 18, 12). Obsesja Saula stawała się coraz większa. Obawiał się Dawida do tego stopnia, że postanowił go zabić – próbował kilka razy, bezskutecznie… Dawidowi, dzięki pomocy przyjaciół, za każdym razem udało się ujść z życiem. Musiał jednak uciekać. Wtedy właśnie postanowił udać się do Nob, do kapłana Achilemeka.
król Izraela
Dawid został królem Izraela ok. 1010 r. p.n.e. Dokonał tego, czego nie udało się uczynić nikomu wcześniej. Zjednoczył plemiona izraelskie i zdobył miasto, które wydawało się nie do zdobycia. Jerozolima, bo o niej mowa, do czasów Dawida znajdowała się pod panowaniem Kananejczyków (dokładnie Jebuzytów), król nie tylko ją zdobył, ale uczynił stolicą Izraela (zamiast Hebronu) i przeniósł do niej Arkę Przymierza. Chciał też wybudować Świątynię, jednak – zgodnie ze słowami proroka Natana – nie mógł tego zrobić, ograniczył się więc tylko do budowy pałacu.
Niewątpliwie panowanie Dawida, to jeden z najlepszych okresów w historii Narodu Wybranego – zgodnie z biblijnym przekazem Dawid i jego następca Salomon uczynili ze zjednoczonego królestwa imperium rozciągające się od Morza Śródziemnego po Jordan, od Damaszku po pustynię Negew. Powstało silne i zjednoczone państwo, król sprawował władzę sądowniczą, uporał się też z „sąsiadami” – pokonał Ammonitów, Filistynów, Moabitów… Niektórych badaczy zastanawia jednak dlaczego, skoro za czasów Dawida Izrael był taką potęgą, nie ma o nim mowy w źródłach pozabiblijnych. Jedni mówią, że biblijne przekazy o potędze Izraela są nieco przesadzone, a inni, bardziej skrajni, zastanawiają się nawet, czy Dawid w ogóle istniał. Stanowią oni jednak mniejszość w środowisku naukowym.
kobieta
Mimo geniuszu i wybrania przez Boga, Dawid był tylko człowiekiem i jak na człowieka przystało przeżywał egzystencjalne dramaty, ulegał słabościom – nie oparł się np. urokowi kobiety.
Batszeba była córką Eliama i żoną żołnierza, Uriasza Chetyty (por. 2 Sm 11,2). Dawid pragnął tej kobiety od momentu, gdy pierwszy raz zobaczył ją z tarasu swojego pałacu. A że był królem i mógł mieć zachcianki, zażądał, by jak najszybciej Batszebę do niego przyprowadzono. Spędził z nią jedną noc… i zapragnął jej coraz bardziej. Gdy dowiedział się, że kobieta jest z nim w ciąży, zaczął obmyślać plan pozbycia się Uriasza. Był przebiegły, więc nie stanowiło to dla niego żadnej trudności. Postawcie Uriasza tam, gdzie walka będzie najbardziej zażarta, a potem odstąpcie go, aby został ugodzony i zginął (2Sm 11,14) – napisał do Joaba, dowódcy swoich wojsk. Jak zarządził, tak się stało – Uriasz zginął na polu walki. Po okresie żałoby Dawid poślubił Batszebę, która wkrótce urodziła mu syna. Jednak postępek, jakiego dopuścił się Dawid nie spodobał się Panu (2Sm 11,27).
Tak jak podstępem Dawid pozbył się Uriasza, tak swą przebiegłością prorok Natan upomniał króla. Opowiedział mu taką oto historię: „W pewnym mieście był biedak i bogacz. Bogacz miał wiele owiec, biedak jedną jedyną, o którą bardzo dbał, karmił i poił. Kiedyś do bogacza przyszedł gość. Żal było bogatemu oddać jedną ze swoich owiec, wziął więc tę jedyną owcę ubogiego, zabił ją i upiekł…”. „Człowiek ten zasługuje na śmierć!” – wykrzyknął Dawid. „Ty jesteś tym człowiekiem…” – odpowiedział prorok.
Mimo iż Dawid uznał swój grzech i publicznie odprawiał pokutę, jego postępek miał – zgodnie z zapowiedzią proroka Natana – dalsze konsekwencje. W krótkim czasie zmarło pierwsze dziecko Dawida i Batszeby. Potem Amnon (syn Dawida z żoną Achinoam) zgwałcił swoją przyrodnią siostrę Tamar. Jej rodzony brat Absalom zlecił zabicie Amnona, a następnie wystąpił przeciw ojcu w walce o tron Izraela. Ostatecznie zginął z rąk Joaba, dowódcy wojsk Dawida, mimo iż sam król robił wszystko, by ocalić syna.
„Nowy Dawid”
Król Dawid zmarł w 970 r. p.n.e., przez ostatnie lata życia pisał podobno Psalmy (Księga Psalmów przypisuje mu autorstwo siedemdziesięciu trzech). Miał wiele żon, nałożnic i synów. Jego rządy szybko stały się symbolem świetności. Nic więc dziwnego, że w czasach nieszczęść i niewoli Izraelici wspominali władcę i wierzyli, że kiedyś przyjdzie „nowy Dawid”, który wyzwoli Izrael i zapewni mu pokój. Ufali, że kiedyś prześladowania ustaną a Bóg przywróci narodowi dawną potęgę. Lata miały, a oczekiwany Dawid jawił się jako idealny król przyszłości. Nadzieja na jego przyjście stała się centrum mesjańskich wierzeń Izraela i jak to z mesjanizmem bywa, oczekiwania były różne: niektórzy pragnęli wyzwoliciela politycznego, inni religijnego… Wiara w „nowego Dawida” stała się mocniejsza na przełomie er. Zapewne dlatego do niej wielokrotnie odwołuje się Jezus, a św. Mateusz rozpoczyna Ewangelię rodowodem Jezusa Chrystusa wyprowadzonym od Abrahama i Dawida. Nie bez powodu też wracano do słów Micheasza: A Ty Betlejem Efrata najmniejsze jesteś spośród plemion judzkich. Z Ciebie wyjdzie dla mnie ten, który będzie władał w Izraelu (Mi 5,1).
Bibliografia
Chrostowski W., Bohaterowie wiary Starego Testamentu, ATK, Warszawa 1992
Harrington W, Klucz do Biblii, PAX, Warszawa 2000
Łabuda P. (red.), Poznając Biblię, bohaterowie Biblii, cz. IV, BIBLOS, Tarnów 2012
Siepsiak J, Między deszczem a rynną. Dylematy postaci biblijnych, WAM, Kraków 2010
***
Czas na Biblię/Beata Legutko
dr filozofii, redaktor miesięcznika Biblia Krok po Kroku i Miesięcznika katolickiego LIST www.list.media.pl
*****************
Wierzyć jak Dawid
***
Wśród biblijnych nauczycieli wiary wyróżnia się postać króla Dawida, „człowieka według serca Bożego” (1 Sm 13,14). Biblia poświęca mu zwarty cykl opowiadań od 1 Sm 16, 1 poprzez całą 2 Sm aż do 1 Krl 2,11. Wyłania się z nich przykład wiary człowieka, którego nie cechuje jakaś wyjątkowa moralność, ale niezwykłe zaufanie do Boga i wyczucie Jego świętości. W naszej refleksji nad wiarą Dawida skoncentrujmy się na jej najistotniejszych przejawach.
1. Tak naprawdę wiara Dawida ujawnia się dopiero od namaszczenia go przez proroka Samuela na miejsce króla Saula, który okazał się niegodnym, by panować nad Izraelem (1 Sm 16,1-13). Opis wydarzenia podkreśla całkowitą inicjatywę Boga. Namaszczenie było wyjątkowym znakiem Bożego wyboru i Jego błogosławieństwa. Świadczy o tym końcowe zdanie opisu: „Od tego dnia Duch Pański opanował Dawida” (1 Sm 16,13b). Konkretnymi dowodami tego są: umiejętne i uczciwe wykorzystanie okoliczności, które doprowadziły go na dwór króla Saula; podjęcie ryzyka walki z Goliatem i Filistynami; a przede wszystkim rezygnacja ze stosowania odwetu i przemocy wobec prześladującego go króla. W realizację swego królewskiego powołania Dawid wszedł dopiero po tragicznej śmierci Saula, kiedy został oficjalnie namaszczony na króla całego Izraela (2 Sm 2,4; 5,1-3).
Porównując się z Dawidem, możemy stwierdzić, że i my doświadczyliśmy Bożego wyboru i w namaszczeniu sakramentu chrztu i bierzmowania otrzymaliśmy Ducha Świętego, by w Jezusie Chrystusie stać się dziećmi Bożymi. Na bazie tej fundamentalnej prawdy naszej wiary wszystko możemy odbudować i uzdrowić. W każdej okoliczności życia ważne jest więc otwieranie się na działanie Boga, by dać się Mu prowadzić, podejmując najtrudniejsze wyzwania w zaufaniu, że każde zło może przemienić w dobro. Wówczas w wolności, ze spokojem i godnością, będziemy w stanie realizować swoje życiowe powołanie.
2. Na przykładzie Dawida widzimy, że ludzkie drogi życia krzyżują się i komplikują przez popełniane grzechy i błędy. Po sukcesach króla na jego dalszym życiu szczególnie zaciążył grzech współżycia z Batszebą, żoną wiernego żołnierza Uriasza, a następnie spowodowanie jego śmierci, by już oficjalnie sprowadzić ją do siebie (2 Sm 11,1-26). W całej tej zatrważającej historii Dawida nic nie mówi się o jego modlitwie, o szukaniu pomocy u Boga. Sytuacja zmienia się dopiero wówczas, kiedy do króla dociera Słowo Boże za sprawą proroka Natana. Dzięki niemu Dawid wyzwala się z zakłamania i przyznaje do grzechu wobec Boga, o którym chwilowo zapomniał. Choć otrzymuje przebaczenie, musi ponieść konsekwencje swego grzechu, w postaci śmierci dziecka urodzonego mu przez Batszebę (2 Sm 12,1-25).
Tak jak to było w przypadku Dawida, tak też i w naszym życiu wiara często boleśnie sprawdza się w przeżywaniu własnej słabości i grzechu. W takim doświadczeniu zawsze może uratować nas Słowo Boże, które zdolne jest nas poruszyć, ukazać nam prawdziwe wartości, umocnić do wyznawania grzechów, pokuty i podjęcia nowego życia. Ilekroć w naszej grzesznej rzeczywistości otwieramy się na Słowo Boże i je przyjmujemy, uznając swoje błędy, wówczas rodzi się w nas człowiek o czystym sercu, zdolny do nowego życia i uczenia innych dróg Bożych (zob. Ps 51).
3. Wracając do postaci króla Dawida, zauważmy, że zaraz po cudzołóstwie i skrytobójstwie dotykają go bardzo ciężkie próby rodzinne i społeczne (2 Sm 13-20 i 1 Krl 1-2). Dobrą ilustracją zachowania króla, boleśnie przeżywającego swój ojcowski i polityczny dramat, jest jego pokutna droga z Jerozolimy podczas ucieczki przez zbuntowanym synem Absalomem. Kiedy w Bachurim Szimei pochodzący z rodu Dawida zaczął go przeklinać, król nie pozwolił go ukarać i pokornie znosił jego obraźliwe słowa i gesty. Czynił tak, zdając się na wolę Boga, w wierze, że wejrzy On na jego pokutę i za znoszenie obelg odpłaci mu dobrem (2 Sm 16,5-14).
Pośród wszystkich bolesnych wydarzeń i prób wiary Dawid zachowywał spokój, zdając się na zbawczy plan Boga. Podejmował je jako okup za popełnione grzechy, oraz w celu odwrócenia zła, które go dotykało. Poprzez takie zachowanie Dawid pozostaje dla nas wzorem, by w trudnych sytuacjach życia, w których ujawnia się nasza niemoc i przegrana, zachować ufność w Bogu, nie tracić spokoju, godząc się nawet na upokorzenia i cierpienia. Dzięki Dawidowi łatwiej jest nam zrozumieć, że prawdziwa godność królewska, nie tylko nie wyklucza pokory, ale domaga się jej i jest od niej uzależniona.
4. Sercem całej historii Dawida jest obietnica, jaką dał mu Bóg, że utrwali tron jego królestwa na wieki (2 Sm 7,1-29). Jest ona odpowiedzią Boga na propozycję króla, który chciał Mu zbudować świątynię. Wówczas przez proroka Natana Bóg potwierdził swą miłość do niego i całego Izraela oraz uroczyście zapewnił króla, że dopiero przez jego potomka utrwali jego królestwo na wieki, a on zbuduje dom imieniu Bożemu. Na tak wielkie i niespodziewane obdarowanie Dawid odpowiada długą, przepiękną modlitwą, wysławiając w niej w duchu zawierzenia wielkość i miłosierdzie Boga. Modlitwę króla kończy prośba o potwierdzenie i błogosławieństwo.
W świetle objawienia Nowego Testamentu wiemy, że obietnica dana Dawidowi, która przez wieki żyła w najgłębszej świadomości Izraela, ostatecznie wypełniła się w Jezusie Chrystusie. W Nim przyszło i zamieszkało pośród ludzi wieczne królowanie Boga, który przez wiarę w Niego nieustannie wprowadza ich do swego Królestwa. Równocześnie nasza wiara w Chrystusa otrzymała eschatologiczną pewność zbawienia. Jeśli kochamy Chrystusa, to nie możemy zapominać o Dawidzie. Niech dalsza, osobista refleksja nad jego życiem, utrwali w nas przekonanie, że mimo naszych grzechów warto wierzyć i ufać Bogu, nie zrażając się różnymi próbami i cierpieniami, jakie przychodzi nam przeżywać.
Ks. Stanisław Haręzga/Niedziela przemyska 9/2013
****************
Dawid. Kariera większa niż American dream
***
Historia Dawida pokazuje, że Mesjasz przyjdzie i utożsami się z każdym z nas – mówi Maciej Wolski, Prezesa Fundacji 24/7 propagującej idee modlitwy nieustannej, ewangelizator, organizator cyklu konferencji pt. “Serce Dawida”. Dziś Kościół wspomina w liturgii wielkiego króla Izraela.
Jarosław Dudała: Organizuje Pan cykliczne konferencje dedykowane królowi Dawidowi. Skąd ta fascynacja biblijną postacią sprzed tysięcy lat?
Maciej Wolski: Rzeczywiście te konferencje mają tytuł: “Serce Dawida”. Ich inspiracja jest dwojaka. Z jednej strony, zwróciłem uwagę, że Dawid otrzymał bardzo jasną, prorocką obietnicę, że jego potomek będzie Mesjaszem. To z kolei skłoniło nas do tego, żeby bliżej przyjrzeć się tej postaci: co było w niej takiego, że tak spodobała się Bogu, że zdecydował, że właśnie z domu Dawida przyjdzie Mesjasz, Jezus. Ta historia pokazuje, że coś w Dawidzie musiało się Panu Bogu podobać.
No właśnie: co takiego?
Pan Bóg mówił o Dawidzie, że to jest “człowiek według Jego serca”. Bożego Serca!
Jak popatrzymy na życie Dawida, to z jednej strony jest to życie zwykłego chłopaka, który nie był specjalnie predystynowany do tego, żeby pełnić wielkie funkcje. Był po prostu pasterzem. Ostatnim z synów Jessego. Nie był nawet zaproszony na ucztę, na której miał być namaszczony kolejny król Izraela. Ta historia odbija historie właściwie każdego z nas. Pokazuje, że Mesjasz przyjdzie i utożsami się z każdym z nas. Dawid to jest człowiek wielu wzlotów, ale i wielu upadków. To, co było w nim stałe, to przylgnięcie do Pana Boga, zaufanie Mu we wszystkim.
Mnie w Dawidzie fascynuje to, że Bóg nazywa go człowiekiem według Jego serca, według innego tłumaczenia: “po Jego myśli”. A to przecież był cudzołożnik i – tak naprawdę – zabójca męża swej kochanki. To znaczy, że Pan Bóg wprawdzie brzydzi się grzechem, ale nieskazitelność moralna nie jest tym, na czym zależy Mu najbardziej.
Tak. Całe życie Dawida to pokazuje: mimo upadków, powracał do Pana Boga. Moralna doskonałość… Czy Panu Bogu na niej zależy? Oczywiście, to jest ważne, ale wyższym priorytetem dla Niego – znającego naszą słabą ludzką naturę – jest postawa serca, które – mimo swoich upadków – powraca do Pana Boga, odwraca się od swoich słabości i pragnie Bożej pomocy, żeby wyjść z pewnych kryzysów.
Porozmawiajmy jeszcze o samej konferencji “Serce Dawida”.
Ona odbywa się co roku, zawsze w październiku. Najbliższa jest planowana na 15-17 października br. w hali Expo w Warszawie. Nazywamy ją trzydniowym namiotem spotkania z Panem Bogiem. Bo to nie tylko wykłady świeckich księży i biskupów, ale zanurzona w czasie modlitwy i uwielbienia. Taka jest idea tego spotkania: stworzenie miejsce spotkania z Panem Bogiem, do którego mogą przyjść osoby wierzące i niewierzące. Sądząc po świadectwach z poprzednich edycji, to tym miejscem spotkania może być konferencja, modlitwa indywidualna, Eucharystia czy też modlitwa uwielbienia.
Formalnie organizatorem “Serca Dawida” jest Fundacja 24/7, którą założyliśmy w 2008 r. Jej główną misją jest inspirowanie ludzi do bliskiego spotkania z Bogiem poprzez tworzenie miejsc nieustającej modlitwy. Jest takie miejsce w Warszawie , choć modlitwa trwa tam nie 24, a 10 godzin w ciągu doby, od poniedziałku do piątku.
Maciej Wolski
Urodzony we Wrocławiu, absolwent Wyższej Szkoły Ekonomicznej. Ekonomista, biznesmen. Założyciel Fundacji 24/7 oraz założyciel miejsca modlitwy w Warszawie w 2008 roku. Organizator wielu eventów i konferencji; m.in. 24/7 Serca Dawida. Pełny pasji i ognia mówca, ewangelizator, prywatnie mąż i tata 3 córek. Obecnie mieszka w Warszawie. Pasjonat technologii, polityki. Oddany miłośnik Pisma Świętego, historii Kościoła i teologii, zainspirowany ruchami monastycznym, nauczaniem Kościoła i jego ruchów odnowy.
Gość Niedzielny
************************************************************************
poniedziałek – 28 grudnia 2020
Święto świętych Młodzianków
Święci Młodziankowie – dwuletnim, a nawet młodszym chłopaczkom zamordowanym w Betlejem i okolicy na rozkaz króla Heroda, św. Ireneusz, Augustyn i inni ojcowie Kościoła nadali tytuł męczenników. Kult ich datuje się od I wieku po narodzinach Chrystusa.
W Kościele Zachodnim Msza święta za świętych Młodzianków jest celebrowana tak jak Msze święte Adwentu i Wielkiego Postu: bez radosnych śpiewów; kolor liturgiczny czerwony.
Wydając okrutny rozkaz Herod chciał uśmiercić „nowo narodzonego króla żydowskiego” (Mt 2, 16). Czczeni jako „flores martyrum – pierwiosnki męczeństwa” nie złożyli życia za Chrystusa, ale niewątpliwie z Jego powodu. Zatriumfowali nad światem i zyskali koronę męczeństwa nie doświadczywszy zła tego świata, pokus ciała i podszeptów szatana.
Ewangelia na co dzień/Aleteia.pl
**********
Czy rzeź niewiniątek wydarzyła się naprawdę?
***
Rzeź niemowląt w Betlejem dokonana z powodu paranoicznych lęków starego króla Heroda, podczas gdy Józef ostrzeżony przez anioła uciekał jako uchodźca z Maryją i małym Jezuskiem do Egiptu, budzi nasz zrozumiały sprzeciw. Do ich rodziców żaden anioł nie przyszedł. One zginęły, a Jezus został uratowany…
Epizod opisany jedynie w Ewangelii Mateusza (Mt 2, 1-16), zwany rzezią niewiniątek, jest zgrzytem w świątecznym bożonarodzeniowym nastroju. Z jednej strony świętujemy urodziny Jezusa, a z drugiej strony 28 grudnia wspominamy Świętych Młodzianków.
Słowo „młodziankowie” kojarzy się nam raczej z nastolatkami, ale tu chodzi o dzieci, które nie skończyły jeszcze drugiego roku życia, a zginęły tylko dlatego, że miały pecha urodzić się tak jak Jezus w Betlejem i to w czasie zbliżonym do Jego narodzin (tak jak niejaki Brian z filmu Monty Pythona, urodzony po sąsiedzku – choć on akurat ocalał).
Rzeź niewiniątek – historia zmyślona przez św. Mateusza?
Według Mateusza rozkaz zabicia niemowląt z Betlejem wydał Herod Wielki, król żydowski, który wcześniej dowiedział się od Mędrców ze Wschodu, że narodził się tam oczekiwany przez naród Mesjasz. Kiedy zorientował się, że Mędrcy go zawiedli i nie dostarczyli konkretnych informacji, które pomogłyby zidentyfikować, o jakie dziecko chodzi, kazał zamordować w Betlejem wszystkie dzieci płci męskiej, poniżej drugiego roku życia.
Rzeź niemowląt w Betlejem dokonana z powodu paranoicznych lęków starego króla, podczas gdy Józef ostrzeżony przez anioła uciekał jako uchodźca z Maryją i małym Jezuskiem do Egiptu, budzi nasz zrozumiały sprzeciw. Do ich rodziców żaden anioł nie przyszedł. One zginęły, a Jezus został uratowany. Można powiedzieć– takie jest życie. Nie każdy jest Mesjaszem.
Oczywiście jest też możliwe, żecała ta historia została wymyślona przez Mateusza. Wielu współczesnych biblistów powie, że Ewangelista chciał jedynie nawiązać do opowieści z Księgi Wyjścia o zabijaniu żydowskich dzieci na rozkaz faraona i o ocaleniu Mojżesza.Podobnych historii o władcach zabijających dzieci z powodu jakiejś przepowiedni znajdziemy bardzo wiele.
Ilu chłopców zginęło w czasie rzezi niewiniątek?
Ojcowie Kościoła (św. Ireneusz, św. Cyprian, św. Augustyn i inni) twierdzili, że dzieci te wcale nie miały pecha i zgodnie uznaliofiary dekretu Heroda za świętych i męczenników, malcy ci przelali bowiem – według nich – krew za Jezusa, choć nie uczynili tego świadomie i nie było to ich wyborem. Możemy przeczytać wzniosłe słowa, że chłopcy z Betlejem „zyskali koronę męczeństwa, nie doświadczywszy zła tego świata, pokus ciała i podszeptów Szatana”. Innymi słowy, zostali sowicie wynagrodzeni w niebie…
Autorzy pobożnych traktatów i żywotów świętych starali się też nieraz zaszokować odbiorców i podbijali domniemaną liczbę dzieci zamordowanych w Betlejem.
Święty Hieronim pisał o „multa parvulorum milia”, czyli o wielu tysiącach. W liturgii bizantyjskiej wspomina się 14 tysięcy zamordowanych dzieci. Kalendarze syryjskie powiększają tę liczbę do 64 tysięcy, a żyjący w IX w. francuski mnich Usuard postanowił przebić wszystkich liczbą 144 tysięcy zamordowanych niemowląt, opierając się na symbolicznej liczbie wybranych podanej w Apokalipsie.
To trochę przypomina słynny skecz z Zenonem Laskowikiem i śp. Bohdanem Smoleniem w roli pani Pelagii, pracującej w fabryce bombek (także choinkowych). Kiedy redaktor spytał, ile ich robi dziennie, Pelagia odparła, że mniej więcej dwieście osiemdziesiąt trzy, ale dowiedziawszy się, że jest to wywiad dla telewidzów wieczornego dziennika, oznajmiła: „O, to bez kozery powiem pińćset! Dziesięć tysięcy! Pięćdziesiąt! Milion!”.
Ilu było mieszkańców Betlejem?
Jeśli założymy, że rzeź niewiniątek faktycznie miała miejsce, warto byłoby zachować choć trochę zdrowego rozsądku. Giuseppe Ricciotti oszacował liczbę wszystkich mieszkańców Betlejem w tamtych czasach na nie więcej niż 1000 osób. Biorąc pod uwagę to, że rocznie na 1000 osób rodzi się jakieś trzydzieścioro dzieci, a także uwzględniając poziom śmiertelności oraz fakt, że rozkaz Heroda dotyczył tylko dzieci płci męskiej, zgładzonych w Betlejem chłopców mogło być ok. 25-30, choć prawdopodobnie liczbę tę należałoby jeszcze bardziej obniżyć.
Są też naukowcy, którzy uważają, że populacja ówczesnego Betlejem wynosiła w owych czasach zaledwie około trzystu mieszkańców, a więc gdyby do takiej rzezi doszło, pochłonęłaby ona nie więcej niż 6-7 chłopców (do lat 2).
Zdaniem obrońców wiarygodności tej opowieści, wyjaśniałoby to, dlaczego Józef Flawiusz, historyk urodzony ok. 40 lat po śmierci Heroda, nic o tej zbrodni nie wspomina. Po pierwsze, mógł o niej zwyczajnie nie wiedzieć, a nawet jeśli usłyszał, że w zabitej dechami dziurze zginęło kilka, może kilkanaście niemowląt, mógł uznać to za epizod w istocie błahy i nie zasługujący nawet na wzmiankę w przypisie.
Betlejem w tym czasie było małą pasterską osadą pełną ubogich wieśniaków, w dodatku leżącą poza nurtem głównych wydarzeń politycznych w Palestynie. Te dzieci w ogóle się nie liczyły… Zresztą prawdopodobnie nawet rodzice zgładzonych nie wiedzieliby, kto odpowiada za ich śmierć. Ot, wpadli jacyś siepacze i zrobili swoje, nie uzasadniając raczej motywów swego działania. Prawdziwi killerzy nie wdają się bowiem w dyskusje i objaśnienia.
Król Herod – po trupach do celu
Niezależnie od tego, czy ta opowieść jest prawdziwa, czy też ma charakter pobożnego zmyślenia, trzeba przyznać, że rozkaz zabicia dzieci w Betlejem wydaje się być w pełni zgodny z profilem psychologicznym władcy, którego okrucieństwo wynikało (zwłaszcza pod koniec życia) z choroby umysłowej i psychozy strachu o utratę własnej władzy.
Dobrze zostało to uchwycone w piosence z musicalu „Metro”:
Namiestnik Herod ciągle drży w obawie,
że chociaż berło dzierży jego dłoń,
a rzymski cesarz patrzy nań łaskawie,
to w rączkach dzieci może kryć się broń.
Herod doszedł do tronu po trupach i utrzymywał się na nim tylko dzięki terrorowi i zręcznemu lawirowaniu między tymi, którzy rozdawali karty. Szukał dla siebie możnych protektorów i przez całe życie usuwał wszystkich, którzy mogli zagrozić jego pozycji. Bez skrupułów mordował nawet swoich najbliższych (między innymi skazał na śmierćżonę Mariamne, którą podobno kochał, oraz własnych synów – Aleksandra, Arystobulosa i Antypatra).
Paranoja, w jaką popadł w ostatnich latach panowania, była tak wielka, że kiedy umierał, rozkazał zgromadzić na stadionie w Jerychu najznamienitszych obywateli żydowskich i zgładzić ich zaraz po tym, jak wyda ostatnie tchnienie (chodziło o to, aby śmierć króla nie była w Izraelu dniem radości, ale smutku). Na szczęście po śmierci tyrana nikt już nie dbał o wypełnienie tego rozkazu.
Aby zachować odpowiednie proporcje, należy powiedzieć, że w sumie Herod był tak naprawdę mało znaczącym władcą małego kraiku na peryferiach ówczesnego świata. Mało kto wiedziałby dziś o jego istnieniu, poza historykami specjalizującymi się w tym okresie starożytności. Mimo to stał się znany na całym świecie (bardziej nawet znany niż większość cesarzy rzymskich) i ta zła sława trwa nadal, choć upłynęło już ponad 2 tys. lat od jego śmierci.
A wszystko dlatego, że Ewangelia Mateusza przypisała mu próbę dokonania zamachu na niemowlę, które było wcielonym Bogiem. Młodziankowie (czyli rówieśnicy Jezusa z Betlejem) są zaś od wieków przedmiotem naszej czci i świętymi patronami wszystkich zamordowanych dzieci, choć paradoksalnie być może nigdy nie istnieli.
Roman Zając /Aleteia.pl
***********************
Rzeź niewiniątek
Rzeź niewiniątek (fragm.), mal. Giotto/ PCh2.pl
Niedługo miała Najświętsza Panna czekać na spełnienie się słów Symeona, zapowiadających Jej, że to drogie Dzieciątko, które do piersi tuliła, położone będzie na znak, któremu będą się sprzeciwiać. Oto ledwo mędrcy ze Wschodu opuścili Betlejem i, ostrzeżeni we śnie przez Boga, omijając tym razem Jerozolimę i dwór Heroda, powrócili do swych krajów, nad Najświętszą Rodziną zawisło groźne niebezpieczeństwo, od którego dopiero ukazanie się św. Józefowi we śnie anioła, ją uratowało.
Już samo pojawienie się mędrców ze Wschodu w Jerozolimie w poszukiwaniu nowonarodzonego króla żydowskiego głęboko zaniepokoiło Heroda, i miał on nadzieję, że, gdy będą powracać, dowie się od nich dokładnie, gdzie Go ma szukać. Kiedy jednak ta nadzieja go zawiodła, tym bardziej wzrósł jego niepokój, i chcąc swe panowanie zabezpieczyć przed tym pretendentem, na razie jeszcze niegroźnym z powodu swego niemowlęctwa, zamyślił za wszelką cenę się Go pozbyć. Wiedząc od kapłanów tylko miejsce i mniej więcej czas Jego przyjścia na świat, postanowił on zgładzić wszystkich chłopców, którzy się w ostatnich dwóch latach w Betlejem i w przynależnej do niego okolicy urodzili, ufając, że w ten sposób i to Dziecię, które z tak daleka do siebie czcicieli ściągało, także nie ujdzie śmierci.
Ale Herod rachował bez Opatrzności Bożej, która rozciągnęła szczególną opiekę i nad samym Zbawicielem i nad Jego Najświętszą Matką wraz z jej oblubieńcem św. Józefem. Ten ostami jako głowa i opiekun Najświętszej Rodziny został ponownie nawiedzony we śnie przez anioła, który mu zapowiedział, jakie niebezpieczeństwo grozi Bożej Dziecinie ze strony Heroda i polecił Je ratować, udając się poza granice jego władzy, do Egiptu.
Gdy więc żołdactwo Heroda wpadło do Betlejem i jego okolic, aby zajrzawszy do każdej rodziny zgładzić całą młodzież męską do lat dwóch, tej jedynej rodziny, o którą Herodowi chodziło, już tam nie było. Powoli zmierzała ona ku południowi zwykłym utartym szlakiem, który utrzymywał komunikację między Judeą a Egiptem. Szedł nim kiedyś patriarcha Józef sprzedany przez braci, szli nim potem i ci sami jego bracia wraz z ojcem Jakubem szukać ratunku od głodu, który im groził śmiercią. Teraz szedł po nim i ten drugi Józef, prowadząc za uzdę osiołka, na którym spoczywała Maryja z Dzieciątkiem na ręku.
Łatwo sobie wyobrazić, jaki ból musiał przeniknąć serce tej najlepszej Matki na myśl o potwornej zbrodni Heroda, która się dokonywała w Betlejem i jego okolicy, o tych dzieciach niewinnie mordowanych przez zawiść Heroda i o tych matkach, w których oczach biedne te ofiary krew swą przelewały. Jakżeby pragnęła być tam wśród nich, aby je pocieszyć, odkryć przed nimi rąbek tajemnicy jej Syna i zapewnić, że ta pierwsza krew przelana za Jezusa przyniosła ich dzieciom zbawienie. Nie mogąc tego uczynić osobiście, starała się gorącą modlitwą do Boga wyjednać im pocieszenie, gotując jednocześnie i swoją duszę na podobne cierpienie, które miało kiedyś w dalekiej jeszcze przyszłości przeszyć Jej serce.
I tu więc posuwając się powoli na południe wzdłuż brzegu morskiego, do delty Nilu, spełniała Maryja cichą modlitwą swe pośrednictwo, przedstawiając miłosierdziu Bożemu zbolałe serca matek betlejemskich i wypraszając im ukojenie ich bólu.
Może jednak modlitwa Maryi rozciągała się i na same niewiniątka, które padły ofiarą nienawiści do Jej Syna, i patrząc na to Dzieciątko przytulone do Jej piersi błagała Pana ziemi i niebios, aby przez wzgląd na nie obrócił im tę śmierć na chwałę. Może przeto i zbawienie ofiar rzezi betlejemskiej nie odbyło się bez pośrednictwa Matki Najświętszej. Ma się rozumieć, że twierdzić na pewno nic tu nie możemy, ale wolno nam zawsze wyrażać nasze przypuszczenia, jeśli są na rozumnych przesłankach oparte. Otóż przesłankami naszymi są tutaj najpierw niepokalana czystość serca Maryi, dzięki której miało ono taką zdolność litowania się nad cierpieniem ludzkim, jakiego żadne inne serce nigdy nie doznało, następnie ciągłe zjednoczenie Jej duszy z Bogiem i szczególne światła i natchnienia, a wreszcie to współuczestnictwo w dziele odkupienia, do którego Bóg Ją powołał i które przy końcu Jej misji życiowej będzie dla nas coraz jaśniejsze. Wziąwszy to wszystko pod uwagę, wolno nam wyrazić przypuszczenie, że już w tym pierwszym krwawym dramacie, jaki się rozegrał w Betlejem około osoby Zbawiciela, łaski, które spłynęły na niewiniątka, przeszły przez ręce Maryi, że Bóg w swym dekrecie odwiecznym, mocą którego nadał moc odkupienia krwi niewinnie przelanej za Jezusa, wziął pod uwagę i serdeczny jęk serca Maryi, która w imieniu wszystkich matek betlejemskich błagała o miłosierdzie dla nieszczęsnych ofiar nikczemności Heroda.
Bóg iście po królewsku je wynagrodził: oto zaliczone zostały do grona dusz, które Zbawiciel zaraz po swej śmierci na krzyżu nawiedził w otchłani i które pierwsze wraz ze sprawiedliwymi Starego Testamentu wprowadził do chwały wiecznej. Dla Maryi niewątpliwie ten wyrok Boży został ukryty, ale w duszy Jej musiało powstać głębokie uspokojenie o los niewiniątek i to przyniosło Jej wielką pociechę wśród trudów dalekiej i uciążliwej podróży.
Może też w oczkach Dziecięcia, z którym tak często musiała wymieniać czułe spojrzenia, dojrzała jakiś przebłysk radości z dokonanego odkupienia niewiniątek, zwiastującego, że otwarta została już ta królewska droga, mająca przez cierpienie i krew prowadzić do zwycięstwa i chwały.
Jacek Woroniecki OP, Macierzyńskie Serce Maryi, IEN, Lublin 2009
************************************************************************
Niedziela, 27 grudnia 2020
Św. Jan – Apostoł i Ewangelista
Św. Łukasz w Dziejach Apostolskich umieszcza św. Jana zaraz po św. Piotrze. I takie chyba miejsce mu się należy. Nie tylko bowiem pierwszy poszedł za Chrystusem Panem, ale zostawił nam o Nim najdoskonalsze świadectwo w swojej Ewangelii. Nadto wzbogacił Biblię o swoje trzy Listy i Apokalipsę.
***
Chociaż nigdzie nie podaje św. Jan w Ewangelii swojego imienia wprost, to jednak przypomina nam je pośrednio, gdy podaje imiona innych Apostołów. Nadto szczegóły są podane w tak zdumiewających detalach, że mógł się w nich orientować tylko świadek naoczny tym bardziej, że wydarzenia w Ziemi Świętej zmieniały się z błyskawiczną wprost szybkością. Zresztą św. Jan sam pisze, że był świadkiem naocznym wydarzeń. Dlatego jest wiarygodny. Najpierwsi pisarze starożytnego chrześcijaństwa potwierdzają, że autorem Ewangelii czwartej jest św. Jan. Zna tę Ewangelię już św. Ignacy Męczennik i cytuje w swoich listach (+ ok. 117). Zna ją także św. Justyn (+ ok. 165). Autora jej wprost wymienia fragment Muratoriego (160-180). Ta sama zgodność panuje odnośnie Listów św. Jana i Apokalipsy, czyli Księgi Objawienia.
Listy św. Jana mogły być pisane z Efezu lub może raczej z wyspy Patmos, gdzie według tradycji chrześcijańskiej Domicjan kazał wywieźć św. Jana (81-96).
Odnośnie Apokalipsy panowało dotąd powszechne przekonanie, że wizje te dotyczą najbliższej przyszłości Kościoła. Zdaje się na to wskazywać sam św. Jan, kiedy pisze: „Objawienie Jezusa Chrystusa, które dał mu Bóg, aby ukazać swoim sługom, co musi stać się niebawem”. Być może Jan był przekonany, że czasy w których mu przyszło spędzić starość, są ostatecznymi. Dzisiaj jednak wśród biblistów panuje przekonanie, że Apostoł chciał wykazać Kościołowi Chrystusowemu, który był wtedy w ucisku krwawych prześladowań, że jest to jedynie odcinek wielkiej walki, jaką toczą moce piekielne z niebem, szatan z Bogiem. Walkę tę jednak zakończy Chrystus swoim przyjściem i swoim ostatecznym wielkim zwycięstwem.
Według podania cesarz Nerwa (96-98) miał uwolnić św. Jana z wygnania. Wtedy Apostoł wrócił do Efezu i tam zmarł zapewne na początku panowania Trajana (98-117). Pierwszą wzmiankę o grobie św. Jana w Efezie podaje nam Polikrates, biskup Efezu, już ok. 191 roku w liście do papieża św. Wiktora I (+ 199). Papież św. Celestyn I w swoim liście do ojców soboru zgromadzonych w Efezie (8 maja 431 roku) winszuje im, że mogą uczcić relikwie św. Jana. Św. Grzegorz z Tours (+ 594) wspomina o cudach, jakie działy się na grobie św. Jana Apostoła. Badania archeologiczne, przeprowadzone w roku 1936, potwierdziły istnienie wspomnianego grobu. Dzisiaj pozostały tylko gruzy po wielkiej metropolii i mała wioska turecka. Panowanie tureckie zniszczyło wszystko.
Najczęściej ikonografia przedstawia św. Jana Apostoła jako Ewangelistę z symbolem orła. Symbol ten nawiązuje do tajemniczej wizji „Syna Człowieczego”, jaką miał prorok Ezechiel, o której pisze również św. Jan Apostoł. Już Ojcowie Kościoła odnoszą symbole wspomnianych tam postaci do Ewangelistów (np. św. Ireneusz + 202). Powszechnie przyjęła się aplikacja św. Heronima w oparciu o treść początkowych opisów Ewangelii. I tak postać człowieka przyjęto jako symbol św. Mateusza (genealogia Chrystusa), lew – Marka (Jan Chrzciciel na pustyni), wół – św. Łukasz (kapłańska ofiara Zachariasza) i orzeł, jako symbol św. Jana Apostoła, gdyż Ewangelię swoją rozpoczyna od Słowa, które zeszło na ziemię, aby stać się Ciałem i zamieszkać wśród nas. Teologiczną głębią wzniósł się św. Jan ponad wszystkich Ewangelistów. Św. Jan również bywa przedstawiony z kielichem i wężem. Według podania bowiem, zanim cesarz Domicjan skazał Apostoła na wygnanie, zamierzał go przedtem otruć, ale kielich pękł i wino się rozlało w chwili, gdy Apostoł nad nim uczynił znak krzyża świętego. Według innej wersji pewien pogański kapłan w ten sposób chciał się pozbyć ostatniego Apostoła. Na tę pamiątkę w wielu kościołach w tym dniu podaje się do picia wiernym poświęcone wino w kielichu. Zapewne jednak jest to legenda podobnie jak ta, że miał być smażony w kotle w gotowanej oliwie i wyjść z niego młodszym (było kiedyś święto Św. Jana w Oleju).
Najwspanialsza świątynia, jaką ma św. Jan Apostoł na świecie to bazylika w Rzymie na Lateranie pod wezwaniem Św. Jana Chrzciciela i Św. Jana Apostoła. Nadto w Rzymie ma św. Jan Ewangelista świątynię Ante Porta Latinam, gdzie miano męczyć św. Jana we wrzącym oleju; S. Giovanni dei Fiorentini i inne. Najstarszy wizerunek św. Jana znajduje się w pięknie wykonanej barwnej mozaice w Rawennie w kościele Św. Witalisa (w. VI). Tam też widzimy symbol Ewangelisty, orła. Na wyspie Patmos w XI wieku został założony klasztor pod wezwaniem św. Jana Apostoła. Tam pokazują dotąd grotę, gdzie św. Jan miał mieszkać.
Najdawniejszy z apokryfów dotyczący św. Jana Apostoła Dzieje Jana, pochodzi z wieku II. Tam właśnie znajdujemy szczegół o chęci otrucia Apostoła. Inny apokryf głosi, że wrzucony do morza św. Jan szczęśliwie i cało wyszedł z niego.
Szczególniejsze nabożeństwo do św. Jana miały m.in. św. Gertruda i św. Małgorzata Alacoque. Właśnie w dniu jego święta miały one swoje objawienia dotyczące kultu Najśw. Serca Pana Jezusa.
Do roku 1969 św. Jan Apostoł miał dwa swoje święta: 6 maja Św. Jana w Oleju i śmierci św. Jana (27 grudnia). Legendę, jakoby św. Jan miał być palony – gotowany we wrzącym oleju, podaje Tertulian (+ 220). Skąd ją wziął? Nie podaje.
wiara.pl
****
ŚW. JANA, APOSTOŁA i EWANGELISTY
***
W oparciu o pisma, które pozostawił, możemy nazwać go „apostołem miłości”. Miłość jest tym słowem, które po słowie Bóg najczęściej występuje w listach tego Apostoła. Jako wierny świadek życia Jezusa, stwierdza: „Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam. Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim” (1 J 4,16).
W Dziejach Apostolskich św. Łukasz wymienia go zaraz po św. Piotrze Apostole (Dz 1,13). Jako najwierniejszy z Apostołów wytrwał pod krzyżem Chrystusa i zostawił nam o Jezusie najpiękniejsze świadectwo w czwartej Ewangelii, Listach i Apokalipsie. W gronie Apostołów zajmował miejsce uprzywilejowane.
Był synem Zebedeusza i Salome, młodszym bratem Jakuba Większego Apostoła. Pochodził najprawdopodobniej z Betsaidy w Galilei. Był rybakiem i wraz z bratem został powołany przez Chrystusa, gdy pracowali przy połowie ryb wraz z ojcem. Przedtem był uczniem św. Jana Chrzciciela. Wraz z Piotrem i Jakubem należał do trzech najbardziej wybranych i uprzywilejowanych uczniów. Stąd był świadkiem wskrzeszenia córki Jaira, przemienienia na Górze Tabor i konania w Ogrójcu. Był „uczniem, którego miłował Jezus”, w czasie Ostatniej Wieczerzy spoczywał na piersi Zbawiciela, w czasie męki i śmierci stał pod krzyżem i otrzymał z krzyża polecenie pieczy nad Matką Jezusa. Po zmartwychwstaniu św. Jan był pierwszy z Apostołów przy pustym grobie Jezusa.
Wypełniając testament Jezusa i opiekując się Maryją, Św. Jan pozostawał przez wiele lat w Jerozolimie, aż do zaśnięcia Najświętszej Panny Maryi. W czasie tzw. pierwszego soboru apostolskiego (r. 50) był obecny w Jerozolimie. Od roku 69 apostołował wśród gmin chrześcijańskich w Azji, a po śmierci Tymoteusza objął posługę biskupią w Kościele Efeskim. Podczas prześladowania za cesarza Domicjana został wysiedlony na wyspę Patmos, gdzie napisał księgę kanoniczną, Apokalipsę. Kiedy na tron cesarski wstąpił Nerwa, Św. Jan powrócił do Efezu. Napisał czwartą Ewangelię, której według wizji Ezechiela proroka, symbolem jest orzeł. Pozostawił również trzy listy kanoniczne, w których występuje przeciw błędom gnostyckim i stwierdza, że Bóg w Jezusie objawił swoją miłość do nas, a znakiem miłości Bożej jest miłość bliźniego.
Św. Jan jako jedyny z Apostołów zmarł śmiercią naturalną około roku 98. Według tradycji, w czasie prześladowań podano św. Janowi kielich z zatrutym winem, które on pobłogosławił i nie wyrządziło mu żadnej szkody. W ikonografii przedstawiany jest nieraz św. Jan z kielichem w ręku, z którego wychodzi wąż, symbol trucizny. Na tę pamiątkę w kościołach błogosławi się wino i podaje wiernym do picia, aby nic zatrutego im nie szkodziło.
Tradycja mówi, że nieżyczliwi ludzie przygotowali Św. Janowi kubek zatrutego wina. Apostoł pobłogosławił wino i w ten sposób uwolnił je od trucizny. Na tę pamiątkę błogosławimy dzisiaj wino i prosimy Boga, aby nas uwolnił od wszelkiej trucizny nienawiści i podtrzymywał wśród nas wzajemną miłość, do której św. Jan Apostoł na wzór samego Jezusa tak gorąco zachęcał swoich uczniów.
MODLITWA BŁOGOSŁAWIEŃSTWA
Po chwili modlitwy w milczeniu celebrans rozkłada ręce i wypowiada modlitwę błogosławieństwa:
P. Błogosławiony jesteś, Panie, Boże wszechświata, bo dzięki Twojej hojności otrzymaliśmy wino, które jest owocem winnego krzewu i pracy rąk ludzkich. Twój Syn Jednorodzony, nasz Pan, Jezus Chrystus, ustanawiając Eucharystię, obrał wino jako znak Nowego Przymierza we Krwi swojej.
Pobłogosław + to wino i zachowaj od niebezpieczeństwa choroby tych, którzy będą je kosztować. Za wstawiennictwem świętego Jana, ucznia, którego Jezus miłował, umacniaj wśród nas wzajemną zgodę i bratnią miłość. Przez Chrystusa, Pana naszego.
W. Amen.
************************************************************************
sobota, 26 grudnia 2020
Święty Szczepan, diakon
pierwszy męczennik
****
Greckie imię Stephanos znaczy tyle, co “wieniec” i jest tłumaczone na język polski jako Stefan lub Szczepan. Nie wiemy, ani kiedy, ani gdzie św. Szczepan się urodził. Jego greckie imię wskazywałoby na to, że był nawróconym hellenistą – Żydem z diaspory, zhellenizowanym, czyli posługującym się na co dzień językiem greckim. Nie są nam znane szczegóły jego wcześniejszego życia. Jego dzieje rozpoczynają się od czasu wybrania go na diakona Kościoła. Apostołowie w odpowiedzi na propozycję św. Piotra wybrali siedmiu diakonów dla posługi ubogim, aby w ten sposób odciążyć uczniów Chrystusa oraz dać im więcej czasu na głoszenie Ewangelii. W gronie tych siedmiu znalazł się Szczepan. Nie ograniczył się on jednak wyłącznie do posługi ubogim. Według Dziejów Apostolskich, “pełen łaski i mocy Ducha Świętego” głosił Ewangelię z mądrością, której nikt nie mógł się przeciwstawić.
Został oskarżony przez Sanhedryn, że występuje przeciw Prawu i Świątyni. W mowie obrończej Szczepan ukazał dzieje Izraela z perspektywy chrześcijańskiej, konkludując, że naród ten stale lekceważył wolę Boga (Dz 6, 8 – 7, 53). Publicznie wyznał Chrystusa, za co został ukamienowany (Dz 7, 54-60). Jest określany mianem Protomartyr – pierwszy męczennik.
Oskarżycielami Szczepana przed Sanhedrynem żydowskim byli inni zhelenizowani Żydzi, z wymienionych w tekście Dziejów Apostolskich synagog. Wynika stąd, że Szczepan zaczął od nawracania swoich rodaków, do których mógł przemawiać w ich własnym języku, czyli po grecku. Zadziwia znajomością dziejów narodu żydowskiego i wskazuje, że powołaniem narodu wybranego było przygotowanie świata na przyjście Zbawiciela. Żydzi nie tylko sprzeniewierzyli się temu wielkiemu posłannictwu, ale nawet zamordowali Chrystusa. Stąd oburzenie, jakie wyrywa się z ust Szczepana.
Był to rok 36, a więc od śmierci Chrystusa Pana upłynęły zaledwie 3 lata. Prozelici musieli praktykować i wypełniać, podobnie jak Apostołowie i uczniowie Chrystusa, także prawo judaizmu z przyjęciem obrzezania, pogłębione jedynie o nakazy Ewangelii. Dopiero sobór w Jerozolimie w roku 49/50 zdecydował, że poganie nawróceni na chrześcijaństwo nie są zobowiązani do zachowania prawa mojżeszowego. Same niemal imiona greckie wskazują, jak wielkie były wpływy helleńskie w czasach apostolskich w narodzie żydowskim. Nadto wynika z tekstu, że pieczę nad ubogimi zlecono głównie nawróconym hellenistom, aby nie mieli żalu, że są krzywdzeni przez wiernych pochodzenia żydowskiego.
Autor Dziejów Apostolskich podkreśla, że przy śmierci Szczepana był obecny Szaweł, późniejszy Apostoł Narodów, którego św. Łukasz stanie się potem uczniem. Pilnował szat oprawców. Był oficjalnym świadkiem kamienowania – reprezentował Sanhedryn.
Bibliści zastanawiają się, jak mogło dojść do jawnego samosądu oraz morderstwa, skoro każdy wyrok śmierci był uzależniony od podpisu rzymskiego namiestnika, jak to widzimy przy śmierci Pana Jezusa. Właśnie wtedy, w 36 roku Piłat został odwołany ze swojego stanowiska, a nowy namiestnik jeszcze nie przybył. Żydzi wykorzystali ten moment, by dokonać samosądu na Szczepanie, co więcej, rozpoczęli na szeroką skalę akcję niszczenia chrześcijaństwa: “Wybuchło wówczas wielkie prześladowanie w Kościele jerozolimskim” (Dz 8, 1).
Kult Szczepana rozwinął się natychmiast. Jednakże na skutek zawieruch, jakie nawiedzały Ziemię Świętą, w tym także Jerozolimę, zapomniano o jego grobie. Odkryto go dopiero w 415 roku. Skoro udało się go rozpoznać, to znaczy, że św. Szczepan musiał mieć grób wyróżniający się i z odpowiednim napisem. O znalezieniu tego grobu pisze kapłan Lucjan. Miał mu się zjawić pewnej nocy Gamaliel, nauczyciel św. Pawła, i wskazać grób swój i św. Szczepana w pobliżu Jerozolimy (Kfar Gamla, czyli Beit Jamal). Chrześcijanie, uciekając przed oblężeniem Jerozolimy i w obawie przed jej zburzeniem przez cesarza Hadriana, zabrali ze sobą śmiertelne szczątki tych dwóch czcigodnych mężów i we wspomnianej wiosce je pochowali. Gamaliel bowiem miał zakończyć życie jako chrześcijanin. Na miejscu odnalezienia ciał biskup Jerozolimy, Jan, wystawił murowaną bazylikę; drugą zbudował w miejscu, gdzie według podania Szczepan miał być ukamienowany. Bazylikę tę upiększyli św. Cyryl Jerozolimski (439) i cesarzowa św. Eudoksja (460).
Imię Szczepana włączono do Kanonu rzymskiego. Jest patronem diecezji wiedeńskiej; kamieniarzy, kucharzy i tkaczy.
Z dniem św. Szczepana łączono w Polsce wiele zwyczajów. Podczas gdy pierwszy dzień Świąt spędzano w zaciszu domowym, wśród najbliższej rodziny, w drugi dzień obchodzono z życzeniami świątecznymi sąsiadów, dalszą rodzinę i znajomych. W czasie Mszy świętej rzucano w kościele zboże na pamiątkę kamienowania Świętego. Wieczór 26 grudnia nazywano “szczodrym”, gdyż służba dworska składała panom życzenia i otrzymywała poczęstunek, a nawet prezenty. Po przyjęciu smarowano miodem pułap i rzucano ziarno. Jeśli zboże przylgnęło, było to dobrą wróżbą pomyślnych zbiorów.
Zaskoczenie może budzić fakt, że Kościół w drugim dniu oktawy Świąt Bożego Narodzenia umieścił święto św. Szczepana. Być może stało się tak po to, byśmy zapatrzeni w żłóbek Chrystusa nie zapomnieli, że ofiara ze strony Boga dla człowieka pociąga konieczność także ofiary ze strony człowieka dla Boga, chociażby ona wymagała nawet krwi męczeństwa.
W ikonografii św. Szczepan występuje jako młody diakon w białej tunice lub w bogato tkanej dalmatyce. Jego atrybutami są: księga Ewangelii, kamienie na księdze lub w jego rękach, gałązka palmowa.
Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia.pl
************************************************************************
czwartek, 24 grudnia 2020
Święci prarodzice
***
Wieczorna Wigilia rozpoczynająca Boże Narodzenie nie jest jedynym powodem do świętowania w dniu 24 grudnia. Tego dnia wspominamy także Adama i Ewę – prarodziców wszystkich ludzi.
Adam jest pierwszym człowiekiem stworzonym przez Boga. Kobieta, później dowiadujemy się o jej imieniu Ewa, jest towarzyszką życia Adama – mężczyzny. Oboje pochodzą od Boga, są zatem równi godnością, przewyższającą inne istoty żywe. Wedle biblijnego opisu pierwsi rodzice byli obdarzeni darem nieśmiertelności i szczególnej bliskości z Bogiem. Jednak w wyniku nieposłuszeństwa stan pierwotnej harmonii został zburzony. Adam i Ewa zaczęli podlegać cierpieniu i innym niedoskonałościom ludzkiej natury, zniekształconej przez grzech. Mieli 3 synów: Kaina, Abla i Seta. Adam miał żyć 930 lat.
Kim byli Adam i Ewa i czy istnieli naprawdę? Pierwsze rozdziały księgi Rodzaju, a zarazem całego Pisma Świętego, przedstawiają prawdy dotyczące stworzenia świata i człowieka przez Boga. Pismo Święte nie jest traktatem przyrodniczym, lecz księgą religijną, przekazującą prawdę potrzebną do poznania Boga i osiągnięcia zbawienia. Biblijny opis nie zajmuje się prawdami przyrodniczymi o kolejności powstania różnych form materii oraz istot żywych, nie jest też zapisem kronikarskim. W tekście księgi Rodzaju odnajdziemy dwa opisy stworzenia. Nie jest to sprzeczność czy pomyłka redakcyjna. Oba w swej różnorodnej formie literackiej przekazują komplementarne prawdy o Bożym dziele.
Pochodzenie słowa “Adam” z hebrajskiego sugeruje pewien związek z ziemią. W innych językach starożytnych Bliskiego Wschodu wyraża ojca czy narodzenie. Najpopularniejsze znaczenie tego słowa wskazuje na pierwszego człowieka, stworzonego przez Boga. Jednak “adamah” ma także znaczenie zbiorowe – oznacza rodzaj ludzki. Dlatego też można interpretować biblijny opis jako przedstawienie najważniejszych prawd o wszystkich ludziach, których “pierwowzorem” indywidualnym lub grupowym jest Adam.
W związku z powstaniem hipotezy ewolucji niesłusznie zaczęto podważać opisy Księgi Rodzaju. Jednocześnie podejmowana jest uproszczona obrona dosłownej, literalnej interpretacji tych rozdziałów Biblii. Obecnie teologowie określają opis stworzenia jako mit o początkach. Nie oznacza to jednak zrównania przekazu natchnionego z bajką. Mit w tym przypadku jest rozumiany jako sposób przekazu objawionej prawdy za pomocą języka symbolicznego i alegorycznego. Hipoteza naturalnej ewolucji nie musi być interpretowana jako sprzeczna ze szczególną Bożą interwencją w dzieje stworzonego świata.
Szóstego dnia, jako ukoronowanie dzieła stworzenia, Bóg powołał do istnienia człowieka: mężczyznę i kobietę. Obdarzył ich płodnością i powierzył im opiekę nad pozostałymi stworzeniami. Człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga, obdarzony darem życia (podobnie jak inne żywe organizmy) i dodatkowym tchnieniem Bożym (często określanym jako dusza). Godność człowieka płynie też z tego, że Stwórca ulepił go (z gliny, mułu czy ziemi) własnymi rękoma. Ciało ludzkie utworzone z materii jest świętym dziełem Bożym.
W swej godności Adam i Ewa są sobie równi. Małżeństwo kobiety i mężczyzny jest zgodne z Bożym planem i obdarzone błogosławieństwem Stwórcy. Można je nazwać pierwszym, “naturalnym” sakramentem.
Imię Ewa najprawdopodobniej jest związane z życiem. Biblijna Ewa jest matką rodzaju ludzkiego. Upadek pierwszych rodziców – grzech, spowodował jednak konieczność odnowienia ludzkości. Powiązanie dnia 24 grudnia z pierwszymi rodzicami wskazuje równocześnie na odnowienie dzieła stworzenia, które dokonało się przez Wcielenie Syna Bożego. Maryja, Boża Rodzicielka, jest nazywana Nową Ewą, świętą i doskonałą. Jezus Chrystus jest Nowym Adamem, z którego odradza się skażona grzechem natura ludzka, obdarowana przez Niego zbawieniem.
Różnice w opisie stworzenia mężczyzny i kobiety są źródłem licznych poważnych i humorystycznych komentarzy. Talmud, żydowski komentarz do Biblii, wyjaśnia rolę biblijnego żebra m.in. w ten sposób. Kobieta nie została utworzona ze nogi mężczyzny, aby mu nie służyła. Nie została stworzona z jego głowy, aby nim nie rządziła. Została utworzona z jego żebra, aby była bliska jego sercu.
Niektórzy tłumaczą, że mężczyzna utworzony z mułu był skazany na przemijanie i powrót do ziemi. Dzięki kobiecie ludzkość może przekazywać dar życia kolejnym pokoleniom. Pięknie w staropolskiej formie grę hebrajskich słów “isz” – mężczyzna, “iszszah” – wzięta, utworzona z mężczyzny, oddał ks. Jakub Wujek, pisząc o: mężu i mężynie.
Czy Adam i Ewa zostali potępieni i słusznie mogą być oskarżani o sprowadzenie grzechu na całą ludzkość? Pismo Święte odbiega od oskarżeń pierwszych rodziców. Należy im się szacunek. Rodowód Jezusa wedle św. Łukasza rozpoczyna się od “Adama, syna Bożego” (3, 38). Św. Paweł pisze co prawda, że przez Adama wszyscy zgrzeszyli, ale jednocześnie ukazuje, że przez Nowego Adama, Chrystusa, wszyscy dostępują usprawiedliwienia.
W liturgii Wielkiej Soboty jedno z czytań opisuje wejście Chrystusa do Otchłani, w której ogłasza zbawienie czekającemu nań Adamowi. Adam i Ewa uczą, że w każdym z ludzi, stworzonych na obraz i podobieństwo Boga, a więc dobrych w głębi swej natury, tkwi także jakaś niepojęta skłonność do zła. Każdy dotknięty jest słabością i może ulegać namowom do grzechu.
Wschodnie ikony, przedstawiające zstąpienie Zbawiciela do Otchłani, ukazują jak Chrystus wyprowadza stamtąd pierwszych rodziców. Przy bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie istnieje kaplica poświęcona św. Adamowi. W liturgii wschodniej słyszymy modlitwę: “Oddajemy chwałę najpierw Adamowi, który zaszczycony ręką Boga Stworzyciela i ustanowiony naszym pierwszym ojcem zażywa błogosławionego pokoju ze wszystkimi wybranymi w przybytkach niebieskich”.
Według tradycji żydowskiej, grób Adama miał się znajdować na Kalwarii, Legenda starochrześcijańska głosi, że Krew Pana Jezusa na krzyżu spływała na czaszkę Adama. Dlatego dość często malowano u stóp krzyża czaszkę. Później widziano w tym symbol tajemnicy Odkupienia: Krew Chrystusa zmyła przede wszystkim grzech pierworodny, a z nim i nasze grzechy. Ufamy, że dzięki Chrystusowi dramat, który rozegrał się u początku czasów ma szczęśliwe wypełnienie.
Nikt z pisarzy kościelnych nie odważył się umieścić rodziców rodzaju ludzkiego wśród potępionych. Co prawda w Martyrologium Rzymskim brak wzmianki o Adamie i Ewie. Jednak w przygotowywanej nowej wersji przewidziano dla nich miejsce, a niektóre katalogi od dawna umieszczają ich wśród świętych.
wiara.pl/kai
*************************
Adam i Ewa
Księga Rodzaju zawiera dwa opisy stworzenia człowieka pochodzące z różnych tradycji. Zestawione one zostały obok siebie przez ostatniego redaktora tej Księgi.
Bóg stworzył człowieka z miłości, bo chciał go kochać. Ale Księga Rodzaju mówi, że tak został stworzony tylko mężczyzna. Kobieta została stworzona „dla Adama”, żeby nie czuł się samotny. Czy Ewa jest tylko dodatkiem do mężczyzny? – zapytuje czytelnik ‘Gościa Niedzielnego’.
Otóż Księga Rodzaju zawiera dwa opisy stworzenia człowieka pochodzące z różnych tradycji. Zestawione one zostały obok siebie przez ostatniego redaktora tej księgi. Trzeba je czytać równolegle, ponieważ uzupełniają się nawzajem. Każdy z nich zwraca uwagę na inny aspekt tajemnicy stworzenia. W opisie pierwszym czytamy: „Stworzył Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę” (Rdz 1,27). Jednym tchem wymienieni tutaj są i mężczyzna, i kobieta. Obydwoje stworzeni na obraz Boży, czyli – jak można wnioskować – tak samo kochani przez Boga, tak samo chciani przez Niego, obdarzeni równą godnością człowieczeństwa.
Opis drugi (Rdz 2,4–25) opowiadający o stworzeniu Ewy z żebra Adama jest tak naprawdę próbą wyjaśnienia, skąd się wzięło małżeństwo. To nie jest przecież opis „jak było”, ale jest to mowa symboliczna. Proszę zwrócić uwagę na puentę tego fragmentu: „Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swoją żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem” (Rdz, 2,24). To, że Ewa powstała z żebra Adama oznacza, że jest tej samej co on natury, podkreśla ich jednakową godność i uzasadnia, dlaczego, mówiąc prosto, mają się ku sobie. Adam i Ewa są nazwani w oryginale isz oraz iszsza.
Mamy tu ten sam rdzeń (śladem tego jest w np. w języku angielskim: man i woman). To wymowny dowód na wzajemną równość. Tak więc proszę się nie obawiać: Bóg na pewno kocha kobiety tak samo mocno jak mężczyzn. A to, że kobieta ma być „pomocą” dla mężczyzny, czyli jego małżonką, to chyba nic poniżającego, no, chyba, że dla smutnych feministek.
Inny z czytelników “Gościa” dzieli się następującą wątpliwością: “Wobec ludzi zastosowano zasadę zbiorowej odpowiedzialności, mam na myśli „naznaczenie” ludzi grzechem pierworodnym. To przeczy regułom sprawiedliwości”.
Odpowiadam więc: prawda o grzechu pierworodnym ulega zbanalizowaniu, kiedy traktujemy ją tak: Adam zgrzeszył, Pan Bóg się pogniewał i wszystkich ukarał. Grzech pierworodny mówi o działaniu zła (grzechu), a nie o działaniu Boga. Zło ma to do siebie, że szkodzi innym. Skutki każdego grzechu nie ograniczają się osoby, która go popełniła. To nie Bóg naznaczył ludzi „grzechem pierworodnym”, ale to owoc grzechu człowieka.
To jest jakaś tajemnica solidarności w złu, misterium nieprawości. Patrząc na historię ludzkości, widać jak grzech jednego człowieka zatruwa życie innym, nieraz na zawsze. Zgadza się, to niesprawiedliwość, ale nie Boga, ale człowieka, który popełnia zło. Na szczęście grzech ostatecznie nie ma przyszłości i historia dzięki Chrystusowi to nie tylko historia grzechu, ale także historia zbawienia.
ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
******************************
Stworzenie Adama
***
Twórca renesansowy
Michał Anioł jest uważany za największego, obok Leonarda da Vinci, artystę w historii. Był architektem, rzeźbiarzem, rysownikiem i malarzem. We wszystkich tych dziedzinach stworzył wspaniałe arcydzieła. Pisał także wiersze.
Jego twórczość łączy cechy dojrzałego renesansu z zapowiedziami nowego stylu: baroku. Odchodził on bowiem od spokoju kompozycji swych poprzedników. Jego dzieła są pełne dynamiki i dramatyzmu.
Jego malarstwo uważa się za “rzeźbiarskie”. Artysta skupia się bowiem głównie na kompozycji, zagadnieniu formy w przestrzeni, nie przywiązując wagi do koloru i światłocienia. W jego obrazach dominuje bogactwo ekspresji i intensywność psychologiczna.
Był uczniem malarza Domenico Ghirlandaio i rzeźbiarza Bertolda di Giovanni. Jego działalność artystyczna jest związana z Bolonią (1494-1495), Florencją (1501-1505, 1517-1534), a przede wszystkim z Rzymem (1496-1501, 1505-1517, 1534-1564), gdzie twórczość artysty objęta została mecenatem papieskim.
Michał Anioł to polskie tłumaczenie imienia artysty: Michelangelo.
Rzeźbiarz z pędzlem
Najwspanialszym dziełem malarskim Michała Anioła są freski w watykańskiej Kaplicy Sykstyńskiej, wykonane w latach 1508-1512 na zamówienie papieża Juliusza II.
Artysta długo nie chciał się podjąć tego zadania, twierdząc, że nie jest malarzem, lecz architektem i rzeźbiarzem. Nigdy wcześniej nie malował fresków. Praca specjalistów, których sprowadził do pomocy, nie zadowalała go jednak. Odprawił więc wszystkich i pracował sam, stopniowo poznając tajniki tej trudnej techniki. Sam nawet mieszał farbę.
Pokrycie 800 metrów kwadratowych sklepienia zajęło mu cztery lata. Powstało jedno z najwybitniejszych dzieł w historii. Specjaliści uważają je za “syntezę wszystkich sztuk plastycznych”. Gładkie, spłaszczone sklepienie (tzw. zwierciadlane) Kaplicy artysta podzielił bogatym szkieletem malowanej “architektury” z ram i gzymsów, ożywionej “rzeźbiarskimi” (również malowanymi) figurami. W wyodrębnionych w ten sposób polach umieścił malowidła. Całość tworzy niezwykle spójną kompozycję.
Prehistoria Odkupienia
Tematem fresków jest zaczerpnięta z Księgi Rodzaju prehistoria Odkupienia ludzkości, od stworzenia świata, poprzez grzech pierworodny, aż po historię Noego. Cykl jest ideowym uzupełnieniem malowideł pokrywających ściany Kaplicy, przedstawiających historię Zbawienia, ukończonych wcześniej przez malarzy florenckich i umbryjskich.
Akt stworzenia
Stworzenie Adama jest najsławniejszym z fresków namalowanych przez Michała Anioła. Przedstawia chwilę, w której Bóg Ojciec daje życie pierwszemu człowiekowi.
Z lewej strony widzimy Adama, leżącego na ziemi. Jego bezwładnie uniesiona ręka niemal styka się z pełną energii ręką Boga, niesionego przez aniołów z prawej strony. Dar życia w tym właśnie momencie “spływa” na Adama. Ciało Adama unosi się, jakby przyciągane przez Stwórcę. Z postaci Boga emanuje siła, Adam łagodnie poddaje się Jego woli.
Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz…
Fresk jest także ilustracją zdania z Księgi Rodzaju: “Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz” (Rdz 1,27).
Postaci Boga i Adama są do siebie podobne. Aby podkreślić to wrażenie, artysta namalował obie sylwetki tak, że ułożone są niemal identycznie. Zapewnia to przy okazji symetrię całej kompozycji.
Dzieło Michała Anioła jest tak sugestywne, że gesty stykających się rąk Boga i człowieka stały się od tego czasu alegorią aktu stworzenia.
wiara.pl
************************************************************************
wtorek, 22 grudnia 2020
Święta Franciszka Ksawera Cabrini,
dziewica i zakonnica
Franciszka urodziła się jako ostatnia z trzynaściorga dzieci w dniu 15 lipca 1850 r. w Lombardii. Jej rodzicami byli Augustyn Cabrini i Stella Oldini. O religijności rodziny świadczy fakt, że wszyscy uczestniczyli codziennie we Mszy świętej, a pracę traktowali jako swojego rodzaju posłannictwo na ziemi. Wieczorami w domu czytano katolickie pisma. Kiedy Franciszka miała 20 lat, w jednym roku utraciła oboje rodziców. Po studiach nauczycielskich pracowała przez dwa lata w szkole. Próbowała poświęcić się na wyłączną służbę Bożą, ale z powodu słabego zdrowia nie przyjęto jej ani u sercanek, ani u kanonizjanek. Wstąpiła przeto do Sióstr Opatrzności (opatrznościanek), u których przebywała 6 lat (1874-1880). Zakon został założony do opieki nad sierotami. Po złożeniu ślubów została przez założyciela, biskupa Lodi, mianowana przełożoną zakonu. Miała wówczas 27 lat. Wtedy to obrała sobie imię Franciszki Ksawery, marzyła bowiem od dziecka, by zostać misjonarką. 14 listopada 1880 r. założyła z siedmioma towarzyszkami zgromadzenie Misjonarek Najświętszego Serca Jezusowego, którego celem była praca zarówno wśród wierzących, jak i niewierzących. Napisała również regułę dla nowej rodziny zakonnej. Za cel postawiła zakonowi pracę wśród wiernych i niewiernych dla zbawienia dusz nieśmiertelnych. W 1888 roku udała się do Rzymu, gdzie założyła dom zgromadzenia. Tu przy ołtarzu św. Franciszka Ksawerego złożyła ze swoimi towarzyszkami ślub pracy na Wschodzie. Potem zetknęła się z biskupem Placencji, Scalabrinim, a ten wskazał jej inne pole działania. Mówił o losie włoskich emigrantów za oceanem. Leon XIII zachęcił ją, by tam podjęła pracę ze swoimi siostrami. Papież zwolnił Franciszkę od ślubu pracy na Wschodzie. Siostry udały się więc do Stanów Zjednoczonych. Pracowały w oratoriach świątecznych, w więzieniach, w katechizacji, szkolnictwie parafialnym, posługiwały chorym. Za oceanem powstało wiele nowych domów, samo zaś zgromadzenie uzyskało w 1907 r. aprobatę Stolicy Apostolskiej. Franciszka przekazała mu duchowość ignacjańską, równocześnie wyryła jednak na nim rysy swej własnej osobowości, przenikniętej duchem wiary i gotowością misjonarską. Wkrótce powstały nowe domy w Chinach i Afryce. Franciszka Ksawera zmarła cicho, bez cierpień i agonii w Chicago 22 grudnia 1917 roku, w 67. roku życia. Zostawiła 66 placówek i 1300 sióstr. Za dyspensą papieża Piusa XI proces kanoniczny odbył się w trybie przyspieszonym, tak że już w roku 1938 tenże papież dokonał beatyfikacji Sługi Bożej, a w 8 lat potem papież Pius XII wyniósł ją uroczyście do chwały świętych. Franciszka jest patronką emigrantów. W ikonografii św. Franciszka Ksawera przedstawiana jest w stroju zakonnym, zgodnie z fotografią z 1914 r. Jej atrybutem jest Boże Serce. |
************************************************************************
poniedziałek, 21 grudnia 2020
Święty Piotr Kanizjusz,
prezbiter i doktor Kościoła
Piotr Kanizjusz urodził się 8 maja 1521 r. w Nijmegen (Holandia) jako syn Jakuba Kanijs, który pełnił w tym mieście urząd burmistrza. Młody Piotr już w dzieciństwie zdradzał oznaki swojego powołania, gdyż lubił służyć podczas nabożeństw liturgicznych i “odprawiać msze” – jak mawiał. Ojciec chciał skierować go na studia prawnicze, ale Piotr udał się do Kolonii na wydział teologii. Tutaj spędził 10 lat (1536-1546) z wyjątkiem jednego roku, kiedy to zatrzymał się na uniwersytecie w Lowanium (1539-1540). Już w czasie studiów nastawiał się Kanizy na apologetykę. Dlatego też ze szczególną pilnością studiował prawdy atakowane przez protestantów. W roku 1540 zdobył tytuł magistra nauk wyzwolonych. W 1543 r. wstąpił do jezuitów, których św. Ignacy Loyola założył zaledwie przed 9 laty, w 1534 r. Piotr szybko zaczął cieszyć się tak wielkim autorytetem, że nie będąc jeszcze kapłanem, trzykrotnie został wysłany do cesarza Karola V, wówczas władcy Hiszpanii, Niemiec i Niderlandów (Holandii i Belgii), aby ten usunął arcybiskupa Kolonii, elektora Hermana, jawnie sprzyjającego protestantyzmowi. W roku 1546 Piotr przyjął święcenia kapłańskie. Jako znakomity teolog został wezwany przez biskupa Augsburga, kardynała Ottona Truchsess, by mu towarzyszył na soborze w Trydencie w charakterze teologa-konsultora (1547). Na uniwersytecie w Bolonii uzyskał tytuł doktora teologii. Skierowano go do krajów germańskich, aby powstrzymał napór protestantyzmu. Przez 30 lat Piotr Kanizjusz niezmordowanie pracował, by zabliźnić rany, zadane Kościołowi przez kapłana-apostatę, Marcina Lutra. Brał czynny udział we wszelkich zjazdach i obradach dotyczących tej sprawy. Prowadził misje dyplomatyczne między cesarzem, panami niemieckimi a papieżem. Ułatwiał nuncjuszom papieskim oraz legatom ich zadania. W wykładach na uniwersytecie w Ingolstadcie wyjaśniał ze szczególną troską zaatakowane prawdy, wykazywał błędy nowej wiary. Był wszędzie, gdzie uważał, że jego obecność jest potrzebna dla Kościoła. Jego misji sprzyjało to, że cesarzem był wówczas Ferdynand I (1566-1569), wychowanek jezuitów, któremu sprawa katolicka leżała bardzo na sercu. W 1556 roku św. Ignacy mianował Piotra pierwszym prowincjałem nowo utworzonej prowincji niemieckiej, która liczyła wówczas zaledwie 3 domy: w Ingolstadcie, w Wiedniu i w Pradze. Pod rządami Kanizego w latach 1566-1569 powstało 5 kolejnych konwentów: w Monachium, w Innsbrucku, w Dillingen, w Trynau i w Hali (Tyrol). Nadto powstała w północnych Niemczech druga prowincja. W 1558 r. Piotr odbył krótką podróż do Polski (Kraków, Łowicz, Piotrków Trybunalski), towarzysząc nuncjuszowi Kamilowi Mentuati. Cieszył się przyjaźnią kardynała Hozjusza. Największą wszakże sławę Piotr Kanizy zyskał sobie pismami. Do najcenniejszych należą te, które wyszły z jego praktycznego, apologetycznego nauczania. Są to Katechizm Mały, Katechizm Średni i Katechizm Wielki, przeznaczone dla odbiorców o różnym stopniu przygotowania umysłowego. Katechizmy Piotra w ciągu 150 lat doczekały się ok. 400 wydań drukiem. Nie mniej wielkim wzięciem i popytem cieszyło się potężne dzieło św. Kanizego Summa nauki katolickiej, na którą złożyły się jego wykłady, dyskusje i kazania. Dzieło to stało się podstawą do wykładów teologii na katolickich uniwersytetach i do kazań. Ostatnie lata życia spędził Piotr Kanizy we Fryburgu Szwajcarskim (1580-1597). Zmarł tam 21 grudnia 1597 roku. Zaraz po jego śmierci Niemcy, Austria i Szwajcaria rozpoczęły starania o jego kanonizację. Jeszcze za jego życia ukazał się jego pierwszy żywot, napisany przez o. Jakuba Kellera. Aktu beatyfikacji dokonał dopiero w 1864 roku papież Pius IX, a do katalogu świętych i doktorów Kościoła wpisał go uroczyście papież Pius XI w 1925 roku. Relikwie św. Piotra Kanizego spoczywają w kościele jezuitów we Fryburgu szwajcarskim. Zachowały się szczęśliwie dwa portrety św. Piotra, wykonane jeszcze za jego życia. Jest nazywany “apostołem Niemiec”. Patronuje diecezji Brixen, czczą go także Innsbruck oraz szkolne organizacje katolickie w Niemczech. W ikonografii przedstawia się św. Piotra Kanizego w sutannie jezuity. Jego atrybutami są: katechizm, krucyfiks, młotek, pióro. |
************************************************************************
piątek, 18 grudnia 2020
Święci męczennicy
Paweł Mi, Piotr Doung-Lac i Piotr Truat
Pierwsi misjonarze, którzy przynieśli wiarę chrześcijańską do Wietnamu, przybyli tam w 1533 r. Ich działalność nie spotkała się z przychylnością władz, które wydalały obcokrajowców ze swojego terytorium. Przez kolejne trzy stulecia chrześcijanie byli prześladowani za swoją wiarę. Wielu z nich poniosło śmierć męczeńską, zwłaszcza podczas panowania cesarza Minh-Manga w latach 1820-1840. Zginęło wtedy od 100 do 300 tysięcy wierzących. Stu siedemnastu męczenników z lat 1745-1862 św. Jan Paweł II kanonizował w Rzymie 18 czerwca 1988 r. (ich beatyfikacje odbywały się w czterech terminach pomiędzy 1900 i 1951 rokiem). Wśród nich jest 96 Wietnamczyków, 11 Hiszpanów i dziesięciu Francuzów; było to ośmiu biskupów i pięćdziesięciu kapłanów; pozostali to ludzie świeccy. Prawie połowa kanonizowanych (50 osób) należała do Rodziny Dominikańskiej. Ponieważ zamieszkiwali oni teren apostolatu Tonkin Wschodni (położony na wschód od rzeki Czerwonej), który papież Innocenty XIII powierzył dominikanom z Filipin, nazywa się ich często męczennikami z Tonkinu. Wspominani dziś trzej bracia: Paweł Mi, Piotr Doung-Lac oraz Piotr Truat byli katechumenami. Gdy wybuchło prześladowanie chrześcijan w Wietnamie, aresztowano ich, wtrącono do więzienia i poddano torturom. Zamęczono ich przez uduszenie. Beatyfikowani zostali w 1900 r., a kanonizowani w 1988 r. |
************************************************************************
czwartek, 17 grudnia 2020
Wspomnienie św. Łazarza
Łazarz był bratem Marii i Marty. Mieszkali razem w Betanii, na wschodnim zboczu Góry Oliwnej. Chrystus darzył ich swoją przyjaźnią i bywał w ich domu. Kiedy Łazarz zmarł i został pochowany, Jezus przybył do Betanii i wskrzesił go (J 11, 1-44). Ewangelista Jan opisuje także inny pobyt Jezusa w domu Łazarza na dzień przed Jego wjazdem do Jerozolimy (J 12, 1-11). Według starej tradycji wschodniej Łazarz po Zesłaniu Ducha Świętego udał się na Cypr i był tam biskupem. Średniowieczna legenda opowiada o skazaniu świętego rodzeństwa z Betanii na wygnanie. Umieszczono ich na statku bez steru, który odepchnięto od brzegu. Po wielu miesiącach tułaczki przybyli oni do Marsylii. Łazarz miał być pierwszym biskupem tego miasta. W ikonografii ukazuje się św. Łazarza najczęściej w scenie wskrzeszenia oraz na uczcie w Betanii. |
W zwierciadle Chrystusowej łzy – św. Łazarz z Betanii
fragment fresku Giotta
Łazarz z Betanii to jedna z tych postaci Nowego Testamentu, o których informacje historyczne są równie skąpe, jak sprzeczne, ale kwintesencja ich życia opisana na kartach Ewangelii pozostaje dla chrześcijan wszystkich wieków wykładnią miłości Boga do człowieka, kopalnią ukrytych znaczeń. Wiemy o nim tyle, że mieszkał w Betanii (obecnie Al-Ajzarija na terenie Autonomii Palestyńskiej) u południowo-wschodniego zbacza Góry Oliwnej, wraz z dwiema siostrami – Martą i Marią Magdaleną (błędnie utożsamianą z jawnogrzesznicą o tym samym imieniu). Wiemy też, że ich dom był przyjaznym schronieniem dla Jezusa i że Zbawiciel tak umiłował swego przyjaciela Łazarza, że zapłakał nad jego martwym ciałem i cudownie powołał go z martwych na powrót do świata żywych.
Pisząc o szczególnym związku przyjaźni łączącym Łazarza z Chrystusem Panem, wypada zacząć od domu, tej ostoi i twierdzy katolickiego (i wszelkiego na ziemi) ładu i porządku. Pamiętajmy, iż Bóg-Człowiek znalazł się na tym świecie nie po to, by korzystać z jego pociech, lecz by cierpieć do ostatniej kropli Krwi za grzeszny rodzaj ludzki – dlatego już od urodzenia, od zimnej groty betlejemskiej, znosił odrzucenie. Podobnie było przez całe życie, dlatego w Ewangelii czytamy słowa o swoistej bezdomności Syna Bożego, które pięknie ubrał w rymy Julian Tuwim w wierszu Chrystus:
Ptaszkowie mają gniazdka i liszki mają schowy,
I tylko Syn Człowieczy nie ma gdzie skłonić głowy.
Dom Łazarza i jego sióstr był w dwójnasób błogosławiony. Po pierwsze dlatego, że Pan okazał mu upodobanie z powodu pobożności domowników, po drugie – i przede wszystkim – dlatego, że odnalazł w nim dla Siebie przyjazną przystań wśród bolesnych dróg świata. Chrystus szczególnie umiłował Łazarza, ponieważ wcielał on w sobie ideał prawdziwego sługi Bożego. Wedle Tradycji był on człowiekiem zamożnym (właścicielem winnic i innych dóbr w Ziemi Świętej), a mimo to zachowywał serce nakierowane na Boga, a zasoby ziemskie traktował jedynie jako oddany mu przez Opatrzność depozyt, mający służyć (a w każdym razie nie przeszkadzać) w osiągnięciu Nieba.
Właśnie oddanie i bezgraniczne zaufanie domu Łazarza wzbudziło w Panu Jezusie przyjaźń w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. One to wzbudziły Jego łzy, w których oglądamy postać przyjaciela Pańskiego – na widok których obecni żydzi rzekli: „Oto jak go miłował” (Jan XI, 36). W pewnym momencie doszła Go wieść o poważnej chorobie przyjaciela, lecz Zbawiciel nie spieszy się, by go uzdrowić lub choćby wesprzeć w ostatnich chwilach, wie bowiem, iż jego choroba „nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą” (Jan XI, 4). Jezus umyślnie pozwala umrzeć Łazarzowi – po pierwsze, aby doświadczyć ufności jego sióstr (rozmowa z Martą, w której pyta ją, czy wierzy, iż On jest prawdziwym Mesjaszem i źródłem zmartwychwstania), po drugie, by ukazać miecz obosieczny żydom – nawracając wiernych, ale błądzących, dla wiarołomnych zaś stając się znakiem sprzeciwu zapowiedzianym przez świętego starca Symeona. Ci pierwsi uwierzyli w Niego, drudzy natomiast zmówili się, aby zabić zarówno Jego, jak i Jego przyjaciela.
Motyw wskrzeszenia Łazarza łączy się w sposób pouczający z jedną z wersji jego dziejów po zmartwychwstaniu. Otóż uciekając przed gniewem żydów, przyjaciel Pański miał ujść na Cypr i założyć tam pierwszą chrześcijańską wspólnotę. Następnie po przybyciu św. Pawła miał być wyświęcony na biskupa i sprawować ten urząd do końca życia. Cała ta sytuacja przywodzi na myśl naukę Apostoła Narodów, iż prawdziwy uczeń Pański musi umrzeć dla świata, by móc narodzić się dla Chrystusa. Prawda ta w przypadku św. Łazarza nabiera znaczenia dosłownego.
Powyższa wersja wydarzeń przyjmowana jest w tradycji wschodniej, w zachodniej zaś utrzymuje się, że Łazarz po wskrzeszeniu z martwych udał się do Prowansji i tam zmarł śmiercią męczeńską (zdawałaby się to potwierdzać odnalezienie domniemanego sarkofagu Świętego w miejscowości Autun). Według podań wschodnich, bliższych geograficznie historii przyjaciela Pańskiego, został on pochowany w mieście-siedzibie swej diecezji – Kition (obecnie Larnaka), a nad grobem powstała świątynia pod jego wezwaniem (po Wielkiej Schizmie zwana cerkwią św. Łazarza i pozostająca do dziś w rękach schizmatyków). Kościół ów uległ zniszczeniu podczas najazdów arabskich, a grób Świętego został ponownie odkryty pod koniec IX wieku. Wtedy też cesarz Leon VI Filozof dokonał translacji relikwii do Konstantynopola, gdzie złożono je tymczasowo w świątyni Hagia Sophia, a następnie w specjalnie na ten cel zbudowanym klasztorze św. Łazarza. W XIII wieku krzyżowcy mieli przewieźć je do Marsylii, ale wówczas już zaciera się wszelki pewny ślad po nich.
Filip Obara/PCh24.pl
Po co komu śmierć Łazarza?
Dzisiejsza Ewangelia o wskrzeszeniu Łazarza jest prowokująca. Jezus, który kochał Marię, Martę i Łazarza dowiaduje się o chorobie Łazarza. „Panie, oto choruje ten, którego kochasz”. Choroba Łazarza musiała być bardzo poważna, skoro tak właśnie siostry przekazują Jezusowi tę wiadomość. Jest w tym sposobie przekazu pewna przyjazna manipulacja.
Maria i Marta od razu odwołują się do uczuć Jezusa, nie zostawiając mu przestrzeni do namysłu. Chcą sprowokować Jego działanie. Między wierszami jest jasny przekaz, „jeśli go naprawdę kochasz, zrób coś, nie pozwól by umarł”. Każdy z nas może się tu dobrze odnaleźć. Wiele razy w życiu byliśmy w sytuacjach trudnych, kiedy wysyłaliśmy do Boga podobny przekaz. „Chodzę do kościoła, modlę się. Jeśli mnie kochasz, zrób coś, pomóż!”. Wiele razy pewnie też odczuliśmy rozczarowanie i poczuliśmy się zawiedzeni, że Bóg na nasze prośby nie odpowiada.
Zdumiewająca jest reakcja Jezusa. Jezus się nie spieszy, nie panikuje, nie rozpacza, ale z właściwym sobie spokojem kontroluje sytuację. On jest Panem czasu, życia i śmierci, i On wie najlepiej, w jakim stylu dokonać cudu, by wzbudzić w sercach ludzi wiarę. „Choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej…”. W tym zdaniu Pan odsłania prawdziwie chrześcijański sens cierpienia i śmierci. Zarówno cierpienie jak i śmierć mają służyć dobru. Ignacy z Loyoli w Ćwiczeniach Duchownych, w Fundamencie powie, że człowiek jest stworzony przez Boga po to, by odpowiedzieć na miłość i zaproszenie do komunii z Nim. Wszystkie zaś rzeczy stworzone są po to, by człowiekowi pomóc w drodze do Boga. Człowiek zatem powinien korzystać z nich w takim stopniu, w jakim rzeczywiście pomagają mu w realizacji celu, dla którego został stworzony, i w takim stopniu się z nich wyzwalać, w jakim przeszkadzają mu w drodze do Boga. I dalej dodaje, że ta obojętność wobec wszystkiego, oprócz Boga samego powinna iść tak daleko, że nie ze swej strony nie powinniśmy pragnąć bardziej zaszczytów niż sławy, zdrowia niż choroby, życia długiego bardziej niż krótkiego. Zawsze natomiast powinniśmy wybierać to, co bardziej pomaga w realizacji celu, dla którego żyjemy.
Okazuje się, że nawet przyjaciele Jezusa nie są wolni od cierpienia i śmierci. Tak jak wszyscy ludzie, także ci, którzy są najbliżej Pana przechodzą przez trudne doświadczenia. Przyjaźń z Jezusem, tak jak każda przyjaźń zostaje poddana próbie. W Ewangelii Jezus nie tylko na tę próbę pozwala, ale wręcz ją prowokuje. Zachowanie Jezusa po otrzymaniu wiadomości od przyjaciół z Betanii jest zupełnie niezrozumiałe. Jak mówi ewangelista Jan, „Mimo jednak, że słyszał o jego chorobie, zatrzymał się przez dwa dni w miejscu pobytu”. Ewidentnie Pan czeka na śmierć Łazarza. Po dwóch dniach powie do uczniów wprost „Łazarz umarł, ale raduję się, że mnie tam nie było, ze względu na was, abyście uwierzyli”. Louis Boyer powiedział kiedyś, że Chrystus umarł za nas nie po to, aby nas uwolnić od śmierci, lecz raczej aby dać nam możność umrzeć skutecznie. Jezus chce uczynić śmierć Łazarza skuteczną.
Śmierć Łazarza jest poważną próbą dla przyjaźni. Maria i Marta wyrażają rozczarowanie, kiedy widzą Jezusa: „Panie, gdybyś tu był , mój brat by nie umarł”. W stanie cierpienia i smutku nie widzą dobra, jakie może płynąć ze śmierci brata. Kiedy dopadają nas trudne doświadczenia, wtedy zwykle cały świat wali nam się na głowę, w sercu rodzi się rozczarowanie, smutek i bunt przeciw Bogu. Jezus wie o naszych reakcjach, On je przewiduje i zakłada. To, co jest bardzo ważne w dzisiejszej Ewangelii, to postawa Jezusa wobec cierpienia człowieka. Nie wolno nam nie zauważyć, że Pan w to cierpienie wchodzi. Jezus zapłakał, dosłownie wybuchnął płaczem, widząc ból swoich przyjaciół. Razem z Marią i Martą przechodzi przez proces żałoby i bólu, niczego nie przyspiesza, niczego nie wymusza, cierpliwie i cicho towarzyszy im w procesie rodzenia się czegoś nowego. Cierpienie oczyszcza i otwiera na nowe życie, rodzi nowy sposób patrzenia na relację z Bogiem i drugim człowiekiem. „Jeśli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostaje tylko samo, a jeżeli obumrze przynosi plon obfity”. Śmierć Łazarza uruchomiła proces obumierania w sercu Marii i Marty. Umiera ich stary obraz Boga, który był logiczny i prosty: „Służę Bogu, więc nic mi nie grozi. Proszę go więc otrzymuję”. Jezus kwestionuje ten obraz, rozbija iluzję ciepłego gniazdka u Jego boku dla tych, którzy za nim idą. Zabiera fałszywe poczucie bezpieczeństwa, konfrontuje źle ulokowane nadzieje oraz pokazuje, że Jego działanie w życiu jednostek jest zawsze dla dobra wielu.
Nie ulega jednak wątpliwości, że największy cud, jaki Jezus czyni w Ewangelii, czyni dla swoich przyjaciół. W ten sposób manifestuje swoją miłość i troskę o tych, którzy w Nim pokładają ufność. Nie zostawia swoich przyjaciół i nigdy się od nich nie odwraca. Wskrzesza Łazarza z martwych, przywraca do życia kogoś, kto od czterech dni leżał w grobie. Czegoś podobnego jeszcze nikt nigdy nie widział. Po tym cudzie już nikt nie poprosi go o kolejny; nikt nie będzie żądał potwierdzenia Jego wiarygodności jako Syna Bożego. Jezus pokazuje jasno kim jest i pozostawia człowiekowi możliwość decyzji. Ewangelista Jan konkluduje ten fragment mówiąc, że wielu spośród Żydów, ujrzawszy to, czego dokonał Jezus, uwierzyło w Niego. Byli jednak i tacy, którzy nie uwierzyli, a nawet tacy, którzy zwrócili się otwarcie przeciw Jezusowi donosząc Sanhedrynowi o tym, co uczynił. Jak powie Pascal: „Jest dość światła dla tych, którzy z całej duszy pragną ujrzeć Boga, i dość ciemności dla tych, którzy mają przeciwne pragnienie” (Myśli).
Śmierć Łazarza była potrzebna. Jezus wykorzystał ją dla dobra uczniów, którzy uwierzyli w Niego. Wykorzystał ją także dla dobra przyjaźni – została ona oczyszczona i umocniona. Wreszcie wykorzystał ją także dla samego Łazarza. Odtąd towarzyszyła mu świadomość, że dzięki jego śmierci Jezus został poznany i wielu uwierzyło w Niego. Jego śmierć stała się okazją do poznania Pana, a tego przecież pragnęli najwięksi męczennicy w historii Kościoła. Śmierć Łazarza przyczyniła się także do umocnienia więzi pomiędzy ludźmi. Wielu przyszło, by pocieszyć Marię i Martę, by im towarzyszyć w bólu po stracie brata. Mamy tutaj obraz Kościoła, który ma być wspólnotą osób kierujących się współczuciem i serdeczną troską o cierpiących i potrzebujących. Wreszcie śmierć Łazarza ujawniła we łzach Jezusa oblicze Boga cierpiącego z człowiekiem. Bóg nie jest obojętny wobec cierpiących, On w ich cierpienie wchodzi, On z nimi i nad nimi płacze.
Śmierć Łazarza zachęca nas także do cierpliwości wobec Boga. „Czyż nie powiedziałem ci, że jeżeli uwierzysz, ujrzysz Chwałę Boga”. Boże drogi nie są drogami naszymi, a jego myśli nie są myślami naszymi. Trzeba, abyśmy Bogu pozostawili ostatnie zdanie, nie potępiając Go za Jego opieszałość i nie oceniając przedwcześnie. Im dłużej Bóg zwleka z odpowiedzią na nasze modlitwy, tym większe szykuje dla nas dobro. Im dłużej zwleka, tym większą ilość osób pragnie włączyć w to dobro. Zaufanie Bogu zwycięża śmierć i prowadzi do życia. Obyśmy mieli odwagę by zaufać!
www.xaverianum.pl/teksty/kazania/296
************************************************************************
środa, 16 grudnia 2020
Św. Adelajda Burgundzka, cesarzowa
(931 – 999)
Żywot Adelajdy Burgundzkiej, małżonki dwóch władców – księcia Lotara II Włoskiego i cesarza Ottona I Wielkiego – jest dowodem na to, iż posiane na dobrej glebie ziarno łaski Bożej może wydać plon stokrotny nawet wśród cierni burzliwego światowego życia na najwyższym szczeblu politycznym. Jej germańskie imię oznacza „dobrze urodzona”, co ma zapewne związek z rodową dumą jej rodziców – króla Burgundii Rudolfa II i księżniczki szwabskiej Berty. Urodziwa Adelajda została wydana za Lotara, syna Hugona Włoskiego, w ramach polityki dynastycznej – dla pojednania dwóch zwaśnionych rodów. Z małżeństwa tego urodziła się jedna córka, Emma.
Po kilku latach Lotar zmarł, zamordowany przez jednego z rywali do tronu włoskiego. Dla Adelajdy zaś rozpoczął się okres zwrotów życiowych i utrapień, które miały towarzyszyć jej już do końca życia. Margrabia Berengar z Ivrei, który uczynił Adelajdę wdową, miał jeszcze czelność prosić o jej rękę dla swego syna Adalberta, aby umocnić swą pozycję w Italii. Święta oczywiście odmówiła, a wtedy dumny władca uwięził ją i chciał zmusić do małżeństwa. Dzięki Bogu, udało jej się uciec.
Schroniła się we włoskiej Canossie, na zamku hrabiego Adalberta Atto. Berengar nie dawał jednak za wygraną. Przystąpił do oblężenia zamku. Adelajda zwróciła się wówczas do króla niemieckiego Ottona I (późniejszego odnowiciela Świętego Cesarstwa Rzymskiego), który wyruszył do Italii bronić honoru napastowanej niewiasty. Rozgromiony w orężnym starciu Berengar był zmuszony złożyć hołd Ottonowi, król Niemiec zaś poprosił piękną Adelajdę o rękę i wkrótce ich związek został pobłogosławiony przez Kościół.
Historia ta, jakby rodem z rycerskiego romansu, naprawdę miała miejsce, a Pan Bóg pobłogosławił królewskie stadło czworgiem potomków, z których dwóch dożyło lat sprawnych – Matylda, która została ksienią klasztoru w cesarskim Kwedlinburgu, oraz następca tronu Otto II. W roku 962 Adelajda towarzyszyła mężowi w podróży do Rzymu, gdzie z rąk namiestnika Chrystusa Jana XII oboje otrzymali korony cesarskie. Tak wysokie stanowisko nie stało się dla Świętej pobudką do pychy, o czym wspomina o. Prokop, autor Żywotów Świętych na wszystkie dni roku: „Zaszczycona najwyższą godnością, jaką ziemia dać może, pozostała skromną i pokorną”.
Wierna małżonka towarzyszyła cesarzowi i w innych wyprawach, lecz ich szczęśliwe pożycie przerwała przedwczesna śmierć Ottona w roku 973. Rok przed śmiercią cesarza na dwór przybyła bizantyńska księżniczka Teofano, którą Otto II pojął za żonę. Przywiozła ona do Niemiec nie tylko wschodni przepych, ale i system pojęć właściwych dla cywilizacji bizantyńskiej, propagowany przez grupę towarzyszących jej uczonych. Był to prawdziwy przełom w historii Niemiec, ponieważ rządy cesarzowej Teofano rozpoczęły nurt „bizantynizmu niemieckiego”, który odtąd ściera się z paradygmatem cywilizacji zachodniej, czyli łacińskiej.
Dumna księżniczka osiągnęła od razu duży wpływ na sprawy publiczne. Jednocześnie zapałała zawiścią wobec swej roztropnej i świątobliwej teściowej, przywiązanej do Kościoła i skromnego stylu życia. Rychło doprowadziła do wygnania Adelajdy z dworu. Święta uznała w tym wolę Bożą, porzuciła pałac swego syna, którego dotychczas wspomagała w rządach i odeszła z westchnieniem: „Boże, Ty znasz miłość moją, Ty mnie nie odepchniesz! Zesłałeś na mnie ten cios, abym z miłości dla dziecka nie zapomniała o Tobie!”.
W roku 983 zmarł nagłą śmiercią Otto II. Wezwano wtenczas Adelajdę z powrotem na dwór, jednakże nie zabawiła tam długo – ponownie wygnana przez Teofano. W czasie spędzonym z dala od pałacu, w którym odbierała niegdyś najwyższą na ziemi cześć, korzystała z dostępnych jej środków pomnożenia chwały Bożej i zbawienia bliźnich. Prowadziła działalność dobroczynną, budowała klasztory i popierała reformę Kościoła we współpracy ze słynnym opactwem Cluny.
Po śmierci cesarzowej Teofano w roku 991 po raz trzeci znalazła się na dworze i pełniła rządy regencyjne w imieniu nieletniego Ottona III. Po usamodzielnieniu wnuka usunęła się z życia politycznego i zamieszkała w ufundowanym przez siebie klasztorze w Seltz obok Kolonii. Poświęciła się modlitwie, kontemplacji i przygotowaniu do pobożnej śmierci. Nie pozostała jednak obojętna na dobro publiczne. Wspomogła między innymi swego bratanka Rudolfa III, wyruszając do rządzonej przezeń Bawarii podczas buntu feudałów.
Adelajda Burgundzka, pani Świętego Cesarstwa Rzymskiego i wdowa, została kanonizowana przez papieża bł. Urbana II w roku 1097. Z powodu bogatego życiowego doświadczenia i równie obfitego plonu ofiarowanych Bogu cierpień jest czczona przez wiernych w rozmaitym stanie – jako patronka cesarzowych, osób znieważanych, panien młodych, ojczymów i macoch, wygnańców i więźniów oraz wdów i powtórnych małżeństw.
Autor: Filip Obara/Żywoty Świętych na wszystkie dni roku
************************
Święta Adelajda, cesarzowa
pl.wikipedia.org
****
PATRONKA: osób znieważanych, panien młodych, rodziców z dużą liczbą dzieci, ojczymów i macoch, wygnańców, więźniów, wdów i powtórnych małżeństw.
ATRYBUTY: miniatura kościoła, insygnia władzy królewskiej.
IMIĘ: pochodzi z germańskiego i znaczy „o szlachetnym wyglądzie”. Urodziła się około 931 roku. Po krótkim małżeństwie z Lotarem II, królem Włoch, który zmarł otruty, była prześladowana przez nowego króla Berengariusza II. Schroniła się u Ottona I, króla Niemiec, który ożenił się z nią w 951 roku, i z którym w 962 roku została koronowana na cesarzową Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Rozważna w sprawach politycznych, była zarazem troskliwa w stosunku do ubogich i potrzebujących. Po śmierci Ottona udała się do założonego przez siebie klasztoru w Seltz, gdzie zmarła w 999 roku.
Modlitwa
Miłościwy Jezu, udziel nam tej łaski, abyśmy z miłości ku Tobie godnie umieli nosić krzyż utrapień naszych. Odejmij od nas wszelką niecierpliwość i małoduszność, natchnij nas męstwem i siłą pójścia tymi drogami, którymi i Ty chodziłeś. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
Adela była córką Rudolfa II, króla Burgundii. Wyrósłszy na dziewicę jaśniejącą nie tylko niepospolitymi wdziękami, ale i anielską niewinnością, wyszła za Lotariusza, króla Włoch. Niedługo potem Berengariusz, margrabia Ivrei, pozbawił jej męża życia, po czym zagarnął koronę włoską i zażądał od młodej wdowy ręki dla swego syna. Adela odrzuciła z oburzeniem to żądanie, za co Berengariusz kazał ją uwięzić i obchodzić się z nią jak ze zbrodniarką. Nagłą tę zmianę znosiła Adela z poddaniem się woli Bożej, wiedziała bowiem, że Bóg w swoim czasie przywróci jej wolność, jakoż niedługo potem jej kapelan Marcin ułatwił jej ucieczkę do warownego zamku Kanossy. Tym czasem wieść o jej utrapieniach doszła cesarza Ottona I. Cesarz wyruszył przeciw Berengariuszowi, wyswobodził Adelę z oblężonej Kanossy i pojął ją za żonę.
Szczęśliwe małżeństwo pobłogosławił Bóg czworgiem dziatek, które jednak wszystkie pomarły, oprócz najmłodszego syna Ottona II. Gdy wyszedł z lat dzieciństwa, dalsze jego wychowanie i wykształcenie poruczyła Adela sławnemu Brunonowi, arcybiskupowi kolońskiemu, po czym oddała się modlitwie i dziełom miłosierdzia. Surowa, oszczędna, nieubłagana dla siebie, okazywała wielką dobroć względem biednych, chorych i uciśnionych. Nadto hojnie uposażała kościoły i założyła kilka klasztorów dla młodzieży męskiej i żeńskiej, aby szerzyć oświatę chrześcijańską i ściągnąć na kraj i rodzinę błogosławieństwo Niebios.
W roku 962 towarzyszyła mężowi do Włoch, i otrzymała wraz z nim z rąk papieża Jana XII koronę cesarską. Zaszczycona najwyższą godnością, jaką ziemia dać może, pozostała skromną i pokorną. Mąż przypuszczał ją do udziału w rządach, gdyż odznaczała się bystrością i przezornością. Wpływu swego używała na korzyść i dobro Kościoła katolickiego, popieranie oświaty i tworzenie dobroczynnych zakładów. Dokumenty klasztoru świętego Maurycego w Wallis, Maria-Einsiedeln, Peterlingen w Waadt, biskupstw lozańskiego i genewskiego w Szwajcarii, a nadto wiele niemieckich i włoskich dokumentów fundacyjnych wymienia ją wyraźnie jako współfundatorkę. Najpiękniejszy dowód zacności duszy złożyła, powoławszy na swój dwór dwie córki swego zawziętego wroga Berengariusza, którymi zajęła się jak rodzona matka. W roku 973 śmierć wydarła jej drogiego małżonka, a na tron wstąpił młody Otton II. Dopóki młody, dwudziestoletni władca szedł za radami matki, rządził szczęśliwie, ale gdy pojął za żonę grecką księżniczkę Teofanię, szczęście go opuściło. Zarozumiała bowiem Greczynka i podli pochlebcy, nienawidzący pobożną Adelę, tak dalece opanowali serce Ottona, że zapomniawszy o czci należnej matce zaczął jej ubliżać, dokuczać, aż wreszcie skazał ją na wygnanie.
Z westchnieniem: “Boże, Ty znasz miłość moją, Ty mnie nie odepchniesz! Zesłałeś na mnie ten cios, abym z miłości dla dziecka nie zapomniała o Tobie!” opuściła Adela progi domowe, usuwając się z oczu prześladowców i udała się do brata swego Konrada, króla Burgundii.
Otton II stracił teraz wszelki szacunek u poddanych, a Teofania stała się przedmiotem powszechnej nienawiści. Wszystko poczęło się burzyć, w całym cesarstwie wszczął się nieład i zamieszanie, toteż gdy w jakiś czas potem Majolus, opat kluniacki, stanął śmiało przed cesarzem, zarzucił mu jawne zgorszenie, że on, zwierzchnik narodu zobowiązany do przestrzegania przykazań Bożych, tak haniebnie pogwałcił cześć winną matce, i zagroził mu gniewem Bożym, Otton okazał serdeczny żal, przeprosił pokornie obrażoną matkę i oddał jej rządy Włoch.
W trzy lata później Otton II zmarł. W imieniu jego nieletniego syna Ottona III rządziła Teofania, ale jej duma i widoczna niechęć do Adeli zraziła do niej wszystkich poddanych. Niepowściągliwa w słowach cesarzowa odezwała się pewnego razu do jednej ze swych dworek: “Niechaj tylko pożyję choćby z rok jeszcze, a Adela nie będzie miała piędzi ziemi, nad którą by panowała”, ale gdy w tym samym jeszcze roku wybrała się do Włoch, w drodze zmarła. Otton III i magnaci prosili Adelę, aby ujęła ster rządów, na co się zgodziła i rządziła w imieniu wnuka dopóty, dopóki nie doszedł do pełnoletniości. Potem odsunęła się od spraw publicznych, aby się przygotować na śmierć. Raz tylko jeszcze wychyliła się ze swej samotni, aby przywrócić zgodę między swym bratankiem Rudolfem III, władcą Burgundii, a zbuntowanymi panami. Wracając, umarła w klasztorze Selz, 6 mil od Strassburga, dnia 16 grudnia 999 roku.
Wyd. Jedność/Żywoty świętych
************************************************************************************************************
************************************************************************************************************
************************************************************************************************************
29 grudnia
Święty Tomasz Becket, biskup i męczennik
Fr Lawrence Lew, O.P. | Flickr CC BY-NC-ND 2.0 *** Tomasz urodził się w 1118 r. w Londynie. Jego ojciec był zamożnym kupcem normandzkim w tym właśnie mieście. Również jego matka była Normandką. Pierwsze nauki Tomasz pobierał u kanoników regularnych w Merton, a na studia wyższe przeniósł się do Paryża. Po powrocie do Londynu pomagał ojcu w jego handlowych interesach, a równocześnie pełnił funkcję w skarbowym urzędzie miejskim. Udał się na dwór prymasa Anglii, Teobalda, do Canterbury. Prymas przyjął go do swojego kleru i wysłał na dalsze studia prawnicze do Bolonii i Auxerre; kiedy zaś po ich ukończeniu Tomasz powrócił, mianował go archidiakonem Canterbury (1154). W roku następnym (1155) król Henryk II obrał go swoim lordem kanclerzem, a po śmierci prymasa, 7 lat później, wybrał go jego następcą. Tomasz zmienił wtedy radykalnie styl życia, podejmując ascezę. Dotychczasowy dworak, ambitny karierowicz, nagle nawrócił się i stał się mężem Kościoła w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Jako prymas zrezygnował natychmiast z urzędu kanclerza królewskiego, chociaż godność ta dawała mu majątek i duże wpływy w państwie. Po przyjęciu święceń kapłańskich i sakry biskupiej przywdział włosiennicę, zaczął wieść życie ascetyczne, oddawać się modlitwie i uczynkom miłosierdzia. Stał się także nieustraszonym obrońcą praw Kościoła. Dawniejsze oddanie królowi zamienił na głęboką troskę o Kościół, o zachowanie jego praw i przywilejów. Próby poszerzenia zakresu i kompetencji sądów królewskich kosztem sądów kościelnych oraz ograniczenia władzy Kościoła spowodowały konflikt Tomasza z królem. W roku 1164 król ogłosił tzw. Konstytucje Klarendońskie, ograniczające znacznie prawa Kościoła na rzecz króla. Prymas swojej pieczęci ani podpisu na znak zgody pod nimi nie położył. Gdy zaś papież Aleksander III potępił te regulacje, to samo uczynił i prymas Anglii. Król wezwał wówczas Tomasza przed swój sąd w Northampton. Zamierzał go aresztować, uwięzić i urządzić proces. Prymas odwołał się do papieża i wezwał biskupów, by nie brali w nim udziału. Sam zaś potajemnie, w przebraniu, opuścił Anglię i udał się do Francji, do Pontigny, a potem do Sens (1164). Po 6 latach, w 1170 r., dzięki interwencji papieża i króla Francji, Henryk II zgodził się na powrót Tomasza do kraju. Traktował go jednak jako niewdzięcznika i głowę opozycji. Spokój trwał niezbyt długo. Kiedy król przebywał w Normandii, usłużni dworacy donosili mu, co dzieje się w Anglii. Pewnego dnia Henryk II miał zawołać: “Poddani moi to tchórze i ludzie bez honoru! Nie dochowują wiary swemu panu i dopuszczają, żebym był pośmiewiskiem jakiegoś tam klechy z gminu”. Czterej rycerze z otoczenia króla za zezwoleniem monarchy jeszcze tej samej nocy udali się do Anglii i wpadli do Canterbury, do pałacu prymasa. Nie zastali go tam, gdyż właśnie w katedrze odprawiał Nieszpory. Dobiegli do ołtarza i z okrzykiem “Śmierć zdrajcy!” zarąbali go na śmierć. Ranili również kapelana arcybiskupa, który usiłował prymasa bronić. Działo się to 29 grudnia 1170 roku. Przy ubieraniu biskupa do pogrzebu znaleziono na jego ciele włosiennicę i krwawe ślady od biczowania się. Zbrodnia wywołała oburzenie w całej Anglii i w świecie. W zaledwie trzy lata po męczeńskiej śmierci papież Aleksander III ogłosił Tomasza świętym i męczennikiem Kościoła. Król dla uwolnienia się od kar kościelnych, które groziły mu nawet utratą tronu (jako wyklęty z Kościoła według średniowiecznego prawa nie mógł być królem wyznawców Chrystusa) rozpoczął pokutę. Odbył pieszą pielgrzymkę do grobu św. Tomasza i przyrzekł wziąć udział w wyprawie krzyżowej, ale zamieniono mu ją na obowiązek wystawienia trzech kościołów (1174). Grób św. Tomasza stał się celem licznych pielgrzymek. Kazał go zniszczyć dopiero król Henryk VIII w 1538 roku. Św. Tomasz Becket jest obok św. Jerzego drugim patronem Anglii; jest także patronem duchownych. W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest w stroju biskupim. Jego atrybutami są: model kościoła, krzyż, miecz, palma męczeńska. |
***************************************************
Św. Tomasz Becket – męczennik w obronie praw Kościoła
Był człowiekiem światowym, politykiem, prymasem Anglii, prowadzącym początkowo wystawne życie. Ale był też ascetą i pokutnikiem, niezłomnym obrońcą praw i wolności Kościoła, za co zapłacił męczeńską śmiercią. Obrona prawdy i zasad chrześcijańskich były dla niego najważniejsze. Niestety, współczesny świat cierpi na niedostatek tak chwalebnych postaci.
Św. Tomasz Becket (ur. w 1118 r.) był synem zamożnego londyńskiego mieszczanina. Kształcił się w Londynie, Oksfordzie, Bolonii i Paryżu. Przebywał na dworach magnackich, gdzie pełniąc funkcję kapelana, zawarł znajomości z wpływowymi ludźmi. Dzięki wszechstronnemu wykształceniu i niepospolitym zdolnościom jeździł kilkakrotnie na polecenie arcybiskupa Canterbury Teobalda do Rzymu, gdzie zjednał sobie wielu przyjaciół.
Mąż stanu, dyplomata, światowiec…
W tej sytuacji nic więc dziwnego, że jego osobą zainteresował się król Henryk II. Szukał w nim sprawnego i posłusznego narzędzia dla swej polityki. W 1155 r. król Anglii Henryk II mianował Tomasza swym kanclerzem. Lepszego współpracownika nie mógł sobie wybrać. Tomasz służył swemu monarsze wiernie, starając się wywiązywać ze zleconych sobie zadań, jak tylko mógł najlepiej. Był mężem stanu, dyplomatą. Nie bacząc na wymagania stanu duchownego, do którego należał, Tomasz prowadził zupełnie światowe życie. Dom swój urządził na wzór dworu królewskiego. Bardzo często organizował wspaniałe biesiady, na których gościli co wybitniejsi Anglicy oraz goście z zagranicy. Często zaszczycał je swą obecnością król Henryk II. Między władcą a jego kanclerzem zadzierzgnęła się nić przyjaźni. Mimo swobodnego trybu życia, nie można jednak zarzucić Tomaszowi Becketowi, że lekceważył sprawy Kościoła. Przeciwnie, jego decyzje jako kanclerza jednały mu przychylność nawet gorliwych stronników praw Kościoła. Opustoszałe stolice biskupie były obsadzane oddanymi i zasłużonymi kapłanami. Uczonych zakonników wynoszono na wysokie stanowiska.
Pasterz dusz
Przełom w życiu Tomasza nastąpił po śmierci arcybiskupa Teobalda z Canterbury. Henryk II chcący mieć wiernego sługę na najważniejszym urzędzie kościelnym w Anglii, postanowił użyć swoich wpływów, by osadzić na nim dotychczasowego kanclerza. Wprawdzie większość członków kapituły, która miała zadecydować o obsadzeniu urzędu prymasa Anglii, była kandydaturze Becketa nieprzychylna, widząc w nim jedynie „dworaka żyjącego sprawami światowymi”, jednak jasno wyrażona wola króla przeważyła. Większość prałatów spełniła wolę monarszą oddając swój głos na Tomasza. Henryk II był władcą ambitnym. Obsadzając Becketa na stolicy arcybiskupiej w Canterbury chciał posłużyć się swym sługą, by podporządkować sobie Kościół angielski. I tu się przeliczył. Tomasz poczuwszy na swych ramionach ciężar odpowiedzialności za Kościół Święty, zmienił się nie do poznania – jak sam się potem wyraził, to była przemiana „z patrona aktorów i towarzysza myśliwych w pasterza dusz”. Nowy arcybiskup Canterbury nie był już usłużnym dworakiem. Wprawdzie nadal chciał być lojalny w stosunku do króla, jednak na pierwszym miejscu stawiał teraz dobro Kościoła. Zaraz po wyborze na prymasa Anglii Tomasz złożył urząd kanclerski. Przełom nastąpił także w jego życiu codziennym. Znikł przepych, jakim dotąd się otaczał. Miejsce kosztownej odzieży zajęło skromne ubranie zakonne. Na stołach uginających się dotąd pod ciężarem wykwintnego jedzenia, pojawiły się proste potrawy. Modlitwa i rozmyślania ascetyczne wypełniały teraz czas spędzany dotąd na ucztach i dworskich rozrywkach. Osoby potrzebujące mogły liczyć na jałmużnę, którą arcybiskup rozdawał hojną ręką.
Konflikt z królem
Zwrot, jaki nastąpił w życiu byłego kanclerza, pogłębił jeszcze jego udział w synodzie w Tours w 1163 r., na którym odrzucono antypapieża Wiktora IV – wybranego pod naciskiem partii cesarskiej, a uznano za prawowitego następcę św. Piotra papieża Aleksandra III. Uświadomiło to Tomaszowi, jak wielkie niebezpieczeństwo stoi za uzależnieniem Kościoła od władzy świeckiej. Ogarnęły go wyrzuty sumienia, jako że sam został wybrany pod naciskiem króla. Postanowił więc złożyć na ręce papieża swoją godność arcybiskupią. Aleksander III przyjął ją, by następnie powierzyć ją ponownie Becketowi. Wkrótce nastąpiły pierwsze tarcia w relacjach z dumnym królem Anglii. Arcybiskup Tomasz odrzucał wszelkie próby ingerencji Henryka II w sferę kościelną. Władca jednak, wzorem innych monarchów europejskich, próbował podporządkować sobie duchowieństwo. Powoływał się przy tym na przywileje swoich poprzedników. Zapominał jednakże, że od dziesięcioleci w Europie trwała reforma Kościoła, która miała na celu odrzucenie szkodliwych dla niego praw i obyczajów. Próby wypracowania porozumienia doprowadziły do ogłoszenia w Clarendon tzw. konstytucji klarendońskich, będących tak naprawdę próbą ograniczenia wolności Kościoła. Prymas pod naciskiem niektórych, dążących do zawarcia porozumienia z królem za wszelką cenę, hierarchów początkowo zachowywał się powściągliwie, jednakże ostatecznie odmówił swego podpisu pod dokumentem, co oczywiście rozwścieczyło Henryka. Arcybiskup Tomasz Becket musiał schronić się za granicą.
Tułaczka, powrót i śmierć męczeńska
Sześć lat trwała tułaczka św. Tomasza Becketa po Francji. W końcu jednak, dzięki interwencji papieża i króla Francji, dostał zgodę Henryka II na powrót do kraju oraz zapewnienie, że władca zrezygnuje z wielu swoich niesprawiedliwych żądań. Niestety, wkrótce po powrocie arcybiskupa do Anglii, stało się jasne, że dumny władca nie zrezygnował z prób podporządkowania sobie Kościoła. Traktował Tomasza jako niewdzięcznika i głowę opozycji. W tej sytuacji łatwo mogło dojść do zaostrzenia konfliktu. W końcu doszło do zbrodni. Pewnego dnia król Henryk w wielkim gniewie zawołał: Poddani moi to tchórze i ludzie bez honoru! Nie dochowują wiary swemu panu i dopuszczają, żebym był pośmiewiskiem jakiegoś tam klechy z gminu!. Czterej dworzanie: Reginald Fitz-Urse, Wilhelm de Traci, Hugo Morville i Ryszard Brito, uznali słowa króla za zachętę do zabicia prymasa. Udali się więc do pałacu arcybiskupiego w Canterbury. Św. Tomasz nie zląkł się jednak siepaczy. Nie dbając o swe bezpieczeństwo, wybrał się do kościoła na nieszpory. Otaczający go zakonnicy chcieli zabarykadować drzwi. Prymas zabronił im tego. Stwierdził, że jest gotowy na śmierć. Wkrótce do wnętrza wpadł Reginald ze swoimi sługami i zamordował Tomasza u stóp ołtarza. Rany odniósł także kapelan arcybiskupa, który próbował go bronić. Dzień 29 grudnia 1170 r. stał się więc dla Tomasza Becketa dniem narodzin dla Nieba. Przy ubieraniu biskupa do pogrzebu odkryto na jego ciele włosiennicę i krwawe ślady po biczowaniu się. Zbrodnia wstrząsnęła całym chrześcijańskim światem. Król, gdy przekonał się, jakie następstwa miały wypowiedziane przez niego w gniewie słowa, tłumaczył się przed papieżem, iż nie miał żadnego udziału w zbrodni dokonanej przez jego dworzan. Obciążony karami kościelnymi rozpoczął pokutę. Odbył pieszą pielgrzymkę do grobu męczennika i przyrzekł wziąć udział w wyprawie krzyżowej, co jednak zamieniono mu na obowiązek wystawienia trzech kościołów.
* * *
Trzy lata po męczeńskiej śmierci (1173 r.) papież Aleksander III ogłosił Tomasza Becketa świętym. Jest on drugim obok św. Jerzego patronem Anglii. Wspomnienie liturgiczne św. Tomasza obchodzimy 29 grudnia.
Adam Kowalik/Przymierze z Maryją – dwumiesięcznik
*******************************************************
***
Św. Tomasz Becket – męczennik za wolność
Tomasz urodził się w 1118 r. w Londynie. Jego ojciec był zamożnym kupcem normandzkim w tym właśnie mieście. Również jego matka była Normandką.
Pierwsze nauki Tomasz pobierał u kanoników regularnych w Merton, a na studia wyższe przeniósł się do Paryża. Po powrocie do Londynu pomagał ojcu w jego handlowych interesach, a równocześnie pełnił funkcję w skarbowym urzędzie miejskim. Udał się na dwór prymasa Anglii, Teobalda, do Canterbury. Prymas przyjął go do swojego kleru i wysłał na dalsze studia prawnicze do Bolonii i Auxerre; kiedy zaś po ich ukończeniu Tomasz powrócił, mianował go archidiakonem Canterbury (1154). W roku następnym (1155) król Henryk II obrał go swoim lordem kanclerzem, a po śmierci prymasa, 7 lat później, wybrał go jego następcą. Tomasz zmienił wtedy radykalnie styl życia, podejmując ascezę. Dotychczasowy dworak, ambitny karierowicz, nagle nawrócił się i stał się mężem Kościoła w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Jako prymas zrezygnował natychmiast z urzędu kanclerza królewskiego, chociaż godność ta dawała mu majątek i duże wpływy w państwie. Po przyjęciu święceń kapłańskich i sakry biskupiej przywdział włosiennicę, zaczął wieść życie ascetyczne, oddawać się modlitwie i uczynkom miłosierdzia. Stał się także nieustraszonym obrońcą praw Kościoła. Dawniejsze oddanie królowi zamienił na głęboką troskę o Kościół, o zachowanie jego praw i przywilejów.
Próby poszerzenia zakresu i kompetencji sądów królewskich kosztem sądów kościelnych oraz ograniczenia władzy Kościoła spowodowały konflikt Tomasza z królem. W roku 1164 król ogłosił tzw. Konstytucje Klarendońskie, ograniczające znacznie prawa Kościoła na rzecz króla. Prymas swojej pieczęci ani podpisu na znak zgody pod nimi nie położył. Gdy zaś papież Aleksander III potępił te regulacje, to samo uczynił i prymas Anglii. Król wezwał wówczas Tomasza przed swój sąd w Northampton. Zamierzał go aresztować, uwięzić i urządzić proces. Prymas odwołał się do papieża i wezwał biskupów, by nie brali w nim udziału. Sam zaś potajemnie, w przebraniu, opuścił Anglię i udał się do Francji, do Pontigny, a potem do Sens (1164). Po 6 latach, w 1170 r., dzięki interwencji papieża i króla Francji, Henryk II zgodził się na powrót Tomasza do kraju. Traktował go jednak jako niewdzięcznika i głowę opozycji.
Spokój trwał niezbyt długo. Kiedy król przebywał w Normandii, usłużni dworacy donosili mu, co dzieje się w Anglii. Pewnego dnia Henryk II miał zawołać: “Poddani moi to tchórze i ludzie bez honoru! Nie dochowują wiary swemu panu i dopuszczają, żebym był pośmiewiskiem jakiegoś tam klechy z gminu”. Czterej rycerze z otoczenia króla za zezwoleniem monarchy jeszcze tej samej nocy udali się do Anglii i wpadli do Canterbury, do pałacu prymasa. Nie zastali go tam, gdyż właśnie w katedrze odprawiał Nieszpory. Dobiegli do ołtarza i z okrzykiem “Śmierć zdrajcy!” zarąbali go na śmierć. Ranili również kapelana arcybiskupa, który usiłował prymasa bronić. Działo się to 29 grudnia 1170 roku.
Przy ubieraniu biskupa do pogrzebu znaleziono na jego ciele włosiennicę i krwawe ślady od biczowania się. Zbrodnia wywołała oburzenie w całej Anglii i w świecie. W zaledwie trzy lata po męczeńskiej śmierci papież Aleksander III ogłosił Tomasza świętym i męczennikiem Kościoła. Król dla uwolnienia się od kar kościelnych, które groziły mu nawet utratą tronu (jako wyklęty z Kościoła według średniowiecznego prawa nie mógł być królem wyznawców Chrystusa) rozpoczął pokutę. Odbył pieszą pielgrzymkę do grobu św. Tomasza i przyrzekł wziąć udział w wyprawie krzyżowej, ale zamieniono mu ją na obowiązek wystawienia trzech kościołów (1174). Grób św. Tomasza stał się celem licznych pielgrzymek. Kazał go zniszczyć dopiero król Henryk VIII w 1538 roku.
Św. Tomasz Becket jest obok św. Jerzego drugim patronem Anglii; jest także patronem duchownych.
Fronda.pl
*************************************************************
Święty Stanisław Becket. Czy można „pomieszać” polskiego biskupa z angielskim świętym?
Jaki znowu Stanisław Becket? Pomylenie dwóch świętych Stanisławów jeszcze można zrozumieć – ale czy można pomieszać polskiego świętego Stanisława z angielskim świętym Tomaszem? Można. A nawet trzeba. Choć bowiem różnią się wszystkim, trudno o dwóch bardziej bliźniaczych świętych!
Biskupa krakowskiego Stanisława ze Szczepanowa i arcybiskupa Canterbury Tomasza Becketa dzieli zarówno przestrzeń, jak i czas. Kraków i Canterbury to przeciwległe krańce katolickiej Europy, ponadto święty Stanisław zmarł czterdzieści lat przed urodzeniem Becketa. Nawet kalendarz liturgiczny oddziela świętych o prawie pół roku: patrona Polski wspominamy 8 maja, prymasa Anglii zaś – 29 grudnia.
Skoro wyrastali z odmiennych środowisk i kultur, ich życiorysy również były diametralnie odmienne. Jednak te odmienne życiorysy zbiegają się u kresu – obydwaj święci męczennicy zginęli na rozkaz własnych monarchów w konflikcie rangi najwyższej, dotyczącym relacji pomiędzy państwem a Kościołem.
Niewiele wiemy o konflikcie biskupa Stanisława z królem Bolesławem Szczodrym. Gall Anonim, pisząc trzydzieści lat później, pod rządami bratanka i imiennika króla, ewidentnie uchyla się od komentarza, mętnie i dyplomatycznie dzieląc winę pomiędzy obydwie strony. Dopiero piszący sto lat później Wincenty Kadłubek jasno i wyraźnie przedstawia świętego Stanisława jako obrońcę praworządności zagrożonej przez krwawą samowolę króla. Jakby nie było, mord na biskupie wywołał powszechne oburzenie. Król Bolesław utracił tron, by skończyć żywot jako wygnaniec na Węgrzech.
Lepiej opisano sprawę świętego Tomasza i jego króla, angielskiego Henryka II. Zanim został biskupem, Tomasz Becket był kanclerzem Henryka i ten niewątpliwie liczył, że nominując Tomasza na arcybiskupa Canterbury, zyska kontrolę nad całą hierarchią Kościoła w Anglii. Tymczasem Becket, wyświęcony na kapłana zaledwie dzień przed sakrą biskupią, przeszedł ogromną przemianę. Niedawny zausznik króla z werwą zabrał się za ochronę interesów Kościoła przed zakusami monarchy.
Spór ciągnął się latami, doprowadzając najpierw do wygnania Tomasza z Anglii, a potem, gdy po chwilowym pojednaniu powrócił – do mordu popełnionego na nim przez rycerzy króla. Jak w przypadku świętego Stanisława, tak również tutaj okazało się porażką króla – aby uniknąć ekskomuniki i utraty tronu, Henryk II odwołał wszystkie ustawy, przeciw którym protestował święty Tomasz. Do tego poniżająca pokuta publicznej chłosty: przed grobem Tomasza w Canterbury król otrzymał po pięć razów od każdego ze zgromadzonych biskupów, a następnie po trzy uderzenia od każdego z osiemdziesięciu mnichów z katedry.
Tak oto klęska śmierci przerodziła się w triumf. I to triumf trwały, gdyż wpływający nie tylko na sytuację ówczesną, ale również na długoterminową formację krajowego ustroju: Kościół wyraził swoje non possumus, a władza monarchy odtąd już zawsze będzie ograniczona.
Patroni dobrej władzy
Jak święty Stanisław i święty Tomasz, tak samo średniowieczna Polska i Anglia różniły się wszystkim w swojej historii. Anglia – rządzona przez obcą dynastię od czasu podboju normańskiego – była właściwie trwale zjednoczona i mogła poświęcić całą swoją energię na sprawy zagraniczne. W tym samym czasie Polska przechodzi przez katastrofalny, stuletni okres rozbicia dzielnicowego, a głównym rysem jej ówczesnej historii są mozolne próby ponownego zjednoczenia i odzyskania korony królewskiej.
Przywrócenie jedności pod rządami jednego monarchy wydawało się predestynować Polskę do naśladowania nie Anglii, ale Francji. Ta bowiem również ociera się o zupełne rozbicie, a przywrócenie pokoju i jedności królestwa przyczynia się do koncentracji władzy w rękach króla. Ogólnie zresztą, koniec średniowiecza to czas, gdy monarchowie Europy obalają system feudalnej równowagi, narzucając swym poddanym autokratyczne rządy. Z tego schematu wyłamują się właśnie Anglia i Polska, które zmierzają w przeciwnym kierunku rozwinięcia systemu feudalnego w monarchię parlamentarną. Miast odbierać swobodę szlachcie, ustroje te gwarantują prawa poddanych, stawiając wyraźne granice władzy królewskiej.
Oczywiście na taką, a nie inną ewolucję ustroju w obu krajach wpłynęło wiele różnych czynników. Można się spierać, jak ważne w tym wszystkim były skutki wspomnianych konfliktów pomiędzy monarchą a Kościołem. Czy jednak może być tylko przypadkiem, że właśnie te dwa kraje, których król użył siły przeciw biskupowi, po czym przypłacił to porażką polityczną wyznaczającą wyraźny limit władzy monarszej, rozwinęły się w tym kierunku? Znamienne jest, iż wspólne drogi Polski i Anglii rozchodzą się dopiero, gdy już w czasach rewolucji protestanckiej kolejny angielski król Henryk ponawia spór z Kościołem, i tym razem zwycięża (notabene uśmiercając przy tym kolejnego świętego Tomasza). Gdy w Polsce Zygmunt August kategorycznie odrzucił perspektywę porzucenia Kościoła na rzecz „narodowej” sekty podporządkowanej władzy świeckiej, Henryk taki właśnie wybór przypieczętował krwią Tomasza Morusa.
Święci niewygodni
Formalnie Tomasza Becketa za świętego uznaje również wspólnota anglikańska. Jednak musi być on świętym niewygodnym dla tegoż kościoła państwowego, skoro zginął, broniąc Kościoła przed zakusami państwa. W roku 2006 angielskie BBC poprosiło dziesięciu angielskich historyków o wskazanie dziesięciu najgorszych Brytyjczyków, po jednym z każdego stulecia drugiego tysiąclecia. Tomasz Becket znalazł się w tym gronie, a głównym zarzutem była nieumiejętność dialogu (czyli po prostu nieugięta obrona Kościoła). Gdy następnie BBC poprosiło wszystkich Brytyjczyków o wytypowanie w powszechnej ankiecie najgorszego z najgorszych, ci przyznali Becketowi haniebne drugie miejsce w rankingu. Wyprzedził go tylko… Kuba Rozpruwacz.
Tymczasem w Polsce kult świętego Stanisława trwał nieprzerwanie. Dopiero u kresu XIX wieku niektórzy historycy, wyczuleni na punkcie realnych i wydumanych przyczyn upadku Polski, zaczęli opowiadać się po stronie króla Bolesława, twierdząc, bez dowodów, że święty Stanisław zdradził króla politycznie, popierając jego wrogów. Te zarzuty po wojnie podchwycili komuniści, chętnie propagując każde dzieło historyczne, które podważało pozycję świętego Stanisława.
Święty Tomasz jednak – pomimo że pogardzany dziś przez swój naród – zdążył doczekać się wspaniałego hołdu w świetnie wykonanym (jedenaście nominacji do Oskarów!), a niemal hagiograficznym w swej wymowie filmie Becket (1964). A święty Stanisław? Owszem, również doczekał się filmu – ale ten trudno nazwać hołdem. Bolesław Śmiały (1971) nakręcony w czasach komunizmu prezentuje biskupa wprawdzie jako człowieka moralnie porządnego, ale niesympatycznego, nieelastycznego i zwiedzionego przez antypolskie siły. Tymi zaś antypolskimi siłami są ukryci zarządcy Kościoła – Niemcy. Tytułowy król tymczasem jest wprawdzie łajdakiem, ale przecież działającym słusznie dla dobra kraju poprzez budowę wieczystego sojuszu polsko-radziec… przepraszam, polsko-ruskiego. Co więcej, oprócz ideologicznego jadu uderza głównie nijakość filmu. O ile niektóre dzieła komunistycznej kinematografii, zwłaszcza rosyjskiej, można podziwiać za artystyczny kunszt, Bolesław Śmiały cechuje się pogmatwanym scenariuszem, sztywnymi i kukiełkowatymi postaciami oraz tanią i skąpą scenografią.
Tymczasem komunizm upada. Mija trzydzieści lat. I choć głosy krytyczne względem świętego Stanisława przycichły, dalej nikt nie chce godnie upamiętnić męczennika. Jakże się jednak temu dziwić? Przecież nawet liturgiczne wspomnienie tego patrona Polski, jest najczęściej traktowane nijako i powierzchownie przez współczesnych hierarchów Kościoła. A polityczny wymiar jego męczeństwa jako sprzeciwu wobec samowoli władzy świeckiej? Ten traktuje się z dyplomacją godną Galla Anonima. Wielka to szkoda! Zwłaszcza dziś, gdy rząd już od ponad roku narzuca Kościołowi bezprawne ograniczenia, na jakie nigdy nie ośmielili się nawet komuniści, przydałoby się, aby hierarchiczni następcy świętego Stanisława czerpali od niego inspirację.
Jakub Majewski/PCh24.pl – tekst ukazał się w 83. numerze magazynu „Polonia Christiana”
************************************************************************************************************
Żywot świętego Tomasza Becketa,
arcybiskupa
(Żył około roku Pańskiego 1170)
Święty Tomasz, syn Gilberta Beketa, przyszedł na świat roku Pańskiego 1117 w dzień św. Tomasza apostoła, jego też imię otrzymał na chrzcie św. Nauki teologiczne pobierał w Londynie, Oksfordzie i Paryżu, a prawo studiował w Bolonii we Włoszech. Arcybiskup kantuaryjski Teobald, poznawszy jego wszechstronne wykształcenie i cnotliwe serce, powołał go do swej rady i mianował archidiakonem, a wkrótce potem król Henryk II wyniósł go do godności kanclerza państwa, tusząc sobie, że przy jego pomocy przeprowadzi zamierzone reformy państwowe i znajdzie w nim pomocnika w walce z Kościołem. Tomasz istotnie spełniał obowiązki kanclerza z największą wiernością, nigdy jednak nie naruszył zasadniczych praw Kościoła. Mimo to król po śmierci arcybiskupa Teobalda w roku 1162 postanowił wynieść na osieroconą katedrę Tomasza i wymógł jego wybór na kapitule. Sam Tomasz, gdy mu się Henryk zwierzył ze swych zamiarów względem niego, rzekł otwarcie: “Nie czyń tego, najjaśniejszy panie! Jeśli mnie zrobisz biskupem, pierwszym moim obowiązkiem będzie bronić praw Kościoła!” – ale król nie zważał na to.
Przyjąwszy święcenia, Tomasz natychmiast zmienił swój sposób życia. Przede wszystkim złożył kanclerstwo, żeby się móc poświęcić wyłącznie obowiązkom pasterskim, a nadto wyrzekł się wszelkiej wystawności, zaczął wieść życie umartwione, pokutne i bogomyślne, zajął się nauką Pisma świętego i najtroskliwszym zarządem powierzonej mu owczarni, przy czym nie tylko w duchownych potrzebach niósł wiernym ratunek, ale i w doczesnych, bo swoje ogromne dochody obracał na miłosierne uczynki i dobro Kościoła.
Tym czasem król, chcąc przywieść do skutku swoje zamiary względem duchowieństwa, wezwał wszystkich biskupów swojego państwa na walną naradę, pod pozorem, że jest ona konieczna dla polepszenia zarządu Kościoła w Anglii. Tomasz, nie posądzając króla o złe zamiary względem religii, przyrzekł mu, że chętnie go poprze, ale gdy król zażądał podpisania aktu naruszającego swobody Kościoła, stanął na czele biskupów, którzy się temu stanowczo oparli, i oświadczył, że nawet za cenę życia nie uczyni zadość żądaniom króla.
Obrażony tym król nie tylko odjął mu swoje łaski, lecz zaczął go prześladować, oskarżył go bowiem o zdradę i różne nadużycia jeszcze z czasów jego kanclerstwa, a gdy Tomasz uciekł na dwór przebywającego wówczas we Francji papieża, skonfiskował mu dobra arcybiskupie i wypędził z kraju jego stronników.
Pobyt Tomasza we Francji trwał lat sześć. Król Henryk chciał wymóc na Stolicy Apostolskiej złożenie prymasa z urzędu, ale bezskutecznie, a potem dzięki pośrednictwu papieża zgodził się na powrót prymasa do kraju. Stanowczość, z jaką Tomasz zaraz po powrocie do kraju wystąpił przeciw biskupom lekceważącym swe obowiązki i posłusznym woli króla ze szkodą praw kościelnych, jako też przeciw łupieżcom dóbr kościelnych, ściągnęła nań ich nienawiść i dała im pozór do nowych skarg na niego. Donieśli oni Henrykowi, który przebywał podówczas w Normandii, że Tomasz zbyt władczo w kraju występuje i naraża na szwank jego powagę. Rozdrażniony król zawołał w gniewie: “Czyż nie znajdzie się wśród moich dworzan nikt, kto by mnie uwolnił od tego kłótliwego kapłana?” Podchwycili ten nieszczęśliwy okrzyk czterej panowie z otoczenia króla: Reginald Fitz-Urse, Wilhelm de Trący, Hugo Morville i Ryszard Brito, i sądząc, że trafią w myśl monarchy, pośpieszyli do Kanterbury i zamordowali arcybiskupa w czasie nieszporów przy ołtarzu w katedrze, dnia 29 grudnia roku 1170.
Męczeńska śmierć arcybiskupa Tomasza Beketa wywołała ogromne oburzenie w całym chrześcijaństwie. Lękając się klątwy, król Henryk pośpieszył się usprawiedliwić przed legatami papieskimi, że stało się to bez jego wiedzy i cofnął zarządzenia wymierzone przeciw Kościołowi, a gdy Tomasz w roku 1173 został ogłoszony Świętym, odbył pielgrzymkę pokutną do słynącego już cudami jego grobu.
Nauka moralna
Świat katolicki czci św. Tomasza za to, że był troskliwym pasterzem swych owieczek i nieustraszonym obrońcą wiary, sławi go wskutek obelg, jakie miotali na niego wrogowie Kościoła, a miłuje go z powodu nienawiści, jakiej doznawał od tych, którzy płaszczyli się przed majestatem możnowładztwa świeckiego i nie mogli pojąć, dlaczego Tomasz nie ugnie się przed jego przemocą. Wyraz “swoboda Kościoła” niemile brzmi w uszach niejednego, który widzi w tym sprzysiężenie władzy duchownej i próbę buntu. Mimo to każdy katolik przyzna słuszność św. Tomaszowi, że stanął w obronie praw duchowieństwa. Jeden z poprzedników św. Tomasza na stolicy kantuaryjskiej, św. Anzelm, mawiał, iż “nic nie jest milsze Bogu, jak swoboda Jego Kościoła św.”, a papież Pius VIII wypowiedział dnia 30 czerwca 1830 co następuje: “Z woli i rozporządzenia Boskiego Kościół jest narzeczoną niewinnego Baranka Jezusa Chrystusa i dlatego jest wolny i nie ulega władzy świeckiej”.
Rozważmy:
1) W czym służy Kościołowi Chrystusowemu prawo domagania się niezależności od władzy świeckiej?
a) W głoszeniu Ewangelii świętej i nauki zbawienia. Pan Jezus bowiem zlecił Kościołowi, aby ją krzewił pomiędzy wszystkimi narodami bez względu na wiek, płeć, narodowość i zawisłość od tego lub owego rządu.
b) W administracji sakramentów św., których szafarstwo jest niezbędne dla wszystkich w celu ich usprawiedliwienia i uświęcenia, a szafarzami mogą być tylko prawnie ustanowieni i przez władzę duchowną do tego upoważnieni kapłani;
c) W urządzaniu nabożeństwa i karności chrześcijańskiej. Pan Jezus powiedział: “Nauczcie wiernych zachowywać wszystko, co wam powiedziałem”. Do tego należy wykonywanie rad ewangelicznych w murach klasztornych i poza obrębem klasztorów.
d) W wyborze i wyznaczaniu duchowieństwa różnych godności i stopni, utrzymywaniu zakładów i instytucji duchownych, zarządzie dóbr i własności ofiarowanej im w darze od wiernych.
2) Jak Kościół broni swych swobód? Nie przemocą, ani za pomocą broni. Nie knuje spisków, nie wdaje się w sprzysiężenia, nie chwyta się intryg. Do tych, którzy go chcą ujarzmiać, przemawia słowami Tertuliana: “Poznaj mnie, patrz, kim jestem. Ani cię chcę przestraszyć, anim tchórzem podszyty. Daleki jestem od grozy, gdyż wszelka niegodziwość jest mi wstrętna; bo jaźni nie znam, gdyż oswojony jestem z myślą śmierci”. “Ubodzy, wdowy i sieroty – mówi św. Ambroży – są obrońcami, przyboczną strażą i siłą zbrojną biskupów”. Sławny biskup Bossuet powiada: “Kościół nie może uczynić kroku naprzód bez wylania krwi swych dzieci; aby zapewnić swe prawa, musi ponieść ofiarę krwi swojej. Sam Chrystus okupił go swą Krwią Przenajświętszą i wolą Jego jest, aby i Kościół tą drogą okupił łaski, jakich od Niego doznaje. Jak wiara, tak i swoboda Kościoła winna mieć swych Męczenników. Walczmy więc za Kościół bronią modlitwy”.
Modlitwa
Boże, za którego Kościół święty Tomasz, biskup, od miecza bezbożników poległ, spraw łaskawie, prosimy, aby wszyscy wzywający jego pośrednictwa, otrzymali próśb swoich pożądany skutek. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
św. Tomasz, arcybiskup
urodzony dla świata 1117 roku
urodzony dla nieba 29.12.1170 roku
kanonizowany 1173 roku
wspomnienie 29 grudnia
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.
************************************************************************************************************
28 grudnia
Święci Młodziankowie, męczennicy
Dwuletnim, a nawet młodszym chłopcom zamordowanym w Betlejem i okolicy na rozkaz króla Heroda św. Ireneusz, św. Cyprian, św. Augustyn i inni ojcowie Kościoła nadali tytuł męczenników. Ich kult datuje się od I wieku po narodzinach Chrystusa. W Kościele zachodnim Msza za świętych Młodzianków jest celebrowana – tak jak Msze święte Wielkiego Postu – bez radosnych śpiewów; kolor liturgiczny – czerwony. Wśród Ewangelistów jedynie św. Mateusz przekazał nam informację o tym wydarzeniu (Mt 2, 1-16). Dekret śmierci dla niemowląt wydał Herod Wielki, król żydowski, kiedy dowiedział się od mędrców, że narodził się Mesjasz, oczekiwany przez naród żydowski. W obawie, by Jezus nie odebrał jemu i jego potomkom panowania, chciał w podstępny sposób pozbyć się Pana Jezusa. Za czasów Heroda panowało przekonanie, że wszystko w państwie jest własnością władcy, także ludzie, nad którymi władca ma prawo życia i śmierci. Jeśli mu stoją na przeszkodzie, zagrażają jego życiu lub panowaniu, może bez skrupułów w sposób gwałtowny się ich pozbyć. Historia potwierdza, że Herod był wyjątkowo ambitny, żądny władzy i podejrzliwy. Sam bowiem doszedł do tronu po trupach i tylko dzięki terrorowi utrzymywał się u władzy. Był synem Antypatra, wodza Idumei. Za cel postawił sobie panowanie. Dlatego oddał się w całkowitą służbę Rzymianom. Dzięki nim jako poganin otrzymał panowanie nad Ziemią Świętą i narodem żydowskim z tytułem króla. Wymordował żydowską rodzinę królewską, która panowała nad narodem przed nim: Hirkana II, swojego teścia; Józefa, swojego szwagra; Mariam, swoją żonę; ponadto trzech swoich synów – Aleksandra, Arystobula i Antypatra; arcykapłana Arystobula; Aleksandrę, matkę Mariamme i wielu innych, jak to szczegółowo opisuje żyjący ok. 70 lat po nim historyk żydowski, Józef Flawiusz (Dawne dzieje Izraela). Jeszcze przed samą swoją śmiercią, by nie dać Żydom powodu do radości, ale by wycisnąć łzy z ich oczu i w ten sposób “upamiętnić” swój zgon, rozkazał dowódcy wojska zebrać na stadionie sportowym w Jerychu najprzedniejszych obywateli żydowskich i na wiadomość o jego śmierci wszystkich zgładzić. Na szczęście nie wykonano tego polecenia. Te i wiele innych faktów wskazuje, kim był Herod i czym było dla takiego okrutnika pozbawienie życia kilkudziesięciu niemowląt. Bibliści zastanawiają się nad tym, ile mogło być tych niemowląt? Betlejem w owych czasach mogło liczyć ok. 1000 mieszkańców. Niemowląt do dwóch lat w takiej sytuacji mogło być najwyżej ok. 100; chłopców zatem ok. 50. Jest to liczba raczej maksymalna i trzeba ją prawdopodobnie zaniżyć. Szczegół, że Herod oznaczył wiek niemowląt skazanych na śmierć, jest dla nas o tyle cenny, że pozwala nam w przybliżeniu określić czas narodzenia Pana Jezusa. Pan Jezus mógł mieć już ok. roku. Herod wolał dla “swego bezpieczeństwa” wiek ofiar zawyżyć. Czczeni jako flores martyrum – pierwiosnki męczeństwa, Młodziankowie nie złożyli świadomie swojego życia za Chrystusa, ale niewątpliwie oddali je z Jego powodu. Zatriumfowali nad światem i zyskali koronę męczeństwa nie doświadczywszy zła tego świata, pokus ciała i podszeptów szatana. Ikonografia podejmowała często ten tak dramatyczny temat dający wiele możliwości artystom. Dlatego wśród malarzy i rzeźbiarzy, którzy wykonali obrazy przedstawiające “Rzeź Niewiniątek”, figurują m.in.: Giovanni Francesco Baroto, Mikołaj Poussin, Guido Reni, Dürer, Romanino, Piotr Brueghel, Bartolomeo Schedoni, Rubens i wielu innych. W Padwie, w bazylice św. Justyny, a także w kilkunastu innych kościołach, można oglądać “relikwie” Młodzianków. Są one oczywiście nieprawdziwe, ale dowodzą, jak wielki w historii Kościoła był kult Świętych Młodzianków. Święci Młodziankowie są uważani za patronów chórów kościelnych. |
***************************
***
Dzień świętych Młodzianków
28 grudnia
Uroczystość świętych Młodzianków
(Żyli około roku Pańskiego 1)
Kolebka Dzieciątka Jezus otoczona jest i dzisiaj gronem maluczkich dziatek, przyodzianych w białe szaty. Trzymając w rączętach zielone gałązki palmowe, śpiewają chwałę Panu, gdyż śmierć ich była prawdziwym męczeństwem. Kościół święty uczcił je piękną nazwą “kwiatków męczeńskich”, nazwą tak odpowiednią ich niewinności i zaraniu życia. “Któż by się poważył wątpić o tym – pyta święty Bernard – że te dziatki zdobi korona męczeńska?” Kto śmie pytać o ich zasługi? Zapytajcie raczej Heroda, jaka to zbrodnia na nie ściągnęła karę śmierci? Czyż dobroć Chrystusa ma być niższa od okrucieństwa Heroda? Bezbożnemu temu tyranowi wolno było pozabijać dziatki niewinne, a Chrystusowi nie miało być wolno ozdobić wieńcem Męczenników skroni niewiniątek, które za Niego śmierć poniosły? Wszakże usta niemowląt, o Boże, miały głosić chwałę Twoją. I jaką chwałę? Aniołowie śpiewali: “Chwała Bogu na wysokości, a pokój na ziemi ludziom dobrej woli!” Jest to niewątpliwie wzniosła chwała, ale uzupełni się ona dopiero wtedy, gdy Ten co ma przyjść kiedyś, powie: “Pozwólcie przyjść do Mnie maluczkim, gdyż ich jest Królestwo niebieskie!” Pokój ludziom, nawet tym, którzy jeszcze nie mają własnej woli, jest to bowiem tajemnicą miłosierdzia Bożego. Bóg raczył dla tych niewinnych ofiar uczynić to, co czyni co dzień przez sakrament chrztu świętego.
Pod przewodem gwiazdy przybyli Mędrcy ze Wschodu do Jerozolimy, aby oddać pokłon nowonarodzonemu Królowi żydowskiemu. Obłudny i podstępny Herod rzekł do nich: “Idźcie do Betlejem, a wywiadujcie się pilnie o Dzieciątku, gdy zaś znajdziecie, oznajmijcie mi, abym i ja pokłonił się Jemu”. Pojawienie się Mędrców z licznym orszakiem, ich opowiadania o gwieździe nowego Króla, wieść o dziwnych wypadkach w Betlejem, wywołały w niezadowolonym ludzie jerozolimskim niepokój i trwogę.
Rzeź niemowlątek
Herod na próżno czekał na powrót Mędrców, bo ci przestrzeżeni we śnie, aby nie wracali do Heroda, inną drogą puścili się w strony rodzinne. Gdy Herod zawiódł się w swych oczekiwaniach, wpadł na szatański pomysł, który go okrył wieczną hańbą nawet u pogan, a mianowicie kazał w Betlejem i w całej okolicy wymordować wszystkich chłopców do dwóch lat życia. Okrutni siepacze, przywykli do rozlewu krwi, wydzierali płaczące dziatki z rąk biadających matek i mordowali bez litości. Straszny to był widok! Rozpacz rodziców wołała do Nieba o pomstę na dzikiego okrutnika, który zhańbił godność króla.
W straszliwy sposób ziściła się przepowiednia Jeremiasza proroka: “Głos na wysokości słyszany jest: narzekania płaczu i żałości, Rachel płaczącej synów swoich, a nie chcących przyjąć pocieszenia nad nimi, że ich nie masz”. Rachel była matką Józefa egipskiego i Beniamina, i jest u tego proroka przedstawicielką całego narodu żydowskiego.
Na próżno jednak wyciągał Herod zbrodnicze ręce po Baranka Bożego, gdyż Dzieciątko Jezus spoczywało bezpiecznie na łonie Najświętszej Matki. Anioł Pański ukazał się we śnie Józefowi i rzekł mu: “Weźmij Dzieciątko i Matkę Jego i uciekaj do Egiptu, albowiem Herod szuka Dzieciątka, aby Je zabić”. Troskliwy opiekun wstał natychmiast, uszedł w nocy i w obcej ziemi znalazł bezpieczne schronienie. Tym okrucieństwem dopełnił Herod miary swoich zbrodni. Rozlana krew niemowlątek wołała o pomstę do Nieba. Bóg sprawiedliwy wysłuchał wołania; koniec zbrodniarza był straszny. Okropna choroba, która jak piekielny ogień paliła jego wnętrzności, zapowiadała mu rychły koniec. Nienasycony głód i nieugaszone pragnienie zwiększało jego męki. Im więcej jadł i pił, tym piekielniejsze czuł bóle. Nogi mu opuchły, skóra popękała, obrzydliwe robactwo toczyło jego ciało, a wstrętne wrzody zarażały powietrze. Okropniej dokuczały mu wyrzuty sumienia. Krwawe widma małżonki Marianny, dwóch synów i bliskich krewnych, których krew przelał w przystępie szaleństwa i podejrzeń, nie odstępowały go ani na chwilę, toteż z krzykiem zrywał się i bezwładny padał na łoże. Pochlebcy opuścili go, najwierniejsi zwolennicy stronili od niego, a syn Antypater knuł spiski na jego życie. Leżał tedy jak nędzny Łazarz, opuszczony i znienawidzony przez wszystkich, żywy obraz potępienia. Pasując się ze śmiercią, kazał wymordować najprzedniejsze rodziny żydowskie, aby ze swą śmiercią okryć żałobą cały kraj. Rozkazu tego nie wykonano, a gdy skonał, nikt po nim nie zapłakał; tylko klątwy i złorzeczenia towarzyszyły mu do grobu.
Nauka moralna
Święty Paweł mówi: “Przeznaczono człowiekowi kiedyś umrzeć”. Dzień, godzinę i rodzaj śmierci oznacza mądrość Boża. Dobrze czyni ten, kto się poddaje tej konieczności i należycie przysposobiony czeka na rozkaz Pana i Stworzyciela swego. Dzisiejsza uroczystość nastręcza nam sposobność, abyśmy ze względu na nadchodzący koniec roku zwrócili uwagę na nierówną śmierć niewinnych dziatek i ich zabójcy, srogiego Heroda.
1) Niewinne niemowlęta umarły śmiercią gwałtowną; cierpienia ich były wielkie ale krótkie. Pożegnały się z życiem, którego znaczenia nie znały, rozstały się z światem, jego uciechami i rozkoszami, które były im obce; przeniosły się do wieczności, gdzie im dobroć Jezusa, za którego śmierć poniosły, zgotowała szczęście nieskończone. Podobna jest śmierć sprawiedliwego, gdyż jest on synem Bożym i wejdzie, jak owi maluczcy, do Królestwa niebieskiego. Sprawiedliwy łatwo się rozstaje z życiem ziemskim, wierzy bowiem wraz z świętym Jakubem, który w swym liście powszechnym w rozdziale 4, wierszu 15, mówi jak następuje: “Bo i czymże jest życie wasze? Parą jest, która pokazuje się na chwilę, a potem znika”. Sprawiedliwy łatwo się rozstaje z dobrami doczesnymi, gdyż wie i bez Salomona, że wszystko przemija oprócz miłości i służby Bogu; a życzenia swe zastosowuje do nauki ewangelicznej: “Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem ich jest Królestwo niebieskie” (Mat. 5,3). Nadzieje i pragnienia jego skierowane są ku wiekuistym radościom, jakie nam Pan Jezus przyrzekł i które nam obfitością swych zasług poręczył. Pozostańmy przeto dziećmi Boga, a śmiertelne strachy i boleści zamienią się nam na wiekuistą radość.
2) Herod umarł wśród niewypowiedzianych udręczeń i rozpaczy. Niewypowiedziany był jego strach wobec otwierających się wrót wieczności, pozbawionej wszelkiej pociechy. Drżał na myśl utraty życia, które tak gorąco umiłował i które dotychczas chroniło go od kary wiekuistej, jaka czeka ostatecznie każdego zbrodniarza; drżał na myśl o utracie dóbr doczesnych, władzy i godności królewskiej, która dotychczas głuszyła w nim głos sumienia a teraz miała zwiększyć jego kaźń i hańbę w wieczności; drżał nadto na samą myśl sądu, widział bowiem – jak mówi św. Augustyn – nad sobą groźnego Sędziego, który go musiał potępić, po prawicy popełnione grzechy i żądające odwetu dusze pomordowanych, a po lewicy tłuszczę złych duchów, kuszących się wykonać na nim wyrok. Podobna jest śmierć każdego grzesznika, gdyż jest on wrogiem Boga i w wieczności też zajmie miejsce pomiędzy wrogami Boga. Śmierć grzesznika jest podobna do śmierci Heroda, zarówno czy na nią patrzeć będzie ze stanowiska świata, z którym musi się rozstać, czy też ze stanowiska religii, która w odwet musi go porzucić; z obu bowiem stron dochodzi go głos Pisma świętego: “Ze zguby twej śmiać się będę i szydzić będę z ciebie”. Nadto znikąd nie dojdzie go słowo pociechy i nikt go nie poratuje; jedynie tylko pokuta i to wczesna ocalić może grzesznika od tego niebezpieczeństwa.
Modlitwa
O Boże, którego chwałę w dniu dzisiejszym wyznali niewinni Męczennicy nie słowy, ale śmiercią, wyniszcz w nas łaskawie wszelkie nieczyste żądze, abyśmy ową wiarę, którą nasz język wyznaje, także czynami okazali. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.
Wiersz.
W dzień Bożego Narodzenia,
Weseli ludzie, błogo im będzie,
Chwałę Bogu wyśpiewują
Wesoło wszędzie.
Anioł pasterzom zwiastował,
Że się narodził, nas uweselił;
Król Herod się zafrasował,
Dziatki pobić dał.
Bili, siekli, mordowali
Srodze katowie właśni zbójcowie:
Krzyczą dziatki, płaczą matki,
Bardzo rzewliwie.
Od piersi ich wydzierali
I rozcinali. Rycerze mali
Z matkami się pożegnali;
Żal to nie mały.
Tam krwawe łzy wylewały
Płaczliwe matki, kiedy ich dziatki
Leżą jakby barankowie
Lub w polu snopki.
Ręce matki załamują,
Włosy targają i omdlewają;
Niebo głosy przebijają,
Serdecznie łkają.
Rachel, pani tak rzeczona,
Pociechy nie ma, prawie umiera,
Patrząc na swoje syny,
Często omdlewa.
O Herodzie okrutniku,
Wielka to wina, że twego syna
Między dziatkami zabito;
Cóż za przyczyna?
Chciałeś trafić na Chrystusa,
Syna Bożego; ale Go z tego
Nie wykorzenisz Królestwa,
Boć niebo Jego. Amen.
Rok Boży w liturgii i tradycji Kościoła świętego – Katowice 1931
Dzień świętych Młodzianków
Niewinną dziatwę, nielitościwie przez okrutnego Heroda pomordowaną, wita Kościół jako kwiat męczenników:
Męczenników cześć ci kwiecie,
Których już na progu życia
Prześladowca Pana gubi,
Jak róż wicher pączki młode.
Pierwszą Pana wy ofiarą;
Mała trzódko, przed ołtarzem
Zabawiacie się w prostocie
Wieńcem, palmą waszej chwały.
Jak niezmiernie rzewny to obraz! Niewinne ofiary tyrana, nie wiedząc, co je czeka, bawią się wesoło przed ołtarzem wieńcem i palmami, oznakami rychłego ich zwycięstwa nad ciemnymi mocami zepsutego świata. Mimowoli przypominają się głębokie swą treścią obrazy tych malarzy, którzy Dzieciątko Jezus przedstawiali z narzędziami Jego męki.
Boski Zbawiciel dał kiedyś tę obietnicę: “Ktoby stracił duszę swoją dla Mnie, znajdzie ją” (Mat. 16, 25). Zaprawdę, kto jako męczennik umiera za Chrystusa, tego krew Bóg błogosławi, ten Otrzymuje chrzest w strumieniach swej krwi, temu śmierć staje się zdrojem łask. A chociażby ktoś oddał życie bez świadomości i wolnej woli, jeśli tylko oddaje je dla Chrystusa, i tego uświęca śmierć męczeńska. Tak Kościół czci wielu świętych młodzianków, którzy w zaraniu życia ponieśli śmierć dla Jezusa. Na czele szeregu najmłodszych męczenników znajdują się dzieci betlejemskie. Jako męczennicy Chrystusa Pana otrzymali łatwo wieniec chwały niebieskiej. “Burza prześladowania, skierowana przeciw Jezusowi Chrystusowi, która spotkała ich bez wiedzy i woli, poniosła ich na wybrzeża wiekuistego pokoju i szczęśliwości w Bogu. Kiedy przebudziły się ich dusze, które na ziemi jakby jeszcze śniły, ujrzały w nieopisanym weselu Boga w chwale i w majestacie”.
W swych przemówieniach z okazji święta Młodzianków podkreślają Ojcowie Kościoła obowiązek czuwania nad niewinnością dzieci, starania się o ich potrzeby doczesne i duchowe i wychowania ich we wierze świętej.
Pamiątka niewinnych młodzianków zawiera wiele pobożnych myśli i pożytecznych nauk. Ma to swoje głębokie znaczenie, że uroczystości św. Szczepana, św. Jana i śś. Młodzianków obchodzimy w związku z Bożym Narodzeniem. Według św. Bernarda ta kolejność świąt wyraża trafnie tę prawdę chrześcijańską, że usprawiedliwienie wszystkich świętych może dokonać się tylko w Chrystusie. Oto jego wyjaśnienie: “Błogosławiony, który idzie w imię Pańskie. Bóg nasz i Zbawiciel, który nas oświeca! Błogosławione niech będzie święte imię Jego chwały. W jakiej obfitości zajaśniało imię Jego i łaska Jego świętości! Przezeń uświęcił się Szczepan, przezeń Jan i niewinne dzieci. W zbawiennym zrządzeniu te trzy święta towarzyszą Narodzeniu Pana. Oni wszyscy pożywali kielich zbawienia, albo ciałem i duchem, albo tylko ciałem lub tylko duchem”.
Lekcja dzisiejszej mszy św. zawiera tajemnicze miejsce z Objawienia św. Jana (Ob j. św. Jana 14, 1-5). Pokazuje nam, jak bardzo ceni Kościół niewinność, i jak bardzo my ją cenić mamy. Niewinne dzieci idą za Barankiem (Jezusem Chrystusem), bo są czystymi. Lubo mniej doświadczone niż Jan święty, to jednak czystość ich, splamiona tylko purpurą ich krwi, skierowała wzrok Baranka na siebie, i one stały się Jego towarzyszami.
Ewangelia uroczystości niewinnych Młodzianków (Mat. 2,13-18) opowiada ucieczkę świętej Rodziny do Egiptu i zamordowanie dzieci betlejemskich. Oba te wydarzenia przedstawia często sztuka chrześcijańska.
Ulubionym tematem malarzy średniowiecznych był tak zwany “Odpoczynek w Egipcie”. Święta Rodzina wypoczywa podczas swej ucieczki w oazie, pod drzewem palmowym. Aniołowie adorują śpiące na łonie matki Dziecię. W pobliżu wytryskuje źródło, dając niejako do zrozumienia, że prawdziwe źródło życia otworzył ludziom Chrystus.
Rafał, książę malarzy przedstawił porywająco dwie sceny z rzezi niewiniątek. Pierwsza wyobraża żołnierza, który jedną ręką wyrywa matce dziecię, w drugiej trzyma miecz, aby nim przeszyć maleństwo. Matka rzuciła się na ziemię, by skarbu swego bronić całą siłą, jakiej dodaje miłość, z całą mocą, jaką wznieca ból rozpaczy.
Druga scena przedstawia nam matkę, która, siedząc na ziemi, trzyma na łonie już zamordowane dziecię. Ból jej zewnętrznie uspokoił się nieco, nie aby się zmniejszyć, lecz aby z całą siłą skupić się w jej sercu. Tak niezwykła jest moc tego obrazu, że każdy, który spojrzy na bolejącą matkę, nie może oprzeć się głębokiemu wzruszeniu.
Na dawniejszych obrazach przedstawia się niewinne dzieci betlejemskie jako miły wianuszek, otaczający postać Dzieciątka Jezus. Wszyscy święci są zgromadzeni, nad nimi unosi się gromadka niewinnych Młodzianków, z których jedni trzymają palmy, drudzy wznoszą rączki do modlitwy.
Według zwyczaju średniowiecznego przedstawiano na obrazach Sądu Ostatecznego niewinne dzieci betlejemskie w postaci jasnego koła, otaczającego krańce nieba.
Rok Boży w liturgii i tradycji Kościoła świętego – Katowice 1931
*************************************************
Święto Młodzianków
***
Kult Młodzianków, czyli dzieci betlejemskich pomordowanych na rozkaz Heroda, rozpoczął się już w II wieku. Kościół obchodzi ich święto 28 grudnia.
Choć jeszcze nieświadome, oddały życie za Chrystusa. Tradycja podkreśla, że otrzymały one chrzest krwi i nazywa je “pierwocinami Kościoła”. Zapis o męczeństwie dzieci betlejemskich znajduje się w Ewangelii św. Mateusza. Kiedy król Herod dowiedział się od Mędrców ze Wschodu, że narodził się przepowiadany przez proroków król żydowski, przeraził się, że straci władzę, dlatego postanowił zabić nowo narodzonego Mesjasza.
Mędrcy mieli odnaleźć Dzieciątko i donieść Herodowi, gdzie ono przebywa. Ostrzeżeni jednak przez anioła, nie zawiadomili Heroda i omijając Jerozolimę powrócili do swojej ojczyzny. Rozwścieczyło to króla, dlatego rozkazał zabić wszystkie dzieci w Betlejem poniżej 2. roku życia, licząc, że w ten sposób zamorduje również Jezusa. Święta Rodzina jednak uciekła wcześniej do Egiptu. Dzieci z Betlejem, choć nieświadomie, poniosły śmierć za Jezusa i w ten sposób Go ocaliły, dlatego uznawane są przez Kościół za męczenników.
O męczeństwie świętych Młodzianków pisał już w II w. św. Ireneusz, a w wieku III św. Cyprian. W V stuleciu ich kult był już bardzo rozpowszechniony. Św. Augustyn pisał o nich:
Niemowlęta, które bezbożność Heroda oderwała od piersi matek, słusznie zostały nazwane męczeńskimi kwiatami. Są to pierwsze pąki Kościoła, rozwinięte wśród niewiary, zaś przedwcześnie zwarzone mroźną zawiścią prześladowania.
Tradycja chrześcijańska podkreśla, że choć dzieci z Betlejem nie zostały ochrzczone, jednak męczeństwo przyłączyło je do Chrystusa, dlatego mówi się, że otrzymały chrzest krwi. W historii chrześcijaństwa wielokrotnie zdarzało się, że ktoś, kto nie był jeszcze ochrzczony – np. katechumeni przygotowujący się dopiero do przyjęcia sakramentów – ponosili śmierć męczeńską. O nich również mówi się, że otrzymali chrzest krwi.
Rzeź niewiniątek jest tematem często wykorzystywanym w sztuce. Dzieła takie stworzyli m.in. Rubens, Dürer, Brueghel (na zdjęciu powyżej), Poussin.
Gość Niedzielny/Kai.pl
*********************************************
Święto świętych Młodzianków
„Rzeź betlejemskich Niewiniątek”
28 grudnia, Kościół obchodzi Święto Młodzianków, czyli dzieci betlejemskich pomordowanych na rozkaz Heroda. Choć jeszcze nieświadome, oddały życie za Chrystusa. Tradycja podkreśla, że otrzymały one chrzest krwi i nazywa je “pierwocinami Kościoła”.
Kult Młodzianków rozpoczął się już w II wieku.
Zapis o męczeństwie dzieci betlejemskich znajduje się w Ewangelii św. Mateusza. Kiedy król Herod dowiedział się od Mędrców ze Wschodu, że narodził się przepowiadany przez proroków król żydowski, przeraził się, że straci władzę, dlatego postanowił zabić nowo narodzonego Mesjasza.
Mędrcy mieli odnaleźć Dzieciątko i donieść Herodowi, gdzie ono przebywa. Ostrzeżeni jednak przez anioła, nie zawiadomili Heroda i omijając Jerozolimę powrócili do swojej ojczyzny. Rozwścieczyło to króla, dlatego rozkazał zabić wszystkie dzieci w Betlejem poniżej 2. roku życia, licząc, że w ten sposób zamorduje również Jezusa. Święta Rodzina jednak uciekła wcześniej do Egiptu. Dzieci z Betlejem, choć nieświadomie, poniosły śmierć za Jezusa i w ten sposób Go ocaliły, dlatego uznawane są przez Kościół za męczenników.
O męczeństwie świętych Młodzianków pisał już w II w. św. Ireneusz, a w wieku III św. Cyprian. W V stuleciu ich kult był już bardzo rozpowszechniony. Św. Augustyn pisał o nich: “Niemowlęta, które bezbożność Heroda oderwała od piersi matek, słusznie zostały nazwane męczeńskimi kwiatami. Są to pierwsze pąki Kościoła, rozwinięte wśród niewiary, zaś przedwcześnie zważone mroźną zawiścią prześladowania”.
Tradycja chrześcijańska podkreśla, że choć dzieci z Betlejem nie zostały ochrzczone, jednak męczeństwo przyłączyło je do Chrystusa, dlatego mówi się, że otrzymały chrzest krwi. W historii chrześcijaństwa wielokrotnie zdarzało się, że ktoś, kto nie był jeszcze ochrzczony – np. katechumeni przygotowujący się dopiero do przyjęcia sakramentów – ponosili śmierć męczeńską. O nich również mówi się, że otrzymali chrzest krwi.
Rzeź niewiniątek jest tematem często wykorzystywanym w sztuce. Dzieła takie stworzyli m.in. Rubens, Dürer, Brueghel, Poussin.
Arkadiusz Bednarczyk/Tygodnik Niedziela/Kai
******************************************************
***
Modlitwa na Święto Świętych Młodzianków
W święto Młodzianków Betlejemskich (28 grudnia) zachęcam do szczególnej modlitwy ekspiacyjnej za grzechy przeciwko ludzkiemu życiu i z prośbą o jego pełną ochronę od poczęcia do naturalnej śmierci.
Panie Jezu! Przychodzimy dziś do Ciebie w atmosferze Świąt Twego Narodzenia by szczególnie przemyśleć czym jest dar życia, by za ten dar Ciebie uwielbiać, dziękować Ci i przepraszać za to, że czasem jest on przez nas ludzi nieodpowiedzialnie przyjęty.
Św. Jan Paweł II w Evangelium Vitae, pisał, że Boże Narodzenie objawiło również głęboki sens każdych ludzkich narodzin i ukazuje, że radość mesjańska jest fundamentem tej radości, jaką przynosi każde dziecko przychodzące na świat. Ewangelia miłości Boga do człowieka, Ewangelia godności osoby i Ewangelia życia stanowią jedną i niepodzielną Ewangelię; a życie człowieka pochodzi od Boga, jest Jego darem, Jego obrazem i odbiciem, udziałem w Jego ożywczym tchnieniu.
Zachwyceni cudem życia będziemy powtarzać – dziękujemy Ci Panie!
– za dar życia każdego człowieka…..
– za to, że Ty będąc Bogiem nie wzgardziłeś dziewiczym łonem Maryi…
– za naszych rodziców, wychowawców i nauczycieli…
– za wszystkie dzieci świata…
– za Twoją miłość, która jest źródłem każdej ludzkiej miłości…
– za ludzi dobrej woli, którzy przyczyniają się do ochrony ludzkiego życia….
– za lekarzy i personel medyczny pochylający się z troską nad rodzącym się życiem….
– za ludzi starszych, którzy dzielą się swym życiowym doświadczeniem z młodymi….
– za kapłanów uczących jak kochać życie….
– za Papieża Franciszka gorącego orędownika życia……
W Evangelium vitae św. Jan Paweł II pisał także, że jesteśmy dziś świadkami deptania fundamentalnego prawa do życia wielkiej rzeszy słabych i bezbronnych istot ludzkich, jakimi są zwłaszcza dzieci nie narodzone. Świadoma i dobrowolna decyzja pozbawiania życia niewinnej istoty ludzkiej jest zawsze złem z moralnego punktu widzenia i nigdy nie może być dozwolona jako cel, ani jako środek do dobrego celu. Dziś gdy brat zabija brata to podobnie jak w pierwszym bratobójstwie tak i w każdym zabójstwie zostaje podeptana więź pokrewieństwa «duchowego», które łączy ludzi w jedną wielką rodzinę, jako ,że wszyscy mają udział w tym samym podstawowym dobru: w równej godności osobowej. Nierzadko zostaje podeptane także pokrewieństwo ciała i krwi, na przykład kiedy zagrożenia życia powstają w relacjach między rodzicami a dziećmi, jak to się dzieje w przypadku przerywania ciąży ,albo gdy w szerszym środowisku rodziny czy krewnych dopuszcza się lub zaleca stosowanie eutanazji.
Dlatego pragniemy teraz naszą modlitwą wynagrodzić Tobie Panie i Jedyny Władco życia wszelkie wykroczenia przeciw życiu. Będziemy powtarzać – przepraszamy Cię Panie!
– za mordowanie dzieci w łonach matek….
– za obojętność wobec zagrożeń życia….
– za wyśmiewanie się z rodzin wielodzietnych….
– za brak szacunku dla osób starszych, niepełnosprawnych…
– za postawę antykoncepcyjną niektórych rodziców….
– za brak czasu dla dzieci….
– za znęcanie się nad dziećmi…
– za brak miłości w sercach ludzi…
– za wojny i bratobójcze walki…
– za ustanawianie niesprawiedliwych praw godzących w ludzkie życie i godność….
– za przedkładanie wartości materialnych nad duchowe dobra…
Św. Jan Paweł II w Evangelium vitae pisał, że obrona i promocja życia ludzkiego jest przejawem uczestnictwa w misji królewskiej Chrystusa I DLATEGO POWINNA MIEĆ CHARAKTER posługi miłości, która się wyraża przez świadectwo osobiste, różne formy wolontariatu, i działalności społecznej oraz zaangażowania politycznego. Jest to potrzeba szczególnie nagląca w chwili obecnej, gdy kultura śmierci tak agresywnie atakuje kulturę życia i często wydaje się nad nią przeważać.
Poprzez pomoc okazaną człowiekowi głodnemu, spragnionemu, obcemu, nagiemu, choremu, uwięzionemu – a także jeszcze nie narodzonemu dziecku albo starcowi dotkniętemu przez cierpienie lub bliską śmierć – jest nam dane służyć Jezusowi, który sam powiedział Wszystko co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili. Rodzenie jest kontynuacją stworzenia. Tak więc z poczęciem nowego człowieka, wraz z jego urodzeniem, rodzice stają wobec wielkiej tajemnicy. Nowa ludzka istota jest powołana do istnienia osobowego. Samo w sobie rodzicielstwo jest potwierdzeniem miłości, pozwala odkryć za każdym razem jej rozmiar i pierwotną głębię. Nie dzieje się to jednak automatycznie. Jest zadane obojgu mężowi i żonie. Stanowi w życiu każdego z nich taką nowość i takie bogactwo, że nie można do tego daru przybliżyć się inaczej jak na kolanach.
Do Ciebie Jezu zanosimy nasze prośby – będziemy powtarzać prosimy Cię Panie!
– o postawę odpowiedzialnego rodzicielstwa dla wszystkich małżonków….
– o wzajemną miłość w rodzinach…
– o zaprzestanie wojen…
– o radość z każdych ludzkich narodzin….
– o cierpliwość dla rodziców….
– o odpowiedzialnych wychowawców…
– o łaskę rodzicielstwa dla wszystkich, którzy jej pragną…
– o szczęśliwe rozwiązanie dla matek w stanie błogosławionym…
Kończąc naszą modlitwę o każde ludzkie życie wyraźmy nasze błagania słowami modlitwy św. Jana Pawła II
O Maryjo, jutrzenko nowego świata, Matko żyjących, Tobie zawierzamy sprawę życia: spójrz, o Matko, no niezliczone rzesze dzieci, którym nie pozwala się przyjść na świat, ubogich, którzy zmagają się z trudnościami życia, mężczyzn i kobiet – ofiary nieludzkiej przemocy, starców i chorych zabitych przez obojętność albo fałszywą litość. Spraw, aby wszyscy wierzący w Twojego Syna potrafili otwarcie i z miłością głosić ludziom naszej epoki EWANGELIĘ ŻYCIA.
Wyjednaj im łaskę przyjęcia jej jako zawsze nowego daru, radość wysławiania jej z wdzięcznością w całym życiu oraz odwagę czynnego i wytrwałego świadczenia o niej, aby mogli budować, wraz z wszystkimi ludźmi dobrej woli, cywilizację prawdy i miłości na cześć i chwałę Boga Stwórcy, który miłuje życie.
Modlitwa rodziców do Anioła Stróża dziecka poczętego
Aniele Boży Stróżu dziecka poczętego,
którym Dobry Bóg nas obdarował i Twej opiece powierzył,
prosimy Cię, abyś nieustannie czuwał nad naszym dzieckiem
i wypraszał mu potrzebne łaski:
zdrowia, prawidłowego rozwoju i szczęśliwego przyjścia na świat.
Wielbiąc Boga w Trójcy Świętej Jedynego, Stwórcę i Dawcę Życia,
prosimy Cię, aby ten błogosławiony czas oczekiwania umocnił naszą miłość,
pogłębił więź małżeńską
i przyczynił się do wzrostu wiary i nadziei, którą pokładamy w Tobie.
Amen.
diecezjaelk.pl/ks. Paweł Tober/Tygodnik Niedziela
************************************************************************************************************
27 grudnia
Święty Jan, Apostoł i Ewangelista
Jan był synem Zebedeusza i Salome, młodszym bratem Jakuba Starszego (Mt 4, 21). Jeśli chodzi o zestaw tekstów ewangelicznych, w których jest mowa o św. Janie, to ich liczba stawia go zaraz po św. Piotrze na drugim miejscu. Łącznie we wszystkich Ewangeliach o św. Piotrze jest wzmianka aż na 68 miejscach (193 wiersze), a o św. Janie na 31 miejscach (90 wierszy). Początkowo Jan był uczniem Jana Chrzciciela, ale potem razem ze św. Andrzejem poszedł za Jezusem (J 1, 35-40). Musiał należeć do najbardziej zaufanych uczniów, skoro św. Jan Chrzciciel z nimi tylko i ze św. Andrzejem przebywał właśnie wtedy nad rzeką Jordanem. Jan w Ewangelii nie podaje swojego imienia. Jednak jako naoczny świadek wymienia nawet dokładnie godzinę, kiedy ten wypadek miał miejsce. Rzymska godzina dziesiąta – to nasza godzina szesnasta. Po tym pierwszym spotkaniu Jan jeszcze nie został na stałe przy Panu Jezusie. Jaki był tego powód – nie wiemy. Być może musiał załatwić przedtem swoje sprawy rodzinne. O ostatecznym przystaniu Jana do grona uczniów Jezusa piszą św. Mateusz, św. Marek i św. Łukasz (Mt 4, 18-22; Mk 1, 14-20; Łk 5, 9-11). Jan pracował jako rybak. O jego zamożności świadczy to, że miał własną łódź i sieci. Niektórzy sądzą, że dostarczał ryby na stół arcykapłana – dzięki temu mógłby wprowadzić Piotra na podwórze arcykapłana po aresztowaniu Jezusa. Ewangelia odnotowuje obecność Jana podczas Przemienienia na Górze Tabor (Mk 9, 2), przy wskrzeszeniu córki Jaira (Mk 5, 37) oraz w czasie konania i aresztowania Jezusa w Ogrodzie Oliwnym (Mk 14, 33). Kiedy Jan wyraził zgorszenie, że ktoś obcy ma odwagę wyrzucać z ludzi złe duchy w imię Jezusa (sądził bowiem, że jest to wyłączny przywilej Chrystusa i Jego uczniów), otrzymał od Pana Jezusa odpowiedź: “Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami” (Mk 9, 37-38). Pewnego dnia do Pana Jezusa przybyła matka Jana i Jakuba z prośbą, aby jej synowie zasiadali w Jego królestwie na pierwszych miejscach, po Jego prawej i lewej stronie. Pan Jezus wiedział, że matka nie uczyniła tego sama z siebie, ale na prośbę synów. Dlatego nie do niej wprost, ale do nich się odezwał: “Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić?” Kiedy zaś ci odpowiedzieli: “Możemy”, otrzymali odpowiedź: “Kielich mój pić będziecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej czy lewej, ale dostanie się ono tym, dla których mój Ojciec je przygotował” (Mt 20, 21-28; Mk 10, 41-52). Szczegół ten zdradza to, że nawet tak świątobliwy Jan nie całkiem bezinteresownie przystąpił do Pana Jezusa w charakterze Jego ucznia. Przekonany, że wskrzesi On doczesne królestwo Izraela na wzór i co najmniej w granicach królestwa Dawida, marzył, by w tym królestwie mieć wpływowy urząd, być jednym z pierwszych ministrów u Jego boku. Samemu jednak wstydząc się o to prosić, wezwał interwencji swojej matki. Potem zrozumie, że chodzi o królestwo Boże, duchowe, o zbawienie ludzi – i odda się tej wielkiej sprawie aż do ostatniej godziny życia. Warto tu tylko uzupełnić, że według relacji Marka to oni sami: Jan i Jakub zwrócili się do Chrystusa z tą dziwną prośbą, nie wyręczając się przy tym matką. Chrystus nadał Janowi i Jakubowi, jego bratu, drugie imię – “Synowie gromu” (Łk 9, 51-56). Jan zostaje wyznaczony razem ze św. Piotrem, aby przygotowali Paschę wielkanocną. Podczas Ostatniej Wieczerzy Jan spoczywał na piersi Zbawiciela. Tylko on pozostał do końca wierny Panu Jezusowi – wytrwał pod krzyżem. Dlatego Chrystus z krzyża powierza mu swoją Matkę, a Jej – Jana jako przybranego syna (J 19, 26-27). Po zmartwychwstaniu Chrystusa Jan przybywa razem ze św. Piotrem do grobu, gdzie “ujrzał i uwierzył” (J 20, 8), że Chrystus żyje. W Dziejach Apostolskich Jan występuje jako nieodłączny na początku towarzysz św. Piotra. Obaj idą do świątyni żydowskiej na modlitwę i dokonują u jej wejścia cudu uzdrowienia paralityka (Dz 3, 1 – 4, 21). Jan z Piotrem został delegowany przez Apostołów dla udzielenia Ducha Świętego w Samarii (Dz 8, 14-17). We dwóch przemawiali do ludu, zostali pojmani i wtrąceni do więzienia (Dz 4, 1-24). O Janie Apostole wspomina także św. Paweł Apostoł w Liście do Galatów. Nazywa go filarem Kościoła (Ga 2, 9). Jan przebywał przez wiele lat w Jerozolimie (Ga 2, 9), potem prawdopodobnie w Samarii, a następnie w Efezie. To tam napisał Ewangelię i trzy listy apostolskie. Wynika z nich, że jako starzec kierował niektórymi gminami chrześcijańskimi w Małej Azji. Z Apokalipsy dowiadujemy się, że były to: Efez, Smyrna, Pergamon, Tiatyra, Sardes, Filadelfia i Laodycea. Tradycja wczesnochrześcijańska okazywała żywe zainteresowanie losami św. Jana Apostoła po zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu Pana Jezusa. Św. Papiasz (ok. 80-116) i św. Polikarp (ok. 70-166) szczycą się nawet, że byli uczniami św. Jana. Podają nam pewne cenne szczegóły z jego późniejszych lat. Podobnie św. Ireneusz (ok. 115-202) przekazał nam zaczerpnięte z tradycji niektóre wiadomości. Także w pismach apokryficznych znajdujemy o życiu Jana okruchy prawdy. Z tych wszystkich źródeł wynika, że Jan głosił Ewangelię albo w samej Ziemi Świętej, albo w jej pobliżu, a to ze względu na Matkę Bożą, nad którą Chrystus powierzył mu opiekę. Po wybuchu powstania żydowskiego Jan schronił się zapewne w Zajordanii, gdzie przebywał do końca wojny, tj. do roku 70 (zburzenie Jerozolimy). Stamtąd udał się do Małej Azji, gdzie pozostał aż do zesłania go na wyspę Patmos przez cesarza Domicjana (81-96). Po śmierci cesarza Apostoł wrócił do Efezu, by tu za panowania Trajana (98-117) zakończyć życie jako prawie stuletni starzec. Potwierdzają to św. Ireneusz i Polikrates, biskup Efezu (ok. 190 roku). W wieku II lub III powstał w Małej Azji apokryf Dzieje Jana. Przytacza go m.in. Focjusz. Do naszych czasów dochowały się jego znaczne fragmenty. Według tego pisma Domicjan wezwał najpierw Jana do Rzymu. Nie miał jednak odwagi skazać starca na gwałtowną śmierć, dlatego zesłał go na wygnanie na wyspę Patmos, by na tej skalistej, niezaludnionej wyspie Morza Egejskiego zginął powolną śmiercią. Na szczęście chrześcijanie nie zapomnieli o ostatnim świadku Chrystusa. Główną treścią apokryfu są cuda, jakie Jan miał zdziałać w Rzymie i w Efezie. W opisach znajduje się tak wiele legendarnych motywów, że trudno wydobyć z tego apokryfu prawdę. Utrwaliło się podanie, że Domicjan usiłował najpierw w Rzymie otruć św. Jana. Kielich pękł i wino się rozlało w chwili, gdy Apostoł nad nim uczynił znak krzyża świętego. Wtedy cesarz kazał go męczyć we wrzącym oleju, ale Święty wyszedł z niego odmłodzony. Przez kilkaset lat (do roku 1909) 6 maja było nawet obchodzone osobne święto ku czci św. Jana w Oleju. Jan miał mieć ucznia, którego w sposób szczególniejszy miłował i z którym łączył wielkie nadzieje. Ten wszakże wszedł w złe towarzystwo i został nawet hersztem zbójców. Apostoł tak długo go szukał, aż go odnalazł i nawrócił. Euzebiusz z Cezarei pisze, że Jan nosił diadem kapłana, że organizował gminy i ustanawiał nad nimi biskupów, a w Efezie miał wskrzesić zmarłego. Swoją Ewangelię napisał Jan prawdopodobnie po roku 70, kiedy powrócił do Efezu. Miał w ręku Ewangelie synoptyków (Mateusza, Marka i Łukasza), dlatego jako naoczny świadek nauk Pana Jezusa i wydarzeń z Nim związanych nie powtarza tego, co już napisano, uzupełnia wypadki szczegółami bliższymi i faktami przez synoptyków opuszczonymi. Nigdzie wprawdzie nie podaje swojego podpisu wprost, ale podaje go pośrednio, kiedy pisze na wstępie: “I oglądaliśmy Jego chwałę” (J 1, 14), zaś w swoim pierwszym liście napisze jeszcze dobitniej: “To wam oznajmiamy, co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce” (1 J 1, 1). Ewangelię św. Jana zna św. Ignacy z Antiochii (+ ok. 107) i cytuje ją w swoich listach. Zna ją również św. Justyn (+ ok. 165), a Fragment Muratoriego (160-180) pisze wprost o św. Janie jako autorze Ewangelii. Pierwszymi adresatami Ewangelii św. Jana byli chrześcijanie z Małej Azji. Znali oni dobrze Jana, nie musiał się więc im przedstawiać. W owych czasach rozpowszechniały się pierwsze herezje gnostyckie: ceryntian, nikolaitów i ebionitów. Dlatego Ewangelia św. Jana nie ma charakteru katechetycznego, jak poprzednie, a raczej historyczno-teologiczny. Jan wykazuje, że Jezus jest postacią historyczną, że jest prawdziwie Synem Bożym. Tradycja za symbol słusznie nadała mu orła, gdyż głębią i polotem przewyższył wszystkich Ewangelistów. Według podania, cesarz Nerwa (96-98) miał uwolnić św. Jana z wygnania. Apostoł wrócił do Efezu, gdzie zmarł niebawem ok. 98 roku. Jako więc jedyny z Apostołów zmarł śmiercią naturalną. Dlatego podczas dzisiejszej liturgii celebrans nosi szaty białe, a nie – jak w przypadku wszystkich pozostałych Apostołów – czerwone. Pierwszą wzmiankę o grobie św. Jana w Efezie ok. 191 roku podaje w liście do papieża św. Wiktora Polikrates, biskup Efezu. Papież św. Celestyn I w liście swoim do ojców soboru efeskiego z 8 maja 431 roku winszuje im, że mogą czcić relikwie św. Jana Apostoła. Św. Grzegorz z Tours (+ 594) wspomina o cudach, jakie działy się przy tym grobie. Badania archeologiczne, przeprowadzone w 1936 roku, potwierdziły istnienie tego grobu. Dzisiaj z wielkiej metropolii, jaką niegdyś był Efez, pozostały jedynie ruiny, a na nich powstała mała wioska turecka. Jan jest patronem Albanii i Azji Mniejszej; ponadto aptekarzy, bednarzy, dziewic, zawodów związanych z pisaniem i przepisywaniem: introligatorów, kopistów, kreślarzy, litografów, papierników, pisarzy oraz owczarzy, płatnerzy, skrybów, ślusarzy, teologów, uprawiających winorośl oraz wdów. Kult św. Jana Apostoła w Kościele był zawsze bardzo żywy. Najwspanialszą świątynię wystawiono mu w Rzymie. Jest nią bazylika na Lateranie pod wezwaniem świętych Jana Chrzciciela i Jana Apostoła. Zwana jest również bazyliką Zbawiciela – matką wszystkich kościołów chrześcijaństwa, gdyż jako pierwsza była uroczyście konsekrowana przez papieża św. Sylwestra I (+ 335) i dotąd jest katedrą papieską. Nadto w Rzymie wystawiono św. Janowi Apostołowi jeszcze inne kościoły, np. przy Bramie Łacińskiej (ante Portam Latinam), gdzie Apostoł miał być męczony w rozpalonym oleju. Do Jana Apostoła szczególne nabożeństwo miały św. Gertruda i św. Małgorzata Maria Alacoque. Właśnie w dniu dzisiejszym, w dniu jego święta miały objawienia dotyczące nabożeństw do Serca Pana Jezusa. Szczególnym nabożeństwem do św. Jana Apostoła wyróżniali się kiedyś w Polsce krzyżacy. Wystawili też oni szereg kościołów ku jego czci. W ikonografii św. Jan przedstawiany jest jako stary Apostoł, czasami jako młodzieniec w tunice i płaszczu, rzadko jako rybak. Najczęściej występuje w scenach będących ilustracjami tekstów Pisma św.: jest jedną z centralnych postaci podczas Ostatniej Wieczerzy, Jan pod krzyżem obok Maryi, Jan podczas Zaśnięcia NMP, Jan na Patmos, Jan i jego wizje apokaliptyczne. Bywa – błędnie – przedstawiany w scenie męczeństwa, zanurzony w kotle z wrzącą oliwą. Czasem na obrazach towarzyszy mu diakon Prochor, któremu dyktuje tekst. Jego atrybutami są: gołębica, kielich z Hostią, kielich zatrutego wina z wężem (wąż jest symbolem zawartej w kielichu trucizny-jadu; na tę pamiątkę podaje się dzisiaj w wielu kościołach wiernym poświęcone wino do picia, by nie szkodziła im żadna trucizna), kocioł z oliwą, księga, orzeł w locie, na księdze lub u jego stóp, siedem apokaliptycznych plag, zwój. |
*****************************************
Księga na czas próby
***
Uważa się ją za księgę trudną, niedostępną, dziwną. Kojarzymy ją z klęskami. Tymczasem Apokalipsa niesie pociechę dla Kościoła w czasie prześladowań i zwątpienia. Jej orędzie pasuje jak ulał na nasze czasy!
Boimy się tej ostatniej księgi Nowego Testamentu. Słowo „apokalipsa” przywołuje obrazy grozy, wojny, zniszczenia. Język pełen symboli bywa niezrozumiały. A przecież dzieło św. Jana to wielki finał biblijnej symfonii. To także jest słowo Boże skierowane do nas. Pod koniec starego i na początku nowego roku liturgicznego Kościół zachęca nas do lektury tej księgi. Proponuję kilka myśli, które, ufam, pomogą zrozumieć jej przesłanie i odszyfrować najważniejsze symbole.
Orędzie na nasze czasy
Dzieło powstało około roku 95 po Chrystusie na wyspie Patmos. Tam na zesłaniu przebywał jej autor. Komentatorzy nie są zgodni, czy autorem był św. Jan Ewangelista, jak chce tradycja. W starożytności nieraz przypisywano autorstwo dzieł bardziej znanym osobom i nie uchodziło to za nic zdrożnego. Apokalipsa na pewno powstała w Kościele związanym ze św. Janem, być może napisał ją jego uczeń.
Dla zrozumienia dzieła ważna jest znajomość historycznego kontekstu jego powstania oraz cech gatunku literackiego. W Rzymie panował cesarz Domicjan. Chrześcijanie od czasów Nerona (64 r.) doświadczają prześladowań. Dla Rzymian problemem nie były ich wierzenia czy obrzędy. Rzym, podbijając kolejne narody, włączał lokalne bóstwa do swojego panteonu, ale chrześcijanie byli inni. Nie chcieli się dać zasymilować. Stanowczo nie godzili się na kult cesarza, a więc tym samym występowali przeciwko państwu, zagrażali jego jedności i publicznemu porządkowi. Cesarz nosił oficjalny tytuł „Pan i nasz Bóg”, jego świątynie i posągi stały na rynkach miast. Uczniowie Chrystusa uważali to za bałwochwalstwo, w kimś Innym widzieli swojego Pana i Boga. Rzym traktował to jako zamach na władzę. To dlatego spadały na nich coraz bardziej krwawe prześladowania. Kto chciał prowadzić handel czy biznes, musiał należeć do cechów, które miały swoje bóstwa. Z tym także nie godzili się chrześcijanie, dlatego byli wykluczani z życia gospodarczego. Przyznawanie się do Jezusa groziło więc utratą majątku, statusu społecznego oraz życia. Żyjąc w stanie zagrożenia, pytali: dlaczego Bóg milczy? czemu Jezus się spóźnia?
Apokalipsa była odpowiedzią Boga na to pytanie Kościoła. Słowo „apokalipsa” znaczy objawienie, zdjęcie zasłony. Styl tej księgi jest dojrzałym owocem apokaliptyki, nurtu, który rozwijał się w judaizmie od II wieku przed Chrystusem (patrz Księga Daniela). Ten typ biblijnej wypowiedzi kształtował się pod wpływem prześladowań religii żydowskiej ze strony świeckich władców (Antioch IV Epifanes). Apokalipsa św. Jana sięga do symboli i obrazów ze Starego Testamentu. Dla jej pierwszych adresatów ta symbolika była oczywista. Dziś stanowi nie lada wyzwanie.
Apokalipsa zaprasza do spojrzenia na historię Bożymi oczyma. Główne jej przesłanie jest następujące: cokolwiek się dzieje, jakiekolwiek nieszczęścia spadają nam na głowę, pierwsze i ostatnie słowo należy zawsze do Boga. On jest Panem historii i dlatego wszystko zmierza do szczęśliwego finału, choćby w danej chwili wydawało się nam, że jest dokładnie odwrotnie. Apokalipsa do wierzących zawsze silniej przemawiała w czasach próby. Im więcej było wstrząsów, niepokojów, zamętu, tym więcej ta księga miała do powiedzenia. Dziś, gdy chrześcijanie na całym świecie doświadczają prześladowań na niespotykaną skalę, gdy stają się znakiem sprzeciwu wobec bałwochwalstwa otaczającej kultury, gdy wiara i moralność chrześcijan drażnią elity i dzisiejszych władców, gdy nie brak zamętu we wnętrzu Kościoła, przesłanie Apokalipsy staje się tym bardziej aktualne.
Księga wzywa do dwóch postaw. Do wytrwałości (gr. hypomene oznacza cierpliwe trwanie mimo trudności) oraz do świadectwa (gr. martyria oznacza także męczeństwo). Wszystko jest w ręku Boga, próba musi się skończyć, trzeba ją przetrwać wiernie, licząc tylko na Niego.
Apokaliptyka mówi językiem symboli. Czasem sam Jan nie rozumie sensu wizji, której doświadcza. Wtedy pyta mieszkańców nieba o wyjaśnienie. Nie sposób wyjaśnić całkiem jednoznacznie rozumienie wszystkich symboli. Niemniej, aby odczytać orędzie Apokalipsy, konieczny jest pewien kod do jej rozszyfrowania.
Adresatem Apokalipsy jest siedem Kościołów w miastach Azji Mniejszej. Liczba siedem wskazuje na pełnię, na powszechność. Chodzi więc o cały Kościół. Autor dzieła nie dba o chronologię. Raz mówi o tym, co dzieje się aktualnie, potem ukazuje dzień ostateczny. Potem znowu się cofa. Za pomocą różnych symboli ukazuje wciąż fundamentalną prawdę – historia zmierza ku zwycięstwu Boga i ludzi Jemu wiernych. W układzie księgi powraca liczba siedem. Po siedmiu listach do Kościołów mamy wizje: siedmiu pieczęci, siedmiu trąb, siedmiu czaszy. Przez różne kataklizmy, wojny, tragiczne wydarzenia Bóg wzywa ludzi do opamiętania. A wszystko to zmierza do wielkiego finału, do triumfu Boga w dniu ostatecznym.
Rozkodować symbole
Przyjrzyjmy się kilku rodzajom symboli Apokalipsy. Są symbole związane z przyrodą, np. gwiazdy. Okazuje się, że gwiazdą może być Chrystus (Gwiazda poranna), to także symbol Kościołów, ale i złych duchów. Inny symbol – morze. Oznacza rzeczywistość negatywną, otchłań, niebezpieczeństwo, siedzibę potworów. Dlatego Jan pisze, że w Nowym Jeruzalem nie ma już morza. Wszystkie kosmiczne kataklizmy przypominają plagi egipskie, które były znakiem dla nawrócenia faraona. Teraz chodzi o znaki dane dla opamiętania ludzi. Bóg ma nadzieję, że ludzie odczytają te zjawiska i nawrócą się do Niego.
Kolejna grupa symboli wzięta jest ze świata ludzi. W Apokalipsie widać zmaganie sił Bożych i mocy ciemności. Zła rzeczywistość to władza polityczna wroga Bogu, zwalczająca wiernych, oddająca się bałwochwalstwu, zadufana w sobie. Wyrażona jest symbolami: Wielki Babilon (miasto), Wielka Nierządnica (kobieta), pierwsza bestia. Po przeciwnej stronie są ukazani wierni, których symbolem są Nowe Jeruzalem (miasto), Niewiasta obleczona w słońce (kobieta).
Symboliczne znaczenie mają także szaty i kolory. Biały to kolor Chrystusa zmartwychwstałego i tych, którzy do Niego należą: wiernych i aniołów. Białe szaty oznaczają świętość, niewinność. Dlatego Chrystus ma białe szaty, pojawia się na białym koniu i daje wiernym biały kamień. Kolor czerwony – kolor krwi, wojny (ogień). Kolor czarny to kolor ucisku, trwogi, śmierci. Kolor złoty oznacza władzę i bogactwo. Może mieć znaczenie pozytywne (złoty pas Chrystusa wyraża Jego królewską władzę) lub negatywne (złoto Wielkiej Nierządnicy).
Symbolika liczb opiera się na kombinacji cyfr trzy i cztery. Trzy to liczba Boga, cztery – to świat. Doskonałość to 3 plus 4 (7) albo 3 razy 4 (12). Dwanaście oznacza pełnię ludu Bożego (12 pokoleń Izraela, 12 apostołów). Skoro siedem oznacza pełnię, to trzy i pół (połowa całości) oznacza w Apokalipsie czas długi, ale ograniczony. Na przykład pewne wydarzenia trwają 3,5 roku (42 miesiące lub 1260 dni). Dziesiątka też oznacza całość, ale w sensie negatywnym, np. dziesięć rogów bestii. Tysiąc to ogrom. Skąd wzięły się u Jana 144 tysiące opieczętowanych? 12 ¤ 12 ¤ 1000, czyli lud Starego Testamentu razy lud Nowego Testamentu i razy 1000, czyli pełnia. Chyba najbardziej znana liczba 666 pojawia się jako nazwa własna bestii. Szóstka to niepełne siedem, czyli niedoskonałość. Powtórzona trzykrotnie oznacza potrójne zło bestii, przeciwnika Boga. Niektórzy stosując tzw. gematrię (literom alfabetu były przypisane pewne cyfry), rozszyfrowywali trzy szóstki jako „cesarz Neron”.
Błogosławieństwo dla czytelników
Apokalipsa to chyba jedyna księga biblijna, która zawiera błogosławieństwo dla swoich czytelników. „Błogosławiony, który odczytuje, i którzy słuchają słów Proroctwa, a strzegą tego, co w nim napisane, bo chwila jest bliska” (1,3).
Komentatorzy zwracają uwagę, że Apokalipsa przypomina jakby liturgię Kościoła. Nieraz pojawiają się w niej ślady liturgicznego dialogu między kapłanem a ludem. Stąd powracające „Amen”. Jan doświadcza swojej wizji w „dzień Pański” (1,10). Po raz pierwszy pojawia się ta nazwa niedzieli. Liturgia to wejście Boga w ludzki czas, kiedy ziemia łączy się z niebem. Apokalipsa chce właśnie to pokazać. Pod powierzchnią ludzkiej historii rozgrywa się wielki dramat zbawienia. Bóg „jest tym, który był i który przychodzi”. Pod koniec księgi zniknie już: „który przychodzi”, bo przyjdzie już definitywnie. „Jam jest Alfa i Omega” – mówi Bóg. On jest początkiem i końcem historii, nawet jeśli to, co „pomiędzy”, wydaje się chaosem.
Apokalipsa zaczyna się od wizji Syna Człowieczego stojącego pośrodku siedmiu złotych świeczników (symbole Kościołów). „Obleczony w szatę do stóp i przepasany na piersiach złotym pasem”. Długa szata wskazuje na funkcję kapłańską, złoto na godność króla. Z jego ust wychodzi miecz obosieczny – symbol słowa Bożego, które zmusza do zajęcia postawy. Jan pisze: „Kiedym Go ujrzał, do stóp Jego upadłem jak martwy, a On położył na mnie prawą rękę, mówiąc: »Przestań się lękać! Jam jest Pierwszy i Ostatni i żyjący. Byłem umarły, a oto jestem żyjący na wieki wieków i mam klucze śmierci i Otchłani« (1,17)”. Przestań się bać – to pierwsze słowa Chrystusa w Apokalipsie. Jakże bardzo potrzebujemy tego słowa i dłoni Zmartwychwstałego na ramieniu.
Listy do siedmiu Kościołów są rodzajem rachunku sumienia. Tylko w dwóch miastach Jezus nie znajduje niczego godnego nagany. W czterech Kościołach trochę ich chwali i nieco gani. Kościół w Laodycei zasługuje tylko na wyrzuty. Jego winą jest postawa letniości i pewności siebie. „Bądź więc gorliwy i nawróć się! Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną”. Wśród zgiełku świata można nie dosłyszeć pukania Jezusa. Z tych siedmiu potężnych Kościołów (Efez, Smyrna, Pergamon, Tiatyra, Sardes, Filadelfia i Laodycea) nie ostało się do dziś nic. Kościół zawsze potrzebuje rachunku sumienia i nawrócenia, zwłaszcza w obliczu nasilania się walki duchowej w świecie. „Bądź wierny” – to przesłanie Apokalipsy.
Parodia Trójcy Świętej
Centralnym obrazem Apokalipsy jest starcie Smoka, czyli szatana, z Niewiastą, która symbolizuje Kościół oraz Maryję (rozdziały 12 i 13). Walka ma trzy rundy. Początkiem pierwszego starcia jest narodzenie Jezusa. Szatan chce „pożreć dziecię”. Przegrywa. Rozpoczyna więc drugą bitwę – walkę z Niewiastą, czyli z Kościołem jako całością. I również przegrywa. Próbuje więc po raz trzeci. Smok „odszedł, aby rozpocząć walkę z resztą jej potomstwa…”. Zły nie mogąc zwyciężyć Kościoła w całości, chce wyszarpać, kogo się da, atakuje pojedynczych wiernych. To dotyczy zmagań każdego z nas. Ta „trzecia runda” trwa.
Pomocnikami Smoka okazują się dwie bestie (to w sumie diabelska karykatura Trójcy Świętej). Bestia pierwsza jest symbolem władzy doczesnej, która przypisuje sobie boskie atrybuty. W imperium rzymskim był to wprost boski kult cesarza. Dzisiaj władza polityczna uważa, że może zmieniać definicję małżeństwa czy płci, walczy o prawo do zabijania nienarodzonych dzieci czy dobijania umierających, uzurpuje sobie również „boskie” znamiona, stając się „totalitaryzmem” maskowanym frazesami o wolności i tolerancji. W wielu krajach władza polityczna wprost atakuje chrześcijan! Jak wtedy, tak i dziś Kościół jest w stanie konfrontacji z tą bestią.
Kim jest druga bestia? Czytamy o niej: „Miała dwa rogi podobne do rogów Baranka, a mówiła jak Smok… I zwodzi mieszkańców ziemi”. Mamy tutaj podróbkę Baranka, czyli fałszywego proroka na usługach pierwszej bestii. Druga bestia to rodzaj władzy duchowej, to propaganda ideologiczna władzy politycznej. To siła, która działa nie przemocą, ale wpływając na rozum, ogłupiając ludzi. Jest to karykatura Ducha Świętego, który uczy modlitwy i prowadzi do prawdy. Sedno opisanej tak duchowej walki pozostaje to samo. Diabeł i dziś przy pomocy władzy politycznej oraz ideologii pracujących na jej usługach wojuje z tymi, którzy chcą pozostać wierni Jezusowi. Apokalipsa podpowiada, że odpowiedzią chrześcijan na zakusy pierwszej bestii są wytrwałość i wiara świętych, lekarstwem na kłamstwa drugiej bestii jest mądrość.
Apokalipsa kończy się wizją Nowego Jeruzalem, miasta zbawionych, żyjących we wspólnocie z Bogiem. Jan przerzuca most między Kościołem walczącym na ziemi a Kościołem w niebie. Pokazuje, że choć jesteśmy ludem w drodze, to już jedną nogą jesteśmy u celu. Bóg nie zawodzi. Z Nim zwyciężymy. Apokalipsa to księga nadziei, ale nie naiwnego optymizmu. Smok, wąż starodawny, i jego dwie bestie będą do końca nas atakowały, ale ostatecznie nie dadzą rady. Kto wytrwa w wierności, ten zwycięży. „Zaiste przyjdę niebawem” – mówi Pan. „Amen. Przyjdź, Panie Jezu!”.
Tomasz Jaklewicz/ Gość Niedzielny – korzystałem z: Danuta Piekarz, Apokalipsa. Przesłania na nasze czasy, wyd. Salwator, Kraków 2013
********************************************
***
Wizja św. Jana Ewangelisty według Benedykta XVI
Drodzy Bracia i Siostry!
W ostatnich katechezach mieliśmy rozważania na temat postaci apostoła Jana. Najpierw próbowaliśmy zobaczyć, czego możemy się dowiedzieć o jego życiu. Później, w drugiej katechezie, podjęliśmy medytację nad fundamentalną treścią jego Ewangelii i jego Listów: a więc nad miłością.
Dzisiaj również zatrzymamy się przy postaci św. Jana, aby spojrzeć na niego jako na Natchnionego z Apokalipsy. Podkreślmy od razu, że ani czwarta Ewangelia, ani Listy przypisywane temu Apostołowi nie noszą jego imienia, a Apokalipsa aż cztery razy odwołuje się do imienia Jana (por. Ap 1, 1. 4. 9; 22, 8).
Oczywiste jest, że Autor z jednej strony nie miał żadnego powodu, aby przemilczać własne imię, zaś z drugiej – wiedział dobrze, iż pierwsi czytelnicy mogą go zidentyfikować bez żadnych trudności. Wiemy też, że już w III wieku pisarze kościelni dyskutowali na temat prawdziwej tożsamości Jana z Apokalipsy. Możemy bez żadnych problemów nazwać go również „Natchnionym z Patmos”, gdyż jego postać związana jest z nazwą tej wyspy na Morzu Egejskim, gdzie, według świadectwa jego samego, znajdował się jako zesłaniec „z powodu słowa Bożego i świadectwa Jezusa” (Ap 1, 9).
Właśnie na Patmos Jan „doznał zachwycenia w dzień Pański” (Ap 1, 10) i miał jedno z wielkich widzeń oraz usłyszał bardzo ważne przesłania, które mocno wpłynęły na historię Kościoła oraz na całą kulturę chrześcijańską. Na przykład – dzięki tytułowi jego księgi: „Apokalipsa” („Objawienie”) zostały wprowadzone do naszego języka słowa „apokalipsa”, „apokaliptyczny”, które przywołują, chociaż w sposób niebezpośredni, ideę wielkiej katastrofy.
Księgę Apokalipsy należy czytać w kontekście dramatycznych doświadczeń siedmiu Kościołów (Efez, Smyrna, Pergamon, Tiatyra, Sardes, Filadelfia, Laodycea), które pod koniec I wieku musiały stawiać czoło ciężkim prześladowaniom oraz wewnętrznym rozdarciom w dawaniu świadectwa o Chrystusie. Do nich św. Jan zwraca się, okazując bardzo żywe wyczucie duszpasterskie wobec prześladowanych chrześcijan, których napomina, aby wytrwali mocni w wierze i nie utożsamiali się ze światem pogańskim, który wówczas był tak mocny. Treścią przesłania św. Jana jest ukazanie, począwszy od śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, sensu ludzkiej historii.
Pierwsza i podstawowa wizja św. Jana dotyczy postaci Baranka, który jest jakby zabity albo stoi przy tronie (por. Ap 5, 6), na którym już zasiada sam Bóg. W ten sposób św. Jan chce nam powiedzieć przede wszystkim dwie rzeczy: pierwszą jest prawda, że Baranek, chociaż zabity w akcie wielkiego gwałtu, zamiast trwać w ziemi, paradoksalnie stoi pewnie na nogach, gdyż przez swoje zmartwychwstanie definitywnie zwyciężył śmierć. Druga prawda – to sam Jezus, właśnie dlatego, że został zabity i zmartwychwstał, już w pełni uczestniczy w królewskiej i zbawczej władzy Ojca. Jest to wizja fundamentalna. Jezus, Syn Boży, jest na tej ziemi bezbronnym Barankiem, zranionym i zabitym.
Pomimo tego żyje, stoi przed tronem Boga i uczestniczy w Boskiej mocy. On dzierży w swoich dłoniach historię świata. W ten sposób Natchniony chce nam powiedzieć: Miejcie ufność w Jezusie, nie lękajcie się wrogich potęg, nie bójcie się prześladowania! Zraniony i zabity Baranek zwycięży! Podążajcie za Jezusem, za Barankiem, zawierzcie się Jezusowi, idźcie Jego drogą! Chociaż na tym świecie wydaje się On być tylko słabym Barankiem, to jednak On jest Zwycięzcą!
Jedna z podstawowych wizji Apokalipsy dotyczy tego Baranka, który otwiera księgę, wcześniej zamkniętą siedmioma pieczęciami, których nikt nie mógł złamać. Jan przedstawiony jest nawet ze łzami, gdyż nie było nikogo, kto byłby godny otworzyć i odczytać księgę (por. Ap 5, 4). Historia pozostałaby zatem nieznana, niezrozumiana, gdyż nikt nie mógł jej odczytać. Może właśnie te łzy Jana wobec tajemnicy tak burzliwej historii wyrażają niepewność Kościołów azjatyckich z powodu milczenia Boga wobec prześladowań, na które Kościół w tym czasie był wystawiony. Jest to niepewność, w której doskonale możemy odnaleźć również nasze zakłopotanie wobec ciężkich prób, niezrozumienia oraz wrogości, której również Kościół doświadcza w różnych stronach świata. Są to cierpienia, na które Kościół z pewnością nie zasłużył, tak jak Jezus nie zasłużył na okrutną mękę. Te cierpienia jednak ukazują zarówno przewrotność człowieka, który poddaje się sugestiom złego, jak i wyższość prowadzenia wydarzeń przez samego Boga.
Tylko zabity Baranek może otworzyć zapieczętowaną księgę i objawić jej treść, nadać sens tej historii, która często wydaje się być absurdalna. Tylko On może wyciągnąć z niej wnioski i objawić je dla pożytku życia chrześcijan, którym Jego zwycięstwo nad śmiercią przynosi radosną nowinę oraz gwarancję zwycięstwa, w którym również oni będą bez wątpienia uczestniczyć. Cały obrazowy język, jakim posługuje się Jan, zmierza właśnie ku ukazaniu tego radosnego umocnienia.
W centrum wizji, jakie przynosi Apokalipsa, jest również bardzo ważna wizja Niewiasty, która rodzi Syna – Mężczyznę, oraz wizja Smoka, który wcześniej został strącony z nieba, ale wciąż jest jeszcze potężny. Ta Niewiasta przedstawia Maryję, Matkę Odkupiciela, ale równocześnie reprezentuje cały Kościół, Lud Boży wszystkich czasów, Kościół, który w każdym czasie z wielkim bólem ciągle na nowo rodzi Chrystusa. Kościół wydaje się być bezbronny i słaby. Jednakże, gdy jest zagrożony i prześladowany przez Smoka, jest otoczony opieką i pocieszeniem ze strony Boga. Niewiasta ostatecznie zwycięża. Nie zwycięża Smok. Oto wielkie proroctwo tej księgi, które napełnia nas wielką ufnością! Niewiasta, która cierpi na przestrzeni historii, Kościół, który jest prześladowany, przy końcu ukazuje się jako cudowna Oblubienica, figura nowego Jeruzalem, gdzie nie będzie już więcej łez ani płaczu, to obraz przemienionego świata, nowego świata, którego światłem jest sam Bóg, którego lampą jest Baranek.
Z tego powodu Apokalipsa Jana, chociaż pełna jest nieustannych odniesień do cierpienia, prześladowania i płaczu – mrocznego oblicza historii – jest w równym stopniu przeniknięta częstym śpiewem uwielbienia, który jakby reprezentuje świetlane oblicze historii. W ten sposób na przykład odczytuje się obraz nieprzeliczonej rzeszy, która śpiewa, prawie krzycząc: „Alleluja! Zakrólował Pan Bóg nasz, Wszechmogący. Weselmy się i radujmy, i dajmy Mu chwałę, bo nadeszły Gody Baranka, a Jego Małżonka się przystroiła” (Ap 19, 6-7). Stajemy tutaj wobec typowego paradoksu chrześcijańskiego, zgodnie z którym cierpienie nie jest nigdy pojmowane jako ostatnie słowo, ale jako droga do szczęścia, a nawet samo cierpienie jest już w sposób tajemniczy zanurzone w radości, która wypływa z nadziei. Dlatego też Jan, Natchniony z Patmos, może zakończyć swoją księgę nadzieją, jaka pulsuje gorącym oczekiwaniem. Wzywa on ostatecznego przyjścia Pana: „Przyjdź, Panie Jezu!” (Ap 22, 20).
Jest to jedna z centralnych modlitw rodzącego się chrześcijaństwa, przetłumaczona również przez św. Pawła na język aramejski: Marana tha. Ta modlitwa: „Przyjdź, Panie Jezu” ma różne wymiary. Naturalnie, jest przede wszystkim oczekiwaniem na ostateczne zwycięstwo Pana, na nowe Jeruzalem, oczekiwaniem na Pana, który przyjdzie i przemieni świat. Równocześnie jest również modlitwą eucharystyczną: „Przyjdź, Jezu, teraz”. Jezus przychodzi, uprzedza swoje ostateczne przyjście. W ten sposób wołamy z radością: „Przyjdź teraz, przyjdź w sposób ostateczny”.
Modlitwa ta ma również i trzeci wymiar: „Już przyszedłeś, Panie! Jesteśmy pewni Twojej obecności pośród nas. Jest to naszym radosnym doświadczeniem. Przyjdź jednak w sposób ostateczny!”. W ten sposób, razem ze św. Pawłem, z Natchnionym z Patmos, z rodzącym się chrześcijaństwem, modlimy się również my: „Przyjdź, Jezu! Przyjdź i przemień ten świat! Przyjdź już dzisiaj i niech zwycięży pokój!”. Amen!
Tygodnik Niedziela 36/2006, z oryginału włoskiego tłumaczył o. Jan Pach OSPPE
**********************************************************
***
Zrozumieć Apokalipsę św. Jana
Apokalipsa zawsze budziła u ludzi niepokojące skojarzenia. Z jednej strony bano się groźnych przepowiedni, z drugiej jednak chciano zrozumieć zapisane w nich wizje, by poznać scenariusz zbliżających się wydarzeń. Zainteresowanie tekstem wzrastało w chwilach gwałtownych zmian, burzliwych wydarzeń, a także pod koniec wieku. Jeszcze bardziej zainteresowanie wzrasta, gdy kończy się kolejne tysiąclecie! Wielu oczekuje znaków nadchodzącego końca. Obrazowy język Apokalipsy pozwala, przy odrobinie wyobraźni, tworzyć rozmaite skojarzenia i na ich podstawie przewidywać przyszłość. Jak to się jednak ma do samej prawdy głoszonej przez Słowo Boże zapisane w księdze Objawienia św. Jana? Jak należy do niej podchodzić? Jak rozumieć obrazy? Do czego się one odnoszą? Jaki jest dzisiaj ich sens dla nas żyjących ponad 1900 lat po jej napisaniu? Czy należy i dlaczego należy czytać Apokalipsę? Jaki jest zasadniczy cel tej ostatniej księgi Pisma Świętego? Z takimi pytaniami zwróciliśmy się do O. Augustyna Jankowskiego OSB, który przez wiele lat zajmował się właśnie tą księgą.
Czy mógłby Ojciec omówić dwa wybrane listy, na przykład najbardziej pozytywny i najbardziej negatywny?
Najbardziej negatywnym listem jest niewątpliwie list do Kościoła w Laodycei, w którym nie znajdujemy żadnej pochwały. Natomiast najbardziej pozytywny jest list do Kościoła w Smyrnie, może ze względu na sympatię do św. Polikarpa, który według tradycji był uczniem św. Jana, a swoim życiem dawał prawdziwe świadectwo życia chrześcijańskiego.
Tekst Listu do Kościoła w Smyrnie brzmi:
Aniołowi Kościoła w Smyrnie napisz:
To mówi Pierwszy i Ostatni
który był martwy, a ożył:
Znam twój ucisk i ubóstwo
— ale ty jesteś bogaty —
i obelgę [rzuconą] przez tych, co samych siebie zowią Żydami,
a nie są nimi, lecz synagogą szatana.
Przestań się lękać tego, co będziesz cierpiał.
Oto diabeł ma niektórych spośród was wtrącić do więzienia,
abyście próbie zostali poddani,
a znosić będziecie ucisk przez dziesięć dni.
Bądź wierny aż do śmierci,
a dam ci wieniec życia.
Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów.
Zwycięzcy śmierć druga na pewno nie wyrządzi szkody (Ap 2,8—11).
Wartość egzystencjalną ma tutaj z jednej strony zachęta: przestań się lękać tego, co będziesz cierpiał (2,10). Hasło to jest ciągle ważne dla nas, gdyż lęk przed jakimś cierpieniem bardzo często nas paraliżuje i odbiera nam ufność. Z drugiej strony zapewnienie Chrystusowe po zachęcie: bądź wierny aż do śmierci, a dam ci wieniec życia podsuwa praktyczny wniosek w sprawie wierności. Jeżeli tym Aniołem Kościoła w Smyrnie był św. Polikarp, to w stosunkowo niedługim czasie wszystko się wypełniło. Pozostał wierny aż do śmierci, a jego śmierć jest przepięknie opisana w ówczesnym sprawozdaniu. Nawet samej kaźni towarzyszył cud. Ale niezależnie od tego, czy adresatem listu był św. Polikarp, pozostają w mocy zarówno zachęta, jak i obietnica. Prześladowaniem sygnalizowanym w liście w przypadku Smyrny kierowali Żydzi, którzy nie chcieli uznać w Jezusie Mesjasza. Samo prześladowanie jest pewnym typem trudności, na które wszyscy możemy być narażeni, mianowicie sprzeciwu ze strony ludzi stojących na zupełnie innym biegunie ideologicznym. Tymczasem odpowiedzią na nie jest chrześcijańska postawa, której greckiej nazwy nie można oddać jednym polskim wyrazem, hypomone jest cierpliwą wytrwałością do końca. Śmierć druga według tej księgi to potępienie wieczne. A więc wytrwałość do końca z pewnością gwarantuje niebo. Znamienne, że pierwotny Kościół nigdy nie modlił się za męczenników, modlił się zawsze do męczenników. Był przekonany, że każdy, kto tak schodzi z tego świata, od razu ogląda Boga.
W tekście występuje zalecenie wytrwałości do końca. W Nowym Testamencie wytrwałość jako cnota moralna jest najważniejsza. Nie tyle moralne zasady postępowania praktycznego, ile wytrwałość, czyli wierność, ufność i nadzieja do końca.
Na wszystkich postawach moralnych chrześcijanina musi być położona pieczęć eschatologiczna. Tak długo nie są one w pełni zasługującymi na uznanie, jak długo tej pieczęci na nich nie ma. I to jest znamienne dla Apokalipsy św. Jana. Jest to księga pochwały męczeństwa, ale niekoniecznie rozumianego w formie krwawej, czyli poniesienia śmierci, lecz jako przetrwanie wszystkich prób mężnie do końca, z ufnością, że pomoc łaski przyjdzie.
Na co zwróciłby Ojciec uwagę w liście najbardziej krytycznym?
Najbardziej krytycznym w sensie zarzutów jest List do Anioła Kościoła w Laodycei, ostatni z siedmiu listów:
Aniołowi Kościoła w Laodycei napisz:
To mówi Amen
Świadek wierny i prawdomówny,
Początek stworzenia Bożego:
Znam twoje czyny,
że ani zimny, ani gorący nie jesteś.
Obyś był zimny albo gorący!
A tak, skoro jesteś letni
i ani gorący, ani zimny,
chcę cię wyrzucić z mych ust.
Ty bowiem mówisz: „Jestem bogaty”
i „wzbogaciłem się”,
i „niczego mi nie potrzeba”,
a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości,
i biedny, i ślepy, i nagi.
Radzę ci nabyć u Mnie
złota w ogniu oczyszczonego,
abyś się wzbogacił,
i białe szaty,
abyś się przyodział,
i by nie ujawniła się haniebna twa nagość,
oraz balsamu do namaszczenia twych oczu,
byś widział.
Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę.
Bądź więc gorliwy i nawróć się!
Oto stoję u drzwi i kołaczę:
jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy,
wejdę do niego i będę z nim wieczerzał,
a on ze Mną.
Zwycięzcy dam zasiąść ze Mną na moim tronie,
jak i Ja zwyciężyłem i zasiadłem z mym Ojcem na Jego tronie.
Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów» (Ap 3,14—22).
Wspólnota w Laodycei choruje na bardzo poważną już, chrześcijańską chorobę zarozumiałego liczenia na siebie, co po wiekach przybierało formę herezji pelagiańskiej. Już Chrystus Pan, na zakończenie Kazania na Górze w siódmym rozdziale Ewangelii według św. Mateusza, przestrzegał przed samoułudą jako niesłychanym niebezpieczeństwem życia religijnego (por. Mt 7,21—27). Aluzje, podane w liście są mocno osadzone w ówczesnej rzeczywistości lokalnej: złoto w ogniu oczyszczone, białe szaty, balsam na oczy były wówczas w Laodycei produkowane i jako przynoszące zysk bardzo cenione przez tamtejszą ludność, także przez chrześcijan. Chrystus Pan niemiłosiernie odsłania prawdziwy obraz ich dusz. Żaden inny Kościół nie został tak ostro oceniony: nieszczęsny, godzien litości, biedny, ślepy i nagi. Nabiera to szczególnego znaczenia w kontraście do wysokiego mniemania o sobie.
Zdumiewa nas jednak w tym liście fakt, że po tak ostrej reprymendzie, która nie ma sobie równej w całym korpusie siedmiu listów, na końcu pojawia się zachęta: oto stoję u drzwi i kołaczę. Chrystus Pan wcale się nie zniechęca do tej wspólnoty i zapewnia, mimo dotychczasowych surowych nagan: wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną, jak gdyby nigdy nic. I mało tego: po tej wieczerzy we dwóch, wieczerzy przyjaciół, następuje zapewnienie, że zwycięzca — ten, co wszystkie te pokusy doczesności przezwycięży — zasiądzie z Chrystusem na tronie, który Chrystus dzieli z Ojcem. To niezwykle zachęcająca myśl, że nawet tak groźne niebezpieczeństwo, jakim jest rozkład życia religijnego, nie stanowi sytuacji beznadziejnej i jeśli człowiek prawdziwie się nawróci, nic nie stoi na przeszkodzie, by otrzymał nagrodę, jaka jest możliwa: współkrólowanie z Chrystusem.
Ojciec mówi o zapowiedzi późniejszej herezji pelagianizmu, czyli liczenia na własny wysiłek ascetyczno-moralny, ale czy nie jest tu przypadkiem mowa o bogactwie w sensie materialnym.
Temu nie przeczę, ale nigdy Apokalipsy nie można interpretować wyłącznie zeitgeschichtlich. To jest punkt wyjścia, ale jest niebezpiecznie zatrzymywać się w Apokalipsie tylko na poziomie historycznym. Przypominam, że Listy do siedmiu Kościołów nie są tylko listami do siedmiu wspólnot Azji Mniejszej, ale do Kościoła powszechnego w czasie i przestrzeni. Dlatego trzeba ciągle „odbijać się” od tamtej sytuacji, która oczywiście była punktem wyjścia dla piszącego apostoła. Jednocześnie trzeba szukać odpowiedników w ciągle nowej rzeczywistości, w której żyje chrześcijanin, i z tego powodu przytoczyłem akurat pelagianizm.
Czy Ojciec mógłby coś powiedzieć o tym samookreśleniu się Chrystusa. W liście jest napisane:
To mówi Amen
Świadek wierny i prawdomówny,
Początek stworzenia Bożego (Ap 3,14).
Czy jest jakaś relacja pomiędzy tym samookreśleniem się Chrystusa a zakończeniem, w którym mówi On o zwycięzcach?
Amen należy do tych przejętych ze Starego Testamentu Boskich tytułów, którymi apostoł, autor Apokalipsy, darzy Chrystusa Pana na znak Jego transcendencji. Otóż określeniem Amen u Izajasza określa się sam Bóg Jahwe (zob. Iz 65,16 — w tłumaczeniu BT słowo Amen oddano słowem Wierny).
Dla nas jest to trochę dziwne i zaskakujące, gdyż Amen ma swoje miejsce „w pacierzu”. Amen hebrajskie jest formą imiesłowu, który by należało przetłumaczyć, zgodnie ze źródłosłowem, naszym potocznym wyrażeniem: murowanie pewny, „mur-beton”. Dla Hebrajczyka było to bardzo znamienne określenie prawdy Bożej, prawdy, którą po latach będzie się nazywało w systemie teologii scholastycznej tzw. prawdą ontologiczną, czyli to, że Bóg sam w sobie jest prawdą. Nie tylko jest gwarancją prawdziwego poznania, wolnego od błędu, ale On jest prawdą. Hebrajczyk wiedział, że Bóg jest niezawodny, że na Bogu można się oprzeć.
Jeśli chodzi o zastosowanie tego określenia do Jezusa Chrystusa, to pamiętajmy, że znamy już listy św. Pawła. Na początku Drugiego Listu do Koryntian mimochodem rzuca on wspaniałe powiedzenie: ile tylko obietnic Bożych, wszystkie w Nim [Chrystusie] są „tak” (tzn. Amen). Dlatego wypowiadamy Amen ku czci Boga (2 Kor 1,20). Jest to Amen łączące z jednej strony niezawodność Boga z naszym wyznaniem i z naszą liturgią, która słowem Amen kończy zarówno prośby — „niech się tak stanie”, jak i kończy najrozmaitsze doksologie, gdzie trzeba Amen tłumaczyć: „istotnie tak jest, niezawodnie w ten sposób, a nie inaczej”. Chrystus, Alfa i Omega, ukazuje nam się tutaj jako gwarancja prawdy egzystencjalnej, aktualnej dla nas pod każdym względem.
Świadek wierny i prawdomówny (3,14) to też jest jeden z tytułów tylko apokaliptycznych, ale mających bardzo bogate zaplecze biblijne. Trzeba pamiętać, że świadkiem w Starym Testamencie jest Bóg, świadkami są Jego prorocy, świadkiem jest sam Jezus Chrystus, tak nazwany przez Apostołów, który złożył świadectwo wobec Poncjusza Piłata, wobec Kajfasza i Sanhedrynu. To jest owo Amen odkupienia na wszystkie Jego zapowiedzi ze Starego Testamentu. Określenie Prawdomówny mówi wprost, że jest to Świadek, na którym można się absolutnie pewnie oprzeć, bo On nie tylko mówi prawdę, ale sam jest tą prawdą.
Czy mógłby Ojciec powiedzieć kilka słów na temat świadectwa?
Myślę, że świadectwo składa się z dwóch elementów: potwierdzenie brzmienia woli Bożej i pokazania na sobie, jak wygląda moja wierność zadaniu, które od Boga otrzymałem. Pierwszy stanowi całkowite uznanie i głoszenie prawd Bożych tak, jak On sam sobie tego życzy. W tym sensie jestem wiernym świadkiem, gdy nie interpretuję Jego wymagań po swojemu. Pierwszym więc warunkiem świadectwa jest powtórzyć, potwierdzić ze swojej strony: tak jest. Drugim natomiast elementem jest potrzeba potwierdzenia tej prawdy swoim życiem: wyznać prawdziwie wierność Bogu, i to aż do śmierci. Ci, którzy nie umiłowali dusz swoich aż do śmierci, są martyres — świadkami do końca. Nie zatrzymali się oni po drodze, jak liczni potem w dziejach Kościoła lapsi — upadli, którzy w prześladowaniach rzymskiego cezaryzmu cofali się i odwoływali swoją wiarę w Chrystusa. Świadkowie wytrwali do końca, jak jest to opisane w protokółach z męczeństw pierwszych wieków chrześcijaństwa. Apokalipsa zawiera w sobie początki teologii męczeństwa.
o.Augustyn Jankowski OSB Rozmowa o Apokalipsie Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC
**************************************************
Św. Jan Apostoł i Ewangelista. Uczeń, którego Jezus miłował
***
Jan był synem Zebedeusza i Salome, młodszym bratem Jakuba Starszego (Mt 4, 21). Jeśli chodzi o zestaw tekstów ewangelicznych, w których jest mowa o św. Janie, to ich liczba stawia go zaraz po św. Piotrze na drugim miejscu. Łącznie we wszystkich Ewangeliach o św. Piotrze jest wzmianka aż na 68 miejscach, a o św. Janie na 31 miejscach.
Początkowo Jan był uczniem Jana Chrzciciela, ale potem razem ze św. Andrzejem poszedł za Jezusem (J 1, 35-40). Musiał należeć do najbardziej zaufanych uczniów, skoro św. Jan Chrzciciel z nimi tylko i ze św. Andrzejem przebywał właśnie wtedy nad rzeką Jordanem. Jan w Ewangelii nie podaje swojego imienia. Jednak jako naoczny świadek wymienia nawet dokładnie godzinę, kiedy ten wypadek miał miejsce. Rzymska godzina dziesiąta – to nasza godzina szesnasta. Po tym pierwszym spotkaniu Jan jeszcze nie został na stałe przy Panu Jezusie. Jaki był tego powód – nie wiemy. Być może musiał załatwić przedtem swoje sprawy rodzinne. O ostatecznym przystaniu Jana do grona uczniów Jezusa piszą św. Mateusz, św. Marek i św. Łukasz (Mt 4, 18-22; Mk 1, 14-20; Łk 5, 9-11).
Jan pracował jako rybak. O jego zamożności świadczy to, że miał własną łódź i sieci. Niektórzy sądzą, że dostarczał ryby na stół arcykapłana – dzięki temu mógłby wprowadzić Piotra na podwórze arcykapłana po aresztowaniu Jezusa. Ewangelia odnotowuje obecność Jana podczas Przemienienia na Górze Tabor (Mk 9, 2), przy wskrzeszeniu córki Jaira (Mk 5, 37) oraz w czasie konania i aresztowania Jezusa w Ogrodzie Oliwnym (Mk 14, 33).
Kiedy Jan wyraził zgorszenie, że ktoś obcy ma odwagę wyrzucać z ludzi złe duchy w imię Jezusa (sądził bowiem, że jest to wyłączny przywilej Chrystusa i Jego uczniów), otrzymał od Pana Jezusa odpowiedź: “Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami” (Mk 9, 37-38).
Pewnego dnia do Pana Jezusa przybyła matka Jana i Jakuba z prośbą, aby jej synowie zasiadali w Jego królestwie na pierwszych miejscach, po Jego prawej i lewej stronie. Pan Jezus wiedział, że matka nie uczyniła tego sama z siebie, ale na prośbę synów. Dlatego nie do niej wprost, ale do nich się odezwał: “Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić?” Kiedy zaś ci odpowiedzieli: “Możemy”, otrzymali odpowiedź: “Kielich mój pić będziecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej czy lewej, ale dostanie się ono tym, dla których mój Ojciec je przygotował” (Mt 20, 21-28; Mk 10, 41-52).
Szczegół ten zdradza to, że nawet tak świątobliwy Jan nie całkiem bezinteresownie przystąpił do Pana Jezusa w charakterze Jego ucznia. Przekonany, że wskrzesi On doczesne królestwo Izraela na wzór i co najmniej w granicach królestwa Dawida, marzył, by w tym królestwie mieć wpływowy urząd, być jednym z pierwszych ministrów u Jego boku. Samemu jednak wstydząc się o to prosić, wezwał interwencji swojej matki. Potem zrozumie, że chodzi o królestwo Boże, duchowe, o zbawienie ludzi – i odda się tej wielkiej sprawie aż do ostatniej godziny życia. Warto tu tylko uzupełnić, że według relacji Marka to oni sami: Jan i Jakub zwrócili się do Chrystusa z tą dziwną prośbą, nie wyręczając się przy tym matką.
Chrystus nadał Janowi i Jakubowi, jego bratu, drugie imię – “Synowie gromu” (Łk 9, 51-56). Jan zostaje wyznaczony razem ze św. Piotrem, aby przygotowali Paschę wielkanocną. Podczas Ostatniej Wieczerzy Jan spoczywał na piersi Zbawiciela. Tylko on pozostał do końca wierny Panu Jezusowi – wytrwał pod krzyżem. Dlatego Chrystus z krzyża powierza mu swoją Matkę, a Jej – Jana jako przybranego syna (J 19, 26-27).
Po zmartwychwstaniu Chrystusa Jan przybywa razem ze św. Piotrem do grobu, gdzie “ujrzał i uwierzył” (J 20, 8), że Chrystus żyje. W Dziejach Apostolskich Jan występuje jako nieodłączny na początku towarzysz św. Piotra. Obaj idą do świątyni żydowskiej na modlitwę i dokonują u jej wejścia cudu uzdrowienia paralityka (Dz 3, 1 – 4, 21). Jan z Piotrem został delegowany przez Apostołów dla udzielenia Ducha Świętego w Samarii (Dz 8, 14-17). We dwóch przemawiali do ludu, zostali pojmani i wtrąceni do więzienia (Dz 4, 1-24). O Janie Apostole wspomina także św. Paweł Apostoł w Liście do Galatów. Nazywa go filarem Kościoła (Ga 2, 9).
Jan przebywał przez wiele lat w Jerozolimie (Ga 2, 9), potem prawdopodobnie w Samarii, a następnie w Efezie. To tam napisał Ewangelię i trzy listy apostolskie. Wynika z nich, że jako starzec kierował niektórymi gminami chrześcijańskimi w Małej Azji. Z Apokalipsy dowiadujemy się, że były to: Efez, Smyrna, Pergamon, Tiatyra, Sardes, Filadelfia i Laodycea.
Tradycja wczesnochrześcijańska okazywała żywe zainteresowanie losami św. Jana Apostoła po zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu Pana Jezusa. Św. Papiasz (ok. 80-116) i św. Polikarp (ok. 70-166) szczycą się nawet, że byli uczniami św. Jana. Podają nam pewne cenne szczegóły z jego późniejszych lat. Podobnie św. Ireneusz (ok. 115-202) przekazał nam zaczerpnięte z tradycji niektóre wiadomości. Także w pismach apokryficznych znajdujemy o życiu Jana okruchy prawdy. Z tych wszystkich źródeł wynika, że Jan głosił Ewangelię albo w samej Ziemi Świętej, albo w jej pobliżu, a to ze względu na Matkę Bożą, nad którą Chrystus powierzył mu opiekę. Po wybuchu powstania żydowskiego Jan schronił się zapewne w Zajordanii, gdzie przebywał do końca wojny, tj. do roku 70 (zburzenie Jerozolimy). Stamtąd udał się do Małej Azji, gdzie pozostał aż do zesłania go na wyspę Patmos przez cesarza Domicjana (81-96). Po śmierci cesarza Apostoł wrócił do Efezu, by tu za panowania Trajana (98-117) zakończyć życie jako prawie stuletni starzec. Potwierdzają to św. Ireneusz i Polikrates, biskup Efezu (ok. 190 roku).
W wieku II lub III powstał w Małej Azji apokryf Dzieje Jana. Przytacza go m.in. Focjusz. Do naszych czasów dochowały się jego znaczne fragmenty. Według tego pisma Domicjan wezwał najpierw Jana do Rzymu. Nie miał jednak odwagi skazać starca na gwałtowną śmierć, dlatego zesłał go na wygnanie na wyspę Patmos, by na tej skalistej, niezaludnionej wyspie Morza Egejskiego zginął powolną śmiercią. Na szczęście chrześcijanie nie zapomnieli o ostatnim świadku Chrystusa. Główną treścią apokryfu są cuda, jakie Jan miał zdziałać w Rzymie i w Efezie. W opisach znajduje się tak wiele legendarnych motywów, że trudno wydobyć z tego apokryfu prawdę. Utrwaliło się podanie, że Domicjan usiłował najpierw w Rzymie otruć św. Jana. Kielich pękł i wino się rozlało w chwili, gdy Apostoł nad nim uczynił znak krzyża świętego. Wtedy cesarz kazał go męczyć we wrzącym oleju, ale Święty wyszedł z niego odmłodzony. Przez kilkaset lat (do roku 1909) 6 maja było nawet obchodzone osobne święto ku czci św. Jana w Oleju.
Jan miał mieć ucznia, którego w sposób szczególniejszy miłował i z którym łączył wielkie nadzieje. Ten wszakże wszedł w złe towarzystwo i został nawet hersztem zbójców. Apostoł tak długo go szukał, aż go odnalazł i nawrócił. Euzebiusz z Cezarei pisze, że Jan nosił diadem kapłana, że organizował gminy i ustanawiał nad nimi biskupów, a w Efezie miał wskrzesić zmarłego.
Swoją Ewangelię napisał Jan prawdopodobnie po roku 70, kiedy powrócił do Efezu. Miał w ręku Ewangelie synoptyków (Mateusza, Marka i Łukasza), dlatego jako naoczny świadek nauk Pana Jezusa i wydarzeń z Nim związanych nie powtarza tego, co już napisano, uzupełnia wypadki szczegółami bliższymi i faktami przez synoptyków opuszczonymi. Nigdzie wprawdzie nie podaje swojego podpisu wprost, ale podaje go pośrednio, kiedy pisze na wstępie: “I oglądaliśmy Jego chwałę” (J 1, 14), zaś w swoim pierwszym liście napisze jeszcze dobitniej: “To wam oznajmiamy, co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce” (1 J 1, 1). Ewangelię św. Jana zna św. Ignacy z Antiochii (+ ok. 107) i cytuje ją w swoich listach. Zna ją również św. Justyn (+ ok. 165), a Fragment Muratoriego (160-180) pisze wprost o św. Janie jako autorze Ewangelii.
Pierwszymi adresatami Ewangelii św. Jana byli chrześcijanie z Małej Azji. Znali oni dobrze Jana, nie musiał się więc im przedstawiać. W owych czasach rozpowszechniały się pierwsze herezje gnostyckie: ceryntian, nikolaitów i ebionitów. Dlatego Ewangelia św. Jana nie ma charakteru katechetycznego, jak poprzednie, a raczej historyczno-teologiczny. Jan wykazuje, że Jezus jest postacią historyczną, że jest prawdziwie Synem Bożym. Tradycja za symbol słusznie nadała mu orła, gdyż głębią i polotem przewyższył wszystkich Ewangelistów.
Według podania, cesarz Nerwa (96-98) miał uwolnić św. Jana z wygnania. Apostoł wrócił do Efezu, gdzie zmarł niebawem ok. 98 roku. Jako więc jedyny z Apostołów zmarł śmiercią naturalną. Dlatego podczas dzisiejszej liturgii celebrans nosi szaty białe, a nie – jak w przypadku wszystkich pozostałych Apostołów – czerwone. Pierwszą wzmiankę o grobie św. Jana w Efezie ok. 191 roku podaje w liście do papieża św. Wiktora Polikrates, biskup Efezu. Papież św. Celestyn I w liście swoim do ojców soboru efeskiego z 8 maja 431 roku winszuje im, że mogą czcić relikwie św. Jana Apostoła. Św. Grzegorz z Tours (+ 594) wspomina o cudach, jakie działy się przy tym grobie. Badania archeologiczne, przeprowadzone w 1936 roku, potwierdziły istnienie tego grobu. Dzisiaj z wielkiej metropolii, jaką niegdyś był Efez, pozostały jedynie ruiny, a na nich powstała mała wioska turecka.
Jan jest patronem Albanii i Azji Mniejszej; ponadto aptekarzy, bednarzy, dziewic, zawodów związanych z pisaniem i przepisywaniem: introligatorów, kopistów, kreślarzy, litografów, papierników, pisarzy oraz owczarzy, płatnerzy, skrybów, ślusarzy, teologów, uprawiających winorośl oraz wdów. Kult św. Jana Apostoła w Kościele był zawsze bardzo żywy. Najwspanialszą świątynię wystawiono mu w Rzymie. Jest nią bazylika na Lateranie pod wezwaniem świętych Jana Chrzciciela i Jana Apostoła. Zwana jest również bazyliką Zbawiciela – matką wszystkich kościołów chrześcijaństwa, gdyż jako pierwsza była uroczyście konsekrowana przez papieża św. Sylwestra I (+ 335) i dotąd jest katedrą papieską. Nadto w Rzymie wystawiono św. Janowi Apostołowi jeszcze inne kościoły, np. przy Bramie Łacińskiej (ante Portam Latinam), gdzie Apostoł miał być męczony w rozpalonym oleju. Do Jana Apostoła szczególne nabożeństwo miały św. Gertruda i św. Małgorzata Maria Alacoque. Właśnie w dniu dzisiejszym, w dniu jego święta miały objawienia dotyczące nabożeństw do Serca Pana Jezusa. Szczególnym nabożeństwem do św. Jana Apostoła wyróżniali się kiedyś w Polsce krzyżacy. Wystawili też oni szereg kościołów ku jego czci.
brewiarz.pl
************************************
***
Św. Jan Apostoł i Ewangelista – jeden z dwunastu apostołów Jezusa Chrystusa, autor Ewangelii i Apokalipsy św. Jana oraz 3 listów w Nowym Testamencie.
Spis treści:
- Krótki życiorys św. Jana Ewangelisty
- Biografia rozszerzona św. Jana Ewangelisty
- Ikonografia
- Kult św. Jana Ewangelisty
Krótki życiorys św. Jana Ewangelisty
Św. Jan Ewangelista był synem Zebedeusza i Salome oraz młodszym bratem Jakuba Większego. Pochodził prawdopodobnie z Betsaidy. Był początkowo uczniem Jana Chrzciciela, który następnie przekazał go Jezusowi. Po cudownym połowie ryb, razem z bratem stał się uczniem Zbawiciela. Wspólnie z Piotrem należał do trzech wybranych świadków przemienienia, wskrzeszenia córki Jaira oraz konania w Ogrójcu. Był umiłowanym uczniem Jezusa, spoczywał przy ostatniej wieczerzy na piersi Mistrza, towarzyszył Mu w męce i otrzymał z ust konającego polecenie pieczy nad Jego Matką. Za pewne z tego powodu pozostawał przez szereg lat w Jerozolimie (do zaśnięcia Najświętszej Panny), a z pewnością do czasu Soboru Apostolskiego (49/50). Od roku 69 działał wśród gmin chrześcijańskich w Azji, a po śmierci Tymoteusza objął kierownictwo kościoła efeskiego. Za panowania Domicjana trwały prześladowania i jak mówi stara tradycja Jan Ewangelista został wrzucony w Rzymie do kotła wrzącego oleju. Został cudem zachowany, wysiedlony na wyspę Patmos, napisał tam Księgę Apokalipsy. Gdy na tron wstąpił Nerwa, Jan wrócił do Efezu. Pisał przeciw błędom gnostyków czwartą ewangelię i trzy listy kanoniczne. Zmarł około 100 roku w wieku mniej więcej dziewięćdziesięciu lat. Jego uczniami byli św. Ignacy, Polikarp i Papiasz.
Biografia rozszerzona św. Jana Ewangelisty
Nie znamy roku urodzenia św. Jana, jak i żadnego z Apostołów. Możemy przypuszczać, że był w kolegium apostolskim najmłodszym i dlatego umiłowanym wśród dwunastu. Nie znamy również miejsca jego urodzenia, ale przypuszcza się powszechnie, że była nią Betsaida, miasto rodzinne także św. Piotra i Andrzeja. Chrystus Pan bowiem powołał ich wtedy, gdy w pobliżu wspólnie łowili ryby. Rodzicami Jana byli: Zebedeusz i Saslome. Św. Łukasz umieszcza w Dziejach Apostolskich św. Jana zaraz po św. Piotrze (1,13). Jan jako pierwszy poszedł za Panem Jezusem i zostawił nam o Nim piękne świadectwo: w Ewangelii, 3 Listach i Apokalipsie. Jeśli zbierzemy wszystkie teksty Ewangeliczne, które wspominają o św. Janie Apostole, to jest ich tyle, że naszemu Apostołowi po św. Piotrze dają drugie miejsce. Św. Jan Apostoł był uczniem św. Jana Chrzciciela. Za zezwoleniem mistrza został uczniem Chrystusa. Po pierwszym spotkaniu z Jezusem św. Jan nie na stałe został przy Panu Jezusie, lecz nie wiemy jaki był tego powód. Z tekstu powołania Jana na ucznia dowiadujemy się, że był on z zawodu rybakiem, który miał własną łódź i sieci. Jego ojcem był Zebedeusz, a bratem św. Jakub Starszy. Św. Jan na innym miejscu napisze, że był „znany arcykapłanowi” (J 18,15) i dlatego tak łatwo służba arcykapłańska wpuściła go na podwórze wewnętrzne a na jego prośbę również Piotra w czasie sądu, jaki odbywał się nad Panem Jezusem w Wielki Czwartek, a raczej w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek (J 18,15-16). Niektórzy sądzą, że ta znajomość pochodziła stąd właśnie, że Jan był dostawcą ryb do stołu arcykapłana. Św. Jan Apostoł należał do trzech wybranych uczniów Pana Jezusa, dlatego Pan Jezus wziął go na świadka wskrzeszenia córki Jaira, tajemnicy swojego przemienienia na Górze Tabor i swojego konania w Ogrójcu. Kiedy św. Jan wyraził zgorszenie, że ktoś obcy ma odwagę wyrzucać z ludzi szatanów w imię Jezusa (sądził bowiem, że jest to wyłączny przywilej Chrystusa i jego uczniów), otrzymał od Pana Jezusa odpowiedź: „Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię Moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami” (Mk 9, 37-38). Pewnego dnia przybyła do Pana Jezusa matka św. Jana i św. Jakuba z dziwną prośbą, aby jej synowie zasiadali w królestwie zaraz na pierwszych miejscach, po jego prawej i lewej stronie. Pan Jezus wiedział, ze matka nie uczyniła tego sama od siebie, ale na prośbę synów. Dlatego nie do niej wprost, ale do nich się odezwał: „Nie wiecie o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić!” Kiedy zaś Ci odpowiedzieli: „Możemy”, otrzymali odpowiedź: „Kielich mój pić będziecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej czy lewej, ale (dostanie się ono) tym, dla których mój ojciec je przygotował. Gdy dziesięciu (pozostałych) to usłyszało, oburzyli się na tych dwóch braci (Mt 20,21-28; Mk 10,41-52). Szczegół ten zdradza, że nawet tak świątobliwy Jan nie całkiem bezinteresownie przystąpił do Pana Jezusa w charakterze jego ucznia. Przekonany, że wskrzesi On doczesne królestwo Izraela na wzór i co najmniej w granicach królestwa Dawida, marzył, by mieć w tym królestwie wpływowy urząd, być jednym z pierwszych u jego boków ministrów. Pan Jezus wykorzystał okazję, by pouczyć Apostołów: „Nie tak będzie między Wami. Lecz kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszy między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”. Podobnie jak Jan myśleli wszyscy Apostołowie, stąd ich niezadowolenie na wiadomość o interwencji matki w sprawie stanowisk dla jej synów. Później dopiero pojęli, że Chrystus Pan przybył na ziemię nie by zakładać królestwo ziemskie Izraela, ale niebieskie, Boże, duchowe. Łagodny i pełen miłości św. Jan nie zawsze taki był. Potrafił być także człowiekiem niecierpliwym i gwałtownym. Dlatego otrzymał nawet od Pana Jezusa przydomek „syna gromu”: „Gdy dopełniał się czas Jego wzięcia (z tego świata), postanowił udać się do Jerozolimy i wysłał przed sobą posłańców. Ci wybrali się w drogę i przyszli do pewnego miasteczka samarytańskiego, by Mu przygotować pobyt. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy. Widząc to uczniowie, Jakub i Jan, rzekli: „Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich? Lecz On odwróciwszy się zabronił im, mówiąc – Nie wiecie, czyjego ducha jesteście: Syn Człowieczy nie przyszedł zatracać dusze, lecz zbawiać” (Łk 9,51-56). Być może do tego epizody nawiązuje św. Marek, kiedy w spisie Apostołów do imion św. Jana i Jakuba dodał przydomek „Boanerges” – czyli synowie gromu (Mk 3,17). Św. Janowi wraz ze św. Piotrem wyznaczył Chrystus Pan misję przygotowania ostatniej Paschy (Łk 22,7-13). Kiedy zaż z Góry Oliwnej patrzyli Apostołowie na Jerozolimę i podziwiali jej budowle, Pan Jezus przepowiedział zgubę miasta. „Wtedy na osobności pytali Go: Piotr, Jakub, Jan i Andrzej: „Powiedz nam, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak, gdy to wszystko zacznie się spełniać”” (Mk 13,3-4) Św. Jan ma odwagę wyznać, że był umiłowanym uczniem Chrystusa (J 13,23; 19,26; 21,20). Co więcej, pisze, że miał szczęście przy Ostatniej Wieczerzy spoczywać na piersi Pana Jezusa (J 13,25) i zasiadać po prawicy Boskiego Mistrza (tamże). Tylko św. Jan pozostał do końca wierny Panu Jezusowi. Dlatego w nagrodę otrzymał w opiekę Najświętszą Maryję Pannę: „Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: ‘Niewiasto, oto syn Twój’. Następnie rzekł do ucznia: ‘Oto matka twoja’. Od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie” (J 19,26-27). Po zmartwychwstaniu Pana Jezusa św. Jan był pierwszym z mężczyzn, który znalazł się przy grobie Pana Jezusa. Powiadomiony bowiem przez Marię Magdalenę, że zabrano ciał Chrystusa Pana, pobiegł natychmiast. Pozwolił jednak wejść do grobu najpierw Piotrowi (J 20,1-10). Kiedy Chrystus Pan przepowiedział Piotrowi jego przyszłość, ten ciekawie zapytał o przyszłość św. Jana. Pan Jezus dał wszakże na to wymijającą odpowiedź (J 21,20-25). W Dziejach Apostolskich św. Jan występuje jako nieodłączny na początku towarzysz św. Piotra. Obaj idą razem do świątyni żydowskiej na modlitwę i dokonują u jej wejścia cudu uzdrowienia paralityka (Dz 3, 1-4,13-21). Jan z Piotrem został delegowany przez Apostołów do udzielenia sakramentu bierzmowania w Samarii (Dz 8,14-17). Razem również przemawiali do ludu, zostali pojmani i wtrąceni do więzienia (Dz 4,1-24). Św. Paweł Apostoł wspomina o św. Janie Apostole w Liście do Galatów. Nazywa go filarem Kościoła (Gal 2,9). Z trzech Listów, które zostawił św. Jan, wynika, że jako starzec kierował niektórymi gminami chrześcijańskimi w Małej Azji. Z Apokalipsy natomiast dowiadujemy się, że były to: Efez, Smyrna, Pergamon, Tiatyra, Sardes, Filadelfia i Laodycea. W Apokalipsie św. Jan wyznaje, że został zesłany na wyspę Patmos i tam mu Chrystus objawił losy Kościoła. Tradycja wczesnochrześcijańska okazywała żywe zainteresowanie losami św. Jana Apostoła po zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu Pana Jezusa. Św. Papiasz (ok. 80-116) i św. Polikarp (ok. 70-166) szczycą się, że byli uczniami św. Jana. Podają nam pewne szczegóły cenne z późniejszych jego lat. Podobnie św. Ireneusz (ok. 115-202) przekazał nam z tradycji niektóre wiadomości. Wreszcie także w pismach apokryficznych znajdujemy o życiu Świętego okruchy prawdy. Z tych wszystkich źródeł wynika, że św. Jan głosił Ewangelię albo w samej Ziemi Świętej, albo w jej pobliżu, a to ze względu na Matkę Bożą, nad którą mu Chrystus powierzył opiekę. W czasie wybuchu powstania żydowskiego św. Jan schronił się zapewne w mieście Pella w Zajordanii, gdzie przebywał do końca wojny, tj. do roku 70 (zburzenie Jerozolimy). Z Pelli św. Jan udał się do Małej Azji, gdzie pozostał do zesłania go na wyspę Patmos przez cesarza Domicjana (81-96). Po śmierci cesarza Apostoł wrócił do Efezu, aby tuza panowania Trajana (98-117) zakończyć życie jako prawie stuletni starzec. Potwierdzają to: św. Ireneusz i Polikrates, biskup Efezu. Na przestrzeni II i III wieku powstał w Małej Azji apokryf: Dzieje Jana, kiedyś bardzo popularny, o zabarwieniu gnostyckim. Przytacza go m.in. Focjusz. Do naszych czasów dochowały się jego znaczne fragmenty. Wg. tego pisma Domicjan wezwał najpierw św. Jana do Rzymu. Nie miał odwagi skazać starca na gwałtowną śmierć, dlatego skazał go na wygnanie na wyspę Patmos, aby na tej skalistej, niezaludnionej wyspie Morza Egejskiego św. Jan zginął powolną śmiercią. Na szczęście chrześcijanie nie zapomnieli o ostatnim świadku Chrystusa. Treścią główną apokryfu są cuda, jakie św. Jan zdziałał w Rzymie i w Efezie. W opisach jest wszakże tak wiele legendarnego motywu, że trudno wydobyć z tego apokryfu prawdę. Utrwaliło się podanie, że Domicjan usiłował najpierw w Rzymie otruć św. Jana. Święty rozpędził truciznę znakiem krzyża świętego. Wtedy cesarz kazał go męczyć we wrzącym oleju, ale Święty wyszedł z niego odmłodzony. Przez kilkaset lat (do 1909 roku) było nawet obchodzone święto ku czci św. Jana w Oleju (dnia 6 maja). Św. Jan miał nieustannie swoim uczniom powtarzać „Synaczkowie moi, miłujcie się wzajemnie”. Kiedy zaś starca pytano, dlaczego tak często zdanie to powtarza, odpowiadał: „Gdy to zachowacie, zachowacie wszystko. Po tym poznają, żeście uczniami Chrystusa”. Kiedy pewnego dnia odpoczywał, odpoczynek swój tłumaczył uczniom, że łuk nie może być stale napięty. Św. Jan miał mieć ucznia, którego w sposób szczególniejszy miłował i z którym łączył wielkie nadzieje. Ten wszakże wszedł w złe towarzystwo i został nawet hersztem zbójców. Apostoł tak długo go szukał, aż go odnalazł i nawrócił. I jeszcze jeden szczegół z życia Apostoła. Kiedy wszedł do łaźni miejskiej, ujrzał znanego heretyka Cerynta, miał zawołać: „Oto antychryst, przeciwnik Chrystusa! Chodźmy stąd!” Euzebiusz z Cezarei Palestyńskiej pisze, że św. Jan nosił diadem kapłana, że organizował gminy i ustanawiał nad nimi biskupów, że w Efezie miał wskrzesić zmarłego (Historia Kościoła, III, 23,6—19; 31,3; V, 24,3). Tak więc omówiliśmy dane biograficzne, jakie posiadamy o św. Janie Apostole. Z kolei wypada się nim zająć jako autorem: Ewangelii, 3 Listów i Apokalipsy. Ewangelię napisał św. Jan prawdopodobnie po roku 70, kiedy powrócił z Pelli do Efezu. Miał w ręku Ewangelie synoptyków (Mateusza, Marka i Łukasza), dlatego jako naoczny świadek nauk Pana Jezusa i wydarzeń z Nim związanych, nie powtarza, co już napisano a za to uzupełnia wypadki szczegółami i opuszczonymi wydarzeniami. Nigdzie wprawdzie nie podaje swojego podpisu wprost, ale podaje go pośrednio, kiedy pisze na wstępie: „I oglądaliśmy Jego chwałę” (J 1,14). W pierwszym zaś swoim Liście napisze jeszcze dobitniej: „(To wam oznajmiamy), co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy, i czego dotykały nasze ręce” (1 J 1,1). Zna Ewangelię św. Jana św. Ignacy Męczennik (zmarły ok. 107 r.) i cytuje ją w swoich Listach. Zna ją również św. Justyn (zmarły ok. 165 r.) a Fragment Muratoriego (160—180) pisze wprost o św. Janie jako autorze Ewangelii. Pierwszymi adresatami Ewangelii św. Jana byli chrześcijanie Małej Azji. Znali oni dobrze św. Jana, nie musiał się więc im przedstawiać. W owych czasach grasowały pierwsze herezje gnostyckie: ceryntian, nikolaitów i ebionitów. Dlatego Ewangelia św. Jana nie ma charakteru katechetycznego, jak poprzednie, ile raczej historyczno-teologiczny. Jan wykazuje, że Jezus jest postacią historyczną, że jest prawdziwie Synem Bożym. A oto niektóre z mnóstwa szczegółów, które posiada jedynie Ewangelia św. Jana: Słowa św. Jana Chrzciciela: „Oto Baranek Boży” (J 1,36), powołanie pierwszych pięciu uczniów nad rzeką Jordanem (J 1,35—51), pierwszy cud w Kanie Galilejskiej (J 2,1—11), wypędzenie przekupniów ze świątyni (J 2,12—25), spotkanie Jezusa ze Samarytanką (4,1—27), uzdrowienie paralityka nad sadzawką Owczą (5,1—47), epizod z kobietą cudzołożną (8,1—11), uzdrowienie niewidomego od urodzenia (9,1—41), wskrzeszenie Łazarza (11,1—53), uczta w Betanii (12,1—10), udzielenie Apostołom władzy rozgrzeszania (20,19—23), „niewierny Tomasz” (20,24—29), nadanie Piotrowi prymatu w Kościele (21,15—19). Wreszcie bezcenne mowy Pana Jezusa, jak np.: rozmowa z Nikodemem (3,1—21), dyskusja ze starszyzną żydowską: kim jest i jaki cel Jego przyjścia (5,19—47; 7,1—53), mowa eucharystyczna (6,22—71), inne mowy apologetyczne (8,12—59; 10,22—39), mowa pożegnalna z Apostołami i modlitwa arcykapłańska do Ojca (13—17), dobry Pasterz (10,1—21). Wyliczyliśmy ważniejsze, ale bynajmniej nie wszystkie wartości, w jakie nas ubogaciła o Jezusie Chrystusie Ewangelia św. Jana. Bez nich bylibyśmy o wiele ubożsi! Za symbol słusznie tradycja nadała mu orła, gdyż głębią i polotem przewyższył wszystkich Ewangelistów. Listy św. Jana mogły być pisane z Efezu lub raczej z Patmos. Odnośnie Apokalipsy panowało dotąd powszechne przekonanie, że wizje w niej zawarte dotyczą dziejów Kościoła. Tak sugeruje również tytuł Objawienie Jezusa Chrystusa, które dał mu Bóg, aby ukazać swoim sługom, co musi stać się niebawem (Ap 1,1). I chyba taka była myśl Autora, by przygotować Kościół na czekające go w najbliższym czasie wypadki. Niektórzy wszakże ze współczesnych egzegetów idą dalej, sądząc że Apostoł chciał wykazać Kościołowi Chrystusa, który był wówczas w wielkim ucisku, w krwawych prześladowaniach, iż jest to jedynie jeden odcinek wielkiej batalii, jaką toczy z Panem Bogiem szatan, piekło z niebem. Walkę tę wszakże zakończy zwycięsko Bóg, gdy na końcu świata zjawi się Jego Syn, Jezus Chrystus, i dokona ostatecznego rozrachunku. Według podania cesarz Nerwa (96—98) miał uwolnić św Jana z wygnania. Apostoł wrócił do Efezu, gdzie zmarł niebawem ok. 98 roku. Pierwszą wzmiankę o grobie św. Jana w Efezie podaje Polikrates, biskup Efezu ok 191 roku w liście do papieża św. Wiktora I. Papież św. Celestyn I w liście swoim do ojców Soboru Efeskiego z dnia 8 maja 431 roku winszuje im, ze mogą uczcić relikwie św. Jana Apostoła. Sw. Grzegorz z Tours (zmarły 594 r.) wspomina o cudach, jakie się działy przy tymże grobie. Badania archeologiczne, przeprowadzone w 1936 roku, potwierdziły istnienie tego grobu. Dzisiaj z wielkiej metropolii, Efezu, pozostały ruiny a na nich powstała mała wioska turecka.
Ikonografia
Ikonografia najczęściej przedstawia św. Jana Apostoła jako Ewangelistę z symbolem orła. Symbol ten nawiązuje do wizji proroka Ezechiela o „Synu Człowieczym” (Ez 1), o której wspomina również św. Jan (Ap 4,6—9) Powszechnie przyjęła się aplikacja św. Ireneusza (zmarły 202 r.) a zwłaszcza św Hieronima (zmarły 420 r.), która w oparciu o pierwsze rozdziały poszczególnych Ewangelii symbol człowieka przypisuje św. Mateuszowi, który swoją Ewangelię rozpoczyna od genealogii Chrystusa; św. Markowi symbol lwa, gdyż rozpoczyna Ewangelię od św. Jana Chrzciciela, na pustkowiu; św. Łukaszowi symbol wołu, gdyż Ewangelię swoją rozpoczyna od zwiastowania Zachariaszowi w świątyni Jana Chrzciciela — w świątyni zaś żydowskiej składano na ofiarę Panu Bogu woły; św. Janowi Ewangeliście daje się symbol orła, gdyż teologiczną głębią wzniósł się ponad wszystkich Ewangelistów. Bywa również przedstawiany św. Jan z kielichem w ręku zatrutego wina, które mu nie wyrządziło żadnej szkody. Z kielicha wychodzi wąż, symbol zawartej w kielichu trucizny-jadu. Na tę pamiątkę podaje się dzisiaj we wielu kościołach wiernym poświęcone wino do picia, by im nie szkodziła żadna trucizna.
Kult św. Jana Ewangelisty
Kult św. Jana Apostoła należał w Kościele Chrystusa zawsze do eksponowanych wśród świętych Pańskich. Był bardzo żywy. Najwspanialszą świątynię wystawiono mu w Rzymie Jest nią bazylika na Lateranie pw. Św. Jana Chrzciciela i św. Jana Apostoła. Zwana również bazyliką Zbawiciela — matka wszystkich kościołów chrześcijaństwa, gdyż pierwsza była uroczyście konsekrowana przez papieża św. Sylwestra I (zmarły 335 r.) i dotąd jest bazyliką papieską, katedrą papieży. Ponadto w Rzymie wystawiono św. Janowi Apostołowi jeszcze inne kościoły, np. przy Bramie Łacińskiej (antę Portam Latinam), gdzie miano Apostoła męczyć w rozpalonym oleju. Najstarszy wizerunek św. Jana znajdujemy w Rawennie, w kościele Św. Witalisa (w VI), gdzie święty ma już za symbol orła. Na wyspie Patmos został założony z czasem klasztor pw. Św. Jana. Pokazują tam grotę, w której św Jan miał przebywać. Do św. Jana Apostoła miały szczególne nabożeństwo św. Gertruda i św. Małgorzata Alacoque. Właśnie w dniu jego święta (27 grudzień), miały objawienia, dotyczące nabożeństwa do Serca Pana Jezusa. Kult św Jana Apostoła jest żywy również w Polsce. Nie ma chyba kościoła w którym nie byłoby jego postaci wśród czterech Ewangelistów: z księgą i symbolem orła. Bardzo często spotykamy jego postać również pod krzyżem wraz z Maryją. Rzadziej spotykamy Apostoła z kielichem w ręku, a jeszcze rzadziej w kotle z rozpalonym olejem. Szczególnym nabożeństwem do św. Jana Apostoła wyróżniali się kiedyś w Polsce Krzyżacy. Wystawili też oni szereg kościołów ku jego czci. Wśród nich wysuwa się na pierwsze miejsce kościół w Kwidzyniu z XIV wieku, w cieniu którego bł. Dorota z Mątowów spędziła ostatnie lata swojego życie i gdzie zmarła jako rekluza w 1394 roku. Nie mniej okazały kościół wystawili Krzyżacy św. Janowi przy zamku wielkiego mistrza w Malborku. Postać św. Jana figuruje w herbie miast: Biskupic, Kisielic i Lipinek.
źródła: Żywoty Świętych Pańskich, WWD, 1993 Święci na każdy dzień, ks. W. Zaleski SDB, 1982
************************************************************************************************************
26 grudnia
Święty Szczepan, diakon
pierwszy męczennik
****
Greckie imię Stephanos znaczy tyle, co “wieniec” i jest tłumaczone na język polski jako Stefan lub Szczepan. Nie wiemy, ani kiedy, ani gdzie św. Szczepan się urodził. Jego greckie imię wskazywałoby na to, że był nawróconym hellenistą – Żydem z diaspory, zhellenizowanym, czyli posługującym się na co dzień językiem greckim. Nie są nam znane szczegóły jego wcześniejszego życia. Jego dzieje rozpoczynają się od czasu wybrania go na diakona Kościoła. Apostołowie w odpowiedzi na propozycję św. Piotra wybrali siedmiu diakonów dla posługi ubogim, aby w ten sposób odciążyć uczniów Chrystusa oraz dać im więcej czasu na głoszenie Ewangelii. W gronie tych siedmiu znalazł się Szczepan. Nie ograniczył się on jednak wyłącznie do posługi ubogim. Według Dziejów Apostolskich, “pełen łaski i mocy Ducha Świętego” głosił Ewangelię z mądrością, której nikt nie mógł się przeciwstawić.
Został oskarżony przez Sanhedryn, że występuje przeciw Prawu i Świątyni. W mowie obrończej Szczepan ukazał dzieje Izraela z perspektywy chrześcijańskiej, konkludując, że naród ten stale lekceważył wolę Boga (Dz 6, 8 – 7, 53). Publicznie wyznał Chrystusa, za co został ukamienowany (Dz 7, 54-60). Jest określany mianem Protomartyr – pierwszy męczennik.
Oskarżycielami Szczepana przed Sanhedrynem żydowskim byli inni zhelenizowani Żydzi, z wymienionych w tekście Dziejów Apostolskich synagog. Wynika stąd, że Szczepan zaczął od nawracania swoich rodaków, do których mógł przemawiać w ich własnym języku, czyli po grecku. Zadziwia znajomością dziejów narodu żydowskiego i wskazuje, że powołaniem narodu wybranego było przygotowanie świata na przyjście Zbawiciela. Żydzi nie tylko sprzeniewierzyli się temu wielkiemu posłannictwu, ale nawet zamordowali Chrystusa. Stąd oburzenie, jakie wyrywa się z ust Szczepana.
Był to rok 36, a więc od śmierci Chrystusa Pana upłynęły zaledwie 3 lata. Prozelici musieli praktykować i wypełniać, podobnie jak Apostołowie i uczniowie Chrystusa, także prawo judaizmu z przyjęciem obrzezania, pogłębione jedynie o nakazy Ewangelii. Dopiero sobór w Jerozolimie w roku 49/50 zdecydował, że poganie nawróceni na chrześcijaństwo nie są zobowiązani do zachowania prawa mojżeszowego. Same niemal imiona greckie wskazują, jak wielkie były wpływy helleńskie w czasach apostolskich w narodzie żydowskim. Nadto wynika z tekstu, że pieczę nad ubogimi zlecono głównie nawróconym hellenistom, aby nie mieli żalu, że są krzywdzeni przez wiernych pochodzenia żydowskiego.
Autor Dziejów Apostolskich podkreśla, że przy śmierci Szczepana był obecny Szaweł, późniejszy Apostoł Narodów, którego św. Łukasz stanie się potem uczniem. Pilnował szat oprawców. Był oficjalnym świadkiem kamienowania – reprezentował Sanhedryn.
Bibliści zastanawiają się, jak mogło dojść do jawnego samosądu oraz morderstwa, skoro każdy wyrok śmierci był uzależniony od podpisu rzymskiego namiestnika, jak to widzimy przy śmierci Pana Jezusa. Właśnie wtedy, w 36 roku Piłat został odwołany ze swojego stanowiska, a nowy namiestnik jeszcze nie przybył. Żydzi wykorzystali ten moment, by dokonać samosądu na Szczepanie, co więcej, rozpoczęli na szeroką skalę akcję niszczenia chrześcijaństwa: “Wybuchło wówczas wielkie prześladowanie w Kościele jerozolimskim” (Dz 8, 1).
Kult Szczepana rozwinął się natychmiast. Jednakże na skutek zawieruch, jakie nawiedzały Ziemię Świętą, w tym także Jerozolimę, zapomniano o jego grobie. Odkryto go dopiero w 415 roku. Skoro udało się go rozpoznać, to znaczy, że św. Szczepan musiał mieć grób wyróżniający się i z odpowiednim napisem. O znalezieniu tego grobu pisze kapłan Lucjan. Miał mu się zjawić pewnej nocy Gamaliel, nauczyciel św. Pawła, i wskazać grób swój i św. Szczepana w pobliżu Jerozolimy (Kfar Gamla, czyli Beit Jamal). Chrześcijanie, uciekając przed oblężeniem Jerozolimy i w obawie przed jej zburzeniem przez cesarza Hadriana, zabrali ze sobą śmiertelne szczątki tych dwóch czcigodnych mężów i we wspomnianej wiosce je pochowali. Gamaliel bowiem miał zakończyć życie jako chrześcijanin. Na miejscu odnalezienia ciał biskup Jerozolimy, Jan, wystawił murowaną bazylikę; drugą zbudował w miejscu, gdzie według podania Szczepan miał być ukamienowany. Bazylikę tę upiększyli św. Cyryl Jerozolimski (439) i cesarzowa św. Eudoksja (460).
Imię Szczepana włączono do Kanonu rzymskiego. Jest patronem diecezji wiedeńskiej; kamieniarzy, kucharzy i tkaczy.
Z dniem św. Szczepana łączono w Polsce wiele zwyczajów. Podczas gdy pierwszy dzień Świąt spędzano w zaciszu domowym, wśród najbliższej rodziny, w drugi dzień obchodzono z życzeniami świątecznymi sąsiadów, dalszą rodzinę i znajomych. W czasie Mszy świętej rzucano w kościele zboże na pamiątkę kamienowania Świętego. Wieczór 26 grudnia nazywano “szczodrym”, gdyż służba dworska składała panom życzenia i otrzymywała poczęstunek, a nawet prezenty. Po przyjęciu smarowano miodem pułap i rzucano ziarno. Jeśli zboże przylgnęło, było to dobrą wróżbą pomyślnych zbiorów.
Zaskoczenie może budzić fakt, że Kościół w drugim dniu oktawy Świąt Bożego Narodzenia umieścił święto św. Szczepana. Być może stało się tak po to, byśmy zapatrzeni w żłóbek Chrystusa nie zapomnieli, że ofiara ze strony Boga dla człowieka pociąga konieczność także ofiary ze strony człowieka dla Boga, chociażby ona wymagała nawet krwi męczeństwa.
W ikonografii św. Szczepan występuje jako młody diakon w białej tunice lub w bogato tkanej dalmatyce. Jego atrybutami są: księga Ewangelii, kamienie na księdze lub w jego rękach, gałązka palmowa.
Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia.pl
************************************************************************************************************
25 grudnia
Święty Piotr Nolasco, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Anastazję, męczennicę |
Piotr Nolasco urodził się w Barcelonie; prawdopodobnie pochodził z rodziny irlandzkiej, która w XI wieku osiedliła się w Hiszpanii. W wieku 15 lat stracił ojca, a pięć lat później – także matkę. Przedwczesne sieroctwo uwrażliwiło go na ludzką niedolę. Jego żywoty głoszą, że po śmierci rodziców rozdał majątek pomiędzy biednych, a sam przystał do krucjaty przeciwko albigensom pod wodzą Szymona Montforta. Po odniesionym w 1209 r. zwycięstwie nad albigensami udał się do Nolasco, do sanktuarium Maryi w Montserrat, gdzie oddał się Jej pod szczególną opiekę. W tym czasie dowiedział się o wielkim ucisku, jakiego doznają chrześcijanie w niewoli muzułmańskich Arabów w południowej Hiszpanii. Udał się tam osobiście, by na miejscu zbadać sprawę. Wzruszony do głębi ich niedolą, postanowił zaapelować do rodaków, dobrać sobie towarzyszy i wykupywać z niewoli chrześcijan. Pierwsza akcja, jaką zorganizował, miała skutek nadzwyczajny. Zdołał wykupić 300 niewolników chrześcijańskich. Istniał wprawdzie w tym samym prawie czasie założony zakon trynitarzy, ale ci działali głównie na terenie Francji i Włoch, a ich głównym celem był wykup niewolników chrześcijańskich z północnej Afryki, dzisiejszego Maroka, Algieru i Tunisu. W nocy z 1 na 2 sierpnia 1218 roku Piotrowi Nolasco objawiła się Matka Boża i poleciła mu założenie zakonu od wykupu niewolników. Król Aragonii, Jakub I, poparł inicjatywę i obiecał pomoc pieniężną. Św. Rajmund z Peñafort, wówczas jeszcze kanonik katedry w Barcelonie, przyrzekł napisać dla nowej rodziny zakonnej regułę. 10 sierpnia 1218 r. biskup Barcelony, Beranger, obłóczył w katedrze Piotra wraz z jego 12 towarzyszami w białe habity, by podkreślić, że właściwą założycielką nowej rodziny zakonnej jest sama Najświętsza Maryja Panna. Król darował zakonnikom szpital św. Eulalii w Barcelonie. Obok zakonu NMP od Wykupu Niewolników (mercedariuszy) powstał zakon rycerski, który osobnym ślubem zobowiązywał stowarzyszonych do walki z Maurami aż do uwolnienia z ich ręki całej Hiszpanii. Natomiast mercedariusze składali czwarty ślub: oddania się w razie konieczności w niewolę Arabów dla uwolnienia chrześcijan. Zakon zatwierdził papież Grzegorz IX bullą wydaną w 1235 roku. Na Soborze Lyońskim w 1245 roku papież Innocenty IV zakon potwierdził i ubogacił przywilejami. Dekret podpisało 12 kardynałów obecnych na soborze. W następnym roku papież wydał drugą bullę, w której powiększył przywileje. Przyczyniły się one znacznie do spopularyzowania i rozszerzenia zakonu. Krucjata podjęta przez króla Jakuba I powiodła się tak dalece, że Maurom odebrano Walencję i całą okolicę. Wówczas król przeznaczył jeden z meczetów arabskich w Walencji na kościół dla mercedariuszy. Założono tam również ich klasztor, aby łatwiej im było zajmować się niewolnikami chrześcijańskimi, będącymi jeszcze pod okupacją Maurów. Piotr wraz ze swoimi towarzyszami wykupił w ten sposób kilka tysięcy chrześcijan. Jako starzec towarzyszył jeszcze królowi św. Ferdynandowi III w zbrojnym zajęciu Sewilli w 1249 r. W tym samym roku wziął udział w kapitule generalnej swojego zakonu w Barcelonie. O ostatnich latach działalności Piotra wiemy mało. Jedni autorzy podają jako datę jego śmierci rok 1249, inni aż rok 1258. Pewny jest dzień jego zgonu – był to 25 grudnia. Relikwie św. Piotra z Nolasco, złożone w kościele zakonu, w ciągu burzliwych wieków zaginęły. Cześć oddawaną mu od dawna po starannym procesie kanonicznym zatwierdził papież Urban VIII w 1628 roku, w roku 1664 papież Aleksander VII rozciągnął ją na cały Kościół. Obecnie zakon mercedariuszy w swoich dwóch gałęziach liczy ponad 1000 zakonników i ponad 150 domów. W Hiszpanii, Ameryce Południowej i Środkowej znane są sanktuaria Matki Bożej de Mercedes, czyli od Wykupu Niewolników. Istnieją także siostry mercedariuszki, także w dwóch gałęziach. Razem jest ich ok. 300. Mają łącznie kilkanaście klasztorów. |
************************************************************************************************************
24 grudnia
Święci Adam i Ewa, pierwsi rodzice
Adam i Ewa byli pierwszymi rodzicami. W Martyrologium Rzymskim nie ma o nich wzmianki. Jednakże Bibliotheca Sanctorum nazywa ich wprost świętymi. Nie ma też ani jednego wśród pisarzy kościelnych, który by miał odwagę umieszczać rodziców rodzaju ludzkiego wśród potępionych. Adam był pierwszym człowiekiem, praojcem ludzkości. Imię “Adam” wywodzi się od słowa hebrajskiego Adamah, co znaczy tyle, co ziemia, aby podkreślić myśl natchnionego autora, że ciało pierwszego człowieka powstało z materii i do niej powróci (Rdz 3, 19). Nie jest wykluczone, że wyraz “Adam” wywodzi się od słowa sumeryjskiego ada-mu, czyli “mój ojciec” – dla podkreślenia tego, że cały rodzaj ludzki wywodzi się ze wspólnego pnia. Według relacji biblijnej o stworzeniu, Bóg ulepił Adama “z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia” (Rdz 2, 7), czyli ducha, czyniąc go zdolnym do samodzielnej egzystencji fizycznej i religijno-moralnej. Ukształtował go na swój “obraz i podobieństwo” (Rdz 1, 26; 5, 1). Z Ewą, swą niewiastą, Adam cieszył się rajem – pełnią szczęścia. Po grzechu pierworodnym stracił szczególną i wyjątkową więź z Bogiem. Musiał pracować i w pocie czoła zdobywać chleb powszedni. Był pierwszym rolnikiem. Będąc ojcem ziemskim, jest figurą Chrystusa, od którego pochodzimy według ducha (Rz 5, 12-21; Kol 1, 15; 3, 9-10; 1 Tm 2, 13-14). Ewa to pierwsza kobieta, pramatka, małżonka Adama (Rdz 3, 20; 4, 1; Tb 8, 6; 2 Kor 11, 3; 1 Tm 2, 13). Jej imię oznacza “życie”, jak to tłumaczy Pismo święte: “bo stała się matką wszystkich żyjących” (ludzi) (Rdz 3, 20). Opis stworzenia jej “z żebra Adama” podkreśla tożsamość człowieczeństwa kobiety i mężczyzny. Zwiedziona przez szatana, popełniła grzech, powodując nieszczęście duchowe i egzystencjalne. Grzech i kara nie przekreśliły zawartego w błogosławieństwie Bożym daru przekazywania życia, choć sprowadziły cierpienia i trudy. Ewa urodziła Kaina, Abla, Seta i innych. Ewa jest figurą Maryi, przez którą przyszło na świat zbawienie. Z opisów biblijnych wynika, że pierwsi ludzie po stworzeniu byli święci. Ich ciała miały nie podlegać cierpieniom ani śmierci. Ich rozum był światły, a wola skłonna do dobrego. Byli szczęśliwi. Ich stan, jak też miejsce przebywania, Biblia nazywa “ogrodem”. Aby jednak te wszystkie dary nie były bez żadnej zasługi ze strony człowieka, Pan Bóg wystawił go na bliżej nam nieznaną próbę, którą Biblia w sposób obrazowy przedstawia jako zakaz spożywania owocu z drzewa zakazanego. Pierwsi rodzice, za namową szatana, nie wypełnili polecenia Bożego, dlatego utracili wszystkie przywileje otrzymane w raju. Pan Bóg w swoim miłosierdziu zapowiedział jednak Zbawiciela świata, który wyjdzie z rodzaju ludzkiego i pokona szatana: przywróci zakłócony przez grzech pierworodny ład – ludziom da zbawienie, a Panu Bogu pełne wynagrodzenie. Jak żywe było zainteresowanie losami pierwszych ludzi w pierwotnym chrześcijaństwie, świadczy apokryf z I wieku zatytułowany Życie Adama i Ewy. Do naszych czasów dochował się w kilku językach. W języku greckim ma on tytuł Apokalipsa Mojżesza. Według niego, losy naszych pierwszych rodziców miały być objawione Mojżeszowi na Górze Synaj, kiedy Pan Bóg przekazał mu Dekalog i rozmawiał z nim przez 40 dni. Po wypędzeniu z Edenu pierwsi rodzice postanowili pokutować, aby Pana Boga przebłagać za swój grzech. Ewa zanurzyła się w wodach Tygrysu na 37 dni, a Adam w Jordanie na dni 40. Po 18 dniach zjawił im się szatan i zwiastował im w postaci anioła, że ich pokuta jest już niepotrzebna, gdyż Pan Bóg przebaczył im grzech. Adam poznał wszakże złego ducha, który był sprawcą wszystkich nieszczęść ludzkich, i uczynił mu z tego powodu gorzkie wyrzuty. Wtedy diabeł przyznał się, że skusił pierwszych rodziców z zazdrości i z nienawiści do rodzaju ludzkiego. Jedna z legend głosi, że Adam miał być pochowany w okolicach Hebronu, inna zaś podaje, że na Kalwarii, gdzie krople Krwi umierającego Chrystusa padły poprzez szczeliny spękanej trzęsieniem ziemi na czaszkę Adama. Powszechne jest przekonanie, że Adam i Ewa pokutą zadośćuczynili Bogu w tej mierze, w jakiej byli zdolni to uczynić. Zbawiciel zaś, Syn Boży, tak obficie zadośćuczynił za winę naszych prarodziców i tak wiele nam przyniósł dobra, że Kościół ma odwagę śpiewać w liturgii Wigilii Paschalnej: O szczęśliwa wino Adama! Autor Księgi Mądrości wychwala mądrość Bożą, że “ustrzegła Prarodzica (…) i wyprowadziła go z jego upadku” (Mdr 10, 1). Św. Augustyn w jednym ze swoich listów pisze o bogobojnym życiu Adama i Ewy. W Kościele wschodnim natrafiamy na ślady formalnego kultu Adama i Ewy. Pierwszą niedzielę Adwentu poświęca się przodkom Pana Jezusa. W kanonie na ten dzień kapłani modlą się słowami: “Oddajemy chwałę najpierw Adamowi, który zaszczycony ręką Boga Stworzyciela i ustanowiony naszym pierwszym ojcem, zażywa błogosławionego pokoju ze wszystkimi wybranymi w przybytkach niebieskich”. Ikony greckie oraz obrazy łacińskie, kiedy przedstawiają tajemnicę zstąpienia Chrystusa do otchłani, niemal z reguły na pierwszym miejscu przedstawiają Adama i Ewę, wyprowadzanych przez Chrystusa z piekieł i prowadzonych do nieba. W niektórych ikonach wschodnich Chrystus wprost trzyma za ręce naszych prarodziców. Przy bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie istnieje kaplica poświęcona św. Adamowi. Apokryf grecki z V w. O zstąpieniu (Chrystusa) do otchłani wśród dusz oczekujących Zbawiciela Adamowi oddaje szczególne pochwały. W ikonografii ukazuje się Adama i Ewę w scenach biblijnych: stworzenie Ewy obok Adama leżącego na ziemi; scena w raju: Adam w przepasce z liści figowych stoi pod drzewem wraz z Ewą, która podaje mu owoc zerwany z drzewa (czasami winogrona); Adam i Ewa wypędzani z raju przez anioła. Atrybutami naszych prarodziców są: baranek, kłos i łopata – symbol troski o pożywienie. |
*****************************************************************
***
Święci Adam i Ewa. Pierwsi rodzice
Adam i Ewa byli pierwszymi rodzicami. W Martyrologium Rzymskim nie ma o nich wzmianki. Jednakże Bibliotheca Sanctorum nazywa ich wprost świętymi. Nie ma też ani jednego wśród pisarzy kościelnych, który by miał odwagę umieszczać rodziców rodzaju ludzkiego wśród potępionych.
Adam był pierwszym człowiekiem, praojcem ludzkości. Imię “Adam” wywodzi się od słowa hebrajskiego Adamah, co znaczy tyle, co ziemia, aby podkreślić myśl natchnionego autora, że ciało pierwszego człowieka powstało z materii i do niej powróci (Rdz 3, 19). Nie jest wykluczone, że wyraz “Adam” wywodzi się od słowa sumeryjskiego ada-mu, czyli “mój ojciec” – dla podkreślenia tego, że cały rodzaj ludzki wywodzi się ze wspólnego pnia. Według relacji biblijnej o stworzeniu, Bóg ulepił Adama “z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia” (Rdz 2, 7), czyli ducha, czyniąc go zdolnym do samodzielnej egzystencji fizycznej i religijno-moralnej. Ukształtował go na swój “obraz i podobieństwo” (Rdz 1, 26; 5, 1). Z Ewą, swą niewiastą, Adam cieszył się rajem – pełnią szczęścia. Po grzechu pierworodnym stracił szczególną i wyjątkową więź z Bogiem. Musiał pracować i w pocie czoła zdobywać chleb powszedni. Był pierwszym rolnikiem. Będąc ojcem ziemskim, jest figurą Chrystusa, od którego pochodzimy według ducha (Rz 5, 12-21; Kol 1, 15; 3, 9-10; 1 Tm 2, 13-14).
Ewa to pierwsza kobieta, pramatka, małżonka Adama (Rdz 3, 20; 4, 1; Tb 8, 6; 2 Kor 11, 3; 1 Tm 2, 13). Jej imię oznacza “życie”, jak to tłumaczy Pismo święte: “bo stała się matką wszystkich żyjących” (ludzi) (Rdz 3, 20). Opis stworzenia jej “z żebra Adama” podkreśla tożsamość człowieczeństwa kobiety i mężczyzny. Zwiedziona przez szatana, popełniła grzech, powodując nieszczęście duchowe i egzystencjalne. Grzech i kara nie przekreśliły zawartego w błogosławieństwie Bożym daru przekazywania życia, choć sprowadziły cierpienia i trudy. Ewa urodziła Kaina, Abla, Seta i innych.
Ewa jest figurą Maryi, przez którą przyszło na świat zbawienie.
Z opisów biblijnych wynika, że pierwsi ludzie po stworzeniu byli święci. Ich ciała miały nie podlegać cierpieniom ani śmierci. Ich rozum był światły, a wola skłonna do dobrego. Byli szczęśliwi. Ich stan, jak też miejsce przebywania, Biblia nazywa “ogrodem”. Aby jednak te wszystkie dary nie były bez żadnej zasługi ze strony człowieka, Pan Bóg wystawił go na bliżej nam nieznaną próbę, którą Biblia w sposób obrazowy przedstawia jako zakaz spożywania owocu z drzewa zakazanego. Pierwsi rodzice, za namową szatana, nie wypełnili polecenia Bożego, dlatego utracili wszystkie przywileje otrzymane w raju. Pan Bóg w swoim miłosierdziu zapowiedział jednak Zbawiciela świata, który wyjdzie z rodzaju ludzkiego i pokona szatana: przywróci zakłócony przez grzech pierworodny ład – ludziom da zbawienie, a Panu Bogu pełne wynagrodzenie.
Jak żywe było zainteresowanie losami pierwszych ludzi w pierwotnym chrześcijaństwie, świadczy apokryf z I wieku zatytułowany Życie Adama i Ewy. Do naszych czasów dochował się w kilku językach. W języku greckim ma on tytuł Apokalipsa Mojżesza. Według niego, losy naszych pierwszych rodziców miały być objawione Mojżeszowi na Górze Synaj, kiedy Pan Bóg przekazał mu Dekalog i rozmawiał z nim przez 40 dni. Po wypędzeniu z Edenu pierwsi rodzice postanowili pokutować, aby Pana Boga przebłagać za swój grzech. Ewa zanurzyła się w wodach Tygrysu na 37 dni, a Adam w Jordanie na dni 40. Po 18 dniach zjawił im się szatan i zwiastował im w postaci anioła, że ich pokuta jest już niepotrzebna, gdyż Pan Bóg przebaczył im grzech. Adam poznał wszakże złego ducha, który był sprawcą wszystkich nieszczęść ludzkich, i uczynił mu z tego powodu gorzkie wyrzuty. Wtedy diabeł przyznał się, że skusił pierwszych rodziców z zazdrości i z nienawiści do rodzaju ludzkiego. Jedna z legend głosi, że Adam miał być pochowany w okolicach Hebronu, inna zaś podaje, że na Kalwarii, gdzie krople Krwi umierającego Chrystusa padły poprzez szczeliny spękanej trzęsieniem ziemi na czaszkę Adama.
Powszechne jest przekonanie, że Adam i Ewa pokutą zadośćuczynili Bogu w tej mierze, w jakiej byli zdolni to uczynić. Zbawiciel zaś, Syn Boży, tak obficie zadośćuczynił za winę naszych prarodziców i tak wiele nam przyniósł dobra, że Kościół ma odwagę śpiewać w liturgii Wigilii Paschalnej: O szczęśliwa wino Adama!
Autor Księgi Mądrości wychwala mądrość Bożą, że “ustrzegła Prarodzica (…) i wyprowadziła go z jego upadku” (Mdr 10, 1). Św. Augustyn w jednym ze swoich listów pisze o bogobojnym życiu Adama i Ewy. W Kościele wschodnim natrafiamy na ślady formalnego kultu Adama i Ewy. Pierwszą niedzielę Adwentu poświęca się przodkom Pana Jezusa. W kanonie na ten dzień kapłani modlą się słowami: “Oddajemy chwałę najpierw Adamowi, który zaszczycony ręką Boga Stworzyciela i ustanowiony naszym pierwszym ojcem, zażywa błogosławionego pokoju ze wszystkimi wybranymi w przybytkach niebieskich”.
Ikony greckie oraz obrazy łacińskie, kiedy przedstawiają tajemnicę zstąpienia Chrystusa do otchłani, niemal z reguły na pierwszym miejscu przedstawiają Adama i Ewę, wyprowadzanych przez Chrystusa z piekieł i prowadzonych do nieba. W niektórych ikonach wschodnich Chrystus wprost trzyma za ręce naszych prarodziców. Przy bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie istnieje kaplica poświęcona św. Adamowi. Apokryf grecki z V w. O zstąpieniu (Chrystusa) do otchłani wśród dusz oczekujących Zbawiciela Adamowi oddaje szczególne pochwały.
brewiarz.pl
************************************************************************************************************
Święci prarodzice
***
Wieczorna Wigilia rozpoczynająca Boże Narodzenie nie jest jedynym powodem do świętowania w dniu 24 grudnia. Tego dnia wspominamy także Adama i Ewę – prarodziców wszystkich ludzi.
Adam jest pierwszym człowiekiem stworzonym przez Boga. Kobieta, później dowiadujemy się o jej imieniu Ewa, jest towarzyszką życia Adama – mężczyzny. Oboje pochodzą od Boga, są zatem równi godnością, przewyższającą inne istoty żywe. Wedle biblijnego opisu pierwsi rodzice byli obdarzeni darem nieśmiertelności i szczególnej bliskości z Bogiem. Jednak w wyniku nieposłuszeństwa stan pierwotnej harmonii został zburzony. Adam i Ewa zaczęli podlegać cierpieniu i innym niedoskonałościom ludzkiej natury, zniekształconej przez grzech. Mieli 3 synów: Kaina, Abla i Seta. Adam miał żyć 930 lat.
Kim byli Adam i Ewa i czy istnieli naprawdę? Pierwsze rozdziały księgi Rodzaju, a zarazem całego Pisma Świętego, przedstawiają prawdy dotyczące stworzenia świata i człowieka przez Boga. Pismo Święte nie jest traktatem przyrodniczym, lecz księgą religijną, przekazującą prawdę potrzebną do poznania Boga i osiągnięcia zbawienia. Biblijny opis nie zajmuje się prawdami przyrodniczymi o kolejności powstania różnych form materii oraz istot żywych, nie jest też zapisem kronikarskim. W tekście księgi Rodzaju odnajdziemy dwa opisy stworzenia. Nie jest to sprzeczność czy pomyłka redakcyjna. Oba w swej różnorodnej formie literackiej przekazują komplementarne prawdy o Bożym dziele.
Pochodzenie słowa “Adam” z hebrajskiego sugeruje pewien związek z ziemią. W innych językach starożytnych Bliskiego Wschodu wyraża ojca czy narodzenie. Najpopularniejsze znaczenie tego słowa wskazuje na pierwszego człowieka, stworzonego przez Boga. Jednak “adamah” ma także znaczenie zbiorowe – oznacza rodzaj ludzki. Dlatego też można interpretować biblijny opis jako przedstawienie najważniejszych prawd o wszystkich ludziach, których “pierwowzorem” indywidualnym lub grupowym jest Adam.
W związku z powstaniem hipotezy ewolucji niesłusznie zaczęto podważać opisy Księgi Rodzaju. Jednocześnie podejmowana jest uproszczona obrona dosłownej, literalnej interpretacji tych rozdziałów Biblii. Obecnie teologowie określają opis stworzenia jako mit o początkach. Nie oznacza to jednak zrównania przekazu natchnionego z bajką. Mit w tym przypadku jest rozumiany jako sposób przekazu objawionej prawdy za pomocą języka symbolicznego i alegorycznego. Hipoteza naturalnej ewolucji nie musi być interpretowana jako sprzeczna ze szczególną Bożą interwencją w dzieje stworzonego świata.
Szóstego dnia, jako ukoronowanie dzieła stworzenia, Bóg powołał do istnienia człowieka: mężczyznę i kobietę. Obdarzył ich płodnością i powierzył im opiekę nad pozostałymi stworzeniami. Człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga, obdarzony darem życia (podobnie jak inne żywe organizmy) i dodatkowym tchnieniem Bożym (często określanym jako dusza). Godność człowieka płynie też z tego, że Stwórca ulepił go (z gliny, mułu czy ziemi) własnymi rękoma. Ciało ludzkie utworzone z materii jest świętym dziełem Bożym.
W swej godności Adam i Ewa są sobie równi. Małżeństwo kobiety i mężczyzny jest zgodne z Bożym planem i obdarzone błogosławieństwem Stwórcy. Można je nazwać pierwszym, “naturalnym” sakramentem.
Imię Ewa najprawdopodobniej jest związane z życiem. Biblijna Ewa jest matką rodzaju ludzkiego. Upadek pierwszych rodziców – grzech, spowodował jednak konieczność odnowienia ludzkości. Powiązanie dnia 24 grudnia z pierwszymi rodzicami wskazuje równocześnie na odnowienie dzieła stworzenia, które dokonało się przez Wcielenie Syna Bożego. Maryja, Boża Rodzicielka, jest nazywana Nową Ewą, świętą i doskonałą. Jezus Chrystus jest Nowym Adamem, z którego odradza się skażona grzechem natura ludzka, obdarowana przez Niego zbawieniem.
Różnice w opisie stworzenia mężczyzny i kobiety są źródłem licznych poważnych i humorystycznych komentarzy. Talmud, żydowski komentarz do Biblii, wyjaśnia rolę biblijnego żebra m.in. w ten sposób. Kobieta nie została utworzona ze nogi mężczyzny, aby mu nie służyła. Nie została stworzona z jego głowy, aby nim nie rządziła. Została utworzona z jego żebra, aby była bliska jego sercu.
Niektórzy tłumaczą, że mężczyzna utworzony z mułu był skazany na przemijanie i powrót do ziemi. Dzięki kobiecie ludzkość może przekazywać dar życia kolejnym pokoleniom. Pięknie w staropolskiej formie grę hebrajskich słów “isz” – mężczyzna, “iszszah” – wzięta, utworzona z mężczyzny, oddał ks. Jakub Wujek, pisząc o: mężu i mężynie.
Czy Adam i Ewa zostali potępieni i słusznie mogą być oskarżani o sprowadzenie grzechu na całą ludzkość? Pismo Święte odbiega od oskarżeń pierwszych rodziców. Należy im się szacunek. Rodowód Jezusa wedle św. Łukasza rozpoczyna się od “Adama, syna Bożego” (3, 38). Św. Paweł pisze co prawda, że przez Adama wszyscy zgrzeszyli, ale jednocześnie ukazuje, że przez Nowego Adama, Chrystusa, wszyscy dostępują usprawiedliwienia.
W liturgii Wielkiej Soboty jedno z czytań opisuje wejście Chrystusa do Otchłani, w której ogłasza zbawienie czekającemu nań Adamowi. Adam i Ewa uczą, że w każdym z ludzi, stworzonych na obraz i podobieństwo Boga, a więc dobrych w głębi swej natury, tkwi także jakaś niepojęta skłonność do zła. Każdy dotknięty jest słabością i może ulegać namowom do grzechu.
Wschodnie ikony, przedstawiające zstąpienie Zbawiciela do Otchłani, ukazują jak Chrystus wyprowadza stamtąd pierwszych rodziców. Przy bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie istnieje kaplica poświęcona św. Adamowi. W liturgii wschodniej słyszymy modlitwę: “Oddajemy chwałę najpierw Adamowi, który zaszczycony ręką Boga Stworzyciela i ustanowiony naszym pierwszym ojcem zażywa błogosławionego pokoju ze wszystkimi wybranymi w przybytkach niebieskich”.
Według tradycji żydowskiej, grób Adama miał się znajdować na Kalwarii, Legenda starochrześcijańska głosi, że Krew Pana Jezusa na krzyżu spływała na czaszkę Adama. Dlatego dość często malowano u stóp krzyża czaszkę. Później widziano w tym symbol tajemnicy Odkupienia: Krew Chrystusa zmyła przede wszystkim grzech pierworodny, a z nim i nasze grzechy. Ufamy, że dzięki Chrystusowi dramat, który rozegrał się u początku czasów ma szczęśliwe wypełnienie.
Nikt z pisarzy kościelnych nie odważył się umieścić rodziców rodzaju ludzkiego wśród potępionych. Co prawda w Martyrologium Rzymskim brak wzmianki o Adamie i Ewie. Jednak w przygotowywanej nowej wersji przewidziano dla nich miejsce, a niektóre katalogi od dawna umieszczają ich wśród świętych.
wiara.pl/kai
*************************
Adam i Ewa
Księga Rodzaju zawiera dwa opisy stworzenia człowieka pochodzące z różnych tradycji. Zestawione one zostały obok siebie przez ostatniego redaktora tej Księgi.
Bóg stworzył człowieka z miłości, bo chciał go kochać. Ale Księga Rodzaju mówi, że tak został stworzony tylko mężczyzna. Kobieta została stworzona „dla Adama”, żeby nie czuł się samotny. Czy Ewa jest tylko dodatkiem do mężczyzny? – zapytuje czytelnik ‘Gościa Niedzielnego’.
Otóż Księga Rodzaju zawiera dwa opisy stworzenia człowieka pochodzące z różnych tradycji. Zestawione one zostały obok siebie przez ostatniego redaktora tej księgi. Trzeba je czytać równolegle, ponieważ uzupełniają się nawzajem. Każdy z nich zwraca uwagę na inny aspekt tajemnicy stworzenia. W opisie pierwszym czytamy: „Stworzył Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę” (Rdz 1,27). Jednym tchem wymienieni tutaj są i mężczyzna, i kobieta. Obydwoje stworzeni na obraz Boży, czyli – jak można wnioskować – tak samo kochani przez Boga, tak samo chciani przez Niego, obdarzeni równą godnością człowieczeństwa.
Opis drugi (Rdz 2,4–25) opowiadający o stworzeniu Ewy z żebra Adama jest tak naprawdę próbą wyjaśnienia, skąd się wzięło małżeństwo. To nie jest przecież opis „jak było”, ale jest to mowa symboliczna. Proszę zwrócić uwagę na puentę tego fragmentu: „Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swoją żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem” (Rdz, 2,24). To, że Ewa powstała z żebra Adama oznacza, że jest tej samej co on natury, podkreśla ich jednakową godność i uzasadnia, dlaczego, mówiąc prosto, mają się ku sobie. Adam i Ewa są nazwani w oryginale isz oraz iszsza.
Mamy tu ten sam rdzeń (śladem tego jest w np. w języku angielskim: man i woman). To wymowny dowód na wzajemną równość. Tak więc proszę się nie obawiać: Bóg na pewno kocha kobiety tak samo mocno jak mężczyzn. A to, że kobieta ma być „pomocą” dla mężczyzny, czyli jego małżonką, to chyba nic poniżającego, no, chyba, że dla smutnych feministek.
Inny z czytelników “Gościa” dzieli się następującą wątpliwością: “Wobec ludzi zastosowano zasadę zbiorowej odpowiedzialności, mam na myśli „naznaczenie” ludzi grzechem pierworodnym. To przeczy regułom sprawiedliwości”.
Odpowiadam więc: prawda o grzechu pierworodnym ulega zbanalizowaniu, kiedy traktujemy ją tak: Adam zgrzeszył, Pan Bóg się pogniewał i wszystkich ukarał. Grzech pierworodny mówi o działaniu zła (grzechu), a nie o działaniu Boga. Zło ma to do siebie, że szkodzi innym. Skutki każdego grzechu nie ograniczają się osoby, która go popełniła. To nie Bóg naznaczył ludzi „grzechem pierworodnym”, ale to owoc grzechu człowieka.
To jest jakaś tajemnica solidarności w złu, misterium nieprawości. Patrząc na historię ludzkości, widać jak grzech jednego człowieka zatruwa życie innym, nieraz na zawsze. Zgadza się, to niesprawiedliwość, ale nie Boga, ale człowieka, który popełnia zło. Na szczęście grzech ostatecznie nie ma przyszłości i historia dzięki Chrystusowi to nie tylko historia grzechu, ale także historia zbawienia.
ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
*****************************************
Stworzenie Adama
***
Twórca renesansowy
Michał Anioł jest uważany za największego, obok Leonarda da Vinci, artystę w historii. Był architektem, rzeźbiarzem, rysownikiem i malarzem. We wszystkich tych dziedzinach stworzył wspaniałe arcydzieła. Pisał także wiersze.
Jego twórczość łączy cechy dojrzałego renesansu z zapowiedziami nowego stylu: baroku. Odchodził on bowiem od spokoju kompozycji swych poprzedników. Jego dzieła są pełne dynamiki i dramatyzmu.
Jego malarstwo uważa się za “rzeźbiarskie”. Artysta skupia się bowiem głównie na kompozycji, zagadnieniu formy w przestrzeni, nie przywiązując wagi do koloru i światłocienia. W jego obrazach dominuje bogactwo ekspresji i intensywność psychologiczna.
Był uczniem malarza Domenico Ghirlandaio i rzeźbiarza Bertolda di Giovanni. Jego działalność artystyczna jest związana z Bolonią (1494-1495), Florencją (1501-1505, 1517-1534), a przede wszystkim z Rzymem (1496-1501, 1505-1517, 1534-1564), gdzie twórczość artysty objęta została mecenatem papieskim.
Michał Anioł to polskie tłumaczenie imienia artysty: Michelangelo.
Rzeźbiarz z pędzlem
Najwspanialszym dziełem malarskim Michała Anioła są freski w watykańskiej Kaplicy Sykstyńskiej, wykonane w latach 1508-1512 na zamówienie papieża Juliusza II.
Artysta długo nie chciał się podjąć tego zadania, twierdząc, że nie jest malarzem, lecz architektem i rzeźbiarzem. Nigdy wcześniej nie malował fresków. Praca specjalistów, których sprowadził do pomocy, nie zadowalała go jednak. Odprawił więc wszystkich i pracował sam, stopniowo poznając tajniki tej trudnej techniki. Sam nawet mieszał farbę.
Pokrycie 800 metrów kwadratowych sklepienia zajęło mu cztery lata. Powstało jedno z najwybitniejszych dzieł w historii. Specjaliści uważają je za “syntezę wszystkich sztuk plastycznych”. Gładkie, spłaszczone sklepienie (tzw. zwierciadlane) Kaplicy artysta podzielił bogatym szkieletem malowanej “architektury” z ram i gzymsów, ożywionej “rzeźbiarskimi” (również malowanymi) figurami. W wyodrębnionych w ten sposób polach umieścił malowidła. Całość tworzy niezwykle spójną kompozycję.
Prehistoria Odkupienia
Tematem fresków jest zaczerpnięta z Księgi Rodzaju prehistoria Odkupienia ludzkości, od stworzenia świata, poprzez grzech pierworodny, aż po historię Noego. Cykl jest ideowym uzupełnieniem malowideł pokrywających ściany Kaplicy, przedstawiających historię Zbawienia, ukończonych wcześniej przez malarzy florenckich i umbryjskich.
Akt stworzenia
Stworzenie Adama jest najsławniejszym z fresków namalowanych przez Michała Anioła. Przedstawia chwilę, w której Bóg Ojciec daje życie pierwszemu człowiekowi.
Z lewej strony widzimy Adama, leżącego na ziemi. Jego bezwładnie uniesiona ręka niemal styka się z pełną energii ręką Boga, niesionego przez aniołów z prawej strony. Dar życia w tym właśnie momencie “spływa” na Adama. Ciało Adama unosi się, jakby przyciągane przez Stwórcę. Z postaci Boga emanuje siła, Adam łagodnie poddaje się Jego woli.
Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz…
Fresk jest także ilustracją zdania z Księgi Rodzaju: “Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz” (Rdz 1,27).
Postaci Boga i Adama są do siebie podobne. Aby podkreślić to wrażenie, artysta namalował obie sylwetki tak, że ułożone są niemal identycznie. Zapewnia to przy okazji symetrię całej kompozycji.
Dzieło Michała Anioła jest tak sugestywne, że gesty stykających się rąk Boga i człowieka stały się od tego czasu alegorią aktu stworzenia.
wiara.pl
************************************************************************************************************
23 grudnia
Święta Maria Małgorzata d’Youville
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Serwulusa |
Maria Małgorzata przyszła na świat w dniu 15 października 1701 roku w Varennes, w prowincji Quebec w Kanadzie. Była najstarszą spośród sześciorga dzieci Cristoforo Dufrost de Lajemmerais i Marii Renee Gaultier. Kiedy miała zaledwie siedem lat, umarł jej ojciec. Rodzina żyłaby w skrajnej nędzy, gdyby nie pomoc pradziadka, Pierre’a Voucher. To on sfinansował jej wyjazd do szkoły urszulanek w Quebec. Po powrocie do domu Małgorzata była nieocenioną pomocą dla matki, zajęła się też edukacją braci i sióstr. Wyrosła na piękną, młodą, wykształconą pannę i wszystko wskazywało na to, że dobrze wyjdzie za mąż. Tymczasem wszystko się skomplikowało, kiedy jej matka wyszła za mąż za irlandzkiego lekarza, którego społeczność małego Varennes nie zaakceptowała. Rodzina Małgorzaty przeniosła się do Montrealu, gdzie 21-letnia Małgorzata spotkała Francois’a d’Youville. Wkrótce, bo już w dniu 12 sierpnia 1722 roku, wyszła za niego za mąż. Niedługo po ślubie mąż przestał interesować się rodziną i coraz częściej znikał z domu. Okazało się, że zajmował się nielegalnym handlem alkoholem wśród Indian. Ta wiadomość stała się dla Małgorzaty wielkim ciężarem. Tymczasem po ośmiu latach małżeństwa, kiedy kolejne, szóste już dziecko miało przyjść na świat, mąż zachorował i zmarł, mając zaledwie 30 lat. Małgorzata została sama z dwojgiem dzieci (czworo zmarło w niemowlęctwie). Mimo tych tragedii Małgorzata nie załamała się. Jej wiara jeszcze bardziej się umocniła. Żeby spłacić ogromne długi, jakie zaciągnął mąż, i zarobić na utrzymanie siebie i synów, otworzyła niewielki sklepik. Choć jej samej nie było lekko, pomagała każdemu, kto potrzebował pomocy, wszystkim się dzieliła z biedniejszymi od siebie. Pewnego razu wzięła do domu biedną, bezdomną i niewidomą kobietę, żeby się nią opiekować. Wierzyła mocno, że to sam Bóg działa w jej życiu. Jej postawa wzbudzała podziw i pociągała innych do naśladowania. Jej dwaj synowie zostali kapłanami. Przykład jej zaufania do Boga i poświęcenia się dla ubogich spodobał się trzem młodym kobietom, które postanowiły jej pomóc. Początek 1737 roku był decydującym czasem dla Małgorzaty. Złożyła przysięgę Bogu, że w jego imię poświęci się ubogim. Zawsze walczyła o prawa biednych i pokrzywdzonych, narażając się na złośliwości i krytykę swoich krewnych i sąsiadów; teraz jeszcze bardziej oddała się tej posłudze. Robiła to mimo wielu przeszkód – nawet gdy była chora i jedna z jej towarzyszek umarła, a jej dom zniszczył pożar. Te przeciwności tylko ją wzmocniły. Dnia 2 lutego 1745 roku Małgorzata i jej dwie towarzyszki odnowiły przysięgę poświęcenia się całkowicie pomocy biednym i opuszczonym. Stało się to początkiem zgromadzenia szarych sióstr. Dwa lata później Małgorzacie – “Matce ubogich”, jak ją już zaczęto nazywać, zaproponowano objęcie kierownictwa szpitala Charon Brothers w Montrealu, któremu groziło zamknięcie. Małgorzata z siostrami odbudowała szpital i została jego dyrektorką. Z pomocą sióstr i świeckich współpracowników założyła fundację dla biednych i chorych. Pan Bóg wciąż doświadczał swą apostołkę. W 1765 roku pożar zniszczył doszczętnie szpital. Choć po ludzku rzecz biorąc wszystko runęło, wiara i męstwo Małgorzaty pozostały niewzruszone. W tym tragicznym zdarzeniu dostrzegła obecność Boga. Mając 64 lata podjęła się heroicznej pracy odbudowy budynku, z przeznaczeniem na dom opieki dla najuboższych. Otworzyła pierwszy w Ameryce Północnej dom dla porzuconych dzieci. Wyczerpana pracą na rzecz biednych, zmarła w dniu 23 grudnia 1771 roku. Jej ofiarność i miłość ubogich nie została zapomniana. 3 maja 1959 roku papież bł. Jan XXIII beatyfikował Małgorzatę, nazywając ją matką powszechnego miłosierdzia. W dniu 9 grudnia 1990 roku została ona uroczyście wprowadzona do grona świętych przez papieża św. Jana Pawła II. |
************************************************************************************************************
22 grudnia
Święta Franciszka Ksawera Cabrini,
dziewica i zakonnica
Franciszka urodziła się jako ostatnia z trzynaściorga dzieci w dniu 15 lipca 1850 r. w Lombardii. Jej rodzicami byli Augustyn Cabrini i Stella Oldini. O religijności rodziny świadczy fakt, że wszyscy uczestniczyli codziennie we Mszy świętej, a pracę traktowali jako swojego rodzaju posłannictwo na ziemi. Wieczorami w domu czytano katolickie pisma. Kiedy Franciszka miała 20 lat, w jednym roku utraciła oboje rodziców. Po studiach nauczycielskich pracowała przez dwa lata w szkole. Próbowała poświęcić się na wyłączną służbę Bożą, ale z powodu słabego zdrowia nie przyjęto jej ani u sercanek, ani u kanonizjanek. Wstąpiła przeto do Sióstr Opatrzności (opatrznościanek), u których przebywała 6 lat (1874-1880). Zakon został założony do opieki nad sierotami. Po złożeniu ślubów została przez założyciela, biskupa Lodi, mianowana przełożoną zakonu. Miała wówczas 27 lat. Wtedy to obrała sobie imię Franciszki Ksawery, marzyła bowiem od dziecka, by zostać misjonarką. 14 listopada 1880 r. założyła z siedmioma towarzyszkami zgromadzenie Misjonarek Najświętszego Serca Jezusowego, którego celem była praca zarówno wśród wierzących, jak i niewierzących. Napisała również regułę dla nowej rodziny zakonnej. Za cel postawiła zakonowi pracę wśród wiernych i niewiernych dla zbawienia dusz nieśmiertelnych. W 1888 roku udała się do Rzymu, gdzie założyła dom zgromadzenia. Tu przy ołtarzu św. Franciszka Ksawerego złożyła ze swoimi towarzyszkami ślub pracy na Wschodzie. Potem zetknęła się z biskupem Placencji, Scalabrinim, a ten wskazał jej inne pole działania. Mówił o losie włoskich emigrantów za oceanem. Leon XIII zachęcił ją, by tam podjęła pracę ze swoimi siostrami. Papież zwolnił Franciszkę od ślubu pracy na Wschodzie. Siostry udały się więc do Stanów Zjednoczonych. Pracowały w oratoriach świątecznych, w więzieniach, w katechizacji, szkolnictwie parafialnym, posługiwały chorym. Za oceanem powstało wiele nowych domów, samo zaś zgromadzenie uzyskało w 1907 r. aprobatę Stolicy Apostolskiej. Franciszka przekazała mu duchowość ignacjańską, równocześnie wyryła jednak na nim rysy swej własnej osobowości, przenikniętej duchem wiary i gotowością misjonarską. Wkrótce powstały nowe domy w Chinach i Afryce. Franciszka Ksawera zmarła cicho, bez cierpień i agonii w Chicago 22 grudnia 1917 roku, w 67. roku życia. Zostawiła 66 placówek i 1300 sióstr. Za dyspensą papieża Piusa XI proces kanoniczny odbył się w trybie przyspieszonym, tak że już w roku 1938 tenże papież dokonał beatyfikacji Sługi Bożej, a w 8 lat potem papież Pius XII wyniósł ją uroczyście do chwały świętych. Franciszka jest patronką emigrantów. W ikonografii św. Franciszka Ksawera przedstawiana jest w stroju zakonnym, zgodnie z fotografią z 1914 r. Jej atrybutem jest Boże Serce. |
************************************************************************************************************
21 grudnia
Święty Piotr Kanizjusz,
prezbiter i doktor Kościoła
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławionego Piotra Friedhofena, zakonnika |
Piotr Kanizjusz urodził się 8 maja 1521 r. w Nijmegen (Holandia) jako syn Jakuba Kanijs, który pełnił w tym mieście urząd burmistrza. Młody Piotr już w dzieciństwie zdradzał oznaki swojego powołania, gdyż lubił służyć podczas nabożeństw liturgicznych i “odprawiać msze” – jak mawiał. Ojciec chciał skierować go na studia prawnicze, ale Piotr udał się do Kolonii na wydział teologii. Tutaj spędził 10 lat (1536-1546) z wyjątkiem jednego roku, kiedy to zatrzymał się na uniwersytecie w Lowanium (1539-1540). Już w czasie studiów nastawiał się Kanizy na apologetykę. Dlatego też ze szczególną pilnością studiował prawdy atakowane przez protestantów. W roku 1540 zdobył tytuł magistra nauk wyzwolonych. W 1543 r. wstąpił do jezuitów, których św. Ignacy Loyola założył zaledwie przed 9 laty, w 1534 r. Piotr szybko zaczął cieszyć się tak wielkim autorytetem, że nie będąc jeszcze kapłanem, trzykrotnie został wysłany do cesarza Karola V, wówczas władcy Hiszpanii, Niemiec i Niderlandów (Holandii i Belgii), aby ten usunął arcybiskupa Kolonii, elektora Hermana, jawnie sprzyjającego protestantyzmowi. W roku 1546 Piotr przyjął święcenia kapłańskie. Jako znakomity teolog został wezwany przez biskupa Augsburga, kardynała Ottona Truchsess, by mu towarzyszył na soborze w Trydencie w charakterze teologa-konsultora (1547). Na uniwersytecie w Bolonii uzyskał tytuł doktora teologii. Skierowano go do krajów germańskich, aby powstrzymał napór protestantyzmu. Przez 30 lat Piotr Kanizjusz niezmordowanie pracował, by zabliźnić rany, zadane Kościołowi przez kapłana-apostatę, Marcina Lutra. Brał czynny udział we wszelkich zjazdach i obradach dotyczących tej sprawy. Prowadził misje dyplomatyczne między cesarzem, panami niemieckimi a papieżem. Ułatwiał nuncjuszom papieskim oraz legatom ich zadania. W wykładach na uniwersytecie w Ingolstadcie wyjaśniał ze szczególną troską zaatakowane prawdy, wykazywał błędy nowej wiary. Był wszędzie, gdzie uważał, że jego obecność jest potrzebna dla Kościoła. Jego misji sprzyjało to, że cesarzem był wówczas Ferdynand I (1566-1569), wychowanek jezuitów, któremu sprawa katolicka leżała bardzo na sercu. W 1556 roku św. Ignacy mianował Piotra pierwszym prowincjałem nowo utworzonej prowincji niemieckiej, która liczyła wówczas zaledwie 3 domy: w Ingolstadcie, w Wiedniu i w Pradze. Pod rządami Kanizego w latach 1566-1569 powstało 5 kolejnych konwentów: w Monachium, w Innsbrucku, w Dillingen, w Trynau i w Hali (Tyrol). Nadto powstała w północnych Niemczech druga prowincja. W 1558 r. Piotr odbył krótką podróż do Polski (Kraków, Łowicz, Piotrków Trybunalski), towarzysząc nuncjuszowi Kamilowi Mentuati. Cieszył się przyjaźnią kardynała Hozjusza. Największą wszakże sławę Piotr Kanizy zyskał sobie pismami. Do najcenniejszych należą te, które wyszły z jego praktycznego, apologetycznego nauczania. Są to Katechizm Mały, Katechizm Średni i Katechizm Wielki, przeznaczone dla odbiorców o różnym stopniu przygotowania umysłowego. Katechizmy Piotra w ciągu 150 lat doczekały się ok. 400 wydań drukiem. Nie mniej wielkim wzięciem i popytem cieszyło się potężne dzieło św. Kanizego Summa nauki katolickiej, na którą złożyły się jego wykłady, dyskusje i kazania. Dzieło to stało się podstawą do wykładów teologii na katolickich uniwersytetach i do kazań. Ostatnie lata życia spędził Piotr Kanizy we Fryburgu Szwajcarskim (1580-1597). Zmarł tam 21 grudnia 1597 roku. Zaraz po jego śmierci Niemcy, Austria i Szwajcaria rozpoczęły starania o jego kanonizację. Jeszcze za jego życia ukazał się jego pierwszy żywot, napisany przez o. Jakuba Kellera. Aktu beatyfikacji dokonał dopiero w 1864 roku papież Pius IX, a do katalogu świętych i doktorów Kościoła wpisał go uroczyście papież Pius XI w 1925 roku. Relikwie św. Piotra Kanizego spoczywają w kościele jezuitów we Fryburgu szwajcarskim. Zachowały się szczęśliwie dwa portrety św. Piotra, wykonane jeszcze za jego życia. Jest nazywany “apostołem Niemiec”. Patronuje diecezji Brixen, czczą go także Innsbruck oraz szkolne organizacje katolickie w Niemczech. W ikonografii przedstawia się św. Piotra Kanizego w sutannie jezuity. Jego atrybutami są: katechizm, krucyfiks, młotek, pióro. |
*****************************************
Świadek Jezusa
Był poczytnym pisarzem, żarliwym kontrreformatorem, a nade wszystko – wybitnym teologiem. Często nazywany jest drugim, po św. Bonifacym, apostołem Niemiec.
***
Piotr Kanizjusz urodził się w Nijmegen w Niderlandach i od najmłodszych lat marzył o sprawowaniu posługi kapłańskiej. Krok ku temu uczynił przez podjęcie studiów teologicznych w Kolonii. W 1543 r. wstąpił do Towarzystwa Jezusowego w Moguncji. Swoimi przymiotami intelektualnymi i duchowymi szybko zaskarbił sobie uznanie otoczenia, o czym świadczy fakt, że jeszcze zanim przyjął święcenia, kilkukrotnie wysyłano go z poselstwem do cesarza Karola V. Święcenia kapłańskie przyjął w 1546 r. Rok później, jako teolog biskupa Augsburga, przybył na sobór trydencki.
Przyszło mu działać w burzliwym okresie reformacji luterańskiej, „gdy – jak zauważył papież Benedykt XVI – wiara katolicka w krajach języka germańskiego zdawała się gasnąć w obliczu uroku reformy”. Po uzupełnieniu formacji duchowej w Rzymie i uzyskaniu doktoratu z teologii na Uniwersytecie Bolońskim Piotr Kanizjusz został skierowany przez św. Ignacego Loyolę do pracy apostolskiej na ziemiach germańskich, by ratować je przed całkowitym opanowaniem przez protestantyzm. Jego gruntowne przygotowanie naukowe oraz wyjątkowa osobowość sprawiły, że podchodził do ludzi z szacunkiem należnym każdemu i zamiast wikłać się w spory oraz agresywną retorykę wskazywał na korzenie duchowe i ożywianie wiary w Kościele.
Piotr Kanizjusz pojawiał się wszędzie, gdzie jego obecność mogła przynieść pożytek wierze katolickiej. Zachowując wierność zasadom dogmatycznym, rozmawiał w Wormacji z przywódcami protestanckimi. Zabrał także głos podczas ostatniej sesji soboru trydenckiego. Przez wiele lat głosił kazania w katedrze w Augsburgu. Siła ich oddziaływania była tak duża, że po ich wysłuchaniu wielu Niemców powróciło na łono Kościoła katolickiego. Stworzył w krajach niemieckich gęstą, prężnie działającą sieć wspólnot jezuitów, która szybko stała się punktem odnowy wiary katolickiej. Ostatnie 20 lat swojego życia spędził we Fryburgu w Szwajcarii.
Największe dzieło Piotr Kanizjusz podjął na polu wydawniczym. Publikował modlitewniki w różnych językach, żywoty świętych, homilie; wydał wszystkie dzieła św. Cyryla z Aleksandrii oraz św. Leona Wielkiego, listy św. Hieronima i mowy św. Mikołaja z Flüe. Najważniejsze okazały się katechizmy, które opracował dla odbiorców o różnym stopniu przygotowania. Nauka katolicka była w nich wyjaśniona w sposób zwięzły i jasny. Aż do XX wieku stanowiły one podstawę nauczania wiary w krajach niemieckojęzycznych.
Jak zauważył Benedykt XVI, Piotr Kanizjusz uczy nas „w sposób jasny, że posługa apostolska jest skuteczna i przynosi owoce zbawienia w sercach tylko wtedy, gdy kaznodzieja sam jest świadkiem Jezusa”.
Ireneusz Korpyś/Tygodnik Niedziela
************************************************************************************************************
20 grudnia
Święci Makary i Eugeniusz, prezbiterzy
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Dominika z Silos, opata |
Makary i Eugeniusz byli kapłanami w Antiochii. Publicznie wystąpili przeciw decyzjom i zachowaniu Juliana Odstępcy. Pochwycono ich i torturowano, a następnie zesłano do Mauretanii. Trudno ustalić, gdzie wówczas przebywali: w miejscowości o nazwie Gildona (Gildoba) czy też w oazie na pograniczu dzisiejszego Egiptu i Libii. Tam prowadzili działalność misyjną. Nie ma jednoznacznych dokumentów na temat ich męczeńskiej śmierci. Męczeństwo przypisuje się im zapewne w znaczeniu szerszym, obejmującym śmierć na wygnaniu. Pamięć o nich utrwaliło kilka utworów hagiograficznych, przy czym niektóre zlokalizowały wygnanie Makarego i Eugeniusza w Arabii. Wspominano ich w różnych dniach: Grecy 20 grudnia, Martyrologium Hieronimiańskie 23 stycznia, a grecka Passio 22 lutego. |
************************************************************************************************************
19 grudnia
Błogosławiony Urban V, papież
Wilhelm urodził się w 1310 roku w Grisac, we Francji (Langwedocja), jako syn Wilhelma Grimoarda, pana tejże miejscowości, oraz Anfelisy, hrabiny Montferrand. Jako chłopiec wstąpił do benedyktynów w Chirac. Po otrzymaniu na uniwersytecie doktoratu z obojga praw, wykładał jako profesor na uniwersytetach w Montpellier, w Tuluzie i w Awinionie. Następnie piastował urząd opata Saint-Germain w Auxerre i w opactwie św. Wiktora w Marsylii. Jako doskonały znawca prawa i dyplomata był nieraz wysyłany z różnymi misjami przez papieży awiniońskich. Wybrany został papieżem po śmierci Innocentego VI w dniu 28 września 1362 roku. Przyjął imię Urbana V. Koronacja odbyła się 6 listopada tegoż roku. Kierował Kościołem przez 8 lat. Od początku założył sobie dwa cele: krucjatę przeciwko Turkom i unię z Kościołem wschodnim. Pierwszy z nich skończył się niepowodzeniem. Państwa Europy, skłócone ze sobą, nie chciały narażać się na tak wielkie ryzyko. Tylko Piotr z Lusignano poszedł za wołaniem papieża, zdobył nawet na krótko Aleksandrię egipską, ale – osamotniony – musiał się wycofać w 1363 roku. Sprawa unii zapowiadała się pomyślniej. Drogą wielu zabiegów oraz dyplomacji udało się skłonić cesarza wschodnio-rzymskiego, Jana V Paleologa, aby przybył osobiście do Rzymu i w obecności delegatów papieskich oraz kardynałów pojednał się z Kościołem łacińskim (1369). Cesarz wszakże zażądał w zamian za pojednanie pomocy politycznej przeciwko Turkom, którzy już bezpośrednio zaczęli zagrażać Konstantynopolowi. Sułtani Osman (1289-1362) i Orchan (1326-1359) zajęli już prawie całą Azję Mniejszą. W 1346 roku Turcy Osmańscy przeszli do Europy przez Dardanele. Po klęsce pod Nikopolis (Bułgaria) w 1396 roku, syn Jana V Paleologa, Manuel II (1391-1425), usiłował jeszcze na własną rękę werbować ochotników europejskich, jednak z nikłym powodzeniem. Wysłał również delegatów na sobór do Konstancji w 1417 r., ale sam się już na nim nie zjawił. Ostatecznie więc i ten cel nie został przez Urbana V urzeczywistniony. Wprawdzie na soborze we Florencji (5 lipca 1439 r.) doszło do pojednania, ale dość szybko unia rozpadła się. W odróżnieniu od swojego dworu papież żył skromnie. Wiele czasu poświęcał modlitwie. Sam wysoko wykształcony, popierał uniwersytety i pomagał w studiach ubogiej młodzieży. Nie mogąc wypełnić planów krucjaty i unii, zwrócił szczególną uwagę na karność kościelną, na rozbudzenie gorliwości u kapłanów. Urban V zapisał się w historii tym, że uniezależnił się od królów francuskich i, mimo gwałtownego sprzeciwu kardynałów francuskich, opuścił Awinion i powrócił do Rzymu. Do tego powrotu nagliły papieża św. Katarzyna Sieneńska (+ 1380) i św. Brygida (+ 1373), która papieżowi groziła w imieniu Chrystusa rychłą śmiercią, jeżeli do Rzymu nie powróci. Trzeba było zorganizować prawdziwą flotę, by przewieźć całą kurię papieską i jej dobra. Miało to miejsce 16 października 1367 roku. Niestety, papież nie pozostał w Rzymie długo. Po 58 latach nieobecności papieża w Rzymie możnowładcy rządzili się jak u siebie. Przyjazd papieża zapowiadał koniec ich panowania. Na tle powstałych zamieszek papież został zmuszony do powrotu do Awinionu w 1370 r. Dopiero następca Urbana V mógł już na stałe powrócić do Rzymu w 1377 r. W ten sposób zakończyła się tzw. “niewola awiniońska”, trwająca 68 lat (1309-1377). Przeżyte trudy i niepokoje wyczerpały siły papieża do tego stopnia, że zaraz po swoim powrocie do Awinionu rozchorował się ciężko i 19 grudnia 1370 roku przeniósł się do wieczności. Po śmierci Urbana jego ciało zabrał z Awinionu jego brat, kardynał Anioł Grimoard, i przewiózł je do Marsylii, do kościoła opactwa św. Wiktora. Grób papieża był licznie nawiedzany przez wiernych. Pius IX w 1870 roku zaliczył Urbana V w poczet błogosławionych. |
**************************
19 grudnia
Święty Anastazy I, papież
Anastazy pochodził z Rzymu, był synem kapłana Maksymusa (w tamtym okresie duchowieństwa nie obowiązywał jeszcze ściśle celibat). Na stolicę Piotrową Anastazy został wybrany w 399 r. Szczególną troską otoczył Kościół afrykański. Nawoływał biskupów afrykańskich zebranych na synodzie w Kartaginie w 401 r. do walki przeciwko donatyzmowi i zabraniał nawracającym się kapłanom-donatystom zajmować wyższe stanowiska w Kościele. Polecił czytać w liturgii Ewangelię w postawie stojącej z pochyloną głową. W czasie sprawowania pontyfikatu zajmował się kwestiami prawowierności poglądów Orygenesa. Zmarł 19 grudnia 401 r. w Rzymie, po zaledwie dwóch latach rządów. Został pochowany na cmentarzu Poncjana przy Via Portuensis. Św. Augustyn nazwał go “mężem apostolskiej gorliwości”. W ikonografii przedstawia się św. Anastazego w papieskim stroju pontyfikalnym. Jego atrybutem jest księga. |
************************************************************************************************************
18 grudnia
Święci męczennicy
Paweł Mi, Piotr Doung-Lac i Piotr Truat
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Auksencjusza, biskupa |
Pierwsi misjonarze, którzy przynieśli wiarę chrześcijańską do Wietnamu, przybyli tam w 1533 r. Ich działalność nie spotkała się z przychylnością władz, które wydalały obcokrajowców ze swojego terytorium. Przez kolejne trzy stulecia chrześcijanie byli prześladowani za swoją wiarę. Wielu z nich poniosło śmierć męczeńską, zwłaszcza podczas panowania cesarza Minh-Manga w latach 1820-1840. Zginęło wtedy od 100 do 300 tysięcy wierzących. Stu siedemnastu męczenników z lat 1745-1862 św. Jan Paweł II kanonizował w Rzymie 18 czerwca 1988 r. (ich beatyfikacje odbywały się w czterech terminach pomiędzy 1900 i 1951 rokiem). Wśród nich jest 96 Wietnamczyków, 11 Hiszpanów i dziesięciu Francuzów; było to ośmiu biskupów i pięćdziesięciu kapłanów; pozostali to ludzie świeccy. Prawie połowa kanonizowanych (50 osób) należała do Rodziny Dominikańskiej. Ponieważ zamieszkiwali oni teren apostolatu Tonkin Wschodni (położony na wschód od rzeki Czerwonej), który papież Innocenty XIII powierzył dominikanom z Filipin, nazywa się ich często męczennikami z Tonkinu. Wspominani dziś trzej bracia: Paweł Mi, Piotr Doung-Lac oraz Piotr Truat byli katechumenami. Gdy wybuchło prześladowanie chrześcijan w Wietnamie, aresztowano ich, wtrącono do więzienia i poddano torturom. Zamęczono ich przez uduszenie. Beatyfikowani zostali w 1900 r., a kanonizowani w 1988 r. |
************************************************************************************************************
17 grudnia
Święty Józef Manyanet y Vives, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Łazarza, biskupa, świętego Jana z Mathy, prezbitera |
Józef Manyanet y Vives przyszedł na świat w Tremp w Hiszpanii w dniu 7 stycznia 1833 roku. Atmosferę domu rodzinnego wypełniała głęboka wiara. Gdy chłopiec osiągnął wiek szkolny, został wysłany na naukę do kolegium prowadzonego przez pijarów. Tutaj wyrobił w sobie szacunek dla ubogich, umiłowanie Matki Bożej i pełne miłości podejście do uczniów. Podczas nauki w gimnazjum w Barbastro oraz studiów filozoficzno-teologicznych sam zarabiał na utrzymanie. W dniu 9 kwietnia 1859 roku przyjął święcenia kapłańskie. Został osobistym sekretarzem biskupa, administratorem kurii i bibliotekarzem seminarium. Towarzysząc biskupowi podczas jego posługi, poznał sytuację ówczesnego Kościoła i przekonał się o potrzebie głębokiej odnowy społeczeństwa. Dostrzegał już wówczas, że musi ona rozpocząć się w rodzinach. Inspiracją i wzorem była dla niego Święta Rodzina. Mawiał do swych współpracowników: “Powróćmy do prostoty Nazaretu, gdzie wszystko się zaczęło. Co dnia przychodźmy do Nazaretu, aby Jezus, Maryja i Józef stali się naszymi nauczycielami. Tam poznamy sekret odnowy rodziny, Kościoła i społeczeństwa”. W wieku 31 lat zrezygnował z kariery kurialisty i bez reszty poświęcił się duszpasterstwu. Uważał, że formacja zdrowych rodzin zależy od chrześcijańskiego wychowania dzieci. Zakładał wiele szkół, kolegiów i ośrodków szkolenia zawodowego, zwłaszcza dla dzieci z rodzin robotniczych. Swoim apostolstwem objął niemal całą Hiszpanię. Wielkim dziełem jego życia, wciąż niedokończonym, stała się świątynia Świętej Rodziny (Sagrada Familia) w Barcelonie. Właśnie po spotkaniu z nim Antonio Gaudi, wielki architekt przełomu XIX i XX stulecia, doznał przebudzenia duchowego i podjął się realizacji tego dzieła. Pomysł Narodowego Sanktuarium Rodziny zrodził się w ks. Józefie już w 1869 roku. Miało być ono widzialnym znakiem apostolskiego dzieła odnowy rodzin i świątynią ekspiacyjną, darem całego ludu hiszpańskiego za wszelkie łaski otrzymane od Boga. Z tego też względu odmawiał udziału wielkich sponsorów w finansowaniu budowy i liczył jedynie na drobne ofiary zwyczajnych ludzi. Chciał, by każda rodzina hiszpańska czuła się osobiście związana z tym kościołem, a tym samym stała się początkiem odnowy “Kościoła-rodziny”. Budowa świątyni rozpoczęła się w 1884 roku. Hiszpański architekt pracował nad nią przez 43 lata. Obaj doskonale rozumieli, że ma ona stać się wyciosaną w kamieniu Ewangelią rodziny. “Świątynia Świętej Rodziny – mówił Gaudi – jest księgą dla wszystkich, dla wierzących i dla tych, którzy potrafią czytać sercem i umysłem”. Budowę zawieszono po tragicznej śmierci Gaudiego w 1926 roku. Obecnie jest kontynuowana; jej zakończenie planowane jest na rok 2020. W listopadzie 2010 r. świątynię konsekrował papież Benedykt XVI. Ks. Józef założył dwa zgromadzenia, które miały prowadzić zainicjowane przez niego dzieło oświaty i apostolstwa rodzin. Zgromadzenie Synów Świętej Rodziny Jezusa, Maryi i Józefa powstało w 1864 roku, a 6 lat później jego pierwsi członkowie, w tym ks. Józef, złożyli śluby zakonne. Natomiast w 1874 roku ks. Józef wraz z Anną Marią Janer y Anglarill (1800-1885) założył zgromadzenie misjonarek Świętej Rodziny z Nazaretu. Wiele doświadczeń wiązało się z tą wspólnotą. Posłuszny woli biskupa, ks. Józef przyjął do niego siostry, które odłączyły się z Instytutu Matki Janer. Decyzja okazała się niefortunna. Różnice charyzmatów i doświadczeń prowadziły do wewnętrznych napięć. Pod wpływem fałszywych oskarżeń miejscowy biskup Salvador Casañas pozbawił ks. Józefa władzy nad zgromadzeniem. Tę trudną sytuację kapłan przyjął w pokorze, w pełni zdając się na wolę przełożonych. Wkrótce zaczęły gromadzić się wokół niego siostry, które zostały usunięte bądź same wystąpiły ze zgromadzenia pod nowymi rządami. Postanowił wtedy założyć nowe zgromadzenie, ale przez 10 kolejnych lat nie otrzymywał na to pozwolenia. Dopiero 2 marca 1894 roku biskup Morgades, z diecezji Vic, zatwierdził Zgromadzenie Córek Świętego Domu Nazaretańskiego. Apostolstwo tego niestrudzonego misjonarza rodzin i duchowość założonych przez niego zgromadzeń opierały się na kulcie Świętej Rodziny. Powtarzał wielokrotnie: “Niech cała ludzkość stanie się jedną rodziną, a każda rodzina – świętą rodziną”. Przez ostatnich 16 lat życia wiele cierpiał z powodu bolesnych ran na swym ciele. Dziękował Bożemu Miłosierdziu za te i wszystkie inne doświadczenia. Ks. Józef zmarł 17 grudnia 1901 roku w Barcelonie. Do grona błogosławionych włączył go św. Jan Paweł II w dniu 25 listopada 1984 roku, a dwadzieścia lat później, w dniu 16 czerwca 2004 r., ogłosił ks. Józefa świętym. |
************************************************************************************************************
16 grudnia
Błogosławiony Sebastian Maggi, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Adelajdę, cesarzową, błogosławioną Marię od Aniołów, dziewicę |
Urodził się około 1414 r. w starym szlacheckim rodzie gwelfów – zwolenników władzy papieża. Mając piętnaście lat wstąpił w swym rodzinnym mieście do dominikanów i przyjął imię Sebastian. Wyróżniał się przywiązaniem do reguł życia zakonnego, gorliwością religijną i czystością życia. Studia ukończył w Padwie. Był jednym z największych dominikańskich kaznodziejów swoich czasów. Wygłaszał nauki w Weronie, Padwie, Brescii, Bolonii i Piacenzie. Wiele czasu i energii poświęcił też zreformowaniu lombardzkich klasztorów w Mantui, Brixen i Bolonii. Doprowadził do przeniesienia i przebudowy klasztoru w Mediolanie. W latach 1480-1483 oraz 1495-1496 był generalnym wikariuszem prowincji lombardzkiej. Wtedy to papież Aleksander VI polecił, by Sebastian wystąpił przeciwko reformatorskim działaniom Hieronima Savonaroli, skierowanym przeciwko kurii rzymskiej. Zadanie to było trudne dla Sebastiana, bo był spowiednikiem Hieronima. Stąd też zawsze świadczył na korzyść Savonaroli, gdy ktoś zaatakował go jako człowieka. Sebastian Maggi był dobrym przełożonym: surowym wobec siebie, a łagodnym i cierpliwym wobec innych. W drodze na wizytację do jednego z klasztorów zachorował i zmarł w Genui 16 grudnia 1496 r. Sława świętości i cudów przy jego grobie sprawiły, że proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 1753 r., a siedem lat później, 15 kwietnia 1760 r., beatyfikował go papież Klemens XIII. |
********************************************
Święta Adelajda, cesarzowa
***
PATRONKA: osób znieważanych, panien młodych, rodziców z dużą liczbą dzieci, ojczymów i macoch, wygnańców, więźniów, wdów i powtórnych małżeństw.
ATRYBUTY: miniatura kościoła, insygnia władzy królewskiej.
IMIĘ: pochodzi z germańskiego i znaczy „o szlachetnym wyglądzie”. Urodziła się około 931 roku. Po krótkim małżeństwie z Lotarem II, królem Włoch, który zmarł otruty, była prześladowana przez nowego króla Berengariusza II. Schroniła się u Ottona I, króla Niemiec, który ożenił się z nią w 951 roku, i z którym w 962 roku została koronowana na cesarzową Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Rozważna w sprawach politycznych, była zarazem troskliwa w stosunku do ubogich i potrzebujących. Po śmierci Ottona udała się do założonego przez siebie klasztoru w Seltz, gdzie zmarła w 999 roku.
Modlitwa
Miłościwy Jezu, udziel nam tej łaski, abyśmy z miłości ku Tobie godnie umieli nosić krzyż utrapień naszych. Odejmij od nas wszelką niecierpliwość i małoduszność, natchnij nas męstwem i siłą pójścia tymi drogami, którymi i Ty chodziłeś. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
Adela była córką Rudolfa II, króla Burgundii. Wyrósłszy na dziewicę jaśniejącą nie tylko niepospolitymi wdziękami, ale i anielską niewinnością, wyszła za Lotariusza, króla Włoch. Niedługo potem Berengariusz, margrabia Ivrei, pozbawił jej męża życia, po czym zagarnął koronę włoską i zażądał od młodej wdowy ręki dla swego syna. Adela odrzuciła z oburzeniem to żądanie, za co Berengariusz kazał ją uwięzić i obchodzić się z nią jak ze zbrodniarką. Nagłą tę zmianę znosiła Adela z poddaniem się woli Bożej, wiedziała bowiem, że Bóg w swoim czasie przywróci jej wolność, jakoż niedługo potem jej kapelan Marcin ułatwił jej ucieczkę do warownego zamku Kanossy. Tym czasem wieść o jej utrapieniach doszła cesarza Ottona I. Cesarz wyruszył przeciw Berengariuszowi, wyswobodził Adelę z oblężonej Kanossy i pojął ją za żonę.
Szczęśliwe małżeństwo pobłogosławił Bóg czworgiem dziatek, które jednak wszystkie pomarły, oprócz najmłodszego syna Ottona II. Gdy wyszedł z lat dzieciństwa, dalsze jego wychowanie i wykształcenie poruczyła Adela sławnemu Brunonowi, arcybiskupowi kolońskiemu, po czym oddała się modlitwie i dziełom miłosierdzia. Surowa, oszczędna, nieubłagana dla siebie, okazywała wielką dobroć względem biednych, chorych i uciśnionych. Nadto hojnie uposażała kościoły i założyła kilka klasztorów dla młodzieży męskiej i żeńskiej, aby szerzyć oświatę chrześcijańską i ściągnąć na kraj i rodzinę błogosławieństwo Niebios.
W roku 962 towarzyszyła mężowi do Włoch, i otrzymała wraz z nim z rąk papieża Jana XII koronę cesarską. Zaszczycona najwyższą godnością, jaką ziemia dać może, pozostała skromną i pokorną. Mąż przypuszczał ją do udziału w rządach, gdyż odznaczała się bystrością i przezornością. Wpływu swego używała na korzyść i dobro Kościoła katolickiego, popieranie oświaty i tworzenie dobroczynnych zakładów. Dokumenty klasztoru świętego Maurycego w Wallis, Maria-Einsiedeln, Peterlingen w Waadt, biskupstw lozańskiego i genewskiego w Szwajcarii, a nadto wiele niemieckich i włoskich dokumentów fundacyjnych wymienia ją wyraźnie jako współfundatorkę. Najpiękniejszy dowód zacności duszy złożyła, powoławszy na swój dwór dwie córki swego zawziętego wroga Berengariusza, którymi zajęła się jak rodzona matka. W roku 973 śmierć wydarła jej drogiego małżonka, a na tron wstąpił młody Otton II. Dopóki młody, dwudziestoletni władca szedł za radami matki, rządził szczęśliwie, ale gdy pojął za żonę grecką księżniczkę Teofanię, szczęście go opuściło. Zarozumiała bowiem Greczynka i podli pochlebcy, nienawidzący pobożną Adelę, tak dalece opanowali serce Ottona, że zapomniawszy o czci należnej matce zaczął jej ubliżać, dokuczać, aż wreszcie skazał ją na wygnanie.
Z westchnieniem: “Boże, Ty znasz miłość moją, Ty mnie nie odepchniesz! Zesłałeś na mnie ten cios, abym z miłości dla dziecka nie zapomniała o Tobie!” opuściła Adela progi domowe, usuwając się z oczu prześladowców i udała się do brata swego Konrada, króla Burgundii.
Otton II stracił teraz wszelki szacunek u poddanych, a Teofania stała się przedmiotem powszechnej nienawiści. Wszystko poczęło się burzyć, w całym cesarstwie wszczął się nieład i zamieszanie, toteż gdy w jakiś czas potem Majolus, opat kluniacki, stanął śmiało przed cesarzem, zarzucił mu jawne zgorszenie, że on, zwierzchnik narodu zobowiązany do przestrzegania przykazań Bożych, tak haniebnie pogwałcił cześć winną matce, i zagroził mu gniewem Bożym, Otton okazał serdeczny żal, przeprosił pokornie obrażoną matkę i oddał jej rządy Włoch.
W trzy lata później Otton II zmarł. W imieniu jego nieletniego syna Ottona III rządziła Teofania, ale jej duma i widoczna niechęć do Adeli zraziła do niej wszystkich poddanych. Niepowściągliwa w słowach cesarzowa odezwała się pewnego razu do jednej ze swych dworek: “Niechaj tylko pożyję choćby z rok jeszcze, a Adela nie będzie miała piędzi ziemi, nad którą by panowała”, ale gdy w tym samym jeszcze roku wybrała się do Włoch, w drodze zmarła. Otton III i magnaci prosili Adelę, aby ujęła ster rządów, na co się zgodziła i rządziła w imieniu wnuka dopóty, dopóki nie doszedł do pełnoletniości. Potem odsunęła się od spraw publicznych, aby się przygotować na śmierć. Raz tylko jeszcze wychyliła się ze swej samotni, aby przywrócić zgodę między swym bratankiem Rudolfem III, władcą Burgundii, a zbuntowanymi panami. Wracając, umarła w klasztorze Selz, 6 mil od Strassburga, dnia 16 grudnia 999 roku.
Tygodnik Niedziela/żywoty świętych
************************************************************************************************************
15 grudnia
Święta Maria Crocifissa, dziewica
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławionego Jana Karola Steeba, prezbitera |
Paula di Rosa urodziła się 6 listopada 1813 roku w Brescii (Włochy) jako córka Klemensa i księżnej Kamili Albani z Bergamo. Rodzice dali jej wszechstronne wykształcenie oraz religijne wychowanie. Kiedy miała 11 lat, zapadła na ciężką chorobę, którą przeszła szczęśliwie. Wcześnie straciła matkę. Jako sierota obrała sobie za matkę Najświętszą Maryję Pannę. Oddana do szkoły i na wychowanie sióstr wizytek, uczyniła duże postępy w nauce i w cnotach chrześcijańskich. W wieku 17 lat wróciła do domu. Kiedy ojciec zaproponował jej małżeństwo, odmówiła i w 19. roku życia złożyła ślub dozgonnej czystości. Równocześnie podjęła się kierownictwa nad 70 pracownicami w przędzalni ojca w Acquafreddzie, rozwijając wśród nich prawdziwie misyjną i apostolską pracę w latach 1831-1836. Podobną chrześcijańską pracę rozwijała, ilekroć przebywała w wiejskiej, letniej posiadłości rodzinnej w Capriano (Brescia), zajmując się ze szczególną troskliwością biednymi i chorymi, dopomagając miejscowym kapłanom w pracy nad młodzieżą żeńską, w misjach, w rekolekcjach lub w różnych inicjatywach kościelno-społecznych. Jej bohaterstwo zabłysło w czasie epidemii cholery, kiedy to z całym poświęceniem usługiwała zarażonym. W latach 1836-1839 podjęła się pracy w dwóch szkołach dla głuchoniemych oraz w instytucjach przeznaczonych dla opuszczonych kobiet i dziewcząt narażonych na utratę niewinności. Pod kierownictwem wytrawnego kierownika duchowego, ks. Faustyna Pinzoni, postanowiła założyć stowarzyszenie pielęgniarek dla posługi chorym. Po otrzymaniu zezwolenia od władz państwowych w 1840 Paula zebrała 32 dziewczęta, przeszkoliła je i udała się z nimi do szpitala kobiecego w Brescii. Przekonała się bowiem, że oprócz pomocy lekarskiej chorzy potrzebują stałej opieki. Tak powstało zgromadzenie Służebnic Miłości. W rok potem Paula otworzyła drugi podobny szpital w Cremonie. Świątobliwy ojciec z radością wspierał te wszystkie wysiłki i inicjatywy swojej córki. Na dom centralny dla powstającej nowej rodziny zakonnej przeznaczył zakupiony pałac w Brescii. Starał się ponadto o poparcie władz. W 1844 roku Rzym wydał dekret pochwalny, a w roku 1847 papież Pius IX zatwierdził warunkowo na czas próby konstytucje, napisane przez ks. Pinzoni. W roku 1852 Paula w uroczystość Najświętszego Serca Jezusowego złożyła śluby i przybrała imię zakonne Maria Crocifissa (Maria od Chrystusa Ukrzyżowanego). Wraz ze swoją przełożoną przyjęło habit 18 sióstr. Siostry dały o sobie znać przede wszystkim w czasie zarazy, jaka kilkakrotnie nawiedziła północne Włochy. Ich bohaterskie poświęcenie zyskało im powszechne uznanie. Maria patrzyła z radością, jak mnożyły się nowe fundacje. W roku 1855 było ich już siedem. Pewna, że dzieło ma zapewnione trwanie, mogła spokojnie odejść. W czasie ćwiczeń duchowych w Mantui zasłabła (26 listopada), ukończyła je wszakże i udała się do macierzystego domu w Brescii, gdzie 15 grudnia 1855 roku oddała Bogu ducha w wieku zaledwie 42 lat. Jej ciało, pochowane początkowo w grobowcu rodzinnym, zostało umieszczone w kościele domu macierzystego w Brescii. Do chwały błogosławionych wyniósł ją papież Pius XII w 1940 roku, a do chwały świętych – ten sam papież w roku 1954. |
************************************************************************************************************
14 grudnia
Święty Jan od Krzyża,
prezbiter i doktor Kościoła
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Wenancjusza Fortunata, biskupa |
Jan de Yepes był trzecim z kolei dzieckiem Gonzaleza de Yepes i Katarzyny Alvarez. Przyszedł na świat w 1542 roku w Fontiveros, w pobliżu miasta Avila (Hiszpania). Miał dwóch braci: Ludwika i Franciszka, ale pierwszy z nich zmarł niedługo po urodzeniu. Warunki w domu były bardzo ciężkie, gdyż rodzina wyrzekła się Gonzaleza za to, że będąc szlachcicem śmiał wziąć za żonę dziewczynę z ludu. Jeszcze cięższe warunki nastały, kiedy zmarł ojciec. Jan miał wówczas dwa i pół roku. Matka przeniosła się z dziećmi do Arevalo (1548), a potem do Medina del Campo (1551). Jan został oddany do przytułku. Potem pracował w szpitalu, by następnie próbować różnych zawodów u kolejnych majstrów: w tkactwie, krawiectwie, snycerstwie, jako malarz, jako zakrystian, wreszcie jako pielęgniarz. Za zebrane z trudem pieniądze uczył się w kolegium jezuickim w Medinie (1559-1563), jednocześnie pracując na swoje utrzymanie. W roku 1563, mając 21 lat, wstąpił do karmelitów i wtedy obrał sobie imię Jan od św. Macieja. W zakonie napotkał na znaczne rozluźnienie. Dlatego gdy składał śluby, czynił to z myślą o profesji według dawnej obserwancji. Po ukończeniu studiów filozoficznych i teologicznych w Salamance, w 25. roku życia otrzymał święcenia kapłańskie (1567). W dniu swojej Mszy prymicyjnej spotkał św. Teresę z Avila, która podjęła się dzieła reformy żeńskiej gałęzi Karmelu. Te dwie bratnie dusze zrozumiały się i postanowiły wytężyć wszystkie siły dla reformy obu rodzin karmelitańskich. W następnym roku św. Teresa namówiła pewnego szlachcica, żeby ofiarował dom w Duruelo na założenie pierwszej fundacji reformy. Tam przeniósł się Jan wraz z dwoma przyjaciółmi, których pozyskał dla reformy. 28 listopada 1568 r. złożyli ślub zachowania pierwotnej reguły. Jan przybrał sobie wówczas imię Jana od Krzyża. Postanowił pozostać wierny reformie, choćby “miał to przypłacić życiem”. Wkrótce okazało się, że będzie miał okazję dać dowód tej wierności. W latach 1569-1571 został wybrany na mistrza nowicjatu. W roku 1570 musiał jednak przenieść klasztor do Pastrany. W roku 1571 został rektorem pierwszego klasztoru karmelitów w Alcali, który przyjął reformę. Równocześnie pełnił obowiązki spowiednika karmelitanek zreformowanych w Avila (1572-1577). W postępowaniu Jana przełożeni dopatrzyli się niesubordynacji. Obawiali się rozkładu zakonu. Posypały się napomnienia i nakazy. Gdy Jan okazywał się na nie głuchy, został aresztowany w Avila w nocy z dnia 2 na 3 grudnia 1577 roku i siłą zabrany do Toledo. Wtrącony do więzienia klasztornego, był nie tylko pozbawiony wolności, ale skazany na głód i częstą chłostę. Nie załamał się jednak. Jak sam pisał, w “paszczy wieloryba” przebył 9 miesięcy. Pan Bóg w tych miesiącach udręki zalewał go potokami pociech mistycznych. “Noce ciemne” długiego więzienia wykorzystał dla doświadczenia nie mniej bolesnego stanu, kiedy Pan Bóg pozornie opuszcza swoich wybranych, by ich zupełnie oczyścić i ogołocić z niepożądanych pragnień, uczuć i przywiązań. 15 sierpnia 1578 roku udało mu się uciec z zakonnego więzienia w Toledo po długich i żmudnych do tego przygotowaniach. Bracia z własnego klasztoru przyjęli go z wielką radością. 9 października tego roku wziął udział w kapitule, na której został wybrany przełożonym konwentu w Jaen, w Andaluzji. W roku następnym (1579) otworzył nowy dom reformy, w Baeza, gdzie pozostał jako przełożony do 1582 r. W roku 1581 z domów zreformowanych karmelitów utworzona została osobna prowincja. Zezwolił na to papież Grzegorz XIII specjalnym breve z 22 lipca 1580 roku. Cierpienia Jana podjęte dla reformy zaczęły owocować. Gorliwi zakonnicy widzieli w nim męczennika sprawy i zaczęli przekonywać się do reformy. Mnożyły się także nowe fundacje dzięki hojności panów duchownych i świeckich. W roku 1582 Jan został mianowany przełożonym domu w Granadzie, a trzy lata później kapituła wybrała go wikariuszem prowincji Andaluzja. W 1587 r. zrzekł się tego urzędu i został ponownie mianowany przełożonym konwentu w Granadzie. Kiedy liczba zreformowanych klasztorów zaczęła rosnąć i powstawały nowe prowincje, papież Sykstus V zezwolił na wybór osobnego wikariusza generalnego dla prowincji zreformowanych, ale generał miał być jeszcze wspólny dla obu rodzin karmelu. Papież miał bowiem nadzieję, że niebawem cały zakon przyjmie reformę. W roku 1588 odbyła się pierwsza kapituła generalna prowincji zreformowanych. Jednak stronnictwo złagodzonej reguły wzięło górę. Jan został usunięty ze wszystkich urzędów i jako zwykły zakonnik zakończył niebawem życie w klasztorze w Ubedzie 14 grudnia 1591 roku w wieku zaledwie 49 lat. Umierał zupełnie osamotniony, bowiem św. Teresa z Avila dawno już nie żyła – przeszła do nieba 4 października 1582 roku. Najbardziej sławny stał się Jan od Krzyża dzięki swoim pismom. Było ich znacznie więcej, ale spalono je zaraz po śmierci w obawie, by nie dostały się do rąk wrogów zakonu jako materiał przeciwko złagodzonej regule. Pozostały 22 dzieła, w tym kilkanaście utworów poetyckich, które dla mistyki chrześcijańskiej mają wprost bezcenną wartość. Najważniejsze są dwa z nich: Noc ciemna i Pieśń duchowa. Są one perłą w światowej literaturze mistyki. Oba dzieła początek swój wywodzą z więzienia w Toledo. One też przysporzyły Janowi tytuł doktora Kościoła; dzięki nim zwany jest on także doktorem mistycznym. Dzisiaj jego dzieła są przełożone na wszystkie znane języki świata i należą do klasyki dzieł mistycznych. Nie mniejszym powodzeniem cieszą się dotąd Droga na Górę Karmel i Żywy płomień. Nikt dotąd nie poddał stanów mistyki tak subtelnej analizie, jak właśnie Jan od Krzyża. Św. Teresa z Avila zostawiła wprawdzie także poważne dzieła z zakresu mistyki chrześcijańskiej, ale podeszła ona do problemu raczej od strony praktycznej, podczas gdy Jan wskazał na podstawy teologiczne mistyki. Miał także wybitne zdolności plastyczne. Umiał rysunkiem, poglądowo, przedstawić nawet bardzo skomplikowane drogi mistyki (np. szkic Góra doskonałości). Chyba to jedyny wypadek w dziejach mistyki katolickiej. Najsłynniejszym rysunkiem, zachowanym do dziś (i przechowywanym jako relikwia) jest szkic Ukrzyżowanego Chrystusa, utrwalona na kartce wizja z objawienia w Avila (1572-1577). Rysunek ten stał się inspiracją dla współczesnych twórców (m.in. Salvadore Dali namalował obraz zatytułowany Chrystus św. Jana od Krzyża). Relikwie Doktora Mistycznego znajdują się w kościele karmelitów w Segovii. Beatyfikowany został przez papieża Klemensa X w 1675 r., a kanonizowany w 1726 r. przez Benedykta XIII. Pius XI ogłosił go doktorem Kościoła w 1926 r. Jest patronem karmelitów bosych. W ikonografii św. Jan od Krzyża przedstawiany jest w habicie karmelitańskim. Jego atrybutami są: otwarta księga, krucyfiks, lilia, orzeł u jego stóp. |
******************************
Ekspert od nocy – św. Jan od Krzyża
***
Bracia zakonni przez 9 miesięcy trzymali go pod kluczem. W zakonnym karcerze powstały jego największe dzieła poświęcone modlitwie.
Przez noc do światła
Z jego powodu ks. Karol Wojtyła nauczył się hiszpańskiego i napisał o nim doktorat. Był jednym z największych mistyków w historii Kościoła. Urodził się niedaleko Avila w Hiszpanii w roku 1542. Miał 21 lat, kiedy wstąpił do zakonu karmelitów. Po studiach teologicznych w Salamance w wieku 25 lat został kapłanem. Postanowił zreformować swój klasztor, zaostrzając wymagania reguły. Trafił jednak na silny opór zakonnych braci, którzy przez 9 miesięcy trzymali go pod kluczem. W zakonnym karcerze powstały jego największe dzieła poświęcone życiu duchowemu. W końcu udało mu się uciec z aresztu i dokończyć dzieła reformy karmelitów, których zwano odtąd bosymi. Współpracował ze św. Teresą z Avila. Umarł w wieku 49 lat, upokorzony i pozbawiony urzędów przez swoich współbraci. W swoich dziełach opisał – również językiem poezji – drogę na górę Karmel, czyli mistyczną podróż duszy do zjednoczenia z Bogiem.
Czego może współczesnych nauczyć św. Jan od Krzyża? Mistyki? Czy to nie za wysokie progi dla nas, goniących za sprawami tego świata, nie mających wiecznie czasu na modlitwę, klecących w biegu kilka zdań do Boga? Rzecz w tym, że wszyscy chrześcijanie są potencjalnymi mistykami. W modlitwie nie chodzi o modlitwę, w modlitwie chodzi o Boga – pisze żydowski mistyk Heschel. Modlitwa nie jest celem, jest środkiem do celu. Jest drogą prowadzącą do spotkania z Umiłowanym. Trzeba tylko zapragnąć tego spotkania. Nie można jednak pożądać Boga, tak jak dobrego obiadu. Św. Jan zwraca uwagę, że przemianie musi ulec sam sposób, w jaki tęsknimy za Bogiem. W naszych pragnieniach dominuje chęć posiadania. Pożądania są jak strzały: przestrzeliwują to, czego chciwie pożądamy. W taki sposób Boga nie można pożądać! Strzała musi zamienić się w puste naczynie, w wyciągnięte puste ręce. Jan od Krzyża wskazuje na Maryję w Kanie. Ona nie powiedziała do Syna: „Daj im pić”, ale „Wina nie mają”. Tutaj nie ma przemocy, nie ma niepokoju. Nie możemy polować na Boga jak myśliwy na łup. Zamiast mówić Bogu: „Jesteś mój”, o wiele bardziej trzeba powtarzać „Jestem twój” (Ps 119,94).
Św. Jan był specjalistą od „nocy ciemnej”. Na drodze człowieka do Boga nieuniknionym etapem jest przeżycie duchowych ciemności. To doświadczenie pustki, osamotnienia, zniechęcenia bliskiego rozpaczy. Słowo „noc” występuje u św. Jana obok słowa „oczyszczenie”. Noc oczyszcza. Ktoś w ciężkiej sytuacji woła nieraz: „Bóg mnie opuścił”. Jan powiedziałby raczej: „Bóg mnie oczyszcza”. Spotkanie z Bogiem jest radością dla naszego najgłębszego ja, ale nasze zewnętrzne ja – mieszkanie egoizmu – buntuje się. Broni się zaciekle, bo czuje, że musi umrzeć. Św. Jan pokazuje, że to, co wydaje się klęską, może być ratunkiem, że żadna przepaść nie jest tak głęboka, a góra tak wysoka, aby nie mogły stać się drogą.
Człowiek spragniony duchowości szuka jej nieraz u podejrzanych szarlatanów. Czy nie lepiej sięgnąć do klasyków własnej duchowej tradycji. Odkryjemy skarby.
“Ileż to rzeczy można odkrywać w Chrystusie, który jest jakby ogromną kopalnią z mnogimi pokładami skarbów, gdzie choćby nie wiem jak się wgłębiało, nie znajdzie się kresu i końca. W każdym zaś zakątku tych Jego tajemnic można tu i tam napotkać nowe złoża nowych bogactw”. Te słowa, wskazujące na niezwykłe bogactwo, jakie chrześcijanin znajduje w Jezusie Chrystusie, napisał w swej “Pieśni duchowej”.
Aby Bóg napełnił mnie sobą, muszę stanąć przed Nim z pustym naczyniem…
Był jednym z największych chrześcijańskich mistyków, doktorem Kościoła, wybitnym hiszpańskim poetą i reformatorem zakonu karmelitów. Juan de Yepes y Alvarez urodził się niedaleko Avila w roku 1542. Kształcił się w szkole jezuickiej, a następnie na uniwersytecie w Salamance. W wieku 21 lat wstąpił do karmelitów, mając 25 lat przyjął święcenia kapłańskie. W tym samym roku spotkał się ze św. Teresą z Avila i zainspirował jej planami zreformowania karmelitanek i karmelitów.
Wspólnie z nią podjął to dzieło, ale napotkał gwałtowny sprzeciw swoich współbraci. Jego przeciwnicy aresztowali go w Toledo i uwięzili w areszcie, licząc na osłabienie reformatorskich zapędów. W więzieniu Jan napisał jedno z największych swoich dzieł: „Pieśń duchową”. Po 9 miesiącach udało mu się uciec z zakonnego karceru i kontynuować reformę zakonu. Tych, którzy ją przyjęli, zwano odtąd karmelitami bosymi. Umarł w wieku 49 lat w wielkich cierpieniach i upokorzeniu.
Jan opisał drogę na górę Karmel, czyli mistyczną podróż duszy do zjednoczenia z Bogiem. Najczęstszym źródłem odniesień była dla niego biblijna Pieśń nad pieśniami. Dialog Oblubienicy z Oblubieńcem jest symbolem zjednoczenia człowieka z Bogiem. Język mistyki stapia się w jedno z liryką miłosną, pełną żaru, wręcz zmysłowej miłości.
Podstawowym przekonaniem św. Jana było to, że dusza musi oczyścić się ze swojego „ja”, aby zostać napełniona Bogiem. Zjednoczenie z Bogiem jest najgłębszą z możliwych radości, ale ponieważ mieszka w nas zbyt dużo egoizmu, nie potrafimy tej radości przeżywać. Nasza pycha, wyobrażenia, pożądania… to wszystko musi umrzeć, a umieranie nie jest przyjemne. Proces oczyszczenia św. Jan nazywa „nocą ciemną”.
To doświadczenie pustki, osamotnienia, zniechęcenia, nieraz bliskiego rozpaczy. Św. Jana od Krzyża przedstawia się nieraz jako człowieka o ponurym charakterze. Nic bardziej fałszywego. Był realistą, traktował na serio walkę z grzechem. Jego dzieła świadczą o tym, że był człowiekiem wielkiej dobroci i wrażliwości na piękno. Owszem, nie szukał rozrywki, ale prawdziwego szczęścia. Umierał z tęsknoty za Bogiem.
ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl/z książki W. Stinissena, „Noc jest mi światłem”, którą bardzo polecam.
***********************************
W rocznicę śmierci św. Jana od Krzyża (1549-1591)
Pośród nocy
***
„Nie wiem, w jakiem szedł strony,
Lecz gdym się znalazł u celu,
Dostrzegłem światłem olśniony
Głębię tajemnic wielu”.
(św. Jan od Krzyża)
Jest taki rysunek św. Jana od Krzyża, wykonany według mistycznego widzenia, przedstawiający Chrystusa Ukrzyżowanego i jest też obraz Salvadora Dali „Chrystus św. Jana od Krzyża”. Nie wiem, co skłoniło współczesnego artystę do czerpania inspiracji z prostego rysunku św. Jana. Czy tylko specyficzna perspektywa, jaką posłużył się mistyk (Chrystus widziany z lotu ptaka), czy coś więcej. Faktem jest natomiast, że Jan od Krzyża inspirował i inspiruje nie tylko artystów. Przede wszystkim jest on wielce cenionym przewodnikiem duchowym, którego nauczanie przeżywa dzisiaj swój renesans. I chociaż 14 grudnia minęła kolejna rocznica śmierci tego hiszpańskiego karmelity, jego nauka pozostaje wciąż żywa.
Nieoceniona jest też pociecha, jaką niosą jego słowa ludziom zadomowionym w nocy ciemnej naszych czasów. Zasadniczy dla doktryny Jana od Krzyża wątek nocy ciemnej oznacza proces przejścia duszy przez liczne próby i umartwienia do zjednoczenia z Bogiem. Nie miejsce tutaj na streszczanie całej nauki tego Doktora Kościoła. Pośród wielkich interpretatorów jego myśli była Edyta Stein i Jacques Maritain. Doktorat z pojęcia wiary u św. Jana od Krzyża napisał Karol Wojtyła. Traktatów świętego: Droga na Górę Karmel, Noc ciemna, Pieśń duchowa już dzisiaj reklamować nie trzeba.
Czy istnieją jakieś specjalne powody, dla których to właśnie Jan od Krzyża, poeta nocy ciemnej, tak bardzo odpowiada naszym czasom i… czy tylko naszym? Jan od Krzyża nie przestał być przewodnikiem duchowym. Obecnie – tak jak za swego życia – wyjaśnia liczne duchowe problemy. Daje wskazówki, co robić i czego unikać, by możliwie najszybciej i najpewniej wędrować ku Bogu. Pomaga rozeznać się w drodze, ocenić i poznać źródło duchowych trudności, rozróżnić dobro od zła, iluzję od rzeczywistości. Ci, którzy Jana od Krzyża czytają i których pociąga zarysowany przezeń szlak na Górę Doskonałości, podkreślają nierzadko pomoc, jaką odnaleźli w pismach tego reformatora Karmelu. Ułatwił im przełamanie lęków i wątpliwości pojawiających się w życiu duchowym. Jego czytelnicy mówią nie tylko o trwodze, jaką budzą opisywane w Drodze na Górę Karmel oczyszczenia, ale także o nadziei wzbudzanej słowami Pieśni duchowej czy Żywego Płomienia Miłości. Mówią też o marzeniu, by tak opisywanej nocy zaufać, by uwierzyć w następujące po niej świtanie, które jest już oglądaniem chwały Boga. Nocy zmysłów i ducha doświadcza wielu, niewielu jednak ma tego świadomość, niewielu też umie sobie z tym poradzić. Smutek, zranienia, opuszczenie, cierpienie to – jak napisała jedna z czytelniczek dzieł Jana – doświadczenia najbliższe, bo najłatwiej je spotkać w życiu i pozostają one w pamięci na długo. One stanowią także noc ciemną i w ten sposób ze źródła cierpienia stają się obietnicą przyszłej radości. Nic dziwnego, że wielu twierdzi, iż dzieła Jana pomogły im przetrwać najtrudniejszy okres życia. Jan od Krzyża rysuje drogę ku wyzwoleniu, które zdaje się być ukrytym pragnieniem naszych czasów, zniewolonych najprzeróżniejszymi nałogami i słabościami. Mówi o tym, jak z człowieka zmysłowego stać się duchowym, a z duchowego – kochającym. Opowiada o sile, która okazuje się iluzją, i o słabości, która rodzi siłę. Wprowadza nas na stopnie miłości prowadzące wprost do Boga. Ponadto, jako niezrównany poeta, na kartach swych dzieł utrwala to, co stanowi o wielkości literatury w ogóle – prawdziwy dramat ludzkiego istnienia, człowieka uwikłanego w walkę między dobrem i złem, między Bogiem i szatanem, walkę, w którą jest włączony każdy z nas, czy chcemy tego, czy nie chcemy. Nade wszystko zaś wyraża z niesamowitą mocą ludzką tęsknotę za miłością, która znajduje szczególny wyraz w Janowej poezji:
Szukając mojej miłości
Pójdę przez góry i rozłogi.
Nie zerwę kwiatów,
Przed dzikim zwierzem nie uczuję trwogi,
Przejdę przez szyk obronny i graniczne progi!
Celta/Tygodnik Niedziela
**********************************************************
św. Jan od Krzyża dla Basków (© Ordine dei Carmelitani Scalzi/vaticanenews.va
***
Kryzys wiary? A może wchodzisz w pierwszy etap nocy ciemnej?
Noc ciemna zmysłów, noc ciemna ducha – jak je rozpoznać?
Przeżyłeś całkowite nawrócenie, a teraz modlitwa zaczyna nużyć i nic nie daje ukojenia? Jeżeli równocześnie towarzyszy Ci lęk przed utratą wiary oraz głęboka tęsknota za Panem Bogiem, to możliwe, że przechodzisz pierwszy etap nocy ciemnej. I prawdopodobnie nic w tym tekście nie przekona Cię, że jest to najlepsze, co mogło Cię spotkać!
Co to jest noc ciemna
Noc ciemna dotyka osoby, które poświęciły wszystko i zdecydowały się na całkowite nawrócenie. W pierwszych chwilach doznawały wielu duchowych przyjemności i sądziły, że będzie ich coraz więcej.
Kiedy zostały ugruntowane na nowej drodze, Pan Bóg zgasił im dotychczasowe światło – pozbawił religijnych doznań. Ten etap wędrówki do nieba mistyka określa terminem „noc ciemna”.
Na duchowym haju
Święty Jan od Krzyża naucza, że duchowe fajerwerki służą przyciągnięciu uwagi ze świata i skierowaniu ku sprawom wiary. Neofita chodzi jakby był pijany Bogiem, modlitwa daje mu niemal cielesną rozkosz, pełni uczynki miłosierdzia z łatwością. Na tym etapie religijne zaangażowanie dostarcza ogromnego zadowolenia.
Ale to wszystko jest właśnie działaniem „pod wpływem” – myślimy, że jesteśmy jak Matka Teresa, a w gruncie rzeczy nasze duchowe sprawności są jeszcze nierozwinięte. Prawdziwa cnota świadcząca o świętości będzie mogła być zdobyta, kiedy niebo odbierze nam satysfakcję z działania. Wtedy okaże się, ile w nas słabości, pychy i innych wad.
Noc ciemna pozwala odróżnić dary Boga od niego samego i oczyścić motywację wierzącego. Neofita myśli, że im więcej duchowego haju, tym więcej Boga. Teraz ma szansę zrozumieć, że modlitwy nie mierzy się pobożnymi wzdychaniami, a raczej cierpliwością w znoszeniu znudzenia i braku pociechy.
Noc ciemna zmysłów: jak rozpoznać?
Aby to wszystko dobrze rozpoznać, św. Jan od Krzyża proponuje trzy znaki towarzyszące temu etapowi „mistycznego wtajemniczenia”:
- Religijna oschłość – jeszcze chwilę temu modlitwa była fascynującym doświadczeniem, teraz przynosi jedynie frustrację, przychodzi dołujący brak sensu praktyk religijnych. Kończy się etap wydarzeń w stylu „Jezus na stadionie”, Pan już „nie mówi” na adoracji, a każde „Ojcze nasz” sprawia większy wysiłek niż przebiegnięcie maratonu.
- Nic nie cieszy – duchowość przestała fascynować, ale nic innego się nie zaczęło. Gdyby oschłość wynikała z grzechu zaniedbania, to znajdowalibyśmy wiele radości w jakiejś świeckiej aktywności. Dlatego nie przechodzi nocy ciemnej ksiądz, którego modlitwa już nie cieszy, a bardzo cieszy kupowanie samochodów. Ciągły brak zadowolenia mógłby oznaczać także początek depresji, gdyby nie trzeci znak.
- Tęsknota za Bogiem – bolesny niepokój, że zaczyna się cofanie do stanu sprzed nawrócenia. Towarzyszy temu dołująca myśl – „Nie służę Bogu!”. Dominuje pragnienie przebywania w ciszy, bez żadnych aktywnych praktyk religijnych. Nie chcemy już wracać do starych form, mamy przekonanie, że one już nie wystarczą – wiemy, że Bóg jest nieskończenie większy. Tak zaczyna się stan kontemplacji.
Po przejściu tego etapu staniemy się osobami postępującymi w wierze. Zobaczymy, jak wcześniej byliśmy zbyt pewni swojego nawrócenia. Ale noc ciemna zmysłów to dopiero preludium.
Głębsze oczyszczenie: noc ciemna ducha
Prawdziwa zabawa zaczyna się w nocy ciemnej ducha. Oczyszczenia są tu ekstremalne, ponieważ prowadzą bezpośrednio do zjednoczenia z Bogiem. Opuszcza nas całkowicie poczucie sensu modlitwy, wiary.
Dla dawnych świętych na ogół najgorsze było przeświadczenie znienawidzenia przez Boga. Czuli się potępieni na wieki. W naszych czasach najcięższa pokusa dotyczy braku sensu, nieistnienia Boga – pisze do swojego penitenta w jednym z listów benedyktyn o. John Chapman. W duchowym utrapieniu atakują natrętne myśli, że wszystko da się wyjaśnić mechanizmami przyrodniczymi, a cała religia, to tylko wirus umysłu.
Dla człowieka, który wcześniej miewał wręcz mistyczne spotkania z Bogiem i wszystko postawił, aby pójść za Nim, zanik poczucia wiary i narzucające się przekonanie o braku pierwiastka boskiego boli momentami jak zstąpienie do piekieł. Dlatego św. Jan od Krzyża mówi o czyśćcu na ziemi – jeżeli przejdziemy go tutaj, to po śmierci czeka nas już tylko niebo. A w życiu doczesnym – możliwie największe zjednoczenie z Bogiem.
Bo tak naprawdę noc ciemna nie jest spowodowana opuszczeniem przez Dobrego Ojca, ale Jego nadmierną bliskością. To ona oślepia tym bardziej, im bliżej On podchodzi.
dk. Jakub Wiechnik/Aleteia.pl
*************************************************************
***
Św. Jan od Krzyża – mistrz duchowy św. Jana Pawła II
Św. Jan Paweł II: Trzeba więc (…), byśmy kierowali ustawicznie nasze serca ku Bogu zbawiającemu w Chrystusie, aby odkryć w ten sposób, oświeceni nauką św. Jana od Krzyża, nasze ostateczne wezwanie do komunii z Bogiem, stanowiące najwyższą rację naszej godności. (Jan Paweł II, Magister in fide nr 3)
MODLITWA
Boże, Ojcze miłosierdzia, Ty posłałeś na świat swojego Syna jako Odkupiciela ludzi, spraw, abyśmy wpatrzeni w przykład św. Jana od Krzyża ustawicznie dążyli do Ciebie i wiernie strzegli w nas prawdziwej godności dzieci Bożych, wysłużonej nam przez krzyżową ofiarę Chrystusa, i byśmy świadczyli o niej wobec bliźnich, pomagając im żyć w duchu synostwa Bożego. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Święci w życiu Jana Pawła II: Św Jan od Krzyża
Św. Jan od Krzyża – odkryć godność człowieka
Ojciec Święty Jan Paweł II wyznał, że to dzięki temu świętemu, jeszcze przed ukształtowaniem się powołania kapłańskiego, został wprowadzony w świat życia wewnętrznego. Potem wielokrotnie nazwał go przyjacielem i mistrzem w wierze. Nic więc dziwnego, że naszą wielkopostną rekolekcyjną drogę ku beatyfikacji Papieża Polaka rozpoczynamy od św. Jana od Krzyża (1542-1591), hiszpańskiego karmelity, mistyka, doktora Kościoła. Już na początku swego pontyfikatu Jan Paweł II mówił, że to właśnie w szkole św. Jana od Krzyża odkrył godność człowieka i stał się jej obrońcą.
Jakkolwiek z duchowością Karmelu, zwłaszcza z jej wymiarem maryjnym i modlitewnym, Jan Paweł II zetknął się już w swoim dzieciństwie, to jednak św. Jana od Krzyża poznał dopiero po przeprowadzce do Krakowa. Trzeba podkreślić, że stało się to dzięki Słudze Bożemu Janowi Tyranowskiemu, który – jak stwierdza Papież – sam ukształtowany na dziełach św. Jana od Krzyża i św. Teresy od Jezusa, “był sam żywym świadectwem tego, czym jest życie wewnętrzne – albo raczej: kim staje się (od wewnątrz i zarazem na zewnątrz) człowiek, który pozwala Bogu działać w sobie”.
Duchowa formacja u mistrza wiary
Jakie znaczenie św. Jan od Krzyża miał w życiu Ojca Świętego, wyznał nam sam Papież 4 listopada 1982 r., nawiedzając grób świętego w Segowii: “Dzięki składam Opatrzności, która pozwoliła przybyć mi tu, aby uczcić relikwie i przywołać postać św. Jana od Krzyża, któremu tyle zawdzięcza moja duchowa formacja. Poznałem go już w młodości i zdołałem nawiązać wewnętrzny dialog z tym mistrzem wiary, z jego dziełami i myślą, aż do momentu kulminacyjnego, jakim było napisanie rozprawy doktorskiej. Od tamtego czasu stał się on dla mnie przyjacielem i mistrzem, który wskazywał mi zawsze światło jaśniejące w ciemności i prowadzące do Boga”.
Nadto w szkole św. Jana od Krzyża Jan Paweł II odkrył godność człowieka i stał się jej obrońcą. Wyznał to już na początku swego pontyfikatu, 22 kwietnia 1979 r., podczas odwiedzin prowadzonego przez karmelitów bosych w Rzymie Papieskiego Wydziału Teologicznego “Teresianum” z Instytutem Duchowości, przymierzającego się wówczas do otwarcia specjalizacji z antropologii teologicznej. Czyniąc aluzję do tego zamiaru i mówiąc o swoich związkach ze świętym, Jan Paweł II podsumowywał swoją refleksję: “Cóż mogę powiedzieć na zakończenie? Uważam, że dla zrozumienia godności osoby ludzkiej, powołania człowieka trzeba przejść przez kurs teologii św. Jana od Krzyża, trzeba spojrzeć na człowieka w perspektywie ukazanej przez naukę św. Jana od Krzyża i dopiero wówczas się zrozumie, co znaczy słowo Człowiek! Później już nigdy się nie zapomni o jego godności!”.
Jan Paweł II wielokrotnie nas zaskakiwał. I zaskoczył nas też faktem, że w szkole św. Jana od Krzyża nauczył się nie tylko głębokiej modlitwy, ale odkrył też wielką godność człowieka. Dlatego w swoim papieskim przepowiadaniu oraz w konkretnych gestach (np. odwiedziny najbiedniejszych podczas podróży apostolskich, ofiarowanie pierścienia ubogim z brazylijskich “favelas” itp.) stawał zawsze w obronie człowieka, jego godności i praw.
Do wielkich rzeczy człowiek został stworzony
Święty Jan od Krzyża był ustawicznie obecny w nauczaniu Jana Pawła II. Przywoływał on jego myśl w swych homiliach, przemówieniach, a nawet napisał o nim list apostolski Magister in fide (Mistrz w wierze) (14.12.1990). Wydaje mi się jednak, że spontaniczna wypowiedź Ojca Świętego na “Teresianum” stanowi kluczowy tekst papieski o świętym Doktorze Karmelu. Potwierdził to sam Papież, kiedy podobnie wypowiedział się 14 grudnia 1984 r., w liturgiczne wspomnienie św. Jana od Krzyża. Jako wspólnota Międzynarodowego Kolegium naszego karmelitańskiego zakonu w Rzymie byliśmy w tym dniu zaproszeni na Mszę św. do prywatnej kaplicy papieskiej. Liturgia przytaczała słowa proroka Izajasza: “Jesteś drogi w oczach moich, ja cię miłuję, wezwałem cię po imieniu. Tyś moim!” (Iz 43, 1). Wychodząc od tych słów Pisma Świętego, Papież rozwinął spontaniczne rozważanie na temat godności ludzkiej osoby. Powiedział: “O godności człowieka mówi się dziś bardzo dużo i pisze się jeszcze więcej. Nierzadko jednak chce się obdarzyć go wolnością źle pojmowaną, bo wolnością od przykazań, od Ewangelii, od zasad moralnych, a rzadziej lub wcale się nie mówi o zakorzenieniu godności człowieka i jego wolności w tajemnicy Boga. A właśnie św. Jan od Krzyża, ten wielki kontemplatyk Boga i dzieł Bożych, miał wielkie poczucie godności człowieka i zwracał mu uwagę, wprost upominał człowieka, aby przez swoje upodobania nie umniejszał on swej godności dziecka Bożego. I jeżeli św. Jan od Krzyża był tak bardzo wymagający na drogach ascezy i ewangelicznego wyrzeczenia, był nim dlatego, gdyż wiedział, że do wielkich rzeczy człowiek został stworzony i że jest on drogi w Bożych oczach i do Boga powinien należeć”.
Pseudoprawa w natarciu
Dzisiaj nikt nie kwestionuje, że Jan Paweł II był symbolem obrony praw narodów i jednostek, praw dziecka i starca, praw godności każdego człowieka w dzisiejszym zmaterializowanym i hedonistycznym świecie. Nie wszyscy dostrzegają, że broniąc praw i godności człowieka, praw – powiedzmy to jasno – autentycznych, a zatem prawa do życia (wspomnijmy tu bolesny problem aborcji), prawa do wolności religijnej, prawa do prawdy, prawa do kultury narodowej, Ojciec Święty nie zapominał – co należy mocno podkreślić – o doktrynalnej podstawie, o teologicznym fundamencie godności i praw osoby. Podstawami tymi są przede wszystkim: stworzenie człowieka na obraz i podobieństwo Boże, jego odkupienie krwią Chrystusa, obdarowanie go – w Chrystusie – Bożym synostwem i powołanie go do życia z Bogiem samym przez całą wieczność. I właśnie te aspekty, te teologiczne racje, a nie racje polityczne motywowały nauczanie Ojca Świętego. Godność osoby ludzkiej jest tak wielka i jej podstawowe prawa tak ważne, że nie może być ona zdegradowana jedynie do “środka w procesie produkcji i konsumpcji” – jak to nam mówiono za komunistycznych czasów. Z tej godności, godności dziecka Bożego, nigdy nie mogą potem wynikać żadne prawa sprzeczne z prawem naturalnym i moralnym, dlatego też Ojciec Święty wypowiadał się stanowczo przeciwko nim. Właściwie należałoby je nazwać pseudoprawami. Są zaś nimi coraz to żywsze i w naszym społeczeństwie liberalistycznym: pseudoprawo do aborcji, pseudoprawo do wolności obyczajów, pseudoprawo do eutanazji, pseudoprawo do tzw. małżeństw homoseksualnych, pseudoprawo do terroryzmu, pseudowolność od wszelkich etycznych zasad ludzkiego współżycia itd. Wobec tych różnych pseudopraw nie można nie wyrazić sprzeciwu i oburzenia, co Jan Paweł II czynił z odwagą i co dostrzegli ludzie wszystkich ras, języków, kolorów skóry i kontynentów, nazywając go za to świętym.
Co więcej, Papież Polak, broniąc praw człowieka, przypominał mu także o jego obowiązkach i bronił tym samym praw Bożych, bo przecież na obraz i podobieństwo Boga człowiek został stworzony i “nikt nie zna człowieka tak jak Bóg, nikt nie kocha go tak jak Bóg i nikt nie postawił człowieka w centrum wszechświata tak jak Bóg” – jak mówił nam Ojciec Święty podczas wspomnianej Eucharystii 14 grudnia 1984 roku.
A czy dziś każdy z nas ma odwagę piętnować rozpowszechnianie się w naszej Ojczyźnie wszelkiego rodzaju pseudopraw? Katolik nie może popierać nikogo, kto w swym działaniu, w swych decyzjach, w swych publikacjach nie szanuje godności człowieka i nic sobie nie robi z zasad wiary. Odchodzenie od praw Bożych zawsze obraca się przeciw człowiekowi, przeciw całemu Narodowi.Jestem przekonany, że Jan Paweł II, który już w swej programowej encyklice “Redemptor hominis” zaznaczył, że człowiek, jego godność, jego prawa będą drogą jego pontyfikatu, drogą Kościoła, drogą wybraną przez samego Chrystusa (zob. RH nr 13), i przez cały ponadćwierćwieczny pontyfikat to potwierdzał, ukierunkowanie to wyniósł z nauki św. Jana od Krzyża. I płynie z tego wielkie przesłanie dla nas wszystkich i dla świata. Dążenie człowieka do zjednoczenia z Bogiem, “do tego, co w górze” za przykładem św. Jana od Krzyża, nie może umniejszać, lecz powinno wręcz potęgować jego zobowiązanie “do wznoszenia budowli tego świata”, gdyż “oczekiwanie nowego nieba i nowej ziemi bynajmniej nie oddala od historii, ale wzmaga troskę o obecną rzeczywistość, gdzie już od teraz rośnie nowość będąca zalążkiem i zapowiedzią świata, który ma nadejść” (Ecclesia in Europa, 97).
o. Szczepan T. Praśkiewicz OCD/Fronda.pl
**********************************************************
Św. Jan od Krzyża – jak go rozumieć?
***
Mówi ks. prof. Andrzej Muszala.
Jarosław Dudała: Oto fragment “Drogi na Górę Karmel” św. Jana od Krzyża (Księga II, rozdział 7, 4-5, 7-9):
“Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa.
O, któż by mógł skutecznie to wyłożyć, pokazać i dać zasmakować w tym, co zawiera w sobie owo wskazanie o zaparciu samego siebie dane przez naszego Zbawiciela, aby osoby duchowe ujrzały, jak właściwy sposób dążenia po tej drodze jest inny od tego, który wiele z nich uważa za dobry! Jedni bowiem myślą, że wystarczy jakikolwiek rodzaj skupienia i poprawy życia. Inni znowu zadowalają się pewnym tylko stopniem ćwiczenia się w cnotach, modlitwie i umartwieniu, i nie dochodzą do zalecanych przez Zbawiciela: ogołocenia, ubóstwa, oderwania się i czystości duchowej (wszystko to bowiem jest jedno). Dzieje się tak dlatego, ponieważ wciąż jeszcze karmią i odziewają swą naturę pociechami i uczuciami duchowymi, zamiast oderwać się i wyzbyć się tego dla Boga. Inni jeszcze sądzą, że wystarczy oderwać się od rzeczy tego świata, a nie wyniszczają się i nie oczyszczają z tego, co dotyczy ducha.
Ci, co tak postępują, czynią się w duchu nieprzyjaciółmi krzyża Chrystusowego, gdyż prawdziwy duch wybiera w rzeczach Bożych raczej to, co przykre niż to, co miłe; raczej się skłania ku cierpieniu niż ku pociechom; raczej pragnie utracić wszystko dla Boga niż coś posiadać; raczej idzie za oschłościami i utrapieniami niż za pociechami i słodkimi obcowaniami, wiedząc, że to właśnie jest naśladowaniem Chrystusa i zaparciem się siebie. Przeciwne zaś postępowanie jest tylko szukaniem siebie w Bogu i sprzeciwia się całkowicie prawdziwej miłości. Jeśli więc człowiek zdecyduje się naprawdę podjąć krzyż i znosić dla Boga uznojenie we wszystkich rzeczach, szybko znajdzie w nich wszystkich wielką ulgę i słodycz.
Prawdziwy bowiem postęp w życiu duchowym polega na naśladowaniu Chrystusa, który jest drogą prawdą i życiem, i nikt nie przychodzi do Ojca, jak tylko przez Niego. Droga ta – to śmierć dla naszej natury.”
Wybierać raczej to, co przykre niż to, co miłe, skłaniać raczej ku cierpieniu niż ku pociechom – czy to nie jakiś masochizm, jakaś nerwica na tle religijnym albo próba zignorowania piramidy Maslowa? W dodatku św. Jan przyznaje, że ta droga to śmierć dla naszej natury, a przecież – jak pisał św. Tomasz z Akwinu – łaska Boże nie przekreśla naszej natury; wręcz przeciwnie – buduje na niej. To jak to właściwie jest?
Ks. prof. Andrzej Muszala: Po pierwsze, trzeba czytać św. Jana w całości, tak samo zresztą jak Pismo Święte. To sam Jezus mówi, a Jan tylko przytacza: “Kto chce zachować swoje życie, straci je”. Skądinąd wiemy jednak, że głównym przesłaniem Ewangelii jest radość, szczęście, błogosławieństwo, pełnia życia.
Jan od Krzyża napisał cztery główne dzieła: nieco uogólniając, można stwierdzić, że dwa traktują o zjednoczeniu duszy z Bogiem i o płynącym stąd szczęściu („Pieśń duchowa” i “Żywy płomień miłości”), dwa zaś opisują drogę, która prowadzi do tego celu (“Droga na Górę Karmel” i “Noc ciemna”). Jeżeli weźmiemy tylko te ostatnie, to będziemy mieli niepełny obraz doktryny hiszpańskiego karmelity.
Jan od Krzyża jest przede wszystkim Doktorem Miłości, zjednoczenia z Bogiem. Rodzi się jednak natychmiast pytanie: jak możemy do tego dość? Owszem, Jan jest radykalny w niektórych swoich sformułowaniach, tak samo, zresztą, jak i Jezus. W jego tekstach znajdujemy bardzo mocne sformułowania, nawet mocniejsze, niż te, które przytoczył Pan na początku. Np. w rozdziale 13 księgi pierwszej „Drogi na Górę Karmel” pisze: “Usiłuj skłaniać się zawsze nie ku temu, co łatwiejsze, lecz ku temu, co trudniejsze, nie do tego, co przyjemniejsze, lecz do tego, co nieprzyjemne”.
Czy to nie jest jakiś rodzaj masochizmu?
Można by tak pomyśleć, gdybyśmy wyrwali te zdania z kontekstu. Tymczasem Jan tłumaczy, o co tu chodzi. Nasza natura jest skażona egoizmem, jesteśmy zapatrzeni w siebie, myślimy wciąż głównie o własnych korzyściach. To jest owoc grzechu pierworodnego. Ów grzech nie polegał na tym, że Bóg stracił jakiś owoc, ale na „ruchu-ku-sobie”, “zagarnianiu-dla-siebie”, zrywaniu i konsumowaniu bez liczenia się z Bogiem i innymi. Ten ruch, przeciwny do ruchu miłości, która jest istotą Boga, zatruł naszą naturę. Owszem, na początku zostaliśmy stworzeni na obraz Boży, to znaczy nasza natura była nastawiona na dawanie siebie, służbę, zapomnienie o sobie, jednakże po grzechu pierworodnym zostaliśmy zakażeni selfizmem, prowadzącym do nieujarzmionego konsumowania. Obecnie jest ono mocno promowane. W świetle takiego stylu życia Jan od Krzyża mógłby być dziś uznany za masochistę.
On tymczasem podaje bezcenną radę: jeżeli chcesz dojść do swojej prawdziwej natury – a jak twierdzi Bazyli Wielki, „człowiek jest stworzeniem, które otrzymało przykazanie stania się Bogiem” – to masz kilkadziesiąt lat, żeby sobie uświadomić swoje egoistyczne skłonności i starać się je na każdym kroku temperować. Żyjąc w postawie darowania siebie, powracasz do swojego pierwotnego obrazu i stajesz się pełnym człowiekiem. Tak to rozumiem, tak samo zresztą jak Ewangelię.
A jak rozumieli to wielcy mistrzowie duchowi idący za św. Janem?
Dobrym przykładem jest św. Teresa z Lisieux, która w swoich „Rękopisach” zanotowała, że wiele światła czerpała z dzieł hiszpańskiego karmelity i w wieku 17-18 lat nie miała – obok Pisma Świętego – innego pożywienia dla ducha. Ukazuje ona swoim życiem, jak w małych rzeczach iść za tym, co trudniejsze, a nie za tym, co łatwiejsze.
Na przykład, opisuje swoją służbę wobec współsiostry-staruszki, którą trzeba było każdego wieczora zaprowadzić do refektarza. Nikt nie chciał się tego podjąć. Teresa zrozumiała wówczas, że jest to jej zadanie. Traktowała tę starszą kobietę z wielką cierpliwością, nieraz wysłuchując jej złośliwych uwag, na które odpowiadała zwykle uśmiechem. Każdy z nas w takiej sytuacji pewnie by się zirytował i powiedział: „Nie dość, że ci pomagam, to jeszcze narzekasz!” Teresa tak nie mówiła. Była cierpliwa, oddawała wszystko Bogu. I to właśnie jest przezwyciężanie własnej natury.
W życiu duchowym chodzi o małe rzeczy wykonywane z wielką miłością. Może wyobrażamy sobie, że zaparcie się siebie, o którym pisze św. Jan od Krzyża, polega na jakiejś kulturystyce duchowej, noszeniu włosienicy, spaniu na gwoździach. Nie, nic z tych rzeczy! Chodzi o codzienną służbę, gdy człowiek jest zmęczony, o dobre słowo, gdy ciśnie nam się na usta złośliwa uwaga. Chodzi o modlitwę w ciszy, gdy chcielibyśmy tylko patrzeć w internet lub oglądać telewizję. W małych rzeczach człowiek konstruuje swoją osobowość, bezinteresowność, dar z siebie, arcydzieło ducha. To czysta Ewangelia.
Kiedy Jan od Krzyża mówi o wybieraniu raczej utrapień niż pociech duchowych, to czy chodzi mu o pociechy duchowe takie, jak radość czy pokój, które nieraz towarzyszą modlitwie? Czy to ich mamy unikać? Czy chodzi mu raczej o unikanie pociech, jakie niosą np. doznania estetyczne podczas koncertu, seansu filmowego itp.?
To zależy od kontekstu. Jan raz pisze o pociechach duchowych, innym razem o pociechach zmysłowych. Do pociech, które mogą nas duchowo zamknąć w sobie, zalicza m.in. te towarzyszące modlitwie. Niech pan zauważy, że ludzie usilnie poszukują dziś pociech na modlitwie. Pragną, aby Bóg ich umocnił, napełnił jakąś „mocą”, powalił na podłogę. Żeby doświadczyli czegoś nadzwyczajnego. A jeśli się im to nie przytrafia, to uważają, że dana grupa modlitewna jest słaba, że nie dostarcza im odpowiednich doznań i trzeba znaleźć inną.
To jest u nas bardzo rozpowszechnione. Jan nazywa to łakomstwem duchowym („Noc ciemna”, rdz. 3.). Na modlitwę nie idziemy dla siebie, lecz aby oddać się Bogu i niczego innego nie pragnąć, jak tylko tego, by spełniła się Jego wola w nas.
Zapomnienie o sobie bynajmniej nie oznacza przekreślenia radości z życia. Jan od Krzyża potrafi cieszyć się małymi sprawami, podziwiać piękno przyrody, pisze wspaniałe poezje. Równocześnie, gdy doradza unikanie pociech, ma na myśli wystrzeganie się pochwał, własnej chwały, brylowania, szukania łatwego życia i pierwszego miejsca.
On chce, abyśmy oderwali się od koncentracji na sobie, także w życiu duchowym. Największą radością jest, według niego, pozostać ukrytym. W przeciwnym razie – jak mówił Jezus – “odebraliśmy już swoją nagrodę”. Nie oszukujmy się: podobnie jak uczeni w Piśmie, lubimy być docenieni, poważani, hołubieni. Tymczasem powinniśmy robić wszystko jak najlepiej, a zarazem starać się pozostać w ukryciu, by tylko Jezus to widział. A może nawet jeszcze więcej: jakby nawet On miał o tym nie wiedzieć. Mielibyśmy wówczas do czynienia z czystą bezinteresownością. Janowi chodzi o miłość doskonałą.
Z drugiej strony, mamy bardzo wielu ludzi, którzy czują się znękani, są na skraju wyczerpania. Może droga św. Jana nie jest dla nich, bo wejście na nią mogłoby się dla nich skończyć źle? Może najpierw trzeba doznać trochę pociech, żeby kiedyś móc wejść na taką trudną drogę?
Nie jestem psychologiem, nie znam się na tych sprawach. Trudno mi tu coś powiedzieć. Jednakże człowiek nieraz popada w stan jakiegoś smutku właśnie dlatego, że za bardzo szuka siebie. Jest tak skoncentrowany na sobie, że kiedy dozna jakiejś porażki, to popada w kompletną ruinę duchową. Oczywiście, nie osądzam nikogo. Ale obecnie niejedna porażka urasta do rangi dramatu. Świat bynajmniej nie ułatwia nam wyjścia z tego ślepego zaułka. “Pozwól sobie na odrobinę luksusu!”, “Black Friday!” – wykrzykuje. Promocje i reklamy uderzają właśnie w tę nutę selfizmu i skupienia na sobie. Jan od Krzyża proponuje pewną profilaktykę, uczy, jak temu nie ulec. Zwłaszcza, że dzisiejsza konsumpcja jest o wiele większa niż za jego czasów. Ludzie stali się bardzo roszczeniowi, wszystko im się należy, mają tylko prawa… Hiszpański karmelita podaje lekarstwo na taki styl życia. Być może nigdy wcześniej jego przesłanie nie było tak aktualne jak dziś.
Podkreślmy jednak, że trzeba go czytać z dobrym komentarzem w ręku. Jeśli ktoś otworzy trudniejszy fragment jego pism, może się szybko zniechęcić.
Jakie komentarze może Ks. Profesor polecić?
Znakomitą pozycją jest “Ogień wewnętrzny” Thomasa Dubaya, nieżyjącego już amerykańskiego karmelity. Ukazuje on, że doktryna św. Jana od Krzyża i Teresy z Avila to nic innego jak Ewangelia przełożona na szczegóły codziennego życia. Dobrą pozycją są też „Rekolekcje ze św. Janem od Krzyża” Constanta Tonneliera oraz – dla bardziej zaawansowanych – „Noc jest mi światłem” Wilfrida Stinissena.
Dla mnie Jan od Krzyża to postać przede wszystkim pozytywna. To trubadur miłości. A nie ma miłości bez ofiary, bez zapomnienia o sobie. Kochać to znaczy oddać wszystko i oddać siebie, jak mówiła św. Teresa z Lisieux.
Podobnie jest w małżeństwie. Małżonkowie mogą przeżywać ekstatyczne chwile zjednoczenia, gdy jedno daje siebie drugiemu w codzienności. Wtedy doświadczają pełni szczęścia. My zaś chcielibyśmy iść na skróty – osiągnąć stan szczęścia omijając drogę, jaką do niego prowadzi. Tak się nie da.
polecamy poświęcone duchowości kazania i konferencje ks. prof. Muszali na youtube’owym kanale Pustelnia NaPotrójnej
****************************************************
Czy Jan od Krzyża był skandalistą? Jak sfałszowano proces przeciwko świętemu
***
Świętemu Janowi od Krzyża zarzucano całowanie mniszek i próbowano udowodnić, że ten prowadził życie moralnie skandaliczne.
Zabrać habit Janowi do Krzyża
Śmierć słynnego karmelity poprzedziła kampania oszczerstw i zniesławienia. Gdy wycieńczony chorobą umierał z bólu, definitor generalny kongregacji karmelitów bosych o. Diego Evangelista odwiedzał kolejne klasztory, zwłaszcza żeńskie i wypytywał podstępnie o różne etapy życia o. Jana od Krzyża.
Zniesławiający proces trwał przez wiele miesięcy. Ciężko chory Jan nie mógł się bronić, choć o krokach współbraci wiedział. W jednym z listów do zatroskanego Juana de Santa Any napisał:
„Synu, nie zadręczaj się tym. Nie będą mnie mogli pozbawić habitu, bo uczynić to można z powodu braku poprawy, lub nieposłuszeństwa, ja zaś pozostaję bardzo skory, by poprawić się ze wszystkiego, w czym pobłądziłem i być posłusznym w przyjęciu wszelkiej pokuty, jaką by mi nałożono”.
Kłamliwe oskarżenia współbrata
A jednak karmelita Diego nie poprzestał na kampanii oszczerstw. Zmieniał zeznania przesłuchiwanych mniszek, dopisując do nich treści potrzebne mu do pełnego zdyskredytowania Jana od Krzyża. Zarzucał Janowi całowanie mniszek, próbując za wszelką cenę – kłamstwa i konfabulacji – udowodnić, że ten prowadził życie moralnie skandaliczne.
Gdy przyszła wieść o śmierci Jana o. Diego stwierdził: „Gdyby nie był martwy, zostałby pozbawiony habitu i wyrzucony z tego zgromadzenia zakonnego”.
Sprawa próby zniesławienia ojca ujrzała światło dzienne wiele lat po jego śmierci. Wtedy również okazało się, że oburzone nieuczciwym procederem mniszki pisały listy do wikariusza generalnego w Madrycie, w których donosiły o nieuczciwym procesie prowadzonym wobec karmelity. Niestety, nigdy nie otrzymały na nie odpowiedzi.
Jak znosił to Jan?
Chorego informowano na bieżąco, ale nie próbował się bronić. Gdy odwiedzano go, by zdać raport z poczynań o. Diego, przerywał, uciszał, prosił, by nie mówić źle o jego prześladowcy.
„Więcej udręki i ciężaru na sercu sprawiają mi te twoje słowa niż tamte jego” – mówił. W wielu rozmowach podkreślał, że nie odczuwa ani udręki, ani przykrości z powodu wszystkich tych przesłuchań, ale „wielce boleje nad znieważaniem Boga, naszego Pana, do czego dochodzi przy okazji tych działań”.
W odpowiedzi na list jednej z rozżalonych na rozsiewane pomówienia mniszek, Jan od Krzyża pisał: „Kochaj bardzo tych, co są przeciw tobie i nie kochają cię. Tym sposobem rozbudzasz miłość w sercu, w którym jej nie było. Tak postępuje Bóg z nami: kocha nas, abyśmy Jego kochali tą samą miłością, którą nam okazuje”.
Co stało się z o. Diego?
Najpierw, mimo wielkiego oburzenia współbraci, w 1592 r., a więc rok po śmierci Jana od Krzyża, awansował i został przez wikariusza generalnego wysłany do Geniu, z nominacją na wizytatora klasztorów karmelitańskich we Włoszech.
W 1594 r. na kapitule generalnej karmelitów wszczęto przeciw niemu proces i wydano wyrok. Co ciekawe nałożoną na kłamcę i oszczercę pokutą miało być… zostanie prowincjałem Granady. Mimo protestów i oburzenia wielu osób decyzje podtrzymano. Ojciec Diego jednak nigdy urzędu nie objął. Zmarł nagle, w drodze do Granady, po ataku nieznanej choroby.
Agnieszka Bugała /Aleteia.pl
***********************************************************************
Św. Jan od Krzyża narysował ten szkic po mistycznej wizji Ukrzyżowanego. Zobacz!
Niezwykły rysunek, będący esencją duchowości św. Jana od Krzyża, był inspiracją dla jednego z dzieł Salvadora Dali.
Lektura pism św. Jana od Krzyża, jednego z największych mistyków w dziejach, przybliżyła do Boga rzesze wiernych. Niewielu jednak zna przedstawienie ukrzyżowanego Chrystusa, które święty narysował po jednej ze swoich mistycznych wizji.
Św. Jan od Krzyża zrobił ten mały szkic (o wymiarach zaledwie 6 x 5 cm) w trakcie pobytu w Avila. Przebywał tam na zaproszenie św. Teresy od Jezusa jako spowiednik karmelitanek w klasztorze pw. Wcielenia w latach 1572-1577.
Św. Jan od Krzyża i jego rysunek
Jak donosiły współczesne świętemu kroniki, Jan miał wizję ukrzyżowanego Chrystusa, którą przedstawił następnie na skrawku papieru. Święty podarował później rysunek jednej z miejscowych sióstr karmelitanek. Szkic ten przechowywany jest obecnie w tym samym klasztorze w prostym relikwiarzu z pozłacanego drewna i mogą go podziwiać odwiedzający klasztorne muzeum.
Mistyczna wizja świętego
Genialne dzieło ukazuje martwego Chrystusa w momencie, w którym oddał ducha na krzyżu. Choć szkic jest bardzo małych rozmiarów, nieodmiennie wywołuje w patrzącym wielkie wzruszenie, zwłaszcza widok rąk, rozdartych w miejscach wbitych w nie gwoździ oraz ramion, wyrwanych ze stawów pod ciężarem zwisającego z krzyża ciała.
Olbrzymie wrażenie robi widok ciężko opadłej na pierś głowy Chrystusa, przez co niewidoczna staje się twarz Zbawiciela. Nogi, nie mogąc stanowić żadnego oparcia dla ciała, uginają się i zapadają pod jego ciężarem.
Ukrzyżowany Jezus ukazany jest z prawej strony, z góry, jakby z perspektywy Boga Ojca, wzruszonego największą z możliwych ofiarą – z samego siebie – jaką złożył Jego własny Syn na odkupienie za grzechy całej ludzkości.
Artyzm rysunku św. Jana od Krzyża
Rysunek pomaga lepiej zrozumieć jeden z tekstów tego Doktora Kościoła, „Droga na Górę Karmel”, w której autor opisuje ścieżkę pokonywaną przez duszę do mistycznego zjednoczenia się z Bogiem. W tekście odnaleźć można słowa przypisywane Bogu, kierowane do kogoś poszukującego prywatnych objawień. Bóg Ojciec wyjaśnia: „Wszystko już powiedziałem przez Słowo, będące moim Synem i nie mam już innego słowa; czyż mogę ci więcej odpowiedzieć albo objawić coś więcej ponad to?” (2Dg 22, 5.7).
„Patrz dobrze, a w Chrystusie odkryjesz spełnione i urzeczywistnione swoje pragnienia, a nadto jeszcze wiele więcej… Jeżeli szukasz u mnie słowa pociechy, spojrzyj na mego Syna, posłusznego z miłości ku mnie i uciśnionego, a znajdziesz prawdziwą pociechę” (2Dg 22, 5-6).
Jesús Colina/Aleteia.pl
************************************************************************************************************
13 grudnia
Święta Łucja, dziewica i męczennica
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Odylię(Otylię), opatkę |
***
Łucja pochodziła z Syrakuz na Sycylii. Najstarszy żywot św. Łucji pochodzi z V wieku. Według niego Święta miała pochodzić ze znakomitej rodziny. Była przeznaczona dla pewnego młodzieńca z niemniej szlachetnej rodziny. Kiedy udała się z pielgrzymką na grób św. Agaty do pobliskiej Katanii, aby uprosić zdrowie dla swojej matki, miała się jej ukazać sama św. Agata i przepowiedzieć śmierć męczeńską. Doradziła jej też, by przygotowała się na czekającą ją ofiarę. Kiedy więc Łucja powróciła do Syrakuz, cofnęła wolę wyjścia za mąż i rozdała majętność ubogim; złożyła także ślub dozgonnej czystości. Gdy wkrótce wybuchło prześladowanie chrześcijan, kandydat do jej ręki zadenuncjował ją jako chrześcijankę. Kiedy nawet tortury nie załamały bohaterskiej dziewicy, została ścięta mieczem. Działo się to 13 grudnia ok. 304 roku. Święta miała 23 lata (lub 28, bo w życiorysach można spotkać rok 286 jako datę urodzenia). Legenda ozdobiła heroiczną śmierć św. Łucji pewnymi szczegółami, których autentyczność trudno sprawdzić. Święta miała być m.in. wiedziona na pohańbienie do domu publicznego, ale żadną siłą nie mogli oprawcy ruszyć jej z miejsca, nawet parą wołów. Kiedy sędzia nakazał spalić ją na stosie, ogień jej nie tknął. Sędzia wtedy w obawie rokoszu skazał ją na ścięcie. Jednak i to przeżyła. Przyniesiona do domu, poprosiła jeszcze o Komunię świętą i dopiero po jej przyjęciu zmarła. Autor opisu jej męczeńskiej śmierci zostawił nadto przepiękny dialog Świętej z sędzią, swego rodzaju arcydzieło nauki moralnej ku zachęcie chrześcijan i ich podbudowaniu. Posiadamy tak mało informacji o św. Łucji, że niektórzy historycy byli skłonni wykreślić ją z Martyrologium Rzymskiego. W roku 1894 znaleziono jednak w Syrakuzach na cmentarzu św. Jana starożytny napis w języku greckim, który orzeka, że grób ten wystawiła swojej pani Łucji niejaka Euschia. Relikwie św. Łucji były między rokiem 1204 a 2004 przechowywane w Wenecji, która po 800 latach zdecydowała się je “wypożyczyć” Syrakuzom. Imię Łucji od czasów św. Grzegorza Wielkiego wymienia się w Kanonie rzymskim. Jest patronką Szwecji oraz Toledo; ponadto także krawców, ociemniałych, rolników, szwaczek, tkaczy; orędowniczką w chorobach oczu. W Skandynawii otoczona jest wielkim kultem. Jej wspomnienie jest świętem światła, kiedy to dzieci zgodnie z tradycja idą w pochodzie prowadzonym przez dziewczynę w wieńcu z zapalonymi świecami na głowie. Tradycja wróżb w dzień św. Łucji spotykana jest także w innych krajach, choćby u słowackich górali. Polscy górale także pamiętają o św. Łucji – od tego dnia przepowiadają pogodę na cały kolejny rok. Jest to również tradycyjny dzień rozpoczęcia przygotowań do Godów. W ikonografii przedstawia się św. Łucję w stroju rzymskiej niewiasty z palmą męczeństwa w ręce i z tacą, na której leży para oczu. Według bowiem dawnej legendy miała mieć tak duże i piękne oczy, że ściągała nimi na siebie powszechną uwagę. Widząc zachwyt nawet u oprawców, kazała sobie oczy wyłupić. Na tę pamiątkę w dzień jej dorocznego święta w Syrakuzach niesie się na drogocennej tacy “oczy św. Łucji”. Św. Łucja była tak dalece czczona jako patronka od chorób oczu, że nawet Dante modlił się do niej, kiedy zaczął chorować na oczy (Raj, Pieśń 32, 136). Atrybutami św. Łucji są: lampa, miecz, palma męczeństwa, płomień u stóp; na tacy oczy, które jej wyłupiono; sztylet. |
**********************************
13 grudnia
Żywot świętej Łucji,
panny i Męczenniczki
(Żyła około roku Pańskiego 304)
Imię tej dziewicy wymienione jest w Kanonie Mszy świętej obok św. Agaty, Agnieszki i Cecylii, a Kościół obchodzi jej pamięć krótko przed Bożym Narodzeniem, przypominając wiernym, że do żłóbka Dzieciątka Jezus powinni przystępować nie tylko z wiarą, ale także z czystym sercem, bez którego nikomu do Boga zbliżyć się nie wolno. Łucja jest jedną z trzech gwiazd chrześcijańskiej Sycylii. Miasto Syrakuzy czci ją podobnie jak miasto Katania Agatę, a Palermo Rozalię.
Była ona jedynaczką bogatej, chrześcijańskiej wdowy Eutychii z Syrakuz i otrzymała od niej staranne wychowanie. Wzrastała w bojaźni Bożej i powzięła taką odrazę do życia światowego, że w tajemnicy przed matką ślubowała panieństwo, a nadto wyrzekła się wszelkich, nawet dozwolonych przyjemności życia. Gdy dorosła, zaczął się starać o jej rękę pewien znakomity rodem i zdolnościami młodzieniec pogański. Matka Łucji chętnie go widziała, toteż Łucja nie śmiała mu okazać niechęci, a tylko starannie unikała wszelkiego zbliżenia, zdając całą sprawę na wolę Bożą.
Tymczasem Eutychia ciężko zachorowała, a lekarze daremnie przez cztery lata starali się ją uleczyć. Gdy pewnego razu kapłan w kościele przeczytał Ewangelię o uleczeniu chorej na biegunkę niewiasty, pełna ufności Łucja tak się odezwała: “Kochana matko, bądź dobrej myśli; jeśli szata Pana Jezusa zdoła uleczyć chorych, jakże by nie mieli tego uczynić Święci, którzy krew i życie swe dla Niego oddali, i których Chrystus miłuje jako swych przyjaciół i braci? Podejmijmy zatem pielgrzymkę do grobu św. Agaty w Katanii, gdzie już tylu cierpiących doznało pociechy na ciele i duszy, a ja ufam, że Pan Bóg przywróci ci zdrowie”.
Obie niewiasty wybrały się zaraz w drogę i długo klęczały przy grobie Świętej, aż wreszcie Łucja usnęła. We śnie ujrzała św. Agatę otoczoną aniołami, przemawiającą do niej tymi słowy: “Siostro Łucjo, czemuż domagasz się ode mnie tego, co sama wyświadczyć możesz swej matce? Wiara twoja pomogła ci, ponieważ Eutychia już odzyskała zdrowie. Przez ciebie zasłyną Syrakuzy, gdyż dziewictwo jest miłym Chrystusowi mieszkaniem”. Przebudziwszy się, Łucja rzekła z radością: “Matko, matko, wyleczona jesteś z niemocy! Błagam cię teraz, abyś mi więcej nie wspominała o ziemskim narzeczonym, a posag, którym chciałaś mnie opatrzyć, daj mi teraz dla mego niebieskiego Oblubieńca!” Matka odrzekła: “Spadek po ojcu gotowam natychmiast złożyć w twoje ręce. Czyń z nim, co ci się podoba, ale swój majątek zatrzymam i będę nim zarządzać dotąd, dopóki mi Bóg żyć pozwoli. Po mojej śmierci będzie on twoją własnością”. “Ależ, matko! – odparła Łucja – gdy się Bogu daje tylko to, czego w chwili zgonu z sobą zabrać nie można, natenczas ofiara taka nie jest Mu tak miła, jak oddanie tego, czego jeszcze za życia użyć można. Daj przeto, póki żyjesz, Chrystusowi choć w części to, co posiadasz i zacznij już teraz dzielić się z Nim spadkiem, który mnie przeznaczasz”.
***
Eutychia pozwoliła w końcu Łucji zachować panieństwo i dawać hojne jałmużny. Dziewica chętnie skorzystała z tego polecenia i sprzedawała grunty, kosztowne naczynia, złote naramienniki i naszyjniki, a uzyskane ze sprzedaży pieniądze rozdzielała między ubogich i biedne wdowy. Po jakimś czasie młodzieniec, który się starał o jej rękę, oburzony tym rzekomym marnotrawstwem, oskarżył ją przed namiestnikiem Paschazjuszem o wyznawanie wiary chrześcijańskiej. Paschazjusz natychmiast wezwał Łucję i kazał jej złożyć ofiarę bogom rzymskim. Przy tej sposobności wywiązała się pomiędzy nimi następująca rozmowa:
Łucja: “Wspieranie wdów i sierot, zostających w niedoli, jak to robiłam przez trzy lata, jest ofiarą miłą Bogu. Teraz już nie mam nic do rozdania, sama więc siebie ofiaruję, prosząc Boga, aby raczył przyjąć mą ofiarę”.
Paschazjusz: “Mów takie brednie chrześcijanom, nie mnie. Straciłaś swój majątek z rozpustnikami!”
Łucja, z powagą i godnością: “Majątku dobrze użyłam, a od pokalania duszy i ciała Bóg dobrotliwy ustrzec mnie raczy”.
Paschazjusz: “Zamilkniesz, gdy cię każę ochłostać!”
Łucja: “Powiedziałam tylko to, czym mnie natchnął Duch święty”.
Paschazjusz: “A zatem Duch św. mówi przez ciebie?”
Łucja: “Tak jest. Ludzie czyści i niepokalani są przybytkami Boga i mają w sobie Ducha świętego”.
Paschazjusz: “Każę cię zawieść do domu nierządnic, tam cię odstąpi Duch święty”.
Łucja: “Ciało nie skala się, jeśli duch się na to nie zgodzi. Każdy gwałt zadany mi wbrew woli podwoi zasługę mego dziewictwa”.
Paschazjusz kazał wykonać swoją pogróżkę, ale gdy Łucję chciano wywlec z izby sądowej, żadna siła nie mogła jej ruszyć z miejsca. Widzowie zaczęli się śmiać z bezradności Paschazjusza, a ten, pałając gniewem, kazał panienkę obłożyć słomą i drzewem, zlać to wszystko olejem, żywicą i smołą, a następnie podpalić. Płomienie nie tknęły Łucji, a ona donośnym głosem zawołała: “Prosiłam Pana Jezusa, aby mi ten ogień nie szkodził, wiernym odjął obawę cierpień, a niewiernych powstrzymał od naigrawania i obelg”. Nareszcie znaleźli się niegodziwcy, którzy przebili mieczem świętą Męczennicę. Stało się to dnia 13 grudnia roku 304.
Nauka moralna
Przeciwnicy Kościoła katolickiego gorszą się, jak wiadomo, wzywaniem Świętych i pojąć nie mogą, jak można ich błagać o wstawienie się za nami do Boga. Żywot św. Łucji dowodzi, że zwyczaj ten datuje się od więcej, niż 1.600 lat. Widzieliśmy, jak Łucja zachęcała matkę, aby przy grobie świętej Agaty błagała o przywrócenie zdrowia. Wiara w skuteczność wstawiennictwa Świętych Pańskich jest zupełnie słuszna i usprawiedliwiona, gdyż:
1) Mają oni wielkie znaczenie u Boga. Święci są niejako uprzywilejowanymi współpracownikami w sprawie zbawienia wiernych. Jak w przyrodzonym, tak i w nadprzyrodzonym porządku rozdziela Bóg swe dobrodziejstwa przez pośredników; wolą Jego jest, abyśmy sobie wzajemnie byli zobowiązani za dobrodziejstwa, które On nam świadczy; Bóg pragnie nas połączyć wspólnym węzłem miłości, który nas z Nim jednoczy. Mógłby nas bezpośrednio darzyć życiem, atoli mądrość Jego wolała zlać tę moc na naszych rodziców. Mógłby On sam nakarmić ubogiego, wyleczyć chorego, Douczyć prostaczka, ale zdał ten obowiązek na bogacza, lekarza, nauczyciela. Tak przeto z woli i zrządzenia Bożego mogą się ludzie tysiącznymi węzłami wdzięczności nawzajem zobowiązywać, a węzły wdzięczności wytwarzają wspólną miłość. Pan Jezus stał się człowiekiem z miłości ku nam, ale udziela nam, daleko więcej łask za pośrednictwem swoich apostołów, sług i wiernych. Święty Piotr mówi do chromego, stojącego w drzwiach świątyni: “Nie mam złota, ni srebra, ale daję ci to co mam; w Imię Jezusa Nazareńskiego wstań i chodź!”
2) Święci miłują nas. Kościół katolicki nie uznaje nikogo za świętego, kto się nie odznaczył czynną miłością bliźniego, kto nie miał starania o biednych i chorych, utrapionych i grzeszników, kto nie wspierał wdów i sierot. Póki Święci bawili na tej ziemi, najmilszym ich zajęciem było pozyskiwać bliźnich dla Boga i wieczności dobrodziejstwami i dbałością o ich cielesne i duchowe dobro. Zajęcia tego nie wyrzekli się i w Niebie; cieszą się przeto, gdy widzą grzesznika pokutującego. Można zastosować do Świętych, co prorok Zachariasz widział w swym objawieniu, jak anioł Pański błagał: “Panie Zastępów, dopókiż nie raczysz się zlitować nad Jerozolimą i miastami judzkimi, na które zagniewany jesteś?” – Nadto można do Świętych zastosować słowa Rafała archanioła: “Gdyś się wśród łez modlił, zaniosłem twe modły do Pana”. Składajmy przeto łzawe modły swoje w ręce Świętych; oni je złożą u storo tronu Najwyższego i Wszechmocnego Boga i przyniosą nam pociechę i porękę, że Bóg próśb naszych wysłuchać raczy.
Modlitwa
Wysłuchaj nas Boże i Zbawicielu nasz i spraw miłościwie, abyśmy obchodząc pamiątkę św. Łucji, Dziewicy i Męczenniczki Twojej, w uczuciach pobożności nabierali wzrostu. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.
Święta Łucja
(13 grudnia, wspomnienie św. Łucji, dziewicy i męczennicy)
Święta Łucja pochodziła z znanej i zamożnej rodziny w mieście Syrakuza na Sycylii. Wychowana była w wierze chrześcijańskiej, wcześnie straciła ojca i przez długie lata patrzała na cierpienia ukochanej matki, której lekarze nie mogli pomóc w ciężkiej i bolesnej chorobie. Święta Łucja postanowiła udać się do grobu świętej Agaty, męczennicy, która życie swe oddała za Chrystusa podczas prześladowania Decjusza. Święta Agata wysłuchała żarliwą modlitwe Łucji i uzdrowiła matkę jej. Kiedy matka chciała ją wydać zamąż za zamożnego poganina z wysokiego rodu. Łucja oznajmiła jej, że ślubowała Chrystusowi czystość. Matka pochwaliła postanowienie córki i pozwoliła jej nawet sprzedać większą część majątku a uzyskane pieniądze rozdać między ubogich. Tymczasem obrażony młodzieniec, by pomścić upór Łucji, oskarżył ją o przynależność do chrześcijan – a było to w czasie prześladowania Dioklecjana. Gdy Łucja przyznała się do wiary Chrystusowej, sędzia kazał wtrącić ją, tak samo jak to uczyniono z świętą Agatą, do domu rozpusty. W chwili jednak, gdy chciano Łucję zabrać, żadna moc ludzka nie mogła jej ruszyć z miejsca; wtedy okrutny sędzia rozkazał rozpalić ogień wokoło Łucji, ale i ogień nie dotknął jej ciała. Rozwścieczony sędzia kazał wbić w szyję Łucji sztylet; z przebitą szyją bohaterska męczenniczka żyła jeszcze kilka godzin; przyjęła Ciało i Krew Pańską i przepowiedziała dla prześladowców karę Bożą.
Grób świętej Łucji odwiedzali w średnich wiekach liczni pielgrzymi, którzy szli do Ziemi świętej. Później przeniesiono zwłoki jej do Wenecji, Metzu i Kolonii nad Renem.
Dzień świętej Łucji obchodzimy w czasie dni najkrótszych, czyli w czasie przesilenia dnia z nocą (przed reformą gregorjańską kalendarza [1582 r.] 23 grudnia), stąd przysłowie:
“Święta Łuca dnia przyrzuca”…
Rok Boży w liturgii i tradycji Kościoła świętego – Katowice 1931
*****************************************
Ostatnia Komunia
***
Oprawca właśnie dogonił Łucję i wbił sztylet w jej pierś. To ostatni z wielu ciosów, jakie zadali jej prześladowcy. Święta za chwilę będzie gotowa na śmierć, zdąży bowiem jeszcze przyjąć Komunię, ostatni raz w swym życiu.
Łucja była chrześcijanką, żyła na przełomie III i IV w. w Syrakuzach na Sycylii. Padła ofiarą prześladowań w czasach cesarza Dioklecjana w 304 roku.
Jej męczeństwo było często przedstawiane na obrazach malarzy katolickich w okresie kontrreformacji. Pozwalało bowiem na podkreślenie znaczenia sakramentu pokuty i pojednania, kwestionowanego przez protestantów.
Nie jest to więc przypadek, że na pierwszym planie widzimy przyjmowanie przez męczennicę Komunii. W tle z lewej strony artysta namalował zaprzęg wołów. Ma to nam przypomnieć cierpienia, jakim została poddana święta przed egzekucją.
Namiestnik cesarski Paschazjusz postanowił skazać ją na pohańbienie w domu publicznym. Łucja tak bardzo się opierała przed zaciągnięciem w to miejsce, że Paschazjusz musiał nakazać, by przywiązano ją właśnie do zaprzęgu wołów. Nawet one nie zdołały jednak złamać oporu świętej.
Na pierwszym planie kompozycję obrazu zamyka z lewej strony fragment profilu kobiety. Nie wiadomo, kim jest ta osoba. Historycy sztuki podejrzewają, że może to być Eutychia, matka świętej Łucji. Pełni ona funkcję swoistego narratora – stojąc z boku, opowiada nam o męczeństwie Łucji i jej zbawieniu, którego znakiem jest przyjęcie Komunii z rąk księdza.
Kapłan w miejscu egzekucji pojawił się za sprawą cudu.
Obraz został namalowany dla kościoła Santa Croce w miejscowości Belluno.
Leszek Śliwa/wiara.pl
*******************************************
Oczy Łucji
***
Ciało nie skala się, jeśli duch się na to nie zgodzi.
Każdy gwałt zadany mi wbrew woli podwoi zasługę mego dziewictwa – odpowiedziała Paschazjuszowi Łucja.
Podobno miała tak duże i piękne oczy, że ściągała na siebie uwagę wszystkich. Matka przeznaczyła ją dla pewnego dobrze urodzonego młodzieńca. Dziewczyna złożyła jednak ślub czystości. Odtrącony zalotnik zemścił się, donosząc władzom, że jego niedoszła żona jest chrześcijanką. Było to w czasach wielkiego prześladowania, wznieconego edyktami cesarza Dioklecjana. Tak zaczęła się historia męczeństwa świętej Łucji.
Żyła na przełomie III i IV wieku. Pochodziła z bogatej rzymskiej rodziny z Syrakuz. Ojciec zmarł wcześnie, a matka, Eutychia, wkrótce ciężko zachorowała. – Kochana matko, bądź dobrej myśli; jeśli szata Pana Jezusa zdoła uleczyć chorych, jakże by nie mieli tego uczynić święci, którzy krew i życie swe dla Niego oddali i których Chrystus miłuje jako swych przyjaciół i braci? – przekonywała Łucja. Razem udały się na pielgrzymkę do grobu świętej Agaty w Katanii. Tam pogrążona we śnie dziewczyna ujrzała kobiecą postać otoczoną aniołami. Święta Agata miała wówczas powiedzieć, że to dzięki wierze Łucji Eutychia odzyskała zdrowie.
Właśnie po tym wydarzeniu Łucja złożyła swoje śluby. Wyrzekła się wszelkich ziemskich przyjemności, swój majątek zaczęła rozdawać ubogim. To jeszcze bardziej rozwścieczyło młodzieńca, który starał się o jej rękę. Wydał ją w ręce namiestnika Paschazjusza, ten zaś kazał jej złożyć ofiarę bogom rzymskim. Gdy dziewczyna odmówiła, namiestnik rozkazał, by zamknięto ją w domu publicznym. – Ciało nie skala się, jeśli duch się na to nie zgodzi. Każdy gwałt zadany mi wbrew woli podwoi zasługę mego dziewictwa – odpowiedziała Paschazjuszowi Łucja. By się oszpecić, wydłubała sobie oczy. Według legendy zostały one w cudowny sposób przywrócone.
Nie udało się wyprowadzić Świętej z sali sądowej – żadną siłą nie można było ruszyć jej z miejsca. Polewano ją wrzącym olejem i próbowano podpalić – również bez skutku. Wreszcie jeden z oprawców wbił miecz w szyję dziewczyny. Męczennica żyła jednak jeszcze przez kilka godzin i zdążyła przyjąć Ciało i Krew Pańską. W chwili śmierci miała zaledwie 23 lata.
***
W ikonografii Święta przedstawiana jest z mieczem lub sztyletem i raną na szyi. Jej atrybutami są palma – znak męczeństwa i jednocześnie zwycięstwa, oraz lampka oliwna lub świeca (jej imię znaczy tyle co „niosąca światło”). Często widzimy ją również z tacą, na której leży para oczu. Jest patronką niewidomych i osób mających problemy ze wzrokiem. Modlił się do niej m.in. Dante, kiedy chorował na oczy, dlatego święta Łucja patronuje także pisarzom. O jej wstawiennictwo proszą zresztą ludzie wielu zawodów: krawcy, rolnicy, szwaczki i tkacze. Wszyscy możemy się od niej uczyć takiego patrzenia, którego zasięg wykracza poza nasz – poznawalny za pomocą zmysłów – świat.
Szymon Babuchowski/wiara.pl
__________________________________
Święta Łucja chodzi po Szwecji
Kiedy Mika Larsson była jeszcze uczennicą, co roku w dzień świętej Łucji (13 grudnia) zrywała się około czwartej rano. I już za chwilę szła z rówieśnikami budzić nauczycieli w ich domach. – Tradycja związana z dniem świętej Łucji ma dla nas, Szwedów, wielkie znaczenie – mówi dzisiaj pani Mika, radca do spraw kultury ambasady szwedzkiej w Warszawie. Mika Larsson budziła swoich nauczycieli ubrana w białą suknię. Szła do nich pogrążonymi we śnie uliczkami z zapalonymi świeczkami we włosach.
– Białe suknie mieli nawet chłopcy. Ale oni trzymali świece w rękach – wspomina. – Szliśmy ze śpiewem. A kiedy już nauczyciela obudziliśmy, częstowaliśmy go piernikami i gorącym glegiem, czyli alkoholem, w którym jest bardzo dużo pieprzu. Dzień świętej Łucji to w Szwecji jedyny dzień w roku, w którym alkoholu, właśnie glegu, może skosztować młodzież – dodaje.
Dzisiaj szwedzka młodzież już nie wyrywa ze snu swoich nauczycieli. Nadal jednak po ulicach przechodzą procesje rozśpiewanych ludzi. Na ich czele idzie przebrana za Łucję dziewczyna w białej sukni i przewiązana czerwoną szarfą. W jej włosach nie palą się już prawdziwe świece, a lampki na baterie. Rolę świętej Łucji najczęściej odgrywają długowłose blondynki. Ewangelicy nie uznają świętych. W przeciwieństwie do katolików nie proszą świętych o modlitwę do Pana Boga. Skąd więc sympatia do świętej Łucji w protestanckiej Szwecji?
– Przeciętny Szwed nie wie, skąd ta Łucja rzeczywiście przychodzi. Wie tylko, że ona przychodzi ze światłem, kiedy jest najbardziej ciemno wokół nas. My w Szwecji jesteśmy tego światła bardzo spragnieni. Kiedy noc jest najdłuższa, wtedy nam jest potrzebna po prostu nadzieja – mówi Mika Larsson.
Szwedom nie przeszkadza też, że święta Łucja żyła bardzo daleko od ich ojczyzny: w Syrakuzach na Sycylii. – Większość Szwedów nawet tego nie wie… – mówi pani Mika. I dodaje, że ta tradycja przywędrowała do Szwecji z terenu Niemiec.
Do dzisiaj szwedzkie dzieci i młodzież zrywają się w dzień świętej Łucji o czwartej lub o piątej rano. – Mają wtedy prawo robić w kuchni, co chcą. Rodzice w tym czasie wstać nie mogą, muszą grzecznie leżeć i czekać, aż dzieci przygotują poczęstunek. Dopiero kiedy taca z pierniczkami, glegiem i mnóstwem zapalonych świec jest już przygotowana, dzieci idą z nią budzić rodziców – relacjonuje Mika Larsson.
Co z tym przysłowiem
Jest w Polsce przysłowie: ”Święta Łucja dnia przyrzuca”. Wydaje się to nielogiczne. Przecież dnia zaczyna przybywać dopiero po Bożym Narodzeniu, a nie 13 grudnia! Odpowiedź jest zaskakująca: kiedyś dzień świętej Łucji przypadał dwa tygodnie później, właśnie w okolicy świąt. W XVI wieku jednak nasi przodkowie zrezygnowali ze starożytnego kalendarza juliańskiego i wprowadzili ulepszony – gregoriański. Dzień św. Łucji w nowym kalendarzu cofnął się na 13 grudnia. Ale przysłowie, wbrew logice, przetrwało… Szwedzi (zobacz tekst wyżej) też świętowali kiedyś dzień świętej Łucji dwa tygodnie później, kiedy dnia już zaczynało przybywać. Szwecja wprowadziła kalendarz gregoriański dopiero w 1753 roku, aż 170 lat po Polsce.
Śmierć nastolatki
Ta śliczna, młoda dziewczyna wcale nie musiała umierać. Wystarczyło, żeby wyparła się wiary. Ale się jej nie wyparła nawet na torturach. Rzymski kat zabił ją więc mieczem.
Historia życia i bohaterska śmierć młodziutkiej Łucji zrobiły wielkie wrażenie na chrześcijanach. Ogłoszono ją świętą. Łucja mieszkała w Syrakuzach na Sycylii. Zginęła około roku 304. Prawdopodobnie była nastolatką, miała około 18 lat. Niestety, o świętej Łucji mało wiemy. Dopiero dwieście lat po jej śmierci znalazł się człowiek, który opisał jej życie. W jego opowieści prawda o życiu tej świętej dziewczyny jest już pomieszana z legendami. Imię Łucja – po łacinie Lucia – znaczy: ”urodzona o wschodzie słońca”. Według zachowanych opowieści o jej życiu, dziewczyna złożyła ślub dożywotniej czystości i rozdała swój majątek ubogim. Jedno i drugie musiało bardzo oburzyć chłopaka, który starał się o jej rękę. Odtrącony wielbiciel poszedł więc do urzędników i oskarżył Łucję, że jest chrześcijanką. Akurat trwało wielkie prześladowanie chrześcijan, które rozpętał cesarz Dioklecjan.
Święta Łucja przypomniała o sobie także w naszych czasach. W XIX wieku w Syrakuzach odnaleziono katakumby świętej Łucji. W 1894 roku odkryto jej napis nagrobkowy.
Przemysław Kucharczak/wiara.pl
************************************************************************************************************
12 grudnia
Najświętsza Maryja Panna z Guadalupe
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Finiana, opata, błogosławionego Hartmanna, biskupa |
Jak głosi przekaz, 12 grudnia 1531 roku Matka Boża ukazała się Indianinowi, św. Juanowi Diego. Mówiła w jego ojczystym języku nahuatl. Ubrana była we wspaniały strój: w różową tunikę i błękitny płaszcz, opasana czarną wstęgą, co dla Azteków oznaczało, że była brzemienna. Zwróciła się ona do Juana Diego: “Drogi synku, kocham cię. Jestem Maryja, zawsze Dziewica, Matka Prawdziwego Boga, który daje i zachowuje życie. On jest Stwórcą wszechrzeczy, jest wszechobecny. Jest Panem nieba i ziemi. Chcę mieć świątynię w miejscu, w którym okażę współczucie twemu ludowi i wszystkim ludziom, którzy szczerze proszą mnie o pomoc w swojej pracy i w swoich smutkach. Tutaj zobaczę ich łzy. Ale uspokoję ich i pocieszę. Idź teraz i powiedz biskupowi o wszystkim, co tu widziałeś i słyszałeś”. Początkowo biskup Meksyku Juan de Zumárraga nie dał wiary Indianinowi. Ten poprosił więc Maryję o jakiś znak, którym mógłby przekonać biskupa. W czasie kolejnego spotkania Maryja kazała Indianinowi wejść na szczyt wzgórza. Chociaż w Meksyku w grudniu kwiaty nie kwitną, rosły tam przepiękne róże. Madonna poleciła Juanowi nazbierać całe ich naręcze i schować je do tilmy (był to rodzaj indiańskiego płaszcza, opuszczony z przodu jak peleryna, a z tyłu podwiązany na kształt worka). Juan szybko spełnił to polecenie, a Maryja sama starannie poukładała zebrane kwiaty. Juan natychmiast udał się do biskupa i w jego obecności rozwiązał rogi swojego płaszcza. Na podłogę wysypały się kastylijskie róże, a biskup i wszyscy obecni uklękli w zachwycie. Na rozwiniętym płaszczu zobaczyli przepiękny wizerunek Maryi z zamyśloną twarzą o ciemnej karnacji, ubraną w czerwoną szatę, spiętą pod szyją małą spinką w kształcie krzyża. Jej głowę przykrywał błękitny płaszcz ze złotą lamówką i gwiazdami, spod którego widać było starannie zaczesane włosy z przedziałkiem pośrodku. Maryja miała złożone ręce, a pod stopami półksiężyc oraz głowę serafina. Za Jej postacią widoczna była owalna tarcza promieni. Właśnie ów płaszcz Juana Diego, wiszący do dziś w sanktuarium wybudowanym w miejscu objawień, jest słynnym wizerunkiem Matki Bożej z Guadalupe. Na obrazie nie ma znanych barwników ani śladów pędzla. Na materiale nie znać upływu czasu, kolory nie wypłowiały, nie ma na nim śladów po przypadkowym oblaniu żrącym kwasem. Oczy Matki Bożej posiadają nadzwyczajną głębię. W źrenicy Madonny dostrzeżono niezwykle precyzyjny obraz dwunastu postaci. Płaszcz z wizerunkiem Maryi w dniu 24 grudnia 1531 r. w uroczystej procesji biskup przeniósł ze swojej rezydencji do kaplicy wybudowanej w pobliżu wzgórza Tepeyac, spełniając tym samym życzenie Maryi. Obecnie jest to największe sanktuarium maryjne świata, gdzie przybywa co roku około 12 milionów pielgrzymów. Największym cudem Maryi była pokojowa chrystianizacja meksykańskich Indian. Czas Jej objawień był bardzo trudnym okresem ewangelizacji tych terenów. Do czasu inwazji konkwistadorów Aztekowie oddawali cześć Słońcu i różnym bóstwom, pośród nich Quetzalcoatlowi w postaci pierzastego węża. Wierzyli, że trzeba ich karmić krwią i sercami ludzkich ofiar. Według relacji Maryja miała poprosić Juana Diego w jego ojczystym języku nahuatl, aby nazwać Jej wizerunek “święta Maryja z Guadalupe”. Przypuszcza się, że “Guadalupe” jest przekręconym przez Hiszpanów słowem “Coatlallope”, które w náhuatl znaczy “Ta, która depcze głowę węża”. Gdy rozeszła się wieść o objawieniach, o niezwykłym obrazie i o tym, że Matka Boża zdeptała głowę węża, Indianie zrozumieli, że pokonała Ona straszliwego boga Quetzalcoatla. Pokorna młoda Niewiasta przynosi w swoim łonie Boga, który stał się człowiekiem, Zbawicielem całego świata. Pod wpływem objawień oraz wymowy obrazu Aztekowie masowo zaczęli przyjmować chrześcijaństwo. W ciągu zaledwie sześciu lat po objawieniach aż osiem milionów Indian przyjęło chrzest. Dało to początek ewangelizacji całej Ameryki Łacińskiej. 3 maja 1953 roku kardynał Miranda y Gomez, ówczesny prymas Meksyku, na prośbę polskiego Episkopatu oddał Polskę w opiekę Matki Bożej z Guadalupe. Do dziś kopia obrazu z meksykańskiego sanktuarium znalazła się w ponad stu kościołach w Polsce. Polacy czczą Madonnę z Guadalupe jako Patronkę życia poczętego, ponieważ przedstawiona jest na obrazie w stanie błogosławionym. |
****************************************************
Wizerunek Matki Bożej z Guadalupe
***
Podobnie jak pośmiertne odbicie ciała Jezusa na Całunie Turyńskim, cudowny obraz Matki Bożej z Guadalupe jest dla współczesnej nauki niewytłumaczalną zagadką.
Kroniki mówią, że podczas objawień w 1531 r. Matka Boża zostawiła swoje odbicie na “ayate” Indianina Juana Diego. “Ayate” było wierzchnim odzieniem ubogich Indian, rodzajem obszernego płaszcza utkanego z grubych i szorstkich włókien agawy. Kolorem przypomina surowe płótno lniane. Podobne płaszcze, zwane “tilma”, z bawełny, nosili bogatsi Indianie. Dlatego strój Juana Diego określa się często błędnie jako “tilma”. Materiał utkany z włókien agawy po 20 latach ulega całkowitemu rozpadowi, a z powodu szorstkiej i nierównej nawierzchni oraz rzadkich splotów absolutnie nie udałoby się na nim namalować żadnego obrazu. Naukowe badania płótna, na którym znajduje się obraz Matki Bożej z Guadalupe, przeprowadzone w 1976 roku potwierdziły, że jest to materiał utkany z włókien agawy. Fakt, że na tej kaktusowej tkaninie znajduje się obraz, a sama tkanina przetrwała w idealnym stanie przez ponad 470 lat, zdumiewa wszystkich. Zadziwiająca jest ciągle świeżość barw tego niesamowitego obrazu oraz brak na nim zniszczeń pomimo faktu, że przez ponad 100 lat wisiał nie zabezpieczony żadnym szkłem, wystawiony na bezpośrednie działanie dymu kadzideł, sadzy i spalającego się wosku z niezliczonych wotywnych świec. Tymczasem obraz nie jest w ogóle zniszczony, nie przyjmuje kurzu, odpycha insekty, bakterie i grzyby. Wielu sceptyków badając święty obraz odrzuciło swój sceptycyzm i niewiarę, klękając przed tajemnicą niewidzialnego Boga. I tak na przykład meksykański architekt Ramirez Vasguez, któremu w 1975 r. powierzono zaprojektowanie nowej bazyliki w Guadalupe, otrzymał pozwolenie na dokładne zbadanie obrazu Matki Bożej. Wyniki tych badań były dla niego tak wielkim intelektualnym i duchowym wstrząsem, że porzucił swój agnostycyzm i stał się gorliwym katolikiem.
Do niewytłumaczalnych wydarzeń dochodziło także w bezpośrednim sąsiedztwie cudownego wizerunku — w latach 20. XX stulecia w bazylice podłożono bombę, jednak wybuch nie spowodował żadnych strat. Całą energię eksplozji przyjął na siebie jeden ze stojących w kościele krzyży. Wygięty krucyfiks można dziś oglądać w specjalnej gablocie umieszczonej niedaleko wejścia do sanktuarium.
wiara.pl
***************************************************************
Cztery naprawdę niesamowite fakty dotyczące wizerunku Matki Bożej z Guadalupe
***
Dzisiejsze media obfitują w nagłówki zawierające słowo „niesamowite”. W ten sposób wydawcy chcąc przyciągnąć widza – i często im się udaje. Jednak to, co reklamowane jest jako niesamowite, często okazuje się zwykłą tanią sensacją lub rzeczą zupełnie niewartą uwagi. Wizerunek Matki Bożej z Guadalupe, na kawałku meksykańskiego ubrania – tilmy – jest naprawdę niesamowity. Naprawdę niesamowity! Zobacz dlaczego.
1. To niemożliwe, by człowiek mógł go odtworzyć!
Tilma – wykonana głównie z włókien kaktusowych, była zazwyczaj bardzo słabej jakości i miała szorstką powierzchnię, co utrudniało jej noszenie, a tym bardziej utrudniało namalowanie na niej trwałego obrazu.
Niemniej jednak, obraz Matki Bożej powstał i istnieje do dziś, a naukowcy, którzy go badali twierdzą, że w czasie gdy powstawał nie znano techniki stosowanej do obróbki powierzchni. Powierzchnia, na której znajduje się obraz w dotyku przypomina jedwab, podczas gdy niewykorzystana część tilmy pozostaje gruba i chropowata.
Co więcej, eksperci od fotografii w podczerwieni studiujący tilmę pod koniec lat 70. XX wieku, stwierdzili, że nie można tam zobaczyć pociągnięć pędzlem, tak jakby obraz był „nakładany” na powierzchnię jednorazowo.
Phillip Callahan, biofizyk z Uniwersytetu Florydy odkrył, że różnice w fakturze i zabarwieniu, które powodują, że skóra Matki Bożej wygląda inaczej z bliska i z daleka, są niemożliwe do odtworzenia! Taka technika byłaby czymś niemożliwym do zrealizowania przez ludzi. Często zjawisko to występuje w przyrodzie, w barwie piór ptaków i łusek motylkowych, albo jaskrawo kolorowych chrząszczy. Mówiąc precyzyjnie, chodzi o to, że gdy powoli oddalamy wzrok od obrazu, na odległość mierzoną w milimetrach, gdzie pigment i rzeźba powierzchni mieszają się ze sobą, wydaje się, jakby warstwa farby… unosiła się nad materiałem.
To, wraz z nieco zmieniającymi się kolorami w zależności od kąta, pod jakim patrzymy na obraz, i fakt, że farby użyte do stworzenia obrazu nie zawierają elementów odzwierzęcych czy mineralnych (a przecież syntetyczne barwniki nie istniały w 1531 roku), dostarcza nam wielu powodów do zdumienia!
To po prostu niesamowite.
2. Ludzie mówią, że to tylko obraz, ale tilma przeżył ich wszystkich, nie tracąc na jakości
Jedną z najczęściej powtarzanych przez sceptyków rzeczy, jest sugestia, że wizerunek musi być jakimś rodzajem fałszerstwa. Jednak po każdej próbie odtworzenia obrazu, podczas gdy oryginał nigdy nie wydaje się blaknąć, duplikaty uległy pogorszeniu w krótkim czasie.
Miguel Cabrera, artysta z połowy XVIII wieku, wykonał trzy z najbardziej znanych kopii – jedną dla arcybiskupa, jedną dla papieża, jedną dla siebie. Napisał kiedyś o trudnościach w odtworzeniu obrazu nawet na najlepszych powierzchniach: „Wierzę, że najbardziej utalentowany i ostrożny malarz, gdyby chciał wykonać kopię tego świętego obrazu na płótnie o tak złej jakości, przyznałby wreszcie po wielkich bólach, że mu się to nie udało. Można to wyraźnie sprawdzić w licznych egzemplarzach, które zostały wykonane z wykorzystaniem lakieru, na starannie przygotowanych płótnach, przy użyciu tylko jednego medium, oleju, który oferuje największe udogodnienia”.
Adolfo Orozco, fizyk z Narodowego Uniwersytetu Meksykańskiego, mówił w 2009 roku o niezwykłej warstwie ochronnej tilmy, którą najłatwiej dostrzec porównując ją do jej licznych kopii.
Jeden z egzemplarzy, wykonany w 1789 roku, został namalowany na podobnej powierzchni przy użyciu najlepszych dostępnych wówczas technik, a następnie zamknięty za szkłem i przechowywany obok właściwej tilmy. Po namalowaniu wyglądał pięknie, ale nie minęło osiem lat, a gorący i wilgotny klimat Meksyku spowodował, że duplikat zaczął zanikać i strzępić się. Wkrótce został wyrzucony.
Jednak, jak powiedział Orozco, żadne naukowe wytłumaczenie tego nie jest możliwe, ponieważ „oryginalna tilma była wystawiona na działanie promieni podczerwonych i ultrafioletowych przez około 116 lat i pozbawiona jakiejkolwiek ochrony, otrzymując całą podczerwień i promieniowanie ultrafioletowe z dziesiątek tysięcy świec w jej pobliżu i wystawiona na działanie wilgotnego i słonego powietrza wokół świątyni”.
To niesamowite!
3. Tilma wykazała cechy zaskakująco podobne do… ludzkiego ciała
W 1979 roku, gdy Callahan, biofizyk z Florydy, analizował tilmę przy użyciu podczerwieni, odkrył również, że tilma utrzymuje stałą temperaturę około 37 stopni Celsjusza, taką samą jak temperatura ciała żywego człowieka.
Kiedy Carlos Fernandez del Castillo, meksykański ginekolog, zbadał tilmę, po raz pierwszy zauważył namalowany tam czteropłatkowy kwiat nad tym, co było łonem Maryi. Kwiat, nazwany przez Azteków Nahui Ollin, był symbolem słońca i symbolem pełni.
Po dalszych badaniach Castillo doszedł do wniosku, że wymiary ciała Matki Bożej na obrazie to wymiary ciała matki spodziewającej się porodu w niedługim czasie. 9 grudnia, dzień odsłonięcia, to zaledwie dwa tygodnie od Bożego Narodzenia.
Jednym z najczęstszych atrybutów i najczęściej badanych fragmentów obrazu są oczy Dziewicy.
Kiedy Jose Aste Tonsmann, peruwiański okulista, przeprowadził badanie, jednym z jego testów było zbadanie oczu narysowanych na tilmie przy powiększeniu 2.500 razy. Dzięki obrazom powiększonych oczu, naukowiec miał podobno zidentyfikować obraz aż 13… osób w obu oczach.
Być może jest to coś w rodzaju fotografii tamtej chwili, w której Juan Diego rozwinął tilmę przed arcybiskupem.
To jest niesamowite!
4. Wydaje się, że tilma jest praktycznie niezniszczalna
Na przestrzeni wieków dwa wydarzenia mogły zaszkodzić tilmie, jedno w 1785 roku i jedno w 1921 roku.
W 1785 r. robotnik oczyszczał szklaną obudowę obrazu i przypadkowo rozlał na dużą część obrazu silny rozpuszczalnik – kwas azotowy.
Obraz i reszta tilmy, która powinna była zostać rozpuszczona niemal natychmiast po rozlaniu, podobno samoistnie, odrestaurowały się w ciągu następnych 30 dni i pozostają nienaruszone do dnia dzisiejszego, poza małymi plamami.
W 1921 roku szalony antyklerykał ukrył bombę zawierającą 29 lasek dynamitu w garnku z różami i umieścił ją przed obrazem wewnątrz bazyliki na Guadalupe. Kiedy bomba wybuchła, rozbiła się marmurowa szyna ołtarzowa i okna. Zniszczeniu uległ też potężny mosiężny krucyfiks. Ale tilma i jej szklana obudowa pozostały nienaruszone.
To jest rzeczywiście niesamowite.
źródło: Crux Now/malk/PCh24.pl
***************************************************************************************
Krew za krew [GN]
Sanktuarium w Guadalupe w Meksyku: Madonna z obrazu ma w sobie świętą bezczelność
W pierwszym tygodniu grudnia do bazyliki przychodzi 7 milionów ludzi. Większość z figurami. obok: Ten niezwykły autoportret jest kodem, który można czytać bez końca — opowiada Barbara Ostaszewska-Sanchez. Autor zdjęcia: Roman Koszowski
Pod najbardziej niezwykłym autoportretem świata trwa fiesta. Cud goni cud, 22 miliony rocznie padają na kolana, a Indianie tańczą i tańczą. I najważniejsze: po piramidach nie ścieka już krew.
Tłumy w metrze dźwigają pod pachami figury. Ranking wygrywa Maria z Guadalupe, ale zdarza się i Dzieciątko Jezus, a nawet Juda Tadeusz. Jedna trzecia ludzi na stacji La Basilica nosi koszulki ze swą Madonną. Tłum pod sanktuarium jest tak ogromny, że matki kupują kolorowe smycze i przypinają do nich swe dzieci, by nie zginęły w falującym morzu pielgrzymów. Meksykanie grają na gitarach. Potomkowie Azteków tańczą. A zaczęło się od niewinnego spacerku.
Proszę cię, Jasieńku!
W sobotę 8 grudnia 1531 roku bladym świtem świeżo upieczony chrześcijanin Indianin Juan Diego schodził ze wzgórza Tepeyac. Nagle usłyszał nieprawdopodobną harmonię dźwięków. Piszczałki? Ptaki? Aniołowie? Zdumiony rozejrzał się i zobaczył przepiękną kobietę. Zadrżał. „Jasieńku — poprosiła Maryja zdrobniale — idź do biskupa i poproś, by zbudował tu kościółek”. Co miał biedak zrobić, poszedł. A nawet, jak podają źródła, pobiegł. Dziś te kilka kilometrów przemierza się metrem. Straszny tłok. Podziemne miasto tętni życiem. Kilkanaście milionów ludzi przemieszcza się w korytarzach pod miastem. Podobno niebezpiecznie. Pilnujemy portfeli. Widocznie brak nam zaufania do patronki Indian.
Inni pędzą do Guadalupe samochodami. Na ulicy nie obowiązuje zasada ograniczonego zaufania. Tu nie ma właściwie żadnych zasad. Dokoła nas mknie 4,5 miliona samochodów, w których na lusterkach dyndają różańce. Tworzą się gigantyczne korki. Kiedyś policja próbowała na jednej z obwodnic postawić znak ograniczenia do 70 km. Ustawiła nawet kamerki. Ale po kilku dniach, gdy okazało się, że absolutnie nikt nie dostosował się do tego ograniczenia, kamery zwinięto. Może Meksykanie myśleli, że 70 km to minimalna prędkość? Symfonia klaksonów. Najdłuższa ulica miasta ma, bagatela, 48 kilometrów. Wielu do bazyliki dociera na kolanach. Na rozpalonym do czerwoności asfalcie taszczą figury Matki Życia.
Nic-Nie-Warty-Człowiek
Juan Diego pomaszerował do katedry na spotkanie z biskupem. Ilu ludzi maszeruje teraz tą drogą? Rocznie 22 miliony — wyjaśnia Hector Bustamante Rosas, sekretarz rektora bazyliki.
Biskup nie uwierzył. Ani za pierwszym, ani za drugim razem. Klasyka gatunku. Boże dzieła rodzą się w bólach. Hierarcha poprosił o znak. Biedaczek Juan Diego miał powoli dość, więc specjalnie omijał drogę, na której spotykał Maryję. Okrążał Tepeyac z innej strony. Ale cóż to za problem dla Tej, której niebiański GPS pokazał drogę Indianina? „Jasiu — uśmiechnęła się ponownie — będzie znak”.
Tłum na placu ogląda ruchomy teatrzyk, odtwarzający sceny objawień. Wzrusza mnie pieszczotliwość, z jaką zwracali się do siebie rozmówcy. „Królowo moja, Maleńka” — mówił do Maryi Juan Diego. A Ona zwracała się do niego „Juanitzin Diegotzin” — a to w języku Indian oznaczało ogromny szacunek — wyjaśnia nasza przewodniczka, zakochana w Meksyku Barbara Ostaszewska-Sanchez. — Powiedziała „Narwij kwiatów, które rosną nieopodal”.
Indianin zebrał ogromny bukiet. I ponownie ruszył do biskupa. Tym razem w kurii wyniuchali (dosłownie!), że święci się coś niezwykłego. Biskup przetarł oczy ze zdumienia. Skąd Indianin wytrzasnął róże z Kastylii? Sprowadzenie ich z Europy było niemożliwością. Hierarcha i całe jego otoczenie padli na kolana. Jak czytamy w kronikach: „Biskup zrozumiał, że Nic-Nie-Warty-Człowiek ma dowód. Ze łzami błagał o przebaczenie”. Łkał jak bóbr. Juan Diego wysypał z płaszcza róże na ziemię. I osłupiał. Na jego tunice powstał obraz. Autoportret Tej, z którą rozmawiał. Rozpoczęła się jedna z najniezwyklejszych historii świata.
Niebo to taniec
Uf! Jak gorąco. Tysiące kwiatów. Feeria barw i zapachów. Kręci się w głowie. Śpiewy, tańce (hulanek i swawoli nie zaobserwowałem). Wybuchają petardy. Trwa fiesta dla Madonny. Kobiety przytulają opatulone w koce niemowlęta. Woń kwiatów miesza się z ostrym zapachem chili i tacos — kukurydzianych placków. Na straganach nie kilogramy, ale całe tony różańców i figurek. Chyba z milion Maryi na kilometr kwadratowy. Obłędny rytm bębnów. Indianie w gigantycznych pióropuszach zdają sobie sprawę, że niebo jest tańcem. Wirują zapamiętale, a potem wszyscy padają przed obrazem na kolana. To naprawdę robi wrażenie. Największy cud Guadalupe? W ciągu siedmiu lat od objawienia nawróciło się aż osiem milionów Indian! Przez dziesięć lat franciszkanom udało się nawrócić zaledwie garstkę Azteków. Na pióropuszach tańczących twarz Maryi. W Meksyku mieszka aż 10 milionów Indian. Nie są jednorodną grupą. Rozmawiają aż 56 językami i 7 dialektami.
Błogosławiona między papieżami
Ołtarzyk wygląda tak: Jan Paweł II, Maryja z Guadalupe i znów Jan Paweł II. A na dole osiołek. Wszystko tonie w kwiatach. O tym, że Meksykanie uwielbiali papieża z Polski, przekonuję się na każdym kroku. Mijam tysiące jego portretów. Nigdy nie zapomną mu tego, że ich ojczyzna była pierwszym krajem, do którego przyleciał. I to już trzy miesiące po konklawe. „Przyciągnęła mnie Matka z Guadalupe” — wyjaśniał.
Pod kopią obrazu rodzina Rivas Cortes pstryka sobie fotkę. Przyjeżdżają tu z Teksasu dwa razy do roku. Pokazują palcami gwiazdy na płaszczu Maryi. Zaczynamy gamę cudów? Proszę bardzo. Na płaszczu gwiazdy tworzą układ nieboskłonu z 12 grudnia 1531 roku! Tego nie da się namalować. Czyja ręka tworzyła ten autoportret? Jakie dziś gwiazdy świecą nad Meksykiem? Nie wiem. Zasłania je gęsty smog. Na ulicy mijamy sporo ludzi w maseczkach. Jesteśmy z Górnego Śląska, więc smog nam niestraszny.
Obraz jest też… mapą rejonu Meksyku, z zaznaczonymi wulkanami i azteckim kodem, który można czytać bez końca. Próbka? Hiszpanie mówili: „Maryja jest w ruchu, wychodzi do nas”. Indianie prostowali: „Nie, Ona tańczy!”. Hiszpanie stwierdzali: „Ma pobożnie złożone dłonie”. Indianie dodawali: „Przecież Ona klaszcze”. Czy można się dziwić, że tak bardzo ją pokochali?
Indiańskie imię Juana Diego tłumaczy się jako „Orzeł, który przemawia”. Dziś jego słów słucha cały świat. W Fatimie Maryja przemawiała po portugalsku, w La Salette w gwarze wieśniaków, a w Guadalupe w języku nahuathl. Indiański język jest do dziś pielęgnowany. Na ulicach miasta wiszą plakaty zapraszające na kursy językowe. Maryja, przedstawiając się Indianinowi, nie powiedziała wcale: Jestem Panną z Guadalupe. Skąd zatem ta nazwa? Konkwistadorzy zakochani w Maryi z ich hiszpańskiego Guadalupe zadziałali na zasadzie Ctrl+C, Ctrl+V. Przekształcili indiańskie określenie w nazwę swego ukochanego sanktuarium. Ale i ta pomyłka okazała się błogosławiona. I oni pokochali Maryję z rozpalonego wzgórza.
Pan Bóg tkwi w szczegółach
Diabeł tkwi w szczegółach — mawiamy. Tym razem jest odwrotnie. W szczegółach tkwi Pan Bóg. Na sukni Maryi widać zarysy wielu kwiatów. Kwiaty jak kwiaty — powie Europejczyk. A Indianie otwierali usta ze zdumienia. — Na szacie Królowej zobaczyli kwiat kwinkunksa. To symbol początku kalendarza, nowego życia. Indianie poznawali po nim, że ta Niewiasta jest brzemienna — wyjaśnia z błyskiem w oku Barbara Ostaszewska-Sanchez. — Inną rośliną sukni jest „kwiat serca”. Dla nas kolejna ciekawostka botaniczna, dla Indian porażający znak: nie trzeba już wyrywać ludzkich serc, Ona przynosi Tego, który pozwolił sobie przebić serce. Ofiara Jednego wystarczy. Jedna z hipotez imienia, jakim przedstawiła się Juanowi Maryja, brzmi: „Ta, która ratuje nas od pożerającego”. Pożerającym mógłby być Pierzasty Wąż — bożek żądający nieustannych ofiar z ludzi.
Z nieba leje się żar. Stoję między trzema potężnymi piramidami w Teotihuacán. Kamień na kamieniu. Patrzę w twarze kamiennych wyobrażeń Pierzastego Węża. Po plecach chodzą ciarki. Indianie składali mu ofiary z ludzi. Nie lękali się śmierci, Wyrywano im serca kamiennym nożem. Bożek złowrogo łypie na turystów. Dziś panuje tu atmosfera sielanki, ale 500 lat temu po schodach ściekała krew. Hiszpanie notowali, że w 1478 roku w ciągu pięciu dni zamordowano aż 20 tysięcy ludzi. Brr. Jak rewolucyjne były słowa Maryi, która przedstawiając się, powiedziała: „Jestem depczącą węża”. To druga hipoteza dotycząca indiańskiego brzmienia Jej imienia. Już wiem, dlaczego czczona jest na tej ziemi jako królowa życia. — Z roku na rok zwiększa się liczba Meksykanów przybywających do Guadalupe — zapala się Hector Rosas. — Może dlatego, że wokół jest coraz więcej zbrodni i przemocy? To gigantyczna aglomeracja. Walka z kartelami narkotykowymi (Meksyk jest największym krajem przerzutowym) powoduje ogromną falę przemocy.
Dlaczego jest matką życia? Może dlatego, że objawiła się wśród wulkanów? Potężne trzęsienie ziemi z 19 września 1985 roku pochłonęło aż 25 tysięcy ludzkich istnień. Ziemia drżała w konwulsjach (ponad 8 stopni w 10-stopniowej skali!), a ludzie na ulicach wołali: „Ratuj nas!”.
A może czczona jest jako matka życia, bo w Meksyku nieustannie leje się krew? To jedno z najniebezpieczniejszych miast świata. Guadalupe otoczone jest szemranymi dzielnicami. Kartele narkotykowe, porachunki, tłum biedaków. La Guadalupana otacza płaszczem miasto, po którego zakurzonych ulicach drepta prawie 30 milionów ludzi.
— Bandyci z narkotykowych mafii są w stanie spacyfikować w ciągu dnia całą wioskę — opowiada Barbara Ostaszewska. — Nie oszczędzają nikogo. Przez ostatnie 10 lat świat przestępczy bardzo się rozrósł. Rząd dał fory kartelom, a te mają drastyczne formy zastraszania. Na przykład w Acapulco bandyci obcinają głowy policjantom i przesyłają je rodzinie. Z karteczką: „Dajcie nam spokój”. W samej stolicy porwano przed dwoma laty syna właściciela sieci sklepów sportowych Marti. Ojciec chciał zapłacić okup, ale nie zdążył. Bandyci zamordowali chłopaka. Jedynie w tym roku zamordowano już 15 urzędników, odpowiedników naszych wojewodów. A w mieście Juárez na granicy z USA od początku roku zamordowano już 300 młodych kobiet! Królowa życia. Jak proroczo brzmią te słowa na ziemi pełnej skorpionów i węży.
Święta bezczelność
Madonna z obrazu ma w sobie świętą bezczelność. Stoi przed słońcem. Nie jest to zwykle tło. To dla Indian czytelny znak. Najkrwawsze ofiary składano bogowi Słońca. Indianie widzieli, że ta Kobieta odważa się stanąć przed Słońcem. Było to dla nich trzęsienie ziemi. Kim jest Ten, którego nosi w łonie?
W źrenicach Królowej Meksyku odbiła się jak w obiektywie aparatu fotograficznego scena pierwszej prezentacji obrazu. Tego nie jest w stanie namalować żaden malarz — stwierdzili naukowcy z NASA. Normalnie kosmos.
Dziś w źrenicach Maryi odbija się nieprzebrany barwny tłum. Wszyscy klaszczą. Modlą się pod płótnem utkanym z włókien kaktusa, które wytrzymuje maksymalnie jakieś 20 lat, a potem rozsypuje się na strzępy. Autoportret z indiańskiej tuniki nie rozsypuje się, nie niszczeje, nie blaknie. I nigdy nie był poddany renowacji!
Królowa życia objawia się na ziemi czaszek. W dzielnicy Tepito odwiedzamy kaplicę związaną z kultem Santa Muerte — Świętej Śmierci. Symbolem tej zwalczanej przez Kościół sekty jest kostucha w habicie franciszkańskim. — Przypuszcza się, że sekta składa ofiary ze zwierząt, a może i z ludzi — opowiada Hector Rosas.
Dzwony przeciw aborcji
W kwietniu 2007 roku było gorąco. Parlament miasta Meksyk zalegalizował dokonywanie aborcji w ciągu pierwszych trzech miesięcy ciąży. Przepisy obowiązują jedynie kobiety urodzone w Mexico City. W stolicy drugiego pod względem liczby ludności katolickiego kraju świata rozbrzmiały wszystkie dzwony. Zaczęło się od gigantycznej katedry na przypominającym jarmark placu Zocalo, a po chwili odezwały się wszystkie kościelne wieże miasta. 27 kwietnia wielu ujrzało niezwykłe zjawisko. Na łonie Maryi z obrazu pojawił się refleks światła przypominający kształtem ludzki płód. Zjawisko zarejestrowało wiele aparatów fotograficznych. Czy to prawda? — Nie potwierdzam i nie zaprzeczam — uśmiecha się sekretarz rektora sanktuarium. — Widziałem te zdjęcia, mówił o nich cały Meksyk. Ale sam tego refleksu nie zaobserwowałem.
Ruchomymi schodami po cud
Przed bazyliką modli się mnóstwo kobiet w ciąży. Nic dziwnego, że amerykańskie ruchy pro life przyjęły wizerunek za swe logo. Niezwykły autoportret znajduję na każdym kroku. Na kurtkach, zegarkach, damskich torebkach, czapkach, plecakach. La Guadalupana reklamuje nawet loterię fantową! Na placu Zocalo jej wizerunek leży obok fotek z twarzami Fidela Castro, Che czy malarki Fridy Kahlo. Zasnuwa go intensywny dym szamańskich kadzideł.
Nie jest wysoka. Ma jedynie 143 centymetry. Dlaczego? Bo Indianki nie należały do wysokich kobiet. A Ona chciała być taka jak mieszkanki kraju agaw i opuncji. Ale Maria z Guadalupe nie jest — jak piszą przewodniki — Indianką. Jest metyską. To pokora zapierająca dech w piersiach. Dziesięć lat po konkwiście ukazała się jako córka zdobywców i tych, którzy byli początkowo znakowani jak bydło. Połączyła to, co wydawało się nie do połączenia.
— Depcze księżyc, czyli — czytali obraz Indianie — podporządkowuje sobie kolejne nasze bóstwo. Zresztą samo słowo „Mexico” można przetłumaczyć jako zwrot „w pępku księżyca” — opowiada Barbara Ostaszewska. — Maryja wiedziała, gdzie się objawić, podkreślają z dumą ludzie w zielono-biało-czerwonych koszulkach.
Wielu z nich jedzie właśnie ruchomymi schodami pod obraz. To świetne logistyczne rozwiązanie. Nikt nie blokuje dojścia do wizerunku i wreszcie nikt nie stoi w tym mieście w korkach! Tłum śpiewa po hiszpańsku „Barkę”. A Indianie jak tańczyli, tak tańczą…
opoka.pl/Gość Niedzielny/opr. mg/mg
************************************************************************************************************
11 grudnia
Święta Maria Maravillas od Jezusa, dziewica
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Damazego I, papieża, błogosławionego Dawida, mnicha, świętego Wicelina, biskupa |
Maria Maravillas Pidaly Chico de Guzmán urodziła się 4 listopada 1891 r. w Madrycie. Pochodziła z najwyższych sfer arystokracji hiszpańskiej. Była nawet spokrewniona z rodami królewskimi. Ojciec jej był działaczem Partii Konserwatywnej i z jej ramienia piastował wysokie stanowiska w administracji państwowej. Był ministrem robót publicznych, przewodniczącym Rady Państwa, a nawet ambasadorem przy Stolicy Apostolskiej. Na miejsce urodzenia swojego trzeciego dziecka, Marii, rodzice wybrali Madryt, choć mieszkali wówczas w Rzymie. Dziewczynka początkowo był wychowywana przez babcię, która była równocześnie jej matką chrzestną. Na życzenie matki, pochodzącej z Cohedin, córeczka otrzymała imię Maria de las Maravillas (Maria od Cudów) na cześć patronki tej miejscowości. Nauką Marii zajmowali się prywatni nauczyciele zatrudnieni przez jej rodziców. Uczyła się języków francuskiego i angielskiego oraz gry na fortepianie. Babcia podsuwała jej do czytania żywoty świętych, a ona dużo i chętnie czytała. To, co w nich wyczytała, starała się praktykować w swoim życiu, np. modliła się z rozkrzyżowanymi rękami, narzucała sobie różnego rodzaju praktyki pokutne. Podczas wakacji w San Sebastian mała markiza namówiła brata i siostrę do zabawy w ubogich. Dzieci przebrały się za żebraków i na ulicach prosiły o jałmużnę, którą potem przekazywały naprawdę biednym. Gdy Maria zaczęła dorastać, jej opiekunem duchowym został o. López, jezuita. Od dziecka była bardzo gorliwą katoliczką. Codziennie rano uczestniczyła we Mszy św. Nie chciała też korzystać z przywilejów jej klasy. Za to z siostrą szarytką odwiedzała i udzielała pomocy materialnej ubogim rodzinom w dzielnicy nędzarzy, zwanej Las Injurias (krzywdy). Tam chętnie ubierała, karmiła i uczyła katechizmu zaniedbane dzieci. Z jej zachowania otoczenie szybko wywnioskowało, że myśli o pójściu do zakonu. Jej surowy ojciec był temu przeciwny, chociaż sam był postrzegany jako apostoł, bo chętnie pomagał zakonom i był człowiekiem głęboko wierzącym. Mimo to musiała poczekać. Gdy chorował przed śmiercią, która nastąpiła w grudniu 1913 r., przez kilka miesięcy Maria była jego pielęgniarką. Opiekowała się nim z oddaniem dniem i nocą. Po śmierci ojca nic nie stało już na przeszkodzie w realizacji powołania Marii. Dzięki lekturze dzieł św. Jana od Krzyża i św. Teresy od Jezusa oraz osobistym kontaktom z karmelitankami postanowiła, że właśnie wśród nich jest jej miejsce. Wybrała karmelitański klasztor El Escorial w Madrycie. Uzyskała zgodę matki i kierownika duchowego, chociaż nie bez trudności. Do klasztoru wstąpiła 12 października 1919 r., a 21 kwietnia 1920 r. otrzymała habit zakonny. Jako nowicjuszka, ucząc się życia zakonnego, wiele godzin dziennie poświęcała modlitwie, ale też spełniała zwykle prace codzienne, jak karmienie drobiu, sprzątanie, szycie szkaplerzy. Pierwsze śluby zakonne złożyła 7 maja 1921 r. Wkrótce za swój spadek po ojcu postanowiła ufundować klasztor w Cerro de los Angeles (przedmieścia Madrytu) obok ogromnego pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa. Śluby wieczyste złożyła 30 maja 1924 r. w Getafe, gdzie zamieszkała w prowizorycznym klasztorze z kilkoma innymi siostrami w oczekiwaniu na dokończenie budowy. Otwarcie klasztoru nastąpiło 26 października 1926 r. w uroczystość Chrystusa Króla. Wyżej wspomniany pomnik stał w geograficznym centrum Hiszpanii. Przed nim 30 maja 1919 r. król Alfons XIII poświęcił naród hiszpański Sercu Jezusa, a ciągła modlitwa karmelitanek miała być przedłużeniem i potwierdzeniem tego aktu. Zaledwie półtora roku po profesji Maria Maravillas została mistrzynią nowicjuszek, a w czerwcu 1926 r., z nominacji biskupa, również przeoryszą. Przeoryszą różnych klasztorów była już do końca życia, a obowiązki mistrzyni nowicjuszek pełniła do 1967 r. Maria Maravillas była niewątpliwie najaktywniejszą karmelitanką bosą XX w., porównywaną niekiedy do św. Teresy z Avila, wielkiej reformatorki Karmelu z XVI w. Była zwolenniczką powrotu do źródeł reformy terezjańskiej. Gdy wybuchła w Hiszpanii wojna domowa, w lipcu 1936 roku karmelitanki z Cerro de los Angeles musiały opuścić klasztor. Przez pewien czas mieszkały u urszulanek w Getafe, a potem w prywatnym domu w Madrycie. Dzięki zdolnościom dyplomatycznym matki Marii (być może odziedziczonym po jej ojcu), zgromadzenie uzyskało zgodę na wyjazd do Francji. Wkrótce jednak siostry powróciły do opanowanej przez reżim generała Franco Hiszpanii i zamieszkały w Las Batuecas. Były tam ruiny pierwszego klasztoru eremickiego karmelitów bosych, założonego przez o. Tomasza od Jezusa w 1602 r. W 1939 r. matka Maravillas z częścią zgromadzenia wróciła do zdewastowanego klasztoru w Cerro de los Angeles. Ponieważ klasztor w Cerro był przepełniony z powodu napływu nowych sióstr, przyciąganych sławą świętości Marii Maravillas, postanowiła ona założyć nowy klasztor w Mancera de Abajo. Sama kierowała budową klasztoru, dojeżdżając do niego pociągiem z Cerro. Kilka lat zajęły jej starania o zakupienie ruin klasztoru w Duruelo, gdzie jej mistrz, św. Jan od Krzyża, rozpoczynał życie zakonne według ducha św. Teresy od Jezusa. Początkowo żądania finansowe właściciela okazały się zbyt wygórowane; nawet ona, mimo że miała możliwość pozyskania bogatych dobrodziejów, nie mogła tyle zapłacić. W końcu przyszedł jednak czas na osiedlenie się karmelitanek w Duruelo, które to miejsce św. Teresa od Jezusa nazywała “stajenką betlejemską”. Ku radości matki Maravillas siostry wiodły tu bardzo ubogie życie. Przyszła święta rozumiała potrzeby robotników, budowała mieszkania dla bezdomnych, troszczyła się o opuszczone dzieci, a dla zakonnic klauzurowych, które źle czuły się w szpitalach ogólnodostępnych, otworzyła hospicjum, gdzie mogły korzystać z opieki lekarskiej. Od roku 1961 mieszkała w założonym przez siebie klasztorze w Aldehuela. Często chorowała na zapalenie płuc, zdarzały się jej też ataki serca; surowy tryb życia wyczerpywał jej siły fizyczne. Mimo to nie ustawała w działaniach, zwłaszcza że był to okres głębokich przemian w życiu Kościoła po II Soborze Watykańskim. Matka Maria troszczyła się bardzo, aby założone przez nią klasztory pozostałe wierne idei reformy św. Teresy, dlatego utworzyła z nich Stowarzyszenie św. Teresy, zatwierdzone w 1973 roku przez Stolicę Apostolską. W roku następnym została wybrana przewodniczącą Stowarzyszenia. Nigdy nie narzekała, lecz gdy jej córki pytały, jak się czuje, odpowiadała: “Córki, ja nigdy dobrze się nie czułam” – i aby umniejszyć znaczenie tych słów, dodawała: “W moim wieku to normalne”. Tak było aż do 5 grudnia 1974 r., gdy obudziła się z gorączką. 8 grudnia, w uroczystość Niepokalanej, przyjęła Wiatyk i namaszczenie chorych. Powoli gasła. W nocy 9 grudnia matka Dolores od Jezusa, podprzeorysza z La Aldehuela, powiedziała do niej czułym głosem: “Odchodzisz do nieba, moja matko”, a ona, ze spojrzeniem promieniującym szczęściem, odpowiedziała: “Co za radość! Dlaczego nie powiedziała mi matka o tym wcześniej?” W czasie tych dni powtarzała łamiącym się głosem: “My naprawdę jesteśmy szczęśliwe. Jakie to szczęście umierać karmelitanką!” W środę, 11 grudnia, o godzinie 16.20, otoczona przez swą wspólnotę z La Aldehuela odeszła do domu Pana. Papież św. Jan Paweł II beatyfikował ją 10 maja 1998 r. w Rzymie, a kanonizował 4 maja 2003 r. w Madrycie. W uroczystościach kanonizacyjnych udział wzięło kilkuset kardynałów, arcybiskupów i biskupów hiszpańskich oraz wielu innych, przybyłych z całego świata, a także ponad 2 000 kapłanów. Ze strony Zakonu uczestniczył w nich przełożony generalny karmelitów bosych o. Luis Aróstegui. Obecna była również hiszpańska rodzina królewska i wielu przedstawicieli władz cywilnych i wojskowych. Wzięła w nich udział spokrewniona z Marią Maravillas królowa Belgii Fabiola. |
************************************************************************************************************
10 grudnia
Najświętsza Maryja Panna Loretańska
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Grzegorza III, papieża |
Kult Matki Bożej Loretańskiej wywodzi się z sanktuarium domu Najświętszej Maryi Panny w Loreto. Jak podaje tradycja, jest to dom z Nazaretu, w którym Archanioł Gabriel pozdrowił przyszłą Matkę Boga i gdzie Słowo stało się Ciałem. Sanktuarium w Loreto koło Ankony (we Włoszech) jest pierwszym maryjnym sanktuarium o charakterze międzynarodowym i stało się miejscem modlitw wiernych. Wewnątrz Domku nad ołtarzem umieszczono figurę Matki Bożej Loretańskiej, przedstawiająca Maryję z Dzieciątkiem na lewej ręce. Rzeźba posiada dwie charakterystyczne cechy: jedna dalmatyka okrywa dwie postacie, a twarze Matki Bożej i Dzieciątka mają ciemne oblicza. Pośród kaplic znajdujących się w bazylice warto wspomnieć Kaplicę Polską, ozdobioną freskami w latach 1920-1946, przedstawiającymi dwa wydarzenia z historii Polski: zwycięstwo Jana III Sobieskiego pod Wiedniem oraz cud nad Wisłą. 2000 lat temu w ciepłym klimacie Palestyny ludzie znajdowali schronienie w grotach wykuwanych w skałach. Czasem dobudowywano dodatkowe pomieszczenia. I tak pewnie postąpili Joachim i Anna, bo ich dom znajdował się obok groty, zbyt małej dla powiększającej się rodziny. Już pierwsi chrześcijanie otaczali to skromne domostwo opieką i szacunkiem. Między innymi cesarzowa Helena w IV w. zwiedziła je, pielgrzymując po Ziemi Świętej, i poleciła wznieść nad nim świątynię. Obudowany w ten sposób Święty Domek przetrwał do XIII w., chociaż chroniący go kościół był parokrotnie burzony i odbudowywany. Gdy muzułmanie zburzyli bazylikę chroniącą Święty Domek, sam Domek przetrwał, o czym świadczą wspomnienia pielgrzymów odwiedzających w tym czasie Nazaret. Jednak po 1291 r. brakuje już świadectw mówiących o murach tego Domku. Kilka lat później domek Maryi “pojawił się” we włoskim Loreto. Dało to pole do powstania legendy o cudownym przeniesieniu Świętego Domku przez anioły. Okazało się, że legenda ta wcale nie jest taka daleka od prawdy. W archiwach watykańskich znaleziono dokumenty świadczące o tym, że budynek z Nazaretu został przetransportowany drogą morską przez włoską rodzinę noszącą nazwisko Angeli, co po włosku znaczy aniołowie. Cała operacja przeprowadzona była w sekrecie ze względu na niespokojne czasy i strach o to, by cenny ładunek nie wpadł w niepowołane ręce. Była to na tyle skomplikowana akcja, że bez udziału Opatrzności i wojska anielskiego wydaje się, że była nie do przeprowadzenia. Nie od razu przewieziony budynek znalazł się w Loreto. Trafił najpierw do dzisiejszej Chorwacji, a dopiero po trzech latach pieczołowicie złożono go w całość w lesie laurowym, stąd późniejsza nazwa Loreto. Nie ulega też wątpliwości, że to ten sam Domek. W XIX w. prowadzono szczegółowe badania naukowe, które w pełni potwierdziły autentyczność tego bezcennego zabytku. Do Loreto przybywali sławni święci, m.in. Katarzyna ze Sieny, Franciszek z Pauli, Ignacy Loyola, Franciszek Ksawery, Franciszek Borgiasz, Ludwik Gonzaga, Karol Boromeusz, Benedykt Labre i Teresa Martin. Jest to miejsce szczególnych uzdrowień i nawróceń. Papież Leon X w swojej bulli wysławiał chwałę tego sanktuarium i proklamował wielkie, niezliczone i nieustające cuda, które za wstawiennictwem Maryi Bóg czyni w tym kościele. Ciekawa jest także historia papieża Piusa IX i jego uzdrowienia, które zawdzięcza właśnie Matce Bożej z Loreto. Według historyków, młody hrabia Giovanni Maria Mastai-Ferretti już od wczesnego dzieciństwa poświęcony był Dziewicy Maryi. Jego rodzice wraz z dziećmi każdego roku jeździli do Świętego Domu. Początkowo ich syn miał być żołnierzem broniącym Stolicy Apostolskiej. Zachorował jednak na epilepsję. Lekarze przepowiadali bliski koniec. Jednak za namową papieża Piusa VIII postanowił poświęcić się całkowicie służbie Bożej. Odbył pielgrzymkę do Loreto, aby błagać o uzdrowienie. Ślubował tam, że jeśli otrzyma tę łaskę, wstąpi w stan kapłański. Gdy Święta Dziewica wysłuchała go, po powrocie do Rzymu został księdzem, mając 21 lat. To właśnie papież Pius IX ogłosił światu dogmat o Niepokalanym Poczęciu. “Oprócz tego, że został mi przywrócony wzrok, to jeszcze ogarnęło mnie ogromne pragnienie modlitwy. To było największe wydarzenie w moim życiu, bo właśnie w tym miejscu narodziłem się z łaski i Maryja odrodziła mnie w Bogu, gdzie Ona poczęła Jezusa Chrystusa”. Warto pamietać, że rejon Marchii Ankońskiej, gdzie leży Loreto, był w lipcu 1944 r. wyzwolony spod władzy hitlerowców przez 2. Korpus Polski pod dowództwem gen. Andersa. Bitwa o Loreto i później bitwa o Ankonę to wielki sukces militarny Polaków w ramach tzw. Kampanii Adriatyckiej. Włosi byli wdzięczni Polakom za uchronienie najcenniejszych zabytków, w tym Domku Loretańskiego. W Loreto, u stóp bazyliki, znajduje się polski cmentarz wojenny, gdzie pochowanych jest ponad 1080 podkomendnych gen. Władysława Andersa. Natomiast wewnątrz bazyliki jest polska kaplica. W jej ołtarzu widać portrety polskich świętych: św. Jacka Odrowąża, św. Andrzeja Boboli i św. Kingi. Z Loreto związana jest też Litania Loretańska do Najświętszej Maryi Panny, która rozbrzmiewa również w polskich kościołach i kapliczkach każdego roku, zwłaszcza podczas nabożeństw majowych. Mimo że w historii powstało wiele litanii maryjnych, to powszechnie i na stałe przyjęła się właśnie ta, którą odmawiano w Loreto. Została ona oficjalnie zatwierdzona przez papieża Sykstusa V w 1587 r. Święty Domek w Loreto stał się wzorem do urządzania podobnych miejsc kultu w całym chrześcijańskim świecie. Również w Polsce wybudowano kilka Domków Loretańskich (znane miejsca to Gołąb, Głogówek, Warszawa-Praga, Kraków, Piotrkowice, Bydgoszcz). Bardzo znane jest sanktuarium maryjne w Loretto niedaleko Wyszkowa. Jego początki sięgają 1928 roku. Wówczas bł. Ignacy Kłopotowski, założyciel Zgromadzenia Sióstr Loretanek i ówczesny proboszcz parafii Matki Bożej Loretańskiej w Warszawie, zakupił od dziedzica Ziatkowskiego duży majątek – Zenówkę nad Liwcem w pobliżu Warszawy. 27 marca 1929 roku zmieniono urzędową nazwę miejscowości na Loretto, nawiązując w ten sposób bezpośrednio do Sanktuarium Świętego Domku Matki Bożej w Loreto. Na początku była tu tylko skromna kapliczka w lesie. Z uwagi na wzrastającą liczbę wiernych przychodzących na nabożeństwa, konieczne było wybudowanie dużej kaplicy poświęconej Matce Bożej Loretańskiej. Mimo utrudnień ze strony PRL-owskich władz, prace rozpoczęto w 1952 rok u. Pierwsza Msza św. została odprawiona 19 marca 1960 roku. Prace nad wykończeniem kaplicy trwały przez wiele lat. Ostateczny wystrój nadał kaplicy artysta Jerzy Machaj, a jej poświęcenia dokonał 19 lutego 1984 r. ks. bp Jerzy Modzelewski. Początkowo kaplica była pod wezwaniem Matki Bożej Różańcowej. W 1981 roku sprowadzono z Włoch wierną kopię figury Matki Bożej Loretańskiej. Od tej pory kaplica znana jest pod wezwaniem Matki Bożej Loretańskiej. Obecnie w polskim Loretto mieści się klasztor sióstr loretanek i dom nowicjatu, dom dla osób starszych pod nazwą “Dzieło Miłości im. ks. Ignacego Kłopotowskiego”, domy rekolekcyjne, wypoczynkowe i kolonijne. Sanktuarium to jest celem pielgrzymek nie tylko z okolicznych dekanatów i parafii. Odpust w Loretto odbywa się w niedzielę po święcie Narodzenia Matki Bożej, czyli po 8 września. Wierni modlą się przed figurą Matki Bożej Loretańskiej i przy grobie bł. ks. Ignacego Kłopotowskiego. |
********************************
10 XII – święto Matki Bożej Lotników
***
W Loreto, niedużym mieście w północnej Italii, pod kopułą dużej bazyliki znajduje się Domek Świętej Rodziny z Nazaretu. Mury tego Domku, przeniesione do Loreto w 1293 r., są od wieków otaczane czcią i nawiedzane przez liczne rzesze pielgrzymów. W bazylice loretańskiej, zbudowanej w XV wieku, jest Polska Kaplica. Na ścianach bazyliki znajdują się epitafia związane z Polską. Najstarsze upamiętnia zwycięstwo króla Jana III Sobieskiego pod Wiedniem, który przysłał do loretańskiego sanktuarium liczne wota. Polacy często nawiedzają Loreto ze względu na kult Matki Bożej oraz znajdujący się u stóp sanktuarium Polski Cmentarz Wojenny. W 1080 grobach złożono tam ciała bohaterskich polskich żołnierzy poległych w czasie II wojny światowej na linii frontu zwanej Linią Gotów.
We Włoszech Matka Boża Loretańska jest czczona jako Patronka Lotników. W uroczystość Narodzenia Najświętszej Maryi Panny – 8 września włoscy lotnicy oddają szczególną cześć swojej Patronce. Gdy o godz. 12 z wieży bazyliki odezwą się dzwony na „Anioł Pański”, nad bazyliką włoscy lotnicy wykonują fantastyczne loty, a na placu przed bazyliką trwa koncert orkiestr wojskowych. Tę uroczystość przeżywają niezwykle żywo zarówno sami Włosi, jak i pobożni pielgrzymi. Polskich żołnierzy spoczywających na Polskim Cmentarzu Wojennym w Loreto uczcili włoscy lotnicy. Na końcu tzw. Świętej Drogi wzdłuż cmentarza znajduje się kaplica Chrystusa Ukrzyżowanego. Na pilastrze tej kaplicy, w imieniu włoskich lotników, umieszczono epitafium z białego marmuru ku czci polskich żołnierzy.
Polscy lotnicy również uznają Matkę Bożą Loretańską za swoją Patronkę.10 grudnia br. w kaplicy loretańskiej przy kościele Braci Mniejszych Kapucynów w Krakowie tradycyjnie już polscy lotnicy oraz lotnicy z sąsiednich krajów polecają opiece swej Patronki siebie i pasażerów z nimi latających. Wspólnej modlitwie polskich lotników zwykle przewodniczy kapelan lotników o. Dominik Orczykowski.
o. Hieronim Warachim OFMCap/Tygodnik Niedziela
************************************************************************************************************
9 grudnia
Święty Juan Diego
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Leokadię, dziewicę i męczennicę, świętego Piotra Fouriera, prezbitera |
Juan Diego urodził się w 1474 r. w wiosce Tlayacac, odległej o ok. 20 km od obecnej stolicy Meksyku. Rodzice dali mu indiańskie imię Cuauhtlatoatzin, które w języku Azteków znaczy “Mówiący Orzeł”. Należał do najbiedniejszej, a zarazem najliczniejszej klasy społeczności Azteków. Ciężko pracował na roli i zajmował się wyrabianiem mat w zamieszkanym przez plemię Nahua mieście Cuautitlan, zdobytym przez Azteków w 1467 r. Gdy państwo Azteków zostało podbite przez Hiszpanów (1519-1521), Juan Diego wraz z żoną Malitzin (Maria Łucja) przyjęli w 1524 r. chrzest, prawdopodobnie z rąk hiszpańskiego misjonarza, franciszkanina o. Torbio de Benavente. Otrzymał imię Juan Diego. Byli jednymi z pierwszych nawróconych Azteków. W kilka lat później, w 1529 roku, Maria Łucja zmarła, nie pozostawiając potomstwa. Po jej śmierci Juan Diego przeniósł się do swego wuja do Tolpetlac. Juan Diego był bardzo gorliwym chrześcijaninem. W każdą sobotę i niedzielę przemierzał pieszo kilkanaście mil ze swojej wioski do kościoła w Tenochtitlan, by uczestniczyć we Mszy św. i katechizacji. Podczas jednej z takich wypraw, w sobotni poranek 9 grudnia 1531 r., na wzgórzu Tepeyac objawiła mu się Matka Boża. Zgodnie z życzeniem Maryi, na wzgórzu wkrótce wybudowano kaplicę, w której umieszczono Jej cudowny wizerunek odbity na płaszczu Indianina. Juan Diego zamieszkał w pokoju, przygotowanym dla niego obok świątyni. Spędził tam resztę życia, opowiadając przybywającym do sanktuarium pielgrzymom o objawieniach, wyjaśniając prawdy wiary i przygotowując wielu do chrztu. Zmarł 30 maja 1548 r. w wieku 74 lat i został pochowany na wzgórzu Tepeyac. 6 maja 1990 r. św. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym, a 31 lipca 2002 r., podczas swojej kolejnej pielgrzymki do Meksyku, włączył go do grona świętych. |
*************************
Pierwszy czciciel Pani z Guadalupe
Juan Diego, któremu objawiła się Matka Boża z Guadalupe
Ojciec Święty Jan Paweł II
podczas swej wizyty w Meksyku
31 lipca 2002r. wyniósł Juana Diego do chwały ołtarzy.
Został on pierwszym świętym Indianinem.
Tereny dzisiejszego Meksyku od dawna zamieszkiwały różne plemiona, w tym również Majowie, którzy wówczas tworzyli silne państwo i charakteryzowali się wysoką kulturą. W XI stuleciu imperium Majów podbili Aztekowie, którzy przywędrowali z północy kontynentu i osiedlili się na tym terenie. Aztekowie stopniowo podporządkowywali sobie tubylcze plemiona oraz niweczyli kulturę Majów. Konkwista hiszpańska (1519-21r.) pod wodzą Hernána Cortésa położyła kres imperium Azteków.
Ewangelizacja
“Nowej Hiszpanii”, czyli Meksyku
Kilka lat po konkwiście na tych terenach rozpoczęła się ewangelizacja. Dokładnie 12 czerwca 1524 r. w porcie Veracruz wysiadło na brzeg 12 franciszkanów i rozpoczęło swoją misję. Wśród pierwszych nawróconych był Indianin “Cuauhtlatohua”, znany później jako Juan Diego. Jego indiańskie imię znaczy “ten, który mówi jak orzeł”. Niewiele możemy powiedzieć o życiu nawróconego Indianina przed przyjęciem go na łono Kościoła. Wiemy tylko, że urodził się w 1474r. w indiańskiej wiosce w pobliżu dzisiejszej stolicy Meksyku. Wraz z żoną ciężko pracował na roli, a ponadto zajmował się wyrobem mat. Oboje z żoną w 1524r. zostali ochrzczeni, przyjmując imiona chrześcijańskie: Juan Diego i Maria Lucia.
Objawienia “Ślicznej Pani”
W sobotę 9 grudnia 1531r. Juan Diego szedł do kościoła na Mszę św., kiedy – przechodząc obok wzgórza Tepeyac – usłyszał przepiękny śpiew ptaków. Wiedziony ciekawością, wdrapał się na szczyt góry, ale wtedy śpiew ptaków zmienił się w słodki głos kobiecy. Juan Diego obok dawnej pogańskiej świątyni ujrzał niewiastę o rysach i w stroju kobiety meksykańskiej. Tajemnicza “Śliczna Pani”, jak ją nazywał Juan Diego, oznajmiła mu, że jest “Maryją Dziewicą Matką Boga”. Poleciła mu, aby udał się do bp. Juana de Zumárragi i przekazał mu Jej przesłanie, że pragnieniem Matki Bożej jest, aby na wzgórzu Tepeyac zbudować świątynię ku Jej czci.
Spotkania z bp. Zumárragą
Podczas spotkania w pałacu bp Zumárraga nie potraktował Juana Diego poważnie. Sądził bowiem, że to tylko urojenia pobożnego Indianina. Juan Diego znalazł się więc w sytuacji niezwykle trudnej: z jednej strony było życzenie Matki Bożej związane z budową świątyni, a z drugiej – sceptycyzm władz kościelnych. Podczas następnego spotkania z bp. Zumárragą w niedzielę 10 grudnia biskup zażądał od Juana Diego dowodu, że te objawienia są prawdziwe. Poniedziałek 11 grudnia Juan Diego spędził przy łożu ciężko chorego wuja Juana Bernardina. W ten sposób chciał niejako zapomnieć o zleceniu “Ślicznej Pani” oraz o żądaniu bp. Zumárragi.
12 grudnia 1531r.
Wczesnym rankiem 12 grudnia Juan Diego szedł do kościoła, aby sprowadzić księdza do umierającego wuja. Mimo że zmienił trasę, aby uniknąć ponownego spotkania ze “Śliczną Panią”, Matka Boża sama wyszła mu na spotkanie, polecając, aby wszedł na wzgórze i nazrywał świeżych kwiatów, które zaniesie do pałacu biskupiego jako dowód na prawdziwość objawień.
***
Trzy dowody prawdziwości objawień
Maryja zapewniła Juana Diego, że jego wuj powróci do zdrowia, i tak się stało. To był pierwszy znak.
Kwiaty, w tym dorodne róże kastylijskie, które Indianin zebrał na wzgórzu Tepeyac, były drugim cudownym znakiem Maryi – na tym skalistym terenie, a na dodatek w porze zimowej, nie było mowy o jakiejkolwiek wegetacji, a tym bardziej o występowaniu tu dorodnych róż kiedykolwiek.
Gdy Juan Diego w pałacu biskupim wysypał z indiańskiego płaszcza, (zwanego tilma), róże, obecni ujrzeli na suknie wizerunek Niewiasty o rysach Meksykanki, ubranej w płaszcz koloru turkusowego, którą okalały złociste promienie. Niewiasta – Matka Boża z Guadalupe wyglądała dokładnie tak, jak opisywał Ją Juan Diego. Był to trzeci dowód na prawdziwość objawień Matki Bożej.
Podobizna Matki Bożej z Guadalupe, odbita na płaszczu Indianina, 26 grudnia 1531r. procesjonalnie została przeniesiona do prowizorycznej kaplicy na wzgórze Tepeyac. Kaplica była potem przebudowywana, aż w 1895r. wzniesiono na tym miejscu okazałą bazylikę, którą w 1976 r. zastąpiono nowoczesną budowlą sakralną.
ks. Lucjan Kamieński SDB/Tygodnik Niedziela
************************************
Objawienie Juana Diego
***
Juan Diego był Aztekiem. Urodził się w 1474 r. w małej wiosce Tlayacac. Przed chrztem nosił imię Cuauhtlatohuac lub Cuauhtlatoatzin, co oznacza “Mówiący Orzeł” lub “Orzeł, Który Mówi”.
W roku 1524 lub 1525 ochrzcił go prawdopodobnie franciszkanin, o. Toribio de Benavente. Wraz z Juanem Diego przyjęła chrzest jego żona, która otrzymała imię Maria Lucia. Wkrótce zmarła, nie pozostawiając potomstwa.
Juan Diego był bardzo gorliwym chrześcijaninem. 9 grudnia 1531 r., w obchodzone wtedy święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, Juan wyszedł z domu przed świtem, aby zdążyć na Mszę św. w odległym kościele w Santiago. Było jeszcze ciemno i wyjątkowo zimno. Biegł przez kamieniste wzgórza. W pewnym momencie usłyszał przepiękny śpiew ptasich chórów, rozrzuconych po zaroślach rosnących na wzgórzu zwanym Tepeyac, w miejscu gdzie były ruiny pogańskiej świątyni poświęconej bogini matki bogów. Śpiew nagle ustał i zdumiony Indianin zobaczył przepiękną kobietę, otoczoną jakby słońcem, która wołała go po imieniu: “Juan Diego! Juanito!” Była cudownie piękna i wyglądała jakby miała 16 lat. Zapytała z niezwykłą czułością i miłością: “Dokąd idziesz, Juanie, najmniejszy i najdroższy z moich dzieci?” Juan odpowiedział: “Spieszę się by zdążyć na Mszę świętą i wysłuchać kazania.” Wtedy usłyszał: “Kocham cię mój drogi synku. Jestem Maryją, Niepokalaną Dziewicą, Matką Prawdziwego Boga, który daje życie i je zachowuje. On jest Stwórcą wszystkiego, Panem nieba i ziemi. On jest wszechobecny. Chcę, aby w tym miejscu wybudowano świątynię, gdyż chcę tutaj okazywać miłość i współczucie temu ludowi i wszystkim ludziom, którzy szczerze proszą mnie o pomoc. Tutaj będę ocierać im łzy, uspokajać i pocieszać. Biegnij teraz do biskupa i powiedz mu, co tu widziałeś i słyszałeś.” Po tych słowach Juan upadł do stóp Maryi i powiedział: “Szlachetna Pani, idę spełnić twe życzenie.”
Kiedy Juan dotarł do domu biskupa, szybko przekonał się, że wypełnienie misji, jaką Maryja mu powierzyła, jest ponad jego możliwości. Biskup Zumarraga wprawdzie był bardzo miły i cierpliwie wysłuchał opowiadania o objawieniu Matki Bożej, ale myśl o budowie kościoła na prawdziwym pustkowiu wydawała mu się niedorzeczna. Po tej rozmowie Juan Diego poszedł znów na wzgórze Tepeyac, aby opowiedzieć o wszystkim Maryi. Klęknął u Jej stóp i powiedział, że biskup prosił o jakiś znak. Odpowiedziała: “Miałeś przeze mnie wiele kłopotów, idź wiec w pokoju, aby odpocząć. Przyjdź tu jutro o świcie i wtedy dam ci znak, abyś przekazał go biskupowi.”
Umocniony spotkaniem z Niepokalaną Juan Diego poszedł odwiedzić swojego ukochanego wuja Bernardino. Zmartwił się bardzo, kiedy zobaczył go w łóżku, dotkniętego ciężką chorobą. Nie mógł go zostawić samego, został wiec z nim przez całą noc i cały następny dzień, aby przygotować mu posiłki i ziołowe lekarstwa. To był główny powód, dla którego w poniedziałek rano nie mógł stawić się na umówione spotkanie z Matką Bożą. Juan Bernardino czuł się coraz gorzej i poprosił siostrzeńca, aby przyprowadził mu księdza, gdyż chciał jeszcze przed śmiercią wyspowiadać się i przyjąć Komunię św. Juan Diego wczesnym rankiem 12 grudnia pobiegł po księdza do kościoła parafialnego. Droga prowadziła przez wzgórze Tepeyac. W swojej naiwności sądził, że nie spotka Maryi, biegnąc wschodnią stroną wzgórza. Kiedy tam się znalazł, nagle, ku jemu wielkiemu zaskoczeniu, pojawiła się przed nim postać Matki Bożej. Niepokalana postawiła mu pytanie: “Co się stało, moje kochane dziecko?” Indianin pragnąc ukryć zakłopotanie, odpowiedział: “Moja Pani, dlaczego wstałaś tak wcześnie? Nic Ci nie jest? Wybacz że nie przyszedłem wczoraj rano, by zanieś biskupowi znak, który zamierzałaś mu posłać. Nie zlekceważyłem obietnicy, ale mój wujek jest umierający i pragnie bym sprowadził mu przed śmiercią księdza.”
“Nie bój się, mój synku – odpowiedziała Maryja – czyż nie jestem twoją Matką, która się tobą opiekuje? Twój wujek odzyska zdrowie. A teraz posyłam cię z moją misją. Wejdź na szczyt wzgórza i nazbieraj kwiatów, które tam rosną i przynieś je tutaj.” Kiedy Juan wszedł na szczyt, zobaczył przepiękne kastylijskie róże, które przecież nie mogły same urosnąć w środku zimy na kamienistej, zmrożonej i pokrytej szronem ziemi. Szybko napełnił kwiatami swój indiański płaszcz (ayate), opuszczany z przodu jak peleryna i związany na plecach. Kiedy przybiegł z kwiatami, Maryja własnymi rękami je poukładała i zawiązała mu dolne końce ayate na szyi, by mógł bezpiecznie donieść kwiaty biskupowi. Powiedziała: “To jest obiecany znak, który przesyłam biskupowi. Kiedy go otrzyma, powinien zgodnie z moim pragnieniem wybudować w tym miejscu świątynię. Nie pokazuj nikomu kwiatów i nie opuszczaj końców ayate, dopóki nie znajdziesz się przed biskupem. Tym razem bądź pewny, że biskup uwierzy we wszystko, co mu powiesz.”
Kiedy wpuszczono Juan Diego do domu biskupa, wszystkich zdumiał cudowny zapach, który otaczał ubogiego Indianina. Niektórzy próbowali uchwycić jego ayate i zobaczyć co tam kryje. Wszelkimi sposobami bronił dostępu, jednak niektórym udało się zobaczyć ukryte róże. Próbowali brać kwiaty w ręce, ale gdy ktoś tylko dotknął róży zamieniała się ona w rodzaj haftu na płaszczu Juan Diego. Kiedy wreszcie stanął przed biskupem Zumarraga, podniósł obie ręce i rozwiązał rogi swojego płaszcza. Zaskoczony biskup zobaczył całe naręcze cudownych kastylijskich róż, które po pewnym czasie znikały, a na ayate ukazało się przepiękne odbicie postaci Matki Boskiej. Biskup zerwał się z fotela i razem z domownikami ukląkł u stóp Indianina i przez długi czas adorował cudowny obraz. Po długim czasie gorącej modlitwy, biskup wstał, delikatnie zdjął ayate z ramion Juan Diego, i przeniósł ją do głównego ołtarza swojej kaplicy. Wieść o cudzie rozeszła się po mieście lotem błyskawicy. Następnego dnia w procesji przeniesiono cudowny obraz do katedry. Wydarzeniu towarzyszyły radosne śpiewy ogromnej rzeszy ludzi.
12 grudnia rano Matka Boża objawiła się również umierającemu Juanowi Bernardino, wujkowi Juana Diego. Przywróciła mu pełne zdrowie i powiedziała, żeby się nie martwił o swojego siostrzeńca, gdyż posłała go do biskupa z cudownie odbitym obrazem na jego płaszczu. Powiedziała również pod jakim tytułem chciałaby, aby Ją czczono w przyszłości. Tłumacz, który przekazał biskupowi relację Juana Bernardino, przełożył tytuł jako “Zawsze Dziewica, Święta Maryja z Guadalupe”. Tubylcy rozumieli to imię “de Guatlashupe”, co pisze się w ich języku “tetlcoatlaxopeuh”, a znaczy “Zdeptany kamienny Wąż”. W ten sposób Matka Boża ogłosiła, że pokonała boga Quetzalcoatla, czczonego w postaci upierzonego węża. Wśród ludzi szybko rozniosła się wieść o imieniu, które obrała sobie Matka Boża, objawiając się Juanowi Diego i Bernardino.
Na cudownym wizerunku dwie poły płaszcza są związane czarną wstążką w kształcie kokardy (dla Azteków był to znak, że kobieta jest w ciąży). Poniżej jest kwiat z czterema płatkami, symbol boskości. Znaczy to, że dziecko w łonie Maryi jest Bogiem. Badania astronomów w 1981 r. potwierdziły, że istnieje zgodność układu gwiazd na namalowanym na wizerunku płaszczu Matki Bożej z układem gwiazd w czasie objawień, w 1531 r.
Zaraz po objawieniach rozpoczęto budowę pierwszej kaplicy na wzgórzu Tapeyac. Zakończono ją w ciągu 13 dni, przed świętami Bożego Narodzenia. 26 grudnia 1531 r. biskup Zumarraga przeniósł cudowny obraz w uroczystej procesji z katedry do kaplicy w Tapeyac. Na tej uroczystości wzieli udział wszyscy mieszkańcy miasta. Indianie z wielkiej radości śpiewali i tańczyli. Biskup ustanowił Juana Diego odpowiedzialnym za nową kaplicę z cudownym obrazem Matki Bożej. Do nowego sanktuarium każdego dnia przybywały rzesze pielgrzymów. Juan Diego nieustannie opowiadał przychodzącym Indianom historię objawień w ich ojczystym języku. Wyjaśniał prawdy chrześcijańskiej wiary i w ten sposób przygotował Indian do przyjęcia chrztu, później odsyłał ich do misjonarzy, aby przez udzielenie sakramentów dopełnili dzieła ewangelizacji.
Juan Diego zmarł 30 maja 1548 r. w wieku 74 lat i został pochowany na wzgórzu Tepeyac. Jego beatyfikacji i kanonizacji dokonał Ojciec Święty Jan Paweł II.
Dziś sanktuarium Matki Boskiej z Guadalupe jest najświętszym ze świętych miejsc całej Ameryki Łacińskiej. Każdy Meksykanin musi je odwiedzić przynajmniej raz w życiu, a 12 grudnia jest wielkim świętem w całym kraju. Dzieci udają się wtedy do kościołów przebrane za Juana Diego lub indiańskie dziewczynki, a największe uroczystości odbywają się oczywiście w sanktuarium.
wiara.pl
*************************************************
12 grudnia
Najświętszej Matyi Panny z Guadalupe
Objawiła się w 1531 roku azteckiemu Indianinowi św. Juanowi Diego na wzgórzu Tepeyac, w okolicach dzisiejszego miasta Meksyk.
Jest to najstarsze objawienie maryjne oficjalnie uznane przez Kościół katolicki. Juan Diego urodzony około 1474r. Przed chrztem, który przyjął w wieku lat 50, nosił azteckie imię Cuanhtlatohua co znaczy: “ten, który mówi jak orzeł”.
Matka Boża ukazała się mu kilka razy. W ostatnim dniu objawień, 12 grudnia, w niewyjaśniony do dziś sposób na okryciu Indianina pojawił się obraz Matki Bożej. Obraz ten został następnie umieszczony w kaplicy wybudowanej na miejscu objawień.
A obok kaplicy, w ofiarowanym przez biskupa domku, mieszkał przez 17 lat Juan Diego. Zmarł w 1548 r.
Bazylika Matki Bożej z Guadalupe jest obecnie największym sanktuarium maryjnym na świecie – rocznie przybywa do Meksyku 12 min pielgrzymów.
Kolejnymi co do wielkości ruchu pielgrzymkowego sanktuariami są:
Lourdes – 6 min,
Fatima – 5 min,
Jasna Góra w Częstochowie – 4 min pielgrzymów rocznie.
Tygodnik Niedziela
******************************************
Płaszcz św. Juana Diego i 4 tajemnice wizerunku Matki Bożej z Guadalupe
***
„Ayate” Juana Diego, czyli jego płaszcz z agawy, jest nadal w doskonałym stanie i stanowi jedyny na świecie tego typu ubiór z XVI w., który przetrwał do dziś.
Św. Juan Diego po raz pierwszy zobaczył tajemniczą postać Matki Bożej 9 grudnia 1531 roku. Przedstawiła mu się tak: „Jestem Maryją, Niepokalaną Dziewicą, Matką prawdziwego Boga, który daje życie i je zachowuje”.
Pamiątkę owego (najwcześniej zaakceptowanego przez Kościół) objawienia maryjnego stanowi dziś nie tylko wspomnienie liturgiczne Matki Bożej z Guadalupe (12 grudnia), lecz także coś innego. A mianowicie niezwykły wizerunek Maryi utrwalony na płaszczu Juana Diego. Wizerunek ów kryje liczne tajemnice. Przedstawimy tu 4 z nich.
1. Tajemnica trwałości płaszcza
Zacznijmy od tego, że płaszcz Juana Diego, na którym znajduje się podobizna Maryi, utkany jest z grubych i szorstkich włókien agawy (kaktusa rosnącego w obu Amerykach). Jest to materiał bardzo nietrwały – maksymalnie może przetrwać 30 lat.
Dodajmy, że w 1787 r. dr Jose Ignacio Bartolache namalował dwa obrazy omawianego wizerunku, właśnie na materiale identycznym, jak materiał płaszcza świętego. Jeden z nich zawiesił w kościele Matki Bożej z Guadalupe, drugi w pobliskim budynku nazwanym El Pocito. Oba obrazy rozpadły się z powodu wilgotnego miejscowego powietrza, jeszcze przed upływem 10 lat.
Natomiast „ayate” Juana Diego, czyli jego płaszcz z agawy, jest nadal w doskonałym stanie i stanowi jedyny na świecie tego typu ubiór z XVI w., który przetrwał do dziś. Przyczyną może być to, że materiał „ayate” w tajemniczy sposób odpycha od siebie insekty, bakterie, grzyby i kurz.
2. Tajemnica trwałości wizerunku
Nie tylko materiał, na którym utrwalono wizerunek Maryi, powinien ulec zniszczeniu. To samo tyczy się owego wizerunku. Teraz jest on za szybą. Jednak co najmniej 100 lat wisiał bez żadnego zabezpieczenia.
Dotykały go tysiące rąk, pielgrzymi pocierali o niego różne przedmioty. Był wystawiony na bezpośrednie oddziaływanie dymu z kadzideł i ogromnej liczby świec. W efekcie barwy powinny wyblaknąć, a obraz sczernieć. Tak się jednak nie stało.
3. Tajemnica odporności na uszkodzenia
Kolejną tajemnicą jest odporność wizerunku z Guadalupe na uszkodzenia różnego pochodzenia. Odporności tej dowodzi historia.
Najpierw, w 1795 r. niechcący oblano lewą stronę wizerunku kwasem azotowym, używanym do czyszczenia ramy, w którą był oprawiony. Kwas nie zniszczył obrazu, a powinien. Pojawiła się jedynie plama, która po jakimś czasie po prostu zniknęła (według innych źródeł mała plama jednak przetrwała).
W 1921 r. miał miejsce drugi atak, tym razem zamierzony. Wtedy bowiem w bazylice podczas odprawiania mszy świętej wybuchła bomba zegarowa. Do wazonu na kwiaty, stojącego tuż przy podobiźnie Madonny, włożył ją urzędnik prywatnego sekretariatu antykatolickiego prezydenta Meksyku Alvara Obregona, któremu to urzędnikowi towarzyszyli ubrani po cywilnemu żołnierze. Wizerunek Maryi, mimo bliskości silnego ładunku wybuchowego, nie doznał żadnego uszkodzenia.
4. Tajemnica braku farb
Już w 1936 r. laureat nagrody Nobla Richard Kuhn stwierdził na „ayate” Juana Diego brak jakichkolwiek farb. Włókna płaszcza są więc prawie samą celulozą, z którą nie wiążą się żadne – właściwe farbom – składniki: pigmenty mineralne lub barwniki pochodzenia zwierzęcego albo roślinnego. Oczywiście nie ma też barwników syntetycznych.
Z punktu widzenia chemii podobizna Maryi po prostu… nie istnieje! A wywieszony w meksykańskiej bazylice materiał jest zwykłym płaszczem.
Wyjaśniły to trochę amerykańskie badania z 1979 r. Według nich kolorystyka Madonny z Guadalupe ma cechy ubarwienia ptaków i owadów. Nie jest – w związku z tym – do osiągnięcia sztuką malarską.
Prześwietlenie podczerwienią wykazało zresztą, że powierzchnia pod badanym wizerunkiem nie była przygotowana do malowania farbami, czyli zagruntowana. Bez gruntowania zaś nie da się nic namalować na materiale z agawy. To samo prześwietlenie wskazało też na nieobecność szkicu ewentualnego obrazu oraz na brak werniksu – lakieru chroniącego dzieło przed kurzem i zmianą barw.
Eryk Łażewski /Aleteia.pl
****************************************************
Oczy Matki Bożej z Guadalupe. Jedna z największych zagadek nauki i tajemnic wiary
***
Oczy z obrazu Matki Bożej z Guadalupe są szczególnie tajemnicze. Mimo mikroskopijnych rozmiarów, tęczówki i źrenice przedstawiają bardzo szczegółowe wizerunki 13 osób.
Oczy wizerunku Matki Bożej z Guadalupe są jedną z największych zagadek nauki, twierdzi peruwiański inżynier José Tonsmann, który bardzo dogłębnie zajmował się tą „tajemnicą”.
Wizerunek w oczach Matki Bożej z Guadalupe
Ten absolwent Uniwersytetu Cornell spędził ponad 20 lat, badając ów wizerunek Matki Bożej, namalowany na grubej i włóknistej pelerynie noszonej przez św. Juana Diego, który dostąpił objawienia, jakie zdecydowanie zmieniło historię kontynentu amerykańskiego.
Oczy z obrazu są szczególnie tajemnicze. Mimo że ich wymiary są mikroskopijne, tęczówki i źrenice przedstawiają bardzo szczegółowe wizerunki 13 osób. Te same osoby znajdują się w lewym i prawym oku, w różnych proporcjach, tak jak ludzkie oczy przekazują obrazy.
Uważa się, że odbicie widoczne w oczach Matki Bożej z Guadalupe to scena, w której Juan Diego przyniósł kwiaty dane mu przez Matkę Bożą jako znak dla biskupa Fraya Juana de Zumarragi, co miało miejsce 9 grudnia 1531 roku.
Kto malował oczy Maryi?
Tonsmann badał oczy Matki Bożej z obrazu, wykorzystując swoje doświadczenie z analizą zdjęć mikroskopowych i satelitarnych oraz umiejętności, które nabył, gdy pracował dla firmy IBM.
Tonsmann rozpoczął swoje badania w 1979 roku. Rozszerzył tęczówki w oczach Matki Bożej do skali jakieś 2000 razy większej niż w rozmiarze rzeczywistym, a dzięki procedurom matematycznym i optycznym był w stanie dostrzec postaci odbite w oczach Maryi.
Według ustaleń Tonsmanna w samym obrazie z Guadalupe mamy „coś, co nie zostało namalowane ludzką ręką”.
************************************************************************************************************
8 grudnia
Niepokalane Poczęcie
Najświętszej Maryi Panny
Prawda o Niepokalanym Poczęciu Maryi jest dogmatem wiary. Ogłosił go uroczyście 8 grudnia 1854 r. bullą Ineffabilis Deus papież Pius IX w bazylice św. Piotra w Rzymie w obecności 54 kardynałów i 140 arcybiskupów i biskupów. Papież pisał tak: Ogłaszamy, orzekamy i określamy, że nauka, która utrzymuje, iż Najświętsza Maryja Panna od pierwszej chwili swego poczęcia – mocą szczególnej łaski i przywileju wszechmocnego Boga, mocą przewidzianych zasług Jezusa Chrystusa, Zbawiciela rodzaju ludzkiego – została zachowana nietknięta od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego, jest prawdą przez Boga objawioną i dlatego wszyscy wierni powinni w nią wytrwale i bez wahania wierzyć. Tym samym kto by tej prawdzie zaprzeczał, sam wyłączyłby się ze społeczności Kościoła, stałby się odstępcą i winnym herezji. Maryja od momentu swojego poczęcia została zachowana nie tylko od wszelkiego grzechu, którego mogłaby się dopuścić, ale również od dziedziczonego przez nas wszystkich grzechu pierworodnego. Stało się tak, chociaż jeszcze nie była wtedy Matką Boga. Bóg jednak, ze względu na przyszłe zbawcze wydarzenie Zwiastowania, uchronił Maryję przed grzesznością. Maryja była więc poczęta w łasce uświęcającej, wolna od wszelkich konsekwencji wynikających z grzechu pierworodnego (np. śmierci – stąd w Kościele obchodzimy uroczystość Jej Wniebowzięcia, a nie śmierci). Przywilej ten nie miał tylko charakteru negatywnego – braku grzechu pierworodnego; posiadał również charakter pozytywny, który wyrażał się pełnią łaski w życiu Maryi. Historia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu jest bardzo długa. Już od pierwszych wieków chrześcijaństwa liczni teologowie i pisarze wskazywali na szczególną rolę i szczególne wybranie Maryi spośród wszystkich ludzi. Ojcowie Kościoła nieraz nazywali Ją czystą, bez skazy, niewinną. W VII wieku w Kościele greckim, a w VIII w. w Kościele łacińskim ustanowiono święto Poczęcia Maryi. Późniejsi teologowie, szczególnie św. Bernard i św. Tomasz z Akwinu zakwestionowali wiarę w Niepokalane Poczęcie Maryi, ponieważ – według nich – przeczyłoby to dwóm innym dogmatom: powszechności grzechu pierworodnego oraz konieczności powszechnego odkupienia wszystkich ludzi, a więc także i Maryi. Ten problem rozwikłał w XIII w. Jan Duns Szkot, który wskazał, że uchronienie Bożej Rodzicielki od grzechu pierworodnego dokonało się już mocą odkupieńczego zwycięstwa Chrystusa. W 1477 papież Sykstus IV ustanowił w Rzymie święto Poczęcia Niepokalanej, które od czasów Piusa V (+ 1572 r.) zaczęto obchodzić w całym Kościele. W czasie objawień w Lourdes w 1858 r. Maryja potwierdziła ogłoszony zaledwie cztery lata wcześniej dogmat. Bernardecie Soubirous przedstawiła się mówiąc: “Jestem Niepokalane Poczęcie”. Kościół na Wschodzie nigdy prawdy o Niepokalanym Poczęciu Maryi nie ogłaszał, gdyż była ona tam powszechnie wyznawana i praktycznie nie miała przeciwników. Warto zwrócić uwagę, że teologia rozróżnia niepokalane poczęcie i dziewicze poczęcie. Niepokalane poczęcie dotyczy ustrzeżenia Maryi od chwili Jej poczęcia od grzechu pierworodnego (przywilej, cud w porządku moralnym). Dziewicze poczęcie polega natomiast na tym, że Maryja poczęła w sposób dziewiczy “za sprawą Ducha Świętego” Boga-Człowieka, Jezusa Chrystusa (przywilej, cud w porządku natury). Kościół Wschodni ustalił tylko jeden typ ikonograficzny w X w. Obraz przedstawia spotkanie św. Joachima ze św. Anną przy Złotej Bramie w Jerozolimie. W tym bowiem momencie według tradycji wschodniej miał nastąpić moment poczęcia Maryi. Ikonografia zachodnia jest bogatsza i bardziej różnorodna. Do najdawniejszych typów Niepokalanej (XV w.) należy Niewiasta z Apokalipsy, “obleczona w słońce”. Od czasów Lourdes powstał nowy typ. Ostatnio bardzo często spotyka się także Niepokalaną z Fatimy. Dokoła obrazu Niepokalanej często umieszczano symbole biblijne: zamknięty ogród, lilię, zwierciadło bez skazy, cedr, arkę Noego. Zgodnie z kanonem 1246 Kodeksu Prawa Kanonicznego w dniu dzisiejszym mamy obowiązek uczestniczyć w Eucharystii. Jednakże na mocy dekretu Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów z 4 marca 2003 r. Polacy są zwolnieni z tego obowiązku (ze względu na fakt, że nie jest to dzień ustawowo wolny od pracy). Nie jesteśmy zatem zobowiązani do udziału we Mszy św. i powstrzymania się od prac niekoniecznych. Jeśli jednak mamy taką możliwość – powinniśmy wziąć udział w Eucharystii. |
***********************
Niepokalanie Poczęta
8 grudnia 1854 roku papież Pius IX bullą dogmatyczną „Ineffabilis Deus” ogłosił uroczyście dogmat o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny.
Jak to było z dogmatem
o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny?
Chociaż Sobór w Bazylei wpadł schizmę i nie został uznany przez Kościół, niemniej jego dekret z 17 września 1438 r. wpłynął decydująco na rozszerzenie wiary i nauczania o Niepokalanym Poczęciu NMP w XV wieku. Francja i Hiszpania wprowadzają dekret w życie (por. synod w Awinionie, 1457).
Uroczystość 8 grudnia rozpowszechnia się w całym chrześcijaństwie. Wielcy teologowie — Dionizy Kartuz (zm. 1472), św. Wawrzyniec Giustiniani (zm. 1455), św. Bernardyn ze Sieny (zm. 1475) — wypowiadają się za dogmatem o Niepokalanym Poczęciu. Franciszkanie prowadzą w tym względzie długie dyskusje z dominikanami. Układają oni także tekst Mszy św. i „Officium” — modlitwy brewiarza, które aprobuje papież Sykstus IV bullo „Cum praeexcelsa” (1476).
Druga bulla Sykstusa IV „Grave nimis” (1483) położyła kres nowej polemice wszczętej między przedstawicielami tych samych zakonów z okazji nowego „Officium” ułożonego przez franciszkanina Bernarda de Busti. Pierwsza redakcja bulli (1482) podawała jako fałszywe i mylne twierdzenia, jakoby przedmiotem święta Niepokalanego Poczęcia było uświęcenie Maryi przez łaskę uświęcająca. Papież ma bowiem na myśli przywilej Niepokalanego Poczęcia udzielony Maryi i grozi ekskomunika tym, którzy inaczej twierdzą. Druga redakcja (1483) rozszerzyła ekskomunikę na tych, którzy odważyliby się głosić, że. jest grzechem obchodzić święto 8 grudnia lub słuchać kazań na cześć przywileju Niepokalanego Poczęcia NMP.
Akta te — pierwsze, jakie posiadamy w sprawie Niepokalanego Poczęcia NMP — nie mają jeszcze wartości orzeczeń nieomylnych. Ale jasno wykazują kierunek, jaki już niezmiennie obiera Stolica Apostolska.
Na XIX Soborze Powszechnym (w Trydencie, na V i VI Sesji, I546–1547) wniesiono projekt uroczystej definicji tego przywileju Maryi jako dogmatu wiary. Zdecydowano się jednak sprawy nie rozstrzygać ze względu na licznie oponujących teologów l aby nie zaostrzać sporu z protestantami.
Mimo wszystko w czasie dyskusji nad dekretem o grzechu pierworodnym postanowiono włączyć do kanonu odpowiednie oświadczenie na ten temat (nr 83). Nie bez znaczenia jest także aluzja w kanonie 23 (nr 84) o usprawiedliwieniu.
SYKSTUS IV: Konstytucja „Cum praeexcelsa” (1476)
Podajemy tylko wstąp do aprobaty Mszy św. i Officium o Niepokalanym Poczuciu.
Badając w pobożnym rozważaniu wzniosie oznaki zasług, “którymi Królowa niebios, chwalebna Bogarodzica Dziewica, wyniesiona na niebiosa, świeci jak zorza poranna wśród gwiazd… uważamy za rzecz godną, a co więcej należną, aby wszyscy wierni oddali chwalę i dzięki składali wszechmocnemu Bogu za cudowne poczęcie Niepokalanej Dziewicy. Jego Opatrzność, widząc od wieków pokorę Dziewicy, dla pojednania ze swoim Stwórcą rodzaju ludzkiego podległego śmierci z powodu upadku pierwszego człowieka, uczyniła ją za sprawą Ducha Świętego przybytkiem dla jedynego swego Syna. Z niej wziął On śmiertelne ciało dla odkupienia swego ludu, a ona pozostała niepokalaną Dziewicą po zrodzeniu [Syna].
Dlatego [zachęcamy wiernych], aby odprawiali Msze św. i inne nabożeństwa, ustanowione w tym celu w Kościele, by brali w nich udział… l aby przez zasługi i wstawiennictwo tejże Dziewicy uzyskiwali obfitszą łaskę Bożą.
SYKSTUS IV: Konstytucja „Grave nimis” (1483)
Właśnie kiedy święty Kościół rzymski obchodzi święto poczęcia niepokalanej i zawsze Dziewicy Maryi i ustanowił specjalne o tym „officium”, dowiadujemy się, że niektórzy kaznodzieje z różnych zakonów w kazaniach swoich głoszonych do ludu w rozmaitych miastach i okolicach nie wstydzili się twierdzić, że wszyscy, którzy utrzymują lub twierdzą, że chwalebna i niepokalana Boga Rodzicielka była poczęta bez plamy grzechu pierworodnego, grzeszą śmiertelnie lub są heretykami, że wierni, którzy odmawiają „officium” o jej Niepokalanym Poczęciu, słuchają nauk o tym, że została poczęta bez tej zmazy, grzeszą ciężko albo są heretykami.
Tego rodzaju twierdzenia potępiamy i odrzucamy na mocy naszej władzy apostolskiej jako fałszywe, błędne i wręcz przeciwne prawdzie, podobnie jak i książki zawierające takie Poglądy…
[Lecz ganimy również tych], którzy odważają się twierdzić, że zwolennicy opinii przeciwnej — tzn. że Najświętsza Maryja Panna została poczęta w grzechu pierworodnym — dopuszczają się herezji i wpadają w grzech ciężki, ponieważ Kościół rzymski i Stolica Apostolska jeszcze nic nie rozstrzygnęły…
XIX SOBÓR POWSZECHNY, TRYDENCKI
SESJA V I VI (1546-1547)
Dekret o grzechu pierworodnym
Nota. — Oświadcza jednak tenże święty Sobór, że nie zamierza obejmować tym dekretem, w którym jest mowa o grzechu pierworodnym, świętej i niepokalanej Bożej Rodzicielki Maryi; lecz że należy zachować Konstytucje świętej pamięci papieża Sykstusa IV pod grozą kar zawartych w tychże Konstytucjach, które Sobór ponownie zatwierdza.
Kanon o usprawiedliwieniu
(1547)
Kan. 23. Jeśli ktoś twierdzi, że człowiek raz usprawiedliwiony nie może już więcej grzeszyć ani też utracić laski i ze dlatego ten, kto upada i grzeszy, nigdy nie był prawdziwie usprawiedliwiony; albo przeciwnie, że może w całym życiu unikać wszystkich grzechów, nawet powszednich, chyba mocą szczególnego przywileju Bożego, jak to utrzymuje Kościół o świętej Dziewicy — niech będzie wyłączony ze społeczności wiernych.
wiara.pl
******************************
Niepokalane poczęcie
Poznawać i czcić Niepokalaną jak św. Maksymilian Kolbe
***
8 grudnia 1854 r., bł. Pius IX ogłosił uroczyście dogmat Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny.
Ta maryjna prawda stała się od początku dominantą życia św. Maksymiliana Kolbego, który poświęcił się służbie Niepokalanej, wcielaniu w życie dogmatu Niepokalanego Poczęcia.
Nasz Święty może nas nadal uczyć poznawać i czcić Niepokalaną Matkę Chrystusa.
Przywołajmy zatem jego świadectwo.
Poznać Niepokalaną
Św. Maksymilian często podkreślał, że po ogłoszeniu dogmatu Niepokalanego Poczęcia nie możemy się już zadowolić wiedzą, jaką o Niepokalanej miały poprzednie pokolenia. Naszemu Świętemu chodziło o odpowiedź na fundamentalne pytanie, które jak refren powracało w jego myślach: kim jesteś, o Niepokalana?; kim jesteś, o Pani?; kim jesteś, o Niepokalane Poczęcie? Na kształt tej odpowiedzi niewątpliwy wpływ wywarła tradycja franciszkańska. „Nasz zakon – pisał o. Kolbe – od początku swego istnienia przez siedem wieków nieustannie rozwijał złotą nić sprawy Niepokalanego Poczęcia – Najświętszej Maryi Panny”. Św. Maksymilian przy różnych okazjach będzie się odwoływał do tej franciszkańskiej tradycji na czele z nauczaniem bł. Jana Dunsa Szkota. Z drugiej strony – na ukształtowanie się myśli św. Maksymiliana w kwestii Niepokalanego Poczęcia wywarły wpływ objawienia maryjne w Lourdes, które miały miejsce cztery lata po ogłoszeniu dogmatu przez bł. Piusa IX. Św. Maksymilian będzie często nawiązywał do słów, jakie w Lourdes usłyszała Bernadetta: „Ja jestem Niepokalane Poczęcie”. O. Kolbe zestawi tę odpowiedź Pani z Groty Massabielskiej z odpowiedzią, jaką Bóg dał Mojżeszowi na Górze Horeb. W jednej ze swoich konferencji stwierdzi: „Pan Bóg, objawiając się Mojżeszowi, powiedział o sobie: «Jam jest, który jest» (Wj 3, 14) – to znaczy, że jest istnieniem samym. Matka Najświętsza zapytana przez Bernadettę, jak się nazywa, odpowiedziała: «Jam jest Niepokalane Poczęcie» – oto definicja Niepokalanej”. Dziewica Maryja różni się zatem zasadniczo od Boga, gdyż On istnieje od wieków, jest wieczny, a Ona zaczęła istnieć w czasie – jest poczęciem, jest stworzeniem. Jej poczęcie jest jednak poczęciem nieskalanym, bez zmazy, co odróżnia Maryję od pozostałych stworzeń. O. Kolbe stwierdza: „Niepokalana mówi o sobie: «Jam poczęcie», ale w przeciwieństwie do wszystkich innych ludzi «poczęcie niepokalane»”. Tak więc dla św. Maksymiliana słowa „poczęcie” i „niepokalane” stanowią niejako definicję Maryi.
Na tym jednak nie kończy się refleksja naszego Świętego o Niepokalanej. Istotny i oryginalny wkład w tę refleksję wnoszą jego rozważania na temat relacji między Niepokalaną a Duchem Świętym.
O. Kolbe nazywa Ducha Świętego – jako owoc miłości Ojca i Syna – poczęciem niestworzonym, wiecznym. Jest to poczęcie nieskończenie święte, niepokalane. Zauważa przy tym, że istnieje szczególna analogia, więź pomiędzy poczęciem Maryi i poczęciem Ducha Świętego. Podkreśla w tym kontekście, że Niepokalana to „najdoskonalsze podobieństwo Istoty Bożej w stworzeniu czysto ludzkim”. Swoje rozważania św. Maksymilian podsumowuje wnioskiem, że imię Maryi – Niepokalane Poczęcie jest w istocie imieniem Ducha Świętego, co stanowi oczywistą konsekwencję oblubieńczej więzi Ducha Świętego i Maryi. To Duch Święty dał własne imię Maryi. „Jeżeli w stworzeniach – czytamy w pismach św. Maksymiliana – oblubienica otrzymuje nazwę oblubieńca dlatego, że do niego należy, z nim się jednoczy, do niego się upodabnia i staje się w zjednoczeniu z nim czynnikiem twórczym życia, o ile bardziej nazwa Ducha Przenajświętszego – Poczęcie Niepokalane jest nazwą Tej, w której On żyje miłością płodną w całym porządku nadprzyrodzonym”.
Można zatem przyjąć, że w swojej odpowiedzi na pytanie: „kim jesteś, Niepokalana?” św. Maksymilian poszedł dalej niż bł. Pius IX. Mówiąc o „zachowaniu Maryi od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego”, Papież ukazał bowiem niepokalane poczęcie od strony negatywnej, podczas gdy o. Kolbe ujmuje je bardziej od strony pozytywnej. Niepokalane poczęcie Maryi jest dla naszego Świętego nie tylko Jej wolnością od grzechu pierworodnego, ale także, i przede wszystkim, Jej doskonałością, Jej świętością. Z tego też względu św. Maksymiliana można nazwać prekursorem nauczania Soboru Watykańskiego II, a także nauczania Jana Pawła II. W dokumentach ostatniego Soboru czytamy, „że przyjął się u świętych Ojców zwyczaj nazywania Bogarodzicy całą świętą i wolną od wszelkiej zmazy grzechowej, jakby utworzoną przez Ducha Świętego i ukształtowaną jako nowe stworzenie” (KK 56). A z kolei Jan Paweł II podkreśla, że Anioł zwiastowania pozdrawiając Maryję słowami „pełna łaski” nazywa Ją tym samym jakby „nowym imieniem” (por. RM 8). Można w tym dostrzec, wyrażoną językiem Objawienia, analogię do rozważań św. Maksymiliana o Niepokalanym Poczęciu jako „definicji” czy też właśnie „imieniu” Maryi, odsłaniającym istotową prawdę Jej osoby.
Żyć duchem oddania Niepokalanej
Refleksja teologiczna św. Maksymiliana była ukierunkowana na działanie. Chodziło mu zaś ostatecznie o wcielenie w życie ludzi tego ideału, jaki stanowi Niepokalana. Jak wiadomo, o. Kolbe często powtarzał: „Niepokalana – oto nasz ideał”. Ona sama osiągnęła bowiem taki stopień identyfikacji z Bożym ideałem, że nie da się Jej oddzielić od Boga – jest zatem doskonałym wzorcem, ku któremu powinny być skierowane wszystkie ludzkie dążenia. Wszyscy – jak podkreślał nasz
Święty – powinni tak kształtować swoją osobowość, aby jak najprędzej do Niej się upodobnili i niejako w Nią się zamienili. Tajemnica Niepokalanej jako ideału i wzorca tkwi w Jej doskonałym posłuszeństwie Bogu. Św. Maksymilian świadomy tego stwierdza: „Trzeba by więc powiedzieć duszom, co i jak Niepokalana w konkretnych okolicznościach by myślała, mówiła, czyniła, żeby najdoskonalsza miłość Niepokalanej ku Bożemu Sercu rozpłomieniała na ziemi (…) chodzi o bezgraniczne, coraz intensywniejsze potęgowanie miłości stworzenia ku Stwórcy”.
Podstawowym warunkiem osiągnięcia jak najgłębszej identyfikacji z Niepokalaną jest zjednoczenie naszej woli z Jej wolą, a przez to z wolą Bożą. Maryja bowiem, jak wiadomo, w idealny sposób dostosowała swoją wolę do woli Boga, mówiąc w chwili zwiastowania: „niech mi się stanie” (por. Łk 1, 38). Stąd też o. Kolbe zachęcał do używania takich zwrotów, jak: „wola Niepokalanej”, „niech się dzieje wola Niepokalanej”, „Niepokalana tak zrządziła”. W owym „zbliżaniu się woli” – naszej i Niepokalanej – dochodzi z jednej strony do głosu prawda o naszym naśladowaniu Maryi, a z drugiej chodzi tutaj o rzeczywistość Jej pośrednictwa. „Bóg dał nam tę drabinę białą – pisał św. Maksymilian – i chce, byśmy po Niej do Niego aż doszli, a raczej, by Ona, przytuliwszy nas do swej matczynej piersi, aż do Boga nas przyniosła. Ale to są tylko różne obrazy, podobieństwa, analogie – dodawał nasz Święty. – Rzeczywistość jest bez porównania piękniejsza, wznioślejsza…”.
Żeby wyrazić swoją zależność od Niepokalanej – podkreślał o. Kolbe – używano wielu różnorodnych określeń, jak np. „sługa Maryi”, „sługa Niepokalanej”, „dziecko Maryi”, a także „rzecz i własność Maryi”. „Wszystkie te nazwy i wszystkie inne w rzeczy samej jedno i to samo oznaczają, i wszyscy ci, co ich używają, pragną całkowitego oddania się Matce Bożej”. Jedną miarą tego oddania, jaką widzi o. Kolbe, jest to, by była „Niepokalana twoja – a ty Jej”. Mówiąc o owocach oddania się Niepokalanej, św. Maksymilian zauważa: „Jeśli my Jej, to i nasze wszystko jest Jej, i Pan Jezus przyjmuje wszystko od nas jak od Niej, jak rzeczy Jej. I Ona nie może wtedy pozostawić tych czynności niedoskonałych, ale czyni je godnymi siebie, to jest niepokalanymi bez najmniejszej zmazy (…). Tak więc dusza oddana Niepokalanej powinna swobodnie iść za natchnieniem serca i o wiele śmielej zbliżać się i do Tabernakulum, i do Krzyża, i do Trójcy Przenajświętszej, bo to już nie ona sama się zbliża, ale z Matką Niebieską, Niepokalaną…”.
Przez takie bezgraniczne oddanie się Maryi, wyrastające i opierające się na dogmacie Niepokalanego Poczęcia, wzrasta poczucie odpowiedzialności za innych ludzi. Można powiedzieć, że oddanie proponowane przez naszego Świętego wprost ze swej istoty prowadzi do apostolstwa. Apostolstwo jest prostym i koniecznym następstwem oddania się Niepokalanej. Świadczy o tym przede wszystkim całe życie św. Maksymiliana. Podkreślał on, że oddani Niepokalanej mają działać „pod Jej opieką, to jest jako narzędzia w Jej niepokalanych rękach, i za Jej pośrednictwem, to jest używając środków przez Nią podanych”. Ojcu Maksymilianowi zależało bardzo na tym, by stać się „użytecznym narzędziem” w rękach Niepokalanej. Wymagał on od tych, którzy oddali się Matce Bożej, aby ciągle doskonalili się, okazując Jej całkowite posłuszeństwo. W tym miejscu można dostrzec swego rodzaju kontynuację ducha apostolatu maryjnego św. Maksymiliana, opartego na akcie oddania Matce Bożej, w papieskim nauczaniu Jana Pawła II. Ojciec Święty, zwłaszcza w swoich ostatnich dokumentach: liście Rosarium Virginis Mariae i encyklice Ecclesia de Eucharistia, zaprasza nas do „szkoły Maryi”, by w niej „uczyć się Chrystusa”, by móc Go skutecznie „głosić”. Zaprasza, by w kontekście celebracji Eucharystii „przyjmować” ciągle na nowo Chrystusowy dar Matki, wyrażając zgodę na to, „aby Ona nam towarzyszyła”.
Św. Maksymilian Kolbe może być zatem i dzisiaj naszym mistrzem i przewodnikiem w poznawaniu i czci oddawanej Niepokalanej. Wsłuchajmy się raz jeszcze w jego słowa: „Niepokalana – oto nasz ideał. Samemu do Niej się zbliżyć, do Niej się upodobnić, pozwolić, by Ona opanowała nasze serce i całą naszą istotę, by Ona żyła i działała w nas i przez nas, by Ona miłowała Boga naszym sercem, byśmy do Niej należeli bezgranicznie – oto nasz ideał. Promieniować na otoczenie, zdobywać dla Niej dusze, by przed Nią także serca bliźnich się otwarły, by zakrólowała Ona w sercach wszystkich – oto nasz ideał”.
ks. Teofil Siudy/Tygodnik Niedziela
********************************
NIEPOKALANE POCZĘCIE |
Odpowiedź o. Jacka Salija OP na pytanie: Czy Niepokalane Poczęcie nie oddala Matki Najświętszej od nas, zwykłych grzesznych ludzi? Jeśli Ona od pierwszego momentu swojego poczęcia była bezgrzeszna i przez całe życie nie było w Niej żadnego grzesznego pożądania, wynika stąd, że nie zaznała Ona w sobie walki dobra ze złem, a przecież głównie na tym polega trud ludzkiej egzystencji! |
Gdyby Pańska obawa była słuszna, trzeba by ją odnieść również do Jezusa Chrystusa, którego poczęcie w ludzkiej naturze niewątpliwie było bezgrzeszne i który przez całe swoje ziemskie życie nigdy nie zbrudził się nawet najmniejszym grzesznym pożądaniem. A przecież Syn Boży nie tylko doświadczył na sobie ataków zła, kiedy znajdował się na pustyni i był kuszony przez szatana, ale był atakowany jak nikt inny, zwłaszcza na Górze Kalwarii. Toteż w Liście do Hebrajczyków (4,15) — jakby specjalnie dla Pana — napisano: “Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu”.Wskutek naszych grzechów książę ciemności ma niestety wiele do powiedzenia na naszej ziemi. Zatem nic dziwnego, że kiedy pojawił się na niej “Baranek niepokalany i bez skazy — jak nazywa Syna Bożego Apostoł Piotr (1 P 1,19) — szatan zrobił wszystko, żeby uzyskać od Niego bodaj cząstkę dla siebie. Syn Boży zniósł zwycięsko cały impet ataku, ale że nie było Mu łatwo, świadczy o tym zarówno krwawy pot w Ogrójcu, jak dramatyczna skarga Ukrzyżowanego.Otóż najbliższym, niewątpliwie najbliższym Synowi Bożemu człowiekiem była Jego Matka. Pan Bóg powołał do istnienia miliardy ludzi, ale Ona jedna jest Matką Jego Syna! W tym jedynym związku, jakim Syn Boży związany był ze swoją Matką, nie mogło być nawet cienia niedoskonałości ani egocentryzmu. Syn Boży przyszedł na tę ziemię, aby nam wszystkim zapewnić udział w swojej świętości i czystości, ale nie ulega wątpliwości, że najpełniej i ponadobficie ogarnął swoją świętością własną Matkę; jest Ona “łaski pełna” (Łk 1,28). Przygotował Ją sobie na Matkę od pierwszego momentu Jej poczęcia, tak jak słońce udziela światła jutrzence na długo przed swoim wschodem.Jednak ta szczególna, macierzyńska bliskość Syna Bożego wystawiła też Maryję na szczególne ataki zła. Ona była przecież tuż obok swojego Syna, przeciw któremu zwróciła się cała wściekłość szatana, zagrożonego w swoim stanie posiadania. Pobożność katolicka od wieku rozpamiętuje siedem uderzeń, które spadły na Matkę Najświętszą za to tylko, że była matką tego Człowieka. Naprawdę nie trzeba się martwić o to, że nie zaznała Ona ataków zła, bo w rzeczywistości doświadczyła ich aż nadto.Owszem, nie było w Niej rozdwojenia, nie było w Niej — a tym bardziej w Jej Synu — wroga wewnętrznego, który jest w nas i który sprawia, że nieraz zło w nas zwycięża. Czy to jednak Chrystusa albo Ją od nas oddala? Czy dobry lekarz staje się mniej bliski choremu przez to, że sam jest zdrowy? To prawda, syty często nie rozumie głodnego, bogaty nędzarza, a zdrowy chorego. Ale ów brak zrozumienia bierze się z przyrodzonego grzesznikom egocentryzmu. Tam, gdzie jest miłość i nie ma zamknięcia się w sobie, zło doznawane przez drugiego boli tak, jakby samemu się go doświadczało. Grzech zaś, który niszczy kogoś mi bliskiego, boli mnie jeszcze bardziej niż jego samego, jako że każdy grzesznik jest w większym lub mniejszym stopniu duchowo nieprzytomny.To byłoby koszmarne, gdyby zakorzenienie w rzeczywistości mierzyło się stopniem utytłania w grzechu. Na szczęście jest dokładnie odwrotnie: właśnie grzech wykorzenia z rzeczywistości. Jeśli jakiś kiepski pisarz przedstawia swoich bohaterów jako istoty idealne i bezgrzeszne, czytelnicy odbierają takie postacie jako abstrakcyjne, bez ciała i krwi. I słusznie. Bo wszyscy ludzie, których znamy z doświadczenia, w rzeczywistości są grzesznikami i przedstawiać ich jako bezgrzesznych to to samo, co skazać na żywot czysto papierowy. Rzecz jednak w tym, że Chrystus — a dzięki Niemu również Jego Matka — był naprawdę bez grzechu. Być człowiekiem papierowym to znaczy w ogóle nie być człowiekiem, ale być człowiekiem naprawdę bez grzechu to to samo, co być Człowiekiem Doskonałym. O tym, że dobro tworzy człowieka, a zło niszczy, częściowo wiemy nawet z doświadczenia.Nie jestem mniej człowiekiem dlatego, że nie doświadczyłem nigdy pijackiego głodu denaturatu i że sumienie nie musiało mi wypominać jakiejś wielkiej zbrodni. Natomiast tym bardziej jestem człowiekiem, im prawdziwsza we mnie tęsknota za trwaniem w dobru wbrew wszelkim przeciwnościom oraz im prawdziwiej umiem przyjść z pomocą ludziom zgnębionym grzechem. Chrystus, Zbawiciel wszystkich ludzi, nie tylko nie załamał się w ciężkich utrapieniach, jakie Go spotkały, ale wytrwał do końca w gorącym współczuciu dla wszystkich grzeszników, własnych morderców nie wyłączając. Najbliższą Towarzyszką w tej Jego ciężkiej pracy bycia Doskonałym Człowiekiem na ziemi zalanej grzechem była od samego początku Jego Matka. W swojej miłości uczynił Ją wolną od wszelkiego grzechu, aby ujawniło się w Niej pierwotne piękno człowieczeństwa, stworzonego na obraz Boży, a zarazem aby w Niej dokonał się początek odkupienia całego naszego ludzkiego rodu.O tym pierwszym aspekcie Jej Niepokalanego Poczęcia pięknie pisali Gertruda von Le Fort oraz Teilhard de Chardin. Von Le Fort w eseju pt. Niewiasta wieczna: “Dogmat o Niepokalanej jest objawieniem tego, jakim był człowiek przed swoim upadkiem, ukazuje on nieskalane oblicze stworzenia, ukazuje Boskie podobieństwo w człowieku. Teraz staje się już zrozumiałe owo zawrotne, dotyczące wszystkich ludzi znaczenie dogmatu maryjnego. Skoro bowiem jest Niepokalana czystym podobieństwem Bożym całej ludzkości, to jest Dziewica ze sceny zwiastowania również tej ludzkości Przedstawicielką”.Dla Teilharda de Chardin prawda o Niepokalanym Poczęciu Maryi potwierdzała paradoksalność Wcielenia. Normalnie rzecz biorąc, stworzenie powinno się zbliżać do Boga. W Jezusie Chrystusie stało się poniekąd odwrotnie: to Bóg zbliżył się do stworzenia. W tym celu przygotował sobie Niepokalaną Matkę, aby Go niejako przyciągnęła na naszą ziemię: “Bóg, gdy nadszedł czas, w którym postanowił urzeczywistnić na naszych oczach swoje Wcielenie, musiał najpierw wzbudzić na świecie cnotę, która byłaby zdolna przyciągnąć Go do nas. Potrzeba Mu było Matki, która by Go zrodziła w ludzkim świecie. Cóż wtedy uczynił? Stworzył Dziewicę Maryję, czyli sprawił, że na Ziemi pojawiła się czystość tak wielka, iż w tej przejrzystości mógł się zogniskować i pojawić jako Dziecię” (Środowisko Boże, cz. 3).Warto dodać, że Niepokalane Poczęcie Maryi jest tylko najszczególniejszym przypadkiem powszechnego postępowania Boga z ludźmi. Każdego z nas Pan Bóg pierwszy umiłował. Umiłował nas, kiedyśmy jeszcze byli w łonach naszych matek, a nawet jeszcze przed naszym poczęciem (por. Ps 71,6; 22,10; Syr 50,22). Cóż zatem dziwnego, że kiedy Syn Boży postanowił stać się dla nas Człowiekiem Doskonałym, umiłował najszczególniej, jeszcze przed Jej poczęciem, swoją przyszłą Matkę? Że uczynił Ją od pierwszego momentu istnienia Człowiekiem Doskonałym? Przecież nawet nie wypadałoby Bogu urodzić się z kobiety, która choćby przez moment była dotknięta grzechem! |
************************************************************************************************************
7 grudnia
Święty Ambroży, biskup i doktor Kościoła
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Marię Józefę Rossello, dziewicę |
Ambroży urodził się około 340 r. w Trewirze, ówczesnej stolicy cesarstwa (dziś w Niemczech). Jego ojciec był namiestnikiem cesarskim, prefektem Galii. Biskupstwo powstało tu już w wieku III/IV, od wieku VIII było już stolicą metropolii. Po św. Marcelinie i po św. Uraniuszu Satyrze, Ambroży był trzecim z kolei dzieckiem namiestnika. Podanie głosi, że przy narodzeniu Ambrożego, ku przerażeniu matki, rój pszczół osiadł na ustach niemowlęcia. Matka chciała ten rój siłą odegnać, ale roztropny ojciec kazał poczekać, aż rój ten sam się poderwał i odleciał. Paulin, który był sekretarzem naszego Świętego oraz pierwszym jego biografem, wspomina o tym wydarzeniu. Ojciec po tym wypadku zawołał: “Jeśli niemowlę żyć będzie, to będzie kimś wielkim!”. Wróżono, że Ambroży będzie wielkim mówcą. W owych czasach był zwyczaj, że chrzest odkładano jak najpóźniej, aby możliwie przed samą śmiercią w stanie niewinności przejść do wieczności. Innym powodem odkładania chrztu był fakt, że ten sakrament przyjęcia do grona wyznawców Chrystusa traktowano nader poważnie, z całą świadomością, że przyjęte zobowiązania trzeba wypełniać. Dlatego Ambroży przez wiele lat był tylko katechumenem, czyli kandydatem, zaś chrzest przyjął dopiero przed otrzymaniem godności biskupiej. Potem sam będzie ten zwyczaj zwalczał. Po śmierci ojca, gdy Ambroży miał zaledwie rok, wraz z matką i rodzeństwem przeniósł się do Rzymu. Tam uczęszczał do szkoły gramatyki i wymowy. Kształcił się równocześnie w prawie. O jego wykształceniu najlepiej świadczą pisma, które pozostawił. Po ukończeniu nauki założył własną szkołę. W 365 roku, kiedy Ambroży miał 25 lat, udał się z bratem św. Satyrem do Syrmium (dziś: Mitrovica), gdzie była stolica prowincji Pannonii. Gubernatorem jej bowiem był przyjaciel ojca, Rufin. Pozostał tam przez 5 lat, po czym dzięki protekcji Rufina Ambroży został mianowany przez cesarza namiestnikiem prowincji Ligurii-Emilii ze stolicą w Mediolanie. Ambroży pozostawał na tym stanowisku przez 3 lata (370-373). Zaledwie uporządkował prowincję i doprowadził do ładu jej finanse, został wybrany biskupem Mediolanu, zmarł bowiem ariański biskup tego miasta, Auksencjusz. Przy wyborze nowego biskupa powstał gwałtowny spór: katolicy chcieli mieć biskupa swojego, a arianie swojego (arianizm kwestionował równość i jedność Osób Trójcy Świętej, został potępiony ostatecznie na Soborze Konstantynopolitańskim w 381 r.). Ambroży udał się do kościoła na mocy swojego urzędu, jak również dla zapobieżenia ewentualnym rozruchom. Kiedy obie strony nie mogły dojść do zgody, jakieś dziecię miało zawołać: “Ambroży biskupem!” Wszyscy uznali to za głos Boży i zawołali: “Ambroży biskupem!” Zaskoczony namiestnik cesarski prosił o czas do namysłu. Skorzystał z nastającej nocy i uciekł z miasta. Rano jednak ujrzał się na koniu u bram Mediolanu. Widząc w tym wolę Bożą, postanowił więcej się jej nie opierać. O wyborze powiadomiono cesarza Walentyniana, który wyraził na to swoją zgodę. Dnia 30 listopada 373 r. Ambroży przyjął chrzest i wszystkie święcenia, a 7 grudnia został konsekrowany na biskupa. Rozdał ubogim cały swój majątek. Na wiadomość o wyborze Ambrożemu swoje gratulacje przesłali papież św. Damazy I i św. Bazyli Wielki. Pierwszym aktem nowego biskupa było uproszenie św. Bazylego, by przysłał mu relikwie św. Dionizego, biskupa Mediolanu, wygnanego przez arian do Kapadocji (zmarł tam w 355 r.). Św. Bazyli chętnie wyświadczył tę przysługę delegacji mediolańskiej. Relikwie powitano uroczyście. Z tej okazji Ambroży wygłosił porywającą mowę, którą wszystkich zachwycił. Odtąd będzie głosił słowo Boże przy każdej okazji, uważając nauczanie ludu za swój podstawowy pasterski obowiązek. Sam również w każdy Wielki Post przygotowywał osobiście katechumenów na przyjęcie w Wielką Sobotę chrztu. W rządach był łagodny, spokojny, rozważny, sprawiedliwy, życzliwy. Kapłani mieli więc w swoim biskupie najpiękniejszy wzór dobrego pasterza. Wielką wagę przykładał do liturgii. Jego imieniem do dziś jest nazywany ryt, który miał spory wpływ na liturgię rzymską i który został zachowany do dzisiaj; celebracje w liturgii ambrozjańskiej dozwolone są w diecezji mediolańskiej i we włoskojęzycznej części Szwajcarii. Ambroży dał się poznać jako pasterz rozważny, wrażliwy na krzywdę ludzką. Wyróżniał się silną wolą, poczuciem ładu, zmysłem praktycznym. Cieszył się wielkim autorytetem, o czym świadczą nadawane mu określenia: “kolumna Kościoła”, “perła, która błyszczy na palcu Boga”. Ideałem przyświecającym działalności św. Ambrożego było państwo, w którym Kościół i władza świecka wzajemnie udzielają sobie pomocy, a wiara spaja cesarstwo. Dla odpowiedniego przygotowania kleru diecezjalnego Ambroży założył rodzaj seminarium-klasztoru tuż za murami miasta. Życiu przebywających tam kapłanów nadał regułę. Sam też często ich nawiedzał i przebywał z nimi. Był wszędzie tam, gdzie uważał, że jego obecność jest wskazana: w roku 376 wziął udział w Syrmium w wyborze prawowitego biskupa, a w dwa lata potem w tym samym mieście uczestniczył w synodzie przeciw arianom. Wziął także udział w podobnym synodzie w Akwilei, na którym usunięto ostatnich biskupów ariańskich (381). W roku 382 Ambroży wziął udział w synodzie w Rzymie, zwołanym przez papieża przeciwko apolinarystom (kwestionującym równość boskiej i ludzkiej natury Chrystusa) oraz przeciwko antypapieżowi Ursynowi. W roku 383 udał się do Trewiru, by omówić pilne sprawy kościelne. W roku 378 przeniosła się do Mediolanu matka cesarza Walentyniana II, Justyna, jawna zwolenniczka arian. Zabrała jedną z bazylik dla swoich wyznawców i obsadziła ariańskimi duchownymi swój zamek. Na swym 12-letnim synu wymogła, żeby prefektem (namiestnikiem) miasta mianował poganina, Symmacha, a gubernatorem całego okręgu mediolańskiego Pretestata, innego poganina. W tym czasie legiony ogłosiły cesarzem Maksymiana. Walentynian II, niepewny o swój los, przeniósł się do Mediolanu, ulegając we wszystkim matce-ariance. Gdy Ambroży udał się do Wenecji na początku roku 386, Justyna wymogła na cesarzu, żeby wydał dekret równouprawnienia dla arian z groźbą kary śmierci dla ich “prześladowców”. Kiedy zaś Ambroży powrócił do Mediolanu, nakazała ariańskiemu biskupowi Mercurino Aussenzio zająć dla arian bazylikę Porziana. Uprzedzony przedtem o niebezpieczeństwie, Ambroży zamknął się w tej właśnie bazylice wraz z ludem. Straż cesarska wraz z arianami otoczyła kościół, ale Ambroży ich do niego nie wpuścił. Oblężenie trwało przez szereg dni i nocy (podobno aż dwa miesiące). Mieszkańcy Mediolanu donosili pokarm oblężonym. Ponieważ mogło to skończyć się rewoltą, arianie musieli ustąpić, gdyż stanowili już wówczas mniejszość. Wywołało to ogromny entuzjazm, a Ambrożemu przyniosło daleki rozgłos. W dwa lata potem zmarła Justyna. Ponieważ wzrastała liczba wiernych, a w mieście były tylko trzy kościoły, Ambroży wystawił dalsze dwa oraz kilka kaplic. Pod wpływem Ambrożego cesarz Gracjan zrzekł się tytułu i stroju arcykapłana, jaki przynależał cesarzom rzymskim, usunął posąg Zwycięstwa oraz zniósł przywileje kapłanów pogańskich i westalek. Nie mniej serdeczne stosunki łączyły Ambrożego z następcą Gracjana, cesarzem Teodozjuszem Wielkim, który również na pewien czas obrał sobie w Mediolanie stolicę. Cesarz, nie bez wpływu biskupa Mediolanu, dekretem z roku 390 nakazał trzymać się orzeczeń soboru nicejskiego (325), w roku następnym zabronił wróżb i ogłosił kary za powrót do pogaństwa. W 390 roku wybuchły zamieszki w Tesalonice, w Macedonii. Cesarz łatwo je uśmierzył, lecz w swojej zapalczywości kazał zebrać się mieszkańcom miasta w amfiteatrze i wymordował ponad 7000 osób. Kiedy wracał z Werony do Mediolanu, Ambroży, wstrząśnięty wypadkami w Tesalonice, wystosował do niego list pełen czci, ale i wyrzutu, prosząc Teodozjusza, aby za tę publiczną, głośną zbrodnię przyjął publiczną pokutę. Jak wielki miał Ambroży autorytet, świadczy fakt, że cesarz pokutę wyznaczoną przyjął i przez trzy miesiące nie wstępował do kościoła (jako grzesznik). Pod wpływem kazań św. Ambrożego nawrócił się św. Augustyn, którego biskup ochrzcił w 387 r. W roku 392 Ambroży udał się aż do Kapui, by wziąć udział w synodzie zwołanym dla potępienia herezji, która Maryi odmawiała dziewictwa. Chciał udać się także do Pawii, by wziąć udział w instalacji nowego biskupa (397). Niestety, zabrakło mu sił. Pożegnał ziemię dla nieba dnia 4 kwietnia 397 roku, mając ok. 57 lat. Pochowano go w Mediolanie w bazylice, która dzisiaj nosi nazwę św. Ambrożego, obok śmiertelnych szczątków świętych męczenników Gerwazego i Protazego. Pozostawił po sobie liczne pisma moralno-ascetyczne i dogmatyczne oraz hymny – te weszły na stałe do liturgii. Bogatą spuściznę literacką stanowią przede wszystkim kazania, komentarze do Ewangelii św. Łukasza, mowy i 91 listów. Pracowity żywot zakończył traktatem o dobrej śmierci. Z powodu bogatej spuścizny literackiej został zaliczony, obok św. Augustyna, św. Hieronima i św. Grzegorza I Wielkiego, do grona czterech wielkich doktorów Kościoła zachodniego. Jego święto ustalono w rocznicę konsekracji biskupiej. Jest patronem Bolonii i Mediolanu oraz pszczelarzy. W ikonografii św. Ambroży przedstawiany jest w stroju pontyfikalnym. Malarze często ukazywali go w grupie czterech ojców Kościoła. Jego atrybutami są: bicz o trzech rzemieniach, dziecko w kołysce, gołąb i ptasie pióro jako znak boskiej inspiracji, księga, krzyż, mitra, model kościoła, napis: “Dobra mowa jest jak plaster miodu”, pastorał, pióro, ul. |
*****************************
Św. Ambroży – waleczny biskup Mediolanu
Ambrosius Aurelius, arystokrata rzymski, który został biskupem miasta stołecznego w imperium zachodnim zalicza się do grona tak zwanych Czterech Wielkich Doktorów Kościoła. W takiej liczbie niektórzy z Ojców Kościoła zostali wyróżnieni zarówno na Zachodzie (Ambroży, Augustyn, Hieronim i Grzegorz Wielki), jak i na Wschodzie (Atanazy, Bazyli Wielki, Grzegorz z Nazjanzu i Jan Złotousty) z powodu zasług, jakie położyli na niwie ugruntowania prawowiernej nauki Jezusa Chrystusa.
Ambroży był pierwszym spośród Ojców starożytności na Zachodzie, który wychował się w katolickiej rodzinie i od dziecka wyznawał wiarę w Ukrzyżowanego. Jego ojciec pełnił urząd prefekta Galii za panowania Konstantyna Wielkiego, pierwszego cesarza przychylnego chrześcijaństwu. Pozycja społeczna umożliwiła Ambrożemu wykształcenie i karierę publiczną. Trewir, rodzinna miejscowość Świętego, był stolicą prefektury i miastem prężnie rozwijającym się za sprawą inicjatyw cesarskich (między innymi wzniesienie okazałej bazyliki w miejscu dawnego pałacu rodziny cesarskiej) – spędził on tam wszakże tylko wczesne dzieciństwo, ponieważ po przedwczesnej śmierci ojca matka wyjechała z dziećmi do Rzymu dla zapewnienia im odpowiedniej edukacji.
Młody Ambrosius pod okiem znanych ówcześnie nauczycieli zgłębiał arkana filozofii, literatury, retoryki i wiedzy prawniczej. Rozczytywał się w dziełach Wergiliusza, które budowały w nim miłość ojczyzny, i Cycerona, które z kolei uwrażliwiły go na sprawy służby publicznej. Po zdobyciu podstaw wszechstronnej wiedzy znalazł wraz z bratem protekcję na dworze prefekta Sirmium, gdzie pełnił wysokie funkcje sądowe. Usamodzielnił się około roku 370, kiedy to otrzymał urząd gubernatora dwóch prowincji – Ligurii i Emilii-Romanii – którego siedziba znajdowała się Mediolanie.
Vox populi vox Dei
Kościół w swej nauce opiera się raczej na rozumowych przesłankach i prawie autorytetu niż na zasadzie, iż głos ludu jest głosem Boga (przewrotnie zaadoptowanej przez ideologów oświecenia), lecz w pierwszych wiekach czynił wyjątek przy okazji wyboru następców na stolicach biskupich i przy kanonizacjach, jakbyśmy dziś powiedzieli: santo subito. Dzieło Vita Ambrosii, czyli Życie Ambrożego napisane za namową św. Augustyna przez diakona i sekretarza św. Ambrożego, Paulina, zawiera opis dnia, w którym namiestnik cesarski został obwołany przez lud biskupem.
Zawakowała właśnie w Mediolanie stolica biskupia po śmierci Auksencjusza. Był on zaciekłym arianinem, zlewającym z wysokości biskupiego tronu zgorszenie dotyczące natury Chrystusa Pana (który według arian nie był Bogiem) i rozrywającym jedność Mistycznego Ciała Chrystusa. Ambroży czując się odpowiedzialnym za pokój między wiernymi i odstępcami, udał się osobiście do katedry, by uśmierzyć zamieszki wzniecone przez lud katolicki obawiający się wyboru kolejnego heretyka na hierarchę Mediolanu. Kiedy przekroczył próg świątyni, jakieś pacholę miało wykrzyknąć: „Ambroży na biskupa!”. Okrzyk podchwycił tłum i tak przez aklamację został on wybrany następcą Auksencjusza.
Była to próba dla Świętego, ponieważ ostatnią rzeczą, jakiej spodziewał się podczas interwencji w katedrze, było to, że zostanie biskupem! Ponadto był dopiero katechumenem, gdyż zgodnie z ówczesnym obyczajem zwlekał z przyjęciem chrztu, by móc lepiej przygotować się do otrzymania tak zaszczytnego i wymagającego znamienia wyznawcy Chrystusa. Z jednej strony wypływało to z poważnego potraktowania godności chrześcijanina, z drugiej jednak często rodziło nadmierną opieszałość w osiągnięciu pełnej komunii z Kościołem, dlatego Ambroży jako biskup nie pielęgnował tego obyczaju.
Na drugi dzień po owej spontanicznej elekcji został ochrzczony, przyjął święcenia kapłańskie i sakrę biskupią. Miał teraz obowiązek uzupełnienia wiedzy teologicznej i eklezjologicznej – studiował Pismo Święte, dzieła Ojców (w tym również greckich, ponieważ biegle władał greką) i pisarzy kościelnych na czele z Orygenesem. Fakt studiowania tego wybitnego egzegety, mistrza szkoły aleksandryjskiej, komentuje Ojciec Święty Benedykt XVI w katechezie poświęconej Ambrożemu (24 października 2007): „W ten sposób Ambroży przeniósł do środowiska łacińskiego rozważania Pisma Świętego podjęte przez Orygenesa, zapoczątkowując na Zachodzie praktykę lectio divina. Metoda lectio nadała kierunek całemu kaznodziejstwu i pismom Ambrożego, dla których punktem wyjścia jest właśnie modlitewne wsłuchanie się w Słowo Boże”.
Cesarz nie jest ponad Kościołem…
Na stolicę biskupią wniósł Święty nie tylko dobroć charakteru, która od razu zjednała mu miłość ludu, ale także zdolności polityczne wyrobione w dotychczasowej praktyce. Jest to fakt zasadniczy dla dziejów Kościoła, ponieważ dzięki publicznemu obyciu i wpływom biskupa Mediolanu chrześcijaństwo jeszcze energiczniej weszło w spór z władzą świecką o właściwy charakter obu ustanowionych przez Boga władz.
Od kilkuset lat przyjęte było status quo, wedle którego cesarz był równy bogom, a po śmierci sam stawał się bogiem, co potwierdzał uroczysty akt deifikacji (Juliusz Cezar jako pierwszy nosił tytuł Deus Invictus, czyli Bóg Niezwyciężony, który wypisano w inskrypcji posągu władcy na Kwirynale). Konstantyn Wielki, mimo iż ogłosił równouprawnienie religii chrześcijańskiej i sam został katechumenem, nie myślał bynajmniej o zrezygnowaniu z prerogatyw współrządcy Kościoła, używając tytułów koinos episkopos (biskupa powszechnego) czy też archiereus basileus (cesarza arcykapłana).
Św. Ambroży należy do plejady wspaniałych obrońców powszechnego panowania Jezusa Chrystusa Króla, którzy mieli odwagę sprzeciwić się wszechwładnym imperatorom, stawiając im przed oczami prawdę, iż to Chrystus w osobie swego Namiestnika – potomka Piotra – sprawuje na świecie najwyższą duchową władzę, której winna podporządkować się wszelka zwierzchność.
Świat chrześcijański w lot obiegła opowieść o tym, jak to biskup Mediolanu publicznie upokorzył cesarza Teodozjusza II. W roku 388 wybuchł tumult w Tesalonice, a cesarz nakazał krwawą masakrę ludności cywilnej dla ukarania miasta. Ambroży uznał ten czyn za niesprawiedliwy i grzeszny, więc kiedy cesarz przybył do Mediolanu i chciał wziąć udział we Mszy Świętej, hierarcha osobiście zagrodził mu wejście do świątyni i zabronił brać udział w Najświętszej Ofierze, zanim władca odbędzie pokutę. Tłumaczył wówczas, iż nie dozwala mu wstępu, „aby usta, które jednym słowem przelały krew tych niewinnych, nie przyjmowały krwi Chrystusowej, pomnażając swój grzech”. Był to pierwszy tak spektakularny przykład potęgi Chrystusowego Kościoła.
Innym razem Ambroży miał wypowiedzieć słynne i programowe dla społecznej nauki Kościoła słowa, iż „cesarz jest w Kościele, a nie ponad Kościołem”. W jednym z listów pouczał cesarza, iż „wszyscy ludzie zamieszkujący obszary podległe prawu rzymskiemu służą Wam Cesarzom, którzy jesteście panami ziemi. Wy zaś macie służyć Bogu wszechmogącemu i najświętszej wierze. Nie ma bowiem innej drogi wiodącej do pomyślności państwa, jak ta, żeby każdy wielbił w prawdzie jedynego, prawdziwego Boga, to znaczy Boga chrześcijan, który wszystkim rządzi”.
Pod wpływem Świętego potępiono przeciwników Soboru Nicejskiego, skutecznie przeciwdziałano szerzeniu kacerstwa ariańskiego, a Teodozjusz ogłosił dekrety zakazujące herezji i pogańskiego kultu. Odbicie nauk biskupa Mediolanu można dojrzeć w tekstach owych dokumentów, gdzie czytamy na przykład następujące słowa cesarza: „Chcemy widzieć wszystkie ludy, które podlegają miłościwej władzy Naszej Łaskawości, żyjące w wierze, jaką przekazał Rzymianom Apostoł Piotr i którą głosi się tak jak niegdyś także dzisiaj, i którą wyznaje, jak każdy wie, papież Damazy i biskup Piotr z Aleksandrii (…). Nakazałem, żeby ten tylko, kto przestrzega tego prawa, mógł przybrać imię katolika, a wszyscy inni jako nierozumni i szaleni byli napiętnowani hańbą nauki heretyckiej. Winni oni spodziewać się przede wszystkim pomsty Bożej, a następnie naszej kary stosownie do decyzji, którą powzięliśmy z natchnienia niebieskiego”.
Sława miodopłynnego mówcy
Z wczesnym dzieciństwem Świętego związana jest anegdota, wedle której do małego chłopca miał przyfrunąć rój pszczół i wlecieć do ust, nie czyniąc mu żadnej krzywdy. Przerażona z początku matka, gdy zobaczyła, że nic się nie stało, odczytała w tym znak nadprzyrodzony i przewidziała, iż zasłynie on z cudownej wymowy. Tak też się stało i choć żyjący kilka wieków później Bernard z Clairvaux zyskał miano Doktora Miodopłynnego, duchowa słodycz wymowy Ambrożego pociągała do Boga tysiące dusz.
Wniósł on swoje posłannictwo na arenę dziejów ze wspaniałym hymnem Te Deum laudamus, który napisał wspólnie z biskupem Hippony, św. Augustynem. Wszystko czynił na chwałę Chrystusa Króla, a dla swych diecezjan był prawdziwym pasterzem, o czym świadczy jego ciągła otwartość na potrzeby ludu i takie zdarzenia, jak choćby to po najeździe Gotów w 378 roku, kiedy nakazał przetopienie złotych naczyń liturgicznych i wspomożenie pokrzywdzonych, którzy utracili domy i majętność.
Do atrybutów Świętego zalicza się także bicz, ponieważ jego płomienne słowa były prawdziwie batem na herezje. W roku 385 matka cesarza Walentyniana II, Justyna, będąca zwolenniczką arian, nakłaniała go do ofiarowania sekciarzom jednego z kościołów pod miastem – prośbę poparł też młodociany cesarz, do którego Ambroży skierował następujące słowa: „Co masz wspólnego z cudzołożnicą? Zgromadzenie bowiem, które nie ma jedności z Chrystusem przez związek prawowierny, jest cudzołożne”.
Anegdota o pszczołach to tylko jedna z osobliwości tego bogatego życiorysu, pełnego powiązań z ważnymi osobistościami Kościoła, jak choćby ze św. Augustynem, do którego nawrócenia przyczynił się i z którym połączyła go serdeczna przyjaźń. Ambroży jest autorem pięknej maksymy o przyjaźni, która uzupełnia mądrość starożytnych o chrześcijańską perspektywę wieczności: „Przyjaźń, która trwa tylko do śmierci, nie jest godna, by nazywać ją przyjaźnią”.
Pod koniec Wielkiego Postu roku Pańskiego 397 biskup został złożony ciężką niemocą. Wiedział, że są to jego ostatnie dni i radował się, że czas jego przygotowania do ostatecznego sądu nad jego duszą nastąpi właśnie w czasie pokuty, usposabiającej do przyjęcia daru odkupienia. W triduum paschalnym brał udział już tylko duchowo, ponieważ nie miał siły podnieść się z łóżka. Ostatnim świętem, jakie przeżył na ziemi, była Wielka Sobota, po czym stanął już twarzą w twarz ze Zmartwychwstałym Chrystusem w królestwie niebieskim.
Kościół wspomina św. Ambrożego 7 grudnia.
PCh24.pl
***********************************
***
Św. Ambroży, biskup i doktor Kościoła. To po wysłuchaniu jego kazań nawrócił się św. Augustyn
Ambroży urodził się około 340 r. w Trewirze, ówczesnej stolicy cesarstwa (dziś w Niemczech). Jego ojciec był namiestnikiem cesarskim, prefektem Galii. Biskupstwo powstało tu już w wieku III/IV, od wieku VIII było już stolicą metropolii. Po św. Marcelinie i po św. Uraniuszu Satyrze, Ambroży był trzecim z kolei dzieckiem namiestnika.
Podanie głosi, że przy narodzeniu Ambrożego, ku przerażeniu matki, rój pszczół osiadł na ustach niemowlęcia. Matka chciała ten rój siłą odegnać, ale roztropny ojciec kazał poczekać, aż rój ten sam się poderwał i odleciał. Paulin, który był sekretarzem naszego Świętego oraz pierwszym jego biografem, wspomina o tym wydarzeniu. Ojciec po tym wypadku zawołał: “Jeśli niemowlę żyć będzie, to będzie kimś wielkim!”. Wróżono, że Ambroży będzie wielkim mówcą. W owych czasach był zwyczaj, że chrzest odkładano jak najpóźniej, aby możliwie przed samą śmiercią w stanie niewinności przejść do wieczności. Innym powodem odkładania chrztu był fakt, że ten sakrament przyjęcia do grona wyznawców Chrystusa traktowano nader poważnie, z całą świadomością, że przyjęte zobowiązania trzeba wypełniać. Dlatego Ambroży przez wiele lat był tylko katechumenem, czyli kandydatem, zaś chrzest przyjął dopiero przed otrzymaniem godności biskupiej. Potem sam będzie ten zwyczaj zwalczał.ADVERTISEMENT
Po śmierci ojca, gdy Ambroży miał zaledwie rok, wraz z matką i rodzeństwem przeniósł się do Rzymu. Tam uczęszczał do szkoły gramatyki i wymowy. Kształcił się równocześnie w prawie. O jego wykształceniu najlepiej świadczą pisma, które pozostawił. Po ukończeniu nauki założył własną szkołę. W 365 roku, kiedy Ambroży miał 25 lat, udał się z bratem św. Satyrem do Syrmium (dzisiejsze Mitrovica), gdzie była stolica prowincji Pannonii. Gubernatorem jej bowiem był przyjaciel ojca, Rufin. Pozostał tam przez 5 lat, po czym dzięki protekcji Rufina Ambroży został mianowany przez cesarza namiestnikiem prowincji Ligurii-Emilii ze stolicą w Mediolanie. Ambroży pozostawał na tym stanowisku przez 3 lata (370-373). Zaledwie uporządkował prowincję i doprowadził do ładu jej finanse, został wybrany biskupem Mediolanu, zmarł bowiem ariański biskup tego miasta, Auksencjusz. Przy wyborze nowego biskupa powstał gwałtowny spór: katolicy chcieli mieć biskupa swojego, a arianie swojego (arianizm kwestionował równość i jedność Osób Trójcy Świętej, został potępiony ostatecznie na Soborze Konstantynopolitańskim w 381 r.).
Ambroży udał się do kościoła na mocy swojego urzędu, jak również dla zapobieżenia ewentualnym rozruchom. Kiedy obie strony nie mogły dojść do zgody, jakieś dziecię miało zawołać: “Ambroży biskupem!” Wszyscy uznali to za głos Boży i zawołali: “Ambroży biskupem!” Zaskoczony namiestnik cesarski prosił o czas do namysłu. Skorzystał z nastającej nocy i uciekł z miasta. Rano jednak ujrzał się na koniu u bram Mediolanu. Widząc w tym wolę Bożą, postanowił więcej się jej nie opierać. O wyborze powiadomiono cesarza Walentyniana, który wyraził na to swoją zgodę. Dnia 30 listopada 373 r. Ambroży przyjął chrzest i wszystkie święcenia, a 7 grudnia został konsekrowany na biskupa. Rozdał ubogim cały swój majątek. Na wiadomość o wyborze Ambrożemu swoje gratulacje przesłali papież św. Damazy I i św. Bazyli Wielki.
Pierwszym aktem nowego biskupa było uproszenie św. Bazylego, by przysłał mu relikwie św. Dionizego, biskupa Mediolanu, wygnanego przez arian do Kapadocji (zmarł tam w 355 r.). Św. Bazyli chętnie wyświadczył tę przysługę delegacji mediolańskiej. Relikwie powitano uroczyście. Z tej okazji Ambroży wygłosił porywającą mowę, którą wszystkich zachwycił. Odtąd będzie głosił słowo Boże przy każdej okazji, uważając nauczanie ludu za swój podstawowy pasterski obowiązek. Sam również w każdy Wielki Post przygotowywał osobiście katechumenów na przyjęcie w Wielką Sobotę chrztu. W rządach był łagodny, spokojny, rozważny, sprawiedliwy, życzliwy. Kapłani mieli więc w swoim biskupie najpiękniejszy wzór dobrego pasterza.
Wielką wagę przykładał do liturgii. Jego imieniem do dziś jest nazywany ryt, który miał spory wpływ na liturgię rzymską i który został zachowany do dzisiaj; celebracje w liturgii ambrozjańskiej dozwolone są w diecezji mediolańskiej i we włoskojęzycznej części Szwajcarii.
Ambroży dał się poznać jako pasterz rozważny, wrażliwy na krzywdę ludzką. Wyróżniał się silną wolą, poczuciem ładu, zmysłem praktycznym. Cieszył się wielkim autorytetem, o czym świadczą nadawane mu określenia: “kolumna Kościoła”, “perła, która błyszczy na palcu Boga”. Ideałem przyświecającym działalności św. Ambrożego było państwo, w którym Kościół i władza świecka wzajemnie udzielają sobie pomocy, a wiara spaja cesarstwo.
Dla odpowiedniego przygotowania kleru diecezjalnego Ambroży założył rodzaj seminarium-klasztoru tuż za murami miasta. Życiu przebywających tam kapłanów nadał regułę. Sam też często ich nawiedzał i przebywał z nimi. Był wszędzie tam, gdzie uważał, że jego obecność jest wskazana: w roku 376 wziął udział w Syrmium w wyborze prawowitego biskupa, a w dwa lata potem w tym samym mieście uczestniczył w synodzie przeciw arianom. Wziął także udział w podobnym synodzie w Akwilei, na którym usunięto ostatnich biskupów ariańskich (381). W roku 382 Ambroży wziął udział w synodzie w Rzymie, zwołanym przez papieża przeciwko apolinarystom (kwestionującym równość boskiej i ludzkiej natury Chrystusa) oraz przeciwko antypapieżowi Ursynowi. W roku 383 udał się do Trewiru, by omówić pilne sprawy kościelne.
W roku 378 przeniosła się do Mediolanu matka cesarza Walentyniana II, Justyna, jawna zwolenniczka arian. Zabrała jedną z bazylik dla swoich wyznawców i obsadziła ariańskimi duchownymi swój zamek. Na swym 12-letnim synu wymogła, żeby prefektem (namiestnikiem) miasta mianował poganina, Symmacha, a gubernatorem całego okręgu mediolańskiego Pretestata, innego poganina. W tym czasie legiony ogłosiły cesarzem Maksymiana. Walentynian II, niepewny o swój los, przeniósł się do Mediolanu, ulegając we wszystkim matce-ariance. Gdy Ambroży udał się do Wenecji na początku roku 386, Justyna wymogła na cesarzu, żeby wydał dekret równouprawnienia dla arian z groźbą kary śmierci dla ich “prześladowców”. Kiedy zaś Ambroży powrócił do Mediolanu, nakazała ariańskiemu biskupowi Mercurino Aussenzio zająć dla arian bazylikę Porziana. Uprzedzony przedtem o niebezpieczeństwie, Ambroży zamknął się w tej właśnie bazylice wraz z ludem. Straż cesarska wraz z arianami otoczyła kościół, ale Ambroży ich do niego nie wpuścił. Oblężenie trwało przez szereg dni i nocy (podobno aż dwa miesiące). Mieszkańcy Mediolanu donosili pokarm oblężonym. Ponieważ mogło to skończyć się rewoltą, arianie musieli ustąpić, gdyż stanowili już wówczas mniejszość. Wywołało to ogromny entuzjazm, a Ambrożemu przyniosło daleki rozgłos. W dwa lata potem zmarła Justyna. Ponieważ wzrastała liczba wiernych, a w mieście były tylko trzy kościoły, Ambroży wystawił dalsze dwa oraz kilka kaplic.
Pod wpływem Ambrożego cesarz Gracjan zrzekł się tytułu i stroju arcykapłana, jaki przynależał cesarzom rzymskim, usunął posąg Zwycięstwa oraz zniósł przywileje kapłanów pogańskich i westalek. Nie mniej serdeczne stosunki łączyły Ambrożego z następcą Gracjana, cesarzem Teodozjuszem Wielkim, który również na pewien czas obrał sobie w Mediolanie stolicę. Cesarz, nie bez wpływu biskupa Mediolanu, dekretem z roku 390 nakazał trzymać się orzeczeń soboru nicejskiego (325), w roku następnym zabronił wróżb i ogłosił kary za powrót do pogaństwa. W 390 roku wybuchły zamieszki w Tesalonice, w Macedonii. Cesarz łatwo je uśmierzył, lecz w swojej zapalczywości kazał zebrać się mieszkańcom miasta w amfiteatrze i wymordował ponad 7000 osób. Kiedy wracał z Werony do Mediolanu, Ambroży, wstrząśnięty wypadkami w Tesalonice, wystosował do niego list pełen czci, ale i wyrzutu, prosząc Teodozjusza, aby za tę publiczną, głośną zbrodnię przyjął publiczną pokutę. Jak wielki miał Ambroży autorytet, świadczy fakt, że cesarz pokutę wyznaczoną przyjął i przez trzy miesiące nie wstępował do kościoła (jako grzesznik). Pod wpływem kazań św. Ambrożego nawrócił się św. Augustyn, którego biskup ochrzcił w 387 r.
W roku 392 Ambroży udał się aż do Kapui, by wziąć udział w synodzie zwołanym dla potępienia herezji, która Maryi odmawiała dziewictwa. Chciał udać się także do Pawii, by wziąć udział w instalacji nowego biskupa (397). Niestety, zabrakło mu sił. Pożegnał ziemię dla nieba dnia 4 kwietnia 397 roku, mając ok. 57 lat. Pochowano go w Mediolanie w bazylice, która dzisiaj nosi nazwę św. Ambrożego, obok śmiertelnych szczątków świętych męczenników Gerwazego i Protazego.
Pozostawił po sobie liczne pisma moralno-ascetyczne i dogmatyczne oraz hymny – te weszły na stałe do liturgii. Bogatą spuściznę literacką stanowią przede wszystkim kazania, komentarze do Ewangelii św. Łukasza, mowy i 91 listów. Pracowity żywot zakończył traktatem o dobrej śmierci. Z powodu bogatej spuścizny literackiej został zaliczony, obok św. Augustyna, św. Hieronima i św. Grzegorza I Wielkiego, do grona czterech wielkich doktorów Kościoła zachodniego. Jego święto ustalono w rocznicę konsekracji biskupiej. Jest patronem Bolonii i Mediolanu oraz pszczelarzy.
W ikonografii św. Ambroży przedstawiany jest w stroju pontyfikalnym. Malarze często ukazywali go w grupie czterech ojców Kościoła. Jego atrybutami są: bicz o trzech rzemieniach, dziecko w kołysce, gołąb i ptasie pióro jako znak boskiej inspiracji, księga, krzyż, mitra, model kościoła, napis: “Dobra mowa jest jak plaster miodu”, pastorał, pióro, ul.
Fronda.pl/brewiarz.pl
*************************************
***
Św. Ambroży o sakramentach
Przyjęliście zatem chrzest i uwierzyliście. Nie godzi mi się mieć innego zdania, gdyż nikt, kogo by Chrystus nie uznał za godnego, nie zostałby powołany do łaski.
Św. Ambroży, Wybór pism dogmatycznych, tłum. i oprac. ks. L. Gładyszewski, ks. S. Pieszczoch, Poznań 1970 (fragmenty).
Z wstępu
Niemałą trudnością dla tłumacza obu dziełek [De sacramentis i De mysteriis] Ambrożego jest nierozgraniczenie i nieprecyzowanie przez autora sensu zasadniczych pojęć: misterium i sacramentum. Niestety w kilku wypadkach używa ich zamiennie. Np. Sacr I 1,2.
Ogólnie rzecz biorąc misterium (gr. mystérion) jest w ustach Ambrożego oznaczeniem tajemnic wiary w ich biblijnej postaci, a więc w zbawczych czynach Chrystusa (Myst. 1,4; 6, 31) i typicznych wydarzeniach Starego Testamentu (Myst. 3,9-18; 9,51), zapowiadających jako figury rzeczy przyszłych nie tylko dzieło Chrystusa, ale również całą Zbawczą działalność Kościoła poprzez liturgię chrztu i Eucharystii (…).
Sacramenta zaś służą tu jako oznaczenie tych obrzędów inicjacyjnych, które zawierają treść misteryjną (Myst. 1,2).
Wiemy jednak, że w IV w. miało to słowo bardzo ogólny sens znaków zewnętrznych oznaczających religijną treść (…). Przecież wtedy miał ten termin w teologii łacińskiej już wiekową tradycję. Twórcą jej był Tertulian, który zaczyna swój traktat O chrzcie zwrotem sacramentum aquae nostrae (I, 1 – CC I, 277). (…) Tertulian przejął ten termin m.in. ze świeckiego określenia przysięgi wojskowej – sacramentum militiae. która była związana z określonym symbolem (…). Chrzest jest przecież początkiem militiae Christi (De idiolatr. XIX, 2 – CC II, 1120), a więc wtajemniczeniem w zasady wiary w Chrystusa, związanym z określonymi znakami przekazanymi przez Ewangelię. (…)
Ambroży wypowiada najlapidarniej zasady [sakramentologii] w Komentarzu do Ewangelii Łukasza: Visibile per visibilia, invisibile per invisibile misterium consecratur ( II, 79 – CC XIV, 65).
* *
SAKRAMENTY
Będę mówił o sakramentach, które przyjęliście. Wcześniej nie należało wyjaśniać Wam ich treści. Dla chrześcijanina bowiem czymś najważniejszym jest wiara. Dlatego w Rzymie dopiero Ci, którzy przyjęli chrzest, otrzymują miano „wiernych“. Ojciec nasz Abraham również tylko ze względu na wiarę został usprawiedliwiony, a nie dzięki uczynkom (por. Rz 4,1-22). Przyjęliście zatem chrzest i uwierzyliście. Nie godzi mi się mieć innego zdania, gdyż nikt, kogo by Chrystus nie uznał za godnego, nie zostałby powołany do łaski.
Czegóż więc dokonaliśmy w sobotę? Otóż – „otwarcia“ (appertionem). Misterium „otwarcia“ miało miejsce wtedy, gdy kapłan dotknął twoich uszu i nosa. Co to oznacza? Gdy Panu naszemu Jezusowi Chrystusowi – jak podaje Ewangelia (Mk 7, 32–35) – pokazano głuchego i niemego, wówczas dotknął jego uszu i ust. Uszu – gdyż był głuchy, ust – bo niemy. Następnie powiedział Effetha. Jest to słowo hebrajskie, które po łacinie znaczy „otwórz się“. Kapłan dotknął Twoich uszu po to, by otworzyły się na słowa jego pouczenia.
Ale powiesz, „Czemu dotykał też nosa?“ Tamten człowiek był niemy, dlatego Chrystus dotknął jego ust, aby odzyskał zdolność mówienia i mógł głosić tajemnice niebieskie. A ponadto, ten człowiek był mężczyzną. Obecnie jednak chrzest przyjmują również kobiety. Sługa zaś nie posiada tej samej czystości, co Pan – cóż to zresztą może być za porównanie, skoro Pan przebacza grzech, a sługa otrzymuje odpuszczenie własnych przewinień – dlatego ze względu na łaskę związaną ze świętymi czynnościami i z urzędem biskup dotyka nosa, a nie ust. Dlaczego właśnie nosa? Aby człowiek otrzymał miły zapach wieczystego szczęścia i mógł powiedzieć: „Jesteśmy dobrą wonnością Chrystusa dla Boga (2 Kor 2, 15) – jak mówi Apostoł – a także by zapalić mocny ogień wiary i pobożności.
Przybyliśmy do źródła chrzcielnego. Wszedłeś do niego i zostałeś namaszczony. Rozważ, kogo widziałeś, co powiedziałeś, rozważ starannie i powtórz! Stanął przed Tobą lewita i kapłan. Namaszczono cię niby zapaśnika Chrystusowego, który ma podjąć się walki z tym światem. Wymieniłeś przeszkody, jakie musisz pokonać podczas czekających cię zawodów. Każdego zawodnika czeka nadzieja, bo gdzie zawody, tam nagroda. Walczysz w życiu ziemskim, ale nagrodą obdarzy cię Chrystus. Będzie to nagroda za potykanie doczesne. Chociaż otrzymuje się ją w niebie, tutaj trzeba sobie na nią zasłużyć[1].
Co odpowiedziałeś, gdy Cię zapytano: „Czy odrzekasz się diabła i jego uczynków“? „Odrzekam“. „Czy odrzekasz się świata i jego przyjemności“? – co odpowiedziałeś – „Odrzekam“. Pamiętaj o swoich słowach i nigdy nie zlekceważ doniosłych skutków tego zapewnienia. Jeśli pożyczasz od kogoś pieniędzy, dajesz mu na nie pokwitowanie. Jesteś nim związany, bo gdybyś nie chciał zwrócić pożyczki, wierzyciel ma w ręku kwit. Poprowadzi cię do sądu i tam twoje własne poręczenie będzie stanowić dowód przeciwko tobie. (…)
Następnie podszedłeś bliżej. Zobaczyłeś źródło chrzcielne i stojącego nad nim biskupa. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ogarnęło was to samo uczucie, którego doznał Neman Syryjczyk. On bowiem miał zastrzeżenia, zanim został oczyszczony. Dlaczego? Uważaj, wyjaśnię.
Wszedłeś, zobaczyłeś wodę , biskupa i lewitę. Czy przypadkiem ktoś z was nie powiedział: I to wszystko? I rzeczywiście, to jest wszystko, bo tu jest pełnia niewinności i pobożności, pełnia łaski i uświęcenia. Oczyma zobaczyłeś tylko rzeczy dostępne dla ludzkiego wzroku. Nie zobaczyłeś tego, co się na prawdę dokonuje, lecz co jest widoczne na zewnątrz. Rzeczy niewidzialne zaś są o wiele większe od widzialnych, ponieważ „rzeczy widzialne są doczesne, a niewidzialne – wieczne“ (2 Kor 4, 18). (…)
Zdaniem Apostoła przejście przez Morze Czerwone stanowi figurę naszego chrztu. Wynika to z jego słów: „Ponieważ wszyscy nasi ojcowie zostali ochrzczeni w obłoku i w morzu“ (1 Kor 10, 1.2). Do tego dodaje: „Lecz to wszystko przydarzyło im się w figurze (1 Kor 10,11). To, co się działo, było dla nich figurą, u nas natomiast jest prawdziwą rzeczywistością.Mojżesz dzierżył wówczas laskę. Lud żydowski był zewsząd otoczony. Z jednej strony – uzbrojone wojsko egipskie, z drugiej – morze. Żydzi nie mogli ani przejść przez nie, ani zwrócić w kierunku wrogów. Zaczęli więc szemrać. Nie pocieszaj się złudnie, że mimo to Bóg ich wysłuchał. Chociaż tak się stało, to jednak Ci, którzy szemrali, nie byli wolni od winy. Gdy jesteś w ciężkim położeniu, powinieneś wierzyć, że cało z tego wyjdziesz, a nie wolno Ci szemrać. Powinieneś modlić się, prosić, a nie – żale wywodzić.
[1] Typowa metafora sportowa, ukazująca życie doczesne jako zawody sportowe (agon – List 43,4, lucta – tutaj), w których różne trudności życiowe porównane są do poszczególnych przeszkód lub konkurencji (certamina). Ambroży buduje tę metaforę, opierając się na tekstach biblijnych (Ap, 2, 10; 2 Tym 2,5; 4,7), a także wykorzystuje reminiscencje z literatury pogańskiej, gdyż ludzie antyku zdradzali wyraźne zamiłowanie do zawodów sportowych (…).
Tomasz Dekert/Liturgia.pl
************************************************************************************************************
6 grudnia
Święty Mikołaj, biskup
obraz św. Mikołaja/Łukasz Kot Mikołaj urodził się w Patras w Grecji ok. 270 r. Był jedynym dzieckiem zamożnych rodziców, uproszonym ich gorącymi modłami. Od młodości wyróżniał się nie tylko pobożnością, ale także wrażliwością na niedolę bliźnich. Po śmierci rodziców swoim znacznym majątkiem chętnie dzielił się z potrzebującymi. Miał ułatwić zamążpójście trzem córkom zubożałego szlachcica, podrzucając im skrycie pieniądze. O tym wydarzeniu wspomina Dante w “Boskiej komedii”. Wybrany na biskupa miasta Miry (obecnie Demre w południowej Turcji), podbił sobie serca wiernych nie tylko gorliwością pasterską, ale także troskliwością o ich potrzeby materialne. Cuda, które czynił, przysparzały mu jeszcze większej chwały. Kiedy cesarz Konstantyn I Wielki skazał trzech młodzieńców z Miry na karę śmierci za jakieś wykroczenie, nieproporcjonalne do aż tak surowego wyroku, św. Mikołaj udał się osobiście do Konstantynopola, by uprosić dla swoich wiernych ułaskawienie. Kiedy indziej miał swoją modlitwą uratować rybaków od niechybnego utonięcia w czasie gwałtownej burzy. Dlatego odbiera cześć również jako patron marynarzy i rybaków. W czasie zarazy, jaka nawiedziła jego strony, usługiwał zarażonym z narażeniem własnego życia. Podanie głosi, że wskrzesił trzech ludzi, zamordowanych w złości przez hotelarza za to, że nie mogli mu zapłacić należności. Św. Grzegorz I Wielki w żywocie Mikołaja podaje, że w czasie prześladowania, jakie wybuchło za cesarzy Dioklecjana i Maksymiana (pocz. wieku IV), Święty został uwięziony. Uwolnił go dopiero edykt mediolański w roku 313. Biskup Mikołaj uczestniczył także w pierwszym soborze powszechnym w Nicei (325), na którym potępione zostały przez biskupów błędy Ariusza (kwestionującego równość i jedność Osób Trójcy Świętej). Po długich latach błogosławionych rządów Mikołaj odszedł po nagrodę do Pana 6 grudnia (stało się to między rokiem 345 a 352). Jego ciało zostało pochowane ze czcią w Mirze, gdzie przetrwało do roku 1087. Dnia 9 maja 1087 roku zostało przewiezione do włoskiego miasta Bari. 29 września 1089 roku uroczyście poświęcił jego grobowiec w bazylice wystawionej ku jego czci papież bł. Urban II. Najstarsze ślady kultu św. Mikołaja napotykamy w wieku VI, kiedy to cesarz Justynian wystawił mu w Konstantynopolu jedną z najwspanialszych bazylik. Cesarz Bazyli Macedończyk (w. VII) w samym pałacu cesarskim wystawił kaplicę ku czci Świętego. Do Miry udawały się liczne pielgrzymki. W Rzymie św. Mikołaj miał dwie świątynie, wystawione już w wieku IX. Papież św. Mikołaj I Wielki (858-867) ufundował ku czci swojego patrona na Lateranie osobną kaplicę. Z czasem liczba kościołów św. Mikołaja w Rzymie doszła do kilkunastu. W całym chrześcijańskim świecie św. Mikołaj miał tak wiele świątyń, że pewien pisarz średniowieczny pisze: “Gdybym miał tysiąc ust i tysiąc języków, nie byłbym zdolny zliczyć wszystkich kościołów, wzniesionych ku jego czci”. W XIII wieku pojawił się zwyczaj rozdawania w szkołach pod patronatem św. Mikołaja stypendiów i zapomóg. O popularności św. Mikołaja jeszcze dzisiaj świadczy piękny zwyczaj przebierania się ludzi za św. Mikołaja i rozdawanie dzieciom prezentów. Podobiznę Świętego opublikowano na znaczkach pocztowych w wielu krajach. Postać św. Mikołaja uwieczniło wielu malarzy i rzeźbiarzy. Wśród nich wypada wymienić Agnolo Gaddiego, Arnolda Dreyrsa, Jana da Crema, G. B. Tiepolo, Tycjana itd. Najstarszy wizerunek św. Mikołaja (z VI w.) można oglądać w jednym z kościołów Bejrutu. W Polsce kult św. Mikołaja był kiedyś bardzo popularny. Jeszcze dzisiaj pod jego wezwaniem jest aż 327 kościołów w naszej Ojczyźnie. Po św. Janie Chrzcicielu, a przed św. Piotrem i Pawłem najpopularniejszy jest św. Mikołaj. Do najokazalszych należą kościoły w Gdańsku i w Elblągu. Ołtarzy Mikołaj posiada znacznie więcej, a figur i obrazów ponad tysiąc. Zaliczany był do Czternastu Orędowników. Zanim jego miejsce zajął św. Antoni Padewski, św. Mikołaj był wzywany we wszystkich naglących potrzebach. Postać Świętego, mimo braku wiadomości o jego życiu, jest jedną z najbardziej barwnych w hagiografii. Jest patronem Grecji, Rusi, Antwerpii, Berlina, Miry, Moskwy, Nowogrodu; bednarzy, cukierników, dzieci, flisaków, jeńców, kupców, marynarzy, młynarzy, notariuszy, panien, piekarzy, pielgrzymów, piwowarów, podróżnych, rybaków, sędziów, studentów, więźniów, żeglarzy. W ikonografii św. Mikołaj przedstawiany jest w stroju biskupa rytu łacińskiego lub greckiego. Jego atrybutami są m. in.: anioł, anioł z mitrą, chleb, troje dzieci lub młodzieńców w cebrzyku, trzy jabłka, trzy złote kule na księdze lub w dłoni (posag, jaki według legendy podarował biednym pannom), pastorał, księga, kotwica, sakiewka z pieniędzmi, trzy sakiewki, okręt, worek prezentów. |
**************************************
Żywot św. Mikołaja, biskupa
Sława jego rozeszła się po całym świecie chrześcijańskim, a cześć jego była tak powszechną, że w czasie prześladowań pod rządami Dyoklecyana sędziowie pogańscy nie śmieli go skazać na śmierć za to, że był prawowiernym i gorliwym katolikiem – publikujemy fragment „Żywotów Świętych Pańskich na wszystkie dni roku” poświęcony świętemu Mikołajowi, biskupowi.
Święty Mikołaj urodził się w mieście Patrze w Licyi. Rodzice jego należeli do jednego z najznakomitszych rodów i słynęli z bogactw i pobożności, ale ponieważ Bóg im nie dał łaski potomstwa, pościli, czynili obfite jałmużny i modlili się ze łzami, ażeby im zesłał tę pociechę, lubo już byli dość podeszłymi w wieku. Wysłuchał Wszechmocny ich modłów i dał im syna, który już w pierwszych dniach swego życia wstrzymywał się co środę i piątek od pokarmu aż do samego wieczora. Tego pobożnego zwyczaju przestrzegał aż do końca żywota. Pod kierunkiem wuja, Biskupa Myry, kształcił się uzdolniony chłopczyk i wkrótce prześcignął wszystkich współuczniów w naukach, a daleko więcej w pobożności, umartwieniu, czystości obyczajów i pokornej skromności.
Za zgodą rodziców wybrał sobie stan duchowny. Dowody bohaterskiej ofiarności złożył około roku 300, gdy straszna zaraza zabierała całe tysiące ofiar. Krwawiło się serce jego na widok przerażającej klęski, przeto smucił się wraz ze smucącymi, a pomagał, pocieszał i przynosił ulgę według możności. Za wolą Bożą pozbawiła go owa zaraza również jego rodziców. Wielki spadek po nich bez namysłu rozdzielił pomiędzy ubogich, a szczodrobliwość jego zasłynęła zwłaszcza w owym wypadku, gdy szlachecką jedną rodzinę ocalił od popadnięcia w nędze cielesną i duchowną. Trzy dorosłe córki nie zdołały bowiem zaspokoić potrzeb ojca zubożałego, który znowu był zbyt dumnym, aby zniżyć się do żebraniny. Już też był się zdecydował kupczyć wdziękami i urodą córek, gdy Mikołaj na szczęście o tem strasznem zgorszeniu posłyszał. Przybiegłszy niezwłocznie, wręczył każdej z panien wysoką kwotę jako posag, dopomógł im do zamążpójścia i ocalił je od poniżenia.
Duchowieństwo wraz z ludem modliło się o szczęśliwy wybór, a ponieważ wyborcy nie mogli się zgodzić, postanowili zdać sprawę na traf losu i osadzić tego na tronie Biskupim, kto nazajutrz najrychlej przybędzie do kościoła. Przypadek zdarzył, że wracający podówczas z pielgrzymki Mikołaj, według swego zwyczaju rano rychło pośpieszył do kościoła
Gorąca pobożność i nabożeństwo do Męki Pańskiej spowodowały go do przedsięwzięcia pielgrzymki do Jerozolimy. Podczas przeprawy jednak do Palestyny powstała nagle sroga burza, a bałwany miotały statkiem, jak łupiną orzechową, więc zguba zdawała się nieuchronną. Marynarze biadali w śmiertelnym przestrachu i błagali Mikołaja spoglądającego na zachmurzone niebo, aby prosił Boga o ratunek. Nie zawiodło ich też położone w niem zaufanie, wzburzone bowiem fale uspokoiły się, a okręt ocalał. Odtąd uchodzi Mikołaj za Patrona żeglarzy.
Po odbyciu pielgrzymki zatęskniło serce jego, rozmiłowane w Chrystusie, do samotności i oddalonego klasztoru, aby tam żyć i umierać w Bogu. Ale objawienie Boskie kazało mu wrócić do Myry, gdzie był tymczasem umarł Biskup i czyniono przygotowania do wyboru następcy. Duchowieństwo wraz z ludem modliło się o szczęśliwy wybór, a ponieważ wyborcy nie mogli się zgodzić, postanowili zdać sprawę na traf losu i osadzić tego na tronie Biskupim, kto nazajutrz najrychlej przybędzie do kościoła. Przypadek zdarzył, że wracający podówczas z pielgrzymki Mikołaj, według swego zwyczaju rano rychło pośpieszył do kościoła, aby podziękować Bogu za szczęśliwy powrót. Wszyscy uważali w tem wydarzeniu widoczny palec Boży, a Mikołaj mimo niechęci i oporu musiał osiąść na stolicy Biskupiej. „Mikołaju – westchnął w pokorze – godność ta wymaga świętobliwszego żywota niż twój, a słowa twe tylko wtedy głód twej trzody zaspokoją, jeśli im przyświecać będziesz przykładem wszelkich cnót”.
Odtąd podwoił posty, czuwania nocne, dzieła pokuty i modły; dochody jego nie starczyły na wspieranie żebraków i ubóstwa, sam przeto zbierał dla nich jałmużny i pożyczał potrzebne dla siebie sprzęty i księgi. Kazania jego słynęły z wymowy, a święty Chryzostom sławi go jako najpiękniejszy wzór pokory. We wszystkich sprawach duszpasterstwa zasięgał rady ludzi mądrych, nakazywał częste synody i kazał duchownym donosić o wszystkich ważniejszych wypadkach zachodzących w rozległej dyecezyi, chciał bowiem o wszystkiem wiedzieć i wszystko mieć na oku. Liczne były cuda, jakie zdziałał w czasie drożyzny, srogich nawałnic, u chorych i opętanych, nawet w jak największem oddaleniu. Eustachiusz, chciwy namiestnik, skazał był na śmierć kilku kupców, jedynie dlatego, aby się ich majątkiem wzbogacić. Już też stali na rusztowaniu, już błyszczał miecz nad ich głowami, wtem ukazał się Mikołaj, wydarł mordercze żelazo z rąk oprawcy, zganił Eustachiuszowi ostro niesprawiedliwość i ocalił niewinnych.
Na powszechnym Soborze w Nicei roku 325 należał do Biskupów, którzy nosili na sobie ślady poniewierek i plag wycierpianych za wiarę, przytem odznaczał się nauką i taką stanowczością, że mawiano o nim, iż sam Chrystus przez niego upokorzył dumę i zarozumiałość Aryusza
W podróży do Nicei wskrzesił trzech młodzieńców, których potajemnie zamordowano i wrzucono w beczkę. Sława jego rozeszła się po całym świecie chrześcijańskim, a cześć jego była tak powszechną, że w czasie prześladowań pod rządami Dyoklecyana sędziowie pogańscy nie śmieli go skazać na śmierć za to, że był prawowiernym i gorliwym katolikiem, lecz poprzestali na wygnaniu go z miasta. Gdy na tron wstąpił Konstantyn, wrócił Mikołaj, zjednał wielu pogan dla Chrystusa i zamienił ich pogańskie świątynie na kościoły. Na powszechnym Soborze w Nicei roku 325 należał do Biskupów, którzy nosili na sobie ślady poniewierek i plag wycierpianych za wiarę, przytem odznaczał się nauką i taką stanowczością, że mawiano o nim, iż sam Chrystus przez niego upokorzył dumę i zarozumiałość Aryusza. Zachorowawszy lekko, ujrzał otwarte Niebo i Aniołów przy sobie, gotowych przenieść duszę jego do stóp Przedwiecznego. Umarł dnia 6 grudnia pomiędzy rokiem 345 a 352, licząc lat 65.
Skoro tylko zgasł, zaczęto mu oddawać cześć należną Świętym Pańskim. Z ciała jego wytrysnął wonny olej, który przywrócił zdrowie wielu chorym. Papież święty Grzegorz Wielki, wyznaczając w Rzymie kościoły stacyjne, zaliczył do nich także kościół św. Mikołaja in carcere (w więzieniu), w którym się jeszcze dzisiaj odbywa nabożeństwo w Niedzielę Pasyjną.
W r. 1087 przeniesiono zwłoki jego do Bari (we Włoszech dolnych), dokąd i teraz liczne odbywają się pielgrzymki. Jeszcze i teraz sączy ze świętych kości balsamiczny olej i dzieją się tam rozliczne cuda.
Teologia polityczna/tekst pochodzi z „Żywotów Świętych Pańskich na wszystkie dni roku”
****************************************
Św. Mikołaj – święty Zachodu i Wschodu
fot. Wikipedia/KAI
***
Przez wiele lat św. Mikołaj należał do najbardziej znanych i czczonych świętych. Jest otaczany wielką czcią przez wiernych zarówno Kościoła katolickiego, jak i prawosławnego. To przy jego grobie odbył się w 1098 r. zwołany przez papieża Urbana II synod, na którym szukano dróg zniesienia podziałów w chrześcijaństwie. Do dziś Mikołaj jest ukochanym świętym dzieci, kojarzonym z wymarzonymi prezentami pod choinką. Jego wspomnienie przypada według kalendarza gregoriańskiego 6 grudnia, natomiast według kalendarza juliańskiego – 19 grudnia.
Greckie imię Mikołaj oznacza „zwycięzca ludu”. Ma ono wiele odmian: Nikolas, Niklas, Nicolo, Klaus, Mikulasz, Miklos, Nichol, Noel Baba, a dzień 6 grudnia – „Natalis S. Nicolai”: Nicolai hiemals, Niclastag, Nielsdag, Clawsdach.
Mikołaj urodził się prawdopodobnie ok. 270 r. w Licji w miejscowości Patras jako jedyne dziecko zamożnego małżeństwa chrześcijańskiego. Od młodości wyróżniał się nie tylko pobożnością, ale był też bardzo wrażliwy na ludzkie nieszczęścia. Po śmierci rodziców dzielił się chętnie swoim majątkiem z biednymi. Gdy dowiedział się, że trzy córki ubogiego mieszkańca miasta nie mogą wyjść za mąż, gdyż ich ojca nie stać na posag, podrzucił im ukradkiem większą sumę pieniędzy. Tę przypowieść wykorzystał Dante w „Boskiej komedii”. Wybrany biskupem Myry (Demre w dzisiejszej Turcji), Mikołaj podbił serca wiernych nie tylko gorliwością pasterską, ale i troską o potrzeby materialne wiernych.
Zmarł, jak mówi tradycja, 6 grudnia między rokiem 345 i 352 w wieku prawie 70 lat. Podobno w chwili jego śmierci ukazały się anioły i rozbrzmiały chóry anielskie. Relikwie z portowego miasta Myra przywieźli 9 maja w 1087 r. do włoskiego Bari tamtejsi marynarze, chroniąc je przed muzułmanami. Pamiątkę tego dnia odnotowano także w kalendarzach jako wspomnienie świętego. Wkrótce św. Mikołaj stał się patronem tego miasta, największego nad Adriatykiem.
W 1089 r. papież Urban II poświęcił grobowiec świętego w bazylice jego imienia. Przy jego grobie odbył się w 1098 r. synod, którego celem było połączenie Kościoła prawosławnego z rzymskim. Wśród 184 biskupów był także prymas Anglii, abp św. Anzelm z Canterbury. W 1197 r. bazylikę w Bari, zbudowaną nad szczątkami świętego, konsekrował kanclerz cesarza Henryka VI, biskup Hildesheimu. Przy bazylice św. Mikołaja w Bari przechowywany jest dokument z XII w., opisujący dzieje sprowadzenie relikwii świętego. Do dziś też zachowały się w Myrze ruiny kościoła św. Mikołaja.
W Bari co roku, 9 maja, w rocznicę przywiezienia tam relikwii św. Mikołaja, obchodzone są okolicznościowe uroczystości. Największe obchody odbywają się na pełnym morzu. Rankiem 8 maja wypływa z portu najokazalszy statek z dwumetrowej wielkości figurą świętego, któremu towarzyszą wierni w procesji na bogato przyozdobionych łodziach, stateczkach i kutrach. Gdy statek przywozi figurę na brzeg, obwozi się ją po odświętnie przybranym mieście na specjalnie przygotowanym powozie. Ta procesja morska kończy się ogólnym świętowaniem i fajerwerkami. Natomiast następnego dnia w kościołach odbywają się nabożeństwa, a centralna uroczystość – przy grobie świętego w bazylice w Bari. W bazylice tej jest również pochowana królowa Bona, żona Zygmunta Starego i matka Zygmunta Augusta, która pochodziła z Bari. Mauzoleum za głównym ołtarzem ufundowała jej córka, Anna Jagiellonka. Na sarkofagu umieszczone są rzeźby klęczącej królowej Bony, a po jej bokach – patronów Polski i Bari: św. Stanisława i św. Mikołaja.
Hołd relikwiom świętego oddał w 1984 r. papież Jan Paweł II, który na pamiątkę swej wizyty przekazał bazylice pastorał.
Wokół postaci św. Mikołaja narosło wiele legend. Najstarszy pisemny dowód na oddawanie czci biskupowi z Myry to tzw. praxis de stratelatis, legenda o cudownym uratowaniu trzech namiestników, niesłusznie skazanych na karę śmierci przez cesarza Konstantyna Wielkiego (306-337). Prawdopodobnie to zachowane opisanie legendy powstało ok. 460-580 roku, choć nie wyklucza się istnienia jeszcze starszych pism. Legenda ta była w średniowieczu tak popularna na całym świecie, że do dziś zachowało się jeszcze ponad 50 jej różnych rękopisów. Bardzo popularna była też inna legenda, mówiąca o tym, że Mikołaj swoją modlitwą uratował od niechybnego utonięcia rybaków w czasie gwałtownej burzy. Dlatego czczony jest także jako patron marynarzy i rybaków. Niedawno przedstawiciele prawosławnych patriarchatów, konferencji episkopatów katolickich i Kościołów ewangelickich z 16 krajów basenu Morze Śródziemnego zaproponowali, by św. Mikołaja ogłosić patronem Morza Śródziemnego.
Najstarsza znana biografia św. Mikołaja, „Vita per Michaelem”, powstała prawdopodobnie ok. 750-850 r. w Konstantynopolu. Wyprzedziła ona nieco później spisaną biografię „Methodius et Theodorum” datowaną na początek IX wieku.
Św. Mikołaj jest patronem Grecji, Rosji i Lotaryngii. W Szwajcarii jest patronem diecezji Lozanna-Genewa-Fryburg. Przede wszystkim jednak obrały go za swego patrona miasta hanzeatyckie oraz Amsterdam, Ankona, Bari, Fryburg Meran i Nowy Jork. Imię świętego noszą też liczne miasta na wszystkich kontynentach. Liczbę kościołów i ołtarzy jemu poświęconych tylko w średniowiecznych Niemczech obliczano na 4-5 tysięcy.
W wielu miastach istniały też bractwa św. Mikołaja zakładane przez kupców, marynarzy i różne cechy rzemieślnicze. Jednym z najstarszych jest bractwo św. Mikołaja w Kolonii, które prawdopodobnie powstało w 1201 r. W późniejszym okresie działały jeszcze w Kolonii trzy inne bractwa im. Św. Mikołaja.
Mikołaj jest patronem dziewcząt pragnących wyjść za mąż, kobiet chcących urodzić dziecko, noworodków, ludzi morza, flisaków, dokerów, kupców, młynarzy, piekarzy, rzeźników, krawców, tkaczy, podróżnych i pielgrzymów, więźniów, adwokatów, notariuszy, handlarzy winem i zbożem, właścicieli i żebraków. Zaliczany był do Czternastu Świętych Wspomożycieli.
W Polsce św. Mikołaj był kiedyś bardzo popularny. Jeszcze dzisiaj pod jego wezwaniem jest 327 kościołów. Jego wezwanie noszą trzy kościoły katedralne: w Elblągu, Kaliszu i w Bielsku-Białej. Najokazalsze kościoły św. Mikołaja znajdują się w Gdańsku i Elblągu. Natomiast największe polskie sanktuarium św. Mikołaja jest w Pierśćcu koło Skoczowa na Śląsku Cieszyńskim. Pierwszą kaplicę jemu poświęconą zbudowano tam już w XIV wieku. Szczególną czcią otaczana jest cudowna figura św. Mikołaja, przy której wierni od lat wypraszają łaski zdrowia dla siebie i swoich bliskich.
Zwyczaj wręczania dzieciom prezentów powstał w średniowieczu. Jego początki, to udzielanie stypendiów i zapomóg przez szkoły mające za patrona św. Mikołaja. Z upływem lat przekształcił się w obdarowywanie prezentami dzieci, a także wszystkich członków rodzin.
Co najmniej od XV w. istniał zwyczaj budowania „łódeczek św. Mikołaja”, w które święty miał składać prezenty. Z czasem łódeczki zastąpiły buty i skarpety, lub – w regionach protestanckich – adwentowe talerze z darami.
Kai.pl
****************************************************
Oblicze św. Mikołaja
Św. Mikołaj jest najbardziej znanym świętym na świecie,
kochanym przede wszystkim przez dzieci. Jest to także postać, wokół której
narosło tyle legend i bajek, że dziś trudno oddzielić prawdę od mitu.
***
Przynajmniej jedna rzecz nie ulega wątpliwości: św. Mikołaj nie był przerośniętym białobrodym krasnalem w czerwono-białym stroju, wchodzącym przez komin do domów, oraz nie zawsze był dobrodusznym dziadkiem z workiem pełnym prezentów dla grzecznych ludzi.
Portret historyczny
Bezsporny jest fakt, że starożytność chrześcijańska nie przekazała nam bezpośrednich danych dotyczących życia i działalności biskupa Miry w Azji Mniejszej. Pierwsze wzmianki hagiograficzne o św. Mikołaju pochodzą z VI w., gdy za czasów panowania cesarza rzymskiego Justyniana (482–565 po Chr.) spisano dziełko Oficerowie (oryg. Stratelatis) opowiadające o cudownym uratowaniu życia rzymskim oficerom legionów. Późniejsze przekazy, owiane legendami i zwyczajami, związane były z żywą tradycją lokalną i w gruncie rzeczy na nich oparta jest nasza wiedza o osobie św. Mikołaja.
Mikołaj urodził się ok. 270 r. w arystokratycznej i wpływowej rodzinie Epifanesa i Joanny z Patary.
Od młodości odznaczał się głęboką pobożnością i wrażliwością na ludzką biedę i nieszczęścia. To właśnie ta sfera życia św. Mikołaja zaważyła na jego legendzie i popularności od niespełna 1800 lat. Dominikański hagiograf Jakub de Voragine w najsłynniejszym średniowiecznym zbiorze Żywotów Świętych pt. Złota Legenda (oryg. Legenda Aurea) z XIII w. zapisał, że został obrany biskupem Miry, gdyż z natchnienia Bożego miał jako pierwszy wejść do lokalnej bazyliki w czasie śpiewu porannego oficjum Liturgii Godzin, co miało być sposobem na rozterki zebranych, niemogących dokonać elekcji biskupiej. Mikołaj mimo oporu i sprzeciwu przyjął godność biskupią. Według zachowanych źródeł Mikołaj cechował się surowością obyczajów, głęboką ascezą oraz nocnymi czuwaniami na modlitwie. Był obrońcą ortodoksji w nauczaniu Prawd Wiary oraz przeciwnikiem występku i grzechu, co piętnował w przepowiadaniu i karaniu win.
Biografia św. Mikołaja wskazuje, że cierpiał prześladowania w czasie rządów cesarza Dioklecjana. Jednocześnie miał należeć do pierwszych beneficjentów tzw. Edyktu Mediolańskiego cesarza Konstantyna Wielkiego z 313 r., zrównującego chrześcijaństwo z innymi religiami imperium i kończącego okres represji wobec jego wyznawców.
Już za życia miał czynić wiele cudów, a przede wszystkim dbał o wszelkie potrzeby wiernych powierzonych jego biskupiej, pasterskiej pieczy. Biskup Mikołaj zmarł ok. 345–352 r. i pochowany został w swojej katedrze w Mirze.
W 1087 r., wobec zagrożenia inwazją muzułmańską, jego relikwie zostały wywiezione i sprowadzone przez mieszkańców Bari do swojego miasta, gdzie wystawiono dostojną bazylikę ku jego czci, stając się w ten sposób centralnym ośrodkiem kultu św. Mikołaja.
Ale tak naprawdę to dopiero początek historii tej niezwykłej i baśniowej postaci…
Mikołajowe prezenty
Św. Mikołaj większości ludzi na świecie kojarzy się z grudniowymi prezentami i jest nieodzownym motywem zbliżających się świąt Bożego Narodzenia. Praktyka obdarowywania się upominkami ściśle związana jest z legendą o dziełach miłosierdzia, jakie czynił św. Mikołaj, dlatego warto przybliżyć ten podstawowy przymiot charakteryzujący świętego biskupa z Miry.
Ze wszystkich znanych źródeł i opisów zawierających wzmianki o św. Mikołaju wynika, że głębia pobożności przyszłego biskupa wiązała się bezpośrednio z praktycznym jej wprowadzaniem wśród najbliższych. Pewnego dnia – jak notują to opowieści znane w Konstantynopolu w IX w. – zubożały możnowładca mający trzy córki chciał, według jednego wariantu, sprzedać je do domu publicznego, aby parając się nierządem, zarobiły pieniądze na utrzymanie rodziny i domu, a według innego, aby w ten sposób mogły zdobyć fundusze na posag, by wyjść za mąż.
Według Złotej Legendy Mikołaj, dowiedziawszy się o tym i nie chcąc dopuścić do takiego zła i pohańbienia godności kobiecej, w nocy zakradł się do obejścia rodziny i przez okno wrzucił zawiniętą w chustę bryłę złota. Gospodarz bardzo się zdziwił i uznał to za cud Boży. Za wartość złota dał córce zarówno posag, jak i wyprawił wielkie wesele. Z czasem historia się powtórzyła i znów Mikołaj w tajemnicy przekazał złotą bryłę. Za trzecim razem gospodarz postanowił czuwać i sprawdzić, kto lub co było źródłem dobrodziejstwa.
Słysząc brzęk złota uderzającego o posadzkę domu, wybiegł za Mikołajem i poznawszy go, skłonił się, dziękując za ten dar. Mikołaj zażądał, by ten nigdy za jego życia nie wspomniał o tym wydarzeniu.
Tradycja ta upowszechniła się w dziedzictwie św. Mikołaja jako najbardziej piękna i warta naśladowania i stała się podstawą wręczania prezentów z okazji św. Mikołaja czy, ogólnie, czasu Bożego Narodzenia.
Mikołajowe rózgi
Dzień św. Mikołaja to obdarowywanie wszystkich prezentami. Nawet niegrzeczne dzieci je otrzymują, bo któż nie zna rózgi św. Mikołaja?
Zwyczaj ten ściśle wiąże się z osobą biskupa Miry, a szczególnie odnosi się do jego porywczego charakteru, który nieco zmienia optykę patrzenia na wyidealizowany obraz świętego od prezentów i dobra.
Genezy tej tradycji należy doszukiwać się w opowieściach hagiograficznych poświęconych św. Mikołajowi i cudom, jakie miał czynić, podbudowującym i rozwijającym jego kult w chrześcijańskim świecie średniowiecza.
W opisie zamieszczonym w relacji Jana Diakona z ok. IX w. znajduje się historia przeora Iteriusza z klasztoru Maryi Miłosiernej. Według treści tego tekstu w całym Kościele odprawiano oficjum o św. Mikołaju, tylko we wspomnianym konwencie był on zabroniony przez przełożonego. Zakonnicy przyszli do przeora, prosząc o pozwolenie na sprawowanie liturgii ku czci św. Mikołaja, za co zostali skarceni i wyrzuceni z celi swojego ojca duchownego. Tej samej nocy do dormitorium, w którym spał zakonnik, przybył św. Mikołaj, który ostrymi słowami zganił przeora, a następnie, śpiewając hymn o samym sobie, biczami czy rózgami obkładał zatwardziałego przełożonego. Kara, jaką otrzymał, była tak ciężka, że Iteriusz przebywał przez wiele dni w szpitalu, dochodząc do zdrowia. Później nie tylko zezwolił na odprawianie nabożeństw ku czci św. Mikołaja, ale obiecał swoim podwładnym, że do końca życia w pierwszym szeregu i najpiękniej, jak potrafi, będzie śpiewał oficjum do tego świętego.
Warto dodać, że w literaturze poświęconej żywotowi i cudom św. Mikołaja pojawia się motyw biczowania rózgami wizerunku świętego jako kary za niespełnienie jakichś obietnic lub jako zawód za brak należytej pomocy duchowej i braku odczuwalnego orędownictwa wobec wyznawców św. Mikołaja.
Obrońca Chrystusa
Porywczy i bezkompromisowy charakter św. Mikołaja, niemający nic wspólnego z dobrodusznym dziadkiem znanym we współczesnej kulturze masowej, objawia się w relacji z obrad soboru nicejskiego z 325 r., pióra mnicha ateńskiego Damaskinosa. Jak wiadomo, pierwszy sobór powszechny Kościoła zwołany przez cesarza Konstantyna Wielkiego do letniego pałacu władcy w Nicei związany był z bardzo niebezpiecznym prądem religijnym głoszonym przez kapłana z Aleksandrii Ariusza (zm. 336 po Chr.), który w skrócie polegał na odrzuceniu prawdy o Trójcy Świętej, a osobę Jezusa Chrystusa uznawał za stworzoną w konkretnym czasie i niebędącą równą Bogu Ojcu. Według wspomnianego kronikarza w czasie debaty plenarnej przed cesarzem i całym ówczesnym episkopatem Ariusz głosił swoje poglądy w sposób nieskrępowany, z wielkim zapałem wyjaśniając wszelkie szczegóły swojej myśli teologicznej. Obecny na obradach soborowych biskup Miry Mikołaj wstał, podszedł do Ariusza i publicznie go spoliczkował, za co został przez cesarza i biskupów pozbawiony szat kapłańskich i osadzony w więzieniu.
Dalsza część tej legendy opisuje wizję mistyczną, jakiej miał doznać tej nocy Mikołaj, gdy do jego celi wszedł Jezus wraz z Maryją, którzy zdjęli mu kajdany, przyoblekli w dostojne szaty biskupie i wręczyli księgę Biblii. Nazajutrz powiadomiony o cudzie cesarz osobiście pojednał się z Mikołajem, prosząc o przebaczenie za swoje postępowanie.
Gwoli zachowania krytyki źródeł należy zaznaczyć, że obecność Mikołaja na soborze nicejskim nie została udokumentowana, a w katalogu jego uczestników autorstwa wielkiego Ojca i Doktora Kościoła św. Atanazego z Aleksandrii (ok. 295–373 po Chr.), głównego obrońcy ortodoksji kościelnej doby arianizmu, św. Mikołaj nie figuruje, dlatego tekst ten należy, tak jak większość poświęcona św. Mikołajowi, do literatury legendarnej i raczej baśniowej.
Niemniej jednak warto zauważyć, przywołując powyższe opisy i historie, że obraz św. Mikołaja wcale nie pasuje do mitu o tęgim starcu pełnym miłości, dobra i otwartego serca, owszem te motywy się także pojawiają, ale trzeba podkreślić, że jest to postać również twarda, bezkompromisowa i czasem wręcz okrutna, jednakże – jak to w baśniach bywa – koniec i tak zawsze jest pięknym zwieńczeniem zwycięstwa dobra nad złem, co stało się głównym przymiotem najsłynniejszego w całym świecie od pierwszych wieków świętego Kościoła.
ks. Stanisław Wróblewski/Nowe Życie/Archidiecezja Wrocławska
****************************************
Biskup Mikołaj. Dobry święty na nasze czasy
Święty Mikołaj to nie tylko opiekun panien na wydaniu, marynarzy czy dzieci. To przede wszystkim patron daru człowieka dla człowieka.
Pachniał sosną, mrozem i… perfumami taty. „Nie bój się mikołaja. Powiedz wierszyk ładnie. Daj buzi mikołajowi” – szeptały ciotki do małego ucha. Mikołaj trochę drapał sztuczną brodą, ale czego nie robiło się dla wymarzonej zabawki, prawda?
To chyba pierwszy święty, z którym zaprzyjaźniamy się w dzieciństwie. Oj, pisało się długie listy błagalne. Wynosiło pokornie śmieci i sprzątało grzecznie pokój, żeby czasem nie przyniósł rózgi. A potem stawało się przy oknie, nie sięgając jeszcze brodą do parapetu i patrzyło, czy czasem nie nadchodzi. Naturalnie – z worem prezentów.
Rodzice dwoili się i troili, żeby żadne dziecko nie zorientowało się zbyt szybko, jaka jest prawda. I chyba mieli w tym ogromną frajdę. Jak w tej reklamie.
Wraz z bolesnym odkryciem nastawała era sherlocków. Gdy tylko rodzice wychodzili z domu, na łeb na szyję zaczynało się wielkie szukanie. Oj, miało się opanowane do perfekcji sposoby na wyjadanie świątecznych czekoladek. Tak, żeby nikt nie zorientował się, że pudełko jest otwarte. Tylko goście nim obdarowani mieli potem miny nietęgie…
Biskup Mikołaj patrzy sobie teraz pewnie na nas wszystkich z nieba i uśmiecha się serdecznie. Do tych, którzy do upadłego biegają po sklepach, byle tylko o nikim nie zapomnieć. I do tych, którzy w domowym zaciszu wypełniają koszyki online. Do tych małych, którzy z wysuniętym językiem piszą listy i do tych dużych, którzy te listy (zakupów) czytają. I do tych przebierańców w czerwonych kubrakach też się uśmiecha, bo przecież chodziło mu właśnie trochę o to, byśmy odkryli radość płynącą z dawania. Ale nie tylko.
Św. Mikołaj. Specjalista od spraw beznadziejnych
Za swojego patrona uważają Mikołaja cukiernicy, kupcy, piekarze, bednarze, sędziowie, marynarze, flisacy, więźniowie, studenci, pielgrzymi, podróżni, niepłodni i panny na wydaniu. Nie tylko katolicy, ale też prawosławni.
Do dziś przetrwało o nim wiele legend. A jak wiadomo, w każdej legendzie jest ziarno prawdy. Najsłynniejsza historia dotyczy trzech panien, które nie miały pieniędzy na posag. Ich ojciec stracił nadzieję, że uda im się wyjść ze skrajnej nędzy, dlatego postanowił sprzedać córki do domu publicznego. Gdy Mikołaj o tym usłyszał, trzykrotnie zakradł się do ich domu i podrzucił pieniądze na posag. Lubił też w nocy wspomagać najbiedniejsze rodziny.
Według innej opowieści pomocy Mikołaja wzywali żeglarze podczas morskiej nawałnicy. Biskup z Miry wielokrotnie objawiał im się na statku i pomagał w walce z żywiołem.
Innym razem święty pomógł trzem młodzieńcom niesłusznie skazanym na śmierć. Jak to zrobił? Nawiedził we śnie cesarza Konstantyna, zapewniając go o niewinności więźniów.
Według innej opowieści pomocy Mikołaja wzywali żeglarze podczas morskiej nawałnicy. Biskup z Miry wielokrotnie objawiał im się na statku i pomagał w walce z żywiołem.
Innym razem święty pomógł trzem młodzieńcom niesłusznie skazanym na śmierć. Jak to zrobił? Nawiedził we śnie cesarza Konstantyna, zapewniając go o niewinności więźniów.
Patron daru człowieka dla człowieka
Teraz ze Świętym Mikołajem kojarzą nam się głównie prezenty. I dobrze, bo jego święto pozwala nam przypomnieć sobie, jak fajnie jest dawać. Lubimy wybierać podarki, pakować je w ozdobne papiery, podrzucać ukradkiem pod choinkę albo do skarpet przy kominku. A potem obserwować uśmiech na twarzach obdarowanych. Jest tylko jeden mały szczegół, o którym zapominamy: Mikołaj nie podrzucał prezentów swoim bliskim.
Za każdą z opowieści o sympatycznym biskupie kryją się ludzkie tragedie, strach, bieda… Wyobraźcie sobie, jak mógł czuć się ojciec, który w obliczu skrajnej nędzy i własnej bezradności postanawia przeznaczyć córki na prostytutki. A jak czuły się te młode kobiety, które marzyły pewnie o założeniu szczęśliwych rodzin?
Dlaczego Mikołaj przychodził nocami do dzieci i podrzucał im paczki? Bo one naprawdę umierały z głodu. Dlaczego biegł z pomocą do żeglarzy i więźniów? Bo tracili nadzieję na to, że uda im się przeżyć.
Biskup Mikołaj mówi dziś do ciebie: otwórz oczy i serce! Zobacz cierpienie drugiego człowieka i natychmiast na nie zareaguj. Biegnij. Nie czekaj do jutra, bo może być za późno…
Ale mówi też: warto dawać. I nie chodzi tu wcale o podarki materialne, bo one są tylko środkiem do osiągnięcia celu. Chodzi przede wszystkim o… nas. O nasze zainteresowanie. Nasz czas. Nie bez przyczyny Jan Paweł II nazwał Świętego Mikołaja patronem daru człowieka dla człowieka.
Żaden prezent, choćby najbardziej wymarzony, nie zastąpi ciebie. Żadna zabawka nie jest warta tyle, ile wyjście na sanki. Żadna książka nie może równać się szczerej rozmowie przy herbacie. Żadna biżuteria nie wynagrodzi wiecznego „zaraz, później teraz jestem zajęty”.
Dzisiaj to ty bądź najlepszym prezentem.
Dominika Cicha-Drzyzga/Aleteia.pl
************************************************************************************************************
5 grudnia
Święty Saba Jerozolimski, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławionego Filipa Rinaldi, prezbitera, błogosławionego Narcyza Putz, prezbitera i męczennika |
Saba urodził się w 439 r. w Mutalasce koło Cezarei Kapadockiej. Gdy jego ojca, oficera armii cesarskiej, przeniesiono do odległego garnizonu, Saba wychowywał się u krewnych. Od ósmego roku życia przebywał w klasztorze jako oblat (przyszły kandydat). Kiedy miał 18 lat, udał się do Palestyny, aby tam połączyć się z mnichami klasztoru Theoktistos, założonego przez św. Passariona. Tu spotkał się ze św. Eutymiuszem Wielkim. Nie był jednak zadowolony z życia tamtejszych mnichów, zarażonych już błędem monofizytów (doktryny teologicznej, zaprzeczającej istnieniu Chrystusa w dwóch naturach: boskiej i ludzkiej jednocześnie, która została uznana za herezję na Soborze Chalcedońskim w 451 r.). Dlatego udał się do klasztoru położonego w pobliżu Morza Martwego. Za zezwoleniem opata zamieszkał w 469 r. w skalnej grocie jako pustelnik, a jedynie w soboty i w niedziele przychodził do klasztoru, aby wieść życie wspólne i uczestniczyć w liturgii. Po kilkunastu latach opuścił i to miejsce, by udać się ponownie do Jerozolimy i zamieszkać w jednej z grot w pobliżu potoku Cedron w 478 r. Z czasem zgromadzili się wokół niego uczniowie. Mieszkali w pobliskich grotach. Założył dla nich Wielką Ławrę – klasztor Mar Saba. W 483 r. wystawił kościół, a dokoła cele mnichów, których liczba doszła do kilkuset. Dla ułatwienia rządów i kierownictwa duchowego w wieku 48 lat przyjął święcenia kapłańskie z rąk patriarchy Jerozolimy (w 491 r.). Kiedy liczba mnichów jeszcze się powiększała, św. Saba założył kilka innych podobnych klasztorów (ławr) w Palestynie. Szczególną sławę zdobyły osady mnisze w Gadara i w Emaus. Dla zachowania karności, osobiście obchodził założone przez siebie klasztory i wygłaszał do mnichów nauki. Łącznie miał zostawić w Palestynie 7 klasztorów dużych, 8 mniejszych i 3 hospicja dla pielgrzymów. W kilka lat później został archimandrytą wszystkich klasztorów i pustelników palestyńskich. Czymś oryginalnym i niespotykanym dotąd ani potem było to, że św. Saba zakładał klasztory-kolonie. Mogły do nich należeć osoby różnych narodowości i języków. Każda kolonia miała swoją kaplicę, gdzie w swoim języku odprawiała liturgię i codzienne modły. Każda też z tych kolonii miała swojego przełożonego. W niedziele oraz w święta wszyscy mnisi gromadzili się w kościele, gdzie w języku greckim odprawiano nabożeństwa. Nad wszystkim czuwał Saba. W sporach doktrynalnych Saba opowiedział się za nauką Soboru Chalcedońskiego (451). Chcąc skłonić do powszechnego uznania tej nauki, udał się do cesarza Anastazego I w Konstantynopolu. Jego wysiłki okazały się jednak daremne. Wziął w obronę miejscowych kupców i rzemieślników przed nadmiernymi podatkami urzędników cesarskich, na których wytoczył skargę przed wspomnianym cesarzem (511). Wziął również w obronę Samarytan, którym groziło wyniszczenie. Kiedy cesarz Justyn I (518-528) zamierzał osadzić na stolicy patriarchy w Jerozolimie monofizytę, Saba ze swoimi mnichami wystąpił przeciwko niemu tak gwałtownie, że intruz musiał się zrzec biskupstwa. Jest autorem “Typikonu” – księgi regulującej przebieg całorocznej liturgii. Została ona przyjęta przez cały Kościół Wschodni. Zmarł w klasztorze Mar Saba 5 grudnia 532 r. Jego relikwie były czczone w Mar Saba, a potem zostały przeniesione do Konstantynopola, wreszcie do Wenecji (w X lub XI w.). Pierwszy żywot Świętego napisał jego uczeń, Cyryl ze Scytopolis. Kult Saby poprzez południowe Włochy przenieśli na Zachód mnisi wschodni. W samym Rzymie ma Święty wystawiony ku swojej czci kościół na Małym Awentynie (z wieku VII), wiele razy restaurowany. Kiedyś był przy nim również klasztor grecki. W roku 1965 na życzenie papieża Pawła VI Wenecja oddała relikwie św. Saby prawosławnym mnichom w Mar Saba, którzy się o nie upominali. |
************************************************************************************************************
4 grudnia
Święty Jan Damasceński,
prezbiter i doktor Kościoła
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławionego Archanioła Canetoli, prezbitera, błogosławionego Piotra ze Sieny, tercjarza, błogosławionego Adolfa Kolpinga, prezbitera, świętego Jana Calabria, prezbitera |
Jan urodził się ok. 675 r. w Damaszku (Syria) w chrześcijańskiej rodzinie arabskiej. Był synem ostatniego namiestnika miasta. Jego ojciec Sarbun-ibn-Mansur pełnił na dworze kalifa urząd logothety, czyli cywilnego szefa ludności chrześcijańskiej, którą zastali Arabowie po zajęciu Syrii, a którą chwilowo tolerowali. Dzięki tak wysokiemu stanowisku ojca Jan miał dostęp do wszystkich szkół. W domu rodzinnym wychowywał się pod okiem mnicha, chrześcijanina z Italii, którego ojciec kupił jako niewolnika od Saracenów i wybrał na nauczyciela. Kiedy Jan doszedł do pełni lat, zastępował ojca w jego funkcji. Około roku 700 opuścił wraz ze swoim przybranym bratem, Kosmasem z Majumy, Damaszek, a spragniony życia doskonalszego wstąpił do klasztoru św. Saby nieopodal Jerozolimy. Tu niebawem patriarcha Jan V wyświęcił go na kapłana. Kościołowi służył ogromną wiedzą i wymową. Przez długie lata był doradcą patriarchy. W sporze z obrazoburcami wystąpił w obronie obrazów. Napisał nawet osobną rozprawę w ich obronie: Rozważania apologetyczne przeciwko tym, którzy odrzucają cześć świętych obrazów. Odwiedzał poszczególne kościoły i klasztory, by stworzyć przeciwko cesarzowi (będącemu obrazoburcą) wspólny, obronny front. W tym czasie napisał drugie dzieło o wierze chrześcijańskiej, które przyniosło mu największą sławę. Wykład wiary prawdziwej był pierwszym systematycznym wykładem dogmatyki. Wywarł on ogromny wpływ na dalszy rozwój teologii i stał się podręcznikiem dogmatyki na wiele stuleci. Jest to jedno z najważniejszych pism chrześcijańskiej starożytności. Zawsze cieszyło się ogromnym autorytetem, zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Dzieło to ma charakter encyklopedyczny, cytuje zarówno Pismo Święte, jak i Ojców Kościoła, dlatego jest skarbnicą tradycji, która stała się wzorem dla średniowiecznej scholastyki na Zachodzie. Zmarł w klasztorze św. Saby prawdopodobnie ok. 750 r. Relikwie tu umieszczone doznawały wielkiej czci. Celę, którą św. Jan zamieszkiwał, zamieniono na kaplicę. Do relikwii i do tej kaplicy szły liczne pielgrzymki, podążające do Jerozolimy. Około roku 1400 relikwie Świętego przeniesiono do Konstantynopola. Zapewne uległy zniszczeniu po zajęciu miasta przez Turków w 1453 roku. Jan z Damaszku jest uważany za ostatniego z Ojców Kościoła Wschodniego. Jego największą zasługą jest to, że zostawił syntezę nauki Ojców Kościoła. Podobną syntezę usiłowało zostawić wielu przed nim. Już św. Ireneusz z Lyonu (+ 202) w dziele Przeciwko herezjom podał wykaz najważniejszych błędów oraz odpowiedział na nie wykładem, w którym argumentował na rzecz prawdziwej nauki katolickiej. Dzieło to było pisane z pozycji wyłącznie apologetycznych, poruszało zaś jedynie prawdy wiary atakowane przez heretyków. Dzieło Orygenesa (+ 254) O podstawach chrześcijaństwa było próbą zbyt zwięzłą i nie pozbawioną błędów. Św. Grzegorz z Nysy (+ 394) zostawił Wielką Katechezę, ale zbyt krótką. Podobny zamiar nie udał się Teodoretowi z Kyrrhos (ok. 466), Rufinowi z Akwilei (+ 410), a nawet św. Augustynowi (+ 430) czy też jego uczniowi, św. Prosperowi z Akwitanii (+ po 455). Z pisarzy późniejszych usiłowali taką syntezę nauki chrześcijańskiej wyłożyć św. Boecjusz (+ 524), św. Fulgencjusz z Ruspe (+ 533) i św. Izydor z Sewilli (+ 636). Udało się to natomiast w całej pełni św. Janowi Damasceńskiemu. Podzielił on swoje dzieło na trzy części: dialektykę, czyli na filozoficzny wstęp do dogmatyki; na historię herezji z dodaniem ich wyjaśnienia – tu cenne są zwłaszcza informacje o islamie, obrazoburcach i aposchitach, odrzucających kult zewnętrzny i kapłaństwo; wreszcie następuje część trzecia, zasadnicza, gdzie autor omawia na podstawie pism Ojców wszystkie prawdy wiary. Dzieło zostało przetłumaczone na język łaciński (De fide orthodoxa) dopiero w wieku XII, ale odtąd weszło do zbioru klasycznych dzieł chrześcijańskich i doczekało się wielu wydań. Było ono ważną lekturą św. Tomasza z Akwinu, skoro niejeden artykuł jego Summy teologicznej zaczyna się słowami: Damascenus dicit quod (Damasceńczyk powiada, że…). Niektórzy historycy nazywali Jana z Damaszku “Tomaszem Wschodu”, sugerując, że dostarczył tworzywa do wielkiej syntezy myśli chrześcijańskiej dokonanej przez żyjącego 500 lat później Akwinatę. “Jego dzieła – mówił dominikanin, kardynał Yves Congar OP – utwierdziły scholastyków w przekonaniu o słuszności posługiwania się filozofią Arystotelesa w uprawianiu teologii”. Święty Jan Damasceński pisał także hymny poświęcone Matce Bożej. Był utalentowanym poetą religijnym, autorem słynnych kanonów Kościoła wschodniego. Szczególnie piękny i kunsztowny jest jego kanon na dzień Zmartwychwstania Pańskiego. Utwory te po dzień dzisiejszy używane są przez Cerkiew prawosławną. Dla tak wybitnych zasług słusznie w 1890 r. otrzymał chwalebny tytuł doktora Kościoła. Jest patronem farmaceutów, malarzy ikon oraz obrazów świętych. Wierni modlą się do niego o pomoc w nauce śpiewu cerkiewnego oraz poprawnego i uduchowionego czytania pism religijnych. Jest też orędownikiem osób z paraliżem rąk. W ikonografii św. Jan Damasceński przedstawiany jest w chwili, kiedy anioł uzdrawia go, przykładając rękę, którą – według legendy – odciął mu cesarz bizantyjski Leon. Jego atrybutem jest księga, pióro pisarskie. Przedstawia się go także ze zwojem w ręku i w turbanie na głowie, wskazującym na jego arabskie pochodzenie. |
******************************************
4 grudnia
Święta Barbara, dziewica i męczennica
*********************************
4 grudnia: wspomnienie św. Barbary – dziewicy i męczennicy
***
Mimo, że należy do najpopularniejszych i najbardziej czczonych świętych, niewiele wiemy o jej życiu, a nawet nie mamy historycznych dowodów na to, że w ogóle istniała. Jej życiorysy opierają się bowiem głównie na legendach narosłych w ciągu wieków.
Jeden z przekazów mówi, że była ona córką bogatego kupca Dioskura, żyła w Nikomedii nad Morzem Marmara (dzisiejszy Izmit w płn.-zach. Turcji) i miała ponieść śmierć męczeńską w 306 r. za to, że mimo gróźb i ostrzeżeń nie chciała się wyrzec wiary w Trójcę Świętą. Dlatego często jest przedstawiana na ilustracjach na tle symbolicznej wieży więziennej o trzech oknach.
Według wielu podań Barbarze, uwięzionej i skazanej na śmierć przez ścięcie, udało się uciec z wieży, ojciec jednak zdołał ją schwytać i kazał ściąć. Za to wkrótce potem sam zginął rażony piorunem. Jego córka natomiast tuż przed śmiercią miała otrzymać zapewnienie, że nikt, kto ją będzie wspominał, nie umrze bez sakramentów.
Kult św. Barbary trwa nieprzerwanie w wielu krajach i środowiskach. W ikonografii najczęściej przedstawia się ją w długiej szacie z pasem na biodrach, z nakrytą głową, w koronie lub czepcu, trzymającą kielich z hostią, miecz lub – symbolizujące męczeństwo – strusie pióra. Zawsze też w tle pojawia się trzyokienna wieża. Niekiedy przedstawiana jest z pochodnią, a to dlatego, że – jak głosi legenda – przed ścięciem oprawcy przypalali ją pochodniami.
Z postacią tej świętej wiąże się wiele legend. Powszechnie jest czczona jako patronka dziewic i wież, architektów, dzwonników, giserów, artylerzystów, opiekunka w pożarach i w dobrej śmierci, przede wszystkim zaś jako patronka górników. Obrali ją oni za swoją patronkę dlatego, że uciekając z więzienia, Barbara miała się przecisnąć przez skalną szczelinę. Jest też patronką marynarzy, architektów, różnych grup budowlanych, kowali, kamieniarzy, dzwonników, kucharzy, a nawet więźniów i flisaków – w wielu miastach nad Wisłą były dzielnice, zwane Rybakami, a w pobliskich kościołach odprawiano nabożeństwa ku jej czci; w Warszawie od 1532 r. istniał cech rybacki pod jej wezwaniem.
W kopalni Rauris w Alpach austriackich 4 grudnia górnicy otrzymywali chleb św. Barbary z ciasta piernikowego, w innych kopalniach zapalano w sztolniach światło, mające uchronić przed nagłą śmiercią w czasie pracy. Od XIII wieku św. Barbara czczona jest zwłaszcza w Szwajcarii, Tyrolu i w południowych Niemczech jako jedna z 14 świętych wspomożycieli. Ponieważ uznano, że można zwracać się do nich z wszelkiego rodzaju troskami i być wysłuchanym, w bawarskiej miejscowości Oberfranken zbudowano kościół pielgrzymkowy pw. Czternastu Wspomożycieli.
We Włoszech święta ta jest patronką sił zbrojnych, przede wszystkim artylerzystów, oraz strażaków. „Santa Barbara” mówi się tam o arsenale i składzie materiałów wybuchowych. W miejscach tych często był wystawiany jej obraz. Relikwie św. Barbary przechowywane są w miejscowości Burano koło Wenecji.
Wenezuelscy czciciele świętej spędzają dzień 4 grudnia na tańcach, śpiewie, przyjmowaniu gości w domu lub w restauracji. Na wsiach odzywają się bębny, zwane tamborami, jako dziękczynienie za otrzymane łaski, gdyż św. Barbara czczona jest tam jako opiekunka wszystkich potrzebujących. Nazywa się ją z afrykańska „Królową Chango”. Przy jej ołtarzach i ołtarzykach, stawianych również w domach, znaleźć można kwiaty, jabłka i zielone świece, składane jej w hołdzie. Wszyscy uważający się za „dzieci św. Barbary” proszą ją o powodzenie w pracy, miłości i w interesach.
Żywy kult świętej męczennicy sprawił, że cesarz Justynian w VII w. sprowadził jej relikwie do Konstantynopola, skąd w 1204 r. zabrali je Wenecjanie, którzy później przekazali je do kościoła św. Jana Ewangelisty w Torcello. Niektóre dzieła średniowieczne wspominają, że relikwie świętej przewieziono również do Prus, o czym może świadczyć obecność hermy św. Barbary w kościele w Czerwińsku.
W Polsce wielkim czcicielem męczennicy był m.in. św. Stanisław Kostka. Na terenie naszego kraju istnieją liczne kościoły pod jej wezwaniem. W 2009 roku na swoją patronkę wybrały ją sobie Starachowice a w miejscowości Strumień powstało pierwsze na Śląsku sanktuarium św. Barbary.
W dniu, w którym Kościół wspomina tę świętą, już w średniowieczu nie wolno było pracować. Od 1800 r. dzień ten wiąże się w Europie ze specjalnymi zwyczajami. W Westfalii, Bawarii i Tyrolu pielęgnowany jest zwyczaj obcinania gałązek wiśni lub forsycji i wstawiania ich do wazonu. Zerwane 4 grudnia gałązki pokrywają się kwiatami w okresie Bożego Narodzenia. Kwiaty w pełni zimy i zielone pączki symbolizują nadprzyrodzone poczęcie i narodziny Jezusa. Tradycja w Dolnej Austrii mówi, że „gałązki Barbary” należy „zrywać wieczorem, idąc do ogrodu w samej koszuli i zamykając oczy, aby czar nie prysnął”. W wielu miejscach kwitnące gałązki są oznaką bliskiego ślubu w domu; młode dziewczęta wieszają na każdej gałązce imię chłopca. Wybrany będzie ten, którego imię zdobi gałązkę z pierwszym rozkwitłym pąkiem.
Gałązki św. Barbary zawsze wiązały się z Adwentem. W tradycji ludowej traktowano je także jako gałązki życia, a ich kwiaty – jako zwiastuny obfitych plonów. W Nadrenii św. Barbara często przychodzi do dzieci wraz ze św. Mikołajem; dzieci stawiają wyczyszczone buty na parapetach okiennych, a następnego dnia sprawdzają, czy święta o nich nie zapomniała. Tam natomiast, gdzie kwitnące gałązki Barbary nie mają symboliki religijnej, pełnią one po prostu funkcję dekoracyjną.
Ścięte w dniu tej świętej gałązki wiśni czy forsycji można „obudzić”, pozostawiając je przez noc zanurzone w ciepłej wodzie. Potem zmienia się im wodę co trzy dni, a w Boże Narodzenie można doczekać się pięknie ukwieconych gałązek, przypominających ciągle na nowo budzącą się przyrodę oraz męczennicę i wspomożycielkę – św. Barbarę.
Gość Niedzielny/Kai.pl
************************************************************************************************************
3 grudnia
Święty Franciszek Ksawery, prezbiter
Franciszek urodził się 7 kwietnia 1506 r. na zamku Xavier w kraju Basków (Hiszpania). Jego ojciec był doktorem uniwersytetu w Bolonii, prezydentem Rady Królewskiej Navarry. W 1525 r. Franciszek podjął studia teologiczne w Paryżu. Po uzyskaniu stopnia magistra przez jakiś czas wykładał w College Domans-Beauvais, gdzie zapoznał się z św. Piotrem Faberem (1526), zaś w kilka lat potem (1529) ze św. Ignacym Loyolą. Niebawem zamieszkali w jednej celi. Mieli więc dosyć okazji, by się poznać, by przedstawić swoje zamiary i ideały. Równocześnie Franciszek rozpoczął na Sorbonie studia teologiczne z zamiarem poświęcenia się na służbę Bożą. Duszą całej trójki i duchowym wodzem był św. Ignacy. Razem też obmyślili utworzyć pod sztandarem Chrystusa nową rodzinę zakonną, oddaną bez reszty w służbę Kościoła Chrystusowego. Potrzeba nagliła, gdyż właśnie w tym czasie Marcin Luter rozwinął kampanię przeciwko Kościołowi, a obietnicą zagarnięcia majątków kościelnych pozyskał sporą część magnatów niemieckich i z innych krajów Europy. Dnia 15 sierpnia 1534 roku na Montmartre w kaplicy Męczenników wszyscy trzej przyjaciele oraz czterej inni towarzysze złożyli śluby zakonne, poprzedzone ćwiczeniami duchowymi pod kierunkiem św. Ignacego. W dwa lata potem wszyscy udali się do Wenecji, by drogą morską jechać do Ziemi Świętej. W oczekiwaniu na statek usługiwali w przytułkach i szpitalach miasta. Kiedy jednak nadzieja rychłego wyjazdu zbyt się wydłużała, gdyż Turcja spotęgowała wtedy swoją ekspansję na kraje Europy, a w jej ręku była ziemia Chrystusa, wszyscy współzałożyciele Towarzystwa Jezusowego udali się do Rzymu. Tam Franciszek otrzymał święcenia kapłańskie 24 czerwca 1537 roku; miał już 31 lat. W latach 1537-1538 Franciszek apostołował w Bolonii, a potem powrócił do Rzymu, gdzie wraz z towarzyszami oddał się pracy duszpasterskiej oraz charytatywnej. Dnia 3 września 1540 r. papież Paweł III zatwierdził ustnie Towarzystwo Jezusowe, a 27 września tego samego roku osobną bullą dał ostateczną aprobatę nowemu dziełu, które niebawem miało zadziwić świat, a Kościołowi Bożemu przynieść tak wiele wsparcia. W tym samym czasie przychodziły do św. Ignacego naglące petycje od króla Portugalii, Jana III, żeby wysłał do niedawno odkrytych Indii swoich kapłanów. Św. Ignacy wybrał grupę kapłanów z Szymonem Rodriguezem na czele. Ten jednak zachorował i musiał zrezygnować z tak dalekiej i męczącej podróży. Wówczas na jego miejsce zgłosił się Franciszek Ksawery. Oferta została przez św. Ignacego przyjęta i Franciszek z małą grupą oddanych sobie towarzyszy opuścił Rzym 15 marca 1540 roku, by go już więcej nie zobaczyć. Udał się zaraz do Lizbony, stolicy Portugalii, aby załatwić wszelkie formalności. Wolny czas w oczekiwaniu na okręt poświęcał posłudze wobec więźniów i chorych oraz głoszeniu słowa Bożego. 7 kwietnia 1541 roku, zaopatrzony w królewskie pełnomocnictwa oraz mandat legata papieskiego, wyruszył na misje do Indii. Po długiej i bardzo uciążliwej podróży, w warunkach nader prymitywnych, wśród niebezpieczeństw (omalże nie wylądowali na brzegach Brazylii), przybyli do Mozambiku w Afryce, gdzie musieli czekać na pomyślny wiatr, bowiem żaglowiec nie mógł dalej ruszyć. Franciszek wykorzystał czas, by oddać się posłudze chorych. W czasie zaś długiej podróży pełnił obowiązki kapelana statku. Wszakże trudy podróży i zabójczy klimat rychło dały o sobie znać. Franciszek zapadł na śmiertelną chorobę, z której jednak cudem został uleczony. Kiedy dotarli do wyspy Sokotry, leżącej na południe od Półwyspu Arabskiego, okręt musiał ponownie się zatrzymać. Tu Franciszek znalazł grupkę chrześcijan zupełnie pozbawioną opieki duszpasterskiej. Zajął się nimi, a na odjezdnym przyrzekł o nich pamiętać. Wreszcie po 13 miesiącach podróży 6 maja 1542 roku statek przybył do Goa, politycznej i religijnej wówczas stolicy portugalskiej kolonii w Indiach. Spora liczba Portugalczyków żyła dotąd bez stałej opieki kapłanów. Święty zabrał się energicznie do wygłaszania kazań, katechizacji dzieci i dorosłych, spowiadał, odwiedzał ubogich. Następnie zostawił kapłana-towarzysza w Goa, a sam udał się na tak zwane “Wybrzeże Rybackie”, gdzie żyło około dwadzieścia tysięcy tubylców-rybaków, pozyskanych dla wiary świętej, lecz bez duchowej opieki. Pracował wśród nich gorliwie dwa lata (1543-1545). W 1547 roku Franciszek zdecydował się na podróż do Japonii. Za płatnego tłumacza służył mu Japończyk Andziro, który znał język portugalski. Był on już ochrzczony i bardzo pragnął, aby także do jego ojczyzny zanieść światło wiary. Franciszek mógł jednak udać się do Japonii dopiero w dwa lata potem, gdy Ignacy przysłał mu więcej kapłanów do pomocy. Dzięki nim założył nawet dwa kolegia jezuickie w Indiach: w Kochin i w Bassein. W kwietniu 1549 roku z portu Goa Franciszek wyruszył do Japonii. Po 4 miesiącach, 15 sierpnia wylądował w Kagoshimie. Tamtejszy książę wyspy przyjął go przychylnie, ale bonzowie stawili tak zaciekły opór, że musiał wyspę opuścić. Udał się na wyspę Miyako, wprost do cesarza – w nadziei, że gdy uzyska jego zezwolenie, będzie mógł na szeroką skalę rozwinąć działalność misyjną. Okazało się jednak, że cesarz był wtedy na wojnie z książętami, którzy chcieli pozbawić go tronu. Udał się więc na wyspę Yamaguchi, ubrał się w bogaty strój japoński i ofiarował tamtejszemu władcy bogate dary. Władca Ouchi-Yshitaka przyjął Franciszka z darami chętnie i dał mu zupełną swobodę w apostołowaniu. Wtedy udał się na wyspę Kiu-siu, gdzie pomyślnie pokierował akcją misyjną. Łącznie pozyskał dla wiary około 1000 Japończyków. Zostawił przy nich dwóch kapłanów dla rozwijania dalszej pracy, a sam powrócił do Indii (1551). Uporządkował sprawy diecezji i parafii, utworzył nową prowincję zakonną, założył nowicjat zakonu i dom studiów. Postanowił także trafić do Chin. Daremnie jednak szukał kogoś, kto by chciał z nim jechać. Chińczycy bowiem byli wówczas wrogo nastawieni do Europejczyków, a nawet uwięzili przybyłych tam Portugalczyków. Udało mu się wsiąść na okręt z posłem wice-króla Indii do cesarza Chin. Przybyli do Malakki, ale tu właściciel statku odmówił posłowi i Franciszkowi dalszej żeglugi, przelękniony wiadomościami, że może zostać aresztowany. Wtedy Franciszek wynajął dżonkę i dojechał nią aż do wyspy Sancian, w pobliżu Chin. Żaden jednak statek nie chciał płynąć dalej w obawie przed ciężkimi karami, łącznie z karą śmierci, jakie czekały za przekroczenie granic Chin. Franciszek, utrudzony podróżą i zabójczym klimatem, rozchorował się na wyspie Sancian i w nocy z 2 na 3 grudnia 1552 roku oddał Bogu ducha zaledwie w 46. roku życia. Ciało pozostało nienaruszone rozkładem przez kilka miesięcy, mimo upałów i wilgoci panującej na wyspie. Przewieziono je potem do Goa, do kościoła jezuitów. Tam spoczywa do dnia dzisiejszego w pięknym mauzoleum – ołtarzu. Relikwię ramienia Świętego przesłano do Rzymu, gdzie znajduje się w jezuickim kościele Il Gesu we wspaniałym ołtarzu św. Franciszka Ksawerego. Z pism św. Franciszka pozostały jego listy. Są one najpiękniejszym poematem jego życia wewnętrznego, żaru apostolskiego, bezwzględnego oddania sprawie Bożej i zbawienia dusz. Już w roku 1545 ukazały się drukiem w języku francuskim, a w roku 1552 w języku niemieckim. Do chwały błogosławionych wyniósł Franciszka Ksawerego papież Paweł V w 1619 roku, a już w trzy lata potem, w 1622 r., kanonizował go papież Grzegorz XV wraz z Ignacym Loyolą, Filipem Nereuszem, Teresą z Avila i Izydorem Oraczem. W roku 1910 papież św. Pius X ogłosił św. Franciszka Ksawerego patronem Dzieła Rozkrzewiania Wiary, a w roku 1927 papież Pius XI ogłosił go wraz ze św. Teresą od Dzieciątka Jezus głównym patronem misji katolickich. Jest patronem Indii i Japonii oraz marynarzy. Orędownik w czasie zarazy i burz. W ikonografii św. Franciszek Ksawery przedstawiany jest w sukni jezuickiej obszytej muszlami lub w komży i stule. Niekiedy otoczony jest gronem tubylców. Jego atrybutami są: gorejące serce, krab, krzyż, laska pielgrzyma, stuła. |
**********************************
***
Dziś modlimy się przez wstawiennictwo
św. Franciszka Ksawerego!
Kyrie, elejson! Chryste, elejson! Kyrie, elejson!
Chryste, usłysz nas! Chryste, wysłuchaj nas!
Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu, Odkupicielu świata, Boże…
Duchu Święty, Boże…
Święta Trójco, Jedyny Boże…
Święta Maryjo módl się za nami.
Święty Franciszku Ksawery, synu ziemi hiszpańskiej…
Święty Franciszku Ksawery, studencie uczelni paryskich…
Święty Franciszku Ksawery, duchowy bracie Ignacego z Loyoli i Piotra Fabera…
Święty Franciszku Ksawery, zdobyty dla Chrystusa przez Ćwiczenia Duchowne…
Święty Franciszku Ksawery, czcicielu Trójcy Przenajświętszej…
Święty Franciszku Ksawery, pełen wiary w zamysły Ojca Przedwiecznego…
Święty Franciszku Ksawery, zatroskany o poznanie Jednorodzonego Syna Bożego…
Święty Franciszku Ksawery, wrażliwy na natchnienia Ducha Świętego…
Święty Franciszku Ksawery, pragnący upodobnić się do Jezusa…
Święty Franciszku Ksawery, odważny głosicielu Jezusowej Ewangelii…
Święty Franciszku Ksawery, niestrudzenie udzielający sakramentów świętych…
Święty Franciszku Ksawery, apostole według Serca Jezusowego…
Święty Franciszku Ksawery, współzałożycielu Towarzystwa Jezusowego…
Święty Franciszku Ksawery, który z pierwszymi jezuitami oddałeś się do dyspozycji Papieżowi w głoszeniu Ewangelii…
Święty Franciszku Ksawery, wiernie realizujący ślubowane rady ewangeliczne…
Święty Franciszku Ksawery, udający się w duchu posłuszeństwa przełożonym zakonnym z posługą misyjną…
Święty Franciszku Ksawery, w posłudze misyjnej całkowicie ufający Panu Bogu…
Święty Franciszku Ksawery, odważnie poszukujący dusz dla Chrystusa…
Święty Franciszku Ksawery, wielki misjonarzu Indii i Japonii…
Święty Franciszku Ksawery, ożywiony pragnieniem ewangelizacji Chin…
Święty Franciszku Ksawery, zabiegający o ulżenie uciskanym przez kolonizatorów…
Święty Franciszku Ksawery, zabiegający o nauczanie ubogich i zastraszonych…
Święty Franciszku Ksawery, gorliwy w trosce o zbawienie bliźnich…
Święty Franciszku Ksawery, w pracy misyjnej tęskniący za towarzyszami zakonnymi rozrzuconymi po całej Europie…
Święty Franciszku Ksawery, samotnie umierający u wybrzeży Chin…
Święty Franciszku Ksawery, wzorze wszystkich misjonarzy…
P. – Módl się za nami święty Franciszku Ksawery
W. – Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.
Módlmy się: Boże, Ty przez misjonarską działalność świętego Franciszka Ksawerego pociągnąłeś do światła Ewangelii liczne narody, daj wszystkim wiernym tę samą gorliwość w rozszerzaniu wiary, aby na całej ziemi Kościół cieszył się z nowych wyznawców. Przez Chrystusa, Pana Naszego
Nowenna z prośbą o łaski
Najmilszy i najukochańszy Święty, pełnią szacunku wraz z Tobą oddaję cześć Boskiemu Majestatowi; i ponieważ mam upodobanie w specjalnych darach łaski, które Tobie udzielił za dni Twojego życia i chwały po śmierci, składam Ci serdeczne dzięki, i proszę Cię z całego serca, abyś wyprosił mi Twoim potężnym wstawiennictwem łaskę świętego życie i śmierci. Proszę Cię, abyś zechciał mi także wyprosić… (tutaj należy prosić o upragnione łaski duchowe i doczesne); a jeżeli to, o co proszę nie jest według chwały Bożej i większego dobra mojej duszy, uproś mi to, co jest bardziej stosowne do jednej i drugiej. Amen.
Ojcze nasz – Zdrowaś Mario – Chwała.
– Módl się za nami Święty Franciszku Ksawery.
– A będziemy godni obietnic Chrystusowych.
Módlmy się
O Boże, któryś dzięki apostolskiemu głoszeniu Ewangelii przez Świętego Franciszka Ksawerego, powołałeś wiele ludów Wschodu do światła Ewangelii, spraw, żeby każda chrześcijańska wspólnota płonęła tym samym apostolskim zapałem, aby na całej ziemi święty Kościół radował się nowymi dziećmi. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen.
***
Franciszek urodził się 7 kwietnia 1506 r. na zamku Xavier w kraju Basków (Hiszpania). Jego ojciec był doktorem uniwersytetu w Bolonii, prezydentem Rady Królewskiej Navarry. W 1525 r. Franciszek podjął studia teologiczne w Paryżu. Po uzyskaniu stopnia magistra przez jakiś czas wykładał w College Domans-Beauvais, gdzie zapoznał się z św. Piotrem Faberem (1526), zaś w kilka lat potem (1529) ze św. Ignacym Loyolą. Niebawem zamieszkali w jednej celi. Mieli więc dosyć okazji, by się poznać, by przedstawić swoje zamiary i ideały. Równocześnie Franciszek rozpoczął na Sorbonie studia teologiczne z zamiarem poświęcenia się na służbę Bożą. Duszą całej trójki i duchowym wodzem był św. Ignacy. Razem też obmyślili utworzyć pod sztandarem Chrystusa nową rodzinę zakonną, oddaną bez reszty w służbę Kościoła Chrystusowego. Potrzeba nagliła, gdyż właśnie w tym czasie Marcin Luter rozwinął kampanię przeciwko Kościołowi, a obietnicą zagarnięcia majątków kościelnych pozyskał sporą część magnatów niemieckich i z innych krajów Europy.
Dnia 15 sierpnia 1534 roku na Montmartre w kaplicy Męczenników wszyscy trzej przyjaciele oraz czterej inni towarzysze złożyli śluby zakonne, poprzedzone ćwiczeniami duchowymi pod kierunkiem św. Ignacego. W dwa lata potem wszyscy udali się do Wenecji, by drogą morską jechać do Ziemi Świętej. W oczekiwaniu na statek usługiwali w przytułkach i szpitalach miasta. Kiedy jednak nadzieja rychłego wyjazdu zbyt się wydłużała, gdyż Turcja spotęgowała wtedy swoją ekspansję na kraje Europy, a w jej ręku była ziemia Chrystusa, wszyscy współzałożyciele Towarzystwa Jezusowego udali się do Rzymu. Tam Franciszek otrzymał święcenia kapłańskie 24 czerwca 1537 roku; miał już 31 lat. W latach 1537-1538 Franciszek apostołował w Bolonii, a potem powrócił do Rzymu, gdzie wraz z towarzyszami oddał się pracy duszpasterskiej oraz charytatywnej. Dnia 3 września 1540 r. papież Paweł III zatwierdził ustnie Towarzystwo Jezusowe, a 27 września tego samego roku osobną bullą dał ostateczną aprobatę nowemu dziełu, które niebawem miało zadziwić świat, a Kościołowi Bożemu przynieść tak wiele wsparcia.
W tym samym czasie przychodziły do św. Ignacego naglące petycje od króla Portugalii, Jana III, żeby wysłał do niedawno odkrytych Indii swoich kapłanów. Św. Ignacy wybrał grupę kapłanów z Szymonem Rodriguezem na czele. Ten jednak zachorował i musiał zrezygnować z tak dalekiej i męczącej podróży. Wówczas na jego miejsce zgłosił się Franciszek Ksawery. Oferta została przez św. Ignacego przyjęta i Franciszek z małą grupą oddanych sobie towarzyszy opuścił Rzym 15 marca 1540 roku, by go już więcej nie zobaczyć. Udał się zaraz do Lizbony, stolicy Portugalii, aby załatwić wszelkie formalności. Wolny czas w oczekiwaniu na okręt poświęcał posłudze wobec więźniów i chorych oraz głoszeniu słowa Bożego.
7 kwietnia 1541 roku, zaopatrzony w królewskie pełnomocnictwa oraz mandat legata papieskiego, wyruszył na misje do Indii. Po długiej i bardzo uciążliwej podróży, w warunkach nader prymitywnych, wśród niebezpieczeństw (omalże nie wylądowali na brzegach Brazylii), przybyli do Mozambiku w Afryce, gdzie musieli czekać na pomyślny wiatr, bowiem żaglowiec nie mógł dalej ruszyć. Franciszek wykorzystał czas, by oddać się posłudze chorych. W czasie zaś długiej podróży pełnił obowiązki kapelana statku. Wszakże trudy podróży i zabójczy klimat rychło dały o sobie znać. Franciszek zapadł na śmiertelną chorobę, z której jednak cudem został uleczony. Kiedy dotarli do wyspy Sokotry, leżącej na południe od Półwyspu Arabskiego, okręt musiał ponownie się zatrzymać. Tu Franciszek znalazł grupkę chrześcijan zupełnie pozbawioną opieki duszpasterskiej. Zajął się nimi, a na odjezdnym przyrzekł o nich pamiętać. Wreszcie po 13 miesiącach podróży 6 maja 1542 roku statek przybył do Goa, politycznej i religijnej wówczas stolicy portugalskiej kolonii w Indiach. Spora liczba Portugalczyków żyła dotąd bez stałej opieki kapłanów. Święty zabrał się energicznie do wygłaszania kazań, katechizacji dzieci i dorosłych, spowiadał, odwiedzał ubogich. Następnie zostawił kapłana-towarzysza w Goa, a sam udał się na tak zwane “Wybrzeże Rybackie”, gdzie żyło około dwadzieścia tysięcy tubylców-rybaków, pozyskanych dla wiary świętej, lecz bez duchowej opieki. Pracował wśród nich gorliwie dwa lata (1543-1545).
W 1547 roku Franciszek zdecydował się na podróż do Japonii. Za płatnego tłumacza służył mu Japończyk Andziro, który znał język portugalski. Był on już ochrzczony i bardzo pragnął, aby także do jego ojczyzny zanieść światło wiary. Franciszek mógł jednak udać się do Japonii dopiero w dwa lata potem, gdy Ignacy przysłał mu więcej kapłanów do pomocy. Dzięki nim założył nawet dwa kolegia jezuickie w Indiach: w Kochin i w Bassein. W kwietniu 1549 roku z portu Goa Franciszek wyruszył do Japonii. Po 4 miesiącach, 15 sierpnia wylądował w Kagoshimie. Tamtejszy książę wyspy przyjął go przychylnie, ale bonzowie stawili tak zaciekły opór, że musiał wyspę opuścić. Udał się na wyspę Miyako, wprost do cesarza – w nadziei, że gdy uzyska jego zezwolenie, będzie mógł na szeroką skalę rozwinąć działalność misyjną. Okazało się jednak, że cesarz był wtedy na wojnie z książętami, którzy chcieli pozbawić go tronu. Udał się więc na wyspę Yamaguchi, ubrał się w bogaty strój japoński i ofiarował tamtejszemu władcy bogate dary. Władca Ouchi-Yshitaka przyjął Franciszka z darami chętnie i dał mu zupełną swobodę w apostołowaniu. Wtedy udał się na wyspę Kiu-siu, gdzie pomyślnie pokierował akcją misyjną. Łącznie pozyskał dla wiary około 1000 Japończyków. Zostawił przy nich dwóch kapłanów dla rozwijania dalszej pracy, a sam powrócił do Indii (1551). Uporządkował sprawy diecezji i parafii, utworzył nową prowincję zakonną, założył nowicjat zakonu i dom studiów.
Postanowił także trafić do Chin. Daremnie jednak szukał kogoś, kto by chciał z nim jechać. Chińczycy bowiem byli wówczas wrogo nastawieni do Europejczyków, a nawet uwięzili przybyłych tam Portugalczyków. Udało mu się wsiąść na okręt z posłem wice-króla Indii do cesarza Chin. Przybyli do Malakki, ale tu właściciel statku odmówił posłowi i Franciszkowi dalszej żeglugi, przelękniony wiadomościami, że może zostać aresztowany. Wtedy Franciszek wynajął dżonkę i dojechał nią aż do wyspy Sancian, w pobliżu Chin. Żaden jednak statek nie chciał płynąć dalej w obawie przed ciężkimi karami, łącznie z karą śmierci, jakie czekały za przekroczenie granic Chin.
Franciszek, utrudzony podróżą i zabójczym klimatem, rozchorował się na wyspie Sancian i w nocy z 2 na 3 grudnia 1552 roku oddał Bogu ducha zaledwie w 46. roku życia. Ciało pozostało nienaruszone rozkładem przez kilka miesięcy, mimo upałów i wilgoci panującej na wyspie. Przewieziono je potem do Goa, do kościoła jezuitów. Tam spoczywa do dnia dzisiejszego w pięknym mauzoleum – ołtarzu. Relikwię ramienia Świętego przesłano do Rzymu, gdzie znajduje się w jezuickim kościele Il Gesu we wspaniałym ołtarzu św. Franciszka Ksawerego.
Z pism św. Franciszka pozostały jego listy. Są one najpiękniejszym poematem jego życia wewnętrznego, żaru apostolskiego, bezwzględnego oddania sprawie Bożej i zbawienia dusz. Już w roku 1545 ukazały się drukiem w języku francuskim, a w roku 1552 w języku niemieckim.
Do chwały błogosławionych wyniósł Franciszka Ksawerego papież Paweł V w 1619 roku, a już w trzy lata potem, w 1622 r., kanonizował go papież Grzegorz XV wraz z Ignacym Loyolą, Filipem Nereuszem, Teresą z Avila i Izydorem Oraczem. W roku 1910 papież św. Pius X ogłosił św. Franciszka Ksawerego patronem Dzieła Rozkrzewiania Wiary, a w roku 1927 papież Pius XI ogłosił go wraz ze św. Teresą od Dzieciątka Jezus głównym patronem misji katolickich. Jest patronem Indii i Japonii oraz marynarzy. Orędownik w czasie zarazy i burz.
W ikonografii św. Franciszek Ksawery przedstawiany jest w sukni jezuickiej obszytej muszlami lub w komży i stule. Niekiedy otoczony jest gronem tubylców. Jego atrybutami są: gorejące serce, krab, krzyż, laska pielgrzyma, stuła.
brewiarz
************************************************************************************************************
2 grudnia
Błogosławiony Rafał Chyliński, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławionego Jana Rusbrocha, prezbitera, świętą Blankę Kastylijską, błogosławioną Marię Anielę Astorch, dziewicę |
Melchior Chyliński urodził się 6 stycznia 1694 r. we wsi Wysoczka (woj. poznańskie) w rodzinie szlacheckiej. Jego rodzice Arnold Jan i Marianna Kierska wychowali go w wierze chrześcijańskiej. Do chrztu podawało go dwoje bezdomnych z przytułku sąsiadującego z majątkiem rodzinnym. Prawdopodobnie odwiedzając ich, młody Melchior poznał trudny los ludzi ubogich. Ukończył szkołę parafialną w Buku, a następnie kolegium humanistyczne jezuitów w Poznaniu, założone przez ks. Jakuba Wujka, autora polskiego przekładu Biblii. W 1712 roku zaciągnął się do wojska, prawdopodobnie jako zwolennik króla Stanisława Leszczyńskiego, gdzie przez trzy lata doszedł do stopnia oficerskiego i został komendantem chorągwi (w tej kwestii biografowie nie są zgodni; niektórzy uważają, że służył w rajtarii króla Augusta II Sasa, pod marszałkiem Joachimem Flemmingiem). Trzy lata później opuścił wojsko, gdzie cierpiał widząc demoralizację żołnierzy i nie mogąc pogodzić się z bratobójczymi walkami (był to okres wojen między zwolennikami dwóch królów, wspominany do dziś w przysłowiu “Od Sasa do Lasa”). Wkrótce potem wstąpił do franciszkanów konwentualnych w Krakowie. 4 kwietnia 1715 r. został obłóczony i otrzymał imię zakonne Rafał. Śluby wieczyste złożył już 26 kwietnia następnego roku, a w czerwcu 1717 r. przyjął święcenia kapłańskie. Życie ascetyczne łączył z posługą misyjną. Przebywał w klasztorach w Radziejowie, Poznaniu, Warszawie, Kaliszu, Gnieźnie i Warce nad Pilicą. Najdłużej pracował w Łagiewnikach koło Łodzi i w Krakowie. Niektórzy biografowie uważają, że powodem tak częstych przenosin była okazywana biednym miłość, bo o. Rafał rozdawał na jałmużnę wszystko, co sam miał, a często i całe zapasy klasztornej spiżarni. We wszystkich miejscach, gdzie posługiwał, z zapałem głosił kazania i prowadził katechizację, dał się poznać jako doskonały spowiednik. Szerzył apostolstwo miłości i miłosierdzie wśród biednych, cierpiących, kalek – dla których był troskliwym i cierpliwym opiekunem. Ponad wszystko przedkładał miłość do Boga. Powtarzał często: “Miłujmy Pana, wychwalajmy Pana zawsze, nigdy Go nie obrażajmy”. Dla wynagrodzenia Panu Bogu za grzechy świata wybrał drogę pokuty, licznych umartwień, wyrzeczeń i surowych postów (pod habitem nosił włosiennicę, a spał zawsze w nieogrzewanej celi). Z radością wychwalał Pana, wiele czasu poświęcał na modlitwę osobistą. Swoim życiem w zgodzie z Ewangelią wyrażał ogromną miłość do Boga. Był gorącym orędownikiem ufności w łaskawość Boga i wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny, którą czcił z ogromną pobożnością i synowskim oddaniem. Jego pobożność oraz miłosierdzie zjednały mu za życia opinię świętości. Kiedy w 1736 roku wybuchła epidemia w Krakowie, niezwłocznie pospieszył z pomocą, opiekując się troskliwie chorymi i umierającymi. Nie dbając o swoje bezpieczeństwo, spędzał w lazarecie dnie i noce, wykonując wszelkie posługi przy chorych, pocieszając, spowiadając i przygotowując konających na śmierć. Po dwóch latach, gdy epidemia w Krakowie ustała, powrócił do Łagiewnik, gdzie opiekował się ubogimi, rozdając im jedzenie i ubranie. Pełną miłości i pokory opiekę nad chorymi przerwała choroba, zmuszając go do pozostania w celi zakonnej. Chorując przez trzy tygodnie, dawał przykład wielkiej cierpliwości, z jaką znosił wszelkie cierpienia. Współbracia uważali, że przepowiedział dzień swojej śmierci, prosząc w przededniu o udzielenie sakramentów. Zmarł 2 grudnia 1741 r. w Łagiewnikach koło Łodzi. Tam znajdują się jego relikwie, do których pielgrzymki rozpoczęły się niemal od razu po pogrzebie. Kult o. Rafała, podtrzymywany cudami, które dokumentowali współbracia, przetrwał 250 lat. Proces beatyfikacyjny, przerwany przez rozbiory Polski, został wznowiony w naszych czasach. Ojca Rafała beatyfikował 9 czerwca 1991 r. św. Jan Paweł II w Warszawie w czasie Mszy św. odprawianej w Parku Agrykola. Papież powiedział w homilii: “To, że przez tak długi czas nie zaginęła pamięć o jego świętości, jest świadectwem, że Bóg jakby specjalnie czekał na to, aby Jego sługa mógł zostać ogłoszony błogosławionym już w wolnej Polsce. Bardzo się nad tym zastanawiałem, czytając jego życiorys. Jego życie jest związane z okresem saskim, a wiemy, że były to smutne czasy (…), były to czasy jakiegoś zadufania w sobie, bezmyślności, konsumizmu rozpanoszonego wśród jednej warstwy. I otóż na tle tych czasów pojawia się człowiek, który pochodzi z tej samej warstwy. Wprawdzie nie z wielkiej magnaterii, ale ze skromnej szlachty, w każdym razie z tej, która miała wszystkie prawa społeczne i polityczne. I ten człowiek, czyniąc to, co czynił, wybierając powołanie, które wybiera, staje się – może nawet jest – protestem i ekspiacją. Bardziej niż protestem, ekspiacją za wszystko to, co niszczyło Polskę. (…) Jego życie ukryte, ukryte w Chrystusie, było protestem przeciwko tej samoniszczącej świadomości, postawie i postępowaniu społeczeństwa szlacheckiego w tamtych saskich czasach, które wiemy, jaki miały finał. A dlaczego dziś nam to Opatrzność przypomina? Dlaczego teraz dopiero dojrzał ten proces przez wszystkie znaki z ziemi i z nieba, że można ogłosić ojca Rafała błogosławionym? Odpowiedzcie sobie na to pytanie. Odpowiadajmy sobie na to pytanie. Kościół nie ma gotowych recept. Papież nie chce wam podpowiadać żadnej interpretacji, ale zastanówmy się wszyscy, ilu nas jest – 35 milionów Polaków – zastanówmy się wszyscy nad wymową tej beatyfikacji właśnie w Roku Pańskim 1991”. W ikonografii bł. Rafał przedstawiany jest w habicie franciszkańskim i ze stułą. Jego atrybutami są: księga na stole, dyscyplina, krzyż. Wiele oddziałów Caritas przyjęło go za swojego patrona. |
********************************************
Bł. Rafał Chyliński: rozdawał wszystko, co było w klasztorze
Biografowie podejrzewają, że dlatego wielokrotnie był przenoszony z miejsca na miejsce… Sława jego świętości wzrosła szczególnie, kiedy w Krakowie wybuchła zaraza. Nie patrzył na ryzyko zakażenia i własne zmęczenie.
Urodził się w Objawienie Pańskie 1694 r., w Wielkopolsce. Jego rodzice pochodzili ze szlachty, jednak do chrztu podawało go dwoje bezdomnych z przytułku sąsiadującego z majątkiem Chylińskich. Ich poważne traktowanie wyznawanej wiary, które wyrażało się między innymi właśnie w pomocy ubogim i w sprawiedliwym postępowaniu, przekazali swojemu synowi.
Kariera wojskowa
Był to czas, gdy Rzeczpospolita szlachecka coraz szybciej chyliła się ku upadkowi. Przejawem tego były między innymi bratobójcze walki między zwolennikami Stanisława Leszczyńskiego i Augusta II Mocnego. W 1712 r. Melchior Chyliński (Rafał to imię zakonne) zaciągnął się do wojska, nie ma jednak pewności, po której ze stron.
Pewne jest za to co innego: po trzech latach porzucił karierę wojskową, nie mogąc sobie poradzić w sumieniu z tym, co widział jako żołnierz, a potem dowódca. Skala przestępczości wśród żołnierzy, przymykanie oka na to przez dowódców, wreszcie to, że była to de facto wojna Polaków przeciw Polakom, choć wspierana przez wojska obce (szwedzkie, saskie i rosyjskie), budziło jego głęboki sprzeciw.
Brat mniejszy
Wybrał posługę słabym i ubogim, wstępując w 1715 r. do franciszkanów konwentualnych w Krakowie. Wybrał imię archanioła niosącego uzdrowienie – Rafała – i zgodnie z tym wyborem postępował. Słynął z jałmużny, czasem do tego stopnia hojnej, że rozdawał wszystko, co było w klasztorze. Biografowie podejrzewają, że dlatego wielokrotnie był przenoszony z miejsca na miejsce. Cóż, widocznie ekonomowie wspólnot nie podzielali jego szczodrości.
Nie potrafił przejść obojętnie obok chorych i niepełnosprawnych. Nie tylko opiekował się nimi, ale też był dla nich katechetą i ewangelizatorem. Wyświęcony w 1717 r., służył im też sakramentami. Opowiadał o Bogu jako miłosiernym i kochającym także tych najmniejszych i najsłabszych, zasłynął też z głębokiej czci wobec Matki Bożej.
Oprócz tego pokutował. Obrazy z czasów wojskowych musiały bardzo mocno tkwić w jego pamięci, co było motywacją do kolejnych praktyk ascetycznych. Nosił włosiennicę, biczował się jak pozostali bracia, ale też miał zwyczaj sypiania w nieogrzewanej celi, co przy ówczesnych ciężkich zimach było prawdziwym wyzwaniem.
Epidemia
Sława jego świętości wzrosła szczególnie w latach 1736–1738, kiedy w Krakowie wybuchła zaraza. Ojciec Rafał nie patrzył na ryzyko zakażenia i własne zmęczenie. Opiekował się chorymi i ich rodzinami, karmił ich, wspierał, udzielał sakramentów.
W końcu prawie przeprowadził się do szpitala polowego, spędzając tam dnie i noce, cały czas będąc do dyspozycji chorych. Byli to najubożsi z ubogich, których nie było stać na wyjazd z miasta na czas zarazy. Nie mieli pieniędzy na leczenie, a często też nikogo, kto by się nimi zaopiekował. Ojciec Rafał wypełniał obie te luki.
Dziadowski biskup
Jego choroba oszczędziła. Po zakończeniu epidemii wrócił do klasztoru w łódzkich Łagiewnikach i był tam jałmużnikiem. Do tamtejszego sanktuarium św. Antoniego Padewskiego ciągnęły tłumy, także żebraków i kalek, więc o. Chyliński miał pełne ręce pracy.
Późną jesienią 1741 r. zapadł na ciężką chorobę, która trwała trzy tygodnie. Był cierpliwym i rozmodlonym pacjentem. Zmarł 2 grudnia, mając niespełna pięćdziesiąt lat.
Przy jego grobie zaczęły się dziać cuda, co w połączeniu z opinią świętości sprawiło, że narodził się kult, który przetrwał w łódzkich Łagiewnikach do XX w. Wtedy to, dokładnie w 1991 r., o. Rafał, nazywany za życia „dziadowskim biskupem”, został wyniesiony na ołtarze.
Elżbieta Wiater/Aleteia.pl
************************************************************************************************************
1 grudnia
Błogosławiony Karol de Foucauld, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętych męczenników: Edmunda Campiona, prezbitera, i Towarzyszów, z zakonu jezuitów, świętego Eligiusza, biskupa |
Karol de Foucauld urodził się 15 września 1858 r. w katolickiej, arystokratycznej rodzinie w Strasburgu. Dwa dni później przyjął sakrament chrztu świętego. 13 marca 1864 r. umarła jego matka, a w pięć miesięcy później ojciec. Małym Karolem i jego młodszą siostrą Marią od tej pory zajmował się dziadek Karol Morlet, pułkownik w stanie spoczynku. 28 kwietnia 1872 r. przyszły błogosławiony przyjął pierwszą Komunię świętą. W sierpniu 1874 roku zdał maturę, a w październiku tego roku wstąpił do szkoły jezuitów w Paryżu na ulicy des Postes. Na dalsze zachowanie i poglądy Karola źle wpłynęły jego spotkania z cyganerią literacką. Odszedł od religii już w parę miesięcy od przybycia do Paryża. Został wyrzucony ze szkoły dwa lata później. Zaczął wtedy prowadzić beztroski tryb życia w towarzystwie przypadkowych kolegów. 3 lutego 1878 roku umarł jego dziadek i opiekun, pułkownik Morlet. Pół roku później Karol uzyskał pełnoletność i wszedł w posiadanie majątku rodzinnego. Wkrótce wstąpił do szkoły kawalerii w Saumur. W dalszym ciągu prowadził nieuporządkowane życie. Nic więc dziwnego, że szkołę ukończył w 1880 r. ze złymi wynikami. Udał się do Setifu w Algierii w randze podporucznika. Jednak w armii nie był długo, bo już w marcu 1881 roku został wydalony za brak dyscypliny i złe prowadzenie – sprowadził do obozu kochankę, którą przedstawił jako swoją żonę. Karol próbował początkowo powrócić do armii. Kiedy w maju 1881 roku wybuchło w Algierii powstanie Bou Amama, wziął udział w kampanii w południowym Oranie. Wsławił się nawet bohaterską postawą, za co został odznaczony. Mimo to po pewnym czasie złożył dymisję i udał się do Algieru, aby uczyć się języka arabskiego. Tam przez 18 miesięcy przygotowywał się do wyprawy naukowej po Maroku, na którą wybrał się w latach 1883-1884 w przebraniu rabina, ponieważ jako chrześcijaninowi grozić mu mogła śmierć z rąk muzułmanów. Podróżował także po południowych terenach Algierii oraz Tunezji. W tym czasie pragnął też zrehabilitować się w oczach rodziny. Owocem jego podróży była książki Reconnaissance au Maroc, która zawierała wiele ważnych informacji etnologicznych. Otrzymał za nią złoty medal Towarzystwa Geograficznego w Paryżu. Powrócił do Francji, nie umiał jednak już żyć jak dawnej w Paryżu. Ponownie udał się do Algierii i chociaż tu zakochał się w młodej kobiecie – Marie-Marguerite Titre, wybrał się w podróż po pustyni Magrebu, gdzie zdecydował, że odtąd będzie żył w celibacie. Po powrocie do Paryża zamieszkał u zamężnej siostry, nieopodal kościoła pod wezwaniem św. Augustyna. Podczas długich modlitw w tym i innych kościołach powtarzał modlitwę: “Boże mój, jeśli istniejesz, spraw, abym Cię poznał”. 29 lub 30 października 1886 roku spotkał w kościele św. Augustyna wikarego ks. Huvelin, z którym zaczął odtąd prowadzić długie rozmowy religijne. Zaprzyjaźnili się i gdy Karol poprosił go o znalezienie kierownika duchowego, ten nakazał mu najpierw przystąpienie do spowiedzi. Tak zaczęło się trwałe nawrócenie Karola, a ks. Huvelin pozostał jego kierownikiem duchowym aż do jego śmierci. Od tej pory de Foucauld rozpoczął intensywne życie duchowe. W sierpniu 1888 r. odwiedził klasztor trapistów w Fontgombault. W końcu listopada wyjechał na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Boże Narodzenie w sposób szczególny przeżył w Betlejem. 5 stycznia odwiedził Nazaret, który go zachwycił i pobudził do kontemplacji ukrytego życia Jezusa. 14 lutego wrócił do Paryża. Potem odbył rekolekcje w kilku klasztorach. W bazylice Montmartre 6 czerwca 1889 r. zawierzył swoje życie Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Wszystko to prowadziło do tego, że Karol postanowił iść drogą powołania zakonnego w ukryciu przed światem. W połowie stycznia 1890 r. pożegnał się z rodziną i wstąpił do trapistów w klasztorze Matki Bożej Śnieżnej w Masywie Centralnym, przyjmując imię zakonne Maria Alberyk (Marie-Albéric). W czerwcu 1890 r. na własną prośbę przeniósł się do ubogiego klasztoru filialnego Matki Bożej Śnieżnej w Akbes w Syrii. Spędził w nim sześć lat. Mnisi, poza modlitwą i kontemplacją, pracowali w polu i przy budowie dróg. 2 lutego 1892 r. Karol de Foucauld złożył pierwsze śluby zakonne. Jako mnich ciągle myślał o życiu bardziej ubogim i odosobnionym. Został wysłany do Staouéli w Algierii. Wrócił jeszcze na studia do Rzymu, ale przełożeni uznali, że Bóg wyznaczył mu szczególną drogę. 14 lutego 1894 r. został zwolniony ze ślubów prostych i złożył dwa śluby prywatne: czystości i nie posiadania niczego poza narzędziami potrzebnymi do pracy fizycznej. Został wysłany do klasztoru klarysek w Nazarecie, gdzie potrzebna była pomoc przy pracach w gospodarstwie. Był tam skromnym bratem. Zamieszkał w komórce na narzędzia i czuł się szczęśliwy. Za namową ksieni zakonu klarysek w 1901 r. przyjął święcenia kapłańskie. Wyjechał do Beni-Abbes, na południu Algierii, niedaleko granicy marokańskiej. Jadąc tam zdawał sobie sprawę, że na tych słabo zaludnionych terenach nie będzie miał misyjnych osiągnięć, ale nie miało to dla niego znaczenia. Chciał cichego życia, by móc się nieustannie modlić. Zawsze jednak był otwarty na ludzkie problemy. Otaczał opieką niewolników, karmił ich i podtrzymywał na duchu. Ściągał na siebie gniew miejscowego biskupa Guérina za krytykowanie niesprawiedliwych poczynań kolonizatorów francuskich. W 1903 roku planował wyjazd do Maroka, ale zrezygnował na rzecz ewangelizacji Tuaregów. W sierpniu 1903 roku zajmował się rannymi podczas bitwy pod Tanghit. W 1904 roku udał się w kolumnie żołnierzy do krainy Tuaregów, gdzie pozostał do stycznia 1905 roku. W 1905 r. osiedlił się w Tamanrasset, gdzie zaprzyjaźnił się z szefem Tuaregów Mussą Ag Amastanem. Gdy na przełomie 1906 i 1907 r. był bliski śmierci, miejscowa ludność zaopiekowała się nim. Noszono go na rękach i karmiono jak niemowlę kozim mlekiem, nie pozwalając, by wpadł w depresję. W tym czasie Karol de Foucauld pisał regułę swojej wymarzonej wspólnoty Małych Braci Jezusa, która powstała niestety dopiero po jego śmierci. W 1910 r. wysłał gotowe statuty do Rzymu, lecz odpowiedzi nigdy nie otrzymał. W czerwcu 1915 roku skończył po jedenastu latach prace nad słownikami. W 1916 r. wybuchła wojna między miejscowymi plemionami. Walki i napady rabunkowe objęły niemal całą południową Saharę. Karol został zmuszony do ufortyfikowania swojej pustelni w Tamanrasset. Gdy wieczorem 1 grudnia 1916 r. grupa uzbrojonych jeźdźców otoczyła fort, prawdopodobnie pilnujący go uzbrojony szesnastolatek wystrzelił ze strachu i przypadkowo zabił Karola. Pustelnia została splądrowana, a Najświętszy Sakrament wyrzucono w piasek pustyni. Gdy przybyli tam francuscy oficerowie, zobaczyli leżące obok Karola Ciało Jezusa. Jeden z nich ukląkł, podniósł Hostię i przyjął Komunię. Ciało brata Karola de Foucauld od 1929 r. złożone jest w El Goléa. Proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym został zamknięty 4 marca 2003 roku w Mediolanie, a beatyfikacja odbyła się 13 listopada 2005 roku w Rzymie. |
*************************************************************
Charles de Foucauld – fot. VATICAN NEWS
***
bł. Karol de Foucauld
“Nasz brat jest niesprawiedliwy:
pozwólmy mu dopełnić tej niesprawiedliwości”
Dzięki uprzejmości Redakcji “Życia Duchowego”, przedstawiamy Państwu tekst Bł. Karola de Foucauld/Fronda.pl
Kto was przyjmuje, Mnie przyjmuje.(Mt 10, 40) Przyjąć bliźniego to przyjąć cząstkę Jezusa, cząstkę Jezusowego ciała; Jezus słucha tego, co mówimy do bliźniego, i przyjmuje to, co czynimy naszym braciom; do Niego mówimy i Jemu czynimy…
Z jakąż więc miłością, szacunkiem i radością winniśmy pragnąć czynić jak najwięcej dobra dla duszy czy ciała tych, których spotykamy na swojej drodze, zgodnie z ich i naszymi możliwościami; z jakąż czułością winniśmy przyjąć każdą ludzką istotę, kimkolwiek by ona była!… Ubogiego, który nieśmiało puka do drzwi, przełożonego, który w imię Kościoła i Stolicy Apostolskiej przychodzi odwiedzić nas wszystkich, wszystkich, wszystkich; ubogiego i biskupa, wszystkich, wszystkich, bo przyjmując ich, przyjmujemy Jezusa!
To na tym fundamencie sprawiedliwy, który “żyje w wierze”, buduje swoje zachowania, swoje związki z bliźnim, nie widząc w nich niczego innego jak tylko cząstkę ciała Jezusa.
Byłem głodny, a daliście Mi jeść.(Mt 25, 35) Nasz Pan daje nam tu prawdziwy motyw jałmużny, najpotężniejszy ze wszystkich, choć są jeszcze inne motywy: trzeba dawać jałmużnę z posłuszeństwa dla nakazu, tylekroć przez Boga powtarzanego; trzeba być posłusznym, by Go naśladować, Jego, który tak hojnie nas obdarza, naśladować Jezusa, który tyle dał; trzeba dawać, ponieważ miłość Boga zobowiązuje nas do przenoszenia miłości, jaką mamy dla Niego, na ludzi – Jego ukochane dzieci; trzeba dawać przez dobroć, aby praktykować, kultywować tę cnotę, którą należy kochać dla niej samej, ponieważ jest ona jednym z atrybutów Boga, Jego piękna, doskonałości i, w rezultacie, samym Bogiem; wszelako choć każdy z motywów dawania jałmużny jest w zupełności wystarczający, to najbardziej porywające ze wszystkich jest to, że cokolwiek czynimy dla bliźniego, czynimy dla samego Jezusa; i tu właśnie znajdujemy kryterium, według którego winniśmy zmieniać i reformować nasze życie, kierować naszymi działaniami, słowami i myślami… Wszystko, co czynimy dla bliźniego, czynimy dla Jezusa… Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: “Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary”. Bo nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników.(Mt 9, 13) Trzeba być miłosiernym, nachylać swoje serce ku każdej nędzy, zarówno cielesnej, jak i przede wszystkim duchowej. Choroby duszy są bowiem nieskończenie poważniejsze niż choroby ciała, ponieważ zagrażają odkupionemu przez Chrystusa wiecznemu życiu i szczęściu człowieka, i to nie na kilka lat, ale na całą wieczność… Troszczyć się nie tylko o owce łagodne i zadbane, pozostawiając “czarne owce” ich nieszczęsnemu losowi, lecz kochać należy wszystkich ze względu na Boga, Ojca i Zbawiciela, otaczając szczególną troską chorych i grzeszników, ponieważ oni tego najbardziej potrzebują.
Jezus daje nam całe swoje ciało do kochania; wszystkie Jego członki zasługują z naszej strony na jednakową miłość, bo wszystkie do Niego należą: jedne są zdrowe, inne chore: jeśli wszystkie powinny być równo kochane, to chore członki wymagają szczególnej troski, tysiąc razy większej niż pozostałe: zanim będziemy skrapiać inne perfumami, zadbajmy o te zranione, posiniaczone, chore, to znaczy o tych wszystkich, którzy mają potrzeby ciała i duszy, a szczególnie o tych ostatnich, czyli grzeszników… Możemy czynić dobrze wszystkim ludziom za pomocą modlitwy, pokuty czy własnego uświęcenia.
Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku?(Łk 6, 41) Miłość nie zważa na wady tego, którego kocha, lecz usiłuje je sobie wytłumaczyć, jeśli nie może ich nie widzieć, modli się, żeby znikły; gdy nie może ich usprawiedliwić, odwraca od nich oczy, by myśleć o pięknie i zaletach miłowanej osoby oraz o własnych brakach wyrażając w ten sposób swoją pokorę… Gdy się kocha, jest się tak małym, tak pokornym przed tym, którego się kocha, widzi się samego siebie tak nędznego i tak biednego, a tego, kogo się kocha, doskonałego i pięknego. Jeśli naszego bliźniego uważamy za pełnego wad, a siebie samych za dobrych, to zapłaczmy nad sobą, ponieważ upadliśmy bardzo nisko, jesteśmy pozbawieni miłości, zarozumiali i ślepi, nie ma w nas także ani pokory, ani prawdy: jesteśmy daleko od Boga, który jest miłością, od Boga, który jest prawdą, od Jezusa pokornego Serca; płaczmy, płaczmy nad sobą, módlmy się, prośmy w modlitwach, błagajmy Boga, byśmy się mogli nawrócić, błagajmy świętych, aniołów, ludzi, żeby nam wyprosili nawrócenie, i pracujmy ze wszystkich sił, by się poprawić, bo tkwimy w bardzo głębokiej przepaści.
Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam sobie przypomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim. Potem przyjdź i dar swój ofiaruj.(Mt 5, 23-24)
Zachowujmy pokój ze wszystkimi ludźmi i usiłujmy go przywracać, kiedy został zakłócony: wychodźmy zawsze naprzód, czyniąc pierwsze kroki przez miłość dla tych, którzy są naszymi braćmi w Bogu; gdy nie mamy racji, róbmy to z tym większym pośpiechem, bo zobowiązuje nas do tego sprawiedliwość; gdy racji nie ma nasz brat, róbmy to z zapałem, przez troskę o dobro jego duszy, dla jego nawrócenia; w każdym wypadku róbmy to śpiesznie i z całego serca, żeby między dziećmi Boga panowały miłość, pokój i jedność.
Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą.(Łk 6, 27) Kochajmy nieprzyjaciół, kochajmy z całego serca te chore członki ciała Jezusa, tych obciążonych winą braci, którzy pozostają naszymi braćmi i mogą się w każdej chwili nawrócić, te istoty, za które Jezus przelał swoją krew i które wciąż woła do siebie, te dusze uczynione na obraz Boga, stworzone dla nieba, w którym będą królować być może w lepszym miejscu niż nasze… Czyńmy dobrze tym, którzy nas nienawidzą, wyświadczajmy wszelkie możliwe dobro ich duszom i ciałom, módlmy się za nich, ofiarujmy w ich intencji naszą pokutę (ponieważ Pismo Święte ukazuje nam wszędzie pokutę jako nieodłączną towarzyszkę modlitwy), wyświadczajmy im wszelkie dobro, na które nam pozwala Bóg i posłuszeństwo wobec Niego, okazujmy im dobrą wolę, usłużność, życzliwość, obdarzajmy ich jałmużną, jeśli są ubodzy, opieką, jeśli są chorzy, i wszystkim, co jest dla nich dobre; czyńmy to z posłuszeństwa słowu Jezusa i z chęci naśladowania Go, by wyświadczać wszelkie dobro Jego chorym członkom, by zyskiwać te dusze dla Boga, “gromadząc rozżarzone węgle miłości nad ich głowami” i zło dobrem zwyciężając, a ich nienawiść naszymi dobrymi uczynkami. Jeśli bierze ci płaszcz, nie broń mu i szaty.(Łk 6, 29) Jakiż dobry jesteś, mój Boże!… Jak czuły Ojciec, pragnący trwałej miłości między wszystkimi swoimi dziećmi, który chce, by dla zachowania pokoju znosiły łagodnie, z cierpliwością i bez sprzeciwu jedne drugich, znosiły wszelki gwałt, zniewagi, a nawet śmierć, woląc raczej umrzeć niż zranić swego brata; tym bardziej chcesz, by między Twoimi dziećmi nie było nawet cienia kłótni o dobra materialne i żeby nigdy nie został między nimi zmącony pokój przez przywiązanie do dóbr doczesnych i przez słowa: “moje” i “twoje”…
Uczysz także, byśmy raczej pozwolili sobie odebrać przez niesprawiedliwych braci wszystkie dobra, nawet te niezbędne, jak szaty okrywające ciało, niż przez stawianie oporu i protesty zburzyli miłość i pokój, które powinny panować w rodzinie. O Boże miłości, o dobry Ojcze, jakże chciałbyś widzieć między nami, Twoimi dziećmi, miłość, pokój i zgodę!
Pozwólmy się bez sprzeciwu ogołocić, okraść, obedrzeć ze wszystkiego, co mamy, chociaż zgoda na spoliczkowanie i wyrządzanie sobie krzywdy jest szczególnie przeciwna naszej zepsutej naturze i pogańskim ideom tego świata; nie ma jednak nic w tym dziwnego, że myśli Boże są różne od myśli ludzkich. One bowiem, jak mówi Bóg, są od siebie tak odległe jak wschód od zachodu. Nic zatem dziwnego, że natchnienia łaski są tak przeciwne podszeptom zepsutej natury. Pozwólmy więc sobie raczej zabierać, wyrywać nawet największe dobra i najbardziej potrzebne przedmioty, niż przez kłótnie i protesty, walki i potyczki zburzyć braterską miłość…
Nasz brat jest niesprawiedliwy: pozwólmy mu dopełnić tej niesprawiedliwości, modląc się za niego, pozwólmy się ogołocić, odstąpmy wszystko, nie “sprzeciwiajmy się złu”, ograniczmy się do braterskiego napomnienia, jeśli zechce nas słuchać, i usiłujmy go nawrócić braterskim zwróceniem uwagi, tak jak uczy nas tego Jezus. Zresztą cóż my odstępujemy? Czymże są największe dobra, jeśli nie odrobiną błota. A to wszystko, co nam się zdaje, że posiadamy, jak długo będziemy mieć? Nasze życie tu, na ziemi, to tylko dwie chwile. Jeśli spojrzymy na przemijające dobra w świetle wieczności, zrozumiemy bez trudu to, o czym mówi Bóg, żebyśmy porzucili wszystko bez oporu, jakkolwiek wydawałoby się ważne i nieodzowne, gdyż wszystko, co ziemskie, jest nieskończenie małe, a niezbędna jest nam jedynie cnota…
W tym świetle widać wyraźnie, że najmniejszy wzrost miłości między ludźmi, w rodzinie dzieci Bożych, ma tysiąc razy większą wartość i tysiące razy większe znaczenie niż wszystkie dobra materialne świata.
“Kościół zwycięża, gdy zwycięża miłość”. “Bóg zwycięża, gdy zwycięża miłość”… Jeśli więc nasz brat, choćby najbardziej obciążony winami, niegodziwiec, łotr, chce zabrać naszą własność, cokolwiek by to było, wielki majątek czy noszona przez nas szata, strzeżmy się, by go nie wymyślać: obejmijmy go i dajmy mu, czego chce: jesteś moim bratem, to, co moje, jest i twoje; trochę marności nie odłączy mnie od mego brata; kocham cię, bierz wszystko, co chcesz, jeśli chcesz, bierz więcej, bierz wszystko, bo wszystko, co mam, jest twoje, umiłowany bracie, kocham cię, wszystko, co posiadam, jest twoje… To jest przykazanie Jezusa, to również przykład, jaki nam daje, pozwalając się ogołocić ze wszystkiego, umierając na krzyżu bez stawiania oporu i modląc się za tych, którzy Go ogołocili i przyprawili o śmierć.
Jeśli cię kto uderzy w policzek, nadstaw mu i drugi.(Łk 6, 29) Jakiż dobry jesteś, Boże mój! W swojej miłości, jaką masz dla wszystkich ludzi, chcesz, by się zachowywali między sobą tak, jak czuły ojciec chce, by jego własne dzieci postępowały jedne z drugimi… Chcesz widzieć panujący między nimi pokój, taką uległość, taką wyrozumiałość, takiego ducha delikatności i czułości, że gdy jeden dopuści się jakiejś niesprawiedliwości, inni mu natychmiast ustępują, by nie zakłócać owego pokoju i jedności, bo uważają, że cokolwiek by się zdarzyło, zawsze zwyciężą, gdy tylko zwycięża miłość… Oto trwały pokój i wypróbowana miłość braterska, których pragniesz wśród swoich dzieci, i dlatego dajesz nam to przykazanie: Jeśli cię ktoś uderzy… i wiele innych.
Jeśli nas ktoś uderzy w policzek, nadstawmy mu drugi, dosłownie i w przenośni: jeśli nas ktoś obraża, nie oddajmy mu zniewagą, jeśli nas uderzy, nie bijmy agresora, nadstawmy policzek albo grzbiet, czyniąc znak krzyża; jeśli nas kto zrani, nie brońmy się, nadstawmy szyję jak baranek, by nie sprowokować walki ze swoim bratem, ale go raczej zwyciężyć łagodnością, naśladując Bożego Baranka, który bez stawiania oporu pozwolił, by Go policzkowano, opluto, bito pięściami, zelżono, zasłonięto Mu oczy, biczowano, ukoronowano cierniem, obarczono krzyżem, poraniono i zabito, gdy jednym słowem, jednym aktem woli mógł powalić do swoich stóp wszystkich napastników i każdego z nich unicestwić.
Znośmy więc wszystkie obelgi, krzywdy, drwiny, przemoc, ciosy, rany, więzy, śmierć, modląc się za tych, którzy nienawidzą… “Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Dziękując Bogu za to, że raczył pozwolić, byśmy my, tak niegodni, upodobnili się do naszego Pana, ofiarujmy Mu z miłością to wszystko, co musimy znosić… Jezus daje nam tu wyraziste świadectwo i nie mniej wyrazisty przykład. Idźmy krok w krok za naszym Umiłowanym, za wonią Jego pachnideł.
Bł. Karol de Foucauld, Miłość bliźniego, tłum. Bolesław Dyduła SJ, “Życie Duchowe”, 53/2008, s. 93-96
********************************************************
Bł. Karol de Foucauld, męczennik od islamu
Karol de Foucauld – znak pustyni. Podjął on próbę radykalnego naśladowania Jezusa z Nazaretu, pociągając do Niego innych swoim życiem w duchu ewangelicznego ubóstwa.
Nie założył wspólnoty, ale jego zapiski posłużyły w 1933 r. do utworzenia przez ojca René Voillaume – zmarłego 13 maja 2003 r. – Zgromadzenia Małych Braci Jezusa. W 1939 r. Magdalena Hutin powołała Małe Siostry Jezusa, które żyją z ludźmi prowadzącymi życie koczownicze: plemionami na Saharze, Cyganami, pracownikami cyrku czy kramarzami. Duchowa rodzina Karola de Foucauld obejmuje ponad 20 wspólnot, instytutów świeckich i stowarzyszeń kościelnych. Żyją w nowoczesnych aglomeracjach, które są dla nich – jak pisał Carlo Caretto – „pustyniami w mieście”. Na duchowość wspólnoty wpływ wywarł filozof francuski Jacques Maritain, autor „Humanizmu integralnego”, który po śmierci żony został małym bratem Jezusa.
Zanim poznał Boga
Przyszedł na świat 15 września 1858 r. w Strasburgu w arystokratycznej rodzinie, kultywującej tradycje wojskowe. Miał sześć lat, kiedy stracił rodziców i znalazł się pod opieką dziadków. W wieku dojrzewania, pod wpływem lektury filozofów pozytywistycznych, odszedł od wiary i został agnostykiem. Po maturze zgłosił się do Szkoły Wojskowej Saint-Cyr. W szkole oficerskiej zaczął trwonić majątek odziedziczony po rodzinie, prowadząc hulaszcze życie, a w pogoni za przyjemnościami tak bardzo zatracił się duchowo, że -jak to napisał po latach – w tym czasie przypominał bardziej „świnię niż człowieka”. Otrzymał przydział do garnizonu w Algierii, ale kiedy podporucznik de Foucauld przybył do 4 . Pułku Szwoleżerów Afrykańskich z kochanką u boku, uznano, że splamił honor Francji i wydalono go z wojska za złe prowadzenie się. Powrócił, gdy dowiedział się, że jego pułk został wysłany przeciw rebeliantom do Południowego Oranu.
Zauroczony pięknem Afryki porzucił ostatecznie armię, aby zgłębiać tajniki etnologii oraz języków arabskich. Przebrany za rabina, emigranta z Rosji, pod przybranym nazwiskiem – ze względów bezpieczeństwa – wyruszył na niebezpieczną wyprawę do Maroka. Zdobył w Europie sławę badacza i podróżnika, a Towarzystwo Geograficzne nagrodziło go złotym medalem. Jego jednak zafascynowały gościnność i głęboka religijność wyznawców islamu.
Tęsknota za Nazaretem
Po powrocie do Francji zaczął chodzić do kościoła i modlić się: „Boże, jeśli istniejesz, daj znak!”. W 1886 r., po spotkaniu w Paryżu ks. Huvelina, wyspowiadał się i przyjął Komunię św. Udał się potem na pielgrzymkę do Ziemi Świętej, podczas której powziął decyzję, że chce żyć tak jak Jezus z Nazaretu.
Czterokrotnie odprawił rekolekcje zamknięte i wstąpił do trapistów. Choć poszukiwał dla siebie „najniższego miejsca”, uległ woli przełożonych i skończył teologię oraz przyjął święcenia kapłańskie. Po siedmiu latach uznał jednak, że jest to życie nazbyt ustabilizowane. Przyjął imię brat Karol od Jezusa i zaczął wieść żywot pustelnika. Przywdział białą tunikę z czerwonym sercem zwieńczonym krzyżem, z napisem: „Jezus-Caritas”. Został kontemplującym ascetą, przebywającym i pracującym fizycznie wśród ubogich. Cztery lata posługiwał klaryskom w Nazarecie jako ogrodnik, murarz i stolarz. Zamieszkał w Beni-Abees, niedaleko granicy z Marokiem, wśród koczowniczej społeczności Tuaregów na Saharze.
Jak Tuareg pomiędzy Tuaregami
Przełożył Ewangelię na język Tuaregów, opracował pierwszy słownik i gramatykę, a także ułożył antologię przysłów. Wkrótce ofiarował Bogu swe życie za nawrócenie wszystkich ludów zamieszkujących Saharę. Z głębi pustyni niósł świadectwo o chrześcijaństwie jako religii miłości i braterstwa wobec każdego człowieka, bez względu na rasę czy kolor skóry. Przemierzał pustynię wszerz i wzdłuż, żywiąc się jedynie daktylami oraz mlekiem, zamieszkując w szałasach i ewangelizując poprzez osobisty przykład życia.
Żył pragnieniem męczeństwa za wiarę. W 1916 r., podczas pierwszej wojny światowej doszło do walk plemiennych między Tuaregami a Senussami. Brata Karola wywleczono z pustelni; 1 grudnia został zastrzelony w Hoggarze przez piętnastoletniego strażnika.
źródło: OPOKA.org.pl
***
Duchowy nauczyciel małych braci Jezusa
Z bratem Kazkiem, małym bratem Jezusa, rozmawia Michał Gryczyński
Czego uczy nas Karol de Foucauld?
-Wskazuje na Jezusa i Ewangelię, poświadczając to swoim życiem, dając przykład życia wiarą. Jego przesłanie zawiera przekonanie, że codzienne życie ma wielką wartość, zarówno dla człowieka, jak i dla Boga. Na tym polega duchowość Nazaretu, którą żył.
Kim był dla małych braci Jezusa?
-Nauczycielem duchowym. Po śmierci zapomniano o nim i dopiero po latach został na nowo odkryty. Staramy się, jak on, trwać na modlitwie i kontemplacji.
To szczególny charyzmat: życie kontemplacyjne w świecie, a nie za klauzurą zakonną.
– Jezus także wybrał życie rodzinne, czyli we wspólnocie, więc i my chcemy żyć podobnie. Tworzymy małe wspólnoty braterskie – moja jest trzyosobowa – dzieląc ze sobą jedno mieszkanie, domową kaplicę z Najświętszym Sakramentem, jedną kuchnię i jedną kasę. Mszę św. odprawia brat prezbiter, który otrzymuje święcenia wyłącznie dla służby we wspólnocie, i nadal jest „bratem”, a nie „ojcem”.
A co sprawiło, że Brat również znalazł się we wspólnocie?
– Próbowałem odnaleźć swoje miejsce w Kościele, ale nie widziałem się wśród duchownych – skłonnych podkreślać „ja – kapłan”, i nie odpowiadała mi żadna wspólnota zakonna. Swoje miejsce odnalazłem wśród małych braci Jezusa. Ten styl życia w świecie, w zwyczajnych warunkach i ze zwyczajnymi ludźmi, trwania tam, gdzie się jest, w zgodzie z Ewangelią, był dla mnie pociągający. We wspólnocie jestem od 1979 r.; przeszedłem obowiązującą formację i ukończyłem studia teologiczne.
W jaki sposób bracia zdobywają środki do życia?
– Z założenia wykonujemy proste, zwyczajne prace fizyczne, takie jak ludzie, których znamy i z którymi żyjemy. Przez kilkanaście lat byłem murarzem, a teraz – jako że zacząłem już drugą „sześćdziesiątkę” życia – dbam o dom, który dzielę z dwoma współbraćmi, m.in. sprzątam i gotuję posiłki. A jest wśród nas tynkarz, elektryk, mechanik, a także opiekun w domu pomocy społecznej.
Czy ludzie, wśród których żyjecie, wiedzą kim jesteście?
– Wchodzimy w różne środowiska i nie ukrywamy swojej przynależności. Jeśli ktoś pyta np. dlaczego się nie ożenisz, odpowiadam: to mój wybór, ze względu na Jezusa i wyjaśniam, kim jestem. Nasze życie to zwrot do osoby samego Jezusa; skoro On wybrał wioskę Nazaret i pracował fizyczne, to nie był przypadek. Wniosek: to ma sens. Jak wytłumaczyć, że życie rodzinne ma sens? My nie mamy wprawdzie żon, bo zachowujemy celibat, ale żyjemy jako bracia, dążymy do miłości braterskiej, dając świadectwo wiary.
Ilu małych braci Jezusa żyje w Polsce?
– Mali bracia przybyli do Polski w 1977 r. i osiedli w Przegorzałach niedaleko Krakowa, a później w podwarszawskiej wsi Truskaw. Jest nas ośmiu: jeden przebywa obecnie w nowicjacie we Francji.
Nie nosicie habitów…
– Kiedyś mieliśmy je, ale żyjemy wśród ludzi, którzy też ich nie noszą. Posiadamy natomiast kremowe tuniki z kapturami, które zakładamy podczas modlitwy osobistej i liturgicznej. Praktykujemy bowiem Liturgię Godzin i codzienną godzinną adorację Jezusa Eucharystycznego.
Duchową rodzinę Karola de Foucauld tworzą, obok małych braci, również inne wspólnoty. Czy utrzymujecie ze sobą kontakty?
– Oczywiście. W dobie telefonów i e-mailów to nietrudne. Jesteśmy zorganizowani jak wszystkie rodziny zakonne, nasze władze mają siedzibę w Londynie, a niedługo przeniosą się do Brukseli.
źródło: OPOKA.org.pl
***
MODLITWA KAROLA DE FOUCAULD
Ojcze, powierzam się Tobie, uczyń ze mną co zechcesz. Cokolwiek uczynisz ze mną dziękuję Ci. Jestem gotów na wszystko. Przyjmuję wszystko, aby Twoja wola spełniała się we mnie i we wszystkich Twoich stworzeniach. Nie pragnę nic więcej mój Boże. W Twoje ręce powierzam ducha mego. Z całą miłością mojego serca, kocham Cię i miłość przynagla mnie, by oddać się całkowicie w Twoje ręce, z nieskończoną ufnością, bo Ty jesteś moim Ojcem.
************************************************************************************************************
30 listopada
Święty Andrzej, Apostoł
Andrzej pochodził z Betsaidy nad Jeziorem Galilejskim (por. J 1, 44), ale mieszkał ze św. Piotrem, swoim starszym bratem i jego teściową w Kafarnaum (por. Mk 1, 21. 29-30). Był – jak Piotr – rybakiem. Początkowo był uczniem Jana Chrzciciela. Pod jego wpływem poszedł za Chrystusem, gdy Ten przyjmował chrzest w Jordanie. Andrzej nie tylko sam przystąpił do Chrystusa; to on przyprowadził do Niego Piotra: “Nazajutrz Jan znowu stał w tym miejscu wraz z dwoma swoimi uczniami i gdy zobaczył przechodzącego Jezusa, rzekł: «Oto Baranek Boży». Dwaj uczniowie usłyszeli jak mówił, i poszli za Jezusem. Jezus zaś odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: «Czego szukacie?» Oni powiedzieli do Niego: «Rabbi – to znaczy: Nauczycielu – gdzie mieszkasz?» Odpowiedział im: «Chodźcie, a zobaczycie». Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego. Było to około godziny dziesiątej. Jednym z dwóch, którzy to usłyszeli od Jana i poszli za Nim, był Andrzej, brat Szymona Piotra. Ten spotkał najpierw swego brata i rzekł do niego: «Znaleźliśmy Mesjasza» – to znaczy: Chrystusa. I przyprowadził go do Jezusa” (J 1, 35-41). Andrzej był pierwszym uczniem powołanym przez Jezusa na Apostoła. Apostołowie Andrzej, Jan i Piotr nie od razu na stałe dołączyli do tłumów chodzących z Panem Jezusem. Po pierwszym spotkaniu w pobliżu Jordanu wrócili do Galilei do swoich zajęć. Byli zamożnymi rybakami, skoro mieli własne łodzie i sieci. Właśnie przy pracy Chrystus po raz drugi ich wezwał; odtąd pozostaną z nim aż do Jego śmierci i wniebowstąpienia. Spotkanie nad Jeziorem Genezaret i powtórne wezwanie przekazał nam św. Mateusz: “Gdy (Jezus) przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci, Szymona, zwanego Piotrem i brata jego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro: byli bowiem rybakami. I rzekł do nich: «Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi». Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za nim” (Mt 4, 18-20). Św. Łukasz dorzuca szczegół, że powołanie to łączyło się z cudownym połowem ryb (Łk 5, 1-11). Pan Jezus chciał w ten sposób umocnić w swoich pierwszych uczniach wiarę w to, że prawdziwie jest Tym, za Kogo się podaje. W Ewangeliach św. Andrzej występuje jeszcze dwa razy. Kiedy Pan Jezus przed cudownym rozmnożeniem chleba zapytał Filipa: “Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?” – Andrzej rzekł do Niego: “Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?” (J 6, 5. 8-9). I jeszcze raz występuje św. Andrzej, kiedy pośredniczy w przekazaniu prośby, aby poganie także mogli ujrzeć Chrystusa i zetknąć się z Nim bezpośrednio: “A wśród tych, którzy przybyli, aby oddać pokłon (Bogu) w czasie święta, byli też niektórzy Grecy. Oni więc przystąpili do Filipa, pochodzącego z Betsaidy, i prosili go mówiąc: «Panie, chcemy ujrzeć Jezusa». Filip poszedł i powiedział Andrzejowi. Z kolei Andrzej i Filip poszli i powiedzieli Jezusowi” (J 12, 20-22). Chodziło w tym wypadku o prozelitów, czyli pogan, którzy przyjęli religię judaistyczną. W spisie Apostołów wymieniany jest na drugim (Mt i Łk) lub czwartym (Mk) miejscu. Przez cały okres publicznej działalności Pana Jezusa należał do Jego najbliższego otoczenia. W domu Andrzeja i Piotra w Kafarnaum Chrystus niejednokrotnie się zatrzymywał. Andrzej był świadkiem cudu w Kanie (J 2, 1-12) i cudownego rozmnożenia chleba (J 6, 8-15). W tradycji usiłowano wybadać ślady jego apostolskiej działalności po Zesłaniu Ducha Świętego. Orygenes (+ 254) wyraża opinię, że św. Andrzej pracował w Scytii, w kraju leżącym pomiędzy Dunajem a Donem. Byłby to zatem Apostoł Słowian, których tu właśnie miały być pierwotne siedziby. Według św. Hieronima (+ 421) św. Andrzej miał także pracować w Poncie, w Kapadocji i w Bitynii, skąd udał się do Achai. Ten sam pogląd podziela Teodoret (+ 458), który twierdzi, że św. Andrzej przeszedł ze Scytii do Tracji i Epiru, aby zakończyć życie śmiercią męczeńską w Achai. Wszystkie źródła są zgodne, że św. Andrzej zakończył swoje apostolskie życie śmiercią męczeńską w Patras w Achai, na drzewie krzyża. Patras leży na Peloponezie przy ujściu Zatoki Korynckiej. Niemniejsze zainteresowanie osobą i działalnością, a zwłaszcza śmiercią św. Andrzeja, okazują apokryfy: Dzieje Andrzeja z wieku II-III oraz Męka św. Andrzeja z wieku IV. Są to dokumenty bardzo dawne, sięgające niemal czasów poapostolskich. Zwłaszcza Dzieje Andrzeja cieszyły się kiedyś wielkim powodzeniem. Według tych źródeł, po Zesłaniu Ducha Świętego Andrzej miał nauczać i dokonać wielu cudów (nawet wskrzeszania zmarłych) w miejscach, do których dotarł: w Poncie i Bitynii (dzisiaj zachodnia Turcja) oraz w Tracji (Bułgaria), Scytii (dolny bieg Dunaju) i Grecji. Tam też, w Patras, 30 listopada 65 lub 70 roku (w tradycji wschodniej – w 62), przeżegnawszy zebranych wyznawców, został ukrzyżowany głową w dół na krzyżu w kształcie litery X. Wyrok ten przyjął z wielką radością – cieszył się, że umrze na krzyżu, jak Jezus. Litera X jest pierwszą literą imienia Chrystusa w języku greckim (od Christos, czyli Pomazaniec). Prawosławni uważają, że św. Andrzej umierał aż trzy dni, bo do krzyża został przywiązany, a nie przybity – w ten sposób chciano wydłużyć jego cierpienie. Przez cały ten czas w obecności tłumu wyznawał wiarę w Chrystusa, pouczał zebranych, jak należy wierzyć i jak cierpieć za wiarę. Kult św. Andrzeja był zawsze w Kościele bardzo żywy. Liturgia bizantyjska określa św. Andrzeja przydomkiem Protokleros, to znaczy “pierwszy powołany”, gdyż obok św. Jana jako pierwszy został przez Chrystusa wezwany na Apostoła. Achaja chlubi się przekonaniem, że jej pierwszym metropolitą był św. Andrzej. Dla prawosławnych św. Andrzej jest jednym z najważniejszych świętych, nazywają go Apostołem Słowian. Według ich tradycji św. Andrzej dotarł nad Dniepr i Don i jest założycielem Kijowa. W 356 roku relikwie św. Andrzeja przewieziono z Patras do Konstantynopola i umieszczono je w kościele Apostołów. Krzyżowcy, którzy w czasie czwartej wyprawy krzyżowej w 1202 r. zdobyli Konstantynopol, zabrali relikwie i umieścili w Amalfi w pobliżu Neapolu. Głowę św. Andrzeja papież Pius II w XV w. kazał przewieźć do Rzymu, do bazyliki św. Piotra – uważając, że skoro wspólna chwała połączyła obu braci, ta sama chwała powinna połączyć także ich ciała. 25 września 1964 r. papież Paweł VI zwrócił głowę św. Andrzeja kościołowi w Patras. Najpierw 23 września złożyli hołd relikwii wszyscy ojcowie Soboru Watykańskiego II, zebrani na trzeciej sesji wraz z papieżem, który w procesji przeniósł relikwię z kaplicy Najświętszego Sakramentu na ołtarz auli soborowej. Mszę świętą odprawił przy tej okazji kardynał Marcella, archiprezbiter bazyliki św. Piotra, a kazanie wygłosił kardynał Koenig z Wiednia, kończąc homilię modlitwą o zjednoczenie Kościołów. Po południu przewieziono relikwie do kościoła św. Andrzeja della Valle, gdzie były wystawione do publicznej czci. Dnia 25 września do Rzymu przybyła delegacja greckiego Kościoła prawosławnego. Paweł VI przyjął ją na osobnej audiencji i przy tej okazji wręczył święte relikwie. Jeszcze tego samego dnia zostały one przewiezione samolotem do Patras. Kościół grecki posiada też relikwie krzyża, na którym umarł św. Andrzej. Natomiast relikwia prawej ręka Apostoła znajduje się w moskiewskim Soborze Bogojawleńskim. Od 2003 r. cząstka relikwii św. Andrzeja jest także w Polsce, w warszawskim kościele środowisk twórczych przy Pl. Teatralnym. Kult św. Andrzeja był i nadal jest żywy w różnych krajach. Święty Grzegorz I Wielki założył ku jego czci klasztor i kościół w Rzymie. Otrzymał także relikwie Apostoła z Konstantynopola (+ 604). Wiele narodów i państw ogłosiło św. Andrzeja za swojego szczególnego patrona. Tak uczyniły: Neapol, Niderlandy, Szkocja, Hiszpania, arcybiskupstwo Brunszwiku, księstwo Burgundii, Limburg, Luksemburg, Mantua i Szlezwig, a z innych krajów – Bitynia, Grecja, Holandia, Niemcy, Pont, Prusy, Rosja i Sycylia. Także bardzo wiele miast chlubi się patronatem św. Andrzeja: Agde, Aranches, Baeza, Bordeaux, Brescia, Bruggia, Hanower, Neapol, Orange, Pesaro, Rawenna, Rochester. Jest także patronem małżeństw, podróżujących, rybaków, rycerzy, woziwodów, rzeźników. Ten orędownik zakochanych wspomaga w sprawach matrymonialnych i wypraszaniu potomstwa. Dużą czcią cieszył się św. Andrzej również w Polsce. Istniał u nas zwyczaj wróżb andrzejkowych. W wigilię św. Andrzeja dziewczęta lały roztopiony wosk przez ucho klucza na wodę i zgadywały z figur, jakie się tworzą, która z nich jako pierwsza będzie miała wesele i jak będzie wyglądał wybranek. W ikonografii św. Andrzej Apostoł przedstawiany jest jako starszy mężczyzna o gęstych, siwych włosach i krzaczastej, krótkiej brodzie. Jako apostoł nosi długi płaszcz. Czasami ukazywany jako rybak w krótkiej tunice. Powracającą sceną w sztuce religijnej jest chwila jego ukrzyżowania. Atrybutami Świętego są: “krzyż św. Andrzeja” w kształcie litery X, księga, ryba, sieć. Formę krzyża św. Andrzeja mają znaki drogowe ustawiane przy przejazdach kolejowych. |
*********************************************************
Św. Andrzej Apostoł: dlaczego zmarł na krzyżu w kształcie X?
Jego męczeńskiej śmierci na krzyżu przyglądało się podobno 12 tys. osób. W Polsce kształt krzyża, na którym umarł apostoł, nazywa się „krzyżem św. Andrzeja” (uwaga: to nie jest iks). I ma on specjalne znaczenie.
Pochodził z żydowskiej rodziny i był bratem pierwszego papieża. Nazywany pierwszym uczniem Chrystusa, który odpowiedział na Jego wezwanie. Męczennik. Kim właściwie był św. Andrzej Apostoł?
Pierwszy powołany apostoł
Św. Andrzej pochodził z Betsaidy nad Jeziorem Galilejskim. Z przekazu ewangelicznego wiemy, że był rybakiem. Początkowo był uczniem św. Jana Chrzciciela. Później stał się uczniem Jezusa. To właśnie on przyprowadził swojego brata, Szymona Piotra, do Jezusa.
Powtórne wezwanie do pójścia za Jezusem relacjonuje św. Mateusz. Jezus przechodził wówczas obok Jeziora Galilejskiego. Ujrzał wtedy Andrzeja i Szymona Piotra, jak zarzucali sieci do wody. Wezwał ich do siebie, oni pozostawili swoje zajęcie i poszli za Nim.
Św. Andrzej w tekstach biblijnych
Łukasz Ewangelista powołanie pierwszych uczniów wiąże z cudownym połowem ryb. Później w przekazie ewangelicznym Andrzej pojawia się jeszcze dwukrotnie: przed cudownym rozmnożeniem chleba, i gdy pośredniczy w przekazaniu prośby prozelitów, którzy chcieli poznać Mesjasza. Filip powiedział o tym fakcie Andrzejowi i poszli obaj poinformować o tym Jezusa.
Andrzej zamieszkiwał razem ze swoim bratem w Kafarnaum. W ich domu niejednokrotnie zatrzymywał się Jezus. Uzdrowił nawet teściową Piotra. Andrzej był także świadkiem cudu w Kanie Galilejskiej, gdzie Jezus objawił swoją chwałę nowożeńcom i gościom, oraz świadkiem cudownego rozmnożenia chleba – apostoł zwrócił się do Mistrza słowami: „Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, ale cóż to jest dla tak wielu?” (J 6,9). Wspominają o nim także Dzieje Apostolskie.
Św. Andrzej w tradycji chrześcijańskiej
Pisma Ojców Kościoła również przekazują nam informacje na temat Andrzeja. Pracował w Scytii (Orygenes), Poncie, Kapadocji, Bitynii i Achai (Hieronim). Życie zakończył śmiercią męczeńską w Patras, w Achai.
Według tekstów apokryficznych tuż po zesłaniu Ducha Świętego Andrzej głosił Dobrą Nowinę i dokonywał cudów. Był człowiekiem oddanym swojej misji, a neofici byli zachwyceni jego nauką. Został skazany przez Aegeasa, gdyż przemawiał do tłumów i zwracał uwagę na nieprawości i grzechy.
Jego śmierci na krzyżu przyglądało się podobno 12 tys. osób. Gdy konał, pojawiła się nad nim zadziwiająca jasność. Wśród pozabiblijnych tekstów znane są „Dzieje św. Andrzeja” z II-III wieku oraz „Męka św. Andrzeja” z IV wieku.
Śmierć męczeńska
Zmarł 30 listopada 65 lub 70 roku. Tradycja wschodnia wskazuje na rok 62. Prawosławni uważają, że umierał 3 dni. Według nich nie został przybity do krzyża, ale został do niego przywiązany. Po drugie ta liczba ma w Biblii szczególne znaczenie, wskazuje na jedność, dopełnienie się jakiegoś czynu czy wydarzenia.
Zgodnie z podaniami Andrzej poniósł śmierć męczeńską. Został rozpięty na krzyżu w kształcie litery X (pierwsza litera od słowa Chrystus, z języka greckiego: Christos (Χριστος), co jak wiemy oznacza namaszczonego, pomazańca).
W Polsce kształt krzyża, na którym umarł apostoł nazywa się „krzyżem św. Andrzeja”. Umieszczany jest przed przejazdami kolejowymi dlatego, że ten święty jest uznawany za patrona podróżnych. Warto dodać, że tradycja dotycząca formy jego śmierci rozpowszechniła się od X wieku.
Początki kultu
W 356 roku jego relikwie przywieziono do Konstantynopola i umieszczono w kościele Apostołów. W XV wieku z polecenia papieża Piusa II głowę św. Andrzeja przetransportowano do Bazyliki św. Piotra w Rzymie. Paweł VI w 1964 roku zwrócił głowę apostoła kościołowi w Patras.
Ojcowie Soboru Watykańskiego II złożyli hołd relikwii. Po odprawieniu mszy świętej przewieziono ją do kościoła św. Andrzeja della Valle. Delegacja greckiego kościoła prawosławnego odebrała z rąk papieża Pawła VI relikwie. Znajdują się w Patras, podobnie zresztą jak relikwie krzyża, na którym skonał św. Andrzej. Relikwie prawej ręki znajdują się w soborze Bogojawleńskim. Św. Andrzej jest patronem wielu państw i miast, m.in. Szkocji, Hiszpanii, Grecji, Neapolu.
Czczony jako Protokleros (Pierwozwanyj), czyli powołany jako pierwszy z uczniów. Po jego śmierci wiele osób nawróciło się. Byli poruszeni świadectwem jego życia i wiary. „Obumarłe ziarno pszenicy” wydało swój plon, a męczeńską śmiercią św. Andrzej potwierdził swoją miłość i wierność Chrystusowi.
Nazywany „Apostołem Słowian” i „Apostołem Wschodu”. Wyznawcy religii prawosławnej uznają Andrzeja za założyciela Kijowa. Jego atrybutami są: krzyż, sieć, księga i ryba.
Anna Gębalska-Berekets/Aleteia.pl
****************************************************
***
Św. Andrzej: patron nawrócenia, nie pogaństwa!
Apostoł Andrzej, jeden z dwunastu najbliższych uczniów Jezusa Chrystusa, pochodził z miejscowości Betsajda, położonej na brzegu Jeziora Galilejskiego, nazywanego po hebrajsku Kinneret lub w greckim brzmieniu Genezaret. Okolice Betsajdy, podobnie jak cała Galilea, ulegały hellenizacji, o czym świadczy greckie imię Apostoła – Andreas. Żydzi nigdy wcześniej i długo potem nie nadawali takich imion swoim dzieciom. Ze źródeł żydowskich dowiadujemy się tylko o jednym człowieku o tym imieniu z tamtych czasów – niejakim Andrzeju Lukuasie, który przewodził w powstaniu antyrzymskim w latach 115-117 n.e. na terenie Cyreny (dzisiejsza Libia). Żydzi z Judei traktowali Galilejczyków jako „gorszych Żydów”. Pojawiające się w Ewangeliach słowa o Galilei pogan (Mt 4, 15) lub o tym, że z Nazaretu nie może wyjść nic dobrego (J 1, 46), są echem wieloletnich zgrzytów pomiędzy rabinami z Judei a prostym ludem galilejskim, podatnym na wpływy hellenistyczne. Dochodziło nawet do takich sytuacji, kiedy to śluby religijne złożone w Galilei były uważane za nieważne w Judei. Mimo to należy uważać, że Andrzej pochodził z pobożnej żydowskiej rodziny. Jego ojciec miał na imię Jochanan (hbr. „Bóg się zmiłuje”) – czyli Jan, a jego brat – Szymon (hbr. „Bóg usłyszy”). Choć byli prostymi rybakami, z pewnością starali się spełniać wymagania, jakie stawiała Tora (Prawo Mojżeszowe) każdemu Izraelicie. Pomimo bowiem ubóstwa i niezbyt głębokiej wiedzy religijnej galilejscy Żydzi odznaczali się wielką gorliwością w wypełnianiu prawa Mojżeszowego oraz przywiązaniem do tradycji narodowych wynikających z Tory. Pielgrzymowanie do Jerozolimy wiązało się albo z przejściem przez wrogą Samarię, albo prawie dwukrotnie dłuższą drogą przez Jerycho i Pustynię Judzką, ale mimo wszystko liczne pielgrzymki z Galilei regularnie, trzy razy w roku, przybywały do Jerozolimy. Razem z bratem Szymonem Andrzej gorliwie wyczekiwał nadejścia Mesjasza i wyzwolenia z okupacji rzymskiej. Z tego powodu obaj zostali uczniami pewnego nazyrejczyka o skrajnie ascetycznym usposobieniu – Jochanana (Jana) zwanego Chrzcicielem.Jan Chrzciciel nie był rabinem. Nie ukończył on żadnej szkoły rabinicznej, nie był uczniem żadnego sławnego rabina, nie był też powiązany z żadnym środowiskiem religijno-politycznym. Jego nauczanie było bardzo niepokojące dla wszystkich Żydów, ponieważ normalnie nikt z nich nie musiał się zanurzać, ażeby uzyskać odpuszczenie grzechów. Odpuszczenie grzechów można było otrzymać na drodze składania ofiar, natomiast do złożenia ofiary konieczne było oczyszczenie rytualne, trwające kilka dni, związane raczej z obmywaniem. Pełne zanurzenie było wymagane jedynie w przypadku, kiedy poganin chciał przyjąć judaizm.I w tej sytuacji pojawia się jakiś nazyrejczyk, który „nie je i nie pije” (Mt 11, 18), mieszka na pustyni i ubiera się w odzienie z sierści wielbłąda, i który nawołuje każdego Żyda do obmycia przez zanurzenie. Nic dziwnego, że zaniepokojeni rabini, kapłani i prosty lud szli do niego z pytaniem: „Kim ty jesteś? Czy jesteś Eliaszem? Czy jesteś prorokiem? Czy jesteś mesjaszem?”. Żaden bowiem zwykły Żyd bez wykształcenia rabinicznego nie miałby prawa pouczać kogokolwiek na temat oczyszczenia, gdyby nie był co najmniej prorokiem. Niestety, Jan Chrzciciel sprawił Żydom zawód. On nie był mesjaszem, ani nawet zwykłym prorokiem. Nie znał się na skomplikowanych obrzędach oczyszczenia i nie dało się z nim dyskutować na ten temat (por. J 3, 25-26). Jedyne, co potrafił, to napominać króla Heroda, że żyje w grzesznym, zakazanym przez Torę związku z żoną własnego brata. Dlatego po początkowym „sukcesie” w krótkim czasie wielu jego uczniów odeszło. Między innymi do innego nietypowego nauczyciela, Jezusa z Nazaretu, na którego Jan Chrzciciel wskazał, nazywając Go Barankiem Bożym. Jednym z pierwszych uczniów, który zainteresował się osobą nowego nauczyciela, był właśnie Andrzej, syn Jana, brat Szymona. Jan Ewangelista opowiada, że Andrzej razem z nie nazwanym z imienia kolegą poszedł zapytać Jezusa, gdzie On mieszka, i pozostał u Niego (J 1, 37-40). W tamtych realiach oznaczało to, że porzucili oni swojego starego mistrza i przyłączyli się do nowego. Uczniowie bowiem nie tylko słuchali wykładów swojego rabina, ale także mieszkali z nim, jedli i brali udział we wszystkich wydarzeniach, w których on brał udział. Być może już to pierwsze spotkanie z Jezusem wywarło na Andrzeju tak wielkie wrażenie, że zapragnął on znaleźć swojego brata Szymona, by mu oznajmić, że oto tu jest mesjasz, i zaprowadzić brata do Niego. Możliwe jednak, że Andrzej uznał Jezusa za mesjasza na podstawie świadectwa swojego poprzedniego mistrza. Tak czy inaczej, w tradycji chrześcijańskiej Andrzej został nazwany „pierwszym powołanym” (Πρωτόκλητος). W Ewangeliach synoptycznych (Mateusza, Marka i Łukasza) o Andrzeju jest mowa tylko w związku z jego powołaniem przez Jezusa: w opowiadaniu o samym powołaniu na ucznia oraz w opowiadaniu o wybraniu spośród uczniów Dwunastu. Jedynym wyjątkiem jest Mk 13,3: „A gdy siedział na Górze Oliwnej, naprzeciw świątyni, pytali Go na osobności Piotr, Jakub, Jan i Andrzej: Powiedz nam, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak, gdy to wszystko zacznie się spełniać?” Andrzej jest tutaj jednym z czterech „ciekawskich”, nie mogących się doczekać wybuchu powstania przeciwko Rzymianom w celu ustanowienia panowania Jezusa nad Izraelem. W Ewangelii Jana natomiast Andrzej występuje w roli pośrednika pomiędzy prozelitami a Jezusem, do którego ci nieobeznani ze zwyczajami żydowskimi ludzie bali się zwrócić: „A wśród tych, którzy przybyli, aby oddać pokłon [Bogu] w czasie święta, byli też niektórzy Grecy. Oni więc przystąpili do Filipa, pochodzącego z Betsaidy Galilejskiej, i prosili go mówiąc: Panie, chcemy ujrzeć Jezusa. Filip poszedł i powiedział Andrzejowi. Z kolei Andrzej i Filip poszli i powiedzieli Jezusowi” (Jana 12,20-22). Z całego grona 12 Apostołów tylko ci dwaj nosili greckie imiona. Wygląda na to, że właśnie dlatego prozelici obdarzyli ich zaufaniem i uznali za „swoich”. Poza tym, jako najbliższy uczeń Chrystusa, Andrzej uczestniczy we wszystkich wydarzeniach Jego życia, słucha Jego nauk, jest świadkiem ustanowienia Eucharystii w czasie Ostatniej Wieczerzy, a także męki i zmartwychwstania Jezusa. Po raz ostatni spotykamy Andrzeja w Dziejach Apostolskich, kiedy po Wniebowstąpieniu Pana powraca on z innymi uczniami do Jerozolimy (Dz 1,12-13). Tradycja chrześcijańska podaje, że dość wcześnie, być może, już w latach 30., wyruszył on w podróż misyjną. Przemierzał terytorium dzisiejszej Grecji i Turcji, a nawet przedostał się na drugi brzeg Morza Czarnego na Krym. Stamtąd miał udać się na północ wzdłuż rzeki Dniepr i dotrzeć aż do Kijowa. Ewangelizacja, prowadzona przez św. Andrzeja, nie zawsze była skuteczna. Tradycja przekazuje liczne opowiadania o niebezpieczeństwach i prześladowaniach. Np. w Synopie Andrzej był poddany torturom i ledwo uszedł z życiem dzięki cudownej ingerencji Boga. Ewangelizacja Scytów i Słowian nie przyniosła trwałego efektu; dopiero po 10 wiekach Ruś Kijowska przyjmuje chrzest. Jednak w wielu miejscach kościoły, założone przez św. Andrzeja, przetrwały i kwitły przez wieki. Jednym z najbardziej znanych owoców pracy św. Andrzeja jest założenie Kościoła w Konstantynopolu (Bizancjum). Udając się w dalszą podróż w 38 roku n.e., ustanowił on biskupem niejakiego Stachysa, którego bezpośrednim 270. następcą jest dzisiejszy Patriarcha Ekumeniczny Bartłomiej. Św. Andrzej zginął śmiercią męczeńską w Patrze, do której przybył, by głosić Ewangelię. Władze rzymskie najpierw uwięziły Apostoła, ale tłumy wiernych przychodziły do więzienia, by słuchać jego kazań. Obawiając się zamieszek, władca Egeusz skazał go na ukrzyżowanie, lecz według podania, jego krzyż miał kształt litery X (w ten sposób św. Andrzej jest ukazywany na ikonach). Ukrzyżowany Apostoł przez dwa dni cierpiał, wisząc na krzyżu, jednak cały czas przemawiał do zgromadzonych na miejscu kaźni tłumów. Mnóstwo ludzi, poruszonych słowami cierpiącego Apostoła, wyznawało swoje grzechy, nawracając się do Jezusa. Zaczęto naciskać na Egeusza, by ułaskawić niewinnego zresztą Andrzeja i zdjąć go z krzyża. Władca uległ naciskom, ale kiedy już żołnierze mieli go zdejmować, Apostoł oddał ducha. To miało miejsce 30 listopada 60 roku.Takie było życie i świadectwo św. Andrzeja Apostoła, pierwszego powołanego, zhellenizowanego Żyda, kochającego swoją Ojczyznę i naród, przywiązanego do tradycji Izraela. Miał on odwagę porzucić ciche spokojne życie, swój naród i ukochany kraj, by udać się nie tylko do pogan, których kulturę i język dobrze znał, ale też daleko poza obszary świata cywilizowanego. Pomimo przeszkód i trudności, czasami bity i prześladowany, głosił poganom Zbawienie przez Jezusa Chrystusa, nawołując ich do porzucenia barbarzyńskich praktyk, m.in. bałwochwalstwa, okultyzmu i wróżbiarstwa, zakazanego przez samego Boga w Piśmie Świętym. Swoje świadectwo przypieczętował własną krwią, poświęcając ewangelizacji nawet ostatnie godziny swojego życia, pełne cierpienia i fizycznego bólu. Nie łudźmy się, św. Andrzej nie jest patronem „dobrej zabawy”, a tym bardziej zabawy andrzejkowej, połączonej z wróżeniem. Jest raczej patronem nawrócenia i wierności Bogu. Znajdźmy więc lepszy sposób upamiętnienia męczeńskiej śmierci Andrzeja Apostoła niż oddawanie się pogańskim zabawom, połączonych z wróżbiarstwem, wyraźnie sprzecznym z Ewangelią, którą głosił i za którą oddał życie.
Mirosław Rucki/Fronda.pl(tekst opublikowany pierwotnie w “Miłujcie się!“)
************************************************************************************************************
29 listopada
Błogosławiona Maria Klementyna
Anuarita Nengapeta, dziewica i męczennica
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławionych męczenników: Dionizego i Redempta, świętego Saturnina, biskupa |
Anuarita urodziła się 29 grudnia 1939 roku w Wamba w Prowincji Wschodniej Konga jako córka Amisi Badjulu i Isude Julienne. Pochodziła z plemienia Babudu, z rodziny mającej sześcioro dzieci. Jej rodzice rozwiedli się. Na chrzcie świętym, który przyjęła w wieku sześciu lat razem ze swoją matką, przyjęła imię Alphonsine. Całe swoje wychowanie religijne zdobyła w pierwszej misji chrześcijańskiej na terenach Zairu – w Bafwabaka. W wieku 16 lat zdecydowała się wstąpić do zgromadzenia Najświętszej Rodziny. W 1959 roku złożyła śluby zakonne i przyjęła imiona Maria Klementyna. Ukończyła szkołę i pracowała jako nauczycielka, otaczając swoich uczniów serdeczną troską. Z wielką życzliwością odnosiła się także do współsióstr. W zakonnej wspólnocie pełniła obowiązki zakrystianki i pracowała w kuchni. Jej życiową dewizą było “służyć i sprawiać radość”. Zginęła 1 grudnia 1964 r., w okresie wojny domowej w Kongo, broniąc swej czystości. Siostry zostały porwane i wywiezione przez żołnierzy. Dowódca upatrzył sobie Anuaritę i chciał ją zmusić do uległości. Wobec zdecydowanego oporu kazał ją zabić. Siostra Anuarita, zdając sobie sprawę, że za chwilę zginie, powiedziała do oprawców: “Przebaczam wam, bo nie wiecie, co czynicie”. Została zasztyletowana, a odtrącony dowódca dobił ją strzałem. Świadkami jej męczeństwa były siostry uprowadzone razem z nią, które w chwili jej konania odśpiewały Magnificat. Początkowo została pochowana we wspólnym grobie, ale po zakończeniu rebelii jej ciało przeniesiono do katedry w Isiro. Św. Jan Paweł II beatyfikował ją w Kinszasie 15 sierpnia 1985 r. |
*******************************************
bł. MARIA KLEMENTYNA ANUARITA NENGAPETA
(ok. 1939, Wamba – 1964, Bafwabaka)
zakonnica i męczennica
- Nengapeta urodziła się w 1939 r. (1941 r.?) w Wamba, w Beligijskim Kongo (dziś Demokratyczna Republika Konga). Była czwartą z sześciu dziewczynek w rozbitej rodzinie Amisi Batsuru Batobobo i Isude Julienny: ojciec pragnąc syna rozwiódł się bowiem z matką…
Gdy pierwszy raz poszła do szkoły przez pomyłkę przypisano jej imię starszej siostry Anuarity. I tak już pozostało.
Rodzicie byli animistami, ale gdy miała 6 lat została ochrzczona, w tym samym dniu, co jej matka (na chrzcie otrzymała imę Alfonsy).
Anuarita uczęszczała do szkoły misyjnej, prowadzonej przez siostry zakonne w jej wiosce. Tam narodziło się powołanie.
Pierwsze próby wstąpienia do zakonu były nieudane: musiała, ze względu na młody wiek, zmierzyć się z oporem matki i niezgodą sióstr. Ale powołanie było na tyle silne, że zdecydowała się na krok nieposłuszeństwa: w 1957 r., gdy w wiosce pojawiła się ciężarówka, by zabrać nowe postulantki do Zgromadzenia Sióstr Świętej Rodziny (Jamaa Takatifu) w Bafwabaka, Anuarita zdołała się nań dostać niezauważona…
Matka poszukiwała ją przez kilka dni. Gdy ją w końcu odnalazła po rozmowach uległa (choć i potem parę razy jeszcze próbowała namówić Anuaritę do powrotu do życia świeckiego). Po paru dniach w konwencie Anuarita została przyjęta do nowicjatu i w 1959 r. przyjęła pierwsze święcenia. Na ceremonii, na której przyjęła imiona Marii Klementyny, obecni byli oboje rodzice z darami dla Zgromadzenia… Obecność ojca oznaczała wybaczenie wcześniejszego aktu zdrady wobec rodziny…
W zakonie pełniła rozmaite role: nauczycielki dziewcząt, zakrystianki, pielęgniarki, kucharki… Jej motto „służyć i uszczęśliwiać innych” praktyczny wyraz znalazło sposobie relacji z podopiecznymi, w szczególności tymi „gorszymi”, „słabszymi”, oraz podejmowaniu zadań, których inni unikali. Jak pisała tuż przed śmiercią, podczas rekolekcji: „Pan Jezus, gdy mnie powołał, zażądał ode mnie rezygnacji ze wszystkich ziemskich rzeczy, z ludzkiej miłości, całkowitego oddania się Mu”.
W 1964 r. kraj ogarnęła wojna domowa. Bafwabaka, gdzie Anuarita nauczała, zajęła jedna z walczących stron – żołnierze niejakiego Simby. Wtargnięto i do siedziby Sióstr Świętej Rodziny. Załadowano je na ciężarówkę i wywieziono w kierunku Isiro. Jeszcze podczas podróży pozbawiono je wszelkich religijnych przedmiotów czci i ubioru zakonnego…
Anuarita przeczuwała niebezpieczeństwo (miała mówić: „Jeśli trzeba umrzeć, umierajmy razem“) i zachęcała siostry do modlitwy. Dodała: „Siostry, wiem, że niebawem umrę“…
Zamknięto je w domostwie jednego z żołdaków. I tam Anuaritę upatrzył sobie dowodzący oddziałem. Kazał ją sobie przyprowadzić do swej kwatery…
Gdy Anuarita, zdecydowana bronić swego dziewictwa, zaprotestowała dowodzący nakazał przywieźć ją siłą. W jego imieniu pojawił się niejaki pułkownik Piere Colombe. Odmówiła i mu, więc zaczęto ją bić. Zawleczono ją do samochodu. Stamtąd, gdy umyślny odszedł na chwilę po pozostawione w domu kluczyki, próbowała – wraz z inną siostrą, Jean-Baptiste Bokum, którą upatrzył sobie ów pułkownik – uciekać, ale obie schwytano i skatowano.
Siostrze Jean-Baptiste połamano prawą rękę, ale Anuarita broniła się dłużej, powtarzając, że „woli umrzeć niż popełnić grzech”. Odmowa, i powtarzana prośba „zabijcie tylko mnie…”, rozwścieczyły pułkownika, który nakazał zakłuć ją bagnetami.
Anuarita zdążyła jeszcze przebaczyć swemu prześladowcy: „Wybaczam ci, bo nie wiesz co czynisz”, po czym dźgnięto ją 4-5 razy. Słyszano jeszcze „Tego pragnęłam…”: dalsze słowa zagłuszył odgłos strzału z pistoletu Colombe…
Umarła w parę chwil potem na rękach sióstr zakonnych…
Pochowano ją w masowym grobie. Osiem miesięcy później historię jej śmierci usłyszał jeden z kapłanów. W rezultacie jego starań grób odkryto i odnaleziono zwłoki Anuarity. W kieszeni jej ubrania znaleziono figurkę Matki Bożej, którą w jakiś sposób udało się jej zachować podczas wcześniejszej rewizji…
Ciało Anuarity ekshumowano i przeniesiono do katedry w Isiro…
W parę lat później u bram Zgromadzenia Sióstr Świętej Rodziny, po odbyciu kary więzienia, pojawił się pułkownik Colombe z prośbą o pomoc. Nie odmówiono mu jej…
„Agnieszkę Afryki”, jak ją nazwano, beatyfikował, w obecności jej matki, ojca i czterech sióstr, Jan Paweł II w Kinszasie (Zair) w 1985 r., w święto Wniebowstąpienia Matki Bożej. Powiedział wtedy: „Anuarita wykazała się odwagą godną wielkiego szeregu męczenników, poczynając od św. Szczepana w Jerozolimie, którzy rozświetlają historię Kościoła swom heroicznym naśladowaniem Chrystusa”.
ze strony: parafia św. Zygmunta w Słomczynie
************************************************************************************************************
28 listopada
Święty Jakub z Marchii, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Stefana Młodszego, męczennika, błogosławionego Jacka Thomsona, prezbitera i męczennika |
Jakub Gangala urodził się w 1394 r. w Monteprandone (Ascoli Piceno), w Marchii Ankońskiej – rejonie Włoch położonym nad Adriatykiem. W dzieciństwie musiał ciężko pracować, bo jego rodzina była bardzo uboga. Był osiemnastym z dziewiętnaściorga dzieci swoich rodziców. Zajmował się wypasaniem bydła i świń. Po śmierci ojca, Jakubem zaopiekował się wuj-kapłan i to dzięki niemu chłopak zdobył wykształcenie. Studiował na kilku włoskich uniwersytetach i ukończył studia prawnicze. Gdy miał 22 lata, wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych. Ukończył studia filozoficzno-teologiczne i w 1420 r. przyjął święcenia kapłańskie. Szybko zaczął się wyróżniać swoją wiedzą teologiczną, pięknem i logiką wypowiedzi oraz pokorą i świętością życia. Dzięki temu z polecenia św. Bernardyna ze Sieny został mianowany kaznodzieją zakonu, co było dużym wyróżnieniem. Chociaż poświęcił się przede wszystkim tej posłudze, znalazł czas, by współpracować ze św. Janem Kapistranem i św. Bernardynem przy reformowaniu zakonu. Przyczynił się do zakładania klasztorów o surowszej regule. Godny podziwu był jego dar przyswajania nowych języków oraz doskonała pamięć. Jako misjonarz przewędrował prawie całe Włochy. Dotarł także do wielu państw europejskich. Swoje kazania głosił na terenie Bośni, Dalmacji, Albanii, Czech, Polski, Rusi, Norwegii, Danii, Węgier, Prus i Austrii. Mówi się, że w ciągu 40 lat swojej pracy nawrócił 50 tysięcy heretyków oraz niezliczone rzesze grzeszników. Wszędzie krzewił kult Najświętszego Imienia Jezus. Z poczucia wagi pełnionej misji ani na chwilę nie ustawał w swojej posłudze. Jego starania zostały docenione przez trzech papieży. Był legatem Eugeniusza IV, Mikołaja V i Kaliksta III. Darząc Jakuba szacunkiem i podziwem, powierzali mu kolejne, ważne zadania misyjne oraz funkcję inkwizytora. W czasie swoich podróży Jakub nie tylko ewangelizował. Zauważał różne potrzeby społeczne, był często mediatorem między skłóconymi miastami włoskimi. Troszczył się też o warunki życia najuboższych. W wielu miejscach zakładał montes pietatis, czyli banki pobożne. Były to lombardy, w których biedni mogli zaciągnąć kredyt na niski procent. Po jego śmierci zostały one rozpowszechnione przez bł. Bernardyna z Feltre. Z pokory Jakub nie przyjął proponowanej mu godności biskupa Mediolanu. Zmarł w Neapolu 28 listopada 1476 roku. Pozostawił po sobie kilka rozpraw ascetycznych i wiele listów. Beatyfikował go papież Urban VIII w 1624 roku, kanonizował Benedykt XIII w 1726 roku. Ciało zostało w minionym stuleciu przeniesione z Neapolu do rodzinnego Monteprandone. Przechowywane jest w oszklonym sarkofagu w kościele franciszkanów. |
************************************************************************************************************
27 listopada
Uroczystość NMP Niepokalanej od Cudownego Medalika
Początki Cudownego Medalika są związane z objawieniami Matki Bożej, jakie miały miejsce w Paryżu w 1830 r., w kaplicy przy ulicy du Bac. W sobotę 27 listopada 1830 r. Niepokalana objawiła się siostrze Miłosierdzia, św. Katarzynie Labouré, powierzając jej misję wybicia medalika według podanego wzoru:
Powiedz, aby wybito medalik według tego wzoru – mówi Najświętsza Dziewica. Osoby, które będą go z ufnością nosiły, zwłaszcza na szyi, otrzymają wiele łaski.
Medalik rozpowszechnił się bardzo szybko w cudowny sposób. Za jego pośrednictwem działy się niezliczone nawrócenia i uzdrowienia. Ludzie doznawali szczególnej opieki Matki Bożej. Wobec tych nadzwyczajnych faktów, arcybiskup Paryża, De Quelen, wydał oficjalne zarządzenie przeprowadzenia badań dotyczących pochodzenia Medalika oraz zjawisk, jakie miały miejsce za jego przyczyną. Wniosek przeprowadzonego dochodzenia był następujący:
Nadzwyczajna szybkość, z jaką ten medalik się rozpowszechnił, ogromna liczba wybitych i rozprowadzonych medalików, zadziwiające dobrodziejstwa i specjalne łaski, jakie wierni otrzymali dzięki pokładanej w nim ufności wydają się być znakami, poprzez które niebo chciało potwierdzić rzeczywistość objawień, prawdziwość zeznań św. Katarzyny Labouré oraz potrzebę rozpowszechnienia medalika.
W 1846 r., w następstwie głośnego nawrócenia Żyda Alfonsa Ratisbonne, papież Grzegorz XVI potwierdził wnioski zawarte w orzeczeniu arcybiskupa Paryża.
Na awersie medalika, wokół postaci Matki Bożej, znajduje się napis: O Maryjo bez grzechu poczęta módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy. W języku francuskim napis ten brzmi: O Marie conçue sans péché, priez pour nous qui avons recours a vous. W ten sposób Maryja objawia, że jest poczęta bez grzechu, czyli Niepokalana.
Z rąk Matki Bożej rozchodzą się promienie. Są one symbolem łask, które Maryja nam wyprasza u swego Syna.
Maryja depcze głowę węża, czyli szatana, aby ukazać, że z jej pomocą możemy zwyciężyć wszelkie zło.
Na rewersie znajduje się litera M połączona poprzeczną belką z górującym nad nią krzyżem. Symbol ten wskazuje, że Syn Boży zbawia nas przez swoją mękę i śmierć na krzyżu w obecności swojej Matki stojącej pod krzyżem.
Poniżej litery M są dwa serca: Jezusa, otoczone koroną cierniową i serce Maryi przebite mieczem. Symbolizują one miłość Jezusa i Jego Matki do nas wszystkich.
Dwanaście gwiazd wskazuje na Kościół zbudowany na fundamencie Apostołów i przypomina, że jesteśmy wezwani do apostolstwa i życia w świetle Ewangelii.
Już po objawieniach Katarzyna Labouré powiedziała swojemu spowiednikowi, ks. J. M. Aladelowi:
Najświętsza Dziewica chce, abyś założył Stowarzyszenie Dzieci Maryi, któremu przez Jej pośrednictwo będą udzielane liczne łaski.
Pierwsze stowarzyszenie, złożone z samych dziewcząt, powstało 8 września 1837 r. w parafii św. Piotra du-Gros-Caillou w Paryżu. Z upływem czasu powstawały również stowarzyszenia grupujące młodzież męską oraz przeznaczone dla wszystkich Stowarzyszenie Cudownego Medalika Niepokalanego Poczęcia NMP.
Współcześnie miliony osób noszą Cudowny Medalik i za pośrednictwem Maryi wypraszają liczne łaski Boże.
*********************************************
Święto NMP NIEPOKALANEJ OBJAWIAJĄCEJ CUDOWNY MEDALIK.
W dniu 27 listopada 1830 r. siostra Katarzyna Laboure nowicjuszka Sióstr Miłosierdzia w Paryżu otrzymała misję od Matki Bożej – wybić Medalik z wizerunkiem Niepokalanej.
Nowicjuszka widziała w czasie modlitwy obraz przedstawiający Matkę Najświętszą Niepokalanie Poczętą, stojącą na kuli ziemskiej, opasanej splotami węża. Była ubrana w białą suknię i płaszcz srebrzyste – błękitny z welonem koloru jutrzenki. W Rękach uniesionych na wysokości piersi trzymała Glob Ziemski. Katarzyna usłyszała głos: “kula, którą widzisz, przedstawia cały świat, a szczególnie Francję i każdą poszczególną osobę”.
Po chwili Glob zniknął, a Matka Najświętsza wyciągnęła ręce, jakby chciała nimi objąć cały świat. Z Jej Dłoni wychodziły wiązki promieni o niezwykłym blasku. Siostra usłyszała: “Promienie te są symbolem Łask, które zlewam na osoby, które Mnie oto proszą. Postaraj się, by wybito Medalik na ten wzór. Osoby, które będą go nosiły, otrzymają wiele łask. Łaski szczególnie otrzymają ci, którzy nosić go będą z ufnością.” Wokół Najświętszej Dziewicy utworzył się napis owalny, wypisany złotymi literami: O Maryjo bez grzechu poczęta módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy”. Dalej usłyszała obietnicę:
“Osoby, które pobożnie odmówią tę krótką modlitwę, cieszyć się będą wyjątkową opieką Matki Bożej”.
Następnie obraz odwrócił się i na jego drugiej – stronie siostra Katarzyna zauważyła literę “M” z małym Krzyżem umieszczonym powyżej, a na dole Najświętsze Serce Pana Jezusa i Matki Najświętszej. Medalik ten zasłynął jako “Cudowny Medalik”, gdyż za jego przyczyną działy się i nadal dzieje się wiele cudów fizycznych i duchowych.
Propagatorem “Cudownego Medalika” był Św. Maksymilian Maria Kolbe – Kapłan i męczennik, założyciel Stowarzyszenia “Rycerstwo Niepokalanej.” Rozszerzał on ten Medalik wśród Katolików i wśród niewierzących. Św. Maksymilian tak pisał na temat Medalika:
“Jej Medalik rozdawać, gdzie się tylko da: i dzieciom, by zawsze go na szyi nosiły i starszym, i młodzieży zwłaszcza, by pod Jej opieką miała dosyć sił do odparcia tylu pokus i zasadzek czyhających na nią w naszych czasach. A już tym, co do Kościoła nie zaglądają, do Spowiedzi boją się przyjść, z praktyk religijnych szydzą, z prawd wiary się śmieją, zagrzęźli w błoto moralne albo poza Kościołem w herezji przebywają – o tym, to już koniecznie Medalik Niepokalanej ofiarować i prosić, by zechcieli go nosić, a tymczasem gorąco Niepokalaną błagać o ich nawrócenie. Wielu nawet wtedy radę znajduje, gdy kto nie chce w żaden sposób przyjąć Medalika. Ot po prostu wszywają go po kryjomu do ubrania i modlą się, a Niepokalana prędzej czy później okazuje, co potrafi… Dużo jest zła na świecie, ale pamiętajmy, że Niepokalana potężniejsza i Ona zetrze łeb węża piekielnego”.
Rozszerzajmy “Cudowny Medalik”, gdyż mając przy sobie Niepokalaną, masz wszystko.
” O Maryjo bez grzechu poczęta módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy”.
To Matka ukoić może twe serce
Przytulić tak mocno jak tuli Jezusa
Wziąć wszystko co twoje
We własne Swe ręce
I zanieść ten skarb
Do Syna Chrystusa.
Jak co roku, dzień 27 listopada to dla Sióstr Franciszkanek Rycerstwa Niepokalanej, dzień w którym Siostry dziękują Niepokalanej za Objawienie Cudownego Medalika św. Katarzynie Labouré.
Św. Maksymilian zachęcał: „Kto okaże Niepokalanej chociaż tę drobną cześć, że będzie nosił Jej medalik, tego Ona już nie opuści i do wiary i do pokuty przyprowadzi”.
Łaski za przyczyną Cudownego Medalika, których doświadczyły nasze siostry
Jedna z Sióstr zanim wstąpiła do klasztoru pracowała jako położna. Działy się na oddziale różne rzeczy, również aborcje. Ordynator szpitala był ateistą. Po wstąpieniu do zakonu pojechała do swego dawnego miejsca pracy i rozdawała tam Cudowne Medaliki. Było tam też wiele kobiet chorych na raka, czekających na śmierć. Na korytarzu spotkała szefa, który zapytał: „Co pani robi?”. Odpowiedziała: „Rozdaję Cudowne Medaliki”. A czy ja mógłbym też taki otrzymać?”. Oczywiście”. I dala mu Medalik. Lekarz próbował od razu założyć go sobie na taki wielki łańcuch, który nosił na szyi. Ale na łańcuchu był jeszcze jakiś metalowy byk. Siostra powiedziała: „Ale do tego byka to ten Medalik nie pasuje”. „Tak? To go zdejmę” – odpowiedział lekarz. Zdjął byka, a założył Medalik. Rok później siostra znów odwiedziła swój oddział. Gdy już wychodziła, dogonił ją ordynator i mówi: „Proszę pani, ten medalik uratował moje małżeństwo”. Okazało się, że było bardzo blisko do rozbicia rodziny, a po otrzymaniu tego medalika lekarz zobaczył swój błąd i nawet z żoną przeprowadzili się w inne miejsce, aby uniknąć zła.
Przyjeżdżała do nas na rekolekcje do Strachociny Ania. Okazało się, że jej tata ma poważny problem alkoholowy. Zdarzało się nawet, że po pijanemu biegał za mamą z siekierą. Dla Ani sytuacja w domu była jak horror. S. Judyta zaproponowała jej, by dała tacie Cudowny Medalik, a jeśli nie będzie chciał wziąć, to żeby wszyła mu go gdzieś do ubrania. Za rok Ania przyjechała znowu, jakby odmieniona. Od razu chciała widzieć się z s. Judytą. Powiedziała jej: „Siostro, wszyłyśmy z mamą Medalik tacie do spodni. Tego samego miesiąca tata przestał zupełnie pić i podpisał zupełną abstynencję. Nie pije do dziś”.
Oczywiście takich sytuacji jest dużo więcej.
Weź i ty ten Medalik, nałóż na siebie, a doświadczysz, co może Maryja i jaka jest dobra!!! (Cudowny Medalik możesz otrzymać pisząc do nas lub do Niepokalanowa).
źródło: siostrymi.pl/…objawienie-cudownego-medalika/
Parafia Rzymskokatolicka pw. Niepokalanego Poczęcia NMP w Świeciu
****************************************************************************
***
Co św. Maksymilian zobaczył w Cudownym Medaliku
Wspominamy dziś w Kościele Najświętszą Maryję Pannę Niepokalaną Objawiającą Cudowny Medalik. 27 listopada 1930 roku, Najświętsza Maryja Panna objawiła się św. Katarzynie Labouré, obiecując jej, że ci, którzy będą nosić Cudowny Medalik, dostąpią wielkich łask. Wielkim propagatorem tego medalika stał się później św. Maksymilian Maria Kolbe, który zakładając Rycerstwo Niepokalanej, wskazał właśnie Cudowny Medalik, jako zewnętrzny znak całkowitego oddania się Niepokalanej.
W 1830 roku Najświętsza Maryja Panna, objawiając się młodej zakonnicy, późniejszej świętej Katarzynie Labouré, poleciła jej postarać się o wybicie medalika na wzór, w jaki ukazała się jej w objawieniu. Obiecała przy tym, że „wszystkie osoby, które nosić będą na szyi ten medalik, otrzymają wielkie łaski. Łaski będą obfite dla tych, którzy nosić go będą z ufnością”. Dwa lata po objawieniu, dzięki przychylności arcybiskupa Paryża, udało się po raz pierwszy wybić medalik, który później miał stać się jednym z najważniejszych sakramentaliów w Kościele katolickim.
Medalik szybko zyskiwał popularność wśród wiernych czcicieli Maryi, którzy opowiadali o licznych cudach nawróceń i uzdrowień mu przypisywanych. Z ufnością zakładający go, katolicy dostrzegali w swoim życiu ogromne łaski i dobrodziejstwa, płynące z nabożeństwa do Niepokalanej, którego wyrazem jest znak medalika. Arcybiskup Paryża, po dokładnym zbadaniu sprawy uznał, że Matka Boża za sprawą dokonywanych za pośrednictwem medalika cudów chce potwierdzić prawdziwość objawień, jakich udzieliła św. Katarzynie. Ocenę tę podzielił w 1846 roku papież Grzegorz XVI.
Jako znak całkowitego oddania się Niepokalanej i jeden z najskuteczniejszych środków apostolskich Cudowny Medalik uznał św. Maksymilian Maria Kolbe. Z wyrytych na medaliku słów uczynił on codzienna modlitwę członków Rycerstwa Niepokalanej: „O Maryjo, bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy (część z medalika) i za wszystkimi, którzy się do Ciebie nie uciekają, a zwłaszcza za nieprzyjaciółmi Kościoła świętego i poleconymi Tobie (część dodana przez św. Maksymiliana).
Cudowny Medalik św. Maksymilian przekazywał każdemu, kogo spotkał. Dawał go w prezencie nawet masonom i żołnierzom gestapo. Przypomnijmy kilka wypowiedzi świętego o tym cudownym znaku opieki Niepokalanej.
– „Kogo diabeł chce uwieść, temu, pod jakimkolwiek pozorem, stara się odebrać Cudowny Medalik. To pokazuje doświadczenie. Nie dajmy się oszukać szatanowi. Maryja dała Cudowny Medalik, więc to nasza kulka, by trafić w serca.”
– „Choćby kto był najgorszy, jeśli tylko zgodził się nosić na sobie Cudowny Medalik – dać mu go i modlić się za niego, a przy sposobności, dobrym słowem i przykładem, starać się powoli przywieść go do ukochania Niepokalanej całym sercem i uciekania się do Niej we wszystkich trudnościach i pokusach. Zapewniał, że kto się szczerze do Niepokalanej zacznie modlić, ten niebawem, a zwłaszcza w Jej święto, da się namówić do spowiedzi.”
– „Jej medalik rozdawać, gdzie się tylko da: i dzieciom, by zawsze go na szyi nosiły, i starszym, i młodzieży zwłaszcza, by pod Jej opieką miała dosyć sił do odparcia tylu pokus i zasadzek czyhających na nią w naszych czasach. A już tym, co do kościoła nie zaglądają, do spowiedzi boją się przyjść, z praktyk religijnych szydzą, z prawd wiary się śmieją, zagrzęźli w błoto moralne albo poza Kościołem w herezji przebywają – o, tym, to już koniecznie medalik Niepokalanej ofiarować i prosić, by zechcieli go nosić, a tymczasem gorąco Niepokalaną błagać o ich nawrócenie. Wielu nawet wtedy radę znajduje, gdy kto nie chce w żaden sposób przyjąć medalika. Ot, po prostu wszywają go po kryjomu do ubrania i modlą się, a Niepokalana prędzej czy później okazuje, co potrafi… Dużo jest zła na świecie, ale pamiętajmy, że Niepokalana potężniejsza i Ona zetrze głowę węża piekielnego.”
kak/niepokalanów.pl
********************************************************************
Obietnica Maryi:
Wszyscy, którzy będą nosili cudowny medalik, dostąpią wszelkich łask
***
27 listopada 1830 roku Matka Boża przekazała ludziom wielki dar – Cudowny Medalik. Jednocześnie dała się poznać, jako nasza Orędowniczka, modląca się nieustannie za wiernych i grzeszników do Swego Syna, Jezusa Chrystusa.
Objawienie przy rue du Bac
Adresatką, a zarazem pośredniczką w przekazaniu przesłania Maryi Kościołowi, była siostra Katarzyna Labouré, młoda postulantka, która zaledwie kilka miesięcy wcześniej wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo.
Podczas pierwszego objawienia, które miało miejsce w kaplicy paryskiego klasztoru przy ulicy du Bac w nocy z 18 na 19 lipca, Bogarodzica oznajmiła zakonnicy, że dla Francji i świata nadchodzą trudne dni – czas odstępstw od wiary, zniszczeń wojennych oraz ataków na Kościół i duchowieństwo.
Jako troskliwa Matka Niepokalana pozostawiła ludziom „koło ratunkowe” w postaci Cudownego Medalika, zapowiadając, że udzieli wsparcia każdemu, kto Ją o nie poprosi.
Objawienie Cudownego Medalika
Na początku drugiego, październikowego objawienia, siostra Katarzyna ujrzała Maryję trzymającą w rękach złocistą kulę ziemską, która symbolizowała ludzkość. Bogarodzica patrzyła w Niebo, modląc się ufnie do Boga. Po chwili Jej twarz rozjaśnił uśmiech – zanoszone prośby zostały wysłuchane. Wtedy na palcach Niepokalanej pojawiły się pierścienie. Wychodziły z nich promienie – symbole łask, którymi Chrystus, za pośrednictwem Swej Matki, obdarza proszących.
Nagle Najświętszą Pannę otoczył owalny pas. Na nim pojawił się napis: O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy.
Siostra Katarzyna usłyszała wtedy głos Maryi, która zażyczyła sobie, by obraz ten został odwzorowany na medaliku. – Wszyscy, którzy go będą nosili, dostąpią wielkich łask, szczególniej jeżeli go będą nosili na szyi. Tych, którzy we Mnie ufają, wieloma łaskami obdarzę – usłyszała obietnicę.
Obraz obrócił się, a na jego rewersie pojawiła się litera „M” z wyrastającym ze środka Krzyżem, poniżej którego widniały dwa gorejące Serca: otoczone cierniową koroną Najświętsze Serce Pana Jezusa i przeszyte mieczem boleści Niepokalane Serce Maryi. To przez Nie, zgodnie ze słowami Bogarodzicy, nastąpi triumf Krzyża.
Nie od razu wprawdzie, ale polecenie Maryi zostało spełnione. Medalik wybity w tysiącach egzemplarzy zasłynął licznymi łaskami i cudami.
Moc wiary
Szczególny rozgłos przyniosło Cudownemu Medalikowi nawrócenie członka bogatej rodziny bankierskiej Alfonsa Ratisbonne. Ten oziębły religijnie Żyd na prośbę przyjaciela przez kilka dni nosił Cudowny Medalik na szyi i recytował Modlitwę św. Bernarda. Robił to, by udowodnić koledze, że religia to przesąd. Jakież było jego zdziwienie, a zarazem zachwyt, gdy w jednym z rzymskich kościołów ujrzał Matkę Bożą w pozie takiej samej, jaka została utrwalona na medaliku, a jego duszę rozjaśniło światło wiary.
Z wielkiej mocy Cudownego Medalika zdawał sobie sprawę św. Maksymilian Maria Kolbe. Wybrał to sakramentalium jako główną broń przeciwko złu i rozdawał go przy każdej nadarzającej się okazji. Notabene nazywał je po żołniersku „kulką”. Potem modlił się w intencji obdarowanych, a resztę zostawiał Bogarodzicy.
W tym szczególnym dniu, kolejnej rocznicy objawień, zwróćmy się do Maryi słowami modlitwy umieszczonymi na Cudownym Medaliku. Podzielmy się jego historią ze znajomymi, zwłaszcza tymi, o których wiemy, że ich wiara słabnie lub w ogóle zanikła… Może także ich ustrzeli „kulka” Maryi i przy naszej modlitewnej pomocy wrócą do praktykowania wiary!
Modlitwa do Niepokalanej Cudownego Medalika
Niepokalana, objawiająca Cudowny Medalik, Ty obiecałaś wielkie łaski noszącym go i zapewniłaś szczególną opiekę tym, którzy Ci ufają. Prosimy Cię, wspomnij na Twe obietnice i spraw, byśmy z obfitości Bożych łask otrzymali zwłaszcza te, których tak bardzo pragniemy… (należy wzbudzić pragnienie uzyskania konkretnej łaski).
Modlitwa do Niepokalanej Cudownego Medalika św. Maksymiliana Marii Kolbego
O Maryjo, bez grzechu pierworodnego poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy, i za wszystkimi, którzy się do Ciebie nie uciekają, a zwłaszcza za nieprzyjaciółmi Kościoła Świętego i polecanymi Tobie.
Litania do NMP Niepokalanej Cudownego Medalika
Kyrie eleison. Chryste eleison. Kyrie, eleison.
Chryste, usłysz nas! Chryste wysłuchaj nas!
Ojcze z Nieba, Boże – zmiłuj się nad nami!
Synu, Odkupicielu świata, Boże,
Duchu Święty, Boże,
Święta Trójco, jedyny Boże,
Niepokalana, objawiająca Cudowny Medalik – módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy!
Niepokalana, wolna od grzechu pierworodnego,
Niepokalana, depcząca głowę szatana,
Niepokalana, Pośredniczko łask,
Niepokalana, Królowo strzegąca świata,
Niepokalana, otoczona koroną gwiazd dwunastu,
Niepokalana, złączona z Chrystusem w cierpieniach zbawczych,
Niepokalana, Sercem przebitym ukazująca Matczyną Miłość,
Niepokalana, przekazująca swoje obietnice św. Katarzynie,
Niepokalana, dająca nam w św. Katarzynie Labouré wzór świętości,
Niepokalana, otaczająca opieką noszących Cudowny Medalik,
Abyś przez Niepokalaną Cudownego Medalika był nam miłościwy – Ciebie prosimy, wysłuchaj nas, Panie!
Abyś wiarę Kościoła umocnić raczył,
Abyś Ojca Świętego zdrowiem darzyć raczył,
Abyś naszej Ojczyźnie błogosławić raczył,
Abyśmy mogli cieszyć się odnową moralną narodu,
Abyś mądrości rządzącym udzielić raczył,
Aby młodzież i dzieci wzrastały w świętej wierze,
Aby religijnie obojętni wrócili do pierwotnej pobożności,
Abyś chorym, opuszczonym i samotnym łaski radości udzielić raczył,
Aby ruchy maryjne cieszyły się rozwojem,
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.
P. O Maryjo bez grzechu poczęta,
V. Módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy.
Módlmy się!
Panie Jezu Chryste, który chciałeś, aby Najświętsza Dziewica Maryja, a Twoja Matka, Niepokalana w swoim Poczęciu, wsławiona została niezliczonymi cudami, spraw, abyśmy wzywając bez ustanku Jej opieki, mogli dojść do radości wiekuistych. Który żyjesz i królujesz na wieki wieków. Amen.
źródło: dladuszy.piotrskarga.pl
*********************************************************
27 listopada
Błogosławiona Małgorzata Sabaudzka, zakonnica
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Wirgiliusza z Irlandii, biskupa, świętego Franciszka Antoniego Fasani, prezbitera, błogosławionego Bernardyna z Fossa, prezbitera |
Małgorzata urodziła się w 1382 r. (według innych źródeł – w 1390 r.) w Pignerolo jako najstarsze z czworga dzieci księcia Piemontu i tytularnego księcia Achai, Ludwika Sabaudzkiego, i Katarzyny, córki księcia Amadeusza III z Genewy; była siostrzenicą papieża Klemensa VII. Rodzice umarli, gdy była jeszcze dzieckiem, dlatego została oddana wraz z jedną z trzech sióstr, Matyldą, pod opiekę wuja, który w 1403 r. wydał ją za mąż za owdowiałego Teodora, markiza Montferrat, pochodzącego ze skłóconych z jej rodem potomków bizantyjskich cesarzy – rodziny Paleologów. Mariaż ten miał zakończyć trwający od lat konflikt. Małżeństwo Małgorzaty i Teodora było udane, ale kochający się małżonkowie byli bezdzietni. Gdy w 1418 r. markiz Montferrat zmarł, wdowa stała się świetną partią; Małgorzata jednak nie zamierzała wychodzić ponownie za mąż. Bardzo cierpiała po śmierci męża, do którego była przywiązana. Ponadto od dzieciństwa była bardzo pobożna, jej wiara pogłębiła się jeszcze w czasie wizyty w ich włościach św. Wincentego Ferreriusza, wędrownego kaznodziei. Jej decyzja o przyjęciu habitu dominikańskiego nie była więc zaskakująca. Pozostawiając zarządzanie marchią Montferrat Janowi-Jakubowi – synowi męża z pierwszego małżeństwa, wstąpiła do Trzeciego Zakonu św. Dominika i dobrowolnie złożyła ślub czystości. Wprawdzie książę Mediolanu, Filip Maria Visconti starał się o jej rękę, prosząc papieża Marcina V o zwolnienie Małgorzaty ze ślubów zakonnych i taką zgodę otrzymał, ale Małgorzata nie chciała wychodzić za mąż. W poszukiwaniu odpowiedniego miejsca dla siebie trafiła na popadający w ruinę klasztor w Albie, w którym mieszkało kilka sióstr żyjących bardzo ubogo. W 1426 r. Małgorzata kupiła go, zamieniła w klauzurowy i przyjęła regułę drugiego zakonu dominikańskiego, zatwierdzoną przez papieża Eugeniusza IV w 1445 r. Na patronkę klasztoru wybrała św. Marię Magdalenę. Do końca życia była tu ksienią. Jej życie wypełniały modlitwy, kontemplacja i pokuta. Jak wynika z zachowanych listów, przyczyniła się do rezygnacji z urzędu przez jej kuzyna, Amadeusza VIII Sabaudzkiego, który został wybrany na antypapieża (jako Feliks V) podczas schizmatycznego soboru w Bazylei. Pod jej wpływem Amadeusz ukorzył się przed papieżem ze stolicy Piotrowej, a później został nawet kardynałem i umarł w opinii świętości. Miewała liczne objawienia Matki Bożej i Pana Jezusa. W jednym z nich Chrystus zapytał ją, jaki rodzaj cierpienia wybiera: znoszenie oszczerstw, choroby czy prześladowań. Wybrała wszystkie trzy i potem pokornie te cierpienia znosiła. Jej niedoszły małżonek, książę Visconti, zarzucał jej popieranie herezji. Małgorzata często i długo chorowała, oskarżano ją też o tyranię w klasztorze. Pewnego dnia niemłodą już Małgorzatę odwiedził syn jednego z jej pasierbów, który polując w pobliżu ustrzelił łanię. Okazało się, że pozostał po niej jelonek i właśnie jego przyniósł do klasztoru młodzieniec. Malutkie zwierzątko potrzebowało troskliwej opieki i znalazło ją u sióstr. Miało pełny dostęp do ich cel i innych pomieszczeń klasztornych. Niestety kapelan klasztoru wyraził dezaprobatę i Małgorzata ze smutkiem zaprowadziła jelonka do lasu, wyjaśniając mu przy tym, dlaczego musi to zrobić. Jelonek odszedł, ale wrócił, gdy Małgorzata umierała i był przy niej do chwili jej odejścia do Pana. Z klasztorem Małgorzaty związana jest jeszcze jedna ciekawa historia. W 2000 r. siostry z Albie opublikowały po raz pierwszy trzy dokumenty, zapieczętowane w XV w., dotyczące wizji, jakie w 1454 r. miała na łożu śmierci w obecności Małgorzaty jedna z sióstr zgromadzenia – Filipina. Pochodziła ona również z rodu sabaudzkiego, w ekstazie opisywała spotkania z Matką Bożą i innymi świętymi, m.in. z Katarzyną ze Sieny. W jednej z wizji Najświętsza Panna mówiła jej o “potworze, który powstanie na wschodzie, i który przysporzy wielkiego cierpienia wiernym, ale który zostanie zniszczony przez Maryję, w różańcu z Fatimy, jeżeli zostanie Ona z pokorą wezwana”. Było to ponad 450 lat przed objawieniami w Fatimie. Dwa dni przed śmiercią Małgorzata poprosiła o położenie jej pod krucyfiksem w jej celi, w której nagle, gdy znalazła się u stóp Jezusa – zrobiło się jasno. Siostry usłyszały jakby chóry anielskie oznajmujące przybycie Pana. Powtórzyło się to następnego dnia, w święto św. Cecylii. W dniu śmierci, po przyjęciu sakramentu namaszczenia chorych, w celi Małgorzaty widziano nieznaną zakonnicę, która przypominała św. Katarzynę ze Sieny, do której umierająca miała szczególne nabożeństwo i której listy kazała sobie kopiować. Małgorzata zmarła w Albie 23 listopada 1464 r. w opinii świętości. Początkowo jej ciało złożono w skromnym grobowcu, a w 1481 r. przeniesiono je do znacznie większego i bogatszego nagrobka, wystawionego w klasztorze, który założyła. Tam w nienaruszonym stanie, w srebrnej trumnie, spoczywa do dnia dzisiejszego. Beatyfikował ją w 1669 r. papież Klemens IX. Jest jedną z trzech wyniesionych na ołtarze księżniczek Zakonu Dominikańskiego i patronką wdów. |
************************************************************************************************************
26 listopada
Błogosławiony Jakub Alberione, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Leonarda z Porto Maurizio, prezbitera, świętego Sylwestera Gozzolinia, opata, świętego Jana Berchmansa, zakonnika, błogosławionego Poncjusza, opata, świętego Konrada z Konstancji, biskupa |
Jakub Alberione urodził się 4 kwietnia 1884 roku w San Lorenzo di Fossano, na północy Włoch. Wychował się w rodzinie głęboko chrześcijańskiej. W wieku 16 lat wstąpił do seminarium w Albie. W nocy 31 grudnia 1900 roku, która rozdzielała dwa wieki, trwał przez cztery godziny na adoracji przed Najświętszym Sakramentem, uroczyście wystawionym w katedrze w Albie. Doznał wtedy mocy szczególnego Światła, które wychodziło z Hostii. Usłyszał w swym sercu słowa Jezusa: “Przyjdźcie do Mnie wszyscy”. Zrozumiał wówczas, że od Jezusa płynie wszystko, że u Niego obecnego w tabernakulum jest wszelkie światło i pomoc. Od tej pory czuł się głęboko zobowiązany do służby Kościołowi i ludziom nowego wieku. W 1907 roku przyjął święcenia kapłańskie. Jako jeden z pierwszych ludzi w Kościele zaczął na szeroką skalę wykorzystywać druk do głoszenia Ewangelii. Już w 1914 roku założył szkołę drukarską, a z zespołu wychowawców i nauczycieli stworzył wspólnotę zakonną – Towarzystwo św. Pawła, którego członkowie (zwani powszechnie paulistami) poświęcają się pracy ewangelizacyjnej poprzez środki społecznego przekazu. Rok później Jakub zorganizował żeńską Kongregację Uczennic Matki Bożej, a w 1924 roku – Córek św. Pawła. W następnych latach powstały liczne instytuty prowadzące pracę apostolską za pośrednictwem radia, telewizji, filmu, płyt, książek i prasy. Pierwszym zadaniem, jakie Jakub pozostawił swym następcom, było rozpowszechnianie Pisma świętego. Sam nie tylko świetnie znał Biblię, ale był w niej “zanurzony”. Nigdy się z nią nie rozstawał. Jak sam powtarzał, “Biblię odróżnia od innych książek duch, który ją przenika i ożywia. Na jej stronach płonie Boży ogień Ducha Świętego, tak jak pod postaciami sakramentów żyje boska osoba Jezusa Chrystusa. Tak jak święta Hostia jest dla człowieka boskim pokarmem o potężnej mocy, tak słowa Biblii rozpalają w jego duszy Boży ogień o wyjątkowej aktywności, który przenika ją i odnawia duchowo”. Wydawał liczne broszury, gazety, czasopisma, książki, płyty z muzyką i filmy fabularne. Wszystkie te dzieła miały pomóc ludziom poznać słowo Boże. Podkreślał wyjątkowość pedagogii stosowanej przez Jezusa: swoje słowa poprzedził On przykładem i dopełnił oddaniem życia za uczniów, których wezwał do naśladowania Jego czynów. Jakub zmarł 26 listopada 1971 roku w Rzymie po długim życiu, oddanym bez reszty Jezusowi i Jego Kościołowi. 27 kwietnia 2003 roku, w święto Miłosierdzia Bożego, papież św. Jan Paweł II wyniósł do chwały ołtarzy sześcioro sług Bożych, wśród nich Jakuba Alberione. Papież mówił podczas beatyfikacji: “Jakub zrozumiał, że ludziom naszych czasów trzeba umożliwić poznanie Jezusa Chrystusa – Drogi, Prawdy i Życia, za pomocą środków właściwych dla naszych czasów, jak zwykł mówić. Brał przykład z Apostoła Pawła, którego nazywał «teologiem i architektem Kościoła», i pozostawał zawsze posłuszny i wierny nauczaniu Następcy Piotra, «latarni» prawdy w świecie, często pozbawionym trwałych ideowych punktów odniesienia. «Do posługiwania się tymi narzędziami potrzeba grupy ludzi świętych» – powtarzał ten apostoł nowych czasów. Jakże wspaniałe dziedzictwo pozostawił on swej rodzinie zakonnej!” |
************************************************************************************************************
25 listopada
Błogosławiona
Maria od Pana Jezusa Dobrego Pasterza, dziewica
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Katarzynę Aleksandryjską, dziewicę i męczennicę, błogosławionych małżonków: Alojzego Quattrocchi i Marię Corsini, błogosławioną Elżbietę zwaną Dobrą, dziewicę |
Franciszka Siedliska urodziła się 12 listopada 1842 r. w zamożnej rodzinie ziemiańskiej, w Roszkowej Woli koło Rawy Mazowieckiej. Na chrzcie otrzymała imiona Franciszka Józefa. Jej rodzice – Adolf i Cecylia z Morawskich – zadbali o wszechstronne wykształcenie swojej córki: oprócz guwernantek miała także nauczycielki muzyki i tańca. Nie troszczyli się natomiast wcale o sprawy wiary i życia wewnętrznego – byli bowiem obojętni religijnie. Franciszka i jej brat Adam żyli w dostatku i wygodzie, “w domu, gdzie Bóg nie był Panem” – jak sama napisała po latach. Lata jej dzieciństwa naznaczyła ciężka choroba kręgosłupa. Wyjeżdżała na leczenie do najsłynniejszych miejscowości uzdrowiskowych Austrii, Niemiec, Francji i Szwajcarii. Pomimo tego ciągle odczuwała silne bóle, które w miarę upływu czasu przerodziły się w chorobę chroniczną. Nieśmiała, łagodna, ciągle cierpiąca, już w wieku 8 lat pragnęła wstąpić do klasztoru, jednak sprzeciw ojca, który marzył dla niej o karierze artystycznej, opóźnił tę decyzję. Do sakramentów I Komunii świętej i bierzmowania przygotowywał ją kapucyn, o. Leander Lendzian. Ten sam kapłan pozostawał jej kierownikiem duchowym od 1854 r. do 1879 r. On rozpoznał jej powołanie i utwierdzał wolę założenia nowej rodziny zakonnej. W 1864 w Cannes Franciszka złożyła prywatny ślub czystości i zdecydowanie sprzeciwiła się planom matrymonialnym snutym przez ojca. Jej zamiarem było całkowite poświęcenie się Bogu. Przyrzekła jednak ojcu, że pozostanie z rodziną, dopóki on będzie żył. Adolf Siedliski powrócił przed śmiercią do zaniedbanych praktyk religijnych i umarł pojednany z Bogiem w 1870 r. Franciszka została zakonnicą w tym samym roku. Najpierw była tercjarką franciszkańską, potem utworzyła i zorganizowała nowe zgromadzenie zakonne Najświętszej Rodziny z Nazaretu – nazaretanki. W 1873 r. przybyła do Rzymu i przedstawiwszy Piusowi IX projekt swego dzieła, otrzymała jego błogosławieństwo. Ponieważ w kraju po kasacie zakonów oficjalna działalność nie była możliwa, pierwszy dom zakonny nowego zgromadzenia powstał w 1875 roku w Rzymie. Założycielka przybrała imię Maria od Pana Jezusa Dobrego Pasterza. Od tego czasu pochłonięta organizowaniem zgromadzenia, kształtowaniem jego duchowości, wytyczaniem celów i zadań apostolskich – ku zdumieniu wielu osób – odzyskała zdrowie i siły. W pracach organizacyjnych wspomagali ją ojciec jezuita Lanrencot i zmartwychwstaniec ojciec Semenenko, który ułożył pierwszy projekt reguły Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu. W 1881 r. powstał dom zakonny w Krakowie, gdzie siostry otaczały opieką pracujące dziewczęta. Zgromadzenie podjęło pracę w szkołach, sierocińcach, ochronkach, internatach. Służyło moralności i religijnemu odrodzeniu rodziny. Wychodziło też naprzeciw każdej ludzkiej biedzie moralnej i materialnej. Siostry otaczały swą opieką ludzi biednych, chorych, samotnych oraz niepełnosprawnych. Troszczyły się o wychowanie, zwłaszcza o wychowanie religijne, dzieci zaniedbanych. Zajmowały się samotnymi matkami i broniły życia nienarodzonych. W 1885 roku kierownik Misji Polskiej w Ameryce poprosił Marię, aby zaopiekowała się przebywającymi tam Polakami. Chociaż Zgromadzenie miało wówczas jedynie 22 siostry, Założycielka zabrała połowę z nich na drugi kontynent. Nowe placówki powstały też wkrótce we Francji i Anglii. Siostry pomagały emigrantom w prowadzeniu życia religijnego, zapewniały opiekę chorym w szpitalach, dzieciom w tworzonych przez siebie ochronkach, stały na straży ducha narodowego i ojczystego języka. Obejmowały swą serdeczną troską nie tylko Polonię, ale wszystkich potrzebujących pomocy. Maria zmarła 21 listopada 1902 r. w Rzymie. Pozostawiła po sobie “Dziennik duchowy”. 23 kwietnia 1989 r. w Rzymie beatyfikował ją św. Jan Paweł II. |
************************************************************************************************************
24 listopada
Święci męczennicy wietnamscy
Andrzej Dung-Lac, prezbiter, i Towarzysze
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Protazego, biskupa, święte dziewice i męczennice: Flore i Marie z Kordoby, błogosławioną Marię Annę Sala, dziewicę |
Pierwsi misjonarze, którzy przynieśli wiarę chrześcijańską do Wietnamu, przybyli tam w 1533 r. Ich działalność nie spotkała się z przychylnością władz, które wydalały obcokrajowców ze swojego terytorium. Przez kolejne trzy stulecia chrześcijanie byli prześladowani za swoją wiarę. Wielu z nich poniosło śmierć męczeńską, zwłaszcza podczas panowania cesarza Minh-Manga w latach 1820-1840. Zginęło wtedy od 100 do 300 tysięcy wierzących. Stu siedemnastu męczenników z lat 1745-1862 św. Jan Paweł II kanonizował w Rzymie 18 czerwca 1988 r. (ich beatyfikacje odbywały się w czterech terminach pomiędzy 1900 i 1951 rokiem). Wśród nich jest 96 Wietnamczyków, 11 Hiszpanów i 10 Francuzów; było to ośmiu biskupów i pięćdziesięciu kapłanów; pozostali to ludzie świeccy. Prawie połowa kanonizowanych (50 osób) należała do Rodziny Dominikańskiej. Ponieważ zamieszkiwali oni teren apostolatu Tonkin Wschodni (położony na wschód od rzeki Czerwonej), który papież Innocenty XIII powierzył dominikanom z Filipin, nazywa się ich często męczennikami z Tonkinu. Andrzej Dung-Lac, który reprezentuje wietnamskich męczenników, urodził się jako Dung An Tran około 1795 r. w biednej, pogańskiej rodzinie na północy Wietnamu. W wieku 12 lat wraz z rodzicami, którzy poszukiwali pracy, przeniósł się do Hanoi. Tam spotkał katechetę, który zapewnił mu jedzenie i schronienie. Przez trzy lata uczył się od niego chrześcijańskiej wiary. Wkrótce przyjął chrzest i imię Andrzej. Nauczywszy się chińskiego i łaciny, sam został katechetą. Został wysłany na studia teologiczne. 15 marca 1823 r. przyjął święcenia kapłańskie. Jako kapłan w parafii Ke-Dam nieustannie głosił słowo Boże. Często pościł, wiele czasu poświęcał na modlitwę. Dzięki jego przykładowi wielu tamtejszych mieszkańców przyjęło chrzest. W 1835 r. Andrzej Dung został aresztowany po raz pierwszy. Dzięki pieniądzom zebranym przez jego parafian został uwolniony. Żeby uniknąć prześladowań, zmienił swoje imię na Andrzej Lac i przeniósł się do innej prefektury, by tam kontynuować swą pracę misyjną. 10 listopada 1839 r. ponownie go aresztowano, tym razem wspólne z innym kapłanem, Piotrem Thi, którego odwiedził, by się u niego wyspowiadać. Obaj zostali zwolnieni z aresztu po wpłaceniu odpowiedniej kwoty. Okres wolności nie potrwał jednak długo. Po raz trzeci aresztowano ich po zaledwie kilkunastu dniach; trafili do Hanoi. Tam przeszli niezwykłe tortury. Obaj zostali ścięci mieczem 21 grudnia 1839 r. Andrzej był w pierwszej grupie męczenników wietnamskich beatyfikowanych w 1900 r. Tomasz Tran Van-Thieu urodził się w 1820 roku w Trung-Quang w rodzinie chrześcijańskiej. Był seminarzystą wietnamskim. Po aresztowaniu proponowano mu uwolnienie, gdyby poślubił córkę mandaryna, co oczywiście wymagałoby zmiany wiary. Zniósł mężnie okrutne przymuszanie do odstępstwa od wiary i straszne tortury. Zginął uduszony 21 września 1838 roku. Emanuel le Van-Phung (ur. 1796 r.) był mężnym katechetą wietnamskim, który odważył się dać schronienie katolickiemu kapłanowi ks. Piotrowi Doan Cong Qui. Odkryto to i obu zgładzono w Chan-doc 31 lipca 1859 r. Agnieszka (Agnes) Le Thi Thanh, znana również jako Agnieszka Ðê (wiet. Anê Lê Thi Thành) jest jedyną kobietą z grona 117 kanonizowanych w 1988 r. męczenników wietnamskich. Urodzona ok. 1781 r. w rodzinie chrześcijańskiej, była mężatką i matką sześciorga dzieci, które wychowywała po katolicku. W okresie prześladowania chrześcijan udzielała pomocy misjonarzom. Została aresztowana w marcu 1841 r. razem z księdzem, którego ukrywała w swoim domu. Żołnierze splądrowali dom i rozkradli dobytek rodziny. Była torturowana, ale nie wyrzekła się wiary. Oprawcy nie zdążyli wykonać na niej wyroku, ponieważ w więzieniu zaraziła się czerwonką i zmarła 12 lipca 1841 r. Biskup Ignacy Delgado OP (właściwie Clemente Ignacio Delgado y Cebrián) urodził się w Hiszpanii 23 listopada 1761 r. W 19. roku życia wstąpił do Zakonu Kaznodziejskiego w Catalayud w prowincji Saragossa, gdzie rozpoczął studia teologiczne. Pod koniec nauki został wysłany na misje do Manili (stolicy Filipin), gdzie przyjął święcenia kapłańskie w 1787 r. Od 1790 r. przebywał na misjach w Wietnamie. Szybko nauczył się języka i rozpoczął pracę w seminarium duchownym. W wieku zaledwie 33 lat został mianowany biskupem koadiutorem Wschodniego Tonkinu (konsekracja biskupia miała miejsce prawie dwa lata po decyzji papieża Piusa VI, dnia 20 listopada 1795 r.). Wielką troską otaczał seminarium i kapłanów pracujących w rozległej diecezji. Odwiedził niemal wszystkie placówki, docierając do nich wszelkimi środkami komunikacji, często pieszo. Podczas kolejnej fali prześladowań, w maju 1833 r. został aresztowany i przez 3 miesiące przetrzymywany był w małej klatce. Został ścięty 12 lipca 1833 r. Ojciec Wincenty Pham Hiêu Liêm OP urodził się na północy Wietnamu w szlacheckiej, pobożnej rodzinie. Naukę w seminarium rozpoczął w 12. roku życia. Dominikanie pomogli mu wyjechać na Filipiny, gdzie od 1738 r. działała legalna uczelnia teologiczna. W 1753 roku Wincenty wstąpił do Zakonu Kaznodziejskiego, a w 1758 r. przyjął święcenia kapłańskie. Po święceniach wrócił do Wietnamu, gdzie najpierw wykładał w seminarium, a potem poświęcił się ewangelizacji mieszkańców. Działalność ta uznawana była przez władze za nielegalną. 3 października 1773 r. został aresztowany ze swoimi dwoma świeckimi pomocnikami. Strasznie bity, był na noc zamykany w klatce. Potem przenoszono go do kolejnych więzień. Został ścięty 7 listopada 1773 r. razem ze spotkanym w jednym z więzień o. Casteñedą. Ojciec Hiacynt Casteñeda Puchasons OP urodził się 13 listopada 1743 r. w Walencji. Wstąpił do dominikanów w Hiszpanii i został wysłany na misje. Początkowo był w Chinach, gdzie został uwięziony i skazany na wydalenie. Powrócił do Makau (europejska kolonia na terenie Chin), skąd został wysłany do Wietnamu w 1770 r. Na terenie nowej misji od początku musiał ewangelizować w ukryciu. W końcu, 12 lipca 1773 r. został aresztowany i uwięziony w nieludzkich warunkach. W jednym z więzień spotkał współbrata o. Liêm, z którym został ścięty 7 listopada 1773 r. Dominik Pham Trong Kham urodził się ok. 1780 r. w Wietnamie w katolickiej, zamożnej rodzinie urzędniczej. Zdobył wykształcenie i został sędzią. Miał żonę i dzieci. Był tercjarzem dominikańskim. W okresie prześladowań udzielał schronienia misjonarzom (m.in. biskupowi Sampedro). W ramach represji jego dom zniszczono, a jego samego aresztowano. Został ścięty 13 stycznia 1859 r. razem z jednym ze swoich synów, Łukaszem Pham Trong Thìn. Łukasz Pham Trong Thìn urodził się ok. 1819 r. w katolickiej rodzinie. Tak jak ojciec był sędzią, a także dominikańskim tercjarzem. Został aresztowany w 1858 r., w czasie prześladowania chrześcijan. Mimo tortur nie dał się zmusić do podeptania krzyża. Został stracony tego samego dnia co jego ojciec, 13 stycznia 1859 r. Biskup Józef Melchór García-Sampedro Suárez OP, urodzony 26 kwietnia 1821 r. w północnej Hiszpanii, od dzieciństwa chciał zostać księdzem. W 1845 r. wstąpił do Zakonu Kaznodziejskiego, a w 1847 r. w Madrycie przyjął święcenia kapłańskie. W następnym roku wyruszył przez Filipiny do Wietnamu. Dotarł tam w lutym 1849 r. i rozpoczął pracę misyjną. W 1855 r. został mianowany biskupem koadiutorem i tytularnym biskupem Tricomia. 8 lipca 1858 r. został aresztowany i w klatce przewieziono go do stolicy. Został stracony w Hanoi 28 lipca 1858 r. Biskup Walenty Berrio-Ochoa OP urodził się w Hiszpanii 14 lutego 1827 r. w ubogiej, pobożnej rodzinie. Od dzieciństwa bywał u dominikanów, ponieważ jego ojciec, który był stolarzem, robił meble dla klasztoru. Walenty był ministrantem i już jako 12-latek deklarował, że chce wstąpić do Zakonu Kaznodziejskiego i jechać na misje do Wietnamu. Chłopięce marzenia spełniły się, choć nie od razu. Najpierw ukończył diecezjalne seminarium duchowne, 14 czerwca 1851 r. przyjął święcenia kapłańskie i jeszcze przez dwa lata pracował w tym seminarium. Dopiero w 1853 r. wstąpił do dominikanów i wyjechał na misje na Filipiny. W marcu 1858 r. przybył do Wietnamu i z powodu prześladowań od początku musiał się ukrywać. Biskup Józef Sampedro, sam zagrożony, mianował go swoim zastępcą (korzystając ze specjalnego przywileju). Msza św. z tej okazji była celebrowana potajemnie w nocy z 13 na 14 czerwca 1858 r. Mitra dla nowego biskupa została zrobiona z grubego papieru, a pastorał – z bambusa z końcem owiniętym słomą i okręconym papierem pomalowanym na złoto. Po trzech latach pracy misyjnej biskup Walenty został aresztowany 25 października 1861 r., a tydzień później, 1 listopada, stracony jednocześnie z biskupem Hieronimem Hermosillą OP i o. Piotrem Almato OP. |
************************************************************************************************************
23 listopada
Święty Kolumban Młodszy, opat
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Klemensa I, papieża i męczennika, błogosławionego Michała Augustyna Pro, prezbitera i męczennika |
Kolumban zwany Młodszym (dla odróżnienia od św. Kolumbana Starszego z Hy – albo z Iony – również opata, żyjącego w Irlandii w latach 521-597, wspominanego 9 czerwca) był jednym z licznych misjonarzy irlandzkich, którzy pracowali na kontynencie europejskim. Urodził się pomiędzy 540 a 543 rokiem w Leinster w Irlandii, w rodzinie o niskiej pozycji społecznej. Legenda głosi, że przed urodzeniem syna matka miała sen, że z jej łona wychodzi słońce, które miało oświecić całą ziemię. Już w młodym wieku pragnął poświęcić się ascezie, ale trudno było mu zapomnieć o pięknych dziewczętach i młodych kobietach, z którymi miał okazję się wielokrotnie stykać. Próbował więc zająć się gramatyką, retoryką i geometrią. Poradził się także pewnej starszej kobiety, która od wielu lat żyła samotnie. Kobieta ta radziła mu zmienić otoczenie i udać się do kraju, w którym kobiety nie są tak piękne i uwodzicielskie, jak w Irlandii. Kolumban postanowił tak właśnie uczynić. Matka próbowała go odwieść od tego pomysłu. By uniemożliwić mu wyjazd, położyła się pod drzwiami ich domu. Kolumban przeszedł nad nią i odjechał. Nie wyjechał z Irlandii, tylko skierował się do klasztoru. Oddał się pod opiekę św. Sinella z Cleenish (jednego z dwunastu apostołów Irlandii). Pod jego kierownictwem i z jego pomocą napisał komentarz do Psalmów. Później przeniósł się do założonego przez św. Komgalla klasztoru w Bangor, w którym przyjął święcenia kapłańskie. Klasztor ten słynął na całą Irlandię z surowości oraz z obserwancji. I właśnie tę reformę Kolumban postanowił przeszczepić także na inne obszary. Słowa skierowane przez Boga do Abrahama, nakazujące mu opuszczenie swojego kraju i udanie się do ziemi, którą mu wskaże, odczytywał jako swoje. Dlatego, będąc już opatem tego klasztoru, wyznaczył na miejscu swojego godnego następcę, a sam wziął ze sobą 12 mnichów i udał się z nimi do Galii (590). Wiara chrześcijańska dotarła już na te tereny, ale jej wyznawcom daleko było do chrześcijańskiej moralności. Kolumban więc wraz ze swoimi towarzyszami przemierzał cały kraj, głosząc Ewangelię i dając przykład niezwykłej pokory i miłosierdzia. Misjonarze wszystko mieli wspólne, wzajemnie utwierdzali się w wierze i przekazywali ją innym. Pozyskawszy życzliwość króla Burgundii, św. Guntrama, założył tu trzy klasztory: w Annegray, w Fontaines i – najgłośniejszy z nich – w Luxeuil. Dowiedziawszy się o słynnym opactwie w Lerins, założonym przez św. Honorata (ok. roku 410), udał się tam, by przypatrzeć się życiu tamtejszych mnichów. Na podstawie reformy w Bangor, reguły w Lerins i własnego doświadczenia ułożył własną regułę w 10 rozdziałach (Regula monachorum jest jedyną zachowaną do naszych czasów staroirlandzką regułą monastyczną). Nakazy jej dotyczyły codziennej pracy, czytania świętych tekstów, modlitwy i pokuty. Reguła ta była uzupełniona przez swoisty kodeks karny – Księgę pokutniczą (Regula coenobialis), dopuszczającą także karę chłosty. Kolumban wymienił w niej wszystkie możliwe winy zakonników oraz określił za nie kary. Dla przykładu: kapłan, który przystępował do ołtarza nieogolony albo z nieobciętymi paznokciami, powinien otrzymać 6 uderzeń, a furtian zaniedbujący swoje obowiązki winien otrzymać 50 uderzeń. Surowa reguła św. Kolumbana Młodszego była popularna w Europie, jednak nie przetrwała wielu lat. Rychło bowiem została zastąpiona przez o wiele łagodniejszą regułę św. Benedykta z Nursji. W okresie pobytu w Galii Kolumban napisał jeszcze jedno dzieło: De poenitentiarum misura taxanda, w którym zalecał osobistą i częstą spowiedź oraz określał wielkość pokuty (dziś można byłoby to nazwać swoistym “taryfikatorem” pokutnym). Opat Kolumban sam żył w ogromnej ascezie i od swoich współbraci wiele wymagał. Uważał, że także życie innych duchownych, nie wyłączając biskupów, powinno być podporządkowane surowym regułom. Napominał świeckich, a zwłaszcza władców; był nieustępliwy w sprawach moralności. Jak można przypuszczać, był bardzo apodyktyczny w tej walce o dusze, co nie zjednywało mu przyjaciół. W królestwie św. Guntrama działał przez 20 lat i przyczynił się znacznie do ożywienia życia religijnego w Burgundii. Na tle sporów o jurysdykcję wpadł w zatarg z miejscowymi biskupami. Spierał się z nimi o datę świętowania Wielkanocy (chciał ją obchodzić zgodnie z tradycją wschodnią). Zamiast osobiście stawić się na synodzie, uznał za wystarczające wysłanie listu ze swoją opinią. W tym samym mniej więcej czasie popadł w konflikt z konkubiną króla Teodoryka, Brunhildą, której wypominał cudzołóstwo. Skazano go więc na banicję. Kolumban udał się początkowo do Szwajcarii, gdzie zostawił swojego ucznia, św. Galla, który później przyczynił się do założenia słynnego opactwa St. Gallen; sam zaś podążył do Włoch, gdzie w odległości 30 km od miasta Piacenza, w Bobbio, założył nowe opactwo św. Piotra. Rozrosło się ono dość szybko; w wieku VII liczyło już 150 mnichów. Przez długi czas promieniowało na całą Italię Północną, jak Monte Cassino na Italię Południową. Tu, w Bobbio, Kolumban zmarł 23 listopada 615 roku w wieku ok. 75 lat. Bobbio czci go dotąd jako swojego głównego patrona. Jego relikwie znajdują się w pięknym sarkofagu, w krypcie bazyliki jemu poświęconej. Relikwia głowy jest przechowywana w srebrnym relikwiarzu w miejscowym muzeum. Tam też przez wiele lat można było oglądać drewniany talerz i nóż, którym kroił chleb. Jest patronem Irlandii, piwowarów i osób chorych psychicznie; wzywany jest w przypadku powodzi. W ikonografii przedstawia się św. Kolumbana jako opata z pastorałem, jako brodatego mnicha z księgą albo jako eremitę z niedźwiedziem. |
************************************************************************************************************
22 listopada
Święta Cecylia, dziewica i męczennica
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławionych męczenników ormiańscich: Salwatora Lilli, prezbitera i Towarzyszów |
Cecylia jest jedną z najsłynniejszych męczennic Kościoła Rzymskiego. Niestety, o świętej tak bardzo popularnej i czczonej w Kościele mamy bardzo mało informacji historycznych. Nie wiemy nawet, kiedy żyła i kiedy poniosła śmierć męczeńską. W pierwszych wiekach nie przywiązywano wagi ani do chronologii, ani do ścisłych danych biograficznych. Dlatego dziś trudno nam odróżnić w opisie jej męczeństwa fakty historyczne od legendy. Zasadniczym dokumentem, którym dysponujemy, jest pochodzący z V w. opis jej męczeńskiej śmierci. Według niego Cecylia była dobrze urodzoną Rzymianką. Przyszła na świat na początku III w. Była ponoć olśniewająco piękna. Według starej tradycji z miłości do Chrystusa złożyła ślub czystości, chociaż rodzice obiecali już jej rękę również dobrze urodzonemu poganinowi Walerianowi. W przeddzień ślubu Cecylia opowiedziała narzeczonemu o swym postanowieniu i o wierze chrześcijańskiej. Gdy Walerian chciał ujrzeć anioła, który miał stać na straży czystości Cecylii, ta odpowiedziała: “Ty nie znasz prawego Boga; dopóki nie przyjmiesz chrztu, nie będziesz go mógł ujrzeć”. W ten sposób pozyskała Waleriana dla Chrystusa. Zaprowadziła go w tajemnicy do papieża św. Urbana I. Ten pouczył Waleriana o prawdach wiary i udzielił mu chrztu. Gdy wrócił do domu Cecylii, ujrzał ją zatopioną w modlitwie, a przy niej stojącego w jasności anioła w postaci młodzieńca, który trzymał w ręku dwa wieńce – z róż i lilii. Anioł włożył je na głowę Waleriana i Cecylii, mówiąc: “Te wieńce przez zachowanie czystości zachowajcie nietknięte, bom je wam od Boga przyniósł”. Walerian przyprowadził do papieża także swego brata, Tyburcjusza. On również przyjął chrzest. Gdy wszedł do mieszkania Waleriana, uderzyła go przedziwna woń róż i lilii. Walerian wyjawił mu znaczenie tego zapachu. Wkrótce potem wybuchło prześladowanie. Skazano na śmierć Waleriana i Tyburcjusza. Kiedy namiestnik-sędzia, Almachiusz, dowiedział się, że Cecylia jest chrześcijanką i że zarówno własny majątek, jak i majątek Waleriana rozdała ubogim, kazał ją aresztować. Żołnierze, oczarowani jej pięknością, błagali ją, by nie narażała swego młodego życia i wyrzekła się wiary. Cecylia odpowiedziała jednak: “Nie lękajcie się spełnić nakazu, bowiem moją młodość doczesną zamienicie na wieczną młodość u mego oblubieńca, Chrystusa”. Pod wpływem jej odpowiedzi miało nawrócić się 400 żołnierzy, których przyprowadziła do św. Urbana, by udzielił im chrztu. Sędzia, urzeczony jej urodą, błagał ją również, by miała wzgląd na swoją młodość. Gdy Cecylia nie ustępowała, próbował zmusić ją do wyparcia się wiary stosując męki. Kazał zawiesić ją nad ogniem w łaźni i dusić ją parą. Cecylia zaś cudem Bożym zamiast duszącego dymu czuła orzeźwiający ją powiew wiatru. Rozgniewany namiestnik kazał ją wtedy ściąć mieczem. Kat wszakże na widok tak pięknej i młodej osoby nie miał odwagi jej zabić. Trzy razy ją uderzył, ale nie zdołał pozbawić jej życia. Płynącą z jej szyi krew zebrali ze czcią chrześcijanie jako najcenniejszą relikwię. Po trzech dniach konania Cecylia oddała Bogu ducha. Ciało św. Cecylii, w nienaruszonym stanie, w pozycji leżącej, lekko pochylone ku ziemi odkryto dopiero w 824 r. w katakumbach św. Kaliksta, a następnie na polecenie papieża św. Paschalisa I złożono w bazylice jej poświęconej na Zatybrzu. Bazylika ta stoi na miejscu, w którym Cecylia zamieszkała niegdyś ze swym mężem. Wybudowano ją w IV w. Imię św. Cecylii wymieniane jest w Kanonie Rzymskim. Jest patronką chórzystów, lutników, muzyków, organistów, zespołów wokalno-muzycznych. Legenda bowiem głosi, że grała na organach. Organy wodne były znane wówczas w Rzymie, ale były bardzo wielką rzadkością (otrzymał je np. cesarz Neron w darze ze Wschodu). Nie wiadomo, czy Cecylia mogła grać na organach – prawdopodobne jest jednak, że grała na innym instrumencie. Ówczesne panie rzymskie kształciły się często w grze na harfie. W ikonografii św. Cecylia przedstawiana jest jako orantka (osoba modląca się na stojąco, ze wzniesionymi rękoma). Późniejsze prezentacje ukazują ją w tunice z palmą męczeńską w dłoni. Czasami gra na organach. Jej atrybutami są: anioł, instrumenty muzyczne – cytra, harfa, lutnia, organy; płonąca lampka, miecz, wieniec z białych i czerwonych róż – oznaczających jej niewinność i męczeństwo. |
************************************************************************************************************
21 listopada
Ofiarowanie Najświętszej Maryi Panny
W dawnych czasach istniał wśród Żydów zwyczaj religijny, polegający na tym, że dzieci – nawet jeszcze nie narodzone – ofiarowywano służbie Bożej. Dziecko, zanim ukończyło piąty rok życia, zabierano do świątyni w Jerozolimie i oddawano kapłanowi, który ofiarowywał je Panu. Zdarzało się czasem, że dziecko pozostawało dłużej w świątyni, wychowywało się, uczyło służby dla sanktuarium, pomagało wykonywać szaty liturgiczne i asystowało podczas nabożeństw. Święta Anna, matka Maryi, przez wiele lat była bezdzietna. Mimo to nie utraciła wiary i ciągle prosiła Boga o dziecko. Złożyła obietnicę, że jeśli urodzi dziecko, odda je na służbę Bogu. Tak zrobiła, choć po tylu latach oczekiwania na upragnione potomstwo musiało to być wielkie poświęcenie z jej strony. Ewangelie nie mówią dokładnie, kiedy miało miejsce ofiarowanie Maryi, ale na pewno na początku Jej życia, prawdopodobnie, gdy Maryja miała trzy lata. Wtedy to Jej rodzice, św. Joachim i św. Anna, przedstawili Bogu przyszłą Królową Świata. Oddali Ją wówczas kapłanowi Zachariaszowi, który kilkanaście lat później stał się ojcem św. Jana Chrzciciela. Według niektórych autorów Maryja pozostała w świątyni około 12 lat. Zdarzenie to wspominamy właśnie w dniu dzisiejszym. Informacje o nim pochodzą z pism apokryficznych, nie przyjętych do kanonu Pisma świętego. W Protoewangelii Jakuba, napisanej ok. 140 r. po narodzeniu Jezusa, czytamy, że rodzicami Maryi był św. Joachim i św. Anna i że stali się jej rodzicami w bardzo późnym wieku. Dlatego przed swoją śmiercią oddali Maryję na wychowanie i naukę do świątyni, gdy Maryja miała zaledwie trzy lata. Opis ten powtarza apokryf z VI w. – Księga Narodzin Błogosławionej Maryi i Dziecięctwa Zbawiciela, a także pochodzący z tego samego czasu inny apokryf, Ewangelia Narodzenia Maryi. W Kościołach wschodnich panuje zgodne przekonanie, że Maryja faktycznie była ofiarowana w świątyni. Potwierdzają to bardzo liczne wypowiedzi wschodnich pisarzy kościelnych. Oprócz powagi apokryfów, na których się oparli, o ustanowieniu święta Ofiarowania Maryi w świątyni zadecydował zapewne w niemałej mierze również paralelizm świąt Maryi i Jezusa. Skoro obchodzimy uroczyście Poczęcie Jezusa (25 III) i Poczęcie Maryi (8 XII), Narodzenie Jezusa (25 XII) i Narodzenie Maryi (8 IX), Wniebowstąpienie Jezusa i Wniebowzięcie Maryi (15 VIII), to naturalne wydaje się obchodzenie obok święta ofiarowania Chrystusa (2 II) także święta ofiarowania Jego Matki. Dla uczczenia tej tajemnicy obchodzono osobne święto najpierw w Jerozolimie (prawdopodobnie już w VI w., kiedy to poświęcono w Jerozolimie kościół pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny), potem od VIII w. na całym Wschodzie. W 1372 r. wprowadził je w Awinionie Grzegorz XI, a w 1585 r. Sykstus V rozszerzył je na cały Kościół. Chociaż dzisiejsze wspomnienie nie ma żadnego potwierdzenia historycznego, przynosi ono ważną refleksję teologiczną: Maryja przez całe życie była oddana Bogu – od momentu, w którym została niepokalanie poczęta, poprzez swe narodziny, a potem ofiarowanie w świątyni. Stała się w ten sposób doskonalszą świątynią niż jakakolwiek świątynia uczyniona ludzkimi rękami. Od wieków Maryja była przeznaczona w Bożych planach dla wypełnienia wielkiej zbawczej misji. Upatrzona przez Opatrzność na Matkę Zbawiciela, przez samo to stała się darem dla Ojca. Do swojej misji Maryja przygotowywała się bardzo pilnie i z całym oddaniem – o czym świadczą chociażby jej własne słowa wypowiedziane do Gabriela: “Oto ja, służebnica Pańska” (Łk 1, 38). W tradycji bizantyńskiej obchodzi się uroczyście święto Wprowadzenia Przenajświętszej Bogurodzicy do Świątyni (Wwiedienije Preświatoj Bohorodicy wo Chram). Bracia prawosławni opowiadają, że 3-letnia Maryja samodzielnie weszła po 15 wysokich stopniach świątynnych w ramiona arcykapłana Zachariasza, który wprowadził Ją do Świętego Świętych, gdzie sam miał prawo wchodzić tylko raz w roku. W Kościele katolickim dzisiejsze wspomnienie jest świętem patronalnym Sióstr Prezentek, założonych w 1626 r. w Krakowie przez Zofię z Maciejowskich Czeską dla nauczania i wychowania dziewcząt. Jest też dniem szczególnej pamięci o mniszkach klauzurowych, o czym przypomniał św. Jan Paweł II w 1999 r.: “Maryja jawi się nam w tym dniu jako świątynia, w której Bóg złożył swoje zbawienie, i jako służebnica bez reszty oddana swemu Panu. Z okazji tego święta społeczność Kościoła na całym świecie pamięta o mniszkach klauzurowych, które wybrały życie całkowicie skupione na kontemplacji i utrzymują się z tego, czego dostarczy im Opatrzność, posługująca się hojnością wiernych. Zalecając wszystkim troskę o to, aby tym konsekrowanym siostrom nie zabrakło wsparcia duchowego i materialnego, kieruję do nich słowa serdecznego pozdrowienia i podziękowania”. W naszych czasach nie ma już zwyczaju ofiarowywania swoich dzieci Bogu na służbę w świątyni. Wszyscy jednak zostaliśmy niejako przedstawieni Bogu przez naszych rodziców w czasie chrztu. Nie powinniśmy zapominać o tamtym wydarzeniu, ale nieustannie odnawiać w swoim życiu chęć poświęcania siebie Bogu i szukania Jego woli. |
************************************************************************************************************
20 listopada
Święty Rafał Kalinowski, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Feliksa Valois, prezbitera, błogosławione dziewice i męczennice: Aniele od św. Józefa i Towarzyszki |
Józef Kalinowski urodził się 1 września 1835 r. w Wilnie, w szlacheckiej rodzinie herbu Kalinowa. Jego ojciec był profesorem matematyki na Uniwersytecie Wileńskim. Po ukończeniu z wyróżnieniem Instytutu Szlacheckiego w Wilnie (1843-1850), Józef podjął studia w Instytucie Agronomicznym w Hory-Horkach koło Orszy (dziś Białoruś). Zrezygnował z nich po dwóch latach. W 1855 r. przeniósł się do Mikołajewskiej Szkoły Inżynierii Wojskowej w Petersburgu, gdzie uzyskał tytuł inżyniera. Jednocześnie wstąpił do wojska. Wtedy właśnie przestał przystępować do sakramentów świętych, do kościoła chodził rzadko, przeżywał rozterki wewnętrzne, a także kłopoty związane ze swoją narodowością, służbą w wojsku rosyjskim i zdrowiem. Wciąż jednak stawiał sobie pytanie o sens życia, szukając na nie odpowiedzi w dziełach filozoficznych i teologicznych. Po ukończeniu szkoły (1855) został adiunktem matematyki i mechaniki budowlanej oraz awansował do stopnia porucznika. W 1859 r. opuścił Akademię i podjął pracę przy budowie kolei żelaznej Odessa-Kijów-Kursk. Po roku przeniósł się na własną prośbę do Brześcia nad Bugiem, gdzie pracował jako kapitan sztabu przy rozbudowie twierdzy. Czując, że zbliża się powstanie, podał się do dymisji, aby móc służyć swoją wiedzą wojskową i umiejętnościami rodakom. Został członkiem Rządu Narodowego i objął stanowisko ministra wojny w rejonie Wilna. W końcu zdecydował się na wyjazd do Warszawy, gdzie chciał podjąć leczenie i miał nadzieje na znalezienie pracy. Z powodów zdrowotnych otrzymał zwolnienie z wojska w maju 1863 r. Jednocześnie, wspierany modlitwami matki i rodzeństwa, przeżywał nawrócenie religijne, m.in. pod wpływem lektury Wyznań św. Augustyna: nie tylko wrócił do praktyk religijnych, ale przejawiał w nich szczególną gorliwość. Gdy wybuchło powstanie styczniowe, mając świadomość jego daremności, ale zarazem nie chcąc stać na uboczu, gdy naród walczy, przyłączył się do powstania. Sprzeciwiał się niepotrzebnemu rozprzestrzenianiu się walk. W liście do brata pisał: “Nie krwi, której do zbytku przelało się na niwach Polski, ale potu ona potrzebuje”. Po upadku powstania powrócił do Wilna, gdzie 24 marca 1864 r. został aresztowany i osadzony w więzieniu. W wyniku procesu skazano go na karę śmierci. W więzieniu otaczała go atmosfera świętości. Wskutek interwencji krewnych i przyjaciół, a także z obawy, że po śmierci Polacy mogą uważać Józefa Kalinowskiego za męczennika i świętego, władze carskie zamieniły mu wyrok na dziesięcioletnią katorgę na Syberii. Przez pewien czas przebywał w Nerczyńsku, potem w Usolu, następnie w Irkucku i Smoleńsku. Podczas pobytu na Syberii oddziaływał na współtowarzyszy swoją głęboką religijnością, zadziwiał niezwykłą wprost mocą ducha, ujmował cierpliwością i delikatnością, wspierał dobrym słowem i modlitwą, czuwał przy chorych, pocieszał i podtrzymywał nadzieję. Dzielił się z potrzebującymi nie tylko skromnymi dobrami materialnymi, ale również bogactwem duchowym. Bolał go fakt, że wielu zesłańców nie posiadało żadnej wiedzy religijnej. Szczególnie chętnie katechizował dzieci i młodzież. Po ciężkich robotach Józef Kalinowski powrócił do kraju w 1874 r. Uzyskał paszport i wyjechał na Zachód jako wychowawca młodego księcia Augusta Czartoryskiego (beatyfikowanego przez św. Jana Pawła II w 2003 r.). Opiekował się nim przez trzy lata. W lipcu 1877 r., mając już 42 lata, Józef Kalinowski wstąpił do nowicjatu karmelitów w Grazu (Austria), przybierając zakonne imię Rafał od św. Józefa. Po studiach filozoficznych i teologicznych na Węgrzech, złożył śluby zakonne i otrzymał święcenia kapłańskie 15 stycznia 1882 r. w Czernej koło Krakowa. W kilka miesięcy później został przeorem klasztoru w Czernej. Urząd ten pełnił przez 9 lat. Przyczynił się w znacznej mierze do odnowy Karmelu w Galicji. W 1884 r. został założony z jego inicjatywy klasztor karmelitanek bosych w Przemyślu, 4 lata później we Lwowie, a na przełomie 1891 i 1892 roku – klasztor ojców wraz z niższym seminarium w Wadowicach. Wiele godzin spędzał w konfesjonale – nazywano go “ofiarą konfesjonału”. Miał niezwykły dar jednania grzeszników z Bogiem i przywracania spokoju sumienia ludziom dręczonym przez lęk i niepewność. Przeżyty w młodości kryzys wiary (gdy przez ponad 10 lat żył bez sakramentów) ułatwiał mu zrozumienie błądzących i zbuntowanych przeciwko Bogu. Nikogo nie potępiał, ale starał się pomagać. Zawsze skupiony, zjednoczony z Bogiem, był człowiekiem modlitwy, posłuszny regułom zakonnym, gotowym do wyrzeczeń, postów i umartwień. Zmarł 15 listopada 1907 r. w Wadowicach, w opinii świętości. Jego relikwie spoczywają w kościele karmelitów w Czernej. Za życia i po śmierci cieszył się wielką sławą świętości. Bez reszty oddany Bogu, umiał miłować Go w drugim człowieku. Potrafił zachować szacunek dla człowieka i jego godności nawet tam, gdzie panowała pogarda. Dlatego uważany jest za patrona Sybiraków. Beatyfikował go św. Jan Paweł II w 1983 r. podczas Mszy świętej na krakowskich Błoniach; kanonizacji dokonał w Rzymie w roku 1991, podczas jubileuszowego roku czterechsetlecia śmierci św. Jana od Krzyża, odnowiciela zakonu karmelitów. Św. Rafał Kalinowski jest patronem oficerów i żołnierzy, orędownikiem w sprawach trudnych. W ikonografii Święty przedstawiany jest podczas modlitwy, w habicie karmelity. |
************************
Kaplica Świętego Rafała
Kaplicę zbudowano w latach 1981-1983. Obraz w ołtarzu głównym namalował Jerzy Kumala. Pod ołtarzem znajduje się sarkofag z relikwiami św. Rafała Kalinowskiego. Na nim widnieją sceny z życia Świętego rzeźbione przez Bronisława Chromego. Kaplica została poświęcona przez kard. Anastasio Ballestrero OCD, 23 czerwca 1983 r.
Z boku kaplicy umieszczono trzy duże obrazy Jerzego Kumali przedstawiające charakterystyczne momenty z życia św. Rafała: udział w powstaniu styczniowym, w drodze na Syberię i w roli kierownika dusz.
**********************************************
Św. Rafał Kalinowski – asceta z poczuciem humoru
Niedawno, dokładnie 16 sierpnia br., serwis zyciezakonne.pl umieścił bardzo ciekawą notatkę pt. „Ojciec Zesłaniec, czyli o humorze zakonnych przełożonych”. Uczynił to w związku ze śmiercią śp. o. Stefana Matogi OP, który w 1977 r. był przełożonym śp. o. Jana Góry OP, przenoszonego wówczas z Warszawy do Poznania. O. Matoga napisał więc pełen humoru list do przeora poznańskiego, by mu przedstawić nowego podwładnego. Adresat listu nie pozostał dłużny i z taką samą nutą humoru dał swoją odpowiedź.
Czytając tę pełną humoru korespondencję, którą Biuletyn Tygodniowy CIZ (nr 32/2019, s. 6-7) umieścił w rubryce „Refleksja Tygodnia”, przyszła na myśl nie mniej humorystyczna korespondencja św. Rafała Kalinowskiego.
Otóż św. Rafał przedstawiany jest jako wielki asceta, zamyślony, zakapturzony mnich, z pochyloną, pokrytą piuską głową, brodą podpartą ręką, słowem – jako ktoś wyobcowany z rzeczywistości tego świata i zatopiony jedynie w Bogu! Święty rzeczywiście był ascetą, człowiekiem ewangelicznego wyrzeczenia. Ale równocześnie był człowiekiem humoru. Nawet u kresu swoich lat, korespondując ze swoim przyjacielem, o. Wacławem Nowakowskim OFMCap, pisząc celowo po łacinie lub po francusku, dla humoru posługiwał się cyrylicą, „bukwami” rosyjskimi, a nie alfabetem łacińskim. Czasem w litach do innych osób, pisanych po polsku czy po francusku, wtrącał rosyjskie „wsio obstoit błagopouczno”. Przeszedł jednak siebie w liście-kwestionariuszu dotyczącym jego zdrowia i umieszczonym w zbiorze jego korespondencji (R. Kalinowski, Listy, t. II, cz. 1, Kraków 1985, s. 104, list nr 497 z 30 maja 1885). Kwestionariusz z pomocą jednego z lekarzy, który wcześniej badał o. Rafała, przygotowała przeorysza klasztoru sióstr karmelitanek bosych w Krakowie na Łobzowie, przewrażliwiona nieco w trosce o jego zdrowie. O. Rafał miał przepisane lekarstwa i dietę bogatą w mięso i nabiał, i skoro po upływie dłuższego czasu nie przyjeżdżał na wizytę lekarską, wysłano mu ten kwestionariusz, na który odpowiedział jak niżej:
– Czy gorączki przewielebny Ojciec nie miał?
– Nie miał.
– Wiele termometr każdego razu znaczył?
– 36,2 pierwszego razu, który jest też i ostatni, albowiem dzisiaj zaledwie do niegom się zwrócił.
– Czy mięso regularnie podług nalegań profesora chory używa?
– Od jutra zacznie.
– Czy mu służy?
– Będzie służyć.
– Czy cały dzień świeże mleko pije?
– Do tej doskonałości dąży, ale jeszcze nie doszedł.
– A czy przepisane proszki i krople zażywa?
– Proszki zaczął dzisiaj, zaś krople jutro rozpocznie.
– Czy zanadto się przewielebny Ojciec nie męczy?
– Męczy się, ale nie zanadto.
– A suchy bulion, czy się biorą kawałeczki, na dzień wiele razy?
– Suchy bulion bierze w stanie płynnym, we dnie przez Kościół nie zakazane.
Oto prawdziwe oblicze św. Rafała Kalinowskiego, zakapturzonego mnicha, autentycznego ascety i starca zmierzającego ku śmierci, pałającego równocześnie wspaniałym humorem, świadczącym o tym, że ten były powstaniec, sybirak, emigrant, a późnej zakonnik i kapłan był człowiekiem życiowym, pogodnym i radosnym, wszak „smutny święty, to żaden święty”.
o. Szczepan T. Praśkiewicz OCD
************************************************************************************************************
19 listopada
Błogosławiona Salomea, dziewica
Salomea była córką księcia małopolskiego z dynastii Piastów – Leszka Białego i Grzymisławy z Rurykowiczów, księżniczki ruskiej. Urodziła się na przełomie 1211/1212 r. Szybko znalazła się w centrum polityki. Mając zaledwie 6 lat została zaręczona z księciem węgierskim Kolomanem (bratem św. Elżbiety Węgierskiej), co miało utrwalić pokój między Polską a Węgrami. Salomea poślubiła wkrótce Kolomana, od początku przyrzekając – za zgodą męża – zachowanie dziewictwa. W roku 1219, w wieku 8 lat, zasiadła z mężem na tronie halickim. Nie ma żadnego potwierdzenia, że była koronowana. Wkrótce potem, po klęsce w bitwie z wojskami księcia nowogrodzkiego Mścisława II Udałego, zostali zmuszeni do rezygnacji z Halicza i udali się na Węgry. W 1241 r. Koloman zmarł na skutek ran odniesionych w bitwie z Tatarami nad rzeką Sajo. Po jego śmierci niedoszła królowa Węgier wróciła do Polski. Bolesław Wstydliwy, jej młodszy brat, okazywał jej wielką serdeczność. Salomea nie chciała jednak pozostać na dworze książęcym, postanowiła bowiem poświęcić się życiu zakonnemu. Miała dość meandrów politycznych, pragnęła spokoju i ciszy. W 1245 r. wstąpiła do ufundowanego przez Bolesława Wstydliwego klasztoru klarysek w Zawichoście koło Sandomierza, gdzie zamieszkała wraz z pierwszymi polskimi klaryskami. Jej obłóczyn dokonał ówczesny prowincjał franciszkanów podczas kapituły w Sandomierzu. Z czasem jednak uświadomiono sobie, jak łatwo klasztor w Zawichoście może stać się łupem najazdów litewskich, ruskich, a zwłaszcza tatarskich. Kilkanaście lat później Bolesław Wstydliwy uposażył drugi klasztor sióstr klarysek pod Krakowem, opodal miejscowości Skała, i tam w 1260 r. przeniósł siostry z Salomeą. Klasztor w Zawichoście przejęli franciszkanie. W Skale Salomea spędziła pozostałe lata swego życia. Choć nie była nigdy ksienią, jej troską było zabezpieczenie siostrom utrzymania. By również po jej śmierci klasztor nie cierpiał niedostatku, wyposażyła testamentem kościół klasztorny w kosztowne paramenty i naczynia liturgiczne. Zaopatrzyła również klasztor w odpowiednie książki. Założyła przy klasztorze miasto na prawie niemieckim. W 1268 r. poważnie rozchorowała się. W spisanym testamencie wszystko, co jeszcze miała, przekazała klasztorowi na utrzymanie mniszek. Zastrzegła wszakże, że w razie katastrofy, takiej jak pożar czy wojna, jej majątek może zostać przeznaczony na odbudowę klasztoru lub kościoła. Zmarła w opinii świętości 17 listopada 1268 r. i została pochowana pod kościołem klasztornym na Grodzisku. Przez kolejne pół roku trwał spór, do kogo powinny należeć jej śmiertelne szczątki: klaryski twierdziły, że do nich, bo była ich fundatorką w Polsce i współsiostrą, wśród nich żyła i umarła. Franciszkanie natomiast opierali się na tym, że wolą zmarłej było spocząć w Krakowie, w ich kościele, i że z ich rąk otrzymała habit. Dla tych racji relikwie bł. Salomei przewieziono do Krakowa, gdzie spoczywają do dzisiaj. Przeniesienie relikwii odbyło się bardzo uroczyście, wobec dworu książęcego, z udziałem św. Kingi (żony Bolesława Wstydliwego, czyli bratowej Salomei), a być może także bł. Jolenty, rodzonej siostry Kingi. Starania o kanonizację Salomei rozpoczęto zaraz po jej śmierci. Proces trwał długo, franciszkanie nie naciskali, a klaryski były za słabe, by podjąć się tak poważnego i kosztownego procesu kanonicznego. Dopiero w XVII w. na nowo rozpoczęto starania, uwieńczone szczęśliwie dekretem Klemensa X z 17 maja 1672 r., który zezwalał na jej kult. W ikonografii atrybutem bł. Salomei jest gwiazda uchodząca z jej ust w chwili śmierci. |
*****************************
Bł. Salomea. Zamiast dworu książęcego wybrała służbę Bogu
***
Salomea była córką księcia małopolskiego z dynastii Piastów – Leszka Białego i Grzymisławy z Rurykowiczów, księżniczki ruskiej. Urodziła się na przełomie 1211/1212 r. Szybko znalazła się w centrum polityki. Mając zaledwie 6 lat została zaręczona z księciem węgierskim Kolomanem (bratem św. Elżbiety Węgierskiej), co miało utrwalić pokój między Polską a Węgrami. Salomea poślubiła wkrótce Kolomana, od początku przyrzekając – za zgodą męża – zachowanie dziewictwa. W roku 1219, w wieku 8 lat, zasiadła z mężem na tronie halickim. Nie ma żadnego potwierdzenia, że była koronowana. Wkrótce potem, po klęsce w bitwie z wojskami księcia nowogrodzkiego Mścisława II Udałego, zostali zmuszeni do rezygnacji z Halicza i udali się na Węgry. W 1241 r. Koloman zmarł na skutek ran odniesionych w bitwie z Tatarami nad rzeką Sajo.
Po jego śmierci niedoszła królowa Węgier wróciła do Polski. Bolesław Wstydliwy, jej młodszy brat, okazywał jej wielką serdeczność. Salomea nie chciała jednak pozostać na dworze książęcym, postanowiła bowiem poświęcić się życiu zakonnemu. Miała dość meandrów politycznych, pragnęła spokoju i ciszy. W 1245 r. wstąpiła do ufundowanego przez Bolesława Wstydliwego klasztoru klarysek w Zawichoście koło Sandomierza, gdzie zamieszkała wraz z pierwszymi polskimi klaryskami. Jej obłóczyn dokonał ówczesny prowincjał franciszkanów podczas kapituły w Sandomierzu. Z czasem jednak uświadomiono sobie, jak łatwo klasztor w Zawichoście może stać się łupem najazdów litewskich, ruskich, a zwłaszcza tatarskich.
Kilkanaście lat później Bolesław Wstydliwy uposażył drugi klasztor sióstr klarysek pod Krakowem, opodal miejscowości Skała, i tam w 1260 r. przeniósł siostry z Salomeą. Klasztor w Zawichoście przejęli franciszkanie. W Skale Salomea spędziła pozostałe lata swego życia. Choć nie była nigdy ksienią, jej troską było zabezpieczenie siostrom utrzymania. By również po jej śmierci klasztor nie cierpiał niedostatku, wyposażyła testamentem kościół klasztorny w kosztowne paramenty i naczynia liturgiczne. Zaopatrzyła również klasztor w odpowiednie książki. Założyła przy klasztorze miasto na prawie niemieckim. W 1268 r. poważnie rozchorowała się. W spisanym testamencie wszystko, co jeszcze miała, przekazała klasztorowi na utrzymanie mniszek. Zastrzegła wszakże, że w razie katastrofy, takiej jak pożar czy wojna, jej majątek może zostać przeznaczony na odbudowę klasztoru lub kościoła. Zmarła w opinii świętości 17 listopada 1268 r. i została pochowana pod kościołem klasztornym na Grodzisku. Przez kolejne pół roku trwał spór, do kogo powinny należeć jej śmiertelne szczątki: klaryski twierdziły, że do nich, bo była ich fundatorką w Polsce i współsiostrą, wśród nich żyła i umarła. Franciszkanie natomiast opierali się na tym, że wolą zmarłej było spocząć w Krakowie, w ich kościele, i że z ich rąk otrzymała habit. Dla tych racji relikwie bł. Salomei przewieziono do Krakowa, gdzie spoczywają do dzisiaj. Przeniesienie relikwii odbyło się bardzo uroczyście, wobec dworu książęcego, z udziałem św. Kingi (żony Bolesława Wstydliwego, czyli bratowej Salomei), a być może także bł. Jolenty, rodzonej siostry Kingi.
Starania o kanonizację Salomei rozpoczęto zaraz po jej śmierci. Proces trwał długo, franciszkanie nie naciskali, a klaryski były za słabe, by podjąć się tak poważnego i kosztownego procesu kanonicznego. Dopiero w XVII w. na nowo rozpoczęto starania, uwieńczone szczęśliwie dekretem Klemensa X z 17 maja 1672 r., który zezwalał na jej kult.
W ikonografii atrybutem bł. Salomei jest gwiazda uchodząca z jej ust w chwili śmierci.
Brewiarz.pl/Fronda.pl
************************************************************************************************************
18 listopada
Błogosławiona Karolina Kózkówna,
dziewica i męczennica
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Odo z Cluny, opata |
Karolina urodziła się w podtarnowskiej wsi Wał-Ruda 2 sierpnia 1898 r. jako czwarte z jedenaściorga dzieci Jana Kózki i Marii z domu Borzęckiej. Pięć dni później otrzymała chrzest w kościele parafialnym w Radłowie. Jej rodzice posiadali niewielkie gospodarstwo. Pracowała z nimi na roli. Wzrastała w atmosferze żywej i autentycznej wiary, która wyrażała się we wspólnej rodzinnej modlitwie wieczorem i przy posiłkach, w codziennym śpiewaniu Godzinek, częstym przystępowaniu do sakramentów i uczestniczeniu we Mszy także w dzień powszedni. Ich uboga chata była nazywana “kościółkiem”. Krewni i sąsiedzi gromadzili się tam często na wspólne czytanie Pisma świętego, żywotów świętych i religijnych czasopism. W Wielkim Poście śpiewano tam Gorzkie Żale, a w okresie Bożego Narodzenia – kolędy. Karolina od najmłodszych lat ukochała modlitwę i starała się wzrastać w miłości Bożej. Nie rozstawała się z otrzymanym od matki różańcem – modliła się nie tylko w ciągu dnia, ale i w nocy. We wszystkim była posłuszna rodzicom, z miłością i troską opiekowała się licznym młodszym rodzeństwem. W 1906 roku rozpoczęła naukę w ludowej szkole podstawowej, którą ukończyła w 1912 roku. Potem uczęszczała jeszcze na tzw. naukę dopełniającą trzy razy w tygodniu. Uczyła się chętnie i bardzo dobrze, z religii otrzymywała zawsze wzorowe oceny, była pracowita i obowiązkowa. Do Pierwszej Komunii św. przystąpiła w roku 1907 w Radłowie, a bierzmowana została w 1914 r. przez biskupa tarnowskiego Leona Wałęgę w nowo wybudowanym kościele parafialnym w Zabawie. Duży wpływ na duchowy rozwój Karoliny miał jej wuj, Franciszek Borzęcki, bardzo religijny i zaangażowany w działalność apostolską i społeczną. Siostrzenica pomagała mu w prowadzeniu świetlicy i biblioteki, do której przychodziły często osoby dorosłe i młodzież. Prowadzono tam kształcące rozmowy, śpiewano pieśni religijne i patriotyczne, deklamowano utwory wieszczów. Karolina była urodzoną katechetką. Nie poprzestawała na tym, że poznała jakąś prawdę wiary lub usłyszała ważne słowo; zawsze spieszyła, by przekazać je innym. Katechizowała swoje rodzeństwo i okoliczne dzieci, śpiewała z nimi pieśni religijne, odmawiała różaniec i zachęcała do życia według Bożych przykazań. Wrażliwa na potrzeby bliźnich, chętnie zajmowała się chorymi i starszymi. Odwiedzała ich, oddając im różne posługi i czytając pisma religijne. Przygotowywała w razie potrzeby na przyjęcie Wiatyku. W swojej parafii była członkiem Towarzystwa Wstrzemięźliwości oraz Apostolstwa Modlitwy i Arcybractwa Wiecznej Adoracji Najświętszego Sakramentu. Zginęła w 17. roku życia 18 listopada 1914 roku, na początku I wojny światowej. Carski żołnierz uprowadził ją przemocą i bestialsko zamordował, gdy broniła się pragnąc zachować dziewictwo. Po kilkunastu dniach, 4 grudnia 1914 r., w pobliskim lesie znaleziono jej zmasakrowane ciało. Tragedia jej śmierci nie miała świadków. Pogrzeb sprawowany w niedzielę 6 grudnia 1914 r. zgromadził ponad 3 tysiące żałobników i był wielką manifestacją patriotyczno-religijną okolicznej ludności, która przekonana była, że uczestniczy w pogrzebie męczennicy. Tak rozpoczął się kult Karoliny. Pochowano ją początkowo na cmentarzu grzebalnym, ale w 1917 roku bp Wałęga przeniósł jej ciało do grobowca przy parafialnym kościele we wsi Zabawa. W trakcie procesu beatyfikacyjnego 6 października 1981 r. przeprowadzono ekshumację i pierwsze rozpoznanie doczesnych szczątków Karoliny; złożono je w sarkofagu w kruchcie kościoła w Zabawie. Rekognicję kanoniczną i przełożenie doczesnych szczątków Karoliny do nowej trumny przeprowadzono w marcu 1987 r., po ogłoszeniu dekretu o męczeństwie służebnicy Bożej. 10 czerwca 1987 r. w Tarnowie św. Jan Paweł II beatyfikował Karolinę. W czasie Mszy beatyfikacyjnej powiedział: “Święci są po to, ażeby świadczyć o wielkiej godności człowieka. Świadczyć o Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym dla nas i dla naszego zbawienia – to znaczy równocześnie świadczyć o tej godności, jaką człowiek ma wobec Boga. Świadczyć o tym powołaniu, jakie człowiek ma w Chrystusie”. Uroczystym rozpoczęciem kultu bł. Karoliny była translokacja relikwii – przeniesienie trumny z przedsionka kościoła i złożenie jej w sarkofagu pod mensą głównego ołtarza jej parafialnego kościoła. Kilka lat temu przy Diecezjalnym Sanktuarium bł. Karoliny w Zabawie poświęcono kaplicę Męczenników i Ofiar Przemocy, a obecnie trwa budowa Pomnika Ofiar Wypadków Komunikacyjnych, który jest pierwszym etapem powstania Centrum Leczenia Traumy Powypadkowej. Bł. Karolina Kózkówna jest patronką Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży (KSM) i Ruchu Czystych Serc. W ikonografii przedstawiana jest z palmą w ręce. |
**********************************
Karolina Kózkówna – chłopski doktor wiary
***
W grudniu 1914 r. chłopi z niewielkiej podtarnowskiej wioski Wał Ruda odnaleźli ciało współmieszkanki, którą dwa tygodnie wcześniej, 18 listopada, rosyjski żołnierz wywlókł z domu żeby ją zgwałcić w pobliskim lesie. Choć ranił ją wielokrotnie, dziewczyna stawiała zacięty opór i zbrodnicza próba się nie powiodła.
Szesnastoletnia Karolina Kózkówna była jedną z wielu ofiar wojennego zdziczenia. O tym, że była wyjątkowa, pokazała jej śmierć – nie tylko heroiczna obrona dziewictwa, ale także przeświadczenie mieszkańców okolicznych wiosek – na jej pogrzeb do parafii Zabawa mimo działań wojennych przybyło ponad 3 tys. żałobników. Od tego dnia lud Boży nie miał wątpliwości – to męczennica. Niektórzy twierdzili, że widzieli snującą się po okolicy opromienioną postać zakrwawionej dziewczyny.
Kościół potwierdził tę intuicję – Jan Paweł II beatyfikował ją w czasie pielgrzymki 10 czerwca 1987 r. w Tarnowie. Jej sanktuarium w parafii Zabawa jest zadziwiającym fenomenem, bo pielgrzymują tu nie tylko młodzi, ale też rodziny ofiar przemocy i wypadków komunikacyjnych. Ilość pielgrzymów zwiększa się z roku na rok – w ostatnich latach jest ich 70-80 tys. A lista powodów, dla których tu przybywają, wciąż się wydłuża.
– Karolina jest listem od Pana Boga, trzeba go dokładnie odczytać – mówi ks. Zbigniew Kucharski, były asystent generalny Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, któremu patronuje męczennica z Wał Rudy. Przez kilka lat wraz z kustoszem sanktuarium, ks. Zbigniewem Szostakiem, próbowali wydobyć przesłanie, jakie Bóg ma dla współczesnych i pilnować, by jej obraz nie został wypaczony, tak jak stało się z “podlanym lukrem” św. Stanisławem Kostką. Wynik ich pracy jest zaskakujący. – Uderzające bogactwo treści wobec tak krótkiego życia – komentuje asystent KSM.
Ks. Kucharski sprzeciwia się pokazywaniu Karoliny wyłącznie jako męczennicy czystości. Tak, jej heroizm był ukoronowaniem jej pragnienia bliskości Boga, ale trzeba pamiętać, że przeżyła szesnaście lat i mimo, że w chwili śmierci była bardzo młoda, ludzie we wsi dostrzegli jej wyjątkowe zalety.
Pochodziła w ubogiej, wielodzietnej rodziny. Kózkowie byli biedni, ale niezwykle zaradni i pracowici. Gdy ojciec Karoliny, Jan, żenił się z jej matką, Marią Borzęcką, małżeństwo można było uznać za mezalians – Jan był sierotą, nic nie posiadał. Małżonkowie otrzymali niecałe dwa hektary pod uprawę, ale ciężką pracą dorabiali się kolejnych gruntów. W Wał Rudzie zbudowali skromny dom. We wsi wzbudzali szacunek – byli pobożni, mówiono o nich, że byli “kościółkiem”, nigdy nie odmawiali pomocy.
Chodzili do kościoła do oddalonego o osiem kilometrów Radłowa, później wraz z innymi mieszkańcami wioski budowali kościół pw. Trójcy Przenajświętszej w Zabawie. Świątynia powstała z inicjatywy okolicznych mieszkańców, którzy sami podjęli decyzję o budowie i zrealizowali projekt. W 1913 r. świątynia była już w stanie surowym, a jedyną troską biskupa było przysłanie duszpasterza.
Urodzona 2 sierpnia 1898 r. Karolina wychowywała się w atmosferze modlitwy i pracy. Dni rodziny wyznaczały rytm prac polowych i rok liturgiczny. Dzień rozpoczynali od śpiewania Godzinek, w południe odmawiali Anioł Pański, kończyli zaś wieczornym pacierzem. Kózkowie mieli w domu modlitewniki, czytali prasę religijną. Byli członkami kilku bractw i stowarzyszeń kościelnych, znajdowali na to czas, choć praca od świtu do nocy pochłaniała ich siły. Od świtu do nocy pracowała też Karolina – ich czwarte z jedenaściorga dzieci. Żeby pomóc finansowo rodzicom najmowała się do pracy, ale gdy uznała, że pracowała krócej, nie brała całej dniówki – była sumienna i drobiazgowa, pracę wykonywała z wielką starannością, nie znosiła bylejakości.
Krótko się uczyła, sześć klas, które zakończyła z celująca oceną, ponieważ była bardzo zdolna i pracowita. Dzięki wujowi Franciszkowi Borzęckiemu, który cieszył się wielkim autorytetem i był świeckim apostołem w wiosce, korzystała z literatury religijnej, a zdobytą wiedzę przekazywała dzieciom z Wał Rudy. Ich ulubionym miejscem spotkań była stara, stuletnia grusza.
Na mieszkańcach wioski robiła wrażenie jej stała modlitwa. Pracując czy idąc przez pola śpiewała pobożne pieśni i odmawiała różaniec. Tak została zapamiętana przez jedną z mieszkanek. Blisko stuletnia Maria Kotwa całe życie pamiętała, jak będąc dzieckiem przestraszyła się ptaków w polu, a Karolinka, która wracała z kościoła i pięknie śpiewała, przytuliła ją i oddała mamie. Pomagała biednym i chorym. Była w praktyce świecką katechetką, bo katechizowała nie tylko dzieci, ale przygotowywała chorych do przyjęcia Komunii św. w domu przed przyjściem księdza z sakramentami. Była łagodna, ale i bezkompromisowa i stanowcza. Koleżankę, która wybierała się na wiejską zabawę, przestrzegała przed “szmaceniem”.
Zachowało się tylko jedno zdjęcie dziewczyny z Wał Rudy na zbiorowej fotografii. Miała regularne rysy i była rudą pieguską – z powodu tego “defektu” nie pozwalali jej nieść feretronu w czasie procesji w kościele parafialnym w Radłowie.
Działamy jak CIA
– Gdyby owej tragicznej nocy Karolina miała na nogach sznurowane buty, miałaby szansę na przeżycie – mówi ks. Kucharski. W nocy 18 listopada 1914 r. młoda kobieta wraz z ojcem została wywleczona przez rosyjskiego żołnierza. – pierwsza wojna światowa trwała już kilka miesięcy.
– Działaliśmy z ks. Szostakiem jak CIA – mówi asystent KSM. Aby lepiej zrozumieć, co się wówczas wydarzyło, skontaktowali się z kryminologiem i inżynierem leśnikiem. Ten pierwszy po zapoznaniu się z faktami stwierdził, że niedoszły gwałciciel działał z premedytacją, gdyż wcześniej krążył po wsi, badał zwyczaje jej mieszkańców, więc starannie opracowywał swój plan. Kolejny specjalista opowiadał, jak mógł wyglądać las sto lat temu, w chwili, gdy rozegrała się w nim ponura tragedia.
Przestępca wiedział, że w czasie wieczornego nabożeństwa wieś pustoszeje, bo wielu mieszkańców idzie do kościoła. Tak zrobiła matka Karoliny, która poszła do Zabawy z młodszym rodzeństwem, a córce nakazała zostać, być może dlatego, że sądziła, że w domu dziewczyna będzie bezpieczna. W domu zostali ojciec i córka, odczuwająca tego dnia wielki niepokój. Bardzo chciała być w kościele, bo tego dnia kończyła się nowenna do św. Stanisława Kostki, patrona młodzieży, do którego dziewczyna miała wielkie nabożeństwo.
Gdy uzbrojony sołdat wtargnął do chałupy, próbowała ukryć się za piecem, ale ją stamtąd wyciągnął. Ojca wypytywał o miejsce pobytu austriackich wojsk – to był jego pretekst. Wszystko odbyło się tak szybko, że Karolina zdążyła założyć tylko drewniaki i narzucić na ramiona kurtkę brata. Rosjanin pognał ich w stronę pobliskiego lasu, tu sterroryzował ojca i odprawił go – mimo rozpaczliwego błagania córki, by jej nie zostawiał.
Tragedia rozegrała się w lesie, dość blisko domu Kózków. Chłopcy ze wsi, pilnujący ukrytych przed rabunkiem koni, widzieli, jak Karolina ucieka. – Mimo strachu rozumowała logicznie – mówi ks. Kucharski. Próbowała uciec napastnikowi i ukryć się w chaszczach. Ale był listopad, trudno było się schować wśród bezlistnych drzew i krzewów, teren podmokły, bagienny, a ona w chodakach. Zgubiła kurtkę, potem chodaki, biegła boso przez chaszcze. Gdyby choć miała sznurowane buty…
Jej zmasakrowane ciało znaleziono dopiero dwa tygodnie po tragedii, 4 grudnia. Napastnik zadał jej “szaszką” kilka ran i ostatni, śmiertelny cios, którym przeciął tętnicę szyjną. Uciekł, a dziewczyna zmarła w skutek wykrwawienia. Sekcja zwłok wykazała, że do gwałtu nie doszło. – Morderca pozostaje bez twarzy, nigdy go nie ujęto, nic o nim nie wiemy poza tym, że był rosyjskim żołnierzem – mówi ks. Kucharski.
Chłopski doktor wiary
Heroizm skromnej mieszkanki wioski bardzo mocno przemówił nie tylko do zwykłych wiernych. O jej świętości od początku przeświadczony był proboszcz Zabawy ks. Władysław Mendrala. To on wyczuł niezwykłość swej młodej parafianki. Kilka dziesięcioleci przed Soborem Watykańskim nie wahał się świeckiej dziewczynie powierzyć katechizację dzieci i młodzieży, a także dorosłych. Choć Karolina nie studiowała teologii, jej wiedza musiała być bardzo kompletna, skoro w pełni zaakceptował jej kompetencje jako katechetki. Po jej śmierci proboszcz Zabawy powtarzał, że Karolina to chłopski doktor wiary. Nie pisała rozpraw teologicznych, ale swoim życiem pokazała, na czym polega istota chrześcijaństwa. “Anioł” i “pierwsza dusza do nieba” – mówił o niej ks. Mendrala.
Na grób dziewczyny z Wał Rudy zaczęli przybywać pielgrzymi z okolic, później z całej Polski. Już trzy lata po jej śmierci bp Leon Wałęga polecił, by przenieść szczątki Karoliny i pochować na przykościelnym placu. Jej kult ożywił się po II wojnie światowej. Kolejny duchowny – tym razem biskup miejsca – dostrzegł jej świętość. Bp Jerzy Ablewicz, który zapoczątkował proces beatyfikacyjny, uzasadniał swą decyzję, zwracając się w 1965 r. do kapłanów: “Jest naszym świętym obowiązkiem czuwać nad tym, żeby nie traciły blasku i nie przygasły gwiazdy, które naszemu ludowi wskazują drogę niewinności. Jest bowiem świętym obowiązkiem kapłańskim, biskupim, czuwanie, abyśmy nie zgubili przez nasze zaniedbanie ani jednego zapachu kwiatu z Bożego ogrodu świętości”.
Karolina Kózkówna, dziewica i męczennica, została beatyfikowana przez Jana Pawła II 10 czerwca 1987 r. w Tarnowie. W kazaniu opisywał jej dramat, jej trwogę i modlitwy o ratunek, cytatami z psalmów. Zostały one później wykorzystane w stacjach Drogi Krzyżowej, ustawionych na szlaku jej męczeństwa w lesie pod Wał Rudą. Jan Paweł II mówił też, że święci są po to, żeby świadczyć o wielkiej godności człowieka. A ona zginęła w obronie tej godności.
Przemawia do wszystkich
Ks. Kucharski sprzeciwia się przedstawianiu Karoliny wyłącznie jako ofiary przemocy. – A co tam, nie dała się zgwałcić – mówią ludzie, którzy słyszą o niej, ale dokładnie nie wiedzą, kim naprawdę była. W rzeczywistości na długie lata przed Soborem była świecką liderką życia kościelnego, katechetką, współpracowała z proboszczem w dziele ewangelizacji. Realizowała już wówczas soborową wizję świeckich w Kościele.
– Dla mnie jest wzorem nauczycielki, bo ciężko jest w dzisiejszych czasach zgromadzić dzieci tak, jak ona to robiła – mówi Jadwiga Bieś, wieloletnia dyrektorka szkoły, do której chodziła Karolina, a obecnie pracuje w Radłowie. Mimo że nie miała wykształcenia pedagogicznego i nie studiowała psychologii, czytała Pismo Święte i inne książki. Jest wzorem współczesnego nauczyciela, który powinien wiedzieć, że dziecko potrzebuje innego spojrzenia na nie – z miłością. Dziś trzeba dzieciom pokazywać pracowitość, uczciwość, skromność – tego jest za mało. Dziś promowany jest ten, co coś pokaże, zabłyśnie. Mówię uczennicom żeby nie malowały paznokci, bo jeszcze jest czas na to, popatrz na swoją patronkę, na Karolinę – mówi Jadwiga Bieś.
Mimo że nie zostawiła takiej spuścizny jak Jan Paweł II, swoją prostotą przemawia do wszystkich, wszystkich zachwyca – stwierdza.
Pierwsza edycja Konkursu “Błogosławiona Karolino, świeć nam przykładem” odbył się w 2002 r. i w wydarzenie zaangażowały tylko trzy powiaty. Uczestnicy wysłali 800 prac, 600 plastycznych i 200 poetyckich – wspomina Jadwiga Bieś. W V edycji było tych prac 1081 i do konkursu włączyli się także dorośli, którzy zaczęli pisać i malować. Jest ich mniej, ale ich prace są bardzo przemyślane i dopracowane – komentuje organizatorka konkursu.
W tym roku, roku 100. rocznicy śmierci Karoliny, nadeszło 1600 prac z całej Polski. Praktycznie nie ma miejsca, skąd nie zostałyby nadesłane. – To fenomen, a my jesteśmy zaskoczeni odzewem – mówi Jadwiga Bieś i opowiada o dziewczynie, która zaczęła pisać wiersze o Karolinie w podstawówce i regularnie co roku wysyłała swe utwory na konkurs aż do 1. roku studiów. Organizatorzy byli głęboko wzruszeni, bo męczennica z Wał Rudy przez lata towarzyszyła tej dziewczynie. Niedawno dostali od Izy tomik poezji, który zawierał też wiersze o Karolinie.
Po każdym konkursie organizatorzy wydają zbiory z nagrodzonymi utworami. Pielgrzymi dowiadują się w samym sanktuarium o konkursie, my też go promujemy i to przynosi efekt – mówi organizatorka. Pochodzi z Wał-Rudy i w pamięci utkwiły jej wspomnienia swej babci o Karolinie. – Ona we mnie tkwi – wyznaje. – Gdy zdawałam maturę była beatyfikowana, w grupie młodzieżowej brała udział w sztukach, m.in. “Gwieździe ludu”, odprawiała Drogi Krzyżowe. A to mnie kształtowało, jak również młodzież z Zabawy.
Dogaduje się z rówieśnikami
To naturalne, że do Zabawy przyjeżdżają ludzie młodzi, gdyż, jak mówią tutejsi duszpasterze, potrafią dogadać się ze swoją rówieśnicą, a ona z nimi. Męczennica z Wał Rudy jest patronką KSM i Ruchu Czystych Serc, w diecezji tarnowskiej Szkolnych Kół Caritas, a także przygotowań do Światowych Dni Młodzieży, które odbędą się za dwa lata w Krakowie. Co roku po rekolekcjach, organizowanych w Zabawie, około 300 młodych składa przyrzeczenia dochowania czystości do chwili zawarcia małżeństwa.
Coraz bardziej popularny staje się także “Pierścień Karoliny”, który zaczynają nosić osoby, składające przyrzeczenie czystości. Jest on robiony na zamówienie w dwóch wersjach – sygnetów dla mężczyzn i pierścionków dla kobiet.
Karolina będzie też patronką polskiej młodzieży. Ks. Kucharski uważa, że wiejska dziewczyna wspaniale uzupełnia się ze św. Stanisławem Kostką, który był synem potężnego rodu. Jest przekonany, że kult św. Stanisława ożywi się dzięki Karolinie. Stanowią piękną parę – on z pałacu, ona spod strzechy i obydwoje są fajni i pokazują, że można być wspaniałym człowiekiem, niezależnie od stanu konta.
Zdaniem asystenta generalnego KSM historia dziewczyny z podtarnowskiej wioski powinna być wzorem dla dziewcząt, ale i dla chłopców. – Jeżeli młodzież odrzuca autorytety, pokazujmy im wzory – mówi ks. Kucharski. – Ona jest pięknym wzorem dziewczyny i młodej kobiety, ale mężczyźni wokół niej zawiedli na całej linii. Morderca, co oczywiste, ale także jej własny ojciec, który się przeraził pogróżek, chłopcy ze wsi, którzy widzieli, jak szamocze się z rosyjskim sołdatem i nie zareagowali, są negatywnymi bohaterami w tej tragicznej historii.
Przynosi ulgę w cierpieniu
Nikt nie był w stanie przewidzieć, że wielkim tematem sanktuarium będzie niesienie ulgi w cierpieniu. Kustosz ks. Zbigniew Szostak opowiada, że chęć upamiętnienia ofiar przemocy była odpowiedzią na wezwanie Jana Pawła II. W sanktuarium przechowuje się pamięć o nich, w kościele powstała kaplica Ofiar Przemocy. Kilka lat temu ks. prof. Janusz Królikowski zwrócił uwagę, że należy też dostrzec rodziny ofiar wypadków drogowych i objąć ich opieką duszpasterską i psychologiczną. Do Zabawy przyjeżdżały rodziny ofiar, a także ci, co przeżyli katastrofy. Duszpasterze dostrzegli, że oddolnie kształtuje się kolejny profil posługi sanktuarium i podjęli wezwanie.
Na placu przed kościołem w Zabawie został odsłonięty zbiorowy pomnik ofiar, “Przejście”. W Polsce co roku ginie na drogach kilka tysięcy osób – w 2013 r. 3,3 tys. Jacek Kucaba, autor długiego 40 metry monumentu chciał żeby symbolizował on przeciwległe drogi, zderzenie i miejsce przejścia. Zwiedzający wchodzą do wąskiego tunelu – szczeliny od strony cmentarza. Na ścianach widnieje kardiogram symbolizujący walkę o życie. Mijają też wmurowane niewielkie metalowe krzyżyki z wygrawerowanymi imionami i nazwiskami ofiar wypadków. Tunel wyprowadza ich na odkrytą przestrzeń. Pomnik otaczają krzyże z miejsc katastrof.
– Chcemy umożliwić rodzinom najbliższych kontemplację i przeżywanie żałoby, dlatego stworzyliśmy takie miejsce – tłumaczy intencje duszpasterzy ks. Szostak. W sanktuarium bł. Karoliny wyłożona jest Księga Pamięci Ofiar Drogowych, do której wpisują się członkowie rodzin i bliscy ofiar. Każdego 10. i 18. dnia miesiąca odprawiana jest modlitwa za zmarłych, zapisanych w Księdze.
Od kilku lat w Zabawie uroczyście obchodzony jest Światowy Dzień Pamięci Ofiar Wypadków Drogowych. Włączają się w nie także władze świeckie, które doceniają realizowane w sanktuarium inicjatywy. W przyszłości, w pobliżu “Gruszy Karoliny” planowana jest budowa Centrum Leczenia Traumy Powypadkowej. Ma składać się z hotelu, sali konferencyjnej oraz gabinetów rehabilitacji, terapii i odnowy biologicznej.
Stowarzyszenie “Przejście” organizuje regularnie warsztaty dla członków rodzin ofiar i tych, co katastrofy przeżyli. Powstało w 2009 r. i w ramach projektu “Nie jesteś sam – centrum pomocy dla ofiar wypadków komunikacyjnych i przemocy oraz ich rodzin w Zabawie” świadczy pomoc psychologiczną, terapeutyczną, prawną i duchową. Projekt dofinansowuje Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej i Program Operacyjny Fundusz Inicjatyw Obywatelskich.
Agnieszka Lech, psycholog ze Stowarzyszenia opowiada, że przyjeżdżają tu ludzie z całej Polski, przeważnie rodzice dzieci, które zginęły. Grupy są niewielkie, opiekuje się nimi o. Andrzej Serafin z Zakopanego i psycholog Bożena Staszewska – matka syna, który został zamordowany przez rówieśników.
Uczestnicy modlą się, biorą udział we Mszy św., rozmawiają indywidualnie z duchownym i psychologiem. W wałrudzkim lesie odprawiają Drogę Krzyżową szlakiem męczeństwa bł. Karoliny, notują swoje refleksje, potem dzielą się nimi z grupą. Agnieszka Lach zapewnia, że w wielu aspektach – emocjonalnie, psychologicznie i duchowo udział w warsztatach bardzo pomaga. Wielu z uczestników wraca do poprzedniego życia i mimo nieodłącznie towarzyszącego im bólu, funkcjonuje normalnie. Jednak dobrze jest, jeśli na udział w warsztatach zdecydują się jak najprędzej, wówczas łatwiej im się otworzyć i przezwyciężyć traumę.
Ale największą ulgę ludzie odczuwają po odprawieniu Drogi Krzyżowej. To także fenomen. Osiemnastego dnia każdego miesiąca zbiera się od 2 do 6 tysięcy uczestników i idą bagnistym terenem wypraszając łaski za wstawiennictwem Karoliny. Ci, którzy cierpią, mówią o uldze, są osoby, które twierdzą, że zostały uzdrowione. Najliczniejsza jest grupa osób, które nie przeżyły spektakularnej przemiany, a i tak czują, że modlitwa za wstawiennictwem młodej męczennicy zmienia ich na lepsze.
Po oprowadzaniu po sanktuarium i pokazaniu pomnika Ofiar Wypadków ks. Szostak prowadzi do wielkiej stodoły, w której zgromadzone są stare sprzęty z wiejskich chałup. – Karolina pracowała, modliła się, ale także się bawiła. Zabawa – to ostatni punkt w tym zwiedzaniu – mówi ks. kustosz.
Alina Petrowa-Wasilewicz/Kai/Tygodnik Niedziela
***************************************
5 – lecie beatyfikacji Karoliny Kózkównej
Błogosławiona, która zawstydza
***
Tysiące wiernych w Wał-Rudzie, Zabawie i Tarnowie, pielgrzymki przez las szlakiem męczeństwa, katecheza pod gruszą, modlitwy przy grobie i dziękczynne “Te Deum” – tak w diecezji tarnowskiej obchodzono 15. rocznicę wizyty Ojca Świętego Jana Pawła II i beatyfikacji Karoliny Kózkówny. Uroczyście rozważano wydarzenia z 1914 r., gdy ta prosta wiejska dziewczyna oddawała życie w obronie dziewictwa, oraz wspominano chwile z 1987 r., gdy na tarnowskich błoniach Papież ogłaszał ją błogosławioną. Minęło ponad sto lat od urodzin tej “gwiazdy ludu”, upłynęło 15 lat od jej beatyfikacji, zmieniają się pokolenia, odchodzą świadkowie tamtych wydarzeń, a Boże Przykazania trwają, nie tracą na ważności, niezmiennie są aktualne. Bł. Karolina wydaje się mówić, że każdy może zostać świętym. Zwyczajna dziewczyna zawstydza swoim niezwykłym życiem.
“Święci są po to, ażeby zawstydzać…”
– wołał Jan Paweł II w Tarnowie 10 czerwca 1987 r. Karolina rzeczywiście zawstydza swoim życiem i męczeńską śmiercią. Gdy w 1914 r. wybuchła I wojna światowa, w listopadzie wojska rosyjskie sforsowały Wisłę, uderzając na Austriaków.
18 listopada do domu Kózków w Wał-Rudzie zapukał uzbrojony rosyjski żołnierz. Matka Karoliny była w kościele, ojciec i dzieci zostali w domu. Żołnierz wyprowadził Karolinę i jej ojca w stronę lasu, tam zmusił ojca do powrotu. Dwóch przypadkowych chłopców, będących świadkami zdarzenia, zeznało, że Karolina wyrywała się napastnikowi, uciekała, lecz kilkakrotnie raniona bagnetem, wykrwawiła się na miejscowych bagnach. Ciało znaleziono dopiero 4 grudnia. Karolina oddała życie dla uratowania cnoty czystości. Wynosząc ją na ołtarze, Ojciec Święty Jan Paweł II mówił w Tarnowie, że Kościół podejmuje wołanie duszy Karoliny, tego dziecka prostych rodziców, dziecka nadwiślańskiej ziemi, “gwiazdy ludu”. “Kościół podejmuje wołanie Twojej duszy, wołanie bez słów, i nazywa Ciebie błogosławioną!” – wołał Ojciec Święty.
“Dziecko prostych rodziców”
przyszło na świat 2 sierpnia 1898 r. w Wał-Rudzie, w ówczesnej parafii Radłów. Kózkowie posiadali niewielkie gospodarstwo i drewniany domek, pokryty strzechą, z jedną izbą i stajnią dla zwierząt. Mieli jedenaścioro dzieci, które wychowywali w duchu głęboko religijnym. Czworo dzieci zmarło. Życie codzienne wypełniała modlitwa i praca, a niedziela była tylko dla Boga. Wspólnie się modlono, rozważano Pismo Święte, śpiewano Godzinki. Droga do oddalonego o parę kilometrów kościoła parafialnego nie stwarzała problemów nawet w dni powszednie.
Karolina zawstydza pod wieloma względami. Była zdolnym i pilnym dzieckiem, nie miała problemów w szkole, pomagała rodzeństwu i rówieśnikom, sama katechizowała pod gruszą, która do dziś jest niemym świadkiem jej życia, pomagała matce i ojcu w gospodarstwie. Gdy w 1913 r. powstała parafia w Zabawie, na terenie której znalazła się Wał-Ruda, Karolina pomagała proboszczowi – ks. Władysławowi Mendrali.
Wszyscy, którzy znali Karolinę, byli przekonani, że złożyła heroiczną ofiarę życia w obronie czystości. Jej pogrzeb 6 grudnia 1914 r. stał się manifestacją religijną, a ks. Mendrala czynił wszystko, by pamięć o Karolinie nie zaginęła. W dużej mierze dzięki niemu proces beatyfikacyjny przebiegał sprawnie. Wielkim orędownikiem Karoliny był też nieżyjący ordynariusz tarnowski – abp Jerzy Ablewicz.
Po 15 latach od beatyfikacji
w Zabawie i Tarnowie zorganizowano uroczystości rocznicowe. Pielgrzymi mieli za co dziękować Karolinie. Wystarczy zajrzeć do księgi łask wystawionej w sanktuarium. 3 marca 1992 r. Marcin ze Szczurowej oraz jego rodzice złożyli świadectwo o uzdrowieniu. Z wielką wiarą i przekonaniem twierdzili, że ich syn został uzdrowiony z choroby nowotworowej. Mówili, że prośba do bł. Karoliny była “wołaniem rozpaczy”, bowiem wydawało im się, że znikąd ratunku nie otrzymają. Wcześniej odwiedzili wiele świętych miejsc.
Przed laty do Zabawy przybyła też z dziećmi pewna kobieta z Bielczy, aby podziękować za łaskę uzdrowienia dziecka, które urodziło się z bardzo ciężką chorobą zwiotczenia mięśni. Gdy po roku leczenia nie było żadnych rezultatów, matka udała się z pielgrzymką do grobu bł. Karoliny i wkrótce z radością stwierdziła, że leczenie zaczęło odnosić skutek. Jest mocno przekonana, że dar uzdrowienia dziecka otrzymała za przyczyną “gwiazdy ludu”.
Z okazji rocznicy beatyfikacji do Zabawy przybywały 7 i 8 czerwca br. liczne pielgrzymki z diecezji tarnowskiej i różnych stron Polski. Do miejscowości, gdzie urodziła się Męczennica, przybywała przede wszystkim młodzież, której bł. Karolina jest najbliższa, ale pielgrzymowały też siostry zakonne. Zostały odprawione: Droga Krzyżowa śladami męczeństwa Błogosławionej, Apel i modlitwa za ofiary przemocy. Aby przejść Drogą Krzyżową do miejsca męczeństwa, trzeba pokonać półtorakilometrowy odcinek drogi przez las. – Ten trud podejmują tysiące osób w ciągu roku – mówi kustosz sanktuarium w Zabawie, ks. Zbigniew Szostak. Przynajmniej raz w roku do Zabawy pielgrzymuje ks. Andrzej Panasiuk z Mogilna k. Poznania. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Drogę Krzyżową śladami bł. Karoliny Ksiądz odbywa boso. Była też katecheza pod starą gruszą, która pamięta podobne spotkania, organizowane przez Karolinę dla rówieśników.
W Tarnowie uroczystej Eucharystii 9 czerwca br. przewodniczył bp Wiktor Skworc. Msza św. została odprawiona w kościele pw. bł. Karoliny Kózkówny. 15 lat temu, na fundamentach obecnej świątyni, Papież ogłosił ją błogosławioną.
W homilii biskup pomocniczy diecezji tarnowskiej Jan Styrna powiedział, że postać bł. Karoliny wskazuje nam drogę do Boga. – Była prostą wiejską dziewczyną, a dziś jest czczona przez Kościół – zauważył bp Styrna. Okazuje się więc, że każdy może zostać świętym, jeśli żyje według Bożych Przykazań i bliskie są mu ewangeliczne błogosławieństwa. – W domu Kózków nie narzekano na trudy życia. Nie mówiono, że prawdy głoszone przez Kościół są niemodne – wyliczał Kaznodzieja. Podkreślił, że Karolina – choć wychowana przez prostych rodziców – potrafiła być wierna Bogu do końca.
Na Mszę św. rocznicową do tarnowskiego kościoła pw. bł. Karoliny przybyły piesze i autokarowe pielgrzymki z całej diecezji tarnowskiej. Byli też pątnicy z diecezji rzeszowskiej, ponieważ patronuje jej bł. Karolina. Razem z bp. Wiktorem Skworcem Mszę św. odprawiało ponad stu kapłanów. W nabożeństwie uczestniczyło kilka tysięcy wiernych.
Obchodom rocznicowym towarzyszyła specjalna wystawa o życiu i męczeństwie bł. Karoliny. Ekspozycja odwiedzała poszczególne parafie Tarnowa. Ukazał się też Przewodnik śladami błogosławionej Karoliny Kózkówny, przygotowano litanię, zorganizowano konkursy przybliżające jej życie oraz diecezjalną pielgrzymkę dziękczynną do Rzymu.
Ze względu na rozszerzający się kult bł. Karoliny,
w jej rodzinnej parafii w Zabawie bp Skworc ustanowił sanktuarium. Pasterz diecezji tarnowskiej chciałby, aby pielgrzymowali tam przede wszystkim młodzi ludzie. Od chwili ogłoszenia Karoliny Kózkówny błogosławioną jej kult nieustannie się rozszerza. W wielu miejscowościach powstały kościoły i kaplice pod jej wezwaniem. Postać Błogosławionej przypominają figury, obrazy i sztandary. O żywotności kultu świadczą także naukowe i popularne pozycje książkowe, powstające utwory poetyckie i muzyczne oraz organizowane wystawy. W diecezji tarnowskiej w ponad 40 kościołach znajdują się relikwie Błogosławionej. Jest ona patronką Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży.
Istnieje wiele miejsc kultu bł. Karoliny w diecezji tarnowskiej. Z czcią nawiedzany jest też jej rodzinny dom w Wał-Rudzie. Co prawda, pierwotna drewniana chata pokryta słomą nie zachowała się do dziś, ale w ramach przygotowań do beatyfikacji odtworzono ją w tym samym miejscu. Jest to niewielki dom, składający się z dwóch izb. Pierwsza z nich służyła jako pomieszczenie dla zwierząt gospodarskich, a w drugiej obecnie znajduje się muzeum. Do najcenniejszych eksponatów należą: łóżko i klęcznik, modlitewniki i książki religijne, a także obrazy Matki Bożej Częstochowskiej i Odporyszowskiej oraz Najświętszego Serca Pana Jezusa. Nie brak także ówczesnych przedmiotów codziennego użytku, są naczynia gliniane i drewniane, żelazka “z duszą”, lampy naftowe. W gablotach znajdują się stroje z tamtego czasu oraz kufer, który kupiła sobie Karolina za ciężko zapracowane pieniądze na służbie u sąsiadów.
Krzysztof Drwal/Tygodnik Niedziela
************************************************************************************************************
17 listopada
Święta Elżbieta Węgierska
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Grzegorza Cudotwórcę, biskupa, świętego Grzegorza z Tours, biskupa |
Elżbieta urodziła się w 1207 r. w Bratysławie lub na zamku w Sarospatah jako trzecie dziecko Andrzeja II, króla Węgier, i Gertrudy, siostry św. Jadwigi Śląskiej. Miała zaledwie 4 lata, gdy została zaręczona z Ludwikiem IV, późniejszym landgrafem Turyngii. Wychowywała się wraz z nim na zamku Wartburg. Wyszła za niego za mąż zgodnie z zamierzeniem swojego ojca dopiero 10 lat później, w roku 1221, mając 14 lat. Z małżeństwa urodziło się troje dzieci: Herman, Zofia i Gertruda. Po 6 latach, w 1227 r. Ludwik zmarł podczas wyprawy krzyżowej w Brindisi we Włoszech. Tak więc Elżbieta została wdową mając 20 lat. Zgodnie z frankońskim prawem spadkowym, opuściwszy wraz z dziećmi Wartburg, Elżbieta zamieszkała najpierw w pobliskim Eisenach, a następnie w Marburgu, gdzie ufundowała szpital, w którym sama chętnie usługiwała. Oddała się wychowaniu dzieci, modlitwie, uczynkom pokutnym i miłosierdziu. Jej spowiednikami byli franciszkanin Rudiger i norbertanin Konrad z Marburga, słynny kaznodzieja i inkwizytor na Niemcy, mąż bardzo surowy. Prowadził ją drogą niezwykłej pokuty. W 1228 r. Elżbieta złożyła ślub wyrzeczenia się świata i przyjęła jako jedna z pierwszych habit tercjarki św. Franciszka. Ostatnie lata spędziła w skrajnym ubóstwie, oddając się bez reszty chorym i biednym. Zmarła w nocy z 16 na 17 listopada 1231 r. Sława jej świętości była tak wielka, że na jej grób zaczęły przychodzić pielgrzymki. Konrad z Marburga, korzystając ze swego stanowiska inkwizytora, napisał jej żywot i zwrócił się do Rzymu z formalną prośbą o kanonizację. Papież Grzegorz IX bezzwłocznie wysłał komisję dla zbadania życia Elżbiety i cudów, jakie miały się dziać przy jej grobie. Stwierdzono wówczas ok. 60 niezwykłych wydarzeń. Sprawę poparł także metropolita Moguncji i św. Rajmund z Peñafort. Po 4 latach Grzegorz IX bullą z 27 maja 1235 r. ogłosił uroczyście Elżbietę świętą. Jest patronką elżbietanek (zgromadzenia założonego w Nysie w 1842 r., prowadzącego liczne dzieła w Polsce), elżbietanek cieszyńskich (założonych w XVII w. w Akwizgranie) oraz Franciszkańskiego Zakonu Świeckich; jest także patronką Niemiec i Węgier. Jej imię przyjęło jako swoją nazwę kilka zgromadzeń zakonnych i dzieł katolickich. W ikonografii św. Elżbieta przedstawiana jest w stroju królewskim albo z naręczem róż w fartuchu. Powstała bowiem legenda, że mąż zakazał jej rozdawać ubogim pieniądze i chleb. Gdy pewnego razu przyłapał ją na wynoszeniu bułek w fartuchu i kazał jej pokazać, co niesie, zobaczył róże, mimo że była to zima. Jej atrybutami są także: kilka monet i różaniec. |
****************************
Piękna twarz miłosierdzia
***
Żaden ze stojących w kolejce ubogich nie odejdzie z pustymi rękami. Piękna młoda królowa każdemu wręczy bochenek chleba. To Elżbieta z Turyngii, zwana także Elżbietą Węgierską, święta, która wsławiła się swą działalnością dobroczynną.
Żyła w XIII wieku, była córką króla Węgier i żoną hrabiego Turyngii. Kiedy jej mąż zmarł podczas wyprawy krzyżowej, odsunęła się od życia dworskiego, opuściła zamek w Wartburgu i złożyła śluby jako jedna z pierwszych tercjarek franciszkańskich. W Marburgu ufundowała przytułek dla opuszczonych, gdzie codziennie posługiwała ubogim, prowadząc jednocześnie bardzo surowy tryb życia. Zmarła w wieku zaledwie 24 lat w opinii świętości, a jej grób stał się celem licznych pielgrzymek.
Średniowiecze kojarzy nam się teraz na ogół z wojnami, nietolerancją, przesądami… A przecież ta piękna scena jest tak charakterystyczna dla tej epoki! „Cokolwiek uczyniliście bratu memu najmniejszemu, Mnieście uczynili” – te słowa Chrystusa ludzie średniowiecza brali sobie głęboko do serca. Ludzie zamożni obawiali się, że gromadząc dobra materialne, oddalają się od nieba. Swoje lęki łagodzili, dając bardzo duże jałmużny. W ten sposób chcieli też odkupić swoje grzechy. Przykład dobrej św. Elżbiety był dla nich bardzo budujący. Kanonizowano ją w 1235 roku, cztery lata po śmierci.
Dzieło powstało pod koniec XIX wieku, kiedy artyści rzadko już podejmowali w swej twórczości tematy religijne. Namalowano je w Anglii, gdzie wyznawana przez większość ludzi religia protestancka odrzuca kult świętych. Jednak obraz młodej szlachetnej królowej rozdającej chleb ubogim porusza serca ludzi w każdej epoce i w każdym miejscu.
Leszek Śliwa/Gość Niedzielny
************************************
17 listopada
Żywot świętej Elżbiety, wdowy
(żyła około roku Pańskiego 1225)
Elżbieta była córką króla węgierskiego Andrzeja. Liczyła dopiero trzy lata, gdy zaręczono ją z Ludwikiem, synem księcia Turyngii. W rok potem zawieziona została na dwór tamtejszy, gdzie dokończono jej wychowania. Już jako mała dzieweczka była tak pobożna, że będąc w kościele zawsze krzyżem na ziemi leżała, dopóki się Msza nie skończyła. Wyszedłszy za mąż w roku 1221, okazywała swemu małżonkowi serdeczną miłość i niczego nie przedsiębrała bez jego pozwolenia. Ludwik, pełen podziwu dla jej pokory i bogobojności, zostawił jej zupełną wolność we wszystkich sprawach, do których ją skłaniało jej pobożne serce.
Najmilszym zajęciem Elżbiety była modlitwa i rozmyślanie. Chwile wolne poświęcała uczynkom miłosierdzia albo pracy ręcznej, a mianowicie przędzeniu wełny, z której wyrabiała suknie dla ubogich i zakonników reguły świętego Franciszka z Asyżu. Umartwiała się bardzo w jedzeniu i piciu, jako też w ubiorze. Nosiła zwykle grube suknie wełniane, a tylko na chwile uroczyste przywdziewała wspaniałe szaty, ale i wtedy nie zdejmowała włosiennicy. Najbardziej wsławiła się miłosierdziem dla ubogich, chorych i nieszczęśliwych. Podczas srogiego głodu, który nawiedził Niemcy w roku 1225, rozdała biednym cały zapas zboża. Książę bawił wówczas we Włoszech przy boku cesarza. Gdy powrócił, urzędnicy skarżyli się przed nim na hojność Elżbiety, nazywając ją marnotrawstwem, wielce szkodliwym dla domu książęcego. Książę zbyt dobrze znał gospodarność Elżbiety aby uwierzyć tym skargom, zapytał przeto tylko, czy przekroczyła w wydatkach dochody, a gdy zaprzeczono, rzekł: “Nie ucierpimy biedy, jeśli jej ubogim zażywać nie damy”.
W roku 1227 książę udał się do Włoch, aby się przyłączyć do wojsk cesarskich, które miały wyruszyć na wyprawę krzyżową do Palestyny, ale tuż przed wyjazdem okrętów zachorował w porcie Otranto i zmarł. Teraz czekały Elżbietę ciężkie próby, albowiem brat przyrodni zmarłego, Henryk, wydarł jej bezprawnie księstwo i wypędził ją z zamku wraz z dziećmi, przy czym wydał rozkaz, aby się nikt nie ważył przyjąć jej do swego domu. Zajęła się nią jej krewna, ksieni w Kitzingen, dając jej schronienie w swym klasztorze, a tym czasem biskup bamberski i panowie turyngscy wszczęli starania u księcia Henryka o oddanie jej księstwa. Henryk istotnie zwrócił jej po pewnym czasie wszystkie jej posiadłości, ale Elżbieta przekazała je swemu synowi, a sama złożyła ślub zachowywania reguły trzeciego zakonu świętego Franciszka. Pełniąc dzieła miłosierdzia, na które obracała wszystkie swoje dochody, szybko szła po drodze doskonałości, gdy Pan niespodzianie powołał ją do siebie. Czując się bliską śmierci, z oznakami najżywszej pobożności odbyła spowiedź z całego życia i przyjąwszy ostatnie sakramenta zmarła dnia 19 listopada roku 1231, w dwudziestym czwartym roku życia. Liczne cuda, które się działy przy jej grobie, skłoniły Stolicę Apostolską do ogłoszenia jej Świętą, co nastąpiło już w cztery lata po jej śmierci, w Zielone Świątki roku 1235.
Nauka moralna
Przykład świętej Elżbiety uczy nas, że nawet wśród największego blasku, w pełni szczęścia ziemskiego na tronie, można się ćwiczyć w cnotach pokory i zaparcia się siebie, i łączyć z bogactwem i wielkością ziemską to ubóstwo ducha, które według słów Jezusa prowadzi do osiągnięcia królestwa niebieskiego. Dalej przykład jej pokazuje nam, jak mamy używać dóbr ziemskich, by zatraciły swe zgubne strony, a stały się dla nas środkiem do zbierania zasług na żywot wieczny. Mamy ich używać szczególnie na chwałę Boga i zbawienie ludzi, jako też na cele dobroczynne. Nigdy nie powinniśmy przywiązywać swego serca do dóbr ziemskich, ale raczej – jak mówi święty Paweł – mamy je posiadać w takim duchu jak gdybyśmy nic nie posiadali, i oddać je równie chętnie jak je odebraliśmy, jeśli taka jest wola Boża. Tak właśnie myślała i postępowała święta Elżbieta. Uważała się tylko za zarządczynię i szafarkę swoich dóbr, używała ich jedynie na cele dobroczynne i oddała je ze spokojem i uległością, gdy Bóg chciał ją doświadczyć cierpieniem. W najgłębszym poniżeniu i nędzy okazywała się zawsze gorliwą służebnicą Bożą i dowiodła przez to, że istotnie była ożywiona tym prawdziwie chrześcijańskim duchem, tą czystą miłością Bożą, która nie zważając na okoliczności, nie ma innego celu, jak podobać się Bogu, służyć Mu i przez to osiągnąć zbawienie. Dlatego Kościół słusznie oddaje Elżbiecie szczególną cześć między Świętymi i obchodzi jej święto z żywą radością, mówiąc we wstępie Mszy św.: “Radujmy się wszyscy w Panu, którzy obchodzimy tę uroczystość na cześć świętej wdowy Elżbiety, nad którą radują się aniołowie i jednogłośnie wielbią Syna Bożego”. Kościół stosuje też do niej w sposób pełen znaczenia Ewangelię, gdzie Zbawiciel mówi: “Podobne jest Królestwo niebieskie skarbowi ukrytemu w roli, który znalazłszy człowiek, skrył, a pełen radości z niego odchodzi i wszystko, co ma, sprzedaje, a ową rolę kupuje” (Mat. 13,44). Nie dając się zaślepić skarbami ziemskimi, znalazła ten lepszy, jedynie prawdziwy skarb. tj. skarb niebieski. Przy nim wszystko inne wydało się jej próżne i bez wartości. Oby nas pobudziła do naśladowania swych cnót! Obyśmy i my naśladowali jej pokorę i zaparcie się siebie, jej gorliwość w służbie Bożej i miłosierdzie dla biednych i nieszczęśliwych, obyśmy za nic mieli dobra i uciechy ziemskie, i chętnie je oddawali, by za nie zyskać dobro wiekuiste!
Modlitwa
Racz miłościwy Boże oświecić serca Twych wiernych, a za przykładem i wstawiennictwem świętej Elżbiety daj nam gardzić pomyślnością tego świata i doznawać zawsze pociechy niebieskiej. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
św. Elżbieta, wdowa
urodzona dla świata 1207 roku
urodzona dla nieba 19.11.1231 roku
kanonizowana 1235 roku
wspomnienie 17 listopada
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.
************************************************************************************************************
16 listopada
Najświętsza Maryja Panna Ostrobramska
Matka Miłosierdzia
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Gertrudę Wielką, dziewicę, świętą Agnieszkę z Asyżu, dziewicę, świętych męczenników: Rocha Gonzalez, Alfonsa Rodriguez i Jana del Castillo |
Litwo! Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie; Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie. Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy I w Ostrej świecisz Bramie! Ty, co gród zamkowy Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem! Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem, (Gdy od płaczącej matki pod Twoją opiekę Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę I zaraz mogłem pieszo do Twych świątyń progu Iść za wrócone życie podziękować Bogu), Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono. Adam Mickiewicz/ Pan Tadeusz/ Inwokacja Zarówno cudowny obraz, jak i kaplica, w której się mieści, oraz sama Ostra Brama mają bogatą historię, ściśle wiążącą się z historią rozbudowy Wilna. Na przełomie XV i XVI w. postanowiono otoczyć je murem obronnym. Powstało dziewięć bram miejskich, z których jedna (jedyna zachowana do naszych czasów) nosiła nazwę Miednickiej, inaczej Krewskiej. Nieco później przyjęła się inna nazwa bramy – Ostra. Zgodnie z tradycją na bramach obronnych zawieszano święte obrazy. Ostra Brama po obu jej stronach również miała własne obrazy, które po pewnym czasie uległy zniszczeniu. Jednym z tych obrazów był wizerunek Matki Bożej. Z czasem miejsce to stało się miejscem modlitwy do M Kult Matki Miłosierdzia z Ostrej Bramy jest ogromny i niezrównany w swej sile. Sięga drugiej połowy XVII w. i wiąże się z obroną murów miasta. Jednakże wyraźne jego wzmożenie nastąpiło w I połowie XVIII w. Szczególny rozwój czci Matki Miłosierdzia nastąpił po rozbiorach Polski. W 1993 roku modlił się w kaplicy w Ostrej Bramie św. Jan Paweł II. Ofiarował wtedy Matce Bożej Miłosierdzia złotą różę. Kult Matki Bożej Ostrobramskiej jest ciągle żywy i obecny nie tylko na terenie Litwy, ale także w sąsiednich krajach. W Polsce około 30 parafii ma za patronkę Matkę Bożą Ostrobramską. Oryginalny obraz jest namalowany temperą na ośmiu dębowych deskach, jest więc duży. W późniejszych latach obraz został przemalowany farbą olejną; zmieniono także wizerunek Matki Bożej (zamalowano m.in. pukiel włosów wymykający się spod chusty i skrócono palce dłoni). Nie znamy twórcy obrazu. Namalowano go prawdopodobnie w I poł. XVII wieku na wzór obrazu Martina de Vosa – flamandzkiego artysty. Dzisiaj odrzuca się całkowicie wersję o wschodnim pochodzeniu obrazu, który miał przywieźć z wyprawy książę litewski Olgierd w XIV wieku, jak też i to, że Matka Boża ma twarz Barbary Radziwiłłówny. Głowę Matki Bożej zdobią dwie korony. Pierwsza pochodzi z końca XVII wieku, w XIX wieku ozdobiona została klejnotami ofiarowanymi jako wota. Druga korona, z połowy XVIII wieku, podtrzymywana jest przez dwa aniołki i ozdobiona sztucznymi kamieniami. 2 lipca 1927 r. odbyła się uroczysta koronacja obrazu złotymi koronami. Dokonał jej arcybiskup metropolita warszawski kard. Aleksander Kakowski w obecności prezydenta Ignacego Mościckiego i marszałka Józefa Piłsudskiego. Obraz przedstawia pochyloną Madonnę bez Dzieciątka. Głowę otoczoną promienną aureolą Maryja lekko pochyla w lewo, smukłą szyję zdobi szal. Jej twarz jest pociągła, półprzymknięte oczy dodają jej powagi; ręce trzyma skrzyżowane na piersiach. Ostra Brama wiąże się również w istotny sposób z kultem Miłosierdzia Bożego. Obraz Miłosierdzia Bożego został namalowany w Wilnie i wystawiony publicznie właśnie w Ostrej Bramie (26-28 kwietnia 1935 r.). Tu też św. Faustyna miała wizję triumfu obrazu Miłosierdzia Bożego. Bardzo silne są też związki św. Jana Pawła II z Ostrą Bramą: “W momencie mojego wyboru na Stolicę Piotrową pomyślałem o Matce Najświętszej z Ostrej Bramy” (6 września 1993 r.); “Niedługo po tym, jak niezbadanym wyrokiem Bożym zostałem wybrany na Stolicę Piotrową, udałem się do litewskiej kaplicy Matki Miłosierdzia w podziemiach Bazyliki Watykańskiej. I tam, u stóp Najświętszej Dziewicy, modliłem się za was wszystkich” (8 września 1993 r.). Opiece Matki Miłosierdzia św. Jan Paweł II przypisuje uratowanie z zamachu z 13 maja 1981 r.: “Kiedy mogłem kontemplować oblicze Matki Bożej w sanktuarium w Ostrej Bramie w Wilnie, skierowałem do Niej słowa wielkiego polskiego poety, Adama Mickiewicza: «Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy i w Ostrej świecisz Bramie! (…) Jak mnie (…) do zdrowia powróciłaś cudem!». Powiedziałem to na koniec modlitwy różańcowej odmówionej w sanktuarium ostrobramskim. I głos mi się załamał…” (13 maja 1994 r.). |
**********************************
św. JAN PAWEŁ II
PRZED OBLICZEM MATKI MIŁOSIERDZIA
***
4 września 1993 – Wilno. Modlitwa różańcowa w kaplicy Matki Boskiej Ostrobramskiej
O godz. 20.30 w kaplicy Matki Boskiej Ostrobramskiej Ojciec Światy przewodniczył modlitwie różańcowej, transmitowanej przez Radio Watykańskie na cały świat. Przed nabożeństwem i po jego zakończeniu Papież wygłosił krótkie rozważania w języku litewskim, polskim i białoruskim.
Czcigodni Bracia w biskupstwie i kapłaństwie, drodzy Bracia i Siostry!
1. Sanktuarium Ostrej Bramy od wielu stuleci jest celem licznych pielgrzymów, którzy przybywają tu każdego dnia, aby powierzyć Matce Miłosierdzia radości i troski swego życia. Świątynia ta stała się zatem uprzywilejowanym miejscem spotkania z Matką Chrystusa i Matką Kościoła, a zarazem miejscem, gdzie urzeczywistnia się komunia wiernych całego regionu. Chrześcijanie z Litwy, Polski, Białorusi, Ukrainy i innych krajów przybywają tutaj, by przed obliczem Matki Bożej dzielić się nawzajem, niczym bracia i siostry, tą samą wiarą, wspólną nadzieją, jedną miłością. Z Watykanu, z kaplicy litewskiej, w której przechowywana jest kopia wizerunku czczonego w tym sanktuarium, Następca Piotra często łączy się duchowo z modlitwą zanoszoną stąd do Boga. Dzisiaj, gdy rozpoczynam mą duszpasterską wizytę w krajach bałtyckich, dana mi została wielka radość: mogę tu być nie tylko duchowo, ale i fizycznie. Jako Pasterz Kościoła powszechnego przybywam tutaj, aby z pomocą waszej modlitwy złożyć w macierzyńskie dłonie Maryi moje dziękczynienie i prośby.
2. Dziękuję Matce Chrystusa za to, że po wielu latach cierpień i prób Litwa i kraje ościenne zdołały wyjść z mroku obcej okupacji i prześladowań, wymuszonego milczenia o Bogu i obezwładniającego braku podstawowych swobód.
Po polsku:
3. Macierzyńskiemu wstawiennictwu Matki Najświętszej zawierzam was samych, a wraz z wami także nadzieję na to, że na Litwie i w krajach sąsiednich, poczynając od tego, w którym ja przyszedłem na świat i zostałem ochrzczony, odrodzi się niezłomna wierność Ewangelii i zdecydowana wola przyjęcia Chrystusa — Boga-Człowieka ukrzyżowanego i zmartwychwstałego z miłości do człowieka — Chrystusa jako «drogi, prawdy i życia» (por. J 14, 6).
Po modlitwie różańcowej Ojciec Święty zwrócił się do wiernych w kilku językach.
Po litewsku:
4. Na zakończenie pierwszego dnia mego pobytu na ziemi litewskiej i w regionie bałtyckim pragnę serdecznie podziękować wam wszystkim, którzy wzięliście udział w rozważaniu chwalebnych tajemnic Różańca przed wizerunkiem Matki Miłosierdzia. Było to dla nas wielką pociechą, że mogliśmy przebywać w Jej macierzyńskiej obecności, rozmyślając o zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu Chrystusa, o zstąpieniu Ducha Świętego do wieczernika w dniu Pięćdziesiątnicy, o wniebowzięciu Maryi i o chwale, jakiej zaznaje Matka Jezusa u boku swego Syna, którego była także pierwszą naśladowczynią.
Po polsku:
Drodzy bracia i siostry! Proszę was, byście wrócili do swoich domów z sercem przepełnionym nadzieją na zwycięstwo życia nad śmiercią, dobra nad złem, światła nad ciemnością, wolności nad niewolą. Towarzyszy wam miłość Następcy Piotra — tego Piotra, który stawszy się świadkiem zmartwychwstania, otrzymał od Chrystusa posłannictwo utwierdzania braci w wierze (por. Łk 22, 32).
«Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy / I w Ostrej świecisz Bramie! Ty, co gród zamkowy / Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem! / Jak mnie, dziecko, do zdrowia powróciłaś cudem» (Adam Mickiewicz, Pan Tadeusz).
Po białorusku:
Powiedzcie wszystkim, którzy dziś wieczorem nie mogli uczestniczyć w naszej modlitwie — waszym dzieciom, starcom, tym którzy cierpią nie tracąc nadziei — że Papież myślał także o nich i za nich się modlił. Zapewnijcie ich, że życie w pokoju, od dawna oczekiwane wytchnienie, Boże błogosławieństwo po czasach cierpień i prób — są także nadzieją Papieża.
Po litewsku:
Niech wam towarzyszy moje błogosławieństwo, którym ogarniam także waszych bliskich. Za wstawiennictwem Matki Miłosierdzia niech Bóg uczyni owocnym wasze życie i otworzy wasze serca, byście umieli słuchać Jego słowa i je wypełniać.
opoka.org.pl
**************************************
Święto Matki Bożej Ostrobramskiej
Matka Miłosierdzia
***
Podobnie jak od siedmiu wieków Matka Boża Częstochowska na Jasnej Górze, tak Pani Ostrobramska, Matka Wschodu i Zachodu, od ponad trzystu lat króluje z wysokości swojego nadbramnego wzniesienia całej ziemi litewskiej, białoruskiej i polskiej. „Świeci” blaskiem wspaniałych szat przez okna kaplicy nad Ostrą Bramą, widoczna z daleka.
Dobrze znamy wizerunek Najświętszej Panny z lekko pochyloną głową, w aureoli dwunastu gwiazd i wielu promieni. Przymknięte oczy, skrzyżowane na piersiach delikatne dłonie, smukłą postać okoloną półksiężycem. Jej urok, łagodność, niezwykła słodycz i zamyślenie wzbudzają ufność i nakłaniają do modlitwy.
Nie istnieją sprawdzone dane o pochodzeniu obrazu i jego autorze. Przypuszcza się, że to wybitne dzieło namalowano w pierwszych latach XVII wieku. Wtedy bowiem pośród murów otaczających Wilno, nad jedną z dziewięciu bram, zwaną Miednicką albo Ostrą, zawieszono od strony wewnętrznej wizerunek Matki Bożej, zaś od zewnątrz – obraz Chrystusa Salwatora (Zbawiciela) z kulą ziemską w ręku. Po zbudowaniu na bramie specjalnej kaplicy w 1672 r. procesjonalnie wprowadzono do niej obraz Najświętszej Panny, który od tego czasu stał się przedmiotem wielkiego kultu. Nabożeństwo spotęgowało się wyraźnie po pożarze Wilna w 1706 r., kiedy wielu mieszkańców miasta doznało szczególnej pomocy Królowej Miłosierdzia.
Od 1735 r. zaczęto obchodzić w listopadzie święto Opieki Matki Najświętszej. Przenoszono wtedy wizerunek do pobliskiego kościoła św. Teresy, a dla uświetnienia uroczystości zapraszano biskupów, sławnych kaznodziejów, alumnów z seminariów duchownych; oświetlano, dekorowano kościół, bramę oraz całą uliczkę.
W 1761 r. zanotowano pierwszy cud. Na znak doznanych łask zawieszano w kaplicy liczne wota. W 1773 r. papież Klemens XVI zezwolił na publiczne odprawianie tam nabożeństw. W 1828 r. na frontonie kaplicy umieszczono napis: „Matko Miłosierdzia – pod Twoją obronę uciekamy się”. Wskutek nakazu władz zaborczych nadano mu formę łacińską: Mater Misericordiae – sub Tuum praesidium confugimus! Po upadku powstania styczniowego generał gubernator Murawiew, zwany Wieszatielem, zamierzał zamknąć kaplicę i zabrać obraz do cerkwi. Planów swoich nie zdążył przeprowadzić, został bowiem nagle z Wilna odwołany.
Pomimo nieprzychylnego stosunku carskich zarządców obraz otaczany był wzrastającą stale czcią wiernych i szeroko słynął cudami. Papież Pius X zezwolił archidiecezji wileńskiej na własną modlitwę brewiarzową i Mszę św. o Najświętszej Pannie Matce Miłosierdzia, które wprowadzono 16 listopada 1915 r.
Pius XI, jeszcze jako Achilles Ratti, nuncjusz papieski w Polsce, w 1920 r. odprawił Mszę św. w Kaplicy Matki Bożej Ostrobramskiej, udzielając potem już jako głowa Kościoła pozwolenia na koronację.
Dzięki staraniom abp. Romualda Jałbrzykowskiego, metropolity wileńskiego, ważny ten akt odbył się 2 lipca 1927 r. Przy ołtarzu zbudowanym obok katedry wileńskiej, do której w przeddzień przeniesiono procesjonalnie cudowny wizerunek – koronację przeprowadził kard. Aleksander Kakowski w obecności kard. Augusta Hlonda, Prymasa Polski, dwudziestu ośmiu biskupów, ok. pięciuset kapłanów, wielkiej liczby wspólnot zakonnych, a także dostojników świeckich, do których należeli prezydent Rzeczypospolitej Ignacy Mościcki, marszałek Józef Piłsudski, ministrowie, przedstawiciele wojska, świata nauki i kultury. Przybyły też delegacje wszystkich polskich diecezji oraz nieprzebrana rzesza wiernych.
To święte miejsce od wieków przyciągało modlących się i szukających pomocy czcicieli Maryi. Przed odjazdem na wygnanie w 1824 r. „Pannę Świętą, co w Ostrej świeci Bramie” żegnali na Prymarii Adam Mickiewicz z młodzieżą filomacką i filarecką, Panią Wschodu i Zachodu nawiedzali znani artyści, politycy, naukowcy i pisarze, sławiąc Ją pięknym słowem, muzyką i pieśnią. Tęsknili do Niej polscy zesłańcy, więźniowie obozów, emigranci, wskutek wojen rozproszeni po całym świecie.
Wiele godzin przed obrazem Miłosiernej Matki spędziła na modlitwie św. s. Faustyna, sekretarka Miłosierdzia Bożego, mieszkająca w wileńskim domu swego Zgromadzenia ponad trzy lata. Z radością też adorowała namalowany pod jej natchnieniem przez Eugeniusza Kazimirowskiego wizerunek
Miłosiernego Chrystusa – zawieszony po raz pierwszy w Ostrej Bramie na okres uroczystego Triduum, zamykającego Jubileuszu Tysiąclecia Odkupienia, w dniach od 26 do 28 kwietnia 1935 r.
W okresach komunistycznych prześladowań w ręce Królowej Ostrobramskiej oddawał losy narodu polskiego i ludów pobratymczych Prymas Tysiąclecia.
We wrześniu 1993 r. podczas pielgrzymki do krajów nadbałtyckich Ojciec Święty Jan Paweł II odwiedził także Wilno. W Ostrej Bramie poprowadził nabożeństwo różańcowe, transmitowane na cały świat. Wypełniał w ten sposób prośbę Fatimskiej Matki, wzywającej do odmawiania Różańca. Zawierzał Najświętszej Maryi Pannie ziemię i narody tego rejonu Europy, dziękował za ogrom łask. Prosił, by Matka Miłosierdzia – Królowa i Opiekunka z Ostrej Bramy prowadziła wszystkich ludzi po drogach pokoju, sprawiedliwości i wiary.
ks. Edmund Boniewicz SAC/Tygodnik Niedziela
**********************************************
Matka Boża Ostrobramska
***
“Witaj Panno, nieustanną czcią wszystkich ludzi” – śpiewają wierni Matce Bożej Miłosierdzia. Sanktuarium w Ostrej Bramie od czterech wieków jest ostoją wiary, w którym modlą się m.in.: Polacy, Litwini, Łotysze, Białorusini i Ukraińcy.
Dlatego komuniści, choć pozamykali po wojnie w Wilnie prawie wszystkie świątynie, zamieniając je w muzea ateizmu, galerie sztuki, sale koncertowe, nie odważyli się podnieść ręki na Ostrą Bramę. Ostra Brama choć sławą dorównuje Jasnej Górze, jest znacznie mniejsza niż sanktuarium częstochowskie. W kaplicy może się zmieścić niewiele więcej niż sto osób. Dlatego liczniejsze grupy – a od kilku lat przybywają tu także piesze pielgrzymki z Suwałk i Kętrzyna – mają Msze św. w kościele pw. św. Teresy, do którego przylega Ostra Brama.
Początki tego kultu sięgają XVI w., kiedy to w latach 1503-1522 Wilno obwarowano kamienną ścianą z 9 bramami i wieżami obronnymi. Na Bramie Miednickiej, która z czasem przybrała nazwę Ostrej Bramy, umieszczono obraz Najświętszej Maryi Panny, który jednak pod wpływem warunków atmosferycznych, dość szybko uległ zniszczeniu. Wówczas to władze miasta zamówiły nowy obraz, który namalował w stylu renesansowym, w połowie XVI w. nieznany malarz. W 1622 r. przy Ostrej Bramie osiedlili się ojcowie karmelici, otaczając obraz wielką czcią. W 1671 r. zakonnicy wybudowali na Ostrej Bramie niewielką kapliczkę, w której umieścili obraz.
Do obrazu Matki Bożej Miłosierdzia wierni wchodzą na kolanach, po schodach, od strony kościoła świętej Teresy. Po wejściu modlą się przed obrazem Madonny otoczonej złocistą aureolą o 42 promieniach, z dwunastoma srebrnymi gwiazdami. Całość zamyka u dołu duży, srebrny półksiężyc. Obraz Matki Bożej Ostrobramskiej, zwanej też Matką Miłosierdzia, przedstawia Madonnę bez Dzieciątka, z półprzymkniętymi oczami, z rękami złożonymi na piersiach.
O Matce Bożej Ostrobramskiej pisali najwybitniejsi polscy pisarze i poeci – Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki, Józef Ignacy Kraszewski, a z twórców współczesnych – między innymi ks. Jan Twardowski. Do Ostrej Bramy w dniu odjazdu na wygnanie przybyli i uczestniczyli we Mszy św. filareci z Adamem Mickiewiczem na czele. To właśnie jego słynna inwokacja w poemacie Pan Tadeusz jeszcze bardziej spopularyzowała kult Matki Bożej Ostrobramskiej.
2 lipca 1927 r., za zgodą papieża Piusa XI, słynny obraz ozdobiono koronami papieskimi. W uroczystościach koronacyjnych, którym przewodniczył kardynał Aleksander Kakowski, uczestniczyli prezydent Rzeczpospolitej Ignacy Mościcki, marszałek Józef Piłsudski i wielkie rzesze wiernych.
Po wojnie wielu Polaków, zmuszonych do opuszczenia Wileńszczyzny, zabierało ze sobą kopię obrazu Matki Bożej Ostrobramskiej. Kult Jej nigdy nie zanikł, mimo że nie można było pielgrzymować do Ostrej Bramy. W Polsce powstawały po wojnie liczne kościoły pod wezwaniem Matki Bożej Miłosierdzia albo Matki Bożej Ostrobramskiej, utworzono także – wzorowane na kaplicy w Ostrej Bramie – sanktuaria w Białymstoku i Skarżysku – Kamiennej.
Od kilku lat, gdy między Polską a Litwą jest ruch bezwizowy, wielu Polaków udaje się w pielgrzymkach do Ostrej Bramy, zwłaszcza w uroczystość Matki Bożej Ostrobramskiej, która obchodzona jest 16 listopada.
kleryk Andrzej Zalewski/Tygodnik Niedziela
************************************************
16 listopada
Święta Małgorzata Szkocka
Małgorzata urodziła się w 1046 roku na Węgrzech jako córka angielskiego księcia Edwarda Wygnańca (a wnuczka króla Anglii Edmunda Żelaznobokiego) i księżniczki węgierskiej Agaty (Algili) Bułgarskiej (której ojcem był prawdopodobnie król węgierski św. Stefan I, a bratem św. Emeryk). Pierwszych kilkanaście lat spędziła poza swoją ojczyzną – na Węgrzech; jej rodzina znajdowała się wówczas na wygnaniu ze względu na duńskie rządy w Anglii. W roku 1057 Małgorzata z ojcem powróciła do Anglii, kiedy królem tego kraju został jej kuzyn, św. Edward Wyznawca. Na jego dworze pozostała do roku 1066, do jego śmierci. Po bitwie pod Hustings w 1066 r., w wyniku której władca Normanów Wilhelm Zdobywca zasiadł na tronie Anglii, Małgorzata musiała wraz z matką i rodzeństwem ponownie uciekać z kraju. Statek, którym płynęli, rozbił się u wybrzeży Szkocji (zwanej wówczas Albą), której władca zaofiarował uciekinierom gościnę. Miejsce, gdzie statek dobił do brzegu, do dziś nosi nazwę St Margaret’s Hope, czyli “Nadzieja świętej Małgorzaty” (w pobliżu jest jeszcze jedna pamiątka – skała zwana “kamieniem świętej Małgorzaty”, gdzie miała odpoczywać po trudach drogi). W 1070 r. Małgorzata poślubiła króla Szkotów, Malcolma III, zwanego później Canmore (co znaczy dosłownie Duża Głowa). Dała mu 6 synów i 2 córki. Od tej pory jej życie toczyło się na dwóch zamkach: w Edynburgu i Dunfermline. Bardzo sumiennie wypełniała obowiązki żony i matki. Osobiście zajmowała się wychowywaniem dzieci, mimo zwyczaju oddawania dzieci królewskich na wychowanie osobom postronnym. Malcolm był niepiśmiennym poganinem. Żona modliła się o jego nawrócenie, uczyła go modlitwy, pokazywała, jak czynić miłosierdzie ubogim. Pomagał jej w tym znany uczony, bł. Lanfranck. Dzięki zaangażowaniu Małgorzaty przeprowadzono kilka reform kościelnych i zwołano synod, na którym uporządkowano przepisy związane z Wielkim Postem, Komunią świętą wielkanocną i prawem małżeńskim. Małgorzata była także troskliwą promotorką oświaty i kultury oraz fundatorką kościołów i opactw, m.in. sprowadziła benedyktynów do kościoła w Dunfermline, gdzie brała ślub. Jej także zawdzięczamy odbudowę słynnego opactwa na wyspie – Iona Abbey, które w 563 roku założyć miał święty Kolumban, a w którym do grobów składano kolejnych szkockich monarchów, a także władców Francji, Norwegii czy Islandii. Królowa Małgorzata dbała o rozwój całego narodu. Sama zaś wiodła życie bardzo skromne i umartwione. Troszczyła się o ubogich, pokrzywdzonych i więźniów (podobno z własnych środków płaciła zobowiązania dłużników, aby ich uratować od uwięzienia). Nigdy nie zasiadała do posiłku, jeśli wcześniej nie nakarmiła dziewięciu sierot, które wychowywała na zamku, i 24 dorosłych żebraków. Zapamiętano też, że często uczestniczyła we Mszy odprawianej o północy, a wracając z niej zawsze dokonywała obmycia stóp sześciu ubogich. 13 listopada 1093 r. w zasadzce nad rzeką Alne podczas wojny z Wilhelmem Rudym poległ Malcolm razem z synem Edwardem. Małgorzata była wtedy ciężko chora. Podobno wyczuła moment śmieci najbliższych i powiedziała otoczeniu, że właśnie stało się coś strasznego. Potwierdzenie otrzymała tuż przed śmiercią. Do dziś przetrwał opis ostatnich chwil ziemskiego życia Małgorzaty: “Trzy dni później królowa, przeczuwając swoją śmierć, wysłuchała Mszy świętej, przyjęła Komunię, po czym poleciła przynieść relikwię Krzyża Świętego, znajdującą się w krucyfiksie wykonanym ze złota i kości słoniowej, i przyciskając ją do piersi, zaczęła recytować Psalm 51 zaczynający się od słów: «Zmiłuj się nade mną, Boże, w swojej łaskawości, w ogromie swego miłosierdzia wymaż moją nieprawość». W tym momencie wpadł do komnaty jej syn Edgar, aby powiadomić matkę o śmierci najbliższych, po czym władczyni, jeszcze mocniej przyciskając relikwię do siebie, wypowiedziała słowa: «Dzięki Ci, Panie, że zesłałeś na mnie ten cios w godzinie mej śmierci», i oddała ducha.” Małgorzata zmarła 16 listopada 1093 roku na zamku w Edynburgu. Pochowano ją w założonym przez nią opactwie benedyktyńskim w Dumfermline. Jej syn, król Dawid I, rozbudował później kościół opactwa. Grób Świętej stał się miejscem licznych pielgrzymek. Innocenty IV w 1250 r. zezwolił na kult jej relikwii, co było równoznaczne z jej kanonizacją. W 1560 r. protestanci splądrowali opactwo i zniszczyli relikwie św. Małgorzaty. Uratował się jedynie szczęśliwie bogaty relikwiarz z jej głową. Przewieziono go dla bezpieczeństwa do Belgii, gdzie uległ zniszczeniu w czasie rewolucji francuskiej w roku 1793. Drobną część relikwii ofiarowano królowi Hiszpanii, Filipowi II, który umieścił je na zamku w Eskorial. W roku 1673 Klemens X ogłosił św. Małgorzatę patronką Szkocji; w 1692 r. kult św. Małgorzaty rozciągnięto na cały Kościół. Małgorzata jest patronką Szkocji, wielodzietnych rodzin, jak również w ogóle rodzin katolickich, królowych, a także uniwersytetu w Edynburgu ufundowanego w 1875 roku. W ikonografii przedstawiana jest jako królowa z ewangeliarzem w ręku i czarnym krzyżem, czasami również z mężem Malcolmem, który stoi przed Świętą z mieczem przy boku. Niektóre wizerunki przedstawiają ją również jako monarchinię rozdającą jałmużnę ubogim. |
**********************************
16 listopada
Rzymskie bazyliki
świętych Apostołów Piotra i Pawła
Bazylika watykańska, poświęcona świętemu Piotrowi, jest drugim kościołem patriarchalnym Rzymu. Przechowywane są w niej doczesne szczątki świętego Piotra. Ciało św. Piotra zostało pochowane na wzgórzu watykańskim tuż po jego męczeńskiej śmierci. Dzisiejsza bazylika wznosi się na miejscu, gdzie znajdował się cyrk Nerona. Wystawiona została w latach 324-326 przez Konstantyna Wielkiego na grobie św. Piotra. Badania z lat 1940-1949 oraz 1953-1967 potwierdziły, że w podziemiach bazyliki pod konfesją rzeczywiście znajdują się szczątki św. Piotra. Pierwotna bazylika mimo wielu zniszczeń przetrwała aż do XV w., kiedy Mikołaj V postanowił na jej miejscu wystawić o wiele wspanialszą świątynię. Przebudowę zaprojektował Bernard Rosselino; do budowy przystąpiono dopiero w 1506 r. Juliusz II nakazał zburzyć pierwotną, mocno już zniszczoną bazylikę, a budowę nowej powierzył Bramantemu. Kościół miał być wzniesiony w kształcie krzyża greckiego o równych ramionach z centralną kopułą. Obecnie, według planu Michała Anioła, ma kształt rozgałęziających się ramion krzyża z kopułą w środku. Budowa trwała 100 lat, a jej kolejnymi realizatorami byli Rafael Santi, A. de Sangallo i B. Peruzzi. Całość wykończył Michał Anioł, Vignola, Fontana i Della Porta. Trzynawowy korpus bazyliki z przedsionkiem zaprojektował i wykonał w większej części Bernini. W 1626 r. bazylika została konsekrowana przez Urbana VIII. Do świątyni wiodą wielostopniowe schody, u których szczytu znajdują się dwa potężne posągi: św. Piotra i św. Pawła. Do bazyliki wchodzi się przez 5 kutych w brązie, artystycznie wykonanych bram. Jedne drzwi po prawej stronie są zamknięte, a otwiera się je tylko raz na 25 lat – z okazji Roku Świętego. Brama środkowa (wys. 7 m) pochodzi z bazyliki pierwotnej. Do bazyliki wiedzie szeroka aleja Via della Conciliazione, wybudowana przez Mussoliniego na pamiątkę układu z papieżem Piusem XI z 1929 r. Ulica prowadzi na olbrzymi plac św. Piotra, mogący pomieścić ponad 300 tysięcy osób. Plac ma kształt elipsy, symbolu wszechświata. Na środku placu stoi obelisk ku czci boga słońca, sprowadzony przez cesarza Kaligulę z Egiptu do Rzymu. Neron umieścił go w Cyrku Wielkim, a papież Sykstus V ustawił go na tym placu w 1586 r., umieszczając na jego szczycie cząstkę relikwii Krzyża Świętego. Obelisk stoi na czterech lwach i liczy sobie już ponad 3000 lat. Obok obelisku znajdują się dwie imponujące wielkością fontanny. Plac jest szeroki na 240 m i zamyka go po obu stronach bazyliki kolumnada Berniniego. W poczwórnej kolumnadzie są 284 potężne kolumny i 88 filarów. Na ich zwieńczeniu znajduje się attyka z posągami 140 świętych, wśród nich m.in. św. Jacka Odrowąża, pierwszego polskiego dominikanina. Sama bazylika ma 211 m długości, wysokość kopuły sięga prawie 120 m. Może pomieścić kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Po prawej stronie w pobliżu konfesji znajduje się potężna figura św. Piotra – jej stopy wycałowane są przez miliony ust, co ma być wyrazem przywiązania wiernych do Stolicy Piotrowej. Konfesja (baldachim), która nakrywa główny ołtarz, jest dziełem Berniniego z 1633 r. Całość wykonano w brązie (pochodzącym z Panteonu). Ołtarz, przy którym celebruje jedynie papież, jest zbudowany nad grobem Apostoła. Grób również nazywa się konfesją (od łac. confessio – wyznaję, co przypomina wyznanie wiary złożone przez Piotra, które doprowadziło do jego męczeństwa). Kopuła to dzieło Michała Anioła. W absydzie znajduje się słynna “katedra”, czyli tron, na którym według podania miał zasiadać św. Piotr. Tron jest umieszczony nad ołtarzem jakby w powietrzu, otoczony monumentalnymi posągami czterech doktorów Kościoła: świętych Ambrożego, Augustyna, Atanazego i Jana Złotoustego. W prawej nawie znajduje się słynna Pieta, rzeźba Michała Anioła, jedyne dzieło noszące jego podpis. Niedaleko znajduje się Kolumna Vitenea, na której według tradycji miał wesprzeć się Chrystus, gdy przemawiał w świątyni jerozolimskiej. Bazylika posiada 10 kaplic, groby i pomniki 19 papieży, figury głównych założycieli zakonów, a także sporo relikwii świętych, m.in. Grzegorza z Nazjanzu (+ 390), Leona I Wielkiego (+ 461), Grzegorza I Wielkiego (+ 604), Jozafata (+ 1623), Innocentego XI (+ 1689) i Piusa X (+ 1914). Obok posągu św. Andrzeja Apostoła schodzi się do podziemi, okalających od dołu konfesję i ołtarz główny. Znajdują się tam groby papieży, a także kaplice, m.in. Matki Bożej Ostrobramskiej i Matki Bożej Częstochowskiej. Ciało św. Pawła pochowano przy Drodze Ostyjskiej, gdzie dziś znajduje się bazylika ku jego czci. Wystawił ją cesarz Konstantyn Wielki, a konsekracji dokonał papież św. Sylwester w IV w., podobnie jak to uczynił z bazyliką św. Piotra. Z biegiem lat osiedli przy niej benedyktyni i do dzisiaj mają tu swój klasztor. Bazylika była często burzona, gdyż znajdowała się za murami miasta (stąd nazwa bazyliki św. Pawła za Murami). Stale upiększana, w czasie pożaru w 1823 r. została niemal zupełnie zniszczona. Wielkim nakładem sił i funduszy odbudowana została przez papieży Grzegorza XVI i Piusa IX, który 10 grudnia 1854 r. dokonał jej ponownej konsekracji. On też ustanowił doroczne święto rocznicy poświęcenia obu bazylik. Bazylika ma pięć naw, przedzielonych 80 potężnymi kolumnami granitowymi. Ma 131 m długości, 65 m szerokości i 30 m wysokości. Jej sufit jest bogato złocony i malowany. W ołtarzu głównym znajduje się tabernakulum z 1285 r. W absydzie zachowała się ponadto mozaika z ok. 1220 r., przedstawiająca kolosalną postać Chrystusa, który w otoczeniu Apostołów błogosławi papieżowi Honoriuszowi III. Największą osobliwością bazyliki są “portrety” w medalionach papieży, którzy dotąd rządzili Kościołem Chrystusowym. Wspomnienie poświęcenia obu bazylik jest obchodzone od XI w. Papież Pius IX, po poświęceniu bazyliki św. Pawła, połączył obchód rocznic poświęcenia obu kościołów w jedno wspomnienie. Na całym świecie istnieją cztery tzw. bazyliki większe. Bazylik mniejszych jest kilkaset – tytuł ten nadaje Stolica Apostolska świątyniom, które wyróżniają się wśród innych starożytnością, wystrojem architektonicznym, historią lub stanowią szczególne sanktuaria. Wszystkie cztery bazyliki większe znajdują się w Rzymie. Co roku nawiedza je do kilku milionów pielgrzymów i turystów. Dla uzyskania odpustu roku świętego czy jubileuszowego warunkiem koniecznym jest nawiedzenie jednej z tych czterech świątyń: bazyliki Zbawiciela (św. Jana na Lateranie), bazyliki Matki Bożej Większej (znanej także jako MB Śnieżna) na Eskwilinie, bazyliki św. Piotra na Watykanie lub bazyliki św. Pawła za Murami. |
************************************************************************************************************
15 listopada
Święty Albert Wielki, biskup i doktor Kościoła
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Leopolda III, świętego Dydaka z Alcali, zakonnika, błogosławioną Magdalenę Morano, dziewicę |
Albert urodził się prawdopodobnie między 1193 a 1200 r. w Lauingen w Niemczech. Jego ojciec był rycerzem i pełnił obowiązki naczelnika miasteczka. Dzięki swemu pochodzeniu Albert mógł studiować w Padwie i w Bolonii. W Padwie w 1221 r. spotkał bł. Jordana z Saksonii i z jego rąk otrzymał habit dominikański. Skierowany do konwentu dominikanów w Kolonii, tu zapewne złożył profesję zakonną, ukończył studia teologiczne i otrzymał święcenia kapłańskie. W latach 1234-1242 był lektorem w klasztorach: Hildesheim, Fryburgu, w Ratyzbonie i w Strasburgu. Potem udał się do Paryża, gdzie kończył i uzupełniał swoje studia wyższe. Tam też został profesorem – jako pierwszy Niemiec (1245). Wykładał tam do 1248 r. W 1248 r. zorganizował w Kolonii dominikańskie studium generalne, gdzie wykładał do 1260 r., z przerwą w latach 1254-1257. Prawdopodobnie w Kolonii spotkał św. Tomasza z Akwinu, dla którego stał się nauczycielem i mistrzem. Albert jako pierwszy rozpoznał w młodym Tomaszu przyszłego wielkiego uczonego. Tradycja dominikańska przypisuje mu proroczą wypowiedź o Akwinacie: “Nazywamy go niemym wołem, ale on jeszcze przez swoją naukę tak zaryczy, że usłyszy go cały świat”. W roku 1254 kapituła prowincjalna wybrała Alberta prowincjałem około 40 klasztorów niemieckich. Jako prowincjał Albert uczestniczył w kapitułach generalnych zakonu: w Mediolanie (1255) i w Paryżu (1256), gdzie zetknął się ze św. Ludwikiem IX, królem Francji, od którego otrzymał cząstkę relikwii Krzyża świętego. W roku 1255 udał się do Anagni, gdzie wobec papieża Aleksandra IV bronił Zakonu, przeciwko któremu Uniwersytet Paryski, a za nim inne uczelnie, wytoczyły walkę, której rzeczywistą przyczyną była konkurencja kleru diecezjalnego z zakonnym. Zdumiony wiedzą Alberta papież zaprosił go z wykładami do Anagni, Rzymu i Viterbo. W roku 1257 Święty zdał urząd prowincjała i powrócił do wykładania w Kolonii. W roku 1260 mianowany został przez papieża Aleksandra IV biskupem Ratyzbony. Zadziwił wszystkich jako doskonały administrator rozległej diecezji; wydawało się bowiem, że uczony tej miary nie nadaje się do pracy duszpasterskiej. Albert uzdrowił finanse i gospodarkę majątków kościelnych, zreorganizował parafie, ożywił ducha gorliwości wśród swoich kapłanów. W dwa lata później, po śmierci Aleksandra IV, uzyskał od Urbana IV zgodę na rezygnację z funkcji rządcy diecezji, uznając się niegodnym tego urzędu. W latach następnych spełniał niektóre poruczenia papieskie – zwłaszcza mediacyjne. Urban IV mianował go kaznodzieją papieskim na rzecz krucjaty. Powierzył mu także zbiórkę środków na jej zorganizowanie w Niemczech i w Czechach. Do pomocy przydał mu słynnego kaznodzieję, franciszkanina, Bertolda z Ratyzbony. Papież zlecał mu też misje specjalne, np. dla rozsądzenia i załagodzenia sporu pomiędzy metropolitą kolońskim a miastem Kolonią. Kazał mu również dopilnować, by wybory biskupa Brandenburga odbyły się w sposób kanoniczny. W roku 1264 zmarł Urban IV. Korzystając z okazji, Albert poprosił następcę, Klemensa IV, o zwolnienie z obowiązków. Wrócił do Kolonii i Strasburga, gdzie powstał nowy, silny dominikański ośrodek naukowy. Po 6 latach papież znowu wysłał go dla załagodzenia antagonizmów w Meklemburgii. W 1277 r. generał zakonu, bł. Jan z Vercelli, powierzył mu misję, by bronił Zakonu i św. Tomasza z Akwinu. Znów bowiem podniosły się głosy, że należy usunąć z uniwersytetów franciszkanów i dominikanów, bo stanowili zbyt silną konkurencję dla kleru świeckiego. Papież następnie polecił Albertowi ponownie zająć się sporem, jaki się odnowił pomiędzy metropolitą Kolonii, Engelbertem Falkenbergiem, a miastem. Odebrał także przysięgę w imieniu papieża od nowego cesarza, Rudolfa. Wreszcie instalował nowego opata w Fuldzie. Wziął także udział w soborze powszechnym w Lyonie w roku 1274. Te wszystkie misje publiczne świadczą o tym, jak bardzo Albert był ceniony, jak wielki miał autorytet i dar jednania ludzi. Św. Albert był jednym z największych umysłów chrześcijańskiego średniowiecza. Przedmiotem jego naukowych zainteresowań były niemal wszystkie dziedziny ówczesnej wiedzy. Nie było dziedziny, której by nie znał, o której by nie pisał, począwszy od wzniosłych prawd teologii i filozofii, poprzez nauki przyrodnicze. Słusznie papież Pius XI nadał mu tytuł doktora uniwersalnego, a potomność od dawna nazywała go Wielkim. Można powiedzieć, że nie byłoby św. Tomasza, gdyby mu nie utorował drogi – na tym właśnie polu – św. Albert. On pierwszy usiłował stworzyć syntezę wszystkich nauk. Sam napisał: “Intencją naszą jest, by wszystkie części (fizykę, matematykę, metafizykę) połączyć w jedną całość, dla łacinników zrozumiałą”. Albert znał wszystkich dostępnych wówczas pisarzy: żydowskich, greckich, rzymskich, jak też teologów kościelnych. Jego dzieła wydano aż w 40 tomach. Jednocześnie posiadał umiejętność łączenia wiedzy z dobrocią, dlatego był nazywany “doktorem powszechnym” i “sumą dobroci”. Zmarł 15 listopada 1280 r. w Kolonii. Wbrew przyjętemu w Zakonie zwyczajowi pochowano go w chórze kościoła zakonnego i wystawiono mu duży pomnik. W roku 1383 za zezwoleniem papieża Sykstusa IV przełożony generalny dokonał podziału relikwii św. Alberta: ramię podarowano konwentowi dominikańskiemu w Bolonii, a relikwie mniejsze rozesłano po innych kościołach Zakonu. Dom rodzinny w Lauingen zamieniono na kaplicę. Papież Innocenty VIII zezwolił dominikanom Kolonii i Ratyzbony na odmawianie oficjum o błogosławionym, co w roku 1670 papież Klemens X rozszerzył na cały Zakon i na szereg diecezji we Francji i w Niemczech. Beatyfikował go Grzegorz XV w 1438 r. W 1459 r. został zaliczony przez Piusa II do grona doktorów Kościoła. Kanonizował go Pius XI 6 grudnia 1931 r. Jego następca, Pius XII, ogłosił go w 1942 r. patronem studiujących nauki przyrodnicze. Albert jest ponadto patronem górników. W ikonografii św. Albert przedstawiany jest w habicie dominikańskim, czasami w mitrze lub jako profesor. Jego atrybutami są: księga, krzyż, lilia jako symbol wiernej duszy, mitra, ptasie pióro. |
************************************************************************************************************
14 listopada
Błogosławiona Maria Luiza Merkert, dziewica
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Wawrzyńca z Dublina, biskupa, świętego Mikołaja Tavelić, męczennika, świętego Józefa Pignatelli, prezbitera, błogosławionego Jana Liccio, prezbitera |
Maria Luiza urodziła się 21 września 1817 r. w Nysie, w niemieckiej rodzinie mieszczańskiej. Jej rodzicami byli Karol Antoni Merkert i Barbara z domu Pfitzner. Dzień później została ochrzczona w nyskim kościele św. Jakuba i św. Agnieszki. W kolejnym roku, po śmierci ojca, rodzina zubożała. Maria, wraz z siostrą Matyldą, ukończyła katolicką szkołę dla dziewcząt w Nysie. Po śmierci matki w 1842 r. obie sprzedały skromny majątek i wraz z Franciszką Werner oraz Klarą Wolff poświęciły się pomocy opuszczonym chorym i bezdomnym w Nysie. Po mszy w dniu 27 września 1842 r. (dzień ten był wspomnieniem świętych Kosmy i Damiana, lekarzy-męczenników z III w.) złożyły przed obrazem Serca Pana Jezusa w nyskim kościele św. Jakuba i św. Agnieszki akt oddania – zobowiązały się nieść pomoc potrzebującym bez względu na wyznanie, narodowość i płeć. 19 listopada 1850 r. Maria Merkert rozpoczęła w Nysie organizowanie Stowarzyszenia św. Elżbiety dla pielęgnacji opuszczonych chorych w ich własnych domach (ta troska o chorych pozostających bez opieki we własnych środowiskach jest charakterystyczna dla pierwszych elżbietanek). 4 września 1859 r. uzyskała dla stowarzyszenia zatwierdzenie diecezjalne. Heinrich Förster – biskup wrocławski – uznał stowarzyszenie za kongregację kościelną, a miesiąc później zatwierdził jej statuty. W tym też roku Maria Merkert została wybrana na pierwszą przełożoną generalną Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety. Funkcję tę pełniła przez 13 lat, aż do śmierci. 5 maja 1860 r. złożyła śluby zakonne: oprócz czystości, ubóstwa i posłuszeństwa – także posługi chorym i najbardziej potrzebującym. W Nysie wybudowała dom macierzysty, a pod jej kierownictwem powstało 90 domów zakonnych, 12 szpitali i wiele domów opieki aż w 9 diecezjach (chełmińskiej, gnieźnieńsko-poznańskiej, warmińskiej, wrocławskiej, Fulda, Ołomuniec, Osnabrück, Praga, Paderborn) i 2 wikariatach apostolskich (Saksonii i Szwecji). 7 czerwca 1871 r. papież Pius IX udzielił aprobaty założonemu przez nią zgromadzeniu. Zmarła w opinii świętości 14 listopada 1872 w Nysie. Pochowana została na tamtejszym Cmentarzu Jerozolimskim. W chwili śmierci matki założycielki zgromadzenie liczyło 465 sióstr w 87 domach. Obecnie jej doczesne szczątki spoczywają w marmurowym sarkofagu w kościele św. Jakuba i św. Agnieszki. Proces beatyfikacyjny przeprowadzono w latach 1985-1997. Dekret o heroiczności cnót ogłosił papież św. Jan Paweł II 20 grudnia 2004 r., a papież Benedykt XVI w czerwcu 2007 r. zatwierdził dekret o cudzie za wstawiennictwem Marii Merkert. Za cud konieczny do beatyfikacji zostało uznane uzdrowienie z gruźlicy jednej z elżbietanek, siostry Miry. 30 września 2007 r. w Nysie odbyła się uroczystość beatyfikacyjna, której przewodniczył delegat papieża Benedykta XVI, prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych w Watykanie, kard. Jose Saraiva Martins. Na obrazie beatyfikacyjnym przedstawiono scenę oddania przez bł. Matkę Marię Mekert swoich butów ubogiej proszącej u furty klasztornej. |
************************************************************************************************************
13 listopada
Święci
Benedykt, Jan, Mateusz, Izaak i Krystyn,
pierwsi męczennicy Polski
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Mikołaja I Wielkiego, papieża, błogosławionego Wincentego Eugeniusza Bosiłkowa, biskupa i męczennika |
W 1001 r. zaprzyjaźniony z księciem Bolesławem Chrobrym cesarz niemiecki Otton III zaproponował założenie na naszych ziemiach klasztoru, który głosiłby Słowianom Słowo Boże. Cesarz postanowił wykorzystać do zamierzonego dzieła swego krewniaka – biskupa Brunona z Kwerfurtu, wiernego towarzysza św. Wojciecha, znającego ziemie Słowian. Brunon wybrał do pomocy w przeprowadzeniu misji brata Benedykta. Benedykt z Petreum (ur. 970) pochodził z zamożnej włoskiej rodziny z Benewentu. Rodzice przeznaczyli go do stanu duchownego już jako małego chłopca. Liczyli na to, że zostanie kapłanem diecezjalnym. Benedykt wybrał jednak życie pustelnicze. Po pewnym czasie przyłączył się do św. Romualda. Zaprzyjaźnił się z innym pustelnikiem – starszym od niego o 30 lat Janem, mieszkającym na zboczu Monte Cassino. Jan z Wenecji (ur. 940) pochodził z rodziny patrycjuszów weneckich. Z dożą Piotrem I Orseolo potajemnie opuścił Wenecję, udając się do opactwa benedyktyńskiego w Cusan koło Perpignan. Ta decyzja stała się pewnego rodzaju sensacją. Obydwaj podjęli życie pustelnicze. Po pewnym czasie opuścili opactwo. Jan udał się do św. Romualda, tam zaprzyjaźnił się z Benedyktem. Odznaczał się stanowczością, skutecznością w działaniu i wysoką kulturą. Benedykt i Jan, po przybyciu na dwór Bolesława Chrobrego w początkach 1002 r., założyli pustelnię na terenie, który im podarował król – we wsi Święty Wojciech (obecnie Wojciechowo) pod Międzyrzeczem. Wkrótce dołączyli do nich Polacy możnego rodu (może nawet książęcego): żarliwi religijnie rodzeni bracia Mateusz i Izaak – nowicjusze, oraz Krystyn – klasztorny sługa, pochodzący prawdopodobnie z pobliskiej wsi. Szóstym zakonnikiem był Barnaba, który wraz z Benedyktem i Janem przybył do Polski z Włoch. Uniknął męczeństwa i według ustnej tradycji resztę życia spędził u kamedułów (spotyka się także informacje, że był to klasztor w Bieniszewie, ale to raczej mało prawdopodobne ze względu na czas powstania tamtej fundacji). Eremici zobowiązali się do pustelniczego trybu życia, a przede wszystkim do prowadzenia pracy misyjnej. Benedykt i Jan nauczyli się nawet języka polskiego. Cały czas jednak czekali na biskupa Brunona z Kwerfurtu. Miał on wraz z nimi przybyć do Polski, ale wyruszył do Rzymu po papieskie zezwolenie na prowadzenie misji. Tracący cierpliwość Benedykt wyruszył na spotkanie Brunona, ze względu jednak na zawieruchę polityczną, jaką wywołała śmierć cesarza Ottona III (w styczniu 1002 r.), postanowił wrócić do klasztoru, polecając dalsze poszukiwania Brunona młodemu mnichowi Barnabie. Posłaniec nie wracał. W listopadzie 1003 roku Benedykt i współbracia zaczęli odczuwać niepokój o niego. Nie dane im jednak było doczekać Barnaby. W nocy z 10 na 11 listopada 1003 r. zostali napadnięci przez zbójców i wymordowani. Pierwsze ciosy mieczem otrzymał Jan, po nim zginął Benedykt. Izaaka zamordowano w celi obok. Mateusz zginął przeszyty oszczepami, gdy wybiegł z celi w stronę kościoła. Mieszkający oddzielnie Krystyn próbował jeszcze bronić klasztoru, ale i on podzielił los towarzyszy. Prawdopodobnie powód napadu był rabunkowy, ponieważ zakonnicy otrzymali od Chrobrego środki w srebrze na prowadzenie misji. Kult męczenników zaczął się już od ich pogrzebu, na który przybył biskup poznański Unger. Wkrótce potem, w 1006 r., św. Brunon napisał “Żywot pięciu braci męczenników”. Są to pierwsi męczennicy polscy wyniesieni na ołtarze. W poczet świętych wpisał ich Jan XVIII. Patronują diecezji zielonogórsko-gorzowskiej. Relikwie świętych znajdują się w wielu kościołach w Polsce, a także we Włoszech (Ascoli) i w Czechach, gdzie czczone są w katedrze św. Wita na Hradczanach. W ikonografii Pięciu Braci Męczenników przedstawianych jest w białych habitach kamedulskich. Atrybutem jest koło tortury. |
*****************************
Misja Pięciu Braci. Wstrząsająca historia pierwszych męczenników Polski
Chrystianizacja ziem polskich, zapoczątkowana chrztem księcia Polan Mieszka I, przebiegała dynamicznie. Jednak, jak wszędzie, wiara rodziła się z krwi męczenników.
Światło z Monte Cassino
Zakon benedyktynów, założony w roku 529 przez św. Benedykta z Nursji, jedna z najstarszych wspólnot monastycznych świata Zachodu, odegrał ogromną rolę w nawracaniu Europy, w tym Polski.
Z klasztornego wzgórza na Monte Cassino zdawała się promieniować siła, przemieniająca kraje i narody. W czasach Mieszka I i Bolesława Chrobrego to właśnie benedyktyńscy misjonarze, pochodzący przede wszystkim z Czech i Węgier, krzewili wśród elit i ludu naukę Chrystusa. To ze wspólnot benedyktynów rekrutowali się pierwsi polscy biskupi – Jordan i Unger. Benedyktynami byli: św. Wojciech, który chwalebny żywot uwieńczył męczeńską śmiercią w Prusach, jego przyrodni brat Radzim Gaudenty – pierwszy arcybiskup gnieźnieński, św. Bruno z Kwerfurtu – autor dzieł literackich poświęconych Polsce, zamordowany przez pogańskich Jaćwingów, czy też św. Andrzej Świerad, pustelnik.
Zapotrzebowanie na misjonarzy było ogromne, tym bardziej, że światło Ewangelii należało ponieść dalej, między pogańskie ludy graniczące z państwem Piastów. Dlatego w roku 1000, podczas zjazdu gnieźnieńskiego, książę Bolesław Chrobry goszczący cesarza Ottona III (przybyłego tu z pielgrzymką do grobu św. Wojciecha), zwrócił się z usilną prośbą o przysłanie nowych zakonników. Cesarz, po głębokim namyśle, powierzył realizację zadania swemu krewniakowi, biskupowi Brunonowi z Kwerfurtu, który mnisi habit przywdział na wieść o śmierci św. Wojciecha. Ten postanowił skierować do słowiańskiego kraju dwóch benedyktynów z klasztoru pustelniczego we włoskim Pereum opodal Rawenny, wychowanków św. Romualda.
Boska Kohorta
Pod koniec 1001 roku z Italii wyruszyło dwóch eremitów, Benedykt i Jan.
Pierwszy był młodym mężczyzną, niespełna trzydziestoletnim, który spędził prawie połowę swego życia za murami klasztorów i pustelni. Musiał być człowiekiem pełnym energii, obdarzonym zdolnościami przywódczymi i organizatorskimi, bowiem wyznaczono go na wodza „Boskiej Kohorty”, udającej się z misją do dalekiej Polski.
Jego towarzysz Jan był dwakroć starszy. Lata przeżyte w surowych warunkach poorały głębokimi bruzdami jego oblicze, dodatkowo oszpecone śladami po przebytej ospie. Na domiar wszystkiego był niewidomy na jedno oko. Jednakże pomimo tej ułomności oraz wieku, jak na owe czasy mocno zaawansowanego, brat Jan trzymał się krzepko, słynął z wielkiej wytrwałości. We wspólnocie wyróżniał się ogromną wiedzą i kulturą, a wrodzona łagodność łatwo zjednywała mu serca otoczenia.
Obaj zakonnicy opanowali podstawy mowy Polan. Na drogę zostali zaopatrzeni w księgi i przedmioty liturgiczne. Podążali najpewniej szlakiem alpejskim, przez Weronę, Trydent, Bolzano, Augsburg, Ratyzbonę, Pragę, Wrocław, by wreszcie w Poznaniu stanąć przed obliczem księcia Bolesława. Ten powitał ich serdecznie, z wrodzoną sobie hojnością zapewniając wszelkie wsparcie w przedsięwzięciu.
Pustelnia
Bolesław wyznaczył mnichom miejsce osiedlenia, „tam, gdzie piękny las nadawał się na samotnię”.
Ponieważ spisujący potem dzieje misji św. Bruno z Kwerfurtu nie podał dokładnego miejsca usytuowania pustelni, dzisiaj historycy łamią sobie głowy nad jej lokalizacją. Wielu opowiada się za okolicami Międzyrzecza (obok wsi Święty Wojciech lub też na terenie obecnej Winnicy), swoich zwolenników posiadają Kaźmierz pod Szamotułami, Kazimierz Biskupi oraz Trzemeszno. Wiadomo, że erem otaczały gęste lasy, choć w pobliżu usytuowana była wieś, której mieszkańców książę Bolesław zobowiązał do wspierania zakonników, w tym do ich aprowizacji. Na zabudowania pustelni składał się drewniany kościół oraz kilka małych chatek. Teren otoczony był płotem. Ogrodzenie zabezpieczały dodatkowo kolczaste rośliny, co stanowiło obronę raczej przed dzikimi zwierzętami, bo z okoliczną ludnością stosunki układały się znakomicie.
Obsada misji szybko powiększyła się. Do Benedykta i Jana dołączyli nowicjusze „z kraju i mowy słowiańskiej”. Byli to Izaak, młodzieniec mniej więcej dwudziestopięcioletni, wraz z młodszym bratem Mateuszem. Niewiele o nich wiadomo, poza tym, że musieli pochodzić z bardzo religijnej familii – ich dwie siostry były mniszkami w klasztorze w Gnieźnie. W eremie znalazł się też Krystyn, młody człowiek (możliwe, że nastolatek) z ludu, któremu wyznaczono rolę sługi i kucharza, a potem brata-laika. Wkrótce do wspólnoty dołączył jeszcze jeden misjonarz, włoski zakonnik Barnaba.
Zakonnicy prowadzili surowy żywot wedle wskazań świętych Benedykta i Romualda. Jednakże modlitwy i posty nie wypełniały im całego życia. Uznanie wśród miejscowych zdobyło im propagowanie nowych sposobów karczowania lasów i uprawy roli. Nabożeństwa odprawiane w pustelni przyciągały coraz większą rzeszę wiernych.
W roku 1003 Benedykt postanowił wydelegować jednego z braci do Rzymu, na rozmowy z biskupem Brunonem. Zapewne zamierzał złożyć mu sprawozdanie z dotychczasowych działań oraz ustalić kierunki dalszej pracy misyjnej. Książę Bolesław podarował eremitom 10 funtów srebra jako pokrycie kosztów podróży, zakonnicy jednak, wierni nakazowi praktykowania ubóstwa, postanowili odesłać tak hojny dar i zorganizować podróż własnym sumptem. Benedykt wybrał do tej misji brata Barnabę. Mimo woli ocalił mu życie.
Przyjacielu, po co przyszedłeś…?
10 listopada 1003 roku wieczorem w pustelni odprawiono modły „w świętą wigilię szczodrobliwego i łaskawego Marcina”. Niestety, w tym samym czasie w okolicy przebywała grupa ludzi, która nie myślała o modlitwie.
Jak później napisał św. Brunon, relacjonując owo zdarzenie, „człowiek książęcy, który przedtem im usługiwał, wraz z innymi złymi chrześcijanami, podpiwszy sobie dla dodania animuszu, postanowili zabić eremitów i zrabować im srebro, o którego zwrocie dla księcia nie wiedzieli”.
Napastnicy dotarli do pustelni około północy. Bez trudu sforsowali ogrodzenie i wdarli się do chat, trzymając w dłoniach miecze i pochodnie. Św. Brunon po latach rozmawiał ze zbrodniarzami i zostawił nam przejmujący opis tragedii. Kiedy zbóje obudzili eremitów, zapadła chwila milczenia. W końcu brat Jan, który najlepiej znał język miejscowych, zapytał ze zwykłą sobie uprzejmością:
– Przyjacielu, po co przyszedłeś i czego nowego chcą ci uzbrojeni ludzie?
Zrazu zbójcy usiłowali przedstawiać się jako wysłannicy księcia Bolesława, przybyli z nakazem uwięzienia mnichów. Pustelnicy odrzucili te słowa jako kłamliwe. W końcu napastnicy otwarcie wyznali, po co przyszli, nie ukrywając zamiaru popełnienia mordu. Wówczas Jan wyrzekł spokojnie:
– Niech Bóg was wspomaga i nas!
Zaraz po tych słowach pustelnik runął na ziemię, dwukrotnie ugodzony mieczem. Drugi zginął Benedykt, któremu brzeszczot napastnika rozpłatał głowę. Trzeciego dopadli Izaaka, zadając mu w pośpiechu wiele ran, podczas gdy on zdołał pobłogosławić morderców. Mateusz wybiegł w celi, podążając w stronę kościoła. Nie zdążył wszakże przemierzyć dziedzińca, bo przeszyły go zaraz oszczepy. Był jeszcze Krystyn, który nie sprzedał łatwo żywota. Młodzieniec porwał za drąg i jął wymierzać ciosy bandytom. Tych było jednak zbyt wielu. Ostatni eremita oddał życie w walce.
Napastnicy splądrowali zabudowania, ale oczywiście nie znaleźli kosztowności. Musieli zadowolić się drogocennym ornatem, darem cesarza Ottona III. Pocięli ornat na kawałki, po czym oddalili się, uprzednio podpaliwszy kościół. Po ich odejściu ogień samoistnie wygasł.
Wojownik Krystyn i sieroctwo Barnaby
Rankiem pustelnię odwiedzili chłopi, przybyli na zapowiedzianą uroczystość ku czci św. Marcina. Ze zgrozą odkryli zwłoki pięciu zamordowanych.
Powiadomiony o sprawie biskup Unger niezwłocznie przybył na miejsce zbrodni. Po dokonaniu oględzin nakazał pochować męczenników pod podłogą ich kościoła. We wspólnej mogile, choć w czterech trumnach spoczęli: Benedykt, Jan, Izaak i Mateusz. Przez pewien czas trumny pozostały otwarte, dzięki czemu zadziwieni świadkowie mogli stwierdzić, iż zwłoki nie ulegały rozkładowi.
Krystyna, jako poległego w walce, zrazu pogrzebano w osobnym grobie na terenie samotni. W owym czasie, w przedkrucjatowym Kościele, tu i ówdzie trwały jeszcze spory, czy padłych w boju wojowników Chrystusa godzi się traktować na równi z męczennikami idącymi na śmierć z pokorą. Po jakimś czasie ulewne deszcze odsłoniły płytką krystynową mogiłę. Oczom wiernych ukazały się jego zwłoki, nienaruszone podobnie jak ciała jego zakonnych braci. Ostatecznie Krystyn spoczął wśród swych towarzyszy, w bratniej kwaterze. W przyszłości zostanie obwołany patronem polskiego rycerstwa.
Lud żegnał płaczem pomordowanych, jako prawdziwych przyjaciół, których życie brutalnie przerwano. Jednakowoż wśród tej żałości znalazły się łzy szczególne, płynące wprost z wnętrza rozdartej duszy. Brat Barnaba niewiele dni po tragedii powrócił do pustelni ze swych rzymskich wojaży. Wstrząśnięty śmiercią ludzi mu tak bliskich, zazdrościł im przecie – chciałoby się rzec: „tak po ludzku” – szczególnym rodzajem bezgrzesznej, chrześcijańskiej zazdrości. Owóż brat Barnaba, zwyczajnie po chrześcijańsku, zazdrościł swym braciom męczeńskiego skonu.
Jak pięknie napisał o nim ks. Piotr Pękalski, Barnaba „[…] dowiedziawszy się o męczeństwie swej braci, ze ściśnionym sercem rzewnie płacząc, bardzo żałował, że sobie na to nie zasłużył, aby się był stał razem z bracią swą uczestnikiem palmy męczeńskiej. Skoro powrócił z Gniezna na pustynię, widząc swych towarzyszów życia zakonnego, w ich celach rozmaitym katuszy rodzajem srogo umęczonych, ciężko narzekał, że on tylko sam jeden w smutnym zostawiony sieroctwie, gdy bracia jego już stanęli przed oblicznością Bożą z wieńcem męczeńskim. Na tej samej pustyni wystawił dla siebie nową celkę, i w niej z całą pustelnika ścisłością żyjąc jeszcze czas niejaki, świętobliwie pełen zasługi i cnoty, zasnął słodko w Panu Zbawicielu swoim”.
Sprawiedliwość
Zarządzony pościg szybko doprowadził do ujęcia zbójców, koczujących w okolicznych lasach.
Pojmanych, zakutych w łańcuchy, zaprowadzono przed oblicze księcia Bolesława, ten zaś skazał ich na śmierć głodową. Wtedy wszakże zgłosił się młody zakonnik, Andrzej, zaświadczając, iż doznał wstrząsającej wizji. Jak stwierdził, ukazali mu się męczennicy, Benedykt i Jan, prosząc o darowanie życia ich mordercom. A były to czasy, gdy mistyczne objawienia traktowano wyżej od prawniczego paragrafiarstwa… Więźniów oszczędzono, przekazując ich klasztorowi na dożywotnią służbę, aby ciężką pracą odpokutowali popełnioną zbrodnię.
Jak podają źródła, zbójami kierowała przyziemna żądza zysku, chęć zagarnięcia rzekomych skarbów, których zakonnicy wcale nie posiadali. Dzisiaj można usłyszeć „teorie spiskowe”, wedle których za napadem na pustelnię miał rzekomo stać najstarszy syn Chrobrego, Bezprym (który podówczas liczył sobie ledwo 16 wiosen), bądź że atak zorganizował król Niemiec (późniejszy cesarz) Henryk II, skonfliktowany z księciem Bolesławem. Póki co, nie odnaleziono jednoznacznych dowodów na poparcie takich tez.
Drogowskazy
W roku 1004 biskup Unger wraz z ocalałym bratem Barnabą stanęli przed obliczem papieża Jana XVIII, zdając mu relację z dramatu.
Biskup Rzymu zaliczył zamordowanych w poczet świętych męczenników Kościoła. Ich kult szybko rozpowszechnił się w Polsce, a z czasem dotarł również do Czech, na Morawy, do Niemiec i Włoch. Kult Pięciu Braci Męczenników został urzędowo zatwierdzony w roku 1508 przez papieża Juliusza II. Trzej eremici: Izaak, Mateusz i Krystyn byli pierwszymi w dziejach Kościoła kanonizowanymi świętymi urodzonymi na ziemiach polskich.
***
W postawie Pięciu Braci możemy odkryć wiele dróg prowadzących do świętości. Modlitwa, asceza, samodoskonalenie duchowe towarzyszyły ciężkiej pracy na rzecz dobra ogółu. Bezbrzeżna dobroć i szlachetność Izaaka błogosławiącego swoich oprawców nie stała w sprzeczności z dzielnością Krystyna, próbującego siłą odeprzeć intruzów nachodzących świątynię. Wszystko to było bowiem naśladownictwem Chrystusa. Wszystko pochodziło z jednego ożywczego źródła, które tysiąc lat wcześniej wytrysnęło w dalekiej Galilei.
Andrzej Solak/PCh24.pl
************************************************************************************************************
12 listopada
Święty Jozafat Kuncewicz, biskup i męczennik
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Teodora Studyta, opata |
Jan Kunczyc (nazwisko zmienił później na Kuncewicz) urodził się w 1580 r. we Włodzimierzu Wołyńskim (na Ukrainie, wówczas w Rzeczypospolitej) w mieszczańskiej rodzinie prawosławnej. Ojciec był ławnikiem miejskim. Rodzice było ludźmi bardzo religijnymi. Wiele lat później Jan wspominał ważne wydarzenie z lat dziecinnych. Kiedy będąc z matką w cerkwi dowiedział się, czym był ofiara krzyżowa Jezusa, zauważył spadającą z krzyża iskrę i za chwilę poczuł, jak ta iskra przeniknęła do jego serca. Od tego momentu ukochał liturgię. Przez kolejnych 20 lat nie opuścił żadnego nabożeństwa w cerkwi. Początkowo uczęszczał do szkoły katedralnej w rodzinnym mieście, gdzie nauczył się czytania i pisania zarówno w języku staro-cerkiewno-słowiańskim, jak i w języku polskim. Później rodzice, którzy chcieli, by zajął się kupiectwem, wysłali go do Wilna, gdzie terminował u znajomego kupca Jacentego Popowicza. Tam zetknął się z unitami – katolikami obrządku wschodniego, którzy w Wilnie sprawowali liturgię w cerkwi Świętej Trójcy. Na wschodnich rubieżach ówczesnej Polski, które były terenami granicznymi między prawosławiem na Wschodzie a katolicyzmem na Zachodzie, żyło wielu unitów. Kościół greckokatolicki sprawuje kult w rycie bizantyńskim, jednak w pełni w zgodzie z nauką Kościoła łacińskiego i podlega papieżowi. Od czasu schizmy w 1054 r. wielokrotnie zawierane były unie, dzięki którym część prawosławnych wracała do Kościoła katolickiego. Niestety, w tamtych czasach religia była bardzo związana z polityką, dlatego unie te nie były trwałe. Na pograniczu Rzeczypospolitej i ziem ruskich już w 1257 r. dominikanie doprowadzili do pierwszej unii, która przetrwała do ujarzmienia Rusi przez najazd tatarski. Kolejne unie zawierane były w XV wieku. Największe znaczenie miała unia brzeska zawarta w roku 1596, czyli tuż przed przybyciem Jana do Wilna. Młody Kościół unicki był bardzo atakowany przez prawosławie, popierane przez Kozaków i Moskwę. Dochodziło wielokrotnie do czynów zbrojnych. Unici byli traktowani jako odstępcy od wiary i zdrajcy. Wojsko atakowało unickie cerkwie, a hierarchowie usiłowali osadzać duchownych prawosławnych w ich parafiach. Doszło nawet do tego, że w roku 1620 przybył do Polski potajemnie jerozolimski patriarcha prawosławny Teofanes i na miejsce biskupów unickich konsekrował prawosławnych: we Włodzimierzu, Przemyślu, Pińsku, Łucku, Chełmie i w Połocku. W Kijowie osadził biskupa prawosławnego na miejsce unickiego metropolity. Ci właśnie biskupi wszelkimi środkami zmuszali unitów do powrotu do prawosławia. W takim trudnym okresie Jan zbliżył się do grekokatolików. Zaprzyjaźnił się z Genadijem Chmielnickim, studentem Seminarium Papieskiego w Wilnie, z Piotrem Arkadiuszem, uczonym grekokatolickim, bardzo zasłużonym dla unii, oraz z Janem Welaminem Rutskim, który w Rzymie ukończył Kolegium Ruskie i przystąpił do unii. Zetknął się także z jezuitami. Dzięki tym kontaktom poszerzył swoją wiedzę i wzrastał duchowo. W 1604 r. wstąpił do bazylianów (to jedyny w Polsce męski zakon obrządku greckokatolickiego) i złożył śluby w monasterze św. Jerzego. Od tego czasu nosił imię Jozafat. Aktu jego przyjęcia do zakonu dokonał sam metropolita unicki, Hipacy Pociej. Jako brat zakonny Jozafat kształcił się w niedawno założonej Akademii Wileńskiej, gdzie studiował filozofię, teologię, język starosłowiański i liturgię. W 1609 r. otrzymał święcenia kapłańskie i został magistrem nowicjatu. W roku 1613 powierzono mu funkcję przełożonego klasztoru i kościoła bazylianów w Wilnie, którą pełnił z wielkim zaangażowaniem. W latach 1614-1615 towarzyszył metropolicie halicko-kijowskiemu w podróży wizytacyjnej do Kijowa. Po drodze Jozafat zdołał pozyskać dla unii wojewodów połockiego i nowogrodzkiego oraz ufundować klasztor bazylianek w Krasnymborze. W roku 1617 został mianowany arcybiskupem Połocka po zmarłym właśnie tamtejszym metropolicie. Święcenia biskupie otrzymał 12 listopada 1618 w Wilnie, po czym wyruszył do Połocka, by odbyć ingres. Zapisał się w pamięci współczesnych jako niezwykły arcybiskup, który nosił stale habit zakonny, nigdy nie jadał mięsa, mieszkał w jednej izbie, którą dzielił jeszcze z pewnym bezdomnym. Dla siebie niczego nie potrzebował, natomiast troszczył się o podwładnych i walczył o przywileje dla duchowieństwa unickiego. Dbał o splendor nabożeństw liturgicznych, niezmordowanie głosił słowo Boże, przemawiał do ludu przy każdej okazji. Szczególną zaś opieką otoczył chorych i ubogich. Był zwolennikiem wczesnej i częstej Komunii świętej. Często wizytował placówki i kapłanów. Dla duchowieństwa ogłosił konstytucje, składające się z 48 przepisów postępowania oraz dodatkowo z 9 paragrafów dla tych, którzy by łamali prawo. Dla mniej wykształconych kapłanów ułożył katechizm jako podstawę do nauczania. Wprowadził obowiązek odprawiania codziennie Świętej Liturgii. Od swoich kapłanów żądał odmawiania brewiarza i comiesięcznej spowiedzi. Wysyłał do nich pisma wyjaśniające różnice między katolicyzmem a prawosławiem. Nie trudno się dziwić, że taka aktywność biskupa budziła niezadowolenie przeciwników unii z Kościołem rzymskim. Potężną kampanię przeciwko Jozafatowi wytoczył wspomniany już Teofanes, patriarcha Jerozolimy, który tajnie przybył jako delegat prawosławnego patriarchy Konstantynopola. Mianował biskupem prawosławnym Melecego Smotryckiego, który usiłował przekonać wiernych, że jest jedynym prawowitym biskupem na Białorusi. Pamiętać trzeba, że lud tych terenów był w większości niepiśmienny i z pewnością nie rozumiał sporów doktrynalnych. Prawosławni podgrzewali nastroje nacjonalistyczne i szkalowali abp Kuncewicza jako zdrajcę Cerkwi. Kiedy Jozafat musiał w roku 1621 udać się na sejm do Warszawy, wroga mu kampania tak dalece się wzmogła, że zastał po powrocie wzburzone przeciwko sobie wszystkie miasta. W końcu uknuto spisek na jego życie. W październiku 1623 roku udał się do swojej sufraganii do Witebska. Rankiem 12 listopada, zaraz po odprawieniu Mszy świętej, został napadnięty i zabity. Rozjuszony tłum rzucił się na rabunek mieszkania biskupiego, a samego metropolitę maltretowano w sposób okrutny. W końcu dobito go strzałem w głowę. Przed śmiercią Jozafat Kuncewicz miał jeszcze powiedzieć: “Dzieci, czemu napadacie na mój dom? Jeśli macie coś przeciwko mnie, to mnie macie”. Sponiewierane ciało Jozafata utopiono w Dźwinie. Męczeństwo Jozafata poruszyło całą Polskę katolicką. Wielu katolików teraz dopiero zrozumiało, czym jest unia. Natychmiast też rozpoczęto proces kanoniczny. Jozafat został beatyfikowany przez papieża Urbana VIII w 1643 r., kanonizowany w 1867 r. przez Piusa IX. Jest patronem diecezji siedleckiej i drohiczyńskiej, zakonu bazylianów, Rusi, Litwy i Wilna. Relikwie św. Jozafata przebyły prawdziwie tułaczą drogę. Były one składane w miastach Białorusi, na Litwie, w Polsce. W 1667 r. powróciły do Połocka, ale już w 1706 r. w obawie przed profanacją zostały umieszczone w Białej Podlaskiej. Po kanonizacji carat zażądał ukrycia relikwii. Zostały one przewiezione do Wiednia, a od 1949 r. spoczywają w bazylice św. Piotra w Watykanie. Relikwia lewej ręki św. Jozafata wraz ze skromnym pierścieniem biskupim znajduje się w bazylice Serca Jezusowego na Pradze w Warszawie. Z okazji 300-lecia męczeńskiej śmierci św. Jozafata w 1923 r. papież Pius XI wydał ku jego czci encyklikę Ecclesiam Dei admirabili. W ikonografii św. Jozafat Kuncewicz przedstawiany jest w stroju biskupim rytu wschodniego. Jego atrybutem jest topór. |
****************************
Święty Jozafat Kuncewicz i męczeństwo,
które poruszyło całą Polskę katolicką
***
Jan Kunczyc (nazwisko zmienił później na Kuncewicz) urodził się w 1580 r. we Włodzimierzu Wołyńskim (na Ukrainie, wówczas w Rzeczypospolitej) w mieszczańskiej rodzinie prawosławnej. Ojciec był ławnikiem miejskim. Rodzice było ludźmi bardzo religijnymi.
Wiele lat później Jan wspominał ważne wydarzenie z lat dziecinnych. Kiedy będąc z matką w cerkwi dowiedział się, czym był ofiara krzyżowa Jezusa, zauważył spadającą z krzyża iskrę i za chwilę poczuł, jak ta iskra przeniknęła do jego serca. Od tego momentu ukochał liturgię. Przez kolejnych 20 lat nie opuścił żadnego nabożeństwa w cerkwi.
Początkowo uczęszczał do szkoły katedralnej w rodzinnym mieście, gdzie nauczył się czytania i pisania zarówno w języku staro-cerkiewno-słowiańskim, jak i w języku polskim. Później rodzice, którzy chcieli, by zajął się kupiectwem, wysłali go do Wilna, gdzie terminował u znajomego kupca Jacentego Popowicza. Tam zetknął się z unitami – katolikami obrządku wschodniego, którzy w Wilnie sprawowali liturgię w cerkwi Świętej Trójcy.
Na wschodnich rubieżach ówczesnej Polski, które były terenami granicznymi między prawosławiem na Wschodzie a katolicyzmem na Zachodzie, żyło wielu unitów. Kościół greckokatolicki sprawuje kult w rycie bizantyńskim, jednak w pełni w zgodzie z nauką Kościoła łacińskiego i podlega papieżowi. Od czasu schizmy w 1054 r. wielokrotnie zawierane były unie, dzięki którym część prawosławnych wracała do Kościoła katolickiego. Niestety, w tamtych czasach religia była bardzo związana z polityką, dlatego unie te nie były trwałe.
Na pograniczu Rzeczypospolitej i ziem ruskich już w 1257 r. dominikanie doprowadzili do pierwszej unii, która przetrwała do ujarzmienia Rusi przez najazd tatarski. Kolejne unie zawierane były w XV wieku. Największe znaczenie miała unia brzeska zawarta w roku 1596, czyli tuż przed przybyciem Jana do Wilna.
Młody Kościół unicki był bardzo atakowany przez prawosławie, popierane przez Kozaków i Moskwę. Dochodziło wielokrotnie do czynów zbrojnych. Unici byli traktowani jako odstępcy od wiary i zdrajcy. Wojsko atakowało unickie cerkwie, a hierarchowie usiłowali osadzać duchownych prawosławnych w ich parafiach. Doszło nawet do tego, że w roku 1620 przybył do Polski potajemnie jerozolimski patriarcha prawosławny Teofanes i na miejsce biskupów unickich konsekrował prawosławnych: we Włodzimierzu, Przemyślu, Pińsku, Łucku, Chełmie i w Połocku. W Kijowie osadził biskupa prawosławnego na miejsce unickiego metropolity. Ci właśnie biskupi wszelkimi środkami zmuszali unitów do powrotu do prawosławia.
W takim trudnym okresie Jan zbliżył się do grekokatolików. Zaprzyjaźnił się z Genadijem Chmielnickim, studentem Seminarium Papieskiego w Wilnie, z Piotrem Arkadiuszem, uczonym grekokatolickim, bardzo zasłużonym dla unii, oraz z Janem Welaminem Rutskim, który w Rzymie ukończył Kolegium Ruskie i przystąpił do unii. Zetknął się także z jezuitami. Dzięki tym kontaktom poszerzył swoją wiedzę i wzrastał duchowo.
W 1604 r. wstąpił do bazylianów (to jedyny w Polsce męski zakon obrządku greckokatolickiego) i złożył śluby w monasterze św. Jerzego. Od tego czasu nosił imię Jozafat. Aktu jego przyjęcia do zakonu dokonał sam metropolita unicki, Hipacy Pociej. Jako brat zakonny Jozafat kształcił się w niedawno założonej Akademii Wileńskiej, gdzie studiował filozofię, teologię, język starosłowiański i liturgię. W 1609 r. otrzymał święcenia kapłańskie i został magistrem nowicjatu. W roku 1613 powierzono mu funkcję przełożonego klasztoru i kościoła bazylianów w Wilnie, którą pełnił z wielkim zaangażowaniem. W latach 1614-1615 towarzyszył metropolicie halicko-kijowskiemu w podróży wizytacyjnej do Kijowa. Po drodze Jozafat zdołał pozyskać dla unii wojewodów połockiego i nowogrodzkiego oraz ufundować klasztor bazylianek w Krasnymborze.
W roku 1617 został mianowany arcybiskupem Połocka po zmarłym właśnie tamtejszym metropolicie. Święcenia biskupie otrzymał 12 listopada 1618 w Wilnie, po czym wyruszył do Połocka, by odbyć ingres. Zapisał się w pamięci współczesnych jako niezwykły arcybiskup, który nosił stale habit zakonny, nigdy nie jadał mięsa, mieszkał w jednej izbie, którą dzielił jeszcze z pewnym bezdomnym. Dla siebie niczego nie potrzebował, natomiast troszczył się o podwładnych i walczył o przywileje dla duchowieństwa unickiego. Dbał o splendor nabożeństw liturgicznych, niezmordowanie głosił słowo Boże, przemawiał do ludu przy każdej okazji. Szczególną zaś opieką otoczył chorych i ubogich. Był zwolennikiem wczesnej i częstej Komunii świętej. Często wizytował placówki i kapłanów. Dla duchowieństwa ogłosił konstytucje, składające się z 48 przepisów postępowania oraz dodatkowo z 9 paragrafów dla tych, którzy by łamali prawo. Dla mniej wykształconych kapłanów ułożył katechizm jako podstawę do nauczania. Wprowadził obowiązek odprawiania codziennie Świętej Liturgii. Od swoich kapłanów żądał odmawiania brewiarza i comiesięcznej spowiedzi. Wysyłał do nich pisma wyjaśniające różnice między katolicyzmem a prawosławiem.
Nie trudno się dziwić, że taka aktywność biskupa budziła niezadowolenie przeciwników unii z Kościołem rzymskim. Potężną kampanię przeciwko Jozafatowi wytoczył wspomniany już Teofanes, patriarcha Jerozolimy, który tajnie przybył jako delegat prawosławnego patriarchy Konstantynopola. Mianował biskupem prawosławnym Melecego Smotryckiego, który usiłował przekonać wiernych, że jest jedynym prawowitym biskupem na Białorusi. Pamiętać trzeba, że lud tych terenów był w większości niepiśmienny i z pewnością nie rozumiał sporów doktrynalnych. Prawosławni podgrzewali nastroje nacjonalistyczne i szkalowali abp Kuncewicza jako zdrajcę Cerkwi.
Kiedy Jozafat musiał w roku 1621 udać się na sejm do Warszawy, wroga mu kampania tak dalece się wzmogła, że zastał po powrocie wzburzone przeciwko sobie wszystkie miasta. W końcu uknuto spisek na jego życie. W październiku 1623 roku udał się do swojej sufraganii do Witebska. Rankiem 12 listopada, zaraz po odprawieniu Mszy świętej, został napadnięty i zabity. Rozjuszony tłum rzucił się na rabunek mieszkania biskupiego, a samego metropolitę maltretowano w sposób okrutny. W końcu dobito go strzałem w głowę. Przed śmiercią Jozafat Kuncewicz miał jeszcze powiedzieć: “Dzieci, czemu napadacie na mój dom? Jeśli macie coś przeciwko mnie, to mnie macie”. Sponiewierane ciało Jozafata utopiono w Dźwinie.
Męczeństwo Jozafata poruszyło całą Polskę katolicką. Wielu katolików teraz dopiero zrozumiało, czym jest unia. Natychmiast też rozpoczęto proces kanoniczny. Jozafat został beatyfikowany przez papieża Urbana VIII w 1643 r., kanonizowany w 1867 r. przez Piusa IX. Jest patronem diecezji siedleckiej i drohiczyńskiej, zakonu bazylianów, Rusi, Litwy i Wilna.
Relikwie św. Jozafata przebyły prawdziwie tułaczą drogę. Były one składane w miastach Białorusi, na Litwie, w Polsce. W 1667 r. powróciły do Połocka, ale już w 1706 r. w obawie przed profanacją zostały umieszczone w Białej Podlaskiej. Po kanonizacji carat zażądał ukrycia relikwii. Zostały one przewiezione do Wiednia, a od 1949 r. spoczywają w bazylice św. Piotra w Watykanie. Relikwia lewej ręki św. Jozafata wraz ze skromnym pierścieniem biskupim znajduje się w bazylice Serca Jezusowego na Pradze w Warszawie. Z okazji 300-lecia męczeńskiej śmierci św. Jozafata w 1923 r. papież Pius XI wydał ku jego czci encyklikę Ecclesiam Dei admirabili.
W ikonografii św. Jozafat Kuncewicz przedstawiany jest w stroju biskupim rytu wschodniego. Jego atrybutem jest topór.
brewiarz.pl/Fronda.pl
************************************************************************************************************
11 listopada
Święty Marcin z Tours, biskup
***
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Jana Jałmużnika, biskupa, błogosławioną Alicję Kotowską, dziewicę i męczennicę, świętą Wiktorię, dziewicę i męczennicę |
Marcin urodził się ok. 316 r. w Panonii, na terenie dzisiejszych Węgier, w rodzinie pogańskiej. Jego ojciec był rzymskim trybunem wojskowym. Prawdopodobnie imię Martinus pochodzi od Marsa, boga wojny. Przez wieki powstało tak wiele życiorysów Marcina i legend, że dziś trudno ustalić fakty. Prawdopodobnie uczył się w Ticinium (Pawia). Mając 15 lat wstąpił do armii Konstancjusza II. Co do tego, ile lat służył w wojsku, hagiografowie toczą spory. Według jednych 25, inni podają, że tylko 5. Ale wydarzenie, które wszyscy czciciele wspominają, miało miejsce w okresie tej służby. Żebrakowi proszącemu o jałmużnę u bram miasta Amiens Marcin oddał połowę swej opończy. Następnej nocy ukazał mu się Chrystus odziany w ten płaszcz i mówiący do aniołów: “To Marcin okrył mnie swoim płaszczem”. Pod wpływem tego wydarzenia Marcin przyjął chrzest i opuścił wojsko, uważając, że wojowanie kłóci się z zasadami wiary. W innych życiorysach znajdujemy informację, że spotkanie z żebrakiem nastąpiło już po chrzcie; Marcin jako chrześcijanin nie mógł służyć w wojsku, dlatego musiał z niego wystąpić. Wielką troską Marcina było nawrócenie swoich rodziców, do którego doprowadził wkrótce po opuszczeniu armii. Następnie udał się do św. Hilarego, biskupa Poitiers (we Francji), stając się jego uczniem. Został akolitą, a następnie diakonem. Po pewnym czasie osiadł jako pustelnik na wysepce Gallinaria w pobliżu Genui, gromadząc wokół siebie wielu uczniów. W 361 r. założył pierwszy klasztor w Galii – w Liguge. Dziesięć lat później, mimo jego sprzeciwu, lud wybrał go biskupem Tours. Ta data jest potwierdzona w dokumentach – sakrę biskupią otrzymał w roku 371. Jako pasterz diecezji prowadził nadal surowe życie mnisze, budząc sprzeciw okolicznych biskupów. Klasztory, które zakładał, łączyły koncepcję życia mniszego z pracą misyjną. Sam odbył wiele wypraw misyjnych. Rozpoczął chrystianizację prowincji galijskiej i prowadził ją w sposób bardzo systematyczny. Był znanym apostołem wsi. Jako były wojskowy nie zrażał się niepowodzeniami, ale konsekwentnie realizował wytyczone sobie zadania. Jeszcze za życia nazywany był mężem Bożym. Współczesny mu hagiograf Sulpicjusz Sewer zanotował wiele cudów wymodlonych przez biskupa Marcina, a także wielką liczbę nawróconych przez niego pogan. Sulpicjusz opisuje także zmagania tego misjonarza z duchami nieczystymi, które atakowały go tym częściej, im więcej dusz nawracał na wiarę chrześcijańską. Marcin zmarł 8 listopada 397 r. w Candes podczas podróży duszpasterskiej. Jego ciało sprowadzono Loarą do Tours i pochowano 11 listopada. Jako pierwszy wyznawca – nie-męczennik – zaczął odbierać cześć świętego w Kościele Zachodnim. Relikwie spoczywają w bazylice wzniesionej ku czci Świętego. Jest patronem Francji, królewskiego rodu Merowingów, diecezji w Eisenstadt, Mainz, Rotterburga i Amiens; dzieci, hotelarzy, jeźdźców, kawalerii, kapeluszników, kowali, krawców, młynarzy, tkaczy, podróżników, więźniów, właścicieli winnic, żebraków i żołnierzy. W ikonografii przedstawiany jest w stroju biskupa lub jako żołnierz oddający płaszcz żebrakowi. Jego atrybutami są: dzban, gęś na księdze, gęś u jego stóp, koń, księga, model kościoła, dwa psy lub żebrak u jego stóp. |
*******************************
Pasterz niezwykle miłosierny – św. Marcin
***
“Ujrzawszy raz ostrzyżoną owcę, święty powiedział: “Ta oto wypełniła rozkaz Ewangelii: miała dwie suknie i oddała jedną temu, kto jej nie miał. Tak też i wy winniście czynić” – czytamy o świętym Marcinie w “Złotej legendzie” Jakuba de Voragine.
Marcin urodził się około roku 316 w Pannonii (dziś leży ona na terenie Węgier). Jego rodzice byli poganami. Gdy miał 15 lat, z rozkazu cesarza musiał wstąpić do służby wojskowej. Pełnił ją w Galii. Właśnie z tego okresu życia św. Marcina pochodzi najbardziej znana legenda o nim. Jakub de Voragine ujął ją następująco: “Pewnego zimowego dnia św. Marcin przejeżdżając przez bramię Amiens spotkał jakiegoś biedaka, który był nagi i nie dostał jeszcze od nikogo jałmużny. Zrozumiał tedy Marcin, że to on właśnie powinien pomóc biedakowi, wyciągnął więc miecz i rozciął na dwoje płaszcz, który miał na sobie. Następnie oddał biednemu jedną część, a drugą okrył się znowu. Następnej nocy ukazał mu się Chrystus, ubrany w tę część jego płaszcza, którą dał biednemu i tak rzekł do aniołów, którzy Go otaczali: «W tę szatę ubrał mnie Marcin, który jeszcze jest katechumenem!» Święty jednak nie uniósł się pychą, ale poznawszy dobroć Bożą przyjął chrzest święty, mając lat 18. Przez dwa lata jeszcze pozostał w wojsku, ponieważ prosił go o to jego trybun, obiecując mu, że wysłużywszy swoje lata wstąpi do klasztoru”.
Po odejściu z wojska Marcin założył klasztor w Ligugé i prowadził w nim życie monastyczne pod kierunkiem św. Hilarego. Później został kapłanem, a mieszkańcy Tours wybrali go na swojego biskupa, choć bardzo się temu opierał.
Był dobrym duszpasterzem dla powierzonego jego trosce ludu, gorliwie głosił Dobrą Nowinę, zakładał klasztory, troszczył się o duchowieństwo. Jakub de Voragine napisał o nim rownież: „Św. Marcin miał serce pełne miłosierdzia dla grzeszników i z wielką litością przyjmował wszystkich, którzy chcieli pokutować. Pewnego razu diabeł wyrzucał mu, że przyjmuje pokutę tych, którzy już drugi raz zgrzeszyli (aby zrozumieć ten zwrot, trzeba wiedzieć, że w Kościele pierwszych wieków pojawiły się przesadnie surowe tendencje do wykluczania ze wspólnoty tych, którzy po przyjęciu chrztu popełnili grzech ciężki – drugi raz zgrzeszyli – przyp. ks. A. S.). Św. Marcin zaś odrzekł mu: “Gdybyś ty sam, nieszczęśniku, przestał niepokoić ludzi i pokutował za swoje zbrodnie, to i tobie obiecałbym miłosierdzie, wierząc w Jezusa Chrystusa”.
Święty Marcin, według świadectw jemu współczesnych, znał wcześniej datę swej śmierci. Gdy jednak współbracia prosili ze łzami, aby nie odchodził od nich, tak zwrócił się do Boga: “Panie, jeśli jeszcze potrzebny jestem Twemu ludowi, nie wzbraniam się przed pracą. Niech się dzieje wola Twoja”.
Zmarł w roku 397. Był pierwszym świętym wyznawcą, to znaczy człowiekiem czczonym, jako święty, mimo że nie poniósł męczeństwa.
“Ujrzawszy raz ostrzyżoną owcę, święty powiedział: “Ta oto wypełniła rozkaz Ewangelii: miała dwie suknie i oddała jedną temu, kto jej nie miał. Tak też i wy winniście czynić” – czytamy o świętym Marcinie w “Złotej legendzie” Jakuba de Voragine.
Dobranoc
Marcin Jakimowicz
Sen mara, Bóg wiara – wołamy. Święty Marcin, Józef i prorok Daniel nie ufali takim przysłowiom. Najważniejsze wskazówki otrzymywali we śnie.
Sen mara, Bóg wiara – mawiamy. Święty Józef nie ufał temu przysłowiu. Wszelkie polecenia od anioła otrzymywał właśnie we śnie. Przygarnął do domu Maryję, uciekł z rodziną przed nienawistnym wzrokiem Heroda. Jak bardzo musiał być wyczulony na Słowo, skoro uwierzył nocnemu rozkazowi Bożego wysłannika! Jego wielkiego poprzednika – Józefa egipskiego, zamkniętego na cztery spusty w więzieniu – również uratowały sny. Gdyby nie one, nie zostałby zarządcą Egiptu. A Daniel tłumaczący sny zdumionemu Nabuchodonozorowi? Święty Marcin, rzymski legionista, również otrzymał wskazówkę w czasie ciemnej nocy. W roku 338, gdy wraz ze swoim garnizonem przebywał w Galii, na drodze ujrzał żebraka. Bez wahania oddał mu połowę żołnierskiej opończy. W nocy miał we śnie zobaczyć odzianego w płaszcz Chrystusa, który mówił do aniołów: „Patrzcie, jak mnie Marcin, katechumen, przyodział”. Oczywiście, to tylko symbol, legenda. Ale gdzie dziś znajdzie się żołnierza ufającego jakimś sennym marzeniom?
Imię Marcin nie ma korzeni biblijnych. Nie zawiera żadnego błogosławieństwa Pana. Odwrotnie: jego rdzeń pochodzi od Marsa – rzymskiego boga wojny. Imię świętego z Tours świetnie pokazuje jego zawiłą życiową wędrówkę, drogę od boga wojny do Jahwe, który sam siebie nazywa pokojem.
Ojciec Marcina był rzymskim legionistą, doszedł nawet do godności trybuna. W domu panował wojskowy porządek. Gdy rodzina przeniosła się do Włoch, dziesięcioletni chłopak spotkał chrześcijan i… zaraził się ich radością. Od razu wpisał się na listę katechumenów, ale rodzina nie chciała zgodzić się na chrzest. Niechętny był nawet biskup, obawiający się gniewu ojca Marcina.
Piętnastoletni chłopak obrał stan żołnierski i został rzymskim legionistą. Natrętna myśl o przyjęciu wiary chrześcijan nie dawała mu jednak spokoju. Gdy w czasie Wielkanocy 339 roku Marcin przyjął chrzest, postanowił zrezygnować ze służby wojskowej. – Chrześcijaninowi nie godzi się być żołnierzem i przelewać krew – szeptali mu bracia.
Okazja do wystąpienia z wojska nadarzyła się w 354 r. Marcin towarzyszył ariańskiemu cesarzowi Konstansowi w wyprawie nad Ren. Wedle zwyczaju, w przeddzień bitwy żołnierzom dawano podwójny żołd. Marcin zrezygnował z niego, a w zamian poprosił o zwolnienie ze służby. Rozwścieczony dowódca kazał go aresztować. Marcin poprosił wtedy, aby pozwolono mu stanąć do bitwy w pierwszym szeregu… bez broni. – Będę walczył jedynie znakiem krzyża – wyjaśnił zdumionym strażnikom. Do bitwy jednak nie doszło, bo wróg poprosił o pokój. Dla chrześcijan był to wyraźny znak Boży.
Odtąd Marcin znany był jako apostoł pojednania. Bóg przez jego ręce czynił rzeczy niewyobrażalne. Jego pobożność była tak ceniona, że gdy zmarł biskup Tours, wierni siłą przywiedli Świętego do katedry, błagając o przyjęcie godności biskupa. Został wybrany przez aklamację. Był biskupem przez 26 lat, a gdy zmarł, na jego pogrzeb przybyły nieprzebrane tłumy.
wiara.pl
**************************************************
Marcin z Tours – „święty niepodzielonego chrześcijaństwa”
Kościół katolicki wspomina 11 listopada św. Marcina biskupa z Tours, założyciela pierwszych klasztorów w Kościele zachodnim, mnicha, w młodości żołnierza. Św. Marcin przedstawiany jest w ikonografii jako rycerz oddający pół płaszcza żebrakowi. Jest pierwszym świętym Kościoła zachodniego spoza grona męczenników. Dla potomnych stał się „ikoną miłości bliźniego”, jak go określił Benedykt XVI.
***
Biskup Marcin z Tours (316-397) jest „świętym niepodzielonego chrześcijaństwa”, czczonym również przez Kościół ewangelicki, prawosławny i anglikański. Marcin jest świętym, jakiego potrzebuje współczesna Europa i takim, który w sposób szczególny podoba się papieżowi Franciszkowi: chrześcijaninem, który w decydującej chwili życia poszedł „na peryferie”. Jest symbolem pokoju, starań o większą solidarność, o zwrócenie większej uwagi na grupy z marginesu: żebraków, osób wykluczonych oraz odmawiających walki z bronią u nogi.
Ikonografia często bazuje na przełomowym wydarzeniu z życia świętego i podkreśla miłosierdzie Marcina. Jako żołnierz cesarza Konstancjusza jechał z rodzinnego domu do koszar. Gdy u bram miasta Ambianum (obecnie Amiens) ujrzał sponiewieranego i marznącego żebraka, nie mając ani pieniędzy, ani jedzenia, odciął mieczem połowę swego oficerskiego płaszcza i dał żebrakowi. Następnej nocy miał ujrzeć we śnie odzianego w połowę jego płaszcza Chrystusa, który do otaczających Go aniołów mówił: „To Marcin zdążający do chrztu okrył mnie swoim płaszczem”. Ten sen miał spowodować, że Marcin pożegnał się z wojskową karierą i przyjął chrzest. Kilka znanych wersji tej historii różni się w szczegółach, pewnym jest fakt, że w 339 r. Marcin przyjął chrzest i zgodnie z ówczesnym zwyczajem zrezygnował ze służby wojskowej.
Św. Marcin urodził się ok. 317 r. w Panonii (dzisiejsze Węgry). Podobnie jak jego ojciec był żołnierzem, chociaż po przyjęciu chrztu porzucił służbę wojskową. Później przez dziesięć lat żył w pustelni na wyspie Gallimaria opodal Genui. Wkrótce zgromadził wokół siebie kilkudziesięciu pustelników, z którymi wspólnie założył najstarszy klasztor w Galii. Słynął z cnoty, ascetycznego życia a także z cudów.
W 371 r. – wbrew swojej woli – został wybrany biskupem Tours. W dalszym ciągu jednak prowadził życie mnisze w klasztorze Marmoutier pod Tours, przewodząc w nim zgromadzeniu osiemdziesięciu zakonników. Był bardzo surowy dla siebie, a wyrozumiały dla innych. Potępiał błędy heretyków, ich samych natomiast bronił przed surowymi karami. W tym duchu zwalczał m.in. Itacjusza z Ossanowy, który domagał się kary śmierci dla heretyków.
Marcin zmarł 8 listopada 397 r. w czasie wizyty parafii w niewielkiej miejscowości Candes nad Loarą. Po trzech dniach mieszkańcy Tours wykradli zwłoki swego biskupa. Pochowano go 11 listopada w katedrze w Tours. Ten dzień jest od V wieku liturgicznym wspomnieniem św. Marcina z Tours.
Kult św. Marcina zaczął się szerzyć najpierw we Francji i bardzo szybko – od połowy VI w. – w całej ówczesnej Europie chrześcijańskiej. Grób świętego i samo miasto stały się wówczas miejscem pielgrzymkowym, przy czym przez długie wieki zajmowało ono drugie miejsce w Kościele zachodnim po miejscach świętych w Jerozolimie. Został pierwszym ze świętych spoza grona męczenników.
Marcin – patron europejski
Najstarszą świątynią w Rzymie, poświęconą św. Marcinowi, a datowaną na V wiek, jest „San Martino al Monti” na Wzgórzu Oppio. Ponadto wiele kościołów na całym świecie nosi jego imię; w samej tylko Francji jest ich ok. 4 tysięcy, a jego imię nosi 220 miejscowości. Jako swego patrona wybrały św. Marcina liczne diecezje, np. Moguncja i Rottenburg-Stuttgart w Niemczech, Eisenstadt w Austrii, a także kraje związkowe: austriacki Burgenland i szwajcarski kanton Schwyz. Wizerunek świętego na tle romańskiego gmachu widnieje też na oficjalnej pieczęci niemieckiej Moguncji. Pod wezwaniem św. Marcina jest m.in. katedra w Bratysławie oraz dwa kościoły w Kolonii, ale też ponad 500 kościołów w Hiszpanii, 700 we Włoszech, 350 na Węgrzech. Imię św. Marcina nosi też Canterbury, najważniejsza świątynia anglikańska. Przez ponad 1000 lat królowie Francji oddawali się w opiekę św. Marcinowi. W późnym średniowieczu w kraju było ponad 3 600 kościołów pod jego wezwaniem. Nazwisko Martin jest jednym z najpopularniejszych we Francji.
We wrześniu 1996 r. Jan Paweł II, jako szósty papież, nawiedził grób patrona archidiecezji Tours oraz Francji i uroczyście otworzył Rok św. Marcina, upamiętniający 1600. rocznicę śmierci tego apostoła wsi francuskiej. Polski papież spotkał się tam z ludźmi ubogimi i chorymi. W duchu św. Marcina powiedział wówczas, że „stan społeczeństwa widać po tym, w jaki sposób traktuje życie ludzi zranionych i jaką postawę okazuje w stosunku do nich”.
Św. Marcin jest patronem armii, rycerzy, żołnierzy, podróżujących, uchodźców, kowali i płatnerzy, pasterzy alpejskich, żebraków, pasterzy, tkaczy, rękawiczników, właścicieli winnic, garbarzy, hotelarzy i wielu innych. Od imienia świętego wzięła swą nazwą wyspa Martynika w małych Antylach oraz liczne źródła wód mineralnych.
Postać świętego, a zwłaszcza scena jego dzielenia się połową płaszcza z żebrakiem, wielokrotnie inspirowały artystów. Malowali św. Marcina m.in. Carpaccio (1456-1526), El Greco (1541-1614) i liczni inni twórcy. Często jest przedstawiany jako rycerz na białym koniu , rzadziej jako biskup z hostią. Imię świętego obrało sobie pięciu papieży, a ostatni z nich – Marcin V (1417-1431) został wybrany 11 listopada.
Bogate zwyczaje „marcińskie”
We wczesnym chrześcijaństwie dzień św. Marcina miał charakter podobny do Środy Popielcowej. Wczasach przedchrześcijańskich tego dnia rozpoczynała się zima, był to też termin płacenia podatków i początek nowego roku gospodarczego. Tego dnia m.in. uroczyście próbowano nowe wino.
Z dniem św. Marcina łączą się też różne zwyczaje. Wśród nich były tzw. „rózgi Marcina”. W tym dniu pasterze bydła dawali swoim chlebodawcom „rózgę”: brzozową gałązkę z kilkoma listkami na czubku związaną z gałązką dębu i jałowca. Te „rózgi”, święcone w Trzech Króli, służyły potem do wypędzania bydła na pastwiska.
Do dziś w różnych częściach Niemiec i Austrii odbywają się pochody dzieci z „lampionami św. Marcina”, prowadzące do „ogniska św. Marcina”. Dzieciom towarzyszy rycerz ubrany w rzymski hełm i purpurowy płaszcz, mający przypominać żołnierza Marcina i jego dobre czyny.
Nade wszystko jednak znana jest pieczona „gęś św. Marcina” – tradycyjna potrawa wywodząca się z Kolonii, gdzie 11 listopada spożywa się ją nadziewaną jabłkami, rodzynkami i kasztanami.
Gdy późną jesienią następuje lekkie ocieplenie, Francuzi nazywają to „latem Marcina”. Wiąże się to z inną legendą, według której gdy ciało Marcina wieziono statkiem po Loarze z miejsca jego śmierci – Candes-Saint-Martin – do Tours, z jesiennego snu obudziła się przyroda i nieoczekiwanie całe nadbrzeżne łąki okryły się kwiatami.
W Poznaniu 11 listopada wypiekane są specjalne „Marcinowe” słodkie rogale wypełnione masą z białego maku. Na najstarszej ulicy miasta – św. Marcinie – odbywa się uroczysta parada, której przewodzi rycerz na siwym koniu.
Co ma wspólnego św. Marcin z gęsiami?
W wielu krajach nie do pomyślenia jest dzień św. Marcina bez gęsi na stole. „Gęś św. Marcina” jest tradycyjną potrawą we Francji, Austrii i w Niemczech: w Kolonii na przykład spożywa się 11 listopada pieczoną gęś nadziewaną jabłkami, rodzynkami i kasztanami. W Szwecji św. Marcin jest patronem gastronomów z południa tego kraju. W Skanii już w przeddzień św. Marcina przy „świętomarcinowej” gęsi zbierają się wieczorem w restauracjach całe rodziny i grupy przyjaciół.
– Dziś słowo „gęś” najczęściej kojarzy się z określeniem „głupia jak gęś”, jednak to wcale nie odpowiada rzeczywistości. Gęsi ani nie są „głupie”, ani też w tradycji historycznej nie grały roli podrzędnej – powiedział KAI Thomas Dolezal, ekspert ds. liturgii i świąt kościelnych w archidiecezji wiedeńskiej. Przypomniał, że już w czasach rzymskich gęsi towarzyszyły bogowi wojny, Marsowi. Swoim ostrzegawczym gęganiem gęsi uratowały też Rzym przed najazdem wroga. W tradycji germańskiej gęś była zwierzęciem ofiarnym i uosobieniem ducha wegetacji. Ten, kto rytualnie spożywał gęś, miał swój udział w sile ducha wegetacji.
Gęsi również „zdradziły” swoim gęganiem św. Marcina. Gdy zmarł biskup Tours, Marcin został wybrany jego następcą. Legenda mówi, że nie chciał przyjąć tego urzędu i schował się do klasztornej szopy, w której chowano gęsi. Te jednak zaniepokojone podniosły wrzawę, zdradzając w ten sposób kryjówkę Marcina. Nowego biskupa triumfalnie wprowadzono do Tours, a pieczona na pamiątkę św. Marcina gęś przeszła do tradycji i zachowała się po dzień dzisiejszy.
Jednak jedzenie gęsi, które utrzymało się aż do naszych czasów mimo popularnych fast-foodów, ma bardzo długą i niekoniecznie chrześcijańską tradycję. Od czasów Średniowiecza 11 listopada był bowiem w rolnictwie dniem, w którym odbywał się ubój zwierząt domowych i wypłaty. Tego dnia także świętowano pożegnanie lata i zjadano tłuste gęsi jako symbol dobrych, udanych zbiorów. Z czasem pogańskie jedzenie pieczonych gęsi przekształciło się w „gęś św. Marcina”.
We Francji spożywanie potraw z gęsi połączone jest z degustacją rocznych win. Ten francuski zwyczaj gęsi i młodego wina w dniu św. Marcina rozpowszechnił się w późniejszym okresie w Niemczech i Austrii, a od XVI w. – w Szwecji. Gęsi były tam znane już epoce kamiennej, ale ich pierwsze związki z Marcinem datują się od 1567 roku. Jeszcze w XIX wieku w kalendarzu rolniczym Tyrolu dzień św. Marcina oznaczany był gęsią, podobnie jak w norweskim kalendarzu runicznym.
“Via sancti Martini”
W 2005 roku wiodącą przez cały kontynent europejski pielgrzymkową „drogę św. Marcina” (“Via sancti Martini”) Rada Europy ogłosiła jako „drogę kultury”. Łączy ona miejsce urodzenia z grobem narodowego świętego Franków w jego mieście biskupim – Tours. Drogę wyznaczają ciemnoczerwone tablice z żółtym krzyżem i pieczęcią Rady Europy. Choć „droga św. Marcina” nie jest tak popularna jak szlaki św. Jakuba do Santiago de Compostela, jednak systematycznie ich sieć się rozwija.
Drogi św. Marcina łączą jego miejsce urodzenia – Szombathely na Węgrzech z bazyliką św. Marcina w Tours, gdzie czczone są jego doczesne szczątki. Z Węgier droga prowadzi przez Maribor i Lublanę w Słowenii, a stamtąd przez Treviso i Wenecję do Mediolanu, następnie w Dolinę Aosty i na tzw. małej przełęczy św. Bernarda przecina główny grzbiet Alp. Po stronie francuskiej prowadzi przez centrum sportów zimowych Albertville i Lyon do Tours. Cała trasa łączy wiele miejsc, które odwiedził św. Marcin.
Od kilku lat coraz większą popularnością cieszy się druga „Via sancti Martini”, północna droga do Tours. Prowadzi ona z Szombathely przez Wiedeń i Linz do Niemiec, gdzie przebiega przez Bawarię, Badenię-Wirtenbergię i Nadrenię Palatynat. Z Trewiru Droga św. Marcina ciągnie się przez Luksemburg, Reims, Paryż, Chartres do Tours.
Teresa Sotowska/Tygodnik Niedziela
************************************************************************************************************
10 listopada
Święty Leon Wielki, papież i doktor Kościoła
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Andrzeja Avellino, prezbitera |
Leon urodził się około 400 r. w Toskanii. Był synem Kwintyniana. Papież Celestyn I mianował go archidiakonem około roku 430. Od młodości wyróżniał się tak wielką erudycją i zdolnościami dyplomatycznymi, że nawet jako zwykły akolita wysyłany był przez papieża do ważnych misji. Na jego polecenie udał się m.in. z poufną misją do św. Augustyna, biskupa Hippony. Kiedy w 440 r. przebywał z misją pokojową w Galii, wysłany tam przez cesarzową Gallę Placydię, został obrany papieżem po śmierci Sykstusa III. Po powrocie do Rzymu został konsekrowany 29 września 440 r., rozpoczynając swoje ponad 21-letnie kierowanie Kościołem. Jego pontyfikat przypadł na czasy licznych sporów teologicznych i zamieszania pośród hierarchii kościelnej. Musiał zwalczać liczne herezje oraz tendencje odśrodkowe, podejmowane przez episkopaty Afryki Północnej i Galii. To wtedy Pelagiusz głosił, że Chrystus wcale nie przyniósł odkupienia z grzechów, a Nestoriusz twierdził, że w Jezusie mieszkały dwie osoby. Poprzez swoich legatów brał udział w soborze w Chalcedonie (451), który ustalił najważniejsze elementy doktryny chrystologicznej. W dogmatycznym liście do biskupa Konstantynopola, tzw. “Tomie do Flawiana”, odczytanym w Chalcedonie, Leon I rozwinął naukę o dwóch naturach w Chrystusie. Sobór Chalcedoński przyjął wiarę w jednego Chrystusa w dwóch naturach, obu niezmiennych i nieprzemieszczalnych, ale także nierozdwojonych i nierozdzielnych, tworzących jedną osobę. Tekst ten ojcowie soborowi przyjęli przez aklamację, a z zachowanych dokumentów wiemy, że zawołali wtedy: “Piotr przemówił przez usta Leona”. Papież Leon wprowadził zasadę liturgicznej, kanonicznej i pastoralnej jedności Kościoła. Za jego czasów powstały pierwsze redakcje zbiorów oficjalnych modlitw liturgicznych w języku łacińskim. Powiązał liturgię z codziennym życiem chrześcijańskim; np. praktykę postu z miłosierdziem i jałmużną. Nauczał, że liturgia chrześcijańska nie jest wspomnieniem wydarzeń minionych, lecz uobecnieniem niewidzialnej rzeczywistości. W jednej z mów podkreślał, że Paschę można celebrować w każdym okresie roku “nie jako coś, co przeminęło, ale raczej jako wydarzenie dziś obecne”. Leon przyczynił się do uznania prymatu stolicy Piotrowej zarówno przez cesarza zachodniego Walentyniana III, jak i przez Konstantynopol. Cesarz Walentynian III (425-455) ogłosił edykt postanawiający, że zarządzenia Stolicy Apostolskiej muszą być uważane za prawo; oznaczało to prymat jurysdykcyjny biskupa rzymskiego. Bronił Italię i Rzym przed najazdami barbarzyńców. Wyjechał naprzeciw Attyli, królowi Hunów, i jego wojskom, wstrzymał ich marsz i skłonił do odwrotu (452). W trzy lata później podjął pertraktacje ze stojącym u bram Rzymu Genzerykiem, królem Wandalów. Niestety, król nie dotrzymawszy umowy złupił Wieczne Miasto. Papież ten wsławił się także działalnością charytatywną oraz zdecydowanym przeciwstawianiem się praktykom pogańskim czy wpływom sekty manichejczyków. Leon był obrońcą kultury zachodniej. Jako pierwszy papież otrzymał przydomek “Wielki”. Zmarł 10 listopada 461 r. w Rzymie. Został pochowany w portyku bazyliki św. Piotra. Zachowało się po nim ok. 150 listów i prawie 100 mów wygłoszonych do mieszkańców Rzymu podczas różnych świąt. Pozwalają one poznać wiedzę teologiczną papieża oraz ówczesne życie liturgiczne. W roku 1754 Benedykt XIV ogłosił go doktorem Kościoła. Jest patronem muzyków i śpiewaków. W ikonografii św. Leon Wielki przedstawiany jest w szatach papieskich i w tiarze, czasami w szatach liturgicznych rytu wschodniego lub jako papież piszący. Jego atrybutami są: księga, kielich oraz orszak z półksiężycem, któremu zastępuje drogę. |
**************************************************
Obrońca jedności Kościoła – św. Leon Wielki
***
“Choć cały Kościół Boży został uporządkowany według stopni, tak aby różnorodność członków przyczyniała się do zachowania całości Mistycznego Ciała, to jednak – jak powiada Apostoł – wszyscy stanowimy jedno w Chrystusie”.
- Kierował Kościołem w czasach licznych sporów teologicznych i sporego zamieszania wśród hierarchii kościelnej. Jednak przez dwadzieścia jeden lat swego pontyfikatu nie miał wątpliwości, że jedność Kościoła musi być zachowana. Dlatego papież Leon Wielki nie ustawał w działaniach na rzecz jej ocalenia.
- Urodził się około roku 400 w Turcji, choć istnieją źródła, które podają jako miejsce jego urodzenia Toskanię. Papież Celestyn I mianował go archidiakonem. Spełniał funkcję legata papieskiego. Gdy wybrano go na Stolicę Piotrową, przebywał w Galii.
- Jako papież zwalczał wytrwale liczne wówczas błędy w wierze. Dużo uwagi poświęcał umacnianiu wewnątrzkościelnej dyscypliny. Przeciwstawiał się odśrodkowym tendencjom, które pojawiły się w lokalnych Kościołach w Afryce Północnej i w Galii. Co prawda nie uczestniczył osobiście w Soborze w Chalcedonie (451 r.), ale wysłał tam swoich legatów.
- Miał również ogromne zasługi na polu zachowania pokoju – bronił Rzymu przed najazdami barbarzyńców. Nie zawahał się wyjechać naprzeciw zagrażającym Rzymowi wojskom króla Hunów, Attyli i króla Wandalów, Genzeryka i prosić ich o zachowanie miasta od zniszczenia.
- Był znakomitym teologiem, który potrafił nauczać w piękny sposób. Do naszych czasów zachowało się około 200 listów i około 100 mów wygłoszonych przez Leona Wielkiego.
- Zmarł 10 listopada 461 roku.
- Jedną z jego najbardziej znanych mów jest kazanie o Narodzeniu Pana Jezusa, w którym apelował: “Poznaj swoją godność, chrześcijaninie! Stałeś się uczestnikiem Boskiej natury, porzuć więc wyrodne obyczaje dawnego upodlenia i już do nich nie powracaj. Pomnij, jakiej to Głowy i jakiego Ciała jesteś członkiem. Pamiętaj, że zostałeś wydarty mocom ciemności i przeniesiony do światła i królestwa Bożego. Przez chrzest stałeś się przybytkiem Ducha Świętego, nie wypędzaj Go więc z twego serca przez niegodne życie, nie oddawaj się ponownie w niewolę szatana, bo twoją ceną jest Kraw Chrystusa”.
Pierwszy Wielki
Na własnej skórze doświadczał konsekwencji przysłowia: „Obyś żył w ciekawych czasach”. Trudno znaleźć bardziej burzliwy pontyfikat.
Jego imię budziło grozę na rzymskich ulicach. Attyla – wódz wojowniczych Hunów zbliżał się do Wiecznego Miasta. Po domach opowiadano o potężnym wodzu zwanym „Biczem Bożym”, o jego niezliczonych bogactwach, trzystu żonach, o tym, że zamordował własnego brata, z którym dzielił władzę. Hunowie, których imperium sięgało od Danii po Bałkany i od Renu aż po Morze Kaspijskie, byli coraz bliżej. Historyk rzymski Ammianus Marcellinus straszył: „Mają grube kończyny, umięśnione plecy, a ich wygląd jest tak odpychający, że przypomina raczej dwunożne zwierzęta”.Gdy wojownicy zbliżyli się do Rzymu, na ich spotkanie wyjechał papież Leon I. Wszedł do namiotu Attyli i zaczął rozmowę. Rzym, który miał być zrównany z ziemią, ocalał. Gdy w 455 r. miastu zagrażali Wandalowie, Leon I ponownie wyjechał konno na spotkanie ich wodza, Genzeryka. Długo rozmawiali. I choć Wandalowie nie dotrzymali słowa i złupili Rzym, miasto uniknęło rzezi.
Papież Leon na własnej skórze doświadczał konsekwencji przysłowia: „Obyś żył w ciekawych czasach”. Trudno znaleźć bardziej burzliwy pontyfikat. I nie chodziło jedynie o zewnętrznych wrogów, z którymi trzeba było negocjować. Pochodzący najprawdopodobniej z Toskanii, starannie wykształcony w rzymskiej retoryce teolog, na każdym kroku bronił czystości wiary. Był to czas wielu gorących sporów, herezji i zamieszania. Leon wykazywał błędy: manichejczyków (równoważenie działania potęgi dobra i zła, ciało i materia są złe z natury), pelagian (człowiek może osiągnąć zbawienie i doskonałość moralną o własnych siłach), nestorian (Maryja była tylko matką Jezusa-człowieka, nie można nazywać Jej Matką Boga).
Poprzez swych legatów brał udział w osądzeniu Eutychiusza. Poglądy tego mnicha, głoszącego, że w Chrystusie jest tylko jedna natura (Bosko-ludzka), doprowadziły do zwołania Soboru Chalcedońskiego w 451 roku. – Czyż może być coś bardziej szkodliwego, niż wymyślać rzeczy bezbożne i nie ustępować przed mądrzejszymi i bardziej uczonymi? – pisał Leon, a odpowiadając na zarzuty Eutychiusza, wyjaśniał: – Syn w niczym nie różni się od Ojca, ponieważ jest Bogiem z Boga, Wszechmogącym z Wszechmogącego, Współwiecznym, zrodzonym z Wiecznego.
Do dziś cytuje się słowa Leona I, pięknie wyjaśniającego, dlaczego Bóg stał się człowiekiem: „Poddał się On słabości nie dlatego, że miał udział w naszych przewinieniach. Przyjął postać sługi bez zmazy grzechu, wywyższając to, co ludzkie, nie umniejszając zaś tego, co Boże, ponieważ to uniżenie, przez które niewidzialny objawił się jako widzialny, a Stwórca oraz Pan wszystkich rzeczy zechciał stać się jednym ze śmiertelnych, było pochyleniem się ku nam miłosierdzia, a nie wyrzeczeniem się mocy”.
Leon zmarł 10 listopada 461 r. w opinii świętości. Był prawdziwym pasterzem – z dumą opowiadali o nim chrześcijanie. Kościół nazwał go jako pierwszego „Wielkim”. Jako pierwszy został też pochowany w Bazylice św. Piotra.
Marcin Jakimowicz/wiara.pl
***
Był pierwszym papieżem, któremu nadano po śmierci tytuł „wielki”. Czym sobie na to zasłużył?
Jego pontyfikat przypadł na lata 440–461 r. Cesarstwo Rzymskie na Zachodzie chyliło się ku upadkowi, barbarzyńcy atakowali ze wszystkich stron. Papież stał się z konieczności obrońcą Wiecznego Miasta.
Kiedy do Rzymu zbliżał się groźny Attyla, Leon wraz z delegacją rzymian wyszedł mu naprzeciw. Udało mu się odwieść wodza Hunów od kontynuowania wojny. W ten sposób ocalił Rzym i południową cześć półwyspu. Trzy lata później, wiosną 455 roku, nadciągali Wandalowie pod wodzą Genzeryka. Leon znów wyszedł bezbronny, w otoczeniu duchowieństwa, naprzeciw najeźdźcy i zaklinał go, by się zatrzymał. Nie udało się zapobiec zdobyciu bezbronnego miasta przez Wandalów, ale dzięki jego interwencji miasto uniknęło rzezi i totalnego zniszczenia.
Leon zasłynął nie tylko jako odważny obrońca Rzymu, ale także jako gorliwy obrońca czystości wiary w obliczu szerzących się herezji. Dzięki jego zabiegom w 451 roku odbył się Sobór w Chalcedonie – jeden z najważniejszych soborów w historii Kościoła. 350 biskupów dokonało podsumowania nauczania trzech poprzednich soborów (Nicea 325 r., Konstantynopol 381 r., Efez 431 r.). Sobór chalcedoński sprecyzował wiarę Kościoła w Jezusa Chrystusa. Wyznajemy, że jest On prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem. Dwie natury, boska i ludzka, są w Chrystusie zjednoczone w jednej Osobie.
Papieża reprezentowali na soborze jego legaci. Kiedy odczytali papieski list skierowany do biskupa Konstantynopola, biskupi powitali go zawołaniem, które przeszło do historii: „Piotr przemówił przez Leona”. Jedną z zasług Leona było umocnienie roli biskupa Rzymu jako gwaranta jedności Kościoła i wiernego przekazu Ewangelii. Leon I okazał się także gorliwym duszpasterzem, który w ciągły sposób katechizował Rzymian. Nauczał, że liturgia chrześcijańska nie jest wspominaniem minionych zdarzeń, ale ich uobecnianiem. W jednym z kazań podkreślał, że Wielkanoc należy obchodzić „nie tyle jako coś z przeszłości, ile raczej jako wydarzenie chwili obecnej”. Jako pierwszy z papieży został pochowany w Bazylice św. Piotra. „Leon” znaczy lew – można więc rzec, że imię następcy św. Piotra bardzo odpowiadało jego naturze.
Myśl: “Chrześcijaninie! Poznaj swoją godność” – św. Leon Wielki.
ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
***************************************
św. Leon Wielki,
papież i Nauczyciel Kościoła
(Żył około roku Pańskiego 460)
Żywot św. Leona Wielkiego, papieża i Nauczyciela Kościoła
Święty Leon, rodem z Włoch, poświęcił się od młodości stanowi duchownemu. Będąc archidiakonem Kościoła rzymsko-katolickiego, został wysłany przez papieża Sykstusa III do Francji, z poleceniem pojednania dwu wielkich wodzów, których niezgoda wielce szkodziła Kościołowi świętemu. Gdy bawił na tym poselstwie, papież Sykstus umarł, a w jego miejsce wybrano w sierpniu roku 440 Leona, czego się wcale w swej skromności nie spodziewał. Wybór jego przyjęto z wielką radością, znano bowiem jego wielkie talenty i zdolność do kierowania łódką Piotrową.
Pomimo, że trafił na trudne dla Kościoła czasy, zdołał w nim jednak zaprowadzić ład i porządek. Wszystkim przyświecał czystością serca, miał zdrowy rozsądek, mądrość doskonałą, odwagę nieustraszoną, język powściągliwy i jasną wymowę. Starał się żyć tak świątobliwie, że nie tylko grzechu, ale nawet i cienia jego się wystrzegał. Pomimo nawału pracy związanej z najwyższym w Kościele urzędem, oddawał się gorliwie pisaniu i głoszeniu słowa Bożego. Dowiódł też niezwykłej stałości charakteru, bo w najtrudniejszych nawet okolicznościach za żadną cenę nie schodził z drogi słuszności i prawości, tak że można do niego zastosować słowa Pisma św.: “Sprawiedliwy jako lew śmiały, bez bojaźni będzie” (Przyp. 28,1).
Za czasów papiestwa Leona najechał Europę okrutny Attyla, król Hunów, którego zwano “biczem Bożym”. Splądrowawszy już Ilirię, Macedonię, Niemcy i Grecję, postanowił najechać Włochy, zdobyć Rzym i zburzyć go. Miasto Akwilea broniło się przez trzy lata, ale Attyla zdobył je w końcu szturmem, wymordował mieszkańców i doszczętnie złupił, po czym ruszył na Rzym. Papież, wiedząc, że miasto nie zdoła się obronić, postanowił sam z pomocą Bożą pokonać nieprzyjaciela. Ubrany w świetne szaty papieskie stanął przed Attylą nad rzeką Padem i w dobitnych słowach przedstawił mu bezmiar jego zbrodni, grożąc mu śmiercią, gdyby się targnął na Rzym. Zrobiło to na Attyli silne wrażenie, zwłaszcza że poza papieżem widział jaśniejącą postać, która groziła mu mieczem, gdyby nie chciał usłuchać, odstąpił przeto od Rzymu i odprowadziwszy wojsko do Węgier całkiem zaprzestał podbojów. Kiedy się temu dziwiono, albo dawano mu do zrozumienia, że wobec papieża okazał się bojaźliwym, odparł: “Nie widzieliście, że obok papieża stała nadziemska postać z dobytym mieczem, grożąc mi śmiercią, gdybym woli tego męża nie uczynił zadość?”
Tak więc papież Leon Wielki świętością swoją zdziałał to, czego cała Europa dokazać nie mogła. Uporawszy się z nieprzyjacielem zewnętrznym, musiał zwrócić oczy na Wschód, gdzie wichrzyło dwu odszczepieńców, a mianowicie patriarcha konstantynopolski imieniem Nestoriusz, oraz mnich carogrodzki Eutyches. Pierwszy uczył, że w Chrystusie są nie tylko dwie natury, lecz także dwie osoby: Boska i ludzka, a ponieważ Maryja porodziła Chrystusa jako człowieka, więc nie może być zwana Bogarodzicielką. Błędną tę naukę potępił synod rzymski pod przewodnictwem papieża Celestyna I w roku 430, a w rok potem sobór powszechny w Efezie. Niestety herezja Nestoriusza dala początek innej, zwanej monofizytyzmem. Mianowicie opat Eutyches, walcząc z Nestoriuszem, wpadł w błąd przeciwny, gdyż twierdził że w Chrystusie jest tylko jedna natura: Boska. Ówczesny patriarcha konstantynopolski św. Flawian potępił tę naukę, ale Eutyches odwołał się do papieża, którym był wtedy Leon, i do cesarza.
Cesarz Teodozjusz II, sprzyjając innowiercom, oparł się papieżowi, wzywającemu, aby zwołał sobór powszechny. Spotkała go za to kara Boża, spadł bowiem z konia i zabił się. Po nim wstąpił na tron dzielny wódz Marcjan, który spełnił wolę papieża i zwołał sobór powszechny do Chalcedonu, miasta położonego z drugiej strony cieśniny konstantynopolskiej. Na sobór ten zjechało się 630 biskupów, a papież wyprawił w swoim zastępstwie biskupów Pascharyna i Lucencjana, jako też kapłanów Bonifacjusza i Bazyliusza. Sprawa była bardzo trudna, bo jakże dociec tajemnicy dwu natur w Chrystusie, jeśli nie przez wiarę. Leon kazał dlatego odczytać swój list do św. Flawiana, zbijający błędy Eutychesa i Nestoriusza, który tak wszystkich przejął, że jednogłośnie zawołali: “Piotr święty mówi przez Leona! Taka jest wiara katolicka, takie jest wyznanie apostolskie, tak my wszyscy wierzymy!” Następnie uznali stolicę rzymską głową wszystkich Kościołów, a papieża potomkiem Piotra św. wprost po duchu od niego pochodzącym i namiestnikiem Chrystusowym.
Wkrótce potem Genzeryk, król Wandalów, zdobywszy Afrykę wkroczył do Włoch z licznym wojskiem i zagroził Rzymowi jeszcze straszniejszym zniszczeniem aniżeli to, którego uszedł ze strony Attyli. Święty Leon wiedział że Genzeryk jest arianinem, zawziętym wrogiem katolików, jak również to, jak okrutnie obchodził się z biskupami w Afryce, ale jako dobry pasterz nie wahał się narazić na widoczne niebezpieczeństwo. Udał się mianowicie do obozu Genzeryka i tyle na nim wymógł, że wojska jego nie dopuściły się w Rzymie mordów, choć przez czternaście dni rabowały miasto i jego świętości.
Gdy Genzeryk opuścił Rzym, św. Leon zajął się najtroskliwiej nieszczęsnym ludem, srodze klęską najścia tych barbarzyńców dotkniętym. Wykupywał zabranych do niewoli, wspierał hojnymi jałmużnami ubogich, nawiedzał chorych, pocieszał strapionych, a wszystkich pobudzał do pokuty, upatrując w klęsce, jaka cały kraj spotkała, słuszną karę Bożą za grzechy jego mieszkańców. Poza tym zajął się odbudową gmachów publicznych, a szczególnie kościołów, uszkodzonych albo zburzonych przez najezdników. Własnym kosztem zbudował przy drodze Apijskiej kościół pod wezwaniem św. Korneliusza, papieża i Męczennika, odnowił kościoły św. Piotra, św. Pawła i św. Jana Lateraneńskiego, ustanowił kapelanów jako stróżów przy grobach świętych apostołów, zbudował nowy klasztor obok bazyliki św. Piotra i niemal wszystkie kościoły w Rzymie zaopatrzył w bogate sprzęty kościelne.
Dzieł treści religijnej, pierwszorzędnej wartości, pozostawił po sobie nadzwyczaj wielką liczbę, a mianowicie około dwieście kazań na główne święta w roku i sto czterdzieści epistoł czyli odezw dogmatycznych, w których z genialną zdolnością, jaką go Bóg obdarzył, wyjaśnia najgłębsze tajemnice wiary świętej. Gdy się zabierał do pisania, długo się modlił, a niekiedy i posty do tego przydawał. Piękna legenda mówi, że gdy napisał list dogmatyczny do świętego Flawiana o wcieleniu Słowa Bożego, położył go na relikwiach świętego Piotra i zachowując ścisły post przez dni czterdzieści, prosił księcia apostołów, aby poprawił, cokolwiek było niewłaściwego w tym liście, by go mógł rozesłać dla nauki do wszystkich wiernych biskupów. Po upływie dni czterdziestu znalazł list w niektórych miejscach poprawiony, a potem ukazał mu się święty Piotr i powiedział: “Czytałem go i poprawiłem”.
Rzym zawdzięczał świętemu Leonowi wielkość, dobre obyczaje i potęgę. Był on światłym ojcem tak wielkich jak małych, tak bogatych jak ubogich. Przez dwadzieścia jeden lat panował w czasach burzliwych, kiedy łódką Piotrową trzeba było prawdziwie zręcznie kierować. Żadne niebezpieczeństwo, żadna przeciwność nie złamały jego odwagi, ani ufności w Jezusie, którego nade wszystko miłował. Modlił się ustawicznie o jedność wiary świętej i wykorzenienie herezyj, ubogich uważał za nieocenione członki Jezusa i co roku kazał rozdawać między ubóstwo olbrzymie sumy, a chociaż wszyscy czcili go jako prawdziwego zbawcę, w sercu swoim zawsze uważał się za niegodnego.
Rozstał się z tym światem w bardzo podeszłym wieku. Śmierć jego nastąpiła w dniu 10 listopada roku 461. Papież Sergiusz przeniósł jego święte zwłoki w roku 697 do katedry świętego Piotra, a dla wspaniałych mów, kazań, nauk i listów, które po sobie pozostawił, nazwał go Kościół święty w roku 1754 przez papieża Benedykta XIV Nauczycielem Kościoła świętego. Kościół święty nazywa Leona Świętym Pańskim, historia dodała mu przydomek: Wielki, a koncylia i sobory biskupie zowią go filarem i niewzruszoną opoką prawdy.
Nauka moralna
Żywot świętego Leona jest obrazem ustawicznej walki w obronie Kościoła świętego. Urząd papieża jest święty, ale zapewne nie ma urzędu bardziej odpowiedzialnego. Władza papieska jest władzą moralną, duchowną. Mocarze tego świata mogą z wojskiem wyruszyć w pole, toczyć bitwy po bitwach, podbijać kraje i siłą oręża zmuszać narody do uległości, natomiast urząd papieski nie ma siły zbrojnej, która byłaby zdolna wywrzeć nacisk, lecz tylko potęgę moralną. Zanim Zbawiciel wstąpił do Nieba, rzekł do apostołów: “Dana Mi jest wszystka władza na Niebie i na ziemi. Idąc tedy nauczajcie wszystkie narody, chrzcząc je w Imię Ojca i Syna i Ducha świętego. A oto Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata!” (Mat. 28,18-20). Chrystus Pan rządzi Kościołem niewidzialnie, lecz to rządzenie można poznać z widocznych skutków.
Święty Leon niewidzialną mocą pobił dwu nieprzyjaciół zewnętrznych: Attylę i Genzeryka, i poskromił bluźniercze sekty Nestoriusza i Eutychesa. Chrystus Pan powiedział: “Oto Ja jestem z wami aż do skończenia świata” (Mat. 28,20). Pocieszające jest zaiste to przyrzeczenie Zbawiciela, gdyż bez Jego pomocy nie mogliby ludzie nic wielkiego i dobrego zdziałać. Wprawdzie Pan Jezus zaręczył świętemu Piotrowi, że bramy piekielne Kościoła przemóc nie zdołają, jednakże i na Kościół przychodzą różne dopuszczenia, a wtedy namiestnik Chrystusa Pana na ziemi, Ojciec święty, ma wielkie, ważne i święte zadanie. Powinniśmy zatem słuchać głosu Ojca świętego, albowiem już pierwsi chrześcijanie modlili się za następcę Chrystusa Pana, to jest za Piotra świętego: “Piotra chowano w ciemnicy. Lecz modlitwa bez przestanku działa się od Kościoła ku Bogu za nim” (Dzieje Apostolskie 12,5).
Modlitwa
Wysłuchaj, prosimy Cię, Panie, prośby nasze, które zanosimy w uroczystość świętego Leona, Wyznawcę Twojego i papieża, i niech wsparci zasługami tego, któremu dane było tak godnie Ci służyć, dostąpimy odpuszczenia wszystkich naszych grzechów. Przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa. Amen.
św. Leon Wielki, papież i Nauczyciel Kościoła
urodzony dla nieba 10.11.461 roku,
Nauczyciel Kościoła 1754 roku
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.
************************************************************************************************************
9 listopada
Święto rocznicy poświęcenia Bazyliki św. Jana na Lateranie
Matka Kościołów
Rocznica poświęcenia Bazyliki św. Jana na Lateranie. Dlaczego świętujemy rocznicę konsekracji jedynie tej bazyliki w całym Kościele? Na co to święto zwraca uwagę?
***
Niedawno wspominaliśmy w liturgii rocznicę poświęcenia kościoła własnego. Świętowało wtedy jednocześnie wiele świątyń. Dziś, 9 listopada przypominamy konsekrowanie wyjątkowej, pierwszej wzniesionej na chwałę Zbawiciela – Bazyliki św. Jana na Lateranie.
Inne więc trochę spojrzenie na fakt poświęcenia, przywołanie innego znaczenia. W pierwszych wiekach po Chrystusie chrześcijanie nie mieli specjalnych budowli, w których oddawaliby Bogu cześć. Później pogańskie świątynie przekształcali na kościoły chrześcijańskie. Wreszcie, „gdy po 3 wiekach prześladowania Kościół odzyskał wolność, cesarz Konstantyn Wielki ofiarował papieżowi starożytny pałac Lateranów i wzniósł przy nim bazylikę ku czci Zbawiciela, którą papież św. Sylwester uroczyście konsekrował 9 listopada 324 r.” (Mszał rzymski). Wiek później papież Grzegorz Wielki dodał wezwania – św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty.
Ten najstarszy kościół Rzymu przez ponad 1000 lat był rezydencją następcy św. Piotra. Przez Lateran przeszło 161 papieży, miało tu miejsce pięć soborów powszechnych, tu po raz pierwszy w 1300 r. został ogłoszony Rok Jubileuszowy. Centrum tak papiestwa, jak i całego chrześcijańskiego życia Bazylika ta pełniła aż do 1317 r., kiedy to po powrocie z niewoli awiniońskiej papież Grzegorz VII przeniósł siedzibę papiestwa na Watykan. Lateran wciąż jednak odgrywa bardzo ważną rolę – jest katedrą każdego biskupa Rzymu, czyli papieża, do niej w uroczystej procesji udaje się każdy nowy biskup Rzymu, tu sprawuje on co roku Mszę Wieczerzy Pańskiej, powtarzając gest Chrystusa umywającego uczniom nogi. Tyle historii, tyle najważniejszych faktów z życia tej przewyższającej do dziś rangą wszystkie bazyliki.
Dlaczego świętujemy rocznicę konsekracji jedynie tej bazyliki w całym Kościele? Na co to święto zwraca uwagę? Po pierwsze – ze względu na wagę, jaką odegrała w dziejach chrześcijaństwa, ale też że jako katedra papieża jest, jak ktoś powiedział, parafią dla wszystkich katolików, symbolem i matką wszystkich kościołów świata, jak głosi napis znajdujący się na jej fasadzie: „Matką i Głową wszystkich kościołów Miasta i świata”. Warto więc dziś dziękować Bogu za wszystkie świątynie, bo mamy wielkie szczęście, że Bóg jest razem z nami, zamieszkał pośród swojego ludu. Że jest obecny w każdej świątyni, czego nie mogą powiedzieć wyznawcy innych religii.
Po drugie – to listopadowe święto przypomina ważną prawdę o jedności i powszechności Kościoła Chrystusowego. O tym decydujemy tak naprawdę my sami – walcząc o jedność w swojej rodzinie, w środowisku, w którym Bóg nas postawił. Jesteśmy nosicielami pokoju, czy raczej rozłamu i burzy?
I wreszcie ostatnia tajemnica związana z wspominaniem w Kościele rocznicy poświęcenia Bazyliki na Lateranie – jest ona symbolem autorytetu i prymatu papieża, tego, że fundamentem jest Jezus Chrystus, a opoką Piotr. Na jakim fundamencie buduję? Czy w podejmowanych decyzjach kieruję się nauką Kościoła, tym, co przekazuje następca św. Piotra? On przecież jest jej strażnikiem. Warto też modlić się dziś w jeszcze jednej intencji – o jedność biskupów i wszystkich kapłanów z papieżem. Żeby nie było rozłamów, ale by w jedności prowadzili nas wszystkich do niebieskiego Jeruzalem.
W prefacji w tym dniu usłyszymy takie słowa: „Prefacja: Ty pozwoliłeś zbudować ten gmach widzialny, w którym otaczasz opieką lud swój pielgrzymujący do Ciebie i dajesz mu znak i łaskę jedności z Tobą. W tym świętym miejscu sam wznosisz dla siebie świątynię z żywych kamieni, którymi my jesteśmy, i sprawiasz, że Kościół rozszerzony po całym świecie rozwija się jako Mistyczne Ciało Chrystusa, aż osiągnie swoją pełnię w błogosławionym pokoju w niebieskim Jeruzalem”. Prośmy więc Boga, żeby czynił z nas swoją świątynię – świętą, Jemu oddaną. Posłuszną nauczaniu papieża, budującą jedność i oddającą Mu chwałę w sobie samym i drugim człowieku.
Karolina Jadczyk/Tygodnik Niedziela
********************************
Rocznica poświęcenia bazyliki laterańskiej
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławioną Joanną z Signy |
Wiele osób sądzi, że najważniejszym kościołem papieskim jest bazylika św. Piotra na Watykanie. Nie jest to prawdą. To bazylika świętego Jana na Lateranie jest kościołem katedralnym papieża. Odegrała ona doniosłą rolę w historii chrześcijaństwa i dlatego Kościół obchodzi specjalny dzień, przypominający moment jej poświęcenia. Bazylika ta jest jedną z czterech bazylik większych Rzymu. Nazwa tego miejsca pochodzi od nazwiska starożytnych posiadaczy tych ziem. Cesarz Neron pod pozorem spisku zgładził Plantiusa Laterana i zagarnął jego pałac. Konstantyn Wielki pałac ten podarował papieżowi św. Sylwestrowi I (314-335). Do roku 1308 był on rezydencją papieży. Gdy w 313 r. cesarz Konstantyn Wielki wydał edykt pozwalający na oficjalne wyznawanie wiary chrześcijańskiej, kazał wybudować obok pałacu okazałą świątynię pod wezwaniem Chrystusa Zbawiciela, św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty. Stała się ona pierwszą katedrą Rzymu, a przylegający do niej pałac – siedzibą papieży. Jej poświęcenia dokonał papież św. Sylwester I w dniu 9 listopada 324 r. W ciągu kilku wieków panowało tu 161 papieży i odbyło się pięć soborów powszechnych. Bazylika na Lateranie przestała być siedzibą papieży od czasów niewoli awiniońskiej na początku XIV w. W 1377 r. papież Grzegorz IX przeniósł swą siedzibę do Watykanu. Do dziś bazylika laterańska zachowuje swe wyjątkowe znaczenie. W odróżnieniu od trzech pozostałych rzymskich kościołów patriarchalnych przysługuje jej tytuł arcybazyliki; każdy nowo wybrany biskup Rzymu udaje się do niej w uroczystej procesji. Nad wejściem do świątyni znajduje się łaciński napis, który najlepiej oddaje wagę i rolę tego miejsca: Mater et Caput omnium Ecclesiarum Urbis et Orbis to znaczy: Matka i Głowa wszystkich kościołów Miasta i Świata. Tu właśnie papieże odprawiali Mszę na rozpoczęcie Wielkiego Postu. Tu w Niedzielę Palmową stawia się łuk triumfalny na przyjęcie Króla męczenników. Tu papież odprawia Mszę świętą w Wielki Czwartek na pamiątkę Ostatniej Wieczerzy. Bazylika św. Jana na Lateranie jest nieco tylko mniejsza rozmiarem od Bazyliki św. Piotra i od Bazyliki św. Pawła za Murami. Wnętrze bazyliki jest podzielone kolumnami na pięć naw. Imponujący jest fronton bazyliki z 15 potężnymi figurami u szczytu (każda o wysokości 7 m): Chrystusa, św. Jana Chrzciciela, św. Jana Apostoła i doktorów Kościoła. Z balkonu, który jest umieszczony w centrum frontonu Bazyliki, papieże udzielali ludowi błogosławieństwa apostolskiego. Do wnętrza bazyliki prowadzi pięć potężnych wejść. W nawie głównej stoją także potężne posągi 12 Apostołów i ważniejszych proroków. W nawach bocznych są nagrobki papieży. Za konfesją, czyli za ołtarzem głównym, pod baldachimem, gdzie tylko papież odprawia Mszę świętą, znajduje się bogate prezbiterium, a przy jego końcu przy ścianie na stopniach stoi tron papieski z białego marmuru, wysadzany drogimi kamieniami tworzącymi artystyczne mozaiki. Do bazyliki dobudowane jest baptysterium, czyli osobna kaplica z basenem (tzw. pisciną), gdzie katechumenom udzielano chrztu przez zanurzenie. Kaplica nosi imię Konstantyna, gdyż są w jej wnętrzu obrazy, przedstawiające żywot tego właśnie cesarza. Obok bazyliki znajduje się osobny budynek wybudowany na polecenie papieża Systusa V w 1589 r., w którym znajdują się “Święte Schody” (scala sancta). Według podania są to kamienne stopnie, po których Chrystus szedł na sąd do Piłata. Przywiezione zostały one z Jerozolimy do Rzymu w roku 326 przez św. Helenę, matkę cesarza Konstantyna I. Te schody pobożni pątnicy tak wytarli kolanami, że powstały w nich głębokie wyżłobienia. Dla pozostałych trzech bazylik rzymskich obchodzimy jedynie wspomnienie (na przykład dla bazylik św. Piotra i św. Pawła – 16 listopada). Dzisiejszy obchód ma jednak rangę święta, a więc taką, jaka przysługuje parafianom każdej świątyni na świecie w dniu rocznicy jej poświęcenia. Bazylika laterańska, jako katedra papieża, jest parafią nas wszystkich, dlatego jako cały Kościół obchodzimy dziś święto. Początkowo rocznicę poświęcenia bazyliki obchodzono tylko w Rzymie. Potem, za sprawą augustiańskich mnichów, święto zaczęto obchodzić także w innych miejscach. Na stałe do kalendarza liturgicznego weszło ono za sprawą papieża św. Piusa V, który kazał umieścić je w swoim mszale wydanym w 1570 roku. W nowym kalendarzu rzymskim zmieniono dotychczasową nazwę święta “dedykacja arcybazyliki Najświętszego Zbawiciela” na “rocznicę poświęcenia bazyliki laterańskiej”. Teksty liturgiczne kierują naszą uwagę na ważną tajemnicę. Kościół chce dziś wyrazić swoją wielką wdzięczność za wszystkie świątynie, jakie zostały przez jego wiernych i dla jego wiernych wystawione. Każdy kościół to dom Boży w pełnym tego słowa znaczeniu, a nie – jak to jest w innych religiach – jedynie dom modlitwy. Kościół zwraca nam uwagę, że wszyscy jesteśmy żywym domem Bożym. Podobnie jak z poszczególnych kamieni czy cegieł składa się budowla gmachu kościoła, tak i z wiernych składa się Chrystusowy Kościół. Bazylika laterańska była pierwszą na świecie katolicką świątynią, w sposób uroczysty dedykowaną Panu Bogu. Wcześniej świątynie chrześcijańskie były przekształconymi dla celów kultu Chrystusa świątyniami pogańskimi. W to święto stajemy wobec tajemnicy Kościoła, którego fundamentem jest Jezus Chrystus, a opoką – Piotr. Przypominamy sobie o mocnej więzi Kościołów lokalnych ze Stolicą Apostolską. |
************************************
Katedra Miasta i świata
Bazylika na Lateranie była pierwszym legalnym kościołem chrześcijańskim, wybudowanym po edykcie mediolańskim (313 r.)
To nie bazylika watykańska, ale archibazylika św. Jana na Lateranie jest katedrą biskupa Rzymu. Wielokrotnie niszczona i odbudowywana, trwa od 1700 lat jako „Matka i Głowa wszystkich kościołów Miasta i świata”.
Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. Nie sposób inaczej rozpocząć cyklu poświęconego katedrom Europy. W starożytności Rzym był stolicą cesarstwa, które miało ambicję objąć całą ziemię. Miasto boskich cesarzy, pogańskich świątyń, pałaców, cyrków i legionów stało się miastem Piotra i Pawła, miastem katakumb i męczenników, miastem papieży. I choć dziś Rzym jest jednym wielkim muzeum i zarazem tętniącą życiem stolicą Włoch, to jednak najważniejszym mieszkańcem pozostaje następca Rybaka z Galilei, co wybrzmiewa w powiedzeniu „być w Rzymie i nie wiedzieć papieża”. No dobrze, ale dlaczego mówiąc o katedrze biskupa Rzymu, kierujemy wzrok na bazylikę laterańską, a nie watykańską? Dlaczego święci Jan Chrzciciel i Jan Ewangelista są patronami katedry następcy św. Piotra?
W tym znaku zwyciężysz
Stacja metra „San Giovanni” znajduje się tuż za Murami Aureliana, wybudowanymi w III wieku po Chr. Aby dojść do bazyliki, trzeba przejść obok starożytnej bramy Porta Asinaria i skręcić w lewo. Po prawej stronie rzuca się w oczy potężny pomnik św. Franciszka z Asyżu wyciągającego dłonie w stronę Lateranu. 800 lat temu pierwsi bracia mniejsi na czele z Bożym Szaleńcem z Asyżu szli tędy do papieża Innocentego III z prośbą o zatwierdzenie swojej reguły. Biała, barokowa fasada bazyliki nie robi specjalnego wrażenia, zwłaszcza w porównaniu z bazyliką na Watykanie. Przed głównym wejściem do świątyni trwa właśnie budowa ołtarza polowego przed jutrzejszą uroczystością Bożego Ciała. Na filarach przy głównym wejściu do bazyliki inskrypcja skromnych rozmiarów ogłasza dumnie: „SACROS(ANCTA) LATERAN(ENSIS) ECCLES(IA) OMNIUM URBIS ET ORBIS ECCLESIARUM MATER ET CAPUT (Święty Kościół Laterański Matka i Głowa wszystkich Kościołów Miasta i świata). Skąd ten tytuł? – To pierwszy kościół katolicki na świecie, który został legalnie wybudowany jako obiekt sakralny – wyjaśnia ks. Arkadiusz Nocoń z Kongregacji ds. Kultu Bożego i Sakramentów, nasz przewodnik. Zatrzymujemy się przy egipskim obelisku, który stoi z boku bazyliki. – „Konstantyn przez krzyż okazał się zwycięzcą, a tu przez Sylwestra ochrzczony chwałę krzyża głosił” – ks. Nocoń rozszyfrowuje napis na cokole. – Początkiem nawrócenia Konstantyna była bitwa przy moście Mulwijskim z wojskami jego rywala, cesarza Maksencjusza. W przeddzień bitwy Konstantynowi ukazał się na niebie krzyż i napis „W tym znaku zwyciężysz”. Po zwycięskiej bitwie cesarz wydał słynny edykt mediolański, który zakończył prześladowania chrześcijan. Nakazał wtedy zburzyć koszary wojsk Maksencjusza, które stały w tym miejscu, i przekazał ten teren papieżowi Milcjadesowi, aby wybudował na nim świątynię chrześcijańską. W pobliżu stał też dom Fausty, żony cesarza Konstantyna, a wcześniej to miejsce należało do rodziny Lateranów. To były peryferie miasta. Bazylika św. Piotra i Bazylika św. Pawła za Murami również powstały na przedmieściach. Dlaczego? Takie umiejscowienie miało pokazać, że chrześcijaństwo wprowadza nowość, której nie da się pogodzić z pogańskim Rzymem pełnym bóstw i ich świątyń. Pierwsza bazylika laterańska została poświęcona w 324 roku przez papieża Sylwestra. Dedykowana była „Najświętszemu Zbawicielowi”, o czym przypomina napis na fasadzie. Dopiero w VI wieku papież Grzegorz Wielki dodał wezwanie świętych Janów, Chrzciciela i Ewangelisty. Obok bazyliki stanęło baptysterium, tu powstał największy rzymski szpital, Salwatora (Zbawiciela). Lateran stał się rezydencją papieży. W papieskiej kaplicy, zwanej Santa Sanctorum, przechowywano najcenniejsze relikwie, a przede wszystkim wizerunek Chrystusa tzw. acheiropoietos (nie uczyniony ludzką ręką). Chrześcijaństwo wyszło z ukrycia w tym miejscu. To, co widzimy dziś, to już efekt burzliwej historii. Pożary, trzęsienia ziemi, najazdy barbarzyńców robiły swoje. W zapisach historycznych często pojawia się zdanie, że bazylika „znowu znalazła się w ruinie”. Co ciekawe, dziś ta dzielnica Rzymu stała się znowu bardzo świecka. Plac przed fasadą jest miejscem świeckich imprez, np. koncertów z okazji 1 maja, ale także świeckich pogrzebów znanych komunistów. Kiedy budowano bazylikę, był to teren pogański, dziś jest podobnie. Historia zatoczyła krąg – dodaje ks. Arkadiusz.
Najstarsze baptysterium świata
Do Kościoła wchodzi się przez chrzest. Zaczynamy więc od baptysterium, wolno stojącej kaplicy, w której udzielano tego sakramentu. Historycy architektury są zgodni, że na Lateranie powstało pierwsze wolno stojące baptysterium. Wcześniej cały kult był sprawowany w domach prywatnych, nieraz adaptowanych do celów religijnych. Lateran można uznać za miejsce narodzin chrześcijańskiej architektury sakralnej. Pierwotne baptysterium było okrągłe, zachowany do dziś budynek z cegły w kształcie ośmioboku pochodzi z V wieku. Później dobudowano do niego boczne kaplice. Jedną z nich, kaplicę Wenancjusza, zdobią mozaiki z VII wieku. Do bazyliki wchodzimy od strony fasady północnej, z dobudowaną w XVI wieku loggią, z której papież udzielał błogosławieństwa. Do świątyni przylega Pałac Laterański, niegdyś siedziba papieska. Dziś mieści się w nim kuria wikariatu rzymskiego, czyli załatwia się tu wszelkie sprawy związane z diecezją rzymską. Bazylika i pałac są eksterytorialne, czyli należą do Państwa Watykańskiego. – Papieże rezydowali tutaj przez prawie 1000 lat. Dopiero po niewoli awiniońskiej (1304–1377), kiedy Lateran bardzo podupadł, przenieśli się do Watykanu. Ale bazylika pozostaje nadal katedrą biskupa Rzymu – wyjaśnia ks. Arkadiusz. – Tutaj odbyło się pięć soborów powszechnych. Podczas soboru w 1215 roku św. Franciszek spotkał się ze św. Dominikiem. Ostatni Sobór Laterański zakończył się w 1517 roku. Parę miesięcy później wybuchła reformacja. To pokazuje, co się dzieje, gdy w Kościele nie ma wystarczającego rozpoznania kryzysu i odwagi przeprowadzenia reformy. To pouczająca historia…Rzymskie bazyliki mają to do siebie, że dopiero w ich wnętrzu odczuwamy ich wielkość. Może dlatego, że zwykle nie ma w nich ławek ani krzeseł. Obecna bazylika, choć wielokrotnie przebudowywana, zachowała klasyczny układ architektoniczny pięciu naw, z charakterystyczną absydą z mozaiką. Obecny barokowy wygląd wnętrza zawdzięcza Francesco Borominiemu (XVII w.). – Bazylika w starożytnym Rzymie była budynkiem świeckim, skrzyżowaniem targu z promenadą. Podłużna hala podzielona rzędami kolumn. Chrześcijanie nie chcieli czerpać wzorów z pogańskiego budownictwa sakralnego, więc „ochrzcili” budynek świecki – wyjaśnia ks. Nocoń. – Najcenniejsze relikwie to głowy apostołów Piotra i Pawła w gotyckim baldachimie nad głównym ołtarzem. Poza tym – jak głosi tradycja – jest tu także stół, na którym odprawiali Eucharystię św. Piotr i jego następcy oraz blat stołu z Ostatniej Wieczerzy. Ciekawostka: główne drzwi odlane z brązu do kościoła pochodzą z rzymskiego Forum, z Senatu. Jedne z bocznych drzwi otwierane są tylko z okazji Roku Jubileuszowego. Aktualnie więc są zamurowane. Te tzw. Drzwi Święte pojawiły się najpierw tu, a dopiero potem także w pozostałych trzech bazylikach większych.
Katedra, czyli władza nauczania
Początkowo nazywano tę świątynię Bazyliką Zbawiciela, Konstantyna albo Złotą, z powodu lśniących mozaik na pierwotnej fasadzie. Przed 313 r. papieże żyli w ukryciu, odprawiali w domach lub na grobach męczenników. Cesarz Konstantyn sprawił, że chrześcijaństwo przeprowadziło się w jednym momencie z podziemia do monumentalnych bazylik, a papiestwo z konspiracji do pałacu. Jeden z porządkowych bazyliki godzi się pokazać nam kilka ciekawostek. Włosi uwielbiają prezentować skarby swojej ojczyzny. Idziemy na przylegający do bazyliki wirydarz otoczony krużgankami z podwójnymi spiralnymi kolumienkami. Na ścianach można zobaczyć ocalałe fragmenty z Bazyliki Konstantyna. Zatrzymujemy się przy marmurowym krześle solidnie nadgryzionym zębem czasu. – To najstarszy tron papieski, używany w czasie koronacji. Pochodził z term rzymskich – wyjaśnia nasz nowy Cicerone. Dlaczego papieża koronowano na tronie z łaźni? – Chodziło o to, by „chrzcić” różne elementy pogańskiego świata. Widać tę ideę w aktualnie używanym tronie papieskim w absydzie. Jego podstawą jest starożytna płyta marmurowa z wizerunkami czterech zwierząt symbolizujących siły demoniczne. Papież opiera swoje stopy na tej płycie, symbolicznie depcząc siły zła. Stojący w absydzie tron papieski nie rzuca się w oczy, ale w sensie liturgicznym jest najważniejszym elementem bazyliki. To jest katedra (miejsce nauczania) biskupa Rzymu. Każdy nowy następca św. Piotra w uroczysty sposób obejmuje w posiadanie katedrę na Lateranie, a istotnym momentem tej celebracji jest zajęcie miejsca na katedrze. – W całym Kościele obchodzimy święto Poświęcenia Katedry na Lateranie, a rocznica poświęcenia Bazyliki św. Piotra ma rangę tylko wspomnienia – dodaje ks. Arkadiusz. – To miejsce jest mocno utożsamiane z papiestwem. W 1993 roku, gdy Jan Paweł II głośno skrytykował mafię, dwa miesiące później podłożono ładunki wybuchowe, które zniszczyły część bazyliki. Kiedy Benedykt XVI liturgicznie objął Lateran, wygłosił znakomite przemówienie o duchowym znaczeniu tego miejsca. Powiedział, że jako katolicy wszyscy jesteśmy na swój sposób rzymianami. Spotykając pielgrzymów z Polski, mogę to potwierdzić. My się tu nie czujemy obco, jesteśmy jak w domu.Odnalazłem tekst tej wspomnianej homilii. Wynotowuję jedno zdanie: „Katedra (tu w sensie papieskiego krzesła) jest symbolem władzy nauczania, która jest władzą posłuszeństwa i służby, aby słowo Boga – Prawda! – mogło rozbłysnąć między nami i pokazywać nam drogę życia”. Nieco dziwi fakt, że tytuł Bazyliki Zbawiciela został przesłonięty przez św. Jana? – To z powodu najstarszego baptysterium. A jeśli chrzest, to Jan Chrzciciel. – odpowiada bez wahania nasz włoski przewodnik. No dobrze, a skąd się wziął Jan Apostoł. – Jak to? To przecież umiłowany uczeń Zbawiciela.
Ceremoniarze i penitencjarze
Bazylika na Lateranie to obowiązkowy punkt każdego rzymskiego pielgrzyma. Język polski słychać tu często. – A ksiądz kiedyś był chyba w Bogucicach – zagaduje jeden z pielgrzymów. W bazylice spotykamy także papieskich ceremoniarzy, przygotowujących jutrzejszą liturgię. Wśród nich jest ks. Konrad Krajewski, służący u boku już drugiego papieża. Jest okazja, by zapytać, jak często Ojciec Święty odprawia tu Mszę św.? – Zasadniczo dwa razy w roku: Mszę Wieczerzy Pańskiej w Wielki Czwartek oraz w Boże Ciało. Ponadto odbywają się tu spotkania z duchowieństwem rzymskim, bo to katedra Rzymu. Dlaczego tak rzadko? – Powód jest prosty. Ta świątynia mieści tylko 1,5 tysiąca osób, a Bazylika św. Piotra 8 tysięcy. Przy czym, pamiętajmy o tym, że papież dawniej prawie w ogóle nie odprawiał publicznie Mszy. Dopiero po soborze zaczęło się to zmieniać. A Jan Paweł II wyprowadził papieskie celebracje na place miast w całym świecie. To on przywrócił zaniedbaną procesję Bożego Ciała. Początkowo szedł pieszo i sam niósł Najświętszy Sakrament. Potem pojawi się samochód-kaplica. To było auto ogrodników, z którego przycinają drzewa. Przemalowali go, ustawili na nim baldachim. Do dziś to ten sam wóz. W bocznej nawie przez cały dzień trwa spowiedź. Ojciec Lucjusz Wójtowicz, franciszkanin z Rybnika, kończy właśnie swój dyżur. Prowadzi nas do małego klasztoru przylegającego do bazyliki. Mieszka tu ośmiu franciszkanów różnych narodowości, którzy posługują w konfesjonale. Przy dobrej włoskiej kawie o. Lucjusz opowiada o zadaniach Penitencjarii Apostolskiej, papieskiego urzędu, który zajmuje się m.in. udzielaniem rozgrzeszenia z grzechów zastrzeżonych tylko papieżowi, takich jak profanacja Najświętszego Sakramentu, naruszenie tajemnicy spowiedzi czy pedofilia osób duchownych. Tutejsi spowiednicy pełnią rolę tzw. penitencjarzy mniejszych. W gablocie uwagę przyciągają specjalne kije, których używali niegdyś przy udzielaniu odpustów. Ojciec Lucjusz wypuszcza nas boczną furtką klasztoru. Mijamy budynki papieskiego Uniwersytetu Laterańskiego oraz seminarium, gdzie kształcą się duchowni diecezji rzymskiej. Następnego dnia Boże Ciało, Msza św. z Benedyktem XVI przed bazyliką i procesja. Idę w tłumie duchowieństwa z różnych stron świata Via Merulana, aleją łączącą Lateran z Bazyliką Matki Bożej Większej. Kiedy procesja dobiegła końca, zapada już zmrok. Wracam pieszo na nocleg. Rzymskie ulice tętnią życiem, hałas skuterów, klaksonów, naganiacze z restauracji zapraszają na najlepsze i najtańsze dania, turyści z przewodnikami w ręku, pielgrzymi, kościoły, ruiny, reklamy… Miasto święte, miasto grzeszne – metafora świata. Jak to pisał Vladimir Volkoff? „Nie ma podobnego miasta nigdzie na świecie. W pewnym sensie nie ma żadnego innego miasta na świecie, tylko to jedno”. Laterańska bazylika, mimo że dziś jest jakby w cieniu Watykanu, wciąż przypomina, że papież jest najpierw biskupem tego jedynego miasta. Zasiadając na katedrze Piotra, nie jest władcą absolutnym, ale sługą, który powtarza za Rybakiem z Galilei: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego!”
ks.Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny
******************************************************
Papież Franciszek modli się przed Drzwiami Świętymi w bazylice św. Jana na Lateranie Maurizio Brambatti/PAP/EPA
***
Główne rodzaje katolickich świątyń
W ostatnim czasie w liturgii obchodzimy rocznicę poświęcenia trzech rzymskich Bazylik: św. Jana na Lateranie (9 listopada) oraz św. Apostoła Piotra i św. Pawła za Murami (16 listopada). Warto zatem zastanowić się choć przez chwilę nad rolą i sensem istnienia kościelnych budynków, w których oddajemy cześć Bogu. Bywają one bowiem określane całą gamą nazw, np.: bazylika, katedra, kolegiata, fara.
Na nazwanie miejsca, w którym wierni gromadzą się na modlitwę, w języku polskim najczęściej używa się słowa „kościół”. Niektórzy szukają jego etymologii w rzeczowniku „kość”, ponieważ niegdyś w świątyniach grzebano też zmarłych albo otaczano je cmentarzami. Wydaje się jednak, że pochodzenia słowa „kościół” należy poszukiwać w łacinie, gdzie spotykamy słowo „castellum”, którego używa się na określenie warownego zamku lub twierdzy. Do naszej mowy trafiło zaś ono za pośrednictwem staroczeskiego wyrażenia „kostel”. W dawnych czasach świątynia bowiem stanowiła część zamku, do którego była również zbliżona architektonicznie.
Każdy kościół od momentu konsekracji, czyli poświęcenia przez biskupa, służy ludziom wierzącym do sprawowania liturgii, w której oddajemy cześć Bogu. W początkowym okresie istnienia chrześcijaństwa liturgię sprawowano po domach lub w katakumbach (np. w Rzymie). Sytuacja zmieniła się diametralnie w IV wieku, gdy wyznawcy Chrystusa mogli już swobodnie gromadzić się, aby wyznawać swoją religię. Dlatego też chrześcijanie, wykorzystując architekturę rzymskich bazylik (miejsce publicznych zebrań, sądów i targów), stworzyli oryginalną podłużną bryłę architektoniczną z drewnianym dachem (wczesnochrześcijańska bazylika).
Do dziś pewne kościoły noszą tytuł bazyliki (od greckiego słowa „basileus” – król), ze względu na ich szczególne znaczenie. Niektóre z nich noszą nazwę bazylik większych (np. w Rzymie i dwie w Asyżu), czyli patriarchalnych, gdyż posiadają ołtarz i tron przeznaczone dla papieża. Pozostałe zaś bazyliki nazywamy mniejszymi (np. bazylika jasnogórska czy katedra gnieźnieńska).
Niekiedy też świątynie nazywamy katedrami lub archikatedrami. Są to miejsca, w których biskup lub arcybiskup sprawuje liturgię jako głowa diecezji bądź archidiecezji. A zatem są one świątyniami biskupimi, czyli głównymi kościołami, gdzie znajduje się katedra (tj. tron biskupi). Właśnie z tego miejsca biskup przewodniczy liturgii.
W diecezjach istnieją też kolegiaty. Są one zazwyczaj większymi i starszymi świątyniami. Znajdują się zwykle przy nich tzw. kapituły kanoników, którzy uświetniają swoją obecnością sprawowaną liturgię i troszczą się o konkretną kolegiatę. W niektórych miejscowościach zaś można również usłyszeć o farze lub kościele farnym (od niemieckiego słowa „Pfarre” – probostwo). Zazwyczaj jest nim główny kościół parafialny na danym terenie.
Na koniec warto jeszcze raz wyraźnie zaznaczyć, że każda świątynia nierozerwalnie łączy się z liturgią w niej sprawowaną. Ta ostatnia zaś ma nieustannie łączyć się z życiem i przemieniać je na lepsze, tworząc historię ludzkości, która – według Cycerona – jest nie tylko nauczycielką życia, lecz przede wszystkim światłem prawdy.
Konrad Kluczniak/Tygodnik Niedziela
************************************************************************************************************
8 listopada
Święta
Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej, dziewica
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Godfryda z Amiens, biskupa, świętego Adeodata I, papieża, świętych Czterech Koronowanych, męczenników |
Elżbieta Catez urodziła się 18 lipca 1880 r. w Avor niedaleko Bourges (Francja), gdzie stacjonował oddział, w którym jej ojciec był kapitanem. Dziewczynka była niezwykle uparta i wybuchowa, a na dodatek obdarzona mnóstwem energii. Ojciec próbował wychowywać ją drogą łagodnej perswazji. Nazywał ją pieszczotliwie “małym diablątkiem”. Kiedy dziewczynka miała 7 lat, jej ojciec zmarł. Wychowanie matki okazało się dość surowe. Na dodatek wraz ze śmiercią ojca sytuacja finansowa w domu znacznie się pogorszyła, co zmusiło rodzinę do przeprowadzki do Dijon. Zamieszkali w pobliżu klasztoru karmelitanek bosych. O życiu Elżbiety zadecydowały fakty związane z przygotowaniem się do pierwszej Komunii świętej. Elżbieta wielokrotnie później potwierdzała, że dzień ten był dla niej decydujący. Wówczas to postanowiła wytrwale pracować nad swoim charakterem. W swoim dzienniczku zapisała niezwykłe doświadczenie miłości i bliskości Boga, a także pragnienie oddania Mu się całą duszą. Jako kilkunastoletnia dziewczyna doświadczała pierwszych łask mistycznych. Była piękna, radosna i naturalna w sposobie bycia, budziła ogólną sympatię. Dalej jej życie toczyło się zwykłym torem: zaczęła dojrzewać, weszła do towarzystwa, bywała na przyjęciach. Była postrzegana jako wyjątkowa osobowość i niezwyczajna dziewczyna. Miała też talent muzyczny: w 1893 roku wygrała konkurs fortepianowy. Cieszyła się wszystkimi tymi przyjemnościami, a jednak pozostawały one jakby na marginesie jej życia, ponieważ w jego centrum był Chrystus. Na sali balowej zdarzało się Elżbiecie tęsknić za tabernakulum. Mając 14 lat złożyła w sercu śluby czystości i postanowiła wstąpić do Karmelu. Z postanowienia jednak nie zwierzyła się matce przez kilka lat. Kiedy to wreszcie nastąpiło, matka Elżbiety zabroniła córce chodzić do Karmelu, ograniczyła jej chodzenie do kościoła i przystępowanie do Komunii świętej, a postanowienie dziewczyny uznała za “wybujałą religijność”. Choć z ograniczonym dostępem do kościoła i sakramentów, Elżbieta doznawała nadal łask mistycznych. Zwierzała się z nich jednak tylko swojemu spowiednikowi. W końcu jej matka uległa i wyraziła powściągliwą zgodę na to, by dziewczyna wstąpiła do zakonu po ukończeniu 21 lat. Tak też się stało. W 1901 r. Elżbieta Catez wstąpiła do klasztoru karmelitanek bosych w Dijon. W ciągu kolejnych pięciu lat pracy, modlitwy i głębokiego cierpienia Elżbieta wspięła się na szczyty duchowe. W 8 dni po wstąpieniu do Karmelu przełożona zapytała Elżbietę: “Jaki jest twój ideał świętości?” Odpowiedź padła bez wahania: “Żyć miłością”. “A jaki jest sposób, by najszybciej to osiągnąć?” “Uczynić się całkiem małą, oddać się Bogu bezpowrotnie”. Postulat upłynął jej pogodnie. Natomiast wraz z wejściem w okres nowicjatu zaczął się dla Elżbiety okres udręki i niepokojów. Jej samej i jej przełożonym wydawało się, że nie wytrwa za murami Karmelu. Mimo to kontynuowała nowicjat, a w 1903 złożyła śluby zakonne. Wtedy też burza w jej sercu zaczęła cichnąć. Jej zakonne imię “od Trójcy Przenajświętszej” stało się programem jej życia, a także drogą, na której odkryła Boga Trójjedynego. Elżbieta Catez była szczególnie domem Boga w Trójcy. W pewnym momencie jednak przyjęła drugie imię “Laudem Gloriæ” – [ku] chwale Majestatu [Boga]. Jest to wyrażenie z Listu św. Pawła do Efezjan, którym podpisywała listy. Moment, w którym je przeczytała, był kolejnym przełomem w jej życiu. Od tej chwili, jak wspominają ludzie, którzy ją znali, zaczęła już na ziemi żyć życiem nieba. Ostatni etap życia Elżbiety to choroba Addisona, która zaatakowała ją w 1906 roku. Elżbieta przeżyła ją jako wstępowanie przez krzyż ku Bogu. Niezwykle bolesna niedoczynność nadnerczy była przyczyną wielkiego bólu ciała i cierpień związanych z przyjmowaniem pokarmów. Jej ostatnie dni na ziemi przebiegały tak: 30 października położyła się do łóżka, z którego już więcej nie wstała. Nazajutrz przyjęła raz jeszcze ostatnie namaszczenie, a w dniu Wszystkich Świętych po raz ostatni – Jezusa Eucharystycznego. 8 listopada wypowiedziała ostatnie słowa, jakie zdołano zrozumieć: “Idę do Światła, do Miłości, do Życia”. Nazajutrz, 9 listopada 1906 r. o szóstej rano, zmarła. Miała wówczas 26 lat. Życie Elżbiety znamy dość szczegółowo dzięki zapiskom jej przeoryszy, matki Germaine, oraz karmelity o. Konrada Meestera, a przede wszystkim dzięki jej obfitym pismom (ponad 300 listów i książki są dostępne także na polskim rynku wydawniczym). Zostawiła też po sobie wiele modlitw. Jedna z nich, uważana za jej modlitewny testament, zaczyna się tak: “Uwielbiam Cię, mój Boże, Trójco Przenajświętsza! Dopomóż mi zupełnie zapomnieć o sobie, abym nieporuszona i uspokojona, mogła zamieszkać w Tobie tak, jakby moja dusza znajdowała się już w wieczności. Oby już nic nie zdołało zamącić mego pokoju ani wyprowadzić mnie z Ciebie, o mój Ty Niezmienny, lecz niech każda minuta coraz głębiej zanurza mnie w Twoją Tajemnicę. Napełnij pokojem moją duszę, uczyń w niej swoje niebo, swoje ulubione mieszkanie i miejsce swego odpoczynku. Obym nigdy nie zostawiała Ciebie samego, lecz była tam zawsze cała, cała czuwająca z wiarą, cała pogrążona w adoracji i cała zdana na Twoje stwórcze działanie”. Beatyfikacji Elżbiety od Trójcy Przenajświętszej dokonał papież św. Jan Paweł II 25 listopada 1984 r. w Rzymie. W czasie audiencji następnego dnia po beatyfikacji papież powiedział: “Wraz z bł. Elżbietą rozbłyska dla nas nowe światło, w naszym świecie tak pełnym niepewności i ciemności pojawia się nowy przewodnik – pewny i bezpieczny, który ukazuje nam, w imię Tajemnicy Trójcy, drogę zbawienia i środki do jego osiągnięcia”. Kanonizacji przewodniczył papież Franciszek na placu św. Piotra w Watykanie w niedzielę, 16 października 2016 r. |
*****************
Św. Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej:
Znalazłam moje niebo na ziemi, ponieważ niebem jest Bóg
***
Elżbieta Catez urodziła się 18 lipca 1880 r. w Avor niedaleko Bourges (Francja), gdzie stacjonował oddział, w którym jej ojciec był kapitanem. Dziewczynka była niezwykle uparta i wybuchowa, a na dodatek obdarzona mnóstwem energii. Ojciec próbował wychowywać ją drogą łagodnej perswazji. Nazywał ją pieszczotliwie “małym diablątkiem”. Kiedy dziewczynka miała 7 lat, jej ojciec zmarł. Wychowanie matki okazało się dość surowe. Na dodatek wraz ze śmiercią ojca sytuacja finansowa w domu znacznie się pogorszyła, co zmusiło rodzinę do przeprowadzki do Dijon. Zamieszkali w pobliżu klasztoru karmelitanek bosych.
O życiu Elżbiety zadecydowały fakty związane z przygotowaniem się do pierwszej Komunii świętej. Elżbieta wielokrotnie później potwierdzała, że dzień ten był dla niej decydujący. Wówczas to postanowiła wytrwale pracować nad swoim charakterem. W swoim dzienniczku zapisała niezwykłe doświadczenie miłości i bliskości Boga, a także pragnienie oddania Mu się całą duszą. Jako kilkunastoletnia dziewczyna doświadczała pierwszych łask mistycznych. Była piękna, radosna i naturalna w sposobie bycia, budziła ogólną sympatię.
Dalej jej życie toczyło się zwykłym torem: zaczęła dojrzewać, weszła do towarzystwa, bywała na przyjęciach. Była postrzegana jako wyjątkowa osobowość i niezwyczajna dziewczyna. Miała też talent muzyczny: w 1893 roku wygrała konkurs fortepianowy. Cieszyła się wszystkimi tymi przyjemnościami, a jednak pozostawały one jakby na marginesie jej życia, ponieważ w jego centrum był Chrystus. Na sali balowej zdarzało się Elżbiecie tęsknić za tabernakulum.
Mając 14 lat złożyła w sercu śluby czystości i postanowiła wstąpić do Karmelu. Z postanowienia jednak nie zwierzyła się matce przez kilka lat. Kiedy to wreszcie nastąpiło, matka Elżbiety zabroniła córce chodzić do Karmelu, ograniczyła jej chodzenie do kościoła i przystępowanie do Komunii świętej, a postanowienie dziewczyny uznała za “wybujałą religijność”. Choć z ograniczonym dostępem do kościoła i sakramentów, Elżbieta doznawała nadal łask mistycznych. Zwierzała się z nich jednak tylko swojemu spowiednikowi. W końcu jej matka uległa i wyraziła powściągliwą zgodę na to, by dziewczyna wstąpiła do zakonu po ukończeniu 21 lat. Tak też się stało. W 1901 r. Elżbieta Catez wstąpiła do klasztoru karmelitanek bosych w Dijon. W ciągu kolejnych pięciu lat pracy, modlitwy i głębokiego cierpienia Elżbieta wspięła się na szczyty duchowe.
W 8 dni po wstąpieniu do Karmelu przełożona zapytała Elżbietę: “Jaki jest twój ideał świętości?” Odpowiedź padła bez wahania: “Żyć miłością”. “A jaki jest sposób, by najszybciej to osiągnąć?” “Uczynić się całkiem małą, oddać się Bogu bezpowrotnie”. Postulat upłynął jej pogodnie. Natomiast wraz z wejściem w okres nowicjatu zaczął się dla Elżbiety okres udręki i niepokojów. Jej samej i jej przełożonym wydawało się, że nie wytrwa za murami Karmelu. Mimo to kontynuowała nowicjat, a w 1903 złożyła śluby zakonne. Wtedy też burza w jej sercu zaczęła cichnąć.
Jej zakonne imię “od Trójcy Przenajświętszej” stało się programem jej życia, a także drogą, na której odkryła Boga Trójjedynego. Elżbieta Catez była szczególnie domem Boga w Trójcy. W pewnym momencie jednak przyjęła drugie imię “Laudem Gloriæ” – [ku] chwale Majestatu [Boga]. Jest to wyrażenie z Listu św. Pawła do Efezjan, którym podpisywała listy. Moment, w którym je przeczytała, był kolejnym przełomem w jej życiu. Od tej chwili, jak wspominają ludzie, którzy ją znali, zaczęła już na ziemi żyć życiem nieba.
Ostatni etap życia Elżbiety to choroba Addisona, która zaatakowała ją w 1906 roku. Elżbieta przeżyła ją jako wstępowanie przez krzyż ku Bogu. Niezwykle bolesna niedoczynność nadnerczy była przyczyną wielkiego bólu ciała i cierpień związanych z przyjmowaniem pokarmów. Jej ostatnie dni na ziemi przebiegały tak: 30 października położyła się do łóżka, z którego już więcej nie wstała. Nazajutrz przyjęła raz jeszcze ostatnie namaszczenie, a w dniu Wszystkich Świętych po raz ostatni – Jezusa Eucharystycznego. 8 listopada wypowiedziała ostatnie słowa, jakie zdołano zrozumieć: “Idę do Światła, do Miłości, do Życia”. Nazajutrz, 9 listopada 1906 r. o szóstej rano, zmarła. Miała wówczas 26 lat.
Życie Elżbiety znamy dość szczegółowo dzięki zapiskom jej przeoryszy, matki Germaine, oraz karmelity o. Konrada Meestera, a przede wszystkim dzięki jej obfitym pismom (ponad 300 listów i książki są dostępne także na polskim rynku wydawniczym).
Zostawiła też po sobie wiele modlitw. Jedna z nich, uważana za jej modlitewny testament, zaczyna się tak: “Uwielbiam Cię, mój Boże, Trójco Przenajświętsza! Dopomóż mi zupełnie zapomnieć o sobie, abym nieporuszona i uspokojona, mogła zamieszkać w Tobie tak, jakby moja dusza znajdowała się już w wieczności. Oby już nic nie zdołało zamącić mego pokoju ani wyprowadzić mnie z Ciebie, o mój Ty Niezmienny, lecz niech każda minuta coraz głębiej zanurza mnie w Twoją Tajemnicę. Napełnij pokojem moją duszę, uczyń w niej swoje niebo, swoje ulubione mieszkanie i miejsce swego odpoczynku. Obym nigdy nie zostawiała Ciebie samego, lecz była tam zawsze cała, cała czuwająca z wiarą, cała pogrążona w adoracji i cała zdana na Twoje stwórcze działanie”.
Beatyfikacji Elżbiety od Trójcy Przenajświętszej dokonał papież św. Jan Paweł II 25 listopada 1984 r. w Rzymie. W czasie audiencji następnego dnia po beatyfikacji papież powiedział: “Wraz z bł. Elżbietą rozbłyska dla nas nowe światło, w naszym świecie tak pełnym niepewności i ciemności pojawia się nowy przewodnik – pewny i bezpieczny, który ukazuje nam, w imię Tajemnicy Trójcy, drogę zbawienia i środki do jego osiągnięcia”. Kanonizacji przewodniczył papież Franciszek na placu św. Piotra w Watykanie w niedzielę, 16 października 2016 r.
Brewiarz.pl/Fronda.pl
************************************
8 listopada
Błogosławiony
Jan Duns Szkot, prezbiter
Jan nazywany jest Dunsem, ponieważ urodził się niedaleko miasteczka o takiej nazwie, pod koniec 1265 roku. Jego ojczyzną jest Szkocja i jej imię także weszło do jego przydomka. W 1280 roku Jan wstąpił do franciszkanów. Przykład i inspirację do tego kroku dał mu stryj Eliasz Duns. 17 marca 1291 roku Jan otrzymał święcenia w angielskim Northhampton. Przełożeni wysłali go następnie do Paryża, gdzie miał uzupełnić studia rozpoczęte na uniwersytecie w Oksfordzie. Decyzja ta pokazuje, że Jan musiał cechować się wybitną inteligencją, skoro zasłużył na takie wyróżnienie. Paryż był wówczas niezwykle żywym ośrodkiem uniwersyteckim. Po zdobyciu pierwszych stopni akademickich – nauczał. Po pewnym czasie powrócił znowu do Anglii, by nauczać w szkołach franciszkańskich. To z tego okresu pochodzi jego pierwsze dzieło Ordinatio. Wtedy też powoli zaczęła się jego sława jako europejskiego teologa średniowiecznego, która trwa do dziś. Papież Paweł VI przyrównał teologię Jana Dunsa do katedry gotyckiej: obok potężnych i harmonijnych struktur św. Tomasza z Akwinu i innych mistrzów, myśliciele średniowiecza zauważali, jak “na trwałych podstawach i ze śmiałymi pinaklami (strzelistymi wierzchołkami) wznosiła się żarliwa refleksja Jana Dunsa Szkota”. Następne lata życia Jana Dunsa Szkota to podróże po europejskich uniwersytetach, nauczanie coraz to nowych studentów i kolejne osiągnięcia naukowe, m.in. w Cambridge, Oksfordzie i Paryżu. W 1304 roku został w paryskim studium franciszkańskim “mistrzem regentem”, czyli dyrektorem teologicznego studium braci. Na kartach swego dzieła De prima principio modlił się: “O Panie, Stworzycielu świata, udziel mi łaski wiary, zrozumienia i uwielbiania Twego majestatu i wznieś mego ducha ku kontemplacji Ciebie”. Ze względu na wysublimowanie i delikatność myśli zwany był “doktorem subtelnym”. Po kilku latach napięcia polityczne (proces przeciwko templariuszom) sprawiły, że przełożeni przenieśli go do spokojnej Kolonii, gdzie miał kierować studium braci. W czasie pełnienia tej posługi zmarł 8 listopada 1308 roku. Miał wówczas 43 lata. Jego życie streszcza sentencja: “Szkocja mnie zrodziła, Anglia mnie przygarnęła, wykształciła mnie Francja, strzeże mnie Kolonia”. Jan Duns Szkot był zwolennikiem dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Argumentował, że Chrystus, jako doskonały Pośrednik, mógł i chciał wybawić swoją Matkę nie tylko od grzechu śmiertelnego, nie tylko od grzechu powszedniego, ale także od grzechu pierworodnego. Najdoskonalszy Pośrednik jest w stanie sprawić najdoskonalszy czyn pośrednictwa na rzecz osoby, dla której jest Pośrednikiem; najdoskonalszym pośrednictwem jest zaś zachowanie od grzechu pierworodnego. To, że się tak stało, można poznać po owocu łona Maryi. Jan Duns z wielką mocą głosił tajemnicę Wcielenia Słowa i był żarliwym obrońcą prawdy o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Jako jeden z nielicznych wówczas teologów, odważnie i zdecydowanie bronił bezgrzeszności Maryi, Matki Jezusa Chrystusa, stając się dla potomnych Doktorem maryjnym. Kościół katolicki ogłosił w 1854 r. naukę o Niepokalanym Poczęciu Maryi jako dogmat wiary. W filozofii Duns Szkot głosił prymat abstrakcji nad bytem rzeczywistym. Według niego przedmiotem metafizyki jest byt jako byt, czyli najogólniejsza natura ujmowana aktem intelektu, który przenika przez wszystkie warstwy konkretu i dociera do bytu. Kongregacja ds. Beatyfikacji i Kanonizacji, dekretem zatwierdzonym przez Pawła VI w 1972 r., stwierdziła, że pisma Dunsa Szkota nie zawierają błędów przeciw wierze i moralności i zezwoliła na prowadzenie procesu na drodze badań historycznych. Po dokładnych badaniach życia i dziejów kultu sługi Bożego przeprowadzonych przez historyków i teologów, Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych 6 lipca 1991 r. wydała dekret stwierdzający heroiczność jego cnót i dawność kultu. Papież św. Jan Paweł II ogłaszając go uroczyście błogosławionym w dniu 20 marca 1993 r., określił Jana Dunsa Szkota jako “piewcę Słowa wcielonego i obrońcę Niepokalanego Poczęcia”. |
************************************************************************************************************
7 listopada
Święty Willibrord, biskup
Willibrord urodził się w Northumbrii około 658 r. Jego ojciec, Wilgilis, po śmierci małżonki udał się na pustelnię i tam zamieszkał z kilku towarzyszami. Willibrord również został benedyktyńskim mnichem, wstąpił do opactwa w Ripon. W wieku 20 lat, za zezwoleniem opata, udał się do Irlandii, do Rathmelsigi, pod kierownictwo głośnego świętością i wiedzą opata Egberta. Z jego też polecenia otrzymał święcenia kapłańskie. Miał wówczas 30 lat (688). Już jako kapłan popłynął wraz z kilkoma towarzyszami ok. 690 r. do Fryzji (Holandia), gdzie podjął pracę misyjną. W owym czasie Irlandia słynęła z licznych klasztorów, z których wyruszali misjonarze do Anglii, Niemiec, Belgii, Holandii, Danii i do Skandynawii. To oni przyczynili się znacznie do nawrócenia tych ludów. Król Franków, Pepin II, wydelegował Willibrorda do Rzymu w celu uzyskania kościelnych uprawnień na ten teren misyjny. Willibrord otrzymał je od papieża św. Sergiusza I. Papież podarował mu ponadto relikwie świętych i naczynia liturgiczne. Misjonarze udali się najpierw do Austrazji, która stanowiła część Fryzji. Pozyskali tam dla Ewangelii bardzo wielu mieszkańców, w tym także znakomitych panów. Willibrord obrał sobie za stałą rezydencję miasto Anversa. Pracę misjonarzy wspierał św. Amand, biskup Utrechtu, który od lat prowadził tu pracę apostolską. Przeszkodą dla misjonarzy był jednak pewien mnich, imieniem Suitbert, który – wyświęcony na biskupa – działał samowolnie i uważał Willibrorda i jego towarzyszy za intruzów. W tej sytuacji Willibrord czuł się zmuszony udać się powtórnie do Rzymu. Sergiusz I, po wysłuchaniu relacji, udzielił mu sakry biskupiej w roku 695, w wigilię dnia św. Klemensa. Na tę pamiątkę Willibrord odtąd obrał sobie imię Klemensa. Papież nadto nadał mu paliusz arcybiskupa, by mógł w razie potrzeby na ziemiach pozyskanych dla Chrystusa mianować biskupów. Po powrocie do Holandii Willibrord zamieszkał na stałe w Utrechcie (po śmierci św. Amanda). Wystawił tu katedrę i dom biskupi. Odbudował także sanktuarium św. Marcina, które wystawił tam niegdyś św. Wilfryd. W roku 698 Willibrord wybudował kościół w Trewirze i klasztor w Esternacht w dzisiejszym Księstwie Luksemburskim. Podobny klasztor benedyktyński założył w 714 roku w Limburgu. W tych fundacjach hojnie wspierał Willibrorda król Pepin II i jego małżonka, Irmina. Dużą zasługą Willibrorda dla kultury średniowiecznej było założenie szkoły katedralnej w Utrechcie, jedynej wówczas w Europie północnej obok szkoły katedralnej w Trewirze. Warto też wiedzieć, że Willibrord jako jeden z pierwszych pojął znaczenie jednolitej chrześcijańskiej rachuby czasu dla ewangelizacji (upowszechniał liczenie lat “od narodzenia Jezusa Chrystusa”). Zachęcony powodzeniem misji we Fryzji, wraz ze swoimi towarzyszami udał się do Szlezwigu i Danii. Tu jednak spotkało go niepowodzenie, omal nie stracił życia. Wycofał się i udał się do Turyngii, gdzie z honorami przyjął go tamtejszy książę, Heden II. Na zaproszenie króla Franków udał się na jego dwór, gdzie udzielił chrztu jego synowi, Pepinowi III. W roku 718 zasiadł na tronie Franków Karol Młot. Wkrótce zmarł król Fryzów, Radbod, który pokonany przez Pepina II, pozostał wrogiem chrześcijan. Dlatego korzystał z każdej okazji, by ich nękać. Teraz Willibrord mógł powrócić do Utrechtu. Zachowało się kazanie z 714 roku, które Willibrord wygłosił przed Radbodem: “Nie Bóg jest Tym, któremu oddajesz cześć, lecz diabeł, który ciebie, o królu, zapędził w najgorsze zaślepienie, aby wydać twoją duszę na wieczne potępienie. Albowiem nie ma innych bogów prócz Tego Jedynego, który stworzył niebo i ziemię, i morze. Ten, kto oddaje Mu cześć w prawdziwej wierze, osiągnie życie wieczne. O tym zaświadczam tobie dzisiaj, jako Jego sługa, abyś w końcu odwrócił się od kłamstwa starego zabobonu, w którym trwali twoi przodkowie, i uwierzył we wszechmocnego Boga, naszego Pana Jezusa Chrystusa. Abyś ochrzczony w źródle życia, obmył się ze wszystkich twoich grzechów, odrzucając całą twoją złość i niesprawiedliwość”. Wiek i poniesione trudy misyjne stargały odporny organizm Willibrorda. Zmarł w opactwie w Echternacht 7 listopada 739 r. w wieku 81 lat. Jego relikwie złożono w kościele opactwa w Echternacht. Jest patronem diecezji w Utrechcie, Haarlem, Niderlandów i Luksemburga. Jego pomocy wzywali chorzy na padaczkę i choroby skóry oraz ludzie cierpiący na skurcze i drgawki. Nazywany jest Apostołem Fryzji. W ikonografii św. Willibrord przedstawiany jest w stroju biskupim. Jego atrybuty: beczka, mitra, pastorał, dziecko na księdze, model kościoła. |
************************************************************************************************************
6 listopada
Błogosławiona
Józefa Naval Girbes, dziewica
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Kalinika, męczennika, błogosławioną Krystynę, błogosławionych męczenników japońskich: Alfonsa Navarrete, prezbitera i Towarzyszów, świętego Leonarda z Limoges, pustelnika |
Józefa urodziła się 11 grudnia 1820 roku w Algemesi w archidiecezji walenckiej (Hiszpania). Było to miasteczko rolnicze, liczące 8 tys. mieszkańców, w którym była tylko jedna parafia, jeden klasztor dominikański, jeden szpital, kilka centrów edukacyjnych. Ojcem Józefy był Franciszek Naval Carrasco, a matką Józefa Girbes. Była najstarszą z pięciorga rodzeństwa. Ochrzczono ją w tym samym dniu, w którym się urodziła, imionami Maria Józefa, ale bardzo szybko zaczęto ją nazywać tylko Józefą. Jej formacją religijną zajmowała się głównie matka. W 1829 r. Józefa przystąpiła do Pierwszej Komunii św. Później przez pewien czas uczęszczała do szkoły dla biednych dzieci, którą w jej miasteczku prowadziła kapituła katedralna z Walencji. Tam nauczyła się czytać i pisać, a także poznała tajniki haftu. W trzynastym roku życia straciła matkę, która zmarła na gruźlicę. Rodzina przeprowadziła się do babci, której Józefa musiała pomagać w opiece nad młodszym rodzeństwem. Według zachowanego opisu Józefa była średniego wzrostu i budowy. Jej skóra była jasna i delikatna, a twarz owalna, otoczona brązowymi włosami. Jej oczy przykuwały uwagę jako wyjątkowo jasne i głęboko patrzące. Uśmiechała się często, ale nikt jej nigdy nie widział śmiejącej się na głos. Ubierała się skromnie i na ogół w ciemne kolory. W wieku lat 18, 4 grudnia 1838 roku, za zgodą proboszcza, który był jej kierownikiem duchowym, przysięgła Bogu wieczne dziewictwo. W ten sposób jej serce stało się niepodzielne. Później stała się świecką karmelitanką – wstąpiła do Trzeciego Zakonu. Jej życie było proste. Poświęciła je modlitwie i pracy ewangelizacyjnej w swojej parafii. We własnym domu, gdzie prowadziła pracownię haftu, otworzyła szkołę, w której oprócz szycia uczyła modlitwy i pracy nad cnotami ewangelicznymi. Była w ten sposób matką duchową wielu dziewcząt, z którymi dzieliła się mądrością i życiem duchowym. Miała łagodne usposobienie, ale w tym samym czasie praktykowała ten rodzaj surowości charakteru, który pozwalał jej efektywnie napominać podopieczne. Mówiła im: “Niech żadna nie traci ufności na widok swych licznych grzechów; nasza ufność nie opiera się na nas samych, lecz na Bogu i Jego miłości miłosiernej, jaką ma dla nas”. Wstąpiła do Stowarzyszenia św. Wincentego a Paulo, które działało na rzecz biednych. Stała się wówczas szczególnie znana z umiejętności godzenia zwaśnionych. Wielką czcią otaczała Maryję Dziewicę, Matkę Jezusa. Pod wieloma względami była typową świętą XIX wieku: jej życie było dojmująco monotonne, dokuczało jej słabe zdrowie. Chroniczne choroby znosiła z ogromną cierpliwością. Zmarła 24 lutego 1893 r. Została pochowana w swojej parafii, w kościele św. Jakuba w Algemasi. Miała tam opinię świętej, która wychowywała dla swojej parafii dobre matki i porządnych obywateli. Została pochowana w habicie karmelitańskim, w prostej trumnie przyozdobionej białymi wstążkami. Niosło ją czterech najmłodszych uczniów Józefy. Józefa została beatyfikowana przez św. Jana Pawła II w 1988 roku. W czasie uroczystości papież podkreślał, że realizowała swoje powołanie jako samotna kobieta w czasach, w których było to bardzo trudne. “Szczególną cechą charakterystyczną Józefy był jej status osoby świeckiej. Ta, której wychowanki wypełniały klasztory klauzurowe, pozostała w stanie bezżennym w świecie, i żyjąc według rad ewangelicznych, była przykładem chrześcijańskich cnót dla wszystkich synów Kościoła, którzy «wcieleni przez chrzest w Chrystusa, sprawują właściwe całemu ludowi chrześcijańskiemu posłannictwo w Kościele i w świecie» (Lumen gentium, nr 31)”. Kończąc przemówienie, papież podsumował życie Józefy Naval Girbes słowami z Pierwszego Listu do Koryntian: “Dla słabych stałem się jak słaby, by pozyskać słabych. Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby uratować choć niektórych”. |
************************************************************************************************************
5 listopada
Święci Elżbieta i Zachariasz,
rodzice św. Jana Chrzciciela
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Geralda, biskupa, błogosławioną Franciszke Amboise, zakonnicę |
Według Ewangelii św. Łukasza (Łk 1, 5-80) Elżbieta pochodziła z kapłańskiego rodu Aarona. Uchodząca za bezpłodną, mimo podeszłego wieku urodziła Zachariaszowi syna. Jej brzemienność – przedstawiona w kontekście zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie – miała być dowodem, “że dla Boga nie ma nic niemożliwego”. Kiedy Elżbieta była już w szóstym miesiącu ciąży, odwiedziła ją jej kuzynka, Maryja. Elżbieta za natchnieniem Ducha Świętego poznała w niej Matkę Boga i powitała ją słowami: “Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego”. Maryja pozostała przy Elżbiecie aż do jej rozwiązania. Św. Elżbieta jest patronką matek, żon, położnych. Zachariasz był ojcem Jana Chrzciciela (Łk 1, 5-25. 59-79). Pochodził z ósmej klasy (gałęzi) kapłańskiej Abiasza (były 24 klasy wywodzące się od Aarona, brata Mojżesza; klasy te ustanowił król Dawid dla uregulowania kolejności służby Bożej w Świątyni). Cerkiew prawosławna, obchodząca do dzisiaj święto wprowadzenia Bogarodzicy do Świątyni Jerozolimskiej utrzymuje, że Zachariasz był tym kapłanem, który trzyletnią Marię wprowadził do Świętego Świętych – miejsca zastrzeżonego dla kapłanów. Tradycja zachodnia nie wspomina o tym wydarzeniu. Na kartach Biblii Zachariasz przedstawiony jest jako sprawiedliwy mąż żyjący ze swoją żoną Elżbietą w bezdzietnym małżeństwie w Ain Karem niedaleko Jerozolimy. Kiedy – wyznaczony przez losowanie – składał w świątyni ofiarę kadzenia, ukazał mu się archanioł Gabriel i przepowiedział, że jego żona urodzi syna, któremu ma nadać imię Jan. Z powodu niedowierzania został porażony niemotą. Odzyskał mowę dopiero przy obrzezaniu syna, kiedy napisał na tabliczce jego imię: Jan. Ewangelia św. Łukasza wkłada w jego usta hymn Benedictus, który wskazuje na posłannictwo Jana Chrzciciela. Po narodzeniu Jana Chrzciciela ani Pismo Święte, ani tradycja zachodnia nie podają o jego rodzicach żadnych informacji. Zapewne Zachariasz opuścił ziemię, gdy Jan był jeszcze chłopcem. Tradycja Kościołów Wschodnich opowiada, że gdy król Herod rozkazał, aby wszyscy chłopcy w wieku do dwóch lat w Betlejem i okolicy zostali zabici, sprawiedliwa Elżbieta ukryła się wraz z synem w górach. Żołnierze próbowali dowiedzieć się od Zachariasza, gdzie jest jego syn. Jednak ojciec nie zdradził tej informacji. Zabito go więc pomiędzy świątynią i ołtarzem. Sprawiedliwa Elżbieta miała umrzeć czterdzieści dni po swym mężu, a św. Jan Chrzciciel, ochraniany przez Boga, miał przebywać na pustyni aż do dnia swego pojawienia się narodowi izraelskiemu. Cześć rodzicom św. Jana Chrzciciela oddawano w Kościele od dawna i to we wszystkich obrządkach. Ciało Zachariasza, odnalezione “cudownie” 11 lutego 415 roku, przewieziono do Konstantynopola, gdzie ku jego czci wystawiono bazylikę. W Rzymie, w bazylice laterańskiej, ma się znajdować relikwia głowy św. Zachariasza. Tradycja nie wspomina natomiast o relikwiach św. Elżbiety. W ikonografii św. Zachariasz, podobnie jak św. Elżbieta, występują w cyklach poświęconych Janowi Chrzcicielowi. Atrybutami św. Zachariasza są: gałązka oliwna w ręce, imię Jan; czasami bywa przedstawiany na ośle jako zapowiedź Chrystusa triumfującego w Niedzielę Palmową. Św. Elżbieta ukazywana jest często w scenie nawiedzenia NMP lub tuż po urodzeniu św. Jana. Rzadko występuje osobno. |
*********************************
Zachariasz i Elżbieta, rodzice Jana Chrzciciela
Zwiastowanie narodzin Jana Chrzciciela zaważyło w sposób wyjątkowy na reszcie życia Zachariasza i na jego stosunku do Boga.
***
1. O Zachariaszu wiemy z Ewangelii – tylko Łukasz o nim wspomina (1, 5-25. 57-80):
– że pochodził z ósmej klasy kapłańskiej Abiasza;
– że był małżonkiem Elżbiety;
– że mieszkał ze swą małżonką Elżbietą w Ain Karem niedaleko Jerozolimy;
– że byli to ludzie pobożni, zachowujący Prawo Pańskie;
– że chyba nie byli jednak w pełni szczęśliwi, gdyż nie posiadali potomstwa, którego bardzo pragnęli.
Dwa wydarzenia z życia podeszłego już w latach Zachariasza zasługują na szczególną uwagę:
– zapowiedź narodzin Jana Chrzciciela;
– obrzezanie nowo narodzonego dziecka i nadanie mu imienia.
Zwiastowanie narodzin Jana Chrzciciela zaważyło w sposób wyjątkowy na reszcie życia Zachariasza i na jego stosunku do Boga. Dość nietypowo jak na męża pobożnego zachował się Zachariasz wobec anioła Gabriela; po prostu nie uwierzył w zapowiedź narodzin syna, poddając tym samym w wątpliwość przesłanie samego Boga. Ewangelista tak oto notuje wypowiedzi anioła: „Nie uwierzyłeś słowom moim, które się wypełnią we właściwym czasie” (Łk 1, 20).
Trudno stwierdzić, dlaczego i w co szczególnie Zachariasz nie uwierzył: czy w to, że w tak podeszłym wieku zostanie ojcem, czy też w to, kim miał być i co miał czynić jego przyszły potomek:
– będzie wielki w oczach Pana;
– od łona matki będzie pełen Ducha Świętego;
– wielu spośród Izraela nawróci;
– będzie szedł przed Panem w duchu i mocy Eliasza;
– ma przygotować Panu lud doskonały.
Bezpośrednio przedtem wypowiedział anioł słowa, które po dzień dzisiejszy stanowią podstawę dla definicji aktu wiary jako uznania czegoś za prawdę tylko dlatego, że znajduje się za nią autorytet samego Boga: „Ja jestem Gabriel, który stoi przed Bogiem. Zostałem posłany, aby mówić z tobą i by donieść ci tę dobrą nowinę” (Łk 1, 19). Otóż Zachariasz nie uznał autorytetu samego Boga w osobie anioła Gabriela. Nie uwierzył jego słowom.
Za tę niewiarę spotkała Zachariasza, jak wiadomo, kara w postaci niemożności mówienia aż do czasu narodzin Jana Chrzciciela. I tak zaczęły się dla Zachariasza, od chwili spotkania z aniołem, dni trudne; kiedy wyszedł ze świątyni, nic nie mógł powiedzieć; dawał tylko, jak każdy niemowa, różne znaki. Nigdy nie dowiemy się, co myślał przez czas wspólnego z Elżbietą oczekiwania na narodziny Jana.
Wiadomo natomiast, że zareagował już zgoła inaczej na Bożą interwencję przy nadawaniu imienia nowo narodzonemu dziecku. Ku wyraźnemu zaskoczeniu najbliższych, sądzących, że syn, wedle ówczesnego zwyczaju, otrzyma imię ojca, Zachariasz bez wahania opowiedział się za sugestią Elżbiety. Ona powiedziała: „Będzie się nazywał Jan” (Łk 1, 60). „A on, poprosiwszy o tabliczkę, napisał: Jan jest jego imię” (1, 63).
W tym momencie, jakby w nagrodę za poprawną postawę wobec woli Boga, kończy się czas Zachariaszowej niemożności mówienia. Ewangelista notuje: „Zaraz też otworzyły się jego usta i rozwiązał się język, i mówił wielbiąc Boga” (1, 64).
Zachariaszowi zawdzięczamy sławny hymn uwielbienia Pana i Boga Izraela. Jest to jeden z najbardziej znanych tekstów Nowego Testamentu a został spopularyzowany głównie przez to, że jest odmawiany codziennie w tak zwanych Laudesach, czyli w porannej modlitwie z Liturgii Godzin.
Warto zauważyć, że w drugiej części tego hymnu powtarzają się, przynajmniej niektóre, myśli z anielskiego zwiastowania narodzin Jana Chrzciciela:
– że będzie prorokiem Najwyższego;
– że będzie szedł przed obliczem Pana;
– że będzie niósł ludowi wieść o zbawieniu.
W ten sposób Zachariasz jakby chciał dać do zrozumienia, że teraz już wierzy we wszystko, co powiedział anioł. Zresztą przed samym hymnem znajdują się słowa: „napełniony Duchem Świętym prorokował” (1, 67).
Tak więc Zachariasz to bardzo ludzka, ale zdecydowanie pozytywna postać. To przykład moralnej przemiany, dokonanej w człowieku mocą specjalnego napomnienia Bożego. Zachariasz dobrze zrozumiał na wskroś lecznicze właściwości nawet bolesnych doświadczeń zsyłanych na nas przez Boga. Resztę jego życia zapewne wypełniały uczucia radosnej wdzięczności i szczęścia.
Szkoda, że wśród chrześcijan jest tak mało Zachariaszów.
2. Żadnych cieni nie zanotował Ewangelista Łukasz w swej mini-biografii Elżbiety. Nad wszystkim, co o niej przekazał dominuje opis jej nawiedzenia przez Maryję. Wypowiedziane wtedy przez Elżbietę pozdrowienie Maryi, to jakby drugi – pierwszym była zapowiedź narodzin Jezusa – etap biblijnych początków kultu Bogurodzicy. Oto myśli przewodnie tej pramariologii:
– Maryja jest błogosławiona wśród wszystkich niewiast;
– Jest matką Pana;
– Szczególnie błogosławiony jest owoc jej łona;
– Wyniesienie Maryi jest zapłatą za Jej wiarę w spełnienie się obietnic Bożych;
– Pojawienie się Maryi w domu Elżbiety ta ostatnia uważa za całkowicie niczym niezasłużony z jej strony zaszczyt;
– Jeszcze nie narodzony Syn Boży właśnie poprzez Maryję rozpoczyna swoje zbawcze oddziaływanie na ludzi, bo za takie można by uznać symboliczne „poruszenie się dziecięcia” w łonie Elżbiety; tak właśnie „owocuje” owo łono.
Przy okazji wypowiada Elżbieta kilka prawd z zakresu bodaj najwcześniejszej chrystologii nowotestamentalnej.
A więc:
– to, że Mesjasz miał się narodzić z niewiasty, bo to oznacza „bycie owocem” maryjnego łona;
– to, że Syn Człowieczy przychodzi na świat ze względu na ludzi;
– to, że przez poruszenie się jeszcze nie narodzonego Jana Chrzciciela ludzkość odczuwa działanie Boga. Zauważmy, że tu znów mamy do czynienia z nawiązaniem do słów anioła Gabriela, zwiastującego narodziny Jezusa. Określenie „łaski pełna” to przecież synonim formuły „błogosławiona między niewiastami”.
W tym opisie nawiedzin Elżbiety przez Maryję jedno pozostanie tajemnicą na zawsze: Skąd, i jak dowiedziała się Elżbieta, że Maryja miała być „Matką jej Pana”? Można by, co najwyżej, przypuszczać, że powiadomił ją anioł, ten sam, który pojawiając się przed Maryją powiedział: „Oto krewna twoja Elżbieta, również poczęła dziecię…” (Łk 1, 36).
Nie trudno też dostrzec, że w wypowiedziach Elżbiety niezwykłość moralnego uprzywilejowania Maryi bierze się z faktu jej wybrania na przyszłą Matkę Mesjasza. Tak więc ta mariologia Elżbiety jest z gruntu chrystologiczna. Do historii zbawienia Zachariasz dostał się za sprawą Jana Chrzciciela, Elżbieta także dlatego, że była matką Jana, ale jeszcze bardziej dlatego, że łączyło ją coś szczególnego, prócz więzów krwi, z Maryją. W każdym razie jej spotkanie z przyszłą Bogurodzicą stanowi treść jednej z tajemnic Różańca Świętego, co świadczy o doniosłości tego wydarzenia w historii zbawienia. Można by też zauważyć, że nawiedziny św. Elżbiety przez Maryję nie tylko stanowiły wspomniany już etap w biblijnej historii kultu Bogurodzicy, lecz zapoczątkowały trwające po dzień dzisiejszy cudowne objawianie się jej ludziom. W odróżnieniu od tych wszystkich późniejszych, w ramach których Maryja upomina nas, przestrzega a często także nad naszym losem płacze, tamto pierwsze było samą radością, bo to przecież pragnienie podzielenia się z Elżbietą prawdą o zwiastowaniu narodzin Jezusa sprowadziły Maryję do Ain Karem. Wtedy też rozpoczęło się posłannictwo Maryi jako pośredniczki łask wszelkich, czego przejawem najpełniejszym będzie udział Maryi w całym dziele zbawienia. I za to czcimy Bogurodzicę jako Współodkupicielkę rodzaju ludzkiego.
W odróżnieniu od Zachariasza rzadko patronującego chrześcijańskim mężczyznom, imię Elżbieta jest bardzo popularne po dzień dzisiejszy, wśród nie tylko zresztą katolickich niewiast. Pojawia się także często wśród wyznawców różnych gałęzi protestantyzmu.
Na koniec refleksja może trochę nieskromna: św. Elżbieta powinna być chyba szczególnie bliska nam Polakom, jako że mamy też naszą własną cząstkę w upowszechnianiu kultu Matki „Matki Pana naszego”. Współuwielbiajmy z Elżbietą Bogurodzicę Maryję.
Biskup Kazimierz Romaniuk/Tygodnik Niedziela
************************************************************************************************************
4 listopada
Święty Karol Boromeusz, biskup
Karol urodził się na zamku Arona 3 października 1538 r. jako syn arystokratycznego rodu, spokrewnionego z rodem Medici. Ojciec Karola wyróżniał się prawością charakteru, głęboką religijnością i miłosierdziem dla ubogich. To miłosierdzie będzie dla Karola, nawet już jako kardynała, ideałem życia chrześcijańskiego. Już w młodym wieku Karol posiadał wielki majątek. Kiedy miał zaledwie 7 lat, biskup Lodi dał mu suknię klerycką, przeznaczając go w ten sposób do stanu duchownego. Takie były ówczesne zwyczaje. Dwa lata później zmarła matka Karola. Aby zapewnić mu odpowiednie warunki na przyszłość, mianowano go w wieku 12 lat opatem w rodzinnej miejscowości. Młodzieniec nie pochwalał jednak tego zwyczaju i wymógł na ojcu, żeby dochody z opactwa przeznaczano na ubogich. Pierwsze nauki pobierał Karol na zamku rodzinnym w Arona. Po ukończeniu studiów w domu wyjechał zaraz na uniwersytet do Pawii, gdzie zakończył studia podwójnym doktoratem z prawa kościelnego i cywilnego (1559). W tym samym roku jego wuj został wybrany papieżem i przyjął imię Pius IV. Za jego przyczyną Karol trafił do Rzymu i został mianowany protonotariuszem apostolskim i referentem w sygnaturze. Już w rok później, w 23. roku życia, został mianowany kardynałem i arcybiskupem Mediolanu (z obowiązkiem pozostawania w Rzymie), mimo że święcenia kapłańskie i biskupie przyjął dopiero dwa lata później (1563). W latach następnych papież mianował siostrzeńca kardynałem-protektorem Portugalii, Niderlandów (Belgii i Holandii) oraz katolików szwajcarskich, ponadto opiekunem wielu zakonów i archiprezbiterem bazyliki Matki Bożej Większej w Rzymie. Urzędy te i tytuły dawały Karolowi rocznie ogromny dochód. Było to jawne nadużycie, jakie wkradło się do Kościoła w owym czasie. Pius IV był znany ze swej słabości do nepotyzmu. Karol jednak bardzo poważnie traktował powierzone sobie obowiązki, a sumy, jakie przynosiły mu skumulowane godności i urzędy, przeznaczał hojnie na cele dobroczynne i kościelne. Sam żył ubogo jak mnich. Wkrótce Karol stał się pierwszą po papieżu osobą w Kurii Rzymskiej. Praktycznie nic nie mogło się bez niego dziać. Papież ślepo mu ufał. Nazywano go “okiem papieża”. Dzięki temu udało się mu uporządkować wiele spraw, usunąć wiele nadużyć. Nie miał względu na urodzenie, ale na charakter i przydatność kandydata do godności kościelnych. Dlatego usuwał bezwzględnie ludzi niegodnych i karierowiczów. Takie postępowanie zjednało mu licznych i nieprzejednanych wrogów. Dlatego zaraz po wyborze nowego papieża, św. Piusa V (1567), musiał opuścić Rzym. Bardzo się z tego ucieszył, gdyż mógł zająć się teraz bezpośrednio archidiecezją mediolańską. Kiedy był w Rzymie, mianował wprawdzie swojego wikariusza i kazał sobie posyłać dokładne sprawozdania o stanie diecezji, zastrzegł sobie też wszystkie ważniejsze decyzje. Teraz jednak był faktycznym pasterzem swojej owczarni. Z całą wrodzoną sobie energią zabrał się do pracy. W 1564 r. otworzył wyższe seminarium duchowne (jedno z pierwszych na świecie). W kilku innych miastach założył seminaria niższe, by dla seminarium w Mediolanie dostarczyć kandydatów już odpowiednio przygotowanych. Prowadzenie seminarium powierzył oblatom św. Ambrożego, zgromadzeniu kapłanów diecezjalnych, które istnieje do dziś. Zaraz po objęciu rządów bezpośrednich (1567) przeprowadził ścisłą wizytację kanoniczną, by zorientować się w sytuacji. Popierał zakony i szedł im z wydatną pomocą. Dla ludzi świeckich zakładał bractwa – szczególnie popierał Bractwo Nauki Chrześcijańskiej, mające za cel katechizację dzieci. Dla przeprowadzenia koniecznych reform i uchwał Soboru Trydenckiego (1545-1563) zwołał aż 13 synodów diecezjalnych i 5 prowincjalnych. Dla umożliwienia ubogiej młodzieży studiów wyższych założył przy uniwersytecie w Pawii osobne kolegium. W Mediolanie założył szkołę wyższą filozofii i teologii, której prowadzenie powierzył jezuitom. Teatynom natomiast powierzył prowadzenie szkoły i kolegium w Mediolanie dla młodzieży szlacheckiej. Był fundatorem przytułków: dla bezdomnych, dla upadłych dziewcząt i kobiet, oraz kilku sierocińców. Kiedy w 1582 r. została przeprowadzona reforma mszału i brewiarza, zdołał obronić dla swojej diecezji obrządek ambrozjański, który był tutaj w użyciu od niepamiętnych czasów. Kiedy za jego pasterzowania wybuchła w Mediolanie kilka razy epidemia, kardynał Karol nakazał otworzyć wszystkie spichlerze i rozdać żywność ubogim. Skierował także specjalne zachęty do duchowieństwa, aby szczególną troską otoczyło zarażonych oraz ich rodziny. Podczas zarazy w 1576 r. niósł pomoc chorym, karmiąc nawet 60-70 tysięcy osób dziennie; zaopatrywał umierających; oddał cierpiącym wszystko, nawet własne łóżko. W czasie zarazy ospy, która pochłonęła ponad 18 tysięcy ofiar, zarządził procesję pokutną, którą prowadził idąc ulicami Mediolanu boso. W 1572 r. na konklawe był poważnym kandydatem na papieża. Ulubioną rozrywką Karola w młodości było polowanie i szachy. Był także estetą i znał się na sztuce. Grał pięknie na wiolonczeli. Z tych rozrywek zrezygnował jednak dla Bożej sprawy, oddany bez reszty zbawieniu powierzonych sobie dusz. Wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Męki Pańskiej. Dlatego nie rozstawał się z krzyżem. Tkliwą miłością darzył też sanktuaria maryjne. Największą zasługą Karola był jednak Sobór Trydencki. Sobór, rozpoczęty z wieloma nadziejami, wlókł się zbyt długo z powodu złej organizacji. Trwał aż 18 lat (1545-1563). Dopiero kiedy Karol przystąpił do działania, sobór mógł szczęśliwie dokończyć obrady. Dyskutowano na nim o wszystkich prawdach wiary, atakowanych przez protestantów, i gruntownie je wyjaśniono. W dziedzinie karności kościelnej wprowadzono dekrety: nakazujące biskupom i duszpasterzom rezydować stale w diecezjach i parafiach, wprowadzono stałe wizytacje kanoniczne, regularny obowiązek zwoływania synodów, zakazano kumulacji urzędów i godności kościelnych, nakazano zakładanie seminariów duchownych – wyższych i niższych, wprowadzono do pism katolickich cenzurę kościelną, jak też indeks książek zakazanych, wreszcie wprowadzono regularną katechizację. Większość z tych uchwał wyszło z wielkiego serca kapłańskiego Karola Boromeusza. On też był inicjatorem utworzenia osobnej kongregacji kardynałów, która miała za cel przypilnowanie, by uchwały soboru były wszędzie zastosowane. Zmarł w Mediolanie 3 listopada 1584 r. wskutek febry, której nabawił się w czasie odprawiania własnych rekolekcji. Pozostawił po sobie duży dorobek pisarski. Beatyfikowany w 1602 r., kanonizowany przez Pawła V w 1610 r. Jego relikwie spoczywają w krypcie katedry mediolańskiej. Jest patronem boromeuszek, diecezji w Lugano i Bazylei oraz uniwersytetu w Salzburgu; ponadto czczony jest jako opiekun bibliotekarzy, instytutów wiedzy katechetycznej, proboszczów i profesorów seminarium. W ikonografii św. Karol Boromeusz przedstawiany jest w stroju kardynalskim. Jego atrybutami są: bicz, czaszka, gołąb, kapelusz kardynalski, krucyfiks; postronek na szyi, który nosił podczas procesji pokutnych. |
********************************************
4 listopada
Żywot świętego Karola Boromeusza,
arcybiskupa
(żył około roku Pańskiego 1584)
W roku 1538 w Aronie, miasteczku położonym nad jeziorem Lugano we Włoszech, urodził się hrabiemu Boromeuszowi drugi syn, imieniem Karol. Radość rodziców była tym większą, że wielka smuga światła, która przez dwie godziny jaśniała w komnacie matki, zapowiadała świetną przyszłość dziecięcia. Karol odznaczał się już jako chłopiec statecznością, pobożnością i sumiennością w służbie Bożej. Bogobojni rodzice niczego nie szczędzili, aby rozwinąć należycie świetne jego zdolności i dać mu jak najstaranniejsze wychowanie. Według ówczesnego zwyczaju wcześnie go przybrali w sukienkę duchowną. Po ukończeniu nauk początkowych w Mediolanie wysłali go na uniwersytet w Pawii, aby się wykształcił na prawnika, ale Karol porzucił prawo i przeszedł na teologię. Opierając się pokusom, na jakie go wystawiało wysokie urodzenie, bogactwa i młody wiek, i idąc jedynie za radą Ewangelii, czynił tak świetne postępy w naukach, że mając dopiero 21 lat, w roku 1559 wrócił do domu rodzicielskiego ze stopniem doktora obojga praw.
W tym samym roku zasiadł brat jego matki na tronie papieskim. Był to papież Pius IV. Cała rodzina radowała się z tego wywyższenia; jeden tylko Karol nie okazał po sobie radości, lecz poszedł do spowiedzi i Komunii świętej, aby się pomodlić za wuja.
***
Papież powołał niezadługo utalentowanego siostrzeńca, liczącego dopiero 23 lata do Rzymu, mianował go prezesem rady stanu, arcybiskupem mediolańskim i kardynałem, mimo oporu, łez i niechęci młodego kapłana. Szybkie to wyniesienie Karola do najwyższych dostojeństw wywołało zrazu zdziwienie, gniew i rozmaite szyderstwa, ale niezadługo umilkły złośliwe języki. Wkrótce przekonali się wszyscy, jak wielką papież wyświadczył przysługę Kościołowi szybkim posunięciem siostrzeńca, Karol bowiem okazał niezwykłą moc ducha i zdolności. Wszystkie wysiłki i modlitwy jego zmierzały do jednego celu, tj. do ponownego zwołania soboru trydenckiego, który już był doznał dwukrotnej przerwy, a którego uchwały miały natchnąć nowym życiem chwiejący się w posadach Kościół. Jemu przypisać należy zasługę, że katolicy mają rzymsko-katolicki katechizm, dzieło łączące głęboką naukę, zwięzłość i krótkość z pięknym przedstawieniem rzeczy. Drugą i to może najważniejszą jego zasługą jest to, że on był pierwszym z biskupów, który wszystkie uchwały i rozporządzenia soboru trydenckiego w swej diecezji zaprowadził i praktycznie zastosował, i tym sposobem dał dobry przykład innym biskupom.
Do arcybiskupstwa jego należało 15 biskupów, 3200 duchownych i 150 klasztorów. Archidiecezja mediolańska od lat 80 nie była obsadzona, lecz tylko zawiadywana, nie dziw przeto, że wkradł się nieład i wiele nadużyć. Nabożeństwo pozbawione było okazałości, kościoły zaniedbane, kapłanom brakło gorliwości, zakonnicy nie dbali o regułę, prawa Boskie i kościelne nie cieszyły się szacunkiem, do sakramentów nie uczęszczano, lud podupadł moralnie, a szlachta żyła rozpustnie. Poza tym wskutek odszczepieństwa Lutra, Kalwina, Zwinglego i Wojen religijnych powstały rozterki i niezgody.
Karol ubolewał nad tym zdziczeniem, pośpieszył przeto do Mediolanu, zebrał podwładnych sobie Biskupów i dał im wskazówki dotyczące wprowadzenia w życie uchwał soboru, zachęcania księży do większej gorliwości, nadania większej uroczystości nabożeństwu i ulepszenia nauki katechizmu. Wkrótce potem zaprowadził reformę we własnym domu, zrzekł się wszelkich beneficjów otrzymanych od papieża, obszerne dobra oddał za małym wynagrodzeniem w ręce krewnych, zmniejszył liczbę sług i oficjalistów, wzamian za co zwiększył im pensje, zaprowadził ścisły ład i porządek, czuwał nad ich moralnością, jadał z nimi przy jednym stole i modlił się po społu z nimi w pałacowej kaplicy. Dopiero później, gdy zaczął pościć o chlebie, wodzie i warzywnych potrawach, siadał sam do stołu. Własnym nakładem (na co wydał 60 tysięcy dukatów), założył w Mediolanie wielkie seminarium dla kandydatów stanu duchownego, ufundował kilka seminariów dla chłopców, zaprowadził większą okazałość w nabożeństwie, zakazał duchownym przyjmować po kilka probostw, zabronił chodzić do teatru i na tańce, przepisał odpowiedni stanowi duchownemu ubiór i zniósł nadużycia, jakie się wkradły do zgromadzeń zakonnych. Reformy te wywołały straszliwe oburzenie. Zewsząd odezwały się szemrania i protesty, powoływania się na prastare zwyczaje i przywileje, skargi na ucisk i tyranie, a znaleźli się nawet tacy, którzy nie wahali się godzić na jego życie.
Pewnego razu otrzymał list, w którym go zaklinano, aby się miał na baczności, gdyż knuje się spisek na jego życie. Pismo wrzucił w ogień, mówiąc: “Niech mnie Bóg uchowa, abym miał ostygnąć w miłości do którejkolwiek z mych owieczek”. Zawsze zachowywał zimną krew, przytomność umysłu, pobłażliwość, nigdy nie był przykry w naganach i łajaniu, gorliwość umiał umiarkować i osłodzić łagodnością, ale gdzie widział umyślne niedbalstwo i nieporządek, tam był niezachwiany w powziętych postanowieniach i nie znał obawy.
Zwiedzał parafie położone w najustronniejszych zakątkach gór, nieraz wspinał się na strome i spadziste skały z koszturem w ręku i tłomoczkiem na plecach. Gdzie się tylko ukazał, przynosił z sobą spokój i pociechę. Kazania miewał nieraz po dwa i trzy razy na dzień, słuchał spowiedzi, odwiedzał chorych, szczodrobliwie obdarzał biednych, z każdym rozmawiał uprzejmie i przyjaźnie. Katolicy szwajcarscy, których odwiedził w roku 1570, wiele mu winni wdzięczności, gdyż on skłonił rząd rzeczypospolitej do uchwały, aby kościoły katolickie zostawały pod opieką państwa. On poradził papieżowi Grzegorzowi XIII, aby ustanowił nuncjaturę (poselstwo papieskie) w Szwajcarii, sprowadził jezuitów do Fryburga, zapobiegł odszczepieństwu kantonu Graubünden, i założył w Mediolanie kolegium szwajcarskie, które miało zapobiec niedostatkowi księży.
Gdy w roku 1571 wskutek nieurodzaju zapanował w kraju głód i drożyzna, wieśniacy zalali Mediolan, wołając o chleb; nędza zwiększała się każdego dnia. Karol rozdał wszystko, co miał, a nawet sam chodził od domu do domu, zbierając jałmużnę dla zgłodniałych.
W roku 1576 przybył do Mediolanu jeden z arcyksiążąt austriackich i zabawił tam niejaki czas, zanim się puścił do Hiszpanii, zaczem wyprawiano na jego cześć różne uczty. Wróciły czasy dawniejszej lekkomyślności, chęć zabaw i rozrywek, tańce, widowiska i gorszące rozpasanie. Daremne były błagania, przestrogi i zakazy pobożnego arcypasterza, daremne groźby, zapowiadające karę Bożą i zarazę. Już w sierpniu roku 1576 wybuchła zaraźliwa choroba i w straszny sposób dziesiątkować zaczęła mieszkańców Mediolanu. Namiestnik, arcyksiążę, bogata szlachta, wszyscy pouciekali. Urzędnicy potracili głowy i prosili Karola, aby objął zarząd miasta. Wysłuchał ich prośby i odciął się całą duszą ludowi. Nakazał publiczne modły i procesje, w których sam brał udział boso, z powrozem na szyi i wielkim krzyżem w ręku. Codziennie miewał kazania, wydawał mądre rozporządzenia, przywoływał do pomocy duchownych, nawet ze Szwajcarii, we dnie i w nocy odwiedzał chorych, pocieszał umierających i upadających na duchu. Ponieważ handel i wszelka styczność z ludźmi ustała i zarobku nie było, bieda panowała nieopisana. Święty arcypasterz wszystko porozdawał, pieniądze, ubiór kardynalski, sprzęty, nawet firanki z okien i obicia ze ścian, aby nagich przyodziać. Za jego przykładem poszli bogatsi, panie przysyłały swe złote łańcuchy i pierścienie na zakupno chleba i odzieży. Jeśli ta ofiarność możniejszych cieszyła arcybiskupa, to z drugiej strony strapieniem i goryczą przejmowała go zatwardziałość i zaślepienie innych, którzy oddawali się najwyuzdańszej rozpuście i swawoli pod pozorem, że jest to najpewniejsza ochrona od zarazy. W końcu grudnia znikła zaraza, jak św. Karol zapowiedział, zabrawszy 25.000 osób świeckich i 150 duchownych.
Boromeusz starał się otrzeć łzy pozostałych. Założył wielki szpital, zbudował zakład dla sierot, ufundował kilka stowarzyszeń, mających cele dobroczynne na oku, lecz doznał jak najczarniejszej niewdzięczności od wracającego do miasta namiestnika i magnatów. W czasie rekolekcji duchownych w roku 1584, odbywających się na górze Varalli, mocno zachorował, powrócił do Mediolanu i wyzionął ducha dnia 4 listopada, licząc dopiero czterdzieści sześć lat. Ciało jego spoczywa we wspaniałym grobowcu w słynnej na cały świat katedrze mediolańskiej, a lud czcił w nim “świętego wybawiciela” swego, zanim go jeszcze papież Paweł V w roku 1610 zaliczył do Świętych. Pisma, które po sobie zostawił, obejmują pięć tomów.
Nauka moralna
Podajemy tutaj kilka myśli z pism świętego Karola Boromeusza:
“Prawdziwą miłość Boga ma ten, kto:
1) z chęcią o Nim myśli;
2) kto chętnie w Jego domu przebywa;
3) kto często o Nim lub z Nim rozmawia;
4) kto z chęcią słucha mówiących o Bogu;
5) kto chętnie daje to, co posiada, na chwałę Boga;
6) kto chętnie w Jego imię znosi przykrości;
7) kto chętnie słucha Jego przykazań;
8) kto lubi, co się Bogu podoba, a nienawidzi, co Mu się nie podoba;
9) kto ma wstręt do świata;
10) kto miłuje Jego namiestników i oddaje im cześć należną”.
“Jakże grubo mylą się ci, którzy pragnienie duszy i tęsknotę serca myślą ugasić inną wodą, jak łaską Ducha świętego i pożywaniem Boga! Dusza nasza łaknie nieskończoności; dlatego też nic innego nasycić jej nie zdoła, jak tylko Bóg nieskończony”.
Modlitwa
Kościół Twój, Panie, niech strzeże ciągła opieka św. Karola, Wyznawcy Twojego i biskupa, aby jak pasterska jego gorliwość chwałę niebieską mu wyjednała, tak żeby jego pośrednictwo dało nam wzrastać w miłowaniu Ciebie. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
św. Karol Boromeusz, arcybiskup
urodzony dla świata 2.10.1538
roku urodzony dla nieba 4.11.1584 roku
beatyfikowany 1602 roku
kanonizowany 1610 roku
wspomnienie 4 listopada
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.
*****************************************************
Żywot świętego Karola Boromeusza
Karol odznaczał się statecznością, pobożnością i sumiennością w służbie Bożej – publikujemy fragment „Żywotów Świętych Pańskich na wszystkie dnie roku” poświęcony św. Karolowi Boromeuszowi w dniu jego wspomnienie liturgicznego
W roku 1538 w Aronie, miasteczku położonem nad jeziorem Lugano we Włoszech, urodził się hrabiemu Boromeuszowi drugi syn, imieniem Karol. Radość rodziców była tym większą, że wielka smuga światła, która przez dwie godziny jaśniała w komnacie matki, zapowiadała świetną przyszłość dziecięcia. Karol odznaczał się już jako chłopiec statecznością, pobożnością i sumiennością w służbie Bożej. Bogobojni rodzice niczego nie szczędzili, aby rozwinąć należycie świetne jego zdolności i dać mu jak najstaranniejsze wychowanie. Według ówczesnego zwyczaju wcześnie go przybrali w sukienkę duchowną. Po ukończeniu początkowych nauk w Mediolanie wysłali go na uniwersytet w Pawii, aby się wykształcił na prawnika. Ale Karol porzucił prawo i przeszedł na teologię. Ponieważ miał trudną wymowę i wstręt do gadatliwości, uważano go za niedołęgę. Opierając się pokusom, na jakie go wystawiało wysokie urodzenie, bogactwa i młody wiek, i idąc jedynie za radą Ewangelii, tak świetne i olbrzymie czynił postępy w naukach, że mając lat dopiero 21, w roku 1559 wrócił do domu rodzicielskiego ze stopniem doktora obojga praw.
W tym samym roku zasiadł brat jego matki na tronie Papieskim. Był to Papież Pius IV. Cała rodzina radowała się z tego wywyższenia; jeden tylko Karol nie okazał po sobie radości lecz poszedł do Spowiedzi i Komunii świętej, aby się pomodlić za wuja, namiestnika Chrystusowego.
Papież powołał niezadługo utalentowanego siostrzeńca, liczącego dopiero lat 23 do Rzymu, mianował go prezesem rady stanu, Arcybiskupem Mediolańskimi Kardynałem, mimo oporu, łez i niechęci młodego kapłana. Szybkie to posunięcie Karola do najwyższych dostojeństw wywołało nasamprzód zadziwienie, gniew i rozmaite szyderstwa, ale niezadługo umilkły złośliwe języki. Wkrótce przekonali się wszyscy, jak wielką Papież Kościołowi wyświadczył przysługę szybkim posunięciem siostrzeńca. Karol bowiem okazał wielką moc ducha, rzadkie zdolności i tak praktyczny talent w zakresie nowego dostojeństwa, że wszyscy podziwiali nie tylko błogie i zbawienne jego działanie, ale i skromność żywota, pokorę i niewyczerpaną dobroć serca. Wszystkie wysilenia i modlitwy jego zmierzały do jednego celu, tj. do ponownego zwołania Soboru Trydenckiego, który już był doznał dwukrotnej przerwy, a którego uchwały miały natchnąć nowym życiem chwiejący się w swych posadach Kościół. Jemu przypisać należy zasługę, że katolicy mają rzymskokatolicki katechizm: dzieło łączące głęboką naukę, zwięzłość i krótkość z przedstawieniem rzeczy ozdobnym i pięknem. Drugą i to może najważniejszą jego zasługą jest to, że on był pierwszym z Biskupów, który wszystkie uchwały i rozporządzenia Soboru Trydenckiego w swej diecezji zaprowadził i praktycznie zastosował, i tym sposobem dał dobry przykład zwierzchnikom innych diecezji.
Karol okazał wielką moc ducha, rzadkie zdolności i talent w zakresie nowego dostojeństwa, wszyscy podziwiali jego błogie i zbawienne działanie, ale i skromność żywota, pokorę i niewyczerpaną dobroć serca
Do Arcybiskupstwa jego należało 15 Biskupów, 3200 duchownych i 150 klasztorów. Archidiecezja Mediolańska nie była od lat 80 obsadzoną, lecz tylko zawiadywaną. Nie dziw przeto, że wkradł się nieład i wiele nadużyć. Nabożeństwo pozbawione było okazałości, kościoły zaniedbane, kapłanom brakło gorliwości, zakonnicy nie dbali o regułę, prawa Boskie i kościelne nie miały szacunku, do Sakramentów nie uczęszczano, lud podupadł moralnie, szlachta żyła rozpustnie. Wskutek odszczepieństwa Lutra, Kalwina, Zwinglina i religijnych wojen rozluźniły się obyczaje, powstały rozterki i niezgody.
Ubolewał Karol na to zdziczenie; nie mogąc zagrzać jakoś miejsca w Rzymie, pośpieszył do Mediolanu, zebrał podwładnych sobie Biskupów i dał im wskazówki dotyczące wprowadzenia w życie uchwał Soboru, zachęcenia księży do większej gorliwości, nadania większej uroczystości nabożeństwu i ulepszenia nauki katechizmu. Wkrótce potem zaprowadził reformę we własnym domu, zrzekł się wszelkich beneficjów otrzymanych od Papieża, obszerne dobra familijne oddał za małym wynagrodzeniem w ręce krewnych, zmniejszył liczbę sług i oficyalistów, ale zwiększył im za to zasługi i pensję, zaprowadził ścisły ład i porządek, czuwał nad ich moralnością, jadał z nimi przy jednym stole i modlił się społem z nimi w pałacowej kaplicy. Dopiero później, gdy zaczął pościć o chlebie, wodzie i warzywnych potrawach, siadał sam do stołu.
Własnym nakładem (na co wydał 60 tysięcy dukatów), założył w Medyolanie wielkie seminaryum dla kandydatów stanu duchownego, ufundował kilka seminaryów dla chłopców, zaprowadził większą okazałość w nabożeństwie, zakazał duchownym przyjmować po kilka probostw, zabronił chodzić do teatru i na tańce, przepisał odpowiedni stanowi duchownemu ubiór i poznosił nadużycia, jakie się wkradły do klasztoru i zgromadzeń zakonnych.
Reformy te wywołały straszliwe oburzenie. Zewsząd odezwały się szemrania i protestacye, powoływania się na prastare zwyczaje i przywileje, skargi na ucisk i tyranię, a nawet znaleźli się tacy, co nie wahali się godzić na jego życie.
Pewnego razu otrzymał list, w którym go zaklinano, aby się miał na baczności, gdyż knuje się spisek na jego życie. Pismo wrzucił w ogień, mówiąc: „Niech mnie Bóg uchowa, abym miał ostygnąć w miłości do którejkolwiek z mych owieczek”. Zawsze zachowywał krew zimną, przytomność umysłu, pobłażliwość, nigdy nie był przykrym w naganach i łajaniu, gorliwość umiał miarkować i osłodzić łagodnością, ale gdzie widział umyślne niedbalstwo i nieporządek, tam był niezachwianym w powziętych postanowieniach i także tam nie znał obawy.
Podróże jego wizytacyjne były połączone z niesłychanym trudem. Zwiedzał parafie położone w najustronniejszych zakątkach gór, nieraz wspinał się na skały strome i spadziste z konturem w ręku i tłomoczkiem na plecach. Gdzie się tylko ukazał, przynosił z sobą spokój i pociechę. Kazania miewał nieraz po dwa i trzy razy na dzień, słuchał spowiedzi, odwiedzał chorych, szczodrobliwie obdarzał biednych, z każdym rozmawiał uprzejmie i przyjaźnie. Katolicy szwajcarscy, których odwiedził w roku 1570, wiele mu winni wdzięczności; on spowodował rząd Rzeczypospolitej do uchwały, aby kościoły katolickie zostawały pod opieką państwa. On poradził Papieżowi Grzegorzowi XIII, aby ustanowił nuncjaturę (poselstwo Papieskie) w Szwajcarii, sprowadził Jezuitów do Fryburga, zapobiegł odszczepieństwu kantonu Graubünden, założył w Mediolanie kolegium szwajcarskie, które miało zapobiegać niedostatkowi księży.
Gdy w roku 1571 wskutek nieurodzaju zapanował w kraju głód i drożyzna, wieśniactwo i górale zalali Mediolanu, wołając chleba; nędza zwiększała się każdego dnia. Karol rozdał wszystko, co miał i nawet sam chodził od domu do domu, zbierając jałmużnę dla zgłodniałych. — Na rok 1576 przypadł jubileusz. Cieszył się dobry pasterz i duchowieństwo z obfitego żniwa, jakie zebrał wskutek swej gorliwej pracy.
Niezadługo przybył do Mediolanu któryś z Arcyksiążąt austriackich i zabawił tam niejaki czas, zanim się puścił do Hiszpanii, przeto wyprawiono na cześć jego różne uczty. Wróciły czasy dawniejszej lekkomyślności, chęć zabaw i rozrywek, tańce, widowiska i gorszące rozpasanie. Daremne były błagania, przestrogi i zakazy pobożnego Arcypasterza, daremne groźby, zapowiadające karę Bożą i zarazę. Już w sierpniu roku 1576 wybuchła zaraźliwa choroba i w straszny sposób dziesiątkować zaczęła mieszkańców Mediolanu. Namiestnik, arcyksiążę, bogata szlachta, wszystko pouciekało. Urzędnicy potracili głowy i prosili Karola, aby objął zarząd miasta. Wysłuchał ich prośby i oddał się całą duszą ludowi. Nakazał publiczne modły i procesje, w których wziął sam udział boso, z powrozem na szyi i wielkim krzyżem w ręku. Codziennie miewał kazania, wydawał mądre rozporządzenia, przywoływał do pomocy duchownych, nawet ze Szwajcarii, we dnie i w nocy odwiedzał chorych, pocieszał umierających i upadających na duchu. Ponieważ handel i wszelka styczność z ludźmi ustała i zarobku nie było, bieda i nędza była nieopisana. Święty Arcypasterz wszystko porozdawał, pieniądze, ubiór kardynalski, sprzęty, nawet firanki z okien i obicia ze ścian, aby nagich przyodziać. Za jego przykładem poszli bogatsi, panie przysyłały swe złote łańcuchy, manele, pierścienie na zakup chleba i odzieży. Ale jak go z jednej strony cieszyła ta ofiarność możniejszych, tak z drugiej strapieniem i goryczą przejmowała go zatwardziałość i zaślepienie innych, którzy oddawali się najwyuzdańszej rozpuście i swawoli pod pozorem, że to jest najpewniejszą ochroną od zarazy. W końcu grudnia znikła zaraza, jak św. Karol był zapowiedział, zabrawszy 25,000 osób świeckich i 150 duchownych.
Boromeusz starał się otrzeć łzy pozostałych. Założył wielki lazaret, zbudował zakład dla sierot, ufundował kilka stowarzyszeń, mających cele dobroczynne na oku i doznał jak najczarniejszej niewdzięczności od wracającego do miasta namiestnika i magnatów. W czasie rekolekcji duchownych w roku 1594, odbywających się na górze Varalli, mocno zachorował, powrócił do Mediolanu i wyzionął ducha dnia 4 listopada, licząc lat dopiero czterdzieści i sześć. Ciało jego spoczywa we wspaniałym grobowcu słynnej na cały świat katedry Mediolańskiej, a lud czcił w nim od dawna „świętego Wybawiciela” swego, zanim go jeszcze Papież Paweł V w roku 1610 zaliczył do Świętych. Pisma po nim pozostałe zawarte są w pięciu tomach.
Teologia Polityczna.pl
***************************************************************
Miłość w czasach zarazy – św. Karol Boromeusz
Karol Boromeusz (1538–1584) zaczynał swoją drogę do świętości jako typowy przedstawiciel renesansowego duchowieństwa. Trudny start…
Szlachetnie urodzony, mając zaledwie 7 lat, został opatem w rodzinnej Aronie. Gdy skończył 21 – został kardynałem z nominacji papieża Piusa IV, którym był jego wujem. Młody hierarcha, wykształcony prawnik, stał się szybko sekretarzem stanu, prawą ręką papieża. Dziwne to były czasy. Drugi po papieżu człowiek w Kościele nie miał ani wykształcenia teologicznego, ani święceń kapłańskich. Karol okazał się jednak skutecznym dyplomatą i sprawnym organizatorem. Wspierał Piusa IV w dążeniach do szczęśliwego zakończenia Soboru Trydenckiego. Kościół bardzo potrzebował odnowy.
Boromeusz odczytuje sobór jako wezwanie do osobistego nawrócenia. Fascynuje go duchowość jezuitów oraz gorliwość jego przyjaciela św. Filipa Nereusza, szalonego duszpasterza Rzymu. Boromeusz był tytularnym biskupem Mediolanu, ale mieszkał od lat w Rzymie. Sobór nakazywał zerwanie z takimi chorymi praktykami. Boromeusz prosi więc papieża o święcenia, chce być biskupem nie na papierze, ale w rzeczywistości. Wyrusza do Mediolanu, w którym od lat nie widział swojego biskupa. Wygłasza programowe kazanie.
Podkreśla, że reformę zaczyna się od pasterzy. Zakłada pierwsze seminarium duchowne, przeprowadza kilkanaście synodów, osobiście wizytuje każdą z 800 parafii swojej rozległej diecezji.
Mobilizuje proboszczów, jest surowy dla gorszycieli. Napotyka często opór, zwłaszcza wśród zakonników i zakonnic. Dwa razy uchodzi z życiem z zamachów zorganizowanych przez zbuntowanych zakonników. Kiedy w Mediolanie wybucha zaraza, objawia się najpiękniejsze oblicze Boromeusza – pasterska miłość w czasach epidemii. Gdy wielu możnych ucieka z miasta, biskup organizuje żywność, pomoc medyczną, przytułki. Prowadzi pokutne procesje, idąc boso z krzyżem w rękach. Jego zdolności organizacyjne okazują się zbawienne w ogarniętym paniką mieście. Umiera wyczerpany nadludzką pracą w wieku 46 lat.
Największą zasługą Boromeusza jest to, że zaraz po zakończeniu soboru wprowadzał go konsekwentnie w życie. Jego postawa zachęciła innych. Jego życie jest jeszcze jednym dowodem na to, jak wiele w Kościele może zrobić jeden człowiek. Połączenie osobistego charyzmatu z urzędem kościelnym wydaje wielkie owoce.
Myśl: “najpierw należy wszystko mądrze przemyśleć, potem dołożyć wszelkich starań i nigdy nie opuszczać rąk” (Św. Karol).
ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
***********************************
Nadzieja w czasach zarazy
***
Jest jesień roku 1575. Mediolan ogarnia straszliwa epidemia dżumy. Ludzie umierają na ulicach. W półtora roku choroba zabiera 13 tysięcy ludzkich istnień. Z lewej strony obrazu dostrzegamy bezmiar tych nieszczęść. Chorej, karmiącej niemowlę kobiecie ktoś podaje naczynie ze strawą. W tle majaczą półnagie ciała innych chorych i zmarłych. Mariano Salvador Maella namalował jednak swój obraz w ten sposób, że widzimy, jak rozpacz pomału ustępuje miejsca nadziei.
Z prawej strony ulicą miasta idzie procesja ludzi o twarzach zatroskanych, ale pełnych nadziei. Prowadzący procesję dostojnik kościelny nie boi się kontaktu z chorymi. Udziela Komunii św. jednemu z nich.
Od Hostii bije blask, świetlista aureola otacza też głowę dostojnika. To święty Karol Boromeusz, kardynał i arcybiskup Mediolanu.
Już wcześniej w swojej diecezji fundował domy pomocy. Teraz oddaje się bez reszty chorym, przeznaczając wszystkie dochody na pomoc dla nich. Gdy dżuma ustępuje, organizuje wielką procesję wynagradzającą. Idzie na jej czele boso. Ten szlachetny duchowny był jednocześnie reformatorem Kościoła, aktywnym we wdrażaniu reform Soboru Trydenckiego.
Leszek Śliwa/wiara.pl
*********************************
Wizja i odwaga – św. Karol Boromeusz
***
Kościół potrzebował głębokiej odnowy, zwłaszcza duchowieństwa. I wtedy właśnie Karol Boromeusz przeobraża się z dworskiego kardynała w autentycznego pasterza.
Gorliwy duszpasterz
“Wszyscy wprawdzie, przyznaję, jesteśmy słabi, ale Pan Bóg udzielił nam środków, z których jeśli tylko zechcemy, możemy łatwo skorzystać. Spójrzmy więc na kapłana, który wie, że wymaga się od niego świętości życia, wstrzemięźliwości i anielskich obyczajów w postępowaniu. Chciałby tego wszystkiego, ale nie myśli o zastosowaniu prowadzących ku temu środków: postu, modlitwy, unikania złych i szkodliwych rozmów oraz niebezpiecznych poufałości”.
To bardzo krytyczne słowa odnoszące się do księży. Zapewne można je odnieść do wielu kapłanów żyjących współcześnie, choć wygłoszone zostały w XVI stuleciu. Padły z ust człowieka bardzo zatroskanego nie tylko o formację wiernych świeckich, ale także kładącego ogromny nacisk na właściwą formację duchownych – kardynała Karola Boromeusza.
Karol Boromeusz urodził się w roku 1538 na zamku Arona w Longobardii. Ukończył studia prawnicze. Był znawcą sztuki. Podobno pięknie grał na wiolonczeli. W wieku 23 lat został kardynałem i arcybiskupem Mediolanu, lecz święcenia biskupie przyjął dopiero dwa lata później. Głęboką przemianę duchową spowodowała w nim śmierć brata. Podjął życie pełne ascezy i duszpasterskiej gorliwości. Troszczył się o ludzi ubogich i chorych. Przyczynił się do zakończenia Soboru Trydenckiego, po czym z wielkim zaangażowaniem wprowadzał w swej diecezji jego reformy. Założył pierwsze na świecie seminarium duchowne przygotowujące kandydatów do kapłaństwa. Zmarł 3 listopada 1584 roku.
Swych współbraci w kapłaństwie pouczał m. in: “Jesteś duszpasterzem? Nie chciej z tego powodu zaniedbywać siebie samego i nie udzielaj się tak bardzo wokoło, aby dla ciebie nic już nie zostało. Masz bowiem pamiętać o duszach, którym przewodzisz, ale nie tak, abyś zapomniał o swojej własnej”.
ks. Artur Stopka/wiara.pl
*******************************************
Wielka zaraza mediolańska
***
Obecna pandemia COVID-19 ujawniła w niektórych krajach Europy Zachodniej zadziwiające postawy biskupów, którzy okazali się bardziej cesarscy od cezara. Część z nich decydowała się zamknąć kościoły, mimo że nie żądały tego od nich władze państwowe. Zatrzaskiwali więc drzwi świątyń, choć obok otwarte były bary i kawiarnie. Inni natomiast decydowali się nie otwierać zamkniętych kościołów, mimo że zachęcały ich do tego władze cywilne. W wielu miejscach niemal zupełnie zamarła działalność duszpasterska.
Kontrastuje z tym postawa św. Karola Boromeusza, kardynała Mediolanu, podczas wielkiej zarazy w 1576 r. Hiszpański gubernator miasta nakazał wówczas, by wszyscy mieszkańcy zamknęli się w swoich domach na 40 dni. Chociaż świątynie opustoszały, to hierarcha nie pogrążył się w bezczynności, lecz posłał swoich kapłanów, by codziennie odprawiali Msze św. na skrzyżowaniach ulic, zaś wiernych zachęcał, by odmykali drzwi i okna i w ten sposób uczestniczyli w nabożeństwach na odległość. Zalecił też w całym mieście odmawianie siedem razy dziennie modlitw w intencji oddalenia dżumy.
Zorganizował cztery procesje przebłagalno-pokutne, zachowując przy tym maksymalne środki ostrożności. W pochodzie uczestniczyli jedynie dorośli mężczyźni, którzy szli w dwóch pojedynczych rzędach po dwóch stronach ulicy, w odległości 3 m od siebie. Na czele procesji kroczył boso sam św. Karol Boromeusz ze sznurem pokutnika na szyi. Raz niósł ze sobą relikwię Gwoździa z Krzyża Pańskiego, a innym razem dźwigał olbrzymi krucyfiks, przed którym do dziś modlą się wierni w mediolańskiej katedrze.
Aktywność kardynała nie oznaczała bynajmniej lekceważenia przez niego reguł sanitarnych. Przestrzegał ich ściśle; często zmieniał i gotował we wrzątku swoje ubrania, oczyszczał ogniem i octem przedmioty, z którymi miał kontakt, a także utrzymywał odpowiednią odległość ze swoimi rozmówcami. Spowiadał mieszkańców, siadając na zydelku przed domem i mając za przegrodę skrzydło drzwiowe lub okienne. Po każdym udzieleniu Eucharystii przesuwał kciuk i palec wskazujący nad płomieniem świecy, by je zdezynfekować. To samo nakazywał czynić swoim księżom.
Gdy chodził po mieście i rozdawał jałmużnę, wyjmował monety ze słoika wypełnionego octem. Kiedy odwiedzał więźniów, nie wchodził do cel, lecz błogosławił ich i pocieszał, pozostając na zewnątrz. Nałożył też karę ekskomuniki na wszystkich, którzy odważyliby się handlować rzeczami należącymi do osób zarażonych.
Kardynał oddał do dyspozycji ziemie kościelne znajdujące się pod miastem, by można tam było zbudować lazarety i ośrodki kwarantanny. Gdy mieszkańcom zajrzało w oczy widmo głodu, wziął na siebie ciężar utrzymania najbiedniejszych obywateli Mediolanu przez ponad 6 miesięcy. Swym kapłanom nakazał codzienne odwiedzanie każdego domu, gdzie mieszkali zarażeni lub podejrzani o zarażenie, i zostawianie tym ludziom pod drzwiami najpotrzebniejszych produktów. Wyprosił też u papieża Grzegorza XIII prawo do udzielania odpustu zupełnego ofiarom zarazy oraz tym, którzy im pomagali.
Wbrew pozorom, jego aktywność nie miała wpływu na rozprzestrzenianie się choroby. Historycy szacują, że w czasie wielkiej zarazy w Mediolanie zmarło ok. 17 tys. osób, natomiast w Wenecji, gdzie nie prowadzono tak rozbudowanej działalności duszpasterskiej – aż 70 tys., a więc niemal cztery razy więcej. Warto, by dziś biskupi wzięli sobie do serca przykład św. Karola Boromeusza.
Grzegorz Górny/Tygodnik Niedziela/28.2020
**********************************************
Święty Karol Boromeusz. Kapłan w czasach zarazy
Pierre Mignard (1612-1695), “Św. Karol Boromeusz posługuje ofiarom dżumy”
***
Heroizm jakim św. Karol Boromeusz wykazał się podczas epidemii trawiącej Mediolan w 1577 r. sprawił, że okres ten nazwano „epidemią św. Karola”. Świadkowie tamtych wydarzeń wspominali – nieustraszeni ludzie Kościoła nieśli chorym i umierającym miłość nieporównywalną z niczym innym.
Epidemię trawiącą Mediolan w 1577 r. nazwano „epidemią św. Karola” nie dlatego, że przyszły święty w jakiś sposób przyczynił się do jej rozprzestrzenia, ale wręcz przeciwnie – jego cnoty najmocniej uzewnętrzniły się podczas pomocy cierpiącym i umierającym. Kiedy wszyscy inni uciekli, to właśnie on wraz z posługującymi z jego nadania kapłanami, otaczali chorych miłością, profesjonalną – jak na ówczesne czasy – opieką medyczną, dawali nadzieję i pocieszenie. Dla mediolańskiego metropolity było oczywiste – to właśnie chorzy i umierający najbardziej potrzebowali Sakramentów, a Kościół był od tego by im je zapewnić.
Przykład dla innych
Święty Karol Boromeusz doskonale zdawał sobie sprawę z konieczności niesienia pomocy nie tylko duchowej, ale i medycznej. Jako świetny organizator zarządził lokowanie chorych w specjalnie wybudowanych w tym celu lazaretach, do stolicy Lombardii sprowadził najlepszych ówczesnych lekarzy, a z prywatnej kasy sfinansował remont szpitala. Przeznaczał też środki na poprawienie warunków sanitarnych. Za jego przykładem poszedł senat Mediolanu i za pieniądze z miejskiej kasy żywiono około 50 tysięcy chorych wraz z rodzinami.
Sam święty zasięgał rady specjalistów, opatrzył się w dzieła medyczne, propagował higienę osobistą i działania profilaktyczne. Zalecał – zgodne z ówczesną wiedzą medyczną – unikać oddechu chorego, dezynfekować dłonie octem, często zmieniać ubrania czy spożywać odpowiednie przyprawy korzenne. Dając przykład innym ludziom Kościoła, sam osobiście odwiedzał chorych; tam gdzie się pojawiał momentalnie u ludzi wzrastała nadzieja – z niecierpliwością wyczekiwali jego przybycia.
Konflikt z władzami
Jeszcze na rok przed rozprzestrzenieniem zarazy – dzisiaj uczeni wskazują, że najprawdopodobniej chodziło o ospę – miasto nakazało zaprzestanie uroczystości jubileuszowych, jakie odbywały się w mediolańskiej katedrze Bożego miłosierdzia. Kardynał Boromeusz podporządkował się miejskim zaleceniom i zakończył uroczystości. Ci sami urzędnicy jednak, kilka miesięcy później zorganizowali huczny festyn ludowy na cześć przyjazdu Juana de Austrii, zwycięzcy z pod Lepanto. Całe miasto świętowało, zapominając o zarazie. Kiedy sytuacja stała się groźna, niektórzy zarządcy miejscy opuścili Mediolan.
Pierwszym, który otwarcie wypomniał władzom niekonsekwencje, głupotę i narażenie życia innych był właśnie święty Karol. Mimo, że w momencie wybuchu zarazy przebywał w Lodi, szybko wrócił do zagrożonego miasta. Zarządcy miejscy na początku zupełnie nie zgadzali się na kontakt duchownych z zarażonymi – widząc jednak upór kardynała i jego poświęcenie, dali za wygraną.
To co najważniejsze
Karol Boromeusz wiedział czego chorzy i umierający potrzebują najbardziej. Nie wyobrażając sobie ich opuszczenia, pozostał na miejscu, nawet gdy papież Grzegorz XIII dał mu możliwość prowadzenia posługi z poza miasta. Nie wszyscy ludzie Kościoła posiadali jednak tego samego ducha, co mediolański kardynał – widząc zatem małoduszność swoich kapłanów sprowadził chętnych do pomocy zakonników z innych diecezji, a nawet ze Szwajcarii. W większości przypadków chorym posługiwali więc kapucyni, jezuici, barnabici, teatyni czy karmelici. W środku zbudowanego przezeń szpitala umieścił ośmioboczną kaplicę, tak by z każdego miejsca chorzy mogli widzieć Mszę Świętą. Eucharystię sprawował kapucyn, znany ze swojej ofiarności o. Paweł Bellitano da Salo z Lodi.
Podtrzymywał na duchu nie tylko chorych, ale również osoby duchowne. W licznych kazaniach powtarzał, że chrześcijańskie miłosierdzie nie pozwala opuszczać w biedzie najbardziej potrzebujących. Tłumaczył, że właśnie w sytuacjach kryzysowych najbardziej objawia się powołanie do życia konsekrowanego, a jeżeli „Bogu Wszechmogącemu spodoba się byśmy zostali dotknięci chorobą, a nawet śmiercią, jakże wielka czeka nas chwała, jaka nagroda!”.
„Zaprawdę, nie należy śmiercią nazywać tego, lecz życiem, albowiem kto tak umiera z miłości do Boga, dla zbawienia bliźniego, ten naśladuje męczenników wzdychających za życiem w chwale wiecznej” – mówił.
Modlitewny szturm
Święty Karol zainicjował wielką modlitewną kampanię w intencji ustania zarazy, o nawrócenie grzeszników i przebłaganie Bożego Majestatu. W mieście odbywały się nabożeństwa czterdziestogodzinne, procesje i pielgrzymki. Praktyka postu i jałmużny objęła całą diecezję. Mnóstwo osób nawracało się, przyjmowało Komunię Świętą i czyniło pokutę. Sam arcybiskup niósł w procesjach wielki krzyż, który od tamtego czasu czczony jest w mediolańskiej katedrze. Podczas jednej z nich, idąc boso skaleczył się w stopę, lecz dał ja sobie opatrzyć dopiero po zakończeniu uroczystości.
Do domowej modlitwy wzywały wiernych siedem razy dziennie dzwony. Rzucając hasło: wielkie miasto, wielką świątynią, arcybiskup włączył wszystkich mieszkańców w jedną wspólną, nieustającą modlitwę. Przy dziewiętnastu ołtarzach ustawionych w różnych punktach miasta cały czas sprawowano Eucharystię.
W międzyczasie zaraza ustawała. 20 stycznia 1577 r. stał się dniem publicznych modlitw z udziałem mediolańskiego duchowieństwa, radnych, władz miejskich, senatu i mnóstwa wiernych. Do maja kryzys zażegnano.
W wyniku epidemii zmarło około siedemnaście tysięcy osób w samym Mediolanie i osiem tysięcy w jego okolicach. W całej diecezji zmarło 120 kapłanów, ale tylko trzech w wyniku zarażenia podczas pełnienia posługi wobec chorych. Na 65 klasztorów żeńskich, jedynie 2 z nich dotknęła choroba. Spośród domowników kardynała zmarły tylko trzy osoby: stajenny, sekretarz i służący.
Dlaczego tamten czas nazwano „zarazą świętego Karola”? Ponieważ „podczas tylu budujących wspomnień tej klęski dominuje w pamięci wspomnienie tego człowieka, który miał inspirować uczucia i czyny pamiętniejsze niż nieszczęścia, i to przetrwało w pamięci jako podsumowanie tej całej grozy, ponieważ w tych wszystkich wydarzeniach zajaśniała jego dobroć, czyniąc go wodzem, wspomożycielem, wzorem i dobrowolną ofiarą w czasie powszechnej plagi”.
Piotr Relich/PCh24.pl
Tekst na podstawie; Stanisław Romuald Rybicki FSC, „Święty Karol Boromeusz. Wierny sługa Kościoła odrodzenia (1538 – 1584)”, Kraków 1978.
************************************************************************************************************
3 listopada
Święty Marcin de Porres, zakonnik
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławionego Ruperta Mayer, prezbitera |
Marcin urodził się 9 grudnia 1569 r. w Limie, stolicy Peru. Był nieślubnym dzieckiem Mulatki Anny Valasquez i hiszpańskiego szlachcica Juana de Porres – późniejszego gubernatora Panamy. Otrzymał chrzest w tym samym kościele i przy tej samej chrzcielnicy, przy której siedem lat wcześniej została ochrzczona św. Róża z Limy. Kiedy Marcin miał 8 lat, ojciec zawiózł go do szkoły w Ekwadorze, gdzie Marcin razem z siostrą uczył się przez 5 lat. Kiedy jednak ojciec został gubernatorem Panamy, wyrzekł się syna i jego matki. Oddał go matce w Limie, zaś nieślubną córkę zostawił pod opieką stryja. Płacił jednak na utrzymanie syna, by ten mógł ukończyć szkoły. Marcinowi odpowiadały bardziej zajęcia praktyczne, dlatego przerwał studia medyczne i farmaceutyczne, aby podjąć zawód fryzjera (balwierza). Rychło jednak porzucił ten fach i zgłosił się do dominikańskiego klasztoru w Limie. Miał wtedy zaledwie 15 lat. Spotkał go jednak zawód: był mulatem, a jego ojciec był nieznany, dlatego dominikanie według ówczesnego zwyczaju nie mogli go przyjąć. Młodzieniec bardzo nad tym bolał. Zgodził się być tercjarzem dominikańskim, a nawet spełniać najniższe posługi, aby tylko pozostać w Zakonie. Kiedy ojciec dowiedział się o tym, oburzony, chciał syna wyrwać z klasztoru. Nie mógł bowiem znieść, że syn gubernatora jest sługą w klasztorze. Marcin pozostał jednak niewzruszony. Dominikanie widząc w nim tak wielki skarb, przyjęli go wreszcie do zakonu w charakterze brata zakonnego i pozwolili mu złożyć śluby. Uroczystą profesję złożył 2 czerwca 1603 r., gdy miał 24 lata. Marcin wyróżniał się nie tylko pokorą i posłuszeństwem zakonnym, ale również niezwykłą pobożnością. Świecił wszystkim przykładem umiłowania Eucharystii. Nie mając czasu w ciągu dnia, długie nocne godziny poświęcał na adorację Najświętszego Sakramentu. Często się biczował, by wynagrodzić Panu Bogu za grzechy ludzkie, a grzesznikom wyjednać nawrócenie. Zatapiał się często w rozważaniu Męki Pańskiej. Ku podbudowaniu ojców nabył ducha kontemplacji w tak wysokim stopniu, że widziano go często zalanego łzami, a nawet unoszącego się w zachwycie w powietrzu. Pan Bóg obdarzył go także darem przepowiadania, czytania w sercach i w sumieniach, a nawet rzadkim darem bilokacji, jak to stwierdzono w procesie kanonizacyjnym. Po porady przychodzili do niego liczni petenci – nawet sam arcybiskup Limy często radził się go w trudnych sprawach. Głównym zajęciem brata Marcina był szpitalik klasztorny. Marcin leczył nie tylko braci zakonnych, ale także ludzi spoza klasztoru, gdyż szpitalik ten był równocześnie szpitalem miejskim. Ze szczególną miłością pielęgnował zgłaszających się licznie chorych Indian. Sam żebrząc, wspierał ludzi ubogich, wykupywał z niewoli Murzynów (obliczono nawet, że były okresy, w których rozdawał ubogim tygodniowo około 2000 dolarów,a około 160 osób otrzymywało od niego odzież). Gdy zabrakło mu pieniędzy na wykup niewolników, zaproponował przeorowi, by jego samego sprzedał i w ten sposób uzyskał potrzebne pieniądze. Swoją miłością obejmował ludzi i zwierzęta, dlatego nazywa się go niekiedy św. Franciszkiem Ameryki. Utrzymywał w domu swojej siostry schronisko dla kotów i psów. Dokarmiał także głodne myszy. Legenda głosi, że pewnego dnia rozmnożyło się tak wielkie mnóstwo myszy w klasztorze, że przełożony zaczął bratu Marcinowi z tego powodu czynić gorzkie wyrzuty. Wtedy Marcin wyprowadził je na zewnątrz, a one posłusznie poszły za nim i więcej do klasztoru nie powróciły. Nazywano go więc żartobliwie “adwokatem myszy”. Odznaczał się również darem mądrości, który wyrażał się w rozwiązywaniu nie tylko problemów małżeńskich swojej siostry, ale też problemów swojego dominikańskiego klasztoru. Był wrażliwy na cudzą nędzę i cierpienia. Sam ubogi, hojnie ubogim pomagał. Jego żywot wspomina o kilku cudownych uleczeniach za jego przyczyną. Wymienia również znane nazwiska, jak arcybiskupa Limy, którego Marcin uleczył z ostrego zapalenia płuc. Przełożeni powierzali mu często kwestę w mieście. Brat Marcin skwapliwie korzystał z okazji, by przypominać wtedy mieszkańcom Limy o zbawieniu duszy i o życiu wiecznym. Gdy pewnego dnia obładowany żywnością wracał do klasztoru przez las, napadła go banda. Kiedy zaprowadzono go do herszta, pozdrowił go uprzejmie bez cienia lęku i poprosił o odpoczynek. Herszt zdziwiony zapytał, czy nie wie, kogo ma przed sobą. Marcin odrzekł: “Wiem, bo wiele o tobie słyszałem. Dlatego tym bardziej cię proszę, byś złożył ofiarę dla moich głodnych”. Zaskoczony herszt dał mu trzos pieniędzy i puścił go wolno. Zmarł na malarię 3 listopada 1639 r. w wieku 70 lat. Beatyfikował go Grzegorz XVI (1837), kanonizował Jan XXIII 6 maja 1962 r. W homilii papież przypomniał, że kanonizowany tego dnia święty nazywany był “Marcinem od miłości”, który “tłumaczył błędy drugich i darował nawet największe krzywdy; był bowiem przekonany, że z powodu popełnionych grzechów zasługuje na daleko cięższe kary. Z prawdziwą troskliwością sprowadzał błądzących na właściwą drogę; z życzliwością pielęgnował chorych, ubogim rozdawał żywność, odzienie i lekarstwa. Jak tylko potrafił, otaczał czułą opieką i troskliwością wieśniaków, Murzynów i Metysów, spełniających wówczas najniższe posługi”. Pius XII ogłosił św. Marcina patronem wszystkich dzieł społecznych w Peru (1945). W roku 1966 Paweł VI na prośbę Konferencji Episkopatu Peru ogłosił św. Marcina de Porres patronem telewizji, szkół i fryzjerów Peru. Ponadto św. Marcin jest patronem obu Ameryk oraz pielęgniarek, robotników i dominikańskich braci współpracowników. Uznawany jest także za patrona zgody na tle rasowym, sprawiedliwości społecznej i ludzi o rasie mieszanej. Wzywany bywa też w przypadku plagi myszy i szczurów. W ikonografii św. Marcin przedstawiany jest w habicie dominikańskim. Jego atrybuty to: anioł trzymający bicz i łańcuch, koszyk chleba, a obok mysz, krzyż, różaniec. |
*****************************
3 listopada
Święty Hubert, biskup
Posiadamy aż sześć żywotów św. Huberta, co pokazuje, jak bardzo był on niegdyś popularny i czczony. Niestety, we wszystkich tych przekazach nie znajdziemy zbyt wiele wiarygodnych informacji; żywoty bowiem traktowano niegdyś przede wszystkim jako hymny pochwalne na cześć opisywanej osoby, a nie jako ich biografie. Hubert urodził się prawdopodobnie około roku 655 w znakomitej rodzinie. Był uczniem św. Lamberta, biskupa Maastricht, i jego następcą na tej stolicy (objął ją ok. 704 r.). Przeniósł uroczyście relikwie św. Lamberta do Liege, do kościoła wystawionego ku czci Męczennika. Odziedziczył diecezję prawie pogańską. Jako misjonarz musiał więc wytrwale nawiedzać miasta i wioski Brabancji i Ardenów, aby tamtejszych mieszkańców zjednać dla wiary w Chrystusa. Około roku 717 przeniósł stolicę biskupią do Liege. Tam też zmarł 30 maja 727 roku. Pochowano go w katedrze w Liege. Kiedy po 16 latach odkryto jego grób, znaleziono jego ciało, a nawet szaty, nietknięte rozkładem. Rozeszła się także miła woń. Umieszczono wówczas jego relikwie w kościele świętych Piotra i Pawła (3 listopada 743 r. – stąd tradycyjnie wspomnienie Huberta obchodzi się właśnie 3 listopada). Część relikwii przeniesiono do Andage, która to miejscowość otrzymała potem nazwę St. Hubert (825). Kult św. Huberta rozszerzył się rychło po całej Europie – m.in. w Anglii, Hiszpanii i Polsce. Nasilił się on jeszcze bardziej, kiedy z Hubertem połączono legendę, odnoszącą się wcześniej do św. Eustachego. Gdy był jeszcze młodzieńcem i paziem króla francuskiego Dietricha III (Teodoryka), miał w czasie polowania ujrzeć jelenia z krzyżem w rogach, który powiedział mu, by zostawił pogaństwo i uciechy tego świata, i by oddał się na służbę Bożą. Z powodu tej legendy św. Hubert jest czczony do dziś jako patron myśliwych. Przypisywano mu także opiekę nad dotkniętymi wścieklizną. Według podania, miał być jako biskup przypadkiem raniony w rękę przez sługę. Kiedy powstała gangrena, stała się ona przyczyną jego śmierci. Św. Huberta czczono powszechnie również jako patrona chorych na epilepsję i lunatyków. W Belgii ku czci Huberta powstało wiele pięknych zwyczajów ludowych. W wieku XV ustanowiono nawet kilka orderów św. Huberta. Istniały również pod jego wezwaniem bractwa. Do jednego z nich należał także król francuski Ludwik XIII (od roku 1629). Kilka miast obrało sobie św. Huberta za swojego patrona. Święty miał swoje sanktuaria w Antrey (Francja), w Ille-de-France (Lorena), a przede wszystkim w St. Hubert. Również w Polsce jego kult był bardzo żywy, właśnie jako patrona myśliwych. Pamiątką po tym jest kilkanaście kościołów i kaplic wystawionych ku jego czci. Ikonografia najczęściej przedstawia św. Huberta w czasie polowania, gdy pojawia się przed nim jeleń z krzyżem w rogach. |
************************************************************************************************************
2 listopada
Wspomnienie wszystkich wiernych zmarłych
Kościół wspomina dzisiaj w liturgii wszystkich wierzących w Chrystusa, którzy odeszli już z tego świata, a teraz przebywają w czyśćcu. Przekonanie o istnieniu czyśćca jest jednym z dogmatów naszej wiary. Obchód Dnia Zadusznego zainicjował w 998 r. św. Odylon (+ 1048) – czwarty opat klasztoru benedyktyńskiego w Cluny (Francja). Praktykę tę początkowo przyjęły klasztory benedyktyńskie, ale wkrótce za ich przykładem poszły także inne zakony i diecezje. W XIII w. święto rozpowszechniło się na cały Kościół zachodni. W wieku XIV zaczęto urządzać procesję na cmentarz do czterech stacji. Piąta stacja odbywała się już w kościele, po powrocie procesji z cmentarza. Przy stacjach odmawiano modlitwy za zmarłych i śpiewano pieśni żałobne. W Polsce tradycja Dnia Zadusznego zaczęła się tworzyć już w XII w., a z końcem wieku XV była znana w całym kraju. W 1915 r. papież Benedykt XV na prośbę opata-prymasa benedyktynów zezwolił, aby tego dnia każdy kapłan mógł odprawić trzy Msze święte: w intencji poleconej przez wiernych, za wszystkich wiernych zmarłych i według intencji Ojca Świętego. Za pobożne odwiedzenie cmentarza i jednoczesną modlitwę za zmarłych będąc wstanie łaski uświęcającej – w tym roku również przez cały miesiąc listopad -można uzyskać odpust zupełny. Odpusty w Kościele Nauka o odpustach łączy się z tajemnicą Bożego Miłosierdzia. W sakramencie pojednania grzesznik otrzymuje przebaczenie wyznanych grzechów, za które szczerze żałuje. Dzięki temu może on osiągnąć wieczne zbawienie. Uzyskane przebaczenie nie uwalnia jednak od kar doczesnych (czasowych), które spotykają nas za życia lub po śmierci w czyśćcu. Uwolnieniu od tych kar służy właśnie obfity skarbiec odpustów Kościoła. Odpust jest to darowanie przez Boga kary doczesnej za grzechy odpuszczone już co do winy. Rozróżnia się odpusty cząstkowe i zupełne (zależnie od tego, w jakim stopniu uwalniają nas od kary doczesnej). Odpusty te może zyskiwać każdy ochrzczony po spełnieniu odpowiednich warunków dla siebie lub ofiarowywać je za zmarłych. Warunki uzyskania odpustu zupełnego: Brak jakiegokolwiek przywiązania do grzechu, nawet powszedniego (jeżeli jest brak całkowitej dyspozycji – zyskuje się odpust cząstkowy) Stan łaski uświęcającej (brak nieodpuszczonego grzechu ciężkiego) lub spowiedź sakramentalna Przyjęcie Komunii świętej Odmówienie modlitwy (np. “Ojcze nasz” i “Zdrowaś Mario”) w intencjach Ojca Świętego (nie chodzi o modlitwę w intencji samego papieża, choć i ta modlitwa jest bardzo cenna; modlitwa związana z odpustem ma być skierowana w intencji tych spraw, za które modli się każdego dnia papież. Intencje te są często ogłaszane, m.in. na naszych stronach z kalendarzem na dany miesiąc) Wykonanie czynności związanej z odpustem Ewentualna spowiedź, Komunia święta i modlitwa w intencjach Ojca Świętego mogą być wypełnione w ciągu kilku dni przed lub po wypełnieniu czynności, z którą związany jest odpust; między tymi elementami musi jednak istnieć związek. Po jednej spowiedzi można uzyskać wiele odpustów zupełnych, natomiast po jednej Komunii świętej i jednej modlitwie w intencjach papieża – tylko jeden odpust zupełny. Kościół zachęca do ofiarowania odpustów za zmarłych (niekoniecznie muszą być to osoby nam znane, nie musimy wymieniać konkretnego imienia – wystarczy ofiarować odpust w intencji osoby zmarłej, która tego odpustu potrzebuje). Odpustów (zarówno cząstkowych, jak i zupełnych) nie można ofiarowywać za innych żywych. Odpusty cząstkowe: Są trzy ogólne warunki uzyskania odpustu cząstkowego: – Wierny dostępuje odpustu cząstkowego, jeśli w czasie spełniania swoich obowiązków i w trudach życia wznosi myśli do Boga z pokorą i ufnością, dodając w myśli jakiś akt strzelisty, np. “Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami”. – Jeśli wierny powodowany motywem wiary przyjdzie z pomocą potrzebującym współbraciom, pomagając im osobiście lub dzieląc się z nimi swoimi dobrami, uzyskuje odpust cząstkowy. – Gdy wierny w intencji umartwiania się, odmówi sobie czegoś godziwego, a przyjemnego dla siebie, uzyskuje odpust cząstkowy. Warunek ten ma zachęcić wiernych do praktykowania dobrowolnych umartwień. Odpust cząstkowy jest związany z odmówieniem wielu znanych modlitw i można go uzyskać wielokrotnie w ciągu dnia. Niektóre z modlitw związanych z odpustem cząstkowym to: Anioł Pański (lub Regina Caeli w Okresie Wielkanocnym); Duszo Chrystusowa; Wierzę w Boga; Psalm 130 (Z głębokości); Psalm 51 (Zmiłuj się…); odmówienie Jutrzni lub Nieszporów za zmarłych; Panie, Boże wszechmogący (modlitwa z Liturgii Godzin, Jutrznia w Poniedziałek II tygodnia psałterza); modlitwa św. Bernarda (Pomnij, o Najświętsza Panno Maryjo); Wieczny odpoczynek; Witaj, Królowo, Matko Miłosierdzia; Pod Twoją obronę; Magnificat; odmówienie jednej z sześciu litanii zatwierdzonych dla całego Kościoła (do Najświętszego Imienia Jezus, do Najświętszego Serca Pana Jezusa, do Najdroższej Krwi Chrystusa Pana, Loretańskiej do NMP, do świętego Józefa lub do Wszystkich Świętych); pobożne uczynienie znaku Krzyża świętego. |
************************************************************************************************************
1 listopada
Wszyscy Święci
Dzisiejsza uroczystość – jak każda uroczystość w Kościele – ma charakter bardzo radosny. Wspominamy bowiem dzisiaj wszystkich tych, którzy żyli przed nami i wypełniając w swoim życiu Bożą wolę, osiągnęli wieczne szczęście przebywania z Bogiem w niebie. Kościół wspomina nie tylko oficjalnie uznanych świętych, czyli tych beatyfikowanych i kanonizowanych, ale także wszystkich wiernych zmarłych, którzy już osiągnęli zbawienie i przebywają w niebie. Widzi w nich swoich orędowników u Boga i przykłady do naśladowania. Wstawiennictwa Wszystkich Świętych wzywa się w szczególnie ważnych wydarzeniach życia Kościoła. Śpiewa się wówczas Litanię do Wszystkich Świętych, która należy do najstarszych litanijnych modlitw Kościoła i jako jedyna występuje w księgach liturgicznych (w liturgii Wigilii Paschalnej; ponadto także w obrzędzie poświęcenia kościoła i ołtarza oraz w obrzędzie święceń). W pierwszych wiekach chrześcijaństwa w Kościele nie wspominano żadnych świętych. Najwcześniej zaczęto oddawać cześć Matce Bożej. Potem kultem otoczono męczenników, nawiedzając ich groby w dniu narodzin dla nieba, czyli w rocznicę śmierci. W IV wieku na Wschodzie obchodzono jednego dnia wspomnienie wszystkich męczenników. Z czasem zaczęto pamiętać o świątobliwych wyznawcach: papieżach, mnichach i dziewicach. Większego znaczenia uroczystość Wszystkich Świętych nabrała za czasów papieża Bonifacego IV (+ 615), który zamienił pogańską świątynię, Panteon, na kościół Najświętszej Maryi Panny i Wszystkich Męczenników. Uroczystego poświęcenia świątyni wraz ze złożeniem relikwii męczenników dokonano 13 maja 610 roku. Rocznicę poświęcenia obchodzono co roku z licznym udziałem wiernych, a sam papież brał udział we mszy św. stacyjnej. Już ok. 800 r. wspomnienie Wszystkich Świętych obchodzone było w Irlandii i Bawarii, ale 1 listopada. Za papieża Grzegorza IV (828-844) cesarz Ludwik rozciągnął święto na całe swoje państwo. W 935 r. Jan XI rozszerzył je na cały Kościół. W ten sposób lokalne święto Rzymu i niektórych Kościołów stało się świętem Kościoła powszechnego. |
************************************************************************************************************
31 października
Święty Alfons Rodriguez, zakonnik
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Anioła z Acri, prezbitera, świętego Wolfganga, biskupa |
Alfons urodził się w rodzinie kupca w Segowii (Hiszpania) 25 lipca 1533 r. Kiedy miał 10 lat, do pierwszej spowiedzi i Komunii świętej przygotował go bł. Piotr Faber, jeden z pierwszych towarzyszy św. Ignacego Loyoli. W wieku 14 lat został przyjęty do kolegium jezuitów w Alcali. Po roku musiał je jednak opuścić, ponieważ zmarł jego ojciec i trzeba było zająć się administracją przedsiębiorstwa tekstylnego, które prowadził. W 1560 r. Alfons ożenił się z Marią Suarez. Po 7 latach szczęśliwego życia jego żona zmarła (1567). Zmarło także ich dwoje dzieci. Rozgorzało w nim pielęgnowane od młodości pragnienie kapłaństwa. Postanowił je wreszcie wypełnić. Sprzedał przedsiębiorstwo i rozpoczął studia na uniwersytecie w Walencji. Okazało się jednak, że po tylu latach przerwy w nauce miał zbyt wiele zaległości. Miał już bowiem 39 lat. Musiał zrezygnować ze studiów. Alfons jednak nie poddał się. Wstąpił do jezuitów w charakterze brata zakonnego (1571). Nowicjat odbył na Majorce, w Palmas, i tam pozostał przez kolejnych 36 lat. Pełnił funkcję furtiana. Skazany na dobrowolne “więzienie” przy furcie, starał się wykorzystać cenny czas na modlitwę. Zasłynął duchem kontemplacji tak dalece, że miewał nawet zachwyty i ekstazy. Nie wypuszczał z rąk różańca. Z modlitwą łączył ducha pokuty. Przez całe lata walczył nieustannie z dręczącymi go pokusami. Zwalczał je postami, czuwaniami, biczowaniem ciała. W poczuciu posłuszeństwa spełniał najsumienniej wszystkie rozkazy i polecenia. Wyróżniał się wielką cierpliwością. Do furty przychodzili różni ludzie: potrzebujący i wagabundy. Alfons umiał zawsze zdobyć się na życzliwe i uprzejme słowo. Kolegium jezuitów było duże, więc też i liczba interesantów znaczna. Klerycy, przebywający tu na studiach, budowali się anielską dobrocią furtiana. Wśród nich był także św. Piotr Klawer, późniejszy apostoł Murzynów amerykańskich, który z bratem Alfonsem zawarł serdeczną przyjaźń. Bóg obdarzał Alfonsa niezwykłymi łaskami, m.in. darem proroctwa i czynienia cudów, objawieniami i widzeniami. W ostatnim czasie swego życia Alfons doświadczył chorób i utrapienia duszy; trzy dni przed śmiercią wszystkie dolegliwości ustały w zachwyceniu, jakiego doznał. Zmarł w nocy z 30 na 31 października 1617 r. ze słowami: “Mój Jezusie” na ustach. W pogrzebie skromnego brata zakonnego wziął udział wicekról, biskup i duchowieństwo, zakonnicy i tłumy ludu. Największe poruszenie wywołał szereg idących na eksponowanym miejscu w procesji osób, które Alfons uzdrowił swoją modlitwą. Został beatyfikowany w roku 1825 przez Leona XII; kanonizował go – razem ze św. Janem Berchmansem – papież Leon XIII (1888). |
************************************************************************************************************
30 października
Błogosławiony Dominik Collins,
zakonnik i męczennik
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławionego Benwenuta Bojania |
Dominik urodził się w dobrze sytuowanej, katolickiej rodzinie w Youghal w hrabstwie Cork (w Irlandii) około 1566 r. W tym czasie królową Anglii i Irlandii była Elżbieta I, a anglikanizm ustanowiony został jako oficjalna religia. Gdy Dominik miał jedenaście lat, na krótko zetknął się z jezuitami, którzy w jego mieście założyli kolegium, ale zostało ono zamknięte po dwóch latach, gdy miasto zniszczyły wojska angielskie tłumiące bunt mieszkańców przeciwko narzuconej religii. Dwudziestoletni Dominik udał się do Francji, gdzie zaciągnął się do wojska księcia Mercoeur, walczącego przeciwko hugenotom w Bretanii. Przez ponad dziewięć lat służył w Lidze Katolickiej, a że był sumienny w wypełnianiu swoich obowiązków, systematycznie awansował, aż do stopnia wojskowego gubernatora regionu. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych szesnastego stulecia trafił nad Zatokę Biskajską w Hiszpanii, gdzie po przyznaniu mu emerytury król Filip II umieścił go w garnizonie w La Coruña. Jednak kariera wojskowa przestała interesować Dominika, który więcej czasu poświęcał teraz na życie duchowe. Podczas Wielkiego Postu w 1598 r. jako spowiednik żołnierzy trafił do jego oddziału kolega Irlandczyk – jezuita Thomas White, któremu Dominik zwierzył się z pragnienia życia religijnego. Wiedział już, że jego powołaniem jest bycie bratem zakonnym u jezuitów. Wyznał więc Thomasowi, że przez dziesięć miesięcy doświadczał niepokoju, który ustąpił dopiero, gdy zetknął się z nim – gorliwym kapłanem. Został przyjęty do nowicjatu w Santiago de Compostela, po półrocznej próbie w kolegium jezuitów. Wykazał się wtedy wielkim poświęceniem. Nie uciekł, jak wielu innych, przed zarazą, która dotknęła kolegium, ale został, by opiekować się chorymi, pocieszać ich w ostatnich godzinach życia. W ten sposób przekonał nieufnych wobec siebie przełożonych i zdołał ukończyć nowicjat. Raport na jego temat wysłany do Rzymu brzmiał: “Człowiek to rozsądny, o wielkiej sile fizycznej, dojrzały, roztropny i towarzyski, choć skłonny do zapalczywości i uparty”. W 1601 r. król Hiszpanii Filip III podjął decyzję o wysłaniu wojsk na pomoc rebelii, która rozpoczęła się w Irlandii. Wraz z wojskiem wyruszył w rodzinne okolice Dominik. Zdziesiątkowane przez sztorm oddziały dotarły do Castleheaven 1 grudnia 1601 r. Rozpoczęły się, zakończone klęską, walki. 17 czerwca 1602 r. zakutych w kajdany jezuitów uwięziono i poprowadzono na przesłuchanie. Obiecano im wielkie nagrody za wyrzeczenie się wiary katolickiej, a gdy nie chcieli tego zrobić, zostali poddani bestialskim torturom. Mimo prób perswazji ze strony części rodziny, by udawał konwersję w celu uratowania życia, Dominik pozostał niezłomny. Dowodzący wojskiem angielskim Georges Carew chciał zmusić go do wyrzeczenia się wiary katolickiej i złamać jego wierność wobec Ojca Świętego. Gdy w ciągu ponad 4 miesięcy uwięzienia nie udało mu się osiągnąć tego celu, Dominik został przewieziony do Youghal na egzekucję. Na miejscu kaźni zawołał: “Bądź pozdrowiony, Krzyżu Święty, którego tak bardzo pragnąłem!” Powiedział także do zgromadzonych mieszkańców, że przybył do Irlandii, by bronić rzymskiego Kościoła katolickiego, jedynego miejsca, w którym Bóg obdarza zbawieniem. Był przy tym bardzo pogodny. Angielski oficer powiedział: “On tak traktuje śmierć, jak ja ucztę”. Collins usłyszał go i odpowiedział: “W tej sprawie będę gotów umrzeć nie raz, ale tysiące razy”. Po tak odważnym i pełnym wiary świadectwie kaci nie chcieli dokonać egzekucji. Przymuszono do jej wykonania pewnego rybaka, który prosił skazańca o przebaczenie. Dominik udzielił mu go z uśmiechem. Na koniec zawołał: “Panie, w Twoje ręce powierzam ducha mego”. Oddał życie za wiarę 31 października 1602 r. Obecnie, w miejscu egzekucji, znajduje się tablica pamiątkowa. Został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II w 1992 roku, razem z szesnastoma innymi męczennikami irlandzkimi. |
************************************************************************************************************
29 października
Błogosławiony Michał Rua, prezbiter
Michał urodził się w Turynie 9 czerwca 1837 roku. Jego ojciec, Jan Chrzciciel Rua, był kierownikiem jednego z wydziałów fabryki broni. Z pierwszego małżeństwa doczekał się 5 synów, z drugiego – trzech kolejnych i jednej córki. Michał był wśród nich najmłodszy. Gdy się urodził, czworo z jego rodzeństwa już nie żyło. Kiedy Michał miał 8 lat, zmarł jego ojciec. Wtedy dwaj synowie z pierwszego małżeństwa opuścili macochę, będąc już ludźmi pełnoletnimi. Pozostała więc ona z trzema synami: Janem, Alojzym i Michałem. Pani Rua nadal mieszkała w fabryce, gdzie wkrótce pracę rozpoczął Jan. Alojzy i Michał uczęszczali natomiast do szkoły elementarnej, którą przy fabryce prowadził kapelan robotników. W pobliżu fabryki na Valdocco św. Jan Bosko rozpoczął właśnie swoje dzieło pod nazwą Oratorium. Michał chętnie do niego uczęszczał wraz ze swoim bratem, Alojzym. Do pierwszej Komunii świętej Michał został dopuszczony w roku 1846. W roku 1848 zapisał się do szkoły, prowadzonej przez Braci Szkół Chrześcijańskich. Co niedzielę uczęszczał natomiast do Oratorium św. Jana Bosko, w którym po Mszy świętej chłopcy mieli zapewnioną godziwą rozrywkę. Św. Jan Bosko kierował także do chłopców kazanie i osobną katechezę. Bacznym okiem śledził swoich podopiecznych, gdyż najlepszych z nich zamierzał doprowadzić do kapłaństwa, by w przyszłości mogli dalej prowadzić jego dzieło. Pewnego dnia zaproponował także Michałowi naukę łaciny i dalsze studia. Matka zamierzała wysłać Michała do pracy w fabryce broni. Chłopak poprosił matkę, by zezwoliła mu na dalszą edukację. Wkrótce Michał zamieszkał przy Oratorium (1853). Pełnił rolę asystenta św. Jana Bosko, kiedy chłopcy zbierali się w niedziele i w święta. W roku 1854 Rua na ręce św. Jana Bosko złożył śluby zakonne i objął jako kleryk samodzielne prowadzenie Oratorium na drugim krańcu Turynu. W roku 1858 przeniosła się na stałe do Oratorium także pani Rua, by pomagać św. Janowi Bosko w gotowaniu, praniu i pracach w ogródku warzywnym. Przez 18 lat była dobrym aniołem dla kilkudziesięciu sierot internatu, żywiąc ich i odziewając. W tym samym czasie Michał Rua uczęszczał codziennie do seminarium diecezjalnego w Turynie na wykłady filozofii (1854-1856) oraz teologii (1856-1860). W roku 1860 otrzymał święcenia kapłańskie. Był to pierwszy kapłan, wychowanek św. Jana Bosko. Cały czas wolny od studiów bł. Michał Rua spędzał w Oratorium z uczącą się młodzieżą. Do najpiękniejszych chwili życia Michała należała niewątpliwie pielgrzymka do Rzymu wraz ze św. Janem Bosko w roku 1858. Założyciel salezjanów rozpoczął wtedy zabiegi o zatwierdzenie reguły nowego zgromadzenia. Zaraz po święceniach kapłańskich św. Jan Bosko uczynił księdza Rua kierownikiem naukowym wszystkich szkół salezjańskich. Około 300 uczniów uczęszczało wtedy do gimnazjum, drugie tyle chodziło do szkół zawodowych i wieczorowych, wreszcie ponad 1000 osób w niedziele i w święta – do trzech oratoriów: św. Franciszka, św. Alojzego i do nowo otwartego oratorium Anioła Stróża. Zadaniem księdza Rua było czuwanie nad programami nauki, nad nauką młodzieży, kontakt z nauczycielami i wychowawcami, dostarczanie dla oratoriów odpowiednich gier i staranie się o kapłanów dla posługi duchowej. W roku 1862 miasto Mirabello w Piemoncie ofiarowało św. Janowi posesję i przyrzekło dopomóc w budowie internatu i szkoły gimnazjalnej. Na przełożonego nowej placówki Jan Bosko wybrał księdza Rua. Kiedy po 5 latach ks. Michał opuszczał Mirabello, szkoła bardzo dobrze funkcjonowała. W roku 1865 św. Jan Bosko mianował księdza Rua dyrektorem administracyjnym całej rodziny salezjańskiej. Powstawały nowe domy. Nad wszystkimi miał opiekę ks. Rua. Kiedy miał 30 lat, bardzo poważnie zachorował, lekarze byli bezradni. Wtedy św. Jan Bosko powiedział do swojego wychowanka: “Nie chcę, żebyś umarł. Musisz mi jeszcze pomóc w tylu sprawach”. Ks. Michał wyzdrowiał i podjął dalej na długie lata pracę u boku Założyciela. Współpracował ze św. Janem Bosko w założeniu żeńskiej rodziny zakonnej Córek Maryi Wspomożycielki Wiernych, powołanych do życia w roku 1872. Pomagał w zorganizowaniu pierwszej wyprawy misyjnej do Ameryki Południowej (1875), w dziele Pomocników Salezjańskich (1876), w założeniu czasopisma dla wszystkich dzieł salezjańskich (1877) – był więc “prawą ręką” św. Jana Bosko. Od roku 1884 św. Jan Bosko był tak wyczerpany pracą, że nie mógł prowadzić tak wielu instytucji. Dlatego, za zezwoleniem papieża Leona XIII, wyznaczył swoim wikariuszem generalnym i zastępcą księdza Rua. To na jego rękach św. Jan Bosko zmarł 31 stycznia 1888 roku. Niecałe dwa tygodnie później, 11 lutego, ks. Rua otrzymał dekret Stolicy Apostolskiej, która wyznaczyła go na przełożonego generalnego zgromadzenia salezjańskiego. Kierował nim przez 22 lata, aż do śmierci w dniu 10 kwietnia 1910 roku. W momencie śmierci św. Jana Bosko ks. Rua objął opiekę nad 64 placówkami i ok. 700 współbraćmi. Swoim następcom zostawił natomiast 341 domów w 30 krajach i ok. 4000 członków. Michał Rua był cały oddany Panu Bogu. Za swoją naczelną i jedyną misję uznał pracę dla chwały Bożej, zwłaszcza poprzez służbę wobec ubogiej i opuszczonej młodzieży. Wedle relacji świadków jego życia miał dar czytania w sercach i w sumieniach, przepowiadał przyszłość, przywrócił zdrowie kilkunastu chorym i kalekom. Wymagał od innych, ale ogromnie troszczył się także o potrzeby swoich współbraci. Rady, jakie pozostawił przełożonym domów, są bezcenne dla wszystkich przełożonych, tak wiele w nich serca, doświadczenia i mądrości. Michał Rua przyjmował pierwszych Polaków do zgromadzenia. Otworzył także pierwsze domy w Polsce (Miejsce Piastowe w roku 1892 i Oświęcim w roku 1898). Sam też dwa razy odwiedził naszą Ojczyznę: w roku 1901 i 1904. Jest patronem Suwałk i Szczecina. Do chwały ołtarzy wyniósł go papież Paweł VI w dniu 29 października 1972 roku. Dzień śmierci bł. Michała przypada pod koniec Wielkiego Postu lub w tygodniu wielkanocnym, dlatego na dzień liturgicznego wspomnienia obrano właśnie datę beatyfikacji. |
************************************************************************************************************
28 października
Święci Apostołowie Szymon i Juda Tadeusz
Ewangelie wymieniają św. Szymona w ścisłym gronie uczniów Pana Jezusa. Jest on chyba najmniej znanym spośród nich. Ewangelie wspominają o nim tylko trzy razy. Mateusz i Marek dają mu przydomek Kananejczyk (Mt 10, 4; Mk 3, 18). Dlatego niektórzy Ojcowie Kościoła przypuszczali, że pochodził on z Kany Galilejskiej i był panem młodym, na którego weselu Chrystus Pan uczynił pierwszy cud. Współczesna egzegeza dopatruje się jednak w słowie Kananejczyk raczej znaczenia “gorliwy”, gdyż tak je również można tłumaczyć. Łukasz wprost daje Szymonowi przydomek Zelotes, czyli gorliwy (Łk 6, 15). Specjalne podkreślenie w gronie Apostołów, że Szymon był gorliwy, może oznaczać, że faktycznie wyróżniał się wśród nich prawością i surowością w zachowywaniu prawa mojżeszowego i zwyczajów narodu. Szymon Kananejczyk jest we wszystkich czterech katalogach Apostołów wymieniany zawsze obok św. Jakuba i św. Judy Tadeusza, “braci” (stryjecznych albo ciotecznych) Chrystusa, czyli Jego kuzynów (Mt 10, 4; Mk 3, 18; Łk 6, 15; Dz 1, 13). Czy był nim także i Szymon? Według Ewangelii św. Mateusza wydaje się to być pewnym (Mt 13, 55). Także i w tradycji chrześcijańskiej mamy nikłe wiadomości o Szymonie. Miał być bratem Apostołów: Jakuba Młodszego i Judy Tadeusza. Będąc krewnym Pana Jezusa, miał według innych zasiąść na stolicy jerozolimskiej po Jakubie Starszym i Jakubie Młodszym jako trzeci biskup i tam ponieść śmierć za cesarza Trajana, kiedy miał już ponad sto lat. Są jednak pisarze, którzy twierdzą, że Szymon Apostoł nie był krewnym Jezusa i jest osobą zupełnie inną od Szymona, biskupa Jerozolimy, który poniósł śmierć męczeńską za panowania cesarza Trajana. Powołują się oni na to, że tradycja łączy go ze św. Judą Tadeuszem tylko dlatego, jakoby miał z nim głosić Ewangelię nad Morzem Czerwonym i w Babilonii, a nawet w Egipcie – i poza Palestyną razem z nim miał ponieść śmierć. Według tej tradycji obchodzi się ich święto tego samego dnia. Również ikonografia chrześcijańska dość często przedstawia razem obu Apostołów. O przecięciu Szymona piłą na pół, jak głosi legenda (a nawet – piłą drewnianą), dowiadujemy się z jego średniowiecznych żywotów. Ciało św. Szymona, według świadectwa mnicha Epifaniusza (w. IX), miało znajdować się w Nicopolis (północna Bułgaria), w kościele wystawionym ku czci Apostoła. W kaplicy świętych Szymona i Judy w bazylice św. Piotra, która obecnie jest także kaplicą Najświętszego Sakramentu, mają znajdować się relikwie obu Apostołów. Część relikwii ma posiadać również katedra w Tuluzie. Św. Szymon jest patronem diecezji siedleckiej oraz farbiarzy, garncarzy, grabarzy i spawaczy. W ikonografii św. Szymon w sztuce wschodniej przedstawiany jest z krótkimi włosami lub łysy, w sztuce zachodniej ma dłuższe włosy i kędzierzawą brodę. Jego atrybutami są: księga, kotwica, palma i piła (drewniana), którą miał być rozcięty, topór, włócznia. O życiu św. Judy nie wiemy prawie nic. Miał przydomek Tadeusz, czyli “Odważny” (Mt 10, 3; Mk 3, 18). Nie wiemy, dlaczego Ewangeliści tak go nazywają. Był bratem św. Jakuba Młodszego, Apostoła (Mt 13, 55), dlatego bywa nazywany również Judą Jakubowym (Łk 6, 16; Dz 1, 13). Nie wiemy, dlaczego Orygenes, a za nim inni pisarze kościelni nazywają Judę Tadeusza także przydomkiem Lebbeusz. Mogłoby to mieć jakiś związek z sercem (hebrajski wyraz leb znaczy tyle, co serce) albo wywodzić się od pewnego wzgórza w Galilei, które miało nazwę Lebba. Był jednym z krewnych Jezusa. Prawdopodobnie jego matką była Maria Kleofasowa, o której wspominają Ewangelie. Imię Judy umieszczone na dalszym miejscu w katalogu Apostołów sugeruje jego późniejsze wejście do grona uczniów. To on przy Ostatniej Wieczerzy zapytał Jezusa: “Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?” Zasadne jest zatem przypuszczenie, że św. Juda, przystępując do grona Apostołów, kierował się na początku perspektywą zrobienia przy Chrystusie kariery. Juda jest autorem jednego z listów Nowego Testamentu. Sam w nim nazywa siebie bratem Jakuba (Jud 1). Z listu wynika, że prawdopodobnie był człowiekiem wykształconym. List ten napisał przed rokiem 67, gdyż zapożycza od niego pewne fragmenty i słowa nawet św. Piotr. Po Zesłaniu Ducha Świętego Juda głosił Ewangelię w Palestynie, Syrii, Egipcie i Mezopotamii; niektóre z wędrówek misyjnych odbył razem ze św. Szymonem. Część tradycji podaje, że razem ponieśli śmierć męczeńską. Inne mówią, że Szymon został zabity w Jerozolimie, a Juda Tadeusz prawdopodobnie w Libanie lub w Persji. Hegezyp, który żył w wieku II, pisał, że Juda był żonaty, kiedy wstąpił do grona Apostołów. Dlatego podejrzliwy na punkcie władzy cesarz Domicjan kazał wezwać do Rzymu wnuków św. Judy w obawie, aby oni – jako “krewni” Jezusa – nie chcieli kiedyś sięgnąć także po jego cesarską władzę. Kiedy jednak ujrzał ich i przekonał się, że są to ludzie prości, odesłał ich do domu. Kult św. Judy Tadeusza jest szczególnie żywy od XVIII w. w Austrii i w Polsce. Bardzo popularne jest w tych krajach nabożeństwo do św. Judy jako patrona od spraw beznadziejnych. Z tego powodu w wielu kościołach odbywają się specjalne nabożeństwa ku jego czci, połączone z odczytaniem próśb i podziękowań. Czczone są także jego obrazy. Jest patronem diecezji siedleckiej i Magdeburga. Jest także patronem szpitali i personelu medycznego. W ikonografii św. Juda Tadeusz przedstawiany jest w długiej, czerwonej szacie lub w brązowo-czamym płaszczu. Trzyma mandylion z wizerunkiem Jezusa – według podania jako krewny Jezusa miał być do Niego bardzo podobny. Jego atrybutami są: barka rybacka, kamienie, krzyż, księga, laska, maczuga, miecz, pałki, którymi został zabity, topór. |
********************************
Św. Juda Tadeusz – Patron od spraw beznadziejnych
Tomasz Wandas, Fronda.pl: Co wiemy o św. Judzie Tadeuszu?
Ks. dr hab. Stanisław Wronka (Kierownik Katedry Egzegezy Starego Testamentu. Uniwersytet Jana Pawła II w Krakowie): Informacje na temat św. Judy Tadeusza są w Nowym Testamencie bardzo skąpe. Należał do grona dwunastu apostołów (Mt 10,3; Mk 3,18; Łk 6,16; Dz 1,13). W czasie ostatniej wieczerzy pytał Jezusa: „Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?” (J 14,22). Oczekiwał także na modlitwie razem z dziesięcioma pozostałymi apostołami, Maryją oraz krewnymi i uczniami Jezusa obiecanego Ducha Świętego (Dz 1,13).
Dalsze losy św. Judy Tadeusza również nie są dokładnie znane, istnieją spore rozbieżności w zachowanych przekazach. Dotyczą one miejsc, w których apostoł miał przebywać, oraz sposobu zakończenia ziemskiego życia. Jako tereny jego działalności ewangelizacyjnej wymienia się Palestynę, Syrię, Mezopotamię, Persję, Armenię, Rosję, Arabię, Egipt i Libię. Według jednych umarł śmiercią naturalną, według innych poniósł śmierć męczeńską ‒ na krzyżu, przepiłowany lub zakatowany pałką. Najprawdopodobniej miało to miejsce w Mezopotamii lub dalej na wschód w Persji.
Dlaczego uchodzi za patrona od spraw beznadziejnych?
W tradycji zachowała się pamięć o licznych, nadzwyczajnych cudach dokonanych przez św. Judę Tadeusza. Apostoł miał między innymi uzdrowić Abgara V Ukkamę, władcę Edessy, obecnie miasta w Turcji, przez dotknięcie go obrazem przedstawiającym Jezusa lub listem od Jezusa, zaliczanym obecnie do pism apokryficznych. Stąd zwracano się do niego o pomoc w trudnych sprawach, gdy jego kult zyskał popularność w XVIII wieku zwłaszcza w Austrii i Polsce.
Mówi się, że bibliści mają z nim problem, dlaczego? Czy w Piśmie Świętym są jakieś niejasności à propos tego świętego?
Rzeczywiście teksty Nowego Testamentu są nie tylko skąpe, ale też nie do końca jasne. W wykazach dwunastu apostołów raz pojawia się imię „Tadeusz”, w niektórych manuskryptach Lebbeusz (Mt 10,3; Mk 3,18), a raz imię „Juda” z dodatkiem „Jakuba” (Łk 6,16; Dz 1,13), co trzeba rozumieć raczej w sensie „syn Jakuba”, a nie „brat Jakuba”. Na ogół przyjmuje się, że imiona te oznaczają tę samą osobę, bo pojawiają się zamiennie w podobnym miejscu listy: „Tadeusz” na dziesiątej pozycji, a „Juda Jakuba” na pozycji jedenastej. Pierwsze imię pochodzi z języka aramejskiego i znaczy „odważny”, drugie z języka hebrajskiego może oznaczać „wielbiący (Boga)”, „godny czci”. Noszenie podwójnego imienia było spotykane w starożytności.
Poza tym greckie imię Ioúdas odnosi się w Nowym Testamencie do ośmiu postaci, w tym do Judy apostoła, Judy „brata (krewnego) Pańskiego” (Mt 13,55), Judasza Iskarioty (Mt 10,4) i Judy autora listu (Jud 1). Judasz Iskariota jest zawsze wymieniony precyzyjnie, więc nie można go pomylić z innym Judą. Natomiast trzy pozostałe postaci łatwo pomieszać ze sobą. Dawniej utożsamiano Judę apostoła z Judą „bratem Pańskim” i Judą autorem listu. Dzisiaj odróżnia się Judę apostoła od Judy „brata Pańskiego”, ponieważ „bracia Pańscy” byli sceptyczni wobec Jezusa (Mk 3,21). Dość powszechnie natomiast przyjmuje się, że Juda „brat Pański” jest autorem listu.
Dlaczego wspominamy go łącznie z św. Szymonem? Co łączy tych świętych?
Obaj apostołowie występują w wykazach obok siebie. W Mt 10,3-4 i Mk 3,18 Tadeusz jest bezpośrednio przed Szymonem, natomiast w Łk 6,15-16 i Dz 1,13 odwrotnie ‒ Szymon poprzedza Judę. Niektórzy widzieli w nich „braci Jezusa” (Mt 13,55; Mk 6,3) i traktowali jako kuzynów, a nawet rodzeństwo. Według przekazów starożytnych ponieśli oni razem śmierć męczeńską przepiłowani piłą w Mezopotamii lub Persji. Ich relikwie znajdują się w kaplicy Najświętszego Sakramentu bazyliki św. Piotra w Rzymie. Od początku połączono też ich kult i wyznaczono wspólne święto na 28 października.
Co oznacza samo imię „Szymon”?
Imię „Szymon” oznacza z hebrajskiego „wysłuchanie” przez Boga, przez człowieka. Apostoł występuje w Nowym Testamencie zawsze z przydomkiem „Kananejczyk” (Mt 10,4; Mk 3,18) lub „Zelota” (Łk 6,15; Dz 1,13). Pierwsze określenie aramejskie wskazuje na mieszkańca Kanaanu, jak pierwotnie nazywał się kraj podarowany Izraelitom przez Boga, i oznacza „gorliwy”. Termin „zelota” jest greckim odpowiednikiem słowa aramejskiego. Może on też oznaczać członka ugrupowania zelotów, które chciało na drodze walki uwolnić kraj spod panowania Rzymu.
W czym powinniśmy ich naśladować?
Święci Juda Tadeusz i Szymon Gorliwy są dla nas przykładem prawdziwych uczniów i apostołów Jezusa. Zawierzyli Mu całkowicie, poszli za Nim, ciągle z Nim przebywali, otwierając się na Jego słowo i moc. A potem stali się Jego apostołami niosącymi Dobrą Nowinę i łaskę zbawienia ludom ówczesnego świata. Czynili to odważnie i gorliwie, ufni w pomoc Bożą także w sprawach codziennych, zatroskani losami swojej ojczyzny, wielbiący we wszystkim Boga. Takich postaw nas uczą. Skorzystajmy z ich przykładu i wstawiennictwa, aby słuchać słowa Bożego, pozwalać się mu prowadzić, powierzać Bogu wszystkie sprawy osobiste, rodzinne i ojczyste, wielbić Go za wszystkie dary płynące z Jego miłosierdzia wobec każdego stworzenia.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Fronda.pl
***********************************************
Modlitwa za wstawiennictwem Judy Tadeusza: świętego, który żył z Jezusem w wielkiej przyjaźni
Odbieram telefon. Misja specjalna – tekst o św. Judzie Tadeuszu. No cóż, skoro radzi sobie w sytuacjach beznadziejnych, nie pozostało mi nic innego, jak zostawić mu pole do popisu…
Nie mam zbyt wielkiego nabożeństwa do tego świętego. Może dlatego, że nie doświadczyłem na własnej skórze jeszcze żadnej sytuacji po ludzku beznadziejnej? Wielokrotnie za to słyszałem świadectwa osób, które temu świętemu powierzały swoje sprawy. Nie wiem, jakie Juda Tadeusz ma „wtyki” w niebie, ale muszą być naprawdę niezłe.
To postać bardzo tajemnicza. Jeden z dwunastu apostołów, a więc jeden z tych, którzy żyli z Jezusem w największej bliskości i przyjaźni. Był naocznym świadkiem ostatniej wieczerzy. Spotkał się ze Zmartwychwstałym. Nie przeszkodziło to ewangelistom, żeby niemal o nim nie wspominać. Świętemu nie pomagało także w życiu to, że nosił to samo imię co… Judasz.
Św. Juda Tadeusz w ikonografii
Ikonografia przedstawia Judę jako swoistego rambo. Kamienie, krzyż, księga, laska, łódź rybacka, maczuga, miecz, pałki i topór stanowią zbiór jego atrybutów. Z takim ekwipunkiem rzeczywiście nawet najbardziej beznadziejna wyprawa może zakończyć się powodzeniem.
Jest popularny nie tylko w Polsce. Świat doskonale zna i docenia efektywność jego wstawiennictwa. Widocznie musi być o wiele bardziej „gadatliwy” niż pokazują nam to ewangeliści. W Ewangeliach znajduje się tylko jedno zdanie wypowiedziane przez niego: „Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?”(J 14,22). To pytanie jest dla mnie wskazówką przy modlitwie.
Juda Tadeusz wyprosił w niebie niezliczone ilości uzdrowień, nawróceń, niejedną osobę wyciągnął z największych tarapatów finansowych lub życiowych, zapewne nieraz w przedziwny sposób ochraniał swoich czcicieli w najbardziej ekstremalnych sytuacjach. Wspólny mianownik w historiach wszystkich tych, którzy doświadczają cudów, to poczucie ogromnej opieki opatrzności Bożej.
Pytanie Judy zadane podczas ostatniej wieczerzy było w rzeczywistości pytaniem o miłość. Dzisiejszy święty do tego stopnia ukochał Jezusa, że ani kamienie, ani maczugi, ani pałki (którymi ostatecznie został zamęczony) nie były w stanie go od tej miłości oderwać. Stał się dosłownie „beznadziejnym apostołem”, bo nie można mieć już nadziei, że choć na krok odejdzie od Ewangelii. Czy nie tego właśnie chce nas uczyć? Jeśli będziecie trzymać się Jezusa – zdaje się mówić dzisiaj do nas Juda – żadna sprawa nie będzie już nigdy beznadziejna.
Modlitwa do św. Judy Tadeusza
Św. Judo Tadeuszu, spokrewniony z Jezusem Chrystusem i Matką Najświętszą, wybrany do godności apostolskiej, proszę Cię przez te przywileje i przez chwałę Twoją, jaką otrzymałeś za trudy apostolskie i męczeństwa, uproś mi u Boga łaskę, której tak gorąco pragnę. Tobie Bóg oddaje w opiekę wszystkich zostających w beznadziejnym położeniu, abyś im przez swe orędownictwo przychodził z pomocą. Wejrzyj przeto i na mnie, uproś mi zmiłowanie Boże, bym wielbił zawsze miłosierdzie Pańskie nade mną, bym w swej nadziei nie był zawstydzony. Św. Judo Tadeuszu, orędowniku w sprawach beznadziejnych. Uproś mi zmiłowanie Boże. Amen.
Kamil Szumotalski/Aleteia.pl
************************************************************************************************************
27 października
Święty Frumencjusz, biskup
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętych męczenników: Sabine, Wincentego i Chrestyna |
Frumencjusz doznaje czci we wszystkich obrządkach. Do Martyrologium Rzymskiego wpisał go kardynał Baroniusz (+ 1607). Żywot Frumencjusza przekazał potomnym Rufin. Według jego relacji pewien filozof z Tyru w towarzystwie dwóch swoich uczniów – Frumencjusza i Edezjusza – udawał się do Indii. Jednak burza zagnała jego okręt do granic Etiopii. Tam zostali pochwyceni i wzięci do niewoli. Odesłano ich na dwór króla do Axum. Byli bowiem bardzo pięknymi i obiecującymi młodzieńcami. Na dworze królewskim doszli do najwyższych godności. Frumencjusz miał zostać sekretarzem królewskim. Po śmierci króla w tym samym charakterze zatrzymała go na swoim dworze królowa. Niedługo potem obaj młodzieńcy poprzez kupców chrześcijańskich zapoznali się z Kościołem katolickim. Odtąd stali się najżarliwszymi propagatorami wiary w Chrystusa. Za pozwoleniem syna królowej, który objął z kolei tron, Edezjusz wrócił do Tyru, a Frumencjusz udał się do Egiptu, do Aleksandrii, gdzie z rąk św. Atanazego ok. roku 340 przyjął sakrę biskupią. W taki to sposób został nie tylko ojcem chrześcijaństwa w Etiopii, ale także hierarchii kościelnej, którą tam założył. Było to za czasów cesarza Konstantyna I Wielkiego i jego syna Konstancjusza. Król Ezan nie tylko dał Frumencjuszowi pełną swobodę w tej pięknej akcji, ale nawet sam z jego rąk wraz z bratem przyjął chrzest. Ponieważ patriarcha Aleksandrii, św. Atanazy, udzielił sakry biskupiej Frumencjuszowi, dlatego przez 1500 lat Kościół w Etiopii był uzależniony od patriarchów Aleksandrii. Oni mianowali biskupów tegoż kraju. Dopiero w roku 1959 prawosławny Kościół w Etiopii uzyskał status autokefalicznego (niezależnego), z własnym patriarchą. Niestety, w V wieku patriarchowie aleksandryjscy przeszli na monofizytyzm. Wprowadzili więc monofizytyzm jako obowiązujący w Etiopii. Monofizytów egipskich i etiopskich zwykło się nazywać koptami. Na Soborze Florenckim (1431-1445) Abisynia przystąpiła wprawdzie do unii z Kościołem katolickim, ale tylko na krótko. W roku 1555 dzięki wspaniałej akcji jezuitów Etiopia była bliska pełnego i trwałego zjednoczenia z Rzymem. O. Perez pozyskał dla wiary króla-cesarza Zara Dagaba, a potem również jego syna i następcę na tronie, Seltana Sagada. W roku 1626 król ogłosił nawet katolicyzm jako religię państwową. Wywołało to jednak tak gwałtowną reakcję ze strony prawosławnych, monofizyckich koptów, że cesarz cofnął dekret. Rozpoczęło się długoletnie, krwawe prześladowanie, trwające ponad 150 lat (1633-1797), które zniszczyło tak piękne owoce. Od roku 1839 misjonarze katoliccy mogli powrócić na te tereny. W roku 1847 Stolica Apostolska erygowała w Etiopiii dwa wikariaty apostolskie w obrządku etiopskim: jeden zarządzany przez lazarystów, drugi przez kapucynów. |
************************************************************************************************************
26 października
Błogosławiona Celina Borzęcka, zakonnica
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętych męczenników: Lucjana i Marcjana, błogosławionego Bonawenture z Potenzy, prezbitera, świętego Fulcjusza z Pawii, biskupa, świętego Dymitra z Salonik, męczennika |
Celina Rozalia Leonarda urodziła się 29 października 1833 r. w zamożnej rodzinie ziemiańskiej Chludzińskich, na kresach dawnej Rzeczypospolitej w Antowilu, blisko Orszy – teraz to Białoruś. Rodzice zadbali o to, by otrzymała staranne wykształcenie i wychowanie. Już jako młoda dziewczyna zapragnęła wstąpić do klasztoru wizytek w Wilnie, ale posłuszna woli rodziców i radzie spowiednika w 1853 r. wyszła za mąż za Józefa Borzęckiego, właściciela majątku Obrembszczyzna koło Grodna. Było to szczęśliwe małżeństwo, a Celina była dobrą żoną i matką. Urodziła czworo dzieci, z których dwoje – Marynia i Kazimierz – zmarło jako niemowlęta. Celina zajmowała się pracą charytatywną wśród ludności wiejskiej, a w 1863 r. wspierała powstańców, za co znalazła się wraz z kilkutygodniową Jadwigą w rosyjskim więzieniu w Grodnie. W 1869 r. Józef Borzęcki uległ atakowi paraliżu i stracił władzę w nogach. Celina wraz z córkami Celiną i Jadwigą wyjechała z nim na leczenie do Wiednia, które jednak nie przyniosło spodziewanych rezultatów. Przez pięć lat starannie pielęgnowała męża. Na kilka tygodni przed śmiercią Borzęcki podyktował starszej córce Celinie testament, w którym zaświadczył o miłości, bohaterstwie, odwadze i roztropności swej żony. Po jego śmierci, w 1875 r. Celina Borzęcka wyjechała z córkami do Rzymu. Tam znowu zapragnęła życia zakonnego. Poznała generała zmartwychwstańców, ks. Piotra Semenenkę, który stał się jej spowiednikiem i przewodnikiem duchowym. Pod jego wpływem postanowiła wraz z córką Jadwigą (obecnie Służebnicą Bożą) założyć żeńską gałąź zgromadzenia, do którego należał. Po pokonaniu wielu przeciwności i upokorzeń zmartwychwstanki zostały zatwierdzone jako zgromadzenie kontemplacyjno-czynne, którego zadaniem było nauczanie i chrześcijańskie wychowanie dziewcząt. 6 stycznia 1891 r. Celina i Jadwiga złożyły śluby wieczyste. Dzień ten jest uważany za początek Zgromadzenia Sióstr Zmartwychwstania Pana Naszego Jezusa Chrystusa w Kościele. Mimo rozlicznych zakonnych obowiązków, Celina była przy starszej córce (również Celinie), gdy rodziły się jej dzieci. Starała się też być dobrą babcią dla swoich pięciorga wnucząt. Założone przez nią nowe zgromadzenie rozwijało się dynamicznie. Jesienią 1891 r. Celina otworzyła w Kętach, mieście św. Jana Kantego, pierwszy dom na ziemiach polskich. W skromnej starej chacie początkowo została założona szkoła dla dziewcząt i nowicjat. Było trudno, bo siostrom i ich wychowankom doskwierała bieda, ale już po czterech latach stanął tam klasztor. Matka Celina sama zaprojektowała kaplicę, w której ołtarzu znalazła się Matka Boża Ostrobramska, a w witrażach można zobaczyć patronów Polski, Litwy i Rusi. Budynek klasztoru otacza piękny park, w którym do dziś rosną drzewa zasadzone jeszcze przez założycielkę. Dowodem jej zaradności i wyczucia smaku są zachowane niepowtarzalne szaty liturgiczne: alby, uszyte z jej koronkowej sukni ślubnej i dawnego stroju balowego. W Kętach zmartwychwstanki wybudowały szkołę i ochronkę dla dzieci. Stąd wyruszyły do kolejnych placówek – w Częstochowie i Warszawie. W 1896 r. rozpoczęły też pracę apostolską w Bułgarii, a w 1900 r. – w Stanach Zjednoczonych. W 1906 r. Celina przeżyła cios – nieoczekiwanie zmarła jej córka Jadwiga, współzałożycielka zgromadzenia i najbliższa współpracownica, która miała poprowadzić dalej rozpoczęte dzieło. Mimo podeszłego wieku Matka Celina pełniła nadal obowiązki przełożonej generalnej. Zmarła w Krakowie 26 października 1913 r., pochowana została obok swej córki w Kętach. W 1937 r. doczesne szczątki Celiny i Jadwigi zostały przeniesione do krypty pod kaplicą klasztoru w Kętach, a w 2001 r. – do sarkofagu w kościele św. Małgorzaty i Katarzyny w Kętach. Za życia matki Celiny powstało 18 domów, w których pracowało 214 sióstr zmartwychwstanek, i 16 związanych z ich duchowością zgromadzeń świeckich apostołek zmartwychwstania. W roku jej beatyfikacji w 54 domach w Polsce, Anglii, Argentynie, Australii, Kanadzie, Tanzanii, Stanach Zjednoczonych, we Włoszech i na Białorusi pracowało 512 sióstr oraz 322 apostołki. Siostry wykonują wiele posług, m.in. pracują jako nauczycielki, wychowawczynie, katechetki, zakrystianki, organistki, animatorki oazowe i pielęgniarki. Proces beatyfikacyjny Matki Celiny rozpoczęto z inicjatywy papieża Piusa XII w Rzymie w 1944 r. Dekret o heroiczności cnót podpisał św. Jan Paweł II w 1982 r. W 2002 r. w Krakowie przeprowadzono proces dotyczący domniemanego uzdrowienia po ciężkim wypadku Andrzeja Mecherzyńskiego-Wiktora, prawnuka Matki Celiny w piątym pokoleniu. 16 grudnia 2006 r. Benedykt XVI podpisał dekret zatwierdzający uzdrowienie dokonane za jej przyczyną. 27 października 2007 r. w rzymskiej bazylice św. Jana na Lateranie matka Celina Borzęcka została ogłoszona błogosławioną. |
************************************************************************************************************
25 października
Święci męczennicy Chryzant i Daria
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Bernarda Calvo, biskupa |
W oparciu o inskrypcje w Passio można przyjąć, że Chryzant przybył do Rzymu na studia. Nawróciwszy się, przywiódł do Chrystusa westalkę Darię oraz innych mieszkańców. Podczas prześladowania za czasów cesarza Numeriana zostali oni pochwyceni i skazani na śmierć. Wyrok wykonano w sposób okrutny – wrzucono ich do dołu powstałego po nieużywanym akwedukcie przy via Salaria i tam żywcem zasypano ziemią oraz kamieniami. Śmierć ponieśli w 283 lub 284 r. Ci egipscy męczennicy są patronami sędziów. Według innych podań Chryzant, który był synem senatora, przypadkowo przeczytał Ewangelię i zapragnął zostać chrześcijaninem. Kiedy ojciec dowiedział się, że syn przyjął chrzest, chciał go siłą odwieść od wiary. Najpierw więził go i głodził, a następnie sprowadził do niego prostytutki. Kiedy nic nie osiągnął i syn dalej uparcie trwał w wierze, postanowił zmusić go do małżeństwa z westalką Darią. Efekt był taki, że Chryzant nawrócił Darię. Żeby uspokoić ojca, pobrali się, ale trwali w dziewiczym małżeństwie. Opis męczeństwa jest podobny jak wyżej, z jednym uzupełnieniem, że chrześcijanie zostali zasypani żywcem, kiedy zebrali się, by sprawować Eucharystię. W ikonografii przedstawia się św. Chryzanta jako rzymskiego młodzieńca z palmą w dłoni. Czasami jako rycerza Chrystusa w wianku na głowie. Jego atrybutami są: chorągiew, kamienie, korona, tarcza. Św. Daria ukazywana jest w sztuce religijnej jako matrona rzymska z palmą w jednej, a z księgą w drugiej ręce. Jej atrybutami są: kamienie, korona, lew. |
********************************************************************
Św. Chryzanta i św. Darii
męczenników
***
Św. Chryzant i św. Daria, męczennicy (+283/284?) W oparciu o inskrypcje w „Passio” można przyjąć, że Chryzant przybył do Rzymu na studia. Nawróciwszy się, przywiódł do Chrystusa westalkę Darię oraz innych mieszkańców.
Podczas prześladowania za czasów cesarza Numeriana zostali oni pochwyceni i skazani na śmierć. Wyrok wykonano w sposób okrutny – wrzucono ich do dołu powstałego po nie używanym akwedukcie przy via Salaria i tam żywcem zasypano ziemią oraz kamieniami.
W ikonografii przedstawia się św. Chryzanta jako rzymskiego młodzieńca z palmą w dłoni. Czasami jako rycerza Chrystusa w wianku na głowie. Jego atrybutami są: chorągiew, kamienie, korona, tarcza. Św. Daria ukazywana jest w sztuce religijnej jako matrona rzymska z palmą w jednej, a z księgą w drugiej ręce. Jej atrybutami są: kamienie, korona, lew.
Aleteia.pl
************************************************************************************************************
24 października
Święty Alojzy Guanella, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Antoniego Maria Clareta, biskupa, błogosławionego Kontarda Ferrini, błogosławioną Józefinę Leroux, dziewicę i męczennicę |
Alojzy Guanella urodził się 19 grudnia 1842 roku w małej miejscowości Franciscio Campodolcino w północnych Włoszech. Był jednym z trzynaściorga rodzeństwa. W Wielki Czwartek 8 kwietnia 1852 r. Luigi przystąpił do I Komunii św. Kiedy wyszedł z kościoła, poszedł samotnie w stronę gór, żeby pomodlić się. Zmęczony, postanowił odpocząć. Z drzemki wyrwał go głos; zobaczył przed sobą Panią (nigdy nie przyznał się później, że ujrzał Maryję), która powiedziała: “Gdy już będziesz dorosły, zrobisz to wszystko dla biednych” i ukazała przyszłe zadania. Mając żywo w pamięci te obrazy, rozpoczął naukę. Wikary z rodzinnej wioski nauczył go czytać i pisać. Naukę kontynuował w szkole podstawowej w Pianezzo. W latach 1854-1860 uczył się w Kolegium Gallio w Como. Tutaj otrzymał gruntowną formację religijną i naukową. W 1860 roku wstąpił do niższego seminarium duchownego, a po dwóch latach filozofii rozpoczął studia teologiczne w Wyższym Seminarium Duchownym św. Abondiusza w Como. Święcenia kapłańskie przyjął w roku 1866. Diecezja miała wówczas mało kapłanów, dlatego Alojzy zaraz po święceniach otrzymał parafię w Savogno. Utworzył tu szkołę parafialną i zdobył dyplom nauczyciela, by mógł w niej uczyć. Z całym zapałem zabrał się do ożywienia ducha religijnego w zaniedbanej od lat parafii. To jednak zwróciło nań uwagę kół antyklerykalnych. Zaczęto go szykanować, odebrano mu prawo nauczania, zaczęto na każdym kroku stawiać gorliwemu kapłanowi przeszkody, aż wreszcie zupełnie sparaliżowano jego poczynania. Na swoją prośbę zwolniony przez biskupa, udał się do Turynu i przez cały rok pomagał św. Janowi Bosko w jego pracy nad opuszczoną młodzieżą (1875). Kiedy powrócił do swojej diecezji, biskup powierzył mu parafię w Traona. I tutaj Alojzy otworzył szkołę parafialną, ale władze zmusiły go, by ją zamknął. Wymusiły ponadto na biskupie, by zwolnił Alojzego z parafii. Biskup przeniósł go wówczas do parafii w górach, odciętej od świata. I tu jednak władze wymusiły zwolnienie go z obowiązków. Wtedy Alojzy objął kierownictwo tamtejszego szpitala – przytułku dla starców. Władze nie dały mu jednak spokoju i musiał przenieść się do Como. Wystawił szpital, który na wzór św. Józefa Cottolengo nazwał “Małym Dziełem Opatrzności”. W roku 1890 miał już w nim ponad 200 kalek i psychicznie chorych. Wprowadził regulamin podobny do tego, jaki ustanowił w swoim dziele św. Józef. Okazało się, że na te czasy dzieło było opatrznościowe. Zaczęto domagać się od Guanelli więcej takich placówek. Do tego zaś potrzeba było odpowiedniego personelu. Alojzy założył więc dwie nowe rodziny zakonne: Sług Miłości i Córek Maryi od Opatrzności. Nowe zgromadzenie żeńskie otrzymało aprobatę Stolicy Apostolskiej w roku 1917; zgromadzenie męskie natomiast – w roku 1935. W 1905 r. Kalabrię nawiedziło straszliwe trzęsienie ziemi. W roku 1908 podobne nieszczęście spotkało Messynę. Alojzy ze swoimi duchownymi synami i córkami pospieszył natychmiast z ofiarną pomocą. Bezdomnych przygarniał w prowizorycznych barakach, karmił i odziewał. Idąc śladem św. Jana Bosko, otwierał domy i przytułki-sierocińce dla bezdomnej młodzieży. Organizował szkoły elementarne, zawodowe, dzienne i wieczorowe, a także oratoria-świetlice. W czasie I wojny światowej zakładał nowe placówki dobroczynne. Od władz państwowych w Como otrzymał w nagrodę złoty medal “za dobrodziejstwa filantropijne” (1915). Pod koniec życia założył bractwo “śmierci św. Józefa”, które miało za cel modlić się za konających. Papież Pius XI nazwał go “Garibaldim miłosierdzia”. 24 października 1915 r. zmarł w wieku 73 lat. Papież Paweł VI w roku 1964 wyniósł go do chwały błogosławionych. Jego kanonizacji dokonał papież Benedykt XVI w dniu 21 października 2011 r. Obecnie guanellianie działają w 20 krajach na 4 kontynentach. Od 2009 r. mają pierwszy dom w Polsce. |
******************************************
24 października
Błogosławiony Jan Wojciech Balicki, prezbiter
Jan Wojciech Balicki urodził się 25 stycznia 1869 r. w Staromieściu pod Rzeszowem. Pochodził z biednej, bardzo religijnej rodziny dróżnika kolejowego. Był synem grekokatolika Nicetasa Balickiego i jego rzymskokatolickiej żony Katarzyny. Zgodnie z wolą ojca został ochrzczony w Kościele grekokatolickim; także ówczesne prawo kościelne nakazywało wychowywanie chłopców w obrządku ojca. Ponieważ o tym przepisie dowiedział się dopiero w czasie studiów teologicznych, zwrócił się do Stolicy Apostolskiej o zgodę na święcenia w obrządku łacińskim. Po ukończeniu seminarium duchownego w Przemyślu, w 1892 r. został wyświęcony na kapłana. Został skierowany do pracy w parafiach jako wikary. Szybko dał się poznać jako świetny kaznodzieja i cierpliwy spowiednik. Wkrótce potem podjął studia teologiczne w Rzymie, zakończone doktoratem. Po powrocie do kraju pracował w przemyskim seminarium, gdzie wykładał teologię dogmatyczną. Jego posługa profesorska była owiana duchem głębokiej wiary i umiłowaniem prawdy. W modlitwie najczęściej szukał mądrości Ducha Świętego. W latach 1928-1934 piastował urząd rektora. Po przejściu na emeryturę wiele czasu poświęcał na posługę spowiedzi. Jeszcze jako młody ksiądz założył dom opieki dla prostytutek – z tego powodu wielokrotnie rzucano na niego oszczerstwa. Po wkroczeniu do Przemyśla Sowietów w czasie II wojny światowej dom ten został zlikwidowany. Jan Balicki zmarł w Przemyślu w opinii świętości 15 marca 1948 r. Po siedmiu latach, 31 października 1955 r. – zgodnie z powszechnym życzeniem – ciało ks. Jana przeniesiono do osobnego grobowca. W 1959 r. przemyskie seminarium duchowne poprosiło biskupa Franciszka Bardę o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego. W 1963 r. wszystkie akta przesłano do Rzymu, gdzie po zbadaniu zeznań świadków i analizie pism ks. Jana ogłoszono dekret o heroiczności jego cnót (grudzień 1994 r.). Osobę ks. Balickiego dawał za wzór kapłanom kardynał Karol Wojtyła, który w 1975 roku pisał o nim: “W czasach, gdy Kościół poszukuje nowych wzorów duchowości dla kapłana diecezjalnego, w sytuacji, gdy wśród samych kapłanów zdarzają się kontestacje, niewierności oraz tendencje, by poszukiwać rzeczy materialnych bardziej niż duchowych, sługa Boży może być przedstawiony jako model życia kapłańskiego. W osobie ks. Balickiego kapłani mogą znaleźć wzór, w jaki sposób połączyć działalność duszpasterską z codzienną kontemplacją tajemnicy Boga”. Już jako papież dokonał beatyfikacji ks. Balickiego w sierpniu 2002 roku podczas Mszy świętej na krakowskich Błoniach. Powiedział m.in.: Służbą miłosierdziu było życie błogosławionego Jana Balickiego. Jako kapłan miał zawsze otwarte serce dla wszystkich potrzebujących. Jego posługa miłosierdzia przejawiała się w niesieniu pomocy chorym i ubogim, ale szczególnie mocno wyraziła się przez posługę w konfesjonale. Zawsze z cierpliwością i pokorą starał się zbliżyć grzesznego człowieka do tronu Bożej łaski. Wspominając o tym, zwracam się do kapłanów i seminarzystów: proszę was, bracia, nie zapominajcie, że na was, szafarzach Bożego miłosierdzia, spoczywa wielka odpowiedzialność, ale też pamiętajcie, że sam Chrystus umacnia was obietnicą, którą przekazał przez św. Faustynę: “Powiedz Moim kapłanom, że zatwardziali grzesznicy kruszyć się będą pod ich słowami, kiedy będą mówić o niezgłębionym miłosierdziu moim, o litości, jaką mam dla nich w sercu swoim” (Dzienniczek, 1521). |
************************************************************************************************************
23 października
Święty Jan Kapistran, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Seweryna Boecjusza |
Jan urodził się 24 czerwca 1386 r. w Capestrano. Pierwsze nauki pobierał w domu ojcowskim. Ojca było bowiem stać na utrzymanie nauczyciela, który pełnił równocześnie obowiązki guwernera. W latach 1405-1411 Jan studiował prawo na uniwersytecie w Perugii. Po ukończonych studiach pełnił urząd doradcy i kancelisty na dworze króla neapolitańskiego. W roku 1413 z ramienia króla Neapolu, Władysława Andegaweńskiego, namiestnikiem Perugii został Coluccio z Chieti. Do pomocy dobrał on sobie 6 administratorów, po jednym nad każdym okręgiem. Wśród nich znalazł się młody Kapistran. Miał wówczas 26 lat. Jednak w dwa lata potem wybuchła wojna (1415). Jan został uwięziony. Początkowo usiłował zbiec z więzienia i byłoby się to udało, gdyby sznur, zrobiony z bielizny i ubrania, nie zerwał się. Jan spadł na dół i boleśnie się potłukł. Został pochwycony i był tym pilniej strzeżony. Długie miesiące spędzone w potwornych warunkach i w zupełnym opuszczeniu otworzyły mu oczy. Zaczął oddawać się żarliwej modlitwie. Postanowił po wyjściu z więzienia poświęcić się na wyłączną służbę Bożą. Według jego zeznań w więzieniu pewnego dnia pojawił mu się św. Franciszek z Asyżu i zachęcił go, by po uwolnieniu wstąpił do grona jego duchowych synów. Po złożeniu odpowiednio wysokiego okupu Jan wyszedł na wolność. Postanowił wypełnić natychmiast złożony Panu Bogu ślub. Aby to było możliwe, musiał zrezygnować z życia rodzinnego, do którego wcześnie się sposobił. Hagiografowie nie są w tej sprawie zgodni. Jedni podają, że zerwał zaręczyny, inni – że był już żonaty, ale małżeństwo było non consumatum, więc uzyskał od niego dyspensę papieską. W czasie studiów filozoficznych i teologicznych Jan Kapistran zetknął się ze św. Bernardynem ze Sieny, który wówczas był w klasztorze jego nauczycielem. Odtąd przyjaźnili się aż do śmierci. Św. Bernardyn właśnie wtedy przeprowadzał dzieło reformy zakonu franciszkańskiego. Poznał się rychło na Janie Kapistranie i mianował go zaraz po święceniach kapłańskich kaznodzieją zakonu. Odtąd Jan za przykładem swojego mistrza przebiegał wioski i miasta Włoch, głosząc konieczność poprawy życia i nawołując do pokuty. Wszędzie też, gdzie tylko nadarzyła się okazja, zakładał klasztory obserwantów według reformy św. Bernardyna. Niebawem sława Jana dotarła do Rzymu. Odtąd papieże często korzystali z jego pomocy. W latach 1435-1436 Jan otrzymał polecenie od Eugeniusza IV, by pośredniczył w sporze, jaki zaistniał na dworze króla Neapolu odnośnie do następstwa tronu. W latach 1440-1442 musiał łagodzić napięcia pomiędzy Mediolanem a Bazyleą. W roku 1442 w podobnej sprawie został wysłany przez papieża na Sycylię, a przedtem jeszcze w roku 1437 do Wenecji, by z tamtejszym przyszłym patriarchą, św. Wawrzyńcem Justynianem, przeprowadzić śledztwo w sprawie zarzutów stawianym jezuatom, założonym w roku 1367 przez św. Jana Kolumbini. Zaraz potem Jan wyruszył do Ziemi Świętej, by zwizytować placówki obserwantów, którymi za zezwoleniem papieża obsadził sanktuaria tamtejsze (1438-1442). Udało mu się nakłonić tamtejszych hierarchów prawosławnych, żeby wzięli udział w unii florenckiej w roku 1439. W roku 1451 cesarz Rzeszy Niemieckiej, Fryderyk III, wysłał do papieża Mikołaja V poselstwo w celu wyjednania u papieża ogłoszenia krucjaty przeciwko Turkom i przeciwko husytom czeskim. Papież uznał za najodpowiedniejszego do tej misji Jana Kapistrana. Mianował go więc swoim legatem i dał mu wszelkie konieczne pełnomocnictwa, z urzędem inkwizytora włącznie. Na całym szlaku podróży (we Włoszech, Austrii, Francji, Niemczech, w Polsce, na pograniczu Czech i Moraw, na Węgrzech) witali go z najwyższymi honorami: cesarz, królowie, magnaci, biskupi i tłumy wiernych. Jan niezmordowanie przemawiał na rzecz krucjaty. Przemierzając te kraje organizował szpitale i inne dzieła miłosierdzia. Korzystając z okazji, że Jan Kapistran jest już tak blisko granic Polski, król Kazimierz Jagiellończyk i biskup krakowski, kardynał Zbigniew Oleśnicki, zaprosili go do Polski. Okazały poczet królewski towarzyszył legatowi papieskiemu z Wrocławia do Krakowa. W Polsce Jan zatrzymał się 8 miesięcy. Trwałą pamiątką jego pobytu było założenie przez niego dwóch klasztorów obserwantów w Polsce: w Krakowie (1453) i w Warszawie (1454). I we Wrocławiu, i w Krakowie Jan głosił płomienne, wielogodzinne kazania, na które przybywały tysiące ludzi. Jak odnotowali kronikarze, mieszczanie wrocławscy tak przejęli się naukami kaznodziei, że na wielkim stosie spalili przedmioty, które prowadziły ich do grzechu (m.in. zwierciadła). W Krakowie słuchano nauk na Rynku Głównym (który ma aż 4 ha powierzchni), a i tu ludzie ledwie mieścili się. Każdy chciał posłuchać i zobaczyć słynnego zakonnika, który nie dość, że mówił rzeczy ważne, to jeszcze gestykulował tak, że nauki stawały się bardziej zrozumiałe i łatwiej je było zapamiętać. Jednak podjęta przez Kapistrana misja zorganizowania antytureckiej krucjaty nie powiodła się. Polska, sama zagrożona przez Krzyżaków, nie włączyła się do wojny przeciwko Turkom. Jeszcze gorzej było w Czechach – husyci zamknęli przed legatem papieskim bramy do Pragi. Jan udał się więc na Węgry, częściowo już opanowane przez Turków. 6 sierpnia 1456 r. doszło do krwawej rozprawy pod Belgradem, w której wódz Jan Hunyadi odniósł wspaniałe zwycięstwo. Duchowym sprawcą tego triumfu był Jan Kapistran. Nie tylko bowiem zachęcał do walki płomiennymi przemówieniami, ale sam osobiście na koniu spieszył tam, gdzie załamywały się szeregi, i dodawał odwagi walczącym. Wyczerpany, pozbawiony zupełnie sił, przeżył jeszcze dwa miesiące i 10 października 1456 r. zmarł w mieście Uliak w 70. roku życia. Tam też spoczęły jego śmiertelne szczątki. W swym aktywnym życiu poświęcał wiele czasu na modlitwę. Prowadził życie umartwione. Często pościł. Miał dar przepowiadania przyszłości. Nazwano go “apostołem zjednoczonej (po schizmie) Europy”. Już w roku 1514 papież Leon X zezwolił diecezji w Sulmonie na obchodzenie jego dorocznego święta. Grzegorz XV w roku 1622 przywilej ten rozszerzył na cały Kościół. Uroczysta kanonizacja nastąpiła dopiero w roku 1690. Dokonał jej Aleksander VII. Św. Jan Kapistran zostawił po sobie kilkanaście drobnych pism ascetycznych i polemicznych, jak np.: O powadze papieża i soboru, Zwierciadło kleru, O pożądliwości, Zwierciadło sumienia itp. Najcenniejsze są jego listy, które dają wgląd w jego osobowość i sytuację, jaka panowała za jego czasów. Jest patronem prawników. W ikonografii św. Jan Kapistran przedstawiany jest w habicie franciszkańskim. Jego atrybuty: gwiazda koło głowy, krucyfiks, księga, monstrancja w rękach, noga depcząca turecki turban, sztandar z krzyżem. |
********************************
Święty kaznodzieja i wojownik Jan Kapistran
Pochodzący z bogatej rodziny Jan Kapistran, odpowiedział na wezwanie, jakie skierował do niego Chrystus Pan. Porzucił dobrze zapowiadającą się karierę polityczną, by przywdziać habit franciszkański. Korzystając z daru wymowy, jaki otrzymał od Boga, nawracał tłumy i zapełniał nowicjaty zakonu poruszonymi jego słowem i przykładem kandydatami. Dzięki żarliwości i zaufaniu jakie pokładał w Bogu, ocalił zagrożony przez Turków Belgrad.
Przyszły święty urodził się we włoskim miasteczku Capestrano koło Neapolu 24 czerwca 1386 r. Dzięki wysokiemu statusowi społecznemu i materialnemu rodziny pierwszych nauk szkolnych udzielał mu guwerner. Po studiach prawniczych na uniwersytecie w Perugii i zdobyciu doktoratu obojga praw, podjął obowiązki doradcy i kancelisty na dworze króla Neapolu Władysława Andegaweńskiego. Gdy miał 26 lat, ówczesny namiestnik Perugii powierzył mu stanowisko gubernatora jednego z sześciu okręgów kraju. Dwa lata później, w wyniku okupacji Perugii przez wojska kondotiera Karola Malatesty, Jan z Capestrano został uwięziony.
Wezwanie Biedaczyny z Asyżu
Próbował uciec, jednak prowizoryczny sznur wykonany z pościeli i ubrań zerwał się pod jego ciężarem. Mocno potłuczony trafił na nowo do celi. Niedola jaka go spotkała, uzmysłowiła mu marność tego świata i skierowała jego myśli ku Bogu. Szukał pociechy w modlitwie. Pewnego razu ukazał mu się w celi św. Franciszek z Asyżu. Wezwał Jana, by wstąpił do grona jego duchowych synów. Ten zdecydował się pójść za wezwaniem Biedaczyny z Asyżu i ślubował Bogu, że po wyjściu z więzienia zostanie duchownym.
Po złożeniu sutego okupu były gubernator opuścił mury więzienia. By odciąć się od świeckiej przeszłości i pozbyć skrupułów, które widać jeszcze się w nim odzywały, postanowił poddać się próbie pokory. Po powrocie do Perugii ubrał na głowę kaptur z wypisanymi grzechami, które popełnił, siadł na osła twarzą do ogona zwierzęcia i tak jeździł po mieście wyśmiewany i obrzucany błotem przez gromadzące się wokół niego dzieci.
Odprawił także żonę. Kościół udzielił mu dyspensy od małżeństwa, ponieważ nie zostało ono dopełnione. Wolny od zobowiązań wobec świata wstąpił w 1416 r. do zakonu franciszkanów i rozpoczął studia teologiczne. W tym czasie poznał św. Bernardyna ze Sieny. Świętych mężów połączyła przyjaźń. Jan towarzyszył Bernardynowi w jego wyprawach kaznodziejskich. Były one dla niego szkołą krasomówstwa duszpasterskiego. Wkrótce sam zasłynął jako złotousty misjonarz. Jego kazania zaczęły przyciągać tłumy. Chętnie słuchali go zarówno wielcy tego świata, jak i prosty lud. Przekonywał słowem, ale także żarliwością wiary, jaka od niego biła.
Za sukcesem duszpasterskim oprócz intelektu stały także praktyki pokutne. Na ciele nosił włosienicę, wszędzie chodził pieszo, nie nosił obuwia…. Jadł bardzo mało, mięso przyjmował jedynie podczas choroby. Spał od dwóch do czterech godzin na dobę.
Gorliwy uczeń św. Franciszka z Asyżu zaangażował się w dzieło reformy Zakonu Braci Mniejszych zapoczątkowane przez św. Bernardyna ze Sieny. Najpierw starał się przekonać wszystkich braci do lepszego przestrzegania reguły (tzw. obserwancji). Gdy okazało się to niemożliwe, bronił niezależności grupy obserwantów. Zabiegał o pomnożenie liczby klasztorów i zakonników zachowujących ostrzejszą regułę. Stał się ich ojcem duchowym. Historycy obliczają, że przez swoją działalność pozyskał do zakonu ok. 4000 nowych członków. Z czasem z grupy obserwantów wyrośli franciszkanie „brązowi”, zwani w Polsce bernardynami, od patrona pierwszego polskiego klasztoru w Krakowie – św. Bernardyna ze Sieny.
Złotousty kaznodzieja na Śląsku i w Krakowie
Liczne cnoty, którymi odznaczał się św. Jan Kapistran, zwróciły na niego uwagę papieży. W 1426 r. Marcin V mianował go inkwizytorem na całe Włochy z zadaniem zwalczania heretyckiego ruchu fraticellich. Później z pomocy Jana Kapistrana korzystali kolejni papieże. Wielkie sukcesy odniósł św. Jan w Czechach i na Morawach, gdzie na prośbę cesarza Fryderyka III, w latach 1451-53, wraz z dwunastoma współbraćmi, prowadził misję ewangelizacyjną. Plonem jego zabiegów i kazań było nawrócenie 12 tys. husytów. W 1453 r. na prośbę bp. Piotra Nowaka udał się do Wrocławia.
Korzystając z pobytu Świętego Męża na Śląsku król Kazimierz Jagiellończyk oraz kardynał Zbigniew Oleśnicki zaprosili go do Królestwa Polskiego. Jan Kapistran przyjął zaproszenie i 28 sierpnia 1453 r. przybył do Krakowa. O sławie i poważaniu jakim święty cieszył się w Polsce, świadczy przyjęcie, jakie mu tu zgotowano. Na spotkanie z nim przed bramy miasta wyszło całe duchowieństwo królewskiego grodu, magistrat oraz tłumy mieszczan. Pojawił się także sam król z matką Zofią oraz kard. Oleśnicki.
Być może niektórzy byli zaskoczeni wyglądem przybysza. Zobaczyli bowiem łysego zakonnika, niskiego wzrostu i „suchego ciała”. Wzrok przyciągały długa broda oraz sięgające kolan ręce. Nie do wiary, że człowiek o tak wątłej postaci pociągał za sobą tłumy!
Wkrótce także Kraków usłyszał złotoustego kaznodzieję. Ze względu na ogromne zainteresowanie jakie budziły jego kazania, Jan Kapistran przemawiał do tłumów z beczki ustawionej na rynku, w pobliżu kościoła św. Wojciecha. Słowa wypowiadane przez Świętego po łacinie tłumaczyli zebranym miejscowi kapłani. Zadziwiające, że słuchacze reagowali na słowa kaznodziei zanim zostały przełożone na język polski, tak sugestywny był jego głos, mimika twarzy i gesty, których zwyczajem południowców wykonywał mnóstwo. Gdy głosił kazanie, w mieście zamierał handel, kto żyw biegł bowiem do rynku. Trzeszczały, a czasem nawet łamały się przeciążone konstrukcje dachów, na które wchodzili słuchacze.
O duchowych efektach kazań można się było przekonać niemal naocznie. Na rynku płonęły całe stosy bogatych strojów i ozdób, gromady pokutowały za grzechy, setki osób składały śluby skromnego życia.
Podczas pobytu w Krakowie św. Jan Kapistran dwa razy dziennie odwiedzał chorych. Kładł na nich ręce i modlił się. Dotykał ich także relikwiami świętych, m.in. biretem i krwią św. Bernardyna. Odnotowano wówczas ponad sto przypadków cudownych uzdrowień. Podobnie jak w innych miejscach, gdzie działał Święty, także w Polsce jego przykład przyciągnął do obserwantów spory zastęp kandydatów, wśród których byli nawet profesorowie uniwersytetu. Na potrzeby nowej gałęzi franciszkanów kardynał Oleśnicki ofiarował plac u stóp wawelskiego wzgórza i rozpoczął budowę gotyckich gmachów kościoła i klasztoru.
Obrona Belgradu
Tymczasem nad chrześcijańskim światem gromadziły się czarne chmury. 29 maja 1453 r. Turcy zdobyli Konstantynopol. W Europie powiało grozą. Papież postanowił zorganizować kolejną krucjatę w obronie cywilizacji chrześcijańskiej. Jej przygotowanie zlecił Janowi Kapistranowi. Wyruszył więc Mąż Boży do Niemiec, by na sejmach Rzeszy namawiać do wyprawy na Turków. Niestety, nie znalazł tam posłuchu. Odmówili mu wsparcia władcy i możni, jednak na jego wezwanie na Węgry ruszyli ubożsi rycerze, mieszczanie i chłopi.
Porwana kazaniami starego franciszkanina armia chrześcijan, na czele której stanął Jan Hunyadi, rozbiła wojska muzułmańskie oblegające Belgrad. Św. Jan osobiście wspierał walczących, krążąc po polu bitwy i zagrzewając krzyżowców do wysiłku. Kampania skończyła się zupełną klęską wrogów Kościoła.
Papież Kalikst III polecił, aby zwycięstwo pod Belgradem czcić biciem w dzwony, każdego dnia w południe. Zwyczaj ten trwa w Kościele katolickim po dziś dzień.
Droga na ołtarze
Ta ostatnia, jak się okazało, misja św. Jana Kapistrana wyczerpała jego siły. Dotknięty zarazą zmarł kilka tygodni później, 23 października 1456 r.
Już w roku 1514 papież Leon X zezwolił diecezji w Sulmonie na obchodzenie święta Jana Kapistrana. Grzegorz XV w roku 1622 przywilej ten rozszerzył na cały Kościół. Uroczysta kanonizacja nastąpiła jednak dopiero w roku 1690. Dokonał jej papież Aleksander VIII. Świętego wspominano początkowo w kalendarzu liturgicznym Kościoła 28 marca. Po reformie w czasach Pawła VI w 1969 wspomnienie przeniesiono na 23 października – dzień śmierci świętego franciszkanina.
Adam Kowalik/artykuł z PzM 60 wrzesień/październik 2011
**********************************
23 października
Święty Józef Bilczewski, biskup
Na zakończenie XI Zwyczajnego Zgromadzenia Biskupów, obradującego w Watykanie z woli św. Jana Pawła II w dniach 2-23 października 2005 r., kończąc Rok Eucharystii, papież Benedykt XVI dokonał pierwszej kanonizacji w czasie swego pontyfikatu. W poczet świętych zaliczonych zostało pięciu błogosławionych, w tym dwóch Polaków: abp Józef Bilczewski, ordynariusz lwowski, i ks. Zygmunt Gorazdowski, założyciel józefitek. Oprócz nich świętymi ogłoszeni zostali: chilijski jezuita ksiądz Albert Hurtado, żyjący w I poł. XX w., oraz dwóch Włochów: żyjący w XVIII w. kapucyn, brat Feliks z Nikozji, i ksiądz Kajetan Catanoso, zmarły w roku 1963. Józef Bilczewski urodził się 26 kwietnia 1860 r. w Wilamowicach koło Kęt. Po ukończeniu szkoły podstawowej w Wilamowicach, a potem w Kętach, uczęszczał do gimnazjum w Wadowicach, gdzie zdał maturę w czerwcu 1880 r., i wstąpił do seminarium duchownego w Krakowie. 6 lipca 1884 r. przyjął tu święcenia kapłańskie. W latach 1886-1888 odbył studia teologiczne w Wiedniu (gdzie uzyskał doktorat z teologii), w Rzymie i Paryżu. Po powrocie do kraju był wikariuszem w Kętach i w Krakowie. W 1890 r. uzyskał habilitację na Uniwersytecie Jagiellońskim. W rok później został profesorem teologii dogmatycznej na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, na którym przez pewien okres pełnił funkcję dziekana wydziału teologicznego i rektora. Jako profesor uniwersytetu był bardzo ceniony przez studentów, cieszył się szacunkiem i przyjaźnią innych pracowników naukowych. Opublikował wiele artykułów z dziedziny teologii i archeologii chrześcijańskiej, a także na temat Eucharystii. 17 grudnia 1900 r. Leon XIII mianował 40-letniego ks. prał. Józefa Bilczewskiego arcybiskupem lwowskim obrządku łacińskiego. Konsekracja biskupia odbyła się 20 stycznia 1901 r. w katedrze we Lwowie. Nowy biskup wyróżniał się ogromną dobrocią serca, wyrozumiałością, pokorą, pobożnością, pracowitością i gorliwością duszpasterską, które płynęły z wielkiej miłości do Boga i bliźniego. Był mężem modlitwy, która inspirowała wszelką jego działalność. Fundował kościoły i kaplice, szkoły i ochronki, krzewił oświatę. Wspierał duchowo i materialnie wszystkie ważniejsze dzieła powstające w archidiecezji lwowskiej. Uważał, że jego obowiązkiem jest bronienie i ratowanie obrządku łacińskiego, za który odpowiadał przed Bogiem i Kościołem, własnym sumieniem i narodem. Życie abp. Józefa Bilczewskiego, wypełnione modlitwą, pracą i dziełami miłosierdzia, sprawiło, że cieszył się wielkim szacunkiem ludzi wszystkich wyznań, obrządków i narodowości. W duchu nauczania Piusa X zbliżał wiernych do Eucharystii, częstej Komunii św., pobożnego uczestniczenia w Mszy św. W czasach I wojny światowej rozwijał kult Najświętszego Serca Pana Jezusa, ukazując ludziom nieskończoną miłość Boga, zdolną do przebaczenia i darowania wszystkich grzechów. Czcią i miłością najlepszego syna otaczał Matkę Najświętszą, nazywając Ją swą «Matuchną». Pragnął, by taką samą pobożnością darzyli Ją wierni archidiecezji, naśladując Jej cnoty, szczególnie całkowite zaufanie Bogu. Umarł z przepracowania 20 marca 1923 r. Jego zabalsamowane serce umieszczono w kaplicy bł. Jakuba w bazylice katedralnej we Lwowie, a ciało zostało złożone w grobie na cmentarzu janowskim, gdzie grzebano ubogich, dla których był zawsze ojcem i opiekunem. Staraniem archidiecezji lwowskiej przeprowadzono proces beatyfikacyjny Józefa Bilczewskiego, którego pierwsza faza została zakończona 18 grudnia 1997 r. ogłoszeniem przez św. Jana Pawła II dekretu o heroiczności jego cnót. W czerwcu 2001 r. za cudowny został uznany przez Kongregację Spraw Kanonizacyjnych fakt nagłego, trwałego i niewytłumaczalnego co do sposobu uzdrowienia dziewięcioletniego chłopca Marcina Gawlika z bardzo ciężkich poparzeń, dokonanego przez Boga za wstawiennictwem Józefa Bilczewskiego – co otworzyło drogę do beatyfikacji arcybiskupa lwowskiego. Dokonał jej św. Jan Paweł II 26 czerwca 2001 r. we Lwowie podczas swej podróży apostolskiej na Ukrainę. W 2005 r. świętym ogłosił go papież Benedykt XVI. |
************************************************************************************************************
22 października
Święty Jan Paweł II, papież
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Donata, biskupa, błogosławionego Tymoteusza Giaccardo, prezbitera, świętą Salome, uczennicę Pańską |
Karol Józef Wojtyła urodził się 18 maja 1920 r. w Wadowicach, niewielkim miasteczku nieopodal Krakowa, jako drugi syn Emilii i Karola Wojtyłów. Został ochrzczony w kościele parafialnym 20 czerwca 1920 r. przez ks. Franciszka Żaka, kapelana wojskowego. Rodzice nadali imię Karolowi na cześć ostatniego cesarza Austrii, Karola Habsburga. Rodzina Wojtyłów żyła skromnie. Jedynym źródłem utrzymania była pensja ojca – wojskowego urzędnika w Powiatowej Komendzie Uzupełnień w stopniu porucznika. Edmund, brat Karola, studiował medycynę w Krakowie i został lekarzem. Wojtyłowie mieli jeszcze jedno dziecko – Olgę, która zmarła zaraz po urodzeniu. W dzieciństwie Karola nazywano najczęściej zdrobnieniem imienia – Lolek. Uważano go za chłopca utalentowanego i wysportowanego. 13 kwietnia 1929 r. zmarła matka Karola, a trzy lata później, w 1932 r., w wieku 26 lat, zmarł na szkarlatynę brat Edmund. Chorobą zaraził się od swojej pacjentki w szpitalu w Bielsku. Od września 1930 r. Karol rozpoczął naukę w ośmioletnim Państwowym Gimnazjum Męskim im. Marcina Jadowity w Wadowicach. Nie miał żadnych problemów z nauką; już w tym wieku, według jego katechetów, wyróżniała go także ogromna wiara. 14 maja 1938 r. Karol zakończył naukę w gimnazjum, otrzymując świadectwo maturalne z oceną celującą, następnie wybrał studia polonistyczne na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zamieszkał z ojcem w Krakowie. W lutym 1940 r. poznał osobę ważną dla swego rozwoju duchownego. Był to Jan Tyranowski, który prowadził dla młodzieży męskiej koło wiedzy religijnej. Uczestniczący w nim Wojtyła poznał wówczas i po raz pierwszy czytał pisma św. Jana od Krzyża. 18 lutego 1941 r. po długiej chorobie zmarł ojciec Karola. Było to poważnym ciosem dla młodego chłopaka, który w 21. roku życia pozostał zupełnie bez rodziny. Po śmierci ojca Karol Wojtyła pozostał bez środków do życia. W normalnych czasach mógłby liczyć na studenckie stypendium, ale w czasie wojny uczelnie nie działały. Karol wykorzystał ten czas na intensywne samokształcenie. Środowisko akademickie utrzymywało więzi i działało w podziemiu. W 1942 i 1943 r. jako reprezentant krakowskiej społeczności akademickiej udawał się do Częstochowy, by odnowić śluby jasnogórskie (tradycja akademickich pielgrzymek majowych zapoczątkowana w 1936 r. trwa do dziś). Za jedną z najważniejszych dla siebie inicjatyw okresu okupacji Karol uważał pracę aktorską w konspiracyjnym Teatrze Rapsodycznym, pod kierownictwem Mieczysława Kotlarczyka (teatr działał pod auspicjami podziemnej organizacji narodowo-katolickiej Unia). W tym czasie powstało wiele utworów poetyckich Wojtyły, publikowanych później pod pseudonimem Andrzej Jawień (inne pseudonimy literackie to AJ, Piotr Jasień, a od 1961 r. – Stanisław Andrzej Gruda). Twórczość literacką kontynuował także w latach późniejszych. Karol podjął pracę jako pracownik fizyczny w zakładach chemicznych Solvay, początkowo w kamieniołomie w Zakrzówku, a potem w oczyszczalni sody w Borku Fałęckim (obecnie na terenie Krakowa). Współpracownicy wspominali później, że każdą przerwę w pracy spędzał zatopiony w lekturze. W drodze do pracy wstępował do kaplicy Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Łagiewnikach, obok cmentarza, na którym w 1938 r. pochowano przyszłą świętą – s. Faustynę Kowalską. W 1942 r. wstąpił do tajnego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie, nie przerywając pracy w Solvayu. W tym samym czasie rozpoczął w konspiracji studia na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. 29 lutego 1944 roku potrąciła go niemiecka ciężarówka wojskowa i dwa tygodnie musiał spędzić w szpitalu. Zapytany po latach, czy łączy w jakiś sposób ten wypadek z zamachem na swoje życie w 1981 roku, przyznał: “Tak, w obu przypadkach czuwała nade mną Opatrzność”. Kiedy w Warszawie wybuchło Powstanie, w Krakowie hitlerowski terror nasilił się (w tzw. “czarną niedzielę” 6 sierpnia 1944 r. Niemcy aresztowali ponad 7 000 mężczyzn). Wówczas kardynał Sapieha, chcąc ratować przyszłych kapłanów, zdecydował, że alumni mają zamieszkać w pałacu arcybiskupim. Tam Karol pozostał do końca wojny, do czasu odbudowania krakowskiego seminarium na Podwalu. 13 października 1946 r. alumn Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie Karol Wojtyła został subdiakonem, a tydzień później diakonem. Już 1 listopada 1946 r. kard. Adam Stefan Sapieha wyświęcił Karola na księdza. 2 listopada jako neoprezbiter Karol Wojtyła odprawił Mszę św. prymicyjną w krypcie św. Leonarda w katedrze na Wawelu. 15 listopada 1946 r. wraz z klerykiem Stanisławem Starowiejskim poprzez Paryż wyjechał do Rzymu, aby kontynuować studia na Papieskim Międzynarodowym Athenaeum Angelicum (obecnie Papieski Uniwersytet św. Tomasza z Akwinu). Podczas studiów zamieszkiwał w Kolegium Belgijskim, gdzie poznał wielu duchownych z krajów frankofońskich oraz z USA. W 1948 r. ukończył studia z dyplomem summa cum laude. W lipcu 1948 r. na okres 7 miesięcy ks. Karol został skierowany do pracy w parafii Niegowić, gdzie spełniał zadania wikarego i katechety. W marcu 1949 r. został przeniesiony do parafii św. Floriana w Krakowie. Tam założył chór gregoriański, z którym wkrótce przygotował i odśpiewał mszę De Angelis (“O Aniołach”). Swoich chórzystów zaraził pasją i miłością do gór – razem przewędrowali Gorce, Bieszczady i Beskid. Organizowali także spływy kajakowe na Mazurach. W Krakowie otrzymał też w końcu (1948) tytuł doktora teologii (którego nie dostał w Rzymie z powodu braku funduszy na wydanie drukiem rozprawy doktorskiej). Uzyskawszy po śmierci kard. Sapiehy urlop na pracę naukową, w latach 1951-1953 rozpoczął pisanie pracy habilitacyjnej, która, chociaż przyjęta w 1953 roku przez Radę krakowskiego Wydziału Teologicznego, została odrzucona przez Ministerstwo Oświaty i tytułu docenta Karol Wojtyła nie uzyskał (aż do roku 1957). W roku 1956 objął za to katedrę etyki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. W 1958 r. Karol Wojtyła został mianowany biskupem pomocniczym Krakowa i biskupem tytularnym Umbrii. Przyjął wówczas, zgodnie z obyczajem, jako hasło przewodnie swej posługi słowa Totus tuus (łac. “Cały Twój”); kierował je do Matki Chrystusa. Konsekracji biskupiej ks. Karola Wojtyły dokonał 28 września 1958 r. w katedrze na Wawelu metropolita krakowski i lwowski, arcybiskup Eugeniusz Baziak. Współkonsekratorami byli biskup Franciszek Jop i biskup Bolesław Kominek. W tym okresie powstały najgłośniejsze prace biskupa Wojtyły, które przyniosły mu sławę wśród teologów: “Miłość i odpowiedzialność” (1960) oraz “Osoba i czyn” (1969). W 1962 r. został krajowym duszpasterzem środowisk twórczych i inteligencji. Na okres biskupstwa Karola przypadły także obrady Soboru Watykańskiego II, w których aktywnie uczestniczył. 30 grudnia 1963 r. Karol Wojtyła został mianowany arcybiskupem metropolitą krakowskim. Podczas konsystorza 26 czerwca 1967 r. został nominowany kardynałem. 29 czerwca 1967 r. otrzymał w kaplicy Sykstyńskiej od papieża Pawła VI czerwony biret, a jego kościołem tytularnym stał się kościół św. Cezarego Męczennika na Palatynie. Jako pasterz diecezji starał się ogarniać swą posługą wszystkich potrzebujących. Wizytował parafie, odwiedzał klasztory. W 1965 r. otworzył proces beatyfikacyjny siostry Faustyny Kowalskiej. Utrzymywał dobry i ścisły kontakt z inteligencją krakowską, zwłaszcza ze środowiskiem naukowym i artystycznym. Zyskał dojrzałość jako myśliciel, sięgając nie tylko do rozległej tradycji filozoficznej, lecz także do Biblii i do mistyki (zawsze był mu bliski święty Jan od Krzyża) i budując harmonijnie koncepcję z pogranicza filozofii oraz teologii: człowieka jako integralnej osoby. Stał się znanym poza Polską autorytetem. Był obok Prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego najważniejszą postacią Episkopatu Polski. Z Prymasem Tysiąclecia ściśle współpracował, okazując szacunek dla jego doświadczenia i mądrości. W nielicznych wolnych chwilach nadal z chęcią jeździł na Podhale i w Tatry, chodził po górach, uprawiał narciarstwo. W nocy z 28 na 29 września 1978 roku po zaledwie 33 dniach pontyfikatu zmarł papież Jan Paweł I. 14 października rozpoczęło się więc drugie już w tym roku konklawe – zebranie kardynałów, mające wyłonić nowego papieża. 16 października 1978 roku około godziny 17.15 w siódmym głosowaniu metropolita krakowski, kardynał Karol Wojtyła został wybrany papieżem. Przyjął imię Jan Paweł II. O godz. 18.45 kard. Pericle Felici ogłosił wybór nowego papieża – HABEMUS PAPAM! Jan Paweł II udzielił pierwszego błogosławieństwa “Urbi et Orbi” – “Miastu i Światu”. 22 października na Placu Świętego Piotra odbyła się uroczysta inauguracja pontyfikatu, a następnego dnia pierwsza audiencja dla 4000 Polaków zgromadzonych w auli Pawła VI. Msza św. inaugurująca pontyfikat była transmitowana przez radio i telewizję na wszystkie kontynenty. Dla Polaków, w kraju rządzonym przez komunistów, była to pierwsza transmisja Mszy św. od czasów przedwojennych. 12 listopada Jan Paweł II uroczyście objął katedrę Rzymu – Bazylikę św. Jana na Lateranie, stając się w ten sposób Biskupem Rzymu. Jan Paweł II był pierwszym papieżem z Polski, jak również pierwszym po 455 latach biskupem Rzymu, nie będącym Włochem. Wybór na głowę Kościoła osoby z kraju socjalistycznego wpłynął znacząco na wydarzenia w Europie Wschodniej i w Azji w latach 80-tych i 90-tych XX w. Pontyfikat Jana Pawła II trwał ponad 26 lat i był drugim co do długości w dziejach Kościoła. Najdłużej – 32 lata – sprawował swój urząd Pius IX (nie licząc pontyfikatu Piotra – pierwszego następcy Jezusa). Podczas wszystkich pielgrzymek Jan Paweł II przebył ponad 1,6 miliona kilometrów, co odpowiada 40-krotnemu okrążeniu Ziemi wokół równika i czterokrotnej odległości między Ziemią a Księżycem. Jan Paweł II odbył 102 pielgrzymki zagraniczne, podczas których odwiedził 135 krajów, oraz 142 podróże na terenie Włoch, podczas których wygłosił 898 przemówień. Z 334 istniejących rzymskich parafii odwiedził 301. Jego celem było dotarcie do wszystkich parafii, zabrakło niewiele. Jan Paweł II mianował 232 kardynałów (w tym 9 Polaków), ogłosił 1318 błogosławionych (w tym 154 Polaków) i 478 świętych. Napisał 14 encyklik, 14 adhortacji, 11 konstytucji oraz 43 listy apostolskie. Powyższe dane statystyczne nie oddają jednak nawet skrawka ogromnego dziedzictwa nauczania i pontyfikatu pierwszego w dziejach Kościoła Papieża-Polaka. Wprawdzie już począwszy od Jana XXIII papiestwo zaczęło rezygnować z niektórych elementów ceremoniału, jednakże dopiero Jan Paweł II zniwelował większość barier, przyjmując postawę papieża bliskiego wszystkim ludziom, papieża-apostoła. Chętnie spotykał się z młodymi ludźmi i poświęcał im dużo uwagi. Na spotkanie w Rzymie w roku 1985, który ONZ ogłosiła Międzynarodowym Rokiem Młodzieży, napisał list apostolski na temat roli młodości jako okresu szczególnego kształtowania drogi życia, a 20 grudnia zapoczątkował tradycję Światowych Dni Młodzieży. Odtąd co roku przygotowywał orędzie skierowane do młodych, które stawało się tematem międzynarodowego spotkania, organizowanego w różnych miejscach świata (np. w 1991 r. w Częstochowie, a w 2016 r. – w Krakowie). Chociaż kardynał Wojtyła rozpoczynając posługę Piotrową był – jak na papieża – bardzo młody (miał 58 lat), cieszył się dobrym zdrowiem i był wysportowany, to niemal cały jego pontyfikat naznaczony był cierpieniem. Choroby Jana Pawła II zaczęły się od pamiętnego zamachu na życie papieża. 13 maja 1981, podczas audiencji generalnej na Placu św. Piotra w Rzymie o godzinie 17.19 papież został postrzelony przez tureckiego zamachowca Mehmeta Ali Agcę w brzuch oraz rękę. Ocalenie, jak sam wielokrotnie podkreślał, zawdzięczał Matce Bożej Fatimskiej, której rocznicę objawień tego dnia obchodzono. Powiedział później: “Jedna ręka strzelała, a inna kierowała kulę”. Cały świat zamarł w oczekiwaniu na wynik sześciogodzinnej operacji w Poliklinice Gemelli. Papież spędził wtedy na rehabilitacji w szpitalu 22 dni. Niestety, do pełnego zdrowia nie powrócił nigdy. Następstwa postrzału spowodowały liczne komplikacje zdrowotne, konieczność kolejnych operacji, pobyty w szpitalu. Zaraz po zamachu w przekazie nadanym przez Radio Watykańskie papież powiedział: “Modlę się za brata, który zadał mi cios, i szczerze mu przebaczam”. Później odwiedził zamachowca w więzieniu. Papież nigdy nie ukrywał swojego stanu zdrowia. Cierpiał na oczach tłumów, którym w ten sposób dawał niezwykłą katechezę. Wielokrotnie też podkreślał wartość choroby i zwracał się do ludzi chorych i starszych o modlitewne wspieranie jego pontyfikatu. W pierwszą rocznicę zamachu na Placu świętego Piotra, 13 maja 1982 r., papież udał się z dziękczynną pielgrzymką do Fatimy. Tam, podczas nabożeństwa, niezrównoważony mężczyzna Juan Fernández y Krohn lekko ugodził papieża nożem. Ochrona szybko obezwładniła napastnika, a papież dokończył nabożeństwo pomimo krwawienia. Na szczęście ten drugi zamach nie miał poważnych następstw. Jan Paweł II od początku lat 90. cierpiał na postępującą chorobę Parkinsona. Mimo licznych spekulacji i sugestii ustąpienia z funkcji, które nasilały się w mediach zwłaszcza podczas kolejnych pobytów papieża w szpitalu, pełnił ją aż do śmierci. Nagłe pogorszenie stanu zdrowia papieża rozpoczęło się 1 lutego 2005 r. Przez ostatnie dwa miesiące życia Jan Paweł II wiele dni spędził w szpitalu i nie pojawiał się publicznie. Przeszedł grypę i zabieg tracheotomii, wykonany z powodu niewydolności oddechowej. W czwartek, 31 marca, wystąpiły u Ojca Świętego silne dreszcze ze wzrostem temperatury ciała do 39,6 st. C. Był to początek wstrząsu septycznego połączonego z zapaścią sercowo-naczyniową. Kiedy medycyna nie mogła już pomóc, uszanowano wolę papieża, który chciał pozostać w domu. Podczas Mszy św. sprawowanej przy jego łożu, którą Jan Paweł II koncelebrował z przymkniętymi oczyma, kardynał Marian Jaworski udzielił mu sakramentu namaszczenia. 2 kwietnia 2005 r. o godz. 7.30 papież zaczął tracić przytomność. W tym czasie w pokoju umierającego czuwali najbliżsi, a przed oknami, na Placu św. Piotra modlił się wielotysięczny tłum. Relacje na cały świat nadawały wszystkie media. Wieczorem, przy łóżku chorego odprawiono Mszę św. wigilii Święta Miłosierdzia Bożego. Ok. godz. 19.00 Jan Paweł II wszedł w stan śpiączki. Monitor wykazał postępujący zanik funkcji życiowych. O godz. 21.37 osobisty papieski lekarz Renato Buzzonetti stwierdził śmierć Jana Pawła II. Jan Paweł II odszedł do domu Ojca po zakończeniu Apelu Jasnogórskiego, w pierwszą sobotę miesiąca i wigilię Święta Miłosierdzia Bożego, które sam ustanowił. Pogrzeb Jana Pawła II odbył się w piątek, 8 kwietnia 2005 r. Uczestniczyło w nim na placu św. Piotra i w całym Rzymie ok. 300 tys. wiernych oraz 200 prezydentów i premierów, a także przedstawiciele wszystkich wyznań świata, w tym duchowni islamscy i żydowscy. Po zakończeniu nabożeństwa żałobnego, w asyście tylko duchownych z najbliższego otoczenia, papież został pochowany w podziemiach bazyliki św. Piotra, w krypcie bł. Jana XXIII, beatyfikowanego w 2000 r. 13 maja 2005 r. papież Benedykt XVI zezwolił na natychmiastowe rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II, udzielając dyspensy od konieczności zachowania pięcioletniego okresu od śmierci kandydata, jaki jest wymagany przez prawo kanoniczne. Formalny proces rozpoczął się 28 czerwca 2005 r., kiedy zaprzysiężeni zostali członkowie trybunału beatyfikacyjnego. Postulatorem został ksiądz Sławomir Oder. 23 marca 2007 r. trybunał diecezjalny badający tajemnicę uzdrowienia jednej z francuskich zakonnic – Marie Simon-Pierre – za wstawiennictwem papieża Polaka potwierdził fakt zaistnienia cudu. Po niespodziewanym uzdrowieniu, o które na modlitwie prosiły za wstawiennictwem zmarłego papieża członkinie jej zgromadzenia, s. Marie powróciła do pracy w szpitalu dziecięcym. Przy okazji podania tej wiadomości ks. Oder poinformował, że istnieje kilkaset świadectw dotyczących innych uzdrowień za wstawiennictwem Jana Pawła II. 2 kwietnia 2007 r. miało miejsce oficjalne zamknięcie diecezjalnej fazy procesu beatyfikacyjnego w Bazylice św. Jana na Lateranie w obecności wikariusza generalnego Rzymu, kardynała Camillo Ruiniego. 16 listopada 2009 r. w watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych odbyło się posiedzenie komisji kardynałów w sprawie beatyfikacji Jana Pawła II. Obrady komisji zakończyło głosowanie, w którym podjęto decyzję o skierowaniu do Benedykta XVI prośby o wyniesienie polskiego papieża na ołtarze. 19 grudnia 2009 r. papież Benedykt XVI podpisał dekret o uznaniu heroiczności cnót Jana Pawła II, który zamknął zasadniczą część jego procesu beatyfikacyjnego. Jednocześnie rozpoczęło się dochodzenie dotyczące cudu uzdrowienia przypisywanego wstawiennictwu polskiego papieża. 12 stycznia 2011 r. komisja Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych zaaprobowała cud za wstawiennictwem Jana Pawła II polegający na uzdrowieniu francuskiej zakonnicy. Zgodnie z konstytucją apostolską Jana Pawła II Divinus perfectionis Magister z 1983 r. ustalającą nowe zasady postępowania kanonizacyjnego, orzeczenie Kongregacji zostało przedstawione papieżowi, który jako jedyny ma prawo decydować o kościelnym kulcie publicznym Sług Bożych. 14 stycznia 2011 r. papież Benedykt XVI podpisał dekret o cudzie i wyznaczył na dzień 1 maja 2011 r. beatyfikację papieża Jana Pawła II. Dokonał jej osobiście podczas uroczystej Mszy Świętej na placu św. Piotra w Rzymie, którą koncelebrowało kilka tysięcy kardynałów, arcybiskupów i biskupów z całego świata. Liczba wiernych uczestniczących w nabożeństwie jest szacowana na 1,5 mln osób, w tym trzysta tysięcy Polaków. Warto wspomnieć, że Benedykt XVI uczynił wyjątek, osobiście przewodnicząc beatyfikacji swojego Poprzednika – jako zwyczajną praktykę Benedykt XVI przyjął, że beatyfikacjom przewodniczy jego delegat, a on sam dokonuje jedynie kanonizacji. Na datę liturgicznego wspomnienia bł. Jana Pawła II wybrano dzień 22 października, przypadający w rocznicę uroczystej inauguracji pontyfikatu papieża-Polaka. Papież Franciszek dokonał kanonizacji papieża-Polaka w niedzielę Bożego Miłosierdzia, 27 kwietnia 2014 r., w Rzymie. Do chwały świętych Jan Paweł II został wyniesiony razem z jednym ze swoich poprzedników, Janem XXIII. |
************************************************************************************************************
21 października
Błogosławiony Jakub Strzemię, biskup
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Urszulę, dziewicę i męczennicę, świętego Kaspera del Bufalo, prezbitera |
Jakub Strepa herbu Strzemię urodził się w 1340 r. Pochodził z diecezji krakowskiej, ale rodzina jego osiedliła się we Włodzimierzu na Rusi. O jego rodzinie i młodości brak informacji; niektórzy hagiografowie uważają, że kształcił się w Rzymie, chociaż brak na to dowodów. Pewne jest tylko to, że wstąpił do zakonu franciszkanów i że był członkiem Stowarzyszenia Braci Pielgrzymujących dla Chrystusa we Lwowie. Stolica Apostolska wyposażyła tę instytucję misyjną, utworzoną w zakonie dominikanów i franciszkanów dla działań na Rusi i Mołdawii, w rozległe przywileje duszpasterskie. W latach 1385-1388 Jakub był gwardianem franciszkańskiego klasztoru Świętego Krzyża we Lwowie. Z ówczesnych akt wynika, że był nie tylko gorliwym przełożonym konwentu, ale troszczył się także o dobro Kościoła na Rusi. Pośredniczył w sporze, jaki zaistniał pomiędzy arcybiskupem Halicza, Bernardem, a magistratem miasta Lwowa. Doszło do tego, że zapalczywy hierarcha zamierzał obłożyć miasto karami kościelnymi i w ten sposób pozbawić go normalnej opieki duchowej. Jakub spór załagodził. Niemniej energicznie stawał w obronie zakonów żebrzących (głównie dominikanów i franciszkanów) przeciwko niektórym duchownym, którzy zakazywali na swoich obszarach kaznodziejom głosić Słowo Boże i sprawować posługę duchową, chociaż ci mieli na to zezwolenie Stolicy Apostolskiej. Dowodem wielkiego zaufania, jakim Jakub cieszył się w Rzymie, było mianowanie go inkwizytorem na całą Ruś. 27 czerwca 1391 r. papież Bonifacy IX mianował Jakuba drugim (po Bernardzie) arcybiskupem Halicza. Sakrę biskupią Jakub przyjął w Tarnowie w 1392 r. Znał już wtedy bardzo dobrze swoją metropolię, którą jako misjonarz wiele razy przemierzył pieszo. Ponieważ była to metropolia nowa, powstała w roku 1367, nie było w niej jeszcze ani katedry, ani kapituły. Kościołów i kapłanów było bardzo mało; nawet granice diecezji nie były dokładnie ustalone. We wsiach mieszkała głównie ludność prawosławna (ruska). Nowemu arcybiskupowi przyszło organizować metropolię właściwie od podstaw. Za punkt wyjścia pracy obrał sobie wizytację swojej rozległej diecezji. Zamieszkał w drewnianym domku przy klasztorze lwowskim. Stamtąd udawał się do miast i osiedli. Wszędzie, gdzie byli panowie polscy, zachęcał ich do fundowania nowych kościołów, które czynił ośrodkami parafialnymi. Popierał gorliwie zakony franciszkanów i dominikanów w ich pracy misyjnej. Bardzo szybko zaczęła topnieć liczba prawosławnych, a powiększała się liczba katolików. Nie mając jeszcze kapituły, arcybiskup Jakub sam rządził diecezją ze swoim oficjałem i notariuszem, który prowadził jego kancelarię. W trudniejszych i ważniejszych sprawach radził się proboszczów i przełożonych klasztorów. W ostatnich latach swoich rządów dobrał sobie do pomocy biskupa Zbigniewa z Łapanowa jako swojego sufragana. W 1406 r. zorganizował we Lwowie pierwszy synod prowincjonalny dla rozstrzygnięcia pewnych spornych spraw. Tak bardzo zasłużył się dla katolickiej Rusi, że nazwano go “ojcem i stróżem ojczyzny, senatorem mądrym”. Jadwiga i Władysław Jagiełło darzyli go szczególnym zaufaniem. Jakub darzył ich wzajemną czcią i miłością. Należał do zaufanych doradców Jagiełły. Wielką miłością darzyli go też wierni. Na wiadomość, że zamierza przenieść stolicę metropolii do Lwowa, mieszkańcy miasta bardzo ofiarnie i szczodrze zabrali się do budowy katedry. Jej poświęcenia Jakub dokonał w 1404 r. Zmarł we Lwowie 20 października 1409 r. Zgodnie z testamentem został pochowany w chórze franciszkańskiego kościoła we Lwowie. Przez całe życie był tak ubogi, że w testamencie poza szatami liturgicznymi nie miał dosłownie nic do rozdania. Zostawił po sobie ponad 20 dokumentów. Mówią o nim także źródła postronne. W swej pobożności miał szczególną cześć dla Najświętszego Sakramentu. Zarządził, aby wieczna lampka paliła się przed tabernakulum, co nie było jeszcze wówczas w Kościele stałym zwyczajem. Dominikańskiemu kościołowi Bożego Ciała we Lwowie nadał odpusty, aby zachęcić lud do licznego udziału w adoracji i wystawieniu w monstrancji, jakie wtedy zaczęło wchodzić w zwyczaj. Zaraz po śmierci zaczęto oddawać mu cześć. Kronikarz napisał o nim taką pochwałę: “Był to mąż wielkiej cnoty, sławny pobożnością, i życia prostego, mogący być wzorem i przykładem dla innych”. W latach późniejszych jednak cześć jego zupełnie zanikła – tak dalece, że nie wiedziano nawet, gdzie znajduje się jego grób. Znaleziono go dopiero przypadkowo 29 listopada 1619 r. Pod wpływem wciąż rosnącego nabożeństwa i wielu łask, jakie działy się za jego przyczyną, w roku 1777 rozpoczęto kanoniczny proces. 11 września 1790 r. papież Pius VI zatwierdził jego kult i pozwolił obchodzić jego święto. Na prośbę metropolity papież św. Pius X ogłosił bł. Jakuba wraz z Matką Bożą Królową Polski współpatronem archidiecezji lwowskiej. Został on też obrany patronem polskiej prowincji franciszkańskiej. Relikwie bł. Jakuba, spoczywające w kaplicy Chrystusa Ukrzyżowanego w katedrze lwowskiej, po ostatniej wojnie przeniesiono do katedry tarnowskiej, a w 1966 r. przewieziono do Lubaczowa. 5 grudnia 2009 r., po blisko 65 latach, relikwie patrona archidiecezji lwowskiej, bł. Jakuba Strzemię, powróciły do katedry rzymskokatolickiej Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny we Lwowie. Uroczystościom przeniesienia i wprowadzenia relikwii do katedry przewodniczył metropolita lwowski, abp Mieczysław Mokrzycki. W ikonografii bł. Jakub przedstawiany jest w stroju biskupa. Jego atrybut to pieczęć herbowa z wizerunkiem Matki Bożej. |
************************************************************************************************************
20 października
Święty Jan Kanty, prezbiter
Jan urodził się 24 czerwca 1390 r. w Kętach (ok. 30 km od Oświęcimia). Do naszych czasów przetrwało ok. 60 dokumentów z jego autografem, stąd wiemy, że podpisywał się najczęściej po łacinie jako Jan z Kęt (Johannes de Kanti, Johannes de Kanty, Johannes Kanti i Joannes Canthy). Po ukończeniu szkoły w Kętach, która musiała stać na wysokim poziomie, zapisał się w 1413 r. na Uniwersytet Jagielloński (miał wówczas już 23 lata). Studia przebiegały pomyślnie, o czym świadczą daty osiąganych stopni naukowych. Najpierw studiował nauki wyzwolone na wydziale artium, gdzie głównym wykładanym przedmiotem była filozofia Arystotelesa. Tu uzyskał w 1415 roku stopień bakałarza, a trzy lata później w styczniu 1418 roku został magistrem filozofii. Objął wówczas funkcję wykładowcy. Stanowisko to było wówczas bezpłatne. Dlatego na swoje utrzymanie Jan zarabiał prywatnymi lekcjami i pomocą duszpasterską jako kapłan (nie znamy dokładnej daty ani miejsca święceń kapłańskich, ale musiało to być między 1418 a 1421 rokiem). W 1421 r. na prośbę bożogrobców z Miechowa Akademia Krakowska wysłała Jana Kantego w charakterze kierownika do tamtejszej szkoły klasztornej. Spędził tam osiem lat (1421-1429). Zadaniem szkoły było przede wszystkim kształcenie kleryków zakonnych. Wolny czas Jan spędzał na przepisywaniu rękopisów, które były mu potrzebne do wykładów. Wśród zachowanych kopii są pisma Ojców Kościoła, św. Augustyna, św. Tomasza, a także Arystotelesa. W Miechowie Jan Kanty pełnił równocześnie obowiązki kaznodziei przy kościele klasztornym. Musiał również interesować się w pewnej mierze muzyką, gdyż odnaleziono drobne fragmenty zapisów pieśni dwugłosowych, skreślonych jego ręką. W roku 1429 zwolniło się miejsce w jednym z kolegiów Akademii Krakowskiej. Przyjaciele natychmiast zawiadomili o tym Jana i sprowadzili go do Krakowa. Kolegium dawało pewną stabilizację – zapewniało bowiem utrzymanie i mieszkanie. Profesorowie w kolegiach mieszkali razem i wiedli życie na wzór zakonny. W początkach Uniwersytetu tych kolegiów było niewiele i były bardzo małe. Dlatego niełatwo było w nich o miejsce. Gdy tylko Jan wrócił do Krakowa, objął wykłady na wydziale filozoficznym. Równocześnie jednak zaczął studiować teologię (miał wówczas już ok. 40 lat). Jednocześnie jako profesor wykładał traktaty, które przypadły mu – ówczesnym zwyczajem – przez losowanie. Z nielicznych zapisków wiemy, że komentował logikę, potem fizykę i ekonomię Arystotelesa. Na tym wydziale piastował także urząd dziekański w półroczach zimowych: 1432/1433, 1437/1438 oraz w półroczu letnim 1438. Od roku 1434 sprawował także urząd rektora Kolegium Większego. W roku 1439 zdobył tytuł bakałarza z teologii. Pod kierunkiem swojego mistrza studiował Pismo święte, potem cztery księgi Piotra Lombarda, wreszcie teologię ścisłą. Co pewien czas trzeba było zdawać egzaminy, brać udział w dysputach, mówić kazania i prowadzić ćwiczenia. Ponieważ Jan był równocześnie profesorem filozofii, dziekanem i rektorem Kolegium Większego, nie dziw, że jego studia teologiczne wydłużyły się aż do 13 lat. Dopiero w roku 1443 uzyskał tytuł magistra teologii, który był wówczas jednoznaczny z doktoratem. W roku 1439 został kanonikiem i kantorem kapituły św. Floriana w Krakowie oraz proboszczem w Olkuszu. Nie był jednak w stanie pogodzić obowiązków duszpasterskich i uniwersyteckich. Po kilku miesiącach zrzekł się probostwa w Olkuszu. Hagiografowie zgodnie podkreślają, że beż żalu zrezygnował ze sporych dochodów. Fakt, że został wybrany na kantora, świadczy, że musiał znać się na muzyce. Urząd ten nakładał bowiem obowiązek opieki nad muzyką i śpiewem liturgicznym. Po uzyskaniu stopnia magistra (mistrza) teologii w roku 1443 Jan Kanty poświęcił się do końca życia wykładom z tej dziedziny. Pośród tych rozlicznych zajęć Jan znajdował jeszcze czas na przepisywanie manuskryptów. Jego rękopisy liczą łącznie ponad 18 000 stron. Biblioteka Jagiellońska przechowuje je w 15 grubych tomach. Część z nich znajduje się w Bibliotece Watykańskiej. Własnoręcznie przepisał 26 kodeksów. Zapewne sprzedawał je nie tyle na swoje utrzymanie, gdyż miał je wystarczające, ile raczej na dzieła miłosierdzia i na pielgrzymki. Jest rzeczą pewną, że w roku 1450 udał się do Rzymu, aby uczestniczyć w roku świętym i uzyskać odpust jubileuszowy. Prawdopodobnie do Rzymu pielgrzymował więcej razy, aby w ten sposób okazać swoje przywiązanie do Kościoła i uzyskać odpusty. Dyskusyjna jest natomiast pielgrzymka do Ziemi Świętej, o której piszą niektórzy biografowie. Niewykluczone, że Jan Kanty pielgrzymował nie do grobu świętego, ale do jego kopii w miechowskim kościele bożogrobców. Był człowiekiem żywej wiary i głębokiej pobożności. Słynął z wielkiego miłosierdzia. Nie mogąc zaradzić nędzy, wyzbył się nawet własnego odzienia i obuwia. Wielokrotne dzielił się posiłkiem z biednymi. Legenda mówi, że zdarzało się, iż wiktuały dane potrzebującemu bliźniemu w cudowny sposób odnawiały się na talerzu Jana. Będąc rektorem Akademii, zapoczątkował tradycję odkładania ze stołu profesorów części pożywienia codziennie dla jednego biednego. Dbał także o ubogich studentów, których wspomagał z własnych, skromnych zasobów. Przez całe życie nie zaniechał działalności duszpasterskiej. Wiemy, że krzewił kult eucharystyczny i zachęcał do częstego przyjmowania Komunii świętej, a wiele czasu poświęcał pracy w konfesjonale. Pomimo bardzo pracowitego i pokutnego życia, jakie Jan prowadził, dożył 83 lat. Zmarł w Krakowie 24 grudnia 1473 r. Istniało tak powszechne przekonanie o jego świętości, że od razu pochowano go w kościele św. Anny pod amboną. W 1621 r. synod biskupów w Piotrkowie wniósł prośbę do Stolicy Apostolskiej o rozpoczęcie procesu kanonicznego. Prace przygotowawcze rozpoczęto w roku 1628. W roku 1625 napisano życiorys Jana. Dla kanonizacji przygotowano jeszcze jeden żywot, według schematu przysłanego kwestionariusza. Beatyfikacja nastąpiła 27 września 1680 r. Dokonał jej papież bł. Innocenty XI. Kanonizacji – łącznie ze św. Józefem Kalasantym – dokonał Klemens XIII 16 lipca 1767 r. Kult św. Jana Kantego jest do dnia dzisiejszego żywy. Jest on bowiem czczony przede wszystkim jako patron uczącej się i studiującej młodzieży. Poświęcił jej przecież prawie całe swoje życie, aż 55 lat profesury. Jest także patronem Polski, archidiecezji krakowskiej i Krakowa; profesorów, szkół katolickich i “Caritasu”. W ikonografii św. Jan przedstawiany jest w todze profesorskiej. Często w ręku ma krzyż. Bywa ukazywany w otoczeniu studentów lub ubogich. Jego atrybutami są: scalony dzbanek, obuwie, które daje ubogiemu, pieniądze wręczane zbójcom, różaniec. |
*******************************
Św. Jan Kanty
***
20 października Kościół w Polsce obchodzi wspomnienie liturgiczne św. Jana z Kęt – patrona profesorów, studentów i młodzieży oraz szkół katolickich. Jest także patronem Caritas. Urodził się w 1390 r. Jego prawdziwe nazwisko brzmiało Jan Wyciąga z Malca pod Kętami.
Przyglądając się życiu tego świętego, zadziwia nas jego wielkie ukochanie nauki. Studia na Wydziale Nauk Wyzwolonych Akademii Krakowskiej rozpoczął stosunkowo późno, mając około 23 lata. Po ukończeniu nauki osiągnął tytuł magistra artium. Przez osiem lat był kierownikiem szkoły klasztornej u bożogrobców w Miechowie. Kiedy zwolniło się miejsce w jednym z kolegiów uniwersyteckich, wrócił do Krakowa i objął wykłady na Wydziale Sztuk Wyzwolonych i zaczął studiować teologię. Miał wówczas 39 lat.
Dziwny to był student, wkraczający w 40. rok życia, równocześnie profesor, trzykrotny dziekan Wydziału Sztuk Wyzwolonych, prepozyt kolegium Większego, kantor kapituły kolegiaty św. Floriana w Krakowie i proboszcz w Olkuszu. Nic dziwnego, że zajęcia te wydłużyły jego studia do 13 lat, podczas gdy normalnie studium teologii trwało od 7 do 10 lat.
Święty Jan jako kapłan i teolog ze wszystkich sił swoich starał się przekazać Ludowi Bożemu takie nauczanie, które nie naruszałoby doktryny wiary. Trzymał się z dala od sporów doktrynalnych, chociaż żył w atmosferze koncyliaryzmu. Pracował z nieprawdopodobną wytrwałością. Rękopisy, które wyszły spod jego ręki, liczą łącznie ponad 18 tysięcy stron. Owocem jego wytrwałej pracy jako skryptora jest zachowanych 28 kodeksów. W przepisywanych dziełach widać wszechstronność zainteresowań naukowych św. Jana, a w uwagach marginalnych ogromny szacunek dla nauki Kościoła.
Św. Jan Kanty jest nam bliski nie tylko swojej działalności naukowej i swoistego rodzaju wydawniczej, ile raczej przez świętość życia. Nauka, której się oddawał, była dla niego jednym ze środków do osiągnięcia tego ideału. Był człowiekiem nieustannej troski o rozwój swojego życia wewnętrznego. Ciągle towarzyszyła mu świadomość, że teolog winien być przede wszystkim człowiekiem Bożym.
Wokół dobroci i miłosierdzia św. Jana Kantego osnuto wiele legend. Podania te świadczą, że na barwnym tle Krakowa, gdzie mieszkało wielu świątobliwych i znakomitych ludzi, Jan był niezwykle popularny, a nimb wyjątkowej dobroci i świętości otaczał jego postać. Odznaczał się bowiem wielkim miłosierdziem. Starał się naśladować Chrystusa, który nigdy nie przeszedł obojętnie obok nędzy ludzkiej. Pomagał biednej młodzieży studiującej w Akademii Krakowskiej. Opiekował się sierotami, wdowami, chorymi, kalekami. Wszystko, co miał, rozdawał ubogim.
Stare kroniki podają, że św. Jan Kanty w jadalni uczniów zaprowadził taki zwyczaj: jeśli w czasie obiadu zjawił się żebrak u drzwi jadalni, służący musiał powiadomić przełożonego słowami: ” Przyszedł ubogi”. Ten odpowiadał natychmiast: “Chrystus przyszedł” i zaraz starał się o to, aby ubogiego nakarmić. W ten sposób przypominał Święty swoim wychowankom słowa Chrystusa Pana: “Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40).
Św. Jan Kanty czynił dobro i przez to wyzwalał dobro u innych. Pewnego dnia – jak uczą stare zapiski kronikarskie – św. Jan Kanty otrzymał od ogrodnika duży kosz pięknych, czerwonych jabłek. Co z nimi zrobić? – zastanawiał się ten miłosierny kapłan. Przecież sam ich nie zjem. W Krakowie jest dużo biedniejszych ode mnie. Przez jakiegoś studenta przesłał te jabłka biednemu szewcowi, który miał kilkoro dzieci. Szewc dał każdemu z dzieci po jabłuszku, a resztę oddał choremu krawcowi. Krawiec przesłał w prezencie jabłka sąsiadce staruszce. Ta pomyślała sobie: Ja już jestem stara, wystarczy mi więc kawałek chleba i garnuszek mleka. Prześlę te jabłka profesorowi Janowi z Kęt. On opiekuje się chorymi, pomaga innym, uczy młodzież, więc potrzebuje więcej siły do pracy. I kosz z jabłkami powrócił do św. Jana. Fala dobra powraca.
Ten święty Profesor jest dla wszystkich pedagogów, nauczycieli, profesorów wzorem wykładowcy całkowicie zaangażowanego w służbie Kościołowi Chrystusowemu i na tej drodze realizującego swoje powołanie życiowe. Ojciec Święty Jan Paweł II w swojej konstytucji apostolskiej o uniwersytetach katolickich przypomniał o tym nauczycielom akademickim. ” Powołaniem chrześcijańskich wykładowców jest być świadkami i pedagogami autentycznego życia chrześcijańskiego, którego przejawem winna być osiągnięta już przez nich integracja wiary z kulturą, kompetencji zawodowej z chrześcijańską mądrością” (nr 22).
Wzorem takiego nauczyciela, który ze swego życia potrafił stworzyć znakomitą syntezę wiedzy i świętości, pozostaje dla nas św. Jan Kanty. Był on człowiekiem wielkiej modlitwy, co podkreślił papież Klemens XIII w bulli kanonizacyjnej: “Codziennie po ukończeniu swoich zajęć udawał się z Akademii prosto do kościoła, gdzie długo się modlił i adorował Chrystusa utajonego w Najświętszym Sakramencie” .
Szczególnie aktualna jest ta postać w październiku, kiedy to obchodzimy Dzień Nauczyciela i rozpoczyna się rok pracy nauczycieli akademickich. Warto, by choć czasami wszyscy nauczyciele, bez względu na typ szkoły, w której pracują, przypominali sobie tę postać, która jest ich patronem. A skoro tak, to by w chwilach trudnych pracy pedagogicznej i naukowej przyzywali jego pomocy i wstawiennictwa.
Adam Ostrowski/Tygodnik Niedziela
*********************************************
Żywot świętego Jana Kantego,
Wyznawcy
(żył około roku Pańskiego 1473)
Święty Jan Kanty urodził się w roku 1412 w mieście Kęty w biskupstwie krakowskim, z rodziców uczciwych i pobożnych. Oddany do akademii krakowskiej rósł nie tylko w nauce, ale i w dobrych obyczajach, i wkrótce zaszczycony został stopniem magistra i godnością nauczyciela akademii. W jakiś czas potem, poświęciwszy się studiom teologii, otrzymał święcenia kapłańskie. Życie wiódł surowe, niczego więcej nie pragnąc, jak przylgnąć silną miłością do Stwórcy swego, pełnić Jego wolę i uczynić się godnym oglądania Go w chwale wiecznej.
Aby zwalczyć pożądliwości, w rozmaity sposób martwił swe ciało, chcąc je uczynić powolnym duchowi. Pałając chęcią zwiedzenia Grobu Pańskiego i dobrawszy sobie towarzyszy tą samą myślą przejętych, puścił się do Jerozolimy, nie zrażając się trudnościami podróży i nie lękając się niewoli tureckiej. Zwiedziwszy wszystkie miejsca stopą Chrystusa uświęcone, oblawszy je zdrojem łez i uczciwszy gorącą modlitwą, wrócił zdrowy do domu, dziękując Bogu za widoczną opiekę.
Do Rzymu cztery razy pielgrzymował. Bawiący tam Polacy dziwili się temu i pytali go, dlaczego się tak trudzi, sądzili bowiem, że chodzi mu o wyjednanie sobie jakiego bogatego probostwa. Święty Jan odpowiedział: “To mój czyściec, w którym obmywam moje grzechy i z którego biorę ochotę do dobrego życia chrześcijańskiego, cisnąc się do radości niebieskich, które wierzącym i pracującym obiecał nasz dobrotliwy Pan”.
***
Umarły dla ciała i świata, pragnął się podobać jedynie Bogu. Otrzymawszy probostwo w Olkuszu, piąć mil od Krakowa, wkrótce je porzucił gdyż lękał się odpowiedzialności za straż nad duszami ludzkimi. Wolał wrócić do pracy nauczycielskiej na uniwersytecie. Czystości ciała i duszy pilnie przestrzegał, postami się trapił i ciągle modły do Nieba zasyłał, lejąc łzy przed obrazem Zbawiciela i Matki Jego. Jezuita ksiądz Piotr Skarga mówi o nim, że w zachowaniu postów był pilny, w cierpliwości łaskawy, w wierze stateczny, w miłości gorący, w pokorze niski, w rozmyślaniu tajemnic Bożych wysoki, w oczekiwaniu mocny, we wstrzemięźliwości osobliwy. Jadał tylko na to, aby nie umrzeć z głodu, ubierał się nie tyle dla ochrony od zimna jak dla okrycia nagości, a sypiał na gołej ziemi. Jeśli spostrzegł, że któryś z kolegów był jak gdyby obrażony na niego, wstępował do niego, gdy szedł odprawiać Mszę świętą, i mówił: “Idę do służby Bożej. Proszę mi wybaczyć, jeślim jakim przy krem słowem obraził”. W miłosierdziu nie znał wprost miary, wspomagał potrzebujących, pocieszał smutnych, przyjmował. pielgrzymów, odwiedzał więźniów i kupował przyodziewek nędzarzom.
Gdy przyszła chwila zgonu, opatrzony Komunią świętą napomniał towarzyszy do pobożności, uczciwości i wzajemnej miłości, i wyzionął ducha w wigilię Bożego Narodzenia 1473. Ciało jego złożono w roku 1539 w cynową trumnę i umieszczono w kościele akademickim świętej Anny. Za łaską Bożą działy się u jego grobu zaraz po śmierci różne cuda, które poświadcza historyk polski, Maciej Miechowita.
W roku 1603 Bernard Maciejowski, biskup krakowski, później kardynał i arcybiskup gnieźnieński, mocno zapadłszy na zdrowiu, uczynił ślub, że odprawi pielgrzymkę do grobu św. Jana Kantego. Gdy odprawił Mszę św. przy ołtarzu na cześć jego wystawionym, natychmiast odzyskał zdrowie i na pamiątkę doznanego dobrodziejstwa darował do tegoż ołtarza kosztowny srebrny kielich, grubo pozłacany.
Akademia krakowska długo chowała jako relikwię rewerendę św. Jana i przyodziewała w nią każdego nowo obranego dziekana wydziału filozoficznego przy obejmowaniu tej godności.
Nauka moralna
Miłość prawdy, jaśniejąca w świętym Janie Kantym, winna zdobić każdego chrześcijanina i prawego katolika. Wszystkie nasze myśli, słowa i czyny winny świadczyć, że jako dzieci Boże jesteśmy także i synami prawdy. Lekkomyślność, gadatliwość, żywość zbyteczna, złośliwość i nałóg bywa powodem tego grzechu, a kto nim jest dotknięty, częstokroć nie wie, jak szkaradna jest ta wada. Strzeżmy się tego nałogu, który Bóg ma w obrzydzeniu, kochajmy i mówmy zawsze prawdę z jak największą sumiennością i nie odstępujmy od niej ani na krok, choćbyśmy kłamstwem mieli ocalić życie albo zyskać jaką korzyść. Nie dość jest wystrzegać się grubego kłamstwa; należy unikać uchybień przeciw prawdzie i w najdrobniejszych rzeczach. Prawda w słowach i czynach powinna być hasłem każdego uczciwego człowieka; każdy powinien trzymać się jej ściśle w rzeczach drobnych i ważnych, nie mijać się z nią nigdy ani umyślnie, ani żartem. Nade wszystko winna się wystrzegać kłamstwa młodzież, bo jak mówi przysłowie, “czego się skorupka za młodu napije, tym na starość trąci”. Zapatrujmy się na prostotę, prawdomówność i dziecięcą niewinność Świętych Pańskich, a nie na przewrotność, obłudę i chytrość tych, którzy kłamliwość zaliczają do potrzeb życia i uważają ją za ułomność, którą godzi się uniewinnić i przebaczyć.
Modlitwa
Spraw, prosimy, wszechmogący Boże, abyśmy za przykładem świętego Jana, Wyznawcy, w nauce Świętych postęp czyniąc i względem drugich miłosierdzie okazując, za jego zasługami odpuszczenia grzechów naszych u Ciebie dostąpili. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.
św. Jan Kanty
urodzony dla świata (1397)? 1412 roku
urodzony dla nieba 24.12.1473 roku
kanonizowany 1775 roku
wspomnienie 20 października
św. Jan Kanty
(20 października)
Wielki ten polski święty żył za panowania królów: Władysława Jagiełły, Władysława Warneńczyka i Kazimierza IV w XV wieku. Urodził się w miasteczku Kętach (Kęty) 23 czerwca 1397 r. w wigilię świętego Jana Chrzciciela, na pamiątkę którego też imię otrzymał. Rodzice jego, zamożni mieszczanie krakowscy, byli bogobojni i świątobliwi, oddani modlitwie i pracy. W młodości swej Jan Kanty przywykł do ładu, do oddawania w każdej porze dnia czci Bogu, do pracy i uczynków miłosiernych, czyli za młodu już zaprawiał się do życia chrześcijańskiego. Był on zdolnym i cudownym wprost dzieckiem. Towarzysze go kochali i starali się go naśladować, a on potrafił mówić do nich tak mądrze, jak stary człowiek. Lubił też i umiał Jan Kanty przedstawiać sceny z życia męczenników i świętych, z przejęciem odgrywając je przed oczami tych, którzy go z zachwytem słuchali. Po ukończeniu szkoły miejskiej w Kętach, rodzice wysłali Jana Kantego do Krakowa do Akademii Jagiellońskiej, czyli uniwersytetu. Po ukończeniu nauk filozoficznych – poświęcił się teologii i został kapłanem; od tej pory bardziej jeszcze strzegł czystości życia swego. Wreszcie mianowany został profesorem uniwersytetu krakowskiego i zasłynął tam wspaniałą wymową tak, że mnóstwo uczniów cisnęło się na jego wykłady dla wielkiej korzyści, którą z nich czerpali. Wielu przyjaciół miał tam wówczas Jan Kanty – podobnie świątobliwych, jak on sam: Stanisława Kazimierczyka, biskupa Zbigniewa Oleśnickiego, a potem świątobliwego ucznia swego Jana z Dukli i Michała Giedroycia. Doskonałe cnoty jego zjednywały Janowi Kantemu łaski Boże i zdolność czynienia cudów; gdy np. pewnego razu razem siadł do stołu z uczniami w refektarzu, przyszedł ubogi, któremu oddał swój obiad; gdy zaś mu uczniowie to wymawiali, nagle zobaczył cudownym sposobem taki sam obiad, jaki dał, przed sobą. Znane są też legendy o dzbanie sieroty, który cudownie skleił i mlekiem napełnił i o zbójcach, którzy się nawrócili przez jego szczerość. Jako profesor teologii, Jan Kanty mieszkał przy kościele św. Anny w Krakowie, gdzie w ubogiej izdebce nieraz noce całe spędzał na modlitwie; mówiono jednak powszechnie o nim, iż prawdziwym jego mieszkaniem była świątynia Pańska. Odbył on pielgrzymki do Rzymu i do Ziemi świętej, wówczas ogromnie długie i uciążliwe; z radością witał miasto wieczne, gdzie Ojciec św. przebywa, i ziemię świętą, po której chodził Pan nasz, Jezus Chrystus.
Po powrocie do Polski wielki go spotkał zaszczyt: król Kazimierz IV Jagiellończyk mianował go profesorem i wychowawcą dzieci swych. Pomiędzy synami królewskimi był królewicz Kazimierz, który pokochał całym sercem swego świętego mistrza i brał od niego naukę i wzór życia (królewicz ten sam potem został świętym, jak wiemy). W owych czasach poczęła się szerzyć w Polsce jak i w innych krajach, herezja. Jan Kanty swoją wielką wymową i gorliwością zwalczał te błędy i przekonywał tych, co od wiary prawdziwej odstąpili.
Życie prowadząc tak świątobliwe, rozdawał wszystko, co miał, a gdy mu to wymawiano, mówił nieraz: “Czyście zapomnieli, co napisano, iż, “daleko milej i z większym błogosławieństwem u Boga jest dawać, niż przyjmować?” Przykład jego i nauki cudownie odmieniały ludzi.
Zmarł Jan Kanty 23 grudnia 1473 r. Mnóstwo cudów działo się przy jego grobie, a Ojciec św. zaliczył go w poczet świętych w roku 1775.
Rok Boży w liturgii i tradycji Kościoła świętego – Katowice 1931
*************************************
Św. Jan z Kęt
Niezwykła pracowitość, wnikliwy umysł, dobre serce – to cechy, które zjednały pobożnemu profesorowi miłość i oddanie nie tylko studentów, ale także ubogiej ludności Krakowa. 16 lipca mija 250. rocznica kanonizacji św. Jana z Kęt.
***
Johannes de Canti
Niewiele dziś wiemy o pochodzeniu i wczesnych latach przyszłego świętego akademika. Urodził się 24 czerwca 1390 r. w Kętach (ok. 30 km od Oświęcimia). Z zachowanych dokumentów wynika, że podpisywał się najczęściej po łacinie jako Jan z Kęt. Wywodził się z zamożnej rodziny mieszczańskiej. Jego ojciec, Jan Wacięga, był bogatym mieszkańcem Żywca, a nawet – przez pewien czas – burmistrzem tego miasta. Matka miała na imię Maria. Dosyć późno, bo jako 23-latek, Jan rozpoczął studia w Akademii Krakowskiej na Wydziale Filozoficznym i w 1418 r. otrzymał stopień magistra sztuk. Objął funkcję wykładowcy. Na swoje utrzymanie Jan zarabiał prywatnymi lekcjami i pomocą duszpasterską.
Umiłowanie mądrości
W 1421 r. na prośbę bożogrobców z Miechowa Akademia Krakowska wysłała Jana Kantego do tamtejszej szkoły klasztornej. Zadaniem szkoły było przede wszystkim kształcenie kleryków zakonnych. To tutaj powstały starannie przepisane rękopisy, które Janowi potrzebne były do wykładów: pisma Ojców Kościoła, św. Augustyna, św. Tomasza, a także Arystotelesa. Zwyczajowi temu pozostał wierny przez 40 lat, a efektem tej imponującej pracy jest 18 tys. przepisanych stron i 28 tomów kodeksów. Obowiązki kierownika szkoły Jan łączył z kaznodziejstwem. W Miechowie przebywał do 1429 roku, kiedy to wrócił do Krakowa i rozpoczął wykłady w Akademii Krakowskiej na Wydziale Filozoficznym, gdzie przez kilka lat pełnił funkcję dziekana.
Powodowany pragnieniem poszukiwania prawdy i mądrości, jednocześnie zaczął, w wieku blisko 40 lat, studia teologiczne. Studiował Pismo święte, księgi Piotra Lombarda, nauki teologiczne. Godzenie obowiązków profesora filozofii dziekana i rektora Kolegium Większego ze studiowaniem wymagało żelaznej dyscypliny i pracowitości, często też cierpliwości, ale Jan nie poddawał się i po 13 latach studiów uzyskał wreszcie tytuł magistra teologii, który był wówczas jednoznaczny z doktoratem.
W roku 1439 został kanonikiem i kantorem kapituły św. Floriana w Krakowie oraz proboszczem w Olkuszu. Nie był jednak w stanie pogodzić obowiązków duszpasterskich i uniwersyteckich. Po kilku miesiącach, bez żalu, zrzekł się probostwa w Olkuszu, choć to oznaczało zarazem rezygnację ze sporych dochodów. Był również kantorem, a to nakładało na niego obowiązek opieki nad muzyką i śpiewem liturgicznym.
Kanonizując go w 1767 r., papież Klemens XIII tak pisał o tym, jak Jan łączył wiarę i naukę, osobistą świętość i wiedzę: „Nikt nie zaprzeczy, że Jan Kanty, który w Akademii Krakowskiej przekazywał wiedzę zaczerpniętą z najczystszego źródła, jest godny zaliczenia do wybranego grona znamienitych mężów, wyróżniających się wiedzą i świętością. Postępowali oni tak, jak nauczali, i stawali w obronie prawdziwej wiary przeciwko tym, którzy ją zwalczali”.
Chrystus przyszedł
Miłość i szacunek współczesnych zaskarbił sobie dobrocią serca i wrażliwością na krzywdy najuboższych mieszkańców Krakowa. Dostrzegał potrzebujących i dzielił się tym, co posiadał, aby im pomóc. Słynął z wielkiego miłosierdzia. Wyzbył się własnego odzienia i obuwia, dzielił się posiłkiem z biednymi. Jako rektor zapoczątkował tradycję odkładania ze stołu profesorów części pożywienia codziennie dla jednego biednego. Dbał także o ubogich studentów, których wspomagał z własnych, skromnych zasobów. Ten rys ubóstwa został przekazany w wielu legendach o św. Janie z Kęt. Kroniki mówią, że jeśli w czasie posiłku zjawiał się żebrak, służący powiadamiał: „Przyszedł ubogi”. A Jan odpowiadał natychmiast: „Chrystus przyszedł” i szedł, aby nakarmić gościa.
Dobro powraca
Fenomen Jana z Kęt polegał więc nie tylko na wszechstronności zainteresowań naukowych i starannym wykształceniu, którym chętnie się dzielił ze słuchaczami. Tym, co przyciągało do niego współczesnych, była jedność nauczania i życia. Choć jego życie upływało w zamknięciu bibliotek, był dostępny dla wszystkich, nie odgradzał się od świata i jego problemów, ale starał się na nie reagować z mądrością profesora i ewangeliczną wrażliwością kapłana.
„Umiał święty profesor pochylić się i dotknąć końcówek najcieńszych gałązek. Owoc Ewangelii leżał u jego stóp, gdy przyodziewał biedaka w swoje własne buty, gdy okrywał jego plecy swoim płaszczem. Umiał spytać małe dziecko na ulicy, dlaczego płacze” – pisał o nim krakowski biskup pomocniczy Jan Pietraszko, kandydat na ołtarze.
Jan nie tylko czynił dobro, ale swoją postawą wyzwalał dobro u innych. Kronikarze zapisali, że któregoś dnia święty otrzymał kosz pięknych jabłek. Posłał te jabłka ubogiemu szewcowi, ojcu kilkorga dzieci. Szewc obdzielił jabłkami swoje dzieci, a resztę ofiarował choremu krawcowi, ten zaś przesłał prezent sędziwej staruszce, która, niewiele myśląc, przekazała owoce profesorowi z Kęt. Dobro powraca.
Wzór nauczyciela i duszpasterza
Całe swoje życie poświęcił nauczaniu i pogłębianiu zdobytej wiedzy. Pracował z imponującą wytrwałością i zaangażowaniem, osiągając – według słów św. Jana Pawła II – „integrację wiary z kulturą, kompetencji zawodowej z chrześcijańską mądrością”. To zjednywało mu szacunek studentów i profesorów. Był człowiekiem autentycznej wiary. Krzewił miłość do Eucharystii i zachęcał do częstego przyjmowania Komunii świętej. Niestrudzenie, niemal do ostatnich dni życia, posługiwał w konfesjonale.
Po długim i owocnym życiu Jan zmarł w wieku 83 lat, w Wigilię 1473 r. Przekonanie o jego świętości było tak powszechne, że pochowano go pod amboną kolegiaty św. Anny w Krakowie. W 1621 r. synod biskupów w Piotrkowie skierował do Watykanu prośbę o wszczęcie procesu kanonicznego. Jan został beatyfikowany 27 września 1680 r. przez błogosławionego papieża Innocentego XI. Kanonizacji dokonał Klemens XIII 16 lipca 1767 r.
Papież Klemens XIII w bulli kanonizacyjnej tak scharakteryzował jego postać: „W jego słowach i postępowaniu nie było fałszu ani obłudy: co myślał, to i mówił. A gdy spostrzegł, że jego słowa, choć słuszne, wzbudzały niekiedy niezadowolenie, wtedy przed przystąpieniem do ołtarza usilnie prosił o wybaczenie, choć winy nie było po jego stronie. Codziennie po ukończeniu swoich zajęć udawał się z Akademii prosto do kościoła, gdzie się długo modlił i adorował Chrystusa utajonego w Najświętszym Sakramencie. Tak więc zawsze Boga tylko miał w sercu i na ustach”.
Relikwie Jana Kantego spoczywają w barokowym grobowcu – konfesji w kolegiacie św. Anny w Krakowie, który jest kościołem akademickim miasta. Kult św. Jana Kantego jest wciąż żywy. Jest on czczony przede wszystkim jako patron uczącej się i studiującej młodzieży, jeden z patronów Polski, archidiecezji krakowskiej i Krakowa, a także profesorów, szkół katolickich i Caritas. Do konfesji św. Jana z Kęt w krakowskiej kolegiacie uniwersyteckiej tradycyjnie pielgrzymuje społeczność akademicka Krakowa w dniu jego liturgicznego święta, które przypada 20 października.
Magdalena Dobrzyniak/Tygodnik Niedziela
********************************************************
***
Studencie! Pomódl się dziś do św. Jana Kantego!
Jan urodził się 24 czerwca 1390 r. w Kętach (ok. 30 km od Oświęcimia). Do naszych czasów przetrwało ok. 60 dokumentów z jego autografem, stąd wiemy, że podpisywał się najczęściej po łacinie jako Jan z Kęt (Johannes de Kanti, Johannes de Kanty, Johannes Kanti i Joannes Canthy). Po ukończeniu szkoły w Kętach, która musiała stać na wysokim poziomie, zapisał się w 1413 r. na Uniwersytet Jagielloński (miał wówczas już 23 lata). Studia przebiegały pomyślnie, o czym świadczą daty osiąganych stopni naukowych. Najpierw studiował nauki wyzwolone na wydziale artium, gdzie głównym wykładanym przedmiotem była filozofia Arystotelesa. Tu uzyskał w 1415 roku stopień bakałarza, a trzy lata później w styczniu 1418 roku został magistrem filozofii. Objął wówczas funkcję wykładowcy. Stanowisko to było wówczas bezpłatne. Dlatego na swoje utrzymanie Jan zarabiał prywatnymi lekcjami i pomocą duszpasterską jako kapłan (nie znamy dokładnej daty ani miejsca święceń kapłańskich, ale musiało to być między 1418 a 1421 rokiem).
W 1421 r. na prośbę bożogrobców z Miechowa Akademia Krakowska wysłała Jana Kantego w charakterze kierownika do tamtejszej szkoły klasztornej. Spędził tam osiem lat (1421-1429). Zadaniem szkoły było przede wszystkim kształcenie kleryków zakonnych. Wolny czas Jan spędzał na przepisywaniu rękopisów, które były mu potrzebne do wykładów. Wśród zachowanych kopii są pisma Ojców Kościoła, św. Augustyna, św. Tomasza, a także Arystotelesa. W Miechowie Jan Kanty pełnił równocześnie obowiązki kaznodziei przy kościele klasztornym. Musiał również interesować się w pewnej mierze muzyką, gdyż odnaleziono drobne fragmenty zapisów pieśni dwugłosowych, skreślonych jego ręką.
W roku 1429 zwolniło się miejsce w jednym z kolegiów Akademii Krakowskiej. Przyjaciele natychmiast zawiadomili o tym Jana i sprowadzili go do Krakowa. Kolegium dawało pewną stabilizację – zapewniało bowiem utrzymanie i mieszkanie. Profesorowie w kolegiach mieszkali razem i wiedli życie na wzór zakonny. W początkach Uniwersytetu tych kolegiów było niewiele i były bardzo małe. Dlatego niełatwo było w nich o miejsce.
Gdy tylko Jan wrócił do Krakowa, objął wykłady na wydziale filozoficznym. Równocześnie jednak zaczął studiować teologię (miał wówczas już ok. 40 lat). Jednocześnie jako profesor wykładał traktaty, które przypadły mu – ówczesnym zwyczajem – przez losowanie. Z nielicznych zapisków wiemy, że komentował logikę, potem fizykę i ekonomię Arystotelesa. Na tym wydziale piastował także urząd dziekański w półroczach zimowych: 1432/1433, 1437/1438 oraz w półroczu letnim 1438. Od roku 1434 sprawował także urząd rektora Kolegium Większego.
W roku 1439 zdobył tytuł bakałarza z teologii. Pod kierunkiem swojego mistrza studiował Pismo święte, potem cztery księgi Piotra Lombarda, wreszcie teologię ścisłą. Co pewien czas trzeba było zdawać egzaminy, brać udział w dysputach, mówić kazania i prowadzić ćwiczenia. Ponieważ Jan był równocześnie profesorem filozofii, dziekanem i rektorem Kolegium Większego, nie dziw, że jego studia teologiczne wydłużyły się aż do 13 lat. Dopiero w roku 1443 uzyskał tytuł magistra teologii, który był wówczas jednoznaczny z doktoratem.
W roku 1439 został kanonikiem i kantorem kapituły św. Floriana w Krakowie oraz proboszczem w Olkuszu. Nie był jednak w stanie pogodzić obowiązków duszpasterskich i uniwersyteckich. Po kilku miesiącach zrzekł się probostwa w Olkuszu. Hagiografowie zgodnie podkreślają, że beż żalu zrezygnował ze sporych dochodów. Fakt, że został wybrany na kantora, świadczy, że musiał znać się na muzyce. Urząd ten nakładał bowiem obowiązek opieki nad muzyką i śpiewem liturgicznym.
Po uzyskaniu stopnia magistra (mistrza) teologii w roku 1443 Jan Kanty poświęcił się do końca życia wykładom z tej dziedziny. Pośród tych rozlicznych zajęć Jan znajdował jeszcze czas na przepisywanie manuskryptów. Jego rękopisy liczą łącznie ponad 18 000 stron. Biblioteka Jagiellońska przechowuje je w 15 grubych tomach. Część z nich znajduje się w Bibliotece Watykańskiej. Własnoręcznie przepisał 26 kodeksów. Zapewne sprzedawał je nie tyle na swoje utrzymanie, gdyż miał je wystarczające, ile raczej na dzieła miłosierdzia i na pielgrzymki. Jest rzeczą pewną, że w roku 1450 udał się do Rzymu, aby uczestniczyć w roku świętym i uzyskać odpust jubileuszowy. Prawdopodobnie do Rzymu pielgrzymował więcej razy, aby w ten sposób okazać swoje przywiązanie do Kościoła i uzyskać odpusty. Dyskusyjna jest natomiast pielgrzymka do Ziemi Świętej, o której piszą niektórzy biografowie. Niewykluczone, że Jan Kanty pielgrzymował nie do grobu świętego, ale do jego kopii w miechowskim kościele bożogrobców.
Był człowiekiem żywej wiary i głębokiej pobożności. Słynął z wielkiego miłosierdzia. Nie mogąc zaradzić nędzy, wyzbył się nawet własnego odzienia i obuwia. Wielokrotne dzielił się posiłkiem z biednymi. Legenda mówi, że zdarzało się, iż wiktuały dane potrzebującemu bliźniemu w cudowny sposób odnawiały się na talerzu Jana. Będąc rektorem Akademii, zapoczątkował tradycję odkładania ze stołu profesorów części pożywienia codziennie dla jednego biednego. Dbał także o ubogich studentów, których wspomagał z własnych, skromnych zasobów. Przez całe życie nie zaniechał działalności duszpasterskiej. Wiemy, że krzewił kult eucharystyczny i zachęcał do częstego przyjmowania Komunii świętej, a wiele czasu poświęcał pracy w konfesjonale.
Pomimo bardzo pracowitego i pokutnego życia, jakie Jan prowadził, dożył 83 lat. Zmarł w Krakowie 24 grudnia 1473 r. Istniało tak powszechne przekonanie o jego świętości, że od razu pochowano go w kościele św. Anny pod amboną. W 1621 r. synod biskupów w Piotrkowie wniósł prośbę do Stolicy Apostolskiej o rozpoczęcie procesu kanonicznego. Prace przygotowawcze rozpoczęto w roku 1628. W roku 1625 napisano życiorys Jana. Dla kanonizacji przygotowano jeszcze jeden żywot, według schematu przysłanego kwestionariusza. Beatyfikacja nastąpiła 27 września 1680 r. Dokonał jej papież bł. Innocenty XI. Kanonizacji – łącznie ze św. Józefem Kalasantym – dokonał Klemens XIII 16 lipca 1767 r.
Kult św. Jana Kantego jest do dnia dzisiejszego żywy. Jest on bowiem czczony przede wszystkim jako patron uczącej się i studiującej młodzieży. Poświęcił jej przecież prawie całe swoje życie, aż 55 lat profesury. Jest także patronem Polski, archidiecezji krakowskiej i Krakowa; profesorów, szkół katolickich i “Caritasu”.
W ikonografii św. Jan przedstawiany jest w todze profesorskiej. Często w ręku ma krzyż. Bywa ukazywany w otoczeniu studentów lub ubogich. Jego atrybutami są: scalony dzbanek, obuwie, które daje ubogiemu, pieniądze wręczane zbójcom, różaniec.
Brewiarz.pl
************************************************************************************************************
19 października
Błogosławiony Jerzy Popiełuszko,
prezbiter i męczennik
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętych męczenników: Jana de Brebeuf, Izaaka Jogues, prezbiterów, oraz Towarzyszy, świętego Pawła od Krzyża, prezbitera, świętego Piotra z Alkantary, prezbitera |
Jerzy Popiełuszko urodził się 14 września 1947 r. na Podlasiu we wsi Okopy, w parafii Suchowola, z rodziców Władysława i Marianny z domu Gniedziejko. W dwa dni po urodzeniu, 16 września, został ochrzczony w parafialnym kościele pod wezwaniem świętych Apostołów Piotra i Pawła w Suchowoli i otrzymał imię swojego stryja, Alfonsa (zmienił je na Jerzy Aleksander dopiero w okresie nauki w seminarium, w 1971 r.). W tym samym kościele 17 czerwca 1956 r. przyjął bierzmowanie z rąk biskupa Władysława Suszyńskiego. Wybrał sobie wówczas imię patrona archidiecezji wileńskiej – Kazimierza. W latach 1954-1965 Alek Popiełuszko uczęszczał do Szkoły Podstawowej oraz Liceum Ogólnokształcącego w Suchowoli. W kościele parafialnym, odległym od domu o kilka kilometrów, od 11. roku życia był ministrantem i służył do Mszy św. codziennie przed lekcjami w szkole. Uzyskawszy świadectwo maturalne, zgłosił się 24 czerwca 1965 r. do Wyższego Metropolitalnego Seminarium Duchownego św. Jana Chrzciciela w Warszawie, gdzie przez siedem lat przygotowywał się intelektualnie i duchowo do przyjęcia święceń kapłańskich. Podczas tych studiów musiał odbyć dwuletnią służbę wojskową w specjalnej jednostce dla kleryków w Bartoszycach. Z tego okresu znany jest fakt mężnej postawy alumna Popiełuszki, który nie pozwolił odebrać sobie medalika i różańca, za co był szykanowany przez tamtejsze władze wojskowe. Celem tych szykan i obostrzeń w służbie było zniechęcanie żołnierzy-kleryków do kontynuowania drogi powołania kapłańskiego. Po powrocie do seminarium musiał poddać się operacji tarczycy, leczył się też z powodu choroby serca. W pewnym momencie był w tak ciężkim stanie, że koledzy kursowi całą noc modlili się w jego intencji (18 kwietnia 1970 r.). Przeżycia w wojsku, choroba i pobyt w szpitalu bardzo zbliżyły go do kolegów oraz w szczególny sposób uwrażliwiły na potrzeby, cierpienia i krzywdy bliźnich. Stał się opiekuńczy i zatroskany, zwłaszcza o chorych. W dniu 12 grudnia 1971 r. otrzymał święcenia subdiakonatu, a 12 marca 1972 r. – diakonatu. Święcenia kapłańskie przyjął z rąk kardynała Stefana Wyszyńskiego dnia 28 maja 1972 r. w bazylice archikatedralnej św. Jana Chrzciciela w Warszawie. Jako neoprezbiter został skierowany do pracy duszpasterskiej i katechetycznej najpierw w parafii Świętej Trójcy w Ząbkach koło Warszawy, gdzie pracował trzy lata (1972-1975), a następnie do parafii Matki Bożej Królowej Polski w Warszawie-Aninie. Po kolejnych trzech latach, 20 maja 1978 r., został przeniesiony na wikariat do parafii Dzieciątka Jezus w Warszawie na Żoliborzu, skąd 25 maja 1979 r. władza archidiecezjalna skierowała go do pracy duszpasterskiej przy kościele akademickim św. Anny w Warszawie. Prowadził tam konwersatoria dla studentów medycyny, organizował rekolekcje i obozy o charakterze rekolekcyjnym oraz kierował duszpasterstwem pielęgniarek w kaplicy Res Sacra Miser. Był członkiem Krajowej Konsulty Duszpasterstwa Służby Zdrowia, a na terenie archidiecezji warszawskiej – diecezjalnym duszpasterzem środowisk medycznych. Dnia 6 października 1981 r. podjął się także opieki duszpasterskiej nad chorymi w Domu Zasłużonego Pracownika Służby Zdrowia w Warszawie przy ul. Elekcyjnej 37, urządzając tam własnym sumptem kaplicę i stając się na mocy nominacji kurialnej kapelanem. Ostatnim miejscem zamieszkania i pracy ks. Jerzego Popiełuszki od 20 maja 1980 r. była parafia św. Stanisława Kostki w Warszawie na Żoliborzu, gdzie jako rezydent pomagał w pracy parafialnej i zajmował się duszpasterstwem specjalistycznym. Między innymi kierował zebraniami formacyjnymi grupy studentów Akademii Medycznej, był duszpasterzem średniego personelu medycznego (pielęgniarek) oraz co miesiąc urządzał dla lekarzy spotkania modlitewne. Na podkreślenie zasługuje udział ks. Jerzego Popiełuszki w przygotowaniu dwóch wizyt papieskich w Ojczyźnie (w 1979 i 1983 r.). W obydwu przypadkach, wbrew sprzeciwom władz komunistycznych i Służby Bezpieczeństwa, był faktycznym przewodniczącym Sekcji Sanitarnej Komitetu Przyjęcia Jana Pawła II w Warszawie i ze swoją kilkusetosobową grupą medyczną roztaczał z ramienia Kościoła opiekę zdrowotną nad uczestnikami pielgrzymek. Oddzielną kartę życia ks. Jerzego, która doprowadziła go do palmy męczeństwa, było jego bezkompromisowe zaangażowanie się w duszpasterstwo świata pracy, zarówno w okresie tworzenia się “Solidarności”, jak i później, gdy trwał stan wojenny w Polsce oraz po jego zniesieniu. Pomimo szykan ze strony czynników państwowych i esbeckich oraz pomówień i oszczerstw w środkach masowego przekazu, był rzecznikiem i obrońcą godności człowieka, praw ludzkich do wolności, sprawiedliwości, miłości i prawdy, a także heroldem Pawłowego i papieskiego nauczania, że zło należy zwyciężać dobrem. Prawdy te głosił wraz ze swym proboszczem – ks. prałatem Teofilem Boguckim – przede wszystkim podczas nabożeństw za Ojczyznę, urządzanych w kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu od czasu ogłoszenia stanu wojennego we wszystkie ostatnie niedziele miesiąca. Pierwsza taka Msza św. została odprawiona 28 lutego 1982 r. Serdeczne więzy ks. Popiełuszki ze światem pracy, zwłaszcza z pracownikami Huty Warszawa, zadzierzgnięte zostały w sposób niemal przypadkowy, ale opatrznościowy i nieodwracalny. Gdy w sierpniu 1980 r. doszło do strajku w Hucie Warszawa, pięciu przedstawicieli tej Huty przybyło do rezydencji arcybiskupów warszawskich, prosząc kardynała Stefana Wyszyńskiego, ażeby przyjechał do nich lub wyznaczył im jakiegoś kapłana do odprawienia Mszy świętej. Twierdzili, że prawie wszyscy strajkujący wewnątrz Huty są katolikami i pragną uczestniczyć w niedzielnej liturgii mszalnej, ale ze względu na sytuację – nie mogą opuścić miejsca pracy. Była to pierwsza niedziela, około godziny ósmej, kiedy strajkowały już Gdańsk, Szczecin i śląskie kopalnie. Prymas Polski, nie mogąc ze względu na inne zaplanowane zajęcia osobiście odprawić tej Mszy świętej, zlecił swojemu kapelanowi – ks. prałatowi Bronisławowi Piaseckiemu: “Poszukaj księdza”. Ks. kapelan udał się niezwłocznie na pobliski Żoliborz, do kościoła św. Stanisława Kostki, i propozycję pójścia do Huty przedstawił pierwszemu napotkanemu kapłanowi – ks. Jerzemu Popiełuszce. Ks. Jerzy chętnie przyjął propozycję i, po porozumieniu się z proboszczem, wyruszył do Huty. Był to początek kolejnej formy jego duszpasterstwa – duszpasterstwa, które zakończyło się jego męczeńską śmiercią. Kiedy w 1981 roku strajkowały uczelnie wyższe, ks. Jerzy Popiełuszko roztoczył opiekę duszpasterską nad studentami warszawskiej Akademii Medycznej i jednocześnie nad słuchaczami Wyższej Oficerskiej Szkoły Pożarniczej, gdzie protest miał dramatyczny przebieg. Kiedy 2 grudnia 1981 r. władze dokonały pacyfikacji WOSP w Warszawie przy użyciu helikopterów i sprzętu bojowego (co stanowiło swoiste preludium do wprowadzenia za kilka dni stanu wojennego), ksiądz Jerzy był w gmachu uczelni. Władze komunistyczne nasiliły szykanowanie kapłana. Był wielokrotnie przesłuchiwany w prokuraturze, zatrzymywany i aresztowany. Przedstawiono mu nawet akt oskarżenia, w którym zarzucano mu, że działał na szkodę interesów PRL, ponieważ nadużywając funkcji kapłana czynił z kościołów miejsce propagandy antypaństwowej (sąd umorzył postępowanie w sierpniu 1984 r.). Prasa reżimowa nasiliła ataki drukując liczne oszczercze artykuły, mające skompromitować kapelana Solidarności (opisywano rzekome nadużycia finansowe i skandale obyczajowe). Ksiądz Jerzy nie zaprzestał swojej działalności. Oprócz Mszy św. za Ojczyznę, zainicjował w 1982 r. pielgrzymkę robotników Huty Warszawa na Jasna Górę, która przerodziła się wkrótce w Ogólnopolską Pielgrzymkę Ludzi Pracy. W końcu władze zdecydowały się na ostrzejsze działania. 13 października 1984 r. milicja usiłowała doprowadzić do wypadku drogowego, w którym ks. Jerzy miał zginąć; akcja ta nie powiodła się. Kolejną próbę podjęto kilka dni później. Kiedy późnym wieczorem dnia 19 października 1984 r. ks. Jerzy wracał samochodem z posługi duszpasterskiej w Bydgoszczy, został zatrzymany przez trzech funkcjonariuszy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych (Wydział do walki z Kościołem) i uprowadzony. Stało się to na szosie w Górsku niedaleko Torunia. Niemal cudem ocalał kierowca – pan Waldemar Chrostowski, jedyny świadek bandyckiego porwania, który, chociaż skuty kajdankami, wyskoczył z pędzącego samochodu i niezwłocznie powiadomił władze kościelne i społeczeństwo o dokonanym przez przedstawicieli władz komunistycznych bezprawiu. Nastało wtedy dziesięć dni modlitewnego oczekiwania na powrót kapłana w wielu świątyniach kraju, zwłaszcza w kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie. Niestety, w dniu 30 października 1984 r. ze sztucznego zbiornika wodnego przy tamie na Wiśle koło Włocławka milicja wyłowiła ciało ks. Jerzego Popiełuszki. Sekcja zmasakrowanego ciała została przeprowadzona w Białymstoku, ale pogrzeb, zgodnie z wolą katolickiego społeczeństwa, odbył się w Warszawie 3 listopada 1984 r. Ks. Jerzy Popiełuszko został pochowany w grobie przy kościele św. Stanisława Kostki. Obrzędom pogrzebowym przewodniczył i okolicznościowe kazanie wygłosił kardynał Józef Glemp, Prymas Polski. W pogrzebie uczestniczyło wielu biskupów, kilkuset kapłanów oraz prawie milion wiernych, w tym setki pocztów sztandarowych spod znaku “Solidarności” z całego kraju. Przekonanie duchowieństwa i wiernych o męczeńskiej śmierci ks. Jerzego Popiełuszki za wiarę spowodowało, że kardynał Józef Glemp, arcybiskup metropolita gnieźnieński i warszawski oraz Prymas Polski, wystarał się o potrzebne zezwolenie Stolicy Apostolskiej i powołał archidiecezjalny trybunał, który zajął się procesem beatyfikacyjnym ks. Jerzego. Proces ten na szczeblu diecezjalnym trwał od 8 lutego 1997 r. do 8 lutego 2001 r. Następnie akta procesu zostały przewiezione do Stolicy Apostolskiej i poddane dalszym badaniom w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. 6 czerwca 2010 r. w Warszawie odbyła się beatyfikacja ks. Jerzego Popiełuszki. Jego liturgiczne wspomnienie wyznaczono na 19 października – w dniu jego narodzin dla nieba. (na podstawie tekstu ks. Grzegorza Kalwarczyka) |
***************************
Ostatnie słowa księdza Jerzego
***
„Módlmy się, byśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy”.
Fragment książki Mileny Kindziuk: “Jerzy Popiełuszko. Biografia” publikujemy za zgodą wydawnictwa Znak
Rozważania różańcowe księdza Popiełuszki wygłoszone w Bydgoszczy były jego ostatnim publicznym wystąpieniem, a zarazem zawierały tak wiele istotnych treści, że stały się kwintesencją jego całego nauczania. Z ogromną uwagą, w absolutnej ciszy słuchano tych niezwykłych medytacji do pięciu bolesnych tajemnic Różańca, wśród nich odniesień do słów Jana Pawła II: „Tylko ten może zwyciężyć zło, kto sam jest bogaty w dobro, kto dba o rozwój i wzbogacanie siebie tymi wartościami, które stanowią o ludzkiej godności dziecka Bożego”[1].
Ksiądz Jerzy mówił o rozumieniu prawdy i sprawiedliwości, o konieczności zachowania wierności prawdzie, przypominał, że od wieków trwa nieprzerwanie walka z prawdą:
Zwyciężać zło dobrem to zachować wierność Prawdzie. Prawda jest bardzo delikatną właściwością naszego rozumu. Dążenie do prawdy wszczepił w człowieka Pan Bóg. Stąd w człowieku jest naturalne dążenie do prawdy i niechęć do kłamstwa. Prawda, podobnie jak sprawiedliwość, łączy się z miłością, a miłość kosztuje – prawdziwa miłość jest ofiarna, stąd i prawda musi kosztować. Prawda zawsze ludzi jednoczy i zespala. Wielkość Prawdy przeraża i demaskuje kłamstwa ludzi małych, zalęknionych. Od wieków trwa nieprzerwanie walka z prawdą. Prawda jest jednak nieśmiertelna, a kłamstwo ginie szybką śmiercią. Stąd też, jak powiedział zmarły prymas Kardynał Wyszyński, ludzi mówiących w prawdzie nie trzeba wielu. Chrystus wybrał niewielu do głoszenia prawdy, tylko słów kłamstwa musi być dużo, bo kłamstwo jest detaliczne i sklepikarskie, zmienia się jak towar na półkach.
Mówił o męstwie:
Aby zwyciężać zło dobrem, trzeba troszczyć się o cnotę męstwa. Cnota męstwa jest przezwyciężeniem ludzkiej słabości, zwłaszcza lęku i strachu. Chrześcijanin musi pamiętać, że bać się trzeba tylko zdrady Chrystusa za parę srebrników jałowego spokoju. Chrześcijaninowi nie może wystarczyć tylko samo potępienie zła, kłamstwa, tchórzostwa, zniewalania, nienawiści, przemocy, ale sam musi być prawdziwym świadkiem, rzecznikiem i obrońcą sprawiedliwości, dobra, prawdy, wolności i miłości. O te wartości musi upominać się odważnie dla siebie i dla innych.
Znamienne jest wreszcie, że właśnie wtedy, w dniu, w którym miał się stać ofiarą brutalnej przemocy, Popiełuszko podkreślał, że człowiekowi przemocy stosować nie wolno.
Każdy przejaw przemocy dowodzi moralnej niższości. Najwspanialsze i najtrwalsze walki, jakie zna ludzkość, jakie zna historia, to walki ludzkiej myśli; najnędzniejsze i najkrótsze to walki przemocą. Idea, która potrzebuje broni, by się utrzymać, sama obumiera. Idea, która utrzymuje się tylko przy użyciu przemocy, jest wypaczona. Idea, która jest zdolna do życia, podbija sobą; za nią spontanicznie idą miliony. Solidarność dlatego tak szybko zadziwiła świat, że nie walczyła przemocą, ale na kolanach, z różańcem w ręku, przy polowych ołtarzach, upominała się o godność ludzkiej pracy, o godność i szacunek dla człowieka. O te wartości wołała bardziej niż o chleb powszedni.
W rozważaniach tych padły ostatnie publicznie wygłoszone słowa księdza Jerzego: „Módlmy się, byśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy”.
– Nie można sobie wyobrazić, by Duch Święty przez niego wtedy nie przemawiał – komentuje Maja Komorowska. – Te słowa stanowią jakby testament księdza Jerzego[2].
Milena Kindziuk/wiara.pl
Wypowiedziane były świadomie, jako testament właśnie.[1] Ten cytat i kolejne: Ks. J. Popiełuszko, Rozważania różańcowe, 19.10.1984, w: Moja Polska rozmodlona. Ksiądz Jerzy Popiełuszko, dz. cyt., s. 10–16. Tekst w całości, zob. Aneks na końcu książki.
[2] Rozmowa autorki z Mają Komorowską.
*****************************************
Myśli bł. ks. Jerzego Popiełuszki – męczennika za Wiarę i Ojczyznę
***
„Jego śmierć stała się iskrą, która pobudziła ducha Polaków przytłoczonych stanem wojennym, stając się impulsem do zmian, do upomnienia się o wolność, prawdę i solidarność”.
(Ewa K. Czaczkowska, autorka biografii bł. ks. Jerzego Popiełuszki)
„Chrześcijanin musi pamiętać, że bać się trzeba tylko zdrady Chrystusa za parę srebrników jałowego spokoju”.
„Są więzienia niewidzialne, jest ich bardzo wiele. Są więzienia, w których ludzie rodzą się, rosną i umierają. Są więzienia systemów i ustrojów. Te więzienia nie tylko niszczą ciała, ale sięgają dalej, sięgają duszy, sięgają głęboko prawdziwej wolności”.
„Być wolnym to żyć zgodnie z własnym sumieniem”.
„Korzeniem wszelkich kryzysów jest brak prawdy”.
„Człowiek pracujący ciężko bez Boga, bez modlitwy, bez ideałów będzie jak ptak z jednym skrzydłem dreptał po ziemi”.
„Nie jest łatwo, gdy katolikowi nie tylko zabrania się zwalczać poglądy przeciwnika, lecz po prostu nie wolno mu bronić przekonań jego własnych czy przekonań ogólnoludzkich wobec napaści choćby najbardziej oszczerczych i krzywdzących. Nie wolno mu prostować fałszu, który inni mają pełną swobodę głosić i rozszerzać bezkarnie. Nie jest łatwo, gdy w ostatnich dziesiątkach lat w glebę ojczystą zasiewano ziarna kłamstwa i ateizmu. Obowiązek chrześcijanina – to stać przy prawdzie, choćby miała ona wiele kosztować. Bo za prawdę się płaci. Tylko plewy nic nie kosztują, za pszeniczne ziarno prawdy trzeba czasami zapłacić”.
„Służyć Bogu, to szukać dróg do ludzkich serc. Służyć Bogu to mówić o złu jak o chorobie, którą trzeba ujawnić, aby ją móc leczyć. Służyć Bogu, to piętnować zło i wszystkie jego przejawy”.
„Życie trzeba godnie przeżyć, bo jest tylko jedno. Trzeba dzisiaj bardzo dużo mówić o godności człowieka, aby zrozumieć, że człowiek przerasta wszystko, co może istnieć na świecie, prócz Boga. Przerasta mądrość całego świata. Zachować godność, by móc powiększać dobro, zwyciężać zło – to pozostać wewnętrznie wolnym, nawet w warunkach zewnętrznego zniewolenia, pozostać sobą w każdej sytuacji życiowej. Jako synowie Boga nie możemy być niewolnikami. Nasze synostwo Boże niesie w sobie dziedzictwo wolności, wolność daną człowiekowi, jako wymiar jego wielkości”.
„Chrześcijaninowi nie może wystarczyć tylko samo potępienie zła, kłamstwa, tchórzostwa, zniewalania, nienawiści, przemocy, ale sam musi być prawdziwym świadkiem, rzecznikiem i obrońcą sprawiedliwości, dobra, prawdy, wolności i miłości. O te wartości musi upominać się odważnie dla siebie i dla innych”.
„Prawda, podobnie jak sprawiedliwość, łączy się z miłością, a miłość kosztuje – prawdziwa miłość jest ofiarna, stąd i prawda musi kosztować. Prawda zawsze ludzi jednoczy i zespala. Wielkość Prawdy przeraża i demaskuje kłamstwa ludzi małych, zalęknionych. Od wieków trwa nieprzerwanie walka z prawdą. Prawda jest jednak nieśmiertelna, a kłamstwo ginie szybką śmiercią. Stąd też, jak powiedział zmarły Prymas Kardynał Wyszyński, ludzi mówiących w prawdzie nie trzeba wielu. Chrystus wybrał niewielu do głoszenia prawdy, tylko słów kłamstwa musi być dużo, bo kłamstwo jest detaliczne i sklepikarskie, zmienia się jak towar na półkach. Musi być ciągle nowe, musi mieć wiele sług, którzy wedle programu nauczą się go na gwałt w innym kłamstwie. By opanować całą technikę zaprogramowanego kłamstwa, trzeba wielu ludzi. Tak wielu ludzi nie trzeba, by głosić prawdę. Ludzie znajdą, ludzie przyjdą z daleka, by słów prawdy szukać, bo w ludziach jest naturalna tęsknota za prawdą. Musimy nauczyć się odróżniać kłamstwo od prawdy. Nie jest to łatwe w czasach, w których żyjemy”.
(Fragmenty kazań oraz rozważania różańcowe ks. Jerzego Popiełuszki wygłoszone w kościele w Bydgoszczy 19.10.1984 roku)
************************************************************************************************************
18 października
Święty Łukasz, Ewangelista
Euzebiusz z Cezarei i Tertulian piszą, że rodzinnym miastem św. Łukasza była Antiochia Syryjska. W tym cała tradycja jest zgodna. Był poganinem, a nie Żydem. Zdaje się to potwierdzać pośrednio św. Paweł Apostoł, kiedy w Liście do Kolosan wymienia najpierw swoich przyjaciół i pomocników z narodu żydowskiego, a potem z pogaństwa. Łukasza umieszcza w grupie drugiej (Kol 4, 10-14). Naukę Chrystusa Łukasz przyjął przed przystąpieniem do św. Pawła. Nie należał do 72 uczniów Pana Jezusa, jak o tym pisze św. Epifaniusz, ani też nie należy go utożsamiać z uczniem, który z Jezusem zetknął się w dzień Jego zmartwychwstania w drodze do Emaus, jak to twierdzą św. Grzegorz Wielki i Teofilakt. Z zawodu Łukasz był lekarzem, jak o tym pisze wprost św. Paweł Apostoł (Kol 4, 14). Należał do ludzi wykształconych i doskonale obeznanych z ówczesną literaturą. Świadczy o tym jego piękny język grecki, kronikarska dokładność informacji i umiejętność zdobywania źródeł. Jego znajomość judaizmu jest powierzchowna, a łacińskie imię wskazuje na jego pochodzenie. Około 40 r. po narodzeniu Chrystusa i ok. 7 lat po Jego śmierci zapewne w samej Antiochii stał się wyznawcą Chrystusa. Około 50 r. po raz pierwszy spotyka na swojej drodze św. Pawła, przyłącza się do niego jako uczeń, towarzysz podróży i lekarz. Nie wiemy, dlaczego dopiero w Troadzie św. Paweł zabrał go ze sobą w długą podróż apostolską (Dz 16, 10-17). W Filippach św. Paweł go zostawia, znowu nie wiemy z jakiej przyczyny. Dopiero w trakcie trzeciej podróży, która rozpoczęła się w 58 r., Łukasz przyłącza się ponownie do Apostoła, aby go już więcej nie opuścić. Towarzyszy mu do Jerozolimy, potem zaś do Rzymu. Swą wierność Łukasz posunął tak dalece, że jako jedyny pozostał przy św. Pawle w więzieniu w Rzymie (2 Tm 4, 11). W czasie aresztowania i dwóch lat więzienia św. Pawła w Cezarei Palestyńskiej Łukasz miał dosyć czasu, aby zapytać naocznych świadków o szczegóły, które przekazał w swojej Ewangelii. Nie wiemy, co działo się z Łukaszem po męczeńskiej śmierci św. Pawła (+ 67). Ojcowie Kościoła i liczne legendy wymieniają wiele różnych miejsc (Achaję, Galię, Macedonię itp.), w których miał nauczać. Wydaje się to mało wiarygodne. Bardziej prawdopodobna wydaje się wzmianka, w której autor pewnego prologu do Ewangelii (pochodzącego z II w.) twierdzi stanowczo, że Łukasz zmarł w Beocji przeżywszy 84 lata. Tak dawna wzmianka, sięgająca czasów niemal apostolskich, zasługuje na wiarę. Autor nie wspomina jednak o śmierci męczeńskiej, pisze tylko, że Łukasz zmarł “pełen Ducha Świętego”. Dlatego późniejsze świadectwa o jego męczeńskiej śmierci są raczej legendą. Łukasz zostawił po sobie dwie bezcenne pamiątki, które zaskarbiły mu wdzięczność całego chrześcijaństwa. Są nimi Ewangelia i Dzieje Apostolskie. Chociaż sam prawdopodobnie nie znał Jezusa, to jednak badał świadków i od nich jako z pierwszego źródła czerpał wszystkie wiadomości. Formę i układ swej Ewangelii upodobnił do tekstu poprzedników, czyli do Mateusza i Marka. Ubogacił ją jednak w wiele cennych szczegółów, które tamci pominęli w swoich relacjach. Jako jedyny przekazał scenę zwiastowania i narodzenia Jana Chrzciciela i Jezusa, nawiedzenie św. Elżbiety, pokłon pasterzy, ofiarowanie Jezusa i znalezienie Go w świątyni – jest więc autorem tzw. Ewangelii Dzieciństwa Jezusa. Zawdzięczamy mu niejeden szczegół z życia Matki Bożej. On także przekazał pierwsze wystąpienie Jezusa w Nazarecie i próbę zamachu na Jego życie, wskrzeszenie młodzieńca z Nain, opowiadanie o jawnogrzesznicy w domu Szymona faryzeusza, o posługiwaniu pobożnych niewiast, zapisał okrzyk niewiasty: “Błogosławione łono, które Cię nosiło”, gniew Apostołów na miasto w Samarii, rozesłanie 72 uczniów oraz przypowieści: o miłosiernym Samarytaninie, o nieurodzajnym drzewie, o zaproszonych na gody weselne, o zgubionej owcy i drachmie, o synu marnotrawnym, o przewrotnym włodarzu, o bogaczu i Łazarzu. Przekazał nam scenę uzdrowienia dziesięciu trędowatych i nawrócenie Zacheusza. Bardzo cennym dokumentem są także Dzieje Apostolskie. Jest to bowiem jedyny dokument o początkach Kościoła, mówiący o tym, co się działo po wniebowstąpieniu Jezusa. Ponieważ w wielu wypadkach Łukasz sam był uczestnikiem opisywanych wydarzeń, związanych z podróżami apostolskimi św. Pawła, dlatego przekazał ich przebieg z niezwykłą sumiennością. Dante określił Łukasza “historykiem łagodności Chrystusowej”. Nie wiemy, gdzie znajduje się grób św. Łukasza. Przyznają się do posiadania jego relikwii Efez, Beocja, Wenecja i Padwa. Przez długie wieki pokazywano i czczono relikwie św. Łukasza w Konstantynopolu. Tam miały być przeniesione za cesarza Justyniana (ok. 527). Potem relikwie przewieziono do Wenecji, a stąd w czasie najazdu Węgrów miały być umieszczone dla bezpieczeństwa w Padwie (899). Do dnia dzisiejszego pokazują je tam w kaplicy bazyliki św. Justyny. Św. Łukasz jest patronem Hiszpanii i miasta Achai; introligatorów, lekarzy, malarzy i rzeźbiarzy, notariuszy, rzeźników, złotników. Według legendy malował portrety Jezusa, apostołów, a zwłaszcza Maryi, Matki Bożej. Jeden z nich, jak opisuje Teodor Lektor z VI wieku, cesarzowa Eudoksja, żona Teodozego II Wielkiego, zabrała z Jerozolimy i przesłała św. Pulcherii, siostrze cesarza. Według innej opowieści kopią jednego z obrazów św. Łukasza jest ikona jasnogórska. W ikonografii św. Łukasz prezentowany jest jako młodzieniec o ciemnych, krótkich, kędzierzawych włosach, w tunice. Sztuka zachodnia ukazuje go z tonsurą lub łysiną, czasami bez zarostu. Bywa przedstawiany, gdy maluje obraz. Jego atrybutami są: księga, paleta malarska, przyrządy medyczne, skalpel, wizerunek lub figura Matki Bożej, wół, zwój. |
*******************************
wspomnienie św. Łukasza Ewangelisty
Słowo i obraz
***
Święty Łukasz otwiera przed nami księgę. Jedna strona jest zapisana, drugą pokrywa ilustracja. Nie możemy mieć wątpliwości – Ewangelista jest autorem zarówno tekstu, jak i sąsiadującego z nim portretu Maryi z Dzieciątkiem. Świadczy o tym trzymany przez niego pędzel.
Święty Łukasz według tradycji potrafił malować. Teodor Lektor (VI wiek) podaje, że Ewangelista namalował obraz Matki Bożej, który zabrała z Jerozolimy Eudoksja, żona cesarza Teodozjusza II. Od tego czasu autorstwo św. Łukasza przypisywano wielu ikonom. Malarze uważali go więc za swego patrona. Portretując Łukasza, bardzo często myśleli o… sobie. O swojej pracy, o roli, jaka przypadła im w udziale – ludzi przekazujących i komentujących swym pędzlem najważniejsze prawdy, prawdy biblijne. Istnieje hipoteza, że św. Łukasz na tym obrazie to autoportret El Greca.
W roku 1600, a więc kilka lat przed powstaniem obrazu, w Madrycie ukazała się książka Gaspara Gutiérreza de los Ríos pt. „Noticia General para la Estimación de las Artes” (Wiadomość ogólna o poszanowaniu sztuk), której autor przekonywał o wyższości opowiadania historii obrazami nad narracją tekstową.
Historycy sztuki uważają, że ta książka dodała odwagi artyście z Toledo, by zrównać pracę Ewangelisty z trudem malarza. Dlatego Łukasz na jego obrazie pokazuje nam tekst biblijny wraz z ilustracją. Artysta sugerować ma przy tym, jak się wydaje, że jedno znakomicie uzupełnia drugie. Widzimy więc Łukasza nie w chwili pisania lub malowania, ale gdy ukazuje nam finalny efekt swojej pracy.
Leszek Śliwa/GN 41.2010
***************
Bóg – Ojciec miłosierny w Ewangelii św. Łukasza
***
W Ewangelii św. Łukasza jest znacznie mniej wyraźnych wzmianek o Bogu jako Ojcu Jezusa i Ojcu ludzi niż w Ewangelii św. Marka i św. Mateusza.
W Ewangelii św. Łukasza jest znacznie mniej wyraźnych wzmianek o Bogu jako Ojcu Jezusa i Ojcu ludzi niż w Ewangelii św. Marka i św. Mateusza. Rzeczownik „ojciec” 17 razy odnosi się do Boga, w tym 12 razy Ewangelista określa Go jako Ojca Jezusa, a 5 razy jako Ojca ludzi. Ale to nie oznacza, że temat ojcostwa Boga jest marginalny w Ewangelii św. Łukasza.
Czy Ewangelista nazywa Boga Ojcem Jezusa?
Anioł Gabriel dwa razy nazywa Jezusa Synem Boga (Łk 1,32.35). Takie stwierdzenie sugeruje zatem, że Bóg jest Jego Ojcem.[1]
Św. Łukasz stwierdza, że syn Zachariasza będzie „wielki w oczach Pana” (Łk 1,15), natomiast syn Maryi jest wielki w sensie absolutnym (Łk 1,32). Przymiotnik wielki używany jako orzecznik (= być wielkim) bez żadnego dodatku jest zarezerwowany dla Boga. Jezus będzie tak wielki jak Bóg. Dalszy ciąg orędzia potwierdza to jeszcze wyraźniej: „zostanie nazwany Synem Najwyższego”. Ten zwrot może mieć znaczenie czysto metaforyczne. Królowie Izraela, począwszy od Salomona, są nazywani synami Bożymi (por. Ps 2,7). Ponadto wyrażenie to może mieć sens tylko mesjański bez jakiejkolwiek aluzji do bóstwa. Nie ulega jednak wątpliwości, że św. Łukasz posługuje się tym wyrażeniem w sensie absolutnym. Tytuł „Syn Najwyższego” odróżnia Jezusa od wszystkich ludzi i wskazuje na Jego jedyną w swoim rodzaju relację z Bogiem. Dla św. Łukasza jest jasne, że Jezus jest Synem Boga, chociaż jest także Mesjaszem (por. Łk 1,32b-33).[2] A zatem Bóg jest Jego Ojcem.
W dalszej części Łukaszowego opisu znajdujemy słowa: „Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym” (Łk 1,35b). Dziewicze łono Maryi stanie się sanktuarium Boga, nowym Miejscem Najświętszym, dlatego dziecko będzie święte, ale nie jak Samson, Samuel czy Jan Chrzciciel, lecz świętością absolutnie wyjątkową i właściwą tylko Bogu. Będzie to rezultat wyjątkowej obecności Boga w łonie Matki-Dziewicy. Święte – to będzie Jego nowe imię określające Jego naturę. Aby usunąć wszelką wątpliwość, anioł precyzuje wieloznaczne określenie Święte przy pomocy zwrotu Syn Boży, który w naszym wypadku ma jednoznaczny sens. Dziecko, które się narodzi, jest nazwane Synem Bożym, tzn. Bogiem, gdyż łono Dziewicy staje się miejscem pobytu Boga, tak jak rozumieli to czytelnicy Starego Testamentu.[3] Anioł nie zwiastuje, że Ten, który się narodzi z Maryi, będzie lub stanie się Synem Najwyższego, lecz że będzie Nim nazwany, to znaczy zostanie objawione, że jest On rzeczywiście Synem Boga. Znów trzeba z tego wyciągnąć wniosek, że zatem Bóg jest Jego Ojcem.
Kiedy św. Łukasz pisze jeszcze, że Bóg jest Ojcem Jezusa?
Pozytywnym dopełnieniem powyższych stwierdzeń jest własna deklaracja Jezusa o Bogu jako Ojcu. Maryja uczyniła odnalezionemu w świątyni Jezusowi wyrzut: „Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie” (Łk 2,48). Nazwała Józefa „ojcem Twoim”. Był to codzienny – stosowany w odniesieniu do Józefa – sposób mówienia, który w żaden sposób nie podważa dziewiczego poczęcia Jezusa. Św. Łukasz – jak świadczy dalsza część opisu – świadomie uwypukla istnienie tych więzów rodzinnych, aby uzyskać większy kontrast między słowami Maryi a odpowiedzią Jezusa, który zapytał: „Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?” (Łk 2,49). Odpowiedź Jezusa stanowi punkt kulminacyjny perykopy. Poprawia On Maryję. Stwierdza: „Ja jestem u Ojca. Nie Józef jest moim Ojcem, lecz Ktoś inny – sam Bóg. Do Niego należę, u Niego jestem. Czy można jaśniej jeszcze wyrazić Boże synostwo Jezusa?”[4] Dał do zrozumienia, kto jest Jego prawdziwym Ojcem. W ten sposób podkreślił równocześnie osobisty związek, jaki łączy Go z Nim, czyli stwierdza, że jest Synem Bożym. Ewangelista nawiązuje do zwiastowania Maryi, podczas którego anioł Gabriel zapowiedział, że Jej Syn będzie nazwany Synem Bożym (Łk 1,35). Teraz zaś, w scenie odnalezienia w domu Bożym, pokazuje, że sam Jezus jako pierwszy nazwał Boga swoim Ojcem, objawiając swą zażyłą z Nim więź.
W związku z tym Ewangelista pisze: „Oni jednak nie rozumieli tego, co im powiedział” (Łk 2,50). „Na tamtą chwilę słowa Jezusa są zbyt wielkie. Także wiara Maryi jest wiarą «w drodze», wiarą, która coraz bardziej pogrąża się w ciemnościach i przedzierając się przez nie, musi dojrzewać. Maryja nie rozumie słów Jezusa, jednak zachowuje je w swoim sercu i pozwala mu stopniowo dojrzewać”.[5]
W których miejscach św. Łukasz najwyraźniej stwierdza, że Bóg jest Ojcem Jezusa?
W chwili chrztu Jezusa otwarło się niebo (Łk 3,21). Należy to rozumieć jako spełnienie się zapowiedzi Proroka (Iz 63,19), który modli się, by Bóg otworzył niebo, zstąpił na ziemię i dokonał ostatecznego aktu zbawczego. Jest to równocześnie powołanie Jezusa do wypełnienia tego dzieła zbawczego. Z nieba odezwał się zaś głos: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie” (Łk 3,20). Pierwsza część wypowiedzi z nieba jest proklamacją Bożego synostwa i jest to reminiscencja – nawiązanie do Ps 2,7: „Tyś Synem moim”, gdzie jest mowa o Mesjaszu. Ewangelista nie kieruje się jednak tekstem greckim Starego Testamentu (LXX), który ma w tym miejscu słowo sługa, ale pisze: syn. Zamiana sługa na syn wskazuje, że chodzi o pogłębione znaczenie, a mianowicie o uświadomienie, że Jezus jest rzeczywiście Synem Bożym. Ani termin Prorok ani określenie Mesjasz nie oddają w pełni natury, godności i misji Jezusa. Jest On bowiem kimś więcej niż Mesjaszem czy Prorokiem. Ale tytuł Syn nie jest jedynym, który przysługuje Jezusowi. W wypowiedzi z nieba w czasie chrztu pojawia się termin umiłowany, który nie jest tylko przymiotnikiem do mój Syn, ale stanowi odrębny tytuł, który mieści w sobie ideę jedyności, a to oznacza, że Jezus jest jedynym Synem Bożym. Tekst uświadamia zatem czytelnikom bardzo ważną prawdę chrystologiczną, że mianowicie Ten, który przyjmuje od Boga zleconą Mu misję, jest jedynym i umiłowanym Synem Ojca.
Słowa głosu z nieba: „Tyś jest mój Syn umiłowany” stanowią także wypełnienie się obietnicy danej Maryi w chwili zwiastowania: „będzie nazwane Synem Bożym” (Łk 1,35b). Bóg staje się świadkiem i ogłasza publicznie, że Jezus jest Jego Synem.
Jest to punkt zwrotny w Ewangelii św. Łukasza. Od tego momentu jej autor bardzo wyraźnie dystansuje się od błędnej opinii ludzi, że Jezus jest synem Józefa. Ten dystans jest widoczny w rodowodzie Jezusa. Ewangelista pisze: „Był, jak mniemano, synem Józefa” (Łk 3,23). Tym samym – biorąc pod uwagę kontekst rodowodu – podkreśla, że Józef jest prawnym, lecz nie naturalnym ojcem Jezusa. W takim razie kolejny raz sugeruje, że to Bóg jest Jego Ojcem.
Centrum opisów Ewangelii św. Łukasza stanowi przemienienie (Łk 9,28-36), gdyż jest objawieniem (teofanią) pośrednim między chrztem nad Jordanem a zjawieniami się Chrystusa po zmartwychwstaniu. Jezus skończył działalność w Galilei a rozpoczął drugi, istotny etap posłannictwa, prowadzący do aktu odkupienia przez krzyż. Ogół ludzi coraz częściej odrzucał Mistrza z Nazaretu, gdyż chciał w Nim widzieć przywódcę ziemskiego i nacjonalistycznego. Pogardzali Nim także przywódcy narodu a natomiast szli za Nim wytrwale uczniowie, gdyż byli przekonani, że jest nie tylko zwykłym nauczycielem, jakich było wielu w Izraelu, ale Mesjaszem. Dlatego Jezus coraz częściej poświęcał czas kształceniu uczniów. Kończy działalność w Galilei i zmierza do Jerozolimy, gdzie będzie cierpiał i umrze. Ale trzeba tutaj przypomnieć wyznanie Piotra, które nastąpiło wcześniej (por. Łk 9,20). Natychmiast po tym wyznaniu Szymona Jezus pouczył Apostołów o swoim cierpieniu i męce oraz określił się jako Syn Człowieczy i Sługa Pański. Pierwsza zapowiedź męki i śmierci (Łk 9,22) była zatem korektą błędnego poglądu, który mógł się zrodzić. Chrystus chciał zapobiec temu, aby uczniowie, uznawszy w Nim Mesjasza pod Cezareą Filipową, nie poszli w kierunku interpretacji politycznej.
Głos z nieba stanowi w tym kontekście niewątpliwie element centralny całego opowiadania. Dzięki niemu apostołowie dowiedzieli się, kim jest Jezus, gdyż słowa skierowane były nie tyle do Mistrza z Nazaretu, co właśnie do świadków Jego przemienienia. Dla nich Mistrz z Nazaretu był wciąż rabbim, mimo wyznania Szymona pod Cezareą Filipową. Piotr w dalszym ciągu się mylił, np. w sprawie namiotów, które chciał wznieść. Kiedy uczniowie przeżywali to, co się wydarzyło na górze, mogli się domyślać, że Jezus jest nie tylko Mesjaszem, ale i Bogiem, gdyż wiedzieli dobrze o teofanii na Synaju. Jednak dopiero głos z nieba ukazał im w pełni, kim jest Jezus („To jest Syn mój, Wybrany, Jego słuchajcie”). Bóg mówi tu o swoim Synu nie w sensie adopcji, lecz w sensie dosłownym. Zapewnienie, że jest On Synem Bożym, powinno być dla nich gwarancją Jego prawdomówności a także ma utwierdzić wiarę, którą wyraził Piotr pod Cezareą Filipową. Należy Jezusowi wierzyć, gdyż jest kimś więcej niż Mojżesz, którego autorytet nie podlegał dyskusji; jest Synem Bożym i dlatego należy Go słuchać, nawet w tym wypadku, gdy mówi to, co jest trudne do zaakceptowania. Chrześcijanie od pierwszych lat istnienia Kościoła będą widzieli w tych słowach fundament nauki o synostwie Bożym Jezusa, a tym samym o ojcostwie Boga.
Czy Jezus nazywał Boga Ojcem?
W związku z pouczeniem o potrzebie codziennego dawania świadectwa Jezus podkreśla: „Kto się bowiem Mnie i słów moich zawstydzi, tego Syn Człowieczy wstydzić się będzie, gdy przyjdzie w chwale Ojca i świętych aniołów” (Łk 9,26). Przestrzega, że gdyby taka sytuacja zaistniała w życiu Jego ucznia, konsekwencje będą bardzo surowe i będą sięgały życia wiecznego, gdy przyjdzie kiedyś w chwale swojego Ojca.
Jest bardzo charakterystyczne, że, oprócz powyższego wypadku, Jezus mówi o Bogu jako swoim Ojcu najczęściej w modlitwie i w jej kontekście. W modlitwie odsłania się niepowtarzalna relacja Syna umiłowanego do swego Ojca. Jezus rozmawia z Bogiem jak Syn, który stanowi jedno z Ojcem.[6]
Siedemdziesięciu dwóch uczniów wróciło z pierwszej podróży misyjnej. Przepełniała ich radość z odniesionych sukcesów. Byli dumni niczym dzieci. Jezus oczyszcza ich naturalną radość i we wspaniałym hymnie uwielbienia kieruje ją ku Bogu. „W tej to chwili rozradował się Jezus w Duchu Świętym i rzekł: «Wysławiam Cię Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. Ojciec mój przekazał Mi wszystko. Nikt też nie wie, kim jest Syn, tylko Ojciec, ani kim jest Ojciec, tylko Syn i ten komu Syn zechce objawić»” (Łk 10,21-22).
Odkrycie dobroci Boga w czynach wysłanych uczniów prowadzi Jezusa do modlitwy wdzięczności wobec Ojca. W pierwszej części tej niezwykłej pieśni pochwalnej Jezus wysławia Ojca. Powodem tego uwielbienia jest Boże działanie mające dwa aspekty: zakrycie i objawienie. To wszystko, co przynosi Chrystus, stało się dla jednych czymś, czego ani zrozumieć, ani przyjąć nie chcą, dla drugich zaś stało się objawieniem długo oczekiwanej Bożej interwencji w ludzkie sprawy. Jedni z nich, mądrzy i uczeni, to ci, którzy ufają swojej mądrości, a dla Bożych spraw mają serce zamknięte. Nie uznają Jezusa. Drudzy zaś, ludzie prości, niewykształceni w Prawie Mojżeszowym i w judaistycznych przepisach, to ci, którzy starali się zachować Boże przykazania i w Bogu złożyli ufność. Jedynie prostaczkom Ojciec otwiera oczy, aby w słowach i czynach Jezusa rozpoznawali znaki Boże i pojęli, że nadszedł Mesjasz. Tak się dzieje z tego powodu, że za pomocą własnego rozumu nie można pojąć tego, co dotyczy Chrystusa. Jest On darem Bożym, a Jego nauka objawieniem, które dzięki łasce Bożej jest dostępne nawet dla prostaczków, ale do ludzi zadufanych w sobie nie ma dostępu. Natomiast w drugiej strofie Jezus sławi Ojca za to, iż udzielił Mu wszechogarniającej wiedzy i poznania, powierzając pełnię prawdy Objawienia i czyniąc jedynym prawomocnym Pośrednikiem. Wspomniane poznanie oznacza jedyny, dla nikogo niedostępny, stosunek Syna do Ojca.[7] W jego następstwie nikt nie zna Syna, jak tylko Ojciec. Ale też Ojca nikt nie zna, tylko Syn i jedynie On – na mocy otrzymanego uzdolnienia – może teraz ludziom mówić o Ojcu. Jezus mówiąc, że tylko On zna Ojca, pośrednio stwierdził, że jest Bogiem, gdyż stanowi z Nim jedno.[8]
Kiedy jeszcze Jezus wyraźnie nazywał Boga swoim Ojcem?
Z powyższym uwielbieniem Ojca łączy się modlitwa Jezusa na Górze Oliwnej. „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich” (Łk 22,42). Jezus zwraca się do Ojca z pełnym zaufaniem i niezwykle serdecznie. W oparciu o inne Ewangelie można stwierdzić, że słowu Ojcze odpowiadało aramejskie Abba. Tak być może Jezus zaczynał każdą swą modlitwę, mając świadomość, że Bóg jest Jego rzeczywistym Ojcem.[9] Izraelici nie mówili nigdy w ten sposób do Boga. Termin Abba nie jest odpowiednikiem naszego ojcze, ale jego zdrobniałą formą. W ten sposób zwracały się dzieci izraelskie do swego ojca. Szacunek względem Boga sprawił, że Izraelici nie odważyli się nigdy używać tego terminu w odniesieniu do Najwyższego. Obecność tego słowa w modlitwie Jezusa nabiera niezwykłego znaczenia. Mówi o serdecznym związku między Chrystusem a Ojcem. Z modlitwy Jezusa wypływa przekonanie, że Ojciec może wszystko uczynić. Chrystus jest świadom, że Ojciec jest wszechmocny i właśnie wtedy, gdy wydawało się, że zwyciężają siły ciemności, może uwolnić Go od tej próby, która jest trudna do zniesienia. Modlitwa Jezusa ma cechy synowskiego oddania się Ojcu. Z całą miłością, szacunkiem i zaufaniem zwraca się do Ojca, aby – jeżeli uzna to za stosowne – cofnął swoją decyzję. Pokornie się Mu jednak poddaje.
Dwa razy Jezus zwraca się wprost do Boga jako Ojca w czasie konania na krzyżu. Kiedy zostaje ukrzyżowany, prosi Go o przebaczenie dla ludzi: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34). A przed samą śmiercią woła donośnym głosem: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego” (Łk 23,46). W drugim wypadku Jezus cytuje Ps 31,6. Ale słowa psalmisty poprzedził wezwaniem Ojcze. Tym sposobem uczynił słowa psalmisty własną modlitwą, w której oznajmia, że w ostatniej chwili życia ziemskiego całkowicie zdaje się na wolę Ojca. Umierając, po ludzku mówiąc, opuszczony, wypowiedział słowa ufności. Oddał swego ducha Ojcu, podobnie jak czynił to pobożny Żyd każdego wieczoru. Już słowo Ojcze, jako określenie Boga, wskazuje, że Jezus nie czuł się zawiedziony mimo cierpień, jakie Go spotykały. Zaakceptował z poddaniem wolę Ojca (por. Łk 18,31). Nie oddaje ducha Ojcu, ale powierza Mu go w pełnej świadomości. Jego ostatnie słowa są ostatnim aktem synowskiego zawierzenia Ojcu, którego wolę pełni do końca, aby dokonać zbawienia.
Jeszcze raz Jezus nazywa Boga Ojcem w zakończeniu Ewangelii św. Łukasza, gdy mówi o konieczności dawania świadectwa przez uczniów. Chrystus ich zapewnia: „Oto Ja ześlę na was obietnicę mojego Ojca” (Łk 24,49). Zadanie, jakie staje przed apostołami, nie będzie ani proste ani łatwe. Już wcześniej Jezus bardzo często wspominał, że Jego uczniowie spotkają się ze sprzeciwem i wrogością. Do tej myśli powraca także obecnie. Zapewnia swym świadkom pomoc. Przyrzeka im „obietnicę Ojca”. W drugim dziele św. Łukasz napisze wyraźnie, że tą obietnicą Ojca będzie Duch Święty (Dz 1,8; por. także Łk 12,12)). Chodzi w tym wypadku o wzmacniające i oświecające działanie Ducha Świętego.
Czy św. Łukasz nazywa Boga Ojcem wierzących?
W Ewangelii św. Łukasza pojawiają się także wypowiedzi, z których wynika, że Bóg jest Ojcem wierzących. Jest dla nich Ojcem pełnym dobroci, miłosierdzia, łaskawości i przebaczenia.
Wzywa: „Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny” (Łk 6,36). Jezus zachęca słuchaczy do zmiany postawy. Poucza, że jeśli zrealizują te zachętę, będą synami Bożymi. Ale równocześnie wzywa do naśladowania Boga w Jego najwznioślejszym przymiocie. Powinni upodobnić się do Boga Ojca, który jest pełen delikatności, dobroci, cierpliwości, gotowości do przebaczenia. Wzywa: Stawajcie się miłosierni, ponieważ wasz Ojciec, który jest dla was wzorem, jest miłosierny.
W związku z Modlitwą Pańską Jezus pouczył o potrzebie wytrwałości w modlitwie, którą kierujemy do Boga (Łk 11,9-13). Odpowiada na pytanie, co usprawiedliwia zaufanie, jakie powinno cechować modlitwę. Mówi o synu, który prosi ojca o to, co konieczne do życia. Stosuje porównanie, w którym wskazuje na podobieństwo zachodzące między Bogiem, Ojcem w niebie, a ojcem ziemskim. Opowiada o dobroci ojca ziemskiego. Ojciec ziemski ma co prawda swoje wady, jest skłonny do złego i nigdy nie jest idealny, ale jego miłość do syna sprawia, że troszczy się o jego dobro i na pewno nie odmówi mu tego, co jest konieczne do życia. Tym bardziej Bóg, Ojciec miłujący wszystkich ludzi, troszczy się o swoje dzieci, o tych, których powołał do istnienia i pragnie ich życia wiecznego. „Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, to o ileż bardziej Ojciec z nieba”. Dobroć Boga Ojca powinna być zatem źródłem i podstawą wytrwałości oraz zaufania w modlitwie. Ponieważ w Chrystusie Jezusie jesteśmy dziećmi Bożymi, nabyliśmy prawo nazywania Boga najpiękniejszym słowem „Ojcze”, dlatego wzrasta nasza śmiałość i zaufanie podczas modlitwy. Bóg wysłuchuje nasze prośby nie dlatego, by uwolnić się od naszego natręctwa, ale dlatego, że jest Ojcem. Ojciec w niebie nie da nam nic złego, jeśli o dobro prosimy – w przeciwnym razie nie byłby naszym Ojcem. Jest ponadto Ojcem niebieskim, a to oznacza, że nieskończenie przewyższa w dobroci każdego ojca ziemskiego. Dlatego możemy Go prosić z ufnością i usilnie, pewni, że nas wysłucha.
Uczniowie mają różnić się od innych ludzi przez porzucenie wszelkiej troski o dobra doczesne. Dlatego Jezus ich upomina: „O to wszystko bowiem zabiegają narody świata, a Ojciec wasz wie, że tego potrzebujecie. […] Nie bój się, mała trzódko, gdyż spodobało się Ojcu waszemu dać wam królestwo” (Łk 12,30.32).
Kiedy najdokładniej Jezus przedstawił prawdę o tym, że Bóg jest Ojcem ludzi?
Najdokładniej o ojcostwie Boga w stosunku do ludzi wypowiada się Jezus w przypowieści o ojcu syna marnotrawnego.
Cała Biblia – jak mówią niektórzy, i słusznie – jest ciągle powtarzaną, na różne sposoby, przypowieścią o synu marnotrawnym. Dostrzegamy to od pierwszej stronicy; od historii Kaina, którego Bóg bierze w obronę mimo czynu, jakiego się dopuścił, aż po przypowieści Jezusa. Bóg – podobnie jak ojciec – nie daje się nigdy zrazić niewdzięcznością człowieka i mimo wszystko, niezmordowanie darzy go miłością. Ciągle wychodzi mu na spotkanie, usiłuje go wyrwać z kręgu zła i zbawić oraz pociągnąć ku sobie.
Ale przypowieść o ojcu syna marnotrawnego stanowi szczyt wszystkich wypowiedzi na ten temat (Łk 15,11-32). Opis jest niezwykle żywy i dlatego przemawiał szczególnie do słuchaczy palestyńskich, z pewnością bardziej niż do nas.
Występuje tu zamożny właściciel, gdyż ma wiele sług-najemników. Słyszy pewnego dnia dziwne żądanie młodszego syna, dotyczące wydania mu – zgodnie z Prawem Mojżesza (Pwt 21,17) – trzeciej części przyszłego spadku. Szanując wolną wolę syna, bez słowa daje mu to, o co go poprosił. Młodzieniec zabiera majątek w gotówce i udaje się za granicę. Żyje tam rozrzutnie, dosłownie: w sposób zgubny, uniemożliwiający ocalenie siebie czy majątku. Starszy brat określi później bardzo drastycznie ów styl życia („roztrwonił twój majątek z nierządnicami” – w. 30).
Ukazane są cztery etapy degradacji, jaką przeżył młodzieniec. Najpierw traci całkowicie majątek i popada w nędzę, więc doznaje głodu. Kiedy jego fortuna się wyczerpała, a w kraju nastał głód, młodzieniec w jednej chwili stał się nędzarzem. Na szczególną uwagę zasługują jednak dwa ostatnie etapy degradacji. Talmud stwierdza: „Przeklęty człowiek, który hoduje świnie”. Do dziś dnia u Żydów i mahometan panuje przekonanie, że pasienie trzody chlewnej jest przekleństwem.
Dno degradacji syna marnotrawnego polega na tym, że traktowany jest przez właściciela gorzej niż trzoda chlewna. Musi kraść świniom jadalne strąki. Strąki, o których tu mowa, należą do rośliny zwanej fachowo po arabsku karrub, a u nas chlebem świętojańskim. Na Bliskim Wschodzie karmi się nimi nadal nierogaciznę.
Od wspomnianego dna nędzy zaczyna się droga odwrotu. Jezus ukazuje plastycznie kolejne etapy żalu. Młodszy syn zaczyna od uświadomienia sobie subiektywnego poczucia kontrastu między obecnym stanem upadku a sytuacją materialną najemników w domu ojca. To, co wydawało się szczęściem, doprowadziło do upodlenia. Przypomniał mu się ojciec. Odczuwał głód, którego nie miał czym zaspokoić, a u ojca dostatnio żyli nawet najemnicy.
Ojciec musiał młodszego syna wciąż oczekiwać, nawet wyglądać, skoro ujrzał go, „gdy był jeszcze daleko”. Wzruszenie każe mu – wbrew zasadom Wschodu – biec naprzeciw po to, by – mimo odrażającego wyglądu przybysza – rzucić mu się na szyję i ucałować go po długiej rozłące.
Syn wprawdzie zaczął przygotowane przemówienie, ale ojciec nie pozwolił na wypowiedzenie pokornej propozycji. Wystarczyło, że wyznał swoje winy. Słowo szybko (w. 22) akcentuje niecierpliwą miłość ojca. Po czterech stopniach degradacji następują cztery wymowne znaki natychmiastowego przywrócenia do dawnej rangi wolnego dziedzica. Syn otrzymuje najlepszą szatę, pierścień na rękę jako znak godności dziedzica, sandały wyróżniające osobę wolną od niewolników i wreszcie zostaje urządzona uroczysta, radosna uczta. Uczta będzie wyjątkowa: podadzą utuczone cielę, będzie muzyka i tańce. Wydając te polecenia, ojciec motywuje je wobec sług radością z odzyskania syna zaginionego i duchowo umarłego. Bowiem ten, który umarł duchowo, moralnie, teraz zmartwychwstał. Był daleko przez wiele lat, a teraz powrócił. Jego powrót jest więc dla ojca rodzajem zmartwychwstania.
Dalsza część przypowieści jeszcze bardziej podkreśla miłość ojcowską. Rozpoczęto sutą i huczną biesiadę, gdy powraca z pola starszy syn. Zdziwiły go odgłosy radości. Uzyskawszy od sługi potrzebne informacje, poczuł się urażony. Nie mógł zrozumieć, dlaczego ojciec obdarzył łaską marnotrawcę. Wydawało mu się, że ojciec źle postąpił. Oburzony, nie chciał wejść, by cieszyć się razem z ucztującymi. Uważał to wyróżnienie lekkomyślnego brata za niesłuszne i niezasłużone. W krótkim dialogu z ojcem uzewnętrznił swój sposób myślenia: był niewyobrażalnie zazdrosny i interesowny. Nie rozumiał dobroci ojca, którego majątek przecież został tak haniebnie roztrwoniony. Oburzyło go wyniesienie młodszego brata. Kiedy spotykał się z ojcem, wynosił swoje zasługi, odwołując się do wiernej służby, nigdy dotąd nie nagrodzonej urządzeniem nawet skromnej zabawy. W gniewie przekroczył granice delikatności nie tylko względem brata, którego nie chciał uznać, ale i względem ojca. Zamiast uznania jego dobroci, ubliżył należnemu mu szacunkowi i śmiał czynić wyrzuty. Nie wypowiedział pełnego miłości słowa ojcze, tak jak uczynił to młodszy brat. Umyślnie także nie wypowiedział słowa brat, ale mówił: syn twój. O młodszym bracie mówił jak o kimś obcym. Z jego słów biła pogarda i źle maskowana gorycz, pycha i zazdrość.
W takim kontekście jeszcze bardziej ujawniła się miłość ojca, który nie tylko przebaczył marnotrawcy, ale usiłował także wyjść naprzeciw starszego syna. Wielkość miłości ojca zabłysła już wtedy, gdy przebaczył młodszemu synowi, ale teraz stała się jeszcze wyrazistsza. Ojciec nie skarcił ostro starszego syna, ale starał się go ułagodzić. Syn nie wypowiedział pełnego miłości słowa ojcze, a on zwraca się z pełnym miłości synu. W sposób niezwykle delikatny usiłował obudzić w nim zamarłą miłość. Toczyła się piękna walka między oburzeniem i gniewem a łagodnością. Ojciec tłumaczył synowi bez oburzenia racje, powtarzając słowa skierowane do sług. Marnotrawnego nazwał swoim dzieckiem. Następnie zwrócił uwagę starszemu synowi na szczęście płynące z faktu przebywania wciąż z ojcem. Był przecież zawsze z nim, a to jest więcej warte niż uczty z przyjaciółmi. Wreszcie podkreślił, że i on powinien się cieszyć z powrotu brata. Odzyskał przecież brata a on syna. A nadto nic nie traci, gdyż wszystko, co należy do niego, jest także jego własnością. Łagodne słowa usprawiedliwienia, wypowiedziane mimo niewłaściwego zachowania starszego syna, wskazują na to, że ojciec miłował obydwóch synów równie głęboko.
Wtej przypowieści nie chodzi na pierwszym miejscu o opis dziejów syna marnotrawnego, ale o zachowanie się ojca. Dlatego niektórzy uważają, że jest to przypowieść o nieskończonej dobroci ojca, który – mimo zranionej miłości – znów przygarnia syna.[10] Cała przypowieść jest tak ułożona, aby specjalnie uwydatnić miłość ojca. W sposób obrazowy przedstawiona jest Boża miłość przebaczająca i niezmierna radość z nawrócenia się jednego z synów. Postawa Boga przybrała widzialną postać w zachowaniu się Jezusa, i to w takim stopniu i z taką wyrazistością, że wywołało to zgorszenie i sprzeciw. Jezus musi więc swoje „gorszące” obcowanie z grzesznikami – a tym samym ochocze przebaczanie im przez Boga –ciągle usprawiedliwiać wobec pobożnych, którzy nie potrafią wyobrazić sobie sprawiedliwego Boga w ten sposób, a obcowanie z grzesznikami uważają za niestosowne. Ale na drugim miejscu przypowieść uwypukla także postać syna marnotrawnego, który poprzez swoje odejście i tragiczny los uosabia grzech i jego następstwa, a w scenie powrotu obrazuje sens tego, co Jezus rozumie jako nawrócenie się.
W Ermitażu w Petersburgu znajduje się jedno z ostatnich dzieł Rembrandta Powrót syna marnotrawnego. Na tym obrazie na szczególną uwagę zasługują ręce i twarz postaci. Malarz, chcąc ukazać boską miłość, wybrał starca, prawie ślepego mężczyznę. Jedna jego ręka różni się od drugiej; jedna jest ręką kobiety a druga ręką mężczyzny. Ojciec jest nie tylko patriarchą. W równym stopniu co ojcem jest także i matką. Dotyka syna kobiecą i męską dłonią. Jedna ręka podtrzymuje, a druga pieści; jedna daje poczucie bezpieczeństwa, a druga pociesza i przytula, aby uspokoić dziecko, które zrobiło sobie krzywdę. Wielki malarz w ten sposób oddał to, co tak często podkreślają autorzy Pisma Świętego, a zwłaszcza Jezus w przypowieści o ojcu syna marnotrawnego.
***
Podobnie jak w wypadku innych Ewangelii, określenie Syn Boży w odniesieniu do Jezusa pojawia się w częściach narracyjnych Ewangelii św. Łukasza. Występuje ono również w wypowiedziach Mistrza z Nazaretu. To określenie domaga się swojego odpowiednika. Jeżeli Chrystus jest Synem Bożym, to Bóg jest Jego Ojcem. Ponadto Jezus często wypowiada słowo Ojciec. Posługuje się tym określeniem wtedy, gdy uczy o Bogu jako swoim Ojcu lub o Ojcu wszystkich ludzi.
ks. Michał Bednarz/GN 19.04.2015
[1] Por. J. Ratzinger – Benedykt XVI, Jezus z Nazaretu. Dzieciństwo, dz. cyt., s. 46.
[2] Por. F. Mickiewicz, Ewangelia według św. Łukasza. Rozdziały 1-11. Wstęp – przekład z oryginału – komentarz (NKB III/1), Częstochowa: Edycja Świętego Pawła 2011, s. 114.
[3] Por. F. Mickiewicz, Ewangelia według św. Łukasza. Rozdziały 1-11, dz. cyt., s. 114-115.117.
[4] Por. J. Ratzinger – Benedykt XVI, Jezus z Nazaretu. Dzieciństwo, dz. cyt., s. 165.
[5] Por. J. Ratzinger – Benedykt XVI, Jezus z Nazaretu. Dzieciństwo, dz. cyt., s. 166.
[6] Por. I. de la Potterie, Modlitwa Jezusa, dz. cyt., s. 71; F. Mickiewicz, Ewangelia według św. Łukasza. Rozdziały 1-11, dz. cyt., s. 552-553.
[7] F. Gryglewicz, Ewangelia według św. Łukasza. Wstęp – przekład z oryginału – komentarz (PŚNT, III/3), Poznań-Warszawa: Pallottinum 1974, s. 214.
[8] J. Gnilka, Teologia Nowego Testamentu, dz. cyt., s. 176.
[9] F. Mickiewicz, Ewangelia według św. Łukasza. Rozdziały 12-24. Wstęp – przekład z oryginału – komentarz.Część II (NKB III/2), Częstochowa: Edycja Świętego Pawła 2012, s. 475.
[10] A. Jankowski, Królestwo Boże w przypowieściach, dz. cyt., s. 115.
************************************************************************************************************
17 października
Święty Ignacy Antiocheński, biskup i męczennik
Legenda głosi, że Ignacy był tym szczęśliwym dzieckiem, które kiedyś Chrystus postawił przed uczniami swoimi i rzekł: “Zaprawdę powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży, jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje” (Mt 18, 1-5). Nie wiemy nic o latach dziecięcych i młodzieńczych Ignacego. Spotykamy go dopiero jako trzeciego z kolei biskupa Antiochii (po św. Piotrze Apostole i św. Ewodiuszu). W czasie prześladowania za cesarza Trajana Ignacy został uwięziony i skazany na śmierć. Wysłano go pod eskortą żołnierzy do Rzymu, aby tam rzucić na pożarcie dzikim zwierzętom w czasie organizowanych właśnie igrzysk. W czasie tej podróży Ignacy zatrzymał się w Smyrnie, gdzie czekał na okręt. Korzystając z chwilowej przerwy, napisał 4 listy do gmin chrześcijańskich: w Efezie, Magnezji, w Trallach i w Rzymie. Wyszedł mu naprzeciw św. Polikarp z liczną delegacją, by uczcić w ten sposób bohatera. Polikarp dostarczył Ignacemu materiału do pisania i zobowiązał się odesłać jego listy do adresatów. Ignacy ukazał w tych listach Chrystusa jako prawdziwego Boga i człowieka, łączącego w sobie naturę Boską i ludzką; określił Kościół jako katolicki na oznaczenie całego ludu Bożego złączonego z Chrystusem w jeden organizm. Hierarchię Kościoła stanowią biskupi, prezbiterzy i diakoni. Biskupi reprezentują autorytet Boga Ojca, prezbiterzy stanowią grono apostolskie, a diakoni pełnią zadanie Chrystusa sługi. Według św. Ignacego, ten, kto ma wiarę, nadzieję i miłość, jest zjednoczony z Chrystusem Panem. Wiele szacunku okazał też biskup Antiochii Kościołowi, który jest w stolicy cesarstwa rzymskiego. W swoich listach Ignacy wyraził żarliwość wiary oraz głęboki pokój serca wobec czekającego go męczeństwa. Listy te są ważnym dokumentem wiary pierwotnego Kościoła. W Godzinie Czytań we wspomnienie św. Ignacego czytamy jego znamienne słowa napisane do Rzymian, których prosił, aby nie starali się o uwolnienie go od męczeńskiej śmierci, której bardzo pragnął: “Pozwólcie mi się stać pożywieniem dla dzikich zwierząt, dzięki którym dojdę do Boga. Jestem Bożą pszenicą. Zostanę starty zębami dzikich zwierząt, aby się stać czystym chlebem Chrystusa. Proście za mną Chrystusa, abym za sprawą owych zwierząt stał się żertwą ofiarną dla Boga”. W Troadzie Ignacy musiał ponownie przesiąść się na inny okręt. Skorzystał z okazji, by napisać listy do Filadelfii, Smyrny i do św. Polikarpa. Z Troady dotarł do Neapolu, miasta w Macedonii (dzisiaj nosi ono nazwę Cavalla), a następnie musiał podążać pieszo pod eskortą do Filippi, Salonik i Dyrrachium. Tam dopiero wszyscy wsiedli na statek i dopłynęli do portu włoskiego, Brindisi. Stąd znowu pieszo szli drogą lądową aż do Rzymu. Dla osiemdziesięcioletniego starca cała ta podróż była prawdziwą katorgą. Św. Ignacy, “Teoforos” (tzn. “niosący Boga”) – jak przedstawia się w pismach – zginął śmiercią męczeńską na arenie w Rzymie, prawdopodobnie w Koloseum. Dzieje jego bohaterskiej śmierci opisali między innymi: św. Ireneusz, Orygenes, Euzebiusz z Cezarei, św. Polikarp, św. Jan Chryzostom i św. Hieronim. Przyjmuje się, że jego śmierć miała miejsce ok. roku 107. Chrześcijanie zebrali ze czcią pozostałe na arenie kości Męczennika, a potem przewieźli je do Antiochii. Wiemy o tym z mowy św. Jana Chryzostoma, poświęconej Ignacemu. Cesarz Teodozjusz II (+ 450) nakazał umieścić relikwie św. Ignacego w świątyni Fortuny, zamienionej na chrześcijańską. Trzecie przeniesienie relikwii odbyło się w roku 540, kiedy Chozroes, król perski, najechał na Palestynę i Syrię. Wreszcie relikwie powróciły do Rzymu, kiedy w VII w. Saraceni zajęli Syrię. Imię św. Ignacego wymieniane jest w Kanonie Rzymskim. W ikonografii św. Ignacy ukazywany jest w szatach biskupich rytu wschodniego lub jako młody biskup z raną na piersi. Jego atrybutami są lew u stóp, symbol IHS na piersi Świętego. |
*************************
Święty Ignacy Antiocheński
***
(…) Ignacy wysłany został do Rzymu, gdzie miano rzucić go dzikim zwierzętom na pożarcie, ze względu na świadectwo, jakie dał Chrystusowi.(…)
Drodzy bracia i siostry!
Podobnie jak w ubiegłą środę, mówić będziemy o osobistościach rodzącego się Kościoła. Przed tygodniem mówiliśmy o papieżu Klemensie I, trzecim następcy św. Piotra. Dziś mówimy o św. Ignacym, który był trzecim biskupem Antiochii, od roku 70 do 107, który był rokiem jego męczeństwa. W owych czasach Rzym, Aleksandria i Antiochia były trzema wielkimi metropoliami Cesarstwa Rzymskiego. Sobór Nicejski mówi o trzech “prymatach”: Rzymu, ale także Aleksandria i Antiochia mają udział w pewnym sensie w tym “prymacie”.
Św. Ignacy był biskupem Antiochii, która dziś znajduje się w Turcji. Tu, w Antiochii, o czym wiemy z Dziejów Apostolskich, powstała kwitnąca wspólnota chrześcijańska: pierwszym jej biskupem był apostoł Piotr – tak mówi nam tradycja – i tam “po raz pierwszy nazwano uczniów chrześcijanami” (Dz 11, 26). Euzebiusz z Cezarei, historyk z IV wieku, poświęcił cały rozdział swej Historii Kościelnej życiu i dziełu literackiemu Ignacego (3, 36). “Z Syrii”, pisze on, “Ignacy wysłany został do Rzymu, gdzie miano rzucić go dzikim zwierzętom na pożarcie, ze względu na świadectwo, jakie dał Chrystusowi. Odbywając swą podróż przez Azję, pod okiem surowych straży” (które w swym Liście do Rzymian nazywa on “dziesięcioma leopardami”, 5,1), “w kolejnych miastach, gdzie się zatrzymywał, przepowiadaniem i ostrzeżeniami umacniał Kościoły; przede wszystkim z największym zapałem nawoływał do wystrzegania się herezji, które zaczynały się wówczas szerzyć i zalecał, by nie odrywać się od tradycji apostolskiej”.
Pierwszym etapem podróży Ignacego ku męczeństwu było miasto Smyrna, gdzie biskupem był św. Polikarp, uczeń świętego Jana. Ignacy napisał tu cztery listy, skierowane do Kościołów Efezu, Magnezji, Tralli i Rzymu. “Wyruszywszy ze Smyrny”, pisze dalej Euzebiusz, “Ignacy dotarł do Troady i stamtąd wysłał następne listy”: dwa do Kościołów Filadelfii i Smyrny, i jeden do biskupa Pilikarpa. Euzebiusz uzupełnia tym samym spis listów, które pozostawił nam Kościół pierwszego wieku jako cenny skarb. Czytając te teksty odczuwa się świeżość wiary pokolenia, które poznało jeszcze Apostołów. Czuje się też w tych listach gorącą miłość świętego. Wreszcie z Troady męczennik dotarł do Rzymu, gdzie w Amfiteatrze Flawiuszów rzucony został na pożarcie dzikim bestiom.
Żaden z Ojców Kościoła nie wyraził z taką intensywnością, jak Ignacy, pragnienia jedności z Chrystusem i życia w Nim. Dlatego odczytaliśmy fragment Ewangelii na temat winnicy, którą zgodnie z Ewangelią Janową jest Jezus. Faktycznie w Ignacym zbiegają się dwa “nurty” duchowe: nurt Pawła, nastawiony na jedność z Chrystusem, i nurt Jana, skoncentrowany na życiu w Nim. Z kolei oba te nurty prowadzą do naśladowania Chrystusa, wielokrotnie nazywanego przez Ignacego “moim” czy “naszym Bogiem”. Tak też Ignacy błaga chrześcijan Rzymu, by nie uniemożliwiali mu męczeństwa, albowiem z niecierpliwością czeka na “połączenie się z Jezusem Chrystusem”. I wyjaśnia: “Pięknie jest mi umierać idąc ku Jezusowi Chrystusowi, aniżeli rządzić aż po krańce ziemi. Szukam tego, który umarł za mnie, chcę tego, który zmartwychwstał dla nas… Pozwólcie, abym był naśladowcą Męki mego Boga!” (Rzymianie 5-6). W tych płomiennych wyrazach miłości zobaczyć można uderzający “realizm” chrystologiczny, typowy dla Kościoła Antiochii, jak nigdy wyczulony na wcielenie Syna Bożego i na Jego prawdziwe i konkretne człowieczeństwo: Jezus Chrystus, pisze Ignacy do mieszkańców Smyrny, “jest prawdziwie z plemienia Dawida”, “rzeczywiście narodził się z dziewicy”, “rzeczywiście został za nas przybity” (1,1).
Nieprzeparte dążenie Ignacego do jedności z Chrystusem kładzie podwaliny pod “mistykę jedności”. On sam nazywa siebie “człowiekiem, któremu powierzone zostało zadanie jedności” (Do Filadelfian 8,1). Według Ignacego jedność jest nade wszystko cechą Boga, który istniejąc w trzech Osobach jest Jednym w całkowitej jedności. Powtarza on często, że Bóg jest jednością i że tylko w Bogu znajduje się ona w stanie czystym i pierwotnym. Jedność, którą chrześcijanie mają zrealizować na tej ziemi nie jest niczym innym, jak naśladownictwem, możliwie jak najbardziej zgodnym z boskim archetypem. W ten sposób Ignacy dochodzi do wypracowania wizji Kościoła, która nawiązuje do niektórych sformułowań Listu do Koryntian Klemensa Rzymskiego. “Dobrą rzeczą dla was”, pisze na przykład do chrześcijan z Efezu, “jest postępować wspólnie w zgodzie z myślą biskupa, jak już czynicie. W istocie wasze kolegium kapłańskie, słusznie uznane i godne Boga, jest tak harmonijnie zjednoczone z biskupem, niczym struny cytry. Dlatego w waszej zgodzie i w waszej symfonicznej miłości wyśpiewujecie Jezusa Chrystusa. I tak, jeden po drugim, stajecie się chórem, ażeby w symfonii zgody, po wzięciu tonu od Boga jedności, śpiewać jednym głosem” (4 ,1-2). A po zaleceniu mieszkańcom Smyrny, by “nie podejmować niczego, co dotyczy Kościoła, bez biskupa” (8, 1), zwierza się Polikarpowi: “Ja daję życie za tych, co podporządkowali się biskupowi, za kapłanów i diakonów. Obym mógł wraz z nimi mieć udział z Bogiem. Pracujcie razem jedni za drugich, walczcie razem, biegnijcie razem, cierpcie razem, śpijcie i czuwajcie razem jako zarządcy Boga, jego asesorzy i sługi. Starajcie się podobać Temu, dla którego walczycie i od którego otrzymujecie żołd. Niechaj nikt z was nie okaże się dezerterem. Chrzest wasz niech pozostanie tarczą, wiara hełmem, miłość włócznią, a cierpliwość zbroją” (6, 1-2).
W sumie można dostrzec w Listach Ignacego swego rodzaju stałą i owocną dialektykę między dwoma aspektami, cechującymi życie chrześcijan: z jednej strony hierarchiczna struktura wspólnoty kościelnej, z drugiej podstawowa jedność, która wiąże z sobą wszystkich wierzących w Chrystusa. W konsekwencji role te nie mogą być z sobą w sprzeczności. Przeciwnie, nacisk na komunię wierzących między sobą i z ich własnymi pasterzami stale wyrażany jest na nowo poprzez wymowne obrazy i porównania: cytra, struny, intonacja, koncert, symfonia. Ewidentna jest szczególna odpowiedzialność biskupów, kapłanów i diakonów za budowę wspólnoty. Przede wszystkim dotyczy ich wezwanie do miłości i jedności. “Bądźcie jedno”, pisze Ignacy do mieszkańców Magnezji, przywołując modlitwę Jezusa podczas Ostatniej Wieczerzy: “Jedyne błaganie, jedyny umysł, jedyna nadzieja w miłości… Biegnijcie wszyscy do Jezusa Chrystusa jako do jedynej świątyni Boga, jako do jedynego ołtarza: On jest jeden, a pochodząc od jedynego Ojca, pozostał z Nim zjednoczony, i do Niego powrócił w jedności” (7, 1-2). Ignacy, jako pierwszy w literaturze chrześcijańskiej, przypisuje Kościołowi przymiotnik “katolicki”, to jest “powszechny”: “Gdzie jest Jezus Chrystus”, stwierdza, “tam jest Kościół katolicki” (Do mieszkańców Smyrny 8, 2). I właśnie na służbie jedności Kościoła katolickiego, wspólnota chrześcijańska Rzymu pełni swego rodzaju prymat w miłości: “W Rzymie przewodzi on godny Boga, czcigodny, godny, by nazywać go błogosławionym… Przewodzi miłości, która ma prawo Chrystusa i nosi imię Ojca” (Do Rzymian, prolog).
Jak widać, Ignacy jest prawdziwie “doktorem jedności”: jedności Boga i jedności Chrystusa (na przekór rozmaitym herezjom, które zaczynały krążyć i dzieliły człowieka i Boga w Chrystusie), jedności Kościoła, jedności wiernych: “w wierze i miłości, od których nie ma nic bardziej znamienitego” (Smirnesi 6, 1). Jednym słowem: “realizm” Ignacego nawołuje wiernych dnia wczorajszego i dzisiaj, nawołuje nas wszystkich do postępującej syntezy między dążeniem do Chrystusa (jedność z Nim, życie w Nim) i oddaniem Jego Kościołowi (jedność z biskupem, wielkoduszna służba wspólnocie i światu). W sumie należy osiągnąć syntezę między komunią Kościoła wewnątrz i misją głoszenia Ewangelii innym, aż do momentu, gdy poprzez jeden wymiar przemawiać będzie drugi, a wierzący będą coraz bardziej “w posiadaniu tego niepodzielnego ducha, jakim jest sam Jezus Chrystus” (Magnesi 15). Prosząc Pana o tę “łaskę jedności”, i w przekonaniu przewodzenia miłości całego Kościoła (por. Romani, prolog), kieruję do was to samo życzenie, którym kończy się list Ignacego do chrześcijan Tralli: “Miłujcie się wzajemnie sercem nie podzielonym. Duch mój ofiarowuje się w ofierze za was, nie tylko teraz, ale i kiedy osiągnie Boga… Obyście w Chrystusie mogli zostać znalezieni bez zmazy” (13). I módlmy się, aby Pan pomógł nam osiągnąć tę jedność i zostać znalezionymi w końcu bez zmazy, albowiem miłość jest oczyszczeniem duszy.
wiara.pl/katecheza papieża Benedykta XVI – 2007
************************************************************************************************************
16 października
Święta Jadwiga Śląska
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Gerarda Majella, zakonnika, świętego Gaweła (Gall), opata |
Jadwiga urodziła się między 1174 a 1180 rokiem na zamku nad jeziorem Amer w Bawarii jako córka hrabiego Bertolda VI i Agnieszki Wettyńskiej, hrabiów Andechs, którzy tytułowali się również książętami Meranu (w północnej Dalmacji) i margrabiami Istrii. Miała czterech braci i trzy siostry. Jedną wydano za Filipa, króla Francji, drugą za Andrzeja, króla Węgier (była matką św. Elżbiety), trzecia wstąpiła do klasztoru. Jadwiga otrzymała staranne wychowanie najpierw na rodzinnym zamku, potem zaś w klasztorze benedyktynek w Kitzingen nad Menem (diecezja Würzburg), znanym wówczas ośrodku kulturalnym. Do programu ówczesnych szkół klasztornych należała nauka łaciny, Pisma Świętego, dzieł Ojców Kościoła i żywotów świętych, a także haftu i malowania, muzyki i pielęgnowania chorych. W roku 1190 Jadwiga została wysłana do Wrocławia na dwór księcia Bolesława Wysokiego, gdyż została upatrzona na żonę dla jego syna, Henryka. Miała wtedy prawdopodobnie zaledwie 12 lat. Data ślubu nie jest bliżej znana. Możliwym do przyjęcia jest czas pomiędzy rokiem 1186 a 1190. Jako miejsce ślubu przyjmuje się zamek Andechs, chociaż nie jest też wykluczone, że było to we Wrocławiu lub Legnicy. Henryk Brodaty 8 listopada 1202 r. został panem całego księstwa. Rychło też udało mu się do dzielnicy śląskiej dołączyć dzielnicę senioratu, czyli krakowską, a także znaczną część Wielkopolski. Dlatego figuruje on w spisie władców Polski. Henryk i Jadwiga stanowili wzorowe małżeństwo. Mieli siedmioro dzieci: Bolesława (ur. ok. 1194), Konrada (1195), Henryka (1197), Agnieszkę (ok. 1196), Gertrudę (ok. 1200), Zofię (przed 1208) i najmłodsze, nieznane z imienia dziecko, ochrzczone w okresie Bożego Narodzenia na zamku w Głogowie w 1208 roku, które prawdopodobnie wkrótce zmarło (według niektórych źródeł był to syn Władysław). Krótko żyło kilkoro dzieci Jadwigi: Bolesław zmarł pomiędzy 1206 a 1208 r., zaś Konrad w 1213 roku. Podobnie dwie córki: Agnieszka i Zofia zostały pochowane przed 1214 rokiem. Tak więc w okres pełnej dojrzałości weszli tylko Henryk i Gertruda. Ostatnich 28 lat pożycia małżeńskiego małżonkowie przeżyli wstrzemięźliwie, związani ślubem czystości zawartym uroczyście w 1209 roku przed biskupem wrocławskim Wawrzyńcem. Jadwiga miała w chwili składania tego ślubu około 33 lat, a Henryk Brodaty ok. 43 (na pamiątkę tego wydarzenia Henryk zaczął nosić tonsurę mniszą i zapuścił brodę, której nie zgolił aż do śmierci). Na dworze wrocławskim powszechne były zwyczaje i język polski. Jadwiga umiała się do nich dostosować, nauczyła się języka i posługiwała się nim. Jej dwór słynął z karności i dobrych obyczajów, gdyż księżna dbała o dobór osób. Macierzyńską troską otaczała służbę dworu. Wyposażyła wiele kościołów w szaty liturgiczne haftowane ręką jej i jej dwórek. Do dworu księżnej należała również niewielka grupa mężczyzn duchownych i świeckich. Księżna bardzo troszczyła się o to, aby urzędnicy w jej dobrach nie uciskali poddanych kmieci. Obniżyła im czynsze, przewodniczyła sądom, darowała grzywny karne, a w razie klęsk nakazywała mimo protestów zarządców rozdawać ziarno, mięso, sól itp. Zorganizowała także szpitalik dworski, gdzie codziennie znajdowało utrzymanie 13 chorych i kalek (liczba ta miała symbolizować Pana Jezusa w otoczeniu 12 Apostołów). W czasie objazdów księstwa osobiście odwiedzała chorych i wspierała hojnie ubogich. Jadwiga popierała także szkołę katedralną we Wrocławiu i wspierała ubogich zdolnych chłopców, którzy chcieli się uczyć. Starała się także łagodzić dolę więźniów, posyłając im żywność, świece i odzież. Bywało, że zamieniała karę śmierci czy długiego więzienia na prace przy budowie kościołów lub klasztorów. Jej mąż chętnie na to przystawał. Była jednak tak delikatna wobec Henryka, że zawsze to jemu zostawiała ostateczną decyzję. Dlatego to jego podpis figuruje przy licznych dekretach fundacji. W swoim życiu Jadwiga dość mocno doświadczyła tajemnicy Krzyża. Przeżyła śmierć męża i prawie wszystkich dzieci. Jej ukochany syn, Henryk Pobożny, zginął jako wódz wojska chrześcijańskiego w walce z Tatarami pod Legnicą w 1241 r. Narzeczony jej córki Gertrudy, Otto von Wittelsbach, stał się mordercą króla niemieckiego Filipa, w następstwie czego zamek rodzinny Andechs zrównano z ziemią, a Ottona utopiono w Dunaju. Po tych strasznych wydarzeniach Gertruda nie chciała wychodzić za mąż za kogo innego. Po osiągnięciu odpowiedniego wieku wstąpiła w 1212 roku do klasztoru trzebnickiego, ufundowanego dziesięć lat wcześniej przez jej rodziców. Siostra Jadwigi, również Gertruda, królowa węgierska, została skrytobójczo zamordowana; druga siostra, królowa francuska, Agnieszka, ściągnęła na rodzinę hańbę małżeństwem, którego nie uznał papież (ponieważ poprzedni związek Filipa II Augusta nie został unieważniony), była zatem matką nieślubnych dzieci. Mąż Jadwigi, książę Henryk, w 1229 r. dostał się do niewoli Konrada Mazowieckiego; Jadwiga pieszo i boso poszła z Wrocławia do Czerska i rzuciła się do nóg Konradowi – dopiero wówczas wyżebrała uwolnienie męża, pod warunkiem jednak, że ten zrezygnuje z pretensji do Krakowa. W końcu jeszcze spadł na Henryka grom klątwy za przywłaszczenie sobie dóbr kościelnych i książę umarł obłożony klątwą. Jadwiga jednak bez szemrania znosiła te wszystkie dopusty Boże. Po śmierci męża, Henryka (19 marca 1238 r.), Jadwiga zdała rządy żonie Henryka Pobożnego, Annie, i zamknęła się w klasztorze sióstr cysterek w Trzebnicy, który sama wcześniej ufundowała. Kiedy dowiedziała się o niezwykle surowym życiu swojej siostrzenicy, św. Elżbiety z Turyngii (+ 1231), postanowiła ją naśladować. Do cierpień osobistych zaczęła dodawać pokuty, posty, biczowania, włosiennicę i czuwania nocne. Przez 40 lat życia spożywała pokarm tylko dwa razy dziennie, bez mięsa i nabiału. W 1238 r. na ręce swojej córki Gertrudy, ksieni w Trzebnicy, złożyła śluby zakonne i stała się jej posłuszna. Zasłynęła z pobożności i czynów miłosierdzia. Wyczerpana surowym życiem mniszki, zmarła 14 października 1243 r., mając ponad 60 lat. Zaraz po jej śmierci do jej grobu w Trzebnicy zaczęły napływać liczne pielgrzymki: ze Śląska, Wielkopolski, Łużyc i Miśni. Gertruda z całą gorliwością popierała kult swojej matki. Ostatni etap procesu kanonicznego św. Stanisława biskupa dostarczył cysterkom w Trzebnicy zachęty do starania się o wyniesienie także na ołtarze Jadwigi. Zaczęto spisywać łaski, a grób otoczono wielką troską. Już w 1251 r. zaczęto obchodzić w klasztorze co roku pamiątkę śmierci Jadwigi. Kiedy w roku 1260 odwiedził Trzebnicę legat papieski Anzelm, siostry wniosły prośbę o kanonizację. Tę inicjatywę poparł polski Episkopat i Piastowicze. Z polecenia papieża w latach 1262-1264 przeprowadzono badania kanoniczne w Trzebnicy i we Wrocławiu. Ich akta przesłano do Rzymu. O kanonizację Jadwigi zabiegał także papież Urban IV, który jako legat papieski w latach 1248-1249 aż trzy razy odwiedził Wrocław i znał dobrze Jadwigę. Jednak jego śmierć przeszkodziła kanonizacji. Dokonał jej dopiero jego następca, Klemens IV, w kościele dominikanów w Viterbo 26 marca 1267 r. Na prośbę Jana III Sobieskiego papież bł. Innocenty XI rozciągnął kult św. Jadwigi na cały Kościół (1680). Ku czci św. Jadwigi powstała na Śląsku (w 1848 r. we Wrocławiu) rodzina zakonna – siostry jadwiżanki. Św. Jadwiga Śląska czczona jest jako patronka Polski, Śląska, archidiecezji wrocławskiej i diecezji w Gorlitz; miast: Andechs, Berlina, Krakowa, Trzebnicy i Wrocławia; Europy; uchodźców oraz pojednania i pokoju. W ikonografii św. Jadwiga przedstawiana jest jako młoda mężatka w długiej sukni lub w książęcym płaszczu z diademem na głowie, czasami w habicie cysterskim. Jej atrybutami są: but w ręce, krzyż, księga, figurka Matki Bożej, makieta kościoła w dłoniach, różaniec. |
********************************
16 października
Błogosławiony Józef Jankowski,
prezbiter i męczennik
Józef urodził się 17 listopada 1910 r. w pomorskiej wsi Czyczkowy koło Brus. Był drugim synem z ośmiorga dzieci rolników Roberta i Michaliny. Już jako dziecko lubił się modlić, jego wiara szybko się pogłębiała. Odznaczał się też wrażliwością na potrzeby innych ludzi. Bardzo wcześnie rozpoznał w sobie powołanie kapłańskie. W latach 1924-1925 rozpoczął naukę w założonym zaledwie trzy lata wcześniej gimnazjum pallotyńskim w Sucharach koło Bydgoszczy. Później kontynuował ją w założonym w 1909 r. pallotyńskim “Collegium Marianum” w Wadowicach, na Kopcu. Działał w kółku misyjnym i gimnazjalnej orkiestrze, a w lecie wakacje spędzał w domu, gdzie chętnie wracał, by pomagać rodzicom w pracach polowych. W 1929 r. rozpoczął nowicjat w Ołtarzewie u pallotynów. Aby ukończyć gimnazjum, wrócił do Wadowic i tam w 1931 r. złożył pierwszą profesję. Następnie w Wyższym Seminarium Duchownym w Ołtarzewie ukończył studia filozoficzno-teologiczne. W 1934 r. otrzymał tonsurę i święcenia niższe z rąk ks. kard. Augusta Hlonda, ówczesnego Prymasa Polski. Rok później został subdiakonem i diakonem. Na kapłana wyświęcił go w Sucharach biskup gnieźnieński Antoni Laubitza w dniu 2 sierpnia 1936 r. W swojej pracy ks. Józef zawsze kierował się postanowieniem: “Chcę dążyć do wielkiej świętości i kochać Boga nade wszystko, ale równocześnie chcę być zapomnianym”. Dlatego powierzone funkcje pełnił ofiarnie, zapominając o sobie. Był prefektem szkół w Ołtarzewie i okolicy oraz opiekunem Krucjaty Eucharystycznej i postulantów. Na jego życie wewnętrzne głęboki wpływ wywarła lektura Dziejów duszy św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Z dużą gorliwością zachęcał dzieci i młodzież do wchodzenia na drogę dziecięctwa duchowego, proponowanego przez Teresę. Stał się też cenionym spowiednikiem. Pamiętając o swojej licznej i niezamożnej rodzinie, starał się być dla niej przewodnikiem duchowym. Od 1939 r., po wybuchu II wojny światowej, był sekretarzem Komitetu Pomocy Dzieciom – organizacji, która była bardzo potrzebna, bo ojcowie rodzin byli często na froncie. Pracował także jako duszpasterz żołnierzy i ludności cywilnej. Podczas kampanii wrześniowej, walki w ramach tzw. bitwy nad Bzurą toczyły się w okolicach Ołtarzewa. Ks. Józef poszedł spowiadać rannych, a umierających przygotować na śmierć. Gdy rozpoczęła się okupacja niemiecka, klerycy zostali ewakuowani na wschód. Józef pozostał z kilkoma braćmi w Ołtarzewie, pomagając okolicznej ludności i ukrywającym się żołnierzom kampanii wrześniowej. Został ekonomem domu seminaryjnego, w którym przebywało wtedy około stu osób. Gdy na jakiś czas Niemcy zamienili ten dom w szpital wojenny, Józef odpowiadał za jego zaopatrzenie. Z chęcią podejmował się coraz to większej ilości obowiązków, bo jak napisał, “nie godność, nie władza daje szczęście, ale zbliżenie się do Boga – miłość”. W 1941 r. został mistrzem nowicjatu. Zanotował wtedy: “Za najszczęśliwsze uważam w swym życiu chwile, które przepędziłem na serdecznej modlitwie, w bezpośrednim obcowaniu z Bogiem”. 16 maja 1941 r. został aresztowany przez gestapo, przewieziony na warszawski Pawiak, a po dwóch tygodniach okrutnych tortur zabrany, tym samym transportem co o. Maksymilian Kolbe, do obozu zagłady w Oświęcimiu. Dostał numer 16895. Przez pięć miesięcy pracował ponad siły o głodzie i w ciągłych upokorzeniach. Naoczni świadkowie zapamiętali, z jaką godnością i spokojem znosił prześladowania, poniżenia i udręki, zadawane mu z nienawiści do wiary i kapłaństwa. Do końca był wierny zapisanym kiedyś przez siebie słowom: “Pragnę kochać Boga nad życie. Oddam je chętnie w każdym czasie, ale bez gorącej i wielkiej miłości Boga nie chciałbym iść na drugi świat”. Nawet oprawcy dziwili się jego pokornej postawie. Aby go złamać, 16 października 1941 r. oddano go w ręce “krwiożercy” – kryminalisty Heinricha Krotta, słynącego ze swego okrucieństwa kapo podobozu Babice. Był to ten sam sadysta, który nękał o. Maksymiliana. To on poddał Józefa tak okrutnym torturom, że tego samego dnia umęczony pallotyn odszedł do Pana. Jego ciało spalono w obozowym krematorium. Miał zaledwie 31 lat, z czego 5 lat przeżył w kapłaństwie. Kierując się przykładem św. Wincentego Pallottiego, przez całe życie ks. Józef konsekwentnie dążył do świętości i stawiał sobie najwyższe wymagania. Swoją miłość do Boga potwierdził niezłomną postawą i ofiarą z własnego życia. Był przykładem – w słowie i czynie – szczególnej miłości do Jezusa Eucharystycznego i szczerego zawierzenia Matce Bożej, Królowej Apostołów. W 1999 r. został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II w grupie 108 polskich męczenników II wojny światowej. Papież powiedział wtedy: W akcie beatyfikacji niejako odżywa w nas wiara, że bez względu na okoliczności, we wszystkim możemy odnieść pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. Błogosławieni męczennicy wołają do naszych serc: Uwierzcie, że Bóg jest miłością! Uwierzcie na dobre i na złe! Obudźcie w sobie nadzieję! Niech ta nadzieja wyda w was owoc wierności Bogu we wszelkiej próbie! Raduj się, Polsko, z nowych błogosławionych […] Spodobało się Bogu wykazać przemożne bogactwo Jego łaski na przykładzie dobroci twoich synów i córek w Chrystusie Jezusie. Oto bogactwo Jego łaski, oto fundament naszej niewzruszonej ufności w zbawczą obecność Boga na drogach człowieka w trzecim tysiącleciu! Jemu niech będzie chwała na wieki wieków. Za zgodą Stolicy Apostolskiej bł. Józef Jankowski został ogłoszony patronem miasta i gminy Brusy. |
*******************************
Błogosławiony Józef Jankowski, prezbiter i męczennik Oświęcimia
Józef urodził się 17 listopada 1910 r. w pomorskiej wsi Czyczkowy koło Brus. Był drugim synem z ośmiorga dzieci rolników Roberta i Michaliny. Już jako dziecko lubił się modlić, jego wiara szybko się pogłębiała. Odznaczał się też wrażliwością na potrzeby innych ludzi. Bardzo wcześnie rozpoznał w sobie powołanie kapłańskie.
W latach 1924-1925 rozpoczął naukę w założonym zaledwie trzy lata wcześniej gimnazjum pallotyńskim w Sucharach koło Bydgoszczy. Później kontynuował ją w założonym w 1909 r. pallotyńskim “Collegium Marianum” w Wadowicach, na Kopcu. Działał w kółku misyjnym i gimnazjalnej orkiestrze, a w lecie wakacje spędzał w domu, gdzie chętnie wracał, by pomagać rodzicom w pracach polowych.
W 1929 r. rozpoczął nowicjat w Ołtarzewie u pallotynów. Aby ukończyć gimnazjum, wrócił do Wadowic i tam w 1931 r. złożył pierwszą profesję. Następnie w Wyższym Seminarium Duchownym w Ołtarzewie ukończył studia filozoficzno-teologiczne. W 1934 r. otrzymał tonsurę i święcenia niższe z rąk ks. kard. Augusta Hlonda, ówczesnego Prymasa Polski. Rok później został subdiakonem i diakonem. Na kapłana wyświęcił go w Sucharach biskup gnieźnieński Antoni Laubitza w dniu 2 sierpnia 1936 r.
W swojej pracy ks. Józef zawsze kierował się postanowieniem: “Chcę dążyć do wielkiej świętości i kochać Boga nade wszystko, ale równocześnie chcę być zapomnianym”. Dlatego powierzone funkcje pełnił ofiarnie, zapominając o sobie. Był prefektem szkół w Ołtarzewie i okolicy oraz opiekunem Krucjaty Eucharystycznej i postulantów.
Na jego życie wewnętrzne głęboki wpływ wywarła lektura Dziejów duszy św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Z dużą gorliwością zachęcał dzieci i młodzież do wchodzenia na drogę dziecięctwa duchowego, proponowanego przez Teresę. Stał się też cenionym spowiednikiem. Pamiętając o swojej licznej i niezamożnej rodzinie, starał się być dla niej przewodnikiem duchowym.
Od 1939 r., po wybuchu II wojny światowej, był sekretarzem Komitetu Pomocy Dzieciom – organizacji, która była bardzo potrzebna, bo ojcowie rodzin byli często na froncie. Pracował także jako duszpasterz żołnierzy i ludności cywilnej. Podczas kampanii wrześniowej, walki w ramach tzw. bitwy nad Bzurą toczyły się w okolicach Ołtarzewa. Ks. Józef poszedł spowiadać rannych, a umierających przygotować na śmierć.
Gdy rozpoczęła się okupacja niemiecka, klerycy zostali ewakuowani na wschód. Józef pozostał z kilkoma braćmi w Ołtarzewie, pomagając okolicznej ludności i ukrywającym się żołnierzom kampanii wrześniowej. Został ekonomem domu seminaryjnego, w którym przebywało wtedy około stu osób. Gdy na jakiś czas Niemcy zamienili ten dom w szpital wojenny, Józef odpowiadał za jego zaopatrzenie.
Z chęcią podejmował się coraz to większej ilości obowiązków, bo jak napisał, “nie godność, nie władza daje szczęście, ale zbliżenie się do Boga – miłość”.
W 1941 r. został mistrzem nowicjatu. Zanotował wtedy: “Za najszczęśliwsze uważam w swym życiu chwile, które przepędziłem na serdecznej modlitwie, w bezpośrednim obcowaniu z Bogiem”.
16 maja 1941 r. został aresztowany przez gestapo, przewieziony na warszawski Pawiak, a po dwóch tygodniach okrutnych tortur zabrany, tym samym transportem co o. Maksymilian Kolbe, do obozu zagłady w Oświęcimiu. Dostał numer 16895. Przez pięć miesięcy pracował ponad siły o głodzie i w ciągłych upokorzeniach.
Naoczni świadkowie zapamiętali, z jaką godnością i spokojem znosił prześladowania, poniżenia i udręki, zadawane mu z nienawiści do wiary i kapłaństwa. Do końca był wierny zapisanym kiedyś przez siebie słowom: “Pragnę kochać Boga nad życie. Oddam je chętnie w każdym czasie, ale bez gorącej i wielkiej miłości Boga nie chciałbym iść na drugi świat”.
Nawet oprawcy dziwili się jego pokornej postawie. Aby go złamać, 16 października 1941 r. oddano go w ręce “krwiożercy” – kryminalisty Heinricha Krotta, słynącego ze swego okrucieństwa kapo podobozu Babice. Był to ten sam sadysta, który nękał o. Maksymiliana. To on poddał Józefa tak okrutnym torturom, że tego samego dnia umęczony pallotyn odszedł do Pana. Jego ciało spalono w obozowym krematorium. Miał zaledwie 31 lat, z czego 5 lat przeżył w kapłaństwie.
Kierując się przykładem św. Wincentego Pallottiego, przez całe życie ks. Józef konsekwentnie dążył do świętości i stawiał sobie najwyższe wymagania. Swoją miłość do Boga potwierdził niezłomną postawą i ofiarą z własnego życia. Był przykładem – w słowie i czynie – szczególnej miłości do Jezusa Eucharystycznego i szczerego zawierzenia Matce Bożej, Królowej Apostołów.
W 1999 r. został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II w grupie 108 polskich męczenników II wojny światowej. Papież powiedział wtedy:
– W akcie beatyfikacji niejako odżywa w nas wiara, że bez względu na okoliczności, we wszystkim możemy odnieść pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. Błogosławieni męczennicy wołają do naszych serc: Uwierzcie, że Bóg jest miłością! Uwierzcie na dobre i na złe! Obudźcie w sobie nadzieję! Niech ta nadzieja wyda w was owoc wierności Bogu we wszelkiej próbie!
Raduj się, Polsko, z nowych błogosławionych […] Spodobało się Bogu wykazać przemożne bogactwo Jego łaski na przykładzie dobroci twoich synów i córek w Chrystusie Jezusie. Oto bogactwo Jego łaski, oto fundament naszej niewzruszonej ufności w zbawczą obecność Boga na drogach człowieka w trzecim tysiącleciu! Jemu niech będzie chwała na wieki wieków.
Za zgodą Stolicy Apostolskiej bł. Józef Jankowski został ogłoszony patronem miasta i gminy Brusy.
brewiarz.pl
************************************************************************************************************
15 października
Święta Teresa od Jezusa,
dziewica i doktor Kościoła
Teresa de Cepeda y Ahumada urodziła się 28 marca 1515 r. w Hiszpanii. Pochodziła ze szlacheckiej i zamożnej rodziny zamieszkałej w Avila. Miała dwie siostry i dziewięciu braci. Czytanie żywotów świętych tak rozbudziło jej wyobraźnię, że postanowiła uciec do Afryki, aby tam z rąk Maurów ponieść śmierć męczeńską. Miała wtedy zaledwie 7 lat. Zdołała namówić do tej wyprawy także młodszego od siebie brata, Rodriga. Na szczęście wuj odkrył ich plany i w porę zawrócił oboje do domu. Kiedy przygoda się nie powiodła, Teresa obrała sobie na pustelnię kącik w ogrodzie, by naśladować dawnych pokutników i pustelników. Mając 12 lat przeżyła śmierć matki. Pisała o tym w swej biografii: “Gdy mi umarła matka… rozumiejąc wielkość straty, udałam się w swoim utrapieniu przed obraz Matki Bożej i rzewnie płacząc, błagałam Ją, aby mi była matką. Prośba ta, choć z dziecinną prostotą uczyniona, nie była – zdaje mi się – daremną, bo ile razy w potrzebie polecałam się tej wszechwładnej Pani, zawsze w sposób widoczny doznawałam jej pomocy”. Jako panienka, Teresa została oddana do internatu augustianek w Avila (1530). Jednak ciężka choroba zmusiła ją do powrotu do domu. Kiedy poczuła się lepiej, w 20. roku życia wstąpiła do klasztoru karmelitanek w tym samym mieście. Ku swojemu niezadowoleniu zastała tam wielkie rozluźnienie. Siostry prowadziły życie na wzór wielkich pań. Przyjmowały liczne wizyty, a ich rozmowy były dalekie od ducha Ewangelii. Już wtedy powstała w Teresie myśl o reformie. Złożyła śluby zakonne w roku 1537, ale nawrót poważnej choroby zmusił ją do chwilowego opuszczenia klasztoru. Powróciła po roku. Wkrótce niemoc dosięgła ją po raz trzeci, tak że Teresa była już bliska śmierci. Jak wyznaje w swoich pismach, została wtedy cudownie uzdrowiona. Pisze, że zawdzięcza to św. Józefowi. Odtąd będzie wyróżniać się nabożeństwem do tego właśnie świętego. Choroba pogłębiła w Teresie życie wewnętrzne. Poznała znikomość świata i nauczyła się rozumieć cierpienia innych. Podczas długich godzin samotności i cierpienia zaczęło się jej życie mistyczne i zjednoczenie z Bogiem. Utalentowana i wrażliwa, odkryła, że modlitwa jest tajemniczą bramą, przez którą wchodzi się do “twierdzy wewnętrznej”. Mistyczka i wizjonerka, a jednocześnie osoba o umysłowości wielce rzeczowej i praktycznej. Pewnego dnia, w 1557 r., wpatrzona w obraz Chrystusa ubiczowanego, Teresa doznała przemiany wewnętrznej. Uznała, że dotychczasowe ponad 20 lat spędzone w Karmelu nie było życiem w pełni zakonnym. Zrozumiała także, że wolą Bożą jest nie tylko jej własne uświęcenie, ale także uświęcenie jej współsióstr; że klasztor powinien być miejscem modlitwy i pokuty, a nie azylem dla wygodnych pań. W owym czasie Teresa przeżywała szczyt przeżyć mistycznych, które przekazała w swoich pismach. W roku 1560 przeżyła wizję piekła. Wstrząsnęła ona nią do głębi, napełniła bojaźnią Bożą oraz zatroskaniem o zbawienie grzeszników i duchem apostolskim ratowania dusz nieśmiertelnych. Miała szczęście do wyjątkowych kierowników duchowych: św. Franciszka Borgiasza (1557) i św. Piotra z Alkantary (1560-1562), który właśnie dokonywał reformy w zakonie franciszkańskim. Teresa zabrała się najpierw do reformy domu karmelitanek w Avila. Kiedy jednak zobaczyła, że to jest niemożliwe, za radą prowincjała karmelitów i swojego spowiednika postanowiła założyć nowy dom, gdzie można by było przywrócić pierwotną obserwancję zakonną. Na wiadomość o tym zawrzało w jej klasztorze. Wymuszono na prowincjale, by odwołał zezwolenie. Teresę przeniesiono karnie do Toledo. Reformatorka nie zamierzała jednak ustąpić. Dzięki pomocy św. Piotra z Alkantary otrzymała od papieża Piusa IV breve, zezwalające na założenie domu pierwotnej obserwy. W roku 1562 zakupiła skromną posiadłość w Avila, dokąd przeniosła się z czterema ochotniczkami. W roku 1567 odwiedził Avila przełożony generalny karmelitów, Jan Chrzciciel de Rossi. Ze wzruszeniem wysłuchał wyznań Teresy i dał jej ustne zatwierdzenie oraz zachętę, by zabrała się także do reformy zakonu męskiego. Ponieważ przybywało coraz więcej kandydatek, Teresa założyła nowy klasztor w Medina del Campo (1567). Tam spotkała neoprezbitera-karmelitę, 25-letniego o. Jana od św. Macieja (to przyszły św. Jan od Krzyża, reformator męskiej gałęzi Karmelu). On również bolał nad upadkiem obserwancji w swoim zakonie. Postanowili pomagać sobie w przeprowadzeniu reformy. Bóg błogosławił reformie, gdyż mimo bardzo surowej reguły zgłaszało się coraz więcej kandydatek. W roku 1568 powstały klasztory karmelitanek reformowanych w Malagon i w Valladolid, w roku 1569 w Toledo i w Pastrans, w roku 1570 w Salamance, a w roku 1571 w Alba de Tormes. Z polecenia wizytatora apostolskiego Teresa została mianowana przełożoną sióstr karmelitanek w Avila, w klasztorze, w którym odbyła nowicjat i złożyła śluby. Zakonnic było tam ok. 130. Przyjęły ją niechętnie i z lękiem. Swoją dobrocią i delikatnością Teresa doprowadziła jednak do tego, że i ten klasztor przyjął reformę. Pomógł jej w tym św. Jan od Krzyża, który został mianowany spowiednikiem w tym klasztorze. Nie wszystkie klasztory chciały przyjąć reformę. Siostry zmobilizowały do “obrony” wiele wpływowych osób. Doszło do tego, że Teresie zakazano tworzenia nowych klasztorów (1575). Nałożono na nią nawet “areszt domowy” i zakaz opuszczania klasztoru w Avila. Nasłano na nią inkwizycję, która przebadała pilnie jej pisma, czy nie ma tam jakiejś herezji. Nie znaleziono wprawdzie niczego podejrzanego, ale utrzymano zakaz opuszczania klasztoru. W tym samym czasie prześladowanie i niezrozumienie dotknęło również św. Jana od Krzyża, którego więziono i torturowano. Klasztor w Avila otrzymał polecenie wybrania nowej ksieni. Kiedy siostry stawiły opór, 50 z nich zostało obłożonych klątwą kościelną. Teresa jednak nie załamała się. Nieustannie pisała listy do władz duchownych i świeckich wszystkich instancji, przekonując, prostując oskarżenia i błagając. Dzieło reformy zostało ostatecznie uratowane. Dzięki możnym obrońcom zdołano przekonać króla i jego radę. Król wezwał nuncjusza papieskiego i polecił mu, aby anulował wszystkie drastyczne zarządzenia wydane względem reformatorów (1579). Teresa i Jan od Krzyża odzyskali wolność. Mogli bez żadnych obaw powadzić dalej wielkie dzieło. Karmelici i karmelitanki zreformowani otrzymali osobnego przełożonego prowincji. Liczba wszystkich, osobiście założonych przez Teresę domów, doszła do 15. Św. Jan od Krzyża zreformował 22 klasztory męskie. Grzegorz XIII w roku 1580 zatwierdził nowe prowincje: karmelitów i karmelitanek bosych. Pan Bóg doświadczył Teresę wieloma innymi cierpieniami. Trapiły ją nieustannie dolegliwości ciała, jak choroby, osłabienie i gorączka. Równie ciężkie były cierpienia duchowe, jak oschłości, skrupuły, osamotnienie. Wszystko to znosiła z heroicznym poddaniem się woli Bożej. Zmarła 4 października 1582 r. w wieku 67 lat w klasztorze karmelitańskim w Alba de Tormes koło Salamanki. Tam, w kościele Zwiastowania NMP, znajduje się jej grób. Została beatyfikowana w roku 1614 przez Pawła V, a kanonizował ją w roku 1622 Grzegorz XV. Św. Teresa Wielka ma nie tylko wspaniałą kartę jako reformatorka Karmelu, ale też jako autorka wielu dzieł. Kiedy 27 września 1970 r. Paweł VI ogłosił ją doktorem Kościoła, nadał jej tytuł “doktora mistycznego”. Zasłużyła sobie na ten tytuł w całej pełni. Zostawiła bowiem dzieła, które można nazwać w dziedzinie mistyki klasycznymi. W odróżnieniu od pism św. Jana od Krzyża, jej styl jest prosty i przystępny. Jej dzieła doczekały się przekładów na niemal wszystkie języki świata. Do najważniejszych jej dzieł należą: Życie (1565), Sprawozdania duchowe (1560-1581), Droga doskonałości (1565-1568), Twierdza wewnętrzna (1577), Podniety miłości Bożej (1571-1575), Wołania duszy do Boga (1569), Księga fundacji (1573-1582) i inne pomniejsze. Św. Teresa Wielka zostawiła po sobie także poezje i listy. Tych ostatnich było wiele. Do naszych czasów zachowało się 440 jej listów. Św. Teresa z Avila jest patronką Hiszpanii, miast Avila i Alba de Tormes; karmelitów bosych, karmelitów trzewiczkowych, chorych – zwłaszcza uskarżających się na bóle głowy i serce, dusz w czyśćcu cierpiących. W ikonografii św. Teresa przedstawiana jest w habicie karmelitanki. Jej atrybutami są: anioł przeszywający jej serce strzałą miłości, gołąb, krzyż, pióro i księga, napis: Misericordias Domini in aeternum cantabo, strzała. |
**************************************
Mistyczka z charakterkiem – św. Teresa z Avila
***
Kiedy brat Jan namalował portret 61-letniej matki Teresy, usłyszał: “Niech Ci Bóg przebaczy, bracie Janie! Namalowałeś mnie brzydką i kaprawą”.
Wysoka. Wybitnie piękna w młodości, nawet w podeszłym wieku wyglądała jeszcze bardzo dobrze – notuje jej spowiednik i biograf o. Franciszek de Ribera. A ona sama wyznaje: „Chciałam się podobać, wyglądać zawsze korzystnie, dbałam bardzo o swoje ręce, o włosy, perfumy, o wszystkie możliwe marności”. Kiedy brat Jan namalował portret 61-letniej matki Teresy, usłyszał: „Niech Ci Bóg przebaczy, bracie Janie! Namalowałeś mnie brzydką i kaprawą”.
Siedmioletnia Teresa wraz ze swoim starszym bratem ucieka z domu i wyrusza do krainy Maurów, aby zginąć dla Chrystusa. Małych „męczenników” spotyka w drodze stryj i doprowadza do domu. W wieku lat 20 wbrew woli ojca wstępuje do klasztoru Wcielenia w Avila. Przyjmuje imię Teresa od Jezusa. Niedługo potem ciężko choruje. Umiera. Wykopany zostaje dla niej grób. Po czterech dniach letargu wraca do życia, ale choroby będą ją nękały do końca. Przez dwadzieścia lat żyje jako pobożna zakonnica, ale wciąż czuje, że to nie to. Denerwuje ją luz panujący w klasztorze. „Pragnęłam bardzo być kochana przez wszystkich” – wyznaje. Jej wrodzony wdzięk, inteligencja, wesołość powodują, że w klasztorze bez klauzury wciąż ma wokół siebie przyjaciół, adoratorów. „Chciałam pogodzić ze sobą życie duchowe z pociechami, upodobaniami i rozrywkami zmysłowymi. (…) W efekcie ani Bogiem się nie cieszyłam, ani nie miałam zadowolenia ze świata”. Teresa przestaje się modlić.
Nawrócenie przychodzi po dwudziestu latach letniego życia w klasztorze. Teresa jest poruszona lekturą „Wyznań” św. Augustyna. Przed sprowadzonym właśnie do kaplicy obrazem umęczonego Chrystusa widzi swoją grzeszność. Rodzi się na nowo. Od tej chwili idzie na całość. Nie, nie żyje bynajmniej jak pustelnica. Nadal się przyjaźni, wciąż łatwo przywiązuje się do swoich spowiedników, jednak żadne uczucie nie rywalizuje już odtąd z miłością do Boga. Zaczyna doświadczać intensywnych mistycznych wizji.
Jest mistyczką, ale i kobietą czynu. Szuka bardziej surowych warunków życia, sprzyjających głębszej modlitwie. Opierając się na własnych doświadczeniach, zakłada pierwszy klasztor według odnowionej reguły karmelitańskiej. Napotyka opór ze strony władz kościelnych i samych zakonnic. Jest przesłuchiwana przez inkwizycję. Nadal jednak robi swoje. Wraz ze św. Janem od Krzyża zakłada kolejne klasztory. Powstanie ich w sumie 33. Dużo pisze. Jej dzieła staną się klasyką literatury mistycznej. Papież Paweł VI ogłosi ją po latach pierwszą kobietą doktorem Kościoła.
W jej brewiarzu odnaleziono zakładkę zapisaną słowami: „Niech nic cię nie smuci, niech nic cię nie przeraża, wszystko mija, lecz Bóg jest niezmienny. Cierpliwością osiągniesz wszystko; Temu, kto posiadł Boga, niczego nie braknie. Bóg sam wystarczy. Solo Dios basta!”.
ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
************************************************************************************************************
Badana przez inkwizycję, reformatorka Kościoła i przewodniczka duchowa. Św. Teresa naprawdę Wielka
Nie urodziła się święta. Głębokie nawrócenie przeżyła w wieku 39 lat, po 19 latach karmelu!
15 października wypada wspomnienie niezwykłej kobiety w historii Kościoła – św. Teresy z Avili. Urodziła się 28 marca 1515 roku, zmarła 4 października 1582 roku. Wspomnienie powinno być tradycyjnie obchodzone w rocznicę śmierci, jednak nawet w tym przypadku Teresa okazuje się nietypowa.
Dzień po jej śmierci, 5 października 1582 roku, weszła bowiem w życie… reforma kalendarza wprowadzona przez papieża Grzegorza XIII. Kalendarz gregoriański „wyeliminował” opóźnienia w naliczaniu dat w ciągu roku zaistniałe w kalendarzu juliańskim, usuwając z niego 10 dni. W ten sposób 5 października stał się dniem 15. Warto nadmienić, że Hiszpania – ojczyzna św. Teresy, Portugalia i Polska od razu zaakceptowały kalendarz (podczas gdy na przykład Wielka Brytania dopiero w 1752…).
Św. Teresa: Doktor Kościoła
Św. Teresa (Teresa Sanchez do Cepeda) jest jedną z czterech kobiet ogłoszonych Doktorem Kościoła. Stało się to 27 września 1970 roku. Po niej zostały docenione w ten sposób: św. Katarzyna ze Sieny (1970), św. Teresa z Lisieux (1997) i św. Hildegarda z Bingen (2012). Są one niekwestionowanym autorytetem dla wierzących, inspirują też ludzi innych wyznań i ateistów.
Tylko siedem kobiet – w tym św. Teresę Wielką – cytuje Katechizm Kościoła Katolickiego. Czego – i jak – dokonała piękna Hiszpanka? Jej dzieła do dziś wydają fantastyczne owoce, inspirując do świętości i radykalnego życia Ewangelią kolejne pokolenia.
Miała wpływ na nawrócenie św. Edyty Stein; bez jej reformy zakonu karmelitańskiego nie byłoby fenomenu Małej Tereski, czyli św. Teresy z Lisieux. Ani – dodajmy polski akcent – pewnej pustelnicy konsekrowanej, która kilkanaście lat temu złożyła dobrowolne śluby milczenia. Siostrę Miriam od Krzyża ze Szczecina zwolniono ze ślubów karmelitańskich, aby mogła złożyć śluby na ręce księdza biskupa i realizować rozeznane we wspólnocie zakonnej powołanie eremickie. Wielu świętych szło „za Teresą”.
Droga duchowa według św. Teresy
Bezpośredni wpływ, już za życia, miała na współreformatora zakonu, św. Jana od Krzyża. On także, od 1926 roku, jest Doktorem Kościoła. Oboje wiele wycierpieli, przede wszystkim od katolików, którzy nie byli w stanie zaufać ich doświadczeniu Boga i reformom, jakie proponowali. Święci chcieli zmian, aby żyć ubogo, prosto, surowo. Wbrew presji otoczenia znaleźli siły, aby się nie poddać.
Byli mistykami, zostawili po sobie wspaniałe dzieła. Św. Teresa z Avili napisała m.in.: „Księgę życia” (duchowa autobiografia), „Drogę doskonałości”, „Księgę fundacji” i bardzo ważną „Twierdzę wewnętrzną”. Pokazuje w niej drogę duchową podzieloną na etapy, które określa jako mieszkania.
Według autorki twierdzą jest każda dusza, cała „z jednego diamentu albo na wskroś przezroczystego kryształu”. Aby dotrzeć do ostatniego mieszkania, siódmego, w którym przebywa Bóg, trzeba przejść przez sześć wcześniejszych. Zostawiła też wiele listów i piękną poezje.
Głębokie nawrócenie w wieku 39 lat
W ciągu 20 lat (1862-1882) intensywnej pracy założyła 17 klasztorów według zaostrzonej reguły Karmelu. Na fali kontrreformacji była to ważna propozycja powrotu do pierwotnej ascezy, mogła się spotkać z życzliwym przyjęciem. Niestety każda zmiana, zwłaszcza powiązana z krytyką status quo i stawianiem wymagań, budzi opór. Teresa była nawet badana przez inkwizycję. Z prób wyszła zwycięsko.
Miała jedenaścioro rodzeństwa, w tym dziewięciu braci (kiedy ona przeżywała ekstatyczne doświadczenia, spotkania z Bogiem, bracia podbijali Amerykę Południową, wraz z wyprawami odkrywców). W wieku 7 lat uciekła z domu razem z Rodrigiem, starszym o 4 lata bratem. Pomysł był jej. Zafascynowani opowieściami o męczennikach, planowali ponieść taką śmierć w kraju Maurów. Na szczęście jeden ze stryjów zawrócił ich sprzed rogatek miasta.
Jako nastolatka była trzpiotką, lubiła życie towarzyskie, czytała rycerskie romanse. W celach wychowawczych oddano ją do sióstr augustianek. Następnie zmagała się z ciężką chorobą. Znów uciekła – tym razem do klasztoru karmelitanek, wbrew woli ojca. Nie urodziła się święta. Głębokie nawrócenie przeżyła w wieku 39 lat, po 19 latach Karmelu!
Dlaczego Bóg ma niewielu przyjaciół?
Sławna jest anegdota o jej dialogu z Bogiem. Św. Teresa zapytała, czemu Bóg pozwala jej znosić tyle cierpienia. Kiedy usłyszała od Niego, że tak traktuje swoich przyjaciół, odrzekła: „Nic dziwnego, że masz ich niewielu”.
Wbrew swoim licznym chorobom i przeciwnościom ze strony ludzi Teresa była osobą „pozytywną”. Jej pasja do życia Ewangelią była zaraźliwa, znalazła sojuszników i… oddanych przyjaciół.
Niewiele kobiet wyznaczyło tory rozwoju duchowego tak wyraziście, jak ona. W 2015 roku obchodziliśmy 500. rocznicę jej urodzin. Pamiętajmy o wielkiej Teresie zawsze, nie tylko z okazji jubileuszy lub liturgicznego wspomnienia.
Małgorzata Bilska/Aleteia.pl
**************************************
Nawrócenie (według) Teresy
***
Pierwsze 20 lat była jedną nogą w klasztorze, a drugą w świecie. Skąd my to znamy? Niby idziemy za Jezusem, ale nie do końca. Dajemy Bogu tylko część siebie i dziwimy się, że to nie działa jak powinno.
Wielka Teresa już jako mała dziewczynka miewała szalone pomysły. W domu rodzinnym nasłuchała się żywotów świętych i sama zapragnęła zostać świętą. Najlepiej męczennicą, bo – jak sądziła – to ekspresowa droga do nieba. „Chcę zobaczyć Boga” – mówiła do rodziców. Razem z bratem uciekli z domu, aby dostać się do Maurów, którzy utną im głowy. Eskapada niedoszłych męczenników zakończyła się kilkaset metrów za murami miasta. Ale ciąg w stronę Boga pozostał w Teresie do końca jej dni. Już jako dziecko odkryła fakt, że wszystko, co należy do tego świata, przemija, że tylko Bóg jest wieczny. W swojej autobiografii („Księga życia”) wspomina rozmowy z bratem: „Zdarzało się nieraz, że długo o tym ze sobą rozmawialiśmy i z upodobaniem powtarzaliśmy wiele razy: Na wieki, na wieki, na wieki!”. Szukanie tego, co jest na zawsze!
Ta myśl pojawi się w słynnym wierszu św. Teresy, który nosiła jako zakładkę w brewiarzu: „Niech nic cię nie smuci, niech nic cię nie przeraża, wszystko mija, lecz Bóg jest niezmienny. Cierpliwością osiągniesz wszystko; Temu, kto posiadł Boga, niczego nie braknie. Bóg sam wystarczy”. Te słowa nie były owocem religijnej egzaltacji. Ona to przeżyła, wycierpiała, nauczyła się, żyjąc. Jaką drogę trzeba przejść, aby móc szczerze powtórzyć jak ona: „Solo Dios basta”?
Najważniejsze jest dobre towarzystwo
Teresa de Ahumada przyszła na świat w 1515 roku w Avila. Miała dwie siostry i dziewięciu braci. Całe życie była bardzo zżyta ze swoją rodziną, nawet jako karmelitanka wciąż troszczyła się i zamartwiała o swoje rodzeństwo, ich rodziny. Kilku z jej braci wyjechało do Ameryki. Matka zmarła, gdy Teresa miała 12 lat. „Rozumiejąc wielkość straty, poszłam ze zmartwieniem swoim przed obraz Matki Boskiej i rzewnie płacząc błagałam Ją, aby mi była matką” – wspomina. Była oczkiem w głowie taty, który zmarł w 1543 roku, gdy była już w klasztorze. Jako nastolatka uwielbiała wraz z matką czytać modne rycerskie powieści. Jej pociąg do przygody, do romantycznej miłości był tak wielki, że sama jako swoje pierwsze dzieło napisała powieść rycerską o dziejach lokalnego bohatera. Wielka mistyczka zaczęła swoją „karierę” pisarską od romansidła! Tekst tej pierwszej powieści nie zachował się do dziś, ale książka krążyła w rodzinie, a mała pisarka zbierała laury. Po matce odziedziczyła urodę, lubiła kokietować, bawić się, przebywać w towarzystwie. Nie dziwi więc fakt, że wokół niej zbierało się wielu adoratorów. Teresa snuła marzenia o wielkiej miłości. W „Księdze życia” krytycznie ocenia dzieciństwo: „Zaczęłam się stroić, gdyż chciałam się podobać wykwintnością. Bardzo dbałam o utrzymanie rąk i układanie włosów. Używałam pachnideł i wszelkiego rodzaju próżności, na jakie się zdobyć mogłam. Było ich wiele, bo w tych rzeczach byłam bardzo ciekawa i przemyślna. Przez wiele lat trwało we mnie to wygórowane upodobanie w przesadnej wykwintności i innych takich rzeczach…”. W innym miejscu dodaje: „miałam tę łaskę od Boga, że gdziekolwiek byłam, umiałam podobać się wszystkim i wszędzie byłam bardzo lubiana”. Ojciec bał się, by córka nie zrobiła czegoś głupiego. Z troski o nią, ale pewnie i z obawy o honor rodziny, umieścił ją w pensjonacie klasztoru sióstr augustianek. Jak łatwo można się domyślić, pierwsza reakcja kochliwej 16-latki na takie „internowanie” nie była pozytywna. „Stanowczą wówczas miałam odrazę do życia zakonnego”, notuje. Ale dodaje, może trochę z grzeczności: „z przyjemnością jednak patrzyłam na tyle dobrych zakonnic, które były w naszym klasztorze”. W sercu „rozrywkowej” dziewczyny powracają dziecięce tęsknoty za Bogiem, za tym, co jest „na zawsze”; dojrzewa w niej powołanie do życia zakonnego. Teresa słucha opowieści o Bogu, o życiu w klasztorze jednej z zakonnic, z którą połączy ją serdeczna więź. Kiedy choroba zmusza ją do opuszczenia klasztoru augustianek, pozostaje pod opieką pobożnego wuja, który „…rozmawiał najczęściej o Bogu i próżności świata”. Teresa zaczytuje się w „Listach” św. Hieronima. Podejmuje decyzję o wstąpieniu do klasztoru. Chyba ku własnemu zdziwieniu napotyka sprzeciw ojca. Córka pokazuje swój charakter. Wbrew jego woli po kryjomu puka do drzwi klasztoru Wcielenia, położonego 500 m za starymi murami miasta. Zostaje przyjęta. Spędzi tam 27 lat życia. W „Księdze życia” Teresa krytycznie oceniła czas swojej młodzieńczej „frywolności”. W gruncie rzeczy zachowywała się jak normalna nastolatka, co zresztą uświadamiali jej spowiednicy. Jedna jest natomiast rzecz, którą Teresa mocno akcentuje, a która jest bezcenną i wciąż aktualną podpowiedzią, zwłaszcza dla rodziców – wpływ dobrego lub złego towarzystwa. Ona sama doświadczyła jednego i drugiego. Dlatego pisze: „Gdyby mnie zapytano, radziłabym rodzicom, aby szczególną uwagę zwrócili na to, z jakimi osobami przebywają ich dzieci w wieku młodzieńczym”. I w innym miejscu: „Zrozumiałam, jak wielką łaskę Bóg czyni człowiekowi, gdy go otacza towarzystwem dobrych ludzi”. Ta reguła odnosi się nie tylko do młodości. Pragnienie życia zakonnego to także chęć przebywania w dobrym towarzystwie, które wzajemnie umacnia się na drodze do Boga. I na tym w gruncie rzeczy polega sens Kościoła, na szukaniu i tworzeniu dobrego towarzystwa. Kiedy Teresa odkryła, że styl życia zakonnego, który zastała u karmelitanek, nie spełnia tego oczekiwania, zapragnęła jego reformy.
Serce rozdwojone
Klasztor Wcielenia w Avila powstał dokładnie w roku urodzenia Teresy. Kiedy jako 20-latka wstępuje do niego, wspólnota liczy około 200 osób (!) Ojciec w końcu godzi się z decyzją córki. Nowicjuszka pierwsze lata przeżywa z wielką gorliwością. Rok po wstąpieniu przyjmuje habit, dwa lata później składa profesję. Te intensywne przeżycia powodują jej poważny kryzys zdrowotny. Musi opuścić klasztor i szukać pomocy, ale lekarze rozkładają ręce. Ojciec szuka ratunku u znachorki, wszystko na nic. Teresa zapada w letarg, kapłan udziela jej namaszczenia. Kiedy drugi dzień nie daje znaku życia, wszyscy uznają, że zmarła. W klasztorze szykują dla niej grób. Gdy na czwarty dzień przychodzą po jej ciało, chora zakonnica otwiera nagle oczy. Powraca do życia, ale pozostaje przez 3 lata sparaliżowana. „Ciało miałam skurczone i leżałam zwinięta w kłębek. Najmniejszego dotknięcia znieść nie mogłam. Podnosili mnie tylko w prześcieradle, trzymając za cztery końce. Gdym już mogła pełzać na czworakach, z radością dziękowałam Bogu”. W tym czasie znajduje ukojenie w modlitwie do św. Józefa. „On w swojej łaskawości sprawił to, że podniosłam się z łoża boleści i znów mogłam chodzić”. Kolejne 15 lat w klasztorze było czasem duchowego zmagania. Po latach Teresa oskarża siebie o niewierność wobec Boga i ocenia bardzo ostro: „Przechodząc z rozrywki w rozrywkę, z próżności w próżność, z okazji w okazję, tak się stopniowo w te okazje wplątałam i do takiego rozproszenia doszła moja dusza w tych próżnościach, że już i wstyd mnie było tak poufnie przyjacielskim obcowaniem, jakim jest modlitwa wewnętrzna, wznosić się jeszcze do Boga”. Może ktoś zapytać, a cóż to za rozrywki w klasztorze? Trzeba pamiętać, że klasztor nie miał ścisłej klauzury. Teresa zawsze lubiła towarzystwo, łatwo wiązała się emocjonalnie. Spędzała więc wiele czasu w rozmównicy, gdzie nie brakowało jej nigdy przyjaciół i krewnych. Sednem problemu Teresy było życie w duchowej schizofrenii. Jedną nogą była w klasztorze, drugą nadal w świecie. Jej serce pozostawało rozdarte. „Z jednej strony Bóg mnie wzywał, z drugiej ja szłam za światem. Rzeczy Boże sprawiały mi wielką pociechę, a rzeczy światowe trzymały mnie na uwięzi. Chciałam pogodzić ze sobą dwie rzeczy tak przeciwne, życie duchowe z pociechami, upodobaniami i rozrywkami zmysłowymi”. „Takie życie, rzec mogę, należy do najsmutniejszych, jakie sobie można przedstawić, bo ani się Bogiem nie cieszyłam, ani nie miałam zadowolenia ze świata. Gdy używałam przyjemności światowych, wspomnienie na to, co winna jestem Bogu, sprawiało mi udręczenie. Gdy byłam na samotności z Bogiem, przywiązanie światowe rozstrajało mnie. Jest to wojna tak ciężka, że nie rozumiem, jak mogłam ją wytrzymać choćby jeden miesiąc, a cóż dopiero przez tyle lat”. To nie jest problem zbyt kochliwej zakonnicy. Wszyscy bez wyjątku toczymy tę samą wojnę. Nasze serca często bywają rozdarte, targane namiętnościami, pożądaniami. To dotyczy każdego powołania! Bo chodzi ostatecznie o wierność, która zawsze kosztuje. Bo niby coś/kogoś wybraliśmy, ale tak nie do końca. I wciąż szukamy większej miłości, takiej „na zawsze”. To pragnienie serca jest dobre, ale szukając jego zaspokojenia, rzucamy się na na wszystkie strony. Często lądujemy na mieliźnie. Szukamy doraźnego ukojenia głodu, ale żadne erzace nie dają szczęścia, raczej pogłębiają tęsknotę.
Być prawdziwym przyjacielem
Co Teresa uważała za najcięższą pokusę? „Najstraszniejsza zdrada, jaką mógł mnie podejść duch ciemności, była ta, że pod pozorem pokory nie śmiałam już odbywać modlitwy wewnętrznej, widząc siebie tak grzeszną”. Naszym zsekularyzowanym umysłom taki tekst wydać się może czymś nie z tej ziemi, niemającym nic wspólnego z naszymi codziennymi problemami. Tymczasem ta pokusa, o której pisze Teresa, dopada także nas. Kiedy upadamy w grzechy (prawdopodobnie o wiele poważniejsze niż ona), zły duch zawsze pojawia się w tym momencie z tą pokusą. Pod pozorem pokory (dokładnie tak!) chce nas odciąć od Źródła życia, od Boga! Czujemy się tak niegodni, brudni, skalani, śmierdzący grzechem, że nie wypada w takim stanie stawać przed Bogiem. W relacjach z innymi potrafimy udawać, że wszystko jest OK. Ale przed Bogiem nie ma sensu udawać. Więc uciekamy od Niego, jak Adam i Ewa po grzechu. Teresa na zewnątrz pozostaje dobrą zakonnicą, odmawia brewiarz w chórze, spełnia zakonne obowiązki. Ale to wszystko pachnie jej obłudą, bo jej serce jest gdzieś daleko. „Bardzo mi to ciążyło, że inni dobre o mnie mieli mniemanie, bo znałam dobrze skrytość mojej duszy”.
„Nie można winić domu, w którym żyłam, że korzystne o mnie miał mniemanie, bo sama zręczną układnością swoją byłam temu winna, że dobrze o mnie sądzono, udając, choć nieumyślnie, pobożną”. Wie dobrze, że taka zabawa z Panem Bogiem w kotka i myszkę nie ma sensu. Jej serce chce ognia, chce miłości. Ale szuka jej trochę w Bogu, a trochę w podkochiwaniu się w znajomych z rozmównicy. Dopiero po prawie 20 latach w klasztorze przeżywa głębokie nawrócenie. Rodzi się na nowo, aby stać się naprawdę Teresą od Jezusa. Jak to się stało? To nie była jakaś wielka mistyczna ekstaza. Oddajmy głos jej samej: „Pewnego dnia zdarzyło mi się, że wszedłszy do kaplicy domowej, ujrzałam obraz sprowadzony na jakąś uroczystość mającą się odbyć w klasztorze i tam postawiony na przechowanie. Obraz ten przedstawiał Chrystusa, całego okrytego ranami, tak wiernie oddanego, że na widok Jego moja dusza wstrząsnęła się do głębi… Tak wielki ogarnął mnie żal na myśl, jak źle odwdzięczyłam się za te rany, że zdawało mi się, iż serce we mnie pęka. Rzucając się przed Nim na kolana, z wielkim płaczem błagałam Pana, by mnie tak umocnił, abym już Go nie obrażała”. A więc silny wstrząs emocjonalny (czy da się nawrócić bez emocji?), ale sedno przemiany opisuje tak: „pozbyłam się już zupełnie wszelkiej ufności w samą siebie, a całą ufność swoją położyłam w Bogu”. W gruncie rzeczy Teresa jest poruszona do głębi doświadczeniem miłosierdzia Boga, który mimo jej letniości nie przestał udzielać jej na modlitwie wielkich łask. Teresa zrozumiała, że na Jego miłość nigdy nie odpowiemy wzajemną miłością na tym samym poziomie. Tu nie ma i nigdy nie będzie równości, ale wiedza o własnej nędzy nigdy nie powinna odciągać człowieka od Boga. Do tego konieczna jest pewna odwaga. Teresa używa ciekawego porównania. Pisze, że chodzi o śmiałość, którą „okazuje ten, kto zdradę wyrządza królowi i wie o tym, że jego zdrada królowi jest wiadoma, a przecież ciągle pozostaje w jego obecności”. Spotkanie z Jezusem przed wizerunkiem „Ecce Homo” daje początek drodze na duchowe szczyty. Teresa zaczyna doświadczać coraz głębszej jedności z Bogiem. „Zdarzało mi się, że nagle przenikało mnie takie żywe uczucie obecności Bożej, że żadną miarą nie mogłam wątpić o tym, że On jest we mnie albo ja cała w Nim pogrążona”. Teresa staje się mistyczką, ale im bliżej jest Boga, tym bardziej pragnie dzielić się tym doświadczeniem. Chce pociągać innych ku Bogu, uczyć modlitwy. W 1562 r. zakłada nową wspólnotę zakonną o zreformowanej regule – klasztor św. Józefa w Avila. Potem wraz ze św. Janem od Krzyża założy ich kilkanaście w całej Hiszpanii. Temu wszystkiemu towarzyszą wielkie trudności, które pokonuje swoim świętym uporem. Jeden rys jej duchowości warto podkreślić. Teresa zawsze czuła się głęboko zakorzeniona w Kościele. Żyła w czasie kryzysu Kościoła wywołanego przez reformację. Do reformatorów podchodzono nieufnie. Teresa chciała odnowy Kościoła. „Uczułam w sobie i dotąd czuję pragnienie, aby skoro Bóg ma tylu nieprzyjaciół, a tak niewielu przyjaciół, ci nieliczni przynajmniej prawdziwymi byli Jego przyjaciółmi”. Chciała być autentycznym przyjacielem Boga we wnętrzu Kościoła. To sedno jej duchowości. „Postanowiłam zatem uczynić choć to maluczko, co uczynić zdołam” – wyznaje. „To maluczko”. Każdy z nas może się w tym odnaleźć: być przyjacielem Boga znaczy uczynić „to maluczko”, co zrobić mogę. Umierając w wieku 67 lat, Teresa powtarza dwa zdania: „W końcu umieram jako córka Kościoła” oraz „Nadszedł czas mój, Oblubieńcze, byśmy się spotkali”.
Jak to przełożyć na życie?
Krótko, węzłowato: 1) Nigdy nie jest za późno, by się nawrócić. 2) Nie uciekaj od Boga po grzechu pod pozorem fałszywej pokory. 3) Podwójne życie cię wykończy, trzeba wybrać i być wiernym. 4) Bezcenna jest szczerość przed Bogiem wobec siebie samego. 5) Nawrócić się znaczy ufać bardziej Bogu niż sobie. 6) Zapragnij być prawdziwym przyjacielem Boga. 7) Nie trać cierpliwości wobec siebie i Boga, On nigdy jej nie traci dla nas. 8) Zrób „to maluczko”, na co cię stać w danym momencie. 9) Bóg sam wystarczy. On jest Dobrem Najwyższym, inne dobra są zapowiedzią, przystawką, przedsmakiem.
ks. Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny
*****************************************
Twierdza wewnętrzna św. Teresy od Jezusa
„Miarą doskonałości osób jest stopień ich miłosierdzia, a nie ilość danych i wiedzy, które mogą sobie przyswoić” – to zdanie św. Teresy przypomniał Papież Franciszek. Wspomnienie św. Teresy od Jezusa obchodzimy w Kościele 15 października.
***
Franciszek stwierdził, że wewnętrzne bogactwo osobowości było pochodną jej spotkania z Panem i zjednoczenia z nim na modlitwie. Teresa od Jezusa pozostaje wyjątkową ponieważ jest świętą, rozpaloną całkowicie miłością Boga. Śmiałość, kreatywność i doskonałość świętej Teresy, jako reformatorki, są owocem obecności Pana we wszystkich wymiarach jej życia.
Ojciec Święty zauważył, że dzisiaj podobnie jak w XVI wieku nie żyjemy jedynie w epoce zmian, ale doświadczamy zmiany epoki. Jesteśmy wezwani, aby przez nas moc Ducha Świętego nadal odnawiała oblicze ziemi (por. Ps 104, 30), mając pewność, że ostatecznie to właśnie święci pozwalają światu iść naprzód i zbliżać się do ostatecznego celu.
Świętość nie jest tylko dla niektórych „specjalistów od boskości”, ale jest powołaniem wszystkich wierzących. Zjednoczenie z Chrystusem, którego mistycy, jak św. Teresa, doświadczają w szczególny sposób dzięki czystej łasce, otrzymujemy przez chrzest. Święci pobudzają nas i motywują do podążania osobistą drogą do świętości. Nie chodzi o to, aby kogoś dosłownie kopiować.
Dla św. Teresy znakiem prawdziwości zjednoczenia z Chrystusem są uczynki miłosierdzia.
„Św. Teresa uczy nas, że droga, która uczyniła z niej wyjątkową kobietę i osobę stanowiącą dla wielu punkt odniesienia w ciągu wieków, to droga modlitwy, dostępna dla wszystkich, którzy pokornie otwierają się na działanie Ducha Świętego w swoim życiu. Znakiem, że idziemy tą drogą jest bycie coraz bardziej pokornymi, coraz bardziej wrażliwymi na potrzeby braci, coraz lepszymi dziećmi świętego ludu Bożego – podkreślił Papież. – Ta droga nie jest otwarta dla tych, którzy uważają się za czystych i doskonałych, nieskazitelnych wszystkich wieków, ale dla świadomych swoich grzechów i odkrywających piękno Bożego miłosierdzia, które wszystkich przyjmuje, zbawia i zaprasza do swojej przyjaźni. Interesujące jest to, że świadomość własnej grzeszności jest tym, co otwiera drzwi do podjęcia drogi świętości“- podkreślił papież.
Franciszek stwierdził, że sama św. Teresa uważała się za złą i nędzną, ale jednocześnie wierzyła, że dobroć Boga pozostaje większa niż zło, jakie możemy wyrządzić. Powtarzała, że bardziej męczymy się obrażaniem Boga, niż On przebaczając nam. Mottem jej życia były słowa Psalmu 89: „Będę wyśpiewywał miłosierdzie Pana na wieki”, co oznacza okazywanie miłosierdzia przez Niego. Ojciec Święty zwrócił uwagę, że modlitwa uczyniła z Teresy kobietę wyjątkową, twórczą i innowacyjną. Bardzo podkreślała znaczenie braterstwa we wspólnotach, które tworzyła. Czuła się na modlitwie traktowana przez Zmartwychwstałego Pana jako oblubienica i przyjaciółka. Obecne czasy potrzebują takich ludzi jako ona, wiernych i mocnych w oddaniu Bogu oraz bliźnim.
„Modlitwa otwiera nas, pozwala nam rozsmakować się w tym, że Bóg jest wielki, że jest poza horyzontem, że jest dobry, że nas kocha i że historia nie wymknęła mu się z rąk. Może być tak, że idziemy «ciemną doliną» (Ps 23, 4), nie bójcie się, bo Pan jest z wami. On nie przestaje iść obok nas i prowadzić nas do prawdziwego celu, za którym wszyscy tęsknimy: do życia wiecznego. Możemy mieć odwagę, by czynić wielkie rzeczy, ponieważ wiemy, że jesteśmy umiłowanymi Boga. I razem z Nim jesteśmy w stanie stawić czoła każdemu wyzwaniu, bo tak naprawdę tylko Jego towarzystwo jest tym, czego pragną nasze serca i co daje nam pełnię i radość do której zostaliśmy stworzeni. Święty podsumował to w znanej modlitwie, do której częstego odmawiania was zachęcam. Kończy się ona słowami: «kto ma Boga, temu niczego nie braknie: Bóg sam wystarczy!»“ – napisał Ojciec Święty w przesłaniu do uczestników kongresu zorganizowanego z okazji 50-lecia ogłoszenia św. Teresy Doktorem Kościoła.
Papież Franciszek, Krzysztof Ołdakowski Sj (KAI)/Tygodnik Niedziela
*********************************************************
Człowiek (według) Teresy
„Twierdza wewnętrzna” to symbol człowieka. Święta Teresa przekonuje w swojej księdze o „pięknie i godności naszych dusz”. Karmelitanka z Ávila wie o człowieku więcej niż współczesna psychologia. O wiele więcej.
Święty Mikołaj przynosi słodkości grzecznym dzieciom. Ja, choć niegrzeczny, dostałem cukierka od św. Teresy. Proszę się nie śmiać. Właśnie zabierałem się do pisania kolejnego odcinka adwentowych rozważań. Rozpakowałem włoskie czekoladki o wdzięcznej nazwie „całuski”. W każdej z nich jest karteczka ze złotą myślą. Poczęstowałem innych, ostatni został dla mnie. Otwieram i co czytam?
Słowa św. Teresy z Ávila: „Kiedy trafił mnie słodki myśliwy, moja dusza wpadła w ramiona miłości”. „Całusek” od świętej mistyczki. Pan Bóg ma poczucie humoru. Ostatnim, najbardziej dojrzałym, dziełem Teresy jest „Twierdza wewnętrzna” (Castillo interior). Pisała tę księgę pięć lat przed śmiercią, miała prawie 63 lata, był rok 1577. Wokół niej panował zamęt. Uwięziony został św. Jan od Krzyża, jej ojciec duchowny, przyjaciel, najbliższy współpracownik. Inkwizycja patrzyła z coraz większą podejrzliwością na jej działalność. Nie była pewna, czy „Księga życia”, jej duchowa autobiografia, ocaleje. Teresa cały czas śle listy dotyczące bieżących przyziemnych spraw, a jednocześnie na kolanach pisze „Twierdzę”. Nic z tych zewnętrznych zawirowań nie znajduje odbicia w jej dziele. Rękopis zachował się do dziś tak, jak wyszedł spod jej pióra. Święta dzieli się swoim duchowym doświadczeniem. Opisuje swój „osobisty” zamek. Warstwa autobiograficzna jest tu bardziej dyskretna w porównaniu z wcześniejszą „Księgą życia”. Pisząc o sobie, Teresa pisze o człowieku jako takim. Chce pokazać jego wielkość, przypomnieć mu, że jest obrazem Najwyższego i że jego powołaniem jest komunia z Bogiem. Jednym z jej obrazów jest metafora jedwabnika – gąsienicy, która przeobraża się w motyla. Człowiek urodził się po to, aby „dostać skrzydeł”, aby wzlecieć do nieba. Ojciec Tomas Alvarez OCD, komentator dzieła Teresy, kontrastuje ten obraz z opowiadaniem Franza Kafki „Przemiana”. U Kafki samotny, uwięziony we własnych lękach człowiek przemienia się w ogromnego chrząszcza, żuka gnojaka, skazanego przez własną rodzinę na śmierć i wyrzuconego na śmietnik. Dwie wizje ludzkiego losu: pierwsza pełna nadziei, druga czarna jak rozpacz.
Wejdź do twierdzy
Spróbujmy pokrótce zwiedzić „twierdzę” Teresy, czyli przypatrzeć się poszczególnym komnatom, które opisuje. W tym odcinku skoncentruję się na antropologii, czyli na wizji człowieka, za tydzień popatrzymy na obraz Boga. Mistyka św. Teresy pokazuje, że odkrywanie Boga i człowieka (siebie samego i w ogóle ludzkiej natury) dokonuje się na tej samej drodze. Zamek oznacza pałac królewski. Człowiek jest kimś wielkim, uczynionym na obraz i podobieństwo Boże, jest on capax Dei, czyli ma zdolność do bycia mieszkaniem dla Boga. To jest fundamentalne przekonanie Teresy. Dusza jest „jak zamek, cały z jednego diamentu lub bardzo przezroczystego kryształu”. Jak wielki klejnot, „jak niebo, gdzie jest mieszkań wiele”. Zamek to jednocześnie twierdza obronna, dusza osadzona na skale własnego ciała. Te dwa wymiary – piękno (wielkość, godność) człowieka oraz walka duchowa (zmaganie, trud) przeplatają się. Siedem komnat to metafory stopni doskonałości prowadzących do centrum osoby, do odnalezienia tam Boga i siebie samego. „Cebula ma warstwy, ogry mają warstwy”, mówi Shrek. Człowiek też ma warstwy, czyli pewne psychiczno-duchowe poziomy. Nie należy tych komnat traktować zbyt schematycznie: teraz jestem w tej, potem w innej. Życie duchowe nie rozwija się po linii prostej, nie jest prostym przechodzeniem z jednego poziomu na drugi. Wszystkie „warstwy” człowieka są w jakimś sensie w nas obecne. „Sprawy duszy zawsze należy traktować z całą pełnią i rozmachem, i wielkością, gdyż dusza zdolna jest do znacznie więcej niż to, co możemy o niej sądzić” – radzi święta. Wejdźmy zatem do zamku. Pierwsze zdziwienie – co to właściwie znaczy? Jak można wejść do twierdzy, skoro sam nią jestem? Teresa odpowiada: „Może tu wyda się komu, że mówię od rzeczy, bo jeśli tą twierdzą jest sama dusza, tedy rzecz jasna, że nie ma potrzeby troszczyć się o sposób dostania się do niej, skoro już w niej jest, i jest nią sama; byłaby to taka sama niedorzeczność, jak gdybyśmy kogo zapraszali do pokoju, w którym on już się znajduje. – Ale trzeba wam wiedzieć, że wielka jest różnica przebywać a przebywać. Wiele jest dusz, które przebywają w zewnętrznym tylko ogrodzeniu, tam gdzie stoi straż strzegąca twierdzy i ani im w myśli wnijść do wnętrza i zobaczyć, co też tam jest w tym wspaniałym pałacu i jakie w nim są mieszkania. Czytałyście pewno nieraz w księgach duchowych tę radę, że potrzeba duszy wejść w siebie; otóż tu właśnie o to chodzi”. Teresa używa mocnych słów wobec tych, którzy mając możność przebywania z samym Bogiem, wolą pozostawać na zewnątrz. „Ciągłe przestawanie z gadzinami i bydlętami krążącymi wokoło twierdzy przeszło u nich w nałóg i same [dusze] stały się niemal nimi”. Alternatywą dla komunii z Bogiem jest „zezwierzęcenie”. Jeśli wyda nam się to za mocne, służę cytatem z Brechta, który nawołuje do pozostania przed bramą twierdzy: „Nie dajcie się zwieść, umrzecie razem ze wszystkimi zwierzętami i nic nie przyjdzie potem”. Świat współczesny tak mocno podkreśla nasze „pokrewieństwo” ze zwierzętami, bo zatracił prawdę o ludzkim podobieństwie do Boga. Stąd już tylko krok do traktowania człowieka jak zwierzę. Jak dostać się do zamku? „Bramą, którą się wchodzi do tej twierdzy, jest, o ile ja rzecz rozumiem, modlitwa i rozważanie. Nie obstaję tu koniecznie za modlitwą myślną, może być i ustna, gdyż jednej i drugiej, jeśli ma być modlitwą, musi towarzyszyć uwaga”. A więc nie psychologia, nie filozofia, socjologia ani żadna inna ludzka wiedza (nie umniejszając ich wartości), ale modlitwa, osobista relacja z Bogiem prowadzi do odkrycia siebie.
Komnaty pełne walki
Pierwsze trzy komnaty związane są z ascetycznym oczyszczeniem się człowieka, a więc z walką z grzechem. Strategicznym założeniem w tych zmaganiach jest „utkwienie oczu w Chrystusie, naszym dobru”, uciekanie się do wstawiennictwa Maryi, świadomość własnej słabości i tego, że zło i Zły nie śpią. „Do tych pierwszych komnat i mieszkań zaledwie dochodzi światło, pochodzące z pałacu, w którym mieszka król. Nie żeby one były całkiem ciemne i czarne jak wtedy, gdy dusza jest w stanie grzechu, ale że panuje w nich pewien zmrok, który – sama nie wiem, jak to wyrazić – pochodzi nie z samego mieszkania, tylko z winy duszy w nim zostającej, czyli raczej z winy tego mnóstwa płazów, padalców i gadzin jadowitych, które za nią tam weszły i przeszkadzają jej patrzyć na światło. Jest to podobnie jak gdyby kto wszedł do pokoju wystawionego na pełny blask słońca, ale oczy miałby tak pokryte błotem, iż ledwo by je mógł otworzyć. Samo mieszkanie jest jasne, ale dusza jasnością jego cieszyć się nie może z powodu tego robactwa i zwierzyny, które oczy jej zasłaniają, aby nic, prócz nich, nie widziała”. Obrazy grzechu są bardzo dosadne. W dobie powszechnej negacji grzechu jest nam to jak najbardziej potrzebne. Mistycy mają ogromną jasność misterium zła, widzą jego dalekosiężne skutki. Wiedzą doskonale, jak cudowny jest Bóg i że śmiertelnym „owocem” grzechu jest Jego utrata. Nic gorszego człowiekowi zdarzyć się nie może, jak utracić Boga. I dlatego właśnie „nikt nie okrada człowieka bardziej niż on sam siebie”, zauważa Teresa. Zdobywanie twierdzy nie dokona się bez walki. Święta rozróżnia trzy linie frontu: wewnętrzna (własny nieład, brak harmonii w sobie), zewnętrzna (uzależnienie od rzeczy, osób, w których człowiek ulokował swoje centrum, zniewolenie tym wszystkim), transcendentna, czyli demony („straszliwa jest wojna, jaką demony wypowiadają duszy na tysiące sposobów”). Teresa podpowiada, aby nie tyle koncentrować się na przeciwniku, ile złożyć swoje pragnienia w Bogu, pamiętać, że z Nim wszystko jest możliwe, nie dać się zastraszyć myślami osłabiającymi ducha. „Pragnienia zawsze miałam wielkie” – mówi Teresa. Pokora, czyli prawda o sobie, pozostaje fundamentem. Ważne jest też unikanie fałszywej pobożności: „Niech Bóg nas uwolni od bezmyślnych form pobożności”. Jednym słowem, w twierdzy trwa walka. Pokusa duchowości bez walki („żeby było tak miło”) prowadzi na manowce. „Siostry, obejmijcie ramionami krzyż, który Wasz Oblubieniec dźwigał, i zrozumiejcie, że to ma być wasze główne zajęcie” – rada bezcenna nie tylko dla karmelitanek. Trzecie mieszkanie symbolizuje ten moment w życiu, gdy już jesteśmy po pierwszych duchowych potyczkach. Mamy pewne zwycięstwa na koncie, ale konieczne jest wyzwolenie od narcystycznej koncentracji na sobie, od pewnej młodzieńczej brawury czy pewności siebie podszytej pychą. Postacią biblijną, która oddaje ten stan, jest bogaty młodzieniec z Ewangelii. Był gotów na wszystko dla Jezusa… z wyjątkiem tego, czego On od niego oczekiwał. Odszedł zasmucony. Teresa rozpoznaje w tej postaci samą siebie z czasów przed ostatecznym nawróceniem. „Jesteśmy szybcy w deklarowaniu szczodrości, a potem okazujemy się tak skąpi, że po części lepiej by było, abyśmy raczej powstrzymali się przed takim dawaniem”. Ależ to jest prawdziwe! Do bólu. Jakże trudno zaakceptować to, że w pewnym momencie Bóg chce przejąć inicjatywę. Żarty się kończą, zaczyna się ostra jazda. Kto nie jest na nią gotowy, może odejść zasmucony jak ów ewangeliczny młodzieniec. „Ty poddaj nas próbie, o Panie, który znasz prawdę o każdej z nas, abyśmy i my poznały same siebie” – modli się w tym miejscu Teresa. Na przejściu między trzema pierwszymi komnatami („ascetycznymi”) a kolejnymi („mistycznymi”) pojawia się refleksja o tym, że życie na Bożą miarę nie polega na „nienaganności”. Bóg chce od nas czegoś, co przekracza nasze myślenie o sobie, nasze plany, wyobrażenia (nawet te szlachetne). Jego miłość, Jego plan ma w sobie coś nieprzewidywalnego. Próby, które zsyła Bóg, wywracają pionki na szachownicy naszych zamierzeń. Teresa odwołuje się w tym miejscu do Hioba i jego próby. Wszystko jest ostatecznie po to, żebyśmy stali się na tyle wolni, aby „oddać nas w całości Temu, który jest Całością”. Nasze ludzkie wysiłki są konieczne, ale niewystarczające. Chodzi o to, by pozwolić działać Bogu w nas.
Komnaty kontemplacyjne
Komnata czwarta i następne to już etapy głębokiego życia kontemplacyjnego. Dla większości z nas, nie pomijając piszącego, to wyprawa w kosmos. A przecież ten „kosmos” jest tak blisko nas, jest w nas. Czwarta komnata to rodzaj poczekalni do mistyki. Jej biblijny obraz to robotnicy z przypowieści, którzy pracowali tylko godzinę, a otrzymali wypłatę za dniówkę. Tu już zdecydowanie dominuje Boża łaska. Wciąż szaleje tam jeszcze „domowa wariatka”, czyli nasza niespokojna wyobraźnia. To określenie przypisywane Teresie nie znajduje się w jej pismach, ale inne są równie dosadne. Co radzi, kiedy atakują nas głupie myśli? „Nie zwracać na nią – na wyobraźnię – większej uwagi niż na szaleńca i pozostawić ją z jej natręctwem”. W tej komnacie następuje przejście od medytacji do kontemplacji. Człowiek staje się coraz bardziej bierny. Dusza dochodzi do „skupienia i uciszenia”. To już jest dzieło Boga w człowieku – Jego dar, a nie efekt naszych wysiłków czy technik medytacyjnych. To „zamknięcie się w tym malutkim niebie naszej duszy i nawyknięcie do niewpatrywania się i niepozostawania w tym, czym się zajmują zmysły zewnętrzne” – pisze Teresa. Rodzi się kontemplatyk. To człowiek, który zakochuje się w Bogu. Następuje jakby poszerzenie serca, człowiek przestaje się bać, rozumie, że „smak” Boga przewyższa wszelkie ziemskie smaki. To jest doświadczenie nowej wolności – „dusza jest znacznie bardziej panią samej siebie”. Człowiek zakorzenia się w wierze, nadziei i miłości. Nie jest to wcale ktoś, kto „buja w obłokach”. Wręcz przeciwnie, pojawia się jakaś spójność modlitwy i czynów – „Maria i Marta żyją razem” – pisze Teresa. Najważniejsze dla nas, biednych, szarych grzeszników, jest to, że ta przemiana jest w gruncie rzeczy czymś, co ma się dokonać w życiu każdego chrześcijanina, kogoś, kto narodził się na nowo w Chrystusie. W piątej komnacie pojawia się symbol jedwabnika. Dusza kończy żywot larwy i przemienia się w motyla. Teresa porównuje tę sytuację to doświadczenia Mojżesza rozpoznającego Boga w krzewie gorejącym. Kluczem jest słowo „zjednoczenie”. W tym „miejscu” człowiek umiera dla świata, aby żyć całkowicie dla Boga w zjednoczeniu z Chrystusem. Towarzyszy temu radość, doświadczamy Boga jako przyjaciela, którego sama obecność niewymownie cieszy. Mistyczne zjednoczenie z Bogiem może wydawać się nam czymś niedostępnym dla zwykłych śmiertelników. Wcale tak nie jest. Każdy z nas może z larwy „wielkiej i brzydkiej” stać się motylem, wolnym, zachwycającym. Sednem, co wciąż podkreśla Teresa, jest zjednoczenie swojej woli z wolą Boga. „Bądź wola Twoja” – wzięte na serio. Siłą jednoczącą jest miłość. Przy czym miłość bliźniego jest zawsze weryfikacją autentyczności miłości do Boga.
Ale z kolei miłość bliźniego musi być zasilana miłością do Boga. „Uważam bowiem, że wskutek tego, iż skażona jest nasza natura, nie zdołamy doskonale miłować bliźniego, jeśli ta miłość nie rodzi się z korzenia miłości Boga”. Teresa zawsze była wyczulona na autentyzm życia religijnego. Przestrzegała przed iluzjami. To jest bardzo praktyczna strona jej mistyki. „Miłowanie nie polega na większym smakowaniu Boga, ale na większym zdeterminowaniu się w pragnieniu zadowolenia we wszystkim Boga”. Opis dwóch ostatnich komnat zajmuje Teresie ponad połowę księgi. Pojawia się tutaj motyw zaślubin z Jezusem, które są poprzedzone „chodzeniem ze sobą” i zaręczynami. Są to już wyżyny mistyki. Święta karmelitanka dzieli się z siostrami i z nami swoim doświadczeniem Boga wykraczającym znacznie ponad zwykłą drogę pobożności i wiary. Na początku szóstej komnaty pojawia się motyw zranienia serca, ognia miłości, która oczyszcza. Ból połączony tu jest z rozkoszą. „To nie my podkładamy drwa, ale zdaje się, że gdy ogień jest już rozpalony, nagle wrzucają nas do niego, abyśmy już w nim spłonęli”. Po co? „Albowiem w tej udręce dusza się oczyszcza i obrabia, czyli oczyszcza się jak złoto w tyglu, aby On mógł lepiej nałożyć emalię swoich darów, i wyczyszcza się tam to, co musiałoby się dokonać w czyśćcu”. Teresa doświadczała sama stanu ekstazy mistycznej. Dzisiejszemu czytelnikowi może wydać się to czymś nierealnym. Czy jednak możemy pominąć to, co stało się na górze Tabor, czy możemy wykreślić z listów św. Pawła jego słowa o porwaniu do trzeciego nieba? Tak silne doświadczenie Boga wywołuje przemianę człowieka, który odtąd ma nową świadomość majestatu Bożego, nowe poznanie siebie oraz nową postawę wobec wszystkich ziemskich rzeczywistości. Ostatnia, siódma, komnata to centrum zamku, „środek” człowieka. Tam następuje pełne zjednoczenie ludzkiej duszy z Bogiem. Chodzi ostatecznie o świętość, o przedsmak nieba. Teresa doświadcza silnie Boga w dwóch aspektach – jako Chrystusa (prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek) oraz w wymiarze trynitarnym (Bóg jest Trójcą Osób). Mnóstwo tu symboli, które wyrażają pełnię miłosnego zjednoczenia. Ale Teresa, jak zawsze, szuka konkretnych wniosków. Powtarza siostrom i nam: „Utkwijcie oczy w Ukrzyżowanym, a wszystko wyda wam się znikomym”. Święta karmelitanka podkreśla, że dary Boga nie są dla sprawienia nam przyjemności, ale dla umocnienia, abyśmy potrafili „naśladować Jezusa w Jego całkowitym poddaniu się woli Ojca w bolesnych doświadczeniach”. „To jest celem modlitwy, córki moje, temu służy małżeństwo duchowe, aby nieustannie rodziły się z nich dzieła, dzieła!”. Modlitwa prowadzi do tego, że człowiek zyskuje „Boże siły”, dzięki którym jego życie jest płodne, owocne, pełne. Celem mistyki chrześcijańskiej nie jest nigdy wolność rozumiana jako ucieczka od życia, od walki, czynów, cierpień, przyziemnych zmagań. Przeciwnie, celem mistyki jest wolność, która polega na niesieniu swojego krzyża z Jezusem, zjednoczenie z Ukrzyżowanym.
Jak to przełożyć na nasze życie?
Krótko, konkretnie: 1) Nie myśl nigdy o sobie (o innych) jak o żuczku gnojnym, ale myśl o sobie jako o gąsienicy, która ma się przemienić w motyla. 2) Jesteś królewskim pałacem – zdolnym być mieszkaniem Króla. 3) Jesteś twierdzą obronną, musisz walczyć ze „zdeterminowaną determinacją”. 4) Uważna modlitwa jest bramą do poznania siebie. 5) Nie lekceważ grzechu, przez który sam siebie okradasz z wielkości, wydaj mu walkę na śmierć i życie. 6) Nie licz jednak na swoje siły, ale na łaskę Boga. 7) Miej wielkie duchowe pragnienia. 8) Poddaj się Bogu, pozwól Mu robić swoje w tobie. 9) Nie myśl, że mistyka to coś niedosiężnego, każdy ochrzczony jest potencjalnym mistykiem.
ks. Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny
************************************************************************************************************
14 października
Święta Małgorzata Maria Alacoque, dziewica
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Kaliksta I, papieża i męczennika, błogosławionego Radzima Gaudentego, biskupa |
Małgorzata urodziła się 22 lipca 1647 r. w Burgundii (Francja). Kiedy Małgorzata miała zaledwie 4 lata, złożyła ślub dozgonnej czystości. Jej ojciec był notariuszem i sędzią. Zmarł, gdy Małgorzata miała 8 lat. Oddano ją wtedy do kolegium klarysek w Charolles. Ciężka choroba zmusiła ją jednak do powrotu do domu. Oddana z kolei na wychowanie do apodyktycznego wuja i gderliwych ciotek, wiele od nich wycierpiała. Choroba trwała cztery długie lata. Dziecko dojrzało w niej duchowo. Nie pociągał jej świat, czuła za to wielki głód Boga. Pragnęła też gorąco poświęcić się służbie Bożej. Musiała jednak pomagać w domu swoich opiekunów. Marzenie jej spełniło się dopiero kiedy miała 24 lata. Wstąpiła wtedy do Sióstr Nawiedzenia (wizytek) w Paray-le-Monial. Zakon ten założyli św. Franciszek Salezy (+ 1622) i św. Joanna Chantal (+ 1641), a przez 40 lat kierownictwo duchowe nad nim miał św. Wincenty a Paulo (+ 1660). Małgorzata otrzymała habit zakonny 25 sierpnia 1671 r. Musiała wyróżniać się wśród sióstr, skoro dwa razy piastowała urząd asystentki przełożonej, a w latach 1685-1687 była mistrzynią nowicjuszek. Małgorzata była mistyczką – od 21 grudnia 1674 r. przez ponad półtora roku Pan Jezus w wielu objawieniach przedstawiał jej swe Serce, kochające ludzi i spragnione ich miłości. Chrystus żądał od Małgorzaty, by często przystępowała do Komunii świętej, jak tylko pozwoli jej na to posłuszeństwo, a przede wszystkim tego, by przyjmowała Go w Komunii świętej w pierwsze piątki miesiąca. Polecał także, aby w każdą noc z czwartku na pierwszy piątek uczestniczyła w Jego śmiertelnym konaniu w Ogrójcu między godziną 23 a 24: “Upadniesz na twarz i spędzisz ze Mną jedną godzinę. Będziesz wzywała miłosierdzia Bożego dla uproszenia przebaczenia grzesznikom i będziesz się starała osłodzić mi choć trochę gorycz, jakiej doznałem”. W związku z otrzymanym orędziem i poleceniem, aby ustanowiono święto czczące Jego Najświętsze Serce oraz przystępowano przez 9 miesięcy do pierwszopiątkowej Komunii św. wynagradzającej, Małgorzata doznała wielu przykrości i sprzeciwów. Nawet jej przełożona nie wierzyła w prawdziwość objawień. Dopiero w 1683 r., gdy wybrano nową przełożoną, Małgorzata mogła rozpocząć rozpowszechnianie Bożego przesłania. Od 1686 r. obchodziła święto Najświętszego Serca Jezusa i rozszerzyła je na inne klasztory sióstr wizytek. Z jej inicjatywy wybudowano w Paray-le-Monial kaplicę poświęconą Sercu Jezusa. Małgorzata zmarła 17 października 1690 r. po 43 latach życia, w tym 18 latach profesji. Beatyfikował ją Pius IX (1864), kanonizował Benedykt XV (1920). Wraz ze św. Janem Eudesem jest nazywana “świętą od Serca Jezusowego”. Kult Najświętszego Serca Pana Jezusa został uznany oficjalnie w 1765 r. przez Klemensa XIII. W ikonografii św. Małgorzata Maria przedstawiana jest w czarnym habicie wizytek, w rękach trzyma przebite serce. |
*********************************************
14 października
Święty Jan Ogilvie, prezbiter i męczennik
Jan urodził się w Keith (północna Szkocja) w 1579 r. w protestanckiej rodzinie szlacheckiej. W wieku 15 lat został wysłany do Europy na naukę, którą rozpoczął we Francji, skąd w 1595 r. przeniósł się do Leuven (obecnie Belgia), a potem do Ratyzbony i Ołomuńca. Zdobyta wiedza filozoficzna i teologiczna spowodowała nawrócenie na katolicyzm. 24 grudnia 1599 r. wstąpił w Brnie do Towarzystwa Jezusowego. Od 1607 r. był wykładowcą w Wiedniu. Święcenia kapłańskie otrzymał w Paryżu w 1610 r. Później został wysłany do Rouen. Dwa lata starał się o to, by wyjechać na misje do rodzinnej Szkocji. Wreszcie przełożony zakonu, Klaudiusz Aquaviva, w listopadzie 1613 r. wyraził zgodę na wyjazd, mimo że podczas panowania Jakuba I Stuarta trwały w Anglii prześladowania katolików. W przebraniu żołnierza i pod przybranym nazwiskiem Watson, Jan dostał się do Leith (obecnie dzielnica Edynburga). Odprawiał Msze święte na terenie Renfrewshire (wschodnia Szkocja). Po jedenastu miesiącach działalności, 4 października 1614 r., został aresztowany w Brnie, zadenuncjowany przez fałszywego katolika. Był poddawany torturom, bo chciano, by podał nazwiska innych katolików. Próbowano go trzykrotnie złamać, ale wytrwał. Odmówił poddania się duchowej jurysdykcji króla, uznając jedynie prymat papieża. Nawracanie protestantów na wiarę katolicką uznano za zdradę stanu i 10 marca 1615 r. Jan został skazany na karę śmierci przez powieszenie. Egzekucję wykonano w dniu ogłoszenia wyroku w Glasgow, gdy św. Jana Ogilvie miał trzydzieści sześć lat. Został pochowany w zbiorowej mogile. Beatyfikował go papież Pius XI w dniu 22 grudnia 1929 r., a kanonizował 17 października 1976 r. papież Paweł VI. Do przykładu św. Jana Ogilvie odwołał się Benedykt XVI podczas wizyty apostolskiej w Wielkiej Brytanii. Podczas Mszy św. sprawowanej w Glasgow 16 września 2010 r. powiedział do szkockich kapłanów: Drodzy kapłani Szkocji, jesteście wezwani do świętości i do służenia ludowi Bożemu przez kształtowanie ich życia w tajemnicy krzyża Pana. Głoście Ewangelię czystym sercem i jasnym umysłem. Poświęcajcie się samemu Bogu, a staniecie się dla młodych ludzi jaśniejącymi przykładami świętego, prostego i radosnego życia: oni ze swej strony z pewnością zapragną przyłączyć się do was w waszej, pełnej gotowości służbie ludowi Bożemu. Niech przykład św. Jana Ogilviego, oddanego, pełnego samozaparcia i mężnego, będzie natchnieniem dla was wszystkich. |
************************************************************************************************************
13 października
Błogosławiony Honorat Koźmiński, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Teofila z Antiochii, biskupa |
Wacław Koźmiński urodził się 16 października 1829 r. w Białej Podlaskiej, w rodzinie inteligenckiej, jako drugi syn Stefana i Aleksandry z Kahlów. Miał także dwie młodsze siostry. Był bardzo zdolny, po ukończeniu gimnazjum w Płocku studiował na wydziale budownictwa warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych. Będąc w gimnazjum zaniechał praktyk religijnych, a w czasie studiów zupełnie stracił wiarę. 23 kwietnia 1846 r. został aresztowany przez policję carską pod zarzutem udziału w spisku i osadzony w X pawilonie Cytadeli Warszawskiej. Wówczas ciężko zachorował; powracając do zdrowia, przemyślał dokładnie swoje życie i nawrócił się. Uwolniony z więzienia po blisko roku, podjął dalsze studia, a jednocześnie prowadził bardzo surowy tryb życia. Po ukończeniu studiów, 8 grudnia 1848 r. wstąpił do klasztoru kapucynów. Już 21 grudnia przyjął habit zakonny i otrzymał imię Honorat. Pierwszą profesję złożył dokładnie rok później. Chociaż pragnął być bratem zakonnym, przełożeni polecili mu, aby przygotowywał się do kapłaństwa. Po ukończeniu studiów teologicznych przyjął święcenia kapłańskie 27 listopada 1852 r. Wkrótce został mianowany profesorem retoryki oraz sekretarzem prowincjała, lektorem teologii i spowiednikiem nawracających się. Zasłynął w Warszawie jako znakomity rekolekcjonista i misjonarz ludowy. Pracując w III Zakonie św. Franciszka, gorliwie działał w kościołach Warszawy. Swoją głęboką religijnością i troską o człowieka zjednywał wielu ludzi dla Chrystusa. W 1861 roku, po kasacie zakonów przez władze carskie, o. Honorat został przewieziony do Zakroczymia pod Warszawą. Pomimo trudnych warunków tworzył tam dalej grupy tercjarek. Około 1889 r. zwrócił się do Stolicy Świętej o zatwierdzenie zgromadzeń bezhabitowych. W tym samym roku uzyskał aprobatę. Dzięki temu powstało 26 stowarzyszeń tercjarskich, z których na przestrzeni lat uformowały się liczne zgromadzenia zakonne. Ojciec Honorat stał się odnowicielem życia zakonnego i twórcą jego nowej formy zbliżonej do dzisiejszych instytutów świeckich. Poprzez swoje duchowe córki i synów starał się docierać do wszystkich środowisk i odrodzić w społeczeństwie ducha gorliwości pierwszych chrześcijan. Kierował tymi wspólnotami przez konfesjonał i korespondencję, ponieważ rząd carski nie pozwoliłby na formowanie się nowych zakonów, zaś w roku 1864 skasował zakon kapucynów, pozostawiając tylko klasztor w Zakroczymiu. Do dziś istnieją trzy zgromadzenia honorackie habitowe: felicjanki – powołane we współpracy z bł. Marią Angelą Zofią Truszkowską, serafitki i kapucynki oraz czternaście bezhabitowych, utajonych przed carskim zaborcą. Zgromadzenia o. Honorata podejmowały prace charytatywne i apostolskie, m.in. wśród młodzieży szkolnej i rzemieślniczej, w fabrykach, wśród ludu wiejskiego, w przytułkach dla ludzi starych i upośledzonych. Powstały w 1893 r. na terenie Królestwa ruch mariawitów zaszkodził opinii o. Honorata. Gdy w 1908 r. biskupi zreorganizowali jego zgromadzenia, a ich postanowienie zatwierdził Watykan, zalecając o. Honoratowi powstrzymanie się od dalszego kierowania nimi, przyjął to z pokorą i posłuszeństwem. Ostatecznie osiadł w Nowym Mieście nad Pilicą. W 1895 r. został komisarzem generalnym polskiej prowincji kapucynów i przyczynił się do znacznego rozwoju zakonu. Jednocześnie prowadził intensywną pracę pisarską, zabierał głos w aktualnych sprawach, zajmował się zagadnieniami społecznymi. Był człowiekiem wielkiej gorliwości, jeśli chodzi o zbawienie dusz. Wiele godzin spędzał w konfesjonale. Praktykował surowe umartwienia, sporo czasu spędzał na modlitwie. Pozbawiony słuchu i cierpiący fizycznie, resztę lat spędził na modlitwie i kontemplacji. Wyczerpany pracą apostolską, zmarł w opinii świętości 16 grudnia 1916 r. 16 października 1988 r., w 10. rocznicę swego pontyfikatu, beatyfikował go św. Jan Paweł II. Bł. Honorat jest głównym patronem diecezji łowickiej. W ikonografii bł. Honorat przedstawiany jest w habicie kapucynów. |
***********************************************
Historia o tym, jak bł. Honorat wykiwał zaborców z korzyścią dla Polski i Kościoła
Jak przy pomocy szafy uratować życie zakonne w kraju pod zaborami? Ta historia z bł. Honoratem Koźmińskim w roli głównej wydarzyła się naprawdę.
Kiedy bł. Honorat Koźmiński (imię chrzcielne: Wacław) odkrywał, że szafa odgrywa kluczową rolę w odkrywaniu innego świata, C.S. Lewisa nie było jeszcze na świecie. Mimo to zasada była taka sama: wchodziło się do szafy, by spotkać Boga i pokonać zło. Nawet więcej: by to spotkanie i zwycięstwo przenieść w codzienność. A ta była ciężka i to z wielu powodów.
Honorat Koźmiński sięga po szafę
Trwały zabory, które (może zbyt) dumną Rzeczpospolitą Obojga Narodów zamieniły w kraj kolonialny. Po powstaniu styczniowym, w ramach sankcji za wspieranie powstańców, Rosja i Prusy zlikwidowały na swoim terenie zakony żebracze.
Odebrano im klasztory, zostawiając tylko jeden lub dwa, które docelowo miały być umieralniami dla zakonników, gdyż zakazano prowadzenia nowicjatów. Uderzyło to w kapucynów, do których zaliczał się o. Honorat.
Taka praktyka podkopywała morale braci, pokusa poddania się rozpaczy i rozproszenia wspólnoty był ogromna. Do tego likwidacja zakonów, które zajmowały się głównie duszpasterstwem i formacją, bardzo osłabiła duchowo społeczeństwo na ziemiach polskich pod zaborami, zmagające się właśnie z kryzysem po klęsce. I wtedy właśnie Honorat Koźmiński sięgnął po… szafę.
Konfesjonał jako superpomoc
Dokładnie chodzi o jego konfesjonał w Nowym Mieście, który ze względu na swoją budowę nosił tę sympatyczną nazwę. Spowiednictwo jest szczególnym powołaniem braci kapucynów, ale o. Koźmiński doprowadził jego praktykę do mistrzostwa.
Miał tysiące penitentów, ludzie zjeżdżali się z nawet dalekich okolic, by się u niego wyspowiadać. Co więcej, między innymi właśnie za pomocą konfesjonału bł. Honorat nie tylko uchronił życie zakonne w zaborach rosyjskim i pruskim od zaniku, ale doprowadził wręcz do jego rozkwitu.
Oficjalnie zakony nie mogły funkcjonować, zakazano noszenia stroju zakonnego, a o powstawaniu nowych wspólnot nie było mowy. Co więc wymyślił błogosławiony kapucyn? Oparł się na swoim doświadczeniu pracy z tercjarkami (III Zakonem, do którego należą ludzie świeccy).
To właśnie na bazie wspólnoty tercjarskiej w Warszawie, razem z Zofią (w zakonie: Angelą) Truszkowską, w 1855 r. założył pierwsze zgromadzenie – felicjanki. Napisał dla niego konstytucje i określił sposób życia.
Zgromadzenia zakonne bezhabitowe
Zachował w prawodawstwie podstawowy wymóg życia zakonnego, czyli przestrzeganie ślubów czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, ale pozostałe wymagania zmniejszył do minimum. Nie było habitu, życia w domach zakonnych, choć zachowane zostały pewne formy życia wspólnego, pozostawiona została swoboda pracy zarobkowej i gospodarowania funduszami, oczywiście w porozumieniu z przełożoną.
Po powstaniu styczniowym Honorat Koźmiński, opierając się na tych zasadach, stał się współzałożycielem dwudziestu pięciu zakonów czynnych, z których siedemnaście działa do dziś. Do wymogów funkcjonowania doszedł jeszcze wymóg dyskrecji co do wybranego stanu życia, stąd często siostry bezhabitowe nazywano skrytkami. Miał on chronić zgromadzenia przed nieprzyjemnościami, a nawet wyrokami sądowymi ze strony władz.
Największy cud bł. Honorata Koźmińskiego
Honorat spowiadał i prowadził duchowo założycielki i założycieli tych wspólnot. Umacniał, zachęcał do wytrwałości i otwartości na Boże natchnienia, przede wszystkim zaś – wlewał nadzieję, że ich działanie nie jest daremne. Nie było: zgromadzenia te zapewniały wykształcenie i wychowanie najbardziej tego potrzebującym, opiekę dzieciom, wsparcie ubogim i chorym, podtrzymywały nadzieję na odzyskanie niepodległości.
Wiele energii poświęcały pracy u podstaw, czyli temu, co pozwoliło zachować wolność ducha, a po I wojnie światowej – odbudować wolną Polskę. Co więcej: po kilkudziesięciu latach od kasat zakonów liczba osób konsekrowanych zamiast maleć, wzrosła do ponad 10 tys.
Sam zakonnik, który miał dostęp do szafy i nie zawahał się jej użyć, nie doczekał końca zaborów. Zmarł w 1916 r. mając 85 lat. Oczywiście w opinii świętości.
Elżbieta Wiater/Aleteia.pl
********************************************
13 października
Błogosławiona Aleksandra Maria da Costa, dziewica
Aleksandra urodziła się 30 marca 1904 r. w Balasarze koło Bragi, w Portugalii. W wieku 7 lat została wysłana przez rodziców na naukę do szkoły powszechnej w Póvoa de Varzim. Dziewczynka zamieszkała przy rodzinie pewnego stolarza. W 1911 r. przyjęła I Komunię świętą, a potem wróciła do domu rodzinnego. W Wielką Sobotę 1918 r. została napadnięta przez mężczyznę, który chciał ją zgwałcić. Uciekając przed nim, wyskoczyła przez okno i spadła z wysokości ok. 4 metrów. Z powodu tego upadku została całkowicie sparaliżowana. Od kwietnia 1925 r. nie była w stanie zupełnie podnieść się z łóżka; spędziła w nim kolejnych 30 lat. W pierwszych latach choroby Aleksandra błagała Boga – przez wstawiennictwo Maryi – o łaskę uzdrowienia. Obiecywała Mu, że gdy wyzdrowieje, poświęci się bez reszty pracy misyjnej. Jednak gdy przez trzy lata paraliż nie ustępował, zrozumiała, że to cierpienie jest jej powołaniem – i przyjęła je całym sercem. Jak sama powiedziała, “Matka Najświętsza wyjednała jej jeszcze większą łaskę: najpierw rezygnację, potem całkowite poddanie się woli Bożej, a w końcu pragnienie cierpienia”. Przeżywanie cierpienia otworzyło Aleksandrę na doświadczenia mistyczne. Doznawała głębokiego zjednoczenia z Chrystusem Eucharystycznym. Powtarzała nieraz: “Jezu, jesteś więźniem tabernakulum, a ja mojego łóżka, z Twojej woli. Będę więc trwała przy Tobie”. Między 3 października 1938 roku a 24 marca 1942 roku, co piątek (a więc w sumie 182 razy), pomimo paraliżu i w niewytłumaczalny dla nikogo sposób, wstawała z łóżka i przez trzy i pół godziny rozważała stacje Drogi Krzyżowej. 3 kwietnia 1939 r. stan jej zdrowia pogorszył się, przyjęła więc sakrament namaszczenia chorych. Zaczęła cierpieć jeszcze bardziej, tym razem także duchowo. W 1936 r. Pan Jezus za pośrednictwem Aleksandry polecił papieżowi poświęcić świat Niepokalanemu Sercu Maryi. Kierownik duchowy Aleksandry, o. Pinho, trzykrotnie przekazywał to życzenie papieżom. Wreszcie po dokładnym zbadaniu wiarygodności objawień przez arcybiskupa Bragi, papież Pius XII 31 października 1942 r. zawierzył świat Niepokalanemu Sercu Maryi w przesłaniu wysłanym do Fatimy. 8 grudnia tego samego roku powtórzył ten akt w watykańskiej bazylice św. Piotra. W dniach 13 i 28 czerwca 1939 r. Pan Jezus w widzeniu zapowiedział Aleksandrze wybuch II wojny światowej jako kary za ciężkie grzechy. Aleksandra ofiarowała Mu swoje życie, by powstrzymać rozlew krwi. Od 27 marca 1942 r. Jezus obdarzył Aleksandrę jeszcze jedną łaską mistyczną: od tej pory nie przyjmowała już żadnego pokarmu, żyła jedynie Eucharystią. Za radą kolejnego kierownika duchowego, ks. Umberta Pasquale, salezjanina, wstąpiła do Unii Współpracowników Salezjańskich, aby móc ofiarować swoje cierpienie dla zbawienia młodzieży. Wiele osób przybywało do niej po rady i z prośbą o modlitwę. W tym czasie ks. Pasquale zaczął gromadzić świadectwa o życiu, cierpieniach i łaskach otrzymanych przez modlitwę Aleksandry – zebrał ok. pięciu tysięcy stron. 7 stycznia 1955 r. Jezus objawił Aleksandrze, że w tym roku zakończy ona swoje ziemskie życie; 6 maja potwierdziła to także Matka Boża. W dniu 12 października Aleksandra przyjęła sakrament namaszczenia chorych, a następnego dnia, 13 października 1955 r. – w rocznicę ostatniego objawienia Matki Bożej w Fatimie – odeszła do Pana. Do grona błogosławionych wprowadził ją św. Jan Paweł II w dniu 25 kwietnia 2004 r. |
******************************
“fatimska” mistyczka”
Bł. Alexandra Maria da Costa
Była jedną z największych mistyczek ubiegłego stulecia. Współcierpiąc z Chrystusem, miała udział w Jego dziele odkupienia.
Urodziła się 30 marca 1904 r. w Balasarze w archidiecezji Braga w Portugalii. Gdy miała 7 lat, rodzice posłali ją do Póvoa de Varzim, gdzie znajdowała się najbliższa szkoła podstawowa. Mieszkała przy rodzinie pewnego stolarza. Tam w 1911 r. przyjęła I komunię św. Po osiemnastu miesiącach nauki powróciła do domu rodzinnego.
Gdy miała 14 lat, doszło do tragicznego wydarzenia, które przesądziło o całym jej życiu. W Wielką Sobotę 1918 r., chcąc się uchronić przed gwałtem, wyskoczyła przez okno z wysokości 4 m. Następstwem upadku był postępujący paraliż.
Od 14 kwietnia 1925 r. nie mogła już podnieść się z łóżka, w którym pozostała przez 30 lat, aż do śmierci.
W pierwszych latach choroby błagała Boga za wstawiennictwem Matki Bożej o łaskę uzdrowienia. Złożyła też przyrzeczenie, że jeśli wyzdrowieje, poświęci się pracy misyjnej. Dopiero w 1928 r. zrozumiała, że to cierpienie jest jej powołaniem, i przyjęła je całym sercem. Mawiała: «Matka Najświętsza wyjednała mi jeszcze większą łaskę. Najpierw rezygnację, potem całkowite poddanie się woli Bożej i w końcu pragnienie cierpienia».
Ta nowa wizja cierpienia otwiera ją na życie mistyczne. Aleksandra doznaje głębokiego zjednoczenia z Jezusem Eucharystycznym. Swoje powołanie ujmuje w następujących słowach: «Jezu, jesteś więźniem tabernakulum, a ja mego łóżka, z Twojej woli. Będę więc trwała przy Tobie». Niczym lampka przed tabernakulum, chce zawsze trwać przed Jezusem w Eucharystii, a podczas każdej Mszy św. ofiarowywać się Przedwiecznemu Ojcu za grzeszników, wraz z Jezusem i w Jego intencjach.
Od 3 października 1938 r. do 24 marca 1942 r. co piątek — czyli 182 razy — pomimo paraliżu w niewytłumaczalny sposób wstawała z łóżka i przez trzy i pół godziny odprawiała Drogę Krzyżową.
«Kochać, cierpieć i wynagradzać» — taki program życia wyznaczył jej sam Jezus. Od 1934 r., na polecenie swego kierownika duchownego o. Mariana Pinhy SJ, Aleksandra spisywała wszystko, co mówił do niej Zbawiciel.
W 1936 r. Pan Jezus za jej pośrednictwem polecił papieżowi poświęcić świat Niepokalanemu Sercu Maryi. O. Pinho trzykrotnie informował papieży o tym życzeniu. Wreszcie, po dokładnym zbadaniu wiarygodności objawień przez arcybiskupa Bragi, papież Pius XII 31 października 1942 r. zawierzył świat Niepokalanemu Sercu Maryi w przesłaniu przekazanym do Fatimy. 8 grudnia tego samego roku powtórzył ten akt w Bazylice św. Piotra.
27 marca 1942 r. Aleksandra przestała jeść i od tej pory żyła jedynie Eucharystią.
Idąc za radą swego nowego kierownika duchownego, ks. Umberta Pasquale, salezjanina, wstąpiła do Unii Współpracowników Salezjańskich, aby swym cierpieniem przyczyniać się do zbawienia młodych. Bardzo interesowała się ludźmi, ich problemami i życiem duchowym. Wiele osób przyjeżdżało do niej po radę lub z prośbą o modlitwę. W dalszym ciągu dyktowała swój dziennik.
7 stycznia 1955 r. zostało jej objawione, że w ciągu roku umrze. 12 października przyjęła namaszczenie chorych, a następnego dnia, w rocznicę ostatniego objawienia Matki Bożej w Fatimie, umarła. «Jestem szczęśliwa, bo idę do nieba» — powiedziała przed śmiercią. Na swym grobie, który obecnie znajduje się w kościele parafialnym w Balasarze, kazała umieścić słowa: «Grzesznicy, jeśli proch mego ciała może przyczynić się do waszego zbawienia, zbliżcie się, depczcie go, aż całkiem zniknie. Ale nie grzeszcie już więcej, nie obrażajcie naszego Pana Jezusa!»
MIŁOŚĆ, KTÓRA NIE ZNA MIARY
Bóg nieustannie szuka ludzkiego serca. Daje się zobaczyć i doświadczyć przez nadzwyczajne znaki; „Dotrzymuj Mi towarzystwa w Najświętszym Sakramencie. Pozostaję w tabernakulum w dzień i w nocy, czekając, by obdarzyć miłością i łaską wszystkich tych, którzy Mnie odwiedzą„; Jeden z nich, pozwalający odkryć i zachwycić się Jego rzeczywistą obecnością w Eucharystii, miał miejsce w życiu bł. Alexandriny Marii da Costy, która przez 13 lat spożywała tylko Eucharystię.
Nie mogła jeść i pić, a mimo to żyła, wbrew wszelkim naturalnym prawom biologii… Alexandrina da Costa była zwykłą portugalską dziewczyną. Urodziła się 30 marca 1904 roku, we wsi Balsar. Zawsze energiczna, uśmiechnięta, pracowita, chociaż nie cieszyła się najlepszym zdrowiem.
Dusza towarzystwa wszędzie tam, gdzie się pojawiała – w domu, w którym mieszkała z matką Marią Anną i siostrą Deolindą, w szkole i w pracy. Musiała ją podjąć już w wieku kilkunastu lat w jednym z wiejskich gospodarstw, ponieważ w domu da Costów zabrakło ojca.
Pracowała tam jednak niedługo, bo gospodarz często łamał warunki urnowy, próbując wyzyskać dziewczynkę. Znalazła, więc inny sposób zarobku – wraz z Deolindą i koleżankami dorabiała szyciem. Szykowały suknię ślubną dla koleżanki. Gdy praca szła mozolnie, Alexandrina wykorzystywała swoje predyspozycje teatralne i przedstawiała śmieszne anegdoty z życia, by podarować koleżankom trochę radości i dodać zapału do pracy. Pewnego dnia siedziały skupione przy stole. Nagle usłyszały dochodzące z oddali okrzyki i salwy śmiechu. Odgłosy powoli się zbliżały i stawały się coraz wyraźniejsze. Gdy Alexandrina rozpoznała wśród nich głos swego dawnego gospodarza, zamarła… Trzech mężczyzn szło w ich stronę. Deolindą, jakby coś przeczuwając, poprosiła by zamknęły drzwi. Chwilę później usłyszały stukot butów na schodach i pukanie do drzwi. Nie otwierały, więc zniecierpliwieni mężczyźni zaczęli szukać innych dróg wejścia. Jeden z nich wspiął się po drabinie, by wejść do pokoju przez właz, który dziewczyny błyskawicznie zaryglowały maszyną do szycia. Rozzłoszczony wybił kilka desek młotkiem i dostał się do salonu. Deolinda z koleżanką, widząc to, zdołały uciec przez drzwi na dół, gdzie jednak czekali na nie dwaj pozostali mężczyźni. Alexandrina została sama naprzeciw oprawcy. Nie było żadnej drogi ucieczki poza otwartym oknem. Wyskoczyła więc z wysokości 4 metrów… Gdy upadła, poczuła przeszywający ból w plecach. Przez chwilę nie mogła się poruszyć, jednak szybko wstała, by pobiec na pomoc złapanym towarzyszkom. Była tak stanowcza, nieugięta i mocna, że mężczyźni, wystraszeni krzykiem, odeszli, nie osiągnąwszy celu.
Niedługo potem Alexandrina zaczęła odczuwać skutki upadku, które stopniowo zaczęły ją unieruchamiać i wyłączać ze zwykłego życia. Dla nastolatki była to prawdziwa walka. Nie traciła jednak nadziei na uzdrowienie. W spontaniczności swej wiary była przekonana, że Jezus na pewno pomoże zrealizować jej marze-nie wyjazdu na misje. On jednak powoli odsłaniał jej swój plan. Prowadził ją krok po kroku na głębię. Odkrywał przed nią swoje pragnienia…
Pełnia
W pewnym momencie zwykłe spotkania, rozmowy z koleżankami, gry w karty, które dotąd wypełniały czas jej choroby, przestały ją zadowalać. Pociągało ją teraz coś więcej… Coś, czego jeszcze nie potrafiła nazwać. Jej serce pragnęło pełni. Droga na głębię nie była prosta. Dziewczyna musiała przejść od determinacji, z jaką próbowała wpłynąć na Bożą wolę, do twórczego jej odkrywania i przyjęcia bez zastrzeżeń. Niejeden raz musiała tracić swoje dobre pragnienia – chociażby to, że chciała wraz ze swoją parafią wziąć udział w pielgrzymce do Fatimy.
Nie mogła już też pomagać matce i Deolindzie w prostych domowych pracach. Nie była w stanie chodzić na Mszę Świętą i z dnia na dzień miała coraz mniej sił, aby wstać z łóżka. Ale nie tylko niemoc fizyczna sprawiała jej ból – gorsze były nękania, które przeżywała w swej duszy.
Zły duch wmawiał jej, że skoro nie może pojechać do Fatimy, to Maryja ją odrzuca i Jezus nie chce jej ofiar. Próbował ją zniechęcać, podsuwając niepewność, bunt i rozczarowanie. Te podszepty raniły jej duszę, ale przezwyciężała je, intensyfikując swoją modlitwę.
Pewnego dnia usłyszała w swym sercu głos, który rozjaśnił jej wszystko. Jezus powiedział: „Dotrzymuj Mi towarzystwa w Najświętszym Sakramencie. Pozostaję w tabernakulum w dzień i w nocy, czekając, by obdarzyć miłością i łaską wszystkich tych, którzy Mnie odwiedzą. Ale nie ma ich wielu. Jestem tak opuszczony, samotny i obrażany… Wielu ludzi nie wierzy w Moje istnienie i w to, że mieszkam w tabernakulum.
(…) Inni zaś wierzą, ale nie kochają Mnie i nie odwiedzają. Zachowują się tak, jakby Mnie tam nie było. (…) Wybrałem ciebie, byś dotrzymywała Mi towarzystwa w tym małym azylu”. To był dla Alexandriny decydujący moment. Zrozumiała, że uzdrowienie nie jest najważniejsze, lecz najistotniejsze jest to, by niezależnie od warunków – zawsze pełnić Bożą wolę, odpowiadając swoim „tak” na pragnienia Jezusa wobec siebie. Odpowiedź wypisała własną krwią na świętym obrazku: „Moją krwią ślubuję Ci bardzo Cię miłować, mój Jezu, i niech taką będzie moja miłość, bym umarła, obejmując krzyż. (…) Kocham Cię i umieram z miłości do Ciebie, o mój ukochany Jezu, i w Twoich tabernakulach pragnę mieszkać”…
Najlepsza cząstka
„Jezu – powiedziała pewnego dnia w modlitwie — złóż mnie wraz z Tobą w ofierze Przedwiecznemu Ojcu w tych samych intencjach, dla których Ty sam siebie ofiarujesz. (…) Pragnę spędzać wszystkie chwile mego życia, nieustannie, w dzień i w nocy, radosna czy smutna, samotnie czy w towarzystwie – cały czas pocieszając Cię, adorując, miłując, wysławiając i oddając Ci chwałę. (…) Niech nie będzie już nigdzie na świecie ani jednego tabernakulum, ani jednego miejsca, w którym mieszkasz w sposób sakramentalny, gdzie teraz – i od dziś na zawsze – nie słyszano by: Jezu, kocham Cię! Jezu, jestem cała Twoja! Jestem Twoją ofiarą, ofiarą Eucharystii, oliwną lampką Twoich więzień miłości. (…) Matko Jezusa i moja Matko, wysłuchaj mojej modlitwy: poświęcam Ci moje ciało i moje serce. Oczyść je, Matko Przenajświętsza, i napełnij Twoją miłością. Umieść blisko Jezusa ukrytego w tabernakulach, ażebym służyła Mu za lampkę aż do końca świata”… Odtąd godziny choroby upływały Alexandrinie na duchowym pielgrzymowaniu do tabernakulów, na przebywaniu u stóp Jezusa. On zapewniał ją: „Jak Maria wybrałaś najlepszą część.
Wybrałaś miłość do Mnie w tabernakulum, gdzie możesz kontemplować Mnie oczami nie ciała, lecz duszy. Jestem tam prawdziwie obecny: Ciałem, Krwią, Duszą i Bóstwem – tak jak w niebie”…
W tym czasie Jezus powierzył Alexandrinie również opiekę nad kapłanami. Wynagradzała za nich. Ofiarowując swój ból, zmagania i modlitwy, wypraszała ich wierność i nowe powołania. Oblubieniec odsłonił jej też sekret swego Serca. Pragnął zawierzenia całego świata Niepokalanemu Sercu Maryi: „Chcę, by świat został poświęcony Mojej Najświętszej Matce; jest to lekarstwo na tyle zagrażających mu nieszczęść”.
Głód
Siłą Alexandriny we wszystkich cierpieniach była codzienna Komunia św. Dzięki niej zawsze czuła szczególną relację z Jezusem. Tak w swej autobiografii wspominała dzień, w którym przyjęła Go po raz pierwszy: „Wydarzenie to wyryło się w mojej duszy. Sądziłam, że zjednoczyłam się z Jezusem tak, że już więcej się od Niego nie odłączę. Wydaje mi się, że On zawładnął moim sercem. Radości, która mnie przepełniła, nie sposób wyrazić”.
Odtąd już zawsze nosiła w sobie głód Eucharystii. Pewnego dnia, jeszcze przed wypadkiem, gdy zaatakowała ją ostra choroba, w wysokiej gorączce prosiła matkę: chcę Jezusa… Gdy matka podała jej krzyż, dziewczynka wyszeptała: „nie tego, lecz Eucharystycznego”… Teraz, gdy paraliż całkowicie objął jej ciało, On był jej największą pociechą. Niestety, w parafii nastąpiła zmiana kapłanów. Nowy proboszcz miał zasadę, by chorym przynosić Najświętszy Sakrament jedynie raz w miesiącu.
Alexandrina zwierzała się w tym czasie swemu duchowemu ojcu: „Nie przyjęłam jeszcze Pana Jezusa. Och, Boże, jak to boli! Proszę modlić się bardzo do naszego Pana, by przez swoje nieskończone miłosierdzie raczył znaleźć na to jakiś sposób. (…) Gdybym mogła zapłacić i przynieśliby mi Jezusa za pieniądze… Ile bym za to nie dała!”. W tym czasie Jezus przychodzi do niej w inny sposób. Dziewczyna pisze: „Przyjęłam wiele Komunii św. duchowych z całym zapałem, na jaki mnie stać, i nasz Pan będzie mi to wynagradzał”. Zwyczaj przyjmowania Jezusa duchowo w każdej godzinie zachowa odtąd do końca życia także wtedy, gdy proboszcz zmieni zdanie i zacznie przy-nosić jej Eucharystię każdego dnia.
Lekarstwo
Pod koniec kwietnia 1937 r. Alexandrina przeżyła stan krytyczny. Była całkowicie wycieńczona, wymiotowała w dzień i w nocy, a ksiądz 3 razy odczytywał przy niej modlitwy odmawiane przy umierających. Dziewczyna wspomina: „Zobaczyłam proboszcza wchodzącego do mego pokoju i rozpoznawszy go, powiedziałam: »Chcę przyjąć Pana Jezusa«. Odpowiedział: »dobrze, moje dziecko, poszukam niekonsekrowanej hostii i jeśli jej nie zwymiotujesz, przyniosę Ci Pana Jezusa«. I tak uczynił. Kiedy tylko ją połknęłam, zaraz zwymiotowałam. Proboszcz chciał zrezygnować z przyniesienia mi Pana Jezusa, ale ktoś powiedział: »Księże, niekonsekrowana hostia to nie Jezus«. Wtedy postanowiono, że pójdzie po konsekrowaną Przyjęłam ją i nie zwymiotowałam. Nigdy już nie przestałam przyjmować Pana Jezusa. Jak tylko Go otrzymywałam, wymioty ustępowały i przez pół godziny nie powracały. Stan krytyczny trwał dość długo, ale przez 17 dni nie jadłam i nie piłam niczego, absolutnie niczego. Moim lekarstwem był Jezus”.
Pasja
Niedługo potem Pan przypomniał Alexandrinie swoje pragnienie poświęcenia świata Sercu Maryi. Nakazał, by poprzez swojego spowiednika przekazała je Ojcu Świętemu Piusowi XII. Zapowiedział też cierpienia, które ją czekały, i poprosił o pokutę i modlitwę.
Tymczasem wzmaga się duchowa walka. Demon podsuwa jej nieczyste myśli, pokusy i wyobrażenia. Pewnej nocy nie ma już sił, by je odpierać. Przeżywa ogromne katusze. Oddaje swoją niemoc i pałające miłością serce we władanie Jezusa. On odpowiada i dokonują się mistyczne zaślubiny. Jest to moment spowity tajemnicą: „Mój miły jest mój, a ja jestem jego”. Wówczas to Jezus prosi: „Pomóż mi odkupić ludzkość”. Alexandrina nie odpowiada od razu. Demon nie odpuszcza: próbuje spętać ją wątpliwościami. Jednak łaska jest potężniejsza i to dzięki niej, z całą świadomością własnej nędzy i słabości, dziewczyna mówi swoje „tak”.
Pewnego dnia ujrzała w swym sercu umęczoną twarz Jezusa. Gdy patrzyła na nią w milczeniu, usłyszała zapowiedź własnej męki. Odtąd każdego tygodnia przez 182 piątki przeżywała w swym ciele cierpienia Jezusa. To, co działo się w tym czasie, było tajemnicą serca Alexandriny. Deolinda, która w każdej chwili towarzyszyła swej siostrze, w liście do kierownika duchowego Alexandriny opisuje jej mękę następująco: ,Agonia w Ogrójcu trwała bardzo długo i była straszna… Słychać było jęki z głębi serca i od czasu do czasu szlochanie. Ale biczowanie i cierniem ukoronowanie to dopiero! Biczowana była na kolanach, z rękami jakby związanymi. Podłożyłam jej pod kolana poduszkę, ale usunęła się z niej, nie chciała. Jej kolana są w opłakanym stanie… Uderzeń biczami było co najmniej 5311. Ileż to trwało! Tyle razy mdlała! Uderzeń w głowę trzciną w koronę cierniową było 2391. (…) Kiedy cierniem ukoronowanie dobiegło końca, był to istny trup”…
Alexandrina pisała: „Teraz jestem pełna wątpliwości, tak udręczona i wszystko wydaje mi się nieprawdą. Błogosławiony Jezus, który tyle ma, by mnie obdarować, a ja nie mam dla Niego nic. Zanim zaczęła się pasja, mój Jezus pocieszył mnie trochę. Zastukał do mojego serca i powiedział: »Alexandrino, moja ukrzyżowana, podejdź do Żebraka, który stoi u drzwi, przyjdź dać Mu jałmużnę tak wielkiej wartości. Daj mi, nie odmawiaj. Nie zadowolą Mnie wszystkie inne jałmużny, jeśli nie dasz Mi swojej. Tylko twoja mnie zadowala.
(…) Dzieje się z tobą to, co działo się ze Mną, na Mnie też wszystko to przyszło. Odwagi, to za Bożym działaniem otrzymujesz siłę, to ono tobą porusza, ono wszystko to czyni«. Ujrzałam siebie w przepaści tak olbrzymiej, tak pełnej nieczystości. Wydawało mi się, że znajdowały się tam wszystkie możliwe nędze i że wszystkie były moje. I nasz Pan mówił: »Podobnie jak Ja jesteś poręczycielem. I Ja byłem w tej przepaści pełnej wszystkich nędz«”…
Po tym jak dziewczyna po raz pierwszy przeżyła to doświadczenie, kierownik duchowy Alexandriny napisał list do papieża, prosząc o zawierzenie świata Sercu Maryi; sprawa jednak rozwijała się bardzo powoli. Współuczestnictwo Alexandriny w męce Jezusa było ściśle badane przez władze kościelne i specjalistów naukowych. Dodatkową udręką dla dziewczyny było to, że tajemnica jej serca staje się znana innym i szeroko rozgłaszana. Budziło to różne spekulacje i posądzenia oraz burzyło pokój, w którym dotąd żyły z matką i siostrą.
Dowód
Przyjęcie cierpienia było odpowiedzią miłości na zaproszenie, które Jezus do niej kierował. Pozwalała uczynić się duszą ofiarniczą, by wynagradzać Mu wszystkie zbrodnie świata. Gdy Jezus zwierzał się jej: „Świat bardzo Mnie obraża. Mój ból jest przeogromny”, odpowiadała: „Poprzez moje cierpienie nie chcę niczego więcej niż dać Ci dusze, by pocieszyć Twoje Boskie Serce”. Była świadoma, jak wielki dowód miłości do niej krył się w męce Jezusa, i pragnęła wyrazić Mu także swoją małą miłość: „Jak Ciebie miłuję? Pośród takiego cierpienia? O Jezu, czy to nie pośród cierpienia Ty także mnie miłowałeś? Przecież właśnie tak było, więc jakże ja teraz nie miałabym Ciebie miłować? Jakże niesprawiedliwą byłabym!
(…) Podaruj mi cierpienia, choćby najgwałtowniejsze, bylebym mogła Ci przez nie dowieść, że Cię miłuję. Proszę Cię o ból i miłość – oto więzi, które mnie z Tobą łączą. (…) Wielokrotnie pojawia się w moim umyśle: niech się dzieje wola Twoja zawsze i wszędzie!”.
Udręka miłości
Odpowiedzią Watykanu na list duchowego kierownika Alexandriny było przybycie ks. Emanuela Yilara.
Zadziwiła go pokora i miłość Alexandriny, a uczestniczenie w jej męce całkowicie rozwiało wszelkie wątpliwości dotyczące mistyczki. Po powrocie do Rzymu nadal wspierał dziewczynę. Pisał, dodając jej otuchy: „Rozumiem, że miłość stała się dziś dla Pani równocześnie udręką i wsparciem, siłą, pociechą, szczęśliwością…
Niech Pani na to pozwoli. Jeśli On wymaga złożenia siebie w ofierze aż do heroizmu, tym większa będzie Boża chwała, tym doskonalsze wynagrodzenie, tym piękniejsza Pani nagroda. W tej epoce obłędu Jezus potrzebuje ofiar, które złagodzą Bożą Sprawiedliwość”. Kapłan ten, umierając na raka, ofiarował się w intencji zawierzenia świata Sercu Maryi.
Wezwania Jezusa do pokuty stawały się coraz częstsze. Światem zaczęły targać silne niepokoje. W dniu wybuchu II wojny światowej Alexandrina ofiarowała swoje życie, prosząc o pokój i wynagradzając Bogu za wszystkie zniewagi, których doznaje w każdym człowieku. Widząc oczyma duszy wszystkie cierpienia wojny, doświadczała głębokiej rozpaczy.
Ciemności jej wiary były coraz gęstsze. Czuła się wewnętrznie opuszczona. Nawet przyjmowanie Komunii Świętej nie przynosiło jej ulgi, nie gasiło jej tęsknoty. Także teraz powtarzała swoje „tak”, pisała: „Serce jest zimne, ale zranione. Im bardziej tęskni za miłością, tym bardziej krwawi i tym dotkliwszy jest ból, bowiem nie jest ono w stanie osiągnąć tej czystej i gorącej miłości, którą pragnie miłować Jezusa. (…) Nie posiadam ani wnętrza, ani serca, aby Go przyjmować. Mam jednak pragnienie miłości, tęsknotę, by cały świat ogarnięty został jednym płomieniem. Chciałabym mieć tyle krwi, by całą ziemię w niej skąpać, by Jego Najświętsze Serce nie odczuwało bólu z powodu grzechu, tylko żar serc tych wszystkich, którzy Go miłują. Dlatego pragnę cierpieć, by na ziemi istniała tylko miłość. I dlatego pragnę oddać życie za dusze, które grzech usiłuje zgładzić. Moja natura wzdraga się przed cierpieniem, ale serce przepełnione pragnieniami chwały i miłości Jezusa pędzi lotem szalonym ku cierpieniom. Cóż za szaleństwo boleści, aby tylko ku Jezusowi kierowała się miłość, by cały świat dał się ogarnąć płomieniami Boskiej Miłości, by wszystkie serca zostały oczyszczone i by zapłonęły wewnątrz tego Boskiego Serca!”…
Pełnia radości
Jezus przyjął jej ofiarę. Dziewczyna przeżywa kolejne cierpienia: utratę spowiednika, oszczerstwa i pomówienia, długie, upokarzające badania medyczne i przedłużający się brak odpowiedzi z Watykanu. W końcu jednak, w marcu 1942 r., Alexandrina przeżyła mękę Chrystusa w swoim ciele po raz ostatni. Zapowiadało to spełnienie się pragnienia Oblubieńca. Rzeczywiście, 31 października 1942 r. Ojciec św. zawierzył świat Sercu Maryi. „Jakie to szczęście, jaka radość dla świata z bycia poświęconym, z przynależności bardziej niż kiedykolwiek dotąd do Niepokalanego Serca Maryi” – cieszyła się Alexandrina.
Misja dziewczyny jeszcze się nie skończyła. Jezus pragnął przez jej życie powiedzieć coś jeszcze… Wśród ciemności wiary, które w intencji wszystkich grzeszników przyjęła na siebie, rodził się nieugaszony głód miłości. Czuła, że zaspokoi go tylko przemienienie jej w Eucharystię. Gdy dzieliła się tym pragnieniem z Jezusem, usłyszała: „Nic już nie będziesz jadła na ziemi. Twoim pokarmem będzie Moje Ciało”. Od tej pory przez 13 lat nie przyjmowała żadnego napoju i pokarmu poza Jezusem Eucharystycznym. Waga jej ciała była wciąż stała (33 kg), a jasność umysłu niezmącona. Jezus wyjaśnił: „Żyjesz jedynie Eucharystią, ponieważ chcę przez to ukazać światu moc Eucharystii i moc Mojego życia w duszach”. Wkrótce potem poprosił ją: „Znajdź Mi dusze, które będą kochać Mnie w sakramencie miłości, by one zajęły twoje miejsce, kiedy pójdziesz do nieba”.
Światło dla dusz
Ostatni etap życia Alexandriny był czasem przeżywania działalności publicznej na wzór Jezusa głoszącego Dobrą Nowinę. Przybywali do niej wszyscy potrzebujący. Choć nie miała już sił, podtrzymywana przez łaskę, przyjmowała ich nawet przez 12 godzin dziennie. Były dni, w których przychodziło 6000 osób z różnych zakątków, z różnymi potrzebami, tylko po to, by dotknąć tego, co nadprzyrodzone.
Tymczasem cierpienia wewnętrzne dziewczyny nie ustawały. Przezwyciężała je ponawianiem swojego „tak” pomimo ciemności: „W dręczącym mnie niepokoju powtarzałam moje akty wiary: Wierzę, Jezu, wierzę, że to dla mnie się narodziłeś, dla mnie cierpiałeś w Getsemani, na Kalwarii. Wierzę, Jezu, wierzę! (…) Otchłań, w jakiej się znajdowałam, była czarna. Jedynie sam Bóg mógł ją przeniknąć i Jezus to uczynił. Zstąpił aż do tej głębi, wyniósł na powierzchnię moją nędzę, oświetlił ją promieniami swej światłości”. Oblubieniec zapewniał ją: „Córko Moja! Jesteś światłem i pochodnią dla świata! Trwasz w nieporównywalnej ciemności, a jesteś światłością, która oświeca: ciemności są dla ciebie, a światło dla dusz”.
Koniec udręce przyniosło nadejście upragnionego dnia zapowiedzianego przez Jezusa. Dnia spotkania z Nim. Tuż przed swoim odejściem, 13 października 1955 r., Alexandrina powiedziała: „Wszystkim przebaczam, tak… Przebaczam wszystkim, którzy byli narzędziami w rękach Boga dla mego większego dobra. (…) Wszystko jest światłem! Nie ma już ciemności! (…) Nie grzeszcie. Świat nic nie jest wart. To wszystko. Przystępujcie często do Komunii Świętej. Każdego dnia odmawiajcie różaniec. Do zobaczenia w niebie!”…
Totus Tuus
25 kwietnia 2004 r. Alexandrina została ogłoszona błogosławioną. Dziś jest towarzyszką w naszych trudnościach, zmaganiach i cierpieniach. W historii jej życia Jezus odkrywa przed nami rąbek swojej niezgłębionej tajemnicy Eucharystii, tajemnicy miłosierdzia. „Cóż większego Jezus mógł uczynić dla nas? Prawdziwie, w Eucharystii objawia nam swoją miłość, która posuwa się »aż do końca« – miłość, która nie zna miary” (Jan Paweł II, EE 55). Ofiarowuje siebie Ojcu, wypełniając Jego wolę w posłuszeństwie aż do śmierci. Ojciec przyjmuję tę ofiarę i odwzajemnia to „bezgraniczne oddanie swego Syna swoim Ojcowskim oddaniem – darem nowego Życia nieśmiertelnego w zmartwychwstaniu” (EE 13). Jest to komunia miłości Osób Boskich, w którą pragną nas włączyć. Kiedy przystępujemy do Komunii Świętej, „nie tylko każdy z nas przyjmuje Chrystusa, lecz także Chrystus przyjmuje każdego z nas. Zacieśnia więzy z nami. (…) Realizuje się w sposób podniosły wspólne, wewnętrzne »zamieszkiwanie« Chrystusa i ucznia” (EE 22). Duch Święty sprawia, że Jezus przemienia nas w siebie i przez utożsamienie się z Nim „osiągamy doskonałą komunię z Ojcem” (EE 34).
Jezus pragnie i zaprasza nas, byśmy zawsze trwali zatopieni w tej doskonałej komunii miłości Boskich Osób. W niej doświadczymy, że On jest lekarzem naszych ran, pokarmem, który nasyca nasz głód, wypełnia najgłębsze tęsknoty i pragnienia. On jest Tym, dla którego się narodziliśmy.
Oto dziś staje u drzwi Twojej duszy z tym szalonym zaproszeniem i prosi o miłość: „Daj mi, nie odmawiaj. Nie zadowolą Mnie wszystkie inne, jeśli nie dasz Mi swojej. Tylko Twoja mnie zadowala”. Niech każde uderzenie serca, każde nasze małe „tak” wypowiedziane w zmaganiu, w cierpieniu, będzie naszym wyznaniem: „Jezu, kocham Cię! Jestem cały Twój, jestem cała Twoja! Utracić wszystko, ale przyjmować Cię w Komunii Świętej. Wszystko utracić, ale posiadać Ciebie!”…
opracowała Małgorzata Radomska, www.milujciesie.org.pl
źródło: http://chrystuskrol.esanok.pl/milosc-ktora-nie-zna-miary/
**************************************
Jedna z największych mistyczek XX wieku
***
Bł. Aleksandra Maria da Costa bywa nazywana “ukrzyżowaną z Balazar”. Jezus trzykrotnie zapowiedział jej wybuch drugiej wojny światowej. Przez 13 lat żyła tylko Komunią świętą.
Historia Aleksandry Marii da Costa zdaje się być wciąż mało znana. Urodziła się 30 marca 1904 roku w parafii Balazar w Portugalii. Była to Wielka Środa. Ochrzczona została 2 kwietnia w Wielką Sobotę. Jej życie można podzielić na dwa etapy. Pierwsze radosne 19 lat i 32 lata Drogi Krzyżowej z Jezusem cierpiącym. Pod koniec życia była nazywaną “ukrzyżowaną” lub “chorą z Balazar”.
Przez całe życie była związana ze swoją wioską. Od szóstego roku życia uczyła się katechizmu, mając siedem lat przyjęła Pierwszą Komunię. Chętnie chodziła do kościoła, bo bardzo lubiła oglądać figury świętych. Rozkochała się w figurze Bolesnej Matki Bożej i św. Józefie. Opiekowała się nią siostra Diolinda. Matka musiała pracować od rana do wieczora, by wyżywić rodzinę. Jako dziecka była małą psotnicą. Ale chętnie pomagała w domu.
“Nie mogę sobie wyobrazić, że mały Jezus, mając taką Matkę jak Maryja, nie miał pieluch i ubranek. Nie mogę sobie wyobrazić, żeby mały Jezus był brudny. Chciałam zawsze być świętą, ale byłoby to dla mnie umartwienie nie do zniesienia, gdybym musiała iść do świętości w brudzie. Uważam, że Bóg nie chce ani brudu duszy, ani ciała”.
Od 12 roku życia pracowała u bogatego gospodarza w sąsiedztwie. Wymagał pracy ponad siły i był ordynarny. Po pięciu miesiącach Aleksandra zrezygnowała z pracy u niego i poszła pracować na polu. Gdy skończyła 14 lat zaczęła budzić zainteresowanie u chłopaków. Przypomniał sobie o niej gospodarz, u którego pracowała. Pewnego dnia zjawił się w towarzystwie dwóch wyrostków domu Aleksandry. Jej siostra kazała zamknąć drzwi i kazała odejść mężczyznom, ci jednak przepuścili atak. Wdarli się do domu, rzucili na Diolindę i drugą dziewczynę, która była u da Costów, Aleksandra, by uchronić się przed gwałtem wyskoczyła przez okno. Spadła z 4 metrów.
“Poczułam ogromny ból w kręgosłupie. Z trudem podniosłam się, chwyciłam kawał kija z winnicy i pobiegłam do domu ratować siostrę i jej przyjaciółkę. Wywijając kijem, wołałam: <<Psy! Precz stąd!>>. Napastnicy uciekli, a my zmęczone wróciłyśmy do pracy. Chwilę później poczułam straszliwe bóle i musiałam się położyć do łóżka”.
Następstwem upadku był postępujący paraliż. Gdy skończyła 19 lat nie mogła już wstać z łóżka. Była do niego przykuta do końca życia. Na początku choroby prosiła Boga o uzdrowienie. Dopiero w 1928 r. zrozumiała, że to cierpienie jest jej powołaniem. W 1931 roku Jezus zaprasza Aleksandrę, aby razem z Nim złożyła siebie na ofiarę. Jej powołanie kryje się w słowach: “Kochać, cierpieć, wynagradzać”. W 1936 roku czuje, że Jezus wzywa ją: “Pomóż mi zbawiać ludzi”. Jej stan się pogarsza, a proboszcz decyduje się przynosić jej codziennie Komunię świętą.
3 października 1938 roku Aleksandra przeżywa po raz pierwszy Mękę Chrystusa. To przeżycie będzie się powtarzać aż do 20 marca 1942 roku. Ojciec święty poleca ks. Emmanuele Vilar zbadać całą sprawę.
Jezus trzykrotnie zapowiedział jej wybuch drugiej wojny światowej, jako karę za ciężkie grzechy. Aleksandra składa swoje życie, jako ofiarę dla ubłagania pokoju.
3 kwietnia 1939 roku jej stan znowu się pogarsza. Przestaje jeść. Do śmierci będzie żyła wyłącznie Komunią świętą, a więc 13 lat. 21 czerwca 1944 roku spotyka salezjanina ks. Umberto Pasquale, który będzie jej kierownikiem duchowym do samego końca. Przez 11 lat kapłan zebrał prawie 5 tysięcy stron dokumentacji tego, co Aleksandra mówiła do siostry, do niego, do nauczycielki z Balazar.
W 1945 roku ks. Umberto przynosi jej dyplom współpracownicy salezjańskiej. Swoje cierpienie ofiarowuje za współpracowników salezjańskich. Obok łóżka oprócz dyplomu prosi o zamieszczenie zdjęcia z kaplicy nowicjackiej z Mogofores, by jako siostra cierpiąca, wspierać ich przygotowanie do pracy salezjańskiej z młodzieżą. Napisze do nich:
“Mam was wszystkich w moim sercu. Zaufajcie: Jezus będzie zawsze z wami. Liczcie na mnie tu na ziemi i potem w niebie, gdzie będę was oczekiwać. Proszę was bardzo: módlcie się za mnie! Wasza Aleksandra.”
W styczniu 1946 roku przeżywa mistyczne zmartwychwstanie i wniebowstąpienie. Jezus obieca jej również, że do jej grobu przywoła wielu grzeszników, którzy się nawrócą. Wielu pielgrzymów zacznie przychodzić do niej jeszcze za życia. Jezus powie do Aleksandry: “Przeżywasz teraz okres mojej publicznej działalności. Wiele dusz rozpali się dzięki twemu przykładowi wielką miłością do Eucharystii”.
Od 9 kwietnia 1954 zaczyna mieć problemy ze wzrokiem. Swój pokój nazywa ciemnym więzieniem. 6 maja 1955 roku Maryja mówi do niej, że wkrótce po nią przyjdzie. Stało się to 13 października 1955 roku. Wokół niej była grupa ludzi. Szepcze do nich:
“Nie grzeszcie. Świat jest nic nie wart. To wszystko. Przystępujcie często do Komunii świętej. Każdego dnia odmawiajcie różaniec. Z Bogiem, do zobaczenia w niebie”.
Zmarła wieczorem mówiąc: “idę do nieba”. 25 kwietnia 2004 roku Alexandra Maria da Costa została ogłoszona błogosławioną.
Małgorzata Gajos/Gość Niedzielny
Tekst na podstawie książki: Ks. S. Schmidt SDB, Święci, błogosławieni, słudzy boży rodziny salezjańskiej, Wydawnictwo Salezjańskie 1997
************************************************************************************************************
12 października
Błogosławiony Jan Beyzym, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Serafina z Montegranaro, zakonnika, świętego Edwina, króla |
Jan Beyzym urodził się 15 maja 1850 roku w Beyzymach na Wołyniu, w rodzinie szlacheckiej. Po ukończeniu gimnazjum w Kijowie w 1872 r. wstąpił do Towarzystwa Jezusowego (jezuitów). 26 lipca 1881 r. w Krakowie przyjął święcenia kapłańskie. Przez wiele lat był wychowawcą i opiekunem młodzieży w kolegiach Towarzystwa Jezusowego w Tarnopolu i Chyrowie. W wieku 48 lat podjął decyzję o wyjeździe na misje. Prośba, którą 23 października 1897 roku skierował do generała zakonu jezuitów, o. Ludwika Martina, świadczy o tym, że była ona głęboko przemyślana: Rozpalony pragnieniem leczenia trędowatych, proszę usilnie Najprzewielebniejszego Ojca Generała o łaskawe wysłanie mnie do jakiegoś domu misyjnego, gdzie mógłbym służyć tym najbiedniejszym ludziom, dopóki będzie się to Bogu podobało. Wiem bardzo dobrze, co to jest trąd i na co muszę być przygotowany; to wszystko jednak mnie nie odstrasza, przeciwnie, pociąga, ponieważ dzięki takiej służbie łatwiej będę mógł wynagrodzić za swoje grzechy. Generał wyraził zgodę. Początkowo o. Beyzym miał jechać do Indii, ale nie znał języka angielskiego. Udał się więc na Madagaskar, gdzie językiem urzędowym był francuski, którego Beyzym uczył się już w Chyrowie. Tam oddał wszystkie swoje siły, zdolności i serce opuszczonym, chorym, głodnym, wyrzuconym poza nawias społeczeństwa; szczególnie dużo uczynił dla trędowatych. Zamieszkał wśród nich na stałe, by opiekować się nimi dniem i nocą. Stworzył pionierskie dzieło, które uczyniło go prekursorem współczesnej opieki nad trędowatymi. Z ofiar zebranych głównie wśród rodaków w kraju (w Galicji) i na emigracji wybudował w 1911 r. w Maranie szpital dla 150 chorych, by zapewnić im leczenie i przywracać nadzieję. W głównym ołtarzu szpitalnej kaplicy znajduje się sprowadzona przez o. Beyzyma kopia obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Do dzisiaj chorzy Malgasze otaczają Maryję z Jasnej Góry wielką czcią. Szpital bowiem istnieje do dziś. Wyczerpany pracą ponad siły, o. Beyzym zmarł 2 października 1912 roku, otoczony nimbem bohaterstwa i świętości. Śmierć nie pozwoliła mu zrealizować innego cichego pragnienia – wyjazdu na Sachalin do pracy misyjnej wśród katorżników. Proces beatyfikacyjny o. Jana Beyzyma SJ – “posługacza trędowatych” – rozpoczął się w 1984 roku. Dekret Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych dotyczący heroiczności życia i cnót o. Beyzyma został odczytany w obecności św. Jana Pawła II w Watykanie 21 grudnia 1992 roku. W marcu 2002 r. kard. Macharski zamknął dochodzenie kanoniczne w sprawie cudownego uzdrowienia młodego mężczyzny za wstawiennictwem Jana Beyzyma. Jego beatyfikacji dokonał podczas swej ostatniej pielgrzymki do Polski św. Jan Paweł II. Na krakowskich Błoniach 18 sierpnia 2002 r. mówił on m.in.: Pragnienie niesienia miłosierdzia najbardziej potrzebującym zaprowadziło błogosławionego Jana Beyzyma – jezuitę, wielkiego misjonarza – na daleki Madagaskar, gdzie z miłości do Chrystusa poświęcił swoje życie trędowatym. Służył dniem i nocą tym, którzy byli niejako wyrzuceni poza nawias życia społecznego. Przez swoje czyny miłosierdzia wobec ludzi opuszczonych i wzgardzonych dawał niezwykłe świadectwo Ewangelii. Najwcześniej odczytał je Kraków, a potem cały kraj i emigracja. Zbierano fundusze na budowę na Madagaskarze szpitala pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej, który istnieje do dziś. Jednym z promotorów tej pomocy był św. Brat Albert. Dobroczynna działalność błogosławionego Jana Beyzyma była wpisana w jego podstawową misję: niesienie Ewangelii tym, którzy jej nie znają. Oto największy dar: dar miłosierdzia – prowadzić ludzi do Chrystusa, pozwolić im poznać i zakosztować Jego miłości. Proszę was zatem, módlcie się, aby w Kościele w Polsce rodziły się coraz liczniejsze powołania misyjne. W duchu miłosierdzia nieustannie wspierajcie misjonarzy pomocą i modlitwą. |
*********************************
Błogosławiony o. Jan Beyzym
***
“Ryzykować życie na polu bitwy lub w czasie epidemii przez kilka godzin czy dni jest możliwe dla ludzi o dobrym sercu, ale wejść żywym do grobu, gdzie śmierć patrzy w oczy na co dzień i wielu zabiera codziennie, jest wyrazem nadludzkiej odwagi” – napisał jeden z francuskich dzienników zaraz po śmierci o. Jana Beyzyma, w październiku 1912 r.
W kaplicy Arcybiskupów Krakowskich 13 marca 2002 r. kard. Franciszek Macharski zamknął proces dochodzenia kanonicznego w sprawie cudownego uzdrowienia młodego mężczyzny za wstawiennictwem sługi Bożego o. Jana Beyzyma SJ. Zgromadzona dotychczas dokumentacja procesowa została przekazana do Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych w Rzymie. Jest nadzieja, że jeszcze w tym roku Jan Paweł II podczas sierpniowej pielgrzymki do ojczyzny wyniesie na ołtarze o. Jana Beyzyma, opiekuna trędowatych na Madagaskarze.
Oficjalnie proces kanoniczny dotyczący życia i świętości o. Jana Beyzyma, polskiego jezuity, który swoje życie poświęcił najbiedniejszym z biednych – trędowatym na Madagaskarze, rozpoczął się 17 grudnia 1989 r. w Krakowie, a następnego roku na Madagaskarze. Po dwóch latach badań zebrana dokumentacja została przekazana Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, która dekretem z dnia 21 grudnia 1992 r. w obecności Ojca Świętego Jana Pawła II ogłosiła heroiczność cnót o. Beyzyma.
8 grudnia 1993 r. w święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny oraz w setną rocznicę przybycia Apostoła Trędowatych do Marany na Madagaskarze, na cmentarzu trędowatych, gdzie zgodnie z życzeniem o. Beyzym został pochowany, w związku z procesem beatyfikacyjnym dokonano ekshumacji jego zwłok w obecności abp. Philiberta Randriambololona z diecezji Fianarantsoa na Madagaskarze oraz prowincjałów prowincji jezuickich z Polski Południowej i Madagaskaru. Obecny na tej uroczystości ówczesny prowincjał prowincji Polski Południowej, do której należał o. Beyzym przed podjęciem misji na Madagaskarze, o. Mieczysław Kożuch SJ, przywiózł relikwie o. Beyzyma do Krakowa. Relikwia – prawe ramię, symbol heroicznej służby chorym oraz posługi kapłańskiej – została umieszczona w specjalnej trumience i ustawiona w relikwiarzu autorstwa artysty Czesława Dźwigaja, w bazylice Najświętszego Serca Pana Jezusa w Krakowie przy ul. Kopernika 26, skąd o. Beyzym wyruszył na misje. W bazylice drugiego dnia każdego miesiąca była i jest odprawiana o godz. 15.50 Msza św. w intencji beatyfikacji o. Beyzyma, a przy jego relikwiach codziennie modlą się wierni o potrzebne łaski. Aby doszło do beatyfikacji, potrzebny był cud. I tak się stało.
W 1997 r. poważnemu wypadkowi drogowemu uległ młody mieszkaniec Krakowa. Z uszkodzonymi niemal wszystkimi organami wewnętrznymi osiem miesięcy leżał nieprzytomny w szpitalu i lekarze nie dawali mu żadnych szans na przeżycie. Gorąca modlitwa do Boga za wstawiennictwem o. Beyzyma sprawiła, że powrócił do zdrowia. Zeznania uzdrowionego mężczyzny, zeznania świadków i lekarzy potwierdziły cudowność uzdrowienia. Podpisane i zapieczętowane, przekazane zostały do Rzymu, gdzie zostaną poddane ponownej analizie i ocenie lekarzy i teologów. Jeśli ich wynik będzie pozytywny, to o. Beyzym zostanie ogłoszony błogosławionym.
Obecny w krakowskiej Kurii o. Czesław Drążek SJ, wicepostulator w tym procesie i jeden z pierwszych biografów o. Beyzyma, nie ma co do tego wątpliwości. Przypominał, że już po śmierci o. Beyzyma zarówno w Polsce, jak i na Madagaskarze, i we Francji nikt nie miał wątpliwości co do heroiczności życia i posługi o. Beyzyma.
O. Jan Beyzym SJ urodził się w Beyzymach na Wołyniu w maju 1859 r. W 1872 r. wstąpił do nowicjatu Jezuitów w Starej Wsi. Po święceniach kapłańskich w Krakowie w 1881 r. pracował jako wychowawca młodzieży w jezuickich konwiktach w Tarnopolu i Chyrowie. Będąc równocześnie prefektem infirmerii, opiekował się chorymi chłopcami. Przejściowo uczył też młodzież języka francuskiego i rosyjskiego. W 1898 r. wyjechał na Madagaskar, gdzie po nauczeniu się miejscowego języka zajął się najbiedniejszymi z biednych – trędowatymi w Ambahiwuraku. W 1902 r. rozpoczął budowę nowoczesnego schroniska dla trędowatych w Maranie k. Fianarantsoa. Opiekując się troskliwie chorymi, o. Beyzym kierował pracami budowlanymi, rzeźbił ołtarz do kaplicy i prowadził szeroką korespondencję. Jego relacje z Madagaskaru na łamach Misji Katolickich były bardzo popularną lekturą. Budowę misji zakończył w 1911 r. dzięki wsparciu rodaków. Zaraziwszy się trądem, zmarł 1 października 1912 r.
Wioska, którą zbudował dla trędowatych o. Beyzym, dziś bardziej rozbudowana, przetrwała do naszych czasów. Trwa tam też pamięć o Człowieku, który ją założył, zalesił wypalone słońcem wzgórze, nawodnił wysuszone pola, napoił spragnione usta, nałożył do pustych misek ryżu, a przede wszystkim okazał dużo serca, rozbudzającego w ludziach nadzieję, która trwa do dziś.
Jego beatyfikacji dokonał podczas swej ostatniej pielgrzymki do Polski św. Jan Paweł II. Na krakowskich Błoniach 18 sierpnia 2002 r. mówił on m.in.: Pragnienie niesienia miłosierdzia najbardziej potrzebującym zaprowadziło błogosławionego Jana Beyzyma – jezuitę, wielkiego misjonarza – na daleki Madagaskar, gdzie z miłości do Chrystusa poświęcił swoje życie trędowatym. Służył dniem i nocą tym, którzy byli niejako wyrzuceni poza nawias życia społecznego. Przez swoje czyny miłosierdzia wobec ludzi opuszczonych i wzgardzonych dawał niezwykłe świadectwo Ewangelii. Najwcześniej odczytał je Kraków, a potem cały kraj i emigracja. Zbierano fundusze na budowę na Madagaskarze szpitala pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej, który istnieje do dziś. Jednym z promotorów tej pomocy był św. Brat Albert. Dobroczynna działalność błogosławionego Jana Beyzyma była wpisana w jego podstawową misję: niesienie Ewangelii tym, którzy jej nie znają. Oto największy dar: dar miłosierdzia – prowadzić ludzi do Chrystusa, pozwolić im poznać i zakosztować Jego miłości. Proszę was zatem, módlcie się, aby w Kościele w Polsce rodziły się coraz liczniejsze powołania misyjne. W duchu miłosierdzia nieustannie wspierajcie misjonarzy pomocą i modlitwą.
Tadeusz A. Janusz/Tygodnik Niedziela/brewiarz.pl
*****************************
Gałgan do niczego niezdatny
Bł. Jan Beyzym
***
Myśl: “Jaki w tym heroizm? Odkomenderowała Najświętsza Pani do obsługi trędowatych, to i jestem, ot i cała parada”. Bł. Jan Beyzym
„Rozpalony pragnieniem leczenia trędowatych, proszę usilnie Ojca Generała o łaskawe wysłanie mnie do jakiegoś domu misyjnego, gdzie mógłbym służyć tym najbiedniejszym ludziom, dopóki będzie się to Bogu podobało. Wiem bardzo dobrze, co to jest trąd i na co muszę być przygotowany; to wszystko jednak mnie nie odstrasza, przeciwnie, pociąga, ponieważ dzięki takiej służbie łatwiej będę mógł wynagrodzić za swoje grzechy. Moja prowincja tylko na tym zyska, tracąc »gałgana«, do niczego niezdatnego, a dom misyjny, do którego zostanę przydzielony, nic nie ucierpi, ponieważ będę się starał, wedle sił i z Boską pomocą, wypełnić swoje obowiązki” – pisał o. Jan Beyzym w liście do generała jezuitów w roku 1897. Miał 47 lat, od 25 lat u jezuitów, od 16 lat pracował jako kapłan wychowawca w gimnazjum w Chyrowie. Pochodził ze szlacheckiej rodziny na Wołyniu.
Generał skierował o. Beyzyma na Madagaskar. Pierwszy kontakt z trędowatymi był szokiem. W walących się barakach, bez okien i podłogi, żyło, a właściwie dogorywało 150 chorych. Polski misjonarz postanowił zamieszkać na stałe z trędowatymi Malgaszami. Naprawiał ich baraki, opatrywał ich rany, mył, karmił, żebrał o pieniądze na wyżywienie, odzież i leki. Upowszechnił kult Matki Bożej Częstochowskiej. „Brązowa jak my i poraniona jak my” – mówili jego podopieczni. Marzeniem o. Beyzyma stała się budowa szpitala z prawdziwego zdarzenia. Słał setki listów z prośbą o wsparcie dzieła. Pomagali wychowankowie z Chyrowa, pomagała bł. Maria Teresa Ledóchowska. Po 9 latach w Maranie otwarto szpital pod wezwaniem Matki Bożej Częstochowskiej. Działa do dziś. Jezuita marzył o pracy na Sachalinie, gdzie zsyłano polskich patriotów i zwykłych kryminalistów. Nie zdążył. Wyczerpany pracą i chorobami zmarł w roku 1912. Beatyfikował go Jan Paweł II w Krakowie.
O. Beyzym pisał w liście: „Z mojej strony poświęcenia nie ma wcale żadnego i ze strachem myślę, z czym stanę w godzinę śmierci przed Chrystusem Panem i Najświętszą Matką… Drobniutkie zaś krzyżyki, które się czasem nawiną, poświęceniem jeszcze nazwać nie można. Z całego serca podziękowałbym Najświętszej Matuli, gdyby pozwoliła mi prędzej wystawić schronisko, a potem zgnić za życia, dobrze się nacierpiawszy. Przynajmniej wiedziałbym, że choć coś dla Jej chwały zrobiłem”.
ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
************************************************************************************************************
11 października
Święty Jan XXIII, papież
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Aleksandra Sauli, biskupa, świętego Bruna I Wielkiego z Kolonii, biskupa |
fot. Felici Urodził się we Włoszech 25 listopada 1881 r. jako Angelo Giuseppe Roncalli, w biednej rodzinie chłopskiej. Jego matka była osobą bardzo religijną. Urodziła 11 dzieci, z których Angelo przyszedł na świat jako czwarty. Charakteryzowała go niezwykła dobroć, ciepło i pogoda ducha. Mając 12 lat wstąpił do niższego seminarium duchownego w Bergamo, które było wówczas jednym z najbardziej prestiżowych miejsc kształcenia przyszłych księży. Tam też został przyjęty do III Zakonu św. Franciszka (1 marca 1896 r.). Po otrzymaniu stypendium za wyniki w nauce, rozpoczął naukę w Papieskim Seminarium Rzymskim. W 1902 roku przerwał naukę na rok, żeby odbyć służbę wojskową. Po jej zakończeniu obronił doktorat z teologii i przyjął święcenia kapłańskie. Rok po podjęciu nauki w seminarium zaczął spisywać swoje notatki duchowe i kontynuował tę pracę aż do późnej starości. Jego zapiski wydane zostały pod tytułem “Dziennik duszy”. W 1903 roku napisał w nim między innymi: “Bóg pragnie, abyśmy podążali wzorem świętych poprzez czerpanie z życiodajnej esencji ich cnót, a następnie przerabianie jej na swój własny sposób, adaptowanie do naszych indywidualnych możliwości i okoliczności życia. Gdyby św. Alojzy był taki, jak ja, stałby się świętym w zupełnie inny sposób”. Jako młodemu księdzu powierzono mu funkcję sekretarza biskupa Bergamo, Giacomo Radiniego Tedeschi. W tym czasie wykładał też w seminarium, redagował biuletyn “Życie diecezjalne”, współpracował również z innym lokalnym pismem katolickim, a także był duszpasterzem Akcji Katolickiej. Inspirowała go zwłaszcza postawa świętych: Karola Boromeusza, Franciszka Salezego i Grzegorza Barbarigo. W 1925 mianowany został oficjałem w Bułgarii i arcybiskupem Areopolis. Jako swoje hasło biskupie Angelo Roncalli wybrał Obedientia et Pax (Posłuszeństwo i pokój). W późniejszych latach pełnił funkcję kolejno: apostolskiego delegata w Bułgarii, w Turcji i Grecji oraz nuncjusza apostolskiego w Paryżu. Tę ostatnią funkcję sprawował już w czasie trwania II wojny światowej. W 1953 roku Angelo Roncalli został mianowany kardynałem i patriarchą Wenecji. Prezydent Francji, Vincent Auriol, powołał się na stary przywilej francuskich królów i sam włożył czerwony kapelusz na głowę kardynała Roncalli w czasie ceremonii w Pałacu Elizejskim. Z tego okresu przyszły papież zapamiętał pewne humorystyczne zdarzenie, kiedy to na jednym z oficjalnych przyjęć, na jakie został zaproszony, pojawiła się kobieta w sukni z zadziwiająco dużym dekoltem. Zwróciło to uwagę nie tyle na samą kobietę, co na kardynała – goście przyglądali się jego reakcji na odsłonięte kobiece wdzięki. Po przyjęciu kardynał podszedł do kobiety, wręczył jej czerwone jabłko i zapytał: “Pamięta Pani, co uświadomiła sobie Ewa, kiedy zjadła jabłko?”. W 1958 roku, po śmierci Piusa XII, podczas trzydniowego konklawe, kard. Roncalli został wybrany papieżem. Jego pierwszą reakcją był strach i zmieszanie wyrażone w słowach: tremens factus sum ego timero (drżę i lękam się). Ufny w wybór biskupów i Bożą Opatrzność, Angelo Roncalli przyjął wybór konklawe, a wraz z nim imię Jana XXIII. Przez zebranych na konklawe biskupów był traktowany jako “papież przejściowy”. Ich faworytem był arcybiskup Mediolanu Montini, ale ten nie był w tamtym czasie jeszcze kardynałem. Godność tę otrzymał później z rąk samego Jana XXIII, a jeszcze później został jego następcą jako Paweł VI. Jan XXIII jako papież podbił serca wiernych. Zawsze otwarty na kontakty z prasą, patrzył odważnie w obiektyw aparatu. Był pierwszym papieżem od 1870 r., który odbył oficjalne spotkanie poza Watykanem. Spotkał się wówczas z więźniami, którzy sami do niego przyjść nie mogli. Słynął także ze zdystansowanego podejścia do ceremoniału papieskiego. Starał się go przestrzegać, ale z przymrużeniem oka. Anegdotyczna opowieść dotycząca dnia koronacji Jana XXIII na papieża mówi, że kiedy podszedł do niego po błogosławieństwo włoski ordynariusz polowy, zobaczył, jak papież przyjmuje postawę zasadniczą i usłyszał: “Panie generale, melduje się sierżant Roncalli”. Przez ludzi zapamiętany został jako papież, który palił fajkę i zawsze się uśmiechał, a przede wszystkim jako papież, który zwołał Sobór Watykański II i na zawsze zmienił historię Kościoła. Sobór Watykański II zwołano, ku zdziwieniu wielu, na mniej niż 90 lat po kontrowersyjnym Soborze Watykańskim I. Ponadto, pomimo zapewnień sekretarzy, że na przygotowania potrzeba dziesiątek lat – Jan XXIII przewidział tylko kilkanaście miesięcy pomiędzy zwołaniem a rozpoczęciem soboru 11 października 1962 r. Jan XXIII ogłosił osiem encyklik, z których najważniejsze to “Mater et Magistra” oraz “Pacem in terris”. Ta druga adresowana była do “wszystkich ludzi dobrej woli”, nawoływała do pokoju między narodami całego świata. Papież ustanowił komisję ds. rewizji prawa kanonicznego, której ostatecznym celem było opracowanie nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego (opublikowanego w 1983 r.). Wiele ojcowskiej troski wykazał o “Kościół milczenia”, prześladowany na różne sposoby w krajach rządzonych przez komunistów, m.in. w Polsce. 3 czerwca 1963 roku, o godzinie 19:49 (dzień po Zesłaniu Ducha Świętego), w wyniku krwotoku związanego z wcześniej zdiagnozowanym rakiem żołądka, Jan XXIII zmarł. Jego ostatnie słowa brzmiały: “Nie mam innej woli, jak tylko wolę Boga. Ut unum sint!” (Aby byli jedno!). W swoim testamencie, nawiązując do duchowości franciszkańskiej, z jaką związał się we wczesnych latach młodości, pisał: “Pozory dostatku często zasłaniały ukryte ciernie dotkliwego ubóstwa i uniemożliwiały mi dawanie zawsze z taką hojnością, jakiej bym pragnął. Dziękuję Bogu za tę łaskę ubóstwa, które ślubowałem w młodości, ubóstwa ducha, jako kapłan Serca Bożego, i ubóstwa rzeczywistego, co mi dopomogło, by nigdy o nic nie prosić, ani o stanowiska, ani o pieniądze, ani o względy, nigdy, ani dla siebie, ani dla mojej rodziny, czy przyjaciół”. Św. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym w 2000 roku, razem z papieżem Piusem IX. W liturgii wspominany jest 11 października – w rocznicę dnia, w którym nastąpiło uroczyste otwarcie Soboru Watykańskiego II. Jan XXIII został kanonizowany przez papieża Franciszka – wraz z Janem Pawłem II – na placu św. Piotra w Rzymie w niedzielę Miłosierdzia Bożego, 27 kwietnia 2014 r. |
**************************************
Św. Jan XXIII papież
***
Mimo krótkiego pontyfikatu (1958-1963) św. Jan XXIII uchodzi za jednego z najwybitniejszych papieży w dziejach Kościoła. Znany głównie jako inicjator Soboru Watykańskiego II, „dobry papież” – jak go nazywano – był przede wszystkim człowiekiem pełnym osobistego uroku, skromności i pokory, znanym z doskonałego poczucia humoru.
Z „Dziennika duszy”, który po sobie zostawił, wyłania się sylwetka chrześcijanina, który był zakochany w Bogu, wystrzegał się grzechu i obdarzał przyjaźnią wszystkich ludzi, bez względu na ich poglądy czy wiarę. Jednak cechą, która go najbardziej wyróżniała była udzielająca się innym niezwykła pogoda ducha. „Smutny ksiądz – mawiał – jest złym księdzem”.
Gdy 9 października 1958 r. zmarł po niemal 20 latach pontyfikatu Pius XII, powszechnie uważano, że jedynym godnym jego następcą może być tylko arcybiskup Mediolanu Giovanni Battista Montini, długoletni współpracownik papieża. Niestety, nie był on kardynałem.
Według ludzkich kalkulacji należało teraz wybrać – jak mówili złośliwcy – „najstarszego i najgłupszego” wśród purpuratów, aby mianował Montiniego kardynałem, a wkrótce potem zejściem z tego świata opróżnił dla niego tron św. Piotra. 28 października, w trzecim dniu konklawe, w jedenastym głosowaniu, wymaganą większość głosów uzyskał kard. Angelo Giuseppe Roncalli, liczący niemal 77 lat patriarcha Wenecji. Przyjął imię Jana XXIII.
„Każdy może zostać papieżem; najlepszy dowód, że ja nim zostałem” – te słowa zdawały się potwierdzać, że nowy Biskup Rzymu dobrze zrozumiał swą rolę. Już 17 listopada abp Montini znalazł się na pierwszym miejscu listy nominatów, którzy 15 grudnia mieli otrzymać kapelusze kardynalskie. Papież nazywał go potem kardynałem Hamletem… Nic jeszcze nie zapowiadało burzy, jaką Jan XXIII rozpętał, gdy 25 stycznia 1959 r. ogłosił decyzję o zwołaniu soboru powszechnego.
„Łagodność, dobroć, miłość” – takie przesłanie zostawił Kościołowi i światu w testamencie. Chciał – wedle własnych słów – pozostać w pamięci jako ktoś, kto nie budował murów podziałów i nieufności, kto nie zasmucał nieśmiertelnych dusz, zasiewając w nich podejrzenie lub lęk, kto był szczery, lojalny i ufny, kto patrzył z braterską sympatią nawet na tych, którzy nie podzielali jego poglądów. Takiego właśnie papieża opłakiwał cały świat. Takiego właśnie człowieka 3 września 2000 r. papież Jan Paweł II ogłosił błogosławionym.
5 lipca 2013 r. papież Franciszek uczynił wyjątek i wyraził zgodę na kanonizację Jana XXIII bez wymaganego cudu uzdrowienia za jego wstawiennictwem. Uznał cud wybrany do beatyfikacji w 2000 roku. Natomiast 30 września 2013 r. podczas konsystorza wyznaczył datę kanonizacji wraz z bł. Janem Pawłem II na 27 kwietnia 2014 r. w Niedzielę Miłosierdzia Bożego.
Aleteia/KAI
*******************************************************
Ostatnia audiencja Jana XXIII
Marek Zajdler/East News
***
Historia ostatniej audiencji prywatnej, której udzielił Jan XXIII, łączy się z osobą kard. Stefana Wyszyńskiego. Otóż 20 maja 1963 r. Jan XXIII przyjął wyjeżdżającego z Rzymu kard. Wyszyńskiego, mimo że wszystkie audiencje były odwołane. To była jego ostatnia audiencja. Fakt ten Papież Dobroci zanotował w swoim „Dzienniku duszy” pod datą 20 maja 1963 r.: „O drogi święty mój Bernardino, ulubiony pośród moich świętych. Ze słodkością twojego wspomnienia przyniosłeś mi liczne znaki ciągłego wielkiego cierpienia fizycznego, które mnie nie opuszcza i każe mi wiele myśleć i cierpieć. Tego ranka trzeci raz ucieszyłem się przyjęciem Komunii św. otrzymanej w łóżku, zamiast radości celebracji Mszy św. Cierpliwości, cierpliwości. Nie mogłem odmówić przyjęcia na wizycie pożegnalnej kard. Wyszyńskiego, prymasa Polski, arcybiskupa Gniezna i Warszawy, z czterema jego biskupami powracającymi do Ojczyzny. Towarzyszą mi zawsze z wielką miłością bliscy mi: kard. Cicognani, mons. Capovilla, brat Belotti Federico i domownicy” (tłum. M. F.).
O tym spotkaniu napisał również w swoim dzienniku kard. Loris Capovilla, ówczesny sekretarz Jana XXIII. „Jest zmęczony. Przyjmuje mons. Dell’Acqua. W agendzie umieszczona jest audiencja kard. Wyszyńskiego. Zwróciłem się do papieża: «Możecie przyjąć go, z osobami towarzyszącymi, w pokoju sypialnym; będzie czuł się uhonorowany z powodu takiego zaufania». Odpowiedział: «Nie jesteśmy aż tak bardzo słabi; a nawet jeśli miałbym umrzeć podczas audiencji, och, jakże byłaby to piękna śmierć!». Będzie to właśnie ostatnia audiencja jego pontyfikatu. Czułość, którą obdarowuje synów Polski, jest esejem jego miłości dla wszystkich ludzi ziemi. «Do zobaczenia we wrześniu», powiedział kardynał, żegnając się. Na co Papież, uśmiechając się tak jak w momentach szczęśliwych swoich spontanicznych rozmów, odpowiedział: «We wrześniu znajdziecie albo mnie, albo innego papieża. W miesiąc, wiecie o tym, dzieje się wszystko: pogrzeb jednego, wybór drugiego». Zakończył: «Gdyby nie było tak zwanego protokołu, chciałbym towarzyszyć wam, przynajmniej tym razem, aż do Bramy Spiżowej»” (tłum. M. F.). Ten fragment „Dziennika Capovilli” umieszczony został w przypisie do włoskich wydań „Dziennika duszy” Jana XXIII z 1989 r., 2000 r. i 2003 r.
Cennym świadectwem tego ostatniego spotkania z papieżem Janem XXIII są również zapiski „Pro memoria” kard. Stefana Wyszyńskiego. „Ojciec Święty jest ciężko chory. Dziś już nikogo nie przyjmuje. Nie odprawiał nawet Mszy św. Na wieść jednak, że biskupi polscy odjeżdżają do kraju, powiedział: «Nie mogę sobie odmówić tej radości, aby przyjąć i pożegnać biskupów polskich». Wprost z łóżka udaje się na spotkanie z nami. O godzinie 11.15 w Watykanie oczekujemy na przyjęcie u Ojca Świętego. Ponieważ zastrzeżono, że tylko biskupi z Polski będą przyjęci, nie zapraszamy ze sobą nikogo. Abp Kominek zapragnął mieć przy sobie ks. Franio z Fryburga, którego święcił papież w Paryżu, abp Baraniak – swego studenta z Poznania, a ja – ks. Padacza. Usprawiedliwiamy się mons. Nasalli Rocca, który przyjmuje to z wyrozumiałością. Przychodzi mons. Capovilla smutny, zmęczony. W prywatnej rozmowie zapewniam go, że Polska modli się, aby Jan XXIII mógł dokończyć sobór. Mons. Capovilla daje do zrozumienia, że nie ma nadziei na zdrowie papieża. Proces się posuwa i jest nieodwracalny. Prosi o dyskrecję. Prosi także, abym zapewnił Ojca Świętego, że jesteśmy z nim. (…) O godzinie 11.20 zostaję zaproszony do Ojca Świętego na prywatną rozmowę, która trwa do 12.10. Zastaję Ojca Świętego w stanie znacznie gorszym niż w baszcie San Giovanni. Widać znaczny spadek wagi, postępujące wychudzenie twarzy i wzrastającą bladość. Siadamy. Papież powoli się ożywia. (…) Rozmowa przechodzi na osobiste sprawy papieża. Ojciec Święty otwiera mi swoje serce i mówi o swojej duszy, ale tego nie chcę tutaj zapisywać. Patrzy ze wzruszającą pokorą – wolę to wszystko zostawić między nim a Bogiem, który w tej chwili jest obecny w wyczuwalny sposób. (…) Zwracam uwagę, że oczekują na błogosławieństwo Ojca Świętego abp Baraniak i abp Kominek, a także bp Jop. Jednak papież wciąż się nie spieszy. Chce przedłużyć tę rozmowę w cztery oczy. Boję się, bym nie wyczerpał jego sił. Wstaję pierwszy. Proszę, aby pobłogosławił krzyż dla bp. Majdańskiego, mojego ucznia, i dla prał. Mączyńskiego. Ojciec Święty dotyka krzyża i błogosławi potrójnym znakiem. (…) Przy pożegnaniu życzymy Ojcu Świętemu zdrowia, aby mógł dokończyć sobór. (…)
Próbujemy być opanowani, ale wszystkich nas ogarnia wzruszenie. Jest to taki moment, że wyraz wybladłej twarzy Ojca Świętego ujawnia nam całą chrześcijańską głębię tego człowieka, żyjącego z wiary. Powoli wszyscy wychodzimy. Pozostaję w drzwiach. Ojciec Święty idzie za nami. Wszystkich całuje w policzki. Mnie ściska ostatniego, długo trzymając za ręce i patrząc z miłością w oczy. Klękam i ze czcią całuję jego dłonie. Odnoszę wrażenie, jak gdyby to było pożegnanie św. Pawła w Efezie. Papież cofa się z progu do biblioteki. Pozostajemy w antykamerze, otoczeni ludźmi bliskimi Ojcu Świętemu. Wszyscy są smutni. Biskupi wyrażają przekonanie, że jest to ostatnie pożegnanie z Janem XXIII” (Kard. Stefan Wyszyński, „Pro memoria”, za: Marian P. Romaniuk, „Życie, twórczość i posługa Stefana Kardynała Wyszyńskiego Prymasa Tysiąclecia”, tom II, 1956-65, Warszawa 1996, s. 486-488).
Warto zaznaczyć, że pierwsze wydanie „Dziennika duszy” z 1964 r. kończyło się na zapiskach z roku 1962. Kolejne włoskie wydanie zapisków bł. Jana XXIII z 1989 r. zawiera też notatki Papieża Dobroci z 1963 r., łącznie z ostatnim zapisem, dotyczącym audiencji udzielonej kard. Wyszyńskiemu. Szkoda, że polskie wydanie „Dziennika duszy”, przygotowane przez wydawnictwo Znak na beatyfikację Jana XXIII w 2000 r., nie uwzględniło tych notatek z włoskiego wydania. Mamy jednak nadzieję, że następne polskie wydanie „Dziennika duszy” będzie zawierać notatki Jana XXIII z 1963 r., tak ważne dla dziejów Kościoła w Polsce.
ks. Mariusz Frukacz/Tygodnik Niedziela
************************************************************************************************************
10 października
Błogosławiona
Maria Angela Truszkowska, dziewica
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętych męczenników: Daniela i Towarzyszy, świętego Jana z Bridlington, prezbitera, świętego Tomasza z Villanova, biskupa, świętego Paulina z Yorku, biskupa |
Zofia Kamila urodziła się 16 maja 1825 r. w Kaliszu jako dziecko wielodzietnej, głęboko wierzącej rodziny szlacheckiej. Jej ojciec był prawnikiem. Od najmłodszych lat wyczulona była na działanie łaski Bożej i wrażliwa na potrzeby drugiego człowieka. Pragnęła życia zakonnego i usilnie pracowała nad sobą. Po latach edukacji w Warszawie i Szwajcarii wróciła do domu i pielęgnowała chorego ojca, a w miarę możliwości niosła pomoc ubogim. W 1854 r. wstąpiła w szeregi Stowarzyszenia św. Wincentego a Paulo i należała do członkiń najgorliwiej odwiedzających chorych i opiekujących się ubogimi. Umiała zachęcić do działalności charytatywnej wiele młodych kobiet. Z jej inicjatywy powstał w Warszawie mały przytułek dla biednych dzieci i opuszczonych samotnych staruszek. 27 maja 1855 r. razem ze swoją krewną wstąpiła do świeckiego III zakonu św. Franciszka. Jej powołanie związane było z postacią bł. ojca Honorata Koźmińskiego, wielkiego apostoła zgromadzeń bezhabitowych. 21 listopada 1855 r. obie siostry Truszkowskie poświęciły się Najświętszej Maryi Pannie, obiecując rozwijać dzieło rozpoczęte z woli Boga. Datę tę przyjmuje się jako początek nowego Zgromadzenia. Siostry wraz ze swymi podopiecznymi często modliły się w kościele ojców kapucynów przed ołtarzem św. Feliksa z Cantalice, dlatego też nazwano je “felicjankami”. 10 kwietnia 1857 r. siostry przyjęły habit zakonny, a ich wspólnotą kierował dalej o. Honorat Koźmiński. Pod koniec 1859 r. matka Angela stanęła oficjalnie na czele nowego zgromadzenia. W latach 1858-1864 siostry felicjanki założyły 27 ochronek wiejskich i rozwinęły wielostronną działalność charytatywną w Warszawie. W październiku 1860 r. matka Angela wraz z jedenastoma towarzyszkami odłączyła się od sióstr czynnych, tworząc grupę kontemplacyjną opartą na drugiej regule św. Franciszka – siostry kapucynki. Po wybuchu powstania styczniowego na mocy ukazu carskiego felicjanki czynne zostały rozwiązane. Podczas obrad kapituły zgromadzenia, 25 sierpnia 1868 r., matka Angela została jednogłośnie wybrana po raz trzeci przełożoną generalną. 21 listopada tegoż roku złożyła śluby wieczyste. Rok później, ze względu na postępującą chorobę nowotworową oraz prawie całkowitą utratę słuchu, zrzekła się urzędu. Odtąd przez 30 lat służyła swemu Zgromadzeniu cichą pracą, modlitwą, ofiarą, dobrym przykładem i radą. Wzór doskonałego posłuszeństwa wobec woli Bożej Maria Angela widziała w Maryi. Uczyła się od Niej pokory, zawierzenia i męstwa w cierpieniu. Wierzyła, że tylko przez Maryję można osiągnąć doskonałe zjednoczenie z Bogiem. Dlatego wszystkie swoje siostry oddała Niepokalanemu Sercu Maryi. Żywiła wielki kult Eucharystii, wielbiła Chrystusa ukrytego w tabernakulum. Usilnie zabiegała o uzyskanie dla swojego zgromadzenia przywileju nieustannej adoracji, aby ożywiać i umacniać w siostrach miłość do Eucharystii. Na kilka miesięcy przed śmiercią przeżyła wielką radość, przyjmując z rąk kardynała Jana Puzyny dekret papieża Leona XIII zatwierdzający zgromadzenie. Zmarła wyniszczona chorobą nowotworową i cierpieniami, które znosiła w pokorze, 10 października 1899 r. w Krakowie. Św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji matki Marii Angeli Truszkowskiej 18 kwietnia 1993 r. podczas uroczystej Mszy św. na placu św. Piotra w Rzymie. Mówił wtedy, że jej życie “znaczone było miłością. Była to troska o wszystkich głodnych chleba, serca i domu oraz prawdy ewangelicznej”. |
************************************************************************************************************
9 października
Błogosławiony Wincenty Kadłubek, biskup
Wincenty urodził się w Karwowie pod Opatowem pomiędzy 1155 a 1160 r. W sprawie jego pochodzenia historycy nie są zgodni. Jedni uważają, że pochodził z rodu Porajów herbu Róża (Różyców). Inni natomiast podają, że z tego rodu pochodziła matka Wincentego, a ojcu przypisują imię Bogusław. W jeszcze innych źródłach pojawia się informacja, że Wincenty należał do rodu Lisów, a jego ojcem był możny palatyn Stefan, brat wojewody krakowskiego Mikołaja (Mikory). Nazwisko Kadłubek pojawia się po raz pierwszy dopiero w dokumentach z XV w. Przypuszcza się jednak, że pochodzi z rękopisów dawniejszych. Pierwsze nauki Wincenty pobierał w pobliskiej Stopnicy, potem udał się do Krakowa, gdzie uczęszczał do szkoły katedralnej, w której wykładał biskup Mateusz Cholewa. Cieszył się przyjaźnią księcia Kazimierza Sprawiedliwego, który być może wspomógł go materialnie i umożliwił studia za granicą. Nie wiemy, na którym uniwersytecie Wincenty wówczas studiował. Nie było jednak jeszcze wtedy wielu uniwersytetów. Przypuszcza się, że miejscem jego nauki były Paryż albo Bolonia – albo obie te uczelnie. Wincenty należał więc do elity uczonych w Polsce. Po raz pierwszy Wincenty nazwany jest mistrzem (magistrem) w dyplomie Kazimierza Sprawiedliwego z 12 kwietnia 1189 r. Zapewne zaraz po powrocie ze swoich studiów otrzymał święcenia kapłańskie. Do kraju powrócił Mistrz Wincenty między 1183 a 1189 r., gdyż w 1189 r. był na pewno na dworze książęcym Kazimierza Sprawiedliwego, zapewne w charakterze notariusza, a potem kanclerza jego dworu. Zapewne zaraz po powrocie ze swoich studiów otrzymał święcenia kapłańskie. Mógł więc być także kapelanem książęcym. W tym czasie zaczął zapewne pisać swoją Kronikę polską (Chronica Polonorum) – największe dzieło swego życia i literatury tamtych czasów. Wracając z zagranicy prawdopodobnie przywiózł ze sobą relikwie św. Floriana męczennika. Mógłby na to wskazywać fakt szczególnego nabożeństwa Wincentego do św. Floriana, który dotąd był w Polsce zupełnie nieznany. Po śmierci księcia Wincenty został prepozytem kolegiaty sandomierskiej (1194). Korzystając z wolnego czasu kontynuował pisanie Kroniki (1194-1207). W 1207 r. umarł biskup krakowski, Pełka. Na jego następcę został wybrany Wincenty. Papież Innocenty III bullą z 18 marca 1208 r. wybór ten zatwierdził. Konsekracji dokonał arcybiskup gnieźnieński, Kietlicz. Wincenty jako biskup podpisywał się “niegodny sługa Kościoła”. Świadczy to, jak pojmował zadanie swojego urzędu. Należał do najżarliwszych zwolenników reform, jakie wówczas w Polsce przeprowadził abp Henryk Kietlicz (wprowadzenie celibatu, uniezależnienie Kościoła od władzy świeckiej). Dla poparcia reform, inspirowanych przez Stolicę Apostolską, Wincenty brał udział w synodach, zwołanych specjalnie w tym celu w Borzykowie (1210), w Matyczowie (1212), w Wolborzu (1214), w których uczestniczyli również książęta – Leszek Biały, Konrad Mazowiecki, Henryk Brodaty i Władysław Odonicz. Reformy te przeprowadzano również na zjazdach w Gnieźnie (1213) i w Sieradzu (1213). Kiedy na Kraków najechał Mieszek Raciborski, przeciwnik reform, Wincenty – z powodu swojej postawy – musiał czasowo opuścić miasto (1210). W 1212 r. na zjeździe w Mąkowie omawiano sprawę Prus i nawrócenia Prusaków. Tego roku Wincenty wziął udział w konsekracji biskupa poznańskiego w Mstowie. Wincenty jako biskup krakowski wspierał szczególnie zakony bożogrobowców (nadał dziesięciny ze wsi Świniarowo Kanonikom Bożego Grobu w Miechowie) i cystersów (klasztorowi w Sulejowie darował dwie wsie, opactwu w Pokrzywnicy darował wieś, a opactwu w Jędrzejowie nadał przywilej pobierania dziesięcin z trzech wsi). Wśród jego osiągnięć warto wymienić zreformowanie kapituł prowincjalnych, zlikwidowanie kolegiaty w Kijach (1213), oddanie kościoła oraz wsi Podłęże zreformowanej kolegiacie w Kielcach (1214), konsekrację bazyliki w Krakowie pod wezwaniem św. Floriana (1216) i wreszcie osobisty udział w uroczystej koronacji Kolomana Węgierskiego na króla Rusi Halickiej oraz w Soborze Laterańskim IV (1215), który miał charakter wybitnie reformistyczny. O soborze Wincenty zawiadomił swoje duchowieństwo i wiernych na synodzie w Sieradzu, gdzie przygotowano propozycje na sobór (1213). Na tym właśnie soborze wprowadzono obowiązek spowiedzi i Komunii wielkanocnej, obostrzono przepisy odnośnie małżeństwa, by nie dopuścić do konkubinatów, obostrzono przepisy dotyczące karności kościelnej, zwłaszcza celibatu duchownych, i ogłoszono nową krucjatę na rok 1217. Po powrocie do kraju Wincenty energicznie wprowadził w swojej diecezji uchwalone na soborze ustawy. Niewykluczone, że z polecenia księcia Leszka Białego pośredniczył także w wysłaniu na dwór węgierski księżniczki bł. Salomei. Wincenty ma także zasługę w podniesieniu poziomu szkoły katedralnej, którą kiedyś sam prowadził. Szerzył kult św. Floriana i św. Stanisława, biskupa. Cześć do Najświętszego Sakramentu miał podkreślić przez wprowadzenie tzw. wiecznej lampki przed tabernakulum. Po dziesięciu latach pasterzowania diecezji krakowskiej, za pozwoleniem papieża Honoriusza III, w 1218 r. Wincenty zrzekł się urzędu. Czuł, że spełnił zadanie swojego życia i postanowił wstąpić do klasztoru. Wybrał sobie opactwo cystersów w Jędrzejowie, przy kościele, który sam konsekrował. Zgodnie z zasadą ascetyczną “Bogu wszystko – sobie nic” pozostawił swój majątek rodowy, bogactwo i splendor urzędu biskupiego, sławę, jaką cieszył się na dworze księcia krakowskiego i – jak podaje tradycja – boso i pieszo jako pokutnik udał się do klasztoru. Przyjął go opat Teodoryk (1206-1247), trzeci z kolei przełożony klasztoru. Opat z zakonnikami wyszli mu na spotkanie; miejscowi do dziś pokazują usypany na tym miejscu Kopiec Spotkania. Ówczesnym zwyczajem biskup rzucił się przed opatem i całym konwentem na twarz i prosił o przyjęcie. Wincenty przeżył tam ostatnich 5 lat swego życia. Mimo że liczył wtedy ok. 70 lat, jako zwyczajny mnich spełniał wszystkie obowiązki surowej reguły: wstawał o północy na dwugodzinne pacierze, uczestniczył siedem razy każdego dnia we wspólnych modlitwach, zachowywał posty. Zasadą cysterskich pokutników było skąpe pożywienie, zgrzebny strój i krótki sen. W wolnych chwilach kończył pisać Kronikę polską. Jako biskup krakowski napisał trzy pierwsze księgi. Teraz zamierzał dzieło dokończyć. Niestety napisał tylko część czwartą – śmierć zabrała go zbyt rychło i przerwała Kronikę w najciekawszym miejscu, kiedy zaczął pisać dzieje, których sam był świadkiem. Kronikę swoją zdołał doprowadzić zaledwie do roku 1202, to jest do końca księgi czwartej. Wincenty Kadłubek jest pierwszym historykiem polskim. Jego historia ma formę dialogu. Jest pisana pięknym językiem łacińskim. Zasługą Wincentego jest to, że zebrał w niej wszystkie podania i mity o początkach Polski. Dużo jest w niej poetyckiej fantazji, ale są także ważne ziarna tradycji. Wincenty zmarł w Jędrzejowie 8 marca 1223 r. i został pochowany w prezbiterium klasztornego kościoła, co może świadczyć o tym, że zmarł w opinii świętości. Publiczny kult biskupa-mnicha nie rozwinął się od razu. Klasztory cysterskie były wtedy szczelnie zamknięte, nawet ich wspaniałe świątynie służyły jedynie celom klasztornym. Nawiedzali grób Wincentego Konrad Mazowiecki, król Kazimierz Wielki, król Kazimierz Jagiellończyk wraz ze swoją matką królową Zofią i Jan Długosz, który w swoich Dziejach wydał mu najpiękniejsze świadectwo. Z lat 1583-1640 Szymon Starowolski na podstawie ksiąg klasztornych przytacza ponad 150 wypadków cudownych, przypisywanych Wincentemu. Wśród nich są nawet wskrzeszenia umarłych. 26 kwietnia 1633 r. dokonano otwarcia grobu Wincentego. Ciało znaleziono prawie nienaruszone, co przyczyniło się do rozbudzenia jego czci. 19 sierpnia tegoż roku ciało umieszczono w mauzoleum, specjalnie dla tego celu zbudowanym. Odtąd kult Wincentego stał się bardzo żywy. Zaczęli napływać pielgrzymi, za zgodą biskupa krakowskiego odprawiano przed ołtarzem wzniesionym Msze wotywne ku czci Kadłubka, przed mauzoleum palono świece. W 1683 r. papież bł. Innocenty XI uznał ołtarz Wincentego za uprzywilejowany, tzn. obdarzony przywilejem odpustu. 13 listopada 1634 r. synod krajowy pod przewodnictwem prymasa Jana Wężyka wniósł do Stolicy Apostolskiej urzędową prośbę o kanonizację Wincentego Kadłubka (oraz Stanisława Kostki, Kingi, Władysława z Gielniowa, Jozafata Kuncewicza i Jana Kantego). W roku 1764 Kongregacja Obrzędów zatwierdziła kult, a papież Klemens XIII podpisał odpowiednią bullę, co równało się formalnej beatyfikacji. Wincenty jest patronem archidiecezji warmińskiej oraz diecezji kieleckiej i sandomierskiej. W ikonografii bł. Wincenty przedstawiany jest w stroju biskupim. Jego atrybutami są pastorał oraz infuła u stóp. |
************************************************************************************************************
8 października
Święta Pelagia, męczennica
Pelagia, znana również jako Małgorzata, pochodziła z Antiochii. Żyła w V w. Wedle przekazów była kobietą lekkich obyczajów, obdarzoną nieprzeciętną urodą. Pochodziła z bogatej pogańskiej rodziny. Biskup Antiochii zaprosił pewnego razu do siebie ośmiu biskupów, wśród nich m.in. Nonnusa z Heliopolis, znanego ze swej pobożności i ascezy. Gdy wszyscy zgromadzili się przed kościołem, a Nonnus przemawiał do nich, nieopodal przejeżdżała Pelagia. Jej kosztowny strój zwracał uwagę. Nonnus dostrzegł to i gorzko zapłakał, wskazując, że jego słuchacze nie dbają o swoje dusze w takim stopniu, w jakim owa kobieta dbała o własną urodę. Gdy Nonnus wrócił do swej celi, podjął modlitwę o nawrócenie spotkanej kobiety. Otrzymał wówczas widzenie: ujrzał czarną gołębicę, która – zanurzona przez Nonnusa w wodzie święconej – stała się czysta i biała. Biskup odczytał to jako znak zapowiadający nawrócenie Pelagii. Kiedy kolejnym razem nauczał o Sądzie Ostatecznym, do świątyni weszła Pelagia. Usłyszane słowa wywarły na niej wielkie wrażenie. Z płaczem rzuciła się do nóg biskupa. Nonnus ochrzcił ją. Pelagia postanowiła oddać swój majątek biskupowi, by ten mógł go rozdzielić między potrzebujących. Nowo nawrócona kobieta podjęła pokutę. Wkrótce potem udała się do Jerozolimy. Tam, ukrywając się pod przybranym męskim imieniem, podjęła surowe wysiłki ascetyczne. Zamieszkała w jednej z pustelni na Górze Oliwnej, gdzie około 457 roku odeszła do Pana. |
****************************
8 października
Żywot świętej Pelagii, pokutnicy
(żyła około roku Pańskiego 457)
Pewnego razu zgromadziło się w Antiochii kilku biskupów przed bramą kościoła św. Juliana, Męczennika, aby się naradzić w sprawach kościelnych. Był też pomiędzy nimi dawniejszy pustelnik, biskup Nonus, którego prosili, aby wygłosił jakąś zbawienną naukę. Podczas jego mowy przejeżdżała tamtędy w licznym orszaku sług i służebnic niewiasta podejrzanej sławy, znana w Aleksandrii jako tancerka i śpiewaczka. Biskupi odwrócili od niej oblicze, Nonus zaś, ujrzawszy ją, poszedł do swej gospody, padł na twarz i bijąc się w piersi, rzekł: “Panie i Zbawicielu mój, wybacz mi w swym miłosierdziu. Ta grzesznica daleko staranniej zdobi swe ciało, aniżeli ja swą duszę. Jakżeż się ośmielę stanąć kiedyś przed Tobą! Jak się przed Tobą wytłumaczę! Biada mi, że śmiem stawać przed Twym ołtarzem, a nie przynoszę tak czystej duszy, jak wymagasz. Ta grzesznica postanowiła podobać się ludziom i na to się wysila; ja natomiast przyrzekłem podobać się Tobie, a jednak dotychczas o to nie dbałem. Nie godzi mi się przeto polegać na swych dobrych czynach, lecz jedynie na Tobie”.
Gdy nadeszła niedziela, udał się święty Nonus do głównego kościoła, gdzie na prośbę biskupa Antiochii wygłosił tak piękne kazanie, że lud skruszony bił się w piersi i gorącymi łzami opłakiwał swe grzechy.
Święta Pelagia
Dziwnym trafem znalazła się między słuchaczami także owa lekkomyślna białogłowa. Wzruszona do żywego, szlochała i nie mogła się utulić w płaczu. Po nabożeństwie kazała wywiedzieć się dwom sługom, gdzie biskup mieszka, a gdy jej wskazali dom i ulicę, napisała do świętego Nonusa list następującej treści: “Słyszałam, że Bóg Twój nie zstąpił na ten świat dla sprawiedliwych, lecz aby zbawić grzeszników. Słyszałam, iż uniżył się do tego stopnia, że nie gardził nawet celnikami i jawnogrzesznikami, że On, przed którego obliczem drżą cherubinowie, przestawał z biednymi grzesznikami. Chociaż ty, panie, nie widziałeś własnymi oczyma Jezusa Chrystusa, jesteś jednak prawdziwym Jego sługą i uczniem. Będąc nim rzeczywiście, o czym nie wątpię, nie pogardź tą, która się spodziewa przez Ciebie poznać Zbawiciela i stać się kiedyś godną oglądania Jego oblicza”.
Św. Nonus dał jej następującą odpowiedź: “Kimkolwiek jesteś, wiedz, ze Bóg zna ciebie, twe czyny i twe zamysły. Nie waż się kusić mnie, gdyż jestem tylko człowiekiem, chociaż służę Bogu. Jeśli rzeczywiście dążysz do Boga, zbawienia i wiary prawdziwej a chcesz mnie odwiedzić, mam u siebie innych biskupów, w których przytomności cię przyjmę. Sam na sam nie chce się z tobą widzieć”. Zaledwie Pelagia otrzymała tę odpowiedź, pobiegła do Nonusa, rzuciła mu się wobec zgromadzonych biskupów do nóg i zawołała: “Idąc za przykładem swego Pana i Zbawiciela, zlituj się nade mną panie i ochrzcij mnie. Jestem niezgłębioną otchłanią złości i grzechów”. Święty odrzekł: “Przepisy Kościoła nie pozwalają ochrzcić nierządnicy, jeśli nie dostarczy poręczenia, że porzuci występne życie”. Pelagia objęła nogi świątobliwego męża, oblała je obfitym łez potokiem i otarłszy je włosami, rzekła: “Zdasz przed Bogiem rachunek za mą duszę, jeśli mi odmówisz chrztu świętego i nie uczynisz mnie oblubienicą Chrystusa, gotową Mu uczynić ofiarę ze swej duszy”.
Wszyscy obecni biskupi i kapłani dziwili się jej słowom i gorącej wierze. Wzruszeni, posłali diakona św. Rufina do miejscowego biskupa z wiadomością o tym wypadku i prośbą o diakoniskę, która by była obecna przy akcie chrztu świętego. Uradowany biskup przysłał natychmiast czcigodną matronę Romanę, wdowę. Zastawszy Pelagię na klęczkach, dodała jej Romana otuchy i radziła, aby się wyspowiadała ze swych grzechów. Na to odpowiedziała jej Pelagia: “Zbadawszy gruntownie me serce, nic w nim dobrego nie widzę, lecz same tylko nieprawości. Liczba mych grzechów jest większa niż piasku w morzu. Mam tylko nadzieję w nieskończonym miłosierdziu Boga, że spojrzy na mnie łaskawie i zdejmie ze mnie ciężar mych grzechów”.
Biskup ochrzcił ją i udzielił jej sakramentu bierzmowania, a chociaż szatan przez trzy dni strasznie jej dokuczał i starał się ją oplatać swymi sidłami, wszakże Pelagia odpędzała pokusy znakiem krzyża świętego i zwycięsko się im oparła. Trzeciego dnia oddała biskupowi całe swoje mienie, perły, klejnoty i wszystkie swe szaty z prośbą, aby je rozdał pomiędzy ubogich, a służebnice obdarzyła wolnością, mówiąc: “Pospieszcie wyrzec się świata i jego powabów, abyśmy się kiedyś w Niebie ujrzeć mogły”.
Ósmego dnia przywdziała twardą i ostrą włosiennicę, opuściła Antiochię i przeniósłszy się do Jerozolimy, wystawiła sobie na Górze Oliwnej nędzny szałas. Po kilku latach prosił Rufin swego świętego biskupa, aby mu pozwolił odwiedzić w Jerozolimie Grób św. Biskup chętnie udzielił mu żądanego zezwolenia z następującym zleceniem: “Bracie, gdy przybędziesz do Jerozolimy, zapytaj o pustelnika Pelagiusza, który żyje tam od kilku lat w odludnym miejscu; staraj się z nim spotkać, a on ci udzieli niejednej dobrej rady”. Przybywszy do świętego miasta odprawił Rufin swe modły i udał się do Pelagiusza, którego pustelnię na Górze Oliwnej łatwo znalazł. Gdy zapukał, wyszła do niego Pelagia, wszakże Rufin nie poznał jej, gdyż przyodziana była w męskie szaty, a urodziwa jej postać wskutek ciągłych postów i umartwień całkowicie się zmieniła. Poznawszy Rufina, zapytała go: “Skąd przychodzisz, bracie?” Zapytany odpowiedział, że przychodzi z polecenia świątobliwego biskupa Nonusa, na co mu Pelagia odpowiedziała: “Proś go, aby się za mnie modlił, gdyż jest mężem szczerze świątobliwym”. Rufin wrócił do Jerozolimy i odwiedził tamtejszych zakonników, którzy nie mogli się dość nachwalić pustelnika Pelagiusza. To skłoniło go do powtórnych odwiedzin, wszakże daremnie pukał i wołał, nikt mu bowiem nie odpowiadał. W końcu wybiwszy okienko zajrzał do chatki i spostrzegł Pelagię leżącą bez duszy na podłodze, pobiegł przeto do miasta i ogłosił, że Pelagiusz skonał. Zakonnicy zbiegli się do chaty i wynieśli zmarłego, aby go pochować, i wtedy przekonali się, iż mniemany mnich był niewiastą. Kościół obchodzi pamięć świętej pokutnicy Pelagii dnia 8 października.
Nauka moralna
Chrzest odprawiano w pierwszych wiekach Kościoła w osobno do tego przeznaczonych kaplicach, do których schodziło się po kilku stopniach. Na najniższym z nich zanurzał biskup wraz z ojcem chrzestnym w święconej wodzie tego, który miał odebrać chrzest święty. Powtarzało się to zanurzanie po trzykroć, tj. w Imię Ojca, w Imię Syna i Ducha świętego. Gdy nowoochrzczony wyszedł z wody, namaszczano go krzyżmem świętym, po czym przywdziewał białe szaty, które po ośmiu dniach zdejmował i starannie chował. Białe szaty miały oznaczać czystość serca, uzyskaną przez chrzest święty, z którą nowy chrześcijanin miał stanąć przed Bogiem w dniu Sądu ostatecznego. Święta Pelagia nosiła te szaty, chrzest święty zmazał wszelkie jej grzechy, a duszę jej uczynił przybytkiem Ducha świętego. Czystość tę zachować miała Pelagia aż do śmierci przez surową pokutę. Modlitwa, posty, samotność, były orężem, którym zwalczała nagabywania wroga, pragnącego ją skusić do złego.
Chrześcijanie! Już jako niemowlęta otrzymaliśmy niewinność przy chrzcie świętym. Czy ją jeszcze posiadamy? Czyśmy jej nie skalali i nie postradali wskutek grzechu śmiertelnego? Jeśli ją jeszcze posiadamy, chowajmy starannie ten klejnot nieoceniony. Walczmy mężnie i wytrwale przeciw nieprzyjaciołom, hamujmy się, miejmy na wodzy żądze ciała. Jeśliśmy stracili, nadwerężyli, pokalali tę szatę nieocenioną, wielką rzeczywiście ponieśliśmy stratę, ale nie rozpaczajmy. Jeszcze mamy jedną szatę, szatę pokuty; można ją oczyścić we łzach żalu, ozdobić dziełami dobroczynności, odzyskać umartwieniem ciała, podejmowanym z miłości ku Bogu, któregośmy obrazili. Wytrwajmy w pokucie aż do chwili zgonu, a gdy przyodziani tą szatą staniemy przed Bogiem, znajdziemy laskę u Niego.
Modlitwa
Święta pokutnico Pelagio, módl się za nami przed tronem Boga, aby nas raczył obdarzyć prawdziwym żalem za grzechy i prawdziwym duchem pokuty. Amen.
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.
************************************************************************************************************
7 października
Najświętsza Maryja Panna Różańcowa
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Justynę z Padwy, dziewicę i męczennicę |
Dzisiejsze wspomnienie zostało ustanowione na pamiątkę zwycięstwa floty chrześcijańskiej nad wojskami tureckimi, odniesionego pod Lepanto (nad Zatoką Koryncką) 7 października 1571 r. Sułtan turecki Selim II pragnął podbić całą Europę i zaprowadzić w niej wiarę muzułmańską. Ówczesny papież – św. Pius V, dominikanin, gorący czciciel Matki Bożej – usłyszawszy o zbliżającej się wojnie, ze łzami w oczach zaczął zanosić żarliwe modlitwy do Maryi, powierzając Jej swą troskę podczas odmawiania różańca. Nagle doznał wizji: zdawało mu się, że znalazł się na miejscu bitwy pod Lepanto. Zobaczył ogromne floty, przygotowujące się do starcia. Nad nimi ujrzał Maryję, która patrzyła na niego spokojnym wzrokiem. Nieoczekiwana zmiana wiatru uniemożliwiła manewry muzułmanom, a sprzyjała flocie chrześcijańskiej. Udało się powstrzymać inwazję Turków na Europę. Zwycięstwo było ogromne. Po zaledwie czterech godzinach walki zatopiono sześćdziesiąt galer wroga, zdobyto połowę okrętów tureckich, uwolniono dwanaście tysięcy chrześcijańskich galerników; śmierć poniosło 27 tys. Turków, kolejne 5 tys. dostało się do niewoli. Pius V, świadom, komu zawdzięcza cudowne ocalenie Europy, uczynił dzień 7 października świętem Matki Bożej Różańcowej i zezwolił na jego obchodzenie w tych kościołach, w których istniały Bractwa Różańcowe. Klemens XI, w podzięce za kolejne zwycięstwo nad Turkami odniesione pod Belgradem w 1716 r., rozszerzył to święto na cały Kościół. W roku 1883 Leon XIII wprowadził do Litanii Loretańskiej wezwanie “Królowo Różańca świętego – módl się za nami”, a w dwa lata później zalecił, by w kościołach odmawiano różaniec przez cały październik. |
**************************
Różaniec na szaniec
Dlaczego nawała turecka niespodziewanie załamała się pod Lepanto? Dlaczego Maryja objawiła się w malutkiej wiosce, która nosi imię córki Mahometa? Dlaczego Armia Czerwona wycofała się z Austrii? Jakie tajemnice kryją tajemnice różańcowe?
***
Ci, którzy będą gorliwie odmawiali Różaniec, „otrzymają wszystko, o co poproszą”, usłyszał od samej Maryi błogosławiony Alanus de la Roche. Historia zna wiele przypadków, które pokazują, że tłum rozmodlonych ludzi był w stanie zatrzymać wielkie historyczne kataklizmy.
Bitwa ze wspomaganiem
„Z bazyliki Piotrowej uczynię stajnię dla moich koni!” – odgrażał się sułtan Selim II. Nie wyglądało to na puste przechwałki. Sto lat wcześniej tureckie imperium zdobyło Konstantynopol, stolicę wschodniego chrześcijaństwa. Teraz żarłocznie pochłaniało kolejne połacie Europy. Sztandar proroka łopotał już na Bałkanach, na Węgrzech, zagroził Wiedniowi. Padła wyspa Rodos, padł Cypr. Po Adriatyku uganiała się flota turecka, atakując weneckie placówki. W Europie Zachodniej nie rozumiano powagi sytuacji. Francja wręcz namawiała Turków do akcji zaczepnych przeciw swoim rywalom. Jedynie papież Pius V próbował zorganizować jakąś koalicję. Wreszcie udało się stworzyć Świętą Ligę – sojusz Rzymu, Wenecji i Hiszpanii. Tylko tyle. Ale Pius V liczył na „tajną broń” – Różaniec. „Brat chodak” – tak o nim mówiono – nie pasował do swoich poprzedników, papieży renesansu. Żył surowo, po wyborze nie zdjął nawet swojego dominikańskiego habitu. Choć nie zaniedbywał żadnych niezbędnych działań, modlitwę uważał za środek najskuteczniejszy.
Gdy u brzegów Sycylii zaczęła gromadzić się chrześcijańska flota, Pius V zorganizował „drugi front”. Na jego prośbę w całej Europie miliony ludzi pościły i odmawiały Różaniec w intencji zwycięstwa. Papież spędzał długie godziny na modlitwie w swojej kaplicy. Każdego dnia ulicami Rzymu ciągnęły procesje bractwa różańcowego z obrazem Matki Bożej Śnieżnej. Również załogi okrętów, na prośbę Piusa, codziennie odmawiały Różaniec. Rankiem 7 października 1571 roku flota chrześcijan starła się z turecką armadą w Zatoce Korynckiej, w pobliżu miasta Lepanto.
Zanim słońce zaszło, z dumnej floty „pana całej ziemi” zostały tylko drzazgi pływające w czerwonej od krwi wodzie. Trzydzieści tysięcy Turków poległo lub zostało rannych, trzy tysiące dostało się do niewoli. Piętnaście tysięcy chrześcijańskich wioślarzy-niewolników odzyskało wolność. Chrześcijan poległo 8 tysięcy, a 21 tysięcy odniosło rany. Wśród tych ostatnich był pewien młody Hiszpan. Nazywał się Miguel de Cervantes, późniejszy autor „Don Kichota”. Do końca życia chwalił się udziałem w bitwie pod Lepanto, „najszczytniejszej potrzebie, jaką widziały wieki przeszłe i obecne, i jaką przyszłe mają nadzieję oglądać”. Bezwładną rękę traktował jak zaszczytną pamiątkę. „Wolę to, że byłem obecny w tej wspaniałej bitwie, niż od moich ran być wolny, nie biorąc w niej udziału” – napisał.
Gdy posłaniec z wieścią o zwycięstwie dotarł do Rzymu, papież, dzięki widzeniu, które miał w dniu bitwy, wiedział o wszystkim. Na pamiątkę ocalenia chrześcijaństwa ogłosił 7 października świętem Matki Bożej Zwycięskiej. Nieco później zmieniono nazwę na obchodzone do dziś w całym Kościele święto Matki Bożej Różańcowej. Wenecjanie po bitwie postawili w swoim mieście kaplicę ku czci Matki Bożej Różańcowej. Na jej ścianie widnieje napis: „Nie odwaga, nie broń, nie dowódcy, ale Maryja różańcowa uczyniła nas zwycięzcami”.
Austriacy na kolanach
Historycy mają twardy orzech do zgryzienia, zastanawiając się nad powojennymi losami Austrii, która, podobnie jak Niemcy, podzielona została na strefy okupacyjne, przy czym Związkowi Radzieckiemu przypadła najbogatsza część kraju – Dolna Austria – opowiada Mirosław Laszczak w „Historii różańca” – „Wyzwoliciele” spod znaku czerwonej gwiazdy za nic nie chcieli opuścić zajętych przez siebie terenów. I wtedy – po raz kolejny – okazało się, że pomoc płynąca z Różańca ma nie tylko duchowy charakter.
Austria była dla Stalina łakomym kąskiem: zdobył przyczółek, z którego mógł kontrolować sytuację w Czechach, Niemczech i na Węgrzech. Wiedeń podzielony był jak Berlin. Austria miała podzielić los Niemiec. Sowieci wywozili urządzenia przemysłowe i niszczyli gospodarkę znakomicie rozwiniętego kraju. Nikogo nie dziwiło, że wojska radzieckie nie chciały opuścić kraju nad Dunajem.I wtedy, w obliczu zagrożenia komunizmem, skromny austriacki franciszkanin, ojciec Petrus Pavlicek, poprosił o codzienny Różaniec w intencji odzyskania niepodległości. Wezwał naród do Pokutnej Krucjaty Różańcowej. Jego wezwanie nagłośniły władze kościelne. Mnich miał niesamowitą charyzmę: jeździł po całym kraju, namawiając ludzi do modlitwy i nawrócenia. Żar, z jakim przemawiał, sprawiał, że ludzie chętnie wstępowali w szeregi krucjaty. – Wierzono, że skoro kilka wieków wcześniej, walczący pod sztandarem Maryi, król Jan III Sobieski wspomagany modlitwami bractw różańcowych ochronił Wiedeń, i tym razem ocalenie przyjdzie za sprawą gorliwie odmawianego Różańca – pisze Mirosław Laszczak. – Aż siedemset tysięcy Austriaków prze-suwało w palcach paciorki, przed obrazami Ma-tki Boskiej Różańcowej odbywały się błagalne modlitwy i nabożeństwa. Na klęczkach proszono o wyjście Armii Radzieckiej z Austrii.
Modlitwa różańcowa ogarnęła cały kraj. W 1950 r. ponad 35 tysięcy Austriaków przeszło przez Wiedeń w ogromnej Maryjnej Procesji Światła. Co ciekawe, na czele procesji szli politycy: kanclerz Leopold Figl i Julius Raab, liderzy Austriackiej Partii Ludowej. Cztery lata później w podobnej procesji przez wiedeńskie ulice szło już 60 tys. Austriaków. Sprawa negocjacji ze Stalinem wydawała się beznadziejna. Rząd Austrii spotykał się z ministrem spraw zagranicznych Wiaczesławem Mołotowem ponad 300 razy. Bez skutku. Gdy wiosną 1955 r. po raz kolejny Raab i Figl jechali do Moskwy, wezwali członków krucjaty do gorącej modlitwy. I wówczas, gdy delegacja rządu toczyła żmudne negocjacje z Mołotowem, wydarzyło się coś nieoczekiwanego. 13 kwietnia – w dzień fatimski – Sowieci niespodziewanie zgodzili się opuścić Austrię. Zadowolili się odszkodowaniem finansowym. Austrię ogarnął szał radości. 15 maja 1955 roku stojący na balkonie wiedeńskiego Belwederu minister Leopold Figl zawołał: „Dziękując Bogu Wszechmogącemu, podpisujemy umowę i z radością wołamy: Austria jest wolna!”.
Fatima, córka Mahometa
Rosja kipi, przygotowując leninowską rewolucję 1917 roku. Niebawem krew poleje się strumieniami. Wokół wybuchają bomby I wojny światowej. Na krańcu Europy w zapomnianej przez wszystkich wiosce troje małych pastuszków otrzymuje przesłanie mające przesądzić o losach świata. Łucja ma dziesięć lat, Franciszek dziewięć, a najmłodsza Hiacynta siedem.
Objawienie w Fatimie ma kluczowe znaczenie w historii Różańca. To tu Maryja wielokrotnie wzywała do odmawiania tej modlitwy, z tą zapomnianą przez ludzi wioską wiązała wielkie obietnice.
Znany publicysta katolicki Vittorio Messori w samej nazwie wioski doszukuje się niezwykłego symbolu: „Dlaczego Matka Boża z tylu miejsc, w których mogła się ukazać, wybrała właśnie zagubioną pośród gór wioskę, która nazywa się tak samo jak umiłowana córka Mahometa? Fatima w świecie muzułmańskim, a przede wszystkim szyickim, spełnia rolę maryjną.
Jest związana między innymi z apokaliptycznymi wydarzeniami końca świata – tak jak Maryja – i pełni rolę związaną z miłosierdziem, zwłaszcza dla szyitów. O ile mi wiadomo, a sprawdziłem to dość dobrze, w całej Europie Zachodniej istnieje tylko jedno miejsce o nazwie Fatima i – nawiasem mówiąc – jest to zagubiona między górami wioska, której nikt jeszcze niedawno nie znał, nawet w Portugalii. Dlaczego Matka Boża miałaby się ukazać właśnie tam? Czy to był przypadek? W tych sprawach nic nie jest przypadkowe”.
Autor książki „Przekroczyć próg nadziei” przypomina, że sam zamach na Papieża nieprzypadkowo miał miejsce 13 maja, dokładnie w rocznicę pierwszego objawienia Maryi. Plac Świętego Piotra rozdarły strzały. Wszechmoc Boża znów objawiła się w słabości. Bezradny, zakrwawiony Jan Paweł II na oczach całego świata ukazał kwintesencję chrześcijaństwa: z serca przebaczył zamachowcowi. Ludzie na całym świecie dotknęli tajemnicy Boga.
Rok później Jan Paweł II przez czterdzieści minut modlił się w Fatimie, dziękując Maryi za ocalenie życia i powrót do zdrowia. Co chciała nam powiedzieć Maryja, wzywając do modlitwy różańcowej w wiosce mającej imię córki Mahometa?
Sprawdzona broń
Nie odwaga, nie broń, nie dowódcy, ale Maria różańcowa dała nam zwycięstwo – napisali marynarze.
Zanim Jan III Sobieski zatrzymał inwazję turecką pod Wiedniem, ponad wiek wcześniej podobnego czynu dokonał papież św. Pius V. Jego bronią był Różaniec.
W 1570 roku muzułmańskie wojska Turcji zajęły Nikozję, stolicę Cypru, a po długim oblężeniu zdobyły Famagustę, gdzie dokonały straszliwej rzezi chrześcijan. W obronie zaatakowanego Cypru stanął papież Pius V, który stworzył związek katolickich państw, zwany Świętą Ligą. Wystawiona przez nią flota wypłynęła naprzeciw przeważającym liczebnie statkom nieprzyjaciela.
Obie armady spotkały się 7 września 1571 roku, kilkadziesiąt kilometrów od portu Lepanto. Papież modlił się na różańcu, prosząc Matkę Bożą o pomoc dla chrześcijańskiej armii. Nagle usłyszał szum wiatru i łoskot żagli. Dzięki widzeniu znalazł się na miejscu bitwy. Zobaczył ogromne floty gotowe do starcia. Nad nimi stała Maryja, która okryła płaszczem wojska chrześcijańskie. Dzięki temu wiatr zmienił kierunek, co zablokowało manewr flocie tureckiej, a sprzyjało chrześcijańskiej.
Bitwa pod Lepanto należała do najkrwawszych bitew morskich w dziejach. Po czterech godzinach walki Święte Przymierze zdołało zatopić 60 galer wroga, zdobyć połowę okrętów tureckich, uwolnić 12 tys. chrześcijańskich galerników. Morska potęga Turcji została rozbita. Pius V ustanowił dzień 7 października świętem Matki Bożej Zwycięskiej, „aby – jak pisał – nigdy nie zostało zapomniane wspomnienie wielkiego zwycięstwa uzyskanego od Boga przez zasługi i wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny, odniesionego w walce przeciw nieprzyjaciołom wiary katolickiej”.
Jego następca Grzegorz XIII zmienił nazwę święta na Matki Bożej Różańcowej. Wiara w zwycięstwo Maryi i przekonanie o sile Różańca nie były tylko pobożnymi życzeniami papieży. Uczestnicy bitwy morskiej, weneccy marynarze, ufundowali w swoim mieście kaplicę, na której wyryto napis: „Nie odwaga, nie broń, nie dowódcy, ale Maria różańcowa dała nam zwycięstwo”. Dziś, jak zauważył papież Benedykt XVI, „łódeczka myśli wielu chrześcijan jest nierzadko huśtana przez fale, miotana z jednej skrajności w drugą”. Walka trwa. Potrzeba sprawdzonej broni. Różaniec jest bardzo na czasie.
Marcin Jakimowicz, Franciszek Kucharczak/wiara.pl
*******************************************
Miecze i różańce pod Lepanto
W niedzielę 7 października 1571 roku na Morzu Jońskim, nieopodal greckiego miasta Lepanto, olbrzymie floty katolików i muzułmanów starły się w największej w dziejach batalii morskiej.
Siła strachu
Fala obmyła mu stopy, ale on nie zwrócił na tu uwagi. Sułtan Selim II, władca Imperium Osmańskiego, aspirujący do miana „pana całego świata”, trwał na morskim nadbrzeżu, pogrążony w rozmyślaniach. Wpatrywał się w dal, ku zachodowi.
Gromada dostojników, stojących opodal, czekała w nabożnym skupieniu, jedynie od czasu do czasu szeptem wymieniając uwagi. Nagle sułtan odwrócił się do morza plecami, ukazując poddanym swe oblicze. Dygnitarze zamarli, bo na twarzy władcy malował się strach. Zaraz potwierdziły to wypowiedziane słowa – Selim obawiał się o los floty wojennej, wysłanej przeciw giaurom.
Dostojnicy pospieszyli z uspokajającymi zapewnieniami. Toż rzeczona armada nie miała sobie równych w całej dotychczasowej historii świata! Prawie trzysta okrętów, dziesiątki tysięcy żołnierzy, marynarzy i galerników, siedemset pięćdziesiąt dział. Czyż nie dowodził nią doświadczony admirał Ali Pasza? Jakaż ziemska moc mogłaby oprzeć się takiej potędze?
Sułtan w roztargnieniu wsłuchiwał się w ten krzepiący gwar. Niepokój nie opuścił go, drążył jego duszę niczym kornik drzewo. Kiedy Selim odezwał się znowu, jego słowa zmroziły krew w żyłach wszystkich obecnych. Władca miał świadomość przewagi swoich sił morskich. Nie trapiła go myśl o okrętach i mieczach chrześcijan. „Pana całego świata” przyprawiała o lęk moc modlitw rzymskiego papieża.
Pasterz
Człowiekiem, którego tak obawiał się sułtan był papież Pius V. Ów niegdysiejszy inkwizytor, powołany na Tron Piotrowy w roku 1566, dał się poznać jako jeden z najwybitniejszych przywódców wspólnoty katolickiej, a przy tym niezłomny obrońca Wiary.
Swój pontyfikat poświęcił odnowie Kościoła w duchu postanowień Soboru Trydenckiego. Okazał się sprawnym administratorem. Niestrudzenie zwalczał herezje, uczynił też wiele, by podźwignąć ówczesny świat z moralnego bagna. Zaostrzył dyscyplinę kościelną, surowo karząc duchownych winnych występków. Mnichów łamiących zasady życia klasztornego wypędził z Wiecznego Miasta. Wydał wojnę bezkarnemu dotąd nierządowi – pochwycone ladacznice były publicznie chłostane.
Pius wykazał się także w polityce zagranicznej, doprowadzając do pojednania skłóconych mocarstw europejskich i skierowania ich energii przeciw narastającemu zagrożeniu ze strony wojującego islamu. Kiedy w roku 1570 Turcy najechali i podbili Cypr (w samej Nikozji wyznawcy Proroka dokonali potwornej rzezi 20 000 wyznawców Chrystusa), papież podjął starania o powołanie sojuszu obronnego państw chrześcijańskich – Ligi Świętej.
Papież nie zaniedbywał działań na żadnym polu, wszakże najbardziej wierzył w moc modlitwy. Jako gorliwy czciciel Najświętszej Marii Panny, szczególnie gorąco propagował Różaniec. Nazywał go „honorową odznaką chrześcijańskiej pobożności” i „legitymacją naszej wiary”. Kiedy chrześcijańskie wojska szykowały się do rozprawy z Turczynem, powierzył je opiece Matki Bożej, a wiernych wezwał do modlitwy różańcowej w intencji zwycięstwa. Świątynie wypełniły się tłumami, na ulicach miast odbywały się procesje. Chętnych nie brakowało. Wszyscy czuli narastającą grozę.
Zwyciężyć lub zginąć!
W sierpniu 1571 roku w Messynie zgromadziła się flota chrześcijan. Stawiły się tu eskadry Państwa Kościelnego, Królestwa Hiszpanii, Republik Wenecji i Genui, Księstwa Sabaudii oraz Zakonu Kawalerów Maltańskich. Wodzem obrano księcia Juana de Austria, syna cesarza Karola V, wsławionego zgnieceniem muzułmańskiej rebelii w Grenadzie.
Chrześcijanie chcieli odwojować Cypr. Nie można było o tym myśleć bez wcześniejszego rozgromienia morskich sił muzułmanów. Flota wyznawców Proroka zakotwiczyła w porcie warownym Lepanto u ujścia Zatoki Korynckiej. Tam też podążyła armada księcia Juana. Dotarła na miejsce w niedzielny poranek 7 października.
Okręty chrześcijan płynęły w formacji o kształcie krzyża, zmagając się z przeciwnym wiatrem. Na maszcie galery flagowej Juana de Austria, Real di Spagna, powiewała wielka, błękitna chorągiew z Jezusem Ukrzyżowanym. Na pokładach okrętów panował nastrój religijnego uniesienia, choć wszyscy obecni mieli świadomość, iż wielu z nich nie dożyje zmroku. Żołnierzom i marynarzom rozdano medaliki i różańce. Kapelani spowiadali wojsko, błogosławiąc je na bój. Odmawiano modlitwę różańcową. Wielu żołnierzy utrzymywało potem, że widzieli Matkę Bożą błogosławiącą im z nieba.
Głównodowodzący chrześcijan, książę Juan de Austria, wzniósł wysoko ręce, w których dzierżył żelazny krzyż, po czym zwrócił się do swych podwładnych słowami:
– Przybyliście tu walczyć za Święty Krzyż, zwyciężyć albo zginąć! Jednakże czy macie zwyciężyć czy zginąć, czyńcie dziś swą powinność, a zyskacie sobie chwalebną nieśmiertelność!
A w dalekim Rzymie, w kościele Santa Maria sopra Minerva, Ojciec Święty Pius V wraz z licznymi duchownymi i świeckimi błagał na klęczkach Maryję Różańcową o pomoc w odparciu bisurmańskiej nawały.
Ukłon dla wroga
Turcy, zawiadomieni przez zwiadowców o nadejściu giaurów, opuścili swe kotwicowisko. Dowodził nimi kapudan pasza (wielki admirał) Müezzinzade Ali Pasza, mający opinię dzielnego wodza. Był to człowiek o szerokich horyzontach, wielbiący naukę i sztukę, gorliwy muzułmanin.
Jego okręty uformowały szyk o kształcie półksiężyca, którego oba końce skierowane były przeciw chrześcijanom. Wódz pohańców zamierzał okrążyć i zniszczyć giaurów. Także i mahometan ożywiał duch świętej wojny. Flagowy okręt Alego Paszy, „Sułtan”, płynął pod białą banderą z wyhaftowanymi na niej złotą nicią wersetami z Koranu. Na pokładzie umieszczono też olbrzymi zielony sztandar – „chorągiew Mahometa”, takoż zdobny w wyszywane inskrypcje, wśród których imię Allaha było wymienione aż 28 900 razy. Chorągiew, nigdy dotąd nie zdobyta przez wrogów, miała zapewniać powodzenie wojennym wyprawom.
Obie strony zgromadziły ogromne siły. Flota Ligi Świętej liczyła 212 galer i galeasów, które miały na pokładach 41 000 marynarzy i żołnierzy oraz 1 815 dział. Turcy wystawili 286 galer i galeotów, z 47 000 żeglarzy i wojaków oraz z 750 działami. Nadto w obu zespołach służyło po kilkadziesiąt tysięcy wioślarzy. Muzułmanie mieli przewagę liczebną, chrześcijanie górowali siłą ognia. Historycy szacują, że w niedzielny ranek opodal Lepanto zgromadziło się 70 procent galer wojennych, jakie pływały wówczas po Morzu Śródziemnym. Gdy obie armady rozwinęły szyk, utworzyły front o szerokości czterech mil morskich.
Juan de Austria odważnie wpłynął w czeluść półksiężyca wrogiego zespołu. Dystans między przeciwnikami kurczył się nieubłaganie. „Sułtan” Alego Paszy pruł fale, mierząc wprost w Reala księcia Juana. Obaj dowódcy emanowali spokojem, dając przykład podwładnym. Obydwaj byli ludźmi wiary, bezwarunkowo oddanymi swej sprawie. Powiadają, że w ostatniej chwili przed zwarciem ich spojrzenia spotkały się. Książę Juan w rycerskim geście uchylił kapelusza, na co Ali Pasza odpowiedział uprzejmym ukłonem. Konwenansom stało się zadość. Teraz ryknęły działa.
Zderzenie
„Sułtan” wbił się taranem w burtę „Reala”. Cios był tak potężny, że oba okręty straciły dzioby. Jednostki sczepiły się burtami.
Żołnierze z hiszpańskiego flagowca, nieustraszeni tercios, natychmiast wtargnęli na pokład wrażej galery. Na ich drodze stanął zastęp janczarów. Dwie najlepsze formacje piechoty ówczesnego świata zwarły się w morderczym boju. Hiszpanów odepchnięto. Teraz do abordażu ruszyli Turcy. Dwakroć szturmowali pokład Reala, bezskutecznie. Także drugi atak tercios zakończył się porażką.
Hiszpańscy piechurowie zebrali siły, po czym uderzyli po raz trzeci. Walczyli zajadle, z pogardą śmierci, jak nakazywał etos ich formacji. Parli naprzód, depcząc po trupach towarzyszy i wrogów, ślizgając się w kałużach krwi. Wreszcie wdarli się na wraży okręt i już nie pozwolili się stamtąd wyprzeć.
Bitwa trwała na całym odcinku morskiego frontu. Na lewe skrzydło chrześcijan, na zgrupowane tu okręty weneckie admirała Agostina Barbarigo runęła eskadra Sirocco Mehmeda paszy. Na prawej flance Kawalerowie Maltańscy, Hiszpanie i Genueńczycy, dowodzeni przez admirała Jana Andrzeja Dorię, przyjęli na siebie uderzenie eskadry Ułudża Alego, beglerbeja (gubernatora) Afryki. W centrum jednostki hiszpańskie, weneckie i papieskie stawiły czoła głównym siłom wroga.
Okręty zasypywały się nawzajem gradem pocisków artyleryjskich. Armatnie kule wybijały w burtach dziury na ogół niedostatecznie wielkie, by zatopić jednostkę, jednak za każdym razem wyszarpując obłok drewnianych odłamków skutecznie rażących załogę. Morderczą pracę wykonywali muszkieterowie, arkebuzerzy, łucznicy i kusznicy. Wiosła galer łamały się, gdy okręty zderzały się burtami bądź mijały w minimalnych odległościach. Raz po raz podejmowano próby taranowania i abordażu. W ruch poszły piki, topory, miecze; zabijano się z pomocą noży, gołych dłoni i zębów – na pokładach okrętów, także na kadłubach przewróconych galer, nawet w wodzie. Grzmot wystrzałów armatnich i palba z broni ręcznej niemal utonęły we wrzasku walczących i jęku rannych.
Chwalebna nieśmiertelność
Dokonywano czynów nadludzkich. Sycylijczyk Federico Venusta zapalił lont granatu ręcznego, po czym wziął szeroki zamach, zamierzając cisnąć pocisk w tłum pohańców. Przedwczesna eksplozja rzuciła nim o pokład.
Gdy podźwignął się na nogi ujrzał, że jego lewa dłoń zmieniła się w bezkształtną, krwawiącą miazgę. Federico zażądał od towarzysza, aby odciął mu okaleczoną dłoń. Gdy ten, zszokowany, odmówił – Federico dobył noża i sam dokonał amputacji. Następnie, zataczając się, udał się do kambuza, pochwycił tuszę smażącego się kurczaka, przycisnął ją do kikuta. Wrzący tłuszcz skauteryzował ranę. Federico natychmiast powrócił do walki, „głośno wrzeszcząc na swą prawą rękę, aby pomściła lewą”.
Innemu żołnierzowi turecka strzała utkwiła w oku. W zgiełku walki nie mógł liczyć na niczyją pomoc, towarzysze mieli pełne ręce roboty. Nie zważając na potworny ból, ranny sam wyszarpnął grot wraz z gałką oczną, potem obwiązał głowę jakąś szmatą, hamując krwotok. Walczył dalej.
Flagowa galera Kawalerów Maltańskich, pomalowana w czarny żałobny kolor Capitana, została przejściowo zajęta przez wroga. Załogi innych okrętów Ligi rzuciły się z odsieczą. Po zajadłym boju odwojowały Capitanę. Na jej pokładzie, obok góry poległych bisurmanów, spoczywały zwłoki trzystu joannitów. Znaleziono także trzech żywych – nieprzytomnych, okrytych ranami. Wśród ocalałych był chorąży Don Martin de Herrera, który do ostatka nie chciał oddać wrogowi sztandaru – turecki żołnierz odciął więc dzielnemu Aragończykowi rękę wraz z połową barku.
Pani wiatru
Czterdzieści lat wcześniej w dalekim Meksyku, na wzgórzu Topeyac, Matka Boża objawiła się Indianinowi, świętemu Juanowi Diego. Widomym znakiem spotkania był wizerunek Maryi uwieczniony na tilmie (pelerynie) tubylca. Arcybiskup Meksyku, Don Fray Alonso de Montúfar nakazał sporządzenie kopii obrazu, którą następnie dotknięto oryginalną tilmą św. Juana Diego, a potem wysłano w darze królowi Hiszpanii Filipowi II. Władca przekazał kopię wizerunku admirałowi Janowi Andrzejowi Dorii wyruszającemu pod Lepanto.
W owym czasie wiosłowe galery, stanowiące większość okrętów wojennych, były bardziej cenione od żaglowców, jako że posiadały większą zdolność manewrową przy bezwietrznej pogodzie i na wodach przybrzeżnych. Tradycyjnie w roli wioślarzy występowali niewolnicy, więźniowie i jeńcy. Turcy z upodobaniem zaprzęgali do tego dzieła chrześcijańskich brańców. Wszakże we flocie Ligi Świętej upowszechnił się wenecki obyczaj obsadzania wioseł ludźmi wolnymi, którzy w zamian za ciężką służbę zyskiwali prestiż społeczny, zwolnienie od podatków, przywilej noszenia broni i czasowe (na okres służby) zwolnienie od ścigania za długi. System wenecki jawił się jako wydajniejszy – dobrowolni wioślarze nie potrzebowali bata jako zachęty ani zbrojnej straży pilnującej ich na wypadek buntu. Więcej, w sprzyjających warunkach mogli zostać włączeni do walki.
Galery posiadały pomocnicze ożaglowanie. Niestety, pod Lepanto chrześcijanie zrazu musieli zmagać się z przeciwnym wiatrem, absorbującym wysiłek wiosłujących. Nieoczekiwanie wiatr zmienił kierunek, wydymając trójkątne, „łacińskie” żagle ich okrętów. Dzięki temu część obsady wioseł mogła zostać uzbrojona i użyta w boju. Wydatnie wzmocniło to szeregi żołnierzy Ligi Świętej.
Dzisiaj „mędrca szkiełko i oko” tłumaczy korzystną dla katolików zmianę kierunku wiatru szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Wszelako na okręcie admirała Dorii nikt nie miał wątpliwości, że był to cud uzyskany za wstawiennictwem Pani z Guadalupe, depczącej diabelskiego węża.
Płaszcz opieki
Katolicy zaczęli zyskiwać przewagę, choć okupili ją drogo.
Na lewym skrzydle poległ wenecki admirał Barbarigo. Zastąpił go Marco Contarini, ale i on wkrótce odebrał śmiertelną ranę. Mimo to Wenecjanie zepchnęli eskadrę Sirocco Mehmeda paszy na mielizny, gdzie uległa zagładzie. Sirocco pasza padł pod ciosem szabli.
Na przeciwległym krańcu pola bitwy Maltańczycy, Hiszpanie i Genueńczycy otoczyli eskadrę Ułudża Alego. Stary korsarz najwyraźniej miał już dosyć. Zebrawszy wokół siebie ocalałych mołojców, przebił się przez pierścień giaurów i uszedł na pełne morze.
W centrum główny bój toczył się wokół obu sczepionych flagowców. Niezłomni tercios z Reala nie dali się już spędzić z pokładu „Sułtana”, więc to okręt Alego Paszy stał się polem bitwy. Do jego burty przybijały wciąż nowe okręty, wysadzając posiłki dla obu stron. W sumie na „Sułtanie” znaleźli się tercios z trzech hiszpańskich galer i janczarowie z siedmiu tureckich, nie wspominając o bojach toczonych przez okręty w najbliższym sąsiedztwie flagowca!
Wreszcie, w czwartej godzinie bitwy, bezimienny hiszpański arkebuzer wziął na cel Alego Paszę. Turecki admirał runął na deski pokładu. Jakiś chrześcijanin dopadł powalonego i uderzeniem miecza odciął mu głowę. Wbrew rozkazowi Juana de Austrii, głowę Alego zatknięto na wysokiej pice. Ten widok odebrał pohańcom wolę walki. Zaczęli pierzchać lub składać broń. Jedynie wyborowe oddziały janczarów, wierne swemu kodeksowi honorowemu, walczyły do końca.
Kiedy bitwa wygasała, w dalekim Rzymie trwała jeszcze procesja bractw różańcowych z obrazem Matki Bożej Śnieżnej. Wieczorem Pius V rozmawiał z zaufanymi w bibliotece na Watykanie. Temat mógł być jeden – odległy bój o przyszłość świata. Nagle papież podszedł do okna, chwilę stał wpatrzony w dal, po czym odwrócił się do zgromadzonych. Jego oblicze jaśniało szczęściem. Oświadczył, że miał wizję dwóch walczących flot, z których jedną okryła swym płaszczem Matka Boża. Zebrani wysłuchali tych słów z szacunkiem, choć zapewne trawiły ich ludzkie wątpliwości. Dwa tygodnie później do Rzymu dotarli posłańcy z wieścią o zwycięstwie.
Broda sułtana
Pogrom wroga był całkowity. Zginęło 25 000 wyznawców Proroka, 3 486 wzięto do niewoli, uwolniono 12 000 chrześcijańskich galerników. Zdobyto 130 okrętów tureckich, zatopiono zaś 80. Straty Ligi Świętej wyniosły 7656 poległych oraz 17 okrętów.
Niestety, efekty wiktorii mogłyby okazać się większe, gdyby nie kunktatorska polityka weneckich kupców, szukających porozumienia z Imperium Ottomańskim w imię doraźnych interesów; a szczególnie, gdyby nie herezja protestantyzmu rozbijająca jedność państw Europy (wybawieniem dla świata islamu okazała się zwłaszcza kalwińska rebelia w Niderlandach, absorbująca uwagę Hiszpanii). Główne zadanie chrześcijańskiej armady – wyzwolenie Cypru – nie zostało zrealizowane. Wyspa pozostała pod władzą Turków. Próbowali oni przeciwstawić ten fakt klęsce pod Lepanto za pomocą obrazowej metafory: pod Lepanto giaurzy tylko ogolili sułtanowi brodę, która przecież odrośnie; natomiast muzułmanie, zajmując Cypr, odrąbali chrześcijaństwu prawicę.
W rzeczywistości bitwa pod Lepanto miała długofalowy efekt, widoczny dopiero dla następnych pokoleń. Okazał się nim nieodwracalny koniec przewagi tureckiej na morzach. Wprawdzie w ciągu dwóch lat słudzy sułtana zdołali odbudować równie liczną flotę, ale nie mieli kim zastąpić tysięcy doświadczonych żeglarzy utraconych na Morzu Jońskim. Ten krytyczny moment zadecydował o przegranej Imperium Osmańskiego w mocarstwowym wyścigu z Portugalią na Oceanie Indyjskim, co równało się zablokowaniu furtki do ekspansji światowej.
Na początku XVII wieku uczony turecki skryba poczynił interesującą uwagę: „Allah oddał morze niewiernym, a ziemię wyznawcom Proroka”. W następnych dziesięcioleciach chrześcijanie, ze znaczącym udziałem Polaków, uczynili wiele, by zmienić stan posiadania także na lądzie.
Nigdy nie zapomnijmy
Miguel de Cervantes y Saavedra, przesławny autor Don Kichota, wziął udział w tej bitwie mimo trapiącej go gorączki.
W walce stawał z nadzwyczajną odwagą. Otrzymał dwa postrzały w pierś, a zdruzgotana lewa ręka do końca życia pozostała niesprawna. Potem pisał o „najszczytniejszej potrzebie, jaką widziały wieki przeszłe i obecne, i jaką przyszłe mają nadzieję oglądać” oraz: „Chrześcijanie, którzy tam zginęli, byli nawet szczęśliwsi od tych, którzy pozostali przy życiu jako zwycięzcy”.
Ojciec Święty Pius V jako dowód wdzięczności wprowadził w całym Kościele święto Matki Bożej Zwycięskiej (dziś: Różańcowej), obchodzone w dniu 7 października. Papież zmarł w opinii świętości w następnym roku, w maryjnym miesiącu maju. W stulecie śmierci został ogłoszony błogosławionym, zaś po kolejnych 40 latach – świętym. Rangę testamentu mają jego słowa: „Pragniemy szczególnie, aby nigdy nie zostało zapomniane wielkie zwycięstwo uzyskane od Boga przez zasługi i wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny w dniu 7 października 1571 roku, odniesione w walce przeciw Turkom, nieprzyjaciołom wiary katolickiej”.
Andrzej Solak/PCh24.pl
Ojciec Święty Pius V jako dowód wdzięczności wprowadził w całym Kościele święto Matki Bożej Zwycięskiej (dziś: Różańcowej), obchodzone w dniu 7 października. Papież zmarł w opinii świętości w następnym roku, w maryjnym miesiącu maju. W stulecie śmierci został ogłoszony błogosławionym, zaś po kolejnych 40 latach – świętym. Rangę testamentu mają jego słowa: „Pragniemy szczególnie, aby nigdy nie zostało zapomniane wielkie zwycięstwo uzyskane od Boga przez zasługi i wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny w dniu 7 października 1571 roku, odniesione w walce przeciw Turkom, nieprzyjaciołom wiary katolickiej”.
************************************************************************************************************
6 października
Święta Maria Franciszka
od Pięciu Ran Pana Jezusa, dziewica
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławionego Jakuba (Dydaka) Alojzego de San Vitores, prezbitera i męczennika, błogosławionego Innocentego z Berzo, prezbitera |
Anna Maria Gallo urodziła się w Neapolu 25 marca 1715 roku z małżeństwa kupca Franciszka Galli i Barbary Basinsin. Jeszcze przed jej narodzeniem dwóch ludzi przewidziało jej świętość: byli to franciszkanin, św. Jan Józef od Krzyża, i św. Franciszek de Geronimo. Jej ojciec był człowiekiem chciwym i porywczym, matka z kolei odznaczała się szczególną pobożnością i cierpliwością – zwłaszcza wobec męża, który nękał ją i jej córkę. Anna Maria nierzadko, z rozkazu ojca, pracowała do całkowitego niemal wyczerpania sił. W wieku 7 lat przyjęła Pierwszą Komunię św. – i od tamtego czasu każdego dnia, z nielicznymi wyjątkami, przystępowała do Stołu Pańskiego. Już jako mała dziewczynka marzyła, by nazywano ją Santarella. Kiedy miała 16 lat, ojciec próbował zmusić ją do małżeństwa z bogatym młodzieńcem. Anna Maria jednak odmówiła i 8 września 1731 wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka, do klasztoru św. Piotra z Alkantary. Tam przyjęła imię Marii Franciszki od Pięciu Ran Pana Jezusa. Był to wyraz jej nabożeństwa do Maryi, św. Franciszka i męki Chrystusa Pana. Była stygmatyczką. W jej ciele odnawiały się bolesne rany, które znikały jednak w czasie modlitwy. Szczególnej boleści doświadczała w piątki, zwłaszcza w piątki Wielkiego Postu, kiedy to przeżywała w swoim ciele mękę Jezusa. Maria Franciszka cierpiała nie tylko z powodu ran w ciele, ale także za przyczyną licznych aktów pokuty, które nakładała na nią rodzina, współsiostry, a nawet spowiednicy, którzy w ten sposób chcieli wystawić na próbę jej świętość. Sama też nakładała na siebie dodatkowe umartwienia: ostre posty, noszenie włosiennicy pod ubraniem. Zyskała sławę jako doradczyni oraz kierowniczka duchowa kapłanów, sióstr zakonnych i pobożnych osób świeckich. Ostatnie 38 lat życia spędziła jako pustelnica w domu o. Jana Pessiriego, swojego kierownika duchowego. Podobnie jak św. Franciszek, szczególną czcią otaczała Dzieciątko Jezus i Eucharystię, a także Maryję Dziewicę. Miała dar prorokowania i wizji mistycznych. Maria Franciszka zmarła w opinii świętości 6 października 1791 roku w Neapolu. Pochowano ją w kościele jej zgromadzenia zakonnego pod wezwaniem św. Łukasza del Monte, gdzie znajduje się też ciało św. Jana Józefa od Krzyża. W jej pogrzebie uczestniczył wielki tłum wiernych, którzy, chcąc zdobyć relikwie za wszelką cenę, przypuścili szturm na kondukt pogrzebowy. Do interwencji zmuszony został korpus Straży Królewskiej. Za wstawiennictwem zmarłej miało dziać się wiele cudów. W jej parafialnym kościele do dziś stoi krzesło, na którym siadają kobiety pragnące potomstwa. Beatyfikował ją papież Grzegorz XVI w 1808 roku, a kanonizował Pius IX 29 czerwca 1867 r. Św. Maria Franciszka jest współpatronką Neapolu. |
********************************************
6 października
Święty Brunon Kartuz, opat
Brunon urodził się w Kolonii około 1030 r. Pochodził ze znakomitej rodziny. Po ukończeniu szkół na miejscu udał się do Reims, gdzie była głośna szkoła katedralna. Następnie udał się do Tours, gdzie za nauczyciela miał słynnego wówczas Berengariusza. W roku 1048 powrócił do Kolonii, gdzie został kanonikiem przy kościele św. Kuniberta. Ok. roku 1055 przyjął święcenia kapłańskie. W rok potem powołał go do siebie biskup Reims, Manasses I, by prowadził mu szkołę katedralną. Pozostał tu 20 lat (1056-1075). Z jego szkoły wyszło wielu wybitnych mężów owych czasów. W roku 1075 arcybiskup Reims mianował Brunona swoim kanclerzem. Kiedy Brunon wystąpił przeciw niemu z powodu symonii, stracił urząd, majątek i musiał opuścić miasto. Wrócił do Reims w 1080 r., gdzie zaproponowano mu biskupstwo; nie przyjął jednak tej godności. Wkrótce z dwoma towarzyszami opuścił Reims i udał się do opactwa cystersów w Seche-Fontaine, by poddać się kierownictwu św. Roberta. Po pewnym jednak czasie opuścił wspomniany klasztor i w towarzystwie 8 uczniów udał się do Grenoble. Tam św. Hugo przyjął swojego mistrza z wielką radością i jako biskup oddał mu w posiadanie odległą od Grenoble o 24 kilometry pustelnię, zwaną Kartuzją. Tutaj w roku 1084 Bruno urządził sobie mieszkanie. Zbudowano również skromny kościółek. Konsekracji kościółka i poświęcenia klasztoru oraz uroczystego wprowadzenia do niego zakonników dokonał św. Hugo. Klasztor niebawem tak się rozrósł, że otrzymał nazwę “Wielkiej Kartuzji” (La Grande Chartreuse). Osada ta stała się kolebką nowego zakonu – kartuzów. W 1090 r. Bruno został wezwany do Rzymu przez swojego dawnego ucznia – papieża bł. Urbana II – na doradcę. Bruno zabrał ze sobą kilku towarzyszy i z nimi zamieszkał przy kościele św. Cyriaka. W tym czasie na Rzym najechał antypapież i bł. Urban wraz z Brunonem musieli chronić się ucieczką pod opiekę króla Normanów, Rogera. Daremnie Bruno błagał papieża, by mu pozwolił wrócić do Francji. Papież zgodził się jedynie, by mnich założył nową kartuzję w Kalabrii. Król Roger chętnie ofiarował mu ustronne miejsce, zwane La Torre. Tu z pomocą arcybiskupa Reggio Calabria wystawiono nową kartuzję w roku 1092, która istnieje do dziś. W pobliskim San Stefano in Bosco Bruno stworzył jej filię. Tam zmarł 6 października 1101 r. Jego śmiertelne szczątki pochowano w kościele opactwa. W roku 1513 znaleziono je jeszcze nienaruszone. Obecnie kości Brunona znajdują się w trumience wraz z relikwiami jego następcy. Jego kanonizacja nie odbyła się nigdy uroczyście. Na oddawanie św. Brunonowi kultu pozwolił Leon X w roku 1514. Grzegorz XV rozszerzył jego kult w 1623 r. na cały Kościół. Św. Brunon jest patronem kartuzów. W ikonografii św. Brunon przedstawiany jest w białym habicie kartuzów. Jego atrybutami są: gałązka oliwna, globus, krzyż, mitra i pastorał u stóp, palec przy ustach, czaszka. |
************************
Zakonnik z ostrym dowcipem – św. Brunon
***
“Zaiste raduję, się, pragnę wielbić Pana i dziękować Mu, a zarazem przeżywam smutek. Cieszę się wprawdzie – co jest słuszne – wzrostem owoców waszych cnót, boleję zaś i wstydzę, iż sam bezczynnie i gnuśnie trwam w nędzy moich grzechów”.
Takie szczególne rozdwojenie między radością z osiągnięć innych, a smutkiem spowodowanym własną niedoskonałością przeżywał święty Brunon, człowiek, którego życie wypełnione było licznymi szansami na błyskotliwą karierę. Żadnej z nich nie wykorzystał.
Urodził się około roku 1030 (lub według innych badaczy około roku 1035) w Kolonii. Ukończywszy szkoły w swej rodzinnej miejscowości dalszą edukację podjął w słynnej szkołę katedralnej w Reims. Jak twierdzi ks. Piotr Skarga, był uczniem “ostrego dowcipu i pamięci wielkiej”, dlatego wkrótce sam został nauczycielem i szefem tej uczelni. Pracował w niej przez dwadzieścia lat. Wychował wielu ludzi wybitnych i świętych (m. in. św. Hugo i bł. Urbana II). U początków swej kariery nauczycielskiej, ok. roku 1055, przyjął święcenia kapłańskie.
W roku 1075 został kanclerzem w Reims. Jednak doszło do ostrego konfliktu między nim a miejscowym arcybiskupem, któremu Brunon publicznie zarzucił symonię (handlowanie godnościami kościelnymi). W rezultacie hierarcha musiał ustąpić, a Brunonowi zaproponowano objęcie jego funkcji. Z propozycji nie skorzystał.
Postanowił zrealizować swe długoletnie pragnienie służenia Bogu w odosobnieniu. Początkowo założył pustelnię w Seche–Fontaine. Jednak po niedługim czasie przeniósł się w okolice Grenoble i tam powstała pierwsza osada eremicka zwana Wielką Kartuzją. Stała się ona kolebką nowego zgromadzenia zakonnego, nazywanego kartuzami.
Niestety, nie dane było świętemu Brunonowi prowadzić na uboczu spokojnego pustelniczego życia. Został wezwany do Rzymu przez swego byłego ucznia, papieża Urbana II. Był jego osobistym doradcą, jednak funkcję pełnił bez rozgłosu, tak, że nie zachowały się żadne dokumenty na ten temat. Nie skorzystał ze sposobności, aby zrobić karierę u boku papieża.
Swoich “synów Kartuzów” pouczał w jednym z listów: “Cieszcie się, bracia umiłowani, szczęściem, które wam przypadło w udziale, oraz hojnością danej wam łaski. Cieszcie się, że uniknęliście tak wielu niebezpieczeństw i nieszczęść w zawierusze tego świata. Cieszcie się, że znaleźliście spokojną i bezpieczną przystań w doskonale chronionym porcie; wielu pragnie się tam dostać, wielu dokłada starań, a jednak nie dochodzą. Liczni zaś, chociaż doszli, zostali usunięci, ponieważ nie otrzymali łaski z wysoka”.
Był ze swoich współbraci zakonnych dumny: “Choć nie wyróżniacie się wykształceniem, Bóg sam wypisuje w sercach waszych nie tylko miłość, ale też znajomość swego prawa. Czynem ukazujecie, co miłujecie i co znacie. Kiedy bowiem z wszelką gorliwością i staraniem zachowujecie prawdziwe posłuszeństwo, jest rzeczą jasną, że w ten sposób zbieracie doskonały i życiodajny owoc Ksiąg świętych”. O sobie samym miał znacznie gorsze zdanie.
Zmarł 6 października 1101 roku w kolejnej kartuzji, zwanej La Torre, położonej w Kalabrii. Nawet po śmierci omijały go “zaszczyty”. Nigdy nie został kanonizowany w sposób uroczysty. Dopiero w XVII stuleciu papież Grzegorz XV rozszerzył istniejący wcześniej lokalny kult Brunona na cały Kościół.
wiara.pl
************************************************************************************************************
5 października
Święta Faustyna Kowalska, dziewica
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławionego Rajmunda z Kapui, prezbitera, błogosławionego Alberta Marvelli, błogosławionego Franciszka Ksawerego Seelos, prezbitera, błogosławionego Bartolo Longo, |
Helena Kowalska urodziła się 25 sierpnia 1905 r. w rolniczej rodzinie z Głogowca k/Łodzi jako trzecie z dziesięciorga dzieci. Dwa dni później została ochrzczona w kościele parafialnym pod wezwaniem św. Kazimierza w Świnicach Warckich (diecezja włocławska). Nadano jej wówczas imię Helena. Kiedy miała siedem lat, po raz pierwszy usłyszała w duszy głos wzywający do doskonalszego życia. W 1914 r. przyjęła I Komunię świętą, a dopiero trzy lata później rozpoczęła naukę w szkole podstawowej. Mimo dobrych wyników uczyła się tylko trzy lata, potem musiała zrezygnować, aby pomagać matce w domu. W szesnastym roku życia opuściła dom rodzinny, by na służbie u zamożnych rodzin w Aleksandrowie, Łodzi i Ostrówku zarobić na własne utrzymanie i pomóc rodzicom. Przez cały czas bardzo pragnęła życia zakonnego, ale rodzicom powiedziała o swoich zamiarach dopiero w 1922 r. Ojciec jednak nie wyraził zgody, motywując odmowę brakiem pieniędzy na wyprawę wymaganą w klasztorach. W lipcu 1924 r., kiedy Helena z koleżankami uczestniczyła w zabawie w parku koło łódzkiej katedry, Pan Jezus przemówił do niej i polecił niezwłocznie pojechać do Warszawy i wstąpić do klasztoru. Helena postanowiła nie wracać do domu i postawić rodziców przed faktem dokonanym. O tym planie powiedziała tylko siostrze, z którą była, i pierwszym pociągiem przyjechała do Warszawy. Tu następnego dnia zgłosiła się do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia przy ul. Żytniej. Musiała jednak jeszcze rok przepracować w Warszawie, aby odłożyć pieniądze na skromną wyprawę. 1 sierpnia 1925 r. została przyjęta do Zgromadzenia. Postulat odbywała w Warszawie, a nowicjat w Krakowie, gdzie w czasie obłóczyn zakonnych razem z habitem otrzymała imię Maria Faustyna. Od marca 1926 r. Bóg doświadczał siostrę Faustynę ogromnymi trudnościami wewnętrznymi; wiele przecierpiała aż do końca nowicjatu. W Wielki Piątek 1927 r. zbolałą duszę nowicjuszki ogarnął żar Bożej Miłości. Zapomniała o własnych cierpieniach, poznając, jak bardzo cierpiał dla niej Jezus. 30 kwietnia 1928 r. złożyła pierwsze śluby zakonne, następnie z pokorą i radością pracowała w różnych domach zakonnych, m.in. w Krakowie, Płocku i Wilnie, pełniąc rozmaite obowiązki. Zawsze pozostawała w pełnym zjednoczeniu z Bogiem. Jej bogate życie wewnętrzne wspierane było poprzez wizje i objawienia. W zakonie przeżyła 13 lat. 22 lutego 1931 r. po raz pierwszy ujrzała Pana Jezusa Miłosiernego. Otrzymała wtedy polecenie namalowania takiego obrazu, jak ukazana jej postać Zbawiciela, oraz publicznego wystawienia go w kościele. Mimo znacznego pogorszenia stanu zdrowia pozwolono jej na złożenie profesji wieczystej 30 kwietnia 1933 r. Później została skierowana do domu zakonnego w Wilnie. Na początku 1934 roku zwróciła się z prośbą do artysty-malarza Eugeniusza Kazimierskiego o wykonanie według jej wskazówek obrazu Miłosierdzia Bożego. Gdy w czerwcu ujrzała ukończony obraz, płakała, że Chrystus nie jest tak piękny, jak Go widziała. Dzięki usilnym staraniom ks. Michała Sopoćko, kierownika duchowego siostry Faustyny, obraz został wystawiony po raz pierwszy w czasie triduum poprzedzającego uroczystość zakończenia Jubileuszu Odkupienia świata w dniach 26-28 kwietnia 1935 r. Został umieszczony wysoko w oknie Ostrej Bramy i widać go było z daleka. Uroczystość ta zbiegła się z pierwszą niedzielą po Wielkanocy, tzw. niedzielą przewodnią, która – jak twierdziła siostra Faustyna – miała być przeżywana na polecenie Chrystusa jako święto Miłosierdzia Bożego. Ksiądz Michał Sopoćko wygłosił wówczas kazanie o Bożym Miłosierdziu. W 1936 r. stan zdrowia siostry Faustyny pogorszył się znacznie, stwierdzono u niej zaawansowaną gruźlicę. Od marca tego roku do grudnia 1937 r. przebywała na leczeniu w szpitalu na krakowskim Prądniku Białym. Wiele modliła się w tym czasie, odwiedzała chorych, a umierających otaczała szczególną modlitewną pomocą. Po powrocie ze szpitala pełniła przez pewien czas obowiązki furtianki. Starała się bardzo, by żaden ubogi nie odszedł bez najmniejszego choćby wsparcia od furty klasztornej. Wywierała bardzo pozytywny wpływ na wychowanki Zgromadzenia, dając im przykład pobożności i gorliwości, a zarazem wielkiej miłości. Chrystus uczynił siostrę Faustynę odpowiedzialną za szerzenie kultu Jego Miłosierdzia. Polecił pisanie Dzienniczka poświęconego tej sprawie, odmawianie nowenny, koronki i innych modlitw do Bożego Miłosierdzia. Codziennie o godzinie 15:00 Faustyna czciła Jego konanie na krzyżu. Przepowiedziała także, że szerzona przez nią forma kultu Miłosierdzia Bożego będzie zabroniona przez władze kościelne. Dzięki s. Faustynie odnowiony i pogłębiony został kult Miłosierdzia Bożego. To od niej pochodzi pięć form jego czci: obraz Jezusa Miłosiernego (“Jezu, ufam Tobie”), koronka do Miłosierdzia Bożego, Godzina Miłosierdzia (godzina 15, w której Jezus umarł na krzyżu), litania oraz święto Miłosierdzia Bożego w II Niedzielę Wielkanocną. W kwietniu 1938 r. nastąpiło gwałtowne pogorszenie stanu zdrowia siostry Faustyny. Ksiądz Michał Sopoćko udzielił jej w szpitalu sakramentu chorych, widział ją tam w ekstazie. Po długich cierpieniach, które znosiła bardzo cierpliwie, zmarła w wieku 33 lat – 5 października 1938 r. Jej ciało pochowano na cmentarzu zakonnym w Krakowie-Łagiewnikach. W 1966 r. w trakcie trwania procesu informacyjnego w sprawie beatyfikacji siostry Faustyny, przeniesiono jej doczesne szczątki do kaplicy Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach. S. Faustyna została beatyfikowana 18 kwietnia 1993 r., a ogłoszona świętą 30 kwietnia 2000 r. Uroczystość kanonizacji przypadła w II Niedzielę Wielkanocną, którą św. Jan Paweł II ustanowił wtedy świętem Miłosierdzia Bożego. Relikwie św. siostry Faustyny znajdują się w Krakowie-Łagiewnikach, gdzie mieści się sanktuarium Miłosierdzia Bożego odwiedzane przez setki tysięcy wiernych z kraju i z całego świata. Dwukrotnie nawiedził je również św. Jan Paweł II, po raz pierwszy w 1997 r., a po raz drugi – 17 sierpnia 2002 r., aby dokonać uroczystej konsekracji nowo wybudowanej świątyni w Krakowie-Łagiewnikach i zawierzyć cały świat Bożemu Miłosierdziu. W ikonografii św. Faustyna przedstawiana jest w czarnym habicie, w stroju swego zgromadzenia. |
*********************************
św. Faustyna Kowalska: Widziałam życie wieczne
***
ŚW. FAUSTYNA WSPÓŁCZUJE DUSZOM NIE WIERZĄCYM W ŻYCIE WIECZNE
O mój Boże, jak mi żal ludzi, którzy nie wierzą w życie wieczne, jak się modlę za nich, aby ich promień miłosierdzia ogarnął i przytulił ich Bóg do łona ojcowskiego. O Miłości, o królowo. – Miłość nie zna bojaźni, przechodzi przez wszystkie chóry anielskie, które przed Jego tronem trzymają straż. Ona się nie zlęknie nikogo; ona dosięga Boga i tonie w Nim, jako w jedynym skarbie swoim. Cherubin z mieczem ognistym, który strzeże raju, nie ma władzy nad nią. O czysta miłości Boża, jakżeś wielka i nieporównana. O, gdyby dusze poznały moc Twoją.(Dz 780-781)
ŚW. FAUSTYNA CZĘSTO OGLADAŁA SPRAWY NIEBIAŃSKIE
W chwilach kiedy jestem pomiędzy niebem a ziemią, milczę, bo choćbym mówiła: kto rozumie mowę moją? Wieczność odsłoni wiele rzeczy, o których teraz milczę. . .(Dz 1119)
ŚW. FAUSTYNA ZOSTAŁA PRZENISIONA W ZAŚWIATY
Dziś miłość Boża przenosi mnie w zaświaty. Jestem pogrążona w miłości, kocham i czuję, że jestem kochana i całą świadomością to przeżywam. Tonie moja dusza w Panu, poznając wielki majestat Boży i maleńkość swoją, lecz przez to poznanie zwiększa się szczęście moje. . . Ta świadomość jest tak żywa w duszy, tak potężna, a zarazem tak słodka.(Dz 1500)
CZYŚCIEC WIDZIANY PRZEZ ŚW. FAUSTYNĘ
Ujrzałam Anioła Bożego, który mi kazał pójść za sobą. W jednej chwili znalazłam się w miejscu mglistym, napełnionym ogniem, a nim całe mnóstwo dusz cierpiących. Te dusze modlą się bardzo gorąco, ale bez skutku dla siebie, my tylko możemy im przyjść z pomocą. Mój Anioł Stróż nie odstępował mnie ani na chwilę. I zapytałam się tych dusz, jakie ich jest największe cierpienie? I odpowiedziały mi jednoznacznie, że największym dla nich cierpieniem, to jest tęsknota za Bogiem. Widziałam Matkę Bożą odwiedzającą dusze w czyśćcu. Dusze nazywają Maryję ?Gwiazdą Morza?. Ona im przynosi ochłodę. Chciałam więcej z nimi porozmawiać, ale mój Anioł Stróż dał mi znak do wyjścia. Wyszliśmy za drzwi tego więzienia cierpiącego. Usłyszałam głos wewnętrzny, który powiedział: Miłosierdzie Moje nie chce tego, ale sprawiedliwość każe. Od tej chwili ściśle obcuję z duszami cierpiącymi. (Dz 20)
ZMARŁA SIOSTRA PROSI ŚW. FAUSTYNĘ O MODLITWĘ
Kiedyśmy przyjechały do nowicjatu (23.1.1926), Siostra (Henryka Łosińska, była szewcem) była umierająca. Za parę dni Siostra przychodzi do mnie i każe mi iść do Matki Mistrzyni (S. Małgorzata Anna Gimbutt) i powiedzieć, żeby Matka prosiła jej spowiednika, księdza Rosponda, żeby za nią odprawił jedną Mszę św. i trzy akty strzeliste. W pierwszej chwili powiedziałam, że pójdę do Matki Mistrzyni, ponieważ niewiele rozumiem czy to sen, czy jawa. I nie poszłam. Na przyszłą noc powtórzyło się to samo wyraźniej, w czym nie miałam żadnej wątpliwości. Jednak rano postanowiłam sobie, że nie powiem o tym Mistrzyni. Dopiero powiem, jak ją zobaczę wśród dnia. Zaraz się z nią (S.Henrykę) spotkałam na korytarzu, robiła mi wyrzuty, że nie poszłam zaraz i napełnił dusze moją wielki niepokój, więc natychmiast poszłam do Matki Mistrzyni i opowiedziałam wszystko co zaszło. Matka odpowiedziała, że te sprawę załatwi. Natychmiast spokój zapanował w duszy a na trzeci dzień owa siostra przyszła i powiedziała mi: ?Bóg zapłać?. (Dz 21)
ŚW. FAUSTYNA UJRZAŁA DWIE ZAKONNICE WSTĘPUJĄCE DO PIEKŁA
W pewnej chwili ujrzałam dwie siostry wstępujące do piekła. Ból niewymowny ścisnął mi duszę, prosiłam Boga za nimi i rzekł do mnie Jezus: idź do Matki Przełożonej i powiedz o tym, że te dwie siostry są w okazji popełnienia grzechu ciężkiego. Na drugi dzień powiedziałam o tym Przełożonej. Jedna z nich już jest w gorliwości, a druga w walce wielkiej (Dz 43)
ŚW. FAUSTYNA OPISUJE WIZJE DRÓG WIODĄCYCH DO PIEKŁA I DO NIEBA
W pewnym dniu ujrzałam dwie drogi: jedna szeroka, wysypana piaskiem i kwiatami, pełna radości i muzyki i różnych przyjemności. Ludzie idąc tą drogą tańcząc i bawiąc się ? dochodzili do końca, nie spostrzegają się, że już koniec. A na końcu tej drogi była straszna przepaść, czyli otchłań piekielna. Dusze te na oślep wpadały w tę przepaść, jak szły, tak i wpadały. A była ich wielka liczba, że nie można było ich zliczyć. I widziałam drugą drogę, a raczej ścieżkę, bo była wąska i zasłana cierniami i kamieniami, a ludzie, którzy nią szli ze łzami w oczach i różne boleści były ich udziałem. Jedni padali na te kamienie, ale zaraz powstawali i szli dalej. A w końcu drogi był wspaniały ogród przepełniony wszelkim rodzajem szczęścia i wchodziły tam te wszystkie dusze. Zaraz w pierwszym momencie zapominały o swych cierpieniach. (Dz 153)
ŚW. FAUSTYNA OPISUJE SWOJE PRZEDŚMIERTNE CIERPIENIA
12.8.1934 rok.
Nagłe osłabnięcie ? cierpienie przedśmiertne. Nie była to śmierć, czyli przejście do życia prawdziwego, ale skosztowanie jej cierpień. Straszna jest śmierć, chociaż nam daje życie wieczne. Nagle zrobiło mi się niedobrze, brak tchu, ciemno w oczach, czuję zamieranie w członkach ? to duszenie jest straszne. Chwilka takiego duszenia jest niezmiernie długa… także przychodzi lek dziwny pomimo ufności. Pragnęłam przyjąć ostatnie Sakramenty św. jednak spowiedź święta przychodzi bardzo trudno, pomimo pragnienia spowiadania się. Człowiek nie wie co mówi, jedno zacznie drugiego nie kończy. ? O, niech Bóg zachowa każdą duszę od tego odkładania spowiedzi na ostatnia godzinę. Poznałam wielka moc słów kapłana, jaka spływa na dusze chorego. Kiedy się zapytałam Ojca duchownego ? czy jestem gotowa stanąć przed Bogiem i czy mogę być spokojna, otrzymałam odpowiedź: możesz być zupełnie spokojna, nie tylko teraz, ale po każdej spowiedzi tygodniowej. ? Łaska Boża, jaka towarzyszy tym słowom kapłańskim, jest wielka. Dusza odczuwa moc i odwagę do walki. (Dz 321)
ŚW. FAUSTYNA OBUDZONA PRZEZ MAŁE DZIECKO, KTÓRE WSKAZUJE NA GWIAZDY SYMBOLIZUJACE DUSZE WIERNYCH CHRZEŚCIJAN
W pewnej chwili 12.V.1935 rok. Wieczorem, zaledwie się położyłam do łóżka, zaraz zasnęłam, ale jak prędko zasnęłam, tak jeszcze prędzej zostałam zbudzona. Przyszło do mnie małe dziecię i zbudziło mnie. Dziecię to było wiekiem jakoby roczek miało i zdziwiłam się, ze tak ślicznie mówi, bo przecież dzieci w tym wieku nie mówią wcale, albo mówią bardzo niewyraźnie. Było niewymownie piękne, podobne do Dzieciątka Jezus i rzekło do mnie te słowa: –patrz w niebo ? a kiedy spojrzałam w niebo ujrzałam święcące gwiazdy i księżyc, wtem zapytało mnie to dziecię: – czy widzisz ten księżyc i te gwiazdy? Odpowiedziałam, że widzę, a ono mi odpowiedziało te słowa: – Te gwiazdy to są dusze wiernych chrześcijan, a księżyc, to są dusze zakonne. Widzisz, jak wielka różnica światła jest miedzy księżycem a gwiazdami, tak w niebie jest wielka różnica miedzy dusza zakonną, a wiernego chrześcijanina. ? I mówiło mi dalej, że prawdziwa wielkość jest w miłowaniu Boga i w pokorze. (Dz 424)
JAK STRASZNA JEST GODZINA ŚMIERCI
O godzino straszna, w której widzieć trzeba wszystkie czyny swoje w całej nagości i [nędzy]; nie ginie z nich ani jeden, wiernie towarzyszyć nam będą na sąd Boży. Nie mam wyrazów, ani porównań na wypowiedzenie rzeczy tak strasznych, a chociaż zdaje się, że dusza ta nie jest potępiona, to jednak męki jej nie różnią się niczym od mak piekielnych, tylko jest ta różnica, [że] się kiedyś skończą. (Dz 426)
ŚWIĘCONA WODA PRZYNOSI POMOC DUSZOM UMIERAJĄCYCH
W pewnej chwili, kiedy zaniemogła śmiertelnie jedna z naszych Sióstr, i zeszło się całe Zgromadzenie, a był także i kapłan, który udzielił chorej absolucji, wtem ujrzałam mnóstwo duchów ciemności. W tej chwili zapominając się. że jestem w towarzystwie Sióstr, chwyciłam za kropiło i poświęciłam ich i znikły zaraz; jednak kiedy Siostry przyszły do refektarza, Matka Przełożona zrobiła mi uwagę, że nie powinnam święcić chorej w obecności kapłana, że do niego najeży ta czynność. Przyjęłam to upomnienie w duchu pokuty, ale wielką przynosi ulgę święcona woda dla umierających. (Dz 601
ŚW. FAUSTYNA OPISUJE SWOJĄ CAŁONOCNĄ PRZEDŚMIERTNĄ BOLESNĄ MĘKĘ
+ 24 wrzesień 1936 r. Matka Przełożona poleciła, żebym odmówiła jedną tajemnicę różańca za wszystkie ćwiczenia i zaraz poszła się położyć. Kiedy się położyłam zaraz zasnęłam, bo byłam bardzo zmęczona. Jednak po chwili zbudziło mnie cierpienie. Było to tak wielkie cierpienie, które mi nie pozwoliło uczynić najmniejszego poruszenia, a nawet śliny przełknąć nie mogłam. Trwało to do jakich trzech godzin, myślałam zbudzić Siostrę nowicjuszkę, z którą razem mieszkam, ale pomyślałam sobie, przecież ona nie przyniesie mi żadnej pomocy, więc niech sobie śpi, szkoda mi ją budzę. Zdałam się zupełnie na wolę Bożą i myślałam, że już dla mnie nastąpi dzień śmierci, dzień przeze mnie upragniony. Miałam możność łączenia się z Jezusem cierpiącym na krzyżu, inaczej modlić się nie mogłam. Kiedy ustąpiło cierpienie, zaczęłam się pocić, jednak żadnego poruszenia uczynić nie mogłam, ponieważ powracało to, co było przedtem. Rano czułam się bardzo zmęczona, ale już fizycznie nie cierpiałam, jednak na Mszę św. podnieść się nie mogłam, pomyślałam sobie, jeżeli po takich cierpieniach nie ma śmierci, więc jak wielkie muszą być cierpienia śmiertelne. (Dz 696)
ANIOŁ ZAPROWADZIŁ ŚW. FAUSTYNĘ DO PIEKŁA
Dziś byłam w przepaściach piekła, wprowadzona przez Anioła. Jest to miejsce wielkiej kaźni, jakiż jest obszar jego strasznie wielki. Rodzaje mąk, które widziałam: pierwszą męką, która stanowi piekło, jest utrata Boga; drugie – ustawiczny wyrzut sumienia; trzecie – nigdy się już ten los nie zmieni; czwarta męka – jest ogień, który będzie przenikał duszę, ale nie zniszczy jej, jest to straszna męka, jest to ogień czysto duchowy, zapalony gniewem Bożym; piąta męka – jest ustawiczna ciemność, straszny zapach duszący, a chociaż jest ciemność; widzą się wzajemnie szatani i potępione dusze, i widzą wszystko zło innych i swoje; szósta męka jest ustawiczne, towarzystwo szatana; siódma męka – jest straszna rozpacz, nienawiść Boga, złorzeczenia, przekleństwa, bluźnierstwa. Są to męki, które wszyscy potępieni cierpią razem, ale to jest nie koniec mąk, są męki dla dusz poszczególne, które są męki zmysłów, każda dusza czym grzeszyła, tym jest dręczona w straszny, i nie do opisania sposób. Są straszne lochy, otchłanie kaźni, gdzie jedna męka odróżnia się od drugiej; umarłabym na ten widok tych strasznych mąk, gdyby mnie nie utrzymywała wszechmoc Boża. Niech grzesznik wie, jakim zmysłem grzeszy, takim dręczony będzie przez wieczność całą; piszę o tym z rozkazu Bożego, aby żadna dusza nie wymawiała się, że nie ma piekła, albo tym, że nikt tam nie był i nie wie jako tam jest.
Ja, Siostra Faustyna, z rozkazu Bożego byłam w przepaściach piekła na to, aby mówić duszom i świadczyć, że piekło jest. O tym teraz mówić nie mogę, mam rozkaz od Boga, abym to zostawiła na piśmie. Szatani mieli do mnie wielką nienawiść, ale z rozkazu Bożego, musieli mi być posłuszni. To com napisała, jest słabym cieniem rzeczy, które widziałam. Jedno zauważyłam, że tam jest najwięcej dusz, które nie dowierzały, że jest piekło. Kiedy przyszłam do siebie, nie mogłam ochłonąć z przerażenia, jak strasznie tam cierpią dusze, toteż jeszcze się goręcej modlę o nawrócenie grzeszników, ustawicznie wzywam miłosierdzia Bożego dla nich. O mój Jezu, wolę do końca świata konać w największych katuszach, aniżeli bym miała Cię obrazić najmniejszym grzechem. (Dz 741)
ŚW. FAUSTYNA WIDZI DRZWI PROWADZĄCE DO JASNOŚCI NIEBIAŃSKIEJ
Wtem ujrzałam jasność niedostępną na kształt mieszkania kryształowego, utkanego z fal jasności nieprzystępnej żadnemu stworzeniu, ani duchowi. Do tej jasności trzy drzwi ? i w tej chwili wszedł Jezus w takiej postaci, jako jest na tym obrazie, do onej jasności ? w drzwi drugie, do wnętrza jasności, jest to jedność troista, która jest niepojęta, nieskończoność. Wtem usłyszałam głos: Święto to wyszło z wnętrzności Miłosierdzia Mojego i jest zatwierdzone w głębokościach zmiłowań Moich. Wszelka dusza wierząca i ufająca miłosierdziu Mojemu, dostąpi go. ? Cieszyłam się niezmiernie dobrocią i wielkością Boga swego. (Dz 420)
ANIOŁ WPROWADZIŁ ŚW. FAUSTYNĘ DO NIEBA
27/XI.[1936]. Dziś w duchu byłam w niebie i oglądałam te niepojęte piękności i szczęście, jakie nas czeka po śmierci. Widziałam, jak wszystkie stworzenia oddają cześć i chwałę nieustannie Bogu; widziałam, jak wielkie jest szczęście w Bogu, które się rozlewa na wszystkie stworzenia, uszczęśliwiając je i wraca do źródła wszelka chwała l cześć z uszczęśliwienia, i wchodzą w głębie Boże, kontemplują życie wewnętrzne Boga, Ojca, Syna i Ducha Św., którego nigdy ani pojmą, ani zgłębią.
Tą źródło szczęścia jest niezmienne w istocie swojej, lecz zawsze nowe, tryskające uszczęśliwieniem wszelkiego stworzenia. Rozumiem teraz św. Pawła, który powiedział: ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani weszło w serce człowieka, co Bóg nagotował tym, którzy Go miłują. I dał mi Bóg poznać jedną jedyną rzecz, która ma w oczach Jego nieskończoną wartość, a ta jest miłość Boża, miłość, miłość i jeszcze raz miłość – i z jednym aktem czystej miłości Bożej, nie może iść nic w porównanie. O, jakimi niepojętymi względami Bóg dany duszę, która Go szczerze miłuje. O, szczęśliwa dusza, która się cieszy już tu na ziemi Jego szczególnymi względami, a nimi są dusze małe i pokorne. Ten Wielki Majestat Boży, który głębiej poznałam, który wielbią duchy niebieskie, według stopnia łaski i hierarchii na które się dzielą, widząc tę potęgę i wielkość Boga, dusza moja nie została przerażona grozą, ani lękiem, nie, nie – wcale nie. Dusza moja została napełniona pokojem i miłością i im więcej poznaję wielkość Boga, tym więcej się cieszę, że takim On jest. I cieszę się niezmiernie Jego wielkością, i cieszę się, że jestem taka maleńka, bo dlatego, że jestem mała nosi mnie na ręku Swym i trzyma mnie przy Sercu Swoim.(Dz 777-778-779)
ŚW. FAUSTYNA Z RADOŚCIĄ OCZEKUJE NA CHWILĘ SWEJ ŚMIERCI
+ O dniu jasny i piękny, w którym się spełnią wszystkie życzenia moje, o dniu upragniony, który będziesz ostatnim w życiu moim. Cieszę się tym ostatnim rysem, który mój Boski Artysta położy na duszy mojej, który nada odrębną piękność duszy mojej, która mnie odróżniać będzie od piękności dusz innych. O dniu wielki, w którym utwierdzi się miłość Boska we mnie. W tym dniu po raz pierwszy wyśpiewam przed niebem i ziemią pieśń niezgłębionego miłosierdzia Pańskiego. Jest to dzieło i posłannictwo moje, które mi Pan przeznaczył od założenia świata. Aby śpiew mej duszy miły był Trójcy Przenajświętszej, kieruj i urabiaj Sam duszę moją, o Duchu Boży. Uzbrajam się w cierpliwość i czekam na przyjście Twoje, Miłosierny Boże, a straszne boleści i lęk konania ? w tym momencie więcej niż kiedy indziej ufam w przepaść miłosierdzia Twojego i przypominam Ci Miłosierny Jezu, słodki Zbawicielu, wszystkie obietnice Twoje, któreś mi przyobiecał.(Dz 825)
ŚW. FAUSTYNA OPISUJE ZACHOWANIE DUSZ KONAJĄCYCH W RÓŻNYCH STANACH GRZESZNOŚCI
Często towarzyszę duszom konającym i wypraszam im ufność w miłosierdzie Boże i błagam Boga o wielkość łaski Bożej, która zawsze zwycięża. Miłosierdzie Boże dosięga nieraz grzesznika w ostatniej chwili, w sposób dziwny i tajemniczy. Na zewnątrz widzimy, jakoby było wszystko stracone, lecz nie tak jest; dusza oświecona promieniem silnej łaski Bożej ostatecznej, zwraca się do Boga w ostatnim momencie z taką siłą miłości, że w jednej chwili otrzymuje od Boga [przebaczenie] i win i kar, a na zewnątrz nie daje nam żadnego znaku, ani żalu, ani skruchy, ponieważ już na zewnętrzne rzeczy oni nie reagują. O, jak niezbadane jest miłosierdzie Boże. Ale o zgrozo – są też dusze, które dobrowolnie i świadomie tę łaskę odrzucają i nią gardzą. Chociaż już w samym skonaniu, Bóg miłosierny daje duszy ten moment jasny wewnętrzny, że jeżeli dusza chce, ma możność wrócić do Boga. Lecz nieraz u dusz jest zatwardziałość tak wielka, że świadomie wybierają piekło, udaremnią wszystkie modlitwy, jakie inne dusze za nimi do Boga zanoszą i nawet same wysiłki Boże…(Dz 1698)
PAN JEZUS POLECIŁ ŚW. FAUSTYNIE CZĘSTĄ MODLITWĘ ZA DUSZE CZYŚĆCOWE
Powiedział mi Pan: – Wstępuj często do czyśćca, bo tam cię potrzebują. Rozumiem, o Jezu mój, znaczenie tych słów, które mówisz do mnie, ale pozwól mi wpierw wstąpić do skarbca miłosierdzia Twego.(Dz 1738)
ŚW. FAUSTYNA PRZYGOTOWYWAŁA SIĘ DO RZECZYWISTEJ ŚMIERCI
Dzień trzeci. W medytacji o śmierci przygotowałam się jako na rzeczywistą śmierć; zrobiłam rachunek sumienia i przetrząsnęłam wszystkie sprawy swoje w obliczu śmierci i dzięki łasce, sprawy moje nosiły na sobie cechę celu ostatecznego, co przejęło serce moje wielką wdzięcznością ku Bogu i postanowiłam na przyszłość jeszcze z większą wiernością służyć Bogu swemu. Jedno – aby całkowicie dokonać śmierci starego człowieka, a zacząć życie nowe. Z rana przygotowałam się do przyjęcia Komunii św. jakoby w życiu moim ostatniej i po Komunii świętej wyobraziłam sobie rzeczywistą śmierć i zmówiłam modlitwy za konających, a później za swoją duszę “Z głębokości” i wpuszczono ciało moje do grobu i rzekłam duszy swojej: patrz co się stało z ciała twego, kupa błota i mnogość robactwa – oto twoje dziedzictwo.(Dz 1342)
ŚW. FAUSTYNA OPISUJE NOCNE KONANIE I WALKĘ Z SZATANEM
Dziś czuję się dużo lepiej, cieszyłam się, że będę mogła więcej rozmyślać, kiedy będę odprawiać godzinę św. Wtem usłyszałam głos: nie będziesz zdrowa i nie odkładaj Sakramentu Spowiedzi, bo to Mi się nie podoba. Mało zwracaj uwagi na szemrania otoczenia. Zdziwiło mnie to, przecież czuję się dziś lepiej, ale nie zastanawiałam się dłużej nad tym. Kiedy Siostra zgasiła światło, zaczęłam godzinę św. Jednak po chwili zaczęło robić mi się niedobrze z sercem. Do godziny jedenastej cierpiałam cichutko, jednak później czułam się tak źle, że zbudziłam S. N., która razem ze mną mieszka i dała mi kropli, które trochę mi ulżyły, o tyle, że mogłam się położyć. Oto teraz rozumiem przestrogę Pana. Postanowiłam nazajutrz zawezwać jakiegokolwiek kapłana i odsłonić mu tajniki swej duszy, lecz to nie wszystko, bo modląc się za grzeszników i ofiarując wszystkie cierpienia doznałam ataków szatańskich. – Zły duch znieść tego nie mógł. [Ukazał mi się w postaci widziadła i to] widziadło mówiło mi: nie módl się za grzeszników, ale za siebie, bo będziesz potępiona. Nie zważając wcale na szatana, modliłam się z podwójną gorliwością za grzeszników. Zły duch zawył z wściekłości: o, gdybym miał moc nad tobą – i znikł. Poznałam, że cierpienie i modlitwa moja krępowały szatana i wiele dusz wyrwałam z jego szponów.(Dz 1464-1465)
PAN JEZUS ZAPEWNIA ŚW. FAUSTYNE, ŻE W NIEBIE JEST MIESZKAŃ WIELE
W pewnej chwili kiedy się przejęłam wiecznością i jej tajemnicami, zaczęły mnie męczyć różne niepewności. W tym rzekł do mnie Jezus: dziecię Moje, nie lękaj się domu Ojca swego. Próżne dociekania zostaw mędrcom tego świata. Ja cię zawsze chce wiedzieć małym dzieckiem. Pytaj z prostotą o wszystko spowiednika, a Ja ci odpowiem przez usta jego. (Dz 290)
ŚW. FAUSTYNA OPISAŁA SWÓJ EKSTATYCZNY POBYT W NIEBIE
6.V.[37] Wniebowstąpienie Pańskie
Dziś od samego rana dusza moja jest dotknięta przez Boga. Po Komunii św. chwilę obcowałam z Ojcem Niebieskim. Dusza moja została pociągnięta w sam żar miłości, zrozumiałam, że żadne dzieła zewnętrzne nie mogą iść w porównanie z miłością czystą Boga… Widziałam radość Słowa Wcielonego i zostałam pogrążona w Troistości Bożej. Kiedy przyszłam do siebie, tęsknota zalała mi duszę, tęsknię za połączeniem się z Bogiem. Miłość ogarniała mnie tak wielka ku Ojcu Niebieskiemu, że ten dzień cały nazywam nieprzerwaną ekstazą miłości. Cały wszechświat wydał mi się jakoby małą kropelką wobec Boga. Nie masz szczęścia większego nad to, że mi Bóg daje poznać wewnętrznie, że jest Mu miłe każde uderzenie serca mojego i kiedy mi okazuje, że mnie szczególnie miłuje. To wewnętrzne przeświadczenie, w którym mię Bóg utwierdza o swej miłości ku mnie i o tym jak Mu jest miła dusza moja, wprowadza w duszę moją głębię pokoju. W dniu tym nie mogłam przyjąć żadnego pokarmu, czułam się nasycona miłością.(Dz 1121)
ŚW. FAUSTYNA OPISAŁA SWÓJ POBYT W NIEBIE
Kiedy podczas adoracji odmawiałam ŚwiętyBoże, kilkakrotnie, wtem ogarnęła mnie żywsza obecność Boża i zostałam w duchu porwana przed Majestat Boży. I ujrzałam jak oddają chwałę Bogu Aniołowie i Święci Pańscy. Tak wielka jest ta chwała Boża, te nie chcę się kusić opisywać, bo nie podołam, a przezto aby dusze nie myślały, że to już wszystko com napisała; – Święty Pawle, rozumiem cię teraz, żeś nie chciał opisywać nieba, aleś tylko powiedział, że – ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani w serce człowieka nie wstąpiło, co Bóg nagotował tym co Go miłują, – Tak jest, a wszystko, jak od Boga wyszło, tak też i do Niego wraca, i oddaje Mu doskonałą chwałę. A teraz, gdy spojrzałam na moje uwielbienie Boga – o, jak ono nędzne! A, jaką jest kroplą w porównaniu do tej doskonałej niebieskiej chwały. O, jak dobry jesteś Boże, że przyjmujesz i moje uwielbienie i zwracasz łaskawie ku mnie Swoje Oblicze i dajesz poznać; że miła Ci jest modlitwa nasza.(Dz 1604)
************************
Św. Faustyna: Widziałam piekło, potępionych i szatana
***
Dziś byłam w przepaściach piekła, wprowadzona przez Anioła. Jest to miejsce wielkiej kaźni, jakiż jest obszar jego strasznie wielki.
Rodzaje mąk, które widziałam:
– pierwszą męką, która stanowi piekło, jest utrata Boga;
– drugie – ustawiczny wyrzut sumienia;
– trzecie – nigdy się już ten los nie zmieni;
– czwarta męka – jest ogień, który będzie przenikał duszę, ale nie zniszczy jej, jest to straszna męka, jest to ogień czysto duchowy, zapalony gniewem Bożym;
– piąta męka – jest ustawiczna ciemność, straszny zapach duszący, a chociaż jest ciemność, widzą się wzajemnie szatani i potępione dusze, i widzą wszystko zło innych i swoje;
– szósta męka jest ustawiczne towarzystwo szatana;
– siódma męka – jest straszna rozpacz, nienawiść Boga, złorzeczenia, przekleństwa, bluźnierstwa.
Są to męki, które wszyscy potępieni cierpią razem, ale to jest nie koniec mąk, są męki dla dusz poszczególne, które są męki zmysłów, każda dusza czym grzeszyła, tym jest dręczona w straszny i nie do opisania sposób. Są straszne lochy, otchłanie kaźni, gdzie jedna męka odróżnia się od drugiej; umarłabym na ten widok tych strasznych mąk, gdyby mnie nie utrzymywała wszechmoc Boża. Niech grzesznik wie, jakim zmysłem grzeszy, takim dręczony będzie przez wieczność całą; piszę o tym z rozkazu Bożego, aby żadna dusza nie wymawiała się, że nie ma piekła, albo tym, że nikt tam nie był i nie wie jako tam jest.
Ja, Siostra Faustyna, z rozkazu Bożego byłam w przepaściach piekła na to, aby mówić duszom i świadczyć, że piekło jest. O tym teraz mówić nie mogę, mam rozkaz od Boga, abym to zostawiła na piśmie. Szatani mieli do mnie wielką nienawiść, ale z rozkazu Bożego, musieli mi być posłuszni. To com napisała, jest słabym cieniem rzeczy, które widziałam. Jedno zauważyłam, że tam jest najwięcej dusz, które nie dowierzały, że jest piekło. Kiedy przyszłam do siebie, nie mogłam ochłonąć z przerażenia, jak strasznie tam cierpią dusze, toteż jeszcze się goręcej modlę o nawrócenie grzeszników, ustawicznie wzywam miłosierdzia Bożego dla nich.
O mój Jezu, wolę do końca świata konać w największych katuszach, aniżeli bym miała Cię obrazić najmniejszym grzechem.
wizja piekła św. Faustyny (Dz.741)
*********************************
Czy naprawdę możemy pomóc duszom czyśćcowym?
Poznaj wizje św. Faustyny!
Czym jest czyściec? Czy w Piśmie Świętym znajdziemy na jego temat jakieś fragmenty? Na czym polega cierpienie dusz czyśćcowych? W jaki sposób Kościół pielgrzymujący, a więc my wszyscy ochrzczeni, żyjący tu, na ziemi, możemy nieść pomoc Kościołowi oczyszczającemu się? Na czym polega działanie Bożego miłosierdzia względem dusz dotkniętych ogniem czyśćcowym?
***
Tęsknota za Bogiem
Wymownie o tajemnicy cierpienia dusz czyśćcowych napisała św. Siostra Faustyna w swoim „Dzienniczku” pod numerem 20:
“Ujrzałam Anioła Stróża, który mi kazał pójść za sobą. W jednej chwili znalazłam się w miejscu mglistym, napełnionym ogniem, a w nim całe mnóstwo dusz cierpiących. Te dusze modlą się bardzo gorąco, ale bez skutku dla siebie, my tylko możemy im przyjść z pomocą. Płomienie, które paliły je, nie dotykały się mnie. Mój Anioł Stróż nie odstępował mnie ani na chwilę. I zapytałam się tych dusz, jakie ich jest największe cierpienie? I odpowiedziały mi jednozgodnie, że największe dla nich cierpienie to jest tęsknota za Bogiem. Widziałam Matkę Bożą odwiedzającą dusze w czyśćcu. Dusze nazywają Maryję „Gwiazdą Morza”. Ona im przynosi ochłodę. Chciałam więcej z nimi porozmawiać, ale mój Anioł Stróż dał mi znak do wyjścia. Wyszliśmy za drzwi tego więzienia cierpiącego. – [Usłyszałam głos wewnętrzny], który powiedział: „Miłosierdzie Moje nie chce tego, ale sprawiedliwość każe”. Od tej chwili ściślej obcuję z duszami cierpiącymi.”
Tak tę rzeczywistość eschatyczną (pośmiertną) poznała Siostra Faustyna – mistyczka. Jak jednak tę tajemnicę przedstawia Pismo Święte?
W 2 Księdze Machabejskiej 12, 43-45 znajdujemy opis troski Judy, zwanego Machabejskim, o pośmiertny los swoich żołnierzy, którzy choć walczyli o przywrócenie wolności religijnej w narodzie izraelskim, nie omieszkali przekroczyć prawa zakazu grabienia przedmiotów poświęconych obcym bogom, przez co zaciągnęli cherem (rodzaj klątwy, anatemy). Odkrywszy grzeszny postępek zmarłych, Juda zorganizował składkę pomiędzy ludźmi i posłał do Jerozolimy około dwu tysięcy srebrnych drachm, aby złożono ofiarę za ten grzech niektórych wojowników. Wszyscy oddali się modlitwie i błagali, aby popełniony grzech został całkowicie wymazany (por. 2 Mch 12, 40-44).
Autor natchniony pochwala Judę za jego wiarę w zmartwychwstanie i za jego troskę o oczyszczenie zmarłych z ich grzechów. Na podstawie tego biblijnego fragmentu Kościół rzymskokatolicki wyznaje doktrynę o czyśćcu. Wyraźnie na pierwszy plan wysuwa się potrzeba modlitwy za osoby zmarłe. Działanie Judy wynikało z głębokiej wiary, że nawet po śmierci istnieje możliwość oczyszczenia ze skutków grzechów tym winowajcom, których działanie nie było celowego kierowane przeciw Bogu. O sposobie oczyszczania się duszy po śmierci mówi fragment z 1 Kor 3, 10-15. Jeśli intencje czynów nie wynikały z czystej miłości do Boga, wówczas to ludzkie dzieło spłonie, ale dusza ocaleje tak jakby przez ogień (werset 15).
Nie chodzi zatem o ogień fizyczny (skoro występuje słowo: jakby – greckie: hos), lecz taki, który oczyszcza, zarazem nie odbierając życia. To ogień wielkiej tęsknoty za Bogiem i jednoczesnego bólu, żalu z powodu swoich grzechów.
Czyściec jawi się jako stan doświadczania Bożej miłości, w świetle której człowiek dostrzegając swoją małość, grzeszność, sam poznaje, że jeszcze za mało kocha. Czyściec to stan dojrzewania do miłości. To pragnienie służenia Bogu z czystą intencją podobania się tylko Jemu. Dusza cierpi w czyśćcu, ponieważ dobrze rozumie, jaką Dobrocią i Miłością jest Bóg, którego nigdy nie kochała należycie. Boleje nad każdą zmarnowaną na ziemi chwilą, która była szansą doskonalenia się w bezinteresownym miłowaniu.
Piękno i nieskazitelna biel
Na czym polega działanie Bożego miłosierdzia względem dusz dotkniętych ogniem czyśćcowym? Trzeba wyraźnie zaznaczyć, że czyściec nie jest jakąś formą zemsty Boga za brak miłości ze strony człowieka. Wyobraźmy sobie, że jesteśmy zaproszeni na wesele i w drodze na uroczystość była ulewa, a nasze piękne, wyprasowane ubrania są całe obłocone. Co robimy? Szukamy sposobów, jak ten stan rzeczy zmienić. Chcemy się przebrać. Analogicznie jest z duszą, która mając świadomość wielkiego daru Nieba i Bożej obecności, Jego świętości, pragnie być przed Bogiem czysta, pełna miłości i potrzebuje czasu, by się oczyścić, umyć z grzechów i jego skutków. Miłosierdzie Boże daje taką możliwość w postaci czyśćca. Tak więc sprawiedliwość Boża jest niezwykle miłosierna. Człowiek został stworzony do bycia świętym, nieskalanym przed Bożym obliczem (zob. Ef 1, 4) i Bóg daje to, czego człowiek pragnie – piękno i czystość.
Miłosierdzie Boże ponadto objawia swoją moc za pośrednictwem Kościoła pielgrzymującego w darze odpustów, czyli darowania kary należnej za popełnione grzechy. Ofiarowanie przez nas odpustów – czy to zupełnego, czy też cząstkowego – za dusze zmarłych niosą im wielką ulgę. Dlaczego? Dusza cierpiąca w czyśćcu tak poznaje Bożą miłość i swoją grzeszność, że chciałaby czym prędzej Bogu wynagrodzić za popełnione przez nią za życia zniewagi, ale sama sobie pomóc nie może. Współpracę w tych aktach wynagradzania podejmują w jakiś sposób ludzie pamiętający o możliwości zyskiwania odpustów za dusze zmarłych. Toteż jakby szybciej dusza czyśćcowa staje się piękniejsza i zdolniejsza do miłowania swego Zbawiciela, a właśnie na tym jej najbardziej zależy.
POSTANOWIENIE
1. Rozważę słowa:
[Bóg w Jezusie Chrystusie] wybrał nas przed założeniem świata,abyśmy byli święci i nieskalani przed jego obliczem (Ef 1, 4).
O, gdyby [dusza] zwróciła się do Mnie, dopomógłbym jej do oczyszczenia serca,
dokonałbym wszystkiego w jej duszy, ale bez jej wiedzy i zgody nie mogę
w sercu gospodarzyć (Dz. 1683).
2. Łączę się z Jezusem Miłosiernym mieszkającym w mojej duszy.
Dziękuję Mu za wszystko, co czyni dla oczyszczenia mej duszy,
by nieskalana mogła stanąć przed obliczem Ojca
np. słowami: Oczyść mnie z błędów przed mną ukrytych!
s. Maria Faustyna Ciborowska ZMBM/Orędzie Miłosiedzia 97, faustyna.pl
Tygodnik Niedziela
**************************************************************
Kuszenie s. Faustyny, herezje i brakująca strona. Burzliwe dzieje rękopisu „Dzienniczka”
***
Wcześniejsze notatki s. Faustyna spaliła, bo uległa namowom rzekomego anioła, którym w rzeczywistości był szatan. Co więcej, do pierwszego maszynopisu wkradły się nawet herezje…
„Dla pociechy dusz”
Pisząc Dzienniczeks. Faustyna liczyła się z ewentualnością jego publikacji „dla pociechy dusz”, ale pragnęła, by nastąpiło to po jej śmierci. Dlatego zapiski opatrzyła kartką o następującej treści:
„Jezus. Tych brulioników i notatek, które tu są, nikomu czytać nie wolno – wpierw musi je przejrzeć ojciec Andrasz albo ks. Sopoćko – ze względu [na to], że są [w nich] pisane tajemnice sumienia. Wolą Bożą jest, aby to wszystko było podane duszom dla pociechy. Samych brulioników nie trzeba dawać siostrom do czytania, ale po przedruku, wyjąwszy Przełożonych. Kraków, dzień rekolekcji, 3 IV 1938 r. s. Faustyna”.
Rękopis Dzienniczka s. Faustyny
Dzienniczek św. s. Faustyny Kowalskiej zna niemal każdy – nie tylko w Polsce. To najczęściej tłumaczona na języki obce polska książka. Ale czy ktoś widział jego rękopis? Pożółkłe od upływu czasu stroniczki. Pokryte lekko pochyłym pismem siostry, miejscami poplamione, gdy musiała szybko zamykać zeszyt, a atrament jeszcze nie wysechł…
Taka szansa zdarzyła się tylko raz w historii Dzienniczek. Dziesięć lat temu, w sierpniu, odbył się w Krakowie pokaz oryginału. Nigdy wcześniej rękopis nie był wystawiony publicznie. Ba, większość sióstr ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia zobaczyło go wtedy po raz pierwszy, mimo, że wiele z nich od kilkudziesięciu lat mieszka w Łagiewnikach.
Na co dzień rękopis przechowywany jest w klasztornym skarbcu. Jest jakby relikwią, największym skarbem pozostawionym przez św. Faustynę.
Zapis czułych rozmów z Bogiem
S. Faustyna przez cztery lata zapisała sześć zeszytów. Mimo braków w wykształceniu „sekretarki Bożego miłosierdzia” Dzienniczeknależy do pereł literatury mistycznej.
A może właśnie z powodu tych braków?
Opisała w nim swoją zażyłość z Jezusem, treść czułych rozmów, odsłoniła głębię życia duchowego, ale nade wszystko zanotowała słowa orędzia o miłości miłosiernej Boga do człowieka, których poznanie i przyjęcie pozwala demontować fałszywy obraz Stwórcy – mściciela, policjanta, księgowego ludzkich grzechów i potknięć.
To dzięki jej rzetelnym notatkom mamy dziś słowa Koronki do Bożego miłosierdzia i obrazy z Jezusem Miłosiernym w niemal każdym kościele na świecie. A westchnienie „Jezu, ufam Tobie” stało się i naszym westchnieniem w trudnych chwilach.
Kiedy pisała s. Faustyna?
Pisała w Wilnie i Krakowie w latach 1934-1938, na wyraźne polecenie Pana Jezusa i spowiedników. Pierwsze zachowane zapiski pochodzą z lipca 1934 r. Wiadomo też, że wcześniejsze notatki s. Faustyna spaliła, bo uległa namowom rzekomego anioła, którym w rzeczywistości był szatan.
Po tym incydencie ks. Michał Sopoćko poprosił ją o odtworzenie zniszczonych stron i stąd natrafiamy w Dzienniczku na zaburzoną chronologię.
Pisała w tajemnicy przed siostrami. Musiała tak gospodarować czasem, aby po wypełnieniu zakonnych obowiązków zapisać słowa Jezusa. Pisała też w czasie pobytu w szpitalu i z tego okresu pochodzą podkreślenia w tekście. Ks. Sopoćko poprosił, aby podkreśliła ołówkiem wszystkie wypowiedzi Jezusa.
„A tak gorąco pragnę dla nich życia wiecznego, dlatego wszystkie wolne chwile, chociaż tak drobniutkie, wykorzystuję na pisanie, i to tak, jak sobie życzy Jezus” – zanotowała w wierszu 1471, który odpowiada dacie 7 stycznia 1938 r.
Ostatnie zapiski pochodzą z czerwca 1938 r., kończy zatem „brulionik” trzy miesiące przed śmiercią.
Los „brulioników” po śmierci siostry
Zapiski pozostały w zgromadzeniu. Były pilnie strzeżone, a dostęp do nich miały tylko przełożone oraz ich spowiednicy. Na polecenie matki generalnej Michaeli Moraczewskiej zeszyty zostały przepisane przez s. Ksawerę Olszamowską. Mimo włożonej wielkiej pracy, okazało się, że nieściśle i z błędami, do pierwszego maszynopisu wkradły się nawet herezje. To jednak nie był Dzienniczek s. Faustyny, za co winę w latach późniejszych przypisywano s. Olszamowskiej.
– Nie były to reakcje słuszne – mówi dziś s. M. Elżbieta Siepak, rzeczniczka Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach i Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. – Zadaniem siostry nie było ani teologiczne opracowanie Dzienniczka, ani dokładny odpis tekstów s. Faustyny. Chodziło bowiem głównie o to, by upowszechnić zasadnicze przesłanie Jezusowego orędzia o miłosierdziu.
Jednak to ten niedokładny tekst przetłumaczono na język włoski i właśnie to tłumaczenie było jednym z powodów wydania w 1959 r. notyfikacji Stolicy Apostolskiej zabraniającej szerzenia kultu miłosierdzia Bożego w formach przekazanych przez s. Faustynę.
Stan techniczny
Sześć zeszytów jest w bardzo dobrym stanie, rękopis nie jest uszkodzony. Brakuje w nim tylko jednej strony, która została wyrwana przez niewiadomego sprawcę, co zostało zaznaczone w wydaniu książkowym. Poza tym od początku jest przechowywany z taką starannością, która uchroniła go do ewentualnych zniszczeń.
Oprócz rękopisu Dzienniczka w skarbcu zgromadzenia przechowywane są też rękopisy listów s. Faustyny, ale to już opowieść na osobny artykuł.
Druga próba
Jezus nie głosił herezji, Faustyna notując wiernie Jego słowa, nie popełniła błędów i nie przekłamała orędzia. Jednak, aby prawda mogła się obronić, po pierwszej, źle wykonanej próbie przepisania zapisków z rękopisu, należało podjąć drugą. I tak się stało.
W 1965 r. na użytek procesu beatyfikacyjnego s. Faustyny, który w 1965 r. rozpoczął metropolita krakowski abp Karol Wojtyła, Dzienniczek został odpisany z oryginału i opracowany naukowo, z przypisami i indeksami. W 1978 r. cofnięto notyfikację Stolicy Apostolskiej zabraniającej szerzenia kultu miłosierdzia Bożego w formach przekazanych przez s. Faustynę, a w 1981 r. Dzienniczek po raz pierwszy ukazał się drukiem w języku polskim – najpierw w Rzymie, potem w Polsce.
To pierwsze jego wydanie jest podstawą wszystkich tłumaczeń na języki obce. Czasem egzemplarz z tej edycji pojawia się w dobrych antykwariatach, ale jest to sytuacja rzadka. I choć trafienie na pierwsze wydanie może być gratką dla bibliofilów, to przecież wartość i sens czterech lat zapisywania słów Jezusa przez s. Faustynę nie leży w upolowaniu białego kruka, prawda?
Agnieszka Bugała/Aleteia.pl
***************************************
Pisma s. Faustyny Watykan ocenił jako niezgodne z wiarą. Dlaczego kult Jezusa Miłosiernego był zakazany?
Notatki s. Faustyny wylądowały w watykańskim archiwum jako pisma niezgodne z wiarą i nauczaniem Kościoła. Zakazano rozpowszechniania obrazów i obrazków „Jezu, ufam Tobie”. I był też sprzeciw polskiego episkopatu…
Wyglądało na to, że dwadzieścia lat po śmierci Faustyny treść jej objawień została skazana na zapomnienie. A „sprawa miłosierdzia” powinna była definitywnie zakończyć się niepowodzeniem i przepaść w przysłowiowej pomroce dziejów. Dlaczego?
Dekret Świętego Oficjum
6 marca 1959 r. ogłoszono decyzję Świętego Oficjum (dziś: Kongregacja Nauki Wiary) o zakazie rozpowszechniania obrazów, obrazków i pism propagujących nabożeństwo do miłosierdzia Bożego w kształcie zaproponowanym przez siostrę Faustynę Kowalską. Decyzji lokalnych biskupów pozostawiono kwestię ewentualnego usuwania dotychczas umieszczonych w kościołach obrazów z podpisem „Jezu, ufam Tobie”.
W ten sposób podana do publicznej wiadomości wiernych decyzja Świętego Oficjum i tak była łagodniejsza w treści od pierwotnego dekretu z 19 listopada 1958 r. Tamten dokument nie tylko zakazywał rozpowszechniania wizerunków Jezusa Miłosiernego i pism siostry Faustyny w jakiejkolwiek formie, ale także wyraźnie sprzeciwiał się ustanowieniu święta Miłosierdzia Bożego i nabożeństwom w tym duchu.
Zawierał także stanowcze upomnienie dla ks. Michała Sopoćki, aby „zaprzestał obrony i propagowania tych objawień i nabożeństwa”. Wyraźnie sugerował, że obrazy, które dotychczas znalazły się w świątyniach powinny być – może nie gwałtownie i na raz, ale jednak skutecznie – usuwane.
Błędne tłumaczenia
Wyglądało więc na to, że dwadzieścia lat po śmierci wizjonerki z krakowskich Łagiewnik treść jej objawień została skazana na zapomnienie i cała „sprawa miłosierdzia” powinna była się definitywnie zakończyć niepowodzeniem i przepaść w przysłowiowej pomroce dziejów. Dlaczego?
Pierwszym powodem takiej a nie innej decyzji Świętego Oficjum były poważne błędy w tłumaczeniu pism siostry Faustyny na język włoski i francuski. A za pośrednictwem tych tłumaczeń cenzorzy rzymscy zapoznawali się z jej orędziem. Nieprecyzyjne sformułowania i nieścisłości teologiczne w tłumaczeniach sprawiły, że notatki siostry Kowalskiej (potem dopiero zebrane w znaną nam formę „Dzienniczka”) wylądowały w watykańskim archiwum jako pisma niezgodne z wiarą i nauczaniem Kościoła.
Nieprawidłowości w rozwoju kultu
Kolejnym powodem były nieprawidłowości w rozwoju kultu. Brak odpowiednich podstaw teologicznych, „magiczne” rozumienie mających pochodzić od Pana Jezusa obietnic związanych z czczeniem obrazu i odmawianiem koronki.
Dochodziła do tego także kwestia błędnej interpretacji tak istotnego elementu obrazu Jezusa Miłosiernego, jakim są promienie wychodzące z serca Zbawiciela. W popularnym przekazie mówiono często o promieniach czerwonym i białym – zamiast „bladego” – co jednoznacznie kojarzono z kolorystyką polskiej flagi.
W ten sposób orędzie Miłosierdzia nabierało cech „patriotycznych”, wprost narodowych. Kościół, któremu wciąż odbijało się czkawką uwikłanie religii w machinę państwową w epoce józefinizmu, nie był skłonny przychylnym okiem patrzeć na kolejne objawienia i nabożeństwo wiążące – w odbiorze ludzi odpowiedzialnych za ocenę ich prawdziwości – wiarę z konkretną i „wyróżnioną” w jakiś sposób wspólnotą narodową.
Kolejnym ważnym argumentem przeciw, związanym z rozwojem kultu wyrażającego się w propozycji ustanowienia święta Miłosierdzia i poprzedzającej je nowenny, było to, że nowenna – zaczynająca się w Wielki Piątek i kończąca w tzw. Niedzielę Przewodnią – niejako „lekceważy” absolutnie centralne święto chrześcijańskie, jakim jest Niedziela Zmartwychwstania.
Sprzeciw polskich biskupów
Wreszcie niebagatelne znaczenie miał sprzeciw… polskiego episkopatu. Mimo kilku pozytywnych głosów (w tym opinii z archidiecezji krakowskiej, którą na polecenie arcybiskupa Baziaka sporządził niejaki ks. Karol Wojtyła) suma głosów polskiego episkopatu przesłana do Rzymu wyrażała, jeśli nie jednoznaczny sprzeciw wobec propagowania tego kultu, to przynajmniej daleko idącą rezerwę.
Było to najprawdopodobniej podyktowane obawą o losy kultu Najświętszego Serca Pana Jezusa i związanego z nim nabożeństwa pierwszych piątków miesiąca, które w ciągu ponad dwustu lat zdążyło się już na dobre zakorzenić w świadomości wiernych. Biskupi obawiali się, że „nowe nabożeństwo” może doprowadzić do porzucenia tego tak bardzo owocnego duchowo kultu na rzecz „nowinki”, której losy i duszpasterska „skuteczność” były co najmniej niepewne.
Inna rzecz, że dopiero co zaczęła się Wielka Nowenna przed tysiącleciem chrztu, mająca zdecydowanie maryjny charakter i być może biskupi nie chcieli też „rozpraszać” wiernych nabożeństwem, które trudno byłoby dopasować do programu Nowenny.
Poszło też o przekłamanie na temat autorstwa modlitwy o beatyfikację siostry Faustyny, którą to modlitwę miał rzekomo napisać nieżyjący już kard. Hlond. Przedrukowano ją w wielu miejscach podając go za autora. Autorstwo kardynała stanowczo dementował jego sekretarz. Cała sprawa była po prostu nieporozumieniem, ale odebrano ją jako próbę manipulacji i nieuczciwego wykorzystania „autorytetu” zmarłego prymasa.
To także nie pomogło. Niezależnie od szczegółowych powodów, taka, a nie inna opinia polskiego episkopatu niejako „przypieczętowała” los orędzia siostry Faustyny i sprawiła, że decyzja Świętego Oficjum właściwie nie mogła być inna, niż wyrażona w dekrecie z 1958 r.
Wytrwały Wojtyła
Z taką sytuacją nie chciał pogodzić się ksiądz Wojtyła, który w międzyczasie został arcybiskupem Krakowa. Jesienią 1964 r., podczas trzeciej sesji II Soboru Watykańskiego, dzięki pomocy pracującego w Kurii Rzymskiej przyjaciela, księdza Andrzeja Deskura (późniejszego kardynała), arcybiskupowi Wojtyle udało się porozmawiać z sekretarzem kongregacji Świętego Oficjum, kardynałem Alfredem Ottavianim.
Wojtyła zapytał Ottavianiego o możliwość wszczęcia procesu beatyfikacyjnego siostry Faustyny. Liczył (po konsultacjach z obeznanym w mechanizmach Kurii Rzymskiej ks. Deskurem), że uda się cofnąć wydane zakazy i oficjalnie potwierdzić kult miłosierdzia Bożego, doprowadzając najpierw do uznania świętości siostry Faustyny, co było „drogą dłuższą, ale pewniejszą”.
Ottaviani miał powiedzieć Wojtyle krótko: „Zbierajcie materiały [w domyśle: świadectwa dotyczące życia siostry Kowalskiej] póki żyją świadkowie”. W ten sposób dał zielone światło do rozpoczęcia starań o beatyfikację wizjonerki. I nadzieję na zatwierdzenie kultu Jezusa Miłosiernego z proponowanych przez nią formach w dalszej przyszłości.
Szczęśliwy finał
Ciąg dalszy tej historii znamy już dobrze. Arcybiskup Wojtyła rozpoczął proces informacyjny (pierwszy etap prowadzący do beatyfikacji) w swojej diecezji, a po latach dokończył go jako papież Jan Paweł II. 17 sierpnia 2002 r., podczas ostatniej pielgrzymki do Polski, mówił:
„Jak można było sobie wyobrazić, że ten człowiek w drewniakach kiedyś będzie konsekrował Bazylikę Miłosierdzia Bożego w krakowskich Łagiewnikach…”. Właśnie tak. Bo orędzie miłosierdzia i osoba siostry Faustyny były mu przecież bliskie już od czasów, gdy jako młody chłopak zachodził do łagiewnickiej kaplicy sióstr i modlił się przed obrazem „Jezu, ufam Tobie” w drodze do lub z pracy w zakładach „Solvay”.
ks. Michał Lubowicki/Aleteia.pl
***********************************************
Tak wyglądał pierwszy obrazek Jezusa Miłosiernego.
Dlaczego nie podobał się s. Faustynie?
„Kiedyśmy załatwiły tę całą sprawę, poszłyśmy do kościoła Najświętszej Panny Marii, wysłuchałyśmy mszy św., podczas której dał mi Pan poznać, jak wielka liczba dusz znajdzie zbawienie przez dzieło to” – pisze s. Faustyna w „Dzienniczku”.
Na pierwszym drukowanym obrazku Bożego Miłosierdzia znajduje się reprodukcja kopii obrazu „Jezu, ufam Tobie” pędzla Eugeniusza Kazimirowskiego namalowanego w Wilnie. Autorką tej kopii jest Łucja Bałzukiewiczówna. Obrazy malarki powstały wcześniej niż znany powszechnie obraz Jezusa Miłosiernego pędzla Adolfa Hyły, który znajduje się w klasztornej kaplicy w krakowskich Łagiewnikach.
Pierwsze obrazki Jezusa Miłosiernego
Latem 1937 roku w łagiewnickim klasztorze siostrę Faustynę odwiedził jej wileński kierownik duchowy ks. Michał Sopoćko. Przeglądając jej „Dzienniczek”, bardzo spodobała mu się Nowenna do Bożego Miłosierdzia (koronkę znał już wcześniej). Na podstawie modlitw z „Dzienniczka” kapłan ułożył także litanię o Miłosierdziu Bożym i te trzy modlitwy chciał wydać w małej książeczce.
Imprimatur, czyli zgodę na druk, wydała krakowska kuria. W takich okolicznościach maleńki modlitewnik „Chrystus, Król Miłosierdzia” ks. Sopoćko złożył do druku w oficynie Józefa Cebulskiego przy ul. Szewskiej 22 w Krakowie. Na okładce książeczki był wizerunek Jezusa Miłosiernego.
Gdy z wileńskiej kurii ks. Sopoćko otrzymał imprimatur na druk samodzielnego obrazka z Koronką do Miłosierdzia Bożego, zlecił go temu samemu Wydawnictwu Książek do Nabożeństwa i Składowi Dewocjonaliów. We wrześniu 1937 roku obrazki były już gotowe.
Jaka była reakcja siostry Faustyny?
27 września siostra Faustyna razem ze swoją przełożoną odwiedziły oficynę Cebulskiego przy Szewskiej. Tak Święta odnotowała ten dzień w swoim „Dzienniczku”:
Dziś poszłyśmy z matką przełożoną do pewnego pana, gdzie były w druku i malowały się małe obrazeczki Miłosierdzia Bożego, także wezwania i koroneczka, które już otrzymały aprobatę, i także miałyśmy zobaczyć większy obraz poprawiony. Bardzo jest zbliżony, ucieszyłam się tym niezmiernie. Kiedy spojrzałam się na obraz ten, przeszyła mnie miłość Boża tak żywa, że przez pewien moment nie wiedziałam, gdzie jestem (Dz. 1299).
Po wizycie w drukarni siostry nawiedziły Bazylikę Mariacką, w której Faustyna miała wizję, jak zaowocuje kult Bożego Miłosierdzia, który właśnie się zaczynał. „Ona przecież widziała przed chwilą pierwsze obrazki… Pan Bóg dał jej poznanie, co się stanie przez te obrazki i przez tę koronkę” – mówi dziś s. Elżbieta Siepak, rzeczniczka Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia.
A tak Faustyna wspomina to w „Dzienniczku”:
„Kiedyśmy załatwiły tę całą sprawę, poszłyśmy do kościoła Najświętszej Panny Marii, wysłuchałyśmy mszy św., podczas której dał mi Pan poznać, jak wielka liczba dusz znajdzie zbawienie przez dzieło to” (Dz. 1300).
Jednak siostra Faustyna nie do końca była zadowolona z tych pierwszych obrazków. „Obrazki te są nie tak ładne, jak ten duży obraz – pisała w liście do ks. Sopoćki. – Kupują je ci, których pociąga łaska Boża i tu Bóg sam działa” – dodawała.
Co działo się z pierwszymi obrazkami?
Znaczną część nakładu obrazków do klasztoru w Łagiewnikach zakupiła ówczesna przełożona, która była wówczas z siostrą Faustyną w drukarni, matka Irena Krzyżanowska. Obrazki były rozdawane m.in. przy furcie klasztornej w Łagiewnikach. Ale trafiały też do kapłanów, którzy wyjeżdżali na misje czy głosili rekolekcje.
„Jednemu z ojców jezuitów, który jeździ na misje po całej Polsce, dałam aż pięćdziesiąt książeczek” – pisała Faustyna do ks. Sopoćki. Co ciekawe, matka Irena rozesłała obrazki i książeczki do innych klasztorów zgromadzenia, gdzie siostry bardzo chętnie podejmowały te nowe modlitwy do Bożego Miłosierdzia, ale nie wiedziały, skąd pochodzą. Tylko w Łagiewnikach, ze względu na siostrę Faustynę, nie były one od razu w użyciu.
Później w czasie wojny obrazki te drukowano i w Wilnie, i w wielu innych miejscach, ponieważ było wielkie zapotrzebowanie na nabożeństwo do Bożego Miłosierdzia. „Ludzie chcieli mieć te obrazki, chcieli modlić się słowami Koronki do Bożego Miłosierdzia” – mówi s. Siepak.
Obraz Bożego Miłosierdzia znany na całym świecie
28 września 2017 roku opisane wyżej wydarzenia sprzed 80 lat upamiętni odsłonięcie tablicy na kamienicy przy Szewskiej 22 w Krakowie, gdzie niegdyś mieściła się oficyna Józefa Cebulskiego. Z tej okazji zostały przygotowane reprodukcje pierwszego obrazka Jezusa Miłosiernego, które otrzymają jako pamiątkę uczestnicy tego wydarzenia.
Dziś najpopularniejszym wizerunkiem Jezusa Miłosiernego nie jest jednak ten z pierwszego obrazka, ale reprodukcja obrazu Adolfa Hyły, który wisi w kaplicy klasztornej w łagiewnickim Sanktuarium Bożego Miłosierdzia.
***
„Myślę, że taki był Boży plan – mówi s. Siepak. – W Krakowie-Łagiewnikach zmarła św. Faustyna, a wraz z jej śmiercią Bóg złożył w tym miejscu całe jej duchowe dziedzictwo, w tym także słowa Jezusa: Pragnę, aby ten obraz czczono najpierw w kaplicy waszej i na całym świecie. (Dz. 47). I tak się stało”.
Siostra podkreśla też, że nikt dziś nie ma pojęcia, w jakim nakładzie rozszedł się na świecie obraz Jezusa Miłosiernego, ale faktem jest, że obraz z łagiewnickiego Sanktuarium można spotkać wszędzie. Mówią o tym pielgrzymi przybywający do Łagiewnik, misjonarze, apostołowie Bożego Miłosierdzia, ludzie podróżujący do innych krajów.
Przemysław Radzyński/Aieteia.pl
********************************************************
KS. BP A. GALBAS SAC:
ŚW. S. FAUSTYNA MÓWIŁA, ŻE JEJ DROGA DUCHOWA TO DROGA W SZAROŚCI, W ZWYKŁOŚCI I TO JEST PIĘKNE, PONIEWAŻ W NIEJ ODKRYWAŁA OBECNOŚĆ JEZUSA CHRYSTUSA
Bardzo lubię w „Dzienniczku” fragmenty, które dotyczą przeżywania dnia codziennego, kiedy w pewnym momencie Faustyna mówiła: „Błogosławione szare chwile”. To jest piękne, bo z takich chwil głównie składa się życie i często na nie narzekamy, że to powtarzalność naszego życia, monotonność, szarość. Jest w nas pragnienie nadzwyczajności. Święta Faustyna mówiła, że jej droga duchowa to droga w szarości, w zwykłości i to jest piękne, ponieważ w niej odkrywała obecność Jezusa Chrystusa – mówił ks. bp Adrian Galbas SAC, biskup pomocniczy diecezji ełckiej, w rozmowie z TV Trwam.
Na prośbę Pana Jezusa, św. s. Faustyna chciała opowiedzieć całemu światu o Miłosierdziu Boga. Jej „Dzienniczek” to historia, która pokazuje, że Jezus chce być blisko każdego; nikt nie jest dla Niego stracony. Został on przetłumaczony na dziesiątki języków i stał się towarzyszem dla milionów wiernych.
„Dzienniczek” św. s. Faustyny na początku wydawał mi się lekturą trudną, żmudną i nudną – mówił ks. bp Adrian Galbas.
– Kiedy w seminarium ojcowie duchowni bardzo nas do niego zachęcali i mówili, że to jest obowiązkowa lektura, to zabierałem się do niej jak ,,pies do jeża”. Długi czas miałem z tym tekstem problem. Zmieniło się to dopiero wtedy, kiedy odkryłem, że to nie jest zapis, tylko wyrafinowanej mistyki, ale że to jest bardzo osobista historia pełna napięcia, dramatu, namiętności, ale przede wszystkim jest to osobista historia wiary, spotkania Faustyny z Panem Jezusem. Bardzo charakterystyczne jest, że Faustyna słyszała często „moja córko”, „moje dziecko”. Ważna jest niepowtarzalność relacji. To jest wielka lekcja i wielkie przesłanie, które każdy z nas może odkryć, bo może nie mamy nadprzyrodzonych łask, wezwań, wizji i spotkań z Panem Jezusem, ale osobistą historię wiary każdy z nas posiada, która czasami jest w świetle, czasami w ciemności, czasami jest łatwiejsza, a czasami trudniejsza – wskazał biskup pomocniczy diecezji ełckiej.
Miłosierdzie staje się konkretne, staje się bliskością, służbą, troską o osoby w trudnej sytuacji. Życzę wam, abyście zawsze mieli poczucie, że dostąpiliście miłosierdzia, abyście i wy byli miłosierni.
— Papież Franciszek (@Pontifex_pl) April 11, 2021
W „Dzienniczku” uwagę przykuwa to, że Pan Jezus podkreślał św. s. Faustynie, że jest obecny przy niej zawsze, w każdej sytuacji, w życiu codziennym, przez które ją prowadzi.
– To daje nam pociechę, że pod tym względem Faustyna nie jest w ogóle uprzywilejowana, tylko to jest historia każdego z nas. (…) Faustyna zaznaczyła w „Dzienniczku”, że jakby Pan Jezus kogoś innego obdarzył łaskami, to ona by nie protestowała. Bardzo lubię w „Dzienniczku” fragmenty, które dotyczą przeżywania dnia codziennego, kiedy w pewnym momencie Faustyna mówiła: „Błogosławione szare chwile”. To jest piękne, bo z takich chwil głównie składa się życie i często na nie narzekamy, że to powtarzalność naszego życia, monotonność, szarość. Jest w nas pragnienie nadzwyczajności. Faustyna mówiła, że jej droga duchowa to droga w szarości, w zwykłości i to jest piękne, ponieważ w niej odkrywała obecność Jezusa Chrystusa – powiedział rozmówca TV Trwam.
Należy pamiętać, że „Dzienniczek” św. s. Faustyny utkany jest z bardzo wielu historii.
– Podoba mi się to, że Faustyna była bardzo naturalna. Ona nikogo przed Panem Jezusem nie udawała, tylko stała przed Nim w całej swojej prawdzie z wszystkimi biedami i to ją nie zakompleksiało. W „Dzienniczku” jest piękne przejście drogi wiary Faustyny. Proszę zobaczyć, czym się kończy „Dzienniczek”, pięknym zdaniem: „Jestem kochana, kocham i to mi wystarczy. Mam pokój w sercu i pragnę się jak najlepiej przygotować do przyjęcia Komunii Świętej”. Tam nie ma nic o obrazie, o przesłaniu Miłosierdzia Bożego, a już w ogóle nic nie ma o wszystkich nadzwyczajnych przeżyciach. Tam jest przekonanie o miłości, o byciu kochaną, że ona (Faustyna – red.) robiła wszystko, żeby kochać, o szczęściu, że będzie mogła za chwilę zjednoczyć się z Panem Jezusem – zaznaczył biskup pomocniczy diecezji ełckiej.
– Na początku „Dzienniczka” są rozmaite nowenny, które Faustyna odprawiała i myśli, że w ten sposób zbliży się do Chrystusa, to jest dla mnie piękna historia zapisana w „Dzienniczku”, historia dojrzewania do wiary coraz bardziej prostej, ubogiej, a jednocześnie głębokiej. Każdy z nas ma na wyciągnięcie dłoni albo na parę kroków kaplicę z Najświętszym Sakramentem, można tam się spotkać w taki sam sposób z Chrystusem jak św. Faustyna. To jest wielka myśl, którą mi daje ten tekst – dodał.
Zdaniem biskupa pomocniczego diecezji ełckiej, to co jest jednym z najważniejszych elementów całej teologii Miłosierdzi Bożego, to podstawa zaufania.
– Faustyna wiedziała, że niczym nie zarobi na Boże Miłosierdzie, bo ono jest bezcenne, nie można go w żaden sposób kupić. Jedyne co Faustyna mogła zrobić, to podstawić skromne naczynie swojego życia pod serce Jezusa i pozwolić, żeby ono zostało napełnione łaskami, które z tego serca płyną. To jest podstawa bezradności bóstwa, która daje nieskończone możliwości działania Miłosierdziu Bożemu w jej życiu i wokół niej. (…) Lektura „Dzienniczka” nie jest łatwa nie tylko ze względu na mistykę, ale ze względu na to, że w większości opowiada o trudnym życiu, o trudnych doświadczeniach. Faustyna nie spędzała swojego życia, jakby była na nieustannych Hawajach. Tam jest walka, tam jest zmaganie i przez to wszystko jak złota nitka przepływa strużka pewności, jak w tym wszystkim obecny jest Chrystus, że obecność Pana Jezusa jest ponad wszystkie trzęsienia ziemi i ponad zawieruchy, które Faustyna przeżywała, tylko by nie zwątpić – podsumował ks. bp Adrian Galbas.
TV Trwam/radiomaryja.pl
******************************************************
5 października
Błogosławiony Bartolo Longo
Bartolo Longo urodził się w Latiano, w pobliżu Brindisi, 10 lutego 1841 roku. Po ukończeniu szkoły elementarnej i średniej zapisał się na uniwersytet w Neapolu. Wtedy jednak zarówno młodzież tego uniwersytetu, jak i profesorowie mało myśleli o nauce, a więcej o polityce, od której aż wrzało. Dlatego Longo udał się do Lecce, gdzie pod opieką wytrawnych profesorów odbył prywatne studia. W wolnym czasie z pasją oddawał się muzyce. Ponieważ nie stać go było na opłacanie nauczyciela gry na fortepianie i na flecie, żył tak bardzo skromnie, że zapadł na zdrowiu. Kiedy Neapol został przyłączony do zjednoczonych Włoch, Longo wraz ze swoim młodszym bratem, Alcestem, powrócił na uniwersytet do Neapolu, by uzupełnić studia. Tu niestety zaraził się duchem laickim, jaki wówczas był w modzie na tym uniwersytecie, i sam także zaczął występować przeciwko Kościołowi. Obojętny religijnie, oddał się modnym w owym czasie praktykom spirytystycznym. Przyjął nawet “święcenia kapłańskie” organizowane na wzór katolickich, jako kapłan szatana, który miał mu się pokazywać pod imieniem św. Michała. Na szczęście Longo miał przyjaciela, profesora Wincentego Pepe, człowieka głębokiej wiary. Ten powoli przekonał Longo, że jest na złej drodze, na której nie osiągnie ani szczęścia doczesnego, ani wiecznego. Profesor zapoznał Longo z pewnym kapłanem z Zakonu Kaznodziejskiego, uczonym, który w dyskusji rozjaśnił mu wiele wątpliwości, jakie napotykał w wierze katolickiej. Powoli Bartolo stawał się na nowo katolikiem praktykującym. W roku 1864 Longo otrzymał doktorat z prawa i powrócił do domu. Był jednak już wtedy zupełnie innym człowiekiem. Oddał się modlitwie i uczynkom miłosierdzia. Odrzucił dwa razy proponowane mu małżeństwo, by wypełnić to, co proroczo przepowiedział mu Emanuel Ribera, kapłan-redemptorysta: “Pan żąda od ciebie wielkich rzeczy. Jesteś przeznaczony do wysokiego zadania”. Porzucił więc zawód adwokata i złożył ślub dozgonnej czystości. Powrócił do Neapolu, gdyż tu widział o wiele szersze pole dla swojej apostolskiej pracy. Związał się z księżną Marianną de Fusco, która hojną ręką będzie odtąd wspierać wszystkie jego dzieła. Ta uczyniła Longo również administratorem swoich majątków w okolicach Pompei (1872). Tu dopiero zapoznał się z religijnym opuszczeniem tamtejszej ludności. Natychmiast zabrał się do pracy. Odwiedzał osobiście poszczególne miejscowości, uczył katechizmu. Ze szczególną gorliwością szerzył nabożeństwo różańca świętego. Pewnego dnia siostra Maria Concetta de Litala ofiarowała panu Longo bardzo zniszczony obraz Matki Bożej Różańcowej, malowany na płótnie. Bartolo odnowił go w roku 1876 i umieścił, za zezwoleniem proboszcza, w kościółku parafialnym w Pompei. Matka Boża za ten skromny gest odpowiedziała hojnie łaskami. Wieść o cudownym obrazie zaczęła rozchodzić się coraz szerzej. Napływali pielgrzymi ze wszystkich stron. Niebawem kościółek okazał się za mały i zbyt skromny. Longo, zachęcony przez biskupa miasta Nola, do którego diecezji należała wtedy Pompeja, zabrał się do budowy okazałej świątyni. Ofiary na ten cel płynęły tak szczodrze, że w ciągu zaledwie 11 lat ukończył budowę (1876-1887). Konsekracji świątyni dokonał kardynał Monaco La Valletta. Dokonano też koronacji obrazu koronami papieskimi, na którą zezwolił papież Leon XIII (1887). Koronę ozdobiło ponad 700 drogich kamieni. Bartolo Longo chciał, aby sanktuarium było nie tylko centrum pobożności, ale także i dzieł miłosierdzia. Dlatego przy kościele założył sierociniec, który oddał pod opiekę założonych przez siebie “Córek Różańca z Pompei”. Założył także w pobliżu Instytut Dzieci Więźniów dla opieki nad dziećmi więźniów. Był bowiem przekonany, że synowie i córki tych, którzy minęli się z prawem, są także narażone – przez zły przykład – na podobny los. Do prowadzenia tego zakładu zaprosił Braci Szkół Chrześcijańskich. Tysiące wychowanków tego instytutu wyrosło na dobrych obywateli i na wzorowych katolików. Longo wyróżniał się nabożeństwem do Matki Bożej Różańcowej Pompejańskiej. Zaczął wydawanie czasopism Różaniec i Nowa Pompeja. Opublikował ponadto wiele pism, dotyczących Różańca świętego. Siebie nazywał “kawalerem Maryi”. Nie mniejszym przywiązaniem i czcią wyróżniał się dla Stolicy Apostolskiej. Całe sanktuarium oraz wszystkie swoje dzieła oddał pod jej opiekę (1893). Niebawem pustynia, na której Longo ufundował swoje instytucje, zaczęła się zaludniać, tak że dzisiaj Nowe Pompeje to piękne miasteczko. Stare Pompeje – to rzymskie miasto, zasypane lawiną w czasie wybuchu Wezuwiusza w 79 roku po narodzeniu Chrystusa. Najcenniejsze znaleziska w postaci mozaik i malowideł ściennych zostały przeniesione do Muzeum Narodowego w Neapolu. Zrekonstruowano część budynków, pozostawiając znalezione w nich przedmioty. W obrębie murów odkryto ślady budynków mieszkalnych, sklepów, warsztatów, trzech łaźni publicznych, teatru, amfiteatru, koszar gladiatorów i kilku świątyń. Odkrycie Pompei i Herkulanum spod lawy ma ogromne znaczenie dla poznania życia dawnych Rzymian. Magnesem, który przyciąga dziś w te rejony dziesiątki tysięcy pielgrzymów, jest sanktuarium Matki Bożej Różańcowej z cudownym obrazem, który Longo kupił w roku 1875 za 8 karlinów. Dzisiaj bazylika jest cała w marmurach i złoceniach. Potężna kopuła z daleka zwraca na siebie uwagę. Okazały, renesansowy fronton dobudowano w roku 1901, w tym samym stylu wybudowano też przepiękną dzwonnicę w roku 1925. Bartolo Longo musiał wiele w życiu dla Maryi wycierpieć. Rzuciła się do walki z nim cała masoneria i sfora liberałów. W gazetach opluwano go, nazywano szalbierzem, obskurantem. “Kawaler Maryi” cieszył się, że może dla swojej Pani cierpieć i tym goręcej szerzył Jej chwałę. Dla dopełnienia zasług Pan Bóg nie szczędził swojemu słudze także i fizycznych cierpień. Znosił je z poddaniem się woli Bożej. Jakby w nagrodę zabrała Maryja swojego “kawalera” w miesiącu różańca, 5 października 1926 roku, w 85. roku życia. Jego ciało złożono w kaplicy pod bazyliką (w krypcie). Tłumy, nawiedzające sanktuarium, przychodzą również i tu, by pomodlić się i rozpalić w swoim sercu miłość dla Królowej Różańca świętego. |
*******************************************
Twórca Kultu – bł. Bartolo Longo
Błogosławiony Bartolo Longo, założyciel słynnego sanktuarium Matki Bożej Różańcowej w Pompejach przyszedł na świat 10 lutego 1841 roku w Latiano w południowych Włoszech. Pobożni rodzice, przekazali mu najwyższe wartości duchowe i nauczyli go także modlitwy różańcowej.
Po ukończeniu szkoły elementarnej i średniej podjął studnia prawnicze na Uniwersytecie w Neapolu i Lecce. Studia zakończył doktoratem. Tu zaraził się duchem laickim i oddał się modnym w tym czasie praktykom spirytystycznym. Nawet przyjął „święcenia kapłańskie” i jako kapłan szatana przez całe lata wyśmiewał Kościół Katolicki, księży, a także zwalczał wszelkie zagadnienia związane z religią katolicką. Wrócił do wiary dzięki przyjaźni z profesorem Vincenzo Pele oraz oddziaływaniu o.Alberta Radeute, dominikanina. Powrót do Boga zupełnie zmienił jego drogi. Porzucił błyskotliwie rozpoczętą praktykę sądowniczą w Lecce na rzecz działalności religijnej. Jak niegdyś Szaweł pod Damaszkiem, tak on oświecony łaską Bożą, zwrócił się do Boga, co ma czynić, by odpokutować za swoje grzechy i osiągnąć spokój sumienia. Usłyszał w głębi serca głos, który mówił: „Jeżeli pragniesz spokoju duszy i kiedyś jej zbawienia, rozszerzaj nabożeństwo Różańca Świętego, bo ten, kto to czyni, nigdy nie zginie” Tak obiecała Matka Boża św. Dominikowi. Longo podniósłszy rękę do góry na znak przysięgi rzekł: ”Jeżeli Twoja obietnica, Matko jest prawdziwa, to na pewno odzyskam upragniony spokój sumienia i będę zbawiony, bo nie opuszczę tej krainy, dopóki nie rozszerzę Twego nabożeństwa różańcowego stąd jak najdalej”. Longo dotrzymał swego przyrzeczenia.
Został świeckim tercjarzem dominikańskim i poświęcił życie Maryi Różańcowej. Aby wyeksponować upodobanie do modlitwy różańcowej, przyjął imię brata Rosario. Zaczął w okolicy katechizację i szerzenie Różańca. 13 października 1875 roku sprowadził do Pompejów do podupadłej parafii wizerunek Maryi Różańcowej, który nazwał: „Narzędziem do realizacji jednego z największych zamierzeń Bożego Miłosierdzia”. Ten fakt ożywił religijnie miejscową społeczność. Longo wraz ze swoją małżonką hr. Marianną de Cusco, żarliwą współpracownicą w apostołowaniu, wznosi na ruinach pompejańskich wspaniałą świątynie, dziś o światowej sławie wśród Jej czcicieli. Rozwija w Pompejach działalność misyjną, zakłada sierocińce, domy opieki dla dzieci więźniów, żłobki, szkoły i warsztaty pracy dla miejscowej młodzieży. Na gruzach starego miasta, gdzie ciążyła pamięć wieków o starożytnej ponurej tragedii, powstało dzięki niemu nowe miasto – miasto Królowej Różańcowej. Miasto co roku odwiedza 4 mln pielgrzymów.
Longo pisał też książki o historii Różańca Świętego, układał nowenny oraz modlitewnik dla potrzeb świątyni. Jest też fundatorem Zgromadzenia Sióstr Różańca Świętego w Pompejach. Jako tercjarz dominikański wielokrotnie zwracał się w imieniu Maryi do świata, rozpowszechniał Jej chwałę i głosił Jej cuda. Temu celowi służyło czasopismo „Różaniec Nowej Pompei”.
Dawny satanista, oddany konwertyta, szanowny prawnik i opiekun sierot przeżył 85 lat. Zmarł 5 października 1926 roku. Grobowiec Longo i Jego żony znajduje się w krypcie sanktuarium.
Obietnica Matki Bożej, że ten kto propaguje Różaniec, zostanie zbawiony, spełniła się, gdyż papież Jan Paweł II wyniósl na ołtarze Apostoła Różańca Świętego – Bartolo Longo ceremonią beatyfikacji w dniu 26 października 1980 roku.
Tadeusz Kopeć – Pompejańska.pl/ADŚ Cieszyn
**********************************
Bł. Bartolo Longo i aniołowie
Chyba nie ma świętych, którzy nie czciliby aniołów, nie zauważali ich obecności w swoim życiu i nie podkreślali tej szczególnej opieki, jaką daje nam anioł stróż. Nie inaczej było z błogosławionym Bartolem Longiem, wielkim czcicielem aniołów. Choć to postać stosunkowo mało znana w Polsce, warto ją przybliżyć czytelnikom „Któż jak Bóg” z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że Anielska pielgrzymka nieraz wstępuje do sanktuarium różańcowego w Pompejach, miasta nierozerwalnie związanego z Bartolem, ale też przede wszystkim ze względu na wielką cześć, jaką oddawał on św. Michałowi Archaniołowi.
Zacznijmy jednak od początku. Bartolo Longo urodził się w 1841 r. we włoskiej, katolickiej rodzinie i odebrał wykształcenie w kolegium pijarów. Pod wpływem prądów epoki porzucił jednak wiarę na rzecz pozytywistycznych poglądów, które – warto przypomnieć –łączyły się często z ateizmem, kultem rozumu, a także z antyklerykalizmem. Neapol, w którym Bartolo studiował prawo, był stolicą tych nowych poglądów i zarazem wylęgarnią ruchów wrogich Kościołowi. Tam też zdobył olbrzymią popularność spirytyzm, uważany wtedy za nową, oświeconą religię, zalążek dzisiejszego New Age.
Kapłan szatana
Młody Bartolo dał się zwieść tym fałszywym poglądom w przekonaniu, że odkrywa jakąś nową, prawdziwą wiarę. Częste uczestnictwo w seansach spirytystycznych, wypytywanie duchów o tajemnice świata nadprzyrodzonego stało się elementem jego codziennego życia. Ta jego duża aktywność spowodowała, że był wciągany coraz bardziej i bardziej w wąski krąg czcicieli szatana. Kulminacyjnym etapem tej działalności był mroczny rytuał, w którym Bartolo został wyświęcony na kapłana satanistycznej grupy. Wspominał po latach, że była to przerażająca noc, a nastrój grozy potęgowała potężna burza. Po tym, kiedy „biskup” sekty namaścił Bartola na przewodnika grupy, ten wrócił do swojego mieszkania i przez kilka dni trwał w dziwnym letargu, pełnym koszmarów. Mimo to nadal prowadził liczne antyklerykalne akcje, zebrania i teatrzyki, wieczorami zaś jako medium uczestniczył w seansach i spotkaniach sekty.
To nie mogło skończyć się dobrze. Bartolo zdradzał oznaki opętania i tracił kontrolę nad swoim życiem. Zwierzył się ze swojego stanu przyjacielowi z rodzinnego miasta, który był gorliwym katolikiem. Ten ostrzegł go, że skończy w domu dla obłąkanych. Adwokat wziął sobie te słowa do serca.
Boża Opatrzność postawiła na drodze Bartola aniołów w ludzkiej postaci, którzy modlitwą, dobrym słowem i czynem wyprowadzili go z sekty. Wielu z nich – jak Caterina Volpicelli, o. Ludovico z Casorii, Giuseppe Moscati – zostało po latach wyniesionych do chwały ołtarzy. Dzięki nim dokonywał sie zwrot w duszy Bartola – wojujący antyklerykał nawrócił się i z różańcem w dłoni, publicznie, zachęcał członków swojej dawnej sekty do nawrócenia, potępiając swoje błędy.
Zły duch wciąż jednak niepokoił młodego adwokata. Kilka lat po nawróceniu, kiedy w celu uporządkowania spraw administracyjnych Marianny de Fusco, swojej późniejszej żony, udał się do Pompejów, poczuł tak silne przygnębienie, że bliski był samobójstwa. Powodem tego była myśl, którą sączył w jego umysł zły duch – myśl, że kapłaństwo na służbę szatanowi, tak jak kapłaństwo Boże, jest wieczne, z czego zdawał się wynikać wniosek, że Bartolo skazany jest na potępienie. Kiedy z tą upiorną refleksją błąkał się on po pompejańskich bezdrożach, kiedy rozpacz zalała jego prawniczy umysł, jak błysk z nieba przyszła myśl: „Kto szerzy różaniec, ten będzie zbawiony!”. Ta obietnica, którą dała Maryja św. Dominikowi, w jednej chwili natchnęła Bartola do podjęcia dzieła propagowania modlitwy różańcowej w zdziczałej Dolinie Pompejańskiej, której mieszkańcy wyznawali dziwną wiarę, łączącą pogańskie przekonania z elementami chrześcijaństwa.
Najważniejsza obietnica
Bartolo niemal od razu zaczął wcielać swoją obietnicę w życie. Chodząc od chaty do chaty uczył chłopów modlitwy. Z czasem zawiązał bractwo różańcowe i podjął się zadania, jakie powierzył mu biskup, aby w miejsce małego, rozsypującego się kościółka, zbudować większy. Adwokat nie zdawał sobie sprawy, że kryje się za tym wielka misja, jaką zleciła mu sama Matka Boża. Kto był w Pompejach i widział wspaniałą bazylikę różańcową, wie zapewne, że powstała ona dzięki zapałowi i pracy Bartola. Ale to ledwie część aktywności ewangelizacyjnej, jakiej Bartolo Longo poświęcił całe swoje życie.
Z tym nowowybudowanym kościołem wiąże się też nasza opowieść o aniołach. Otóż kiedy biskup zaplanował uroczystość poświęcenia kamienia węgielnego na niedzielę 7 maja, Bartolo zaproponował przesunięcie jej na dzień następny z racji liturgicznego wspomnienia św. Michała Archanioła. Uważał, że tak jak „Książę Niebieski wypędził buntownika Lucyfera z nieba, tak też wypędzi go z tej pogańskiej okolicy, w której panuje już zbyt długo”.
Adwokat uznawał bowiem tego Archanioła za patrona całej Doliny Pompejańskiej. Wiązał to z jego objawieniem na górze Gauro, która okala Dolinę od południa. Zdecydowana większość turystów nie zwraca na nią jednak uwagi, wpatrując się na malowniczą panoramę Wezuwiusza, który znajduje się z drugiej strony, na północ od Doliny.
Historia objawienia św. Michała Archanioła, jaką za swoim przyjacielem księdzem przytacza bł. Bartolo w książce „Cuda i łaski Królowej Różańca Świętego w Pompejach”, jest praktycznie nieznana. Góra wiązana z objawieniem nosiła w starożytnych czasach nazwę Gaurus, co wiązano ze słowem aureus, tzn. złoty, złota góra. W czasach chrześcijańskich nazwano ją Górą Świętego Anioła wskutek wydarzenia, o którym wspominało oficjum kościelne przypadające na uroczystość św. Castellusa w dniu 17 stycznia.
Jak podaje Bartolo „wydarzenie to miało miejsce w VII wieku, gdy św. Castellus był biskupem miasta Castellammare. Ten pobożny kapłan często spotykał się na nocnej modlitwie w górskich jaskiniach ze św. Antonim, opatem klasztoru benedyktynów w Sorrento. Gdy pewnego razu byli pogrążeni w modlitwie, Castellusowi ukazał się św. Michał i polecił mu, aby na szczycie góry, w miejscu, w którym ujrzy płomień, zbudować kościół na jego cześć. Płomień ten ukazał się na najwyższym z trzech szczytów góry Gauro.
Po wielu trudnościach i nawet oszczerstwach, które doprowadziły do jego uwięzienia w Rzymie, biskup dokończył misję zleconą przez Archanioła. Na szczycie góry wybiło źródło czystej wody, które okazało się bardzo pomocne przy budowie kościoła. Później poiło ono pielgrzymów, którzy corocznie we wrześniu w wielkiej liczbie oddawali cześć św. Michałowi w miejscu jego objawienia. Kościół św. Castellusa i tradycja pielgrzymkowa istniały do około 1860 r., kiedy na górze osiedliły się bandy rozbójników. By zapobiec rozbojom wojsko zburzyło stary budynek kościoła. Biskup z Castellammare, ksiądz Sarnelli, zdołał uratować z niego tylko cenny, marmurowy posąg Archanioła, który biskup Castellus 1200 lat wcześniej sprowadził z Rzymu. Ten starożytny posąg ustawiono w nowej katedrze, w pięknie ozdobionej kaplicy.”
Anielskie Pompeje
Bartolo nigdy nie wątpił, że Książę Anielskich Zastępów ma do spełnienia w Dolinie wielkie dzieła Boże, że jest opiekunem i stróżem tej okolicy, którą zaszczycił swoim objawieniem. Wspominał po latach, że „Wódz Wojsk Niebieskich nieraz osłaniał nas potęgą swego opiekuńczego ramienia. Niezliczone są tryumfy, jakie odniósł nad nieprzyjaciółmi, którzy jawnie i skrycie stawiali przeszkody naszemu dziełu. Jego objawienie się w VII wieku było jakby przygotowaniem do panowania Maryi w tej opuszczonej i nieznanej dolinie. Zwycięski Anioł założył obóz w krainie pogaństwa szykując walkę przeciw szatanowi. Nadchodził czas łaski i Bożego Miłosierdzia.”
„Od dnia” – pisał dalej Bartolo – „kiedy położono kamień węgielny pod budowę kościoła Matki Bożej Różańcowej, dzień 8 maja zawsze poświęcamy czci świętego Michała. Mamy w tym dniu na uwadze dwie szczególne sprawy – że największy z aniołów wybrał szczyt naszej góry na miejsce swoich cudów, i że Królowa Aniołów, jego Królowa, przeznaczyła tę ubogą dolinę na miejsce Swoich szczególnych łask.”
I rzeczywiście, różańcowe dzieła, jakie wyrosły w Pompejach, wspaniały kościół, szkoły, ochronka dla sierot, dom wychowawczy dla dzieci więźniów, warsztaty, zakłady pracy są wspaniałym świadectwem Bożego Miłosierdzia, chwały Maryi i opieki aniołów. Wobec licznych niebezpieczeństw, ataków złego ducha, jawnej wrogości nawet ze strony niektórych dostojników kościelnych, dzieła te rozkwitały i były wymownym znakiem Bożej łaski. Przez kolejne lata ósmy dzień maja był dniem szczególnie uroczyście obchodzonym w pompejańskim sanktuarium. Także i współcześnie w dniu tym, jak też w październikowe święto Królowej Różańca Świetego odbywa się tu Noc Modlitwy, podczas której wierni łączą się na wspólnym czuwaniu i różańcu.
Kult, jakim darzył Bartolo Longo aniołów, ma potwierdzenie nie tylko w jego licznych pismach. Kiedy rozejrzymy sie po pięknych freskach, zdobiących wnętrze sanktuarium, zauważymy wiele anielskich motywów. A zaznaczyć trzeba, że przed przemalowaniem kościoła w drugiej połowie XX wieku, aniołowie ozdabiali całe sklepienie. Wystarczyło spojrzeć w górę, a wspaniały widok nieba dawał przedsmak wieczności. Później niektóre z tych fresków zastąpiły sceny z życia Błogosławionego, niemniej można śmiało powiedzieć, że bazylika różańcowa w Pompejach, najważniejsze miejsce dla czcicieli różańca, jest też bazyliką anielską.
Osoby zainteresowane życiem bł. Bartola Longa zapraszam na stronę www.bartolo-longo.pl, gdzie znajdują się zdjęcia z życia Błogosławionego oraz jego modlitwy, a także modlitwa o jego kanonizację. W lipcu ukazała się też biografia „Bartolo Longo. Od kapłana szatana do apostoła różańca” w cenie 20 zł, którą można nabyć w Księgarni Maryjnej oraz na rosemaria.pl (tel. 61 86 87 345).
pomoc duchowa/egzorcyzmy.katolik.pl
**********************************************
Nowenna nie do odparcia! Jaka jest historia ,,Pompejanki” i jak ją odmawiać?
Nowenna Pompejańska to modlitwa szczególna. Wymaga wielu wyrzeczeń – codziennie musimy odmówić 3 (lub nawet 4, jeśli tego chcesz!) części różańca, trzeba więc czasem zrezygnować z przyjemności na rzecz modlitwy. Mówi się, że jest to szkoła modlitwy – uczy nas wytrwałości i wierności Bogu. Pozwala także wymodlić łaskę, jaką wyprosić dla nas może Matka Boża, do której modlimy się w nowennie. Poniżej film wyjaśniający, jak trzeba modlić się podczas Nowenny Pompejańskiej, oraz jak ją rozumieć. Niżej z kolei świadectwa osób, które otrzymały dzięki niej wiele łask Bożych. Warto rozpocząć ją właśnie dzisiaj, kiedy w Kościele wspominamy błogosławionego Bartolo Longo.
O NOWENNIE
Kierując myśli ku obecnym we wszystkich zakątkach świata miejscom szczególnej czci oddawanej Matce Boże), Ojciec Święty Jan Paweł II napisał: “Można by mówić o swoistej geografii wiary i pobożności maryjnej, która obejmuje wszystkie miejsca szczególnego pielgrzymowania Ludu Bożego, który szuka spotkania z Bogarodzicą, aby w zasięg u matczynej obecności Tej, która uwierzyła znaleźć umocnienie swojej własnej wiary”. /Redemptoris Mater 28/
Pompeje położone u podnóża Wezuwiusza. Miasto najsławniejszego na świecie Sanktuarium Różańca Świętego. Zawdzięcza te sławę, bł. Bartolo Longo, który z Bożą pomocą wybudował świątynię i Nową Pompeję. To miasto zmartwychwstania i życia.
Bartolo Longo sprowadził do Pompei obraz z wizerunkiem Maryi Różańcowej, który nazwał:
“Narzędziem do realizacji jednego z największych zamierzeń Bożego miłosierdzia”.
Nad tabernakulum, znajduje się najcenniejszy klejnot święty obraz Matki Boskiej Różańcowej, niegdyś zaniedbany, dziś triumfujący. Obraz słynie cudami i łaskami od 1876 roku.
“Nie ma duszy chrześcijańskiej, która nie znalazłaby w nim schronienia w trudnych momentach, kłopotach i niepokojach; ukojenia dla rozdanej rany czy bólu, który wstrząsa; w chwili nadziel w udręce”. /G. Leone/
Ojciec Święty Jan Paweł II w 1980 roku wyniósł Bartolo Longo – Apostoła Różańca Świętego – na ołtarze i wprowadził w poczet błogosławionych.
W 25. roku pontyfikatu Ojciec Święty Jan Paweł II powierzył list apostolski czułym dłoniom Maryi Panny, korząc się w duchu przed Jej obrazem we wspaniałym sanktuarium wzniesionym dla Niej przez błogosławionego Bartolo Longo.
Obietnice – Nowenna Pompejańska
Najświętsza Panna Pompejańska kilka razy pouczała swoich czcicieli, co mają uczynić, aby odebrać łaski, na których im zależało.
Znany jest fakt ukazania się Matki Bożej nieuleczalnie chorej Fortunatynie Agrelli z Neapolu (lat 21), do której powiedziała: “Za każdym razem gdy chcesz uzyskać” ode mnie jakaś łaskę, odpraw na mają cześć trzy nowenny błagalne, odmawiając 15 tajemnic mojego różańca, a potem odpraw trzy nowenny dziękczynne”.
Po odprawieniu nowenny, Fortunatyna Agrelli została cudownie uzdrowiona. Był to początek nabożeństwa, które polegało na odmawianiu przez 54 dni całego różańca, zwanego “Nowenną nie do odparcia”. Modląc się nowenną upraszamy łaski potrzebne dla rozwiązania spraw trudnych i beznadziejnych.
Świadectwa – Nowenna Pompejańska
Chciałabym podzielić się tym co dokonało się ostatnio w moim życiu podczas odmawiania Nowenny Pompejańskiej. Jedną z obietnic jaką się składa Matce Bożej w Części Dziękczynnej jest szerzenie tej modlitwy wśród ludzi. Bardzo lubię portal adonai.pl i często tu zaglądam. W trakcie odmawiania Nowenny miałam sen, że na stronie głównej Waszej strony pojawił się artykuł dotyczący Nowenny Pompejańskiej i myślę, że to znak aby o niej napisać…
Pragnę serdecznie polecić ją tym, którzy już po ludzku nie mają siły i potrzebują poruszyć całe Niebo aby doznać ratunku. To właśnie dzięki tej wspaniałej modlitwie otrzymałam łaskę nawrócenia i rozwiązania wielu trudnych spraw. Maryja, dając nam tę NOWENNĘ NIE DO ODPARCIA, pragnie obdarzyć nas wieloma łaskami. Co najważniejsze, modląc się na różańcu i bezgranicznie ufając Maryji, dostajemy niesamowity pokój w sercu. Jest wiele stron w internecie, na których dowiemy się jak odmawiać tę modlitwę, która trwa 54 dni. Na jej temat można obecnie także przeczytać w prasie katolickiej, a być może już o niej słyszeliście i nie wiecie czy podołacie. Ja też tak myślałam. Bałam się, że nie dam rady. Tłumaczyłam sobie: “54 dni? Ja i różaniec? Przecież ja nawet dobrze nie znam Tajemnic!”. Wcześniej było to dla mnie nie do pomyślenia. Szczerze muszę przyznać, że nie odmawiałam tej modlitwy, gdyż zawsze wydawała mi się długa i nudna. Wolałam Koronkę do Miłosierdzia Bożego oraz inne modlitwy, z których odmawianiem nie miałam większych trudności. Dzięki Nowennie pokochałam różaniec.
Kilka miesięcy temu moje serce zostało boleśnie złamane, mój cały świat się zawalił. Nie wiedziałam co będzie dalej. Przeżyłam załamanie nerwowe. Ciągle czytając o tej modlitwie postanowiłam, że spróbuję bo nie mam nic do stracenia. Udało się, ukończyłam ją. Maryja otworzyła mi oczy, wiele spraw się wyjaśniło. Przez ludzi, sytuacje i książki Pan Bóg dał mi odpowiedź. Zrozumiałam, że to czego ja chcę niekoniecznie jest dla mnie dobre. To Bóg ma dla nas plan, chce już tu na Ziemi dać nam życie w obfitości! Zrozumiałam jak bardzo kocha mnie Bóg, nieważne jak często upadam i grzeszę. Jego Miłość jest Doskonała i Wieczna! Maryja modli się za nami do Boga, wypraszając nam morze łask! Tak wiele lat żyłam w lęku, strachu. Uważałam się za osobę wierzącą ale moja wiara nie była tak prawdziwa jak do tej pory myślałam. Ciągły lęk i strach, poczucie winy przed sobą i Bogiem, kiedy w moim życiu były upadki i grzech. Tak bardzo bałam się życia… Nieważne ile sukcesów się pojawiało, nieważne ile kierunków ukończyłam. Czułam się beznadziejna i niegodna. Walczyłam z nerwicą, która paraliżowała wszystkie moje działania, chciałam sama po ludzku rozwiązywać swoje problemy… Dziś już wiem, że to diabeł-oskarżyciel jest sprawcą tych lęków. Od Pana pochodzi TYLKO pokój i radość. Bóg pragnie dla nas szczęścia, bezgranicznej miłości, zaufania i poddania się Jego woli. My często po ludzku myślimy, że wiemy co jest dla nas lepsze. Ale nie wiemy jakie konsekwencje mogą w przyszłości mieć nasze wybory. TYLKO Pan zna przyszłość i wie co jest dla nas dobre. Nie chce byśmy byli skrzywdzeni, oszukani, zranieni czy doznali choroby. Ma dla nas swój BOSKI PLAN! 🙂 Życie w obfitości już tu na Ziemi! Wystarczy, że pozwolimy ogarnąć się Jego Miłości! Teraz już wiem, że Jezus nie patrzy na mnie oczami ludzkimi, On mnie nie oskarża. Człowiek zawodzi, człowiek się zmienia, jednego dnia może kochać, drugiego bez słowa odejść, zostawiając ból i cierpienie. Jezus kocha mnie bezgranicznie taką jaką jestem, jest szczególnie blisko mnie kiedy cierpię, kiedy czuję taką silną bezradność życiową i ludzkie zwątpienie. Jezus NIGDY mnie nie potępia. Tak wiele lat żyłam w błędzie. Czułam strach przed oskarżycielskim wzrokiem dewotek, myślałam, że Bóg nie może kochać takiego grzesznego człowieka jak ja! Dzięki Maryji zbliżyłam się do Boga i wiem, że zostałam wewnętrznie uzdrowiona.
Polecam Wam Kochani z całego serca Nowennę Pompejańską, Maryja nie opuści tego, kto szuka Jej wstawiennictwa, kto prosi Ją o pomoc! Przecież Pan Jezus Swoją Ukochaną Matkę uczynił naszą Mateczką, która nas kocha i pragnie się nami opiekować. Gdy jest Wam źle chwytajcie za różaniec. Przekonacie się jak wielką miłością ukochał Was Pan. Z Panem Bogiem.
Czcicielka Matki Bożej Pompejańskiej
adonai.pl,Fronda.pl
**********************************
***
Od satanizmu do świętości.
Niesamowita historia Bartolo Longo
Błogosławiony Bartolo Longo, założyciel słynnego sanktuarium Matki Bożej Różańcowej w Pompejach przyszedł na świat 10 lutego 1841 roku w Latiano w południowych Włoszech. Pobożni rodzice, przekazali mu najwyższe wartości duchowe i nauczyli go także modlitwy różańcowej.
Po ukończeniu szkoły elementarnej i średniej podjął studnia prawnicze na Uniwersytecie w Neapolu i Lecce. Studia zakończył doktoratem. Tu zaraził się duchem laickim i oddał się modnym w tym czasie praktykom spirytystycznym. Nawet przyjął „święcenia kapłańskie” i jako kapłan szatana przez całe lata wyśmiewał Kościół Katolicki, księży, a także zwalczał wszelkie zagadnienia związane z religią katolicką. Wrócił do wiary dzięki przyjaźni z profesorem Vincenzo Pele oraz oddziaływaniu o.Alberta Radeute, dominikanina. Powrót do Boga zupełnie zmienił jego drogi. Porzucił błyskotliwie rozpoczętą praktykę sądowniczą w Lecce na rzecz działalności religijnej. Jak niegdyś Szaweł pod Damaszkiem, tak on oświecony łaską Bożą, zwrócił się do Boga, co ma czynić, by odpokutować za swoje grzechy i osiągnąć spokój sumienia. Usłyszał w głębi serca głos, który mówił: „Jeżeli pragniesz spokoju duszy i kiedyś jej zbawienia, rozszerzaj nabożeństwo Różańca Świętego, bo ten, kto to czyni, nigdy nie zginie” Tak obiecała Matka Boża św. Dominikowi. Longo podniósłszy rękę do góry na znak przysięgi rzekł: ”Jeżeli Twoja obietnica, Matko jest prawdziwa, to na pewno odzyskam upragniony spokój sumienia i będę zbawiony, bo nie opuszczę tej krainy, dopóki nie rozszerzę Twego nabożeństwa różańcowego stąd jak najdalej”. Longo dotrzymał swego przyrzeczenia.
Został świeckim tercjarzem dominikańskim i poświęcił życie Maryi Różańcowej. Aby wyeksponować upodobanie do modlitwy różańcowej, przyjął imię brata Rosario. Zaczął w okolicy katechizację i szerzenie Różańca. 13 października 1875 roku sprowadził do Pompejów do podupadłej parafii wizerunek Maryi Różańcowej, który nazwał: „Narzędziem do realizacji jednego z największych zamierzeń Bożego Miłosierdzia”. Ten fakt ożywił religijnie miejscową społeczność. Longo wraz ze swoją małżonką hr. Marianną de Cusco, żarliwą współpracownicą w apostołowaniu, wznosi na ruinach pompejańskich wspaniałą świątynie, dziś o światowej sławie wśród Jej czcicieli. Rozwija w Pompejach działalność misyjną, zakłada sierocińce, domy opieki dla dzieci więźniów, żłobki, szkoły i warsztaty pracy dla miejscowej młodzieży. Na gruzach starego miasta, gdzie ciążyła pamięć wieków o starożytnej ponurej tragedii, powstało dzięki niemu nowe miasto – miasto Królowej Różańcowej. Miasto co roku odwiedza 4 mln pielgrzymów.
Longo pisał też książki o historii Różańca Świętego, układał nowenny oraz modlitewnik dla potrzeb świątyni. Jest też fundatorem Zgromadzenia Sióstr Różańca Świętego w Pompejach. Jako tercjarz dominikański wielokrotnie zwracał się w imieniu Maryi do świata, rozpowszechniał Jej chwałę i głosił Jej cuda. Temu celowi służyło czasopismo „Różaniec Nowej Pompei”.
Dawny satanista, oddany konwertyta, szanowny prawnik i opiekun sierot przeżył 85 lat. Zmarł 5 października 1926 roku. Grobowiec Longo i Jego żony znajduje się w krypcie sanktuarium.
Obietnica Matki Bożej, że ten kto propaguje Różaniec, zostanie zbawiony, spełniła się, gdyż papież Jan Paweł II wyniósl na ołtarze Apostoła Różańca Świętego – Bartolo Longo ceremonią beatyfikacji w dniu 26 października 1980 roku.
Za: Tadeusz Kopeć – ADŚ Cieszyn
Bł. BartolLongo (10/11 II 1841 r.) jest inspiracją dla wielu inicjatyw różańcowych, także w internecie (np. strony pompejanska.rosemaria.pl czy www.zywyrozaniec.pl).
Dziękujmy mu za inspiracje i natchnienia! Zachęcamy do informowania o Tym świętym innych i modlenia się o jego kanonizację oraz o cud potrzebny do kanonizacji:.
Modlitwa o kanonizację:
Boże, Ojcze miłosierdzia, wielbimy Cię za to, że dałeś historii ludzkości bł. Bartola Longa, żarliwego Apostoła Różańca i świetlany przykład świeckiego głęboko zaangażowanego w ewangeliczne świadczenie wiary i miłości. Dziękujemy Ci, Boże, za jego niezwykłą duchową podróż, jego prorocze intuicje, niestrudzone wysiłki na rzecz najbiedniejszych i odrzuconych, za pobożność, z jaką służył Twojemu Kościołowi i zbudował nowe miasto miłości w Pompejach. Prosimy Cię, spraw, by bł. Bartolo Longo został wkrótce zaliczony do grona Świętych Kościoła powszechnego, tak, by każdy mógł naśladować go jako wzór życia i otrzymywać łaski za jego wstawiennictwem. Amen.
Pompejanska.rosemaria.pl/Fronda.pl
*******************************************
Bartolo Longo, nowenna pompejańska i cuda Królowej Różańca Świętego w Pompejach
***
Naszym Czytelnikom pragniemy przybliżyć patrona tej strony internetowej. – Bł. Bartolo Longo to postać, z którą jesteśmy związani prawie od początku działalności w ramach www.egzorcyzmy.katolik.pl. Od 2010 r. propagujemy różaniec i nowennę pompejańską z wielkimi tego owocami! W 2012 r. niespodziewanie otrzymaliśmy relikwie bł. Bartola, które znajdują się w naszej redakcji.
Jakie są związki bł. Bartola z tą niezwykłą modlitwą – nowenną pompejańską? Dlaczego wybraliśmy go sobie na naszego patrona?
„Gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska” (Rz 5,20).
We wschodnich Włoszech jest miejsce, które znane jest chyba wszystkim miłośnikom starożytnego świata. Corocznie 16 milionów turystów ze wszystkich stron ziemi zwiedza ruiny w Pompejach. Wulkan Wezuwiusz zniszczył to miasto w 79 r. p.Chr., okrywając swoimi popiołami niczym całunem śmierci. Pozostałości zostały odkopane dzięki mozolnej pracy archeologów. Dzięki ich pracy turyści podziwiają szczątki dawnej architektury i piękno dawnej sztukę. Jednak jest coś, co musi budzić zastanowienie, szczególnie w sercu chrześcijanina. Wśród tych wszystkich wspaniałości znajduje się wiele miejsc kultów pogańskich i domów rozpusty. Pewne jest, że jeśli do Pompejów dotarli chrześcijanie, to z pewnością działali w ukryciu.
Po pamiętnym wybuchu Wezuwiusza, pamięć o Pompejach przechowywały tylko starożytne księgi. W okolicy dawnego miasta były położone małe wioski, które nie cieszyły się dobrą sławą z powodu wysokiej przestępczości i zdziczenia obyczajów. Choć Włochy zaliczane są do krajów katolickich, w tych okolicach panowały zabobony i kwitło pogaństwo. Półtora wieku temu, kiedy zaczęto odkopywać miasto, stał tam co prawda kościółek, lecz mały i zniszczony, a starszy proboszcz miał niewielki wpływ na swoich parafian. Wielu z tych, którzy chodzili na coniedzielną Mszę, nie znało podstawowych prawd wiary katolickiej. Powszechną praktyką było udawanie się po poradę do czarownic i magiczne zaklęcia jako recepta na każdy problem.
Bartolo Longo i misje w Pompejach
Któregoś dnia w tych okolicach pojawił się młody adwokat, Bartolo Longo. Choć przyjechał tylko w sprawach administracyjnych, coś spowodowało, ze zatrzymał się na dłużej. Widząc spustoszenie duchowe wśród mieszkańców Doliny Pompejańskiej, postanowił przy okazji swojej pracy rozmawiać z ludźmi o wierze. Z różańcem w ręku chodził od chaty do chaty i w prostych słowach mówił o pięknie modlitwy różańcowej. Choć wkładał w to sporo serca, efekt był dość mizerny. Bartolo zdawał sobie sprawę, że trzeba czegoś więcej: sakramentów świętych i trwałej formacji duchowej. Wciąż nasuwało się pytanie, jak skłonić tych ludzi do pójścia do kościoła, by tam obcując z Bogiem doznawali przemiany dusz?
Pomysłów było wiele, lecz kościółek nie mógł pomieścić nawet jednej dziesiątej parafian! Choć Bartolo wraz z przyjaciółmi doprowadzili do jego remontu i postawienia nowego ołtarza, było to wciąż za mało. Biskup widząc, że starszy już proboszcz nie podoła nowym obowiązkom, dość niespodziewanie zlecił Bartolowi budowę nowego kościoła.
Królowa Różańca przychodzi na pomoc
Bartolo nie wiedział jeszcze, jak wielkie zadania stawia przed nim Opatrzność. Że nie chodzi tu tylko o sam kościół, ale że powstanie najwspanialsza bazylika różańcowa i wielkie dzieła miłosierdzia. Bóg wyznaczył mu strategię małych kroczków poprzez zbieranie niewielkich datków na rzecz kościoła. Wykorzystał Bartola, tego nawróconego spirytystę i kapłana świątyni szatana, jak najlepsze narzędzie. Po nawróceniu, po czasie długiej pokuty i zadośćuczynienia, jaką odbył posługując wśród chorych w neapolitańskim szpitalu, nadszedł czas na nowe zadanie. Miało nim być głoszenie chwały Królowej Różańca Świętego. I tona cały świat!
I z pewnością niewiele by Bartolo uczynił, gdyby nie pomoc od tej najlepszej Matki. Budowa nowego kościoła, mimo wielu trudności jakie stawiał zły duch, przebiegała zaskakująco szybko. Sama Maryja błogosławiła wszelkim pracom przy budowie i jednocześnie przy dziełach szerzenia różańca. W tym czasie doszło do kilku cudownych, niezwykle głośnych uzdrowień za wstawiennictwem Królowej Różańca.
W 1884 roku, nieuleczalnie chora Fortunatina z pobliskiego Neapolu, miała kilkukrotne widzenie Matki Bożej. Maryja pochwaliła dziewczynkę za to, że godnie znosi cierpienie, ale tez obiecała, że zostanie uzdrowiona, jeśli odda się modlitwie różańcowej. Poleciła, aby odmówiła trzy nowenny błagalne, a potem trzy nowenny dziękczynne, odmawiając codziennie wszystkie 15 tajemnic różańca. I rzeczywiście, dzięki tej modlitwie, dziewczynka została całkowicie i natychmiastowo uzdrowiona! Ale na tym nie koniec. Maryja powierzyła Fortunatinie obietnicę, skierowaną do każdego z nas, mówiąc: „Ktokolwiek pragnie otrzymać łaski, niech odprawi na moją cześć tę nowennę.”
- Bartolo Longo www.bartolo-longo.pl/świadectwa nowenny pompejańskiej www.pompejanska.rosemaria.pl
- nowenna pompejańska www.nowenna-pompejanska.pl/czasopismo różańcowe www.rozaniec.info
************************************************************************************************************
4 października
Święty Franciszek z Asyżu
Św. Franciszek – Jan Bernardone – przyszedł na świat w 1182 r. w Asyżu w środkowych Włoszech. Urodził się w bogatej rodzinie kupieckiej. Jego rodzice pragnęli, by osiągnął on stan szlachecki, nie przeszkadzali mu więc w marzeniach o ostrogach rycerskich. Nie szczędzili pieniędzy na wystawne i kosztowne uczty, organizowane przez niego dla towarzyszy i rówieśników. Jako młody człowiek Franciszek odznaczał się wrażliwością, lubił poezję, muzykę. Ubierał się dość ekstrawagancko. Został okrzyknięty królem młodzieży asyskiej. W 1202 r. wziął udział w wojnie między Asyżem a Perugią. Przygoda ta zakończyła się dla niego niepowodzeniem i niewolą. Podczas rocznego pobytu w więzieniu Franciszek osłabł i popadł w długą chorobę. W roku 1205 uzyskał ostrogi rycerskie (został pasowany na rycerza) i udał się na wojnę, prowadzoną między Fryderykiem II a papieżem. W tym czasie Bóg wyraźniej zaczął działać w życiu Franciszka. W Spoletto miał sen, w którym usłyszał wezwanie Boga. Powrócił do Asyżu. Postanowił zamienić swoje bogate ubranie z żebrakiem i sam zaczął prosić przechodzących o jałmużnę. To doświadczenie nie pozwoliło mu już dłużej trwać w zgiełku miasta. Oddał się modlitwie i pokucie. Kolejne doświadczenia utwierdziły go w tym, że wybrał dobrą drogę. Pewnego dnia w kościele św. Damiana usłyszał głos: “Franciszku, napraw mój Kościół”. Wezwanie zrozumiał dosłownie, więc zabrał się do odbudowy zrujnowanej świątyni. Aby uzyskać potrzebne fundusze, wyniósł z domu kawał sukna. Ojciec zareagował na to wydziedziczeniem syna. Pragnąc nadać temu charakter urzędowy, dokonał tego wobec biskupa. Na placu publicznym, pośród zgromadzonego tłumu przechodniów i gapiów, rozegrała się dramatyczna scena między ojcem a synem. Po decyzji ojca o wydziedziczeniu Franciszek zdjął z siebie ubranie, które kiedyś od niego dostał, i nagi złożył mu je u stóp, mówiąc: “Kiedy wyrzekł się mnie ziemski ojciec, mam prawo Ciebie, Boże, odtąd wyłącznie nazywać Ojcem”. Po tym wydarzeniu Franciszek zajął się odnową zniszczonych wiekiem kościołów. Zapragnął żyć według Ewangelii i głosić nawrócenie i pokutę. Z czasem jego dotychczasowi towarzysze zabaw poszli za nim. 24 lutego 1208 r. podczas czytania Ewangelii o rozesłaniu uczniów, uderzyły go słowa: “Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski” (Mt 10, 10). Odnalazł swoją drogę życia. Zrozumiał, że chodziło o budowę trudniejszą – odnowę Kościoła targanego wewnętrznymi niepokojami i herezjami. Nie chcąc zostać uznanym za twórcę kolejnej grupy heretyków, Franciszek spisał swoje propozycje życia ubogiego według rad Ewangelii i w 1209 r. wraz ze swymi braćmi udał się do Rzymu. Papież Innocenty III zatwierdził jego regułę. Odtąd Franciszek i jego bracia nazywani byli braćmi mniejszymi. Wrócili do Asyżu i osiedli przy kościele Matki Bożej Anielskiej, który stał się kolebką Zakonu. Franciszkowy ideał życia przyjmowały również kobiety. Już dwa lata później, dzięki św. Klarze, która była wierną towarzyszką duchową św. Franciszka, powstał Zakon Ubogich Pań – klaryski. Franciszek wędrował od miasta do miasta i głosił pokutę. Wielu ludzi pragnęło naśladować jego sposób życia. Dali oni początek wielkiej rzeszy braci i sióstr Franciszkańskiego Zakonu Świeckich (tercjarstwu), utworzonemu w 1211 r. W tym też roku Franciszek wybrał się do Syrii, ale tam nie dotarł i wrócił do Włoch. W 1217 r. zamierzał udać się do Francji, lecz został zmuszony do pozostania we Włoszech. Uczestniczył w Soborze Laterańskim IV. Z myślą o ewangelizacji pogan wybrał się na Wschód. W 1219 r. wraz z krzyżowcami dotarł do Egiptu i tam spotkał się z sułtanem Melek-el-Kamelem, wobec którego świadczył o Chrystusie. Sułtan zezwolił mu bezpiecznie opuścić obóz muzułmański i dał mu pozwolenie na odwiedzenie miejsc uświęconych życiem Chrystusa w Palestynie, która była wtedy pod panowaniem muzułmańskich Arabów. W 1220 r. Franciszek wrócił do Italii. Na Boże Narodzenie 1223 r., podczas jednej ze swoich misyjnych wędrówek, w Greccio zainscenizował religijny mimodram. W żłobie, przy którym stał wół i osioł, położył małe dziecko na sianie, po czym odczytał fragment Ewangelii o narodzeniu Pana Jezusa i wygłosił homilię. Inscenizacją owego “żywego obrazu” dał początek “żłóbkom”, “jasełkom”, teatrowi nowożytnemu w Europie. 14 września 1224 r. w Alvernii, podczas czterdziestodniowego postu przed uroczystością św. Michała Archanioła, Chrystus objawił się Franciszkowi i obdarzył go łaską stygmatów – śladów Męki Pańskiej. W ten sposób Franciszek, na dwa lata przed swą śmiercią, został pierwszym w historii Kościoła stygmatykiem. Franciszek aprobował świat i stworzenie, obdarzony był niewiarygodnym osobistym wdziękiem. Dzięki niemu świat ujrzał ludzi z kart Ewangelii: prostych, odważnych i pogodnych. Wywarł olbrzymi wpływ na życie duchowe i artystyczne średniowiecza. Trudy apostolstwa, surowa pokuta, długie noce czuwania na modlitwie wyczerpały siły Franciszka. Zachorował na oczy, próby leczenia nie przynosiły skutku. Zmarł 3 października 1226 r. o zachodzie słońca w kościele Matki Bożej Anielskiej w Asyżu. Kiedy umierał, prosił, by bracia zwlekli z niego odzienie i położyli go na ziemi. Rozkrzyżował przebite stygmatami ręce. Odszedł z psalmem 141 na ustach, wcześniej wysłuchawszy Męki Pańskiej według św. Jana. W chwili śmierci miał 45 lat. W dwa lata później uroczyście kanonizował go Grzegorz IX. Najpopularniejszym tekstem św. Franciszka jest Pieśń słoneczna. Pozostawił po sobie pisma: Napomnienia, listy, teksty poetyckie i modlitewne. Św. Franciszek jest patronem wielu zakonów, m. in.: albertynów, franciszkanów, kapucynów, franciszkanów konwentualnych, bernardynek, kapucynek, klarysek, koletanek; tercjarzy; Włoch, Asyżu, Bazylei; Akcji Katolickiej; aktorów, ekologów, niewidomych, pokoju, robotników, tapicerów, ubogich, więźniów. W ikonografii św. Franciszek ukazywany jest w habicie franciszkańskim, czasami ze stygmatami. Bywa przedstawiany w otoczeniu ptaków. Jego atrybutami są: baranek, krucyfiks, księga, ryba w ręku. |
*****************************************
Kariera w dół – św. Franciszek z Asyżu
***
Zbuntował się przeciwko kupieckiej mentalności, która sprowadza wszystko i wszystkich (nawet własne dzieci!) do kategorii zysku i strat. Nie szukał ubóstwa. Szukał bogactwa, którego nie można kupić za pieniądze.
Święty świętemu nierówny. O wielu świętych było niegdyś głośno, a dziś słuch po nich zaginął. Franciszek fascynuje od ośmiu wieków. Pielgrzymi wciąż podróżują do Asyżu. Nie spotkałem człowieka, którego by już same Franciszkowe miejsca nie urzekły. Ciasne uliczki średniowiecznego miasteczka; Porcjunkula – mała kapliczka, wokół której zamieszkali pierwsi bracia; krucyfiks, z którego Jezus zawołał: „Franciszku, odbuduj mój dom”; róże bez kolców; włosy św. Klary, które ściął osobiście Franciszek; habit czy raczej wór, w którym chodził; kościółek San Damiano, przy którym zamieszkały Klara i pierwsze siostry. Konfrontacja wyobrażeń z rzeczywistością przynosi zazwyczaj rozczarowanie. W Asyżu jest inaczej. Wszystko jest tam takie, jak być powinno.
Pamiętam dwa filmy o Świętym. Jeden film, nieco hipisowski, pokazuje Franciszka w jasnobłękitnych barwach jako Bożego szaleńca, pełnego życia, radości, pogody, entuzjazmu. Drugi obraz jest zgoła inny. Mroczny, ponury, obrazujący bez znieczulenia średniowieczną biedotę. Franciszek jest tam pokazany jako człowiek pełen wewnętrznej walki, rozterki, cierpienia. Który obraz bliższy prawdzie? Sądzę, że oba pokazują tylko część prawdy i dopiero złożone razem dają obraz pełniejszy, choć i tak jeszcze daleki od prawdy.
W życiu Franciszka mieszały się przeciwieństwa: radykalizm i łagodność; poezja i proza życia; głęboka radość i równie głębokie cierpienie; miłość do świata i jego odrzucenie; fascynacja Bożym Narodzeniem i stygmaty Ukrzyżowanego, posłuszeństwo Kościołowi i jego krytyka.
Jego świętość jest na wskroś ewangeliczna, mieni się wieloma barwami.
I pewnie dlatego każda epoka wydobywa z jego życia coś innego. W ubiegłym stuleciu ogłoszono Franciszka patronem ekologów ze względu na jego miłość do stworzenia. Czy dwudziesty pierwszy wiek odnajdzie również coś dla siebie?
Moja sugestia poszłaby takim tropem. Franciszek zbuntował się przeciwko rodzicom. Nie dlatego, że byli kupcami, że byli bogaci. To był bunt przeciwko ich kupieckiej mentalności, która sprowadza wszystko i wszystkich (nawet własne dzieci!) do kategorii zysku i strat. Nie szukał ubóstwa. Szukał bogactwa, którego nie można kupić za pieniądze. Odkrył, że prawda jest znacznie bardziej obecna na dole niż w górze, w braku niż w pełni. Zrobił karierę, idąc konsekwentnie drogą w dół. Tam, na dnie, odnalazł siebie i Boga. Takich karier trzeba nam dzisiaj bardzo a bardzo.
ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
Tajemnica habitu św. Franciszka
Fizycy przebadali pamiątki po św. Franciszku z Asyżu. Dwie tuniki, poduszkę, na której miała spoczywać jego głowa, i modlitewnik. Okazało się, że jeden z habitów powstał wiele lat po śmierci Świętego.
Relikwie św. Franciszka i pamiątki po nim znajdują się w wielu klasztorach na całym świecie, ale do niedawna tylko dwa włoskie kościoły mogły się poszczycić posiadaniem kompletnego habitu Świętego z Asyżu. Jeden z nich to kościół pod wezwaniem św. Franciszka w Cortonie, a drugi to bazylika Świętego Krzyża we Florencji. Fizycy stwierdzili, że habitu z Florencji nie mógł nosić św. Franciszek.
Węgiel prawdę ci powie
Naukowcy posłużyli się bardzo dokładną metodą badawczą, zwaną datowaniem radiowęglowym. Metoda polega na zmierzeniu proporcji między różnymi izotopami węgla w badanej próbce. Izotopy to odmiany tego samego pierwiastka. Mają tyle samo protonów w jądrze, ale różną liczbę neutronów. Na przykład wszystkie izotopy węgla mają sześć protonów, ale izotop węgla C12 ma dodatkowo sześć neutronów, a izotop C13 ma już neutronów 7. Jest jeszcze jeden naturalny izotop węgla C14. Ten z kolei powstaje w górnych warstwach ziemskiej atmosfery, gdy neutrony z promieniowania kosmicznego zderzają się z jednym z izotopów azotu N14. Węgiel C14 jest radioaktywny, a więc z czasem się rozpada, zbudowany jest z sześciu protonów i ośmiu neutronów. Metoda radiowęglowa oparta jest właśnie na dokładnym pomiarze ilości węgla C14 w badanym materiale.
Powstający w atmosferze radioaktywny izotop węgla C14 opada na powierzchnię ziemi i tak jak każdy węgiel buduje organizmy żywe. Jest budulcem białek, cukrów i tłuszczów. Występuje także pod postacią dwutlenku węgla. Co prawda izotop C14 rozpada się z czasem (w przeciwieństwie do pozostałych izotopów węgla, które są stabilne), ale organizm, odżywiając się czy nawet oddychając, cały czas uzupełnia jego zapas. W efekcie, choć izotop C14 jest niestabilny, jego ilość w stosunku do pozostałych izotopów węgla w żywych organizmach jest cały czas taka sama. Oczywiście tak długo, jak długo organizm żyje. Co się stanie, gdy zwierzę umrze albo oderwie się liść z drzewa? Ilość C14 będzie w nim systematycznie spadała w wyniku rozpadu promieniotwórczego, a jego poziom nie będzie już uzupełniany w wyniku oddychania czy odżywiania się.
Co ma węgiel do habitu?
Co to ma wspólnego z habitem świętego Franciszka? Bardzo dużo. Charakterystyczna brązowa prosta tunika była utkana z wełny. Jako materiał pochodzenia zwierzęcego, wełna w chwili strzyżenia owcy zawierała wszystkie występujące w naturze izotopy węgla, w tym niestabilny i rozpadający się z czasem izotop C14. W świeżo ostrzyżonej wełnie izotopu C14 było stosunkowo dużo, ale z czasem jego ilość spadała. Precyzyjnie mierząc ilość radioaktywnego izotopu C14 w kawałku materiału tuniki, można dokładnie wyznaczyć moment, w którym ją wykonano (a konkretniej: moment, w którym ostrzyżono owcę).
Z obydwóch tunik naukowcy pobrali kilka kawałków materiału, nie większych niż centymetr kwadratowy. Każdą taką próbkę poddano specjalistycznym testom i w ten sposób określono ilość każdego z zawartych w niej izotopów węgla. Po opracowaniu wyników pomiaru okazało się, że wełna, z której utkana była tunika znajdująca się w kościele w Cortonie, została wyprodukowana między rokiem 1155 a rokiem 1225. Tunikę z kościoła z Florencji wykonano między rokiem 1290 a 1390. Święty Franciszek zmarł w 1226 roku, a więc nie mógł nosić tuniki znajdującej się we Florencji. Ta powstała kilkadziesiąt lat po jego śmierci. Mógł jednak ubierać się w tunikę z Cortony. Oprócz dwóch habitów naukowcy przebadali tą samą techniką radiowęglową poduszkę, na której miała spoczywać głowa Świętego po śmierci, oraz jego modlitewnik. Okazało się, że obydwa te przedmioty powstały w czasach, w których żył święty Franciszek z Asyżu.
Tomasz Rożek/wiara.pl
************************************************************************************************************
3 października
Święty Franciszek Borgiasz, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Chrodegang z Metzu, biskupa, błogosławionego Kolumbana Józefa Marmiona, prezbitera |
Franciszek urodził się 28 października 1510 r. w Gandii koło Walencji, w jednym z najznakomitszych hiszpańskich rodów Borgiów. Był pierworodnym dzieckiem Jana, księcia Gandii, i Joanny Aragońskiej, a prawnukiem: po mieczu – niesławnego papieża Aleksandra VI, zaś po kądzieli – króla Ferdynanda Katolickiego. W młodości otrzymał bardzo dobre wykształcenie. Gdy miał dziesięć lat, umarła jego ukochana matka. Zaopiekował się nim i zadbał o jego wykształcenie wuj, arcybiskup Saragossy. Już jako młodzieniec Franciszek miał ochotę zamienić wspaniałe komnaty pałacowe na klasztorną celę, ale ojciec wysłał go jako pazia na dwór cesarza Karola V do Valladolid, gdzie, mimo okazji do złego, Franciszek zachował czystość. Podczas służby ożenił się z Eleonorą de Castro Melo e Menezes, która słynęła nie tylko z urody, ale i z niezwykłej zacności duszy. Mieli ośmioro dzieci – Karola Carlosa urodzonego w 1530 r., dwa lata młodszą Izabelę (matkę Franciszka Goméz de Sandoval y Rojas – faworyta króla Filipa III Habsburga), trzy lata młodszego Jana. Były jeszcze o pięć lat młodsze od Karola bliźniaki Alvaro i Joanna, a także Ferdynand, Dorota i Alfons. O pobożności całej rodziny niech świadczy fakt, że ilekroć usłyszeli dzwonek towarzyszący kapłanowi idącemu do umierającego, zrywali się wraz z dziećmi, we dnie czy w nocy, i odprowadzali księdza z Ciałem Pańskim na miejsce. Mimo że szczęście sprzyjało Franciszkowi, nie zaprzestał pracy nad sobą. Często uczestniczył we Mszy świętej, przystępował do spowiedzi i Komunii i dużo pracował. W rzadkich godzinach wypoczynku zajmował się śpiewem i muzyką, niekiedy myślistwem, unikał gier w karty i kostki, bo jak mawiał, “tracimy przez to trzy kosztowne rzeczy: czas, pieniądze i sumienie”. W 1539 r. podczas sejmu w Toledo niespodzianie zmarła młoda cesarzowa Izabela Portugalska. Uchodziła ona za dobrą, szlachetną i najpiękniejszą z kobiet swoich czasów. Miała zaledwie 36 lat i cieszyła się powszechną miłością dla swej szlachetności i dobroci. Franciszek towarzyszył z urzędu jej ciału do grobu w Grenadzie. Wielkie wrażenia na nim zrobiły zmiany, jakie poczyniła śmierć na twarzy cesarzowej. Postanowił odtąd służyć Bogu i wstąpić do zakonu, gdyby przeżył żonę. Później nieraz wspominał, że śmierć cesarzowej Izabeli powołała go do nowego życia. Niezwłocznie po pogrzebie pośpieszył do Toledo, aby zrezygnować z pełnienia urzędu, ale cesarz nie chciał się pozbyć swego najwierniejszego towarzysza i mianował go wicekrólem Katalonii. Franciszek Borgiasz w latach 1539-1543 rządził mądrze i sprawiedliwie i był dla wszystkich wzorem zacności. Co dzień odmawiał różaniec, spowiadał się, przystępował do Komunii w każdą niedzielę i święto, biczował się, a sypiał tylko cztery do pięciu godzin na dobę. Po śmierci ojca w 1543 r. zrzekł się godności wicekróla, wyjechał z Katalonii i objął zarząd dziedzicznego księstwa Gandii. Dbał o swoich poddanych. Starał się o poprawę ich moralności i warunków materialnych. Chciał też podnieść poziom oświaty. Swoim przykładem doprowadził do tego, że każdy w Gandii chociaż raz na miesiąc przystępował do Stołu Pańskiego. Gdy umierała jego żona Eleonora, klęcząc u stóp Ukrzyżowanego, prosił Boga o jej zdrowie i życie. Usłyszał wtedy głos: “Jeśli koniecznie żądasz, aby małżonka twoja dłużej żyła, niech się stanie wola twoja, ale wiedz, że to nie wyjdzie jej na dobre”. “Panie – odpowiedział zapłakany Franciszek – jakże bym miał żądać, abyś spełnił wolę moją? Niech się zawsze i wszędzie dzieje wola Twoja! U nóg Twych składam moje, mej żony i mych dzieci życie i wszystko, co tylko posiadam. Rozporządzaj wszystkim według upodobania”. W 1548 r. żona Franciszka umarła, mając tylko 35 lat. Wypełnił on wtedy powzięte po śmierci cesarzowej Izabeli postanowienie – wstąpił do zakonu jezuitów. Za pozwoleniem Stolicy Apostolskiej został jeszcze rok w świecie, aby zabezpieczyć dzieci i zamknąć wszystkie sprawy osobiste i publiczne. W 1549 r. w Rzymie został przez św. Ignacego przyjęty do zakonu. Na wieść o tym, że papież Juliusz III chce mu ofiarować kapelusz kardynalski, uciekł z Rzymu i wrócił do Hiszpanii, gdzie w roku 1551 przyjął święcenia kapłańskie. W małej celce kolegium w Ognate przeżył kilka następnych lat na modlitwie i pokucie, pełniąc najniższe posługi. Codzienne zastanawiał się nad sobą i robił rachunek sumienia, co doprowadziło do takiej pokory, że uważał się za największego grzesznika na świecie. Swoje listy podpisywał wtedy “Franciszek grzesznik”. W okolicy działał jako misjonarz. Tam, gdzie przychodził, zbierały się tysiące ludzi, by go słuchać i doznać od niego pociechy. Później św. Ignacy wysłał go na dwa lata, by był kaznodzieją i spowiednikiem przy dworze portugalskim. Cieszył się tam zaufaniem najwyższych dostojników i magnatów. Pięć razy papież ofiarował mu godność kardynalską, on jednak za każdym razem odpowiadał: “Nie dlatego zrzuciłem gronostaje książęce, aby przywdziać arcykapłańską purpurę!” Nie chciał piastować żadnych stanowisk, ale przekonano go, że jego pochodzenie, zdolności i wykształcenie powodują, że powinien kierować innymi. Dlatego w 1554 r. został prowincjałem Hiszpanii, Portugalii i Indii, a jedenaście lat później wybrano go na generała zakonu. Przyjął tę godność, mówiąc: “Prosiłem Boga o krzyż, ale przyznaję się, że o takim jak ten nie myślałem”. Rządził z niezwykłą mądrością. Zakon liczył wtedy już około stu trzydziestu domów i trzech i pół tysiąca członków, dlatego Franciszek musiał odbywać częste i męczące podróże. Wzmocnił organizacyjnie zakon, kładąc podstawy pod jego potęgę. To on przyjął do nowicjatu Stanisława Kostkę. Był również spowiednikiem św. Teresy z Avila. Będąc przyjacielem i doradcą Ignacego Loyoli, wspomógł utworzenie przez niego Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego (Collegium Romanum). Ponadto w Rzymie głosił kazania, uczył dzieci, a w czasie zarazy w 1566 r. ratował chorych. W 1572 r. z polecenia papieża św. Piusa V Franciszek, mimo złego samopoczucia, objechał wraz z kardynałem Alessandrim dwory hiszpański, francuski i portugalski, aby namówić te państwa do wyprawy przeciw Turkom. Ta mediacja doprowadziła do powstania koalicji państw chrześcijańskich, która pokonała wielką flotę turecką pod Lepanto. W czasie drogi powrotnej, już we Włoszech, zasłabł tak bardzo, że zaniesiono go w lektyce do Rzymu, gdzie zmarł po kilku miesiącach 1 października 1572 r. w opinii świętości. Przeżył 62 lata. Pozostawił po sobie wiele pism filozoficznych. Relikwie Franciszka Borgiasza zostały przeniesione z Ferrary do kościoła jezuitów w Madrycie w 1901 roku. Został beatyfikowany przez papieża Urbana III 23 listopada 1624 r., a kanonizowany przez Klemensa X 20 czerwca 1670 r. Jest patronem Portugalii, Roty (Mariany Północne), a także orędownikiem, do którego zwracają się zagrożeni trzęsieniem ziemi. W ikonografii jego atrybutem jest często czaszka w diademie. |
************************************************************************************************************
2 października
Świętych Aniołów Stróżów
Aniele Boży, Stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój. Rano, w wieczór, w dzień i w nocy Bądź mi zawsze ku pomocy. Strzeż duszy i ciała mego I doprowadź mnie do żywota wiecznego. Amen. Chociaż może ta modlitwa kojarzy się z dzieciństwem i dziećmi, przekonanie o istnieniu i obecności Aniołów, w tym również Aniołów Stróżów, jest jednym z ważnych elementów naszej wiary. Aniołowie są duchami stworzonymi przez Boga dla Jego chwały i pomocy ludziom. Ci, którym Bóg zleca opiekę nad ludźmi, są nazywani Aniołami Stróżami. Opieka ta trwa przez całe nasze ziemskie życie. Każdy z nas ma swojego, “osobnego” Anioła Stróża. Pismo Święte nie pozostawia wątpliwości co do istnienia aniołów, posłańców Bożych, którzy uczestniczą w dziejach zbawienia człowieka. Te czysto duchowe istoty pośredniczą między Bogiem a ludźmi. Nauka o nich jest oparta przede wszystkim na dwóch fragmentach Biblii. W psalmie 91 czytamy: Niedola nie przystąpi do ciebie, a cios nie spotka twojego namiotu, bo swoim aniołom dał rozkaz o tobie, aby cię strzegli na wszystkich twych drogach. Na rękach będą cię nosili, abyś nie uraził swej stopy o kamień. Natomiast św. Mateusz przekazuje nam w swojej Ewangelii m.in. takie słowa Jezusa: Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie. Nie są to bynajmniej jedyne teksty Pisma świętego wskazujące na to, że Bóg posługuje się aniołami dla dobra rodzaju ludzkiego lub poszczególnych ludzi. Wystarczy przypomnieć o opiece anioła nad Hagar i jej synem, Izmaelem (Rdz 16, 7-12); anioł powstrzymuje Abrahama, by nie dokonywał zabójstwa swego pierworodnego syna, Izaaka (Rdz 22, 11), anioł ratuje Lota i jego rodzinę (Rdz 19), anioł ratuje trzech młodzieńców od śmierci w piecu ognistym (Dn 3, 49-50) i Daniela w lwiej jamie (Dn 6-22), żywi proroka Eliasza i ratuje go od śmierci głodowej (1 Krl 19, 5-8), wyprowadza Apostołów z więzienia (Dz 5, 19-20) i ratuje św. Piotra z rąk Heroda (Dz 12, 7-23). Aniołowie byli obecni w nauczaniu Kościoła już od pierwszych wieków, w dziełach wybitnych myślicieli chrześcijańskich. W pismach ojców Kościoła naukę o Aniołach Stróżach spotykamy już w pierwotnych dokumentach chrześcijaństwa. Św. Cyprian (+ 258) nazywa aniołów naszymi przyjaciółmi. Św. Bazyli (+ 379) widzi w nich naszych pedagogów. Św. Ambroży (+ 397) uważa ich za naszych pomocników. Św. Hieronim (+ ok. 420) twierdzi: “Tak wielka jest godność duszy, że każda ma ku obronie Anioła Stróża”. Św. Bazyli idzie dalej, gdy pisze: “Niektórzy między aniołami są przełożonymi nad narodami, inni zaś dodani każdemu z wiernych”. Podobnie pisze św. Augustyn (+ 430): “Wielkim jest staranie, jakie ma Pan Bóg o ludzi. Wielką nam miłość okazał przez to, że ustanowił aniołów, aby nas strzegli”. Wśród świętych, którzy wyróżniali się szczególnym nabożeństwem do Aniołów Stróżów, należałoby wymienić: św. Cecylię (+ w. III), św. Franciszkę Rzymiankę (+ 1440) i bł. Dalmacjusza, dominikanina z Gerony (+ 1341), którzy mieli szczęście często przestawać ze swoim Aniołem Stróżem, jak głoszą ich żywoty; św. Stanisława Kostkę, naszego rodaka, patrona Polski, który z rąk anioła miał otrzymać cudownie Komunię świętą, gdy był w drodze do Dyllingen; św. Franciszka Salezego, który miał zwyczaj pozdrawiać Anioła Stróża w każdej miejscowości, do której przybywał; oraz św. Jana Bosko, którego Anioł Stróż kilka razy uratował od niechybnej śmierci w czasie czynionych na niego zamachów, kiedy posyłał mu tajemniczego psa ku obronie. Aniołom oddawano cześć już w liturgii starochrześcijańskiej. Wprawdzie pierwotne chrześcijaństwo walczące z wszelkimi przejawami pogaństwa nie rozwinęło kultu aniołów, podobnie jak powstrzymywało się od publicznego kultu Matki Bożej i świętych, jednak pierwsze wzmianki o kulcie aniołów spotykamy już u św. Justyna (+ ok. 165) w jego pierwszej Apologii. Od IV w. wyróżnia się kult św. Michała Archanioła. Aniołowie są wymieniani często w różnych liturgiach jako oddający chwałę Panu Bogu. W ikonografii spotykamy aniołów już w katakumbach (w. III). Osobne święto pojawiło się dopiero w XV w. na Półwyspie Iberyjskim, zwłaszcza na terenie Hiszpanii oraz we Francji. W roku 1608 Paweł V pozwolił obchodzić to święto w pierwszy dzień zwykły po św. Michale. Na stałe do kalendarza liturgicznego dla całego Kościoła wprowadził je Klemens X w roku 1670. Żywą wiarą w Aniołów Stróżów wyróżniał się m.in. bł. Jan XXIII, który jeszcze jako nuncjusz apostolski przed każdym ważnym spotkaniem prosił swego Anioła Stróża o pomyślny przebieg rozmowy i jej dobre owoce. Niech dzisiejsze wspomnienie uświadomi nam, że Aniołowie Stróżowie realnie istnieją, opiekują się nami, chroniąc przed złem i prowadząc ku dobru, a wiara w nich nie jest zarezerwowana tylko dla dzieci. Nie zapominajmy o częstej modlitwie do naszych duchowych opiekunów. |
*****************************
PRAWDA O ANIOŁACH — INTEGRALNA CZĘŚĆ WIARY CHRZEŚCIJAŃSKIEJ
fot. Pixabay/misyjne drogi.pl
***
W którąkolwiek stronę rzeczywistości by spojrzeć, jej granice są dla nas nieosiągalne. Patrząc w dal, mamy wszystkie powody do przypuszczeń, że chociaż najnowocześniejsze teleskopy sięgają odległości, od których aż w głowie się kręci, to przecież poza ich zasięgiem istnieją dalsze przestrzenie kosmiczne, w ogóle niedostępne w tej chwili ludzkiej obserwacji. Patrząc w głąb, w najmniejszą odrobinę materii, coraz więcej zdajemy sobie sprawę z tego, że moment, w którym będziemy mogli sobie powiedzieć, iż na temat struktury materii wiemy już wszystko, odsuwa się nam praktycznie w nieskończoność. W ten sposób nawet świat materialny świadczy o swoim pochodzeniu od nieskończonego Boga.
To zaś, że człowiek jest jedyną na tej ziemi istotą, zdolną rozpoznać tę bezgraniczność materialnego kosmosu, też zapewne coś znaczy. Czyż nie wolno nam dopatrywać się w tym znaku, że stworzeni zostaliśmy dla nieskończonego Boga? Że — jak powiada ostatni sobór — człowiek jest jedynym na tej ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego?
Ale zapatrzyliśmy się ostatnio w bezkres materii i zmniejszyły się nasze zainteresowania bezkresem świata duchowego. Owszem, jesteśmy świadomi naszej niemożności całościowego ogarnięcia ludzkich dziejów, ludzkiej myśli, a nawet ludzkiej psychiki. Czyżby jednak świat ducha ograniczał się do człowieka? Warto zdać sobie sprawę z tego, że chociaż o aniołach wiemy z Bożego objawienia, przecież istnienia ich domyślali się najwybitniejsi filozofowie starożytności. Do jakiego stopnia problem bytów pośrednich — wyższych od człowieka, a przecież stworzonych i zależnych od Boga — zaprzątał umysły Platona, Arystotelesa i innych ojców filozofii, osobiście zorientowałem się dopiero w trakcie pracy nad przekładem dziełka św. Tomasza pt. O substancjach czystych.
Istotą prawdy o aniołach jest oczywiście jej wymiar religijny. Wykład tej prawdy zacznijmy od miejsca dla wiary chrześcijańskiej absolutnie centralnego, tzn. od starannie zaznaczonego w Ewangeliach udziału aniołów w tajemnicy Wcielenia i Odkupienia. To naprawdę nie przypadek ani szczegół bez znaczenia, że właśnie anioł zwiastował nam najwspanialszą nowinę, jaką kiedykolwiek na ziemi słyszano: że Syn Boży stanie się człowiekiem. Aniołów, śpiewających chwałę Bogu i pokój ludziom, słyszymy w noc Bożego Narodzenia. Pojawiają się oni na początku publicznej działalności Chrystusa i w Ogrodzie Oliwnym, i w grobie Zmartwychwstałego, i w dniu Wniebowstąpienia.
Spróbujmy odnaleźć sens, jaki zawiera w sobie ta nieprzypadkowa przecież obecność aniołów przy Synu Bożym, dokonującym zbawienia rodu ludzkiego. Czyż nie świadczy ona o tym, że Odkupienie nie jest partykularną sprawą między Bogiem a mieszkańcami ziemi, ale w jakiś tajemniczy sposób dotyczy ono całego wszechstworzenia? Już Stary Testament różnorodnie mówi o dwukierunkowej naszej łączności ze światem aniołów, stworzeń duchowych niewyobrażalnie od nas doskonalszych. Z Ewangelii zaś jednoznacznie wynika, że centrum i przestrzenią tej naszej wspólnoty z aniołami jest Chrystus.
Przypatrzmy się owym dwóm kierunkom solidarności aniołów z zagubionym rodem ludzkim. Najzwięźlej symbolizuje je drabina, którą zobaczył we śnie Jakub: „We śnie ujrzał drabinę opartą na ziemi, sięgającą swym wierzchołkiem nieba, oraz aniołów Bożych, którzy wchodzili w górę i schodzili na dół, a oto Pan stał na jej szczycie” (Rdz 28,12n). Aniołowie, idący od nas ku górze, obrazują, rzecz jasna, potężną, pociągającą nas ku Bogu życzliwość, jaka płynie z tego niepojętego dla nas świata. Życzliwość tę Pismo Święte raz przedstawi w obrazie aniołów, którzy zanoszą do Boga nasze modlitwy i ofiary (Tb 12,12; Ap 5,8; 8,3n), raz w obrazie naszego przyłączania się do wiekuistej liturgii, odprawianej przez aniołów.
„Będę Ci śpiewał wobec aniołów!” — woła Psalmista (Ps 138,1). I ujrzałem i usłyszałem głos wielu aniołów (…), a liczba ich była miriady miriad i tysiące tysięcy, mówiących głosem doniosłym: Baranek zabity jest godzien wziąć potęgę i bogactwo, i mądrość, i moc, i cześć i chwałę, i błogosławieństwo” — czytamy w Apokalipsie (5,11n; por. 7,11nn). Właśnie dlatego artyści często wyobrażali sobie aniołów w szatach liturgicznych.
W obrazie drabiny Jakubowej widzimy również aniołów, którzy zstępują do nas od Boga, aby być towarzyszami, przewodnikami i obrońcami naszej trudnej i pełnej niebezpieczeństw drogi. Ta posługa aniołów najbardziej obrazowo przedstawiona została w Księdze Tobiasza. W Dziejach Apostolskich dwukrotnie czytamy o aniele, który przyjaciół Bożych cudownie wyprowadza z więzienia (Dz 5,19n; 12,7—11). Z opowieści o nawróceniu dworzanina królowej Etiopczyków dowiadujemy się, że anioł Boży może wskazywać drogę głosicielom Ewangelii (Dz 8,26). Najbardziej generalnie o tym towarzyszeniu aniołów ludzkim losom mówił Pan Jezus: Nawet najmniejsi spośród nas są Bogu tak drodzy, że mają swoich aniołów, którzy „wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie” (Mt 18,10). „Czyż nie są oni wszyscy — czytamy w Liście do Hebrajczyków — duchami przeznaczonymi do usług, posłanymi na pomoc tym, którzy mają posiąść zbawienie?” (1,14)
Dla wielu chrześcijan współczesnych prawda o aniołach trąci mitologią. Otóż warto sobie uświadomić, że nie jest to pomysł nowy. Podobnego zdania byli już saduceusze, którzy głosili, „że nie ma zmartwychwstania ani anioła, ani ducha” (Dz 23,8). Osobiście sądzę, że mamy w sobie coś z saduceuszy nawet wówczas, kiedy nie odrzucamy może wprost prawdy o aniołach, ale ich istnieniem praktycznie się nie przejmujemy. W wierszu Nie umiem z aniołami Kazimiera Iłłakowiczówna znakomicie sformułowała przeciętne problemy, jakie prawda ta stwarza dzisiejszym chrześcijanom. Co zatem robić? Jak prawdę o aniołach uczynić żywą?
Odpowiedź jest bardzo prosta. Wystarczy chcieć jeszcze więcej zbliżyć się do Chrystusa, który jest — powtórzmy to jeszcze raz — centrum i przestrzenią naszej wspólnoty z aniołami. Zbliżając się do Chrystusa, zbliżamy się zarazem do Jego przyjaciół, wchodzimy w większym stopniu „do Jeruzalem niebieskiego, do niezliczonej liczby aniołów, na uroczyste zebranie do Kościoła pierworodnych, którzy są zapisani w niebiosach” (Hbr 12,22n). Pieśń 28 „Nieba” w Boskiej Komedii przedstawia Boga jako Ogień otoczony dziewięciu świetlistymi kręgami, czyli dziewięciu chórami aniołów. Aniołowie właśnie dlatego są tak niewyobrażalnie wspaniali i zasługują na naszą miłość, i właśnie dlatego mogą być naszymi potężnymi pomocnikami, że są nierozerwalnie złączeni z Bogiem i z Chrystusem. Już Ojcowie Kościoła porównywali aniołów do promieni Boskiego Słońca.
Byłoby obrazą aniołów, gdybyśmy próbowali ich czcić w taki sposób, że kult ten rozpraszałby naszą uwagę religijną i utrudniałby całoosobowe zwrócenie ku Bogu. „Niechaj was nikt nie odsądza od nagrody, zamiłowany w uniżaniu siebie i czci aniołów” (Kol 2,18). Kiedy obaj Tobiasze upadli na twarz przed aniołem, ten całą ich uwagę stara się zwrócić ku Bogu, który jeden godzien jest uwielbienia (Tb 12,16nn). W analogicznej sytuacji anioł zakazuje autorowi Apokalipsy oddawać sobie pokłon: „Bacz, byś tego nie czynił, bo jestem współsługą twoim i braci twoich, proroków, i tych, którzy strzegą słów tej Księgi. Bogu samemu złóż pokłon” (Ap 22,9). Tę anielską pokorę znakomicie oddaje wiersz Konopnickiej pt. Angelus, w którym anioł, zwiastujący Wcielenie, stanowi dla uczonego materialisty ostatnią nitkę do utraconego wymiaru, gdzie można znaleźć Boga.
Prawdziwa cześć aniołów zbliża do Boga, a zarazem jest znakiem Jego bliskości. Niezwykle przejmujące pod tym względem jest świadectwo dzieci fatimskich o spotkaniu z aniołem, które poprzedzało objawienia Matki Bożej: „Otaczała nas tak intensywna atmosfera nadprzyrodzona, nieledwie nie zdawaliśmy sobie sprawę z własnego istnienia. Trwało to dość długo. Trwaliśmy w postawie, w której anioł nas opuścił, powtarzając bez przerwy jego modlitwę. Obecność Boga czuliśmy tak potężnie i tak głęboko, że nawet między sobą nie odważyliśmy się mówić o zjawisku. Jeszcze nazajutrz umysły nasze pogrążone były w tej atmosferze”.
Rezultaty tego spotkania przedstawiały się następująco: „Od czasu, gdy tajemnicze światło oświeciło ich dusze, patrzą na ziemię innymi oczami. Po zjawiskach anielskich jakoś inaczej wyglądają góry i lasy, doliny, słońce, ludzie i owce. Dzieci odczuwają to, co wracający z daleka podróżnik, któremu każda rzecz wydaje się zmieniona. Anioł wprowadził je w krainę, o której miały tylko mgliste pojęcie. Teraz ich wyobrażenie o Bogu było bez porównania wyższe, większym też było obrzydzenie do grzechu”.
W tym właśnie leży sens szukania przyjacielskiej zażyłości z aniołami: aniołowie pomagają nam zbliżyć się do Chrystusa i oddalić się od zła. Ich nieobecność w naszym życiu religijnym może (choć zapewne nie musi) być znakiem naszego oddalenia od Boga. „Jak dym odgania pszczoły, a smród gołębie — powiedział kiedyś św. Bazyli — tak czyn brzydki i haniebny oddala od nas naszego anioła stróża”.
Dawne wieki pozostawiły nam wiele świadectw tej intuicji. Tu nie mogę się powstrzymać przed przytoczeniem rozbrająjąco naiwnej opowiastki, przekazywanej w legendach dominikańskich: „W jednym z klasztorów Lombardii było dwóch pobożnych braci, którzy przechadzali się rozmawiając o Bogu. Wówczas pewien starzec zakonnik zobaczył przez okno, że nad głowami owych braci unoszą się aniołowie i wzniósłszy ręce w niebo, błogosławią Boga. Kiedy jednak rozmowa tych braci zwróciła się ku rzeczom niepotrzebnym i bezmyślnym, aniołowie przedziwnie się zagniewali i porzucili ich, zatykając sobie nosy. Natychmiast nad głowy owych braci nadciągnęło stado czarnych wieprzy, które smrodziły na nich i straszliwie ryczały. Wreszcie bracia znów zaczęli rozmawiać o Bogu i zaraz wieprze zniknęły, przystąpili zaś aniołowie, chwaląc Boga i obmywając braci z nieczystości”.
Opowieść ta jest rzeczywiście bardzo naiwna. Ale może warto się zastanowić nad zawartą w niej intuicją? Może prawdy o aniołach należy szukać nie tyle poprzez zwiększenie zainteresowań tą problematyką, ale właśnie poprzez odnowę życia? Adam Asnyk chyba miał rację, kiedy pisał, że śpiewy anielskie słyszą „tylko ci, którzy toną w wielkiej miłości pragnieniu”. Zaś według legend franciszkańskich, „pycha brata Eliasza niegodna była rozmawiać z aniołem”.
Jeszcze jedno dość ważne pytanie: Co sądzić o pojawiającym się w naszej mowie codziennej, a częstym zwłaszcza w poezji motywie podobieństwa i upodabniania się ludzi do aniołów?
Czy nie jest to dowolność, wprowadzająca zamęt w religijną prawdę o aniołach? Zwłaszcza trzy przymioty ośmielają do porównania człowieka z aniołem. Po pierwsze, dobroć i współczujące pochylenie się nad cierpiącym i bezradnym. Po wtóre, ta postać czystości, dzięki której człowiek osiąga jakąś transcendencję wobec ciała i różnych potrzeb, i ambicji tylko doczesnych (por. marzenie Słowackiego, żeby zjadacze chleba przetworzyli się w aniołów). Po trzecie, do anioła porównuje się również zwiastuna Dobrej Nowiny.
Czy wolno nam stosować takie porównania i symboliczne identyfikacje? Ależ tak! Obiecano nam przecież równość z aniołami, a stanie się to wówczas, kiedy już ostatecznie i w całej pełni otrzymamy nieśmiertelność i synostwo Boże. W życiu przyszłym „już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania” (Łk 20,36). Ziarna zaś nieśmiertelności i synostwa Bożego nosimy w sobie już teraz. W paralelnych tekstach Mateusza i Marka (Mt 22,30; Mk 12,25) nauczyciele Kościoła jednozgodnie odczytywali sugestię, że szczególne podobieństwo do aniołów osiąga się przez celibat, pojmowany jako zdobywanie transcendencji wobec swojej seksualności.
Toteż nie tylko w poezji, lecz również w najbardziej oficjalnym nauczaniu wiary mówi się o możliwości upodobnienia do aniołów. „Na wzniosłe imię anioła — mówi święty papież Grzegorz Wielki w Homilii 6,6 — również wy, jeśli chcecie, możecie zasłużyć. Każdy z was — o ile otrzymał do tego natchnienia z nieba — prawdziwie jest aniołem, jeśli zdoła odwieść bliźniego od zła, jeżeli stara się zachęcić go do dobrego, jeśli błądzącemu mówi o wiecznym królestwie i o karze, i nie szczędzi mu świętych słów upomnienia”.
Przede wszystkim jednak anioł kojarzy nam się z gestem pochylenia nad człowiekiem słabym i bezradnym lub cierpiącym. Skojarzenie to utrwaliło się w języku, w postaci takich zwrotów jak: „anielska cierpliwość”, „anioł dobroci”, „to anioł, nie człowiek” itp. Zauważmy jednak, że anielska pomoc istotnie różni się od ludzkiej. Jest potężna. Weźmy dla przykładu słynną scenę z Księgi Daniela: „Anioł Pański zstąpił z Azariaszem i jego towarzyszami do pieca i wyrzucił płomień ognisty z pieca. Sprawił, że w środku pieca przewiewał jakby wietrzyk rosisty, a ogień nie dotknął się ich wcale i nie zadał im żadnego bólu ani szkody” (3,49). Przecież to od razu rzuca się w oczy, że ten anioł różni się bardzo od miłosiernego Samarytanina. Nie dotyczą go ograniczenia naszej ludzkiej kondycji.
Potęga aniołów nie tylko wspiera przyjaciół Bożych. Jest groźna dla zła. W Biblii mówi się o tym tak często, że aż trudno zrozumieć, dlaczego prawda o aniołach jako o potężnych wrogach zła jest w naszej świadomości prawie nieobecna. Przypomnijmy główne epizody tworzące tę tradycję. Otwierają ją Cheruby z ognistym mieczem, postawieni u bram Edenu (Rdz 3,24). W czasach Wyjścia Anioł Niszczyciel pozabijał pierworodnych Egiptu (Wj 12,23), w okresie zagrożenia asyryjskiego anioł Pański sprawił spustoszenie w najeźdźczej armii Sennacheryba (2 Krl 19,35), anioł też dopełnił sprawiedliwości na bezbożnych prześladowcach Zuzanny (Dn 13,55 i 59). O karzącym aniele mówi się w modlitwie przeciwko niegodziwcom:Niech będą jak plewa na wietrze,
gdy będzie ich gnać anioł Pana.
Niech droga ich będzie ciemna i śliska,
gdy anioł Pana będzie ich ścigał. (Ps 35,5n)
A nade wszystko w Apokalipsie aniołowie wielokrotnie przedstawieni są jako posłańcy gniewu Bożego, skierowanego przeciwko złu. W tej podwójnej roli — obrońców dobra i mścicieli zła — wystąpią aniołowie na sądzie Bożym (Mt 24,31; 13,41).
Tradycję tę cudownie interpretuje m.in. Odyniec w swoim Aniele śmierci. Spróbujmy i my te groźne wątki prawdy o aniołach w sobie ożywić. Czy nie moglibyśmy na przykład modlić się do Boga, aby raczył uprzedzać swój sąd nad nami? Aby wysłał do mnie i do ciebie swoich aniołów, którzy będą niemiłosierni dla mojego i twojego grzechu (choćby nie wiem jak miałoby to nas boleć), będą zaś uwalniali w nas to wszystko, co dobre i tęskniące za prawdziwą miłością!
Wydaje się, że tymi przede wszystkim treściami należałoby napełniać naszą modlitwę do Anioła Stróża. Te motywy można też dołączać, ilekroć wspominamy aniołów w prefacji Modlitwy Eucharystycznej. Nie lękajmy się prosić Boga również o to, żeby przysyłał przeciwko nam — przeciwko temu wszystkiemu, co zasługuje w nas na zniszczenie — swoich aniołów mścicieli. Będzie to przecież dla naszego dobra.
z książki: o.Jacek Salij OP – POSZUKIWANIA W WIERZE/opoka.pl
**********************************************
Rzecz o aniołach
Któż z nas nie zna prostych i pełnych ufności słów modlitwy: “Aniele Boży, stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój…” Dla niektórych była to może pierwsza w życiu modlitwa, szeptana jeszcze na kolanach matki. Ale czy anioły są żywo obecne tylko w świecie dziecięcej wyobraźni? Czy my, dorośli, też możemy wierzyć w anioły?
***
Anioły w Piśmie Świętym
Jak ktoś kiedyś policzył, anioły są wspomniane w Piśmie Św. Starego i Nowego Testamentu 222 razy! Pismo Święte jest zatem od początku do końca przeplatane wzmiankami o aniołach. Bóg stawia anioły u wrót raju; aniołowie nawiedzają Abrahama; aniołowie wyprowadzają Lota i jego córki z pożaru Sodomy; anioł nie pozwala Abrahamowi zabić jego syna Izaaka. Czasem aniołowie są groźni: Bóg posyła anioła, który zabija pierworodne Egipcjan. Ale to anioł również wyprowadza Izraelitów z niewoli. Anioł zamyka paszcze lwów, żeby nie pożarły Daniela.
Także w Nowym Testamencie jest wiele zdarzeń, w których występują aniołowie. Przecież to Archanioł Gabriel zwiastuje Maryi Pannie poczęcie Syna Bożego; aniołowie śpiewają przy Jego narodzinach i sprowadzają pasterzy do stajenki; aniołowie ostrzegają Mędrców ze Wschodu przed Herodem. Anioł objawia św. Józefowi tajemnicę wcielenia i każe uciekać Świętej Rodzinie do Egiptu. Aniołowie służą Jezusowi, przy grobie Jezusowym zapewniają o Jego zmartwychwstaniu, a przy wniebowstąpieniu zapowiadają powtórne przyjście Zbawiciela.
Sam Pan Jezus wspomina o aniołach. Mówiąc na przykład o nawróceniu grzeszników, stwierdza: “Tak samo powiadam wam, radość powstaje u aniołów Bożych z jednego grzesznika, który się nawraca” (Łk 15, 10). Opisując sąd ostateczny zaznacza, że to aniołowie zwołaja ludzi na ten sąd, a On, jako Sędzia, zjawi się tam otoczony aniołami.
Katechizm o aniołach
Kim zatem są aniołowie, owe istoty duchowe, których istnienie jest prawdą naszej wiary i o których wiele mówili Ojcowie Kościoła? Św. Augustyn mówi na ich temat: Anioł oznacza funkcję, nie naturę. Pytasz, jak nazywa się ta natura? – Duch. Pytasz i funkcję? – Anioł. Przez to, czym jest, jest duchem, a przez to, co wypełnia, jest aniołem.
Jak pamiętamy z opisów biblijnych, w całym swoim bycie aniołowie są sługami i wysłannikami Boga. Ponieważ zawsze kontemplują “oblicze Ojca… który jest w niebie” (Mt 18, 10), są wykonawcami Jego rozkazów, “by słuchać głosu Jego słowa” (Ps 103, 20).
Trzech Archaniołów
Kim właściwie są Archanioły, których święto obchodzimy 29 września? Archanioł Michał – jako pierwszy miał się przeciwstawić Lucyferowi, z okrzykiem: “Któż jak Bóg” (stąd imię: Michał). Jest on Księciem Aniołów, pogromcą smoka, opiekunem Kościoła na ziemi, aniołem walczącym o dusze umierających, patronem wielu państw i instytucji (na przykład policji).
Archanioł Gabriel – “Mąż silny Bogiem”, zwiastował Pannie Maryi narodzenie Jezusa. Wcześniej pojawił się w Księdze Daniela tłumacząc sny i przepowiadając przyjście Jezusa na świat. Zwiastował też narodzenie Jana Chrzciciela. Później był m.in. przy zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu. Jest uważany za Anioła Stróża Najświętszej Rodziny.
Imię Archanioła Rafała znaczy tyle, co “Bóg uleczył” Spotykamy go na kartach Księgi Tobiasza. Jest czczony jako patron chorych i podróżnych.
Anioł Stróż
Dobrze jest mieć kogoś bliskiego. Dlatego Bóg dał każdemu człowiekowi, od narodzenia aż do śmierci, nieodłącznego towarzysza – Anioła Stróża. Ten niezwykły przyjaciel i opiekun nieustannie troszczy się nie tylko o ludzką duszę, ale także ciało. Choć przeważnie nie zdajemy sobie z tego sprawy, Anioł Stróż oddala od nas niebezpieczeństwa i ostrzega nas przed złym. Ile to razy o włos tylko uniknęliśmy nieszczęścia, wypadku?
Ale przez brak świadomości nie zawsze okazujemy wdzięczność naszemu Aniołowi Stróżowi, zwłaszcza gdy przestajemy być dziećmi. A on stale jest przy nas, bez względu na wiek i pochodzenie, i martwi się, gdy grzeszymy, zaś nasze dobre uczynki bardzo go radują. Człowiek posiada wolną wolę, dlatego zdarza się, że mimo opieki Anioła Stróża błądzi i grzeszy. Możemy sobie tylko wyobrażać, jakie smutne musi być dla Anioła Stróża potępienie człowieka po śmierci! Tak samo, jak wszystkie nasze grzechy popełniane na co dzień. Nie sprawiajmy więc przykrości naszym Aniołom Stróżom, bo nie zasłużyli sobie na to!
Katarzyna Białkowska/Tygodnik Niedziela
**************************************
Oto Ja posyłam anioła przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej drogi… (Wj 23, 20)
***
Podczas każdej Mszy św. w prefacji zapraszamy Aniołów, by uwielbiali wraz z nami Boga. Po słowach kapłana: „Przeto z Aniołami i Archaniołami, z błogosławionymi Duchami oraz ze wszystkimi chórami niebios śpiewamy hymn ku Twojej chwale, bez końca wołając” następuje Sanctus, radosna pieśń Aniołów z nocy Bożego Narodzenia. Aniołowie, tak często wspominani na kartach Starego i Nowego Testamentu, zostali stworzeni przez Boga jako duchy czyste, niezależne od materii i nieposiadające ciała (Hbr 1, 14). Są one istotami osobowymi, doskonalszymi od człowieka, obdarowanymi rozumem i wolna wolą. Absolutnie zależne od Boga wykonują Jego polecenia (Ef 1, 20-21; Hbr 1, 5-16) i, jak mówi prefacja na ich święto, „poprzez wspaniałość świata niewidzialnych duchów poznajemy, jak Bóg jest niezmierzony i godny miłości ponad całe stworzenie”. Aniołowie zostali powołani przez Boga, aby pomagać w rozwoju życia nadprzyrodzonego i ich działalność koncentruje się wokół osoby Jezusa Chrystusa i człowieka. Pierwsza prefacja o Najświętszej Maryi Pannie mówi, że przez Jezusa chwalą Boży majestat Aniołowie, wielbią błogosławione Duchy, z lękiem oddają cześć Potęgi, Niebiosa i Moce niebios oraz błogosławieni Serafini we wspólnej wysławiają radości. Należy więc tu podkreślić ich służebną funkcję w dziele zbawienia.
Bóg stworzył nieskończone ilości istot rozumnych o różnych szczeblach bytowania. Choć rozumem nie można dowieść istnienia Aniołów, to jednak można wskazać na odpowiedniość ich istnienia. Tradycja dzieli ich na trzy hierarchie, a w każdej są po trzy chóry:
I hierarchia: Serafini, Cherubini, Trony;
II hierarchia: Państwa, Moce, Władze;
III hierarchia: Księstwa, Archaniołowie, Aniołowie;
Obchodzone 29 września święto Archaniołów, jest pamiątką konsekracji rzymskiej bazyliki poświęconej św. Michałowi, a imiona wymienionych podczas tego święta Archaniołów są zaczerpnięte z Biblii.
Michał, którego objawienie jest opisane w Księdze Daniela i Apokalipsie, przypomina o transcendencji jedynego, prawdziwego Boga, a imię jego znaczy: „Któż jest jak Bóg?”.
Imię Gabriel, który zwiastuje Danielowi, a potem Maryi, w jaki sposób Bóg zbawi swój lud oznacza „Bóg jest mocny”.
Rafał znaczy Bóg uzdrawia i w Księdze Tobiasza jest wyznaczony młodemu Tobiaszowi, by poprzez swoje wstawiennictwo objawił ojcowską Opatrzność Boga, która dosięga wszystkich ludzi, odpowiadając na ich modlitwy.
Aniołowie mają więc do spełnienia odpowiednie, konkretne misje i zadania zbawcze. Są pewnymi znakami Boskiej realizacji historii zbawienia. Będąc dopuszczony do życia trynitarnego Boga, są nieśmiertelni. Widząc oblicze Ojca (Mt 18, 10), tworzą wyższą niebieską historię świętą. Posiadają nadto wszystkie dary nadprzyrodzone od Boga, podobnie jak człowiek. Stąd są nam pomocni w naszym uświęcaniu się. Biblijne teksty, opisujące objawienia Aniołów, ukazują ich zazwyczaj jako młodzieńców przywdzianych w szaty o niezwykłej bieli, podobne do szat przyodzianych na górze Tabor czy Zmartwychwstałego Jezusa (Mt 28, 3; Mk 16, 4-5; Łk 24, 4; J 20,12; Dz 1,10; Ap 15, 6).
Wspomnienie Aniołów Stróżów, które obchodzimy 2 października, przypomina nam o Bożej interwencji w dzieje człowieka, dokonującej się poprzez Aniołów. Oni otrzymali misję, by nas prowadzić, ochraniać, upominać, pomagać w nawróceniu, wspierać w wykonywaniu powierzonych zadań, bronić w momentach niebezpieczeństw i pokus.
Niech liturgiczne przypomnienie o istnieniu nadprzyrodzonego świata Aniołów, będzie momentem pogłębienia więzi z nimi. Oni są zawsze gotowi, by nam służyć, pomagać. Potrzebna jest tylko nasza dobra wola, by stali się nam bliscy.
s. Anna Siudak/Tygodnik Niedziela
***************************************
Anioł Stróż istnieje naprawdę i robi 10 rzeczy nawet bez twojej wiedzy
Aniele Boży, Stróżu mój,
Ty zawsze przy mnie stój,
Rano, w wieczór, w dzień i w nocy
Bądź mi zawsze ku pomocy.
Strzeż duszy i ciała mego
I doprowadź mnie do żywota wiecznego.
Amen.
*****
Chociaż może ta modlitwa kojarzy się z dzieciństwem i dziećmi, przekonanie o istnieniu i obecności Aniołów, w tym również Aniołów Stróżów, jest jednym z ważnych elementów naszej wiary. Aniołowie są duchami stworzonymi przez Boga dla Jego chwały i pomocy ludziom. Ci, którym Bóg zleca opiekę nad ludźmi, są nazywani Aniołami Stróżami. Opieka ta trwa przez całe nasze ziemskie życie. Każdy z nas ma swojego, “osobnego” Anioła Stróża.
Pismo Święte nie pozostawia wątpliwości co do istnienia aniołów, posłańców Bożych, którzy uczestniczą w dziejach zbawienia człowieka. Te czysto duchowe istoty pośredniczą między Bogiem a ludźmi. Nauka o nich jest oparta przede wszystkim na dwóch fragmentach Biblii. W psalmie 91 czytamy:
Niedola nie przystąpi do ciebie, a cios nie spotka twojego namiotu, bo swoim aniołom dał rozkaz o tobie, aby cię strzegli na wszystkich twych drogach. Na rękach będą cię nosili, abyś nie uraził swej stopy o kamień.
Natomiast św. Mateusz przekazuje nam w swojej Ewangelii m.in. takie słowa Jezusa:
Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie.
Nie są to bynajmniej jedyne teksty Pisma świętego wskazujące na to, że Bóg posługuje się aniołami dla dobra rodzaju ludzkiego lub poszczególnych ludzi. Wystarczy przypomnieć o opiece anioła nad Hagar i jej synem, Izmaelem (Rdz 16, 7-12); anioł powstrzymuje Abrahama, by nie dokonywał zabójstwa swego pierworodnego syna, Izaaka (Rdz 22, 11), anioł ratuje Lota i jego rodzinę (Rdz 19), anioł ratuje trzech młodzieńców od śmierci w piecu ognistym (Dn 3, 49-50) i Daniela w lwiej jamie (Dn 6-22), żywi proroka Eliasza i ratuje go od śmierci głodowej (1 Krl 19, 5-8), wyprowadza Apostołów z więzienia (Dz 5, 19-20) i ratuje św. Piotra z rąk Heroda (Dz 12, 7-23).
Anioł Stróż Aniołowie byli obecni w nauczaniu Kościoła już od pierwszych wieków, w dziełach wybitnych myślicieli chrześcijańskich. W pismach ojców Kościoła naukę o Aniołach Stróżach spotykamy już w pierwotnych dokumentach chrześcijaństwa. Św. Cyprian (+ 258) nazywa aniołów naszymi przyjaciółmi. Św. Bazyli (+ 379) widzi w nich naszych pedagogów. Św. Ambroży (+ 397) uważa ich za naszych pomocników. Św. Hieronim (+ ok. 420) twierdzi: “Tak wielka jest godność duszy, że każda ma ku obronie Anioła Stróża”. Św. Bazyli idzie dalej, gdy pisze: “Niektórzy między aniołami są przełożonymi nad narodami, inni zaś dodani każdemu z wiernych”. Podobnie pisze św. Augustyn (+ 430): “Wielkim jest staranie, jakie ma Pan Bóg o ludzi. Wielką nam miłość okazał przez to, że ustanowił aniołów, aby nas strzegli”.
Wśród świętych, którzy wyróżniali się szczególnym nabożeństwem do Aniołów Stróżów, należałoby wymienić: św. Cecylię (+ w. III), św. Franciszkę Rzymiankę (+ 1440) i bł. Dalmacjusza, dominikanina z Gerony (+ 1341), którzy mieli szczęście często przestawać ze swoim Aniołem Stróżem, jak głoszą ich żywoty; św. Stanisława Kostkę, naszego rodaka, patrona Polski, który z rąk anioła miał otrzymać cudownie Komunię świętą, gdy był w drodze do Dyllingen; św. Franciszka Salezego, który miał zwyczaj pozdrawiać Anioła Stróża w każdej miejscowości, do której przybywał; oraz św. Jana Bosko, którego Anioł Stróż kilka razy uratował od niechybnej śmierci w czasie czynionych na niego zamachów, kiedy posyłał mu tajemniczego psa ku obronie.
Anioł Stróż Aniołom oddawano cześć już w liturgii starochrześcijańskiej. Wprawdzie pierwotne chrześcijaństwo walczące z wszelkimi przejawami pogaństwa nie rozwinęło kultu aniołów, podobnie jak powstrzymywało się od publicznego kultu Matki Bożej i świętych, jednak pierwsze wzmianki o kulcie aniołów spotykamy już u św. Justyna (+ ok. 165) w jego pierwszej Apologii. Od IV w. wyróżnia się kult św. Michała Archanioła. Aniołowie są wymieniani często w różnych liturgiach jako oddający chwałę Panu Bogu. W ikonografii spotykamy aniołów już w katakumbach (w. III).
Osobne święto pojawiło się dopiero w XV w. na Półwyspie Iberyjskim, zwłaszcza na terenie Hiszpanii oraz we Francji. W roku 1608 Paweł V pozwolił obchodzić to święto w pierwszy dzień zwykły po św. Michale. Na stałe do kalendarza liturgicznego dla całego Kościoła wprowadził je Klemens X w roku 1670. Żywą wiarą w Aniołów Stróżów wyróżniał się m.in. bł. Jan XXIII, który jeszcze jako nuncjusz apostolski przed każdym ważnym spotkaniem prosił swego Anioła Stróża o pomyślny przebieg rozmowy i jej dobre owoce.
Niech dzisiejsze wspomnienie uświadomi nam, że Aniołowie Stróżowie realnie istnieją, opiekują się nami, chroniąc przed złem i prowadząc ku dobru, a wiara w nich nie jest zarezerwowana tylko dla dzieci. Nie zapominajmy o częstej modlitwie do naszych duchowych opiekunów.
O aniołach stróżach mówił też w ubiegłym roku Ojciec Święty.
„Każdy z nas, zgodnie z tradycją Kościoła, ma swojego anioła stróża, który nas strzeże i podpowiada nam różne rzeczy” – przypomniał Ojciec Święty Franciszek.
„Wielokrotnie słyszeliśmy: «To powinienem zrobić w ten sposób; tamtego nie wolno, uważaj…!». Ileż razy to słyszeliśmy! To głos tego naszego towarzysza podróży. Bądźmy pewni, że on poprowadzi nas aż do końca życia swoimi radami i dlatego nadstawiajmy ucha na ten głos, nie oponujmy. Bo bunt, wola niezależności to coś, co wszyscy mamy. To pycha, którą miał nasz praojciec Adam w ziemskim raju. To to samo. A więc nie sprzeciwiaj się; idź za jego wskazaniami” – kontynuował papież.
Franciszek podkreślił, że anioła stróża nie można przeganiać z życia, bo sami nie jesteśmy sobie w stanie odpowiednio doradzić. Papież zaznaczył, że anioł stróż to żadna fantastyka – to rzeczywistość, którą musimy wziąć na poważnie. Franciszek przypomniał słowa z Księgi Wyjścia: „Oto Ja posyłam anioła przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej drogi i byś nie zbłądził”.
Swoją homilię papież zakończył swoistym rachunkiem sumienia.
„Postawię dzisiaj pytanie: Jakie mam relacje z moim aniołem stróżem? Czy słucham go? Czy mówię mu dzień dobry z rana? Czy mówię: «Strzeż mnie we śnie»? Czy rozmawiam z nim? Czy proszę o radę? On przecież stoi przy mnie. A na to pytanie może odpowiedzieć dzisiaj każdy z nas: jakie są relacje z tym aniołem, którego Pan posłał, by mnie strzegł i towarzyszył mi w drodze i który wpatruje się zawsze w oblicze Ojca, który jest w niebie” – powiedział papież Franciszek.
Ponadto Anioł Stróż nawet bez twojej wiedzy:
– Trzyma z dala od Ciebie demony
– Chroni przed krzywdą
– Wzmacnianie Cię przed pokusą
– Dodaje Ci odwagi
– Interweniuje, aby chronić Cię przed kłopotami
– Dba o Ciebie od urodzenia
– Chroni Cię nawet wtedy, gdy nie jesteś wierzący
– Przedstawiają Twoje potrzeby Bogu
– Komunikuje się z Tobą
– Prowadzi cię do zbawienia
mod/brewiarz.pl, radio watykańskie, misyjne.pl/Fronda.pl
************************************************************************************************************
1 października
Święta Teresa od Dzieciątka Jezus,
dziewica i doktor Kościoła
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Remigiusza, biskupa, świętego Romana Hymnografa, diakona |
Święta Teresa od Dzieciątka Jezus, zwana także Małą Tereską (dla odróżnienia od św. Teresy z Avila, zwanej Wielką) albo Teresą z Lisieux, urodziła się w Alencon (Normandia) w nocy z 2 na 3 stycznia 1873 r. jako dziewiąte dziecko Ludwika i Zofii. Kiedy miała 4 lata, umarła jej matka. Wychowaniem dziewcząt zajął się ojciec. Teresa po śmierci matki obrała sobie za matkę Najświętszą Maryję Pannę. W tym samym roku (1877) ojciec przeniósł się z pięcioma swoimi córkami do Lisieux. W latach 1881-1886 Teresa przebywała u sióstr benedyktynek w Lisieux, które w swoim opactwie miały także szkołę z internatem dla dziewcząt. 25 marca 1883 r. dziesięcioletnia Teresa zapadła na ciężką chorobę, która trwała do 13 maja. Jak sama wyznała, uzdrowiła ją cudownie Matka Boża. W roku 1884 Teresa przyjęła pierwszą Komunię świętą. Odtąd przy każdej Komunii świętej powtarzała z radością: “Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Jezus”. W tym samym roku otrzymała sakrament bierzmowania. Przez ponad rok dręczyły ją poważne skrupuły. Jak sama wyznała, uleczenie z tej duchowej choroby zawdzięczała swoim trzem siostrom i bratu, którzy zmarli w latach niemowlęcych. W pamiętniku zapisała, że w czasie pasterki w noc Bożego Narodzenia przeżyła “całkowite nawrócenie”. Postanowiła zupełnie zapomnieć o sobie, a oddać się Jezusowi i sprawie zbawienia dusz. Zaczęła odczuwać gorycz i wstręt do przyjemności i ponęt ziemskich. Ogarnęła ją tęsknota za modlitwą, rozmową z Bogiem. Odtąd zaczęła się jej wielka droga ku świętości. Miała wtedy zaledwie 13 lat. Rok później skazano na śmierć głośnego bandytę, który był postrachem całej okolicy, Pranziniego. Teresa dowiedziała się z gazet, że zbrodniarz ani myśli pojednać się z Panem Bogiem. Postanowiła zdobyć jego duszę dla Jezusa. Zaczęła się serdecznie modlić o jego nawrócenie. Ofiarowała też w jego intencji specjalne pokuty i umartwienia. Wołała: “Jestem pewna, Boże, że przebaczysz temu biednemu człowiekowi (…). Oto mój pierwszy grzesznik. Dla mojej pociechy spraw, aby okazał jakiś znak skruchy”. Nadszedł czas egzekucji, lecz bandyta nawet wtedy odrzucił kapłana. A jednak ku zdziwieniu wszystkich, kiedy miał podstawić głowę pod gilotynę, nagle zwrócił się do kapłana, poprosił o krzyż i zaczął go całować. Na wiadomość o tym Teresa zawołała szczęśliwa: “To mój pierwszy syn!” Kiedy Teresa miała 15 lat, zapukała do bramy Karmelu, prosząc o przyjęcie. Przełożona jednak, widząc wątłą i bardzo młodą panienkę, nie przyjęła Teresy, obawiając się, że nie przetrzyma ona tak trudnych i surowych warunków życia. Teresa jednak nie dała za wygraną; udała się z prośbą o pomoc do miejscowego biskupa. Ten jednak zasłonił się prawem kościelnym, które nie zezwala w tak młodym wieku wstępować do zakonu. W tej sytuacji dziewczyna nakłoniła ojca, by pojechał z nią do Rzymu. Leon XIII obchodził właśnie złoty jubileusz swojego kapłaństwa (1887). Teresa upadła przed nim na kolana i zawołała: “Ojcze święty, pozwól, abym dla uczczenia Twego jubileuszu mogła wstąpić do Karmelu w piętnastym roku życia”. Papież nie chciał jednak uczynić wyjątku. Teresa chciała się wytłumaczyć, ale gwardia papieska usunęła ją siłą, by także inni mogli – zgodnie z ówczesnym zwyczajem – ucałować nogi papieża. Marzenie Teresy spełniło się dopiero po roku. Została przyjęta najpierw w charakterze postulantki, potem nowicjuszki. Zaraz przy wejściu do klasztoru uczyniła postanowienie: “Chcę być świętą”. W styczniu 1889 r. odbyły się jej obłóczyny i otrzymała imię: Teresa od Dzieciątka Jezus i od Świętego Oblicza. Jej drugim postanowieniem było: “Przybyłam tutaj, aby zbawiać dusze, a nade wszystko, by się modlić za kapłanów”. W roku 1890 złożyła uroczystą profesję. W dwa lata potem po raz ostatni odwiedził siostrę Teresę ojciec. Cierpiał już wtedy na zaburzenia umysłowe, ale rozpoznał córkę i powiedział do niej na pożegnanie: “W niebie”. Przełożona poznała się na niezwykłych cnotach młodej siostry, skoro zaledwie w trzy lata po złożeniu ślubów wyznaczyła ją na mistrzynię nowicjuszek. Obowiązek ten Teresa spełniała do śmierci, to jest przez cztery lata. W zakonnym życiu zadziwiała jej dojrzałość duchowa. Starała się doskonale spełniać wszystkie, nawet najmniejsze obowiązki. Nazwała tę drogę do doskonałości “małą drogą dziecięctwa Bożego”. Widząc, że miłość Boga jest zapomniana, oddała się Bogu jako ofiara za zbawienie świata. Swoje przeżycia i cierpienia opisała w księdze Dzieje duszy. Zanim zapadła na śmiertelną chorobę, Teresa była wyjątkowo surowo traktowana przez przełożoną, która uważała, że dziewczyna lekkomyślnie i niepoważnie zgłosiła się do Karmelu. Jej stały uśmiech brała za lekkie traktowanie swojej profesji. Także zakonnica, którą się s. Teresa opiekowała z racji jej wieku i kalectwa, nie umiała zdobyć się na słowo podzięki, ale często ją rugała i mnożyła swoje wymagania. Teresa cieszyła się z tych krzyży, bo widziała w nich piękny prezent, jaki może złożyć Bogu. Na rok przed śmiercią zaczęły pojawiać się u Teresy pierwsze objawy daleko już posuniętej gruźlicy: wysoka gorączka, osłabienie, zanik apetytu, a nawet krwotoki. Pierwszy krwotok zaalarmował klasztor w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek. Mimo to siostra Teresa spełniała nadal wszystkie zlecone jej obowiązki: mistrzyni, zakrystianki i opiekunki jednej ze starszych sióstr. Zima w roku 1896/1897 była wyjątkowo surowa, klasztor zaś był nie ogrzewany. Teresa przeżywała prawdziwe tortury. Nękał ją uciążliwy kaszel i duszność. Przełożona zlekceważyła jej stan. Nie oddano jej do infirmerii ani nie wezwano lekarza. Uczyniono to dopiero wtedy, kiedy stan był już beznadziejny. Jeszcze wówczas zastosowano wobec chorej drakońskie środki, takie jak stawianie baniek. Z poranionymi plecami i piersiami musiała iść do normalnych zajęć i pokut zakonnych, nawet do prania. Do infirmerii posłano ją dopiero w lipcu roku 1897, gdzie po kilkunastu tygodniach niezwykłych mąk 30 września 1897 roku zmarła, zapowiedziawszy: “Chcę, przebywając w niebie, czynić dobro na ziemi. Po śmierci spuszczę na nią deszcz róż”. Pius XI beatyfikował ją w 1923 r., a już w dwa lata później – kanonizował. W 1927 r. ogłosił ją, obok św. Franciszka Ksawerego, główną patronką misji katolickich. W roku 1890 bowiem – a więc jeszcze za życia Teresy – klasztor w Sajgonie zamierzał otworzyć w Hanoi drugi klasztor karmelitanek na ziemiach wietnamskich. W tej sprawie zwrócono się do klasztoru macierzystego w Lisieux o pomoc. Siostry zamierzały wysłać pomoc także w personelu. Wśród pierwszych ochotniczek była także siostra Teresa od Dzieciątka Jezus. Ustalenia trwały jednak zbyt długo; Teresa zachorowała i zmarła. W roku 1944 Pius XII ustanowił św. Teresę drugą, obok św. Joanny d’Arc, patronką Francji. W 1997 r., w 100. rocznicę śmierci św. Teresy, papież św. Jan Paweł II ogłosił ją doktorem Kościoła – razem z Teresą z Avili i Katarzyną ze Sieny. Św. Teresa z Lisieux jest patronką zakonów: karmelitanek, teresek, terezjanek; archidiecezji łódzkiej. W ikonografii św. Teresa przedstawiana jest na podstawie autentycznych fotografii. Jej atrybutami są: Dziecię Jezus, księga, pęk róż, pióro pisarskie. |
**********************
Nie ma róży bez kolców – św. Teresa od Dzieciątka Jezus
***
Została doktorem Kościoła, choć nie znała się na “poważnej” teologii.
Pamiętam płatki róż sypiące się lata temu spod sklepienia katowickiej katedry i długie kolejki do relikwiarza. Pamiętam też, że w parafialnym sklepiku przy sanktuarium świętej Teresy w Rybniku Chwałowicach sprzedano wówczas 1200 róż. Handlujący dowozili je dzielnie, ale w końcu skapitulowali i wywiesili kartkę z napisem: „Nie ma róż”.
Podobno tak dzieje się we wszystkich miejscach, do których trafiają relikwie Małej Tereski. Święta obiecała, że po swojej śmierci ześle na ziemię deszcz róż. Myślała o łaskach, ale ich zewnętrznym znakiem stały się właśnie te kwiaty. Patrząc na spadające z góry wielobarwne płatki, łatwo jednak zapomnieć o kolcach, które przez lata tkwiły w sercu Teresy.
Żyła pod koniec XIX wieku. Jej krótki, bo zaledwie 24-letni, pobyt na ziemi naznaczony był wielkim cierpieniem. Oprócz gruźlicy, początkowo zresztą lekceważonej przez zamieszkujące z nią siostry, doświadczała ogromnych ciemności duchowych. A jednak jej „mała droga” stała się drogą ufności i dziecięctwa Bożego. Do tego stopnia zaufała Jezusowi, że z radością przyjmowała cierpienia, ofiarując je w intencji grzeszników. „Chociaż nie mam poczucia żywej wiary, staram się jednak żyć według niej. Przy każdej nowej okazji do walki biegnę do mego Jezusa i mówię Mu, że jestem gotowa wylać ostatnią kroplę krwi, aby zaświadczyć o istnieniu nieba. Mówię Mu, że cieszę się z tego powodu, iż jestem pozbawiona możności radowania się niebem na ziemi, jeżeli tylko On otworzy to niebo na wieczność dla biednych grzeszników” – czytamy w jej zapiskach. Tęskniła za śmiercią, ale nie dlatego, że chciała uciec od życia. Chodziło jej tylko o to, by jak najprędzej spotkać się z Jezusem.
Mimo że była prostą, nie znającą się na „poważnej” teologii dziewczyną, Jan Paweł II nadał świętej Teresie z Lisieux tytuł doktora Kościoła. Papież podkreślał, że za sprawą Ducha Świętego zdobyła ona dla siebie i dla innych głęboką znajomość objawienia. Co więcej, mówił, że w jej pismach odnajdujemy „samą istotę orędzia objawienia”, ujętą „w ramy oryginalnej i nowatorskiej wizji”!
Może dlatego jej postać przyciąga tak wielu ludzi, także młodych. Z peregrynacji, która miała miejsce dwa lata temu, zapamiętałem coś jeszcze: wypowiedzi dziewczyn przygotowujących się do małżeństwa albo poszukujących życiowej drogi. „Zachwyca mnie w Teresie jej zaufanie, prostota, miłość do Jezusa” – to słowa 27-letniej Magdy, ale podobnych zdań słyszałem wówczas wiele. Ksiądz Jerzy Szymik nazwał to ładnie z ambony: – W dorzeczu Wisły i Odry też rodzą się święte dziewczyny. Wśród moich studentek widzę „Tereski”, pozbawione egocentryzmu, z różą w sercu. Potrzebujemy takich świętych, z „geniuszem kobiecości”, wrażliwości, bez której męski świat sobie nie poradzi.
Św. Teresa od Dzieciątka Jezus – Światło od Dzieciątka
ks. Jerzy Szymik
Rzecz dotyczy świętej Teresy z Lisieux, jej postaci i geniuszu osoby.
Jak żyć w objęciach XXI wieku? Trzyma, nie puści… Chcę się podzielić czymś bardzo osobistym, jednym z najważniejszych odkryć mojego życia i myślenia. Rzecz dotyczy świętej Teresy z Lisieux, jej postaci i geniuszu osoby. Światło, które od niej bije, jest światłem „od Dzieciątka Jezus“. W sam raz na święta… I na życie. Bo może być ono sposobem na życie, przyszłością Kościoła, jego teologii… Spróbuję rzecz wyjaśnić. A zatem – po kolei.
Mała Teresa, wielka teologia
Jaka teologia na nowe tysiąclecie?. Patronką mojej odpowiedzi, patronką teologii dającej nadzieję, jest święta Teresa z Lisieux – jej postać, dzieło, myśl. Teologia musi się trzymać blisko świętych, inaczej grozi jej wysuszenie… A Teresie dane zostało jedno z najgłębszych w dziejach chrześcijaństwa rozumienie tajemnicy Wcielenia – swoista „łaska Bożego Narodzenia“.
Ale też w życiu i pismach Teresy na centralnie usytuowany żłóbek pada nieustannie cień krzyża. Który to cień – dzięki Wielkiej Nocy – staje się blaskiem. Właśnie tak przeżywana „łaska Bożego Narodzenia“, inkarnacyjność (Inkarnacja = Wcielenie) sprawia, że Teresę charakteryzuje duchowość na wskroś współczesna: miłość Ziemi, planety ludzi, marnej doli człowieczej, zamiłowanie do aktów straconych i znaczących niewiele albo nic; bezwzględna szczerość, pasja i miłość totalna. Wybitny francuski pisarz, Jean Guitton przenikliwie tropi jej nowoczesność, pisze: jest współczesna jak my – „aż do poczucia trwogi istnienia, aż do doświadczenia radykalnego, wszechobejmującego zwątpienia, aż do (…) smaku nicości, który dane było Teresie poczuć w ostatnich latach życia, w umieraniu okrutniejszym niż sama śmierć“.
Do tego koniecznie marzenie jej życia: „być miłością w sercu Kościoła“ – miłość jako absolutne centrum, znak tożsamości; „kościelność“ religijnego doświadczenia i przeżycia jako powietrze, którego obecność jest konieczna dla oddechu człowieczego szukania Boga. Oto „łaska Bożego Narodzenia“. Wybierając jednoznacznie Boga, wybierać – tym samym i tym bardziej – człowieka. Chrystologia od Dzieciątka Jezus na czas późnej nowoczesności – projekt teologii przyszłości, pragnienie mojego umysłu i serca. Kto wie, czy nie jest to najlepsza propozycja drogi dla wielu z nas…
Mała droga, wielka miłość
„Pan Bóg tak bardzo nas kocha i przykro Mu, że musi zostawić nas na ziemi, abyśmy wypełnili swój czas próby, nie powinniśmy więc przysparzać Mu dodatkowych przykrości, skarżąc się nieustannie, że jest nam bardzo źle; trzeba sprawiać wrażenie, że się tego nie widzi!“.
Autorką tych niezwykłych, szokujących wręcz słów, jest właśnie ona, doktor Kościoła, święta Teresa z Lisieux – od Dzieciątka Jezus i Świętego Oblicza. Przyznajmy, że to, co najbardziej intryguje w powyższej wypowiedzi, to radykalna zmiana perspektywy w podejściu do kwestii cierpienia, owocująca ową prowokacyjną radą: „trzeba sprawiać wrażenie, że się tego nie widzi“. Ale ktokolwiek prawdziwie kochał, wie doskonale, o czym tu mowa: cierpieć jak najciszej, żeby mój ból nie sprawiał bólu komuś, kogo kocham i kto mnie kocha. Jeśli musi boleć, niech boli tylko mnie, nie jego (ją)…
Oto punkt wyjścia „chrystologii od Dzieciątka Jezus“: miłość, jej „bezwzględność“, jej radykalizm. Teologia jako „nauka wiary“ (to jedno z określeń teologii) jest nierozdzielnie związana z miłością. Wszak wiara chrześcijańska jest wiarą w Boga-Miłość. I jeśli teologia i świętość mają sobie wiele do zaoferowania, jeśli teologia w życiu świętych otrzymuje konieczny dla własnej tożsamości komponent doświadczenia, jesteśmy, w przypadku „chrystologii od Dzieciątka Jezus“, w punkcie newralgicznym, najgorętszym. „Kochać Jezusa i uczyć innych Go kochać“ – było Teresy jedynym pragnieniem. Miłość Chrystusa była dla niej kluczem, jaki stosowała wobec całej rzeczywistości, wobec wszystkich tajemnic życia. Głównie wobec bólu, ciemności.
Teologiczny rdzeń jej „małej drogi“ jest na wskroś chrystocentryczny, a fundament – ściśle inkarnacyjny – Dzieciątko Jezus jest dla niej wszystkim. „Mała droga“ prowadzi od „łaski Bożego Narodzenia“ do „łaski ukrzyżowania“. Żłóbek i Krzyż stanowią „narożne filary“ geniuszu jej chrystologii, w której odkryła sposób na swoje życie i – jako prorokini – sposób na życie sobie współczesnych oraz tych, którzy przyjdą po nich, wszystkich uczestników dramatów nowoczesności i ponowoczesności. Mówiła o tym wprost, Ona, uczestniczka „nocy ciemności“, udręk duchowych, psychicznych, fizycznych, próbowana przez Boga jak złoto w tyglu, „siedząca przy stole grzeszników“ jak Bóg w Jezusie, tęskniąca bardziej za ziemią niż niebem i pragnąca sprowadzić niebo na ziemię – w ten sposób solidarna wobec Sióstr i Braci jak Bóg w Dzieciątku Jezus…
Bóg-Dziecko jest bowiem sercem jej duchowości. Fenomen Wcielenia jest w jej optyce duchowej i teologicznej największym znakiem Boskiej Wszechmocy: Bóg jest tak mocny (aż tak!), że w swojej wszechmocnej wolności może uniżyć się do stania się dzieckiem, które „dorośnie“ do śmierci krzyżowej. Kardynał Schönborn powie: „Bóg jest tak mocny, że może się on stać tak mały jak dziecko“. Oto najważniejszy argument „chrystologii od Dzieciątka Jezus“ w mrocznych kwestiach życia: Bóg jest mocen (wszech-mocen) rozjaśnić każdą noc. Spełnieniem tego stała się Wielka Noc.
Bóg jako śmiertelne Dziecko
„Bóg jest tak bardzo życiem (miłością), że może sobie pozwolić na to, by być umarłym“ – napisze Hans Urs von Balthasar, kto wie, czy nie najwybitniejszy teolog XX wieku.
Śmiertelne Dziecko jest dowodem, że Wszechmocnej miłości nie wymknął się świat. Taki jest fundament wiary i myślenia Tereski, jej teologii. Intuicje te nie są szczebiotem niedojrzałej dziewczynki – są owocem życia i wiary straszliwie cierpiącej kobiety. Teresa zarówno egzystencjalnie, jak i teologicznie „płynnie“ przechodzi od żłóbka do krzyża. To płynne przejście dokonuje się w jej głowie, w jej sercu, a nade wszystko – w jej życiu. Od żłóbka do krzyża, od krzyża do żłóbka – z niezmąconą ufnością w prawdę Wielkiej Nocy. Raz jeszcze Schönborn: „w jej silnym i poprawnym instynkcie teologicznym Wcielenie zespala się z krzyżem: te dwa szczyty Bożego samo-ogołocenia, które wielu teologów chciałoby przeciwstawić sobie, Teresa ogląda we wspólnej wizji zbawczej miłości“.
Ten rodzaj rozumienia życia, owa chrystologiczna synteza, wywiedziona z Inkarnacji i skoncentrowana wyłącznie na Miłości – jedynym świetle zdolnym rozproszyć egzystencjalną ciemność – niemożliwy jest zapewne bez łaski świętości. Bo „świętość jest (…) jedyną przygodą, jaka istnieje. Kto to zrozumiał, ten dotarł do sedna wiary katolickiej“ – być może nigdy Georges Bernanos nie zapisał słów bardziej niż te trafiających w środek tarczy… To na drogach namiętnego pragnienia świętości i stopniowego wrastania w nią Teresa odkryła, że wszystkie drogi miłości wiodą przez cierpienie, że Betlejem i Jerozolima sąsiadują ze sobą, że półmrok groty Narodzin na wschodnich ikonach przypomina ciemność grobu, a Dzieciątko ma zelżone Oblicze.
Z głębi tej tajemnicy wyłania się nadzwyczajna, „święta“ mądrość Teresy, doktora Kościoła. Uczy, że aby pojąć nadprzyrodzoną celowość cierpienia, trzeba je sprowadzić do Boskiej miary – żadna inna miara nie wystarczy. Ani „łez padół“, ani „deszcz różany“ – życie nie jest ani jednym, ani drugim; Bóg wie, czym jest życie i kim jestem ja. Jean Guitton nazywa śmiałość jej wyobraźni „zaiste wergiliańską“: „Bóg cierpi z powodu naszych cierpień, daje nam to poznać, odwracając głowę“. Bóg nie stworzył bólu i go nie chce. Ból jest dziełem grzechu. Ale Bóg sobie z nim poradził za sprawą Miłosierdzia; dzięki tej Wszechmocnej Miłości stał się Dzieckiem, które umrze i zmartwychwstanie. I w ten sposób uratuje wszystkie jego dzieci.
Kto ma Jezusa, ma wszystko
To nie jest logika zamknięta bez reszty w ciasnym horyzoncie doczesności, pojmująca cierpienie „jakby Boga nie było“. Taka logika prędzej czy później stanie przed ścianą mroku i koniecznie będzie jej potrzebne światło z wysoka: „Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, żeby wejść do swej chwały?“ (Łk 24,26). Jak w drodze do Emaus, w wymiar Boskiej logiki wprowadzić nas może jedynie tajemniczy Towarzysz Podróży Życia. Łamiąc chleb, będąc „z“. Prosto (jak Tereska) tłumaczy to Jan Paweł II: „Jezus zbliża się do nas w drodze, w momencie, który właśnie przeżywamy, i stawia nam fundamentalne pytania, które otwierają serca na nadzieję. On może nam wyjaśnić wiele spraw dotyczących Jego i naszego przeznaczenia. Przede wszystkim objawia nam, że każde ludzkie życie musi przejść przez Jego krzyż, aby wejść do chwały“. Chodzi więc o wszechstronnie (na płaszczyźnie racjonalnej, emocjonalnej, egzystencjalnej) rozumiany chrystocentryzm. Jedynie w świetle Jego prawdy i z Nim, wiernym Towarzyszem Podróży naszego Życia – możliwy jest do odkrycia sens cierpienia.
Swą pierwszą encyklikę Jan Paweł II rozpoczyna zdaniem: „Odkupiciel człowieka, Jezus Chrystus, jest ośrodkiem wszechświata i historii“. W Tertio millennio adveniente czytamy, iż Kościół „wierzy, że klucz, ośrodek i cel całej ludzkiej historii znajduje się w jego Panu i Nauczycielu“. Oto wielka chrystocentryczna wizja wszystkiego, co jest. Istota sprawy leży jednak nie w „metawizjach“, ale w konkrecie życia, w relacjach. Chrześcijaństwo nie jest pierwszorzędne dla ludzkości – jest ono pierwszorzędne dla człowieka. Dokładniej: dlatego jest dla ludzkości, że jest dla człowieka.
Chrześcijaństwo jest uziemione, stawiając zdecydowanie konkret przed abstrakcją. Joachim Gnilka, monachijski biblista pisze: „Specyfika Ewangelii polega na tym, że nie zamierzają one jedynie przypominać faktów historycznych, lecz w pierwszym rzędzie chcą przybliżyć czytelnikowi żywego Chrystusa – tak, aby on sobie uświadomił: nie mam tu do czynienia z przeszłością, historyczną martwą materią, lecz spotykam Tego, o którym przez wiarę wiem, że On żyje, że przemawia do mego życia i że jest obecny i działa we wspólnocie wierzących“. Przemawia do mego życia. Tereska powie: „Kto ma Jezusa, ma wszystko“.
Jest ona przekonana, że w samo sedno tych kwestii prowadzi droga Dzieciątka. I że możliwa jest ona do odkrycia i przejścia jedynie we własnym dziecięctwie. „Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i rzeczywiście nimi jesteśmy“ (1J 3,1). Bycie dzieckiem jest zresztą „punktem“ i stanem uprzywilejowanym w „kwestii ciemności“, bo jedynie w ustach dziecka prawdziwie brzmią słowa „Abba Ojcze“ (Ga 4,7) i rzeczywista (czyli „skuteczna“, bo przynosząca bezpieczeństwo) staje się wyrażona w tym słowie ufna relacja.
Postawa ta znajduje się na antypodach infantylizmu i jak najdalej od cynicznego pięknoduchostwa i pseudoteologii. Mała Tereska faktycznie jest duchowym olbrzymem. Plując krwią i doświadczając skrajnej, pozbawionej Boga pustki, w solidarności z Ukrzyżowanym („Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił…“) i sobie współczesnymi, pozostaje wierna najgłębszemu swemu pragnieniu: w sercu Kościoła będę miłością. Pisze: „Teraz nie pragnę już niczego więcej, jak tylko KOCHAĆ Jezusa do szaleństwa… Pociąga mnie wyłącznie MIŁOŚĆ… Nie pragnę już cierpienia ani śmierci, a jednak wciąż kocham i jedno, i drugie! Długo tego pragnęłam… Ale teraz kieruje mną wyłącznie oddanie się Bogu. Nie mam innej busoli!“.
Kochać bez zastrzeżeń, warunków, wykluczeń
W dziedzinie relacji międzyludzkich ten model myślenia i życia – chrystologia od Dzieciątka Jezus – można rozpoznać bezbłędnie po współczującej i aktywnej miłości obejmującej absolutnie wszystkich i wszystko, nie znającej żadnych wykluczeń. Każda i każdy czują się tu miłowani i przyjmowani bez najmniejszych zastrzeżeń. Bóg jest Ojcem, a ludzie są Dziećmi – Siostrami i Braćmi. Tak myśleć i żyć znaczy być od Tereski. I od Dzieciątka Jezus. Oto projekt teologii przyszłości. I nadziei dla naszego świata.
Jarosław Dudała
Boję się, że gdy zostaną wyniesieni na ołtarze, spotka ich to, co ich córkę – świętą Teresę od Dzieciątka Jezus. Ich życie będzie pokazywane jako niedosiężny ideał, a lukier będzie kapał, kapał, kapał…
Tymczasem życie Zelii i Ludwika Martin nie było ani wyjątkowo słodkie, ani wolne od wątpliwości, rozdarcia, bólu i problemów z samym sobą. Zelia Guerin (ur. 1831) pochodziła z rodziny żołnierza napoleońskiego, późniejszego żandarma. W rodzinnym domu nie mogła liczyć na zrozumienie ze strony matki. Oparcie znalazła w starszej siostrze, która była zakonnicą w klasztorze wizytek. Zelia też pragnęła zostać siostrą zakonną. Podobno jeszcze w dniu ślubu płakała pod murem klasztoru. Wcześniej jednak przełożona sióstr św. Wincentego à Paulo odwiodła ją od zamiaru wstąpienia do zakonu. 20-letnia kobieta pod wpływem usłyszanego na modlitwie wewnętrznego głosu założyła firmę koronczarską, zatrudniała pracownice i – jak to się dziś mówi – osiągnęła sukces w biznesie. Ceną za to była praca tak ciężka, że Zelia pisała w jednym z listów: „Jestem zupełną niewolnicą z powodu ciągłych zamówień”.
Katolicy bogaci
Za źródło materialnego powodzenia rodziny Zelia uważała poważne traktowanie świątecznego charakteru niedzieli. W liście do bratowej pisała: „Będę bardziej uważna, by nic nie kupować w niedzielę. Nie jestem pod tym względem tak surowa jak Ty i mój mąż. Jeśli zajdzie potrzeba – np. bułeczek dla dzieci – to je kupię. Bardzo często podziwiam skrupuły Ludwika i mówię sobie: oto człowiek, który nigdy nie próbował zbić fortuny. Kiedy się urządzał, jego spowiednik pozwolił mu, żeby miał swój sklep z biżuterią otwarty w niedzielę do południa. Nie chciał skorzystać z pozwolenia, pozbawiając się dobrych obrotów. A mimo to jest bogaty”. No właśnie, wbrew stereotypowi rodziny katolickiej, która ma być rzekomo porządna, ale biedna, rodzina Martin była dość bogata. Nawet po śmierci Zelii Ludwika Martin stać było na długie, zagraniczne podróże. Z córkami Teresą i Celiną wyjechał np. na pielgrzymkę do Rzymu, połączoną ze zwiedzaniem Włoch: Wenecji, Padwy, Loreto, Neapolu, Pizy, Genui, Asyżu, Florencji, Mediolanu i Bolonii. Choć z drugiej strony był moment (tuż po przegranej przez Francję wojnie z Prusami), kiedy Zelia pisała do bratowej, że są zrujnowani.
Nie byłoby świętej, gdyby nie…
Wróćmy jednak do momentu, gdy Zelia miała 27 lat i poznała nieco starszego Ludwika Martin. „To ten, którego przygotowałem dla ciebie” – usłyszała wewnętrzny głos. Ludwik też chciał zostać zakonnikiem (w alpejskim klasztorze), ale na przeszkodzie stanął brak odpowiedniego wykształcenia. Chciał je uzupełnić, ale mu się nie udało. Został cenionym jubilerem i zegarmistrzem. Pobrali się po 3 miesiącach znajomości. „Mąż mój – to święty człowiek. Życzyłabym wszystkim kobietom takich mężów” – pisała Zelia, a innym razem zwierzała się mężowi w liście: „Jestem dziś tak szczęśliwa, że Cię wkrótce zobaczę, iż nie mogę dziś pracować”. Przez pierwsze 10 miesięcy małżeństwa państwo Martin żyli jak brat i siostra. I św. Teresa od Dzieciątka Jezus, nie miałaby szansy się począć gdyby nie delikatna interwencja spowiednika. Do podjęcia współżycia przekonywał on chyba przede wszystkim Ludwika, który – jak się zdaje – nosił w sobie pragnienie życia w czystości rozumianej na sposób zakonny. Zelia natomiast wielokrotnie mówiła, że chciałaby mieć gromadkę dzieci. „Mam ich już pięcioro, nie licząc tych, które jeszcze mogą przyjść, gdyż nie wątpię, że będę ich miała jeszcze troje albo czworo” – pisała.
Żadne tam ciepłe kluchy
Państwo Martin doświadczyli też, co to znaczy mieć problemy wychowawcze z dziećmi. Zwłaszcza ich córka Leonia (późniejsza siostra wizytka) była dzieckiem trudnym, krnąbrnym, nieprzykładającym się zanadto do nauki. Generalnie dzieci wychowywane były po katolicku, ale bez jakiejś pseudopobożnej przesady. „Marynia chodzi codziennie na Msze św. na godzinę szóstą (rano – przyp. JD). Uważam, że to zbyt wcześnie i to mi się bardzo nie podoba. Nie jestem jednak stale nauczycielką i pozwalam jej na to” – pisała Zelia.
Miłość do Boga nie łączyła się u niej z brakiem krytycyzmu wobec duchownych. – „Mówią źle” – zrecenzowała krótko wysiłki dwóch misjonarzy, głoszących kazania w miejscowej parafii. Pani Martin to nie były żadne ciepłe kluchy. Potrafiła zdemaskować przed wymiarem sprawiedliwości oszustki, podające się za zakonnice opiekujące się dziećmi. Znała też uczucie niezawinionej niechęci. „Byłam podła, że wyśmiewałam się z pani Y. Żal mi tego niezmiernie. Nie wiem, dlaczego nie czuję do niej sympatii, bo przecież zawsze świadczyła mi dobro i oddawała usługi” – pisała o którejś ze znajomych. O Ludwiku mówiono, że miał gwałtowne usposobienie, które poskramiał pracą nad sobą.
Jestem w rozpaczy, chciałabym umrzeć
Nieodłączną towarzyszką życia rodzinnego Martinów była śmierć. Spośród dziewięciorga dzieci czworo zmarło we wczesnym dzieciństwie. Oto jak Zelia opisywała zgon pięcioletniej Helenki: „Z rana zapytałam ją, czy chce napić się rosołu. Odpowiedziała, że tak, ale nie mogła nic przełknąć. Wreszcie zrobiła to z największym wysiłkiem, mówiąc do mnie: Jeśli zjem, czy mnie będziesz bardziej kochać?”. Krótko później dziewczynka zmarła. Ludwik wybuchnął płaczem i wołał: „Moja mała Helenka! Moja mała Helenka!”. Czas najwyraźniej nie leczy wszystkich ran, bo jeszcze wiele lat później cierpiał on z powodu tej straty. Zelię zaś trawił potworny niepokój. Do brata – farmaceuty pisała: „Pozostały mi wielkie wyrzuty sumienia, że podałam jej to pożywienie. Mój kochany bracie, czy myślisz, że to mogło spowodować śmierć? Błagam Cię, napisz mi, co o tym sądzisz”. A po stracie kolejnej córki, Melanii, pisała: „Jestem w rozpaczy. (…) Chciałabym również umrzeć!”. Śmierć Zelii nadeszła, gdy jej najmłodsza córka, przyszła św. Teresa od Dzieciątka Jezusa, miała 4 i pół roku. Kilkanaście lat wcześniej pani Martin uderzyła piersią w kant stołu. Powstał guz, który prawdopodobnie potem zezłośliwiał. W chwili śmierci Zelia Martin miała 46 lat.
Władca Senioratów Cierpienia i Upokorzenia
Jej mąż przeżył ją o kilkanaście lat. Pod koniec życia także bardzo cierpiał. „Dziedzic i Władca Senioratów Cierpienia i Upokorzenia” – mówiła o nim jego kanonizowana córka. Mówi się, że cierpiał na chorobę psychiczną, choć zdaje się, że mogły to być np. objawy choroby Alzheimera (np. nie mówiąc nic nikomu, wychodził z domu i szedł przed siebie). Później został sparaliżowany. „Moi rodzice byli bardziej godni nieba niż ziemi” – pisała św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Zdaje się jednak, że państwo Martin nie uważali się za chodzące ideały. „Chciałabym być świętą, tylko nie wiem, z którego końca do tego się zabrać. Jest tyle do zrobienia, a ja ograniczam się tylko do pragnień” – pisała Zelia w liście do córki Pauliny. Podsumowując: jeśli Zelia i Ludwik Martin zostaną błogosławionymi, to nie dlatego, że przestrzegali przykazań, a Pan Bóg odwdzięczał im się świętym spokojem. Powiedziałbym raczej, że byli święci, bo ich życie było podobne do życia Jezusa. To znaczy, że była w nim i miłość, i osobisty dramat, sięgający aż po rozdzierający krzyk: „Boże mój, czemuś mnie opuścił?”.
Marcin Jakimowicz (maj 2005)
Relikwie Małej Tereski podróżują przez świat. Święta, która przed swą śmiercią obiecała, że gdy tylko trafi do nieba stanie się złodziejką, wykradającą Panu Bogu to, co najlepsze, właśnie zawitała do Polski.
Leciała już wojskowym śmigłowcem, była niesiona na ramionach rosłych żołnierzy. Jechała między ogromnymi drapaczami chmur Ameryki, lichymi chatkami Syberii i zrujnowanymi domami Bośni i Hercegowiny. Relikwiarz ze szczątkami jednej z najpopularniejszych Świętych świata nawiedził już kilkadziesiąt krajów. Odwiedzał sanktuaria, klasztory, hospicja, a nawet więzienia. Swą wędrówkę po Polsce rozpocznie 1 maja, a zakończy w pierwszych dniach sierpnia.
Kto w Holandii pójdzie do kościoła?
Długi na półtora metra i szeroki na metr masywny relikwiarz został ufundowany i zbudowany w Brazylii. Tam, gdzie się pojawia, jak grzyby po deszczu rozwijają się młode wspólnoty, rodzą powołania kapłańskie, a ludzie pozostają w zadziwieniu. Na całym świecie obecność relikwii wywołuje ogromny entuzjazm i ożywienie życia religijnego. Peregrynacji towarzyszyły całonocne śpiewy, zrzucanie z samolotów płatków róż, ulice usłane kwiatami, tańce i kolorowe petardy. W Stanach Zjednoczonych relikwie były przyjęte przez ponad milion osób, a w samej nowojorskiej katedrze św. Patryka przed relikwiarzem uklękło kilkadziesiąt tysięcy ludzi.
Po wizycie w Brazylii, gdzie relikwiarz przyjmowano z prawdziwie południowym rozmachem, biskupi napisali, że „Teresa przeszła między ludem jak misjonarz, przyciągając tłumy do Jezusa i wzbudzając wiarę wśród wielu obojętnych”.
– Kto w zlaicyzowanej Holandii pójdzie do kościoła? – kręcili głowami sceptycy. Do czasu, gdy relikwie trafiły do Amsterdamu, Eindhoven, Utrechtu i Rotterdamu. Okazało się, że na spotkanie z nimi przyszły prawdziwe tłumy. We Mszy świętej w Nijmegen uczestniczyło dwa razy więcej ludzi niż w czasie Bożego Narodzenia czy Wielkanocy, a księża od wielu lat nie spowiadali aż tylu wiernych.
Tereska? Nie znaju…
By celnicy wpuścili relikwiarz na moskiewskie lotnisko, musiały interweniować żony ambasadorów Gwatemali i Brazylii. Udało się. Teresa mogła zawędrować do Sankt Petersburga, a później, jadąc wzdłuż Wołgi i Morza Czarnego, przez Syberię, aż po Władywostok.
Gdy relikwiarz zawitał do prażonego słońcem Meksyku, swe bramy otwarło przed nim 12 zatłoczonych więzień. Świadkowie opowiadali o łzach, które towarzyszyły skazanym. Podobnie było w Manili, gdy relikwie Świętej trafiły do największego więzienia w kraju. W gmachu w Muntinlupa osadzonych jest aż 12 tysięcy więźniów, z których setki skazano na karę śmierci. Po wizycie „Małego Kwiatuszka” prezydent wielu złagodził tę karę.
To nie pierwszy kontakt Teresy z więźniami. Jeszcze za życia Święta dowiedziała się o Henrim Pranzinim, wielkim zbrodniarzu, który – skazany na szafot – trwał uparcie w niewierze. Zaczęła wówczas szturmować niebo i bardzo długo modliła się za niego.
Pisała, że „sama nic nie może uczynić”, ofiarowała więc Bogu zasługi męki Jezusa i prosiła o odprawienie Mszy świętej. Cud dokonał się na samej szubienicy 31 sierpnia 1887. Zanim sznur oplótł głowę skazańca, ten odwrócił się nagle, złapał krucyfiks, który kapłan niósł w swojej ręce, i „trzykroć ucałował święte rany”.
Nowotwór zniknął
Jak pojąc fenomen popularności tej Świętej? Żyła krótko, zmarła już w wieku 24 lat. Pokazała światu przedziwną drogę do Boga: uczyła, jak oddawać Mu najdrobniejsze sytuacje dnia. Kiedyś spacerowała sobie w ogrodzie… w intencji pewnego misjonarza. Zamknięta za kratami Karmelu wołała: „O Jezu, moja miłości, wreszcie odkryłam moje powołanie. Moim powołaniem jest Miłość! W Sercu Kościoła będę Miłością i w ten sposób będę wszystkim”.
Na spotkanie z jej doczesnymi szczątkami przychodzi wielu ludzi w sutannach. Nic dziwnego, bo gdy zapytano Tereskę, po co przyszła do Karmelu, odpowiedziała: „Przyszłam ratować dusze, a przede wszystkim modlić się za kapłanów. Widziałam, że chociaż ich wzniosła godność wynosi ich ponad aniołów, to jednak pozostają ludźmi słabymi i ułomnymi”.
Relacje z peregrynacji po krajach Świata zawierają wiele opisów duchowych i fizycznych uzdrowień wyproszonych przez Świętą. „W miejscowości Caxias kobieta mająca guz nowotworowy przyszła modlić się o swoje zdrowie przed relikwiami Świętej i została natychmiast wysłuchana. Kiedy dotknęła urny z relikwiami, poczuła się pochłonięta przez wewnętrzne ciepło, którego nie mogła sobie wytłumaczyć. Prześwietlenie rentgenowskie zrobione po tygodniu wykazało, że guz rakowy zniknął. Biskup miejsca José Mendes przesłał do Lisieux poświadczenia lekarskie o chorobie i cudownym uzdrowieniu tej kobiety” – relacjonują świadkowie.
Wielkie marzenie małej Tereski
Dlaczego ludzie czczą jakieś kosteczki? – dziwią się sceptycy. Sobór Watykański II odpowiada wprost: „Zgodnie z tradycją Kościół oddaje cześć Świętym i ma w poważaniu ich autentyczne relikwie oraz wizerunki. Uroczystości Świętych głoszą cuda Chrystusa w Jego sługach, a wiernym poddają odpowiednie przykłady do naśladowania” (Sacrosanctum Concilium 111).
Na pomysł peregrynacji relikwii Teresy wpadł ks. Rajmund Zambelli, od 1992 r. rektor bazyliki w Lisieux. Trasa, która pierwotnie miała upamiętnić jedynie setną rocznicę śmierci Świętej, przekształciła się w ogromną podróż misyjną po całym świecie.
Wędrówka rozpoczęła się w 1994 r. we Francji, gdzie Święta nawiedziła m.in. ponad 170 wspólnot monastycznych. Późnej objechała Belgię, Luksemburg, Niemcy i Włochy, by w 1997 trafić do Paryża na Światowe Dni Młodzieży. W setną rocznicę śmierci Teresy relikwie trafiły do Włoch, gdzie 19 października 1997 r. w obecności stu tysięcy wiernych Jan Paweł II ogłosił ją doktorem Kościoła. Później na trasie peregrynacji znalazły się m.in.: Szwajcaria, Austria, Słowenia, Holandia (m.in. Karmel, z którego wywieziono do Oświęcimia Edytę Stein), Rosja, Argentyna, Meksyk, Irlandia, Bośnia Hercegowina, Kanada, Australia i wyspy Polinezji i Oceanii, Liban, Irak i Hiszpania.
Na naszych oczach spełnia się ogromne marzenie Teresy, która zanotowała w dzienniczku: „Ach, pomimo swojej małości chciałabym oświecać dusze jak Prorocy, jak Doktorzy; mam powołanie, by być Apostołem… chciałabym przemierzać świat głosząc Twoje imię, i postawić na ziemi niewiernych Twój zwycięski Krzyż”.
Mała Tereska obiecała, że po swej śmierci ześle na ziemię deszcz róż. Na wszelki wypadek weź z sobą parasol.
rozmowa z bp. Guy Gaucherem OC, biskupem pomocniczym Bayeux i Lisieux, miasta rodzinnego św. Teresy od Dzieciątka Jezus (Marcin Jakimowicz)
Marcin Jakimowicz: Teresa odwiedziła w Łagiewnikach Faustynę. Co łączyło te dwie młode dziewczyny?
Bp Guy Gaucher: – To bardzo ważne spotkanie. Obie Święte akcentowały ogrom Bożego miłosierdzia. Zupełnie poświęciły się miłości miłosiernej. Teresa przybywa do Polski w chwili, gdy umiera Jan Paweł II. A on odchodzi w Niedzielę Bożego Miłosierdzia. To nie przypadek, to jasny, czytelny znak dla całego Kościoła.
Czy Ksiądz Biskup przypuszczał, że ta peregrynacja spowoduje tak ogromny wzrost życia religijnego na całym świecie?
– Nie, nie. To wielki, zaskakujący dar z nieba. Rozpoczęliśmy we Francji. A jesteśmy krajem bardzo zsekularyzowanym. Baliśmy się, że peregrynacja będzie dla ludzi czymś przestarzałym, pachnącym średniowieczem. Okazało się, że na spotkania przychodziły tłumy. I tak jest już od 11 lat. Jestem zadziwiony tym, co Teresa czyni po śmierci.
Co najbardziej wzrusza?
– Teresa była już chyba w 25 więzieniach świata, m.in. w Manili, wśród 12 tysięcy więźniów. Był tam blok, w którym zamknięto 900 osób skazanych na śmierć. Relikwiarz nie mieścił się w drzwiach, był zbyt szeroki, pozwolono więc skazanym wyjść na dziedziniec. Modlili się o zniesienie kary śmierci. Trzy tygodnie później prezydent ustalił, że nie będzie już więcej egzekucji. Pamiętam też wizytę w Irkucku. Nie przyszło wiele osób, ale te, które przybyły, często jechały aż 300 km. Wszyscy płakali.
Co oznacza deszcz róż?
– To nie są jakieś nadzwyczajne rzeczy, ale drobne gesty. Z Teresą związany jestem przez całe życie, szczególnie od czasu, gdy wstąpiłem do Karmelu. Przez 25 lat pracowałem nad krytycznym wydaniem jej dzieł, później zostałem biskupem pomocniczym w Lisieux. Moim zawołaniem biskupim jest cytat biblijny, a jednocześnie dewiza Teresy: „Pociągnij mnie, pobiegnijmy”. Pan pociąga, ale biegniemy już razem. Przez wiele lat przygotowywałem materiały, by Teresa mogła zostać doktorem Kościoła. By się „doktoryzować”, musiała przejść cztery solidne „egzaminy”, m.in. z kard. Ratzingerem (śmiech). Ale udało się. Zwykle doktor Kościoła ogłaszany jest po trzech, czterech wiekach, a Tereska doczekała się tego w stulecie urodzin. To był najszczęśliwszy dzień w moim życiu! Koncelebrowałem Mszę na Placu Świętego Piotra, u boku Jana Pawła II, i powiedziałem sobie: No, to teraz mogę już umierać…
Marcin Jakimowicz
Święta spotyka błogosławionego, który trzyma pod pachą jakieś zawiniątko. To ryba?
Do podwójnej kraty podbiega młodziutka karmelitanka. W rozmównicy widzi swego tatę. Uśmiecha się. Ojciec trzyma pod pachą jakieś zawiniątko. To ryba?
Czego uczy mnie święta Teresa z Lisieux? Tego, że Wszechpotężny przychodzi w błahych sytuacjach, Przedwieczny objawia swą niezmierzoną chwałę przez drobnostki. Zostawmy globalne podsumowania. Spróbujmy przyjrzeć się jednej niepozornej scenie. Do zamkniętej za murami klasztoru świeżo upieczonej karmelitanki przychodzi w odwiedziny Ludwik Martin – jej ukochany tata. Ma w klasztorze już trzy córki, ale gdy przychodzi do najmłodszej, dostaje niemal skrzydeł.
Święta spotyka w rozmównicy błogosławionego. Ludwik spogląda w jasne, płonące oczy córki. Już na pierwszy rzut oka widać, że jest za kratami szczęśliwa. W oczach Tereski igra wesoły ognik. Ojciec może dokładnie przyjrzeć się jej rysom, bo należy do najbliższej rodziny. Innych od mniszek oddziela nie tylko podwójna solidna krata, ale i gruba zasłona. Nie są sami. Rozmowie dyskretnie towarzyszy osoba trzecia – ukryta z boku mniszka.
Teresa patrzy w oczy ojca. Widzi głębiej, niż można byłoby się spodziewać. W rysach taty z dnia na dzień odczytuje coraz częściej rysy samego Jezusa. To nie metafora. To zapis porażającej wizji, której doświadczy po latach, gdy będzie wertowała brewiarz. Znajdzie w nim obrazek Jezusa, a po jej plecach przejdą dreszcze. Rozpozna rysy… ojca, a jego oczach – wzrok poniżonego Jezusa. Czy można się dziwić, że nazwie Ludwika Martin „Dziedzicem i Władcą Senioratów Cierpienia i Upokorzenia”?
Ale to dopiero przed nimi. Na razie tata uśmiecha się promiennie. Mają dla siebie tylko kilka chwil. Wystarczy, by powiedzieć najważniejsze. Tata trzyma rybę. Nie ma dnia, by nie przyniósł na furtę jakichś darów. „To dla Tereski z prawdziwą przyjemnością rzuca przynętę i wyciąga szczupaka w Saint-Martin de la Lieue; w Saint-Ouen le Pin łowi pstrągi w dwóch stawach; a w Touques, przypływ przynosi mu flądry” – pisze Geneviève Devergnies OCD. – Tereska zapamiętała zwłaszcza karpia o długości 0,59 m. „Gdybyś wiedział, jaką twój karp, twój potwór, sprawił nam przyjemność!” – notuje święta.
Czy Teresa domyśla się, jak straszną drogą krzyżową przejdzie jej ojciec? Czy widzi proroczo, jak błąka się po omacku po ulicach miasta, narażając się na nieustanne drwiny? To alzheimer? Choroba psychiczna? Nie wiadomo… Ale nie wyprzedzajmy faktów. Ważne jest to, co jest teraz: maleńka klasztorna rozmownica, uśmiechy, ryba.
Szymon Babuchowski/wiara.pl
***********************************
“Dzieje duszy”
***
Na oryginalną całość składają się trzy teksty świętej Karmelitanki, nazywane dziś Rękopisami autobiograficznymi. Pierwszy z nich (rękopis “A”), zawierający wspomnienia z dzieciństwa i początków życia zakonnego, Teresa napisała w 1895 r. na prośbę m. Agnieszki od Jezusa (siostra Teresy – Paulina). Rękopis “B” z września 1896 r. jest tekstem adresowanym do s. Marii od Najświętszego Serca (siostra Teresy – Maria). Powstał on po odprawionych rekolekcjach i uważany jest za arcydzieło chrześcijańskiej duchowości. Ostatni fragment (rękopis “C”) Teresa pisała na polecenie m. Marii od św. Gonzagi w ostatnich miesiącach życia. Tuż przed śmiercią Karmelitanka wyraziła pragnienie, by jej wspomnienia zostały rozprzestrzenione jako narzędzie jej posłannictwa. Umierając, tak o nim mówiła: “Czuję, że moje posłannictwo wnet się rozpocznie; posłannictwo pociągania dusz do miłowania Boga, jak ja Go miłuję, dawania im mojej małej drogi”.
Przeczucia umierającej Teresy zaczęły przybierać realne kształty, gdy zostały opublikowane jej pisma. Uporządkowała je, zebrała w rozdziały i przygotowała do druku m. Agnieszka. Za sprawą jej pracy redaktorskiej rękopisy Teresy ukazały się jako autobiografia pt. Dzieje duszy. Ostatni, dwunasty rozdział, zawierał wspomnienia zakonnic o Świętej. Dołączono również wyjątki z listów, niektóre poezje, myśli i modlitwy Teresy.
Jeden z dwóch tysięcy pierwszych egzemplarzy Dziejów duszy trafił do rąk Karmelitanek Bosych w Przemyślu. Siostry zachwycone postacią młodej Karmelitanki natychmiast poprosiły klasztor w Lisieux o pozwolenie na tłumaczenie i niezwłocznie przystąpiły do pracy. Tłumaczenia tekstu francuskiego dokonały s. Anna od Jezusa Kalkstein i m. Elżbieta od Ducha Świętego Wańczura. Przy pomocy przyjaciółki sióstr, p. Marii Kobylińskiej, autobiografia Teresy ukazała się w Księgarni św. Wojciecha (Poznań 1902), pt. Dzieje duszy, czyli Żywot Siostry Teresy od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza, karmelitanki bosej 1873-1897 przez nią samą skreślony. Bp Edward Likowski jako oficjał i wikariusz generalny napisał: “Nie tylko chętnie udzielam imprimatur, ale gorąco polecam Żywot Siostry Teresy w polskim przekładzie. Dawno już w literaturze ascetycznej nie ukazała się książka, zwłaszcza w języku polskim, tak pouczająca i budująca, jak książka niniejsza. Bez zbudowania i pouczenia nikt jej czytać nie będzie”.
Tak jest do dzisiaj, o czym świadczą stuletnie dzieje autobiografii, przetłumaczonej już na 60 języków świata. Jej ustawiczną aktualność jako ewangelicznej doktryny i drogi życia potwierdził na nowo Kościół z okazji 100. rocznicy śmierci św. Teresy z Lisieux. Stało się to, gdy w niedzielę misyjną – 19 października 1997 r., u progu trzeciego tysiąclecia, Jan Paweł II ogłosił świętą Karmelitankę doktorem Kościoła. W wydanym na tę okoliczność przepięknym liście apostolskim Divini amoris scientia Ojciec Święty pisze: “Teresa jest mistrzynią dla naszej epoki spragnionej słów żywych i ważkich, świadectw heroicznych i wiarygodnych” (nr 11).
To w naszych czasach Opatrzność na nowo stawia nam ją jako wzór i mistrzynię życia. Spełniły się jej pragnienia: “Mimo mej maleńkości chciałabym oświecać dusze jak prorocy, doktorzy (…). Odczuwam w sobie powołanie doktora”. Takie przeświadczenie Teresy wypływało z jej osobistego doświadczenia. To sam Duch Święty dał jej zrozumieć, że ono przeznaczone jest dla wszystkich i że Bóg powierzył jej szczególne posłannictwo. Spełniły się jej pragnienia i została ogłoszona doktorem Kościoła – oznacza to, iż właściwa misja św. Teresy i jej “małej drogi” dopiero się rozpoczyna.
Warto popatrzeć na tę “żywą ikonę Boga”, jak nazywa św. Teresę Jan Paweł II. Jako doktor Kościoła przynosi nam bowiem niezwykle cenne ewangeliczne światło. Jej ciągle żywą misją jest nauczyć każdego “małej drogi”, która prowadzi do odkrycia miłosiernej miłości Boga. Św. Teresa czyni to za sprawą swoich pism, a szczególnie Dziejów duszy. Wspominając z wdzięcznością przemyskie Karmelitanki, które pierwsze przed stu laty przetłumaczyły autobiografię Teresy, należy dziękować Bogu za dobro, jakie ona przyniosła polskiemu katolicyzmowi na przestrzeni ubiegłego wieku. Dziś mamy już dostęp do nowych przekładów. W 17. wydaniu Dziejów duszy (1996 r.) wykorzystano przekłady wcześniejszego zbiorowego wydania Pism Świętej z 1971 r. Poddano go jednak rewizji na podstawie najnowszego krytycznego wydania francuskiego wszystkich Pism Teresy (8 tomów). To wydanie z 1992 r. rozpoczynają Rękopisy autobiograficzne. W nowym przekładzie i z nowymi przypisami zostały one wydane przez Wydawnictwo Karmelitów Bosych w 1997 r. Dzięki temu mamy dostęp do najbardziej autentycznej wersji autobiograficznych tekstów św. Teresy z Lisieux.
W ten sposób stają się one jeszcze doskonalszym narzędziem jej oddziaływania. Zaś z obecnej sytuacji w świecie można wnioskować, że to oddziaływanie będzie jeszcze bardziej skuteczne. Wielu ludzi szuka swego miejsca w Kościele, którego nie rozumieją i boleśnie odczuwają jego braki. Przybywa takich, którzy doświadczają życiowej pustki, granic własnych możliwości, mając równocześnie wielkie pragnienia. Wobec tych wszystkich wyzwań mistrzynią i przewodniczką pozostaje św. Teresa. Wystarczy tylko popatrzeć na tę “ikonę”, posłuchać jej opowieści o swoim doświadczeniu wiary, by uczyć się od niej kontemplacji oblicza Chrystusa i “wyobraźni miłosierdzia”.
ks. Stanisław Haręzga/Tygodnik Niedziela
*****************************************
Św. Teresa od Dzieciątka Jezus – patronka misji
św. Teresa z Lisieux/vaticannews.va
***
Przed swoją śmiercią św. Teresa (1873-1897) przyrzekła, że będzie z nieba „spuszczać deszcz róż”. Dlatego ikonografia przedstawia Świętą z naręczami róż, które oznaczają łaski, jakie za jej wstawiennictwem ludzie otrzymują. Te właśnie niezwykłe łaski stały się przyczyną popularności Świętej w świecie, oraz tak rychłego wyniesienia do chwały ołtarzy. W roku 1923 papież Pius XI ogłosił ją błogosławioną, a już dwa lata później wpisał ją uroczyście do katalogu świętych. W roku 1944 papież Pius XII ogłosił św. Teresę drugą, obok Joanny d´Arc, patronką Francji. W roku 1947, w 50-lecie śmierci św. Teresy, odbyła się we Francji wielka peregrynacja relikwii Świętej.
W Lisieux wystawiono obok klasztoru Karmelitanek bazylikę ku czci św. Teresy. Nad wejściem do bazyliki widnieje duży napis: „Kto się wywyższa, będzie poniżony; kto się poniża, będzie wywyższony” (Łk 14,11). W bazylice Święta leży w brązowym habicie, z białą peleryną, w czarnym welonie i z wiankiem róż na głowie. W prawej ręce trzyma róże, a w lewej krzyż. Wokół kryształowej trumny mnóstwo róż, jak też zapalonych świec. Dookoła trumny napis: „Chcę osiągnąć niebo, czyniąc dobrze na ziemi”. Sława św. Teresy od Dzieciątka Jezus jest rzeczywiście zadziwiająca.
Jej krótkie życie nie zawierało nadzwyczajnych wydarzeń. Nie piastowała ważnych funkcji, nie pisała traktatów teologicznych, nie założyła nowych fundacji, nie odznaczała się bohaterskimi czynami. Dziewięć lat klasztornego życia upłynęło jej na cichym wypełnianiu twardej reguły karmelitańskiej. Jednak Teresa z Lisieux została Doktorem Kościoła, jest najczęściej cytowaną kobietą w nowym Katechizmie Kościoła Katolickiego.
Swoje przemyślenia na temat życia duchowego i cierpienia napisała w księdze Dzieje duszy. Nie była wielką pisarką, ale jej teksty odznaczają się prostotą i jasnością. Pierwsza część jej autobiografii – „Rękopis A” – powstał na prośbę siostry Pauliny, przeoryszy Karmelu. Siostra Maria później nakłoniła Teresę do napisania „Rękopisu B”, prosząc o dokładniejsze wyjaśnienie „doktryny małej drogi”.
Droga ta jest prosta, dostępna każdemu, choć wcale niełatwa. Teresa mówi tu o swoim jedynym skarbie: „im bardziej jest się słabym, bez pragnień i bez cnót, tym lepszym jest się obiektem dla działania Bożej miłości, pochłaniającej i przemieniającej”. Co ciekawe, dzisiaj refleksje św. Teresy, przetłumaczone na blisko 60 języków, należą do ścisłej czołówki bestsellerów literatury religijnej.
Święta Teresa miała zaledwie 4 lata, kiedy straciła matkę. Po jej śmierci obrała sobie za matkę Maryję. W latach 1881-1886 ojciec oddał Teresę do internatu sióstr benedyktynek, które w swoim opactwie miały także szkołę z internatem dla dziewcząt. 25 marca 1883 r. Teresa zapadła na ciężką chorobę. Jak sama wyznała, uzdrowiła ją cudownie Matka Boża. Odtąd przy każdej Komunii św. powtarzała z radością: „Już nie żyję ja, ale żyje we mnie Jezus”. Pan Jezus swoją wybrankę już od dziecka doświadczył cierpieniem. Najpierw przyszła wspomniana choroba. Potem ogarnęły ją skrupuły, które dręczyły ją ponad rok. Jak wyznała, swoje uleczenie z tej choroby duchowej zawdzięcza swoim czterem siostrzyczkom, zmarłym w latach niemowlęcych. W pamiętniku swoim zapisała, że w czasie pasterki, w noc Bożego Narodzenia przeżyła „całkowite nawrócenie”. Jak je należy rozumieć? Oto ogarnął jej serce żar pozyskania dla Pana Jezusa wszystkich grzeszników. Ogarnęła ją tęsknota za modlitwą, rozmową z Bogiem. Odtąd zaczęła się jej wielka droga ku świętości.
Kiedy miała 15 lat, zapukała do bramy Karmelu, prosząc o przyjęcie. Przełożona jednak, widząc wątłą oraz zbyt młodą panienkę, nie przyjęła Teresy, obawiając się, że najsurowszego zakonu nie przetrzyma. W tej sytuacji Teresa pojechała do Rzymu. Papież Leon XIII obchodził złoty jubileusz swojego kapłaństwa. Upadła przed nim na kolana i zawołała: „Ojcze, pozwól, abym dla uczczenia Twego jubileuszu mogła wstąpić do Karmelu w 15. roku życia”. Marzenia dziewczęcia spełniły się dopiero po roku. Została przyjęta, najpierw w charakterze postulantki, potem nowicjuszki. Zaraz przy wejściu do klasztoru uczyniła postanowienie: „Chcę być świętą”.
W styczniu 1889 r. odbyły się jej obłóczyny i otrzymała imię: Teresa od Dzieciątka Jezus i od Świętego Oblicza. Jej drugim postanowieniem było:
„Przybyłam tutaj, aby zbawić dusze, a nade wszystko, by się modlić za kapłanów”. Na rok przed śmiercią zaczęły pojawiać się u św. Teresy pierwsze objawy daleko już posuniętej gruźlicy: wysoka gorączka, osłabienie, zanik apetytu. Pierwszy krwotok zaalarmował klasztor w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek. Mimo to spełniała nadal wszystkie zlecone jej obowiązki: mistrzyni, zakrystianki, opiekunki starszych sióstr. Zima roku 1896/1897 była wyjątkowo surowa. Klasztor nie był ogrzewany. Przełożona zlekceważyła stan siostry. Do infirmerii posłano ją dopiero w lipcu 1897 r., gdzie 30 września zmarła.
Często święta przedstawiana jest jako osoba uśmiechnięta. Tak było w istocie. Nawet wśród największych cierpień umiała zdobyć się na uśmiech. Chciała zostać świętą. Chciała wiele czynić dla zbawianie dusz. Chciała pomagać kapłanom. I oto nadarzyła się okazja – cierpienie. Św. Teresa cieszyła się z tych krzyży, bo widziała w nich piękny prezent, jaki może złożyć Boskiemu Oblubieńcowi. Pan Jezus nie był też wobec niej dłużny, obsypywał Wybrankę pociechami wewnętrznymi, a nawet stanami ekstazy.
W Polsce kult św. Teresy stał się bardzo popularny w XX w. Nie było kościoła bez obrazu uśmiechniętej Świętej z różami. Wystawiono ku jej czci kilkadziesiąt kościołów. Ukazało się kilkanaście wydań jej żywotów. Także jej imię stało się popularne. Istnieją w Polsce dwie rodziny zakonne pod wezwaniem św. Teresy: Karmelitanki od Dzieciątka Jezus oraz Siostry św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Może zadziwiać, dlaczego św. Teresa została ogłoszona patronką misji katolickich. Wyjaśnia to wyznanie Teresy: „nie mogąc być misjonarką czynną, pragnę nią być mocą miłości i pokuty”. Te słowa wzbudziły wśród głoszących Dobrą Nowinę na krańcach świata wiarę w Jej autentyczną miłość i wstawiennictwo w trudach misyjnych.
Tygodnik Niedziela
************************************************************************************************************
30 września
Święty Hieronim, prezbiter i doktor Kościoła
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Grzegorza Oświeciciela, biskupa |
Hieronim urodził się ok. 345 r. w Strydonie (prawdopodobnie na terenie dzisiejszej Chorwacji). Był synem zamożnych ludzi pochodzenia rzymskiego, katolików. Studiował w Rzymie pod kierunkiem mistrzów łaciny i retoryki, m.in. Donata. Tam – w wieku młodzieńczym, zgodnie z ówczesnym zwyczajem – przyjął chrzest między 358 a 364 r. z rąk papieża św. Liberiusza. Wówczas postanowił porzucić światowe życie i zająć się zagadnieniami religijnymi. Udał się następnie do Trewiru, ówczesnej stolicy cesarstwa, gdzie na życzenie rodziców miał rozpocząć karierę urzędniczą; prawdopodobnie jednak podjął tam studia teologiczne. Z Galii powrócił do Włoch. W tym czasie jego siostra wstąpiła do klasztoru. Także i sam Hieronim został w Akwilei mnichem i ok. 373 r. wyjechał na Wschód, by w Jerozolimie pracować naukowo i poddać się rygorystycznemu życiu. Poprzez Azję Mniejszą wyruszył do Ziemi Świętej, ale wyczerpany trudami podróży zatrzymał się w Antiochii. Znalazł się o krok od śmierci. Po wyzdrowieniu zaczął intensywną naukę greki i języka hebrajskiego, poświęcił się studiowaniu Pisma świętego na Pustyni Chalcydyckiej. W 377 r. w Antiochii Hieronim przyjął święcenia kapłańskie, zastrzegając jednak, że pragnie dalej wieść życie ascetyczne. Za cel swojego życia postawił pracę naukową. Na dłuższy czas (379-382) zatrzymał się w Konstantynopolu. Miasto urzekło go swoją historią, bogactwem zabytków, zasobnością w książki. Właśnie wtedy patriarchą Konstantynopola był św. Grzegorz z Nazjanzu. Hieronim słuchał pilnie jego kazań. W tym czasie przełożył na język łaciński niektóre homilie Orygenesa i Historię Euzebiusza z Cezarei Palestyńskiej. W 382 r. uczestniczył w synodzie rzymskim, gdzie na polecenie papieża Damazego zaczął pracować nad poprawianiem dawnego przekładu Nowego Testamentu i psalmów. W latach 382-384 był sekretarzem i doradcą papieża Damazego. Mieszkał na Awentynie, gdzie skupił wokół siebie elitę intelektualną i religijną Rzymu. Wśród jego uczniów znalazła się także św. Marcella (+ 410). Właśnie w jej pałacu zamieszkał. Na spotkania duchowe przybywała do niego również inna można pani Rzymu, św. Paula (+ 404), i jej córka, św. Eustochia (+ ok. 419). Po śmierci papieża (+ 384) Hieronim udał się do Egiptu; zwiedził Ziemię Świętą, Egipt, klasztory w Nitrii. Słuchał wykładów znakomitego znawcy pism Orygenesa, Dydyma Ślepca. Udał się następnie do Palestyny i w 386 r. zamieszkał w Betlejem. Tam pozostał już do śmierci. Organizował tam działalność charytatywną, prowadził wykłady, pod jego opieką powstały cztery klasztory. Odznaczał się encyklopedyczną wiedzą, umiłowaniem ascezy, pracowitością, gorącym przywiązaniem do Kościoła, czcią do Matki Bożej, a przede wszystkim umiłowaniem Pisma Świętego. Współcześni mu odnotowali jednak, że miał wybuchowy charakter. Pozostawił po sobie niebywale ogromną spuściznę literacką. W latach 389-395 przełożył na łacinę wiele ksiąg Septuaginty (greckiego przekładu Biblii). Przez 24 lata (382-406) przetłumaczył na łacinę całe Pismo święte. Jego przekład, tzw. Wulgata (co oznacza “powszechnie przyjmowane”), został przyjęty przez Sobór Trydencki jako tekst urzędowy. Hieronim napisał także komentarze do wielu ksiąg Pisma oraz przełożył liczne teksty Ojców Kościoła. Zwalczał współczesne mu herezje. Ostatnie lata spędził w grocie sąsiadującej z Grotą Narodzenia Pana Jezusa. Zmarł osamotniony 30 września 419 lub 420 r. Jego relikwie sprowadzono z czasem do Rzymu. Obecnie znajdują się w głównym ołtarzu bazyliki S. Maria Maggiore. Jest jednym z czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego, patronem eremitów, biblistów, egzegetów, księgarzy i studentów. Ikonografia ukazuje najczęściej św. Hieronima jako wielkiego pokutnika w długiej szacie albo obnażonego starca, w przepasce na biodrach, wycieńczonego postami. Czasami przedstawiany jest w kapeluszu kardynalskim, co jest aluzją do jego funkcji sekretarza papieskiego, lub w postawie siedzącej przy pulpicie. Atrybutami Świętego są: czaszka, gołębica, kamienie, klepsydra, księga, lew u stóp, oswojone lwiątko, model kościoła, pióro pisarskie, rylec do pisania i tabliczka, trąba powietrzna przypominająca Sąd Ostateczny, wielbłąd. |
********************************
Święty Hieronim – patron miłośników Pisma Świętego
Dnia 30 września w kalendarzu liturgicznym obchodzone jest wspomnienie św. Hieronima, doktora Kościoła, patrona biblistów, archeologów, tłumaczy, ale także – o czym pamięta niewielu – uczniów i studentów. Jest to postać niezwykła, fascynująca, będąca przykładem doskonałego połączenia wiary z nauką, życia duchowego z życiem intelektualnym.
Św. Hieronim urodził się w 347 r. w Strydonie. Była to miejscowość położona w Imperium Rzymskim, w rejonie dzisiejszej granicy Słowenii i Włoch. W roku 360 młody Hieronim przybywa do stolicy ówczesnego świata antycznego, do Rzymu, aby podjąć naukę gramatyki, retoryki i literatury świeckiej. Pięć lat później przyjmuje chrzest. W 367 r. udaje się do Trewiru, gdzie powoli budzi się jego fascynacja teologią i życiem kontemplacyjnym. W 373 r. rusza na wschód i osiada na dwa lata w jednym z najważniejszych miast świata starożytnego, w Antiochii Syryjskiej. Właśnie w tym miejscu Hieronim ostatecznie podejmuje decyzję, aby skupić się na studiowaniu Pisma Świętego. Jego pragnienie życia mniszego powoduje, że ok. 375 r. udaje się na pobliską pustynię, by wieść samotne życie mnicha. Po powrocie do Antiochii, w roku 378, otrzymuje święcenia kapłańskie. Kolejnym jego krokiem jest Konstantynopol, najważniejsza metropolia wschodniej części Imperium Rzymskiego, niezwykle ważny ośrodek życia politycznego i religijnego. W tym mieście spotyka wybitnych teologów chrześcijańskiego wschodu, m.in. Grzegorza z Nyssy. Jak podkreślają biografowie św. Hieronima, lata spędzone na wschodzie były okazją do zapoznania się z myślą biblijną, pismami Ojców Kościoła i nauką greki oraz hebrajskiego. W 382 r. wraz z biskupem Paulinem przybywa do Rzymu na synod. Papież Damazy zafascynowany jego znajomością Pisma Świętego i języków biblijnych zatrzymuje go w Rzymie oraz mianuje swoim sekretarzem. Właśnie wtedy papież zachęca Hieronima do przygotowania nowego wydania Biblii w języku łacińskim, którym porozumiewano się w Imperium Romanum. Publikacja tego nowego przekładu Pisma Świętego stała się głównym celem działalności naukowej bohatera niniejszego artykułu. Należy pamiętać, że w świecie chrześcijaństwa zachodniego do IV wieku istniało wiele różnej jakości tłumaczeń Starego i Nowego Testamentu na język łaciński. Jeśli chodzi o Stary Testament, najczęściej były to przekłady z tzw. Septuaginty, czyli Biblii przetłumaczonej na język grecki w III-II wieku przed Chr., którą posługiwał się Kościół pierwotny. W tym kontekście rodziła się potrzeba nowego, jednolitego dla Kościoła zachodniego wydania Biblii. Po śmierci papieża Damazego w 384 r. Hieronim przenosi się do Ziemi świętej i osiada w Betlejem. Do dziś pielgrzymi nawiedzający Bazylikę Narodzenia mogą zejść do groty, w której według tradycji pracował nasz bohater. Św. Hieronim organizuje w mieście, w którym narodził się Chrystus, życie mnisze i jednocześnie cały czas trudzi się nad nowym wydaniem Pisma Świętego. Nowy Testament zostaje ukończony jeszcze w Rzymie, zaś przekład Starego Testamentu trwa ok. 14 lat. Hieronim tłumaczy tekst biblijny, korzystając z oryginałów zapisanych w językach hebrajskim, aramejskim i greckim oraz z ważnych tłumaczeń greckich i łacińskich. Owocem jego pracy jest Biblia łacińska zwana Wulgatą. Umiera w roku 420 w Betlejem.
Właśnie tę Wulgatę św. Hieronima przekłada w XVI wieku na język polski jezuita Jakub Wujek, wydając w ten sposób jedno z najważniejszych dzieł polskiej literatury, kształtujące naszą kulturę i język religijny przez wieki, aż do lat 60. XX wieku, kiedy to ukazuje się Biblia Tysiąclecia.
Doskonałym podsumowaniem naszych rozważań nt. św. Hieronima niech będą słowa jego ucznia, Gennadiusza: „Zrodziło go miasto Strydon, sławny Rzym wykształcił, przechowuje matka żywicielka Betlejem, a duszę jego przyjęły przybytki niebieskie”.
Piotr Goniszewski/Tygodnik Niedziela
************************************
Porywczy biblista – św. Hieronim
***
Boża łaska urabia świętych z każdego materiału. Porywczego egocentryka przemienia w pokutnika, ironicznego mówcę w cierpliwego tłumacza.
Mawiał, że „jedyną doskonałością ludzką jest świadomość własnej niedoskonałości”. I wiedział, co mówi. Był z natury bardzo pobudliwy. Wobec innych – agresywny i gwałtowny, surowy, ironiczny i obrażający. Wobec siebie samego – wrażliwy na pochwałę, czuły na naganę, zazdrosny i mściwy. Wobec przyjaciół i wrogów uchybił wielokrotnie sprawiedliwości i miłości. A jednak… został świętym. Co dla nas, grzeszników, jest – przyznajmy – pocieszające. Razem ze świętymi Augustynem, Ambrożym i Grzegorzem Wielkim należy do grona wielkich doktorów Kościoła Zachodniego.
Hieronim całe życie był targany sprzecznymi pragnieniami. Odebrał klasyczne wykształcenie w Rzymie. Jego nauczyciel Donatus wprowadził go w świat łacińskich klasyków Cycerona i Wergiliusza. Opanował sztukę słownej polemiki, którą nieraz posługiwał się bezpardonowo. W Rzymie przyjmuje chrzest. Rozpoczyna karierę urzędnika na dworze cesarza w Trewirze. Wkrótce jednak porzuca dworskie życie. Przez dwa lata żyje w pustelni na Bliskim Wschodzie, w okolicach Aleppo w Syrii. Tam mozolnie uczy się języka hebrajskiego. Przyjmuje święcenia kapłańskie. Dręczy go sen. Pozwany przed trybunał Chrystusa zostaje oskarżony o to, że jest bardziej cycerończykiem niż chrześcijaninem.
Wraca do Rzymu. Dawny pustelnik błyskawicznie robi kościelną karierę. Zostaje najbliższym współpracownikiem papieża Damazego. Staje się duchowym kierownikiem grupy bogatych Rzymianek, co ściąga na niego wiele plotek. On sam wdaje się w ostre, satyryczne polemiki z duchowieństwem. Spodziewa się, że zostanie następcą Damazego. Papieżem zostaje jednak kto inny. Atmosfera wokół Hieronima staje się na tyle gorąca, że musi opuścić Wieczne Miasto. Po licznych przygodach dociera do Betlejem, gdzie pozostaje już do końca życia. Prowadzi życie ascety, tłumaczy i komentuje Biblię. Ale i tam, głównie z powodu niewyparzonego języka, nie omijają go trudności. Przez moment grozi mu nawet ekskomunika. Bywa nieraz przedstawiany z kamieniem, którym uderza się w piersi.
Miłością jego życia staje się Biblia. Jej ostatecznie poświęca swój talent, wykształcenie, energię. Słowo Boga, nad którym mozolnie się pochyla, ratuje go przed życiową katastrofą, której wielokrotnie jest blisko. Najważniejszym owocem jego życia jest przekład Biblii na łacinę. Część ksiąg tłumaczył z oryginału, niektóre tylko poprawiał. Jego przekład, tzw. Wulgata (z łac. rozpowszechniony), staje się na kilkanaście wieków oficjalnym tekstem Kościoła Zachodniego.
Przedziwne są drogi prowadzące do świętości. Boża łaska urabia świętych z każdego materiału. Porywczego egocentryka przemienia w pokutnika, ironicznego mówcę w cierpliwego tłumacza.
ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
************************************************************************************************************
29 września
Święci Archaniołowie Michał, Rafał i Gabriel
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Szymona Ruiza de Rojas, prezbitera, błogosławionego Ludwika Monza, prezbitera, Rachele, żonę Jakuba |
Aniołowie są istotami ze swej natury różnymi od ludzi. Należą do stworzeń, są nam bliscy, dlatego Kościół obchodzi ich święto. Do ostatniej reformy kalendarza kościelnego (z 14 lutego 1969 r.) istniały trzy odrębne święta: św. Michała czczono 29 września, św. Gabriela – 24 marca, a św. Rafała – 24 października. Obecnie wszyscy trzej archaniołowie są czczeni wspólnie. W tradycji chrześcijańskiej Michał to pierwszy i najważniejszy spośród aniołów (Dn 10, 13; 12, 1; Ap 12, 7 nn), obdarzony przez Boga szczególnym zaufaniem. Hebrajskie imię Mika’el znaczy “Któż jak Bóg”. Według tradycji, kiedy Lucyfer zbuntował się przeciwko Bogu i do buntu namówił część aniołów, Archanioł Michał miał wystąpić i z okrzykiem “Któż jak Bóg” wypowiedzieć wojnę szatanom. W Piśmie świętym pięć razy jest mowa o Michale. W księdze Daniela jest nazwany “jednym z przedniejszych książąt nieba” (Dn 13, 21) oraz “obrońcą ludu izraelskiego” (Dn 12, 1). Św. Jan Apostoł określa go w Apokalipsie jako stojącego na czele duchów niebieskich, walczącego z szatanem (Ap 12, 7). Św. Juda Apostoł podaje, że jemu właśnie zostało zlecone, by strzegł ciała Mojżesza po jego śmierci (Jud 9). Św. Paweł Apostoł również o nim wspomina (1 Tes 4, 16). Jest uważany za anioła sprawiedliwości i sądu, łaski i zmiłowania. Jeszcze bardziej znaczenie św. Michała akcentują księgi apokryficzne: Księga Henocha, Apokalipsa Barucha czy Apokalipsa Mojżesza, w których Michał występuje jako najważniejsza osoba po Panu Bogu, jako wykonawca planów Bożych odnośnie ziemi, rodzaju ludzkiego i Izraela. Michał jest księciem aniołów, jest aniołem sądu i Bożych kar, ale też aniołem Bożego miłosierdzia. Pisarze wczesnochrześcijańscy przypisują mu wiele ze wspomnianych atrybutów; uważają go za anioła od szczególnie ważnych zleceń Bożych. Piszą o nim m.in. Tertulian, Orygenes, Hermas i Didymus. Jako praepositus paradisi ma ważyć dusze na Sądzie Ostatecznym. Jest czczony jako obrońca Ludu Bożego i dlatego Kościół, spadkobierca Izraela, czci go jako swego opiekuna. Papież Leon XIII ustanowił osobną modlitwę, którą kapłani odmawiali po Mszy świętej z ludem do św. Michała o opiekę nad Kościołem. Kult św. Michała Archanioła jest w chrześcijaństwie bardzo dawny i żywy. Sięga on wieku II. Symeon Metafrast pisze, że we Frygii, w Małej Azji, św. Michał miał się objawić w Cheretopa i na pamiątkę zostawić cudowne źródło, do którego śpieszyły liczne rzesze pielgrzymów. Podobne sanktuarium było w Chone, w osadzie odległej 4 km od Kolosów, które nosiło nazwę “Michelion”. W Konstantynopolu kult św. Michała był tak żywy, że posiadał on tam już w VI w. aż 10 poświęconych sobie kościołów, a w IX w. kościołów i klasztorów pod jego wezwaniem było tam już 15. Sozomenos i Nicefor wspominają, że nad Bosforem istniało sanktuarium św. Michała, założone przez cesarza Konstantyna (w. IV). W samym zaś Konstantynopolu w V w. istniał obraz św. Michała, czczony jako cudowny w jednym z klasztorów pod jego imieniem. Liczni pielgrzymi zabierali ze sobą cząstkę oliwy z lampy płonącej przed tym obrazem, gdyż według ich opinii miała ona własności lecznicze. W Etiopii każdy 12. dzień miesiąca był poświęcony św. Michałowi. W Polsce powstały dwa zgromadzenia zakonne pod wezwaniem św. Michała: męskie (michalitów) i żeńskie (michalitek), założone przez błogosławionego Bronisława Markiewicza (+ 1912, beatyfikowanego przez kard. Józefa Glempa w Warszawie w czerwcu 2005 r.). Św. Michał Archanioł jest patronem Cesarstwa Rzymskiego, Papui Nowei Gwinei, Anglii, Austrii, Francji, Hiszpanii, Niemiec, Węgier i Małopolski; diecezji łomżyńskiej; Amsterdamu, Łańcuta, Sanoka i Mszany Dolnej; ponadto także mierniczych, radiologów, rytowników, szermierzy, szlifierzy, złotników, żołnierzy. Przyzywany jest także jako opiekun dobrej śmierci. W ikonografii św. Michał Archanioł przedstawiany jest w tunice i paliuszu, w szacie władcy, jako wojownik w zbroi. Skrzydła św. Michała są najczęściej białe, niekiedy pawie. Włosy upięte opaską lub diademem. Jego atrybutami są: globus, krzyż, laska, lanca, miecz, oszczep, puklerz, szatan w postaci smoka u nóg lub skrępowany, tarcza z napisem: Quis ut Deus – “Któż jak Bóg”, waga. Gabriel po raz pierwszy pojawia się pod tym imieniem w Księdze Daniela (Dn 8, 15-26; 9, 21-27). W pierwszym wypadku wyjaśnia Danielowi znaczenie tajemniczej wizji barana i kozła, ilustrującej podbój przez Grecję potężnych państw Medów i Persów; w drugim wypadku archanioł Gabriel wyjaśnia prorokowi Danielowi przepowiednię Jeremiasza o 70 tygodniach lat. Imię “Gabriel” znaczy tyle, co “mąż Boży” albo “wojownik Boży”. W tradycji chrześcijańskiej (Łk 1, 11-20. 26-31) przynosi Dobrą Nowinę. Ukazuje się Zachariaszowi zapowiadając mu narodziny syna Jana Chrzciciela. Zwiastuje także Maryi, że zostanie Matką Syna Bożego. Według niektórych pisarzy kościelnych Gabriel był aniołem stróżem Świętej Rodziny. Przychodził w snach do Józefa (Mt 1, 20-24; 2, 13; 2, 19-20). Miał być aniołem pocieszenia w Ogrójcu (Łk 22, 43) oraz zwiastunem przy zmartwychwstaniu Pana Jezusa (Mt 28, 5-6) i przy Jego wniebowstąpieniu (Dz 1, 10). Niemal wszystkie obrządki w Kościele uroczystość św. Gabriela mają w swojej liturgii tuż przed lub tuż po uroczystości Zwiastowania. Tak było również w liturgii rzymskiej do roku 1969; czczono go wówczas 24 marca, w przeddzień uroczystości Zwiastowania. Na Zachodzie osobne święto św. Gabriela przyjęło się dopiero w wieku X. Papież Benedykt XV w roku 1921 rozszerzył je z lokalnego na ogólnokościelne. Pius XII 1 kwietnia 1951 r. ogłosił św. Gabriela patronem telegrafu, telefonu, radia i telewizji. Św. Gabriel jest ponadto czczony jako patron dyplomatów, filatelistów, posłańców i pocztowców. W 1705 roku św. Ludwik Grignion de Montfort założył rodzinę zakonną pod nazwą Braci św. Gabriela. Zajmują się oni głównie opieką nad głuchymi i niewidomymi. W ikonografii św. Gabriel Archanioł występuje niekiedy jako młodzieniec, przeważnie uskrzydlony i z nimbem. Odziany w tunikę i paliusz, czasami nosi szaty liturgiczne. Na włosach ma przepaskę lub diadem. Jego skrzydła bywają z pawich piór. Szczególnie ulubioną sceną, w której jest przedstawiany w ciągu wieków, jest Zwiastowanie. Niekiedy przekazuje Maryi jako herold Boży zapieczętowany list lub zwój. Za atrybut służy mu berło, lilia, gałązka palmy lub oliwki. Rafał przedstawił się w Księdze Tobiasza, iż jest jednym z “siedmiu aniołów, którzy stoją w pogotowiu i wchodzą przed majestat Pański” (Tb 12, 15). Występuje w niej pod postacią ludzką, przybiera pospolite imię Azariasz i ofiarowuje młodemu Tobiaszowi wędrującemu z Niniwy do Rega w Medii swoje towarzystwo i opiekę. Ratuje go z wielu niebezpiecznych przygód, przepędza demona Asmodeusza, uzdrawia niewidomego ojca Tobiasza. Hebrajskie imię Rafael oznacza “Bóg uleczył”. Ponieważ zbyt pochopnie używano imion, które siedmiu archaniołom nadały apokryfy żydowskie, dlatego synody w Laodycei (361) i w Rzymie (492 i 745) zakazały ich nadawania. Pozwoliły natomiast nadawać imiona Michała, Gabriela i Rafała, gdyż o tych wyraźnie mamy wzmianki w Piśmie świętym. W VII w. istniał już w Wenecji kościół ku czci św. Rafała. W tym samym wieku miasto Kordoba w Hiszpanii ogłosiło go swoim patronem. Św. Rafał Archanioł ukazuje dobroć Opatrzności. Pobożność ludowa widzi w nim prawzór Anioła Stróża. Jest czczony jako patron aptekarzy, chorych, lekarzy, emigrantów, pielgrzymów, podróżujących, uciekinierów, wędrowców i żeglarzy. W ikonografii św. Rafał Archanioł przedstawiany jest jako młodzieniec bez zarostu w typowym stroju anioła – tunice i chlamidzie. Jego atrybutami są: krzyż, laska pielgrzyma, niekiedy ryba i naczynie. W ujęciu bizantyjskim ukazywany jest z berłem i globem. |
****************************
Święci Archaniołowie – Michał, Rafał i Gabriel
Książę niebieski, święty Michale,
Ty sprawy ludzkie kładziesz na szale;
W dzień sądu Boga na trybunale
Bądź mi patronem, święty Michale.
29 września Kościół katolicki obchodzi święto Świętych Archaniołów: Michała, Gabriela i Rafała.
Imię Michał, wzięte z hebrajskiego Mika´el, znaczy “Któż jak Bóg”.
Św. Michał w Piśmie Świętym wymieniany jest pięć razy. W najbardziej wymowny sposób czyni to Autor ostatniej księgi Pisma Świętego czyli Apokalipsy – św. Jan Apostoł: “I nastąpiła walka na niebie: Michał i jego aniołowie mieli walczyć ze Smokiem. I wystąpił do walki Smok i jego aniołowie, ale nie przemógł i już się miejsce dla nich w niebie nie znalazło. I został strącony na ziemię, a z nim zostali strąceni jego aniołowie” (Ap 12, 7-9). Po zwycięstwie nad zbuntowanymi duchami św. Michał Archanioł został wodzem zastępów niebieskich. Jest on duchem czystym, oddanym bez reszty Stwórcy, wielbicielem Matki Boga. Doznaje on wielkiej radości z wypełnienia woli Bożej i pomaga ludziom w ich uszczęśliwianiu. Przed przyjściem Chrystusa na ziemię, nazywano św. Michała księciem narodu wybranego. Prorok Daniel zalicza go do jednego z pierwszych książąt. Zapewnia, że tylko Michał Archanioł może pomóc w walce z wrogiem. W Nowym Testamencie św. Michał kontynuuje te rolę obrońcy jako Patron i Anioł Stróż Kościoła. Przychodzi z pomocą wiernym w najtrudniejszych dla nich chwilach.
Pierwsze znane święto ku czci świętego Michała Archanioła sięga połowy czwartego wieku. Obchodzono je 8 maja na Monte Sant´Angelo na półwyspie Gargano we Włoszech, gdzie miał się objawić Książę chórów anielskich. Św. Papież Bonifacy I w V w. poświęcił św. Michałowi bazylikę w Rzymie i nakazał corocznie, dnia 29 września obchodzić rocznicę tego faktu. Święto rozciągnięto na Kościół powszechny i do dziś je obchodzimy. Świętego Michała obrały sobie za szczególnego patrona Niemcy, Austria i Francja. Belgia w kulcie świętego Michała stara się dorównać Francji. Ruś zasłaniająca Kościół przed niewiernymi ze Wschodu, obrała go sobie za szczególnego opiekuna. W Ameryce północnej kult świętego Michała wyraża się między innymi przez budowanie licznych kościołów ku jego czci, a także nadawanie przy chrzcie imion Michał i Michalina.
W Polsce kult św. Michała Archanioła był bardzo żywy. Rycerstwo polskie doznawało cudownej pomocy św. Michała w walkach z niewiernymi. Powstały bractwa i cechy rzemieślników pod jego wezwaniem, budowano także ku jego czci kościoły i kapliczki, poświęcano mu instytucje kościelne i świeckie. Znane są przysłowia ludowe związane z imieniem lub świętem św. Michała Archanioła: “Gdy noc jasna na Michała, to nastąpi zima trwała”, “Na Michała łowcy chwała”, “Jaki Michał, taka wiosna”. Święty Michał Archanioł jest obecnie znany i czczony przez cały świat katolicki. Dał on się poznać jako zwycięski wódz w walce dobra ze złem, jako obrońca chwały prawdziwego i wielkiego w swej mocy i potędze Boga.
Imię Gabriel znaczy: “Mąż Boży” lub “Wojownik Boży”.
Z tym imieniem spotykamy się w Starym Testamencie, w księdze proroka Daniela. Najpiękniejszą jednak misję spełnił św. Gabriel w Nowy Testamencie, kiedy zwiastował Zachariaszowi w świątyni w Jerozolimie narodzenie syna – św. Jana Chrzciciela oraz kiedy Najświętszej Maryi Panny zwiastował narodzenie Pana Jezusa – Syna Bożego. Te dwa wydarzenia szczegółowo opisał św. Łukasz w swojej Ewangelii. Niektórzy z pisarzy kościelnych nazywają św. Gabriela aniołem stróżem Świętej Rodziny. Prawie wszystkie obrządki chrześcijańskie umieściły wspomnienie świętego Gabriela tuż przed lub po uroczystości Zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie. Tak było i w liturgii rzymskiej do roku 1969, kiedy to przełożono pamiątkę na dzień 29 września. Papież Pius XII w 1951 r. ogłosił św. Gabriela patronem telegrafu, telefonu, radia i telewizji. Kult św. Gabriela jest znacznie mniejszy niż kult św. Michała. Imię Gabriel jest już coraz rzadziej spotykane.
Hebrajskie imię Rafał: “Bóg uleczył”. Jest ono związane z biblijną opowieścią o Tobiaszu.
W tej opowieści święty Rafał mówi sam o sobie: “Ja jestem Rafał, jeden z siedmiu aniołów, którzy stoją w pogotowiu i wchodzą przed majestat Pański”(Tb 12, 15). Święty Rafał doznawał czci jako patron chorych i podróżnych. W Polsce imię Rafał należy do dość popularnych. Wśród znanych postaci imię to nosili: błogosławiony ojciec Rafał z Proszowic, św. Rafał Kalinowski, błogosławiony ojciec Rafał od św. Józefa – karmelita, którego beatyfikował w 1983 roku papież Jan Paweł II.
Józef Rydzewski/Tygodnik Niedziela
************************************
Święci Archaniołowie
29 września świętujemy dzień Archaniołów: Michała, Rafała i Gabriela, którym Bóg powierzył specjalne misje wobec ludzi. Archaniołowie nigdy nie byli ludźmi, jednak zaliczani są do świętych. W początkach chrześcijaństwa zbyt pochopnie oddawano cześć siedmiu Archaniołom, wymienianym w apokryfach. Synody w Laodycei (361 r.) i w Rzymie (492 r. i 745 r.) zezwoliły, by otoczyć kultem liturgicznym tylko św. Michała, św. Gabriela i św. Rafała, ponieważ tylko o tych Archaniołach mamy wyraźne świadectwo w Piśmie Świętym.
***
Imiona Archaniołów mają charakter teoforyczny. Wskazują na ich powiązanie z Bogiem. Określają również istotę misji pełnionej przez nich z woli Bożej. Michał – z hebrajskiego Mika´el znaczy – “któż jak Bóg” (tzn. któż może równać się z Bogiem?). Imię Gabriel – z hebrajskiego Geber´el – składa się z dwóch wyrazów: geber – silny oraz el – Pan Bóg. Imię to tłumaczone jest wiec jako “mąż Boży”, “wojownik Boży”. Rafał to również imię pochodzenia hebrajskiego Rapha´el i oznacza “Bóg uzdrawia”, “Bóg uleczył”.
Pierwsze miejsce wśród Archaniołów ma Michał. Według tradycji chrześcijańskiej i żydowskiej, kiedy Lucyfer zbuntował się przeciwko Bogu i skłonił do buntu część aniołów, wówczas św. Michał miał wystąpić jako pierwszy przeciwko niemu z okrzykiem “któż jak Bóg!”. Na kartach Pisma Świętego – Starego i Nowego Testamentu – wymieniany jest pięciokrotnie, w Księdze Daniela nazwany jest “jednym z przedniejszych książąt nieba” (Dn 13, 21) oraz obrońcą ludu izraelskiego (Dn 12, 1). Św. Jan w Apokalipsie określa go jako stojącego na czele duchów niebieskich i walczącego z szatanem (Ap 12, 7), św. Juda Apostoł twierdzi, że właśnie św. Michałowi zostało zlecone, aby strzegł ciała Mojżesza po jego śmierci. Mówi o nim również św. Paweł Apostoł (1 Tes 4, 16). Stary Testament przypomina, że imię Michała nosili także ludzie (por. Lb 13, 14; 1 Krn 5, 13, 2 Krn 21, 24; Ezd 8, 9). Św. Michał pojawia się w piśmiennictwie wczesnochrześcijańskim. Uchodzi tam za księcia aniołów, Archanioła, któremu Bóg powierzył zadania wymagające szczególnej siły. Wstawia się za ludźmi u Boga, stoi przy umierających, a potem towarzyszy duszom w drodze do nieba. Z tego tytułu jest on patronem kaplic cmentarnych, a w XII w. przedstawiany jest z wagami do odmierzania dobrych uczynków.
Archanioł Michał jest patronem złotników i rytowników, żołnierzy, aptekarzy, krawców, szklarzy, malarzy, piekarzy, tokarzy, kupców, konstruktorów wag, pracowników banków, wzywany jest także w przypadku błyskawic i niepogody. Jest również patronem umierających i ich orędownikiem na Sądzie. Dlatego Kościół wzywa go na pomoc w pieśni: Książę niebieski, święty Michale, / Ty sprawy ludzkie kładziesz na szale! / W dzień sądu Boga na trybunale / Bądź mi Patronem, święty Michale,/ Za Protektora bądź i Patrona,/ Niech mnie wspomoże Twoja obrona, / Uśmierz czartowską zuchwałość srogą, / Bądź Przewodnikiem, bądź mi i Drogą.
Przedstawia się go jako rycerza z mieczem we wzniesionej prawej ręce, w zbroi, z oszczepem, z pokonanym i związanym szatanem w postaci smoka u stóp, na tarczy napis łaciński: Quis ut Deus – “Któż jak Bóg”.
Imię Gabriel w Starym Testamencie występuje dwa razy. Raz tłumaczy prorokowi Danielowi sens wizji o baranie i koźle (Dn 8, 13-26), za drugim razem wyjaśnia Danielowi przepowiednię Jeremiasza o 70 tygodniach-latach (Dn 8, 13–26; 29,10; Jr 25, 11n).
W Nowym Testamencie Gabriel uważany jest za szczególnego opiekuna Świętej Rodziny. Najpierw powiadomił Zachariasza o narodzinach Jana Chrzciciela, potem zwiastował Najświętszej Maryi Pannie narodzenie Pana Jezusa. Wydarzenia te opisał św. Łukasz (Łk 1, 1-80). To Gabryiel pojawił się również w snach św. Józefa, powiadamiając go najpierw o macierzyństwie Maryi, potem ostrzegając przed Herodem (Mt 2, 13) i wreszcie nakazując mu wrócić do Nazaretu (Mt 2, 19–20). Zapewne św. Gabriel był obecny przy zmartwychwstaniu Pana Jezusa (Mt 28, 5-6) oraz przy Jego wniebowstąpieniu (Dz 1, 10).
Papież Pius XIl w 1951 r. ogłosił Archanioła Gabriela patronem telegrafu, telefonu, radia i telewizji. Jest również patronem doręczycieli i urzędników pocztowych, posłańców, kolekcjonerów znaczków pocztowych, łącznościowców i korespondentów prasowych. Najczęściej przedstawiany jest jako młodzieniec w białych szatach, ze skrzydłami, w scenie Zwiastowania.
Archanioł Rafał znany jest przede wszystkim z Księgi Tobiasza, w której czytamy, jaką opieką otoczył Tobiasza w czasie podróży do Persji, a po powrocie do domu wyjawił Tobiaszowi i jego ojcu, kim jest: “Ja jestem Rafał, jeden z siedmiu aniołów, którzy stoją w pogotowiu i wchodzą przed majestat Pański” (Tb 12, 15).
Archanioł Rafał czczony jest jako patron chorych, pielgrzymów i podróżnych oraz aptekarzy, górników, dekarzy, marynarzy, emigrantów, wzywany w przypadku choroby oczu i zarazy. Pod koniec średniowiecza zaczęto uważać Rafała za opiekuna podróżnych. Jest przedstawiany najczęściej jako Anioł Stróż czuwający nad krokami ludzi. Prośmy Boga, aby Ten, który z podziwu godną mądrością wyznacza obowiązki aniołom i ludziom, sprawił łaskawie, aby na ziemi strzegli naszego życia aniołowie, którzy w niebie zawsze pełnią służbą przed Nim (por. kolekta).
Justyna Wołoszka/Tygodnik Niedziela
*********************************
Rzecz o aniołach
Któż z nas nie zna prostych i pełnych ufności słów modlitwy: “Aniele Boży, stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój…” Dla niektórych była to może pierwsza w życiu modlitwa, szeptana jeszcze na kolanach matki. Ale czy anioły są żywo obecne tylko w świecie dziecięcej wyobraźni? Czy my, dorośli, też możemy wierzyć w anioły?
***
Anioły w Piśmie Świętym
Jak ktoś kiedyś policzył, anioły są wspomniane w Piśmie Św. Starego i Nowego Testamentu 222 razy! Pismo Święte jest zatem od początku do końca przeplatane wzmiankami o aniołach. Bóg stawia anioły u wrót raju; aniołowie nawiedzają Abrahama; aniołowie wyprowadzają Lota i jego córki z pożaru Sodomy; anioł nie pozwala Abrahamowi zabić jego syna Izaaka. Czasem aniołowie są groźni: Bóg posyła anioła, który zabija pierworodne Egipcjan. Ale to anioł również wyprowadza Izraelitów z niewoli. Anioł zamyka paszcze lwów, żeby nie pożarły Daniela.
Także w Nowym Testamencie jest wiele zdarzeń, w których występują aniołowie. Przecież to Archanioł Gabriel zwiastuje Maryi Pannie poczęcie Syna Bożego; aniołowie śpiewają przy Jego narodzinach i sprowadzają pasterzy do stajenki; aniołowie ostrzegają Mędrców ze Wschodu przed Herodem. Anioł objawia św. Józefowi tajemnicę wcielenia i każe uciekać Świętej Rodzinie do Egiptu. Aniołowie służą Jezusowi, przy grobie Jezusowym zapewniają o Jego zmartwychwstaniu, a przy wniebowstąpieniu zapowiadają powtórne przyjście Zbawiciela.
Sam Pan Jezus wspomina o aniołach. Mówiąc na przykład o nawróceniu grzeszników, stwierdza: “Tak samo powiadam wam, radość powstaje u aniołów Bożych z jednego grzesznika, który się nawraca” (Łk 15, 10). Opisując sąd ostateczny zaznacza, że to aniołowie zwołaja ludzi na ten sąd, a On, jako Sędzia, zjawi się tam otoczony aniołami.
Katechizm o aniołach
Kim zatem są aniołowie, owe istoty duchowe, których istnienie jest prawdą naszej wiary i o których wiele mówili Ojcowie Kościoła? Św. Augustyn mówi na ich temat: Anioł oznacza funkcję, nie naturę. Pytasz, jak nazywa się ta natura? – Duch. Pytasz i funkcję? – Anioł. Przez to, czym jest, jest duchem, a przez to, co wypełnia, jest aniołem.
Jak pamiętamy z opisów biblijnych, w całym swoim bycie aniołowie są sługami i wysłannikami Boga. Ponieważ zawsze kontemplują “oblicze Ojca… który jest w niebie” (Mt 18, 10), są wykonawcami Jego rozkazów, “by słuchać głosu Jego słowa” (Ps 103, 20).
Trzech Archaniołów
Kim właściwie są Archanioły, których święto obchodzimy 29 września? Archanioł Michał – jako pierwszy miał się przeciwstawić Lucyferowi, z okrzykiem: “Któż jak Bóg” (stąd imię: Michał). Jest on Księciem Aniołów, pogromcą smoka, opiekunem Kościoła na ziemi, aniołem walczącym o dusze umierających, patronem wielu państw i instytucji (na przykład policji).
Archanioł Gabriel – “Mąż silny Bogiem”, zwiastował Pannie Maryi narodzenie Jezusa. Wcześniej pojawił się w Księdze Daniela tłumacząc sny i przepowiadając przyjście Jezusa na świat. Zwiastował też narodzenie Jana Chrzciciela. Później był m.in. przy zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu. Jest uważany za Anioła Stróża Najświętszej Rodziny.
Imię Archanioła Rafała znaczy tyle, co “Bóg uleczył” Spotykamy go na kartach Księgi Tobiasza. Jest czczony jako patron chorych i podróżnych.
Anioł Stróż
Dobrze jest mieć kogoś bliskiego. Dlatego Bóg dał każdemu człowiekowi, od narodzenia aż do śmierci, nieodłącznego towarzysza – Anioła Stróża. Ten niezwykły przyjaciel i opiekun nieustannie troszczy się nie tylko o ludzką duszę, ale także ciało. Choć przeważnie nie zdajemy sobie z tego sprawy, Anioł Stróż oddala od nas niebezpieczeństwa i ostrzega nas przed złym. Ile to razy o włos tylko uniknęliśmy nieszczęścia, wypadku?
Ale przez brak świadomości nie zawsze okazujemy wdzięczność naszemu Aniołowi Stróżowi, zwłaszcza gdy przestajemy być dziećmi. A on stale jest przy nas, bez względu na wiek i pochodzenie, i martwi się, gdy grzeszymy, zaś nasze dobre uczynki bardzo go radują. Człowiek posiada wolną wolę, dlatego zdarza się, że mimo opieki Anioła Stróża błądzi i grzeszy. Możemy sobie tylko wyobrażać, jakie smutne musi być dla Anioła Stróża potępienie człowieka po śmierci! Tak samo, jak wszystkie nasze grzechy popełniane na co dzień. Nie sprawiajmy więc przykrości naszym Aniołom Stróżom, bo nie zasłużyli sobie na to!
Katarzyna Białkowska/Tygodnik Niedziela
******************************
Aniołowie są wśród nas
O modzie na anioły, ich powrocie do naszego życia i o tym wszystkim, co tak naprawdę robią aniołowie, rozmawiamy ze znanym teologiem ks. prof. Alfonsem Józefem Skowronkiem.
***
MILENA KINDZIUK: – Czy widział Ksiądz kiedyś anioła?
KS. PROF. ALFONS SKOWRONEK: – Oczywiście tak. Właśnie wracam z południowych Niemiec, Austrii i Szwajcarii… Ileż ich się nie naoglądałem w imponujących barokowych świątyniach, istnych a przepysznych salonach niebiańskiego dworu wypełnionych niezliczoną rzeszą aniołów. W katedrze St. Gallen (Szwajcaria) oprowadzający zachęcał nas, byśmy po zakończeniu zwiedzania usiedli spokojnie w ławce i zaczęli liczyć rzeźby i malowidła przedstawiające aniołów; podpowiedział nam, że powinniśmy dojść do cyfry 360. A było to oglądanie w sporej części zabawne i ucieszne: rozigrane anielskie pacholęta trzymające w rękach instrumenty muzyczne, niekiedy i narzędzia, jak młotek i hebel lub nawet miotłę i kubeł na śmieci, jeden ze skrzydlatych amorków palcem wylizywał miód ze słoika; aniołowie dorastający z dumą obnosili się pięknem i elegancją swej urody; innym zdawało się sprzyjać jedzenie i picie, na co wskazywałyby krągłości ich ciał; miłość i romanse też pewnie nie były im obce…
Rozumiem jednak, że nie takie wizje aniołów ma Pani na myśli. Jeżeli wyjść ze szkolnej definicji, że anioł to stworzona przez Boga nadludzka istota niematerialna, duchowa, obdarzona inteligencją i wolną wolą – wtedy oglądanie takiego stworzenia Bożego jest dla ludzkiej optyki z gruntu niedostępne. Historia religii mówi natomiast innym językiem, gdy we wszystkich niemal religiach odnajduje pozaziemskie istoty duchowe wyposażone właśnie w uchwytną postać ludzką (młodzieńcy, chłopcy lub dziewczęta, kobiety) albo podobne do zwierząt (jak biblijne serafiny i cherubiny), skrzydlate (jak bogini Nike), obdarzone rozumem i wolą, a występujące często w olbrzymiej liczbie, w uporządkowanym szyku hierarchicznym w roli nadwornej służby Boga, którym to istotom On zleca ziemskie zadania, dla których wypełnienia są w stanie zzuć z siebie swój niebiański “wymiar” i pozwalają się ludziom postrzegać na jawie lub w snach.
– Czy działania aniołów można doświadczyć codziennym w życiu?
– Odpowiem najpierw nie wprost. Jak by nie było, właśnie w naszej dzisiejszej zracjonalizowanej rzeczywistości obserwujemy zjawisko powrotu aniołów w nasze życie. Aniołowie stali się modni. Są niezwykle sceniczni, telegeniczni, na ekranach kin wręcz pożądani. W wypełnionych dyskotekach co dziesiąty szlagier eksploduje anielską apostrofą. Zakłady przeróżnych ubezpieczeń reklamują swe usługi sięgając po uskrzydlone postacie aniołów. Aniołowie zdobią zawiadomienia o narodzinach i weselach; otrzymałem ostatnio zaproszenie, w którym nowożeńcy na karcie tytułowej umieszczają taką sentencję: Jesteśmy aniołami o jednym tylko skrzydle. Ażeby móc wzlecieć, musimy paść sobie w ramiona. Malarze, poeci i rzeźbiarze nie ustają w czerpaniu z nie wysychających źródeł biblijnych inspiracji anielskich. Pisarze mówią o aniele narodzin, aniele powołania, aniele miłości lub walki, aniele-interpretatorze kolein naszego życia, aniele doczesnej wędrówki (“Aniołowie niech cię prowadzą do raju…” – tą kantatą Kościół żegna każdego zmarłego i zmarłą). Z nowym natężeniem wraca fala nadawania nowonarodzonym anielskich imion: Michał, Rafał, Angelika, Angelina, Aniela itd.
Od zjawiska “reemigracji” aniołów ważniejsza jest jednak inna obserwacja. Niezliczone szeregi ludzi często poprzysięgają się na swe doświadczenia, że w momentach wewnętrznego zatopienia się słyszeli głos swego osobistego anioła, doznając przy tym działania uzdrowieńczych sił w sytuacji doskwierającej potrzeby, kryzysu lub w podjęciu ważnej decyzji. Mówią o przeżyciu, może li tylko przez moment, odkrycia maleńkiej pozaziemskiej oazy po drugiej stronie bariery swej wyizolowanej egzystencji, w jakiej żyli.
– Wynikałoby z tego, że aniołowie zrośli się wręcz z istotą ludzkiej egzystencji?
– Takie przeświadczenie potwierdzałby fakt, że nawet osoby deklarujące się jako niewierzący potrafią opowiadać z własnego życia o opresjach, w których ocalił ich własny Anioł Stróż. W naszym przekonaniu wiary aniołowie pełnią na jej drodze rolę duchowych przewodników, których Bóg posyła, by nas osłaniać i chronić. Od dzieciństwa znamy codzienną modlitwę do Anioła Stróża, która dla wielu pozostała może jedynym już aktem strzelistym słanym ku niebiosom. Wprawdzie nie wiemy dziś, co począć z kiczowatym obrazkiem, który kiedyś wisiał nad dziecięcym łóżeczkiem. Często przedstawiał wielkiego Anioła Stróża w białej szacie i ze skrzydłami u ramion, który przeprowadzał dziecko przez kładkę na rzece. W gruncie rzeczy jest to całkowicie obojętne, czy osłaniał nas Bóg albo anioł, którego On posłał. Obrazy kryją w sobie nieodpartą siłę i spokojnie możemy je tolerować, ilekroć pragniemy wyrazić doświadczenie Bożej pomocy. Aniołowie są emisariuszami Boga, którzy stoją u naszego boku i nas chronią. Istoty, które nawet we śnie mówią nam, jaki kierunek obrać powinna nasza droga. Są po prostu towarzyszami na ścieżkach naszego życia.
– W Liście do Hebrajczyków czytamy, że anioły to “duchy przeznaczone do usług, posłane na pomoc tym, którzy mają posiąść zbawienie”. Czy tak? Co właściwie o aniołach mówi Biblia?
– Biblia wie jeszcze coś więcej na temat aniołów: Wpatrują się dniem i nocą w oblicze Boga. Jezus powiada: “Pamiętajcie, abyście nie gardzili żadnym z tych najmniejszych. Mówię wam bowiem, że ich aniołowie w niebie nieustannie oglądają oblicze Mojego Ojca, który jest w niebie” (Mt 18, 10). Św. Benedykt z Nursji głęboko był przekonany, że mnisi śpiewają Bogu swe Psalmy w obecności aniołów otwierających nad nimi niebiosa.
Aniołowie zanoszą przed tron Boży także nasze modlitwy, umacniają nas w nadziei i ufności, że nasze błaganie nie jest daremne. Kiedy się modlimy, tworzą wokół nas wertykalnie krąg, łączą niebo i ziemię, są gwarantami, iż w obliczu Boga nie stoimy sami przy artykułowaniu naszych potrzeb. Poglądowo i celnie zauważył ktoś: Modlić się znaczy wypożyczyć od aniołów skrzydeł, którzy nasze prośby zanoszą do Boga. Aniołowie zapewniają nas: Bóg jest blisko, jesteśmy zanurzeni w jego miłującą obecność.
O tym wszystkim poucza nas Biblia. List do Hebrajczyków zdaje się ostrzegać przed nadmierną oceną aniołów: są oni tylko sługami (1, 14), a uwielbiony Pan wysoko przewyższa ich wszystkich (2, 16). Z Biblii znamy imiona trzech największych z nich, Archaniołów, są nimi: Gabriel (= Mąż Boży wzgl. Moc Boża), Michał (prawdopodobnie nie znaczy “Kto jako Bóg?”, lecz = Najsilniejszy) i Rafał (= Bóg uzdrawia). Istnienie aniołów Pismo Święte po prostu zakłada, nie zajmuje się natomiast ich “naturą”, tzn. nie udziela żadnej odpowiedzi na pytanie, kim i jacy oni są, jak wyglądają. W tej interesującej nas kwestii powiedzieć możemy tylko jedno, choć nie jest to wcale mało, że: absolutnie transcendentny (wszystko przewyższający) Bóg nie “rezygnuje” z żywych odniesień do swych stworzeń i posługuje się stworzeniami jako swymi wysłanniczkami i wysłannikami. Z naciskiem należy podkreślić, że w chrześcijańskiej Tradycji aniołowie nie są Bożymi siłami, lecz istotami stworzonymi, choć wymykają się wszelkiej próbie naukowych weryfikacji.
– Tu rodzi się pytanie, jakie to doświadczenia aniołów – abstrahując od problematycznych wizji – wchodzą w zakres możliwości dzisiejszego człowieka?
– Właśnie tutaj kierunek naszego spojrzenia wytycza biblijny sposób mówienia, że Bóg posłużyć się może ludzkimi posłańcami. I tak np. Jan Chrzciciel nazwany jest Aniołem-Wysłańcem: “Oto posyłam przed Tobą Mojego wysłannika, który Tobie przygotuje drogę” (Mk 1, 2 z powołaniem się na Malachiasza 3,1). W tym sensie nasze pytanie mogłoby brzmieć, czy i dzisiaj nie natrafiamy na Boże posłanki i posłów. Problematykę tę podejmuje już w samym tytule książka Aniołowie są wśród nas (Warszawa 2002); pod koniec pada tam takie zdanie: “Zasadniczym kryterium odpowiedzialnego mówienia o aniołach winno być to, czy nasze słowo o nich uskrzydla ludzi w życiu na co dzień, szczególnie w trudnych chwilach. Czy dodaje im skrzydeł, “by stawali się aniołami dla drugich”. Czy ja jestem aniołem dla drugich – oto kwintesencja angelologii na dzisiaj.
W orędziu aniołów, Boskich posłów, kryje się być może jeszcze inne podstawowe przesłanie: Czy żywo przeżywana obecność aniołów nie uzdalnia nas do jaśniejszego rozpoznania naszego powołania i do ponownej refleksji nad naszą chrześcijańską egzystencją. Z wież katolickich kościołów rozlega się rano, w południe i wieczór dzwon i wzywają do modlitwy na Anioł Pański. U wielu zatarł się sens tego zwyczaju. Dzwon na Anioł-Pański przypomina nam tymczasem o zwiastowaniu Archanioła Gabriela zaadresowanym do Maryi, dziewczęcia z Nazaretu: “Poczniesz i porodzisz Syna”. Ten dźwięk dzwonu podtrzymuje pamięć o powołaniu Maryi do stania się Matką Zbawiciela. Jej powołanie staje się i naszym powołaniem. W modlitwie Anioł-Pański Kościół modli się za wszystkich, których Bóg powołał do apostolatu służby. Przed Maryją stoi Anioł (wysłannik Boga). I do nas przychodzą Boży posłańcy, dzień w dzień: każdy dzień niesie z sobą nowy akt powołania, na który wolno nam i powinniśmy udzielić odpowiedzi: “Niech się stanie według słowa twego”.
Już z tych kilku spostrzeżeń płynie wniosek, iż fundamentalne znaczenie aniołów nie kryje się w pytaniu, kim albo jacy oni są; w grę wchodzi raczej pytanie dotyczące ich działania. Służą Bogu i człowiekowi. Nie ma aniołów “jako takich”, “aniołów samych w sobie”. Nie dlatego przedstawiani są jako istoty wyposażone w skrzydła, ponieważ je posiadają, lecz tylko z tego powodu, że w świecie antyku skrzydła były symbolem nadzwyczajnych orędzi zwiastowanych przez niezrównanych posłów, jakie docierały do ludzi z innego świata. Jedno należy podkreślić: o aniołach nie sposób mówić sensownie niezależnie od ich relacji do Boga, do Boskiego praźródła całej naszej rzeczywistości.
– Głównym zadaniem aniołów jest przebywanie w niebie, wielbienie Boga – także poprzez taniec i śpiew. Co tak naprawdę aniołowie robią w niebie?
– Sądzę, że m.in. sposobią się do swych rozlicznych aktywności w świecie, jak inspirowanie ludzi do nowych przedsięwzięć, osłona projektów realizowanych, zlecone czuwanie nad Kościołem w jego metropoliach, diecezjach i na szczeblu parafii, osłona państw i ich sprawiedliwych rządów (w Warszawie ostatnio dyskutuje się nad wzniesieniem pomnika Anioła Strażnika Narodu Polskiego).
Zadanie w niebie dla aniołów najprzedniejsze to jednak ich rola w sprawowaniu niebiańskiej liturgii. Od starożytności liturgię Kościoła pojmowano jako uczestnictwo w liturgii aniołów przed Bożym Tronem (liturgia anielska). Stąd ich obecność w naszych Mszach świętych. Wymienię jedną tylko aklamację, którą wybrzmiewa Prefacja o Najświętszej Maryi Pannie: “Przez niego (Chrystusa) twój majestat uwielbiają zastępy aniołów, którzy zawsze radują się w twojej obecności. Prosimy, aby i nasze głosy przyłączyły się do nich, razem z nimi wołając”. Następująca po tych słowach inwokacja Święty, Święty, Święty wywodzi się wprost ze źródeł biblijnych.
A w ogóle anielscy niebianie z pasją oddają się muzykowaniu. Pewien przeuroczy przekaz wie o tym, jaki to rodzaj muzyki uprawia Boża filharmonia anielska. Otóż: Gdy koncertują przed obliczem Boga Ojca, grają poważne kantaty, oratoria, pieśni, fugi Jana Sebastiana Bacha; kiedy natomiast są między sobą, con amore oddają się wyłącznie lżejszym a nieziemskim kompozycjom Wolfganga Amadeusza Mozarta.
– Dziękuję za rozmowę.
Tygodnik Niedziela
*********************************************
Święci archaniołowie, módlcie się za nami!
***
Aniołowie są istotami ze swej natury różnymi od ludzi. Należą do stworzeń, są nam bliscy, dlatego Kościół obchodzi ich święto. Do ostatniej reformy kalendarza kościelnego (z 14 lutego 1969 r.) istniały trzy odrębne święta: św. Michała czczono 29 września, św. Gabriela – 24 marca, a św. Rafała – 24 października. Obecnie wszyscy trzej archaniołowie są czczeni wspólnie.
W tradycji chrześcijańskiej Michał to pierwszy i najważniejszy spośród aniołów (Dn 10, 13; 12, 1; Ap 12, 7 nn), obdarzony przez Boga szczególnym zaufaniem.
Hebrajskie imię Mika’el znaczy “Któż jak Bóg”. Według tradycji, kiedy Lucyfer zbuntował się przeciwko Bogu i do buntu namówił część aniołów, Archanioł Michał miał wystąpić i z okrzykiem “Któż jak Bóg” wypowiedzieć wojnę szatanom.
W Piśmie świętym pięć razy jest mowa o Michale. W księdze Daniela jest nazwany “jednym z przedniejszych książąt nieba” (Dn 13, 21) oraz “obrońcą ludu izraelskiego” (Dn 12, 1). Św. Jan Apostoł określa go w Apokalipsie jako stojącego na czele duchów niebieskich, walczącego z szatanem (Ap 12, 7). Św. Juda Apostoł podaje, że jemu właśnie zostało zlecone, by strzegł ciała Mojżesza po jego śmierci (Jud 9). Św. Paweł Apostoł również o nim wspomina (1 Tes 4, 16). Jest uważany za anioła sprawiedliwości i sądu, łaski i zmiłowania. Jeszcze bardziej znaczenie św. Michała akcentują księgi apokryficzne: Księga Henocha, Apokalipsa Barucha czy Apokalipsa Mojżesza, w których Michał występuje jako najważniejsza osoba po Panu Bogu, jako wykonawca planów Bożych odnośnie ziemi, rodzaju ludzkiego i Izraela. Michał jest księciem aniołów, jest aniołem sądu i Bożych kar, ale też aniołem Bożego miłosierdzia. Pisarze wczesnochrześcijańscy przypisują mu wiele ze wspomnianych atrybutów; uważają go za anioła od szczególnie ważnych zleceń Bożych. Piszą o nim m.in. Tertulian, Orygenes, Hermas i Didymus. Jako praepositus paradisi ma ważyć dusze na Sądzie Ostatecznym. Jest czczony jako obrońca Ludu Bożego i dlatego Kościół, spadkobierca Izraela, czci go jako swego opiekuna. Papież Leon XIII ustanowił osobną modlitwę, którą kapłani odmawiali po Mszy świętej z ludem do św. Michała o opiekę nad Kościołem.
Kult św. Michała Archanioła jest w chrześcijaństwie bardzo dawny i żywy. Sięga on wieku II. Symeon Metafrast pisze, że we Frygii, w Małej Azji, św. Michał miał się objawić w Cheretopa i na pamiątkę zostawić cudowne źródło, do którego śpieszyły liczne rzesze pielgrzymów. Podobne sanktuarium było w Chone, w osadzie odległej 4 km od Kolosów, które nosiło nazwę “Michelion”. W Konstantynopolu kult św. Michała był tak żywy, że posiadał on tam już w VI w. aż 10 poświęconych sobie kościołów, a w IX w. kościołów i klasztorów pod jego wezwaniem było tam już 15. Sozomenos i Nicefor wspominają, że nad Bosforem istniało sanktuarium św. Michała, założone przez cesarza Konstantyna (w. IV). W samym zaś Konstantynopolu w V w. istniał obraz św. Michała, czczony jako cudowny w jednym z klasztorów pod jego imieniem. Liczni pielgrzymi zabierali ze sobą cząstkę oliwy z lampy płonącej przed tym obrazem, gdyż według ich opinii miała ona własności lecznicze. W Etiopii każdy 12. dzień miesiąca był poświęcony św. Michałowi.
W Polsce powstały dwa zgromadzenia zakonne pod wezwaniem św. Michała: męskie (michalitów) i żeńskie (michalitek), założone przez błogosławionego Bronisława Markiewicza (+ 1912, beatyfikowanego przez kard. Józefa Glempa w Warszawie w czerwcu 2005 r.).
Św. Michał Archanioł jest patronem Cesarstwa Rzymskiego, Papui Nowei Gwinei, Anglii, Austrii, Francji, Hiszpanii, Niemiec, Węgier i Małopolski; diecezji łomżyńskiej; Amsterdamu, Łańcuta, Sanoka i Mszany Dolnej; ponadto także mierniczych, radiologów, rytowników, szermierzy, szlifierzy, złotników, żołnierzy. Przyzywany jest także jako opiekun dobrej śmierci.
W ikonografii św. Michał Archanioł przedstawiany jest w tunice i paliuszu, w szacie władcy, jako wojownik w zbroi. Skrzydła św. Michała są najczęściej białe, niekiedy pawie. Włosy upięte opaską lub diademem. Jego atrybutami są: globus, krzyż, laska, lanca, miecz, oszczep, puklerz, szatan w postaci smoka u nóg lub skrępowany, tarcza z napisem: Quis ut Deus – “Któż jak Bóg”, waga.
Gabriel po raz pierwszy pojawia się pod tym imieniem w Księdze Daniela (Dn 8, 15-26; 9, 21-27). W pierwszym wypadku wyjaśnia Danielowi znaczenie tajemniczej wizji barana i kozła, ilustrującej podbój przez Grecję potężnych państw Medów i Persów; w drugim wypadku archanioł Gabriel wyjaśnia prorokowi Danielowi przepowiednię Jeremiasza o 70 tygodniach lat. Imię “Gabriel” znaczy tyle, co “mąż Boży” albo “wojownik Boży”. W tradycji chrześcijańskiej (Łk 1, 11-20. 26-31) przynosi Dobrą Nowinę. Ukazuje się Zachariaszowi zapowiadając mu narodziny syna Jana Chrzciciela. Zwiastuje także Maryi, że zostanie Matką Syna Bożego.
Według niektórych pisarzy kościelnych Gabriel był aniołem stróżem Świętej Rodziny. Przychodził w snach do Józefa (Mt 1, 20-24; 2, 13; 2, 19-20). Miał być aniołem pocieszenia w Ogrójcu (Łk 22, 43) oraz zwiastunem przy zmartwychwstaniu Pana Jezusa (Mt 28, 5-6) i przy Jego wniebowstąpieniu (Dz 1, 10). Niemal wszystkie obrządki w Kościele uroczystość św. Gabriela mają w swojej liturgii tuż przed lub tuż po uroczystości Zwiastowania. Tak było również w liturgii rzymskiej do roku 1969; czczono go wówczas 24 marca, w przeddzień uroczystości Zwiastowania. Na Zachodzie osobne święto św. Gabriela przyjęło się dopiero w wieku X. Papież Benedykt XV w roku 1921 rozszerzył je z lokalnego na ogólnokościelne. Pius XII 1 kwietnia 1951 r. ogłosił św. Gabriela patronem telegrafu, telefonu, radia i telewizji. Św. Gabriel jest ponadto czczony jako patron dyplomatów, filatelistów, posłańców i pocztowców. W 1705 roku św. Ludwik Grignion de Montfort założył rodzinę zakonną pod nazwą Braci św. Gabriela. Zajmują się oni głównie opieką nad głuchymi i niewidomymi.
W ikonografii św. Gabriel Archanioł występuje niekiedy jako młodzieniec, przeważnie uskrzydlony i z nimbem. Odziany w tunikę i paliusz, czasami nosi szaty liturgiczne. Na włosach ma przepaskę lub diadem. Jego skrzydła bywają z pawich piór. Szczególnie ulubioną sceną, w której jest przedstawiany w ciągu wieków, jest Zwiastowanie. Niekiedy przekazuje Maryi jako herold Boży zapieczętowany list lub zwój. Za atrybut służy mu berło, lilia, gałązka palmy lub oliwki.
Rafał przedstawił się w Księdze Tobiasza, iż jest jednym z “siedmiu aniołów, którzy stoją w pogotowiu i wchodzą przed majestat Pański” (Tb 12, 15). Występuje w niej pod postacią ludzką, przybiera pospolite imię Azariasz i ofiarowuje młodemu Tobiaszowi wędrującemu z Niniwy do Rega w Medii swoje towarzystwo i opiekę. Ratuje go z wielu niebezpiecznych przygód, przepędza demona Asmodeusza, uzdrawia niewidomego ojca Tobiasza. Hebrajskie imię Rafael oznacza “Bóg uleczył”.
Ponieważ zbyt pochopnie używano imion, które siedmiu archaniołom nadały apokryfy żydowskie, dlatego synody w Laodycei (361) i w Rzymie (492 i 745) zakazały ich nadawania. Pozwoliły natomiast nadawać imiona Michała, Gabriela i Rafała, gdyż o tych wyraźnie mamy wzmianki w Piśmie świętym. W VII w. istniał już w Wenecji kościół ku czci św. Rafała. W tym samym wieku miasto Kordoba w Hiszpanii ogłosiło go swoim patronem.
Św. Rafał Archanioł ukazuje dobroć Opatrzności. Pobożność ludowa widzi w nim prawzór Anioła Stróża. Jest czczony jako patron aptekarzy, chorych, lekarzy, emigrantów, pielgrzymów, podróżujących, uciekinierów, wędrowców i żeglarzy.
W ikonografii św. Rafał Archanioł przedstawiany jest jako młodzieniec bez zarostu w typowym stroju anioła – tunice i chlamidzie. Jego atrybutami są: krzyż, laska pielgrzyma, niekiedy ryba i naczynie. W ujęciu bizantyjskim ukazywany jest z berłem i globem.
(brewiarz.pl)
Litania do archaniołów św.św. Michała, Gabriela i Rafała
Panie, zmiłuj się nad nami!
Chryste, zmiłuj się nad nami!
Panie, zmiłuj się nad nami!
Chryste, usłysz nas!
Chryste, wysłuchaj nas!
Ojcze z nieba, Boże, Stworzycielu wszystkich duchów, zmiłuj się nad nami!
Synu, Odkupicielu świata, Boże, na którego patrzeć pragną aniołowie, zmiłuj się nad nami!
Duchu Święty, Boże, radości duchów błogosławionych, który uświęcasz dusze, zmiłuj się nad nami!
Święta Trójco Jedyny Boże, chwało świętych aniołów, zmiłuj się nad nami!
Święta Maryjo, Królowo duchów niebieskich; módl się za nami.
Święty Michale, książę zastępu wiecznego;
Wodzu aniołów pokoju;
Najmocniejszy w walce;
Pogromco pradawnego węża;
Odwieczny obrońco ludu Bożego;
Któryś wygnał z nieba Lucyfera i jego popleczników;
Który przyjmujesz odchodzące dusze i prowadzisz je do raju;
Pocieszenie wiernych,
Opiekunie tych, którzy oddali się tobie;
Święty Gabrielu, któryś objawił Danielowi tajemnice Boskie;
Który zapowiedziałeś narodziny i misję Św. Jana Chrzciciela;
Który zwiastowałeś Wcielenie Słowa;
Stróżu Najświętszej Panienki;
Czuwający nad dzieciństwem Zbawiciela
Który pocieszałeś Chrystusa w chwilach męki;
Wierny sługo Chrystusa;
Święty Rafale, aniele zdrowia;
Święty Rafale, jeden z siedmiu duchów stojących przy Tronie Boga;
Wierny przewodniku Tobiasza;
Który zmusiłeś diabła do ucieczki;
Orędowniku naszych modlitw przed Panem;
Uzdrowicielu ślepego;
Wspomożycielu w strapieniu;
Pocieszycielu w trudach;
Niosący radość twym wiernym podopiecznym.
Święty Michale, Gabrielu i Rafale, módlcie się za nami.
Jezu Chryste, błogosławieństwo aniołów, przepuść nam!
Jezu Chryste, chwało duchów niebieskich, wysłuchaj nas!
Jezu Chryste, ozdobo wiecznych zastępów, zmiłuj się nad nami!
Do Św. Michała
Boże, który sprawiłeś, że błogosławiony Michał, Twój Archanioł, zwyciężył pysznego Lucyfera i nikczemne duchy, błagamy Ciebie, byśmy walcząc pod Krzyżem i za swoje przyjmując dewizę: Któż jak Bóg!?, zwyciężyli wszystkich naszych wrogów, pokonali wszelkie przeszkody i uporządkowali nasz żywot zgodnie z Twoją wolą i przykazaniami. Przez Jezusa Chrystusa, Pana Nszego. Amen.
Do Św. Gabriela
Boże, orędowniku zbawienia ludzkości, który posłałeś błogosławionego Gabriela, stojącego przed Twoim tronem, by zwiastował prześwietnej Dziewicy tajemnicę wejścia Twojego błogosławionego Syna w ciało człowiecze, błagamy Ciebie, byśmy poprzez jego wstawiennictwo zyskali pomoc w każdej naszej potrzebie, duchowej i doczesnej. Przez Jezusa Chrystusa, Pana Naszego. Amen.
Do Św. Rafała
Boże, który w swej niewysłowionej dobroci uczyniłeś błogosławionego Rafała przewodnikiem wiernych w ich wędrówkach, pokornie prosimy Cię, by poprowadził on nas na drodze zbawienia i byśmy doświadczyli jego pomocy w chorobie duszy. Przez Jezusa Chrystusa, Pana Naszego. Amen.
Fronda.pl
************************************************************************************************************
28 września
Święty Wacław, męczennik
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławionych: Ferdynanda i Towarzyszów, męczenników, Barucha, proroka |
W 845 roku 14 książąt czeskich przyjęło chrzest w Ratyzbonie. W tymże wieku książę Mojmir (+ 846) utworzył państwo wielkomorawskie. Jego następca, Rościsław, sprowadził na Morawy św. Cyryla i św. Metodego. Z ich pomocą zaprowadził chrześcijaństwo w obrządku słowiańsko-bizantyńskim. Z końcem wieku IX i na początku wieku X książę czeski Bożywoj podbił państwo wielkomorawskie i przyjął chrzest w obrządku słowiańskim. W wieku X obrządek ten został wyparty przez obrządek rzymski, łaciński. W roku 973 powstało biskupstwo w Pradze, zależne od metropolii w Moguncji. Drugim biskupem Pragi był św. Wojciech (+ 997). Jednak największym bohaterem katolickich Czech jest św. Wacław, król i męczennik. On też jest głównym patronem kraju i narodu. Wacław był synem księcia Czech, Wratysława I, i Drahomiry lutyckiej. Pogaństwo miało w kraju jeszcze wielu przedstawicieli. Wśród nich złym duchem była Drahomira, która po śmierci męża objęła w Czechach rządy. Korzystając z małoletniości Wacława, urządziła napad na jego babkę, św. Ludmiłę, wdowę po Bożywoju, pierwszym chrześcijańskim władcy w Czechach. Ludmiłę napadnięto 15 września 921 roku na zamku w Tetin i uduszono. Drahomira zaczęła na nowo wprowadzać siłą pogaństwo i niszczyć Kościół. Doprowadziło to do wojny z Niemcami. Najpierw na Czechy wyruszył książę Bawarii, Arnulf (922), a potem sam cesarz, Henryk I (928) występując w obronie misjonarzy, którzy znaleźli się w niebezpieczeństwie śmierci. Na skutek tej interwencji Drahomira została zmuszona do tego, by ustąpić i oddać rządy swemu starszemu synowi, Wacławowi. Przyszedł on na świat ok. roku 907. Kiedy miał 7 lat, zwyczajem ówczesnym, któremu podlegał jeszcze nasz król, Bolesław Chrobry, odbyła się na zamku praskim uroczystość postrzyżyn. Kapłan przy tym obrzędzie odmawiał modlitwę: “Wszechmogący, wieczny Boże, spójrz łaskawie na Twego sługę, Wacława, którego zechciałeś powołać do łaski postrzyżyn. Udziel mu przebaczenia wszystkich grzechów i użycz mu darów niebieskich”. Młody książę zabrał się natychmiast do zagojenia ran, zadanych Kościołowi. Trzeba było zająć się odbudową zniszczonych kościołów i uzupełnieniem szeregów duchowieństwa. Żywot Wacława głosi, że wyróżniał się on wielką pobożnością. Ikonografia przedstawia go czasem, jak nocą nawiedza kaplicę zamkową, gdyż pracowity dzień nie zostawiał mu wiele czasu na modlitwę. Miał osobiście uprawiać winną latorośl i pszenicę, by na ołtarz do katedry i swojej kaplicy zamkowej dostarczać koniecznego wina i chleba. Szczególną miłością darzył ubogich. Mówi się o nim, że podobnie jak św. Edward Wyznawca w Anglii, miał nawet na swoich ramionach nosić znalezionych chorych i zajmować się nimi. Państwo czeskie było wówczas podzielone na wiele mniejszych księstw. Nie były to więc łatwe rządy. Dochodziło nawet często do starć zbrojnych. Legenda głosi, że w czasie jednej z potyczek przy św. Wacławie miał zjawić się szereg aniołów, co tak przeraziło przeciwników, że wycofali się z walki. Ikonografia często przedstawia więc Wacława w otoczeniu aniołów. Od cesarza Henryka I Wacław otrzymał w darze relikwię św. Wita i św. Zygmunta. Ku czci św. Wita książę wystawił najpierw skromny kościół, który został z czasem rozbudowany do najokazalszej świątyni Czech. Do dziś jest ona klejnotem Pragi. Wacław wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do tego męczennika (+ ok. 305) jakby w przeczuciu, że i jemu przypadnie podobna śmierć. Tak się też stało. Jego młodszy brat, Bolesław, za namową niecnej matki, Drahomiry, zaprosił Wacława do udziału w konsekracji świątyni, jaką wystawił przy swoim zamku w Starym Bolesławcu ku czci świętych męczenników Kosmy i Damiana. Kiedy Wacław tam się udał, został zamordowany przez siepaczy, nasłanych przez Bolesława. Według podania, mord miał mieć miejsce w samym kościele. Działo się to 28 września ok. 929 roku. Ciało Wacława pochowano w kościele św. Wita, zamienionym potem na katedrę, kiedy w Pradze zostało założone biskupstwo (963). Święty książę został natychmiast uznany za męczennika, a niebawem został głównym patronem kraju. Zaczęły ukazywać się jego żywoty, a Widuking, mnich z Korbei, w roku 967 pisał o cudach, jakie działy się przy grobie Świętego. Najpiękniejszy plac w Pradze otrzymał jego imię. Znajduje się na nim okazały pomnik, przedstawiający św. Wacława w zbroi rycerza na koniu. Wystawiono go w roku 1908. Imię Świętego stało się w Czechach bardzo popularne. Trzech władców kraju po św. Wacławie nosiło to imię. Dwóch z nich było nawet królami Polski: Wacław II (1291-1300) i Wacław III (1305-1306). Ku czci św. Wacława wystawiono w Czechach ok. 180 kościołów oraz ok. 100 kaplic. Z jego podobizną bito monety czeskie. Kiedy Karol IV odbywał koronację (1347), swoją koronę przytknął do relikwii św. Wacława, które znajdują się w bogatym sarkofagu w kaplicy katedry św. Wita. Odtąd koronę królów czeskich, a również państwo czeskie zaczęto nazywać “koroną św. Wacława”. Papież Benedykt XIV zatwierdził kult św. Wacława w roku 1729 z okazji 800-lecia śmierci Świętego i rozszerzył jego cześć na cały Kościół. Córką Bolesława I Okrutnego, który dokonał zabójstwa na osobie św. Wacława, była Dobrawa, żona księcia Mieszka I, która przyczyniła się walnie do jego nawrócenia (966). Św. Wacław jest patronem Czech, Moraw, Pragi i katedry krakowskiej na Wawelu. W ikonografii atrybutami św. Wacława są: anioł podający włócznię, aniołowie niosący jego trumnę, korona, sztylet, którym go zabito, zbroja rycerska z białym orłem na tarczy lub proporcu. |
************************************
Święty Wacław. Męczennik zamordowany w kościele
***
W 845 roku 14 książąt czeskich przyjęło chrzest w Ratyzbonie. W tymże wieku książę Mojmir (+ 846) utworzył państwo wielkomorawskie. Jego następca, Rościsław, sprowadził na Morawy św. Cyryla i św. Metodego. Z ich pomocą zaprowadził chrześcijaństwo w obrządku słowiańsko-bizantyńskim. Z końcem wieku IX i na początku wieku X książę czeski Bożywoj podbił państwo wielkomorawskie i przyjął chrzest w obrządku słowiańskim. W wieku X obrządek ten został wyparty przez obrządek rzymski, łaciński. W roku 973 powstało biskupstwo w Pradze, zależne od metropolii w Moguncji. Drugim biskupem Pragi był św. Wojciech (+ 997). Jednak największym bohaterem katolickich Czech jest św. Wacław, król i męczennik. On też jest głównym patronem kraju i narodu.
Wacław był synem księcia Czech, Wratysława I, i Drahomiry lutyckiej. Pogaństwo miało w kraju jeszcze wielu przedstawicieli. Wśród nich złym duchem była Drahomira, która po śmierci męża objęła w Czechach rządy. Korzystając z małoletniości Wacława, urządziła napad na jego babkę, św. Ludmiłę, wdowę po Bożywoju, pierwszym chrześcijańskim władcy w Czechach. Ludmiłę napadnięto 15 września 921 roku na zamku w Tetin i uduszono. Drahomira zaczęła na nowo wprowadzać siłą pogaństwo i niszczyć Kościół. Doprowadziło to do wojny z Niemcami. Najpierw na Czechy wyruszył książę Bawarii, Arnulf (922), a potem sam cesarz, Henryk I (928) występując w obronie misjonarzy, którzy znaleźli się w niebezpieczeństwie śmierci.
Na skutek tej interwencji Drahomira została zmuszona do tego, by ustąpić i oddać rządy swemu starszemu synowi, Wacławowi. Przyszedł on na świat ok. roku 907. Kiedy miał 7 lat, zwyczajem ówczesnym, któremu podlegał jeszcze nasz król, Bolesław Chrobry, odbyła się na zamku praskim uroczystość postrzyżyn. Kapłan przy tym obrzędzie odmawiał modlitwę: “Wszechmogący, wieczny Boże, spójrz łaskawie na Twego sługę, Wacława, którego zechciałeś powołać do łaski postrzyżyn. Udziel mu przebaczenia wszystkich grzechów i użycz mu darów niebieskich”.
Młody książę zabrał się natychmiast do zagojenia ran, zadanych Kościołowi. Trzeba było zająć się odbudową zniszczonych kościołów i uzupełnieniem szeregów duchowieństwa. Żywot Wacława głosi, że wyróżniał się on wielką pobożnością. Ikonografia przedstawia go czasem, jak nocą nawiedza kaplicę zamkową, gdyż pracowity dzień nie zostawiał mu wiele czasu na modlitwę. Miał osobiście uprawiać winną latorośl i pszenicę, by na ołtarz do katedry i swojej kaplicy zamkowej dostarczać koniecznego wina i chleba. Szczególną miłością darzył ubogich. Mówi się o nim, że podobnie jak św. Edward Wyznawca w Anglii, miał nawet na swoich ramionach nosić znalezionych chorych i zajmować się nimi. Państwo czeskie było wówczas podzielone na wiele mniejszych księstw. Nie były to więc łatwe rządy. Dochodziło nawet często do starć zbrojnych. Legenda głosi, że w czasie jednej z potyczek przy św. Wacławie miał zjawić się szereg aniołów, co tak przeraziło przeciwników, że wycofali się z walki. Ikonografia często przedstawia więc Wacława w otoczeniu aniołów.
Od cesarza Henryka I Wacław otrzymał w darze relikwię św. Wita i św. Zygmunta. Ku czci św. Wita książę wystawił najpierw skromny kościół, który został z czasem rozbudowany do najokazalszej świątyni Czech. Do dziś jest ona klejnotem Pragi. Wacław wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do tego męczennika (+ ok. 305) jakby w przeczuciu, że i jemu przypadnie podobna śmierć.
Tak się też stało. Jego młodszy brat, Bolesław, za namową niecnej matki, Drahomiry, zaprosił Wacława do udziału w konsekracji świątyni, jaką wystawił przy swoim zamku w Starym Bolesławcu ku czci świętych męczenników Kosmy i Damiana. Kiedy Wacław tam się udał, został zamordowany przez siepaczy, nasłanych przez Bolesława. Według podania, mord miał mieć miejsce w samym kościele. Działo się to 28 września ok. 929 roku. Ciało Wacława pochowano w kościele św. Wita, zamienionym potem na katedrę, kiedy w Pradze zostało założone biskupstwo (963).
Święty książę został natychmiast uznany za męczennika, a niebawem został głównym patronem kraju. Zaczęły ukazywać się jego żywoty, a Widuking, mnich z Korbei, w roku 967 pisał o cudach, jakie działy się przy grobie Świętego. Najpiękniejszy plac w Pradze otrzymał jego imię. Znajduje się na nim okazały pomnik, przedstawiający św. Wacława w zbroi rycerza na koniu. Wystawiono go w roku 1908. Imię Świętego stało się w Czechach bardzo popularne. Trzech władców kraju po św. Wacławie nosiło to imię. Dwóch z nich było nawet królami Polski: Wacław II (1291-1300) i Wacław III (1305-1306).
Ku czci św. Wacława wystawiono w Czechach ok. 180 kościołów oraz ok. 100 kaplic. Z jego podobizną bito monety czeskie. Kiedy Karol IV odbywał koronację (1347), swoją koronę przytknął do relikwii św. Wacława, które znajdują się w bogatym sarkofagu w kaplicy katedry św. Wita. Odtąd koronę królów czeskich, a również państwo czeskie zaczęto nazywać “koroną św. Wacława”.
Papież Benedykt XIV zatwierdził kult św. Wacława w roku 1729 z okazji 800-lecia śmierci Świętego i rozszerzył jego cześć na cały Kościół. Córką Bolesława I Okrutnego, który dokonał zabójstwa na osobie św. Wacława, była Dobrawa, żona księcia Mieszka I, która przyczyniła się walnie do jego nawrócenia (966). Św. Wacław jest patronem Czech, Moraw, Pragi i katedry krakowskiej na Wawelu.
W ikonografii atrybutami św. Wacława są: anioł podający włócznię, aniołowie niosący jego trumnę, korona, sztylet, którym go zabito, zbroja rycerska z białym orłem na tarczy lub proporcu.
Fronda.pl/dam/brewiarz.pl
************************************************************************************************************
27 września
Święty Wincenty a Paulo, prezbiter
Wincenty urodził się w Pouy (obecnie St-Vincent-de-Paul w południowo-zachodniej Francji) 24 kwietnia 1581 r. jako trzecie z sześciorga dzieci, w biednej, wiejskiej rodzinie. Jego dzieciństwo było pogodne, choć od najmłodszych lat musiał pomagać w ciężkiej pracy w gospodarstwie i wychowywaniu młodszego rodzeństwa. Rodzice marzyli o tym, by ich syn w przyszłości wyrwał się ku łatwiejszemu życiu. Czternastoletniego Wincentego wysłali więc do szkoły franciszkanów w Dax. Na opłacenie szkoły Wincenty zarabiał dawaniem korepetycji kolegom zamożnym, a mniej uzdolnionym lub leniwym. Po ukończeniu szkoły nie bez zachęty ze strony rodziny podjął studia teologiczne w Tuluzie. W wieku 19 lat został kapłanem; jednak kapłaństwo było dla niego jedynie szansą na zrobienie kariery. Chciał w ten sposób pomóc swojej rodzinie. Studia w Tuluzie Wincenty zwieńczył bakalaureatem w 1604 r. Później pogłębił swoje studia jeszcze na uniwersytecie w Rzymie i w Paryżu, zdobywając licencjat z prawa kanonicznego (1623). Kiedy udał się Morzem Śródziemnym z Marsylii do Narbonne, został wraz z całą załogą i pasażerami napadnięty przez tureckich piratów i przewieziony do Tunisu jako niewolnik. W ciągu dwóch lat niewoli miał kolejno czterech panów. Ostatnim z nich był renegat z Nicei Sabaudzkiej. Młody kapłan zdołał go jednak nawrócić. Obaj szczęśliwie uciekli do Europy. Właściciel Wincentego znalazł w Rzymie przytułek. Wincenty przez ten rok nawiedzał w Rzymie miejsca święte i dalej się kształcił. Papież Paweł V wysłał Wincentego do Francji w nieznanej bliżej misji na dwór Henryka IV. Pozyskał sobie zaufanie królowej, Katarzyny de Medicis, która obrała go sobie za kapelana, mianowała go swoim jałmużnikiem i powierzyła mu opiekę nad Szpitalem Miłosierdzia. Wincenty przeżył ogromny kryzys religijny. Był skoncentrowany wyłącznie na tym, co może osiągnąć jedynie własnymi siłami. Zmianę w jego sposobie myślenia przyniosły dopiero lata 1608-1620. Poznał wówczas w Paryżu wielu wyjątkowych ludzi, m.in. ks. Pierre’a de Berrulle’a, który zgromadził wokół siebie kapłanów, ukazując im wielkość i znaczenie posługi kapłańskiej. Wincenty niemało zawdzięczał też św. Franciszkowi Salezemu i św. Franciszce de Chantal. Przez pewien czas głosił Chrystusa galernikom (więźniom, którzy pracowali jako wioślarze). Zaczął dostrzegać ludzką nędzę – materialną i moralną. Prawdopodobnie duże znaczenie w życiu Wincentego odegrało zdarzenie, jakie miało miejsce 25 stycznia 1617 r. w Folleville. Wincenty głosił wówczas rekolekcje. Wezwano go do chorego, cieszącego się opinią porządnego i szanowanego człowieka. Na łożu śmierci wyznał mu on, że jego życie całkowicie rozminęło się z prawdą, że ciągle udawał kogoś innego niż był w rzeczywistości. W liturgii tego dnia przypadała uroczystość Nawrócenia św. Pawła. Dla Wincentego był to wstrząs. Zrozumiał, że Bóg pozwala się dotknąć w ubogich, w nich potwierdza swoją obecność. Odtąd Wincenty zaczął gorliwie służyć ubogim i pokrzywdzonym. Złożył Bogu ślub poświęcenia się ubogim. Głosił im Chrystusa i prawdę odnalezioną w Ewangelii. Zgromadził wokół siebie kilku kapłanów, którzy w sposób bardzo prosty i dostępny głosili ubogim Słowo Boże. W ten sposób w 1625 r. powstało Zgromadzenie Księży Misjonarzy – lazarystów. Wincenty w sposób szczególny dbał o przygotowanie młodych mężczyzn do kapłaństwa. Organizował specjalne rekolekcje przed święceniami, powołał do życia seminaria duchowne. Wincenty założył również stowarzyszenie Pań Miłosierdzia, które w sposób systematyczny i instytucjonalny zajęły się biednymi, porzuconymi dziećmi, żebrakami, kalekami. Spotkanie ze św. Ludwiką zaowocowało powstaniem Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia (1633 r.), zwanych szarytkami (od franc. charite – miłosierdzie). W okresie frondy (zamieszki polityczne w Paryżu w latach 1648-1653) Wincenty niósł pomoc rzeszom głodujących, dotkniętym nieszczęściami i zniszczeniami wojennymi. Przez wiele lat był członkiem Rady Królewskiej – tzw. Rady Sumienia, której podlegały wszystkie sprawy Kościoła. Zajmując tak wysokie stanowisko pozostał cichy i skromny. Wincenty zmarł w 1660 r. w wieku 79 lat. Jego misjonarze pracowali wtedy już w większości krajów europejskich, dotarli też do krajów misyjnych w Afryce północnej. W 1651 r. przybyli również do Polski. W roku 1729 papież Benedykt XIII wyniósł Wincentego do chwały błogosławionych, a papież Klemens XII kanonizował go w roku 1737. W 1885 r. Leon XIII uznał go za patrona wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele. Jest także patronem zgromadzenia lazarystów (założonego przez Wincentego zgromadzenia księży misjonarzy), szarytek, kleru, organizacji charytatywnych, podrzutków, szpitali i więźniów. W ikonografii św. Wincenty a Paulo przedstawiany jest w długiej szacie zakonnej i szerokim płaszczu. Jego atrybutami są: anioł, dziecko w ramionach, dziecko u stóp, krucyfiks. |
************************************
Duszpasterz książąt i nędzarzy – św. Wincenty a Paulo
***
Był najbardziej szanowanym i poszukiwanym księdzem we Francji, ale wciąż powtarzał: „Jestem tylko biednym chłopem, który pasał świnie, a moja matka pracowała jako służąca”.
Ponoć poświęcono mu już około 1500 biografii. Trzeba przyznać, że życie miał rzeczywiście niezwykle barwne. Aż szkoda, że zazwyczaj docierają do nas tylko strzępy z fascynujących CV świętych. Św. Wincenty Paulo, bo o nim mowa, żył w siedemnastowiecznej Francji. Wyposażony był w genialną inteligencję. Chciał uciec od biedy, od swojej wioski z glinianymi chałupami, zagubionej między mokradłami, od chłopskiej rodziny, od pilnowania świń. Jego talent dostrzegł miejscowy pan.
Przekonał ojca, aby oddał go na naukę – na księdza. Wincenty postanowił zapomnieć o swoim pochodzeniu. Kiedy w kolegium, gdzie się uczył, pojawił się z wizytą ojciec, chłopiec wstydził się go. Nie chciał, by jego koledzy zobaczyli, że rozmawia z biedakiem. Na starość wracał wielokrotnie ze łzami w oczach do tego wydarzenia: „Nie chciałem iść rozmawiać z ojcem i z tego powodu dopuściłem się wielkiego grzechu”. Został najbardziej szanowanym i poszukiwanym księdzem we Francji, ale wciąż powtarzał: „Jestem nie kim innym, jak tylko biednym chłopem, który pasał świnie, a moja matka pracowała jako służąca”.
Przyjął święcenia kapłańskie, mając zaledwie 19 lat. Jego życie wypełniały potem dziwne przygody. Prawdopodobnie przez dwa lata żył jako niewolnik w Tunisie. W końcu trafił do Rzymu. Miał talent do pozyskiwania sobie ludzi. Jak sam potem wyzna, znalazł się w miedzianym tyglu ambicji i przebiegłości, próbując zrobić kościelną karierę. Papież Paweł V wysłał Wincentego do Francji, w nieznanej bliżej misji, na dwór Henryka IV. Tam pozyskał zaufanie królowej, która obrała go sobie za kapelana. Później stał się nauczycielem domowym w szlacheckiej bogatej rodzinie Gondi.
W wygodnym zamku ks. Wincenty stał się doradcą duchowym całej rodziny. Aby zrównoważyć duchowy dyskomfort, zajął się nauczaniem katechizmu biednych wieśniaków z rozległych dóbr swoich panów. Pewnego dnia potajemnie uciekł z zamku, aby stać się proboszczem w biednej i opuszczonej parafii Chatillon les Dombes. Służba najuboższym – ten kierunek życia utrzymał do końca. Jednocześnie duchową troską obejmował nadal wyższe sfery. Stał się kapelanem galerników, ale dwór wezwał go z kapłańską posługą do umierającego króla Ludwika XIII. Założył Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia (szarytki) oraz Zgromadzenie Księży Misjonarzy. Przez wiele był członkiem Rady Królewskiej – tzw. Rady Sumienia, której podlegały wszystkie sprawy Kościoła. Pracował nad reformą kształcenia duchowieństwa, głosił niestrudzenie konferencje, zakładał seminaria, posyłał misjonarzy. Umarł w roku 1660 r. w wieku 79 lat. Ostatnim słowem, które wypowiedział, było słowo Jezus.
W brewiarzu w dzień wspomnienia św. Wincentego jest czytanie, fragment jego listu. Zakreśliłem sobie słowa: „Miłość jest ważniejsza niż wszystkie przepisy, owszem, właśnie do niej wszystkie one powinny zmierzać. Ponieważ miłość to wielka władczyni, dlatego wszystko, co rozkaże, należy czynić”.
ks.Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
****************************************
“Święty Wincenty a Paulo”
Jeżeli chciałoby się wybrać epokę i miejsce, w którym największa bieda spotkała się z największym splendorem – z punktu widzenia chrześcijanina – być może, trzeba by wskazać na pierwszą połowę siedemnastego wieku we Francji. Jest to czas, w którym naród jest niszczony przez wojnę trzydziestoletnią, okrutną wojnę domową, a w krótkim czasie po niej przez rebelie chłopskie i mieszczańskie zorganizowane w straszny ruch, nazywany “La fronda” – daleką poprzedniczkę Rewolucji Francuskiej.Najbardziej interesuje nas nie aspekt polityczny, lecz ewidentnie ludzki: bardzo smutne i nędzne warunki, w jakich znalazły się wtedy niezliczone tłumy biedaków.Aby opisać sytuację możemy posłużyć się pewnym listem, który napisał św. Wincenty a Paulo do papieża Innocentego X, prosząc w nim o interwencję w sprawie uciszenia tych rozdzierających waśni:”Czy mam przedstawić ubóstwo i oczywiście najbardziej godny pożałowania stan naszej Francji? Dwór królewski jest podzielony przez niezgodę; lud rozbity na przeciwstawne partie; miasta i prowincje zdewastowane przez wojny domowe; miasteczka, wsie i zamki powywracane, zdewastowane i spalone; chłopi nie są w stanie zebrać tego, co zasiali i zasiać na przyszłe lata. Żołnierze pozwalają sobie bezkarnie na zadawanie wszelkich udręk. Lud narażony jest nie tylko na kradzieże i rozboje, ale także na mordy i wszelkiego rodzaju udręki z ich strony: chłopi są torturowani albo przyprawiani o śmierć; dziewice pozbawiane honoru; zakonnice narażone na działania rozpustne i gwałty; kościoły sprofanowane, ograbione, zniszczone; te które pozostały, w większości opuszczone przez swoich pasterzy, a zatem – lud jest prawie pozbawiony sakramentów… Szkoda słuchać lub czytać o tym, trzeba to zobaczyć i przekonać się na własne oczy”.Wydawało się, że Kościół nie jest w stanie przeciwstawić się swymi ludzkimi i duchowymi siłami tak wielkiemu rozkładowi.Dekrety reformatorskie Soboru Trydenckiego pozostawały prawie martwą literą: wiele stolic biskupich było jeszcze w rękach rodzin szlacheckich, które przekazywały je sobie jako własność, bez jakiegokolwiek niepokoju o porządek duchowy.Z drugiej strony, wyznaczenie kandydatów do biskupstwa wymagało decyzji królewskiej, który często posługiwał się nią jako wyrazem łaski.Kiedy Wincenty a Paulo zostanie poproszony o interwencję właśnie w tych sprawach, powie dobitnie i z goryczą: “Obawiam się, że ten przeklęty handel biskupstwami ściągnie przekleństwo Boże na to królestwo!”.Sytuacja kleru była jeszcze bardziej niepokojąca: tam, gdzie nie było braku moralności, panowało nieprzezwyciężone lenistwo i ignorancja do granic niewyobrażalnych: niektórzy księża nie umieli nawet ani czytać, ani pisać – niektórzy nie wiedzieli, jak celebrować sakramenty.Ten sam Wincenty a Paulo opowiada, że znał pewnego księdza, który po wysłuchaniu spowiedzi mamrotał coś, ponieważ nie znał formuły rozgrzeszenia; inny na każdą okazję recytował Zdrowaś Mario – jedyną modlitwę, którą znał.Zakony i klasztory były często obciążone nieprzestrzeganiem reguł, oderwaniem od tradycji i nagannym zachowaniem.Wiele spraw staje się zrozumiałych, kiedy zważy się, że szlachta – aby nadać kolorytu wypowiedziom pewnego historyka – “powierzała Kościołowi synów i córki, które miała w nadmiarze, a które trzeba było gdzieś w jakiś godny sposób umieścić”. (Poruszamy się w tym samym czasie, który opisywał Manzoni).Z drugiej strony, dla wielu młodych ludzi o niskiej stopie życiowej, Kościół wydawał się jedyną możliwością wyjścia z biedy i smutnej anonimowości.W ten oto sposób liczni, prawie dzieci, zupełnie pozbawieni nawet minimum, powołania, zostawali przez usłużnych biskupów wyświęcani na kapłanów.Sam Wincenty a Paulo został prawdopodobnie księdzem w wieku 18 lat, wyświęcony przez bardzo podeszłego w latach i prawie ślepego biskupa.Spójrzmy jednak obecnie na drugą stronę medalu: wiek XVII we Francji jest zdominowany otwarciem na fascynującą osobowość świętego Franciszka Salezego, który ze swoją “ludzką pobożnością”, swoją akcją pastoralną i swoimi wspaniałymi książkami, zapoczątkował odnowienie życia katolickiego.Po nim zaczął dominować obraz tego, który nosił miano “doktor wielu światłych i mistrz wielu świętych”: wspaniały kardynał Pietro de Berulle, który będzie wspierał wielką liczbę dzieł odnowy duchowej i kulturalnej. Doniesienia o nich są niezliczone: moglibyśmy wyliczyć prawie 27 świętych, którzy przeszli przez Francję i zapoczątkowali, w najliczniejszych dziedzinach, dzieło uzdrowienia.Duchowa szkoła karmelitańska oraz jezuicka, zapuszczały pędy w środowiskach bardziej wykształconych i pokornych, tak, że uczeni mówią o “wielkiej inwazji mistycznej”.H. Bremond, który napisał dzieło (uważane za fundamentalne) pt. “Historia uczuć religijnych we Francji XVII wieku”, wypełniające jedenaście wielkich tomów, skarżył się, że nie jest ono jeszcze kompletne.Nadto – z innego punktu widzenia – nie możemy zapominać, że jest to także wiek Corneilla, Moliera, Kartezjusza, Pascala, Bossueta.Pomiędzy wszystkimi osobowościami pierwsze miejsce należy jednak się temu, który był zdolny przełożyć tę “wielką inwazję mistyki” na wielokierunkowe działania, do granic niewyobrażalnych, tak, że wszystko to, co w ostatnich trzech wiekach Kościół był zdolny stworzyć wzniosłego w zakresie socjalnym, znajduje u Wincentego a Paulo – prekursora i mistrza.W dniach swojej niezmordowanej pracy nazywano go z szacunkiem i uczuciem: Pan Wincenty, Monsieur Vincent. Do dzisiaj poświęcono jego osobie około 1500 biografii.Mały Wincenty – wyposażony w inteligencję naprawdę genialną – wzrastał razem z chęcią ucieczki od świata biedy, która go dosięgła swoim losem: w wioseczce z piętnastoma glinianymi chałupkami, zagubionej między mokradłami; w rodzinie chłopskiej, w której od szóstego roku życia jego zadaniem było pilnowanie świń.Szczęście przyszło do niego poprzez miejscowego pana, który przejeżdżał przez swoje ziemie, i który zauważył szczególną inteligencję tego chłopca. Przekonał ojca, aby oddał go na naukę – na księdza, w kolegium, w najbliższym mieście.Wincenty poszedł więc, postanawiając zapomnieć o swoim pochodzeniu. Pewnego dnia, kiedy w kolegium, gdzie się uczył, pojawił się z wizytą (nieczęstą zresztą) ojciec, chłopiec wymawiał się od zejścia do rozmównicy, ponieważ wstydził się go i nie chciał, by jego kompani zobaczyli, że rozmawia z biedakiem.Kiedy się już zestarzał i stał się osobą świętą, nie usiłował puścić tego w niepamięć: płacząc, wielokroć opowiadał ten epizod: “nie chciałem iść rozmawiać z nim i z tego powodu dopuściłem się wielkiego grzechu”. Został najbardziej szanowanym i poszukiwanym księdzem we Francji, ale nikomu nie obawiał się wyznać: “Jestem nie kim innym, jak tylko biednym chłopem, który pasał świnie, a Matka moja pracowała jako służąca”.Przedtem jednak, połączywszy z miłością i powagą ubóstwo Chrystusa ze swoim ubóstwem, Wincenty pozwolił usidlić się – jak sam potem powie – w “miedziany tygiel” ambicji i przebiegłości, próbując zrobić obiecującą karierę.Po budzących dyskusje święceniach kapłańskich – o czym mówiliśmy – ma w swoim życiu okres ciemny, wypełniony dziwnymi przygodami. Odnajdujemy go w końcu, kto wie dlaczego, razem z legatem papieskim, z którym jedzie do Rzymu, centrum chrześcijaństwa, a od którego uczy się przede wszystkim doskonałej strategii.W Rzymie poznaje ambasadora Francji i po kilku latach powraca z nim w dobrej zażyłości do Paryża – na tyle dobrej, aby uzyskać listy uwierzytelniające na audiencję u króla Henryka IV. W ten sposób zapewnił sobie w końcu mały, kościelny dobrobyt.Nie był on duży, ale międzyczasie ksiądz Wincenty zdołał także wejść do kręgu kapelanów królowej Małgorzaty de Valois.Tu właśnie oczekiwał go Pan. Kapelani otrzymywali niekiedy datki albo dotacje na dzieła miłosierdzia: i oto pewnego dnia ktoś złożył na ręce Wincentego sumę dla niego bajeczną – 15 tysięcy lirów w złocie, odpowiadającą kilku milionom dzisiaj ( jeden milion lirów = około 1700 PLN – przypisek tłum). Czy biedakowi, który śnił o obrocie pieniędzmi, i który miał w sobie nieodpartą skłonność do solidarności z biednymi, zapadło to w serce ? Tego nie wiemy. Wiemy jednak, że dzień później Pan Wincenty pojawił się w pobliskim Szpitalu Bonifratrów i pozostawił całą sumę chorym i kalekom.Nie był jednak pewny tego “tak”, które wyrzekł Bogu, ale było to “tak” bardzo wymowne, “tak”, poprzez które przyjmował powołanie zastrzeżone na całą wieczność.Pojąwszy, skąd przede wszystkim wywodzi się jako kapłan, poddał się duchowemu kierownictwu Berullego i ten skierował go, aby szczodrze zajął się posługą kapłańską, doprowadzając do przydzielenia mu pewnej parafii na peryferiach Paryża. Pierwszy raz, oddając się posłudze swoim biednym parafianom, Wincenty zrozumiał, czym może być szczęście.Jestem szczęśliwy – pisze – ponieważ mam wokół siebie lud tak dobry, tak posłuszny względem tego co im powiem… Nawet Papież nie jest szczęśliwszy ode mnie!Ale Boże plany były tajemnicze. Berulle był właśnie tym, który spowodował, że Wincenty opuścił parafię, aby stać się nauczycielem domowym w szlacheckiej rodzinie Gondi.Była to jedna z bardziej znakomitych i możnych rodzin, wywodząca się ze starych włoskich bankierów, którzy przybyli do Francji za Medicim: Filip Emanuel de Gondi dowodził królewską flotą jako generał galer, jego brat był arcybiskupem Paryża, żona była jedną ze znakomitych dam Królestwa, kobietą o wysokich walorach duchowych.W wygodnym zamku Montmirail, Wincenty, który miał już 32 lata, i powinien zajmować się raczej opieką nad trójką ich dzieci, stał się wziętym doradcą duchowym całej rodziny. Aby zrównoważyć swój cichy dyskomfort, zajął się nauczaniem katechizmu również biednych wieśniaków z rozległych dóbr swoich panów.Pewnego dnia, zwyciężony przez potrzeby ubogich, potajemnie uciekł z zamku, aby stać się proboszczem w pewnej biednej i opuszczonej wspólnocie Chatillon les Dombes.Nie był w stanie pozostać tam długo, ale było to miejsce, gdzie wydarzył się jeden z decydujących epizodów na jego życiowej drodze.Pewnego dnia rozpoczynał niedzielną Mszę Świętą, gdy oto przyszedł ktoś, aby mu powiedzieć, że w jednej z zapomnianych chat umiera cała rodzina z powodu zupełnego ubóstwa: wszyscy są ciężko chorzy i nie mogą sobie wzajemnie pomóc.Wincenty wszedł na ambonę i opowiedział o tym fakcie, zawierzając sercom swoich chrześcijan tych opuszczonych ludzi. Oto co się stało – opowiada z pewnym uśmiechem sam Wincenty, który mógł osobiście udać się tam dopiero po południu – “Po Nieszporach, wziąwszy ze sobą pewnego wspaniałego człowieka, mieszczanina, udaliśmy się w drogę by odwiedzić tych biedaków. Po drodze spotykamy kobiety, które wyprzedziły nas, inne które powracały. A ponieważ było lato i gorąco, te dobre kobiety siadały przy drodze, aby odpocząć i ochłodzić się: było ich tak wiele, że można by powiedzieć, że szła procesja”.Obraz był poruszający, ale Wincentego trochę poirytował: miłosierdzie było ogromne, lecz niezorganizowane. Po całej tej obfitości – jedzenia i pomocy – następowały szybko dni zaniedbania i braków.Tak oto, zaprosił wszystkie swoje “panie” do stowarzyszenia się. Dał im regułę, która, według historyków, była “małym dziełem sztuki organizacji i delikatności”, a w której przewidział wszystko: jak podejść do potrzebującej rodziny; jak i według jakiego porządku zagwarantować, w sposób rotacyjny, pomoc; jak zapewnić sobie potrzebną pomoc i prowadzić rachunki; jak służyć chorym dla miłości Jezusa; jak dawać im jeść; jak w sposób rozumny wykorzystywać przeznaczony czas…Nazwał to pierwsze laickie stowarzyszenie (wyprzedzając o wieki pewne dzisiejsze działania!) imieniem chrześcijańskim: “Caritas”. Imię to w chrześcijańskiej doktrynie służy do wskazywania na samego Boga i na cnotę miłości, którą On zagłębił w nasze serca; posłużyło ono Wincentemu jako pospolite imię dla nazwania swoich “rodzinnych” stowarzyszeń. Krótko mówiąc, we Francji rozsiały się grupy nazywane w prosty sposób: “le carita”.Tymczasem de Gondi parli do tego, aby mieć go ponownie jako swego nauczyciela: interweniował arcybiskup Paryża, interweniował znowu Berulle, interweniowały inne osobistości królestwa, i Wincenty musiał ustąpić: chciał pozostać z biednymi, a musiał mieszkać z bogaczami. Paradoksalnie, właśnie stąd wzięła początek jego misja.W domu bogatych nauczył ich odpowiedzialności za biednych. Tam przytrafiła mu się możliwość spotkania z Franciszkiem Salezym i zawarcia z nim przyjaźni. Przez całe życie nosił w sobie wyobrażenie i pragnienie pełnej pokoju świętości, uprzejmości, energii, niezniszczalnej słodkiej siły.Miał już ponad czterdzieści lat i jedną, jedyną decyzję w sercu: czynić wolę Boga i nie być zniecierpliwionym stopniowo ujawniającą się tą wolą: “dzieł Bożych nie czyni się tak, jak tego pragniemy my – powiadał – ale tak, jak to podoba się Jemu. Nie trzeba wyskakiwać przed Opatrzność”. I jeszcze: “Trzeba oddać się Jemu w taki sposób, aby mógł posługiwać się nami”. Później, kiedy będzie miał już wiele duchowych dzieci i współpracowników, powie: “kiedy będziecie opróżnieni z samych siebie, wtedy wypełni was Bóg”. Tak też stało się z nim. Pozwolił wypełnić się przez łaskę Boga i Bóg “wyciągnął” z niego energię i dzieła w wielkiej liczbie. Nie programował nic.W pewnym okresie miał ochotę piąć się w górę, ażeby wygodnie “urządzić się” w życiu i Bóg umieścił go na górze, w zamku, aby stąd mógł przygotować miejsce biednym.Stał się zdolny do używania wszystkiego: przyjaźni z dostojnikami i panującymi, prawa państwowego i wolnych datków, nabywanych i adaptowanych nieruchomości, dla posłuszeństwa otrzymanemu od Boga powołaniu.Oto, jak opisał to jeden z historyków:”Podporządkowany otoczeniu, przystosowując się do środowiska, w którym pracował, wyciągał zawsze największe korzyści z ludzi i otoczenia; jest dokładny, roztropny, przewidujący; wie, że nigdy nie jest się tak dobrze wspomaganym przez Boga jak wtedy, gdy pomaga się sobie samemu. Z taką samą dokładnością i rygorem zajmuje się wszystkimi sprawami, wielkimi i małymi.Ustanawia reguły, które nie pozostawiają niczego przypadkowi. Zabrania innym niepotrzebnego ryzyka i broni się sam przed przedsięwzięciami źle przygotowanymi, które często są przyczyną niepowodzenia wspaniałych dzieł religijnych. Jak prawdziwy szef, posiada jednocześnie zmysł ogromnej syntezy i kontrolowania koniecznych szczegółów”.W pierwszym rzędzie, wielkim dziełem są ci przyjaciele, a raczej dzieci duchowe, które dał mu Bóg, by uczestniczyli w jego charyzmacie; aby przemierzali ziemię francuską, a następnie cały świat, dla przywrócenia nowego życia w Kościele.Francja, można by powiedzieć, była zdechrystianizowana, przywiązana jednocześnie do trzech nieprzyjaciół: oplatającego ją protestantyzmu (wojny religijne jeszcze nie skończyły się), nieprzepartej ignorancji religijnej i rodzącego się wśród szczególnych zapaleńców – jansenizmu (rygoryzmu teologicznego i moralnego) , który był szczególnie groźny, ponieważ niszczył siły życiowe Kościoła, rzucając je w tragiczny moralizm.”Dzieci” Wincentego a Paulo nazywano “księżmi misjonarzami”. On sam zapoczątkował z trzema przyjaciółmi nowy styl działań duszpasterskich: w pracy organicznej, rotacyjnie, przechodzili przez wioski pozbawione opieki religijnej (także wtedy, gdy czasami mieszkali tam liczni, rozleniwieni księża), zatrzymywali się 15 dni, głosili “misje” (według stylu, który pozostał aż do naszych czasów).”Ja – powiadał Wincenty – wygłaszam wszem i wobec tylko jedną naukę, którą przerabiam na tysiące sposobów: naukę o bojaźni Bożej… a Bóg, tymczasem, czyni to co przewidział od wieków, błogosławi naszą pracę”.Zdarzały się wzruszające nawrócenia, czasami masowe; ludzie odzwyczajeni od Słowa Bożego, wsłuchiwali się intensywnie w ich brzmienie, z tęsknotą i pokorą: za pierwszym razem odnosiło się wrażenie, że widzi się w tych biednych kapłanach apostołów, zdecydowanych i zapalonych. Misje były oczekiwane; ustawał nawet handel. “Dusze – powiadał Wincenty – które zdawały się być twarde jak kamień, zmieniały się w ogień”.Wincenty nadzorował swoje rodzące się zgromadzenie: nie pozwalał, aby głoszono nauki według stylu ówcześnie używanego (jest to wiek siedemnasty!). “Pysznić się wspaniałymi wywodami – powiadał – oznacza popełniać świętokradztwo, świętokradztwo!”. Król tak był zafascynowany dziełem tych nowych kapłanów, że zapragnął, aby przeprowadzono “misję” także na jego dworze, a następnie w dzielnicach Paryża cieszących się złą sławą.Do śmierci Wincentego poprowadzono 840 misji, a święty miał do dyspozycji 25 domów, 131 kapłanów, 44 kleryków i 52 koadiutorów.Ale to nie wystarczało, należało zapalić i poddać formacji także innych księży. I tak Wincenty – w owym czasie, gdy nie zdołano jeszcze stworzyć seminariów – najpierw rozpoczął dzieło Rekolekcji dla kandydatów do święceń, które w różnych diecezjach prowadzili jego księża, równoważąc często w ciągu kilku dni intensywnej formacji ascetycznej i teologicznej braki u tych, którzy mieli je otrzymać. Aby zapewnić ciągłość zapoczątkowanemu dziełu, Wincenty osobiście zajął się nim we Wtorkowych Konferencjach, które prowadził co tydzień, prawie bez przerwy, przez całe życie; konferencje, w czasie których gromadził potrzebujących ich kapłanów. Z tej wolnej szkoły wyszli wszyscy najlepsi księża Francji (wśród nich także Bossuet, który potem powie: “wydawało się, że przez jego usta wypowiada się Bóg!”)Dochodzimy na koniec (pierwszy raz, od kiedy wiek temu na Soborze Trydenckim to zalecono) do utworzenia Dużego i Małego Seminarium.Córki świętego Wincentego były z początku paniami ze szlacheckich i znakomitych rodów, i nazywały się “Paniami Miłosierdzia”. Wincenty zgromadził je wokół siebie w znaczącej liczbie: otrzymywał od nich wszelką pomoc ekonomiczną, której potrzebował, i prosił je o “dzieła miłosierdzia”, także czynnego, do którego nadawały się, a trzeba wiedzieć, że zwyczaje tamtych czasów nie pozwalały im na prace własnymi rękoma, której to pracy potrzebowali biedacy. Wincentego oburzał fakt, że tu i tam rodziła się prawdziwa “moda na miłosierdzie”; co nie zmienia faktu, że wśród jego Pań, które karmiły biednych w szpitalach, były księżniczki, a w końcu Królowa Anna Austriaczka i księżniczka Maria Gonzaga, przyszła królowa Polski.W tym czasie Moliere atakował “cenne śmiesznostki”, które rozleniwiały salony, pełne loków i kosmetyków, ale jeśli by osądził swoje czasy bez uprzedzeń, byłby w stanie również wymienić setki szlachetnie urodzonych kobiet, które własnoręcznie opiekowały się zawszonymi biedakami w dzielnicy z tym ożywczym i płomiennym miłosierdziem, które zawsze wskazuje na żywą wiarę, także w zwykłych momentach historii.Problemów jednak nie brakowało, a rozwiązanie zależało od jednego z tych spotkań, które opisała historia.Był 14 czerwca 1623 roku, kiedy młoda, trzydziesto dwu letnia wdowa, pochodząca z arystokratycznej rodziny, stanęła przed Wincentym, aby poprosić go o wskazówki duchowe: przyszła wbrew swojej woli. Była aż do jego śmierci jedną z penitentek świętego Franciszka Salezego. Nie zaznała jednak ukojenia. Była osobą pełną niepokoju, lęków i wątpliwości, dźwigającą na swoich barkach życiowe problemy. Nawet świątobliwy biskup Ginevry nie był w stanie ich uciszyć, a Franciszek Salezy już nie żył; wskazano jej wtedy tego “biednego, krępego księżynę, chłopa o oczach przenikliwych, ubranego zbyt biednie”. “Panienka” de Marillac – wdowa Legras – odczuła pewien rodzaj obrzydzenia, lecz była posłuszna. Wincenty też nie chciał prowadzić duchowo tej szlachetnie urodzonej kobiety, pełnej psychologicznych problemów, lecz nie wiedział, jak się jej pozbyć.Zaliczył ją do swoich pań miłosierdzia i dokładnie, niepostrzeżenie obserwował. I oto spostrzegł coś dziwnego: kobieta owa, pełna surowości, niepokojów duchowych i wstrząsów nerwowych, w kontakcie z biednymi staje się słodka, pogodna i delikatna jak matka. Tak więc, Wincenty ukierunkował na to całą swoją aktywność kierownika duchowego, ucząc ją “rozszerzać serce przez przyjmowanie na siebie ciężarów innych”.W ten oto sposób “Panienka” de Marillac stała się jego najściślejszą współpracownicą w posłudze biednym i do niej Wincenty zwrócił się, aby urzeczywistnić najbardziej zadziwiający pomysł: dziś Kościół czci ją jako świętą Ludwikę de Marillac.Aż do tego czasu, w Kościele, kobieta, która chciała poświęcić się Bogu, miała przed sobą tylko jedno, jedyne wyjście: życie mniszek konsekrowanych za klauzurą, kratę, habit, krużganek, długie modlitwy.Aktywność apostolska była wówczas uważana za nieodpowiednią dla kobiet, ponieważ narażało by to zakonnice na zbyteczne i niebezpieczne kontakty ze światem. Zanim zaczniemy się z tego śmiać, trzeba nauczyć się czytać historię w sposób realistyczny, tak, jak tego ona wymaga. Wystarczy pomyśleć, że znakomity święty Franciszek Salezy usiłował nakreślić nowy styl życia zakonnego kobiet w założonym instytucie “Wizytek”: jak wskazuje na to ich nazwa, dziewczęta , które je wybierały, winny naśladować Dziewicę Świętą, która “wizytowała” z miłosierdziem swoją krewną świętą Elżbietę.Ale trudności były tak wielkie i nieprzezwyciężone, że “wizytki” również stały się siostrami klauzurowymi (są nimi także dzisiaj!). Z pewnym humorem, ale nie bez smutku święty, Franciszek Salezy mówił: “Nie wiem dlaczego wszyscy nazywają mnie założycielem, przecież zniszczyłem to, co chciałem założyć!”. Takie były warunki społeczne tamtych czasów, które nie akceptowały alternatywy.A jednak Wincenty zdołał zrobić to, czego nie udało się nikomu przed nim zrealizować: razem z Ludwiką de Marillac zebrał niektóre dziewczęta spomiędzy osób pragnących poświęcić się Panu w życiu konsekrowanym, pozostając jednak w świecie i całkowicie poświęcając się służbie biednym i opuszczonym. W ten sposób narodziły się “córki miłosierdzia”, które zaczęto nazywać “szarymi siostrami”.Są wspaniałe – poprzez epokową zmianę, którą oznaczają – słowa, w których Wincenty określił nową i ówcześnie niesłyszaną ich prawną strukturę:”Będą miały za klasztor domy chorych i ten, w którym zamieszka przełożona; za celę, wynajęty pokój; za kaplicę, kościół parafialny; za krużganki, ulice miast; za klauzurę, posłuszeństwo; za kratę , bojaźń bożą; za welon, świętą skromność; za profesję, stałe zaufanie Boskiej Opatrzności i ofiarę całego swego jestestwa”.Również święty Wincenty i święta Ludwika musieli później częściowo zinstytucjonalizować swoje “siostry”, ale oni dali początek nie tylko wszystkim współczesnym kongregacjom aktywnego życia apostolskiego, ale także wszystkim obecnym instytutom świeckim i “stowarzyszeniom laickim” dziewic, które dziś rodzą się z ruchów religijnych.Co to konkretnie znaczyło dla złożonej i gwałtownej społeczności tamtych czasów, będziemy w stanie zrozumieć , obserwując je w pracy.Uprzedzamy jedynie jeden z dość znamiennych osądów: powiada się, że pewnego dnia Napoleon słuchał pewnej grupy filozofów, którzy snuli rozważania na temat tego, jak Najjaśniejszy mógłby okazać prawdziwą postawę dobroczynną. Imperator okazywał coraz większe niezadowolenie, aż w pewnej chwili wybuchnął: “Wszystko to jest piękne i dobre, ale czynicie ze mnie siostrę szarytkę!”.Wincenty i Ludwika zbierali w setki “siostry szarytki” i posyłali je tam, gdzie całe społeczności, a następnie świat, najbardziej dostarczał cierpienia i okropności.Zaczęto od Hotel-Dieu, najbardziej ponurego szpitala, stanowiącego ranę w sercu miasta: 20 sal mieszczących 50 miejsc każda, ale w rzeczywistości wypełnione do 250 osobami. Zachowały się groteskowe opisy legowiska mieszczącego sześciu chorych, trzech z jednej, a trzech z drugiej strony, mieszanina kłócących się żywych oraz rzężących w agonii.W kulminacyjnym momencie, jaki zdarzył się w roku 1636, gdy rozprzestrzeniała się zaraza dżumy, stał się on piekłem.Zakonnice przeznaczone do kierowania szpitalem były… dokładnie (oto paradoks, o którym mówiliśmy!) za klauzurą i musiały nim kierować “na dystans”. Usiłowano wtedy zmobilizować wszystkie męskie wspólnoty zakonne Paryża, ale bez powodzenia.Wincenty najpierw wysłał tam setki Pań miłosierdzia ( liczba dochodziła do 620, włączając Królową), aby w sposób zorganizowany, ale tymczasowy, niosły posługę w systemie zmianowym, a następnie umieścił w szpitalu swoje “córki miłosierdzia” na stałe. Rozpoczęły wtedy zarządzanie nim w sposób całkowity i “od wewnątrz”.Jakby tego nie starczyło, rozpoczął jednocześnie Dzieło dla dzieci “znajd”: co roku, tylko w samym Paryżu znajdowano setki dzieci porzuconych z powodu biedy albo grzechu. Podrzucano je pod drzwi kościołów albo “Couche”, instytucji państwowej, która pozbawiona odpowiednio dużych środków, zarządzała pomocą w sposób obrzydliwy. Asystenci podawali maleństwom pigułki laudanu albo trochę alkoholu, w celu ich uśpienia. Z drugiej strony, oprócz tych, które umierały albo były pozostawione na śmierć, liczne sprzedawano.Wincenty pisze:”Sprzedawano je za osiem soldów żebrakom, którzy łamali im ramiona i nogi, aby pobudzić ludzi do litości, a następnie pozostawiali je na śmierć głodową”.Jeśli w 1638 roku szare siostry mogły zebrać 12 dzieci, to w roku 1647 było ich 820. Sprawa była na tyle poważna, że ryzykowano wielokroć zaniedbanie.Nie musimy wyobrażać sobie tych spraw w sposób romantyczny. Jest to morze maleństw “bardzo brudnych i bardzo krzykliwych, zrodzonych ze złych matek” – jak powiada Ludwika de Marillac, pomimo całego swojego matczynego zapału. Jesteśmy w czasach, w których zbliżyć się do “dziecka grzechu”, jak były nazywane, już było uważane na niestosowne i nieprzyzwoite. I nie chodzi tu jedynie o zbieranie ich w pieluszki, ale pozwolenie na rozwój aż do pełnej samodzielności. Ale oto jest, wspaniała jak złoto, nauka Wincentego, którą wygłosił siostrom przeznaczonym do tego obowiązku: “Staniecie się podobne do Madonny, ponieważ będziecie jednocześnie dziewicami i matkami. Widzicie, moje córki – tłumaczył – co dla was i dla nich uczynił Bóg? Od wieków przygotował ten czas, aby zainspirować w niektórych paniach pragnienie zaopiekowania się tymi maleństwami, które On uznaje za swoje: od wieków was wybrał, córki moje, aby posłużyć się wami.Cóż to dla was za honor! Jeśli osoby tego świata poczytują sobie za honor usługiwać dzieciom możnych, jakże bardziej winniście czuć się zaszczycone służąc dzieciom Boga!”Opowiadał im piękną scenkę, której był świadkiem pewnego ranka: kareta syna królewskiego (który wówczas miał pięć lat) spotkała się z karetą Kanclerza Królewskiego. Guwernantka powiedziała książątku, aby podał rękę Kanclerzowi, lecz ten oblał się rumieńcem i wykrzyknął, uczyniwszy wielki ukłon, że nie jest godny dotykać ręki małego królewicza, dodając przy tym: “Nie jestem, bynajmniej, Bogiem!”.I skonkludował: “Widzicie, córki moje! Powiedział tak, ponieważ chodziło o syna królewskiego, właśnie o niego. I jeżeli Kanclerz, który jest jednym z pierwszych dostojników królestwa, nie odważył się dotknąć jego ręki, jakie uczucie winniście mieć wy, kiedy służycie tym malutkim, którzy są dziećmi Boga!”.Dzisiaj również rodzice chrześcijańscy mogą zrozumieć, jak wiele musieliby nauczyć się przez wzgląd na swoje dzieci! Wincenty spokojnie używał tej metody, także w odniesieniu do małych “bękartów”.Działo się to w czasie, w którym – jak powiedział pewien historyk – “okrucieństwo względem noworodków, na które były narażone , spowodowało więcej ofiar, niż wszystkie stoczone wojny w tamtym wieku”. Nie powinniśmy zbytnio gorszyć się, gdy pomyślimy, że dzisiaj, mimo wszystkich środków, którymi dysponujemy, czynimy jeszcze gorsze rzeczy: miliony doprowadzamy do śmierci poprzez aborcję.Następnie, znajdy były zamykane w więzieniach i wysyłane na galery. Nie były one podobne do dzisiejszych więzień; były to niebezpieczne, cuchnące nory, gdzie więźniowie rozkładali się za życia, spodziewając się każdego dnia okrutniejszego losu. Kiedy byli już w liczbie odpowiedniej dla stworzenia “łańcucha”, to znaczy szeregu z zakutych w łańcuchy więźniów, kierowano ich do portu w Marsylii, gdzie stawali się “galernikami”: przykuci łańcuchem do drewnianych ławek wzdłuż międzypokładzia okrętu – pięciu mężczyzn do każdego wiosła o długości piętnastu metrów – “zredukowani (jak powiada jeden z historyków) do roli żywego korbowodu, napędzającego okręt w rytmie spadającego bicza z żelaznymi węzłami”.Wincenty stał się zatem szefem wszystkich kapelanów królewskich galer i posłał tam swoje “córki miłosierdzia” , dla których kazał wybudować obok więzień małe domy.Oto jak tłumaczy im ich nowe “dzieło” i jak “argumentuje”:”Mając nas w “caritasie” przy parafiach, Bóg wynagrodził nam to przez Hotel-Dieu (szpital). Zadowolony , aby okazać swą wdzięczność, zlecił dzieło dzieci znalezionych; dalej, widząc, że przyjęliśmy wszystko z wielkim miłosierdziem, powiedział : “chcę dać im inne zadanie!”. Tak, siostry moje, to Bóg dał nam to, o czym nawet nie pomyślelibyśmy, nawet Pani de Marillac, a tym bardziej ja. Ale jakie jest to zajęcie? Opieka nad biednymi skazanymi na ciężką pracę! Oh! siostry moje, co za radość służyć tym biednym, opuszczonym skazańcom, pozostawionym w rękach bez litości! Widziałem tych biedaczków, traktowanych jak zwierzęta, i z tego powodu Bóg ma nad nimi litość!”Powód, dla którego Bóg stale je wybiera – według Wincentego – jest następujący: kto mówi “córki miłosierdzia”, mówi “córki Boga” – i Bóg chce, żeby najbiedniejszym usługiwały właśnie Jego córki.Aby opisać to dzieło, nie powinno zabraknąć wyobrażenia: Wincenty wymagał od swoich “córek” , aby w służbie, materialnej i duchowej, nie było zastoju: czyszczenia więzień, prania bielizny przymusowo pracujących, przygotowywania codziennej zupy, pociechy, leczenia chorych, opatrywania ran, towarzyszenia im w krzyżowej drodze na okręty i tam , w porcie, rozpoczynanie od początku, w miarę możliwości, opieki całkowitej.Wszystko bez fałszywego wstydu i bez postawy wydziwiania: chodzi tu o wejście w środowisko nieznane, narażenie na grubiańskie języki, niestosowne propozycje (tak ze strony strażników, jak i więźniów), cierpienie przykrości i pomówień, w tym wszystkim umiejętność bronienia się w sposób inteligentny i roztropny (Wincenty dał bardzo precyzyjne reguły!)Jednym słowem – powiada on – “być jak promienie słoneczne, które stale padają na śmieci i nie ulegają zabrudzeniu”.Podczas okresowych wojen, taką samą opieką, jak galernicy zostali objęci żołnierze. Córki miłosierdzia zostają posłane na pola bitew, “aby w jakikolwiek sposób naprawić to, co ludzie chcieli zniszczyć, chronić życie tam, gdzie ludzie chcą je zlikwidować”.Na ziemiach i zdewastowanych wioskach, Wincenty ustanawia ośrodki: pomocy, zbiórki i segregacji środków żywnościowych, które to dzieło przewyższało znacznie to, którym zarządzali ministrowie Korony. Ale to jeszcze nie było wystarczające. Na peryferiach Paryża zbierały się chmary: źle żyjących, starców, typów aspołecznych, zboczonych, epileptyków, wyobcowanych; w sumie tych wszystkich, którzy w owym czasie byli określani jako “głupcy”.Wincenty pisał bez złudzeń: “wszystkie te osoby są niespełna rozumu i wyobcowane, duchy skrajnie złe, które żyją jeden przeciw drugiemu. Są tu ustawiczne kłótnie”.Bez wahania powtarza swoją naukę i argumentację, całkowicie zawierzając sprawę swoim siostrom:”Ach, siostry moje, powiem wam to jeszcze raz: nigdy nie było wspólnoty, która winna wysławiać Boga bardziej niż nasza! Czy jest ktoś, kto zajmuje się biednymi głupcami? Nie, nie ma nikogo. I oto, szczęście dotyka was! Och, córki moje, jakże winnyście być wdzięczne Bogu!”Jeden jedyny raz Wincenty zdecydowanie odrzucił swoje dzieło: stało się tak, gdy Grand Bureau des Pauvres ( Wielkie Biuro ds. Biednych) usiłowało rozwiązać przerażający problem żebraków, którzy nękali miasto i tworzyli “dwory cudów”, prawdziwe centra zorganizowanej przestępczości. Wielkie Biuro wprowadziło projekt “Wielkiego Więzienia”, według którego żebracy i wszyscy ci, którzy nie znajdowali stałej pracy, powinni zostać zamknięci w wielkich “szpitalach ogólnych”.Zostałyby w ten sposób stworzone dwa “miasta”: z jednej strony ludzi szanowanych, z drugiej dla ludzi-bestii.Ci pierwsi byliby chronieni w swoim egoizmie, zamiast być pobudzani do obowiązku świadczenia miłosierdzia. Drudzy byliby opuszczeni i zdani na swoją własną przemoc.Wincenty sprzeciwiał się. Nie miał do ofiarowania rozwiązań globalnych, ale usiłował przede wszystkim wskazać w sposób proroczy nowe drogi do wykorzystania.W masie biedaków, wielu starców było kiedyś rzemieślnikami, którzy stali się żebrakami z powodu braku zajęcia i nieszczęść. Wybrał tych, którzy wydawali się mieć najbardziej “dobrą reputację” i nie byli “próżniakami”(dwudziestu mężczyzn i dwadzieścia kobiet), zebrał ich razem i uczynił robotnikami wzajemnie pomagającymi sobie w podjęciu pracy i znalezieniu w niej zadowolenia, pracy dostosowanej do ich wieku, za którą mogliby otrzymywać wynagrodzenie.Utworzył w końcu “radę administracyjną”.Zrodziły się w ten sposób domy, które były prawdziwymi “centrami rehabilitacji do pracy”, gdzie Wincenty lubił często spędzać kilka godzin na wypoczynek, dyskutując ze swoimi staruszkami, którzy powrócili jako wydajni robotnicy.Nie było oczywiście możliwe uogólnianie “recepty”, ale był to dla ówczesnej społeczności punkt odniesienia, jasności sytuacji socjalnej i swoisty ideał.Według tych samych kryteriów, pospieszył z pomocą tym, którzy staliby się ofiarami przymusowej hospitalizacji: osobom w starszym wieku, które chociaż były żebrakami, utrzymywały więzy rodzinne, i które byłyby na siłę rozdzielone, posegregowane zgodnie z prawem i przydzielone do różnych oddziałów (męskich i kobiecych).Wincenty organizował dla nich dzieła “małych mieszkań”, w których mąż i żona, mieliby prawo mieszkać razem.Także ta inicjatywa nie rozwiązywała wielkiego problemu, dawała jednak wskazówkę, dawała nadzieję, pokazywała mądrość miłosierdzia.Dla wszystkich innych Wincenty walczył na różne sposoby, żeby utrzymać komunikację między dwoma społecznościami: drogę, którą przechodziło wielu, popychanych miłosierdziem i niesieniem pomocy biednym.Nie można tu mówić jedynie o wolontariacie: Pan Wincenty stał się faktycznie prawie ministrem królestwa, który prowadził rozmowy z królem i królową, z Richelieu i Mazarinem, z odpowiedzialnymi za prowincje i miasta, i który gdziekolwiek się znalazł, organizował stowarzyszenia mężczyzn i kobiet przeznaczonych do niesienia wszelkiego rodzaju szybkiej pomocy.W ten sposób Wincenty zasłużył aby nazywano go – jeszcze za życia – “Ojcem Ojczyzny”.Kiedy król Ludwik XIII, nazywany Dobrym Królem, był w roku 1643 na łożu śmierci, kazał go zawołać i rzekł: “Ach, Panie Wincenty, jeśli wrócę do zdrowia, zażądam, aby wszyscy biskupi przez trzy lata przebywali w waszym domu”. Wincenty pomógł mu umrzeć jak człowiek święty.Po śmierci króla, królowa Anna Austriaczka wybrała Wincentego jako Doradcę i w taki sposób stał się wpływową osobą publiczną, rodzajem Ministra do spraw opieki socjalnej. Wykorzystywał to bez żenady dla umocnienia wszystkich swoich dzieł: powiększając liczbę misji, zakładając seminaria, dotując szpitale i dzieła miłosierdzia.Bronił również prawd katolickich: mianowany członkiem i sekretarzem tak zwanej Rady Sumienia (rodzaj ministerstwa do spraw kościelnych Królestwa Francji, gdzie przez okres dziewięciu lat spotykał się twarzą w twarz z kardynałem Mazarinem), wpływał jak mógł na nominacje biskupów, dążąc do prawidłowej pracy diecezji, prowadząc walkę na śmierć i życie z rozlewającą się wówczas herezją: jansenizmem.Powiadają historycy, że potępienie tej dewiacji przez papieża Innocentego X było kierowane przez Wincentego.Jest to szczególnie interesujące: człowiek, który całkowicie był pochłonięty sprawami miłosierdzia, cechował się zdecydowaniem względem prawowierności.”Od czasu, gdy byłem mały – pisał – zawsze miałem tajemniczą bojaźń w mej duszy i nic we mnie nie wywoływało tak wielkiego lęku jak to, że mógłbym nieszczęśliwie wplątać się w jakąś herezję, która wlokłaby się przez życie i mogła zrujnować wiarę”.To była wielkość owych czasów, pełnych biedy i zawirowań, kiedy wiara pozostawała horyzontem, wewnątrz którego byli bogaci i biedni (Richelieu, który walczył o władzę i Wincenty, który walczył o miłosierdzie). Pozostawali oni wewnątrz ostatniej, podstawowej perspektywy reprezentowanej przez Chrystusa i Jego Kościół, ratunku, który w nim był. Bremond napisze: ” nie miłosierdzie było tym, co z Wincentego uczyniło świętego, ale naprawdę to jego świętość utrzymywała go miłosiernym”.A świętość oznacza dokładnie przynależność do Chrystusa i Kościoła.Obserwujemy głęboką dezorientację. Rozpowszechnia się często wśród chrześcijan myśl, że to, co jest ważne, to czynienie dobra bliźniemu, i że to w końcowym efekcie może czynić ktokolwiek, także ten, kto nie wierzy w Chrystusa i nie należy do Kościoła, i w ten sposób można bratać się z każdym w przynależności dyktowanej wiarą, bo w przeciwnym wypadku ryzykujemy pojawieniem się powodów do podziału. W końcu Voltaire, w sposób dwuznaczny, nazywał Wincentego a Paulo “mój Święty”: to jedyna rzecz, która udała mu się.Ale Wincenty a Paulo nie pozwolił tak łatwo “złapać się”. W filmie Monsieur Vincent pokazano świętego w czasie, gdy udzielał wskazówek pewnej “córce miłosierdzia”, która rozpoczynała swoją misję. Słowa nie są w swojej materii historyczne, ale są pewną dobrą interpretacją stylu i serca Wincentego:”Mała Jeanne – mówi jej – chciałem ciebie zobaczyć. Wiem, że jesteś dobra i odważna. Jutro pierwszy raz pójdziesz do biednych. Nie byłem w stanie zawsze mówić z tymi, które po raz pierwszy do nich idą . Nigdy nie czyni się tego, co się powinno! Ale z tobą, najmłodszą, ostatnią, muszę pomówić, ponieważ jest to ważne. Pamiętaj dobrze, zapamiętaj to dobrze, na zawsze! Spostrzeżesz szybko, że świadczenie uczynków miłosierdzia jest ciężarem. Jest ono cięższe od garnka zupy i kosza z chlebem. Ale zachowasz swoją słodycz i uśmiech. Nie jest wszystkim, dawanie polewki i chleba. To mogą czynić również bogacze. Ale ty jesteś małą służką biedaków, córką miłosierdzia, zawsze uśmiechniętą i w dobrym humorze. Oni są twoimi panami, panami bardzo wrażliwymi i wymagającymi. Zobaczysz, im bardziej będą budzili wstręt i będą brudni, im bardziej będą niestosowni i grubiańscy, tym bardziej dasz im swoją miłość… I stanie się to, że dla twojej miłości, jedynie z jej powodu, biedni wybaczą tobie , że dasz im chleb”.W filmie jest to piękna strona scenariusza, ale w rzeczywistości Wincenty wyjaśniał, jak powinna płonąć miłość, która winna wyzwalać “dzieła miłosierdzia”.Powiadał:”Ostatecznym powodem, dla którego powołał nas Bóg, to kochać naszego Pana Jezusa Chrystusa…Jeżeli oddalimy się, choćby trochę od myśli, że biedni są członkami Jezusa Chrystusa, nieuchronnie pomniejszy się w nas uczucie słodkości miłosierdzia.Miłość, faktycznie, rodzi się ze świadomości, że nie jest się nigdy odłączonym, nawet na chwilę, od opieki żywego Jezusa, rozpoznanego, kochanego.”Jezu! – napisał jeden z biografów – było to ostanie słowo, które wypowiedział Wincenty, zanim pogrążył się w agonalnych rzężeniach”. Antonio Sicari “Nowe Portrety Świętych” – Święty Wincenty a Paulo (tłumaczył Jerzy Kąkol) |
**************************************************
Św. Wincenty a Paulo – patron dzieł miłosierdzia
Za największych misjonarzy w Kościele Świętym uznaje się św. Pawła Apostoła i św. Franciszka Ksawerego. Za największych teologów – św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu. A w dziełach miłosierdzia? Kto szczególnie wybija się na tym polu? Tutaj palmę pierwszeństwa oddajemy wielkiemu św. Wincentemu à Paulo, którego wspomnienie liturgiczne przypada 24 września.
Święty Wincenty urodził się 24 kwietnia 1581 roku w Pouy – obecnie Saint-Vncent-de-Paul – we Francji w rodzinie ubogich gaskońskich rolników. Uczył się dzięki pomocy i wsparciu miejscowego proboszcza, który dostrzegł w nim nie tylko talent, ale także wiarę i gotowość do ofiarnej służby ubogim.
Próba charakteru
Jedną z pierwszych prób charakteru, jakich doświadczył młody Wincenty, zanim ksiądz przyjął go na naukę, była wizyta w szpitalu, gdzie musiał pracować jako pielęgniarz. Choć było to dla niego niezwykle ciężkie doświadczenie – trzeba pamiętać, że w owych czasach, mówiąc łagodnie, w szpitalach panowały trudne warunki sanitarne – to przyszły święty zdał ten swoisty egzamin doskonale. Dzięki ofiarności rodziców i rodzeństwa młody Wincenty mógł kontynuować studia teologiczne na uniwersytecie w Paryżu. W 1600 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Następnie kontynuował studia w Tuluzie, a potem w Rzymie i Paryżu, gdzie zdobył licencjat z prawa kanonicznego.
Między „wielkim światem” a „głęboką prowincją”
W 1612 roku objął parafię w Clichy, gdzie ze szczególną troską opiekował się najuboższymi i cierpiącymi. Przed upływem roku kardynał Piotr de Berulle mianował ks. Wincentego nauczycielem i wychowawcą dzieci rodziny de Gondi. Była to wpływowa, arystokratyczna rodzina – Filip Emanuel de Gondi był generałem galer królewskich i głównodowodzącym floty królewskiej. Święty – jak sam wspominał – doświadczył wtedy „życia wielkiego świata”. Jednocześnie wzorowo wypełniał swe powołanie kapelana pałacowego i spowiednika małżonki pana de Gondi oraz nauczyciela i wychowawcy ich dzieci. Jednak i ta posługa nie była stworzona dla ks. Wincentego.
W liście do kardynała de Berulle napisał, że czuje w sobie wewnętrzne wymaganie Boże udania się na głęboką prowincję i oddania się służbie i nauczaniu prostych chłopów. Kardynał wyraził zgodę i mianował ks. Wincentego proboszczem parafii Chatillon les Dombes. Tamtejsi parafianie początkowo nieufnie przyjęli księdza z „wielkiego” Paryża. Przekonały ich jednak pokora, skromność oraz oddanie i pracowitość nowego proboszcza, który własnymi rękami naprawiał i sprzątał kościół. Zyskał ich serca także dobrocią i gotowością służenia Bogu i ludziom w każdej chwili.
Pewnej niedzieli do ks. Wincentego podszedł jeden z parafian i opowiedział o rodzinie, która pośród moczarów ginęła z głodu i nędzy. Proboszcz wezwał ludzi do pomocy biednej rodzinie – jeszcze tego samego dnia setki ludzi ruszyło na pomoc opuszczonym.
W niewoli arabskiej
Życie świętego Wincentego obfitowało w wiele wydarzeń, które on odczytywał jako Boże znaki. Pewnego razu podczas morskiej podróży, statek na którym płynął nasz bohater, napadli piraci. Wincenty miał wkrótce zostać biskupem, w tej sytuacji jednak plany te trzeba było zweryfikować…
Św. Wincenty został sprzedany na galery, potem pracował jako niewolnik arabskiego alchemika w Tunezji, by w końcu zostać sprzedanym innemu właścicielowi, który go zatrudnił przy kopaniu rowów. Nasz święty dając świadectwo wiary, przemienił serce swego nowego pana – byłego księdza, który zaparł się Chrystusa ze strachu przed śmiercią… Przy jego pomocy powrócił do Francji. Doświadczywszy wielkiego upokorzenia, ale i wielkiej łaski od Boga, Wincenty à Paulo postanowił nie przyjmować żadnych godności, by jak najlepiej służyć potrzebującym.
Dzieła Miłosierdzia
Święty Wincenty doświadczył wiele nędzy ludzkiej – tak materialnej, jak i duchowej. Zapatrzony w Zbawiciela mówił: Nie zadowalajcie się mówieniem: jestem chrześcijaninem! Ale żyjcie tak, żeby można było o was powiedzieć: widziałem człowieka kochającego Boga z całego serca i zachowującego Jego przykazania. Pod wpływem kardynała Piotra de Berulle po kilku latach pracy duszpasterskiej wśród zaniedbanej ludności wiejskiej oraz więźniów dokonała się w nim wielka przemiana – postanowił poświęcić resztę życia ubogim, składając nawet stosowny ślub.
Wyjątkowym dniem w jego życiu był 25 stycznia 1617 roku. Jako gorliwy kapłan, zatroskany o powierzoną mu owczarnię, wygłosił kazanie na temat spowiedzi generalnej z całego życia. Pod wpływem homilii miały miejsce liczne nawrócenia. Od tego momentu św. Wincenty zaczął głosić konferencje i nauki w wiejskich parafiach, a w 1625 roku powołał do życia Zgromadzenie Misji (księża misjonarze-lazaryści – od nazwy szpitala opactwa św. Łazarza, do którego przenieśli się uczniowie św. Wincentego), które do dziś kontynuuje jego pracę głoszenia Ewangelii ubogim jak również troskę o przygotowanie i wykształcenie gorliwych kapłanów (zgromadzenie to zostało sprowadzone do Polski w roku 1651).
Święty cały czas pomagał najbardziej potrzebującym. Błagał i żebrał u możnych o pomoc finansową dla nędzarzy. Przez jego ręce przechodziły ogromne środki finansowe, a Wincenty skrupulatnie rozliczał się z każdego grosza. Kolejnym dziełem świętego było założone w 1633 roku wraz ze św. Ludwiką de Marillac Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia, czyli szarytek (w Polsce od 1654 r.). Pewnym novum było wtedy zwolnienie sióstr ze ścisłej klauzury. Domy zakonne szarytek nie były zamknięte. Ich powołaniem była troskliwa opieka nad chorymi i biednymi. Święty mawiał do swych sióstr: Waszą klauzura jest szpital i dom ubogich.
Gorliwy obrońca czystości wiary
W tym czasie, gdy św. Wincenty zadziwiał swymi dziełami miłosierdzia, szerzył we Francji swe błędne nauki kapłan Korneliusz Janssens, głosząc że po grzechu pierworodnym człowiek nic nie może zrobić dla swojego zbawienia. Posunął swą herezję do skrajności, twierdząc, że człowiek nawet nie może współpracować z łaską Bożą. Nadto janseniści przedstawiali Boga wyłącznie jako surowego władcę, mszczącego się na swych stworzeniach.
Dzięki zabiegom św. Wincentego, wykładającego zdrową naukę katolicką, sekta jansenistów została dwukrotnie potępiona przez papieży – Innocentego X w 1653 roku oraz przez Aleksandra VII w 1656 r. Od tego czasu święty był bezwzględnie atakowany przez jansenistów. Przyjmował te ataki z pokorą, ale z jeszcze większym zapałem bronił Prawdy. Święty Wincenty przyczynił się także do odnowy życia religijnego we Francji. Przez wiele lat był członkiem Rady Królewskiej, tzw. Rady Sumienia, której podlegały wszelkie sprawy Kościoła. Co znamienne, piastując wysokie stanowisko zachował głęboką pokorę i skromność.
Ponadto zakładał „małe seminaria” duchowne przede wszystkim dla ubogich chłopców i tak układał program wychowawczy i wykładów naukowych, by ukierunkować ich do kapłaństwa.
* * *
Wszystkie instytucje które założył św. Wincenty, powstały, by ulżyć ludzkiemu cierpieniu. Niósł pomoc duchową ludziom zaniedbanym religijnie. Swym przykładem, wpatrzony w swego Mistrza Jezusa Chrystusa i Matkę Miłosierdzia, skutecznie ewangelizował. Do każdego nowego zadania podchodził z pokorą i bezgraniczną wiarą w Opatrzność Bożą. Co ciekawe, ten wzór pokory, dobroci i hojności był z natury człowiekiem porywczym, a niektóre źródła mówią o nim, że brak mu było „pociągających cech zewnętrznych”.
Bóg posłużył się nim, by Kościół zajaśniał nowymi dziełami miłosierdzia.
Zasłużona Nagroda
Święty Wincenty odszedł po zasłużoną nagrodę wieczną 27 września 1660 roku. W 1729 roku został beatyfikowany przez Papieża Benedykta XIII. Osiem lat później Klemens XII wyniósł go do chwały świętych.
Papież Leon XIII ogłosił go patronem wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele katolickim. Jego ciało spoczywa w kryształowej trumnie w kaplicy domu macierzystego św. Łazarza w Paryżu. Serce św. Wincentego znajduje się w osobnym relikwiarzu w paryskiej kaplicy domu Sióstr Miłosierdzia przy rue du Bac. A więc tam, gdzie w 1830 roku św. Katarzynie Labouré trzykrotnie objawiła się Matka Najświętsza, polecając jej wybicie Cudownego Medalika.
Święty Wincenty à Paulo jest patronem zgromadzenia misjonarzy-lazarystów, szarytek, duchowieństwa, organizacji charytatywnych, szpitali, podrzutków i więźniów.
W ikonografii przedstawiany jest w długiej szacie zakonnej i szerokim płaszczu. Jego atrybutami są: anioł, dziecko w ramionach, dziecko u stóp i krucyfiks.
Bogusław Bajor/Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Ks. Piotra Skargi
*************************************
Św. Wincenty widział Jezusa we wszystkich i we wszystkim
***
Święty Wincenty a Paulo nie widział podziału na sferę religijną i społeczną, ale dostrzegał Jezusa we wszystkich i we wszystkim – powiedział ks. Luigi Mezzadri CM, włoski historyk Kościoła, były wykładowca dziejów Kościoła na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim i w Papieskiej Akademii Kościelnej w Rzymie. Jest on również autorem wielu prac nt. św. Wincentego i założonego przezeń Zgromadzenia Misji (CM). W rozmowie z KAI opowiedział o swych kontaktach z tym świętym i o jego znaczeniu dla dzisiejszego Kościoła.
Oto zapis tego wywiadu:
Piotr Dziubak: Jak wyglądały związki Księdza Profesora ze św. Wincentym a Paulo?
Ks. Luigi Mezzadri CM: Jako młody ksiądz zajmowałem się św. Wincentym jako postacią historyczną: badałem związane z nim daty, źródła, znaczenia, bibliografię. Zachowywałem się jak lekarz medycyny sądowej, który cały czas przebywa w chłodnych miejscach wśród odrażającego fetoru. Wtedy nie był on dla mnie świętym. Był przypadkiem zamkniętym w dwóch datach: urodzin i śmierci. Pamiętam śpiewy liturgii przedsoborowych. Zapalano bardzo dużo świec, może dlatego, że w nas tego światła nie było. Nie czułem go wówczas. Mam przed oczami wiele barokowych obrazów, które go przedstawiały w takich zwiewnych szatach.
I w pewnym momencie zaczął Ksiądz szukać Wincentego?
Zostawiłem go na trochę jeszcze i zająłem się jego czasami. W Paryżu było wtedy bardzo zimno, Sekwana zamarzała. Czułem i wyobrażałem sobie, że On też nosił rękawiczki z wełny, z których wyłaniały się palce naznaczone artrozą [zwyrodnieniem stawów]. Pisanie musiało mu sprawiać dużą trudność. Zacząłem odkrywać jego świat. Ludzie myli się bardzo rzadko, także ludzie z bogatych rodzin. Jedzono mało i źle. Ludzie pili wodę z rzek, nie zastanawiając się, czy gdzieś powyżej w nurcie tej rzeki nie leży końskie truchło. Tylko bogaci jedli chleb z mąki. Biedni piekli swoje pieczywo z bardzo zanieczyszczonych mieszanek. Połowa dzieci umierała w pierwszym roku życia. Średnia wieku życia wynosiła ok. 25 lat. Czyli ktoś koło czterdziestki był już bardzo stary. Patrząc na obrazy z tamtego okresu nie widziałem nikogo, kto by się uśmiechał, ponieważ nie mieli zębów. Biedni nie pisali. 85 proc. Francuzów było analfabetami.
I w pewnej chwili biedni odkryli kogoś, kto mówił do nich w sposób zrozumiały. Mówił im o Bogu. To był właśnie Wincenty a Paulo. Posłał swoje siostry – szarytki do szpitali, żeby pokazać i nauczyć choć trochę higieny, czystości. Tak właśnie odkryłem innego św. Wincentego, który nie wydawał obiadów dla biednych tylko na Wielkanoc albo na Boże Narodzenie, ale był z nimi cały czas.
Czy św. Wincenty przeżył swoje nawrócenie już jako ksiądz?
Było to 25 stycznia 1617 roku. Święty Wincenty był dobrym księdzem. Mówiąc o jego nawróceniu nie można myśleć o przemianie od grzechu do łaski. Trzeba na nie patrzeć jak na wędrówkę w górach, kiedy wchodzi się do nowej doliny. Wcześniej był porządnym kapłanem. Umiał znaleźć się wśród ówczesnych ważnych osobistości, był szanowany. Kiedy przeszedł na drugą stronę góry, stanął pośród biednych. Zaczął inaczej patrzeć na rzeczy, dostrzegać już nie porządek, bezpieczeństwo, władzę, ojczyznę, ale potrzebujących, biednych, zaczął bronić tych, którzy nie mają głosu. To było nawrócenie św. Wincentego.
On wtedy jechał karetą w kierunku Amiens…
To była zima. Jechał karetą z panią Gondi i chociaż był księdzem, był jej służącym. To była bardzo wpływowa kobieta, zwracała się do króla po imieniu. Tę podróż przerwała osoba, która poprosiła o spowiedź. Oczywiście pani Gondi nie weszła do domu tego biedaka. Wincenty usiadł blisko niego i wysłuchał jego bardzo trudnej spowiedzi. Ten wieśniak powiedział mu, że jest chrześcijaninem, ale dodał, że stoi daleko od Boga. Był chrześcijaninem ze względu na politykę, ale nie z serca. Był katolikiem tylko po to, żeby przeciwstawiać się protestantom.
Po tej spowiedzi Wincenty zrozumiał, że wśród Francuzów panowało wielkie napięcie, że między ludźmi było pełno nienawiści. Francja dopiero co skończyła wojny religijne. Ludzie mówili o sobie, że są katolikami tylko dlatego, że nie są protestantami. Nie naśladowali Jezusa Chrystusa. Madame Gondi podpowiedziała mu, żeby kazał uderzyć w dzwony, a gdy to zrobił, tłum wieśniaków przyszedł do kościoła – właścicielka wzywa. Wincenty nie wygłosił żadnego wielkiego przemówienia. On w ogóle nie był wielkim mówcą. Ale mówił od serca, spontanicznie i zamiast tłumaczyć jakieś pojęcia, zaczął mówić o Jezusie Chrystusie, o Bożym miłosierdziu, o Jego miłości. Mówił, że Jezus stoi po ich stronie, że to oni są Jezusem, a nie ich panowie. Jego słuchacze zauważyli, że przynajmniej jeden ksiądz jest po ich stronie. Ludzie postrzegali dotychczas księży jako sprzymierzeńców władzy, jako tych, którzy stanęli po stronie zwycięzców wojny religijnej. A tu zobaczyli księdza, który ich rozumiał.
Wincenty zaczął mówić o spowiedzi, ale nie jako o czymś, co będzie przeglądem grzechów, ale że to będzie spotkanie z Jezusem, że przed Nim będzie się można ze wszystkiego wypłakać. Mówił im, że w spowiedzi Jezus nie będzie ich osądzał, ale przebaczy im, bo On ich kocha. Ludzie zaczęli się spowiadać. Było ich tak dużo, że Wincenty musiał zawołać do pomocy jezuitów z Amiens. To było kilka dni spowiedzi. To było coś nowego dla ludzi: jakiś ksiądz zaczął im mówić o Jezusie Chrystusie, a nie o ich grzechach.
Innym chyba momentem w nawróceniu św. Wincentego było posłanie młodych dziewcząt, które zaczęły z nim pracować, do więzień i szpitali. To były przyszłe szarytki. Więzienia w tamtych czasach były bardzo specyficzne. Rządziły w nich korupcja i prostytucja. Święty nie postawił sobie za główny cel ochrony i bezpieczeństwa tych dziewczyn, ale przede wszystkim chciał, żeby trochę światła dobroci dotarło do tych miejsc, żeby ktoś je tam zaniósł…
Katechizm mówi nam o piekle, czyśćcu i niebie. Piekłem w czasie św. Wincentego były dwa miejsca: więzienia i szpitale. To były przerażające miejsca. Jedno z powodu zimna i ciemności, drugie z powodu smrodu. To były strasznie brudne miejsca. Do więzień wchodziły prostytutki. Straże nie były opłacane przez władze. Musieli znaleźć rekompensatę na więźniach. Strażnicy byli gorsi od diabła. Tam panował całkowity brak człowieczeństwa. I tam, gdzie królowało największe poniżenie człowieka, miał odwagę posłać siostry. Były to wyłącznie bardzo młode kobiety i one umiały zdobyć szacunek dla siebie. Ich obecność tam była jak promień światła w piwnicy. Siostry szarytki były darzone szacunkiem zarówno przez strażników, jak i przez więźniów. Pomagały, karmiły, leczyły. Większość więźniów była skazana na tzw. galery, musieli wiosłować na statkach, przykuci do swych ław, byli siłą napędową. Inni byli pozostawieni sami i szybko umierali.
Szpitale również były strasznymi miejscami. Chorzy leżeli po kilku w łóżkach. Kiedy jeden umierał, przynoszono zaraz następnego. Bezład, fetor, ciągłe zarażenia. Wincenty i tam posłał szarytki. W szpitalach też cieszyły się wielkim szacunkiem.
O co chodziło Wincentemu?
Nie chciał, aby siostry były przywiązane do jednego miejsca, ale żeby były połączone z biednymi, żeby łączyły je ze światem czyny miłosierdzia. Część sióstr pracowała w szpitalach, niektóre jeździły do wiosek, inne zajmowały się biednymi na ulicach, jeszcze inne uczyły. W niektórych miejscach zdarzało się, że siostry odwiedzały chorych i uczyły. W praktyce wyprzedziły to, co się robi dzisiaj.
Św. Wincentego jako młodego kapłana porwali na morzu piraci i sprzedali jako niewolnika na terenie dzisiejszej Tunezji…
Ta jego przygoda źle się zaczęła już na początku podróży. Niestety Wincenty sam się naraził na niebezpieczeństwo, ponieważ chciał odzyskać dług. Wracał drogą morską. Wtedy porwali go piraci ze statku, który pływał przy brzegach Francji. W tamtym czasie statki poruszały się dość blisko brzegów. Sprzedano go jako niewolnika właśnie na terenach dzisiejszej Tunezji. Udało mu się stamtąd jednak uciec po nawróceniu jego pana, który zresztą sam był niegdyś księdzem.
Co pisał Wincenty o okresie, kiedy był niewolnikiem wśród muzułmanów?
Po pierwszym, trudnym okresie, odnalazł równowagę. Poznał szanujących się ludzi. Nie doświadczył znęcania się. Nie zmuszano go do przejścia na islam. Co więcej, uderzyło go to, że inni interesowali się nim. Słysząc jak śpiewał Salve Regina, jedna z żon jego pana zaczęła wypytywać, cóż to za dziwny niewolnik. On był już wtedy księdzem i nie zachowywał się jak wielu innych niewolników chrześcijańskich, którzy zupełnie nie radzili sobie z nową sytuacją, w jakiej się znaleźli. Niektóre źródła podają, że część tych niewolników przechodziła na islam tylko po to, aby móc mieć wiele żon.
Św. Wincenty przeżył też w swoim życiu bardzo poważny kryzys powołania. Napisał do matki, że nie widzi sensu bycia księdzem…
Kiedy wrócił z niewoli, uważał siebie za kapłana, który już się skończył. Chciał odejść, nie chciał walczyć. We Francji mówiło się wtedy, że ksiądz nigdy nie umiera z głodu. Patrząc na ówczesną sytuację, duchowni nie należeli do biednych, ale byli zabezpieczeni majątkowo. Wincenty był księdzem, który zagubił marzenia, ambicje, poczucie piękna kapłaństwa. Dla niego życie jako księdza oznaczało żyć skromnie czy raczej nie tyle żyć, ile przeżyć skromnie. Ale Pan Bóg chciał, żeby Wincenty żył i służył biednym.
Św. Wincenty napisał, że Waszym klasztorem, Waszym domem ma być ulica i gdy ktoś dzwoni, trzeba mu otworzyć, jeśli jest głodny, trzeba mu dać jeść, jeśli jest zmęczony, trzeba pozwolić, aby się przespał…
Mamy takie wyrażenie: zostawić Boga dla Boga. Św. Wincenty nie widział rozdziału między sferą religijną a społeczną. On dostrzegał Jezusa we wszystkich i we wszystkim. Dlatego też pozostaje ostrożnym, udając się do kardynała Richelieu, ówczesnego premiera Francji, żeby prosić go o pokój. Richelieu, mimo tego, że jego kraju nikt nie zaatakował, rozpoczął wojnę tylko dla chwały dla króla a zarazem piekła dla ludzi. I wskutek tego cierpieli ludzie, ponieważ wojna przynosi biedę, głód, przemoc, a w końcu śmierć.
Czy święty Wincenty jest dzisiaj aktualny? Co ma nam do przekazania?
Nie wystarczy kochać Boga, jeśli mój bliźni Go nie kocha – tak mawiał św. Wincenty. Dzisiaj duszpasterstwo w Kościele sprowadziliśmy do projektów i programów, zamiast stać po stronie ludzi. Zdobywa się ich nie wielką teologią, ale pokorą, w małych rzeczach, będąc z nimi. Musimy się nawrócić i stanąć obok ludzi, posłuchać, jak oni patrzą na problemy, jak żyją. Często jesteśmy sędziami, a powinniśmy – jak mówi o tym Księga Tobiasza – być towarzyszami podróży. Zamiast być nimi, zostaliśmy przewodnikami, sędziami. Ludzie nie podążają już za nami.
Czy tu tkwi siła św. Wincentego?
Tak właśnie. Trzeba, żeby Kościół był po stronie ludzi.
Kai.pl
************************************************************************************************************
26 września
Najświętsza Maryja Panna Leśniańska
26 września 1683 r. dwaj chłopcy, pasący bydło, znaleźli na drzewie dzikiej gruszy jaśniejący obraz. Wizerunek, umieszczony w zbudowanym dlań kościele, zaczął gromadzić rzesze ludzi. W miejscu zaś, gdzie według tradycji ukazał się cudowny wizerunek, została później zbudowana kaplica. Komisja biskupia dwukrotnie: w 1684 i 1700 r. wydała dekret o niezwykłości łask. Doświadczyli ich już w czasie wyprawy pod Wiedniem Jan Michałowski i Grzegorz Kulczycki, wysłani przez króla Jana III Sobieskiego do księcia Lotaryngii. Musieli się oni w przebraniu przedzierać przez obóz turecki. Uratowali się, bo polecili się opiece Matce Bożej Leśniańskiej i kiedy wrócili szczęśliwie z wojny do kraju, złożyli Jej swoje wota oraz zabrane Turkom pałasze. Parafię w Leśnej na Podlasiu erygowano w 1695 r. Na miejscu dawnego kościoła z XVIII w. stoi obecnie barokowy, murowany kościół pw. świętych Apostołów Piotra i Pawła i Narodzenia NMP. W ołtarzu głównym znajduje się wyryta na kamieniu płaskorzeźba Matki Bożej z Dzieciątkiem, pochodząca z XVII w. Przedstawia ona Matkę Bożę w półpostaci z Dzieciątkiem na prawym ręku, w lewej ręce trzymającą otwartą książkę, na której wspiera się skrzydłami gołębica. Pan Jezus natomiast w prawej rączce trzyma książkę, a lewą unosi do góry. Opiekę nad wizerunkiem i parafią powierzono zakonowi paulinów. W okresie zaborów klasztor zamknięto jednak za sprzyjanie powstaniu styczniowemu. Do budynków popaulińskich sprowadzono zaś mniszki prawosławne, a kościół przebudowano na cerkiew. Gorący kult Maryi Leśniańskiej trwał nieprzerwanie mimo ukrycia obrazu w obawie przed zabraniem około 1867 r. Obraz odnaleziono i w 1927 r. uroczyście wprowadzono do Leśnej. Wizerunek koronował kard. Stefan Wyszyński 18 sierpnia 1963 r. (w 280. rocznicę objawienia się) w obecności 12 biskupów i ok. 150 tys. pielgrzymów. W 1984 r. kościół leśniański podniesiono do godności bazyliki mniejszej. W głównych odpustach uczestniczą setki grup pątniczych. |
******************************************
LXXV rocznica powrotu Cudownego Obrazu Matki Bożej Leśniańskiej
Królowa Podlaska
fot.esnapodlaska.paulini.pl
***
W dniach 26-29 września br. odbędą się w bazylice leśniańskiej uroczystości ku czci Matki Bożej z okazji 75. rocznicy powrotu Jej cudownego obrazu z Łomży przez Warszawę, Siedlce do Leśnej Podlaskiej. Do wzięcia udziału w uroczystościach zapraszają Paulini: przeor o. Sylwester Kopyt wraz z ojcami i braćmi stróżami leśniańskiego sanktuarium.
Cudowny Obraz
Obraz leśniański jest płaskorzeźbą w kamieniu drobnoziarnistym w odcieniu czerwonawym. Kształtem przypomina bochenek chleba, a w przekroju poziomym ma wygląd liścia dzikiej gruszy. Jest dziełem sztuki ludowej z terenu Podlasia i pochodzi prawdopodobnie z XVII wieku. Jak głosi tradycja, w niedzielne południe 26 września 1683 r. dwaj chłopcy pasący bydło znaleźli jaśniejący blaskiem wizerunek na drzewie dzikiej gruszy. Z akt procesu kanonicznego wiadomo, że niemal wszyscy mieszkańcy wsi zwanej wtedy Wałami Leśniańskimi zebrali się rychło, by ujrzeć cud i dziwną jasność. Obraz przeniesiono najpierw do dworu w Bukowicach, a następnie do drewnianego kościoła w Wałach Leśniańskich.
Według opisu z 1723 r., cudowny obraz pokrywało z przodu grube szkło, oprawne w srebrną ramę, otaczało go dwanaście dużych promieni srebrnych, złoconych, zdobnych gwiazdami. Pod promieniami rozpościerał się wielki srebrny księżyc, widniały też dwa anioły srebrne, złocone, podtrzymujące święty obraz. Posiadał on również szczerozłotą sukienkę, ozdobioną 155 diamentami, 291 rubinami, 59 szmaragdami, sprawioną przez Annę Radziwiłłową, kanclerzynę Wielkiego Księstwa Litewskiego. Korony ofiarował w 1716 r. książę Karol Stanisław Radziwiłł.
24 listopada 1700 r. dekretem wystawionym w Janowie bp Franciszek Prażmowski dokonał uroczystego zatwierdzenia sanktuarium leśniańskiego, określając obraz Matki Bożej Leśniańskiej jako cudownie znaleziony oraz znakomitymi cudami i łaskami wsławiony. W trosce o chwałę Leśniańskiej Pani wybudowano w 1716 r. murowany kościół, nazywany obecnie kaplicą Zjawienia. Było to wówczas drugie sanktuarium maryjne po dominikańskim Podkamieniu w diecezji łuckiej.
W 1727 r. parafię w Leśnej Podlaskiej oddano Ojcom Paulinom, którzy szybko przystąpili do budowy klasztoru i dużego kościoła. W 1761 r. w Leśnej były trzy kościoły, a miejscowość nazywano Leśną Maryjną. Kaplica Zjawienia funkcjonowała jako miejsce kultu Bożego dla parafian i pielgrzymów.
Po utracie niepodległości zaborcy zaczęli likwidować placówki, które umacniały duchowo i moralnie polskie społeczeństwo. Po upadku powstania styczniowego władze carskie za sprzyjanie powstaniu klasztor skasowały. Do 1868 r. pozostał w nim podprzeor o. Dionizy Korzeniowski w charakterze administratora parafii, a od 19 lutego 1868 r. zarząd objął ks. Leon Przesmycki, wikary z Jabłonny. Następnie w 1875 r. kościół przeszedł w ręce prawosławnych. Obraz miał pozostać, aby przyciągnąć do prawosławia miejscowych katolików. Jak się później okazało, bp Beniamin Szymański już w 1865 r. cichaczem wywiózł cudowny obraz Matki Bożej Leśniańskiej i ukrył go w kościele Sióstr Benedyktynek w Łomży. Na miejscu pozostawiono kopię. Choć więc bramy cerkwi stały otworem, wnętrze świeciło pustkami. Sprowadzone do Leśnej w 1884 r. mniszki prawosławne, przygotowując się do opuszczenia klasztoru po wybuchu I wojny światowej, urządziły dla okolicznej ludności pożegnanie z obrazem, następnie zabrały go ze sobą. W 1919 r. wprowadzono ponownie do Leśnej Ojców Paulinów, brakowało jednak największego skarbu obrazu Matki Bożej Królowej Podlasia. Dopiero w 1926 r. okazało się, że cudowny obraz znajduje się w Łomży. Po przebadaniu wizerunku przez komisję rzeczoznawców bp Henryk Przeździecki wydał dekret stwierdzający jego autentyczność. Poddano go również odnowieniu w Warszawie. Dopiero wówczas Leśniańska Pani i Królowa wyruszyła w powrotną drogę do swego sanktuarium.
Radosny powrót
16 września 1927 r. cudow-ny obraz przewieziono z Warszawy do Siedlec i umieszczono w kaplicy Niższego Seminarium Duchownego. Potem nastąpiło przeniesienie obrazu do katedry. W uroczystej procesji udział wzięli wierni siedleckich parafii, orkiestra wojskowa, delegacje wszystkich miejscowych urzędów, instytucji społecznych, wojsko, szkoły, stowarzyszenia i związki. Powiewały sztandary, a na tle czerwieni feretronu płynął spokojnie i majestatycznie cudowny obraz Świętej Wygnanki. Słowo Boże głosili ojcowie paulini, konfesjonały były oblężone, kruszyły się sumienia, korzyły dusze przed Panem, prosząc za pośrednictwem Matki o przebaczenie. 22 września Matka Boża wyruszyła w tryumfalnym pochodzie do swej leśniańskiej stolicy. Pochód poprowadzili biskupi Henryk Przeździecki i Czesław Sokołowski. W Starej Wsi obraz pożegnali przedstawiciele władz państwowych oraz część duchowieństwa. Księża biskupi, ojcowie paulini, a także dwóch posłów na Sejm prowadzili pochód przez Łosice, Kornicę i Bukowice. Po drodze mijano tryumfalne bramy z napisami powitalnymi ku czci Matki Bożej. Tam, gdzie zatrzymywano się dłużej, odprawiano Msze św. Im bliżej Leśnej, tym gorsza i uciążliwsza stawała się droga. Kto jednak kochał Matkę Bożą, nie zważał na trudy. Pochód dotarł do kaplicy w Bukowicach, na terenie parafii leśniańskiej, gdzie na obraz oczekiwali 34. batalion wojska z Białej Podlaskiej z orkiestrą, strażacy z Sitnika, kompania z Leśnej i banderia pod dowództwem p. Gintowta oraz wychowankowie Seminarium Nauczycielskiego w Leśnej. Z Bukowic doskonale widać było wieże kościoła leśniańskiego i budynki klasztorne. 25 września 1927 r. pochód tryumfalnie dotarł do celu. Cicha wioska przybrała tego dnia świąteczny wygląd, zatętniła życiem, witała Królową Nieba i Podlasia przystrojona kwiatami i lampkami. Uroczystość uświetniali licznie przybyli duchowni obrządku łacińskiego i wschodniołacińskiego. 26 września podczas Sumy odczytano dekret bp. Przeździeckiego, powierzający obraz Matki Bożej Leśniańskiej Ojcom Paulinom. Przypadała akurat 200. rocznica ich przybycia do Leśnej. Temu momentowi towarzyszył wystrzał z armat ustawionych na placu kościelnym. Uroczystą Sumę celebrował bp Władysław Krynicki z Włocławka, kazanie wygłosił bp Stanisław Kostka Łukomski z Łomży. Po Sumie bp Przeździecki dziękował wszystkim obecnym za przybycie na tę niezwykłą uroczystość. Obraz procesjonalnie wniesiono do kościoła przy śpiewie Boże, coś Polskę. W progu kościoła przejęli go Ojcowie Paulini.
Kiedy powrócił cudowny obraz Matki Bożej Leśniańskiej, sanktuarium odżyło, Opatrzność Boża nagrodziła lud podlaski licznymi łaskami. Bp Henryk Przeździecki planował ukoronowanie cudownego obrazu leśniańskiego, ale nie zdążył tego zrealizować. Dopiero 18 sierpnia 1963 r. kard. Stefan Wyszyński i bp Ignacy Świrski nałożyli złote korony na głowy Dzieciątka Jezus i Jego Matki.
Alina Kluziak-Kuc/Tygodnik Niedziela
*********************************************
Najświętsza Maria Panna Leśniańska.
Odmów modlitwę, która działa cuda
Ponad trzysta lat temu dwaj chłopcy ujrzeli na drzewie jaśniejący obraz NMP Leśniańskiej. Modlitwa za jej wstawiennictwem pomogła samemu Janowi III Sobieskiemu, a jej łask można doświadczyć także dziś.
26 września 1683 roku dwaj chłopcy – 9-letni Aleksander Stalmaszczuk oraz Miron Makaruk, którzy akurat paśli bydło, znaleźli na drzewie dzikiej gruszy jaśniejący obraz. Jej kamienny wizerunek przywieziono do Bukowic, których właściciel zdecydował o wzniesieniu w miejscu objawienia drewnianego kościoła. A w miejscu, w którym stała grusza, postawiono kaplicę.
Już w 1684 roku komisja biskupia wydała dekret o niezwykłości łask. Miało to miejsce ponownie w 1700 roku. W 1716 roku książę Karol Stanisław Radziwiłł, kanclerz Wielkiego Księstwa Litewskiego, ufundował złote korony. Rozwój kultu spowodował, że w 1758 roku wybudowany nowy, większy kościół.
W obliczu wojen
W czasie trwania budowy świątyni do Leśnej przybyli paulini, którym powierzono opiekę nad kościołem i obrazem. W późniejszych latach klasztor i kościół były kilkukrotnie niszczone i plądrowane. W okresie powstania styczniowego kościół w Leśnej zamieniono na cerkiew, a paulini wrócili do niego dopiero po odzyskaniu niepodległości.
Poszukiwania obrazu
Po powstaniu styczniowym obraz zaginął. Okazało się, że został ukryty u sióstr benedyktynek w Łomży. Po odnalezieniu wizerunek został przez biskupa i tłum wiernych przeniesiony do Leśnej. Procesja szła przez trzy dni.
Niezwykła koronacja
Kult rozwijał się coraz bardziej w latach pięćdziesiątych. Obraz koronowano więc koronami papieskimi. Uroczystości przewodniczył kard. kardynał Stefan Wyszyński. Następnie Matce Bożej nadano nowy tytuł – Matka Jedności i Wiary. Z kolei w 1984 roku sanktuarium leśniańskie podniesiono do rangi bazyliki mniejszej.
fot. Lesnapodlaska.paulini.pl
***
Łaski dawniej i dziś
Łask Najświętszej Marii Panny Leśniańskiej doświadczyli chociażby Jan Michałowski i Grzegorz Kulczycki, którzy zostali wysłani przez króla Jana III Sobieskiego do księcia Lotaryngii. Mężczyźni musieli przebrać się i tak ubrani przedzierać przez obóz turecki. Uratowani zostali tylko dlatego, że polecili się w opiekę Matce Boże Leśniańskiej. Kiedy wrócili szczęśliwie z wojny do kraju, złożyli przed jej wizerunkiem swoje ubrania oraz zabrane Turkom bronie.
Liczne uzdrowienia za wstawiennictwem Matki Jedności Wiary mają miejsce także dziś. Najświętsza Maria Panna Leśniańska pomaga chorym i cierpiącym, o czym można przeczytać m. in. na stronie internetowej sanktuarium.
Modlitwa zawierzenia, która odmienia życie
Najświętsza Maryjo Panno, Przedziwna Opiekunko Podlasia!
Wyznaję, że jesteś Matką Boga i naszą Matką. Uznaję, że jestem Twoją całkowitą własnością oraz oświadczam, że kocham Ciebie i Syna Twego Pana naszego Jezusa Chrystusa.
Tobie, Najświętsza Maryjo Panno, wsławiona łaskami w Sanktuarium Leśniańskim, Przedziwna w cudownie zjawionym Obrazie, zawierzam i oddaję siebie i swoją rodzinę – wszystko, czym jestem; wszystko co posiadam. Umocnij moją wiarę w Boga, spotęguj moją ufność ku Niemu, spraw, żebym z całego serca miłował(a) Boga i bliźnich ze względu na Boga. Dopomóż mi, żeby me życie codzienne stawało się coraz bardziej chrześcijańskie, żeby było trwałym świadectwem Jezusowi Chrystusowi i Jego Ewangelii. Spraw, Najświętsza Maryjo Panno, żebym był(a) wierny(a) łasce i niestrudzenie budował(a) Kościół Święty. Uczyń mnie swym dzieckiem.
Przejasna Pani Leśniańska, broń mnie przed grzechem i uproś mi wzrost w cnotach.
Liczę na Twoją pomoc.
Bądź zawsze ze mną. Amen.
Karolina Binek/Misyjne Drogi
************************************************************************************************************
25 września
Błogosławiony Władysław z Gielniowa, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Kleofasa, ucznia Pańskiego |
Marcin Jan (takie imiona otrzymał na chrzcie) urodził się w Gielniowie koło Opoczna ok. 1440 r. Jego rodzice byli ubogimi mieszczanami. Po ukończeniu szkoły parafialnej udał się do Krakowa, gdzie kontynuował swoje studia, aż znalazł się na tamtejszym uniwersytecie w roku 1462. Pod tą datą figuruje w księdze rejestracyjnej Akademii Krakowskiej. W Krakowie zapoznał się z bernardynami, których zaledwie 9 lat wcześniej sprowadził tam św. Jan Kapistran (1453). Jak sam pisze w swoim wierszu autobiograficznym, 1 sierpnia 1462 r. Marcin wstąpił do bernardynów i przyjął imię zakonne Władysław. Tu również najprawdopodobniej odbył swoje studia zakonne i otrzymał święcenia kapłańskie. Nie wiadomo, gdzie spędził pierwsze lata w kapłaństwie. Nie są nam także znane urzędy, jakie sprawował w owym czasie w zakonie. Wiadomo na pewno, że w latach 1486-1487 Władysław przebywał w Krakowie, gdzie m.in. pełnił obowiązki egzaminatora w sprawie cudów, jakie działy się za przyczyną św. Szymona z Lipnicy, zmarłego w Krakowie w roku 1482. Możemy przypuszczać, że po śmierci Szymona pełnił zajmowany wcześniej przez niego urząd kaznodziei. W latach 1487-1490 i 1496-1499 sprawował urząd wikariusza prowincji i prowincjała. Przez sześć lat czuwał nad 22 domami zakonu w Polsce: odbywając co roku kapituły prowincji, wizytując domy braci i sióstr, troszcząc się o domy formacyjne, uczestnicząc w kapitułach generalnych w Urbino w roku 1490 i w Mediolanie w roku 1498, przyjmując komisarzy generalnych zakonu. Za jego rządów polska prowincja bernardynów powiększyła się o placówki w Połocku i Skępem. Dla swojego zakonu Władysław zasłużył się najbardziej przez to, że stał się współautorem konstytucji, które – zatwierdzone przez kapitułę prowincji i kapitułę generalną w Urbino (1490) – stały się na pewien czas dla prowincji obowiązkowym kodeksem prawnym. Jego życie było przepełnione modlitwą i duchem pokuty. Miał szczególne nabożeństwo do Męki Pańskiej. Sypiał zaledwie kilka godzin na lichym sienniku, bez poduszki, przykryty jedynie własnym habitem. Swoje ciało trapił bezustannie postem i biczowaniem. Na modlitwę poświęcał wiele godzin. Miał dar łez i ekstaz. Chodził zawsze boso, nawet w najsurowsze zimy. Boso także (w trepkach) odbywał wizytacje swojej odległej prowincji i zagraniczne podróże. Wyróżniał się niezwykłą gorliwością o zbawienie dusz, nie oszczędzając się na ambonie i w konfesjonale. Pomimo wielkiej surowości dla siebie, był dla swoich podwładnych prawdziwym ojcem. Otaczał szczególną opieką zakonników starszych, spracowanych oraz chorych. W swoich konstytucjach wyznacza bardzo surowe kary wobec przełożonych, którzy zaniedbują opiekę nad chorymi braćmi. Silnie zabiegał, aby przełożeni pilnie zaopatrywali potrzeby swoich współbraci, tak dalece, by nie ważyli się kupować czy sprawiać sobie czegokolwiek, zanim nie zadbają o to, by w rzeczy potrzebne byli zaopatrzeni najpierw ich podopieczni. Nakazuje bardzo starannie wybierać kandydatów do zakonu. Mistrzów nowicjatu przestrzega przed zbytnią gorliwością w stosowaniu prób. Gdzie jednak widział nadużycia i świadome rozluźnienie reguły, był nieubłagany i stanowczy. Miał czułe serce dla uciśnionych i potrzebujących. Zapamiętano go jako płomiennego kaznodzieję. Był jednym z pierwszych duchownych, który wprowadził do Kościoła język polski poprzez kazania i poetyckie teksty. Tradycja przypisała mu autorstwo wielu pobożnych pieśni. Sam je układał i uczył wiernych śpiewać. Służyły one pogłębieniu życia duchowego, zapoznaniu się z prawdami wiary i moralności, ukochaniu tajemnic Bożych, zwłaszcza osoby Jezusa Chrystusa i Jego Matki. Nie tylko sam układał teksty, ale zachęcał do tego także swoich współbraci. Ponadto układał w języku polskim koronki, godzinki i inne nabożeństwa. Charakterystycznym rysem osobowości Władysława było także jego nabożeństwo do Imienia Jezusa oraz do Najświętszej Maryi Panny. Za przykładem św. Bernardyna, który nosił ze sobą stale tabliczkę, na której był złotymi głoskami wypisany monogram Imienia Jezus, także Władysław za osnowę swoich kazań brał Imię Jezus. Swój najpiękniejszy utwór, Żołtarz Jezusów, ułożył w taki sposób, że każda nowa strofa rozpoczyna się właśnie tym Imieniem. W 1504 r. został gwardianem przy kościele św. Anny w Warszawie. Tutaj umarł 4 maja 1505 r., w kilka tygodni po ekstazie, jaką przeżył podczas kazania w Wielki Piątek. Uniósł się wówczas na oczach tłumu wypełniającego świątynię w górę ponad ambonę i zaczął wołać: “Jezu, Jezu!”. Zaraz po śmierci oddawano Władysławowi cześć należną świętym. 13 kwietnia 1572 r. dokonano uroczystego przeniesienia jego relikwii. Miało to miejsce w obecności kardynała-legata papieskiego, Franciszka Commendone, i nuncjusza apostolskiego, arcybiskupa Wincentego Portico. W uroczystości wziął udział także król Zygmunt August ze swoją siostrą Anną Jagiellonką, senatorowie i posłowie, którzy zjechali się na sejm do Warszawy. W roku 1627 rozpoczęto proces informacyjny według nowych rozporządzeń, jakie wydał papież Urban VIII. Tenże papież podpisał akta tego procesu przesłane do Rzymu. W 1635 roku komisja pod przewodnictwem biskupa Adama Nowodworskiego otworzyła grób ponownie, szczątki śmiertelne zmarłego przełożono do cynowej urny i sporządzono protokół. Z powodu wojen proces wznowiono dopiero w 1724 r. Benedykt XIV wydał urzędowy akt beatyfikacji 11 lutego 1750 r. Właściwe uroczystości przygotowano jednak dopiero w roku 1753, łącząc je z 300. rocznicą przybycia bernardynów do Polski. W roku 1759 Klemens XIII ogłosił bł. Władysława patronem Królestwa Polskiego i Litwy. 19 grudnia 1962 r. papież Jan XXIII ogłosił go głównym patronem Warszawy. Obecnie bł. Władysław jest patronem drugorzędnym, a główną Patronką Warszawy jest Najświętsza Maryja Panna Łaskawa z wizerunku znajdującego się w kościele jezuitów przy archikatedrze na Starym Mieście. |
************************************************************************************************************
24 września
Błogosławiona Kolumba Gabriel, zakonnica
Janina Matylda Gabriel przyszła na świat 3 maja 1858 r. w Stanisławowie. Rodzice wychowali ją w głębokiej wierze i rozbudzili w niej zainteresowanie malarstwem, muzyką i tańcem. Mając 11 lat rozpoczęła naukę w szkole sióstr benedyktynek klauzurowych we Lwowie i po kilku latach otrzymała dyplom nauczycielski, który uprawniał ją także do prowadzenia lekcji religii. W czasie lat nauki umocniło się jej powołanie zakonne. 30 sierpnia 1874 r. wstąpiła do nowicjatu benedyktynek i otrzymała imię Kolumba. Wyróżniała się wśród sióstr gorącym umiłowaniem modlitwy, czystością serca i ogromną wrażliwością na potrzeby bliźnich. 6 sierpnia 1882 r. złożyła uroczystą profesję zakonną. Pomimo młodego wieku współsiostry darzyły ją wielkim zaufaniem ze względu na zrównoważenie, inteligencję, zdolności organizatorskie oraz głębokie zjednoczenie z Bogiem. Już w 1889 r. została wybrana przeoryszą klasztoru we Lwowie. W 1894 r. powierzono jej urząd mistrzyni nowicjatu, a w 1897 r. – ksieni. Wykazała wielką ofiarność i oddanie służąc zgromadzeniu. Troszczyła się także o ubogich, którzy przychodzili do klasztoru z prośbą o pomoc. Napotkawszy trudności nie do pokonania zarówno wewnątrz klasztoru, jak i na zewnątrz, za zgodą ordynariusza archidiecezji opuściła klasztor we Lwowie i ojczyznę. Przybyła do Rzymu. Przez jakiś czas przebywała w domu Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu, przygarnięta przez jego założycielkę, błogosławioną Marię Franciszkę Siedliską. Dopiero 3 czerwca 1902 r. otrzymała pozwolenie Watykanu na wstąpienie do klasztoru benedyktynek w Subiaco pod Rzymem. Nie mogąc jednak odzyskać wewnętrznego spokoju i ze względów zdrowotnych, zmuszona była prosić Kongregację Rzymską o pozwolenie na pobyt poza klasztorem. Powróciła do Rzymu i za radą swego duchowego kierownika, bł. o. Jacka Marii Cormiera, dominikanina, zajęła się katechizacją dzieci i roztoczyła opiekę nad chorymi i ubogimi. Dzięki pomocy ojca Vincenzo Ceresiego z zakonu misjonarzy Najświętszego Serca otworzyła 25 kwietnia 1908 r. zakład zwany “domem rodzinnym” dla młodych robotnic, zapewniający im mieszkanie, utrzymanie i pobyt w środowisku, gdzie mogły rozwijać więzy solidarności i miłości. Dosyć szybko matka Kolumba zgromadziła wokół siebie grupę dziewcząt i aby nieść wraz z nimi w duchu miłości Chrystusa bezinteresowną pomoc opuszczonym, postanowiła założyć nowy instytut życia konsekrowanego. 8 maja 1908 r. zaczęło istnieć czynne zgromadzenie Sióstr Benedyktynek od Miłości. Prowadziło ono działalność charytatywną i wychowawczą w bardzo wielu miastach. Matka Kolumba zmarła w opinii świętości 24 września 1926 r. w Rzymie. 16 maja 1993 r. św. Jan Paweł II w czasie uroczystej Mszy św. beatyfikacyjnej odprawionej w Bazylice Watykańskiej wyniósł ją do chwały ołtarzy. |
**********************************
24 września
Kościół katedralny w Bielsku-Białej
Prawdopodobnie już w chwili lokacji Bielska pod koniec XIII w. istniał w nim drewniany kościółek, otoczony cmentarzem. Wzrost znaczenia miasta i jego rozbudowa skłoniła księcia Wacława I do budowy nowego, murowanego kościoła, wybudowanego w stylu gotyckim w latach 1443-1447. Jego patronem został św. Mikołaj, biskup, uważany w średniowieczu za opiekuna kupców. W 1447 r. kościół ten stał się kościołem parafialnym, a św. Mikołaj – patronem całego miasta. W 1559 r. w wyniku reformacji kościół bielski został zamieniony w zbór protestancki. W ręce katolików wrócił dopiero w 1630 r. W 1659 r. spłonął doszczętnie w wyniku pożaru. Został szybko odbudowany dzięki finansowej pomocy właścicieli Bielska. W 1682 r. powstańczy oddział węgierskiej armii obrabował miasto, nie oszczędzając również kościoła św. Mikołaja. Na początku XVIII w. ufundowano nowe, barokowe wyposażenie (m.in. ołtarz główny). W 1750 r., w wyniku uderzenia pioruna, wnętrze kościoła ponownie spaliło się. Wkrótce podjęto jego odbudowę i wyposażono w ołtarz główny i 6 bocznych w stylu barokowym. W 1783 r. zlikwidowano okalający kościół cmentarz. W 1792 r. do kościoła trafił łaskami słynący obraz – cudowna kopia wizerunku Matki Bożej Częstochowskiej. W 1808 r. nastąpił kolejny pożar; kościół odbudowano i ufundowano tym razem barokowo-klasycystyczne wyposażenie. W 1836 r. mniejszy pożar dotknął jedynie dach i wieżę kościoła, oszczędzając jego wnętrze. Ostatni, również niegroźny pożar, miał miejsce w 1860 r. W 1893 r. kościół zelektryfikowano (jako pierwszy kościół w diecezji wrocławskiej). W latach 1908-1910, wskutek szybkiego rozwoju miasta i znacznego wzrostu liczby parafian, dokonano rozbudowy dotychczasowej świątyni. Dobudowano drugą część nawy, utrzymaną w stylu neoromańskim. Jej poświęcenia dokonał w 1911 kard. Jerzy Kopp. Po II wojnie światowej, w wyniku migracji ludności, parafia w Bielsku po raz pierwszy w swej historii stała się jednonarodowościowa; dotychczas, zwłaszcza od czasów reformacji, raczej zgodnie koegzystowali w niej Polacy i Niemcy. 25 marca 1992 r. św. Jan Paweł II na mocy bulli Totus Tuus Poloniae Populus powołał do istnienia diecezję bielsko-żywiecką. Tym samym, w 545. rocznicę konsekracji, podniósł kościół św. Mikołaja do rangi katedry, a do rangi konkatedry – kościół Narodzenia NMP w Żywcu. Obecnie ordynariuszem diecezji jest bp Roman Pindel. Pomaga mu biskup Piotr Greger oraz biskupi seniorzy: Tadeusz Rakoczy i Janusz Zimniak. Diecezja bielsko-żywiecka zajmuje obszar ok. 3 tys. km kwadratowych, liczy ok. 760 tys. mieszkańców i jest podzielona na 22 dekanaty, obejmujące 210 parafii. Pracuje w niej ok. 570 kapłanów diecezjalnych i ok. 140 zakonnych. Patronami diecezji są św. Maksymilian Maria Kolbe, św. Jan Kanty i św. Jan Sarkander. Najważniejszym wydarzeniem w historii tej diecezji była wizyta św. Jana Pawła II, który 22 maja 1995 r., w trakcie pielgrzymki do Czech, gdzie dzień wcześniej kanonizował św. Jana Sarkandra, odwiedził Bielsko-Białą, Żywiec i Skoczów. Mówił wtedy m.in.: Z waszym miastem związany byłem od wczesnego dzieciństwa, gdyż w Białej urodził się mój ojciec, tutaj i w okolicy mieszkali moi krewni, a w bielskim szpitalu pracował mój starszy brat – lekarz; tam też zmarł, służąc chorym. Potem doszły związki innego rodzaju, wynikające z mojej posługi biskupiej w Kościele krakowskim, który jeszcze do niedawna obejmował Białą, aż po rzekę Białkę. To, co uderza w Bielsku-Białej, to fakt spotkania i harmonijnego przenikania się tutaj dwóch tradycji kulturowych i kościelnych: to znaczy tradycji krakowskiej i śląskiej. Jest to wielkie bogactwo tego miasta i całego regionu. Ta wielość w jedności stanowi także wielkie bogactwo duchowe nowej diecezji bielsko-żywieckiej. Trzeba, ażebyście, drodzy bracia i siostry, umiejętnie z tych zasobów czerpali, a także ciągle je pomnażali. Niech ta wymiana darów duchowych przyczynia się do pogłębienia i rozwoju życia chrześcijańskiego wszystkich i każdego z osobna! Bielsko-Biała jest obecnie nie tylko miastem wojewódzkim, ale także stolicą diecezji, czyli Kościoła lokalnego. To jest nowa jakość w życiu tego miasta. Jest to także jakieś nowe zadanie. Stolica diecezji to nie tylko centrum administracyjne, lecz przede wszystkim centrum duchowego promieniowania na cały region. Życzę więc, aby Bielsko-Biała do tej ważnej roli coraz bardziej dorastała, ku pożytkowi wszystkich. 2 lipca 1995 r. Ojciec Święty kanonizował także św. Melchiora Grodzieckiego, kapłana pochodzącego z Cieszyna – miasta leżącego na terenie nowo powstałej diecezji. |
************************************************************************************************************
23 września
Święty Pio z Pietrelciny, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Linusa, papieża i męczennika, błogosławioną Emilię Tavernier Gamelin, zakonnicę, błogosławionego Józefa Stanka, prezbitera i męczennika |
Francesco Forgione urodził się w Pietrelcinie (na południu Włoch) 25 maja 1887 r. Już w dzieciństwie szukał samotności i często oddawał się modlitwie i rozmyślaniu. Gdy miał 5 lat, objawił mu się po raz pierwszy Jezus. W wieku 16 lat Franciszek przyjął habit kapucyński i otrzymał zakonne imię Pio. Rok później złożył śluby zakonne i rozpoczął studia filozoficzno-teologiczne. W 1910 r. przyjął święcenia kapłańskie. Już wtedy od dawna miał poważne problemy ze zdrowiem. Po kilku latach kapłaństwa został powołany do wojska. Ze służby został zwolniony ze względu na zły stan zdrowia. Pod koniec lipca 1916 r. przybył do San Giovanni Rotondo i tam przebywał aż do śmierci. Był kierownikiem duchowym młodych zakonników. 20 września 1918 r. podczas modlitwy przed wizerunkiem Chrystusa ukrzyżowanego o. Pio otrzymał stygmaty. Na jego dłoniach, stopach i boku pojawiły się otwarte rany – znaki męki Jezusa. Wkrótce do San Giovanni Rotondo zaczęły przybywać rzesze pielgrzymów i dziennikarzy, którzy chcieli zobaczyć niezwykłego kapucyna. Stygmaty i mistyczne doświadczenia o. Pio były także przedmiotem wnikliwych badań ze strony Kościoła. W związku z nimi o. Pio na 2 lata otrzymał zakaz publicznego sprawowania Eucharystii i spowiadania wiernych. Sam zakonnik przyjął tę decyzję z wielkim spokojem. Po wydaniu opinii przez dr. Festa, który uznał, że stygmatyczne rany nie są wytłumaczalne z punktu widzenia nauki, o. Pio mógł ponownie publicznie sprawować sakramenty. Ojciec Pio był mistykiem. Często surowo pokutował, bardzo dużo czasu poświęcał na modlitwę. Wielokrotnie przeżywał ekstazy, miał wizje Maryi, Jezusa i swojego Anioła Stróża. Bóg obdarzył go również darem bilokacji – znajdowania się jednocześnie w dwóch miejscach. Podczas pewnej bitwy w trakcie wojny, o. Pio, który cały czas przebywał w swoim klasztorze, ostrzegł jednego z dowódców na Sycylii, by usunął się z miejsca, w którym się znajdował. Dowódca postąpił zgodnie z tym ostrzeżeniem i w ten sposób uratował swoje życie – na miejsce, w którym się wcześniej znajdował, spadł granat. Włoski zakonnik niezwykłą czcią darzył Eucharystię. Przez długie godziny przygotowywał się do niej, trwając na modlitwie, i długo dziękował Bogu po jej odprawieniu. Odprawiane przez o. Pio Msze święte trwały nieraz nawet dwie godziny. Ich uczestnicy opowiadali, że ojciec Pio w ich trakcie – zwłaszcza w momencie Przeistoczenia – w widoczny sposób bardzo cierpiał fizycznie. Kapucyn z Pietrelciny nie rozstawał się również z różańcem. W 1922 r. powstała inicjatywa wybudowania szpitala w San Giovanni Rotondo. Ojciec Pio gorąco ten pomysł poparł. Szpital szybko się rozrastał, a problemy finansowe przy jego budowie udawało się szczęśliwie rozwiązać. “Dom Ulgi w Cierpieniu” otwarto w maju 1956 r. Kroniki zaczęły się zapełniać kolejnymi świadectwami cudownego uzdrowienia dzięki wstawienniczej modlitwie o. Pio. Tymczasem zakonnika zaczęły powoli opuszczać siły, coraz częściej zapadał na zdrowiu. Zmarł w swoim klasztorze 23 września 1968 r. Na kilka dni przed jego śmiercią, po 50 latach, zagoiły się stygmaty. W 1983 r. rozpoczął się proces informacyjny, zakończony w 1990 r. stwierdzeniem przez Kongregację Spraw Kanonizacyjnych jego ważności. W 1997 r. ogłoszono dekret o heroiczności cnót o. Pio; rok później – dekret stwierdzający cud uzdrowienia za wstawiennictwem o. Pio. Św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji o. Pio w dniu 2 maja 1999 r., a kanonizował go 16 czerwca 2002 r. |
*******************************************
Św. Ojciec Pio – Świadek Ukrzyżowanego
***
Każda epoka ma swoich świętych. Tych, którzy jaśnieją chwałą Bożą i są drogowskazami dla zagubionej ludzkości. W XX wieku, epoce tak bardzo rozpowszechnionego racjonalizmu i kultu cielesności, Pan Bóg postanowił w specyficzny sposób „zadrwić” sobie z ludzkiej pychy, zsyłając Ojca Pio, świętego w stylu „średniowiecznym”, pokornego kapucyna, stygmatyka i cudotwórcę. Tego, który całym swoim życiem dał świadectwo miłości do Chrystusa Ukrzyżowanego.
Nasz święty urodził się 25 maja 1887 r. w Pietrelcinie. Jego ojciec, Grazio Forgione dzierżawił kawałek ziemi i z tego utrzymywał rodzinę. Matka, Giuseppa De Nunzio była kobietą bardzo pobożną. Ojciec Pio został ochrzczony w miejscowym kościele Matki Boskiej Anielskiej, otrzymując imię Franciszek.
Powołanie do życia zakonnego zaczęło dojrzewać w nim bardzo szybko. Franciszek nie miał jeszcze 16 lat, gdy wstąpił do nowicjatu kapucynów. Nad drzwiami klasztoru widniał napis: „Czyń pokutę lub giń”. Wtedy już wiedział, że jedynym celem jego życia będzie pocieszanie Chrystusa Ukrzyżowanego. W styczniu 1903 r. Przywdział habit świętego Franciszka, przyjmując imię brat Pio. 22 stycznia 1904 r., ukończywszy rok nowicjatu, złożył śluby czasowe i rozpoczął studia przygotowujące do kapłaństwa. 27 stycznia 1907 r. złożył śluby wieczyste, wiążąc się w ten sposób z zakonem na wieczność. Słabe zdrowie zmuszało go jednak do przeplatania życia zakonnego okresami rekonwalescencji, spędzanymi w rodzinnej wiosce. Uważano go powszechnie za gruźlika, do tego stopnia, iż obawiano się, że nie dotrwa do kapłaństwa, a jeśli nawet, to nie będzie w stanie żyć w surowej regule św. Franciszka.
Z Bożą pomocą i dzięki silnej woli Ojciec Pio przezwyciężył jednak wszystkie trudności i 10 sierpnia 1910 r. otrzymał święcenia kapłańskie w katedrze w Benewencie. Wcielenie do armii w listopadzie 1915 r. przerwało okres pobytu Ojca Pio w Pietrelcinie. Po ciągłych urlopach zdrowotnych, krótkich pobytach w rodzinnej wiosce i dłuższych w rozmaitych klasztorach, między innymi w San Giovanni Rotondo – w marcu 1918 r. zwolniono go w końcu z wojska z powodu obustronnego odoskrzelowego zapalenia płuc. Latem tego samego roku wrócił do San Giovanni Rotondo, by nigdy już stamtąd nie wyjechać. W klasztorze odwiedzały go znane osobistości: rodziny królewskie, mężowie stanu, wysocy dostojnicy kościelni, ludzie kultury i sztuki. Przybywały do niego tłumy. Wszystkim udzielał zdecydowanych wskazań dotyczących życia duchowego, ucząc napomnieniem i przykładem, że podstawą życia musi być modlitwa poddanie się Bożej woli.
9 stycznia 1940 r. przedstawił projekt pomocy cierpiącym. Dom Ulgi w Cierpieniu zbudowany dzięki pieniądzom ofiarowanym przez wiernych ze wszystkich kontynentów, otworzył swe podwoje dla chorych 15 maja 1956 roku. Ojciec Pio zmarł 23 września 1968 r. w wieku 81 lat. Ostatnie słowa, jakie wypowiedział, brzmiały: „Jezu, Maryjo i Józefie Święty, Wam oddaję duszę i ciało moje, bądźcie ze mną w chwili konania!”
Mąż boleści obdarzony ranami Chrystusa
Miesiąc po otrzymaniu święceń kapłańskich, podczas modlitwy Ojciec Pio ujrzał Jezusa i Maryję. W pewnym momencie poczuł silny ból i pieczenie w obu dłoniach, a za chwilę zobaczył na nich rany Zbawiciela. Zaczął się gorąco modlić, by rany zniknęły. I tak się rzeczywiście stało. Równo rok później stygmaty znów się pojawiły. Ojciec Pio tak to opisywał: „W środku obu dłoni pojawiły się czerwone plamy wielkości centymetra. Towarzyszył temu silny i przenikliwy ból, dotkliwszy w lewej ręce. Ból odczuwam także pod stopami. (…) Serce, dłonie, stopy – jakby przeszyte szpadą – tak straszliwego doznaję bólu”. Padre Pio znów prosił Pana, by znaki zniknęły. I tak się stało, tzn. rany pozostały niewidzialne aż do 20 września 1918 r., kiedy to klęcząc przed wizerunkiem Ukrzyżowanego w kościele Matki Bożej Łaskawej w San Giovanni Rotondo, już na stałe otrzymał stygmaty – pięć ran Chrystusowych. Znaki męki Chrystusa nosił przez całe życie. Dopiero tuż przed śmiercią rany zaczęły się goić, a zdjęcia zrobione tuż po skonaniu ukazały gładką skórę w miejscach, z których przez pół wieku sączyła się krew.
Apostoł konfesjonału
Ojciec Pio był mistrzem ludzkich sumień, który poświęcił się służbie bliźniemu w konfesjonale. Mówił: „Spowiedź to kąpiel dla duszy. Trzeba ją odbyć przynajmniej raz na tydzień. Nie chcę, aby dusze pozostawały bez spowiedzi więcej niż tydzień. Nawet czysty i niewykorzystywany pokój gromadzi kurz i gdy się wejdzie do niego po tygodniu, to widać, że trzeba go znowu odkurzyć”. Ileż dusz zwrócił Chrystusowi! Dzięki Bożym natchnieniom Padre Pio posiadał zdolność widzenia wnętrza duszy człowieka. Często przypominał penitentom grzechy, których nie wyznali. Jeśli przeoczenie było niezamierzone i chodziło o grzechy powszednie, był wyrozumiały. Jeśli natomiast ktoś celowo próbował ukryć swoje grzechy śmiertelne, wówczas upomnienia były przykre i gwałtowne. Nieraz też zdarzało się, że takiego delikwenta odsyłał od konfesjonału. Relacje osób, które spowiadał św. Ojciec Pio, są bardzo podobne – był surowy i wymagający, a jednocześnie kochający jak prawdziwy ojciec. Na zarzuty, że bywa surowy i „niemiłosierny” wobec osób, które spowiada, odpowiadał: „Błagam was, abyście mnie nie krytykowali odwołując się do miłosierdzia, gdyż największym miłosierdziem jest ratowanie dusz znajdujących się w szponach szatana, aby wygrać je dla Chrystusa”.
„Msza Ojca Pio”
Ojciec Pio powiedział kiedyś: „Świat mógłby istnieć bez słońca, lecz nie mógłby istnieć bez Mszy Świętej”. Msza Święta była sensem jego życia. Po jej zakończeniu spędzał długi czas na modlitwie dziękczynnej. Z jakąż żarliwością mówił: „Gdy jestem z Jezusem utajonym w Najświętszym Sakramencie, bardzo mocno bije moje serce. Czasem wydaje mi się, że moje serce wyskoczy mi z piersi. Będąc przy ołtarzu, odczuwam niekiedy, że ogarnia mnie ogień i wprost nie potrafię tego opisać. I wydaje mi się, że z determinacją idę do tego ognia”. O tym jaka była „Msza Ojca Pio” mówią świadectwa wielu kapłanów, którzy wyznali, że dopiero w San Giovanni Rotondo zrozumieli, co naprawdę znaczy Najświętsza Ofiara. Święty kapucyn przeważnie odprawiał Mszę przez dwie, a nieraz przez trzy godziny w pełnym skupieniu. Nie było mowy o jakimś – tak modnym dziś – „urozmaicaniu” Eucharystii. Zawsze powtarzał, że „Ofiara Mszy, bardziej polega na czynieniu aktów (skruchy, wiary, miłości…) niż na intelektualnych refleksjach i rozważaniach”. Według niego, najlepszym sposobem uczestnictwa w Najświętszej Ofierze jest zjednoczenie się z Matką Bolesną u stóp Krzyża, w miłości i współczuciu. Podczas Mszy Świętej, Ojciec Pio cierpiał wraz z Chrystusem. To nie było zwykłe sprawowanie obrzędu, lecz prawdziwa Ofiara. W momencie Przeistoczenia prawie zawsze płakał. Po reformie liturgicznej Pawła VI, Ojciec Pio zwrócił się z prośbą do Ojca Świętego, by ten pozwolił mu odprawiać Mszę w starym rycie. Papież taką zgodę wyraził.
Szczególne dary
By opowiedzieć o wszystkich cudownych wydarzeniach, związanych z Ojcem Pio, trzeba by zapisać grubą księgę. Ograniczmy się zatem w tym miejscu tylko do kilku szczególnych darów, jakie otrzymał od Boga. Krew z jego stygmatów wydzielała piękny zapach kwiatów; Ojciec Pio posiadał zdolność bilokacji, czyli przebywania równocześnie w różnych dwóch miejscach; świadkowie mówili też, że potrafił przenikać przez zamknięte drzwi, a cudowne uzdrowienia, przypisywane jego modlitwom trudno zliczyć… Czy możemy przejść obojętnie obok takich wydarzeń, jak to, gdy dziewczynka, Gemma Di Giorgi, która urodziła się niewidoma (ba, nie posiadała źrenic!), zaczęła widzieć i to w dniu swojej pierwszej Komunii Świętej, udzielanej przez Padre Pio (18 czerwca 1947 roku)? Lekarze nie dawali żadnej nadziei, by kiedykolwiek mogła oglądać świat. A jednak! Dziewczynkę zaprowadzono do słynnego okulisty, który musiał przyznać – choć z medycznego punktu widzenia było to nieprawdopodobne, bo oczom dziewczynki nadal brakowało źrenic – że dziecko rzeczywiście widzi! Dla Boga jednak nie ma nic niemożliwego… Znane są też przypadki egzorcyzmów Ojca Pio, po których ludzie byli uwalniani od złego ducha.
Święte posłuszeństwo
Ojciec Pio we wszystkim starał się naśladować swego Zbawiciela i Mistrza, Jezusa Chrystusa. Chciał być posłusznym, podobnie jak Chrystus był posłuszny swemu Ojcu. Posłuszeństwo Ojca Pio względem Kościoła było podyktowane głęboką miłością świętego zakonnika do „szlachetnej Matki”, jak nazywał Święty Kościół Katolicki. Padre Pio był posłuszny, uległy i oddany Stolicy Apostolskiej, swoim przełożonym zakonnym, biskupom oraz wszystkim kościelnym zakazom, nakazom i zaleceniom. Kiedy w 1922 r. przełożeni zakonu kapucynów byli nakłaniani, by Ojca Pio przenieść do odległego klasztoru, święty zakonnik był gotowy poddać się temu wyrokowi. 9 czerwca 1931 r. nadeszło pocztą pismo, wydane przez Kongregację Świętego Oficjum nakładające na Ojca Pio surowe restrykcje, którym on i inne osoby powinny bezwzględnie się podporządkować. Święte Oficjum zakazywało mu rozdawania obrazków z napisami lub autografami na odwrocie, jak też pamiątek użytku osobistego (chociaż on zdecydowanie odrzucał natrętów). Zakazywano mu też pokazywania stygmatów na rękach i – co więcej – nakazano mu je zakrywać. Zakonnik przyjął ten wyrok z pokorą. Spodobało się Bogu włożyć na plecy swego wiernego sługi jeszcze cięższy krzyż. Ojciec Pio był przez pewien czas pozbawiony prawa do sprawowania wszystkich funkcji kapłańskich, z wyjątkiem odprawiania Mszy Świętej i to wyłącznie prywatnie w kaplicy klasztornej, bez uczestnictwa jakichkolwiek osób. Gdy to usłyszał, powiedział jak zwykle: „Niech się dzieje wola Boża”. Spojrzał ku górze, a następnie skinął głową na znak zgody na wszystko. Później udał się na modlitwę, wszystko zawierzając Ukrzyżowanemu. Zawsze w kontemplacji Chrystusa Ukrzyżowanego szukał siły do wypełnienia woli Bożej.
Nie wolno nam się wynaturzyć!
Ojciec Pio szczególnie kochał Matkę – Kościół i swój zakon. Kiedy w roku 1966 coraz głośniej zaczęto mówić o potrzebie dostosowania reguły kapucyńskiej i konstytucji zakonnych do nowych czasów, Ojciec Pio wykrzyknął. „Nie wolno nam się wynaturzyć! Na Sądzie Bożym św. Franciszek nie pozna swoich synów!”.
Wyniesiony na ołtarze
Ten pokorny zakonnik – kapucyn zadziwił świat swoim życiem w całkowitym oddaniu modlitwie i słuchaniu braci – powiedział Ojciec Święty Jan Paweł II podczas beatyfikacji Sługi Bożego Ojca Pio, która miała miejsce 2 maja 1999 roku. Trzy lata później, 16 czerwca 2002 roku, Jan Paweł II kanonizował bł. Ojca Pio z Petrelciny, który przez całe życie był świadkiem Ukrzyżowanego.
Kościół wspomina św. o. Pio 23 września.
Bogusław Bajor/Fronda.pl – artykuł pochodzi z numeru „Przymierza z Maryją”
*****************************************
Święty od zadań trudnych
***
Ojciec Pio często powtarzał, że „modlitwa jest najlepszą bronią, jaką mamy, kluczem, który otwiera Serce Boga”.
Wciąż zadziwia świat. Jest świętym niezwykłym i jak się okazuje, bardzo skutecznym. Kiedy człowiekowi dotkniętemu cierpieniem wydaje się, że sytuacja jest beznadziejna, to Ojciec Pio – święty od zadań trudnych – interweniuje. O cudach za jego wstawiennictwem napisano już wiele. Ci, którzy ich doświadczyli, dzielą się nimi także na łamach „Głosu Ojca Pio” – czasopisma bliskiego Grupom Modlitwy Ojca Pio.
Młode małżeństwo
„Nasze życie wywróciło się do góry nogami” – wspomina Sylwia Kłysz, która podróżowała po Ameryce ze swoim narzeczonym, gdy okazało się, że mężczyzna ma nowotwór. „Podczas jednej z niedzielnych Mszy św. Piotr zasłabł, więc wyszliśmy na zewnątrz. Wówczas podeszła do nas pewna starsza pani. To od niej po raz pierwszy usłyszałam o Ojcu Pio. Powiedziała nam, abyśmy się do niego modlili, i tak zrobiliśmy. Codziennie wspólnie odmawialiśmy Nowennę do Najświętszego Serca Pana Jezusa zalecaną przez Ojca Pio. Piotr czuł się coraz lepiej, operacja się udała, naświetlania odniosły skutek. Niestety, rok później pojawił się drugi, zupełnie inny nowotwór. (…) Podczas długiego, uciążliwego leczenia zawierzyliśmy wszystko Bogu i prosiliśmy Ojca Pio o wstawiennictwo. Do naszej modlitwy przyłączyły się mama Piotra i moja siostra”. Modlitwy zostały wysłuchane. „(…) Wróciliśmy do Polski, wzięliśmy ślub. Ojciec Pio jest patronem naszego małżeństwa” – napisała Sylwia.
Przypadek Urszuli
Urszula Bremer nie należała do praktykujących katolików. Księdza znała z odwiedzin po kolędzie, do kościoła chodziła okazjonalnie. Jej ojciec był niepraktykujący, a mama studiowała Pismo Święte ze świadkami Jehowy. „Wychowywana byłam w oparciu o ich wiarę. Tylko u dziadka w Torzymiu na starym radiu stał obrazek z Ojcem Pio. Nie miałam pojęcia, kim była ta postać trzymająca biały krążek w podniesionych dłoniach, osłoniętych rękawiczkami bez palców. Przypuszczałam, że to ktoś ważny, gdyż inaczej wizerunek nie stałby na tak eksponowanym miejscu. Dopiero od babci się dowiedziałam, kim był ów kapłan, chociaż wtedy niewiele z tego zrozumiałam” – wspomina Urszula. Życie jej nie oszczędzało. Wcześnie owdowiała, została sama z trójką dzieci. „Stale szukałam sensu życia, błądziłam. Najmłodszy syn jeszcze nie umiał chodzić, a na dodatek zachorował na zapalenie opon mózgowych. Tego samego roku, w Wigilię, umarł mój ojciec. W niedługim czasie zmarły też dwie kuzynki, a po nich dwaj wujkowie i ciocia. Pogrzeby następowały jeden po drugim, a ja zaczęłam przejawiać pierwsze oznaki depresji. Pewnego razu sąsiadka mojej mamy przyniosła do przeczytania książeczkę. Na okładce dostrzegłam znajome zdjęcie sprzed lat – człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach. Lektura miała pomóc mojej mamie powrócić do Kościoła, jednak ja pochwyciłam ową książeczkę, jakby to był skarb, na który tyle lat czekałam. W drodze powrotnej do domu czytałam ją z zapałem” – kontynuuje. Jej życie zdawało się uspokajać, zamieszkała z matką, która pomagała w opiece nad dziećmi. „Spokojne, harmonijne życie skończyło się niecałe pięć miesięcy później. Mama odbierała mojego syna ze szkoły. Kiedy przechodzili przez ulicę na zielonym świetle, zza zakrętu wyjechała ciężarówka. Mama zachowała przytomność umysłu i zdążyła odepchnąć dziecko, sama jednak zginęła pod kołami samochodu. (…)Dziesięć miesięcy po wypadku syn został ponownie potrącony przez samochód. Tego, co przechodziłam, nie da się opisać” – opowiada. Wtedy przypomniała sobie o książeczce. „Miałam ją przez cały ten czas. Zaczęłam czytać – jednym tchem, jakby od tego zależało moje życie, każdą linijkę po kilka razy. Nagle poczułam przedziwny, cudowny zapach, jakiego nie znałam, wprost anielski. Nie wiadomo, skąd pochodził. W domu poza mną i synem nie było nikogo. Zaczęłam się rozglądać, szukając źródła tej woni, gdy w końcu dotarło do mnie: to on, Ojciec Pio! Nie zostawił mnie samej. Wskazał mi drogę” – podkreśla.
Grupy Modlitwy
Szczególnym fenomenem są wciąż powstające w Polsce Grupy Modlitwy Ojca Pio. Pierwsze takie grupy powstały we Włoszech z inicjatywy samego Ojca Pio i w odpowiedzi na wezwanie Piusa XII do modlitwy. Z czasem zaczęto je zakładać także za granicą – w Polsce pierwsza powstała w Krakowie, w 1983 r., potem w Chełmie Lubelskim i Wrocławiu. Powstawaniu kolejnych grup sprzyjał rosnący kult Ojca Pio, zwłaszcza po jego beatyfikacji w 1999 r. i kanonizacji w 2002. W Polsce szczególnym miejscem kultu świętego z San Giovanni Rotondo są sanktuaria, m.in. na Przeprośnej Górce w Siedlcu k. Częstochowy i w Terliczce.
Z Maryją i Ojcem Pio czyścimy czyściec
Pod takim hasłem odbędzie się w jasnogórskim sanktuarium w nocy z 28 na 29 września br. czuwanie modlitewne Grup Modlitwy Ojca Pio.
Sam Ojciec Pio często zachęcał do żarliwej modlitwy za tych, którzy cierpią męki czyśćcowe: „Polecajmy tej drogiej Matce święte dusze w czyśćcu. Któż z nas nie ma tam swoich bliskich i kto wie, jak wielu z nich cierpi tam może – a nawet z pewnością – także przez nas… Prośmy Mamę, aby przyszła im z pomocą, łagodząc ich cierpienia i chłodząc dręczący ich płomień” – przypomina słowa świętego stygmatyka br. Mateusz Magiera, kapucyn.
ks. Mariusz Frukacz/Niedziela/świadectwa pochodzą z „Głosu Ojca Pio”
************************************************
Tajemnica stygmatów Ojca Pio
W 2018 r. minęło 100 lat od chwili, kiedy Ojciec Pio podczas modlitwy w chórze zakonnym przed krucyfiksem otrzymał stygmaty: 5 ran na rękach, boku i nogach – w miejscach ran Jezusa Chrystusa zadanych Mu w czasie ukrzyżowania. Jak obliczyli lekarze, którzy go wielokrotnie badali, z tych ran w ciągu 50 lat wypłynęło 3,4 tys. litrów krwi. Po śmierci Ojca Pio, 23 września 1968 r., rany zniknęły bez śladu, a według raportu lekarskiego, ciało było zupełnie pozbawione krwi.
***
Chwilę, w której Ojciec Pio otrzymał ten niezwykły dar od Boga, opisał później w liście tak: „Ostatniej nocy stało się coś, czego nie potrafię ani wyjaśnić, ani zrozumieć. W połowie mych dłoni pojawiły się czerwone znaki o wielkości grosza. Towarzyszył mi przy tym ostry ból w środku czerwonych znaków. Ból był bardziej odczuwalny w środku lewej dłoni. Był tak wielki, że jeszcze go czuję. Pod stopami również czuję ból”.
Dowiadujemy się tego m.in. z najnowszej biografii ilustrowanej pt. „Ojciec Pio. Potęga świętości”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Biały Kruk.
„Ojciec Pio – zdradza współautor książki br. Maciej Zinkiewicz OFMCap – prosił Pana Boga wręcz o to, aby mu zabrał te widoczne znaki i zostawił tylko ból i cierpienie za grzeszników. Zwierzał się swojemu spowiednikowi, że nie chce być w centrum zainteresowania. Plany Pana Boga były jednak inne, a stygmaty zostały dane Ojcu Pio, aby poświadczyły istnienie Pana Boga. Były żywym dowodem Jego istnienia, zwłaszcza dla tych, którzy wybrali drogę bez wiary. Stygmaty towarzyszyły Ojcu Pio przez 50 lat po to, aby ci, którzy nie wierzą, zadawali sobie pytanie, czy Bóg istnieje i kim jest”.
Ojcu Pio przez całe życie przypisywano różne nadprzyrodzone umiejętności, jak np. czytanie w ludzkich sercach, bilokacja, tzn. przebywanie w dwóch miejscach jednocześnie, czy lewitacja. Ponad wszelką wątpliwość obdarzony był darem proroczym, m.in. przepowiedział młodemu ks. Karolowi Wojtyle, że zajmie „najwyższe stanowisko w Kościele”. Jest bardzo wiele dowodów na cudowne uzdrowienia i nawrócenia uzyskane za wstawiennictwem św. Ojca Pio. Mimo tego od początku podważano jego niezwykłe charyzmaty, posądzano go o oszustwa (nawet finansowe!), o wypalanie sobie ran fenolem (sic!). Władze kościelne też były sceptyczne, zakazano mu nawet w pewnym momencie odprawiania Mszy św. oraz spowiadania. Spotkało się to z masowymi protestami wiernych, toteż w 1933 r. papież Pius XI zaczął stopniowo zdejmować z Ojca Pio zakazy, a wybrany w 1939 r. jego następca, Pius XII, zachęcał już wiernych do odwiedzania Ojca Pio.
Książka „Ojciec Pio. Potęga świętości” dzięki bogatemu kalendarium pozwala prześledzić życie świętego z Pietrelciny krok po kroku – od narodzin przez burzliwy czas I wojny światowej, dramatyczny moment otrzymania od Boga stygmatów (20 września 1918 r.), aż do chwili budowy niezwykłego szpitala nazwanego Domem Ulgi w Cierpieniu w San Giovanni Rotondo i odejścia do wieczności. Wieść o stygmatach i wyjątkowej więzi Ojca Pio z Bogiem jeszcze za jego życia szybko się rozeszła.
Był człowiekiem wielkiej modlitwy, która we wszystkim dodawała mu sił. Cechowała go wielka pokora, głęboko przeżywał każdą Eucharystię. Potęgę jego świętości ilustruje również fakt, że wielkim czcicielem i propagatorem Ojca Pio był święty papież Jan Paweł II, który beatyfikował go w 1999 r. i już 3 lata później kanonizował. Również kolejni papieże zwracali uwagę na tę niezwykle pokorną świętość kapucyna z Pietrelciny. Dlatego ważnym elementem książki „Ojciec Pio. Potęga świętości” są właśnie teksty trzech papieży: Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka. Wskazują one na to, że zwłaszcza dziś Ojciec Pio jest ważnym wzorem. „Jak wszyscy wielcy ludzie Boży, Ojciec Pio sam stał się modlitwą, duszą i ciałem. Jego dni były przeżywanym różańcem, to znaczy nieustannym rozważaniem i przyswajaniem tajemnic Chrystusa, w duchowej jedności z Maryją Dziewicą” – napisał Benedykt XVI.
Tej nauki potrzeba nam również dziś. „Ojciec Pio dla ludzi był znakiem, że rzeczywistość nie jest tylko tym, co widzimy i czego codziennie doświadczamy, ale że jest czymś znacznie większym, co wykracza poza nasze zmysły” – wyjaśnia br. Zinkiewicz, autor książki.
****************************************************************
Nieznany stygmat, który sprawiał o. Pio największy ból. Wiedział o nim tylko Jan Paweł II
Ojciec Pio nigdy nikomu nie powiedział, że nosił na ciele jeszcze jeden stygmat. Zdradził to jedynie przyszłemu papieżowi, Karolowi Wojtyle.
Stygmaty ojca Pio
Ojciec Pio z Pietrelciny był jednym z niewielu świętych noszących na ciele widzialne i namacalne znaki męki Chrystusa. Źródłem przeraźliwego bólu był dla niego jednocześnie jeszcze inny ślad na ciele, będący potwierdzeniem tego, co sam Jezus objawił św. Bernardowi, mówiąc o wyjątkowo bolesnej i nieznanej ranie na ramieniu.
Kolejnego zaskakującego odkrycia dotyczącego bólu w plecach, jaki odczuwał o. Pio, dokonał po śmierci świętego jeden z jego synów duchowych należący do grona najbliższych przyjaciół, brat Modestino z Pietrelciny.
Brat ten, który pochodził z rodzinnych stron świętego i pomagał mu w różnych zajęciach domowych, pewnego dnia pośrednio zetknął się ze wspomnianą raną. Święty o. Pio wyznał mu, że jedną z najboleśniejszych chwil był dla niego moment zmiany koszulki.
Brat Modestino nie zrozumiał wtedy, co kryło się w tych słowach – był przekonany, że chodziło o ból, jaki święty odczuwa przy okazji odrywania fragmentu bielizny od rany w boku. Dopiero po 3 latach, dokładnie 4 lutego 1971 roku, podczas porządkowania ubrań zmarłego, uświadomił sobie, co o. Pio miał na myśli.
Ojciec furtian polecił mu zebrać wszystkie przedmioty należące do o. Pio i zabezpieczyć je w opieczętowanych nylonowych torbach. Odkrył on, że na koszulce na wysokości prawego ramienia, niedaleko obojczyka, widniała duża plama. Miała ona około 10 centymetrów średnicy (odpowiadającą w przybliżeniu tej, która widnieje na Całunie Turyńskim). Kiedy rana była otwarta, musiała powodować niesamowity ból przy zdejmowaniu koszulki.
„Poinformowałem niezwłocznie o tym odkryciu ojca przełożonego – wspomina brat Modestino – a on polecił mi sporządzić na ten temat krótką notatkę. Ponadto o. Pellegrino Funicelli, który przez lata towarzyszył o. Pio, zwierzył mi się, że przy wielu okazjach, kiedy to pomagał świętemu przebrać noszoną przez niego wełnianą koszulkę, widział zawsze okrągły krwiak, czasem na prawym, a czasem na lewym ramieniu”.
Powiernik w osobie Wojtyły
O tej ranie wiedziała tylko jedna osoba – przyszły papież Jan Paweł II. A skoro święty zakonnik jemu jednemu o niej opowiedział, musiały przyświecać mu jakieś szczególne motywy.
W swojej książce „Przesłuchanie Ojca Pio. Odtajnione archiwa Watykanu”Francesco Castelli, historyk i wykładowca historii Kościoła nowożytnego i współczesnego na Wyższym Instytucie Nauk Teologicznych im. R. Guardiniego w Tarencie (Włochy), podaje, że kard. Andrzej Maria Deskur w jednym z wywiadów wspomniał o spotkaniu, do jakiego doszło w San Giovanni Rotondo w kwietniu 1948 pomiędzy ks. Karolem Wojtyłą a zakonnikiem obdarzonym stygmatami.
To właśnie wtedy, jak podaje Agencja Zenit, św. Pio wyjawił przyszłemu papieżowi istnienie tej „najdotkliwszej rany”.
Widzenie o. Pio
Brat Modestino wyznaje, że otrzymał prywatne objawienie o. Pio po jego śmierci.
„Pewnej nocy, przed snem, poprosiłem w modlitwie: «Kochany Ojcze, jeżeli naprawdę nosiłeś tę ranę, daj mi jakiś znak”. Potem usnąłem, ale dokładnie pięć minut po godzinie pierwszej, kiedy spokojnie spałem, obudził mnie nagle ostry ból ramienia. Czułem, jak gdyby ktoś nożem próbował mi wydłubać kość obojczykową. Gdyby ten ból potrwał jeszcze parę minut, myślę, że bym tego nie przeżył.
Usłyszałem wtedy głos: «Ja właśnie tak cierpiałem!». Otoczyła mnie przepiękna woń wypełniająca jednocześnie całą moją celę. Serce miałem przepełnione miłością do Boga. Następnie dziwnie się poczułem: fakt, że zniknął ten niewyobrażalny ból, był dla mnie jeszcze bardziej przykry. Ciało wzbraniało się przed nim, ale dusza go pragnęła. Był rozdzierający, ale słodki zarazem. W końcu to zrozumiałem!”.
Gelsomino del Guercio/Aleteia.pl
********************************************************
Ojciec Pio, bat na ateistów, znak dany przez Boga
***
W życiu wielu świętych mistyków odnotowano przypadki bilokacji, czyli stanu, w którym dana osoba znajduje się równocześnie w dwóch różnych miejscach, nieraz oddalonych od siebie o tysiące kilometrów. Jest to jedno z najbardziej tajemniczych zjawisk w życiu mistyków.
Ojciec Pio posiadał dar bilokacji, z którego bardzo często korzystał, aby nieść pomoc ludziom będącym w potrzebie. Kiedyś zwierzył się, że śpi tylko siedem godzin w roku. Dla niego dzień bilokacji rozpoczynał się, kiedy kładł się na nocny spoczynek. Udawał się w bilokacjach tam, gdzie posyłał go Chrystus, do konkretnych osób, z duchowym wsparciem, radą i pomocą. W tych “bilokacyjnych podróżach” często towarzyszyli mu św. Antoni Padewski lub św. Franciszek z Asyżu. Faktu bilokacji nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Przypuszcza się, że duch opuszcza ciało i udaje się w inne miejsce, natomiast ciało pozostaje w bezruchu. Kiedy św. Alfons Liguori udał się w bilokacji do Rzymu, aby być przy śmierci papieża Klemensa XIV i uczestniczyć w jego pogrzebie, przez dwa dni siedział jak skamieniały w fotelu, w miejscu swego zamieszkania. Zjawisko bilokacji w życiu o. Pio jest bogato udokumentowane.
Obronił San Giovanni Rotondo przed zbombardowaniem
Piloci wojsk alianckich stacjonujących w okolicach Bari od września 1943 r. byli podczas lotów świadkami nadzwyczajnych spotkań. Za każdym razem, kiedy odbywali loty bojowe i zbliżali się w okolice San Giovanni Rotondo, widzieli pojawiającego się na niebie zakonnika, który nie dopuszczał do zrzucenia bomb i zawracał samoloty. Wszystkie miejscowości w okolicy były mocno bombardowane, natomiast na San Giovanni Rotondo nie spadła ani jedna bomba. “Kiedy piloci wracali po wykonaniu lotu – wspomina generał Rossini – opowiadali, że w pewnym momencie na niebie ukazywał się im zakonnik i wtedy samoloty natychmiast same zmieniały kurs”.
Początkowo wielu nie dowierzało tym nieprawdopodobnym historiom. Jednak kiedy coraz więcej pilotów dzieliło się podobnymi doświadczeniami (a byli wśród nich Amerykanie, Anglicy, Polacy, Żydzi, katolicy, protestanci, niewierzący), naczelny dowódca, którym był amerykański generał, postanowił osobiście sprawdzić wiarygodność tych opowieści.
Poprowadził eskadrę bombowców, która miała zniszczyć niemiecki magazyn amunicji, znajdujący się w pobliżu San Giovanni Rotondo. Była to któraś z kolei misja, wszystkie poprzednie nie powiodły się, z powodu tajemniczej zjawy pojawiającej się na niebie.
Wszyscy w napięciu czekali, jak tym razem powiedzie się lot bombowe; Kiedy eskadra wróciła do bazy, ameryf kański generał był w prawdziwym szoku. Opowiedział, że kiedy byli już blisko celu bombardowania, nagle zauważyli na wysokości lecących samolotów, postać zakonnika ze wzniesionymi rękami. W pewnym momencie we wszystkich samolotach bomby samoczynnie się odczepiły spadając na okoliczne lasy. Natomiast samoloty, same, bez ingerencji pilotów wróciły w kierunku bazy. Wydarzenie to stało się głownym temeatem tematem rozmów w całej jednostce. W czasie dyskusji ktoś zasugerował, że tym zakonnikiem może być stygmatyzowany o. Pio, przebywający w klasztorze w San Giovanni Rotondo. Generał stwierdził, że jak tylko przesunie się linia frontu, to osobiście pojedzie do klasztoru, aby to sprawdzić. Kiedy Niemcy wycofali się Generał wybrał się z kilkoma pilotami do San Giovanni Rotondo. Przy wejściu do zakrystii natychmiast zauważył, że w grupie zakonników jest ten, który zawracał samoloty. Ojciec Pio podszedł do generała, położył mu rękę na ramieniu i powiedział: “To ty chciałeś nas wszystkich wysadzić w powietrze!”. Słysząc te słowa i widząc o. Pio generał przeżył duchowy wstrząs. Później długo jeszcze rozmawiali ze sobą, doskonale się rozumieli, chociaż generał mówił po angielsku, a o. Pio w swoim rodzinnym dialekcie z Benewentu. Po tym spotkaniu, generał, protestant przeszedł na katolicyzm.
Ślad ręki na szybie
Ojciec Placid Bux w 1957 r. zachorował na marskość wątroby i w stanie beznadziejnym leżał w szpitalu w San Severo. W nocy zauważył, że przy jego łóżku stoi o. Pio, który pocieszając go zapewnił, że wyzdrowieje, później podszedł do okna, odcisnął dłoń na Szybie i zniknął. Rano o. Placid czuł się bardzo dobrze, spojrzał w okno i zobaczył na szybie odciśniętą dłoń Stygmatyka, co go upewniło, że nocna wizyta o. Pio rzeczywiście miała miejsce. Wiadomość rozeszła się po szpitalu i po całym mieście. Do pokoju chorego o. Placido zaczęło przychdzić mnóstwo ciekawskich ludzi, aby obejrzeć odbicie dłoni o. Pio. Władze szpitala nakazały, aby je zmyć. I chociaż użyto wszystkich dostępnych środków czyszczących, śladu dłoni o. Pio nie udało się usunąć. O. Placido całkowicie wyzdrowiał i po wyjściu ze szpitala natychmiast pojechał do San Giovanni Rotondo. Kiedy spotkał o. Pio na klasztornym korytarzu , usłyszał pytanie: “Jak się czuje nasz o. Placido? Wspaniale” – odpowiedział i korzystając z okazji zapytał: “Czy rzeczywiście był ojciec u mnie w szpitalu i zostawił ślad ręki na szybie?” Patrząc mu prosto w oczy o. Pio odpowiedział: “I ty w to wątpisz. Byłem tam, ale nikomu o tym nie mów”.
Dziękuję za uratowanie mi życia
Pewnego dnia po Mszy św. w zakrystii o. Pio zdejmował szaty liturgiczne. Podszedł wtedy do niego mężczyzna, który upadł na kolana i płacząc mówił: “Ojcze, dziękuję, że uratowałeś mi życie”. Był to kapitan piechoty. W czasie wojny przebywał na froncie, wokół szalała bitwa. W pewnym momencie zobaczył, że kilkanaście metrów od niego stoi jakiś zakonnik, daje mu znak ręką i mówi: “Niech pan kapitan jak najprędzej ucieka z miejsca, gdzie pan teraz jest, i stanie obok mnie”. Kapitan natychmiast podbiegł do zakonnika i w tym momencie uderzył granat, dokładnie w to miejsce, w którym przez chwilą stał. Kiedy oficer odwrócił się, aby podziękować zakonnikowi, jego już tam nie było, zniknął bez śladu. Kapitan po wojnie przyjechał do San Giovanni Rotondo i wtedy rozpoznał, że tym tajemniczym zakonnikiem był właśnie o. Pio.
List z Czechosłowacji
Wśród wielkiej ilości listów, które nadeszły do San Giovanni Rotondo, była też korespondencja z krajów bloku komunistycznego. Świadczą one o tym, że o. Pio często udawał się tam w bilokacji. Był w Jugosławii, przy arcybiskupie Alojzym Stepinaciu podczas jego procesu. Towarzyszył prymasowi Węgier, kard. Józefowi Mindszentiemu, w czasie, gdy był w więzieniu. Sekretarz prymasa Węgier opowiadał, że podczas pobytu w wiezieniu, w 1956 r., kardynał bardzo pragnął odprawić Mszę św. Pewnego dnia o. Pio zjawił się w jego więziennej celi, przynosząc ze sobą to, co potrzebne do sprawowania Eucharystii, nawet służył mu do Mszy św. Odchodząc zabrał wszystko ze sobą .
W Czechosłowacji władze komunistyczne, rozwiązały zakony, a księża zostali uwięzieni. Jedna ze wspólnot zakonnych sióstr prowadziła życie ukryte. Siostry nie nosiły habitów, w ciągu dnia pracowały na roli, a w nocy zbierały się na wspólną modlitwę. Właśnie te siostry napisały list do o. Pio, dziękując mu za to, że specjalnie przyjechał do nich, aby odprawić Mszę św. Przykro im było tylko, że o. Pio nie przyjął zaproszenia na skromny posiłek. W liście pytały również, jak udała mu się powrotna podróż i czy miał problemy na przejściu granicznym. Z tego listu wynika, że siostry były absolutnie przekonane, że o. Pio opuścił San Giovanni Rotondo i wybrał się w podróż do Czechosłowacji. A była to podróż bilokacyjna.
Cudowny zapach
Z krwawiących ran o. Pio emanował wyjątkowy, niespotykany zapach, który przypominał mieszaninę fiołków, róż, lilii i kadzidła. Nie sposób go jednak opisać ponieważ zawiera obok znanych aromatów – nowe, dotąd nieznane elementy. Te cudowne zapachy emanowały również z przedmiotów związanych z o. Pio. Często pojawiały się znienacka, trwały krótko lub długo. O. Pio wyjaśnił, że zapach ten jest znakiem, który mówi, że przez jego pośrednictwo Bóg zsyła łaskę, pociesza, ostrzega przed niebezpieczeństwem, pokusą lub grzechem.
Od ludzi świętych, zjednoczonych w miłości z Bogiem, emanowała cudowna woń. I tak na przykład ciało św. Marcina de Porres wydzielało subtelny zapach. Kiedy po 25 latach od śmierci 5 otwarto jego grób, z ciała emanował ten sam aromat. Niezaprzeczalną wiarygodność faktu cudownego zapachu o. Pio potwierdzają i tysiące świadectw ludzi, którzy go doświadczyli nie tylko za życia o. Pio. ale również i po jego śmierci.
Dr Giorgio Festa przywiózł z San Giovanni Rotondo do swojego gabinetu w Rzymie, mały kawałek bandaża nasiąkniętego krwią z rany boku o. Pio. Przez długi czas ten mały kawałek płótna, zamknięty w szafce, emanował tak silnym zapachem, że wszyscy przychodzący pacjenci pytali doktora Festę o pochodzenie tej subtelnej, niespotykanej woni.
Gwardian klasztoru w San Giovanni Rotondo – o. Rosario napisał, że przez pierwsze trzy miesiące swego urzędowania jako przełożony o. Pio, każdego dnia czuł przedziwny zapach, rozchodzący się z celi Stygmatyka, z którym sąsiadował.
Giuseppe Onufrio z Palermo wspomina, że podczas spowiedzi ojciec Pio trzymał go za prawą rękę. Kiedy wrócił do domu poczuł, że prawa ręka emanuje zapachem o. Pio. Pomimo wielokrotnego mycia rąk zapach nie ustępował przez wiele dni. Ojciec Pio nałożył mu pokutę, która miała trwać przez trzy miesiące. W tym okresie Onufrio odczuwał niezwykle intensywny i przyjemny zapach. Pojawiał się niespodziewanie, a potem ustawał. Kiedy skończył się czas pokuty, zapach ustał.
Rosa Baldi miała bardzo wysoką gorączkę dochodzącą do 40°C. Lekarze byli bezradni, nie potrafili ustalić jej przyczyn. Pani Baldi wysłała swego syna do San Giovanni Rotondo, aby prosił o pomoc o. Pio. Podczas spowiedzi chłopiec poprosił ojca o uzdrowienie mamy. W dzień powrotu syna, w domu pani Baldi wszyscy poczuli niesamowity zapach. Tego samego dnia jej gorączka nagle zniknęła. W ten sposób o. Pio dał znać o swojej duchowej obecności i łasce uzdrowienia, którą wymodlił.
Przez cudowny zapach o. Pio dawał i ciągle daje znak swoim duchowym synom i córkom, że chociażby przeżywali najciemniejszą życiową noc, największe niebezpieczeństwa i trudności, , to nigdy nie są sami, bo jest z nimi zawsze kochający Bóg. “Kiedy próby są bardzo ciężkie – pisze o. Pio – powtarzam ci w nieskończoność, że nie musisz się lękać, bo nawet jeżeli widzisz, że twa dusza stoi na skraju przepaści, to przecież jest z tobą Jezus. Musisz nieprzerwanie wznosić swój głos do nieba, nawet kiedy atakuje twą duszę strapienie i przytłacza cię samotność. Krzycz głośno razem z bezgranicznie cierpliwym Hiobem, który, doświadczając za przyzwoleniem Bożym tego, co ty teraz przeżywasz, wołał: Choćby mnie zabił Wszechmocny – ufam”.
miesięcznik Miłujcie się/Fronda.pl
************************************
Najważniejsza kobieta w życiu o. Pio? Po jego śmierci płakała przez cztery dni…
***
To była więź, która trwała aż do śmierci ojca Pio. Wierna, czuła, pełna miłości. Piękna Włoszka Cleonice nie tylko dbała o bieliznę, bandaże i rękawiczki stygmatyka, ale była dla niego cząstką rodziny, którą przed laty musiał zostawić w Pietrelcinie. Była jego duchową córką i świadkiem jego ostatniej mszy.
W2015 r. dzięki wydawnictwu Serafin ukazała się książka pt. Moje życie w bliskości Ojca Pio. Tajemny dziennik duchowy autorstwa Cleonice Morcaldi. Zapiski były ukrywane przez lata w kapucyńskich archiwach w San Giovanni Rotondo. Obawiano się, że ich wydanie przysporzy o. Pio kłopotów. Że historia ich znajomości zostanie źle zrozumiana, wypaczona i sprowadzona do podejrzenia, że święty kapucyn ulegał być może fascynacji piękną dziewczyną.
Okazało się, że to jednak nieznajomość dziennika rodzi takie domysły, a jego poznanie może odsłonić piękno tej niezwykłej, duchowej więzi ojca i córki – jaką czuła się wobec zakonnika Cleonice.
„Opowiem o tym, co Pan Bóg i Ojciec uczynili dla mojej duszy, co radził mi podczas spowiedzi. Wspomnę o jego cierpieniach, o jego duchowej sile, o tym, co dane mi było zrozumieć. Opowiem zatem o tym, co widziałam i co słyszałam od niego.
Zważywszy, że – dzięki Bogu – niemal wszyscy przełożeni pozwalali mi ucałować każdego dnia rękę Ojca, miałam okazję zadać mu kilka pytań duchowych i otrzymać od niego odpowiedzi. Wszystko to zapisywałam w pamiętniku. Doświadczałam tej wielkiej łaski aż do dnia poprzedzającego jego odejście do raju” – pisała w dzienniku.
Duchowe córki ojca Pio
Rzeczywiście, ojciec Pio był otoczony kobietami. W jego czasach duszpasterstwo kobiet raczkowało, zakonnicy trzymali wobec niewiast duży dystans, a ociepleniu relacji zwykle towarzyszyły plotki i nieżyczliwe domysły. Ojciec, odkąd zamieszkał w San Giovanni Rotondo, zasadniczo zmienił ten zwyczaj. Kobiety szukały kierownictwa duchowego, a mądrość i delikatność zakonnika sprawiały, że szukały jego pomocy. Ojciec Pio kierował ich życiem na wszystkich poziomach, zżywał się z nimi i ich rodzinami, skracał dystans.
Nina Campanile, jedna z pierwszych duchowych córek, pisała: „W kierownictwie duchowym ojciec Pio nie ograniczał się jedynie do słuchania o sprawach dotyczących pobożnych praktyk, lecz wchodził we wszystkie szczegóły dnia, w całe życie naszej rodziny…”.
„Zanim poznałam Ojca, wyśniłam go – pisze Cleonice w dzienniku. – Spojrzał na mnie i powiedział: Ze mną poznasz franciszkańską poezję, ze mną wejdziesz do rodziny świętych! Kogo się spodziewasz u Matki Bożej Łaskawej? Zostaw ten świat, bądź posłuszna, a będziesz szczęśliwa przez całą wieczność”.
Cleonice Morcaldi – najdroższa z córek ojca Pio
Cleonice Morcaldi urodziła się w San Giovanni Rotondo. „Urodziłam się w roku, miesiącu i w dniu, gdy ojciec Pio składał swe śluby zakonne: 22 stycznia 1904 r. Ojciec mówił mi, że bardzo się nacierpiał, żeby wyrwać mnie z tego świata i ofiarować Panu Jezusowi. Rzeczywiście, miałam naturalną awersję i wstręt do wszystkiego, co światowe, ale Szatan dobrze zna swoje rzemiosło, wie, jak wciągnąć w błoto nawet tych, którzy żyją w samotności klauzury i na pustelni. Aby w jego sieci wpadały dusze niewinne i nieostrożne, potrzebuje do pomocy złych ludzi” – zanotowała w dzienniku.
Jej ojciec Filippo zmarł w 1915 r., gdy miała zaledwie jedenaście lat. Matka, Carmela Fiorentino, zmarła 2 kwietnia 1937 roku. Cleonice była przedostatnim z dziewięciorga ich dzieci. Matka, która pochodziła z bogatego rodu, a po śmierci męża doświadczyła trudności i ubóstwa, wychowywała dzieci w dużej karności. „Matka wychowywała mnie bardzo surowo. Nie pozwalała mi przesiadywać na progu domu albo na balkonie, ani przyjaźnić się z dziewczętami z sąsiedztwa, ani wychodzić na plac” – wspominała Cleonice.
Wysłana na naukę do Foggii mieszkała u biednych ludzi, często szła do szkoły głodna, a na przerwach wstydziła się wyjmować swój suchy kawałek chleba widząc pachnące kiełbasą kanapki koleżanek. W ostatnim roku szkoły bała się porażki i przed trudnym egzaminem z pedagogiki napisała pierwszy list do ojca Pio, prosząc go o modlitwę w swoich sprawach. Ojciec odpisał natychmiast! Od tego listu zaczęła się jej przygoda bycia duchową córką jednego z najpopularniejszych świętych na świecie.
Nabrała odwagi i powtarzała sama sobie: „Zrób wszystko, co możesz i bądź pewna, że resztą zajmie się drogi ojciec razem z Panem Jezusem”. Robi niesamowite postępy. Po pewnym czasie jest chwalona przez wszystkich profesorów, jej ubóstwo nie przeszkadza w relacjach z koleżankami. Jest szczęśliwa, a egzamin dyplomowy, którego tak się bała, zdała bezbłędnie, z najwyższymi notami, co odnotowała lokalna gazeta.
Ożywcze dialogi z ojcem Pio
– Ojcze, bardzo się boję, że zgrzeszę brakiem wierności Bogu!
– Dopóki się boisz, nie zgrzeszysz. Powinnaś się bać wtedy, gdy przestaniesz się bać.
– Jestem smutna, bo obraziłam Pana Jezusa.
– Noś zawsze w sercu ten ból. Ukochaj go. Rób wszystko, aby współpraca z łaską pogłębiała się tam, gdzie pogłębia się grzech.
– Czy Jezus ukrzyżowany miał wyniszczone trzewia?
– Raczej wypalone ogniem miłości!
– Co Pan Jezus czuje podczas komunii?
– Rozkoszuje się swoim stworzeniem.
– Na kim spoczęło ostatnie spojrzenie umierającego Jezusa?
– Na Jego Matce.
– Wreszcie nieprzyjaciel zostawił mnie w spokoju.
– Baczność! Kiedy milczy, to znak, że szykuje coś nowego. Zawsze miej pod ręką broń modlitwy.
Więź dwóch serc
Łączyła w sobie ewangeliczną Marię i Martę – wspominał brat Gherardo Leone. Troszczyła się o jego bieliznę i ubrania, opiekowała się nim, gdy źle się czuł. Zastępowała mu najbliższą rodzinę, której troski ojciec Pio bardzo potrzebował (choć się jej nie domagał) choćby ze względu na swoją kondycję zdrowotną, tylko pozornie dobrą, bo nadwyrężoną wieloletnimi stygmatami.
Ojciec Pio nie okazywał tego, ale przecież potrzebował wyjątkowej dbałości o odzież, stykającą się nieprzerwanie z ranami: podkoszulki, opaski, które nakładał na klatkę piersiową, by wchłaniały krew, skarpety, rękawiczki – białe na noc, brązowe na dzień. Jego ubrania nie trafiały do wspólnego prania w klasztorze, ale były prane i prasowane przez najbliższych – między innymi przez ojca Raffaele, współbrata, przyjaciela i przez pewien czas spowiednika, a przede wszystkim przez zaufane córki duchowe, a wśród nich – Cleonice. Dla niej ojciec był alter Christus – i tak go traktowała. Przypominała kobietę, która rzucił się Jezusowi do stóp i włosami wytarła Mu stopy.
„Zdarzało mi się widzieć Cleonice w takich momentach, gdy musiała podjąć jakąś decyzję – była skupiona, zanurzona w modlitwie, jej oczy były spuszczone, usta poruszały się niemal niedostrzegalnie. Być może właśnie słała swego anioła stróża do ojca Pio z prośbą o pomoc i światło. Miałem mocne przekonanie, że taka łączność duchowa nie była wyjątkowym i niespotykanym doznaniem wśród tych, którzy znali ojca Pio. On nas sam zachęcał, by posyłać do niego aniołów stróżów, gdy poczujemy taką potrzebę i wszyscy tak robiliśmy” – wspominał brat Leone.
Śmierć ojca Pio
Po śmierci ojca Pio Cleonice cztery dni spędziła na piętrze galerii kościoła, w którym była wystawiona trumna. Modliła się i płakała. „Panie Jezu, Ty dałeś mi Ojca i Ty mi go odebrałeś. Bądź wola Twoja” – szeptała. Ból rozrywał jej serce, a myśli wracały do obrazów z poprzednich dni – telefonu o trzeciej w nocy z informacją, że „Ojciec jest w niebie”. Biegu przez klasztorny ogród i werandę. Przekroczenia klauzury i widoku ojca leżącego bez życia. Do pocałunków, którymi obsypywała jego zimną, stygnącą twarz i ręce. W końcu do proroctwa, które wypowiedział jej przed laty: „W chwili mojej śmierci przyjdziesz, ucałujesz mnie, a potem umrzesz”.
Czwartego dnia Cleonice poprosiła gwardiana klasztoru, aby pozwolił jej uczestniczyć w pochówku, ale nie otrzymała zgody. To był właśnie ten przepowiedziany moment duchowej śmierci. I wtedy przypomniała sobie rozmowę, którą kiedyś przeprowadzili: „Ojcze, powiedz Panu Jezusowi, aby dał mi siłę uczestniczyć w Twoim pochówku, taką samą, jaką dał Bolesnej Matce. Odparł: Nie będziesz tam ani ty, ani ja…”
Agnieszka Bugała/Aleteia.pl
**************************************************************
Koronka do Serca Jezusowego.
O. Pio odmawiał ją codziennie za tych, którzy prosili go o modlitwę
O. Pio miał wielką cześć dla Bożego Serca i znał objawienia Małgorzaty Marii Alacoque. Sam ułożył tę modlitwę i odmawiał ją codziennie w intencjach, które powierzali mu różni ludzie.
Wczerwcu w kościołach odmawiana jest litania do Najświętszego Serca Pana Jezusa. Nie jest to jedyna modlitwa, w której praktykuje się nabożeństwo do Serca Jezusowego. Coraz popularniejsza jest np. koronka świętego ojca Pio.
„Współbracia i inne osoby, które znały o. Pio, wspominali, że przez wiele lat, aż do śmierci, codziennie odmawiał tę koronkę, którą sam ułożył w latach 20. XX wieku – mówi kapucyn o. Roman Rusek, krajowy asystent Grup Modlitwy Ojca Pio. – O. Pio miał wielką cześć dla Bożego Serca i znał objawienia Małgorzaty Marii Alacoque. Miał też wielkie nabożeństwo dla męki Pańskiej”.
Modlitwa błagalna
Jak każda modlitwa do Serca Jezusowego, i ta uświadamia nam dwie rzeczy podstawowe dla chrześcijaństwa – że Bóg nas kocha i że potrzebujemy nawrócenia. Jest to modlitwa typowo błagalna, odwołująca się do słów samego Jezusa, który zachęcał do tego, żebyśmy w Jego imię prosili Ojca o potrzebne nam łaski.
Przykładowo: „Zaprawdę powiadam wam: o cokolwiek prosić będziecie Ojca w imię Moje, da wam”. Na końcu jeszcze jest prośba do Matki Bożej i św. Józefa o wstawiennictwo.
Jak odmawiać koronkę?
Jak wszystkie modlitwy tego typu, koronka do Najświętszego Serca Pana Jezusa jest zbudowana na stałym, powtarzającym się schemacie. Składa się z trzech części i zakończenia.
Każda z trzech części zaczyna się zdaniem z Pisma Świętego, w którym Pan Jezus zachęcał nas od ufnej modlitwy; trzech modlitw: „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Maryjo” i „Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu…”; oraz z prośby „Słodkie Serce Jezusa, w Tobie pokładam nadzieję”.
Na końcu koronki jest podsumowanie:
„O słodkie Serce Jezusa, dla Ciebie tylko jedno jest niemożliwe: nie mieć litości dla strapionych; dlatego okaż litość nad nami, biednymi grzesznikami i udziel nam łaski, o którą Cię prosimy przez bolesne i Niepokalane Serce Maryi, Twojej i naszej czułej Matki. Amen”.
A po niej jeszcze następuje antyfona maryjna:
„Witaj, Królowo, Matko miłosierdzia…” (Salve, Regina), odmawiana dzisiaj m.in. podczas pogrzebów, a dawniej po każdej mszy świętej od uroczystości Trójcy Świętej do Adwentu; oraz krótkie wezwanie do św. Józefa: „Święty Józefie, Ojcze przybrany Jezusa Chrystusa, módl się za nami”.
Tekst Koronki do Najświętszego Serca Pana Jezusa
1. O mój Jezu, Ty powiedziałeś: „Zaprawdę powiadam wam: proście, a otrzymacie, szukajcie, a znajdziecie, pukajcie, a będzie wam otworzone”. Wysłuchaj mnie, gdyż pukam, szukam i proszę o łaskę…
Ojcze nasz…, Zdrowaś, Maryjo…, Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu…
Słodkie Serce Jezusa, w Tobie pokładam nadzieję.
2. O mój Jezu, Ty powiedziałeś: „Zaprawdę powiadam wam: o cokolwiek prosić będziecie Ojca w imię Moje, da wam”. Wysłuchaj mnie, gdyż proszę Ojca w imię Twoje o łaskę…
Ojcze nasz…, Zdrowaś, Maryjo…, Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu…
Słodkie Serce Jezusa, w Tobie pokładam nadzieję.
3. O mój Jezu, Ty powiedziałeś: „Zaprawdę powiadam wam: niebo i ziemia przeminą, ale Moje słowa nie przeminą”. Wysłuchaj mnie, gdyż zachęcony Twoimi słowami proszę o łaskę…
Ojcze nasz…, Zdrowaś, Maryjo…, Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu…
Słodkie Serce Jezusa, w Tobie pokładam nadzieję.
Na końcu:
O słodkie Serce Jezusa, dla Ciebie tylko jedno jest niemożliwe: nie mieć litości dla strapionych; dlatego okaż litość nad nami, biednymi grzesznikami i udziel nam łaski, o którą Cię prosimy przez bolesne i Niepokalane Serce Maryi, Twojej i naszej czułej Matki. Amen.
Witaj, Królowo, Matko miłosierdzia,
Życie, słodyczy i nadziejo nasza, witaj.
Do Ciebie wołamy wygnańcy, synowie Ewy.
Do Ciebie wzdychamy, jęcząc i płacząc na tym łez padole.
Przeto, Orędowniczko nasza, one miłosierne oczy Twoje na nas zwróć.
A Jezusa, błogosławiony owoc żywota Twojego, po tym wygnaniu nam okaż.
O, łaskawa,
O, litościwa,
O, słodka Panno Maryjo.
Święty Józefie, Ojcze przybrany Jezusa Chrystusa, módl się za nami.
Joanna Operacz/Aleteia.pl
********************************************
23 września
Błogosławiony Józef Stanek SAC,
prezbiter i męczennik
Józef Stanek urodził się w 1916 r. w Łapszach Niżnych w diecezji krakowskiej, na pograniczu polsko-słowackim. Był ósmym, najmłodszym dzieckiem Józefa i Agnieszki, którzy zajmowali się rolnictwem. W 1923 r. rodzinę nawiedziła tragedia. Epidemia tyfusu w ciągu dziewięciu miesięcy pochłonęła życie obojga rodziców i dwóch dziadków. Opiekę nad Józefem przejęło starsze rodzeństwo, w szczególności 34-letnia najstarsza siostra Stefania i brat Wendelin. W 1929 r. Józef po ukończeniu podstawowej edukacji został wysłany do Wadowic. Tam ukończył szkołę średnią prowadzoną przez pallotynów. Nie było to łatwe, bo gdy przyjeżdżał do tej szkoły, nie znał dobrze języka polskiego – w domu rodzinnym mówiono bowiem spiską, góralską gwarą. Po maturze, w 1935 r., wstąpił do pallotynów w Sucharach nad Notecią k. Nakła. Tam odbył nowicjat. Pierwszą profesję złożył dwa lata później. Studia filozoficzno-teologiczne rozpoczął w seminarium pallotynów w Ołtarzewie koło Ożarowa. Gdy wybuchła II wojna światowa, klerycy z Ołtarzewa zostali ewakuowani przed najeżdżającymi Rzeczpospolitą wojskami niemieckimi – na wschód. Tam wpadli w ręce sowieckie. Józkowi udało się na szczęście uciec z naprędce zorganizowanego obozu przejściowego. Powrócił do rodzinnego Spiszu, w międzyczasie przyłączonego do współpracującego z Niemcami państwa słowackiego. Po krótkim pobycie w rodzinnych stronach wrócił do Ołtarzewa. Spotkał się tam z wieloma innymi seminarzystami, którzy po wojnie obronnej 1939 r. zdołali powrócić. Święcenia kapłańskie przyjął w 1941 r. w katedrze w Warszawie. Rozpoczął studia specjalistyczne na tajnych kompletach Wydziału Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Złożył też, gdzieś w 1941 r., przysięgę Związku Walki Zbrojnej ZWZ, przemianowanej w 1942 r. na Armię Krajową, stając się jej członkiem i rozpoczynając działalność w podziemnej konspiracji. Jednocześnie posługiwał jako duszpasterz i kapelan Zakładu Sióstr Rodziny Maryi na Koszykach przy ul. Hożej w Warszawie. Tam też, 1 sierpnia 1944 r., zastał go wybuch Powstania Warszawskiego. Do drugiej połowy sierpnia ofiarnie spełniał posługę na Koszykach, pełniąc rolę kapelana, także w prowizorycznych szpitalach powstańczych. Wtedy to przełożeni skierowali go do pracy w Zgrupowaniu AK “Kryska”, walczącym w okolicy ul. Czerniakowskiej na Powiślu. Ksiądz Józef przybrał pseudonim “Rudy”. Rozpoczął szeroką i wszechstronną pracę duszpasterza i kapelana. Odprawiał Msze św. polowe i spowiadał. Często odwiedzał polowe szpitale, niosąc duchową pomoc i nadzieję walczącym i rannym. Nosił rannych, docierając do najbardziej wysuniętych pozycji powstańczych. Pomagał walczącym żołnierzom i ludności cywilnej odkopywać zasypanych. Wielu rannych uratował od niechybnej śmierci, zwłaszcza w ostatnich dniach Powstania na przyczółku czerniakowskim, jednym z regionów Warszawy znajdującym się jeszcze w ręku powstańców. Chociaż miał możliwość uratowania życia, przeprawiając się pontonem na drugi brzeg Wisły, nie skorzystał z niej. Oddał przeznaczone dla niego miejsce rannemu żołnierzowi. Chciał dzielić los żołnierzy i ludności cywilnej, która została na lewym, walczącym brzegu rzeki. Od 10 do 23 września trwały krwawe walki o przyczółek Czerniakowski. Teren opanowany przez powstańców nieustannie zmniejszał się. Wkrótce część żołnierzy ewakuowała się kanałami na Mokotów, inni dostali się na prawy brzeg Wisły. 23 września 1944 r. Niemcy wysłali na tereny bronione przez “Kryskę” parlamentariuszy – przedstawicieli ludności cywilnej – z wezwaniem do poddania się i całkowitej kapitulacji. Powstańcy podjęli rozmowy. Działania zostały przerwane. Nastąpiła ewakuacja rannych i ludności cywilnej. W pertraktacjach wziął udział kapelan “Kryski” – Józef Stanek “Rudy”. Rozmowy nie dały jednak rezultatów. Powstańcy nie przyjęli niemieckich warunków. Józef Stanek został zatrzymany przez Niemców jako zakładnik. Ściągnął na siebie specjalną nienawiść Niemców między innymi za to, że polecił powstańcom, na własną odpowiedzialność, przed poddaniem niszczyć broń. Każdego bowiem schwytanego powstańca z bronią w ręku rozstrzeliwano. Ks. Józef nie chciał także, aby broń dostała się w ręce hitlerowców i służyła zabijaniu Polaków. Dla ks. Józefa Niemcy przygotowali specjalny rodzaj śmierci. Bity, popychany przez hitlerowskich siepaczy, został odprowadzony pod szubienicę – wystającą z muru żelazną belkę. Podchodził do niej spokojnie, z powagą i majestatem W sąsiedztwie Niemcy pędzili – jak się okazało do niewoli, obozów koncentracyjnych i obozów zagłady – opuszczającą płonącą Warszawę ludność cywilną i ukrywających się wśród niej żołnierzy AK. Chcieli im pokazać, jaki los spotyka “głównego bandytę Powstania”. Zarzucono mu pętlę na szyję (ponoć była to jego stuła). Ks. Stanek, w czarnej sutannie, choć bez oznak Armii Krajowej, wyprostował się i w ostatnich chwilach życia, spod szubienicy, błogosławił przechodzących żołnierzy i ludność cywilną, których wcześniej spowiadał i podnosił na duchu. Powieszono go na zapleczu magazynu przy ulicy Solec. W 1945 r. jego szczątki ekshumowano i złożono w zbiorowej mogile przy ul. Solec w Warszawie (ogółem, w dwóch mogiłach, pochowano 278 pomordowanych). Rok później przeniesiono je na Powązki. Szczątki, w sutannie, były dobrze zachowane – na szyi widać było odciśniętą pętlę. W kieszeni sutanny znajdował się kapłański brewiarz. W 1987 r. spoczęły one w kwaterze zgrupowania AK “Kryska” na tym cmentarzu. Przy skrzyżowaniu ulic Wilanowskiej i Solec w 1994 r. postawiono pomnik księdza oraz innych żołnierzy i powstańców walczących na tym terenie. Beatyfikacji ks. Józefa Stanka SAC dokonał św. Jan Paweł II w grupie 108 polskich męczenników za wiarę w dniu 13 czerwca 1999 r. w Warszawie. W 2000 r. relikwie bł. ks. Józefa Stanka zostały przeniesione do dolnego kościoła Chrystusa Króla w parafii pw. św. Wincentego Pallottiego w Warszawie. Cztery lata później ks. Józefa ustanowiono patronem kaplicy w nowo otwartym Muzeum Powstania Warszawskiego. |
************************************************************************************************************
22 września
Błogosławiona
Bernardyna Maria Jabłońska, zakonnica
Maria Jabłońska urodziła się 5 sierpnia 1878 roku we wsi Pizuny koło Lubaczowa. Była jednym z czworga dzieci niezamożnych rolników Grzegorza i Marii. Do szkoły nie chodziła, pisać i czytać nauczył ją domowy nauczyciel. W wieku 18 lat po spotkaniu Brata Alberta Chmielowskiego wstąpiła do Albertynek. Została główną kucharką w Miejskim Domu Kalek. W jej zapiskach można przeczytać: “Dopełniajmy pracy Jezusa, Jego trudów, cierpień, miłości, cichości, łez, a szczególnie Jego miłosierdzia nad nędzami duszy i ciała bliźnich”. 24-letnią siostrę Marię, która w zakonie przybrała imię Bernardyna, brat Albert mianował przełożoną generalną Albertynek. W testamencie napisała: “Czyńcie dobrze wszystkim” – jakby uzupełniając słowa Adama Chmielowskiego: “Trzeba być dobrym jak chleb”. Siłę siostra Bernardyna odnajdywała w Eucharystii. W dzień zajęta sprawami Zgromadzenia i ubogich, nie miała czasu na dłuższą modlitwę, więc wynagradzała Panu Bogu, trwając nocą godzinami przed Najświętszym Sakramentem. To umiłowanie Jezusa w Eucharystii przekazała swoim siostrom, zachęcając je do częstej adoracji. Zmarła 23 września 1940 roku. Beatyfikacji Bernardyny Jabłońskiej dokonał 6 czerwca 1997 r. św. Jan Paweł II podczas Mszy św. odprawianej pod Krokwią w Zakopanem. W homilii mówił on między innymi: Maria Bernardyna Jabłońska – duchowa córka św. brata Alberta Chmielowskiego, współpracownica i kontynuatorka jego dzieła miłosierdzia – żyjąc w ubóstwie dla Chrystusa poświęciła się służbie najuboższym. Kościół stawia nam dzisiaj za wzór tę świątobliwą zakonnicę, której dewizą życia były słowa: “dawać, wiecznie dawać”. Zapatrzona w Chrystusa, szła wiernie za Nim, naśladując Go w miłości. Chciała zadośćuczynić każdej prośbie ludzkiej, otrzeć każdą łzę, pocieszyć choćby słowem każdą cierpiącą duszę. Chciała być dobrą zawsze dla wszystkich, a najlepszą dla najbardziej pokrzywdzonych. “Ból bliźnich moich jest bólem moim” – mawiała. Wraz ze św. Bratem Albertem zakładała przytuliska dla chorych i tułaczy wojennych. Ta wielka heroiczna miłość dojrzewała na modlitwie, w ciszy pobliskiej pustelni na Kalatówkach, gdzie przez jakiś czas przebywała. W najtrudniejszych chwilach życia – zgodnie z zaleceniami jej duchowego opiekuna – polecała się Najświętszemu Sercu Jezusa. Jemu ofiarowała wszystko, co posiadała, a zwłaszcza cierpienia wewnętrzne i udręki fizyczne. Wszystko dla miłości Chrystusa! Jako przez wiele lat przełożona generalna Zgromadzenia Sióstr Posługujących Ubogim III Zakonu św. Franciszka – albertynek, nieustannie dawała swoim siostrom przykład tej miłości, która wypływa ze zjednoczenia ludzkiego serca z Najświętszym Sercem Zbawiciela. To Serce Jezusa było jej umocnieniem w heroicznej posłudze najbardziej potrzebującym. |
************************************************************************************************************
21 września
Święty Mateusz, Apostoł i Ewangelista
Dzisiejszego dnia wspominamy również: Jonasza, proroka |
Ewangeliści Marek i Łukasz nazywają Mateusza najpierw “Lewi, syn Alfeusza” (Mk 2, 14; Łk 5, 27), dopiero później z innych miejscach wymieniane jest imię Mateusz. Prawdopodobnie Chrystus powołując Lewiego nadał mu imię Mateusz. Imię to nie należy do często spotykanych w Piśmie świętym. Pochodzi ono z hebrajskiego Mattaj lub Mattanja, co po polsku oznacza “dar Boga” (Teodor, Deusdedit, Bogdan). Mateusz był Galilejczykiem. Jego pracą było pobieranie ceł i podatków w Kafarnaum, jednym z większych handlowych miasteczek nad jeziorem Genezaret. Pobierał tam opłaty za przejazdy przez jezioro i przewóz towarów. W Palestynie pogardzano celnikami właśnie z tego powodu, że ściągali opłaty na rzecz Rzymian. Ich pracę rozumiano jako wysługiwanie się okupantom. Celnicy słynęli również z żądzy zysku, nieuczciwie czerpali korzyści z zajmowanego stanowiska. Uważano ich za grzeszników i pogan. Przebywający wśród celników stawał się nieczysty i musiał poddawać się przepisowym obmyciom. Z tego środowiska wywodził się Mateusz. Wydaje się, że był nawet kierownikiem i naczelnikiem celników w Galilei. Chociaż celnicy tak często są w Ewangelii nazywani grzesznikami (Mt 9, 11; 11, 19; Mk 2, 15. 16; Łk 3, 12; 5, 29-30; 7, 34; 15, 12; 19, 2), to jednak Pan Jezus odnosił się do nich życzliwie: odwiedzał ich (Łk 19, 9-10; Mt 9, 10-11), nawet z nimi jadał (Łk 5, 29-33), jednego z nich uczynił bohaterem przypowieści (Łk 18, 9-14). Nie zachęcał jednak do łupienia innych. Jego delikatność i miłosierdzie raczej pobudzały celników do umiaru i nawrócenia (Łk 19, 8). Kiedy Żydzi postawili zarzut: “Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?” – Chrystus wypowiedział znamienne słowa: “Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają… Bo nie przyszedłem powoływać sprawiedliwych, ale grzeszników”. Słowa te przekazał w swojej Ewangelii właśnie św. Mateusz (Mt 9, 12-13). O młodzieńczym życiu Mateusza nie wiemy nic. Spotykamy się z nim po raz pierwszy dopiero w Kafarnaum, kiedy Chrystus zastał go w komorze celnej i powołał na swojego Apostoła. To wezwanie odbyło się po cudownym uzdrowieniu paralityka, którego spuszczono przez otwór zrobiony w suficie mieszkania (Mt 9, 1-8). O tym cudzie musiał dowiedzieć się i Mateusz, gdyż natychmiast rozniosły go setki ust. Być może Mateusz słuchał wcześniej mów pokutnych Jana Chrzciciela. Na wezwanie Chrystusa zostawił wszystko i poszedł za Nim. Nawrócony, zaprosił do swego domu Jezusa, Jego uczniów i swoich przyjaciół: celników i współpracowników. W czasie uczty faryzeusze zarzucili Chrystusowi, że nie przestrzega Prawa. Ten jednak wstawił się za swoimi współbiesiadnikami. Odtąd Mateusz pozostał już w gronie Dwunastu Apostołów. O powołaniu Mateusza na Apostoła piszą w swoich Ewangeliach także św. Marek i św. Łukasz (Mk 2, 13-17; Łk 5, 27-32). Jest to jednak równocześnie pierwsza i ostatnia osobna wzmianka o nim w Piśmie świętym. Potem widzimy go jedynie w spisach ogólnych na liście Apostołów (Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 15; Dz 1, 13). W katalogach Apostołów figuruje on na miejscu siódmym lub ósmym. Po Wniebowstąpieniu Chrystusa Mateusz przez jakiś czas pozostał w Palestynie. Apostołował wśród nawróconych z judaizmu. Dla nich też przeznaczył napisaną przez siebie księgę Ewangelii. Napisał ją między 50 a 60 rokiem, najprawdopodobniej ok. 55 r. Starał się w niej wykazać, że to właśnie Chrystus jest wyczekiwanym od dawna Mesjaszem, że na Nim potwierdziły się proroctwa i zapowiedzi Starego Testamentu. Najstarsza tradycja kościelna za autora pierwszej Ewangelii zawsze uważała Mateusza. Twierdzą tak m.in. Papiasz, biskup Hierapolis, Klemens Aleksandryjski, Orygenes i Ireneusz. Pierwotnie Ewangelia według św. Mateusza była napisana w języku hebrajskim lub aramejskim; nie wiadomo, kto i kiedy przetłumaczył ją na język grecki. Nie zachowały się żadne ślady oryginału, tylko grecki przekład. Tłumacze pozostawili część słownictwa aramejskiego, chcąc zachować tzw. ipsissima verba Iesu – najbardziej własne słowa Jezusa. Mateusz przekazał wiele szczegółów z życia i nauki Jezusa, których nie znajdziemy w innych Ewangeliach: np. rozbudowany tekst Kazania na Górze, przypowieść o kąkolu, o ukrytym skarbie, o drogocennej perle, o dziesięciu pannach. On jeden podał wydarzenie o pokłonie Magów i rzezi niewiniątek, o ucieczce do Egiptu, a także wizję sądu ostatecznego. Mateusz udał się później między pogan. Ojcowie Kościoła nie są zgodni dokąd. Wyliczają Etiopię, Pont, Persję, Syrię i Macedonię. Najbardziej prawdopodobna jest jednak Etiopia. Relikwie Mateusza miały być przewiezione ze Wschodu do Paestum (Pasidonii) w Italii. Jego ciało przewieziono do Italii w X w. Znajduje się ono obecnie w Salerno w dolnym kościele, wspaniale ozdobionym marmurami i mozaikami. Miejsce to nie stało się jednak powszechnie znanym sanktuarium. Mateusz uznawany jest za męczennika. Z apokryfów o Mateuszu dochowały się jedynie tzw. Ewangelia (inna, oczywiście) i Dzieje. Pierwszy utwór nieznanego autora pochodzi z VI w. i zdradza duże zapożyczenie w Protoewangelii Jakuba (aż 24 rozdziały są niemal identyczne). Pozostałe rozdziały tej Pseudo-ewangelii zawierają w sobie tak wiele cudowności i legend, że nie stanowią wiarygodnego źródła. W ikonografii św. Mateusz przedstawiany był w postaci młodzieńca, później – zwłaszcza w sztuce bizantyjskiej – jako siwowłosy, stary mężczyzna. W sztuce zachodniej od czasów średniowiecza dominuje obraz silnie zbudowanego, brodatego mężczyzny w średnim wieku. Ubrany bywa w tradycyjną długą, białą suknię apostolską i w tunikę. Bywa także ukazywany w postawie siedzącej, kiedy pisze – przy nim stoi anioł, przekazujący natchnienie. Jego atrybutami są: księga i pióro, miecz lub halabarda, postać uskrzydlonego młodzieńca, sakwa z pieniędzmi u stóp, torba podróżna. |
************************************************************************************************************
20 wrzesienia
Święci męczennicy
Andrzej Kim Tae-gŏn, prezbiter,
Paweł Chŏng Ha-sang i Towarzysze
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Józefa Marię de Yermo y Parres, prezbitera, błogosławioną Marię Teresę od św. Józefa, zakonnicę, błogosławionego Franciszka Martína Fernández de Posadas, zakonnika |
Andrzej Kim Tae-gŏn był pierwszym kapłanem koreańskim. Urodził się w 1821 r. w koreańskiej prowincji Tcziong-Czu w rodzinie katolickiej. Jego pradziadek, Pius Kim Chin-hu, z powodu wiary spędził ponad 10 lat w więzieniu, gdzie zmarł, a jego ojciec, bł. Ignacy Kim, zginął w czasie prześladowań w roku 1839 (został beatyfikowany w 1925 r.). Po chrzcie, który Andrzej przyjął mając 15 lat, przebył kilkaset kilometrów do seminarium w Makao (Chiny). Po sześciu latach zdołał wrócić do swojego kraju poprzez Mandżurię. W tym samym roku przebył Morze Żółte i w Szanghaju w 1845 r. przyjął święcenia kapłańskie. Został skierowany do przygotowania bezpiecznej przeprawy wodnej dla misjonarzy chrześcijańskich, tak aby udało im się ujść straży granicznej. Andrzej został aresztowany i po torturach ścięty niedaleko stolicy swojego kraju, Seulu, 16 września 1846 r. Paweł Chŏng Ha-sang był współpracownikiem i tłumaczem kapłanów. Przez dwadzieścia lat przewodził wspólnocie chrześcijańskiej w Korei. W wieku 44 lat jako kleryk seminarium poniósł śmierć męczeńską, ścięty mieczem 22 kwietnia 1839 r. Chrześcijaństwo dotarło do Korei podczas japońskiej inwazji w 1592 r., kiedy to ochrzczono zaledwie kilku Koreańczyków (prawdopodobnie dokonali tego katoliccy żołnierze japońscy). Ewangelizacja była utrudniona, ponieważ Korea przez wiele dziesiątków lat całkowicie izolowała się od innych państw. Jedynym kontaktem ze światem była doroczna wyprawa oficjalnej delegacji do Pekinu, z urodzinowymi życzeniami dla chińskiego cesarza. W jednej z takich ekspedycji uczestniczył niejaki Li Sung-Hun. W Chinach spotkał jezuickich misjonarzy, zafascynował się ich nauczaniem, przyjął chrzest, przybierając imię Piotr. W 1784 roku wrócił do ojczyzny, szmuglując tyle chrześcijańskiej – pisanej po chińsku – literatury, ile tylko zdołał. Ochrzcił pierwszych uczniów. Wokół nich zaczęła gromadzić się potajemnie chrześcijańska wspólnota, która bardzo szybko zaczęła się rozrastać. Sami świeccy, bez udziału nawet jednego duchownego, wprowadzili chrześcijaństwo do swojego kraju i stali się pierwszymi misjonarzami. Wiara umacniała się i szerzyła przez lekturę Biblii i książek katolickich, które tłumaczono z chińskiego na koreański. Kiedy dwanaście lat później udało się na teren Korei przedostać chińskiemu księdzu, zastał on tam już około 4 tys. chrześcijan – żaden z nich dotąd nie widział nigdy kapłana. Siedem lat później chrześcijan w Korei było już prawie 10 tys. Wolność religijną wprowadzono dopiero w 1887 r., po podpisaniu traktatu z Francją. W XIX w. poniosło śmierć męczeńską 3 biskupów katolickich, 10 kapłanów i ponad 10 tys. wiernych. Z nich tylko część dostąpiła chwały ołtarzy. Św. Jan Paweł II podczas swojej wizyty apostolskiej w Korei w 1984 r. kanonizował, oprócz Andrzeja Kim Tae-gŏn i Pawła Chŏng Ha-sang, także 98 Koreańczyków i trzech misjonarzy francuskich, którzy ponieśli śmierć męczeńską pomiędzy 1839 a 1867 rokiem. Wśród nich byli biskupi i księża; większość z nich jednak to ludzie świeccy (47 kobiet i 45 mężczyzn). Wśród męczenników koreańskich była m.in. 26-letnia Kolumba Kim. Została ona umieszczona w więzieniu, gdzie przypalano ją za pomocą gorących narzędzi i rozżarzonych węgli. Wraz ze swoją siostrą, Agnieszką, były trzymane przez dwa dni w jednej celi z osądzonymi już przestępcami, czekającymi na wykonanie wyroku. Obie zostały ścięte. Inny męczennik, 13-letni chłopiec, Piotr Ryou, był tak mocno umęczony, że mógł ściągać z siebie skórę, a następnie rzucać nią w sędziów. Został uduszony. Protazy Chong, 41-letni szlachcic, po uwięzieniu wyparł się wiary i został uwolniony. Wkrótce jednak wrócił, przyznał się ponownie do Jezusa i został zamęczony. W Korei Płd. w ciągu ostatnich dziesięcioleci niezwykle dynamicznie wzrasta liczba chrześcijan. Dzisiaj Kościół katolicki w Korei Płd. liczy około 4 milionów wyznawców, żyjących w 19 diecezjach (9 proc. ludności). Każdego roku sakrament chrztu przyjmuje około 150 tys. dorosłych. Zagadką jest natomiast to, co działo się i dzieje z wierzącymi w Korei Płn., rządzonej przez reżim komunistyczny. Oficjalnie nie ma tam ani jednego katolickiego księdza. Liczbę katolików szacuje się dzisiaj na 3-4 tysiące. Św. Jan Paweł II nazwał ich Kościołem milczenia. |
************************************************************************************************************
19 września
Najświętsza Maryja Panna z La Salette
W sobotę, 19 września 1846 r., Matka Najświętsza ukazała się dwojgu dzieciom pochodzącym z Corps w Alpach francuskich: jedenastoletniemu Maksyminowi Giraud i prawie piętnastoletniej Melanii Calvat, którzy pilnowali swoich krów na hali należącej do La Salette, na górze Planeau, na wysokości 1800 metrów. W kotlinie strumyka spostrzegli nagle kulę ognia – “jakby tam spadło słońce”. W oślepiającej jasności rozpoznali siedzącą kobietę z łokciami opartymi na kolanach i z twarzą ukrytą w dłoniach. Piękna Pani podniosła się i powiedziała do nich po francusku: “Zbliżcie się, moje dzieci, nie bójcie się, jestem tu po to, by wam opowiedzieć wielką nowinę”. Zrobiła następne kilka kroków w ich kierunku. Nabrawszy pewności, Maksymin i Melania zbiegli ze zbocza na dół. Piękna Pani cały czas płakała. Była wysoka i cała ze światła, ubrana jak miejscowe kobiety: w długą suknię, w wielki fartuch wokół bioder, w chustkę skrzyżowaną na piersiach i zawiązaną na węzeł na plecach, w czepek wieśniaczki. Szeroki, płaski łańcuch biegł brzegiem jej chusty. Inny łańcuch podtrzymywał na Jej piersi wielki krucyfiks. Pod ramionami krzyża, po prawej ręce Chrystusa, znajdowały się obcęgi, po lewej – młotek. Z postaci Ukrzyżowanego wypływała cała światłość, z której jest utworzona zjawa, światłość, która tworzyła iskrzący się diadem na czole Pięknej Pani. Róże otaczały wieńcem Jej głowę, obrębiały Jej chustę i zdobiły obuwie. Oto, co Piękna Pani powiedziała do pasterzy, najpierw po francusku: “Jeżeli mój lud nie zechce się poddać, będę zmuszona puścić ramię mojego Syna. Jest ono tak mocne i ciężkie, że dłużej nie mogę go podtrzymywać. Od jak dawna cierpię z waszego powodu! Chcąc, by mój Syn was nie opuścił, muszę Go nieustannie o to prosić, a wy sobie nic z tego nie robicie. Choćbyście nie wiedzieć, jak się modlili i co robili, nigdy nie zdołacie wynagrodzić trudu, którego się dla was podjęłam. Dałam wam sześć dni do pracy, siódmy zastrzegłam sobie – i nie chcą mi go przyznać. To właśnie czyni ciężkim ramię mojego Syna! Również woźnice przeklinają, mieszając z przekleństwami imię mojego Syna. To są dwie rzeczy, które czynią tak bardzo ciężkim ramię mego Syna. Jeżeli zbiory się psują, to tylko z waszej winy. Pokazałam wam to w roku ubiegłym na ziemniakach. Wy jednak nic sobie z tego nie robiliście. Przeciwnie, kiedy znajdowaliście zgniłe ziemniaki, przeklinaliście mieszając z przekleństwami imię mojego Syna. Będą się psuły nadal, a tego roku na Boże Narodzenie nie będzie ich wcale”. Słowo pommes de terre wprawiło w zakłopotanie Melanię. W gwarze, której się używało w tamtej okolicy, na ziemniaki mówiło się las truffas. Pasterka zwróciła się więc do Maksymina, ale Piękna Pani ją uprzedziła: “Nie rozumiecie tego, moje dzieci? Zaraz powiem wam to inaczej”. Piękna Pani powtórzyła ostatnie zdanie i prowadziła dalszą rozmowę w narzeczu z Corps: “si la recolta se gasta… Si ava de bla… Jeżeli macie zboże, nie trzeba go siać. Wszystko, co posiejecie, zje robactwo, a to, co wzejdzie, rozsypie się w proch przy młóceniu. Nastanie wielki głód. Zanim głód nadejdzie, dzieci w wieku poniżej siedmiu lat dostaną dreszczy i będą umierać na rękach trzymających je osób. Inni będą pokutować z powodu głodu. Orzechy zrobaczywieją, a winogrona zgniją”. W tym miejscu Piękna Pani powierzyła tajemnicę Maksyminowi, później – Melanii. Następnie powiedziała do obojga dzieci: “Jeżeli się nawrócą, kamienie i skały zamienią się w sterty zboża, a ziemniaki same się zasadzą. Czy dobrze się modlicie, moje dzieci?” – “Nie bardzo, proszę Pani!” – odpowiedzieli obydwoje. “Ach! Moje dzieci, trzeba się dobrze modlić wieczorem i rano. Jeżeli nie macie czasu, zmówcie przynajmniej Ojcze nasz i Zdrowaś, a jeżeli będziecie mogły – módlcie się więcej. W lecie na Mszę świętą chodzi tylko kilka starszych niewiast. Inni pracują w niedzielę przez całe lato. W zimie, gdy nie wiedzą, co robić, idą na Mszę św. jedynie po to, by sobie drwić z religii. W czasie Wielkiego Postu jedzą mięso jak psy. Moje dzieci, czy nie widziałyście kiedyś zepsutego zboża?” – “Nie, proszę Pani” – odpowiedziały dzieci. Wówczas Piękna Pani zwróciła się do Maksymina: “Lecz ty, moje dziecko, musiałeś je kiedyś widzieć, w Coin, razem z twoim ojcem. Właściciel pola powiedział wówczas do twego ojca: «Chodźcie zobaczyć, jak moje zboże się psuje». Poszliście razem. Twój ojciec wziął dwa lub trzy kłosy w dłonie, pokruszył je i wszystko obróciło się w proch. Wracaliście później do domu. Kiedy byliście około godziny drogi od Crops, ojciec dał ci kawałek chleba, mówiąc: «Masz, dziecko, jedz jeszcze chleb w tym roku, bo nie wiem, czy go kto będzie jadł w roku przyszłym, jeżeli zboże będzie się dalej tak psuło». – “O tak, proszę Pani! – odpowiedział Maksymin – teraz sobie to przypominam. Przed chwilą o tym nie pamiętałem”. I Piękna Pani dokończyła, nie w gwarze, ale po francusku: “A więc, moje dzieci, ogłoście całemu mojemu ludowi”. Później przesunęła się naprzód, przekroczyła strumyk i nie oglądając się, powtórzyła z naciskiem: “A więc, moje dzieci, ogłoście to całemu mojemu ludowi”. Następnie wspięła się po krętym zboczu, które wznosi się w stronę Le Collet (mała przełęcz). Tam uniosła się do góry. Dzieci podbiegły do Niej. Ona spojrzała w niebo, potem ku ziemi. Zwrócona w kierunku południowo-wschodnim, “rozpłynęła się w świetle”. Potem zniknęła również światłość. Dnia 19 września 1851 r., po przeprowadzeniu dokładnych i surowych badań zdarzenia, świadków, treści orędzia i oddźwięku na nie, Philibert de Bruillard, biskup Grenoble, zawyrokuje w swoim orzeczeniu doktrynalnym, że “zjawienie Najświętszej Dziewicy dwojgu pasterzom 19 września 1846 r. na jednej z gór w łańcuchu Alp, położonej w parafii La Salette, posiada wszelkie znamiona prawdy i wierni mogą w nie wierzyć bez obawy błędu”. Dnia 1 maja 1852 r., w nowym orędziu, po zapowiedzeniu budowy sanktuarium na górze Zjawienia, biskup Grenoble dodał: “Jakkolwiek wielką rzeczą byłaby budowa sanktuarium, jest jeszcze coś ważniejszego: chodzi o sługi ołtarza, przeznaczonych do jego obsługi, do przyjmowania pobożnych pielgrzymów, do głoszenia im słowa Bożego, do sprawowania wśród nich posługi pojednania, do sprawowania dla nich czcigodnego sakramentu ołtarza i do wiernego rozdawania wszystkim tajemnic Bożych i duchowych skarbów Kościoła. Ci kapłani będą się nazywać Misjonarzami Matki Bożej z La Salette. Ich powołanie i istnienie będą – tak jak i Sanktuarium – wieczną pamiątkę miłościwego zjawienia się Maryi”. Pierwsi misjonarze wybrani zostali spośród kapłanów diecezjalnych przez biskupa Philiberta de Bruillard. Tej wspólnocie księży misjonarzy diecezjalnych biskup Grenoble nadał 5 marca 1852 roku tymczasowo projekt reguły, skopiowany z Konstytucji misjonarzy diecezjalnych z Lyonu, zwanych chartreux. Wśród kapłanów, którzy przejęli się duchem Zjawienia i oddali się na posługę pielgrzymów, od samego początku ujawniło się powołanie do życia zakonnego i jego potrzeba. Biskup J.M.A. Ginoulhiac zatwierdził w dniu 2 lutego 1852 roku regułę jako obowiązującą we wspólnocie misjonarzy diecezjalnych i nadał jej tytuł: Tymczasowe reguły Misjonarzy diecezjalnych Matki Bożej z La Salette. W tym samym dniu pierwsi misjonarze złożyli zgodnie z nadaną im i promulgowaną przez biskupa regułą trzy śluby zakonne: posłuszeństwa, ubóstwa i czystości na okres jednego roku. Ten dzień można uważać za dzień narodzenia Zgromadzenia Misjonarzy diecezjalnych Matki Bożej z La Salette. Po Soborze Watykańskim II saletyni podjęli zadanie rewizji i odnowy Konstytucji i Norm Kapitulnych, w duchu soborowym i według zachęt i wskazówek papieskich dotyczących odnowy życia zakonnego w świecie współczesnym. Praca ta jest owocem modlitwy i rozmyślania, wierności i doświadczeń wspólnot i zakonników wszystkich prowincji. Reguła życia Misjonarzy Matki Bożej z La Salette została zatwierdzona przez Stolicę świętą dekretem z dnia 6 czerwca 1985 r. “Misjonarze Matki Bożej z La Salette, których dom generalny znajduje się w Rzymie, mają za cel, obrany w świetle Zjawienia Matki Bożej z La Salette, być oddanymi sługami Chrystusa i Kościoła, aby się dokonała tajemnica pojednania” (z dekretu zatwierdzającego regułę). |
***********************************
19 września
Święty January, biskup i męczennik
Niewiele informacji zachowało się o świętym Januarym. Wiadomo, że urodził się około roku 270 i że był biskupem Benewentu. Według dokumentu z V w., kiedy wybuchło prześladowanie chrześcijan za cesarza Dioklecjana, został aresztowany jego diakon Sozjusz. January udał się do więzienia, aby go pocieszyć. Towarzyszyli mu diakoni: św. Festus i św. Dezyderiusz. Wszystkich aresztowano. Kiedy nie chcieli złożyć ofiary bożkom, namiestnik Drakoncjusz skazał ich na pożarcie przez dzikie niedźwiedzie w amfiteatrze. Powleczono ich do miasta Puteoli. Przeciwko tak okrutnemu wyrokowi zaprotestowali: św. Prokul, diakon, i dwie osoby świeckie – św. Eutyches i św. Akucjusz – wszyscy zostali skazani na śmierć. Ponieważ byli obywatelami rzymskimi, nie mogli ginąć jak January i jego diakoni na arenie, ale zostali wyprowadzeni na rynek i tam ich publicznie ścięto. Bardzo dawne dokumenty liturgiczne dowodzą, że wszyscy ponieśli śmierć za wiarę tego samego dnia, tj. 19 września 305 r. Dokładniejsze badania wykazały jednak, że każdy męczennik poniósł śmierć na innym miejscu: January, Festus i Dezyderiusz – w Benewencie, Sozjusz – w Miseno, a Prokulus, Eutyches i Akucjusz – w Puteoli. Według jednego z podań dzikie zwierzęta nie chciały tknąć św. Januarego i dlatego karę wykonano przez ścięcie mieczem. Gdy ciało męczennika krwawiło po ścięciu głowy, jedna z chrześcijańskich kobiet miała zebrać do flakonika jego krew. Relikwie św. Januarego przechodziły różne koleje. Biskup Neapolu, św. Jan I (+ 432), przeniósł je do katakumb neapolitańskich w pobliżu Puteoli, jak głosi kamień zachowany po dzień dzisiejszy. W latach 413-432 znajdowały się one w grobowcu pewnego znakomitego obywatela, który zamieniono na kaplicę. W roku 831 książę Benewentu, Sikone, po zdobyciu Neapolu zabrał relikwie Januarego do Benewentu i umieścił je w kościele Matki Bożej Jerozolimskiej. W roku 1154 król Wilhelm I dla bezpieczeństwa przeniósł je na Monte Vergine. Znaleziono je pod ołtarzem głównym w roku 1480 i w kilka lat potem (1497) przeniesiono do Neapolu, gdzie spoczywają do dzisiaj; św. January jest głównym patronem tego miasta. 25 lutego 1964 r. arcybiskup Neapolu, kardynał Alfons Castaldo, dokonał kanonicznego badania relikwii św. Januarego. Znaleziono napis, stwierdzający ich autentyczność. Kilkakrotnie w ciągu roku w Neapolu powtarza się tzw. cud św. Januarego. Obok relikwii, blisko czaszki umieszczonej w relikwiarzu, znajdują się dwie hermetycznie zamknięte ampułki z zakrzepłą krwią Januarego. Na oczach pielgrzymów zakrzepła krew Świętego staje się płynna i pulsująca, jakby świeżo wylana. Zjawisko to jest notowane od XIV wieku. Kościół urzędowo o tym zjawisku się nie wypowiedział. Kilkakrotnie zaś ponawiane badania zdają się wskazywać, że fakt ten ma charakter nadprzyrodzony. O relikwiach św. Januarego tak napisał boloński kardynał Lambertini, przyszły papież Benedykt XIV: “Istnieje w Neapolu krew, która nie może doczekać się zmartwychwstania…” W ikonografii św. January przedstawiany jest w stroju biskupim z paliuszem lub w tunice i płaszczu. Jego atrybutami są: fiolki z krwią w dłoniach aniołów, gałązka palmowa, korona, krzyż biskupi trzymany przez anioła, lwy u jego stóp, miecz. |
************************************************************************************************************
18 września
Święty Stanisław Kostka, patron Polski
Sailko/Wikipedia/CC BY 3.0/Aleteia
**
Św. Stanisław Kostka przyszedł na świat w październiku 1550 roku w Rostkowie, wiosce położonej ok. 4 km od Przasnysza, na Mazowszu. Jego ojcem był Jan Kostka, który od 1564 roku piastował urząd kasztelana zakroczymskiego. Jego matką była Małgorzata z Kryskich z Drobnina. Obie rodziny: Kostków i Kryskich były w XVI wieku dobrze znane. Jeden z braci matki, Albert, wsławił się poselstwami z ramienia króla Zygmunta Augusta. Drugi brat matki i wuj Stanisława był wojewodą mazowieckim. Krewny ojca z linii pomorskiej, Jan Kostka, był kasztelanem gdańskim, a nawet kandydatem na króla polskiego. Piotr Kostka był biskupem chełmińskim. Mazowsze wyróżniało się przywiązaniem do wiary katolickiej i było jedyną polską dzielnicą, w której nie było protestantów ani wśród panów, ani wśród tamtejszej szlachty. Rodzina Kostków stanowiła w XVI wieku trzon Kościoła. Św. Stanisław Kostka miał trzech braci i dwie siostry. Śmiertelne szczątki rodziców i braci św. Stanisława spoczywają w kościele parafialnym w Przasnyszu, w kaplicy Kostków. Rodzice św. Stanisława nie oddawali się rozkoszom, lecz wychowywali dzieci w wierze katolickiej. Postępowali ostro i twardo, napędzając dzieci do pobożności, skromności i uczciwości. W domu Świętego panowały stosunki patriarchalne i każdemu wolno było napominać dzieci. Nie znamy bliższych informacji o latach dziecięcych św. Stanisława, poza jednym szczegółem. Otóż św. Stanisław był bardzo wrażliwy na brutalne żarty, dlatego ojciec w czasie przyjęć napominał gości w tej sprawie, gdyż jego syn może nawet zemdleć. Wielu świętych jako dzieci było bardzo wrażliwych na grzech, np. św. Dominik Savio w siódmym roku życia z okazji pierwszej Komunii świętej postanowił: “Raczej umrę, aniżeli zgrzeszę“. Św. Stanisław Kostka pobierał pierwsze nauki w domu rodzinnym. Przez ponad rok jego nauczycielem i wychowawcą był Jan Biliński. W swoim domu rodzinnym w Rostkowie Stanisław przebywał do czternastego roku życia. Wówczas w modzie było wysyłanie paniczów za granicę na studia, dlatego rodzice postanowili wysłać najstarszych synów – Pawła i Stanisława – do Wiednia. Wiedeń był miastem katolickim, w którym od niedawna jezuici założyli szkołę, która miała już swoją sławę. Uczęszczała do niej także młodzież z Polski. Stanisław i Paweł Kostkowie przybyli do Wiednia 26 lipca 1564, czyli dzień po śmierci cesarza Ferdynanda. Zatrzymali się w internacie prowadzonym przez jezuitów, jednak krótko tam przebywali, gdyż nowy cesarz Maksymilian w marcu kolejnego roku zabrał jezuitom internat, pozostawiając im jedynie szkołę. Kostkowie wraz ze swoim wychowawcą i kilkoma kolegami przenieśli się na stancję do domu dzierżawionego przez Kimberkera, zaciekłego luteranina. Dwaj jego koledzy po śmierci św. Stanisława wyznali ze łzami, że posuwali się nawet do kopania go, kiedy ten modlił się nocami, leżąc na ziemi krzyżem. Wówczas szkołę jezuitów w Wiedniu zasilało ok. 400 uczniów. Regulamin gimnazjum mówił o tym, by uczniowie poprzez pobożność, skromność i poznanie przedmiotów ozdobili swój umysł, aby podobać się Bogu i pobożnym ludziom, a w przyszłości przynieść korzyść sobie i ojczyźnie. Zaprawić studentów do pobożności miała codzienna modlitwa przed i po lekcjach, codzienna Msza święta oraz comiesięczna spowiedź. Na pierwszym roku nauczano gramatykę, na drugim roku nauki wyzwolone, a na trzecim retorykę. Początkowo nauka szła mu trudno, gdyż nie miał dostatecznego przygotowania, jednak już pod koniec trzeciego roku należał do najlepszych uczniów. Władał płynnie trzema językami: ojczystym, niemieckim i łacińskim. Uczył się również podstaw języka greckiego. Pozostały po nim zeszyty z uwidocznionymi błędami, podkreślanymi ręką nauczyciela. Zachowały się również notatki Stanisława w dyskusjach na problemy religijne, co wiązało się z tym, że jezuici w latach naporu protestantyzmu przygotowywali swoich uczniów do odpierania ataków na Kościół. Te trzy lata pobytu w Wiedniu były w życiu Stanisława okresem rozbudzonego życia wewnętrznego. W tym czasie Święty znał tylko trzy drogi: do kolegium, do domu i do kościoła. Swój wolny czas spędzał na lekturze i modlitwie. Czuł nieodparty pociąg do kontemplacji, jednak w ciągu dnia nie mógł poświęcać na nią wiele czasu, dlatego oddawał się jej w nocy. Ponadto zadawał sobie pokuty i biczował się. Jego tryb życia nie podobał się jego bratu, kolegom i wychowawcy. Uważali to za nienormalne, a nawet niebezpieczne. Próbowali w dobrej woli skierować go na drogę “normalnego” postępowania, najpierw poprzez słowo, a później poprzez bicie, a nawet znęcanie się nad nim. Stanisław starał się im dogodzić, brał nawet lekcje tańca, lecz działanie łaski było zbyt potężne, aby mógł się jej oprzeć. Nauka, intensywne życie wewnętrzne oraz praktyki pokutne osłabiły młody organizm chłopca. W grudniu 1565 roku był bliski śmierci. Był pewien, że umrze, lecz nie mógł otrzymać Wiatyku, gdyż właściciel domu nie chciał wpuścić katolickiego kapłana. Wtedy patronka dobrej śmierci, św. Barbara, w towarzystwie dwóch aniołów odwiedziła jego pokój i przyniosła mu Wiatyk. Podczas tej choroby objawiła się Świętemu Matka Boża i złożyła na jego ręce Dziecię Boże. Św. Stanisław Kostka doznał od niej cudownego uleczenia z poleceniem, aby wstąpił do Towarzystwa Jezusowego. Nie było łatwo wykonać polecenie Matki Bożej, gdyż Jezuici nie przyjmowali kandydatów bez woli rodziców, a Stanisław nie mógł na to liczyć. W związku z tym zdobywa się na heroiczny czyn, organizuje ucieczkę, do której pieczołowicie się przygotował. Ucieczka miała miejsce 10 sierpnia 1567 roku, w uroczystość św. Wawrzyńca. Zachował się list napisany przez przełożonego domu jezuitów w Wiedniu, skierowany do generała zakonu, św. Franciszka Borgiasza. Widnieje na nim data – 1 września 1567 roku, więc został napisany tuż po ucieczce Stanisława. Dowiadujemy się z niego, że Stanisław zapragnął wstąpić do jezuitów od pierwszego zetknięcia z nimi, więc życzenie Matki Bożej było dla Niego potwierdzeniem z nieba, że Pan Bóg przyjmuje jego święty zamiar. W liście czytamy, że św. Stanisław prosił kilkukrotnie o przyjęcie do zakonu, lecz spotkał się z odmową. W liście Święty jest nazywany: szlachetnym cnotą; przykładem stałości i pobożności; mały ciałem, lecz wielki duchem. Z listu dowiadujemy się również, że św. Stanisław Kostka próbował przez legata papieskiego wpłynąć na zakon, aby go przyjęto. Podczas egzaminu do nowicjatu wyznał na piśmie, że już przed rokiem złożył ślub wstąpienia do zakonu. Ucieczkę z Wiednia na gorąco opisał sam Stanisław w jednym ze swoich listów, pisanym do przyjaciela w czasie ucieczki. Opisywał jak dogonili go dwaj słudzy, przed którymi schował się do pobliskiego lasu. Po iluś dniach na koniu zauważył swojego brata, Pawła. Nie miał możliwości ucieczki, więc w strachu zbliżył się do jeźdźca i jako pielgrzym prosił go o jałmużnę. Brat szczęśliwie nie rozpoznał go, gdyż zamienił wcześniej swoje ubranie z przygodnym żebrakiem. W plany św. Stanisława został wtajemniczony jezuita Franiszek Antoni, który dał młodzieńcowi list polecający do św. Franciszka Borgiasza oraz wskazał mu drogę do Augsburga. Na podstawie ustnej relacji lub korespondencji spowiednik zeznał, że w drodze św. Stanisław Kostka nie mógł przyjąć Komunii świętej w kościele protestanckim, dlatego otrzymał ją z rąk anioła. Św. Stanisław nie zastał w Augsburgu prowincjała, św. Piotra Kanizego, więc udał się do Dylingi. Przebył w końcu całą trasę, która z Wiednia do Dylingi miała ok. 650 km. Św. Stanisław trafił jednak w klasztorze na moment krytyczny, gdyż wystąpili z niego dwaj zakonnicy, zrzucili habit i przeszli na protestantyzm. Sytuacja ta wywołała silny ferment w klasztorze. Na czele zbuntowanych stanął niestety polski zakonnik. W tej sytuacji o przyjęciu Stanisława – Polaka nie mogło być mowy, jednak nie zatrzaśnięto przed nim drzwi. Św. Piotr Kanizy przyjął go na próbę i wyznaczył mu służbę u konwiktorów: sprzątanie pokoi oraz pomaganie w kuchni. Jeszcze tego samego roku, 28 października, Stanisław wraz z dwoma innymi kandydatami został skierowany do Rzymu. Przełożony generalny przyjął do nowicjatu św. Stanisława, dzięki poleceniu prowincjała Niemiec. Nowicjat znajdował się przy kościele św. Andrzeja i było w nim wtedy ok. 40 nowicjuszów, w tym 4 Polaków. Rozkład zajęć nowicjuszów obejmował: modlitwę, pracę umysłową i fizyczną, posługi w domu i w szpitalach, dyskusje na tematy życia wewnętrznego i o sprawach kościelnych oraz konferencje mistrza nowicjatu i przyjezdnych gości. Stanisław wreszcie osiągnął cel życia i czuł się szczęśliwy, jednak na wiadomość o jego pobycie w nowicjacie zakonnym, jego ojciec postanowił za wszelką cenę go wydobyć stamtąd. Wysłał do syna list pełen wymówek i gróźb, jednak ten odpisał, że powinien dziękować Panu Bogu, że wybrał syna na swoją służbę. Wszelkie wysiłki jego ojca rozbiły się o wolę Stanisława, który był dorosły i miał prawo decydować o swoim losie. Już w pierwszych miesiącach roku 1658 przełożeni pozwolili św. Stanisławowi złożyć śluby zakonne. Stanisław osiągnął swój cel i nic go już nie wiązało z ziemią. 1 sierpnia w uroczystość Matki Bożej Anielskiej do Rzymu przybył św. Piotr Kanizjusz, który zatrzymał się w domu nowicjatu i wygłosił konferencję do adeptów. Niemiecki prowincjał zachęcał nowicjuszów, aby każdy miesiąc spędzali tak, jakby miał to być ostatni miesiąc w ich życiu. Po tej konferencji św. Stanisław Kostka powiedział kolegom: “Dla wszystkich ta nauka świętego męża jest przestrogą i zachęta, ale dla mnie jest ona wyraźnym głosem Bożym. Umrę bowiem jeszcze w tym miesiącu“. Koledzy jednak zlekceważyli te słowa. 5 sierpnia jeden z ojców zabrał Stanisława do bazyliki NPM Większej na doroczny odpust. W czasie drogi kapłan zapytał Stanisława “A czy ty naprawdę i szczerze kochasz Matkę Najświętszą?“. Stanisław odparł bez namysłu: “Ojcze, wszak ci to Matka moja“. Za kilka dni zbliżało się święto Matki Bożej Wniebowzięcia. Stanisław z wielkim zapałem opowiadał kolegom, jak pięknie muszą ten dzień obchodzić aniołowie i święci w niebie. Dodał również: “Jestem pewien, że będę mógł w najbliższych dniach osobiście przypatrzeć się tym uroczystościom i w nich uczestniczyć”. Dnia 10 sierpnia w prostocie serca napisał list do Matki Bożej i ukrył go na swojej piersi. Podczas przyjmowania Komunii świętej, prosił patrona dnia, św. Wawrzyńca, o orędownictwo, aby w uroczystość Wniebowzięcia Maryi mógł odejść z tego świata. Jego prośba została wysłuchana. Wieczorem tego samego dnia Stanisław źle się poczuł. 13 sierpnia znacznie wzrosła gorączka i przeniesiono go do infirmerii. W wigilię Wniebowzięcia miał silne mdłości i zemdlał. Miał zimne poty, poczuł silne dreszcze, a z ust zaczęła sączyć się krew. O północy zaopatrzono go na drogę do wieczności. Poprosił, aby położono go na ziemi. Jego prośbę spełniono. Przepraszał wszystkich. Podano mu do ręki różaniec, a on ucałował go i wyszeptał “To jest własność Najświętszej Matki”. Zapytano go czy nie ma jakiegoś niepokoju, lecz on odparł, że nie, gdyż ma ufność w miłosierdziu Bożym i zgadza się zupełnie z Bożą wolą. Jak zeznał naoczny świadek, o. Warszewiecki, nagle Stanisław zatopił się w modlitwie, jego twarz zajaśniała tajemniczym blaskiem, przeszedł oczami po otoczeniu. Zapytany: czego sobie życzy, odpadł, że widzi Matkę Bożą z orszakiem świętych dziewic, które po niego przychodzą. Tuż po północy 15 sierpnia 1568 roku przeszedł do wieczności. Wieść o tej pięknej śmierci polskiego młodzieńca rozeszła się lotem błyskawicy po Rzymie. Zwłoki młodzieńca wbrew zwyczajowi zakonu przyozdobiono kwiatami. Z polecenia generała zakonu włożono ciało do drewnianej trumny, co również w tamtych czasach w zakonie było rzadkim wyjątkiem. Mistrz nowicjatu o. Juliusz Fazzio z polecenia św. Franciszka Borgiasza napisał żywot Stanisława, który rozesłano po wszystkich domach Towarzystwa. O. Warszewicki ułożył dłuższy żywot. Podczas obrzędów pogrzebowych do Rzymu przybył brat Stanisława, Paweł, gdyż ojciec polecił, aby zmusił Świętego do powrotu do domu. Gdy Paweł zobaczył, jak wielką czcią jest otoczony Stanisław, wzruszył się i był to początek jego nawrócenia. Po powrocie do Polski ufundował w Przasnyszu kościół i klasztor. Gdy dwa lata później otwarto grób Stanisława, znaleziono jego ciało nietknięte rozkładem. W 1674 roku papież Klemens X ogłosił Stanisława Kostkę jednym z głównych patronów Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litwy. Fakty te Stolica Apostolska uznała za akt beatyfikacji, a Stanisław Kostka został pierwszym, który dostąpił chwały ołtarzy w Towarzystwie Jezusowym. W 1714 roku papież Klemens XI wydał dekret kanonizacyjny. Samego aktu kanonizacji dokonał jego drugi następca, Benedykt XIII, w 1726 roku. W 1926 roku w 200-lecie kanonizacji odbyła się uroczystość sprowadzenia do Polski małej części jego relikwii. W uroczystościach tych wziął udział sam prezydent państwa, Ignacy Mościcki. Relikwia głowy św. Stanisława umieszczona jest w nowicjacie jezuickim, w w Gorheim koło Sigmaringen. Jego ciało spoczywa w kościele św. Andrzeja w Rzymie, w jego ołtarzu po lewej stronie. Ku czci Świętego wzniesiono w kraju 53 kościoły i kilkanaście za granicą. Pokój w domu Kimberkera, w którym mieszkał święty Stanisław Kostka, zamieniono w bogatą, barokową kaplicę. W obrazie ołtarza widnieją dwie sceny: jak św. Barbara posila Świętego Komunią świętą oraz jak Matka Boża podaje św. Stanisławowi na ręce dziecię Jezus. Również jego pokój w dawnym nowicjacie rzymskim zamieniono na kaplicę. Można tam zobaczyć pamiątki po Świętym i jego zeszyty szkolne. W pokoju stoi przepiękna rzeźba św. Stanisława. Święty leży na łożu śmierci jakby słodko spał, a nad nim znajduje się obraz Matki Bożej, która spuszcza na “śpiącego” kleryka róże z nieba. Pod obrazem znajduje się piękny wiersz w jęz. polskim, autorstwa Cypriana Kamila Norwida, którego inspiracją stał się właśnie ten wspaniały pomnik.
źródło: https://zyciorysy.info/sw-stanislaw-kostka/ | Zyciorysy.info
************
TRZY OBJAWIENIA MATKI BOŻEJ o. Juliuszowi Mancinelli dzięki św. Stanisławowi Kostce.
Szczyt wieży wyższej Mariackiej Bazyliki w Krakowie zdobi królewska korona przynależna Maryi jako Królowej Polski.
Pierwszą koronę wykonano już w 1628 roku. Jej pojawienie się na wieży związane jest z objawieniami włoskiego jezuity ojca Gulio Mancinellego, w których Maryja poleca nazywać się Królową Polski.
Następną, zachowaną do dziś koronę wykonano w roku 1666, a więc w dziesiątą rocznicę lwowskich ślubów króla Jana Kazimierza i oficjalnego już ogłoszenia Maryi Patronką i Królową Polski.
Korona ma kształt rozszerzonego ku górze ośmioboku. Jest wykonana z miedzianej blachy i pokryta złotem.
***
Sługa Boży Ojciec Juliusz Mancinelli (Giulio Mancinelli SJ) urodził się w miejscowości Macerata we Włoszech 13 października 1537 roku a zmarł w Neapolu 14 sierpnia 1618 roku. Był zakonnikiem – jezuitą włoskim. Był mistrzem nowicjatu rzymskich jezuitów, tego samego w którym zmarł św. Stanisław Kostka. Był starszy od św. Stanisława o 13 lat. Wydaje się jednak, że to św. Stanisław Kostka był jego duchowym przewodnikiem. Był świadkiem życia i śmierci św. Stanisława w nocy z 14 na 15 sierpnia 1568 roku.
Dnia 14 sierpnia 1608 roku ojciec Juliusz Mancinelli był zatopiony w modlitwie w klasztorze Gesu Nuovo w Neapolu. Kiedy oddawał najgłębszą cześć Wniebowziętej, wówczas ukazała mu się w królewskiej purpurze Niepokalana Dziewica z Dzieciątkiem na ręku. U Jej stóp klęczał św. Stanisław Kostka. Ojciec Juliusz nigdy nie widział Marii w tak wielkim majestacie i zapragnął pozdrowić Ją tytułem, jakim jeszcze nikt Jej nie uczcił. Wtedy Najświętsza Panna powiedziała:
A czemu Mnie Królową Polski nie zowiesz? Ja to królestwo wielce umiłowałam i wielkie rzeczy dlań zamierzam, ponieważ osobliwą miłością ku Mnie pałają jego synowie.
Powiedziawszy to Bogarodzica jakby czekała na odpowiedź Wielebnego Sługi Bożego, który też zawołał: Królowo Polski Wniebowzięta – módl się za Polską!
Po tych słowach nasza Królowa i Pani miłośnie spojrzała na klęczącego u Jej kolan Stanisława Kostkę a potem na ojca Mancinellego i słodko rzekła: Jemu tę łaskę zawdzięczasz!
Ojcowie jezuici zbadali to objawienie i uznali je. Stąd, za zezwoleniem swoich przełożonych ojciec Juliusz przekazał wiadomość o tym objawieniu swemu przyjacielowi jezuicie w Polsce, Mikołajowi Łęczyckiemu. Za jego pośrednictwem wiadomość ta dotarła do króla Zygmunta III Wazy.
Dowiedział się o niej również ksiądz Piotr Skarga i cały zakon jezuitów. Wkrótce też rozgłosili, że sama Bogurodzica raczyła nazwać się i ogłosiła się Królową Polski i że wielkie rzeczy dla nas zamierza.
Była to rzecz niesłychana, albowiem żadnemu innemu narodowi chrześcijańskiemu łaska taka nie była dana ani przedtem ani potem.
Niewypowiedziany entuzjazm zapanował w Polsce. Zwracano uwagę na fakt, że ogłoszenie się Marii jako Królowej Polski zostało przekazane przez Włocha, kapłana jezuitę, aby nikt Polakom nie mógł zarzucić, że sami Polacy to wymyślili.
W roku 1610 ojciec Juliusz wybrał się w pielgrzymkę do Polski, chcąc nawiedzić grób św. Stanisława biskupa, do którego miał wielkie nabożeństwo. Miał 73 lata kiedy podjął długą i trudną drogę z Neapolu do Krakowa. Gdy przybył do Krakowa, 8 maja 1610 roku, został powitany przez króla Zygmunta III Wazę razem z dworem.
Pierwsze swoje kroki skierował do katedry wawelskiej do grobu św. Stanisława biskupa. Padł krzyżem i modlił się za Polskę, dziękując Bogu za Polskę, Matkę Świętych. Gdy w czasie Mszy św. modlił się za pomyślność królestwa polskiego, ujrzał w wielkiej postaci Marię, w królewskim olśniewającym majestacie, która powiedziała do Niego te słowa:
JA JESTEM KRÓLOWĄ POLSKI. JESTEM MATKĄ TEGO NARODU, KTÓRY JEST MI BARDZO DROGI, WIĘC WSTAWIAJ SIĘ DO MNIE ZA NIM I O POMYŚLNOŚĆ TEJ ZIEMI BŁAGAJ NIEUSTANNIE, A JA CI ZAWSZE BĘDĘ, JAKOM JEST TERAZ, MIŁOŚCIWĄ.
Ojciec Juliusz wrócił do Neapolu. Po siedmiu latach, 15 sierpnia 1617 roku, po raz trzeci ukazała się Jemu NMP i powiedziała:
Juliuszu, synu mój! Za cześć, jaką masz do mnie, Wniebowziętej, ujrzysz Mnie za rok w chwale niebios. Tu jednak, na ziemi, nazywaj Mnie zawsze Królową Polski.
kult Maryjny w Polsce i na świecie.pl/sluga-bozy-juliusz–mancinelli
***
św. Stanisław Kostka:
tak blisko nieba, tak blisko nas
**
Prawdopodobnie najstarszy obraz wotywny św. Stanisława Kostki w diecezji płockiej. Dawniej znajdował się w kościele filialnym w Kacicach, który obsługiwali duszpastersko jezuici z pułtuskiego kolegium.
Historyk sztuki o najprawdopodobniej najstarszym obrazie wotywnym św. Stanisława Kostki w diecezji płockiej.
Obraz przedstawia mistyczną wizję św. Stanisława Kostki – wyjaśnia ks. Paweł Szczepaniak z diecezji włocławskiej, student Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie, historyk sztuki.
– Na pierwszym planie św. Stanisław jest przedstawiony w czarnym stroju jezuickim, zaś po prawej stronie widnieje Maryja z Dzieciątkiem Jezus. Wyraźnie widać na obrazie dwa światy: ziemski i niebieski. Stanisław dotyka ziemi, zaś Maryja unosi się ponad nim, jest podtrzymywana przez anioły. Tło stanowią chmury, z których delikatnie wynurzają się aniołowie, tworząc wizję glorii i chwały nieba – opowiada.
Postać świętego jest w wyraźnej kontemplacji, jego oczy są zwrócone, wręcz wzniesione ku Maryi. Jak mówi ks. Paweł, autor z pewnością chce w ten sposób podkreślić jego duchowość maryjną.
– Maryja z kolei jest ubrana w czerwoną suknię i niebieski płaszcz. W tym wypadku kolor czerwony jest symbolem miłości Bożej. Madonna ma misternie upięte włosy, jej twarz jest pociągła. Maryja i Stanisław patrzą na siebie, ale mają również wyraźne odsłonięte uszy, a więc nie tylko mają kontakt wzrokowy, lecz słuchają siebie nawzajem. To zjednoczenie jest więc tym większe – to kolejny znak autentycznej pobożności maryjnej, którą odznacza się nasz święty – wyjaśnia.
– Niesamowity jest też gest Maryi, która ofiaruje swego Syna Stanisławowi. Na krzyżu Jezus ofiaruje swą Matkę Janowi, a tu Maryja ofiaruje swego Syna. Mały Jezus, ubrany w długą białą tunikę, jest przedstawiony z gestem otwartych rąk. Ale co najważniejsze to dłoń małego Jezusa, która dotyka twarzy Stanisława. Ujęcie to jest już wcześniej znane w sztuce, choćby z mozaiki Dobrego Pasterza w Rawennie, gdzie Pan dotyka z czułością owcy – dodaje kapłan.
Jak wyjaśnia, Stanisław przyjmuje Boży dar i obiema dłońmi podtrzymuje Pana. Co ciekawe jego ręce są przykryte delikatnie małym materiałem, bo przyjmuje Jezusa z wielką czcią. Są również inne detale na obrazie: po lewej stronie znajduje się stół przykryty ciężkim, zielonym materiałem. Na stole wyraźnie widoczna księga, a jej okładka jest pokryta skórą, na niej widoczny jest krzyż.
– Obraz niesie w sobie przekaz dydaktyczny, typowy dla sztuki potrydenckiej. Sposób przedstawienia świętego odpowiada ówczesnym kanonom. To ukazanie wizji, którą nasz święty miał w 1565 roku. Wtedy nawiedziła go Maryja. Obraz ten służył z pewnością do rozpropagowania jego świętości. Ta mistyczna wizja jest dość nietypowa, bo skoro Stanisław nie był jeszcze jezuitą, to dlaczego przedstawiono go tu już w stroju zakonnym, a jeśli miał się znajdować w stanie agonii, to dlaczego jego wygląd wydaje się być tak pełny i zdrowy? – zastanawia się ks. Paweł.
Jest to więc ilustracja z życia świętego i nie jest przeznaczona wyłącznie do kultu. W tamtych czasach miała bowiem głębsze zadanie: propagować kult świętych i podkreślić wagę kultu maryjnego – wszystko to zgodnie z myślą soboru trydenckiego. – Reformacja przecież kwestionowała kult oddawany Matce Bożej i świętym w Kościele. Z kolei dla reformatorów Kościoła Maryja była bastionem i obroną prawdziwej wiary. Modlący się przed tym obrazem miał modlić się nie tylko do Stanisława, ale także do Maryi, miał naśladować Stanisława w miłości do Maryi. Kard. Gabriele Paleotti z Bolonii w 1582 roku pisał: “Obrazy są jak otwarte księgi dostępne dla wszystkich. Z nich możemy odczytać prawdy wiary, przykłady świętych, przestrogę przed grzechem” – opowiada kapłan.
Pamiętajmy, że św. Stanisław Kostka był pierwszym święty jezuickim, wyniesionym do chwały ołtarzy w 1605 r., jeszcze przed kanonizacją założyciela jezuitów św. Ignacego Loyoli, która miała miejsce cztery lata później.
opracowanie-WP/ GOŚĆ NIEDZIELNY-18.09.2019
***************
Zapomniany św. Stanisław Kostka
Młody szlachcic z Rostkowa urodzony w 1550 roku zauroczył wielu swoją szlachetną postawą. Św. Stanisław Kostka,
patron Polski, orędownik dzieci i młodzieży, któremu poświęcony jest 2018 rok w 450. rocznicę jego narodzin dla nieba, będzie czczony w katedrze w Kaliszu w relikwiach, które zostaną sprowadzone ze Starej Wsi koło Brzozowa.
Zaraz po śmierci Stanisława zaczęto spisywać jego żywot i cuda, które okazały się kluczowe dla jego późniejszej kanonizacji. Ważny był poemat Divi Stanislai Costuli Poloni vita, opublikowany w Krakowie w 1570 roku dwa lata po śmierci Stanisława, pisany łacińskim heksametrem przez Grzegorza z Sambora (1523–1573), profesora Akademii Krakowskiej, prawdopodobnie nauczyciela Stanisława Kostki z Rostkowa.
Sława świętości Stanisława rozeszła się z Rzymu po całym świecie, a miało to miejsce w czasie wielkich akcji misyjnych jezuitów. Znany był w Indiach, Afryce i Australii, a jego imię upraszczano dla wymowy w wielu językach. W 1726 roku w Pekinie Dominik Parenin opublikował żywot i cuda Świętego w języku chińskim. Pewnie dlatego o. Józef Warszawski SJ biografię Świętego zatytułował: „Św. Stanisław Kostka. Największy z międzynarodowych Polaków”.
Eustachy Iwanowski w „Rozmowach o Polskiej Koronie” tak opisywał tę famę świętości: „Po śmierci Stanisława Kostki (…) upadł filar Kościoła i wielka nadzieja Ojczyzny. Stanisław Kostka ratował Polskę w nieszczęściach wojen i był hasłem rycerstwa polskiego, jego czynów i zwycięstw. Cześć św. Stanisława była serdeczną i prawdziwie narodową. (…) Dzień Jego dorocznej uroczystości był tak solenny jak Wielkanoc. W uroczystościach mieli udział duchowieństwo, lud, młodzież narodowa, senatorowie, wojewodowie, kasztelani i dwór królewski, który wielkie miał do Błogosławionego nabożeństwo, i o kanonizacyą Jego usilnie się starał” (t. 1, Kraków 1873, s. 118). Został ogłoszony błogosławionym w 1605 roku, a świętym, wraz z Alojzym Gonzagą, w 1726 roku
W staraniach o rychłą kanonizację bł. Stanisława Kostki uczestniczyli kolejni królowie polscy: Zygmunt III wraz z królową Konstancją, potem ich syn Władysław IV, następnie Michał Korybut Wiśniowiecki i Jan III Sobieski. Powszechnym było przekonanie, które w liście do Klemensa X wyraził król Michał Korybut Wiśniowiecki, o wstawiennictwie bł. Stanisława w czasie bitew wojsk polskich z turecką armią muzułmańską.
Kości, czyli relikwie Świętego
Relikwie Świętego od momentu jego śmierci 15 sierpnia 1568 roku spoczywają na rzymskim Kwirynale w kościele św. Andrzeja. 10 października 1621 roku Polacy zwyciężyli Turków w bitwie pod Chocimiem. Na prośbę Zygmunta III przysłano wówczas z Rzymu relikwie głowy św. Stanisława. Relikwia ta od 1637 roku spoczywała w kościele Świętych Piotra i Pawła w Krakowie. Ponadto inne główne relikwie Świętego znajdowały się w Gorheim koło Sigmarignen, potem w Exaaten w Holandii, w Neuhausen auf den Filder w Niemczech w nowicjacie jezuitów (przednia część czaszki), obecnie zaś w domu jezuitów w Norymberdze.
W Starej Wsi koło Brzozowa, w nowicjacie jezuitów, umieszczono największą polską relikwię Świętego, dwunastocentymetrowy fragment żebra. Relikwiarz wykonano w 1926 roku. Dwa drewniane złocone anioły podtrzymują trumienkę z relikwią, nad nią zaś znajduje się postać św. Stanisława Kostki.
W 1926 roku sprowadzono uroczyście z Rzymu relikwie dla parafii w Rostkowie. Przed II wojną światową relikwie Świętego posiadały m.in.: Bazylika Kolegiacka w Pułtusku (w relikwiarzu z ok. 1760–1780 r.), Wyższe Seminarium Duchowne w Płocku i Liceum św. Stanisława Kostki w Płocku. W latach 60. XX wieku biskup płocki Bogdan Sikorski przywiózł z Rzymu relikwie św. Stanisława dla około 40 kościołów i kaplic w Polsce.
Główne miejsca kultu
Głównym sanktuarium Świętego jest rzymski kościół św. Andrzeja na Kwirynale, gdzie spoczywają jego doczesne szczątki. Około 1700 roku w celi, w której oddał ducha Bogu, urządzono kaplicę jemu poświęconą. Dominującym w tych pomieszczeniach obiektem jest rzeźba dłuta Piotra Legros Młodszego, przedstawiająca „Śmierć św. Stanisława Kostki”.
Ważnym miejscem czci św. Stanisława Kostki jest jego pokój w domu Kurrentgasse 2 w Wiedniu. W 1583 roku utworzono tu kaplicę ku czci Świętego, a po jego kanonizacji Maria Barbara Koller von Mohrenfeld w latach 1740–1742 ozdobiła ją bogatą sztukaterią.
W Polsce czczony jest w Starej Wsi w Małopolsce, w Jarosławiu i wielu innych miejscowościach: Przasnyszu, Rostkowie, Drobinie, Lublinie. Jest on także patronem katedry łódzkiej. Seminaria diecezjalne, np. w Płocku czy Lublinie, nowicjaty jezuickie, Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, koła ministranckie i młodzieżowe do dziś odwołują się do postaci świętego Młodzieńca.
Święty na dziś
Współcześni wspominają, że w kolegium w Wiedniu nazywano Stanisława „najlepszym”. Rzeczywiście, jego życie, krótkie, ale bogate, ukazuje, w jaki sposób zrealizował to wezwanie do bycia najlepszym. Wśród spraw świata nie było dla niego rzeczy niemożliwych – od nauki, przez pracę, aż po wyczerpującą i niebezpieczną podróż do Rzymu, by zrealizować swoje powołanie. To pierwsza cecha, która czyni Stanisława Kostkę szczególnie pomocnym dzisiejszym młodym ludziom – rywalizacja w osiąganiu dobra, mimo sprzeciwu świata, otoczenia.
Po drugie, wielokrotnie w swoich zapiskach notował jezuickie hasło: Laus Deo, czyli „Chwała Bogu”. Jak Ignacy Loyola, jego mistrz i przewodnik duchowy, jako młody jezuita, chciał tak żyć, „by przy ubogich środkach osiągać wielkie rezultaty”. Pokazał w ten sposób, jak życie wyznawcy Chrystusa, nawet wobec ubogich środków, może być „piątą Ewangelią”, która czasem bardziej przemawia niż najpiękniejsze słowa.
Wreszcie, po trzecie, trzeba wskazać, że św. Stanisław Kostka żył w czasie wielkiego ruchu odrodzenia Kościoła katolickiego po bolesnym fakcie reformacji. Zapewne nieprzypadkowo wybrał Towarzystwo Jezusowe, bo jezuici postawili sobie za zadanie strzeżenie czystości katolickiej wiary, we współpracy z Ojcem Świętym. Niewątpliwie, w obecnym czasie relatywizmu moralnego i postprawdy, nasz Święty może stać patronem troski o właściwą interpretację prawd wiary.
Tekst oprac. na podstawie publikacji: „Stanisław Kostka. Święty z Rostkowa”, Wojciech Kućko (red.), Warszawa 2018
Opiekun – Dwutygodnik Diecezji Kaliskiej
**************
Kaplica św. Stanisława Kostki w Wiedniu
To właśnie w Wiedniu, w trakcie nauki w kolegium jezuickim oraz pod wpływem przeżyć mistycznych podczas ciężkiej choroby, powstało wielkie pragnienie wstąpienia do nowicjatu Towarzystwa Jezusowego i całkowitego poświęcenia się Bogu – jako kilkunastoletni młodzieniec podporządkował całe swoje życie temu jedynemu życzeniu, kierując się maksymą:
„Do wyższych rzeczy jestem stworzony i dla nich winienem żyć.”
Stanisław Kostka przebywał w Wiedniu od lipca 1564 r. do sierpnia 1567 r. Przybył tu w wieku czternastu lat, wraz ze swoim starszym bratem Pawłem, w celu kontynuowania nauki w słynnym na całą Europę kolegium jezuickim. Początkowo mieszkali w konwikcie zakonu. Jednak po zamknięciu internatu przez cesarza Maksymiliana II w 1566 r. wynajęli mieszkanie w pobliskiej kamienicy przy Kurrentgasse 2. Niewielki pokój Stanisława znajdował się na pierwszym piętrze. Piętnaście lat po jego śmierci, w 1583 r., a jeszcze przed wyniesieniem go na ołtarze, pomieszczenie przez niego zamieszkiwane przebudowano na skromną kaplicę. Kamienica bardzo często zmieniała właścicieli. W latach czterdziestych XVIII w., dwadzieścia lat po kanonizacji św. Stanisława Kostki w 1726 r., ówczesna właścicielka domu Maria Barbara Koller von Mohrenfeld poleciła przebudować kaplicę, a jej wnętrze przyozdobić bogatymi ornamentami w stylu rokoko. W miejscu, gdzie wcześniej stało łóżko i gdzie Stanisław miał objawienia postawiono ołtarz. Nad nim sto lat później umieszczono obraz autorstwa austriackigo jezuity Franza Stechera. Scena nawiązuje do wizji św. Stanisława Kostki i przedstawia Matkę Bożą z Dzieciątkiem, św. Barbarę oraz anioła podającego Stanisławowi Komunię Świętą. Na suficie znajdują się freski przedstawiające dwie sceny – ucieczkę z Wiednia oraz przyjęcia Stanisława do rzymskiego nowicjatu Towarzystwa Jezusowego na Kwirynale przez Ojca Generała Franciszka Borgiusza.
Kaplica św. Stanisława Kostki przetrwała do dnia dzisiejszego. Ponieważ znajduje się ona cały czas w rękach prywatnych, wiedzą o niej tylko nieliczni. Obecnym właścicielem jest Zrzeszenie Chrześcijańskich Gospodyń Domowych/Berufsverband christlicher Arbeitnehmerinnen (szczególną troską otaczała i nadal otacza to miejsce była preses, dziś 92-letnia Nora Brandl, dbając o dobro kaplicy w kontekście duchowym i finansowym), a opiekę duchową sprawują jezuici. Regularnie raz w miesiącu odprawiana jest tu Msza św. – każdego 13-go o godz. 7.30, na pamiątkę wspomnienia z 13 listopada w Kościele katolickim, kiedy to papież Klemens X w 1670 r. zezwolił Zakonowi Jezuitów na sprawowanie Mszy św. oraz odmawianie godzin liturgicznych ku czci Stanisława. Kaplica jest otwarta w trakcie oktawy św. Stanisława Kostki między 13 a 20 listopada (w godz. 7.30 – 12.00 i 15.00 – 18.00). Tradycja oktawy pielęgnowana jest w tym miejscu od końca XVIII w. Możliwość zwiedzania i odprawienia nabożeństwa istnieje również po wcześniejszym uzgodnieniu terminu.
Wiedeńskie ślady polskiego świętego to również pobliski plac Am Hof. Na nim mieścił się niegdyś konwikt i kościół jezuitów (dzisiejszy kościół pw. Dziewięciu Chórów Anielskich), do którego uczęszczał codziennie św. Stanisław Kostka. Tu na sklepieniu kaplicy Serca Jezusowego znajduje się fresk przedstawiający niebiańską scenę – Matkę Bożą oraz klęczącego przed nią św. Stanisława, trzymającego w ramionach Dzieciątko Jezu. Scena ta ponownie nawiązuje do wizji podczas choroby młodzieńca. Konający Stanisław doznał cudu uzdrowienia od Matki Bożej i usłyszał od niej polecenie wstąpienia do Towarzystwa Jezusowego, co też, dzięki swojej głębokiej wierze i determinacji, rok później uczynił.
Joanna Łukaszuk-Ritter/ Tygodnik NIEDZIELA
**********************************
W komnacie, gdzie Stanisław święty zasnął w Bogu… – Cyprian Kamil Norwid
W pokoju nowicjatu Jezuitów – obecnie kaplicy, przy kościele św. Andrzeja na Kwirynale, w którym św. Stanisław Kostka odchodził do Pana dnia 15 sierpnia 1568 roku, umieszczony został napis nagrobny pióra Cypriana Kamila Norwida:*
W komnacie, gdzie Stanisław święty zasnął w Bogu,
Na miejscu łoża jego stoi grób z marmuru,
Taki, że widz niechcący wstrzymuje się w progu,
Myśląc, iż święty we śnie zwrócił twarz od muru,
I rannych dzwonów echa w powietrzu dochodzi,
I wstać chce, i po pierwszy raz człowieka zwodzi.
Nad łożem tem i grobem świeci wizerunek
Królowej nieba, która z świętych chórem schodzi
I tron opuszcza, nędzy śpiesząc na ratunek.
Palm wiele, kwiatów wiele aniołowie niosą,
Skrzydłami z ram lub nogą występując bosą.
Gdzie zaś od dołu obraz kończy się, ku stronie,
W którą Stanisław Kostka blacie zwracał skronie,
Jeszcze na ram złoceniu róża jedna świeci:
Niby że, po obrazu stoczywszy się płótnie,
Upaść ma, jak ostatni dźwięk, gdy składasz lutnię.
I nie zleciała dotąd na ziemię — i leci…
1857.
**************
Cyprian Kamil Norwid, urzeczony postacią świętego Stanisława Kostki, napisał również ten wiersz:
A ty się odważ
A ty się odważ świętym stanąć Pana
A ty się odważ stanąć jeden sam
Być świętym – to nie zlękły powstać z wschodem
To ogromnym być, przytomnym być!
Krocz – jasny, uśmiechnięty,
Na twarzy ten Chrystusa rys
Miłość
Święty aż po krzyż – przez krzyż – na krzyż!
Ty się wahasz? Ty się cofasz?
Ty się odważ świętym być!
**********************************************************************
18 września
Święty Stanisław Kostka, zakonnik
patron Polski
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławionego Fidela Fuidio Rodrigueza, zakonnika i męczennika, błogosławionego Józefa Kut, prezbitera i męczennika |
Stanisław urodził się 28 grudnia 1550 r. w Rostkowie na Mazowszu (obecnie powiat przasnyski). Był synem Jana, kasztelana zakroczymskiego, i Małgorzaty z Kryskich (z Drobina). Krewni rodziny zajmowali eksponowane stanowiska w ówczesnej Polsce. Miał trzech braci: Pawła (+ 1607), Wojciecha (+ 1576) i Mikołaja, oraz dwie siostry, z których znamy imię tylko jednej, Anny. Historia nie przekazała nam bliższych szczegółów z lat dziecięcych Stanisława. Wiemy tylko z akt procesu beatyfikacyjnego, że był bardzo wrażliwy. Dlatego ojciec w czasie przyjęć, na których niekiedy musiał bywać także Stanisław, nakazywał gościom umiar w żartach, gdyż inaczej chłopiec może omdleć. Pierwsze nauki Stanisław pobierał w domu rodzinnym. W wieku 14 lat razem ze swoim bratem, Pawłem, został wysłany do szkół jezuickich w Wiedniu. Kostkowie przybyli do Wiednia w dzień po śmierci cesarza Ferdynanda, to znaczy 24 lipca 1564 r. Wiedeńska szkoła jezuitów cieszyła się wówczas zasłużoną sławą. Codziennie odprawiano Mszę świętą. Przynajmniej raz w miesiącu studenci przystępowali do sakramentu pokuty i do Komunii. Modlono się przed lekcjami i po nich. Na pierwszym roku wykładano gramatykę, na drugim “nauki wyzwolone”, na trzecim – retorykę. Początkowo Stanisławowi nauka nie szła zbyt dobrze. Nie otrzymał bowiem dostatecznego przygotowania w Rostkowie. Pod koniec trzeciego roku studiów należał już jednak do najlepszych uczniów. Władał płynnie językiem łacińskim i niemieckim, rozumiał również język grecki. Zachowały się zeszyty Stanisława z błędami poprawianymi ręką nauczyciela. Pozostały również notatki dotyczące problemów religijnych, jakie poruszano, aby chłopców przygotować także pod tym względem i umocnić ich w wierze katolickiej. Wolny czas Stanisław spędzał na lekturze i modlitwie. Ponieważ w ciągu dnia nie mógł poświęcić kontemplacji wiele czasu, oddawał się jej w nocy. Zadawał sobie także pokuty i biczował się. Taki tryb życia nie mógł się podobać kolegom, wychowawcy i bratu. Uważali to za rzecz niemoralną, a Stanisława za “dziwaka”. Usiłowali go przekonywać złośliwymi przycinkami “jezuity” i “mnicha”, a potem nawet biciem i znęcaniem skierować na drogę “normalnego” postępowania. Stanisław usiłował im dogodzić, dlatego nawet brał lekcje tańca. Nie potrafił się jednak w tym odnaleźć. W grudniu 1565 r. ciężko zachorował. Według własnej relacji, był pewien śmierci, a nie mógł otrzymać Komunii świętej, gdyż właściciel domu nie chciał wpuścić kapłana katolickiego. Wówczas sama św. Barbara, patronka dobrej śmierci, do której się zwrócił, w towarzystwie dwóch aniołów nawiedziła jego pokój i przyniosła mu Wiatyk. W tej samej chorobie zjawiła mu się Najświętsza Maryja Panna z Dzieciątkiem, które złożyła mu na ręce. Od Niej też doznał cudu uzdrowienia i usłyszał polecenie, aby wstąpił do Towarzystwa Jezusowego. Jezuici jednak nie mieli zwyczaju przyjmować kandydatów bez zezwolenia rodziców, a na to Stanisław nie mógł liczyć. Zdobył się więc na heroiczny czyn: zorganizował ucieczkę, do której się starannie przygotował. Było to 10 sierpnia 1567 r. Legenda osnuła ucieczkę szeregiem niezwykłych wydarzeń. O jej prawdziwym przebiegu dowiadujemy się z listu samego Stanisława. Za poradą swojego spowiednika, o. Franciszka Antonio, który był wtajemniczony w jego plany, Stanisław udał się nie wprost do Rzymu, gdzie byłby łatwo pochwycony w drodze, ale do Augsburga, gdzie przebywał św. Piotr Kanizjusz, przełożony prowincji niemieckiej. Spowiednik Stanisława stwierdza, że w drodze otrzymał on również łaskę Komunii świętej z rąk anioła, kiedy wstąpił do protestanckiego kościoła w przekonaniu, że jest to kościół katolicki. W Augsburgu nie zastał Piotra Kanizjusza, dlatego podążył dalej do Dylingi. Trasa z Wiednia do Dylingi wynosi około 650 km. W Dylindze jezuici mieli swoje kolegium. Tam Stanisław został przyjęty na próbę. Wyznaczono mu zajęcia służby u konwiktorów: sprzątanie ich pokoi i pomaganie w kuchni. Stanisław boleśnie przecierpiał tę decyzję. Ufając jednak Bogu, starał się wypełniać swoje obowiązki jak najlepiej. Po powrocie do Dylingi św. Piotr Kanizjusz bał się przyjąć Stanisława do swojej prowincji w obawie przed gniewem rodziców i ich zemstą na jezuitach w Wiedniu. Mając jednak od miejscowych przełożonych bardzo dobre rekomendacje, skierował go wraz z dwoma młodymi zakonnikami do Rzymu z listem polecającym do generała. Droga była długa i uciążliwa. Stanisław z towarzyszami odbywał ją przeważnie pieszo. Dotarli tam 28 października 1567 r. Stanisław został przyjęty do nowicjatu, który znajdował się przy kościele św. Andrzeja. Było z nim wtedy około 40 nowicjuszów, w tym czterech Polaków. Rozkład zajęć nowicjatu był prosty: modlitwy, praca umysłowa i fizyczna, posługi w domu i w szpitalach, konferencje mistrza nowicjatu i przyjezdnych gości, dyskusje na tematy życia wewnętrznego i kościelnego. Stanisław rozpoczął nowicjat pełen szczęścia, że nareszcie spełniły się jego marzenia. Ojciec jednak postanowił za wszelką cenę go stamtąd wydostać. Wykorzystał w tym celu wszystkie możliwości. Do Stanisława wysłał list, pełen wymówek i gróźb. Za poradą przełożonych Stanisław odpisał ojcu, że ten powinien raczej dziękować Bogu, że wybrał jego syna na swoją służbę. W lutym 1568 r. Stanisław przeniósł się z kolegium jezuitów, gdzie mieszkał przełożony generalny zakonu, do domu św. Andrzeja na Kwirynale, w którym pozostał do śmierci. Swoim wzorowym życiem, duchową dojrzałością i rozmodleniem budował całe otoczenie. W pierwszych miesiącach 1568 r. Stanisław złożył śluby zakonne. Miał wtedy zaledwie 18 lat. W prostocie serca w uroczystość św. Wawrzyńca (10 sierpnia) napisał list do Matki Bożej i schował go na swojej piersi. Przyjmując tego dnia Komunię świętą, prosił św. Wawrzyńca, aby uprosił mu u Boga łaskę śmierci w święto Wniebowzięcia. Prośba została wysłuchana. Wieczorem tego samego dnia poczuł się bardzo źle. 13 sierpnia gorączka nagle wzrosła. Przeniesiono go do infirmerii. 14 sierpnia męczyły Stanisława mdłości. Wystąpił zimny pot i dreszcze, z ust popłynęła krew. Była późna noc, kiedy zaopatrzono go na drogę do wieczności. Prosił, aby go położono na ziemi. Prośbę jego spełniono. Przepraszał wszystkich. Kiedy mu dano do ręki różaniec, ucałował go i wyszeptał: “To jest własność Najświętszej Matki”. Zapytany, czy nie ma jakiegoś niepokoju, odparł, że nie, bo ma ufność w miłosierdziu Bożym i zgadza się najzupełniej z wolą Bożą. Nagle w pewnej chwili, jak zeznał naoczny świadek, kiedy Stanisław modlił się, twarz jego zajaśniała tajemniczym blaskiem. Kiedy ktoś zbliżył się do niego, by zapytać, czy czegoś nie potrzebuje, odparł, że widzi Matkę Bożą z orszakiem świętych dziewic, które po niego przychodzą. Po północy 15 sierpnia 1568 r. przeszedł do wieczności. Kiedy podano mu obrazek Matki Bożej, a on nie zareagował na to uśmiechem, przekonano się, że cieszy się już oglądaniem Najświętszej Maryi Panny w niebie. Jego kult zrodził się natychmiast i spontanicznie. Wieść o śmierci świętego Polaka rozeszła się szybko po Rzymie. Starsi ojcowie przychodzili do ciała i całowali je ze czcią. Wbrew zwyczajowi zakonu ustrojono je kwiatami. Z polecenia św. Franciszka Borgiasza, generała zakonu, ciało Stanisława złożono do drewnianej trumny, co również w owych czasach było wyjątkiem. Także na polecenie generała magister nowicjatu napisał o Stanisławie krótkie wspomnienie, które rozesłano po wszystkich domach Towarzystwa Jezusowego. Ojciec Warszewicki ułożył dłuższą biografię Stanisława. W dwa lata po śmierci współbracia udali się do przełożonego domu nowicjatu, aby pozwolił im zabrać ze sobą relikwię głowy Stanisława. Kiedy otwarto grób, znaleziono ciało nienaruszone. Proces kanoniczny trwał jednak długo. W latach 1602-1604 Klemens VII zezwolił na kult. 18 lutego 1605 r. Paweł V zezwolił na wniesienie obrazu Stanisława do kościoła św. Andrzeja w Rzymie oraz na zawieszenie przed nim lampy i wotów; w 1606 r. ten sam papież uroczyście zatwierdził tytuł błogosławionego. Uroczystości beatyfikacyjne odbyły się najpierw w Rzymie w domu św. Andrzeja, a potem w Polsce. Był to pierwszy błogosławiony Towarzystwa Jezusowego. Klemens X zezwolił zakonowi jezuitów w roku 1670 na odprawianie Mszy świętej i brewiarza o Stanisławie w dniu 13 listopada. W roku 1674 tenże papież ogłosił bł. Stanisława jednym z głównych patronów Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litwy. Dekret kanonizacyjny wydał Klemens XI w 1714 r. Jednak z powodu śmierci papieża obrzędu uroczystej kanonizacji dokonał dopiero Benedykt XIV 31 grudnia 1726 r. Wraz z naszym Rodakiem chwały świętych dostąpił tego dnia również św. Alojzy Gonzaga (+ 1591). Jan XXIII uznał św. Stanisława szczególnym patronem młodzieży polskiej. Relikwie Świętego spoczywają w kościele św. Andrzeja na Kwirynale w Rzymie. Św. Stanisław Kostka jest patronem Polski (od 1671 r.) i Litwy, archidiecezji łódzkiej i warszawskiej oraz diecezji płockiej, a także Gniezna, Lublina, Lwowa, Poznania i Warszawy; oręduje także za studentami i nowicjuszami jezuickimi, a także za polską młodzieżą. Św. Stanisławowi Kostce przypisuje się zwycięstwo Polski odniesione nad Turkami pod Chocimiem w 1621 r. W tym dniu o. Oborski, jezuita, widział św. Stanisława na obłokach, jak błagał Matkę Bożą o pomoc. Król Jan Kazimierz przypisywał orędownictwu Świętego zwycięstwo odniesione pod Beresteczkiem (1651). W ikonografii św. Stanisław Kostka przedstawiany jest w stroju jezuity. Jego atrybutami są: anioł podający mu Komunię, Dziecię Jezus na ręku, krucyfiks, laska pielgrzymia, lilia, Madonna, różaniec. |
************************************************************************************************************
17 września
Stygmaty św. Franciszka z Asyżu
W roku 1224 św. Franciszek z Asyżu otrzymał dar stygmatów. W jego życiu od dawna szczególne miejsce zajmowała kontemplacja wcielenia Chrystusa. Najprawdopodobniej 14 września 1224 roku, w święto Podwyższenia Krzyża Świętego, kiedy na górze La Verna Franciszek modlił się i kontemplował mękę Chrystusa, doświadczył nadprzyrodzonego spotkania z Chrystusem, który ukazał mu się jako serafin, okryty sześcioma skrzydłami i przybity do krzyża. Z jego ciała wychodziły promienie, które przeszyły stopy, dłonie i bok św. Franciszka. Opis tego wydarzenia przekazał nam Tomasz z Celano, franciszkanin żyjący w XIII wieku, historyk i pierwszy biograf Franciszka. Zatopiony w kontemplacji, Franciszek “ujrzał w widzeniu rozciągniętego nad sobą Serafina, wiszącego na krzyżu, mającego sześć skrzydeł, za ręce i nogi przybitego do krzyża. Dwa skrzydła unosiły się mu nad głową, dwa wyciągały do lotu, a dwa okrywały całe ciało. Widząc to, Franciszek zdumiał się gwałtownie, a gdy nie umiał wytłumaczyć, co by znaczyło to widzenie, wtargnęła mu w serce radość pomieszana z żałością. Cieszył się z łaskawego wejrzenia, jakim Serafin patrzył na niego, ale przybicie do krzyża przeraziło go. Natężył umysł, by pojąć, co mogłaby znaczyć ta wróżba, i duch jego silił się trwożnie nad jakimś jej zrozumieniem. Otóż, podczas gdy szukając wyjaśnienia na zewnątrz, poza sobą, nie znalazł rozwiązania, nagle objawiło mu je w nim samym odczucie bólu. Natychmiast bowiem na jego rękach i nogach zaczęły jawić się znaki gwoździ, jak to na krótko przedtem widział u Męża ukrzyżowanego, ponad sobą w powietrzu. Jego ręce i nogi wyglądały przebite gwoździami w samym środku; główki gwoździ były widoczne na wewnętrznej stronie rąk i na wierzchniej stronie nóg, a ich ostre końce były na stronie odwrotnej… Zaś prawy bok, jakby przebity lancą, miał na sobie czerwoną bliznę, która często broczyła i spryskiwała tunikę oraz spodnie świętą krwią”. Święto stygmatów św. Franciszka, potwierdzone przez papieża Benedykta XI, zostało ustanowione na kapitule generalnej franciszkanów w 1337 roku w Cahors we Francji. Jest obchodzone 17 września w całym zakonie franciszkańskim. |
**********************
Historia o tym, jak św. Franciszek płakał i żałował, że nie ma tyle łez, co wody w morzu
Co się stało? Dlaczego płaczesz? – zapytano Franciszka. Jak Biedaczyna z Asyżu wyjaśnił powód swych łez? I dlaczego chciał mieć ich więcej?
Pewien człowiek ze wsi zapytał: „Co się stało, bracie? Dlaczego płaczesz?”. Na to św. Franciszek odpowiedział:
Bracie mój, mój Pan wisi na krzyżu, a ty pytasz, dlaczego płaczę? Chciałbym zmienić się teraz w największy ocean na ziemi, by pomieścić w sobie tyle łez, ile w nim kropli.Chciałbym, by jednocześnie otwarły się wszystkie śluzy na świecie, by wystąpiły z brzegów wodospady i rozpętały się ulewy, użyczając mi więcej łez.Lecz choćbyśmy połączyli wszystkie rzeki i morza, nie starczyłoby nam łez, by opłakiwać ból i miłość mego Ukrzyżowanego Pana.Chciałbym mieć niezwyciężone skrzydła orła, aby przemierzać góry i wykrzykiwać nad miastami: Miłość nie jest kochana! Miłość nie jest kochana! Jakże ludzie mogą kochać się nawzajem, jeżeli nie kochają Miłości?
Fragment pochodzi z książki, „Brat z Asyżu” – biografii Świętego Biedaczyny, której autorem jest Inácio Larrañaga.
*************************
Ekstaza Świętego Franciszka
Jedyny obraz w Polsce hiszpańskiego malarza El Greca Ekstaza Świętego Franciszka w Muzeum Diecezjalnym w Siedlcach.
Prezentowane jest najznamienitsze dzieło sztuki hiszpańskiej w Polsce „Ekstaza Św Franciszka” pędzla El Greca. Obraz powstały w okresie największego rozkwitu Hiszpanii w tzw. złotym wieku. Przyciąga turystów i miłośników malarstwa z regionu, jak i znawców sztuki nawet z odległych krajów, choćby z Japonii. Od niedawna udostępnione publiczności dzieło ukazujące Świętego Stygmatyka, fascynuje postacią ukazaną w specyficznej dla malarza manierze, która skupiając na sobie uwagę oglądającego niepostrzeżenie przenosi go w nieznaną, a zarazem niezwykłą sferę niebiańską, boską. Fenomenalnie ujęta kompozycja z roziskrzonym światłem i niezwykłą kolorystyką czynią postać Św. Franciszka ekstatyczną, niezwykle uduchowioną, odmaterializowaną, ukazując zwykłym śmiertelnikom istnienie realnego pozaziemskiego świata. Widoczna wyraźna faktura, szybkie i grube pociągnięcia pędzla przemawiają nie tyle za hiszpańskim temperamentem zadomowionego Greka, ile wskazują, że takie dzieło mógł stworzyć człowiek o głębokiej i żarliwej, wręcz mistycznej Wierze, pragnący uchwycić przebłysk niewidzialnego. Zapraszam gorąco do zwiedzenia naszych bogatych zbiorów.
dr Robert Mirończuk, dyrektor Muzeum Diecezjalnego w Siedlcach
**************************************
17 września
Święty Zygmunt Szczęsny Feliński, biskup
Zygmunt Szczęsny urodził się w 1822 r. w Wojutynie na Wołyniu. Wychowany został w atmosferze religijnej i patriotycznej, od najmłodszych lat był czcicielem Matki Bożej. Skończył studia w Moskwie i Paryżu. Wstąpił do seminarium duchownego i w 1855 r. otrzymał święcenia kapłańskie w Petersburgu. Został ojcem duchownym w tamtejszym seminarium. Uważnie przyglądał się sytuacji w Rosji i losom Polaków, zwłaszcza opuszczonych dzieci i starców. Bolał nad zamknięciem nowicjatów zakonnych, co było jedną z form carskich represji wobec Kościoła katolickiego. W 1857 r. założył Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, któremu zlecił opiekę nad dziećmi oraz ludźmi chorymi i starymi. Jednym z zadań zgromadzenia było organizowanie szkół dla wiejskich dzieci. W 1862 r. papież bł. Pius IX mianował Zygmunta Szczęsnego arcybiskupem metropolitą warszawskim. Piastując ten urząd, Zygmunt przyczynił się do wyraźnego odrodzenia duchowego dawnej stolicy Polski. Zreformował seminarium i Akademię Duchowną w Warszawie, założył schronisko dla biednych dzieci i upowszechnił nabożeństwo majowe ku czci Najświętszej Maryi Panny. W 1864 r., po niespełna półtorarocznej posłudze arcybiskupiej, został przez władze carskie skazany na wygnanie w głąb Rosji za to, że w marcu 1863 r. napisał list do cara Aleksandra II w obronie Kościoła i narodu. Również na wygnaniu, w Jarosławiu nad Wołgą, dawał przykład głębokiej wiary. Po 20 latach zwolniono go, jednakże otrzymał zakaz powrotu na teren swojej archidiecezji. Zamieszkał w Dźwiniaczce (wówczas województwo tarnopolskie, obecnie Ukraina), gdzie mimo podeszłego wieku i wyczerpania wygnaniem podjął pracę wśród ludzi. Zmarł w pałacu arcybiskupim w Krakowie 17 września 1895 r. Jego pogrzeb na Wawelu stał się okazją do manifestacji patriotycznych. Proces informacyjny przed beatyfikacją abp. Felińskiego otworzył kard. Stefan Wyszyński w 1965 r., zaś jego zamknięcia dokonał w 1984 r. kard. Józef Glemp. W 1988 roku Kongregacja ds. Kanonizacji ogłosiła ważność procesu. Arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński został beatyfikowany 18 sierpnia 2002 r. przez św. Jana Pawła II podczas odprawianej przez niego Mszy świętej na krakowskich Błoniach. Ojciec Święty powiedział wówczas o nim m.in.: Błogosławiony Zygmunt Szczęsny Feliński, arcybiskup Warszawy w trudnym czasie niewoli narodowej, wytrwale wzywał do ofiarności na rzecz ubogich, do otwierania instytucji wychowawczych i zakładów dobroczynnych. Sam założył sierociniec i szkołę i sprowadził do stolicy Siostry Matki Bożej Miłosierdzia. Po upadku powstania styczniowego, wiedziony miłosierdziem wobec braci, otwarcie wystąpił w obronie prześladowanych. Ceną za tę wierność miłości było zesłanie w głąb Rosji, które trwało dwadzieścia lat. Również tam pamiętał o ludziach biednych i zagubionych, okazując im wielką miłość, cierpliwość i wyrozumiałość. Napisano o nim, że “w czasie swego wygnania, w ucisku wszechstronnym, w ubóstwie modlitwy, trzymał się tylko ciągle u stóp krzyża i oddawał się miłosierdziu Bożemu”. Kanonizacji Zygmunta Szczęsnego Felińskiego w październiku 2009 r. dokonał papież Benedykt XVI. Ciało Świętego spoczywa w archikatedrze św. Jana Chrzciciela w Warszawie. |
****************************
17 września
Święta Hildegarda z Bingen,
dziewica i doktor Kościoła
Hildegarda urodziła się 16 września 1098 w Rupertsbergu koło Bingen. Jej rodzicami byli Hildebert i Mechtylda von Bermersheim. Ponieważ była dziesiątym dzieckiem w szlacheckiej rodzinie, w wieku ośmiu lat, zgodnie z tradycją dziesięciny, została poświęcona Kościołowi. Zaopiekowała się nią przeorysza benedyktynek – Judyta. Przygotowując się do życia w zakonie, w Disibodenbergu, Hildegarda otrzymała klasyczne wykształcenie. Dzięki wrodzonym zdolnościom do nauki i umiejętności wykorzystywania zdobytej wiedzy zyskała uznanie. Gdy w 1136 r. Judyta umarła, Hildegarda zajęła jej miejsce. Jako przeorysza cieszyła się wielka estymą. Podjęła liczne dzieła dla swojego zakonu. By mniszki nie dzieliły murów z zakonnikami, spowodowała przeniesienie konwentu do ufundowanego przez jej rodzinę klasztoru we wsi Rupertsberg (1150). Po latach zbudowała dla nich jeszcze jeden klasztor w Eibingen (1165). Już będąc przeoryszą Hildegarda ujawniła, że od trzeciego roku życia miewała wizje, podczas których rozmawiała z Bogiem. Nie ujawniała tego przez skromność, a może z obawy przed inkwizycją. Dopiero gdy mając 42 lata osiągnęła najwyższe dostępne kobiecie stanowiska w Kościele i uzyskała wpływy w najważniejszych biskupstwach i na dworze papieskim, bez obaw przyznała się do swoich doświadczeń. W czasie jednej z wizji usłyszała głos nakazujący jej spisywać swoje wizje. W ten sposób zaczęło powstawać dzieło Sci vias – “Poznaj ścieżki Pana”. Wiadomość o tych wizjach roznosiła się coraz dalej, aż przez opata Disibodenbergu i arcybiskupa Moguncji Henryka dotarła do papieża Eugeniusza III, który wysłał do klasztoru specjalną komisję, mającą wyjaśnić autentyczność cudów. Wybrane fragmenty wizji zostały przeczytane na synodzie w Trewirze (1147-1148). Hildegarda uzyskała błogosławieństwo i pozwolenie na rozpowszechnienie swoich idei i nakaz spisywania dalszych objawień dzięki wstawiennictwu wpływowego teologa i założyciela zakonu cystersów, św. Bernarda z Clairvaux. Treść przeżyć mistycznych spisała w trzech księgach: Scito vias Domini (“Poznaj drogi Pana”), Liber vitae (“Księga zasług życia”) i Liber divinorum operum (“Księga dzieł Bożych”). Dzięki przychylności papieża mogła posunąć się do zawoalowanej krytyki rozwiązłości kleru i domagać się większego uznania dla roli kobiet. Właśnie w tym tonie jest jej sztuka moralna Ordo virtutum (“O sztuce cnoty”), do której sama skomponowała muzykę. Chociaż autentyczność jej objawień była przez niektórych kwestionowana (uważano, że były one wynikiem migren), to jednak szlacheckie pochodzenie i wysokie stanowisko w hierarchii kościelnej spowodowały, że listy i pisma Hildegardy znajdowały czytelników wśród władców kościelnych i świeckich. Dla wielu ludzi średniowiecza jej wypowiedzi były głosem, który pochodził od Boga. Dzięki solidnemu wykształceniu i bogatemu doświadczeniu oraz wybitnym zdolnościom oratorskim Hildegarda zjednała sobie w końcu przychylność oponentów. Jej rozważania z zakresu teologii, filozofii i historii naturalnej były przyjmowane z zainteresowaniem w kręgach kościelnych i świeckich, przynosząc jej powszechny szacunek i uznanie. Wśród wiernych jej osoba stała się obiektem kultu. Historie o jej nadprzyrodzonych zdolnościach przenikały poza klasztorne mury i krążyły po średniowiecznej Europie. U szczytu popularności Hildegarda została okrzyknięta “Sybillą znad Renu” i była czczona jako chrześcijańska wyrocznia o atrybutach proroka, do której udawali się po radę i pociechę biskupi, papieże i władcy. W 1152 r. została zaproszona na specjalne spotkanie z cesarzem Fryderykiem I Barbarossą, którego wcześniej krytykowała. Ważne w jej piśmiennictwie były również dzieła o medycynie, historii naturalnej i lecznictwie. Hildegarda była uważną obserwatorką natury i ludzi. Kierując się grecką filozofią czterech żywiołów, badała wzajemne oddziaływania pomiędzy światem żywym i martwym oraz ich wpływ na stan organizmu i duszy człowieka. Swoje wnioski przedstawiła w nieco panteistycznym traktacie o leczniczym i szkodliwym działaniu roślin i minerałów, które, jak sądziła, uczestniczyły w nieustannym procesie wymiany wewnętrznych zasobów energii. Publikacje z zakresu medycyny ludowej przyniosly jej miano pierwszej niewiasty pośród lekarzy i przyrodników Niemiec. Ponadto w latach 1158-1170 głosiła kazania w środkowych i południowych Niemczech. Była zapraszana na wykłady i wizytacje w klasztorach. Ta światła kobieta uważała, że śpiew powinien być nieodłączną częścią liturgii, gdyż śpiew, tak jak modlitwa, przybliża człowiekowi zbawienie. Wierzyła, że twórcze natchnienie pochodzi wprost od Boga, a dzieło artysty jest w rzeczywistości boskim przekazem. Sama skomponowała moralitet i liczne religijne, choć nie liturgiczne pieśni. W odróżnieniu od typowych wówczas śpiewów chorałowych, jej melodie były znacznie bardziej emocjonalne. Pod koniec XX w. jej muzyka zyskała dużą popularność. Zmarła 17 września 1179 r. w klasztorze w Rupertsbergu i została pochowana w kościele parafialnym w Einbingen, którego obecnie jest patronką. Mimo iż rozpoczęty w 1227 roku proces kanonizacyjny został wstrzymany w niewyjaśnionych okolicznościach, Hildegarda z Bingen nad Renem została w XIV w. umieszczona w martyrologium jako święta. Do kalendarza liturgicznego obchód ku jej czci wpisano w 1971 roku. Jej biografia jest kompletna i dobrze udokumentowana, co jest rzadkie jak na tamte czasy. Zawdzięczamy to m.in. dwóm mnichom. Jeszcze za życia Hildegardy w latach 1174-1175 mnich Gottfried rozpoczął pracę nad systematyzacją jej dzieł, a w latach 1180-1190 mnich Theoderich ukończył jego prace. Papież Benedykt XVI potwierdził 10 maja 2012 r., że Hildegarda z Bingen, ze względu na swoje zasługi dla Kościoła i ogromny wkład w rozwój myśli katolickiej, może odbierać cześć jako święta w całym Kościele. 7 października 2012 r. papież ogłosił św. Hildegardę doktorem Kościoła powszechnego, wraz ze św. Janem z Avili. Hildegarda jest patronką esperanto, językoznawców i naukowców. |
*******************
Post św. Hildegardy, czyli o uzdrawianiu duszy i ciała
Niełatwo odpowiedzieć na pytanie, kim była św. Hildegarda z Bingen (1098-1179). Trudno w paru słowach oddać wyjątkowość tej wybitnej postaci średniowiecza i j ej spuścizny. Trudno też wskazać dziedzinę, która charakteryzowałaby ją najlepiej benedyktyńska mniszka, reformatorka Kościoła, odnowicielka życia monastycznego; egzorcystka i kaznodziejka, autorka prac z zakresu teologii, medycyny, kosmologii, przyrodoznawstwa i ziołolecznictwa; poetka, kompozytorka, wreszcie wizjonerka, prorokini… Co więcej, w każdej z tych dziedzin osiągnęła stopień wybitny
Najdobitniej o formacie jej osobowości, a jednocześnie autorytecie, jakim cieszyła się wśród jej współczesnych, świadczy fakt, iż jako jedyna kobieta otrzymała zezwolenie i zachętę od papieża do pisania rozpraw teologicznych; jako jedyna, za pozwoleniem Kościoła, głosiła kazania dla duchowieństwa i świeckich.ADVERTISEMENTAds by Waytogrow
Zresztą Hildegarda była prekursorką w wielu dziedzinach: jako pierwsza kobieta w średniowieczu samodzielnie założyła klasztor żeński, jako pierwsza dokonała całościowego opisu niemieckiej fauny i flory, jest pierwszą znaną autorką moralitetu, pierwszą i jedyną, podpisaną imieniem, kompozytorką, pierwszą świętą, która pozostawiła po sobie autobiografię i pamiętniki. Uznawana jest za pierwszego niemieckiego filozofa przyrody i lekarza. Jako pierwsza z kobiet poruszyła w swych pismach tematykę życia seksualnego i ginekologii. Jej pisma z zakresu medycyny świadczą, iż zasługuje również na miano prekursor-ki teorii stresu oraz teorii kultury fizycznej i sportu. Analiza jej twórczości naukowej i mistycznej zarazem dowodzi, że przeczuwała istnienie prawa powszechnego ciążenia, wzajemnego przyciągania się ciał, zasady rozpraszania energii, istnienia krążenia krwi. Jeśli dodamy do tego bogatą korespondencję z możnymi ówczesnego świata oraz jej działalność apostolską, podczas której głosiła m. in. naukę, iż wszyscy ludzie zostali stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, bez względu na wyznawaną wiarę i głoszone poglądy, jawi się obraz osoby, której dzieło znacznie wyprzedza osiągnięcia nauki czasów, w których żyła.
Jak to wszystko osiągnęła?
Jak udało się jej – w czasach, kiedy rola kobiet w życiu społecznym, również w życiu Kościoła, była bardzo ograniczona – stanąć w pierwszym rzędzie tych, którzy bezpośrednio wpływali na kształt średniowiecznej nauki, sztuki, a nawet polityki?
Ogromna siła wewnętrzna, konsekwencja, zdolności dyplomatyczne, wiedza, mądrość? Tak, to wszystko niewątpliwie miała Hildegarda, ale to tylko część wytłumaczenia. Hildegarda bowiem, nazywając samą siebie nieuczoną, zwykłą, ubożuchną kobieta, z mocą podkreślała, że źródłem jej wiedzy, zdolności i różnorodnych pasji są otrzymywane od Boga wewnętrzne wizje. Napominając, by jej dzieł nie traktować jako dzieł ludzkiej mądrości, przedstawiała się tylko jako narzędzie w rękach Stworzyciela, który był prawdziwym tych dzieł Autorem.
Wizji przyszła Święta doświadczała od wczesnego dzieciństwa. Przychodziły za dnia i w nocy, ale zawsze w stanie czuwania, to znaczy bez popadania w ekstazę. Pozostając świadomością w świecie realnym, nie stanowiła części tych wizji, była tylko ich obserwatorem, oglądała je, jak toczący się przed nią – i tylko dla niej -spektakl. Widziała go nawet podczas wykonywanej właśnie pracy
Powiedziała później:
Owe wizje oglądałam nie we śnie, nie tracąc zmysłów, ale nie postrzegałam ich cielesnymi oczami i uszami. Nie otrzymywałam ich w miejscach ukrytych, ale zgodnie z wolą Bożą oglądałam je jawnie, widząc wzrokiem i słysząc słuchem wewnętrznego człowieka, będąc przytomna i o zdrowych zmysłach.
Wizje towarzyszyły Hildegardzie przez całe życie w pustelniczej celi, w której przebywała od ósmego roku życia pod opieką pustelnicy Jutty; podczas modlitw i prac, które wykonywała będąc mniszką; w czasie pełnienia obowiązków najpierw przełożonej żeńskiego zgromadzenia w Disibodenbergu, a później opatki założonych przez siebie klasztorów w Rupertspergu i Eibingen. Dzięki tym objawieniom poznała istotę i działanie siły życia (mriditas) we wszystkich stworzeniach, tajemnicę ciała i duszy człowieka, tajemnicę Kościoła, niebo i piekło; doświadczała Boga i Jego zbawczej ofiary w Jezusie Chrystusie. Nie odczuwała potrzeby zapisywania treści wizji, ani dzielenia się otrzymaną wiedzą. Więcej, swoje mistyczne przeżycia utrzymywała w ścisłej tajemnicy, aż do czasu, kiedy w czterdziestym trzecim roku życia usłyszała w jednej z wizji nakaz: Zapisz to, co słyszałaś i widziałaś. Od tej pory przekazywanie światu objawionej jej wiedzy stało się celem życia Hildegardy, misją, którą niestrudzenie wykonywała do końca swojego długiego życia.
Prywatne objawienia i dar prorokowania Hildegardy, zostały uznane przez najwyższy autorytet Kościoła, dzięki czemu jeszcze za życia zyskała miano Sybilli Renu i Teutońskiej Prorokini. Na synodzie w Trewirze, trwającym od 30 listopada 1147 do 13 lutego 1148 roku, papież Eugeniusz III potwierdził dar wizjonerski przyszłej Świętej i odczytał zebranym kardynałom, biskupom i teologom fragmenty z jej dzieła Scivias. Rękopis do Trewiru przywiózł sam Bernard z Clairvaux, przyjaciel i powiernik Hildegardy.
Przedstawienie nauk wizjonerki z Bingen nie jest sprawą łatwą, gdyż jej rozważania tworzą zespół różnych treści, możliwych do rozpatrywania na kilku płaszczyznach. Najważniejszą jest płaszczy zna teologiczna-prawdy wiary chrześcijańskiej są fundamentem rozważań Hildegardy i głównym dla niej punktem odniesienia. Niezwykle znamienny jest jej symbolizm, którym wyraża wewnętrzne powiązanie wszystkich rzeczy między sobą i jednocześnie ze Stwórcą. To przekonanie, iż wszystkie rzeczy ziemskie i materialne przez swój symboliczny charakter mają udział w rzeczach duchowych i są realnie z nimi złączone jest kluczem do zrozumienia myśli Hildegardy. Wszelkie zjawiska czy cechy rzeczy mają dla niej głębszy religijny sens. Wizjonerka dowodziła, że człowiek ma w sobie cały wszechświat, ponieważ w ludzkim ciele znajdują się wszystkie składniki, z których jest on zbudowany. Podkreślana przez Hildegardę pełna jedność świata wyraża się też w proporcach ciała człowieka, które odpowiadają budowie kosmosu i strukturze przyrody, a także wyrażają okresy boskiego dzieła zbawienia. W wizjach Świętej świat i człowiek dążą stopniowo, poprzez ewolucję, do doskonałości.
Po śmierci mniszki jej duchowe i medyczne przesłanie zaczęło z wolna popadać w zapomnienie, choć w rodzimych okolicach jej kult był zawsze żywy. Każdego roku w rocznicę śmierci – 17 września – w Eibingen odbywały się i odbywają nadał uroczystości ku j ej czci i chwale. Można przypuszczać, że część z receptur Hildegardy przez cały czas – dzięki przekazom ustnym – funkcjonowała jako domowe sposoby leczenia. Jednak nie znalazł się żaden kontynuator dzieła Hildegardy, który podjąłby się popularyzacji jej systemu medycznego na większą skalę. Wiedza przekazana przez Hildegardę przez długi czas pozostawała w uśpieniu. Sytuacja nie zmieniła się nawet wówczas, kiedy w 1859 r. Carl Jensen odnalazł w Bibliotece Królewskiej w Kopenhadze jedyny rękopis jej księgi medycznej Causae et curae, ani kiedy kardynał Pitra w 1881 r. przetłumaczył z łaciny na język niemiecki zbiór jej porad lekarskich z dzieła Physica, ani kiedy w 1932 r. prof. dr Hugo Schulz z Greifswald przetłumaczył na niemiecki rękopis odnaleziony w Kopenhadze. Teksty Świętej stanowiły prawdziwą gratkę dla historyków średniowiecza, nikt jednak nie przypisywał im wartości naukowej z zakresu medycyny.
Możliwość praktycznego zastosowania metod, przedstawionych przez wizjonerkę, dostrzegł dopiero dr med. Gottfried Hertzka z Salzburga. Jako pierwszy, narażając się na odrzucenie przez środowisko lekarskie, podjął się ich badania i praktykowania. Skuteczność i siła działania tych środków przekonała go o konieczności rozpowszechniania wiedzy o systemie medycznym Hildegardy. Zaangażowaniu i poświęceniu tego jednego człowieka zawdzięczamy dziś nie tylko możliwość korzystania z całego bogactwa środków terapeutycznych średniowiecznej Świętej, ale również wzrost zainteresowania innymi formami jej działalności.
POSTY
…Kolejnym filarem systemu medycznego Hildegardy jest post, służący leczeniu zarówno duszy, jak i ciała. Właściwie przeprowadzony post hildegardowski uwalnia organizm od trucizn i złogów, uaktywnia, mobilizuje i regeneruje go, jednocześnie oczyszczając i uwalniając od niepotrzebnych obciążeń duszę.
W czasie postu codzienna przemiana materii staje się oszczędniejsza, a niezużytkowana energia może być wykorzystana do regeneracji organizmu. A kiedy odciążone jest ciało, odpoczywa również dusza – myśli, uczucia, emocje stają się klarowniejsze.
Na korzyść postu przemawia fakt, że jest metodą całkowicie naturalną, często obserwowaną w świecie zwierząt. Nie trzeba przekonywać o tym właścicieli np. psów, które potrafią nie przyjmować pokarmu przez parę dni, za to w czasie spacerów chętnie pogryzają trawę. Nie mają przy tym żadnych objawów chorobowych, są radosne i energiczne jak zwykle. To nic innego jak post, a trawa służy szybkiemu wydaleniu złogów w jelitach. Psia intuicja dobrze wie, co jest dobre.
Skuteczność postu jako naturalnego środka terapeutycznego oraz stosunkowa łatwość jego przeprowadzenia powoduje, że określany jest mianem „operacji bez noża”.
Jednak nie każdy może pościć. Hildegarda przestrzega przed „nierozumnymi postami” i formułuje wyraźne zakazy przeprowadzania postu, wynikające z przyczyn zarówno fizycznych, jak i duchowych.
Przeciwwskazania fizyczne do stosowania postu:
• nerwice, choroby psychiczne
• ostre infekcje
• wyniszczenie organizmu spowodowane choroba nowotworową
• gruźlica
• ogólny bardzo zły stan zdrowia
W medycynie Hildegardy post jest środkiem pokuty, a nie celem samym w sobie. Sensem postu jest duchowe nawrócenie człowieka, przekształcenie blokujących go słabości w odpowiadające im, uzdrawiające siły duchowe. W przypadku sześciu z trzydziestu pięciu wad wymienionych przez Hildegardę w Liber Yitae Meritorum, post jest niewskazany albo wręcz zakazany, ponieważ może przyczynić się do ich pogłębienia.
Przeciwwskazania duchowe:
• umiłowanie świata
• melancholia
• nie umiarkowanie
• pycha
• niestałość
• ból istnienia (Weltschmerz)
Aby post zadziałał skutecznie oraz był czasem odpoczynku dla ciała i duszy, niezbędne jest spełnienie pewnych warunków:
• Przede wszystkim potrzebny jest tu, jak we wszystkim, umiar. Każdy powinien odnaleźć sobie tylko właściwą miarę – odpowiednią dla siebie formę i czas trwania postu.
• Należy trzymać się ustalonego przez siebie porządku postu; liczy się regularność i konsekwencja.
• Okres postu należy wykorzystać na prawdziwe nawrócenie, w przeciwnym wypadku wszystko po pewnym czasie wróci do stanu wyjściowego.
• Post powinien zostać podjęty dobrowolnie, nie może być narzucony przez innych.
W medycynie hildegardowskiej wyróżniamy trzy formy postu:
•najlżejsza – dieta orkiszowe-owocowo-warzywna
• średnia – dieta orkiszowa redukująca
• post ścisły
We wszystkich obowiązują pewne ogólne reguły postępowania. Oto one:
• Podjęcie postu należy poprzedzić dwoma dniami wprowadzającymi, które mają na celu odciążenie organizmu. W tych dniach wykluczamy z diety białko zwierzęce (mięso, wędliny), używki (kawa, papierosy), alkohol, słodycze oraz leki, których zażywanie nie jest niezbędne. Pozostawiamy w jadłospisie jedynie orkisz, warzywa, owoce (najlepiej jabłka).
• W dniach wprowadzających do postu i w czasie jego trwania należy wypijać ok. 2-31 napojów, najkorzystniejsze są: herbata koperkowa i kawa orkiszowa.
• Przed podjęciem postu warto przygotować niezbędne akcesoria i wspomagające środki lecznicze: strój sportowy, wygodne buty, strój kąpielowy, termofor, termos, szczotkę do ciała, irygator do lewatyw, tabletki z kopru, tabletki z galgantu, napój pietruszkowy, napój piołunowy.
• Ponieważ post to czas zmagania się z własnymi słabościami i wewnętrznymi blokadami, w czasie jego trwania mogą wypłynąć na wierzch wszelkie nieuświadomione dotąd wewnętrzne problemy -konflikty, napięcia, lęki i inne negatywne emocje. Wszelkie formy stresu, które prowadzą do funkcjonalnych i organicznych zakłóceń, muszą zostać w czasie postu rozładowane. Pomoże w tym terapia ruchowa: co najmniej godzinny spacer na świeżym powietrzu, taniec, gimnastyka i in., a także ćwiczenia oddechowe. W pewnych sytuacjach niezbędna może się okazać pomoc psychologiczna najlepiej terapeuty medycyny hildegardowskiej.
tekst zaczerpnięty z: “Powrót do harmonii” – Program zdrowia według św. Hildegardy z Bingen.
Polskie Centrum św.Hildegardy
Alfreda Walkowska/Fronda.pl
****************************
Życie to nie tylko dieta – św. Hildegarda z Bingen
***
– Długo chorowałam i w pewnym momencie mojego cierpienia pojawiła się ta wspaniała święta. Jej mądrość sprawiła, że dziś już nie choruję – zwierza się pani Barbara. – Tym bardziej cieszę się, że zawsze, kiedy przyjdę do tego kościoła, będę mogła jej podziękować.
24 września 2009 roku w parafii pod wezwaniem Najświętszego Serca Pana Jezusa w Legnicy odbyło się uroczyste wprowadzenie i poświęcenie obrazu św. Hildegardy. Świadkami tego wydarzenia byli m.in. członkowie Towarzystwa Przyjaciół św. Hildegardy oraz jej duchowe córki i synowie – benedyktynki z Krzeszowa i benedyktyni z Tyńca.
Uznawana za najznakomitszą świętą epoki średniowiecza, św. Hildegarda żyła w Niemczech na przełomie XI i XII w. Była benedyktynką, mistyczką, uczoną i uzdrowicielką, jak również… zielarką.
Całe swoje życie poświęciła dawaniu świadectwa temu, że dusza i ciało nie muszą się kłócić, a wręcz służą sobie wzajemnie, mimo że jedno i drugie dąży do czego innego. Św. Hildegarda o lekach i ich stosowaniu wiedziała bardzo dużo, do dziś naukowcy z niedowierzaniem analizują jej dzieła. Mądrość świętej była mądrością wiary, a sam Bóg był jej Nauczycielem.
W 1992 roku Alfreda Walkowska, dziś jedyna dyplomowana terapeutka medycyny Hildegardy w Polsce, otworzyła w Legnicy Polskie Centrum św. Hildegardy. Od 24 września, poprzez symboliczne wprowadzenie wizerunku do kościoła w Legnicy, święta znalazła również swoje duchowe miejsce w diecezji legnickiej. Mszy św. przewodniczył bp Marek Mendyk, a homilię wygłosił ks. Bogusław Drożdż.
– Obraz, w który od dziś będziemy się wpatrywać, uczy nas, że życie to nie tylko zdrowie fizyczne, ale przede wszystkim duchowe, ponieważ ciało jest światłem ziemi, dusza zaś światłem niebios – powiedział.
Na zakończenie Eucharystii Alfreda Walkowska podkreśliła, że św. Hildegarda może stać się przez swoją narodowość i kult w naszym kraju oraz za jego zachodnią granicą współczesnym mostem porozumienia polsko-niemieckiego. Alfreda Walkowska, od lat niezmordowana propagatorka kultu św. Hildegardy, po raz pierwszy doświadczyła jej dobrodziejstw podczas swojej ciężkiej choroby. – Postanowiłam wtedy podzielić się tymi dobrodziejstwami z innymi cierpiącymi – mówi. We Mszy św. uczestniczyli także ci, którzy średniowiecznej mniszce i jej diecie zawdzięczają życie.
Łukasz Żygadło/wiara.pl
************************************************************************************************************
16 września
Święci męczennicy
Korneliusz, papież, i Cyprian, biskup
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Edytę, ksienię, świętą Eufemię, męczennicę, świętego Doroteusza z Tebaidy, błogosławienych: Jana Chrzciciela i Hiacynta od Aniołów, męczenników |
Korneliusz był synem Kastyna z rodu Cornelia. Jako kapłan rzymski był bliskim współpracownikiem papieża św. Fabiana (236-250). Z listu św. Cypriana z Kartaginy dowiadujemy się, że Korneliusz został namiestnikiem Chrystusa nie dzięki własnej inicjatywie, ale został wybrany głosem ludu rzymskiego ze względu na swoją pokorę, łagodność i roztropność. Cyprian pisze, że Korneliusz przeszedł wszystkie stopnie w hierarchii kościelnej, zanim został wybrany biskupem rzymskim. Z tego wynika, że w Kościele rzymskim był już od dłuższego czasu. Po męczeńskiej śmierci św. Fabiana (+ 250), poniesionej w czasie prześladowania, jakie rozpętał cesarz Decjusz, Stolica Rzymska była przez dłuższy czas nieobsadzona. W tym okresie Kościołem zarządzali wspólnie duchowni, których rzecznikiem był prezbiter Nowacjan. Gdy prześladowania ustały, wybór większości padł na Korneliusza, a nie – jak się spodziewał Nowacjan – na niego. Mniejszość gminy ogłosiła w tym czasie papieżem Nowacjana. Nowacjan, by zyskać dla siebie zwolenników, zaczął rozsyłać do biskupów listy i swoich wysłańców. Nawet Cyprian nie był pewien, kto jest właściwie biskupem rzymskim. Wysłał swoich delegatów, by na miejscu zorientowali się w sytuacji. Kiedy przekonał się, że prawowitym biskupem rzymskim jest Korneliusz, udzielił mu całkowicie swojego wsparcia. Skłonił także biskupów Afryki, by go uznali. Nowacjanowi natomiast udało się pozyskać dla siebie biskupa Antiochii. Korzystając z chwilowego pokoju, jaki nastał dla Kościoła po śmierci Decjusza (+ 251), papież Korneliusz zwołał do Rzymu synod, na którym Nowacjan został potępiony i wyłączony ze wspólnoty Kościoła. Aktualne wówczas stało się pytanie, co należy uczynić z tymi, którzy za prześladowania Decjusza ze strachu wyparli się wiary, a teraz chcieli do niej powrócić (z łac. lapsi). Rygoryści byli za tym, by ich do Kościoła ponownie nie przyjmować; jednak dzięki papieżowi uchwalono, że ich powrót do Kościoła – po spełnieniu określonych warunków – będzie możliwy. Korneliusz rządził Kościołem w latach 251-253. Po raz pierwszy w historii Kościoła Korneliusz wymienił w swoich pismach wszystkie stopnie duchowieństwa rzymskiego. Kościół w Rzymie liczył za jego panowania 46 kapłanów, 7 diakonów, 7 subdiakonów, 42 akolitów, 52 egzorcystów, a także kilkunastu lektorów i ostiariuszy. Cała gmina chrześcijańska w Rzymie liczyła wówczas, jak się przypuszcza, ok. 10 tysięcy wiernych. Po krótkotrwałym pokoju w Rzymie wybuchła epidemia (252). Dla przebłagania bóstw urządzano publiczne procesje i modły, składano ofiary. Chrześcijanie nie mogli w nich uczestniczyć. Rozjuszony tłum rzucał się na domy modlitwy chrześcijan i burzył je. Atakowano chrześcijan i zabijano ich, uważając, że to oni są sprawcami zarazy, bo swoim kultem wywołali gniew bogów. W takiej właśnie sytuacji w 253 r. poniósł śmierć męczeńską Korneliusz. Według innej wersji Korneliusz został skazany przez cesarza Trebonaniusa Gallusa na wygnanie do Civitavecchia, a tam, źle traktowany – zmarł. Cyprian w swoich listach nazywa go męczennikiem – i taką też Korneliusz odbiera cześć. Tytuł znaleziony w katakumbach św. Kaliksta potwierdza, że już w początkach chrześcijaństwa Korneliusz odbierał cześć jako męczennik. Grób św. Korneliusza ozdobił pięknym wierszem w katakumbach papież św. Damazy (366-384). Relikwie św. Korneliusza rozdzielono z czasem po różnych kościołach Włoch, Francji i Niemiec. Hieronim pisze, że już za jego czasów doroczną rocznicę św. Korneliusza liturgia rzymska łączyła ze wspomnieniem św. Cypriana. Dlatego ich wspomnienie przypada dzisiaj, chociaż śmierć zastała Korneliusza zapewne w lipcu 253 r. W ikonografii św. Korneliusz przedstawiany jest w stroju papieskim z paliuszem, czasami w tiarze. Jego atrybutami są korona w ręku, gałązka palmowa, miecz, róg, tiara. Thascius Caecilius Cyprianus urodził się około 210 r. w rodzinie pogańskiej, najprawdopodobniej w Kartaginie. Jego ojciec był senatorem i należał do najznakomitszych obywateli miasta. Początkowo jego życie było podobne do życia ówczesnej złotej młodzieży z arystokracji rzymskiej. Sam mówi, że “oddany był złym nałogom”, z których nawrócił go dopiero kapłan Cecyliusz. Miało to miejsce w 246 r. Wtedy też Cyprian przyjął chrzest. Przez wdzięczność dla mistrza i ojca duchowego przybrał jego imię. Rozpoczął wówczas w odosobnieniu pokutę za swe grzechy. Przykładnym, prawdziwie chrześcijańskim życiem uzyskał takie poważanie, że w 247 roku został wyświęcony na prezbitera przy jednomyślnym poparciu wiernych z Kartaginy. Kiedy w roku 248 umarł Donatus, biskup Kartaginy, Cyprian, mimo ucieczki i stawianego oporu, został odszukany i konsekrowany na biskupa. Sprzeciw wyraziło jednak pięciu kapłanów, którzy zazdrościli Cyprianowi tak szybkiego awansu. Odtąd stali się jego śmiertelnymi wrogami. Jako biskup Cyprian z całym zapałem zabrał się do naprawy obyczajów, do zwalczania błędów, do opieki nad powierzonymi sobie duszami, wreszcie także do misji, jaka go czekała wśród większości pogańskiej. Te wszystkie zabiegi przerwało jednak jedno z najkrwawszych prześladowań, jakie rozpoczął cesarz Decjusz (249-251). Nowy władca obrał sobie za cel wzmocnienie państwa w oparciu o pogan. Sobie nakazywał oddawać cześć boską. Ponieważ chrześcijanie kultu takiego oddawać mu nie chcieli i nie mogli, w odwecie nakazał ich tępić jako wrogów cesarstwa. Żądał, aby torturami zmuszać opornych do wyrzeczenia się wiary. Szczególną nienawiść obrócił przeciwko hierarchii kościelnej. Lud zaczął się domagać w amfiteatrze, aby biskupa Cypriana oddać na pożarcie lwom. Cyprian, idąc za radą Ewangelii i znanymi mu przykładami roztropnych i świątobliwych pasterzy, ukrył się na czas prześladowania (na początku 250 r.). Ze swego ukrycia przez kilka lat rządził Kościołem kartagińskim zarówno za pośrednictwem licznych listów pasterskich, jak i emisariuszy, których starannie wybierał spośród biskupów i prezbiterów. Po śmierci Decjusza powrócił do Kartaginy. Tu spotkał się z nowym problemem: wielu chrześcijan wystraszonych torturami wyparło się wiary. Teraz chcieli powrócić do wspólnoty z Kościołem. Rygoryści byli zdania, że nie wolno ich przyjmować. Inni znowu z biskupów afrykańskich przyjmowali ich na łono Kościoła zbyt łatwo. Na synodzie, zwołanym do Kartaginy, Cyprian przeprowadził zasadę, że “upadłych” (łac. lapsi) należy przyjmować ponownie do ich gmin, ale pod warunkami, które gwarantowałyby, że nie powtórzą już tego występku. Podobne stanowisko zajął w Rzymie papież Korneliusz, ale przeciwko niemu stanęła opozycja z antypapieżem Nowacjanem na czele. Cyprian nie tylko poparł papieża, ale nawet napisał osobny traktat: O jedności Kościoła. W tej samej sprawie napisał potem także drugi traktat: O upadłych. Na oba dzieła i na dekrety synodu kartagińskiego rygoryści odpowiedzieli zarzutem, że takie postępowanie będzie tylko zachętą, by przy najbliższej okazji ponownie wyprzeć się wiary. Niedługo potem północną Afrykę nawiedziła epidemia, która pochłonęła wiele ofiar. Podobnie jak w Rzymie, poganie urządzali procesje do świątyń swoich bóstw i składali ofiary. Chrześcijanie milczeli. Poganie uznali to za oznakę nienawiści do nich, a zarazę poczytali za gniew obrażonych bóstw. Cyprian napisał nowy traktat – O nieśmiertelności – w którym zbijał zarzuty stawiane przez pogan wyznawcom Chrystusa. Wykorzystał czas pokoju na to, by uzupełnić szeregi kleru swojej diecezji. Zwoływał synody dla przywrócenia karności i jedności w Kościele, organizował nowe gminy. Zyskał sobie w całej Afryce tak wielką powagę, że zwracano się do niego ze wszystkich stron po radę. W roku 255 powstał nowy problem: czy należy chrzcić na nowo tych, którzy wyrzekli się błędów heretyckich i połączyli się z Kościołem. Rzym stanął na stanowisku, że chrzest, jeśli był udzielony ważnie, nie może być ponawiany. Inaczej twierdzili jednak biskupi afrykańscy. Na synodzie w Kartaginie uchwalili oni w 256 r., że heretyków powracających na łono Kościoła, a ochrzczonych w herezji, należy chrzcić na nowo. Uchwałę tę podpisało w okręgu kartagińskim 72 biskupów, a w okręgu Mauretanii – 87. Cyprian popierał tę decyzję i stosowne uchwały przesłał do Rzymu, do papieża św. Stefana. Wybuchło w tym czasie kolejne prześladowanie zorganizowane przez cesarza Waleriana. Pod karą śmierci zakazał on zebrań liturgicznych. Wyłamujących się z tego zakazu karano konfiskatą majątku, banicją i śmiercią. Do dzisiaj zachował się dokładny opis przewodu sądowego i tekst wyroku śmierci na biskupa Cypriana. Po aresztowaniu został zesłany do miasteczka Kombis (257 r.). Przebywał tam prawie rok. Korzystając ze względnej wolności, w ukryciu nadal rządził swoją diecezją przez listy i swoich wysłanników. W lipcu 258 r. postawiono go przed sędzią, którym był ówczesny namiestnik cesarski (prokonsul), Galeriusz Maksym. Został skazany na śmierć przez ścięcie głowy. Wyrok wykonano w obecności zebranego ludu 14 września 258 r. W tym samym czasie w Rzymie odbywało się przeniesienie relikwii św. Korneliusza. Imiona obu męczenników wymienia się w Kanonie rzymskim. Św. Cyprian z Kartaginy jest największą postacią wśród świętych Kościoła Afryki północnej, obejmującej wybrzeże Morza Śródziemnego od Cieśniny Gibraltarskiej do Libii i Egiptu (wyłącznie). W ikonografii św. Cyprian przedstawiany jest w szatach biskupich. Jego atrybuty to biskupi krzyż, księga, gałązka palmowa, miecz, paliusz, pastorał. |
************************************************************************************************************
15 września
Najświętsza Maryja Panna Bolesna
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Katarzynę Genueńską, błogosławionego Antoniego Marię Schwartza, prezbitera, błogosławionego Józefa Puglisia, prezbitera i męczennika, błogosławionego Pawła Manna, prezbitera |
“Oto Ten przeznaczony jest na upadek… A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (Łk 2, 34a. 35). Tymi słowami prorok Symeon, podczas ofiarowania Jezusa w świątyni, zapowiedział Maryi cierpienie. Maryja, jako najpokorniejsza i najwierniejsza Służebnica Pańska, miała szczególny udział w dziele zbawczym Chrystusa, wiodącym przez krzyż. Przez wiele stuleci Kościół obchodził dwa święta dla uczczenia cierpień Najświętszej Maryi Panny: w piątek przed Niedzielą Palmową – Matki Bożej Bolesnej oraz 15 września – Siedmiu Boleści Maryi. Pierwsze święto wprowadzono najpierw w Niemczech w roku 1423 w diecezji kolońskiej i nazywano je “Współcierpienie Maryi dla zadośćuczynienia za gwałty, jakich dokonywali na kościołach katolickich husyci”. Początkowo obchodzono je w piątek po trzeciej niedzieli wielkanocnej. W roku 1727 papież Benedykt XIII rozszerzył je na cały Kościół i przeniósł na piątek przed Niedzielą Palmową. Drugie święto ma nieco inny charakter. Czci Maryję jako Matkę Bożą Bolesną i Królową Męczenników nie tyle w aspekcie chrystologicznym, co historycznym, przypominając ważniejsze etapy i sceny dramatu Maryi i Jej cierpień. Święto to jako pierwsi zaczęli wprowadzać serwici. Od roku 1667 zaczęło się ono rozszerzać na niektóre diecezje. Pius VII w roku 1814 rozszerzył je na cały Kościół, a dzień święta wyznaczył na trzecią niedzielę września. Papież św. Pius X ustalił je na 15 września. W Polsce oba święta rychło się przyjęły. Już stary mszał krakowski z 1484 r. zawiera Mszę De tribulatione Beatae Virginis oraz drugą: De quinque doloribus B. M. Virginis. Również mszały wrocławski z 1512 roku i poznański z 1555 zawierają te Msze. Oba święta są paralelne do świąt Męki Pańskiej, są w pewnym stopniu ich odpowiednikiem. Pierwsze bowiem święto łączy się bezpośrednio z Wielkim Tygodniem, drugie zaś z uroczystością Podwyższenia Krzyża świętego. Ostatnia zmiana kalendarza kościelnego zniosła pierwsze święto, obchodzone przed Niedzielą Palmową. Od XIV w. często pojawiał się motyw siedmiu boleści Maryi. Są nimi: 1. Proroctwo Symeona (Łk 2, 34-35) 2. Ucieczka do Egiptu (Mt 2, 13-14) 3. Zgubienie Jezusa (Łk 2, 43-45) 4. Spotkanie z Jezusem na Drodze Krzyżowej (Ewangelie o nim nie wspominają) 5. Ukrzyżowanie i śmierć Jezusa (Mt 27, 32-50; Mk 15, 20b-37; Łk 23, 26-46; J 19, 17-30) 6. Zdjęcie Jezusa z krzyża (Mk 15, 42-47; Łk 23, 50-54; J 19, 38-42) 7. Złożenie Jezusa do grobu (Mt 27, 57-61; Mk 15, 42-47; Łk 23, 50-54; J 19, 38-42) Jest rzeczą niezaprzeczalną, że Maryja wiele wycierpiała jako Matka Zbawiciela. Nie wiemy, czy dokładnie wiedziała, co czeka Jej Syna. Niektórzy pisarze kościelni uważają to za rzecz oczywistą. Ich zdaniem, skoro Maryja została obdarzona szczególniejszym światłem Ducha Świętego odnośnie do rozumienia ksiąg świętych, gdzie w wielu miejscach i nieraz bardzo szczegółowo jest zapowiedziana męka i śmierć Zbawiciela świata, to również wiedziała o przyszłych cierpieniach Syna. Inni pisarze, powołując się na miejsca, gdzie kilka razy jest podkreślone, że Maryja nie rozumiała wszystkiego, co się działo, są przekonani, że Maryja nie była wtajemniczona we wszystkie szczegóły życia i śmierci Jej Syna. Maryja nie była tylko biernym świadkiem cierpień Pana Jezusa, ale miała w nich najpełniejszy udział. Jest nie do pomyślenia nawet na płaszczyźnie samej natury, aby matka nie doznawała cierpień na widok umierającego syna. Maryja cierpiała jak nikt na ziemi z ludzi. Zdawała sobie bowiem sprawę z tego, że Jej Syn jest Zbawicielem rodzaju ludzkiego. Wśród świętych, którzy wyróżniali się szczególniejszym nabożeństwem do Matki Bożej Bolesnej, należy wymienić siedmiu założycieli zakonu serwitów (w. XIII), św. Bernardyna ze Sieny (+ 1444), bł. Władysława z Gielniowa (+ 1505), św. Pawła od Krzyża, założyciela pasjonistów (+ 1775) i św. Gabriela Perdolente, który sobie obrał imię zakonne Gabriel od Boleści Maryi (+ 1860). Ikonografia chrześcijańska zwykła przedstawiać Matkę Bożą Bolesną w trojaki sposób: najdawniejsze wizerunki pokazują Maryję pod krzyżem Chrystusa, nieco późniejsze (od XIV w.) w formie Piety, czyli jako rzeźbę lub obraz Maryi z Jezusem złożonym po śmierci na Jej kolanach. W tym czasie pojawiają się obrazy i figury Maryi z mieczem, który przebija jej pierś lub serce. Potem pojawia się więcej mieczy – do siedmiu włącznie. Znany jest także średniowieczny hymn Stabat Mater, opiewający boleści Maryi. Wątek współcierpienia Maryi w dziele odkupienia znajduje swoje odzwierciedlenie także w znanym polskim nabożeństwie wielkopostnym (Gorzkie Żale). Przez wspomnienie Maryi Bolesnej uświadamiamy sobie cierpienia, jakie były udziałem Matki Bożej, która – jak nikt inny – była zjednoczona z Chrystusem, również w Jego męce, cierpieniu i śmierci. |
********************************
Najświętszej Maryi Panny Bolesnej
***
Jest rzeczą niezaprzeczalną, że Maryja wiele wycierpiała jako Matka Zbawiciela.
Od siedmiu boleści
Myśl: Maria otula Kościół, zakrywa swym płaszczem jego liczne grzechy. Bardzo cierpi.
Dzień po dniu. 14 września przeżywamy święto Podwyższenie Krzyża Świętego, a już następnego dnia wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Bolesnej. Tak jakby Kościół zwracał uwagę na to, że cierpienie Maryi idzie krok w krok za ogromnym bólem Jej Syna. To ciekawe, że Kościół przywołuje te dni nie w „fioletowym” czasie Wielkiego Postu, ale latem, tuż po sezonie urlopowym… Czytam pełne tęsknoty wersy Pieśni nad pieśniami. Zdumiewa mnie intuicja brata Efraima, założyciela Wspólnoty Błogosławieństw, który w tym miłosnym hymnie odnalazł obraz… Piety.
„Wypełniają się słowa Pieśni nad pieśniami: »Lewa twoja ręka pod głową moją, a prawica twoja obejmuje mnie« (Pnp 2,6). Jakże piękna jesteś między niewiastami, jakże piękna jesteś w Twoim niezmąconym bólu – woła Efraim. – To właśnie w tej godzinie aniołowie nadali Ci tytuł Królowej Męczenników. Twoje męczeństwo trwa jeszcze dłużej niż męczeństwo Syna: Twoja męka i Jego Męka spotkały się we współodczuwaniu, współczuciu. Maryjo, Matko Miłosierdzia”.
Watykan. Bazylika Świętego Piotra. Po marmurowych posadzkach przelewa się wielobarwny tłum. Japończycy dyskretnie robią zdjęcia spod łokci. Starają się utrwalić Pietę – rzeźbę, która zachwyca od pięciu wieków. Została ukończona w roku 1499, gdy Michał Anioł miał zaledwie 25 lat. To najpowszechniejsze przedstawienie Maryi Bolejącej. Inne ikonograficzne symbole to Mater Dolorosa – złamana cierpieniem, słaniająca się na nogach Matka adorująca zawieszone na krzyżu ciało Syna.
Niezwykle poruszające są obrazy i figury Maryi, której serce przebija siedem ostrych mieczy. Ten motyw „siedmiu boleści” często pojawiał się w sztuce od XIV w. Jakie to miecze? Proroctwo Symeona („Twoją duszę miecz przeniknie…”), ucieczka do Egiptu, zgubienie dwunastoletniego Jezusa, spotkanie z Synem na drodze krzyżowej, ukrzyżowanie i śmierć Jezusa, zdjęcie Jezusa z krzyża i złożenie do grobu. W rozważaniach Brata Efraima zachwyciła mnie jeszcze jedna intuicja. „Maryja trwa aż po wypełnienie wieków, trzymając w ramionach ogromne Ciało swego Syna, zakrywając Jego nagość swoim płaszczem, otulając Go czułością”. Maryja otula Kościół, zakrywa swym płaszczem jego liczne grzechy. Bardzo cierpi.
ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
********************************
Z Maryją Bolesną pod krzyżem
***
14 września w Kościele obchodzone jest święto Podwyższenia Krzyża Świętego, a 15 września ukazywana jest Matka Boża Bolesna i Królowa Męczenników, nie tyle w aspekcie chrystologicznym, co historycznym. Przypominane są wtedy ważniejsze etapy i sceny dramatu Maryi i Jej cierpień. Zaczęli to święto wprowadzać serwici – Słudzy Maryi Bolesnej. Papież Pius VII w 1814 r. rozszerzył je na cały Kościół, a dzień święta wyznaczył na trzecią niedzielę września. Papież św. Pius X podniósł je do rangi drugiej klasy i ustalił na 15 września. W tym roku akurat 15 września przypada w niedzielę.
Jedną z najtrudniejszych do zrozumienia jest tajemnica cierpienia. Cierpią dobrzy i źli, starzy i młodzi, bogaci i biedni, cierpią wszyscy we wszystkich epokach i krajach. I każdy ma chwile w życiu, gdy pod naporem cierpienia pyta: Dlaczego właśnie ja? Z Chrystusem prosi o oddalenie kielicha, ale nie zawsze dodaje jak On: Nie moja, ale Twoja wola niech się stanie.
Któż najlepiej nauczy nas cierpieć, jeśli nie Maryja, Królowa Męczenników, która od chwili Zwiastowania przyjęła cały ciąg cierpień płynących z Jej Bożego macierzyństwa.
Jej pokorne fiat było bowiem świadomym przyjęciem cierpień związanych z dziełem Odkupienia.
Miarą miłości – nauczał św. Franciszek Salezy – jest to, co gotowi jesteśmy wycierpieć dla osoby ukochanej. Maryja kochała jak nikt i jak nikt cierpiała, bo Boży Syn tak bardzo cierpiał. Cierpiała z Jezusem. Maryja jest dla nas Mistrzynią i wzorem w cierpieniu.
Maryja z macierzyńskim uczuciem wytrwała pod krzyżem, aby wziąć z ramion krzyża swego Syna. Raz jeszcze spotkał się Syn z ramionami Matki. To są ostatnie działania, podjęte by okazać serce umęczonemu Człowiekowi. Gdy już wszyscy odejdą, zabierając ze sobą hałas, krzyk i zgiełk, zostaje jeszcze serce – łzy prawdziwe, macierzyńskie współczucie. Tak czyni Maryja i tak czyni Kościół, który wtedy, gdy nas wszyscy opuszczą, zostanie przy nas do końca (por. Stefan Kardynał Wyszyński, Laski 1963 r.).
Kult Matki Bożej Bolesnej uwidocznił się już w średniowieczu, wtedy to boleści Maryi rozważa najpierw Siedmiu Założycieli Zakonu Serwitów, a następnie wielcy święci Kościoła, dając je jako wzór do naśladowania. Włoski franciszkański poeta i mistyk Jacopone da Todi (1236-1306) napisze wspaniałą sekwencję, którą do dziś czyta się w uroczystość Matki Bożej Bolesnej:
Stała Matka Boleściwa
Obok krzyża ledwo żywa,
Gdy na krzyżu wisiał Syn.
A w Jej pełnym jęku duszy
Od męczarni i katuszy
Tkwił miecz ostry naszych win.
Jakże smutna i strapiona
Była ta Błogosławiona,
Z której się narodził Bóg!
Jak cierpiała i bolała,
Jakże drżała, gdy widziała
Dziecię swe wśród śmierci trwóg.
Któryż człowiek nie zapłacze,
Widząc męki i rozpacze
Matki Bożej w żalu tym?
Któż od smutku się powstrzyma,
Mając Matkę przed oczyma,
Która cierpi z Synem swym? (…)
Jan Uryga/Niedziela Ogólnopolska
********************************************
Kult Matki Bożej Bolesnej: osobista droga do Pana Boga
***
Cześć Matce Bożej Bolesnej oddawali polscy królowie: Zygmunt III Waza, Władysław IV i Jan Kazimierz. Za patronkę obierali święci i zakony. Cierpienie, którego w swoim życiu doświadczyła Maryja, jest szczególną wskazówką, gdy w codzienności pojawia się krzyż, którego nie udaje się zdjąć z ramion.
Matka Boża cierpiała w swoim życiu dużo – podkreślają teologowie. Wielu z nich mówi o Jej roli Współodkupicielki. Tak nazywali Ją papieże, święci i błogosławieni. Nie w takim sensie, że zbawczej Ofierze Chrystusa miałoby brakować czegoś, co dopełniła Maryja. Teologowie podkreślają w ten sposób Jej pełną otwartości i miłości współpracę z Łaską, co w praktyce życia przekładało się na ścisłą współpracę z Jezusem w historycznym dziele Odkupienia.
Tylko w Polsce: kilkanaście cudownych wizerunków
Znaków czci Matki Bożej Bolesnej odnajdziemy w tradycji, kulturze i sztuce niezliczoną ilość. Szereg modlitw i nabożnych pieśni, powstałych niekiedy setki lat temu, jak pochodzące z XI wieku „Godzinki o Matce Bożej Bolesnej”, śpiewane na tradycyjną melodię godzinek czy pieśń pasyjna z XIII wieku „Stabat Mater Dolorosa”.
Maryja Bolesna przedstawiana jest w sztuce najczęściej na trzy sposoby: pod krzyżem Chrystusa, z Jego ciałem na kolanach lub z mieczami wbitymi w serce. Często siedmioma, gdyż nawiązują do Siedmiu Boleści Maryi – o czym za chwilę. Co ciekawe często przedstawiana jest jako młoda kobieta, mimo iż w momencie śmierci Chrystusa miała ok. pięćdziesięciu lat. Ku Jej czci powstały tak znamienite arcydzieła jak watykańska „Pieta” Michała Anioła. Obrazów i rzeźb Matki Bożej Bolesnej, uznanych za cudowne, nie sposób zliczyć. Na przykład tylko we Włoszech jest ich ponad czterdzieści, w Polsce – kilkanaście. Wiele wyróżnionych papieskimi koronami, co świadczy o szczególnej czci jaką ludzie oddają Maryi w konkretnym wizerunku i o otrzymywaniu w danym miejscu licznych łask.
Papieskimi koronami udekorowano m.in. obrazy Matki Bożej Bolesnej w kościele franciszkanów w Krakowie, w kościołach w Sulisławicach i Chełmie oraz figurę piety w Limanowej. „Dziękczynienia naszej Matce Bożej, spisywane od 1947 r., zajmują sześć opasłych tomów” – podkreśla ks. prałat Józef Poręba, wieloletni kustosz limanowskiego sanktuarium. Wśród licznych uzdrowień około dziesięciu posiada dokumentację medyczną, które wskazują na niezwykłość uzdrowienia.
Czcili Ją biskupi i magnaci
Ku czci Matki Bożej Bolesnej powstało dwadzieścia jeden zakonów, zatwierdzonych przez Stolicę Apostolską: dziewiętnaście żeńskich i dwa męskie. W 1595 roku przy kościele franciszkanów w Krakowie założono Bractwo Matki Bolesnej, do którego należeli m.in. królowie: Zygmunt III Waza, Władysław IV i Jan Kazimierz oraz wielu biskupów i magnatów. Szczególnym nabożeństwem do Matki Bożej wyróżniało się wielu świętych, m.in. założyciele zakonu serwitów, św. Paweł od Krzyża, założyciel pasjonistów, bł. Władysława z Gielniowa.
Ku czci Matki Bożej Bolesnej obchodzono przez pewien czas w Kościele dwa święta. W 1423 r. zaczęto celebrować w Niemczech w diecezji kolońskiej pierwsze z nich, czcząc „współcierpienie Maryi dla zadośćuczynienia za gwałty, jakich dokonywali na kościołach katolickich husyci”. W roku 1727 papież Benedykt XIII zalecił obchodzenie go w całym Kościele, w piątek przed Niedzielą Palmową. Święto jest obecnie zniesione. Drugie święto wprowadzili serwici – ku czci Siedmiu Boleści Maryi, a rozszerzył na cały Kościół w 1814 r. Pius VII. Św. Pius X ustalił jego datę na 15 września. Obecnie nazywa się ono świętem Matki Bożej Bolesnej.
Z tajemnicą cierpienia Maryi w szczególny sposób wiąże się zaproszenie każdego z nas do pokuty. „To o co was proszę, to pokuta. Chcę jedynie skruchy. Jeżeli będziecie odmawiać Koronkę do Siedmiu Boleści, rozważając ją, otrzymacie moc, by naprawdę żałować” – mówiła Matka Boża podczas objawień w Kibeho w Rwandzie (1981-83), uznanych przez hierarchę Kościoła katolickiego, biskupa miejsca Augustina Misago za autentyczne. „Dziś wielu ludzi w ogóle nie umie prosić o przebaczenie. Nadal krzyżują mego Syna. Dlatego chciałam was przestrzec (…). Proszę Cię powiedz o tym całemu światu”.
Koronka, o której mówi Maryja, znana jest od co najmniej trzech wieków. Została zatwierdzona przez papieża Benedykta XIII w 1724 r. W jej kolejnych tajemnicach rozważa się cierpienie Maryi, którego doświadczała przez proroctwo Symeona, podczas ucieczki do Egiptu, zgubienia Jezusa w świątyni, spotkania z Jezusem na drodze krzyżowej, Jego ukrzyżowania i śmierci, zdjęcia Jego ciała z krzyża oraz złożenia Go do grobu.
Cierpienie posiada sens duchowy
Postawa Maryi wobec cierpienia zdaje się podpowiadać, jak odnaleźć sens, gdy w życiu pojawia się ból. Podobnie jak Maryję, Bóg w tajemniczy sposób zaprasza każdego z nas do współpracy, byśmy w swoim ciele dopełniali „braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (1Kol 1,24). Czyni tak, chociaż zadość czyniąca i uświęcająca męka Chrystusa była stuprocentowo skuteczna i niczego jej nie brakuje (por. Hbr 7,27; Hbr 9,12; Hbr 10,10).
Zaproszenie Boga nie dotyczy tylko sytuacji szczególnie dramatycznych. Każdy z nas w intencji swojej lub innych może ofiarować zarówno codzienne trudności, lekkie dolegliwości, jak też sytuacje głęboko bolesne i trudne. To niezwykle cenny duchowo dar.
Dorota Niedźwiecka/PCh24.pl
******************************************
WSPOMNIENIE MATKI BOŻEJ BOLESNEJ
***
Kult Maryi jako Matki Bolesnej współcierpiącej ze Zbawicielem zaczął się rozwijać wraz z kultem Męki Pańskiej.
Cierpienie Maryi zapowiedział starzec Symeon: „Oto Ten położony jest na zgubę i na podźwignięcie się wielu w [narodzie] izraelskim, i na znak, któremu będą się sprzeciwiać. Twoją zaś duszę przeszyje miecz, aby wyszły na jaw zamysły serc wielu” (Łk2,34-35). Maryja, mając świadomość, że Jezus jest Mesjaszem, doznawała ogromnych cierpień jako matka.
Pobożność ludowa wypunktowała siedem momentów, które zaznaczają wielki ból Maryi: proroctwo Symeona, ucieczka do Egiptu, poszukiwania dwunastoletniego Jezusa w Jerozolimie, spotkanie z Chrystusem na drodze krzyżowej, trwanie u stóp Krzyża podczas śmierci Jezusa, zdjęcie Jezusa z Krzyża, złożenie Jezusa do grobu.
Od 1423 roku święto Matki Bożej Bolesnej było obchodzone w Niemczech w Kolonii. Początkowo było obchodzone w piątek przed trzecią niedzielą wielkanocną, a od XVIII wieku w piątek przed Niedzielą Palmową.
Kult Matki Bożej Bolesnej szerzyli także od XIII wieku członkowie zakonu serwitów, czyli sług Maryi. Obchodzili oni święto Siedmiu Boleści Najświętszej Maryi we wrześniu, po święcie Podwyższenia Krzyża Świętego. To święto do kalendarza liturgicznego wprowadził papież Pius VII w podziękowaniu za uwolnienie z niewoli napoleońskiej w 1814 roku.
Przez pewien czas obchodzono zatem dwa święta ku czci Maryi Bolesnej. Ostatecznie w 1908 roku pozostawiono tylko święto z 15 września.
Ikonografia przedstawia Matkę Bożą Bolesną w trojaki sposób. Najdawniejsze wizerunki ukazują cierpiącą Maryję stojącą pod krzyżem Chrystusa. Około XIV wieku pojawiły się „Piety” przedstawiające Maryję trzymającą na kolanach ciało nieżyjącego Chrystusa zdjętego z Krzyża. W tym samym czasie pojawiły się obrazy i figury, na których serce Maryi jest przebite mieczem. Na niektórych wizerunkach w sercu Maryi tkwi siedem lub więcej mieczy.
WIECZORNE NABOŻEŃSTWO DOMOWE
W czasie modlitewnego spotkania zapalamy świecę przy wizerunku Matki Najświętszej. Można na rozpoczęcie modlitwy zaśpiewać np. pieśń Z dawna Polski Tyś Królową, a następnie przeczytać i wspólnie rozważyć wybrane fragmenty Pisma Świętego ( Hbr 5, 7-9 );
19, 25-27 albo Łk 2, 33-35. Po modlitwie spontanicznej można odmówić Koronkę do Siedmiu Boleści Maryi albo część bolesną różańca świętego. Można też odczytać przepiękny , średniowieczny hymn Stabat Mater.
Modlitwa św. Bonawentury
Zdrowaś Maryjo, boleści pełna. Ukrzyżowany z Tobą, najboleśniejszaś Ty między niewiastami i bolesny owoc żywota Twojego, Jezus. Święta Maryjo, Matko Ukrzyżowanego, uproś nam, krzyżującym Syna Twojego, łzy pokutne teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
Stabat Mater dolorosa
(tekst polski)
Stoi Matka obolała,
Łzy pod krzyżem przepłakała,
Gdy na krzyżu Syn jej mrze.
Jakże w duszy jest zmartwiona,
Zasmucona, zachmurzona,
Aż ją poprzeszywał miecz.
Jakże smutnej i strapionej
Matce tej Błogosławionej
Jednorodzonego mieć
I nie łamać się ginącej
Tej pobożnej, tej widzącej
Jednorodzonego śmierć.
Co za człowiek, co nie płacze,
Kiedy Matkę tę zobaczy
W udręczeniu – w takim, o
Kto niezdolny współczuć czule
Bólom Matki Syna bóle?
Czy ma takie serce kto?
Widzi Matka: Syn Jej, Jezus
Bicze przyjął i krzyż przeniósł
Za calutki ludzki grzech.
Widzi słodkie swe Rodzone
Tak śmiertelnie opuszczone,
Jak ostatni traci dech.
Matko, źródło ukochania,
Daj mi siłę współczuwania
Tylu bólom, żalom Twym.
Serce sobie upodoba,
U Chrystusa kochać Boga;
Sercu memu spraw to Ty
Matko Święta, niechby ono
Przybijano i dręczono,
Niech zasiłki Twoje ma.
Zrób mnie godnym uproszenia,
Udzielenia, udręczenia
Z Twego Rodzonego ran
Daj pobożnie z Twymi łzami
Mieć Twój ból z Ukrzyżowanym,
Póki tym nie przejmiesz mnie.
Niech pod krzyżem z Tobą stoję,
Niech łzy Twoje będą moje,
Tego twego płaczu chcę
Panno z Panien Najjaśniejsza,
Już mi nie bądź boleśniejsza,
Tylko daj i mnie łzy lać
Niech Chrystusa śmierć przeniosę,
Mękę zniosę do pomocy,
Niech to przejdę jeszcze raz
Zrób mnie zbitym, poranionym,
Uwięzionym, przepojonym
Krzyżem Syna, Syna krwią.
Płomień ognia mnie nie spali:
Najjaśniejsza mnie ocali
Na ten ostateczny Sąd.
Chryste, a gdy i Ty wyjrzysz,
Daj przez Matkę i mnie przybyć
Do zwycięskich Twoich palm.
A gdy ciało będzie zmarłe,
Spraw, niech duszy będą dane
Twoje nieba pełne chwał. Amen.
********************************************
Siedem mieczy boleści Matki Bożej. Czemu aż tyle?
W sztuce elementem ukazującym cierpienia Maryi jest miecz przeszywający – zgodnie ze słowami Symeona – Jej duszę. W miarę rozwoju pobożnych medytacji jeden miecz zamienił się w siedem mieczy. Co one oznaczają?
Stabat Mater Dolorosa
Imię Jacopone’a da Todi najlepiej na język polski przetłumaczyć jako „Kuba”, tym bardziej, że tak nazwali go bliscy, gdy podjął decyzję o rezygnacji ze światowej kariery i poświęcił życie pokucie i modlitwie. Szalony Kuba – a tak właśnie go nazwano – podjął pokutne życie po śmierci żony, gdy – wedle tradycji – odkrył, że pod drogimi sukniami nosiła włosiennicę, pokutując za jego utracjuszostwo.
Po wstąpieniu do zakonu franciszkańskiego Jacopone wykazał się wybitnym talentem poetyckim, tak że już za życia uznawany był za mistrza, a obecnie wielu historyków literatury uważa, że obok Dantego jest najwybitniejszym przedstawicielem średniowiecznej poezji włoskiej.
Spośród wszystkich dzieł da Todi najsłynniejsza jest pieśń Stabat Mater Dolorosa, która – przetłumaczona na wiele języków świata – jest śpiewana w kościołach po dziś dzień. Mater Dolorosa – Matka boleściwa jest tytułem, który przyznajemy Bożej Rodzicielce, chcąc ukazać nasze współczucie z Jej cierpieniem.
Matka Boleściwa
Matka Boleściwa jest motywem wielokrotnie wykorzystywanym w sztukach plastycznych, szczególnie w kameralnych dziełach związanych z tak zwanym nurtem devotio moderna. Celem tej „nowej” pobożności było wzbudzenie współczucia modlącej się osoby do umęczonego Chrystusa czy Jego matki. W sztuce takie myślenie zaowocowało szeregiem przedstawień dewocyjnych, które nie ilustrują dosłownie scen biblijnych, ale odnoszą się do Ewangelii, a przede wszystkim Pasji.
Przykładem może być Pieta, scena ukazująca Maryję trzymającą na kolanach umęczone ciało Syna zdjętego z krzyża. Mimo jej braku w ewangelicznych opisach męki jest ona bardzo prawdopodobna – trudno bowiem założyć, że matka nie chciałaby się pożegnać z synem po śmierci.
Pieta z Lubiąża jest przykładem, chciałoby się powiedzieć, doprowadzonej do skrajności ekspresyjności i emocjonalności w sztuce. Cierpienie ukazane jest nie tylko w niezliczonych ranach na ciele Zbawiciela, ale także w pełnych rozpaczy rysach Jego Matki.
Z kolei w jednym z kościołów w Hohenfeld znajdujemy przedstawienie będące połączeniem zdjęcia z krzyża oraz Piety. Jednakże w samym przedstawieniu dostrzegamy nawiązanie do wielu odmiennych przedstawień, z jednej strony widzimy miecz przeszywający serce Matki, z drugiej strony patrzy ona w górę, jakby ciągle wpatrywała się w wiszącego na krzyżu Syna.
Mąż Boleści
Ten typ przedstawienia cierpiącej Maryi wynika już jednoznacznie z ewangelicznej opowieści o Jej towarzyszeniu Synowi podczas męki na krzyżu. Jednym z piękniejszych i jednocześnie przepełnionych ekspresją jest obraz Rogiera van der Weydena. Od średniowiecza aż po czasy współczesne powstał szereg obrazów ukazujących grupę Maryi i Jana pod krzyżem. Z grupy tej wyodrębniono postać Maryi, nierzadko ukazanej jako popiersie z rękoma złożonymi w geście modlitwy. Bardzo często takie przedstawienia układano w dyptyki wraz z Chrystusem ukazanym jako Mąż Boleściwy – jak widzimy to w przepięknym dziele Albrechta Boutsa.
Ciekawym przykładem przemiany tego malarskiego przedstawienia jest obraz Bolesnej Maryi pędzla El Greca czy Tycjana. Te kobiety są eleganckimi arystokratkami, których ból jest już dyskretny, ale mimo tego nie mniej ekspresyjny.
Miecz przeszywający duszę Maryi
W sztuce ważnym elementem ukazującym cierpienia Maryi jest miecz przeszywający – zgodnie ze słowami Symeona – Jej duszę. W miarę rozwoju pobożnych medytacji jeden miecz zamienił się w siedem mieczy, takich jakie widzimy na wspaniałej rzeźbie z Salamanki czy też obrazie z klasztoru w Staniątkach.
Czym są owe miecze utkwione w sercu Maryi, ukazuje obraz Adriana Isebrandta, gdzie na scenach otaczających zbolałą Matkę Boga widzimy: ofiarowanie, ucieczkę do Egiptu, odnalezienie w świątyni, drogę krzyżową, ukrzyżowanie, zdjęcie z krzyża oraz złożenie do grobu. Każda z tych scen namawia wiernych do pobożnej medytacji nad Pasją oraz współczucia Matce i Synowi.
Juliusz Gałkowski /Aleteia.pl
******************************************
KORONKA DO SIEDMIU BOLEŚCI MATKI BOŻEJ
***
Koronka do Siedmiu Boleści Maryi otrzymała specjalne odpusty nadane przez papieży: Benedykta XII, Klemensa XII i Klemensa XIII.
Matka Boża do św. Brygidy:”Spoglądam na ludzi żyjących na ziemi i szukam między nimi tych, którzy by rozmyślali nad Moimi boleściami, lecz niestety mało takich znajduję. Zapominają o Mnie. A ponieważ mało ludzi pamięta o Moich boleściach, które cierpiałam dla nich, to przynajmniej ty nie zapominaj, córko Moja i naśladuj Moją cierpliwość w dolegliwościach”.
W XVIII wieku wielki czciciel Maryi, św. Alfons Maria Liguori, przypomniał o koronce w swoim dziele O łaskach Matki Najświętszej. Święta Elżbieta z Hesji, niemiecka zakonnica i mistyczka, miała wizję, w której Jezus objawił następujące obietnice odnośnie nabożeństwa do boleści Matki Bożej:
1. Kto będzie wzywał Matkę Bożą przez Jej cierpienia, ten przed śmiercią zasłuży na to, że odprawi prawdziwą pokutę za wszystkie swoje grzechy. 2. Będę strzegł tych czcicieli w utrapieniach, które nawiedzać ich będą, a zwłaszcza w chwili ich śmierci. 3. Wyryję w nich pamięć o mojej męce, a w niebie dam im za to nagrodę. 4. Czcicieli takich umieszczę w rękach mojej Matki, Maryi, żeby Ona nimi dysponowała według swej woli i żeby im wyprosiła wszystkie łaski, których pragnie dla nich.
Jezus powiedział do włoskiej mistyczki bł. Weroniki Nagroni z Bianasco: “Drogimi są dla Mnie łzy wylane w rozmyślaniu nad Męką Moją. Lecz łzy wylane nad boleściami Matki Mojej jeszcze bardziej Mnie poruszają. Tak bardzo kocham Moją Matkę”.(źródło: Czasopismo „Królowa Różańca Świętego”, numer 15, 2015)
——————————————————————————————
Znak Krzyża Świętego +
P. Matko Bolesna, porusz serce moje.
W. Abym w boleści umiał wniknąć Twoje.
1 Boleść: Proroctwo Symeona
Starzec Symeona przepowiada Maryi, że duszę Jej przeszyje miecz. A stanie się to dlatego, że jej Synowi, będą się niektórzy sprzeciwiać. Owocem tajemnicy jest poddanie się woli Bożej, jak Maryja.
Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu
2 Boleść: Ucieczka do Egiptu
Na polecenie Anioła Józef wziął dziecię i Matkę jego i uszedł do Egiptu przed złością Heroda. Maryja w czasie tej tułaczki przeżyła wiele zmartwień. Owocem tajemnicy jest słuchanie głosu Bożego, jak Maryja.
Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu
3 Boleść: Szukanie Pana Jezusa, który pozostał w świątyni
Jezus zaginął w Jerozolimie, trzy dni Maryja wraz z Józefem bolejąc szukali Jezusa. Czy może być większa boleść dla Matki? Owocem tajemnicy jest tęsknota za Jezusem.
Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu
4 Boleść: Spotkanie Pana Jezusa dźwigającego krzyż
Skazany na śmierć Jezus dźwiga krzyż na Golgotę. A oto w drodze spotyka się z Matką swoją. Rzewne musiało być to spotkanie. Owocem tajemnicy jest cierpliwe znoszenie krzyżów.
Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu
5 Boleść: Śmierć Pana Jezusa na krzyżu
Obok krzyża Jezusowego stała Matka Jego. Mężnie współcierpiała z Synem dla zbawienia świata. Owocem tajemnicy jest panowanie nad złymi skłonnościami.
Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu
6 Boleść: Złożenie martwego ciała Syna na kolana Matki
Zdjęte z krzyża: Ciało Jezusowe złożono w ramiona Maryi. Jezus przestał już cierpieć, a Ona jakby uzupełnia to, czego nie dostaje cierpieniom Jezusowym. Z największą czcią i wdzięcznością całuje Jego święte Rany i obmywa je swymi łzami. Owocem tajemnicy jest szczery żal za grzechy.
Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu
7 Boleść: Złożenie Pana Jezusa do grobu
Umęczone Ciało Jezusowe złożono do grobu w obecności Matki Najświętszej. Żegnała je Maryja z bólem i z wielką wiarą, że Syn zmartwychwstanie. Owocem tajemnicy jest prośba o szczęśliwą śmierć.
Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu
Dla uczczenia łez wylanych przez Matkę Boża Bolesna:
3 x Zdrowaś Maryjo
Za dobrodziejów żywych i umarłych:
Witaj Królowo, Matko miłosierdzia, życie, słodyczy i nadziejo nasza, witaj! Do Ciebie wołamy wygnańcy Ewy, do Ciebie wzdychamy jęcząc i płacząc na tym łez padole. Przeto, Orędowniczko nasza, one miłosierne oczy Twoje na nas zwróć, a Jezusa błogosławiony owoc żywota Twojego, po tym wygnaniu nam okaż. O łaskawa, o litościwa, o słodka Panno Maryjo!
P. Niech pomoc Bożą zawsze nam wyprasza.
W. Matka Chrystusa i Matka nasza.
——————————————————————————————
Św. Faustyna (786): usłyszałam głos Matki Najświętszej: Wiedz, córko Moja, że chociaż zostałam wyniesiona do godności Matki Boga, jednak siedem mieczów boleści przeszyło Mi serce.
——————————————————————————————
Stajemy wobec tajemnicy współcierpienia Maryi i Jej współpracy z Chrystusem w dziele naszego odkupienia. Rozważając tę tajemnicę widzimy jasno, że Maryja cierpi dla nas i że wśród tych boleści ma się stać naszą Matką. Maryja swoim bólem koi nasz ból; Jej życie uczy nas, że przez ból prowadzi droga do radości i do zmartwychwstania w Chrystusie. Matka Boża Bolesna uczy nas przede wszystkim współczucia. Ona sama była przy cierpieniu swego Syna i jest przy każdym ludzkim cierpieniu.
Koronkę do Siedmiu Boleści Maryi zatwierdził papież Benedykt XIII w 1724 r. Rozpowszechniona jest ona w całym Kościele. Matka Boża sama przypomniała o tym nabożeństwie podczas (1981-83) podczas objawień Matki Bożej Bolesnej trzem dziewczynkom w Kibeho w Rwandzie (w 2001 r. biskup diecezji Gikongoro, Augustina Misago objawienia te uznał za autentyczne; są to pierwsze Maryjne objawienia uznane przez Kościół w XXI wieku.
Według biskupa Jana Chrzciciela Gahamanyi, z diecezji Butare w Rwandzie, Najświętsza Panna zwróciła się do jednej z widzących z Kibeho: To o co was proszę, to pokuta. Chcę jedynie skruchy – powiedziała 31 maja 1982 roku. Jeżeli będziecie odmawiać Koronkę do Siedmiu Boleści, rozważając ją, otrzymacie moc, by naprawdę żałować. Dziś wielu ludzi w ogóle nie umie prosić o przebaczenie. Nadal krzyżują mego Syna. Dlatego chciałam was przestrzec. Proszę cię powiedz o tym całemu światu dodała kiedy indziej (13.08.1982).
Dziewica kocha tę Koronkę. Pragnie, aby została na nowo rozszerzona w Kościele. Prosi, by odmawiać tę Koronkę często, zwłaszcza we wtorki i piątki, rozważając każdą tajemnicę.
Prośmy Ducha Świętego, by pobudził nasze serca do pobożnego i owocnego rozważania tajemnic siedmiu boleści Maryi.
************************************************************************************************************
14 września
Podwyższenie Krzyża Świętego
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Alberta, biskupa |
Kiedy w roku 70 Jerozolima została zdobyta i zburzona przez Rzymian, rozpoczęły się wielkie prześladowania religii Chrystusa, trwające prawie 300 lat. Dopiero po ustaniu tych prześladowań matka cesarza rzymskiego Konstantyna, św. Helena, kazała szukać Krzyża, na którym umarł Pan Jezus. Po długich poszukiwaniach Krzyż odnaleziono. Co do daty tego wydarzenia historycy nie są zgodni; najczęściej podaje się rok 320, 326 lub 330, natomiast jako dzień wszystkie źródła podają 13 albo 14 września. W związku z tym wydarzeniem zbudowano w Jerozolimie na Golgocie dwie bazyliki: Męczenników (Martyrium) i Zmartwychwstania (Anastasis). Bazylika Męczenników nazywana była także Bazyliką Krzyża. 13 września 335 r. odbyło się uroczyste poświęcenie i przekazanie miejscowemu biskupowi obydwu bazylik. Na tę pamiątkę obchodzono co roku 13 września uroczystość Podwyższenia Krzyża Świętego. Później przeniesiono to święto na 14 września, ponieważ tego dnia wypada rocznica wystawienia relikwii Krzyża na widok publiczny, a więc pierwszej adoracji Krzyża, która miała miejsce następnego dnia po poświęceniu bazylik. Święto wprowadzono najpierw dla tych kościołów, które posiadały relikwie Krzyża, potem zaś dla całego Kościoła Powszechnego. Ważnym wkładem w historię dzisiejszego święta jest świadectwo mniszki Egerii, która w Itinerarium Egeriae relacjonuje obchody Podwyższenia Krzyża połączone ze świętem dedykacji, czyli poświęcenia kościoła Męczenników (Martyrium) na Golgocie: “Dniami Eucenii (dedykacji) zwą się te dni, w których święty kościół stojący na Golgocie, zwany Martyrium, poświęcony został Bogu. Także święty kościół znajdujący się w Anastasis, to jest w miejscu, gdzie Pan po męce zmartwychwstał, tego samego dnia został Bogu poświęcony. Rocznica poświęcenia tych świętych kościołów jest obchodzona z całą czcią, bo i Krzyż znaleziono tego samego dnia […]” W 614 r. na Ziemię Świętą napadli Persowie pod wodzą Chozroeza. Zburzyli wówczas wszystkie kościoły, także i kościół Bożego Grobu, a wiedząc, jak wielkiej czci doznaje Krzyż Pana Jezusa, zabrali go ze sobą. Cały świat modlił się o odzyskanie Krzyża Świętego. Po zwycięstwie, jakie cesarz Herakliusz odniósł nad Chozroezem, w traktacie pokojowym Persowie zostali zmuszeni do oddania świętej relikwii (628). Podanie głosi, że kiedy sam cesarz chciał na swoich ramionach zanieść Krzyż Chrystusa na Kalwarię, mógł to uczynić dopiero wówczas, kiedy zdjął swoje królewskie szaty. Jest to legenda, gdyż ze świadectwa św. Cyryla Jerozolimskiego (+ 387) wiemy, że już za jego czasów czcigodną relikwię podzielono na drobne części i rozesłano je niemal po wszystkich okolicznych kościołach. Kościół w Krzyżu Jezusa widział zawsze ołtarz, na którym Syn Boży dokonał zbawienia świata. Dlatego każda jego cząstka, tak obficie zroszona Jego Najświętszą Krwią, doznawała zawsze szczególnej czci. Nie chodzi w tym wypadku o autentyczność poszczególnych relikwii, ale o fakt, że przypominają one Krzyż Chrystusa i wielkie dzieło, jakie się na nim dokonało dla dobra rodzaju ludzkiego. O ukrzyżowaniu Pana Jezusa piszą wszyscy Ewangeliści. Co więcej, podają bardzo szczegółowe okoliczności tego wydarzenia. Według świadectwa Ewangelistów Pan Jezus został ukrzyżowany około godziny 12, a umarł o godzinie 15. Jego pogrzeb odbył się ok. godziny 17. Kara ukrzyżowania była u Żydów znana, chociaż w prawie mojżeszowym nie była przewidziana. Aleksander Janneusz (103-76 przed Chrystusem) użył jej dla ukarania zbuntowanych przeciwko niemu faryzeuszów. Taką karę stosowali powszechnie Fenicjanie, Kartagińczycy, Persowie i Rzymianie. Ci ostatni jednak nie stosowali jej wobec obywateli rzymskich. Była to bowiem kara uznawana za hańbiącą i bardzo okrutną. Skazańca odzierano z szat, rzucano go na ziemię, rozciągano mu ramiona i nogi, przybijając je do krzyża. Skazaniec konał z omdlenia i gorączki, dusił się. Na domiar złego wisielca nękało mnóstwo komarów, a bywało, że konającego rozrywały sępy. Krzyż miał zwykle kształt litery T (tau). Ponieważ śmierć na krzyżu miała wszystkie znamiona hańby, dlatego cesarz Konstantyn Wielki zniósł karę śmierci przez ukrzyżowanie (316). Największą część drzewa Krzyża świętego posiada obecnie kościół św. Guduli w Brukseli. Bazylika św. Piotra w Rzymie przechowuje część relikwii, którą cesarze bizantyjscy nosili na piersi w czasie największych uroczystości. W skarbcu katedry paryskiej jest cząstka Krzyża świętego, podarowana przez polską królową Annę Gonzagę, którą miała otrzymać od króla Jana Kazimierza. Największą część Krzyża świętego w Polsce posiadał kościół dominikanów w Lublinie (zostały one skradzione w roku 1991, chociaż nadal w kościele tym znajdują się dwa inne relikwiarze Krzyża świętego). Stosunkowo dużą część Krzyża świętego posiada kościół św. Krzyża na Łysej Górze pod Kielcami. Miał ją podarować benedyktynom św. Emeryk (+ 1031), syn św. Stefana, króla Węgier (+ 1038). Od tej relikwii i klasztoru pochodzi nazwa “Góry Świętokrzyskie”. Wreszcie dość znaczna relikwia Krzyża świętego znajduje się w bazylice Krzyża Świętego w Rzymie. Ku czci Krzyża Świętego wzniesiono mnóstwo kościołów. W samej Polsce jest ich ponad 100. Istnieje również kilka rodzin zakonnych – męskich i żeńskich – pod nazwą Świętego Krzyża. Wśród nich najliczniejsze to Zgromadzenie Św. Krzyża, założone w 1837 r., a zatwierdzone przez Rzym w 1855 r. Na czele czcicieli Krzyża stoi św. Paweł Apostoł. Szczególnym nabożeństwem do Krzyża wyróżniała się św. Helena, cesarzowa. Jednak na wielką skalę kult Krzyża zapoczątkowało średniowiecze, kiedy to bardzo żywo i powszechnie rozwinął się kult męki Pańskiej. Wśród świętych wyróżnili się tym nabożeństwem: św. Bernard z Clairvaux (+ 1153), św. Franciszek z Asyżu (+ 1226), św. Bonawentura (+ 1274), św. Filip Benicjusz (+ 1285), a w latach późniejszych bł. Władysław z Gielniowa (+ 1505), św. Piotr z Alkantary (+ 1562), św. Jan od Krzyża (+ 1591) i św. Paweł od Krzyża (+ 1775). W nagrodę za serdeczne nabożeństwo do swojej męki Jezus obdarzył wielu świętych darem stygmatów. Dzieje Kościoła znają aż 330 podobnych wypadków. Pierwszy stwierdzony historycznie fakt stygmatów spotykamy u św. Franciszka z Asyżu. W ostatnich czasach mówiło się głośno o stygmatykach: Teresie Neumann z Konnersreuth (+ 1962) i o św. o. Pio (+ 1969). Od I w. spotykamy krzyże wypisywane, rysowane czy ryte graficznie – i to w najróżnorodniejszych formach i symbolice, której postacią naczelną jest zawsze Chrystus. Od IV w. spotykamy krzyże bez Ukrzyżowanego, ale za to bogato wykładane szlachetnymi kamieniami i złotem (crux gemmata). Ich forma jest także różna. Spotykamy między innymi krzyże Chrystusa, Piotra, Andrzeja, św. Pachomiusza, krzyż etiopski, ormiański, jerozolimski itp. We wczesnym średniowieczu zwykło się wyrabiać krzyże (pasje) z wizerunkiem Chrystusa, ale z koroną królewską (diademem) na głowie. Od wieku XII datują się krzyże współczesne, pełne wyrazu cierpienia i grozy. Najdawniejszy krzyż znaleziono w Herkulanum, w jednym z domów zasypanego przez wulkan (Wezuwiusz) w roku 63 i 79, którego to odkrycia dokonano w 1748 roku. Na jednej ze ścian domu znaleziono wyraźny odcisk dużego krzyża, który tam wisiał. Jest nawet otwór po gwoździu w ścianie, na którym ten krzyż był umieszczony. Krzyż Chrystusa czci się także czyniąc znak krzyża. Początkowo czyniono krzyż nad przedmiotami, kreśląc go dłonią. Miał on być wyznaniem wiary, chronić od nieszczęść, sprowadzać Boże błogosławieństwo. Zwyczaj ten sięga pierwszych wieków chrześcijaństwa. Był on traktowany jako credo katolickie, streszczenie najważniejszych prawd wiary. Słowami podkreślano wiarę w Boga w Trójcy Świętej jedynego, a ruchem ręki podkreślano nasze zbawienie przez Chrystusową mękę i śmierć. O znaku krzyża świętego pisze już Tertulian (+ ok. 240). Św. Hieronim mówi o nim w liście do Eustochii. Pierwsi chrześcijanie tym znakiem posługiwali się bardzo często. Kościół zachował ten zwyczaj, kiedy w liturgii błogosławi swoich wiernych. Dzisiejsze święto przypomina nam wielkie znaczenie krzyża jako symbolu chrześcijaństwa i uświadamia, że nie możemy go traktować jedynie jako elementu dekoracji naszego mieszkania, miejsca pracy czy jednego z wielu elementów naszego codziennego stroju. |
************************
Święto Podwyższenia Krzyża
14 września 335 r. dokonano konsekracji Bazyliki Zmartwychwstania, którą wybudował cesarz Konstantyn blisko miejsca ukrzyżowania Chrystusa. Od tego czasu Wschód chrześcijański obchodził tego dnia uroczyste święto na cześć Krzyża Zbawiciela.
***
Krzyż jest miejscem zwycięstwa Chrystusa. Z wysokości Krzyża Jezus pociąga do siebie wszystkich grzeszników (zob. J 12, 32) i objawia im miłość Ojca, który Go posłał. Oddając na nim ostatnie tchnienie, ofiarował się jako żertwa przebłagalna za grzechy całego świata i oddał chwałę Ojcu z wszystkimi, których zbawił.
Krzyż nie jest więc znakiem słabości Jezusa, lecz Jego chwały. Spojrzenie na przybitego Jezusa przynosi uzdrowienie i zbawienie nam, którzy jesteśmy śmiertelnie zatruci jadem świata. Wobec Krzyża nie można przejść obojętnie, bowiem budził on i zawsze budzi niepokój ludzkiego sumienia. Jest znakiem miłości, która się otwiera na każdego człowieka.
Jezus, otwierający na Krzyżu swe ramiona, rezygnuje z jakiejkolwiek ochrony, jaką my często roztaczamy wokół siebie. Ten gest jest wzmocniony obrazem otwartego serca, które oddaje do dyspozycji wszystkich to, co najbardziej intymne i osobiste. Jezus na Krzyżu zrezygnował ze swojej siły, by „cicha” moc Boga okazała się silniejsza niż siła wszystkich ludzi i uświadomiła nam, że zawsze do niej będzie należeć ostatnie słowo.
Krzyż jest koniecznym etapem na drodze do chwały. Dlatego Jezus zaprasza nas: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech mnie naśladuje (Łk 9, 23). Krzyż jest nieustannym wezwaniem, by zaakceptować to, czego doświadczamy każdego dnia. Przypomina nam, że nie wszystko jest dla nas proste, jak sobie zaplanujemy. Musimy się więc pogodzić się z codziennymi utrudnieniami i tym, co krzyżuje nasze plany. Dla osoby cierpiącej Krzyż jest pocieszeniem, przypomina, że nie jest ona w swym cierpieniu sama, ale Ktoś idzie z nią w najgłębszą ciemność aż do samotności i opuszczenia, aż po największą niemoc śmierci.
Krzyż zmusza nas, byśmy zastanowili się nad sobą. Każe nam szukać odpowiedzi na pytanie: Kim jesteśmy? Obraz Krzyża towarzyszy nam wszędzie i przybliża do prawdziwego człowieczeństwa. Nie pozwala, byśmy w przekonaniu o własnej wielkości uciekli od prawdy o naszym życiu. Ukazuje on naszą ograniczoność i ukierunkowanie na śmierć. I jedynie ten, kto gotów jest przyjąć śmierć, staje się prawdziwie człowiekiem.
Akceptacja Krzyża przejawia się w spokojnej, milczącej i opanowanej postawie wobec życia. Człowiek, przyjmując Krzyż, przyjmuje niepowodzenia, ma odwagę przyjąć siebie takiego, jaki jest. Krzyż wyzwala go od samego siebie, wyjawia mu prawdę, od której ucieka. Znoszona z wiarą choroba jest posłuszeństwem Bogu i twórczą gotowością, staje się dla nas objawieniem odkupienia i w radykalny sposób przemienia nasze życie. Akceptacja cierpienia jest jednocześnie drogą do wyzwolenia się z niego. Wielu ludzi cierpi dzisiaj na nerwice, bo nie przyjmują Krzyża, nie chcą przyjąć prawdy o sobie.
W chrześcijaństwo wpisany jest Krzyż i jest on znakiem tożsamości każdego z nas, jest naszym znakiem rozpoznawczym. Chrześcijanie mają w nim swoje korzenie, ale nie utożsamiają go z cierpiętnictwem. Krzyż wskazuje na głęboki sens cierpienia i otwiera człowieka na misterium samego Boga. Jest bramą, wprowadzającą w Boże życie i nasze zbawienie. Krzyż jest znakiem solidarności Boga z cierpiącym człowiekiem.
Przyjęcie Krzyża przynosi owoce wewnętrznej przemiany, dodaje człowiekowi sił do owocnej pokuty i nawrócenia. Krzyż jest proklamacją życia, nadziei, chrześcijańskiego optymizmu i wolności. Zapowiada radość Zmartwychwstania, której nie stłumi już żadna ziemska moc zła i nie zaciemni panowanie grzechu. Cierpienie ludzkie odniesione do cierpienia Jezusa zwiastuje radość wieczną, nie odniesione do Niego staje się rozpaczą, która nigdy się nie skończy. Krzyż demaskuje wszelką pozorną radość.
Krzyż jest znakiem Miłości, która choć nie jest kochana, nie zna granic. Miarą bowiem miłości jest miłość bez granic. Nawet śmierć jej nie kończy. Krzyż Chrystusa pyta nas o miłość, o nasze chrześcijaństwo. Zaprasza, byśmy przyszli do Niego ze swoim cierpieniem, spowodowanym zranieniem przez innych, różnego rodzaju prześladowaniem, ubóstwem, bezdomnością, bezrobociem, pokrzywdzeniem przez los. U stóp Krzyża znajdziemy wszystko.
s. Anna Siudak/Niedziela zamojsko-lubaczowska
*******************************
Podwyższenie Krzyża Świętego
14 września Kościół w sposób szczególny czci Chrystusowy Krzyż, narzędzie męczeństwa, ale i hańby oraz pogardy w antycznym świecie.
***
W 324 r. matka cesarza Konstantyna – Helena, wówczas 78-letnia już kobieta, wyrusza celem ekspiacji za uczynki syna do Ziemi Świętej. Ówczesny biskup Jerozolimy – Makary – miał okazję rozmawiać z cesarzem o sytuacji, w jakiej znajdowały się święte miejsca i nakłaniał go do podjęcia na tych terenach prac badawczych. Na miejscu dawnej Jerozolimy po zburzeniu przez cesarza Hadriana w 135 r. Świątyni Jerozolimskiej powstała Aelia Capitolina. W miejscu Świętego Grobu powstała świątynia Jowisza Kapitolińskiego. Autor Historii Kościoła Euzebiusz z Cezarei mówi, iż po przybyciu na miejsce cesarzowa Helena kazała zwołać komisję, w skład której weszli kapłani i archeologowie w celu zakreślenia dokładnego planu prac wykopaliskowych. Szczęśliwie zachowane dokumenty w pewnej żydowskiej rodzinie pozwoliły na ustalenie topografii Jerozolimy przed jej zburzeniem. Koszty robót nie grały roli – Konstantyn dostarczył na te cele ogromne sumy pieniędzy. Po kilku tygodniach prac ukazał się wreszcie garb Kalwarii i grota grobu Chrystusa. Wzruszenie ogarnęło wszystkich. W częściowo zasypanym rowie odnaleziono trzy krzyże. Biskup Makary modlił się o możność poznania, na którym krzyżu Zbawiciel dokonał żywota. Podobno przyniesiono umierającą niewiastę, którą dotknięto drzewem krzyża. Przy trzecim dotknięciu kobieta wstała. Wiadomość dotarła do Konstantyna, który każe wybudować na świętym miejscu bazylikę. 14 września 335 r. odbyło się uroczyste poświęcenie i przekazanie miejscowemu biskupowi bazyliki, do której wniesiono relikwie Krzyża. Obecna Bazylika Grobu Świętego wybudowana przez krzyżowców zajmuje miejsce trzech budowli wzniesionych przez Helenę: kościoła na cześć Męki Pańskiej, na cześć Krzyża i Grobu Świętego.
Znalezione drzewo Krzyża Helena miała podzielić na trzy części: dla Rzymu, Jerozolimy i Konstantynopola. W tym ostatnim miejscu cesarz Justynian Wielki wystawił świątynię Hagia Sophia, którą ukończono w roku 537 i do niej przeniesiono relikwię Krzyża Świętego. W Rzymie po śmierci matki cesarz wybudował w pobliżu Lateranu, który ofiarował papieżowi Sylwestrowi, wspaniałą Bazylikę Krzyża Świętego z Jerozolimy, w której spoczęło ciało cesarzowej. Umieszczono w niej cenną relikwię Krzyża Świętego. Tu też przechowuje się tabliczkę drewnianą z napisami w greckim, hebrajskim i łacińskim zwaną tytułem Krzyża, którą Piłat kazał umieścić nad głową Jezusa. Papież Lucjusz II w dwunastym stuleciu stwierdził jej autentyczność swoją pieczęcią i umieścił w specjalnej skrzyni. W Jerozolimie 20 maja 614 r. perski władca Chosroes II zabrał relikwie Krzyża do Persji. Piętnaście lat później cesarz bizantyjski Herakliusz pokonał Persów i odzyskał relikwię; bogato ubrany niosąc Krzyż chciał wejść do bazyliki, ale coś powstrzymywało go przed wejściem do kościoła. Biskup Jerozolimy poradził mu aby zdjął z siebie zabytkowe szaty i boso, odziany jak kroczący na Kalwarię Chrystus, wniósł Relikwie do odbudowywanej po zniszczeniu bazyliki. Pamiątkę tego wydarzenia, które – można rzec – iż było ponownym podwyższeniem Krzyża obchodzono corocznie 14 września. Kiedy w czasach wypraw krzyżowych Jerozolima była w rękach krzyżowców zamkniętą wówczas Bramę Złotą otwierano w dniu 14 września dla upamiętnienia momentu powrotu Krzyża do Jerozolimy.
Szczególną czcią cieszył się Krzyż w staropolskim Rzeszowie. W kościele Świętego Krzyża wisiał krzyż, który wykonany w XVII wieku został następnie przeniesiony do Fary. Dziś znajduje się na zewnętrznej ścianie prezbiterium. Czasem Pana Jezusa z tego krucyfiksu zwą „Uśmiechniętym”, gdyż podobno, kiedy przed laty pod tym krucyfiksem grał chłopiec zbierając środki na życie, w pewnym momencie Ukrzyżowany uśmiechnął się do niego. Postać Ukrzyżowanego zwisa na wysoko wyciągniętych ramionach, zaś głowa w cierniowej koronie opada na pierś. Z kolei w przedsionku rzeszowskiej fary monumentalny krucyfiks jest od trzystu lat otaczany kultem. Przekazywane świadectwa w rzeszowskich rodzinach mówią, że kiedy w 1831 r. w mieście wybuchła epidemia cholery, ludzie garnęli się do tego krucyfiksu wypraszając wielorakie łaski. Dziś od ciągłego całowania i dotykania nogi Pana Jezusa uległy wytarciu.
Arkadiusz Bednarczyk/Tygodnik NIEDZIELA
*******************************************
Mądrość Krzyża
Dla człowieka wierzącego – krzyż jest narzędziem zbawienia; jest miejscem objawienia się miłości Boga, jest miejscem wywyższenia Jezusa Chrystusa.
***
Wkościołach zasłaniamy krzyże, aby – paradoksalnie – na nie zwrócić uwagę. Bo nieraz jest tak, że człowiek zaczyna sobie cenić coś dopiero, gdy to straci. Nieraz dopiero, gdy tracimy zdrowie, to zaczynamy dostrzegać jego wartość. Albo jeszcze poważniejsza sytuacja: zaczynamy kogoś szanować dopiero wówczas, gdy poważnie choruje, albo dopiero wtedy, gdy go tracimy całkowicie poprzez jego śmierć. Zasłonięcie krzyża ma nas sprowokować także do myślenia: jak wyglądałby świat bez krzyża? Czas od piątej niedzieli Wielkiego Postu do Wielkiego Piątku, kiedy to krzyż jest uroczyście odsłaniany ma nas sprowokować do refleksji nad tym, czym jest krzyż: czym jest krzyż w moim życiu, czym w życiu Kościoła i społeczeństwa.
Dla człowieka niewierzącego krzyż jest znakiem hańby, miejscem tortur i kaźni dla groźnych przestępców; dla człowieka niewierzącego krzyż wiszący na ścianie – to niezrozumiała ozdoba, dwie belki zbite ze sobą. Jest jednak coś niezwykłego w krzyżu nawet dla niewierzącego, bo przecież człowiek obojętny religijnie właściwie powinien przejść obojętne wobec tego znaku, dla niego nic nieznaczącego. A przecież – wiemy jak wielu domaga się usunięcia krzyża z miejsc publicznych. Jest to niezwykłe roszczenie: przecież nawet nie powinni na ten znak zwrócić uwagi, a tak często w i przeszłości historii i dziś – ma miejsce walka z krzyżem i domaganie się jego usunięcia.
Dla człowieka wierzącego – krzyż jest narzędziem zbawienia; jest miejscem objawienia się miłości Boga, jest miejscem wywyższenia Jezusa Chrystusa. „A ja (mówi Pan Jezus), gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie. (Ewangelista dodaje) To powiedział zaznaczając, jaką śmiercią miał umrzeć”. Śmierć Jezusa na krzyżu jest z jednej strony poniżeniem, a z drugiej – wywyższeniem. Bo ostatecznie śmierć prowadziła Jezusa do zmartwychwstania. Jeśli Jezus mówi, że przyciąga wszystkich do siebie, to znaczy, że pragnie dać nam (właśnie poprzez krzyż) zbawienie, chce nas doprowadzić do wiecznego szczęścia. Postawa wobec krzyża ma zatem kluczowe znaczenie dla naszego zbawienia. Jaka ta postawa powinna być? Można wymienić cztery jej elementy.
Przyjęcie krzyża
Po pierwsze – krzyż należy przyjąć. Kiedy do chrztu świętego przystępuje dorosły, to w ramach nabożeństw przygotowujących go do tego wydarzenia jest taki moment, kiedy kapłan wręcza katechumenowi krzyż. Było mi kiedyś przygotowywać dorosłą osobę do chrztu: z wielkim wzruszeniem przyjęła ten krzyż; a działo się to publicznie w kościele, we wspólnocie. Spróbujmy wyobrazić siebie: pierwszy raz przyjmujących krzyż, wyobrazić sobie, jak odbieram krzyż od kapłana i z namaszczeniem całuję go. Przy chrzcie dzieci obrzęd ten jest także obecny, choć w innej formie. Szafarz mówi: „w imieniu tej wspólnoty znaczę cię znakiem krzyża. Po mnie wy rodzice i chrzestni naznaczcie wasze dziecko, znakiem Jezusa Chrystusa, naszego Zbawiciela”. Cały proces wychowania religijnego w domu ma prowadzić do tego, aby kiedyś dorastające dziecko, o potem dorosły już człowiek wziął świadomie i dobrowolnie krzyż i przyjął do serca całą prawdę płynącą z krzyża. Bo przyjęcie krzyża to ostatecznie świadome i dobrowolne przyjęcie Jezusa Chrystusa. Jest to moment kluczowy i decydujący dla naszego życia. Od niego zależy nasze zbawienie. Przyjęcie krzyża to także przyjęcie zadań i obowiązków życiowych, to także zgoda na własne słabości i ograniczenia, przede wszystkim te, związane z cierpieniem, chorobą, niepełnosprawnością. Znakiem zewnętrznym przyjęcia Jezusa Chrystusa do naszego życia jest zawieszenie krzyża w mieszkaniu, pokoju, nad łóżkiem, nad biurkiem.
Nauka krzyża
Po drugie, krzyża należy się uczyć. Co to znaczy uczyć się krzyża? To zadanie można zrozumieć bardzo opacznie. Ktoś może pomyśleć, iż uczenie się krzyża to jakiś masochizm, to jakieś cierpiętnictwo, to jakieś samokrzyżowanie. Nic bardziej błędnego. Z krzyża Chrystusa płynie niezwykła nauka. Kiedy mówimy, że krzyża należy się uczyć, to chodzi o naukę, jaka z krzyża płynie. Jest to przede wszystkim nauka miłości, wierności, posłuszeństwa i pokory. Jezus z miłości do nas przyjął krzyż i na nim umarł. Zbawił nas nie tyle przez sam krzyż jako narzędzie, ale zbawiła nas miłość Pana Jezusa do nas, która na krzyżu objawiła się najpełniej. Kiedy patrzymy na krzyż, to wówczas mamy uczyć się mądrości z niego płynącej. Wspomnijmy w tym momencie św. Teresę Benedyktę od Krzyża, znaną bardziej jako Edyta Stein. To żydówka, która w młodości utraciła wiarę. Wykładała w uniwersytecie, była filozofem, przeżyła nawrócenie, została chrześcijanką, wreszcie karmelitanką; zamordowana w obozie koncentracyjnym Auschwitz. Swoje nieukończone dzieło, przeczuwając śmierć, zatytułowała – Wiedza krzyża. Kto z wiarą patrzy na krzyż, ten zdobywa wiedzę, która prowadzi do prawdziwej mądrości życiowej i umożliwia odróżniać dobro od zła. Jeśli uczeń w szkole spojrzy z wiarą na wiszący w klasie krzyż, to winien zrozumieć naukę z niego płynącą: „nie wolno przeklinać”, „nie wolno oszukiwać”. Jeśli chory w szpitalu zobaczy wiszący krzyż, doświadczy umocnienia i znajdzie w nim sens własnego cierpienia. Jeśli parlamentarzysta w sejmie spojrzy z wiarą na krzyż, to posiądzie wiedzę i mądrość, która nie pozwoli mu głosować za ustawami, w jakikolwiek sposób legalizującymi zło: aborcję, in vitro, eutanazję, czy związki homoseksualne. Uczyć się krzyża to przyjmować jego naukę.
Co to jeszcze oznacza uczyć się krzyża? To także przyjmować cierpienia i przeciwności życia w łączności z krzyżem Chrystusa: „Scientia crucis – powie E. Stein – zdobywa się tylko wtedy, gdy się samemu doświadczy krzyża. Od początku byłam o tym przeświadczona i powiedziałam z całego serca: Ave Crux, Spes unica”. Kiedy już zbliżała się jej śmierć w obozie, napisała niezwykłe słowa w swoim testamencie: „Już dzisiaj z radością przyjmuję śmierć, jaką mi przeznaczył Bóg, posłuszna Jego świętej woli. Proszę Pana, aby moje życie i śmierć przyjął ku swojej chwale i uwielbieniu, za wszystkie prośby Najświętszego Serca Jezusowego, Maryi i Kościoła Świętego, szczególnie za utrzymanie, uświęcenie i doskonałość naszego świętego Zakonu – a mianowicie za Karmel w Kolonii i Echt, jako pokutę za niewiarę narodu żydowskiego i aby Pan został przez swoich przyjęty i królestwo Jego przybyło w chwale, na ratunek Niemiec i pokoju na świecie, ofiaruję także za moich krewnych, żyjących i zmarłych, i za wszystkich, których dał mi Bóg: aby nikt nie został potępiony”. Prawdę o łączeniu swoich cierpień z krzyżem Chrystusa głosi niestrudzenie wspólnota Apostolstwa chorych.
Misja płynąca z krzyża
Po trzecie, krzyż trzeba zanieść drugim. I znów można to zadanie zrozumieć niewłaściwie. Nikogo nie mamy obciążać jakimiś ciężarami. Nikogo nie mamy krzyżem straszyć. Nie mamy też w imię krzyża walczyć przeciw komuś. Jednak krzyż trzeba zanosić innym. Tu chodzi przede wszystkim o głoszenie Pana Jezusa, Jego dzieła zbawczego, które na krzyżu się dokonało. Zawołaniem arcybiskupa seniora Damiana Zimonia z Katowic są słowa św. Pawła: „Głosimy Chrystusa ukrzyżowanego”. Zanieść krzyż innym znaczy głosić Jezusa Chrystusa. W tym sensie chrześcijanie nieśli krzyż we wszystkie zakątki świata. I dlatego znajduje się on w tak wielu miejscach: na Giewoncie, na świątyniach całego świata, przy drogach, którymi przez wieki kroczyli chrześcijanie. Zanieść krzyż drugim to przekazywać naukę płynącą z krzyża, to głosić mądrość krzyża.
I jeszcze jedno: nie trzeba się bać, i naprawdę można robić prezenty z krzyża (nawet w z okazji ślubu). Jeżeli komuś z jakieś okazji prezentujesz krzyż lub krzyżyk, to nie oznacza to, że życzysz komuś cierpień, czy trudności. Jeśli komuś wręczasz krzyż, to znaczy, że życzysz mu, by nauka krzyża prowadziła go, by jego życie przeżywane w cieniu krzyża było wolne od zła i grzechu, a wypełnione było miłością.
Obrona krzyża
Wreszcie po czwarte, krzyża należy bronić. W imię krzyża nie wolno walczyć przeciw człowiekowi. Jednak krzyża należy z odwagą i jednoznacznością bronić. Bronić krzyża to znaczy nie zgadzać się na to, aby został on usuwany w przestrzeni życia publicznego, ze szkół, urzędów, czy parlamentu. Obecność krzyża w miejscach publicznych nie jest zagrożeniem dla niczyjej wolności. Jeśli bowiem w jakimś mieszkaniu znajduje się krzyż, to oznacza to, że mieszka w nim chrześcijanin, który, jak nakazuje ewangeliczna gościnność, przyjmie w swoje progi każdego, także innowiercę, czy ateistę. Nie będzie go nawracał, ale gość zrozumie, że jest w chrześcijańskim domu. Obecność krzyża w miejscach publicznych pokazuje, iż gospodarzami danej szkoły, danego urzędu, czy danego państwa są w zdecydowanej większości chrześcijanie, którzy szanując odmienność przekonań i wolność religijną innych, pragną jednak kształtować życie społeczne na fundamencie wartości chrześcijańskiej. Obrona krzyża wynika także z zasady, iż życie nie znosi pustki. Jeśli usuniemy krzyż ze ściany (niektórzy mówią, że goła ściana jest ideałem, bo jakoby jest neutralna) oraz związaną z nią tradycję chrześcijańskie, to zaczną pojawiać w to miejsce symbole pogańskie, amulety magiczne i znaki niechrześcijańskie. Odcięcie się od krzyża w wymiarze społecznym, uznanie go za znak zbędny lub nieistniejący, spowoduje, iże okażemy się społeczeństwem bez korzeni, tradycji i trwałych wartości, a takim społeczeństwem łatwo manipulować, takie społeczeństwo łatwo jest podbić, nawet nie walką zbrojną, ale wojną kulturową. Obrona krzyża w społeczeństwie to obrona własnych korzeni, własnej tożsamości. Obrona krzyża to obrona latarni, która wskazuje drogę w ciemnościach, kiedy człowiek nie wie, dokąd iść.
ks. Antoni Bartoszek/Apostolstwo Chorych
****************************
Krzyża wznoszą się ramiona
foto: AdobeStock
***
Krzyżu Chrystusa, bądźże pochwalony,
Na wieczne czasy bądźże pozdrowiony:
Ta sama krew Cię skropiła,
Która nas z grzechów obmyła…
Uroczystość Podwyższenia Krzyża Świętego przypadajaca 14 września należy do jednych z najstarszych świąt chrześcijańskich. Znano ją w Jerozolimie już w IV w. Uroczystość ta została ustanowiona na pamiątkę odnalezienia drzewa Krzyża Świętego. Tu bowiem na miejscu ukrzyżowania i zmartwychwstania Chrystusa wybudowano za czasów panowania cesarza Konstantyna dwa kościoły, połączone jednym dziedzińcem: kościół Krzyża (Ad Crucem) i kościół Zmartwychwstania (Anastasis). Kościoły te kryły w swych wnętrzach najcenniejsze miejsca i relikwie, a więc wzgórze Golgoty, pusty grób Pański i relikwie Krzyża Chrystusowego. Ich poświęcenie nastąpiło 13 września 335 r. 14 września w kościele ” Ad Crucem” pokazano wiernym (podniesiono – exaltatio) relikwie drzewa Krzyża Świętego. O czci tego Krzyża i szerokim rozpowszechnieniu drobnych relikwii mówił około 348 roku św. Cyryl Jerozolimski w swoich katechezach mistagogicznych (IV, 10; X, 19; XIII, 4). Pobożna pątniczka Egeria podkreśla w swoim “Itinerarium” (Dzienniku podróży) napisanym w IV w., że pokazywanie Krzyża Świętego ma związek z jego odnalezieniem (38,4). Nie jest więc wykluczone, że Krzyż został odnaleziony między 335 a 347 rokiem. Kult relikwii nasilił się w związku z najazdem w 614 r. Persów na Jerozolimę i zniszczeniem bazyliki, z której zabrali także drogocenną pamiątkę – Święty Krzyż. Cesarz Herakliusz w 628 r. odnalazł i odebrał Persom Krzyż.
Święto pokazywania wiernym relikwii Krzyża Świętego, obchodzone 14 września, szybko rozpowszechniło się na Wschodzie. Święto to przyjęło się także na przełomie VI i VII w. na Zachodzie. W Rzymie jednak obchodzono 3 maja znalezienie Krzyża Świętego, a 14 września odzyskanie go z rąk Persów. W 1960 r. zniesiono jako dublet święto majowe. Data wrześniowa tego święta jest tradycyjną datą znalezienia Krzyża Świętego.
Krzyż prowadzi nas na Golgotę i ściśle łączy się z Chrystusem Zbawicielem. W prefacji mszalnej na święto Podwyższenia Krzyża Kościół dziękuje Ojcu Niebieskiemu za zbawienie ludzi przez Krzyż: “Ty postanowiłeś dokonać zbawienia rodzaju ludzkiego na drzewie Krzyża. Na drzewie rajskim śmierć wzięła początek, na drzewie Krzyża powstało nowe życie, a szatan, który na drzewie zwyciężył, na drzewie również został pokonany przez naszego Pana Jezusa Chrystusa”. Od tej chwili Krzyż – znak nienawiści, okrucieństwa i śmierci, wymyślony przez człowieka, staje się znakiem miłości Boga do człowieka. Aż taki znak był konieczny do podbicia serc ludzkich. Bowiem, gdy Chrystus został podwyższony na Krzyżu, wszystkich pociągnął ku sobie (por. J 12, 32).
W ludzkiej odpowiedzi, miłością płaci się za miłość. Człowiek chce kochać i być kochanym. Tymczasem Krzyż niesie ze sobą także cierpienie, a jego przyjęcie jest sprawdzianem miłości.
Krzyże są mniejsze i większe, zawsze jednak dopasowane do rozmiaru naszych sił. Aby mieć siły do dźwigania naszego “krzyża”, trzeba dokonać podwyższenia Krzyża w naszym życiu przez serdeczną kontemplację cierpiącego na Krzyżu Chrystusa. O Nim czytamy: “Uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci, a była to śmierć krzyżowa. Dlatego i Bóg wywyższył Go i nadał Mu imię przewyższające wszelkie imię… (Flp 2, 9).
ks. Zenon Mońka/Niedziela
*********************************
Święto Podwyższenia Krzyża Świętego
***
Krzyż jest symbolem naszej wiary, znakiem zbawczej męki i śmierci Pana Jezusa. Kościół obchodzi Święto Podwyższenia Krzyża Świętego – łączone z odnalezieniem najcenniejszej relikwii – wskazując w ten sposób na źródło naszego życia i nadziei.
Krzyż otaczany był czcią już od samego początku, od zawsze znajduje się w centrum wiary chrześcijańskiej. Jak nauczał św. Paweł, „Nauka (…) krzyża głupstwem jest dla tych, co idą na zatracenie, mocą Bożą zaś dla nas, którzy dostępujemy zbawienia” (1 Kor 1, 18); „Tymczasem ja dla Prawa umarłem przez Prawo, aby żyć dla Boga: razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 18 – 20); „Wielu bowiem postępuje jak wrogowie krzyża Chrystusowego, o których często wam mówiłem, a teraz mówię z płaczem. Ich losem – zagłada, ich bogiem – brzuch, a chwała – w tym, czego winni się wstydzić. To ci, których dążenia są przyziemne. Nasza bowiem ojczyzna jest w niebie. Stamtąd też jako Zbawcy wyczekujemy Pana naszego Jezusa Chrystusa” (Flp 3, 18 -20). To właśnie na Krzyżu wypełniły się proroctwa i zapowiedzi Starego Testamentu.
Kult relikwii narodził się wraz czcią oddawaną apostołom i męczennikom, wyrażając wiarę w obcowanie świętych. Ci, którzy oddali życie za Chrystusa, w sposób szczególny do Niego należeli, współuczestnicząc wręcz w Męce samego Zbawiciela, stając się Jego szczególnymi naśladowcami. Jak pisał św. Hieronim, „Szanujemy relikwie męczenników, aby uczcić Tego, którego są męczennikami; szanujemy sługi, aby poszanowanie spływało na Pana, który mówi: »Kto was przyjmuje, Mnie przyjmuje«”. Z tą właśnie wiarą relikwie męczenników umieszczano w ołtarzach, na których sprawowana była Najświętsza Eucharystia. Naturalnie więc rzeczą była cześć oddawana relikwiom prawdziwego Krzyża.
Nauka Krzyża faktycznie była „głupstwem dla pogan”, w ówczesnym świecie krzyż stanowił narzędzie haniebnej, okrutnej kaźni obfitującej w upokorzenia, dla żydów był znakiem przekleństwa. Żydzi nie praktykowali takiej metody egzekucji, na terenach Palestyny wprowadzili ją Rzymianie, dla których stanowiła szczególny rodzaj kary. Skazywano na nią niewolników i kryminalistów winnych ciężkich przestępstw, a także za występowanie przeciwko porządkowi publicznemu. Choć obywatele Rzymu byli początkowo wyjęci spod jej stosowania, to później objęła ona także i tych uboższych.
Zgodnie z rzymską praktykę, karę tę zawsze poprzedzało biczowanie, następnie skazany zazwyczaj niósł na zwyczajowe miejsce kaźni (wysłuchując wyzwisk, mijając gapiów) narzędzie swojej śmierci (czasem była to jedna belka). Jak poświadczają starożytni, zdarzało się, że dla wyeksponowania egzekucji stosowano krzyż wyższy od innych, celem wyeksponowania ofiary; krzyż rzadko opatrywano tabliczką informującą o przyczynie egzekucji.
Ewangeliczne relacje dotyczące ukrzyżowania Jezusa Chrystusa odpowiadają pod tym względem rzymskim praktykom. Zgodnie jednak z obyczajami panującymi w Palestynie, aby przyśpieszyć zgon – i umożliwić szybki pochówek – skazańcom łamano golenie. Jak mówi Pismo: „Ponieważ był to dzień Przygotowania, aby zatem ciała nie pozostawały na krzyżu w szabat – ów bowiem dzień szabatu był wielkim świętem – Żydzi prosili Piłata, aby ukrzyżowanym połamano golenie i usunięto ich ciała. Przyszli więc żołnierze i połamali golenie tak pierwszemu, jak i drugiemu, którzy z Nim byli ukrzyżowani. Lecz gdy podeszli do Jezusa i zobaczyli, że już umarł, nie łamali Mu goleni, tylko jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok i natychmiast wypłynęła krew i woda. Zaświadczył to ten, który widział, a świadectwo jego jest prawdziwe. On wie, że mówi prawdę, abyście i wy wierzyli. Stało się to bowiem, aby się wypełniło Pismo: Kość jego nie będzie złamana. I znowu na innym miejscu mówi Pismo: Będą patrzeć na Tego, którego przebili” (J 19, 31-37).
Narzędzie okrutnej śmierci, hańby i cierpienia stało się narzędziem zbawienia, znakiem miłości, nadziei i życia, zwycięstwa nad grzechem, śmiercią i cierpieniem. Jak powiedział sam Chrystus, „Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem” (Łk 14, 27). Krzyż jest więc znakiem naszej wiary, przypominającym o jej najważniejszych aspektach. Tak jak i w przypadku relikwii męczenników cześć oddawane jest Temu, do kogo należeli oni w swoim życiu i w śmierci, tak też w przypadku relikwii Krzyża cześć oddawana jest Temu, kogo one reprezentują.
W Święto Podwyższenia Krzyża Świętego zachęcamy do rozważenia nauki pozostawionej – jak wskazuje tradycja – przez Tomasza à Kempis:
1. Dla wielu przykrymi zdają się te słowa: Zaprzyj samego siebie; weź krzyż twój i idź za Jezusem. Lecz nierównie przykrzej będzie słyszeć to ostateczne słowo: Idźcie ode mnie, przeklęci, w ogień wieczny. Ci, którzy teraz chętnie słyszą i spełniają słowo krzyża, nie ulękną się w on czas, gdy głos potępienia wiecznego słyszany będzie. Ten znak krzyża ukaże się na Niebie, gdy Pan sądzić przyjdzie. Wtedy wszyscy słudzy krzyża, którzy w tym życiu naśladowali Ukrzyżowanego, do Chrystusa sędziego przystąpią z wielką ufnością.
2. Dlaczegóż więc obawiasz się wziąć krzyż, który do królestwa prowadzi? W krzyżu zbawienie, w krzyżu życie, w krzyżu obrona od nieprzyjaciół; w krzyżu źródło Niebieskiej słodkości, w krzyżu moc umysłu, w krzyżu wesele ducha; w krzyżu szczyt cnoty: w krzyżu doskonałość świętości. Nie masz zbawienia duszy, ani nadziei wiecznego żywota, jeno w krzyżu. Weź więc krzyż twój, i idź za Chrystusem, a zajdziesz do żywota wiecznego. Poszedł On przed tobą, dźwigając krzyż swój, i na krzyżu umarł za ciebie, ażebyś i ty dźwigał krzyż twój, i pragnął umrzeć na krzyżu. Albowiem jeśli z Chrystusem umrzesz, z Chrystusem żyć będziesz. Jeśli będziesz towarzyszem cierpienia, będziesz też towarzyszem chwały Jego.
3. Otóż wszystko zawiera się w krzyżu, wszystko zależy na tym, aby umrzeć samemu sobie: i nie masz innej drogi do życia, i do prawdziwego wewnętrznego pokoju, jeno droga Krzyża Świętego i codziennego umartwiania się. Idź gdzie chcesz, szukaj czego chcesz: a nie znajdziesz ani wznioślejszej, ani bezpieczniejszej drogi, jak droga Krzyża Świętego. Układaj i urządzaj wszystko podług chęci i widoków twoich: a nic nie znajdziesz w czym byś nie cierpiał z dobrej, czy złej woli; a tak wszędzie i zawsze krzyż znajdziesz. Bo albo boleści ciała, albo utrapień duszy doznawać będziesz.
4. Niekiedy Bóg cię odstąpi, niekiedy bliźni prześladować cię będzie; a co większa, często sam sobie ciężarem będziesz. A jednak żadne lekarstwo nie uwolni cię, żadna pociecha nie ulży cierpieniom twoim: lecz musisz cierpieć, dopóki Bóg zechce. Albowiem Bóg chce, abyś się nauczył cierpieć bez pociechy, i abyś Jemu zupełnie się poddał, i przez cierpienie coraz pokorniejszym się stawał. Nikt tak serdecznie nie czuje męki Chrystusowej, jako ten, komu się wydarzy coś podobnego cierpieć. Krzyż przeto zawsze gotowy, i wszędzie cię czeka. Nie ujdziesz przed nim, gdziekolwiek byś się zapędził; albowiem gdziekolwiek pójdziesz, wszędzie poniesiesz sam siebie, i znajdziesz sam siebie. Na prawo i na lewo, w górze i na dole, zewnątrz i wewnątrz, wszędzie krzyż znajdziesz: i wszędzie potrzeba ci być cierpliwym, jeśli chcesz mieć pokój wewnętrzny, i dosłużyć się wiekuistej korony.
5. Jeśli chętnie krzyż dźwigasz, on cię dźwignie i zaprowadzi do pożądanego końca, to jest tam, gdzie jest koniec cierpieniom, które się tu nie kończą. Jeśli niechętnie krzyż dźwigasz, sam sobie przymnażasz ciężaru, czynisz go nieznośniejszym, a jednak znosić go musisz. Jeśli odrzucisz krzyż jeden, niechybnie napotkasz drugi, a może i cięższy.
6. Czyż myślisz, że unikniesz tego, czego żaden z śmiertelnych uniknąć nie mógł? Któryż Święty był na tym świecie bez krzyża i bez utrapienia? A nawet Jezus Chrystus, Pan nasz, jak długo żył, tak długo ani godziny nie był bez boleści i męki. Trzeba było, aby Chrystus cierpiał, aby z martwych powstał, i tak wszedł do chwały swojej. Jakżeż ty śmiesz szukać innej drogi, jak tej walnej drogi, która jest drogą Krzyża świętego.
7. Całe życie Chrystusowe było krzyżem i męczeństwem; a ty sobie szukasz spoczynku i rozkoszy? Błądzisz, błądzisz, jeśli szukasz co innego, jak cierpieć: albowiem cały ten żywot śmiertelny, pełny jest nędzy i opasany krzyżami. A im kto wyżej postępuje w duchu, tym cięższe częstokroć znajduje krzyże: albowiem im większa miłość, tym większa tęsknota w wygnaniu naszym.
8. Ale ten wszakże, tak rozmaicie trapiony, nie jest bez ulgi i pociechy: czuje bowiem, że w miarę cierpliwego znoszenia krzyża, wzrastają mu największe korzyści jego. Albowiem, gdy dobrowolnie się jemu poddaje, cały ciężar utrapienia zamienia się na ufność w pociechę Bożą. A im bardziej ciało pod cierpieniami upada, tym bardziej łaska umacnia duszę. Która niekiedy przez żądzę cierpień i przeciwności, pochodzącą z żarliwej chęci naśladowania Krzyża Chrystusowego, do takiej siły się wzmaga, że aniby chciała być bez boleści i utrapienia: ponieważ wierzy, że tym milszą Bogu się staje, im ciężej dla Niego cierpi. Nie jest to moc ludzka, ale łaska Chrystusowa, która tyle może i sprawia w ułomnym ciele, że na co z przyrodzenia wzdryga się, czego się lęka i przed czym ucieka, to przez żarliwość ducha staje mu się pożądanym i miłym.
9. Krzyż dźwigać, krzyż miłować, ciało umartwiać i poddać duchowi; unikać zaszczytów, chętnie obelgi znosić, sobą pogardzać i pragnąć pogardy; wszelkie przeciwności i szkody cierpliwie ponosić, a żadnego szczęścia i pomyślności na tym świecie nie żądać, wszystko to, nie jest gwoli ludzkiej. Jeśli sam siebie zważysz, poznasz, że nic takiego sam z siebie nie zdołasz. Lecz jeśli zaufasz w Panu, dana ci będzie moc z Nieba, a świat i ciało będą poddane panowaniu twemu. Ani się zlękniesz nieprzyjaciela szatana, jeśli wiara uzbroi cię, a Krzyż Chrystusa naznaczy cię.
10. Przyłóż się więc, jako dobry i wierny sługa Chrystusowy, do mężnego dźwigania Krzyża Pana twego, który przez miłość ku tobie, dał się ukrzyżować za ciebie. Przygotuj się do znoszenia wielu przeciwności i rozmaitych dolegliwości w tym nędznym życiu: bo gdziekolwiek będziesz, wszędzie je znajdziesz, i nigdzie nie ukryjesz się przed nimi. Tak to być musi: i nie masz innego lekarstwa na uniknienie strapień i boleści, jak umieć je znosić. Spełniaj radośnie kielich Pański, jeśli pragniesz być Jego przyjacielem, i mieć cząstkę w dziedzictwie Jego. Zdaj na Boga pociechy twoje: niech On je zlewa wedle upodobania swego. Ty zaś przykładaj się do znoszenia cierpień i miej je sobie za największe pociechy: bo utrapienia tego czasu niniejszego, nie są godne przyszłej chwały, to jest, niczym są w porównaniu z tą chwałą, którą wysłużyć mają, chociażbyś je wszystkie, sam jeden wycierpieć zdołał.
O naśladowaniu Jezusa Chrystusa ksiąg czworo, tłum. Alexander Jełowicki, Poznań, 1886.
PCh24.pl
*****************************************************
Podwyższenie Krzyża ze świętymi od Krzyża
***
“Wiedza Krzyża” Edyty Stein to dobra lektura na dzisiejsze święto Podwyższenia Krzyża Świętego – pomyślałem i wziąłem do ręki tę książkę.
Czego się spodziewałem? Tego, że znajdę tam – i wynotuję w punktach – jakieś proste, ale i kunsztowne odpowiedzi na pytanie o sens cierpienia. Owszem, autorka cytuje parę dotyczących tego rad św. Jana od Krzyża. Np. “nie wybieraj sobie krzyża, który ci się wydaje znośniejszy, bo im cięższe jest jarzmo, tym staje się lżejsze, gdy się je podejmuje z miłości do Boga.”
Generalnie jednak podobne sentencje zajmują w sumie może jedną na ponad trzysta stron tej książki. Bo nie o tym ona jest.
Uderzająca była dla mnie zamieszczona już we wprowadzeniu uwaga Edyty Stein. Odnajduję w niej siebie. I myślę, że nie ja jeden. Oto ten tekst:
“Istnieją znaki rozpoznawcze, które ukazują, że ludzka natura, taka jaka jest w rzeczywistości, znajduje się w stanie degeneracji. Należy do nich niemożność wewnętrznego przyjęcia stanu faktycznego i odpowiedzenia na niego według rzeczywistej wartości. Ta niemożność może być spowodowana tępotą (rozumieć dosłownie), istniejącą już od urodzenia, albo ogólnym otępieniem, jakie się wytworzyło w ciągu życia; wreszcie może to być obojętność wobec pewnych wrażeń na skutek ich częstotliwości. Co się często słyszy, co jest dobrze znane, to nas ‘nie wzrusza’. Dołącza się to niejednokrotnie nadmierne, wewnętrzne obciążenie interesami, które niczego innego nie dopuszczają do głosu. Tę naszą wewnętrzną bierność przeżywamy jako stan niewłaściwy i nad nim bolejemy. Świadomość, że takie jest prawo psychologiczne, cierpienia nie usuwa. Jesteśmy natomiast uszczęśliwieni, gdy na podstawie doświadczenia przekonujemy się, że posiadamy jeszcze zdolność przezywania głębokiej, prawdziwej radości; podobnie w porównaniu z oschłością i znieczulicą zdolność przeżycia głębokiego, prawdziwego cierpienia wydaje się nam łaską.”
Dalej Edyta Stein (św. Teresa Benedykta od Krzyża) przedstawia myśl św. Jana od Krzyża. (Książka powstała na zlecenie karmelitańskich władz zakonnych jako “zeszyt jubileuszowy” z okazji 400-lecia jego urodzin.)
Jest to właściwie rodzaj zaproszenia.
“Bóg stworzył dusze ludzkie dla siebie – podkreśla karmelitanka. – Pragnie je ze sobą zjednoczyć i już w życiu ziemskim udzielić im nieprzebranej pełni i niepojętej szczęśliwości swego własnego, boskiego życia. To jest cel, ku któremu skierowuje On dusze, one zaś powinny ze wszystkich sił do niego dążyć. Droga do celu jest jednak wąska, kamienista i trudna. Wielu na niej ustaje. Niektórzy wychodzą zaledwie za początki i tylko bardzo mała liczba ludzi cel osiąga. Winę ponoszą tu niebezpieczeństwa drogi: niebezpieczeństwa ze strony świata, złego ducha, własnej natury, a także z powodu niewiedzy i braku umiejętnego kierownictwa. Dusze nie rozumieją, co się w nich dokonuje i rzadko znajdują kogoś, kto umie im to wytłumaczyć” – przyznaje święta, która przeszła drogę od judaizmu poprzez ateizm do chrześcijaństwa i Karmelu. Dodaje, że takim właśnie duszom, które nie rozumieją, co się w nich dokonuje i nie znajdują nikogo, kto by im to wyjaśnił, “ofiarowuje pomoc [św.] Jan [od Krzyża] jako światły przewodnik”. Ma on – jak pisze święta rodem z Wrocławia – “wiele współczucia dla błądzących i żal mu dzieła Bożego, które rozbija się o przeszkody”.
Edyta Stein nie wie jeszcze, że zostanie zamordowana w Auschwitz, ale jest świadoma, że “jeśli się chce uczestniczyć w życiu Chrystusa, trzeba wraz z Nim przejść śmierć krzyżową: podobnie jak On ukrzyżować własną naturę przez umartwienie i zaparcie się siebie oraz wydać się na ukrzyżowanie w cierpieniu i śmierci, tak jak je Bóg ześle czy dopuści. Im doskonalsze będzie to czynne i bierne ukrzyżowanie, tym głębsze zjednoczenie z Ukrzyżowanym i bogatszy udział w życiu Boga” – obiecuje.
Nie jest to jednak zachęta do jakiegoś cierpiętnictwa sprzężonego dziś często z defetyzmem. Przeciwnie, “krzyż nie jest celem sam w sobie. Wznosi się wzwyż i wskazuje w górę. Nie jest jedynie znakiem – jest mocnym orężem Chrystusa: kijem pasterskim, z którym wyruszył Boski Dawid przeciw piekielnemu Goliatowi, którym puka potężnie do bram niebios i otwiera je. Wtedy strumienie boskiego światła tryskają na ziemię i obejmują wszystkich, którzy idą śladami Ukrzyżowanego”.
Ave Crux, spes unica!
Jarosław Dudała/Gość Niedzielny
*******************************************************
Przejmujący krzyż w Hiszpanii. Chrystus wyciąga rękę do człowieka
***
Historia głosi, że pewien człowiek przyszedł się wyspowiadać, ale kapłan bardzo surowo go potraktował. Wtedy jednak Chrystus odpowiedział na jego słowa. Poruszająca opowieść, którą co jakiś czas możemy przeczytać w internecie, ma być związana z krzyżem w kościele w klasztorze św. Anny i św. Józefa w Kordobie. Chrystus wyciąga na nim rękę do człowieka.
Historia głosi, że pewien człowiek poszedł się wyspowiadać właśnie pod tym krzyżem. Ksiądz potraktował go bardzo surowo z powodu popełnionych grzechów. Niedługo później ta sama osoba znów upadła i po wyznaniu grzechów kapłan zagroził: „To ostatni raz, kiedy mu wybaczyłem”.
Po wielu miesiącach ten sam grzesznik znów klęknął u stóp księdza pod krzyżem, aby znowu prosić o przebaczenie. Jednak kapłan zdecydowanie odrzekł mu: „Nie baw się z Bogiem, proszę. Nie mogę pozwolić, żebyś nadal grzeszył”.
Kiedy ksiądz odrzucił grzesznika nagle Jezus oderwał prawą rękę z krzyża, wyciągnął ją w stronę skruszonego człowieka i powiedział: „To ja przelałem krew za tę osobę, nie Ty”.
Od tego czasu prawa ręka Jezusa pozostaje w takiej pozycji. Nieustannie zaprasza każdego człowieka do skorzystania z Jego miłosierdzia. On nie męczy się przebaczaniem.
Inspiracją mistyczne przeżycia
Od jakiegoś czasu możemy napotkać w internecie historię związaną ze starożytnym krzyżem w Kordobie. Jednak krucyfiks, który znajduje się w kościele miejscowego klasztoru został wykonany kilka lat temu i nosi nazwę Krzyża Pragnienia – nawiązuje w ten sposób do mistycznych przeżyć Matki Teresy z Kalkuty. Nie jest to ten sam krzyż, który możemy zobaczyć na zdjęciu dołączonym do historii, ale w swojej wymowie niezwykle do niego zbliżony. Prawa ręka Chrystusa jest opuszczona i wyciągnięta – jak możemy się domyślić – w stronę człowieka.
Kiedy jeden z hiszpańskich artystów otrzymał propozycję wykonania rzeźby ukrzyżowanego Chrystusa do klasztoru w Kordobie zaczął czytać teksty opowiadające o doświadczeniach Matki Teresy z Kalkuty, która prowadziła dialog z Bogiem.
„Bez względu na to, co zrobiłeś, kocham cię. Przyjdź do mnie ze swoją nędzą i swoimi grzechami, ze swoimi problemami i potrzebami oraz z całym swoim pragnieniem bycia kochanym. Jestem u drzwi twojego serca i pukam… Otwórz mi, bo pragnę Ciebie…” – miał powiedzieć Chrystus.
Zainspirowany, postanowił pokazać tę wzajemną komunikację za pomocą tworzonego dzieła. Ukrzyżowany Chrystus wyciąga na nim rękę i ofiarowuje ludziom swoją miłość oraz prosi Matkę Teresę, aby pomogła mu osiągnąć miłość ich dusz. Opuszczone ramię i skręcone tułowie mają również pokazać bliskość między Bogiem i Jego rozmówcą.
Po tym, gdy krzyż znalazł się w klasztorze karmelitanek, w 2013 roku został pobłogosławiony przez biskupa Kordoby, Demetria Fernándeza. Duchowny czuł się pod wrażeniem dzieła i podkreślił, że na pewno będzie ono bardzo czczone, ponieważ “przenosi centralną tajemnicę krzyża na nasze czasy”.
Kościół w Kordobie
Klasztor został założony przez karmelitów i św. Jana od Krzyża, a kościół zbudowano w 1608 roku. Ołtarz został ukończony w 1710 r.
W 1993 roku wybuchł pożar, który zniszczył część figur i ołtarz. Od 2015 roku rozpoczął się proces przebudowy, który obejmował rekonstrukcję ołtarza zniszczonego w pożarze oraz renowację fasady głównej.
Obecnie klasztor zamieszkuje kilka sióstr klauzurowych.
Karolina Hołownia/Stacja7.pl
************************************************************************************************************
13 września
Święty Jan Chryzostom, biskup i doktor Kościoła
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławionego Franciszka Drzewieckiego, prezbitera i męczennika |
Jan urodził się ok. 349 r. (jak uważają katolicy) lub ok. 347 r. (jak podają prawosławni) w Antiochii, ówczesnej metropolii prowincji syryjskiej, jednym z największych miast świata. Pochodził z możnej rodziny. Jego ojciec był oficerem cesarskim. Wcześnie osierocił syna. Wszechstronne wykształcenie zapewniła Janowi matka. U jej boku wiódł życie na pół mnisze. Rozczytywał się w klasykach i uczył się ich na pamięć. Lubił jednak także rozrywkę i nie gardził młodzieńczymi figlami. Chrzest przyjął dopiero, gdy miał 20 lat. To był punkt zwrotny w jego dotychczasowym życiu. Wstąpił do stanu duchownego. Jako lektor uczestniczył w służbie liturgicznej u boku biskupa Antiochii, Melecjusza. Jednak po śmierci matki (372) opuścił Antiochię i udał się na pustkowie, by tam prowadzić życie ascetyczne. W grocie spędził 4 lata. Zbyt surowe życie tak dalece nadwyrężyło mu zdrowie, że musiał pustynię opuścić. Powrócił więc do Antiochii, gdzie ponownie pełnił obowiązki lektora (378), a potem diakona (381). Święcenia kapłańskie przyjął w roku 385, gdy miał już ok. 36 lat. W roku 387 w Antiochii wybuchły rozruchy przeciwko cesarzowi, Teodozemu I Wielkiemu. Rozjuszony tłum zaczął rozbijać pomniki cesarza, co wywołało ze strony władz represje. Wtedy to Jan wygłosił słynne Mowy wielkopostne, w których zganił popędliwość ludu, a równocześnie wstawiał się za nim. Wpłynął także na biskupa Antiochii, Flawiana, by ten osobiście wstawił się za swoim ludem u cesarza. Cesarz ogłosił amnestię i zakazał swojemu namiestnikowi represji. To zjednało Janowi wielką wdzięczność ludu i przydomek Złotousty (Chryzostom). Na jego kazania przybywały tłumy. W roku 397 zmarł patriarcha Konstantynopola. Urząd ten cesarz ofiarował Janowi. Konsekrowany na biskupa przez patriarchę Aleksandrii, Jan z całym zapałem wziął się do pracy dla dobra swojej owczarni. Udało mu się najpierw pojednać ze Stolicą Apostolską biskupa Antiochii, Flawiana. W ten sposób zakończyła się przykra schizma z Rzymem. Na swoim dworze Jan zniósł wszelki przepych, jakim dotąd otaczali się jego poprzednicy. Zachęcał swoje duchowieństwo do podobnej reformy. Lud zjednał sobie wspaniałymi kazaniami, jakie regularnie głosił, i troską o potrzeby zwykłych ludzi. Piętnował nadużycia, nie szczędząc także dworu cesarskiego. Dla ubogich i bezdomnych wystawiał gospody i schroniska. Użyczył azylu nawet ministrowi cesarskiemu, kiedy ten popadł w niełaskę. Wysyłał misjonarzy na obszary objęte przez Arabów. Tradycja przypisuje św. Janowi Chryzostomowi autorstwo jednej z form celebracji Boskiej Liturgii, nazywanej jego imieniem, która do dziś jest praktykowana w obrządku bizantyjskim. Jest to tzw. zwyczajna (czyli odprawiana przez większą część roku) liturgia prawosławna i grekokatolicka. Z czasem pojawili się przeciwnicy radykalnego patriarchy. Duchowni mieli mu za złe, że zbyt wiele od nich wymagał; klasztory – że wprowadzał w nich pierwotną karność, a zwalczał rozluźnienie obyczajów. Ponadto Jan naraził się na gwałtowne ataki ze strony św. Epifaniusza tym, że dał u siebie schronienie zwalczanym zwolennikom nauki Orygenesa. Zarzucano mu, że okazuje jawnie sympatię dla Orygenesa. Najwięcej kłopotów wywołało jednak to, że Jan zaatakował w swoich kazaniach zbyt swobodne życie dworu cesarskiego, przede wszystkim cesarzowej Eudoksji. Z polecenia cesarzowej zwołano pod Chalcedonem synod, zwany później synodem “Pod Dębem” (nazwa wywodzi się od miejscowości Onercia – Dąb). Wrogowie Jana pod przewodnictwem patriarchy Aleksandrii, Teofila, posunęli się do tego, że usunęli Jana z urzędu patriarchy, a cesarzowa skazała go na banicję. Wywieziono go do Prenetos w Bitynii. Lud jednak tak gwałtownie wystąpił w obronie swego pasterza, że cesarzowa była zmuszona przywrócić biskupowi wolność. Spokój trwał jednak krótko. Cesarzowa kazała wystawić sobie pomnik przed samą katedrą Mądrości Bożej, gdzie urządzano krzykliwe festyny i zabawy, nie licujące ze świętym miejscem. Jan potępił to w kazaniu z całą stanowczością. W odwecie cesarzowa zwołała do Konstantynopola synod swoich zwolenników, który ponownie deponował Jana. Na mocy orzeczeń tegoż synodu, w roku 404, cesarzowa skazała Jana na wygnanie. Wśród szykan i niewygód prowadzono go do Cezarei Kapadockiej, stąd do Tauru, wreszcie do Pontu nad Morzem Czarnym. Zima była bardzo surowa, co wymagało od biskupa szczególnego hartu. On jednak nie załamał się. Pisał listy do papieża oraz do wpływowych i wiernych sobie osób. Papież pięknym listem pochwalił bohaterstwo Chryzostoma i wysłał legatów w jego obronie do Konstantynopola. Dwór cesarski jednak ich nie przyjął. Jan Złotousty zmarł w drodze, w mieście Comana, 14 września 407 r. Już w roku 428 Kościół w Konstantynopolu obchodził doroczną pamiątkę św. Jana Chryzostoma. W roku 438, na żądanie patriarchy stolicy cesarstwa – św. Proklusa, cesarz Teodozy II nakazał sprowadzić relikwie Chryzostoma. 27 stycznia 438 r. triumfalnie witał je Konstantynopol. Ciało złożono w kościele Dwunastu Apostołów. W roku 1489 sułtan turecki Bajazed II podarował te relikwie królowi francuskiemu Karolowi VIII. Od roku 1627 relikwie znajdują się w Rzymie, w bazylice św. Piotra, w kaplicy Najświętszego Sakramentu. Ponadto relikwie św. Jana Chryzostoma znajdują się dzisiaj także na Górze Athos, w Brugii, Clairvaux, Dubrowniku, Kijowie, Maintz, Messynie, Moskwie, Paryżu i Wenecji. Jan pozostawił po sobie ogromną spuściznę literacką: kanon liturgii świętej (Boska Liturgia św. Jana Złotoustego), liczne pisma teologiczne (traktaty o naturze boskiej i ludzkiej Jezusa, o Eucharystii – jako identycznej ofierze z ofiarą na Krzyżu, o prymacie papieskim, O kapłaństwie, O wychowaniu syna oraz Przeciwko Żydom i poganom), kazania, które są w znacznej mierze komentarzem do Pisma świętego, mowy i szeroką korespondencję (w tym 17 listów do św. Olimpii, diakonisy). Jan Złotousty wyróżniał się przede wszystkim jako znakomity znawca pism św. Pawła Apostoła. Całość dzieł Chryzostoma obejmuje kilka opasłych tomów. Św. Jan Chryzostom należy do czterech wielkich doktorów Kościoła wschodniego (obok św. Bazylego, św. Grzegorza z Nazjanzu i św. Atanazego). Na Wschodzie cieszy się tak wielkim kultem, że jego imię wspomina się w roku liturgicznym kilka razy. Papież Pius V ogłosił go doktorem Kościoła (1568). Jest patronem kaznodziejów i studiujących teologię oraz orędownikiem w sytuacjach bez wyjścia. W ikonografii św. Jan Chryzostom przedstawiany jest jako patriarcha w stroju rytu ortodoksyjnego (z dużymi krzyżami), czasami jako biskup Kościoła katolickiego, zazwyczaj z krótką, niekiedy spiczastą bródką i łysiną czołową. Prawą rękę ma uniesioną w błogosławieństwie, w lewej trzyma Ewangelię. Niekiedy wyobrażany jest z krzyżem w dłoni. W ikonografii często spotykany jest na ikonach “Trzech Wielkich Hierarchów” razem ze św. Bazylim Wielkim i św. Grzegorzem Teologiem, spośród których wyróżnia się przede wszystkim najkrótszą brodą. W sztuce zachodniej jego atrybutami są: księga, osioł, pisarskie pióro. |
************************************************************************************************************
12 września
Wspomnienie Najświętszego Imienia Maryi
W dniu 12 września Kościół powszechny tradycyjnie obchodzi liturgiczne wspomnienie dowolne Najświętszego Imienia Maryi. Święto Imienia Maryi przypomina zwycięstwo odniesione nad Turkami pod Wiedniem w roku 1683 przez króla Jana III Sobieskiego i sprzymierzone wojska chrześcijańskie.
Imię Maryi czcimy w Kościele w sposób szczególny, ponieważ należy ono do Matki Boga, Królowej nieba i ziemi, Matki miłosierdzia. Dzisiejsze wspomnienie – “imieniny” Matki Bożej – przypominają nam o przywilejach nadanych Maryi przez Boga i wszystkich łaskach, jakie otrzymaliśmy od Boga za Jej pośrednictwem i wstawiennictwem, wzywając Jej Imienia.
***********************************
12 września
Najświętsze Imię Maryi
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Gwidona z Anderlecht, świętego Piotra z Tarentaise, biskupa, błogosławioną Marię od Jezusa, dziewicę błogosławioną Marię Luizę Prosperi, zakonnicę |
Imię Maryi czcimy w Kościele w sposób szczególny, ponieważ należy ono do Matki Boga, Królowej nieba i ziemi, Matki miłosierdzia. Dzisiejsze wspomnienie – “imieniny” Matki Bożej – przypominają nam o przywilejach nadanych Maryi przez Boga i wszystkich łaskach, jakie otrzymaliśmy od Boga za Jej pośrednictwem i wstawiennictwem, wzywając Jej Imienia. Zgodnie z wymogami Prawa mojżeszowego, w piętnaście dni po urodzeniu dziecięcia płci żeńskiej odbywał się obrzęd nadania mu imienia (Kpł 12, 5). Według podania Joachim i Anna wybrali dla swojej córki za wyraźnym wskazaniem Bożym imię Maryja. Jego brzmienie i znaczenie zmieniało się w różnych czasach. Po raz pierwszy spotykamy je w Księdze Wyjścia. Nosiła je siostra Mojżesza (Wj 6, 20; Lb 26, 59 itp.). W czasach Jezusa imię to było wśród niewiast bardzo popularne. Ewangelie i pisma apostolskie przytaczają oprócz Matki Chrystusa cztery Marie: Marię Kleofasową (Mt 27, 55-56; Mk 15, 40; J 19, 25), Marię Magdalenę (Łk 8, 2-3; 23, 49. 50), Marię, matkę św. Marka Ewangelisty (Dz 12, 12; 12, 25) i Marię, siostrę Łazarza (J 11, 1-2; Łk 10, 38). Imię to wymawiano różnie: Miriam, Mariam, Maria, Mariamme, Mariame itp. Imię to posiada również kilkadziesiąt znaczeń. Najczęściej wymienia się “Mój Pan jest wielki”. Maryję nazywamy naszą Matką; jest Ona – zgodnie z wolą Chrystusa, wyrażoną na krzyżu – Matką całego Kościoła. Po Wniebowzięciu została ukoronowana na Królową nieba i ziemi. Polacy czczą Ją także jako Królową Polski. Maryja jest naszą Wspomożycielką i Pośredniczką, jedyną ucieczką grzeszników. W ciągu wieków historii Kościoła powstały setki różnorodnych tytułów (wymienianych np. w Litanii Loretańskiej czy starszej od niej, pięknej Litanii Dominikańskiej, a także w starożytnym hymnie greckim Akatyście). Za pomocą tych określeń wzywamy opieki i orędownictwa Matki Bożej. Bardzo wielu świętych wyróżniało się szczególnym nabożeństwem do Imienia Maryi, wiele razy wypowiadając je z największą radością i słodyczą serca, np. Piotr Chryzolog (+ 450), św. Bernard (+ 1153), św. Antonin z Florencji (+ 1459), św. Hiacynta Marescotti (+ 1640), św. Franciszek z Pauli (+ 1507), św. Alfons Liguori (+ 1787). Dzisiejsze wspomnienie jest jednym z wielu obchodów maryjnych, które są paralelne do obchodów ku czci Chrystusa. Jak świętujemy narodzenie Chrystusa (25 grudnia) i Jego Najświętsze Imię (3 stycznia), podobnie obchodzimy wspomnienia tych samych tajemnic z życia Maryi (odpowiednio 8 i 12 września). Obchód ku czci Imienia Maryi powstał w początkach XVI w. w Cuenca w Hiszpanii i był celebrowany 15 września, w oktawę święta Narodzenia Maryi. Z czasem został rozszerzony na teren całej Hiszpanii. Po zwycięstwie króla Jana III Sobieskiego nad Turkami w bitwie pod Wiedniem w 1683 r. Innocenty XI rozszerzył ten obchód na cały Kościół i wyznaczył go na niedzielę po święcie Narodzenia Maryi. Późniejsze reformy kalendarza i przepisów liturgicznych przeniosły go na dzień 12 września, kiedy to Martyrologium Rzymskie wspomina wiktorię wiedeńską. Obchód ten dekretem Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów z 2001 r. wprowadzono do Kalendarza Rzymskiego (ogólnego) w randze wspomnienia dowolnego. |
**********************************
W imię Maryi
***
Co wspólnego ma imię Maria z odsieczą wiedeńską? Bynajmniej nie chodzi o to, że imię to nosiła żona zwycięzcy spod Wiednia, króla Jana III Sobieskiego.
“Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył” – napisał Sobieski w liście do papieża Innocentego XI po pokonaniu armii Imperium Osmańskiego pod wodzą Kary Mustafy przez sprzymierzone siły polsko-austriacko-niemieckie. Wskazał tym samym na pierwszego Zwycięzcę w bitwie, po której potężna dotychczas Turcja już się nie podźwignęła i przestała zagrażać chrześcijańskiej Europie. Była jedna z bitew, które historycy uważają za decydujące o losach nasz cywilizacji. Bitwa rozpoczęła się 12 września 1683 roku rano, trwała 12 godzin, z czego przeważającą większość trwał ostrzał artylerii przygotowującej atak. Szarża husarii Sobieskiego – zaledwie pół godziny.
Powtarzająca się tu jak refren liczba przywodzi na myśl 12 gwiazd w wieńcu na głowie Niewiasty. Jej imię – imię Maryi – widniało pod Wiedniem na sztandarach polskich wojsk, wypisane z rozkazu króla Jana III, gorliwego czciciela Matki Bożej. Wcześniej, idąc na odsiecz, nasz władca zatrzymał się na modlitwę na Jasnej Górze i w sanktuarium maryjnym w Piekarach Śląskich. Na miejsce starcia przybył 8 września, w dniu Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Przed bitwą brał wraz z wojskiem udział na Kahlenbergu we Mszy Świętej, osobiście do niej służył i przyjął Komunię Świętą.
Ani król, ani papież nie mieli wątpliwości, że zwycięską hetmanką w tym starciu chrześcijaństwa z islamem była Matka Jezusa. Nie po raz pierwszy. Dość wspomnieć wcześniejszą o 112 lat bitwę morską pod Lepanto między Świętą Ligą a Imperium Osmańskim, 7 października, który to dzień na pamiątkę tamtego wydarzenia obchodzimy jako wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Różańcowej. Tam również zwycięstwo przypisywano wstawiennictwu Dziewicy, wymodlonemu na Różańcu. Nasuwa się tu podobieństwo do innej jeszcze bitwy, nazwanej Cudem nad Wisłą, kilka wieków później, w roku 1920 pod Warszawą. Tam także wynik starcia “dwóch światów” został przesądzony w święto maryjne, 15 sierpnia, w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i w dniu wspomnienia Matki Bożej Zwycięskiej.
Dzień wiedeńskiej wiktorii – 12 września – został przez Innocentego XI ustanowiony świętem Najświętszego Imienia Maryi. Święto takie w liturgii jako pierwsi – jak to nieraz, jeśli chodzi o kult maryjny, bywało – zaczęli obchodzić Hiszpanie w diecezji Cienca, która już w roku 1513 otrzymała na to pozwolenie Stolicy Apostolskiej. Po zwycięstwie pod Wiedniem zaczęło ono obowiązywać w całym Kościele, początkowo w niedzielę po Narodzeniu Najświętszej Maryi Panny, szczególną popularność zyskując, ze zrozumiałych względów, w Polsce, Austrii i Niemczech. Od 1911 roku przeniesione na stale na 12 września, dziś ma charakter wspomnienia dowolnego.
IMIENINY X 33
Niełatwo zapewne było znaleźć w kalendarzu miejsce na kolejne święto maryjne. Tylko w Kościele w Polsce jest ich długa lista, złożona z 33 dat stałych i czterech ruchomych. Są wśród nich uroczystości, święta oraz wspomnienia obowiązkowe i dowolne. Przy czym mogą mieć one różną rangę, w zależności od diecezji. Tak więc 12 września najuroczyściej chyba obchodzi się w diecezji katowickiej, ponieważ przypada wówczas wspomnienie głównej patronki diecezji, Matki Bożej Piekarskiej – tej samej, przed której cudownym wizerunkiem modlił się w drodze na Wiedeń Jan III Sobieski.
Każdego z tych dni Marie, którym patronuje Matka Boża, obchodzą imieniny. Imię Maria od wielu lat – po okresie lat 60. i 70. ubiegłego wieku, kiedy to wydawało się nieco niemodne – znów należy do najpopularniejszych imion. Według raportu MSWiA, w roku 2010 nadano je 3525 dziewczynkom w Polsce, a w 2011 roku, do 1 września, w samej Warszawie – 51 dziewczynkom, co daje mu 10. miejsce w rankingu najczęstszych imion kobiecych. Zupełnie natomiast wydaje się obecnie w odwrocie męska wersja imienia – Marian.
Nie zawsze jednak nadawanie na chrzcie imienia Maria było bezproblemowe. Imię to uważano bowiem za zbyt dostojne, święte, cieszące się samo w sobie czcią ze względu na Bogurodzicę. Podobnie jak w większości krajów chrześcijańskich – oprócz bodajże Kastylii i hiszpańskojęzycznych krajów Ameryki Południowej – nikt nie śmie nazywać swoich synów imieniem Jezus. Już ks. Jan Długosz pisał, że nadawanie dzieciom imienia Maria jest niestosowne, a król Kazimierz Wielki postanowi! wręcz wydać przepis zabraniający przyjmowania tego imienia. Radzono sobie, używając w zamian formy Marianna lub – jak choćby w przypadku młodzieńczej miłości Mickiewicza – Maryla. Zwyczaj ten był żywy w niektórych parafiach w Polsce jeszcze po II wojnie światowej. Dziś wyjątkowość imienia Matki Bożej i pełen czci dystans wobec niego podkreśla zachowana staropolska jego forma: Maryja zamiast Maria. Przez wieki imię Maria nie tylko stało się najpopularniejszym imieniem żeńskim, ale także zaczęto je nadawać – jako drugie – mężczyznom, i to w niemal całym świecie chrześcijańskim.
Przypadek szczególny stanowi tu Kościół w Etiopii, jeden z chrześcijańskich Kościołów Wschodnich, w którym cześć wobec Matki Chrystusowej była posunięta bardzo daleko. Jej imienia nadawać nie wolno tam było pod żadnym pozorem. Wobec tego pomysłowi Jej czciciele stworzyli wiele zamienników, takich jak “Kwiat Maryi”, “Sługa Maryi”, “Cnota Maryi”, “Dar Maryi”, “Ukochany Maryi” i tym podobne, którymi nazywano zarówno dziewczynki, jak i chłopców.
Kochający Maryję wszędzie nadawali Jej przydomki – często wbrew oficjalnym nazwom świąt. I tak w Polsce mamy Gromniczną, Zielną czy Siewną. Inne ludy chrześcijańskie także zapewne mają podobne sposoby na okazanie Maryi miłości i przywiązania. Do kultu Matki Bożej odnosi się np. jedno z najpowszechniejszych imion języka hiszpańskiego – Pilar. Oznacza ono “kolumnę” i pochodzi od Nuestra Seńora del Pilar – przydomka Matki Bożej na Kolumnie, której słynąca łaskami XV-wieczna figura na jaspisowym pilastrze znajduje się w bazylice w Saragossie. Virgen del Pilar jest patronką całego Hispanidad – Świata Hiszpańskiego.
UKOCHANA PRZEZ BOGA
“Dziewicy zaś było na imię Maryja” – tymi słowami w Ewangelii św. Łukasza zostaje przedstawiona. Co jednak znaczy Jej imię, kochane, czczone, wypisywane na sztandarach, tylekroć powtarzane? Za paradoks można uznać fakt, że imię to, wyjątkowe i tak rozpowszechnione, święte i pospolite – ma znaczenie niejasne. Na postawie różnych źródłosłowów hebrajskie Mrym, wymawiane jako Mirydm, interpretowano rozmaicie, jako m.in.: “Świetlista”, “Miła”, “Pani”, “Wysoka” czy też “Wzniosła”, “Gwiazda morska”, “Buntowniczka”, “Napawająca radością”, “Dająca pić”, a nawet “Grubaska” – co byłoby u starożytnych semitów nie lada komplementem. Według innej koncepcji, imię to, które nosiła także siostra Mojżesza w czasach niewoli egipskiej, mogłoby mieć właśnie egipskie pochodzenie. Znaczyłoby wówczas “Ukochana przez Boga”. Czy można znaleźć bardziej satysfakcjonujące objaśnienie tego imienia? Żadne jednak, nawet najbardziej trafne teologicznie, etymologicznie nie jest do końca pewne.
Jedno nie ulega wątpliwości: imię to było również w ówczesnym Izraelu bardzo popularne, pojawiające się często także w Ewangeliach. “Trzy Maryje poszły” wszak do grobu Jezusa, a żadna z nich nie była Jego Matką. Wybrana przez Boga na Matkę Zbawiciela cicha oblubienica cieśli z Nazaretu nosiła imię najzwyklejsze, w niczym Jej od innych kobiet niewyróżniające. “Imię – jak ktoś napisał – co choć nadane tym, którzy je noszą, nigdy do nich nie przywiera, nigdy do nich właściwie nie należy, tak dalece jest ono wyłączną własnością Matki Chrystusa.” W nim można się dopatrywać jeszcze jednego pięknego przykładu pokory Dziewicy Maryi.
Lidia Molak/Adonai.pl
Przy pisaniu artykułu korzystałam z książki
Vittoria Messoriego “Opinie o Maryi”,
Wydawnictwo Fronda, Warszawa 2007
Tekst pochodzi z Tygodnika
Idziemy, 18 września 2011
***********************************
O Maryjo, wspomóż nas!
***
Dzień 12 września przypomina nam corocznie Imię Maryi, Matki Odkupiciela i naszej Matki. Możemy więc powiedzieć, że w domu Kościoła są to imieniny Matki. Wiemy, jak ważny jest ten dzień w każdej miłującej się rodzinie. Podobnie i w rodzinie dzieci Bożych, w Kościele Chrystusowym, trzeba sobie o tym przypomnieć i odpowiednio uczcić ten dzień.
Według strony www.brewiarz.katolik.pl: – Liturgiczne wspomnienie Imienia Maryi przypomina nam o przywilejach nadanych Najświętszej Maryi Pannie przez Boga i o wszystkich łaskach, jakie otrzymaliśmy, wzywając Jej Imienia. Zgodnie z przepisami prawa mojżeszowego, w piętnaście dni po urodzeniu dziecka płci żeńskiej odbywał się obrzęd nadania mu imienia (Kpł 12, 5). Według podania rodzice Joachim i Anna wybrali dla swojej córki – za wyraźnym wskazaniem Bożym – imię Maryja.
Jego brzmienie i znaczenie zmieniało się w różnych czasach. Po raz pierwszy spotykamy je w Księdze Wyjścia. Nosiła to imię siostra Mojżesza. W czasach Jezusa było ono bardzo popularne. Ewangelie i pisma apostolskie przytaczają oprócz Matki Chrystusa cztery Marie: Marię Kleofasową, Marię Magdalenę, Marię – matkę św. Marka Ewangelisty i Marię – siostrę Łazarza. Imię to wymawiano różnie: Mariam, Maria, Mariamme, Mariame itp. Posiada ono również kilkadziesiąt znaczeń. Najczęściej wspomina się znaczenia: pani, świetlista, olśniewająca, opromieniająca. Św. Hieronim odczytał Imię Maryi jako Stella Maris – Gwiazda Morza – bo jak światło latarni prowadzi nocą żeglarzy, tak Maryja prowadzi ludzi do portu zbawienia.
Ale najważniejsze, nowe znaczenie Imienia Maryi, pojawia się w pozdrowieniu Anioła: „Pełna łaski”. Archanioł Gabriel rozpoczyna swoją misję od nadania Maryi „imienia łaski” (Łk 1, 27-30). Jest ono nie tylko cechą, ale też imieniem, które otrzymała od Boga i wyraża Jego plany wobec Dziewicy z Nazaretu.
W ciągu wieków historii Kościoła powstały setki różnorodnych tytułów, wymienianych np. w Litanii Loretańskiej, za pomocą których wzywamy opieki i orędownictwa Maryi.
Obchód ku czci Imienia Maryi zapoczątkowany został w Hiszpanii w XVI wieku. Po zwycięstwie króla Jana III Sobieskiego nad Turkami w bitwie pod Wiedniem w 1683 r. papież Innocenty XI rozszerzył go na cały Kościół. Reformy kalendarza i przepisów liturgicznych ustaliły ostatecznie to wspomnienie na 12 września, kiedy to Martyrologium Rzymskie wspomina wiktorię wiedeńską. Obecnie zachowało się ono jedynie jako wspomnienie dowolne na terenie Polski.
Wielu świętych wyróżniało się szczególnym nabożeństwem do Imienia Maryi, wypowiadając je z największą radością i słodyczą serca, np. św. Piotr Chryzolog, św. Bernard, św. Antonin z Florencji, św. Hiacynta Marescotti, św. Franciszek z Pauli, św. Alfons Liguori.
Wielkim czcicielem Imienia Maryi był bł. Jan Paweł II. Widzimy znaki maryjne jego pontyfikatu. Maryja była w jego herbach biskupim i papieskim, zawołaniu: „Cały Twój”, ikonie jasnogórskiej w prywatnej kaplicy, czuwała w figurze fatimskiej przy łóżku chorego. Była obecna w aktach zawierzenia wypowiadanych w każdej papieskiej pielgrzymce. Jej wspomnieniem kończył się każdy dokument pasterski bł. Jana Pawła II. Od „Totus Tuus” rozpoczyna się papieski testament. Od oddania się Maryi Papież zaczynał każdy swój dzień, poświęceniem się Jej znaczył każdą zapisywaną stronicę, zawierzał Jej każdą pielgrzymkę i każde spotkanie z człowiekiem. Wszystkim radził: „Idźcie do Maryi! Idźcie z Maryją!”. „W Twoim wstawiennictwie pokładamy całą naszą ufność, o łaskawa, o litościwa, o słodka Panno Maryjo!” – modlił się Ojciec Święty. Maryja – to jego i nasza Matka, Przewodniczka i Opiekunka. Jego i nasze ocalenie, jego i nasza Brama Niebios.
Bł. Jan Paweł II mówił w Fatimie: „Staję przed Tobą, Maryjo, aby ucałować Twe dłonie za to, że niezłomnie stałaś pod krzyżem Twojego Syna, który jest krzyżem całych dziejów człowieka – również w naszym stuleciu. Stoisz i trwasz, czuwając, nieustannie, troszcząc się o nas jak Matka i swym możnym wstawiennictwem, podtrzymujesz płomień Chrystusowej światłości pośród ludów i narodów”. „Bądź pozdrowiona, Maryjo, Nowa Ewo; bądź naszą Przewodniczką na drogach świata; naucz nas żyć miłością Chrystusa i ją szerzyć, naucz nas trwać razem z Tobą przy niezliczonych krzyżach, na których Twój Syn nadal jest krzyżowany”. „Proszę Cię o pojednanie tych, którzy są w grzechu; o uzdrowienie tych, którzy cierpią i o podniesienie na duchu tych, którzy stracili nadzieję i radość. Tym, którzy walczą ze zwątpieniem – ukaż światło Chrystusa, Twojego Syna” – prosił Maryję Papież Polak.
Bł. Matka Maria, wierna służebnica Dobrego Pasterza, od chrztu nosząca imię Maria, również całe swoje życie i trudne apostolstwo ukierunkowała ku Maryi, wzywając pomocy Przeczystej Dziewicy i polecając Jej swoje wychowanki. W słowach Matki Karłowskiej znajdujemy przytoczone wyżej myśli bł. Jana Pawła II: „Jezus zostawił Maryję, aby apostołom i wiernym była Matką, aby upadłych dźwigała, strapionych pocieszała, chwiejących umacniała, wątpiących i trwożliwych upewniała i ubezpieczała i wszelkim sposobem prowadziła, nauczała, krzepiła. I stała się Maryja przewodniczką apostołów – prowadziła ich w modlitwie, a pracom ich błogosławiła, sama ubłogosławiona. I stała się Maryja męstwem męczenników, współmęczennicą z Chrystusem. Ona trwała i wytrwała pod krzyżem po to, aby nas nauczyć trwać i wytrwać do końca”.
Matka Maria z przekonaniem twierdziła: „Kto kocha Maryję, ten nie zginie i wytrwa w dobrym!”. Zachęcała: „Wszystkie twe sprawy każdego dnia ofiaruj Maryi, prosząc Ją, aby je przedstawiła swemu Jednorodzonemu Synowi i żeby – jeśli czegoś im brakuje do doskonałości – swoją przyczyną łaskawie uzupełnić raczyła”.
W ręcznie pisanym modlitewniku, z którego korzystała Błogosławiona, znajdujemy „Pięć Psalmów do Imienia Maryi”, które – jak wspominały siostry – często odmawiała. Oto niektóre słowa z tych psalmów, którymi żyła Matka Maria od młodości: „Gwiazdo morza w nawałnościach życia, spuść na nas promienie prawdy świętej. Ranna jutrzenko łaski Boskiej, przemień smutek nasz w radość. Współuczestniczko naszego odkupienia, wejrzyj na sługi Twoje, aby w pokusach nie ginęli. Od wszelkiego niebezpieczeństwa strzeż życia dusz naszych. Maryjo, Służebnico Pana, ześlij nam poddanie się woli Boga” (1).
„A ja wzywać będę Imienia Twego i wysłuchasz mnie, Pani! W dobroci Twojej pocieszysz mnie, Maryjo. Z uciśnionym sercem często już Ciebie błagałam, a jako Matka zawsze mi wsparcia udzieliłaś. Wytrwają wszyscy, których Ty bronisz” (2).
„Ratuj nas w potrzebie, przybądź nam ku pomocy Pani, wszak zdeptałaś głowę węża. Skruszonego serca i niewinni ludzie ufają Tobie, bo jesteś ich Orędowniczką i Przewodniczką. Kieruj nasze kroki na drodze Pańskiej. Podaj nam litościwie mocną prawicę Twoją; pospiesz z pomocą w godzinę śmierci naszej. Przez wszystkie dni życia naszego chcemy wołać do Ciebie; wspomnij, Maryjo, że jeszcze nikt daremnie Ciebie nie wzywał” (3).
„Imienia Twego słodycz, kochana Pani, napełnia mnie ufnością. W Twoje ręce oddaję ciało i duszę, całe życie moje i koniec mego żywota. Każda prośba Twoja, Maryjo, wysłuchaną jest, bo znalazłaś łaskę w oczach Boskich” (4).
„Ave Maria, łaski pełna, przez którą zbawienie świata się stało. Wybrana między wszystkimi, chwalebna Panno, do Ciebie podnoszę duszę moją. Oczy Twoje widzą nędzę naszą, spuść na nas promień łaskawej pociechy i wsparcia” (5).
Matka Maria odmawiała także Litanię do Imienia Maryi, modląc się z serca jej pięknymi wezwaniami, np. „Maryjo, której Imię zwiastuje grzesznikom Boże miłosierdzie – módl się za nami! (…) Dla Imienia Maryi, w każdym momencie życia naszego – ratuj nas, Panie! (…) Dla Imienia Maryi, od wszelkiego zła i przeciwności losu – zachowaj nas, Panie!”.
W koronkach, które Błogosławiona pozostawiła do wspólnego odmawiania siostrom i podopiecznym, mamy takie wezwania, często przez Matkę powtarzane w różnych sytuacjach życiowych: „Maryjo, nadziejo nasza – ulituj się nad nami!”; „O Maryjo – wspomóż nas!”. Rozmiłowana w różańcowym pozdrowieniu „Zdrowaś Maryjo” Matka Karłowska w swoich rekolekcjach dla sióstr wkłada w usta Maryi takie zachęcające słowa: „Bądź więc napełniona ufnością, bo Ja wszystko mogę dla tych, którzy się do mnie pobożnie uciekają. Otrzymuję dla nich wielkie łaski i dary. Doznasz pomocy, jeżeli będziesz miała zaufanie do Mnie, uważając mnie za swoją Przewodniczkę”. Siostrom daje polecenie: „Czujmy obecność Maryi w naszych sercach, a z pewnością nie pobłądzimy!”.
Dodamy tutaj słowa bł. Jana Pawła II: „Niech Maryja zawsze wam towarzyszy na waszej drodze!”.
Dziękujmy Opatrzności Bożej za dar bł. Jana Pawła II, maryjnych świętych Pańskich i bł. Marii Karłowskiej, którzy prowadzili i prowadzą nas ku Maryi, Gwieździe Zarannej naszego życia i módlmy się za Benedykta XVI, który także u progu swej posługi Piotrowej z ufnością wezwał pomocy Maryi i wciąż nas ku Niej prowadzi. Nam, Polakom, życzy: „By Maryja osłaniała nas swoim płaszczem w walce ze złem, wypraszała potrzebne łaski i wskazywała drogi wiodące do Boga”.
s. Gaudiosa Czesława Dobrska CSDP/Niedziela toruńska 37/2012
***************************************
12 września
Najświętsza Maryja Panna Piekarska
Piekary to największe śląskie sanktuarium maryjne. Jego początki sięgają II połowy XVII w. i wiążą się z obrazem Matki Bożej, namalowanym przez nieznanego malarza na początku XVI w. Obraz ten zyskał sławę w 1676 roku, kiedy to w Tarnowskich Górach wybuchła epidemia, która ustąpiła dopiero po złożeniu przez mieszkańców tego miasta obietnicy odbywania corocznej pielgrzymki do Piekar. Kilka lat później obraz Matki Bożej uznano za cudami słynący i przeniesiono do kościoła Świętego Krzyża w Opolu, w którym znajduje się do dziś. W Piekarach znajduje się natomiast jego replika z XVII w., która szybko również zasłynęła łaskami. Przedstawia ona Maryję trzymającą Dzieciątko na lewej ręce, w prawej zaś – jabłko. Autor obrazu wzorował się prawdopodobnie na ikonach bizantyjskich. W XIX w. w pobliżu sanktuarium wzniesiono również Kalwarię – 14 kaplic, przy których rozważa się kolejne stacje Drogi Krzyżowej. Jan XXIII 1 grudnia 1962 r. nadał kościołowi w Piekarach tytuł bazyliki mniejszej. W okresie międzywojennym rozpoczęła się tradycja organizowania pielgrzymek dziewcząt i kobiet (na uroczystości Wniebowzięcia NMP – 15 sierpnia) oraz chłopców i mężczyzn – w ostatnią niedzielę maja. W okresie II wojny światowej były one zakazane, ale wznowiono je tuż po jej zakończeniu. W 1967 r. po raz pierwszy do Piekar na spotkanie mężczyzn przybył ówczesny metropolita krakowski, kardynał Karol Wojtyła. Od tej pory stale brał udział w tych pielgrzymkach, przypominając w swoich homiliach o godności i wartości ludzkiej pracy. W 1979 r., podczas I pielgrzymki do Ojczyzny, św. Jan Paweł II nie mógł przybyć na Śląsk, ale spotkał się z czcicielami Maryi Piekarskiej na Jasnej Górze. Podczas II pielgrzymki, w 1983 r., św. Jan Paweł II podczas spotkania w Katowicach, na które przywieziono również wizerunek Maryi Piekarskiej, nadał Pani z Piekar tytuł Matki Sprawiedliwości i Miłości Społecznej. Pod tym właśnie tytułem Maryję, jako swoją Patronkę, czci diecezja gliwicka. |
*************************
12 września
Najświętsza Maryja Panna Rzeszowska
15 sierpnia 1513 r., w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, Jakub Ado przechadzał się po swoim sadzie, w którym podziwiał piękne tego roku owoce i dziękował za urodzaj. Gdy zbliżył się do ulubionej gruszy, zauważył jakieś niezwykłe światło. Początkowo przestraszył się, bo czegoś podobnego nigdy wcześniej nie widział. Światło było bardzo jasne, ale nie raziło. Gdy Jakub przybliżył się do drzewa, coś kazało mu upaść na kolana. Wtedy usłyszał głos Najświętszej Panienki: “Nie bój się, chcę na tym miejscu chwałę mego Syna widzieć i nieść pociechę utrapionym”. Gdy z pobliskiej chaty nadbiegli żona i dzieci Jakuba, światłość rozpłynęła się, a ich oczom ukazała się drewniana figura Matki Bożej z Dzieciątkiem. Wieść o tym bardzo szybko rozeszła się po okolicy i ludzie zaczęli się garnąć na miejsce cudownych wydarzeń. Zdarzały się tu cudowne przywrócenia wzroku i słuchu, a grzesznicy doznawali przemiany serc. Początkowo dla figury Matki Bożej wybudowano drewnianą kapliczkę, a gdy ta okazało się zbyt mała – wzniesiono w latach 1531-1536 większy drewniany kościółek. Murowany kościół ufundował sandomierski kasztelan Mikołaj Spytko Ligęza, który ze swoją żoną Zofią przychodzili często, aby powierzyć Matce Bożej swoje sprawy i zawsze byli wysłuchiwani. Wiedzieli oni, że drewniana świątynia w żaden sposób nie mogła pomieścić wszystkich wiernych przybywających oddać pokłon Maryi, dlatego postanowili wybudować kościół i klasztor, który chcieli przekazać zakonnikom. Budowa rozpoczęła się w 1610 roku i trwała prawie 20 lat. W święto Zwiastowania 1629 r. rzeszowski proboszcz i kanonik wiślicki ks. Bartłomiej Robakowski dokonał uroczystego wprowadzenia figury do kościoła i klasztoru bernardynów. Ich prowincjał Michał Heller z wielką radością i wzruszeniem przyjął od fundatorów nowy klasztor, przeznaczając do opieki nad sanktuarium trzech pobożnych i oddanych ludziom współbraci. Klasztor, w którym zamieszkali bernardyni, liczył początkowo zaledwie 5 cel zakonnych. Wkrótce jednak znacznie go rozbudowano, a obok niego wybudowano dom przeznaczony dla gości. Cały kompleks otoczono murem. Sanktuarium ściągało wiernych nie tylko z Rzeszowa, ale z coraz większej okolicy. Kult maryjny stał się tak silny, że bernardyni wspierani przez Jerzego Ignacego Lubomirskiego rozpoczęli starania o koronację cudownej figury Matki Bożej. Dzięki protekcji Lubomirskiego biskup Wacław Sierakowski powołał specjalną komisję, której zadaniem było zbadanie cudów i uzdrowień, które dokonywały się za wstawiennictwem Maryi Rzeszowskiej. Orzeczenie to stało się podstawą do wydania przez kapitułę watykańską zgody na koronację. Protektor ofiarował ogromną sumę pieniędzy na sprawy związane z koronacją i ufundował złote korony dla Matki Bożej. 25 marca 1754 r. ojciec Jan Kapistran Kwolek przywiózł z Rzymu korony poświęcone przez papieża Benedykta XIV. Niestety koronacja nie odbyła się, gdyż zmarł Jerzy Ignacy Lubomirski. Dopiero dziesięć lat później sprawą zajęła się wdowa po nim, Anna Lubomirska. Koronacja odbyła się 8 września 1763 r., w święto Narodzenia Matki Bożej. Wzięło w niej udział kilkadziesiąt tysięcy pielgrzymów i około stu osiemdziesięciu księży. Uroczystościom przewodniczył arcybiskup lwowski Wacław Sierakowski. Kult Matki Bożej Rzeszowskiej wzrastał. W setną rocznicę koronacji w 1863 r. odbyły się uroczystości, które sponsorował właściciel podzamcza i syndyk klasztoru Klemens Skrzyński. Zgromadziły one około 100 tysięcy wiernych. Pielgrzymi przybyli z Galicji, Królestwa Kongresowego, diecezji tarnowskiej, lwowskiej i przemyskiej. Uroczystościom przewodniczył arcybiskup lwowski Franciszek Ksawery Wierzchlejski. Trzy lata po tym jubileuszu doszło do kradzieży złotych koron. Rekoronacji, tym razem bez rozgłosu, dokonano w 1866 r. Mimo to kradzież powtórzyła się dwa lata później. Druga rekoronacja odbyła się dopiero 30 lat później. Tym razem przygotowano srebrne korony, pokryto je złotem i wysadzono drogimi kamieniami. Uroczystość zgromadziła około 60 tysięcy wiernych, a przewodniczył jej arcybiskup wileński Karol Hryniewiecki. Warto też wspomnieć o uroczystości na cześć Matki Bożej, zorganizowanej w 1913 r. z okazji jubileuszu objawienia Matki Bożej w Rzeszowie, z udziałem licznych wiernych, a także przemyskiego ordynariusza Józefa Pelczara, oraz późniejsze obchody dwusetnej rocznicy koronacji, które miały miejsce w 1963 r. Od 15 sierpnia 1999 r. Matka Boża z sanktuarium oo. bernardynów czczona jest także jako Patronka Rzeszowa. W dniu 12 września 2008 r. podczas Mszy świętej pontyfikalnej ogłoszone zostały dekrety o nadaniu kościołowi oo. bernardynów tytułu bazyliki mniejszej oraz o zatwierdzeniu obchodów liturgicznych Matki Bożej Rzeszowskiej dla miasta Rzeszowa i całej diecezji. |
************************************************************************************************************
11 września
Błogosławiony Franciszek Jan Bonifacio,
prezbiter i męczennik
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętych męczenników: Prota i Hiacynta, świętego Jana Gabriela Perboyre, prezbitera i męczennika |
Franciszek Jan urodził się 7 września 1912 r. w Piranie, mieście na adriatyckim półwyspie Istria, stanowiącym wówczas część cesarstwa austro-węgierskiego (dziś Słowenia). Uczył się w szkole podstawowej w rodzinnym mieście, będąc jednocześnie ministrantem w parafii św. Franciszka z Asyżu. Już w wieku 12 lat znalazł się w niższym seminarium w miejscowości Koper. W 1932 r. zakończył nauki na poziomie gimnazjalnym i licealnym i został przeniesiony do seminarium duchownego w Gorycji. Tam studiował filozofię i teologię. W 1936 r. przyjął święcenia kapłańskie w Trieście. Jego pierwszą placówką duszpasterską było Cittanova na półwyspie Istria. Tam swoją posługę rozpoczął od stworzenia oddziału Akcji Katolickiej. W 1939 r. został mianowany proboszczem niewielkiej parafii Villa Gardossi. Również i tu odtworzył Akcję Katolicką. Założył chór. Nauczał religii w lokalnej szkole. Zorganizował niewielką bibliotekę. Prawie codziennie, mimo chronicznej astmy i nieustannie atakującego go kaszlu, odwiedzał swoich parafian, szczególnie starszych, chorych i z małymi dziećmi, podróżując na rowerze albo pieszo, opierając się na lasce, z nieodłącznie towarzyszącym mu psem. W czerwcu 1940 r. II wojna światowa dotarła do Istrii. Do 1943 r. nie wpływała jednak znacząco na życie mieszkańców. Gdy jednak 8 września 1943 r. nowy rząd Włoch ogłosił zawieszenie broni z nacierającymi od południa siłami alianckimi Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, sytuację starali się natychmiast wykorzystać komuniści, zarówno włoscy, jak i jugosłowiańscy. Zaczęli się organizować w Istrii, która stała się terenem starć między komunistami a faszystami. W połowie września do Istrii wkroczyli Niemcy, wspierający słabnące siły faszystowskie. W lasach nieopodal Villa Gardossi zaczęli pojawiać się partyzanci. Ks. Franciszek starał się dalej posługiwać swoim parafianom, choć sytuacja stawała się krytyczna. Z narażeniem życia próbował odzyskiwać ciała poległych partyzantów i chować je po chrześcijańsku. Zapobiegł podpaleniu przez Niemców domu, którego mieszkańców podejrzewano o przechowywanie partyzantów. Interweniował w dowództwie sił faszystowskich w miejscowości Buje protestując przeciw zamordowaniu miejscowego chłopa. Uratował przed rozstrzelaniem przez partyzantów innego parafianina, którego komuniści podejrzewali o donosicielstwo. Ukrywał też młodzież, która nie chciała być powołana do nowej faszystowskiej armii. W maju 1945 r. Niemcy poddali się. Włoskie wojska zostały wypędzone z Istrii przez zwycięskich komunistycznych partyzantów Józefa Broz Tito. Natychmiast rozpoczęły się prześladowania Kościoła. Organizowano “masówki”, na które zapędzano wieśniaków i indoktrynowano ich, oskarżając Kościół o “wstecznictwo”. Komunaziści zastąpili formalnie religijne święta świętami komunistycznymi. Zaczęto zapisywać wszystkich uczęszczających na Msze św. i nabożeństwa kościelne. Donosicielstwo stało się normą życia. Franciszek kontynuował swoje posłannictwo. Ostrzegano go, że wśród jego parafian niektórzy zaczęli służyć nowym panom. Radzono, by nikomu nie ufał. Nie zastosował się do tych rad, mimo że realnie oceniał coraz bardziej zaciskającą się pętlę komunistycznych rządów. Wkrótce znalazł się, z wieloma innymi księżmi, na “czarnej” liście komunistycznej. Propaganda zaczęła go oskarżać o “antykomunizm i działalność wywrotową”. W czerwcu 1946 r. komuniści pobili biskupa Antoniego Santin, ordynariusza Triestu i Koper, przełożonego Franciszka, gdy udawał się na bierzmowanie w Koprze. 1 września 1946 r. ks. Franciszek miał mówić w kazaniu: “Chrystus kocha grzeszników, jest dobrym pasterzem, który szuka zagubionych owiec. Pragnie ich nawrócenia. Kocha nawet zdrajcę i nazywa go przyjacielem. Kocha swoich katów: prosi swego Ojca w niebie o łaskę wybaczenia dla nich”. 11 września 1946 r. Franciszek, wracając z posługi w jednej z miejscowości, gdzie słuchał spowiedzi, został porwany i wywieziony w nieznanym kierunku. Jego ciała nigdy nie znaleziono. Ostatni raz widziano go ok. godziny 16.00, gdy został zatrzymany przez kilku komunistycznych milicjantów. Prawdopodobnie został zakatowany na śmierć: istnieją niepotwierdzone relacje o tym, że Franciszek był bity, okradziony z odzienia, bity kamieniami po głowie i w końcu dwukrotnie zasztyletowany, po czym wrzucony do jednej z wielu okolicznych jam krasowych. Przypuszcza się, że na samej Istrii komuniści jugosłowiańscy, z pomocą rosyjskich doradców, zamordowali w masakrach od 4 do 20 tys. osób. Przez dziesięciolecia nad życiem i śmiercią ks. Franciszka panowała cisza. Dopiero ok. 1970 r. pojawiły się pierwsze relacje opisujące prawdopodobny przebieg ostatnich chwil jego życia. W 1998 r., w krypcie narodowego, włoskiego, sanktuarium Maryi Matki i Królowej, na wzgórzu Grisa niedaleko Triestu umieszczono cenotaf – symboliczny grób Franciszka. Został beatyfikowany 8 października 2008 r. w Trieście przez biskupa Eugeniusza Ravignani, ordynariusza Triestu, i reprezentującego papieża Benedykta XVI abp. Angelo Amato SDS. |
************************************************************************************************************
10 września
Święty Mikołaj z Tolentino, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Pulcherię, cesarzową, błogosławionego Ogleriusza, opata, błogosławionego Franciszka Gárate, zakonnika |
Mikołaj urodził się w Castel Sant Angelo (obecnie Sant Angelo di Pontano), we Włoszech, w roku 1245. Na chrzcie otrzymał imię Mikołaj, gdyż rodzice prosili o syna przez wstawiennictwo św. Mikołaja z Bari – matka była bowiem od wielu lat niepłodna. W podzięce rodzice ofiarowali syna, gdy miał zaledwie 12 lat, jako oblata do zakonu augustianów (1257). W trzy lata potem młodzieniec wstąpił do nowicjatu. W domach zakonnych w Tolentino i w Cingoli odbył studia średnie, a potem studia w zakresie filozofii i teologii. Święcenia kapłańskie otrzymał z rąk św. Benvenuta, biskupa Osimo, w roku 1269 w Cingoli, w wieku 24 lat. W latach 1269-1275 Mikołaj pełnił funkcję misjonarza-kaznodziei: w Macerata, w Piaggiolino di Fano, w Montegiorgio, w Corridonio, w San Elpidio, w Recanati, w Treia, w Valmente di Pesaro oraz w Fermo. W latach 1275-1305 – przez 30 lat – przebywał w Tolentino. W posłuszeństwie zakonnym był tak doskonały, że wypełniał nie tylko najdrobniejsze nawet nakazy reguły, ale i życzenia swoich przełożonych. Chętnie spełniał także życzenia swoich współbraci, chociaż niektórzy z nich byli od niego młodsi i mniej zasłużeni. Był tak bardzo skromny, że nigdy nie podnosił oczu: na słuchaczy, na rozmówców, na penitentów w sakramencie pokuty. Miał tylko jeden habit, a na noc okrywał się swoim wytartym płaszczem. W uczynkach pokutnych naśladował ascetów pierwszych wieków chrześcijaństwa: co piątek biczował się do krwi specjalnie przez siebie sporządzoną wymyślnie dyscypliną; nigdy nie jadł mięsa, nabiału ani owoców; cztery razy w tygodniu pościł o chlebie i wodzie, podobnie we wszystkie dni Wielkiego Postu z wyjątkiem niedziel. Sypiał trzy do czterech godzin na dobę; oprócz Mszy świętej, którą odprawiał ze szczególną żarliwością, odmawiał wspólnie brewiarz, a ponadto psalmy pokutne, oficjum o Świętym Krzyżu i o zmarłych. Wszystkie te pacierze odmawiał na kolanach, na posadzce kamiennej. Chociaż był tak surowy dla siebie, był niezwykle wyrozumiały dla bliźnich, zwłaszcza dla grzeszników w konfesjonale. Spowiadał bardzo wiele, gdyż sława jego świętości gromadziła przy jego konfesjonale nieraz całe tłumy. Był szczególnie wrażliwy na niedolę ubogich. Umiał przemawiać do zamożnych, by dzielili się chętnie swoją majętnością z tymi, którzy są głodni. Za zezwoleniem przełożonych utworzył stały fundusz dla ubogich. Bywało, że mył im nogi. Największą jednak sławę Mikołaj zdobył swoją pracą kaznodziejską. Zatroskany o wieczne zbawienie dusz nieśmiertelnych, okupionych tak wielką ceną męki i śmierci Syna Bożego, wykorzystywał każdą okazję, by przemawiać i kruszyć serca. Jego żarliwość apostolska i widok wychudłej od postów twarzy przemawiał wymowniej od najpiękniejszych słów. Swoje cierpienia i pokuty miał zwyczaj ofiarowywać za nawrócenie grzeszników. Pan Bóg obdarzył go niezwykłymi charyzmatami. Mikołaj miał rzadki dar łączności z duszami w czyśćcu cierpiącymi. W procesie kanonicznym stwierdzono ponad 300 wypadków cudownych uzdrowień, jakie wierni otrzymali za przyczyną Mikołaja tak za jego życia, jak i po jego śmierci. Wśród nich są wymienione trzy wypadki wskrzeszenia umarłych: 12-letniej córki Filipa z Fermo – cud potwierdzony przysięgą czterech kapłanów-świadków (1306); wskrzeszenie córki Jacopuzzo z Chieti (1320) i Venturyna z Gigliolo, potwierdzone przez niego, jego ojca, żonę i biskupa Maceraty. Mikołaj zmarł w Tolentino 10 września 1305 roku. Jego pogrzeb był wielką manifestacją miasta i okolicy. Pochowano go w kościele klasztornym. Kiedy w roku 1345 odjęto od ciała dwie ręce, by je umieścić w drogocennych relikwiarzach, według kroniki klasztoru z ciała nienaruszonego rozkładem miała wypłynąć obficie krew. Ta sama kronika wspomina, że fakt płynięcia krwi miał się powtórzyć w ciągu wieków jeszcze kilka razy. Papież Eugeniusz IV w roku 1446 wyniósł Mikołaja uroczyście do chwały świętych. Jego kult zakon augustianów rozniósł po całym świecie. Jego główne sanktuarium znajduje się w Tolentino. Pierwotny kościół klasztorny pw. św. Jerzego powiększono i dano mu nowy tytuł – św. Mikołaja. Sanktuarium nawiedziło 12 papieży, 9 świętych i błogosławionych, 38 królów i książąt (wśród nich sam Napoleon i nasza królowa, Maria Kazimiera, żona króla Jana III Sobieskiego). Ikonografia przedstawia zwykle św. Mikołaja z Tolentino w czarnym habicie augustianina z regułą w ręku na znak sumiennego jej zachowania; z lilią w ręku, symbolem niewinności jego serca; z krzyżem w ręku, który oznacza ducha pokuty i z gwiazdą na piersiach lub nad głową Świętego, gdyż świadkowie mieli ją kilka razy nad nim oglądać. |
************************************************************************************************************
9 września
Święty Piotr Klawer, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: • Święty Piotr z Pébrac, prezbiter • Błogosławiony Jakub Laval, prezbiter • Błogosławiona Maria Eutymia Üffing, dziewica i zakonnica • Błogosławiony Piotr Bonhomme, prezbiter |
Piotr Klawer urodził się 25 czerwca 1580 r. w Verdú (Katalonia w Hiszpanii) w zamożnej rodzinie rolniczej. Wcześnie stracił matkę i starszego brata. W roku 1596 rozpoczął studia na uniwersytecie w Barcelonie, który prowadzili wówczas jezuici. Zawarł z nimi przyjaźń i wstąpił w ich szeregi. W latach 1602-1604 odbył nowicjat i złożył pierwsze śluby. Praktykę pedagogiczną jako kleryk odbył w roku szkolnym 1604/1605 w Geronie. W czasie studiów filozoficznych (1605-1608) w kolegium jezuickim w Palma na Majorce zetknął się z bratem zakonnym, św. Alfonsem Rodriguezem. Ten przepowiedział mu, że polem jego misyjnej pracy będzie troska o Murzynów w Ameryce Południowej. Studia teologiczne Piotr odbywał w Barcelonie (1608-1610). Właśnie w tym czasie jezuici otworzyli w Kolumbii misję. Piotrowi nakazano przerwać studia i wyjechać tam do pracy wśród niewolników murzyńskich, których wówczas masowo zwożono z Afryki w charakterze niewolników – jako darmowej, najtańszej siły roboczej. Przewożeni w najprymitywniejszych warunkach, często nieszczęśliwi, nie wytrzymywali długiej podróży. Bezceremonialnie wyrzucano ich wtedy na pożarcie rekinom, które gromadami towarzyszyły tragicznym konwojom. Epidemie niemniej licznie dziesiątkowały ofiary barbarzyństwa. Nie znano bowiem współczesnych środków sanitarnych, zresztą uważano je za rzecz zbędną. Sumienie uspokajano naiwnym twierdzeniem, że Murzyni nie są ludźmi i nie mają duszy. Wstrząśnięty niedolą i krzywdą czarnych braci, Piotr Klawer oddał się posłudze wobec nich; stał się niewolnikiem niewolników. Swoim bezgranicznym poświęceniem chciał chociaż w małej części wynagrodzić im krzywdę. Na kartce formuły ślubów zakonnych Piotr dopisał znamienne słowa: Piotr Klawer, sługa Etiopczyków. Tak wówczas nazywano Murzynów. Święcenia kapłańskie Piotr otrzymał w 1616 r. w Kartagenie. Jako kapłan mógł służyć Murzynom wszechstronną pomocą duchową i materialną: starał się dla spragnionych o orzeźwiający napój, dla wygłodniałych o posiłek, dla nagich o jakiś ubiór, dla chorych o lekarstwa. Energicznie interweniował tak u osób prywatnych, jak i u władz, by ulżyć niedoli niewolników. Osobnym ślubem zobowiązał się im służyć. Jego bezgraniczne miłosierdzie otwierało mu ich serca. Miał pozyskać dla wiary i osobiście ochrzcić kilkadziesiąt tysięcy Murzynów. Siły do ponad czterdziestoletniej posługi Piotr Klawer znajdował w rozważaniu Męki Pańskiej, w codziennej Mszy świętej i w serdecznym nabożeństwie do Matki Bożej. Odszedł po nagrodę do nieba 8 września 1654 r. Choć proces beatyfikacyjny rozpoczęto na tyle wcześnie, że zeznania złożyli bezpośredni współpracownicy Piotra Klawera (w tym niewolnicy-tłumacze), jednak dopiero po 200 latach papież Pius IX w roku 1851 włączył go do grona błogosławionych. Powodem tego opóźnienia było zawieszenie procesu w okresie kasaty zakonu jezuitów. Papież Leon XIII zaliczył Piotra Klawera do grona świętych w roku 1888 (jednocześnie z jego mistrzem duchowym, br. Alfonsem Rodriguezem). Ten sam papież ogłosił św. Piotra Klawera patronem misji wśród Murzynów (1896). Dwa lata wcześniej (1894) Polka, bł. Maria Teresa Ledóchowska (+ 1922), założyła Stowarzyszenie św. Piotra Klawera dla Misji Afrykańskiej, które niebawem przeobraziło się w nową rodzinę zakonną, zatwierdzoną przez Stolicę Apostolską w roku 1910. Istnieją ponadto jeszcze dwa inne zgromadzenia zakonne, które obrały sobie św. Piotra Klawera za szczególnego patrona. Są to siostry św. Piotra Klawera w Kolumbii i w Italii. |
****************************
9 września
Błogosławiona Aniela Salawa, dziewica
Aniela Salawa urodziła się 9 września 1881 r. w wielodzietnej, ubogiej rodzinie chłopskiej w Sieprawiu pod Krakowem. Jej rodzice byli bardzo pobożni, a matka mimo wielu zajęć i obowiązków nie zaniedbywała wspólnej modlitwy rodzinnej, głośnego czytania książek i czasopism religijnych. Aniela odznaczała się niezwykłą urodą. Ukończyła jedynie dwie klasy szkoły elementarnej, ponieważ musiała pomagać matce przy gospodarstwie. Mimo wątłego zdrowia zawsze była bardzo chętna do pracy. Jako młoda dziewczyna, jesienią 1897 r. udała się do Krakowa, gdzie podjęła pracę jako służąca. W dwa lata później bardzo przeżyła śmierć swojej dwudziestopięcioletniej siostry. Uświadomiła sobie wówczas, jak bardzo kruche jest życie. Po głębokim namyśle zdecydowała się na złożenie ślubu dozgonnej czystości. W 1900 r. przystąpiła do Stowarzyszenia Sług Katolickich św. Zyty, którego zadaniem było niesienie pomocy służącym. Miała więc okazję, aby bardzo owocnie prowadzić apostolstwo w gronie koleżanek, dla których była przykładem chrześcijańskiego życia. Wywierała bardzo silny wpływ na otoczenie. Dzieliła się pożywieniem i pieniędzmi z biedniejszymi od siebie. Garnęły się do niej zwłaszcza najmłodsze służące, dla których była matką i przyjaciółką. W 1912 r. Aniela Salawa wstąpiła do III zakonu św. Franciszka i złożyła profesję. Zafascynowana duchowością Biedaczyny z Asyżu, okazywała niezwykłą wrażliwość na działanie Ducha Świętego. Modlitwa umacniała ją w cierpliwym dźwiganiu codziennego krzyża. Wszelkie urazy i poniżenia składała w ofierze Bogu za grzeszników. Umiała przebaczać i odpłacać dobrem za zło. W czasie I wojny światowej – mimo że bardzo pogorszył się jej stan zdrowia, nasiliły się dolegliwości płuc i żołądka – pomagała w krakowskich szpitalach, niosąc pomoc i wsparcie rannym żołnierzom. Opiekowała się także jeńcami wojennymi. W 1916 r. podupadła jednak na zdrowiu tak, że konieczna stała się hospitalizacja. Po wypisaniu ze szpitala nie mogła już podjąć pracy zarobkowej. Ostatnie pięć lat życia spędziła w nędzy, z pogodą ducha dźwigając krzyż choroby. Swoje cierpienia ufnie ofiarowała Chrystusowi jako wynagrodzenie za grzechy świata. W tym czasie wiele też modliła się, czytała, rozmyślała. Obdarzona została przeżyciami mistycznymi. Zmarła na gruźlicę 12 marca 1922 r. w krakowskim szpitalu św. Zyty. Umierała samotnie, opuszczona przez wszystkich, wśród straszliwych cierpień, ale w głębokim zjednoczeniu z Chrystusem jako tercjarka franciszkańska. Beatyfikowana została 13 sierpnia 1991 r. przez św. Jana Pawła II na krakowskim Rynku. W ikonografii bł. Anielę przedstawia się w pomieszczeniu kuchennym. Jej atrybutem jest także szczotka do zamiatania. |
************************
Służąca Pana Jezusa – bł. Aniela Salawa
***
Iluż podobnych do bł. Anieli. Żyją w cieniu wielkich miast, karier, spraw. Cały ich świat: dwie ulice, brudne podwórko, droga do sklepu, do kościoła.
Na obrazach przedstawia się ją nieraz w kuchni, w fartuchu. Jej atrybutem jest szczotka do zamiatania. Błogosławiona Aniela Salawa. Urodziła się dokładnie 125 lat temu w Sieprawiu pod Krakowem. Na pozór życiorys jakich wiele. Uboga dziewczyna z wielodzietnej wiejskiej rodziny, która szukała swojego szczęścia w wielkim mieście. Skończyła tylko dwie klasy podstawówki.
Cała kariera: ciężka, niewdzięczna praca służącej. Potem wyniszczająca stopniowo choroba – stwardnienie rozsiane. Nie ma już sił pracować. Ostatnie lata życia spędzone w ciasnej, dusznej suterenie. Umiera, opuszczona, wśród wielkich cierpień, mając niecałe 41 lat.
Jedynym jej majątkiem była głęboka wiara, która rozwinęła się w mistyczną więź z Jezusem Chrystusem. Jemu ofiarowała czystość, potem cierpienia. W Nim odnalazła jedyne szczęście. Zostawiła po sobie „Dziennik” – kilkadziesiąt kart spisanych nieporadnie na polecenie spowiednika, świadectwo jej zażyłości z Bogiem oraz duchowych zmagań. „Czuję bardzo wielkie pragnienie być ustawicznie tam, gdzie jest Pan Jezus” – zapisała po datą 27.12.1920 roku.
Cieszę się, że mój Kościół wynosi na ołtarze nie tylko wielkich uczonych jak Tomasz z Akwinu, wielkich męczenników za wiarę jak Ignacy Antiocheński, wielkich misjonarzy jak Franciszek Ksawery, wielkich kaznodziei i założycieli zakonów jak Bernard z Clairvaux. Dobrze, że do tego grona dostała się także niepozorna służąca z Krakowa. Iluż jej podobnych. Żyją w cieniu wielkich miast, wielkich karier i spraw. Cały ich świat: dwie ulice, brudne podwórko, droga do sklepu, do kościoła.
Nieraz – jak bł. Aniela – przesiadują godzinami w pustych kościołach z rękami zaciśniętymi na różańcu. Myślę chociażby o pani Ani, której czasami przynosiłem węgiel. Samotna, niewidoma staruszka, mieszkająca w pokoiku trzy na trzy metry na poddaszu obskurnej kamienicy. Kiedyś zrzuciła sobie na nogę rozgrzaną płytę, na której coś gotowała. Cierpiała bardzo. Nie słyszałem żadnej skargi. Była w niej jakaś jasność, pokój, świętość chyba. Bo jak inaczej nazwać to uczucie, że właśnie tam, na tym poddaszu, jest Pan Jezus. Blisko niej. I pewnie blisko wszystkich takich jak ona.
„Zawsze kiedy przyjdę do Pana Jezusa – notuje bł. Aniela – to tak jestem przed Nim jak dziecko zbrukane, szczęśliwe, że się dostało do swojej ukochanej mamusi i wcale o tym nie myśli, że ono jest brudne i czy matka jest z niego zadowolona czy nie. Nie myśli o tym, szczęśliwe, że u mamusi i koniec. Tak samo jest z moją duszą w obecnym czasie. (…) tam chcę być, gdzie On jest, Pan Jezus, i jak jestem przed Nim, to nic nie mówię, alem taka szczęśliwa, żem u Niego, że jakbym zapomniała o tym, żem ja taka strasznie nędzna i niedoskonała”. Co zrozumiałem z Ewangelii? Czy aż tyle, ile Błogosławiona ze szczotką do zamiatania?
ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
************************************************************************************************************
8 września
Narodzenie Najświętszej Maryi Panny
Pismo Święte nigdzie nie wspomina o narodzinach Maryi. Tradycja jednak przekazuje, że Jej rodzicami byli św. Anna i św. Joachim. Byli oni pobożnymi Żydami. Mimo sędziwego wieku nie mieli dziecka. W tamtych czasach uważane to było za karę za grzechy przodków. Dlatego Anna i Joachim gorliwie prosili Boga o dziecko. Bóg wysłuchał ich próśb i w nagrodę za pokładaną w Nim bezgraniczną ufność sprawił, że Anna urodziła córkę, Maryję. Nie znamy miejsca urodzenia Maryi ani też daty Jej przyjścia na ziemię. Według wszelkich dostępnych nam informacji, Maryja przyszła na świat pomiędzy 20. a 16. rokiem przed narodzeniem Pana Jezusa. Z pism apokryficznych mówiących o Maryi należałoby wymienić przede wszystkim: Protoewangelię Jakuba, Ewangelię Pseudo-Mateusza, Ewangelię Narodzenia Maryi, Ewangelię arabską o młodości Chrystusa, Historię Józefa Cieśli i Księgę o przejściu Maryi. Największy wpływ wywarła na tradycję Kościoła Protoewangelia Jakuba. Pochodzi ona bowiem z roku ok. 150, jest więc bardzo bliska Ewangelii według św. Jana. Stamtąd właśnie dowiadujemy się, że rodzicami Maryi byli św. Joachim i św. Anna, i że Maryja jako kilkuletnie dziecię została przez rodziców ofiarowana w świątyni, gdzie też zamieszkała. Śladem tego opisu jest obchodzone w Kościele w dniu 21 listopada wspomnienie Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny. Pierwsze wzmianki o liturgicznym obchodzie narodzin Maryi pochodzą z VI w. Święto powstało prawdopodobnie w Syrii, gdy po Soborze Efeskim kult maryjny w Kościele przybrał zdecydowanie na sile. Wprowadzenie tego święta przypisuje się papieżowi św. Sergiuszowi I w 688 r. Na Wschodzie uroczystość ta musiała istnieć wcześniej, bo kazania-homilie wygłaszali o niej św. German (+ 732) i św. Jan Damasceński (+ 749). W Rzymie gromadzono się w dniu tego święta w kościele św. Adriana, który był przerobiony z dawnej sali senatu rzymskiego, po czym w uroczystej procesji udawali się wszyscy z zapalonymi świecami do bazyliki Matki Bożej Większej. Datę 8 września Kościół przyjął ze Wschodu – w tym dniu obchód ten znajdował się w sakramentarzach gelazjańskim i gregoriańskim. Święto rozszerzało się w Kościele dość wolno – wynikało to m.in. z tego, że wszelkie informacje o okolicznościach narodzenia Bożej Rodzicielki pochodziły z apokryfów. W Polsce święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny ma także nazwę Matki Bożej Siewnej. Był bowiem dawny zwyczaj, że dopiero po tym święcie i uprzątnięciu pól zaczynano orkę i siew. Lud chciał najpierw, aby rzucone w ziemię ziarno pobłogosławiła Boża Rodzicielka. Do ziarna siewnego mieszano ziarno wyłuskane z kłosów, które były wraz z kwiatami i ziołami poświęcane w uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej, by uprosić sobie dobry urodzaj. Na Podhalu święto 8 września nazywano Zitosiewną, gdyż tam sieje się wtedy żyto. W święto Matki Bożej Siewnej urządzano także dożynki. We Włoszech i niektórych krajach łacińskich istnieje kult Maryi-Dziecięcia. We Włoszech istnieją nawet sanktuaria – a więc miejsca, gdzie są czczone jako cudowne figurki i obrazy Maryi-Niemowlęcia w kołysce. Do nich należą między innymi: Madonna Bambina w Forno Canavese, Madonna Bambina w katedrze mediolańskiej – najwspanialszej świątyni wzniesionej pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Maryi Panny; Madonna Bambina w kaplicy domu generalnego Sióstr Miłosierdzia. Matka Boża-Dzieciątko jest główną Patronką tego zgromadzenia. Czwarte sanktuarium Matki Bożej-Dzieciątka jest w Mercatello – znajduje się tam obraz namalowany przez św. Weronikę Giuliani (+ 1727). Dzisiejsze święto przypomina nam, że Maryja była zwykłym człowiekiem. Choć zachowana od zepsucia grzechu, przez całe życie posiadała wolną wolę, nie była do niczego zdeterminowana. Tak jak każdy z nas miała swoich rodziców, rosła, bawiła się, pomagała w prowadzeniu domu, miała swoich znajomych i krewnych. Dopiero Jej zaufanie, posłuszeństwo i pełna zawierzenia odpowiedź na Boży głos sprawiły, że “będą Ją chwalić wszystkie pokolenia”. |
***********************
Urodziny Najpiękniejszej
***
Ile lat kończy 8 września Maryja? Matka Boża nie ma z tym problemu. Spełniwszy wiernie swoje życie, uczestniczy w wiecznej młodości Boga.
We wschodniej części starej Jerozolimy, obecnie zamieszkanej przez większość muzułmańską, znajdują się wykopaliska odnalezionej w minionym wieku Sadzawki Owczej (Betesda), przy której Jezus uzdrowił paralityka. Tuż obok wznosi się zbudowana przez krzyżowców romańska bazylika św. Anny. Dużo wcześniej jednak, bo już w V wieku, stał tu bizantyński kościół upamiętniający miejsce narodzin Najświętszej Maryi Panny. To tu bowiem, według starożytnej tradycji, był dom Joachima i Anny, rodziców Maryi, i tu urodziła się oraz wychowała matka Zbawiciela.
Stąd do świątyni było bardzo blisko. Pasuje to do wczesnochrześcijańskiego przekazu, według którego Maryja urodziła się nieomal w cieniu murów Przybytku. Jest to jednak przekaz wyłącznie pozabiblijny. Pismo Święte nic nie wspomina o okolicznościach, czasie i miejscu urodzenia Matki Bożej. Nawet imiona Jej rodziców pojawiają się jedynie w literaturze apokryficznej.
Znaczna rodzina?
Wśród licznych apokryfów mówiących o pochodzeniu i pierwszych latach życia Maryi najstarsza jest tzw. Protoewangelia Jakuba. Powstała około roku 150 po Chrystusie. Według tego utworu Joachim i Anna byli ludźmi bardzo zamożnymi, jednak cierpieli z powodu braku potomstwa. Pewnego razu zasmucony Joachim odszedł na pustynię, aby pościć przez 40 dni i nocy. Powiedział wtedy do siebie: „Nie zstąpię z góry ani aby jeść, ani aby pić, póki nie spojrzy na mnie Pan, Bóg mój, i będzie mi modlitwa pokarmem i napojem” – czytamy w apokryfie.
W tym samym czasie Anna, żona Joachima, opłakiwała swoją bezdzietność. Któregoś dnia zwróciła się do Boga: „Panie ojców moich, pobłogosław mi i wysłuchaj modlitwę moją tak, jak pobłogosławiłeś Sarę i dałeś jej syna – Izaaka”. Wtedy ujrzała anioła Pańskiego. „Anno, Anno. Wysłuchał Pan Bóg modlitwę twoją. Poczniesz i porodzisz, a potomstwo twoje będzie przepowiadane po całej ziemi” – powiedział niebieski posłaniec. Anna odpowiedziała obietnicą, że urodzone dziecko ofiaruje Bogu. „Na Boga żywego, czy zrodzę chłopca, czy dziewczynkę, zawiodę ją w darze Panu, Bogu mojemu, i [dziecko to] będzie Mu służyło po wszystkie dni swego żywota” – zapewniła.
Opisana sytuacja przypomina historię innej niepłodnej kobiety, także Anny, która tysiąc lat wcześniej otrzymała obietnicę narodzenia syna. Tamta kobieta również przeznaczyła dziecko na służbę w świątyni. Chłopiec otrzymał imię Samuel i stał się potężnym prorokiem Izraela.
Według Protoewangelii Jakuba Anna, żona Joachima, dowiedziawszy się, że urodziła dziewczynkę, powiedziała: „W tym dniu dusza moja została wywyższona”, a po upłynięciu dni rytualnej nieczystości „poczęła piersią karmić dziecko i nazwała je imieniem Maryja”.
Gdy dziecko miało roczek, Joachim wydał wielką ucztę z udziałem kapłanów, arcykapłanów, uczonych w Piśmie i innych ważnych postaci, goście zaś błogosławili Maryję, mówiąc: „Bóg ojców naszych niech pobłogosławi to dziecię, niech da jej imię znakomite pośród wszystkich narodów na wieki”.
Gdy Maryja skończyła trzy lata, Joachim i Anna postanowili spełnić zobowiązanie i zaprowadzić Maryję do świątyni. Miała tam wejść w orszaku dziewic idących z kagankami w rękach. „Niech kaganki będą zapalone, by nie zwróciła się wstecz i serce jej nie zostało uwięzione daleko od świątyni Pańskiej” – zalecił Joachim. Gdy malutka Maryja weszła do świątyni, przyjął ją arcykapłan, który wygłosił przy tym proroctwo: „Pan Bóg wywyższy twe imię pośród wszystkich narodów. Na tobie w dniach ostatecznych ukaże Pan zbawienie synom Izraela”. Dalej czytamy, że „Maryja przebywała w świątyni Pańskiej i żyła jak gołąbka, i otrzymywała pokarm z rąk anioła”. Miała tam przebywać do 12. roku życia.
Popularny utwór
Protoewangelia Jakuba jest chrześcijańskim midraszem, czyli opowieścią, której celem jest wyjaśnienie poszczególnych fragmentów biblijnych. W tradycji żydowskiej ta metoda była powszechnie stosowana jako sposób interpretowania i komentowania Pisma Świętego.
Autor Protoewangelii Jakuba zna opisy narodzenia Jezusa według ewangelistów Mateusza i Łukasza, i uzupełnia je informacjami, o których pisma natchnione nie mówią, próbując zharmonizować je z tekstami Starego i Nowego Testamentu.
Niektóre elementy apokryficznego opisu środowiska, w jakim urodziła się Maryja, były odpowiedzią na zarzuty stawiane chrześcijanom przez pogan. Ci, jak na przykład filozof Celsus z II wieku, twierdzili, że Jezus był zrodzonym z cudzołóstwa synem ubogiej prządki marnego pochodzenia. To wyjaśnia nacisk, z jakim autor apokryfu podkreśla majętność i koligacje rodziców Maryi. Z tego też powodu wiele w tekście nadzwyczajnych zdarzeń, proroczych zapowiedzi i podobieństw do dziejów Samuela, Abrahama, Tobiasza czy Judyty. Niektóre z tych wątków pojawiają się także w innych apokryfach.
Niezależnie od pewnej baśniowości tych opisów Protoewangelia Jakuba zajmuje ważne miejsce w literaturze mariologicznej. Przede wszystkim jest to tekst bardzo wczesny, być może korzystający z tradycji ustnej, przekazywanej w środowisku chrześcijan tamtej epoki. Oznacza też, że na wiedzę o pochodzeniu Maryi panowało już wtedy duże zapotrzebowanie. Na tym utworze zresztą bazuje wiele kolejnych maryjnych tekstów – apokryfów, żywotów Maryi i dzieł pobożnościowych. Nic dziwnego, że apokryf ten przez wieki cieszył się wielkim powodzeniem.
Siewna
Stopniowo w Kościele pojawiły się liturgiczne obchody narodzin Maryi. Najwcześniejsze wzmianki o nich sięgają początku VI wieku. Święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w całym Kościele wprowadził w roku 688 papież św. Sergiusz I.
W Polsce święto Narodzenia NMP bywa także nazywane dniem Matki Bożej Siewnej. Nazwa pochodzi od zwyczaju, wedle którego dopiero po tym święcie rolnicy wychodzili na pola, żeby rozpocząć orkę i siew. Chcieli, żeby ziarno rzucone w ziemię pobłogosławiła Matka Boża. Święto Matki Bożej Siewnej bywało też tradycyjnym czasem urządzania dożynek. Czasem wdzięczności i radości, bo też urodziny Maryi to – jak każde urodziny – święto bardzo radosne. Wyraża to antyfona na wejście w Mszale rzymskim, która zawiera zdanie: „Z radością obchodzimy narodzenie Najświętszej Maryi Panny, z Niej wzeszło Słońce sprawiedliwości, Chrystus, który jest naszym Bogiem”.
Narodzenie Maryi jest zapowiedzią nadejścia Zbawiciela. Matka Boża jest nazywana Gwiazdą Zaranną, bo Jej pojawienie się oznacza przyjście Słońca sprawiedliwości. „Wypadało, aby to promienne i zdumiewające przyjście Boga do ludzi poprzedzało jakieś wydarzenie, które by nas przygotowało na przyjęcie z radością wielkiego daru zbawienia. I takie jest znaczenie święta, które dzisiaj sprawujemy, gdyż narodzenie Matki Bożej jest wstępem do tej skarbnicy dóbr (…). Niechaj więc całe stworzenie wyśpiewuje z zadowolenia i na swój sposób przyczyni się do radości właściwej temu dniowi. Niechaj niebo i ziemia złączą się w tych obchodach i niechaj świętuje wszystko, co jest na świecie i ponad światem” – pisał w VII wieku św. Andrzej z Krety.
Nasza nieznajomość w pełni wiarygodnych „danych biograficznych” Maryi nie stoi na przeszkodzie radosnemu świętowaniu, bo niewątpliwe pozostaje to, że Maryja się urodziła. A przyszedłszy na świat, wiernie spełniła wszystko, o co poprosił Ją Bóg. Dlatego, jak sama powiedziała w proroczym uniesieniu, błogosławią Ją wszystkie pokolenia.
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
******************************************
8 września
Najświętsza Maryja Panna Gietrzwałdzka
Gietrzwałd znajduje się między Olsztynem a Ostródą. Stał się sławny dzięki objawieniom Matki Bożej, które miały miejsce 19 lat po Lourdes i trwały od 27 czerwca do 16 września 1877 roku. Wizjonerkami były trzynastoletnia wtedy Justyna Szafryńska i dwunastoletnia Barbara Samulowska. Matka Boża, która ukazała się im na klonie, przemówiła po polsku. Jej głównym przesłaniem było zachęcenie ludzi do gorliwego odmawiania różańca. Maryja podczas objawień przedstawiła się jako “Niepokalane Poczęcie” – powszechnie uznano to za potwierdzenie dogmatu o Niepokalanym Poczęciu, ogłoszonego 8 grudnia 1854 roku przez Piusa IX. 10 września 1967 r. prymas Polski kardynał Stefan Wyszyński dokonał koronacji obrazu Matki Bożej Gietrzwałdzkiej. 2 czerwca 1970 r. papież Paweł VI nadał kościołowi w Gietrzwałdzie tytuł bazyliki mniejszej. We wrześniu 1977 roku biskup warmiński, na terenie którego diecezji znajduje się sanktuarium w Gietrzwałdzie, na mocy dekretu Prymasa Polski i za zgodą Stolicy Apostolskiej zatwierdził autentyczność objawień gietrzwałdzkich jako wiarygodnych, nie sprzeciwiających się wierze i moralności chrześcijańskiej. To jedyne jak dotąd objawienia Matki Bożej na terenie Polski, uznane oficjalnie przez Kościół za zgodne z nauką katolicką. |
***************************
144. rocznica rozpoczęcia objawień maryjnych w Gietrzwałdzie
Po 144 latach od objawień w Gietrzwałdzie ludzie nadal powierzają tam Matce Bożej swoje sprawy. Co roku do tej maleńkiej miejscowości na Warmii przybywa około miliona osób! Dzisiaj mija kolejna rocznica rozpoczęcia objawień maryjnych w Gietrzwałdzie .
Gietrzwałdzkie objawienia rozpoczęły się 27 czerwca 1877 r. i trwały do 16 września 1877 r. Za główne wizjonerki uznano 13-letnią Justynę Szafryńską i 12-letnią Barbarę Samulowską. Obie pochodziły z biednych polskich rodzin. Pierwsza ujrzała Maryję Justyna, wracająca właśnie z matką z egzaminu przed przystąpieniem do pierwszej Komunii. Po 3 dniach, 30 czerwca, w czasie odmawiania różańca, pod klonem przed kościołem, objawienia doznała Barbara, która wizję opisała tak:
Matka Boska siedziała na tronie wśród aniołów z Jezusem na kolanach.
Dziewczynki zadały objawionej postaci różne pytania i twierdziły, że uzyskały odpowiedzi, o czym potem opowiedziały. Na pytanie: „Kto Ty Jesteś?” otrzymały odpowiedź: „Jestem Najświętsza Panna Maryja Niepokalanie Poczęta!”. Na pytanie: „Czego żądasz, Matko Boża?” odpowiedź brzmiała: „Życzę sobie, abyście codziennie odmawiali różaniec!”. Między wieloma pytaniami o zdrowie i zbawienie różnych osób, dzieci przedłożyły i takie: „Czy Kościół w Królestwie Polskim będzie oswobodzony?”, „Czy osierocone parafie na południowej Warmii wkrótce otrzymają kapłanów?”. Odpowiedź w ich relacji brzmiała następująco: „Tak, jeśli ludzie gorliwie będą się modlić, wówczas Kościół nie będzie prześladowany, a osierocone parafie otrzymają kapłanów!”.
Te pytania wynikały z ówczesnych prześladowań Kościoła katolickiego przez carat w Królestwie Polskim po powstaniu styczniowym i ograniczania jego wpływów w zaborze pruskim w okresie Kulturkampfu. Władze pruskie odnosiły się do objawień negatywnie. Odpowiedzi Matki Boskiej przekazane przez wizjonerki przyniosły wtedy pocieszenie Polakom. Rozpowszechniło się przekonanie, że przepowiednie się wypełniły. Dlatego też Polacy ze wszystkich dzielnic rozbiorowych gromadnie pielgrzymowali do Gietrzwałdu.
Ostatniego dnia objawień wizjonerki opowiedziały, że Matka Boska pobłogosławiła pobliskie źródełko, z którego to woda po dziś dzień podobno uzdrawia chorych. W miejscu objawień postawiono kapliczkę z wizerunkiem Matki Boskiej. Z klonu zachował się tylko kawałek drewna, wykonano z niego krzyż. Jak mówiły dzieci, Matka Boża przemówiła do nich po polsku i prosiła o codzienne różańcowe modlitwy.
Autorzy „Historii Diecezji i Archidiecezji Warmińskiej”, nieżyjący już bp Jan Obłąk oraz ks. Andrzej Kopiczko, przypomnieli w tej publikacji, że pod koniec XIX w. ruch pątniczy do Gietrzwałdu przyćmił wszystkie inne miejsca pielgrzymkowe na Warmii. Gietrzwałd stał się najbardziej znanym i najliczniej nawiedzanym sanktuarium. Objawienia gietrzwałdzkie od razu nabrały rozgłosu, słyszano o nich nie tylko w Europie, lecz także na drugiej półkuli. Od 27 czerwca 1877 r. do 16 września 1877 r. Gietrzwałd odwiedziło 300 tys. wiernych i 200 kapłanów.
Gietrzwałd dał także impuls do powstania ruchu polskiego na Warmii. Gietrzwałd to wieś położona między Olsztynem a Ostródą, nazywana warmińską Częstochową. Objawienia w Gietrzwałdzie są jednym z 12 na świecie objawień maryjnych uznanych przez Stolicę Apostolską za autentyczne.
Nie ma, jak u Mamy: NOWENNA GIETRZWAŁDZKA – modlitwa o uzdrowienie podyktowana przez Maryję w trakcie objawień
„Nie ma, jak u Mamy” to nasz radiowy cotygodniowy cykl internetowy, w którym pragniemy przybliżać Matkę Bożą. Jej życie, Jej skuteczne wstawiennictwo, Jej „obecność” w życiu świętych, modlitwy do Maryi, miejsca Jej kultu, a także wizerunki Matki Bożej. Może na wzór św. Maksymiliana, który, jak napisał o. Roman Soczewka – „lubił soboty i radością z tego dnia dzielił się ze współbraćmi zakonnymi, wygłaszając im pogadanki lub konferencje o Matce Bożej Niepokalanej.”
***
27 czerwca 2021 r. przypada 144. rocznica rozpoczęcia objawień maryjnych w Gietrzwałdzie. To jedyne zatwierdzone przez Kościół objawienia Matki Bożej w Polsce. W dniach od 27 czerwca do 16 września 1877 roku Maryja ukazała się 160 razy trzynastoletniej Justynie Szafryńskiej i dwunastoletniej Barbarze Samulowskiej.
Mimo iż Polski nie było wówczas na mapach świata, Maryja mówiła w języku polskim. Ukazywała się jako królowa zasiadająca na tronie, z Dzieciątkiem Jezus na kolanach. Pobudziło to ruch patriotyczny na ziemiach warmińskich i utrwaliło Maryjny kult w Polsce. Głównym przesłaniem Maryi dla Polaków była prośba, by codziennie odmawiali różaniec. Maryja pobłogosławiła wodę, którą powinni obmywać się chorzy i obiecała, że zawsze, kiedy w Gietrzwałdzie odmawiany będzie różaniec, Ona też tam będzie. Podyktowała nawet modlitwy, które powinni odmawiać chorzy mężczyźni, kobiety i kapłani.
Mimo iż są to objawienia zatwierdzone przez Kościół, cała treść rozmów Matki Bożej z wizjonerkami nie jest powszechnie znana. W maju tego roku do Gietrzwałdu wybrała się pielgrzymka wolontariuszy pod duchową opieką o. Mirosława Kopczewskiego z Niepokalanowa. Spotkali się tam z panem Grzegorzem Kasjaniukiem, dziennikarzem uzdrowionym z choroby kręgosłupa po modlitwie w gietrzwałdzkim sanktuarium. Pan Grzegorz od kilku lat bada objawienia w Gietrzwałdzie, stara się dotrzeć do jak największej ilości sprawozdań z tamtych wydarzeń. To właśnie on znalazł fragmenty rozmów Matki Bożej z Justyną i Barbarą, w których Królowa Polski powiedziała, jak modlić się mają chorzy o zdrowie.
Modlitwa dla chorych mężczyzn świeckich:
Przez 9 dni należy odmawiać Litanię do Najświętszego Serca Jezusowego, Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo
Modlitwa dla chorych kobiet:
Przez 9 dni należy odmawiać Różaniec i Litanię Loretańską
Modlitwa dla chorych kapłanów:
Przez 9 dni należy odmawiać Litanię do Najświętszej Maryi Panny, Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo
Maryja podkreślała też, żeby modlić się gorliwie, bo to właśnie brak gorliwości w modlitwie jest często przyczyną, że modlitwa o uzdrowienie nie zostaje wysłuchana. Wskazywała na potrzebę porzucenia nałogów, a konkretnie alkoholizmu. Mówiła, by chorzy używali wody z Gietrzwałdu, którą pobłogosławiła oraz omodlonych w Gietrzwałdzie płócien. W trakcie ostatniego objawienia, Maryja powiedziała, że – gdy tylko ludzie będą odmawiać w Gietrzwałdzie różaniec – Ona będzie tam obecna. W czasie modlitwy Różańcowej błogosławi płótna dla chorych. Zgodnie z instrukcją Maryi, płótnem takim może być dowolny kawałek materiału, który należy położyć obok kapliczki w Gietrzwałdzie i omodlić go jedną częścią Różańca (5 dziesiątek) dla konkretnego chorego. Płótno takie można ofiarować choremu, który powinien przykładać je do ciała. Wiele jest już świadectw uzdrowień z użyciem wody i płócien z Gietrzwałdu.
W trakcie objawień wizionerki często pytały Maryję o to, czy jakiś chory zostanie uzdrowiony, a Matka Boża najczęściej odpowiadała: „Niech codziennie odmawia Różaniec”. To również ważna wskazówka z Nieba. O uzdrowienie należy modlić się wytrwale, CODZIENNIE… Jeśli prosimy o tak wielką łaskę, nie ma taryfy ulgowej, nie ma miejsca na lenistwo. Zachęcamy więc do codziennej, gorliwej i wytrwałej modlitwy, pełnej ufności.
Czy to nie wymowne, że informacje te przedostają się do wiadomości właśnie teraz, w czasie pandemii koronawirusa, kiedy wielu z nas choruje lub lęka się o zdrowie i życie swoje i bliskich…? Maryja daje nam receptę!
opracowała Paulina Wysocka, na podstawie konferencji wygłoszonej w Gietrzwałdzie przez Grzegorza Kasjaniuka, w maju 2021 r.
************************************
Niezwykłe – nawet jak na objawienie
***
– Dlaczego tu przyjechaliśmy? Co za pytanie! Przecież to jedno z najważniejszych miejsc w Polsce, taka duchowa “petarda” dla Polaków! Mniej więcej tu, gdzie teraz stoimy, przez dwa miesiące objawiała się Matka Boża, a my szukamy dziś takich miejsc tysiące kilometrów stąd! Tu powinny przyjeżdżać tłumy pielgrzymów! – mówi z przekonaniem młoda Warszawianka, którą spotykam przy gietrzwałdzkiej kapliczce objawień. Jej entuzjazm podziela chyba każdy, kto doświadczył mocy nawrócenia, które od 140 lat dokonuje się w warmińskiej wiosce, liczącej dziś niespełna 600 mieszkańców
WYWIAD Z MARYJĄ
„Nigdy nie słyszano jeszcze, aby tak długo i tak przystępnie, i do tego w sposób tak uroczysty, ukazała się Matka Boża” – mówił o objawieniach w Gietrzwałdzie bł. Honorat Koźmiński. Historia 160 objawień, które trwały w warmińskiej wiosce od 27 czerwca do 16 września 1877 r. inspiruje dziś kolejne pokolenia pielgrzymów. Część z nich mówi wręcz, że widzenia, podczas których Maryja, posługując się gwarą warmińską, odpowiadała nastoletnim wizjonerkom na pytania związane z wiarą, problemami społecznymi, czy sytuacją polityczną, to jakby „wywiad z Maryją”.
– Pytanie, odpowiedź! Pytanie, odpowiedź! Nie spodziewaliśmy się, że tak może wyglądać rozmowa z Matką Bożą – mówi grupka młodych ludzi, przeglądając ilustrowane wydanie gietrzwałdzkiego orędzia, którego stosiki topnieją na sklepowych półkach praktycznie bez przerwy. Fascynuje ich to, że Matka Boża zwraca się w swoim orędziu do tak wielu grup: m.in. młodzieży, księży, rodzin, osób uwikłanych w grzechy, nałogi, choroby, zwątpienie – Nie do wiary, że to miejsce jest wciąż tak mało znane! – mówią.
„Orędzie gietrzwałdzkie, to, wypisz wymaluj, część wezwań z litanii loretańskiej. Chociażby: Królowa różańca świętego, Królowa apostołów, Uzdrowienie chorych, Matka Kościoła” – potwierdza ks. Krzysztof Bielawny, odpowiadający za przebieg jubileuszowych uroczystości w Gietrzwałdzie. I przypomina, że treść orędzia sprzed lat do dziś jest aktualna.
„Np. któregoś dnia pada pytanie, czy kapłani wrócą na parafie i Maryja odpowiada: tak, ale wierni muszą gorliwie się modlić w ich intencji. Maryja przypomina, że siłą Kościoła jest gorliwa modlitwa w jego intencji i za tych, którzy w nim posługują. Bez tej modlitwy, Kościół będzie usychał. Widzimy to dziś w Europie Zachodniej, przeżywającej kryzys, spowodowany brakiem wiary i modlitwy” – punktuje kapłan.
Wystarczy przyjrzeć się pielgrzymom obecnym dziś w sanktuarium, by przekonać się, że ci o których i do których mówiła Matka Boża 140 lat temu, także dziś przyjeżdżają do Gietrzwałdu, szukając odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Poznańscy rowerzyści pielgrzymujący do Wilna, radni z beskidzkiej Milówki, członkowie róż różańcowych, anonimowi alkoholicy odbywający rekolekcje, rodziny z dziećmi, młodzi w podróży poślubnej, chorzy uczestniczący w ogólnopolskiej pielgrzymce do Gietrzwałdu – tyle różnych grup można tu spotkać w ciągu zaledwie godzinnego spaceru, w dodatku w deszczowy dzień.
Wielu z odwiedzających mówi, że Gietrzwałd, to szkoła stawiania pytań: o własne życie, wybory, dylematy. Tak, jak – w imieniu Polaków – pytały o to Maryję dwie młode wizjonerki: dwunastoletnia Justynka Szafryńska i o rok starsza Basia Samulowka, dziś kandydatka na ołtarze.
„Te pytania można postawić, jeśli umie się znaleźć ciszę, o którą dziś tak trudno. Gietrzwałd uczy odbudowywania tej ciszy w sercu. Sami pielgrzymi mówią nam, że ta cisza odróżnia to miejsce od innych sanktuariów. Tym medium, które “mówi” tu najgłośniej, jest właśnie cisza” – podpowiada ks. Bielawny.
UNIWERSYTET RÓŻAŃCOWY
Cisza i różaniec – to dwa „odkrycia”, o których najczęściej opowiadają mi napotkani w Gietrzwałdzie przybysze. I rzeczywiście, choć na terenie sanktuarium przez cały dzień nie milknie gwar i hałas autokarów, pielgrzymi przyjeżdżają tu, by pomilczeć. Jak mówią: razem z Bogiem. W bazylice, przy kapliczce objawień, stojącej w miejscu klonu, na którym objawiła się Maryja, na dróżkach różańcowych i drodze krzyżowej na wzgórzu pod tzw. „plebańskim lasem”, skąd roztacza się panorama całej wioski i okolicznych pól.
Wielu z nich sięga tu po różaniec – modlitwę, o którą prosiła Maryja podczas pierwszego objawienia, a także w ostatnim zjawieniu. Mówią, że różaniec jest gietrzwałdzkim testamentem, pozostawionym przez Matkę Bożą. I rzeczywiście: szmer odmawianych półgłosem „dziesiątek” towarzyszy większości grup pielgrzymów, które mijam na okolicznych dróżkach.
„Sam, spacerując po okolicy, widzę coraz więcej ludzi, młodych i nie tylko, z różańcem. Sięgają po niego sami, odkrywają go, poznając orędzie gietrzwałdzkie. Tu trwa wielkie odrodzenie wiary, życia modlitewnego i duchowego, którego tak bardzo potrzeba dziś w narodach Europy!” – przekonuje ks. Bielawny. Napotkani ludzie potwierdzają, że z Gietrzwałdu wyjeżdżą się z różańcem: młoda kobieta rozpoczęła nowennę pompejańską, chłopak pierwszy raz pomodlił się wspólnie ze swoją dziewczyną. „Mamy tu taki uniwersytet różańcowy” – mówią.
ŁASKA DOSŁOWNIE: PŁYNIE
Oprócz wszechobecnej ciszy, jest też w Gietrzwałdzie miejsce, które – jak żadne inne – tętni gwarem i spontanicznie składanymi świadectwami wiary. To źródełko, a w zasadzie: kolejka, w której pielgrzymi spędzają niekiedy długie godziny, by zaczerpnąć wody, pobłogosławionej przez Maryję, podczas jednego z ostatnich objawień, 8 września 1877 r.
Podczas gdy dzieci bawią się w berka wokół źródła, dorośli zawierają w kolejce nowe znajomości i spontanicznie dzielą się opowieściami o łaskach, wyproszonych w Gietrzwałdzie. Z ich historii można bez trudu spisać pokaźną księgę świadectw: uzdrowienia, ślub pary, która przez lata żyła „na kocią łapę”, znalezienie pracy, zdanie egzaminów, szeroko pojęte: opamiętanie – to tylko niektóre z odmieniających życie zdarzeń, o których można posłuchać, stojąc w kilkudziesięciometrowej kolejce.
Z myślą o bliskich, pielgrzymi zabierają z Gietrzwałdu nie tylko wodę, ale też płócienka, o których Maryja mówiła w czasie widzenia. Zgodnie z jej słowami, pielgrzymi kładą skrawki materiału przy kapliczce objawień, modlą się w intencji chorych, którzy sami nie mogą odwiedzić Gietrzwałdu, i przekazują im omodlone płócienka – jako wyraz trwającej od pokoleń wiary w moc wstawienniczej modlitwy.
TO JEST MIEJSCE MŁODYCH!
„Gramy w tym roku wiele koncertów na spotkaniach młodzieży, ale wyjątkowe i niesamowite jest to, że możemy głosić Ewangelię właśnie tu, w tym samym miejscu, które wybrała sobie na jej głoszenie sama Matka Boża!” – mówił niedawno Kuba Blycharz, twórca zespołu niemaGOtu, koncertującego podczas Ogólnopolskiego Czuwania Młodych, zorganizowanego na gietrzwałdzkich błoniach w ramach obchodów 140-lecia objawień.
Szybko się okazało, że podobnie myślą młodzi z różnych stron Polski. 2 tys. osób, które wzięły udział w jubileuszowym zlocie, zaświadczyły o tym, że nie oczekują jednorazowego eventu, ale cyklicznych spotkań w miejscu, które na rozmowę z młodzieżą upatrzyła sobie sama Maryja.
“Mam doświadczenie głoszenia konferencji. Zazwyczaj młodzi czymś się zajmują: sobą, deszczem, słońcem. A tu w Gietrzwałdzie byli naprawdę skupieni na tym, co mówiłem. Miałem wrażenie, że oni są naprawdę zainteresowani tym, co się tu dzieje, że umysłem i sercem są w Gietrzwałdzie!” Gietrzwałd jest miejscem piękna ze względu na Maryję, przyrodę, bazylikę. A ludzie młodzi dają się pociągnąć przede wszystkim przez piękno. I chyba dlatego Gietrzwałd jest przede wszystkim miejscem młodzieży” – podsumowuje czuwanie młodych jeden z jego gospodarzy, ks. Jarosław Klimczyk CRL, który spotkał się z uczestnikami podczas konferencji. Ilustracją jego słów są setki zdjęć, które w jedno popołudnie „zalały” media społecznościowe katolickich wspólnot i uczestników spotkania. „Jedyne takie miejsce!” „Było mega!” „Za rok też będziemy!” – pisali młodzi.
„Młodzieży z naszej diecezji nie trzeba przypominać, że Gietrzwałd jest miejscem ważnym, on ciągle się pojawia w naszych inicjatywach. Przyjeżdżają tu wspólnoty, bierzmowani, maturzyści, wielu młodych przyjeżdża tu samemu, szukając inspiracji. Ważne jest, aby mówić o nim szerzej: tym, którzy nie wiedzą o jego istnieniu” – mówi ks. Radek Czerwiński, szef duszpasterstwa młodzieży archidiecezji warmińskiej, a jego świeccy współpracownicy potwierdzają, że tegoroczne spotkanie tylko rozbudziło apetyt na kolejne. Jak mówią sami młodzi: orędzie gietrzwałdzkie jest o młodych i do młodych. Wystarczy się w nie wczytać.
JUBILEUSZ I CO DALEJ?
Słuchając refleksji tych osób, które w słowach Maryi sprzed 140 lat, odnajdują odpowiedź na własne pytania dylematy, przekonuję się, że trwający jubileusz, to nie tylko jednorazowe wydarzenie, ale wezwanie, by Gietrzwałd jeszcze mocniej wpisał się w duchową mapę Polski. A jest ku temu okazja, bo zainteresowanie tym miejscem stale rośnie. Tylko od początku roku odwiedziło je blisko 2,3 tys. kapłanów (Dwukrotnie więcej, niż przez cały ubiegły rok), a gospodarze oczekują, że do końca roku sanktuarium odwiedzi ok. 1,5 mln pielgrzymów.
Gietrzwałdzki jubileusz wpisuje się także w maryjne obchody trwające w tym roku w Kościele powszechnym. Przypomina mi o tym grupa młodzieży, która w warmińskim sanktuarium rozpoczyna przygotowania do Światowych Dni Młodzieży w Panamie.
„Papież wybrał tematy maryjne na czas przygotowań i samo spotkanie w Panamie. W tym roku świętujemy też stulecie objawień w Fatimie i jubileusz na Jasnej Górze. W Kościele trwa czas Maryi!” – mówi jedna z wolontariuszek.
„Dlaczego tu przyjechaliśmy? Co za pytanie! Przecież jedno z najważniejszych miejsc w Polsce, taka duchowa “petarda” dla Polaków! Mniej więcej tu, gdzie teraz stoimy, przez dwa miesiące objawiała się Matka Boża i, a my szukamy dziś takich miejsc tysiące kilometrów stąd! Tu powinny przyjeżdżać tłumy pielgrzymów!”- mówi młoda warszawianka, napotkana przy kaplicy objawień.
„Zazwyczaj pielgrzymujemy do miejsc kultu maryjnego takich, jak Lourdes, czy Fatima, a zapominamy o tym, że także tu objawiła się Maryja. Tegoroczne spotkanie młodych było wielkim bodźcem do działania. Szkoda by było zakopywać tak piękne doświadczenia” – dodaje Agnieszka Sułkowska, działająca w duszpasterstwie młodzieży archidiecezji warmińskiej.
Choć jubileuszowe obchody kończą się w połowie września, do Gietrzwałdu wciąż zgłaszają się kolejne grupy pielgrzymów, a na horyzoncie pojawia się kolejna okazja do zaproszenia tam Polaków.
„W przyszłym roku będziemy świętować 100. rocznicę odzyskania niepodległości. Śmiem twierdzić, że objawienia gietrzwałdzkie były najważniejszym przyczynkiem w drodze Polaków do niepodległości w 1918 r. Dlatego uważam, że w przyszłym roku każdy katolik, który kocha ojczyznę, powinien odbyć pielgrzymkę do Gietrzwałdu” – mówi ks. Bielawny i zapowiada, że wkrótce o związkach Gietrzwałdzkich objawień z odzyskaniem przez Polskę niepodległości, będzie się mówić znacznie więcej.
„Uważam, że było to najważniejsze wydarzenie w dziejach narodu polskiego po Powstaniu Styczniowym, a przed odzyskaniem niepodległości. Warto ten wątek prześledzić.” – podsumowuje.
Dorota Abdelmoula/Gośś Niedzielny
**********************************
Gietrzwałd. Co Maryja objawiła w Polsce?
Na ziemiach polskich jedyne, zaakceptowane oficjalnie przez Kościół objawienia miały miejsce w Gietrzwałdzie, małej miejscowości położonej na Warmii. Wydarzyły się one 137 lat temu, prawie dwadzieścia lat po objawieniach w Lourdes. Trwały prawie trzy miesiące: od 27 czerwca do 16 września 1877 roku. Wizjonerkami były dwie dziewczynki – trzynastoletnia Justyna Szafryńska oraz dwunastoletnia Barbara Samulewska.
Dnia 27 czerwca Justyna miała egzamin przed przystąpieniem do Pierwszej Komunii św. Wracając ze swoją mamą do domu, na drzewie w ogrodzie przy plebanii ujrzała świetlistą Postać. Była to siedząca młoda kobieta z rozpuszczonymi włosami. Następnie z obłoków zeszło do niej Dziecko, które się jej ukłoniło a Niewiasta wstała wzięła Go za rękę i wstępując do nieba znikła. W trakcie tego objawienia pojawił się miejscowy proboszcz ks. Augustyn Weichsel, u którego Justyna zdawała egzamin. Po zakończeniu widzenia proboszcz od razu dokładnie wypytał dziewczynkę o to, co się wydarzyło. Następnego dnia w trakcie odmawiania Różańca pod drzewem, na którym była widoczna Postać, 12-letnia Barbara Samulewska miała również objawienie. W trakcie kolejnych widzeń, dziewczynki zadały pytanie: Kto Ty Jesteś? Usłyszały wypowiedziane po polsku słowa: „Jestem Najświętsza Maryja Niepokalanie Poczęta”. Na pytanie: „Czego żądasz Matko Boża?” – padła odpowiedź: „Życzę sobie, abyście codziennie odmawiali Różaniec!”
Jednym z efektów objawień w Gietrzwałdzie było prawie powszechne odmawianie Różańca w domach. Tak pisał proboszcz Gietrzwałdu ks. A. Weichsel do biskupa warmińskiego Filipa Krementza: „W całej polskiej Warmii, prawie we wszystkich domach Różaniec jest wspólnie odmawiany.(…) Miliony modlą się na Różańcu, przez co utwierdzają się w wierze katolickiej i ogromna ilość wyrwana została z doczesnej i wiecznej zguby. W tym widzę najlepszy dowód autentyczności objawień”.
Biskup Warmiński po zapoznaniu się ze sprawozdaniem proboszcza ks. Augustyna Weichsla wydelegował do Gietrzwałdu swoich przedstawicieli, aby uczestniczyli w nabożeństwach różańcowych. Mieli oni obserwować stan i zachowanie wizjonerek w trakcie objawień oraz zachowanie zgromadzonych pielgrzymów i wiernych. Relacje biskupich delegatów potwierdziły, że nie może tu być mowy o oszustwie czy kłamstwie a widzące zachowują się normalnie, nie ma w nich żadnej bigoterii, chęci zysku czy też pragnienia zdobycia uznania czy wzbudzenia sensacji. Dziewczęta wyróżniały się skromnością, szczerością i prostotą.
Pytania do Matki Bożej dotyczyły zdrowia i zbawienia różnych osób, ale nie tylko. Na zapytanie „Czy Kościół w Królestwie Polskim będzie oswobodzony?”, „Czy osierocone parafie w południowej Warmii wkrótce otrzymają kapłanów?” widzące usłyszały w odpowiedzi: „Tak, jeśli ludzie gorliwie będą się modlić, wówczas Kościół nie będzie prześladowany, a osierocone parafie otrzymają kapłanów!”
W czas objawień na mapie Europy nie było państwa polskiego. Ludność polska żyła i mieszkała w trzech zaborach. W tamtym czasie Gietrzwałd leżał w zaborze pruskim. Fakt, że Matka Boża przemawia do dziewczynek w języku polskim był dla narodu wielką pociechą i pokrzepieniem. Wieść o objawieniach błyskawicznie dotarła do Polaków mieszkających w trzech zaborach. W dosyć krótkim czasie zaczęły napływać do Gietrzwałdu pielgrzymki ze wszystkich dzielnic rozbiorowych. Oprócz Polaków przybywali Czesi, Węgrzy oraz Holendrzy.
Wśród wielu pielgrzymów przybywających do Gietrzwałdu z prośbą o zdrowie był pewien mieszkaniec Ornety. Na pytanie jednej z dziewcząt o zdrowie dla niego i jego żony, Matka Boża odpowiedziała: „Będą zdrowi, jeżeli będą się modlić i nie będą pić wódki”. A po przekazaniu dziewczynkom prośby proboszcza o modlitwę za spętanych nałogiem, Maryja tylko westchnęła głęboko i powiedziała „Oni będą ukarani”. To pokazuje, że pijaństwo, uzależnienie od alkoholu prowadzi do zguby. W czasach zaborów alkoholizm był problemem nie tylko społecznym ale i narodowym. Zaborcy, chcąc mieć łatwość rządzenia zdobytymi terytoriami, wspierali pijaństwo wśród ludności polskiej. Powodowało to rozbicie więzów rodzinnych i społecznych oraz łamanie charakterów podbitej ludności.
Wypowiedzi Matki Bożej w trakcie objawień w Gietrzwałdzie odnośnie pijaństwa dało silny impuls do walki z tym nałogiem i innymi uzależnieniami. Ksiądz proboszcz Augustyn Weischel napisał: „Wszyscy wyrzekają się tu wódki i przyrzekają zawsze modlić się na różańcu” oraz: „Ogromna ilość pijaków została wyrwana z doczesnej i wiecznej zguby”. Objawienia w Gietrzwałdzie doprowadziły do powstawania Bractw Wstrzemięźliwości walczących z tym nałogiem.
Widocznymi efektami objawień było odmawianie Różańca w Sanktuarium oraz w życiu codziennym napływających pielgrzymów. Objawienia przyniosły i przynoszą nadal owoce w postaci: przystępowanie do sakramentu pokuty z mocnym postanowieniem poprawy, życie w czystości młodzieży warmińskiej, powstawanie i rozwój stowarzyszeń abstynenckich, liczne przypadki nawróceń i przejść na religię katolicką.
W roku 1967 w 90.lecie objawień kardynał Stefan Wyszyński prymas Polski koronował obraz Matki Bożej z Sanktuarium w Gietrzwałdzie.
Ordynariusz warmiński bp Józef Drzazga 11 września 1977 roku wydal dekret zatwierdzający „kult objawień Matki Bożej w Gietrzwałdzie, jako nie sprzeciwiający się wierze i moralności chrześcijańskiej, oparty na faktach wiarygodnych, których charakteru nadprzyrodzonego i Bożego nie da się wykluczyć”.
Uroczystości odpustowe w Sanktuarium odbywają się 29 czerwca na św. Apostołów Piotra i Pawła, 15 sierpnia w święto Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny oraz główne – Matki Bożej Gietrzwałdzkiej – 8 września w dniu Narodzenia Najświętszej Maryi Panny.
Fronda/ pierwotnie tekst został opublikowany w miesięczniku „MISERICORDIA” Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Ożarowie Mazowieckim w czerwcu 2014 roku.
***************************************
Tutaj Matka Boża mówiła po polsku
W 2017 roku przypadła 140. rocznica objawień Matki Bożej w Gietrzwałdzie – małej warmińskiej wsi, położonej między Olsztynem a Ostródą. Były to jedyne objawienia na ziemiach historycznie polskich, a do tego Matka Boża mówiła po polsku! Maryja objawiła się Justynie Szafryńskiej (13 lat) i Barbarze Samulowskiej (12 lat). Objawienia trwały od 27 czerwca do 16 września 1877 r
***
Był rok 1877. Warmia od ponad 100 lat znajdowała się w granicach Królestwa Prus. Jej mieszkańcy byli w większości katolikami, ale władze pruskie już od początku XIX wieku, popierając na tym terenie protestantów, wspierały budowę ewangelickich świątyń. Trwała właśnie kolejna faza bezwzględnej walki pruskiego zaborcy z polskością, związana z postacią „żelaznego kanclerza” Niemiec Ottona von Bismarcka. Tym razem główny impet wroga skierowano na Kościół katolicki, który był postrzegany przez zaborcę jako jeden z głównych filarów polskości. Od kilku lat trwał tzw. kulturkampf, którego celem było osłabienie przez protestanckie Prusy Kościoła katolickiego w Niemczech, w tym na ziemiach polskich, i zadanie w ten sposób śmiertelnego ciosu Polakom. Prusacy dążyli do całkowitego podporządkowania Kościoła na tym terenie państwu oraz stopniowego redukowania parafii katolickich przez zamykanie seminariów, likwidację klasztorów i prześladowania księży, którzy nie chcieli się podporządkować skrajnie represyjnemu prawu. Ledwie rok wcześniej więzienie opuścił arcybiskup gnieźnieński, prymas Polski Mieczysław Halka-Ledóchowski, internowany przez 3 lata z tego powodu, że powiedział „non possumus”, czyli sprzeciwił się w sposób otwarty polityce Bismarcka. I właśnie w takim momencie pojawiło się światło z nieba.
Światło nadziei w ciemności
27 czerwca niedaleko plebanii kościoła, z którego wracała wraz z matką, 13-letnia Justyna Szafryńska po dobrze zdanym egzaminie przed Pierwszą Komunią św., tuż po biciu kościelnych dzwonów na „Anioł Pański”, w czasie odmawiania modlitwy do Matki Bożej, zauważyła na klonie koło kościoła wielką jasność. Ksiądz proboszcz, który pojawił się w tym miejscu, kazał jej się zbliżyć i powiedzieć, co widzi. Justyna powiedziała, że widzi Piękną Panią, siedzącą na złotym tronie, wyszytym perłami, z Dzieciątkiem na ręku. Po kilku minutach widzenie znikło. To samo widzenie powtarzało się w następnych dniach. Z czasem grono widzących uległo powiększeniu.
„Żądam, abyście co dzień odmawiali Różaniec”
Najważniejszą częścią przesłania, które Matka Boża, mówiąca o sobie: „Jam jest Najświętsza Maryja Panna, Niepokalanie Poczęta”, przekazała w Gietrzwałdzie, była prośba o „codzienne”, czyli regularne i „gorliwe” odmawianie Różańca. Ważnym wątkiem w treści objawień było także orędzie do kapłanów, którzy byli wezwani do gorliwej posługi, do troski o lud Boży, ale także do dawania świadectwa swoim życiem. Matka Boża poleciła kapłanom „gorliwie modlić się do Najświętszej Panny, wtedy Ona zawsze będzie przy nich”. Zapytana o osierocone parafie, czy otrzymają wkrótce kapłanów, miała odpowiedzieć: „Tak, otrzymają, ale wierni muszą się gorliwie modlić w ich intencji”. Matka Boża zapewniła też, że „Kościół nie będzie prześladowany, a kapłani wrócą do opuszczonych parafii”. Podkreślała znaczenie Mszy św. – jest ona „ważniejsza od Różańca” i nie powinno się jej niczym zastępować. Kolejny wątek przesłania to zwrócenie uwagi na przywary, wady i grzechy narodu: nieczystość, rozwiązłość, pijaństwo, za które Matka Boża grozi karami. Maryja zażądała także, by pod miejscem objawień została zbudowana kaplica z Jej figurą jako Niepokalanie Poczętej, „a u stop jej ma być kładzione płótno ku uzdrowieniu chorych”. Matka Boża zapowiedziała ponadto, że pobłogosławi źródełko w pobliżu kościoła, co dokonało się według widzących 8 września – w dniu uroczystości Narodzenia Najświętszej Maryi Panny – w obecności 50 tys. pielgrzymów. Wieść o cudownych objawieniach rozchodziła się szybko po polskich ziemiach. Do Gietrzwałdu zaczęli przybywać pielgrzymi ze wszystkich zaborów. W okresie objawień do „polskiego Lourdes”, bo tak nazywano od tego czasu to miejsce, przybyło 300 tys. pielgrzymów. W następnym roku liczba pielgrzymów dochodziła do 70 tys.
Tam zapowiedziała stały swój pobyt
O tym, jak współcześni Polacy widzieli i przeżywali te wydarzenia, świadczą refleksje bł. o. Honorata Koźmińskiego. Porównywał on Gietrzwałd do Nazaretu czy Betlejem – małych, nieznanych światu miejsc, w których dokonały się wielkie tajemnice wiary. Tak jak dla chrześcijan miejsca te są święte, tak „miejsce to stało się dla każdego Polaka czcigodnym i świętym”, a ta „mała wioseczka” odtąd będzie droższa nad „wszystkie stolice wszystkich dzielnic Polski”, gdyż tam Maryja „zapowiedziała stały swój pobyt i jakby założyła stolicę swoją”. Miejsce objawień nie było dla o. Honorata przypadkowe, gdyż zabór pruski był „na pierwszym planie ułożonego ucisku i tam on się najbardziej srożył”. Stąd ta chwila jest „sposobniejsza dla nawiedzenia tego ludu przez Niebieską jego Matkę. Kiedyż zasługiwał on bardziej na tę pociechę, jeżeli nie teraz, gdy taki bohaterski wysiłek dla okazywania swej wierności czyni?”. Matka Boża miała wybrać tę małą wspólnotę z powodu „żywej” i „prostej wiary” tego ludu i „serdecznego nabożeństwa” do Przenajświętszej Matki, odprawianego w ramach istniejącego tam koła Żywego Różańca.
Nawiązując do polityki prześladowania katolicyzmu na ziemiach zaboru pruskiego widzianej przez niego w kategoriach kary za grzechy, o. Koźmiński pisał: „Ale jakie szczęśliwe jest dziecię, gdy po takiej chłoście ujrzy znowu swą matkę z rozpromienioną twarzą i wyciągniętymi rękami. O jak ona pożądana dla niego, jak stokroć droższa niż wprzódy – już ono teraz pewne, że kara skończona (…)”.
O. Honorat przypomniał, że objawienia miały miejsce w czerwcu, czyli wkrótce po zakończeniu nabożeństwa majowego, które „od tylu lat w całej Polsce, a zatem i Gietrzwałdzie się odprawia, a które jest jakby zebraniem się wszystkich dzieci Maryi u stóp Jej macierzyńskich, jest jakby natarczywym błaganiem tej wspólnej Matki, aby ratowała je w ich potrzebach”. I stwierdził, że odpowiedzią Niebieskiej Matki na te wszystkie prośby, na „te nawiedzenia całomiesięczne, które od tylu lat tutaj i w całej Polsce się czynią”, jest Jej paromiesięczne nawiedzenie.
Woła do ciebie twoja Ukochana i Miłościwa Matka
Bł. o. Honorat był przekonany, że to, co się stało w Gietrzwałdzie, to szczególny znak dla Polaków. Potwierdzać to miały słowa samego papieża Piusa IX, który porównując to wydarzenie do biblijnego nawiedzenia, miał powiedzieć: „A więc teraz Polska powinna wykrzykiwać z Elżbietą świętą: «Skądże mi to, że Matka Pana mojego przyszła do mnie»”. O. Koźmiński rozwinął ten wątek, mówiąc: „Skąd nam to, iż Matka Pana naszego nawiedza nas. Skąd to nam, najmłodszemu z ludów chrześcijańskich w Europie, że tak wielka i niesłychana łaska udzielona nam zostaje, iż Królowa Nieba i Ziemi przychodzi do nas, i to do ostatniego zakątka tej ziemi, o którym już nieledwie zapomnieliśmy sami, i ojczystą naszą mową przemawia do nas, gdzie ta mowa już prawie ustaje?”. Jeżeli „wszystkie Jej słowa weźmiemy do serca i przynależny im rozgłos nadamy”, to nastąpi przebudzenie. Tak o tym mówił z entuzjazmem: „Ocknij się, ziemio polska, dolino łez i cierpień, kraju pokuty i doświadczeń – starodawne Królestwo Przenajświętszej Matki Zbawiciela – a oglądaj te cuda, które Ona, miłosierna twoja Królowa (…) na krańcach dawnych granic twoich ku twej pociesze okazała. Obudź się, ludu lechicki, bogobojny i religijny, narodzie rdzennie katolicki. (…) Dlaczego leżysz tak długo snem zmorzony, kiedy woła do Ciebie twoja Ukochana i Miłościwa Matka, wskazując ci nowe posłannictwo twoje?”.
Odwołując się do wielkiej idei narodu polskiego jako przedmurza chrześcijaństwa, o. Honorat napisał: „Byłeś niegdyś dzielnym zapaśnikiem i bohaterskim rycerzem, dziś musisz być pokutnikiem wielkim; byłeś niegdyś przedmurzem chrześcijaństwa, o które na próżno szczerbiły się miecze pogańskie – dziś masz być przedmurzem jego duchowym, o które ma się odbić zarówno prześladowanie otwartych nieprzyjaciół Kościoła, jak i obojętność i niedowiarstwo, i zwątpienie oziębłych i niewiernych synów Jego”, a „oto jedyna Orędowniczka twoja (…) staje znowu na czele przed tobą i podaje ci inny oręż, duchowy, którym nie tylko widzialne, ale i niewidzialne potęgi pokonać możesz”.
Gietrzwałd – polskie Lourdes
Tym orężem miał być, zgodnie z życzeniami Matki Bożej, Różaniec. O. Honorat, wręcz zażenowany tym, „jak mało od nas Królowa nasza żąda”, wyjaśnia, dlaczego właśnie Różaniec: „… bowiem jest to rodzaj modlitwy przez Nią samą obmyślony, św. Dominikowi zalecony i ze wszystkich najmilszy. (…) w niej wspomina się wszystko to, co jest dla Jej Niepokalanego Serca najdroższe, rozmyśla się wszystkie tajemnice Jej życia, przypomina się Jej to wszystko, co Jej Serce napełnia najwyższą wdzięcznością dla Boga, a zarazem najgorętszą miłością do ludzi (…). Jest to nabożeństwo złożone z tej modlitwy, którą sam Bóg ułożył, i z tego pozdrowienia, którym archanioł Gabriel w imieniu Trójcy Przenajświętszej Ją pozdrowił”. Różaniec jest wreszcie „środkiem na wszystko skutecznym”, to „zwycięski oręż”, którego „Przenajświętsza Panna (…) dobywać nam każe (…). Wydaje się, że wzywając nas do Różańca, wzywa do zwycięstwa nad nieprzyjacielem dusz naszych, jakby nas pobudzała sama do tego, abyśmy Jej ratunku wzywali, i tym sposobem dopełnili to, co nie dostaje do tego, aby Ona nas mogła ratować, jak tego pragnie (…). Czyż to nie powinno być dla nas zapowiedzią pewnego triumfu? (…) Myśmy stracili ufność w skuteczność tej modlitwy, a jednak w niej jedyna nasza nadzieja”.
O Gietrzwałdzie mówi się często jako o „polskim Lourdes”. Wynika to przede wszystkim z bliskości chronologicznej objawień w obydwu miejscach, ale także z faktu, na który zwrócił uwagę o. Honorat, że łączy te miejsca nie tylko sposób objawień, ale także ich przesłanie, przez które „Matka Boża jakby przeszła całą katolicką Europę, ratując słabnącą wiarę, napominając i pocieszając, i rozbudzając nowe życie i zapał religijny”.
Bogdan Kędziora/Tygodnik NIEDZIELA
************************************
Gietrzwałd. Jedyne w Polsce objawienia maryjne uznane przez Kościół
***
Z pobłogosławionego przez Matkę Bożą 8 września 1877 r. źródełka pielgrzymi od lat czerpią wodę, która przynosi ulgę cierpiącym i liczne uzdrowienia.
Gietrzwałd (niem. Dietrichswalde) został założony przez Warmińską Kapitułę Katedralną. Pierwsze przejawy kultu Najświętszej Maryi Panny w Gietrzwałdzie pojawiają się w drugiej połowie XIV wieku. Związany najpierw był z pietą, a od XVI w. z obrazem Matki Bożej z Dzieciątkiem, umieszczonym w miejscowym kościele. Obraz przedstawia Maryję okrytą ciemnoniebieskim płaszczem, trzymającą na lewym ramieniu Dziecię, ubrane w długą, czerwoną sukienkę. W 1717 r. obraz został ozdobiony srebrnymi koronami. Kult obrazu potwierdzają liczne wota.
Gietrzwałd zamieszkiwali najpierw potomkowie dawnych Prusów, a potem głównie „Warmiacy”, potomkowie przybyszów z Polski, którzy od XIV wieku zasiedlali ten teren. Sytuacja uległa zmianie dopiero w drugiej połowie XIX stulecia. Germanizacja przebiegała coraz gwałtowniej, od momentu wprowadzenia ustaw uderzających w Kościół katolicki.
W 1873 r. język polski został zabroniony we wszystkich szkołach warmińskich, a pod wpływem kulturkampfu zaczęto rugować z Warmii niepokornych kapłanów i zgromadzenia religijne, z wyjątkiem tych, które zajmowały się działalnością charytatywną.
Objawienia maryjne w Gietrzwałdzie
27 czerwca 1877 r. 13-letnia Justyna Szafryńska wracała z kościoła w Gietrzwałdzie do domu. Przygotowywała się do I Komunii Świętej i właśnie zdała egzamin u proboszcza, ks. Augustyna Weichsela. Gdy na głos dzwonu odmówiła Anioł Pański, na klonie rosnącym koło plebanii zobaczyła niezwykłą jasność, a w niej biało ubraną postać, siedzącą na złocistym tronie, udekorowanym perłami.
Po chwili zauważyła jasny blask zstępujący z nieba i anioła ze złotymi skrzydłami, w białej szacie. Gdy dziewczynka odmówiła Zdrowaś, Mario, postać podniosła się z tronu i wraz z aniołem uniosła się do nieba. Tak rozpoczęły się objawienia Matki Bożej, które trwały do 16 września.
Dziewczynka opowiedziała wszystko proboszczowi, który polecił jej następnego dnia przyjść na to samo miejsce. Gdy zadzwoniono na Anioł Pański, drzewo klonu zostało oświetlone. Wokół niego utworzył się złoty krąg, a na jego tle ukazał się tron ze złota, do którego dwaj aniołowie przyprowadzili Najświętszą Dziewicę.
Gdy usiadła, inni dwaj aniołowie przynieśli Dziecię Jezus w niebiańskim blasku, trzymające w lewym ręku kulę ziemską i posadzili Je na lewym kolanie Matki Bożej. Jeszcze inni dwaj aniołowie unosili błyszczącą koronę nad głową Madonny. Inny znów anioł przyniósł złote berło i trzymał je w prawej ręce nad koroną. Nad wszystkimi pojawił się jeszcze jeden anioł, który wskazywał na wielki krzyż bez wizerunku Chrystusa ukrzyżowanego.
Czego żądasz, Matko Boża?
30 czerwca Matka Boża objawiła się sama, bez towarzystwa aniołów. Tego dnia po raz pierwszy miała wizję także 12-letnia Barbara Samulowska, która przyszła wraz z Justyną. Obie dziewczynki pochodziły z ubogich warmiackich rodzin o korzeniach polskich, aczkolwiek niektóre źródła niemieckie twierdzą, że Justyna pochodziła z rodziny niemieckiej. Nie zostało to jednak potwierdzone.
Podczas widzenia Szafryńska zapytała Najświętszą Pannę: „Czego żądasz, Matko Boża?” i otrzymała odpowiedź: „Życzę sobie, abyście codziennie odmawiali różaniec”. Matka Boża mówiła w zrozumiałej dla widzących miejscowej gwarze, bliskiej językowi polskiemu.
1 lipca Szafryńska zapytała: „Kto Ty jesteś?” i usłyszała w odpowiedzi: „Jestem Najświętsza Panna Maryja Niepokalanie Poczęta”.
Warto przypomnieć, że objawienia w Gietrzwałdzie miały miejsce w niecałe 20 lat po objawieniach w Lourdes, gdzie Matka Boża powiedziała Bernadetcie Soubirous: „Ja jestem Niepokalane Poczęcie”, a także niespełna 23 lata po ogłoszeniu przez papieża Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny.
Gorliwa modlitwa was uratuje
Od w lipca Szafryńska i Samulowska miały codziennie objawienia w czasie wieczornego nabożeństwa różańcowego. Między wieloma pytaniami o zdrowie i zbawienie różnych osób, dzieci zapytały także: „Czy Kościół w Królestwie Polskim będzie oswobodzony?” oraz czy osierocone – na skutek kulturkamfu – parafie na południowej Warmii wkrótce otrzymają kapłanów?
W odpowiedzi usłyszały: „Tak, jeśli ludzie gorliwie będą się modlić, wówczas Kościół nie będzie prześladowany, a osierocone parafie otrzymają kapłanów!”.
Wieść o objawieniach spowodowała napływ do Gietrzwałdu licznych pielgrzymów. Pierwszą wzmiankę o objawieniach podał pelpliński „Pielgrzym” w 1877 r. Podczas trzydniowych obchodów święta Narodzenia Matki Bożej zgromadziło się w Gietrzwałdzie aż 50 tysięcy ludzi.
Z pobłogosławionego przez Matkę Bożą 8 września 1877 r. źródełka pielgrzymi od lat czerpią wodę, która przynosi ulgę cierpiącym i liczne uzdrowienia. 6 września 1877 r. w miejscu, gdzie dzieciom ukazywała się Matka Boża, umieszczona została kapliczka z figurą Najświętszej Marii Panny. Została ona wykonana w Monachium.Galeria zdjęć
Odrodzenie polskości
Objawienia wstrząsnęły Warmią i życiem lokalnej społeczności. Z perspektywy coraz trudniejszego położenia ludności polskiej w państwie pruskim potraktowano je jako ważny znak, symbol obrony zarówno katolików, jak i polskiej społeczności. Polacy ze wszystkich zaborów zaczęli gromadnie nawiedzać Gietrzwałd, aczkolwiek przybywali tu także pielgrzymi narodowości niemieckiej, Kaszubi, Mazurzy, Litwini, itd.
Choć objawienia te spowodowały odrodzenie polskości, w sensie religijnym miały charakter uniwersalny, owocowały odrodzeniem życia religijnego i podniesieniem świadomości religijnej wiernych oraz ich postaw moralnych.
Co roku do Gietrzwałdu 29 czerwca, 15 sierpnia i 8 września przybywały rzesze polskich pielgrzymów ze wszystkich zaborów. Pielgrzymowali też Niemcy, Kaszubi, Mazurzy i Litwini. Napływ pątników skłaniał kolejnych proboszczów do rozbudowy sanktuarium.
Dalsze losy wizjonerek
Losy obu wizjonerek do pewnego czasu po objawieniach były takie same. Obie zostały siostrami w zakonie szarytek (św. Wincentego a Paulo), najpierw w Chełmnie, a potem w Paryżu. Z Paryża Barbara Samulowska (imię zakonne Stanisława) wyjechała z misją do Gwatemali, gdzie zmarła 6 grudnia 1950 r. w opinii świętości. 2 lutego 2005 r. w bazylice gietrzwałdzkiej, abp Edmund Piszcz, metropolita warmiński, otworzył proces beatyfikacyjny siostry Stanisławy Barbary Samulowskiej.
Natomiast Justyna Szafryńska w 1897 r. opuściła zakon i powróciła do życia w stanie świeckim. Poślubiła w 1899 r. w Paryżu Raymonda Etienne Bigota. Po 1904 r. ślad o niej zaginął, nie wiadomo, gdzie spędziła resztę życia oraz gdzie jest pochowana.
Uznanie objawień
Ówczesny biskup warmiński, Filip Krementz, jeszcze podczas trwania objawień w 1877 r. zwołał specjalną komisję teologów, by gruntownie zbadali sprawę. Komisja przebywała w Gietrzwałdzie już od 20 sierpnia, jeszcze podczas trwania objawień. W liczącym 47 stron sprawozdaniu zajęła stanowisko pozytywne, a dziewczęta określiła jako „bezpretensjonalne, proste, naturalne, dalekie od jakiejkolwiek przebiegłości”.
Na początku września 1877 r. biskup powołał ponadto komisję składającą się z trzech lekarzy, by zbadali wizjonerki podczas objawień. Lekarze orzekli, że symulacja nie wchodzi w rachubę. W czasie objawień u dziewczynek zaobserwowali zwolnienie tętna, utratę ciepłoty w rękach i ramionach, zastygnięcie twarzy.
1 września 1977 r. odbyły się uroczystości 100-lecia objawień Matki Bożej, którym przewodniczył kard. Karol Wojtyła, metropolita krakowski. W tym dniu bp Józef Drzazga, biskup warmiński, uroczyście zatwierdził kult objawień Matki Bożej w Gietrzwałdzie. Wydał dekret zatwierdzający objawienia jako wiarygodne, nie sprzeciwiające się wierze i moralności chrześcijańskiej.
Aleteia.pl
************************************************************************************************************
7 września
Święty Melchior Grodziecki,
prezbiter i męczennik
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławionego Ignacego Kłopotowskiego, prezbitera, błogosławioną Eugenię Picco, zakonnicę |
Melchior urodził się w Cieszynie w szlacheckiej rodzinie herbu Radwan około 1584 r. Studia średnie odbywał w wiedeńskim kolegium jezuitów, gdzie kształciło się wielu Polaków, wśród nich także św. Stanisław Kostka († 1568). Musiał wyróżniać się wśród swoich kolegów, skoro – jak sam pisze w jednym ze swoich listów do rodziców (1602) – został przyjęty do Kongregacji Mariańskiej, do której przyjmowano tylko najlepszych i najwybitniejszych uczniów. Był to równocześnie początek jego życia zakonnego. 22 maja 1603 r. rozpoczął nowicjat w Brnie, którego fundatorami byli jego stryjowie: Jan i Wacław. Razem z nim odbywał nowicjat Stefan Pongracz, późniejszy towarzysz jego męczeńskiej śmierci. Wśród pierwszych nowicjuszy tego klasztoru znalazł się także św. Edmund Campion, stracony w Anglii za wiarę w roku 1584. Po dwuletniej próbie 22 maja 1605 r. Melchior złożył śluby zakonne. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem zakonu, po nowicjacie nie udał się na studia, ale na praktykę nauczycielską do Brna (1605-1606) i do Kłodzka (1606-1607), gdzie jezuici mieli swoje kolegia. Równocześnie uzupełniał wykształcenie muzyczne. Od roku 1609 rozpoczął trzyletnie studia filozoficzne w Pradze. Ponieważ nie okazywał w tym kierunku większych uzdolnień, skierowano go na dwuletni kurs teologii. W roku 1614 otrzymał święcenia kapłańskie. Pierwsze lata kapłańskiego życia spędził w Pradze, gdzie głosił kazania i spowiadał w języku czeskim, który poznał w czasie nowicjatu i studiów w Czechach. Przez rok pełnił obowiązki kaznodziei we wsi Kopanina. Około roku 1616 powierzono mu kierownictwo bursy praskiej dla ubogich studentów. Stanowiła ona równocześnie zalążek małego seminarium. Kiedy wybuchła wojna trzydziestoletnia (1618-1648), Melchior udał się na Węgry i pozostał tam w kolegium jezuickim w Homonnie. Tutaj też 16 czerwca 1619 r. złożył śluby wieczyste. Wkrótce wysłano go w charakterze kapelana wojskowego do Koszyc. Razem z Melchiorem wysłano tam również Stefana Pongracza, który był Węgrem. Pongracz miał służyć katolikom węgierskim, a Melchior – polskim i czeskim. Swoją posługę pełnili zarówno wśród wojskowych, jak i dla małej grupy ludności cywilnej. Kiedy wojska Rakoczego zajęły Koszyce, aresztowano także kapłanów, którzy szukali schronienia na zamku: kanonika strzygomskiego Marka Kriża (Chorwata), Melchiora Grodzieckiego i Stefana Pongracza. Pastor protestancki, Alwinczy, domagał się wymordowania wszystkich katolików w mieście. Sprzeciwiono się temu, ale wydano wyrok śmierci na trzech kapłanów. Rakoczy zatwierdził ten wyrok. Jego hajducy dokonali straszliwej egzekucji. Po północy z 7 na 8 września 1619 r. w towarzystwie pastora Alwinczy’ego hajducy udali się na zamek. Najpierw usiłowali nakłonić kapłanów do wyrzeczenia się wiary katolickiej. Kiedy zaś groźby okazały się daremne, na miejscu zamordowali kanonika Kriża. Nad jezuitami zaś zaczęli się znęcać i torturować ich, aby wymusić na nich odstępstwo. Umocowali do belki każdego z nich i podnosili w górę. Nogi obciążano kamieniami. Ciało krajali nożami i wyrywali jego kawały obcęgami. Świeże rany przypalali pochodniami. Głowę okręcali sznurem i ściskali tak mocno, że oczy wychodziły na wierzch. Wśród niesłychanych mąk obaj jezuici powtarzali tylko imiona Pana Jezusa i Najświętszej Maryi Panny. Kiedy wreszcie siły katów opadły, dobili swoje ofiary, toporem obcinając im głowy. Ciała męczenników wrzucono do kloaki. Wieść o dokonanej zbrodni obiegła lotem błyskawicy Koszyce. Wywołała oburzenie nawet wśród protestantów. Rada miejska poleciła katowi pogrzebać ciała kapłanów. Wywieziono je do posiadłości w Also-Sobes koło Koszyc. Stąd w roku 1636 przeniesiono je do Trnawy, gdzie po kilkakrotnej zmianie miejsca spoczęły w klasztorze urszulanek. Liczne łaski i cuda przypisywane wstawiennictwu Melchiora i jego towarzyszy oraz kult zataczający coraz większe kręgi na Słowacji, Węgrzech, Morawach i Śląsku doprowadziły do rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego już w roku 1628. Dopiero jednak 15 stycznia 1905 r. Melchior i jego dwaj towarzysze zostali przez św. Piusa X uznani za błogosławionych. Kanonizował ich św. Jan Paweł II w 1995 r. Św. Melchior jest patronem archidiecezji katowickiej. W ikonografii męczennicy przedstawiani są w szatach jezuickich. |
************************************************************************************************************
6 września
Błogosławiony Michał Czartoryski,
prezbiter i męczennik
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Magnusa z Füssen |
Jan Franciszek Czartoryski urodził się 19 lutego 1897 roku w Pełkiniach koło Jarosławia. Był szóstym z jedenaściorga dzieci Witolda i Jadwigi z domu Dzieduszyckiej. Atmosfera domu była przesiąknięta głęboką wiarą, zarówno matka, jak i ojciec należeli do Sodalicji Mariańskiej. W wieku trzech lat Jan przeszedł ciężką szkarlatynę, po której częściowo stracił słuch. Po otrzymaniu starannego wychowania w domu, uczył się w prywatnej szkole “Ognisko” prowadzonej przez ks. Jana Gralewskiego w Starej Wsi pod Warszawą. Po maturze zdanej w Krakowie rozpoczął studia techniczne we Lwowie i ukończył je jako inżynier architekt. W międzyczasie brał udział w obronie Lwowa w roku 1920 i otrzymał za męstwo okazane w na polu bitwy Krzyż Walecznych. Gdy w 1921 roku zaczęto we Lwowie organizować katolickie stowarzyszenie młodzieży “Odrodzenie”, Jan Czartoryski był jednym z jego założycieli. Od 1923 roku był współorganizatorem wakacyjnych kursów “Odrodzenia”. Od tego czasu był również regularnym uczestnikiem rekolekcji zamkniętych organizowanych przez związek. W 1924 roku odbył własne rekolekcje w klasztorze redemptorystów w Krakowie pod kierunkiem o. Bernarda Łubieńskiego. W 1926 roku, po długich wakacjach spędzonych w podróży po Francji i Belgii, Jan wstąpił do seminarium duchownego obrządku łacińskiego we Lwowie. Po krótkim pobycie w seminarium opuścił je, a w rok później, 18 września 1927 roku, przyjął w Krakowie w kaplicy św. Jacka habit dominikański i rozpoczął nowicjat. W zakonie otrzymał imię Michał. Po roku złożył śluby zakonne. Już w trzy lata później otrzymał święcenia kapłańskie. Po ukończeniu studiów teologicznych został wychowawcą najpierw braci nowicjuszy, a potem studentów. To trudne i odpowiedzialne zadanie wypełniło większość jego życia zakonnego. Oprócz tego przez jakiś czas był odpowiedzialny za budowę nowego klasztoru na warszawskim Służewie. Gromadził wokół siebie środowiska inteligencji, zajmował się III Zakonem św. Dominika, głosił rekolekcje. Wiosną 1944 r. został skierowany do klasztoru na Służewie w Warszawie. Wybuch Powstania Warszawskiego zaskoczył o. Michała na Powiślu. Ponieważ w wyniku walk została odcięta możliwość powrotu do klasztoru, zgłosił się do dowództwa walczącego na Powiślu III Zgrupowania AK “Konrad” i został kapelanem powstańców. Większość czasu spędzał w szpitalu zorganizowanym w piwnicach firmy “Alfa-Laval” u zbiegu ulic Tamka i Smulikowskiego, opiekując się rannymi, niosąc otuchę i posługę duszpasterską. W zorganizowanej przez siebie kaplicy odprawiał msze. W nocy z 5 na 6 września 1944 r. odziały III Zgrupowania AK “Konrad” wycofały się z Powiśla do Śródmieścia. W szpitalu pozostali ciężko ranni żołnierze, kilka osób z personelu medycznego, cywile i o. Michał. Po wkroczeniu oddziałów niemieckich cywile oraz sanitariuszki zostali wyprowadzeni z piwnic i mogli opuścić miasto. Ojciec Michał był gorąco zachęcany przez przyjaciół, aby zdjął habit i w cywilnym ubraniu wyszedł ze szpitala. Nie przyjął tych propozycji; jak przekazał jeden ze świadków, “łagodnie uśmiechnął się i powiedział, że szkaplerza nie zdejmie i rannych, którzy są zupełnie bezradni i unieruchomieni w łóżkach nie opuści”. Niemcy zatrzymali go w szpitalu. Około godziny 14 w szpitalnym pomieszczeniu został rozstrzelany wraz z ciężko rannymi powstańcami, z którymi pragnął pozostać. Ciała zabitych wywleczono na barykadę, oblano benzyną i podpalono. Ocalałe resztki pochowano tymczasowo na podwórzu pobliskiego domu. Kiedy w rok później przeprowadzono ekshumację szczątek w celu przeniesienia ich do wspólnego grobu powstańców na Woli, ciała o. Michała już nie rozpoznano. Został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II 13 czerwca 1999 r. w Warszawie w gronie 108 męczenników II wojny światowej. |
************************************************************************************************************
5 września
Święta Matka Teresa z Kalkuty,
dziewica i zakonnica
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Wiktoryna, męczennika |
Matka Teresa – właściwie Agnes Gonxha Bojaxhiu – urodziła się 26 sierpnia 1910 r. w Skopje (dzisiejsza Macedonia) w rodzinie albańskiej. Została ochrzczona następnego dnia i ten dzień obchodziła później jako swoje urodziny. Dzieciństwo upłynęło jej w harmonii, pośród małych, codziennych spraw, w atmosferze wsparcia ze strony rodziny. W 1919 r. jej ojciec, kupiec, wyjechał w interesach. Wrócił z podróży w bardzo ciężkim stanie zdrowia i mimo natychmiastowej pomocy zmarł. Odbiło się to istotnie na sytuacji materialnej rodziny. Matka pozostała bez środków do życia. Choć nie było im łatwo, przyjmowali w swoich murach ubogich i szukających pomocy. Regularnie na posiłki przychodziła do nich pewna starsza kobieta. Matka mówiła wtedy do dzieci: “Przyjmujcie ją serdecznie, z miłością. Nie bierzcie do ust nawet kęsa, jeśli wcześniej nie podzielicie się z innymi”. Ponadto matka odwiedzała raz w tygodniu staruszkę opuszczoną przez rodzinę, zanosiła jej jedzenie, sprzątała dom, prała, karmiła. Powtarzała dzieciom: “Gdy czynicie coś dobrego, róbcie to bez hałasu, jakbyście wrzucały kamyk do morza”. Mając 18 lat Agnes wstąpiła do Sióstr Misjonarek Naszej Pani z Loreto i wyjechała do Indii. Składając pierwsze śluby zakonne w 1931 r., przyjęła imię Maria Teresa od Dzieciątka Jezus. Sześć lat później złożyła śluby wieczyste. Przez dwadzieścia lat w kolegium sióstr w Entally, na wschód od Kalkuty, uczyła historii i geografii dziewczęta z dobrych rodzin. W 1946 r. zetknęła się z wielką biedą w Kalkucie i postanowiła założyć nowy instytut zakonny, który zająłby się opieką nad najuboższymi. W 1948 r., po 20 latach życia zakonnego, postanowiła opuścić mury klasztorne. Chciała pomagać biednym i umierającym w slumsach Kalkuty. Przez dwa lata oczekiwała na decyzję władz kościelnych, by móc założyć własne Zgromadzenie Misjonarek Miłości i zamienić habit na sari – tradycyjny strój hinduski. 7 października 1949 r. nowe zgromadzenie zostało zatwierdzone przez arcybiskupa Kalkuty Ferdinanda Periera na prawie diecezjalnym. Po odbyciu nowicjatu 12 sióstr złożyło pierwszą profesję zakonną 12 kwietnia 1953 r., a założycielka złożyła profesję wieczystą jako Misjonarka Miłości. 1 lutego 1965 r. zgromadzenie otrzymało zatwierdzenie przez Stolicę Apostolską. Stopniowo do sióstr dołączali spontanicznie lekarze, pielęgnarki i ludzie świeccy. Organizowano kolejne punkty pomocy, by uporać się z chorobami będącymi skutkiem niedożywienia i przeludnienia. W ciągu długiego życia Matka Teresa przemierzała niezmordowanie cały świat, zakładając placówki swej wspólnoty zakonnej i pomagając na różne sposoby najuboższym i najbardziej potrzebującym. W 1963 r. założyła męską wspólnotę czynną Braci Misjonarzy Miłości. W 1968 r. papież Paweł VI poprosił Matkę Teresę o przysłanie sióstr z jej zgromadzenia do Rzymu do opieki nad biedakami. W 1976 r. Matka Teresa utworzyła wspólnotę kontemplacyjną dla sióstr i braci. Otrzymała wiele nagród i odznaczeń międzynarodowych, m.in. Pokojową Nagrodę Nobla w 1979 r. Dzięki temu wiele krajów otworzyło drzwi dla sióstr. Papież Paweł VI nagrodził ją Nagrodą Pokoju papieża Jana XXIII “za pracę na rzecz ubogich, obraz chrześcijańskiej miłości i wysiłki na rzecz pokoju”. W 1976 r. otrzymała nagrodę Pacem in terris. Na wniosek włoskich dzieci została Kawalerem Orderu Uśmiechu (1996). Wielokrotnie gościła w Polsce, odkąd w 1983 r. Misjonarki Miłości podjęły służbę w naszym kraju. Podczas tych wizyt witana była przez hierarchów Kościoła i tłumy wiernych. Przyjmowała śluby swoich sióstr, odwiedzała prowadzone przez nie domy i otwierała nowe. Spotkać ją można było też wśród bezdomnych na Dworcu Wschodnim czy u więźniów na Służewcu w Warszawie. W 1993 r. przyjęła doktorat honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dyplom wręczył jej rektor Uniwersytetu; uroczystość odbyła się jednak nie w murach krakowskiej uczelni, ale w Warszawie, w pomieszczeniu, które na co dzień służy jako stołówka dla najuboższych. Obecnie w ponad 560 domach w 130 krajach pracuje prawie 5 tys. sióstr. Gałąź męska zgromadzenia liczy ok. 500 członków w 20 krajach. Strojem zakonnym sióstr jest białe sari z niebieskimi paskami na obrzeżach. Matka Teresa zmarła w opinii świętości w wieku 87 lat na zawał serca w domu macierzystym swego zgromadzenia w Kalkucie 5 września 1997 r. Jej pogrzeb w dniu 13 września 1997 r., decyzją władz Indii, miał oprawę należną osobom zajmującym najważniejsze stanowiska w państwie. Na prośbę wielu osób i organizacji św. Jan Paweł II już w lipcu 1999 r., a więc zaledwie w 2 lata po jej śmierci, wydał zgodę na rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego, chociaż przepisy kościelne wymagają minimum 5 lat od śmierci sługi Bożego na podjęcie takich działań. Proces na szczeblu diecezjalnym zakończono już w 2001 r. Beatyfikacji Matki Teresy dokonał w ramach obchodów 25-lecia swojego pontyfikatu św. Jan Paweł II dnia 19 października 2003 r. Kanonizacja Matki Teresy odbyła się w ramach obchodów Nadzwyczajnego Jubileuszu Świętego Roku Miłosierdzia w Watykanie 4 września 2016 r., a dokonał jej papież Franciszek. |
**********************
Dziś wspominamy ,,świętą od ciemności’’ – Matkę Teresę z Kalkuty
***
Jeśli kiedykolwiek będę Świętą — na pewno będę Świętą od „ciemności”. Będę ciągle nieobecna w Niebie – aby zapalić światło tym, którzy są w ciemności na ziemi. To słowa z jednego z bardzo osobistych wyznań bł. Matki Teresy z Kalkuty. Dopiero dziś okazuje się, jak wielkie cierpienie i wielką ciemność w sobie niosła.
To książka niezwykła. Porównywalna z działami wielkich mistyków, mających utrwaloną pozycję w tradycji Kościoła – choć tak bardzo inna. Pośród wielu recenzji, jakie powstały wokół opublikowanego we wrześniu ubiegłego roku w USA, a kilkanaście dni temu wydanego w Polsce, zbioru nieznanych szerzej wcześniej listów błogosławionej z Kalkuty pod wspólnym tytułem „Pójdź, bądź moim światłem” dominuje zdziwienie i niedowierzanie. Oto ta drobna postać, która stała się rozpoznawalna na całym świecie dzięki swojemu dziełu – Siostrom Misjonarkom Miłości – uśmiechowi i miłości, jaką wszystkim, szczególnie najbardziej pogardzonym i najuboższym z ubogich ofiarowała, apostołka życia, sama przez blisko 50 lat niosła w sobie tak nieogarnioną ciemność i wielkie cierpienie, których doświadczała od Tego, którego umiłowała bez miary! Jak to możliwe? Ocena tylko z punktu widzenie ludzkiego – z perspektywy bilansu zysku i strat, jest jednoznaczna: to bez sensu. Trwanie w takim stanie można by porównać tylko do szaleństwa albo choroby psychicznej! Były i takie komentarze do książki, uzupełniane epitetami w rodzaju: szarlatanka, uzurpatorka. To oczywiście nieprawda. Lektura już pierwszych stronic zbioru listów ukazuje relację, która jest zrozumiała tylko z perspektywy bardzo osobistej, wręcz mistycznej więzi, jaka łączyła Matkę Teresę z Jezusem. Obrazem tego jest bardzo intymny dialog, w którym Chrystus zwracał się do niej: „Moja mała Oblubienico”, „Moja własna maleńka”, zaś ona swego Rozmówcę określała: „mój własny Jezu…”.
Momentem przełomowym tej niezwykłej relacji były rekolekcje w Dardżylingu, które, jeszcze jako loretanka, przeżyła w roku 1946. 10 września Teresa zaczęła – jak sama to później nazwała – otrzymywać „wewnętrzne słowa”. Trwało to do połowy następnego roku. Po półwieczu, jakie minęło od tego czasu, nie ma już dziś wątpliwości, że mamy do czynienia ze świętą, która rzeczywiście prowadziła z Jezusem – tak jak np. św. S. Faustyna – bardzo intymny, mistyczny dialog. Od początku nie miała wątpliwości, z Kim rozmawia, choć w swoim listach na ogół przesłania te (na znak pokory?) nazywa „Głosem”. Wtedy to właśnie Jezus ukazał jej swoje serce: swój ból, swoją miłość, współczucie, pragnienie przygarnięcia tych, którzy cierpią najbardziej. Wizja znalazła głęboki oddźwięk w jej duszy – wiele lat wcześniej pisząc do swoich bliskich w ojczyźnie, dała wyraz pragnieniu, aby wnosić radość w życie tych, do których została posłana. Modliła się: „Daj mi siłę, żebym zawsze była światłem w ich życiu i w ten sposób prowadziła ich do Ciebie”. Jezus wysłuchał jej. Podczas jednej z rozmów w 1946 r. padły słowa, które głęboko zapadły w pamięć zakonnicy, a które też po latach stały się tytułem omawianego zbioru listów. Chrystus powiedział: „Przyjdź, przyjdź – zanieś Mnie do nor tych biedaków. – Pójdź, bądź moim światłem”. Kiedy już powstało Zgromadzenie Sióstr Misjonarek Miłości, Matka Teresa nakazała, aby w każdej z kaplic, rozsianych dziś po całym świecie, obok krzyża umieścić wołanie Ukrzyżowanego: „Pragnę!”.
Czy mi odmówisz?
„Długo się modliłam – tak bardzo prosiłam naszą Matkę Maryję, żeby poprosiła Jezusa, by zabrał to wszystko ode mnie. Im więcej się modliłam, tym wyraźniejszy stawał się ten głos w moim sercu i dlatego modliłam się, by zrobił ze mną, cokolwiek zechce. On pytał i pytał. Mówił: „Potrzebuję indyjskich sióstr, które by były moim ogniem miłości wśród biednych , chorych, umierających. Przyprowadź te dusze do mnie (…) teraz chcę działać. Pozwól mi to zrobić – moja mała Oblubienico. Nie bój się – będę zawsze z tobą. Będziesz cierpiała i cierpisz teraz, ale skoro jesteś moją małą Oblubienicą – Oblubienicą Ukrzyżowanego Jezusa – będziesz musiała nieść tę udrękę w sercu. Pozwól Mi działać. Nie odmawiaj mi. Zaufaj mi z miłością – zaufaj Mi z miłością” Słowa Jezusa, przekazane w liście do abp. Ferdinanda Petiera 13 stycznia 1947 r. stały się punktem zwrotnym w życiu s. Teresy. Odpowiedziała na nie ufnie i prosto: – „Tak, uczyń ze mną, co chcesz Jezu. Pragnę oddać wszystko dla dusz!”. Dokonało się „fiat” – została wypowiedziana pokorna zgoda woli. Kobieta, która wkrótce habit zamieniła na białe, indyjskie sari, nie przypuszczała jednak, jak wielkie to będzie cierpienie…
Ciemność
„Ojcze, od roku 49 albo 50 to straszliwe poczucie pustki – ta niewypowiedziana ciemność – ta nieustanna tęsknota za Bogiem, która przyprawia mnie o ten ból w głębi serca. Ciemność jest taka, że naprawdę nic nie widzę – ani umysłem, ani rozumem. Miejsce Boga w mojej duszy jest puste. Nie ma we mnie Boga. Kiedy ból tęsknoty jest tak wielki – po prostu tęsknię i tęsknię za Bogiem – i wtedy jest tak, że czuję: On mnie nie chce, nie ma Go tu (…). Czasem słyszę po prostu, jak może serce krzyczy: Mój Boże! i nic więcej się nie dzieje. To tortury i cierpienie, których nie potrafię wytłumaczyć” (z listu do o. J. Neunera, z roku 1961). Teologowie bez trudu rozpoznają tu opisaną przez św. Jana od Krzyża tzw. ciemną noc wiary – z tą różnicą, że według niego jest ona elementem przejściowym, etapem duchowego oczyszczenia, zaś u Matki Teresy owa noc trawa prawie pół wieku, z jedną, niespełna miesięczną przerwą…
Początkowo doświadczenie ciemności Matkę Teresę zaskoczyło. Miała w pamięci wielką bliskość z Bogiem! I nagle jakby zgasło światło… Tym większa była to udręka. Była oszołomiona i wystraszona. Najpierw przypisywała tę nieobecność swojej niedoskonałości i grzeszności. Z czasem jednak dopiero zaczęła rozumieć, że doświadczenie to jest istotnym elementem wcielania w życie jej misji: był to udział w męce Chrystusa na krzyżu, ze szczególnym akcentem na pragnienie Jezusa, by wszystkich ludzi przyciągnąć do siebie, wszystkich otulić zbawczą miłością. Uznała, że jej wewnętrzna agonia jest odciskiem, jaki w jej duszy zostawiła męka Chrystusa. Dlatego tak bardzo chciała wejść w fizyczne i duchowe cierpienie najuboższych z ubogich, niechcianych, niekochanych, odtrąconych – w ich umieraniu przeżywała Kalwarię Jezusa.
Listy bł. Matki Teresy pokazują ogrom duchowej walki, jaką nieustannie toczyła. „Gdyby tylko Wasza Eminencja wiedział, co się dzieje w moim sercu” – pisała w 1958 r. – „Czasami ból jest tak wielki, że czuję, jakby wszystko miało się porozrywać. Uśmiech jest wielkim płaszczem, który zakrywa wiele cierpień. Proszę o modlitwę”. Kiedyś zobaczyła siostrę idącą do apostolatu ze smutną miną. Poprosiła ją do pokoju i zapytała: „Co powiedział Jezus: mamy nieść Krzyż przed Nim, czy za Nim?”
„Za nim” – odpowiedziała.
„Dlaczego więc próbujesz iść przed Nim?”
Siostra wyszła z pokoju uśmiechnięta. Zrozumiała…
Święta z Kalkuty ciągle podkreślała jedno: trzeba iść za Nim. Ufać. Kochać. Nigdy nie zawieść. To przekonanie przekazywała do końca swoim siostrom. W 1996 r. jedna ze współsióstr Matki Teresy była świadkiem takiej oto sceny: „Ujrzałam Matkę samą przed obrazem Najświętszego Oblicza, jak mówiła: – Jezu, nigdy Ci niczego nie odmawiam. Pomyślała, że z kimś rozmawia. Weszłam tam jeszcze raz. I znowu usłyszałam to samo: – Jezu, nigdy Ci niczego nie odmówiłam”. Do końca pozostała wierna danej obietnicy.
5 września 1997 r. stan Matki Teresy bardzo się pogorszył. Miała coraz większe trudności z oddychaniem. Bardzo bolały ją plecy. Lekarz był bezradny. Nieoczekiwanie zabrakło prądu i cały dom, wraz z ogromną Kalkutą, pogrążył się z ciemności. Mimo że siostry miały 2 niezależne źródła zasilania, oba zawiodły – nigdy się to wcześniej nie zdarzyło! W tych ciemnościach (przypadek, znak?) „mała Oblubienica Jezusa” odeszła. Była godzina 21.30. Kiedy tuż przed śmiercią ktoś błagał ją: „Nie opuszczaj nas, Matko. Nie umiemy żyć bez ciebie”, ona odpowiedziała: „Nie martwice się. Matka może dla was dużo więcej uczynić, kiedy będzie w niebie”.
ks. Paweł Siedlanowski/opoka.org.pl
************************************************************************************************************
4 września
Bł. Maria Stella i Towarzyszki,
męczennice z Nowogródka
Dzisiejszego dnia wspominamy również: Najświętszą Maryję Pannę, Matkę Pocieszenia, świętą Rozalię, dziewicę, błogosławionych męczenników francuskich, świętego Bonifacego I, papieża, błogosławioną Katarzynę z Racconigi, błogosławioną Marię od św. Cecylii Rzymianki, zakonnicę Mojżesza, proroka i prawodawcę |
Po napadzie wojsk niemieckich na Polskę we wrześniu 1939 roku część przerażonej ludności polskiej mieszkającej dotąd w Nowogródku opuściła swe domostwa i udała się na Wileńszczyznę. Na miejscu pozostał jedynie proboszcz miejscowej fary. Musiał się podzielić swym dwupokojowym mieszkaniem z funkcjonariuszem NKWD. Właśnie przy farze nowogródzkiej przyszło pracować nazaretankom. Zgromadzenie zostało zaproszone do pracy na tej ziemi przez biskupa Zygmunta Łozińskiego w 1920 roku. Siostry zajęły się wychowaniem religijnym i edukacją dzieci i młodzieży. Najpierw założyły internat, następnie szkołę powszechną. Otwarte na potrzeby ludzi w czasie pokoju, tym bardziej gorliwie służyły innym podczas okupacji wojennej. Musiały jednak w czasie okupacji opuścić tak szkołę, jak i własny klasztor. Zmieniły habity na świecki strój i szukały jakiegoś zajęcia, aby zapewnić sobie skromne utrzymanie. Jedynie siostra Imelda nie zdjęła habitu. Siostry szukały odpowiedniego dachu nad głową u dobrych ludzi. Spotykały się razem tylko w kościele farnym na Mszy i różańcu. Rosjanie, którzy zetknęli się bliżej z siostrami, byli pod wrażeniem ich uczciwości i rzetelności w pracy. Nie mogli wyjść z podziwu dla polskiej ludności, która bardzo licznie gromadziła się w kościele. 6 lipca 1941 roku w Nowogródku zmienili się okupanci. Okazało się szybko, że nowy okupant nie jest lepszy od poprzedniego. Niemcy starali się wykorzystywać antagonizmy między Białorusinami i Polakami, by skłócać ich na wszelki możliwy sposób. Obiecywali Białorusinom autonomię, a nawet niepodległość. Kiedy w 1943 r. sowieccy i polscy partyzanci zajęli miasteczko Iwieniec, Niemcy przystąpili do planowego mordowania Polaków. Co jakiś czas organizowali “pokazowe” rozstrzeliwanie Polaków, aby zastraszyć wszystkich stawiających jakikolwiek opór. Podobna akcja miała miejsce 18 lipca 1943 roku, kiedy to aresztowano 120 osób z zamiarem rozstrzelania. Wówczas to siostry nazaretanki wspólnie podjęły decyzję ofiarowania swego życia za uwięzionych członków rodzin. Wobec kapelana i rektora fary, ks. Aleksandra Zienkiewicza, tę decyzję w imieniu wszystkich wypowiedziała siostra Maria Stella, pełniąca wtedy obowiązki przełożonej. Uwięzieni zostali wywiezieni na roboty do Rzeszy, a kilku zwolniono. Wobec zagrożenia życia jedynego w okolicy kapłana siostry ponowiły gotowość ofiary: “Ksiądz kapelan jest bardziej potrzebny ludziom niż my, toteż modlimy się teraz o to, aby Bóg raczej nas zabrał niż Księdza, jeśli jest potrzebna dalsza ofiara”. Bóg tę ofiarę przyjął. 31 lipca 1943 r. wieczorem siostry otrzymały wezwanie na komisariat. Po wieczornym nabożeństwie 11 sióstr stawiło się na wezwanie. Dwunasta siostra, Małgorzata Banaś (jej proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 2003 r.) nie wróciła jeszcze z pracy w szpitalu. Tego samego wieczoru Niemcy wywieźli siostry za miasto, szukając miejsca na egzekucję. Nie znaleźli odpowiedniego miejsca, więc wrócili na komisariat i zamknęli siostry w piwnicach. Następnego dnia, w niedzielę, 1 sierpnia 1943 roku, około godziny 5.00 rano, ponownie wywieźli siostry poza miasto. Tam w lesie dokonał się mord na niewinnych zakonnicach. Niemcy rozstrzelali 11 sióstr nazaretanek. Były to: s. Maria Stella od Najświętszego Sakramentu – Adela Mardosewicz, lat 55, pochodząca z okolic Pińska; s. Maria Imelda od Jezusa Hostii – Jadwiga Żak, lat 51, z Oświęcimia; s. Maria Rajmunda od Jezusa i Maryi – Anna Kukołowicz, lat 51, z Wileńszczyzny; s. Maria Daniela od Jezusa i Maryi Niepokalanej – Eleonora Jóźwik, lat 48, z Podlasia; s. Maria Kanuta od Pana Jezusa w Ogrójcu – Józefa Chrobot, lat 47, z ziemi wieluńskiej; s. Maria Sergia od Matki Bożej Bolesnej – Julia Rapiej, lat 43, z okolic Grodna; s. Maria Gwidona od Miłosierdzia Bożego – Helena Cierpka, lat 43, z woj. poznańskiego; s. Maria Felicyta – Paulina Borowik, lat 37, z Podlasia; s. Maria Heliodora – Leokadia Matuszewska, lat 37, z Pomorza; s. Maria Kanizja – Eugenia Mackiewicz, lat 39, z Suwałk; s. Maria Boromea – Weronika Narmontowicz, lat 27, z okolic Grodna. Jeden z morderców opowiadał później, że siostry przed straceniem uklękły, modliły się, żegnały się ze sobą. Matka przełożona każdą błogosławiła. Zarówno ks. Zienkiewicz, jak i pozostali uwięzieni ocaleli. Rok po męczeństwie sióstr ks. Zienkiewicz powrócił do Nowogródka. Dzięki jego zabiegom doczesne szczątki nazaretanek 19 marca 1945 r. ekshumowano i przeniesiono do wspólnej mogiły przy farze. Opiekowała się nią, aż do swej śmierci w 1966 roku, uratowana od rozstrzelania s. Małgorzata Banaś. Troszczyła się też o kościół farny. Relikwie nazaretanek znajdują się w sarkofagu w tym właśnie kościele. 5 marca 2000 r. św. Jan Paweł II dokonał na placu św. Piotra pierwszej beatyfikacji Wielkiego Jubileuszu Roku 2000, wynosząc do chwały ołtarzy 44 męczenników, którzy oddali życie za wiarę w różnych krajach i epokach. Byli wśród nich: pierwsi męczennicy brazylijscy, kapłani Andrzej de Soveral i Ambroży Franciszek Ferro oraz 28 świeckich towarzyszy, zamordowanych w 1645 roku w czasie prześladowań Kościoła w Brazylii przez protestantów; tajlandzki kapłan Mikołaj Bunkerd Kitbamrung, który w 1944 roku zmarł w więzieniu, gdzie osadzono go pod fałszywym zarzutem szpiegostwa; dwaj młodzi katechiści świeccy: Filipińczyk Piotr Calungsod, zabity w 1672 roku podczas misji na Wyspach Mariańskich na Pacyfiku, i Wietnamczyk Andrzej z Phú Yen, który poniósł śmierć męczeńską w 1644 roku, oraz polskie nazaretanki: Maria Stella (Adela Mardosewicz) i 10 Towarzyszek. |
************************************************************************************************************
3 września
Święty Grzegorz Wielki,
papież i doktor Kościoła
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Marinusa, pustelnika, świętą Febe z Kenchr, wdowę, błogosławionego Gerarda z Jerozolimy, zakonnika, błogosławioną Brygidę od Jezusa Morello, zakonnicę |
Grzegorz urodził się w 540 r. w Rzymie w rodzinie patrycjuszy. Jego rodzice, św. Gordian i św. Sylwia, doznają chwały ołtarzy. Na jego wychowanie miały dość duży wpływ również jego ciotki: św. Farsylia i św. Emiliana, które mieszkały w pałacu Gordiana. Swoją młodość Grzegorz spędził w domu rodzinnym na Clivus Scauri, położonym w pobliżu dawnego pałacu cesarza Septymiusza Sewera, Cyrku Wielkiego oraz istniejących już wówczas bazylik – świętych Jana i Pawła, św. Klemensa, Czterech Koronowanych i Lateranu. Piastował różne urzędy cywilne, aż doszedł do stanowiska prefekta (namiestnika) Rzymu, znajdującego się wtedy pod władzą cesarstwa wschodniego (od roku 552). Po czterech latach mądrych i szczęśliwych rządów (571-575) niespodziewanie opuścił tak eksponowane stanowisko i wstąpił do benedyktynów. Własny, rodzinny dom zamienił na klasztor dla dwunastu towarzyszy. Ten czyn zaskoczył wszystkich – pan Rzymu został ubogim mnichem. Dysponując ogromnym majątkiem, Grzegorz założył jeszcze 6 innych klasztorów w swoich dobrach na Sycylii. W cieniu słynnego później opactwa św. Andrzeja na wzgórzu Celio trwał na modlitwie i poście. W roku 577 papież Benedykt I mianował Grzegorza diakonem Kościoła rzymskiego, a w roku 579 papież Pelagiusz II uczynił go swoim apokryzariuszem, czyli przedstawicielem na dworze cesarza wschodniorzymskiego. Grzegorz udał się więc w stroju mnicha wraz z kilkoma towarzyszami do Konstantynopola. Spędził tam 7 lat (579-586). Wykazał się dużymi umiejętnościami dyplomatycznymi. Korzystając z okazji, nauczył się języka greckiego. Ceniąc wielką mądrość i roztropność Grzegorza, papież Pelagiusz II wezwał go z powrotem do Rzymu, by pomagał mu bezpośrednio w zarządzaniu Kościołem i służył radą. Miał jednocześnie pełnić obowiązki osobistego sekretarza papieża. Od roku 585 był także opatem klasztoru. 7 lutego 590 r. zmarł Pelagiusz II. Na jego miejsce lud, senat i kler rzymski jednogłośnie, przez aklamację, wybrali Grzegorza. Ten w swojej pokorze wymawiał się. Napisał nawet do cesarza i do swoich przyjaciół w Konstantynopolu, by nie zatwierdzano jego wyboru. Stało się jednak inaczej. 3 października 590 r. odbyła się jego konsekracja na biskupa. Przedtem przyjął święcenia kapłańskie. W tym samym roku Rzym nawiedziła zaraza, jedna z najcięższych w historii tego miasta. Grzegorz zarządził procesję pokutną dla odwrócenia klęski. Wyznaczył 7 kościołów, w których miały gromadzić się poszczególne stany: kler – w bazylice świętych Kosmy i Damiana; mnisi – w bazylice świętych Gerwazego i Protazego; mniszki – w kościele świętych Piotra i Marcelina; chłopcy – w bazylice świętych Jana i Pawła; wdowy – w kościele św. Eufemii, a wszyscy inni – w kościele św. Stefana na Celio. Z tych kościołów wyruszyły procesje do bazyliki Matki Bożej Większej, gdzie papież-elekt wygłosił wielkie przemówienie o modlitwie i pokucie. Podczas procesji Grzegorz zobaczył nad mauzoleum Hadriana anioła chowającego wyciągnięty, skrwawiony miecz. Wizję tę zrozumiano jako koniec plagi. Utrwalono ją artystycznie. Do dnia dzisiejszego nad mauzoleum Hadriana, zwanym także Zamkiem Świętego Anioła, dominuje ogromny posąg anioła ze wzniesionym mieczem. Pontyfikat Grzegorza trwał 15 lat. Zaraz na początku swoich rządów Grzegorz nadał sobie pokorny tytuł, który równocześnie miał być programem jego pontyfikatu: servus servorum Dei – “sługa sług Bożych”. Do ówczesnych patriarchów Konstantynopola, Antiochii, Jerozolimy i Aleksandrii skierował wysłanników z zawiadomieniem o swoim wyborze w słowach pełnych pokory i przyjaźni, czym pozyskał sobie ich miłość. Codziennie głosił słowo Boże. Usunął z kurii papieskiej niegodnych urzędników. Podobnie uczynił z biskupami i proboszczami na parafiach. Zreformował służbę wobec ubogich. Wielką troską otoczył rzymskie kościoły i diecezje Włoch. Dla lepszej kontroli i orientacji wyznaczył wśród biskupów osobnego wizytatora. Był stanowczy wobec nadużyć. Poprzez przyjaźń z królową Longobardów, Teodolindą, pozyskał ją dla Kościoła. Kiedy Bizantyjczycy pokonali Wandalów i zajęli północną Afrykę, tamtejsi biskupi zaczęli dążyć do zupełnej autonomii od Rzymu, co mogło grozić schizmą. Papież energicznie temu zapobiegł. Wielką radość sprawiła mu wiadomość o nawróceniu w Hiszpanii ariańskich Wizygotów, dzięki gorliwości i taktowi św. Leandra (589), z którym św. Grzegorz był w wielkiej przyjaźni. Nawiązał także łączność dyplomatyczną z władcami Galii. Do Anglii wysłał benedyktyna św. Augustyna (późniejszego biskupa Canterbury) wraz z 40 towarzyszami. Ich misja powiodła się. W samą uroczystość Zesłania Ducha Świętego w 597 r. król Kentu, Etelbert I, przyjął chrzest. Obecnie czczony jest jako święty. Najgorzej układały się stosunki Rzymu z Konstantynopolem. Chociaż papież utrzymywał z cesarstwem jak najlepsze stosunki, patriarchowie uważali się za równorzędnych papieżom, a nawet za wyższych od nich właśnie dlatego, że byli biskupami w stolicy cesarzy. W tym właśnie czasie patriarcha Konstantynopola nadał sobie nawet tytuł patriarchy “ekumenicznego”, czyli powszechnego. Przeciwko temu Grzegorz zaprotestował i nigdy tego tytułu nie uznał, uważając, że należy się on wyłącznie biskupom rzymskim. Grzegorz rozwinął owocną działalność także na polu administracji kościelnej. Uzdrowił finanse papieskie, zagospodarował majątki, które służyły na utrzymanie dworu papieskiego. W równym stopniu zasłużył się na polu liturgii przez swoje reformy. Ujednolicił i upowszechnił obrządek rzymski. Dotąd bowiem każdy kraj, a nawet wiele diecezji miały swój własny ryt, co wprowadzało wiele zamieszania. Od pontyfikatu Grzegorza pochodzi zwyczaj odprawiania 30 Mszy św. za zmarłych – zwanych “gregoriańskimi”. Kiedy papież był jeszcze opatem benedyktynów w Rzymie, zmarł pewien mnich, przy którym znaleziono pieniądze. W owych czasach posiadanie własnych pieniędzy przez zakonnika było uważana za wielkie przestępstwo. Grzegorz, aby dać lekcję mnichom, nakazał pogrzebać ciało owego zakonnika poza klasztorem, w miejscu niepoświęconym. Pełen jednak troski o jego duszę nakazał odprawić 30 Mszy świętych dzień po dniu. Kiedy została odprawiona ostatnia Msza święta, ów zakonnik miał się pokazać opatowi i podziękować mu, oświadczając, że te Msze święte skróciły mu znacznie czas czyśćca. Odtąd panuje przekonanie, że po odprawieniu 30 Mszy świętych Pan Bóg w swoim miłosierdziu wybawia duszę, za którą są one ofiarowane, i wprowadza ją do nieba. Przy bardzo licznych i absorbujących zajęciach publicznych Grzegorz także bardzo wiele pisał. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę literacką. Do najcenniejszych jego dzieł należą: Dialogi, Reguła pasterzowania, Sakramentarz, Homilie oraz Listy. Tych ostatnich zachowało się do naszych czasów aż 852. Jest to największy zbiór epistolarny starożytności chrześcijańskiej. Z imieniem św. Grzegorza Wielkiego kojarzy się także tradycyjny śpiew liturgiczny Kościoła łacińskiego – chorał gregoriański, który choć w pełni ukształtował się dopiero w VIII w., to jednak przypisywany jest temu Świętemu. Grzegorz zmarł 12 marca 604 r. Obchód ku jego czci przypada obecnie 3 września, w rocznicę konsekracji biskupiej. Jego ciało złożono obok św. Leona I Wielkiego, św. Gelazjusza i innych w pobliżu zakrystii bazyliki św. Piotra. Pół wieku później przeniesiono je do samej bazyliki wśród ogromnej radości ludu rzymskiego. Średniowiecze przyznało Grzegorzowi przydomek Wielki. Historia nazwała go “apostołem ludów barbarzyńskich”. Należy do czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego. Jest patronem m.in. uczniów, studentów, nauczycieli, chórów szkolnych, piosenkarzy i muzyków. W ikonografii św. Grzegorz Wielki przedstawiany jest jako mężczyzna w starszym wieku, w papieskim stroju liturgicznym, w tiarze, czasami podczas pisania dzieła. Nad księgą lub nad jego głową unosi się Duch Święty w postaci gołębicy, inspirując Świętego. Jego atrybutami są: anioł, trzy krwawiące hostie, krzyż pontyfikalny, model kościoła, otwarta księga, parasol – jako oznaka papiestwa, zwinięty zwój. Na Wschodzie św. Grzegorz Wielki czczony jest jako Grzegorz Dialogos. |
************************************************************************************************************
2 września
Błogosławieni męczennicy Jan Franciszek Burté, Apolinary Morel, Seweryn Girault oraz Towarzysze
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Beatrycze z Silvy, dziewicę, świętego Wilhelma, biskupa, błogosławioną Ingridę Szwedzkę, zakonnicę |
Wielka Rewolucja Francuska (1789-1799) miała wśród swoich celów m.in. zniesienie katolicyzmu we Francji. Radykałowie przeforsowali uchwałę stanowiącą o tym, że wszystkie dobra kościelne mają przejść na własność skarbu państwa, a duchowni, jak wszyscy urzędnicy, będą otrzymywali pensję. Zaczęły się sypać jedne po drugich uchwały i dekrety wrogie Kościołowi. 13 lutego 1790 r. uchwalono kasatę większości zakonów, ocalały jedynie te oddane pracy charytatywnej lub oświatowej. Zabroniono składania ślubów zakonnych na terenie Francji. 12 lipca 1790 r. uchwalono Konstytucję cywilną duchowieństwa, która redukowała liczbę diecezji i stolic biskupich według liczby i granic departamentów. Ograniczono władzę biskupów, zniesiono kapituły. Odtąd biskupów i proboszczów mieli wybierać sami parafianie i diecezjanie. Równocześnie wszyscy członkowie stanu duchownego otrzymali prawo opuszczenia go i przejścia do stanu świeckiego. Odtąd to państwo, a nie papież miało być zwierzchnikiem Kościoła we Francji, chociaż ustanowiona została funkcja pośrednika między państwem a papieżem. Duchowieństwo zobowiązano do składania przysięgi na wierność nowej konstytucji, która była wręcz wroga Kościołowi. Już kilka dni później jej treść potępił ostro papież Pius VI. Mimo tego protestu król Ludwik XVI 23 lipca wyraził aprobatę wobec przegłosowanego projektu ustawy, a 26 grudnia zgodził się formalnie również na dekret wprowadzający ustalenia konstytucji w praktyce. 4 stycznia 1791 r. rozpoczęły się ceremonie składania przysięgi na konstytucję przez wszystkich księży. Jako pierwsi przysięgali deputowani duchowieństwa do Konstytuanty; z tego grona 80 biskupów odmówiło tego aktu. Konstytucja była przyjmowana z podobnymi oporami we wszystkich diecezjach: uroczyste przysięgi były zależnie od regionu przeprowadzane przez cały styczeń i luty, jednak zdecydowana większość biskupów i około połowa proboszczów nie zaakceptowała ustawy. Istniały nawet regiony, w których większość duchownych odmówiła złożenia przysięgi, jak Bretania, Alzacja i Prowansja. W ten sposób kler francuski podzielił się na księży konstytucyjnych i niekonstytucyjnych. Dylemat, przed którym stanęli księża, powiększało jeszcze nieprzejednanie papieża, który ponowił swój sprzeciw wobec ustawy w breve Quod aliquantum z 10 marca 1791 r. oraz Caritas z 13 kwietnia 1791 r. W dokumentach tych uznawał on postanowienia konstytucji cywilnej za świętokradztwo i herezję, a wszystkich duchownych wzywał do nieskładania przysięgi lub jej odwołania. Zaczęło się krwawe prześladowanie. Tych, którzy odmówili złożenia przysięgi, traktowano jako wrogów rewolucji, skazywano ich na banicję, więzienie, a często na śmierć. 21 września 1792 r. wprowadzono rozwody. Duchowieństwu zakazano nosić strój kościelny poza kościołem. Zniesiono bractwa i stowarzyszenia religijne. Wprowadzono śluby cywilne, zniesiono celibat, a dekretem z 7 listopada 1793 r. w miejsce chrześcijaństwa wprowadzono “religię rozumu i natury”. Zaczęto likwidować kościoły. Niedziele zastąpiono dekadami, a święta katolickie uroczystościami rewolucyjnymi. W okresie Rewolucji śmierć poniosło kilkanaście tysięcy katolików: duchownych, zakonników i świeckich. Największą grupę stanowią męczennicy z Paryża, gdzie między 2 a 6 września 1792 r. (w czasie tzw. masakr wrześniowych) zamordowano około 1400 osób, w tym ok. 300 duchownych i zakonników. Byli oni więzieni i zginęli w benedyktyńskim opactwie Saint-Germain-des-Pres, w seminarium św. Firmina, więzieniu La Force i kościele Saint Nicolas du Chardonnet. Ponad 100 osób, w większości prezbiterów, zginęło także w klasztorze karmelitów przy Rue de Vaugir. Wśrod nich byli franciszkanie: Jan Franciszek Burté, Apolinary Morel i Seweryn Girault. Zostali oni beatyfikowani w dniu 17 października 1926 r. przez papieża Piusa XI w gronie 191 osób, których męczeństwo udało się udokumentować. Jan Franciszek Burté urodził się w 1740 r. Wstąpił do franciszkanów w Nancy w wieku 16 lat. Po przyjęciu święceń kapłańskich wykładał teologię młodszym braciom. Został gwardianem klasztoru w Paryżu. Tam został aresztowany i uwięziony w klasztorze karmelitów. Apolinary Morel urodził się w 1739 r. w Szwajcarii. Wstąpił do kapucynów i zyskał z czasem sławę wspaniałego kaznodziei, spowiednika i wychowawcy kleryków. Aby mógł podjąć działalność misyjną na Wschodzie, wysłano go do Paryża na studia języków wschodnich. Tam zastała go rewolucja. Gdy odmówił wyrzeczenia się wiary, aresztowano go i zamknięto w klasztorze karmelitów. Seweryn Girault urodził się w 1728 r. w Rouen. W 1750 r. wstąpił do III Zakonu Franciszkańskiego. Cztery lata później przyjął święcenia kapłańskie. Kiedy wybuchła rewolucja, był spowiednikiem franciszkanek w Paryżu. Gdy zapytano go, czy chce pozostać w klasztorze i ryzykować życie, czy też woli uciec z klasztoru i rozpocząć życie świeckie, bez wahania wybrał pozostanie wiernym regule i siostrom, którym służył. Wkrótce aresztowano go. Jako pierwszy poniósł śmierć: kiedy odmawiał brewiarz, odcięto mu głowę. Trzech wyżej wspomnianych męczenników oraz 182 innych, włączając w to kilku biskupów oraz wielu kapłanów zakonnych i diecezjalnych, zostało zamęczonych w klasztorze karmelitów w Paryżu 2 września 1792 r. Więźniowie otrzymali tego dnia tajną wiadomość, że zbliża się dzień ich śmierci. Wszyscy zakonnicy i kapłani tam spędzeni odbyli spowiedź i cały czas poświęcili na modlitwę. O godzinie 16 wyprowadzono ich – niby na spacer – na podwórze więzienne. Tam czekał na nich tłum, który rzucił się na więźniów. Rozpoczęła się rzeź. Pozostałych wpędzono do kościoła, gdzie zaimprowizowano trybunał sądowy. Każdego pytano: “Obywatelu, czy złożyłeś przysięgę?” Gdy padała odpowiedź: “Nie!”, wyprowadzano ofiary przed kościół i tam je mordowano siekaniem szablami i strzałami. |
************************
Francuska Golgota męczenników czasu rewolucji
***
Ocenia się, że podczas rewolucji we Francji życie za wiarę oddało około trzech tysięcy katolickich kapłanów. Wśród nich zamordowani 2 września 1792 r. franciszkanin o. Jan Franciszek Burte, gwardian stołecznego klasztoru oraz jego zakonny współbrat, Seweryn Jerzy Girault, kapelan paryskich sióstr zakonnych. Rewolucja stawiała sobie za cel stworzenie „nowej Francji” i „nowego człowieka”. Każdego, kto nie mieścił się w „republikańskich wymiarach”, przykrawała do nich gilotyna.
Antychrześcijańskie oblicze rewolucji francuskiej objawiło się na dwa sposoby: w aspekcie destruktywnym (czyli polityce wymierzonej w Kościół katolicki i duchowieństwo, a także niszczeniu symboli chrześcijaństwa w sferze publicznej, w tym kościołów) oraz w aspekcie twórczym, o wiele groźniejszym – jak zauważył Józef de Maistre – od tego pierwszego (czyli tym, co na gruzach chrześcijańskiej Francji rewolucjoniści chcieli zbudować). Oba aspekty łączyło przeświadczenie zaczerpnięte z ateistycznego dziedzictwa Woltera, iż należy wymazać tę niegodziwość, czyli – wedle „patriarchy oświecenia” – chrześcijaństwo.
Uczniowie de Sade’a
Tak, obywatele, religia jest nie do pogodzenia z ustrojem wolności, czujecie to tak samo jak ja. Nigdy wolny człowiek nie pochyli głowy przed bogami chrześcijaństwa; nigdy jego dogmaty, rytuały, tajemnice, moralność nie będą mogły odpowiadać republikaninowi… Oddajcie nam pogańskich bogów! Chętnie będziemy czcić Jowisza, Herkulesa czy Pallas Atenę, ale nie chcemy więcej tego baśniowego stwórcy świata. (…) Nie chcemy więcej tego Boga nieogarnionego, który wszystko ponoć napełnia – takimi słowy zagrzewał rewolucjonistów do kontynuowania antychrześcijańskiej polityki we Francji markiz de Sade – znany zboczeniec seksualny, który zresztą z racji swego zboczenia został na prośbę własnej rodziny osadzony na jakiś czas w Bastylii. W tym kontekście jej zburzenie nabiera całkiem nowego znaczenia.
Gdy de Sade wypowiadał te słowa, już od ponad pięciu lat trwała rewolucyjna polityka wymierzona we Francję jako „pierworodną córę Kościoła”. W pierwszej kolejności uderzono bowiem właśnie w Kościół. Już w roku 1789 skonfiskowano wszystkie należące doń majątki, które podobnie jak w szesnastowiecznej Anglii stały się początkiem fortun nowej, republikańskiej arystokracji. W lutym 1790 roku rewolucyjne Zgromadzenie Narodowe zadekretowało zniesienie wszystkich zakonów we Francji, a 15 sierpnia 1791 roku (nieprzypadkowo wybrano dzień wielkiego święta kościelnego) zakazano księżom noszenia sutann. We wrześniu 1793 roku – w apogeum szalejącego wówczas jakobińskiego terroru – uchwalono „prawo podejrzanych”, otwierające możliwość zgilotynowania osoby także za żywienie arystokratycznych sympatii; te ostatnie mogły oznaczać również uczestnictwo we Mszy Świętej odprawianej w prywatnych mieszkaniach przez tzw. niezaprzysiężonych księży, czyli tych, którzy nie złożyli przysięgi na wierność tzw. konstytucji cywilnej kleru.
Ten akt prawny, uchwalony w lipcu 1790 roku, stanowił faktyczne wypowiedzenie wojny Kościołowi we Francji i Rzymowi. Anglikanin, Edmund Burke, komentujący na gorąco uchwalenie owej ustawy na kartach swoich Rozważań o rewolucji we Francji, pisał: Wydaje mi się, że ten nowy ustrój kościelny ma być tylko przejściową i przygotowawczą fazą prowadzącą do całkowitego wyrugowania wszystkich form religii chrześcijańskiej, gdy tylko umysły ludzi zostaną przygotowane do zadania jej ostatniego ciosu za sprawą urzeczywistnienia planu otoczenia jej kapłanów powszechną pogardą. Ludzie, którzy nie chcą wierzyć, że filozoficzni fanatycy kierujący tą akcją od dawna ją planowali, nie mają pojęcia o ich charakterach i poczynaniach.
Ojciec europejskiego konserwatyzmu nie pomylił się w niczym. Konstytucja cywilna kleru była bowiem próbą ustanowienia we Francji schizmatyckiego wobec Rzymu Kościoła. Z katolickich duchownych czyniła funkcjonariuszy państwowych wybieranych (w tym biskupi) przez wszystkich obywateli danego departamentu (obszar diecezji przykrojono do granic administracyjnych) – również ateistów. 10 marca 1791 roku tę uzurpację rewolucyjnego państwa oficjalnie odrzucił i potępił papież Pius VI. Król Ludwik XVI, chociaż podpisał dokument, traktował go jak kroplę przelewającą kielich goryczy – o czym poinformował w liście pozostawionym na krótko przed nieudaną ucieczką z Paryża.
Konstytucja cywilna kleru okazała się przełomowa również dlatego, że dostarczyła pretekstu dla rozpętania kolejnej spirali przemocy przeciw duchowieństwu, które nie przysięgając na nią dochowywało wierności widzialnej Głowie Kościoła. 27 maja 1792 roku zadekretowano więc deportację do kolonii wszystkich duchownych odmawiających zaprzysiężenia. Jednak już 18 marca 1793 roku Republika poszła dalej i uchwaliła dla odmawiających zaprzysiężenia karę śmierci. Taka sama kara spotkać miała również świeckich, którzy udzielali schronienia kapłanom niezaprzysiężonym lub uczestniczyli w nabożeństwach przez nich odprawianych bądź korzystali z udzielanych przez nich sakramentów. Jak mówił w roku 1793 „kat Lyonu”, jakobiński komisarz Chalier, księża są jedyną przyczyną nieszczęść we Francji. Rewolucja, która jest triumfem oświecenia, tylko z obrzydzeniem może spoglądać na zbyt długą agonię zgrai tych niegodziwców.
Męczennicy czasów rewolucji
Ocenia się, że podczas rewolucji we Francji życie za wiarę oddało około trzech tysięcy katolickich kapłanów. W roku 1793 w aktach orleańskiego Trybunału Rewolucyjnego, dotyczących osoby jednego z owych męczenników – ks. Juliena d’Herville, niezaprzysiężonego jezuity – zapisano między innymi, że znaleziono przy nim wszystkie środki dla uprawiania fanatyzmu i przesądu: szkaplerz z dwoma medalikami, małe okrągłe pudełko z zaczarowanym chlebem [chodzi o konsekrowane hostie – przyp. aut.], taśmę, na której był przyczepiony duży krzyż ze srebra, serce wykonane ze srebra oraz kryształowy relikwiarz.
Danton namawiał swoich kolegów z rewolucyjnego Konwentu, by wszystkich „opornych księży” załadować na barki i wyrzucić na jakiejś plaży we Włoszech, ojczyźnie fanatyzmu. W końcu jednak wybrano mordercze tropiki Gujany Francuskiej, która stała się miejscem zesłania i męczeństwa niezaprzysiężonych. Przez ponad pół roku (od końca roku 1793) takiego losu oczekiwało na barkach zacumowanych u wejścia do portu w Bordeaux ponad ośmiuset księży. Stłoczeni w nieludzkich warunkach, pozbawieni żywności, lekarstw i elementarnych warunków ludzkiej egzystencji, czekali na wypłynięcie na ocean. W tych okolicznościach spośród 829 księży zmarło aż 547. Trwali jednak w owych katuszach do końca, wspólnie się modląc i nawzajem spowiadając.
1 października 1995 roku papież Jan Paweł II beatyfikował sześćdziesięciu czterech z nich, bo jak sam podkreślił w homilii beatyfikacyjnej, na dnie udręki zachowali ducha przebaczenia. Jedność wiary i jedność ojczyzny uznali za sprawę ważniejszą niż wszystko inne.
Martyrologium Kościoła francuskiego czasów rewolucji, sporządzane przez Jana Pawła II, bynajmniej się na tym nie kończy. W lutym 1984 roku beatyfikował on 99 męczenników z Angers – ofiary krwawej pacyfikacji Wandei przez władze Republiki. Do chwały ołtarzy wyniesiono wówczas jedenastu księży i trzy zakonnice. Papież z Polski kontynuował w tym względzie dzieło swoich poprzedników na Stolicy Piotrowej. W roku 1906 bowiem św. Pius X beatyfikował szesnaście karmelitanek z Compiegne straconych w apogeum dechrystianizacyjnych działań władz republikańskich (1793-1794). Wiezione na miejsce stracenia bydlęcymi wozami wszystkie śpiewały Miserere i Salve Regina (Witaj Królowo Niebios). Ujrzawszy szafot, odśpiewały Veni Creator (Przybądź Duchu Święty) i na głos odnowiły swoje przyrzeczenia chrzcielne i śluby zakonne.
Osobną grupę wśród męczenników czasów francuskiej rewolucji stanowią świeccy posyłani na szafot za miłosierdzie okazane duchownym (poprzez udzielenie im schronienia we własnym domu). Część z nich doczekała się oficjalnego uznania swej chwały męczeństwa przez Kościół (jak męczennicy z Angers), większość jednak to święci bezimienni.
Niektórych jednak znamy, jak na przykład osiemdziesięcioletnią wdowę, Annę Leblanc i jej sześćdziesięcioletnią córkę, Anastazję, skazane na śmierć 1 lipca 1794 w Morlaix. Ich zbrodnią było przechowywanie w domu ściganego księdza, Augustina Clecha z diecezji Tregnier. Maria Gimet, robotnica z Bordeaux, natomiast, z pomocą Marii Bouquier (pracowała jako służąca) ukrywała w swoim mieszkaniu trzech księży: Jeana Molinier z diecezji Cahors, Louisa Soury z diecezji Limoges oraz Jeana Lafond de Villefumade z diecezji Perigueux. W uzasadnieniu wyroku śmierci dla owych kobiet czytamy, iż podzielały kontrrewolucyjne uczucia niezaprzysiężonych księży, (…) chlubiły się, że ich ukrywały oraz kilkakrotnie powtarzały, że lepiej być posłusznym prawu Bożemu niż prawu ludzkiemu. Nie znaleziono żadnych okoliczności łagodzących (na przykład w postaci plebejskiego pochodzenia oskarżonych).
Zniszczyć papieski Rzym!
Osobno omówić należy wrogie akty rewolucyjnego państwa (czy to Republiki, czy wywodzącego się z „ideałów roku 1789” Pierwszego Cesarstwa) wymierzone w Stolicę Apostolską i kolejnych papieży. Już w roku 1790 zaanektowano należący do papiestwa Awinion. Uchwalona w tym samym roku cywilna konstytucja kleru była niczym innym jak wypowiedzeniem wojny papieżowi. Od słów do czynów Republika przeszła w roku 1796, z chwilą błyskotliwej ofensywy generała Bonapartego w Italii. Dwa lata później, 1 lutego 1798 roku, wojska francuskie pod dowództwem generała Berthiera zajęły papieski Rzym. Wkrótce też „lud rzymski” (czytaj: co bardziej aktywni członkowie lóż wolnomularskich) „spontanicznie” (pod czujną obserwacją przybyłych zza Alp zaprzyjaźnionych wojsk) ogłosił powstanie Republiki Rzymskiej, znosząc w ten sposób istniejące od ponad tysiąca lat Państwo Kościelne. Aby dotkliwiej upokorzyć papieża, decyzję tę promulgowano 15 lutego 1798 roku, w rocznicę jego wyboru na Stolicę Piotrową.
Ponad osiemdziesięcioletniego, schorowanego Piusa VI francuscy rewolucjoniści wygnali z Rzymu i umieścili w surowych warunkach twierdzy Palence, gdzie 29 sierpnia 1799 roku zakończył on życie ze słowami: In te Domine speravi, non confundar in aeternum (Tobie Boże zaufałem, nie zawstydzę się na wieki) na ustach. Wysłannik Republiki tak raportował to paryskiemu Dyrektoriatowi: Ja, niżej podpisany obywatel, stwierdzam zgon niejakiego Braschi Giovanni Angelo, który pełnił zawód papieża i nosił artystyczne imię Piusa VI. Na końcu zaś nazwał zmarłego papieża: Pius VI i ostatni.
Podobne nadzieje wyrażał, jeszcze przed śmiercią Piusa VI, generał Napoleon Bonaparte – przyszły cesarz Francuzów. Pisał on do swojego brata, Józefa, pełniącego funkcję francuskiego wysłannika przy Państwie Kościelnym: Jeśli papież umrze, należy uczynić wszystko, by nie wybrano następnego i aby nastąpiła rewolucja [w Państwie Kościelnym]. Ale kolejnego Następcę św. Piotra wybrano podczas konklawe poza Rzymem (w Wenecji) i w dodatku przybrał on imię Piusa VII. To z nim Bonaparte jako Pierwszy Konsul zawarł w roku 1801 konkordat kładący kres najgorszej fali prześladowań Kościoła we Francji i umożliwiający odbudowę struktur kościelnych. Kreujący się na następcę Karola Wielkiego Korsykanin potrzebował papieża, by odbyć cesarską koronację w Paryżu. Ale cały czas traktował on biskupa Rzymu jako podwładnego sobie funkcjonariusza. Nie tolerował żadnego sprzeciwu i wymagał bezwzględnego posłuszeństwa. Gdy w roku 1809 Pius VII „ośmielił się” wyrazić swój sprzeciw wobec brutalnej inwazji Cesarstwa na katolicką Hiszpanię, został aresztowany i przewieziony do Francji, gdzie pozostał więźniem cesarza Francuzów aż do jego upadku w roku 1814.
„Nowy człowiek” Rewolucji
Rewolucja poczytywała sobie za cel stworzenie „nowej Francji” i „nowego człowieka” – każdego, kto nie mieścił się w „republikańskich wymiarach”, przykrawała do ich wielkości gilotyna. Choć nie tylko. Oto w roku 1793, podczas jednej z debat toczonych w Konwencie, poważnie roztrząsano projekt jednego z jakobińskich deputowanych zakładający zburzenie w imię republikańskiej równości wszystkich wież kościelnych we Francji. Do realizacji projektu nie doszło, co jednak nie zmienia faktu, że rewolucja francuska to kolejna odsłona radykalnego, antykatolickiego ikonoklazmu. Niszczono całe kościoły (w tym, wspaniałą bazylikę w Cluny) lub je poważnie uszkadzano (zwłaszcza tzw. portale królewskie, m.in. w paryskiej Notre Dame i w jej odpowiedniczce w Chartres). Z perełki gotyku, kaplicy Saint Chapelle w Paryżu (zbudowanej przez św. Ludwika IX w XIII wieku jako relikwiarz dla Korony Cierniowej) uczyniono magazyn na zboże. Katedrę w Chartres od zburzenia uchronił pewien obywatel, który wykupił ją od władz po cenie gruzu (dzisiaj katedra figuruje na liście światowego dziedzictwa UNESCO). Komitet rewolucyjny w Bourges postanowił zburzyć dwa kościoły (w tym również wspaniałą tamtejszą katedrę), ponieważ w sytuacji, kiedy triumfuje filozofia, należy dołożyć wysiłku do zniszczenia wszystkich świątyń, które świadczą o głupocie naszych ojców i konserwują nadzieje winne przesądów i szarlatanerii.
„Nowy człowiek” miał funkcjonować w nowym czasie („nowym” znaczy antychrześcijańskim). W takim właśnie kontekście należy rozpatrywać wprowadzenie przez francuskich rewolucjonistów w roku 1792 nowego, tzw. republikańskiego kalendarza. Początkiem nowej ery miała być data proklamowania republiki we Francji – 22 września 1792 roku. Zniesiono Dzień Święty (niedzielę) oraz wszystkie pozostałe święta chrześcijańskie. Zamiast siedmiodniowego tygodnia wprowadzono dziesięciodniowe dekady (chodziło o zamazanie odrębności niedzieli). Jak mówił jeden z projektodawców republikańskiego kalendarza, Fabre d’Eglantine: Długie przyzwyczajenie do gregoriańskiego kalendarza wypełniło pamięć ludu znaczną ilością wyobrażeń, które długi czas szanowano i które jeszcze dzisiaj są źródłem błędów religijnych. Konieczne jest więc zastąpienie tych wizji ignorancji rzeczywistością umysłu, zastąpienie godności kapłańskiej prawdą natury.
„Nowego człowieka” w „republikańskiej cnocie” miała wychować nowa szkoła, wyjęta spod jakiegokolwiek wpływu Kościoła i oddana pod całkowitą dominację rewolucyjnego państwa. Republikański model edukacji miał być oparty wprost na zasadach antychrześcijańskich. Wspominany na początku teoretyk i praktyk rewolucji, markiz de Sade, zachęcał do tego słowami: Francuzi, zadajcie tylko pierwsze ciosy [religii katolickiej – przyp. aut.], reszty dopełni oświata publiczna.
Co może oznaczać takie „republikańskie wychowanie”, któremu poddano całe jedno pokolenie Francuzów (w ciągu niemal trzydziestu lat, jakie minęły od roku 1789 do roku 1815), najlepiej dokumentują słowa św. Proboszcza z Ars, który porównał swoich parafian do istot różniących się od zwierząt jedynie chrztem. Pokolenie to, wyrosłe i ukształtowane przez rewolucję (której Pierwsze Cesarstwo było wszak wiernym kontynuatorem), ucieleśniało przerwanie ciągłości nie tylko z dawną Francją królów, ale przede wszystkim z Francją chrześcijańską – „pierworodną córą Kościoła”. Rewolucja nie jest bowiem najgorsza w tym, co niszczy, ale w tym, co tworzy.
Aleksander Smolarski
artykuł ukazał się w dwumiesięczniku „Polonia Christiana”
*******************************************
Wolność, Równość, Braterstwo, Ludobójstwo Wandejskie
Wolność, równość, braterstwo. Liberté, Égalité, Fraternité. Hasło sformułowane podczas rewolucji francuskiej jest używane po dziś dzień jako jeden z symboli narodowych Francji; jest ono także mottem masonerii. Jak jednak odnoszą się słowa do prawdziwych intencji ich autorów? Aby zobrazować rewolucyjne rozumienie wolności, równości i braterstwa, warto cofnąć się w czasie do okresu rewolucji francuskiej, a szczególnie dokonanej w jej trakcie eksterminacji mieszkańców Wandei.
Rewolucja francuska to jeden z paradoksów współczesnego postrzegania historii powszechnej. Niby napisano o niej już wszystko, niby została wiele razy przebadana, niby uczy się o niej w szkole – a jednak wciąż tak rzadko zdajemy sobie sprawę z jej przyczyn oraz skutków. Oczywiście, pamiętamy ze szkoły o Robespierre’rze czy Dantonie, zwołaniu Stanów Generalnych i przysiędze w sali do gry w piłkę, wreszcie zburzeniu Bastylii i zgilotynowaniu króla Ludwika XVI – jednak traktujemy to wszystko jako wydarzenia z przeszłości, mające wprawdzie wpływ na bieg dziejów Europy, ale niezbyt ważne z punktu widzenia współczesnego Europejczyka. Jest to pokłosie „punktowego” nauczania historii, bez zwracania uwagi na źródła i skutki różnych zjawisk, a także dominacji jej „wybrakowanej” wersji, w której wydarzenia takie jak powstanie wandejskie najwygodniej jest przemilczeć.
***
Mówiąc o dramatycznych zdarzeniach, które miały miejsce w francuskim regionie Vendée w latach 1793–94 należy rozróżnić dwa zasadnicze okresy: rojalistyczne powstanie, krwawo stłumione przez rewolucyjne władze, oraz będącą jego następstwem eksterminację miejscowych. Powstanie wybuchło w marcu 1793 r. jako zbrojny bunt wandejskich chłopów przeciw działaniom władz rewolucyjnych – zgilotynowaniu króla Ludwika XVI, poborowi wieśniaków do armii rewolucyjnej czy represjom wymierzonym w Kościół katolicki.
Po szeregu sukcesów na wiosnę 1793 r. powstańcy – nazywający się Wielką Armią Katolicką i Królewską – w połowie czerwca opanowali miasto Angers, co zmusiło Konwent do bardziej zdecydowanej reakcji. Do stłumienia powstania wysłano oddziały gen. Louisa Marrie Turreau, a 1 sierpnia Konwent wydał brzemienny w skutki dekret o zniszczeniu Wandei. To dzięki niemu po upadku powstania, w następstwie klęski rebeliantów pod Savenay 23 grudnia 1793 r., oddziały gen. Turreau rozpoczęły systematyczne niszczenie Wandei, paląc wsie i miasta i mordując wszystkich napotkanych Wandejczyków – mężczyzn, kobiety, dzieci, osoby starsze, nawet zwolenników rewolucji. Liczbę ofiar śmiertelnych szacuje się najczęściej na 300 tys., co stanowi ok. 40% ówczesnej populacji Wandei; do tego należy doliczyć zniszczenie ponad 10 tys. domów, zabudowań gospodarczych i budynków publicznych, wybicie trzody oraz splądrowanie zapasów i pól. Tak Wandea zapłaciła za sprzeciwienie się ideologii opartej na Liberté, Égalité i Fraternité.
Liberté – Wolność
Kościół katolicki stoi na straży prawdy oraz moralności, które są jedyną drogą do osiągnięcia wolności dziecka Bożego. Doskonale o tym wiedzieli i wiedzą liczni nieprzyjaciele wolności, dążący do odebrania jej innym ludziom dla osiągnięcia doczesnych celów. Dlatego każdy totalitaryzm uznaje Kościół za swojego największego wroga i atakuje go dwutorowo: po pierwsze – ośmieszając i zwalczając jego doktrynę, a w zamian proponując libertynizm pozbawiony wszelkich norm oraz po drugie – dążąc do podporządkowania sobie struktur Kościoła w celu rozmontowania go od środka.
Wyrazem tego drugiego podejścia podczas rewolucji francuskiej była Konstytucja Cywilna Kleru, wprowadzona w 1790 r. przez Konstytuantę. Wymóg złożenia przez wszystkich kapłanów przysięgi na konstytucję oraz gwałtowna dechrystianizacja Francji spowodowała zachwianie pozycji Kościoła, stanowiącego od początku podstawę francuskiej monarchii i cywilizacji.
Walka z Kościołem przysporzyła jednak rewolucji wielu wrogów – również wśród początkowych zwolenników. Tak właśnie było w Wandei, gdzie rewolucja doprowadziła do upadku licznych szkół, szpitali i przytułków prowadzonych w dobrach kościelnych przez duchowieństwo. Dobrze funkcjonujące placówki padły łupem skorumpowanych urzędników rewolucyjnej władzy i przestały służyć dobru miejscowych. Wandejczycy walczyli więc nie tylko o wolność wyznawania religii oraz swobodę działania Kościoła, ale także o przywrócenie porządku i dostępu do oświaty oraz medycyny.
Ich walka była jednak wystąpieniem przeciw rewolucji. Zgodnie z jednym z punktów Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela „nikt nie powinien być niepokojony z powodu swoich przekonań, także religijnych, pod warunkiem że ich wyrażanie nie zakłóca porządku publicznego”. Przywiązanie do Kościoła i żywa wiara Wandejczyków zostały uznane za zakłócanie porewolucyjnego porządku – dlatego Wandejczycy w opinii Konwentu przestali zasługiwać na wolność.
Égalité – Równość
Kościół katolicki od wieków głosi prawdę stanowiącą przesłanie biblijnego opisu stworzenia świata: każdy człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga, zatem każdy posiada godność dziecka Bożego. Jednocześnie każdy otrzymuje od Boga powołanie wraz z odpowiednią osobowością, dzięki czemu różnimy się między sobą zarówno charakterem jak i możliwościami. Przeciwieństwem tej koncepcji jest egalitaryzm, głoszący bezwarunkową równość wszystkich ludzi i zwalczający wszelkie przejawy hierarchii.Zobacz też: Konserwatyzm a ochrona przyrody
W rewolucji egalitaryzm wyraża się namiętnym niszczeniem wszelkich ośrodków władzy i nienawiścią wobec zwolenników dawnego porządku, upatrując w nich wrogów „równości”. W tym miejscu pojawia się sprzeczność, której jedynym rozwiązaniem jest uznanie wrogów rewolucji za gorszy gatunek ludzi. Tak rodzi się szczególna nienawiść rewolucjonistów: przeciwnicy „równości” przestają być bliźnimi, a stają się wrogami, których należy zlikwidować. W ten sposób doszło do zbrodni Holocaustu, mordu w Katyniu, ludobójstwa na Wołyniu, genocydu Ormian, a także eksterminacji Wandei.
***
Nienawiść wobec niepokornych mieszkańców Wandei widać już w dekrecie Konwentu z sierpnia 1973 r., zawierającego m.in. polecenia: „Spalić ich farmy, wygnieść tych tchórzy jak pchły. Skruszyć tych ohydnych Wandejczyków!” Przerażająca nienawiść znalazła odbicie zarówno w zasięgu zniszczeń, jak i sposobach torturowania ofiar. To właśnie w Wandei po raz pierwszy wprowadzono regularne masowe egzekucje, dokonywane za pomocą tzw. noyades – specjalnie przerobionych łodzi, służących do zatapiania kilkusetosobowych grup ludzi naraz. Wśród funkcjonariuszy kolumn piekielnych na porządku dziennym były także takie praktyki jak rozbijanie główek małych dzieci, rozpruwanie brzuchów ciężarnym kobietom, szycie ubrań ze skór ofiar czy wytapianie mydła z ich tłuszczu; warto uświadomić sobie, że hitlerowcy wiele zbrodniczych praktyk zaczerpnęli właśnie od republikańskich kolumn piekielnych.
Fraternité – Braterstwo
Braterstwo – jak sama nazwa wskazuje – ma odzwierciedlać ideał relacji panującej między braćmi. Jako najważniejsze elementy tej relacji wymienia się solidarność, przyjaźń, zaufanie i bliskość. Braterska relacja jest więc odporna na kłótnie i nienawiść, ponieważ opiera się na zaufaniu, a ono opiera się na prawdzie. Dlatego prawdziwe braterstwo rozpoznaje się w sytuacjach kryzysowych: jego znakiem jest dążenie do rzetelnego wyjaśnienia spornych kwestii i odbudowy wzajemnego zaufania, zaś znakiem jego braku jest krętactwo i unikanie odpowiedzialności.
Porewolucyjna Francja zastosowała wobec ofiar wandejskiego ludobójstwa dokładnie ten drugi schemat, określony przez wybitnego badacza tych wydarzeń – Reynalda Sechera – jako „pamięciobójstwo”. Od czasów rewolucji po dziś dzień ludobójstwo wandejskie jest pomijane w oficjalnych uroczystościach, programach szkolnych i głównym nurcie dyskusji. Równocześnie pielęgnowano i po dziś dzień pielęgnuje się mit rewolucji jako fundamentu współczesnej Francji – chociażby poprzez symbole narodowe: flaga Tricolore z 1789 r., rewolucyjna Marsylianka jako hymn państwowy, republikańska Marianne w czapce frygijskiej – alegoria rewolucji oraz wspomniane hasło Liberté, Égalité, Fraternité. Ponadto, największym świętem narodowym we Francji jest 14 lipca – rocznica zburzenia Bastylii – a na paryskim Łuku Triumfalnym, wśród innych oficerów rewolucji, znajduje się również nazwisko gen. Turreau.
Prawda o ludobójstwie jest podnoszona przez nielicznych. Owszem, w samej Wandei organizowane są uroczystości upamiętniające, pojawiły się na ten temat rzetelne książki, opracowania, piosenki i całe płyty, próbowano również nakręcić serial – jednak są to zawsze działania bez wsparcia państwowego, o małym zasięgu i niskiej sile przebicia. O swoich ofiarach pamięta również Kościół, a szczególnym tego przejawem jest beatyfikacja 99 wandejskich męczenników przez papieża św. Jana Pawła II 19 lutego 1984 r. Ojciec Święty w homilii mówił wówczas m.in.:
Nie ma żadnej wątpliwości co do ich determinacji, nawet pod groźbą utraty życia, pozostania wiernymi temu, czego wymagała od nich Wiara. Nie ma również wątpliwości co do motywu ich skazania: nienawiści wobec tej Wiary, którą ich sędziowie pogardliwie określali jako „fanatyzm”.
Jan Paweł II podczas mszy beatyfikacyjnej męczenników Wandei, 19.02.1984
Vive la France Catholique!
Wydarzenia, które rozegrały się w departamencie Vendée w latach 1793–94, są bardzo niewygodne dla koncepcji nowoczesnej Francji, zbudowanej na pseudowartościach przyświecających XVIII-wiecznym rewolucjonistom. Zbrojny bunt wandejskich wieśniaków, następnie jego krwawa pacyfikacja oraz ludobójstwo dokonane przez rewolucjonistów mieniących się przecież przedstawicielami ludu – to nie pasuje do mitu rewolucji jako zbrojnego zrywu wszystkich Francuzów. Ten niebezpieczny dysonans, a także wandejskie pamięciobójstwo, stoją u podstaw dzisiejszej Francji – stąd nic dziwnego, że Francja chwieje się obecnie w posadach. 14 lipca 2017 r. Francuzi jednocześnie świętowali rocznicę zburzenia Bastylii oraz ze smutkiem wspominali ofiary islamskiego zamachu terrorystycznego w Nicei. Jak wielu z nich potrafiło jednak wówczas dostrzec, że te dwa wydarzenia są w rzeczywistości bardzo logicznie powiązane? Są to przecież dwa elementy tego samego procesu – walki z Kościołem Katolickim, a poprzez to – walki ze zbudowaną na jego fundamencie cywilizacją europejską. Dopóki Francuzi nie zrozumieją, że bez Kościoła nie ma Francji – dopóty krew Wandejczyków nie zaschnie, a wraz z Wandeą krwawić będzie cały naród
Konrad Myszkowski/miesięcznik ADESTE – wrzesień
***************************************
PRZEDZIWNY BÓG W ŚWIĘTYCH SWOICH
Świętość Kanonizowana – tom 4. Rozmowa siódma – Kajetan Rajski
Rewolucja francuska i powrót męczenników — ofiar systemów totalitarnych
14 lipca 1789 roku wybucha Wielka Rewolucja Francuska, głosząca hasła „Wolność, równość, braterstwo”. Charakterystyczne jest to, że ta wolność, równość i braterstwo obejmowała wszystkich, oprócz katolików. W imię tych jakże dziwnie i w specyfi czny sposób pojętych haseł mordowano księży, zakonników i zakonnice. W książce Listy krwią pieczętowane Stanisław Romuald Rybicki FSC, w rozdziale Rewolucja francuska, opisuje ich straszne męczeństwo. Chciałbym Ojca zapytać o męczenników tego okresu wywodzących się spośród karmelitów i karmelitanek bosych.
Rzeczywiście, rewolucja francuska, wbrew hasłu „liberté, egalité, fraternité”, które było tylko frazesem czy pustosłowiem, 12 lipca 1790 roku uchwaliła tzw. konstytucję cywilną kleru, marginalizującą i całkowicie podporządkowującą Kościół władzom państwowym, która miała doprowadzić go do całkowitego unicestwienia, poprzez oderwanie Kościoła od Rzymu, zniesienie zakonów czy wprowadzenie przysięgi duchownych „na wierność tejże konstytucji”. Kto tej przysięgi nie złożył, bo pragnął pozostać wierny papieżowi, uważany był za buntownika i skazywano go na gilotynę. Tak zginęło siedemnaście mniszek karmelitanek bosych z klasztoru w Compiegne. Aresztowano je 24 czerwca 1794 roku. Przyjęły to z całkowitym poddaniem się woli Bożej, a nawet z radością, dając heroiczny przykład czerpania mocy ducha z miłości Boga. Za wierność Kościołowi i papieżowi zostały skazane na śmierć. Na miejsce stracenia szły ze śpiewem, odnowiwszy swe zakonne śluby na ręce przeoryszy, Teresy od św. Augustyna. Zostały ścięte w Paryżu dnia 17 lipca 1794 roku. Papież Pius X beatyfikował je w roku 1906, jako pierwsze męczennice rewolucji francuskiej. Słynny Georges Bernanos napisał o ich męczeństwie dramat Dialogi karmelitanek, przetłumaczony na wiele języków i często prezentowany na światowych scenach teatralnych. Wypada też wspomnieć, że w Polsce pierwszy opis męczeństwa swych współsióstr w powołaniu karmelitańskim opublikował z racji ich beatyfikacji św. Rafał Kalinowski.
Podczas rewolucji straciło też życie wielu francuskich karmelitów bosych. Chwały ołtarzy przez beatyfikację, dzięki posłudze sługi Bożego Jana Pawła II, dostąpiło jednak tylko trzech spośród nich, mianowicie o. Jan Chrzciciel Duverneuil, o. Michał Ludwik Brulard i o. Jakub Gagnot. Przynależą oni do grupy 64 duchownych francuskich, tzw. „opornych”, którzy nie podpisali deklaracji lojalności wobec władz rewolucyjnych i w konsekwencji zostali zgrupowani na dwóch starych statkach, służących kiedyś do przewozu niewolników, zakotwiczonych w pobliżu wyspy Aix i przetrzymywani przez kilka miesięcy. Wszystkich uwięzionych kapłanów było 829. Umieszczeni w nieludzkich warunkach pod pokładem, cierpieli głód, choroby, upokorzenia fizyczne i moralne. Nie mogli posiadać żadnych przedmiotów religijnych ani też publicznie się modlić. Gdy umierali, grzebano ich na wyspach Aix i Madame w zbiorowych mogiłach wykopanych przez ich towarzyszy, którym nie pozwolono nawet odmówić modlitwy za zmarłych. W oczekiwaniu na deportację do Gujany Francuskiej zmarło łącznie 547 kapłanów. Beatyfikacja grupy „opornych” odbyła się w Rzymie 1 października 1995 roku.
Czy mógłby Ojciec ukazać nam postacie jeszcze innych świętych i błogosławionych, ofiar krwawego terroru rewolucji francuskiej?
Ciekawe, ale do dziś nie znajdujemy żadnego z męczenników rewolucji francuskiej w gronie świętych, wielu natomiast zostało błogosławionymi, m.in.: piętnaście sióstr urszulanek z Valenciennes i cztery siostry szarytki z Arras, zamordowane w Cambrais i beatyfikowane 13 czerwca 1920 roku; trzydzieści dwie siostry zakonne z Orange (16 urszulanek, 13 sakramentek, dwie cysterki i jedna benedyktynka), beatyfikowane 10 maja 1922 roku; męczennicy paryscy (zwani też męczennikami wrześniowymi) — 191 osób (trzech biskupów, 179 księży diecezjalnych i zakonnych, dwóch diakonów, jeden kleryk, jeden brat zakonny i pięciu świeckich), beatyfikowani 17 października 1926 roku; 13 męczenników z Laval, beatyfikowanych 19 czerwca 1955 roku przez Piusa XII i męczennicy z Angers — 99 osób (księży, zakonnic, osób świeckich, głównie kobiet, także matek z dziećmi) beatyfikowanych przez Jana Pawła II dnia 19 lutego 1984 roku.
Nie zapominajmy, że w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych rozpatrywanych jest jeszcze 13 spraw męczenników francuskich z lat 1790- 1800 dotyczących 541 osób.
W marcu 1793 roku dochodzi do wybuchu powstania w Wandei. Paradoksalnie za broń w obronie wiary i króla chwycili biedni chłopi, czyli ci, dla których według ideologów, rewolucja miała przynieść polepszenie ich warunków życia. Większość na piersiach miała zawieszony krzyż lub obrazek Najświętszego Serca Jezusowego, do ubrania zwierzchniego przypinano wyhaftowane na kawałku płótna czerwone serce z napisem „Bóg i Król”. Do boju powstańcy szli z modlitwą na ustach. Nazwali siebie Wielką Armią Katolicką i Królewską. W straszliwy sposób rozprawiły się z powstańcami i ludnością Wandei wojska rewolucyjne. Rzezie te nazywane są pierwszym ludobójstwem w nowożytnej historii. Czytałem, że niejako zasiewu pod to, że mieszkańcy Wandei stanęli w obronie Boga i króla dokonał na tych ziemiach św. Ludwik Maria Grignion de Montfort, który przemierzał te tereny w pierwszych latach XVIII wieku.
W czasie swoich wędrówek wygłosił św. Ludwik około dwustu rekolekcji i misji. Każda misja trwała do pięciu tygodni: uczył śpiewów religijnych, zapisywał wiernych do bractw: Różańca świętego, Pokutników, 44 Dziewic, Milicji św. Michała i Przyjaciół Krzyża. Zmarł też w czasie głoszenia misji w małej parafii Saint-Laurent-sur-Sevre, 28 lipca 1716, będąc zaledwie w 43 roku życia. Tam też został pochowany. Beatyfikowany był w 1888 roku przez papieża Leona XII, a w 1947 roku kanonizował go Pius XII.
W centrum swej duchowości osobistej i apostolskiej Ludwik Grignion postawił kult Najświętszej Maryi Panny i wierność przyrzeczeniom chrztu świętego. Aby dać temu wyraz przybrał jako drugie imię „Maria”, a do swego nazwiska dodał „Montfort”, od nazwy parafii, w której przez chrzest stał się dzieckiem Bożym.
W 1996 roku Saint-Laurent-sur-Sevre odwiedził i modlił się przy grobie świętego Jan Paweł II, który z traktatu św. Ludwika o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny zaczerpnął swe maryjne motto „Totus Tuus”, będące dewizą jego pontyfikatu.
Od czasów rewolucji francuskiej każda następna, czy to komuna paryska z 1871 roku, rewolucja meksykańska z lat 1910-1917, czy rewolucja październikowa 1917 roku, swoją szczególną agresję kierowała wobec Kościoła. Jak Ojciec sądzi, dlaczego?
Dlatego, że Kościół zawsze bronił godności i praw człowieka, i to nie z racji konwencjonalnych, ale teologicznych, przypominając doktrynalną podstawę i teologiczny fundament tej godności i wynikających z niej praw, tj. stworzenie człowieka na obraz i podobieństwo Boże, jego odkupienie krwią Chrystusa, obdarowanie go — w Chrystusie — Bożym synostwem i powołanie go do życia z Bogiem samym przez całą wieczność. Nadto, broniąc praw człowieka, Kościół przypominał mu także o jego obowiązkach i tym samym bronił praw Bożych, bo przecież na obraz i podobieństwo Boga człowiek został stworzony, a nikt nie zna człowieka tak jak Bóg, nikt nie kocha go tak jak Bóg i nikt nie postawił człowieka w centrum wszechświata tak jak Bóg. Dyktatorzy zaś, nieważne czy biali, czy czerwoni, chcieli być jedynymi „panami” swoich społeczeństw, dlatego Kościół i jego ludzi eliminowali jako wrogów pierwszej klasy…
W latach 30-tych XX wieku dochodzi w Hiszpanii do krwawych wydarzeń. W 1931 roku proklamowano republikę i Kościół stał się obiektem pierwszych ataków. Później, dzięki temu, że w wyborach w 1933 roku odniosły sukces partie prawicowe, doszło do pewnej poprawy sytuacji. Niestety, w 1936 roku w wyniku sfałszowanych wyborów zwyciężył tzw. Front Ludowy złożony z socjalistów, marksistów, anarchistów, szeroko był w nim reprezentowany liberalizm antykościelny i masoneria. Dało to początek olbrzymiej fali wystąpień skierowanych przeciwko Kościołowi. Ks. dr Józef Alonso, Hiszpan, kapłan z Prałatury Opus Dei, w rozmowie ze mną powiedział, że w sumie śmierć męczeńską poniosło 11 biskupów, ponad 16 tysięcy księży i zakonników, kilkaset zakonnic oraz 200 tysięcy osób świeckich z powodu wyznawanej wiary. Zburzonych i spalonych zostało ponad 22 tysiące kościołów i klasztorów. Dodał, że wtedy „walczono z wszelkimi objawami religii katolickiej. Profanowano tabernakula, relikwiarze i inne precjoza. Palono obrazy”. Wywlekano z grobowców pochowanych zakonników, a ich głowami grano w piłkę. Kolejny przykład totalnego zdziczenia i obłędu na punkcie niszczenia czegokolwiek, co tylko jest związane z wiarą katolicką… Poprzez te wydarzenia Kościół hiszpański dał nam olbrzymią rzeszę błogosławionych.
Rzeczywiście. Dodajmy jeszcze, że komunistów hiszpańskich wspierali sowieci i brygady międzynarodowe, w tym także — co jest jedną z czarnych plam naszej historii — około pięciotysięczny batalion Polaków, dowodzony przez prosowieckiego generała Karola Świerczewskiego, ps. „Walter”. W czasach PRL wykreowano go na niezłomnego bohatera walk z faszyzmem, „człowieka, co kulom się nie kłaniał”. Jednak — jak przypomina Bartłomiej Kozłowski — „komunistyczni biografowie Waltera raczej nie pisali o takich cechach tej postaci, jak pijaństwo i okrucieństwo”. Osobiście torturował i rozstrzelał on wiele ofiar, zwłaszcza spośród duchownych.
Mnie uderza bardzo to, że wielu spośród męczenników hiszpańskich było ludźmi bardzo młodymi. Często nie liczyli jeszcze trzydziestu lat życia. Byli wśród nich liczni członkowie Akcji Katolickiej, seminarzyści, czy zakonnicy, będący jeszcze w okresie formacji. Niektórzy klerycy zakonni tyle co powrócili do swej ojczyzny po studiach teologicznych z Rzymu, z Francji, z Ziemi Świętej lub z innych krajów. Wielu Marysiom powracającym z Francji nie pozwolono nawet swobodnie opuścić okrętu, ale aresztowano ich już w porcie w Barcelonie i bezwzględnie zamordowano. W gronie 498 męczenników hiszpańskich beatyfikowanych 28 października 2007 roku było aż 18 nowicjuszy, którzy nie ukończyli jeszcze 19 lat życia, a najmłodszy, salezjanin Federico Cobo Suárez, liczył ich zaledwie 16.
Z ogromnej liczby męczenników prześladowania religijnego w Hiszpanii chwałą ołtarzy cieszy się 977, z których 471 beatyfi kował, a 11 potem także kanonizował Jan Paweł II. Czterech z nich było biskupami, 43 księżmi diecezjalnymi, 379 osobami konsekrowanymi i 45 świeckimi.
W dniu 29 października 2005 roku odbyła się pierwsza beatyfikacja męczenników hiszpańskich za pontyfikatu Benedykta XVI. W poczet błogosławionych zostało wtedy wpisanych siedmiu księży diecezjalnych z Urgell i jedna siostra zakonna.
Najliczniejszą grupę męczenników hiszpańskich wyniesionych na ołtarze podczas jednej ceremonii liturgicznej stanowi wspomniana już beatyfikacja 498 spośród nich, która miała miejsce 28 października 2007 roku: błogosławionymi zostało ogłoszonych dwóch biskupów, 23 kapłanów diecezjalnych, 462 zakonników i zakonnic, dwóch diakonów, jeden subddiakon, jeden seminarzysta i siedem osób świeckich.
Czy wśród męczenników hiszpańskich wydarzeń znajdujemy także członków Waszego zakonu?
Tak, i to licznych. Pierwszymi beatyfikowanymi męczennicami prześladowania religijnego w Hiszpanii były właśnie trzy mniszki karmelitanki bose z Guadalajary: Maria Pilar, Teresa i Maria Angeles. Jan Paweł II przyznał im chwałę ołtarzy 29 marca 1987 roku. Do dziś w prawie tysięcznej grupie męczenników hiszpańskich, którzy zostali wpisani w poczet świętych i błogosławionych, znajduje się 84 tych, którzy żyli duchowością Karmelu, mianowicie: 31 karmelitów bosych (OCD), cztery karmelitanki bose (OCD), 16 karmelitów i jedna karmelitanka dawnej obserwancji (OCarm), cztery karmelitanki misjonarki (CM), przełożona generalna i 24 siostry karmelitanki od miłości (CCV), jedna siostra ze zgromadzenia św. Teresy (STJ), założyciel i jedna siostra z instytutu terezjańskiego (IT). Wśród tych męczenników było kilku kleryków, jeden nowicjusz i jeden wykładowca Papieskiego Instytutu Duchowości „Teresianum” w Rzymie, który przebywał w Hiszpanii, by w okresie wakacji odwiedzić swoich najbliższych.
Bł. Apolonię Lizarraga Ochoa de Zabalegui, przełożoną generalną karmelitanek od miłości, zamordowano w Barcelonie ćwiartując ją jeszcze za życia i dając jej ciało na pożarcie dla świń. Nadto dwóch z beatyfikowanych karmelitańskich męczenników hiszpańskich było związanych z Polską, z Krakowem, gdzie pracowali w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Są to bł. Eufrazjusz Barredo Fernández, karmelita bosy i bł. Anastazy Dorca Coromina, karmelita. Obaj przybyli do Polski, aby wspomóc nasze klasztory, dźwigające się do życia po zaborach i po pierwszej wojnie światowej.
Bł. Eufrazjusz Barredo Fernández pracował w Krakowie w latach 1926-1928. Przyjechał zaledwie cztery lata po przyjęciu święceń kapłańskich. Wykładał teologię w tutejszym Kolegium Teologicznym Karmelitów Bosych przy ul. Rakowickiej. Latem 1928 roku powrócił do Hiszpanii, gdyż utworzono tam nową prowincję zakonną Burgos, która potrzebowała własnej kadry wychowawczej. Mianowano go wykładowcą teologii ascetycznej i mistycznej w Oviedo oraz dyrektorem ukazującego się w Burgos kwartalnika „El Monte Carmelo”. W 1933 roku został wybrany przeorem oviedańskiego klasztoru karmelitów bosych, gdzie w roku następnym spotkała go męczeńska śmierć ze strony zaślepionych komunistyczną ideologią rodaków. Miał wtedy tylko 37 lat i 8 miesięcy.
W jego listach z Krakowa pisanych do Hiszpanii znajdujemy wiele ciekawostek. Narzekał m.in. na polskie śniegi i mrozy. Nie mógł się też nadziwić, że do klasztoru w Czernej, na imieniny o. przeora Sylwestra Gleczmana „jechali wozem bez kół”, czyli saniami, których wcześniej w gorącej Hiszpanii nie znał. W tutejszym naszym klasztorze mamy po nim miłą pamiątkę. Przed chórem zakonnym, czyli przed kaplicą, w której zakonnicy odmawiają brewiarz i swoje zakonne modlitwy, wisi duży obraz św. Jana od Krzyża. Był on namalowany w 1927 roku, a malarzowi pozował właśnie o. Eufrazjusz. Nietrudno jest zauważyć podobieństwo, gdy patrzymy na ten obraz i na zdjęcie o. Eufrazjusza. W kronice klasztoru, opisując odpust ku czci św. Jana od Krzyża z 1927 roku, zaznaczono, że „na ołtarzu był umieszczony wielki obraz, świeżo wykonany, przedstawiający nader pięknie św. Jana od Krzyża, przyciskającego do serca wielki krzyż. Pozował do obrazu wielebny o. Eufrazy, zabity potem od komuny w Oviedo. Jest nadzieja, że ten ojciec, znany u nas w Polsce, może rychle dostąpi zaszczytów błogosławionych. Już się mu to może znaczyło przez to, że na obraz św. Jana od Krzyża, on, jako nabożna postać hiszpańska i mądrość doktorska, posłużył za model”. A w jednej hiszpańskiej książce czytamy: „Dobrze uczyniłeś krakowski malarzu, że wybrałeś na model dla twego płótna, na którym odtworzyłeś św. Jana od Krzyża, naszego karmelitę z Hiszpanii. Podziwiałeś w nim psychiczne cechy świętego Reformatora, którymi zawsze żył o. Eufrazjusz, zarówno jako nowicjusz, zakonnik i przeor, co potwierdził swoją śmiercią męczennika, śmiercią świętego”.
Zakonnicy naszego klasztoru ubolewali, gdy o. Eufrazjusz wracał z Krakowa do Hiszpanii. Kronika odnotowała: „Żal nam go było bardzo. Mozolił się on u nas 2 lata z młodzieżą. Mógłby być wychowawcą, by większy wpływ wywierać na naszych kleryków, jeszcze dostatecznie w świętości swej nie wybielonych i nie wyanielonych zakonnie”. A gdy nadeszła wiadomość o jego męczeństwie, kronikarz pisał o nim jako o „człowieku wielkiej nauki i nie mniejszej cnoty”, żywiąc równocześnie nadzieję, że „będzie się on za nami i za Polską naszą wstawiał się przed Bogiem tak samo, jak za swą ojczyzną — Hiszpanią”
Co więcej, latem 1927 roku bł. Eufrazjusz był na odpoczynku w karmelitańskim klasztorze wadowickim, gdzie poznał o. Alfonsa Mazurka, dyrektora Niższego Seminarium. Łączyło ich wiele wspólnych zainteresowań, jak np. praca wychowawcza i zamiłowanie do muzyki. Żaden z nich nie przypuszczał chyba jednak, że w przyszłości połączy ich jeszcze męczeńska śmierć i chwała ołtarzy. O. Alfons zaproponował gościowi wykonanie wspólnego, grupowego zdjęcia z wychowankami alumnatu. Zdjęcie to przetrwało do naszych dni. W listopadzie 1999 roku, tj. w kilka miesięcy po beatyfikacji o. Alfonsa, opublikował je hiszpański dwumiesięcznik świeckiego zakonu karmelitańskiego „Carmelo seglar” z Burgos, wraz z obszernym komentarzem pt.: „La irradiación de los Santos” („Promieniowanie świętych”). Czytamy tam m.in. że „miał rację ten, kto powiedział, że XX wiek był wiekiem świętych Karmelu. Niewiele zakonów widziało się bowiem napełnionych i ukoronowanych tyloma swoimi synami i córkami, którzy uświęcili się wśród nas, czerpiąc życiodajne soki z Reguły karmelitańskiej. Rzeczywiście, w XX w. troje świętych Karmelu zostało ogłoszonych doktorami Kościoła, św. Edyta Stein współpatronką Europy a św. Rafał Kalinowski patronem Sybiraków. Nadto wielu karmelitów i karmelitanek bosych było beatyfikowanymi i kanonizowanymi”. Następnie autor wspomnianego artykułu informuje hiszpańskich czytelników, że „ Jan Paweł II beatyfikował w Warszawie wraz ze 107. towarzyszami o. Alfonsa Mazurka, polskiego karmelitę bosego” i kreśli jego biografię, zaznaczając, że „był on wychowankiem św. Rafała Kalinowskiego”. Niezwłocznie jednak dodaje, że „św. Rafał nie był jedynym świętym, którego o. Alfons poznał w swym życiu, bo spotkał się on także z o. Eufrazjuszem Barredo Fernándezem, na którego beatyfikację oczekujemy. Spotkanie to dokumentuje zdjęcie obu męczenników, wykonane latem 1927 r. w Wadowicach, w otoczeniu wychowanków niższego seminarium. Obaj zakonnicy zostali potem przeorami i obaj ponieśli jako przeorzy śmierć męczeńską. Jako pierwszy zginął z rąk komunistów o. Eufrazjusz; o. Alfonsowi zadali natomiast śmierć naziści. O. Alfons cieszy się już chwałą ołtarzy, o. Eufrazjusz jeszcze czeka na tę chwilę, ale jedno jest pewne — konkluduje autor hiszpańskiego artykułu — że zdjęcie to jest jedyne: dwóch świętych Karmelu obok siebie! Jeden Hiszpan, a drugi Polak! Słusznym jest więc wyjściowe określenie promieniowanie świętych, bo u boku jednego świętego wzrasta świętych wielu”.
O. Eufrazjusz też doczekał się beatyfikacji owego 28 października 2007 roku w Rzymie, razem z 497. męczennikami prześladowania komunistycznego na Półwyspie Iberyjskim z lat 1934-1939. Należy do nich wspomniany już, związany z Polską o. Anastazy Dorca Coromina. Po studiach doktoranckich w Rzymie, gdzie przyjął także święcenia kapłańskie, w 1931 roku został skierowany do Polski i zamieszkał w klasztorze karmelitów na Piasku w Krakowie, wykładając teologię. Po dwóch latach powrócił do Katalonii i pracował w klasztorze w Olot. Zasłynął jako dobry kaznodzieja i zakonnik zaangażowany na polu socjalnym, w myśl encyklik społecznych „Rerum novarum” Leona XIII i „Quadregesimo anno” Piusa XI. Zamordowano go latem 1936 roku.
Wspomniał ojciec o bł. Alfonsie Mazurku, męczenniku hitleryzmu. W drugiej wojnie światowej polskie duchowieństwo złożyło Bogu i Ojczyźnie wielką daninę. Według książki o. Władysława Szołdrskiego CSsR Martyrologium duchowieństwa polskiego pod okupacją niemiecką w latach 1939-1945 (Rzym, 1965) straty osobowe Kościoła w Polsce wyniosły 2 579 księży diecezjalnych i zakonnych, kleryków, braci zakonnych i sióstr zakonnych. Z kolei w wydanym w 1977 roku w Warszawie nakładem Akademii Teologii Katolickiej pierwszym wolumenie pięciotomowego dzieła opracowanego na polecenie Episkopatu Polski przez dwóch salezjanów: ks. Wiktora Jacewicza i ks. Jana Wosia Martyrologium polskiego duchowieństwa rzymskokatolickiego pod okupacją hitlerowską 1939-1945 straty polskiego duchowieństwa są wyższe o 222 osoby i wynoszą 2 801. Z informacji, które uzyskałem w innych opracowaniach wynika, że i ta liczba nie jest liczbą ostateczną i na pewno uległa podwyższeniu. Czy może Ojciec powiedzieć, czy znane są już obecnie dokładne straty polskiego duchowieństwa?
Ustalenie dokładnej liczby zamordowanych nie jest nigdy czymś łatwym, tym bardziej, że zawieruchy wojenne czy rewolucyjne uniemożliwiają prowadzenie dokładnych statystyk. Wracając jeszcze do liczby męczenników hiszpańskich, historycy nie są zgodni co do dokładnej ich liczby. Mówią o dziesięciu tysiącach ofiar ślepego prześladowania religijnego. Dlatego cyfry wskazane przez ks. dr. Alonso trochę mnie zaskoczyły. Według studium abpa Antoniego Montero Moreno, opublikowanego w 1960 roku, zamordowanych duchownych było 6832, wśród których 12 biskupów, jeden administrator apostolski, 4184 księży diecezjalnych, wielu seminarzystów (diakonów, subdiakonów, alumnów), 2 365 zakonników i 238 sióstr zakonnych. Dane te potwierdzają badania i obliczenia Wincentego Cárcel Ortí, jakich się podjął z okazji przygotowywania Martyrologium XX wieku, o którego opracowanie z okazji Wielkiego Jubileuszu Dwutysiąclecia Chrześcijaństwa prosił sługa Boży Jan Paweł II. Według niego do wspomnianej liczby prawie siedmiu tysięcy duchownych należy dodać ponad trzy tysiące świeckich, głównie z Akcji Katolickiej, co daje łączną sumę dziesięciu tysięcy ofiar.
Wracając do pytania o liczbę strat polskiego duchowieństwa w czasie ostatniej wojny światowej, nie wiem czy kiedykolwiek poznany ją w detalach. Bo przecież oprócz męczenników hitleryzmu istnieje cała rzesza tych, którzy zostali zamordowani przez reżim sowiecki i szowinizm ukraiński, a nadto przez komunistów polskich w czasach PRL. Do wskazanych przez Ciebie pozycji o. Władysława Szołdrskiego, redemptorysty, i księży Wiktora Jacewicza i Jana Wosia, salezjanów, należy dodać bezcenne opracowania ks. Romana Dzwonkowskiego, pallotyna, sięgające czasów pierwszej wojny światowej i obejmujące też lata PRL, tj. książkę pt. Losy duchowieństwa katolickiego w ZSRR 1917-1939 oraz Leksykon duchowieństwa polskiego represjonowanego w ZSRS 1939-1988 (Lublin 2003). W 1992 roku Archidiecezjalne Wydawnictwo Łódzkie wydało Martyrologia Duchowieństwa Polskiego 1939-1956, a w latach 2002-2006 w Wydawnictwie Księży Werbistów „Verbinum” ukazał się trzytomowy Leksykon Duchowieństwa Represjonowanego w PRL w latach 1945-1989, pomordowani, więzieni, wygnani, opracowany pod redakcją ks. prof. Jerzego Myszora, jako odpowiedź na apel Ojca Świętego Jana Pawła II, który wzywał, „ażeby Kościoły lokalne, zbierając konieczną dokumentację, uczyniły wszystko dla zachowania pamięci tych, którzy ponieśli męczeństwo”.
„Nasz Dziennik” publikuje regularnie w swej rubryce „Księża niezłomni” biogramy bohaterskich kapłanów polskich, którzy nie ugięli się przed prześladowaniem i dochowali wierności Chrystusowi i Kościołowi, nawet za cenę utraty życia. Ostatnio w tym samym cyklu, jakkolwiek pod tytułem „Kościół niezłomny” odnotowywane są także prześladowane przez reżim komunistyczny siostry zakonne, a sądzę, że przyjdzie też czas na przywołanie w tym cyklu również osób świeckich, które nie ugięły się przed szykanami i pomimo dyskryminacji za poglądy religijne, trwały w wierności Chrystusowi i Kościołowi.
W końcu ks. prof. Zdzisław Aleksander Jastrzębiec-Peszkowski oraz dr inż. Stanisław Zygmunt Maria Zdrojewski wydali w 2002 r. monumentalne, poprzedzone słowem wstępnym Prymasa Polski dzieło pt. Katoliccy duchowni w Golgocie Wschodu. W sumie, zestawiając dane, wolno mówić o kilku tysiącach polskiego duchowieństwa, które swą wierność Panu przypłaciło męczeństwem w XX wieku.
W numerze 5 Biuletynu „Męczennicy” w artykule „Salezjanie w Auschwitz” możemy przeczytać opisy męczeństwa księży salezjanów. Przytoczę tutaj jeden z nich:
W wigilię patronalnego święta Zgromadzenia Salezjańskiego, w przeddzień uroczystości Wspomożycielki Wiernych ks. Jan Świerc został aresztowany razem z innymi współbraćmi. Był wieczór, 23 maja 1941 r. Z Konfederackiej przewiezieni zostali do krakowskiego więzienia Montelupich. Tam miały miejsce przesłuchania, bicie, szczucie psami i wreszcie zaimprowizowany sąd i wyrok — obóz koncentracyjny w Oświęcimiu.
Więźniów przywieziono skutych kajdanami po dwóch transportem inteligencji krakowskiej i żydów, 26 czerwca 1941 roku. Było ich dwunastu — 11 księży i koadiutor. Na placu apelowym zdjęto im kajdanki i po „krwawym chrzcie” przeznaczono do karnej kompanii na bloku śmierci w Oświęcimiu. Dowódca karniaka, esesman o szczurzym wyrazie twarzy i czarnych krogulczych oczach, każdego nowo przybyłego pytał o zawód. „Ksiądz katolicki” — padała odpowiedź. Wściekał się, kopał butem w brzuch, bił batogiem po twarzy, po głowie, aż krew rudymi strużkami spływała na szyję i plecy. Posypały się obelgi i przekleństwa. „Tyś ksiądz? Tyś Pfaffe, złodziej, obłudnik.” Następnie wygłosił przemówienie powitalne, które kończyło się apostrofą: „Zdechniecie tu wszyscy, świńskie psy! Jedyna nadzieja dla was to krematorium”.
Następnego dnia obóz wyruszył do pracy. Z kotłowiska ludzi na placu uformowały się oddziały i przeszły przez bramę. Więźniowie niewyspani, głodni, jakby zaczadzeni oparami krwi i trupich dymów, które wydobywały się ognistymi pióropuszami z kominów krematoryjnych. Kompania karna pracowała w dołach żwirowych. Księży i Żydów odłączono i oddano pod szczególniejszą opiekę esesmanów i kapo-sadysty. Każdy otrzymał żelazną taczkę, łopatę i kilof. Praca polegała na rozbijaniu kilofem kamieni i żwiru, ładowaniu na taczki i wożeniu do dołu głębokiego na osiem metrów. Prace należało wykonywać „biegiem”, czego pilnowali uzbrojeni w styliska specjalni przodownicy pracy. Bili bez litości, a szczególnie znęcali się nad księżmi. Po krótkim czasie krwawymi odciskami pokrywały się dłonie i zmęczenie zaczęło ogarniać obolałe kości.
Pierwszy upadł ks. Jan Świerc, dyrektor i proboszcz domu i parafi i salezjańskiej w Krakowie na Dębnikach. „Robić ci się nie chce! — odezwał się okrutny kapo. — Zaraz ci pomogę — i grubym styliskiem uderzał po głowie, po plecach”. Ksiądz Jan chwycił naładowaną ciężkimi kamieniami taczkę i zwolna posuwał się ku dołowi. Za nim kroczył zwyrodniały kapo, zmuszał do pośpiechu, okładał strasznymi razami, kopał w brzuch. Ilekroć nieszczęśliwiec upadł na ziemię, kopniakami zmuszany był do powstania. Ksiądz Jan czuł, że zbliżają się ostatnie chwile jego życia. Żegnał się ze światem, ku niebu kierował swe myśli.
„O Jezu, Jezu — wzdychał za każdym uderzeniem”. To doprowadzało kapo do szału. Błyskawice zapaliły się w jego oczach. „Ja ci pokażę Jezusa! — krzyczał rozwścieczony. — Tu nie ma Boga! On cię z rąk moich nie wyrwie!” Po tych słowach zaczął miotać straszne bluźnierstwa. W pewnym momencie twardym batogiem uderzył z całej siły w twarz tak fatalnie, że oko wypłynęło na wierzch. Na jednym ścięgnie kołysało się na policzku, a z czarnej jamy ocznej sączyła się ciemną strugą krew. Zmasakrowana twarz pokryła się zakrzepłą krwią. Ksiądz Jan żył jeszcze, modlił się. Dochodziły do nas przytłumione jęki: „O Jezu, zmiłuj się nade mną!…” Po raz ostatni odwrócił ku nam twarz i żegnał nas niemym spojrzeniem. Krwawy kapo postanowił zadać swej ofierze cios śmiertelny. Podniósł księdza z ziemi i całą siłą pchnął na taczkę z kamieniami, tak iż złamał mu krzyż. Zwisającą głowę zmiażdżył kamieniem.
„Po mistrzowsku to zrobiłeś” — rozległ się okrzyk i chichot stojących esesmanów. Ksiądz Jan nie żył. Ciało jego, jeszcze ciepłe, zawieziono na taczce do krematorium, a dusza kapłana-męczennika poszła po palmę zwycięstwa do Tego, za Którego on krew swą przelał.
Ksiądz Jan Świerc, pierwsza ofiara tego pamiętnego dnia, 27 czerwca 1941 r., zginął na słynnym żwirowisku. Odszedł do Pana po nagrodę za wierność powołaniu salezjańskiemu i kapłańskiemu.
Zginął w 64. roku życia, 42. ślubów zakonnych i 38. kapłaństwa.
Numer obozowy 17 352.
Wstrząsający to opis męczeństwa. Takich opisów w różnych publikacjach możemy znaleźć setki tysięcy… Śmierć żołnierza, walczącego nawet z przeważającymi siłami wroga, ale z bronią w ręku, jest zrozumiała. Ale na pewno nie jest zrozumiała śmierć człowieka torturowanego w więzieniu, zamęczonego w niemieckim obozie koncentracyjnym, czy w łagrze sowieckim…
Tak, ale komunizm i nazizm — ateistyczne i totalitarne systemy XX wieku — zamierzały programowo zniszczyć religię i zamiar ten brutalnie realizowały, bo na miejscu Boga chciały postawić system oraz uosabiającego go wodza wraz z aparatem ciemiężycielskiej władzy. Oba systemy były okrutne. Nie liczyły się z człowiekiem, jego godnością i wrodzonymi prawami, ale słały sobie drogę do celu milionami ofi ar i oceanem cierpienia, wyciskając również swe brutalne piętno na Polsce, gdzie ze szczególnym okrucieństwem prześladowano Kościół katolicki.
Jednak gdy ogromne szkody wyrządzone mu przez nazizm hitlerowski były za czasów PRL badane i opisywane, co leżało w interesie władz komunistycznych, represje i zbrodnie komunistów względem Kościoła były zatajane i niedostępne dla jakichkolwiek badań historyków, a tym bardziej dla publikacji. Sytuacja zmieniła się dopiero w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, wraz z przemianami ustrojowymi.
Przytoczyłeś opis męczeństwa sługi Bożego ks. Jana Świerca. Pozwól, że przytoczę ze swej strony opis męczeństwa bł. Alfonsa Mazurka. Gdy latem 1944 roku losy wojny przesądzały się coraz bardziej przeciwko Niemcom, zaczęli oni budować okopy na zachodniej granicy Generalnego Gubernatorstwa, przymuszając do pracy okoliczną ludność. Wmawiano cynicznie Polakom, że chodzi o obronę Polski i zachodniej, chrześcijańskiej cywilizacji przed zalewem sowieckiego komunizmu. Oczywiście, argumentacja ta nie przynosiła żadnego skutku i ludzie szli do tej pracy z wielkim oporem, dlatego często urządzano obławy, łapanki, a także dokonywano morderstw w celu zastraszenia.
Dla Czernej i okolicy szczególnie tragicznym dniem w tym sensie okazał się 28 sierpień. Przed południem Niemcy, zamordowawszy kilka osób w pobliskich wioskach i w samej Czernej, zjawili się w klasztorze. Nakazali zakonnikom udać się do punktu zbiorczego w Czernej i krzyczeli, że nie obędzie się bez kilku pogrzebów. O. Alfons, jako przełożony, którym okupanci interesowali się szczególnie, zachowywał spokój. Udał się na chwilę do kościoła, pomodlił się przed Najświętszym Sakramentem i przed ołtarzem Matki Bożej Szkaplerznej, po czym szedł na czele kolumny swoich współbraci. Z punktu zbiorczego w Czernej prowadzono ich razem ze spędzonymi tam mieszkańcami wioski do Krzeszowic. Kolumnę eskortował samochód z żołnierzami. Po przemaszerowaniu sporego odcinka polecono o. Alfonsowi wsiąść na platformę samochodu i odjechano razem z nim, maltretując go, w kierunku Krzeszowic, a potem w stronę Nawojowej Góry. Tam, na małej łące, nieco w bok od głównej drogi, dokonano jego męczeństwa. Zepchnięto go z samochodu i rozkazano iść przed siebie. Zachowywał spokój, w ręce trzymał różaniec, który odmawiał. Po chwili krzyknięto by się odwrócił i zaczęto strzelać prosto w jego twarz. Upadł, ale podniósł się jeszcze, jak gdyby chciał iść dalej. Runął jednak ponownie i jeden z żołnierzy podbiegł do niego, kopnął go i wrzucał do jego ust ziemię z kretowiska. Niemcy nakazali następnie jednemu z gospodarzy odwieźć ciało zmarłego na cmentarz do Rudawy i pogrzebać je. I właśnie gdy furman jechał z zamordowanym do Rudawy, spotkał kolumnę czernian i zakonników, którzy poznali po zakonnych sandałach i karmelitańskim habicie swojego zmaltretowanego przeora. Jeden ze współbraci kapłanów udzielił mu sakramentalnego rozgrzeszenia. Ciało męczennika, przykryte słomą, udało się przywieźć do klasztoru, gdzie nazajutrz, 29 sierpnia o zmierzchu, mimo zastraszenia i terroru ze strony Niemców, odbył się pogrzeb, w którym obok współbraci zakonnych uczestniczyła też spora gromada wiernych, pogrążonych w smutku i płaczu. Zamordowanego przeora pochowano obok nowicjusza, sługi Bożego Franciszka Powiertowskiego, którego Niemcy zastrzelili cztery dni wcześniej, i który został włączony do procesu beatyfikacyjnego drugiej grupy polskich męczenników hitleryzmu.
Wielu męczenników hitleryzmu mamy już wśród świętych i błogosławionych Kościoła, jak np.: św. o. Maksymilian Maria Kolbe, bł. ks. bp Michał Kozal, bł. ks. Stefan Wincenty Frelichowski, błogosławione Męczenniczki z Nowogródka — Nazaretanki oraz 108 błogosławionych na czele z ks. abp. Antonim Julianem Nowowiejskim. Obecnie od kilku lat trwa proces beatyfikacyjny kolejnej dużej grupy męczenników, która liczy ponad 100 sług Bożych. Wiem także, że jezuici prowadzą proces 16 męczenników….
Wybacz, że wchodzę Ci w słowo, ale chciałbym tutaj dodać jedną ciekawostkę, jakże aktualną w tych dniach, kiedy to Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu orzekł, że wieszanie krzyży w klasach to naruszenie „prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami” oraz pogwałcenie „wolności religijnej uczniów”. Chodzi o proces beatyfikacyjny ks. Gerarda Hirschfeldera z Kłodzka, w który zostałem urzędowo zaangażowany. Kapłan ten, który przez siedem lat pracował jako wikariusz i duszpasterz młodzieży w Kudowie-Czermnej w diecezji świdnickiej, i gdzie też spoczywają jego prochy krematoryjne, żył w latach 1907-1942. Tamtejsze tereny należały do Niemiec i sam był Niemcem. Sprzeciwił się jednak ideologii nazistowskiej, i stanął w obronie krzyża. Podczas kazania, po zbezczeszczeniu przez faszyzującą młodzież krzyża stojącego przy drodze do wsi Wyszki, pomimo wcześniejszego zastraszania, a nawet i pobicia przez faszystowskich bojówkarzy, powiedział odważnie: „Kto wyrywa z serc młodzieży wiarę w Chrystusa, jest zbrodniarzem!”. Został więc aresztowany i uwięziony w Kłodzku, skąd po czterech miesiącach skierowano go obozu koncentracyjnego w Dachau. Zmarł z wycieńczenia w równy rok od dnia aresztowania, tj. 1 sierpnia 1942 r. Jego proces beatyfikacyjny rozpoczęto 19 września 1998 r. w Münster, gdzie mieszka wielu Niemców wywodzących się z Ziemi Kłodzkiej. Grób sługi Bożego otaczany jest opieką przez dzisiejszych parafian Czermnej, naszych rodaków, a Gość Świdnicki (dodatek diecezjalny Gościa Niedzielnego) nazwał go „naszym przyszłym świętym diecezjalnym”. Święci oferują zawsze przesłanie pokoju i jedności.
Dziękuję za to dopowiedzenie. Wracając do wcześniejszego wątku, gdy porównuję zaangażowanie naszego Kościoła w Polsce w beatyfikacje męczenników II wojny światowej do owocnych starań Kościoła hiszpańskiego, który doczekał się uwielbienia tej rzeszy męczenników z lat 30-tych XX wieku, o czym przed chwilą rozmawialiśmy, to przyznam, iż mam wrażenie, że trochę jakby zaniedbano, czy też zaniechano możliwość wyniesienia do chwały ołtarzy polskich męczenników drugiej wojny światowej, zwłaszcza męczenników komunizmu…
Wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie zawiera się już częściowo w moich wcześniejszych wypowiedzianych. O męczennikach komunizmu nie wolno było mówić… A nadto do pontyfi katu Jana Pawła II nie został wyniesiony na ołtarze żaden męczennik wojny hiszpańskiej, niemieckiego hitleryzmu czy sowieckiego komunizmu. Przecież sam o. Maksymilian Kolbe, męczennik Oświęcimia, beatyfikowany był przez Pawła VI jako wyznawca… Wprawdzie Sobór Watykański II w konstytucji dogmatycznej „Lumen Gentium” (nr 49-50), traktując o powszechnym powołaniu do świętości i wskazując równocześnie na różnorodne formy jej realizacji i na środki do niej wiodące, przywołał męczenników, „którzy przelawszy krew swoją, dali najwyższe świadectwo wiary i miłości” tuż po Najświętszej Maryi Pannie i Aniołach, to jednak w latach posoborowych nie wynoszono męczenników na ołtarze. Wyjątek stanowi kanonizacja męczenników z Ugandy z lat 1885-1887, na czele z Karolem Lwangą, której dokonał Paweł VI w 1964 roku, podczas trzeciej sesji Soboru. Dopiero nadejście Jana Pawła II sprawiło, że podjęto dogłębną refleksję dotyczącą problematyki męczeństwa. Ojciec Święty zawsze, tj. od pierwszych dni pontyfikatu był świadomy tego, co później napisał w Tertio millennio adveniente (nr 37), że w „XX wieku wrócili męczennicy” i „zginęło ich w tym wieku więcej niż we wszystkich dziewiętnastu stuleciach od narodzenia Chrystusa”. Refleksja ta wydała obfite owoce w wypracowaniu nowych kryteriów męczeństwa w procedurze kanonizacyjnej, co reasumuje w swej monografii i pt. Koncepcja męczeństwa w praktyce Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych (Wrocław-Rzym 1992) ks. dr Józef Lisowski. Analizując dogłębnie zagadnienie męczeństwa, wychodząc od samej etymologii greckiego słowa martyr — świadek i martyrion — świadectwo, poprzez baptismus sanguinis — chrzest krwi, aż po współczesne rozumowanie zagadnienia odium fidei — nienawiści do wiary ze strony prześladowcy i powiązania tegoż motywu z motywami ubocznymi, jak np. kwestie polityczne, rasowe, narodowościowe, ks. Lisowski przywołuje fakt wypracowania w najnowszej procedurze kanonizacyjnej tzw. elementu przeważającego — motivum praevalens, co oznacza, że można udowodnić heroiczne męczeństwo także wtedy, gdy w przyczynie męczeństwa ze strony prześladowcy jego nienawiść do wiary nie jest jedyną, ale jest przeważającą.
Nadto w kwestii samego rozumowania kim jest prześladowca, zostały wprowadzone poważne zmiany z tradycyjną koncepcją i oprócz tradycyjnych prześladowców w sensie osób fizycznych, od procesu kanonizacyjnego św. Maksymiliana M. Kolbe, dzięki zaangażowaniu o. Joachima Bara OFMConv., rozpoznaje się prześladowcę zbiorowego w postaci wrogiego religii systemu totalitarnego, jak właśnie narodowy socjalizm (faszyzm) w Niemczech, dyktatorskie rządy komunistyczne w Meksyku czy w Hiszpanii, czy w końcu dyktatura proletariatu także i u nas. Pierwszym procesem doprowadzonym do beatyfikacji męczennika polskiego komunizmu było wyniesienie na ołtarze bł. ks. Władysława Findysza z diecezji rzeszowskiej. Nie doczekał jego beatyfi kacji Jan Paweł II, ale w grudniu 2004 r. podpisał dekret o jego heroicznym męczeństwie za wiarę, zadanym przez komunistów.
Trwają, jak wiemy, kolejne procesy wprowadzane w tym kluczu przez niektóre diecezje polskie, archidiecezję lwowską, a nadto przez konferencję biskupów katolickich Federacji Rosyjskiej. Mianowicie w archidiecezji warmińskiej trwa proces beatyfikacyjny 16 sióstr katarzynek, które poniosły śmierć za wiarę w Chrystusa z rąk żołnierzy sowieckich w 1945 roku, a w 2007 roku rozpoczęto tam proces 34 innych męczenników II wojny światowej, tj. ks. Bronisława Sochaczewskiego i 5 towarzyszy — ofiar nazizmu oraz ks. Józefa Steinki i 27 towarzyszy — ofiar komunizmu. Zaś we wspomnianej archidiecezji lwowskiej w 2006 roku rozpoczął się proces beatyfikacyjny ośmiu dominikanów, męczenników NKWD z Czortkowa. Dużo wcześniej, bo 31 maja 2003 r. — i sięgamy tu daleko poza Polskę — rozpoczął się w Sankt Petersburgu, pod auspicjami biskupów Federacji Rosyjskiej obrządku łacińskiego, proces beatyfikacyjny abp. Edwarda Proffi tlicha, jezuity i 15 towarzyszy, męczenników komunizmu sowieckiego, wśród których, oprócz wspomnianego, abp Proffitlicha (zmarłego w 1942 r. w więzieniu w Kijowie), znajduje się bp Antoni Malecki (zmarły w 1935 r. w Warszawie, na skutek udręczeń doznanych w łagrach), trzech kapłanów ze zgromadzenia księży marianów, tj. Fabian Abrantowicz (zmarły w 1946 r. w więzieniu w Moskwie), Janis Mendriks (rozstrzelany w 1953 r. w Workucie) i Andrzej Cikoto (zmarły w łagrze pod Tajszetem w 1952 r.), jeden pallotyn — Stanisław Szulmiński (zmarły w lagrze w mieście Uchta w 1941 r.) i siedmiu kapłanów diecezjalnych, mianowicie Epifanij Aleksandrowicz Akułow (który przeszedł na katolicyzm z prawosławia i został rozstrzelany w 1937 r.), Konstanty Romuald Julianowicz Budkiewicz (rozstrzelany w Moskwie w samą noc paschalną 1923 r.), Franciszek Budrys (rozstrzelany w 1937 r. w Ufie), Piotr Potapij Andriejewicz Emeljanow (zmarły z wyczerpania w sierpniu 1936 na stacji kolejowej Nadwojcy, gdy wracał na wolność z łagru na Sołowkach, gdzie przebywał od 1927 r.), Jan Janowicz Trojgo (zmarły w więzieniu w Sankt Petersburgu w 1932 r.), Paweł Siemionowicz Chomicz (rozstrzelany w 1942 r. w Sankt Petersburgu) i Antoni Czerwiński (rozstrzelany w 1938 r. we Władykaukazie). W grupie są nadto trzy kobiety: Kamila Nikolajewna Kruszelnicka, osoba świecka, która udostępniała swój dom na spotkania religijne młodzieży, za co została zesłana na Sołowki i w 1937 r. rozstrzelano ją na uroczysku Sandromoch pod Miedwieżjegorskiem oraz dwie siostry dominikanki — Anna Katarzyna Iwanowna Abrikosowa, zmarła w 1936 r. w szpitalu więziennym w Moskwie i Halina Róża Fadiejewna Jętkiewicz, zmarła w 1944 roku w Kazachstanie.
Także w Czechach, a dokładniej na Morawach, diecezja brneńska prowadzi proces beatyfikacyjny trzech księży straconych w 1951 i 1952 roku na podstawie zarzutów spreparowanych przez Służbę Bezpieczeństwa. Sprawa dotyczy ks. Jana Buli, ks. Václava Drboli i ks. Frantiska Parila. W procesach rewizyjnych w 1990 roku kapłanów tych całkowicie rehabilitowano.
Wracając do Polski, przypomnijmy, że z dniem podpisania dekretu o heroicznym męczeństwie, co nastąpiło 19 grudnia br., zakończył się praktycznie znany powszechnie proces beatyfikacyjny czcigodnego sługi Bożego ks. Jerzego Popiełuszki, i w najbliższym czasie powinna zostać ogłoszona data i miejsce rychłej jego beatyfikacji. A z tutejszego, krakowskiego środowiska, nie sposób nie wspomnieć w tym kontekście, będącej już w Rzymie sprawy ks. Michała Rapacza, zamordowanego przez komunistów w niedalekich Płokach w nocy z 11 na 12 maja 1946 roku. Nadto, jak niedawno, tj. pod koniec listopada, podała Katolicka Agencja Informacyjna, trwają przygotowania do rozpoczęcia zbiorowego procesu beatyfikacyjnego męczenników, którzy w latach 1917-1989 zostali zamordowani z nienawiści do wiary przez prześladowców należących do reżimu komunistycznego. Z ramienia Konferencji Episkopatu Polski odpowiada za nie ks. biskup Antoni Pacyfik Dydycz, kapucyn i ordynariusz drohiczyński, który powołał już Ośrodek Dokumentacji Kanonizacyjnej i mianował postulatora procesu w osobie ks. dr. Zdzisława Jancewicza. „Kandydaci na ołtarze — czytamy słusznie w komunikacie przesłanym KAI przez postulatora — powinni cieszyć się opinią męczeństwa, czyli powszechnym przekonaniem, że oddali oni swoje życie za wiarę w Chrystusa lub za jakąś cnotę wypływającą z tejże wiary, przyjmując cierpliwie śmierć, obecnie zaś towarzyszą im znaki i cuda dokonane przez Boga za ich wstawiennictwem i wiele osób wzywa ich wstawiennictwa w różnych potrzebach”.
Nie znam jednak jeszcze sprawy (przynajmniej nie udało mi się zdobyć takiej informacji), by w tym kluczu, tj. w kluczu męczeństwa, był prowadzony jakiś proces, w którym prześladowcą zbiorowym byłby szowinizm ukraiński, przy udowodnieniu, że motivus praevalens tkwił jednak w kwestiach religijnych, a nie narodowościowych.
Oczywiście, przy sprawach beatyfikacyjnych prowadzonych na drodze męczeństwa nie bez znaczenia jest też całe wcześniejsze życie męczennika, jego, moglibyśmy powiedzieć, dalsze przygotowanie do męczeństwa, nastawienie na obronę prawd wiary i gotowość na dobrowolne przyjęcie śmierci jako wyrazu najwyższej miłości do Chrystusa, a w samym momencie śmierci wewnętrzna wolność i przyjęcie śmierci bez oporów. Sposób zadania śmierci przez prześladowcę nie musi być oczywiście chwilowy, bo do udowodnienia męczeństwa stosuje się także pojęcie ex aeruminis carceris czy aerumenae in carceris, tzn. z powodu udręk i wycieńczenia w więzieniu czy w obozie, jak to miało miejsce w przypadku św. Maksymiliana Kolbe, bł. Michała Kozala, wielu męczenników z grupy 108 beatyfikowanych w 1999 r., czy — z rąk prześladowcy komunistycznego — w przypadku bł. ks. Władysława Findysza, który zmarł na wolności, w kilka miesięcy po wypuszczeniu go z więzienia, ale z powodu braku leczenia i udręk zadanych w komunistycznym więzieniu, czyli ex aeruminis carceris.
Tak więc Kościołowi polskiemu należy zawdzięczać wypracowanie nowych kryteriów do beatyfikacji męczenników — kryteriów, które po raz pierwszy zastosowano do kanonizacji o. Maksymiliana Kolbe, ogłoszonego świętym 10 października 1982 roku, a następnie do gloryfikacji innych ofiar hitleryzmu (jak np. św. Edyta Stein, beatyfikowana 1 maja 1987 i bł. Rupert Mayer, beatyfikowany 3 maja 1987), męczenników prześladowania religijnego w Hiszpanii (pierwsza beatyfikacja w roku 1987) czy ofiar komunizmu w wydaniu sowieckim (pierwsza beatyfikacja we Lwowie 27 czerwca 2001, gdzie błogosławionym został ogłoszony także pochodzący spod Sanoka biskup Jozafat Kocyłowski (1876-1947), bazylianin, ordynariusz przemyski obrządku greko-katolickiego) i PRLowskim (beatyfikacja ks. Findysza 19 czerwca 2005), a nadto, jeszcze wcześniej, w wydaniu jugosławiańskiego reżimu Józefa Tito, albowiem już 3 października 1998 roku Jan Paweł II beatyfikował podczas wizyty w Chorwacji kard. Alojzego Stepinaca, prześladowanego przez Tito arcybiskupa Zagrzebia, a 4 października 2008 roku w Trieście został wpisany w poczet błogosławionych ks. Franciszek Jan Bonifacio, zamordowany przez ten sam reżim 11 września 1946 r. Niedawno, bo 31 października 2009 w Ostrzyhomiu na Węgrzech w poczet błogosławionych został wpisany bp Zoltán Lajos Meszlényi, męczennik komunistów węgierskich, zmarły z wycieńczenia w obozie w Kistarcsy 4 marca 1951 r.
Ojcze Szczepanie, dziękuję za tak dokładne przybliżenie problemu beatyfikacji męczenników XX wieku.
opoka.pl
************************************************************************************************************
1 września
Najświętsza Maryja Panna, Królowa Pokoju
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławioną Bronisławę, dziewicę, świętą Teresę Małgorzatę Redi od Najświętszego Serca Jezusa, dziewicę, świętą Dulcelinę Jozuego, praojca, Gedeona, sędziego Izraela, Rut |
W Stoczku Klasztornym (znanym też pod nazwą Stoczek Warmiński) w archidiecezji warmińskiej w 1640 r. zbudowano kościół pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny. Obecnie znajduje się tu także dom zakonny marianów, założony w 1958 r. w starym klasztorze pobernardyńskim. W klasztorze tym przez rok (w latach 1952-1953) więziony był przez władze komunistyczne Prymas Tysiąclecia, Sługa Boży Stefan kard. Wyszyński. Tutaj właśnie przygotował akt zawierzenia całej Ojczyzny Matce Bożej. W jednym z pomieszczeń klasztoru znajduje się dziś izba pamięci, utrwalająca obecność ks. Prymasa w tym miejscu. W roku 1987 kościół w Stoczku decyzją papieża podniesiony został do rangi bazyliki mniejszej. W ołtarzu głównym kościoła znajduje się słynący łaskami obraz Matki Bożej Królowej Pokoju. Jest on kopią obrazu Salus Populi Romani z rzymskiej bazyliki Matki Bożej Większej. Został namalowany na płótnie przez nieznanego artystę. Oblicze Matki Bożej jest pełne godności i dobroci. Dzieciątko w swojej lewej ręce trzyma księgę, zaś prawą wznosi do błogosławieństwa. W tle obrazu widzimy chmury, z których u stóp Maryi wynurza się księżyc. Obraz najprawdopodobniej został przywieziony z Rzymu około 1640 roku. W 1670 r. przyozdobiono go dwiema koronami, a w 1687 r. udekorowano srebrną sukienką ze złotymi kwiatami. W 1700 roku dodano berło. Św. Jan Paweł II podczas pielgrzymki do Polski dnia 19 czerwca 1983 r. na wałach Jasnej Góry dokonał rekoronacji obrazu. W homilii Ojciec Święty powiedział o nim: “Tym aktem wyrażam dziękczynienie Matce Pokoju za trzysta z górą lat opieki nad Świętą Warmią, która na przestrzeni dziejów i zmiennych losów historii dochowała wierności Chrystusowi i Jego Kościołowi”. Wspomniał też o Stoczku jako miejscu uwięzienia ks. Kardynała Wyszyńskiego oraz o jego akcie oddania się Matce Bożej. Zakończył słowami: “Wszystkich Was zawierzam Matce Pokoju”. Koronacja ta otworzyła nowy etap w rozwoju kultu Królowej Pokoju. Wiele parafii archidiecezji warmińskiej przeżyło nawiedzenie kopii stoczkowskiego obrazu. Liczne kopie trafiły do kościołów w całej Polsce – i nie tylko. W ciągu pierwszych 20 lat po rekoronacji do różnych miejsc w kraju i poza jego granicami powędrowało około 80 kopii obrazu. Z roku na rok rośnie też liczba pielgrzymów nawiedzających klasztor w Stoczku. Wspomnienie Maryi jako Królowej Pokoju jest obchodzone liturgicznie co roku 1 września – w rocznicę wybuchu II wojny światowej. |
***************
„Totus Tuus” Prymasa Wyszyńskiego
***
Jest wieczór, 26 sierpnia 2012 r. Dobiega końca dzień, w którym Polacy świętują uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej. Także w sanktuarium Matki Bożej Pokoju w Stoczku na Warmii Msza św.odprawiana jest według formularza tej uroczystości. Liturgia kończy się około dwudziestej, następnie kościół zostaje zamknięty, a opiekujący się sanktuarium księża marianie udają się na kolację. Nikt nie domyśla się, że za antepedium bocznego ołtarza św. Anny ukrył się przestępca, który ma zamiar ukraść liczącą trzy wieki srebrną sukienkę na obrazie Najświętszej Maryi Panny.
Następnego dnia księża marianie odkrywają kradzież. Jak się później okaże, sukienka została bezpowrotnie stracona. Ujęty przez policję złodziej twierdził, że wrzucił ją do Wisły, jednak bardziej prawdopodobne jest, że sprzedał ją paserowi, a srebro zostało przetopione.
Dziwnym zbiegiem okoliczności ocalał różaniec ofiarowany przez prymasa Stefana Wyszyńskiego, który spędził w Stoczku pierwszy rok swojego więzienia. Zsunął się on z sukienki, gdy złodziej niósł ją przez kościół. W sejfie zaś pozostały oryginalne korony nałożone przez papieża Jana Pawła II. Złodziej ukradł kopie.
Dziś jest już prawie gotowa nowa sukienka – dokładna kopia skradzionej. Dzięki ofiarności wiernych ozdobi ona obraz w tym niezwykłym roku dwóch rocznic: 30. rocznicy koronacji obrazu Matki Pokoju, której dokonał bł. Jan Paweł II na Jasnej Górze, oraz 60. rocznicy uwięzienia sługi Bożego kard. Stefana Wyszyńskiego.
Koronacja
W 1983 r. Jan Paweł II przyjeżdżał do Polski po wprowadzeniu stanu wojennego i zdławieniu „Solidarności”. Ojciec Święty osnuł tę pielgrzymkę wokół kilku postaci. Jedną z nich był Prymas Tysiąclecia – człowiek, który prowadził Kościół w Polsce przez niemal cały okres rządów komunistycznych – od czarnej nocy stalinizmu po wybuch wolności przyniesionej przez ruch „Solidarności”. I chyba właśnie z tego powodu doszło do koronacji obrazu Matki Pokoju ze Stoczka.
3 maja 1983 r., na miesiąc przed przyjazdem Papieża, podczas Konferencji Episkopatu Polski ówczesny administrator apostolski diecezji warmińskiej bp Jan Obłąk dowiedział się, że Jan Paweł II ma koronować na Jasnej Górze trzy obrazy Najświętszej Maryi Panny: z Brdowa, Lubaczowa i Zielenic. Zaproponował, aby dołączyć do nich obraz ze Stoczka. Wydawało się to niemożliwe, ponieważ koronacja wymaga specjalnej procedury. Polscy biskupi poparli jednak pomysł, a sekretarz Konferencji Episkopatu Polski abp Bronisław Dąbrowski osobiście przedstawił sprawę Papieżowi. „Trzeba to zrobić – powiedział Ojciec Święty – bo przecież w cieniu tego obrazu cierpiał i modlił się Prymas Tysiąclecia”.
I tak 19 czerwca 1983 r. na Jasnej Górze Ojciec Święty nałożył korony na przywieziony ze Stoczka obraz. Zauważył wtedy bursztynowy różaniec zawieszony na srebrnej sukience. Gdy dowiedział się, że to podarunek od Prymasa, ofiarował także swój – perłowy. „Wypraszajcie w Stoczku pokój dla całej ziemi” – prosił.
Tego samego dnia wieczorem Jan Paweł II odniósł się do minionych miesięcy, które przyniosły Polsce przemoc, pogwałcenie praw człowieka i narodu. Wówczas też wspomniał o zamachu na swoje życie. Jak pamiętamy, miało to miejsce dwa tygodnie przed śmiercią Prymasa.
„W dniu 13 maja minęły dwa lata od tego popołudnia, kiedy ocaliłaś mi życie. Było to na Placu świętego Piotra. Tam, w czasie audiencji generalnej, został wymierzony do mnie strzał, który miał mnie pozbawić życia.
Zeszłego roku w dniu 13 maja byłem w Fatimie, aby dziękować i zawierzać.
Dziś pragnę tu, na Jasnej Górze, pozostawić jako wotum widomy znak tego wydarzenia, przestrzelony pas sutanny.
Wielki Twój czciciel, kard. August Hlond, prymas Polski, na łożu śmierci wypowiedział te słowa: «Zwycięstwo – gdy przyjdzie – przyjdzie przez Maryję».
«Totus Tuus»!”.
Niewolnik
Sanktuarium Matki Pokoju na Warmii powstało w 1641 r., po szwedzkim potopie, z myślą, aby dziękować za zwycięstwo nad Szwedami i prosić o pokój dla umęczonej wojnami Polski. W 1687 r. ówczesny prymas Polski Michał Radziejowski, bratanek króla Sobieskiego, ofiarował srebrną sukienkę na obraz Najświętszej Maryi Panny jako wotum za zwycięstwo nad Turkami pod Wiedniem.
Może się to wydawać zaskakujące, ale prymas Wyszyński nie wiedział, że uwięziono go w klasztorze przylegającym do tego sanktuarium. Kiedy przyjechał do Stoczka dwa lata po wyjściu z więzienia, nazwał patronkę tego miejsca Nieznaną Opiekunką. „Choć jej nie znałem – powiedział wtedy – ale czułem Jej troskliwą, macierzyńską opiekę”.
Tym bardziej wymowny staje się fakt, że właśnie tu dokonał on aktu, który zaważył – jak się wydaje – na całej jego późniejszej drodze. 8 grudnia 1953 r. zapisał: „Oddaję się Tobie, Maryjo, całkowicie w niewolę, a jako Twój niewolnik poświęcam Ci ciało i duszę moją, dobra wewnętrzne i zewnętrzne, nawet wartość dobrych uczynków moich zarówno przeszłych, jak obecnych i przyszłych, pozostawiając Ci całkowite i zupełne prawo rozporządzania mną i wszystkim bez wyjątku, co do mnie należy, według Twego upodobania, ku większej chwale Boga, w czasie i w wieczności”.
Był to akt całkowitego zawierzenia, rezygnacji ze swojego „ja” na rzecz całkowitego i bezwarunkowego posłuszeństwa Bogu. Swoje uwięzienie Prymas potraktował jako szansę, aby przygotować się do tej ważnej decyzji.
„Pragnę przez Ciebie, z Tobą, w Tobie i dla Ciebie stać się niewolnikiem całkowitym Syna Twojego, któremu Ty, o Matko, oddaj mnie w niewolę, jak ja Tobie oddałem się w niewolę”.
Zobowiązaniu temu pozostał wierny przez całe życie. Więzienie, będące po ludzku powodem wielorakiego cierpienia, stało się dla niego przygotowaniem – swoistymi rekolekcjami, obumieraniem ziarna, z którego potem narodził się tak obfity owoc: Wielka Nowenna, Tysiąclecie Chrztu Polski i wybór Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową. Związek między tymi wydarzeniami a narodzinami „Solidarności” i upadkiem systemu komunistycznego jest dziś oczywisty. To wszystko zaczęło się w Stoczku.
Do aktu oddania Prymas przygotowywał się w oparciu o wskazówki św. Ludwika Marii Grignion de Montfort. Ten francuski zakonnik napisał „Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny”, w którym znajdują się słowa: „Totus Tuus ego sum, et omnia mea Tua sunt. Accipio te in mea omnia. Praebe mihi cor Tuum, Maria” (Cały Twój jestem i wszystko moje jest Twoje. Daj mi serce Twoje, Maryjo).
Słynne „Totus Tuus” Jana Pawła II pochodzi z tego właśnie zdania.
1953-1983-2013
Z trzech lat spędzonych w więzieniu tu Prymas cierpiał najbardziej – zarówno duchowo, jak i fizycznie. A jednocześnie – jak sam twierdzi – był to okres bardzo owocny duchowo. Rzecz ciekawa – powolne odradzanie się sanktuarium rozpoczęło się w 1957 r., niedługo po uwolnieniu Prymasa. Dziś dzięki opiece Zgromadzenia Marianów stało się ono przepięknym, zadbanym miejscem, które z roku na rok ściąga coraz liczniejsze pielgrzymki. Niestety, ściągnęło też złodzieja, o którym była już mowa. Człowieka tego ujęto, niemniej – decyzją sądu – miał odpowiadać z wolnej stopy. Przed 60 laty Stoczek stał się więzieniem dla niewinnego – obecnie winny pozostał na wolności. Został osadzony w areszcie dopiero wtedy, gdy okradł następny kościół…
Na szczęście Stoczek jest znakiem czasu nie tylko ze względu na to smutne wydarzenie. Przede wszystkim jest to miejsce, które przypomina, że – jak to w 1983 r. mówił Jan Paweł II – dla chrześcijanina nie ma sytuacji beznadziejnych. Prymas Wyszyński na progu swego uwięzienia napisał: „Wiem od początku, że «moja sprawa» wymaga czasu i cierpliwości, że będzie trwała długo. Jest Bogu potrzebna: jest nie tyle sprawą «moją», ile sprawą Kościoła. A takie sprawy trwają długo”.
Co to znaczy „długo”? Nie dochodził tego. Starał się wykorzystać czas jak najlepiej, wierząc, że i on sam, i ci, którzy go prześladują, są w ręku mocniejszego od nich. Pielgrzym odwiedzający Stoczek dzisiaj może odkryć to samo.
Paweł Zuchniewicz/Tygodnik Niedziela
***************************
Sanktuarium Prymasa
Gietrzwałd, Święta Lipka i Stoczek Klasztorny. To najczęściej odwiedzane warmińskie sanktuaria maryjne. Ale tylko Stoczek w szczególny sposób zapisał się w naszej najnowszej historii. Przez rok więziono tu prymasa Stefana Wyszyńskiego
***
Warmia – kraina gotyku, zamków i jezior, wymarzone miejsce dla miłośników przyrody, leśnych łazików, miłośników historii, przygód i sportów wodnych, szczególnie spływów kajakowych. Przyciągają lasy, jeziora i meandrujące rzeki, ciekawe zamki, pałacyki i kościoły. I opinia, że jak chcemy oderwać się od miejskiego zgiełku, warto przyjechać właśnie tu.
Odpoczywając w okolicach Olsztyna czy Lidzbarka Warmińskiego, warto odwiedzić tamtejsze sanktuaria, z których jedno – sanktuarium Matki Bożej Królowej Pokoju w Stoczku Klasztornym – szczególnie przemawia także do miłośników historii najnowszej. Oczywiście poprzez postać więzionego tam przez komunistów prymasa Stefana Wyszyńskiego.
Prymas w Stoczku
„Ściany wewnętrzne mokre, kamienne posadzki strasznie zimne. Woda ściekała ze ścian. Zimą ściany zamieniały się przez to w lodowate tafle. Od dnia przyjazdu do Stoczka do końca pobytu ani w dzień, ani w nocy nie rozgrzałem stóp” – opisywał Prymas swój pobyt w Stoczku. Prymas Tysiąclecia trafił tam w październiku 1953 r., jako więzień komunistycznej władzy. W Stoczku wydzielono mu część pomieszczeń pierwszego piętra nieużytkowanego od lat klasztoru. W tych warunkach, z czasem nieznacznie tylko poprawionych, spędził rok.
Dziś celę, w której przebywał Prymas, można zwiedzać, oglądać fotografie, listy, książki, które napisał w tym czasie. W pomieszczeniu są też meble, święte obrazy, tablica z rozkładem dnia Prymasa, z którego można się dowiedzieć, że wstawał codziennie o piątej rano i że dużo czasu poświęcał na modlitwę, w tym na codzienny Różaniec.
Za oknami rozciąga się ogród klasztorny otoczony wysokim murem. Pozwolono Prymasowi na codzienny spacer w tym ogrodzie zapewne dlatego, że fakt, iż Prymas jest więziony właśnie w Stoczku, był otoczony ścisłą tajemnicą. W tamtym czasie zresztą okna w budynku były pozabijane deskami, żeby nikt nie zauważył, kogo kryją mury sanktuarium.
Po uwolnieniu Prymasa długo jeszcze o Stoczku Klasztornym nie wolno było wspominać. Pewnie dlatego sanktuarium nie było tak bardzo znane, jak te w Świętej Lipce czy Gietrzwałdzie. Ludzie jednak przyjeżdżali, by modlić się, m.in. w intencji pokoju. Tak jest do dziś.
Uwięzienie w Stoczku Klasztornym było dla Prymasa Tysiąclecia miejscem przemyśleń, które miały potem doniosłe skutki dla polskiego Kościoła. „W Stoczku na Warmii zrozumiałem znaczenie Matki Najświętszej w Kościele polskim, jako siły jednoczącej, siły, w imię której można poruszyć Polaków i zmobilizować ich dla każdej wielkiej i słusznej sprawy. Wtedy to oddałem się Matce Najświętszej w Jej macierzyńską niewolę” – mówił kard. Wyszyński po latach.
„Macierzyńska niewola” stała się kilkanaście lat później podstawą proklamowanego przez kard. Wyszyńskiego programu wielkiej nowenny przed Milenium Chrztu Polski i odnowieniem Jasnogórskich Ślubów Narodu.
Figura przy dębie
Początku kultu maryjnego w Stoczku należy szukać w XVII wieku. Z inicjatywy ojców bernardynów powołano w 1671 r. komisję historyczno-teologiczną. W jej sprawozdaniu czytamy, że dwie dziewczynki pracowały przy grabieniu siana na łące nieopodal Stoczka, w miejscu, gdzie obecnie wznosi się kościół. W spróchniałym częściowo pniu starego dębu znalazły piękną, koloru kości słoniowej, figurkę Matki Bożej.
Gdy zaniosły ją do Stoczka, mieszkańcy postanowili wybudować kaplicę, aby ją w niej umieścić. By nie narazić się innym mieszkańcom, figurkę ukryto. Jednak następnego dnia znów znaleziono ją przy dębie. Miejscowy proboszcz, dowiedziawszy się o tym, umieścił figurkę w kościele w Kiwitach, jednak ponownie, w niewyjaśniony sposób, znalazła się ona pod dębem. Poruszony tym proboszcz razem z mieszkańcami okolicy wybudował kaplicę i umieścił w niej figurkę.
Z czasem miejsce to stało się celem pielgrzymek. Poza rzeszą pątników przybywających pod figurę znalazło się trzech mieszkańców Stoczka, którzy wykradli figurę z kaplicy i ją rozbili. Mimo zniszczenia figury miejsce to nadal było nawiedzane przez wyznawców przybywających z różnych miejscowości.
Świątynia Pokoju
Powstanie sanktuarium związane jest z sytuacją XVII-wiecznej Polski. Była ona nękana wojnami z Rosją, Turcją i Szwecją. Północne krańce, w tym również diecezja warmińska, ucierpiały dotkliwie od Szwedów. W latach dwudziestych XVII wieku zagarnęli oni pas nadbrzeżny, w tym także północną część diecezji warmińskiej, grabiąc ziemie z dóbr materialnych i kulturowych. Gdy w 1629 r. zawarto rozejm sześcioletni w Starym Targu, a działania wojenne zawieszono, wciąż wiele miast, m.in. Frombork, znajdowało się pod okupacją szwedzką. Według przekazu jednego z duchownych, król Władysław IV, chcąc przebłagać Boży Majestat i uspokoić dziejową burzę, po zasięgnięciu opinii miejscowego biskupa zadecydował, że w miejscu wskazanym przez Boga powstanie Świątynia Pokoju na cześć Pani Nieba.
Gdy po traktacie pokojowym w Sztumskiej Wsi Polska bez konieczności prowadzenia wojny odzyskała ziemie na Pomorzu i w Prusach, uznano to za łaskę Opatrzności Bożej. Na budowę kościoła-wotum biskup warmiński wybrał Stoczek.
W 1641 r. po wybudowaniu świątyni – w stylu barokowym, w formie rotundy o piętnastometrowej średnicy zewnętrznej – sprowadzono kopię obrazu Matki Bożej Salus Populi Romani (Ocalenie Ludu Rzymskiego) z kościoła Santa Maria Maggiore w Rzymie. Koronacji obrazu dokonano w 1700 r., nadając świątyni tytuł Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny. Opiekę nad sanktuarium powierzono zakonowi Ojców Bernardynów.
W kształcie podkowy
Kult Matki Bożej w Stoczku z każdym rokiem stawał się coraz większy. Powiększono klasztor, świątynię otoczono krużgankami. W czterech narożnikach umieszczono kaplice. Dobudowano prezbiterium, a nad całością umieszczono wysoką wieżę, w której zawieszono dzwony. Z czasem zabudowa klasztorna przybrała formę podkowy.
Ciężkie czasy dla Stoczka zaczęły się po inkorporacji Warmii do protestanckich Prus, wrogo nastawionych do ludności polskiej i Kościoła rzymskokatolickiego. W 1810 r. klasztor został przejęty przez Skarb Państwa. Wiele dzieł sztuki wywieziono, w budynku klasztornym urządzono szkołę elementarną, a kościół, aż do lat 40. XIX wieku, stał pusty i niszczał. Po wielu latach pierwszą Mszę św. odprawiono w nim w marcu 1841 r. Sanktuarium ponownie ożywiło swą działalność religijną, odżył ruch pielgrzymkowy.
Gdy po zakończeniu II wojny światowej Warmia ponownie znalazła się w granicach Polski, bernardyni próbowali na nowo objąć klasztor i zorganizować w nim życie religijne. Nieskutecznie – klasztor na początku lat 50. ubiegłego wieku przejęły władze państwowe. Kiedy po październiku 1956 r. zwrócono go diecezji warmińskiej, miejscowy ordynariusz powierzył sanktuarium Księżom Marianom, wysiedlonym przez władze komunistyczne z warszawskich Bielan. Marianie doprowadzili świątynię do świetności. Odzyskała ona dawny charakter oraz splendor barokowy. Samodzielną parafią Stoczek Klasztorny stał się w 1981 r.
Papieska koronacja
W 1983 r. obraz Matki Pokoju został koronowany na Jasnej Górze przez Jana Pawła II. Cztery lata później Papież Polak włączył kościół Najświętszej Maryi Panny Matki Pokoju w Stoczku w poczet bazylik mniejszych.
Na początku czerwca, tuż przed 30. rocznicą koronacji, zakończyła się kompleksowa konserwacja słynącego łaskami obrazu Matki Pokoju. Można też podziwiać nową, wotywną szatę zdobiącą wizerunek Maryi. Srebrna suknia jest kopią zabytkowej, siedemnastowiecznej sukni, która w ubiegłym roku została skradziona. W kościele można też podziwiać pochodzące z XVII wieku obrazy, organy, dwa barokowe boczne ołtarze. Na uwagę zasługują także pochodzące z XVIII wieku ambona kuta z żelaza i chór muzyczny. W Stoczku na każdym kroku wyczuwa się historię…
Goszcząc w okolicy, nie należy zapominać o odwiedzeniu najbardziej obleganych warmińskich sanktuariów w Gietrzwałdzie i Świętej Lipce, ale także tych mniej znanych, np. w Lwowcu k. Sępopola – sanktuarium Matki Bożej Szkaplerznej, znajdujące się we wsi słynącej z ogromnej liczby gnieżdżących się tu bocianów (m.in. na dachu kościoła), i Krośnie k. Ornety
Witold Dudziński/Tygodnik Niedziela
************************************************************************************************************
31 sierpnia
Błogosławiony Piotr Tarrés y Claret, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Józefa z Arymatei, świętego Nikodema, świętego Arystydesa Marcjanus, męczennika, świętego Jana z Riły, pustelnika, świętego Rajmunda Nonnata, kardynała |
Piotr urodził się 30 maja 1905 r. w Manresie (nieopodal Barcelony), w rodzinie robotniczej. Całe wykształcenie zdobył dzięki stypendiom za bardzo dobre wyniki w nauce. W 1921 r. rozpoczął studia medyczne na uniwersytecie w Barcelonie. Egzaminy zdawał z wyróżnieniem; w wieku 23 lat otrzymał dyplom lekarza. Bardzo lubił swoją pracę. Jeszcze jako uczeń gimnazjum wstąpił do Federacji Młodzieży Chrześcijańskiej. Był gorliwym apostołem młodzieży i cenionym publicystą. Mimo wielu obowiązków lekarskich zawsze znajdował czas na spotkania lokalnych grup stowarzyszenia w całej Katalonii. Wybuch wojny domowej w Hiszpanii w 1936 r. zastał go na rekolekcjach w sanktuarium w Montserrat. Przez ponad rok Piotr musiał ukrywać się w różnych domach w Barcelonie. Przez ten czas dużo się modlił, czytał i pisał. Stopniowo odkrywał też swe powołanie kapłańskie. Pod koniec 1938 r. został powołany do Armii Republikańskiej. Jeszcze podczas wojny potajemnie przygotowywał się do kapłaństwa, studiując łacinę i filozofię. Po zakończeniu konfliktu powrócił do pracy jako lekarz, angażując się jednocześnie w działalność Akcji Katolickiej i kontynuując studia w seminarium duchownym w Barcelonie. W przeddzień święceń pisał: “Mam tylko jeden cel, Panie – być świętym kapłanem, nieważne, za jaką cenę!” Sakrament kapłaństwa otrzymał 30 maja 1942 r. w Barcelonie. Pracował krótko w jednej z parafii w Barcelonie, a w 1943 r. rozpoczął studia na uniwersytecie w Salamance, uwieńczone w 1944 r. licencjatem z teologii. Po powrocie do Barcelony rozwinął ożywioną działalność duszpasterską. Był odpowiedzialnym za działalność charytatywną w diecezji, ojcem duchownym w seminarium, profesorem w katolickiej szkole nauk społecznych i kapelanem w szpitalu dla prostytutek. Żył bardzo skromnie. Żywo interesował się kwestiami społecznymi i duszpasterstwem robotników. Odwiedzał rodziny w ubogich dzielnicach miasta i opiekował się chorymi na gruźlicę. Z myślą o nich założył specjalistyczną klinikę. W wieku 45 lat zachorował na raka. Wielkie cierpienia ofiarował Bogu w intencji uświęcenia duchowieństwa. Zmarł w założonej przez siebie klinice w Barcelonie 31 sierpnia 1950 r. Beatyfikował go papież św. Jan Paweł II podczas swojej wizyty w Loreto 5 września 2004 r. opracowano na podstawie L’Osservatore Romano |
************************************************************************************************************
30 sierpnia
Święta Małgorzata Ward, męczennica
Małgorzata Ward pochodziła z arystokratycznej rodziny Cogleton. Była damą dworu księżnej Whitall w Londynie za panowania królowej Elżbiety I (1558-1603), córki Henryka VIII. Kiedy wybuchło krwawe prześladowanie, które rozpoczął Henryk VIII (1509-1547) przeciwko Kościołowi z zemsty za to, że papież nie chciał uznać rozwodu i jego nieprawej małżonki, Anglia została oderwana od Rzymu. Elżbieta I podtrzymała prześladowanie Kościoła. Do więzienia został wtrącony, w oczekiwaniu na wyrok śmierci, ks. Wilhelm Wattson, znajomy Małgorzaty, za to, że nie chciał podpisać ustawy parlamentu, uznającej króla Anglii głową Kościoła w tym kraju. Odmówił on też złożenia przysięgi królowej jako swojemu najwyższemu duchowemu przełożonemu. Pod wpływem straszliwych tortur kapłan załamał się, ale kiedy został wypuszczony na wolność, żałował tego i głosił publicznie, że złożył przysięgę zmuszony do niej katuszami. Został więc ponownie aresztowany i wtrącony do więzienia. W obawie, by ks. Wilhelm ponownie się nie załamał i nie wyrzekł wiary katolickiej, Małgorzata zaczęła go potajemnie odwiedzać i umacniać w wierze. Kiedy zaś zbliżał się wyrok śmierci, dostarczyła mu sznur, po którym zdołał uciec z wieży więzienia. Na nieszczęście pozostała lina, zawiązana u okna, której Małgorzata nie zdołała odwiązać. Małgorzata została natychmiast aresztowana. Poddana została torturom, by wymusić na niej wskazanie miejsca, gdzie ukrywał się kapłan, i by sama także wyparła się wiary. Mimo zadawania jej najbardziej wyszukanych mąk, nie załamała się. Skazano ją więc na śmierć przez powieszenie. Z całą odwagą weszła na miejsce stracenia i 30 sierpnia 1588 r. oddała za Chrystusa i Jego Kościół swoją duszę. Papież Pius XI wyniósł ją do chwały ołtarzy w 1929 roku, a papież Paweł VI kanonizował ją w roku 1970. |
************************************************************************************************************
29 sierpnia
Męczeństwo św. Jana Chrzciciela
Jan Chrzciciel był jedynym synem kapłana Zachariasza i Elżbiety, krewnej Najświętszej Maryi Panny. Jego cudowne narodzenie i posłannictwo zwiastował Anioł Gabriel Zachariaszowi, kiedy ten sprawował w świątyni swe funkcje kapłańskie. Jan urodził się sześć miesięcy przed narodzeniem Chrystusa. Bardzo wcześnie, może już w dzieciństwie, Jan udał się na pustynię. W piętnastym roku panowania cesarza Tyberiusza rozpoczął swą misję poprzednika i zwiastuna Zbawiciela. Czynił to na pustkowiu, nad Jordanem, w Betanii, później w Ainon niedaleko Salim. Zjawienie się Jana i jego wystąpienia odbijały się szerokim echem po Palestynie i okolicznych krajach. Sprawiła to wiadomość, że oczekiwany Zbawiciel już pojawił się na ziemi. Jan prowadził pokutniczy i pustelniczy tryb życia. Chrzcił wodą ciągnące do niego tłumy. Ochrzcił również Jezusa. Zainteresował się nim także władca Galilei, Herod II Antypas. Być może sam Jan udał się do niego, by rzucić mu w oczy: “Nie wolno ci mieć żony twego brata”. Rozgniewany władca nakazał go aresztować i osadzić w twierdzy Macheront. W czasie uczty urodzinowej pijany król pod przysięgą zobowiązał się dać córce Herodiady, Salome, wszystko, o cokolwiek poprosi. Ta po naradzie z matką zażądała głowy Jana Chrzciciela. Zginął on ścięty mieczem. Był ostatnim prorokiem Starego Testamentu. Jan Chrzciciel jest jedynym świętym, którego Kościół czci w ciągu roku dwukrotnie: 24 czerwca – w uroczystość jego narodzenia, i 29 sierpnia – we wspomnienie jego męczeńskiej śmierci. |
************************************************************************************************************
28 sierpnia
Święty Augustyn, biskup i doktor Kościoła
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Marię od Krzyża (Joanna Jugan), zakonnicę, błogosławionego Alfonsa Marię Mazurek, prezbitera i męczennika, Ezechiasza, króla |
Augustyn urodził się 13 listopada 354 r. w Tagaście (obok Suk Ahras w Algierii), w rodzinie urzędnika państwowego Patrycjusza. Matka Augustyna, św. Monika, pochodziła z rodziny o tradycji chrześcijańskiej i bardzo pragnęła, by jej syn przyjął chrzest. Pragnienie to spełniło się jednak dopiero po 33 latach. Na rozwoju Augustyna niewątpliwie zaciążył fakt, że ojciec i matka różnili się co do wiary i przekonań odnośnie do spraw decydujących o losach człowieka. Przez to Augustyn przez wiele lat pozostawał rozdarty między wpływem matki i ojca. Augustyn był najstarszy z rodzeństwa, po nim urodził się Nawigiusz. Nawrócił się on w tym samym czasie, co Augustyn, był też przy śmierci matki. Nawigiusz ożenił się i miał kilka córek, z których wszystkie poświęciły się Panu Bogu na służbę w jednym z klasztorów. Jedna z sióstr Augustyna wyszła za mąż, a po śmierci męża wstąpiła do klasztoru w Hipponie, gdzie została przełożoną. Gdy w roku 424 zmarła, Augustyn napisał dla tego klasztoru regułę. Na niektórych manuskryptach Augustyn podpisuje się jako Aureliusz. Był to zapewne jego przydomek, chociaż nie wiadomo, kiedy go sobie nadał. W wieku 16 lat musiał przerwać naukę z powodu braku pieniędzy, chociaż miał wielkie zdolności. Nauka szła mu łatwo; imponował kolegom niezwykłą pamięcią. Jednak pierwsze lata nauki Augustyn wspomina w swojej autobiografii – Wyznaniach – z niesmakiem. Miał bowiem nauczyciela, bijącego swoich uczniów bez miłosierdzia za najmniejsze przewinienia. Nie lubił matematyki, ale za to rozkoszował się w literaturze łacińskiej. Jego ulubionym autorem był Wergiliusz. Jako młodzieniec Augustyn żył swobodnie. Lubił zabawy, dobre jadło i picie. Chętnie uczęszczał do teatru, miał ciągoty do psot chłopięcych. Trudny okres dojrzewania, dużo wolnego czasu i pogańskie zwyczaje sprawiły, że po pierwszych studiach w Tagaście (do roku 366) i w Madurze (366-370) udał się na dalsze kształcenie do Kartaginy, metropolii Afryki Północnej, i tam związał się z kobietą. Z tego związku po pewnym czasie urodził się syn Adeodatus (z łac. “dany od Boga”). Augustyn żył z tą dziewczyną przez 15 lat. Igrzyska, cyrk, walki gladiatorów, teatr – to był jego ulubiony żywioł. Pod wpływem lektury klasyków rzymskich Augustyn wpadł w sceptycyzm racjonalistyczny. Zaczął szukać prawdy. Biblia wydawała mu się prostacka, bo jej łacińskie tłumaczenia były wówczas nie zawsze udane. Za problemami filozoficznymi poszły i wątpliwości religijne. W tym czasie wstąpił do sekty manichejskiej, do której wciągnął go tamtejszy biskup, imponując mu wymową i oczytaniem. W 374 roku Augustyn powrócił do Tagasty, gdzie otworzył własną szkołę gramatyki. Po dwóch latach zamknął ją jednak i udał się do Kartaginy, gdzie otworzył szkołę retoryki (376). Miał wtedy 22 lata. Po 7 latach udał się do Rzymu, gdzie także założył swoją szkołę (383). Tu dowiedział się, że w Mediolanie poszukują retora. Natychmiast tam się zgłosił (384). Mediolan był wówczas stolicą cesarstwa zachodnio-rzymskiego – pierwszym miastem Europy po Konstantynopolu. Oprócz prowadzenia szkoły Augustyn miał obowiązek wygłaszania mów podczas uroczystości państwowych w Mediolanie. Augustyn miał już 30 lat. W Mediolanie zetknął się ze św. Ambrożym, który był wówczas biskupem tego miasta. Augustyn zaczął słuchać jego kazań. Wielki biskup zaimponował mu wymową i głębią przekazywanej treści. Niedługo potem przyszło uderzenie łaski Bożej (386). Pewnego dnia Augustyn wziął do ręki Listy św. Pawła Apostoła. Przypadkowo otworzył fragment Listu do Rzymian: “Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i w wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa, i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom” (Rz 13, 13-14). Jak pisze w swoich Wyznaniach, Augustyn poczuł nagle jakby strumień silnego światła w ciemnej nocy swojej duszy. Zrozumiał sens swojego życia, poczuł żal z powodu zmarnowanej przeszłości. Dotrwał jako nauczyciel retoryki do wakacji, następnie udał się w pobliże Mediolanu, do wioski Cassiciaco, i tam u przyjaciela Werekundusa spędzał czas na modlitwie i na rozmowach na tematy ewangeliczne. Rozczytywał się równocześnie w Piśmie świętym. Na początku Wielkiego Postu zgłosił się do św. Ambrożego jako katechumen i w Wielką Sobotę w nocy z 24 na 25 kwietnia 387 r. z rąk Ambrożego przyjął chrzest. Miał wówczas 33 lata. Wraz z nim przyjęli chrzest jego syn, Adeodatus, i przyjaciel, Alipiusz. Augustyn postanowił powrócić do Afryki, by nawracać współziomków i pozyskiwać ich dla Chrystusa. Tuż przed opuszczeniem Italii umarła w Ostii jego matka, św. Monika; wkrótce po dotarciu do Afryki zmarł także jego syn. Po przybyciu do Tagasty Augustyn rozdał swoją majętność pomiędzy ubogich i z przyjaciółmi – św. Alipiuszem i Ewodiuszem – zamieszkali razem, oddając się modlitwie, dyskusji na tematy religijne i studiom Pisma świętego. W 391 r. Augustyn wraz z przyjaciółmi udał się do Hippony, gdzie postanowił założyć klasztor i tam spędzić resztę swego życia. Niebawem dał się poznać wszystkim jako człowiek bardzo pobożny. Dlatego, gdy biskup Waleriusz zwrócił się pewnego dnia do ludu, by mu wskazano kandydata na kapłana, gdyż potrzebował jego pomocy, wszyscy w katedrze zwrócili się do Augustyna, wołając: “Augustyn kapłanem!” Ten, zalany łzami, przyjął propozycję biskupa i ludu. Po przyjęciu święceń nie zmienił jednak trybu życia, ale nadal prowadził życie wspólne w klasztorze. Zaczął nawet przyjmować nowych kandydatów. W ten sposób powstało jakby seminarium, z którego wyszło wielu biskupów afrykańskich: św. Alipiusz, biskup Tagasty, bezpośredni przyjaciel Augustyna; Profuturus, biskup Syrty; Ewodiusz, biskup Uzalis, przyjaciel Augustyna; Sewer, biskup Milewy; Urban, biskup Sicea; Peregrinus, biskup Thehac, i Bonifacy. Biskup Waleriusz konsekrował wkrótce Augustyna na swojego sufragana w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego 394 r. ku ogromnej radości ludu. W dwa lata potem przeniósł się do wieczności (396) i Augustyn został jego następcą, biskupem Hippony. Nadal prowadził życie wspólne, w którym formował przyszłych biskupów i kapłanów. Po długich latach doświadczenia ułożył dla nich regułę, która w przyszłości miała się stać podstawą dla wielu rodzin zakonnych (m.in. augustianów, kanoników regularnych, dominikanów i paulinów). Dużo czasu zajmowała mu korespondencja. Nie traktował jej jednak jedynie jako rodzaj kontaktu towarzyskiego, ale wykorzystywał ją jako okazję do apostolstwa. Korespondował m.in. ze św. Janem Jerozolimskim, ze św. Paulinem z Noli, św. Hieronimem, św. Prosperem i ze św. Hilarym z Arles. Augustyn wypowiedział nieubłaganą walkę błędom, jakie za jego czasów nękały Kościół: manicheizmowi (396-400), donatystom (400-411) i pelagianom (411-430). Prowadził dysputy z manichejczykami, których znał osobiście, bo był z nimi przez szereg lat ideowo związany. Nie spoczął, aż tę herezję wyplenił. W owym czasie w Afryce najsilniejsi byli donatyści. W 330 r. mieli w swoich rękach aż 270 stolic biskupich. Potępieni na synodach w Arles (313) i w Mediolanie (316), zagnieździli się silnie w północnej Afryce. Jako rygoryści nie pozwalali przyjmować do społeczności kościelnej tych, którzy w czasie prześladowań wyparli się wiary, a teraz chcieli do niej powrócić – zwanych lapsi. Donatyści żądali dla kapłanów i wiernych, łamiących prawo, najsurowszych kar. Posuwali się często do gwałtów. Augustyn zwalczał ich pismem i żywym słowem. Był jednak zdania, że tych biskupów i kapłanów, którzy do jedności kościelnej powrócą, należy zostawić na ich urzędach. Tym pozyskał sobie donatystów. Na synodach w Kartaginie w 401 i 411 roku herezja została zwyciężona. W tym samym czasie przybył do Afryki Pelagiusz i Celestiusz. Głosili, że grzech Adama i Ewy zaszkodził tylko pierwszym rodzicom, a nie całemu rodzajowi ludzkiemu, że dzieci rodzą się w stanie łaski i nie jest konieczny chrzest, a łaska uświęcająca nie jest do zbawienia konieczna. Ta herezja była dla Augustyna okazją do tego, aby jako pierwszy z Ojców mógł gruntownie wyjaśnić teologiczny problem łaski uświęcającej i uczynkowej oraz problem zbawienia. Pod koniec swego życia Augustyn przeżył tragedię. Namiestnik rzymski zaprosił do północnej Afryki Wandalów dla obrony przeciwko szczepom dzikich mieszkańców Sahary. Kiedy spostrzegł, że Wandalowie są nie mniej od tamtych barbarzyńscy, wypowiedział im wojnę. Było jednak za późno. Po odniesionym zwycięstwie, Wandalowie zaczęli zajmować miasto po mieście. Hippona broniła się bohatersko przez trzy miesiące, aż wrogom udało się zrobić wyłom w murze i spowodować pożar miasta. Augustyn wtedy już nie żył. Zmarł w czasie oblężenia 28 sierpnia 430 r. Wandalowie siłą zaprowadzili arianizm. Polała się obficie krew męczeńska. W 150 lat potem Afryka padła pod hordami Arabów. Ciało Augustyna złożono w katedrze w Hipponie. Potem jednak w obawie przed profanacją Wandalów przeniesiono je do Sardynii, aż wreszcie król Longobardów, Luitprand (+ 744), przeniósł je do Pawii, gdzie po dzień dzisiejszy opiekę nad relikwiami roztaczają synowie duchowi wielkiego biskupa, augustianie. Po Augustynie pozostało kilkadziesiąt tomów jego pism. Do najcenniejszych z nich należą: Wyznania (386-387), O katechizacji ludzi prostych (395), O wierze i symbolu wiary (396) i O państwie Bożym ksiąg 22 (413-427). Zachowały się jego 363 kazania i 217 listów. Słusznie więc zdobył sobie tytuł największego teologa chrześcijańskiej starożytności. Jest jednym z czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego. Patron augustianów, kanoników regularnych, magdalenek, Kartaginy; drukarzy, wydawców, teologów. W ikonografii św. Augustyn przedstawiany jest w stroju biskupim, czasami jako zakonnik. Jego atrybutami są: anioł mówiący mu do ucha, dziecko nad brzegiem morza przelewające wodę do dołka, księga, pastorał, serce w dłoni, serce przeszyte dwiema strzałami, uczeń lub grupa uczniów. |
************************************************************************************************************
27 sierpnia
Święta Monika
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławionego Dominika od Matki Bożej Barberi, prezbitera, błogosławioną Marię Pilar Izquierdo Albero, zakonnicę |
Monika urodziła się ok. 332 r. w Tagaście (północna Afryka), w rodzinie rzymskiej, ale głęboko chrześcijańskiej. Jako młodą dziewczynę wydano ją za pogańskiego urzędnika, Patrycjusza, członka rady miejskiej w Tagaście. Małżeństwo nie było dobrane. Mąż miał charakter niezrównoważony i popędliwy. Monika jednak swoją dobrocią, łagodnością i troską umiała pozyskać jego serce, a nawet doprowadziła go do przyjęcia chrztu. W wieku 22 lat urodziła syna – Augustyna. Po nim miała jeszcze syna Nawigiusza i córkę, której imienia historia nam nie przekazała. Nie znamy także imion innych dzieci. W 371 r. zmarł mąż Moniki. Monika miała wówczas 39 lat. Zaczął się dla niej okres 16 lat, pełen niepokoju i cierpień. Ich przyczyną był Augustyn. Zaczął on bowiem naśladować ojca, żył bardzo swobodnie. Poznał jakąś dziewczynę; z tego związku narodziło się nieślubne dziecko. Ponadto młodzieniec uwikłał się w błędy manicheizmu. Zbolała matka nie opuszczała syna, ale szła za nim wszędzie, modlitwą i płaczem błagając dla niego u Boga o nawrócenie. Kiedy Augustyn udał się do Kartaginy dla objęcia w tym mieście katedry wymowy, matka poszła za nim. Kiedy potajemnie udał się do Rzymu, a potem do Mediolanu, by zetknąć się z najwybitniejszymi mówcami swojej epoki, Monika odnalazła syna. Pewien biskup na widok jej łez, kiedy wyznała mu ich przyczynę, zawołał: “Matko, jestem pewien, że syn tylu łez musi powrócić do Boga”. To były prorocze słowa. Augustyn pod wpływem kazań św. Ambrożego w Mediolanie przyjął chrzest i rozpoczął zupełnie nowe życie (387). Szczęśliwa matka spełniła misję swojego życia. Mogła już odejść po nagrodę do Pana. Kiedy wybierała się do rodzinnej Tagasty, zachorowała na febrę i po kilku dniach zmarła w Ostii w 387 r. Daty dziennej Augustyn nam nie przekazał. Wspomina jednak jej pamięć w najtkliwszych słowach. Ciało Moniki złożono w Ostii w kościele św. Aurei. Na jej grobowcu umieszczono napis w sześciu wierszach nieznanego autora. W 1162 r. augustianie mieli zabrać święte szczątki Moniki do Francji i umieścić je w Arouaise pod Arras. W 1430 r. przeniesiono je do Rzymu i umieszczono w kościele św. Tryfona, który potem otrzymał nazwę św. Augustyna. Św. Monika jest patronką kościelnych stowarzyszeń matek oraz wdów. W ikonografii św. Monika przedstawiana jest w stroju wdowy. Jej atrybutami są książka, krucyfiks, różaniec. |
******************************
Monika od modlitwy upartej
***
Gdyby data Dnia Matki ustalana była według kalendarza wspomnień liturgicznych, dzień ten powinien przypadać 27 sierpnia. Bo wśród wszystkich kanonizowanych matek to właśnie ona była najwytrwalsza wbrew logice i nadziei.
Święta Monika urodziła się około 332 roku w Tagaście, w północnej rodzinie, w rodzinie rzymskiej. Jej syn, św. Augustyn pisał o niej w swoich „Wyznaniach”: „Urodziła się w domu chrześcijańskim, w jednej ze szlachetnych komórek Kościoła, i zawsze powtarzała, że dobre wychowanie zawdzięcza nie tyle zabiegom własnej matki, ile troskliwości pewnej sędziwej służącej, która już jej ojca, gdy był niemowlęciem, na plecach nosiła, jak to dorastające dziewczęta zwykle noszą małe dzieci. Za to, jak też ze względu na sędziwy wiek i nienaganne obyczaje, pan i pani domu odnosili się do niej z respektem, jak do szacownego członka tej chrześcijańskiej rodziny. Dlatego też powierzyli jej wychowanie swoich córek, co ona sumiennie wypełniała. Ilekroć było to konieczne, surowo je karciła, powołując się na prawo Boże, a przez rozsądne pouczenia przygotowywała je do trzeźwego życia. Poza bardzo skromnymi posiłkami przy stole rodziców nie pozwalała im — choćby je paliło pragnienie — nawet pić wody, aby się w nich nie rozwinęły złe nawyki. Ciągle też powtarzała to zbawienne upomnienie: «Teraz pijecie wodę, bo wam nie wolno pić wina. Ale kiedy wyjdziecie za mąż i będziecie paniami spiżarni i piwnic, obrzydnie wam woda, a nawyk picia okaże się silniejszy od was»”.
Małżeństwo
Kiedy Monika była młodą dziewczyną, wydaną ją za mąż za bogatego urzędnika, członka rady miejskiej, poganina. Jej małżeństwo nie było udane. Mąż był skory do gniewu, niewierny, a teściowa, z którą mieszkali – nieprzychylnie nastawiona do Moniki. Ona jednak nie dawała się wciągnąć w żadne spory – spokojnie przeczekiwała wybuchy mężowskiej złości, a potem mądrze i cierpliwie rozmawiała i tłumaczyła, niejednokrotnie przekonując męża do swoich racji. Udało jej się również z czasem pozyskać przychylność teściowej, która przestała wierzyć plotkom służy, kierowanym przeciw synowej.
Pierwszy syn Augustyn urodził się, gdy Monika miała 22 lata. Później na świat przyszedł jeszcze Nawigiusz i córka, której imienia nie znamy. Gdy Monika miała 39 lat, zmarł jej mąż, a najstarszy syn Augustyn zaczął przysparzać nie lada problemów.
Syn
Augustyn, syn Moniki, żył bardzo podobnie do swojego ojca. Był leniwy, jako osiemnastolatek wszedł w związek z prostą dziewczyną, która urodziła mu syna – żyli ze sobą bez ślubu. Kiedy miał 19 lat, na dziewięć lat przyłączył się do sekty manichejczyków. Nawet, gdy zachorował ciężko i groziła mu śmierć, nie poprosił o chrzest. Po latach sam pisał o sobie, że zachował się jak błazen, i że ocaliła go miłość matki.
Monika nie umiała przejść do porządku dziennego nad tym, co działo się z jej dzieckiem. Jeździła za nim do Kartaginy, Rzymu i Mediolanu. Kiedy widziała go w duchowych rozterkach – rozmawiała z nim. I znów wspomina Augustyn: „Matka powiedziała mi – z największym spokojem, z taką pogodą, jaką daje zupełna ufność – iż wierzy, że zanim odejdzie z tego świata, ujrzy mnie wierzącym katolikiem. Tyle do mnie rzekła. Do Ciebie zaś, który zdrojem jesteś miłosierdzia, jeszcze goręcej się modliła, płacząc, prosiła, abyś jak najrychlej wspomógł mnie i rozświetlił moje ciemności Twoim światłem”.
Modlitwa
Nie słowa jednak i rozmowy, ale modlitwa św. Moniki miała wielką moc. Monika bowiem przez 17 lat bez przerwy modliła się o nawrócenie swojego dziecka. 17 lat – nawet wtedy, gdy wydawało się, że jej modlitwy pozostaną niewysłuchane, że Bóg tego nie chce – ona wciąż prosiła, uparcie, nieustępliwie. Kiedy spotkała się z jednym z biskupów, szukając pocieszenia i pomocy, usłyszała od niego: „Proś dalej, nic więcej. Nie jest możliwe, aby poszedł na zatracenie syn tylu łez”.
Prosiła więc dalej, nie zważając na przeciwności – bo tak kazała jej miłość. I miłość kazała jej miesiąc po miesiącu, rok po roku składać te same słowa błagania w jednej, jedynej tylko intencji, nie za siebie, ale za niego, za Augustyna.
I trwało długie lata, zanim Augustyn dotarł wreszcie do Mediolanu, zanim spotkał wreszcie biskupa Ambrożego, zanim zapragnął wreszcie przyjąć chrzest. Stało się to na Wielkanoc 387 roku – biskup Ambroży ochrzcił Augustyna i jego syna Adeodata. I kiedy wracali do rodzinnej Tagasty, Monika zachorowała na febrę i zmarła, patrząc na nowoochrzczonych syna i wnuka – jej misja była zakończona. A jej syn Augustyn, został kapłanem i biskupem, a potem świętym i Doktorem Kościoła. A nie byłoby jego, gdyby nie było jej modlitw.
Jak ona
Święty Franciszek Salezy mówił do kobiet: – Panie, jeśli chcecie być prawdziwie chrześcijańskimi matkami, utkwijcie wasz wzrok w św. Monice. Czytajcie jej żywot, a znajdziecie w nim wiele rzeczy, które was pocieszą.
Patronka strapionych matek, zachęta do wytrwałości w modlitwach za kochanych ludzi, wytrwale szturmująca niebo jak wdowa z ewangelicznej przypowieści. Gdyby więcej było takich kobiet, pewnie więcej byłoby i świętych mężczyzn – ich synów i mężów.
Monika Białkowska/Przewodnik Katolicki
****************************************
Św. Monika – misją jej życia było doprowadzenie bliskich do Chrystusa
Wiedziała, że będąc żoną i matką jej misją jest zaprowadzenie bliskich do Chrystusa, do Nieba. Z jednej strony cicha i pokorna, z drugiej silna i walcząca kobieta. Swoją drogę do wieczności przeszła modląc się i potykając o grzechy bliskich. Zrobiła to jednak w doskonałym stylu, nie wstydząc się swojej kobiecej delikatności oraz łez.
Urodzona ok. 332 roku, w rodzinie o chrześcijańskich korzeniach, święta Monika nie miała łatwego zadania do spełnienia. Wychodząc za mąż w młodym wieku, za człowieka o porywczym i gniewnym charakterze, nie wiedziała jeszcze, jak dużo będzie musiała wycierpieć. Towarzysz jej życia, będący poganinem, nie przejmował się rozwiązłym i hedonistycznym trybem życia ich najstarszego syna Augustyna.
Nawet wtedy, gdy okazało się, że jego konkubina urodziła mu syna. Św. Monika, która wiedziała, jak wielkim i ważnym darem jest chrzest, prosiła Boga i pragnęła, by mąż i nierozsądny syn go przyjęli. Niestety. przez lata nic się nie zmieniało. Ona jednak, właściwie odczytując swoje powołanie jako żony oraz matki, zanosiła każdego dnia gorące prośby do Boga, który mógł uczynić wszystko. A jej modlitwa i łzy zmieniały zatwardziałe serca męża i syna. Po latach św. Augustyn napisał: „Czy mogłeś wzgardzić jej łzami, czy mogłeś nie wysłuchać jej modlitw, w których błagała Cię nie o srebro i złoto, nie o jakiekolwiek dobra zmienne i przemijające, lecz o zbawienie duszy swego syna? Z Twojej przecież łaski była taka, jaka była. Nie mogłeś jej Panie odmówić pomocy”. I miał rację…
Wiara, Nadzieja, Miłość
Po zakończonych w Kartaginie studiach retoryki, św. Augustyn wrócił do Tagasty, rodzinnego miasta, w którym sam zaczął uczyć. Szybko zafascynował się i związał z manichejczykami. Jego matka była tym faktem przerażona, ale nie przestawała się modlić o jego nawrócenie. W 371 r. umarł mąż św. Moniki, Patrycjusz. Przed śmiercią zdążył przyjąć chrzest. Nie miało to jednak żadnego wpływu na zafascynowanego sztuką Cycerona najstarszego syna
Zaplątany w świat manichejskich filozofów przeżył w nim jeszcze prawie dekadę. Po latach św. Augustyn wspomni ten okres w tych słowach: „nurzałem się głęboko w bagnie i ciemności fałszu. Nieraz usiłowałem się z niego wydobyć, miotałem się, ale wtedy błoto jeszcze gęściej mnie oblepiało i głębiej zapadałem”. Pod wpływem rozważań i refleksji filozoficznych syn św. Moniki postanawia wyruszyć do Rzymu, by tam założyć swoją szkołę retoryki i nauczać. Jego matka, zamartwiając się, wyrusza w podróż za nim.
Spełnienie misji życia
Św. Monika odnajduje swojego pierworodnego syna, w momencie, gdy jest on już nawrócony i uczęszcza do katechumenatu. Przygotowując się do chrztu, św. Augustyn wyjeżdża na wieś, gdzie doświadcza nadprzyrodzonego przeżycia duchowego. Przebywając w ogrodzie, nagle słyszy głos dziecka mówiącego: „weź to i przeczytaj!”. Otwierając Biblię, trafia na fragment dotyczący zaprzestania ucztowania i uprawiania rozpusty oraz słowa „o przyobleczeniu się w Chrystusa”.
Po tym doświadczeniu św. Augustyn postanawia zostać celibatariuszem. Zanim to się jednak staje, przyjmuje on chrzest z rąk biskupa mediolańskiego, św. Ambrożego. Św. Monika będąc świadkiem tego wspaniałego i podniosłego wydarzenia, stwierdza, że jej misja została już zakończona. Słowa te zdają się być prorocze, bo czekając na statek powrotny do Tagasty, św. Monika umiera na febrę, w ramionach swojego nawróconego syna.
We wspomnieniach, po latach, św. Augustyn napisze „Matka powiedziała mi – z największym spokojem, z taką pogodą, jaką daje zupełna ufność – iż wierzy, że zanim odejdzie z tego świata, ujrzy mnie wierzącym katolikiem. Tyle do mnie rzekła. Do Ciebie zaś, który zdrojem jesteś miłosierdzia, jeszcze goręcej się modliła, płacząc, prosiła, abyś jak najrychlej wspomógł mnie i rozświetlił moje ciemności Twoim światłem”. Wola św. Moniki została spełniona, Bóg wszedł do serca jej syna i zamieszkał w nim już na zawsze.
Powołanie i modlitwa
Każdy człowiek rodząc się, został obdarzony konkretnym powołaniem. Św. Monika, pomimo trudu i łez właściwie odczytała swoje. Wiedziała, że będąc żoną i matką, ma misję zaprowadzenia bliskich do Chrystusa, do Nieba. Z jednej strony cicha i pokorna, z drugiej silna i walcząca kobieta.
Swoją drogę do wieczności przeszła, modląc się i potykając o grzechy bliskich. Zrobiła to jednak w doskonałym stylu, nie wstydząc się swojej kobiecej delikatności oraz łez. Została patronką matek, żon, wdów oraz kobiet zamężnych, które przeżywają trudności małżeńskie. To właśnie do niej odprawia się modlitwy w intencji ratowania duszy dziecka oraz męża. A czy ty nie boisz się walczyć o zbawienie swoje oraz bliskich ci osób w sposób stanowczy, ale równocześnie wrażliwy, poprzez modlitwę i łzy?
Monika Lender- Gołębiowska /Aleteia.pl
************************************************************************************************************
26 sierpnia
Najświętsza Maryja Panna Częstochowska
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Joannę Elżbietę Bichier des Ages, dziewicę, świętą Teresę od Jezusa Jornet e Ibars, dziewicę, błogosławioną Marię od Aniołów Ginard Marti, zakonnicę i męczennicę |
Wśród bardzo licznych w Polsce sanktuariów Jasna Góra ma swoje pierwsze i uprzywilejowane miejsce. Rocznie nawiedza ją od miliona do dwóch milionów pielgrzymów. Przybywają, by modlić się przed cudownym obrazem Matki Bożej Częstochowskiej, słynącym wieloma łaskami i na trwałe wpisanym w dzieje Polski. Pierwszym i najdawniejszym dokumentem, informującym o cudownym obrazie, jest łaciński rękopis, który znajduje się w archiwum klasztoru: Translatio tabulae Beatae Mariae Virginis quam Sanctus Lucas depinxit propriis manibus (Przeniesienie obrazu Błogosławionej Maryi Dziewicy, który własnymi rękami wymalował św. Łukasz). W rękopisie tym czytamy: Autorem obrazu jest św. Łukasz Ewangelista. Na prośbę wiernych wymalował wizerunek Maryi z Dzieciątkiem na blacie stołu, przy którym siadywała. Cesarz Konstantyn kazał przenieść obraz z Jerozolimy do Konstantynopola i umieścić w świątyni. Tam obraz zasłynął cudami. Urzeczony cudownym obrazem książę ruski Lew, pozostający w służbie cesarza, uprosił Konstantyna o darowanie mu obrazu, który też przeniósł do swojego księstwa i kazał go bogato ozdobić. Obraz znowu zasłynął cudami. W czasie wojny prowadzonej na Rusi przez Ludwika Węgierskiego obraz ukryto w zamku bełskim. Po poddaniu się zamku Ludwikowi, namiestnik króla, książę Władysław Opolczyk zajął obraz. W czasie oblegania zamku przez Litwinów i Tatarów strzała wpadła do zamku i ugodziła w prawą stronę wizerunku. Wtedy nieprzyjaciół otoczyła mgła, która przeraziła wrogów. Książę wypadł na nich z wojskiem i ich rozgromił. Kiedy chciał wywieźć obraz do swojego księstwa, mimo dużej liczby koni obraz nie ruszał z miejsca. Wtedy książę uczynił ślub, że wystawi kościół i klasztor tam, gdzie umieści obraz. Wtedy konie lekko ruszyły i zawiozły obraz na Jasną Górę. Tam umieścił go w kaplicy kościoła, gdzie obraz ponownie zajaśniał cudami. Cytowany dokument pochodzi z I połowie XV w. Być może został przepisany z dokumentu wcześniejszego. Tradycja głosi, że obraz został namalowany przez św. Łukasza Ewangelistę na desce stołu z domu Świętej Rodziny w Nazarecie. Wizerunek z Jerozolimy do Konstantynopola miał przewieźć cesarz Konstantyn. Służący w wojsku cesarskim książę ruski Lew zapragnął przenieść obraz na Ruś. Cesarz podarował mu wizerunek i od tego czasu obraz otaczany był na Rusi wielką czcią. Obraz rzeczywiście mógł dostać się na Ruś z Konstantynopola, gdyż w XI-XIV w. pomiędzy Cesarstwem Bizantyjskim a Rusią trwał żywy kontakt. Nie jest również wykluczone, że obraz został zraniony strzałą w czasie bitwy. W czasie walk prowadzonych przez Kazimierza Wielkiego i Ludwika Węgierskiego na Rusi obraz ukryto w zamku w Bełzie. W roku 1382 znalazł go tam książę Władysław Opolczyk. Doznając wielu łask przez wstawiennictwo Matki Bożej, książę zabrał obraz i przywiózł do Częstochowy. Pierwotny obraz jasnogórski mógł pochodzić z VII w. Byłby to więc jeden z najstarszych na świecie wizerunków Matki Bożej. Analiza obrazu wykazuje duże podobieństwo do obrazów, jakie mnisi bazyliańscy malowali na Krecie. W tym wypadku obraz mógłby pochodzić z X w. Stąd mógł znaleźć się w Konstantynopolu. Po II wojnie światowej znaleziono na Jasnej Górze inny dokument, pochodzący z 1474 r. Zawiera on szerszy opis dziejów cudownego obrazu, ale pełno w nim legend. Mamy jednak także dokument najwyższej wagi: dwa dzieła, które wyszły spod pióra Jana Długosza (1415-1480). Żył on w czasach, które blisko dotyczą cudownego obrazu – sam mógł więc być świadkiem niektórych wydarzeń. Długosz kilka razy pisze o cudownym obrazie częstochowskim. Książę Władysław Opolczyk sprowadził do Częstochowy z Węgier paulinów. Oddał im drewniany kościół parafialny w Starej Częstochowie. Długosz przekazał nam dokładnie akt zrzeczenia się tegoż kościoła przez ówczesnego proboszcza, Henryka Bielę, na ręce ojca Jerzego, przeora klasztoru paulinów w Budzie na Węgrzech. Długosz podaje, że akt przekazania odbył się dnia 23 czerwca 1382 r. 10 sierpnia tego roku książę Opolczyk specjalnym dokumentem przekazał uposażenie, jakie nadał klasztorowi w Starej Częstochowie. Darowizny te musiały być niewystarczające, skoro 24 lutego 1393 r. książę Opolczyk ponowił akt darowizn przez swoich pełnomocników. Byli nimi: krakowianin Spytko z Melsztyna i Jan Tarnowski z Sandomierza. Długosz wymienia szczegółowo, jakie to były darowizny i świadczenia. Dowiadujemy się także, jaki był wówczas stan klasztoru i kościoła. Bardzo szybko do obrazu zaczęli przybywać pierwsi pielgrzymi, którzy dzięki modlitwie do Maryi doznawali wielu łask. Z czasem zaczęli tu przynosić swoje wota. Przyciągnęły one złodziei. Na Wielkanoc 1430 r. dwaj panowie polscy i książę ruski dokonali napaści na Jasną Górę. Dla zatarcia śladów posłużyli się bandami husyckimi, grasującymi na Śląsku. W tym czasie klasztor słynął już z powodu cudownych łask otrzymywanych dzięki modlitwie do Maryi przedstawionej w wizerunku jasnogórskim. Napastnicy sądzili, że w klasztorze są zatem jakieś wielkie bogactwa i skarby, bo ściągały do niego rzesze pielgrzymów na święta maryjne. Kiedy okazało się, że wyposażenie klasztoru jest dość skromne – ukradli naczynia i sprzęty liturgiczne, kielichy, krzyże i ozdoby. Odarli także cudowny obraz ze złota i klejnotów, którymi przyozdobili go pobożni pielgrzymi. Wreszcie przecięli twarz Maryi cięciem szabli. Na prośbę paulinów król Władysław Jagiełło pozwolił zabrać zniszczony i zbeszczeszczony przez rabusiów obraz do Krakowa i powierzył jego odnowienie – na własny koszt – nadwornym malarzom. Przypuszcza się, że pochodzili oni z Rusi i specjalizowali się w sztuce bizantyjskiej. Usiłowali oni naprawić obraz i przywrócić go do stanu pierwotnego. Kładli jednak farby nową techniką (tempera), czego stare malowidło nie przyjmowało. Nie znali bowiem dawnej techniki enkaustycznej, stosowanej w obrazach starochrześcijańskich i bizantyjskich, którą wykonano pierwotny wizerunek. W tej sytuacji albo zrobiono najpierw wierną kopię obrazu poprzedniego, albo powielono jedną z już istniejących kopii. Prace trwały długo, być może nawet dwa lata. To świadczy, z jak wielkim pietyzmem go malowano. Dla zaakcentowania wierności dla pierwowzoru artyści pozostawili nawet ślady ran, zadanych Matce Bożej na obrazie pierwotnym. Zachowali również te same deski, na których namalowano pierwowzór, chociaż kosztowało ich to wiele dodatkowego trudu. Zmieniono natomiast ozdoby szat. Lilie andegaweńskie na płaszczu Maryi nawiązują zbyt wyraźnie do herbu andegaweńskiego króla Węgier Ludwika. Prawdopodobnie dodano także do rąk Dzieciątka książkę. Do dziś pozostały na obrazie jedynie ślady napaści z 1430 r. – są nimi dwa równoległe ślady cięcia miecza na policzku Maryi, przecięte trzecim na linii nosa, oraz kilka podobnych, choć znacznie mniejszych cięć na szyi (dwa widoczne wyraźniej, cztery pozostałe słabiej). Księgi klasztoru częstochowskiego potwierdzają niezwykłe fakty, związane z cudownym obrazem. Zapisywano je skrzętnie w osobnej księdze łask. Najstarszy zachowany opis cudownego uzdrowienia pochodzi z roku 1402. O sławie jasnogórskiego obrazu świadczy również to, że już w owych czasach sporządzano jego kopie. Już w roku 1390 miał ją Głogówek, w roku 1392 daleki Sokal, a w roku 1400 – jeszcze dalszy Lepogłów w Chorwacji. Na Jasnej Górze wielokrotnie modlili się polscy królowie i książęta, m.in. Kazimierz Jagiellończyk (1448 i 1472), św. Kazimierz królewicz (1472), Zygmunt I Stary (1510 i 1514), Stefan Batory (1581), Zygmunt III Waza (1616, 1620, 1630), Władysław IV (1621, 1633, 1638, 1642, 1644, 1646), Jan Kazimierz (1649, 1656, 1658, 1661), Michał Korybut Wiśniowiecki (1669, 1670), Jan III Sobieski (1676, 1683), August II Sas (1704), August III Sas (1734). W roku 1655 miała miejsce słynna obrona Jasnej Góry. 9 listopada 1655 r. hrabia Wejhard podszedł pod Jasną Górę w 3 tys. żołnierzy i zażądał bezwzględnej kapitulacji. Przeor klasztoru, o. Augustyn Kordecki, odmówił. Zaczęło się więc oblężenie. 19 listopada przybył generał Burhardt Miller oraz pułkownik Wacław Sadowski. Oblężenie trwało do Bożego Narodzenia, a więc ponad miesiąc. O. Kordecki miał do dyspozycji 160 żołnierzy i 70 zakonników. Obroną klasztoru dowodzili Stefan Zamojski i Piotr Czarnecki. Miller do rozbicia klasztoru i kościoła oraz otaczających murów użył najcięższych dział. Wyrzucono 340 armatnich kul o masie sześciu, a nawet dwunastu kilogramów. Naród zerwał się do walki. To zmusiło Millera do opuszczenia Jasnej Góry nocą 27 grudnia. Usiłował on jeszcze powrócić i z nagła zaskoczyć 24 i 28 lutego, a potem 9 kwietnia 1656 r., ale również bezskutecznie. Obecny obraz Matki Bożej, namalowany na drewnianej tablicy, zalicza się do ikon bizantyjskich określanych nazwą Hodegetria, co oznacza “Tę, która prowadzi”. Sam obraz (o wymiarach 122,2 x 82,2 x 3,5 cm) jest ułożony na trzech deseczkach lipowych, sklejonych, na które została położona kredowa zaprawa grubości 2-3 mm. Samo malowidło położono temperą na płótnie. Przedstawia ono stojącą Najświętszą Maryję Pannę z Dzieciątkiem Jezus na lewym ręku. Matka Boża ma na sobie czerwoną suknię, a na nią narzucony niebieski płaszcz ozdobiony liliami andegaweńskimi. Prawa ręka Maryi spoczywa na piersi. Jezus jest przyodziany w sukienkę koloru karminowego, bogato złoconą ozdobami, z rękawami szczelnie zapiętymi u dłoni – podobnie jak u Maryi. W lewym ręku trzyma księgę, prawą natomiast unosi w geście błogosławieństwa, wskazując jednocześnie na Maryję. Całe pole nimbu Maryi i Jezusa jest wypełnione pozłotą. Tło obrazu jest zielone, co w symbolice obrazów bizantyjskich wyraża często pełnię łask Ducha Świętego. Dziecię Boże ma stopy bose, co wyróżnia się na tle bogactwa jego szaty. Płaszcz przykrywa także głowę Najświętszej Panny jakby naturalnym welonem. Nad czołem na płaszczu widać złotą gwiazdę. Obramowanie szaty Jezusa i płaszcza Maryi ma szeroką złotą oblamówkę. U płaszcza Maryi ma ona dodatkową ozdobę w postaci artystycznej koronki. Na to wszystko są nałożone na obie postacie artystyczne i zdobne w drogie kamienie szaty i korony. Obraz jasnogórski był kilka razy odnawiany. Po raz pierwszy – przypuszczalnie w roku 1682 z okazji przygotowań do 300-lecia sprowadzenia obrazu. Wtedy to nieznany malarz, podpisany J.K. pinxit indignus servus wymalował olejnymi farbami obraz, przedstawiający historię cudownego obrazu. Obraz ten umieścił na odwrocie cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Nie przeprowadził jednak konserwacji samego obrazu. Dokonał jej dopiero w 1705 r. na dwanaście lat przed koronacją brat zakonny, Makary Szybkowski. Z tej okazji również przemalował on olejnymi farbami płaszcz i suknię Maryi i Dzieciątka; do płaszcza Maryi wbił także 28 mosiężnych gwiazdek. Usunął je dopiero profesor Jan Rutkowski, kiedy w 1925-1926 roku dokonywał naukowego badania obrazu i jego gruntownej konserwacji. Usunął on przy tym także olejne farby, nałożone w latach późniejszych, oraz sadze z twarzy Matki Bożej i Pana Jezusa. Usunął też ślady gwoździ, które były przybite do deski celem umocnienia sukienek srebrno-złotych. Oczyszczono deski od robactwa i ubytków powstałych na skutek próchnienia. Oczyszczono także i zabezpieczono ramy obrazu. W latach 1948-1952 przeprowadzono jeszcze raz naukowe badania najnowocześniejszymi dostępnymi wówczas środkami: prześwietlenie rentgenowskie, badano obraz pod mikroskopem, wykorzystując kryteria mikropaleontologiczne i mineralogiczne, przeprowadzono także ocenę technologiczną i artystyczno-formalną. W latach II wojny światowej (1939-1945) obraz znajdował się w ukryciu. Dlatego wymagał kolejnej renowacji. Dzieła dokonał konserwator R. Kozłowski. Od bardzo dawna istnieje zwyczaj ozdabiania cudownych obrazów Maryi koronami. Pierwsza papieska koronacja obrazu jasnogórskiego miała miejsce w 1717 r. Korony ofiarował sam król August II Mocny. Aktu koronacji dokonał brat prymasa, biskup Krzysztof Szembek, w dniu 8 września 1717 r. Obecni byli ponadto biskup wileński i inflancki. W uroczystej procesji przeniesiono obraz z kościoła do sali rycerskiej. Tam odczytano dekret papieski i przyniesiono korony. Następnie obraz przeniesiono uroczyście do kościoła wśród modlitw, śpiewów i salw armatnich. Tu nastąpił obrzęd nałożenia koron i Msza święta. Po obiedzie odprawiono Nieszpory i przeniesiono obraz z kościoła do kaplicy. Tam odśpiewano Litanię Loretańską i Te Deum. Z okazji koronacji nałożono na obraz Matki Bożej kosztowne szaty wykonane przez złotnika, brata Makarego Szybkowskiego. Sporządził on trzy suknie na różne uroczystości: granatową haftowaną diamentami, niebieską z rubinami i zieloną z perłami i różnymi drogimi kamieniami. Od 1817 r. zaczęto obchodzić uroczyście rocznicę koronacji. W 1909 r. w nocy z 22 na 23 października zakonnik i kapłan Macoch dokonał kradzieży koron z obrazu Matki Bożej, perłowej sukni i wielu kosztowności. Ze świętokradztwem połączył mord dokonany na wspólniku. Skazano go na dożywotnie więzienie. Papież św. Pius X ofiarował nowe korony. Rekoronacja odbyła się 22 maja 1910 r. W 1957 r. na apel prymasa Stefana Wyszyńskiego i uchwałą Episkopatu Polskiego Polska rozpoczęła Wielką Nowennę, aby przygotować cały naród do obchodów tysiąclecia przyjęcia Chrztu przez Mieszka I (966-1966). Równocześnie zarządzono peregrynację kopii cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej po wszystkich diecezjach i parafiach. Peregrynacja rozpoczęła się dnia 26 sierpnia 1957 r. w archidiecezji warszawskiej. Dokładnie rok wcześniej, 26 sierpnia 1956 r., w 300 lat od ślubów króla Jana Kazimierza, złożonych przed obrazem Matki Bożej Łaskawej we Lwowie 1 kwietnia 1656 roku, Episkopat Polski pod nieobecność uwięzionego Prymasa Wyszyńskiego w obecności około miliona wiernych odnowił uroczyście te ślubowania. 5 maja 1957 r. odnowienie tych ślubów odbyło się we wszystkich kościołach polskich. Śluby króla Jana Kazimierza były jego osobistym zobowiązaniem, śluby jasnogórskie zaś stały się zobowiązaniem całego narodu polskiego jako program chrześcijańskiego życia, wytyczony przez Wielką Nowennę przed Tysiącleciem Chrztu Polski. Najbardziej znana i uroczysta koronacja obrazu odbyła się w 1966 r. w ramach obchodu Tysiąclecia Chrztu Polski. Dokonał jej Prymas Tysiąclecia, Sługa Boży Kardynał Stefan Wyszyński, wielki czciciel Maryi Jasnogórskiej, oddany Jej z synowską ufnością; jest on założycielem Instytutu Świeckiego Pomocnic Maryi Jasnogórskiej Matki Kościoła, działającego obecnie pod nazwą Instytutu Prymasowskiego Stefana kard. Wyszyńskiego. Cudowny obraz jest otaczany przez Polaków niezwykłą czcią. Wielokrotnie modlił się przed nim także kard. Karol Wojtyła, a potem – papież Jan Paweł II. Co roku, na uroczystości maryjne (szczególnie 15 i 26 sierpnia) do jasnogórskiego sanktuarium przybywają setki tysięcy ludzi, bardzo często idąc w pieszych pielgrzymkach przez wiele dni. Dzisiejsza uroczystość powstała z inicjatywy bł. Honorata Koźmińskiego, który po upadku powstania styczniowego starał się zjednoczyć naród wokół Królowej Polski – Maryi. Wraz z ówczesnym przeorem Jasnej Góry, o. Euzebiuszem Rejmanem, wyjednał on u św. Piusa X ustanowienie w 1904 r. święta Matki Bożej Częstochowskiej. Papież Pius XI rozciągnął w 1931 r. ten obchód na całą Polskę oraz zatwierdził nowy tekst Mszy świętej i brewiarza. |
********************************
Uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej – znaczenie i dzieje kultu
26 sierpnia 2021
fot. Mazur / BP KEP
***
26 sierpnia przypada uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej. Wizerunek Czarnej Madonny z Jasnej Góry na trwale związał się z dziejami naszego narodu. Jednak kult Matki Bożej Częstochowskiej jest znacznie szerszy i obejmuje wiele krajów europejskich, a dzięki polskim emigrantom stał się żywy w Ameryce. Przekracza on także ramy Kościoła katolickiego i jest obecny w prawosławiu. W tradycji Kościoła prawosławnego święto Częstochowskiej Ikony Matki Bożej obchodzone jest 19 marca.
Geneza powstania obrazu – wciąż tajemnicą
Wedle legendy zapisanej w najstarszej historii obrazu pt. (łac. Translatio Tabulae Beatae Mariae Virginis, quam Sanctus Lucas depinxit propris manibus) obraz Matki Bożej Częstochowskiej pochodzić miał z drzewa cyprysowego „stołu Świętej Rodziny”, na którym św. Łukasz miał namalować wizerunek Matki Boskiej. Jest to hodegetria, czyli Matka Boża trzymająca dzieciątko, zwrócone twarzą ku widzowi. W IV wieku św. Helena, matka cesarza Konstantyna Wielkiego, miała przywieźć ze sobą ten obraz do Konstantynopola, a stamtąd miał on trafić na Ruś i wreszcie do Polski.
Jednak na odmienną genezę obrazu wskazują badania prof. Wojciecha Kurpika z końca ub. wieku. Obraz miałby pochodzić z XIII-XIV wieku z terytorium Bałkanów, namalowany pod wpływem szkoły w Ochrydzie. Następnie, w drugiej połowie XIV stulecia miał trafić na dwór Andegawenów w Budzie. A skoro był poważnie uszkodzony i rozpadł się na trzy oddzielne deski, został tam poddany konserwacji i przemalowany w stylu włoskim. Na dworze węgierskim przebywało wówczas grono artystów włoskich, i któryś z mógł się tej pracy podjąć.
Wiadomo, że Elżbieta Łokietkówna, matka Ludwika Węgierskiego (króla Węgier i Polski) właśnie jemu zostawiła go w spadku. W końcu obraz powędrował na północ, gdzie ostatecznie na pewien czas znalazł schronienie na zamku w Bełżcu, na północny wschód od Lwowa, na Rusi Czerwonej. Tam otaczali go kultem prawosławni. W czasie wojny prowadzonej przez Ludwika Węgierskiego, Władysław Opolczyk, namiestnik króla na Rusi, znalazł obraz w Bełzie i stamtąd zabrał go do Polski, do Częstochowy. Według Piotra Risiniusa i jego „Historia pulchra” z 1523 roku, obraz miał dotrzeć do Częstochowy 31 sierpnia 1384 roku. Został oddany paulinom sprowadzonym z Węgier w 1382 r. Niedługo potem na Jasną Gorę zaczynają przybywać liczni pielgrzymi. Nie tylko z Polski, ale – jak informuje Jan Długosz – ze Śląska, Moraw, Węgier i Prus.
Symboliczne rysy…
Aktualna, widoczna dziś wersja wizerunku Matki Boskiej pochodzi z lat 1431-1433, po kolejnej restauracji dokonanej także przez malarzy z zachodniej Europy. Restauracja była konieczna ze względu na bardzo poważne zniszczenia, jakich obraz doznał w czasie Wielkiej Nocy 1430 r. Jedna z grasujących wówczas band, składająca się z Polaków, Czechów, Niemców, Rusinów, zachęcona legendarnymi skarbami Jasnej Góry, zaatakowała klasztor. Oto, co zapisał Jan Długosz: „Nie znalazłszy skarbów wyciągnęli świętokradcze dłonie po sprzęty święte, jak kielichy, krzyże, ozdoby. Sam nawet obraz naszej Pani odarli ze złota i klejnotów, w jakie przez ludzi pobożnych był przyozdobiony”. Dalej Długosz podaje: „nie poprzestając na grabieży, przebili oblicze na wylot mieczem, a tablicę, na której się obraz znajdował połamali”.
Pełna konserwacja dokonana została w Krakowie w l. 1431-32 i sfinansowana została przez króla Władysława Jagiełłę. Po odrestaurowaniu, a w dużej mierze namalowaniu wizerunku na nowo, odtworzono rany na licu Matki Boskiej, odciskając je ostrym narzędziem i pokrywając cynobrem. Są one ważnym elementem obrazu o bardzo silnej wymowie, obecnym do dziś.
Narodowy bastion, miejsce duchowego schronienia
Przywileje odpustowe nadane Jasnej Górze przez Stolicę Apostolską w XV wieku ugruntowały pozycję tego ośrodka jako jednego z najważniejszych sanktuariów na ziemiach polskich. W czasie reformacji Jasna Góra odgrywała doniosłą rolę, miało tu miejsce wiele konwersji na katolicyzm.
Podczas „Potopu” Jasna Góra oparła się wojskom szwedzkim w czasie oblężenia, które trwało od 18 listopada do 26 grudnia 1655 roku. Wojskami szwedzkimi dowodził generał Burchard Muller, mając pod sobą dwunastu oficerów i 3275 żołnierzy. Jednak musiał odstąpić od klasztoru, bronionego przez nieliczną załogę, złożoną ze stu sześćdziesięciu żołnierzy „wziętych przeważnie od pługa”, dwudziestu szlachty i czeladzi oraz siedemdziesięciu zakonników pod wodzą przeora Augustyna Kordeckiego.
Fakt ocalenia klasztoru uznano za dowód opieki Matki Boskiej, którą król Jan Kazimierz 1 kwietnia 1656 r. r. ogłosił we Lwowie Królową Korony Polskiej.
Na początku XVIII wieku w dobie wewnętrznego rozdarcia Polski między Augustem II i Stanisławem Leszczyńskim, Jasna Góra broniła się przed wojskami saskimi i szwedzkimi (w latach 1702, 1704 i 1705). „Sprawa ta – jak pisał w 1704 r. sekretarz króla szwedzkiego, Olof Hernelin – zaalarmowała cały kraj, ten naród uważa bowiem ten klasztor za Sanctissimum”.
W tym czasie przeor stołecznego klasztoru paulinów, o. Ignacy Pokorski, zainicjował podczas epidemii w 1711 r. pierwszą – a trwającą nieprzerwanie do dziś – warszawską pielgrzymkę pieszą do Matki Bożej Częstochowskiej.
Obraz Matki Bożej Częstochowskiej był otaczany kultem także poza granicami Polski. Od XV wieku czczono go na Węgrzech, do końca XVIII wieku kult rozwinął się m.in. w Niemczech, Austrii, Słowacji, Chorwacji czy Rosji.
Znaczenie kultu podkreślały kolejne koronacje obrazu. Pierwsza miała miejsce 8 września 1717 r – jako pierwsza koronacja na prawach papieskich poza Rzymem. W 1744 r. nastąpił akt oddania króla Augusta III i całej Polski Matce Bożej, a sejm w 1764 r. w swoich ustawach – w ślad za lwowskim ślubami Jana Kazimierza – nazwał Matkę Boską Częstochowską – Królową Polski. W 1771 roku bronili się tutaj konfederaci barscy.
W 1793 r., po drugim rozbiorze Jasna Góra znalazła się pod rządami pruskimi. Prusacy zapragnęli zawładnąć skarbami Jasnej Góry, a nawet samym obrazem. To się nie udało, skonfiskowali jednak okoliczne, paulińskie majątki. W 1815 r. na mocy decyzji Kongresu Wiedeńskiego Jasna Góra weszła w skład imperium rosyjskiego. Fortyfikacje Jasnej Góry zostały zburzone z rozkazu cara Aleksandra I, aby klasztor nie mógł już pełnić roli twierdzy obronnej.
Sanktuarium trzech zaborów
Trwający nadal żywy kult Jasnogórskiego wizerunku był przyczyną wielu represji ze strony zaborców, którzy upatrywali w nim symbol polskiego oporu. I faktycznie, pielgrzymi na Jasną Górę licznie nadal przybywali ze wszystkich trzech zaborów, dzięki czemu pełniła ona rolę miejsca pielgrzymkowego jednoczącego Polaków, niezależnie od tego, pod jaką władzą się znajdowali. Podczas jubileuszu 500-lecia fundacji klasztoru w 1882 r. na jasnogórskich błoniach zebrało się około 400 tysięcy wiernych ze wszystkich zaborów.
W drugiej połowie XIX wieku, głównie dzięki polskim emigrantom budowano kościoły pw. Matki Boskiej Częstochowskiej w Anglii i Francji oraz w wielu innych krajach świata. Propagatorami kultu byli głównie polscy misjonarze.
W okresie odwilży religijnej w cesarstwie rosyjskim na progu XX wieku, papież Pius X – na prośbę polskich biskupów – w 1904 r. zatwierdził uroczystość Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej dla Jasnej Góry i dla ówczesnej diecezji włocławskiej, na terenie której leżała. Po raz pierwszy obchodzono ją 29 sierpnia 1906 r. Decyzja ta znacznie zdynamizowała ruch pielgrzymkowy. Oblicza się, że w 1910 r. w pielgrzymkach do Częstochowy wzięło udział 800 tys. pątników.
Rola kard. Augusta Hlonda
W XX-leciu międzywojennym, gorącym orędownikiem kultu Matki Bożej Częstochowskiej był mi.in. prymas kard. August Hlond. Jako Ślązak i Polak eksponował w sposób szczególny rolę Matki Bożej Jasnogórskiej i pomagał paulinom w dokonaniu wewnętrznej reformy. Będąc protektorem zakonu ojców Paulinów, związał pracę Kościoła w Polsce z jasnogórskim sanktuarium: tu zatem odbywały się konferencje Episkopatu Polski, ogólnopolskie pielgrzymki, m.in. ślubowania młodzieży a także Pierwszy Synod Plenarny Kościoła w Polsce w 1936 r.
W 1931 r. papież Pius XI ustalił dzień 26 sierpnia uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej. Pierwszy raz tego dnia czczono Matkę Bożą Jasnogórską w 1932 r. w ramach obchodów jubileuszu 550-lecia Jasnej Góry.
W czasie okupacji hitlerowskiej Matka Boska Częstochowska była patronką Polski Walczącej. W „Dzienniku” generalnego gubernatora Hansa Franka zachowały się słowa: „Gdy wszystkie światła dla Polski zagasły, to wtedy zawsze jeszcze była Święta z Częstochowy i Kościół”. Nawet w czasie okupacji pielgrzymowano na Jasną Górę w niewielkich grupkach – nieco podobnie jak dziś podczas pandemii. Odnawiano też ślubowania młodzieży akademickiej, po raz pierwszy złożone tu w 1936 r.
U progu epoki komunizmu, na Jasnej Górze prymas Hlond wraz z episkopatem Polski i milionową rzeszą wiernych 8 września 1946 r. zawierzył naród polski Niepokalanemu Sercu Maryi. Na zakończenie uroczystości wołał z mocą z jasnogórskiego szczytu: „Ludu polski! Naród polski ślubował wierność Najświętszej Maryi Pannie. Polska chce pozostać Polską, w której świeci słońce polskie i Matka Chrystusowa. (…) Odnowiliśmy śluby w imieniu całego narodu. Idźcie i urzeczywistniajcie treść ślubów”.
W okresie powojennym na Jasnej Górze zbierali się biskupi, duchowni diecezjalni i zakonni, aby wspólnie zastanawiać się nad kształtem duszpasterstwa w czasach kolejnej, tym razem komunistycznej opresji.
Prymas Tysiąclecia: Wielka Nowenna i Millenium Chrztu Polski
Zawierzenie Matce Bożej jako oś pracy duszpasterskiej Kościoła w Polsce, kontynuował prymas Stefan Wyszyński. Opracowany przezeń w okresie uwięzienia program odnowy moralnej narodu – realizowany poprzez Wielką Nowennę – ściśle związany był z Jasną Górą i Matką Bożą Częstochowską. Prymas Tysiąclecia sam zresztą był wielkim czcicielem Matki Bożej Jasnogórskiej już od czasów swego dzieciństwa, tu też odprawił swą mszę prymicyjną. Jako biskup i prymas na Jasną Górę przybywał kiedy tylko mógł, a kopia obrazu towarzyszyła mu każdego dnia, nawet w zagranicznych podróżach.
Wielkim wydarzeniem były Jasnogórskie Śluby Narodu Polskiego złożone w uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej 26 sierpnia 1956 r. Ich tekst, nawiązujący do lwowskich ślubów Jana Kazimierza z 1656 r., oddających naród w opiekę Maryi, ułożył prymas jeszcze podczas uwięzienia w Komańczy. W ich złożeniu na Jasnej Górze, 26 sierpnia 1956 r. uczestniczyło co najmniej milion wiernych.
W 1957 r. rozpoczęło się pielgrzymowanie Jasnogórskiej Ikony po po wszystkich polskich diecezjach, co trwało w kolejnych latach, stanowiąc istotny instrument ożywienia wiary Polaków, w trakcie „komunistycznej nocy”. Nie zabrakło momentów dramatycznych, kiedy to władze komunistyczne uwięziły wędrującą kopię zakazując jej peregrynacji. Nigdy w historii nic podobnego nie miało miejsca. Kiedy w 1966 r. zaaresztowano przewożoną kopię wizerunku i odesłano do Częstochowy, Jasna Góra przeżywała swoje ostatnie – jak do tej pory – oblężenie. Sprawdzano nawet, czy ktoś nie próbuje wywieźć obrazu w bagażniku samochodu. W tym czasie pielgrzymowały po kolejnych diecezjach puste ramy obrazu a nieobecność wizerunku mówiła tym silniej o obecności Maryi wśród swego ludu.
Obraz ten za wiedzą prymasa Wyszyńskiego „wykradł” w 1972 r. z Jasnej Góry ks. Józef Wójcik, wikariusz parafii katedralnej w Radomiu i tam przez pewien czas był chroniony.
Jasna Góra jednym z najważniejszych sanktuariów w Europie
Na skutek tych wszystkich wydarzeń – jak i pielgrzymek Jana Pawła II do Polski – ruch pielgrzymkowy do Matki Bożej Częstochowskiej zdecydowanie wzrasta w latach 70-tych i 80-tych. W tym czasie, wzorem pielgrzymki warszawskiej, zainaugurowane zostały piesze pielgrzymki z innych polskich diecezji. Paradoksalnie, okres największego rozkwitu ruchu pątniczego na Jasną Górę przypadł na czas stanu wojennego. W 1982 r. sierpniowa pielgrzymka z Warszawy liczyła ok. 50 tys. osób.
O silnym kulcie Matki Bożej świadczy tez fakt, że co czwarta parafia w Polsce nosi jej imię, a wezwanie Matki Boże Częstochowskiej przyjęły 252 polskie parafie.
Od lat 70-tych XX-wieku kult Matki Bożej Jasnogórskiej staje się też coraz bardziej międzynarodowy. W sierpniu na Jasną Górę, wraz z polskimi pielgrzymkami zaczyna tu przybywać młodzież z wielu krajów europejskich, głównie z Niemiec, Francji, Woch, Hiszpanii, Słowacji oraz Węgier, odnajdując tu, niepowtarzalny koloryt i głębię modlitwy. Szczyt pielgrzymowania młodych na Jasną Górę nastąpił w sierpniu 1991 r., kiedy na Światowe Dni Młodzieży do Częstochowy przybyło niemal dwa miliony młodych z całego świata, w tym ok. 100 tys. z terenów ówczesnego ZSRR. Wówczas Jan Paweł II, używając metafory o dwóch płucach: wschodniego i zachodniego, wołał o reintegrację Europy. Zresztą, w 1991 r. Jasna Górę odwiedziło najwięcej pielgrzymów w historii – ok. 7 milionów.
Na Jasną Górę przybywał Jan Paweł II i tu się modlił podczas każdej ze swych pielgrzymek do Polski. Podobnie Benedykt XVI i Franciszek. Pobyt Franciszka 28 lipca 2016 r. zbiegł się z obchodami jubileuszu 1050. rocznicy Chrztu Polski. Wcześniej 3 maja 2016 r. w uroczystość Matki Bożej Królowej Polski polscy biskupi wraz z zebranymi na Jasnej Górze wiernymi dokonali Aktu Zawierzenia Matce Bożej z okazji 1050. rocznicy Chrztu Polski.
Dziś sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej należy do najczęściej odwiedzanych miejsc pielgrzymkowych w Europie.
Kai.pl
***************************************
Zwycięstwa pokornej Maryi – Hetmanki narodu polskiego
Od pierwszych chwil istnienia państwa, ochrzczony naród polski związał swe losy z Najświętszą Maryją Panną. Bogurodzica Dziewica, której imię wychwalane jest w najstarszej znanej pieśni polskiej, stała się prawdziwą Hetmanką Narodu. Ta Przeczysta Panna błogosławiła Piastom i Jagiellonom ilekroć Królestwo Polskie było wierne Jej i Chrystusowi Panu. Wielokrotnie ochraniała swym macierzyńskim płaszczem uciekających się pod Jej obronę Polaków. W miesiącu sierpniu winniśmy w sposób szczególny pamiętać i dziękować za wielkie zwycięstwa, których dostąpił nasz kraj za sprawą Królowej Korony Polskiej i prosić, aby zechciała ustrzec nas od grożących niebezpieczeństw.
Obrona Jasnej Góry
„Gdy Bóg najwyższy postanowił ukarać Polaków, w dobroci swojej zesłał wpierw ku opamiętaniu rozmaite przepowiednie i znaki, przyszłą klęskę zwiastujące (…) Roku więc następnego, niby bicz Boży, przeciwko Polakom wyruszył z północy Karol Gustaw, królem szwedzkim wybrany (…)” – od tych słów zaczyna swój „Pamiętnik oblężenia Częstochowy” ks. Augustyn Kordecki. W 1655 roku w całej Polsce szalała już niczym nie powstrzymana nawałnica szwedzka. Płonęły kościoły, zamki i miasta, a wróg Ojczyzny i Kościoła niszczył wszystko z barbarzyńską bezwzględnością.
Prorocze słowa ks. Piotra Skargi, który zapowiadał, że za grzechy narodu spadnie kara Boża, spełniały się. Po kolei padały i poddawały się największe miasta polskie pod miażdżącym naciskiem wojsk szwedzkich i przy współpracy zdrajców – Warszawa, Poznań, Toruń i Kraków. Król Jan Kazimierz schronił się na Śląsku, gdy wielu wolało wejść w zdradzieckie układy z królem szwedzkim Karolem Gustawem.
Ale to protestanckim Szwedom nie wystarczało. Zapragnęli dopaść i splądrować najświętsze miejsce dla Polaków – Jasnogórskie Sanktuarium Najświętszej Maryi Panny. Tu schroniły się resztki obrońców – u stóp Pani Jasnogórskiej. Wszystkich, którzy byli wtedy w klasztorze było 250, w tym 160 żołnierzy, trochę szlachty z rodzinami i służbą oraz 70 zakonników. Wszyscy pod wodzą o. Augustyna Kordeckiego, przeora klasztoru na Jasnej Górze. Jednak ich obrona z niewątpliwie cudowną opieką Matki Bożej w 1655 r. jest do dzisiaj wspaniałym dowodem Jej wstawiennictwa za Polską.
Prawie 6 tygodni obrońcy Jasnej Góry stawiali czoła dziesięciokrotnie liczniejszym wojskom nieprzyjaciela. Kiedy załoga odpierała ataki, naprawiała ciągle uszkadzane mury, gasiła pożary, które wybuchały na skutek spadającego gradu szwedzkich pocisków, paulini odprawiali procesje z Najświętszym Sakramentem, wszystko zawierzając Maryi.
Szwedzki generał Burchard Mueller z coraz większym zdziwieniem patrzył na tę heroiczną obronę jasnogórskiej warowni, którą z pogardą nazywał „kurnikiem”.
Mimo wielokrotnych próśb i nalegań oraz obaw i zwątpień wśród samych obrońców, o. Augustyn Kordecki twardo stanął w obronie powierzonego mu świętego miejsca. Nie dawał się zastraszyć szwedzkim groźbom wysyłanym za pośrednictwem wielu poselstw, ani też kupić licznymi obietnicami. Do końca zaufał Maryi i wierzył w Jej opiekę nad tym miejscem.
Ojciec przeor swoją nieugiętą postawą wpływał na wszystkich obrońców, którzy dzięki niemu jeszcze mężniej stawali do walki w obronie sanktuarium. Wreszcie z Bożą pomocą przyszedł kres oblężenia. Szwedzi zmuszeni zostali odstąpić od oblężenia w upokorzeniu. Stało się to tuż po Bożym Narodzeniu, w nocy z 26 na 27 grudnia 1655 r. Od Jasnej Góry rozpoczął się wielki odwrót wojsk szwedzkich, a upokorzony Karol Gustaw musiał zostawić Koronę Polską w spokoju. Jednak długo jeszcze po opuszczeniu Częstochowy opowiadali Szwedzi o niezwykłych wydarzeniach, jakie towarzyszyły oblężeniu.
Jak sami mówili, widzieli wówczas postać kobiecą w niebieskiej szacie, przechadzającą się po murach. Jej widok budził paniczny lęk w szeregach szwedzkiego wojska. Innym razem ukazywała się im osoba w białej szacie, która trzymała w ręku miecz. Kiedy przystępowali do ostrzału armatniego, owa tajemnicza postać otaczała mgłą Jasną Górę. Niekiedy wystrzelone kule armatnie odbijały się od murów i wpadały z powrotem do obozu szwedzkiego, czyniąc w nim zamęt i spustoszenie. Opowiadano, że dowódcom szwedzkich oddziałów ukazała się niewiasta o boskim obliczu i nakazała pozostawienie klasztoru w spokoju.
Za to cudowne ocalenie Jasnej Góry dziękował król Polski Jan Kazimierz, który powierzył Koronę Polską Najświętszej Maryi Pannie i w złożonych ślubach przed Jej wizerunkiem we Lwowie ogłosił Królową Polski. – „Wielka Boga – Człowieka Matko, o Przeczysta Panno! Ja, Jan Kazimierz, z łaski Twego Syna Króla Pana mojego i z Twojej łaski król, u stóp Twoich Najświętszych na kolana padając, obieram Cię dziś za Patronkę moją i moich państw Królową i polecam Twojej szczególnej opiece a obronie siebie samego i moje Królestwo Polskie z księstwami: Litewskim, Ruskim, Pruskim, Mazowieckim, Żmudzkim, Inflanckim, Czernichowskim, jako też wojska obydwu narodów i wszystek mój lud. Wzywam pokornie w tym opłakanym i zamieszanym królestwa mego stanie. Twego miłosierdzia i pomocy przeciw nieprzyjaciołom świętego rzymskiego Kościoła”.1
Na ratunek chrześcijańskiej Europie Odsiecz Wiednia
„…Był rok 1683. Na Wschodzie wyrosło potężne imperium osmańskie. Wielki Kara Mustafa z dwustu-trzydziestotysięczną armią wynajętych Kozaków, Mongołów i dzikich janczarów stanął pod Wiedniem, aby stąd ruszyć już na podbój reszty Europy. Sytuacja więc była bardzo niebezpieczna, a cesarz Leopold opuścił Wiedeń, schronił się w pobliskim spokojnym Linzu. Papież wołał wtedy do władców Europy. Wołał i do polskiego króla – Jana III Sobieskiego: Królu, ratuj Europę! Ratuj Europę, znaczyło wtedy to samo, co ratuj chrześcijaństwo! Król Polski Jan III Sobieski na prośbę papieża Innocentego XI i na mocy zobowiązań Świętego Przymierza, wyruszył z dwudziestotrzytysięczną armią w maju 1683 r. z Wilanowa w kierunku Wiednia. Modlił się nasz Monarcha w Puszczy Mariańskiej, w Nowym Mieście nad Pilicą, Studziannie, Piekarach, w Krakowie. Modlił się Godzinkami: Przybądź nam, Miłościwa Pani ku pomocy, a wyrwij nas z potężnych nieprzyjaciół mocy!
Codziennie król przystępował do Komunii Świętej. Mądry król, pobożny, rozważny i odpowiedzialny wódz. Armia polska była dobrze przygotowana. Husaria była bardzo nowoczesną formacją wojskową. Umiłowaną Królową Marysieńkę pożegnał król w Tarnowskich Górach. Dowództwo nad rozdzieloną taktycznie armią zlecił doświadczonym i mądrym hetmanom: Jabłonowskiemu i Sieniawskiemu. Jabłonowski prowadził wojsko przez Morawy, Sieniawski przez Śląsk. Nad Dunajem, po tamtej stronie, Książę Lotaryngii – naczelny wódz armii cesarskiej powitał Króla Polski z honorami. Po nakreśleniu strategii odsieczy Wiednia, dowództwo nad sprzymierzonymi armiami przekazał Książę Królowi Polskiemu – Janowi III Sobieskiemu. A wielki wódz Kara Mustafa – pasza po kilku miesiącach oblężenia Wiednia był już pewny że stąd ostatnim uderzeniem odniesie zwycięstwo.
Właśnie w dzień Matki Boskiej 12 września 1683 roku Król uczestniczył we Mszy Świętej, sprawowanej przez Ojca d’Aviano, a potem mówił do swoich rycerzy:
Tego dnia, o godzinie 18.00, piechota armii sprzymierzonych przełamała linię okopów, odsłaniając drogę do artylerii, wspieranej przez polską husarię. Husarię prowadził generał Marcin Kącki. Rozproszyły się oddziały janczarów, odsłaniając pole namiotów Wielkiego Wezyra. Wiktoria! Veni, vidi, Deus vicit!(…)
Zdobyczną chorągiew osmańską przekazał Król Jan III Sobieski Papieżowi Innocentemu XI z listem, który zaczynał się właśnie od tych słów: Przyszliśmy, zobaczyliśmy, a Bóg zwyciężył!”2
Cud nad Wisłą – Diabelska nawałnica nad Polską
W 1920 roku nad młodą Rzeczpospolitą zgromadziły się czarne chmury. Bardzo realnym stało się rozszerzenie na Polskę zarazy antychrześcijańskiego i bezbożnego bolszewizmu. Rewolucyjni wodzowie: Dzierżyński, Marchlewski, Próchniak i Tuchaczewski pisali wówczas w odezwie do czerwonoarmistów: „Towarzysze! Runął Bóg, ten największy ciemiężca proletariatu. Legli nasi wrogowie. Wy teraz wolni, ale oto tam, na Zachodzie ciemiężona i krępowana brać Wasza ręce ku nam wyciąga… Po trupie Polski wiedzie droga do światowej rewolucji. Idźcie i we krwi zmiażdżonej armii polskiej utopcie zbrodnicze rządy Polaków. Na Wilno, Mińsk i Warszawę – marsz Towarzysze!”
Do proletariatów Europy pisali: „Towarzysze, już pochwyćcie władzę w swoje ręce i wyjdźcie na spotkanie Czerwonej Armii Wyzwoleńczej!” Warszawa miała być zaledwie wstępem do rewolucji światowej, po niej miał być Berlin, Paryż i cały świat.
Przykład Błękitnego Generała
W samej Warszawie już od 6 do 15 sierpnia modlono się o cud. Kapłani udzielili wszystkim rozgrzeszenia generalnego przed spodziewaną rzezią Warszawy.
W tym czasie sowieckie dowództwo stacjonowało już na plebani w Wyszkowie. W procesji na Plac Zamkowy wyniesione zostały relikwie św. Andrzeja Boboli i bł. Władysława z Gielniowa. „Huk armat spod Radzymina mieszał się z modlitwą. „Święty Boże, Święty mocny, Święty a nieśmiertelny… Od powietrza, głodu, ognia i wojny! Zachowaj nas, Panie!”3 Na Placu Zamkowym przed Panem Jezusem w Najświętszym Sakramencie klęczał Nuncjusz Apostolski Achilles Ratti i kardynał Aleksander Kakowski.
– „…Noc z 12/13 VIII (1920) spędziłem w Rektoracie Politechniki Warszawskiej. Po przeczytaniu raportów wieczornych zasnąłem z modlitwą na ustach, z wiarą w pomoc Bożą i z wizją obrony Częstochowy z Jasnogórską Królową Polski, Matką Bożą, której Wniebowzięcie się zbliżało” – napisał w swoim pamiętniku generał Józef Haller, w tym dramatycznym momencie polskiej historii, kiedy do Warszawy zbliżała się niczym nie powstrzymana nawałnica bolszewicka. Tylko cud mógł uratować Polskę, a z nią całą Europę przed barbarzyńską rewolucją.
Generał Haller, twórca Błękitnej Armii (nazwa od koloru mundurów), która tak zasłynęła w czasie walk o odzyskanie niepodległości Polski, był człowiekiem bardzo pobożnym. Jego wiara przepojona była nabożeństwem do Najświętszej Maryi Panny. Dla Niej właśnie wstąpił do Sodalicji Mariańskiej. Generał i jego żołnierze należący do Związku Hallerczyków umieścili na swoich sztandarach wizerunek Matki Bożej Jasnogórskiej Królowej Polski i napis: „Dla ciebie Polsko. Dla twojej chwały”.
Na rok przed wojną polsko- boszewicką generał wziął udział wraz ze swoimi żołnierzami w pielgrzymce na Jasną Górę. Mówił wówczas: „U stóp Jasnej Góry winny zespolić się wszystkie dążenia Polaków, którzy w wolności przodować będą innym narodom”. Kiedy podczas Mszy Świętej modlił się wraz ze swoimi oficerami i żołnierzami w strugach ulewnego deszczu, wzbudzał podziw zebranych. Na zakończenie tej pielgrzymki, członkowie organizacji młodzieżowych złożyli generałowi w darze ryngraf z wizerunkiem Matki Bożej Jasnogórskiej.
Jego szczególna cześć do Jasnogórskiej Pani była znana. Ta postawa zjednywała mu sympatię i uznanie Polaków. W litanii, którą sam ułożył do „Bł. Jadwigi Królowej, czcicielki Matki Bożej Jasnogórskiej” umieścił m. in. wezwanie: „Abyśmy czcili i szanowali Najświętszą Maryję Pannę jako Matkę Bożą i Królową Polski uproś nam u Boga”.4
Rok po tej pielgrzymce na Jasną Górę, gdy u wrót stolicy stanęli bolszewicy, na prośbę generała Józefa Hallera w kościele Zbawiciela w Warszawie przy ołtarzu Matki Bożej Jasnogórskiej rozpoczęto modlitewną nowennę dla żołnierzy w intencji Ojczyzny.
W modlitwie wziął udział również sam jej inicjator. Na twarzach uczestniczących w nowennie żołnierzy widać było głębokie skupienie, przedstawiciele różnych grup społecznych leżeli krzyżem na posadzce kościoła. Przebywający wówczas w Polsce francuski generał Weygand relacjonował później, że nigdy nie widział tak żarliwie modlących się ludzi, jak w owych dniach, gdy nad Warszawą zawisła groźba wkroczenia Armii Czerwonej.
Ksiądz ich poprowadził…
W lipcu 1920 roku młody prefekt szkół warszawskich ks. Ignacy Skorupka zwrócił się do kardynała Kakowskiego o pozwolenie na wstąpienie do wojska. Wówczas kardynał uznał, że kapelanów jest już nadto i odmówił. Ksiądz Skorupka prosił wówczas biskupa polowego Stanisława Galla, który mianował go lotnym kapelanem garnizonu na Pradze. W ten sposób trafił do 236. Pułku Ochotników.
Jakże prorocze były słowa tego młodego księdza w kazaniu wygłoszonym 31 lipca w dniu jego imienin: „Nie martwcie się! Bóg ześle nam człowieka takiego jak Kordecki, jak Joanna d’Arc. Człowiek ten stanie na czele armii, doda odwagi i nastąpi zwycięstwo. Bliskim jest ten dzień. Nie minie 15 sierpnia, dzień Matki Boskiej Zielnej, a wróg będzie pobity”.5 Wkrótce te słowa miały spełnić się na jego osobie.
„…Świt 14 sierpnia 1920 roku, godzina 3 rano. Wigilia Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. W opłotkach wsi Ossów, 10 km od Warszawy, odpoczywa po forsownym marszu ochotniczy batalion młodzieży – ostatnia rezerwa walczących na tym odcinku oddziałów. Liczy około 800 młodych ludzi, wśród których są nawet chłopcy 16-letni, w większości harcerze… Kapelanem był wyświęcony przed dwoma laty prefekt szkół warszawskich ks. Ignacy Jan Skorupka. Młodzi żołnierze mieli po raz pierwszy zetknąć się z wielokrotnie liczniejszym przeciwnikiem. W pobliżu chwilowego postoju batalionu toczyła się zacięta walka o wieś Leśniakowiznę. Bolszewicy wyparli z niej nasze oddziały i nad ranem uderzyli na Ossów. Sytuacja była tragiczna. Cofający się żołnierze i uciekające tabory spowodowały popłoch, który udzielił się batalionowi.
W tej niezwykle groźnej chwili włączył się do akcji ks. Kapelan. Porwany wewnętrznym nakazem, wznosząc w jednej ręce krzyż, drugą wskazując chłopcom kierunek natarcia, pobiegł naprzód.
Z mgieł rozsnutych nad rzeczką Strugą wyłaniały się coraz liczniejsze szeregi wroga. Ksiądz biegł na ich spotkanie. Jego kapłańska stuła rozwinęła się jak archanielskie skrzydła. Niosły go one już nie po ścierniskach i bruzdach, po skrawku wieśniaczej roli, ale po całej polskiej ziemi. Biegł uzbrojony w krzyż przeciwko wszystkim mocom Antychrysta. Ogarniała go coraz bardziej, coraz zajadlej furia ognia świstem tysięcy kul. Co myślał, co czuł w tej chwili – Bogu tylko wiadomo. My możemy jedynie wyobrazić sobie, że wszystkie myśli księdza, napięcie jego woli, poryw serca, całe kapłańskie posłannictwo i złączona z nim polskość ześrodkowały się w jednym tylko pragnieniu: zatrzymać wroga! Ten krzyż, stuła mają dodać odwagi tym dzieciom, od których Ojczyzna zażądała wprost nadludzkiej ofiary. Chłopcy się cofają. Wykonanie rozkazu jest ponad ich siły. Ksiądz ich zna. Spowiadał ich wczoraj i umacniał Komunią św. Ale oni się boją. Ksiądz to rozumie. W Ogrójcu nawet apostołowie zawiedli. Zwykły ludzki strach. Tylko Jezus się nie uląkł i wyszedł na spotkanie wroga. Otrzeźwiło to spłoszonych uczniów. Ksiądz wie, że jego chłopcy też powrócą, tylko on musi dać im przykład, że śmierć nie jest straszna. W tej chwili zbliża się do niego złowrogim jazgotem kul…
Ksiądz nie słyszy i nie czuje tej, która uderzyła w kapłańskie czoło. Rozpościera szeroko ramiona, jakby chciał ogarnąć całą polską ziemię, umiłować ją, złączyć ją ze swym sercem na wieki. I tak legł na pobojowisku, ciałem swoim zagradzając nieprzyjacielowi drogę… Chłopcy w zapamiętaniu uderzają na wroga… walczą obok swego poległego kapłana. To on już z zaświatów wspomaga ich, podtrzymuje, prowadzi. On daje rozkaz: „Nie ustąpić! Zwyciężyć!”
Wroga ogarnia lęk przed tymi strasznymi dziećmi, przed niepojętą siłą bijącą z oczu gorejących, twarzy pobladłych i zaciętych. Kładą się pokotem, jak zboże pod ostrzem kosy. Zalegają gęsto krwawe pola… Ginie ich dużo, bardzo dużo; z ośmiuset żołnierzy, trzystu zostało na pobojowisku, ale wróg się cofa, ustępuje, wreszcie jego odwrót zamienia się w ucieczkę.
Komunikat Sztabu Generalnego z dnia 16 sierpnia roku 1920 podaje: „Ze szczególnym uznaniem należy podkreślić bohaterską śmierć księdza kapelana Ignacego Skorupki z 8. dywizji piechoty, który w stule, z krzyżem w ręku przodował atakującym oddziałom”.6
Ks. Ignacy Skorupka w swoim testamencie napisał: „Dług za szkołę spłacam swym życiem. Za wpojoną mi miłość do Ojczyzny – płacę miłością serca… Proszę mnie pochować w albie i stule…”
Uroczysta Msza Święta żałobna za duszę bohaterskiego księdza odprawiona została 17 sierpnia. Cała Warszawa przyszła wówczas do katedry polowej przy ul. Długiej, pożegnać nowego ks. Kordeckiego, który poprowadził żołnierzy do walki w obronie Polski i zagrożonego Kościoła.
Podczas uroczystej liturgii, na której obok trumny kapłana stały dwie inne: kapitana Downar-Zapolskiego i podchorążego Józefa Lechowicza, kazanie wygłosił ksiądz kanonik Antoni Szlagowski (późniejszy biskup i rektor UW).
Rozkaz Naczelnego Wodza odczytał generał Józef Haller: „Księdza Skorupkę i kapitana Zapolskiego odznaczam pośmiertnie Krzyżem Virtuti Militari V klasy”. Żołnierze oddali salwę honorową nad grobem Kapłana. Krzyż, stuła i order księdza Skorupki do dziś znajdują się w Muzeum Wojska Polskiego.
Maryja broni swoich dzieci
Jakże wielkie owoce przynosiło w historii Polski to głębokie zawierzenie naszych przodków Matce Najświętszej oraz wierna służba w obronie Krzyża Pana Jezusa i Świętego Kościoła.
Z drugiej jednak strony, nasza historia pełna jest dramatycznych przykładów kar, jakie spadały na nasz naród, kiedy sprzeciwiał się Panu Bogu i oddawał się tak społecznym jak i prywatnym grzechom. Warto pamiętać, że Ta, którą niegdyś król Jan Kazimierz obrał za Królową Polski, upomni się za swoim królestwem, jeśli ono sprzeniewierzać się będzie Jej woli.
Pośród burz, zwątpień, publicznych zgorszeń, fali demoralizacji, apostazji i grzechów wołających o pomstę do nieba, których tak wiele dzisiaj w Polsce i na świecie, nasz wzrok i wola muszą zostać skierowane do Hetmanki Narodu Polskiego, która jako Panna Wierna nigdy nie opuszcza wiernych Jej dzieci. Trzymajmy się rad, jakie zostawił doktor Kościoła św. Bernard z Clairvaux: „O, ktokolwiek jesteś, jeżeli widzisz, że w biegu doczesnego życia wśród burz raczej i nawałnic się miotasz, aniżeli chodzisz spokojnie po ziemi, nie odwracaj oczu od blasku tej gwiazdy, jeżeli nie chcesz, by cię burze pochłonęły(…). W niebezpieczeństwach, w utrapieniach, w wątpliwości o Maryi myśl, Maryję wzywaj. Niech ci Ona nie schodzi z ust, niech nie odstępuje od serca; i żebyś mógł uprosić pomocnego Jej wstawiennictwa, nie spuszczaj z oka wzoru Jej postępowania. Idąc za Nią nie zajdziesz na manowce; wzywając Ją, nie popadniesz w rozpacz; mając Ją na myśli, nie pobłądzisz”.
opracował Sławomir Skiba
1. Ks. Augustyn Kordecki, Pamiętnik oblężenia Częstochowy 1655 r., Dom Wydawniczy „Ostoja”, 2001, s. 103-104.
2. Fragment kazania wygłoszonego przez JE Ks. Bp. Józefa Zawitkowskiego 8 września 2002 na Kahlenbergu w 319. rocznicę Wiktorii Wiedeńskiej cyt. za str. internetową
3. http://www.mateusz.pl/bpjz/ktos/31.htm
4. Zachariasz S. Jabłoński OSPPE, Jasnogórska Królowa Polski wpisana w życie i działalność generała Józefa Hallera, [w:] Czesław Skonka, Na szlakach Błękitnego Generała, Gdańsk 2000 rok, s. 38-43.
5. http://www.mateusz.pl/bpjz/ktos/31.htm
6. Fragmenty książki s. Tworkowskiego, Krzyż Dowbora, cyt. za Andrzej Leszek Szcześniak, Cud nad Wisłą, Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne, Radom 2002, s. 21-23.
PCh24.pl/Artykuł pochodzi z magazynu „Przymierze z Maryją” – lipiec, sierpień 2003
******************************************
Czy wiesz, że Matka Boża Częstochowska ma więcej niż dwie rany?
10 ciekawostek z Jasnej Góry
Jasna Góra od wieków jest duchową stolicą Polski. To na niej, przy Matce Bożej Częstochowskiej, gromadził się naród, by zawierzać jej swoją przyszłość. Nie każdy jednak wie, że częstochowskie wzgórze, nad którym opiekę sprawują ojcowie paulini, skrywa również wiele tajemnic.
1. Skąd wzięła się nazwa „Jasna Góra”?
Paulini po przybyciu do Polski z Węgier otrzymali od księcia Władysława niewielki kościółek pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny oraz wzgórze, na którym stał. Wznoszące się 293 metry nad poziom morza wzgórze zaczęli nazywać „Jasną Górą”, ponieważ identyczną nazwę nosił ich klasztor w Budapeszcie (ówcześnie Buda) – Clarus Mons.
2. Jaka jest geneza Apelu Jasnogórskiego?
W 1930 roku kapitan Władysław Polesiński, wybitny pilot Wojska Polskiego, podczas ćwiczebnego lotu wpadł w tarapaty. Gdy podchodził do lądowania, jego samolot został uszkodzony (awarii uległ silnik), na skutek czego zaczął gwałtownie spadać. Wtedy kapitan krzyknął „Jezu, ratuj!”. Pomoc przyszła natychmiast, gdyż Polesiński słyszał wewnętrzny głos, który instruował go wydając polecenia, w jaki sposób ma bezpiecznie wylądować. Po tym jak żołnierz opuścił kokpit i oddalił się na bezpieczną odległość, samolot eksplodował.
Gdy powrócił do domu, dowiedział się, że o godzinie 21:00 (w momencie awarii) jego żona prosiła Matkę Bożą o wstawiennictwo nad nim. Uznał, że cudowne ocalenie zawdzięcza Maryi i od tej pory diametralnie odmienił swoje życie. Dotychczas niewierzący i nieufny wobec Kościoła kapitan Władysław Polesiński oddał się pod dowództwo Maryi Hetmanki. Codziennie o 21:00 stawiał się w mundurze na apel przed nią, salutował i meldował: „Maryjo, Królowo Polski, jestem przy Tobie, pamiętam! Maryjo, Królowo Polski, jestem przy Tobie, czuwam!”
Motywowany głęboką miłością do Pana Jezusa i Jego Matki założył organizację katolicką nazwaną Rycerskim Zakonem Krzyża i Miecza, która skupiała oficerów oraz inteligencję. Zakon stawiał sobie za cel realizację nauki Chrystusa w państwie oraz rozwój duchowy i moralny narodu Polskiego. Każdego dnia członkowie Zakonu Krzyża i Miecza stawiali się – wzorem kapitana Polesińskiego – na apelu przed Matką Bożą.
Później zwyczaj ten przejęły organizacje młodzieżowe i akademickie. Na Jasną Górę dotarły one dzięki Solidacji Mariańskiej i od 8 grudnia 1953 roku na stałe wpisały się w duchowy krajobraz paulińskiego wzgórza oraz całej Polski.
3. Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się, kto namalował wizerunek Matki Bożej
Stara legenda głosi, że znany wszystkim Polakom wizerunek Matki Bożej Częstochowskiej został namalowany przez świętego Łukasza Ewangelistę. Po Wniebowzięciu gminy chrześcijańskie prosiły go, by stworzył obraz przedstawiający Najświętszą Maryję. Ten bez chwili wahania wziął się do pracy i na jednej z desek, będącą niegdyś częścią stołu Bogarodzicy, stworzył dzieło, które już kilka wieków później miało słynąć cudami. Wszystko wskazuje jednak na to, że legenda ta niewiele ma wspólnego z rzeczywistością (choć ze względu na brak jakiejkolwiek jej szkodliwości, wręcz przeciwnie, nie należy przeciwko niej wytaczać dział).
Nie da się ustalić autorstwa Cudownego Obrazu. Wiemy natomiast, iż 400 lat po Narodzeniu Chrystusa, matka cesarza Konstantyna Wielkiego, św. Helena przywiozła ikonę do Konstantynopola, gdzie od samego początku obecności otaczany był wielką czcią, gdyż powstrzymał panującą epidemię. W X wieku, na skutek wielkich starań ruskiego księcia Lwa Halickiego, przeniesiony został do bełskiego zamku, który w XIV w zarządzany był przez księcia Władysława Opolczyka, a niepokojony przez Tatarów. Z obawy przed zbezczeszczeniem książę miał osobiście zawieźć Cudowny Obraz na Jasną Górę.
4. Skąd na Cudownym Obrazie wzięły się „cięte rysy dwie”?
Subtelny, pełen troski wizerunek podkreślają dodatkowo dwie rysy-rany widniejące na prawym policzku Matki Bożej, znane tak samo dobrze jak wizerunek. Szereg legend głosi, iż rany zostały Najświętszej Maryi Pannie zadane przez żołnierzy, w zależności od podania ruskich lub tatarskich. Inne przekazy mówią o rabusiach. Choć piękne i romantyczne, przesłania te należy wrzucić między bajki.
Cięcia te, stylizowane na zadane mieczem, są dziełem artysty: wyżłobiono je rylcem i wypełniono krwistoczerwonym barwnikiem. Ich historia sięga lat 30. XV wieku, kiedy to miał miejsce rabunkowy napad na Jasną Górę. Nie wiadomo z jakiego powodu i w jakim celu dokonując renowacji obrazu, konserwator postanowił uwypuklić rysy na wizerunku Bogarodzicy.
5. Matka Boża ma więcej niż dwie rany
Poza najbardziej znanymi (dwoma na policzku) ranami na Obliczu Matki Bożej wprawne oko doszuka się jeszcze ośmiu innych – Maryja ma w sumie dziesięć blizn. Sześć znajduje się na szyi, trzy na policzku (dwie biegną równolegle i poszerzają się zbliżając do szyi), a jedna przy nosie.
Ze względu na bogate zdobienia wizerunku Matki Częstochowskiej kilka z „ran” jest niewidocznych.
6. Czy rany Najświętszej Maryi Panny się powiększają?
Cięcia na Cudownym Obrazie spełniają dwie, istotne dla narodu polskiego, funkcje: romantyczną i martyrologiczną. W chwilach wielkich trudności Polacy gromadzili się przed obliczem Matki Bożej, aby wpatrując się w nie, odnaleźć nadzieję na lepszą przyszłość.
Z tego też powodu pobożność ludowa dopisywała różne mity i tak zwane legendy miejskie do wizerunku Matki Bożej. Najpopularniejsza z tego typu legend, powracająca raz na jakiś czas, opowiada o rzekomym przedłużaniu się blizn na wizerunku Matki Bożej. Nie ma żadnych powodów, aby w to wierzyć.
Obraz znajduje się pod stałą kontrolą specjalnej komisji złożonej z teologów oraz konserwatorów zabytków. Specjaliści ci nigdy nie zauważyli tego typu zmian na wizerunku Bogarodzicy. Apelują oni, by świętość Królowej Polskiej nie była ośmieszana sugestiami niemającymi nic wspólnego ze stanem faktycznym.
7. Jasnogórska Pani była pierwszą spoza Rzymu, która otrzymała papieskie korony
Lud Boży pragnąc okazać swą miłość Matce Bożej chciał złożyć na jej częstochowskim wizerunku złote korony. Dokonali tego królowie Władysław Jagiełło, Władysław IV Waza oraz August II Sas. Jednak w sercach kochającego ludu zrodziło się pragnienie udekorowania skroni Maryi koronami papieskimi, tego przywileju można było jednak doświadczyć jedynie w Rzymie, dlatego też poza Rzymem żaden z obrazów nie doczekał tego honoru. Do czasu.
Ojcowie paulini wystosowali do Ojca Świętego Klemensa XI list, przedstawiając pobożne prośby Polaków. W odpowiedzi papież wraz ze swym błogosławieństwem wysłał na Jasną Górę poświęcone korony, które w obecności 200 tysięcy ludzi na skroń Matki Bożej włożył biskup Krzysztof Szembek, oznajmiając tym samym, iż od tej chwili Bogarodzica jest Królową Polski do końca świata.
Kiedy 200 lat później ofiarowane przez Klemensa XI korony zostały skradzione (do dziś ich nie odnaleziono) poruszony informacją o tym Ojciec Święty Pius X podarował ojcom paulinom nowe. Również św. Jan Paweł II ofiarował Maryi korony papieskie – pobłogosławione 1 kwietnia 2005 roku, czyli na dzień przed swoją śmiercią.
8. Matka Boża posiada w sumie dziewięć sukni
Łaskami słynący obraz przyciągał rzeszę pielgrzymów błagających o cud. Składali oni różne i liczne wota, w tym – zaczerpnięte z duchowości wschodnich chrześcijan – bogato zdobione suknie, którymi przystrajano Cudowny Obraz. Od początku XVII zachowały się jedynie dwie takie suknie: rubinowa i diamentowa zwana również brylantową, jednak wszystkich jest dziewięć: rubinowa, diamentowa, koralowa, milenijna, koralowo-perłowa, sześćsetlecia, złota, bursztynowa oraz wdzięczności i miłości, cierpienia i nadziei narodu polskiego.
Co roku w Wielki Czwartek ojcowie paulini w uroczystym liturgicznym obrzędzie przystrajają wizerunek Najświętszej Maryi Panny przy śpiewie Litanii Loretańskiej.
9. Bogarodzica obsypana liliami
Najpopularniejsza suknia Matki Bożej jest koloru granatowego. Na ciemnoniebieskim materiale przepięknie prezentują się złote lilie – od wieków uznawane za symbol maryjny. Motyw fleur-de-lis (kwiatu lilii) poza kontekstem religijnym jest też silnie związany z monarchią – używała go między innymi dynastia Andegawenów (w tym święta królowa Jadwiga) oraz monarchia francuska. Z tego powodu w trakcie rewolucji francuskiej i po niej lilia była zaciekle zwalczana – usuwano ją z herbów, symboli, a także dzieł sztuki.
10. Matka Boża Częstochowska była Panią Serc polskich królów
Polscy królowie szczególnie ukochali sobie Matkę Bożą Częstochowską. Tuż przed Bitwą pod Grunwaldem Władysław Jagiełło wraz z całym swym rycerstwem i świtą przybył na Jasną Górę, by prosić Maryję o pomoc. Doskonale wiemy, jak potoczyły się losy tej jednej z największym potyczek średniowiecza. Kilkanaście lat po wygranej bitwie dowiedziawszy się o rabunku i zbezczeszczeniu obrazu, król natychmiast nakazał odrestaurować Cudowny Obraz i przyozdobić go szlachetnymi kruszcami.
Kazimierz Jagiellończyk, syn Jagiełły, udał się do Królowej Polski w chwilę po swej koronacji i regularnie pielgrzymował na Jasną Górę.
Zygmunt I Stary po wielu potyczkach z Wielkim Księstwem Moskiewskim ofiarował Matce Bożej srebrny krzyż oraz zdobyte w bitwach chorągwie oraz monstrancję.
Stefan Batory przekazał Matce Bożej Częstochowskiej swój zdobiony miecz i różaniec.
PCh24.pl/OM
************************************************
***
Dlaczego czcimy Matkę Bożą na Jasnej Górze
Wśród bardzo licznych w Polsce sanktuariów Jasna Góra ma swoje pierwsze i uprzywilejowane miejsce. Rocznie nawiedza ją od miliona do dwóch milionów pielgrzymów. Przybywają, by modlićprzed cudownym obrazem Matki Bożej Częstochowskiej, słynącym wieloma łaskami i na trwałe wpisanym w dzieje Polski.
Pierwszym i najdawniejszym dokumentem, informującym o cudownym obrazie, jest łaciński rękopis, który znajduje się w archiwum klasztoru: Translatio tabulae Beatae Mariae Virginis quam Sanctus Lucas depinxit propriis manibus (Przeniesienie obrazu Błogosławionej Maryi Dziewicy, który własnymi rękami wymalował św. Łukasz). W rękopisie tym czytamy:
Autorem obrazu jest św. Łukasz Ewangelista. Na prośbę wiernych wymalował wizerunek Maryi z Dzieciątkiem na blacie stołu, przy którym siadywała. Cesarz Konstantyn kazał przenieść obraz z Jerozolimy do Konstantynopola i umieścić w świątyni. Tam obraz zasłynął cudami. Urzeczony cudownym obrazem książę ruski Lew, pozostający w służbie cesarza, uprosił Konstantyna o darowanie mu obrazu, który też przeniósł do swojego księstwa i kazał go bogato ozdobić. Obraz znowu zasłynął cudami. W czasie wojny prowadzonej na Rusi przez Ludwika Węgierskiego obraz ukryto w zamku bełskim. Po poddaniu się zamku Ludwikowi, namiestnik króla, książę Władysław Opolczyk zajął obraz. W czasie oblegania zamku przez Litwinów i Tatarów strzała wpadła do zamku i ugodziła w prawą stronę wizerunku. Wtedy nieprzyjaciół otoczyła mgła, która przeraziła wrogów. Książę wypadł na nich z wojskiem i ich rozgromił. Kiedy chciał wywieźć obraz do swojego księstwa, mimo dużej liczby koni obraz nie ruszał z miejsca. Wtedy książę uczynił ślub, że wystawi kościół i klasztor tam, gdzie umieści obraz. Wtedy konie lekko ruszyły i zawiozły obraz na Jasną Górę. Tam umieścił go w kaplicy kościoła, gdzie obraz ponownie zajaśniał cudami.
Cytowany dokument pochodzi z I poł. XV w. Być może został przepisany z dokumentu wcześniejszego. Tradycja głosi, że obraz został namalowany przez św. Łukasza Ewangelistę na desce stołu z domu Świętej Rodziny w Nazarecie. Wizerunek z Jerozolimy do Konstantynopola miał przewieźć cesarz Konstantyn. Służący w wojsku cesarskim książę ruski Lew zapragnął przenieść obraz na Ruś. Cesarz podarował mu wizerunek i od tego czasu obraz otaczany był na Rusi wielką czcią. Obraz rzeczywiście mógł dostać się na Ruś z Konstantynopola, gdyż w XI-XIV w. pomiędzy Cesarstwem Bizantyjskim a Rusią trwał żywy kontakt. Nie jest również wykluczone, że obraz został zraniony strzałą w czasie bitwy. W czasie walk prowadzonych przez Kazimierza Wielkiego i Ludwika Węgierskiego na Rusi obraz ukryto w zamku w Bełzie. W roku 1382 znalazł go tam książę Władysław Opolczyk. Doznając wielu łask przez wstawiennictwo Matki Bożej, książę zabrał obraz i przywiózł do Częstochowy.
Pierwotny obraz jasnogórski mógł pochodzić z VII w. Byłby to więc jeden z najstarszych na świecie wizerunków Matki Bożej. Analiza obrazu wykazuje duże podobieństwo do obrazów, jakie mnisi bazyliańscy malowali na Krecie. W tym wypadku obraz mógłby pochodzić z X w. Stąd mógł znaleźć się w Konstantynopolu.
Po II wojnie światowej znaleziono na Jasnej Górze inny dokument, pochodzący z 1474 r. Zawiera on szerszy opis dziejów cudownego obrazu, ale pełno w nim legend. Mamy jednak także dokument najwyższej wagi: dwa dzieła, które wyszły spod pióra Jana Długosza (1415-1480). Żył on w czasach, które blisko dotyczą cudownego obrazu – sam mógł więc być świadkiem niektórych wydarzeń. Długosz kilka razy pisze o cudownym obrazie częstochowskim.
Książę Władysław Opolczyk sprowadził do Częstochowy z Węgier paulinów. Oddał im drewniany kościół parafialny w Starej Częstochowie. Długosz przekazał nam dokładnie akt zrzeczenia się tegoż kościoła przez ówczesnego proboszcza, Henryka Bielę, na ręce ojca Jerzego, przeora klasztoru paulinów w Budzie na Węgrzech. Długosz podaje, że akt przekazania odbył się dnia 23 czerwca 1382 r. 10 sierpnia tego roku książę Opolczyk specjalnym dokumentem przekazał uposażenie, jakie nadał klasztorowi w Starej Częstochowie.
Darowizny te musiały być niewystarczające, skoro 24 lutego 1393 r. książę Opolczyk ponowił akt darowizn przez swoich pełnomocników. Byli nimi: krakowianin Spytko z Melsztyna i Jan Tarnowski z Sandomierza. Długosz wymienia szczegółowo, jakie to były darowizny i świadczenia. Dowiadujemy się także, jaki był wówczas stan klasztoru i kościoła.
Bardzo szybko do obrazu zaczęli przybywać pierwsi pielgrzymi, którzy dzięki modlitwie do Maryi doznawali wielu łask. Z czasem zaczęli tu przynosić swoje wota. Przyciągnęły one złodziei. Na Wielkanoc 1430 r. dwaj panowie polscy i książę ruski dokonali napaści na Jasną Górę. Dla zatarcia śladów posłużyli się bandami husyckimi, grasującymi na Śląsku. W tym czasie klasztor słynął już z powodu cudownych łask otrzymywanych dzięki modlitwie do Maryi przedstawionej w wizerunku jasnogórskim. Napastnicy sądzili, że w klasztorze są zatem jakieś wielkie bogactwa i skarby, bo ściągały do niego rzesze pielgrzymów na święta maryjne. Kiedy okazało się, że wyposażenie klasztoru jest dość skromne – ukradli naczynia i sprzęty liturgiczne, kielichy, krzyże i ozdoby. Odarli także cudowny obraz ze złota i klejnotów, którymi przyozdobili go pobożni pielgrzymi. Wreszcie przecięli twarz Maryi cięciem szabli.
Na prośbę paulinów król Władysław Jagiełło pozwolił zabrać zniszczony i zbeszczeszczony przez rabusiów obraz do Krakowa i powierzył jego odnowienie – na własny koszt – nadwornym malarzom. Przypuszcza się, że pochodzili oni z Rusi i specjalizowali się w sztuce bizantyjskiej. Usiłowali oni naprawić obraz i przywrócić go do stanu pierwotnego. Kładli jednak farby nową techniką (tempera), czego stare malowidło nie przyjmowało. Nie znali bowiem dawnej techniki enkaustycznej, stosowanej w obrazach starochrześcijańskich i bizantyjskich, którą wykonano pierwotny wizerunek. W tej sytuacji albo zrobiono najpierw wierną kopię obrazu poprzedniego, albo powielono jedną z już istniejących kopii. Prace trwały długo, być może nawet dwa lata. To świadczy, z jak wielkim pietyzmem go malowano. Dla zaakcentowania wierności dla pierwowzoru artyści pozostawili nawet ślady ran, zadanych Matce Bożej na obrazie pierwotnym. Zachowali również te same deski, na których namalowano pierwowzór, chociaż kosztowało ich to wiele dodatkowego trudu.
Zmieniono natomiast ozdoby szat. Lilie andegaweńskie na płaszczu Maryi nawiązują zbyt wyraźnie do herbu andegaweńskiego króla Węgier Ludwika. Prawdopodobnie dodano także do rąk Dzieciątka książkę. Do dziś pozostały na obrazie jedynie ślady napaści z 1430 r. – są nimi dwa równoległe ślady cięcia miecza na policzku Maryi, przecięte trzecim na linii nosa, oraz kilka podobnych, choć znacznie mniejszych cięć na szyi (dwa widoczne wyraźniej, cztery pozostałe słabiej).
Księgi klasztoru częstochowskiego potwierdzają niezwykłe fakty, związane z cudownym obrazem. Zapisywano je skrzętnie w osobnej księdze łask. Najstarszy zachowany opis cudownego uzdrowienia pochodzi z roku 1402. O sławie jasnogórskiego obrazu świadczy również to, że już w owych czasach sporządzano jego kopie. Już w roku 1390 miał ją Głogówek, w roku 1392 daleki Sokal, a w roku 1400 – jeszcze dalszy Lepogłów w Chorwacji.
Na Jasnej Górze wielokrotnie modlili się polscy królowie i książęta, m.in. Kazimierz Jagiellończyk (1448 i 1472), św. Kazimierz królewicz (1472), Zygmunt I Stary (1510 i 1514), Stefan Batory (1581), Zygmunt III Waza (1616, 1620, 1630), Władysław IV (1621, 1633, 1638, 1642, 1644, 1646), Jan Kazimierz (1649, 1656, 1658, 1661), Michał Korybut Wiśniowiecki (1669, 1670), Jan III Sobieski (1676, 1683), August II Sas (1704), August III Sas (1734).
W roku 1655 miała miejsce słynna obrona Jasnej Góry. 9 listopada 1655 r. hrabia Wejhard podszedł pod Jasną Górę w 3 tys. żołnierzy i zażądał bezwzględnej kapitulacji. Przeor klasztoru, o. Augustyn Kordecki, odmówił. Zaczęło się więc oblężenie. 19 listopada przybył generał Burhardt Miller oraz pułkownik Wacław Sadowski. Oblężenie trwało do Bożego Narodzenia, a więc ponad miesiąc. O. Kordecki miał do dyspozycji 160 żołnierzy i 70 zakonników. Obroną klasztoru dowodzili Stefan Zamojski i Piotr Czarnecki. Miller do rozbicia klasztoru i kościoła oraz otaczających murów użył najcięższych dział. Wyrzucono 340 armatnich kul o masie sześciu, a nawet dwunastu kilogramów. Naród zerwał się do walki. To zmusiło Millera do opuszczenia Jasnej Góry nocą 27 grudnia. Usiłował on jeszcze powrócić i z nagła zaskoczyć 24 i 28 lutego, a potem 9 kwietnia 1656 r., ale również bezskutecznie.
Obecny obraz Matki Bożej, namalowany na drewnianej tablicy, zalicza się do ikon bizantyjskich określanych nazwą Hodegetria, co oznacza “Tę, która prowadzi”. Sam obraz (o wymiarach 122,2 x 82,2 x 3,5 cm) jest ułożony na trzech deseczkach lipowych, sklejonych, na które została położona kredowa zaprawa grubości 2-3 mm. Samo malowidło położono temperą na płótnie. Przedstawia ono stojącą Najświętszą Maryję Pannę z Dzieciątkiem Jezus na lewym ręku. Matka Boża ma na sobie czerwoną suknię, a na nią narzucony niebieski płaszcz ozdobiony liliami andegaweńskimi. Prawa ręka Maryi spoczywa na piersi. Jezus jest przyodziany w sukienkę koloru karminowego, bogato złoconą ozdobami, z rękawami szczelnie zapiętymi u dłoni – podobnie jak u Maryi. W lewym ręku trzyma księgę, prawą natomiast unosi w geście błogosławieństwa, wskazując jednocześnie na Maryję. Całe pole nimbu Maryi i Jezusa jest wypełnione pozłotą. Tło obrazu jest zielone, co w symbolice obrazów bizantyjskich wyraża często pełnię łask Ducha Świętego. Dziecię Boże ma stopy bose, co wyróżnia się na tle bogactwa jego szaty. Płaszcz przykrywa także głowę Najświętszej Panny jakby naturalnym welonem. Nad czołem na płaszczu widać złotą gwiazdę. Obramowanie szaty Jezusa i płaszcza Maryi ma szeroką złotą oblamówkę. U płaszcza Maryi ma ona dodatkową ozdobę w postaci artystycznej koronki. Na to wszystko są nałożone na obie postacie artystyczne i zdobne w drogie kamienie szaty i korony.
Obraz jasnogórski był kilka razy odnawiany. Po raz pierwszy – przypuszczalnie w roku 1682 z okazji przygotowań do 300-lecia sprowadzenia obrazu. Wtedy to nieznany malarz, podpisany J.K. pinxit indignus servus wymalował olejnymi farbami obraz, przedstawiający historię cudownego obrazu. Obraz ten umieścił na odwrocie cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Nie przeprowadził jednak konserwacji samego obrazu. Dokonał jej dopiero w 1705 r. na dwanaście lat przed koronacją brat zakonny, Makary Szybkowski. Z tej okazji również przemalował on olejnymi farbami płaszcz i suknię Maryi i Dzieciątka; do płaszcza Maryi wbił także 28 mosiężnych gwiazdek. Usunął je dopiero profesor Jan Rutkowski, kiedy w 1925-1926 roku dokonywał naukowego badania obrazu i jego gruntownej konserwacji. Usunął on przy tym także olejne farby, nałożone w latach późniejszych, oraz sadze z twarzy Matki Bożej i Pana Jezusa. Usunął też ślady gwoździ, które były przybite do deski celem umocnienia sukienek srebrno-złotych. Oczyszczono deski od robactwa i ubytków powstałych na skutek próchnienia. Oczyszczono także i zabezpieczono ramy obrazu. W latach 1948-1952 przeprowadzono jeszcze raz naukowe badania najnowocześniejszymi dostępnymi wówczas środkami: prześwietlenie rentgenowskie, badano obraz pod mikroskopem, wykorzystując kryteria mikropaleontologiczne i mineralogiczne, przeprowadzono także ocenę technologiczną i artystyczno-formalną. W latach II wojny światowej (1939-1945) obraz znajdował się w ukryciu. Dlatego wymagał kolejnej renowacji. Dzieła dokonał konserwator R. Kozłowski.
Od bardzo dawna istnieje zwyczaj ozdabiania cudownych obrazów Maryi koronami. Pierwsza papieska koronacja obrazu jasnogórskiego miała miejsce w 1717 r. Korony ofiarował sam król August II Mocny. Aktu koronacji dokonał brat prymasa, biskup Krzysztof Szembek, w dniu 8 września 1717 r. Obecni byli ponadto biskup wileński i inflancki. W uroczystej procesji przeniesiono obraz z kościoła do sali rycerskiej. Tam odczytano dekret papieski i przyniesiono korony. Następnie obraz przeniesiono uroczyście do kościoła wśród modlitw, śpiewów i salw armatnich. Tu nastąpił obrzęd nałożenia koron i Msza święta. Po obiedzie odprawiono Nieszpory i przeniesiono obraz z kościoła do kaplicy. Tam odśpiewano Litanię Loretańską i Te Deum. Z okazji koronacji nałożono na obraz Matki Bożej kosztowne szaty wykonane przez złotnika, brata Makarego Szybkowskiego. Sporządził on trzy suknie na różne uroczystości: granatową haftowaną diamentami, niebieską z rubinami i zieloną z perłami i różnymi drogimi kamieniami. Od 1817 r. zaczęto obchodzić uroczyście rocznicę koronacji. W 1909 r. w nocy z 22 na 23 października zakonnik i kapłan Macoch dokonał kradzieży koron z obrazu Matki Bożej, perłowej sukni i wielu kosztowności. Ze świętokradztwem połączył mord dokonany na wspólniku. Skazano go na dożywotnie więzienie. Papież św. Pius X ofiarował nowe korony. Rekoronacja odbyła się 22 maja 1910 r.
W 1957 r. na apel prymasa Stefana Wyszyńskiego i uchwałą Episkopatu Polskiego Polska rozpoczęła Wielką Nowennę, aby przygotować cały naród do obchodów tysiąclecia przyjęcia Chrztu przez Mieszka I (966-1966). Równocześnie zarządzono peregrynację kopii cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej po wszystkich diecezjach i parafiach. Peregrynacja rozpoczęła się dnia 26 sierpnia 1957 r. w archidiecezji warszawskiej. Dokładnie rok wcześniej, 26 sierpnia 1956 r., w 300 lat od ślubów króla Jana Kazimierza, złożonych przed obrazem Matki Bożej Łaskawej we Lwowie 1 kwietnia 1656 roku, Episkopat Polski pod nieobecność uwięzionego Prymasa Wyszyńskiego w obecności około miliona wiernych odnowił uroczyście te ślubowania. 5 maja 1957 r. odnowienie tych ślubów odbyło się we wszystkich kościołach polskich. Śluby króla Jana Kazimierza były jego osobistym zobowiązaniem, śluby jasnogórskie zaś stały się zobowiązaniem całego narodu polskiego jako program chrześcijańskiego życia, wytyczony przez Wielką Nowennę przed Tysiącleciem Chrztu Polski.
Najbardziej znana i uroczysta koronacja obrazu odbyła się w 1966 r. w ramach obchodu Tysiąclecia Chrztu Polski. Dokonał jej Prymas Tysiąclecia, Sługa Boży Kardynał Stefan Wyszyński, wielki czciciel Maryi Jasnogórskiej, oddany Jej z synowską ufnością; jest on założycielem Instytutu Świeckiego Pomocnic Maryi Jasnogórskiej Matki Kościoła, działającego obecnie pod nazwą Instytutu Prymasowskiego Stefana kard. Wyszyńskiego.
Cudowny obraz jest otaczany przez Polaków niezwykłą czcią. Wielokrotnie modlił się przed nim także kard. Karol Wojtyła, a potem – papież Jan Paweł II. Co roku, na uroczystości maryjne (szczególnie 15 i 26 sierpnia) do jasnogórskiego sanktuarium przybywają setki tysięcy ludzi, bardzo często idąc w pieszych pielgrzymkach przez wiele dni.
Dzisiejsza uroczystość powstała z inicjatywy bł. Honorata Koźmińskiego, który po upadku powstania styczniowego starał się zjednoczyć naród wokół Królowej Polski – Maryi. Wraz z ówczesnym przeorem Jasnej Góry, o. Euzebiuszem Rejmanem, wyjednał on u św. Piusa X ustanowienie w 1904 r. święta Matki Bożej Częstochowskiej. Papież Pius XI rozciągnął w 1931 r. ten obchód na całą Polskę oraz zatwierdził nowy tekst Mszy świętej i brewiarza.
FRONDA 26.08.2021
************************************************************************************************************
25 sierpnia
Święty Józef Kalasanty, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Marię od Jezusa Ukrzyżowanego, dziewicę, błogosławioną Marię del Transito od Jezusa Sakramentalnego, dziewicę, błogosławioną Marię Troncatti, zakonnicę |
Józef urodził się w Paralta de la Sal na terenie Aragonii (Hiszpania) 31 lipca 1556/1557 r. Pochodził z rodziny szlacheckiej, w której jeszcze dość żywe były tradycje rycerskie. Do stanu duchownego został przygotowany dobrze w szkołach w Estadella, w Leridzie, w Huesca i w Walencji. W 1583 roku, gdy miał 27 lat, przyjął święcenia kapłańskie. Pierwsze lata kapłaństwa spędził na posłudze duszpasterskiej w Barbastro, Urgel i Tremp oraz na pracy w administracji kościelnej. W 1592 r. towarzyszył kardynałowi Markowi Colonnie w podróży do Rzymu. Do Hiszpanii już nigdy nie powrócił. Związał się wkrótce z bractwem młodych kapłanów, którzy za cel swojej pracy apostolskiej uznali nauczanie religii wśród ludu i dzieci. Józef spostrzegł jednak, że praca prowadzona tylko dorywczo i okazyjnie, uzależniona od dobrej woli jednostek oraz ich wolnego czasu, dawała niewiele. Dlatego postanowił sam prowadzić katechizację w zakresie mniejszym, ale zorganizowanym i stałym. W 1597 r. otworzył pierwszą prywatną bezpłatną szkołę w Europie. Założył ją na Zatybrzu, w najuboższej dzielnicy Rzymu. Dziełu swojemu dał nazwę “Szkół Pobożnych”. Zamierzał osiągnąć cel podwójny: przez bezpłatną naukę pociągnąć do siebie młodzież najuboższą, a więc i najbardziej zaniedbaną; nauczanie zaś tak przepoić nauką i życiem chrześcijańskim, by młodzież, wychodząca z jego szkół, była wierząca. Zdarzało się, że dzieci trzeba było najpierw nakarmić chlebem, a nieraz dać im dach nad głową. Do tak rozległej akcji Józef potrzebował ludzi dobrej woli, wspomagających go bezpośrednią współpracą. Powstało więc nowe zgromadzenie zakonne pod nazwą “Zgromadzenie Pawłowe dla Ubogich Matki Bożej od Szkół Pobożnych” (popularnie zwane pijarami). Swoją rodzinę zakonną nazwał “Pawłową” ku czci papieża, Pawła V, któremu oddał pod opiekę swoje dzieło. Był to rok 1617. Papież Grzegorz XV w roku 1621 podniósł kongregację do stopnia zakonu o ślubach uroczystych. Jeszcze za życia Założyciela pijarzy otworzyli dom i szkołę w Ołomuńcu, w Czechach (1631) i w Warszawie (1642). W 1621 r. Józef został generałem zgromadzenia. Jego następne lata wypełniły cierpienia fizyczne i duchowe. Znaleźli się ludzie, którzy pozazdrościli mu sławy, a równocześnie chcieli nowemu dziełu narzucić własne idee i programy. Przez nieuczciwą propagandę zdołali pozyskać sobie większość w zakonie. Ciemną postacią był tu przede wszystkim o. Mariusz, pijar, który stanął na czele opozycji przeciwko Założycielowi. Te kłótnie sprzyjały interesom kierowników szkół i szkółek prywatnych, którzy w pijarach ujrzeli groźnego rywala, mogącego pozbawić ich zarobku. Oni także podnieśli niemniej krzykliwą wrzawę przeciwko Józefowi. Doszło nawet do tego, że wraz ze swoimi asystentami został aresztowany przez inkwizycję. Po kilku dniach wszyscy zostali wprawdzie uwolnieni, ale pozbawieni urzędów. Wizytator papieski, poinformowany jednostronnie i fałszywie przez zbuntowanych, przedstawił zakon w tak czarnych barwach, że Rzym nosił się nawet z myślą jego likwidacji. Tak też niebawem uczynił Innocenty X, który dekretem z dnia 16 marca 1646 r. zredukował zakon do kongregacji bez ślubów i poddał ją pod władzę miejscowych biskupów. Nadto członkowie otrzymali zezwolenie ogólne, że w każdej chwili mogą opuścić szeregi pijarów. Józef poddał się tym wydarzeniom z cichością i pokorą. Cierpiał bardzo nie dla własnej miłości i ambicji, ale z żalu, że tak wiele ubogiej dziatwy zostanie pozbawionej nauki Bożej i oświaty. Zmarł jako 92-letni starzec w dniu 25 sierpnia 1648 r. Pozostawił po sobie ok. 5000 listów, będących bogatym źródłem wiedzy o nim samym i o jego dziele. Jego relikwie znajdują się w kościele św. Pantaleona w Rzymie. W 1748 roku papież Benedykt XIV wyniósł sługę Bożego do chwały błogosławionych, a papież Klemens XIII w 1767 roku wpisał go uroczyście do katalogu świętych. Rehabilitacji doczekało się też jego dzieło. Klemens IX w 1669 roku przywrócił pijarom formę kongregacji zakonnej i wszystkie przywileje sprzed roku 1646. W 1948 roku, w 300-lecie śmierci św. Józefa Kalasancjusza, papież Pius XII ogłosił go patronem wszystkich katolickich szkół podstawowych. Józef Kalasancjusz w swojej szkole wychowawczej kładł wielki nacisk na sakrament pokuty. Wiedział dobrze, jak wielkie kryją się w nim wartości. Sakrament ten bowiem zmusza człowieka do zastanowienia się nad sobą, do żałowania swoich win i do poprawy życia. W czasach, kiedy kara fizyczna była w szkołach powszechnie stosowana, Józef zniósł ją u siebie całkowicie. Gdyby zaś była ona konieczną, doradzał, by była zawsze proporcjonalnie mniejsza od winy. Pod żadnym pretekstem nie pozwalał też przyjmować jakichkolwiek wynagrodzeń. Szkoły pijarów były bezpłatne. Opłacano jedynie w miarę możliwości konwikt. Istota systemu nauczania i wychowania pijarskiego zawierała się w haśle, jakie Założyciel zostawił swoim duchowym synom: Pobożność i nauka. Do Polski pijarów zaprosił w 1642 r. król Władysław IV. Największą chwałą okrył zakon w Polsce ks. Stanisław Konarski (+ 1773), autor pism, które miały na celu przeprowadzenie reform w Polsce. Z jego inspiracji po kasacie jezuitów w 1773 roku powstała Komisja Edukacji Narodowej, pierwsze w świecie ministerstwo oświaty i wychowania. Pijarzy zainicjowali w naszej Ojczyźnie kult Serca Pana Jezusa. Założyli bractwo Najświętszego Serca Pana Jezusa, zatwierdzone przez papieża Klemensa XI w 1705 r. W ikonografii św. Józef Kalasancjusz przedstawiany jest w habicie zgromadzenia. Jego atrybutami są: lilia, księga, mitra i kapelusz kardynalski jako znak odmówionych godności, pióro pisarskie. |
**************************************
Święty Pedagog
Józef Kalasancjusz (Kalasanty)
**
Ogromne dzieło szerzenia oświaty wśród najbiedniejszych dzieci rozpoczął św. Józef Kalasancjusz (Kalasanty), mówiąc: “Już odnalazłem tutaj, w Rzymie, sposób naśladowania Boga, służbę dzieciom i młodzieży i nie zostawię tego dla żadnej rzeczy na świecie”. Miało to miejsce jesienią 1597 r. w najuboższej wówczas dzielnicy Rzymu – na Zatybrzu, w zakrystii kościoła św. Doroty.
Wydaje się, że postać św. Józefa Kalasancjusza jest zbyt mało znana, a jego zasługi dla współczesnej pedagogiki niedoceniane. Warto zatem przypomnieć postać pedagoga, który został ogłoszony przez papieża Piusa XII w 1948 r. patronem wszystkich chrześcijańskich szkół podstawowych na świecie.
Św. Józef Kalasancjusz urodził się w Peralta de la Sal, małej wiosce w Aragonii (Hiszpania) w 1557 r. w rodzinie pobożnej, tworzącej klimat religijny i przestrzegającej w codziennym życiu zasad wiary chrześcijańskiej. Jeden z autorów włoskiego wydania życiorysu Świętego tak określił atmosferę rodzinną: “Dom rodzinny stał się dla niego pierwszą szkołą kształtowania jego sumienia i życia; rodzice zaś byli pierwszymi rzeźbiarzami jego świętości”.
Powołanie do kapłaństwa w życiu św. Józefa utrwalało się od wczesnej młodości. Jego postawa, czyny, miłość ku drugiemu człowiekowi były najbardziej charakterystycznymi cechami osobowości. Ale droga do kapłaństwa nie była łatwa. Wystarczy wspomnieć przeszkody stawiane przez ojca, który nie chciał się zgodzić, aby został kapłanem. Józef jednak uważał, że przez kapłaństwo może najlepiej służyć Bogu i ludziom. W 1571 r. ukończył kurs gramatyki i humanistyki. Od tego momentu łaska powołania umacniała w jego sercu pragnienie przyjęcia święceń kapłańskich. Kończąc poszczególne etapy studiów (Lerida – prawo kanoniczne i cywilne; Walencja, AlcalaM de Henares – teologia), przyjął święcenia 17 grudnia 1583 r.
Po święceniach pracował jako kapłan diecezjalny (był proboszczem, wikariuszem generalnym biskupa, wizytatorem zakonów, odpowiedzialnym za liturgię – ceremoniarzem katedralnym). Wzbogacony wielorakim doświadczeniem w pracy dla Kościoła miejscowego w diecezji Urgel, uzyskawszy doktorat w jednym z ośrodków uniwersyteckich (Barcelona lub Lerida), opuścił Hiszpanię. Celem podróży stała się stolica chrześcijaństwa – Rzym.
Nasuwa się pytanie, dlaczego? Na to pytanie nie można dać dzisiaj jednoznacznej odpowiedzi. Według niektórych biografów Świętego, miał on usłyszeć wewnętrzny głos: “Józefie, jedź do Rzymu!”. W archiwum generalnym Zakonu Pijarów w Rzymie znaleziono dokument, w którym czytamy: “Kalasancjusz przybył do Rzymu, aby rościć sobie pretensje do beneficjum, ale po pewnym czasie zdecydował się prowadzić inny tryb życia i z miłości do bliźniego opuścił wszystkie poprzednie zamiary, z którymi przybył do Rzymu”. Dokonała się zmiana w jego osobowości. Biografowie Kalasancjusza wiążą ten zasadniczy zwrot w jego życiu z przeżyciem tajemniczego, głęboko osobistego spotkania z Bogiem, ukazującego mu sens jego życia w słowach Psalmu: “Tobie powierzono biednego, ty podtrzymasz sierotę” (por. Ps 10, 14). Miało to miejsce w ubogiej rzymskiej dzielnicy na Zatybrzu, gdzie spotkał grupę dzieci opuszczonych i zaniedbanych. Dla nich to właśnie założył w zakrystii kościoła św. Doroty pierwszą szkołę powszechną. Uczył przede wszystkim pisania, czytania, rachunków i katechizmu. Nowością tej szkoły, w odróżnieniu od istniejących ówcześnie, było nauczanie bezpłatne i dostępne dla wszystkich bez względu na pochodzenie, wyznanie czy sytuację społeczną.
Kalasancjusz zmarł 25 sierpnia 1648 r. Został ogłoszony błogosławionym w 1748 r. W poczet świętych zaliczył go papież Klemens XII 16 lipca 1767 r.
Dzieło Kalasancjusza trwa po dziś dzień. Obecnie zakres nauczania Zakonu Szkół Pobożnych (Pijarów) w świecie przedstawia się następująco: w 230 szkołach uczy się ponad 120 tys. uczniów w wieku od 3 do 18 lat. Ponadto Zakon prowadzi uniwersytet w Vera Cruz w Meksyku. Dzieło to jest zasługą ponad 1400 członków Zakonu i ponad 10 tys. współpracowników świeckich.
W Polsce Ojcowie Pijarzy pracują od 1642 r. Największą działalność rozwinęli w XVIII wieku, a szczególną chwałą okrył Zakon ks. Stanisław Konarski, zakładając Collegium Nobilium i przyczyniając się do powstania Komisji Edukacji Narodowej – pierwszego Ministerstwa Oświaty i Wychowania. W tym roku przypada 300. rocznica jego urodzin (1700-1773).
Obecnie Zakon Pijarów na terenie Polski prowadzi pięć szkół: w Krakowie, Łowiczu i Warszawie.
27 listopada br. w szkołach prowadzonych przez Zakon przeżywane będzie przez nauczycieli i uczniów święto Opieki św. Józefa Kalasancjusza nazywane “Patrocinium”.
O. Stanisław Płaszewski SP, Rafał Batko/Niedziela Ogólnopolska
***
Modlitwa do św. Józefa Kalasancjusza
Z niezmierzoną “ojcowską miłością”
poświęciłeś swe życie
chrześcijańskiemu wychowaniu młodych,
tym bardziej przez Ciebie kochanych,
im bardziej cierpieli z powodu ubóstwa,
odrzucenia i braku możliwości rozwoju.
W imię Chrystusa i Ewangelii
przyjąłeś ich do twych Szkół Pobożnych,
by im otworzyć “od najmłodszych lat”
drogi życia
dzięki sile kultury i światłu wiary,
uzdalniając ich do budowania własnej przyszłości
w prawdzie i wolności.
Dziś nadal, po 400 latach,
twa pewna ręka Ojca i Nauczyciela
wskazuje dzieciom i młodzieży
drogę ku odnowie społeczeństwa
w oparciu o najwyższe wartości Ducha,
który nas jednoczy i prowadzi do umiłowania Ojca.
Oświeć i wlej zachętę w serca wszystkich,
którzy starają się prowadzić dalej twe dzieło
i pomóż, niech ich życie będzie szczodrym darem
dla dobra twych “potrzebujących synów”
********************************************************************
25 sierpnia
Również tego dnia Kościół wspomina św. Ludwika IX
**
Św. Ludwik IX, król (1214-1270). Był synem Ludwika VIII i Blanki Kastylijskiej. Mając 12 lat wstąpił na tron. Przez pewien czas sprawowała w jego imieniu rządy regencyjne królowa matka. W 1230 roku ożenił się z Małgorzatą, córką hrabiego Prowansji.
Ludwik był wybitną osobowością. Wzorowy mąż i opiekun licznej rodziny Jako polityk zręczny i rozważny Francję doprowadził do rozkwitu. Powołał parlament. Zreformował administrację, sądownictwo oraz system monetarny Zakazał wojen prywatnych i pojedynków oraz lichwy.
Odegrał poważną rolę w fundacji Sorbony. Był mecenasem sztuki, co najbardziej upamiętnia sławna kaplica Sainte-Chapelle w Paryżu. Popierał i ufundował wiele instytucji charytatywnych. Sam opatrywał chorych i niejednokrotnie gościł ubogich u swego stołu. Żył skromnie, prowadząc życie religijne, pełne surowej ascezy, czym ściągnął na siebie zarzut, że jest „królem mnichów”.
Ludwik brał dwukrotnie udział w wyprawach krzyżowych. Podczas siódmej wyprawy w latach 1248-1254 przez Cypr dotarł do Egiptu. W trakcie jednej z walk dostał się do niewoli. Po złożeniu okupu przebywał w Palestynie, gdzie prowadził układy w sprawie państwa krzyżowców.
W 1270 roku podjął na nowo wyprawę krzyżową. Podczas niej zmarł na tyfus u bram Tunisu 25 sierpnia 1270 roku. Kanonizowany przez Bonifacego VIII (1297). Jest patronem kilku żeńskich zgromadzeń zakonnych noszących jego imię; drukarzy fryzjerów, hafciarek, introligatorów, kamieniarzy krawców, piekarzy pielgrzymów, niewidomych, rybaków, tkaczy, uczonych.
W IKONOGRAFII św. Ludwik przedstawiany jest w stroju królewskim z koroną na głowie. Jego atrybutami są m. in.: gwóźdź, korona cierniowa, korona cierniowa i wokół gwoździe, lilia, trzy lilie na tarczy miecz, obrączka, sokół, wieniec laurowy.
Ewangelia na co dzień/Aleteia
**********************************************
Święty Ludwik IX, król
Ludwik IX był synem Ludwika VIII i św. Blanki Kastylijskiej. Urodził się 25 kwietnia 1214 r. Mając 12 lat wstąpił na tron po śmierci ojca. Do czasu osiągnięcia przez niego pełnoletności, rządy sprawowała jego matka, św. Blanka. W 1230 r. ożenił się z Małgorzatą, córką hrabiego Prowansji. Stał na czele dwóch wypraw krzyżowych (1248, 1267) – obie skończyły się klęską. Złożony chorobą uczynił ślub, że wyruszy na wyprawę przeciwko poganom, gdy tylko odzyska zdrowie. Tak też się stało. W bitwie pod Mansurah dostał się do niewoli. Turcy zadowolili się okupem. Ludwik udał się do Palestyny, by nieść pomoc resztkom załóg chrześcijańskich. Usiłował przynajmniej układami złagodzić ich los. Śmierć matki, której zostawił tymczasowe rządy, zmusiła go jednak do powrotu. Mimo pierwszego niepowodzenia król nie myślał o rezygnacji ze złożonego ślubu. Dla pozyskania zwolenników objeżdżał kraj z relikwiami korony cierniowej Chrystusa i zagrzewał do ponownej wyprawy. Doszło do niej w roku 1267. Na wszelki wypadek, pouczony doświadczeniem, zostawił testament i wyruszył w drogę. U bram Tunisu padł ofiarą tyfusu i zmarł 25 sierpnia 1270 r. Ludwik był wybitną osobowością. Wzorowy mąż i opiekun licznej rodziny. Jako polityk zręczny i rozważny, doprowadził Francję do rozkwitu. W ciągu 40 lat swoich rządów podniósł kraj politycznie i gospodarczo. W 1242 r. odniósł zwycięstwo nad Anglią pod Saintes, odzyskując tereny północne, zajęte przez wroga. Zreformował administrację i sądownictwo, powołał do życia parlament, zreformował system monetarny. Idąc za uchwałami Soboru Laterańskiego IV (1215), zakazał pojedynków. Wydał także zarządzenie przeciwko lichwie i prostytucji. Popierał instytucje dobroczynne i zakony. Żywoty jego są zgodne w tym, że sam usługiwał chorym i rozdawał jałmużny ubogim. Osobiście żył bardzo skromnie, mnożył uczynki pokutne, czym ściągnął na siebie zarzut, że jest “królem mnichów”. Miał żywo w pamięci słowa matki, wypowiedziane do niego jeszcze w latach młodości: “Synu, wolałabym cię widzieć na marach niż w grzechu”. Odegrał poważną rolę w fundacji Sorbony. Był mecenasem sztuki, co najbardziej upamiętnia sławna kaplica Sainte-Chapelle w Paryżu. Ludwik to ostatni z wielkich i świętych średniowiecznych władców, wśród których wymienia się: św. Wacława, męczennika (+ 929), św. Edwarda, wyznawcę (+ 1066), św. Włodzimierza (+ 1015), św. Henryka II, cesarza (+ 1024), św. Olafa (+ 1030), św. Stefana (+ 1038), św. Eryka (+ 1060), św. Kanuta II (+ 1086), św. Władysława (+ 1095) i św. Ferdynanda (+ 1252). Wszyscy oni zasłużyli się zaprowadzeniem lub rozszerzeniem wiary Chrystusowej w swoich krajach. Świętość Ludwika IX była tak powszechnie uznawana, że zaledwie w 27 lat po jego śmierci papież Bonifacy VIII wyniósł go do chwały ołtarzy (1297). Był to ostatni król, który dostąpił chwały świętych. W wieku XIX jego relikwie przeniesiono do katedry w Kartaginie. Znaczną część relikwii umieszczono także w kościele św. Dionizego w Paryżu. Św. Ludwik IX jest patronem kilku żeńskich zgromadzeń zakonnych noszących jego imię; ponadto drukarzy, fryzjerów, hafciarek, introligatorów, kamieniarzy, krawców, piekarzy, pielgrzymów, niewidomych, rybaków, tkaczy i uczonych. W ikonografii św. Ludwik przedstawiany jest w stroju królewskim z koroną na głowie. Jego atrybutami są m. in.: gwóźdź, korona cierniowa, korona cierniowa i wokół gwoździe, lilia, trzy lilie na tarczy, miecz, obrączka, sokół, wieniec laurowy. |
************************************************************************************************************
24 sierpnia
Święty Bartłomiej, Apostoł
Święty Bartłomiej jest jednym z dwunastu Apostołów, których wybrał sobie Jezus spośród kilkudziesięciu uczniów. W Ewangeliach spotykamy dwa imiona: Bartłomiej i Natanael. Synoptycy (Mateusz, Łukasz i Marek) używają nazwy pierwszej, natomiast Jan posługuje się imieniem drugim. Jednak według krytyki biblijnej i tradycji chodzi w tym wypadku o jedną i tę samą osobę. Jan pisze o Natanaelu jako o Apostole (J 1, 35-51; 21, 2). Ponadto akcentuje wyraźnie, że Natanaela łączyła przyjaźń z Filipem Apostołem, a synoptycy umieszczają Bartłomieja zawsze właśnie przy Filipie w katalogach Apostołów (Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 14). Co więcej, są oni nawet wymienieni ze spójnikiem “i”: “Filip i Bartłomiej”. Aramejskie słowo Bartolmaj znaczy tyle, co “syn Tolmaja”. Z tym imieniem spotykamy się w Biblii kilka razy (Joz 15, 14; 2 Sm 3, 3). Wyraz Natanael jest imieniem hebrajskim i znaczy tyle, co “Bóg dał” – byłby więc odpowiednikiem greckiego imienia Teodoros czy łacińskiego Deusdedit oraz polskiego Bogdan. Z imieniem Natanael spotykamy się w Piśmie świętym znacznie częściej (Lb 1, 8; 2, 5; 7, 18; 10, 15; 1 Krn 2, 14; 15, 24; 24, 6 i in.). Jeśli Bartłomiej jest tożsamy z Natanaelem, to jego imię brzmiałoby poprawnie: Natanael, bar Tholmai (Natanael, syn Tolmaja). Synoptycy wymieniają imię św. Bartłomieja jedynie w katalogach Apostołów. Św. Jan podaje, że pochodził z Kany Galilejskiej. Szczegółowo zaś opisuje pierwsze spotkanie Natanaela z Chrystusem (J 1, 35-51), którego był naocznym świadkiem. To Filip, uczeń Pana Jezusa, późniejszy Apostoł, przyprowadził Natanaela do Chrystusa i dlatego zawsze w wykazie Apostołów Natanael znajduje się tuż za Filipem. Niektórzy uważają, że to właśnie na weselu Natanaela w Kanie był Chrystus z uczniami i Matką, gdzie na Jej prośbę dokonał pierwszego cudu. Z opisu pierwszego spotkania wynika, że Natanael nie był zbyt pozytywnie nastawiony do mieszkańców Nazaretu. Kiedy jednak usłyszał słowa Chrystusa i poznał, że Chrystus przeniknął głębię jego wnętrza, serce i duszę, od razu zdecydowanie w Niego i Jemu uwierzył. Świadczy to o wielkiej prawości jego serca i otwarciu na działanie łaski Bożej. Odtąd już na zawsze pozostał przy Chrystusie. O Natanaelu św. Jan Ewangelista wspomina jeszcze raz – brał on udział w cudownym połowie ryb na jeziorze Genezaret po zmartwychwstaniu Chrystusa (J 21, 2-6). Tradycja chrześcijańska ma niewiele do powiedzenia o św. Bartłomieju. Zainteresowanie innymi Apostołami jest znacznie większe, postać św. Bartłomieja jest raczej w cieniu. Pierwszy historyk Kościoła, św. Euzebiusz, pisze, że ok. roku 200 Pantenus znalazł w Indiach Ewangelię św. Mateusza. Wyraża przy tym przekonanie, że zaniósł ją tam właśnie św. Bartłomiej. Podobną wersję podaje św. Hieronim. Natomiast św. Rufin i Mojżesz z Horezmu są zdania, że św. Bartłomiej głosił naukę Chrystusa w Etiopii. Pseudo-Hieronim zaś twierdzi, że św. Bartłomiej apostołował w Arabii Saudyjskiej. Jeszcze inni są zdania, że św. Bartłomiej pracował wśród Partów i w Mezopotamii. Ta rozbieżność pokazuje, jak mało wiemy o losach Apostoła po Wniebowstąpieniu Pana Jezusa. Z apokryfów o św. Bartłomieju zachowały się Ewangelia Bartłomieja i Apokalipsa Bartłomieja. Znamy je jednak w dość drobnych fragmentach. Zachował się również obszerniejszy apokryf Męka Bartłomieja Apostoła. Według niego Bartłomiej miał głosić Ewangelię w Armenii. Tam miał nawet nawrócić brata królewskiego – Polimniusza. Na rozkaz króla Armenii, Astiagesa, został pojmany w mieście Albanopolis, ukrzyżowany, a w końcu ścięty. Od św. Izydora (+ 636), biskupa Sewilli, rozpowszechniła się pogłoska, że św. Bartłomiej został odarty ze skóry. Stąd też został uznany za patrona rzeźników, garbarzy i introligatorów. Jako przypuszczalną datę śmierci Apostoła podaje się rok 70. Zaraz po śmierci Bartłomiej odbierał cześć jako męczennik za wiarę Chrystusową. Dlatego i jego relikwie chroniono przed zniszczeniem. Około roku 410 biskup Maruta miał je przenieść z Albanopolis do Majafarquin, skąd przeniesiono je niedługo do Dare w Mezopotamii. Stamtąd zaś relikwie umieszczono w Anastazjopolis we Frygii w Azji Mniejszej ok. roku 507. Kiedy jednak najazdy barbarzyńców groziły zniszczeniem i profanacją, w roku 580 przewieziono je na Wyspy Liparyjskie, a w roku 838 do Benewentu. Obecnie znajdują się pod mensą głównego ołtarza tamtejszej katedry. Część tych relikwii została przeniesiona za panowania cesarza Ottona III do Rzymu. Władca ten wystawił bazylikę na Wyspie Tyberyjskiej (dla przechowania relikwii św. Wojciecha), do której to bazyliki sprowadzono potem relikwie Apostoła, zmieniając jej tytuł. Kult św. Bartłomieja datuje się od V w. Grecy obchodzą jego uroczystość 11 czerwca, Ormianie 8 grudnia i 25 lutego, Etiopczycy 18 lipca i 20 listopada. Kościół łaciński święto Apostoła od wieku VIII obchodzi 24 sierpnia. W VI w. spotykamy już pierwszy kościół wzniesiony ku jego czci na wyspie Eolia. Piza, Wenecja, Pistoia i Foligno wystawiły mu okazałe świątynie. W Polsce kult św. Bartłomieja był niegdyś bardzo żywy – wystawiono ku jego czci na naszych ziemiach ponad 150 kościołów. Miał on nawet w Polsce swoje sanktuaria, np. w Polskich Łąkach koło Świecia, gdzie na odpust ściągały tłumy z daleka. W ikonografii św. Bartłomiej jest przedstawiany w długiej tunice, przepasanej paskiem, czasami z anatomiczną precyzją jako muskularny mężczyzna. Bywa ukazywany ze ściągniętą z niego skórą. Jego atrybutami są: księga, nóż, zwój. |
*****************
Dwuimienny Apostoł
św. Bartłomiej – Nowy Testament zna go również pod imieniem Natanael
***
Nie mamy zbyt wielu informacji nt. tego Apostoła. W Ewangeliach występuje on pod dwoma imionami – jako Bartłomiej i jako Natanael (tzw. tradycja Janowa). To z pewnością jedna i ta sama osoba. Hebrajsko-aramejskie imię apostoła Bartłomieja oznacza po prostu „Syn Tolmaja”. Natanael to także semickie słowo, które tłumaczymy jako „Bóg dał”. Prawdopodobnie jego pełne imię brzmiało Natanael – syn Tolmaja.
Pochodził z Kany Galilejskiej. Był świadkiem przemienienia wody w wino przez Pana Jezusa podczas wesela (por. J 2, 1-11). Niektórzy badacze przypuszczają, że być może była to uroczystość jego zaślubin. Został powołany przez Pana na jednego z Dwunastu.
Tradycja chrześcijańska przekazała nam o św. Bartłomieju dosyć skąpe i niekiedy sprzeczne ze sobą informacje. Historyk Kościoła Euzebiusz napisał w IV wieku, że św. Bartłomiej miał głosić Ewangelię aż w Indiach; zaś według tradycji pochodzącej z V stulecia Natanael przepowiadał Ewangelię w Etiopii – istnieją również przekazy, że w Arabii Saudyjskiej, a być może pośród Partów lub w Mezopotamii. Trudno powiedzieć, jak było naprawdę.
Do naszych czasów w niewielkich fragmentach zachowały się dwa pisma dotyczące św. Bartłomieja (Ewangelia Bartłomieja i Apokalipsa Bartłomieja). Przetrwał też apokryf Męka Bartłomieja Apostoła. Jego autor uważa, że Apostoł ewangelizował w Armenii, gdzie przebywał Polimiusz, brat króla Astiagesa. Został za to ukrzyżowany i ścięty w mieście Albanopolis. Mamy także spopularyzowaną w średniowieczu legendę o tym, że obdarto go ze skóry, co zostało uwieńczone w scenie z Sądu Ostatecznego w watykańskiej Kaplicy Sykstyńskiej pędzlem Michała Anioła. Święty Bartłomiej trzyma tam w lewej ręce własną skórę, a jego twarz to autoportret artysty.
Relikwie Apostoła spoczywają we włoskim Benevento pod mensą głównego ołtarza w tamtejszej katedrze. Część z nich znajduje się w bazylice jemu poświęconej na rzymskiej Wyspie Tyberyjskiej.
Okazałe świątynie wystawiono mu także np. w Italii (Piza, Wenecja, Pistoia czy Foligno). Również w Polsce Apostoł ten cieszył się wielką czcią. Dedykowano mu ponad 150 kościołów.
Święty Bartłomiej patronuje rzeźnikom, garbarzom i introligatorom, a w ikonografii jest przedstawiany w długiej tunice, przepasanej paskiem, a niekiedy jako muskularny mężczyzna. Bywa też prezentowany ze ściągniętą z niego skórą. Jego atrybuty to księga, nóż i zwój.
Św. Bartłomiej, apostoł
Data narodzin nie jest nam znana. Zm. ok. 70 r.
ks. Antoni Tatara/Niedziela Ogólnopolska
************************************************************************************************************
23 sierpnia
Święta Róża z Limy, dziewica
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławionegp Bernarda z Offidy, zakonnika, błogosławionego Władysława Findysza, prezbitera i męczennika, świętego Filipa Benicjusza, prezbitera |
Izabela Flores urodziła się w Limie, stolicy Peru, 20 kwietnia 1586 r. Tam też przeżyła całe swoje życie. Ze względu na jej nadzwyczaj delikatną cerę nazywano ją Różą. Dość wcześnie przyjęła I Komunię świętą i sakrament bierzmowania z rąk biskupa Limy, św. Turybiusza. Od młodości odznaczała się głęboką wiarą i pobożnością. Sprzyjała temu atmosfera w domu; rodzice, Gaspar Flores i Maria Oliva, dbali o jej wykształcenie, wygląd i ogładę. Róża była dumą i radością rodziców, pełna miłości i posłuszeństwa. Jako dziecko złożyła Bogu ślub dozgonnej czystości. Rodzice za wszelką cenę chcieli ją wydać za bogatego człowieka. Róża jednak dość wcześnie postanowiła, że będzie starała się całkowicie przypodobać Chrystusowi i dlatego przygotowywała się do życia pełnego wyrzeczeń i medytacyjnej modlitwy. Dlatego też zdecydowanie odmawiała zgody na ślub, przez co wiele wycierpiała – zwłaszcza od matki, która ją prosiła, błagała, groziła, a nawet maltretowała. Róża ofiarowała te cierpienia Chrystusowi. W dwudziestym roku życia wstąpiła do Trzeciego Zakonu św. Dominika. Jako tercjarka nadal pozostawała w domu rodzinnym, zajmując osobny domek z ogródkiem. Zwiększyła swoje posty i umartwienia, modlitwy, czuwania, surowe pokuty i wyrzeczenia. Wielu zaczęło ją uważać za nienormalną. Była pogardzana. Bóg obdarzał ją jednak nowymi łaskami, głównie darem modlitwy. Róża żyła niezwykle surowo. Przez cały Wielki Post nie jadła nawet chleba, lecz – jak przekazała tradycja – dziennie jadła tylko pięć pestek cytryny. Znosiła wiele cierpień i prześladowań złego ducha, różne choroby, obelgi i oszczerstwa ze strony otoczenia. Dotykał ją często bezwład członków, omdlenia, ataki słabości. Ona jednak błagała o miłosierdzie Boga dla grzeszników i łaskę przebaczenia. Za patronkę swoich dążeń do świętości obrała sobie św. Katarzynę Sieneńską, również dominikańską tercjarkę. Zgłębiała tajemnicę jej życia i świętości, na niej wzorowała swoją miłość. Róża w swym życiu wiele wycierpiała. Przeżyła śmierć rodziców, samotność, opuszczenie, oschłości i najrozmaitsze doświadczenia wewnętrzne. To wszystko mocno nadwerężało jej siły. Praktykowała najrozmaitsze pokuty i umartwienia. W nagrodę za takie życie cieszyła się poufnym przestawaniem ze swoim Aniołem Stróżem i Matką Bożą. Przez piętnaście lat doświadczała zupełnego opuszczenia. Nie odczuwała żadnego pociągu do modlitwy, żadnej pociechy ani poczucia bliskości Boga. Dzień i noc prześladowały ją myśli, że Bóg ją odrzucił. Wówczas dopiero doszła do kontemplacji i mistycznego zjednoczenia z Chrystusem. Odtąd żyła jeszcze bardziej dla Niego. Ostatnie trzy lata życia spędziła u małżonków Gonzaleza della Maza i Marii Uzategui, którzy darzyli ją pełną miłością. W ich domu zmarła w wieku 31 lat, 24 sierpnia 1617 r., w dniu, który przepowiedziała. Sława jej świętości była tak wielka, że dominikanie pochowali jej ciało najpierw w krużganku klasztornym, a w dwa lata potem – w swoim kościele w Limie w kaplicy św. Katarzyny ze Sieny. Wraz z jej ciałem zamknięto niektóre jej pisma i próby rysunku. W 1923 roku odnaleziono je. Papież Klemens IX dokonał beatyfikacji Róży w 1668 roku i ogłosił ją patronką Ameryki, a w roku 1670 także patronką Filipin i Antyli. W trzy lata po beatyfikacji nastąpiła jej kanonizacja, której dokonał papież Klemens X w 1671 roku. W ikonografii św. Róża przedstawiana jest jako młoda dominikanka w habicie. Atrybuty: Dziecię Jezus w ramionach, korona z cierni, kotwica, krzyż, róża, wianek z róż; wiązanka róż, z których wychyla się Dziecię Jezus. |
************************************************************************************************************
22 sierpnia
Najświętsza Maryja Panna Królowa
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętych męczenników Agatonika i Towarzyszy, błogosławionego Franciszka Dachtera, prezbitera i męczennika |
Wspomnienie Maryi Królowej zostało wprowadzone do kalendarza liturgicznego przez papieża Piusa XII encykliką Ad caeli Reginam (Do Królowej niebios), wydaną 11 października 1954 r., w setną rocznicę ogłoszenia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Już w czasie Soboru Watykańskiego I w roku 1869 biskupi francuscy i hiszpańscy prosili o to święto. Pierwszy Krajowy Kongres Maryjny w Lyonie (1900) prośbę tę ponowił. Uczyniły to również międzynarodowe kongresy maryjne odbyte we Fryburgu (1902) i w Einsiedeln (1904). Od roku 1923 wyłonił się specjalny ruch pro regalitate Mariæ. Początkowo wspomnienie Maryi Królowej obchodzone było w dniu 31 maja, ale w wyniku posoborowej reformy kalendarza liturgicznego przesunięto je na oktawę uroczystości Wniebowzięcia Maryi – 22 sierpnia. To właśnie wydarzenie ukoronowania Maryi wspominamy w piątej tajemnicy chwalebnej różańca. W Piśmie świętym nie mamy tekstu, który by wprost mówił o królewskim tytule Najświętszej Maryi Panny. Są jednak teksty pośrednie, które tę prawdę zawierają. W raju pojawia się zapowiedź Niewiasty, która skruszy głowę węża (Rdz 3, 15). Archanioł Gabriel i Elżbieta wołają do Maryi: “Błogosławiona jesteś między niewiastami” (Łk 1, 28. 43) – a więc spomiędzy wszystkich niewiast na ziemi Ty jesteś pierwsza. Sama też Maryja w proroczym natchnieniu wypowiada o sobie słowa: “Oto błogosławić Mnie będą odtąd wszystkie pokolenia” (Łk 1, 48). Apokalipsa zawiera taką relację: “Potem ukazał się znak na niebie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod Jej stopami, a na Jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu” (Ap 12, 1) – tą Niewiastą, według Tradycji Kościoła, jest właśnie Maryja. Drugim źródłem naszej wiary w królowanie Maryi jest podanie ustne, które objawia się w zwyczajnym nauczaniu Kościoła i w pismach jego Ojców. Tu mamy już świadectwa wprost, a jest ich bardzo wiele. Św. Efrem (+ 373) już 1600 lat temu tak pisze o Maryi: “Dziewico czcigodna, Królowo i Pani”, “po Trójcy jest Panią wszystkich”, “jest Panią wszystkich śmiertelnych”. Samego siebie nazywa “sługą Maryi”. Św. Piotr Chryzolog (+ 451), również doktor Kościoła, nazywa Matkę Bożą “Panią” (Domina). W dawnej terminologii oznaczało to słowo godność władcy i króla. Św. Ildefons, biskup Toledo (+ 669), nazywa Maryję nie tylko Panią, ale “panującą nad wszystkimi ludźmi”. Przy tej okazji wypowiada przepiękne słowa: “Stałem się sługą Twoim, boś Ty się stała Matką mojego Stworzyciela”. Św. German, patriarcha Konstantynopola (+ 732), nazywa Maryję “Królową wszystkich mieszkańców ziemi”, a św. Jan Damasceński (+ 749) “Królową rodzaju ludzkiego” i “Królową wszystkich ludzi”, “Panią wszechstworzenia”. Potwierdzenie powszechnej wiary w to, że Maryja jest Królową nieba i ziemi, wyraża również ikonografia chrześcijańska, która od lat najdawniejszych przedstawia Maryję na tronie, z nimbem, w którym przedstawiano tylko cesarzy. Spotykamy taki sposób przedstawiania Najświętszej Maryi Panny już od III w. w katakumbach. Na ikonach bizantyjskich od wieku VI Matka Boża jest zawsze na tronie. Tego rodzaju obrazy, a potem figury nosiły nazwę Basilissa, czyli Królowa, lub Theantrōpos, czyli Pani siedząca na tronie, mająca na kolanach Dziecię Boże. Często dla podkreślenia, że Maryja jest także Królową aniołów, przedstawiano Jej postać w ich otoczeniu. W obrazach wczesnośredniowiecznych aniołowie podtrzymują koronę nad Jej głową. Ten typ obrazów nosił grecką nazwę Panagia angeloktistos. Od X w. powszechnym zwyczajem staje się przedstawianie Maryi na tronie i z koroną, w szatach królewskich, a nawet siedzącej po prawicy Chrystusa. Od XIV w. ulubionym tematem artystów staje się scena “koronacji” Maryi przez Pana Jezusa i Boga Ojca. W VIII w. jako forma walki z obrazoburcami przyjął się zwyczaj prywatnego koronowania obrazów i figur Matki Bożej, zwłaszcza słynących szczególnymi łaskami. W 732 r. papież św. Grzegorz III ukoronował obraz Matki Bożej szczerozłotymi koronami z diamentami. Papież Grzegorz IV w roku 838 podobną koronę ofiarował Matce Bożej w kościele św. Kaliksta w Rzymie. Od XVII w. zwyczaj ten stał się urzędowo zastrzeżony Stolicy Apostolskiej. Początkowo koronacje te były zastrzeżone jedynie w stosunku do cudownych obrazów włoskich. Wkrótce jednak rozszerzono je na cały świat. Pierwszym obrazem, który doczekał się zaszczytu papieskiej koronacji, był obraz Matki Bożej w zakrystii bazyliki św. Piotra w Rzymie (1631). W Polsce tego zaszczytu dostąpił jako pierwszy obraz Matki Bożej Łaskawej w Warszawie (1651), a następnie obraz Matki Bożej Częstochowskiej w roku 1717. Do najdawniejszych i najbardziej popularnych modlitw Kościoła należą “Pod Twoją obronę” (Sub Tuum præsidium) i “Witaj, Królowo” (Salve Regina) oraz Litania Loretańska, gdzie ostatnie wezwania wychwalają Matkę Bożą jako Królową. Tytuł Maryi Królowej podkreślony został także w dokumentach Soboru Watykańskiego II, szczególnie w Konstytucji Dogmatycznej o Kościele Lumen gentium: Niepokalana Dziewica, zachowana wolną od wszelkiej skazy winy pierworodnej, dopełniwszy biegu życia ziemskiego, z ciałem i duszą wzięta została do chwały niebieskiej i wywyższona przez Pana jako Królowa wszystkiego, aby bardziej upodobniła się do Syna swego, Pana panującego (por. Ap 19,16) oraz zwycięzcy grzechu i śmierci (KK 59). Tytuł “Królowa” podkreśla stan Maryi w czasach ostatecznych jako Tej, która zasiada obok swego Syna, Króla chwały. W ten sposób wypełniły się słowa Magnificat: “Oto bowiem odtąd błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia, gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny”. Maryja ma uczestnictwo w chwale zmartwychwstałego Chrystusa, gdyż miała udział w Jego dziele zbawczym. Jest Jego Matką, nosiła Go w swoim łonie, urodziła Go, zadbała o Jego wychowanie, towarzyszyła Mu nieustannie podczas Jego nauczania – aż do krzyża, a potem Wieczernika w dniu Pięćdziesiątnicy. Maryja nie jest Królową absolutną, najwyższą i jedyną. Jest nad Nią Bóg i tylko On ma najpełniejsze prawo do tego tytułu. Jeśli więc Maryję nazywamy Królową, to jedynie ze względu na Jej Syna. Godność Jej Boskiego Macierzyństwa wynosi Ją ponad wszystkie stworzenia, czyni Ją Królową aniołów i wszystkich Świętych, Królową nieba i ziemi. Królewskość Maryi jest więc pośrednia. Tylko Pan Bóg jest władcą najwyższym i jedynym. Maryja ma władzę jedynie honorową i zleconą, pełni na ziemi rolę “Regentki”. |
*****************************
Maryja Królowa Niebios i Ziemi
Łukasz Signorelli, Koronacja NMP
***
W święto Najświętszej Maryi Panny 11 października 1954 r. Ojciec Święty Pius XII podpisał encyklikę Ad Caeli Reginam (Do Niebios Królowej), którą ustanowił nowe święto – Maryi Królowej. Zgodnie z decyzją Papieża, wielkiego czciciela Bogarodzicy (to on cztery lata wcześniej ogłosił dogmat o Wniebowzięciu NMP), przez następne lata 31 maja każdego roku cały Kościół czcił Maryję jako swoją Panią i Władczynię. W dniu tym we wszystkich świątyniach ponawiano akt poświęcenia się ludzkości Niepokalanemu Sercu Matki Bożej. W wyniku zmian dokonanych po Vaticanum II święto zostało przeniesione na 22 sierpnia.
Ustanawiając święto Matki Bożej Królowej papież Pius XII podsumował wyznawaną przez wieki wiarę Kościoła, że Najświętszej Maryi Pannie przysługuje tytuł Królowej jako matce Jezusa Chrystusa – Króla Wszechświata. Jednak prawo Maryi do monarszej godności nie wynika wyłącznie z Jej boskiego macierzyństwa. W swej encyklice Ojciec Święty podkreślił, że królewski tytuł nosi Ona także ze względu na współudział w triumfie Syna nad złem.
Piękną wizję roli Maryi w tym zwycięstwie znajdujemy w znanym fragmencie Apokalipsy św. Jana, który opisuje walkę Niebios ze smokiem-szatanem. „Niewiasta obleczona w słońce a księżyc pod jej stopami i na głowie jej korona z gwiazd dwunastu”, to według teologów właśnie Bogarodzica. Diadem – okrąg złożony z dwunastu gwiazd, stał się zresztą w ikonografii katolickiej symbolem Maryi. Co więcej otrzymał on niejako Jej osobistą akceptację, skoro znalazł się na rewersie Cudownego Medalika, sakramentalium danego ludzkości przez Maryję podczas objawienia św. Katarzynie Laboure w 1830 r.
Drugim biblijnym argumentem potwierdzającym królewską godność Maryi są słowa psalmisty, który w kontekście Mesjasza głosił: „Stanęła Królowa po prawicy Twojej w ubiorze złotym obleczona rozmaitością”.
Należy podkreślić, że naukę o monarszej godności Najświętszej Maryi Panny Kościół głosił już w starożytności. Pius XII w swej encyklice z 1954 r. cytował św. Efrema, który w III w. „w zapale poetyckim” włożył w usta Maryi wypowiedź: „Niechaj mnie Niebo powstrzyma w objęciach, bom nad nie uczczona, bo nie Niebiosa były Ci Matką; aleś zrobił je swym tronem. O ileż szczytniejsza i czcigodniejsza Matka Króla od tronu jego”. Później prawdę tę potwierdzali wybitni teologowie, pisząc o Bogarodzicy jako Królowej i Pani. Zresztą samo imię Maryja, według Orygenesa, w języku syryjskim oznacza „pani”.
Solidną podstawę nauce o królewskim majestacie Maryi dał sobór w Efezie (431 r.) definiując prawdy wiary o Jej boskim Synu – Jezusie Chrystusie. Jego orzeczenia potwierdzały prawowierność twierdzenia, iż Najświętsza Maryja Panna jest matką Boga.
Pius XII wymienił całą rzeszę teologów, świętych i papieży, którzy nazywali Bogarodzicę Panią i Królową. Przywołał także podsumowujący ich wypowiedzi głos św. Alfonsa de Liguori. Założyciel redemptorystów stwierdził: „Skoro więc Maryja Panna podniesiona została do tak wysokiej godności, że jest Matką Króla Królów, dlatego całkiem słusznie zaszczyca ją Kościół tytułem Królowej”.
Ta prawda znalazła odbicie także w tekstach modlitw używanych od wieków przez wiernych. Zwracali i zwracają się oni nadal do Pani Nieba wezwaniem antyfon: Salve Regina, Ave Regina Coelorum czy Regina coeli. Także popularna Litania Loretańska w znacznej części składa się z wezwań do Królowej Maryi. Nie można także zapominać, że wierni modlący się na Różańcu Świętym, najskuteczniejszym orężu do walki z szatanem i grzechem, w jednej cząstce rozważają ukoronowanie Matki Najświętszej na Królową Nieba i Ziemi.
Należy wspomnieć, że niektóre narody na długo przed decyzją Piusa XII zawartą w Ad Caeli Reginam czciły Maryję jako swoją władczynię. Bożą Rodzicielkę za królową uznał w czasach nowożytnych także naród Polski. Symbolem tego są śluby lwowskie króla Jana Kazimierza Wazy. Monarcha ów, 1 kwietnia 1656 r., zwrócił się uroczyście do Najświętszej Panienki słowami: „Ciebie za patronkę moją i za królowę państw moich dzisiaj obieram”. Odtąd Polacy czcili Ją jako swoją monarchinię, choć na oficjalne wprowadzenie święta Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski trzeba było czekać do 1924 r. Maryję tytułowano też Królową w Hiszpanii, Kolumbii i na Węgrzech
Innym świadectwem uznawania przez Kościół Maryi Panny za Królową był zwyczaj koronowania Jej słynących łaskami wizerunków. Już w 732 roku papież, św. Grzegorz III ofiarował złoty diadem dla jednego z rzymskich obrazów Matki Bożej. Jednak dopiero od XVI można mówić o oficjalnych koronacjach wizerunków Najświętszej Maryi Panny przez papieży. Jedną z pierwszych było zwieńczenie koronami Matki Bożej Śnieżnej („Salus Populi Romani”) – obrazu znajdującego się w bazylice Santa Maria Maggiore w Rzymie przez papieża Klemensa VII (1527 r.). Oprócz papieskich istniała również praktyka koronacji biskupich, a nawet prywatnych.
W Polsce uroczyste koronacje wizerunków maryjnych rozpoczęły się w XVIII, choć niektóre źródła podają, iż jako pierwszy koronowany został w 1651 roku obraz Matki Bożej Łaskawej z Warszawy. W 1717 r. oznakę władzy królewskiej otrzymał wizerunek Matki Bożej Częstochowskiej.
PCh24.pl
************************************************************************************************************
21 sierpnia
Święty Pius X, papież
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławionego Brunona Zembola, zakonnika i męczennika, błogosławioną Wiktorię Rasoamanarivo |
Giuseppe (Józef) Sarto urodził się 2 czerwca 1835 r. w rodzinie wiejskiego listonosza, w Riese koło Wenecji. Uczęszczając do szkoły podstawowej w Riese, uczył się równocześnie języka łacińskiego u kapelana tej wioski, ks. Alojzego Horacjusza. W 1846 r. został przyjęty do gimnazjum w Castelfranco Veneto. Codziennie musiał więc przebiegać 14 km (po 7 km tam i z powrotem do domu). Trwało to przez 4 lata (1846-1850). W 1845 r. otrzymał sakrament bierzmowania; pierwszą Komunię świętą przyjął dwa lata później, kiedy miał 12 lat. Za pieniądze kardynała Jakuba Monico Józef podjął studia w seminarium w Padwie. Przebywał tam 8 lat (1850-1858). W tym czasie zmarł jego ojciec (1852) i była obawa, że Józef będzie musiał przerwać studia, aby pomagać matce. Matka jednak zdecydowała się dorabiać krawiectwem, aby synowi nie przerywać studiów. Święcenia kapłańskie Józef otrzymał 18 września 1858 r. Pierwszą placówką młodego kapłana była kapelania w Tombolo. Wyróżniał się tam jako doskonały kaznodzieja. Dlatego zapraszano go chętnie z kazaniami z różnych okazji. Swoje kazania przygotowywał bardzo starannie, każde z nich zapisując. Budował wiernych pobożnością i gorliwością kapłańską. Opiekował się ubogimi. Po 9 latach (1858-1867) biskup przeznaczył go na proboszcza do Salvano. Tu zajął się szczególnie katechizacją dzieci, uczeniem chóru śpiewu liturgicznego i biednymi. Sam będąc wiele razy głodny jako chłopiec, umiał zrozumieć głód innych. Był tak szczodry dla ubogich, że siostra częstokroć z płaczem skarżyła się mu, że nie ma co do garnka włożyć, a wstydzi się brać w sklepie na kredyt. Miał dwóch wikariuszy do pomocy, z którymi codziennie wieczorem omawiał potrzeby parafii. Po 8 latach został zwolniony z parafii i mianowany kanonikiem w Treviso. Niebawem biskup mianował ks. Józefa Sarto swoim kanclerzem (1875). Po śmierci biskupa został wybrany na wikariusza kapitulnego diecezji (1882). W 1884 r. papież Leon XIII mianował ks. Sarto biskupem Mantui i sam udzielił mu sakry biskupiej. Jako pasterz diecezji Józef umiał być kochającym i życzliwym dla wszystkich ojcem, ale bywał także stanowczy, kiedy tego wymagała chwała Boża. Sam przyświecał swojemu duchowieństwu przykładem modlitwy, ubóstwa i gorliwości kapłańskiej. Baczną uwagę zwrócił na seminarium duchowne, by mogli stąd wychodzić odpowiednio przygotowani do przyszłej misji kapłani. Osobiście zwizytował wszystkie kościoły i parafie diecezji, by się przekonać naocznie o ich potrzebach materialnych i duchowych. Na zakończenie wizytacji zwołał synod diecezjalny (1888), którego nie było od 250 lat. W 1891 roku urządził wielkie uroczystości w 300-lecie śmierci św. Alojzego Gonzagi, który pochodził z Mantui. W 1892 r. zmarł patriarcha Wenecji, kardynał Dominik Agostini. Leon XIII wyznaczył na jego miejsce biskupa Józefa Sarto. W trzy dni potem nowy patriarcha Wenecji otrzymał nominację na kardynała Kościoła. Całe swoje doświadczenie i gorliwość oddał do usług nowej archidiecezji. Rozwinął więc akcję katechizacji, by ją postawić na poziomie i ożywić ją we wszystkich parafiach oraz rektoratach swojej metropolii. W seminarium oprócz teologii dogmatycznej i moralnej wprowadził studia biblijne, historię Kościoła i ekonomię społeczną. Rozpoczął akcję oczyszczania muzyki kościelnej z elementów świeckich, jakie powszechnie wówczas wdarły się do liturgii. Pomagał mu w tym znany muzyk, Wawrzyniec Perosi. W roku 1895 zorganizował uroczystości jubileuszu 800-lecia konsekracji bazyliki św. Marka. W roku 1900 celebrował rocznicę 100-lecia konklawe, na którym w Wenecji został wybrany papieżem Pius VII. Jako patriarcha Wenecji mawiał do swoich kapłanów: “Głosicie wiele dobrych kazań. Niektóre zdradzają ogień najcudowniejszej wymowy i przewyższają nawet aktorów gestami i grą twarzy. Ale bądźmy szczerzy. Co mają z tego nasi biedni rybacy? Ile z tego rozumieją służące, robotnicy portowi i tragarze? Można dostać zawrotu głowy od tych hamletycznych salw huraganowych, ale serce, bracia, serce pozostaje puste. Proszę was, bracia, mówcie prosto oraz zwyczajnie, żeby i najprostszy człowiek was zrozumiał. Mówcie z dobrego i pobożnego serca, wtedy traficie nie tylko do uszu, ale i do duszy waszych słuchaczy”. W 1903 r. zmarł wielki papież Leon XIII. 62 kardynałów po siódmym głosowaniu w dniu 4 sierpnia wybrało na jego następcę kardynała Józefa Sarto. Wybór przyjął zalany łzami. Uroczysta koronacja odbyła się 9 sierpnia. Nowy papież przyjął imię Piusa X. W dwa miesiące później (4 października 1903 r.) wydał swą pierwszą encyklikę Ad diem illum, w której wyłożył program swojego pontyfikatu: odnowić wszystko w Chrystusie (restaurare omnia in Christo). W 1906 r. wydał drugą z kolei encyklikę, dotyczącą karności i reformy duchowieństwa. W 1908 r. zaprowadził reformę kurii papieskiej i zmiany w procedurze konklawe. Rozpoczął reformę prawa kanonicznego, którą dokończył papież Benedykt XV, jego następca, wydaniem nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego (1918). W 1905 r. ukazał się Katechizm Piusa X najpierw dla diecezji rzymskiej, potem dla całego Kościoła z instrukcją o nauczaniu dzieci prawd wiary. Za pomocą listu motu proprio z 1903 r. Pius X wprowadził reformę muzyki kościelnej. Zreformował również brewiarz. Dekretem z 1905 r. zniósł konieczność przystępowania do spowiedzi przed każdym przyjęciem Komunii świętej, a dekretem Quam singulari Christus amore (z 8 sierpnia 1910 r.) obniżył wiek dzieci mogących przyjąć Komunię świętą. Z całą energią zwalczał współczesne błędy. Największym niebezpieczeństwem był modernizm – prąd, który obalał niemal wszystkie dogmaty. W encyklice Pascendi dominici gregis z 8 września 1907 r. modernizm został uroczyście potępiony, a kapłani zostali zobowiązani do składania przysięgi antymodernistycznej. Dla podniesienia wagi nauk biblijnych i dla przeciwstawienia się szerzonym błędom racjonalistycznym Pius X ustanowił Papieski Instytut Biblijny, istniejącą do dziś najwyższą szkołę biblijną (1909). Z całą stanowczością stawał w obronie Kościoła. Na tym tle doszło do gwałtownego zatargu z rządem francuskim, który w roku 1905 samowolnie zerwał konkordat z roku 1801 i usiłował narzucić Kościołowi ograniczające jego wolność prawa. Wtedy właśnie wypędzono z Francji zakonników i zlikwidowano niemal wszystkie klasztory. Papież mianował 40 biskupów na nie obsadzonych dotąd diecezjach, nie konsultując tego z rządem. Pius X bywa nazywany papieżem dzieci. Kochał je i pragnął, by jak najwcześniej spotkały się z Panem Jezusem, zanim szatan zajmie jego miejsce. Po wydaniu dekretu o wczesnej Komunii świętej otrzymał moc listów od dzieci. Pan Bóg obdarzył go także darem łask niezwykłych, m.in. uzdrawiania chorych. 25 maja 1914 r. zdołał jeszcze zwołać konsystorz i ogłosić na nim wybór 13 nowych kardynałów. Z tej okazji dał wyraz swojemu przeczuciu bliskiej śmierci z powodu choroby nerek i oskrzeli, na którą od dawna cierpiał. 28 czerwca 1914 r. padł w Sarajewie od kuli zamachowca następca tronu Austro-Węgier, Franciszek Ferdynand. Wojna wisiała na włosku. Papież wydał orędzie do państw, usiłując zatrzymać groźbę wojny. Nie udało mu się to – 28 lipca stała się ona faktem. 21 sierpnia 1914 r. o godzinie 1 w nocy papież Pius X przeniósł się do wieczności. Następnego dnia odbył się jego pogrzeb i złożenie ciała do podziemi watykańskich pod bazyliką św. Piotra. 3 czerwca 1951 r. Pius XII dokonał uroczystej beatyfikacji sługi Bożego, a w trzy lata później, 29 maja 1954 r., ten sam papież dokonał jego uroczystej kanonizacji. Ciało św. Piusa X znajduje się w bazylice św. Piotra na Watykanie w kaplicy Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny. Jest on czczony jako patron esperantystów. W ikonografii św. Pius X przedstawiany jest w stroju papieskim. |
************************************************************************************************************
20 sierpnia
Święty Bernard z Clairvaux,
opat i doktor Kościoła
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławionego Władysława Mączkowskiego, prezbitera i męczennika, błogosławionego Alojzego od Świętego Sakramentu (Jerzego Häfnera), prezbitera i męczennika, Samuela, proroka |
Bernard urodził się w rycerskim rodzie burgundzkim, na zamku Fontaines pod Dijon (Francja) w 1090 r. Jego ojciec, Tescelin, należał do miejscowej arystokracji jako wasal księcia Burgundii. Jego matka (Aletta) była córką hrabiego Bernarda z Montbard. Jako chłopiec Bernard uczęszczał do szkoły prowadzonej przez kanoników diecezjalnych w St. Vorles, gdzie ojciec Bernarda miał swoją posiadłość. Ojciec marzył dla syna o karierze na dworze księcia Burgundii. W Boże Narodzenie Bernardowi miało się pojawić Dziecię Boże i zachęcać chłopca, aby poświęcił się służbie Bożej. Kiedy Bernard miał 17 lat (1107), umarła mu matka. Zwrócił się wówczas do Maryi, by mu zastąpiła matkę ziemską. Będzie to jeden z rysów charakterystycznych jego ducha: tkliwe nabożeństwo do Bożej Matki. Mając 22 lata wstąpił do surowego opactwa cystersów w Citeaux, pociągając za sobą trzydziestu towarzyszy młodości. Niedługo potem również jego ojciec wstąpił do tego opactwa. Żywoty Bernarda głoszą, że wśród niewiast powstała panika, iż nie będą miały mężów, bo wszystko, co było najszlachetniejsze, Bernard zabrał do zakonu. Nadmierne pokuty, jakie Bernard zaczął sobie zadawać, tak dalece zrujnowały jego organizm, że był już bliski śmierci. Kiedy tylko poczuł się nieco lepiej, wraz z 12 towarzyszami został wysłany przez św. Stefana, opata, do założenia nowego opactwa w pobliżu Aube, w diecezji Langres, któremu Bernard od pięknej kotliny nadał nazwę Jasna Dolina (Clara Vallis – Clairvaux). Jako pierwszy opat tegoż klasztoru otrzymał święcenia kapłańskie. Miał wówczas 25 lat. W tym opactwie pozostał przez 38 lat jako opat. Stąd też rozpowszechniał dzieło św. Roberta (+ 1110) i św. Stefana (+ 1134) przez założenie 68 nowych opactw, toteż słusznie nadano mu tytuł współzałożyciela zakonu cystersów. Bernard nadał mu bowiem niebywały dotąd rozwój w całej Europie. Co więcej, oprócz nowych kandydatów w szeregi jego synów duchowych zaczęli się zaciągać także zwolennicy reformy z wielu opactw benedyktyńskich. Bernard był nie tylko gorliwym opatem swojej rodziny zakonnej. Zasłynął także jako myśliciel, teolog i kontemplatyk. Umiał łączyć życie czynne z mistyką. Mając do dyspozycji na rozmowę z Bogiem tak mało czasu w ciągu dnia, poświęcał na nią długie godziny nocy. Założył około trzystu fundacji zakonnych, w tym także cysterską fundację w Jędrzejowie. Wywarł wpływ na życie Kościoła swej epoki. Był jedną z największych postaci XII wieku. Nazwano go “wyrocznią Europy”. Był obrońcą papieża Innocentego II. Położył kres schizmie Anakleta w Rzymie. Z polecenia Eugeniusza III ogłosił II krucjatę krzyżową. Napisał regułę templariuszy, zakonu powołanego w 1118 r. do ochrony pielgrzymów od napadów i stania na straży Grobu Chrystusa. Wyjednał także u papieża jej zatwierdzenie. Bernard bardzo żywo bronił czystości wiary. Wystąpił przeciwko tezom Abelarda, znanego dialektyka, bardzo awanturniczego i zbyt intelektualizującego prawdy wiary. Skłonił go do pojednania z Kościołem. Bernard zasłynął także swymi pismami. Jest ich wiele: od drobnych rozpraw teologicznych, poprzez utwory ascetyczne, kończąc na listach i kazaniach. Z traktatów najważniejsze to: O łasce i wolnej woli, O stopniach pokory i pychy, Księga o miłowaniu Boga, Pięć ksiąg do papieża Eugeniusza III. Z jego kazań najpiękniejsze to komentarze do Pieśni nad pieśniami (1136) i O Najświętszej Maryi Pannie. Wśród listów zachował się także list do biskupa krakowskiego. Bernard wyróżniał się także nabożeństwem do Męki Pańskiej. Na widok krzyża zalewał się obfitymi łzami. Bracia zakonni widzieli nieraz, jak czule rozmawiał z Chrystusem ukrzyżowanym. Dla wyrażenia swojej miłości do NMP nie tylko pięknie o Niej pisał, ale często Ją pozdrawiał w Jej świętych wizerunkach. Powtarzał wówczas radośnie Ave, Maria! Legenda głosi, że raz z figury miała mu odpowiedzieć Matka Boża na to pozdrowienie słowami: Salve, Bernardzie! Ikonografia często przedstawia go w tej właśnie sytuacji. Nadzwyczajny dar wymowy zjednał mu tytuł “doktora miodopłynnego”. Zmarł w Clairvaux 20 sierpnia 1153 r. Do chwały świętych wyniósł go papież Aleksander III w 1174 roku. Doktorem Kościoła ogłosił Bernarda papież Pius VIII w 1830 roku. W osiemsetną rocznicę jego śmierci Pius XII w 1953 r. wydał ku czci św. Bernarda piękną encyklikę, zaczynającą się od słów Doktor miodopłynny. Bernard jest czczony jako patron cystersów, Burgundii, Ligurii, Genui, Gibraltaru, Pelplina, a także pszczelarzy; wzywany jako opiekun podczas klęsk żywiołowych, sztormów oraz w godzinie śmierci. W ikonografii Bernard przedstawiany jest w stroju cysterskim. Jego atrybutami są m.in.: księga, krzyż opacki, krucyfiks; Matka Boża z Dzieciątkiem, narzędzia Męki Pańskiej, pióro pisarskie, różaniec, trzy infuły u stóp, rój pszczeli, ul. |
************************************************************************************************************
19 sierpnia
Święty Jan Eudes, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Bernarda Tolomeia, opata, błogosławionego Gweryka, opata, świętego Ludwika, biskupa, świętego SykstusaIII, papieża |
Jan Eudes urodził się 14 listopada 1601 r. w rodzinie wieśniaków, w Ry (Normandia). Po ukończeniu szkół podstawowych Jan wstąpił do kolegium jezuickiego w Caen. Tutaj pogłębił w sobie życie wewnętrzne. Znajomość języka łacińskiego opanował w tak doskonałym stopniu, że mógł się nim posługiwać na równi z językiem ojczystym. Jako wzorowy uczeń został przyjęty do Sodalicji Mariańskiej. Po ukończeniu kolegium w 1623 roku wstąpił do głośnego wówczas we Francji “Oratorium Jezusa”. Przyjął go sam założyciel tej instytucji, kardynał Piotr de Berulle, wówczas najwyższy autorytet moralny we Francji. W dwa lata potem Jan przyjął święcenia kapłańskie (1625). W 1627 r. powrócił do Argentan, kiedy dowiedział się, że panuje tam zaraza. Niósł pomoc zarażonym. Następnie został przeznaczony do Caen. Powierzono mu obowiązki wędrownego kaznodziei, by głosił rekolekcje, misje, słowo Boże z okazji odpustów i świąt. Tę wyczerpującą pracę prowadził przez 44 lata (1632-1676). Za podstawę obrał sobie katechizm. Systematycznie uczył prawd wiary i moralności tak dzieci, jak i dorosłych, wieśniaków, jak i mieszczan. Co roku przeprowadzał 3 do 4 misji, a każda z nich trwała od 4 do 8 tygodni. Przez całe swe życie przeprowadził 110 misji. W ciągu kilkudziesięciu lat przemierzył całą Normandię, Bretanię i część Burgundii. Wielu kapłanów i wiele sióstr zakonnych poddało się pod jego kierownictwo duchowe. Za poradą spowiednika wystąpił z Oratorium (1643) i postanowił założyć własne zgromadzenie misyjne (eudystów) dla nauczania i katechizowania ludu, który był pod tym względem mocno zaniedbany. Ponieważ wyróżniał się nabożeństwem do Serca Jezusa i Maryi, cześć dla tych Serc szerzył niezmordowanie żywym słowem i pismem. Założył szereg seminariów duchownych w diecezjach, w których ich jeszcze nie było, mimo bardzo surowych zaleceń soboru trydenckiego (1545-1563): w Coutances (1650), w Lisieux (1653), w Rouen (1658), w Evreux (1667) i w Rennes (1670), skąd wyszło wielu gorliwych kapłanów. Seminaria te prowadzili jego synowie duchowi. W swoich wędrówkach apostolskich zauważył, że po miastach szerzyła się rozpusta. Wiele młodych niewiast i dziewcząt w tego rodzaju życiu widziało jedyną dla siebie szansę zdobycia utrzymania. Nieustanne wojny i zamieszki, zarazy i pożary pomnażały nędzę, która pchała kobiety w ramiona rozpusty. Jan utworzył więc nową, żeńską rodzinę zakonną do opieki nad moralnie upadłymi dziewczętami, pod nazwą Sióstr Matki Bożej od Miłości. Tego rodzaju inicjatywa była potrzebna, gdyż nowy zakon otworzył swoje placówki w Caen (1642), w Rennes (1673), w Hennebont (1676) i w Guingamp (1676). Papież Aleksander VII zatwierdził nowe dzieło bullą w 1666 roku. Jan znajdował też czas na twórczość pisarską. Do najcenniejszych jego pism należą Królestwo Chrystusa (1637), Katechizm misyjny (1642), Kontrakt człowieka z Bogiem przez Chrzest święty (1654), Pamiętnik życia kościelnego (1681), Dobry spowiednik (1666) i Kaznodzieja apostolski (1685). Niektóre z tych dziełek ukazały się w druku dopiero po jego śmierci. Największe zasługi Jan Eudes położył jako niezmordowany apostoł nabożeństwa do Serca Pana Jezusa i Serca Jego Matki. Jako pierwszy wystąpił publicznie z rozpowszechnianiem nabożeństwa, które było dotąd zarezerwowane tylko dla wybranych. Rozpowszechniał wśród ludu i duchowieństwa obrazy i obrazki Najświętszych Serc, modlitwy i pobożne wezwania. U biskupów poszczególnych diecezji otrzymał zezwolenie na obchodzenie święta Serca Jezusa (20 października) i Serca Maryi (8 lutego). Ułożył do tekstu Mszy świętej i brewiarza osobne czytania i hymny. Rodziny zakonne, które założył, oddał pod opiekę Serca Maryi i Jezusa. Jako hasło i codzienne pozdrowienie wprowadził do swoich klasztorów: Zdrowaś, Serce Najświętsze! Zdrowaś, Najukochańsze Serce Jezusa i Maryi! Nabożeństwo to szerzył także poprzez misje urządzane przez siebie i swoich synów duchowych. Nakazał odprawiać je w seminariach, które prowadził jego zakon. W roku 1650 Jan założył bractwo Serca Jezusa i Maryi. W Coutance wystawił pierwszy kościół ku czci Serca Pana Jezusa i Matki Bożej. Właśnie ta akcja przysporzyła mu jednocześnie najwięcej cierpień. Naraził się bowiem jansenistom. Oratorianie, z których szeregów wystąpił, także nie mogli mu tego darować. Posądzono go o herezję. Doszło do tego, że król nakazał mu usunąć się z Paryża. Kapłan bronił się. Przekonywał, że teologicznie nabożeństwo to nie jest błędne, a z powodów duszpastersko-ascetycznych ma wielkie znaczenie. Opatrzność czuwała nad dziełem. Znaleźli się dygnitarze, którzy udzielili poparcia pięknej inicjatywie. Jan dla ostrożności oddał teksty liturgiczne, ułożone przez siebie, do przeglądu wybitnym teologom. Ci je zatwierdzili (1670). W 1672 roku Jan Eudes wysłał pismo do sześciu domów swojego zgromadzenia męskiego, w których polecił obchodzić święto Serca Pana Jezusa (20 października) jako święto patronalne zgromadzenia. W tym samym liście polecił równocześnie, by uroczystość tę poprzedziła uroczystość Serca Maryi (8 lutego). Za eudystami poszły z wolna inne zakony. Święto Serca Pana Jezusa przyjęły m.in. benedyktynki od Najświętszego Sakramentu (1674) i benedyktynki z Montmartre (1674). Po śmierci Jana w 1681 r. ukazało się w druku dziełko Przedziwne Serce Najświętszej Matki Bożej, w którym Jan wyłożył naukę dotyczącą tego nabożeństwa. Nosił się z myślą wydania podobnej pracy o Najświętszym Sercu Jezusowym, ale śmierć przerwała mu przygotowanie pracy. Zmarł w Caen 19 sierpnia 1680 r. Jego beatyfikacja miała miejsce w 1909 r., dokonał jej papież Pius X. Uroczystej kanonizacji dokonał jego następca, Pius XI, w roku świętym 1925. |
************************************************************************************************************
18 sierpnia
Święta Helena, cesarzowa
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławioną Sancję Szymkowiak, zakonnicę, świętego Alberta Hurtado, prezbitera, błogosławionych prezbiterów i męczennikóch z Rochefort |
Flawia Julia Helena Augusta urodziła się ok. 255 r. w Depanum w Bitynii (późniejsze Helenopolis). Była córką karczmarza. Została żoną (lub konkubiną – na co zezwalało ówczesne prawo rzymskie) Konstancjusza Chlorusa, zarządcy prowincji. 27 lutego pomiędzy rokiem 271 a 284 Helena urodziła mu syna Konstantyna. W 285 r. mąż Heleny udał się do Galii. Podążyła za nim Helena. Konstancjusz Chlorus musiał wykazać się niezwykłymi zaletami wodza, skoro 1 marca 293 r. został wyniesiony do godności cesarskiej przez Dioklecjana. Stary cesarz dla zapewnienia bezpieczeństwa w imperium rzymskim wobec naciskających coraz groźniej barbarzyńców germańskich podzielił imperium rzymskie pomiędzy współcesarzy: Maksymiana Herkulesa, któremu oddał w zarząd Italię; Konstancjusza Chlorusa, który otrzymał odcinek najbardziej zagrożony – Galię, Brytanię i część Germanii; Galeriusza, który otrzymał Wschód. Dla siebie cesarz zatrzymał Bliski Wschód ze stolicą w Nikomedii. Wiosną 289 r. Konstancjusz poślubił pasierbicę cesarza Maksymiana, Teodorę. Wtedy też odsunął od siebie Helenę, wstydząc się jej niskiego pochodzenia. Wyrachowanie polityczne i nacisk ze strony prawej żony wzięły górę nad uczuciem. Dla Heleny i jej syna nastały bolesne dni. Na dworze cesarskim w Trewirze byli w cieniu, ledwie tolerowani jako niepożądani intruzi. W 306 r. Konstancjusz umarł, a w jego miejsce legiony obwołały cesarzem Konstantyna. Cesarz natychmiast po swoim wyniesieniu wezwał do siebie matkę. Odtąd dzielił z nią rządy przez 20 lat. Dla wynagrodzenia Helenie krzywd, uczynił ją pierwszą po sobie osobą. Z biegiem lat pokonał swoich rywali i został jedynowładcą całego imperium rzymskiego. Najpierw doszło do wojny z Maksencjuszem, synem Maksymiana Herkulesa. Chrześcijanie opowiedzieli się za Konstantynem, gdyż Maksencjusz, podobnie jak jego ojciec, okazywał im jawną nienawiść. 28 października 312 r. doszło do bitwy o Rzym na moście Milwińskim, gdzie zginął Maksencjusz, a jego wojsko poniosło zupełną klęskę. Jako akt wdzięczności dla chrześcijan, którzy poparli go w tej wojnie, Konstantyn ogłosił w roku 313 w Mediolanie edykt tolerancyjny, deklarujący chrześcijanom całkowitą swobodę kultu, anulujący wszystkie dotychczasowe dekrety prześladowcze, wymierzone przeciwko Kościołowi. Po tym zwycięstwie Konstantyn przeniósł się do Rzymu. W 323 r. odniósł decydujące zwycięstwo nad władcą całej wschodniej części imperium, Licyniuszem. Stał się w ten sposób panem całego imperium rzymskiego. Tymczasem Helena – prawdopodobnie około roku 315 – przyjęła chrzest. W roku 324 Helena otrzymała od syna najwyższy tytuł “najszlachetniejszej niewiasty” i “augusty”, czyli cesarzowej, jak też związane z tym tytułem honory. W znalezionych monetach z owych czasów widnieje popiersie cesarza z popiersiem Heleny, jego matki. Jej głowę zdobi korona-diadem, który nałożył na głowę matki sam kochający ją syn. Dokoła widnieje napis: “Flavia Helena Augusta”. Na innej monecie, znalezionej pod Salerno, można przeczytać inny, zaszczytny napis: “Babka cesarzy”. Byli nimi Konstans I i Konstancjusz II. Pod wpływem matki Konstantyn otaczał się na swoim dworze tylko chrześcijanami. Spośród nich mianował oddanych sobie urzędników, a w czasie orężnej rozprawy z Maksencjuszem pozwolił na sztandarach umieścić krzyże. Zakazał kary śmierci na krzyżu, kapłanów katolickich zwolnił od podatków i od służby wojskowej, wprowadził dekret o święceniu niedzieli jako dnia wolnego od pracy dla chrześcijan (321). W duchu kościelnym unormował prawo małżeńskie i zakazał trzymania konkubin (326), ograniczył też rozwody (331). Biskupom przyznał prawo sądzenia chrześcijan, nawet w sprawach cywilnych. W 326 roku Helena udała się z pielgrzymką do Ziemi Świętej. Korzystając ze skarbca cesarskiego, wystawiła wspaniałe bazyliki: Narodzenia Pańskiego w Betlejem, Świętego Krzyża oraz Zmartwychwstania na Golgocie w Jerozolimie, Wniebowstąpienia Pańskiego na Górze Oliwnej. Wstrząśnięta profanacją, jakiej na Kalwarii dokonał cesarz Hadrian, umieszczając na miejscu odkupienia rodzaju ludzkiego ołtarz i posąg Jowisza, nakazała oczyścić to miejsce i wystawiła wspaniałą bazylikę. Pilnym poszukiwaniom Heleny chrześcijaństwo zawdzięcza odnalezienie relikwii Krzyża Chrystusowego. Piszą o tym szczegółowo św. Ambroży (+ 397), św. Paulin z Noli (+ 431), Rufin (+ 410), św. Jan Chryzostom (+ 407), Sokrates (+ 450), Teodoret (+ 458) i inni. Ku czci św. Lucjana, męczennika, Helena wystawiła bazylikę w Helenopolis, a także w Trewirze i w Rzymie ku czci św. Piotra i św. Marcelina. Helena zasłynęła także z hojności dla ubogich. Szczodrze rozdzielała jałmużny dla głodnych, uwalniała więźniów, troszczyła się o powrót skazanych na banicję. Wpłynęła na syna, aby wydał osobne ustawy, gwarantujące ze strony państwa opiekę nad wdowami, sierotami, porzuconymi dziećmi, jeńcami i niewolnikami. Cesarzowa Helena zmarła między 328 a 330 rokiem w Nikomedii, gdzie chwilowo się zatrzymała. Jej ciało przewieziono do Rzymu, gdzie w pobliżu bazyliki św. Piotra i św. Marcelego, męczenników, cesarz wystawił jej mauzoleum. Od samego początku w całym Kościele doznawała czci liturgicznej. Euzebiusz, który jako kanclerz cesarski znał ją osobiście, nazywa ją “godną wiecznej pamięci”. Św. Ambroży nazywa ją “wielką panią”. Św. Paulin z Noli wychwala jej wielką wiarę. Jest patronką m.in. diecezji w Trewirze, Ascoli, Bambergu, Pesaro, Frankfurcie, miasta Bazylei; farbiarzy, wytwórców igieł i gwoździ. W ikonografii święta Helena przedstawiana jest w stroju cesarskim z koroną na głowie lub w bogatym wschodnim stroju, czasami w habicie mniszki. Jej atrybutami są: duży krzyż stojący przy niej, krzyż, który otacza ramieniem, mały krzyż w dłoni, trzy krzyże, krzyż i trzy gwoździe, model kościoła. |
************************************************************************************************************
17 sierpnia
Święty Jacek, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętych Alipiusza i Posydiusza, biskupów, świętą Klarę z Montefalco, dziewicę, świętą Joannę Delanoue, zakonnicę błogosławionego Augustyna Anioła Mazzinghi, prezbitera |
******************************************************
św. JACKA ODROWĄŻA
Wielki zdobywca dusz, siewca klasztorów.
Czy pamiętasz o świętym Jacku?
Był spadkobiercą słynnego rodu rycerskiego Odrowążów. Żarliwy kapłan i misjonarz, jeden z najpiękniejszych kwiatów zakonu kaznodziejskiego św. Dominika. Współcześni nazwali go płomiennym kaznodzieją, wielkim zdobywcą dusz, siewcą klasztorów, Apostołem Północy. Wszystkie te określenia odnoszą się do św. Jacka, jednego z najsłynniejszych w świecie polskich świętych, którego wspomnienie liturgiczne obchodzimy 17 sierpnia. Dokładna data jego urodzin nie jest znana, ale najprawdopodobniej przyszedł na świat w 1183 roku w Kamieniu Śląskim na Opolszczyźnie. Do stanu kapłańskiego przygotowywał się pod troskliwą opieką swego stryja, kanonika kapituły krakowskiej i kanclerza księcia Leszka Białego, a późniejszego biskupa krakowskiego Iwona Odrowąża. Jako kanonik kapituły krakowskiej studiował filozofię i teologię na najznakomitszych uniwersytetach średniowiecznej Europy – w Paryżu i Bolonii. Podczas studiów zetknął się po raz pierwszy z wędrownymi kaznodziejami, związanymi z żebraczym zakonem św. Dominika…
Uczeń św. Dominika. Wydarzeniem, które wpłynęło na całe jego życie, było spotkanie ze świętym Dominikiem. Pod wrażeniem jego świętości i cudownych działań, postanowił wstąpić do zakonu kaznodziejskiego. Święty Jacek osobiście przyjął z rąk św. Dominika habit zakonny. W 1221 roku Jacek Odrowąż złożył na jego ręce wieczyste śluby zakonne. Na wieść o tym papież Honoriusz III miał powiedzieć: Będzie z niego wielkie w północnych krajach wiary prawdziwej objawienie. Po opuszczeniu Rzymu, w drodze do Polski prowadził misje w Karyntii, Styrii, Czechach i na Morawach. Po dotarciu do Krakowa wraz z towarzyszami, którzy także w tym samym czasie przyjęli habit z rąk św. Dominika, zamieszkał na Wawelu, na dworze biskupim, by po kilku miesiącach przenieść się w okolice kościółka Świętej Trójcy, gdzie wkrótce rozpoczęto budowę nowego kościoła i klasztoru dominikańskiego. Ich konsekracja nastąpiła zimą 1222 r. Św. Jacek przywiózł od św. Dominika przesłanie, aby pracę ewangelizacyjną łączyć z modlitwą różańcową i zawierzeniem Matce Najświętszej. Dawało mu to niezwykłą moc apostolską.
Gorliwy misjonarz. Święty dominikanin chciał nieść Ewangelię dalej, na wschód i północ. Około roku 1228 udał się na Ruś Kijowską. W Kijowie założył klasztor dominikański i kościół Najświętszej Maryi Panny. Dwanaście lat później znad Dniepru przeniósł się na ziemie Prusów i Pomorzan, gdzie prowadził wytężoną pracę misyjną. Ponoć przebywał też w Szwecji i na Łotwie. Następnie wrócił do Krakowa, by udać się w dalszą drogę – ponownie na Ruś Kijowską. Uczestniczył w zakładaniu klasztorów w Sandomierzu, Płocku i Poznaniu. Liczne podania mówiły, że Kijów był bazą dla jego misji prowadzonych na Wołoszczyźnie, Mołdawii, a nawet w Grecji. Po napadzie Tatarów na Kijów Apostoł Północy musiał opuścić to miasto i po długiej podróży przez Ruś Północną, Łotwę, Żmudź, Litwę, Gdańsk przez Mazowsze wrócił do Krakowa. Przebył ogromne odległości, by głosić Ewangelię. Miłość bliźniego nakazywała mu nawracanie niewiernych. Założył wiele domów zakonnych, wychował wielu wspaniałych zakonników, wysyłał na misje młodych podopiecznych.
Święty za życia i po śmierci…Średniowieczny lektor dominikański o. Stanisław podaje, że św. Jacek zmarł w Krakowie 15 sierpnia 1257 roku, wyniszczony wieloma podróżami i bardzo aktywnym trybem życia. Warte podkreślenia jest, iż zaraz po śmierci zażywał czci jako święty. Grób jego otoczony był kultem, a lud otrzymywał za jego wstawiennictwem liczne łaski. W zapiskach konwentu krakowskiego znajduje się tekst z roku 1277: W klasztorze krakowskim leży brat Jacek, mocen wskrzeszać umarłych. A Jan Długosz pisał o nim, że tak wielkimi tyloma cudami raczył go wyróżnić i wsławić Najwyższy zarówno za życia, jak i po śmierci, że wydawał się nie tylko godnym, ale jak najbardziej godnym kanonizacji. Rzeczywiście, w powszechnej opinii Jacek Odrowąż był uważany za męża świątobliwego, pełnego pokory, łagodności, miłości i pobożności. Bardzo aktywny w działalności duszpasterskiej i misyjnej, gorliwy w umartwieniach i wyrzeczeniach. Był człowiekiem wytrwałej modlitwy, co podkreślał ksiądz Piotr Skarga: Modlitwy swoje hojnemi łzami polewając na nich często w kościele noc trawił. Jako gorliwy wyznawca i naśladowca Chrystusa, miał szczególne nabożeństwo do Jego Matki, propagując wszędzie modlitwę różańcową. Ufny w Bożą pomoc, czynił rozliczne cuda. Znane były przypadki uzdrowień, wskrzeszania umarłych, nawróceń i wielu innych niezwykłych wydarzeń, które za wstawiennictwem tego świętego czynił Bóg. Tuż przed śmiercią św. Jacek żegnał się ze swoimi współbraćmi słowami św. Dominika: Pokorę zachowujcie, miłość wzajemną miejcie, dobrowolne ubóstwo dziedziczcie, czystość duszy i ciała z wielką pilnością strzeżcie, o zbawienie dusz ludzkich, rozszerzanie zakonu, rozmnożenie wiary świętej między niewiernymi narodami z poświęceniem życia waszego starajcie się. Relikwie św. Jacka spoczywają w dominikańskim kościele Trójcy Świętej w Krakowie w górnej kaplicy, położonej w lewej nawie w okazałym ołtarzu-mauzoleum. Papież Klemens VII beatyfikował Jacka w 1527 r., a intensywne starania poparte przez królów polskich Stefana Batorego i Zygmunta III Wazę sprawiły, że Klemens VIII kanonizował go w 1594 r. Święty Jacek należał do najwybitniejszych mężów ówczesnej Europy. Początkowo święto patronalne obchodzone było 16 sierpnia, ale papież św. Pius X przeniósł je na 17 sierpnia. Warto też zaznaczyć, że Apostoł Północy jest jedynym przedstawicielem Polski spośród 139 świętych na kolumnadzie Berniniego w Rzymie na placu Świętego Piotra. Św. Jacek jest patronem archidiecezji katowickiej i diecezji opolskiej, czego wyrazem jest jego kult w sanktuarium Ziemi Opolskiej na Górze św. Anny.
* * *
Ikonografia najczęściej przedstawia św. Jacka z monstrancją lub kustodią w jednej ręce i z figurą Matki Bożej w drugiej. Tradycja bowiem głosi, że kiedy św. Jacek musiał uciekać przed Tatarami z Kijowa, zabrał ze sobą Najświętszy Sakrament, by nie narazić go na zniewagi. Wychodząc z kościoła usłyszał głos Maryi: Jacku, zabierasz Syna, a zostawiasz Matkę. Kiedy święty dał do zrozumienia, że kamiennej figury przedstawiającej Matkę Bożą nie udźwignie, Niepokalana zapewniła go, że Jej Syn uczyni figurę lekką. Tak też się stało. Dominik uciekł wraz ze współbraćmi z kijowskiego klasztoru. Następnie nad Dnieprem rozłożył braciom płaszcz i suchą nogą przeprowadził ich na drugi brzeg rzeki. W ten sposób zarówno siebie, jak i swoich braci uwolnił od niebezpieczeństwa. Figura zaś odbiera cześć w katedrze przemyskiej. W Krakowie otoczona jest czcią wzorowana na niej Matka Boża Jackowa.
Bogusław Bajor/PCh24.pl
***************************************************************
Potrafi wskrzeszać zmarłych – św. Jacek
***
Skromne życie Odrowąża i jego pasjonująca opowieść o Bogu porwała wielu mu współczesnych. Jego przykład porywa i dziś.
Jacek schodzi z kolumnady
ks. Marek Łuczak
– Prawie zdobyliśmy Rzym – mówi jeden z pielgrzymów. Mieszkańcy stolicy chrześcijaństwa tańczyli w rytmie ludowych „pieśniczek”.
Przez trzy dni w Rzymie było głośno o Śląsku. Z okazji 750. rocznicy śmierci św. Jacka w auli Pawła VI odbył się wyjątkowy koncert zespołu „Śląsk”. Miała tam także miejsce prapremiera filmu Adama Kraśnickiego pt. „Lux ex Silesia”.
W stronę słońca
Kościół św. Sabiny na Awentynie nosi zaszczytny tytuł bazyliki. Jak to było w zwyczaju wczesnochrześcijańskim, absyda skierowana jest ku wschodowi. Kiedy wczesnym rankiem w witrażach pojawiało się słońce, chrześcijanie wychwalali Chrystusa. Dla Polaków pielgrzymujących do stolicy chrześcijaństwa ten wschodni kierunek nabierał wyjątkowego znaczenia: stąd na słowiańskie ziemie wyruszył św. Jacek. Tutaj też rozpoczęła się dziękczynna pielgrzymka metropolii górnośląskiej za 750. rocznicę jego narodzin dla nieba. – Długo czekaliśmy, by jako metropolia po raz pierwszy zgromadzić się w Rzymie – mówił na rozpoczęcie obchodów abp Damian Zimoń. – Choć dzisiaj za sprawą Jacka Odrowąża odsłania się przed naszymi oczyma płaszczyzna historyczna, czujemy także jego oddziaływanie na współczesność. Nawet przyszłość staje się dla nas jaśniejsza, bo ten wielki Ślązak wytyczył nam drogę – pokreślił metropolita katowicki. – W jaki sposób św. Jacek staje się patronem współczesności? – pytał abp Nossol. – Odpowiedź jest prosta: nie znał granic, podobnie jak my, którzy się integrujemy z Europą. Ale jednocześnie rozumiał, że całemu naszemu kontynentowi potrzebna jest nowa ewangelizacja.
Jackowy sposób na mroki
Przenieśmy się w czasy średniowiecza. Według niektórych historyków tamten okres zasługuje na miano mrocznego. Inni, szukając przyczyn upadku ówczesnego świata, wskazują na kryzys duchowy. Mówił o tym abp Szczepan Wesoły, dla którego czytelne są analogie pomiędzy współczesnością a wiekiem XIII. – W roku jackowych obchodów przy różnych okazjach staramy się przybliżyć postać św. Jacka jako postaci historycznej – mówił. – Ale ta wielka osobowość silnie promieniuje także na dzisiejsze czasy. Gdyby wiek XIII porównać z teraźniejszością, wspólną cechą byłby upadek wiary. Od strony cywilizacyjnej te dwa okresy są oczywiście niemożliwe do zestawienia, ale duchowo różnimy się w niewielkim stopniu, wtedy także mówiliśmy o upadku wiary.
Św. Jacek dostrzegł także intelektualny upadek ówczesnego społeczeństwa. Dlatego zakładał kolejne klasztory Zakonu Kaznodziejskiego, które inspirowały do działania licznych uczniów i następców. – Dziś także stoimy wobec wyzwań neopogaństwa i relatywizmu – podsumował abp Wesoły. – Lekarstwem może być radykalizm chrześcijański. Ten sam, który św. Jacka zmuszał do ciągłego posuwania się naprzód.
Kij w mrowisko
Na dominikańskim uniwersytecie Angelicum miała miejsce ciekawa sesja na temat misyjnego zapału dominikanów. Referenci z kilku krajów ukazali postać św. Jacka, który, jak chciała reguła, ustawicznie posuwał się naprzód. Zaraz po otrzymaniu powołania od św. Dominika przemierzał ogromne przestrzenie Europy, by w nowej rzeczywistości zadbać o nowoczesne centra krzewienia wiary.
– Dzisiaj nie jesteśmy pewni, czy św. Jacek rzeczywiście w swojej wędrówce doszedł do miejsc, które podaje się w jego hagiografiach – mówił dominikański diakon Adam Dobrzyński. – Jedno jest pewne: potrafił włożyć kij w mrowisko. To znaczy miał zdolność inspirowania braci.
Referenci byli zgodni co do jednego. Ogromne zdolności organizacyjne muszą cechować człowieka, który w cywilizacyjnie trudnych czasach potrafił przyczynić się do wybudowania wielkiej liczby klasztorów. Musiał też cieszyć się wielkim autorytetem, skoro zaufali mu tak liczni współbracia
Nikogo więc nie może dziwić widok figury św. Jacka na kolumnadzie Berniniego wokół Placu św. Piotra. Wśród 118 świętych można na niej dostrzec tylko jednego, który pochodził z Polski.
Od 15 do 17 października w Rzymie przebywali wierni metropolii górnośląskiej z księżmi biskupami i prezbiterami. Obecni byli także kardynał Stanisław Nagy oraz biskup Wiktor Skworc z Tarnowa. Podczas pielgrzymki Bóg powołał do wieczności biskupa seniora Ignacego Jeża z diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej.
Pies na cuda
Franciszek Kucharczak
Święty Jacek jest bardzo popularny. Wszyscy o nim wiedzą. Że był. A zasługuje na dużo więcej.
Jesień 1228 roku była deszczowa. Na brzegu Wisły koło Wyszogrodu stało czterech mężczyzn w czarnych kapach narzuconych na białe habity. Wpatrywali się bezradnie w toczące się przed nimi wezbrane wody rzeki. Nie było mowy o przeprawie brodem. Nigdzie też nie było ani łodzi, ani przewodnika.
A bardzo chcieli przejść. Dopiero co wyruszyli na Ruś, gdzie mieli nadzieję przekonać prawosławnych książąt do unii z Rzymem albo przynajmniej zająć się tamtejszymi wiernymi Kościoła łacińskiego. A potem – kto wie? – może pójdą dalej? Mieli zachętę papieża, który błogosławił Braci Kaznodziejów w ich drodze „na ziemie Rusinów i pogan”. Nic dziwnego, bo też niedawno założony zakon dominikanów był znakomitym narzędziem w głoszeniu Ewangelii. Zakonnicy jak prawdziwe „psy pańskie” (od łacińskiego Domini canes) rozbiegli się po Europie, zapalając chrześcijan nową gorliwością.
Błyskawicznie powstała sieć klasztorów, a te równie szybko wypełniły się zapaleńcami w habitach. W Polsce pierwszym z nich był Jacek Odrowąż. To jego właśnie, z trzema współbraćmi, zatrzymała Wisła. – Prośmy Boga Wszechmogącego, któremu niebo i ziemia, morze i rzeki są posłuszne, żeby nam pomógł przeprawić się przez tę rzekę – miał wówczas powiedzieć Jacek. Nakreślił znak krzyża nad wzburzoną wodą i… poszedł. Stąpał po powierzchni rzeki, niczym Jezus po jeziorze Genezaret. Po chwili odwrócił się i zachęcił współbraci do pójścia w jego ślady. Ale tamci nie mieli odwagi tego zrobić. Jacek wrócił, rozpostarł na wodzie swoją czarną kapę i zaproponował wystraszonym zakonnikom, żeby skorzystali z niej, jakby była łodzią. „Płynęli więc na kapie pod kierownictwem świętego Jacka” – zapisał niespełna sto lat później dominikanin Stanisław, lektor krakowskiego klasztoru. Opisując to wydarzenie, opierał się, jak sam informuje, na wspomnieniach towarzyszy Jacka.
Maryję można unieść
Wieść o tym wydarzeniu musiała się mocno roznieść, bo jego ślady (w różnych wersjach) znaleźć można w wielu żywotach świętego Jacka. W jednej z legend widzimy Świętego uciekającego z płonącego Kijowa po falach Dniepru. Musiałoby to nastąpić 6 grudnia 1240 roku, gdy miasto zdobyli Tatarzy. Tyle że wtedy Jacka już prawdopodobnie tam nie było. Założył w Kijowie klasztor, ale – jak stwierdził Jan Długosz – kilka lat przed najazdem Tatarów dominikanie musieli opuścić miasto. Tak życzył sobie prawosławny książę kijowski. Wiadomo jednak, że dominikanie byli na Rusi, gdy spadła na nią tatarska nawałnica. I to właśnie z Kijowem wiąże się najpopularniejsza Jackowa legenda. Jacek, uchodząc z kościoła, miał zabrać Najświętszy Sakrament. Gdy przechodził obok figury Matki Boskiej, ta odezwała się do niego: „Jacku, zabierasz mojego Syna, a mnie tu zostawiasz?”.
– Jestem za słaby, żeby udźwignąć tak wielką figurę – miał powiedzieć Święty. Na to Maryja obiecała, że figura będzie lekka, co też istotnie się stało. Nie wiadomo, jak było rzeczywiście. Legenda ta jednak opisuje prawdziwego Jacka, bo właśnie taki wyłania się ze źródeł historycznych – z Najświętszym Sakramentem i z Maryją. Wygląda na to, że on rzeczywiście się z Nimi nie rozstawał. Lektor Stanisław napisał, że Jacek „miał zwyczaj bardzo częstego przepędzania nocy w kościele – bardzo rzadko miał stałe miejsce na spoczynek, lecz złożywszy przed ołtarzem znużone członki i głowę oparłszy o kamień lub położywszy na gołą ziemię, trochę odpoczywał”. Krótko po przybyciu do Krakowa Jacek „pobożnie i ze łzami” modlił się w kościele. Miał wtedy doznać widzenia. Ujrzał wielką światłość spływającą na ołtarz, a w niej Matkę Boską. „Synu, Jacku, ciesz się, bo modlitwy twoje są miłe przed obliczem mego Syna, Zbawiciela, i o cokolwiek prosić będziesz za moim pośrednictwem, otrzymasz od Niego” – powiedziała do niego Maryja. Podobno od tamtej chwili Święty „o cokolwiek tylko prosił, zawsze bywał wysłuchany”.
Grad przegrał
A prosił często. Kiedyś, w dniu św. Stanisława biskupa, opodal Skałki, spotkał żałobników i kobietę, niejaką Falisławę, płaczącą nad swoim jedynym synem Piotrem, który utonął w Wiśle poprzedniego dnia. Ulitował się nad nią. Pomodlił się i… zmarły wstał. Podobna historia zdarzyła się z synem Przybysławy ze wsi Serniki, który utonął w Rabie. Również jego Bóg wskrzesił na prośbę Jacka. Innym razem, pod Wawelem, do nóg Świętemu przypadła mieszczka krakowska, matka niewidomych bliźniaków. Modlitwa Jacka wyjednała im wzrok. Niejakiej Felicji z Gruszowa, kobiecie która przez dwadzieścia lat małżeńskiego życia nie mogła doczekać się dziecka, Jacek wymodlił syna.
W 1238 roku Klemencja z Kościelca, która często spowiadała się u Jacka, zaprosiła Świętego do swojej miejscowości na 18 lipca z okazji uroczystości św. Małgorzaty. Miało być wielkie święto, ale przyjście zakonnika poprzedziła gwałtowna burza z gradobiciem. Zboże i wszelkie inne zasiewy leżały na polach całkowicie zniszczone. Gdy więc Jacek przybył na miejsce, Klemencja powitała go łzami. Płakali też wszyscy mieszkańcy Kościelca, którym w oczy zajrzało widmo śmierci głodowej. Jacek uspokoił zrozpaczonych. – Idźcie do domów i przez całą noc czuwajcie na modlitwie – powiedział. On sam też modlił się do rana. O świcie wszyscy wyszli z domów – i ujrzeli kołyszące się na wietrze dorodne łany zbóż z kłosami pełnymi ziarna. Tak jakby nic się nie stało.
Opisy tych cudów znalazły się w najstarszym zachowanym żywocie św. Jacka, spisanym przez lektora Stanisława. Tradycja przechowała też opowieści o wielu innych – w części zapewne legendarnych – nadzwyczajnych zdarzeniach z udziałem Świętego. Święty zawsze zaradza w nich ludzkim biedom i nieszczęściom, na przykład przez wymodlenie uzdrowienia krowy – żywicielki. Jakkolwiek nie sposób dziś dojść do tego, jak było rzeczywiście, jedno jest pewne – modlitwy Jacka były miłe Bogu. Ludzie musieli to widzieć, i oczywiste dla nich było, że Jacek to mąż Boży. Nikogo więc nie zaskoczyła data jego śmierci – w dzień wniebowzięcia jego ukochanej Matki Boskiej. Było to w Krakowie 15 sierpnia 1257 roku – dokładnie 750 lat temu. Zanim Jacek odszedł, zwołał starszych braci. – Pragnę wam pozostawić to, co usłyszałem z ust ojca naszego, Dominika, żebyście byli pokorni, mieli wzajemną miłość i zachowali dobrowolne ubóstwo. Bo to jest testament wiecznego dziedzictwa – powiedział.
Aktywność pośmiertna
Zmarłego pochowano w dominikańskim kościele Świętej Trójcy. Cały Kraków wyległ, żeby pożegnać Świętego. Ceremoniom przewodniczył biskup Jan Prandota. Gdy wrócił z pogrzebu, wszedł do katedry, żeby się pomodlić. Tam nagle zapadł w sen. Miał wówczas ujrzeć św. Stanisława biskupa z Jackiem, obu idących w anielskim orszaku. Św. Stanisław wyjaśnił śpiącemu biskupowi, że właśnie wprowadza Jacka do chwały nieba. W dniu śmierci Jacka podobne widzenie miała jego krewna, błogosławiona Bronisława, norbertanka z klasztoru na pobliskim Zwierzyńcu. Ujrzała Najświętszą Maryję Pannę, trzymającą za rękę dominikanina o jaśniejącej postaci. Matka Boska oznajmiła jej, że prowadzi do nieba brata Jacka z Zakonu Kaznodziejskiego.
W dniu pogrzebu Kraków obiegła wieść o kolejnym cudzie. Oto młodzieniec Żegota skręcił kark przy upadku z konia. Zrozpaczeni rodzice przynieśli ciało martwego syna do kościoła dominikanów i położyli je przed grobem świętego Jacka. Po godzinie modlitw młodzieniec wstał zdrowy, bez śladów wypadku.
Te wydarzenia skłoniły dominikanów z Krakowa do notowania cudów dokonanych za pośrednictwem brata Jacka. To z tych protokołów czerpał lektor Stanisław, niestety później zaginęły. Mimo to kult trwał, wzmagany kolejnymi świadectwami cudów. Znamienne zdarzenie miało miejsce w 1519 roku, gdy pewna kobieta poroniła. Pełna smutku rodzina przygotowywała się do złożenia zmarłego bez chrztu dziecka do grobu. Ojciec o imieniu Jan, pełen bólu, zwrócił się do św. Jacka. W czasie jego modlitwy niemowlę, na oczach osłupiałych świadków, wróciło do życia. Komentując tę opowieść, dominikanin o. Jacek Salij zauważa: „Kiedy czytamy o planowanym pogrzebie nieszczęśliwie poronionego dziecka, czyż nie przychodzi nam na myśl, że dzisiaj wiele dzieci – niechcianych przez rodziców – nie ma nawet własnych grobów?”.
Zachowało się też podanie o kobiecie, którą mąż źle traktował. Gdy urodziła dziecko, zagłodziła je. Miał to być rodzaj zemsty na okrutnym mężu. Dopiero gdy morderczyni ujrzała martwe ciało, pojęła, jak strasznej zbrodni się dopuściła. Zaczęła błagać wszystkich świętych, zwłaszcza Andrzeja Apostoła o wstawiennictwo, żeby Bóg wybaczył jej dzieciobójstwo. We śnie miała ujrzeć świętego Andrzeja, który poradził jej, żeby zwróciła się do św. Jacka z Krakowa. Kobieta upadła na kolana i złożyła ślub świętemu Jackowi, że uda się do jego grobu. Wtem dziecko zaczęło się ruszać i wkrótce wróciło do zdrowia. Po kilku latach kobieta zjawiła się z dzieckiem u grobu Świętego i zaświadczyła o cudzie. Dziś istnieje tendencja do spłaszczania rzeczywistości nadprzyrodzonych, do tłumaczenia cudów przypadkiem, zbiegiem okoliczności lub nieznanym fenomenem natury. Kiedy jednak czyta się o nadprzyrodzonych interwencjach dokonanych za pośrednictwem Jacka, nasuwa się myśl, że to przecież bardzo podobne do tego, co robił Pan Jezus.
Podniesienie powalonych nawałnicą zasiewów było nawet dla ludzkiego życia rzeczą ważniejszą niż zmiana wody w wino na weselu. Pewnie Jezus zrobiłby to samo, co Jacek. I – po prawdzie – właśnie to zrobił, bo Jacek stał się w ręku Boga znakomitym narzędziem. Mówi się, że nie cuda są najważniejsze w życiu świętego Jacka. Zapewne. Ale one były potrzebne ludziom. Zaświadczały, że to, co mówi ten człowiek, jest prawdziwe. Mówiły, że to, o czym mówi, działa i że za tym stoi siła. W dużej mierze dlatego Jacek był taki skuteczny. Dlatego szlak jego wędrówek znaczą klasztory, a zakon dominikański w Polsce szybko zdobył sobie silną pozycję. Świat potrzebuje dowodów Bożej mocy, a tylko niedostatek świętych Jacków – czyli ludzi oddanych Bogu bez żadnego „ale” – skłania chrześcijańskich teoretyków do tłumaczenia, że cuda są mało ważne.
ks. Marek Łuczak
– Prawie zdobyliśmy Rzym – mówi jeden z pielgrzymów. Mieszkańcy stolicy chrześcijaństwa tańczyli w rytmie ludowych „pieśniczek”.
Przez trzy dni w Rzymie było głośno o Śląsku. Z okazji 750. rocznicy śmierci św. Jacka w auli Pawła VI odbył się wyjątkowy koncert zespołu „Śląsk”. Miała tam także miejsce prapremiera filmu Adama Kraśnickiego pt. „Lux ex Silesia”.
W stronę słońca
Kościół św. Sabiny na Awentynie nosi zaszczytny tytuł bazyliki. Jak to było w zwyczaju wczesnochrześcijańskim, absyda skierowana jest ku wschodowi. Kiedy wczesnym rankiem w witrażach pojawiało się słońce, chrześcijanie wychwalali Chrystusa. Dla Polaków pielgrzymujących do stolicy chrześcijaństwa ten wschodni kierunek nabierał wyjątkowego znaczenia: stąd na słowiańskie ziemie wyruszył św. Jacek. Tutaj też rozpoczęła się dziękczynna pielgrzymka metropolii górnośląskiej za 750. rocznicę jego narodzin dla nieba. – Długo czekaliśmy, by jako metropolia po raz pierwszy zgromadzić się w Rzymie – mówił na rozpoczęcie obchodów abp Damian Zimoń. – Choć dzisiaj za sprawą Jacka Odrowąża odsłania się przed naszymi oczyma płaszczyzna historyczna, czujemy także jego oddziaływanie na współczesność. Nawet przyszłość staje się dla nas jaśniejsza, bo ten wielki Ślązak wytyczył nam drogę – pokreślił metropolita katowicki. – W jaki sposób św. Jacek staje się patronem współczesności? – pytał abp Nossol. – Odpowiedź jest prosta: nie znał granic, podobnie jak my, którzy się integrujemy z Europą. Ale jednocześnie rozumiał, że całemu naszemu kontynentowi potrzebna jest nowa ewangelizacja.
Jackowy sposób na mroki
Przenieśmy się w czasy średniowiecza. Według niektórych historyków tamten okres zasługuje na miano mrocznego. Inni, szukając przyczyn upadku ówczesnego świata, wskazują na kryzys duchowy. Mówił o tym abp Szczepan Wesoły, dla którego czytelne są analogie pomiędzy współczesnością a wiekiem XIII. – W roku jackowych obchodów przy różnych okazjach staramy się przybliżyć postać św. Jacka jako postaci historycznej – mówił. – Ale ta wielka osobowość silnie promieniuje także na dzisiejsze czasy. Gdyby wiek XIII porównać z teraźniejszością, wspólną cechą byłby upadek wiary. Od strony cywilizacyjnej te dwa okresy są oczywiście niemożliwe do zestawienia, ale duchowo różnimy się w niewielkim stopniu, wtedy także mówiliśmy o upadku wiary.
Św. Jacek dostrzegł także intelektualny upadek ówczesnego społeczeństwa. Dlatego zakładał kolejne klasztory Zakonu Kaznodziejskiego, które inspirowały do działania licznych uczniów i następców. – Dziś także stoimy wobec wyzwań neopogaństwa i relatywizmu – podsumował abp Wesoły. – Lekarstwem może być radykalizm chrześcijański. Ten sam, który św. Jacka zmuszał do ciągłego posuwania się naprzód.
Kij w mrowisko
Na dominikańskim uniwersytecie Angelicum miała miejsce ciekawa sesja na temat misyjnego zapału dominikanów. Referenci z kilku krajów ukazali postać św. Jacka, który, jak chciała reguła, ustawicznie posuwał się naprzód. Zaraz po otrzymaniu powołania od św. Dominika przemierzał ogromne przestrzenie Europy, by w nowej rzeczywistości zadbać o nowoczesne centra krzewienia wiary.
– Dzisiaj nie jesteśmy pewni, czy św. Jacek rzeczywiście w swojej wędrówce doszedł do miejsc, które podaje się w jego hagiografiach – mówił dominikański diakon Adam Dobrzyński. – Jedno jest pewne: potrafił włożyć kij w mrowisko. To znaczy miał zdolność inspirowania braci.
Referenci byli zgodni co do jednego. Ogromne zdolności organizacyjne muszą cechować człowieka, który w cywilizacyjnie trudnych czasach potrafił przyczynić się do wybudowania wielkiej liczby klasztorów. Musiał też cieszyć się wielkim autorytetem, skoro zaufali mu tak liczni współbracia
Nikogo więc nie może dziwić widok figury św. Jacka na kolumnadzie Berniniego wokół Placu św. Piotra. Wśród 118 świętych można na niej dostrzec tylko jednego, który pochodził z Polski.
Od 15 do 17 października w Rzymie przebywali wierni metropolii górnośląskiej z księżmi biskupami i prezbiterami. Obecni byli także kardynał Stanisław Nagy oraz biskup Wiktor Skworc z Tarnowa. Podczas pielgrzymki Bóg powołał do wieczności biskupa seniora Ignacego Jeża z diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej.
Marcin Jakimowicz/wiara.pl
************************************
Gorliwy misjonarz
wikipedia.org
Święty Jacek Odrowąż to jeden z najbardziej znanych polskich świętych na świecie. Był uczniem św. Dominika, gorliwym misjonarzem. Jako jedyny Polak został umieszczony na kolumnadzie Berniniego wokół Placu św. Piotra w Rzymie wśród 118 świętych.
Święty Jacek urodził się w rodzinie Beaty i Eustachego Odrowążów. Jednym z braci jego ojca był biskup Iwo Odrowąż, kanclerz księcia Leszka Białego. Święty Jacek miał brata bł. Czesława i siostrę bł. Bronisławę. Po ukończeniu szkoły katedralnej otrzymał święcenia kapłańskie prawdopodobnie z rąk biskupa Pełki lub bł. Wincentego. Przełomowym wydarzeniem w życiu św. Jacka było spotkanie ze św. Dominikiem. W 1215 r. biskup Iwo – uczestnicząc jako kanclerz księcia Leszka Białego w obradach soboru laterańskiego – poznał św. Dominika Guzmána. Następnie, gdy został biskupem krakowskim, w 1218 r., udał się do Rzymu ze swymi kanonikami Jackiem i Czesławem. Iwo wrócił do Polski, a Jacek i Czesław pozostali w Rzymie u boku św. Dominika. W 1221 r. Jacek Odrowąż złożył na ręce św. Dominika wieczyste śluby zakonne. Jesienią tegoż roku Jacek z towarzyszami znalazł się w Krakowie. Pierwszych synów św. Dominika uroczyście przyjął biskup Iwo. Zamieszkali oni początkowo na Wawelu, na dworze biskupim. 25 marca 1222 r. było już gotowe skromne zabudowanie przy kościółku Świętej Trójcy. Tam też uroczyście przenieśli się dominikanie. Jacek natychmiast zabrał się do budowy klasztoru i kościoła.
Wierny uczeń i naśladowca św. Dominika również był bardzo gorliwym misjonarzem. Około 1228 r. udał się na Ruś Kijowską. W Kijowie założył klasztor dominikański i kościół Najświętszej Maryi Panny. Później z działalnością ewangelizacyjną Jacek przeniósł się na ziemie Prusów i Pomorzan. Zasłynął jako kaznodzieja i założyciel wielu klasztorów dominikańskich nie tylko w Polsce. 17 kwietnia 1594 r. papież Klemens VIII zaliczył uroczyście Jacka w poczet świętych. W ikonografii chrześcijańskiej święty przedstawiany jest w habicie dominikańskim, z monstrancją w jednej ręce i figurą Matki Bożej w drugiej. Legenda głosi, że kiedy musiał w czasie najazdu Tatarów na Kijów opuścić miasto, zabrał ze sobą Najświętszy Sakrament, aby uchronić go od zniewagi. Wtedy z wielkiej kamiennej figury miała się odezwać Matka Boża: „Jacku, zabierasz Syna, a zostawiasz Matkę?”. Ten z kolei odpowiedział: „Jakże Cię mogę zabrać, Matko Boża, kiedy Twoja figura jest tak ciężka?”. Jednak na polecenie z nieba, kiedy uchwycił figurę, miała okazać się ona bardzo lekka.
„To on przed wiekami jednoczył nasz kontynent w oparciu o wartości chrześcijańskie, dlatego też bez przesady możemy nazywać go jednym z najstarszych śląskich Europejczyków, a nawet «patronem» procesu integracyjnego współczesnej Europy” – napisali biskupi metropolii górnośląskiej z okazji 750. rocznicy śmierci św. Jacka w 2007 r.
Św. Jacek Odrowąż
Ur. na krótko przed 1200 r. Zm. 15 sierpnia 1257 r.
ks. Mariusz Frukacz/Niedziela
************************************************************************************************************
16 sierpnia
Święty Stefan Węgierski, król
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Rocha, błogosławioną Marie Sagrario od św. Alojzego Gonzagi, dziewicę i męczennicę |
Stefan był synem księcia węgierskiego Gejzy i Adelajdy – córki księcia polskiego Mieszka I. Urodził się w ówczesnej stolicy Węgier, Ostrzychomiu (Esztergom) ok. 969 r. Według legendy chrztu udzielił mu św. Wojciech, biskup czeskiej Pragi, czczony jako patron Polski. Biskup Wojciech udzielił natomiast na pewno młodemu księciu sakramentu bierzmowania. W 995 roku Stefan poślubił bł. Gizelę, siostrę św. Henryka II, cesarza Niemiec. Po śmierci ojca w 997 r. i pokonaniu wielmożów objął rządy. Jego największą zasługą jest zjednoczenie i umocnienie państwa po okresie rozbicia dzielnicowego. Rządził państwem węgierskim przez 41 lat. Stworzył organizację kościelną i gorliwie szerzył chrześcijaństwo. W nagrodę otrzymał od papieża Sylwestra II koronę królewską jako pierwszy król Węgier i zaszczytny tytuł “króla apostolskiego”. Koronacja nastąpiła 25 grudnia, w uroczystość Bożego Narodzenia, w roku 1000. Nadto papież przysłał Stefanowi krzyż procesjonalny i nadał mu przywilej obsadzania stolic biskupich w kraju. Król założył słynne opactwo benedyktyńskie w Pannohalma oraz cztery inne klasztory. Za zezwoleniem papieża ufundował metropolię w Ostrzychomiu i dziewięć zależnych od niej stolic biskupich. Niedługo potem założył drugą metropolię w Kalotsa. Sprowadził na Węgry kapłanów i zakonników, zakładał ośrodki duszpasterskie. Zostawił po sobie pamięć doskonałego, mądrego prawodawcy. Dzięki pomocy duchowieństwa wyszły dekrety królewskie, które państwu węgierskiemu zapewniły ład i dobrobyt. Dla ułatwienia administracji król podzielił państwo na komitaty (okręgi). W 1030 r. Stefan musiał stoczyć wojnę z cesarzem niemieckim, Konradem II, który chciał politycznie uzależnić Węgry od siebie. Wielkim ciosem dla Stefana była śmierć jego jedynego syna, św. Emeryka (Imredy), w 1031 r. W planach Stefana miał on być następcą tronu. Wychowawcą królewicza był św. Gerard (Gellerd), późniejszy biskup Csanad. Po śmierci Emeryka król stał się świadkiem dworskich intryg. Stefan zmarł w Ostrzychomiu 15 sierpnia 1038 roku. Wyróżniał się nabożeństwem do Matki Bożej, którą zwykł nazywać “Wielką Panią Węgrów”. Relikwie św. Stefana spoczęły w katedrze w Szekesfehervar, którą wystawił. Papież św. Grzegorz VII w 1083 r. zezwolił na uroczyste “podniesienie” relikwii św. Stefana, co równało się wówczas kanonizacji. Tenże papież na prośbę św. Władysława, króla, zezwolił równocześnie na kult św. Emeryka, który doznaje czci jako patron katolickiej młodzieży węgierskiej. Św. Stefan jest patronem Serbii i Węgier oraz tkaczy. W ikonografii św. Stefan przedstawiany jest w stroju królewskim, w koronie. Jego atrybutami są: chorągiew z Matką Bożą, glob, a na nim krzyż – symbol misyjnej działalności, korona, makieta kościoła w ręku. |
************************************************************************************************************
15 sierpnia
Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny
Dzisiejszego dnia czcimy Matkę Bożą również jako: • Najświętszą Maryję Pannę z Rokitna, • Matkę Bożą Zwycięską, • Najświętszą Maryję Pannę z Kalwarii Pacławskiej |
Prawda o Wniebowzięciu Matki Bożej stanowi dogmat naszej wiary, choć formalnie ogłoszony stosunkowo niedawno – przez papieża Piusa XII 1 listopada 1950 r. w konstytucji apostolskiej Munificentissimus Deus: “…powagą Pana naszego Jezusa Chrystusa, świętych Apostołów Piotra i Pawła i Naszą, ogłaszamy, orzekamy i określamy jako dogmat objawiony przez Boga: że Niepokalana Matka Boga, Maryja zawsze Dziewica, po zakończeniu ziemskiego życia z duszą i ciałem została wzięta do chwały niebieskiej” (Breviarium fidei VI, 105) Orzeczenie to papież wypowiedział uroczyście w bazylice św. Piotra w obecności prawie 1600 biskupów i niezliczonych tłumów wiernych. Oparł je nie tylko na innym dogmacie, że kiedy przemawia uroczyście jako wikariusz Jezusa Chrystusa na ziemi w sprawach prawd wiary i obyczajów, jest nieomylny; mógł je wygłosić także dlatego, że prawda ta była od dawna w Kościele uznawana. Papież ją tylko przypomniał, swoim najwyższym autorytetem potwierdził i usankcjonował. Przekonanie o tym, że Pan Jezus nie pozostawił ciała swojej Matki na ziemi, ale je uwielbił, uczynił podobnym do swojego ciała w chwili zmartwychwstania i zabrał do nieba, było powszechnie wyznawane w Kościele katolickim. Już w VI wieku cesarz Maurycy (582-602) polecił obchodzić na Wschodzie w całym swoim państwie w dniu 15 sierpnia osobne święto dla uczczenia tej tajemnicy. Święto to musiało lokalnie istnieć już wcześniej, przynajmniej w V w. W Rzymie istnieje to święto z całą pewnością w wieku VII. Wiemy bowiem, że papież św. Sergiusz I (687-701) ustanawia na tę uroczystość procesję. Papież Leon IV (+ 855) dodał do tego święta wigilię i oktawę. Z pism św. Grzegorza z Tours (+ 594) dowiadujemy się, że w Galii istniało to święto już w VI w. Obchodzono je jednak nie 15 sierpnia, ale 18 stycznia. W mszale na to święto, używanym wówczas w Galii, czytamy, że jest to “jedyna tajemnica, jaka się stała dla ludzi – Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny”. W prefacji zaś znajdujemy słowa: “Tę, która nic ziemskiego za życia nie zaznała, słusznie nie trzyma w zamknięciu skała grobowa”. U Ormian uroczystość Wniebowzięcia Maryi rozpoczyna nowy okres roku kościelnego. Liturgia ormiańska na ten dzień mówi m.in.: “Dziś duchy niebieskie przeniosły do nieba mieszkanie Ducha Świętego. (…) Przeżywszy w swym ciele życie niepokalane, zostałaś dzisiaj owinięta przez Apostołów, a przez wolę Bożą uniesiona do królestwa swojego Syna”. W liturgii abisyńskiej, czyli etiopskiej, w tę uroczystość Kościół śpiewa: “W tym dniu wzięte jest do nieba ciało Najświętszej Maryi Panny, Matki Bożej, naszej Pani”. 15 sierpnia obchodzą pamiątkę tej tajemnicy również Chaldejczycy, Syryjczycy i maronici. Kalendarz koptyjski pod dniem 21 sierpnia opiewa Wniebowzięcie ciała Matki Bożej do nieba. Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny, Rubens, 1626 | wikipedia *** Różne bywają nazwy tej uroczystości: Wzięcie Maryi do nieba, Przejście, Zaśnięcie, Odpocznienie Maryi. Nie wszyscy ojcowie Kościoła, zwłaszcza na Wschodzie, byli przekonani o fizycznej śmierci Matki Najświętszej. Dlatego także Pius XII w swojej konstytucji apostolskiej nie mówi nic o śmierci, a jedynie o chwalebnym uwielbieniu ciała Maryi i jego wniebowzięciu. Kościół nie rozstrzygnął zatem, czy Maryja umarła i potem została wzięta do nieba z ciałem i duszą, czy też przeszła do chwały nie umierając, lecz “zasypiając”. Warto przytoczyć dość jasne wypowiedzi Ojców Kościoła na temat wniebowzięcia Maryi. Na Zachodzie pierwszą wzmiankę o tym niezwykłym przywileju Maryi podaje św. Grzegorz z Tours: (+ 594): I znowu przy Niej stanął Pan, i kazał Jej przyjąć święte ciało i zanieść w chmurze do nieba, gdzie teraz połączywszy się z duszą zażywa wraz z wybranymi dóbr wiecznych, które się nigdy nie skończą. Św. Ildefons (+ 667): Wielu przyjmuje jak najchętniej, że Maryja dzisiaj przez Syna Swego (…) do pałaców niebieskich z ciałem została wyniesiona. Św. Fulbert z Chartres (+ 1029) pisze podobnie: Chrześcijańska pobożność wierzy, że Bóg Chrystus, Syn Boży, Matkę swoją wskrzesił i przeniósł Ją do nieba. Św. Piotr Damiani (+ 1072) tak opiewa wielkość tajemnicy dnia Wniebowzięcia: Wielki to dzień i nad inne jakby jaśniejszy, w którym Dziewica królewska została wyniesiona do tronu Boga Ojca i posadzona na tronie. (…) Budzi ciekawość aniołów, którzy Ją pragną zobaczyć. Zbiera się cały zastęp aniołów, aby ujrzeć Królową, siedzącą po prawicy Pana Mocy w szacie złocistej w ciele zawsze niepokalanym. Z innych świętych można by wymienić: św. Anzelma (+ 1109), św. Piotra z Poitiers (+ 1112), św. Bernarda (+ 1153) i św. Bernardyna (+ 1444). Najpiękniej jednak o tej tajemnicy piszą Ojcowie Wschodu. Św. Jan Damasceński (+ ok. 749) podaje, jak cesarzowa Pulcheria (ok. roku 450) wystawiła kościół ku czci Matki Bożej w Konstantynopolu i prosiła listownie biskupa Jerozolimy Juwenalisa o relikwie Matki Bożej. Juwenalis odpisuje jej na to, że relikwii takich nie ma, gdyż ciało Jej zostało wzięte do nieba “jak to wiemy ze starożytnego i bardzo pewnego podania”. Z kolei św. Jan Damasceński opisuje śmierć Maryi Panny w otoczeniu Apostołów: Kiedy zaś dnia trzeciego przybyli do grobu, aby opłakiwać Jej zgon, ciała już Maryi nie znaleźli. Kazanie swoje kończy refleksją: To jedynie mogli pomyśleć, że Ten, któremu podobało się wziąć ciało z Dziewicy Maryi i stać się człowiekiem; Ten, który zachował Jej nienaruszone dziewictwo nawet po swoim narodzeniu, uchronił Jej ciało od skażenia i przeniósł je do nieba przed powszechnym ciał zmartwychwstaniem. (…) W czasie tego wniebowzięcia, o Matko Boża, wojska anielskie przejęte radością i czcią okryły swoimi skrzydłami Twoje ciało, wielki namiot Boży. Św. Modest, biskup Jerozolimy (+ 634), niemniej pewnie opowiada się za tajemnicą Wniebowzięcia Maryi: Jako najchwalebniejszą Matkę Chrystusa, Zbawcy naszego, który jest dawcą życia i nieśmiertelności, wskrzesił Ją z grobu i wziął do siebie w sposób sobie wiadomy. Św. Andrzej z Krety (+ 740): Był to zaiste nowy widok, przechodzący siły rozumu, gdy niewiasta, która swoją czystością przewyższała niebian, w ciele (swoim) weszła do niebieskich przybytków. Jak przy narodzeniu Chrystusa nienaruszonym był Jej żywot, tak samo po Jej śmierci nie rozsypało się Jej ciało. O dziwo! Przy porodzeniu pozostała nieskażoną i w grobie również nie uległa zepsuciu. Św. German, patriarcha Konstantynopola (+ 732), w kilku kazaniach sławi tę tajemnicę, a nawet opisuje przymioty ciała Maryi po Jej wzięciu do nieba: Najświętsze ciało Maryi już powstaje z martwych, jest lekkie i duchowe, gdyż zostało już przemienione na zupełnie nieskazitelne i nieśmiertelne. (…) Tak jak napisano, jesteś piękna i Twoje dziewicze ciało jest święte, jest przybytkiem Boga i dlatego zostało zachowane od obrócenia się w proch. (…) Niemożliwym było, aby Twoje ciało, to naczynie godne Boga, w proch się rozsypało po śmierci. (…) Ciało Twoje dziewicze jest całkiem święte, choć jest ciałem ludzkim. Ponieważ dostąpiło najdoskonalszego żywota nieśmiertelnego (…), nie może ulec śmierci. Św. Kosma, biskup z Maiouma (+ 743), mówi: Rodząc Boga, Niepokalana, zdobyłaś palmę zwycięstwa nad naturą, (…) zmartwychwstałaś dla wieczności. Grób i śmierć nie mogą zatrzymać pod swoją władzą Bogurodzicy. Teolodzy Kościoła usiłują nie tylko stwierdzić fakt istnienia tej tajemnicy, ale także go uzasadnić. O tej tajemnicy pisali św. Tomasz z Akwinu (+ 1274), św. Albert Wielki (+ 1280), Jan Gerson (+ 1429), Suarez (+ 1617) i inni. Kiedy w XV w. Jan Marcelle w kazaniu na Wniebowzięcie Maryi wypowiedział zdanie, że “nie jesteśmy wcale zobowiązani pod grzechem śmiertelnym wierzyć, że Maryja została z ciałem do nieba wziętą”, gdyż nie jest to dogmat, cały fakultet uniwersytetu paryskiego wystąpił z całą stanowczością przeciwko niemu i zażądał, by te słowa odwołał, gdyż tego rodzaju wypowiedź pobrzmiewa herezją i jest sprzeczna z ogólnie wyznawaną prawdą. Pisarze kościelni podkreślają, że skoro Matka Chrystusowa była poczęta bez grzechu, skoro Bóg obdarzył Ją przywilejem Niepokalanego Poczęcia, to konsekwencją tego jest, że nie podlegała prawu śmierci. Śmierć bowiem jest skutkiem grzechu pierworodnego. Ponadto nie wypadało, aby ciało, z którego Chrystus wziął swoją ludzką naturę, miało podlegać rozkładowi. Chrystus, którego ciało Bóg zachował od zepsucia, mógł zachować od skażenia także ciało swojej Matki. Wreszcie tajemnica zmartwychwstania i wniebowzięcia jest przewidziana dla wszystkich ludzi, dlatego nie sprzeciwia się rozumowi, aby Chrystus dla swojej Rodzicielki przyspieszył ten dzień. Dlaczego jednak dopiero od VI w. ta prawda przenika tak mocno świadomość wierzących? W Kościele jest więcej takich prawd, które rozwijały się i zostały wyjaśnione definitywnie później. Tak było np. odnośnie do osoby Jezusa Chrystusa, gdy występowano przeciwko Jego naturze Boskiej, przeciwko prawdzie o Jego dwóch naturach, dwóch wolach (arianizm, nestorianizm, monofizytyzm), a nawet przeciwko Jego naturze ludzkiej. Ogłoszenie prawdy o wniebowzięciu Maryi jako dogmatu wiary było przypieczętowaniem i ukoronowaniem starożytnej tradycji Kościoła. Według Tradycji Matka Boża ostatnie lata swego życia spędziła w Jerozolimie w pobliżu Wieczernika albo w Efezie. Większość badaczy przychyla się do pierwszej możliwości. Istnieje przekaz, że św. Jan Apostoł opuścił Ziemię Świętą w czasie pierwszego wielkiego prześladowania Kościoła w roku 34 i udał się z Maryją do Efezu. Chciał Ją w ten sposób uchronić przed niebezpieczeństwami prześladowań. Jednakże w pierwotnej literaturze chrześcijańskiej nie ma żadnej wzmianki o takiej podróży. Ponadto ustalono, że św. Jan udał się do Efezu dopiero ok. 68 roku, Maryja miałaby więc wtedy około 85-90 lat. Św. Paweł Apostoł, który wkrótce po śmierci Chrystusa przybył do Efezu, nic nie wspomina, aby przed nim w tym mieście był św. Jan z Maryją. Nie napotkał tam też żadnych śladów chrześcijaństwa. Apokryficzne Acta Johannis z drugiej połowy II w. wspominają, że Jan, gdy przybył do Efezu, sam był już stary, nie ma też żadnej wzmianki, by Maryja była tam z nim. Aeteria, pątniczka nawiedzająca miejsca święte w latach 385-386, wspomina, że Jan był pogrzebany w Efezie, natomiast nie wie nic, aby tam był grób Maryi. Pseudo-Dionizy Areopagita pisze, że w czasie swojej pielgrzymki do Ziemi Świętej w roku 363-364 dowiedział się od św. Cyryla Jerozolimskiego, patriarchy Jerozolimy, że grób Maryi był w Jerozolimie w Dolinie Jozafata. Podobny opis zawiera apokryf Księga Jana z IV w. W apokryfie tym jest mowa o tym, że Maryja umarła śmiercią naturalną w Jerozolimie, została pogrzebana u stóp Góry Oliwnej w Dolinie Jozafata i że została wzięta do nieba. Wszystkie znane starożytne apokryfy wskazują, że grób Maryi jest w Getsemani w Dolinie Jozafata. Obecnie znajduje się tam kościół, którym opiekują się prawosławni Grecy. Kult Maryi Wniebowziętej był w Kościele bardzo żywy i zdecydowanie wyróżniał się wśród wielu innych. Wystawiono tysiące świątyń pod wezwaniem Matki Bożej Wniebowziętej. W ciągu wieków powstało 8 zakonów pod tym wezwaniem: 1 męski (asumpcjoniści – Augustianie od Wniebowzięcia) i 7 żeńskich. W ikonografii scena Wniebowzięcia Maryi należy do bardzo często przedstawianych (dla przykładu: Fra Angelico – w kilku obrazach, Taddeo di Bartolo, Ottaviano Nelli, Giotto, Pinturicchio, C. Bellini, Raffael, Tycjan, Tintoretto, Tiepolo, Perugino, Procaccini, Filippino Lippi, Veronese, Murillo, Velasquez, Konrad von Goest; rzeźbiarze: Liberale da Verona, L. della Robbia, Michał Pacher, Wit Stwosz). Pod opiekę Maryi Wniebowziętej oddał Węgry król św. Stefan, a Francję – król Ludwik XIII (powtórzył to także Ludwik XV). W polskiej (i nie tylko) tradycji dzisiejsze święto zwane jest również świętem Matki Bożej Zielnej. Na pamiątkę podania głoszącego, że Apostołowie zamiast ciała Maryi znaleźli kwiaty, poświęca się kwiaty, zioła i kłosy zbóż. Lud wierzy, że zioła poświęcone w tym dniu za pośrednictwem Maryi otrzymują moc leczniczą i chronią od chorób i zarazy. Rolnicy tego dnia dziękują Bogu za plony ziemi i ziarno, które zebrali z pól. |
***************************************************
Wiedza naukowa a Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny
Fronton nie był nienawistnikiem ani głupcem, był to poważny filozof; dość przypomnieć, że był nauczycielem przyszłego cesarza Marka Aureliusza. Zresztą nie jemu jednemu nie mogło się pomieścić w głowie, że chrześcijanie na serio wierzą w to, iż Boga obchodzą nasze ciała i że je odzyskamy w życiu wiecznym. Czyż nie jest bzdurą – zwraca się w roku 177 do chrześcijan inny pogański filozof, Celsus z Aleksandrii – wasze umiłowanie ciała i nadzieja na cielesne zmartwychwstanie? Celsusa najbardziej denerwowała sama myśl, że Bóg mógłby wchodzić swoją mocą w nieczystości, jakie pozostaną po naszych ciałach, ażeby je wskrzesić.
Łatwo wyjaśnić, dlaczego prawda o przyszłym uwielbieniu naszych ciał budziła wówczas tak gwałtowny sprzeciw. W starożytnej filozofii obowiązywał dogmat, że materia istnieje odwiecznie i niezależnie od Boga, a świat materialny tylko w tym sensie jest dziełem Bożym, że Boski demiurg materię uporządkował, tzn. nadał jej kształty i różnorodność. To, że Bóg mógłby stworzyć wszystko, również materię, przekraczało wyobraźnię ówczesnych filozofów.
Pogląd ten istotnie rzutował na ówczesne wyobrażenia o człowieku. Człowieka widziano wówczas dualistycznie – jako połączenie ziemskiego i przemijającego ciała oraz nieśmiertelnej duszy. O ciele mówiono, że jest obciążeniem duszy, jej więzieniem, a w najlepszym razie – rusztowaniem, które jest przydatne duszy w trakcie jej wzrastania, niepotrzebnym jej jednak po osiągnięciu ostatecznej dojrzałości.
Starożytni Grecy mogli się fascynować pięknem młodego ludzkiego ciała, ale odwracali się od ciał starych, chorych, okaleczonych, widząc w nich zapowiedź nadchodzącego rozkładu. Mieli dogmatyczną pewność, że ciało ani od Boga nie pochodzi, ani nie ma dostępu do sfery wiekuistej. Co więcej, byli przeświadczeni, że ciało jest czymś mało ważnym dla naszego człowieczeństwa, że o człowieczeństwie stanowi dusza, ciało zaś jest tylko jej zewnętrzną powłoką. To między innymi dlatego wśród ówczesnych pogan tak popularne były wierzenia w reinkarnację.
* * *
Błędne poglądy prawie zawsze mają w sobie jakieś ziarno prawdy. Zatem postawmy pytanie: Jaką prawdę odzwierciedlały intuicje starożytnych pogan, jakoby sfery tego, co cielesne, i tego, co boskie, były od siebie gruntownie oddzielone i jakoby nie było między nimi żadnego styku?
Otóż tym, co człowieka naprawdę oddziela od Boga i od tego, co Boskie, jest grzech. Starożytni poganie byli mało świadomi swojej grzeszności. Toteż prawdę o poniżeniu, jakie stało się naszym losem wskutek naszych grzechów, rozpoznawali w sposób zdeformowany. Wydawało im się, że to poniżenie jest konsekwencją naszej cielesności. Stoicy posunęli się aż do tezy, że mędrzec powinien wykarczować w sobie wszelkie uczucia, ponieważ wypływają one z naszej cielesności, zaś twórca neoplatonizmu, Plotyn, wstydził się tego, że posiada ciało.
Filozofowie ci trafnie wyczuwali poniżenie, w jakim znalazł się człowiek. W tym nie mieli racji, że wiązali je z naszą cielesnością. Tymczasem nie ciało nas poniża, poniża nas grzech. Grzech poniża również nasze ciała. Dzieje się to wtedy, kiedy człowiek bezcześci swoje ciało rozpustą albo pijaństwem, albo utratą panowania nad swoimi lękami czy uczuciami. Apostoł Jakub powie nawet, że ciała nasze doznają poniżenia wskutek grzechów języka: “Język jest wśród wszystkich naszych członków tym, co bezcześci całe ciało” (Jk 3,6).
Zatem wiara w zmartwychwstanie ciał to nie jest tylko kwestia doktryny, którą jako chrześcijanie uznajemy i głosimy. Żeby nie była to w nas wiara pusta i jałowa, musimy zabiegać o to, by ciała nasze już teraz były świątyniami Ducha Świętego (1 Kor 6,19). Już teraz musimy pracować nad przywracaniem naszym ciałom ich godności. Rzecz jasna, tylko w Chrystusie i tylko dzięki Jego łasce ta nasza praca może być skuteczna.
Na czym ona polega? Apostoł Paweł daje nam dyrektywę ogólną: “Jak oddawaliście członki wasze na służbę nieczystości i nieprawości, tak teraz wydajcie członki wasze na służbę sprawiedliwości, dla uświęcenia” (Rz 6,19). Praktycznie znaczy to: naszych rąk, nóg i języka używajmy do czynienia dobra, a nie zła; naszą seksualność podporządkujmy prawu moralnemu i oddajmy na służbę prawdziwej miłości; nasze lęki, uczucia i pożądania niech przenika zawierzenie Bogu i miłość bliźniego; te nasze choroby, cierpienia, starość oraz inne utrapienia, jakich nie da się uniknąć, starajmy się przemieniać w krzyż przybliżający nas do Boga.
Tym wszystkim, którzy lękają się, że taki program przywracania godności naszym ciałom i takie wyrażanie naszej wiary w przyszłe zmartwychwstanie przerasta ludzkie siły, odpowiem w trzech punktach: 1. u Boga nie ma nic niemożliwego, starajmy się tylko w tej naszej pracy liczyć mocno na Bożą łaskę; 2. tylko z pozycji zewnętrznego obserwatora program ten wydaje się zbyt trudny, a nawet niemożliwy do wypełnienia – w miarę jak przyjmiemy go za swój program życiowy, życie według niego stanie się dla nas czymś wręcz słodkim i lekkim, nawet jeśli nieraz przyjdzie nam się przekonać o swojej słabości; 3. w podjęciu tej pracy nad sobą i trwaniu w niej możemy i powinniśmy sobie wzajemnie pomagać – i na tym m.in. polega tajemnica świętych obcowania.
* * *
Prawda o wniebowzięciu Matki Najświętszej ma wiele różnych wymiarów. Teraz spójrzmy na nią jako na szczególnie uroczyste orędzie o godności naszych ciał, jako na szczególnie uroczyste przypomnienie, że “oddając ciała nasze na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną” (Rz 12,1), przygotowujemy je do chwalebnego zmartwychwstania.
Wniebowzięcie Maryi było dopełnieniem tego Jej wywyższenia, jakie zaczęło się w Bożej przedwieczności. Nas wszystkich wybrał sobie Bóg w Chrystusie “przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem” (Ef 1,4). Maryję z całą pewnością wybrał sobie Bóg najszczególniej, bo Ona jedna spośród wszystkich pokoleń i spośród bardzo wielu miliardów ludzi miała zostać Matką Syna Bożego.
Pomyślmy: Jej ciało miało stać się miejscem przyjęcia przez Syna Bożego naszego człowieczeństwa! W Jej ciele Syn Boży miał się przygotować do swojego ludzkiego urodzenia, Ona miała Go urodzić, karmić własną piersią, nosić na rękach! To dlatego – ze względu na tę jedyną w całych ludzkich dziejach misję – Bóg uczynił Ją świętą i niepokalaną od pierwszego momentu Jej istnienia.
Ponieważ była niepokalana, Jej ciało nie doznało żadnego z tych poniżeń, jakim podlegają nasze ciała. Jej ciało, Jej ręce, nogi, język, były zawsze i wyłącznie narzędziami dobra, a nigdy zła. Jej kobiecość była cała dziewicza i przepełniona Bożą obecnością. Wszystkie Jej lęki, uczucia i pożądania były piękne i czyste, wypełnione miłością Boga i bliźnich, przeniknięte bezwarunkowym i całoosobowym zawierzeniem Temu, który jedyny zasługuje na to, żeby zawierzyć Mu się całkowicie.
Owszem, Jej ciało – podobnie jak ciało Jej Syna – doznało skutków grzechu, ale grzechu świata, grzechu naszego, nie swojego. Maryja zaznała poniżenia ubóstwa, zaznała również poniewierki na obczyźnie, przede wszystkim zaś była bolesnym świadkiem i współuczestniczką odrzucenia i cierpień swojego Syna. Nie pojmiemy, jak strasznie musiała cierpieć Matka – taka Matka – w Wielki Piątek.
Jedno jest pewne: że przez ten nasz zdeformowany grzechem świat Maryja przeszła cała bez reszty oddana Bogu, że również swoje ciało – to ciało, które nosiło Jego Syna – oddała Przedwiecznemu Ojcu całe święte i czyste, nie zeszpecone niczym, co mogłoby się Bogu nie podobać.
Wniebowzięcie, zbawienie duszy i ciała, było logicznym uwieńczeniem Jej macierzyństwa i Jej oddania Bogu. Zarazem jest dla nas znakiem nadziei, że my wszyscy, którzy staramy się iść przez życie, wierząc w godność naszych ciał oraz w ich przyszłe zmartwychwstanie, rzeczywiście zmartwychwstania dostąpimy. Przecież naszym Panem jest Jezus Chrystus, który za nas umarł i zmartwychwstał. On z pewnością ma moc i wolę “przekształcić nasze ciało poniżone na podobne do swego chwalebnego ciała” (Flp 3,21).
Wniebowzięcie Maryi tę naszą nadzieję ożywia i ukonkretnia. I zachęca nas do odkrywania na co dzień godności naszych ciał oraz do jej coraz pełniejszego odzyskiwania.
Jacek Salij OP/Fronda
************************************************
Stoi Królowa po Twojej prawicy
***
Wniebowzięcie (łac. assumptio) Najświętszej Maryi Panny oznacza udzielony Jej przez Boga nadprzyrodzony przywilej, na mocy którego, zakończywszy swoje ziemskie życie, została wzięta do nieba z ciałem i duszą. Najstarsza tradycja chrześcijańska używała także określenia „zaśnięcie” (łac. dormitio) i „przejście” (łac. transitus), podkreślając związek losu Maryi z Paschą („przejściem”) Jej Syna oraz postrzeganym jako „przejście” dniem narodzin dla nieba męczenników.
Przywilej wniebowzięcia jest nierozerwalnie związany z przywilejem niepokalanego poczęcia Maryi, czyli zachowaniem Jej od zmazy grzechu pierworodnego. Obydwa przywileje wskazują na wielką godność ludzkiego ciała, które współuczestniczy w obdarowywaniu człowieka łaską zarówno w doczesności, jak i w wieczności. Prawda o wniebowzięciu nie rozstrzyga, czy Maryja umarła, czy raczej przeszła na drugą stronę życia w inny sposób, znany jedynie Bogu. Tak czy inaczej, nieobecność jakiegokolwiek grzechu oraz trwałe dziewictwo i Boże macierzyństwo przesądziły o absolutnie wyjątkowym zakończeniu przez Nią ziemskiego życia. Jak grób, w którym złożono ciało Jezusa jest pusty, stanowiąc świadectwo Jego zmartwychwstania, tak nie ma również grobu Maryi z Jej ciałem ani nie ma Jej relikwii.
Czytania mszalne pochodzą z Nowego Testamentu, bo tajemnica wniebowzięcia Maryi nie mieści się w obszarze wiary biblijnego Izraela, która poprzedziła wcielenie Syna Bożego. Apokalipsa św. Jana, odwołując się do starotestamentowych obrazów, maluje wizerunek „Niewiasty obleczonej w słońce i księżyc pod Jej stopami”. Wydała Ona na świat Syna, po czym zbiegła na pustynię, „gdzie miejsce ma przygotowane przez Boga”. Mamy tu, być może, subtelne nawiązanie do losu Maryi, którą tajemnica Wcielenia skazała na samotność, chronioną i wspieraną przez Boga. Ponieważ zaufała Mu całkowicie, doczekała się niezwykłej nagrody.
Święty Paweł wyjaśnia Koryntianom: „Chrystus zmartwychwstał jako pierwociny spośród tych, co pomarli. Ponieważ przez człowieka przyszła śmierć, przez Człowieka też dokona się zmartwychwstanie”. Dostąpiwszy u kresu swego życia uczestnictwa w zmartwychwstaniu i wywyższeniu Syna Bożego, wniebowzięcie Maryi zapowiada i potwierdza nadzieję na powszechne zmartwychwstanie i życie wieczne z Bogiem. Eschatologiczne wywyższenie obejmuje całego człowieka. Paradoksem jest to, że w dobie dominującej dzisiaj i powszechnej apoteozy cielesności właśnie ta prawda i związana z nią nadzieja eschatologiczna natrafiają na największe opory i sprzeciwy.
Prawda o wniebowzięciu Maryi nie jest, a w każdym razie nie powinna być, wyłącznie przedmiotem rozumowych dociekań, lecz – jak każda tajemnica wiary – modlitwy uwielbienia i dziękczynienia. Właśnie takie jest przesłanie Magnificat zachowanego w Ewangelii według św. Łukasza. Ten wspaniały hymn wielbi Boga jako Ojca, Pana i Zbawiciela pokornych. Okazując miłosierdzie z pokolenia na pokolenie, nie poprzestaje On na darach, z których korzystamy w doczesności, lecz otwiera bramy życia wiecznego. Ukrzyżowane i uwielbione ciało Jezusa oraz dziewicze i uwielbione ciało Jego Matki są wzorem Kościoła – Oblubienicy, która bez zmarszczki ani skazy dopełni swego ostatecznego przeznaczenia wtedy, gdy zakończy drogę zapoczątkowaną wraz ze stworzeniem świata i człowieka.
ks. prof. Waldemar Chrostowski/Niedziela Ogólnopolska
********************************************
Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny
*******************************
Ołtarz na wygnaniu
***
Kiedy pociąg z Norymbergi wiózł do Krakowa ołtarz Wita Stwosza, wraz z innymi zrabowanymi w czasie wojny dziełami sztuki, na stacjach gromadziły się komitety powitalne i wiwatowały tłumy. Nikt wtedy nie przypuszczał, że na powrót ołtarza do kościoła Mariackiego przyjdzie czekać kolejnych 11 lat.
Wojna dopiero wisiała w powietrzu, a krakowscy historycy sztuki, wraz z urzędnikami warszawskimi, już myśleli o tym, jak ocalić ołtarz i inne dzieła przed grabieżą. Jednym z najgorętszych orędowników ukrycia najcenniejszych eksponatów był dr Karol Estreicher. W sierpniu i wrześniu 1939 roku zorganizowano ewakuację figur z ołtarza Wita Stwosza barkami do Sandomierza.
Udało się je ukryć w tamtejszej katedrze – nie na długo jednak. Wkrótce znalazł się zdrajca, który odkrył przed Niemcami miejsce przechowywania rzeźb. 7 października 1939 roku oddział SS prof. Paulsena przewiózł samochodami do Berlina 30 pak z figurami. Akcja została objęta ścisłą tajemnicą. Najpierw schowano figury w skarbcu Banku Rzeszy, później trafiły do rodzinnej miejscowości rzeźbiarza, Norymbergi, i tam spoczywały w schronie zbudowanym u podnóża zamku.
Ale to nie wszystko. Niemcy postanowili rozmontować także szafę ołtarzową w kościele Mariackim. W marcu 1940 roku przyjechała do Krakowa ekipa niemieckich historyków sztuki i cieśli. Nocami, podczas godziny policyjnej, rozpiłowywali nienaruszoną od XV wieku szafę na części. Niemcy obeszli się z nią brutalnie. Ta kradzież była szokiem dla mieszkańców Krakowa.
Historyk sztuki na tropie
Karol Estreicher był już wtedy w Londynie i tam, w rządowym Biurze Prac Kongresowych, zajmował się dokumentowaniem polskich strat kulturalnych. We wrześniu 1940 roku udał się do Berna, by u szwajcarskich antykwariuszy zasięgnąć języka na temat losów zrabowanego dzieła. Okazało się, że jeden z antykwariuszy, utrzymujący kontakty zawodowe z III Rzeszą, wiedział o miejscu przechowywania figur. Potwierdziły się przypuszczenia krakowskich specjalistów, którzy zauważyli, że szafę wywoziła norymberska firma spedycyjna.
Polski rząd w Londynie utrzymywał jednak wiedzę o tym fakcie w tajemnicy, by nie spłoszyć Niemców. Londyńskie radio celowo podawało, że ołtarz ukryto w Berlinie. W 1942 roku Karol Estreicher został oddelegowany do Stanów Zjednoczonych, gdzie wszedł w skład komisji rządowej do spraw rewindykacji. Dwa lata później wziął udział w powołaniu kolejnej, tym razem międzynarodowej komisji Vauchera. Jej zadaniem było przygotowanie regulacji prawnych i zorganizowanie restytucji dzieł sztuki po klęsce Niemiec.
Kiedy Amerykanie wkroczyli na teren Niemiec, rząd londyński rozpoczął oficjalne starania o przyjęcie delegacji polskich „ekspertów rewindykacyjnych”. Niestety, alianci nie chcieli się na to zgodzić. Być może dlatego, że wiedzieli, iż po Jałcie to nie rząd emigracyjny będzie negocjował sprawy powrotu dzieł. Estreicher natychmiast po wycofaniu przez aliantów poparcia dla rządu londyńskiego pojechał do Polski, gdzie udało mu się załatwić delegację z ramienia rządu ludowego na teren stref okupacyjnych angielskiej i amerykańskiej, nie dostał jednak wymaganego przez Amerykanów dokumentu na odbiór ołtarza. Dokument ten wysłano mu dopiero w grudniu 1945 roku. Historyk sztuki spędził kilka miesięcy nad identyfikacją dwóch tysięcy części ołtarza, które wraz z innymi średniowiecznymi rzeźbami zostały wrzucone do norymberskiego schronu. Szafę i skrzydła ołtarza, ukryte około 30 kilometrów od Norymbergi, zlokalizowano dzięki znalezionym przez Estreichera niemieckim dokumentom. – Estreicher twierdził, że to on sam odszukał szafę ołtarza. Czy tak było w istocie, nie wiemy na pewno. Być może stało się to przy udziale amerykańskiego wywiadu wojskowego. Cała sprawa grabieży i powrotu ołtarza kryje w sobie mnóstwo zagadek – mówi Agata Wolska, pracownik Archiwum Bazyliki Mariackiej.
Najdroższy pociąg Europy
26 kwietnia 1946 roku wyruszył z Norymbergi specjalny pociąg, złożony z 27 wagonów. Można zaryzykować twierdzenie, że był to jeden z najdroższych pociągów w całej historii Europy. Cały załadowany dziełami sztuki: obrazami, meblami, eksponatami warszawskich muzeów. Zachowały się zdjęcia, na których amerykańscy żołnierze, stojący na tle wagonu, pakują do skrzyni „Damę z gronostajem” Leonarda da Vinci – bowiem pociągiem jechały też arcydzieła zrabowane w krakowskim Muzeum Czartoryskich. W kilku wagonach wieziono odzyskane zbiory Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wszystkie części Ołtarza Mariackiego znalazły się w wyściełanych skrzyniach. Przewożono je z wielką ostrożnością. Dowody tego możemy znaleźć na fotografiach wykonanych niedługo po transporcie. – Proszę zwrócić uwagę na tak delikatny element jak dłonie Matki Boskiej – pokazuje Agata Wolska. – Nie odłamał się nawet mały kawałeczek. Świadczy to o tym, jak dobrze zorganizowany był transport. Szybka rewindykacja ołtarza Wita Stwosza była konsekwencją osobistego rozkazu Eisenhowera. To on zdecydował, żeby odstąpić od zasady, że dzieło zwraca się państwu, a nie konkretnemu właścicielowi. Ołtarz został więc zwrócony kościołowi Mariackiemu.
Kiedy pociąg zbliżał się do Krakowa, na stacjach gromadziły się komitety powitalne i wiwatowały tłumy. Polskim władzom nie było to na rękę. Komuniści obawiali się manifestacji sympatii do USA. Miasto zamówiło Mszę dziękczynną, był już nawet przygotowany klęcznik dla Bieruta, ale ten w ostatniej chwili odwołał swój przyjazd. Do celów propagandowych wykorzystano za to rzekomą pijacką strzelaninę po uroczystym bankiecie w Krakowie, w której jeden z amerykańskich konwojentów miał zastrzelić dwóch milicjantów. Według badaczki Lynn H. Nicholas, bazującej na amerykańskim raporcie, żołnierz uczynił to jednak w obronie własnej. Po uroczystości przekazania ołtarza parafii rozpoczęły się prace konserwatorskie w pracowni na Wawelu.
A było co naprawiać. – Wnętrza figur, a przede wszystkim predella, czyli dolna część ołtarza, zostały zupełnie przeżarte przez kołatki – Agata Wolska prezentuje nam fotografie, na których widać wyraźnie, jakie szkody poczyniły te owady żerujące w drewnie. Konserwacją ołtarza kierował prof. Marian Słonecki, który postanowił dotrzeć do oryginalnej polichromii, co wzbudzało początkowo pewne kontrowersje. Okazało się jednak, że dzięki jego wizji udało się wydobyć wiele szczegółów wcześniej niewidocznych, np. motywów roślinnych, mających znaczenie symboliczne. Proboszcz bazyliki Mariackiej ksiądz infułat Ferdynand Machay finansował m.in. prace rzemieślnicze przy ołtarzu i zakup złota do pozłocenia figur.
A Panna Maria usypia
Wydawało się, że nic już nie stoi na przeszkodzie, by ołtarz wrócił na stałe do kościoła Mariackiego. A jednak! W 1950 roku komuniści postanowili urządzić na Wawelu wystawę i tam pokazywać dzieło Wita Stwosza. Powstały filmy propagandowe, mówiące o tym, że ołtarz jest własnością narodu, a wystawę zaczęły obowiązkowo odwiedzać wycieczki szkolne z całego kraju. – Z dokumentów, do których dotarłam, wynika, że decyzja o pozostawieniu ołtarza na Wawelu zapadła na najwyższych szczeblach partyjnych – mówi Agata Wolska. – Była to część zmasowanego ataku na Kościół, który rozpoczął się pod koniec lat czterdziestych. Nie pomogły starania księdza Machaya, który słał listy do Ministerstwa Kultury i Sztuki, domagając się podania terminu zwrotu dzieła. Zbywano je odpowiedziami, że wystawa musi trwać, aby umożliwić dostęp do ołtarza „najszerszym rzeszom”. W końcu władze przestały w ogóle odpowiadać na listy. Ołtarz powrócił na swoje miejsce dopiero po październikowej odwilży, 13 kwietnia 1957 roku.
Dziś ta największa w Europie gotycka nastawa ołtarzowa nadal cieszy nasze oczy. Turyści i pielgrzymi z całego świata przybywają, by podziwiać dzieło mistrza z Norymbergi. Dzięki pracom konserwatorskim złocone szaty apostołów na nowo lśnią dawnym blaskiem. Zwraca uwagę naturalistyczna wręcz dbałość o szczegóły, z jaką artysta wyrzeźbił swoje postacie, którym nadał rysy współczesnych mu mieszkańców Krakowa. Podobno Stwosz posunął się w tym realizmie tak daleko, że możemy odgadnąć, na jakie choroby cierpieli poszczególni mieszczanie! Możemy też dowiedzieć się sporo o codzienności XV-wiecznego Krakowa, panujących w nim zwyczajach i noszonych wówczas ubiorach.
Przede wszystkim jednak jest ołtarz Wita Stwosza traktatem teologicznym, w którym każdy element ma istotne znaczenie. Kiedy szafa pozostaje zamknięta, oglądamy płaskorzeźby przedstawiające 12 scen z życia Jezusa. Po jej otwarciu naszym oczom ukazuje się sześć Radości Maryi – od Zwiastowania po Zesłanie Ducha Świętego, a w samym środku – scena Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny. Gdy spojrzymy nieco w górę, dostrzeżemy Matkę Bożą unoszoną przez Syna do nieba, a na samym szczycie ołtarza – scenę Jej ukoronowania na Królową nieba i ziemi. Trudno w kilku słowach przybliżyć piękno przedstawionej w głównej części ołtarza historii. Najpiękniej zrobił to chyba Zbigniew Herbert w wierszu „Wit Stwosz: Uśnięcie NMP”. Oddajmy więc na koniec głos poecie: „A Panna Maria usypia. Idzie na dno zdziwienia/ trzymają ją w wątłej siatce umiłowane oczy/ upada coraz wyżej jak strumień przez palce przenika/ a oni schylają się z trudem nad wstępującym obłokiem”
Szymon Babuchowski/GOŚĆ NIEDZIELNY
*******
Wit Stwosz: Uśnięcie NMP
Jak namioty przed burzą marszczą się złote opończe
Zbigniew Herbert
przybór gorącej purpury odsłania piersi i stopy
cedrowi apostołowie unoszą ogromne głowy
nad wysokością zawisa broda ciemna jak topór
Kwitną snycerskie palce. Cud się dłoniom wymyka
więc kładą je na powietrzu – powietrze się burzy jak struny
Gwiazdy się mącą na niebie z gwiazd jest także muzyka
lecz nie dosięga ziemi i trwa wysoko jak luna.
A Panna Maria usypia. Idzie na dno zdziwienia
trzymają ją w wątłej siatce umiłowane oczy
upada coraz wyżej jak strumień przez palce przenika
a oni schylają się z trudem nad wstępującym obłokiem
****************************************************************************
101 ROCZNICA CUDU NAD WISŁĄ
Wtedy Niebo naprawdę przyszło z pomocą
Św. Jan Paweł II w czasie pielgrzymki do Ojczyzny w 1999 r. powiedział o bitwie, która toczyła się na przedpolach Warszawy w 1920 r.:
„Było to wielkie zwycięstwo wojsk polskich, tak wielkie, że nie dało się go wytłumaczyć w sposób czysto naturalny – i dlatego zostało nazwane Cudem nad Wisłą”.
Wtedy wydarzył się potrójny cud – jedności narodowej, wspólnoty modlitwy oraz działań militarnych. Zwycięstwo w Bitwie Warszawskiej zawdzięczamy ogromnej mobilizacji całego Narodu, które szturmowało w pokutnym błaganiu Niebo wołając o Bożą moc.
I Boża moc odpowiedziała.
FATIMA I CUD NAD WISŁĄ
Matka Boża w Fatimie uświadomiła nam, że największym zagrożeniem dla ludzkości jest ateizm, trwanie w grzechu i brak nawrócenia. Krótko po ostatnim objawieniu fatimskim władzę w Rosji przejęli ateiści.
W Fatimie Matka Boża prosiła, aby się modlić o nawrócenie ateistów i poświęcenie Rosji Jej Niepokalanemu Sercu. Mówiła:
„Jeżeli moje życzenia zostaną spełnione, Rosja nawróci się i zapanuje pokój, jeżeli nie, bezbożna propaganda rozszerzy swe błędne nauki po świecie, wywołując wojny i prześladowanie Kościoła, dobrzy będą męczeni, a Ojciec Święty będzie musiał wiele wycierpieć. Różne narody zginą”.
Ludzie, którzy w 1917 r. przejęli władzę w Rosji, byli wyznawcami szatańskiej ideologii komunizmu, opartej na walczącym z Bogiem ateizmie, nienawiści i zbrodni. Nowi władcy Rosji pragnęli swoją diaboliczną ideologię narzucić siłą najpierw w Polsce, a później w całej Europie.
11 listopada 1918 r. Polska odzyskała niepodległość, po 123 latach niewoli, a już 18 grudnia 1918 r. wojska sowieckie rozpoczęły inwazję na terytorium Polski.
WALKA Z „ŻYWYM WCIELENIEM DUCHA ANTYCHRYSTA”
Nowo odrodzona Polska znalazła się w bardzo trudnej sytuacji. Większość krajów europejskich sympatyzowała z komunistycznym rządem w Moskwie. Armia Czerwona była pięciokrotnie liczniejsza od wojsk polskich. Z militarnego punktu widzenia pokonanie bolszewików wydawało się niemożliwe.
Polacy przez prawie dwa lata bohatersko bronili swojej ojczyzny, ale musieli się wycofywać. Latem 1920 r. Armia Czerwona znalazła się blisko stolicy Polski. Lenin był pewny, że jego wojska zdobędą Warszawę w ciągu kilkunastu dni.
Dla wierzących stało się oczywiste, że bez Bożej interwencji wojska polskie nie są w stanie pokonać armii sowieckiej. Dlatego episkopat Polski wezwał cały naród do żarliwej modlitwy i postu. Polscy biskupi w liście do Ojca Świętego Benedykta XV napisali:
„Ojczyzna nasza od dwóch lat walczy z wrogami krzyża Chrystusowego – z bolszewikami […]. Jeżeli Polska ulegnie nawale bolszewickiej, klęska ta grozi całemu światu. Nowy potop nas zaleje”.
Episkopat Polski wystosował także odezwę do biskupów całego świata, w której czytamy:
„Bo nie sami zagrożeni jesteśmy. Dla wroga Polska jest tylko etapem, pomostem do zdobycia całego świata […]. Ci, którzy są sterownikami bolszewizmu, noszą w swej krwi odwieczną nienawiść ku Chrystusowi.
Bolszewizm jest żywym wcieleniem się i ujawnieniem na ziemi ducha antychrysta […]. Prosimy Was dzisiaj o szturm do Boga, o modlitwę za Polskę! Modlitwa niech ocuci sumienie narodów, bo sumienie to w Europie zamarło”.
Ludzie wierzący zrozumieli powagę sytuacji. Wiedzieli, że klęska Polski doprowadzi do zniszczenia chrześcijaństwa w całej Europie. Mieli też świadomość, iż potędze zła można się skutecznie przeciwstawić tylko modlitwą oraz postem. Jeżeli ludzie żyją w łasce uświęcającej i modlą się, to wtedy pozwalają, aby w nich i przez nich działał i zwyciężał wszechmocny Bóg.
W obliczu śmiertelnego zagrożenia Polacy błagali Boga o pomoc. Episkopat wezwał cały naród do ogólnopolskiej krucjaty modlitewnej za Ojczyznę, do żarliwej modlitwy różańcowej połączonej z całodzienną adoracją Najświętszego Sakramentu.
We wszystkich kościołach w Polsce ludzie spowiadali się, uczestniczyli w Eucharystii, trwali na adoracji Najświętszego Sakramentu i modlitwie różańcowej.
19 czerwca 1920 r. władze duchowne i świeckie dokonały aktu zawierzenia Polski Najświętszemu Sercu Jezusa i Niepokalanemu Sercu Maryi i ponowiły go 27 lipca 1920 r. w kaplicy Jasnogórskiej.
W miarę zbliżania się Armii Czerwonej do Warszawy sytuacja stawała się coraz bardziej beznadziejna, dlatego wszystkie placówki dyplomatyczne zostały zamknięte. Nie wyjechał tylko nuncjusz papieski kardynał Achille Ratti, późniejszy papież Pius XI.
Już wkrótce, bo 15 sierpnia 1920 r., w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, okazało się, że żarliwa modlitwa polskiego narodu została wysłuchana. Pan Bóg cudownie zainterweniował, zmieniając bieg historii Polski i Europy.
CUD NAD WISŁĄ
Podczas Bitwy Warszawskiej 14 i 15 sierpnia 1920 r. odcinka frontu w okolicach Ossowa broniła po stronie polskiej 1. i 2. Kompania 236. Pułku Akademików. Byli to ochotnicy, gimnazjaliści i studenci, którzy nigdy wcześniej nie brali udziału w walkach.
Po stronie bolszewickiej znajdowali się doświadczeni żołnierze 79. Brygady G. Chachaniana. Brawurowy atak bolszewików o godz. 3.30 spowodował, że niedoświadczeni kilkunastoletni chłopcy zaczęli się wycofywać i uciekać do Ossowa.
Bolszewicy, pewni zwycięstwa, parli do przodu. Pod Ossowem udało się jednak polskim oddziałom podjąć próbę kontrataku. Był z nimi kapelan, ks. Skorupka. To on z krzyżem w ręku i z okrzykiem:
„Za Boga i Ojczyznę!”
poprowadził młodzież do walki. Wkrótce jednak, trafiony prosto w głowę, padł martwy na pobojowisku.
Od tego momentu na polu walki działo się coś niesamowitego i niewytłumaczalnego. Zaprawieni w walce i pewni zwycięstwa bolszewiccy żołnierze zaczęli w popłochu uciekać.
Główną przyczyną ich odwrotu nie był jednak kontratak polskich żołnierzy. Dlaczego więc w wielkiej panice rzucali broń i uciekali? Odpowiedź dali sami rosyjscy żołnierze, którzy dostali się do niewoli.
Mówili, że w trakcie bitwy na tle ciemnego jeszcze nieba ukazała się im postać Bogurodzicy, która promieniowała niesamowitym światłem! Widok ten napełnił ich tak wielkim przerażeniem, że w wielkim popłochu rzucili się do ucieczki.
Żołnierze sowieckiej komunistycznej armii byli ateistami, nie uznawali żadnej świętości, kradli, gwałcili, w bestialski sposób torturowali i mordowali jeńców oraz bezbronną ludność. I właśnie ci bezwzględni żołdacy, wyzuci z wszelkich norm moralnych, zobaczyli na ciemnym niebie jaśniejącą postać kobiety i rozpoznali w niej Bogurodzicę.
Widzieli, jak od Matki Bożej odbijały się pociski lecące w kierunku polskich wojsk. Jeden z przerażonych czerwonoarmistów, który ukrył się w jednym z polskich domów, mówił, że widział, jak Matka Boża odrzucała pociski.
Widok promieniującej nieziemskim światłem postaci Matki Bożej budził sumienia i wiarę, ale równocześnie powodował paniczny strach u rosyjskich żołnierzy. Rzucali oni karabiny, działa, tabory i w wielkim popłochu uciekali z pola walki. Wielu z nich ochłonęło dopiero po kilkudziesięciu kilometrach ucieczki. Opowiadali wtedy polskim chłopom:
„Wyście tego nie widzieli. Pod Warszawą stała wielka armia. Myśmy tam widzieli Bożą Matkę, która osłaniała Polaków”.
Rosyjscy żołnierze, którzy byli walczącymi ateistami i mieli na swoim sumieniu morderstwa księży oraz ludzi wierzących, zobaczyli Matkę Bożą, jak otaczała swoim płaszczem wojska polskie – i nie bali się mówić o tym fakcie.
Podczas Bitwy Warszawskiej Matka Boża objawiła się także na odcinku frontu koło Radzymina.
14 sierpnia 1920 r. porucznik Stefan Pogonowski, dowódca 1. Batalionu 28. Pułku Strzelców Kaniowskich, wraz ze swoimi żołnierzami czuwał na linii frontu w pobliżu Radzymina.
I nagle, o pierwszej w nocy, 15 sierpnia, wbrew rozkazowi generała Żeligowskiego, por. Pogonowski, tchnięty jakimś wewnętrznym impulsem, podjął decyzję, aby znienacka uderzyć na przeważające siły wroga – 27. Dywizji Armii Czerwonej.
Brawurowy atak batalionu zaskoczył bolszewików. Wywiązał się zacięty bój, w którym zginął por. Pogonowski. Gdy czerwonoarmiści zaczęli uzyskiwać przewagę, nagle w wielkiej panice zaczęli rzucać broń i uciekać z pola walki.
Jaki był główny powód ich zaskakującego zachowania? Jak sami później opowiadali, podczas walki zobaczyli na niebie postać Matki Bożej promieniującą tajemniczym światłem.
Niepokalana Maryja okrywała swym płaszczem stolicę Polski, była otoczona skrzydlatymi rycerzami na koniach, a od Jej Postaci odbijały się pociski wystrzelone przez żołnierzy rosyjskich.
Widok Bogurodzicy do tego stopnia przeraził rosyjskich żołnierzy, że w wielkiej panice zaczęli rzucać broń i uciekać z pola walki. Mieszkańcy okolicznych wiosek opowiadali, iż uciekający żołnierze byli tak przerażeni, że szukali jakiejkolwiek kryjówki.
Niektórzy z nich na kolanach błagali Polaków, aby ich schronili. Ze strachu szczękali zębami, co świadczyło o ich wielkim szoku nerwowym. Tłumaczyli, że uciekają przed Carycą – Matką Bożą.
Objawienie się Matki Bożej podczas Bitwy Warszawskiej stało się faktem powszechnie znanym dzięki odważnemu świadectwu rosyjskich żołnierzy, którzy przebywając w obozach jenieckich, opowiadali o tym cudzie lekarzom, sanitariuszom oraz innym pracującym tam Polakom.
W obozach jenieckich przebywało przeszło 60 tysięcy żołnierzy rosyjskich. Żołnierze ci chętnie dawali świadectwo, że podczas Bitwy Warszawskiej widzieli Matkę Bożą i że to były najbardziej wstrząsające chwile w ich życiu.
Mówili, że światło promieniujące od postaci Maryi było tak oślepiające, że zakrywali oczy i w popłochu uciekali, gubiąc buty, karabiny i całe żołnierskie wyposażenie.
Spektakularny cud objawienia się Matki Bożej podczas Bitwy Warszawskiej był główną przyczyną ostatecznego zwycięstwa wojsk polskich. Tak więc nadzwyczajna, cudowna Boża interwencja ocaliła Polskę i Europę od koszmaru komunistycznego zniewolenia.
Było to wydarzenie, które zmieniło bieg dziejów Europy i świata. Ten wielki cud objawienia się Matki Bożej był odpowiedzią na żarliwą i wytrwałą modlitwę całego polskiego narodu.
Podobnie jak w życiu narodów, również w życiu każdego człowieka rozgrywa się najważniejsza duchowa batalia z siłami zła o wieczne zbawienie. Zwyciężymy tylko wtedy, gdy oddamy się całkowicie do dyspozycji Maryi i pozwolimy, aby Ona uczyła nas wierzyć, modlić się i zawsze ufać Jezusowi. Pan Jezus zapewnia nas:
„Otrzymacie wszystko, o co na modlitwie z wiarą prosić będziecie” (Mt 21,22).
Chrystus da nam wszystko, co jest konieczne dla naszego zbawienia, ale trzeba tego pragnąć i prosić o to w wytrwałej, codziennej modlitwie.
Pan Jezus w słowach skierowanych do mistyczki Alicji Lenczewskiej uświadamia nam, że:
„Beze Mnie nic uczynić nie możesz – nic, co zawiera wartość pozytywną. Wielu ginie, świat pogrążony jest w ciemnościach, bo brak modlitwy, brak jedności ze Mną.
Wysiłki, praca, energia, tak bardzo wielu ludzi obdarzonych obficie Moimi darami – tworzy złe owoce, zatrute jadem piekła, które zawsze jest tam, gdzie brak zwrócenia się do Mnie w ufnej i szczerej modlitwie. Gdzie brak oparcia się na Mojej mądrości i woli.
Ile modlitwy, tyle miłości, mądrości i pokoju w twoim sercu. Ile przyjęłaś ode Mnie podczas modlitwy, tyle możesz dać – tego, co warto dawać – drugiemu człowiekowi” (Słowo pouczenia, 223).
ks. Mieczysław Piotrowski/Miłujcie się
Źródło: ks. J.M. Bartnik SJ, Ewa J.P. Storożyńska, Matka Boża Łaskawa a cud nad Wisłą, Warszawa 2011.
************************************************************************
W Kaplicy Nuncjatury Apostolskiej w Warszawie odsłonięto i poświęcono mozaikę pt. “Ukrzyżowanie i chwała świętych” jako wotum stulecia przywrócenia relacji dyplomatycznych między Polską i Stolicą Apostolską.
W 1919 r. zostały wznowione stosunki dyplomatyczne między Polską a Stolicą Apostolską po ponad 120 latach przerwy. Ich oficjalne przywrócenie poprzedził przyjazd o rok wcześniej do Warszawy (29 maja 2018) wizytatora apostolskiego w osobie ks. prał. Ambrogio Damiano Achillesa Rattiego. Jesienią 1918 r. – już po uzyskaniu przez Polskę niepodległości – wizytator Achilles Ratti nawiązał pierwsze kontakty dyplomatyczne z rządem polskim.
28 października 1919 r. w archikatedrze św. Jana Chrzciciela w Warszawie ówczesny arcybiskup metropolita warszawski Aleksander Kakowski udzielił sakry biskupiej nuncjuszowi Achillesowi Rattiemu, późniejszemu papieżowi Piusowi XI, który w latach 1918-1921 pełnił w Polsce misję zleconą mu przez papieża Benedykta XV.
„Przyjaźń wobec Polaków i szacunek dla ich wartości duchowych nosił w swoim sercu nawet gdy został papieżem, czego dał wyraz przyozdabiając kaplice w pałacu w Castel Gandolfo dwoma freskami Jana Henryka Rosena, polskiego malarza żydowskiego pochodzenia, przedstawiającymi obronę Jasnej Góry i Cud nad Wisłą” – powiedział ks. abp Peńa Parra podczas odsłonięcia pomnika nuncjusza Achille Ratti w Warszawskiej Nuncjaturze 6 czerwca 2019 roku.
Marszałek Senatu Stanisław Karczewski mówił zaś, że Polacy zachowują we wdzięcznej pamięci te postaci, które w tragicznych chwilach naszej historii solidaryzowały się z nami i okazywały nam wsparcie.
„Abp Achille Ratti zapisał się trwale w naszej pamięci. Był człowiekiem mężnym. Zaświadczył o tym m.in. w sierpniu 1920 r., gdy jako nuncjusz apostolski pozostał w Warszawie, do której zbliżały się bolszewickie hordy Lenina i Trockiego. Wszyscy byli przekonani, że bolszewicy lada dzień wejdą do stolicy. Misje przedstawicielskie i alianckie opuściły Warszawę, urzędy i poselstwa zagraniczne ewakuowano do Poznania. Nuncjusz papieski jego ekscelencja ks. abp Achille Ratti pozostał. Pozostał choć przecież wiedział jaki był stosunek bolszewików do księży, pozostał choć mając gruntowne wykształcenie historyczne mógł z łatwością wyobrazić sobie co będzie się działo w mieście zdobywanym przez sowiecką armię”.
„Na jego męstwo, pośród ówczesnego korpusu dyplomatycznego akredytowanych w stolicy zagrożonej Rzeczpospolitej zdobyło się tylko dwóch ludzi – ks. abp Ratti i przedstawiciel Turcji. Ucieczka nuncjusza papieskiego ze stolicy kraju broniącego cywilizacji chrześcijańskiej przed zalewem komunistycznego barbarzyństwa byłaby ciosem w morale jej obrońców. Achille Ratti to rozumiał i wypełnił swój duszpasterski obowiązek wobec wiernych, wobec Kościoła Powszechnego, wobec powierzonych jego pieczy duszpasterskiej Polaków. W sensie duchowym stanął z Polakami w jednym szeregu, przyjął związane z tym wielkie ryzyko osobiste i dał przykład budujący moralnie. Tym czynem zasłużył sobie na pomnik, który dziś wspólnie odsłoniliśmy”.
**
fot. Associated Press/East News
**
“Zdaję sobie doskonale sprawę z wagi położenia, ale dziś rano odprawiając Mszę świętą, ofiarowałem swe życie Panu Bogu i jestem gotów na wszelką możliwość” – zapisał biskup Achille Ratti w 1920 roku, gdy armia bolszewicka podchodziła pod Warszawę.
**
Obrazy w kaplicy papieskiej w Castel Gandolfo
W latach 30. papież Pius XI, który dalej czuł się bardzo związany z Polską i był nawet nazywany przez Polaków “polskim papieżem”, dowiedział się o pięknych freskach, które Jan Henryk Rosen wykonał w lwowskiej katedrze ormiańskiej. O talencie tego młodego malarza z Warszawy opowiedział papieżowi podczas wizyty w Watykanie zwierzchnik archidiecezji ormiańsko-katolickiej we Lwowie ks.arcybiskup Józef Teodorowicz. Papież postanowił zaprosić Rosena i powierzył mu wyjątkowe zadanie: wykonanie dwóch malowideł w kaplicy letniej rezydencji w Castel Gandolfo. Warunek był jeden – aby jego prace w tym szczególnym miejscu miały wymowę chrześcijańską i zarazem historyczną. Rosen wybrał więc Obronę Częstochowy i Cud nad Wisłą. Te dwa freski artysta namalował w 1933 roku. Przedstawiają one ojca przeora Augustyna Kordeckiego podczas obrony Jasnej Góry w czasie potopu szwedzkiego w 1655 roku i księdza Ignacego Skorupkę z wysoko podniesionym w górę krzyżem na czele polskich żołnierzy podczas walk z Armią Czerwoną w 1920 r. I chociaż współpraca papieża z malarzem nie była łatwa, to dzieła, które malował przez 12 miesięcy, udało się z powodzeniem ukończyć. Ponadto Pius XI polecił umieścić tu również kopię obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej.
***
O nadzwyczajnej pamiątce w kaplicy w Castel Gandolfo przypominał Jan Paweł II, który wiele czasu spędzał w tej rezydencji.
Podczas pielgrzymki do Polski 13 czerwca 1999 roku powiedział w trakcie Liturgii Słowa na warszawskiej Pradze po wizycie w Radzyminie: “Nie mógłbym stąd odjechać, nie wspominając jeszcze jednego ważnego szczegółu. Wielu Polaków przyjeżdża do Rzymu, niektórzy odwiedzają też Castel Gandolfo. Kiedy znajdą się w kaplicy domowej w tej rezydencji papieża, o dziwo, spotkają się tam z freskami na ścianach bocznej kaplicy, upamiętniającymi dwa wydarzenia z dziejów naszych, polskich”.
“Pierwszy – mówił – to Obrona Jasnej Góry, a drugi to Cud nad Wisłą. Jak się to stało, jak do tego doszło? Otóż te malowidła kazał w kaplicy w Castel Gandolfo wymalować Papież Pius XI, który podczas Bitwy Warszawskiej w 1920 roku był nuncjuszem apostolskim w Warszawie”.
“Ta jego decyzja, jego inicjatywa sprawiła, że papież Polak zastał tam w swej kaplicy dzieje swojego narodu, a w szczególności wydarzenia tak bardzo mi bliskie, bo – jak już powiedziałem w Radzyminie – właśnie wtedy, w 1920 r., gdy bolszewicy szli na Warszawę, wtedy się urodziłem”- dodał Jan Paweł II.
Podkreślił również: “Wobec tych, którzy polegli w bitwie o Warszawę, w Cudzie nad Wisłą, zaciągnąłem szczególny dług wdzięczności. I to chciałem wam powiedzieć, a raczej wyznać tu właśnie, w waszej nowej diecezji warszawsko-praskiej, gdzie znajduje się Radzymin i gdzie ślady tego olbrzymiego wysiłku żołnierzy, oficerów, generałów, marszałka, wszystko to razem jest tam wpisane w te mogiły, które po nich pozostały”.
****************************************************
Historia Polski w papieskiej kaplicy
**
Jak motyw Bitwy Warszawskiej znalazł się na fresku w papieskiej kaplicy w Castel Gandolfo?
Jest 22 stycznia 1997 roku. Obiad na Watykanie. Przy stole: Jan Paweł II, biograf papieski George Weigel i dwaj późniejsi kardynałowie – bp Ryłko oraz ks. Dziwisz. Weigel pyta, czy drugie imię – Józef – papież otrzymał na cześć marszałka Piłsudskiego. „A może na cześć Franciszka Józefa?” – rzuca ni to przyjaźnie, ni to zaczepnie ks. Dziwisz. Wspomnienie marszałka wystarcza jednak, żeby Weigel zainteresował uczestników obiadu recenzowanym właśnie przez siebie tomem korespondencji Lenina. W jednym z listów przywódca bolszewików skarży się, że zwycięstwo Piłsudskiego w 1920 r. „było straszliwą klęską i stratą dla światowego komunizmu”. Jan Paweł II zauważa: dobrze, że wreszcie docenia się znaczenie Bitwy Warszawskiej dla historii świata. W rozmowie pojawia się teraz postać nuncjusza Achillesa Rattiego, późniejszego papieża Piusa XI, który jako jeden z nielicznych dyplomatów nie opuścił wtedy stolicy. To właśnie on nakazał namalowanie na ścianach kaplicy w Castel Gandolfo dwóch fresków przedstawiających obronę Jasnej Góry i Bitwę Warszawską. Na pierwszym widnieje ojciec Kordecki, na drugim – ks. Ignacy Skorupka na polu bitewnym pod Radzyminem. Któryś z kolejnych papieży polecił zakryć malowidła tkaninami i dopiero Jan Paweł II kazał je odsłonić. Biskup Ryłko: „Po prostu czekały na papieża Polaka”. Na to Ojciec Święty: mają „wielką wartość, gdyż przedstawiają księży stających w obronie ludu przed tyranem”.
Wracam na to miejsce
Relację z tego obiadu i towarzyszącej mu rozmowy zaczerpnąłem z wydanych w ubiegłym roku „Lekcji nadziei” George’a Weigla. Autor odsłania w tej książce sporo szczegółów ze swojej pracy nad biografią Jana Pawła „Świadek nadziei”. W 2012 r. biografia została uzupełniona suplementem „Kres i początek”. W obu publikacjach Weigel przyznaje Cudowi nad Wisłą kluczowe znaczenie dla historii Europy i biografii papieża Polaka. Niewątpliwie miała na to wpływ data urodzin Ojca Świętego. Ale nie tylko. Także sposób, w jaki oceniał tamte wydarzenia.
„Ciągle wracam na to miejsce” – wyznał papież 15 sierpnia 1999 r. w Castel Gandolfo, niedługo po wizycie w Radzyminie. „Wśród wszystkich miejsc, które dane mi było nawiedzić w Polsce w czerwcu, w szczególny sposób zapadł mi w serce Radzymin (…). Zawsze myślę, co by było, gdyby nie było tego Radzymina, tego Cudu nad Wisłą. Jest głęboko to wydarzenie, ten dzień wpisany w moją historię osobistą, w historię nas wszystkich”. I w Radzyminie, i potem w Warszawie-Pradze, przed katedrą św. Floriana, papież podkreślał, że jako urodzony w tym samym roku czuje się dłużnikiem tamtych ludzi: marszałka, generałów, oficerów, żołnierzy. W ten sposób uczy nas pytać, kim byśmy byli, gdyby nie było ofiary tamtych bohaterów. Jak potoczyłyby się jego losy i losy nas wszystkich? Jaka byłaby historia Polski, Europy? „Oszałamiające zwycięstwo Piłsudskiego – napisze Weigel – oznaczało między innymi, że Karol Wojtyła będzie wzrastał jako wolny człowiek w wolnej Polsce, członek pierwszej generacji Polaków urodzonych w wolności po 150 latach. To doświadczenie, którego nigdy nie zapomni, stało się częścią fundamentu, na podstawie którego on także będzie zmieniał historię dwudziestego stulecia”. Gdyby nie było Lwowa, Radzymina, Płocka i Wilna, Cudu nad Wisłą, nie byłoby tamtego pierwszego pokolenia ludzi wolnych, którzy tak bardzo swoją wolność cenili, nie byłoby ludzi szanujących hart ducha, ludzi zjednoczonych wokół najświętszych wartości, czasem nazbyt patetycznych, ale równie sprawnie, z kulturą chłodzących dziwactwa patosu, nie byłoby bohaterów powstańczej Warszawy i żołnierzy wyklętych.
W homilii przed katedrą św. Floriana Jan Paweł II przypomniał, że „o wielkim Cudzie nad Wisłą przez całe lata trwała zmowa milczenia”. Znamiennym przykładem tej zmowy jest to, że gdy w 1982 roku „Tygodnik Powszechny” opublikował notę biograficzną po śmierci J.H. Rosena, autora fresków w kaplicy w Castel Gandolfo, cenzura nie wyraziła zgody na zamieszczenie w tekście tytułu malowidła „Bitwa Warszawska 1920 r.”. Ta zmowa milczenia przybierała wręcz postać kłamstwa założycielskiego PRL-u, podobnego do zmowy milczenia o Katyniu.
Ojciec Święty nie odwoływał się w swoich homiliach czy wspomnieniach do interwencji Maryi bądź wspomnień rosyjskich żołnierzy, którzy mieli widzieć Jej postać nad polami Ossowa. Rzecz wyjaśniał inaczej: „Było to wielkie zwycięstwo wojsk polskich, tak wielkie, że nie dało się go wytłumaczyć w sposób czysto naturalny, i dlatego zostało nazwane Cudem nad Wisłą”. I łączył to zwycięstwo z żarliwą modlitwą narodową, którą w Warszawie, na Jasnej Górze i tylu, tylu innych miejscach było poprzedzone. Bóg wysłuchał modlitwy, a wojsko zrobiło swoje.
Świadectwo nuncjusza Rattiego
Freski z kaplicy w Castel Gandolfo przedstawiają „księży stających w obronie ludu przed tyranem”. Katolicki ksiądz ma powstrzymywać się od czynnego udziału w polityce. Gdy jednak historii przytrafia się kolejny tyran, ma obowiązek podnosić prorocki głos – być z ludem i stawać w obronie ludu. Jak Kordecki i Ignacy Skorupka. Jak wiele lat później Jerzy Popiełuszko.
Freski w Castel Gandolfo rzeczywiście zamówił papież Pius XI, Achilles Ratti, znakomity historyk, archiwista i… alpinista, a dla nas pierwszy nuncjusz po odzyskaniu przez Polskę niepodległości po latach zaborów. 28 października 1919 roku otrzymał w archikatedrze warszawskiej sakrę biskupią, której udzielił mu abp Aleksander Kakowski. Arcybiskup Ratti powiedział wtedy: „Konsekrowany jestem na polskiej ziemi, przez Polaka, uważać się odtąd będę za polskiego biskupa i słowu temu wierny pozostanę”. Kiedy bolszewicka nawałnica zbliżała się do Warszawy, nie opuścił jej, wizytował z abp. Kakowskim żołnierzy na przedpolach stolicy, uczestniczył w błagalnych modlitwach, wspierał słowem. A gdy wróg został odparty, na początku czerwca 1921 roku, uroczyście żegnany, opuścił Polskę. Jeszcze w tym samym miesiącu Benedykt XV mianował go arcybiskupem Mediolanu i kardynałem, a na początku 1922 roku kard. Achilles Ratti został wybrany na papieża.
Polski nie zapomniał. „Lata spędzone u was – mówił w 1924 roku – pozwoliły nam poznać naocznie pierwsze zapały waszego odrodzenia i porywy do życia, następnie trudności, niebezpieczeństwa, walki, rozterki i bohaterstwa, gdy w tych na zawsze okrytych chwałą dniach przed świętem Wniebowzięcia Matki Boskiej (…) na brzegach waszej cichej Wisły odbył się ten cudowny bój między aniołem życia i aniołem śmieci, w którym najsłodsza Królowa Korony Polskiej z Jasnej Góry (…) raczyła natchnąć czynem męczeńskim księdza Skorupkę i jego młodocianych towarzyszy dla zbawienia Polski i zbawienia Europy”. Gdy w 1929 r., na mocy traktatu laterańskiego zawartego pomiędzy Włochami a Stolicą Apostolską, rezydencja w Castel Gandolfo została przywrócona papieżowi, Pius XI kazał umieścić w ołtarzu głównym tamtejszej kaplicy obraz Matki Bożej Częstochowskiej, ofiarowany przez Episkopat Polski na zakończenie jego misji, a także zlecił namalowanie na ścianach bocznych wspomnianych fresków.
Bitwa według Rosena
Dzieł tych dokonał Jan Henryk Rosen (1891–1982). Pochodził z zamożnej rodziny żydowskiej, która bodaj jeszcze w XIX w. przeszła na luteranizm (sam Rosen został katolikiem w 1903 r.). W 1894 r. Rosenowie przenieśli się na Zachód. Przez jakiś czas Jan Henryk studiował na Uniwersytecie w Lozannie, a potem na paryskiej Sorbonie. Rysunku i malarstwa uczył się od ojca, znanego malarza batalisty. Kształcił się również w zakresie mozaikarstwa. Podczas I wojny światowej walczył w armii francuskiej, m.in. w bitwach pod Ypres i Sommą, a później brał udział w formowaniu wojska polskiego. Po powrocie do kraju zasłynął jako twórca polichromii katedry ormiańskiej we Lwowie (1925–1929).
W 1933 roku otrzymał zamówienie na freski w Castel Gandolfo. Jak wykazała Joanna Wolańska, zamówienie sfinansował Giuseppe Toeplitz, długoletni dyrektor Banca Commerciale Italiana, a rodzina Toeplitzów przyczyniła się do tego, że właśnie Rosen je otrzymał (zachował się list rekomendujący artystę). Ktoś inny twierdzi, że malarza polecił papieżowi arcybiskup ormiański Lwowa Józef Teodorowicz, który wcześniej zaprosił Rosena do ozdobienia katedry. Jedno oczywiście nie wyklucza drugiego.
Wybór obu tematów miał być dziełem Piusa XI, który w sierpniu 1933 r. długo dyskutował z artystą nad przedstawionymi przez niego projektami. Fresk „Bitwa Warszawska 1920 r.” Rosen umieścił po prawej stronie, patrząc od ołtarza. Głównym jego motywem jest atak oddziału ochotników z Legii Akademickiej, których podrywa do boju ks. Ignacy Skorupka. Przedstawiony niezwykle ekspresyjnie młody jasnowłosy kapłan, w sutannie, prostej, długiej komży i fioletowej stule, w prawej dłoni trzyma wysoko uniesiony metalowy krucyfiks, lewą wskazuje kierunek ataku. To nie jest ani tyraliera, ani inny zorganizowany szyk wojskowy – jedenastu, dwunastu żołnierzy w zbitej gromadzie podąża za swoim kapelanem. Jeden mocno dzierży w dłoni czerwony sztandar z białym orłem w koronie, inny trąbką daje sygnał do ataku, jeszcze inny – na pierwszym planie – leży martwy. Mgła, niby nimb, otula kapłana i wyruszających za nim w bój żołnierzy. W tle biały kościół, jakaś palisada z gałęzi, łąka, kilka drzew…
Papieżem, który kazał zakryć freski, był podobno Paweł VI. Na początku pontyfikatu Jana Pawła II zostały odsłonięte i odnowione, a w 1980 r. w kaplicy zawisł obraz „Św. Stanisław”, jedno z ostatnich dzieł Jana Henryka Rosena. •
ks. Henryk Seweryniak/GOŚĆ NIEDZIELNY
***********************************************
„Polonia Mater Sanctorum”
obraz Jana Rosena w Domu Arcybiskupów Warszawskich
Obraz ‘Polska – Matka świętych, tarcza chrześcijan’ na wystawie w Bibliotece Królewskiej. Namalowany przed wojną na wystawę w Watykanie olbrzymi fryz Jana Henryka Rosena nie był dotychczas pokazywany polskiej publiczności. Zamek Królewski w Warszawie prezentuje go z okazji stulecia Bitwy Warszawskiej.
******
ROK 1920 – CUD NAD WISŁĄ
Obraz Cud nad Wisłą, Bitwa warszawska – Jerzy Kossak
Obraz pt. „Cud nad Wisłą” namalowany został przez Jerzego Kossaka w 1930 roku. Jest obrazem o charakterze batalistycznym, który ukazuje bitwę warszawską.
Bitwa ta, nazywana jest potocznie „cudem nad Wisłą”, ponieważ zwycięstwo Polaków nad Armią Czerwoną było nieoczekiwane i przez wiele osób uważane za Opatrzność Bożą. Dlatego też w lewym górnym rogu obrazu ukazana jest Matka Boża, która posyła symboliczną husarię na pole walki.
Pierwszy plan przedstawia zaciekłą walkę między polską piechotą, a wrogiem, który przegrywa starcie. Symbolizuje to upadający czerwony sztandar, w który dodatkowo wbijany jest polski bagnet. W szeregach wroga zauważyć też można żołnierzy, którzy w geście kapitulacji podnoszą ręce do góry, a na ich twarzach widnieje strach i nienawiść. Natomiast polska chorągiew z krzyżem kawalerskim uniesiona jest ponad głowami walczących. W całym zamieszaniu dostrzec można skauta, kobietę w mundurze, niemieckiego żołnierza oraz wyeksponowaną postać ks. Ignacego Skorupki, który wraz z krzyżem podnosi morale Polaków i zagrzewa ich do boju. Na drugim brzegu Wisły znajduje się Józef Piłsudski wraz z oddziałem kawalerii.
Jerzy Kossak pokazuje obserwatorom obrazu możliwie jak najwięcej szczegółów z bitwy warszawskiej. Autor swym dziełem podkreśla też, że cały naród stanął w obronie ojczyzny, która ledwie co odzyskała niepodległość. Polacy ocalili przed bolszewikami nie tylko swój kraj, ale także zachód Europy. Wszystko to możliwe było wyłącznie dzięki Opatrzności Bożej, odwadze i wysiłkowi Polaków.
Prawdziwy obraz bitwy warszawskiej
Cud nad Wisłą – Jerzy Kossak
Zwycięstwo Wojska Polskiego nad wojskami sowieckimi podczas wojny polsko-bolszewickiej uznawane jest za niezwykłe wydarzenie, w którym odrodzone po 123 latach państwo polskie, bez regularnej armii, pokonało o wiele liczniejsze oddziały Armii Czerwonej. Bitwa warszawska jest uznawana za jedną z osiemnastu przełomowych bitew świata.
Jeden z epizodów tej bitwy, w której żołnierze Polscy 15 sierpnia 1920 r. odzyskali dwa dni wcześniej utracone miasto Radzymin, został namalowany w 1930 r. przez Jerzego Kossaka na obrazie pt. „Cud nad Wisłą”.
Rodzina Kossaków słynęła z wielkich talentów artystycznych. Dziadek (Juliusz Kossak) i ojciec (Wojciech) Jerzego Kossaka byli wybitnymi polskimi malarzami. Sam Jerzy zawsze żył w cieniu swego ojca. Nigdy nie miał dużych ambicji i posądzano go nawet o kopiowanie obrazów ojca. Wyróżnił się w malowaniu scen batalistycznych, głównie z okresu wojen napoleońskich oraz wojny polsko-bolszewickiej. Jeden z obrazów pt. „Cud nad Wisłą” przedstawia atak Wojska Polskiego na Armię Czerwoną, z 15 sierpnia 1920. Przyjrzyjmy się bliżej temu niezwykłemu dziełu.
Jerzy Kossak – Cud nad Wisłą
Zwycięstwo Polaków symbolizuje biały sztandar Polski, z czerwonym krzyżem kawalerskim, unoszący się ku górze ponad polem bitwy. Natomiast klęskę Armii Czerwonej ma symbolizować chylący się ku upadkowi czerwony sztandar, w który jest wbijany polski bagnet. Można więc tu zobaczyć pewne podobieństwo do malowidła Jana Matejki „Bitwa pod Grunwaldem”.
Obok sztandaru, ponad wojskami znajduję się ksiądz. Jest to sylwetka ks. Ignacego Skorupki. Podczas wojny polsko-bolszewickiej, dołączył do ochotniczego batalionu, jako kapelan wojskowy, a na obrazie jest ukazany wraz z krzyżem w prawej ręce, uniesionej ku niebu, prowadząc Wojsko Polskie w bój. Ale w rzeczywistości ks. Skorupka nie mógł brać udziału w bitwie. Poległ dzień wcześniej, trafiony kulą podczas bitwy o Ossów. Także sporną kwestią jest jego pozycja podczas walk, albowiem mówi się, że podczas ataku, z 14 sierpnia stał na czele nacierającego batalionu i tu na obrazie w ten sposób oddano mu hołd. Jednak z innego źródła wynika, że ks. Skorupka nie stał w pierwszej linii do ataku i zginął udzielając namaszczenia rannemu żołnierzowi.
Na niebie jest ukazana postać Maryi. 15 sierpnia jest świętem Wniebowstąpienia Najświętszej Maryi Panny. Żołnierze wspominali, że podczas bitwy widzieli na niebie postać matki Jezusa. Przed tą postacią, znajdują się widma atakującej husarii. Ale co ma husaria wspólnego z bitwą warszawską? Ocalenie Europy. Tak samo jak w 1683 r. polska husaria zwyciężając w odsieczy wiedeńskiej uratowała Europę od zagłady Imperium Osmańskiego, tak samo Wojsko Polskie II RP nie pozwoliło przejąć Europy przez Armię Czerwoną i zbudować tam socjalizmu.
W szeregach Armii Polskiej można zauważyć skauta, kobietę oraz niemieckiego żołnierza. Harcerz jest najbardziej wysunięty na lewo nacierającej armii, ubrany w skautowy kapelusz. Kobieta znajduje się na pierwszym planie obok CKM-u, ubrana w polski mundur wojskowy, lecz spodnie zostały zastąpione spódnicą. Nie jest przebrana za mężczyznę. W ten sposób autor pokazuje że nawet kobiety oraz młodzi ludzie wstępowali do ochotniczych pułków i pomagali w walce z bolszewikiem. Natomiast Niemiec (na obrazie ze Stahlhelmem na głowie) jak się można domyślić nie pokazuje tego, że Republika Weimarska udzieliła nam pomocy w bitwie warszawskiej (bo jej nie otrzymaliśmy), ale sugeruje, iż do wojska przyłączali się także Polacy, którzy wcześniej podczas I wojny światowej, walczyli u boku Cesarstwa Niemieckiego.
Za nacierającymi polskimi żołnierzami znajduje się rzeka. Jak można wywnioskować z tytułu obrazu jest to Wisła. Ale chwileczkę, przecież 15 sierpnia walki toczyły się o Radzymin. Miasto to znajduje się ok. 13 km od Wisły, więc nie ma mowy, żeby walka mogła się odbyć tuż przy rzece. Jednak autor specjalnie zmienił położenie bitwy by mogła być bardziej pasująca do stwierdzenia „Cud nad Wisłą”. To stwierdzenie zostało po raz pierwszy użyte przez Stanisława Strońskiego, który był wtedy przeciwnikiem Piłsudskiego i użył tych słów by zwycięstwo bitwy bardziej przypisać siłom nadprzyrodzonym, a nie taktyce użytej przez Naczelnego Wodza.
Po drugiej stronie brzegu Wisły w oddali widać nadjeżdżający oddział kawalerii. Jest to 3 i 4 Armia II RP na czele z Józefem Piłsudskim. Tak samo to wydarzenie nie mogło mieć miejsca w tym dniu. Kontruderzenie 3 i 4 Armii nastąpiło następnego dnia, czyli 16 sierpnia 1920 r. Ponadto atak nie był przeprowadzany z zachodu, jak można się domyślić po obrazie, tylko atak nastąpił znad Wieprza, czyli z południowego-wschodu. Oddziały Armii Czerwonej przegrały 15 sierpnia bój o Radzymin i były już osłabione, a następnego dnia 3 i 4 Armia je tylko rozproszyła. Trzeba też wiedzieć, że podczas ataku Naczelny Wódz nie stał na czele 3 i 4 Armii, a jedynie nimi dowodził. Podczas kontrataku znajdował się w Puławach, gdzie była jego Kwatera Główna.
Nie można zarzucić Jerzemu Kossakowi popełnienia tak dużej liczby błędów. Autor „Cudu nad Wisłą” chciał w jednym obrazie ukazać jak najwięcej szczegółów odnośnie bitwy warszawskiej. I to z całą pewnością mu się udało.
Błażej Hadro/WIRTUALNA POLONIA BIS IM. WŁODKA KULIŃSKIEGO
Źródła:
Wojna o wszystko. Opowieść o wojnie polsko-bolszewickiej 1919-1920 – red. Witold Sienkiewicz
Dramat Piłsudskiego-Wojna 1920 – Mieczysław Pruszyński
Gość Niedzielny GN 45/2012
*****************************************
Grzegorz Kucharczyk:
Przyczółek rycerskości i napowietrzne armie
Gdy latem 1920 roku na Zachodzie wielu (nie tylko zdeklarowanych komunistów) nie bez satysfakcji oczekiwało rychłego upadku Polski, G. K. Chesterton akcentował rolę Rzeczypospolitej jako najdalej wysuniętego i najbardziej zagrożonego przyczółka rycerskości oraz dziejową wagę zbliżającego się starcia pod Warszawą.
K. Chesterton porównywał Bitwę Warszawską do odsieczy Wiednia w roku 1683, a bolszewicką inwazję – do zbrojnej ekspansji islamu w głąb Europy. Zanim jego rodak, lord Edgar Vincent D’Abernon umieści zwycięstwo pod Warszawą w zestawieniu osiemnastu bitew decydujących o dziejach świata (wraz z wiktorią wiedeńską), Chesterton, na krótko przed Cudem nad Wisłą, w kontrze do probolszewickich sympatii żywych na Wyspach – zarówno wśród komunistów, jak i wśród „realistycznie” patrzących na przyszłość Europy Środkowej ministrów Jego Królewskiej Mości, na czele z premierem Davidem Lloydem George’em – wskazywał i podkreślał wspólnotę najbardziej żywotnych interesów między Anglią a Polską.
Najważniejsze było to, że Anglia była wielkim chrześcijańskim królestwem w czasach, gdy Polska również była wielkim chrześcijańskim królestwem i oba kraje rozumiały, że ich niezmiennym, wspólnym wrogiem są muzułmanie i barbarzyńcy, czyli cała ta zewnętrzna, mniej lub bardziej koczownicza anarchia z północy i wschodu, która zawsze napierała na cywilizację europejską. Wniosek, jaki wyprowadzał z tego autor Ortodoksji, brzmiał: Prawdziwi wrogowie Anglii byli zawsze wrogami Polski.
Głos wyjątkowy
Dzięki badaniom profesora Andrzeja Nowaka, opublikowanym na kartach Pierwszej zdrady Zachodu – obszernego studium o probolszewickim appeasemencie brytyjskich elit – wiemy, jak bardzo w roku 1920 w Zjednoczonym Królestwie spolegliwość wobec bolszewizmu szła w parze z jawnym antypolonizmem. Na tym tle słowa Chestertona jawiły się jak haust zdrowego rozsądku i zwykłej przyzwoitości.
Nie chodzi o to, by akceptować wszystko, co zrobi jakiś poszczególny Polak, ani przeczyć dajmy na to, każdemu słowu jakiegoś poszczególnego Turka. (…) Rzecz w tym, że jeśli Polak zrobi błąd, to jeden z naszych sojuszników zrobił błąd, a jeśli Turek mówi sensownie, to jeden z naszych wrogów mówi sensownie. Cywilizacja europejska wciąż istnieje, ale przestanie istnieć, jeśli nie będziemy trzymać się razem. To, co powiedziałem tutaj o muzułmanach, tym bardziej odnosi się do bolszewików.
Podobnie jak pod Wiedniem Jan III Sobieski nie oddawał się studiom biograficznym, aby ustalić, czy Mahomet był szczery. My też nie musimy zawracać sobie głowy szczerością Lenina. Jan Sobieski wiedział, za sprawą tego mistycznego daru, który nazywa się zdrowym rozsądkiem, że kiedy islam dotarł do pewnego punktu, stał się sprawą każdego ochrzczonego i cywilizowanego człowieka. To samo dotyczy przemocy bolszewickiej. Kiedy bolszewizm dociera do pewnego punktu, staje się sprawą każdego ochrzczonego i cywilizowanego człowieka. A dla nas tym punktem jest Polska.
Wyrok obiektywnych praw dziejowych?
Ze strony bolszewickiej rozpoznanie sytuacji było jednoznaczne: zniszczenie Polski jest warunkiem sine qua non osiągnięcia strategicznego celu Lenina, czyli dotarcia do Niemiec, by po ponownym zrewolucjonizowaniu tego kraju, osiągnąć rewolucyjną masę krytyczną, która pozwoli dotrzeć aż do Paryża. Najpierw jednak trzeba było uporać się z Polską.
Józef Stalin jako komisarz do spraw narodowości w sowieckim rządzie bolszewickim opublikował 17 listopada 1918 roku w czerwonej prasie artykuł, w którym dowodził, że między dwoma ogromnymi ogniskami rewolucji Wschodu i Zachodu nie ma miejsca dla małych królików i karłowatych rządów narodowych.
Nie ulega dla nas wątpliwości – pisał Stalin – że potężne fale rewolucji w Rosji i na Zachodzie bezlitośnie zmiotą kontrrewolucyjnych marzycieli w okupowanych obwodach. (…) Nie mamy podstaw nie wierzyć, że kontrrewolucyjna przegroda między rewolucyjnym Zachodem a socjalistyczną Rosją zostanie wreszcie zmieciona.
Dodajmy, że ten sposób myślenia wprost nawiązywał do rojeń twórców „naukowego socjalizmu”, którzy już pod koniec XIX wieku przekonywali, iż zniknięcie z mapy Europy pozbawionych historii narodów (na przykład Polaków czy Węgrów) byłoby czynem zgodnym z obiektywnym rozwojem dziejowym. Byłoby więc przejawem postępu, jako że – wedle Fryderyka Engelsa – owe szczątki ludów występują za każdym razem jako fanatyczni nosiciele kontrrewolucji i pozostają nimi aż do zupełnej swej zagłady bądź wynarodowienia, tak jak w ogóle samo ich istnienie jest już protestem przeciw wielkiej rewolucji historycznej.
Polacy więc jako naród kontrrewolucyjny mieli zostać – zgodnie z wyrokami „naukowo” odkrytych praw dziejowych – starci z powierzchni ziemi. Bolszewicy aż się palili do tego zadania. W odezwie przyjętej w lipcu 1920 roku na drugim kongresie Międzynarodówki Komunistycznej (działającej w Moskwie od 1919 roku) napisano: Bracia Czerwonoarmiści! Wiedzcie, że wasza walka z jaśnie panami polskimi jest wojną najbardziej sprawiedliwą, jaką kiedykolwiek znała historia. Wy walczycie nie tylko za sprawę Rosji Sowieckiej, lecz i za sprawę całej ludzkości pracującej.
Viribus unitis i Boskie auxilia
Wysunięty na wschodnie rubieże polski przyczółek rycerskości, wbrew nadziejom Chestertona pozostał, w sensie politycznym i militarnym, całkowicie osamotniony. Także latem 1920 roku mieliśmy tę krzepiącą świadomość, że jesteśmy sami. Jeśli nie liczyć Węgrów, którzy jak mogli dosyłali broń i ochotników, „neutralność” Niemiec i Czechosłowacji oraz strajki niemieckich dokerów w Gdańsku skutecznie uniemożliwiły dopływ do Polski znaczącej pomocy w sprzęcie wojskowym z Francji.
Patrząc po ludzku, sytuacja była więc beznadziejna. Wydawało się, że dni polskiej Minas Tirith są policzone. Wtedy przywołane zostały napowietrzne armie, które „zrobiły różnicę”. 7 lipca 1920 roku polscy biskupi zwrócili się ze specjalnym listem do episkopatów całego Kościoła powszechnego z prośbą o modlitwę o ocalenie Polski.
Osobny list został skierowany tego samego dnia do Ojca Świętego Benedykta XV: Ojcze Święty! Ojczyzna nasza od dwóch lat walczy z wrogiem Krzyża Chrystusowego, z bolszewikami. Odradzająca się Polska, wyczerpana czteroletnimi zmaganiami się ościennych państw na jej ziemiach, wyniszczona obecną wojną, zdobywa się na ostateczny wysiłek. Jeżeli Polska ulegnie nawale bolszewickiej, klęska grozi całemu światu, nowy potop ją zaleje, potop mordów, nienawiści, pożogi, bezczeszczenia Krzyża. Ojcze Święty, w tej ciężkiej chwili prosimy Cię, módl się za Ojczyznę naszą. Módl się, abyśmy nie ulegli i przy Bożej pomocy murem piersi własnych zasłonili świat przed grożącym mu niebezpieczeństwem.
Następca świętego Piotra odpowiedział na ten apel 5 sierpnia 1920, pisząc, iż obecnie w niebezpieczeństwie jest nie tylko istnienie narodowe Polski, lecz całej Europie grożą okropności nowej wojny. Nie tylko więc miłość dla Polski, ale miłość dla Europy całej każe nam pragnąć połączenia się z nami wszystkich wiernych w błaganiu Najwyższego, aby za orędownictwem Najświętszej Dziewicy Opiekunki Polski zechciał oszczędzić Narodowi Polskiemu tej ostatecznej klęski oraz by raczył odwrócić tę nową plagę od wycieńczonej przez upływ krwi Europy.
27 lipca 1920 roku obradujący na Jasnej Górze episkopat Polski w obliczu decydującego starcia z bolszewikami na przedpolach Warszawy odnowił akt obrania Matki Bożej na Królową Polski i oddał całą Ojczyznę Najświętszemu Sercu Jezusowemu. Wzywając cały naród do maksymalnego wytężenia wysiłków na rzecz obrony Ojczyzny stojącej w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa, biskupi odwołali się do czasów szwedzkiego potopu, gdy po zwycięskiej obronie Jasnej Góry odwróciła się karta wojenna i garstka stanęła za wielkie armie i pułki wojska. Zwyciężyła i naród zbawiła! Utwórzcie i Wy przez zjednoczenie uświęconą nadprzyrodzoną wiarą amię narodowego zbawienia. Idźcie do niej wszyscy – a jak wtedy, tak i dziś duch jej przełamie obojętność i zwątpienie.
Zwycięstwo mężnych
Metropolita warszawski arcybiskup Aleksander Kakowski zarządził 10 sierpnia 1920 roku specjalne modlitwy przed Najświętszym Sakramentem po każdej Mszy Świętej w intencji ocalenia stolicy i całej Ojczyzny przed czerwoną zarazą. Od paru dni w tej samej intencji trwała nowenna do błogosławionych patronów Warszawy: Władysława z Gielniowa i Andrzeja Boboli. W ostatnim dniu jej trwania znad Wkry i Wieprza ruszyła polska kontrofensywa, która odrzuciła koczowniczą anarchię na wschód.
Dyrektywa ani kroku w tył obowiązywała wszystkich noszących mundur – czy to wojskowy, czy duchowny. Jak napisał do swojego duchowieństwa metropolita warszawski: Tylko najemnik, a nie pasterz, opuszcza owce swoje w chwili niebezpieczeństwa. Gdyby jednak, co nie daj Boże, najemnik taki się znalazł i z jakichkolwiek pobudek opuścił stanowisko, obciążam go ipso facto suspensą ab officio et beneficio. Przy czym dodaję, że zbiegły kapłan na dawne stanowisko nie powróci. (…) Przykład wasz, którzy nadto jesteście stróżami mienia kościelnego, doda męstwa i otuchy waszym parafianom. (…) Stójcie niewzruszenie, a Bóg miłosierny niech nas wszystkich ma w swojej pieczy.
Najbardziej wysunięty przyczółek rycerskości nie runął, bo jego obrońcom nie zabrakło męstwa – zarówno w akcie natarcia (czyli kontrofensywie Wojska Polskiego), jak i w akcie wytrwania (w szturmie modlitewnym).
Tekst opublikowany w 75 Nr. MAGAZYNU POLONIA CHRISTIANA
************
Gilbert Keith Chesterton o Polsce i jej wrogach
Gilbert Keith Chesterton, wielki przyjaciel Polski i Polaków, był nie tylko wybitnym pisarzem, ale również jednym z twórców dystrybucjonizmu – alternatywy dla niszczących europejskie narody kapitalizmu i socjalizmu. Jego dorobek był niezwykle popularny wśród przedwojennych polskich nacjonalistów, zaś w latach 90-tych XX wieku popularyzował go magazyn „Szczerbiec”. Przypomnijmy jego pamiętne i ponadczasowe słowa o Polsce oraz wrogach naszej Ojczyzny:
Moja instynktowna sympatia do Polski zrodziła się pod wpływem ciągłych oskarżeń miotanych przeciwko niej; i – rzec mogę – wyrobiłem sobie sąd o Polsce na podstawie jej nieprzyjaciół. Doszedłem mianowicie do niezawodnego wniosku, że nieprzyjaciele Polski są prawie zawsze nieprzyjaciółmi wielkoduszności i męstwa. Ilekroć zdarzało mi się spotkać osobnika o niewolniczej duszy, uprawiającego lichwę i kult terroru, grzęznącego przy tym w bagnie materialistycznej polityki, tylekroć odkrywałem w tym osobniku, obok powyższych właściwości, namiętną nienawiść do Polski. Nauczyłem się oceniać ją na podstawie tych nienawistnych sądów – i metoda okazała się niezawodną.
W czasie swojej jedynej wizyty w Polsce, w 1927 roku, Chesterton w księdze pamiątkowej PEN Clubu w Warszawie napisał: „Gdyby Polska nie narodziła się ponownie, umarłyby wszystkie chrześcijańskie narody”. Czytajmy Chestertona – jednego z Nas!
nacjonalista.pl/Szczerbiec
*********************************************************
Zginął z krzyżem w ręku za Polskę. 100 lat temu poległ ks. Ignacy Skorupka
Miał zaledwie 27 lat. Szedł w pierwszej linii tych, którzy bronili Warszawy. Bolszewicy widzieli młodego kapłana, a nad nim Matkę Bożą.
Jeszcze niedawno mówiono o możliwości rozpoczęcia jego procesu beatyfikacyjnego. Dziś brakuje już świadków jego życia, świadectw orędownictwa, a tym bardziej wymodlonych łask. Ale ks. Ignacy Skorupka mógłby być niezwykłym patronem młodzieży i żołnierzy. 27-letni kapłan, który do walki przeciwko ateistycznemu bolszewizmowi porwał studentów uczelni i uczniów liceów, poległ z krzyżem w ręku na polach Ossowa dokładnie 100 lat temu.
Wymowny pomnik przed katedrą św. Floriana pokazuje go tak, jak przekazały ówczesne świadectwa, w tym kard. Aleksander Kakowski, który napisał w swoim pamiętniku: „młody i pięknej powierzchowności kapłan, który jeszcze piękniejszą miał duszę”.
Jego ród wywodził się z podlaskiej szlachty herbu Ślepowron. Urodził się w Warszawie 31 lipca 1893 r. w istniejącej do dziś kamienicy przy ul. Ciepłej 3. Do seminarium wstąpił jako szesnastolatek. Święcenia przyjął w styczniu 1916 r. Od 1917 r. był proboszczem na parafiach w Bogorodsku koło Moskwy, a następnie w Klińcach, gdzie prowadził szkołę i tajną drużynę harcerską dla polskich dzieci. W 1918 r. ks. Skorupka najpierw został wikariuszem w Łodzi, a w 1919 r. notariuszem i archiwistą w kurii warszawskiej. Był kapelanem Ogniska Rodziny Maryi na Pradze, w którym przebywało ok. 200 sierot i uczył religii w szkole kolejowej przy ul. Chmielnej. Głosił kazania u Panien Kanoniczek na placu Teatralnym, w parafii na Koszykach, a w roku 1920 także w katedrze św. Jana Chrzciciela.
7 lipca 1920 r. ks. Skorupka poprosił kard. Aleksandra Kakowskiego o zgodę na wstąpienie do wojska. Całe godziny spędzał od tej pory w koszarach i na dworcach, spowiadając żołnierzy idących na front. Często bywał w gimnazjum Władysława IV, służącym za koszary I Batalionu 236. Pułku Piechoty Legii Akademickiej, do którego zostało wcielonych wielu z jego uczniów. Opóźniony wymarsz tego batalionu sprawił, że ks. Skorupka zdążył odbyć spowiedź generalną w kościele kapucynów przy ul. Miodowej i sporządził testament: „Długi za wpisy szkolne spłacam swym życiem. Za wpojoną miłość Ojczyzny płacę miłością serca”. Dopisał też: „Proszę mię pochować w albie i ornacie”.
13 sierpnia rano w kaplicy Bożego Ciała na Kamionku odprawił ostatnią Eucharystię i ruszył z kolumną w stronę Ząbek. Szedł pieszo obok ppor. Słowikowskiego, z zawieszoną na szyi stułą i z krzyżem inkrustowanym kością słoniową, ofiarowanym przez matkę Matyldę Getter.
Kapłan prosił, by pozwolono mu być w pierwszej linii, razem z żołnierzami. Ppor. Słowikowski wspominał, że ks. Skorupka szedł obok niego, gdy dostali się pod bolszewicki ogień. W płaszczu narzuconym na sutannę, z pieśnią „Serdeczna, Matko” dawał przykład niezwykłej odwagi, gdy… nagle upadł na ziemię. Wydawało się, że kapelan potknął się tylko o bruzdę, ale gdy po walce odszukano to miejsce, leżał twarzą do ziemi z krzyżem w ręku. Z trafioną pociskiem czaszką, pokłutym bagnetami ciałem, bez butów i bez zegarka, zapewne skradzionych przez bolszewików. Skrwawione ciało żołnierze zanieśli na płaszczu do Ossowa, a 15 sierpnia przewieziono do Warszawy. Bohaterską śmierć opisywano w kilku wojskowych meldunkach.
Pokłutego ciała nie udało się przebrać do pogrzebu, nałożono więc na sutannę ornat i złożono w metalowej, zakupionej przez ojca trumnie. Pogrzeb w kościele garnizonowym przy ul. Długiej przybrał niezwykle uroczystą formę.
W obecności szlochającego tłumu warszawiaków krzyż Virtuti Militari do trumny przypiął gen. Haller. Kondukt pogrzebowy w drodze na cmentarz Powązkowski zatrzymał się jeszcze przed siedzibą Rady Miejskiej, skąd z balkonu wygłosił przemówienie prezydent Warszawy Ignacy Baliński. Ks. Skorupkę złożono w kwaterze 244, rząd V, grób 15.
W miejscu, gdzie poległ bohaterski kapłan mieszkańcy Ossowa postawili dębowy krzyż. Kilkanaście metrów dalej Marian Jeznach, świadek bitwy, ufundował pamiątkowy obelisk.
Tomasz Gołąb/GOŚĆ NIEDZIELNY
************************************************************************
Pojęcie “Cudu nad Wisłą” w odniesieniu do bitwy z bolszewikami jako pierwszy sformułował Stanisław Stroński
14 sierpnia 1920 roku, a więc gdy trwały jeszcze walki na przedpolach Warszawy i wynik bitwy był niepewny, Stanisław Stroński pisał na łamach dziennika “Rzeczypospolita” w tekście “O cud Wisły”:
„… żeby Warszawa wpaść miała w ręce bolszewików, żeby Trocki miał wejść do miasta jak ongi Suworow i później Paskiewicz, żeby ten sam dziki, a dzisiaj jeszcze dzikszy, bo podniecony przez mściwych i krwiożerczych naganiaczy sołdat i mużyk pohulać miał w stolicy odrodzonej Polski, tej myśli wojsko nasze nie zniesie i każdy żołnierz sobie powie: po moim trupie. /…/ I gdy w jutrzejszą niedzielę zbiorą się miliony ludności polskiej w kościołach i kościółkach naszych, ze wszystkich serc popłynie modlitwa: Przed Twe ołtarze zanosim błaganie, Ojczyznę, Wolność, zachowaj nam Panie. Błogosławiony tą modlitwą ojców, matek, sióstr i małej dziatwy o ziszczenie się cudu Wisły, żołnierz polski pójdzie naprzód z tym przeświadczeniem, że oto przypadło mu w jednej z najcięższych chwil w naszych tysiącletnich dziejach być obrońcą Ojczyzny”.
Kilka dni później, gdy wojska bolszewickie były już w pełnym odwrocie i jasne było, że stolica Polski została ocalona, zaś losy wojny odwrócone, pojęcie “Cudu nad Wisłą” zaczęło zdobywać gwałtowną popularność, zwłaszcza w środowiskach narodowych.
Podkarpacka HISTORIA.pl
***********************************
Ks. kardynał Aleksander Kakowski napisał: „Bolszewicy wzięci do niewoli opowiadali, że widzieli księdza w komży z krzyżem w ręku, a nad nim Matkę Boską”.
Cud
Zeznania jeńców rosyjskich i Polaków, którzy rozmawiali z jeńcami rosyjskimi są jednoznaczne. Świadkowie opisują Matkę Bożą, którą bolszewicy widzieli na niebie w dniu 14 sierpnia 1920 r. tak jak przedstawiona jest ona na obrazie Matki Bożej Łaskawej, który znajduje się obecnie w kościele Jezuitów na Starym Mieście w Warszawie.
Bolszewicy mówili o kolorze sukni i włosów oraz o tym, że Matka Boża trzymała w rękach pęki „jaśniejących prętów” lub „piorunów”. Żołnierze rosyjscy uważali, że Matka Boża trzyma w rękach „jakąś broń”. (na obrazie Matki Bożej Łaskawej Matka Boża trzyma w rękach pęki strzał, bo jest to „Matka Boża krusząca w dłoniach strzały gniewu Bożego”). Drugi raz Matka Boża ukazała się w dniu 15 sierpnia 1920 r. podczas bitwy pod Wólką Radzyńską, Bitwa ta nie była zaplanowana ani przez Polaków ani przez Rosjan. Por. Stefan Pogonowski otrzymał od gen. Lucjana Żeligowskiego rozkaz zajęcia stanowiska obok wioski Kąty Węgłowskie blisko Radzymina. Miał tam czekać na przemarsz oddziałów, które miały nadejść od strony Nieporętu. Zadaniem jego oddziału było je osłaniać. Por. Pogonowski w nocy 15 sierpnia samowolnie opuszcza stanowisko i uderza na stanowiska bolszewickie w Mostkach Wólczańskich i Wólce Radzyńskiej. Jego brawurowy atak uderzył, choć nie mógł tego wiedzieć, w „najczulsze miejsce armii rosyjskiej”. Jest to atak małego oddziału na wielkie siły bolszewickie, a jednak Rosjanie zaczynają uciekać.
„Bolszewiccy jeńcy wzięci do niewoli opowiadali – jak czytamy w książce „Matka Boża Łaskawa a cud nad Wisłą” – że podczas nocnego ataku na Wólkę nagle zjawiła się przed nimi, unosząc się wysoko nad ziemią „Matier Bożja”. Mówili, że niespodziewanie ujrzeli na ciemnym niebie ogromną, potężną i pełną mocy kobiecą postać, od której biło światło. Nie był to ani duch ani zjawa! Bolszewicy wyraźnie widzieli Świętą Postać jako żywą osobę! Wokół Jej głowy jaśniała świetlista aureola, w jednej dłoni coś trzymała jakby tarczę, od której odbijały się wystrzeliwane w kierunku Polaków pociski, po czym powracały, by eksplodować na pozycjach atakującej armii! Wyraźnie widzieli, jak poły jej szerokiego, granatowego płaszcza unosiły się i falowały na wietrze, zasłaniając Warszawę. Grozę zjawiska potęgowała asysta Niebiańskiej Osoby. Towarzyszyły jej oddziały przerażających skrzydlatych, konnych rycerzy, zakutych w pobłyskujące mimo ciemności stalowe zbroje, pokryte lamparcimi skórami. Hufce widmowych postaci najwyraźniej… gotowały się do walki!”.
Dowiadujemy się też, że „niebiańska Osoba jakby wychylała się to w jedną to w drugą stronę i odrzuca czy też odbija lecące w Jej stronę – czyli w kierunku Polaków – pociski! Osłupiali ze zgrozy bolszewicy obserwowali, jak odrzucane przez Niewiastę kartacze eksplodują tam, gdzie znajdowały się ich obwody!”.
Jak czytamy w cytowanej książce: „Szczegóły ukazania się Najświętszej Dziewicy znamy także z relacji świadków pośrednich – mieszkańców wsi, do których dotarli oszalali z grozy bolszewicy, szukając jakiegokolwiek schronienia. Uciekinierzy byli w stanie szoku nerwowego! Mieli przerażone, wytrzeszczone oczy, szczękali zębami, zachowywali się bezrozumnie, usiłując schować się gdziekolwiek, choćby w psiej budzie! Na klęczkach błagali Polaków o ukrycie, otwarcie przyznając, że ratują się ucieczką przez Carycą – Matier Bożju”.
Autorzy książki zapisali świadectwo ks. Wiesława Wiśniewskiego, który przekazał im wspomnienie swojego pradziadka, Bolesława, mieszkańca parafii Zambrów: „Około 20 sierpnia wycofujący się w rozsypce bolszewicy mówili, że do Warszawy szło im się dobrze, jednak miasta nie zdobyli, ponieważ zobaczyli [uwidieli] nad stolicą Matkę Bożą i nie mogli z nią walczyć”.
źródlo: https://prawy.pl/76899-cud-nad-wisla-przebieg-wydarzen-nadprzyrodzonych
*******************************************
CUD NAD WISŁĄ
Wotum na 100-tną rocznicę Cudu nad Wisłą.
Z okazji zbliżającej się 100tnej rocznicy Cudu Nad Wisłą, zawiązała się inicjatywa budowy pomnika Matki Bożej, w postaci w jakiej ukazała się w 1920r bolszewikom. Inicjatywa ta działa przy poparciu i błogosławieństwie biskupa diecezji warszawsko praskiej Romualda Kamińskiego. Pomnik ma powstać przy sanktuarium Jana Pawła II w Radzyminie, a więc w miejscu walk w 1920 r i jednocześnie w miejscu wyjątkowo widocznym dla wielu podróżnych z trasy S8, aby podtrzymywać pamięć o szczególnej opiece Matki Bożej Patronki Warszawy i Strażniczki Polski nad naszym krajem.
Duchowe podłoże Bitwy Warszawskiej.
Dzień 15 sierpnia to wyjątkowe święto narodowe, jest jednocześnie świętem maryjnym-kościelnym, państwowym i wojskowym.
W sierpniu 1920r. bolszewicy byli absolutnie pewni zwycięstwa. Ustalili datę zajęcia stolicy i przejęcia władzy w Polsce właśnie na 15 sierpnia. W Wyszkowie czekał już tymczasowy rząd z Konem, Dzierżyńskim i Marchlewskim na czele. Warszawa była praktycznie bezbronna. Wszyscy zdolni do walki mężczyźni na mocy dekretu o powszechnej mobilizacji już od miesięcy przebywali na froncie. Stolicy mieli bronić młodzi ochotnicy, gimnazjaliści i starzy weterani, którzy z powodu wieku pozostawali poza czynną służbą.
Naród Polski bardzo żarliwie modlił się przed Bitwą Warszawską o pomoc Maryi i Pana Jezusa. Dnia 19 czerwca 1920 r. nastąpiło publiczne zawierzenie Polski Sercu Jezusowemu przez najwyższe władze kościelne, w którym oficjalny udział wzięli Naczelnik Państwa i przedstawiciele władzy. W dniach 26-27 lipca 1920 Konferencja Episkopatu Polski na Jasnej Górze powtórzyła to zawierzenie, nastąpiło też ponowienie aktu obrania Maryi Królową Polski. W całej Polsce, a szczególnie w Warszawie, w dniach 6-15 sierpnia 1920 r. miały miejsce liczne nowenny, połączone z procesjami i całodziennym czuwaniem przed Przenajświętszym Sakramentem o wstawiennictwo Matki Bożej i ratunek dla Polski. W dniach 7-15 sierpnia miała też miejsce na Jasnej Górze nowenna błagalno-pokutna w intencji ocalenia Ojczyzny. Biskupi polscy wystosowali apel do Papieża o modlitwę za Polskę i identyczny apel do wszystkich episkopatów świata. 14 sierpnia na placu zamkowym wystawiony był obraz Matki Bożej Łaskawej wraz z relikwiami św. Andrzeja Boboli (podówczas błogosławionego) oraz Ładysława z Gielniowa. Czuwanie prowadził Nuncjusz Achilles Ratti, jedyny ambasador z krajów katolickich, który nie uciekł z Warszawy ze strachu przed bolszewikami. Został potem papieżem Piusem XI I ogłosił encyklikę O BEZBOŻNYM KOMUNIŹMIE.
Aby zrozumieć, jak mogło dojść 15 sierpnia do nieoczekiwanej i raptownej – przemiany ofensywy Armii Czerwonej w defensywę, jak doszło pod Warszawą do powstrzymania marszu bolszewików na Zachód, trzeba popatrzeć na Bitwę Warszawską na dwóch płaszczyznach: działań ludzkich i działań Opatrzności Bożej. Oto parę świadectw o duchowym aspekcie bitwy.
Abp Józef Teodorowicz w homilii 8 grudnia 1920 w Katedrze św. Jana Chrzciciela w Warszawie, podczas mszy dziękczynnej za zwycięstwo w Bitwie Warszawskiej mówił: „Niechaj wodze spierają się i swarzą, niech długo i uczenie rozprawiają jaki to plan strategiczny do zwycięstwa dopomógł. Będziemy im wierzyli na słowo i słuszność przyznamy. Ale cokolwiek wypowiedzą nigdy nas o jednym nie przekonają, by plan, choćby najmędrszy, sam przez się dokonał zwycięstwa. (…) Tu pod Warszawą, taka była pewność przegranej, że wróg telegramami światu oznajmił; na dzień naprzód, jej zajęcie(…).Istotnie modlitwy pomogły. Nie ujęły zasługi wodzom ni chwały męstwa żołnierzom, nie ujęła też wartości ofiarom i wysiłkom całego społeczeństwa, ale modlitwą rozegrały, modły „Cud nad Wisłę” sprowadziły. Dlatego cokolwiek mówić czy pisać się będzie o bitwie pod Warszawą, wiara powszechna nazwie ją „Cudem nad Wisłą” i jako cud przejdzie ona do historii”.
Ks. Wiktor Mieczkowski, proboszcz parafii św. Idziego w Wyszkowie, gdzie stacjonował Kon, Marchlewski i Dzierżyński, w książce z 1921r pt. „Bolszewicy w polskiej plebanii” pisze „W wielu wsiach mówili bolszewicy, że od Warszawy odpędzili ich nie Polacy, a Matier Bożja”.
Ks. kardynał Aleksander Kakowski napisał w swoim pamiętniku: „Szczegóły śmierci ks. Skorupki opowiadali mi młodociani żołnierze, których odwiedziłem w szpitalu jako rannych. Bolszewicy wzięci do niewoli opowiadali znowu, że widzieli księdza w komży i z krzyżem w ręku, a nad nim Matkę Bożą”.
Św. Jan Paweł II, w homilii 13 czerwca 1999 ł na warszawskiej Pradze powiedział: „O wielkim “Cudzie nad Wisłą” przez całe lata trwała zmowa milczenia(…). Na nową diecezję warszawsko-praską Opatrzność Boża niejako nakłada dzisiaj obowiązek podtrzymywania pamięci tego wielkiego wydarzenia w dziejach naszego Narodu i całej Europy.”
W książce księdza dr Józefa Bartnika SJ i pani Ewy Storożyńskiej „Matka Boża Łaskawa a Cud nad Wisłą” czytamy „Praca ks. dr. Józefa Marii Bartnika SJ przerywa tę zmowę milczenia i ujawnia zatajany przez dziewięćdziesiąt lat fakt dwukrotnego publicznego ukazania się Bogurodzicy, 14 i 15 sierpnia 1920 r., w czasie walk o Ossów i Wólkę Radzymińską. Autor przedstawia te nieznane szerszemu ogółowi zdarzenia, które zmieniają dotychczasowe rozumienie przebiegu bitwy o Warszawę.”
Ks. Józef Bartnik, jezuita, w wywiadzie w 2008r powiedział: „Od początku mojej pracy duszpasterskiej w sanktuarium Matki Bożej Łaskawej – Patronki Warszawy zaczęli zgłaszać się do mnie penitenci, którzy mówili, że w ich rodzinach przekazywano z pokolenia na pokolenie wiadomości o ukazaniu się Matki Bożej podczas bitwy o Warszawę w 1920 roku. Osoby te nadmieniały, że postać Maryi, jaka ukazała się bolszewikom, była podobna do postaci Patronki Warszawy. Sprawa zaczęła mnie intrygować. Spisywałem bardziej konkretne wypowiedzi, jednak miałem świadomość, że stanowiły niewystarczający materiał, by oprzeć na nich poważną, monograficzną publikację. Dopiero po serii moich artykułów w prasie katolickiej pod wspólnym tytułem „Dajcie świadectwo cudu” zaczęły napływać odpowiednie dokumenty i świadectwa.(..) Można ubolewać, ze fakt cudownej interwencji, łaskawej pomocy Matki Niebieskiej, fakt oczywisty, znany i przyjmowany przez ludzi, a relacjonowany przez dorosłych, żołnierzy, konsekwentnie przemilczano zarówno w przedwojennej Polsce, jak i później, w czasach rządów komunistycznych. Niestety, również i teraz fakt ten jest pomijany milczeniem, choć z zupełnie innych przyczyn. To wiekopomne wydarzenie nie zatarło się i nie znikło z pamięci Narodu, a to dzięki osobom, które posługiwały w obozach jenieckich i dalej kolportowały zasłyszane świadectwa. Bolszewicy chętnie dzielili się swoimi przeżyciami.”
Fakt dwukrotnego zjawienia się Najświętszej Dziewicy na polach Radzymina i Ossowa w niczym nie zmienia dotychczasowego postrzegania wybitnych zasług dowódców Bitwy Warszawskiej, ani też nie umniejsza bohaterstwa polskich żołnierzy. Niestety, do dziś nie nastąpiła szczególna zmiana w tym zakresie i o zjawieniu się Matki Bożej nadal nie mówi się publicznie, mimo upływu czasu.
Nie można zapominać, że wdzięczni mieszkańcy stolicy, jako wotum za zwycięstwo w Bitwie Warszawskiej wznieśli w okresie międzywojennym (ich budowa zakończyła się już po II wojnie światowej) trzy świątynie-kościół pw. Matki Bożej Zwycięskiej na Kamionku, kościół pw. Chrystusa Króla na Targówku i kościół pw. Matki Bożej Zwycięskiej w Rembertowie. Obecnie jako wotum na 100lecie Bitwy Warszawskiej i 100tną rocznicę urodzin Jana Pawła II powstaje sanktuarium Jana Pawła II w Radzyminie.
ze strony: Sanktuarium w Radzynminie
*********************************************
Wymodlone zwycięstwo
Nieznane oblicze glorii pod Warszawą
Prof. Żaryn dla PCh24.
***
W przededniu Bitwy Warszawskiej abp Aleksander Kakowski, metropolita warszawski, napisał list do proboszczów, którzy byli na miejscu w swoich parafiach, w którym podkreślił, że nie wolno im dezerterować, a jeśli ktokolwiek opuści swoją parafię, to z miejsca zostanie przez niego suspendowany. To były silne i jednoznaczne słowa, które miały mobilizować kapłanów, oddalać od nich lęk i tchórzostwo, tak żeby byli z wiernymi i trwali z nimi mocni w wierze – mówi w rozmowie z PCh24.pl prof. Jan Żaryn, dyrektor Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego.
Z kim toczyliśmy wojnę w latach 1919-1921? Z Rosją bolszewików czy może również z Niemcami, których kilkadziesiąt tysięcy znalazło się w szeregach armii czerwonej? A może także z Brytyjczykami i Francuzami, którzy mieli własną wizję geopolityczną, w której nie przewidywali miejsca dla niepodległej Polski?
Trzeba widzieć różnicę między wrogami bezpośrednimi a stronami, które popełniały polityczne błędy.
Wrogiem i przeciwnikiem niepodległej Polski byli bolszewicy. Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości, ale trzeba się jednocześnie zastanowić, kim byli tak naprawdę bolszewicy.
Z jednej strony bolszewików identyfikujemy z Rosją, która w tamtym czasie była praktycznie przez nich opanowana, a sami Rosjanie zostali wprzęgnięci w proces nazwany przez Lwa Trockiego rewolucją permanentną. Można więc powiedzieć, że bolszewikami są Lenin i jego towarzysze, którzy zawłaszczyli państwo rosyjskie, jak i zwykli Rosjanie, którzy z mniejszą lub większą ochotą uczestniczyli w realizacji nakreślonych przez kierownictwo partii celów.
Bolszewicy to jednak także ówczesna międzynarodówka komunistyczna, czyli jaczejki znajdujące się w różnych częściach Europy, które zarówno w 1919 jak i 1920 roku potrafiły wzmóc ogień rewolucyjny po I Wojnie Światowej na terenach, gdzie panowało masowe bezrobocie, bieda, głód, które razem promowały postawy roszczeniowe i strajkujące.
Strajki i różnorakie manifestacje wybuchały na terenie chociażby odradzającej się po 123 latach zaborów Polski w roku 1919 i były wyraźnie podjudzane przez komunistów z Komunistycznej Partii Robotniczej Polski. Podobna sytuacja była w Niemczech i innych krajach.
W 1920 roku miał miejsce chyba najbardziej znany z tamtego okresu strajk dokerów gdańskich, którzy zostali w jakiejś mierze wykorzystani przez bolszewików. „Czerwona” propaganda docierała do Gdańska między innymi za sprawą lansujących ją niemieckich, antypolskich władz tego miasta. To właśnie na terenie Gdańska najlepiej było widać jak bardzo Niemcy byli chętni do przywrócenia granicy niemiecko-rosyjskiej sprzed I Wojny Światowej czy też w tym przypadku niemiecko-bolszewickiej.
Trzeba również dodać, że Niemcy i to nie tylko ci, którzy mają władzę nad Wolnym Miastem Gdańskiem, są również stroną, która nie dość, że nie przeszkadza bolszewikom, to jeszcze po cichu wspiera ich chociażby poprzez uniemożliwienie dostarczenia amunicji i innego sprzętu Polakom walczącym z armią czerwoną.
To są więc bezpośredni albo pośredni uczestnicy wojny polsko-bolszewickiej stojący po stronie „czerwonej zarazy”.
A co, że tak to określę, z całą gamą stron na zachodzie, które inaczej niż Polacy widziały tę wojnę?
Tu oczywiście najlepszym przykładem jest Wielka Brytania, która w 1920 roku podczas konferencji w belgijskim Spa w zasadzie prowadziła politykę pod hasłem: ustalenia Traktatu Wersalskiego już nie obowiązują.
To ogromna tragedia dla sprawy polskiej, ponieważ nam – Polakom, a konkretnie Romanowi Dmowskiemu, Ignacemu Paderewskiemu i innym przedstawicielom polskiej delegacji w Wersalu udało się przeforsować nasze racje mówiące, że Polska jest niezbędnym elementem porządku europejskiego między Niemcami a Rosją, a więc porządku w ramach którego ani Niemcy, ani Rosjanie nie panują nad Europą Środkowo-Wschodnią. W wyniku podjętych tam ustaleń na mapy świata powróciła Rzeczpospolita, która w sojuszu przede wszystkim z Francją miała stabilizować czy też gwarantować równowagę na kontynencie europejskim.
Wielka Brytania bardzo niechętnie, ale jednak zgodziła się na ten polsko-francuski deal. Niestety, kiedy tylko sytuacja stała się niestabilna, jak to miało miejsce zwłaszcza w lipcu i sierpniu 1920 Londyn natychmiast zmienił swą optykę i zaczął podnosić argumenty o słabości Polski i upadku koncepcji dla Europy Środkowo-Wschodniej przyjętej w Wersalu.
Nie można jednak powiedzieć, żeby była to realizacja polityki bolszewickiej. Wielka Brytania realizowała własną politykę, w której to zupełnie inaczej rozumiała zasadę równowagi. W lipcu 1920 Londyn był zainteresowany, aby przywrócić to co było, czyli Europę bez Polski, ponieważ jak przez ponad 100 lat Polski nie było na mapach świata. Uważano również, że ewentualny sojusz angielsko-rosyjski w żaden sposób nie będzie destabilizował mocarstwowej polityki Londynu.
Francuzi z kolei są naszymi sojusznikami wojskowymi. Marszałek Foch podczas konferencji w Spa próbuje pomóc generałowi Rozwadowskiemu, ówczesnemu szefowi polskiej misji wojskowej we Francji. Francuzi mocno naciskają na Naczelnika Państwa Polskiego Józefa Piłsudskiego, żeby ten mianował Rozwadowskiego szefem sztabu. Nie ma wątpliwości, że na poziomie wojskowej przyjaźni Francuzi wspierają nas i robią, co mogą, aby pomóc nam skutecznie przeciwstawić się bolszewikom i ich pokonać. Jeśli zaś chodzi o politykę, to sprawa jest diametralnie inna. Francuzi bowiem prowadzą ją na kolanach wobec Anglików.
Jeśli jednak ponownie weźmiemy pod uwagę fakt, że 1918 roku Polski nie było na mapach, a świat mimo to istniał, to w jakimś sensie można zrozumieć francuskich polityków, ale tylko zrozumieć. Trzeba również pamiętać, że Francuzi szukali w tamtym czasie alternatywnego rozwiązania. Wielu z nich wierzyło, że bolszewicy zostaną ostatecznie pokonani przez Rosję Białą dzięki czemu również Paryż odzyska wielomiliardowe pożyczki, jakie udzielił Moskwie przed i w trakcie I Wojny Światowej.
To tylko kilka elementów tego politycznego nierozumienia ówczesnej sytuacji, jakie dominowało na Zachodzie.
W związku z tym czy ktokolwiek zdawał sobie wówczas sprawę z zagrożenia, jakie niczym tsunami nadciąga ze Wschodu, i które tak jak tsunami zniszczy wszystko, co stanie na jego drodze?
Jedyna strona, która rozumiała, na czym polega różnica między carską Rosją a bolszewikami to Stolica Apostolska i papież Benedykt XV. Ówczesny Ojciec Święty mobilizuje i wzywa wiernych we Włoszech, Francji, gdziekolwiek tylko są do szturmu modlitewnego. Kościół i papież doskonale zdawali sobie bowiem sprawę czym jest „czerwona zaraza”.
Wspomnę tylko tradycyjną pielgrzymkę do Lourdes podczas której modlono się za niepodległą Polskę. Modlitwa ta nie wzięła się jedynie stąd, że papież życzył dobrze Polsce, ale przede wszystkim stąd, że rozumiał kontekst całej sytuacji. Benedykt XV był przekonany, że przegrana Polski w wojnie z bolszewikami rozpocznie tragedię całej Europy, ponieważ nie była to zwykła wojna, tylko wojna cywilizacyjna.
Podobnie Przewodniczący Episkopatu Belgii kard. Mercier w lipcu i sierpniu 1920 roku wzywał do modlitwy za Polskę i przypominał politykom belgijskim, że to właśnie dzięki postawie Polaków w 1830 roku Belgowie zostali uratowani i wojska rosyjskie Mikołaja I nie zburzyły świeżo uzyskanej przez nich niepodległości.
Powtórzę: Kościół Katolicki doskonale rozumiał, co się dzieje. Co więcej: rozumiał nie tylko w perspektywie bieżącej polityki, w której dominuje układanie się stron, a Polska jest tu elementem wtórnym. Stolica Apostolska widziała również drugi wymiar tej wojny – wymiar cywilizacyjny i rozumiała, że bolszewicy są stroną, która zniszczy chrześcijańską Europę.
Wojna polsko-bolszewicka w zbiorowej pamięci Polaków i nie tylko Polaków, tak naprawdę ogranicza się do jednego dnia – 15 sierpnia 1920 i zwycięstwa w Bitwie Warszawskiej – a przecież do tego czasu walki trwały już kilkanaście miesięcy. Jak wobec tego wyglądały działania wojenne do dnia „Cudu nad Wisłą”?
Wojna polsko-bolszewicka jest elementem porządkowania przez Polskę Europy Środkowo-Wschodniej. Od samego początku aktywnie uczestniczymy w tym procesie, ponieważ stroną najbardziej destabilizującą i chętną do zajmowania terytorium, które Polska widzi, jako swoje są właśnie bolszewicy.
Pierwszym takim aktem jest zajęcie i opanowanie Wilna w kwietniu 1919 roku z rąk bolszewickich, wyzwolenie ziemi wileńskiej, co oczywiście kontestuje strona litewska, tzw. Litwy Kowieńskiej, ale ona sama nie byłą zdolna do tego, żeby wyprzeć bolszewików.
Na początku 1920 roku będziemy wspierać Łotyszy także zagrożonych bolszewickimi atakami na terenie Pribałtiki.
To są ważne akty wojny, które dotyczyły, jak już powiedziałem polskiego udziału w porządkowaniu Europy Środkowo-Wschodniej.
W 1919 roku podczas Konferencji Wersalskiej Roman Dmowski przekazał stronie zachodniej cały plan dotyczący polskich granic nie tylko na zachodzie i północy, ale także na południu i na wschodzie. Te postulowane przez niego granice Polski na wschodzie są granicami opartymi na II rozbiorze Polski, to znaczy: Dmowski zgadza się na odebranie nam ziem pierwszego rozbioru, jeśli chodzi o Rosję, natomiast te ziemie, które zostały nam odebrane w drugim i trzecim rozbiorze powinny wrócić do Polski.
Ta perspektywa wschodniej granicy jest wbrew podręcznikowym opiniom wcale nie rozbieżna z koncepcją Józefa Piłsudskiego, który oczywiście ubiera to w słowa federacyjne, ale de facto realizuje ten sam zasięg terytorialny.
Mimo wszystkich różnic między Dmowskim i Piłsudskim to co do granicy wschodniej i obszaru państwa polskiego nie było tak głębokiego sporu, jak to dzisiaj próbuje się sugerować.
W tym miejscu muszę zapytać o „zawieszenie” wojny polsko-bolszewickiej. Czerwoni dochodzą do wniosku, że muszą w Rosji uprać się z białymi i dopiero wówczas powrócą do realizacji swojego planu, czyli „po trupie pańskiej Polski” do Berlina, a stamtąd nad Atlantyk?
W sytuacji, gdy bolszewicy są stroną, która może być pokonana przez wojska „białych”, czyli dawnego tymczasowego rządu, którego ostatnim premierem był Kiereński, wojska polskie wstrzymują wspierające niejako białych dalsze prowadzenie wojny z bolszewikami. Jest to decyzja Naczelnika Państwa, czyli Józefa Piłsudskiego, który oczekiwał od „białych” polityków i dowódców rosyjskich deklaracji, że uznają oni polskie roszczenia terytorialne na wschodzie. Ponieważ takiego uznania po stronie „białych” nie było, to Piłsudski stwierdził, że nie ma powodu, aby im pomagać w wojnie domowej w Rosji, ponieważ jest ona równie wroga Polsce jak strona „czerwona”.
Warto w tym miejscu zastanowić się: czy należało przede wszystkim budować niepodległą, silną Polskę czy też zniszczyć do końca bolszewicką zarazę, nawet jeśli skutkiem tego było obniżenie możliwości potencjału prowadzącego do utworzenia II RP w tych granicach, jakie ostatecznie w 1921 roku uzyskaliśmy.
Jest to bardzo ważne pytanie i dzisiaj nie możemy od niego uciekać widząc, ponieważ widzimy całe zło komunizmu, jakie przez ostatnie 100 lat rozlało się i nadal rozlewa się po świecie.
Piłsudski z punktu widzenia polskiej racji stanu nie widział powodu, żeby kontynuując walki z bolszewikami i tym samym przyczynić się do zwycięstwa strony „białej”, która nie była zainteresowana niepodległą Polską. Ten argument był doskonale rozumiany 100 lat temu i jest rozumiany dzisiaj. Nie mniej jednak niewątpliwie pojawia się pytanie: czy niepodległa, silna Polska powinna być jedynym punktem odniesienia dla Naczelnika Państwa, skoro przeciwko sobie miał tak wyraźnie zagrażającą całemu Zachodowi zarazę bolszewicką, która od początku chciała zniszczyć cywilizację chrześcijańską.
Jak udało nam się pokonać bolszewików? Przecież wszystko było przeciwko nam! Polska została sklejona z trzech różnych zaborów, z trzech różnych kultur, trzech różnych systemów prawnych, monetarnych, a nawet z różnych szerokości torów kolejowych. Bolszewicy maszerujący na zachód otwierają szampany, bo zwycięstwo jest ich zdaniem kwestią dni, jeśli nie godzin. Jak w związku z tym to nam udało się wygrać, mimo że na logikę nie mieliśmy na to najmniejszych szans?
Trzeba na to spojrzeć w dwóch perspektywach: długiej i krótkiej.
Jeśli chodzi o długą perspektywę czasową, to niewątpliwie mieliśmy w XIX wieku wspaniałe elity polityczne, ekonomiczne, społeczne, które z pokolenia na pokolenie dążyły różnymi środkami do tego, żeby pamięć o I RP, czyli niepodległym państwie polskim była obecna i żywa w narodzie.
Nie był to oczywiście jedyny element. W XIX wieku odbył się również wielki proces unarodowienia mas ludowych, który został zrealizowany nie tylko dzięki temu, co można powiedzieć, że jest obiektywne, to znaczy przemianom ekonomicznym, wzrostowi konsumpcji czy poziomu życia etc. Powiem więcej – to są elementy drugorzędne!
Dużo istotniejszym powodem procesu unarodowienia mas ludowych jest trwała obecność Kościoła Katolickiego, dzięki któremu udało nam się obronić przed atakami germanizacyjnymi i rusyfikacyjnymi w XIX wieku. Przedmiotem tego ataku były właśnie warstwy ludowe. Na szczęście dzięki Kościołowi Katolickiemu i elitom warstwy ludowe odnalazły się w polskości i ją uratowały.
Te dwa elementy, czyli oświecone elity i unarodowienie warstw chłopskich w ogromnej mierze wpłynęły na zmobilizowanie narodu polskiego w lipcu i sierpniu 1920 roku do walki z bolszewikami.
I tutaj mamy perspektywę krótką. Pierwszą instytucją, która mobilizuje Polaków do obrony ojczyzny i cywilizacji chrześcijańskiej jest Kościół Katolicki.
Generał Józef Haller leży krzyżem w kościele Najświętszego Zbawiciela – jednej ze świątyń wybranych do nowenny modlitewnej przez kard. Aleksandra Kakowskiego w Warszawie, aby wierni mogli się modlić i mobilizować do walki, do spotkania z czerwoną hordą, która jest już u wrót stolicy.
Na Jasnej Górze przeor prowadzi nieustanne modlitwy, w których to uczestniczy codziennie co najmniej 50 tys. ludzi modlących się o zwycięstwo Polaków pod Warszawą.
Episkopat oddaje Polskę i Polaków Sercu Jezusowemu.
Ponowione są śluby króla Jana Kazimierza, czyli oddanie się pod opiekę Matki Bożej Królowej Polski.
Jednocześnie odbywają się w całej Polsce modlitwy pod hasłem wstępowania do armii ochotniczej.
Na Rynku w Krakowie są celebrowane przez kard. Adama Sapiehę Msze Święte.
To samo dzieje się w Warszawie i w parafiach na wschód od Warszawy, m.in na Podlasiu.
Biskup polowy Stanisław Gal wzywa kapelanów wojskowych by stali ramię w ramię z żołnierzami
Najbardziej jednak trafiająca do wyobraźni jest instrukcja wspomnianego już abp. Aleksandra Kakowskiego, metropolity warszawskiego, który napisał do proboszczów, przebywających na miejscu w swoich parafiach, że nie wolno dezerterować, a jeśli ktokolwiek opuści swoją parafię, to z miejsca zostanie przez niego suspendowany. To są silne i jednoznaczne słowa, które mają mobilizować kapłanów, oddalać od nich lęk i tchórzostwo, tak żeby byli z wiernymi i trwali z nimi mocni w wierze.
Do tego musimy dodać ogromny autorytet generała Józefa Hallera, który potrafił zmobilizować wielu młodych ludzi, nawet ówczesnych gimnazjalistów do wstąpienia do armii ochotniczej dzięki czemu w ciągu kilku tygodni ponad 100 tys. osób zgłosiło się i zostało błyskawicznie wprowadzonych w strukturę polskich sił zbrojnych.
Jesteśmy tak potężnie zmobilizowani jako naród, że w Warszawie na kilkanaście godzin przed bitwą nie widać większych śladów paniki. Uciekają dyplomaci zachodni, ale warszawiacy miasta nie opuszczają.
Na czele rządu stoi Wincenty Witos, jego zastępcą jest Ignacy Daszyński. Jest to rząd, który powstaje za zgodą Sejmu Ustawodawczego, który to Sejm Ustawodawczy jest zdominowany przez prawicę. To prawica godzi się na to, żeby premierem rządu polskiego był Wincenty Witos, a jego zastępcą Ignacy Daszyński motywując to w ten sposób, że to jest właśnie ten ogólnopolski wymiar udziału Polaków w wojnie, bo to warstwy ludowe mają być świadome, że to ich Polska!
Kraj, w którym toczy się wojna to nie jest Polska elit, tylko Polska całego narodu i symbolem tego są postacie Witosa i Daszyńskiego, którzy obejmują władzę po tym najbardziej krytycznym momencie, jakim była dymisja Władysława Grabskiego po jego powrocie z konferencji w Spa.
Bóg zapłać za rozmowę!
Tomasz D. Kolanek/PCh24.pl
************************************************************************************************************
14 sierpnia
Święty Maksymilian Maria Kolbe,
prezbiter i męczennik
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Meinarda, biskupa, świętych Antoniego Primaldo i Towarzyszy, męczenników z Otranto |
Rajmund Kolbe urodził się w Zduńskiej Woli koło Łodzi 8 stycznia 1894 r. Był drugim z kolei dzieckiem, jego rodzice trudnili się chałupniczym tkactwem. Rodzina posiadała tylko jedną, dużą izbę: w kącie stał piec kuchenny, z drugiej strony cztery warsztaty tkackie, a za przepierzeniem była sypialnia. We wnęce znajdowała się na stoliku figurka Matki Bożej, przy której rodzina rozpoczynała i kończyła modlitwą każdy dzień. Rodzice, chociaż ubodzy, byli jednak przesiąknięci duchem katolickim i polskim. Należeli do Trzeciego Zakonu św. Franciszka. Ojciec Rajmunda bardzo czynnie udzielał się w parafii. Należał do konspiracji i swoim synom często czytał patriotyczne książki. Pierwsze nauki Rajmund pobierał w domu. Nie było bowiem wtedy szkół polskich, a rodzice nie chcieli posyłać dzieci do szkół rosyjskich. Rajmund sam więc uczył się czytania, pisania i rachunków. Wkrótce zaczął pomagać rodzicom w sklepie. Zdradzał bowiem zdolności matematyczne. Od najwcześniejszych lat Rajmund wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Matki Bożej. Jako mały chłopiec kupił sobie figurkę Niepokalanej. Nie był jednak chłopcem idealnym. Pewnego dnia na widok swawoli syna matka odezwała się do niego z wyrzutem: “Mundziu, co z ciebie będzie?” Chłopak zawstydził się i spoważniał; odtąd zaczął oddawać się modlitwie przy domowym ołtarzyku. Miał ok. 12 lat, kiedy prosił Matkę Bożą, aby Ona sama odpowiedziała mu, kim będzie. Jak opowiadał później mamie, pokazała mu się wtedy Maryja trzymająca dwie korony: jedną białą i drugą czerwoną, i zapytała, czy chce je otrzymać. “Biała miała oznaczać, że wytrwam w czystości, czerwona – że będę męczennikiem. Odpowiedziałem, że chcę. Wówczas Matka Boża mile na mnie spojrzała i zniknęła”. Działo się to w kościele parafialnym w Pabianicach. W roku 1907 w parafii pabianickiej po raz pierwszy od dziesiątków lat odbywały się misje. Prowadził je franciszkanin, o. Peregryn Haczela ze Lwowa. Na jednej z nauk misjonarz zachęcił chłopców, by wstąpili do zakonu św. Franciszka. Nauki zakonnicy udzielali za darmo w gimnazjum we Lwowie. Pod wpływem przeprowadzonej misji Rajmund ze swoim starszym bratem, Franciszkiem, postanowił wstąpić do franciszkanów konwentualnych. Za pozwoleniem rodziców obaj udali się do małego seminarium we Lwowie. W rok potem (1908) poszedł w ich ślady także najmłodszy brat, Józef. W gimnazjum Rajmund wybijał się w matematyce i fizyce. Będąc w gimnazjum, Rajmund postanowił zbrojnie walczyć dla Maryi. Wkrótce jednak doszedł do przekonania, że takiej walki nie da się połączyć ze stanem duchownym, który chciał obrać. Postanowił więc zrezygnować z powołania duchownego i kapłańskiego. W tej krytycznej chwili zjawiła się we Lwowie jego matka i wyznała obu synom, że postanowiła z ojcem poświęcić się na służbę Bożą. Matka miała wstąpić do benedyktynek we Lwowie, a ojciec – do franciszkanów w Krakowie. Rajmund ujrzał w tym wyraźną wolę Bożą i uznał, że jego przeznaczeniem jest pozostanie w zakonie. Poprosił więc o przyjęcie do nowicjatu, który rozpoczął 4 września 1910 r. Przy obłóczynach otrzymał zakonne imię Maksymilian. W tym czasie Maksymilian przeżywał okres skrupułów. Dzięki roztropności spowiednika i przełożonych rychło się z nich wyleczył. W rok potem złożył czasowe śluby (5 września 1911 r.). Po nowicjacie ukończył ostatnią, ósmą klasę gimnazjalną i zdał maturę. Jesienią 1912 r. udał się na dalsze studia do Krakowa. Przełożeni, widząc jego wyjątkowe zdolności, wysłali go jednak na studia do Rzymu, gdzie zamieszkał w Międzynarodowym Kolegium Serafickim. Równocześnie uczęszczał na wykłady na Gregorianum. Tam studiował filozofię (1912-1915), a potem, już w samym Kolegium Serafickim, teologię (1915-1919). Studia wyższe ukończył z dwoma dyplomami doktoratu: z filozofii i teologii. W wolnych chwilach oddawał się ulubionym studiom fizycznym. Napisał wtedy artykuł pt. Etereoplan o pojeździe międzyplanetarnym, który zaprojektował w oparciu o newtonowskie prawo akcji i reakcji. 1 listopada 1914 r. złożył profesję uroczystą, czyli śluby wieczyste, przybierając sobie imię Maria. Ulubioną lekturą Kolbego były wówczas Dzieje duszy, napisane przez św. Teresę od Dzieciątka Jezus. Rozczytywał się w nich i pogłębiał swoje życie wewnętrzne. Duże wrażenie uczyniła także na nim lektura dzieła św. Gemmy Galgani Głębia duszy. Nie rozstawał się również z tekstem św. Alfonsa Marii Liguori Uwielbienia Maryi i św. Ludwika Marii Grignion de Monfort O ofiarowaniu się Jezusowi przez Maryję. Kiedy wybuchła I wojna światowa, klerycy spod zaboru austriackiego otrzymali rozkaz natychmiastowego opuszczenia Rzymu i powrotu do rodzinnego kraju. Kolbe wyjechał do San Marino, gdzie starał się o przedłużenie paszportu na odbywanie dalszych studiów w Rzymie. Wkrótce otrzymał wiadomość, że jego brat, Franciszek, opuścił zakon i wstąpił do polskich legionów. Po wojnie Franciszek założył rodzinę i pracował jako nauczyciel, organista, a w końcu jako urzędnik państwowy. Zginął w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, zapewne w roku 1943. Także ojciec Maksymiliana wstąpił do legionów i zginął w potyczce między Olkuszem a Miechowem (1914). W duszy Maksymiliana powstała walka, czy i on nie powinien iść w ich ślady. Doszedł jednak do przekonania, że więcej dla ojczyzny uczyni jako kapłan. 29 listopada 1914 r. otrzymał święcenia niższe, a 28 października 1915 r. na Uniwersytecie Gregoriańskim obronił pracę doktorską z wynikiem summa cum laude (z wyróżnieniem). Pod wpływem szeroko zakrojonej akcji antykatolickiej, której był świadkiem w Rzymie, po naradzie ze współbraćmi i za zgodą swego spowiednika, Maksymilian Maria założył Rycerstwo Niepokalanej (Militia Immaculatae). Celem tego stowarzyszenia była walka o nawrócenie schizmatyków, heretyków i masonów. Dla realizacji tego celu członkowie Rycerstwa mieli się oddawać na całkowitą i wyłączną służbę Maryi Niepokalanej i codziennie powierzać Jej los grzeszników. Temu programowi Maksymilian poświęcił się odtąd z całym zapałem i pozostał mu wiernym aż do śmierci. Wkrótce po założeniu Rycerstwa napisał list do przełożonego generalnego franciszkanów, o. Dominika Tavaniego, z prośbą o błogosławieństwo. 8 października 1917 r. otrzymał święcenia diakonatu, a 28 kwietnia 1918 r. w kościele św. Andrzeja della Valle święcenia kapłańskie z rąk kard. Bazylego Pompilego. Mszę prymicyjną odprawiał w kościele i przy ołtarzu, gdzie w 1842 r. Niepokalana objawiła się Alfonsowi Ratisbonnowi. 22 lipca 1919 r. o. Maksymilian Kolbe ukończył wydział teologiczny – również ze stopniem naukowym doktora. W roku 1919, po siedmiu latach pobytu w Rzymie, o. Maksymilian wrócił do Polski. Postanawił dołożyć wszystkich sił, aby stała się ona królestwem Maryi. Przełożeni przeznaczyli go na nauczyciela historii Kościoła w seminarium zakonnym w Krakowie. Zaczął werbować kleryków do Milicji Niepokalanej. Do najgorliwszych apostołów należał o. Katarzyniec, zmarły w opinii świętości. Jego proces beatyfikacyjny jest w toku. Maksymilian miał wówczas 26 lat. Do Milicji Niepokalanej zaczęli napływać nie tylko klerycy i franciszkanie, ale również ludzie świeccy. Maksymilian zbierał ich w jednej z sal przy kościele franciszkanów i wygłaszał do nich referaty o Niepokalanej, oddaniu się Jej, o życiu wewnętrznym. Niestety, rozwijająca się gruźlica zmusiła przełożonych, by wysłali go na trzy miesiące do Zakopanego. Tam odprawił rekolekcje. Kiedy nastąpiła wyraźna poprawa, wrócił do Krakowa. Kiedy jednak choroba powróciła, prowincjał wysłał go ponownie do Zakopanego, zabraniając mu wszelkiej pracy apostolskiej. Przebywał tam przez osiem miesięcy, po czym przełożeni za radą lekarzy przenieśli go do Nieszawy. Z końcem października 1921 r. powrócił do Krakowa. 2 stycznia 1922 r. otrzymał z Rzymu upragnione zatwierdzenie Milicji Niepokalanej. W tym samym miesiącu zaczął wydawać w Krakowie miesięcznik pod znamiennym tytułem Rycerz Niepokalanej, który z czasem zdobędzie sobie niezmiernie wielką popularność w Polsce i za granicą. Przełożeni, zaniepokojeni w ich mniemaniu zbyt szeroko zakrojoną akcją o. Kolbego, przenieśli go do Grodna. Jednak i tu rozpoczętego dzieła szerzenia Milicji Niepokalanej i rozpowszechniania Rycerza Niepokalanej franciszkanin nie zaniechał. Zdobył małą maszynę drukarską i wśród współbraci znalazł ochotnych pomocników. Zaczął także werbować powołania do pracy wydawniczej. Dzięki temu Rycerz stale zwiększał swój nakład. W ciągu pięciu lat (1922-1927) z 5.000 wzrósł on do 70.000 egzemplarzy! Na pięciolecie pisma o. Kolbe otrzymał wiele listów gratulacyjnych od biskupów oraz błogosławieństwo papieża Piusa XI z licznymi odpustami i łaskami, o które dla swojego związku prosił. Gdy w klasztorze grodzieńskim pole do pracy okazało się zbyt ciasne, o. Maksymilian Maria za pozwoleniem przełożonych zaczął oglądać się za nową placówką. Książę Jan Drucki-Lubecki ofiarował mu w okolicach Warszawy pięć morgów pola ze swego majątku Teresin. Ojciec Kolbe zjawił się w późniejszym Niepokalanowie 6 sierpnia 1927 r. i postawił tam figurę Niepokalanej. Z pomocą oddanych sobie współbraci i okolicznej ludności zabrał się też do budowy kaplicy. Postawiono także drewniane baraki, do których wniesiono maszyny. Przenosiny miały miejsce 21 listopada 1927 r. – w święto Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny. Kiedy dzieło w Niepokalanowie doszło do pełni rozwoju, za zezwoleniem generała zakonu o. Kolbe w towarzystwie czterech braci zakonnych udał się do Japonii, aby tam szerzyć wielkie dzieło (26 lutego 1930 r.). W drodze zatrzymał się w Szanghaju. Znany chiński katolik Lo-Pa-Hong z miejsca zaofiarował mu dom, maszyny drukarskie i motor oraz zapewnił utrzymanie zakonnikom. Niestety tamtejszy biskup wyraził stanowczy sprzeciw. O. Kolbe udał się więc do Japonii. W niezmiernie ciężkich warunkach, bez żadnej pomocy miejscowego biskupa w Nagasaki, o. Kolbe rozpoczął pracę wydawniczą. W trzy miesiące później miał już własną drukarnię i dom. Pierwszy numer Rycerza japońskiego (Seibo no Kishi) ukazał się w nakładzie 18.000 egzemplarzy. Drugi numer, listopadowy, miał już nakład 20.000, a grudniowy – 25.000. W 1931 r. Maksymilian nałożył habit franciszkański pierwszemu Japończykowi. Dał mu na imię Maria. W tym samym roku nabył pod klasztor dziki stok góry, gdzie wystawił pierwszy własny budynek. Tak powstał japoński Niepokalanów (Mugenzai no Sono – Ogród Niepokalanej). W roku 1934 poświęcono tam także nowy kościół. W roku 1936 japoński Niepokalanów był już na tyle okrzepły, że o. Kolbe mógł go opuścić. Na kapitule prowincjalnej został bowiem wybrany przełożonym Niepokalanowa w Polsce. Po sześciu latach nieobecności wrócił do kraju. Sława Niepokalanowa rosła. Co roku zgłaszało się ok. 1800 kandydatów. O. Kolbe osobiście przyjmował zgłaszających się. Stosował surową selekcję. Przyjmował około 100. Głównym warunkiem przyjęcia było pragnienie świętości. W roku 1939 Niepokalanów liczył już 13 ojców, 18 kleryków-nowicjuszów, 527 braci profesów, 82 kandydatów na braci i 122 chłopców w małym seminarium. Rycerz Niepokalanej osiągnął nakład 750 tys. egzemplarzy. Rycerzyk Niepokalanej i Mały Rycerzyk Niepokalanej miały łączny nakład 221 tys. egzemplarzy, Mały Dziennik – nakład codzienny 137 tys., a niedzielny – 225 tys. egzemplarzy. Ponadto drukowano Informator Rycerstwa Niepokalanej, Biuletyn Misyjny i Echo Niepokalanowa. Kalendarz Niepokalanej liczył w 1937 r. 440 tys. egzemplarzy nakładu. Od roku 1938 Niepokalanów miał własną radiostację, której sygnałem była melodia Po górach, dolinach. 1 września 1939 r. wybuchła druga wojna światowa. Już 12 września Niepokalanów dostał się pod okupację niemiecką. 19 września gestapo aresztowało mieszkańców Niepokalanowa, którzy nie zdołali na czas uciec lub uciekać nie chcieli. W obozie tymczasowym w Lamsdorf (Łambinowice), a potem w Amteitz (Gębice) franciszkanie pozostawali od 24 września do 8 listopada. Było tam 14 tys. więźniów. Głód i robactwo dawało się bardzo we znaki. Esesmani bili więźniów i poniewierali ich. 9 listopada przewieziono franciszkanów do Ostrzeszowa. W samą zaś uroczystość Niepokalanej (8 grudnia) nastąpiło zwolnienie wszystkich z obozu. O. Kolbe natychmiast wrócił do Niepokalanowa i na nowo zorganizował wszystko od początku w warunkach o wiele trudniejszych. Trzeba było przygotować ok. 3 tys. miejsc dla wysiedlonych Polaków z województwa poznańskiego, wśród których było ok. 2 tys. Żydów. Ojciec Maksymilian znowu zdołał skupić dokoła siebie wielu współbraci. Nie mogąc wydawać żadnych pism, zorganizował nieustanną adorację Najświętszego Sakramentu i otworzył warsztaty dla ludności: kuźnię, blacharnię, dział naprawy rowerów i zegarów, dział fotografii, zakład krawiecki i szewski, dział sanitarny itp. 17 lutego 1941 r. w Niepokalanowie ponownie zjawiło się gestapo i zabrało o. Kolbego i 4 innych ojców. Wywieziono ich do Warszawy. O. Kolbego umieszczono na Pawiaku. Strażnik na widok zakonnika w habicie z koronką u pasa zapytał, czy wierzy w Chrystusa. Kiedy otrzymał odpowiedź “wierzę”, wymierzył mu silny policzek. To powtórzyło się wiele razy, ale o. Kolbe nie ustąpił. Wkrótce jednak zabrano mu habit i nakazano wdziać strój więźnia. 28 maja 1941 r. został wywieziony do Oświęcimia wraz z 303 więźniami. Tu otrzymał na pasiaku numer 16670. Przydzielono go do oddziału “Krwawego Krotta”, znanego kryminalisty. Pewnego dnia Krott tak skatował o. Kolbego, że był cały pokrwawiony. Kazał jeszcze wymierzyć mu 50 razów. Przekonany, że nie żyje, kazał przykryć go gałęziami. Koledzy jednak wyciągnęli go i umieścili w rewirze. Cierpiał strasznie, ale wszystko znosił heroicznie, dzieląc się nawet swoją głodową porcją z innymi. Współwięźniów pocieszał i zachęcał do oddania się w opiekę Niepokalanej. Pod koniec lipca 1941 roku z bloku, w którym był o. Kolbe, uciekł jeden z więźniów. Rozwścieczony Rapportführer Karol Frotzsch zwołał na plac apelowy wszystkich więźniów z bloku i wybrał dziesięciu, skazując ich na śmierć głodową. Wśród nich znalazł się także Franciszek Gajowniczek, który osierociłby żonę i dzieci. Wtedy z szeregu wystąpił o. Kolbe i poprosił, aby to jego skazano na śmierć w miejsce Gajowniczka. Na pytanie kim jest, odpowiedział, że jest kapłanem katolickim. Poszedł więc z 9 towarzyszami do bloku 13, zwanego blokiem śmierci. Przyzwyczajony do głodu, przez dwa tygodnie pozostał żywy bez kruszyny chleba i kropli wody. Wreszcie hitlerowcy dobili go zastrzykiem fenolu. Stało się to dnia 14 sierpnia 1941 roku. Była to wigilia uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Ciało o. Maksymiliana zostało spalone w krematorium. Dzięki ofierze o. Maksymiliana Franciszek Gajowniczek zmarł dopiero w 1995 r. w wieku 94 lat. 17 października 1971 r. Paweł VI dokonał osobiście w sposób uroczysty beatyfikacji o. Maksymiliana w obecności wielu dziesiątków tysięcy wiernych z całego świata i ponad 3 tys. pielgrzymów z Polski. Kanonizacji dokonał 10 października 1982 r. św. Jan Paweł II. Podczas swej II pielgrzymki do Ojczyzny nawiedził Niepokalanów 18 czerwca 1983 r., gdzie odbyły się historyczne uroczystości pokanonizacyjne. Święty Maksymilian Maria Kolbe jest patronem archidiecezji gdańskiej i diecezji koszalińskiej oraz – jak powiedział św. Jan Paweł II – “naszych trudnych czasów”. W ikonografii św. Maksymilian przedstawiany jest w habicie franciszkańskim lub w więziennym pasiaku, czasem z numerem obozowym 16670 na piersi. Towarzyszy mu Maryja Niepokalana. Jego atrybutem jest korona z drutu kolczastego lub dwie korony – czerwona i biała. |
*********************************
św. Maksymilian Maria Kolbe, prezbiter i męczennik
fragment homilii św. Jan Paweł II podczas kanonizacji św. Maksymiliana Marii Kolbego na placu św. Piotra 10.10.1982:
Uwielbiamy więc dzisiaj wielkie dzieło Boże w człowieku. Wobec nas wszystkich, tu zgromadzonych, ojciec Maksymilian Kolbe podnosi swój „kielich zbawienia”, w którym zawiera się ofiara całego jego życia, przypieczętowanego męczeńską śmiercią „za brata”.
Do tej ostatecznej ofiary gotował się Maksymilian, idąc za Chrystusem od najmłodszych lat swego życia w Polsce. Z tych to lat pochodzi przedziwny znak dwóch koron: białej i czerwonej, spośród których nasz święty nie wybiera jednej, ale przyjmuje obie. Od młodych bowiem lat przenikała go wielka miłość ku Chrystusowi i pragnienie męczeństwa.
Ta miłość i to pragnienie towarzyszyło mu na drodze powołania franciszkańskiego i kapłańskiego, do którego przygotowywał się zarówno w Polsce, jak i w Rzymie. Ta miłość i to pragnienie szły z nim poprzez wszystkie miejsca kapłańskiej i franciszkańskiej posługi w Polsce, a także posługi misjonarskiej w Japonii.
Natchnieniem całego życia była mu Niepokalana, której zawierzał swoją miłość do Chrystusa i swoje pragnienie męczeństwa. W tajemnicy Niepokalanego Poczęcia odsłaniał się przed oczyma jego duszy ów przewspaniały nadprzyrodzony świat łaski Bożej ofiarowanej człowiekowi. Wiara i uczynki całego życia ojca Maksymiliana wskazują na to, że swoją współpracę z Bożą łaską pojmował jako wojowanie (militia) pod znakiem Niepokalanego Poczęcia. Rys Maryjny jest w życiu i świętości Ojca Kolbego szczególnie wyrazisty. Tym znamieniem naznaczył też całe swoje apostolstwo, zarówno w Ojczyźnie, jak na misjach. Zarówno w Polsce, jak i w Japonii ośrodkiem tego apostolstwa były specjalne „miasta Niepokalanej” (polski Niepokalanów, japońskie Mugenzai no Sono).
*******************************
**********************
Święty Maksymilian Maria Kolbe – Najwierniejszy Rycerz Niepokalanej
Miał rację Jan Dobraczyński, gdy pisał w Skąpcu Bożym. Rzecz o Ojcu Maksymilianie Maria Kolbe, że wielkość życia założyciela Niepokalanowa nie kaźnią głodowego bunkra, ale ideą królowania Maryi trzeba mierzyć. Rzeczywiście, jego dobrowolna ofiara dokonana w Auschwitz, to owoc wieloletniej, tytanicznej wręcz pracy nie tylko na rzecz swego zbawienia, ale przede wszystkim na rzecz zdobycia całego świata, wszystkich dusz dla Tej, której poświęcił całe swoje życie – dla Niepokalanej.
Ona niech króluje!
Papież Paweł VI w homilii podczas Mszy św. beatyfikacyjnej o. Maksymiliana, opisywał charakterystyczną duchowość nowego błogosławionego: Cechą charakterystyczną, rzec można oryginalną, mariologii ojca Kolbe, jest wyjątkowe znaczenie, jakie przypisuje Jej zadaniu wśród obecnych potrzeb Kościoła; jest jego wiara w spełnienie wizji proroczej Bożego triumfu w wiekuistej chwale i wywyższeniu maluczkich, a także wiara w Jej wstawiennictwo, w skuteczność Jej przykładu i w obecność Jej macierzyńskiej miłości. (…) Dziś z nieba ojciec Kolbe pomaga nam rozważać je i zgłębiać. Ten Maryjny rys nowego Błogosławionego włącza go do grona wielkich świętych, obdarzonych duchem proroczym, którzy pojęli, uczcili i wysławiali tajemnicę Maryi.
Istotnie, Maksymilian Kolbe zajmuje znakomite miejsce wśród takich gigantów kultu maryjnego, jak św. Bernard z Clairvaux, św. Dominik, św. Bonawentura, św. Bernardyn ze Sieny, św. Ludwik Maria Grignion de Montfort, św. Alfons de Liguori, bł. Alan de Rupe czy bł. Stanisław Papczyński.
W służbie idei królowania Maryi był bezkompromisowy. Tej ogromnej miłości „gwałtownika maryjnego” często świat nie rozumiał, ale – o dziwo! – nie rozumiało jej też pokaźne grono ludzi Kościoła, ba, nawet braci zakonnych. A jednak absolutnie przekonany o słuszności swej drogi, mający ciągle w pamięci pytanie Maryi: „Czy chcesz przyjąć dwie korony?”, o. Maksymilian nie zrażał się. Będąc pewny wstawiennictwa tak możnej Orędowniczki, angażował wszystkie swe siły, by Ona Królowała.
Ojciec Kolbe nie zadowalał się półśrodkami. Był maksymalistą, nie na darmo przyjął w zakonie imię Maksymilian: – Chcę żeby cały świat się nawrócił! Wiedział, że zwycięstwo Królestwa Niepokalanego Serca Maryi jest najprostszą i najkrótszą drogą do triumfu Królestwa Bożego. A przecież o nadejście tego Królestwa prosimy co dzień słowami modlitwy „Ojcze nasz”.
Militia Immaculatae
Gdy masoneria w Rzymie coraz śmielej występowała – wywiesiła swój sztandar przed oknami Watykanu, na sztandarze czarnym giordano-brunistów umieściła św. Michała Archanioła pod nogami Lucyfera i w ulotkach głośno występowała przeciw Ojcu Świętemu – powstała myśl założenia stowarzyszenia do walki z masonerią i innymi sługami Lucyfera. Tak św. Maksymilian opisywał okoliczności powstania Militia Immaculatae – MI (Rycerstwa Niepokalanej).
Rycerstwo było dzieckiem Świętego i wspaniałym darem dla Niepokalanej: Istotą i warunkiem Rycerstwa Niepokalanej jest całkowite oddanie się Niepokalanej, żeby dusza stała się pod każdym względem Jej narzędziem. Wszystkie tytuły, jak niewolnik, sługa – oznaczają jedno i to samo; idzie bowiem o to, żeby być coraz bardziej bezgranicznie Jej, aby Ona w duszy promieniowała bez żadnych zastrzeżeń.
Młody zakonnik, zakładając w 1917 roku Rycerstwo, miał jasno określony CEL: Starać się o nawrócenie grzeszników, heretyków, schizmatyków itd., a zwłaszcza masonów i o uświęcenie wszystkich pod opieką i za pośrednictwem Niepokalanej.
Są jednak pewne WARUNKI, bez których nie można przystąpić do tego działania. Przede wszystkim – trzeba oddać się całkowicie Niepokalanej, jako narzędzie w Jej rękach: Musimy naprawdę sami oddać się Niepokalanej, byśmy byli jak pióro w ręku pisarza, jak pędzel w ręku malarza, jak dłuto w ręku rzeźbiarza. Samo pióro, sam pędzel bez mistrza nic nie zrobią. Pan Jezus powiedział wyraźnie, że bez Niego nic uczynić nie możemy (por. J 15, 15). Bez łaski nadnaturalnej, która spływa przez Niepokalaną, nic uczynić nie potrafimy. A na czym polega doskonałość narzędzia w ręku mistrza? Na tym, aby dało się prowadzić temu artyście. Jeżeli Niepokalanej naprawdę się oddamy, wtedy Ona będzie dużo czyniła. Tu też posłuszeństwo jest największą doskonałością.
Pozostałe warunki uczestnictwa w Rycerstwie Niepokalanej to wpisanie się do księgi Militia Immaculatae oraz pobożne noszenie Cudownego Medalika.
A jakimi środkami mają się posługiwać rycerze? Maksymilian dał szerokie przyzwolenie: Wszelkie środki, byle godziwe – na jakie pozwala stan, warunki i okoliczności, co zostawia się gorliwości i roztropności każdego. W innym miejscu jeszcze dodawał: Niech te najnowsze wynalazki i urządzenia służą najpierw Jej, dla Jej chwały. (…)
Do ważniejszych środków należą: Cudowny Medalik i modlitwa, której Ona sama nas nauczyła, objawiając ten medalik: „O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy”, a my dodajemy jeszcze: „i za wszystkimi, którzy się do Ciebie nie uciekają, a zwłaszcza za masonami i poleconymi Tobie”. W ten sposób, kto się tak modli, modli się za wszystkich, „a zwłaszcza za masonów”. Oni są sprężyną najrozmaitszego wrogiego ruchu, nawet herezji. Oni zawsze są tą głową. Dlatego, gdy Niepokalana tę głowę zetrze, wszystko będzie dokonane. (…)
Wszystkich pod sztandar Niepokalanej zdobyć, a przez Nią dla Najświętszego Serca Jezusowego.
Maksymilian był ponadto wielkim propagatorem Różańca Świętego. Przed każdym przedsięwzięciem odmawiał modlitwę różańcową. Zalecał go swoim duchowym braciom, członkom MI. – Różaniec jest modlitwą najmilszą Matce Bożej – mówił.
Wola Niepokalanej ściśle zespolona z wolą Bożą
Podczas akademii pożegnalnej w Niepokalanowie (28 sierpnia 1933) z racji powrotu na misje do Japonii, ojciec Maksymilian podjął temat „woli Niepokalanej”. Dziś wielu teologów, określających siebie mianem „chrystocentrystów”, zżyma się, słysząc ten termin. Z tym problemem stykał się też o. Kolbe. Jednak cierpliwie tłumaczył: Doskonałość polega na pełnieniu woli Niepokalanej. Lecz jak możemy poznać tę wolę? Przede wszystkim nie możemy dopuścić do tego, by w praktycznym naszym życiu wytworzył się pogląd, że pomiędzy nami a Niepokalaną istnieje dzieląca nas przestrzeń. Innymi słowy nie możemy dopuścić do tego, by cokolwiek nas oddalało od Maryi. Jeśli tak się stanie – oddalimy się od doskonałości.
Ale… posłuchajmy, co chce nam powiedzieć najwierniejszy rycerz Niepokalanej: Jak to poznać, że Matka Najświętsza czegoś od nas żąda? Gdyby nam było objawione, albo nam anioł powiedział, to bylibyśmy pewni, że rzeczywiście życzy sobie tego Niepokalana. Ale gdy nie mamy objawień – skąd mamy wiedzieć, w czym objawia się wola Boża, czyli wola Niepokalanej? I tu pada odpowiedź, która w życiu chrześcijanina, a szczególnie w życiu zakonnika ma ogromne znaczenie: W świętym posłuszeństwie. Pan Jezus, chociaż Mądrość nieskończona – nie obrał sobie innej drogi, jak posłuszeństwo. On, jako Bóg, daleko lepiej od Matki Najświętszej wiedział, jak tę lub inną pracę się wykonuje, a jednak był Jej posłuszny (przez całe 30 lat na ziemi wiódł życie ukryte i był posłuszny Matce Najświętszej i św. Józefowi, a po śmierci św. Józefa – był posłuszny Swej Matce), bo w tym widział wolę Ojca.
Nie dlatego mamy słuchać przełożonego, że jest uczony, doświadczony, roztropny, uprzejmy itd., ale iż w tym posłuszeństwie jest wola Boża, wola Matki Najświętszej.
Ktoś może powiedzieć: wola Boża, wola Niepokalanej, jak to rozumieć?
Nigdy nie obawiajcie się mówić „wola Niepokalanej”. Jeżeli mówimy wola Niepokalanej, to oprócz tego, że uznajemy wolę Bożą, czcimy jeszcze przez to Matkę Najświętszą, uznając, że Jej wola jest tak zlana z wolą Bożą, iż stanowi jedno ścisłe zespolenie, a oprócz tego bardziej wielbimy Pana Boga, przyznając Mu tę doskonałość, iż stworzył tak wielką, tak potężną, tak doskonałą i tak świętą istotę, jaką jest Matka Najświętsza. Więc posłuszeństwo jest niczym innym, jak wolą Matki Najświętszej.
Zatem do Maryi, która powiedziała Bogu: „Niech mi się stanie według Słowa Twego” mamy się uciekać i prosić, by Ona – wzór posłuszeństwa – wyjednała nam tę łaskę.
Wszechpośredniczka łask wszelkich
Ojciec Maksymilian często przypominał prawdę, że Maryja jest wszechpośredniczką wszelkich łask. Jak Bóg w Chrystusie przyszedł na świat przez Nią, tak wszelkie Jego łaski zlewane są na wiernych przez ręce Maryi. I my zdążamy do Boga przez wierność i oddanie Niepokalanej. To najkrótsza i najpewniejsza droga: Niepokalana żyje w nas. Nie jest (…) obojętna na sprawy naszego życia, lecz działa ciągle w naszej duszy przez natchnienia. Jest Ona przecież Matką łaski Bożej, Pośredniczką łask wszelkich. (…) Przypominajmy sobie często, że zależymy od Niepokalanej. Pozwólmy się Jej prowadzić, a przekonamy się, że Niepokalana jest najkrótszą i najpewniejszą drogą do świętości.
Na koniec roku 1938 w przemówieniu do braci zakonnych mówił: My wierzymy (…), że Ona po Bogu jest najdoskonalsza (…) najlepsza, najpotężniejsza. Dlaczego Wam to mówię? Bo gdyby diabeł chciał na Was uderzyć, abyście mu nie wierzyli. Chociażby tu przyszli nawet mądrzy teologowie i uczeni i głosili Wam bardzo mądre wzniosłe rzeczy, ale inaczej by Was nauczali (…), nie wierzcie im. Przy pomocy Niepokalanej wszystko zrobicie.
My wierzymy, że Niepokalana jest, że Ona prowadzi nas do Pana Jezusa, a gdyby kto inaczej nauczał, niech będzie przeklęty! Niech będzie przeklęty!!! (…)
Przy Jej pomocy wszystko zrobimy, cały świat nawrócimy. Teraz tylko do czynu! Sami z siebie nic nie potrafimy, ale przy pomocy Niepokalanej cały świat nawrócimy, mówię, cały świat do jej stóp rzucimy! Bądźmy tylko Jej, w całości Jej, bezgranicznie Jej.
Niech Ona żyje w nas, działa w nas i wszystko robi w nas. Bądźmy Jej ślepym narzędziem (…). Niech Ona robi z nami, co się Jej tylko podoba.
Bezgranicznie zaufaj Niepokalanej!
Często słyszymy z ust bliskich nam osób: „Ja już taki jestem, nie zmienię się. Chcę, ale nie jestem w stanie się poprawić”. Zdarza się, że także my sami szukamy takiego usprawiedliwienia. Z takimi problemami stykał się też ojciec Kolbe i – co ciekawe – taką postawę: „Chcę, ale nie mogę” uważał za przejaw… pychy. Dlaczego? Dawał odpowiedź na łamach „Rycerza Niepokalanej”: Otóż , ci ludzie w wielu rzeczach przyznają, że mogą to lub owo uczynić, tylko tej lub innej wady ujarzmić w takich lub innych okolicznościach nie są w stanie. To wszystko dowodzi tylko, że liczą oni jedynie na własne siły i uważają, że do tej granicy własnymi siłami to lub owo potrafią. (…) I to jest właśnie pycha – polegać wyłącznie na własnych siłach.
Co więc radzi święty Maksymilian? Oddać się zupełnie, z ufnością bez granic w ręce Miłosierdzia Bożego, którego uosobieniem z Woli Bożej jest Niepokalana. Nic sobie nie ufać, bać się siebie, a bezgranicznie zaufać Jej i w każdej okazji do złego do Niej jak dziecko do matki się zwracać, a nigdy się nie upadnie. Twierdzą święci, że kto do Matki Bożej modli się w pokusie, na pewno nie zgrzeszy, a kto przez całe życie do Niej z ufnością się zwraca, na pewno się zbawi.
Ten temat podjął także podczas jednej z konferencji w 1937 roku: Nie dziw się, że i zło i dobro w sobie czujesz. Wszelkie zło od ciebie pochodzi, a wszelkie dobro spływa przez ręce Niepokalanej, Pośredniczki wszelkich łask. To zło, co w sobie widzimy, to jeszcze nie wszystko, ale trochę tylko Niepokalana nam poznać pozwala, byśmy nie zapomnieli o tym, czym sami z siebie jesteśmy. Trzeba walczyć ze swoimi słabościami, ale spokojnie, bez gniewania się na siebie; całą ufność jedynie i całkowicie w Niepokalanej połóż, a Ona cię już poprowadzi przez święte posłuszeństwo i do siebie w niebie doprowadzi. Więc zdaj się bezgranicznie na Jej wolę i walcz w pokoju, w Niej ufając bez granic, a wszystkie słabości na większe dobro ci się obrócą.
Dozwól mi chwalić Cię Panno Przenajświętsza
Maryjne credo ojca Maksymiliana streszcza się w ułożonej przez niego modlitwie „Do Maryi Niepokalanej”. Jest w niej zawarte uwielbienie. Jest też kontemplacja. Jest wreszcie myśl i idea, dla której każdego dnia chciał się poświęcać i wypalać, by Ona triumfowała:
Kim jesteś o Pani? Kim jesteś o Niepokalana? Nie mogę zgłębić, co to jest być stworzeniem Bożym. Już przechodzi me siły zrozumieć, co znaczy być przybranym dzieckiem Bożym.
A Ty, o Niepokalana, kim jesteś? Nie tylko stworzeniem, nie tylko dzieckiem przybranym, ale Matką Bożą, i to nie przybraną tylko Matką, ale rzeczywistą, Bożą Matką.
I to jest nie tylko przypuszczenie, prawdopodobieństwo, ale pewność, pewność zupełna, dogmat wiary.
A czy jeszcze jesteś Bożą Matką? Tytuł matki się nie zmienia. Na wieki Bóg będzie Ci mówił „Matko moja”… Dawca czwartego przykazania czcić Cię będzie na wieki, zawsze… Kim jesteś o Boża?
I lubował się On, Bóg wcielony, w nazywaniu Siebie Synem Człowieczym. Lecz ludzie tego nie zrozumieli. I dziś jakże mało dusz i jak niedoskonale jeszcze pojmuje.
Dozwól mi chwalić Cię Panno Przenajświętsza.
Uwielbiam Cię o Ojcze nasz w niebie za to, żeś w Jej przeczystym łonie Syna swego Jednorodzonego złożył.
Uwielbiam Cię o Synu Boży, żeś do Jej przeczystego łona wstąpić raczył i prawdziwym, rzeczywistym Jej
Synem się stał.
Uwielbiam Cię o Duchu Przenajświętszy, żeś w Jej nieskalanym łonie Ciało Syna Bożego uformować raczył.
Uwielbiam Cię o Trójco Przenajświętsza, o Boże w Trójcy Świętej Jedyny, za tak Boskie wyniesienie Niepokalanej.
I nie będę ustawał codziennie po przebudzeniu się ze snu najpokorniej z czołem o ziemię uwielbiać Cię Boże Trójco, mówiąc trzykrotnie: „Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu. Jak była na początku i teraz, i zawsze, i na wieki wieków. Amen”.
Dozwól mi chwalić Cię Panno Przenajświętsza. Dozwól, bym własnym kosztem Cię chwalił.
Dozwól, bym dla Ciebie i tylko dla Ciebie żył, pracował, cierpiał, wyniszczył się i umarł. Dozwól, bym się przyczynił do jeszcze większego, do jak największego wyniesienia Ciebie.
Dozwól, bym Ci przyniósł taką chwałę, jakiej jeszcze nikt Ci nie przyniósł.
Dozwól, by inni mnie w gorliwości o wywyższenie Ciebie prześcigali, a ja ich tak, by w szlachetnym współzawodnictwie chwała Twoja wzrastała coraz głębiej, coraz szybciej, coraz potężniej, tak, jak tego pragnie Ten, który Cię tak niewysłowienie ponad wszystkie istoty wyniósł.
W Tobie Jednej bez porównania bardziej uwielbiony stał się Bóg, niż we wszystkich Świętych Swoich.
Dla Ciebie stworzył Bóg świat. Dla Ciebie i mnie też Bóg do bytu powołał. Skądże mi to szczęście?
O dozwól mi chwalić Cię, o Panno Przenajświętsza.
Ostatnie kazanie
Auschwitz. Lipcowe późne niedzielne popołudnie 1941 roku. Przed blokiem 15 wśród różnych rupieci i kamieni zgromadziła się garstka wychudzonych, zmaltretowanych więźniów. Wśród nich zbity, posiniaczony o. Maksymilian. Taczki służyły mu za ambonę. Naoczny świadek tej sceny, ks. Konrad Szweda zapamiętał ostatnie kazanie założyciela Niepokalanowa.
– Słowa, które płynęły na kształt miecza obosiecznego, przebijały serca – wspominał kapłan. I teraz św. Maksymilian wysławiał Maryję, przypominając odwieczną naukę Kościoła: – Niepokalana – mówił o. Kolbe – przez poczęcie i zrodzenie Syna Bożego weszła w duchowe pokrewieństwo z Osobami Trójcy Świętej. W stosunku do Ojca jest „dzieckiem” Jego, Pierworodną i jednorodzoną Córką Boga. (…) W stosunku do Syna Bożego jest Ona Jego prawdziwą Matką. (…) W stosunku do Ducha Świętego jest Jego Oblubienicą, bo poczęła za Jego sprawą. (…) Maryja dała również Synowi Jego ciało mistyczne z członkami, którymi my jesteśmy (…). Jest więc prawdziwą Matką naszą, a my Jej dziećmi. I nawet teraz – w łachmanach, wychudzony, pokryty ranami dodawał otuchy, uzbrojony w Dary Ducha Świętego: Czyż podobna, by Matka opuściła swe dzieci w cierpieniu i nieszczęściu? Czyż podobna, by Matka nie otaczała specjalną opieką kapłanów? Przecież między Nią a kapłanem związek jest tak ścisły, a podobieństwo tak wielkie, że św. Antoni nie wahał się nazywać Jej „Virgo-Sacerdos”. W promiennej wizji jawi się często wśród nas, sącząc słodką jak miód pociechę: „Wytrwaj do końca, bo dzień zmiłowania Pańskiego bliski jest.
Jak opisywał ks. Szweda, atmosfera tego wydarzenia była niemal nadprzyrodzona: Słowa te trafiały do przekonania. Miały jakby orzeźwiającą siłę. Nabierały innego znaczenia. Jakieś dziwne uczucia owładnęły myśli. Ojciec Kolbe potrafił jakby „do prawd Ducha mowę ducha przystosować”. Ojciec Kolbe umiał te gorzkie cierpienia przez miłość przetworzyć w twórcze i tryskające życiem źródło siły duchowej, które nas podtrzymywało. To było wypływem jego głębi ducha.
Zagonami wieczornego zmierzchu pokrywało się błękitne niebo, a zachodzące słońce zostawiało świetlane smugi, gdy rozchodziliśmy się na bloki. Wracaliśmy inni, podniesieni na duchu, żyjący innym życiem. Kazanie o. Kolbe wywarło na nas głębokie wrażenie i pozostanie na zawsze niezatartym wspomnieniem… Długo mówiliśmy o treści tego kazania. Ostatni akord tego kazania wypowiedział o. Kolbe w ciemnicy podziemnego bunkra…
***
Kilka tygodni później, w wigilię Wniebowzięcia, Królowa Niepokalana zabrała swego świętego rycerza na wieczną ucztę…
Bogusław Bajor/PCh24.pl/13.8.2020
Artykuł został opublikowany w 59. numerze magazynu „Przymierze z Maryją” (lipiec/sierpień 2011)
*******************************************
Maksymilian Kolbe i Rudolf Höss. Jak zostać świętym, a jak zbrodniarzem?
***
Na wypełnienie swojego życia dobrem lub złem św. Maksymilian Maria Kolbe i Rudolf Hӧss – komendant obozu Auschwitz – mieli dokładnie tyle samo czasu: po 47 lat. Startowali w bardzo podobnych warunkach. Jak to się stało, że jeden został świętym, a drugi zbrodniarzem?
Kiedy rozchodzą się drogi św. Maksymiliana i Rudolfa Hössa? Jak nasze wybory determinują to, kim się stajemy? W którym momencie tak mocno zaangażujemy się w zło lub dobro, że odwrócenie się od tego co robimy, wydaje się niemożliwością?
Po przeczytaniu nieco już zapomnianej książki Władysława Kluza 47 lat życia, będącej naprzemienną biografią św. Maksymiliana i Rudolfa Hössa, nie sposób nie zadać sobie tych pytań.
Maksymilian Kolbe: franciszkańska droga
Jak wszystkie matki, także matka małego Rajmunda (imię św. Maksymiliana nadane przy chrzcie) patrząc na swojego ukochanego synka, zastanawiała się, na kogo wyrośnie. Rodzice, głęboko wierzący katolicy (w młodości chcieli wstąpić do zakonu), po krótkich wahaniach, rozwianych ostatecznie podczas pielgrzymki na Jasną Górę, postanowili wesprzeć pilnego już wówczas ministranta w jego dążeniach do wstąpienia do seminarium.
Stało się to możliwe dzięki franciszkanom, którzy obiecali pokryć koszty nauki Rajmunda i jego starszego brata Franciszka. Chłopiec dobrze się uczył, wyraźnie wyróżniał się w naukach ścisłych, jego pasją były matematyka i fizyka. Widząc jego zapał i wiarę, przełożeni postanowili wysłać go na dalsze studia do Rzymu. W Wiecznym Mieście największe wzruszenie ogarnęło go w Koloseum, miejscu męczeństwa tylu chrześcijan.
Rudolf Höss: zachwiana wiara ministranta
Także matka maleńkiego Rudolfa zastanawiała się, kim będzie w przyszłości jej synek. Razem z mężem marzyła o tym, żeby został księdzem. Ojcu (kochającemu, ale jednocześnie surowemu i żądającemu posłuszeństwa) zależało na tym, żeby jego syn został misjonarzem, który zaniesie Ewangelię na krańce świata, przekona ludzi, że wszyscy jesteśmy tak samo ważnymi dziećmi jednego Boga, które mają kochać swojego bliźniego.
Gdy Rudolf podrósł, dzielił pragnienia rodziców, pojechał nawet z nimi na pielgrzymkę do Lourdes, modlić się o powołanie kapłańskie. Dobrze się uczył, był wzorowym ministrantem, często się spowiadał, co niedziela przystępował do Komunii.
Pewnego razu jednak opowiedział w czasie spowiedzi o wypadku w szkole, kiedy niechcący zepchnął kolegę ze schodów. W domu nie wspominał o tym zajściu. Następnego dnia ojciec dowiedział się o wszystkim (Rudolf sądził, że od księdza) i ukarał syna. Od tej pory chłopiec zerwał z regularną spowiedzią i przestał bezgranicznie ufać Kościołowi.
Maksymilian Kolbe: wynalazki w służbie Ewangelii
W 1914 roku w czasie działań wojennych ginie ojciec Rajmunda. Młody kleryk zastanawia się, czy nie powinien wrócić do Polski i walczyć zbrojnie w obronie ojczyzny, ale ostatecznie decyduje się pozostać w seminarium i 28 kwietnia 1918 roku przyjmuje święcenia kapłańskie. Choć Kościół w tym okresie do wszelkiego postępu i nowości odnosi się z dystansem, o. Maksymilian nie zgadza się z takim podejściem. Mówi, że wynalazki takie jak kino czy codzienna prasa same w sobie nie są ani dobre, ani złe, trzeba tylko wiedzieć, jak je wykorzystać.
Redaguje pismo „Rycerz Niepokalanej”, którego nakład dochodzi do 750 tysięcy egzemplarzy. W 1927 roku zakłada klasztor w Niepokalanowie, kilka lat później udaje się do Japonii, do Nagasaki, gdzie tworzy „drugi Niepokalanów”. Tuż przed wojną jego klasztor ma już własną radiostację. Ojciec Maksymilian cały czas pracuje, dla swoich ideałów poświęca wszystko i chce zdobyć dla nich cały świat.
Rudolf Höss: narodowy socjalizm jako religia
W 1914 roku umiera też ojciec Rudolfa Hössa. Ta śmierć przypieczętowuje decyzję chłopca o tym, żeby zamiast życia kapłana wybrać życie żołnierza. Jako szesnastolatek, po krótkim przeszkoleniu, udaje się na front iracki. Tam po raz pierwszy zabija człowieka.
Towarzyszącemu mu rotmistrzowi opowiada, że początkowo bardzo się bał, ale później „jakoś już szło”. W wieku siedemnastu lat zostaje najmłodszym w armii niemieckiej podoficerem odznaczonym Krzyżem Żelaznym I klasy. W 1922 roku na zjeździe w Monachium poznaje Adolfa Hitlera, jest oczarowany jego przemową. Zapisuje się do hitlerowskiej NSDAP.
Jego błyskawicznie rozwijająca się kariera zostaje przerwana na kilka lat, kiedy trafia do więzienia za morderstwo Waltera Kadova, który podobno miał wydać Francuzom Alberta Leo Schlagetera, kierującego antyfrancuską akcją sabotażową w Zagłębiu Ruhry.
Po sześciu latach, na mocy amnestii, wychodzi na wolność i za namową Himmlera wstępuje do SS. Jego religią staje się narodowy socjalizm. On także dla swoich „ideałów” poświęca wszystko i chce zdobyć dla nich cały świat.
Maksymilian Kolbe: Bóg w drugim człowieku
W Niepokalanowie otwarte zostaje seminarium, do klasztoru przychodzą tysiące ludzi szukających wiary i zrozumienia. Bracia są zasypywani listami, których liczba dochodzi nawet do pięciu tysięcy dziennie. Nakład „Rycerza Niepokalanej” w grudniu 1938 roku osiąga zawrotną, jak na tamte czasy, liczbę miliona egzemplarzy.
O. Maksymilian nie patrzy jednak na statystyki i wpływy, a Boga stara się widzieć przede wszystkim w drugim człowieku. Gdy jeden z braci choruje, poleca sprzedać kielich mszalny, aby kupić dla niego drogie lekarstwo. Na zdziwione komentarze odpowiada, że „dla ratowania żywej świątyni, w której codziennie Pan Jezus znajduje gościnne przyjęcie, naczynie kościelne można sprzedać”.
Wszelkie plany przerywa II wojna światowa. O. Maksymilian wraz z braćmi, mimo ogłoszonej likwidacji Niepokalanowa, organizuje schronienie dla trzech tysięcy wysiedlonych z województwa poznańskiego. 17 lutego 1941 r. zostaje aresztowany przez gestapo, najpierw trafia na Pawiak, później do obozu koncentracyjnego Auschwitz.
Rudolf Höss: w Auschwitz jak w raju
W tym czasie komendantem obozu jest już Rudolf Höss. Codziennie nadzoruje i wprawia w ruch machinę mordującą tysiące ludzi. Widzi ich padających z głodu, przymuszanych do wycieńczającej pracy, widzi matki umierające z rozpaczy za dziećmi, dzieci zabijane przez Niemców dla zabawy.
Po powrocie z „pracy” w swojej luksusowej willi, z której okien widać zaprojektowane przez niego krematorium, spokojnie rozmawia z żoną, zajmuje się swoimi dziećmi, czyta im bajki, bawi się z nimi, drży o nie, kiedy zachorują.
Dba o to, żeby wszystkie życzenia jego rodziny były spełniane. „Czuję się tu jak w raju” – wyznaje pewnego dnia jego żona.
Maksymilian Kolbe: oddać życie za bliźniego
W 1941 roku w obozie Auschwitz przebywają o. Maksymilian Kolbe i Rudolf Höss. Jeden jako więzień, drugi jako komendant. Podczas apelu dziesięciu więźniów zostaje skazanych na śmierć za ucieczkę jednego człowieka z ich bloku.
Wśród nich jest Franciszek Gajowniczek. Ma żonę i dwóch synów, tak bardzo chce ich jeszcze zobaczyć… O. Maksymilian prosi, żeby wziąć jego życie zamiast życia Franciszka. Zostaje wysłany do bunkra głodowego, a kiedy po dwóch tygodniach nadal żyje, dobijają go zastrzykiem z fenolu. W chwili śmierci ma 47 lat. Franciszek Gajowniczek jest ocalony, po wojnie wróci do swojej rodziny.
Rudolf Höss: morderca milionów
Rudolf Höss w tym czasie dniem i nocą jest obecny przy gazowaniu i paleniu zwłok. W końcu Niemcy przegrywają wojnę, a jego największym zmartwieniem staje się ucieczka, zanim zostanie złapany i osądzony. W 1946 roku odnajdują go Brytyjczycy.
Gdy staje przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym, tłumaczy, że przez cały czas jedynie wykonywał rozkazy. Trafia do więzienia w Warszawie. Pilnujący go strażnicy pokazują mu wytatuowane im na rękach numery obozowe. W ostatnich listach pisze o swoim zdziwieniu postawą strażników, którzy mieli pełne prawo poniżać go i nienawidzić, a nie okazywali mu tego w żaden sposób.
Prosi, żeby nie wyciągać na widok publiczny jego odruchów łagodności i wątpliwości. „Niech opinia publiczna nadal widzi we mnie krwiożerczą bestię, okrutnego sadystę, mordercę milionów. Inaczej bowiem nie można sobie wyobrazić komendanta Auschwitz” – pisze.
W liście do żony wzywa ją, aby wychowała dzieci „w duchu prawdziwego, z głębi serca płynącego człowieczeństwa”, które on poznał „dopiero w polskich więzieniach”.
Maksymilian Kolbe i Rudolf Höss: tajemnica człowieka
Niedługo przed wykonaniem wyroku śmierci, który uważa za w pełni zasłużony, Höss prosi o spowiedź. Ksiądz mu jej nie odmawia. Zostaje powieszony tuż przy ogrodzeniu obozu koncentracyjnego, ale nie na jego terenie. W chwili śmierci ma 47 lat. Do historii ludzkości przechodzi jako symbol nienawiści do człowieka.
Ojciec Maksymilian Maria Kolbe staje się symbolem najwyższego poświęcenia. Papież Jan Paweł II kanonizuje go jako męczennika, dla tysięcy ludzi jest wzorem do naśladowania.
Czterdzieści siedem lat życia wystarczy, aby stać się symbolem XX wieku, symbolem dobra lub zła. Pośród wszystkich tajemnic wszechświata człowiek jest tą największą.
Ewa Rejman/Aleteia.pl
***************************************
Przesłanie Maksymiliana
***
Św. Maksymilian chce powiedzieć: nie jesteśmy gorsi od reszty Europy! Godności katolika i Polaka w nas nie zabito – mówił wikariusz generalny zakonu Franciszkanów o. Jan Maciejowski. w homilii podczas mszy św. odprawionej w sobotę w Centrum św. Maksymiliana w Harmężach.
14 sierpnia przypada 80. rocznica męczeńskiej śmierci polskiego franciszkanina św. Maksymiliana Kolbego w niemieckim obozie Auschwitz.
O. Maciejowski podkreślił w homilii, że Bóg zawsze posyłał proroków, by przygotowywali świat do wydarzeń, które miały nadejść. “Św. Maksymilian był prorokiem. Znał potrzeby tamtych czasów; ludzi, którzy przeżyli I wojnę światową. () Wiedział, że trzeba pomóc ludzkości poprzez nową – jak na owe czasy – ewangelizację. () Być prorokiem, to nie przewidywać przyszłość, ale ukazywać Boga człowiekowi, prowadzić do niego” – mówił.
Franciszkanin podkreślił, że proroctwem dla współwięźniów w Auschwitz była śmierć św. Maksymiliana. “W tym piekle zrobionym przez ludzi rozbłysła nadzieja. To tak, jakby Pan Bóg dotknął zranionej ludzkości. Maksymilian powtarzał: nienawiść nie jest siłą twórczą (), siłą twórczą jest miłość. To dziś mówi on nam, naszej Ojczyźnie i Kościołowi; tym, którzy noszą nienawiść w sercu: () tylko miłość potrafi tworzyć” – wskazywał.
Jak podkreślił o. Jan Maciejowski, św. Maksymilian jest także prorokiem na dzisiejsze czasy. “Jego proroctwo mówi o rodzinie. W kryzysie ojcostwa mówi o ojcu rodziny. W kryzysie wartości o godności ludzkiej. Nie chcemy komentować dzisiejszych czasów, bo dobrze widzimy, co się dzieje. Wystarczy popatrzeć także na nasze polskie ulice. () Czy św. Maksymilian nie jest dziś wyrzutem sumienia? Tak łatwo się poddajemy, my chrześcijanie, także osoby konsekrowane. Patrzymy na zło i mówimy – co ja mogę poradzić? Przyzwyczailiśmy się do zła. () Ofiara Maksymiliana mówi, że są takie rzeczy w życiu, do których nie można się przyzwyczaić; takie, za które warto oddać życie. To przykład dla współczesnych kapłanów” – powiedział.
Franciszkanin w homilii przywoływał słowa, które według współwięźnia wypowiedział męczennik w obozie: “przecież godności katolika i Polaka w nas nie zabito”. “W tę 80. rocznicę to nam św. Maksymilian chce powiedzieć: nie jesteśmy gorsi od reszty Europy! Godności katolika i Polaka w nas nie zabito. To jest przesłanie dla nas na dzisiejsze czasy” – podkreślił.
Joanna Woźniak ze Zduńskiej Woli, krewna św. Maksymiliana, która uczestniczyła w uroczystościach, powiedziała, że franciszkanin uczył oddania za drugiego człowieka. “W naszych czasach byłoby to niewyobrażalnie trudne. () Maksymilian był człowiekiem z charyzmą, który trochę nie pasował do czasów, w których żył. Wyprzedzał epokę. Był wizjonerem. () To, czego dokonał, było wielkim dziełem” – powiedziała.
Jak dodała, w rodzinie święty pamiętany jest jako normalny człowiek. “Pamiętamy go jako małego Mundka. Był rozrabiaką. Nie odbiegał od reszty dzieci poza tym, że był świetnym uczniem. Lubił matematykę, sam nauczył się łaciny” – mówiła dziennikarzom.
Franciszkanin o. Jan Maria Szewek podkreślił, że św. Maksymilian, gdy trafił do niemieckiego obozu Auschwitz, zawsze pamiętał, iż jest kapłanem, duszpasterzem i jest odpowiedzialny za zbawienie swoje, ale także innych. “Dlatego, jak mówią świadkowie i historycy z Muzeum Auschwitz, św. Maksymilian pocieszał w obozie ludzi, podnosił na duchu, modlił z nimi, a nawet po kryjomu odprawiał msze św.” – wskazał.
Duchowny powiedział też, że wszyscy znają czyn franciszkanina, gdy oddał życie za współwięźnia. “Ci, którzy lepiej znają Maksymiliana Kolbego uważają, że on także chciał być z tym dziewięcioma więźniami skierowanymi do celi głodowej. Chciał być z nimi w tych krytycznych, dramatycznych dniach. Chciał pomóc im przejść na drugi świat. Bóg dał mu łaskę, że przeżył do końca. () Wszyscy umarli, a on żył” – dodał.
Msza św. była kulminacją obchodów rocznicy męczeńskiej śmierci św. Maksymiliana. Równolegle Eucharystia odbyła się także w oświęcimskim kościele św. Maksymiliana Kolbego Męczennika.
Wcześniej przedstawiciele duchownych i władz różnych szczebli złożyli kwiaty na placu apelowym, gdzie 80 lat temu franciszkanin zgłosił się na śmierć w zamian za ocalenie współwięźnia, a także przy Ścianie Straceń na dziedzińcu bloku 11.
Rajmund Kolbe urodził w 1894 r. W 1910 r. wstąpił do zakonu franciszkanów. Przyjął imię Maksymilian Maria. Przed wojną założył w Niepokalanowie klasztor i wydawnictwo. Prowadził też działalność misyjną w Japonii.
Zakonnik został deportowany do Auschwitz w maju 1941 r. Dwa miesiące później, w reakcji na ucieczkę z obozu, Niemcy wybrali grupę więźniów, których skazali na śmierć głodową. Wśród nich był Franciszek Gajowniczek. Rozpłakał się mówiąc, że ma rodzinę. Maksymilian wystąpił z szeregu i zwrócił się po niemiecku do kierownika obozu Karla Fritzscha z prośbą, by pozwolił mu zająć miejsce nieznanego mu współwięźnia. Esesman zgodził się. Kolbe umierał w cierpieniach przez dwa tygodnie. Zmarł 14 sierpnia 1941 r., jako ostatni ze skazanych. Został dobity zastrzykiem fenolu w podziemiach bloku 11. Gajowniczek przeżył wojnę.
Franciszkanin został kanonizowany przez Jana Pawła II w 1982 r. Stał się pierwszym polskim męczennikiem podczas II wojny, który został wyniesiony na ołtarze. W 1972 r. został odznaczony pośmiertnie Krzyżem Złotym Orderu Virtuti Militari.
Św. Maksymilian jest patronem diecezji bielsko-żywieckiej, na terenie której znajduje się były niemiecki obóz Auschwitz. (PAP)
Marek Szafrański/Gość Niedzielny
************************************************************************************************************
13 sierpnia
Uroczystość Najświętszej Maryi Panny Kalwaryjskiej
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętych męczenników: Poncjana, papieża, i Hipolita, prezbitera, świętego Maksyma Wyznawcę, błogosławionych męczenników: Filipa Munarriza, prezbitera, i Towarzyszy |
W ufundowanym przez Mikołaja Zebrzydowskiego na początku XVII w. klasztorze bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej czczony jest łaskami słynący obraz Matki Bożej Płaczącej. Znajduje się on w bocznej kaplicy bazyliki Matki Bożej Anielskiej. Został on ukoronowany w dniu 15 sierpnia 1887 r. przez kard. Albina Dunajewskiego. Sam obraz o wymiarach 74 cm x 90 cm, nieznanego autorstwa, pochodzi z I połowy XVII w. Namalowano go farbą olejną na grubym, lnianym płótnie. Jego twórca wzorował się na obrazie znajdującym się w kościele parafialnym w Myślenicach koło Krakowa. Madonna z tulącym się do Niej Dzieciątkiem przedstawiona jest w półfigurze, z wyraźnym nachyleniem w stronę Dzieciątka. Jej lewa dłoń, z szeroko rozpostartymi palcami, spoczywa na wysokości piersi. Uwagę zwracają ciemne, zamyślone oczy Maryi, ze spojrzeniem skierowanym w dół, w stronę widza. Wysokie czoło, wolne od zmarszczek, okalają brązowe włosy okryte welonem. Głowę przykrywa ozdobny czepiec. Pulchne Dzieciątko zostało przedstawione w pozycji stojącej od kolan, wyraźnie przechyla się w stronę Madonny. Lewą rączką obejmuje Jej szyję, prawą zaś chwyta fałdy Jej płaszcza. Szeroko otwarte, ciemne oko, kieruje ufne spojrzenie w stronę Matki. Usta pozostają lekko rozchylone. Ciemnowłosą główkę okrywa czepiec. Delikatna szata osłaniająca biodra opada miękko w dół. Bazylika i klasztor bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej położone są na południe od miasta, a na południe i wschód od nich znajdują się 42 kaplice i kościoły dróżek. Jest to jedno z ważniejszych miejsc kultu pasyjnego i maryjnego. Znajduje się ono na liście Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Od 1979 r. głównemu kościołowi w Kalwarii przysługuje tytuł bazyliki mniejszej. Wizerunek Matki Bożej Kalwaryjskiej szczególnie czułym kultem otaczał kard. Karol Wojtyła, a potem – również papież św. Jan Paweł II. Wielokrotnie modlił się przed tym obrazem, zarówno w czasie swojej posługi arcybiskupa metropolity Krakowa, jak i następcy św. Piotra. W sanktuarium modlił się także papież Benedykt XVI. |
*******************************************
Wojewoda krakowski Mikołaj Zebrzydowski ufundował w roku 1602 sanktuarium składające się z zespołu kościołów i kaplic poświęconych Męce Pańskiej. Wierni rozważają przy nich stacje Męki Pańskiej. Rozważają również tajemnice współcierpienia Matki Bolesnej oraz Jej zaśnięcia i wniebowzięcia. Od roku 1641 w Kalwarii Zebrzydowskiej znajduje się otaczany wielką czcią obraz Matki Bożej. Uroczyście koronował go 1887 roku kard. Albin Dunajewski (1817-1894).
19 sierpnia 2002 r. papież Jan Paweł II – w ostatnim dniu swej 8. Podróży Apostolskiej do Polski pod hasłem “Bóg bogaty w miłosierdzie” – nawiedził Sanktuarium pasyjno-maryjne w Kalwarii Zebrzydowskiej. Tego dnia miała miejsce główna uroczystość jubileuszowa z racji 400-lecia sanktuarium i równocześnie druga pielgrzymka papieska do Kalwarii. Tutaj Papież kolejny raz powierzył swój naród i siebie Maryi.
Święty Jan Paweł II modlił się około pół godziny przed cudownym wizerunkiem Matki Bożej, następnie przewodniczył uroczystej Mszy św. koncelebrowanej, w czasie której wygłosił homilię poświęconą historii oraz znaczeniu sanktuarium kalwaryjskiego w życiu wiernych. Zawierzył też Matce Bożej Kalwaryjskiej Kościół, naród, i siebie samego. W trakcie uroczystości złożył u stóp Matki Bożej Kalwaryjskiej złoty krzyż papieski wykonany specjalnie na Rok Jubileuszowy 2002.
Była to ostatnia Msza św. Ojca Świętego sprawowana na ojczystej ziemi!
Niech zapanuje duch miłosierdzia, bratniej solidarności, zgody i współpracy oraz autentycznej troski o dobro naszej Ojczyzny. Mam nadzieję, że pielęgnując te wartości, społeczeństwo polskie, które od wieków przynależy do Europy, znajdzie właściwe sobie miejsce w strukturach Wspólnoty Europejskiej.
(fragment pożegnalnego przemówienia św. Jana Pawła II podczas ostatniej VIII podróży do Ojczyzny w roku 2002)
***
Początek homilii św. Jana Pawła II:
«Witaj, Królowo,
Matko Miłosierdzia,
życie, słodyczy i nadziejo nasza,
witaj!»
Umiłowani Bracia i Siostry! Przybywam dziś do tego sanktuarium jako pielgrzym, tak jak przychodziłem tu jako dziecko i w wieku młodzieńczym. Staję przed obliczem kalwaryjskiej Madonny, jak wówczas, gdy przyjeżdżałem tu jako biskup z Krakowa, aby zawierzyć Jej sprawy archidiecezji i tych, których Bóg powierzył mojej pasterskiej pieczy. Przychodzę tu i jak wtedy mówię: Witaj, Królowo, Matko Miłosierdzia!
Ile razy doświadczyłem tego, że Matka Bożego Syna zwraca swe miłosierne oczy ku troskom człowieka strapionego i wyprasza łaskę takiego rozwiązania trudnych spraw, że w swej niemocy zdumiewa się on potęgą i mądrością Bożej Opatrzności. Czyż nie doświadczają tego również całe pokolenia pątników, które przybywają tutaj od czterystu lat? Z pewnością tak. Inaczej nie byłoby dzisiaj tej uroczystości. Nie byłoby tu was, którzy przemierzacie kalwaryjskie Dróżki wiodące śladami krzyżowej męki Chrystusa i szlakiem współcierpienia i chwały Jego Matki. To miejsce w przedziwny sposób nastraja serce i umysł do wnikania w tajemnicę tej więzi, jaka łączyła cierpiącego Zbawcę i Jego współcierpiącą Matkę. A w centrum tej tajemnicy miłości każdy, kto tu przychodzi, odnajduje siebie, swoje życie, swoją codzienność, swoją słabość i równocześnie moc wiary i nadziei — tę moc, która płynie z przekonania, że Matka nie opuszcza swego dziecka w niedoli, ale prowadzi je do Syna i zawierza Jego miłosierdziu.*
Swoją homilię Ojciec Święty zakończył słowami modlitwy zawierzenia:
Matko Kalwaryjska, spraw, «byśmy byli między sobą jedno, i z Tobą».
«Przeto, Orędowniczko nasza,
one miłosierne oczy Twoje
na nas zwróć,
a Jezusa, błogosławiony Owoc
żywota Twojego,
po tym wygnaniu nam okaż.
O łaskawa, o litościwa, o słodka
Panno Maryjo!»*
Wejrzyj, łaskawa Pani, na ten lud,
który od wieków
pozostawał wierny Tobie
i Synowi Twemu.
Wejrzyj na ten naród,
który zawsze pokładał nadzieję
w Twojej matczynej miłości.
Wejrzyj, zwróć na nas
swe miłosierne oczy,
wypraszaj to, czego dzieci Twoje
najbardziej potrzebują.*
Dla ubogich i cierpiących otwieraj
serca zamożnych.*
Bezrobotnym daj
spotkać pracodawcę.*
Wyrzucanym na bruk
pomóż znaleźć dach nad głową.*
Rodzinom daj miłość,
która pozwala przetrwać
wszelkie trudności.*
Młodym pokazuj drogę
i perspektywy na przyszłość.*
Dzieci otocz płaszczem swej opieki,
aby nie ulegały zgorszeniu.*
Wspólnoty zakonne ożywiaj łaską
wiary, nadziei i miłości.*
Kapłanów ucz naśladować
Twojego Syna
w oddawaniu co dnia
życia za owce.*
Biskupom upraszaj światło
Ducha Świętego,
aby prowadzili ten Kościół
jedną i prostą drogą
do bram Królestwa Twojego Syna.*
Matko Najświętsza,
Pani Kalwaryjska,
wypraszaj także i mnie
siły ciała i ducha,
abym wypełnił do końca misję,
którą mi zlecił Zmartwychwstały.*
Tobie oddaję wszystkie owoce
mego życia i posługi;
Tobie zawierzam losy Kościoła;
Tobie polecam mój naród;
Tobie ufam
i Tobie raz jeszcze wyznaję:
Totus Tuus, Maria!
Totus Tuus. Amen.
W pozdrowieniu końcowym po Mszy św. Jan Paweł II powiedział:
Tak oto dobiega końca moje pielgrzymowanie do Polski, do Krakowa. Cieszę się, że to zwieńczenie wizyty dokonuje się właśnie w Kalwarii, u stóp Maryi. Raz jeszcze pragnę zawierzyć Jej opiece was tutaj zgromadzonych, Kościół w Polsce i wszystkich rodaków. Niech Jej miłość będzie obfitym źródłem łask dla naszego kraju i jego mieszkańców.
Kiedy nawiedzałem to sanktuarium w r. 1979, prosiłem, abyście się za mnie tu modlili, za życia mojego i po śmierci. Dziś dziękuję wam i wszystkim kalwaryjskim pielgrzymom za te modlitwy, za duchowe wsparcie, jakiego nieustannie doznaję. I nadal proszę: nie ustawajcie w tej modlitwie – raz jeszcze powtarzam – za życia mojego i po śmierci. Ja zaś, jak zawsze, będę odwzajemniał tę waszą życzliwość polecając wszystkich Miłosiernemu Chrystusowi i Jego Matce.
***
Z przemówienia papieża Jana Pawła II
w czasie pielgrzymki do Kalwarii Zebrzydowskiej 7.06.1979.
Tajemnica jedności Matki z Synem
Kalwaria Zebrzydowska: Sanktuarium Matki Bożej – i dróżki. Nawiedzałem je wiele razy, począwszy od lat moich chłopięcych i młodzieńczych. Nawiedzałem je jako kapłan. Szczególnie często nawiedzałem sanktuarium kalwaryjskie jako arcybiskup krakowski i kardynał. Przybywaliśmy tu wiele razy z kapłanami, koncelebrując przed Matką Bożą, czasem pełne Prezbiterium Kościoła krakowskiego, zwłaszcza w momentach ważnych. Jednakże najczęściej przybywałem tutaj sam i wędrowałem po dróżkach Pana Jezusa i Jego Matki, rozpamiętywałem Ich najświętsze tajemnice. A oprócz tego polecałem Panu Jezusowi przez Maryję sprawy szczególnie trudne i sprawy szczególnie odpowiedzialne w całym moim posługiwaniu biskupim, potem kardynalskim. Wiedziałem, że coraz częściej muszę tu przychodzić, bo po pierwsze: spraw takich było coraz więcej, a po drugie – dziwna rzecz – one się zwykle rozwiązywały po takim moim nawiedzeniu na dróżkach. Mogę wam powiedzieć dzisiaj, moi drodzy, że prawie żadna z tych spraw, które czasem niepokoją serce biskupa, a w każdym razie pobudzają jego poczucie odpowiedzialności, nie dojrzała inaczej, jak tutaj, przez domodlenie jej w obliczu Wielkiej Tajemnicy wiary, jaką Kalwaria kryje w sobie.
Kalwaria ma w sobie coś takiego, że człowieka wciąga. Co się do tego przyczynia? Może i to naturalne piękno krajobrazu, który stąd się roztacza, u progu polskich Beskidów. Z pewnością ono nam przypomina także o Maryi, która – by odwiedzić Elżbietę – “udała się w okolicę górzystą”. Nade wszystko jednakże to, co tutaj stale człowieka pociąga na nowo, to właśnie owa tajemnica zjednoczenia Matki z Synem i Syna z Matką. Tajemnica ta opowiedziana jest plastycznie i szczodrze przez wszystkie kaplice i kościółki, które rozłożyły się wokół centralnej bazyliki.
Tajemnica zjednoczenia Matki z Synem i Syna z Matką na dróżkach Męki Pańskiej, a potem na szlaku Jej pogrzebu od kaplicy Zaśnięcia do “grobu Matki Bożej”. A wreszcie tajemnica zjednoczenia w chwale na dróżkach Wniebowzięcia i Ukoronowania. Wszystko to, rozłożone w przestrzeni i czasie, wśród tych gór i wzgórz, omodlone przez tyle serc, przez tyle pokoleń, stanowi szczególny rezerwuar, żywy skarbiec wiary, nadziei i miłości Ludu Bożego tej ziemi. Zawsze, kiedy tu przychodziłem, miałem świadomość, że zanurzam się w tym właśnie rezerwuarze wiary, nadziei i miłości, które nanosiły na te wzgórza, na to sanktuarium, całe pokolenia Ludu Bożego ziemi, z której pochodzę, i że ja z tego skarbca czerpię. I zawsze miałem tę świadomość, że owe tajemnice Jezusa i Maryi, które tu rozważamy, modląc się za żywych lub za zmarłych, są istotnie niezgłębione. Stale do nich powracamy i za każdym razem nie mamy dość. Zapraszają nas one, aby wrócić na nowo – i na nowo się w nie zagłębić. W tych tajemnicach wyrażone jest zarazem wszystko, co składa się na ludzkie, ziemskie pielgrzymowanie, na “dróżki” dnia powszedniego. Co za wspaniała zresztą nazwa – trudno znaleźć w innych językach jakiekolwiek słowo, które by temu odpowiadało. Wszystko, co składa się na te dróżki ludzkiego dnia powszedniego, zostało przejęte przez Syna Bożego i za pośrednictwem Jego Matki jest człowiekowi wciąż oddawane na nowo: wychodzi z życia i wraca do życia ludzkiego. Ale oddawane już jest w nowej postaci, jest prześwietlone nowym światłem, bez którego życie ludzkie nie ma sensu, pozostaje w ciemności. “Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia”. Oto jest owoc mojego wieloletniego pielgrzymowania po kalwaryjskich dróżkach. Owoc, którym z wami się dzielę.
A jeśli do czego pragnę was zachęcić i zapalić, to abyście nie przestawali nawiedzać tego sanktuarium. I niech Sanktuarium Kalwaryjskie nadal skupia pielgrzymów, niech służy archidiecezji krakowskiej i całemu temu rejonowi, który tradycyjnie ściąga tutaj z Zachodu i Wschodu, z Południa i Północy, niech służy całemu Kościołowi w Polsce. Niech tutaj dokonuje się wielkie dzieło duchowej odnowy mężczyzn i kobiet, młodzieży męskiej i młodzieży żeńskiej, liturgicznej służby ołtarza wszystkich.
Wszystkich też, którzy tutaj przybywać będą, proszę, aby modlili się za jednego z kalwaryjskich pielgrzymów, którego Chrystus wezwał tymi samymi słowami co Szymona Piotra. Wezwał go poniekąd z tych wzgórz i powiedział: “Paś baranki moje, paś owce moje”. I o to proszę, abyście się za mnie tu modlili, za życia mojego i po mojej śmierci.
***
Św. Jan Paweł II zawdzięczał swoje powołanie Kalwaryjskiej Matce. Pierwszy raz przyprowadził go do Niej jego ojciec – Karol Senior. Powiedział mu wtedy słowa, które zapamiętał do końca życia. Dlatego wracał do Kalwaryjskiej Matki po wielokroć jako kapłan, biskup, kardynał i w końcu jako papież.
***
Św. Jan Paweł II patronem Kalwarii Zebrzydowskiej
***
Św. Jan Paweł II został ogłoszony Patronem Kalwarii Zebrzydowskiej. Metropolita krakowski abp Marek Jędraszewski na ręce burmistrza miasta przekazał dekret potwierdzający ten fakt. Podniosła dla miasta uroczystość nastąpiła na zakończenie corocznego odpustu Wniebowzięcia NMP.
– Matka Boża Kalwaryjska wskazując na Jezusa Chrystusa pokazywała Janowi Pawłowi II drogę. Wpatrując się w Jej wizerunek widział, jak ukochał Ją Chrystus, i jaką miłością obdarza każdego z nas. Tutaj uczył się miłości do Niej – mówił abp Marek Jędraszewski o papieżu Polaku, który w czasie dzisiejszych uroczystości ku czci Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny został ogłoszony patronem Kalwarii Zebrzydowskiej.
Starania o uczynienie Jana Pawła II patronem Kalwarii Zebrzydowskiej rozpoczęły się pod koniec 2019 r. Na wniosek burmistrza Rada Miejska podjęła jednomyślnie 30 grudnia 2019 r. uchwałę z prośbą skierowaną do abp. Jędraszewskiego o poparcie inicjatywy. Metropolita uchwałę wraz z rekomendacją przekazał do Stolicy Apostolskiej. Do prośby miasta pozytywnie odniósł się również Episkopat Polski oraz nuncjusz apostolski w Polsce Salvatore Pennacchio.
Po Mszy św. kanclerz krakowskiej kurii ks. Grzegorz Kotala odczytał dekret Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, ustanawiający św. Jana Pawła II patronem Kalwarii Zebrzydowskiej. Abp Marek Jędraszewski przekazał dekret burmistrzowi miasta.
fot. Biuro Prasowe Archidiecezji Krakowskiej
**
– Ustanowienie św. Jana Pawła II patronem Kalwarii Zebrzydowskiej to dla nas wszystkich wielki zaszczyt ale i wielkie zobowiązanie – powiedział Augustyn Ormanty, burmistrz Kalwarii Zebrzydowskiej.
Jak dodał, miasto chce realizować naukę wielkiego patrona. – Jan Paweł II pokładał wielkie nadzieje w młodzieży, dlatego chcę, aby powstało stowarzyszenie, które będzie wspierać ubogą, ale zdolną młodzież. Będzie to żywy pomnik patrona. A skoro Karol Wojtyła chętnie modlił się na kalwaryjskich dróżkach, to we współpracy z Sanktuarium Pasyjno-Maryjnym planuję zaprosić samorządowców z całej Małopolski do pójścia jego śladami. Co roku, w pierwszą sobotę czerwca, spotkajmy się w Polskiej Jerozolimie – zaapelował burmistrz.
Urząd Miasta Kalwarii Zebrzydowskiej pracuje nad stworzeniem logo i identyfikacji wizualnej, wplatając w nią papieskie symbole. We współpracy z sanktuarium i parafią św. Józefa miasto pragnie poszerzyć propozycję nabożeństw za wstawiennictwem św. Jana Pawła II.
Karol Wojtyła od najmłodszych lat nawiedzał Kalwarię Zebrzydowską, bazylikę i dróżki. Przybywał tam początkowo z ojcem, a następnie jako kapłan, biskup, kardynał a ostatecznie jako następca św. Piotra. W czasie przejazdu do Wadowic i krótkiego postoju na kalwaryjskim rynku, 14 sierpnia 1991 r. Papież wypowiedział znamienne słowa: „Dziś tylko na krótko się tu zatrzymuję. Ale tutaj serce moje zostało na zawsze”.
Ostatnia Eucharystia na polskiej ziemi w 2002 r. miała miejsce w kalwaryjskiej Bazylice. Jan Paweł II zawierzył tam Maryi losy Kościoła i Narodu Polskiego. Wydarzenie to było klamrą spinającą życie Karola Wojtyły – Jana Pawła II, największego pośród Pielgrzymów Kalwaryjskich.
Katolicka Agencja Informacyjna Kai/17 sierpnia 2020
************************************************************************
Skąd się wzięły kalwaryjskie dróżki?
Pierwsza kaplica w Kalwarii Zebrzydowskiej powstała w 1600 r. Dlaczego Mikołaj Zebrzydowski postanowił zbudować dróżki?
Dróżki w Kalwarii Zebrzydowskiej są najstarszym tego typu obiektem na terenie Polski. Powstawały od 1600 r., co oznacza, że powoli zbliżają się do swoich półtysięcznych urodzin. Decyzję o ich budowie podjął właściciel tych ziem, Mikołaj Zebrzydowski- ówczesny wojewoda krakowski. Pierwszym obiektem Kalwarii był kościółek Ukrzyżowania Pana Jezusa zbudowany według gipsowego modelu jerozolimskiej kaplicy Świętego Krzyża, przywiezionego z Jerozolimy przez Hieronima Strzałę. Kaplica powstała na Górze Żarek. Wtedy jednak Zebrzydowski nie miał jeszcze w planach stworzenia na swoich ziemiach małej Jerozolimy. Ta myśl zrodziła się po przeczytaniu przez arystokratę książki Christiana Adrichomiusza, opisującej Jerozolimę w czasach Chrystusa. Wojewoda krakowski stwierdził wówczas, że odtworzenie najważniejszych obiektów związanych z Męką Pana Jezusa pozwoli głębiej przeżywać tajemnicę tamtych wydarzeń tym, którzy nie mogą wyruszyć na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Dodatkowym argumentem za budową kompleksu było ukształtowanie terenu w okolicy między wzgórzem Żarek a Lanckoroną, które zdaniem Zebrzydowskiego przypominało Jerozolimę.
Prace ruszyły z rozmachem po 1604 r. Kaplice Drogi Krzyżowej stanęły między 1605 a 1617 r. , a w kolejnych latach powstały następne obiekty. Dziś na terenie 6 km kwadratowych znajdują się 42 budowle sakralne stanowiące m.in. tzw. Dróżki Pana Jezusa i Dróżki Maryi. Te pierwsze to 24 obiekty, te drugie – 11. Budowle są zaprojektowane tak, aby odzwierciedlały oryginalne budynki z Ziemi Świętej, konkretne miejsca w Kalwarii noszą nazwy odzwierciedlające poszczególne miejsca w Jerozolimie. Łączna długość Dróżek to około 5 km.
Jak się modlić na Dróżkach?
Na kalwaryjskie Dróżki można wybrać się zorganizowaną pielgrzymką, jednak najbardziej miejsce sprzyja modlitwie indywidualnej. Można wybrać się do konkretnych kaplic, można też przejść całość Dróżek, rozważając po kolei tajemnice Męki Pana Jezusa lub te związane z Matką Bolesną. Na całość trzeba jednak przeznaczyć kilka godzin. W rozważaniach pomocny będzie modlitewnik z przewodnikiem, który pozwoli pielgrzymowi nie zgubić się na dość skomplikowanym terenie. No właśnie – pielgrzymowi. Bo modlitwa na Dróżkach ma charakter pielgrzymki. Idziemy od miejsca do miejsca, tak, jakbyśmy pielgrzymowali do Jerozolimy. Właśnie taka idea przyświecała fundatorowi Kalwarii – Michałowi Zebrzydowskiemu, gdy rozpoczynał realizację tego niezwykłego projektu.
Gość Niedzielny
**************************************************************
13 sierpnia
Błogosławiony Marek z Aviano, prezbiter
Karol Dominik przyszedł na świat 17 listopada 1631 roku w Aviano koło Wenecji. Wzrastał w rodzinie bogatych mieszczan, ale bogactwo nie stało się dla niego celem życia. Wybrał drogę doskonałości w zakonie kapucynów, który już wówczas w swym gronie miał wielu świętych mężów. W 1648 roku Karol wstąpił do klasztoru, przyjmując imię Marek. Siedem lat później przyjął święcenia kapłańskie. Jako kaznodzieja wędrował po wielu krajach, głosił słowo Boże w Tyrolu, Niderlandach, Szwajcarii, Francji, Austrii i Hiszpanii. Wielkim zaufaniem darzyli go papieże, dlatego wysyłali go często w charakterze legata na dwory królewskie. Był wędrownym kaznodzieją, spowiednikiem i powiernikiem władców. Za jego przyczyną dochodziło do wielu nawróceń i uzdrowień, które szybko przyniosły mu sławę w całej Europie. Sam określał się mianem “duchowego lekarza Europy”. Został mianowany przełożonym klasztorów w Bellono (1672-1674) i Oderzo (1674-1675). Marek z Aviano należał do najwybitniejszych kaznodziejów XVII-wiecznych. Jemu właśnie przypisuje się zjednoczenie chrześcijańskich wojsk pod Wiedniem. Odegrał tam rolę duchowego przywódcy. Przed decydującą bitwą odprawił Mszę świętą w namiocie króla Jana III Sobieskiego, gdzie znajdował się wielki obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Na zakończenie Mszy skierował do króla przemówienie, w którym zachęcał do zaufania Bogu. O zwycięstwie ojciec Marek poinformował papieża, kończąc słowami: “Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył!” Marek zmarł 13 sierpnia 1699 roku w Wiedniu. Do grona błogosławionych włączył go dopiero św. Jan Paweł II w dniu 27 kwietnia 2003 r., w niedzielę Bożego Miłosierdzia. |
****************************
Marek z Aviano – z Sobieskim ratował chrześcijaństwo
***
Kim był ten kapucyn, skoro obok króla Jana III Sobieskiego zajmuje tak zaszczytne miejsce? Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy bliżej zapoznać się z jego życiem i działalnością.
Jan Matejko w 200 rocznicę odsieczy wiedeńskiej uwiecznił na płótnie zwycięstwo króla Jana III Sobieskiego pod Wiedniem i obraz ten ofiarował papieżowi Leonowi XIII (oglądać go można w Muzeum Watykańskim). Po lewej stronie zwycięzcy spod Wiednia malarz umieścił kapucyna o. Marka z Aviano.
W doskonałej biografii Jana III pióra Zbigniewa Wójcika o. Marek nazwany został, jednym „z głównych bohaterów epopei wiedeńskiej”[1] . Mało kto jednak w Polsce interesował się, kim był ów bohater, jakie były życiowe losy, poprzestawano na ogólnikowych wzmiankach[2] . Kim był ten kapucyn, skoro obok króla Jana III Sobieskiego zajmuje tak zaszczytne miejsce? Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy bliżej zapoznać się z jego życiem i działalnością.
1. Wiek młodzieńczy i wstąpienie do zakonu
Przyszły legat papieski w dniach odsieczy wiedeńskiej przyszedł na świat 17 XI 1631 r. jako trzecie z jedenaściorga dzieci małżonków Marka Christofori i Róży Zenoni. Urodził się w miejscowości Aviano, w diecezji Concordia – Pordenone, w północnych Włoszech. Rodzice należeli do ludzi względnie dobrze sytuowanych i mogli sobie pozwolić na kształcenie dzieci. Trzeci ich potomek, Karol Dominik, bo takie imiona otrzymał na chrzcie, został wysłany do kolegium ojców jezuitów w Gorycji. Tam pozostał do 16 roku życia. Pewnego dnia, nie wiadomo z jakich powodów, chłopiec uciekł z kolegium. Prawdopodobnie chciał wziąć udział w wojnie z Turcją, którą toczyła wówczas Najjaśniejsza Republika Wenecka (1645-1669). Udał się do Capodistria, by wsiąść na statek i odbyć podróż. Spotkało go niepowodzenie. Wyrzucony ze statku, znalazł się bezdomny przed tutejszym klasztorem kapucynów.
Przełożony klasztoru zaopiekował się nim i odesłał do rodziców. Kontakt z kapucynami spowodował, że Karol Dominik już 21 XI 1648 r. zgłosił się do prowincjała weneckiego kapucynów, wyrażając wolę wstąpienia do tego zakonu. W kilka dni później rozpoczął nowicjat w Conegliano, przyjmując ku czci swego ojca zakonne imię Marka. Dn. 21 XI 1649 złożył śluby zakonne, zobowiązując się żyć według Reguły św. Franciszka i zachowywać Ewangelię Pana naszego Jezusa Chrystusa. Potem rozpoczął 6-letnie studia teologiczne. Współbracia oceniali go jako dobrego współbrata, życzliwego i przyjaznego wszystkim oraz wiernego swym obowiązkom. Przełożeni widzieli w nim niezbyt bystrego studenta, o dosyć przeciętnych zdolnościach. Sądzili, że po otrzymaniu święceń będzie nadawał się – poza spełnianiem kultu liturgicznego – najwyżej do pilnowania kościoła i zakrystii. Była to niezbyt wesoła perspektywa dla młodego kapucyna, który marzył o kaznodziejstwie.
Święcenia kapłańskie otrzymał 18 XI 1655 r. W zakonie, by otrzymać tzw. „patent kaznodziejski” od generała zakonu, trzeba przejść solidne przygotowanie. To go nie przeraziło. Pracę tę oparł nie tylko na kształceniu intelektu, ale przede wszystkim na życiu ascetycznym: modlitwie, praktyce samotności i pokuty. Kazania przygotowywał na piśmie nie tylko dlatego, że było to obowiązkiem wszystkich młodych kapłanów, ale czynił to ze szczególną sumiennością, by przekazać wiernym bogactwo wiary.
2. Kaznodzieja i apostoł „aktu żalu”
We wrześniu 1664 r., a więc po 9 latach od daty święceń kapłańskich, otrzymał misję głoszenia Słowa Bożego w różnych miastach prowincji weneckiej. I – wbrew przewidywaniom – zaczął ujawniać talent kaznodziejski. Przemawiał z wielkim zapałem i wewnętrznym zaangażowaniem. Na jego kazania adwentowe i wielkopostne zaczęły ściągać rzesze wiernych. Większość kazań głosił o Męce Pańskiej. Najczęściej występował z krzyżem w ręku, gdyż trwałym znakiem tej tradycji są wyobrażenia na ambonach kapucyńskich ręki trzymającej krzyż. Przemawiał słowami „prostymi i pokornymi, ale przepełnionymi miłością i Bożym zapałem”. Był kaznodzieją ludowym w najlepszym tego słowa znaczeniu. Potrafił swymi kazaniami pociągać ludzi uczonych i prostych, arystokratów i lud. Przemawiał głosem pełnym dramatyzmu, przeżycia, niekiedy ze łzami w oczach. Z tego czasu zachowała się relacja, że gdy o. Marek razu pewnego nie dostrzegł znaku skruchy na twarzach dwóch swoich słuchaczy, publicznych grzeszników, rzucił w nich krzyżem, który zazwyczaj trzymał w ręku podczas kazań. Czy ci się poprawili, nie wiadomo, ale krzyż się połamał. Stąd nadano mu przydomek „Spezzacristi”, co można przetłumaczyć „łamiący Chrystusa”.
O. Marek wytworzył sobie własny styl głoszenia kazań wielkopostnych, adwentowych czy też okolicznościowych. Rozpoczynał je zwykle od wzbudzania ufności w dobroć Bożą, dążąc do tego, aby słuchacze, świadomi łask otrzymywanych od Boga, z wdzięcznością odpowiadali na Jego dobroć. Z biegiem czasu kazanie stawało się jakby dialogiem pomiędzy kaznodzieją a słuchaczami, poprzez żywą reakcję ludu. Po wyrażeniu aktów wiary i ufności starał się, by słuchacze wyrazili akt żalu za grzechy. Potrafił wytworzyć taką atmosferę, że wierni bili się w piersi, prosząc Boga miłosiernego o odpuszczenie grzechów. Zachęcał do spowiedzi, wierząc, że najlepsze kazanie nie będzie miało wielkiej wartości, jeżeli nie doprowadzi do wyznania grzechów i otrzymania rozgrzeszenia w konfesjonale. Na zakończenie nauki odmawiał ułożony przez siebie akt żalu, a potem udzielał specjalnego błogosławieństwa. Istotnie po jego kazaniach wielu słuchaczy garnęło się do konfesjonałów.
Jako kaznodzieja stał się sławny w całej Republice Weneckiej, a wkrótce niemal w całej Europie. W miarę swoich ówczesnych możliwości drukował kartki z aktem żalu i rozdawał wśród ludzi, aby dopomagać im do nawrócenia. Jego oddziaływanie zataczało coraz szersze kręgi na Italię i poza nią. Wierni nazwali go „apostołem aktu żalu”.
3. Cudotwórca i apostoł Europy
Przełomową datą w życiu i działalności o. Marka był rok 1676. We wrześniu głosił kazania w Padwie. Podczas jednego z nich uzdrowiona została zakonnica, od 13 lat chora nieuleczalnie. Fakt ten stał się bardzo głośny. Przełożeni zakonni zaniepokojeni zbyt wielkim poruszeniem, jakie powstało wokół jego osoby, próbowali go przenieść to do jednego, to do innego klasztoru. Wywołało to protesty ludzi i władze zakonne musiały zezwolić mu na dalszą publiczną działalność kaznodziejską. Tymczasem po kazaniach o. Marka poczęły się mnożyć nadzwyczajne wypadki nie tylko nawróceń, ale uzdrowień. Papież Innocenty XI niebawem nazwał go „cudotwórcą swego wieku – il taumaturgo del secolo”. Mianował go misjonarzem apostolskim. W tym charakterze o. Marek zaczął przemierzać całą Europę. Wzywali go biskupi i książęta, zaprosił go książę elektor bawarski Maksymilian Filip i cesarz Leopold I. W 1680 r. udał się do Monachium. Naoczni świadkowie stwierdzali, że kazaniom o. Marka towarzyszyła nadprzyrodzona atmosfera i szczególne Boże działanie.
Z Monachium udał się do Innsbrucka, Salzburga, Passawy i Linzu, gdzie jako gość cesarza przebywał przez 3 tygodnie. Potem jego droga wiodła przez Regensburg, Neuburg, Ingolstadt, Bamberg do Wirzburga, Kolonii, Augsburga. Wróciwszy na krótko do rodzimej prowincji weneckiej, udał się następnie do Francji, Holandii i Szwajcarii.
4. Podróże religijne i dyplomatyczne
Marek z Aviano był nadto misjonarzem apostolskim szczególnego rodzaju. Papież Innocenty XI, świadomy zagrożenia Europy przez Turcję, usilnie starał się wskrzesić ideę krucjat i pozyskać dla niej władców chrześcijańskich. Marek z Aviano, również przejęty tą ideą, pracować miał na dworach europejskich nad jej urzeczywistnieniem. Doprowadził najpierw do sojuszu bawarsko-cesarskiego. W 1681 r., na prośbę cesarza Leopolda I, udał się do Ludwika XIV z ofertą zgody i przyjaźni. Został jednak u bram Paryża zatrzymany przez agentów policji, załadowano go na furę siana i odstawiono do granicy. Miał opinię zdecydowanego stronnika Habsburgów, stąd innym razem, gdy chciał pojechać do Hiszpanii, wzbroniono mu przejazdu przez Francję.
W 1682 r. na polecenie władz zakonnych udał się na dwór cesarza Leopolda I do Wiednia. Napisał wówczas do cesarza: „Skoro została mi nałożona tak poważna odpowiedzialność […] nie będę się starał o nic innego, jak tylko o dobro Waszego Cesarskiego Majestatu. Proszę pozwolić, że będę się kierował myślą Bożą, będę się kierował duchem prostoty, bezinteresownej szczerości i prawdy, której we współczesnym złudnym świecie nie pozwala się wchodzić na dwory wielkich tego świata, co przynosi szkodę tak publiczną, jak i prywatną”. W innym liście dodał: „Moje dobre rady oparte są na Bogu, przez którego we wszystkim i przez wszystko chcę być kierowany”. Cesarz upodobał sobie kapucyna. Zawiązała się między nimi przyjaźń. Gdy o. Marek oddalał się od cesarskiego dworu, wymieniali między sobą korespondencję. Zachowały się 164 listy cesarza do o. Marka i 154 o. Marka do cesarza[3].
Leopold I został cesarzem w młodym wieku. Osobiście był człowiekiem wspaniałomyślnym, szczerym, inteligentnym, wykształconym, moralnie prawym, natomiast jako władca pozostawiał wiele do życzenia, szczególnie z racji braku energii i stanowczości. Tragizm jego rządów polegał na tym, że nie zdawał sobie sprawy z istniejących nadużyć, urągających podstawowym zasadom sprawiedliwości, i nie było nikogo, kto by mu otworzył na to oczy i powiedział prawdę. Starał się to czynić o. Marek, prawdopodobnie bez większych rezultatów. Jednak jego działalność kaznodziejska na dworze cesarskim była świadectwem, że jest ktoś, kto ma odwagę sprawy te podnosić.
5. Legat papieski
Cesarz darzył o. Marka wielkim zaufaniem, zwierzał mu się z różnych problemów. 29 XI 1682 r pisał do niego: „Obawiam się, że będziemy mieli wojnę z Turkami. Gdybym mógł odbyć tę kampanię mając Ojca przy sobie, mógłbym powiedzieć – jeśli Bóg jest z nami, któż przeciw nam?”. Wkrótce obawy te stały się rzeczywistością. W maju następnego roku armia turecka ruszyła na wyprawę wojenną. Cesarz dwukrotnie pisał do o. Marka wyrażając życzenie, by przybył do niego. Ten w odpowiedzi z dn. 26 V 1682 r. stwierdził: „Jestem w Padwie, zawsze gotów służyć Waszej Cesarskiej Mości we wszystkim, co mi rozkaże”. 7 VII 1683 r. Wiedeń został otoczony przez wojska tureckie. Cesarz opuścił miasto, a z nim 60000 mieszkańców. Przeniósł się do Linzu, skąd znów pisał: „Ojcze Marku, polegam na Tobie i całe zaufanie pokładam w Twojej modlitwie, a także w Twojej obecności przy armii”.
Dn. 14 VIII 1683 r., na prośbę cesarza, o. Marek z Aviano mianowany został przez Innocentego XI legatem papieskim przy cesarzu i jego armii, a 5 IX przybył do Linzu. Zaraz dopuszczony został do narad wojskowych. Cesarz ciągle się wahał, czy ma objąć naczelne dowództwo nad wojskami koalicyjnymi. Król polski Jan III stawiał sprawę zdecydowanie twierdząc, że to on powinien być naczelnym dowódcą, na co z kolei nie chcieli zgodzić się książęta niemieccy, uważając, że dowodzenie armią sprzymierzoną należy się Karolowi Lotaryńskiemu. O. Marek zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Znał zapewne kwalifikacje i bogate doświadczenie wojenne w wojnach z Turkami króla polskiego. Stanowczo więc opowiedział się za powierzeniem mu naczelnego dowództwa. Sam Jan III w liście do Marii Kazimiery z 9 IX 1683 r. napisał: „Był u mnie na tamtej stronie Dunaju na audiencji [o. Marek] z Aviano, więcej niż pół godziny; powiedział co mówił z cesarzem prywatnie, jako przestrzegał, napominał, pokazował, dlaczego P. Bóg te tu karze kraje. Na wojnę mu samemu iść ani tu się zbliżać nie kazał i kiedy wczoraj rozgłoszono, iż cesarz jedzie, że mu gospody tu w Tulnie rozpisują, on się tylko uśmiechał, a głową pokazował, że nie”[4] . Zachował się też list cesarza Leopolda do o. Marka z 8 IX 1683 r., w którym ten pisał: „Chciałbym, abyś Wasza wielebność powiadomił mnie o tej sprawie, o której rozmawialiśmy ostatnim razem wieczorem. Czy król (polski) ma jakieś trudności odnośnie do przybycia mojej osoby i czy jest bardzo przeciwny temu mojemu przybyciu. Czy Wasza wielebność uważa, tak jak przedtem, że nie powinienem przybyć, czy też mógłbym przybyć. Ja jednak nie chcę, by moje przybycie było ze szkodą dla Wiednia i dla dobra publicznego […] Gdyby Wasza wielebność miał przeciwne zdanie, proszę zaraz dać mi znać…”[5] .
Nie ulega wątpliwości, że dzięki zabiegom dyplomatycznym o. Marka z Aviano ostatecznie Jan III objął dowództwo nad wojskami sprzymierzonych. Pertraktacje ciągnęły się niemal do ostatniej chwili. O. Marek wspominać będzie tę sytuację jeszcze w 5 lat po odsieczy wiedeńskiej, pisząc list do cesarza Leopolda 8 XII 1688 r. „Pamięta zapewne Wasza Cesarska Mość, że podczas oblężenia Wiednia miałem wielką łaskę od Boga, by na 10 dni przed bitwą przynieść skuteczną pomoc. Gdybym się spóźnił o 5 dni, Wiedeń byłby upadł i dostał się w ręce nieprzyjaciół. Dwa razy spotkałem się z królem polskim, zniechęconym z wielu powodów, ale z niemałym wysiłkiem doprowadziłem do tego, by Wiedeń wyzwolono, co z pomocą Bożą też się stało”[6] . O. Marek, w wirze licznych zajęć, nie zapomniał o swej istotnej powinności – duchowego przygotowania wojsk chrześcijańskich do walki. Już 8 IX, w święto Narodzenia NMP, odprawił specjalną Mszę św. Jan III w liście do Marysieńki z 9 IX 1683 r. tak opisywał to doniosłe wydarzenie: „Myśmy dzień wczorajszy tu strawili na nabożeństwie, gdzie nam dawał padre Marco z Aviano benedykcję, umyślnie tu przysłany imieniem Ojca św. Komunikował nas z rąk swoich: mszę miał i egzortę niezwyczajnym sposobem, bo pytał: «Jeśli macie ufność w Panu Bogu?» i odpowiadaliśmy mu wszyscy, że mamy. Potem kilka razy kazał za sobą mówić głośno: «Jezus Maryja, Jezus Maryja». Mszę miał z dziwnym nabożeństwem: prawdziwie to jest człowiek złączony z P. Bogiem, nie prostak i nie bigot”[7] . Z tą Mszą św. wiąże się nawet legenda. Autor Diariusza wiedeńskiej okazyji Mikołaj na Dyakowicach Dyakowski napisał, że o. Marek kończąc Mszę św. zamiast słów: Ite, missa est – tj. Idźcie msza się skończyła, powiedział Vnces Joannes”[8] .
W sam dzień zaplanowanej bitwy, 12 IX o świcie, o. Marek odprawił Mszę św. w zrujnowanej kaplicy klasztoru kamedułów dla króla i dowódców. Jan III z synem Jakubem służyli do Mszy. Wszyscy obecni w kaplicy przyjęli Komunię św. Po Mszy o. Marek odmówił specjalną modlitwę. Oto jej fragmenty:
„Wielki Boże zastępów, spojrzyj na nas stojących przed Twoim Majestatem: prosimy Cię, przebacz nam nasze winy. Spowodowaliśmy Twój gniew i słusznie powstały wojska, by nas uciskać. O wielki Boże, prosimy Cię o przebaczenie z całego serca. Miej litość nad nami, miej litość nad Kościołem, który złość i potęga niewiernych chce zniszczyć.
Pamiętaj, że przez trud i przelanie Twej Najświętszej Krwi wyrwałeś wszystkich z niewoli Szatana. Nie dozwól, by niewierni chełpili się i powtarzali: «Gdzie jest ich Bóg, że nie mógł ich wybawić z naszych rąk?».[…] Umocnij Twą łaską Twego i naszego cesarza Leopolda, umocnij duchem króla polskiego, księcia lotaryńskiego, książąt bawarskich i saksońskich i te wspaniałe oddziały (wojsk), które stają, by walczyć dla chwały Twojego imienia i dla obrony i rozszerzenia Twojej wiary. […]Ty sam jesteś możny i możesz dać lub odjąć zwycięstwo i tryumf. Rozciągam moje ręce jak Mojżesz, aby błogosławić Twoich żołnierzy. Podtrzymaj ich i daj im Twoją potęgę, aby zniszczyli nieprzyjaciół Twoich i naszych; na chwałę Twojego imienia. Amen”[9] .
Po odmówieniu modlitwy, legat papieski udzielił wszystkim obecnym apostolskiego błogosławieństwa na życie i na śmierć. Zważywszy, że działo się to przed decydującą bitwą, był to moment ogromnie uroczysty i pełen religijnej żarliwości.
O. Marek był obecny wśród wojska podczas bitwy. Przebiegał wśród walczących z uniesionym krzyżem w ręku lub stawał na wzniesieniu, by go widziano, krzepiąc żołnierzy swym widokiem i modlitwą. Powtarzał słowa odmawiane w czasie odprawiania egzorcyzmów: “Ecce crux Domini, fugite partes adversae – Oto krzyż Pana, uciekajcie wrogie siły”. Jeden z autorów tak ocenił postawę o. Marka: „Tylko głębokie studium z dziedziny psychologii mogłoby oświetlić moralną stronę działania ojca Marka w tych godzinach zbrojnej rozprawy i unaocznić ogrom jego moralnej odpowiedzialności jaką przyjął na siebie prowadząc bezpośrednio na polu walki zbieraninę wojsk, jaką była armia cesarska, na dwakroć silniejsze zastępy doskonałych – oczekujących nagrody Allaha w raju – wojsk tureckich”[10] Tę doniosłą rolę potwierdził Dominik Conti, ambasador wenecki na dworze cesarskim, napisał potem, 26 IX 1683 r.: „O. Marek z Aviano, kapucyn, postać znana ze swej świętości przybył, by towarzyszyć wojskom cesarskim… był tam, gdzie trwała najostrzejsza walka, modląc się z krzyżem w ręku”[11] .
Gdy pod koniec dnia nastąpiło zwycięstwo, O. Marek nie krył swej radości. „Padre z Aviano, który mnie nacałować nie mógł, powiada, że widział gołębicę białą nad wojskami się naszemi przelatującą”, pisał Jan III do Marii Kazimiery[12] . Nie towarzyszył jednak królowi polskiemu w triumfalnym wjeździe do Wiednia, w swej pokorze usunął się w zacisze kościoła kapucynów, by przed Najświętszym Sakramentem modlić się, dziękować Bogu za zwycięstwo i polecać mu dusze poległych chrześcijan i mułzumanów. Jan III napotkawszy go następnego dnia powiedział: „Wasze błogosławieństwo i Wasz pobożny udział (w bitwie) dały nam wczoraj wielką victorię”. O. Marek odrzekł: „Nie, Wasza Królewska Mość, Bóg dał nam victorię, a męstwo Waszej Królewskiej Mości ją wywalczyło”[13] . O. Marek pisząc po zwycięstwie do papieża Innocentego XI z całą mocą stwierdził, że wyzwolenie Wiednia nastąpiło „w sposób cudowny”[14].
Dn. 15 IX, po uzgodnieniu spraw ceremonialnych, nastąpiło spotkanie króla polskiego z cesarzem. Mile rozpoczęte zakończyło się zgrzytem, wywołanym zachowaniem się cesarza wobec królewicza Jakuba i wojska polskiego. „Po tym się widzeniu – pisał Jan III do Marysieńki 17 IX 1683 r — zaraz tak wszystko się odmieniło, jakoby nas nigdy nie znano […] Chorzy nasi na gnojach leżą i niebożęta postrzeleni, których bardzo siła, a ja na nich uprosić nie mogę szkuty jednej, abym ich mógł do Peszburku spuścić i tam ich swoim sustentować kosztem; bo nie tylko im, ale mnie gospody, a przynajmniej w niej sklepu za moje pieniądze pokazać nie chcieli, aby było rzeczy złożyć z wozów tych, od których konie pozdychały. Ciał zmarłych na tej wojnie zacniejszych żołnierzów w kościołach w mieście chować nie chcą, pokazując pole albo spalone po przedmieściach, pełne trupów pogańskich cmentarze; którym zaś grobu w mieście pozwolą, trzeba nie tylko pieprzem, ale i solą dobrze osolić! […] Wiemy, że Ojciec św. daje, że i sreber kościelnych nie żałuje, że i prywatni ludzie składają wielkie sumy – a na cóż się to zejdzie? […] Cokolwiekeśmy hazardowali, uczyniliśmy to wszystko w nadzieję obietnicy Ojca św., a teraz żałośnie nam tylko wzdychać przychodzi, patrząc na ginące wojsko nasze, nie od nieprzyjaciela, ale od największych, którzy by nam być powinni, przyjaciół naszych”[15] .
W dalszym ciągu opisu tej smutnej rzeczywistości Jan III tak donosił o zachowaniu się wówczas legata papieskiego: „Marco z Aviano, święty i poczciwy człowiek, płacze patrząc na te rzeczy, a czyni, co może w Wiedniu, aby ich te tam rady zagrzał i do jakiejkolwiek przywiódł rezolucji”[16] . W liście z 24 IX 1683 r. dodawał: „Padre z Aviano, który odjechał zaraz z Wiednia do Linzu, a stamtąd miał zaraz jechać do Włoch, narzekał na srogie grzechy dworu i miasta wiedeńskiego, których równi nigdzie nie kładł; na ministrów cesarskich, na pychę, na niesprawiedliwość, na rozpustę srogą miasta i dworu; na cesarza zaś grzechy z omission (opuszczenia) i że pozwala tych niesprawiedliwości ministrom swym, sam się nie aplikując, sam w te rzeczy nie wglądając. Ze mną czasu bardzo mało miał mówić. Obiecował przecie wiktorii; prawda, że czasem niby przez zęby. Po wiktorii obłapiał mię, całował, a wzdychał, prosił, aby continuer (kontynuować) bez omieszkania czasu. Narzekał na lenistwo drugich, na niedbalstwo; mówił, co należało, a potem, nie mogąc na to i patrzeć, odjechał”[17] .
Jakkolwiek w słowach tych pisanych przez króla polskiego w ogromnym rozgoryczeniu jawi się też nuta pretensji pod adresem o. Marka, przecież wynika z nich także, że Jan III zdawał sobie sprawę, że świątobliwy kapucyn osamotniony nic nie mógł zdziałać i ten chwilowy żal nie zmącił uczucia sympatii czy nawet przyjaźni, jakim go darzył. Świadectwem tego jest list, jaki król napisał do o. Marka 11 X 1683 r., po bitwie pod Parkanami. „Żyje w nas Boże błogosławieństwo, które wyjednałeś nam, kiedy nasza armia walczyła wraz z wojskiem cesarskim”, a następnie opisał mu przebieg walk[18] . Z kolei, król podczas triumfalnego powrotu z wyprawy wiedeńskiej, witany w kraju m.in. przez przełożonego polskich kapucynów, o. Jakuba z Rawenny, miał mu powiedzieć: „Poznałem waszego ojca Marka z Awianu. Był on nieodstępnym moim towarzyszem podczas wielkiej bitwy. Uwiadomiłem go o mojem niebezpieczeństwie pod Parkanami i o zwycięstwie pod Strygoniem. Donieść teraz, szanowny ojcze, władzy swojej do Rzymu, że mnie wielce cieszą cnoty Marka, które w nim widziałem”[19] .
6. Dalsze akcje dyplomatyczne
O. Marek mimo swoich zabiegów dyplomatycznych na dworze cesarskim, jak też gorliwości apostolskiej, w której srogo upominał źle czyniących, niewiele czy prawie nic nie osiągnął dla poprawy sytuacji wojska polskiego. Odchodząc spod Wiednia zachował w sercu życzliwość dla króla Jana III, obrońcy chrześcijaństwa. Świadczy o tym list z 1688 r. „Odnośnie Króla Polski […] robię wszystko, aby podtrzymywać zaufanie i kontynuować korespondencję z Nim, ponieważ to tak bardzo dopomaga do sprawy wspólnej dla całego chrześcijaństwa; i ufam, że król będzie czynił to samo w swoim zakresie”[20] . Taką samą życzliwość zachował dla niego również król Jan.
O. Marek pozostał wierny idei zwycięstwa do końca. Po krótkotrwałej chorobie w 1684 r. podejmuje akcje, spotykając się z cesarzem. Otrzymał przedłużenie pełnomocnictw Legata papieskiego przy cesarzu i jego armii na lata 1684-1688. Działał na rzecz scementowania ligi antytureckiej, inspirując i wykonując różne poczynania Stolicy Apostolskiej w tej mierze. Przez jakiś czas przebywał z wojskiem cesarskim na Węgrzech[21] . W 1686 r. uczestniczył w wyzwoleniu Budapesztu. W trzy lata później był przy odbiciu Belgradu. Niestrudzenie krzepił ducha wojsk chrześcijańskich, organizował wśród żołnierzy wielkie akcje pokutne połączone z głoszeniem słowa Bożego, spowiedzią i komunią św. oraz udzielaniem apostolskiego błogosławieństwa. Wrócił do Włoch, gdy w 1690 r. Belgrad znów przeszedł w ręce tureckie. Jeździł potem, raz po raz, do cesarza podtrzymując go na duchu w toczonej wojnie z Turcją, upominając jego książąt, by troszczyli się o walczących żołnierzy i płacili im sprawiedliwie żołd. Przy każdej sposobności starał się budzić sumienia panujących, dowódców i żołnierzy.
7. Śmierć i droga do chwały ołtarzy
Po zakończeniu swej misji Legata papieskiego podejmował dalsze podróże misyjne we Włoszech i Europie. Rok 1699 był ostatni w życiu o. Marka. Widocznie tracił siły nadwyrężone intensywną pracą apostolską i dyplomatyczną. Maria Kazimiera, królowa-wdowa po Janie III Sobieskim w Wenecji odwiedziła przebywającego „il veneratissimo padre Marco” (najczcigodniejszego O. Marka). Był to z jej strony piękny gest i wyraz sympatii, jaką w stosunku do O. Marka przekazał jej zmarły małżonek. W maju tegoż roku, mimo słabego zdrowia, z polecenia Stolicy Apostolskiej, podjął podróż do Wiednia by być świadkiem zaślubin króla Józefa (późniejszego cesarza Józefa I) z Wilhelminą Amalią hanowerską. Wybierając się w drogę napisał bilet do swego towarzysza O. Kosmy:
„Poświęcam się dla dobra chrześcijaństwa, ale nigdy nie spotkałem sytuacji tak skomplikowanych jak tutaj” I jeszcze dodał: „Właściwie nie mogę, ale papież poleca więc winieniem to spełnić z największa dokładnością. Niech Bóg sprawi, aby z tego wyszło dobro”[22] . Powierzoną mu misję spełnił. W czerwcu ciężko zachorował, cierpiąc na raka. Choroba okazała się śmiertelna. Od 25 lipca nie mógł wstawać. Do jego łoża w klasztorze kapucynów przybywały różne osobistości. Dn. 13 sierpnia przybył cesarz wraz z małżonką, aby złożyć hołd temu, którego uważał za swego kierownika duchowego. Wkrótce po odwiedzinach cesarskich nastąpił zgon.
Z rozporządzenia cesarza, trumna ze zwłokami o. Marka do 17 sierpnia została wystawiona dla publiczności. Niezliczone tłumy oddały mu cześć, tak jak świętemu. Uroczysty pogrzeb odbył się 17 sierpnia, któremu przewodniczył arcybiskup Wiednia. Uczestniczyły w nim też wysokie osobistości kościelne, cała rodzina i dwór cesarski oraz rzesze wiernych… Ubogi i świątobliwy zakonnik miał wspaniały pogrzeb. Niektórzy twierdzili, że pogrzeb był jakby uprzedzającą kanonizacją. Zwłoki z polecenia cesarza, złożono w krypcie kościoła kapucynów obok grobów cesarskich. W 1935 r. Wiedeńczycy na jednym z placów Wiednia O. Markowi wystawili pomnik.
O. Marek z Aviano odszedł z tego świata w opinii świętości. Między innymi po krótkich z nim kontaktach stwierdził to król Jan III Sobieski pisząc w liście do Marysieńki: “prawdziwie to jest człowiek złączony z Bogiem”[23] . “Marco Z Aviano, święty i poczciwy człowiek”[24] . Życie o. Marka z Aviano jako zakonnika było wyjątkowo aktywne. Większą część roku przebywał poza klasztorem, oddając się pracy kaznodziejskiej, jeżdżąc w różnych misjach na dwory książęce i do cesarza, apostołując wśród żołnierzy i prostego ludu. Wszystkie jednak swe zajęcia zaczynał i kończył modlitwą. Wśród żołnierzy panowało przekonanie, że „jego serce zawsze wzniesione było do Boga”.
Często ujmował sobie snu, by należny czas poświęcić modlitwie. Często wzdychał, by znaleźć się w swej zakonnej celi i cały czas poświęcić kontemplacji. W jego pobożności wybijał się kult Eucharystii. W duchu tradycji swego zakonu specjalnie czcił Matkę Boską, nazywając ją najczęściej tytułami „Wspomożenie wiernych”, „Ucieczko grzeszników”. Wszystkie listy zaczynał od imienia Jezusa i Maryi. Przed udzieleniem błogosławieństwa również kazał wołać wiernym „Jezus Maryja, Jezus Maryja”. Motorem jego życia była wiara. Swych słuchaczy często pytał też: „Czy macie wiarę? Czy wierzycie?”. Gotów był przelać swą krew, by tylko nawrócili się grzesznicy i niewierni. Bliskie mu były także doczesne sprawy ludzi. Starał się o chleb w czasie głodu w Sernide w 1677 r., w Bassano del Grappa w 1960 r. we Fratta Polesine w 1693 r. Zabiegał o usunięcie niezgody, jak np. wśród mieszkańców miasta Salo w 1682 r., wśród chrześcijan i żydów w Padwie w 1684 r. Protestował przeciw niesprawiedliwości, brał w obronę ubogich i słabych, jak np. podczas pobytu na Węgrzech. Nie miał życia łatwego. Doświadczył wiele dla obrony prawdy, sprawiedliwości, jedności i pokoju. Mówią o tym słowa z jego listu do cesarza: „Kto chciałby przeciwstawić się niesprawiedliwości i złu tego świata, ten stałby się najbardziej umęczonym męczennikiem na tej ziemi, a widzę to po sobie, gdyż piekło robiło wszystko, aby mnie unicestwić”[25] .
Cesarz Leopold I zalecił też wszczęcie procesu beatyfikacyjnego o. Marka. Jednak przedwczesna śmierć monarchy w 1705 r. odwlokła zrealizowanie tego planu. Kapucyni pilnie zachowywali wszystkie pisma i pamiątki. Postarali się też o opracowanie biografii. Sprawa wszczęcia formalnego procesu odwlokła się jednak o blisko 200 lat[26] . Rozpoczął go dopiero w Wiedniu w 1891 r. kard. Antoni Gruska. Dodatkowy proces w Wenecji został przeprowadzony w 1904 r. za rządów Patryjarchy Józefa Sarto, późniejszego św. Piusa X. Wszystkie procesy zostały zakończone w 1904 r. Akta procesów przekazano do Kongregacji Obrzędów. Proces apostolski został o heroiczności cnót został rozpoczęty w Wiedniu i w Wenecji w 1912 r. i zakończony w 1920 r. Pozycja historyczna o heroiczności cnót O. Marka została opracowana i złożona w Kongregacji w 1966 r. Kard. Franciszek Koenig, Arcybiskup Wiednia czynił starania o doprowadzenie sprawy beatyfikacji O. Marka do końca. Zabiegał o listy postulacyjne, popierające sprawę. Biskupi polscy zebrani na 176 Konferencji plenarnej w dniu 16 X 1980 r. napisali: „Ojcze Święty, w oczekiwaniu na Jubileusz 300-lecia odsieczy wiedeńskiej 1683-1983, w której znaczny udział miał zasłużony O. Marek z Aviano, z serca polecamy sprawę beatyfikacji i kanonizacji tego zakonnika z Zakonu OO. Kapucynów […] Działalność O. Marka była wkładem w dzieło zjednoczenia całej Europy w wierze Chrystusa”[27] . Proces z różnych racji, nie pomijając politycznych, nie został ukończony i beatyfikacja nie mogła się odbyć podczas wizyty papież Jana Pawła II w Austrii w 1983 r.
Dopiero w latach 1990-1991 została przedyskutowana heroiczność cnót, a Ojciec Święty Jan Paweł II, 6 lipca 1991 r. zatwierdził stosowny Dekret. Czytamy w nim cytowane słowa O. Marka: „Bóg wie, że celem wszystkich moich poczynań było jedynie wypełnienie woli Bożej. Nie miałem żadnej innej intencji jak tylko troskę o chwałę Bożą i zbawienie dusz. Jestem zawsze najposłuszniejszym synem Świętej Matki Kościoła, gotowym przelać krew i oddać życie”[28] . W tymże dokumencie dalej czytamy: „Dokąd mu sił starczyło, dążył do doskonałości, dnie i noce spędzał na modlitwie, z największa gorliwości sprawował Najświętszą Ofiarę, wykazywał szczególną cześć dla Eucharystii i płonął żywą miłością do Matki Najświętszej, zwłaszcza tajemnicy Niepokalanego Poczęcia, doskonale zachowywał śluby zakonne i przepisy Reguły św. Franciszka, której nigdy nie sprzeniewierzył się czy to będąc w klasztorze, czy w czasie męczących podróży, czy też znajdując się na dworach możnych tego świata”[29] „O. Marek, zatroskany o chwałę Bożą i zbawienie dusz, był światłem dla wielu narodów Europy. Przez swoją świętość i zapał apostolski, wśród wielu ludzi ożywił wiarę i skłonił ich do uległości nakazom Kościoła”[30]
W 1941 r. wydarzyło się nadzwyczajne uzdrowienie małego chłopca Antonino Geremia. W miesiąc po operacji wycięcia migdałów w szpitalu w Padwie,chłopiec niezpodziewanie doznał wysokiej gorączki połączonej z silnym bólem głowy. W tym samym szpitalu 26 maja 1941 r.lekarze stwierdzili ostre ropne zapalenie opon mózgowych połączone z wymiotami i bardzo niebezpieczne dla życia. W tej beznadziejnej sytuacji 27 maja żona ordynatora szpitala i inne bliskie osoby zaczęły modlić się do Boga za wstawiennictwem Sługi Bożego. Wieczorem tego samego dnia stan zdrowia chłopca poprawił się a następnego dnia rano chłopiec całkowicie wyzdrowiał.
Konsulta Lekarska, podczas posiedzenia w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych 28 czerwca 2001, orzekła niewytłumaczalność uzdrowienia chłopca w świetle wiedzy medycznej. Kongres konsultorów teologów w dniu 9 listopada 2001 potwierdził opinię biegłych lekarzy. Komisja Kardynałów i Biskupów dniu 8 stycznia 2002 r. definitywnie orzekła cudowność uzdrowienia. Dekret o cudownym uzdrowieniu został ogłoszony 23 kwietnia 2002 r.[31] Ten końcowy akt prawny zdecydował, ze może odbyć się beatyfikacja o. Marka z Aviano.
Zakończenie
Po przeszło 300 latach, ten wybitny kapucyn doczekał się wyniesienia do chwały ołtarzy. Duchowa spuścizna jego życia i działalności trwa do dnia dzisiejszego. Do naczelnych spraw, jakie leżały mu na sercu, była sprawa jedności ludów chrześcijańskich Europy. Jej poświęcił swe zdolności i zabiegi dyplomatyczne, przechodząc do historii jako jeden „z głównych bohaterów epopei wiedeńskiej”. Miedzy innymi, dzięki O. Markowi z Aviano, Europa została obroniona i zachowała swoje dziedzictwo chrześcijańskie. Należy ufać, że z nieba będzie orędował za współczesną Europą i za swoim umiłowanym Zakonem Braci Mniejszych Kapucynów.
o. Gabriel Bartoszewski OFMCAP./wiara.pl
Przypisy:
1 Z. Wójcik, Jan Sobieski 1629-1696, Warszawa 1983, s. 329. Inny współczesny historyk polski określił go “jedną z najciekawszych postaci tych czasów”, J. Wimmer, Wiedeń 1683. Dzieje kampanii i bitwy, Warszawa 1983, s. 145. Portret Marka z Aviano (ze zbiorów w Wilanowie) reprodukowany w książce A. Śliwińskiego, Jan Sobieski, Warszawa 1924, s. 146.
2 Pierwszy polski życiorys ogłoszony został dopiero z okazji 300-lecia odsieczy wiedeńskiej: A. Kostrzewski, Ojciec Marek z Aviano, Tygodnik Powszechny, 1983, nr 37.
Podstawowe dane biograficzne i literaturę podał G. da Cittadella, Marco z Aviano., [w:] Enciclopedia Cattolica, Citta del Vaticano 1952, t. VIII, s. 38-39. Niniejszy artykuł napisany został przede wszystkim na podstawie dokumentacji procesu beatyfikacyjnego: Vienen seu Venetiarum, Beatifications et Canonizationis Yenerabilis Servi Dei P. Marci ab Aviano, sacerdotis professi OFMCap. (+ 1699). Positio super virtutibus ex officio concinnata, Roma 1966; A. M. da Carmignano di Brenta, Una vita per U bene dell ‘Europa cristiana U venerabile padre Marco z Aviano, Santi e Santita nell Ordine Cappucino, Roma 1980, vol. l, s. 367-397; V. Reiner, Padre Marco z Aviano nella liberazione di Yienna nel 1683, Rovigo 1981.
3 Cała korespondencja ogłoszona jest w Vienen seu Venetiarum, Positio super virtutibus, Roma 1966.
4 Jan Sobieski, Listy do Marysieńki, oprac. L. Kukulski, Warszawa 1970, s. 514.
5 Vienen seu Venetiarum, Positio de heroicitate virtututibus, s. 325-326.
6 Tamże, s. 326.
7 Jan Sobieski, Listy., s. 513-514.
8 M. Dyakowski, Dyariusz wiedeńskiej okazyi, Warszawa 1983, s. 57.
9 Vienen seu Venetiarum, Positio super virtutibus., s. 334-336.
10 Cyt za. Andrzej Kostrzewski, Ojciec Marek z Aviano,w: Tygodnik Powszechny, nr 37, s. 6
11 Vienen. seu Venetiarum. Positio super virtutibus, s. 331.
12 Jan Sobieski, Listy, s. 525
13 A. Kostrzewski, art., cyt nr 37, s. 6
14 Marco z Aviano, w: Sulle Orme dei Santi. Il Santorale Cappuccino: Santi, Beati, Venerabili, Servi di Dio, Roma 2000, s. 312.
15 Jan Sobieski, Listy s. 529-531.
16 Tamże, s. 532.
17 Tamże, s. 540.
18 Yienen, seu Venetiarum, Positio super virtutibus, s.338 .
19 M. Baliński, Fundacya Zakonu i Kościoła Księży Kapucynów w Warszawie, [w:] Alleluja, Warszawa 1840, s. 107-185.
20 Vienen seu Venetiarum, Positio super virtutibus, s. 357.
21 M. in. zabiegał o porozumienie między Leopoldem I a przywódcą antyhabsburskich powstańców węgierskich Emerykiem Thokolym, Z. Wojcik, dz. cyt.., s. 366.
22 P. Venanzio Reiner ofm cap, Beato Marco, lavita l’anima, 203, s. 31.
23 Jan Sobieski, Listy., s. 514
24 Tamże, s. 522.
25 Cyt. za. A. Kostrzewski, art. cyt. , nr 37. S. 6.
26 Arturo M. da Carmignano di Brenta, Una vita per il bene del’Europa cristiana: il venerabile padre Marco z Aviano, w: Santi e Santità nell’Ordne Cappuccino, vol. 1, Roma 1980, s. 396.
27 Archiwum Sekreteriatu Prymasa Polski w Warszawie.
28 Dekret o heroiczności cnót O. Marka z Aviano, w: Analcta Ordinis Fratrum Minorum Cappuccinorum, An et Vol. 107, Oct.-Dec. 1991, n. 4, s. 464.
29 Tamże.
30 Tamże, s.463.
31 Dekret o cudownym uzdrowieniu, w: Venanzio Reiner ofm cap, dz. cyt. s. 78-80.
************************************************************************************************************
12 sierpnia
Święta Joanna Franciszka de Chantal, zakonnica
Joanna urodziła się w Dijon (w tym samym mieście urodził się też św. Bernard z Clairvaux i dominikanin Lacordaire) 23 stycznia 1572 r. Jej ojciec był prezydentem parlamentu Burgundii. Mając niecałe 2,5 roku Joanna straciła matkę, która zmarła przy porodzie jej młodszego brata, Andrzeja. Odtąd wychowywała się pod okiem opiekunki. Otrzymała staranne wykształcenie. W 1592 r. 20-letnia Joanna poślubiła Krzysztofa II, barona de Chantal, z którym miała sześcioro dzieci. Święta matka przyświecała swoim dzieciom przykładem życia chrześcijańskiego, a przede wszystkim wyczuleniem na potrzeby biednych. Toteż ci licznie nawiedzali codziennie jej dwór. Pan Bóg wynagrodził jej złote serce, bowiem gdy pewnego dnia zabrakło ziarna, a był głód, cudownie je rozmnożył. W 1601 r. w czasie polowania przyjaciel – przez lekkomyślną nieostrożność – zabił jej męża. Owdowiawszy w 29. roku życia, poświęciła się wychowaniu dzieci i podjęła głębokie życie wewnętrzne. Cios przeżyła tak boleśnie, że omal nie przypłaciła go utratą zdrowia. Wspaniałomyślnie jednak darowała nieumyślnemu zabójcy wyrządzoną jej i jej dzieciom krzywdę. Przeniosła się teraz do ojca, do Dijon, a potem do teścia w Monthelon. Ten jednak okazał się dla niej bardzo przykry i na każdym kroku dawał jej odczuć, że jest dla niego ciężarem. Jeszcze więcej Joanna cierpiała ze strony wszechwładnej na zamku służącej-metresy. Zachęcana do ponownego zamążpójścia, pomimo obiecujących ofert, Joanna postanowiła oddać się wyłącznie wychowaniu dzieci i służbie Bożej. W marcu 1604 r. spotkała św. Franciszka Salezego. Od tego czasu datuje się ich wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju przyjaźń duchowa. Święty zaszczepił w niej własny styl życia: dobroci i życzliwości dla wszystkich, naturalnego sposobu życia, przepojonego stałą pamięcią o obecności Bożej i czynienia wszystkiego dla Boga. Joanna zarzuciła więc dotychczasowy surowy styl życia, a oddawała się w wolnych chwilach posłudze chorym i ubogim. W trzy lata później św. Franciszek przedstawił baronowej projekt zgromadzenia akcentujący umartwienie wewnętrzne. W 1610 r. Joanna, zapewniwszy przyszłość dzieciom, opuściła Dijon. W Annecy założyła pierwszy klasztor nowego zgromadzenia Sióstr Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny – wizytek. Święty umyślnie dał tę nazwę swojemu zakonowi, gdyż w planie pierwotnym był on przeznaczony dla posługi ubogim. Niestety, Rzym na to nie zezwolił. Obawiał się, że to nowość zbyt śmiała, bez precedensu, by zakonnice wychodziły poza mury klasztoru i w pracy czynnego posługiwania bliźnim narażały własną duszę na niebezpieczeństwo. Św. Robert Bellarmin oraz Joanna zachęcali Franciszka, by nie ustępował. Może by i wygrał, ale pod naciskiem Rzymu ustąpił w obawie, że zakonu jego nie zatwierdzi. W 1611 roku trzy pierwsze wizytki złożyły profesję. Jako pieczęć i herb dla swojego zakonu Franciszek Salezy obrał Serce Pana Jezusa, otoczone koroną cierniową z wyrastającym z niego krzyżem, oraz dwa miecze przecinające to Serce, wyobrażające miłość Boga i bliźniego. 28 grudnia 1622 roku Franciszek zmarł. Dzięki energicznym zabiegom Joanny jego ciało zostało umieszczone w Annecy, w kościele wizytek. Joanna zajęła się również bardzo troskliwie zebraniem wszystkich pism Franciszka. Rozpoczęła także proces wstępny do kanonizacji Założyciela zakonu. Oddała teraz swój zakon pod bezpośrednią opiekę duchową św. Wincentego a Paulo. Przez 40 lat Wincenty udzielał rad i wskazań oraz prowadził siostry na wyżyny doskonałości chrześcijańskiej. Przez następne lata Joanna założyła 87 fundacji. Ostatnie lata życia spędziła na niezmordowanym wizytowaniu i umacnianiu powstałych klasztorów, jak też na zakładaniu nowych. Ostatnim domem przez nią założonym był klasztor w Turynie (1638). Zmarła podczas podróży 13 grudnia 1641 r. Wincenty a Paulo miał widzieć jej duszę idącą do nieba. Serce Joanny zatrzymano w Moulins, a jej ciało przewieziono uroczyście do Annecy, gdzie złożono je obok relikwii św. Franciszka Salezego w kościele wizytek. Uroczystej beatyfikacji dokonał w bazylice Św. Piotra papież Benedykt XIV w 1751 roku, a niedługo potem – w 1767 r. – papież Klemens XIII dokonał jej kanonizacji. Jest patronką sióstr wizytek. Do Polski zakon ten sprowadziła już w 1650 r. królowa Maria Ludwika Gonzaga, żona Jana Kazimierza. Św. Joanna zostawiła po sobie wiele pism. Jej duchowe córki zebrały je wszystkie z pietyzmem i wydały w ośmiu tomach. Składają się na nie listy i pouczenia duchowe, ascetyczne oraz okólniki organizacyjne. |
***************
Baronowa de Chantal
***
Św. Franciszek Salezy powiedział do św. Joanny de Chantal: Trzymajmy zawsze nasze serca głęboko ukryte w świętej ranie Jego boku.
Św. Joanna de Chantal (1572–1642) to jeszcze jedna z szeregu świętych kobiet, które zostawiły trwały ślad w życiu Kościoła. W tym roku mija 411 lat od założenia Zakonu Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, czyli wizytek. Zakon zawdzięcza swoje powstanie duchowej przyjaźni, która połączyła Joannę de Chantal z biskupem Genewy św. Franciszkiem Salezym. Oboje spoczywają w kościele wizytek w Annency (Francja).
Joanna doświadczyła w swoim życiu kilku powołań. Była żoną, matką, wdową, w końcu zakonnicą. Pochodziła z arystokratycznej rodziny z Dijon. Jako dwudziestolatka poślubiła barona de Chantal. To było szczęśliwe małżeństwo, które dało życie sześciorgu dzieciom. Joanna okazała się nie tylko dobrą żoną i matką, ale i dynamiczną organizatorką. Wyprowadziła z długów majątek męża. Dziewięć lat po ślubie baron de Chantal został śmiertelnie postrzelony podczas polowania. Joanna ciężko przeżyła śmierć męża. Jako 29-letnia wdowa postanowiła poświęcić swoje życie Bogu, mimo rodzinnych nacisków na kolejne zamążpójście. Przez kilka lat Joanna zajmowała się wychowaniem dzieci i opiekowała marudnym teściem.
W 1604 roku baronowa de Chantal poznała bp. Franciszka Salezego. To spotkanie okazało się opatrznościowe. Salezy stał się jej kierownikiem duchowym i pomógł złagodzić pewną wrodzoną surowość Joanny. W 1610 roku, kiedy zapewniła już przyszłość dzieciom, powstał pierwszy dom nowego zakonu. W Annency baronowa de Chantal wraz z dwoma towarzyszkami złożyła pierwsze śluby. Ideałem, który przyświecał obojgu założycielom, było połączenie kontemplacji z czynnym apostolstwem. Rzym obawiał się jednak tego eksperymentu i ostatecznie zatwierdził regułę zakonu kontemplacyjnego.
Joanna założyła 87 domów wizytek w całej niemal Europie, co było owocem jej talentu organizacyjnego i świętości. Osobiście przez 40 lat przeżywała jednak chwile całkowitego zwątpienia. Ciosem była nagła śmierć św. Franciszka. Płakała długo, potem zadbała o wydanie jego pism, zniszczyła tylko własne listy do niego. Szkoda, bo może dowiedzielibyśmy się więcej o tej niezwykłej przyjaźni. Choć, czy zrozumielibyśmy to…? Zachowały się listy Franciszka do Joanny. W jednym z nich pisze: „Trzymajmy zawsze nasze serca głęboko ukryte w świętej ranie Jego boku, nie martwmy się niczym”. Może tu tkwi sekret.
ks. Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny
**************************************
12 sierpnia
Błogosławiona Wiktoria Díez y Bustos de Molina,
dziewica i męczennica
Wiktoria urodziła się 11 listopada 1903 r. w Sewilli, w skromnej i głęboko religijnej rodzinie. Była jedynym dzieckiem małżonków Józefa Díez Moreno i Wiktorii Bustos de Molina. Uczęszczała do szkoły podstawowej, prowadzonej przez siostry Karmelitanki od Miłości, założone w 1826 roku w Vic koło Barcelony przez św. Joachimę de Vedruna. One też przygotowały ją do pierwszej Komunii św., którą przyjęła 18 maja 1913 r. Od dzieciństwa wykazywała duże zdolności artystyczne. Dlatego też rodzice skierowali ją na studia do Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Sewilli, gdzie uczestniczyła także w zajęciach z rysunku i malarstwa w Szkole Sztuk Pięknych. Wyróżniając się wielką wiarą i bogatym życiem wewnętrznym, interesowała się życiem Kościoła i często brała udział w rekolekcjach czy innego rodzaju spotkaniach religijnych. W 1925 r. zetknęła się z niektórymi członkiniami Instytutu Terezjańskiego i wzięła udział w cyklu konferencji wygłoszonych przez ks. Piotra Povedę i Józefę Grosso w Sewilli, z okazji inauguracji Dzieła Akademii Terezjańskich w tym mieście. W następnym roku wstąpiła do Instytutu, przekonana, że będzie mogła w nim zrealizować osobiste pragnienie świętości i jednocześnie rozwijać działalność apostolską, szczególnie na polu wychowawczym. W 1927 r., po uzyskaniu dyplomu magisterskiego, rozpoczęła pracę jako nauczycielka w państwowej szkole w niewielkiej miejscowości Chelez, w powiecie Badajoz, nieopodal granicy z Portugalią. Wkrótce jednak, pragnąc być bliżej swych rodziców, poprosiła o przeniesienie w okolice rodzimej Sewilli. Zamieszkała w miasteczku Hornachuelos (Sierra de Cordoba), w połowie drogi między Kordobą a Sewillą. Uczestniczyła w comiesięcznych dniach skupienia, organizowanych w Jaén dla członkiń żyjących samotnie, podczas których dzieliła się ze współsiostrami swoimi przemyśleniami i spostrzeżeniami dotyczącymi wychowania młodzieży. Z wielką gorliwością i poświęceniem oddawała się posłudze w szkole, gdzie do współpracy w prawdziwym zaangażowaniu na rzecz dobrego wychowania młodzieży pozyskała wielu członków grona nauczycielskiego. Cieszyła się też szczególną sympatią wychowanków, wśród których założyła m.in. koło przyjaciół ks. Povedy. Szkoła stała się prawdziwym ośrodkiem chrześcijańskiej edukacji. Wiktoria, opierając się na wytycznych Ministerstwa Oświecenia Publicznego, wydanych w 1928 r., nalegała na władze, aby przeprowadzono remont i rozbudowę budynków szkolnych, dzięki czemu poprawiły się warunki nauki. Postarała się także o to, aby w pobliżu szkoły urządzono plac gier dla dzieci i boisko sportowe dla młodzieży. Równocześnie prowadziła dzieci na wspólne nabożeństwa do kościoła parafialnego i stosując nowoczesne metody wychowawcze organizowała dla wychowanków różnego rodzaju konkursy religijne, recytacje poezji i wystawy sztuki sakralnej. Wiktoria zaangażowała się także ofiarnie w pracę apostolską w miejscowej parafii, głównie w dzieło katechizacji i w działalność charytatywną. Sama żyjąc bardzo skromnie i ubogo, dzieliła się tym, co miała, z najbiedniejszymi, a zwłaszcza z dziećmi, które uczyła, a które często cierpiały niedostatek. Moc do działalności apostolskiej czerpała, zgodnie z terezjańską duchowością Instytutu, z lektury i medytacji Bożego słowa i z przykładu Maryi. Gdy w 1932 r. wydano w Hiszpanii zakaz umieszczania krzyża i symboli religijnych w salach szkolnych i innych miejscach publicznych, Wiktoria zawiesiła w klasach obrazy Chrystusa i Madonny pędzla znanych hiszpańskich malarzy Velazqueza i Murillo. Wkrótce po wybuchu wojny domowej 20 lipca 1936 r. uwięziono proboszcza z Hornachuelos, z którym od dawna współpracowała i którego starała się teraz zastąpić, urządzając dla parafian nabożeństwa paraliturgiczne z czytaniem słowa Bożego, modlitwą i Komunią św. duchową. Niestety, wkrótce pozbawiono parafian i jej apostolskiej posługi. Niespełna miesiąc później także Wiktoria została osadzona w więzieniu. Wiele ludzi radziło jej wcześniej, aby opuściła miasteczko i ukryła się gdzieś przed groźbą aresztowania. Nie uczyniła jednak tego, bo jak twierdziła, “nie wolno opuszczać bliźnich w niebezpieczeństwie”. Do ostatniej chwili życia wierzyła w Opatrzność Bożą i zachowując wielką pogodę ducha, zatopiona w ustawicznej modlitwie, dodawała otuchy wątpiącym współwięźniom. W dwa tygodnie po męczeńskiej śmierci założyciela Instytutu Terezjańskiego, ks. Piotra Povedy Castroverde, tj. 12 sierpnia 1936 roku, wraz z 17 więźniami, wśród których znajdował się także jej proboszcz, została zamordowana przez komunistów. Świadkami masowego mordu byli tylko jego wykonawcy. Egzekucji dokonano nad opustoszałym szybem kopalnianym, stawiając ofiary pojedynczo na jego obrzeżach, i strzelając do każdej z osobna. Ciała męczenników wpadały więc na dno szybu. Wiktoria była ostatnią z rozstrzelanych. Próbowano wymusić na niej odstępstwo od wiary. Wierna do końca Jezusowi, jedynemu Oblubieńcowi swego serca, wznosząc ręce do góry, wykrzyknęła: “Widzę niebo otwarte. Niech żyje Chrystus Król. Niech żyje moja mama”. Matka Wiktorii była wtedy poważnie chora. Proces beatyfikacyjny Wiktorii rozpoczął się w Kordobie w 1962 r. Jej życie i działalność jest wzorem dla nauczycieli katolickich i dla osób świeckich, zwłaszcza dla kobiet zaangażowanych w dzieło ewangelizacji. Św. Jan Paweł II beatyfikował Wiktorię wraz z ks. Piotrem Povedą i innymi męczennikami wojny hiszpańskiej 10 października 1993 r. na placu św. Piotra w Rzymie. |
************************************************************************************************************
11 sierpnia
Najświętsza Maryja Panna Świętolipska
Matka jedności chrześcijan
Bardzo często tytuł Matki Bożej jest związany z miejscowością, w której znajduje się Jej cudowny obraz. Tak jest w wypadku “Matki Bożej Częstochowskiej”, podobnie jak w odniesieniu do Najświętszej Maryi Panny Świętolipskiej, której obraz znajduje się we wsi Święta Lipka, położonej na Warmii, w kościele pod wezwaniem Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny. Obraz, który od XVII wieku cieszy się niesłabnącym kultem, stanowi kopię obrazu Matki Bożej Salus Populi Romani z bazyliki rzymskiej. Namalowany został w 1640 roku przez niderlandzkiego malarza Bartłomieja Pensa i umieszczony w Świętej Lipce. Początki sanktuarium i kultu Matki Bożej są jednak wcześniejsze i sięgają XIII wieku. Tradycja wspomina o skazańcu w Kętrzynie, który w przeddzień egzekucji miał otrzymać od Matki Bożej polecenie, by wyrzeźbił Jej wizerunek, za co Ona okaże mu swe miłosierdzie. Skazaniec pracował całą noc i z klocka drzewa wykonał piękną rzeźbę Matki Bożej. Był to człowiek, który dotąd nie miał nic wspólnego z rzeźbieniem. Sędziowie uznali to za szczególny znak łaski Bożej i następnego ranka ułaskawiono skazańca. Wracając z więzienia, umieścił on figurę na przydrożnej lipie w okolicy Reszla. Miejscowa ludność otoczyła szczególną czcią wspomnianą rzeźbę; wybudowano kapliczkę. Krzyżacy, po przejściu na protestantyzm, zaczęli prześladować przybywających tutaj pielgrzymów. Zniszczyli nawet kapliczkę, a świętą figurkę porąbali, dla nieposłusznych zaś pątników – którzy mimo zakazów przybywali tutaj modlić się i oddawać cześć Matce Bożej – wystawili szubienicę. Zmiana sytuacji nastąpiła w XVII wieku, kiedy to energiczne wystąpienia dworu króla polskiego zmusiły pruskich lenników do szanowania wolności religijnej wśród Polaków zamieszkujących te ziemie. Kult maryjny zaczął się z powrotem rozwijać; w 1639 roku przybyli do Świętej Lipki jezuici. Sprowadził ich tutaj sekretarz króla polskiego Zygmunta III Wazy, Stefan Sandorski, który też był fundatorem odbudowanej kaplicy. Wtedy zaczyna się prawdziwy “złoty wiek” tego sanktuarium, odżywają tradycje pielgrzymkowe; ściągają Polacy z różnych stron kraju, zwłaszcza z Mazur, Warmii i Kurpi. Właśnie wtedy jezuici umieścili tutaj wspomniany poprzednio obraz, który wkrótce zasłynął łaskami. Rektor kolegium jezuickiego w pobliżu Reszla podawał, że w latach 1640-1658 odnotowano ok. 600 cudownie wysłuchanych próśb uleczeń, nie mówiąc o nieprzeliczonych łaskach wewnętrznych, których nie notują żadne statystyki. Przybywali tu królowie polscy: Zygmunt III, Władysław IV, Jan Kazimierz, Jan III Sobieski. Wśród paramentów liturgicznych znajduje się ornat własnoręcznie haftowany przez żonę Jana III – królową Marysieńkę. Wkrótce kaplica okazała się za mała. W 1681 r. jezuici przystąpili do budowy nowej, okazałej świątyni. Ofiary na ten cel napływały z całej Polski. Konsekracji dokonał w 1693 roku biskup warmiński Stanisław Zdąbski. Z chwilą rozbiorów Święta Lipka stała się, obok Gietrzwałdu, główną oazą polskości i wiary dla mieszkańców Warmii i Mazur. Mówiono wówczas: “Czym Częstochowa dla Polski i Ostra Brama dla Litwy, tym Lipka dla Warmii i Mazur”. Przez cały okres zaborów byli w tym sanktuarium polscy kaznodzieje i aż do hitlerowskiego zakazu w 1939 roku głoszono tu kazania w języku polskim. Do 1939 roku działała tu także polska szkoła. Dla miłośników sztuki świętolipska świątynia jest jednym z najwspanialszych zabytków baroku w architekturze, rzeźbie i malarstwie. Została uznana za najpiękniejszy kościół barokowy w Europie północno-wschodniej. Dodatkową atrakcją są przepiękne organy ze sceną przedstawiającą Zwiastowanie Najświętszej Maryi Panny. W świętolipskiej szkole muzycznej uczył się wielki syn Warmii – Feliks Nowowiejski; improwizował na miejscowych organach. Z murów starej świątyni wyszła też muzyka Nowowiejskiego do słów Roty Konopnickiej: “Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród”. Jednakże przepyszny barok nie może przesłonić cichej, dyskretnej rzeczywistości, że tutaj właśnie Maryja obrała sobie miejsce. Po II wojnie światowej powrócili jezuici i objęli opiekę nad sanktuarium, którego szczególnym charyzmatem jest wspólność pielgrzymowania oraz modlitwy protestantów i katolików. Dzień 11 sierpnia 1968 roku przeszedł do historii sanktuarium jako szczególny; w tym bowiem dniu Prymas Tysiąclecia, kard. Stefan Wyszyński, dokonał koronacji cudownego obrazu Matki Bożej Świętolipskiej. Jednym z uczestników tego aktu był także metropolita krakowski, kard. Karol Wojtyła. W uroczystości wziął udział prawie cały Episkopat Polski. |
******************************
Święto Matki Bożej Świętolipskiej – Matki Jedności Chrześcijan
***
11 sierpnia Kościół Katolicki obchodzi Święto Matki Bożej Świętolipskiej. Właśnie tego dnia, 53 lata temu, Prymas Polski ksiądz kardynał Stefan Wyszyński dokonał przystrojenia koronami papieskimi obrazu Matki Bożej z sanktuarium w Świętej Lipce, a uroczystą sumę celebrował ksiądz kardynał Karol Wojtyła. Bazyliką Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny w Świętej Lipce od jej początków opiekuje się zakon Jezuitów.
Początki kultu Matki Bożej w Świętej Lipce historycy datują na początek XV wieku. Według legendy to właśnie wtedy „na zamku w pobliskim Kętrzynie, pewien skazaniec oczekiwał na egzekucję. Ostatniej nocy przed wykonaniem wyroku objawiła mu się Matka Boska, która podarowała mu klocek drewna i poleciła wystrugać z niego figurkę. Więzień, choć nie umiał rzeźbić, usłuchał Najświętszej Panienki i zabrał się do dzieła. Nazajutrz rano znaleziono przy nim przepiękną rzeźbę Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Sędziowie uznali to za znak, że Bóg go ułaskawił, więc i oni puścili go wolno.
Uwolniony i szczęśliwy skazaniec powędrował w kierunku Reszla i, zgodnie z poleceniem Matki Bożej, postawił figurkę na pierwszej napotkanej lipie. Wkrótce figurka zaczęła słynąć cudami. Chorzy odzyskiwali zdrowie, zwierzęta, przechodząc obok, klękały ze czcią. Gdy sława cudów rozeszła się po okolicy, mieszkańcy pobliskiego Kętrzyna zapragnęli zabrać figurkę do swego kościoła. Przeniesiono ją w uroczystej procesji do miasta. Nazajutrz jednak figurka znalazła się znów na swojej lipie. Przeniesiono ją po raz drugi, lecz ona ponownie wróciła. Wobec tego, uznając to za wolę Bożą, wybudowano przy lipie kaplicę, a wiele lat później – kościół, który do dziś ściąga rzesze wiernych”. Tyle legenda.
Według źródeł historycznych dość szybko w miejscu kultu Matki Bożej powstała kaplica, a do Świętej Lipki zaczęli przybywać liczni pielgrzymi z Prus, Warmii i Mazowsza. Wstępowali na szlak pątniczy, aby uzyskać odpust lub prosić o uzdrowienie. Niewątpliwą ciekawostkę stanowi fakt, że ostatni wielki mistrz krzyżacki Albrecht Hohenzollern odbył pielgrzymkę z Królewca do Świętej Lipki (ponad 100 km) boso. Niestety po wybuchu Reformacji figurkę Matki Boskiej utopiono w pobliskim jeziorze, lipę na której była umieszczona początkowo figura ścięto, a kaplicę zburzono.
Musiało minąć 100 lat, aby katolicy odzyskali na tych terenach swobodę wyznania. Właśnie wtedy, na początku XVII wieku, przy udziale sekretarza króla Zygmunta III, Świętą Lipkę objęli w posiadanie Jezuici. Szybko wybudowano nową kaplicę, w której umieszczono kopię obrazu Matki Bożej Śnieżnej. Bardzo szybko odrodził się też ruch pielgrzymkowy, a oprócz pątników z okolicznych terenów do sanktuarium zaczęli przybywać też pielgrzymi z Wilna i ze Lwowa. Do sanktuarium udał się również sam król, Jan Kazimierz. 15 sierpnia 1693 roku w Świętej Lipce konsekrowano kościół, który jest obecnie uznawany za „perłę późnego baroku” w Polsce. Do jednej z jego głównych atrakcji należą słynne organy świętolipskie. Po kasacie zakonu jezuitów w drugiej połowie XVIII wieku ruch pielgrzymkowy w sanktuarium zamarł. Odrodził się znów w XX wieku, gdy do Świętej Lipki w 1932 roku wrócili Jezuici.
Matka Boża w wizerunku umieszczonym w głównym ołtarzu świętolipskiego sanktuarium jest czczona jako Matka Jedności Chrześcijan. Obraz pochodzi z XVII wieku i został namalowany przez mieszkającego w Elblągu Belga, Bartłomieja Pensa. Z kolei autorem srebrnej sukni nałożonej na obraz jest złotnik z Królewca Samuel Gaelwe. 11 sierpnia 1968 roku Prymas Polski Kardynał Stefan Wyszyński przyozdobił wizerunek Matki Bożej koronami papieskimi. 24 lutego 1983 roku papież Jan Paweł II nadał kościołowi w Świętej Lipce tytuł Bazyliki Mniejszej. Uroczyste ogłoszenie tego dekretu odbyło się 29 maja tego samego roku w Święto Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny. Właśnie w ostatnią niedzielę maja oraz 15 sierpnia obchodzone są w bazylice świętolipskiej główne uroczystości odpustowe.
JSJK/dziedzictwo.ekai.pl, swlipka.pl
******************************************************
11 sierpnia
Święta Klara, dziewica
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Zuzannę, dziewicę i męczennicę, błogosławionego Alojza Biraghi, prezbitera |
Klara urodziła się w Asyżu w 1193 lub 1194 r. Była najstarszą z trzech córek pana Favarone z rycerskiego rodu Offreduccio i jego żony Ortolany. Jej matka, podczas ciąży, w trakcie modlitwy usłyszała słowa: “Nie bój się, gdyż to dziecko zabłyśnie swym życiem jaśniej niż słońce!” Pod wpływem tych słów nadała dziewczynce imię Klara (z języka łacińskiego clara – jasna, czysta, sławna). Klara wzrastała w atmosferze miłości i pobożności. Gdy miała 12 lat, w Asyżu zaczął swą działalność Jan Bernardone, przyszły św. Franciszek. Z czasem zaczął zdobywać ludzi, którzy poświęcali swe życie Bogu. Klara często spotykała się z nim, by zrozumieć jego słowa. Rodzice, zamożni mieszczanie, daremnie dwa razy usiłowali wydać córkę za mąż. Klara poprosiła bowiem Franciszka, by zwrócił się z prośbą do biskupa Asyżu, aby mogła stać się siostrą Braci Mniejszych. W Niedzielę Palmową 28 marca 1212 r. z całą rodziną poszła do pobliskiego kościoła. Po poświęceniu palm każdy odbierał palmę z rąk biskupa. Biskup Gwidon podszedł jednak sam do Klary i wręczył jej palmę – był to umówiony wcześniej znak zgody. Tej samej nocy dziewczyna wymknęła się z domu, by oddać życie Chrystusowi. Z rąk św. Franciszka otrzymała zgrzebny habit i welon zakonny. Po pewnym czasie przyłączyła się do niej jej siostra, bł. Agnieszka. Klara odmówiła powrotu do domu swoim krewnym, którzy przyjechali, by ją do tego przekonać. Franciszek wystawił siostrom mały klasztor przy kościółku św. Damiana. Pierwszą jego ksienią została Klara. Franciszek bardzo cieszył się z powstania tej rodziny żeńskiej. Kiedy bowiem bracia byli zajęci życiem apostolskim, siostry miały dla nich stanowić zaplecze pokuty i modlitwy. Zakon nosił nazwę Pań Ubogich, potem nazwano je II Zakonem, a popularnie klaryskami. W 1215 roku Innocenty III nadał zakonowi Klary “przywilej ubóstwa”. Siostry nie mogły posiadać żadnej własności, a powinny utrzymywać się jedynie z pracy swoich rąk. Odtąd San Damiano stało się kolebką nowego Zakonu. Wstępowały do niego głównie córki szlacheckie, pozostawiając wszystko i wybierając skrajne ubóstwo. Swoje żarliwe modlitwy Klara wspierała surowym życiem, częstymi postami i nocnymi czuwaniami. Dokonywała już za życia cudów – cudownie rozmnożyła chleb dla głodnych sióstr, uzdrawiała je, wyjednała im opiekę Jezusa. Pod koniec życia doznała cudownej łaski; kiedy bowiem nadeszła noc Narodzenia Pańskiego, osłabiona i chora Klara pozostała na swym posłaniu. Otrzymała jednak łaskę widzenia i słyszenia Pasterki, odprawianej w pobliskim kościele z udziałem Franciszka i jego braci. Z tego też powodu św. Klara została patronką telewizji. Po śmierci św. Franciszka cały trud utrzymania zakonu spadł na jej barki. Klara w klasztorze św. Damiana żyła przez 42 lata. Wyczerpujące posty, umartwienia i czuwania spowodowały, że 11 sierpnia 1253 r. umarła. Następnego dnia odbył się jej uroczysty pogrzeb, któremu przewodniczył papież Innocenty IV. Jej ciało złożono w grobie, w którym przedtem spoczywało ciało św. Franciszka. Już dwa lata później Aleksander IV, po zebraniu koniecznych materiałów kanonizacyjnych, ogłosił ją świętą. Papież dokonał jej uroczystej kanonizacji w Anagni w 1255 roku. Ikonografia najczęściej przedstawia św. Klarę z monstrancją w ręku. Podanie bowiem głosi, że w czasie najazdu Saracenów na Asyż Klara miała ich odstraszyć Najświętszym Sakramentem, który wyniosła z kościoła. Blask płynący z Hostii miał jakoby porazić wroga i zmusić go do ucieczki. Legenda powstała zapewne na tle szczególnego nabożeństwa, jakie miała św. Klara do Eucharystii. |
**********************************
Św. Klara daje światło w obliczu kryzysu wiarygodności Kościoła
mal. Simone Martini / encyklo.pl
„Postawa św. Klary może być dla wszystkich wiernych szczególnym światłem w obliczu kryzysu wiarygodności Kościoła” – uważa s. Rafaela Rapacz OCPA w klasztorze Zakonu Sióstr Klarysek od Wieczystej Adoracji w Kętach na Podbeskidziu.
Zgromadzenie powstało w XIX wieku, ale podstawą duchowości tej wspólnoty jest życie według pierwotnej reguły św. Klary – współzałożycielki franciszkańskich klarysek na początku XIII wieku. Siostry z kęckiego klasztoru wspominają swoją patronkę św. Klarę w dniu jej liturgicznego święta.
Zdaniem s. Rafaeli, dla Kościoła, który przeżywa kryzys wiarygodności w związku z coraz to nowymi informacjami na temat różnych afer finansowych czy niemoralnego życia jego członków, postawa św. Klary może być dla wszystkich wiernych szczególnym światłem.
„Zarówno ona, jak i jej duchowy przewodnik św. Franciszek, nie byli ślepi na błędy i upadki sobie współczesnych ludzi Kościoła. Widzieli je dobrze i cierpieli z tego powodu, ale nie czekali aż ten Kościół się z tego wszystkiego oczyści. Wiedzieli, że idealny Kościół, bez skazy czy zmarszczki, doskonale bezgrzeszny, tu na ziemi nie istnieje, dlatego z całą miłością zaangażowali się w życie Kościoła takiego, jakim go zastali” – zauważa mniszka w rozmowie z KAI i wskazuje, że recepta Klary nie polega na kontestacji i odrzuceniu nauczania Kościoła.
„Klara pokazuje, że trzeba przyjąć inny kierunek, nie OD Kościoła, ale DO Kościoła, bo On jest święty nie w wyniku bezgrzeszności i nieomylności swych pasterzy i wiernych, a jedynie ze względu na Najświętszego, który ten Kościół stworzył i w Nim przebywa” – wyjaśnia s. Rafaela. „Klara wskazuje jasno, że Kościół – nawet ten splamiony grzechami – można pokochać tylko wtedy, gdy zobaczy się w Nim przede wszystkim Jezusa. Mówi nam współczesnym katolikom: nie kontemplujcie ciemności, grzechów i upadków, ale wpatrujcie się w Światło, w samego Chrystusa, w Jego Osobę!” – akcentuje zakonnica.
Jak zaznacza siostra, św. Klara przynosi też receptę wobec sytuacji, gdy pomimo zakończonej dyspensy spowodowanej pandemią niektórzy katolicy żądają, by Kościół zwolnił ich z wielu chrześcijańskich obowiązków, np. z regularnej spowiedzi czy z zachowywania niektórych przykazań. S. Rafaela przypomina, że jednoznaczna postawa Klary, która odrzuciła propozycję ówczesnego papieża, chcącego w trosce o życie i zdrowie sióstr udzielić jej dyspensy od ślubu całkowitego ubóstwa, powinna obudzić pragnienie, „by nie rezygnować z tego, co nas do Chrystusa przybliża: z sakramentów, z Mszy św., z trwania we wspólnocie Kościoła”.
„Sobie i wszystkim klaryskom na całym świecie życzymy z okazji tej dorocznej uroczystości ku czci naszej Asyskiej Matki – zgodnie z jej słowami zawartymi w Testamencie – abyśmy «wszedłszy raz na drogę Pańską, nigdy z niej w żaden sposób nie zboczyły z własnej winy, przez niedbalstwo lub niewiedzę i nie przyniosły wstydu tak wielkiemu Panu, Jego Matce Dziewicy, Świętemu naszemu Ojcu Franciszkowi i Kościołowi»” – podkreśla na koniec klaryska z Kęt.
W klasztorze w Kętach, w którym od 1910 r. trwa nieprzerwanie adoracja Jezusa ukrytego w Najświętszym Sakramencie, w liturgiczne wspomnienie św. Klary sprawowana były uroczysta Msza św., a siostry za klauzurą wzięły udział w nabożeństwie „Transitus”, upamiętniającym przejście św. Klary z tego świata do nieba. Była to także okazja dla klarysek do odnowienia ślubów zakonnych.
W kęckiej wspólnocie kontynuowana jest tradycyjna forma kultu eucharystycznego. Wokół sakramentalnej obecności Pana Jezusa koncentruje się całe życie sióstr. Modlitwa klarysek za klauzurą, kontemplujących w dzień i w nocy Hostię, obejmuje wszystkich potrzebujących duchowego wsparcia.
Zakon Sióstr Klarysek od Wieczystej Adoracji (OCPA) powstał w połowie XIX w. we Francji. Do jego powstania przyczyniło się dwoje fundatorów: ks. Jan Chrzciciel Heurlaut i Matka Maria od św. Klary (Wiktoria Józefina Bouillevaux). W 1866 r. do wspólnoty w Troyes wstąpiła Polka – Ludwika Morawska – Matka Maria od Krzyża. W 1871 r. przeszczepiła ona zakon Franciszkanek Najświętszego Sakramentu na ziemie polskie.
Początkowo siostry próbowały założyć klasztor w Granowie, a następnie w Gnieźnie. Na skutek germanizacji i kulturkampfu musiały opuścić Wielkopolskę i osiedliły się we Lwowie. Stamtąd wyszły kolejne fundacje. Obecnie na całym świecie istnieje 29 autonomicznych domów Klarysek od Wieczystej Adoracji – m.in. we Francji, w Niemczech, Austrii, Stanach Zjednoczonych, Indiach i Bangladeszu. W Polsce jest osiem takich domów: w Bydgoszczy, Elblągu, Hajnówce, Kętach, Kłodzku, Pniewach, Słupsku i Ząbkowicach Śląskich.
Do Kęt siostry przybyły w 1910 r., na prośbę istniejących tu wcześniej kapucynek, które nie mogąc otrzymać oficjalnego zatwierdzenia ze strony władz państwowych i kościelnych, zdecydowały się na inkorporację do innego, duchowo bliskiego im zgromadzenia. 6 lutego 1910 r. bp Anatol Nowak dokonał uroczystego wystawienia Najświętszego Sakramentu do kęckiego klasztoru. W 1999 r. bp Tadeusz Rakoczy ogłosił to miejsce lokalnym sanktuarium Wieczystej Adoracji Najświętszego Sakramentu.
Kai.pl/diecezja Bielsko-Żywiecka
***************************************************
Św. Klara – patronka dziennikarzy i pracowników TV
Św. Klarę z Asyżu, mistyczkę i założycielkę kontemplacyjnego zakonu klarysek, Kościół katolicki wspomina 11 sierpnia. Wraz ze św. Franciszkiem dała ona początek wielkiej rodzinie zakonu franciszkańskiego. Oboje byli niezrównanym przykładem duchowej przyjaźni i radykalnie ewangelicznego życia. Święta jest patronką dziennikarzy i pracowników telewizji.
***
Św. Klara urodziła się w 1194 r. w zamożnej rodzinie mieszczańskiej. Rodzice kilkakrotnie próbowali wydać ją za mąż, ale Klara zafascynowana przykładem św. Franciszka, chciała prowadzić życie podobne jak on. Mając 17 lat uciekła z domu i z rąk św. Franciszka przyjęła zgrzebny habit zakonny. Wkrótce dołączyło do niej kilka innych kobiet. Razem utworzyły przy kościele św. Damiana pierwszy klasztor, którego przełożoną została Klara.
Święta dbała szczególnie o to, by zakon zachował swoją specyfikę, to znaczy skrajne ubóstwo i prostotę życia. Miała ogromne nabożeństwo do Męki Pańskiej i Eucharystii. Przez swoją modlitwę i osobiste zabiegi sprawiła – jak przekazują podania – że w 1240 i 1241 r. Saraceni odstąpili od oblegania Asyżu.
Klara zmarła w 1253 r. i w dwa lata później została ogłoszona świętą przez papieża Aleksandra IV.
Relikwie Świętej spoczywają w Asyżu, w bazylice pod jej wezwaniem. Z kilkunastu pism jakie pozostawiła po sobie wynika, że doświadczała stanów mistycznych, choć przeżywała je w sposób niezwykle dyskretny.
Dziełem św. Klary jest kontemplacyjny zakon klarysek, które tworzą modlitewne i pokutne “zaplecze” dla apostolskiej działalności franciszkanów. Obecnie na świecie jest ponad 10 tysięcy żyjących w klauzurze sióstr. W Polsce w 5 klasztorach żyje ich ok. 120. Papież Jan Paweł II kanonizował 16 czerwca 1999 r. w Starym Sączu bł. Kingę, księżną, która ufundowała klasztor klarysek w Starym Sączu, a po śmierci męża sama do niego wstąpiła. Ponadto Kościół czci dwie inne polskie klaryski: bł. Jolantę, rodzoną siostrę św. Kingi i bł. Salomeę, która w 1245 r. sprowadziła zakon do Polski.
W 1958 r. papież Pius XII ogłosił św. Klarę patronką telewizji. Dlaczego wybór padł na świętą z Asyżu, wyjaśnia jej żywot, napisany przez Tomasza z Celano. W dzień Bożego Narodzenia, matka Klara została sama w celi, gdyż zachorowała i ubolewała, że nie może brać udziału w śpiewaniu oficjum na cześć Pana Jezusa. Wówczas usłyszała melodie rozbrzmiewające w kościele św. Franciszka – psalmodię braci, ich śpiew, dźwięk organów w oddalonej świątyni. Zobaczyła nawet sam żłóbek Pana. Gdy nazajutrz rano przyszły jej współsiostry, powiedziała im, że dzięki łasce Jezusa słyszała i widziała wszystkie obrzędy, jakie dokonywały się tej nocy w kościele św. Franciszka.
Gość Niedzielny/Kai.p
************************************************************************************************************
10 sierpnia
Święty Wawrzyniec, diakon i męczennik
Dzisiejszego dnia wspominamy również: • Błogosławiony Amadeusz Portugalski, zakonnik • Święta Filomena, męczennica • Błogosławiony Edward Detkens, prezbiter i męczennik • Błogosławiony Edward Grzymała, prezbiter i męczennik |
Wawrzyniec był jednym z siedmiu diakonów Kościoła rzymskiego za czasów papieża Sykstusa II. Mimo że wiele osób sławiło jego bohaterską śmierć – m.in. św. Ambroży (+ 397), św. Augustyn (+ 430), św. Maksym z Turynu (+ ok. 467), św. Piotr Chryzolog (+ 450) i św. Leon Wielki (+ 461) – wiadomości historyczne o nim posiadamy bardzo skromne. Właściwie jedynym źródłem jest Liber Pontificalis (Księga Papieży), który śmierć Wawrzyńca wiąże bezpośrednio z męczeństwem papieża św. Sykstusa II, który zginął dnia 6 sierpnia 258 r. wraz ze swoimi czterema diakonami. Niektórzy pisarze współcześni w tym samym dniu i w tych samych okolicznościach sytuują męczeństwo Wawrzyńca. Temu jednak stanowczo sprzeciwia się powszechna i najdawniejsza tradycja rzymska. Jej wyrazem jest Passio, czyli opis męki wielkiego diakona. Według niej Wawrzyniec miał być wyłączony z grupy skazanej na śmierć, która stanowiła orszak papieża. Wawrzyniec był bowiem administratorem majątku Kościoła w Rzymie. Miał równocześnie zleconą opiekę nad ubogimi. Namiestnik rzymski liczył, że namową i kuszącymi obietnicami, a w razie potrzeby katuszami, wymusi na nim oddanie całego majątku kościelnego w jego ręce. Wawrzyniec miał wówczas poprosić o kilka dni, aby mógł zebrać “skarby Kościoła” i pokazać je namiestnikowi. Kiedy nadszedł oznaczony dzień, diakon zgromadził wszystką biedotę Rzymu, którą wspierała gmina chrześcijańska. Miał przy tym wypowiedzieć słowa: “Oto są skarby Kościoła!” Zawiedziony tyran poddał go wyjątkowym katuszom. Walerian nakazał rozciągnąć go na żelaznych rusztach i wolno podgrzewać i piec żywcem w ogniu. Wawrzyniec miał się zdobyć jeszcze na słowa: “Widzisz, że ciało moje jest już dosyć przypieczone. Obróć je teraz na drugą stronę!” Św. Leon Wielki daje do tych słów piękny komentarz: “Jak silny musiał być ogień miłości Chrystusowej, skoro gasił on żar ognia naturalnego!”. Według wspomnianego opisu męki Wawrzyniec miał być przedtem biczowany knutami z drutu, potem wieszano go wyrywając członki ze stawów. W żywocie jest podany jeszcze jeden szczegół. Kiedy prowadzono papieża św. Sykstusa na śmierć z jego diakonami, chciał iść z nim także Wawrzyniec. Wymawiał mu nawet słodko: “Gdzie idziesz, Ojcze, bez syna? Jakże obejdziesz się bez swojego diakona? Nigdy nie odprawiałeś Eucharystii bez niego, czymże więc mogłem ściągnąć na siebie twoją niełaskę?” Na to św. Sykstus miał odpowiedzieć: “Dla mnie, steranego wiekiem, jest przygotowana mniejsza próba. Ciebie czekają wiele większe cierpienia, ale też i piękniejsza czeka cię korona”. Niektórzy z krytyków są skłonni uznać ten dialog za późniejszy, dodany do opisu męczeństwa ku zbudowaniu wiernych. Niezwykłe okoliczności męczeńskiej śmierci, poniesionej 10 sierpnia 258 r., rozbudziły w Kościele rzymskim niezwykły kult Wawrzyńca. Św. Augustyn pisze, że jak Jerozolima szczyci się św. Szczepanem, tak Rzym jest dumny ze św. Wawrzyńca. Największy zaś poeta starożytnego chrześcijaństwa, Prudencjusz (+ 440), w natchnionych strofach podaje, że bohaterska śmierć Wawrzyńca zadała cios bałwochwalstwu, które od tego czasu zaczęło chylić się ku upadkowi aż do ostatecznego zwycięstwa Chrystusowego Kościoła. Ciało Męczennika pogrzebał św. Justyn, kapłan, w posesji św. Cyriaki. Co roku wierni tłumnie gromadzili się wokół jego grobu. Jego imię włączono do kanonu Mszy świętej i do Litanii do Wszystkich Świętych. Cesarz Konstantyn Wielki nad jego grobem w roku 330 wystawił bazylikę. Jeden z najdawniejszych zbiorów tekstów liturgicznych, zwany Sakramentarzem Leoniańskim, posiada kilkanaście różnych tekstów na uroczystość św. Wawrzyńca. Z Rzymu kult Męczennika rozszerzył się na cały Kościół. Niemcy przypisywali mu swoje zwycięstwo nad Madziarami w X w. Król hiszpański Filip II (+ 1598) ku czci św. Wawrzyńca wystawił w Escorial w pobliżu Madrytu na stokach gór Sierra de Guadarrama monumentalny zespół architektoniczny, obejmujący pałac królewski, klasztor augustianów i kościół – jako wotum za zwycięstwo odniesione nad Francuzami w bitwie pod Saint-Quentin 10 sierpnia 1557 r. Wawrzyniec był w starożytności i średniowieczu jednym z najbardziej popularnych świętych. Już w pierwszej połowie IV stulecia na cmentarzu przy Via Tiburtina obchodzono święto męczennika Wawrzyńca. Doznawał on czci jako szczególny patron ubogich, piekarzy, kucharzy i bibliotekarzy. Wzywano go na pomoc w czasie pożarów i przeciw chorobom reumatycznym. Postać jego otoczono wieloma legendami. Jemu także przypisywano, że co piątek schodzi do czyśćca, aby wybawić stamtąd choć jedną duszę. Kult Wawrzyńca wcześnie rozprzestrzenił się także na ziemie polskie. Jest patronem Hiszpanii i Norymbergi, diecezji pelplińskiej i Wodzisławia Śląskiego. W ikonografii św. Wawrzyniec przedstawiany jest jako diakon w dalmatyce, czasami jako diakon ze stułą. Jego atrybutami są: księga, krata, palma, otwarta szafka, a w niej księgi Ewangelii, sakiewka, zwój. |
*************************
Dziś Kościół czci św. Wawrzyńca
***
Dzisiaj obchodzone jest w liturgii święto św. Wawrzyńca. Był diakonem Kościoła rzymskiego. Poniósł śmierć męczeńską na Via Tiburtina podczas prześladowań cesarza Waleriana na początku drugiej połowy III w. Jest trzecim, obok świętych Piotra i Pawła, patronem Rzymu. Urodził się w Hiszpanii. Zarządzał dobrami i ofiarami, aby zaspokoić potrzeby ubogich, sierot i wdów.
W 258 r. cesarz Walerian wydał edykt skazujący wszystkich biskupów, prezbiterów i diakonów na śmierć. Papież Sykstus II został zabity 6 sierpnia. Początkowo oszczędzono Wawrzyńca, aby uzyskać informacje o majątku wspólnoty. Po rozdaniu ubogim nielicznych dóbr, jakie posiadał wówczas Kościół, przedstawił on władzom rzymskim bardzo liczny tłum ubogich, kalekich i niewidomych. „To są skarby Kościoła” – powiedział wówczas diakon.
Spotykając się 19 czerwca 2021 r. z diakonami stałymi diecezji rzymskiej, papież Franciszek wskazał na św. Wawrzyńca jako przykład inspirujący po podejmowania aktualnych wyzwań. „Zmniejszanie się liczby prezbiterów doprowadziło do powszechnego zaangażowania diakonów w zadania zastępcze, które choć ważne, nie są specyfiką diakonatu. Sobór, po tym jak mówi o służbie Ludowi Bożemu podkreśla, że diakoni są przede wszystkim «oddani posłudze miłości i administracji». Zwrot ten przywołuje na myśl pierwsze wieki, kiedy to diakoni w imieniu biskupa troszczyli się o potrzeby wiernych, zwłaszcza ubogich i chorych. Możemy też sięgnąć do korzeni Kościoła rzymskiego. Myślę nie tylko o św. Wawrzyńcu, ale także o decyzji, aby dać życie diakoniom – podkreślił papież. – W wielkiej metropolii cesarskiej zorganizowano siedem miejsc, odrębnych od parafii i rozmieszczonych w różnych dzielnicach miasta, gdzie diakoni prowadzili szeroką działalność na rzecz całej wspólnoty chrześcijańskiej, a zwłaszcza «ostatnich», aby – jak mówią Dzieje Apostolskie – nikt z nich nie był w potrzebie. Dlatego też w Rzymie podjęto próbę przywrócenia tej starożytnej tradycji poprzez diakonię w kościele św. Stanisława”.
10 sierpnia 2021/Krzysztof Ołdakowski SJ/vaticannews.va | Watykan Ⓒ Ⓟ/Kai.pl
************************************************************************************************************
9 sierpnia
Święta Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein),
dziewica i męczennica, patronka Europy
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Irenę, cesarzową, świętą Mariannę Cope z Molokai, zakonnicę, błogosławionego Jana Guarna z Salerno, prezbitera, błogosławionego Jana z Alwerni, prezbitera, błogosławionego Franciszek Jägerstättera, męczennika |
Arch. Towarzystwa im. Edyty Stein we Wrocławiu/Niedziela *** Edyta Stein urodziła się 12 października 1891 r. we Wrocławiu jako jedenaste dziecko głęboko wierzących Żydów: Zygmunta i Augusty z domu Courant. Z licznego rodzeństwa wychowało się tylko siedmioro dzieci. Niedługo po urodzeniu Edyty zmarł jej ojciec. Rodzinny interes przejęła przedsiębiorcza matka, zmieniając go w dobrze prosperującą i uznaną firmę. W wieku 6 lat Edyta rozpoczęła naukę w szkole, gdzie osiągała bardzo dobre wyniki. W wieku 14 lat wyjechała do starszej siostry. W czasie trwającego 8 miesięcy pobytu jej życie religijne uległo znacznemu osłabieniu. Następnie wróciła do domu i z nowym zapałem podjęła dalszą naukę w gimnazjum. Chociaż w domu gorliwie przestrzegano przepisów religii, Edyta w wieku 20 lat uważała się za ateistkę. W 1911 r. z doskonałymi wynikami zdała egzamin dojrzałości i podjęła studia filozoficzne we Wrocławiu. Dwa lata później wyjechała do Getyngi, by tam studiować fenomenologię. Zgodnie ze swoimi wielkimi zdolnościami intelektualnymi, nie chciała przyjmować nic, jeżeli nie zbadała tego gruntownie sama. Dlatego tak usilnie poszukiwała prawdy. “Poszukiwanie prawdy było moją jedyną modlitwą” – pisała później. Zafascynowana wykładami prof. Edmunda Husserla, zaczęła pisanie doktoratu. Pracę nad nim przerwał wybuch I wojny światowej. Św. Edyta Stein / rys. A. Kurasińska PK *** Edyta zgłosiła się do Czerwonego Krzyża, została pielęgniarką i zaczęła pomagać zakaźnie chorym. Po półrocznej pracy, zupełnie wyczerpana, została zwolniona ze służby sanitarnej. W 1915 r. złożyła egzamin państwowy z propedeutyki filozofii, historii i języka niemieckiego. Wykładała te przedmioty w gimnazjum wrocławskim im. Wiktorii. W 1916 r. została asystentką prof. Husserla we Fryburgu. Rok później uzyskała u niego tytuł doktorski. Przyjaźniła się też z uczniami Husserla, między innymi z Romanem Ingardenem. Pod silnym wpływem mistrza i jego szkoły fenomenologicznej, Edyta Stein coraz bardziej poświęcała się filozofii, ucząc się patrzenia na wszystko bez uprzedzeń. Dzięki temu, że w Getyndze spotkała Maxa Schelera, po raz pierwszy poznała idee katolickie. W 1921 r. dokonało się jej nawrócenie dzięki zetknięciu się z autobiografią mistyczki i doktora Kościoła, św. Teresy z Avila. Przeczytała tę książkę w ciągu jednej nocy i wreszcie – szukając prawdy – znalazła Boga i Jego miłosierdzie. Poprosiła wówczas o chrzest i pociągnęła swoim zapałem siostrę – Różę. 1 stycznia 1922 r. przyjęła chrzest i I Komunię św. Otrzymała imię Teresa. Nie oznaczało to dla niej zerwania więzów z narodem żydowskim. Twierdziła, że właśnie teraz, gdy powróciła do Boga, poczuła się znów Żydówką. Była świadoma, że przynależy do Chrystusa nie tylko duchowo, lecz także poprzez więzy krwi. W 1923 r. przystąpiła także do sakramentu bierzmowania. Jej rozwój duchowy odbywał się głównie w klasztorze Sióstr Dominikanek św. Magdaleny. Nadal była nauczycielką w jednym z wrocławskich liceów, łącząc pracę pedagogiczną z naukową. W latach 1923-1931 wykładała w liceum i seminarium nauczycielskim w Spirze. W 1932 prowadziła wykłady w Instytucie Pedagogiki Naukowej w Monasterze, starała się łączyć naukę z wiarą i tak je przekazywać słuchaczom. W tym czasie złożyła trzy śluby prywatne i żyła już właściwie jak zakonnica, wiele czasu poświęcając modlitwie. Jednocześnie prowadziła bardzo wnikliwe studia nad spuścizną św. Tomasza z Akwinu, starając się objaśnić pewne elementy jego mistyki przy pomocy metody fenomenologicznej. Często była proszona o wygłaszanie odczytów na konferencjach i przy innych różnych okazjach. Prowadziła kursy szkoleniowe, pisała artykuły, wygłaszała wykłady w radio. W Monasterze wykładała tylko przez dwa miesiące – gdy władzę przejęli narodowi socjaliści, musiała opuścić Monaster. Przeniosła się do Kolonii, gdzie 14 października 1933 r. wstąpiła do Karmelu. 15 kwietnia następnego roku otrzymała habit karmelitański. Gorąco pragnęła mieć udział w cierpieniu Chrystusa, dlatego jej jedynym życzeniem przy obłóczynach było: “żeby otrzymać imię zakonne od Krzyża”. Po nowicjacie złożyła śluby zakonne i przyjęła imię Benedykta od Krzyża. Już jako karmelitanka zaczęła pisać swoje ostatnie dzieło teologiczne Wiedza krzyża, które pozostało niedokończone. 21 kwietnia 1938 r. złożyła śluby wieczyste. W tym czasie narodowy socjalizm objął swoim zasięgiem całe Niemcy. Benedykta, zdając sobie sprawę, że jej żydowskie pochodzenie może stanowić zagrożenie dla klasztoru, przeniosła się do Echt w Holandii. 2 sierpnia 1942 r. podczas masowego aresztowania Żydów została aresztowana przez gestapo i internowana w obozie w Westerbork. Następnie, wraz z siostrą Różą, 7 sierpnia deportowano ją do obozu w Auschwitz. Tam 9 sierpnia 1942 roku obie zostały zagazowane i spalone. Beatyfikacji Edyty Stein dokonał w Kolonii 1 maja 1987 r. św. Jan Paweł II, kanonizował ją zaś 11 października 1998 roku. Swoim listem apostolskim motu proprio z 1 października 1999 r. ogłosił ją – wraz ze św. Brygidą Szwedzką i św. Katarzyną ze Sieny – patronką Europy. |
************************
św. Teresa Benedykta od Krzyża – Edyta Stein
św. Edyta Stein/Public Domain
**
Św. Teresa Benedykta – Edyta Stein, zakonnica. Urodziła się 12 października 1891 roku we Wrocławiu w żydowskiej rodzinie. Studiowała we Wrocławiu, w Getyndze.
W 1915 roku złożyła egzamin państwowy z propedeutyki filozofii, historii i języka niemieckiego. Wykładała te przedmioty w gimnazjum wrocławskim im. Wiktorii. W roku następnym została asystentką Edmunda Husserla we Fryburgu. W 1917 doktoryzowała się z filozofii z wynikiem „summa cum laude”.
W swoich badaniach wychodząc od filozofii doszła do mistycznego doświadczenia wiary. Szukając prawdy znalazła Boga. W 1922 roku przyjęła chrzest w Kościele katolickim.
W latach 1923-1931 wykładała w liceum i seminarium nauczycielskim w Spirze. Jeździła także z odczytami do Niemiec, Austrii, Czech, Francji, Szwajcarii. W 1932 roku objęła wykłady w Instytucie Pedagogiki Naukowej w Monasterze. Reżim hitlerowski, ustawą o eliminacji ze stanowisk państwowych osób pochodzenia niearyjskiego, uniemożliwił jej dalszą pracę dydaktyczną oraz uzyskanie habilitacji.
14 października 1933 roku wstąpiła do karmelu w Kolonii, przyjmując imię zakonne Teresy Benedykty od Krzyża. Śluby wieczyste złożyła w 1938 roku. W kilka miesięcy później musiała uciekać z Kolonii do karmelu holenderskiego w Echt. W sierpniu 1942 roku zostaje aresztowana przez gestapo i internowana w obozie w Westerbork. Następnie deportowana do Oświęcimia, gdzie w tydzień później, 9 sierpnia poniosła śmierć w komorze gazowej.
Pozostawiła po sobie pisma, listy, notatki z filozofii osoby, teologii – zwłaszcza przemyślenia dotyczące „wiedzy krzyża”. Beatyfikował ją Jan Paweł II w 1987 roku. Kanonizowana przez Jana Pawła II w Rzymie 11 października 1998 r.
Ewangelia na co dzień/Aleteia
*******************************
Św. Edyta Stein
15 rzeczy, które mnie w niej zachwycają
East News
**
Nadal zastanawiam się, skąd wzięła się nasza przyjaźń… W rocznicę jej śmierci przypomnijcie sobie, jak fascynującą kobietą była!
Miałam z nią spory kłopot. Najpierw podsunęła mi zbiór swoich tekstów, kiedy szukając pomysłu na pracę magisterską, wyciągnęłam pierwszą lepszą książkę z pierwszego lepszego regału.
Pewnie uznałabym to za przypadek, gdyby nie cała lawina zdarzeń, które nastąpiły zaraz potem. Jej zdjęcie wyświetlało mi się w propozycjach na YouTubie, a nazwisko niespodziewanie brzęczało w uszach na konferencji naukowej, w kazaniu czy… tramwaju. Ot, współczesne sposoby Ducha Świętego.
Zapierałam się rękami i nogami na myśl o skoku w jej fenomenologiczne refleksje o zagadnieniu wczucia. Nie mówiąc już o bycie skończonym i bycie wiecznym.
Na szczęście, kiedy w końcu zdecydowałam (swoją drogą – nieświadomie – 9 sierpnia), że poświęcę jej 1,5 roku swojego życia, Edyta Stein sama mnie poprowadziła.
Dała mi się poznać nie tylko jako wybitna filozof, ale przede wszystkim człowiek. Kobieta. Żydówka, ateistka i katoliczka. Studentka, pielęgniarka i nauczycielka. Pełna wad i niespełnionych marzeń. Zwyczajna i jednocześnie nadzwyczajna.
Szybko zauroczyłam się jej szczerością (tak, tak – potrafiła przyznać, z jaką pogardą myślała o niektórych kolegach ze studiów), mądrością i dystansem do samej siebie. Dziś, w rocznicę jej śmierci, zachęcam was, byście zajrzeli do jej autobiografii, listów albo wykładów. Zobaczycie (albo przypomnicie sobie), jak fascynującą kobietą była!
Co najbardziej mnie w niej zachwyca?
Miłość do rodziny
1.
Ogromny wpływ na Edytę miała jej matka. Po śmierci męża Augusta Stein przejęła składnicę opału, wyciągnęła firmę z długów i samodzielnie utrzymywała siedmioro dzieci. Co więcej, zdobywała uznanie wśród wrocławskich przedsiębiorców.A była przecież zaledwie końcówka XIX wieku! Edyta wstydziła się przed koleżankami spracowanych dłoni matki i jej roboczego stroju, ale miała do niej ogromny szacunek. Augusta Stein była dla córki wzorem pracowitości, uczciwości i pobożności. I choć nigdy nie pogodziła się z konwersją Edyty, chyba nigdy nie przestała myśleć o niej jak o ukochanej córce.
2.
Jako dziewczynka Edyta była bardzo niesforna i zwinna, przez co nazywano ją w domu „kotkiem”. Bracia i siostry nosili ją na rękach, lubili się z nią bawić, była ich przytulanką. (Czasami, gdy nie dało się jej uspokoić, rodzeństwo zamykało ją w komórce). Kiedy podrosła, zdobyła uznanie braci i sióstr. Mimo że była najmłodsza, Elza, Erna, Freda i Róża często zgłaszały się do niej po rady.
Pragnienie zdobywania wiedzy
3.
Uwielbiała się uczyć i większość rówieśników uważała ją za przemądrzałą. Była stanowcza i ambitna. Gdy młody korepetytor próbował rozmawiać z nią na swobodne tematy, odpowiadała: „na pogawędki nie mamy czasu, bo nie zdążymy przerobić koniecznego materiału lekcyjnego”. Już wtedy doświadczyła, że wysiłek umysłowy jest dla niej źródłem szczęścia.
4.
Lubiła dyskutować, zwłaszcza z profesorami. Śledziła bieżące wydarzenia, chodziła do teatru, słuchała Bacha i Wagnera. Jej matura była ogromnym szczęściem dla rodziny, która… przepisywała jej wyniki i przekazywała dalszym krewnym. Matka chciała, by Edyta podjęła studia prawnicze, ale ta ścieżka była wówczas dla kobiet niedostępna.
5.
Jako jedna z pierwszych mieszkanek Wrocławia skorzystała z możliwości studiowania na uniwersytecie, a następnie zdobyła uprawnienia nauczycielskie i po powrocie z Hranic (gdzie służyła jako pielęgniarka Czerwonego Krzyża) zaczęła wykonywać ten zawód. Przez wiele lat korespondowała ze swoimi uczennicami.
W wolnych godzinach, znalazłszy pustą salę wykładową, lubiłam siedzieć na jednej z szerokich desek okiennych, wypełniających głębokie nisze w murze, i tam pracowałam. Z tej wysokości mogłam patrzeć na rzekę i most uniwersytecki, na którym wrzało życie, i miałam wrażenie, że jestem księżniczką na zamku.
Wytrwałość i pewność siebie
6.
W 1913 r. wyjechała na studia do Getyngi. Gdy prof. Edmund Husserl oznajmił, że raz w tygodniu będzie prowadził w swym domu „popołudnia szczerości”, by odpowiadać na pytania studentów, Stein przyszła na nie jako pierwsza. Wiedziała, że chce się rozwijać i korzystała z każdej okazji. Mimo młodego wieku nie miała wobec uczonych kompleksu niższości.
7.
Bardzo szybko odważyła się na doktorat u Husserla. W 1916 r. – ubrana w śliwkową, jedwabną suknię – zdobyła upragniony tytuł z najwyższym odznaczeniem – summa cum laude, które należy do rzadkości. Jednak mimo pozycji jaką zajmowała w środowisku akademickim, nigdy nie została dopuszczona do habilitacji. Powody były dwa – jej żydowskie pochodzenie i płeć.
8.
Praca naukowa przysparzała jej wiele cierpień. Często zamiast satysfakcji odczuwała wyczerpanie, zmagała się z bezsennością.
Doszło nawet do tego, że zbrzydło mi życie, mimo że powtarzałam sobie często, iż takie przygnębienie nie ma najmniejszego sensu. (…) I jeśli nie będzie ze mnie dobry filozof, stanę się pożyteczną nauczycielką. (…) Kiedy szłam ulicą, jakże chciałam, aby mnie przejechał jakiś wóz! Gdy się wybierałam na wycieczkę żywiłam cichą nadzieję, że skręcę kark, i nie wrócę już żywa do domu.
Mimo trudności potrafiła dążyć do celu, który sobie wyznaczyła.
Kobiecość
9.
Od wczesnych lat interesowała ją walka o równouprawnienie, wstąpiła do Pruskiego Związku Prawa Głosu dla Kobiet. Gdy kończyła szkołę, maturzyści wspólnie wydali gazetę zawierającą kąśliwe teksty o każdym z uczniów. Ten o Edycie brzmiał: „Równość dla kobiety i mężczyzny / woła sufrażystka, / oczywiście ujrzymy ją kiedyś / w ministerstwie”.
10.
W latach 20. i 30. XX w. była jedną z pierwszych kobiet, które występowały publicznie w środowisku katolickim. Obserwując zmiany zachodzące w świecie, doszła do wniosku, że młode kobiety bardzo potrzebują wyznaczenia właściwej ścieżki rozwoju. Stworzyła cykl wykładów o kobiecej naturze, powołaniu, edukacji, pracy czy wierze.
11.
Marzyła, żeby założyć rodzinę
Mimo wielkiego oddania się pracy, żywiłam w sercu nadzieję, że zaznam wielkiej miłości i szczęścia w małżeństwie. Nie znając zupełnie zasad wiary i moralności katolickiej, byłam jednak zupełnie przeniknięta katolickim ideałem małżeństwa. Spośród młodych ludzi, z którymi się spotykałam, zwłaszcza jeden bardzo mi się podobał i chętnie wyszłabym za niego za mąż. Lecz nikt o tym nie wiedział i ludzie uważali mnie za osobę chłodną i niedostępną.
Potrafiła jednak realizować swoje powołanie do małżeństwa i macierzyństwa jako osoba konsekrowana i podpowiadała innym samotnym kobietom, jak mogą to osiągać.
Wiara i wierność wyborom
12.
W 1921 r., sięgnęła u przyjaciół po autobiografię św. Teresy z Avili. Czytała ją przez całą noc i nad ranem stwierdziła: „Gdy zamknęłam tę książkę, powiedziałam sobie: to jest prawda!”. Wtedy podjęła też decyzję o konwersji. Sam proces dochodzenia do wiary rozpoczął się jednak kilka lat wcześniej i miało na niego wpływ kilka czynników.
13.
Zakochała się w Chrystusie i mimo oporów ze strony rodziny i przyjaciół, wybrała życie zakonne. 14 października 1933 r. wstąpiła do Karmelu w Kolonii. W 1934 r. przybrała imię zakonne: Teresa Benedykta od Krzyża, a śluby wieczyste złożyła w kwietniu 1938 r.
14.
Po „Nocy kryształowej” zrozumiała, że jako Żydówka powinna natychmiast opuścić Niemcy. W sylwestrową noc, razem ze starszą siostrą Różą (także karmelitanką), została przeniesiona do Karmelu w Echt w Holandii. Tam pracowała m.in. nad studium o św. Janie od Krzyża pt. Wiedza Krzyża. W sierpniu 1942 r. została aresztowana przez gestapo i wywieziona do Amersfoort. Kolejno przewieziono ją do obozów koncentracyjnych w Westerbork i Oświęcimiu. Tam, prawdopodobnie 9 sierpnia 1942 r., zginęła w komorze gazowej. Od 1998 r. jest świętą, a od 1999 r. patronką Europy.
Szacunek do drugiego człowieka
15.
Potrafiła rozmawiać zarówno z małym siostrzeńcem, jak i z wybitnymi profesorami. Pielęgnowała przyjaźnie, służyła radami i wsparciem, żywo interesowała się cudzymi problemami. O. Rafał Walzar pisał o niej:
Była uosobieniem prostoty i naturalności. Pozostała w pełni kobietą o subtelnej, owszem, macierzyńskiej wrażliwości (…) Udarowana mistycznie w prawdziwym tego słowa znaczeniu, nie miała w sobie nawet pozorów sztuczności czy wyniosłości. Była prosta z prostymi, a uczona z uczonymi bez jakiejkolwiek wyższości; z szukającymi była szukająca i chciałoby się niemal dodać: z grzesznymi – grzeszna.
Dominika Cicha/Aleteia
*************************************
Edyta Stein jest perłą
***
O drodze do Chrystusa św. Edyty Stein i jej związkach ze św. Janem Pawłem II mówi ks. Robert Skrzypczak. Dziś przypada liturgiczne wspomnienie tej niezwykłej kobiety.
Gabriel Kayzer: Jak ważne dla współczesnego świata jest dziedzictwo św. Edyty Stein?
Ks. Robert Skrzypczak: Edyta Stein jest perłą, która pojawiła się w naszej kulturze, a dokładniej na styku kultur. Wrocław, w którym się urodziła i spędziła lata przed wstąpieniem do Karmelu, to miasto, w którym łączą się kultury żydowska i chrześcijańska, kultury polska i niemiecka. Edyta jest tego streszczeniem. Jej osoba rozwija się na skrzyżowaniu kultur. Dlatego jest perłą. A przede wszystkim jest wielką kobietą – jednym z największych intelektualistów i filozofów XX wieku. Jest kobietą, która pokochała Chrystusa, która Go wybrała i doprowadziła ten wybór do ostatecznej konsekwencji.
„Europa chce zapomnieć o chrześcijańskich korzeniach. Tragiczny staje się świat, który odrzuca Boga” – napisało Prezydium Episkopatu Polski w liście z okazji 75. rocznicy męczeńskiej śmierci św. Teresy Benedykty od Krzyża – Edyty Stein.
Jestem wdzięczny biskupom, że zaznaczyli tę rocznicę specjalnym listem do wiernych. W ubiegłym roku obchodziliśmy 75. rocznicę męczeńskiej śmierci innego klejnotu naszego narodu i Kościoła – o. Maksymiliana Kolbego. Temu wydarzeniu towarzyszyło wiele cennych inicjatyw. Edyta Stein pozostała na uboczu, a przecież ma ona wiele do powiedzenia dzisiejszemu pokoleniu. Zwłaszcza że Jan Paweł II ogłosił ją jedną z patronek Europy, a więc to klejnot ogólnoeuropejski.
Święty Jan Paweł II beatyfikował i kanonizował Edytę Stein. Czy można powiedzieć, że to Jan Paweł II odnalazł ten klejnot?
Zostałem kiedyś poproszony o dokonanie porównania Edyty Stein i Jana Pawła II. Okazuje się, że jest dużo momentów zbieżnych między życiem Edyty a życiem Karola Wojtyły. Na przykładzie tych dwóch postaci widać, co to znaczy wzajemne pomaganie sobie, które dokonuje się między świętymi. Nazywamy to świętych obcowaniem. Myślimy na ogół, że to dotyczy zaświatów albo życia pozagrobowego. Jednak także tu, na ziemi, święci pomagają sobie.
Edyta Stein była karmelitanką, a Karol Wojtyła był mocno związany z zakonem karmelitów.
Paraleli jest więcej. Edyta traci ojca w wieku dwóch lat. Karol traci matkę w wieku sześciu lat. Edyta wzrasta w cieniu matki, która ogromnie wymaga od samej siebie. Jest kimś, kto poświęca się dla swojej wielkiej rodziny. Miała jedenaścioro dzieci. Karol Wojtyła wzrasta w cieniu ojca. Też wspaniałego człowieka, który podejmuje się wychowania syna. Decyduje się dla niego przenieść z Wadowic do Krakowa, gdzie spędzają ze sobą pierwsze lata okupacji. Edyta podejmuje studia z filologii niemieckiej. Karol idzie do Krakowa studiować filologię polską. Potem również rozpoczynają swoje studia filozoficzne. Edyta jedzie do Getyngi, żeby studiować fenomenologię u Husserla. Wśród jego uczniów poznaje m.in. Maxa Schelera. Karol Wojtyła będzie potem pisał o Maxie Schelerze habilitację. Aby go poznać, nauczy się języka niemieckiego. Edyta nauczyła się języka hiszpańskiego, żeby poznać w oryginale św. Jana od Krzyża. Karol Wojtyła napisał swój doktorat ze św. Jana od Krzyża. Tych podobieństw jest bardzo dużo.
U Karola Wojtyły nie było jednak kryzysu wiary, jaki miał miejsce u Edyty Stein. Przynajmniej nic nam o tym nie wiadomo.
Edyta wzrastała w rodzinie o korzeniach judaistycznych, w której judaizm był osłabiony asymilacją z kulturą niemiecką. W wieku 14 lat ogłasza się ateistką i pozostawia swój dom rodzinny. Jedzie do Hamburga do swojej ciotki, żeby szukać prawdy. Od tego momentu postanowiła, że nigdy więcej nie będzie się modlić. U Karola Wojtyły był pewien moment kryzysowy, kiedy w lutym 1942 roku, wracając z robót w kamieniołomach, zastał w domu martwego ojca. Jak mówią jego przyjaciele – to było największe załamanie w całym jego życiu. Wyrzucał sobie, że nie był przy śmierci żadnej z osób, które go kochały. Ani przy śmierci matki, ani przy śmierci brata. Potem się dowie, że miał siostrzyczkę, która nie przeżyła. Kiedy stracił ojca, spadł na niego ciężar samotności. To było parę miesięcy jakiegoś „dołowania”, z którego wyszedł we wrześniu ze światłem na życie. Rozpoczyna się nowy dialog z Bogiem, który potem zaowocuje pewnością co do jego drogi życiowej. We wrześniu 1942 roku Karol Wojtyła poprosi o przyjęcie do seminarium. Edyta Stein miesiąc wcześniej zostaje wywleczona przez gestapo z holenderskiego klasztoru w Echt. Jest Żydówką, która nie tylko przyjęła chrzest, ale jest również karmelitanką. Wydawało się, że w Holandii będzie bardziej bezpieczna. Dlatego tam została przemycona w noc sylwestrową 1938 roku. I stamtąd została, wraz ze swoją siostrą, zawieziona do obozu jenieckiego w Westerbork. 6 sierpnia 1942 roku trafia do wagonu bydlęcego jadącego do Auschwitz-Birkenau. Razem z innymi więźniami zostaje od razu rozebrana do naga i obrabowana ze wszystkiego. Idzie oddać życie dla Chrystusa. Modli się za swój naród, z którego wyrosła, i za kraj – Niemcy – który dał jej wykształcenie, modli się również za pokój na świecie. Tutaj widzimy tę bliskość. W momencie, w którym Karol Wojtyła przeżywa swoją noc duchową, w odległości kilkudziesięciu kilometrów jest kobieta, która oddaje życie za Chrystusa, modląc się za obecnych tam ludzi oraz za Kościół. Miesiąc później zostaje ujawnione powołanie Karola Wojtyły. Rozpoczyna się droga do kapłaństwa, a potem do biskupstwa i do papiestwa. Myślę, że Jan Paweł II czuł jakąś szczególną osobistą więź i nić wdzięczności wobec tego potężnego świadectwa życia i wiary Edyty Stein.
Karol Wojtyła bardzo cenił sobie duchowość karmelitańską.
Droga duchowa Karola Wojtyły była związana z silną inspiracją karmelitańską i zafascynowaniem hiszpańskimi mistykami. W Wadowicach często chodził na Msze św. do karmelitów. Wzrastał też pod wpływem lokalnego kultu o. Rafała Kalinowskiego, który był tam spowiednikiem. Później ten dzielny karmelita zostanie przez Jana Pawła II kanonizowany. W Krakowie Karol Wojtyła zetknął się również ze środowiskiem Jana Tyranowskiego. To był krawiec, a jednocześnie świecki charyzmatyk zafascynowany św. Teresą Wielką, św. Janem od Krzyża, modlitwą i duchowością karmelitańską. Zarażał do tego młodych ludzi, wśród których znalazł się właśnie Karol Wojtyła. Stąd później jego główną linią życia będzie to, co jest obecne u mistyków hiszpańskich: „Bóg nade wszystko”.
Wróćmy jeszcze do momentu kryzysu wiary u Edyty Stein. W związku z samobójstwami dwóch wujów, z powodu bankructwa, w wieku 14 lat porzuca ona wiarę.
Samobójstwa były częstym zjawiskiem wśród Żydów zasymilowanych z niemiecką kulturą, którzy wymieniali wiarę w Boga na wiarę w pieniądz. Usiłowali szybko się dorobić. Mając pustkę po Bogu, którego pozostawili, w momentach bankructwa nie znajdowali żadnej siły wewnętrznej, żadnego oparcia. Edyta wspomina o tym w genialnej książce pt. „Dzieje pewnej rodziny żydowskiej”, do której lektury wszystkich zachęcam. Napisała ją w 1933 roku, przed wstąpieniem do klasztoru karmelitanek, a już po przyjęciu chrztu w czasie kilkumiesięcznej wizyty w rodzinnym Wrocławiu. Są tam cudowne opisy przeżywanych oczami małej dziewczynki świąt żydowskich – Pesach, Szawuot, Sukot, Rosz ha-Szana, Jom Kippur. A potem to wszystko nagle kończy się wielkim załamaniem. Wcześniej drażniło ją, że jej starsze rodzeństwo odchodzi od wiary i lekceważy tradycję żydowską. Potem jednak przyszła kolej na nią. Chciała oderwać się od dominującej postaci matki. Ogłosiła swój ateizm i wyjechała do Niemiec. Chciała szukać prawdy.
I odkryła Chrystusa.
Jej droga do Chrystusa przebiegała etapami. To nie dokonało się nagle. Pierwszym ważnym momentem była śmierć jednego z filozofów, Adolfa Reinacha, którego poznała, studiując w Getyndze. Zginął on na froncie I wojny światowej. Edyta pojechała do jego żony Anny, żeby ją pocieszyć. Myślała, że będzie załamana. Tymczasem spotkała się z niesamowitym świadectwem. Dowiedziała się, że Reinachowie spotkali Chrystusa i we wspólnocie ewangelickiej doświadczyli wiary w Zmartwychwstałego. Świadectwo wdowy, która nosiła w sobie ogromną nadzieję, postawiło przed nią wielki znak zapytania. Kolejny etap to jej wizyta w domu przyjaciółki Jadwigi Conrad-Martius. Edyta spędziła u niej noc w wielkiej bibliotece, z której wyciągnęła na chybił trafił opasłą, grubą książkę. Była to autobiografia św. Teresy z Avila. Pochłonęła tę książkę w jedną noc. Gdy ją skończyła, powiedziała: „To jest prawda”. Zaintrygowała ją zagadka, którą jest Krzyż. Kupuje Nowy Testament, mszalik katolicki, katechizm św. Piusa X. Studiuje to wszystko i przygotowana lepiej niż niejeden doktorant studiów teologicznych zgłasza się do proboszcza, aby zdać egzamin do chrztu. Przyjmuje chrzest w wierze katolickiej. Musi się potem zmierzyć z reakcją swojej rodziny. Jej matka nie będzie w stanie zrozumieć, dlaczego Edyta dokonała takiego wyboru. Wydawało jej się, że córka zdradziła judaizm. Co warte podkreślenia, Edyta nie wyparła się judaizmu, żeby przyjąć chrześcijaństwo. Ona nie przeszła z judaizmu na chrześcijaństwo. Jej spotkanie z Chrystusem oznaczało przejście z nowoczesnego intelektualnego ateizmu do Jezusa Chrystusa. Najciekawszy paradoks w życiu Edyty Stein, co sama podkreślała, polega na tym, że spotkanie z Chrystusem i światło, które rzuciła na jej życie Ewangelia, pozwoliły jej odzyskać judaizm. Wiara ojców nabrała wówczas dla niej nowego kolorytu, nowych soków, nabrała sensu. Chrystus jest tym Mesjaszem, namaszczonym Żydem, wybranym przez Boga nie po to, aby zanegować judaizm, ale doprowadzić obietnice Boga złożone Żydom do pełnej realizacji. Edyta to wszystko znalazła w spotkaniu z Żydem z Nazaretu, który – jak mówią – wrócił z cmentarza. I który w jej życiu dokonał tak wiele niezwykłych rzeczy.
Warto nadmienić, że Edyta Stein miała możliwość uniknięcia śmierci, ale postanowiła, że nie będzie się ratować, tylko pójdzie na śmierć za swój naród.
Mogła się uratować. Znamy jeden z jej listów, w którym prosiła, aby nie szukać żadnej możliwości ratowania jej. Zwłaszcza nie zgadzała się na taką ewentualność, że zostanie uratowana za poparciem sióstr albo poprzez jakieś inne koneksje, a tymczasem osoby, które zostały wraz z nią aresztowane, pójdą na śmierć. Ona wręcz opowiedziała w tym liście, że zgodzenie się dzisiaj, aby pójść wraz z innymi, żeby oddać życie dla Chrystusa, jest ostateczną konsekwencją decyzji o przyjęciu chrztu. Tak napisała, bo mocno czuła swój chrzest jako zanurzenie się w losie Mesjasza. To właśnie było skandalem dla jednych, a głupotą dla drugich. Że Bóg zechciał się objawić w miejscu największej tragedii człowieka. Tam, gdzie cierpienie wytrąca człowiekowi jakąkolwiek definicję, jakiekolwiek wytłumaczenie. Gdzie człowiek zatrzymuje się wokół takiego bólu i ciemności, że ma ochotę albo wyć z rozpaczy, albo rzucić się jak zwierzę do gardła drugiemu człowiekowi. Trzeba pamiętać, że nazistowskie Niemcy to był fenomen, który bez wątpienia należy kojarzyć z pandemonium. To jest objawienie się demona, szatana. Hitler budował Trzecią Rzeszę nie na wierze chrześcijańskiej. Odwoływał się do pangermanizmu o korzeniach jak najbardziej pogańskich. Edyta Stein i Maksymilian Kolbe pokazują, że jedynym wyjściem ze zła, jakim jest grzech, nienawiść i demon, jest Jezus Chrystus, który w jakiejś kobiecie i mężczyźnie jest gotowy na nowo przyjąć na siebie to zło i nie puścić go dalej. Zatrzymać na sobie. Poprzez heroiczny akt oddania życia. Tylko miłość potężna, heroiczna jest w stanie zniszczyć dzieło diabła.
Wielu Żydów pyta jednak, czy po Auschwitz można jeszcze w ogóle wierzyć w Boga…
Narodziła się cała tradycja teologiczna, która jest nazywana teologią po Auschwitz. Przedstawicielami tej teologii są Hans Jonas i inni myśliciele żydowscy, którzy pytają o to, gdzie był wówczas Bóg. Jak Bóg mógł dopuścić do takiego zła, jakim był Holocaust? W związku z tym narodziła się religia bez Boga. Religia, która w samym środku ma metafizyczną czy aksjologiczną pustkę, a która stała się ideologią łącząca ze sobą wielu Żydów. Ona jest często związana z politycznym syjonizmem. Auschwitz z jednej strony jest miejscem pokazującym ranę ludzkości. Ale w tym miejscu, jakby w popiele, pojawiły się takie perły jak Maksymilian Kolbe i Edyta Stein. Wielu ludzi, którym się wydawało, że już nie ma większej katastrofy niż Auschwitz, po bohaterskim czynie o. Kolbego i oddaniu przez niego życia za Gajowniczka uwierzyło, że jest nadzieja. Tak samo wiele osób, które wspominały s. Edytę Stein z Westerborku czy Auschwitz, mówiło, że to była kobieta, która im dostarczała ogromną porcję odwagi i ufności w momencie, w którym po ludzku wszystko jest już stracone i beznadziejne. To są te światła, które Bóg pozwolił, aby zajaśniały w miejscu największej ciemności. Największej bezradności człowieka i pustki.
Czyli Edyta Stein może stać się dla nas symbolem tego, w którą stronę powinniśmy podążać?
Ona jest prorokiem głębokiej prawdy o człowieku. Jest prorokiem głębokiej prawdy o Bogu, który jest często ignorowany i odrzucany.
GOŚĆ NIEDZIELNY/32/2017
**************************************
9 sierpnia Kościół wspomina św. Teresę Benedyktę od Krzyża – Edytę Stein
Ten, kto poszukuje prawdy, poszukuje Boga, bez względu na to, czy sobie z tego zdaje sprawę, czy nie. Była o tym przekonana Edith Stein – św. Teresa Benedykta od Krzyża. Żydówkę, filozofa, karmelitankę i męczennicę, jedną ze współpatronek Europy, Kościół katolicki wspomina w liturgii 9 sierpnia. Przed 79 laty, 9 sierpnia 1942 roku, Edyta Stein i jej siostra Rosa zostały zamordowane w komorze gazowej niemieckiego obozu zagłady Auschwitz.
***
“Była wielką córką narodu żydowskiego i wierzącą chrześcijanką pośród milionów niewinnie zamęczonych ludzi” – mówił podczas jej beatyfikacji w 1987 roku Jan Paweł II. Papież podkreślił, że „jako Benedicta a Cruce (Benedykta od Krzyża) pragnęła wraz z Chrystusem nieść krzyż za zbawienie swego narodu, swego Kościoła, całego świata”.
Przez lata, również jako filozof i naukowiec, poszukiwała tylko poznania rozumowego. Kończąc szkołę podstawową w wieku 14 lat określiła się jako ateistka. Do nawrócenia doprowadziło ją bezkompromisowe poszukiwanie prawdy, spotkanie z gorliwie wierzącymi chrześcijanami oraz lektura dzieł św. Teresy z Avili.
Edith Stein urodziła się w październiku 1891 roku we Wrocławiu jako najmłodsze dziecko w wielodzietnej rodzinie żydowskiego kupca. We Wrocławiu, Getyndze i Fryburgu Bryzgowijskim studiowała filozofię, germanistykę, historię i psychologię. Doktoryzowała się w 1916 roku we Fryburgu u Edmunda Husserla, później była jego asystentką. Jej wnioski o habilitację nigdy nie zostały spełnione. Przyjaźniła się m.in. z Martinem Heideggerem oraz Romanem Ingardenem, wierzyła tylko rozumowi i uważała się za ateistkę.
Jej droga życiowa zmieniła się radykalnie latem 1921 roku, kiedy odwiedzała swoich przyjaciół. Gdy pewnego wieczoru pozostała w ich domu sama, w regale z książkami natknęła się przypadkiem na książkę św. Teresy z Avili. W swojej autobiografii wspominała później, że ta książka ją porwała, czytała ją przez całą noc. „Gdy zamknęłam tę książkę, powiedziałam sobie: to jest prawda!” – wyznała.
Po tej lekturze zdecydowała się przejść na katolicyzm i postanowiła się ochrzcić, a potem zostać karmelitanką, podobnie jak święta z Avili. Być może Edyta Stein odkryła podobieństwa między sobą i św. Teresą, gdyż także ta hiszpańska święta była rozdarta między światem świeckim i duchowym, a jako jedyne wyjście z kryzysu uznała nawrócenie i późniejsze wstąpienie do klasztoru.
Już następnego dnia Edith Stein kupiła katechizm. O swoim nawróceniu nie rozmawiała z nikim. Pewnego razu uczestniczyła po raz pierwszy w Mszy św. Po jej zakończeniu poszła do księdza i poprosiła, by ją ochrzcił. Ten jednak odmówił tłumacząc, że ludzie dorośli muszą się przez pewien czas przygotowywać do tego sakramentu. Ostatecznie Edith Stein przyjęła chrzest 1 stycznia 1922 roku i przyjęła imiona Teresa Jadwiga na pamiątkę św. Teresy z Avili oraz swojej matki chrzestnej Jadwigi. Tego samego dnia przyjęła pierwszą Komunię św. Miała wówczas 31 lat.
Dzięki swemu duchowemu przewodnikowi podjęła pracę w szkole prowadzonej przez siostry dominikanki w Spirze. W klasztorze pogłębiała swoje życie duchowe. Wiosną 1932 roku została docentem w Niemieckim Instytucie Pedagogicznym w Münster. Mieszkała w domu zakonnym, obiady jadała wspólnie ze studentami, co w owych czasach nie było czymś oczywistym.
Jednak historia świata dramatycznie się zmieniła w 1933 roku, gdy do władzy w Niemczech doszli narodowi nacjonaliści. Nowa ustawa nie pozwalała na to, aby nauczycielami oraz urzędnikami w urzędach publicznych były osoby pochodzenia niearyjskiego, zwłaszcza Żydzi. Edith Stein wcześnie zrozumiała, że prześladowania Żydów będą się nasilały i że będzie ograniczana wolność, a co za tym idzie – również jej praca w Münster. Pragnąc przyczynić się do ochrony ludności żydowskiej przed hitlerowskim terrorem w 1933 roku, chciała jechać do Rzymu, aby osobiście prosić papieża Piusa XI o ogłoszenie encykliki przeciwko prześladowaniu Żydów. Wprawdzie do podróży nie doszło, ale napisała do papieża list w tej sprawie.
Jesienią 1933 roku, w wieku 42 lat, wstąpiła do Karmelu w Kolonii, 15 kwietnia 1934 otrzymała szaty zakonne i przybrała imię zakonne Teresia Benedicta a Cruce – siostry Teresy Benedykty od Krzyża. W 1938 roku złożyła śluby wieczyste.
Kiedy 10 listopada 1938 roku, podczas tzw. „nocy kryształowej” Niemcy palili synagogi, domy i sklepy żydowskie, Edith Stein jako katoliczka i zakonnica była świadoma swego żydowskiego pochodzenia, o którym także było powszechnie wiadomo. Dlatego obawiała się, że może to przynieść kłopoty również dla Karmelu w Kolonii. Zamierzała przenieść się do Karmelu w Betlejem, jednak jej wyjazd okazał się niemożliwy. W noc sylwestrową 1938 roku wyjechała do Karmelu w Echt w Holandii, gdzie spędziła ponad trzy kolejne lata.
Jednak i tam nie mogła się czuć bezpieczna, gdyż hitlerowcy zajęli region i rozpoczęli prześladowania Żydów. Mimo protestów biskupów, 2 sierpnia 1942 roku hitlerowcy aresztowali wszystkie zakonnice i zakonników pochodzenia żydowskiego, również Edytę Stein i jej siostrę Różę, która kilka lat wcześniej również przeszła na katolicyzm i żyła w Karmelu w Echt.
Po krótkim pobycie w obozie przejściowym, transport został wysłany do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Wkrótce potem, 9 sierpnia 1942 roku, Edith Stein i jej siostra Róża zostały zamordowane w komorze gazowej.
Papież Jan Paweł II podczas wizyty w 1987 roku w Kolonii ogłosił Edith Stein błogosławioną, a kanonizował ją 11 października 1998 roku w Rzymie. W rok później, obok św. Brygidy Szwedzkiej i św. Katarzyny ze Sieny, została jedną ze współpatronek Europy. Ogłaszając to papież powiedział, że św. Teresa Benedykta od Krzyża jest “symbolem dramatów Europy bieżącego stulecia”.
Edyta Stein zostawiła po sobie wiele pism filozoficznych i duchowych. Najważniejsze z nich to “O zagadnieniu wczucia”, “Byt skończony i wieczny” oraz niedokończone dzieło “Wiedza krzyża”. Dziś jest czczona jako wielka męczennica w wielu krajach świata, również w Niemczech. Jej imię noszą ulice, szkoły, fundacje mając w pamięci jej słowa, że „ten, kto się w pełni odda w ręce Pana, może mieć ufność, że kierował się słusznym wyborem”.
Od 1999 roku w centrum Kolonii, przed archidiecezjalnym seminarium duchownym, stoi wyjątkowy pomnik z brązu ukazujący trzy kobiety. Autorem tego „grupowego portretu Świętej” jest rzeźbiarz z Düsseldorfu, Bert Gerresheim. Przedstawił on Edytę Stein w jej ważnych etapach życia: jako Żydówkę, filozofkę i karmelitankę.
Teresa Sotowska/Kolonia/Kai/Tygodnik Niedziela
********************************
Od Żydówki-ateistki do karmelitanki
***
Wręcz niewyobrażalna jest droga Edyty Stein od ateistki żydowskiego pochodzenia do karmelitanki zagazowanej w obozie koncentracyjnym – mówi prof. Aleksander Bańka, filozof z Uniwersytetu Śląskiego, lider Centrum Duchowości Ruchu Światło-Życie Archidiecezji Katowickiej. Dziś przypada liturgiczne wspomnienie św. Teresy Benedykty od Krzyża (Edyty Stein).
Jarosław Dudała: Edyta Stein była z pochodzenia Żydówką, z przekonania ateistką. To, że zostanie katoliczką – a nawet mniszką kontemplacyjną – absolutnie nie było czymś oczywistym. To sytuacja wielu ludzi w naszych czasach: wiara nie jest dla nich czymś oczywistym. Pytanie: czy w tej sytuacji – do pewnego stopnia nowej dla Kościoła w Polsce – możemy się czegoś nauczyć z historii dr Stein?
Prof. Aleksander Bańka: Dodałbym jeszcze, że Edyta już w okresie młodości była umysłem wybitnym, wyróżniała się wybitnymi zdolnościami. Jednocześnie nie do końca potrafiła odnaleźć się w otaczającej ją rzeczywistości, bo głębiej, na wielu poziomach ją analizowała. Rozumem doszła do doświadczenia ateizmu. Jako żydówka odeszła od swej pierwotnej religijności. Potem podczas studiów trafiła pod skrzydła Edmunda Husserla, najwybitniejszego filozofa tamtego czasu. Pokładał w niej wielkie nadzieje. Dostrzegł jej wybitny potencjał, a trzeba pamiętać, że kobiety rzadko bywały wówczas tak doceniane. Ona się wybijała. Jej habilitacja została zablokowana tylko dlatego, że była kobietą i Żydówką, a nazizm dochodził już w Niemczech do głosu.
Jeśli mówimy o jej nieoczywistej drodze do wiary, to pamiętajmy, że był to umysł wybitny, kobieta, która ogromnym wysiłkiem intelektu wspieranego łaską Bożą weszła w przestrzeń, której w ogóle byśmy dla niej nie prognozowali. Wręcz niewyobrażalna jest jej droga od ateistki żydowskiego pochodzenia, która zajmuje się doświadczeniem wiary w refleksji intelektualnej do karmelitanki zagazowanej w obozie koncentracyjnym. Nikt by się nie spodziewał, że ona taką drogę przejdzie. A jednak przeszła.
Jej wielkość intelektualna sprawia pewien kłopot. Bo nawet jeśli przeszła taką niesamowitą drogę, to trudno ją naśladować, bo niewielu z nas – wierzących, niewierzących i poszukujących – dysponuje tak potężnym umysłem.
Ja bym powiedział trochę inaczej: ona pokazuje, że intelekt, który jest dziś stawiany w opozycji do wiary, nie musi tej wiary blokować.
Pamiętajmy, że Edyta nie doszła do wiary wyłącznie na drodze intelektualnej. Uczciwość intelektualna sprawiła, że ona stawiała sobie pytanie o wiarę. Ale tym, co tak naprawdę ją duchowo przełamało, było doświadczenie wojennej śmierci jej przyjaciela Adolfa Reinacha oraz świadectwo jego młodej żony, która przyjęła śmierć męża z pokojem płynącym z chrześcijańskiej wiary. [Anna Reinach również była naukowcem, doktorem fizyki, z pochodzenia Żydówką, ochrzczoną jako osoba dorosła wraz mężem w Kościele luterańskim, a 8 lat po śmierci męża została katoliczką – przyp. JD.]
Drugim elementem, który doprowadził Edytę do wewnętrznego otwarcia, była lektura duchowej autobiografii św. Teresy z Ávili.
A więc – po pierwsze – intelekt nie jest dla wiary przeszkodą. Po drugie, do serca Edyty Stein przemówiły czynniki, które są dostępne dla nas wszystkich: świadectwo, spotkanie z osobą w sytuacji granicznej i uczciwość w poszukiwaniu prawdy.
Gość Niedzielny
***************************************************
Św. Teresa Benedykta od Krzyża – Edyta Stein. Błogosławiona przez Krzyż
Europa chce zapomnieć o swoich chrześcijańskich korzeniach. W powstałą pustkę wpełzły zdegenerowane wytwory ukąszonego grzechem umysłu ludzkiego. To nieuchronny efekt życia tak, „jakby Boga nie było”. Aby jednoznacznie sprzeciwiać się tym tendencjom trzeba odwagi, nierzadko takiej jaką odznaczała się św. Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein), której wspomnienie przypada 9 sierpnia.
Czym kończy się sytuacja, w której bałwochwalczy kult klasy lub rasy stawia się ponad uwielbienie Boga i Jego Prawa wiemy z historii aż za dobrze. W takim świecie, w którym nienawiść i pogarda zdawały się triumfować przyszło żyć Edycie Stein. Ta wybitna naukowiec i filozof wybrała jednak inną drogę…
Zanim jednakże do tego doszło Edyta Stein przeszła szlak wiodący od domu, w którym gorliwie przestrzegano przepisów wyznania mojżeszowego, poprzez ateizm, aż po nawrócenie i przywdzianie karmelitańskiego habitu. W międzyczasie były jeszcze studia filozoficzne zakończone uzyskanie stopnia doktora.
Do Jezusa Chrystusa w ostateczny sposób przyprowadziło ją zetknięcie się z autobiografią mistyczki i doktora Kościoła, św. Teresy z Avila. Edyta wstąpiła do Karmelu w 1933 roku. Po nowicjacie złożyła śluby zakonne i przyjęła imię Benedykta od Krzyża.
Narodowo-socjalistyczni siepacze z Gestapo dopadli ją w holenderskim Echt 2 sierpnia 1942 r. podczas masowego aresztowania Żydów i katolików pochodzenia żydowskiego.
Droga kaźni siostry Benedykty wiodła przez internowanie w obozie w Westerbork, po Auschwitz-Birkenau – niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny i zagłady, gdzie 9 sierpnia 1942 roku została zagazowana wraz z inną konwertytką z judaizmu, tercjarką dominikańską Lisamarią Meirowsky oraz bratem Wolfgangiem Rosenbaum OFM.
Jej zwłoki zostały spalone w obozowym krematorium.
Beatyfikacji Edyty Stein dokonał w Kolonii 1 maja 1987 r. św. Jan Paweł II, kanonizował ją zaś 11 października 1998 roku. Swoim listem apostolskim motu proprio z 1 października 1999 r. ogłosił ją – wraz ze św. Brygidą Szwedzką i św. Katarzyną ze Sieny – patronką Europy.
W otaczającej ją ogromie wzgardy dla ludzkiego życia Edyta poszła za Tym, który jest Drogą, Prawdą i Życiem. Ta decyzja z pewnością wymagała od niej wielkiej odwagi. Nie byłaby jednak ona możliwa, jeśli nie płynęłaby z bezgranicznego zaufania do naszego Pana Jezusa Chrystusa, który zapewniał iż „kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa”. Dlatego też Edyta Stein nie mogła przegrać. Na nic zdały się zatem „dumne myśli głów pychą nadętych”…
Św. Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein) jawi się dzisiaj jako jednoznaczny znak sprzeciwu. Nauczenia się takiej postawy wobec – głoszącego prawo do eutanazji czy też prawo kobiet do zabijania własnych nienarodzonych jeszcze dzieci, promującego ideologię gender i ulegającego antyrodzinnemu homolobby – świata, współcześni katolicy bardzo potrzebują. Wchodzenie w dialog ze światem, odrzucanie „radykalizmu” i późniejsza zaciekła obrona rzekomo kompromisowych rozwiązań z pewnością wywołują w czeluściach piekielnych salwy triumfalistycznego skowytu.
Aby nie pójść drogą świata, należy pójść tą Drogą, którą wybrała święta Teresa Benedykta od Krzyża, Edyta Stein.
Zachęcamy do medytacji nad kilkoma myślami św. Teresy Benedykta od Krzyża:
Ukrzyżowany spogląda na nas i pyta, czy wciąż jeszcze chcemy dotrzymać tego co przyrzekliśmy Mu w godzinę łaski. Z pewnością ma powód, żeby tak pytać. Krzyż jest dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek, znakiem, któremu się sprzeciwia.
Oczywiście – religia nie ogranicza się do jakiegoś cichego kącika czy kilku świątecznych godzin, ona musi się stać korzeniem i fundamentem całego życia.
Zmagania o dusze ludzkie i miłość ku nim w Panu jest prostym obowiązkiem chrześcijanina.
… cierpienie jest najpewniejszą drogą do zjednoczenia z Panem. Jakże potrzebna jest, zwłaszcza w naszych czasach, zbawcza moc płynąca z ochotnie niesionego krzyża.
Krzyż nie jest tylko znakiem: jest także mocnym orężem Chrystusa. Jest laską pasterską, którą on pewnie wyważa drogę do nieba.
Ciągle na nowo czerpię odwagę z tabernakulum, gdy mi ją odbiera uczoność innych.
luk/PCh24.pl
**************************
Możesz żyć w czasie lęku i niepewności tak jak św. Edyta Stein
***
Stawiała czoła chorobom zakaźnym i uprzedzeniom, ale zachowała spokój i wiarę.
Wnaszym świecie jest dziś tyle strachu i frustracji, że wszędzie o tym przypominamy. Ale nie tylko my możemy doświadczyć tego szalonego świata. Edith Stein pracowała w szpitalu dla osób z chorobami zakaźnymi, zanim została katoliczką i zakonnicą. A potem jej życie zostało przerwane, gdy hitlerowcy zabili ją w Auschwitz, ponieważ była Żydówką. Życie w strachu przed zarażeniem się śmiertelną chorobą lub bezpośrednim dotknięciem niesprawiedliwości rasowej były rzeczami, których doświadczała przez całe życie. Oto kilka konkretnych sposobów na dobre życie w tych szalonych czasach, oparte na cytatach z pism św. Edyty Stein.
Żyj w świetle wieczności
Św. Edyta mówi, aby żyć codziennie, niezależnie od powołania lub zawodu, do którego zostaliśmy wezwani, „w świetle wieczności”. Innymi słowy, nie daj się zbytnio wciągnąć w drobiazg tego, co dzieje się w twoim powołaniu jednego dnia. Postaw swoje zmagania w perspektywie – jesteśmy powołani do życia wiecznego, a ten świat jest tylko pierwszym krokiem w tym kierunku. Oto jej niektóre praktyczne sposoby:
Nie zapominajcie o modlitwie, szczególnie gdy stajecie się przerażeni lub sfrustrowani.
Spróbuj odmówić różaniec dziś wieczorem przed obejrzeniem kończącego się programu lub przed przeczytaniem ulubionej książki lub nadrobieniem wiadomości.
Kiedy zdasz sobie sprawę, że odtwarzasz sytuację z pracy w kółko, zatrzymaj to.
Choć jest to frustrujące, ponowne przeżywanie jakiegoś wydarzenia nie sprawi, że ono odejdzie, nie skupisz się też na tym, co najważniejsze.
Nie porzucaj swoich talentów
Drugim pomocnym cytatem ze św. Edyty jest: „Prawdziwy chrześcijanin nie jest zobowiązany do porzucenia rzeczy tego świata ani do zmniejszenia swoich naturalnych zdolności”. Innymi słowy, jesteście powołani, aby być w pełni sobą w swoim podejściu do życia i nie powinniście tępić swoich talentów ani darów. Niektóre praktyczne sposoby na to:
Wykorzystuj swoje talenty w odpowiedzi na napotkane osoby lub sytuacje, a nie myśl o talentach, które chciałbyś mieć.
Może twoje dary zostaną lepiej wykorzystane, kiedy będziesz wolontariuszem lub w innej grupie niż twoi przyjaciele. To dobra rzecz. Znajdź to, w czym jesteś dobry i pomagaj w ten sposób.
Św. Edyta mówi również, że nie musimy rezygnować z rzeczy tego świata.
Świętuj dobry dzień deserem. Jeszcze lepiej, zrób pyszne ciasto dla innej osoby i podziel się z nią bez powodu.
Nie musisz wiedzieć wszystkiego
Wreszcie, św. Edyta sugeruje, żebyśmy nie próbowali wszystkiego wiedzieć. Kiedy tego spróbujesz, „prześlizgniesz się po powierzchni wszystkiego i zanurzysz głęboko w nicość. A ta powierzchowność nigdy nie może być prawdziwa”. Innymi słowy, możesz po prostu czegoś nie wiedzieć. Staraj się o jakość i głębię w sprawach, które cię pasjonują, i nie próbuj dowiedzieć się wszystkiego o wszystkim. Takie podejście pozwala ci również uczyć się od innych, a nie zawsze mieć opinię lub odpowiedź na każdy poruszany temat.
Jak to zrobić?
Odłącz się od ciągłego strumienia wiadomości, czasami rzadziej logując się do mediów społecznościowych.
Ten ciągły strumień informacji ostrzega o wielu rzeczach, ale daje tylko niewielki smak lub pokazuje jedną stronę problemu.
Bądź na zewnątrz przez kilka minut w ciągu dnia.
Jeśli twój lipiec jest taki jak mój, to prawdopodobnie oznacza, że wieczory i poranki są najprzyjemniejszymi porami dnia na wyjście z klimatyzowanych pomieszczeń. W tych czasach pozwól sobie myśleć. Daj sobie czas na przetworzenie informacji i opinii, które zdecydowałeś się przeczytać tego dnia.
Pomaga nam też wiedza o tym, że święci byli przed nami w czasach tak trudnych, jak nasze. Święta Edyto Stein, módl się za nami!
Cecilia Pigg/Aleteia.pl
***************************
Modlitwa za cierpiących Edyty Stein – św. Teresy Benedykty od Krzyża
Pobłogosław, Panie, cierpiących, złamanych na duchu, pobłogosław ciężką samotność ludzi i brak spoczynku, i to cierpienie, o którym nie mówi się nikomu.
Pobłogosław nędzę i niedolę ludzi, którzy teraz właśnie umierają. Daj im, Boże, dobry koniec życia.
Pobłogosław także serca pełne goryczy. Daj ulgę cierpiącym, naucz zapomnienia i zgody tych, których Ty pozbawiłeś tego, co im było najdroższe. Nie pozostawiaj nikomu całej ziemi w smutku i goryczy. Niech gdzieś zabłyśnie promyk nadziei, radości.
Pobłogosław, Panie, tych, którzy są w radości i miej ich w swojej pieczy. Amen.
************************************************************************************************************
8 sierpnia
Święty Dominik Guzman, prezbiter
Święty Dominik urodził się około 1170 roku w Caleruega w Hiszpanii. Pochodził ze znakomitego rodu kastylijskiego Guzmanów. Jego ojcem był Feliks Guzman, a matką – bł. Joanna z Azy. Miał dwóch braci – bł. Manesa (który wstąpił potem do założonego przez Dominika zakonu) i Antoniego, kapłana diecezjalnego. Gdy Dominik miał 14 lat, rodzice wysłali go do szkoły w Palencji. Następnie studiował w Salamance. W 1196 roku, po ukończeniu studiów teologicznych, przyjął święcenia kapłańskie i wkrótce został mianowany kanonikiem katedry w Osmie. Pięć lat później został wiceprzewodniczącym tej kapituły. Gorliwie pracował tam nad sobą i nad bliźnimi, głosząc im słowo Boże. Król Kastylii, Alfons IX, wysłał biskupa diecezji, w której pracował Dominik, Dydaka, z poselstwem do Niemiec i Danii. Dydak był przyjacielem Dominika, dlatego też przyszły święty towarzyszył biskupowi w podróży, w czasie której znalazł się w okolicach Szczecina i polskiego Pomorza. Dominik był świadkiem najazdu pogańskich Kumanów z Węgier na Turyngię. Wkrótce po zakończeniu powierzonej im misji udał się do Rzymu, by prosić Innocentego III o zezwolenie na pracę misyjną wśród Kumanów. Papież jednak takiej zgody nie udzielił. Wracając do Hiszpanii, Dydak i Dominik zetknęli się w południowej Francji z legatami papieskimi, wysłanymi tam do zwalczania powstałej właśnie herezji albigensów i waldensów. Sekta ta pojawiła się ok. 1200 r. w mieście Albi. Jej członkowie zaprzeczali ważnym prawdom wiary, m.in. Trójcy Świętej, Wcieleniu Syna Bożego, odrzucali Mszę świętą, małżeństwo i pozostałe sakramenty. Burzyli kościoły i klasztory, niszczyli obrazy i krzyże. W porozumieniu z legatami Dominik postanowił oddać się pracy nad nawracaniem odszczepieńców. Do tej akcji postanowił włączyć się bezpośrednio także biskup Dydak. Ponieważ heretycy w swoich wystąpieniach przeciwko Kościołowi atakowali go za majątki i wystawne życie duchownych, biskup i Dominik postanowili prowadzić życie ewangeliczne na wzór Pana Jezusa i Jego uczniów. Chodzili więc od miasta do miasta, od wioski do wioski, by prostować błędną naukę i wyjaśniać autentyczną naukę Pana Jezusa. Innocenty III zatwierdził tę formę pracy apostolskiej. W centrum herezji znajdowało się miasto Prouille, położone pomiędzy Carcassonne a Tuluzą. Tam Dominik założył klasztor żeński, w którym życie zostało oparte na całkowitym ubóstwie. Pojawiły się pierwsze sukcesy. Niebawem biskup musiał powrócić do swojej diecezji. Natomiast do Dominika dołączyło 11 cystersów, którzy postanowili wieść podobny tryb życia apostolskiego. Z nich właśnie w 1207 r. powstał zalążek nowej rodziny zakonnej. W tym samym jednak roku papież ogłosił przeciwko albigensom i waldensom zbrojną krucjatę na wiadomość, że heretycy ruszyli na kościoły, plebanie i klasztory, paląc je i niszcząc. To skomplikowało pracę apostolską Dominika. Wtedy Dominik zwiększył posty, umartwienia, częściej się modlił. Dotychczasowe doświadczenie wykazało, że okazyjnie werbowani do tej akcji kapłani często nie byli do niej wystarczająco przygotowani. Wielu zniechęcał prymitywny rodzaj życia i połączone z nim niewygody. Dominik wybrał więc spośród swoich współtowarzyszy najpewniejszych. Na jego ręce złożyli oni śluby zakonne w 1215 r. Tak powstał Zakon Kaznodziejski – dominikanów. Jego głównym celem było głoszenie słowa Bożego i zbawianie dusz. Założyciel wymagał od zakonników ścisłego ubóstwa, panowania nad sobą i daleko idącego posłuszeństwa. Dzięki poparciu biskupa Tuluzy, Fulko, w Tuluzie powstały wkrótce aż dwa klasztory dominikańskie, które miały za cel nawracanie albigensów i waldensów. W tym samym roku odbył się Sobór Laterański IV. Dominik udał się wraz ze swoim biskupem, Fulko, do Rzymu. Innocenty III po wysłuchaniu zdania biskupa Tuluzy ustnie zatwierdził nową rodzinę zakonną. Zaraz po powrocie z soboru (1216) Dominik zwołał kapitułę generalną, na której przyjęto za podstawę regułę św. Augustyna i konstytucje norbertanów, którzy wytyczyli sobie podobny cel. Wprowadzono do konstytucji jedynie te zmiany, które w zastosowaniu do specyfiki zakonu okazały się konieczne. Kiedy Dominik po odbytej kapitule ponownie udał się do Rzymu, papież Innocenty III już nie żył (+ 1216). Bóg pokrzepił jednak Dominika tajemniczym, proroczym snem: pojawili mu się Apostołowie św. Piotr i św. Paweł, i zachęcili go, by na cały świat wysyłał swoich synów duchowych jako kaznodziejów. Dlatego kiedy tylko powrócił do Tuluzy, rozesłał grupę 17 pierwszych zakonników: do Hiszpanii, Bolonii i do Paryża. W dniu 22 grudnia 1216 r. papież Honoriusz III zatwierdził nowy zakon. Co więcej, wydał polecenie dla biskupów, by udzielili nowej rodzinie zakonnej jak najpełniejszej pomocy. Dominik założył również zakon żeński, zatwierdzony przez Honoriusza III dwa lata później. Kapituła generalna w Bolonii w 1220 r. odrzuciła z reguły i z konstytucji to wszystko, co okazało się nieaktualne. W miejsce odrzuconych wstawiono nowe artykuły, wśród których znalazł się między innymi ten, że zakon nie może posiadać na własność stałych dóbr, ale że ma żyć wyłącznie z ofiar. W ten sposób zakon wszedł do rodziny zakonów mendykanckich (żebrzących), jakimi byli w XIII w. franciszkanie, augustianie, karmelici, trynitarze, serwici i minimi. W 1220 r. kard. Wilhelm ufundował dominikanom w Rzymie klasztor przy bazylice św. Sabiny, który odtąd miał się stać konwentem generalnym zakonu. Niemniej hojnym okazał się sam papież, który ofiarował dominikanom własny pałac. Tutaj właśnie Dominik miał wskrzesić bratanka kardynała Stefana z Fossanuova. Przed śmiercią Dominik przyjął do zakonu i nałożył habit św. Jackowi i bł. Czesławowi, pierwszym polskim dominikanom. Wysłał też swoich synów do Anglii, Niemiec i na Węgry. Dominik odbywał częste podróże, głosząc Ewangelię i organizując wykłady z teologii. Zakładał nowe klasztory zakonu, który bardzo szybko się rozpowszechnił. W 1220 r. Honoriusz III powołał Dominika na generała zakonu. Dominik prowadził pracę misyjną na północy Włoch. Wyczerpany pracą w prymitywnych warunkach, wrócił do Bolonii. Jego ostatnie słowa brzmiały: “Miejcie miłość, strzeżcie pokory i nie odstępujcie od ubóstwa”. Zmarł 6 sierpnia 1221 r. na rękach swych współbraci. W jego pogrzebie wziął udział kardynał Hugolin i wielu dygnitarzy kościelnych. Dominik został pochowany w kościele klasztornym w Bolonii, w drewnianej trumnie, w podziemiu (w krypcie) tuż pod wielkim ołtarzem. Jego kult rozpoczął się zaraz po jego śmierci. Notowano za jego wstawiennictwem otrzymane łaski. Dlatego papież Grzegorz IX nakazał rozpocząć proces kanoniczny. Po jego ukończeniu wyniósł sługę Bożego do chwały świętych w 1234 r. Dominik odznaczał się wielką prawością obyczajów, niezwykłą żarliwością o sprawy Boże oraz niezachwianą równowagą ducha. Potrafił współczuć. Jego radosne serce i pełna pokoju wewnętrzna postawa uczyniły z niego człowieka niebywale serdecznego. Oszczędny w słowach, rozmawiał z Bogiem na modlitwie albo o Nim z bliźnimi. Żył nader surowo. Bardzo cierpliwie znosił wszelkie przeciwności i upokorzenia. Imię Dominik pochodzi od łacińskiego dominicus, co znaczy Pański, należący do Boga. Przed św. Dominikiem imię to było znane, ale właśnie Dominik Guzman spopularyzował to imię w całej Europie. Największą zasługą św. Dominika i pamiątką, jaką po sobie zostawił, jest założony przez niego Zakon Kaznodziejski. Zakon dał Kościołowi wielu świętych. Wśród nich do najjaśniejszych gwiazd należą św. Tomasz z Akwinu (+ 1274), doktor Kościoła, św. Rajmund z Penafort (+ 1275), św. Albert Wielki (+ 1280), doktor Kościoła, św. Wincenty Ferreriusz (+ 1419), św. Antonin z Florencji (+ 1459), papież św. Pius V (+ 1572), św. Ludwik Bertrand (+ 1581), św. Katarzyna ze Sieny (+ 1380), doktor Kościoła i patronka Europy, oraz św. Róża z Limy (+ 1617). Zakon położył wielkie zasługi na polu nauki, wydając uczonych na skalę światową w dziedzinie teologii, biblistyki czy liturgii. Kiedy zostały odkryte nowe lądy, dominikanie byli jednymi z pierwszych, którzy na odkryte tereny wysyłali swoich misjonarzy. W ikonografii św. Dominik przedstawiany jest w dominikańskim habicie. Jego atrybutami są: gwiazda sześcioramienna, infuła u stóp, lilia – czasami złota, księga, podwójny krzyż procesyjny, pastorał, pies w czarne i białe łaty trzymający pochodnię w pysku (symbol zakonu: Domini canes – “Pańskie psy”), różaniec. |
*********************************
wspomnienie św. Dominika
**
Święty Dominik urodził się około 1170 roku w Caleruega w Hiszpanii. Pochodził ze znakomitego rodu kastylijskiego Guzmanów. Jego ojcem był Feliks Guzman, a matką – bł. Joanna z Azy. Miał dwóch braci – bł. Manesa (który wstąpił potem do założonego przez Dominika zakonu) i Antoniego, kapłana diecezjalnego. Gdy Dominik miał 14 lat, rodzice wysłali go do szkoły w Palencji. Następnie studiował w Salamance. W 1196 roku, po ukończeniu studiów teologicznych, przyjął święcenia kapłańskie i wkrótce został mianowany kanonikiem katedry w Osmie. Pięć lat później został wiceprzewodniczącym tej kapituły. Gorliwie pracował tam nad sobą i nad bliźnimi, głosząc im słowo Boże.
Król Kastylii, Alfons IX, wysłał biskupa diecezji, w której pracował Dominik, Dydaka, z poselstwem do Niemiec i Danii. Dydak był przyjacielem Dominika, dlatego też przyszły święty towarzyszył biskupowi w podróży, w czasie której znalazł się w okolicach Szczecina i polskiego Pomorza. Dominik był świadkiem najazdu pogańskich Kumanów z Węgier na Turyngię. Wkrótce po zakończeniu powierzonej im misji udał się do Rzymu, by prosić Innocentego III o zezwolenie na pracę misyjną wśród Kumanów. Papież jednak takiej zgody nie udzielił.
Wracając do Hiszpanii, Dydak i Dominik zetknęli się w południowej Francji z legatami papieskimi, wysłanymi tam do zwalczania powstałej właśnie herezji albigensów i waldensów. Sekta ta pojawiła się ok. 1200 r. w mieście Albi. Jej członkowie zaprzeczali ważnym prawdom wiary, m.in. Trójcy Świętej, Wcieleniu Syna Bożego, odrzucali Mszę świętą, małżeństwo i pozostałe sakramenty. Burzyli kościoły i klasztory, niszczyli obrazy i krzyże.
W porozumieniu z legatami Dominik postanowił oddać się pracy nad nawracaniem odszczepieńców. Do tej akcji postanowił włączyć się bezpośrednio także biskup Dydak. Ponieważ heretycy w swoich wystąpieniach przeciwko Kościołowi atakowali go za majątki i wystawne życie duchownych, biskup i Dominik postanowili prowadzić życie ewangeliczne na wzór Pana Jezusa i Jego uczniów. Chodzili więc od miasta do miasta, od wioski do wioski, by prostować błędną naukę i wyjaśniać autentyczną naukę Pana Jezusa. Innocenty III zatwierdził tę formę pracy apostolskiej. W centrum herezji znajdowało się miasto Prouille, położone pomiędzy Carcassonne a Tuluzą. Tam Dominik założył klasztor żeński, w którym życie zostało oparte na całkowitym ubóstwie.
Pojawiły się pierwsze sukcesy. Niebawem biskup musiał powrócić do swojej diecezji. Natomiast do Dominika dołączyło 11 cystersów, którzy postanowili wieść podobny tryb życia apostolskiego. Z nich właśnie w 1207 r. powstał zalążek nowej rodziny zakonnej. W tym samym jednak roku papież ogłosił przeciwko albigensom i waldensom zbrojną krucjatę na wiadomość, że heretycy ruszyli na kościoły, plebanie i klasztory, paląc je i niszcząc. To skomplikowało pracę apostolską Dominika. Wtedy Dominik zwiększył posty, umartwienia, częściej się modlił. Dotychczasowe doświadczenie wykazało, że okazyjnie werbowani do tej akcji kapłani często nie byli do niej wystarczająco przygotowani. Wielu zniechęcał prymitywny rodzaj życia i połączone z nim niewygody.
Dominik wybrał więc spośród swoich współtowarzyszy najpewniejszych. Na jego ręce złożyli oni śluby zakonne w 1215 r. Tak powstał Zakon Kaznodziejski – dominikanów. Jego głównym celem było głoszenie słowa Bożego i zbawianie dusz. Założyciel wymagał od zakonników ścisłego ubóstwa, panowania nad sobą i daleko idącego posłuszeństwa. Dzięki poparciu biskupa Tuluzy, Fulko, w Tuluzie powstały wkrótce aż dwa klasztory dominikańskie, które miały za cel nawracanie albigensów i waldensów. W tym samym roku odbył się Sobór Laterański IV. Dominik udał się wraz ze swoim biskupem, Fulko, do Rzymu. Innocenty III po wysłuchaniu zdania biskupa Tuluzy ustnie zatwierdził nową rodzinę zakonną.
Zaraz po powrocie z soboru (1216) Dominik zwołał kapitułę generalną, na której przyjęto za podstawę regułę św. Augustyna i konstytucje norbertanów, którzy wytyczyli sobie podobny cel. Wprowadzono do konstytucji jedynie te zmiany, które w zastosowaniu do specyfiki zakonu okazały się konieczne. Kiedy Dominik po odbytej kapitule ponownie udał się do Rzymu, papież Innocenty III już nie żył (+ 1216). Bóg pokrzepił jednak Dominika tajemniczym, proroczym snem: pojawili mu się Apostołowie św. Piotr i św. Paweł, i zachęcili go, by na cały świat wysyłał swoich synów duchowych jako kaznodziejów. Dlatego kiedy tylko powrócił do Tuluzy, rozesłał grupę 17 pierwszych zakonników: do Hiszpanii, Bolonii i do Paryża. W dniu 22 grudnia 1216 r. papież Honoriusz III zatwierdził nowy zakon. Co więcej, wydał polecenie dla biskupów, by udzielili nowej rodzinie zakonnej jak najpełniejszej pomocy.
Dominik założył również zakon żeński, zatwierdzony przez Honoriusza III dwa lata później.
Kapituła generalna w Bolonii w 1220 r. odrzuciła z reguły i z konstytucji to wszystko, co okazało się nieaktualne. W miejsce odrzuconych wstawiono nowe artykuły, wśród których znalazł się między innymi ten, że zakon nie może posiadać na własność stałych dóbr, ale że ma żyć wyłącznie z ofiar. W ten sposób zakon wszedł do rodziny zakonów mendykanckich (żebrzących), jakimi byli w XIII w. franciszkanie, augustianie, karmelici, trynitarze, serwici i minimi.
W 1220 r. kard. Wilhelm ufundował dominikanom w Rzymie klasztor przy bazylice św. Sabiny, który odtąd miał się stać konwentem generalnym zakonu. Niemniej hojnym okazał się sam papież, który ofiarował dominikanom własny pałac. Tutaj właśnie Dominik miał wskrzesić bratanka kardynała Stefana z Fossanuova. Przed śmiercią Dominik przyjął do zakonu i nałożył habit św. Jackowi i bł. Czesławowi, pierwszym polskim dominikanom. Wysłał też swoich synów do Anglii, Niemiec i na Węgry.
Dominik odbywał częste podróże, głosząc Ewangelię i organizując wykłady z teologii. Zakładał nowe klasztory zakonu, który bardzo szybko się rozpowszechnił. W 1220 r. Honoriusz III powołał Dominika na generała zakonu.
Dominik prowadził pracę misyjną na północy Włoch. Wyczerpany pracą w prymitywnych warunkach, wrócił do Bolonii. Jego ostatnie słowa brzmiały: “Miejcie miłość, strzeżcie pokory i nie odstępujcie od ubóstwa”. Zmarł 6 sierpnia 1221 r. na rękach swych współbraci. W jego pogrzebie wziął udział kardynał Hugolin i wielu dygnitarzy kościelnych. Dominik został pochowany w kościele klasztornym w Bolonii, w drewnianej trumnie, w podziemiu (w krypcie) tuż pod wielkim ołtarzem. Jego kult rozpoczął się zaraz po jego śmierci. Notowano za jego wstawiennictwem otrzymane łaski. Dlatego papież Grzegorz IX nakazał rozpocząć proces kanoniczny. Po jego ukończeniu wyniósł sługę Bożego do chwały świętych w 1234 r.
Dominik odznaczał się wielką prawością obyczajów, niezwykłą żarliwością o sprawy Boże oraz niezachwianą równowagą ducha. Potrafił współczuć. Jego radosne serce i pełna pokoju wewnętrzna postawa uczyniły z niego człowieka niebywale serdecznego. Oszczędny w słowach, rozmawiał z Bogiem na modlitwie albo o Nim z bliźnimi. Żył nader surowo. Bardzo cierpliwie znosił wszelkie przeciwności i upokorzenia.
Imię Dominik pochodzi od łacińskiego dominicus, co znaczy Pański, należący do Boga. Przed św. Dominikiem imię to było znane, ale właśnie Dominik Guzman spopularyzował to imię w całej Europie.
Największą zasługą św. Dominika i pamiątką, jaką po sobie zostawił, jest założony przez niego Zakon Kaznodziejski. Zakon dał Kościołowi wielu świętych. Wśród nich do najjaśniejszych gwiazd należą św. Tomasz z Akwinu (+ 1274), doktor Kościoła, św. Rajmund z Penafort (+ 1275), św. Albert Wielki (+ 1280), doktor Kościoła, św. Wincenty Ferreriusz (+ 1419), św. Antonin z Florencji (+ 1459), papież św. Pius V (+ 1572), św. Ludwik Bertrand (+ 1581), św. Katarzyna ze Sieny (+ 1380), doktor Kościoła i patronka Europy, oraz św. Róża z Limy (+ 1617). Zakon położył wielkie zasługi na polu nauki, wydając uczonych na skalę światową w dziedzinie teologii, biblistyki czy liturgii. Kiedy zostały odkryte nowe lądy, dominikanie byli jednymi z pierwszych, którzy na odkryte tereny wysyłali swoich misjonarzy.
Brewiarz.pl
************************************************************************************************************
7 sierpnia
Błogosławiony Edmund Bojanowski
Edmund Bojanowski urodził się 14 listopada 1814 r. w Grabonogu. W dzieciństwie został cudownie uzdrowiony za przyczyną Matki Bożej Bolesnej, czczonej na Świętej Górze w Gostyniu. Otrzymał staranne wychowanie w katolickiej rodzinie. Poważna choroba uniemożliwiła mu ukończenie studiów filozoficznych, które podjął na uniwersytetach we Wrocławiu i w Berlinie. Po intensywnej kuracji zamieszkał w rodzinnej miejscowości. Chociaż wykazywał zainteresowania literackie, jego głównym charyzmatem okazała się praca społeczna i charytatywna. Zakładał czytelnie dla ludu, rozpowszechniając dobre czasopisma, by w ten sposób pomagać ubogiej młodzieży w zdobywaniu wykształcenia. Dał się poznać jako człowiek wielkiej wytrwałości i dobroci serca. Wielokrotnie był zapraszany do uczestnictwa w stowarzyszeniach niosących pomoc ubogim. Podczas epidemii cholery w 1849 r. poświęcił się służbie zarażonym. Będąc człowiekiem głęboko religijnym i praktykującym, na każdego człowieka, a zwłaszcza na biedne dziecko, patrzył przez pryzmat miłości do Boga. Mimo słabego zdrowia robił wszystko, by nieść pomoc zaniedbanemu ludowi wiejskiemu przez organizowanie ochronek dla dzieci i opieki nad chorymi, troszcząc się jednocześnie o podniesienie moralności dorosłych. Chociaż był człowiekiem świeckim, 3 maja 1850 r. założył zgromadzenie zakonne Sióstr Służebniczek Maryi Niepokalanej. Problemy zdrowotne uniemożliwiły mu realizację marzeń o kapłaństwie, chociaż podejmował próby studiów seminaryjnych. Dla otoczenia był zawsze przykładem heroicznej wiary, prostoty, miłości i ufności w Bożą Opatrzność. Już za życia przez wielu ludzi uznawany był za człowieka świątobliwego. Doczesne życie zakończył 7 sierpnia 1871 r. na plebanii w Górce Duchownej. |
**********************
Prosty znaczy wolny
***
Samotny mężczyzna otoczony kobietami? Świecki założyciel żeńskiego zgromadzenia? Przecież to niezwykle podejrzane! – kręcili głowami „życzliwi”. Nie przejmował się tym. “Ja nic nie znaczę, Bóg kieruje wszystkim” – powtarzał.
Dziecko do zdrowia przywrócone cudem. To o Mickiewiczu? Nie tylko. Podobnie mógł powiedzieć o sobie Edmund Bojanowski. Urodził się 14 listopada 1814 roku w małej wiosce – Grabonogu, w rodzinie szlacheckiej. Był wątłego zdrowia. Jako czteroletni brzdąc śmiertelnie zachorował. Lekarze bezradne rozkładali ręce, nie dając chłopcu większych szans na przeżycie. Matka zaniosła synka pod obraz Matki Bożej Bolesnej do odległej od domu o zaledwie 3 kilometry Świętej Góry w Gostyniu. Edmund został cudownie uzdrowiony. Jako wotum rodzina ofiarowała kościołowi srebrne Oko Opatrzności W domu pielęgnowano polskie tradycje. Ojciec Edmunda Walenty był uczestnikiem powstania listopadowego. Został za to ukarany przez rząd konfiskatą rodowego majątku. Edmund, wszechstronnie uzdol- niony, wykształcony na uniwersytetach we Wrocławiu i Berlinie (filozofia, historia sztuki, muzyka, psychologia, poezja i logika) przez całe życie zmagał się z kruchością swego zdrowia. To ona uniemożliwiła mu dokończenie studiów berlińskich. Poważna choroba płuc zmusiła go do powrotu do domu. Największą jego pasją stała się literatura. Z wypiekami na twarzy pochłaniał książki, sam zaczął publikować sporo tekstów. Rzucił się w wir pisania. Pisał o polskich zabytkach, tłumaczył na polski serbskie i czeskie wiersze, a także „Manfreda” Byrona. I wówczas wykonał desperacki krok. Zamiast „inwestować w siebie” i błyszczeć na literackich salonach, skierował wzrok w stronę najuboższych. W stronę tych, o których nie rozmawiało się przy kawiarnianych stolikach, o których nie wypadało wspominać w towarzystwie. Przecież zawsze byli. Głodni, zawszeni, niedouczeni… Bardzo w tym geście przypomina innego artystę – tworzącego w zaborze austriackim malarza Adama Chmielowskiego.
Bieda aż piszczy
Bojanowski zaczął tworzyć biblioteki i czytelnie ludowe w wielkopolskich wsiach i miasteczkach. To była prawdziwa kulturalna rewolucja! Zdawał sobie sprawę, że rozorana przez zaborców Polska ma szanse odrodzić się przede wszystkim przez religijne wychowanie dzieci i podniesienie poziomu duchowego najliczniejszej warstwy społeczeństwa. Szybko zorientował się, jak bardzo zaniedbane są wiejskie dzieci. Punktem przełomowym w życiu młodego Edmunda był wybuch epidemii cholery, która w 1849 roku spadła na Wielkopolskę, doprowadzając ludność wiejską do nieopisanej nędzy. Przyniosła śmiertelny plon. Pozostawiła wielką liczbę osieroconych dzieci. Bojanowski z narażeniem życia dniem i nocą w swym mieszkaniu pielęgnował chorych, przygotowywał leki. Okrzyknięto go po latach „drugim Wincentym à Paulo” Wiedział już, czemu poświęci dalsze lata życia…
Jak dzieci…
3 maja 1850 r. to ważna data w biografii Bojanowskiego. W Podrzeczu k. Grabonoga Edmund utworzył pierwszą na ziemiach Wielkiego Księstwa Poznańskiego ochronkę wiejską. Trzy opiekunki, które zaangażował do pracy w ochronce, dały początek… Zgromadzeniu Służebniczek Bogarodzicy Dziewicy Niepokalanie Poczętej. Dębica. Dwa różne domy tego samego zgromadzenia. Dwa kompletnie inne światy. Ulica Edmunda Bojanowskiego 8. Dom generalny dębickich służebniczek (mieszka w nim 40 sióstr). Cisza, spokój. Zza uchylonych drzwi kaplicy dobiega spokojny, pełen oddechu śpiew psalmów. Dom macierzysty przy ulicy Krakowskiej 15. Gwar, hałas, żarty, wierszyki, piosenki. Edmund Bojanowski łagodnie, lecz stanowczo patrzy zza krągłych szkieł na pluszowe misie i dzieci biegające obok „kącika patriotycznego”. Spogląda na Muminki leżące obok książeczki o Chopinie, piłeczek i Biblii. Siostry prowadzą tu ochronkę (codziennie bawi się w niej 80 dzieci) i świetlicę (tu przychodzi druga osiemdziesiątka). Ziewające maluchy skończyły właśnie leżakowanie i kleją się do sióstr. „Od dzieci trzeba zacząć odrodzenie ludzkości” – powtarzał Bojanowski. Program wychowania przedszkolnego, który opracował, został zaakceptowany przez MEN i jest zgodny z podstawą programową! – opowiadają służebniczki. – Dlaczego? Bo Edmund Bojanowski nie był teoretykiem, lecz wielkim praktykiem. Uwzględniał to, że dziecko nie potrafi na długo skupić uwagi, i zalecał, by „poważne” lekcje przeplatać gimnastyką i śpiewem. W ruch poszły śpiewniki pieśni ludowych, które gromadził przez lata. – On szlachcic, ziemianin, potrafił bawić się dziećmi w „zielone” – opowiada matka generalna zgromadzenia Maksymilla Pliszka. – „Ja nic nie znaczę, Bóg kieruje wszystkim” – to nie była jedynie dewiza, ale styl jego życia! Był niezwykle bystrym obserwatorem rzeczywistości. Świetnie zdawał sobie sprawę, że z problemami, z jakimi zmagają się dzieci wiejskie, uporają się jedynie opiekunki pochodzące ze wsi. Czuł podskórnie, że tylko one są w stanie zrozumieć dzieci wychowane na wsi. W swych niezwykle śmiałych socjalnych projektach wyprzedził epokę. W czasach, gdy nie słyszano o ochronkach dla ubogich sierot, do głębi przejął się losem pokrzywdzonych dzieci. Ochronka miała być domem dla dzieci pozostających bez opieki. Miała pomóc rodzicom pracującym „u panów na dworze” w wychowaniu dzieci. Dzieło pedagogiczne Bojanowski oparł na Kościele, nie na państwie. Ochronki tworzył na wzór rodziny, doceniał wielką rolę zabaw w procesie wychowania, wykorzystywał bogate tradycje polskiej wsi. Sam znakomicie czuł się wśród najmłodszych. Dzieci za nim przepadały. Wyczuwały jego życzliwość i miłość i nazywały go tatą.
To podejrzane!
– Idea założenia żeńskiego zgromadzenia dojrzewała przez lata – wyjaśnia siostra Halina Rosiek. – Edmund Bojanowski nie planował tego, że zostanie założycielem nowego zgromadzenia. Tymczasem opiekunki, „ochroniarki” – jak sam je nazwał – napływały z całej Wielkopolski. Założyciel ochronek wiedział, że taka instytucja może przynieść trwałe owoce jedynie pod opieką Kościoła, oddana całkowicie Opatrzności. I tak Bojanowski, będąc człowiekiem świeckim, założył żeńskie zgromadzenie zakonne. Jego działalność oparł nie na fundacjach czy kweście, ale na pracy sióstr. W 1855 r. zgromadzenie zostało zatwierdzone przez arcybiskupa poznańskiego i gnieźnieńskiego Leona Przyłuskiego. Rok później powstał pierwszy nowicjat w Jaszkowie koło Śremu. Jeszcze za życia założyciela siostry uzyskały pozwolenie na prowadzenie domów i ochronek w Galicji i na Śląsku. – Czy napotykał opór materii? Przeciwności? Oczywiście! – opowiadają siostry w Dębicy. Wielu kapłanów w Wielkopolsce kręciło głowami. Samotny mężczyzna otoczony kobietami? Świecki założyciel żeńskiego zgromadzenia? Przecież to niezwykle podejrzane – wybuchają śmiechem służebniczki. Dziś służebniczki są najliczniejszym zgromadzeniem zakonnym Rzeczypospolitej. Na całym świecie modli się ich prawie 3,5 tysiąca. Ponieważ zgromadzenie powstało w rzeczywistości zaborów, dzieli się dziś na cztery wielkie gałęzie: dębicką, starowiejską, śląską i wielkopolską. – Edmund Bojanowski umierał w momencie, gdy dzieliły nas zabory – opowiada siostra Savia Bezak. – Wiedział, że niełatwo będzie utrzymać jedność w zgromadzeniu. Siostry prowadziły ochronki w trzech zaborach, nie mogły kontaktować się z sobą. Bojanowski, umierając, zdawał sobie świetnie sprawę z tego, przed jakimi zagrożeniami stoi zgromadzenie. Zawierzał to wszystko Bogu. – Był mistykiem realnym, nie przeżywał wielkich uniesień, wizji – dopowiada matka Maksymilla. – Boga doświadczał w codzienności, konkrecie, w prozie życia. „Czynię tylko to, czego On żąda ode mnie” – mawiał.
Ogień Ducha
Chciał służyć zgromadzeniu jako kapłan. W 1869 r. przestąpił furtę Seminarium Gnieźnieńsko-Poznańskiego. Znów plany pokrzyżowała choroba. Musiał opuścić uczelnię. Kard. Mieczysław Ledóchowski wypowiedział wówczas znamienne słowa: „Jestem głęboko przekonany, że Pan Bóg chce tego człowieka w stanie świeckim uświęcić”. Miał rację. Po opuszczeniu seminarium Edmund Bojanowski zamieszkał u swego przyjaciela ks. Gieburowskiego w Górce Duchownej. Tam zmarł 7 sierpnia 1871 r. – Czytam jego pisma i widzę prawdziwą pieczęć Ducha Świętego – podsumowuje s. Halina Rosiek – ogromne otwarcie na Jego łaskę. Przecież testament, który nam zostawił, kończy się słowami: „Reszty Duch Święty nauczy was”. – Ten wielkopolski ziemianin, obdarowany przez Boga licznymi talentami i szczególną głębią życia religijnego mimo wątłego zdrowia z wytrwałością, roztropnością i hojnością serca prowadził i inspirował szeroką działalność na rzecz ludu wiejskiego – powiedział 13 czerwca 1999 roku Jan Paweł II w dniu beatyfikacji Edmunda Bojanowskiego. Za rok mija 200 lat od urodzin błogosławionego. – Rok 2014 będzie Rokiem Edmunda Bojanowskiego – zapowiedział sekretarz episkopatu bp Wojciech Polak. Podkreślił, że długo przed Soborem Watykańskim II był on promotorem apostolatu ludzi świeckich. Wychodząc z klasztoru w Dębicy, spoglądam na dłuuugą listę zmarłych sióstr umieszczoną na pamiątkowej tablicy. – To nasza prowincja niebiańska – śmieje się siostra Halina Rosiek. Ten „spis lokatorów”, ciąg imion i nazwisk robi na mnie ogromne wrażenie. Jak wiele kobiet zaufało całkowicie intuicji Bojanowskiego i poświęciło swe życie dziełu, które stworzył… Wszystkie czytały jego testament. Znały na pamięć słowa, które wypowiedział: „Gdybym tu miał zgromadzone wszystkie siostry, tobym powtórzył im (…): siostry moje, kochajcie się… kochajcie się!”. Ja zapamiętam inne krótkie zdanie błogosławionego. Od kilku dni wraca do mnie jak bumerang. „Prosty znaczy wolny”. Koniec, kropka.
Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny
************************************************************************************************************
6 sierpnia
Przemienienie Pańskie
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławionego Oktawiana, biskupa, świętego Hormizdasa, papieża, błogosławionego Bronisława Kostkowskiego, męczennika |
Public Domai *** Dzisiejsza Ewangelia prowadzi nas wraz z Chrystusem, Piotrem, Jakubem i Janem na górę Tabor. Tam Chrystus przemienił się wobec swoich Apostołów. Jego twarz zajaśniała jak słońce, a szaty stały się olśniewająco białe. Apostołowie byli zachwyceni, choć poznali jedynie niewielki odblask wiecznej chwały Ojca, w której po swoim zmartwychwstaniu zasiadł Jezus. To wydarzenie pozostało tajemnicą dla pozostałych uczniów – dowiedzieli się o nim dopiero po wniebowstąpieniu Jezusa. Zdarzenie to Ewangeliści musieli uważać za bardzo ważne, skoro jego szczegółowy opis umieścili wszyscy synoptycy: św. Mateusz (Mt 17, 1-9), św. Marek (Mk 9, 1-8) i św. Łukasz (Łk 9, 28-36). Również św. Piotr Apostoł przekazał opis tego wydarzenia (2 P 1, 16-18). Miało ono miejsce po sześciu dniach – czy też “jakoby w osiem dni” – po uroczystym wyznaniu św. Piotra w okolicach Cezarei Filipowej (Mt 16, 13-20; Mk 8, 27-30; Łk 9, 18-21). Św. Cyryl Jerozolimski (+ 387) jako pierwszy wyraził pogląd, że górą Przemienienia Chrystusa była góra Tabor. Za nim zdanie to powtarza św. Hieronim (+ ok. 420) i cała tradycja. Faktycznie, góra Tabor uważana była w starożytności za świętą. Może dziwić szczegół, że zaraz po przybyciu na górę Apostołowie posnęli. Po odbytej bardzo uciążliwej drodze musieli utrudzić się wspinaczką, zwłaszcza że wędrowali sześć dni od Gór Hermonu. W Starym Testamencie powszechne było przekonanie, że Jahwe pokazuje się w obłoku (Wj 40, 34; 1 Sm 8, 11). Dlatego w czasie Przemienienia ukazał się obłok, który okrył Chrystusa, Mojżesza i Eliasza. Głos Boży z obłoku utwierdził uczniów w przekonaniu o teofanii, czyli objawieniu się Boga. Dlatego Ewangelista stwierdza, że świadkowie tego wydarzenia bardzo się zlękli. Bazylika Przemienienia Pańskiego, Góra Tabor, Ziemia Święta/ fot. Adobe.Stock *** Termin “Przemienienie Pańskie” nie jest adekwatny do greckiego słowa metemorfothe (por. Mk 9, 2), które ma o wiele głębsze znaczenie. Termin grecki oznacza dokładnie “zmienić formę zewnętrzną (morfe), kształt; przejść z jednej formy zewnętrznej do drugiej”. Chrystus okazał się tym, kim jest w swojej naturze i istocie – Synem Bożym. Przemienienie pozwoliło Apostołom zrozumieć, jak mizerne i niepełne są ich wyobrażenia o Bogu. Chrystus przemienił się na oczach Apostołów, aby w dniach próby ich wiara w Niego nie zachwiała się. Ewangelista wspomina, że Eliasz i Mojżesz rozmawiali z Chrystusem o Jego męce. Zapewne przypomnieli uczniom Chrystusa wszystkie proroctwa, które zapowiadały Mesjasza jako Odkupiciela rodzaju ludzkiego. Wydarzenie to musiało mocno utkwić w pamięci świadków, skoro po wielu latach przypomni je św. Piotr w jednym ze swoich Listów (2 P 1, 16-18). Uroczystość Przemienienia Pańskiego na Wschodzie spotykamy już w VI wieku. Była ona największym świętem w ciągu lata. Na Zachodzie jako święto obowiązujące dla całego Kościoła wprowadził ją papież Kalikst III z podziękowaniem Panu Bogu za zwycięstwo oręża chrześcijańskiego pod Belgradem w dniu 6 sierpnia 1456 r. Wojskami dowodził wódz węgierski Jan Hunyadi, a całą obronę i bitwę przygotował św. Jan Kapistran. Jednak lokalnie obchodzono to święto na Zachodzie już w VII wieku. W Polsce święto znane jest od XI wieku. Dzisiejsze święto przypomina, że Jezus może w każdej chwili odmienić nasz los. Ma ono jednak jeszcze jeden, radosny, eschatologiczny aspekt: przyjdzie czas, że Pan odmieni nas wszystkich; nawet nasze ciała w tajemnicy zmartwychwstania uczyni uczestnikami swojej chwały. Dlatego dzisiejszy obchód jest dniem wielkiej radości i nadziei, że nasze przebywanie na ziemi nie będzie ostateczne, że przyjdzie po nim nieprzemijająca chwała. Przemienienie to jednak nie tylko pamiątka dokonanego faktu. To nie tylko nadzieja także naszego zmartwychwstania i przemiany. To równocześnie nakaz zostawiony przez Chrystusa, to zadanie wytyczone Jego wyznawcom. Warunkiem naszego eschatologicznego przemienienia jest stała przemiana duchowa, wewnętrzne, uparte naśladowanie Chrystusa. Ta przemiana w zarodku musi mieć podstawę na ziemi, by do swej pełni mogła dojść w wieczności. W drodze ku wieczności uczeń Jezusa musi być Mu wierny: myślą, słowem i chrześcijańskim czynem. Chrystus obiecuje, że będziemy królować razem z Nim tam, gdzie – za Piotrem – będziemy powtarzać: “Mistrzu, jak dobrze, że tu jesteśmy”. Warunkiem jest to, abyśmy już teraz pamiętali o tym, co dla nas przygotował Bóg, i abyśmy każdego dnia karmili się Jego Słowem i Ciałem. On chce, abyśmy ufnie i wytrwale się do Niego modlili, służyli bliźnim, rozwijając w sobie cnoty. Takie dążenie do przemiany będzie odpowiedzią na zaproszenie św. Pawła: “Przemieniajcie się przez odnawianie umysłu” (Rz 12, 2). |
*******************************
Przemienienie Pańskie – dobrze, że tu jesteśmy
Na pewno każdy z nas, gdy ma w sobie Boga i jest przemieniony na Boski jego obraz, zawoła radośnie: dobrze jest nam tak być, gdy wszystko jest świetlane, wszystko jest radością, szczęściem i urokiem, gdy serce jest uspokojone, pogodne i pełne słodyczy, gdy Chrystus, Bóg, daje się widzieć, i wraz z Ojcem do nas przybywa – z okazji Święta Przemienienia Pańskiego przypominamy kazanie biskupa Anastazego Synaity z monastycznej liturgii godzin.
Jezus na górze Tabor ukazał uczniom w cudowny sposób swoje Bóstwo – miało to być obrazem i zapowiedzią królestwa niebios.
Bądź i ty jak Piotr, który został porwany widokiem objawiającego się Boga, przemieniony pięknem Przemienienia, wyrwany ze świata, zabrany z ziemi: porzuć, co ziemskie, odwróć się od stworzenia, a zwróć się ku Stwórcy, któremu Piotr, wyszedłszy z siebie, rzekł: „Panie, dobrze, że tu jesteśmy”.
Tajemnicę swoją ukazał Jezus uczniom na górze Tabor. Przebywał On z nimi i mówił im o Królestwie i o swym powtórnym przyjściu w chwale. Ale oni nie byli zapewne tak całkiem o tym przekonani, trzeba więc było tę pewność mocno zakorzenić w głębi ich serca, tak aby będąc świadkami współczesnych im wydarzeń uwierzyli w to, co miało się dokonać w przyszłości. Dlatego Jezus na górze Tabor ukazał im w cudowny sposób swoje Bóstwo; miało to być obrazem i zapowiedzią królestwa niebios. Tak postępując Jezus jak gdyby im mówił: w tak długim okresie czasu wasza wiara może się zachwiać, dlatego już teraz nie czekając „zaprawdę mówię wam, niektórzy z tych, co tu stoją, nie zaznają śmierci, aż ujrzą Syna Człowieczego przychodzącego” w chwale Ojca swego.
W górę mamy spiesznie podążać za Jezusem, który tam, jak w niebie, jest naszym przewodnikiem i poprzednikiem: wtedy oczyma wiary ujrzymy obłok świetlany, zostaniemy przemienieni i upodobnieni na Jego obraz
Ewangelista chce wykazać, że Chrystus może uczynić to, co zechce, i dlatego dodaje: „Po sześciu dniach Jezus wziął ze sobą Piotra, Jakuba i Jana i zaprowadził ich na górę wysoką osobno. Tam przemienił się wobec nich: Twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak śnieg. A oto im się ukazali Mojżesz i Eliasz, którzy rozmawiali z Nim”.
Taka jest cudowna rzeczywistość dzisiejszej uroczystości, taka jest zbawienna tajemnica, która dzisiaj spełniła się dla nas na tej górze: zebraliśmy się bowiem, aby uczestniczyć nie tylko w śmierci, ale i w chwale Chrystusa. Posłuchajmy głosu Boga Świętego, który nas wzywa z wysoka, a wtedy z owymi wybranymi spośród uczniów powołanych przez Pana przenikniemy głębię tych niewymownych tajemnic.
Nie waham się powiedzieć: w górę mamy spiesznie podążać za Jezusem, który tam, jak w niebie, jest naszym przewodnikiem i poprzednikiem: wtedy oczyma wiary ujrzymy obłok świetlany, zostaniemy przemienieni i upodobnieni na Jego obraz, a stawszy się uczestnikami Bożej natury, będziemy przysposobieni do przyszłej chwały.
Tam więc biegnijmy, pełni gorliwości i wesela, wejdźmy w ten obłok, stańmy się jak Mojżesz i Eliasz, czy jak Jakub i Jan. Bądź i ty jak Piotr, który został porwany widokiem objawiającego się Boga, przemieniony pięknem Przemienienia, wyrwany ze świata, zabrany z ziemi: porzuć, co ziemskie, odwróć się od stworzenia, a zwróć się ku Stwórcy, któremu Piotr, wyszedłszy z siebie, rzekł: „Panie, dobrze, że tu jesteśmy”.
Zaiste, Piotrze, dobrze nam przebywać z Jezusem i tak z Nim pozostawać na wieki. Cóż może być szczęśliwszego, cóż bardziej wzniosłego i doskonalszego niż być z Bogiem, do Niego się upodobnić, trwać w światłości? Na pewno każdy z nas, gdy ma w sobie Boga i jest przemieniony na Boski jego obraz, zawoła radośnie: dobrze jest nam tak być, gdy wszystko jest świetlane, wszystko jest radością, szczęściem i urokiem, gdy serce jest uspokojone, pogodne i pełne słodyczy, gdy Chrystus, Bóg, daje się widzieć, i wraz z Ojcem do nas przybywa i tam przebywa i mówi: „Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu”. A Chrystus przynosi ze sobą i mnoży skarby dóbr wiekuistych, i wszystko to jest zadatkiem i obrazem życia przyszłych wieków podane jak gdyby w zwierciadle.
Kazanie biskupa Anastazego Synaity z monastycznej liturgii godzin przewidzianej na dzień Przemienienia Pańskiego
teologia polityczna.pl
********************************************
Przemienienie Pańskie
Oto co musisz wiedzieć o transfiguracji
W większości polskich miast znajdują się parafie pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego. Niewielu wiernych pamięta jednak jakie święto obchodzimy szóstego dnia sierpnia. Przypomnijmy zatem czym była transfiguracja, gdzie do niej doszło i co oznaczała.
1. Czym jest transfiguracja?
Słowo transfiguracja wywodzi się z łacińskich słów trans (oznaczającego inny) oraz figrua (co oznacza kształt). Łatwo więc dojść do wniosku, że transfiguracja oznacza po prostu zmianę kształtu – znakomicie oddaje to przyjęte przez kościół polskie słowo przemienienie. W wielu językach do dziś święto Przemienienia Pańskiego nazywa się właśnie transfiguracją – między innymi w języku angielskim, hiszpańskim, francuskim czy włoskim. Polski Kościół zdecydował kilkaset lat temu o używaniu słowa przemienienie, ale w języku teologów transfiguracja wciąż funkcjonuje.
To właśnie to wydarzenie – Transfigurację, a więc Przemienienie Pana Jezusa – opisują Ewangelie odczytywane szóstego sierpnia.
2. Jak Ewangelie opisują Przemienienie Pańskie?
Apostołowie Łukasz, Marek i Mateusz piszą, że w kilka dni po wyznaniu Chrystusa, iż zostanie zamordowany, ale zmartwychwstanie, Pan wziął ze sobą na górę Piotra, Jana i Jakuba. Tam dokonało się przemienienie – gdy Pan Jezus się modlił jego twarz stała się promieniejąca a jego odzienie lśniąco białe tak jak żaden na ziemi folusznik wybielić nie zdoła (Mk 9, 3). Wtedy ukazali się uczniom wokół Jezusa Eliasz z Mojżeszem, z którymi Ten rozmawiał (Mt, 17, 3). Święty Piotr odezwał się wówczas proponując zbudowanie dla nich trzech namiotów (Łk, 9, 33). Nagle, z obłoków rozległ się głos To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie! (Mt 17, 5).
Uczniowie słysząc głos Boga przestraszyli się i padli na twarz, po czym Chrystus zbliżył się do nich i powiedział Nie lękajcie się. A wokół niego nie było już nikogo prócz uczniów.
3. Po co dokonało się Przemienienie?
Na to pytanie dokładnie odpowiada Katechizm Kościoła Katolickiego, w punkcie 568: Przemienienie Chrystusa ma na celu umocnienie wiary Apostołów ze względu na przyszłą mękę, wyjście na “wysoką górę” jest przygotowaniem do wejścia na Kalwarię. Chrystus, Głowa Kościoła, ukazuje to, co zawiera Jego Ciało i czym promieniuje w sakramentach: “nadzieję chwały” (Kol 1, 27).
Przemienienie było więc przygotowaniem uczniów na bolesną godzinę Męki, by nie ulegli zgorszeniu krzyża, by mieli pewność wywiedzioną także z nadprzyrodzonych źródeł.
4. Gdzie doszło do Przemienienia?
Ewangelie mówią o wysokiej górze na której wydarzenie to miało miejsce, żadna z relacji Apostołów nie wskazuje jednak jej nazwy. Tradycja chrześcijańska mówi jednak o górze Tabor – była ona wcześniej wielokrotnie wspominana w Starym Testamencie. Wymieniał ją prorok Samuel w swojej mowie do króla Saula, odnosili się do niej także prorocy Jeremiasz, Ozeasz oraz autorzy Księgi Psalmów.
5. Dlaczego Panu Jezusowi towarzyszy Mojżesz i Eliasz?
Pojawiające się u boku Chrystusa postacie ze Starego Testamentu reprezentują dwa główne składniki Starego Przymierza – Mojżesz symbolizuje Prawo, a Eliasz uważany był za największego z Proroków. Prawo i Proroctwa znane Żydom miały się zbiec w osobie Jezusa Chrystusa wraz z Jego śmiercią i zmartwychwstaniem.
To symboliczne towarzystwo Chrystusa miało dodać pewności apostołom, ze jest On Synem Bożym. Ewangelista zauważa, że Pan Jezus nawiązywał do tego raz jeszcze, już po swoim zmartwychwstaniu, kiedy zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego (Łk 24, 27).
6. Przemienienie opisują Ewangeliści Łukasz, Mateusz i Marek, tymczasem na górze z Chrystusem byli inni uczniowie. Czy zachowały się ich wypowiedzi na ten temat?
W swym drugim liście święty Piotr dokładnie potwierdza to, co wcześniej zapewne opowiedział pozostałym apostołom: Nie za wymyślonymi bowiem mitami postępowaliśmy wtedy, gdy daliśmy wam poznać moc i przyjście Pana naszego, Jezusa Chrystusa, ale jako naoczni świadkowie Jego wielkości. Otrzymał bowiem od Boga Ojca cześć i chwałę, gdy taki oto głos Go doszedł od wspaniałego Majestatu: To jest mój Syn umiłowany, w którym sobie upodobałem. I słyszeliśmy, jak ten głos doszedł z nieba, kiedy z Nim razem byliśmy na górze świętej (2P, 1, 16-18).
7. Czego uczy nas Przemienienie Pańskie?
Transfiguracja była przede wszystkim wyjawieniem apostołom boskiego, nadprzyrodzonego majestatu. Egzegeci biblijni podkreślają także często, że to doświadczenie apostołów trwało niezwykle krótko, przez moment. To symboliczne wskazanie, że nasza wiara rzadko sprowadza się tylko do doświadczeń mistycznych.
PCh24.plmalk
***************************
Przemienienie Pańskie: jedno z najważniejszych świąt, które pokazuje, jak silna jest moc Bożej łaski
Ewangeliczne wydarzenie objawiło uczniom nieporównywalną z żadnym innym zjawiskiem ziemskim Bożą łaskę działającą w świecie.
Święto Przemienienia, które na chrześcijańskim Wschodzie celebrowali już w VI i VII wieku Nestorianie i Syryjczycy, do kalendarza Kościoła łacińskiego weszło stosunkowo późno, bo w 1457 roku, dzięki papieżowi Kalikstowi III. Obchodzone 6 sierpnia (w kalendarzu juliańskim 13 dni później, czyli 19 sierpnia), przypomina opisywane w Ewangeliach Łukasza, Marka i Mateusza objawienie się Chrystusa w pełnej chwale przed Piotrem, Jakubem i Janem.
Ewangeliczne wydarzenie z jednej strony stanowiło wezwanie do wzmocnienia wciąż kruchej wiary uczniów, którzy wiązali ze swoim Nauczycielem nadzieje bardziej doczesne niż wieczne. Z drugiej zaś – objawiło im nieporównywalną z żadnym innym zjawiskiem ziemskim Bożą łaskę działającą w świecie. Teologia wschodnia od czasów późnego średniowiecza nazywa ją Bożymi energiami, dzięki którym nieporządek świata istniejący od grzechu prarodziców w raju potrafi na nowo zintegrować się z Bogiem i dążyć ku wiecznemu zbawieniu.
Ikona Przemienienia Pańskiego
W ikonografii zachodniej dominują realistyczne przedstawienia Przemienienia Pańskiego. Najsłynniejszy wizerunek, pędzla XVI-wiecznego mistrza Rafaela Santiego, przypomina obrazy o wniebowstąpieniu Pańskim. Obleczony w białą szatę Chrystus wznosi się ku niebu w otoczeniu Mojżesza i Eliasza. Uczniowie pozostają na ziemi w pozycji leżącej, jakby obudzeni nagle ze snu.
Ikona Przemienienia w tradycji wschodniej (gr. „Metamorfosis”) mimo iż opisuje to samo wydarzenie, koncentruje się przede wszystkim na blasku bijącym z zupełnie odmienionego i jaśniejącego wieloma promieniami oblicza Syna Bożego i Jego sylwetki.
Wychodzące z postaci Chrystusa białe promienie spotykają się z postaciami uczniów. Promienie te według prawosławnej teologii to właśnie Boże energie, zdolne przemieniać stworzenie, człowieka i cały Kosmos.
Ikona Przemienienia jest więc nie tylko portretem pewnego biblijnego wydarzenia, ale również zapowiedzią przyszłej, przemienionej ludzkości żyjącej w blasku Bożego światła.
Znany teolog prawosławny Paul Evdokimov podkreślał, że każdy mnich lub ikonograf zaczynał tworzenie ikon właśnie od Przemienienia Pańskiego. Światło manifestujące się w Przemienieniu jest bowiem nie tylko blaskiem Chrystusa, ale również żyjących w idealnej miłości pozostałych Osób Boskich: Ojca-Stworzyciela i Ducha Świętego.
Przemienienie w Grabarce
W tradycji prawosławnej i greckokatolickiej w krajach słowiańskich Przemienienie Pańskie nazywane jest po prostu „Spasem”, czyli Zbawicielem.
W ten dzień, zaliczany do grona 12 najważniejszych świąt w kalendarzu liturgicznym, wierni święcą w cerkwiach owoce (głównie jabłka, gruszki i winogrona) jako symbol nieustannej przemiany przyrody, zmieniającej swoje oblicze dzięki Bożej łasce.
Co ciekawe, podobne zwyczaje, związane z zakończeniem żniw i zbiorów, były również popularne w polskiej tradycji związanej z łacińskim kalendarzem liturgicznym.
We wschodniej Polsce większość prawosławnych pielgrzymuje na Przemienienie do klasztoru na Grabarce, gdzie świętowanie zaczyna się już w wigilię Przemienienia, a jego kulminacją jest poranna Boska Liturgia, która, podobnie jak na Górze Tabor, ma przygotować wiernych do udziału w chwale Chrystusa.
Jednocześnie Przemienienie Pańskie, będące zapowiedzią i przygotowaniem uczniów do wypełnienia kolejnych tajemnic wiary – męki i zmartwychwstania – jest już zapowiedzią wrześniowego święta liturgicznego Podwyższenia Krzyża Świętego.
Tak jak ikona Przemienienia jest zapowiedzią Nowego Człowieka zbawionego przez nieograniczoną światłość Bożej Miłości, tak samo sierpniowe święto stanowi budującą i niezwykle radosną zapowiedź nastania porządku idealnej, Bożej harmonii, zmieniającej świat i wszystkie panujące w nim relacje.
Łukasz Kobeszko/Aleteia
***************************
Grota na Górze Przemienienia
***
Ojciec Antoni K. Dudek OFM pod ołtarzem bazyliki Przemienienia Pańskiego na Górze Tabor odkrył grotę. Czy w niej nocował Pan Jezus i trzej apostołowie?
Ojciec Antoni Dudek, franciszkanin z Prowincji św. Jadwigi Śl., jest gwardianem klasztoru i kustoszem bazyliki Przemienienia Pańskiego na Górze Tabor. To niespokojny duch, który nie potrafi spokojnie usiedzieć. Wiedzą o tym dobrze prudniczanie i przyjaciele klasztoru w Prudniku-Lesie, gdzie kilka lat temu był gwardianem. To on budował m.in. kopię łodzi św. Piotra w stodole w Trzebinie. W 2011 r. wyjechał do Izraela, by ponownie służyć we franciszkańskiej Kustodii Ziemi Świętej. Przedtem był już na Rodos i w klasztorze na górze Nebo. Dwa lata temu rozpoczął służbę w bazylice Grobu Pańskiego, a potem na górze Tabor. Przez wiele lat był przewodnikiem grup pielgrzymkowych do Ziemi Świętej.
Co jest pod szkłem?
– Jako przewodnika grup zawsze intrygowało mnie, co się kryje pod dwoma szklanymi płytami znajdującymi się przed ołtarzem w tej bazylice. Teraz, kiedy zamieszkałem na Taborze jako domownik, problem do mnie wrócił – opowiada o. Antoni. Pod jedną z szyb w podłodze widoczna jest skała, a pod drugą otwarta przestrzeń, jakby prowadząca do jakiegoś pomieszczenia. – Wielokrotnie obchodziłem bazylikę, ale jakiegokolwiek otworu, drzwi ani bramy do żadnego dodatkowego pomieszczenia nie znalazłem – mówi franciszkanin. Niezwykle pomocne okazały się informacje klasztornej złotej rączki – Mahmuda, od 41 lat pracującego na Górze Przemienienia. Jego ojciec także pracował dla franciszkanów, a dziadek, razem z 300 innymi Beduinami, budował nową bazylikę. – On mi powiedział, że kiedyś – prawdopodobnie z obawy przed złodziejami – zakopano wejście do pomieszczenia, którego wylot widać pod szybami przy ołtarzu – relacjonuje o. Dudek. Gwardian i Mahmud postanowili jeszcze raz dokonać dokładnych oględzin bazyliki, która powstała wśród ruin starożytnych kościołów, klasztorów i dawnej twierdzy.
Mahmud na gruzowisku
– Z lewej strony bazyliki zobaczyliśmy schodki, znane nam oczywiście wcześniej. Zeszliśmy nimi i stanęliśmy przed kupą gruzu i kamieni. Widać było, że to nie jest naturalne rumowisko skał, jakie mamy wokół bazyliki na szczycie góry – opowiada o. Antoni. Mahmud zasugerował, że jest to zasypane wejście do bazyliki. – Było tak szczelnie zasypane, że pod szybami u wylotu pomieszczenia skraplała się woda. Zdecydowaliśmy, że to odkopiemy – mówi gwardian klasztoru na Taborze. Mahmudowi w pracy pomagał najmłodszy z sześciu synów – Ahmad. Odkopywanie trwało trzy dni. 1 marca obaj Beduini pokazali o. Antoniemu i br. Angelo, co odkopali. – Bardzo wąskim przejściem, w którym przedtem były głazy, kamienie, piasek i ziemia, weszliśmy do dużej groty. Okazało się, że jest ona wzmocniona dwoma kamiennymi kolumnami. To są podpory postawione w czasie budowy bazyliki po to, by jej podłoga nie zawaliła się na grotę pod ciężarem pochodzącego z czasu krzyżowców ołtarza głównego – tłumaczy ojciec gwardian.
Co to za grota?
W archiwach klasztoru nie znaleziono do tej pory żadnego dokumentu, który mówiłby coś o grocie. Z czasów budowy obecnej bazyliki (1919–1924) zachowały się jedynie dokumenty finansowe. – Te dwie kolumny świadczą o tym, że to nie jest byle jaka grota. Możliwe, że w okresie Bizancjum lub za czasów krzyżowców postawiono te kolumny, by ją zabezpieczyć przed zawaleniem – zastanawia się o. Antoni, który przypuszcza też, że w skalnym schronie Jezus i apostołowie spędzili noc po Przemienieniu. – Ciągle mi chodzi po głowie ten tekst z Ewangelii: „Następnego dnia, kiedy schodzili z góry…”. A więc nocowali na górze! Prawdopodobnie w tej grocie, która była od wieków schronieniem dla ludzi – wyjaśnia swoje przypuszczenia. O odkryciu został poinformowany o. Eugenio Alliata OFM, wybitny archeolog pierwszych wieków chrześcijaństwa na terenie Palestyny. – Ogromnie się ucieszył, zapowiedział, że przyjedzie ze swoimi studentami, by zrobić dokładne plany i umiejscowić grotę w planie bazyliki – mówi polski franciszkanin z Taboru. Z otwartej na wschód groty rozciąga się rozległy widok na dolinę Ezdrelonu, w stronę wzgórz Jordanu i rzeki Jordan. W jej bezpośredniej bliskości (ok. 20 m) zachowały się dwie starożytne pustelnie-ziemianki. Ojciec Antoni Dudek przypuszcza, że ich umiejscowienie w pobliżu groty oznacza, że w pierwszych wiekach łączono grotę z obecnością Jezusa na górze Tabor.
Andzrzej Kerner/Gość Niedzielny
************************************************************************************************************
5 sierpnia
Najświętsza Maryja Panna Śnieżna
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Oswalda, króla i męczennika, błogosławionego Fryderyka Janssoone, prezbitera |
Przypadające dzisiaj wspomnienie dotyczy rocznicy poświęcenia bazyliki Najświętszej Maryi Panny “Większej” w Rzymie. Przymiotnik ten wynika z faktu, że jest to pierwszy i największy kościół rzymski poświęcony Maryi. Jest to także jedna z pierwszych na świecie świątyń poświęconych Matce Bożej. Kościół tak dalece ją wyróżnia, że należy ona do czterech tzw. bazylik większych Rzymu, które każdy pielgrzym nawiedzał w roku świętym, jeśli pragnął uzyskać odpust zupełny. Należą do nich: bazylika laterańska św. Jana (będąca katedrą biskupa Rzymu), bazylika św. Piotra na Watykanie, bazylika św. Pawła za Murami i właśnie bazylika Matki Bożej Większej. W Bazylice tej czci się Matkę Bożą Śnieżną. Według tradycji, w 352 r. Maryja ukazała się papieżowi Liberiuszowi i rzymskiemu patrycjuszowi Janowi, nakazując im budowę kościoła w miejscu, które im wskaże. 5 sierpnia, w okresie upałów, Wzgórze Eskwilińskie pokryło się śniegiem – tam zbudowano świątynię. Musiała być ona niewielka i być może uległa zniszczeniu. Sykstus III (432-440), pragnąc uczcić zakończenie soboru w Efezie, na którym ogłoszono dogmat o Bożym Macierzyństwie Maryi (Theotokos), postanowił przebudować gruntownie tę bazylikę. Wspomnienie tego wydarzenia obchodzono pierwotnie jedynie w samej bazylice, z czasem jednak kolejni papieże rozszerzali je najpierw na teren Rzymu, a potem już całego Kościoła. W ciągu wieków wielu papieży tę bazylikę upiększało i powiększało: Eugeniusz III (1145-1153) powiększył przedsionek i dał dzisiejszą przepiękną posadzkę; Mikołaj IV (1288-1293) dał nową bogatą absydę; za czasów Grzegorza XI (1370-1378) wzniesiono wieżę-dzwonnicę romańską; dziełem Klemensa X (1670-1676) jest tylny front bazyliki; Benedykt XIV (1740-1758) dokonał gruntownej przebudowy wnętrza, które podziwiamy po dzień obecny, oraz dał nowy, okazały, do dziś zachowany front główny bazyliki; Pius XI dla uczczenia 1500. rocznicy ogłoszenia na soborze efeskim dogmatu o Boskim Macierzyństwie Maryi (431-1931) odnowił wspaniałe pierwotne mozaiki, które znajdują się na łuku triumfalnym. Sykstus V (1585-1590) wystawił “Kaplicę Sykstyńską” w głębi prawej nawy, gdzie jest przechowywany Najświętszy Sakrament. Tam też spoczęły relikwie papieży św. Piusa V i Sykstusa V. Dziełem Pawła V (1605-1621) jest usytuowana naprzeciw Kaplicy Sykstyńskiej wspaniała Kaplica Matki Bożej Większej z Jej cudownym wizerunkiem (w kaplicy po lewej stronie bazyliki). Tu spoczęły śmiertelne szczątki papieży: Pawła V i Klemensa VIII. Starożytne mozaiki rzymskiej świątyni, dotyczące Bożego macierzyństwa Maryi, świadczą o tym, że Kościół już w wieku V przejął do celów religijnych znajomość najlepszej sztuki pogańskiego cesarstwa rzymskiego. W bazylice znajdują się relikwie żłóbka betlejemskiego i starożytny obraz Matki Bożej. Jest on największym skarbem bazyliki. Paweł V wystawił ku jego czci przebogatą kaplicę, od jego rodu zwaną także Borghese. Ołtarz, w którym mieści się obraz, jest wykładany agatami, ametystami i lazurytem. Całość kaplicy jest wyłożona najkosztowniejszymi marmurami. Sam obraz Matki Bożej pochodzi z XII w. Ma wyraźne cechy bizantyjskie, o czym świadczą litery greckie. Dziecię Jezus trzyma księgę Ewangelii. Maryja trzyma Dziecię na lewym ręku i obejmuje je prawą. Ma pierścień na ręku, bogaty naszyjnik na szyi z dużym, kosztownym krzyżem. Jest piękny zwyczaj, że co roku w uroczystość Matki Bożej Śnieżnej (5 sierpnia) właśnie w kaplicy Matki Bożej z kopuły zrzuca się płatki białych róż, przypominające płatki śniegu. Są one również symbolem niezliczonych łask, jakie wyprasza sobie tu lud rzymski. Obraz jest uważany za cudowny. Jest też koronowany koronami papieskimi. Lud rzymski nazywa go Salus Populi Romani – Ocaleniem Ludu Rzymskiego, gdyż w Rzymie panuje powszechne przekonanie, że ten obraz wiele razy ratował Wieczne Miasto. Był bowiem dawny zwyczaj, że – na wzór Arki Przymierza – w czasach klęsk i niebezpieczeństw obnoszono ten obraz po ulicach Rzymu. Obraz Matki Bożej Większej stał się prototypem dla wielu innych obrazów Matki Bożej tak dalece, że mamy dzisiaj setki (w Polsce kilkadziesiąt) sanktuariów, w których znajdują się kopie tego obrazu. Wiele z nich (w Polsce kilkanaście) doczekało się koronacji koronami papieskimi. Można powiedzieć, że jest to najczęściej spotykany w świecie wizerunek Maryi. |
MODLITWA do Najświętszej Maryi Panny Śnieżnej
O Maryjo, Matko moja niebieska,
najczulsza, najlepsza z matek,
do stóp i do Serca Twego macierzyńskiego
tulę się z miłością i ufnością dziecięcą.
Patrz, oto Twe dziecię przychodzi do Ciebie
i wzywa Twej pomocy!
Czy potrzeba o Matko, by wiele Ci mówiło,
Twe Serce wszystko już odczuło…
Ty wiesz, że cierpi, że płacze, że zgrzeszyło…
O Matko łaski Bożej, źródło życia i radości,
o Ty wsławiona w tym cudownym Obrazie łaskami bez miary,
spraw Twoim wstawiennictwem u Boga,
by i na moje serce dotknięte cierpieniem i winami,
spadły białe, śnieżne płatki Twej pociechy,
zmiłowania i wysłuchania.
Bóg Ci niczego odmówić nie może,
jeśli tylko prośby nasze nie sprzeciwiają się
zamiarom Jego ojcowskiego Serca, tak bardzo nas miłującego.
O Matko Najświętsza, wierzę, iż wszystko możesz u Boga!
O Matko Miłosierdzia, ufam Twemu macierzyńskiemu Sercu,
O Matko Najczulsza, Tobie powierzam wszystko,
co dotyczy mojej duszy, mego ciała i moich najdroższych!
O Matko Ukochana, miłuję Cię i wiem,
że miłujesz mnie jak dziecię swoje.
W Twoje ręce najświętsze składam życie,
śmierć i wieczność moją,
wierząc, że nie zginę na wieki. Amen.
za pozwoleniem Władzy Kościelnej L./grodek.mniszki.dominikanie.pl/
*************************************
Ikona Matki Bożej Śnieżnej – Salus Populi Romani (Ocalenie Ludu Rzymskiego)
*********************
Papież regularnie odwiedza „Mamusię”. Dlaczego akurat ten wizerunek Maryi?
Antoine Mekary/ALETEIA
**
Ikona Salus Populi Romani, co się tłumaczy jako Ocalenie Ludu Rzymskiego, w Polsce znana jest bardziej jako Matka Boża Śnieżna. Franciszek ma do niej szczególne nabożeństwo…
5 sierpnia wspominamy Najświętszą Maryję Pannę Śnieżną. Powszechnie wiadomo, że papież Franciszek regularnie nawiedza ten wizerunek Maryi umieszczony w Bazylice Matki Bożej Większej w Rzymie. Często odprawia tam mszę świętą. Skąd to nabożeństwo?
Należy wrócić pamięcią do dnia wyboru Franciszka, kiedy to na koniec swojego pierwszego pozdrowienia zapowiedział: „Jutro chcę udać się na modlitwę do Matki Bożej, aby strzegła całego Rzymu”, a z samego rana pojechał do Matki Bożej Śnieżnej. I tak rozpoczęło się jego nieustanne pielgrzymowanie przed rzymski wizerunek.
Papież Argentyńczyk podkreśla bycie biskupem Rzymu, z którym wiąże się posługa Piotrowa, co zaznaczył dziennikarzom w drodze powrotnej z podróży do Strasburga: „W pamięci jest arcybiskup Buenos Aires, ale tego już nie ma. Teraz jestem biskupem Rzymu i następcą św. Piotra (…) jestem rzymianinem”. Zatem jako nabożny rzymianin nie zapomina o swojej niebiańskiej Matce.
Kwiaty i piłka w darze dla Maryi
To nabożeństwo ma jednak znacznie dłuższą historię i nie wiąże się tylko z wyborem na Stolicę Piotrową. Jak zdradził włoskim mediom ówczesny archiprezbiter, kard. Santos Abril y Castello:
Papież zakomunikował mi swoje pragnienie udania się do Bazyliki Matki Bożej
Większej zaledwie godzinę po wyborze podczas kolacji*. I przyznaję, że ta prośba nie była dla mnie zaskoczeniem, ponieważ znałem od pewnego czasu jego silne nabożeństwo do Maryi, zwłaszcza do Salus Populi Romani.
Dla kard. Bergoglio, podczas jego pobytów w Rzymie, modlitwa przed tą ikoną była zawsze obowiązkowym punktem programu.
Jak niegdyś, także i dzisiaj udaje się do niej zawsze w formie prywatnej. Zdarza się, że już z samolotu otoczenie papieskie zapowiada, że papież zajrzy na tradycyjną krótką modlitwę przed obrazem. Niekiedy bazylika jest otwarta dłużej, by strudzony pielgrzym mógł pozdrowić swoją Matkę.
Zdradza to jego ogromny szacunek do Maryi. Zazwyczaj zostawia bukiet kwiatów, ale zdarzyło się, że po swojej pierwszej pielgrzymce do Brazylii na ŚDM zostawił piłkę, która otrzymał od dzieci znajdujących się przed bazyliką. Jak sam to powiedział w drodze powrotnej z Korei:
Z lotniska pojadę podziękować Matce Bożej. To piękna rzecz. Doktor Giani kazał zabrać kwiaty z Korei, w koreańskich kolorach, ale potem u wyjścia z nuncjatury przyszła pewna dziewczynka z bukietem kwiatów, róż i powiedzieliśmy: Zanieśmy Matce Bożej właśnie te kwiaty od dziewczynki z Korei. Właśnie te zaniesiemy. Z lotniska pojedziemy tam na chwilę modlitwy, a następnie do domu.
Ona jest Mamusią
4 maja 2013 roku, podczas swojej drugiej wizyty z okazji objęcia bazyliki, Franciszek – kiedy odmawiał różaniec z wiernymi – wytłumaczył, jak rozumie ten tytuł Matki Bożej:
Salus Populi Romani jest Mamusią, która uzdrawia nas w naszym wzroście, uzdrawia nas w naszym podejmowaniu i rozwiązywaniu problemów, uzdrawia nas byśmy stali się wolni w podejmowaniu ostatecznych wyborów; Mamą, która uczy nas płodności, otwartości na życie i bycia płodnymi w dobru, w radości, w nadziei, byśmy nigdy nie stracili nadziei, byśmy dawali życie innym, życie cielesne i duchowe.
Franciszek nawiedza tę ikonę przed i po każdej pielgrzymce zagranicznej, na zakończenie procesji Bożego Ciała, 8 grudnia przed lub po tradycyjnej modlitwie przed figurą Matki Bożej Niepokalanej na rzymskim placu hiszpańskim. W 2016 roku odprawił tam mszę świętą na rozpoczęcie Roku Miłosierdzia i spotkał się z kapłanami z okazji ich jubileuszu, a w 2017 uczestniczył w czuwaniu z okazji ŚDM i odprawił mszę świętą z okazji 100-lecia Kongregacji Kościołów Wschodnich i Papieskiego Instytutu Wschodniego.
Pięknie odrestaurowana Salus Populi Romani
Od końca 2016 roku archiprezbiterem Bazyliki jest Polak, kard. Stanisław Ryłko, wieloletni organizator Światowych Dni Młodzieży i przewodniczący Papieskiej Rady ds. Świeckich. Jak przystało na polskiego gospodarza, rozpoczął prace konserwatorskie i porządkowe w bazylice.
Zostało zainstalowane nowe oświetlenie, które odsłoniło piękno i bogactwo fresków. W kaplicy Matki Bożej zostały wymyte ściany, a sama ikona poddana konserwacji w Laboratorium diagnostyki konserwacji i odnowy Muzeów Watykańskich. Wizerunek, który coraz bardziej przypominał Czarną Madonnę, po oczyszczeniu odzyskał swoje intensywne żywe barwy.
Salus Populi Romani, co się tłumaczy jako Ocalenie Ludu Rzymskiego, w Polsce znana jest bardziej pod tytułem Matki Bożej Śnieżnej. W polskich świątyniach znajdują się liczne kopie tej ikony. Jan Paweł II wybrał ją, by towarzyszyła krzyżowi ŚDM w pielgrzymowaniu po kraju goszczącym młodych z całego świata.
ALETEIA
Jedna ręka strzelała, a inna kierowała kulą. Jan Paweł II wierzył, że ocaliła go Maryja
fot. Beata Zajączkowska
**
Św. Jan Paweł II przelał krew w miejscu niezwykle symbolicznym. Tu mieścił się cyrk Nerona, gdzie za Chrystusa ginęli pierwsi chrześcijanie. Nieopodal został ukrzyżowany św. Piotr.
Przed zamachem na Jana Pawła II na placu św. Piotra nie było ani jednego wizerunku Maryi. Pierwszy – i jak dotąd jedyny – pojawił się tam jako wotum dziękczynne za ocalenie papieża Polaka.
„Jedna ręka strzelała, a inna kierowała kulą” – mówił tuż po zamachu Jan Paweł II. Przelał krew w miejscu niezwykle symbolicznym. Tu bowiem mieścił się starożytny cyrk Nerona, gdzie za Chrystusa ginęli pierwsi chrześcijanie. Nieopodal został ukrzyżowany św. Piotr.
O miejscu zamachu przypomina wtopiona w kostkę brukową niewielka marmurowa płyta z herbem papieża Polaka i datą 13 maja 1981 roku. Niejednokrotnie można zobaczyć w tym miejscu modlących się pielgrzymów i leżące na płycie kwiaty.
Ojciec Święty był przekonany, że to Maryja uratowała mu życie, stąd też, gdy pracownicy Watykanu powiedzieli mu, że chcieliby upamiętnić jego ocalenie, poprosił, by na placu św. Piotra w widocznym dla wszystkich miejscu pojawił się wizerunek Matki Bożej.
Gdzie Maryja na placu św. Piotra?
Była to też odpowiedź na przytyk, jaki Jan Paweł II usłyszał rok przed zamachem w czasie spotkania z młodzieżą. Jeden z chłopców zauważył wówczas nieobecność Maryi na placu przed bazyliką watykańską, choć już wtedy znajdowały się tam figury Zbawiciela, wszystkich apostołów i 140 świętych, widocznych na kolumnadzie. Jan Paweł II obiecał wówczas temu zaradzić, a inicjatywa pracowników stała się ku temu sposobną okazją.
Dziś trudno sobie wyobrazić Watykan bez wizerunku Matki Bożej z Dzieciątkiem. Znajduje się na nim herb Jana Pawła II i jego zawołanie Totus Tuus, a pod spodem napis po łacinie Mater Ecclesiae. By ten maryjny wizerunek pojawił się na placu, trzeba było jednak najpierw pokonać opór architektów, którzy nie chcieli pozwolić na wprowadzenie najmniejszej zmiany w wyglądzie tego miejsca. W końcu ulegli jednak stanowczej prośbie Wojtyły i ostatecznie mozaiką przysłonięto jedno z okien Pałacu Apostolskiego.
Mater Ecclesiae
Choć z dołu wygląda niepozornie, ma jednak ponad dwa i pół metra wysokości! Jest to kopia fresku widniejącego na jednej z kolumn dawnej bazyliki konstantyńskiej, który udało się szczęśliwie ocalić.
Widniejąca na nim Matka Boża otrzymała tytuł Mater Ecclesiae «Matki Kościoła», na pamiątkę historycznego wydarzenia z 21 listopada 1964 roku, kiedy to w czasie trwającego wówczas II Soboru Watykańskiego Paweł VI ogłosił Maryję Matką Kościoła. Wielkimi i niestrudzonymi orędownikami przyznania Matce Bożej tego tytułu byli biskupi polscy, w tym szczególnie Prymas Tysiąclecia – podkreśla ks. Arkadiusz Nocoń z Kongregacji ds. Kultu Bożego.
Mozaikę poświęcił Jan Paweł II 8 grudnia 1981 roku, prosząc, by pomagała ona każdemu, kto przyjdzie na plac, „podnieść wzrok ku Maryi i z dziecięcym oddaniem skierować do Niej swoją modlitwę”.
Fatima jest też obecna w najbardziej maryjnym zakątku Watykanu, jakim bez wątpienia są papieskie ogrody. Umieszczono tam figurkę Maryi wyciągającej pomocne dłonie ku trojgu pastuszkom.
Z polskiej perspektywy warto też przypomnieć, że wyruszającym w kolejne podróże papieżom błogosławi Matka Boska Częstochowska. Przy lądowisku helikopterów stoi unikatowa w skali światowej rzeźba Królowej Polski, ofiarowana przez paulinów.
Zresztą Państwo Miasto Watykan, bo tak brzmi oficjalna nazwa tego najmniejszego państwa świata, jest od swych początków wyjątkowo maryjne i naznaczone także objawieniami z Lourdes. W obecnym kształcie powstało na mocy Traktatów Laterańskich podpisanych 11 lutego 1929 roku. Mało kto jednak pamięta, że 71 lat wcześniej, właśnie tego dnia, miały miejsce pierwsze objawienia maryjne w Lourdes.
Pius XI, który podpisał Traktaty, kazał też umieścić na fasadzie Pałacu Gubernatoratu, będącego swoistym odpowiednikiem ministerstwa spraw wewnętrznych, figurę Niepokalanej, która chroni w swych matczynych ramionach całe państwo. Maryjne wizerunki w papieskich ogrodach opowiadają historię Kościoła i świadczą o matczynym działaniu Maryi w jego dziejach.
************************************************************************************************************
4 sierpnia
Święty Jan Maria Vianney, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Rajnera, biskupa, błogosławionego Henryka Krzysztofika, prezbitera i męczennika |
**********************
Św. Jan Maria Vianney
***
Święty Jan Maria Vianney zwykł mówić: Gdy w parafii jest święty proboszcz, to jest to dobra parafia, jeśli mamy do czynienia z dobrym proboszczem, to mamy średnią parafię. A gdzie jest zły proboszcz, tam jest żadna parafia. Sam był proboszczem świętym, potrafiącym z maleńkiej zapuszczonej – tak moralnie jak i materialnie – wioski, uczynić miejsce słynne na cały świat. Był kapłanem par excellence, oddanym bez reszty sprawie zbawiania dusz. Jego wspomnienie liturgiczne obchodzimy 4 sierpnia.
Droga do kapłaństwa
Św. Jan Maria Vianney przyszedł na świat 8 maja 1786 roku w rodzinie małorolnego chłopa we francuskiej wiosce Dardilly koło Lyonu. Miał 3 lata kiedy antykatolicka rewolucja wstrząsnęła Francją. W imię wyimaginowanych „swobód”, w tym oczywiście „wolności wyznania”, szalał terror, którego jedno z ostrzy obróciło się przeciwko Kościołowi katolickiemu. Zabijano i prześladowano księży, dopuszczano się bluźnierstw, wyśmiewając liturgię i znieważając sakramenty. Mimo tych okropieństw, prosty lud wiarę zachował. W jednej z takich prostych rodzin wzrastał przyszły święty. Swą ugruntowaną wiarę Jan Maria zawdzięczał przede wszystkim swej matce. Recytowanie przez chłopca z wielką żarliwością litanii wzbudzało podziw sąsiadów. Uważano, że mały Janek ma szczere powołanie i powinien zasilić stan duchowny. Pod wpływem świątobliwego proboszcza z Ecully zaczęło kształtować się powołanie kapłańskie Vianneya. Ksiądz ten uczył go łaciny, ale po 10 latach nauki nie osiągnął w tej dziedzinie pożądanych wyników. Jan Maria został przyjęty do seminarium, ale nauka szła mu bardzo ciężko. Wielki brak kapłanów w archidiecezji lyońskiej sprawił, że wikariusz generalny pozwolił mu składać egzaminy nie po łacinie, ale w języku francuskim. Pomyślnie zdane egzaminy pozwoliły Janowi na przyjęcie święceń kapłańskich w roku 1815 w Grenoble.
Proboszcz z Ars
W roku 1818 został przeniesiony z wikariatu w Ecully do wioski Ars w okręgu Dombes, liczącej 230 mieszkańców. Tu zamieszkał, mianowany później proboszczem, aż do śmierci, w sierpniu 1839 roku. Stan moralny mieszkańców wioski zatrwożył go. Zastał obojętność religijną, skłonność do rozpusty i pijaństwo. Na niedzielną Mszę Świętą przychodziło zaledwie kilka osób. O tych ludziach pogardliwie mówiono, że jedynie chrzest odróżnia ich od zwierząt. I to do nich spodobało się Bogu posłać księdza licho wyglądającego i – wydawałoby się – mało zdolnego… Na początku nie pozyskał sympatii tubylców. Proboszcza policzono między obłudników, przypisując jego wygląd uprawianej po kryjomu rozpuście. Sypnęły się anonimy, pełne szyderstw, śpiewano złośliwe i oszczercze piosenki, przytwierdzano nawet do drzwi plebani wymowne plakaty. Jedyną podporą stały się dla proboszcza post i modlitwa. Przez kilka godzin dziennie adorował Najświętszy Sakrament, sypiał zaledwie kilka godzin na gołych deskach, bardzo skromnie jadł. Z czasem zyskał sławę jako święty kapłan i znakomity spowiednik. W konfesjonale spędzał kilkanaście godzin dziennie. Do Ars zaczęli ściągać grzesznicy z całej Francji. Penitenci ustawiali się do konfesjonału jeszcze przed wschodem słońca i otwarciem bram kościoła. Jan Maria żyjąc w wielkim ubóstwie, oddając się surowym postom, niezwykłym wyrzeczeniom oraz wytrwałej modlitwie, zaczął z wolna odradzać duchowo parafian. Posiadał dar czytania w ludzkich sumieniach. Głosił bardzo proste kazania, a ich tematyka skupiała się wokół grzechu, pokuty, łaski uświęcającej, Eucharystii i modlitwie. Życie św. Jana Marii Vianneya wypełnione było cierpieniem. Nie wszystkim podobała się jego praca duszpasterska, nadchodziły więc listy z pogróżkami, umieszczano oszczercze napisy, wiele wycierpiał też od swojego wikariusza. Jednakże bardziej bolesnymi były doznania wewnętrzne proboszcza: oschłość, poczucie ogołocenia, napaści diabelskie. Przeplatały się one ze skrajnym wyczerpaniem fizycznym, wywołanym nadmiarem pracy i ciągłymi umartwieniami. Święty proboszcz lękał się o własne zbawienie, a także o zbawienie własnych parafian i tak licznych penitentów. Dlatego dwukrotnie próbował opuścić parafię i skryć się w klasztorze, jednakże na polecenie biskupa tam powracał.
Diabelskie ataki
Święty Jan Maria był wiele razy budzony w nocy przez diabły i ich straszliwe hałasy. Jednak nie zadawalały się one przeszkadzaniem w trakcie tych zaledwie kilku godzin snu, na które pozwalał sobie w ciągu każdej nocy. Kładły ręce na ciało kapłana, przez co demonstrowały swoją frustrację wywołaną licznymi nawróceniami dokonanymi dla Kościoła i wieloma duszami, które pojednały się z Bogiem. Nie jeden raz święty wyczuwał rękę muskającą jego twarz lub miał wrażenie, że szczury przebiegały po jego ciele. Czasami diabeł próbował zrzucić świętego z łóżka. Często słyszano jak święty proboszcz mówił, że kiedy ataki na niego nasilały się, był to znak, że „jutro będzie dobry połów”. Innymi razy mówił: Diabeł nieźle mnie wytrząsł ubiegłej nocy, jutro będziemy mieli ogromną liczbę ludzi. Święty powiedział o szatanie: Dręczy mnie w rozmaity sposób. Czasami łapie mnie za stopę i ciągnie po pokoju. Robi tak, bo nawracam dusze dla dobrego Boga. Potwierdziła to pewna opętana kobieta, która – w obecności świadków – wykrzyczała do proboszcza z Ars: Ile ty mi cierpień każesz znosić!… Gdyby takich trzech było na ziemi, moje królestwo byłoby zniszczone. Ty zabrałeś mi więcej niż 80 tysięcy dusz.
Wierny Syn Maryi
Cześć dla Matki Najświętszej była zarówno w jego życiu jak również w duszpasterskiej służbie czymś oczywistym. Od pierwszych lat kapłaństwa dbał, by w każdej rodzinie znajdowała się figurka i wizerunek Maryi. W roku 1836 powierzył Niepokalanej całą parafię. W tym samym czasie na obrazie Matki Bożej umieścił duże serce z pozłacanego srebra, w którym po dzień dzisiejszy zachowana jest jedwabna wstęga z nazwiskami wszystkich ówczesnych parafian z Ars. Jak bardzo kochał Maryję, świadczy fakt, iż – jak sam mówił – najszczęśliwszym dniem w jego życiu był 8 grudnia 1854 roku, kiedy to bł. Pius IX ogłosił dogmat O Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny. Mówił wtedy: Jakież to szczęście! Zawsze uważałem, że w świetlistej aureoli otaczającej Pannę Maryję brakuje jeszcze tego jednego promyka, potwierdzającego prawdę o Jej Niepokalanym Poczęciu. Ten brak należało uzupełnić! I zrobił to oficjalnie papież. Św. Jan Maria Vianney sprawiał wtedy wrażenie dziecka, które z niekłamaną radością cieszy się z triumfu własnej matki. Zanim proboszcz wraz z wiernymi udał się w obchód wioski, udał się jeszcze do kościelnej wieży i rozkołysał kościelne dzwony. Ich donośny dźwięk rozbrzmiewał długo i daleko… Już wcześniej, kiedy proboszcz Jan Maria znał zapowiedź rychłego ogłoszenia papieskiego dogmatu, parafianie mogli usłyszeć szczere wyznanie proboszcza: Móc Matce Bożej coś ofiarować, byłbym zdolny samego siebie sprzedać. Tak… wystawiłbym siebie na sprzedaż!
Pięć lat później, 4 sierpnia 1859 roku, wyczerpany nadludzką pracą i licznymi umartwieniami proboszcz z Ars odszedł do Domu Ojca po zasłużoną nagrodę. Papież św. Pius X beatyfikował go w roku 1905, a dwadzieścia lat później Pius XI zaliczył go do grona świętych. Ogłoszony został też patronem wszystkich proboszczów. Jego imię zamieszczono w Litanii do Wszystkich Świętych.
Kościół wspomina św. Jana Marię Vianneya 4 sierpnia.
Bogusław Bajor/PCh24.pl
*******************************
Dziś wspominamy patrona kapłanów – św. Jana Marię Vianneya
fot. Il ragazzo / Cathopic
Po 40 latach posługi Jana Marii Vianneya w niewielkim Ars, zamieszkałym przez 230 osób, chciało z niej korzystać 80 tys. ludzi, którzy przyjeżdżali tam z całej Francji. Jak tego dokonał skromny Proboszcz z Ars?
Jan Maria Vianney urodził się 8 maja 1786 r. w chłopskiej rodzinie we wsi Dardilly koło Lyonu. Powołanie kapłańskie zaczęło się w nim kiełkować pod wpływem proboszcza z Ecully.
Dopiero w wieku 25 lat mógł wstąpić do seminarium duchownego, jednak został z niego usunięty z powodu trudności w nauce, zwłaszcza łaciny, wynikających z braku wykształcenia w dzieciństwie. W końcu pozwolono mu zdawać egzaminy nie po łacinie, ale po francusku, i w 1815 r. mógł przyjąć święcenia kapłańskie. Trzy lata później został proboszczem w wiosce Ars, zamieszkałej przez 230 osób.
Pozwól mi nawrócić parafię
W zaniedbanej religijnie parafii nie szczędził sił, by przywrócić ludzi do przyjaźni z Bogiem. „O Boże mój, wolałbym umrzeć miłując Ciebie, niż żyć choć chwilę nie kochając… Kocham Cię mój Boski Zbawicielu, ponieważ za mnie zostałeś ukrzyżowany… ponieważ pozwalasz mi być ukrzyżowanym dla Ciebie” – taka postawa prowadziła go do nadzwyczajnej gorliwości duszpasterskiej. Jego modlitwa: „O Boże mój, pozwól mi nawrócić moją parafię: zgadzam się przyjąć wszystkie cierpienia, jakie zechcesz mi zesłać w ciągu całego mego życia”, świadczy o głębokim poczuciu odpowiedzialności za ludzi powierzonych jego duszpasterskiej trosce. To poświęcenie siebie samego dla zbawienia innych wyrażało się w połączeniu stałych postów i długich godzin spędzonych na modlitwie z aktywnością duszpasterską, skupioną na katechezie, Eucharystii i sakramencie pokuty. To właśnie spowiadanie stało się jego szczególnym charyzmatem. Bywało, że spędzał w konfesjonale nawet kilkanaście godzin dziennie. Płakał nad grzechami ludzi. Starał się budzić w penitentach pragnienie skruchy za zło, którego się dopuścili, a jednocześnie „podkreślał piękno Bożego przebaczenia”. Dzięki temu, a także podejmowanej w ich intencji pokucie, udało mu się pojednać z Bogiem wielu grzeszników i doprowadzić ich do Eucharystii, co było powodem jego niewysłowionego szczęścia.
Przyczyna upadku kapłana
Mszę św. uważał bowiem za ośrodek duszpasterstwa. Był przekonany, że „wszystkie dobre dzieła razem wzięte nie dorównują ofierze Mszy św., gdyż są to dzieła ludzi, podczas gdy Msza św. jest dziełem Boga”. Zachęcał, by księża sprawując Eucharystię, sami siebie składali Bogu w ofierze, wcześniej zaś przygotowali się do jej odprawiania. Sam za każdym razem poświęcał na to przynajmniej 15 minut. Przestrzegał, że „przyczyną upadku kapłana jest brak skupienia podczas Mszy”. Miał też świadomość stałej obecności Chrystusa w Eucharystii. Dlatego spędzał przed tabernakulum długie godziny na adoracji, „o świcie lub wieczorem”. „On tam jest!” – mawiał w czasie kazań, wskazując na tabernakulum. Świadom własnych ograniczeń, „pracowicie przygotowywał swe kazania i rozczytywał się wieczorami w dziełach teologów i mistrzów duchowych”. Uważał bowiem, że „Pan nasz, który jest samą prawdą, nie przywiązuje mniejszej wagi do swego słowa, niż do swego ciała”. Jego kazania były krótkie i proste. Wolał w nich ukazywać „pociągający aspekt cnót niż brzydotę wad”, a także „szczęście płynące ze świadomości, że jest się kochanym przez Boga, zjednoczonym z Bogiem, że żyje się w Jego obecności, dla Niego”.
Kapłan nie żyje dla siebie
Kapłan „nie żyje dla siebie; żyje dla was” – powtarzał swym parafianom św. Jan Maria. Dlatego, zdaniem Jana Pawła II, osoba Proboszcza z Ars jest „wymowną odpowiedzią” na próby kwestionowania tożsamości kapłana, która opiera się nie na uznaniu ze strony świata, lecz na jego uczestnictwie w staraniach Boga o to, aby wszyscy ludzie byli zbawieni. „Nasza kapłańska tożsamość objawia się w twórczym rozwijaniu przejętej od Jezusa Chrystusa miłości dusz” – tłumaczył Jan Paweł II. Z tego względu – jak to lapidarnie ujął papież Jan XXIII w encyklice „Sacerdotii Nostri primordia”, wydanej w setną rocznicę śmierci św. Jana Marii – kapłanowi nie wolno „żyć dla siebie”; ma kochać „wszystkich bez wyjątku”; nawet jego „myśli, wola, uczucia nie należą już do niego, lecz do Jezusa Chrystusa, który jest jego życiem”. Taki ideał kapłana ucieleśniał Proboszcz z Ars. Wyniszczony ascezą i chorobami zmarł on 4 sierpnia 1859 r. po 41 latach pobytu w Ars. Został beatyfikowany w 1905 r. przez św. Piusa X. Natomiast Pius XI kanonizował go w 1925 r., a cztery lata później ogłosił św. Jana Marię patronem wszystkich proboszczów Kościoła katolickiego. Jego imię zostało również włączone do Litanii do Wszystkich Świętych.
Benedykt XVI ogłosił 11 czerwca 2010 r. św. Jana Marię Vianneya patronem wszystkich księży. Papież dokonał tego aktu podczas Mszy kończącej Rok Kapłański.
Paweł Bieliński/kai.pl
************************************
Apostoł konfesjonału
wikipdia.org
***
Święty Jan Maria Vianney był wzorem ewangelicznego ubóstwa i czystości oraz gorliwym apostołem konfesjonału. Jako prosty i pokorny kapłan dokonał duchowej rewolucji we Francji.
Najpiękniejsze radości, które obficie towarzyszyły początkom naszego kapłaństwa, są na zawsze związane w naszych wspomnieniach z głębokim przeżyciem, jakiego doświadczyliśmy 8 stycznia 1905 r. w Bazylice Watykańskiej, z okazji pełnej chwały beatyfikacji tego pokornego kapłana Francji, którym był Jan Maria Chrzciciel Vianney” – napisał św. Jan XXIII w encyklice Sacerdotii nostri primordia. Postać św. Jana Marii Vianneya stała się przykładem do naśladowania dla wielu kapłanów.
Jan Maria Vianney urodził się 8 maja 1786 r. w biednej rodzinie chłopskiej w miasteczku Dardilly. Do I Komunii św. przystąpił potajemnie w czasie Wielkiej Rewolucji Francuskiej – w 1799 r. W dzieciństwie i młodości poświęcał swój czas na pracę w polu i wypas zwierząt, do tego stopnia, że jeszcze w wieku 17 lat był analfabetą. Znał jednak na pamięć modlitwy, których nauczyła go pobożna matka, i karmił się religijnością rodzinnego domu. Na kapłana został wyświęcony 13 sierpnia 1815 r. Przez pierwsze trzy lata był wikariuszem w Écully. Najważniejszą misję spełnił jednak, gdy był proboszczem w Ars. Centrum jego życia stanowiła Eucharystia. W Ars wyróżniał się jako doskonały i niestrudzony spowiednik oraz kierownik duchowy.
Zmarł 4 sierpnia 1859 r. Święty Jan Paweł II napisał o nim w Darze i Tajemnicy: „Od czasów kleryckich żyłem pod wrażeniem postaci Proboszcza z Ars, zwłaszcza po lekturze książki ks. Trochu. Święty Jan Maria Vianney zdumiewa przede wszystkim tym, że odsłania potęgę łaski działającej przez ubóstwo ludzkich środków. Byłem szczególnie wstrząśnięty jego heroiczną posługą konfesjonału. Ten pokorny kapłan, który spowiadał po kilkanaście godzin na dobę, odżywiając się niezwykle skromnie, przeznaczając na spoczynek kilka zaledwie godzin, potrafił w tym trudnym okresie dokonać duchowej rewolucji we Francji, i nie tylko we Francji. Tysiące ludzi przechodziło przez Ars i klękało przy jego konfesjonale. Na tle dziewiętnastowiecznego zeświecczenia i antyklerykalizmu, jego świadectwo było wydarzeniem dosłownie rewolucyjnym”.
ks. Mariusz Frukacz/Tygodnik NIEDZIELA
**************************************************
Leżymy na całej linii – św. Jan Maria Vianney
***
Ktoś, kto przypominał obraz nędzy i rozpaczy, jest patronem proboszczów całego świata.
Zostałem pobity na ulicy. Wychodziłem ze spotkania modlitewnego, gdzie aż dwukrotnie Pan Bóg dał nam słowo: „Kto was dotyka, dotyka źrenicy mojego oka”. Na pustej ulicy zatrzymał się samochód, wyskoczyło czterech facetów. Leżałem na ziemi. I w tym momencie dostałem SMS-a. „Jezus nigdy nie zapomni ci, że cierpiałeś dla Niego” – napisał znajomy zakonnik. – A skąd ojciec wiedział, że zostałem pobity? – pytałem później zdumiony. – A od czego są aniołowie? Są skuteczniejsi niż Telekomunikacja Polska – zaczął się śmiać. Nigdy nie czułem takiej bliskości Boga. Pochylał się nade mną, cierpiał tak, jakby ktoś wsadzał Mu palec… w źrenicę. Gdy o tym opowiadam, znajomi uśmiechają się z zażenowaniem.
Pomyślałem o Janie Marii Vianneyu. Często leżał na ziemi. Modlił się, leżąc krzyżem w pustym kościele, cierpiał, gdy drapieżnie atakował go Zły. Spał na kilku deskach, niewiele jadł. – Co takie chuchro może nam powiedzieć o Bogu – kpili francuscy racjonaliści. Vianney wychodził na ambonę i zaczynał opowiadać o Bogu. Mówił bardzo prostym językiem, nie popisywał się. Słuchaczom wydawało się, że głosi kazanie samemu sobie. Ludzie przychodzili. Choć na początku kościół świecił pustkami.
Urodził się w 1786 r. w wiosce koło Lyonu. Francja wrzała po rewolucji, prześladowała kapłanów. Mały Jan przyjął Pierwszą Komunię w… szopie, do której wejście dla bezpieczeństwa zasłonięto wozem z sianem. Wstąpił do seminarium duchownego, ale z powodu ogromnych kłopotów w nauce był z niego dwukrotnie usuwany. Cudem je ukończył.
Wyobraź sobie, że jesteś proboszczem. Dostajesz małą wiejską parafię w Ars. Mieszka w niej 230 osób, ale na niedzielną Mszę przychodzi jedynie kilka. Więcej: o parafianach pogardliwie mówi się, „że jedynie chrzest odróżnia ich od zwierząt”. Toną w grzechu. Załamujesz ręce? Ks. Vianney złożył je do modlitwy. By zmienić innych, zaczął zmieniać siebie. Narzucił sobie ostry rygor: kilka godzin adoracji Najświętszego Sakramentu, post. Wieczorami widywano go, jak leżał krzyżem pod tabernakulum. Ubogi brat ubogiego Jezusa.
Nie czuł się ani krztynę lepszy od swych penitentów. Może dlatego przed jego konfesjonałem zaczęły ustawiać się kolejki? Parafia zaczęła się nawracać. Ludzie opowiadali sobie o niezwykłym proboszczu. Przyjmował dziennie nawet 300 osób. W ciągu roku przy kratkach konfesjonału klękało prawie 30 tysięcy penitentów! Często odwiedzał parafian. Zapamiętali jego łagodny uśmiech. Przeżywał ogromną duchową walkę: oschłość, ciemność. Bardzo bał się o własne zbawienie. Aż dwukrotnie próbował opuścić parafię i skryć się w klasztorze. Słuchał jednak swego biskupa i wracał do konfesjonału.
Biblijny Jakub zobaczył drabinę, po której wędrowali aniołowie, gdy leżał na gołej ziemi, a pod głową miał twardy kamień. Jan Vianney, który przypominał obraz nędzy i rozpaczy, jest patronem proboszczów całego świata.
Marcin Jakimowicz/wiara.pl
*************************************
św. Jan Maria Vianney
Gdyby na ziemi było trzech takich jak ty, moje królestwo zostałoby zniszczone
– w ten sposób Szatan zwrócił się przez opętaną kobietę do skromnego francuskiego proboszcza, Jana Marii Vianney.
Prawdę mówiąc niewiele wskazywało, że zostanie on w ogóle duchownym. Wychowywał się w bardzo ubogiej i wielodzietnej rodzinie chłopskiej, często chorował i był słabowity, a i czasy po temu były niesprzyjające – terror rewolucji francuskiej zbierał krwawe żniwo. Kapłani i wierni byli prześladowani, kościoły i szkoły były dla nich zamknięte. Vianney pierwszą komunię otrzymał – znak tamtych czasów, ale i piękny symbol, nawiązujący do Świętej Rodziny – w szopie. Po cichu, w ukryciu. Próg szkoły przekroczył, gdy skończył 17 lat.
Udało mu się przezwyciężyć rozliczne trudności i dzięki wsparciu ks. Balleya otrzymać święcenia kapłańskie w wieku 29 lat. Po krótkich pobycie w Ecully został przeniesiony do Ars-en-Dembes. Miał tu spędzić 41 lat. Bardzo pracowitych lat. To jego upór i poświęcenie sprawiły, że ta wioska doczekała się w końcu swojej parafii. A był to dopiero początek rozkwitu duchowego jej mieszkańców i rzeszy wiernych, które chciały poznać tego charyzmatycznego zakonnika. Przez te lata jego posługi parafię liczącą początkowo 230 dusz odwiedziło blisko milion osób!
W swoich kazaniach przestrzegał ludność przed ogniem piekielnym, ale i opowiadał o miłości Bożej. Na ziemi sam zaznawał obecności Szatana, wiedział jednak, że najczęściej objawia się on w inny, mniej spektakularny sposób – jak to zostało ujęte w jednej ze współczesnych pieśni nas wiedzie siedem demonów, co nami się karmią.
Po wielogodzinnych spowiedziach, czasami dochodzących do 17 godzin, nawet w domu nie miał czasu na chwilę wytchnienia. Ten nikczemny diabeł nie mógł złapać ptaka, więc spalił klatkę – w ten sposób podsumował swoistą próbę ognia, czyli spalenie jego łóżka przez moce piekielne. Także w ostatnich dniach życia, gdy już wszystkie siły go opuszczają, spełnia swoją posługę do końca i leżąc, krańcowo wyczerpany, spowiada ostatnich penitentów, którzy przybyli w tym celu z odległych stron. Swoim wiernym służył nie tylko pomocą, ale i wielokrotnie na siebie brał ich pokutę, żeby im ulżyć.
Roman Brandstaetter bardzo poetycko przedstawił duchowe zmagania ks. Vianneya w modlitwie do proboszcza z Ars:
(…)Zjadasz kilka zimnych i spleśniałych kartofli
I śmiertelnie znużony
Walisz się na barłóg,
A szatan trzęsie twym domem,
Warczy na strychu
I po izbie się tłucze,
Przesuwa krzesło i stół,
Szeleści w firankach jak szczur,
A nawet siada na brzegu twojego siennika
I przedrzeźniając Głos Niewidzialności,
Woła: „Nie ujdziesz mi, Janie, nie ujdziesz!”
A ty bojujesz z nim coraz zajadlej
– O, niezmierzona udręko bojowania ze Złym! –
I nieuczoną wiarą
Wypędzasz go z ludzi.
Dźwigających w sobie Bożą nieobecność,
Przewrotną i nieprzejednaną. (…)
Zaskakujących porównań można dokonań zestawiając żywot proboszcza z Ars z kapucynem z Pietrelciny. Obaj byli gorącymi orędownikami Mszy Świętej i jej celebracji, wiele godzin spędzali w konfesjonale i na długich modlitwach. Prześladował ich Szatan, ale i cześć duchownych brała ich na języki. Proboszcz z Ars na krytykę odpowiadał z wrodzoną sobie prostotą: Mój najdroższy i ukochany współbracie, jakże wiele powodów mam by darzyć Cię miłością! Jesteś jedynym, który mnie dobrze poznał!
Aż trudno uwierzyć, że przy tak intensywnej pracy i długoletnich manifestacjach Szatana przeżył aż 73 laty, przy ówczesnej średniej długości życia nie przekraczającej 50 lat.
Papież Jan XXIII w pierwsze stulecie śmierci św. Proboszcza z Ars wydał encyklikę SACERDOTII NOSTRI PRIMORDIA, w której czytamy m.in.:
Kościół Katolicki, który do zastępu Świętych, wyniósł tego kapłana, "podziwu godnego gorliwością pasterską oraz niegasnącym żarem modlitewnym i pokutnym" (Oracja Mszy w święto J. M. Vianney), sto lat po jego zgonie, pełen matczynej radości przedstawia go całemu duchowieństwu ku naśladowaniu, jako promienny wzór tak ascezy kapłańskiej, jak pobożności - szczególnie eucharystycznej, jak wreszcie gorliwości pasterskiej.
Święty Jan Maria Vianney wypowiedział onegdaj znamienna słowa: Kiedy chce się zniszczyć religię, zaczyna się od ataków na kapłanów, bo tam, gdzie nie ma kapłana, nie ma już ofiary i religii. Powinniśmy pamiętać, że ten patron proboszczów Kościoła Katolickiego jak mało kto znał metody największego przeciwnika Bożego. Winniśmy modlitwę i szacunek naszym opiekunom duchowym.
Wojciech Łapiński/miesięcznik Egzorcysta
**********************************
Święty Jan Maria Vianney
4 sierpnia 1859 roku w wieku 63 lat umarł św. ks. Jan Maria Vianney. Przez przeszło 40 lat ks. Vianney był proboszczem w małej wiosce Ars w diecezji Lyonu. Kiedy rozpoczynał tam swoją kapłańską posługę, Ars było nieznaną mieściną. W ostatnich latach jego życia do Ars przyjeżdżały setki tysięcy ludzi z całej Francji i Europy, aby spowiadać się u świętego proboszcza i uczestniczyć w odprawianych przez niego Mszach św. Dzięki jego wstawiennictwu u Boga dokonywały się tam spektakularne nawrócenia i uzdrowienia.
Dzieciństwo
Święty Proboszcz z Ars Jan Maria Vianney urodził się 8 maja 1786 r. w wiosce Dardilly, położonej w odległości 20 km od Lyonu, jako czwarte dziecko małżeństwa Mateusza i Marii Vianneyów. Pan Bóg szczególnie im pobłogosławił, obdarzając ich sześciorgiem dzieci.
Gdy Jan Maria miał pięć lat, rozpoczął się okres krwawego prześladowania Kościoła katolickiego podczas rewolucji francuskiej. Rewolucyjny rząd pozamykał wszystkie kościoły i szkoły katolickie, a księża nie mogli wtedy sprawować swojej posługi pod groźbą kary śmierci.
Kapłanów, którzy nie podporządkowali się zarządzeniom władz, skazywano na śmierć. Tych, którzy zostali złapani przez siły rewolucyjne, zabijano lub internowano i wysyłano do Gujany, gdzie umierali z wycieńczenia. Władze rewolucyjne wprowadziły nowy kalendarz, w którym dopiero co dziesiąty dzień był wolny od pracy. Kapłani ukrywali się i z narażeniem życia odprawiali Msze św. w domach prywatnych, w całkowitej konspiracji.
W czasie tych prześladowań Jaś Vianney z kilkuletnim opóźnieniem, potajemnie przystąpił do pierwszej Komunii św.; miał wtedy 13 lat. W okresie rządów rewolucji w szkołach francuskich mogli uczyć tylko świeccy nauczyciele, którzy złożyli przysięgę wierności rządzącym. Ponieważ brakowało takich nauczycieli, dlatego wiele szkół było zamkniętych.
Janek mógł rozpocząć naukę czytania i pisania dopiero wtedy, gdy miał siedemnaście lat. Krwawe prześladowania Kościoła zakończyły się po zamachu stanu 9 listopada 1799 r. i przejęciu władzy przez generała Napoleona Bonapartego. Kapłani mogli wówczas wyjść z ukrycia i wrócić do swoich parafii, otworzyć kościoły i rozpocząć normalną pracę duszpasterską.
Już od wczesnych lat młodzieńczych Janek prowadził głębokie życie modlitwy; każdego dnia ofiarowywał Bogu całego siebie, każdą swoją pracę, wszystkie swe myśli, uczucia, każdy swój krok i każdy odpoczynek. Już jako dojrzały kapłan mówił:
„O, jak to pięknie, gdy się rzecz każdą czyni z Bogiem!… Jeśli pracujesz z Bogiem, On pracę twą pobłogosławi, On nawet uświęca wszystkie kroki twoje. Wszystko będzie policzone: każde umartwienie wzroku, każde odmówienie sobie jakiejś przyjemności – wszystko będzie zapisane. A więc, duszo moja, każdego ranka składaj się Bogu w ofierze”.
W drodze do kapłaństwa
Od wczesnej młodości Janek nosił w swoim sercu wielkie pragnienie, aby zostać kapłanem i „zdobywać dusze dla Boga”. Nie było to jednak proste, ponieważ nie miał on żadnego wykształcenia. W tym czasie do sąsiedniej parafii w Ecully przyjechał ks. Balley, któremu biskup polecił wynajdywanie chłopców z powołaniem do kapłaństwa i przygotowywanie ich do seminarium. Ale ojciec Janka mocno sprzeciwiał się temu, aby jego syn został księdzem. Dopiero po długich, usilnych prośbach wyraził zgodę, aby jego syn mógł przygotowywać się do kapłaństwa u ks. Balleya.
Od 1806 r. młodzieniec rozpoczął naukę na plebanii w Ecully. Początki były bardzo trudne, ponieważ Janek, mimo wrodzonej inteligencji i dużej wrażliwości, nie miał wyrobionego umysłu, a co za tym idzie – zdolności zapamiętywania. Było to poważnym utrudnieniem w studiowaniu teologii i łaciny. Szczególnie ciężko przyswajał sobie słówka oraz deklinacje i koniugacje języka łacińskiego.
Pomimo wielkich trudności Janek nie dawał za wygraną; prosił o światło Ducha Świętego i z wielkim uporem całymi godzinami pochylał się nad książką przy słabym świetle lampki. Mimo braku postępów w nauce Janek na początku nie ulegał zniechęceniu, ale z jeszcze większą gorliwością przykładał się do studium.
W miarę jednak upływu czasu, gdy chłopak się zorientował, że jego wysiłki nie przynoszą żadnych efektów, zniechęcił się. Zaczął myśleć o rezygnacji z dalszej nauki i o powrocie do domu rodzinnego. Jednak ks. Balley przekonał go, by nie ulegał tej pokusie, ale podtrzymywał swe pragnienie, aby jako kapłan mógł jak najwięcej ludzkich dusz doprowadzić do zbawienia.
Janek siłą woli przezwyciężał zniechęcenie, ale kłopoty z nauką i zapamiętywaniem nie ustępowały. Wspominał później, że „w niedobrej swej głowie niczego pomieścić nie mógł”. Aby wyprosić u Boga zdolność zapamiętywania, udał się, w pieszej pielgrzymce o chlebie i wodzie, do grobu św. Franciszka Regis w La Louvesc, oddalonym o 100 km od Ecully.
Dotarł tam wycieńczony z głodu, ale szczęśliwy, gdyż mógł przedstawić swoje prośby Bogu przez wstawiennictwo św. Franciszka. Po powrocie z pielgrzymki zorientował się, że jego pamięć się nieco polepszyła. Otrzymał łaskę, ale w ograniczonym zakresie.
W 1807 r. Jan Maria przyjmuje sakrament bierzmowania. Jesienią 1809 r. otrzymuje wezwanie do wojska. Po kilku dniach służby wojskowej zostaje odesłany do szpitala z powodu ciężkiej choroby. Natychmiast po zakończeniu leczenia ma się udać na front hiszpański. Bardzo osłabiony chorobą żołnierz Janek nie jest w stanie dotrzymać kroku idącym na wojnę piechurom i dlatego musi jechać konnym wozem. W czasie uciążliwej podróży następuje u niego nawrót choroby i Janek przez sześć tygodni leży w szpitalu w Roanne. Po wyjściu dostaje ponownie rozkaz przyłączenia się do oddziału wyruszającego na wojnę w Hiszpanii.
W drodze na punkt zborny, przechodząc obok kościoła, wstępuje na modlitwę, podczas której traci poczucie czasu. Kiedy dotarł na miejsce wymarszu, jego oddział już dawno był w drodze. Kapitan Blanchard po ostrym napomnieniu wydał rozkaz rekrutowi, aby ruszył w pogoń za swoim oddziałem.
Osłabiony chorobą, z ciężkim żołnierskim plecakiem, po całodziennym marszu wyczerpany do granic wytrzymałości, Janek rezygnuje z dalszej pogoni i zatrzymuje się na odpoczynek w lesie. Spotyka tam jednego z dezerterów, który zlitował się nad nim i zaprowadził go do wioski Noes, ukrytej głęboko w lasach. Janek przebywa tam 11 miesięcy jako nauczyciel dzieci.
W tym czasie zostaje ogłoszona amnestia dla dezerterów, a najmłodszy brat Janka, Franciszek, dobrowolnie zgłosił się do odbycia służby wojskowej w jego zastępstwie. Wtedy dopiero Janek mógł wyjść z ukrycia i w styczniu 1811 r. wrócić do Ecully, aby kontynuować swoje przygotowanie do kapłaństwa. Kilka tygodni po powrocie w rodzinne strony umiera jego ukochana i świątobliwa matka Maria Vianney. Było to dla niego bardzo bolesne doświadczenie.
W drugim półroczu 1812 r. ks. Balley wysyła już 26-letniego Jana Marię do małego seminarium w Verrieres, aby przez rok studiował tam filozofię. Nauka w seminarium szła mu lepiej, niż się spodziewał, ale i tak należał do najsłabszych studentów. Stało się to dla niego źródłem wielu upokorzeń.
Wszystkie swoje cierpienia ofiarowywał Jezusowi w długich chwilach spędzanych przed Najświętszym Sakramentem. Na modlitwie zawierzał siebie Najświętszej Maryi Pannie, składając ślub całkowitego oddania się na Jej służbę.
Po ukończeniu filozofii z bardzo słabym wynikiem Jan Maria rozpoczął w 1813 r. studia teologiczne w Seminarium św. Ireneusza w Lyonie. Wszystkie wykłady odbywały się tam w języku łacińskim, który Jan Vianney słabo rozumiał. Po pierwszym nieudanym egzaminie przełożeni ocenili, że Vianney nie nadaje się do kapłaństwa, i zwolnili go z seminarium. Było to najboleśniejsze doświadczenie w jego życiu.
Wrócił załamany na plebanię w Ecully. Ksiądz Balley nie zgodził się z decyzją władz seminaryjnych; był przekonany, że Jan Maria Vianney ma powołanie, i dlatego – za zgodą kurii biskupiej – sam podjął się przygotować go do święceń kapłańskich.
Po roku intensywnej nauki Jan Maria zdał kanoniczny egzamin na probostwie w Ecully. Egzaminatorzy byli zdumieni jego jasnymi i dokładnymi odpowiedziami. Wikariusz generalny, ks. Courbon, przy podpisywaniu dokumentu zezwalającego na święcenia kapłańskie Jana Marii Vianneya powiedział:
„Kościołowi potrzebni są kapłani wyróżniający się pobożnością”.
Po wielu latach cierpień, niepowodzeń i niepewności 23 czerwca 1815 r. Jan Maria Vianney otrzymał w katedrze liońskiej święcenia diakonatu, a 13 sierpnia tego samego roku sakrament kapłaństwa – w katedrze w Grenoble. Ksiądz Jan Vianney wielokrotnie podkreślał podczas katechez nieoceniony skarb sakramentu kapłaństwa, który Jezus daje dla zbawienia wszystkich ludzi:
„Dopiero w niebie kapłani w pełni pojmą samych siebie. Gdyby ktoś już na ziemi do końca zrozumiał kapłańską godność, to umarłby – nie z lęku, lecz z miłości”.
Pierwsze lata posługi kapłańskiej
Po święceniach ks. Jan Vianney został wikariuszem w parafii Ecully – u swojego ukochanego nauczyciela, wychowawcy i przyjaciela ks. Balleya. Przy boku tego świętego kapłana uczył się stawiać pierwsze kroki w posłudze kapłańskiej. Była to dla neoprezbitera prawdziwa szkoła świętości.
„Nikt inny nie dał mi lepiej poznać, do jakiego stopnia dusza może wyzwolić się od zmysłów i nabrać chęci do miłowania Boga”
– tak św. Jan Vianney wspominał po latach ks. Balleya.
Tak jak przed święceniami wytrwałością w pracy i modlitwie przezwyciężał wszelkie przeszkody i trudności, tak samo w życiu kapłańskim z wielkim poświęceniem ks. Vianney przygotowywał swe kazania, żarliwie się modlił i wieczorami pogłębiał swą wiedzę, czytając dzieła mistrzów duchowych.
Po śmierci ks. Balleya (17.12.1817 r.) ks. Vianney opłakiwał swojego proboszcza jak ojca, bo to jemu w głównej mierze zawdzięczał swoje dojście do kapłaństwa.
9 lutego 1818 r. ks. Jan Maria Vianney wyruszył w drogę do niewielkiej, liczącej 230 mieszkańców, wioski Ars, aby w tamtejszej parafii podjąć obowiązki proboszcza. Podczas wręczania mu nominacji biskup powiedział:
„Jest to mała parafia, w której nie ma wiele miłości Boga: ty im ją przyniesiesz”.
Okres rewolucji francuskiej spowodował wielkie spustoszenia w obyczajowości i duchowości mieszkańców Ars. W wiosce nie było stałej szkoły i panowała w niej wielka ciemnota. Rzadko które dziecko umiało czytać i pisać. Z błahych powodów mieszkańcy opuszczali niedzielną Mszę św., bez żadnych skrupułów w niedzielę pracowali na roli. W większości nagminnie przeklinali.
W tej malutkiej wiosce były aż cztery karczmy, w których mężczyźni tracili pieniądze, upijali się i zakłócali spokój. Często w wiosce organizowano potańcówki, podczas których dochodziło do ciężkich wykroczeń w dziedzinie czystości. Tylko w niewielu rodzinach panowały prawdziwie chrześcijańskie tradycje.
W pierwszych tygodniach swego pobytu w Ars ks. Vianney odwiedził wszystkie rodziny mieszkające w parafii, a było ich 60. Z bólem serca stwierdził, że parafianie, którzy wzrastali w czasie rewolucyjnego terroru, nie mieli elementarnej znajomości podstawowych prawd wiary.
Sposobów nawrócenia parafii ks. Vianney uczył się bezpośrednio od Jezusa, adorując Go codziennie w Najświętszym Sakramencie. Każdego dnia przed wschodem słońca udawał się do kościoła, aby u stóp tabernakulum modlić się o nawrócenie swoich parafian. Często płakał rzewnymi łzami, powtarzając:
„O Boże mój, pozwól mi nawrócić moją parafię: zgadzam się przyjąć wszystkie cierpienia, jakie zechcesz mi zesłać w ciągu całego mego życia”.
Ksiądz Vianney nie tylko modlił się za swoich parafian, ale również za nich pościł i pokutował. Świadkowie mówią, że tak mało jadł, że fakt, iż nie umarł z głodu, był ewidentnym cudem. Parafianie byli zdumieni skrajnym ubóstwem swojego proboszcza, jego całkowitym oddaniem się służbie Bogu oraz zatroskaniem o ich zbawienie.
Jak tylko został proboszczem w Ars, ks. Vianney energicznie i z wielką gospodarnością zabrał się do powiększenia, odnowienia i upiększenia zaniedbanego kościoła; wymienił także zniszczone szaty liturgiczne na piękne i kosztowne.
U źródeł religijnej ignorancji swoich parafian proboszcz z Ars widział grzech lenistwa i niedbalstwa.
„Bądźmy pewni – mówił na ambonie – że ten jeden grzech stanie się powodem potępienia dla większej ilości dusz aniżeli wszystkie inne grzechy razem wzięte; bo człowiek nieświadomy nie rozumie ani zła, które popełnia, ani dobra, które przez grzech traci”.
Świadomość, że przez dobrowolne odrzucenie Boga i Jego przykazań człowiek idzie drogą, która prowadzi do wiecznego potępienia, przynaglała młodego proboszcza z Ars do wytrwałego i gorliwego katechizowania dzieci i młodzieży. Katechez tych chętnie słuchali również starsi parafianie, gdyż wypływały one z serca przepełnionego żarliwą wiarą.
Ksiądz Vianney z niezwykłą gorliwością przygotowywał się do niedzielnych kazań. Wiedział, że głoszenie Bożego słowa z mocą jest niezbędnie konieczne w przygotowaniu ludzkich serc do nawrócenia i przyjęcia daru wiary. Mówił:
„Pan nasz, który jest samą Prawdą, nie przywiązuje mniejszej wagi do swego słowa niż do swego Ciała”.
Całymi godzinami modlił się, czytał książki, a później pisał i uczył się napisanych tekstów kazań na pamięć. Zwłaszcza w początkach kosztowało go to wiele czasu i trudu, gdyż miał problemy z zapamiętywaniem.
Wszystko to czynił w obecności Jezusa ukrytego w Najświętszym Sakramencie. W miarę upływu lat nauczył się mówić bardziej spontanicznie, podając proste przykłady z codziennego życia.
Kiedy ludzie z całej Francji, na wieść o nadzwyczajnych znakach i cudach, zaczęli masowo pielgrzymować do Ars, Święty Proboszcz musiał spowiadać po kilkanaście godzin na dobę. Nie miał wtedy czasu na przygotowywanie kazań,
„przykładał się bowiem jedynie do modlitwy. Wychodził bezpośrednio z konfesjonału na ambonę (…)”
– pisze świadek tych wydarzeń o. Alfred Monnin SJ.
„Wiara była całą wiedzą Proboszcza z Ars; Jezus Chrystus był jego jedyną księgą. Nie szukał innej mądrości poza mądrością śmierci i krzyża Jezusa Chrystusa. Nie uznawał żadnej innej mądrości za prawdziwą ani za pożyteczną.
Nauczył się wszystkiego nie w kurzu bibliotek ani z ust mędrców, zasiadając w szkolnych ławach, lecz na modlitwie, na kolanach u stóp swego Mistrza (…) przed tabernakulum, gdzie spędzał dnie i noce, zanim tłumy odarły go z wolności dysponowania swoim czasem – to tam wszystkiego się nauczył.
W jego głosie, gestach, spojrzeniu i w całej jego jakby przemienionej postaci odbijały się blask tak niezwykły i moc tak cudowna, że nie sposób było pozostać obojętnym, gdy się go słuchało.
Obrazy i myśli poddawane nam przez światło Boże mają zupełnie inny wymiar niż te, które zdolni jesteśmy zdobyć pracą własnego umysłu. Wobec tak pełnej światła i prostoty nauki, wobec tak niezbitej pewności, [z jaką przemawiał], wątpliwości pierzchały z serc najbardziej zatwardziałych, a ich miejsce zajmowało światło wiary” (Zapiski z Ars, ss. 26-27).
Święty Jan Vianney był bezkompromisowy w głoszeniu Ewangelii. Ostrzegał, że ostateczną konsekwencją grzechów jest wieczne potępienie. Ukazywał wielkość Bożego Miłosierdzia, piękno życia zgodnego z wolą Bożą oraz niewypowiedziane szczęście, które nam Bóg przygotował w niebie.
Z odwagą piętnował wszelkie przejawy zła; był radykalny w sprawach dotyczących wiecznego zbawienia swoich parafian. Mówił:
„Jeśli kapłan, widząc znieważanie Boga i ginące dusze, milczy – biada mu! Jeśli nie chce się potępić, winien w razie jakiegoś nieporządku w swej parafii podeptać wzgląd ludzki i obawę, że będzie wzgardzony czy znienawidzony”.
Odpowiedzialność za zbawienie swoich parafian była najważniejszą jego troską. Często powtarzał:
„Kapłaństwo to miłość Serca Jezusowego”.
W swoich kazaniach i naukach nieustannie mówił o tej miłości Jezusa:
„O Boże mój, wolałbym umrzeć, miłując Ciebie, niż żyć choć chwilę, nie kochając… Kocham Cię, mój Boski Zbawicielu, ponieważ za mnie zostałeś ukrzyżowany (…), ponieważ pozwalasz mi być ukrzyżowanym dla Ciebie”.
ks. Mieczysław Piotrowski/Miłujcie się
**************************************
wspomnienie św. Jana Marii Vianneya
Po 40 latach posługi Jana Marii Vianneya w niewielkim Ars, zamieszkałym przez 230 osób, chciało z niej korzystać 80 tys. ludzi, którzy przyjeżdżali tam z całej Francji. Jak tego dokonał skromny Proboszcz z Ars?
Jan Maria Vianney urodził się 8 maja 1786 r. w chłopskiej rodzinie we wsi Dardilly koło Lyonu. Powołanie kapłańskie zaczęło się w nim kiełkować pod wpływem proboszcza z Ecully.
Dopiero w wieku 25 lat mógł wstąpić do seminarium duchownego, jednak został z niego usunięty z powodu trudności w nauce, zwłaszcza łaciny, wynikających z braku wykształcenia w dzieciństwie. W końcu pozwolono mu zdawać egzaminy nie po łacinie, ale po francusku, i w 1815 r. mógł przyjąć święcenia kapłańskie. Trzy lata później został proboszczem w wiosce Ars, zamieszkałej przez 230 osób.
Pozwól mi nawrócić parafię
W zaniedbanej religijnie parafii nie szczędził sił, by przywrócić ludzi do przyjaźni z Bogiem. „O Boże mój, wolałbym umrzeć miłując Ciebie, niż żyć choć chwilę nie kochając… Kocham Cię mój Boski Zbawicielu, ponieważ za mnie zostałeś ukrzyżowany… ponieważ pozwalasz mi być ukrzyżowanym dla Ciebie” – taka postawa prowadziła go do nadzwyczajnej gorliwości duszpasterskiej. Jego modlitwa: „O Boże mój, pozwól mi nawrócić moją parafię: zgadzam się przyjąć wszystkie cierpienia, jakie zechcesz mi zesłać w ciągu całego mego życia”, świadczy o głębokim poczuciu odpowiedzialności za ludzi powierzonych jego duszpasterskiej trosce. To poświęcenie siebie samego dla zbawienia innych wyrażało się w połączeniu stałych postów i długich godzin spędzonych na modlitwie z aktywnością duszpasterską, skupioną na katechezie, Eucharystii i sakramencie pokuty. To właśnie spowiadanie stało się jego szczególnym charyzmatem. Bywało, że spędzał w konfesjonale nawet kilkanaście godzin dziennie. Płakał nad grzechami ludzi. Starał się budzić w penitentach pragnienie skruchy za zło, którego się dopuścili, a jednocześnie „podkreślał piękno Bożego przebaczenia”. Dzięki temu, a także podejmowanej w ich intencji pokucie, udało mu się pojednać z Bogiem wielu grzeszników i doprowadzić ich do Eucharystii, co było powodem jego niewysłowionego szczęścia.
Przyczyna upadku kapłana
Mszę św. uważał bowiem za ośrodek duszpasterstwa. Był przekonany, że „wszystkie dobre dzieła razem wzięte nie dorównują ofierze Mszy św., gdyż są to dzieła ludzi, podczas gdy Msza św. jest dziełem Boga”. Zachęcał, by księża sprawując Eucharystię, sami siebie składali Bogu w ofierze, wcześniej zaś przygotowali się do jej odprawiania. Sam za każdym razem poświęcał na to przynajmniej 15 minut. Przestrzegał, że „przyczyną upadku kapłana jest brak skupienia podczas Mszy”. Miał też świadomość stałej obecności Chrystusa w Eucharystii. Dlatego spędzał przed tabernakulum długie godziny na adoracji, „o świcie lub wieczorem”. „On tam jest!” – mawiał w czasie kazań, wskazując na tabernakulum. Świadom własnych ograniczeń, „pracowicie przygotowywał swe kazania i rozczytywał się wieczorami w dziełach teologów i mistrzów duchowych”. Uważał bowiem, że „Pan nasz, który jest samą prawdą, nie przywiązuje mniejszej wagi do swego słowa, niż do swego ciała”. Jego kazania były krótkie i proste. Wolał w nich ukazywać „pociągający aspekt cnót niż brzydotę wad”, a także „szczęście płynące ze świadomości, że jest się kochanym przez Boga, zjednoczonym z Bogiem, że żyje się w Jego obecności, dla Niego”.
Kapłan nie żyje dla siebie
Kapłan „nie żyje dla siebie; żyje dla was” – powtarzał swym parafianom św. Jan Maria. Dlatego, zdaniem Jana Pawła II, osoba Proboszcza z Ars jest „wymowną odpowiedzią” na próby kwestionowania tożsamości kapłana, która opiera się nie na uznaniu ze strony świata, lecz na jego uczestnictwie w staraniach Boga o to, aby wszyscy ludzie byli zbawieni. „Nasza kapłańska tożsamość objawia się w twórczym rozwijaniu przejętej od Jezusa Chrystusa miłości dusz” – tłumaczył Jan Paweł II. Z tego względu – jak to lapidarnie ujął papież Jan XXIII w encyklice „Sacerdotii Nostri primordia”, wydanej w setną rocznicę śmierci św. Jana Marii – kapłanowi nie wolno „żyć dla siebie”; ma kochać „wszystkich bez wyjątku”; nawet jego „myśli, wola, uczucia nie należą już do niego, lecz do Jezusa Chrystusa, który jest jego życiem”. Taki ideał kapłana ucieleśniał Proboszcz z Ars. Wyniszczony ascezą i chorobami zmarł on 4 sierpnia 1859 r. po 41 latach pobytu w Ars. Został beatyfikowany w 1905 r. przez św. Piusa X. Natomiast Pius XI kanonizował go w 1925 r., a cztery lata później ogłosił św. Jana Marię patronem wszystkich proboszczów Kościoła katolickiego. Jego imię zostało również włączone do Litanii do Wszystkich Świętych.
Benedykt XVI ogłosił 11 czerwca 2010 r. św. Jana Marię Vianneya patronem wszystkich księży. Papież dokonał tego aktu podczas Mszy kończącej Rok Kapłański.
Kai/Paweł Bieliński
****************************************
***
Św. Jan Vianney o łasce kapłaństwa i Mszy świętej
“Gdybyśmy dobrze zrozumieli czym jest ksiądz na ziemi, umarlibyśmy: nie z przerażenia, lecz z miłości… Bez kapłana śmierć i męka Naszego Pana nie służyłaby do niczego. To ksiądz kontynuuje na ziemi dzieło zbawienia…”
O kapłaństwie:
“Kapłan jest człowiekiem, który otrzymał od Boga wszystkie jego władze. ‘Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam’ – rzekł Pan do pierwszych kapłanów (J 20,21). ‘Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!’ (Mk 16, 15). ‘Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi’ (Łk 1O, 16).
Kiedy kapłan udziela wam rozgrzeszenia, nie mówi: ‘Bóg ci przebacza’, lecz ‘Ja odpuszczam tobie grzechy’. Podczas konsekracji nie mówi: ‘Oto Ciało Pana, lecz mówi ‘Oto Ciało moje’. Gdyby nie było sakramentu kapłaństwa, nie mielibyśmy Pana wśród nas. Kto bowiem włożył Go do tabernakulum? Kapłan. Kto przyjął wasze dusze do Kościoła, kiedyście się narodzili? Kapłan. Kto karmi je, by miały siłę do ziemskiego pielgrzymowania? Kapłan. Kto przygotuje je, aby mogły stanąć przed Bogiem wykąpane we Krwi Jezusa Chrystusa? Kapłan. Zawsze kapłan. A kiedy dusza popadnie w grzech śmiertelny, kto ją wskrzesi do życia? Kto przywróci jej spokój sumienia? Tylko kapłan. Nie znajdziecie żadnego dobra, które pochodzi od Boga, żeby za nim nie stał kapłan.
Spróbujcie wyspowiadać się przed Matką Boską albo przed którymś z aniołów. Rozgrzeszą was? Nie. Czy mogą dać wam ciało i krew Pańską? Nie. Najświętsza Maryja Panna nie ma władzy sprowadzenia swego Syna do hostii. Choćby stanęło przed wami dwustu aniołów, nie mają oni władzy odpuszczenia wam grzechów. Jedynie kapłan ma władzę powiedzieć wam: ‘Idź w pokoju, przebaczam ci’. Kapłaństwo jest naprawdę czymś bardzo wielkim. Kapłan zrozumie siebie dobrze dopiero w niebie. Gdybyśmy rozumieli na ziemi, czym jest kapłaństwo, umarlibyśmy nie z przejęcia, lecz z miłości. (…) Kapłan nie jest jednak kapłanem sam dla siebie. Sam sobie nie może udzielić rozgrzeszenia. Nie może sam sobie udzielić żadnego sakramentu. Kapłan nie żyje dla siebie, żyje dla was. (…) Kiedy ktoś chce zniszczyć religię, najpierw atakuje kapłanów, gdyż tam, gdzie nie ma kapłana, nie ma już ofiary Mszy Świętej, nie ma kultu Bożego. (…) Kapłaństwo jest umiłowaniem Serca Jezusa. Kiedy spotykacie kapłana, zawsze myślcie o Jezusie.
Przyczyną upadku kapłana jest brak skupienia podczas Mszy świętej! – mówił św. Jan Maria Vianney.
O Mszy świętej:
“Wszystkie dobre uczynki razem wzięte nie są warte jednej Mszy Świętej, bo tamte są dziełami ludzkimi, a Msza jest dziełem Bożym. (…) Na słowa kapłana Chrystus zstępuje z nieba i daje się zamknąć w małej hostii. Ojciec nieustannie patrzy z nieba na ołtarz: ‘To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie (Mt 17, 5a). Wobec zasług tak wielkiej ofiary Ojciec nie może Synowi niczego odmówić. Gdybyśmy mieli wiarę, ujrzelibyśmy Boga w kapłanie, jak się widzi światło przez szybę, jak wino pomieszane z wodą. (…) Po konsekracji Bóg jest między nami obecny tak samo, jak jest obecny w niebie. Gdybyśmy zdawali sobie z tego w pełni sprawę, umarlibyśmy z miłości. Bóg jednak oszczędza nas i zakrywa przed nami tę tajemnicę z powodu naszej słabości.
Pewien kapłan zaczynał wątpić, że jego słowa rzeczywiście sprowadzają Chrystusa na ołtarz; w tej samej chwili hostia, którą trzymał w dłoniach, zaczęła ociekać krwią wsiąkającą w korporał. Gdyby nam ktoś powiedział, że o tej to godzinie jakiś zmarły ma powstać z grobu, zaraz byśmy tam pobiegli, żeby zobaczyć cud. A czyż konsekracja, podczas której chleb i wino stają się ciałem i krwią samego Boga, nie jest o wiele większym cudem niż wskrzeszenie umarłego? Potrzeba przynajmniej kwadransa, żeby dobrze przygotować się do przeżycia Mszy Świętej. W tym czasie trzeba głęboko uniżyć się przed Bogiem, na wzór głębokiego uniżenia, jakiego Chrystus dokonuje w sakramencie Eucharystii; trzeba zrobić rachunek sumienia, gdyż aby dobrze przeżyć Mszę Świętą, powinniśmy być w stanie łaski uświęcającej. Gdybyśmy znali cenę ofiary Mszy Świętej – albo raczej gdybyśmy mieli głębszą wiarę – uczestniczylibyśmy w niej z o wiele większą gorliwością.
Pamiętacie, dzieci, historię, którą wam opowiadałem – o tym, jak pewien święty kapłan modlił się za swojego przyjaciela, gdyż Bóg dał mu poznać, że przyjaciel jego przebywa w czyśćcu. Uznał więc, że najlepiej zrobi, ofiarując za jego duszę Mszę Świętą. Kiedy nadeszła chwila konsekracji, wziął hostię w dłonie i powiedział w duszy: ‘Wieczny i Święty Ojcze, zróbmy wymianę. Ty trzymasz duszę mojego przyjaciela w czyśćcu, a ja trzymam w dłoniach ciało Twojego Syna. Uwolnij mojego przyjaciela, a ja ofiaruję Ci Twojego Syna wraz ze wszystkimi zasługami Jego męki i śmierci’. I rzeczywiście: w chwili podniesienia ujrzał duszę swojego przyjaciela wstępującą do nieba w promieniach chwały. Kiedy chcemy o coś Boga poprosić, róbmy podobnie. Po Komunii świętej ofiarujmy Ojcu Jego umiłowanego Syna wraz ze wszystkimi zasługami Jego męki i śmierci, a Bóg nie będzie mógł nam niczego odmówić.”
Kazanie św. Jana Marii Vianneya o pokusach, zwalczaniu ich: Nasz Boski Zbawca zechciał być dla nas wzorem we wszystkim, także w walce z pokusami. Dlatego pozwolił wyprowadzić się na pustynię. Podobnie jak dobry żołnierz nie boi się walki, tak dobry chrześcijanin nie powinien obawiać się pokus. Każdy żołnierz jest dzielny w koszarach, lecz dopiero na polu bitwy okazuje się, który jest odważny, a który jest tchórzem. Najgorszą pokusą jest brak pokus. Można prawie powiedzieć, że szczęśliwy jest człowiek, którego nękają pokusy, gdyż wówczas jest czas duchowych żniw, podczas których zbieramy plony życia wiecznego. Podobnie jak w czasie żniw, wstajemy przed świtem, pracujemy w pocie czoła, lecz nie skarżymy się, gdyż nadeszła pora zbiorów. Diabeł kusi tylko te dusze, które chcą uwolnić się z sideł grzechu, oraz te, które żyją w stanie łaski. Wszystkie pozostałe dusze należą do niego, więc nie ma potrzeby ich kusić. Pewien święty przechodził kiedyś obok klasztoru i ujrzał mnóstwo diabłów nękających mnichów, lecz nie mogących ich do niczego skusić. Potem wszedł do miasta i ujrzał jednego diabła, który z założonymi rękami siedział w bramie, przypatrując się ludziom. Święty zapytał go więc, dlaczego sam jeden siedzi w wielkim mieście, podczas gdy tłum diabłów dokucza garstce mnichów. Diabeł odpowiedział mu, że w mieście w pojedynkę sobie poradzi i trudzić się zbytnio nie musi, gdyż ludzie sami się do niego garną, żyjąc w nienawiści, nieczystości i pijaństwie. Tymczasem z zakonnikami sprawa jest o wiele trudniejsza: cały zastęp diabłów szturmuje ich pokusami, tracąc czas i siły, a nic nie zyskując. Jedyne na co mogą liczyć, to na posiłki oraz na to, że mnisi zniechęcą się do surowej reguły. W pewnym klasztorze podczas Mszy świętej mnich ujrzał diabły krążące wokół świętych zakonników. Zwrócił szczególnie uwagę na jednego, który deptał mnicha po głowie, i drugiego, który to zbliżał się do innego brata, to od niego cofał. Po Mszy świętej zapytał więc obu tych mnichów, co ich rozpraszało. Pierwszy powiedział, że myślał o remoncie klasztornej podłogi, a drugi czuł, że diabeł zbliża się doń co chwilę, by zaatakować, lecz za każdym razem odpierał pokusę. Tak właśnie postępują dobrzy chrześcijanie, przez co pokusy stają się dla nich źródłem zasług. Najczęstszymi pokusami są pycha i nieczystość. Jednym z najlepszych sposobów walki z nimi jest aktywne życie na chwałę Bożą. Tymczasem tak wielu ludzi poddaje się słabościom i nieróbstwu, nic więc dziwnego, że diabeł trzyma ich pod pantoflem. Pewien mnich skarżył się przełożonemu, że cierpi z powodu gwałtownych pokus. Przełożony posłał go więc zaraz do pomocy w kuchni i w ogrodzie. Po pewnym czasie spytał, jak się ma, a ten odrzekł: „Ojcze, już nie mam czasu na pokusy”. Gdybyśmy naprawdę byli przeniknięci Bożą obecnością, łatwo by nam było walczyć z nieprzyjacielem. Myśląc stale, że BÓG MNIE WIDZI, nigdy byśmy ciężko nie zgrzeszyli. Żyła kiedyś wielka święta (wydaje mi się, że była to św. Teresa z Avila), która po fali pokus skarżyła się Jezusowi: „Gdzieżeś był, Jezu mój najdroższy, podczas gdy szalała ta straszna nawałnica?”. Pan jej odpowiedział: „Byłem w twoim sercu i z radością patrzyłem, jak dzielnie walczysz”. Gdy nadchodzi pokusa, trzeba z mocnym postanowieniem odnowić przyrzeczenia chrztu świętego. Kiedy jesteście poddani pokusie, ofiarujcie Bogu zasługę z niej płynącą, aby otrzymać przeciwną jej łaskę. Jeśli kuszeni jesteście pychą, ofiarujcie tę pokusę, aby otrzymać łaskę pokory; ofiarujcie pokusę złych myśli, aby otrzymać laskę czystości; jeśli nadchodzi pokusa przeciw bliźniemu, proście o łaskę miłości. Ofiarujcie również pokusy w intencji nawrócenia grzeszników, gdyż to zniechęca szatana i odpędza go, ponieważ pokusa obraca się wówczas przeciw niemu samemu. Odwagi! Jeśli tak będziecie czynić, diabeł zostawi was w spokoju. Chrześcijanin zawsze powinien być gotowy do walki. Jak na wojnie wszędzie wystawia się wartowników, by wypatrywali, czy nie zbliża się wróg, podobnie stale musimy być czujni, czy nieprzyjaciel nie zastawia na nas jakichś pułapek i czy nie próbuje w jakiś sposób nas podejść. Albo chrześcijanin panuje nad swoimi namiętnościami, albo one panują nad nim; nie ma nic pośredniego. Podobnie jak w walce wręcz – silniejszy powala przeciwnika na ziemię. Zawsze w końcu któremuś z nich się to udaje i jako zwycięzca stawia stopę na piersi pokonanego. Podobnie albo panują nad nami nasze namiętności, albo my panujemy nad nimi. Bracia moi, jakież to smutne, kiedy człowiek poddaje się swoim namiętnościom! A przecież chrześcijanin nosi tak zaszczytne miano, ze powinien postępować jak wielki pan, który wydaje rozkazy swoim podwładnym. Naszymi podwładnymi są namiętności. Zapytano kiedyś pewnego pasterza z Ars, kim jest, a on odrzekł, że jest królem swoich poddanych. „Kim są twoi poddani?”. „To moje namiętności” – odpowiedział pasterz. I miał rację, nazywając się królem. Żyjemy na tym świecie jakby na statku miotanym falami. Co wywołuje te fale? Burza. Na tym świecie wicher wieje bez przerwy; namiętności jak nawałnice przetaczają się przez nasze dusze. Tylko dzięki walce zdobywa się niebo. Nie należy sądzić, że gdziekolwiek na ziemi znajdziemy przed tą walką schronienie. Diabła spotykamy na każdym kroku i na każdym kroku stara się on zagrodzić nam drogę do nieba, lecz zawsze i wszędzie możemy być w tej walce zwycięzcami. Z tą walką bowiem rzecz ma się inaczej niż z innymi. W ludzkich walkach nigdy nie można być pewnym zwycięstwa; w tej zaś, jeśli chcemy, zawsze możemy być pewni zwycięstwa z pomocą łaski Bożej, której nam Pan nie odmówi gdy poprosimy. Gdy się nam zdaje, że już wszystko stracone, wystarczy zawołać: „Panie, ratuj, bo giniemy!”. Pan bowiem jest stale obok nas, patrzy na nas przyjaźnie, uśmiecha się i mówi: „Widzę, że Mnie kochasz, że naprawdę Mnie kochasz”. Istotnie: odpierając pokusy, dajemy Bogu dowód, że Go kochamy. Jak wiele jest na świecie dusz nikomu nieznanych, które kiedyś ujrzymy bogate w niezliczone zwycięstwa! Tym to właśnie duszom Bóg powie: „Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, wejdźcie do radości waszego Pana” (por. Mt 25, 21 i 34). Anioł Stróż stale jest przy nas z piórem w ręku, by zapisywać skrzętnie nasze zwycięstwa. Każdego ranka trzeba sobie mówić: „Mam kolejny dzień na to, aby zdobyć niebo, wieczorem bowiem walka może być już zakończona”. O zmierzchu zaś mówcie; „Kto wie, czy jutro wszelkie trudy tego życia nie będą już dla mnie przeszłością…” Nikt z nas nie cierpiał tego, co wycierpieli męczennicy – spytajcie ich, czy teraz żałują. Bóg tak wiele od nas nie wymaga. Niektórych potrafi wyprowadzić z równowagi jedno niemiłe słowo, małe upokorzenie wywraca naszą łódkę. Odwagi! Bracia moi, odwagi! Gdy nadejdzie dzień ostateczny, powiecie: „O, błogosławione boje, dzięki którym osiągnąłem niebo!”. Nie lękajmy się walki! Diabeł, ujrzawszy, że nic nie może zdziałać, zostawi nas w spokoju. Oto jak zazwyczaj postępuje on względem grzeszników, którzy nawracają się do Boga: pozwala im smakować radości pierwszych chwil po nawróceniu; wie, że nic by w tym czasie nie wskórał, gdyż są zbyt gorliwi. Atakuje kilka miesięcy później, kiedy ich pierwszy zapał ostygnie, kiedy znów zaczynają zaniedbywać modlitwę i sakramenty. Atakuje ich przeróżnymi pokusami. Potem zaś przychodzi czas wielkich walk, pośród których trzeba modlić się o siłę, by nie dać się zwyciężyć złu. Niektórzy ludzie są zbyt słabi jak mokry papier. Gdybyśmy, w czasie walk i pokus, maszerowali zawsze jak dzielni żołnierze, umielibyśmy wznosić swe serca ku Bogu i odzyskalibyśmy odwagę. Lecz zwykle wolimy stać z tyłu i mówimy sobie: „Wystarczy mi, żebym został zbawiony, nic więcej mi nie potrzeba. Wcale nie chcę być świętym”. Jeśli nie zostaniesz świętym, zostaniesz potępionym – nie ma niczego pośrodku, będziemy albo w niebie, albo w piekle; zważajcie na to! W niebie wszyscy będą święci. Dusze w czyśćcu także są już święte, ponieważ nie miały w chwili śmierci grzechu ciężkiego na sumieniu, a teraz oczyszczają się i są przyjaciółmi Boga. Nie szczędźmy trudu, moje dzieci! Przyjdzie dzień, kiedy powiemy, że nieba żadną miarą żeśmy nie przepłacili. |
fragmenty z książki “Zapiski z Ars” Alfreda Monnina SJ
Notatki naocznego świadka kazań, homilii i rozmów św. Jana Marii Vianneya
****************************************
Św. Jan XXIII napisał w Encyklice Sacerdotii nostri primordia:
“Najpiękniejsze radości, które obficie towarzyszyły początkom naszego kapłaństwa, są na zawsze związane w naszych wspomnieniach z głębokim przeżyciem, jakiego doświadczyliśmy 8 stycznia 1905 r. w Bazylice Watykańskiej, z okazji pełnej chwały beatyfikacji tego pokornego kapłana Francji, którym był Jan Maria Chrzciciel Vianney”.
*****
Św. Jan Paweł II napisał w swojej książce Dar i Tajemnica:
„Od czasów kleryckich żyłem pod wrażeniem postaci Proboszcza z Ars, zwłaszcza po lekturze książki ks. Trochu. Święty Jan Maria Vianney zdumiewa przede wszystkim tym, że odsłania potęgę łaski działającej przez ubóstwo ludzkich środków. Byłem szczególnie wstrząśnięty jego heroiczną posługą konfesjonału. Ten pokorny kapłan, który spowiadał po kilkanaście godzin na dobę, odżywiając się niezwykle skromnie, przeznaczając na spoczynek kilka zaledwie godzin, potrafił w tym trudnym okresie dokonać duchowej rewolucji we Francji, i nie tylko we Francji. Tysiące ludzi przechodziło przez Ars i klękało przy jego konfesjonale. Na tle dziewiętnastowiecznego zeświecczenia i antyklerykalizmu, jego świadectwo było wydarzeniem dosłownie rewolucyjnym”.
*******
Kard. Pietro Parolin, sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej:
święty Proboszcz z Ars wzorem dla wszystkich kapłanów
W święto św. Jana Marii Vianneya sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej kard. Pietro Parolin przewodniczył Mszy św. w sanktuarium patrona proboszczów w Ars. W homilii wskazał, że święty jest wzorem świętości dla wszystkich kapłanów. Nazwał go „głosem samego Boga”, prorokiem, który prowadził życie „całkowicie spójne” z tym, co głosił.
– Św. Jan Maria Vianney nie tylko uczestniczył w cudotwórczej mocy Pana, lecząc i całkowicie uzdrawiając ludzi, ale dzięki jego przykładowi za jego życia i dzisiaj za jego wstawiennictwem zrodziły się i rodzą nowe powołania do posługi kapłańskiej – stwierdził kard. Parolin.
Zaznaczył, że choć niektórzy księża dopuścili się zgorszenia, ale postać pasterza wiernego i oddanego swej misji nie powinna zniknąć za tymi złymi przykładami. Odwołując się ubiegłorocznego listu Franciszka na 160. rocznicę śmierci Proboszcza z Ars, sekretarz stanu wyjaśnił, że „nie mając zamiaru zaprzeczać szkodom wyrządzonym przez postępowanie niektórych księży, papież chciał podkreślić przede wszystkim dobry przykład większości księży, którzy stale i przejrzyście poświęcają się całkowicie dla dobra innych”.
Prosił księży, by nie zniechęcali się i pamiętali, że ich powołanie jest „darem Pana”, by wracali do „jasnych chwil” podążania za Nim, aby „poświęcić Jego służbie oraz służbie braci i sióstr całe swe życie, ze swymi darami i talentami, ze swymi słabościami i swoją nędzą”.
Włoski kardynał przekonywał, że postać Proboszcza z Ars jest wciąż aktualna, gdyż „ w tych trudnych chwilach uczy nas przekazywania radości i nadziei poprzez przykład osobistego życia”. Św. Jana Maria Vianney pozostaje wzorem kapłana, który „zbliżał się do wszystkich z czułością oraz nie odrzucał zranionych przez życie i grzeszników”.
Jest on przykładem świętości dla księży i dla świata, uczy bowiem, że „osobista więź z Chrystusem pomaga dostosować nasze pragnienia do woli Bożej, napełnia nas radością i szczęściem, pomaga nam być solą i światłem świata”.
– Wizyta watykańskiego sekretarza stanu potwierdza powszechny zasięg oddziaływania Proboszcza z Ars – wskazał rektor sanktuarium ks. Patrice Chocholski. Dodał, że „charyzmat świętego proboszcza może się uobecniać w różnych kulturach i różnych krajach w XXI wieku”. Dał przykład kard. Émile’ Biayendy z Kongo, zamordowanego w 1977 roku, który studiując w Lyonie spędził dużo czasu w Ars i inspirował się postacią św. Jana Marii Vianneya do tego stopnia, że później nazywany był „afrykańskim proboszczem z Ars”.
ks. Sławonir Marek/Vatican News/Tygodnik Niedziela
**********
Wybór należy do Ciebie
„Nikt nie może dwom panom służyć” (Mt 6,24)
Pan Jezus mówi, że nie możemy dwom panom służyć, tj. Bogu i światu. W żaden sposób nie potraficie zadowolić obydwu naraz, a to dlatego, że zupełnie odmienne i przeciwne są ich myśli, pragnienia i uczynki. Jeden zabrania tego, na co drugi pozwala. Jeden każe pracować dla życia doczesnego, drugi dla życia wiecznego, czyli nieba. Jeden przyrzeka rozkosze, zaszczyty i bogactwa, drugi przynosi łzy, pokutę i zaparcie siebie samego. Jeden zaprasza was, przynajmniej pozornie, na drogę wysłaną kwiatami, a drugi wskazuje wam drogę ciernistą. Każdy z nich domaga się naszego serca, a od nas zależy, za którym z nich pójdziemy.
Świat obiecuje spełnić wszystkie nasze życzenia, obiecuje szczęście, a ukrywa nędzę, która nas czeka przez całe wieki, jeżeli pozwolimy się usidlić. Jezus Chrystus nie czyni podobnych obietnic, ale, powiada, że wśród cierpień pocieszy nas i dopomoże: „Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy pracujecie i jesteście obciążeni, a ja was ochłodzę. Weźcie jarzmo moje na się, a uczcie się ode mnie, żem jest cichy i pokornego serca, a znajdziecie odpoczynek duszom waszym” (Mt 11, 28-29).
Za którym z tych dwóch panów pójdziemy? To, co ofiaruje świat, trwa tylko do czasu: dobra, rozkosze i honory skończą się wraz z życiem, a potem rozpoczną się męczarnie wieczne. Jezus Chrystus, sam niosąc krzyż, wzywa nas, byśmy szli za Nim. Gdy usłuchamy Jego głosu, rychło się przekonamy, że służba Jego nie jest tak ciężką i przykrą, jak się nam początkowo zdawało.
cytat z kazania św. Jan Maria Viannej
*****
Modlitwa jest dla duszy tym, czym dla ziemi jest deszcz. Choćbyście jak najlepiej nawozili ziemię, choćbyście ją jak najstaranniej uprawiali – wszystko to na nic się nie przyda, jeśli nie będzie deszczu.
Tak samo choćbyście spełniali jak najwięcej dobrych uczynków – jeśli nie będziecie się często i dobrze modlili, nie osiągniecie zbawienia; bo to modlitwa otwiera oczy duszy, przypomina jej własną nędzę, napawa nieufnością do siebie i każe uciekać się do Boga. Bo pobożny chrześcijanin całą ufność pokłada w Bogu, na siebie samego zbytnio nie liczy.
Powiedzcie sami: kto nakłonił Świętych do ponoszenia tak wielkich ofiar – że opuścili swoje majątki, rodziców, wszelkie wygody i przez całe życie po niedostępnych lasach opłakiwali swoje grzechy? To modlitwa rozpaliła ich serca miłością do Boga i pokazała im, że tylko dla Niego Samego należy żyć.
Czemu wyłącznie niemal oddawała się Maria Magdalena po swoim nawróceniu? Czy nie modlitwie? Święty Ludwik w czasie swych podróży na spoczynek do łóżka się nie kładł, ale całe noce spędzał w kościele i błagał dobrego Boga o bezcenny dar wytrwania w Jego łasce.
Nieraz sami doświadczaliście, że gdy tylko zaniedbujecie modlitwę, tracicie smak do rzeczy Bożych, myślicie tylko o ziemi, a kiedy zaczniecie się modlić, na nowo budzi się w was pragnienie nieba. Choćbyście byli w łasce Bożej, jeśli opuszczacie modlitwę, od razu zbaczacie z drogi zbawienia.
cytat z kazania św. Jan Maria Vianney
******
Św. Jan Maria Vianney o modlitwie
Pokażę Ci drogę do nieba. Brzmią w człowieku dwa głosy – wołanie anioła i krzyk bestii. Modlitwa jest wołaniem anioła, a grzech jest krzykiem bestii.
Skarb chrześcijanina znajduje się w niebie, a nie na ziemi. Myśli nasze powinny podążać tam, gdzie jest nasz skarb. Człowiek został powołany do dwóch wspaniałych rzeczy: do miłości i do modlitwy. Modlić się i miłować – w tym zawiera się szczęście człowieka na ziemi. Modlitwa jest niczym innym jak zjednoczeniem z Bogiem. Człowiek czuje wtedy jakby łagodny balsam koił jego serce, do którego przenika wielkie światło. W osobistym zjednoczeniu Bóg i dusza są jak dwa kawałki stopionego wosku, których nie sposób rozdzielić. Piękną jest rzeczą zjednoczenie Boga ze swoim maleńkim stworzeniem – to szczęście nie do pojęcia. (…) Moje dzieci, macie takie małe serca, lecz modlitwa je poszerza i uzdalnia do tego, byście kochali Boga. Modlitwa jest przedsmakiem nieba, wylaniem na nas rajskich darów. (…) Ciężary życia topnieją w jej promieniach jak śnieg w wiosennym słońcu. (…)
Brzmią w człowieku dwa głosy – wołanie anioła i krzyk bestii. Modlitwa jest wołaniem anioła, a grzech jest krzykiem bestii. Człowiek, który się nie modli, coraz bardziej zniża się do ziemi i staje się podobny do kreta, który kopie sobie norę w ziemi, żeby się w niej schować. Człowiek, który się nie modli, zajmuje się wyłącznie sprawami tego świata, cały jest nimi pochłonięty i myśli tylko o tym, co przemijające, zupełnie jak ów skąpiec, któremu udzielałem ostatnich sakramentów. Kiedy podałem mu do ucałowania srebrny krucyfiks, powiedział: „Ten krzyż musi ważyć dobre dziesięć uncji”. Gdyby mieszkańcy nieba któregoś dnia przestali adorować Boga, niebo nie byłoby już niebem. A gdyby nieszczęśni potępieńcy w piekle mogli, mimo swoich cierpień, choć przez chwilę adorować Pana, piekło przestałoby być piekłem. Mieli serce stworzone do kochania Boga i język, aby Go nim chwalić, do tego bowiem zostali powołani. Jednak sami skazali się na to, że teraz przez całą wieczność będą Boga już tylko przeklinali. Gdyby mogli mieć nadzieję, że kiedyś dane im jeszcze będzie modlić się, chociaż przez krótką chwilę, czekaliby na tę godzinę z taką niecierpliwością, że samo to oczekiwanie przyniosłoby im ulgę w cierpieniach.
Ojcze nasz, któryś jest w niebie – czyż to nie wspaniałe, że mamy w niebie Ojca! Przyjdź królestwo Twoje – jeśli pozwolę Bogu królować w moim sercu, kiedyś On pozwoli mi królować w chwale wespół z Nim. Bądź wola Twoja – nie ma nic słodszego i nic doskonalszego nad pełnienie woli Bożej. Aby dobrze wykonać to, co do nas należy, trzeba czynić to tak, jak chce Bóg, w całkowitej zgodności z Jego zamysłami. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj – składamy się z ciała i duszy. Prosimy Boga, aby karmił nasze ciało, a On w odpowiedzi na tę modlitwę sprawia, że ziemia stale rodzi dla nas pokarm. Prosimy Go także, aby karmił naszą duszę, tę najpiękniejszą cząstkę naszej osoby, lecz ziemia z całym swoim bogactwem jest zbyt uboga, aby móc ją nasycić. Dusza bowiem jest głodna Boga i jedynie Bóg sam potrafi ją napełnić. Dlatego Bóg nie widział nic przesadnego w tym, że sam przyszedł na ziemię, przyjął ludzkie ciało po to, aby mogło ono stać się pokarmem dla naszych dusz. Chleb dla naszych dusz znajduje się w tabernakulum. Gdy kapłan pokazuje wam Hostię, wasza dusza może mówić: oto mój pokarm! O dzieci moje, toż to nadmiar szczęścia, który pojmiemy dopiero w niebie.
Z książki Alfreda Monnina SJ „Zapiski z Ars”/Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2009
************************************
Św. Jan Maria Vianney o Sądzie Ostatecznym: wszystko, co kiedykolwiek uczyniliście, będzie teraz wyjawione w obliczu całego świata!
„Grzeszniku, tyś ciągle przekraczał moje przykazania; dziś ci pokażę, że jestem twoim Panem. Stań przede mną ze swymi zbrodniami, które stanowiły przędzę twego życia!”
Św. Jan Maria Vianney: O Sądzie Ostatecznym
(Kazania, t. II, Sandomierz 2010, s. 19-22)
Słyszę głos trąby archanielskiej, która wywołuje potępieńców z otchłani. Chodźcie grzesznicy, tyrani i kaci – zawoła Bóg, który wszystkich chciał zbawić – chodźcie i stawcie się przed trybunałem Syna człowieczego, o którym mówiliście, że was nie widzi ani nie słyszy! Wszystko, co kiedykolwiek uczyniliście, będzie teraz wyjawione w obliczu całego świata.
(…) Chodźcie złośliwi, fałszywi donosiciele, czytajcie wszystkie złorzeczenia, szyderstwa i obmowy. Ile sprowadziliście kłótni, nieprzyjaźni, strat i nieszczęść przez swój złośliwy język! W nagrodę za to będziecie słuchali, nędznicy, straszliwych przekleństw i krzyków diabelskich na wieki
I zawoła anioł: Przepaści piekielne otwórzcie swe bramy! Oddajcie wszystkich odrzuconych, bo Sędzia wzywa ich przed siebie! Wówczas wyjdą nieszczęśliwe dusze potępieńców, brzydkie jak czarci, opuszczą na chwilę głębokie przepaści i będą szukać w rozpaczy swych ciał. Ach, złowroga chwilo! Kiedy dusza potępieńca złączy się z ciałem, to ciało odczuje natychmiast całą kaźń piekielną.
Ciała i dusze odrzuconych będą się wzajemnie przeklinały. Ach, przeklęte ciało – zawoła dusza – z powodu ciebie brudziłam się w kale nieczystości; już tyle wieków palę się i cierpię w piekle. Chodźcie, przeklęte oczy, które tyle razy spoglądałyście z lubością na nieskromne rzeczy, napawajcie się teraz widokiem wstrętnych potworów! Przeklęte uszy, które z weselem przysłuchiwałyście się nieobyczajnym rozmowom, oto teraz wiecznie słuchać będziecie krzyków i jęków czartowskich! Przeklęty języku i wy, usta, które tyle razy dopuściłyście się brudnych pocałunków i rozkoszowały się w obżarstwie i pijaństwie, teraz w piekle karmić się będziecie żółcią niedźwiadków i smoków! Przeklęte ciało, któreś szukało ustawicznie przyjemności, teraz będziesz zanurzone w stawie ognia i siarki zapalonym wszechmocą zagniewanego Boga.
Kto zdoła policzyć te wszystkie przekleństwa i złorzeczenia, którymi dusza i ciało będą się prześladowały przez całą wieczność? Już wszyscy sprawiedliwi i potępieńcy, połączywszy się ze swymi ciałami, oczekują Sędziego, który nie zna współczucia i litości, który karze i wynagradza sprawiedliwie według uczynków.
Oto się zbliża z mocą i majestatem, w blaskach słonecznych, w towarzystwie wszystkich aniołów, a przed Nim widać krzyż tryumfalny. Na widok Zbawcy ukrzyżowanego, który za nich cierpiał, lecz oni wzgardzili Jego łaską, zawołają odrzuceni: Góry, spadnijcie na nas, wytraćcie nas, zasłońcie przed zagniewanym Sędzią. Stoczcie się na nas ciężkie głazy i wtrąćcie do czeluści piekielnych! Czekaj, grzeszniku, złóż rachunek z całego życia. Zbliż się, nędzniku, przed stolicę sądową Boga, którego tyle razy znieważyłeś!
Ach, Sędzio mój, Ojcze i Stwórco, gdzie moi rodzice, dla których jestem potępiony? Chcę ich widzieć i błagać dla nich o niebo, które z ich winy straciłem. Nie, nie, zbliż się przed trybunał Boga, dla ciebie już wszystko przepadło. Ach, mój Sędzio – zawoła owa dziewczyna – gdzie ów rozpustnik, który mi zamknął niebo? Nie, nie, zbliż się przed stolicę sądową, dla ciebie nie ma żadnej nadziei, nie ma ratunku, tyś straconą i potępioną! Wszystko przepadło, utraciłaś duszę i Boga.
Kto pojmie nieszczęście potępionego, który zobaczy naprzeciwko siebie, obok świętych, ojca i matkę swoją, przeznaczonych do chwały wiekuistej, gdy sam przeciwnie pójdzie do piekła! […]
Grzeszniku, tyś ciągle przekraczał moje przykazania; dziś ci pokażę, że jestem twoim Panem. Stań przede mną ze swymi zbrodniami, które stanowiły przędzę twego życia! […]
Wówczas Jezus Chrystus otworzy księgę sumień i przypomni grzesznikom wszystkie występki całego życia i zawoła głosem piorunującym: Czytajcie lubieżnicy, oto wszystkie wasze myśli, którymi brukaliście swą wyobraźnię; oto obrzydłe pragnienia, które truły serca wasze. Czytajcie i liczcie cudzołóstwa; oto czas i miejsce, gdzie je popełniliście; oto osoby, z którymi żyliście rozwiąźle. Czytajcie te brudy i nierządy, liczcie, ile zgubiliście dusz odkupionych mą Krwią Przenajdroższą. […]
Oto niewiasta, którą zatraciłeś na wieki; oto mąż, dzieci, sąsiedzi! Wszyscy was oskarżają i żądają zemsty, bo z waszej winy stracili niebo i pójdą na wieczne potępienie. Światowa niewiasto, narzędzie szatańskie, patrz, ile czasu straciłaś na stroje; policz złe myśli i pragnienia, których byłaś powodem. Słyszysz, jak przeciwko tobie wołają dusze, które wtrąciłaś do piekła! Chodźcie złośliwi, fałszywi donosiciele, czytajcie wszystkie złorzeczenia, szyderstwa i obmowy. Ile sprowadziliście kłótni, nieprzyjaźni, strat i nieszczęść przez swój złośliwy język! W nagrodę za to będziecie słuchali, nędznicy, straszliwych przekleństw i krzyków diabelskich na wieki.
Przypatrzcie się, skąpcy, tym pieniądzom i znikomym dobrom, w których zatopiliście swe serce, dla których wzgardziliście Bogiem i zaprzedali swą duszę. Czy zapomnieliście, jak niemiłosiernie obchodziliście się z ubogimi? Oto wasze pieniądze, policzcie je. Niech to złoto i srebro pospieszą wam z pomocą i niech wyrwą was z rąk moich! Chodźcie, mściwi, i zobaczcie, ile krzywd wyrządziliście bliźniemu! Policzcie wszystkie myśli nienawistne, które w sercu chowaliście. Piekło dla was zgotowane na wieki! Nie chcieliście słuchać, choć was tysiące razy nakłaniali kaznodzieje do miłości nieprzyjaciół: już dla was nie będzie miłosierdzia. Idźcie precz ode mnie przeklęci, dla was zgotowane piekło, gdzie będziecie na wieki ofiarami mego gniewu, gdzie się przekonacie, że pomsta należy do Boga samego.
Patrz, pijaku, który naraziłeś na straszną nędzę swą żonę i dzieci! Widzisz te występki? Policz dnie i noce, niedziele i święta, które spędziłeś w szynkach. W tej księdze zapisane wszystkie nieuczciwe słowa, którymi bluzgałeś po pijanemu. Czytaj te przysięgi, przekleństwa i zgorszenia, które dałeś żonie, dzieciom i sąsiadom. Tu wszystko zapisane i policzone. Idź precz do piekła, gdzie będziesz upojony żółcią gniewu mego. Wy zaś, kupcy i rękodzielnicy, zdajcie rachunek do ostatniego szeląga z tego wszystkiego, co kupiliście, sprzedaliście i zrobiliście. Przypatrzmy się razem, czy wasze miary, wagi i rachunki zgadzają się z moimi. Oto dzień, kiedy oszukałeś, kupcze, to dziecko; oto dzień, w którym kazałeś sobie dwa razy zapłacić za tę samą rzecz. Przypatrzcie się, świętokradzcy, ile razy dopuściliście się zniewagi sakramentów świętych, ile razy byliście obłudnymi.
Ojcowie i matki, złóżcie rachunek za dusze, które wam powierzyłem. Ile to razy z waszej winy grzeszyły dzieci i słudzy, bo pozwalaliście im wdawać się w złe towarzystwo. Oto złe myśli, pragnienia, których była powodem wasza córka; oto niegodziwe uściski i haniebne uczynki; oto brudne słowa, które wypowiedział syn wasz. Ale, Panie – zawołają ojcowie i matki – ja im tego nie kazałem. Mniejsza o to – odpowie Sędzia – grzechy waszych dzieci są grzechami waszymi. Gdzie cnoty, które kazaliście im spełniać? Gdzie dobre przykłady, które stawialiście przed ich oczy? Ach, co się stanie z ojcami i matkami, którzy spokojnie przyglądają się, jak ich dzieci idą na niebezpieczne tańce, na gry i do szynków? Boże, kto pojmie to zaślepienie! Ile zbrodni zobaczą, które im pokaże Bóg w tym strasznym momencie! Ile ukrytych grzechów ukaże się wówczas przed oczyma całego świata?
Otwórzcie się głębokie przepaści piekielne i pochłońcie to mnóstwo potępieńców, których życie było ustawiczną pogardą Boga i pracą na własne potępienie.
Opublikowano 4 sierpnia 2020/ w obronie Wiary i Tradycji Katolickiej
************************
Droga do kapłaństwa
Jan Maria Vianney urodził się 8.05.1786 roku w Dardilly niedaleko Lyonu we Francji jako czwarte z sześciorga dzieci Marii i Mateusza Vianney’ów. Matka od najmłodszych lat uwrażliwiała go na Boga, krzyż, uczyła prawd wiary i zachęcała do modlitwy. Ona też pierwsza zauważyła, że syn szczególnie umiłował Boga i modlitwę i mimo początkowego sprzeciwu męża cały czas popierała i wspierała późniejszego świętego.
Cnota z serca matek przechodzi z łatwością do serca dzieci … Dziecko, które ma szczęście posiadać dobrą matkę, powinno patrzeć na nią, i o niej myśleć nie inaczej, jak tylko ze łzami wdzięczności.
Na drodze do kapłaństwa stawało św.Janowi Vianney’owi wiele przeszkód . Miał trudności z opanowaniem łaciny (z tego powodu został wydalony z uczelni). Został też powołany do wojska ( choć nie wziął udziału w żadnej bitwie). Ostatecznie dzięki wsparciu swojego proboszcza i poparcia nauczycieli, którzy widzieli niezwykłe cechy charakteru został wyświęcony na kapłana w 1815 roku w wieku 29 lat.
Biskup, który miał zadecydować, czy wyświęcić na kapłana przyszłego proboszcza z Ars, bał się podjęcia takiej decyzji, ponieważ św. Jan Maria Vianney nie dawał sobie rady z nauką. W końcu biskup postawił decydujące pytanie: “Czy umiesz odmawiać różaniec?”, “Kocham tę modlitwę!” odpowiedział Vianney. Słysząc taką odpowiedź biskup powiedział: “Wyświęćmy go. Będzie dobrym księdzem”.
Pierwsze lata w Ars
Po trzech latach pracy w Ecully w 1818 roku powierzono św. Janowi Vianney’owi prowadzenie parafii w Ars. I choć było to w jakimś sensie „zesłanie” przyjął to z pokorą i radością.
Niech się dzieje wola Boża . Trzeba koniecznie chcieć tego co Bóg chce … i zadowolonym być z tego, co Bóg zsyła.
Ars liczyło wtedy 40 domów i około 60 rodzin. Było nędzne i smutne. Mieszkańcy regularnie opuszczali Msze święte, pracowali w niedziele, przeklinali, a ojcowie rodzin przepijali majątek w szynkach. Nie uczono dzieci katechizmu. Aby wybłagać Boga o nawrócenie swojej parafii ksiądz Vianney modlił się i czynił pokutę w tej intencji (spał na gołej podłodze, biczował się, nie jadał wcale lub niewielkie ilości zepsutego już jedzenia).
Boże mój użycz łaski nawrócenia mojej parafii. Zgadzam się cierpieć wszystko, co zechcesz, przez cały ciąg mego życia… Tak, choćby ponosić sto lat najdotkliwsze boleści, byle moi parafianie się nawrócili!
W tym czasie też regularnie odwiedzał swoich parafian rozmawiając z nimi o problemach dnia codziennego i zachęcając do praktyk religijnych.
Bracia moi, Bóg nie na długie i piękne modlitwy uwagę zwraca, lecz na te, co z głębi serca pochodzą… Nic łatwiejszego, jak modlić się do Pana Boga i nic bardziej pocieszającego.
Daleko więcej czynimy dla Boga gdy spełniamy coś, co nie sprawia nam przyjemności i upodobania.
Rozbudowa kościoła w Ars.
Od początku zaplanował również upiększenie i rozbudowę niewielkiego kościoła im.Sykstusa w Ars. Tą pracę zakończył w 1828 roku.
Słowa jakimi nawracał parafian
Św. Jan Maria Vianney przez 27 lat osobiście prowadził katechezę dla dzieci. W czasie kazań (a na początku bywały dni, że nie było nikogo w kościele) piętnował bez skrupułów wady i złe postępowanie swoich parafian.
* Do dzieci: Dziecko nie powinno być nieposłuszne rodzicom, ani się gniewać, ani mówić słów bluźnierczych i grubiańskich. Moje dzieci bądźcie zawsze grzeczne, kochajcie bardzo Pana Boga.
* Zachęta do wiary: Obojętność w sprawach wiary … Bądźmy pewni, że ten jeden grzech stanie się powodem potępienia dla większej ilości dusz, aniżeli wszystkie inne grzechy razem wzięte; bo człowiek nieświadomy nie rozumie ani zła, które popełnia, ani dobra, które przez grzech traci.
* Do rodziców: Za dusze dzieci odpowiecie jak za waszą własną. Nie wiem, czy czynicie wszystko co możecie; ale to wiem, że jeśli dzieci wasze potępią się z powodu waszej niedostatecznej opieki, obawiać się należy również i waszego potępienia.
* Na temat przeklinania: Miejcie się pilnie na baczności! Jeśli w domach waszych panuje przekleństwo, -wszystko zmarnieje!
* O pracy w niedzielę: Gdy pracujecie w niedziele wiedzcie, że zarobek wasz wyniszcza wam duszę i ciało. Gdyby tak kto zapytał tych, co pracują w niedzielę: Coście przed chwilą robili? Mogliby na to odpowiedzieć: Przed chwilą sprzedałem duszę diabłu, ukrzyżowałem Chrystusa Pana … Niedziela to własność Pana Boga, to jego dzień własny, dzień Pański… Jakim prawem zabieracie to co do was nie należy?!…Wiecie, iż rzecz kradziona nigdy korzyści nie przynosi. Podobnie i dzień skradziony przez was Panu, na dobre wam nie wyjdzie.
* Do mężczyzn: Mężczyźni tak samo jak i niewiasty, mają duszę, którą zbawić powinni. Wszędzie oni są pierwsi: czemużby nie mieliby pierwszymi być w służbie Bożej i w oddawaniu czci Panu Jezusowi w Sakramencie miłości? Nabożeństwo to większy wywiera wpływ, gdy je praktykują mężczyźni.
Spotkało się to oczywiście ze sprzeciwem wielu mieszkańców Ars. Rzucano oszczerstwa wobec proboszcza. Pisano skargi do biskupa, że jest zbyt surowy, że nie udziela rozgrzeszenia. Pisano też listy z obelgami bezpośrednio do samego księdza Vianney’a. Obrzucano jego dom nieczystościami, urządzano kocią muzykę pod oknem. Święty znosił to jednak cierpliwie i trwał w swym powołaniu.
Gdybym był wiedział, przybywając do Ars, jakie mnie czekały cierpienia, umarłbym w jednej chwili.
Gdy się miłuje, cierpienie przestaje być cierpieniem. Im więcej od krzyża uciekasz, tym więcej cię przywala … Trzeba modlić się o umiłowanie krzyżów: wtedy stają się one słodkimi … Bóg świadkiem, że nie brakło mi krzyżów, miałem ich więcej prawie, niżem mógł udźwignąć, ale zacząłem modlić się o umiłowanie cierpienia i uczułem się szczęśliwy. Odczułem, że tylko w ukochaniu cierpienia znajduje się prawdziwe szczęście.
Ars oazą świętości
W 1824 roku utworzył w Ars Dom Opatrzności- bezpłatną szkołę dla dziewcząt i oddał w ręce dwóch pobożnych nauczycielek ze swojej parafii. Okresowo w domu tym mieszkało nawet 60 dzieci. Szkoła w całości utrzymywała się ze środków, które sam ksiądz proboszcz zdobył chodząc po domach bogatych ludzi i prosząc o datki. To tu miały miejsce cuda rozmnożenia zboża i chleba. W tym czasie Ars stało się oazą świętości. Parafianie nie opuszczali już Mszy św. , modlili się. Nikt nie pracował w niedziele i nie przeklinał. Szynki upadły. Rodzice cieszyli się powagą u swoich dzieci. Mieszkańcy słynęli z gościnności i uczciwości.
Praca ponad siły
Sława pobożności św. Jana Vianney’a rosła coraz bardziej, a wraz z nią zaczęły napływać do Ars tłumy pielgrzymów. Święty proboszcz był na nogach 20 godzin dziennie, a gdy kładł się na spoczynek na twardym łóżku w wilgotnym i zimnym pomieszczeniu dręczył go szatan.
Szatan bardzo mię tej nocy niepokoił … Diablisko strasznie głupie, sam mi oznajmia przybycie wielkich grzeszników… Złości się, tym lepiej.
Nadal pościł. Wszędzie, gdzie się pojawił otaczały go tłumy wiernych, którzy wiele godzin a nawet dni czekali , aby się wyspowiadać u niego. Gdy święty przechodził między kościołem a domem ludzie odcinali kawałki ubrań ,wyrywali włosy, wykradali osobiste przedmioty. Święty Jan Vianney był tak wyczerpany, że w 1843 roku bardzo poważnie zachorował. Swoje cudowne uzdrowienie przypisywał św. Filomenie, której był gorącym czcicielem. W 1843 roku zdecydował też, że ucieknie z Ars. Dotarł nawet do rodzinnego Dardilly, ale na prośbę swoich parafian powrócił na probostwo.
Miejcie czystą intencję. Bądźcie pokorni … Tyle tylko waszego bogactwa, ile zaufania w Boską Opatrzność.
***
Św. Jan Vianney dzięki otrzymanemu od Boga darowi czytania w ludzkich sercach potrafił nawrócić wielkich grzeszników, którzy przybywali do wioski jedynie z ciekawości. Spowiadał latem 15-16 a zimą 11-13 godzin. Siedząc tyle czasu w ciasnym i twardym konfesjonale w zimnym kościele nabawił się odleżyn z powodu których strasznie cierpiał, a które nigdy nie miały możliwości się wygoić. W ostatnim roku swego życia Proboszcz z Ars wyspowiadał 80-tys. ludzi (220 osób dziennie!).
Choćbym był już jedną nogą w niebie, gdyby kto przyszedł powiedzieć mi, bym powrócił na ziemię dla pracy nad nawróceniem jednego grzesznika, chętnie bym powrócił. I gdyby trzeba było w tym celu pozostać tu do końca świata, wstawać o północy i cierpieć to, co ja cierpię, całym sercem przystałbym na to.
Praca ponad siły i wyczerpanie spowodowały, że ponownie w 1853 roku próbował uciec. Tym razem jednak czujni parafianie nie dali mu odejść daleko. Wrócił do Ars i tu już pozostał.
********************************************
Św. Jan Vianney. Historia o prostym księdzu, który rozpalił wiarą wszystkich parafian
Gdy przybył do Ars, na mszę chodziło w porywach do sześciu osób. Do spowiedzi prawie nikt. 10 lat później w kościele bywali już wszyscy mieszkańcy. Jak święty kapłan tego dokonał?
Wszyscy, którzy słyszeli kiedykolwiek o Proboszczu z Ars, wiedzą, że był najsłabszym alumnem na swoim roku. O tym, że otrzymał święcenia, tak naprawdę zdecydowały dwie rzeczy: ówczesne olbrzymie braki we Francji, jeśli chodzi o powołania i wyświęconych kapłanów, oraz nieustanne wsparcie i naciski ze strony ks. Balley’a, proboszcza Ecuilly, wioski, w której Jan uczęszczał do szkoły.
Ten ostatni miał doskonałą wewnętrzną intuicję, że ten prawie trzydziestoletni wiejski chłopak może ma słabą pamięć i prawie żadną erudycję, ale jest w nim potencjał na wspaniałego księdza. Wręcz świętego.
Jan Vianney: skazany na porażkę
Przełożeni widzieli to chyba inaczej, bo wysłali Jana do jednej z najgorszych parafii. Takiej, na którą szkoda było „marnować” kogoś z potencjałem. Na dwustu mieszkańców były tam cztery karczmy, w tym dwie tuż przy kościele. Współcześnie zresztą pewnie i kościół wkrótce zostałby sprzedany i zostałby knajpą, bo na mszę chodziło w porywach do sześciu osób. Do spowiedzi prawie nikt, a jeśli już ktoś się pojawiał, to był, mówiąc delikatnie, mało szczery.
Tamtejsi mieszkańcy słynęli z niewybrednego języka, skłonności do alkoholu, a po jego spożyciu do awantur oraz bójek kończących się czasem nawet śmiercią któregoś z uczestników. Zdrady małżeńskie, gwałty i nieślubne dzieci także należały do tamtejszej niechlubnej praktyki życia codziennego. O ludziach tych mawiano, że od zwierząt różni ich jedynie to, że zostali ochrzczeni.
Metodologia cudu
Ksiądz Jan trafił do Ars w 1818 r. W 1828 r. do parafialnego kościoła w Ars chodzili już co niedzielę wszyscy mieszkańcy, zamknięto wszystkie karczmy w wiosce, a kolejne próby ich otwarcia na nowo kończyły się porażkami. Tamtejsze dziewczęta zaczęły słynąć ze skromności, a mężczyźni – z panowania nad gniewem. Jak proboszcz tego dokonał?
Po pierwsze, przestał mówić kazania z podręczników homiletyki i oparte o uznane schematy. Zaczął sięgać po przykłady z życia jego owieczek, nie bał się na ambonie szczerego wzruszenia (zdarzało się, że przerywał kazanie z powodu łez lub urywał je nagle, a po chwili milczenia wskazywał na tabernakulum i mówił: „On tam jest”). Ludzie wyczuwali, że słowa płyną z głębi serca i doświadczenia duchowego kaznodziei.
Po drugie, nie bał się mówić ostro i wprost o grzechach oraz tym, że mają one swoje konsekwencje. Piekło, ryzyko potępienia nie były dla niego tematem tabu. Wskazywał także na Boże miłosierdzie, jednak nie wahał się mówić o mrocznej stronie świata duchowego. Miał wątpliwą przyjemność jej doświadczać, w końcu wysłuchiwał nocami, jak szatan drwi z niego, nazywając go „zjadaczem zgniłych kartofli” i szydząc, że tak bezwartościowemu człowiekowi udzielono święceń.
Po trzecie wreszcie, i moim zdaniem najważniejsze, czynił to, czego nauczał. Kazał pościć, ale sam prześcigał swoich parafian w postach. Kazał zachowywać czystość mowy i być łagodnym, ale sam nigdy nie przeklinał ani nadaremnie nie używał imienia „Jezus”, a unosił się pasją jedynie na ambonie.
Nawet w konfesjonale nie był ostry w słowach wobec penitentów. Kiedyś jeden z nich po tym, jak wyznał swoje ciężkie grzechy, zobaczył, że spowiednik płacze. Kiedy zapytał ks. Jana, skąd te łzy, usłyszał: „Płaczę, bo ty nie płaczesz”.
Kazał przychodzić regularnie na mszę, ale ci, którzy przychodzili, widzieli, że kapłan sprawuje liturgię całym sobą; jest zanurzony w tajemnicach, które dokonują się za jego sprawą. Zresztą właśnie z tego powodu do końca życia ks. Vianney był kuszony do rozpaczy – świadomość tego, jak wielkie rzeczy dzieją się przez jego ręce, była dla niego nie do pogodzenia z tym, co wiedział o swojej słabości i grzeszności.
Miłość rodzi miłość
Kilka razy, pod wpływem wspomnianej pokusy, próbował uciec z parafii. Ostatni raz na trzy lata przed śmiercią. Wzrusza mnie głęboko to, że jego parafianie zabiegli mu drogę, ze łzami w oczach pytając, czy zrobili coś nie tak, czy może go obrazili albo skrzywdzili, skoro chce od nich odejść. Obiecywali, że zrobią wszystko, byle pozostał.
Nic już nie zostało po pierwszych konfliktach i groźbach pod adresem proboszcza. Kiedy umierał w upalne lato 1859 r., wokół plebanii rozwiesili mokre płótna, by choć trochę ochłodzić powietrze i tak przynieść mu ulgę. Odszedł od nich 4 sierpnia, by nadal czuwać nad nimi, teraz już z nieba.
Elżbieta Wiater/Aleteia.pl
*********************************
Osioł na parafii (opowiadanie związane ze św. Janem Vianneyem)
Na jednym z egzaminów zirytowany dukaniem studenta wykładowca kąśliwie zapytał: „Drogi Vianney, jesteś całkowitym ignorantem, a na co, twoim zdaniem, przyda się Bogu osioł?”.
Jasne oczy kleryka rozpromieniły się i całkowicie płynnie, choć zapewne w języku ojczystym, odparł: „Skoro Samson powalił trzy tysiące Filistynów za pomocą oślej szczęki, czegóż Pan nie dokona, mając do dyspozycji całego osła!”.
Nie wiadomo, czy zainspirowane właśnie tym stwierdzeniem, czy raczej brakami kadrowymi władze zdecydowały się na ułatwienie „całemu osłu” drogi do święceń. W końcu zezwolono mu na zdawanie egzaminów po francusku. Kiedy przez nie przebrnął i został kapłanem, wysłano go, czy raczej zesłano do jednej z najgorszych parafii w diecezji.
I tam się okazało, że osioł może nie jest zwierzęciem o najbystrzejszym intelekcie, ale za to głos ma donośny i przekonujący.
************************************************************************************************************
3 sierpnia
Święta Lidia
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławionego Augustyna Kazotić, biskupa |
Lidia to postać znana z kart Nowego Testamentu. Mieszkała w Filippi, w Macedonii. Była zapewne osobą zamożną, bowiem purpura – tkanina, którą sprzedawała – stanowiła towar luksusowy. Kiedy św. Paweł przybył do miasta, w którym mieszkała, Lidia była poganką skłaniającą się ku monoteizmowi. Spotkawszy Apostoła, przyjęła chrzest. Tekst Łukasza odnotowuje, że udzieliła mu gościny: Odbiwszy od lądu w Troadzie, popłynęliśmy wprost do Samotraki, a następnego dnia do Neapolu, a stąd do Filippi, głównego miasta tej części Macedonii, które jest [rzymską] kolonią. W tym mieście spędziliśmy kilka dni. W szabat wyszliśmy za bramę nad rzekę, gdzie – jak sądziliśmy – było miejsce modlitwy. I usiadłszy, rozmawialiśmy z kobietami, które się zeszły. Przysłuchiwała się też nam pewna bojąca się Boga kobieta z Tiatyry, imieniem Lidia, która sprzedawała purpurę. Pan otworzył jej serce, tak że uważnie słuchała słów Pawła. Kiedy została ochrzczona razem ze swoim domem, poprosiła nas: “Jeżeli uważacie mnie za wierną Panu – powiedziała – przyjdźcie do mego domu i zamieszkajcie w nim”. I wymogła to na nas (Dz 16, 14-15). Paweł pozyskał ją dla Chrystusa jako pierwszą pogankę w Europie w czasie swojej drugiej podróży, która obejmowała Małą Azję, Macedonię oraz Grecję. Miała ona miejsce w latach 50-52. Łukasz podaje, że spotkanie Apostoła Narodów z Lidią odbyło się nad rzeką. Taki był bowiem u Żydów zwyczaj, że jeśli nie mieli jeszcze własnego domu modlitwy (synagogi), zbierali się w pobliżu rzeki dla obmyć rytualnych. Te miejsca nazywano proseuche, czyli miejscem modlitwy. Z mieszkańcami Filippi św. Paweł zawarł wielką przyjaźń, którą przypieczętował osobnym Listem; wchodzi on w skład ksiąg Nowego Testamentu. Apostoł chwali w nim nie tylko gorliwość tamtejszych chrześcijan, ale także ich niezwykłą ofiarność, jakiej nigdzie nie napotkał (Flp 4, 15). W tych słowach kryje się chyba również wyraźna pochwała dla św. Lidii, która pierwsza udzieliła Apostołowi gościny i zapewne nadal hojnie go wspierała w jego potrzebach. O dalszych losach św. Lidii nie wiemy nic więcej. Baroniusz wprowadził jej imię do Martyrologium Rzymskiego w wieku XVI (1584). Jest patronką farbiarzy. |
*****************************
Pierwsza chrześcijanka Europy – św. Lidia
***
W niektórych kalendarzach pod datą 3 sierpnia figuruje wspomnienie św. Lidii. Ta pierwsza kobieta, którą św. Paweł ochrzcił po przybyciu do Europy, zasługuje w czasie jednoczenia się naszego kontynentu na szczególną promocję. Wiemy o niej z Dziejów Apostolskich (16,11-15.40).
Ksiądz Józef Gawor, przed laty redaktor „Gościa Niedzielnego”, był wielkim miłośnikiem Pisma Świętego i pilnym jego czytelnikiem. Jemu zawdzięczamy to, że z okazji Milenium Chrztu Polski, obchodzonego w roku 1966, na głównych drzwiach katowickiej katedry Chrystusa Króla, wówczas ufundowanych, wśród najsławniejszych scen chrztu świętego z historii zbawienia (z Biblii i historii chrześcijaństwa) znalazła się także scena chrztu Lidii. Wydarzenie to miało miejsce w mieście macedońskim Filippi około roku 50, a św. Paweł ochrzcił Lidię razem z jej domownikami.
Matka chrzestna Europy
Ksiądz Gawor był poniekąd wizjonerem. Jakby przeczuwał nasze dni zmagania się o umieszczenie invocatio Dei w preambule powstającej konstytucji zjednoczonej Europy; by była Europą ducha, winna oprzeć się na swoim wielkim dziedzictwie chrześcijańskim. To on nazwał prawie pół wieku temu Lidię z Filippi „matką chrzestną Europy”.
Kim była Lidia? Pochodziła z Tiatyry położonej w Azji Mniejszej, na obszarze dzisiejszej Turcji. Jako pobożna żydówka czciła jednego, prawdziwego Boga. Mógł to być stary przekaz, który przylegał do niej, jako że w Tiatyrze, co poświadcza Józef Flawiusz, pisarz żydowski, istniała kolonia żydowska. To, że uczestniczyła ona w spotkaniu modlitewnym nad rzeką w szabat, sugeruje, że nie było w Filippi wystarczającej liczby żydów mężczyzn (fachowym określeniem na to jest minjan = 10 mężczyzn), dla wymaganego kworum do założenia właściwej synagogi. Widzimy tu subtelny, lecz ważny punkt, na który Łukasz chce zwrócić uwagę: Lidia, nie mogąc być członkiem założycielem synagogi żydowskiej, jest pierwszą nawróconą na chrześcijaństwo Europejką. To w jej domu zaczyna się spotykać wspólnota chrześcijańska (Dz 16,40).
Kobieta wyzwolona
***
Kobiety żydowskie w diasporze uczestniczyły w hellenistycznym odrodzeniu i mogły tworzyć swoje własne grupy religijne oraz odbywać spotkania dla sprawowania liturgii lub modlitw; ten przypadek ma miejsce w naszym opowiadaniu zapisanym w Dziejach Apostolskich. Niemniej nie mogły one, w odróżnieniu od mężczyzn, utworzyć grupy synagogalnej. Zauważmy zatem, że Lidia czuła się upoważniona, być może na skutek wyzwoleńczego działania Ewangelii, do wystąpienia przeciwko żydowskiemu obyczajowi, nie tylko zwracając się do Pawła publicznie, lecz także zapraszając jego samego ora tych, którzy z nim byli, całkiem obcych ludzi, do przyjścia i zamieszkania w jej domu (16,15). Widzimy tutaj, jak Ewangelia uwalnia kobiety z dawniejszych ograniczeń, wyznaczając im nowe role, nawet jako założycielek nowych chrześcijańskich „kościołów domowych”.Być może z uwagi na to, że kobiety w Macedonii były często znane z podejmowania przywódczych ról w społeczeństwie, nawet już w czasach przed Aleksandrem Wielkim, wystąpienie Lidii w nowej roli mogłoby być mniejszą niespodzianką w większej społeczności. Jeśli jednak byliby w Filippi mężczyźni żydzi, jej przywódcza rola byłaby dla nich zaskoczeniem. Lidia zaś przyjąwszy słowo Pana od Pawła, została ochrzczona, przyjęła znak przymierza nowej religii, coś, czego nie mogłaby otrzymać w judaizmie (obrzezanie kobiet nie było w nim praktykowane). Tak przedstawia Łukasz historię ukazującą dobitnie to, że Ewangelia jest dla wszelkich kategorii ludzi, niezależnie od ich płci, poprzedniej przynależności religijnej lub statusu społecznego.
W niektórych kalendarzach pod datą 3 sierpnia figuruje wspomnienie św. Lidii. Ta pierwsza kobieta, którą św. Paweł ochrzcił po przybyciu do Europy, zasługuje w czasie jednoczenia się naszego kontynentu na szczególną promocję. Wiemy o niej z Dziejów Apostolskich (16,11-15.40).
Imię Lidia oznaczało pierwotnie osobę pochodzącą z krainy nazywanej Lidią, tzn. Lidyjkę. Gdyby ten przypadek zachodził w Dz 16, nie znalibyśmy aktualnego imienia tej kobiety. Jednak, co miało wcześniej miejsce u Horacego (Pieśń 1,8), słowo Lidia było już też imieniem osobowym; a ponieważ kraina Lidii została wchłonięta przez prowincję o nazwie Azja, kiedy ta historia się dzieje, Lidia jest tu najprawdopodobniej imieniem własnym osoby.
Bizneswoman
Miasto Tiatyra istniało w czasach Pawła i już dawno było znane jako centrum wytwarzania farby do purpury. Czytamy w Dz 16,14, że Lidię łączyły z jej miastem pochodzenia stosunki handlowe; sprzedawała tkaniny farbowane tą królewską barwą. Znaczy to prawdopodobnie, iż Lidia była kobietą finansowo niezależną – bizneswoman, powiedzielibyśmy dzisiaj. Materiał farbowany królewską purpurą był towarem luksusowym, i tylko królowie oraz ludzie bogaci mogli sobie normalnie pozwolić na kupienie go. Ponadto Lidia miała dom, w którym mieszkała nie tylko ona, ale także jej domownicy (niewolnicy) i goście.
Homer wymienia w „Iliadzie” (4.141-42) dwie kobiety, które były znane dzięki sztuce farbowania purpury w Lidii, tak więc widocznie biblijna Lidia była daleką następczynią kobiet trudniących się tam tym rzemiosłem i handlem. Najprawdopodobniej przybyła ona do Filippi, miasta będącego rzymską kolonią, aby sprzedawać swoje dobra tamtejszej bogatej klienteli.
U Lidii w gościnie
Data wspomnienia św. Lidii – 3 sierpnia – została wyznaczona dowolnie przez Baroniusza, który wprowadził ją do Martyrologium Romanum w roku 1584. W Niemczech, w 2002 roku obchodzili chrześcijanie Święto Biblii. W związku z tym tamtejsza prasa katolicka donosiła, że 14 czerwca odbyło się w Neuhausen święto Lidii na cześć pierwszej chrześcijanki Europy; wszystko zorganizowano na modłę grecką – ubiory, potrawy, jak 2000 lat temu u Lidii w gościnie, dla przypomnienia sceny z 16. rozdziału Dziejów Apostolskich. W całej imprezie wyeksponowano jej cnotę gościnności, i słusznie. Czy nie zasługiwałaby na jakieś, choćby skromne, uwzględnienie w liturgii ta święta Europejka, wobec ogłoszenia przez Jana Pawła II św. Teresy Benedykty od Krzyża Edyty Stein (9 VIII), św. Brygidy Szwedzkiej (23 VII) i św. Katarzyny ze Sieny (29 IV) współpatronkami kontynentu europejskiego?
ks. Stanisław Pisarek/wiara.pl
*************
*******************************
Św. Lidia z Tiatyry
***
Ta stosunkowo mało znana święta bywa nazywana „matką chrzestną Europy”, ponieważ jest pierwszą znaną z imienia poganką, która przyjęła chrzest z rąk Apostołów na terenie europejskich prowincji cesarstwa rzymskiego. Pochodziła ona z Tiatyry w Azji Mniejszej, zamieszkała natomiast w Filippi, mieście położonym w rzymskiej części Macedonii.
Trudniła się wyrobem tkanin purpurowych, skąd można wnosić, iż jej status majątkowy był wysoki, ponieważ jedynie zamożni obywatele kupowali tego rodzaju materiały. Lidia na pewno urodziła się jako poganka, lecz potem najprawdopodobniej zbliżyła się do kultu jedynego Boga – świadczy o tym fakt opisany w Dziejach Apostolskich, mianowicie spotkanie owej niewiasty ze świętym Pawłem nad brzegiem rzeki, gdzie miejscowe kobiety uczestniczyły w rytualnym obmyciu wedle zwyczajów mojżeszowych.
Apostoł Narodów przybył do Filippi około roku 55. W czas szabatu udał się nad rzekę, gdzie zwykle odbywały się modlitwy, w przypadku gdy w danej miejscowości nie było jeszcze synagogi. Spotkał tam grupkę niewiast, spośród których jedna szczególnie pilnie słuchała nauk o Ukrzyżowanym Zbawicielu. Ona pierwsza przyjęła chrzest wraz ze wszystkimi domownikami i zaprosiła misjonarzy w gościnę do swego domu. Uczniowie Pańscy przyjęli zaproszenie i odtąd dom Lidii, zwanej od wykonywanego zawodu Lidia Purpuraria, stał się miejscem spotkań rozwijającej się gminy chrześcijańskiej.
Apostoł Paweł niezwykle zżył się z powstałą w Filippi wspólnotą, o czym świadczy jeden z jego listów wchodzących do kanonu Nowego Testamentu. Chwali on szczerą pobożność i hojność Filipian, a także dziękuje za gościnę, co zapewne skierowane jest do świętej niewiasty, w otoczeniu której rozkwitł kwiat Wiary i cnót chrześcijańskich.
Pismo Święte raz wspomina o świętej Lidii, Tradycja również nie przynosi wiele informacji na jej temat – warto wszakże podkreślić, że ta, którą Dzieje Apostolskie określają jako „bojącą się Boga” (XVI, 14) jest obrazem tego, w jaki sposób Ewangelia Jezusa Chrystusa sprowadza odnowę na grzeszną ludzkość, w tym wypadku podnosząc godność kobiety. Odkąd Maryja została matką Boga, diametralnej zmianie uległa pozycja kobiety – dotychczas poniżonej w pogańskim świecie, nie znającym łaski i pobudek nadprzyrodzonych ani światła prawdziwej wiary, a jedynie przewagę fizyczną i psychiczną jednostek i państw. Lidia jest przywódczynią wspólnoty religijnej przed przybyciem Apostołów, zaś po założeniu gminy chrześcijan staje się świątobliwą matroną gromadzącą w swym domu wyznawców Chrystusa i sprawującą pieczę nad tą małą trzódką Pańską. Ośmiela się ona także zaprosić mężczyzn, a do tego kapłanów do swego domu i udzielić im gościny, co nie mieściło się w żydowskich normach obyczajowych.
Do Martyrologium Rzymskiego dopisał Świętą Cezary kardynał Baroniusz i on wyznaczył datę jej wspomnienia na trzeciego sierpnia. Jest ona patronką farbiarzy, ale ze względu na jej lokalną wprawdzie, ale ważną rolę dla rozszerzenia objawionej religii można ją nazwać patronką chrześcijańskiej Europy, choć oficjalnie tego tytułu nie nosi.
PCh24.pl
************************************************************************************************************
2 sierpnia
Najświętsza Maryja Panna, Królowa Aniołów
Odpust Porcjunkuli
Angelo Chiariello | Shutterstock *** U stóp Asyżu wznosi się bazylika Matki Bożej Anielskiej, wybudowana w XVI wieku. W samym centrum tej renesansowej świątyni znajduje się skromny kościółek benedyktyński z IX wieku, zwany Porcjunkulą. Pierwotny tytuł tego kościoła brzmiał – Najświętszej Maryi Panny z Doliny Jozafata. Według bowiem podania kapliczkę mieli ufundować pielgrzymi wracający z Ziemi Świętej. Mieli oni przywieźć grudkę ziemi z grobu Matki Bożej, który sytuowano w Dolinie Jozafata w Jerozolimie. Nazwę Matki Bożej Anielskiej prawdopodobnie nadał świątyni św. Franciszek z Asyżu. Legenda głosi, że słyszano często nad kapliczką głosy anielskie i dlatego dano jej tę nazwę. Na początku XIII w. kapliczka znajdowała się w stanie ruiny. Odbudował ją św. Franciszek zimą 1207/1208 roku i tu zamieszkał. Tu również w roku 1208 lub 1209 w uroczystość św. Macieja Apostoła (wtedy było to 24 lutego) Franciszek wysłuchał Mszy św. i usłyszał słowa Ewangelii: “Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. (…) Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie. Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski” (Mt 10, 6-10). Franciszek wziął te słowa do siebie jako nakaz Chrystusa. Zdjął swoje odzienie, nałożył na siebie habit, przepasał się sznurem, udał się do kościoła parafialnego św. Jerzego w Asyżu i zaczął na placu nauczać. Jeszcze w tym samym roku zgłosili się do niego pierwsi towarzysze: Bernard z Quinvalle i Piotr z Katanii, późniejszy brat Egidiusz. Obaj zamieszkali wraz z Franciszkiem przy kościółku Matki Bożej Anielskiej. Kiedy zebrało się już 12 uczniów Franciszka, nazwali się braćmi mniejszymi. Za cel obrali sobie życie pokutne i głoszenie Chrystusa, nawoływanie do pokuty i zmiany życia. W roku 1211 benedyktyni z góry Subasio odstąpili Franciszkowi i jego towarzyszom kaplicę i miejsce przy niej, na którym ci wybudowali sobie ubogie szałasy. Porcjunkula stała się w ten sposób domem macierzystym zakonu św. Franciszka. Tu również schroniła się św. Klara z Offreduccio. W Niedzielę Palmową 28 marca 1212 r. odbyły się jej obłóczyny. Tak powstał II zakon (klarysek) pod pierwotną nazwą “Ubogich Pań”. Niebawem w ślady św. Klary poszła jej siostra, św. Agnieszka. Zamieszkały one tymczasowo u benedyktynek w pobliżu Bastii, zanim św. Franciszek nie wystawił dla nich klasztorku przy kościele św. Damiana. Franciszek zakończył swoje życie przy kościele Matki Bożej Anielskiej w 1226 roku. 11 kwietnia 1909 roku św. Pius X podniósł kościół Matki Bożej Anielskiej w Asyżu do godności bazyliki patriarchalnej i papieskiej. Nazwa Porcjunkula również była znana już za czasów św. Franciszka i być może przez niego została wprowadzona. Etymologicznie oznacza tyle, co kawałeczek, drobna część. Może to odnosić się do samej kapliczki, która była bardzo mała, jak również do posesji przy niej leżącej, także niewielkiej. Maryja jako Matka Boża jest Królową także aniołów. Już Ewangelie zdają się wskazywać na służebną rolę aniołów wobec Maryi: tak jest w scenie zwiastowania, tak jest przy ukazaniu się aniołów pasterzom; tak jest wtedy, gdy anioł informuje Józefa, że ma uciekać z Bożym Dzieciątkiem do Egiptu. Ten sam anioł zawiadamia Józefa o śmierci Heroda. Pod wezwaniem Królowej Aniołów istnieją trzy zakony żeńskie. W roku 1864 zostało we Francji założone arcybractwo Matki Bożej Anielskiej, mające za cel oddawać cześć Maryi jako Królowej nieba. Wezwanie “Królowo Aniołów, módl się za nami” zostało włączone do Litanii Loretańskiej. Istnieje wiele kościołów pod tym wezwaniem, zwłaszcza wystawionych przez synów duchowych i córki św. Franciszka Serafickiego. W 1216 roku św. Franciszkowi objawił się Pan Jezus, obiecując zakonnikowi odpust zupełny dla wszystkich, którzy po spowiedzi i przyjęciu Komunii świętej odwiedzą kapliczkę. Na prośbę Franciszka przywilej ten został zatwierdzony przez papieża Honoriusza III. Początkowo można go było zyskać jedynie między wieczorem dnia 1 sierpnia a wieczorem dnia 2 sierpnia. W 1480 r. Sykstus VI rozciągnął ten przywilej na wszystkie kościoły I i II Zakonu Franciszkańskiego, ale tylko dla samych zakonników. W 1622 r. Grzegorz XV objął nim także wszystkich świeckich, którzy wyspowiadają się i przyjmą Komunię świętą w odpowiednim dniu. Ponadto – oprócz kościołów franciszkańskich – Grzegorz XV rozszerzył ten odpust na kościoły kapucyńskie. Z czasem kolejni papieże potwierdzali ten przywilej. Paweł VI swoją konstytucją apostolską Indulgentiarium Doctrina w 1967 roku uczynił to ponownie. Każdy, kto w dniu 2 sierpnia nawiedzi swój kościół parafialny, spełniając zwykłe warunki (pobożne nawiedzenie kościoła, odmówienie w nim Modlitwy Pańskiej i wyznania wiary oraz sakramentalna spowiedź i Komunia św. wraz z modlitwą w intencjach papieża – nie za papieża, ale w intencjach, w których on się modli; ponadto wykluczone przywiązanie do jakiegokolwiek grzechu), zyskuje odpust zupełny. |
*******************
Święto Matki Boskiej Anielskiej (Porcjunkuli)
***
Święto jest obchodzone bardzo uroczyście jako święto patronalne jedynie w kościołach i klasztorach franciszkańskich. Podajemy wszakże historię tegoż święta ze względu na jego bogatą historię i rozpowszechnienie.
Pierwotny tytuł kościoła Matki Bożej Anielskiej pod Asyżem brzmiał – Najśw. Maryja Panna z Doliny Jozafata. Według bowiem podania kapliczkę mieli ufundować pielgrzymi wracający z Ziemi Świętej w VI wieku. Mieli oni przywieźć grudkę ziemi z grobu Matki Bożej, który sytuowano w Dolinie Jozafata w Jerozolimie.
Matka Boska Anielska. Taką nazwę miała kapliczka za czasów św. Franciszka. Nie jest wykluczone, że on sam jej dał taką nazwę. Legenda głosi, że słyszano często nad kapliczką głosy anielskie i dlatego dano jej tę nazwę.
Porcjunkula. Nazwa również znana za czasów św. Franciszka i być może przez niego wprowadzona. Etymologicznie oznacza tyle, co kawałeczek, drobna część. Może to odnosić się do samej kapliczki, która była bardzo mała, a również do posesji przy niej leżącej, także niewielkiej. Nazwa dzisiaj równie powszechna jak poprzednia (Matka Boska Anielska) w odniesieniu do jednego z najmniejszych dzisiaj sanktuariów świata.
Historia sanktuarium
Kościół Matki Boskiej Anielskiej (Porcjunkula) leży około 2 kilometrów na południe od Asyżu. Położony jest w dolinie tuż przy dworcu kolejowym. Kiedyś stał tu las, a właścicielami kapliczki byli benedyktyni, którzy mieli swój klasztor na wzgórzu Subasio. Kapliczka była w stanie ruiny. Odbudował ją św. Franciszek w zimie 1207/1208 roku i tu zamieszkał. Tu również w roku 1208 lub 1209 w uroczystość św. Macieja Apostoła (24 lutego) wysłuchał Franciszek Mszy świętej i usłyszał słowa Ewangelii w czasie tej Mszy: “Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. (…) Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie. Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski” (Mt 10,6-10).
Franciszek wziął te słowa do siebie jako nakaz Chrystusa. Dlatego zdjął swoje odzienie, nałożył na siebie habit, przepasał się sznurem i udał się do kościoła parafialnego Św. Jerzego w Asyżu i zaczął na placu nauczać. W tym samym jeszcze roku zgłosili się do niego pierwsi towarzysze: bogaty kupiec Bernard z Quinvalle i kapłan uczony, doktor prawa, Piotr z Katanii, późniejszy brat Egidiusz. Obaj zamieszkali wraz z Franciszkiem przy kościółku Matki Bożej Anielskiej. Kiedy zebrało się już 12 uczniów Franciszka, nazwali się Pokutnikami z Asyżu oraz Braćmi Mniejszymi. Za cel obrali sobie życie pokutne i głoszenie Chrystusa, nawoływanie do pokuty i zmiany życia.
W roku 1211 benedyktyni z góry Subasio odstąpili Franciszkowi i jego towarzyszom kaplicę i posesję przy niej, na której ci wybudowali sobie ubogie szałasy – domy. Tak więc Porcjunkula stała się domem macierzystym zakonu św. Franciszka. Tu również schroniła się także św. Klara z Offreduccio. W samą Niedzielę Palmową dnia 28 marca 1212 roku odbyły się jej obłóczyny. Tak powstał II zakon (klarysek) pod nazwą pierwotną “Ubogich Pań”. Niebawem w ślad za św. Klarą wstąpiła jej siostra, św. Agnieszka. Zamieszkały one tymczasowo u benedyktynek w pobliżu Bastii, zanim św. Franciszek nie wystawił dla nich klasztorku przy kościele św. Damiana.
W roku 1415 św. Bernardyn ze Sieny osadził tu swoich synów duchowych, obserwantów. Wystawili oni tu spory klasztor, a także okazały kościół. W latach 1569-1678 wystawiono świątynię, którą dzisiaj oglądamy. Wieża – dzwonnica pochodzi z roku 1684. Franciszek Overbeck wykonał malowidła i mozaiki wewnątrz (1829-1830). W roku 1832 trzęsienie ziemi zniszczyło znacznie kościół. Odbudowany został rychło w latach 1836-1840. Świątynia posiada okazałą fasadę z figurą Matki Bożej na szczycie, wykonaną z brązu pozłacanego, liczącą 7 metrów wysokości. W środku kościoła znajduje się w stanie surowym zachowany pierwotny kościółek – kaplica. Przy końcu bocznej nawy jest cela, ozdobiona freskami Tyberiusza z Asyżu (1516), w której mieszkał i dokonał życia św. Franciszek. W maleńkim ogrodzie rosną dzikie, czerwone róże bez kolców. Legenda głosi, że w ten właśnie krzak rzucił się dnia pewnego św. Franciszek dla umartwienia ciała. Ponieważ bardzo go wówczas kolce poraniły, za karę z woli Bożej przestały rodzić kolce i tak jest po dzień dzisiejszy. Listki tych róż rozdaje się na pamiątkę. Legenda głosi również, że raz po raz pojawiają się na różach krople krwi Świętego.
11 kwietnia 1909 roku, papież św. Pius X, podniósł kościół Matki Bożej Anielskiej w Asyżu do godności Bazyliki patriarchalnej i papieskiej. W latach 1925-1928 kaplica Porcjunkuli została obudowana artystycznie. Obecnie dookoła bazyliki jest znaczna osada, która nosi nazwę Matki Boskiej Anielskiej.
Matka Boska Anielska
Tytuł ten przypomina, że Maryja jako Matka Boża jest Królową również aniołów, a więc istot najwyższych wśród stworzeń. Już Ewangelie zdają się wskazywać na rolę służebną aniołów wobec Najśw. Maryi: tak jest w scenie zwiastowania, tak jest przy ukazaniu się aniołów pasterzom; tak jest wtedy, gdy anioł informuje Józefa, że ma uciekać z Bożym Dzieciątkiem do Egiptu. Ten sam anioł zawiadamia Józefa o śmierci Heroda. Pod wezwaniem Królowej Aniołów istnieją trzy zakony żeńskie. W roku 1864 zostało we Francji założone arcybractwo Matki Bożej Anielskiej, mające za cel oddawać cześć Maryi jako Królowej nieba. Członkowie tegoż bractwa odmawiają codziennie trzy Zdrowaś z wezwaniem:
“Królowo Aniołów, módl się za nami”. To wezwanie zostało także włączone do Litanii Loretańskiej. Istnieje wiele kościołów pod tym wezwaniem, zwłaszcza wystawionych przez synów duchowych i córki św. Franciszka Serafickiego. Niektóre z nich są nawet sanktuariami, posiadającymi wizerunki Matki Bożej, słynące łaskami. W Italii jest 9 podobnych sanktuariów. M. B. Anielska jest Patronką Kostaryki. W pobliżu miasta San José istnieje sanktuarium z figurką cudowną, koronowaną w 1927 roku. Według podania miejscowego mieli ją w roku 1635 przynieść aniołowie.
Odpust Porcjunkuli
Właśnie ze względu na ten odpust bazylika i sanktuarium nabrały tak wielkiej sławy w świecie chrześcijańskim. Legenda głosi, że pewnej nocy w lecie w roku 1216 Franciszek usłyszał w swojej celi głos: “Franciszku, do kaplicy!” Kiedy tam się udał, ujrzał Pana Jezusa siedzącego nad ołtarzem, a obok z prawej strony Najśw. Pannę Maryję w otoczeniu aniołów; tak się odtąd najczęściej przedstawia M. B. Anielską św. Franciszka z Asyżu.
Usłyszał głos: “Franciszku, w zamian za gorliwość, z jaką ty i bracia twoi, staracie się o zbawienie dusz, w nagrodę proś mię dla nich i dla czci mego imienia o łaskę, jaką zechcesz. Dam ci ją, gdyż dałem cię światu, abyś był światłością narodów i podporą mojego Kościoła”. Franciszek upadł na twarz w adoracji Chrystusa, Maryi i aniołów, i rzekł: “Trzykroć święty Boże! Ponieważ znalazłem łaskę w Twoich oczach, ja który jestem tylko proch i popiół, i najnędzniejszy z grzeszników, błagam Cię z uszanowaniem, na jakie tylko zdobyć się mogę, abyś raczył dać Twoim wiernym tę wielką łaskę, aby wszyscy, po spowiedzi odbytej ze skruchą i po nawiedzeniu tej kaplicy mogli otrzymać odpust zupełny i przebaczenie wszystkich grzechów”.
Z kolei zwrócił się Franciszek do Najśw. Maryi Panny: “Proszę błogosławionej Dziewicy, Matki Twojej, Orędowniczki rodzaju ludzkiego, aby poparła sprawę moją przed Tobą”. Maryja poparła modlitwę Franciszka. Wtedy Chrystus Pan: “Franciszku, to, o co prosisz, jest wielkie. Ale otrzymasz jeszcze większe łaski. Daję ci odpust, o który usilnie błagasz, pod warunkiem jednak, że będzie on zatwierdzony przez mego Namiestnika, któremu dałem moc związywania i rozwiązywania tu na ziemi”.
Podanie głosi, że zaraz nazajutrz udał się Franciszek z bratem Masseuszem do Perugii, gdzie właśnie przebywał papież Honoriusz III:
“Ojcze święty – powiedział – odbudowałem przed kilku laty mały kościółek w twoich posiadłościach, poświęcony Matce Bożej i błagam Waszej Świątobliwości, aby go raczył wzbogacić wielkim odpustem, nie zobowiązującym do dawania jałmużny”.
“Zgadzam się – miał odpowiedzieć papież – ale na ile lat go żądasz?”
Na to Franciszek: “Ojcze święty, proszę cię, byś odpustu tego nie liczył na lata, ale na dusze, aby wszyscy, którzy rozgrzeszeni i przejęci skruchą serdeczną wejdą do kościoła Matki Boskiej Anielskiej, otrzymali zupełne odpuszczenie grzechów i na tym, i na tamtym świecie”.
“To, o co prosisz, jest wielkie i dotychczas niepraktykowane w Kościele”.
Na to Franciszek: “Dlatego przychodzę tu i proszę nie w moim imieniu, ale w imieniu Jezusa Chrystusa, który mię tu posłał”.
Tyle legenda. Faktem jest natomiast, że papież udzielił odpustu zupełnego na dzień przypadający w rocznicę poświęcenia kaplicy, które odbyło się dnia 2 sierpnia 1216 roku. Od wieku XIV papieże zaczęli podobny odpust na ten dzień przyznawać poszczególnym kościołom franciszkańskim. Papież Sykstus IV w roku 1480 udzielił tego przywileju wszystkim kościołom I zakonu. W dwa lata potem tenże papież udzielił tegoż odpustu zupełnego dla wszystkich kościołów franciszkańskich, także dla III zakonu. Papież Leon X przywilej ten potwierdził (1 IX 1518). Papież Grzegorz XV przywilej ten rozszerzył nie tylko na wszystkich duchowych synów i córki św. Franciszka, ale również na wszystkich wiernych, ilekroć dnia 2 sierpnia nawiedzą któryś z kościołów franciszkańskich (1622). Papież Pius IX poszedł jeszcze dalej i dnia 22 lutego 1847 roku przywilej odpustu toties quoties rozszerzył na wszystkie kościoły parafialne i inne, przy których jest III zakon. Papież św. Pius X udzielił na ten dzień tego odpustu wszystkim kościołom, jeśli to biskupi uznają za stosowne (1910). W rok potem przywilej ten św. Pius X rozszerzył na wszystkie kościoły (1911). Dnia 3 marca 1952 roku wyszedł dekret Kongregacji Odpustów rozszerzający przywilej odpustu zupełnego toties quoties na dzień 2 sierpnia lub w najbliższą niedzielę dla wszystkich kościołów i kaplic nawet półpublicznych.
Warunki uzyskania odpustu
Jak wspomnieliśmy, początkowo odpust zupełny można było uzyskać jedynie w kościele Matki Bożej Anielskiej w Asyżu, i to jedynie dnia 2 sierpnia. Potem papieże rozszerzyli ten przywilej na wszystkie dni w roku odnośnie Porcjunkuli. Wreszcie Porcjunkula otrzymała na dzień 2 sierpnia odpust toties quoties, czyli za każde nawiedzenie kościoła i wypełnienie warunków. Odpust ten rozszerzyli papieże na kościoły franciszkańskie, potem także na wszystkie kościoły. Pierwszy miał udzielić tego odpustu papież bł. Innocenty XI w roku 1687. Potem rozszerzył go papież Pius IX w roku 1847 na podstawie tradycji, która istniała już odnośnie Porcjunkuli w wieku XIV. Warunki dostąpienia odpustu Porcjunkuli były następujące: nawiedzenie kościoła, przystąpienie do Spowiedzi i do Komunii świętej, odmówienie 6 Ojcze nasz, 6 Zdrowaś i 6 Chwała Ojcu w intencjach, jakie ma papież. Odpust ten można było uzyskać od południa 1 sierpnia do północy 2 sierpnia. Nadto można było w ostatnich latach przenieść ten odpust na najbliższą niedzielę.
Dzisiaj odpust ten uzyskuje się w kościołach parafialnych spełniając zwyczajne warunki: pobożne nawiedzenie kościoła, odmówienie w nim Modlitwy Pańskiej i Wyznania wiary oraz sakramentalna spowiedź i Komunia św. wraz z modlitwą w intencji Ojca świętego; wykluczone przywiązanie do jakiegokolwiek grzechu. Papież Grzegorz XIII (1585) obdarował sanktuarium M. B. Anielskiej przywilejem, że można było odprawiać w nim Msze święte przez całą dobę. Sanktuarium wydaje pięknie redagowany miesięcznik “La Porziuncola”.
wiara.pl
*********************************
Odpust Porcjunkuli
2 sierpnia w kościołach i klasztorach franciszkańskich obchodzone jest patronalne święto Matki Bożej Anielskiej Porcjunkuli. W Kalendarzu Liturgicznym czytamy, iż tego dnia w kościołach parafialnych można uzyskać odpust zupełny Porcjunkuli. Za zgodą biskupa diecezjalnego odpust ten może być przeniesiony na niedzielę, która poprzedza 2 sierpnia lub po nim następuje.
Trochę historii
Dlaczego święto Matki Bożej Anielskiej Porcjunkuli? Otóż ma to związek z kościołem Matki Bożej Anielskiej pod Asyżem. Według podania, była to pierwotnie kapliczka ufundowana w VI w. (2 km na południe od Asyżu) przez pielgrzymów wracających z Ziemi Świętej. Mieli oni przywieźć grudkę ziemi z grobu Matki Bożej. Za czasów św. Franciszka kapliczka ta miała już nazwę Matki Bożej Anielskiej. Była ona wówczas w stanie ruiny, dlatego też św. “Biedaczyna” z Asyżu w zimie 1207/1208 r. odbudował ją i tam zamieszkał. Wkrótce przyłączyli się do niego towarzysze. Nie jest wykluczone, że ona sam nadał jej nazwę Matki Bożej Anielskiej, bo jak głosi legenda, słyszano często nad kapliczką głosy anielskie. W tym czasie kapliczka wraz z przyległą posesją stanowiła jeszcze własność benedyktynów z pobliskiej góry Subasio, jednak wkrótce (1211 r.) odstąpili ją św. Franciszkowi i jego współbraciom, którzy wybudowali sobie tam ubogie szałasy – domy. W kilka lat później, dokładnie 2 sierpnia 1216 r., miało miejsce uroczyste poświęcenie (konsekracja) kapliczki-kościółka.
W tym też czasie funkcjonowała w stosunku do ww. kościółka druga nazwa – Porcjunkula, być może również wprowadzona przez św. Franciszka. Etymologicznie oznacza ona tyle, co kawałeczek, drobna część. Prawdopodobnie nawiązywała ona do bardzo małych rozmiarów kościółka i przyległego terenu. Tak więc Porcjunkula stała się macierzystym domem zakonu św. Franciszka.
Dwieście lat później – w roku 1415 św. Bernardyn ze Sieny osadził tu swoich synów duchowych – obserwantów, którzy wystawili tu spory klasztor wraz z okazałym kościołem. W latach 1569-1678 wybudowano świątynię, w środku której znajduje się w stanie surowym zachowany pierwotny kościółek-kapliczka Porcjunkula. Przy końcu bocznej nazwy jest cela, w której mieszkał i dokonał życia św. Franciszek. 11 kwietnia 1909 r. papież Pius X podniósł kościół Matki Bożej Anielskiej w Asyżu do godności Bazyliki patriarchalnej i papieskiej.
Skąd odpust Porcjunkuli?
Łączy się on z legendą. Głosi ona, że pewnej nocy latem 1216 r. św. Franciszek usłyszał w swojej celi głos: “Franciszku, do kaplicy!” . Kiedy tam się udał, ujrzał Pana Jezusa siedzącego nad ołtarzem, a obok z prawej strony Najświętszą Maryję Pannę w otoczeniu aniołów. Usłyszał głos: “Franciszku, w zamian za gorliwość, z jaką ty i bracia twoi, staracie się o zbawienie dusz, w nagrodę proś mię dla nich i dla czci mego imienia o łaskę, jaką zechcesz. Dam ci ją, gdyż dałem cię światu, abyś był światłością narodów i podporą mojego Kościoła” . Franciszek upadł na twarz i rzekł: “Trzykroć Święty Boże! Ponieważ znalazłem łaskę w Twoich oczach, ja który jestem tylko proch i popiół, i najnędzniejszy z grzeszników, błagam Cię z uszanowaniem, na jakie tylko zdobyć się mogę, abyś raczył dać Twoim wiernym tę wielką łaskę, aby wszyscy, po spowiedzi odbytej ze skruchą i po nawiedzeniu tej kaplicy, mogli otrzymać odpust zupełny i przebaczenie wszystkich grzechów”. Następnie św. Franciszek zwrócił się do Najświętszej Maryi Panny: “Proszę błogosławionej Dziewicy, Matki Twojej, Orędowniczki rodzaju ludzkiego, aby poparła sprawę moją przed Tobą”. Maryja poparła modlitwę Franciszka. Wtedy Chrystus Pan powiedział: “Franciszku, to, o co prosisz, jest wielkie. Ale otrzymasz jeszcze większe łaski. Daję ci odpust, o który usilnie błagasz, pod warunkiem jednak, że będzie on zatwierdzony przez mego Namiestnika, któremu dałem moc związywania i rozwiązywania tu na ziemi”. Podanie głosi, że następnego dnia św. Franciszek udał się do Perugii, gdzie przebywał wówczas papież Honoriusz III, który faktycznie udzielił odpustu zupełnego na dzień przypadający w rocznicę poświęcenia kapliczki Porcjunkuli, tj. 2 sierpnia. Początkowo więc odpust zupełny można było uzyskać jedynie w kościele Matki Bożej Anielskiej w Asyżu i to jedynie 2 sierpnia.
Od XIV w. papieże zaczęli podobny odpust na ten dzień przyznawać poszczególnym kościołom franciszkańskim. Dostępować go mieli wszyscy ci wierni, którzy tego dnia nawiedzą któryś z kościołów franciszkańskich. W 1847 r. Papież Pius IX poszedł jeszcze dalej i przywilej odpustu rozszerzył na wszystkie kościoły parafialne i inne, przy których jest III Zakon św. Franciszka. W 1910 r. papież Pius X udzielił na ten dzień tego odpustu wszystkim kościołom, jeśli tylko biskup uzna to za stosowne. W rok później św. Pius X przywilej ten rozszerzył na wszystkie kościoły.
By uzyskać wspomniany odpust, należy jednak spełnić następujące warunki, a więc:
– pobożnie nawiedzić kościół,
– odmówić w nim Modlitwę Pańską oraz Wyznanie Wiary,
– przystąpić do spowiedzi świętej,
– przyjąć Komunię świętą,
– pomodlić się według intencji Ojca Świętego,
– wykluczyć przywiązanie do jakiegokolwiek grzechu.
Warto więc tego dnia skorzystać ze “skarbca Bożego Miłosierdzia” i uzyskać za przyczyną Matki Bożej Anielskiej i św. Franciszka odpust zupełny, czyli darowanie kary doczesnej za popełnione grzechy.
ks. Paweł Staniszewski/Tygodnik Niedziela
***********************************
Promocja w Lidlu to jeszcze nic. To dopiero jest coś!
***
2 sierpnia Kościół ofiaruje swym wiernym wspaniały dar – odpust Porcjunkuli. Można go uzyskać w każdym kościele – parafialnym lub franciszkańskim.
Odpust zupełny Porcjunkuli wiąże się z podaniem, według którego Matka Boża miała powiedzieć św. Franciszkowi, że w zamian za jego gorliwość w staraniach o zbawienie dusz, może poprosić o łaskę, jaką tylko chce. A on poprosił, żeby wszyscy, po ważnie odbytej spowiedzi i po nawiedzeniu kaplicy Porcjunkuli (obecnie znajduje się ona wewnątrz bazyliki Matki Bożej Anielskiej w Asyżu), mogli otrzymać przebaczenie wszystkich grzechów i odpust zupełny.
Początkowo odpust zupełny Porcjunkuli można było uzyskać 2 sierpnia wyłącznie w kościele Matki Bożej Anielskiej w Asyżu. Potem przywilej ten stopniowo rozszerzano – aż do stanu obecnego, w którym odpust Porcjunkuli można uzyskać we wszystkich kościołach – parafialnych lub franciszkańskich.
Co trzeba zrobić? Pobożnie nawiedzić kościół, odmówić “Ojcze nasz” oraz Wyznanie Wiary, przystąpić do spowiedzi świętej, przyjąć Komunię świętą, pomodlić się w intencjach Ojca Świętego oraz być wolnym od przywiązania do jakiegokolwiek grzechu.
Dlaczego odpust jest tak wielką łaską? Czy nie wystarczy się wyspowiadać?
– Odpuszczenie grzechów w sakramencie pokuty gładzi winę i karę wieczną – przywraca człowiekowi więź z Bogiem (łaskę uświęcającą) oraz otwiera mu drogę do nieba. Nie zostaje jednak zgładzona kara doczesna. Dlaczego? Otóż grzech nie tylko uderza w nasze relacje z Bogiem, ale też w pewien porządek świata: powoduje cierpienie, przykre emocje, nienawiść, czyjąś krzywdę albo ból i wszelkie inne dotkliwe skutki na wielu płaszczyznach naszego życia. Jest to pewien „ogon”, ciężar, bagaż, który trzeba dźwigać i który wymaga naprawienia i wynagrodzenia – pisze ks. Andrzej Adamski. Odpust zupełny oznacza pozbycie się tego “ogona”. Jeśli człowiek uzyskuje go, nie będąc w stanie pełnej wolności od przywiązania do jakiegoś grzechu, to odpust ten jest cząstkowy. Przystępnie na temat sensu, wartości i warunków odpustu ks. Adamski pisze w tekście pt. “Cała prawda o odpustach”.
Odpust zupełny można uzyskać codziennie!
I pamiętaj, co Pan Jezus powiedział św. Faustynie o duszach w czyśćcu:
– Bierz ze skarbca mojego Kościoła wszystkie odpusty i ofiaruj za nie … O, gdybyś znała ich mękę, ustawicznie byś ofiarowała za nie jałmużnę ducha i spłacała ich długi mojej sprawiedliwości.
Jarosław Dudała/ Gość Niedzielny
************************************************************************************************************
1 sierpnia
Święty Alfons Maria Liguori,
biskup i doktor Kościoła
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Etelwolda, biskupa, błogosławionego Aleksyna Sobaszek, prezbitera i męczennika, Eleazara, uczonego w Piśmie |
Alfons Maria urodził się 27 września 1696 r. w Marinelli pod Neapolem, w zamożnej rodzinie szlacheckiej. W dwa dni potem otrzymał chrzest. Jego ojciec marzył dla niego o karierze urzędniczej. W rodzinnym pałacu Alfons miał doskonałych nauczycieli. Wykazywał także od dziecka niezwykłą pilność do nauki i duże zdolności. Gdy ukończył szkołę podstawową, został wysłany na studia prawnicze na uniwersytet w Neapolu. Miał wtedy zaledwie 12 lat (1708). Kiedy miał zaledwie 17 lat, był już doktorem obojga praw. Ojciec planował Alfonsowi odpowiednie małżeństwo. Wybrał mu nawet córkę księcia, Teresinę. Ta jednak wstąpiła do zakonu i niebawem zmarła. Alfons po kilku latach praktyki adwokackiej, zniechęcony przekupstwem w sądownictwie, ku niezadowoleniu ojca postanowił spełnić swoje marzenia. Przed obrazem Matki Bożej w Porta Alba złożył swoją szpadę i rozpoczął studia teologiczne (1723). Po 4 latach studiów Alfons przyjął święcenia kapłańskie (1727). Miał wówczas 31 lat. Pragnąc życia doskonalszego, marzył o zakonie. Zamierzał najpierw wstąpić do teatynów, potem do filipinów albo do jakiejś kongregacji misyjnej. Nie mógł się jednak zdecydować. Z zapałem oddał się więc pracy apostolskiej wśród młodzieży rzemieślniczej i robotniczej. Gromadził ją w dni wolne od pracy, grał z nimi na gitarze i śpiewał ułożone przez siebie pieśni, uczył prawd wiary. Zasłynął też jako doskonały kaznodzieja. Po trzech latach nadludzkiej pracy musiał udać się na wypoczynek do Amalfi. Nie przestał tam jednak pracować. Zetknął się z rodziną Sióstr Nawiedzenia. Zajął się nimi i przekształcił je na Kongregację Zbawiciela. Był to młody zakon kontemplacyjny. W przyszłości będzie on stanowił żeńską gałąź redemptorystów. Alfons zauważył, że tamtejsi górale nie mają dostatecznej opieki duszpasterskiej. Dojrzała więc w nim myśl utworzenia zgromadzenia męskiego, które oddałoby się pracy wśród najbardziej opuszczonych oraz zaniedbanych. Tak powstało dzieło “Najświętszego Odkupiciela” (redemptorystów). Był to rok 1732. Na zatwierdzenie reguł nowej rodziny zakonnej Alfons nie czekał długo. Zatwierdził ją niebawem papież Benedykt XIV (1749). W 1762 r. papież Klemens XIII mianował Alfonsa biskupem-ordynariuszem w miasteczku S. Agata dei Goti. Alfons miał wtedy już 66 lat. Zgodnie ze zwyczajem przyjętym w Kościele, udał się do Rzymu, by przedstawić się papieżowi. Z Rzymu podążył do Loreto, by w tym sanktuarium uprosić sobie błogosławieństwo u Matki Bożej. Pomimo wieku, z młodzieńczym zapałem zabrał się do pracy: wizytował, przemawiał, spowiadał, odwiedzał kapłanów i zagrzewał ich do gorliwości, reformował klasztory, budził nowe powołania kapłańskie i zakonne. Wszystkie dochody, jakie mu pozostawały dzięki nader skromnemu życiu, oddawał ubogim i fundacjom nowych placówek swojej kongregacji. Kiedy nastał głód, sprzedał sprzęty i naczynia domu biskupiego, aby za to kupić chleb dla głodujących. Jako biskup nie tylko nie zmienił surowego trybu życia, ale go nawet obostrzył, twierdząc, że teraz musi pokutować za swoich wiernych. Sypiał mało, jadł tylko zupę, chleb i jarzyny, nosił włosiennicę i kolczasty łańcuch, biczował się często do krwi. Nadmierne trudy, wiek i surowy tryb życia wyniszczyły jego organizm tak, że poczuł się zmuszony prosić papieża o zwolnienie z obowiązków pasterza diecezji. Paraliż kręgosłupa był dla niego bolesnym krzyżem. Po 13 latach pasterzowania powrócił więc do swoich duchowych synów (1775). Wskutek zatargu politycznego rozdzielono redemptorystów na dwie odrębne grupy. Papież ustanowił nad redemptorystami, zamieszkałymi na terenie Państwa Kościelnego, osobnego przełożonego, a redemptorystów neapolitańskich pozbawił wszelkich przywilejów. Założyciel bolał nad tym, ale znosił to cicho, z poddaniem się woli Bożej. Do tych cierpień przyczyniły się cierpienia fizyczne: reumatyzm, skrzywienie kręgosłupa i inne. Pochylony do ziemi, nie mógł już chodzić i został przykuty do fotela. Bóg doświadczył go także falą udręk moralnych: pokus, oschłości i skrupułów. Alfons Liguori zmarł 1 sierpnia 1787 r. w wieku 91 lat. Sława jego świętości była tak wielka, że Pius VI już w 1796 roku nakazał rozpoczęcie procesu kanonicznego. W 11 lat potem (1807) został ogłoszony dekret o heroiczności cnót Alfonsa. Pius VII dokonał jego uroczystej beatyfikacji w 1816 roku, a Grzegorz XVI kanonizował go w 1839 roku. W 10 lat potem Pius IX osobiście nawiedził grób św. Alfonsa (1849) i przy jego relikwiach odprawił Mszę świętą. Z tej okazji jako wotum ofiarował swój pierścień. Podobny pierścień ofiarował Jan XXIII w 1960 roku na wieść o kradzieży, jakiej dokonano w kaplicy św. Alfonsa. Pius IX ogłosił św. Alfonsa doktorem Kościoła (1871), a papieże Benedykt XV, Pius XI i Pius XII w publicznych wypowiedziach oddali mu najwyższe pochwały. Św. Alfons Liguori był ekspertem w tym, co dzisiaj nazywane jest teologią pastoralną. W swojej kapłańskiej pracy wygłosił ponad 500 misji i rekolekcji. Najwięcej jednak zasłużył się Kościołowi Chrystusa jako pisarz, jeden z najpłodniejszych, jakich znają dzieje chrześcijaństwa. Do dzieł, które mu zjednały największą sławę, należą: Teologia moralna, Uwielbienia Maryi, które zdobyły aż 324 wydania w różnych językach; rekordową popularność osiągnęła mała książeczka Nawiedzenie Najśw. Sakramentu i Najśw. Maryi Panny, która doczekała się ponad 2000 wydań w różnych językach. Łącznie wymienia się 160 tytułów prac, napisanych przez św. Alfonsa, których liczba wydań sięgnęła 17 125 w 61 językach! Św. Alfons pisał dla wszystkich: dla kapłanów, kleryków, zakonników, spowiedników, wiernych. Dzieła jego obejmują teologię dogmatyczną, moralną i ascetyczną. 26 kwietnia 1950 roku papież Pius XII ogłosił św. Alfonsa patronem spowiedników i profesorów teologii moralnej. Nauczanie duchowe św. Alfonsa zdominowało życie chrześcijańskie Italii XVIII w. Jest patronem zakonu redemptorystów; adwokatów, osób świeckich, spowiedników, teologów, zwłaszcza moralistów. W ikonografii św. Alfons przedstawiany jest w czarnej, zakonnej sutannie lub w szatach biskupich. Czasami trzyma krzyż lub ma różaniec na szyi. Bywa, że stoi przy nim anioł z pastorałem i mitrą. |
************************************************************************************************************
31 lipca
Święty Ignacy z Loyoli, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławioną Zdzisławę Cecylię Schelingową, zakonnicę, świętego Justyna de Jacobis, biskupa, błogosławionego Michała Oziębłowskiego, prezbitera i męczennika |
Inigo Lopez urodził się w roku 1491 na zamku w Loyola w kraju Basków (Hiszpania), jako trzynaste dziecko w zamożnym rycerskim rodzie. O jego wczesnej młodości mało wiemy. Otrzymał staranne wychowanie. Był paziem ministra skarbu króla hiszpańskiego, następnie służył jako oficer w wojsku wicekróla Nawarry. Nosił długie włosy, spadające mu aż do ramion, różnobarwne spodnie i kolorową czapkę. Publicznie najchętniej pojawiał się w pancerzu rycerza, nosząc miecz, sztylet i oręż wszelkiego rodzaju. Kiedy po latach opowiadał współbraciom o swoim życiu, wyznał, że do 30-tego roku życia oddawał się marnościom świata, że z próżnej żądzy sławy jego największą rozkoszą były ćwiczenia rycerskie. W czasie walk hiszpańsko-francuskich znalazł się w oblężonej Pampelunie. Zraniony poważnie w 1521 r. przez kulę armatnią w prawą nogę, został przewieziony do rodzinnego zamku. Długie miesiące rekonwalescencji były dla niego okresem łaski i gruntownej przemiany. Dla skrócenia czasu prosił o powieści rycerskie, ale na zamku ich nie było. Podano mu więc książkę znaną w całym średniowieczu, którą napisał bł. Jakub de Voragine – Złotą legendę. Bratowa podała mu ponadto Życie Jezusa Ludolfa de Saksa. Gdy tylko Inigo wyzdrowiał (chociaż na nogę kulał całe życie), opuścił rodzinny zamek i udał się do pobliskiego sanktuarium maryjnego, Montserrat. Zdumionemu żebrakowi oddał swój kosztowny strój rycerski. Przed cudownym wizerunkiem Maryi złożył swoją broń. Stąd udał się do Manrezy, gdzie zamieszkał w celi, użyczonej mu przez dominikanów. I tu jednak wydawało mu się, że ma za wiele wygód. Dlatego zamieszkał w jednej z licznych grot. Aby zdławić w sobie starego, próżnego, ambitnego człowieka, nie golił się ani nie strzygł, pościł codziennie i biczował się, nie obcinał paznokci, nie nakrywał głowy. Codziennie bywał u dominikanów na Mszy świętej. Oddawał się modlitwie i rozważaniu Męki Pańskiej. Szatan dręczył go gwałtownymi pokusami aż do myśli o samobójstwie. W takich zmaganiach powstał szkic jego najważniejszego dzieła, jakim są Ćwiczenia duchowne. Formę ostateczną otrzymały one dopiero w 1540 roku. Były więc owocem 19 lat przemyśleń i kontemplacji. Pragnąc nawiedzenia Ziemi Świętej i męczeństwa z rąk Turków, Ignacy zupełnie wyczerpany z sił, po prawie rocznym pobycie w Manrezie, przez Rzym i Wenecję udał się w pielgrzymkę. Żył z użebranych pieniędzy i czynionych po drodze przysług. W 1523 r. dotarł szczęśliwie do celu. Chciał tam pozostać do końca życia, dopiero w wyniku nalegań tamtejszego legata papieskiego wrócił do kraju. W drodze był dwukrotnie więziony pod zarzutem szpiegostwa. Po długiej podróży powrócił do Barcelony, gdzie przez dwa lata uczył się języka łacińskiego. Nie wstydził się zasiadać w ławie szkolnej z dziećmi, chociaż miał już wówczas 34 lata. Potem udał się do Alkala, by na tamtejszym uniwersytecie studiować filozofię. Wolny czas poświęcał nauczaniu prawd wiary prostych ludzi. Mieszkał w szpitalu i utrzymywał się za posługę oddawaną chorym. Jego żebraczy strój i niezwykły tryb życia wzbudziły u niektórych nadgorliwców podejrzenie, czy przypadkiem Ignacy nie należy do sekty alumbrado, która w tym czasie niepokoiła w Hiszpanii władze kościelne. Dostał się nawet do więzienia, które było w posiadaniu Świętej Inkwizycji. Po uwolnieniu z niego podążył do Salamanki, by na tamtejszym uniwersytecie kontynuować swoje studia (1527). I tu inkwizycja go zauważyła – ponownie trafił do więzienia. Przykre przesłuchania zniósł z radością dla Pana Jezusa. Po uwolnieniu z więzienia, w którym był kilka tygodni, powrócił do Barcelony, a stąd udał się do Paryża (1528). Miał już wówczas 37 lat. Utrzymywał się znów z żebraniny. Dla uzbierania koniecznych opłat w wolnych miesiącach udał się w charakterze żebraka do Belgii i Anglii. Na uniwersytecie paryskim Ignacy zapoznał się i zaprzyjaźnił ze św. Piotrem Faberem i ze św. Franciszkiem Ksawerym. Do ich trójki dołączyli niebawem Jakub Laynez, Alfons Salmeron, Mikołaj Bobadilla, Szymon Rodriguez i Hieronim Nadal. Wszyscy zebrali się rankiem 15 sierpnia 1534 roku w kapliczce na zboczu wzgórza Montmartre i tam w czasie Mszy świętej, odprawionej przez Piotra Fabera, który miesiąc wcześniej otrzymał święcenia kapłańskie, złożyli śluby ubóstwa, czystości oraz wierności Kościołowi, a zwłaszcza Ojcu Świętemu. W ten sposób powstał nowy zakon, zwany Towarzystwem Jezusowym. Wszyscy skierowali swoje kroki do Wenecji, by stamtąd odpłynąć do Ziemi Świętej, nawracać niewiernych i z ich ręki ponieść śmierć męczeńską. Do pielgrzymki jednak nie doszło, gdyż Turcja prowadziła właśnie wojnę z Wenecją. Udali się więc do Rzymu, aby przedstawić się papieżowi i oddać się do jego dyspozycji. Paweł III przyjął ich życzliwie. Korzystając z jego zachęty, wszyscy przyjęli święcenia kapłańskie (1536), oddali się posłudze chorym w szpitalach i nauczaniu prawd wiary wśród dzieci. Papież polecił, by Ignacy nakreślił szkic konstytucji nowego zakonu. Ignacy uczynił to pod nazwą Formuła Instytutu. Papież po przejrzeniu jej zażądał, by napisać całe konstytucje. Po wielu przeszkodach Rzym zatwierdził je w 1540 roku. Liczba członków Towarzystwa bardzo szybko rosła. Już w roku następnym (1541) św. Franciszek Ksawery został zaproszony do Indii. W tym samym czasie św. Piotr Faber głosił słowo Boże w północnych Włoszech, w południowej Francji i w Hiszpanii. W roku 1541 zebrała się pierwsza kapituła generalna. Przełożonym generalnym jednogłośnie został wybrany Ignacy. W tym samym roku papież oddał jezuitom do dyspozycji kościół w Rzymie pw. Matki Bożej della Strada (Patronki w drodze). W roku 1542 jezuici założyli w Coimbrze (Portugalia) słynne kolegium, które miało się stać zawiązką uniwersytetu. W 1550 r. do zakonu zgłosił się sam wicekról Katalonii, książę Gandii, św. Franciszek Borgiasz. Przez ostatnich 16 lat życia Ignacy był przykuty do swojego biurka i rzadko opuszczał progi domu generalnego swego zakonu, by być zawsze do dyspozycji duchowych synów. Nękany różnymi chorobami i dolegliwościami, 30 lipca 1556 roku zapowiedział swoją śmierć i poprosił o udzielenie mu odpustu papieskiego. Współbracia zdziwili się. Kiedy zaś przypuszczali, że mu jest lepiej, po wieczerzy odeszli od jego łoża. Gdy jednak powrócili dnia następnego, Ignacy był już w agonii i zmarł na ich rękach 31 lipca 1556 r. Pozostawił po sobie 7 tysięcy listów, zawierających nieraz cenne pouczenia duchowe, Opowiadanie pielgrzyma oraz Dziennik duchowy – świadectwo mistyki ignacjańskiej. W ewolucji chrześcijańskiej duchowości szczególne znaczenie mają Konstytucje zakonu, w których zniósł obowiązek wspólnego odmawiania oficjum, przestrzegania reguły klasztornej, nakazując w zamian praktykowanie codziennej modlitwy myślnej, a liturgię wskazując jako źródło życia duchowego. Szczególnie obfity owoc wydają do dziś Ćwiczenia duchowe – pierwowzór rekolekcji. W swoim nauczaniu Ignacy przypominał, że człowiek musi dokonać pewnego wysiłku, aby współpracować z Bogiem. Beatyfikacji Ignacego Loyoli dokonał papież Paweł V (w 1609 r.), a kanonizacji – Grzegorz XV (w 1623 r.). Św. Ignacy jest patronem trzech diecezji w kraju Basków; zakonu jezuitów; dzieci, matek oczekujących dziecka, kuszonych, skrupulantów, żołnierzy oraz uczestników rekolekcji – zarówno rekolektantów, jak i rekolekcjonistów. Jego relikwie spoczywają w rzymskim kościele di Gesu. Zakon jezuitów odegrał szczególną rolę także w Polsce. Wydał między innymi takie postaci, jak: św. Stanisław Kostka i św. Andrzej Bobola – patroni Polski, św. Melchior Grodziecki oraz Jakub Wujek (tłumacz pierwszej drukowanej “Biblii” w Polsce), Piotr Skarga Pawęski (wybitny kaznodzieja), Maciej Sarbiewski (poeta zwany polskim Horacym), Franciszek Bohomolec (ojciec komedii polskiej), Adam Naruszewicz (biskup, historyk, poeta), Franciszek Kniaźnin (poeta), Jan Woronicz (arcybiskup, prymas Królestwa Polskiego, poeta), Grzegorz Piramowicz (sekretarz Komisji Edukacji Narodowej) i bł. Jan Beyzym (apostoł trędowatych na Madagaskarze). W ikonografii św. Ignacy przedstawiany jest w sutannie i birecie lub w stroju liturgicznym z imieniem IHS na piersiach, niekiedy w stroju rycerskim i w szatach pielgrzyma. Jego atrybutami są: księga; globus, który popycha nogą; monogram Chrystusa – IHS; napis AMDG – Ad maiorem Dei gloriam – “Na większą chwałę Boga”; krucyfiks, łzy, serce w promieniach, smok, sztandar, zbroja. |
***********************
Skutki jednego nawrócenia
***
Zmiana życiowego kursu nieraz wiąże się z przykrymi wydarzeniami. Ale może być tak, że z owoców tej zmiany mogą przez wieki korzystać miliony ludzi.
Wezwanie do młodych mężczyzn: „Zostań w domu, jeżeli myśl o wstąpieniu jest powodem twojego niepokoju albo czyni ciebie nerwowym; nie przychodź do nas, jeżeli masz Kościół za macochę, a nie kochasz go jak matkę; nie przychodź, jeżeli sądzisz, że wyświadczysz łaskę Towarzystwu. Przyjdź do nas, jeżeli służba Chrystusowi jest sensem twojego życia; jeśli masz kręgosłup dość mocny, umysł otwarty, jasne idee i serce większe niż świat, jeśli umiesz pożartować z innymi, a czasem pośmiać się także z siebie”.
W ten sposób do adeptów zakonu apelował o. Pedro Arrupe SJ, generał Towarzystwa Jezusowego w latach 1965–1983. Obecnie trwa jego proces beatyfikacyjny. Jeśli zakończy się on pomyślnie, sługa Boży dołączy do 230 świętych i błogosławionych jezuitów. Wielu wśród nich misjonarzy, jak św. Franciszek Ksawery, który schrystianizował kawał Dalekiego Wschodu i chyba tylko św. Paweł mógłby z nim konkurować pod względem liczby nawróconych dusz. Wielu tam też męczenników za wiarę, jak uśmiercony przez rodaków na krzyżu Japończyk Paweł Miki albo Polak Andrzej Bobola, zamęczony przez kozaków. Są tam wielkie osobistości, jak św. Robert Bellarmin, kardynał i doktor Kościoła, i młodzi chłopcy stawiający pierwsze kroki na drodze zakonnej – jak św. Stanisław Kostka. Wszyscy oni odnowili Kościół, bo tak zawsze działa świętość.
Dziś Towarzystwo Jezusowe liczy 16 700 zakonników rozsianych po całym świecie. W Polsce jest ich niespełna 600. Jezuici są tam, gdzie potrzebuje ich Kościół. Pracują na misjach, prowadzą parafie i sanktuaria, ośrodki duszpasterskie, domy rekolekcyjne, wydawnictwa, instytucje kulturalne, ośrodki terapeutyczne, szkoły i uniwersytety. „Gdziekolwiek w Kościele, także na najtrudniejszych i najbardziej wysuniętych obszarach, na rozdrożach ideologii, na społecznych frontach dokonywała się i wciąż dokonuje konfrontacja palących pragnień człowieka i odwiecznego przesłania Ewangelii, tam byli i wciąż są jezuici” – powiedział o zakonie papież Paweł VI.
Celny strzał
A wszystko zaczęło się od… kuli armatniej. Pocisk został wystrzelony z francuskiej armaty w kierunku twierdzy w hiszpańskiej Pampelunie dokładnie 500 lat temu – 20 maja 1521 roku. Wiele kul tam wtedy poleciało, ale akurat ta trafiła w nogi 26-letniego szlachcica o imieniu Iňigo (Ignacy). Jedną całkiem zdruzgotała, a drugą poważnie raniła.
Dla Iňiga to był moment zwrotny, choć jeszcze o tym nie wiedział. Do tej pory „był człowiekiem oddanym marnościom tego świata. Szczególniejsze upodobanie znajdował w ćwiczeniach rycerskich, żywiąc wielkie i próżne pragnienie zdobycia sławy”, jak opowie po latach. Teraz został zmuszony do wyhamowania. Dwukrotne łamanie źle zrastających się kości, a potem naciąganie jednej nogi, aby nie była krótsza od drugiej – wszystko oczywiście bez znieczulenia – przysporzyły mu okrutnego bólu. A jednak nawet nie jęknął. Podczas operacji jedynym znakiem, że cierpi, były jego silnie zaciśnięte pięści.
Ledwo wywinął się śmierci, zaczął zdrowieć. Nie mogąc jeszcze stąpać chorą nogą, musiał leżeć w łóżku. „A ponieważ bardzo był rozmiłowany w czytaniu książek światowych i pełnych różnych zmyślonych historii, tak zwanych romansów rycerskich, więc czując się dobrze, poprosił dla zabicia czasu o jakieś pozycje tego rodzaju. W tym domu nie było jednak żadnych takich książek, które zwykł był czytać. Dlatego dano mu »Życie Chrystusa« i księgę »Żywotów świętych« w języku hiszpańskim” – czytamy w autobiografii.
Cóż miał robić, zaczął czytać i stwierdził, że to go wciąga. Gdy przerywał, oddawał się marzeniom o czynach rycerskich, dokonywanych w wyobraźni dla damy wysokiego rodu. W pewnym momencie myśli te zaczęły się mieszać z obrazami pochodzącymi z lektury. Sam zaczął się łapać na rozważaniu: „Co by było, gdybym zrobił to, co św. Franciszek albo św. Dominik?”. Wydało mu się to możliwe, a nawet konieczne. I tak zaczęły się w nim ścierać dwie wizje życia. Wtedy zauważył, że myśli „światowe”, choć przyjemne, pozostawiają w nim osad niezadowolenia. Z kolei gdy myślał o czynach pobożnych lub ascezie, czuł radość nawet po zaprzestaniu tych rozważań. Pewnego razu zrozumiał, że jedne myśli czynią go smutnym, inne zaś radosnym. „I tak powoli doszedł do poznania różnych duchów, które w nim działały – jednego szatańskiego, drugiego Bożego” – wspomni po latach.
To odkrycie stanie się podstawą „Ćwiczeń duchowych”. „To było jego pierwsze rozważanie o rzeczach Bożych; a kiedy potem oddawał się Ćwiczeniom, stąd czerpał swoje pierwsze światło do rozpoznania różnicy duchów” – zapisał biograf, notujący wspomnienia Ignacego.
Owocem jego doświadczenia stała się niewielka książeczka, która do dziś stanowi wielką pomoc dla ludzi pragnących rozeznawać duchowe poruszenia i przez to unikać błędów na drodze wiary. To właśnie „Ćwiczenia duchowe” stały się podstawą rekolekcji ignacjańskich, które od stuleci odmieniają życie uczestniczących w nich katolików. Co ciekawe, dzisiaj ich popularność jeszcze wzrasta. Kolejne serie rekolekcji z reguły mają komplet chętnych.
Pius XI w encyklice „Mens nostra” nazwał duchowe ćwiczenia zaproponowane przez Ignacego „najmądrzejszym i ze wszech miar uniwersalnym kodeksem reguł zdolnych wprowadzić duszę na drogę zbawienia i doskonałości”.
To takie proste
Piotr Sudoł z Instytutu Gość Media trafił na rekolekcje ignacjańskie kilka lat temu. Przeżywał wtedy kryzys. – Myślałem, że wszystko u mnie jest nie tak: złe decyzje, złe miejsce, zła praca… Pewnego dnia rano wychodzę z pociągu, idę do pracy i nagle otrzymuję wewnętrzny komunikat: „W tych rekolekcjach dam ci odpowiedź na twoje pytania”. Myślałem, że dostanę jakąś receptę, jak sobie z kryzysem poradzić. Okazało się nią pięć dni „fundamentu”. Wróciłem do domu z przeświadczeniem, że wszystko jest na właściwym miejscu. Tak ma po prostu być, niczego nie muszę zmieniać. Ty się, człowieku, boksujesz z życiem, a nagle widzisz, że wszystko jest w porządku! – opowiada.
To było przemieniające odkrycie. – Moim zdaniem to, co Ignacy napisał po swojej przemianie, zasługuje na Nobla. Jest w tym nieprawdopodobna prostota. Na przykład rozpraszasz się na modlitwie, to dołóż sobie pięć minut. To działa, bo gdy zły duch cię podchodzi i rozprasza, a ty z tego powodu dokładasz sobie modlitwy, to on się wycofuje, bo przecież chodziło mu o coś odwrotnego – śmieje się. – Ludzie myślą, że życie, wiara, ich problemy są bardzo trudne i skomplikowane, a duchowość ignacjańska ma na to tak banalnie prostą receptę, że aż śmiech bierze – zauważa.
Odkrył też ignacjański rachunek sumienia. – Właściwie to tego nawet nie powinno się nazywać rachunkiem sumienia. To ogromna pomoc w samoświadomości, kontroli emocji, poznaniu samego siebie, swoich skłonności, wad, zalet. Ja teraz nie z książek, ale z własnego doświadczenia wiem, że to działa – cieszy się Piotr.
Nie sposób zliczyć osób, które za sprawą duchowości ignacjańskiej przeszły podobną życiową zmianę.
Nowy wzrok
20 maja, w 500. rocznicę nawrócenia św. Ignacego, Towarzystwo Jezusowe rozpoczyna Jubileuszowy Rok Ignacjański, który potrwa do 31 lipca 2022 r. Obejmie także 400. rocznicę kanonizacji św. Ignacego, która miała miejsce 12 marca 1622 roku. Hasło Roku Jubileuszowego brzmi: „W Chrystusie ujrzeć wszystko na nowo”. W Polsce z tej okazji rozpoczęła się peregrynacja relikwii świętego. Odwiedzą one parafie jezuickie i inne miejsca, w których posługują jezuici.
Początkiem przemiany Ignacego Loyoli był wypadek, który go dosłownie powalił. Ważnym elementem jego nawrócenia był też… brak książek, które chciał czytać, i obecność takich, które go (jeszcze) nie interesowały. Wiele mówi to o zdarzeniach, które zwykliśmy nazywać nieszczęściami. Ostatecznie zaś to od współpracy z łaską Bożą zależy, czy katastrofa naszych planów pozostanie przyczyną utyskiwań i zgorzknienia, czy okaże się początkiem „ujrzenia wszystkiego na nowo”.•
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
*******************************
Święty Ignacy – patron Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia
31 lipca w kalendarzu liturgicznym jest wspomnienie św. Ignacego Loyoli, założyciela Towarzystwa Jezusowego i jednego z patronów Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia, które w swej historii korzystało z duchowości ignacjańskiej. Święta Siostra Faustyna w swym „Dzienniczku” dwa razy wspomina tego Świętego, gdy pisze o jego radach przy zachowaniu ślubu posłuszeństwa oraz o wizji, którą miała w 1935 roku: „Dzień św. Ignacego. Modliłam się gorąco do tego Świętego, robiąc mu wyrzuty, jak może patrzeć na mnie, a nie przyjść mi z pomocą w tak ważnych sprawach, to jest w spełnieniu woli Bożej. Mówiłam do tego Świętego: Ty, Patronie nasz, któryś był zapalony żarem miłości i gorliwości o większą chwałę Bożą, proszę cię pokornie, dopomóż mi w spełnieniu zamiarów Bożych. Było to w czasie Mszy świętej. – Wtem ujrzałam, po lewej stronie ołtarza św. Ignacego z dużą księgą w ręku, który mi rzekł te słowa: «Córko moja, nie jestem obojętny na sprawę twoją, reguła ta da się zastosować i w tym Zgromadzeniu». Wskazując ręką na księgę, znikł. Ucieszyłam się niezmiernie tym, jak bardzo święci o nas myślą i jak ścisła łączność jest z nimi. O dobroci Boża, jak piękny jest świat wewnętrzny, że już tu na ziemi obcujemy ze świętymi. Cały dzień odczuwałam bliskość tego drogiego mi Patrona.
***************************************
O byciu wdzięcznym jak Święty Ignacy Loyola
Bóg ponad wszystko
Święci tym się wyróżniają, że z łatwością spostrzegają przejawy miłości Boga w codzienności. Ich myśli, pragnienia, wybory i cała świadoma aktywność są przeniknięte Bogiem jako Kimś upragnionym. Chcą zbliżać się do Boga poprzez każdy czyn. Pragną podobać Mu się we wszystkim, a jeśli w czymś uchybiają, to szybko to zauważają i – żałując – ze wszystkich sił ponownie zwracają się ku Bogu.
Święty Ignacy Loyola, którego 450 rocznica śmierci przypada w roku 2006 (stąd tegoroczny Jubileusz – http://www.jezuici.pl/jubileusz/), miłował Boga ponad wszystko, a Chwała Boga obchodziła go najbardziej. Wszystko, co zamierzał i czynił, było poprzedzone pytaniem o zgodność z Wolą Boga. Znane jest Jego życiowe zawołanie: Omnia ad majorem Dei gloriam – wszystko na większą Chwałę Boga! W licznych mistycznych doznaniach 1 dane mu było oglądać tę Chwałę – wspaniałość Boga. Nic zatem dziwnego, że z niesłabnącą pasją dążył do tego, by jego osobista aktywność i aktywność całego założonego przez niego zakonu jezuitów była przyporządkowana Chwale Boga. Nie cokolwiek innego, ale sam Bóg, właśnie Jego Chwała, ma stanowić o treści intencji, przenikającej wszystkie pragnienia, decyzje i czyny. Można powiedzieć, że (świętą) obsesją Ignacego Loyoli było mieć we wszystkim „dobrą intencję” czy, inaczej, „czystą intencję”. Nie tylko nowicjuszom, rozpoczynającym życie w Towarzystwie Jezusowym, kładł na serce to jedno: Niech się wszyscy starają mieć czystą intencję nie tylko co do stanu swego życia, ale także co do wszystkich poszczególnych spraw, zawsze to w nich mając szczerze na oku, aby służyć i podobać się Dobroci Bożej raczej dla Niej Samej oraz dla miłości i niezrównanych dobrodziejstw, którymi nas uprzedziła, niż dla bojaźni kar lub nadziei nagrody, choć i tymi pobudkami wspierać się powinni. Trzeba ich też często zachęcać, aby we wszystkim szukali Boga, uwalniając się w miarę możności z miłości wszelkich stworzeń, tak by całą miłość przenieść na ich Stwórcę, Jego miłując we wszystkich stworzeniach, a wszystkie stworzenia w Nim według najświętszej i Boskiej Jego woli (Konstytucje [288] 26). – Jeśli naprawdę uważnie wczytamy się w kilka powyższych zdań i dojrzymy ład życia osobowego, który św. Ignacy Loyola przedkłada i zaleca, to jego myślenie i wartościowanie nie wyda się nam w niczym przesadzone czy tym bardziej… gorszące. Wszystko bowiem, także wszystkie stworzenia, mają swoje godne miejsce, ale w Bogu! Wszystko jest miłowane w Bogu.
Wśród wybitnych rysów osobowości świętego Ignacego jest pewne pytanie, które on często sobie zadawał: quid agendum – co należy czynić? Co należy czynić, by mieć we wszystkim dobrą, czystą intencję? Co należy czynić, by przez kolejny wybór i czyn nie oddalić się od Boga, ale zbliżyć się do Niego i z Nim współdziałać? Co czynić, by podejmowana decyzja była odpowiedzią na wciąż aktywną i często zauważaną miłość Boga do człowieka?
Spróbujmy i my zadać sobie ulubione pytanie św. Ignacego Loyoli: co należy czynić, by nabrać nawyku zauważania miłości Boga w naszym życiu. Co należy czynić, co przedsięwziąć, by z pewną regularnością zauważać Miłość Boga i miłować Jego Miłość? Co należy czynić, by być szczerze wdzięcznym?
To niewątpliwie dobra rzecz: móc często zauważać cudną miłość Boga i móc się nią delektować, a także przeżywać swoje życie jako nieustanną odpowiedź na tę miłość. Piękną rzeczą jest być człowiekiem wdzięcznym. Jest to „godne i sprawiedliwe” w odniesieniu do Boga Dawcy, a człowieka czyni pięknym, promiennym. Bycie wdzięcznym ma i tę wielką zaletę, że chroni przed popadnięciem w takie choroby duszy jak zgorzknienie, pretensjonalność czy pycha.
Padło pytanie o sztukę bycia wdzięcznym; pośrednio jest to (może) pytanie o sztukę stania się osobą pełną wdzięku… Odpowiedź, obrazową i poetycką, możemy wziąć z Księgi Barucha. Trzeba „wstępować na miejsce wysokie”(por. Ba 5, 5), by uważnym wejrzeniem ogarnąć miniony czas (dzień, kilka dni) i dać się olśnić niezliczonymi darami Boga.
Dla świętego Ignacego to biblijno – poetyckie wskazanie przybiera kształt czegoś bardzo systematycznego i metodycznego, a mianowicie pięciopunktowego rachunku sumienia (zob.: Ćwiczenia duchowne, www.jezuici.pl/ignatiana/cd.html). Każdy z tych punktów, każde z pięciu zaleconych działań – spojrzeń tym się charakteryzuje, że domaga się maksimum (a przynajmniej minimum) skupienia i uważności, które z kolei służą przeżywaniu, sprawdzaniu i poprawianiu swych podstawowych relacji. Ograniczę się teraz do omówienia tylko pierwszego punktu – spojrzenia, zaleconego w pierwszym punkcie ogólnego rachunku sumienia 2. Chodzi w nim, oczywiście, o dziękowanie Bogu za dobrodziejstwa. Święty Ignacy daje zwięzłe zalecenie:
Dziękować Bogu Panu naszemu za o otrzymane dobrodziejstwa.
Poniżej proponuję kilka punktów oświetlających temat dziękowania Bogu za dary. Najpierw przypomnijmy sobie niektóre biblijne zachęty do bycia wdzięcznym.
„Nie wahajcie się wyrażać Mu wdzięczności”
W każdej Mszy św. pada wezwanie: Dzięki składajmy Panu Bogu naszemu, a wierni odpowiadają: godne to i sprawiedliwe. – Tak, Bóg jest godny tego, by Mu dziękować. Z góry wiedzmy, że tylko cząstkę Bożych darów potrafimy dostrzec i za nie podziękować. Tak mówi o tym Mądrość Syracha: „Nie jest dane świętym Pana, by mogli opowiedzieć wszystkie godne podziwu dzieła Jego (…) zaledwie iskierką są te, które poznajemy” (Syr 42, 17. 22).
Słowo Boże nie tylko ośmiela nas do dziękowania, ale i zobowiązuje: „Ogłaszajcie przed wszystkimi ludźmi dzieła Boże, jak są godne uwielbienia, i nie wahajcie się wyrażać Mu wdzięczności” (Tb 12,6). Podobnych wezwań znajdziemy w Psalmach co najmniej kilka: „Złóż Bogu ofiarę dziękczynną” (Ps 50,14). „Dobrze jest dziękować Panu i śpiewać imieniu Twemu, o Najwyższy” (Ps 92,2). „Kto składa Mi ofiarę dziękczynną, ten Mi cześć oddaje” (Ps 50,23).
Także św. Paweł z nalega, by kształtować w sobie „wdzięczne usposobienie”: „Dziękujcie zawsze za wszystko Bogu Ojcu w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa!” ((Ef 5, 20). Raczej winno być wdzięczne usposobienie” (Ef 5,4). „Umacniajcie się w wierze, jak was nauczono, pełni wdzięczności”(Kol 2, 7). „I bądźcie wdzięczni!” (Kol 3,15).
Przy okazji uzdrowienia dziesięciu trędowatych Jezus wyraźnie powiedział, co myśli o potrzebie wdzięczności: „Wtedy jeden z nich widząc, że jest uzdrowiony, wrócił chwaląc Boga donośnym głosem, upadł na twarz do nóg Jego i dziękował Mu. A był to Samarytanin. Jezus zaś rzekł: Czy nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu? Żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec” (Łk 17, 15-18).
W kolejnym punkcie zobaczmy, o co się potykamy, gdy próbujemy być wdzięczni.
Utrudnienia w byciu wdzięcznym
U podstaw obecnego rozważania leży przekonanie, że w każdym dniu mamy wiele powodów, by być wdzięcznym wobec Boga. Tak, bywają takie dni, w których życie jawi się nam przede wszystkim jako bardzo trudne, pełne ciężarów, lęków i zadań ponad siły. Te trudne doświadczenia tak nas zajmują i na sobie koncentrują, że nawet nie próbujemy przebić się ku „słonecznej stronie życia”. Czujemy się czasem nazbyt przygnębieni, smutni. – Jednak mimo to, wbrew narzucającym się pierwszym odczuciom, jesteśmy (i to zawsze) zdolni do dziękowania Bogu; także wtedy, gdy życie jawi się nam jako trudne. Z dziękowaniem Bogu nie trzeba czekać aż pojawią się okoliczności szczególnie sprzyjające. To wizja wiary uzdalnia nas do widzenia tego, czego na pierwsze (naturalistyczne) wejrzenie nie widać. To ta wizja wiary pozwala św. Pawłowi, niebywale przecież obarczonemu i bardzo cierpiącemu, powiedzieć: Sądzę, że cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić (Rz 8, 18).
Największą przeszkodę w byciu wdzięcznym stanowi bezbożność, zarówno teoretycznie uzasadniana jak ta praktycznie panująca w naszym sercu.
O ile człowiek pobożny cały zwraca się do Boga, to bezbożny – siebie stawia w centrum. Żywi on błędne przekonanie, że wszystko zawdzięcza sobie. Na tępą głupotę tego pogańskiego przekonania trudno znaleźć sposób. Święty Paweł w takiej sytuacji mówił bez ogródek: choć Boga poznali, nie oddali Mu czci jako Bogu ani Mu nie dziękowali, lecz znikczemnieli w swoich myślach i zaćmione zostało bezrozumne ich serce. Podając się za mądrych stali się głupimi (Rz 1, 21-22).
Gdy stawimy z jednej strony pobożność i rozumność, a z drugiej bezbożność i głupotę, to nie mamy wątpliwości, co należy wybrać. To pobożność jest rozumna i piękna. Zaś pobożność, jak powiedziałby św. Ignacy, to łatwość znajdywania Boga we wszystkim. Ta łatwość (znajdywania Boga we wszystkim) może wzrastać albo maleć i zanikać. Zależy to w dużej mierze od nas samych, konkretniej m. in. od przenikliwości poznawczej, która wręcz demaskatorsko ujawnia straszną brzydotę niewdzięczności. Św. Ignacy, odwołując się do intuicji człowieka duchowego, tak o tym pisze: „Kiedy się to rozważa w obliczu Jego Boskiej dobroci, to wśród wszelkich wyobrażalnych niegodziwości i grzechów niewdzięczność należy do najbardziej obrzydliwych rzeczy wobec naszego Stwórcy i Boga i wobec stworzeń, które uczynił On dla swojej Boskiej i wiecznej chwały; jest ona zapoznaniem otrzymanych dóbr, łask i darów; przyczyną, początkiem i źródłem wszelkiego zła i grzechów.” 3 – Tak, dobrze jest brzydzić się „rzeczą obrzydliwą”, miast mieć w niej upodobanie.
Na obrzydzenie zasługują też trzej „zabójcy wdzięczności”.
Pierwszym zabójcą wdzięczności „jest duma, która wierzy, że wszystko musi sama zrobić i być „sobą” tylko wtedy, kiedy sama wszystkiemu podoła i wszystko jedynie sobie zawdzięcza. Drugim jest łatwość, z jaką wszystko się przyjmuje; nie uświadamia się już sobie, że zdrowie, udane przedsięwzięcie, wspaniała pogoda itd. są darami. Trzecim „zabójcą wdzięczności” jest fałszywe myślenie wymaganiami, które sądzi, że do wszystkiego ma prawo, i wymaga tego, co może być jedynie darowane.” 4
Oprócz wspomnianych poważnych utrudnień w dostrzeganiu Bożych darów i w dziękowaniu – są zapewne jeszcze inne, bardziej poniekąd prozaiczne, ale równie destrukcyjne. Myślę tu zwłaszcza o potężnym wpływie cywilizacji, która proponuje ogrom absorbujących dźwięków i obrazów, a także błędnych sposobów na życie. Coraz też trudniej być człowiekiem wewnętrznie skupionym i zrównoważonym. Coraz trudniej oderwać się od tego, co czasowe, i dostrzec wieczną przyszłość.
Opisy i analizy uwarunkowań, które bardzo nam ciążą i przeszkadzają, to nie wszystko. Najważniejsze jest to, byśmy po prostu czynili to, co czynić należy! Przejdźmy zatem do wskazania tego, co pomaga praktykować zalecenie z pierwszego punktu rachunku sumienia.
Jest Komu dziękować, jest za co dziękować!
Nasze domy stoją na fundamentach. W filozofii i w każdej dyscyplinie naukowej odwołujemy się do fundamentów, do założeń, do pierwszych zasad. Nasze działanie „zadane” nam w pierwszym punkcie rachunku sumienia też ma swój fundament – założenie. Zalecone działanie zasadza się na solidnym fundamencie, gruncie. – Oczywiście, nie da się za każdym razem (słownie) uobecnić to wszystko, co stanowi fundament, zasadę. Tak jak fundamenty domów (a także korzenie drzew) są na ogół ukryte, tak jest i tu – w obszarze życia duchowego. Trzeba jednak do fundamentów i korzeni jakoś sięgać. Niemniej jednak kilka takich fundamentalnych stwierdzeń przywołajmy.
Chcąc uzasadnić sens pierwszego punktu rachunku sumienia, musielibyśmy przypomnieć sobie wszystkie wypowiedzi Boga z Pisma Świętego, które mówią o Jego stale czynnej miłości wobec nas. Bóg nieustannie kocha nas, stwarza i współdziała z nami dla naszego dobra. To dlatego św. Katarzyna Sieneńska powie: cali jesteśmy utkani z miłości, zaś Autor pełnych bólu Lamentacji potrafi odwoływać się do niezawodnej miłości Boga nawet pośród największych udręk, duchowych i fizycznych:
Nie wyczerpała się litość Pana, miłość nie zgasła.
Odnawia się ona co rano: ogromna Twa wierność (por. Lm 3, 22 n).
Benedyktyński mnich (David Steindl-Rast w książce „Uwaga serca”): „Codziennie z każdym okamgnieniem darowane są nam niezliczone rzeczy. Musimy tylko uważać na to, a wdzięczność prawie że nas zaleje. […] Być może komuś się wydaje, że to ciężkie, znajdować codziennie nowy powód wdzięczności. To nie jest ciężkie. Często przychodzą mi do głowy cztery lub pięć powodów. Wcale nie mogę sobie wyobrazić, jakim starym musiałbym się stać, aby wyraźnie zmniejszyć ten zapas” 5.
Ojciec G.M. Hopkins SI z wrażliwością właściwą poecie i mistykowi zapewnia: „Świat nasz jest nasycony świetnym blaskiem Boga. Ten blask chciałby wybuchnąć jak błysk złotych listków; Wzbiera, tłoczy się, sączy oliwą kroplistą – na nas. (…)W głuchych głębiach wszechrzeczy śpi olśnienie świeże”. Inny poeta, Jerzy Liebert, tak mówi o tym samym: „W całą naturę wpisana jest miłość, trzeba mieć tylko otwarte oczy”.
Mieć oczy otwarte i wystarczająco uważne, a także dość przenikliwe, by wszędzie widzieć Boga i Jego miłość do nas, to pewna nabywana umiejętność, to sztuka, którą doskonalimy, ćwicząc się w niej. W tej sztuce jest coś z dobierania okularów. Jedne szkła, zwłaszcza przypadkowo dobrane, wszystkiego nam w życiu nie załatwią. Nie wystarczy ani „szkiełko mędrca” czy naukowca, nie wystarczy nawet cała wiedza dostępna na stronach internetowych. .. Jest na ten temat wiersz – warty przytoczenia. Jego tytuł Dippold optyk. Został on napisany przez Edgara Lee Mastersa jako epitafium nagrobne dla optyka o nazwisku Dippold. – Słuchając tego wiersza przenieśmy się w wyobraźni do pracowni optyka. Zastajemy go przy dobieraniu okularów. Padają pytania:
Co widzisz teraz?
Czerwone, żółte, purpurowe kule.
Chwileczkę! Teraz?
Ojca, siostrę, matkę.
W porządku, a teraz?
Rycerzy w zbrojach, piękne kobiety, miłe twarze.
Weź te!
Łan zboża, miasto.
Świetnie! A teraz?
Młodą kobietę, nad nią schyleni Aniołowie.
Mocniejsze szkła! A teraz?
Liczne kobiety, ich wzrok jasny, usta rozchylone.
Weź te!
Tylko puchar na stole.
Aha. Spróbujmy tych szkieł.
Tylko otwarta przestrzeń – nic określonego.
Zgadza się. Teraz?
Sosny, jezioro, letnie niebo.
Te lepsze. Teraz?
Książka.
Przeczytaj mi stronę.
Nie mogę, wzrok biegnie poza nią.
Przymierz te!
Głębia powietrza.
Wyśmienicie! I teraz?
Światło! Tylko światło,
W nim każda rzecz jak zabawka.
W porządku. Takie właśnie damy okulary. 6
Nikt z nas (noszących okulary) takich rozmów z optykiem na pewno nie prowadził… Prawdą jest jednak, że wszyscy przeczuwamy przesłanie poety. Chcielibyśmy mieć „ostatnie” szkła, gdyż dzięki nim widać nie tylko pewne fragmenty rzeczywistości, ale i samo Światło; Światło! Tylko światło, W nim każda rzecz jak zabawka. Pewnie o tym samym świetle Boskiej Miłości mówi Psalmista (w psalmie 36, 10): Albowiem w Tobie jest źródło życia i w Twej światłości oglądamy światłość. „Światłość” czy Światło Boże jest tożsame z Jego Miłością. W Świetle Miłości wszystko widać takie, jakie jest, czyli jako miłosny dar, jako prezent. Szkła, o których mowa pod koniec wiersza, sprawiają, że jesteśmy kontemplatywni w działaniu(contemplativi in actione). Kontemplatywni w działaniu radują się, widząc, jak Bóg jest zawsze i wszędzie obecny, jak udziela im Siebie i nieustannie ogarnia ich poprzez rzeczywistość, tę codzienną, tak bardzo z pozoru zwyczajną. Przychodzą tu na pamięć słowa św. Pawła: Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra, z tymi, którzy są powołani według Jego zamiaru (Rz 8,28).
Po wysłuchaniu powyższych naprowadzeń i świadectw – podejmijmy próbę czynienia osobiście tego, do czego zachęca nas pierwszy punkt codziennego rachunku sumienia.
Stałe pytania – świeże odpowiedzi
Praktycznie oznacza to, że na modlitwie zadamy sobie proste pytania i damy na nie konkretne odpowiedzi. Gdy na nie odpowiemy, to okaże się, że ta nasza tzw. szara codzienność, wcale nie jest taka szara, lecz jest pełna blasku, gdyż jest pełna Boga, pełna Jego miłości. Okaże się, że Dawid naprawdę ma rację, gdy o każdym swoim dniu mówi, że Bóg nasyca go dobrami – On twoje dni nasyca dobrami (Ps 103, 3). Oto kilka przykładowych pytań, które pomagają ustawić kąt patrzenia na miniony dzień:
Co dobrego dziś mnie spotkało?
Kto był dziś dla mnie dobry?
Kto i czym dziś mnie obdarował?
Dla kogo ja byłem dziś dobry?
Ile osób trudziło się dzisiaj, bym miał wodę i pokarm, prąd i gaz, i tyle innych rzeczy, koniecznych bądź przydatnych, upiększających bądź ułatwiających moje życie?
Ile osób publicznych (duszpasterzy, uczciwych polityków, artystów, naukowców, pracodawców, pracowników itd.) przyczyniało się do mojego dobrobytu i pomyślności?
Tę listę pytań możemy wydłużyć i uczynić ją bardziej osobistą. 7
Możemy też pytać wprost o działanie Boga:
Czym „Bóg wszelkiej pociechy” (2 Kor 1,3) sprawił mi dziś radość?
Jak Bóg Ojciec wyznawał mi dziś swoją miłość i jak darzył pokojem, gdy np. mówił do mnie poprzez Pismo św., na modlitwie, w liturgii, w lekturach?
Czy odczułem dziś przypływy zaufania, ogarnięcia miłością (od Boga i do Boga) lub pomnożenie nadziei?
Czasem nawet jedno trafne pytanie potrafi wytrącić nas z rutynowych i smutnych postaw. Warto mieć pod ręką kilka celnych pytań czy głębokich myśli, które otwierają nam przestrzeń dla dziękczynienia.
Aneks: olśnienia
Oprócz ulubionych pytań możemy mieć także ulubione „miejsca”, do których co jakiś czas wracamy, by niezawodnie przeżyć olśnienie skalą Bożego obdarowania i by powiedzieć: dziękuję, Ojcze, naprawdę dziękuję, bo tak mnie obdarowałeś!
• Podstawowym miejscem doświadczania darzącej dobroci Boga jesteśmy my sami, ja sam dla siebie. Kiedy tylko zechcę (co dzień, często), uświadomię sobie, jak Bóg wspaniale pomyślał moją osobę. Zdam sobie sprawę z tego, jak wspaniale pomyślane jest moje ciało: ileż to usług oddały mi dzisiaj nogi, palce u rąk, oczy, uszy, dotyk, smak… Dzięki uzdolnieniom psychiczno-duchowym mogę poznawać i zapamiętywać tyle danych, dawnych i najświeższych. Mogę też pragnąć, miłować i żywić całą gamę uczuć. Dzięki rozumowi wnikam w sens materii i bycia osobą, człowiekiem…
• Ileż powodów do wdzięczności staje przede mną, gdy uświadamiam sobie, że Bóg objawił nam ludziom wielkie prawdy – o Sobie i o nas! Wiedziony intuicją wiary i natchnieniami Ducha Świętego skieruję moją uwagę raz na tę, raz na inną prawdę wiary zawartą w Katechizmie, w Credo, w Ojcze nasz, w Zdrowaś Maryjo… Zawsze świeże powody do wdzięczności znajdę też, myśląc o przemodlonym ostatnio Słowie Bożym…
• Inne miejsce, gdzie na pewno rodzi się wdzięczność, to wspaniałość przyrody i cała uroda Wszechświata. Wszystkie rzeczy, wszystkie stworzenia pomagają nam żyć i tak bezsłownie świadczą o troskliwej miłości Boga do nas… Na co nie popatrzę, czego nie użyję – wszystko mówi mi o dobroci Stwórcy. Słońce nawet zza chmur nie przestaje dawać światło i ogrzewać! Bezcennym darem jest woda, czysta i pokorna. Gasi pragnienie, obmywa brudne ręce i twarz… (Strach pomyśleć, co by to było, gdyby któregoś dnia jej zabrakło)
• Pewien paryski robotnik wyznał, że gdy kiedyś na wsi wziął do ręki pisklę, które wykluło się na jego oczach, to miał wrażenie, „jakby Pana Boga chwycił za nogi”. – Nic nie stoi na przeszkodzie, by i nam przytrafiały się podobne olśnienia, albowiem: „świat nasz jest nasycony świetnym blaskiem Boga. Ten blask chciałby wybuchnąć jak błysk złotych listków; Wzbiera, tłoczy się, sączy oliwą kroplistą – na nas. (…)W głuchych głębiach wszechrzeczy śpi olśnienie świeże” (G.M. Hopkins SI).
• To prawda, że z upływem lat słabną nasze oczy i tępieje wrażliwość zmysłów. Jeśli jednak całe lata ćwiczymy się w „znajdywaniu Boga we wszystkim” (św. Ignacy), to jest nadzieja, że nasze olśnienie Bogiem nie osłabnie pod presją cierpienia i przemijania. Być może mowa świata o pięknie Boga (i innych przymiotach) osłabnie, ale to nie szkodzi, bo wtedy uważniej będziemy słuchać, co o przymiotach Ojca mówi Jego Syn. Wzrośnie w nas pragnienie, by z Nim zjednoczyć się w traceniu życia i w powstawaniu z martwych…
• Poważne powody do szczerej wdzięczności znajdzie w swoim życiu każdy człowiek. Nawet ten najbiedniejszy. Wszyscy w równym stopniu zaistnieliśmy i już nigdy nie przestaniemy istnieć! Pod wieczór wszyscy możemy się cieszyć, zaś ubodzy najbardziej, bo oto upłynął kolejny dzień i bliżej nam do Nieba, do spotkania z Ojcem w Jego domu…
• Bywają takie dni, w których wydaje się nam, że nie spotkało nas nic dobrego. Wystarczy wtedy najzwyczajniej rozejrzeć się po swoim mieszkaniu i przypomnieć sobie, o kim (o czym) mówią do nas poszczególne rzeczy – obrazy na ścianie, krzyż, zgromadzone książki i pamiątki, upominki, meble, kwiaty itd.
Tak jest, powtórzmy to za poetą jeszcze raz: „W całą naturę wpisana jest miłość, trzeba mieć tylko otwarte oczy” (Jerzy Liebert). – Skoro tak, to doskonalmy sztukę czytania Bożej miłości, która dociera do nas zewsząd: z najdalszych wydarzeń zbawczych, z wydarzeń dnia dzisiejszego i z eschatologicznej przyszłości. Cnota nadziei pozwala nam widzieć ją już jako wspaniałą i jaśniejącą spełnionymi obietnicami Boga. Oczy otwarte i w całej naturze (i wszędzie) widzące miłość Boga – odmieniają nasze życie: przepędzają smutki, zakorzeniają w radości. Nasza radość jest radością Boga. Człowiek żywy i radujący się życiem głosi chwałę Boga (por. św. Ireneusz). A kto jest wdzięczny, daje dowód tego, że widzi rzeczywistość taką, jaka jest ona naprawdę.
Człowiek o wdzięcznym usposobieniu jest znacznie mniej podatny na różne choroby duszy. Często odnawiając pamięć o Bożych dobrodziejstwach, nie możemy być pyszni czy „myśleć roszczeniami”. Traci się też podstawę do tego, by cokolwiek zawłaszczać. Tracą też rację bytu pesymizm i czarnowidztwo. Stale podcinany jest też korzeń lęku o siebie i o swą przyszłość.
o. Krzysztof Osuch SJ/AMDG et BVMH
strony internetowe Centrum Duchowości im św. Ignacego Loyoli w Częstochowie www.jezuici.pl/centrsi
1 Można o tym poczytać w Autobiografii. Opowieści pielgrzyma – w której św. Ignacy (używając trzeciej osoby) sam prezentuje swoje życie: www.jezuici.pl/ignatiana/autobiogr.html)
2 Po omówienie wszystkich punktów odsyłam do: http://www.jezuici.pl/centrsi/czytelnia/Osuch/codzienny.pdf Jest też książka: Krzysztof Osuch SJ, Rachunek sumienia szczegółowy i ogólny. Jak codziennie ulepszać siebie, relacje z Bogiem i drugim człowiekiem, Wydawnictwo WAM, Kraków 2004
3 List św. Ignacego Loyoli z 18 marca 1542 do jego współbrata Simona Rodriguesa Za: Willi Lambert SJ, Słownik duchowości ignacjański
ej, Wyd. WAM, Kraków 2001, s. 41.
4 Willi Lambert SI, Słownik duchowości ignacjańskiej, s. 48.
5 Za: Willi Lambert SI, Słownik duchowości ignacjańskiej, s. 50.
6 Edgar Lee Masters, Antologia Umarli ze Spoon River 1981, s. 198. Tłum. M. Sprusiński. Za: M. Bednarz SJ, Bóg wiary i modlitwy, s. 240. E. L. Masters, amerykański pisarz 1868-1950, zyskał sławę publikując Umarli ze Spoon River 1915, w Polce – wybór 1968.
7 Ojciec Tetlow SI radzi, by dziękować Bogu zwyczajnie za dobre rzeczy, które mnie dziś spotkały. „Czynię to dość szczegółowo, zachowując się prawie jak małe dziecko. Np. dziękuję Bogu za słońce albo za deszcz, za to, że udało mi się naprawić krzesło, że zadzwonił do mnie przyjaciel, że dobrze się czułem przez cały dzień, że miałem dość energii wieczorem, by dokończyć pracę.” Wybrać Chrystusa w świecie. Przewodnik po Ćwiczeniach Duchownych Św. Ignacego Loyoli według adnotacji osiemnastej i dziewiętnastej (maszynopis).
mateusz.pl
************************************************************************************************************
30 lipca
Błogosławieni męczennicy
Brauliusz Maria Corres i Fryderyk Rubio, prezbiterzy,
i Towarzysze
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Piotra Chryzologa, biskupa i doktora Kościoła |
W czasie hiszpańskiej wojny domowej w 1936 r. zginęło 98 bonifratrów. Opiekowali się oni chorymi i opuszczonymi. Dla milicji wystarczyło, że byli zakonnikami i że nie chcieli wyrzec się swojej wiary, aby móc ich wymordować. Siedemdziesięciu jeden z nich beatyfikował św. Jan Paweł II w dniu 25 października 1992 r. (wraz z 51 innymi męczennikami z Barbastro) Rankiem 25 lipca 1936 r. milicjanci wkroczyli do domu formacyjnego bonifratrów w Talavera de la Reina (w prowincji Toledo). Po południu rozstrzelali czterech zakonników, m.in. ojca Fryderyka (Karola) Rubio Alvareza, kapelana domu. Kilka dni później, 29 lipca, w Esplugentes pod Barceloną zginął kolejny zakonnik. W Calafell (nieopodal Tarragony) bonifratrzy prowadzili szpital, mieli tam też swój nowicjat. 23 lipca 1936 r. wtargnęli tam milicjanci, którzy zmusili zakonników do zdjęcia habitów i zabronili im spełniania jakichkolwiek praktyk religijnych. Zapowiedzieli równocześnie, że 30 lipca darują im wolność. Zakonnicy od razu wyczuli, że w tym dniu czeka ich śmierć. I rzeczywiście tak się stało. Rankiem kapelan wspólnoty odprawił jeszcze potajemnie Mszę św. dla zakonników i nowicjuszy jako pokrzepienie na męczeństwo. Po południu wywieziono piętnastu z nich na peryferie i rozstrzelano. Zginął wtedy m.in. ojciec Brauliusz Maria (Paweł) Corres Diaz de Cerio, który od pięciu lat był w Calafell mistrzem nowicjuszy i kapelanem. 4 sierpnia 1936 r. zamordowany został brat Gonsalwus, który posługiwał w hospicjum św. Rafała w Madrycie. W klasztorze w Ciempozuelos (prowincja madrycka) odbywało formację zakonną i zawodową także siedmiu bonifratrów z Kolumbii. Gdy rozgorzała wojna domowa, mieli z polecenia przełożonych wrócić do swego kraju. Z koniecznymi dokumentami wyruszyli z Madrytu do Barcelony, aby tam wsiąść na statek. Zostali jednak aresztowani i 9 sierpnia rozstrzelani w Barcelonie; są pierwszymi beatyfikowanymi Kolumbijczykami. W sierpniu zginęli jeszcze dwaj bonifratrzy w podmadryckiej miejscowości Valdemoro. 1 września rewolucyjni milicjanci aresztowali wszystkich dwunastu zakonników opiekujących się chorymi w Carabanchel Alto. Po kilku godzinach zamordowano ich pod Madrytem. Ginęli z okrzykiem: Niech żyje Chrystus Król! W lipcu aresztowano zakonników posługujących w hospicjum psychiatrycznym w Ciempozuelos (Madryt). Osadzono ich w więzieniu San Anton i na różne sposoby dręczono. Gdy szli na rozstrzelanie, pozdrawiali się słowami: “Do zobaczenia w niebie”. Piętnastu z nich zginęło 28 listopada w podmadryckiej miejscowości Paracuellos del Jarama. Dwa dni później w tej samej miejscowości zginęło kolejnych sześciu bonifratrów. Ostatni z beatyfikowanych w 1992 r. zakonników z tego zakonu zginął w Barcelonie w dniu 14 grudnia 1936 r. |
************************************************************************************************************
29 lipca
Święci Marta, Maria i Łazarz
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Olafa II, króla, błogosławionego Urbana II, papieża |
Marta pochodziła z Betanii, miasteczka położonego na wschodnim zboczu Góry Oliwnej, w pobliżu wioski Betfage, odległego od Jerozolimy o ok. 3 km drogi (dzisiaj Al Azarija). Była siostrą Marii i Łazarza, których Chrystus darzył swą przyjaźnią. Bardzo wiele razy gościła Go w swoim domu. Św. Łukasz opisuje szczegółowo jedno ze spotkań (Łk 10, 38-42). Martę wspomina w Ewangelii św. Jan, odnotowując wskrzeszenie Łazarza. Wyznała ona wtedy wiarę w Jezusa jako Mesjasza i Syna Bożego (J 11, 1-45). Ewangelista Jan opisuje także wizytę Jezusa u Łazarza na sześć dni przed wieczerzą paschalną, gdzie posługiwała Marta (J 12, 1-11). Właśnie z Betanii Jezus wyruszył triumfalnie na osiołku do Jerozolimy w Niedzielę Palmową (Mk 11, 1). Wreszcie w pobliżu Betanii Pan Jezus wstąpił z Góry Oliwnej do nieba (Łk 24, 50). Na Wschodzie cześć św. Marty datuje się od wieku V, na Zachodzie – od wieku VIII. Już w wieku VI istniała w Betanii bazylika na miejscu, gdzie miał stać dom Łazarza i jego sióstr. Św. Marta jest patronką gospodyń domowych, hotelarzy, kucharek, sprzątaczek i właścicieli zajazdów. Legenda prowansalska głosi, że po wniebowstąpieniu Jezusa Żydzi wprowadzili Łazarza, Marię i Martę na statek bez steru i tak puścili ich na Morze Śródziemne. Dzięki Opatrzności wszyscy wylądowali szczęśliwie u wybrzeży Francji, niedaleko Marsylii. Łazarz miał zostać pierwszym biskupem tego miasta, Marta założyła w pobliżu żeński klasztor, a Maria pokutowała w niedalekiej pustelni. W ikonografii św. Marta przedstawiana jest w skromnej szacie z pękiem kluczy za pasem, czasami we wspaniałej sukni z koroną na głowie. Często pojawia się na obrazach również z siostrą, św. Marią. Są prezentacje, w których prowadzi smoka na pasku lub kropi go kropidłem. Nawiązują one do legendy, iż pokonała potwora Taraska. Jej atrybutami są: drewniana łyżka, sztućce, księga, naczynie, różaniec. Maria była siostrą Marty i Łazarza. Uwierzyła w Chrystusa jeszcze przed wskrzeszeniem brata (J 11, 1-44). Była tą kobietą, która według słów Jezusa “wybrała dobrą cząstkę” (Łk 10, 42), słuchając słów Zbawiciela. To ona namaściła Jego nogi drogocenną maścią nardową (J 12, 3). Według Tradycji Maria i Marta były w gronie niewiast, które pospieszyły do grobu Jezusa z wonnościami. Po męczeńskiej śmierci archidiakona Stefana i rozpoczęciu w Jerozolimie prześladowania wyznawców Chrystusa, Żydzi wygnali sprawiedliwego Łazarza. Siostry opuściły Palestynę wraz z bratem i pomagały mu głosić Ewangelię w różnych krainach. Łazarza znamy go z Ewangelii św. Jana (J 11, 1-44; 12, 1-11) jako brata Marii i Marty. Gdy z obawy przed Żydami Jezus przebywał w Zajordanii, dotarła do niego wiadomość o śmierci Łazarza. Powrócił wtedy – po odczekaniu – do Judei i udał się do Betanii. Św. Jan Ewangelista szczegółowo opisuje scenę Jego spotkania z siostrami i dialog z Martą, a następnie głębokie wzruszenie Jezusa i wskrzeszenie Łazarza. Dowiadujemy się także o reakcji Żydów, którzy nie mogli zaprzeczyć faktom, ale jeszcze bardziej znienawidzili Jezusa. Ta niechęć dotknęła także Łazarza. Ewangelista Jan opisuje także inny pobyt Jezusa w domu Łazarza na dzień przed Jego wjazdem do Jerozolimy (J 12, 1-11). Milczenie ewangelii o dalszych losach Łazarza uzupełnili anonimowi pisarze chrześcijańscy. Na Wschodzie najbardziej znana była legenda, która uczyniła Łazarza biskupem Cypru i tam umieściła jego – drugi – grób. Pewną rolę w rozwoju kultu odegrała też tzw. niedziela Łazarza, jedna z ostatnich niedziel Wielkiego Postu, w którą odczytywano ewangelię o jego wskrzeszeniu i dokonywano skrutynium przed dopuszczeniem do chrztu. Na Zachodzie w cyklu legend prowansalskich i burgundzkich pojawiła się w dość późnym średniowieczu opowieść o skazaniu świętego rodzeństwa z Betanii na wygnanie. Umieszczono ich na statku bez steru, który odepchnięto od brzegu. Po wielu miesiącach tułaczki przybyli oni do Marsylii. Łazarz miał być pierwszym biskupem tego miasta. Inne opowiadania wskazują na Autun i Avallon jako miejsca złożenia jego relikwii. Równie rozbieżne były daty wspomnień liturgicznych Łazarza. W kalendarzach spotykano je m.in. pod dniem 17 grudnia, 4 maja, 17 czerwca, 16 lub 17 października. W ikonografii ukazuje się św. Łazarza najczęściej w scenie wskrzeszenia oraz na uczcie w Betanii. |
**************
Wspomnienie świętych Marty, Marii i Łazarza
***
Papież Franciszek postanowił, że dzień 29 lipca będzie figurował w Ogólnym Kalendarzu Rzymskim jako wspomnienie świętych Marty, Marii i Łazarza
Wdekrecie Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów podkreślono gościnność domu i przyjaźń okazywaną Panu Jezusowi przez świętych Martę, Marię i Łazarza. Zaznaczono, że udało się rozwiązać tradycyjną niepewność Kościoła łacińskiego co do tożsamości Marii Magdaleny. Dlatego dzisiejsze Martyrologium rzymski w tym samym dniu wspomina również Marię i Łazarza. Co więcej, w niektórych kalendarzach wspomnienie liturgiczne trojga rodzeństwa jest obchodzone razem w tym samym dniu.
Pod takim tytułem wspomnienie to powinno zatem występować we wszystkich kalendarzach i księgach liturgicznych do sprawowania Mszy świętej i Liturgii godzin. Polecono, aby zmiany i uzupełnienia, które należy przyjąć w tekstach liturgicznych, dołączone do dekretu Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, powinny być przetłumaczone, zatwierdzone i po potwierdzeniu przez tę dykasterię opublikowane przez Konferencje Episkopatów.
Ponieważ teksty liturgiczne nie zostały jeszcze przetłumaczone KKBiDS KEP zdecydowała, że tym dniu należy posłużyć się następującymi tekstami: Kolekta jest tekstem nowym, dlatego należy skorzystać z tekstów o świętych. W Modlitwie nad darami wyrażenie w Świętej Marcie należy zastąpić: w Twoich Świętych. Natomiast w modlitwie po Komunii świętej wyrażenie Świętej Marty należy zamienić na: Świętych Marty, Marii i Łazarza. Czytania mszalne nie ulegają zmianie (tom VI, s. 302-304).
Wymieniona w zaleceniu kolekta znajduje się w Mszale Rzymskim na stronie 49** – 40. Msza o świętym. Poniżej treść kolekty:
Wszechmogący, wieczny Boże, Ty nam dajesz nowe dowody swojej miłości, gdy pozwalasz świętym uczestniczyć w Twojej chwale, † spraw, aby ich modlitwa i przykłady, * pobudziły nas do wiernego naśladowania Twojego Syna. Który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, * Bóg, przez wszystkie wieki wieków.
Dekret ustanawiający wspomnienie świętych Marty, Marii i Łazarza (j. łaciński)
CONGREGATIONIS DE CULTU DIVINO ET DISCIPLINA SACRAMENTORUM
DECRETUM
De celebratione sanctorum Marthæ, Mariæ et Lazari
in Calendario Romano generali
Marthæ, Mariæ et Lazari spiritum familiarem et amicitiam domo Bethaniæ Dominus Iesus expertus est, quapropter Ioannis Evangelium asseverat eum illos dilexisse. Martha eum hospitio generose recepit, Maria verbum illius attente audiebat ac Lazarus de sepulcro prompte exivit, imperante illo qui mortem humiliavit.
Latinæ Ecclesiæ tradita dubitatio circa Mariæ identitatem – de Magdalena cui Christus post suam resurrectionem apparuit, de sorore Marthæ, de peccatrice cui Dominus remisit peccata – quæ inscriptionem Marthæ tantum in Calendario Romano die 29 iulii quodammodo decrevit, recentioribus studiis temporibusque soluta est, sicut renovatum Martyrologium Romanum testatur, quod eadem die etiam Mariam et Lazarum commemorat. Præterea, in aliquibus Calendariis particularibus germani hi tres ea die celebrantur.
Perpenso igitur evangelico magni momenti testimonio, quod illi dederunt Dominum Iesum domum accipiendo, eum attente audiendo et credendo resurrectionem esse et vitam, Summus Pontifex FRANCISCUS, annuens huius Dicasterii propositis, disposuit ut memoria sanctorum Marthæ, Mariæ et Lazari in Calendario Romano generali die 29 iulii inscriberetur.
Hac denominatione memoria igitur ista cunctis Calendariis et Libris liturgicis pro Missæ et Liturgiæ Horarum celebratione indicanda erit; variationes et additiones in textibus liturgicis adhibendæ hoc decreto adnexæ, cura Cœtuum Episcoporum vertendæ, approbandæ et post huius Dicasterii confirmationem edendæ sunt.
Contrariis quibuslibet minime obstantibus.
Ex ædibus Congregationis de Cultu Divino et Disciplina Sacramentorum die 26 mensis ianuarii 2021, in memoria Ss. Timothei et Titi, episcoporum.
Robertus Card. Sarah
Præfectus
X Arturus Roche
Archiepiscopus a Secretis
KKBIDS KEP /XWL/29.07.2021
***************************
wspomnienie św. Marty
***
Św. Marta wraz z rodzeństwem Marią i Łazarzem mieszkała w Betanii, oddalonej o 3 kilometry od Jerozolimy na zboczu Góry Oliwnej. Pan Jezus często zatrzymywał się w ich gościnnym domu – co świadczy jak serdeczną darzył ich przyjaźnią.
Św. Łukasz opisuje szczegółowo jedno ze spotkań (Łk 10,38-42). Martę wspomina w Ewangelii św. Jan, odnotowując wskrzeszenie Łazarza. Wyznała ona wtedy wiarę w Jezusa jako Mesjasza i Syna Bożego (J 11,1-45). Ewangelista Jan opisuje także wizytę Jezusa u Łazarza na sześć dni przed wieczerzą paschalną, gdzie posługiwała Marta (J 12,1-11).
Św. Marta jest patronką ludzi zapracowanych, którzy jednak nie zatracili głębi i istoty wiary, i w tragicznej sytuacji potrafią za nią powtórzyć: „Ja wciąż wierzę, żeś Ty jest Mesjasz, Syn Boży”.
Również uważana jest patronką gospodyń domowych, hotelarzy, kucharek, sprzątaczek, właścicieli zajazdów. Legenda prowansalska głosi, że po Wniebowstąpieniu Pana Jezusa Żydzi wprowadzili Łazarza, Marię i Martę na statek bez steru i tak puścili ich na Morze Śródziemne.
Dzięki Opatrzności wszyscy wylądowali szczęśliwie na wybrzeżu Francji, niedaleko Marsylii. Łazarz miał zostać pierwszym biskupem tego miasta, Marta założyła w pobliżu żeński klasztor, a Maria pokutowała w niedalekiej pustelni.
W ikonografii św. Marta przedstawiana jest w skromnej szacie z pękiem kluczy za pasem. Czasami we wspaniałej sukni z koroną na głowie. Są prezentacje, w których prowadzi smoka na pasku lub kropi go kropidłem. Nawiązują one do legendy, iż pokonała potwora Taraska. Jej atrybutami są: drewniana łyżka, sztućce, księga, naczynie, różaniec.
Imię Marta pochodzi z języka aramejskiego i znaczy “pani, władczyni”. W Kościele jest 9 świętych i 3 błogosławione o tym imieniu.
*************
Marta i Maria w nas
Wszystko, co Jezus mówi, czyni i Kim jest – jest na wagę złota. Marta dobrze o tym wie, dlatego siada u stóp Mistrza i rozkoszuje się smakiem „najlepszej cząstki”. Jest szczęśliwa, a ponadto zasługuje sobie na wiekopomną pochwałę Jezusa. Marta chce usłużyć Gościowi inaczej. Od razu zabiera się za przygotowanie posiłku. Niestety, jej gest czynnej miłości okazuje się wybrakowany. Wzbierają w niej negatywne uczucia i osądy. Dała im upust, wypowiadając swe rozżalenie: «Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła». Oto, rzec można, „pokrzywdzona” i lepiej wiedząca, ujawnia pretensje nie tylko wobec swej siostry, ale i Mistrza.
Jezus, pełen miłości i wdzięczności wobec Marty, nie może jej nie ostrzec: «Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona». Powiedziane jasno, zdecydowanie i delikatnie. Miliony wierzących będą przez wieki, dziś także, wnikać w znaczenie tych słów Jezusa, Oblubieńca dusz. W każdym z nas jest wrażliwość i pragnienia Marii… Ale pełno też w nas Marty. My wszyscy – tak wprawni w uwijaniu się „około rozmaitych posług”, a tak powolni, by usiąść „u nóg Pana” – powinniśmy zrewidować nasze priorytety.
Czy my – poddawani dyktatowi antropocentrycznej cywilizacji i bezkrytycznie zafascynowani jej produktami – mamy jeszcze szczere przekonanie, że Jezus i oblubieńcza wzajemność, do której niezmiennie nas zaprasza, to skarb nieoceniony, Jedyny? On naprawdę zasługuje (my też), byśmy codzienne rezerwowali czas na spotkania z Nim. Łagodnie i zdecydowanie przenośmy uwagę z absorbujących zmartwień i niepokojów oraz z ulotnych fascynacji i często zbędnych zaangażowań – na Pana Jezusa. Tylko „u nóg Pana”, kontemplując na modlitwie Osobę Jezusa, poznajemy i smakujemy życie prawdziwe, spełniające. Naprawdę „potrzeba… tylko jednego”. Jak w Eucharystii, w której Boskie Osoby obdarowują nas „najlepszą cząstką”.
o. Krzysztof Osuch SJ
************************************************************************************************************
28 lipca
Święty Szarbel (Sarbeliusz) Makhluf, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Wiktora I, papieża, błogosławionego Jana Soretha, prezbitera, błogosławioną Marię Teresę Kowalską, dziewicę i męczennicę świętą Alfonsę Muttathupadathu od Niepokalanego Poczęcia, zakonnicę |
Józef Makhluf urodził się 8 maja 1828 r. w Beka Kafra, małej wiosce położonej wysoko w górach Libanu. Był synem ubogiego wieśniaka. Nauki pobierał w szkółce, która funkcjonowała dosłownie pod drzewami. W 1851 r. wstąpił do maronickich antonianów (baladytów). Przebywał najpierw w Maifuq, potem w Annaya, w klasztorze pod wezwaniem św. Marona (Mar Maroun). Składając śluby zakonne, przybrał imię Szarbela (Sarbela, Sarbeliusza), męczennika z Edessy. W 1859 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Powrócił wówczas do klasztoru św. Marona i przebywał tam przez następne szesnaście lat. W 1875 r. za przyzwoleniem przełożonych udał się do górskiej samotni. Spędził w niej 23 lata, które wypełnił pracą, umartwieniami i kontemplacją Najświętszego Sakramentu. Zmarł 24 grudnia 1898 r. Bez zwłoki otoczyła go cześć świadczona świętym Pańskim oraz sława cudów. Do grobu Abuna Szarbela ciągnęli nie tylko chrześcijanie, ale i muzułmanie. Wielu fascynowało także to, że ciało świętego mnicha nie ulegało jakiemukolwiek zepsuciu. Szarbela beatyfikował w ostatnich dniach Soboru Watykańskiego II, 5 grudnia 1965 r., papież Paweł VI. Mówił wtedy: “Eremita z gór Libanu zaliczony zostaje do grona błogosławionych. To pierwszy wyznawca pochodzący ze Wschodu, którego umieszczamy wśród błogosławionych według reguł obowiązujących aktualnie w Kościele katolickim. Symbol jedności Wschodu i Zachodu! Znak zjednoczenia, jakie istnieje między chrześcijanami całego świata! Jego przykład i wstawiennictwo są dzisiaj bardziej konieczne, niż były kiedykolwiek. (…) Właśnie ten błogosławiony zakonnik z Annaya powinien służyć nam za wzór, ukazując nam absolutną konieczność modlitwy, praktykowania cnót ukrytych i umartwiania siebie. Kościół bowiem wykorzystuje również dla celów apostolskich ośrodki życia kontemplacyjnego, gdzie wznoszą się do Boga, z zapałem, który nigdy nie stygnie, uwielbienie i modlitwa”. Ten sam papież kanonizował Szarbela 9 października 1977 r. |
****************************
Święty Szarbel
***
Pan Bóg wybiera niektórych ludzi, aby w nadzwyczajny sposób przypominali światu o Jego istnieniu, Jego wszechmocnej miłości oraz nieskończonym miłosierdziu. Święty Charbel Makhlouf jest jednym z najbardziej znanych świętych na Bliskim Wschodzie. Budzi zachwyt i powszechne zdziwienie z powodu nadzwyczajnych cudów i znaków, które się dokonały za pośrednictwem jego osoby.
Święty Charbel Makhlouf urodził się 8.05.1828 r. jako piąte dziecko ubogich rolników Antuna i Brygidy Makhloufów, zamieszkałych w małej, górskiej miejscowości Beąaakafra, 140 km na północ od Bejrutu. Na chrzcie otrzymał imię Józef. Rodzice jego byli katolikami obrządku maronickiego. Dzieci Makhloufów wzrastały w radosnej atmosferze wzajemnej miłości, która wynikała z codziennej modlitwy oraz ciężkiej pracy na roli. W tych czasach Liban był pod panowaniem otomańskim.
Kiedy Józef miał 3 lata, umarł mu ojciec. Aby zapewnić dzieciom utrzymanie i wykształcenie, matka decyduje się powtórnie wyjść za mąż – za uczciwego i pobożnego Ibrahima, który był stałym diakonem. W wieku 14 lat Józef po raz pierwszy odczuł powołanie do życia zakonnego. Dopiero jednak w 1851 r. decyduje się na wstąpienie do klasztoru w Maifug. Odbywa tam postulat i pierwszy rok nowicjatu. Na początku drugiego roku nowicjatu przenosi się do klasztoru w miejscowości Annaya, gdzie 1 listopada 1853 r. składa pierwsze śluby zakonne. Przybiera imię zakonne Charbel – jest to imię antiocheńskiego męczennika z 107 roku. Kończy studia teologiczne i 23 lipca 1859 r. otrzymuje święcenia kapłańskie.
Jako młody ksiądz w 1860 r. jest świadkiem strasznej masakry przeszło 20 000 chrześcijan, dokonanej przez muzułmanów i druzów. Bojówki muzułmańskie bez żadnej litości mordowały całe rodziny chrześcijan, plądrowały, grabiły i paliły kościoły, konwenty, gospodarstwa i domy. Setki uciekinierów – głodnych, poranionych, przerażonych tym, co się stało i co mogło ich jeszcze spotkać – szukało schronienia w klasztorze w Annai. Ojciec Charbel całym sercem pomagał uciekinierom oraz modlił się, pościł i stosował surowe praktyki pokutne, ofiarując siebie Bogu w duchu ekspiacji za popełnione zbrodnie i błagając o Boże miłosierdzie dla prześladowców i prześladowanych.
Kiedy człowiek całkowicie oddany Chrystusowi się modli, uobecnia w świecie wszechmocną miłość Boga. Wtedy sam Chrystus działa przez niego, zwyciężając zło dobrem, kłamstwo prawdą, nienawiść miłością. Jest to jedyny w pełni skuteczny sposób walki ze złem obecnym w świecie. W taki właśnie sposób przeciwstawiał się złu o. Charbel. Wiedział on, że najskuteczniejszym sposobem zmiany świata na lepsze jest najpierw zmiana samego siebie, czyli własne uświęcenie poprzez zjednoczenie się z Bogiem. To był główny cel jego zakonnego życia. Tylko ludzie, którzy szczerze dążą do świętości, czynią świat lepszym.
15 lutego 1875 r., po 17 latach pobytu we wspólnocie zakonnej w Annai, o. Charbel otrzymuje pozwolenie na przeniesienie się do eremu św. św. Piotra i Pawła, aby tam – w całkowitym milczeniu, przez modlitwę, pracę i jeszcze surowsze umartwienia – całkowicie zjednoczyć się z Chrystusem. Erem ten był pustelnią położoną na wysokości 1350 m n.p.m. i mieszkało w nim trzech zakonników.
Cela o. Charbela miała tylko 6 metrów kwadratowych; pod habitem libański eremita nosił zawsze włosiennicę, spał tylko kilka godzin na dobę, jadł bardzo skromne potrawy bez mięsa, i to tylko jeden raz na dzień. Centrum jego życia była Eucharystia. Codziennie odprawiał Mszę św. w kaplicy eremu; długo się do niej przygotowywał, a po jej skończeniu przez 2 godziny trwał w dziękczynieniu. Najbardziej ulubioną jego modlitwą była adoracja Najświętszego Sakramentu; medytował także teksty Pisma św., nieustannie modlił się i pracował. W ten sposób o. Charbel całkowicie oddawał się do dyspozycji Boga, aby Stwórca oczyszczał jego serce, by uwalniał go od wszelkich złych skłonności i egoizmu – czyli czynił go świętym, to znaczy takim, jakim Jezus pragnął, aby się stał. Jego zakonni współbracia już za życia uważali go za świętego, gdyż widzieli, że w heroiczny sposób naśladował Chrystusa. Tylko niektórych ludzi Chrystus powołuje na taką drogę życia, jaką przeszedł św. Charbel, ale wszystkich powołuje do świętości. Po to żyjemy na ziemi, aby dojrzewać do miłości, do nieba – czyli uczyć się kochać tak, jak kocha nas Chrystus, i wcielać w swoim codziennym życiu Jego największe przykazanie: “abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie” (J 13, 34).
Ojciec Charbel był tak ściśle zjednoczony z Chrystusem, że w spotkaniu z każdym człowiekiem promieniował radością czystej miłości, a Jezus przez jego pośrednictwo mógł dokonywać różnych znaków i cudów. Spośród wielu cudów libańskiego zakonnika warto przypomnieć zdarzenie, kiedy to w 1885 r. na polach rolników mieszkających w wioskach w pobliżu klasztoru w Annai osiadła potężna chmura szarańczy, która niszczyła uprawy rolne. Dla miejscowych ludzi była to straszna plaga, prowadząca do wielkiego głodu. Przełożony polecił o. Charbelowi, aby natychmiast udał się na pola zajęte przez szarańczę i by się tam modlił, błogosławił i kropił wodą święconą. Ze wszystkich pól, które udało się zakonnikowi pobłogosławić, szarańcza zniknęła, a zbiory zostały uratowane.
W 1873 r. o. Charbel z polecenia swojego przełożonego został zawieziony do pałacu księcia Rachida Beika Al-Khoury, aby się pomodlić nad jego synem Nagibem, który umierał zarażony tyfusem. Lekarze nie dawali mu żadnych szans na przeżycie. Ojciec Charbel udzielił choremu sakramentu chorych, a następnie pokropił go święconą wodą -wtedy w jednym momencie, ku wielkiej radości wszystkich obecnych, Nagib całkowicie odzyskał zdrowie. Po skończeniu studiów medycznych rozpoczął praktykę lekarską i stał się jednym z najsławniejszych lekarzy w Libanie. W małym miasteczku Ehmej żył człowiek psychicznie chory, bardzo niebezpieczny dla siebie i innych. Kilku mężczyzn z wielkim trudem przywiozło go do klasztoru w Annai, lecz nie było w stanie wprowadzić go do kościoła, ponieważ opierał im się z nadludzką siłą. Wtedy zbliżył się •do niego o. Charbel i rozkazał mu pójść za sobą oraz klęknąć przed tabernakulum. Człowiek ów uspokoił się i pokornie wykonał polecenie mnicha. Po modlitwie, zgodnie ze wschodnim zwyczajem, o. Charbel odczytał nad głową chorego fragment Ewangelii. Wtedy stał się cud: psychicznie chory mężczyzna odzyskał zdrowie. Później ożenił się, a kiedy miał już liczną rodzinę, przeniósł się do USA. (Jest jeszcze wiele innych relacji o cudownych zdarzeniach w życiu św. Charbela, ale najwięcej dokonało się już po jego śmierci).
Ojciec Charbel zmarł w Wigilię Bożego Narodzenia 1898 r., podczas nocnej adoracji Najświętszego Sakramentu. Współbracia zakonni znaleźli go rano leżącego na posadzce kaplicy; widzieli, jak z tabernakulum promieniowało przedziwne światło, które otaczało ciało zmarłego. Był to dla nich oczywisty znak z nieba. Na dworze padał wówczas obfity śnieg i wiał mroźny wiatr. Wszystkie drogi do eremu zostały całkowicie zasypane, zatem nikt z klasztoru nie mógł zawiadomić mieszkańców okolicznych wiosek o śmierci świętego pustelnika. Stała się jednak rzecz niezwykła: otóż wszyscy okoliczni mieszkańcy otrzymali tego dnia wewnętrzne przekonanie o narodzeniu się o. Charbela dla nieba. Młodzi mężczyźni wyruszyli z łopatami, aby odgarnąć śnieg, by można było dotrzeć do eremu i przenieść ciało do klasztoru w Annai. “Straciliśmy błyszczącą gwiazdę, która swoją świętością ochraniała Zakon, Kościół i cały Liban” – napisał o. przeor. “Módlmy się, aby Bóg uczynił go naszym patronem, który będzie nas strzegł i prowadził przez ciemności ziemskiego życia”.
25 grudnia, w dzień Bożego Narodzenia, o. Charbel został pochowany we wspólnym zakonnym grobie. W pierwszą noc po pogrzebie zauważono nad miejscem pochówku zakonnika oślepiające, tajemnicze światło, widoczne w całej dolinie, które świeciło nieustannie przez 45 nocy od dnia pogrzebu. Fakt ten wywołał wielkie poruszenie w całej okolicy. Tysiące chrześcijan i muzułmanów przybywało do grobu, aby zobaczyć to osobliwe zjawisko. Niektórym z przybyłych udało się otworzyć grób i zabrać ze sobą jako relikwię kawałek ubrania czy kilka włosów z brody eremity. Patriarcha maronitów, poinformowany o tym, co się działo przy grobie pustelnika, ze względów bezpieczeństwa nakazał przeniesienie ciała do klasztoru. Grób o. Charbela został otwarty w obecności lekarza i innych urzędowych świadków. Była w nim woda z mułem, ale zwłoki świętego pustelnika pozostały nienaruszone. Po wyjęciu z grobu ciało poddano badaniom; stwierdzono, że nie miało ono najmniejszych śladów pośmiertnego rozkładu i wydzielało wspaniały zapach oraz płyn nieznanego pochodzenia (pewien rodzaj surowicy z krwią). Do dnia dzisiejszego płyn ten wypływa z ciała Świętego i jest znakiem Chrystusowej mocy uzdrawiania. Ciało o. Charbela zostało obmyte, ubrane w nowe szaty i włożone do otwartej trumny, która została złożona w klasztornym schowku, niedostępnym dla wiernych. Co dwa tygodnie zakonnicy musieli zmieniać szaty na ciele o. Charbela z powodu nieustannie wydzielającego się płynu.
Dopiero 24 lipca 1927 r. ciało eremity zostało włożone do metalowej trumny i przeniesione do marmurowego grobowca w kościele klasztornym. Ponieważ w 1950 r. z tego grobowca zaczął obficie wyciekać tajemniczy płyn, patriarcha Kościoła maronickiego wydał polecenie otwarcia grobu i ekshumacji zwłok. Dokonano tego w obecności komisji lekarskiej, przedstawicieli Kościoła oraz władz cywilnych. Oczom zebranych ukazał się niesamowity widok: ciało świętego pustelnika wyglądało tak, jak w chwili śmierci – było zachowane w idealnym stanie. Tajemniczy płyn nieustannie wydzielający się z ciała całkowicie skorodował metalową trumnę i przedziurawił marmur grobowca. Po obmyciu i ubraniu w nowe szaty zwłoki św. Charbela zostały przez kilka dni wystawione na widok publiczny, a później w nowej trumnie złożone do grobowca i zacementowane. Tego roku zanotowano w Annai rekordową liczbę cudownych uzdrowień i nawróceń. Klasztor w Annai stał się celem pielgrzymek nie tylko dla chrześcijan, ale także dla muzułmanów oraz przedstawicieli innych wyznań.
7 sierpnia 1952 r. nastąpiła ponowna ekshumacja zwłok o. Charbela w obecności patriarchy syryjskokatolickiego, biskupów, pięciu profesorów medycyny, ministra zdrowia i innych obserwatorów. Ciało świętego eremity było nienaruszone, ale zanurzone w tajemniczym płynie, który się nieustannie z niego wydobywał. Ponownie wystawiono je na widok publiczny od 7 do 25 sierpnia tego roku. Różnymi sposobami próbowano powstrzymać wydzielanie się płynu ze zwłok, między, innymi usunięto z nich żołądek i jelita, ale wszystkie te zabiegi okazały się nieskuteczne. Ludzkie działania nie były w stanie powstrzymać Bożej mocy działającej w ciele świętego eremity.
Znany libański prof. medycyny Georgio Sciukrallah w ciągu 17 lat 34 razy szczegółowo badał ciało św. Charbela. Naukowiec tak podsumował swoje kilkunastoletnie analizy: “Ile razy badałem ciało Świętego, zawsze ze zdumieniem stwierdzałem, że było ono nienaruszone, giętkie, jakby było zaraz po śmierci. To, co szczególnie mnie zastanawiało, to płyn nieustannie wydzielający się z ciała. Podczas moich wielu wyjazdów konsultowałem się z profesorami medycyny w Bejrucie i w różnych miastach Europy, ale nikt z nich nie potrafił mi tego wyjaśnić. Jest to rzeczywiście zjawisko jedyne w całej historii. Gdyby ciało wydzielało tylko 3 gramy płynu dziennie – a w rzeczywistości wydzielało kilka razy więcej – to wtedy w ciągu 66 lat łączna jego waga wynosiłaby 72 kilo, czyli o wiele więcej aniżeli waga całego ciała. Z naukowego punktu widzenia jest to zjawisko niewytłumaczalne, gdyż w ciele człowieka znajduje się około 5 litrów krwi i innych płynów. Opierając się na dotychczasowych badaniach, doszedłem do przekonania, że ciało św. Charbela zachowuje się w stanie nienaruszonym, wydzielając tajemniczy płyn, dzięki interwencji samego Boga”.
W 1965 r. o. Charbel został beatyfikowany, a 9 października 1977 r. kanonizowany na placu św. Piotra w Rzymie przez Ojca św. Pawła VI. Nikt nie sfotografował św. Charbela ani nikt nie namalował za życia jego portretu. 8 maja 1950 r. wydarzyła się rzecz niezwykła: otóż kilku misjonarzy maronitów zrobiło sobie grupowe zdjęcie przed grobem świętego pustelnika. Po wywołaniu fotografii okazało się, że znalazła się na niej dodatkowa, tajemnicza postać mnicha. Dopiero starsi zakonnicy rozpoznali w niej o. Charbela. Od tej pory na podstawie tego właśnie zdjęcia maluje się portrety świętego pustelnika.
Święty Charbel przykładem swojego życia i nieustannym wstawiennictwem u Boga apeluje do nas, abyśmy codziennie, z odwagą i w sposób bezkompromisowy, zmierzali do szczęścia wiecznego w niebie. A prowadzi tam tylko jedna droga, na którą zaprasza nas Jezus: “Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je” (Mk 8, 34-35). Patrząc na przykład św. Charbela, nie bójmy się iść drogą umartwienia, zaparcia się siebie, śmierci dla grzechu, aby całkowicie jednoczyć się z Chrystusem – Źródłem Miłości – przez wytrwałą modlitwę, sakramenty pokuty i Eucharystii oraz ofiarną miłość bliźniego.
ks. Mieczysław Piotrowski TChr/”Miłujcie się!”
******************************
Św. Charbel – Eremita z Libanu
Józef Charbel Makhluf stał się w Kościele świadkiem wieczności przez swoje zwyczajne życie całkowicie poświęcone Bogu.
Józef Makhluf urodził się 8 V 1828 r. w Libanie, w miejscowości Beqaakafra, w maronickiej rodzinie ubogich rolników. Panowała w niej religijna atmosfera modlitwy i miłości bliźniego. Gdy miał zaledwie 3 lata, zmarł mu ojciec. W wieku 14 lat odkrył swoje powołanie, ale dopiero w 1851 r. rozpoczął swoją przygodę życia zakonnego w klasztorze w Maifug. Po dwu latach nowicjatu złożył śluby zakonne czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, przyjąwszy imię Sarbeliusz na pamiątkę męczennika ze 107 r. Po ukończeniu studiów filozoficzno-teologicznych otrzymał święcenia kapłańskie w 1859 r. Przez 17 lat modlił się i pracował w klasztorze w Annaya. Prowadził tam coraz surowszy tryb życia i wciąż szukał pustelni oddalonej od ludzkich siedzib, w której panowałaby całkowita cisza. W końcu, w 1875 r., znalazł taki erem świętych Piotra i Pawła położony na górze, na wysokości 1350 m n.p.m.
Zanurzony w Bogu
Duchowość tego pustelnika była bardzo prosta: żył i działał w duchu Ewangelii. Pocieszał ludzi, którzy garnęli się do niego, dzieląc się swymi krzyżami i troskami, ale nade wszystko miał czas dla Boga samego, On był na pierwszym miejscu w jego życiu. Każdego dnia długo medytował nad słowem Bożym oraz spędzał wiele godzin, adorując Najświętszy Sakrament.
Promieniując radością, Charbel przypominał każdemu człowiekowi o najważniejszym powołaniu: by żyć w przyjaźni z Bogiem podczas ziemskiej pielgrzymki, tak by po śmierci cieszyć się Jego obecnością w niebie. Ten ubogi eremita przede wszystkim swoim życiem uczył maronickich katolików, jak oceniać różne wydarzenia ludzkiej egzystencji z punktu widzenia wieczności. Kiedy w 1860 r. w krótkim czasie fanatyczne bojówki muzułmanów wymordowały ponad 20 tysięcy chrześcijan, libański mnich pomagał uciekinierom i nawoływał ich do jeszcze większej modlitwy i pokuty w intencji nawrócenia nieprzyjaciół. Jedynie w powrocie do Boga widział możliwość pojednania i uzdrowienia bolesnych ran zadanych z nienawiści do uczniów Chrystusa.
Już za ziemskiego życia Charbela wielu ludzi dostrzegało skuteczność jego modlitwy oraz licznych umartwień. Kiedy w 1885 r. uprawy rolników niszczyła szarańcza, modlitwa świętego mnicha i pokropienie wodą święconą sprawiły, że owady odleciały, a plony zostały ocalone. Dzięki temu ludność mieszkająca blisko klasztoru uniknęła klęski głodu.
„Skuteczny” święty
Cudowne znaki nastąpiły zaraz po jego śmierci 24 XII 1898 r. Dzień po pogrzebie jego grób przez 45 kolejnych nocy otoczony był tajemniczym światłem widocznym w najbliższej okolicy. Kiedy po kilku miesiącach dokonano ekshumacji, stwierdzono, że ciało zakonnika nie uległo nawet najmniejszemu rozkładowi, zachowując plastyczność żywego człowieka. Zauważono przy nim obfitą ilość zmieszanego z krwią płynu, z którego unosił się bardzo miły zapach. W 1927 r. ciało Charbela złożono do sarkofagu, z którego w 1950 r. zaczął się wydobywać tajemniczy pachnący olejek mający cudowne działanie. Uznano szereg cudów potwierdzających uzdrowienia osób, które zetknęły się z tymi relikwiami w różnych częściach świata.
W opracowaniach o tym maronickim świętym znajduje się opis uzdrowienia tętnicy szyjnej pewnej kobiety. Lekarze nie podejmowali ryzyka przeprowadzenia niezwykle skomplikowanej operacji, chora zaś sama cały czas modliła się do św. Charbela, by wyprosił jej łaskę uzdrowienia. Pewnej nocy, jakby we śnie, widziała świętego eremitę z zakonnikiem, jak rozcinają jej szyję, docierając do chorej tętnicy. Jakież było zdumienie jej męża, który o świcie zobaczył żonę pokrytą krwią, z dwiema zaszytymi ranami. Lekarze uznali, że nigdy nie widzieli tak doskonale założonych szwów. Miejscowy kapłan radził uzdrowionej kobiecie zmianę miejsca zamieszkania, by nie wzbudzała wśród ludzi sensacji. Wtedy ponownie ukazał się jej we śnie św. Charbel, zachęcając, by pozostała, dając świadectwo innym o wielkich dziełach Boga.
Papież Paweł VI w 1965 r. dokonał beatyfikacji świątobliwego mnicha, która sprawiła, że stał się on bardziej znany także poza Libanem. Akt kanonizacji w roku 1977 uczynił go współczesnym wzorem dla całego Kościoła. Do klasztoru, w którym złożono jego ciało – do dziś w całości zachowane – przybywają każdego roku tysiące pielgrzymów, by prosić Boga o cud uzdrowienia za jego wstawiennictwem.
Niezwykła jest historia związana z fotografią świętego. Kiedy kilku misjonarzy maronitów w 1950 r. udało się, by pomodlić się przy jego grobie, poprosili, by ktoś zrobił im pamiątkowe zdjęcie. Jakież było ich zdziwienie, kiedy po jego wywołaniu na zdjęciu zobaczyli mnicha z białą brodą, w którym najstarsi zakonnicy rozpoznali św. Charbela. To powiększone zdjęcie umieszczono w Bazylice św. Piotra podczas uroczystej beatyfikacji i kanonizacji. Z oblicza eremity emanuje niezwykły pokój człowieka całkowicie przemienionego miłością Boga.
ks. Marek Wójtowicz SJ /Apostolstwo Modlitwy
********************
Pustelnik z Libanu – św. Sarbeliusz Makhluf
***
Życie ojca Sarbeliusza otacza aura anegdot. Nie nazywamy ich legendami: to określenie tutaj nie pasuje, ponieważ historie, jakie opowiada się o nim, pochodzą wszystkie z wiarygodnych źródeł i w większości przypadków mogą być zweryfikowane.
Każdy wielki człowiek sprawia, że się o nim mówi. Na jego temat krążą anegdoty i historyjki. Niektóre są prawdziwe, inne – nie. Lecz do większości z nich można zastosować przysłowie włoskie: Se non e vero, e ben trovato. Nawet jeżeli nie jest to prawda, to oddaje to dobrze istotę rzeczy.
Święci są również wielkimi ludźmi, większymi od mężów stanu, generałów, poetów i artystów, którym stawia się pomniki i którym poświęca się mnóstwo miejsca w czasopismach. Lecz trudno jest docenić wielkości świętych, ponieważ oczy tego świata zwykły dostrzegać tylko rzeczy przyziemne. Owe anegdoty – to coś, co nazywa się „legendą” świętych. Również życie ojca Sarbeliusza otacza aura anegdot. Nie nazywamy ich legendami: to określenie tutaj nie pasuje, ponieważ historie, jakie opowiada się o nim, pochodzą wszystkie z wiarygodnych źródeł i w większości przypadków mogą być zweryfikowane. Oto kilka z nich:
Pewnego dnia ojciec Sarbeliusz pracował z innymi zakonnikami w winnicy. Był już późny wieczór, gdy opat, ojciec Nehmetallah Nehme przyszedł sprawdzić wykonaną pracę. Ojciec Sarbeliusz Makhluf pracował samotnie w jakimś kącie, gdzie nikt go nie widział. Wiedząc, że nie jada on, chyba że za wyraźnym zaproszeniem, ojciec przeor zapytał go:
– Ojcze, czy nie zakończyłeś jeszcze postu?
– Nie – odpowiedział ojciec Sarbeliusz – nikt mi jeszcze nie wydał takiego polecenia.
*****
Po podróży, jaką odbył po łańcuchu gór Libanu na polecenie przeora, żeby odwiedzić chorego, mnich Michał Abi-Ramia zapytał go:
– Co widziałeś i co się zdarzyło podczas twej podróży?
– Poszedłem jedną drogą, a wróciłem drugą – odpowiedział krótko ojciec Sarbeliusz.
*****
Pewien posłaniec przybył z polecenia opata prosić go, żeby mu towarzyszył do pewnego chorego. W połowie drogi ojciec zatrzymał się nagle i rzekł:
– Zawróćmy, chory właśnie umarł.
I okazało się to prawdą.
*****
W Ehmej żył pewien nieszczęśnik, chory psychicznie, który bardzo cierpiał ze strony swego otoczenia. Ojciec Sarbeliusz kazał mu kiedyś iść do kaplicy klasztornej. Chory posłuchał spontanicznie, lecz jego oczy zdradzały cały niepokój, jaki go ogarnął.
– Uklęknij – rozkazał ojciec.
Biedny chory ponownie usłuchał i rozpostarł ramiona, jak czynią to aniołowie. Ojciec Sarbeliusz wzywał Bożej pomocy dla niego i nieszczęśnik wrócił do niego całkowicie uzdrowiony.
*****
Pewnego razu ojciec Sarbeliusz poprosił swego opata, żeby dał mu nową chusteczkę do nosa.
– Dlaczego nie wziąłeś sobie jednej? – zapytał opat. – Ludzie przynoszą tyle podarków i darów.
– Nie mam zwyczaju brać czegokolwiek bez pozwolenia przełożonych – odpowiedział.
*****
Innym razem pewien złośliwy służebny z klasztoru chciał zrobić ojcu Sarbeliuszowi kawał. Gdy przyszedł on napełnić swoją lampę oliwą, żartowniś nalał mu wody zamiast oliwy. Ojciec wrócił do swej celi, zapalił lampę i zaczął czytać przy swoim światełku, niczego nie podejrzewając. Około północy nagle zjawił się opat. Niedawno wydał polecenie, by wydzielano mniejsze ilości oliwy, żeby oszczędzić na wydatkach.
– Po raz pierwszy nie byłeś posłuszny – rzekł do ojca Sarbeliusza.
Chociaż niewinny, ten nie zaprotestował, lecz prosił pokornie przełożonego, żeby przebaczył mu błąd, który rzekomo popełnił. Tymczasem nadszedł służebny, który pomagał przy rozdzielaniu oliwy. Wyjaśnił, że chciał zrobić psikusa ojcu Sarbeliuszowi. Zdziwiony opat sprawdził zawartość lampy. Była tam w istocie czyściutka woda, która paliła się dwie godziny ponad ustalony czas!
*****
Wiał zimny i porywisty wiatr. Ojciec Sarbeliusz jak zwykle przygotowywał się do sprawowania Mszy Świętej o godzinie jedenastej. Wszystko już było w kaplicy gotowe, brakowało tylko ministranta. Czyżby zapomniał? Gdy wybiła godzina jedenasta ministrant niósł właśnie u siebie bardzo rozgrzany piecyk przenośny. W tym momencie piecyk został mu wyrwany z rąk przez gwałtowny podmuch wiatru. Natychmiast pomyślał o mszy, o której zapomniał. Pobiegł jak tylko mógł najszybciej do kaplicy, znajdując tam ojca Sarbeliusza, bladego i szczękającego z zimna zębami. Ministrant spodziewał się solidnej reprymendy, lecz ojciec powiedział mu tylko:
– Zapomniałeś o mszy!
*****
Innego dnia ojciec Sarbeliusz zapytał współbraci, ile wołów pracuje w ogrodach klasztornych. Pytanie to wprawiło zakonników w osłupienie, zważywszy na to, że ojciec Sarbeliusz każdego dnia obrabiał razem z nimi ten sam kawałek ogrodu i nigdy nie interesował się tym, co się wokół działo.
*****
Pewnego dnia Wardah, jedna z jego bratanic, przybyła do swego wuja, żeby skonsultować się z nim w kwestii spadku.
– Ja już nie mam nic wspólnego z tym światem – oświadczył jej ojciec Sarbeliusz. – Zupełnie tak jak mój brat, który umarł w tym roku, ja umarłem w chwili, gdy opuściłem Bekaa Kafra. A ten, który umarł, nie musi niepokoić się o sprawy spadkowe.
Następnie Wardah ofiarowała mu pieniądze, żeby odprawił msze za jej zmarłego ojca.
– Chętnie odprawię Msze Święte, lecz pieniądze powinnaś oczywiście zanieść opatowi – odpowiedział jej uprzejmie.
*****
Pewnego dnia opat zapytał go:
– Powiedz mi, czy nie kochasz nowicjuszy ze swojej wioski bardziej niż innych?
– Nie, kocham ich jednakowo. Nie czynię między nimi żadnej różnicy.
z ksiażki: Ernest Joseph Görlich –“Pustelnik z Libanu”, wydawnictwo Exter
************************************************************************************************************
27 lipca
Błogosławiona
Maria Klemensa od Jezusa Ukrzyżowanego
(Helena Staszewska), zakonnica i męczennica
Helena Staszewska urodziła się w 1890 r. w Złoczewie koło Kalisza. Wychowywała się w wielodzietnej rodzinie – miała 12 rodzeństwa. Naukę rozpoczęła w Wieluniu, następnie uczyła się w Kaliszu i Piotrkowie. Po ukończeniu szkoły średniej rozpoczęła pracę w Sulejówku. W czasie I wojny światowej zmarł jej ojciec, a niedługo potem także i matka. Po ich śmierci musiała zająć się wychowaniem młodszego rodzeństwa. Pracowała jako nauczycielka. W wieku 31 lat wstąpiła do Sióstr Urszulanek Unii Rzymskiej w Krakowie. Wraz z nią do urszulanek wstąpiły też jej dwie siostry. Sześć miesięcy później otrzymała imię Marii Klemensy od Jezusa Ukrzyżowanego i przyjęła habit zakonny. Po złożeniu ślubów pracowała m.in. w szkole powszechnej urszulanek w Krakowie. Prowadziła także Krucjatę i założyła Sodalicję Mariańską w Sierczy koło Krakowa. Organizowała comiesięczne spotkania, na których czytano prasę katolicką, uczyła dziewczęta sztuki wypowiadania się. Doprowadziła też do uruchomienia ochronki, do której zapisało się ok. 50 dzieci. W czasie swego 22-letniego pobytu w zakonie pełniła wiele funkcji i spełniała różne obowiązki. Była między innymi zastępczynią przełożonej w klasztorach: w Sierczy, Zakopanem i Stanisławowie. Była także przełożoną w Częstochowie, Gdyni i Rokicinach Podhalańskich. W tej ostatniej miejscowości znalazła się 15 sierpnia 1939 r., tuż przed wybuchem II wojny światowej. Już 1 września została zmuszona, by wraz ze swoimi siostrami opuścić klasztor. Następnego dnia udały się do Krakowa, skąd do Rokicin powróciły w połowie września, już po nadejściu wojsk niemieckich. Siostry zaangażowały się w pomoc potrzebującym, których było coraz więcej. W lipcu 1940 r. w klasztorze po raz pierwszy pojawiło się gestapo, aby zastraszyć i zniechęcić siostry. Od 1941 r. siostry zaczęły przyjmować w klasztorze zagrożone gruźlicą dzieci warszawskie. Były wśród nich również dzieci żydowskie, ukrywane przez urszulanki. Przez dom zakonny przewijało się też wielu uciekinierów i tułaczy, Polaków i Żydów. Nikomu nie odmawiano pomocy. 26 stycznia 1943 r. Niemcy weszli do klasztoru i aresztowali przełożoną, matkę Marię Klemensę. Pozwolono jej tylko uklęknąć w kaplicy i zmówić “Pod Twoją obronę”. Przez miesiąc przetrzymywano ją w miejscowym areszcie, po czym 26 lutego 1943 r. przewieziono ją do osławionego więzienia na Montelupich w Krakowie. Po kilku dniach znalazła się w transporcie do Auschwitz; tam otrzymała numer 38102. Od początku pobytu w obozie chorowała i cierpiała. Z trudem trzymała się na nogach. Niebawem słaby organizm zaatakował panoszący się w tym obozie koncentracyjnym tyfus. Zmarła z tego powodu 27 lipca 1943 r. 13 czerwca 1999 r. w Warszawie papież św. Jan Paweł II beatyfikował 108 męczenników Kościoła z okresu II wojny światowej. W ich gronie znalazła się też Maria Klemensa Staszewska od Jezusa Ukrzyżowanego, urszulanka Unii Rzymskiej. |
************************************************************************************************************
26 lipca
Święci Anna i Joachim,
rodzice Najświętszej Maryi Panny
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławioną Marię Pierina De Micheli, dziewicę |
Ewangelie nie przekazały o rodzicach Maryi żadnej wiadomości. Milczenie Biblii dopełnia bogata literatura apokryficzna. Ich imiona są znane jedynie z apokryfów Protoewangelii Jakuba, napisanej ok. roku 150, z Ewangelii Pseudo-Mateusza z wieku VI oraz z Księgi Narodzenia Maryi z wieku VIII. Najbardziej godnym uwagi może być pierwszy z wymienionych apokryfów, gdyż pochodzi z samych początków chrześcijaństwa, stąd może zawierać ziarna prawdy zachowanej przez tradycję. Anna pochodziła z rodziny kapłańskiej z Betlejem. Hebrajskie imię Anna w języku polskim znaczy tyle, co “łaska”. Od IV wieku do dzisiaj pokazuje się przy Sadzawce Owczej w Jerozolimie miejsce, gdzie stał dom Anny i Joachima. Obecnie wznosi się na nim trzeci z kolei kościół. Wybudowali go krzyżowcy. Św. Anna jest patronką diecezji opolskiej, miast, m.in. Hanoveru, oraz kobiet rodzących, matek, wdów, położnic, ubogich robotnic, górników kopalni złota, młynarzy, powroźników i żeglarzy. Joachim miał pochodzić z zamożnej i znakomitej rodziny z Galilei. Już samo jego imię miało być prorocze, gdyż oznacza tyle, co “przygotowanie Panu”. W dawnej Polsce czczony był jako “protektor Królestwa”. Kiedy Maryja była jeszcze dzieckiem, miał pożegnać ziemię. Razem ze św. Anną patronują małżonkom. Od dawna biblistów interesował problem, dlaczego Ewangeliści podają dwie odrębne genealogie Pana Jezusa: inną przytacza św. Mateusz (Mt 1, 1-18), a inną – św. Łukasz (Łk 3, 23-38). Przyjmuje się dzisiaj dość powszechnie, że św. Mateusz podaje rodowód Chrystusa Pana wymieniając przodków św. Józefa, podczas gdy św. Łukasz przytacza rodowód Pana Jezusa wymieniając przodków Maryi. Według takiej interpretacji ojcem Maryi nie byłby wtedy św. Joachim, ale Heli. Być może imię Joachim jest apokryficzne. Możliwe także, że Heli miał drugie imię Joachim. Sprawa jest nadal otwarta. Apokryficzna Protoewangelia Jakuba z II wieku podaje, że Anna i Joachim byli bezdzietni. Małżonkowie daremnie modlili się i dawali hojne ofiary na świątynię, aby uprosić sobie dziecię. Joachim, będąc już w podeszłym wieku, udał się na pustkowie i tam przez dni 40 pościł i modlił się o Boże miłosierdzie. Wtedy zjawił mu się anioł i zwiastował, że jego prośby zostały wysłuchane, gdyż jego małżonka Anna da mu Dziecię, które będzie radością ziemi. Tak też się stało. Przy narodzinach ukochanej Córki, której według zwyczaju piętnastego dnia nadano imię Maria, była najbliższa rodzina. W rocznicę tych narodzin urządzono wielką radosną uroczystość. Po urodzeniu się Maryi, spełniając uprzednio złożony ślub, rodzice oddali swą Jedynaczkę na służbę w świątyni. Kiedy Maryja miała 3 lata, oddano Ją do świątyni, gdzie wychowywała się wśród swoich rówieśnic, zajęta modlitwą, śpiewem, czytaniem Pisma świętego i haftowaniem szat kapłańskich. Wcześniej miał pożegnać świat Joachim. Według jednej z legend Annie przypisuje się trinubium – po śmierci Joachima miała wyjść jeszcze dwukrotnie za mąż. Kult świętych Joachima i Anny był w całym Kościele – a więc także na Wschodzie – bardzo dawny i żywy. W miarę jak rozrastał się kult Matki Chrystusa, wzrastała także publiczna cześć Jej rodziców. Już w IV/V w. istniał w Jerozolimie kościółek przy dawnej sadzawce Betesda w pobliżu świątyni pod wezwaniem św. Joachima i św. Anny. Tu nawet miał być według podania ich grób. Inni miejsce grobu sytuowali przy wejściu na Górę Oliwną. Cesarz Justynian wystawił w Konstantynopolu około roku 550 bazylikę ku czci św. Anny. Kazania o św. Joachimie i św. Annie wygłaszali na Wschodzie święci tej miary, co św. Epifaniusz (+ 403), św. Sofroniusz (+ po 638), św. Jan Damasceński (+ ok. 749), św. German, patriarcha Konstantynopola (+ 732), św. Andrzej z Krety (+ 750), św. Tarazjusz, patriarcha Konstantynopola (+ 806), a na Zachodzie: św. Fulbert z Chartres (+ 1029), św. Bernardyn ze Sieny (+ 1444) czy bł. Władysław z Gielniowa (+ 1505). Szczególną czcią była zawsze otaczana św. Anna. Jej kult był i jest do dnia dzisiejszego bardzo żywy. Na Zachodzie pierwszy kościół i klasztor św. Anny stanął w roku 701 we Floriac koło Rouen. Dowodem popularności św. Anny jest także to, że jej imię było i dotąd jest często nadawane dziewczynkom. Bardzo liczne są też kościoły i sanktuaria pod jej wezwaniem. Ku czci św. Anny powstało 5 zakonów żeńskich. W dawnej liturgii poświęcono św. Annie aż 118 hymnów i 36 sekwencji (wiek XIV-XVI). Polska chlubi się wieloma sanktuariami św. Anny: na Górze św. Anny w pobliżu Brzegu Głogowskiego, w Jordanowie, w Selnikach, w Grębocicach, w Stoczku koło Lidzbarka Warmińskiego, w Kamiance. Największej jednak czci doznaje św. Anna w Przyrowie koło Częstochowy i na Górze Św. Anny koło Opola. Sanktuarium opolskie należy do najsłynniejszych w świecie – tak dalece, że figura św. Anny doczekała się uroczystej koronacji papieskimi koronami 14 września 1910 r. Sanktuarium to nawiedził św. Jan Paweł II 21 czerwca 1983 roku podczas swej drugiej pielgrzymki do Polski. Cudowna figura św. Anny wykonana jest z drzewa bukowego i liczy 66 cm wysokości. Przedstawia ona św. Annę piastującą dwoje dzieci: Maryję, której była matką, i Pana Jezusa, dla którego była babką (św. Anna Samotrzecia). Wszystkie trzy figury są koronowane. Początkowo była tylko jedna postać św. Anny (wiek XV). Potem dodano postacie Maryi i Jezusa (wiek XVII), umieszczając je przy głowie św. Anny. Liturgiczny obchód ku czci rodziców Maryi pojawił się najpierw na Wschodzie. Wprowadził go w 710 r. cesarz Justynian II pod tytułem Poczęcie św. Anny. Wspomnienie obchodzono w różnych dniach, łącznie (św. Joachima i św. Anny) lub oddzielnie. Na Zachodzie wprowadzono je późno. W Neapolu jest znane w wieku X. Papież Urban VI bullą Splendor aeternae gloriae z 21 czerwca 1378 r. zezwolił na obchodzenie tego święta w Anglii. Juliusz II w 1522 r. rozszerzył je na cały Kościół i wyznaczył na 20 marca. Paweł V zniósł jednak to święto w 1568 r., opierając swoją decyzję na tym, że o rodzicach Maryi z ksiąg Pisma świętego nic nie wiemy. Przeważyła jednak opinia, że należy im się szczególna cześć. Dlatego Grzegorz XIII święto Joachima i Anny ponownie przywrócił (1584). Z tej okazji wyznaczył jako dzień pamięci 26 lipca. Papież św. Pius X w 1911 roku wprowadził osobno święto św. Joachima, wyznaczając dzień pamiątki na 16 sierpnia. Św. Anna miała nadal swoje święto dnia 26 lipca. Reforma liturgiczna z roku 1969 połączyła na nowo imiona obojga pod datą 26 lipca. W ikonografii św. Anna ukazywana jest w scenach z apokryfów oraz obrazujących życie Maryi. Przedstawiana jako starsza kobieta z welonem na głowie. Ulubionym tematem jest św. Anna ucząca czytać Maryję. Niektóre jej atrybuty: palec na ustach, księga, lilia. Św. Joachim ukazywany jest jako starszy, brodaty mężczyzna w długiej sukni lub w płaszczu. Występuje w licznych cyklach mariologicznych oraz z życia św. Anny. Jego atrybutami są: anioł, Dziecię Jezus w ramionach, dwa gołąbki w dłoni, na zamkniętej księdze lub w małym koszyku, jagnię u stóp, laska, kij pasterski, księga, zwój. |
*******************
Święci Joachim i Anna – Rodzice Najświętszej Maryi Panny
***
Kult św. Joachima i św. Anny był w całym Kościele bardzo dawny i żywy.
„Przygotowanie Panu” i „Łaska”
Piotr Skarga tymi słowami rozpoczyna żywot św. Anny: „Św. Anna męża miała Joachima z narodu Dawidowego. Jakoż i sama szła z tego pokolenia królewskiego i kapłańskiego. Oboje byli sprawiedliwymi przed Bogiem, zachowując rozkazanie Boże i chodząc w drodze pobożności. Na trzy części rozdzielili majętność swoją: jedną Kościołowi Bożemu i kapłanom dawali, drugą ubogim, a trzecią sami potrzeby swe opatrywali. Długo żyli bez potomstwa, żadnego owocem małżeństwa i dziatkami cieszyć się nie mogąc, przez co byli strapieni i smutni” (Żywoty Świętych).
Ewangelie i księgi Pisma świętego milczą zupełnie o rodzicach Najświętszej Maryi. Ich imiona są znane jedynie z apokryfu „Ewangelia Jakuba”, w którym jest bardzo wiele fantazji i baśni, ale znaleźć można także jądro prawdy, która mogła zachować się drogą tradycji. Apokryf ten bowiem powstał zaledwie w sto lat po ewangeliach, sięga więc początków chrześcijaństwa. Na jego podstawie dowiadujemy się, że Joachim pochodził z zamożnej i znakomitej rodziny. Już samo jego imię miało być prorocze, gdyż Joachim po hebrajsku może oznaczać tyle co „przygotowanie Panu”. Pochodzić miał z Galilei. Jego małżonka Anna, której imię hebrajskie znaczy tyle co „łaska” miała rodzinny dom w Betlejem. Daremnie jednak święci małżonkowie modlili się i dawali hojne ofiary na świątynię, aby uprosić sobie dziecię. Wreszcie Joachim udał się na pustkowie i tam przez dni 40 pościł i modlił się, aby uprosić sobie u Pana Boga miłosierdzie. Wtedy zjawił mu się anioł i zwiastował, że modły jego zostały wysłuchane, gdyż małżonka jego Anna da mu dziecię, które będzie radością ziemi. Tak też się stało. Przy narodzinach ukochanej córki, której według zwyczaju dnia piętnastego dano na imię Maria, co wśród wielu znaczeń tłumaczy się także, jako „pani”, była najbliższa rodzina. W rocznicę zaś urządzono wielką radosną uroczystość. Kiedy córka miała 3 lata oddano ją do świątyni, gdzie wychowywała się wśród swoich rówieśnic, zajęta modlitwą, śpiewem, czytaniem Pisma świętego i haftowaniem szat kapłańskich. Wcześniej miał pożegnać świat Joachim, po nim zaś Anna („Protoewangelia Jakuba”, rozdział I-VII).
Kult św. Joachima i św. Anny w Kościele
Kult św. Joachima i św. Anny był w całym Kościele – a więc także na Wschodzie – bardzo dawny i żywy. Jest rzeczą zupełnie naturalną, że w miarę jak rozrastał się kult Matki Chrystusa zwyżkowała także cześć publiczna jej wybranych i szczęśliwych rodziców. Już w wieku IV-V istniał kościółek w Jerozolimie przy dawnej sadzawce Betsaida w pobliżu świątyni pod wezwaniem św. Joachima i św. Anny. Istnieje on do dzisiaj. Tu nawet miał być według podania ich grób. Inni miejsce grobu sytuowali przy wejściu na Górę Oliwną. Cesarz Justynian wystawił w Konstantynopolu około roku 550 bazylikę ku czci św. Anny. Kazania o św. Joachimie i św. Annie wygłaszali na Wschodzie święci tej miary co św. Epifaniusz (+ 403), św. Sofroniusz (+ po 638), św. Jan Damasceński (+ ok. 749), św. German I patriarcha Konstantynopola (+ 732), św. Andrzej z Krety (+ 750), św. Tarazjusz patriarcha Konstantynopola (+ 806), a na Zachodzie: św. Fulbert z Chartres (+ 1029), św. Bernardyn ze Sieny (+ 1444) czy nasz błogosławiony Władysław z Gielniowa (+ 1505).
Szczególną czcią była zawsze otaczana św. Anna. Jej kult był i jest do dnia dzisiejszego bardzo żywy. Na Zachodzie pierwszy kościół i klasztor Św. Anny stanął w r. 701 we Floriac koło Rouen. Dowodem popularności św. Anny jest, że jej imię było i bywa dotąd tak często nadawane niewiastom. Bardzo liczne są też kościoły i sanktuaria pod jej wezwaniem. Obecnie do najgłośniejszych sanktuariów należą Dureń w Niemczech z roku 1498, Annaberg w Westfalii i Annaberg w Saksonii, Auray w Bretanii (Francja), Annaberg koło Mariazell w Styrii oraz w Beaupre w Kanadzie założone w 1661 r. przez emigrantów francuskich, Bretończyków oraz w Scranton i w Nowym Orleanie w USA a także na dalekim Ceylonie.
Ku czci św. Anny wystawiono wiele kościołów. Św. Anna jest patronką wielu miejscowości. Ku czci św. Anny powstało 5 zakonów żeńskich. W dawnej liturgii poświęcono św. Annie aż 118 hymnów i 36 sekwencji (wiek XIV-XVI).
Najdawniejszy wizerunek św. Anny pochodzi z wieku VIII. Jest nim fresk w kościele S.M. Antiąua. Nasz znany archeolog Kazimierz Michałowski odkrył w Faras (Numidia) freski z VIII w., wśród nich przepiękny wizerunek św. Anny, który poczta polska uwieczniła w specjalnym znaczku pocztowym.
Papież Leon XIII zezwolił na koronację obrazu św. Anny w Beaupre (Kanada).
Wiele miast chlubi się z posiadania relikwii św. Anny. Wymienimy niektóre (w nawiasach daty otrzymania tychże relikwii). O ich autentyczności nie wypowiadamy się. Są one dla nas tylko dowodem wielkiej popularności świętej Anny w świecie chrześcijańskim. A oto wykaz tych miejscowości: Weingasten (1182), Brema (1192), Chartres (1204), Liitzel (1205), Maius (1212), Beaupre, Montreal, Dureń, Padeborn, Genua, Wiedeń, Salamanka.
Kult św. Joachima i św. Anny w Polsce
Szczególnie żywy w Polsce był kult św. Anny. Powstałe w wiekach średnich w Niemczech bractwo Św. Anny rychło rozpowszechniło się w Polsce w XV wieku. Jego najgorliwszymi propagatorami byli bernardyni. Bł. Władysław z Gielniowa miał ułożyć ku czci św. Anny piękne godzinki.
Ku czci św. Anny wystawiono w Polsce ponad 215 kościołów, z tych tak piękne, jak: kościół św. Anny w Krakowie czy w Warszawie, perły baroku. O gotyckim kościele Św. Anny w Wilnie miał wyrazić się w podziwie Napoleon, że byłby on perłą Paryża.
Polska chlubi się wieloma sanktuariami św. Anny: na Górze św. Anny w pobliżu Brzegu Głogowskiego, w Jordanowie, w Selnikach, w Grębocicach, w Stoczku koło Lidzbarka Warmińskiego, w Kamiance (parafia Rzekuń koło Ostrołęki). Największej jednak czci doznaje św. Anna w Przyborowie koło Częstochowy i na Górze Św. Anny koło Opola.
Zwłaszcza sanktuarium opolskie należy do najsłynniejszych w świecie tak dalece, że figura św. Anny doczekała się chwały uroczystej koronacji koronami papieskimi 14 września 1910 roku. Nawiedził je także papież Jan Paweł II 21 czerwca 1983 roku podczas swej II Pielgrzymki do Polski. Sanktuarium Św. Anny znajduje się na wzgórzu (406 m npm). Kiedyś wzgórze to miało nazwę Góry Chełmskiej, później Góry Św. Jerzego i Świętej Góry. Nazwa Góra Św. Anny przyjęła się od wieku XVI. Kościół wystawiono w latach 1480-1516. Cudowna figura św. Anny jest z drzewa bukowego i liczy 66 cm wysokości. Przedstawia ona św. Annę piastującą dwoje dzieci: Maryję, której była matką i Pana Jezusa, dla którego była babką (św. Anna Samotrzecia). Wszystkie trzy figury są koronowane. Początkowo była tylko jedna postać św. Anny (wiek XV). Potem dodano postacie Maryi i Jezusa (wiek XVII), umieszczając je przy głowie Św. Anny. Napływ pielgrzymów datuje się od roku 1516. Dla zapewnienia pątnikom pełnej obsługi właściciel Góry Św. Anny hrabia Melchior Ferdynand Gaszyn sprowadził ze Lwowa reformatów (1656). Obecny kościół pochodzi z roku 1673. Z tego czasu także jest klasztor. W XVIII w. wystawiono Kalwarię (33 kaplice Męki Pańskiej) oraz Dróżki Maryi (10 kaplic). Odtąd nieprzeliczone tłumy szły do sanktuarium z Polski, Czech i Niemiec. Żadna siła, żadne zakazy nie zdołały fali pątniczej zatrzymać. W roku 1810 rząd pruski zlikwidował klasztor, ale franciszkanie wrócili w 1859 roku. W czasie „kulturkampfu” musieli ponownie klasztor opuścić, ale powrócili rychło, bo już w roku 1887. W latach 1921-1938 stanął na Górze św. Anny Dom Młodzieżowy, Dom Pielgrzyma i Dom Rekolekcyjny. W roku 1941 rząd hitlerowski zmusił zakonników do opuszczenia klasztoru. Powrócili w 1945 roku. Góra Św. Anny była przez wiele lat ośrodkiem polskości na Śląsku i ostoją katolicyzmu. Tu właśnie rozegrała się największa bitwa III Powstania Śląskiego (1921). Pamiątką jest pomnik „Czynu Powstańczego” Ksawerego Dunikowskiego.
Powiedzieli o św. Annie
Św. Jan Damasceński:
„O zaiste błogosławioną jest i po trzykroć błogosławioną! Ubłogosławiona od Boga niemowlęciem to jest Maryją, którą ze wszech miar czci godną zrodziłaś. Z niej to Chrystus wyrósł, kwiat życia… A my, o przebłogosławiona Niewiasto, winszujemy Ci. Zrodziłaś bowiem naszą i wszystkich nadzieję daną od Boga… O zaprawdę błogosławioną jest i błogosławiony owoc żywota Twojego. Język pobożnych zaś niech wysławia także dziecię Twe, a radosny głos niech wychwala owoc Twój. Godna jest czci, godna najwyższej czci jest ta, na której spełniła się obietnica Boża, która wydała taki owoc, z którego wyszedł słodki Jezus… Raduj się i Ty, Joachimie, że z Córki twojej Syn się narodził, którego imię Wielkiej Rady Anioł czyli Zbawiciel całego świata. Chrystus na pewnym miejscu powiedział: «Po owocach ich, poznacie ich». Podobało się Bogu i uznał to za stosowne, aby Was wybrać dla dania jej życia. Pełniąc bowiem święcie i bogobojnie wasz obowiązek, wydaliście skarb dziewiczy.
Skąd się wzięło to święto?
Obchodzono to święto najpierw na Wschodzie. Wprowadził je w 710 roku cesarz Justynian II pod tytułem „Poczęcie św. Anny”. Obchodzono je w różnych dniach, łącznie (św. Joachima i św. Anny) lub oddzielnie. Na Zachodzie wprowadzono je późno. W Neapolu jest znane w wieku X. Papież Urban VI bullą „Splendor aeternae gloriae” z 21 czerwca 1378 roku zezwolił na obchodzenie tego święta w Anglii. Juliusz II w 1522 roku rozszerzył je na cały Kościół i wyznaczył na 20 marca. Papież Paweł V zniósł jednak to święto w 1568 roku, opierając swoją decyzję na tym, że o rodzicach Maryi z ksiąg Pisma świętego nic nie wiemy. Przeważyła jednak opinia, że ci rodzice istnieli, a przeto należy im się cześć szczególna, chociaż bliższych danych o nich nie wiemy. Dlatego papież Grzegorz XIII święto Joachima i Anny ponownie przywrócił (1584). Z tej okazji wyznaczył jako dzień pamięci 26 lipca. Papież św. Pius X w 1911 roku wprowadził osobno święto św. Joachima, wyznaczając dzień pamiątki na 16 sierpnia. Św. Anna miała nadal swoje święto 26 lipca. Nowa reforma liturgiczna z roku 1969 połączyła na nowo imiona obojga pod datą 26 lipca, obniżając równocześnie rangę ze święta do wspomnienia obowiązkowego.
Relikwie św. Joachima i św. Anny
O relikwiach św. Anny była już mowa. Wypada wszakże dorzucić kilka szczegółów. Przełożony klasztoru na Rusi, Daniel, który przybył do Ziemi Świętej z pielgrzymką w 1110 roku, pisze, że pokazano mu grób św. Joachima i św. Anny w kościółku przy sadzawce Betsaidzie. Od wieku XV pokazywano grób tych świętych małżonków w Getsemani obok grobu Maryi w kościółku Jej grobu.
W Kolonii pokazują relikwię głowy św. Joachima, a w Genui relikwię ręki św. Anny. Ich autentyczność jest równie problematyczna, jak wspomnianych relikwii św. Anny. Są jednak one również jednym z dowodów czci, jakiej doznawali rodzice Najśw. Maryi Panny.
Warto wiedzieć
W wielu krajach św. Anna doznawała szczególnej czci od niewiast-matek jako ich główna patronka. W niektórych parafiach w Polsce dzień świętej Anny bywa już tradycyjnie uważany za święto niewiast katolickich. Udziela się błogosławieństwa matkom.
Św. Anna jest również uważana za patronkę szkół chrześcijańskich. Dlatego ku jej czci wzniesiono kościoły akademickie np. w Krakowie lub kościoły pod jej wezwaniem przeznaczono na kościoły akademickie np. w Warszawie i w Wilnie. Dość często spotyka się obrazy, przedstawiające św. Annę nauczającą prawd bożych Maryję Pannę.
Babcia, starka, oma, grandma
Andrzej Kerner
Pisać reportaż o Górze Świętej Anny to jak pisać o swojej ulicy, znajomych i sąsiadach, o rodzinie. Wszystko wydaje się takie codzienne, zwykłe, bliskie, normalne. A jednak, słowo daję, jakie to cudowne miejsce.
Traumatyczne początki bliższych związków
Wychowałem się na podwórku, na którym chłopcy mieli swoisty rodzaj kary dla mniejszych od siebie. Dłońmi obejmowało się głowę delikwenta na wysokości uszu, a następnie podnosiło tak, aby tylko oderwać od ziemi. Wtedy padało to nielubiane pytanie: „Widzisz Górę Świętej Anny?!”. Nie wiem, kto wymyślił ten dość bolesny – i mam nadzieję, że już niepraktykowany – obyczaj. Musiał to jednak być ktoś, kto chyba nie lubił zbyt tej Góry i wszystkich Boskich tajemnic, które ona w sobie ma. Dość powiedzieć, że na pytanie „Chcesz zobaczyć Górę Świętej Anny?” mały człowiek albo szybko włączał piąty bieg, albo gwałtownie zaprzeczał.
Cóż, moje dziecinne skojarzenia z Górą Świętej Anny trudno uznać za szczególnie budujące. Powiem więcej, pierwsze wspomnienia z rodzinnych wizyt w kościele na Górze Świętej Anny również były lekko traumatyczne. Kiedy w niewielkim kościele zabrzmiały organy, a jeszcze bardziej – kiedy zagrzmiały trąby i tuby orkiestry dętej, byłem po prostu wystraszony. Nie dodawało mi otuchy spoglądanie na rzucający się w oczy fresk z sufitu bazyliki z obrazem wygnania z raju, gdzie zielony wąż (i to ze skrzydłami!), wijący się między nagimi i przerażonymi Adamem i Ewą, wypuszczał swój rozdwojony język na niebezpieczną dla malca odległość. Nie uspokajały mnie nawet putta przy ambonie, bo one dęły w trąbki, a dźwięk trąb – jak już wspomniałem – przerażał mnie wtedy. Było tylko jedno miejsce, które nie wydawało mi się groźne, które było jak szalupa, której można by się było uchwycić w oszalałym morzu wrogich żywiołów dźwięku i obrazu. Oświetlona, zamknięta za szybką, w półeczce na szczycie ołtarza, mała figurka św. Anny była jak jasna miniaturka, którą aż chce się przytulić. Ale ona była tak daleko.
Cudowna figurka z precyzyjnym rysunkiem brwi
Figurka św. Anny z Góry Świętej Anny rzeczywiście nie jest wielka. Nie licząc podstawy, ma około 54 centymetrów wysokości. Święta Anna, której wprawdzie nie wspominają Ewangelie, ale o której dużo opowiada jeden z najważniejszych apokryfów Nowego Testamentu – Protoewangelia Jakuba – właśnie tam jest określona jako matka Maryi. Tę teologiczno-genealogiczną myśl autora apokryfu oddają rzeźbiarskie przedstawienia św. Anny Samotrzeciej. Do tej grupy rzeźb należy najsłynniejsza w Polsce figura z Góry Świętej Anny. Samotrzeć znaczy „we troje razem”.
Można też powiedzieć o św. Annie, że sama jest trzecia, gdyż na pierwszym planie jest Jezus i Maryja – mówi o. Jozafat Gohly, gwardian franciszkańskiego klasztoru na śląskiej „górze ufnej modlitwy”. Babcia z Córką i Wnukiem: św. Anna, Najświętsza Maryja Panna, Pan Jezus. Maryja na ręce lewej, Jezus na prawej. Obecnie – po kilkukrotnych przemalowaniach – rzeźba św. Anny ma zieloną suknię i czerwony płaszcz, w sukienkę ubrana jest też Maryja, bez okrycia jest Jezus.
Rzeźba annogórska wykonana została z jednego kawałka drewna lipowego pod koniec XV wieku. – Nie wiadomo, w jaki sposób figurka św. Anny znalazła się w annogórskim sanktuarium – mówi o. Jozafat Gohly. Istnieje legenda o hiszpańskim księciu wracającym z wyprawy wojennej. Kiedy woły ciągnące wozy zatrzymały się na szczycie Góry i nie chciały pójść dalej, książę odczytał to jako znak Boży. Wybudował w tym miejscu kościół, umieszczając w nim figurę św. Anny, którą rzekomo wiózł wśród łupów wojennych. Nie wiadomo również, kto jest autorem rzeźby. Historyk sztuki i dyrektor Muzeum Diecezjalnego w Opolu, ks. dr Piotr Paweł Maniurka, autor książki „Mater Matris Domini – św. Anna Samotrzeć w gotyckiej rzeźbie śląskiej” przypisuje ją tzw. Pracowni Śląskiej. Wysoko ocenia on wartość artystyczną i precyzję wykonania rzeźby z Góry Świętej Anny: „Jednym z dowodów jest widoczny w odprysku późniejszych warstw fragment brwi pierwotnej lewego oka św. Anny, zawierający precyzyjny rysunek z zaznaczeniem drobnych włosków w górnej linii” – pisze. Wśród 78 gotyckich śląskich rzeźb św. Anny Samotrzeć rzeźba annogórska wyróżnia się tym, że Chrystus jest większy niż Maryja Panna. – To wszystko jednak jest niewidoczne dla pielgrzyma przybywającego do sanktuarium. Wszystkie trzy postacie okrywa bowiem jedna suknia. Widać tylko główki świętych postaci i fragment złotego jabłka życia – mówi o. Jozafat Gohly. Wierzchnia ozdobna sukienka zmieniana jest w ciągu roku, w zależności od kolorów okresu liturgicznego. Na najcenniejszych sukniach umieszczono wota pielgrzymów wdzięcznych za wysłuchanie próśb.
Kiedy Ślązacy poddają się emocjom
A przecież to oczywiste, że nawet największe walory artystyczne rzeźby nie potrafiłyby sprawić tego małego cudu, jakim była chwila uspokojenia, ukojenia czy pociechy dla płaczliwego bajtla wystraszonego dostojeństwem muzyki i przerażającym w swej wymowie freskiem grzeszącej ludzkości. Nie wiem czy nie zabrzmi to z lekka obrazoburczo, ale nawet najgłębsza teologiczna treść zawarta w rzeźbiarskim przedstawieniu św. Anny Samotrzeciej również nie tłumaczy tego ciepła, nadziei i ufności, jaka płynie znad ołtarza dla wstępującego w progi tej „najmniejszej z bazylik mniejszych”. Właśnie tak bazylikę na Górze Świętej Anny przedstawił goszczącemu w niej w 1983 roku Ojcu Świętemu ówczesny prowincjał franciszkanów o. Dominik Kiesch. Jakby w szczycie bazyliki, na tronie w głównym ołtarzu umiejscowiona jest łaskami słynąca figurka św. Anny. Opuszcza swój tron tylko raz w roku – na odpust św. Anny, kiedy główne uroczystości odbywają się w grocie lurdzkiej, urządzonej w dawnym wyrobisku kamieniołomu poniżej klasztoru. Wtedy mogą się dziać rzeczy dziwne. Dziwne, jeśli weźmie się pod uwagę, że mamy do czynienia ze statecznymi, zrównoważonymi aż do przesady (oj, dostanie mi się) i zorganizowanymi do najdrobniejszego szczegółu Ślązakami (którzy na pielgrzymkę na „Annaberg” zabierają ze sobą rozkładane krzesełka, termosy z kawą, kanapki i jajka – nawet jeśli do domu nie mają specjalnie daleko).
Kiedy figura świętej Anny wnoszona jest na plac przed grotą, przez to śląskie zgromadzenie przechodzi jakaś tajemnicza fala. Chłopaki wspinają się na ogrodzenie placu, mniejsi szybko śmigają na ramiona tatusiów, jedni wyciągają szyje, drudzy stają na palcach, inni na kamieniach, murkach, na czym tylko się da. Niezapomianym animatorem tych powitań Patronki był długoletni duszpasterz pielgrzymów, zmarły przed trzema laty, o. Teofil Wyleżoł.
Pamiętam dobrze jak wołał entuzjastycznie, a jednocześnie władczo: – Witamy! Witamy Świętą Annę! i dyrygował pielgrzymami powiewającymi chusteczkami na przywitanie i pożegnanie św. Anny. Niepowtarzalna chwila. Ślązacy poddają się emocjom. Ale to nie tylko emocje, bo równocześnie unosi się potężny śpiew dobrze wyrażający stan ducha: „Niech się co chce ze mną dzieje, w Tobie Święta Anno mam nadzieję!”. To jest chwila niezapomniana. Szklą się oczy spracowanych mężczyzn. – Kto raz uroczystość religijną na tej górze przeżyje, ten doznaje tęsknoty, aby tam wrócić. Każdy, kto naprawdę pielgrzymuje i prosi o wsparcie Babkę naszego Pana ten odchodzi pocieszony i napełniony radością – tłumaczy ten fenomen Jan Cebulla z Żywocic, dokumentalista tamtejszej ślubowanej parafialnej pielgrzymki na Górę Świętej Anny.
Był tylko jeden wyjątek od żelaznej reguły mówiącej, że figura tylko raz w roku opuszcza bazylikę. Wyjątek oczywisty – figura św. Anny Samotrzeciej stała na ołtarzu papieskim, kiedy Jan Paweł II spotkał się z milionem wiernych na stoku Góry Świętej Anny podczas nieszporów 21 czerwca 20 lat temu.
Góra pojednania pokoleń, kultur i języków
Góra Świętej Anny – sanktuarium Górnego Śląska. Czy może – prowokacyjnie – sanktuarium dla Ślązaków? Nie, z pewnością żadne miejsce święte nie zniosłoby na dłuższą metę zacieśnienia narodowego czy etnicznego, a przecież historia sanktuarium Góry Świętej Anny liczy już ponad 500 lat. Choć trzeba przyznać, że dla Ślązaków to miejsce jest miejscem wyjątkowym, a dla mieszkańców diecezji opolskiej przybyłych tu po wojnie z Kresów czy z centralnej Polski już nie tak bardzo. Mimo to, a może właśnie dlatego, trzeba podkreślić wysiłek i starania ordynariusza opolskiego abpa Alfonsa Nossola i annogórskich franciszkanów, by Góra Świętej Anny była „sakralną przestrzenią pojednania”.
– To miejsce szczególnego pojednania pokoleń, kultur i języków. Jesteśmy w miejscu, które gromadzi nas, ludzi tej ziemi, tu urodzonych od pradziadów, ale też i tych, którzy się tutaj urodzili, a byli wypędzeni z Kresów Wschodnich, ze swojej małej ojczyzny czy też przyszli z centralnych stron Ojczyzny. Wszyscy tutaj zawsze czuli się wolnymi! Naprawdę Dziećmi Bożymi. Tutaj czuli się u siebie w domu, tutaj mogli być w całej pełni sobą, nie musieli się wysilać, nie musieli udawać, ale być sobą. U siebie, w domu – mówił trzy tygodnie temu podczas tradycyjnej dorocznej pielgrzymki mężczyzn i młodzieńców abp A. Nossol. I kiedykolwiek przemawia na Górze Świętej Anny – zawsze czyni to w tym tonie.
Trzeba pamiętać, że klasztor Franciszkanów i kult św. Anny przez wieki kilka razy cierpiał z powodu polityczno-nacjonalistycznych zarządzeń władz. Pierwszy raz, kiedy Prusy przeprowadzały sekularyzację zakonów. Potem za Bismarcka, kiedy wypędzono franciszkanów po raz drugi. Wreszcie w czasach hitlerowskich, kiedy zakonnicy znowu musieli opuścić klasztor, a o. Feliks Koss zakradł się do kościoła i wyniósł figurę św. Anny. Warto pamiętać i to, że nabożeństwa na Górze Świętej Anny odprawiano w języku polskim i niemieckim. W przeddzień II wojny światowej władze nazistowskie zakazały głoszenia kazań w języku polskim. Po wojnie, w Polsce rządzonej przez komunistów, niemożliwe było z kolei odprawianie nabożeństw w języku niemieckim. Dopiero dokładnie od 4 czerwca 1989 roku wprowadzona została na stałe jedna, dodatkowa, niedzielna Msza św. w języku niemieckim.
Mie se tu tak cienszko podobo!
Góra Świętej Anny stanie się przyjaznym domem dla każdego, kto tu przybędzie ze szczerym sercem. Szczególnych okazji w ciągu roku jest wiele. Pielgrzymki stanowe są tradycją, choć coraz częściej przybywają nie tylko ci, którzy są szczególnie zaproszeni. Mężczyźni, kobiety, głuchoniemi, niewidomi, dzieci, strażacy, chóry kościelne, grupy „Caritas”, orkiestry kalwaryjskie, mniejszości narodowe, hodowcy gołębi pocztowych, myśliwi, ministranci. Niezwykłą popularnością cieszą się obchody kalwaryjskie (4 razy w roku), bo Góra Świętej Anny to nie tylko bazylika, ale i XVIII-wieczna kalwaria, odrestaurowywana od 6 lat wysiłkiem „Fundacji Góra Świętej Anny”.
– Każdego roku księgi klasztorne notują około 950 grup i wycieczek oraz 200 zorganizowanych grup pielgrzymkowych na obchody kalwaryjskie. Liczbę pielgrzymów szacujemy obecnie na ok. 400 tysięcy – informuje o. Jozafat Gohly. Przyjeżdżają z Niemiec dawni mieszkańcy Śląska, by modlić się w sanktuarium, którego religijny klimat wciąż bliski jest ich sercu. I przylatują pielgrzymi ze Stanów Zjednoczonych, żeby być w miejscu, którego nie znają, ale którego pamięć przechowywana była przez pokolenia za oceanem.
– Mie se tu tak cienszko podobo! Joł nie wia jako ten moj starystaryujek namówił tych ludzi się tu cofnyć stond, a do tego suchego Teksasu ich tam prziwiód! – mówił Lucjan Moczygemba, praprawnuk pierwszych polskich osadników w Stanach Zjednoczonych. Jego starystaryujek (czyli brat prapradziadka)
o. Leopold Bonawentura Moczygemba, franciszkanin, urodzony w Płużnicy Wielkiej, niedaleko Góry Świętej Anny, to patriarcha i pierwszy prezes Polonii amerykańskiej. To on namówił swoich braci i znajomych z Płużnicy i okolic, by w 1854 r. pojechali za chlebem za ocean. Tam założyli pierwszą polską osadę i parafię w Stanach Zjednoczonych, w stanie Teksas. Nazwali ją Panna Maria. Teraz ich potomkowie, rok po roku, pod wodzą swojego duszpasterza ks. Franka Kurzaja przyjeżdżają m.in. na Górę Świętej Anny. Trzymają w rękach tabliczki ze swoimi nazwiskami z nadzieją, że w wielotysięcznym tłumie pątników odnajdą kogoś z rodziny. I odnajdują się Moczygembowie, Niestrojowie, Dziokowie, Piegzowie, Kowolikowie i inni. Bo Góra Świętej Anny jest naprawdę miejscem spotkania narodów. Braci, którzy odnajdują wspólne dziedzictwo płynące pod prąd historii, w stronę źródła. A jest nim syn Józefa z rodu Dawida, Jezus, wnuk Anny.
kościół.wiara.pl
******************************
CUDOWNA FIGURKA ŚW. ANNY
Na szczycie Góry św. Anny znajduje się zabytkowy zespół klasztorno – kalwaryjski z bazylika mniejszą, w której punktem centralnym jest słynąca łaskami figurka św. Anny Samotrzeciej.
Niewiele mamy informacji o św. Annie. Ewangelie milczą na jej temat. Tylko Protoewangelia Jakuba, napisana ok. 150 roku, umiejscawia św. Annę w linii genealogicznej Jezusa – jako matkę Najświętszej Maryi Panny. Pismo to mówi o jej cnotach oraz tęsknej modlitwie za dzieckiem, które przyrzekła ofiarować Bogu i o narodzeniu Maryi. Świat katolicki czci św. Annę ze względu na Chrystusa, którego jest babcią. Samo zaś imię Anna (hebr. Hannah) znaczy „łaska”.
Kult św. Anny rozwinął się na Śląsku na początku XIV w. Poświęcono jej wiele kościołów i kaplic wybudowano w tym okresie. Najstarsza jest kaplica z roku 1209 w kościele franciszkańskim w Opolu. Druga świątynia poświęcona św. Annie to znajdujący się w Olesnie Śląskim drewniany kościółek, pochodzący z 1444 r. Na Śląsku uroczyste obchodzenie dnia św. Anny w całej diecezji wrocławskiej ustalił biskup wrocławski Jan V Turzo na Synodzie w 1509 r. W czasie reformacji kult św. Anny nieco osłabł, ale nie zaginął. W 1584 r. papież Grzegorz XIII wprowadził wspomnienie św. Anny jako obowiązujące w całym kościele katolickim w dniu 26 lipca.
W jaki sposób figurka św. Anny Samotrzeciej znalazła się w Annogórskim Sanktuarium?
Nie znajdziemy odpowiedzi na to pytanie. Kiedy w 1655 r. franciszkanie przybyli na Górę Chełmską, był na niej kościołek po wezwaniem św. Anny. W zachowanych kronikach klasztornych nie ma żadnych przekazów na temat samej figury.
Biorąc pod uwagę styl, kształt, szkołę rzeźbiarską czy okres sztuki, w którym wykonywano podobne dzieła, historycy określają czas powstania figury św. Anny na II poł. XV w. Czy zaraz po wyrzeźbieniu trafiła na Górę? Jedynym zachowany dokument dotyczący figurki to pergamin odnaleziony w archiwum franciszkanów. Łaciński tekst mówi o relikwiach św. Anny umieszczonych w otworze w główce rzeźby. Są to odrobiny kości, sprowadzone w 1504 r. z Francji na rozkaz księcia Jerzego Saksońskiego przez jego dworzanina Jana Staffingera. Jeszcze zimą 1503 r. udał się Staffinger w towarzystwie proboszcza z Freibergerstein – Johanna Dietricha – do klasztoru dominikanów w Lisle koło Lyony. Opat tego klasztoru spełnił prośbę księcia i za bardzo dużą kwotę ofiarował mu cząstkę żebra, kolana i ramienia św. Anny. Dziesięciu mieszkańców miasta towarzyszyło wyprawie, by relikwie bezpiecznie dotarły na miejsce.
Książe Jerzy Ofiarował cząsteczkę relikwii swojemu dworzaninowi Zygmuntowi de Maltitz. Wkrótce relikwia trafiła na Śląsk w ręce rodziny Mikołaja i Anny Marianny Kochtitzkich. Marianna pochodziła z rodu Maltitz. Zgodnie z życzeniem swej małżonki, Mikołaj Kochtitzki po jej śmierci „cząsteczkę kości Babci Zbawiciela tej figurze podarował z wszystkimi ozdobami i w uroczystej procesji na tę górę przyprowadził”. W dokumencie, w którym mówi się o sprowadzeniu relikwii z Francji i przekazaniu ich na Górę św. Anny, zaznaczono, że „działo się to przed wystąpieniem Lutra, za czasów cesarza Maksymiliana, kiedy papieżem był Juliusz II”. Te trzy postacie wskazują na okres między 1508 a 1513 r.
Baron Johann von Oppersdorff wymienia w dekrecie z Opola z 17 marca 1563 r. Leśnicę jako „miasto leżące u stóp góry św. Anny”.
Przez pierwsze wieki figurka była eksponowana w bocznym ołtarzu. W 1898 r. rodzina Kutzer z Jesennika przebudowała główny ołtarz, urządzając nieco powyżej tabernakulum tron dla cudownej figury. Nowy ołtarz został poświęcony prze bpa franciszkańskiego Bernarda Dobbinga w 1900 r. Kolejna przebudowa ołtarza głównego i tronu miała dopiero miejsce w latach 1957 – 1962 i kierował nią Józef Mitschke z Głuchołaz. Prace rzeźbiarskie wykonywał franciszkanin br. Leonard Bannert.
14 września 1910 r. bp wrocławski Karol Augustyn dokonał aktu koronacji figury św. Anny Samotrzeciej trzema złotymi koronami. Kroniki klasztorne wspominają wprawdzie o wcześniejszych koronach: „W roku Pańskim 1723, dnia 23 grudnia, przybył na to miejsce szanowny pan Jan Tadeusz Ridel, obywatel i naczelnik Głogówka, by spełnić złożoną obietnicę: razem ze swoja najmilszą żoną ofiarował św. Annie na znak wdzięczności trzy srebrne korony pozłacane i ozdobione drogocennymi kamieniami za odzyskane za wstawiennictwem św. Anny po dziesięcioletniej chorobie zdrowie. Potwierdza to brat Kazimierz (miechowski), reformata, gwardian”. Pierwsze korony i wota z kościoła zostały skradzione w październiku 1779 r.
W czasie II wojny światowej, kiedy franciszkanie zostali wypędzeni z klasztoru, rozpoczęła swa poniewierkę wojenną także figurka św. Anny. W nocy z 19 na 20 czerwca 1941 r. po wypędzeniu franciszkanów o. Feliks Koss wykradł z kościoła oryginalną figurkę św. Anny, umieszczając na ołtarzu kopię wykonaną przez br. Leonarda Bannerta. Przez cztery lata figurka ukrywana była w klasztorze ss. Franciszkanek przy kościele św. Aleksego w Opolu, w Pruszkowie oraz u ss. Franciszkanek w Kłodzku Jurandowie, by wiosną 1945 r. powrócić na swoje miejsce.
Figurka św. Anny wyrzeźbiona z lipowego drewna ma ok. 54 cm wysokości bez podstawy. Przedstawia trzy postacie. Pośrodku stoi starsza kobieta z dwojgiem dzieci w ramionach. To św. Anna, która na lewej ręce trzyma swoja córkę – Najświętszą Maryję Pannę, a na prawej ręce trzyma swojego wnuka – Pana Jezusa. Figurka o takim układzie postaci określamy mianem „Samotrzeciej”. „We troje razem” – tak interpretowano to połączenie w średniowieczu. Patrząc na układ postaci, można powiedzieć o św. Annie, że „sama jest trzecia”, gdyż na pierwszym planie ukazano Jezusa i Maryję.
Rzeźba została wykonana z jednego kawałka drewna. Jezus i Maryja stanowią atrybuty św. Anny, która jest zarazem jakby tronem dla swojej córki i wnuka. Maryję przedstawiono z dwoma złotymi kulami. Jedną podaje Jezusowi, drugą trzyma na kolanach. Nawiązując do symboliki chrześcijańskiej, można wykazać, że złota kula, którą Maryja podaje Jezusowi, to „jabłko życia”. Maryja to „Nowa Ewa’, Chrystus – „Nowy Adam”. Jak przez jabłko podane przez Ewę Adamowi w raju pojawił się na świecie grzech i śmierć, tak przez jabłko nowej Ewy – Maryi, podane nowemu Adamowi – Jezusowi, przyszła na świat łaska i życie. Mamy więc wyrażona w tym symbolu ideę przekazywania życia. Podkreślił to również Ojciec Święty Jan Paweł II podczas swojej pielgrzymki do tego sanktuarium w 1983 roku: „W postaci św. Anny Samotrzeciej uwydatnione jest przede wszystkim macierzyństwo: matka – matka matki. Syn Boży stał się człowiekiem dlatego, że Maryja stała się Jego Matką. Ona sama zaś nauczyła się być matką od swojej matki”.
Druga złota kula jest przysłonięta lewą dłonią Maryi. Kula jako bryła doskonała, wyraża pełnię i doskonałość cnót Maryi – „łaski pełna”. Natomiast w ikonografii współczesnej wyraża posłuszeństwo Maryi – „fiat” (niech się stanie). Na figurze można zauważyć trzykrotne przemalowania i liczne uzupełnienia. Obecna warstwa polichromii przedstawia św. Annę ubraną w zieloną suknię – kolor nadziei, i czerwony płaszcz – kolor miłości. W długą suknię odziana jest również postać Maryi, natomiast brak okrycia u Jezusa. Te kolory i szczegóły są niewidoczne dla pielgrzyma przybywającego do annogórskiego sanktuarium. Figurę, która stoi w bazylice, zdobi sukienka, okrywająca wszystkie trzy postacie. Widoczne są tylko ich główki i fragmenty złotego jabłka życia. Sukienki dobierane są kolorystycznie do odpowiedniego okresu liturgicznego. Na najcenniejszych umieszczono wota, które pozostawili w tym miejscu pielgrzymi, wdzięczni św. Annie za wysłuchanie próśb.
Sanktuarium św. Anny/klasztor ojców Franciszkanów
**********
MODLITWA MAŁŻONKÓW DO ŚW. JOACHIMA I ANNY
O wy obojga święci małżonkowie, Joachimie i Anno, proście za mnie i mojego męża (moją żonę), aby nam Bóg udzielił przez wasze zasługi łaski, żyć wspólnie w prawej małżeńskiej jedności i czystości, jak wy ze sobą żyliście, dając wszystkim małżonkom prawdziwy przykład. O święty Joachimie i święta Anno, zachowajcie mnie i mojego męża (moją żonę) od wszelkiej niewierności, niechęci, zwady i niezgody i pokus złego nieprzyjaciela, jako też od każdej pychy i od niemiernej pożądliwości do tego świata, i uproście nam poufałą, czystą miłość, nierozłączną jedność i pomoc Boską, postępować według waszego przykładu i przynosić prawdziwe owoce Bogu podobającego się małżeństwa. Amen.
************************************
Św. Anna, czyli Wnuk Babci nie odmówi
O świętej Annie w dniu jej święta mówią dominikanki ze… Świętej Anny.
O św. Annie, matce Matki Bożej, wiemy niewiele – przyznaje s. Dominika Sokołowska, dominikanka klauzurowa ze Świętej Anny koło Częstochowy. – Wiemy, że była wierną córą Izraela. Gdyby nią nie była, nie wychowałaby tak Maryi. Bo, owszem, Maryja była “łaski pełna”, ale też była otwarta na Boga, przyjęła Jego Słowo bez zastrzeżeń. To mówi wiele o zaletach wychowawczych św. Anny.
Jest ona także patronką małżeństw bezdzietnych. To dlatego, że apokryfy (księgi o tematyce biblijnej, nieuznawane jednak za natchnione i wobec tego nienależące do kanonu Pisma Świętego) mówią, że długo czekała na dziecko – podobnie jak starotestamentalna Anna, matka Samuela.
Dlatego św. Annie przypisywana jest cecha wierności na modlitwie. Odpowiada to modlitewnemu powołaniu dominikanek klauzurowych, które mają swój klasztor w miejscowości o nazwie Święta Anna. Nie był to jednak wybór sióstr.
– Zostałyśmy tu wyrzucone. Car nam to “zafundował” – mówi wprost s. Dominika, nawiązując do czasów po powstaniu styczniowym, gdy skasowany został klasztor dominikanek w Piotrkowie Trybunalskim i siostry musiały się przenieść do zdewastowanego przez wojsko rosyjskie byłego bernardyńskiego klasztoru w Świętej Annie. Bernardyni zaś znani są z szerzenia kultu matki Matki Bożej. Po nich też pozostała figura św. Anny Samotrzeć (tzn. z Maryją i małym Jezusem).
– Nasz wizerunek jest podobny do tego z Góry Świętej Anny. Tylko, że tamta figurka ma nieco ponad 50 cm wysokości, a nasza – półtora metra – objaśnia s. Dominika.
– Różnica jest też taka, że Pan Jezus na Górze Świętej Anny to grzeczny dzieciak, a ten nasz jest “fikający”: nóżkami przebiera, główkę ma w jedną stronę, rączki w drugą, jakby się chciał wyrwać z objęć babci – śmieje się s. Dominika.
– Początek kultu św. Anny to średniowiecze, kiedy zaczęto się interesować Niepokalanym Poczęciem Najświętszej Maryi Panny. Były wtedy spory teologiczne na ten temat. W związku z nimi powstało zainteresowanie rodziną Matki Bożej. Wtedy też zaczęły się szerzyć wizerunki św. Anny z córką Maryją i Wnukiem, czyli Panem Jezusem – dodaje inna dominikanka ze Świętej Anny s. Zdzisława Szymczyńska.
– Św. Anna w naszym wizerunku jest czczona głównie jako patronka rodzin. Ona jest babcią. Pan Jezus też miał babcię! I dlatego babcie – i całe rodziny – zwracają się do niej: proszą o łaskę macierzyństwa, ojcostwa, zwracają się z problemami z dorastającymi dziećmi, ze sprawami ludzi starych, problemami ze stałością rodzin. Kult jest żywy – podkreśla s. Zdzisława.
– Bo wnuczek babci nie odmówi. Tak samo jak babcia wnuczkowi – uśmiecha się s. Dominika.
Jarosław Dudała/Gość Niedzielny
**********************************
Święci Joachim i Anna – rodzice Matki Boskiej
***
Kim byli przodkowie i rodzice Najświętszej Maryi Panny i św. Józefa? Niestety, na ten temat mamy bardzo ograniczone wiadomości. Zgodnie z zapowiedziami proroków Starego Testamentu i obietnicą złożoną królowi Dawidowi przez Boga, przyjmujemy, że Pan Jezus pochodził z królewskiego rodu. Jego przyjście na świat wyprzedzały całe pokolenia szlachetnych przodków Najświętszej Maryi Panny i św. Józefa, które z utęsknieniem i postawą pokornej służby, wyczekiwały i wypraszały Zbawiciela. Pięknie przypomina nam to nasza katolicka tradycja oraz teksty prywatnych objawień wielu świętych. Choć do wiary w prywatne objawienia, nawet te zatwierdzone przez Kościół, nie zmusza się katolików, jednak pobożne dusze mogą z nich czerpać wiele wspaniałych natchnień i, jak uczy Katechizm Kościoła Katolickiego, mogą one pomóc w „pełniejszym przeżywaniu” Objawienia Chrystusa. Zachęceni więc matczyną troską Kościoła, wczytajmy się w pochodzące z objawień opisy losów św. św. Joachima i Anny opisanych przez bł. Annę Katarzynę Emmerich i Służebnicę Bożą Marię z Agredy.
Po grzechu pierwszych rodziców
Potomkowie Adama rozmnażali się coraz liczniej. Sprawiedliwych i niesprawiedliwych przybywało coraz więcej, i tak z jednej strony pomnażały się błagające wołania świętych o Zbawiciela, z drugiej natomiast rosła ilość grzechów, które czyniły świat niegodnym dobrodziejstwa Odkupienia. Przygotowania, które poczynił Bóg w swym narodzie, zbliżały się do końca.
Stary wąż zaraził swym jadowitym oddechem całą ziemię i na pozór spokojnie dzierżył prawo własności całego rodzaju ludzkiego. Ludzie utracili przecież nie tylko owo światło, którym mogli się cieszyć za pośrednictwem prawa pisanego, ale pozbyli się też niemal światła rozumu – zamiast szukać jednego prawdziwego Boga, tworzyli sobie mnóstwo bóstw fałszywych. Tak więc obraza Boga i niegodziwość ludzka doszły do najwyższego stopnia i sprawiedliwość Boża miała wszelkie powody ku temu, aby wszystko, co było stworzone, zniszczyć i obrócić w pierwotną nicość.
W owym czasie, i wśród tych okoliczności, wspomniał Najwyższy na swe miłosierdzie. Na wagę sprawiedliwości położył swą łagodność i postanowił mieć większy wzgląd na własną dobroć i na wołanie sprawiedliwych aniżeli na złośliwość, którą grzesznicy całego świata obrażali Go i wywoływali Jego gniew. W owej strasznej nocy złych obyczajów Bóg postanowił dać nadzieję dnia łaski i zesłać światu dwie jasno promieniejące gwiazdy, które zwiastować miały w przybliżeniu blask słońca sprawiedliwości – naszego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa. Gwiazdami tymi byli św. Joachim i św. Anna, oboje z wyroków Boskich obdarzeni bogato łaskami i utworzeni według Serca Bożego1. (…)
Rodzina Pana Jezusa
Przodkowie Anny, pełni pobożności i żarliwości, należeli do tych, którzy nieśli Arkę Przymierza; widziałam, jak ze świętego przedmiotu w niej zawartego wychodziły promienie, które miały uświęcić ich potomność, św. Annę i Najświętszą Maryję Pannę. Owi przodkowie Anny zachowywali wielką schludność w gospodarstwie, mieli dużo bydła, ale wszystko rozdawali ubogim i sami żyli bardzo skromnie. Anna nie była szczególnie piękna, chociaż ładniejsza od wielu swoich rówieśniczek, najbardziej jednak zdobiła ją prostota i szczera pobożność. Joachim był niski i barczysty, nie miał wielkiego majątku, ale był bardzo pobożny. Był spokrewniony ze św. Józefem, ponieważ Matan, dziadek Józefa, potomek Dawida z rodu Salomona miał dwóch synów, Jakuba i Josesa. Po śmierci Matana, jego żona poślubiła Lewiego, również potomka Dawidowego przez Natana, i z tym to Lewim miała syna, Matata. Matat był ojcem Joachima, którego najpierw zwano: Heli2. (…)
Św. Annie, jako matce, Bóg udzielił najwznioślejszych darów łaski i umiejętności, aby ją przygotować do szczęścia, które ją oczekiwało – do szczęścia stania się matką Tej, która wybrana została na Matkę Bożą. A ponieważ dzieła Boskie są doskonałe i skończone, dlatego też Bóg uczynił ją godną matką stworzenia najczystszego, które pod względem świętości niższe jest jedynie od Boga, wyższe natomiast od wszystkich innych stworzeń3. (…)
Wesele Joachima i Anny odbyło się na wsi w obecności tylko jednego kapłana. Anna miała wtedy lat dziewiętnaście. Zamieszkali u Eliuda, ojca Anny. Jego dom znajdował się nieopodal miasta Seforis i należał do największych i najokazalszych w okolicy. W tym domu Anna i Joachim mieszkali przez wiele lat. Oboje mieli w sobie coś ujmującego, choć zwykle byli bardzo poważni i uśmiech rzadko gościł na ich ustach. We wszystkim, co robili i mówili, odznaczali się taką rozwagą i roztropnością, że już jako ludzie młodzi sprawiali wrażenie bardzo dojrzałych.
Ich rodzice byli zamożni; posiadali liczne trzody, piękne meble i dywany; mieli wiele sług. Byli pobożni, serdeczni, dobroczynni, pełni prawości. Często dzielili swoje trzody i inną majętność na trzy części; jedną część oddawali świątyni; drugą część rozdawali krewnym i ubogim; trzecią, najmniejszą, zostawiali sobie. Żyli więc skromnie i chętnie pomagali potrzebującym. Mieli liczną rodzinę, która we wszystkie święta gromadziła się pod ich gościnną strzechą(…). Widziałam, jak niektórzy krewni sarkali, kiedy ci podczas rozmowy wznosili tęskny, spragniony wzrok do nieba, jednak Anna i Joachim nawet dla nich byli zawsze uprzejmi i zapraszali ich do siebie4. (…)
Cierpienia, upokorzenia i postawa pokory
Obydwoje święci małżonkowie pozostawali przez lat dwadzieścia bezdzietni, co w owych czasach i w tym narodzie uważano za największe nieszczęście i karę Bożą. Z tego powodu musieli znosić liczne upokorzenia ze strony sąsiadów i znajomych; sądzono bowiem, że ci, którzy nie mają dzieci, nie będą też mieli udziału w przyjściu oczekiwanego Mesjasza. Najwyższy jednak, który przez to upokorzenie chciał ich doświadczyć i przygotować do łask, jakie dla nich przeznaczył, udzielił im cnoty cierpliwości, aby poprzez łzy i modlitwę błagalną zasiali ów owoc, który kiedyś mieli zebrać. Modlili się więc gorąco i z głębi serca, odebrali bowiem w tej sprawie osobne rozkazy z nieba. Ślubowali też Panu, że jeśli pobłogosławi ich potomstwem, ofiarują je na służbę do świątyni5. (…)
Po siedmioletnim pobycie w domu Eliuda postanowili opuścić rodziców i zamieszkać w majętności, którą otrzymali od rodziców Joachima, położonej w okolicach Nazaretu. Mieli zamiar tam w samotności rozpocząć życie, które będzie podobać się Bogu, by zasłużyć sobie na Jego błogosławieństwo. Rodzice postanowili zaopatrzyć Annę i Joachima na nowe gospodarstwo. Wybrali dla nich woły, osły i barany. Woły i osły stojące przed bramą obładowano żywnością i sprzętami wszelkiego rodzaju. Kiedy już wszystko urządzili, służba ruszyła w drogę, pędząc przed sobą trzodę i bydlęta tak obładowane aż do nowego domu, oddalonego o pięć czy sześć mil. Anna i Joachim, pożegnawszy przyjaciół i służących, ruszyli w drogę pełni pobożnych postanowień. (…) Nowy dom widać było już z daleka w ślicznym ustroniu, wzniesiony na wzgórzu urozmaiconym łąkami i drzewami między doliną Nazaretu i Zabulonu(…). Kiedy nasi podróżni przybyli, znaleźli już wszystko urządzone i każdą rzecz na swoim miejscu, ponieważ sędziwi rodzice w tym celu posłali przed nimi służbę. (…)
Widziałam wówczas tę świętą parę rozpoczynającą całkiem nowe życie. Pragnęli poświęcić Bogu całą przeszłość, a czynić wszystko tak, jakby się dopiero połączyli, ażeby przez to ściągnąć na siebie błogosławieństwo Boże, jedyny przedmiot ich gorących pragnień. Widziałam, jak oboje doglądali trzody i dzielili ją na trzy części tak samo, jak ich rodzice: dla świątyni największą, dla ubogich średnią, a dla siebie najmniejszą. (…) Bardzo często widziałam ich zatopionych w gorącej modlitwie. Rozdawali hojnie jałmużnę, a ich majątek i tak szybko się pomnażał. Żyli w ciągłych umartwieniach i wyrzeczeniach, a kiedy się modlili, przywdziewali suknie pokutnicze. (…)
Pragnęli gorąco obiecanego błogosławieństwa, ale byli coraz bardziej przygnębieni. Widziałam, jak niektórzy sąsiedzi szydzili z nich, mówiąc, że muszą być złymi ludźmi, skoro nie mogą mieć dzieci(…). Takie gorzkie zarzuty podwajały udręczenie pobożnych małżonków.
Anna jednak wciąż wierzyła, że przyjście Mesjasza jest już niedalekie, i że ona należy do tej rodziny, w której ma się narodzić matka Zbawiciela. Przeto nie przestawała się modlić i tęsknie wyczekiwała spełnienia obietnic, i dążyła wraz z Joachimem do coraz większej i doskonalszej czystości. Niepłodność zasmucała ją głęboko i powstrzymywała przed częstym odwiedzaniem synagogi, ponieważ kiedy tam się pokazywała, prawie zawsze narażała się na zniewagi6.
Joachim znieważony w świątyni
Po długoletnim, daremnym błaganiu o błogosławieństwo Boże dla swojego związku małżeńskiego Joachim postanowił znowu złożyć ofiarę w świątyni. Razem z Anną przygotowywali się do tego przez ćwiczenia pokutne. W nocy modlili się leżąc na ziemi, rano Joachim udał się na pastwiska, Anna pozostała sama. Wkrótce potem posłała małżonkowi gołębie i inne ptaszęta w klatkach, i różne rzeczy w koszykach, bo chciał to wszystko ofiarować w świątyni.
Wziąwszy dwa osły objuczone tymi koszykami, Joachim ze służbą przybył na piękną zieloną łąkę, położoną między Betanią a Jerozolimą, gdzie później często się zatrzymywał Pan Jezus. Weszli do świątyni, zostawiwszy osły pod gospodą niedaleko targowiska. Wnieśli dary na najwyższe stopnie, a następnie wrócili do pomieszczenia dla sług świątyni. Tutaj służba Joachima, oddawszy ofiary, oddaliła się. Joachim wszedł do sali, gdzie stała miednica pełna wody służącej do obmywania ofiar, potem wąskim korytarzykiem przeszedł do drugiej sali, gdzie był ołtarz kadzenia, stół chlebów pokładnych i lichtarz pięcioramienny. Zastał tam już wiele osób przybyłych z ofiarami i tutaj to właśnie dotkliwa zniewaga ugodziła jego serce. Kapłan imieniem Kuben wzgardził jego ofiarami; zamiast je położyć razem z innymi, odsunął je na bok. Lżył nadto głośno biednego Joachima z powodu niepłodności jego żony, nie pozwolił mu się zbliżyć do ołtarza.
Joachim pogrążony w smutku opuścił świątynię. Przechodząc przez Betanię, zatrzymał się w okolicy Macherus, gdzie zbierali się Esseńczycy, i wstąpił do ich domu, żeby znaleźć pociechę i radę. Stamtąd udał się przez puszczę Gaddi na swoje pastwiska na górze Hermon7. (…)
Wysłuchane modlitwy
Modlitwy św. Joachima i św. Anny doszły do tronu Trójcy Przenajświętszej i zostały tam łaskawie wysłuchane. Archanioł Gabriel został wysłany, aby zwiastować obydwojgu, że prośby ich się spełnią. Boski wysłannik natychmiast zstąpił z nieba i ukazał się św. Joachimowi oznajmiając, co następuje: „Sprawiedliwy mężu, Najwyższy zna twoje pragnienie. Usłyszał twoje prośby i westchnienia i postanowił uczynić cię szczęśliwym na ziemi. Twoja żona pocznie z ciebie i urodzi córkę, która błogosławiona będzie między niewiastami: wszystkie pokolenia będą zwały Ją błogosławioną.(…) Sam Pan daje Jej imię Maryja. Od dzieciństwa ma być Ona poświęcona świątyni, a w niej samemu Panu – tak, jak to ślubowaliście. Będzie Ona wielka, wybrana, potężna i pełna Ducha Świętego. Jej poczęcie będzie cudowne; cudowne także będzie Jej całe życie i wszystkie Jej dzieła”. (…)
W tym samym czasie św. Anna także miała widzenie. Zatopiona była całkiem w rozmyślaniach o Bogu i o tajemnicy Wcielenia odwiecznego Słowa, do którego bardzo tęskniła; Pan dozwolił jej poznać wiele z tej tajemnicy. Wtedy zstąpił do niej Archanioł Gabriel w postaci ludzkiej, piękniejszy i jaśniejszy od słońca. Rzekł do niej tak: „Anno, służebnico Pańska, jestem aniołem Najwyższego, posłanym z wysokości przez najdobrotliwszego Boga, który spogląda na pokornych. Twa nieustanna modlitwa i pokorna ufność spowodowały, że Pan wysłuchał twoich próśb, bowiem jest On bliski tym, którzy z ufną i żywą wiarą wzywają Go i pokornie oczekują wysłuchania. A jeśli Bóg zwleka z wysłuchaniem błagań i westchnień sprawiedliwych, to czyni tak tylko dlatego, aby się lepiej przygotowali. (…) Najwyższy chce cię uczynić szczęśliwą i błogosławioną. Ciebie obrał na matkę Tej, która ma począć i urodzić Jednorodzonego Syna Ojca. Ty urodzisz córkę, która z woli Bożej nazywać się będzie Maryja. Błogosławiona będzie Ona między niewiastami i pełna Ducha Świętego. W Niej spełnią się proroctwa waszych Ojców. Ona będzie bramą życia i zbawienia dla dzieci Adama. Musisz wiedzieć, iż oznajmiłem Joachimowi, że otrzyma córkę, która będzie szczęśliwa i błogosławiona; jednak tajemnicy, że będzie Ona matką Mesjasza, Pan mu nie objawił”. (…)
Roztropna Anna ani św. Joachimowi, ani żadnej istocie ludzkiej nie zdradziła nigdy tajemnicy, że jej córka będzie Matką Mesjasza. Przez całe swoje życie św. Joachim nie dowiedział się nic na ten temat – wiedział tylko tyle, że jego córka będzie wielka i pełna łask; dopiero w ostatniej chwili życia, na łożu śmierci, Bóg objawił mu tę tajemnicę 8.
oprac. Sławomir Skiba/PCh24.pl
Przypisy:
1 Maria z Agredy, Mistyczne Miasto Boże, Michalineum 1993, s. 26.
2 Anna Katarzyna Emmerich, Życie Najświętszej Maryi Panny, Klub Ksiązki Katolickiej 2004, s. 25
3 Maria z Agredy, op. cit., s. 27.
4 Anna Katarzyna Emmerich, op. cit., s. 27
5 Maria z Agredy, op. cit., s. 27-28.
6 Anna Katarzyna Emmerich, op. cit., s. 29-31.
7 Op. cit., s. 32-33.
8 Maria z Agredy, op. cit., s. 29-31
************************************************************************************************************
25 lipca
Święty Jakub Starszy, Apostoł
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Olimpię, świętą Marię del Carmen Sallés y Barangueras, dziewicę |
Wśród apostołów było dwóch Jakubów. Dla odróżnienia nazywani są Większym i Mniejszym albo też Starszym i Młodszym. Prawdopodobnie nie chodziło w tym wypadku o ich wiek, ale o kolejność przystępowania do grona Apostołów. Rozróżnienie to wprowadził już św. Marek (Mk 15, 40). Imię Jakub pochodzi z hebrajskiego “aqeb”, oznaczającego “chronić” – a zatem znaczy “niech Jahwe chroni”. Etymologia ludowa tłumaczy to imię jako “pięta”. Według Księgi Rodzaju, kiedy Jakub, wnuk Abrahama, rodził się jako bliźniak Ezawa, miał go trzymać za piętę (Rdz 25, 26). Św. Jakub Większy jest tym, który jest wymieniany w spisie Apostołów wcześniej – był powołany przez Jezusa, razem ze swym bratem Janem, jako jeden z Jego pierwszych uczniów (Mt 4, 21-22): święci Mateusz i Łukasz wymieniają go na trzecim miejscu, a święty Marek na drugim. Jakub i jego brat Jan byli synami Zebedeusza. Byli rybakami i mieszkali nad jeziorem Tyberiadzkim. Ewangelie nie wymieniają bliżej miejscowości. Być może pochodzili z Betsaidy, podobnie jak święci Piotr, Andrzej i Filip (J 1, 44), gdyż spotykamy ich razem przy połowach. Św. Łukasz zdaje się to wprost narzucać, kiedy pisze, że Jan i Jakub “byli wspólnikami Szymona – Piotra” (Łk 5, 10). Matką Jana i Jakuba była Salome, która należała do najwierniejszych towarzyszek wędrówek Chrystusa Pana (Mk 15, 40; Mt 27, 56). Jakub został zapewne powołany do grona uczniów Chrystusa już nad rzeką Jordan. Tam bowiem spotykamy jego brata, Jana (J 1, 37). Po raz drugi jednak Pan Jezus wezwał go w czasie połowu ryb. Wspomina o tym św. Łukasz (Łk 5, 1-11), dodając nowy szczegół – że było to po pierwszym cudownym połowie ryb. Jakub należał do uprzywilejowanych uczniów Pana Jezusa, którzy byli świadkami wskrzeszenia córki Jaira (Mk 5, 37; Łk 8, 51), przemienienia na górze Tabor (Mt 17, 1nn; Mk 9, 1; Łk 9, 28) oraz modlitwy w Ogrójcu (Mt 26, 37). Żywe usposobienie Jakuba i Jana sprawiło, że Jezus nazwał ich “synami gromu” (Mk 3, 17). Chcieli bowiem, aby piorun spadł na pewne miasto w Samarii, które nie chciało przyjąć Pana Jezusa z Jego uczniami (Łk 9, 55-56). Jakub był wśród uczniów, którzy pytali Pana Jezusa na osobności, kiedy będzie koniec świata (Mk 13, 3-4). Wreszcie był on świadkiem drugiego, także cudownego połowu ryb, kiedy Chrystus ustanowił Piotra głową i pasterzem swojej owczarni (J 21, 2). Ewangelie wspominają o Jakubie Starszym na 18 miejscach, co łącznie obejmuje 31 wierszy. W porównaniu do innych Apostołów – jest to bardzo dużo. Dzieje Apostolskie wspominają o św. Jakubie dwa razy: kiedy wymieniają go na liście Apostołów (Dz 1, 13) oraz przy wzmiance o jego męczeńskiej śmierci. Z tej okazji św. Łukasz tak pisze: “W tym samym czasie Herod zaczął prześladować niektórych członków Kościoła. Ściął mieczem Jakuba, brata Jana…” (Dz 12, 1-2). Jakuba stracono w 44 r. bez procesu – zapewne po to, aby nie przypominać ludowi procesu Chrystusa i nie narazić się na jakieś nieprzewidziane reakcje. Było to więc posunięcie taktyczne. Dlatego także zapewne nie kamieniowano św. Jakuba, ale ścięto go w więzieniu. Euzebiusz z Cezarei, pierwszy historyk Kościoła (w. IV), pisze, że św. Jakub ucałował swojego kata, czym tak dalece go wzruszył, że sam kat także wyznał Chrystusa i za to sam natychmiast poniósł śmierć męczeńską. Jakub był pierwszym wśród Apostołów, a drugim po św. Szczepanie, męczennikiem Kościoła (zgodnie z przepowiednią Chrystusa – Mk 10, 39). W średniowieczu powstała legenda, że św. Jakub udał się zaraz po Zesłaniu Ducha Świętego do Hiszpanii. Do dziś św. Jakub jest pierwszym patronem Hiszpanii i Portugalii. Według tradycji, w VII wieku relikwie św. Jakuba miały zostać sprowadzone z Jerozolimy do Compostelli w Hiszpanii. Nazwa Compostella ma się wywodzić od łacińskich słów Campus stellae (Pole gwiazdy), bowiem relikwie Świętego, przywiezione najpierw do miasta Iria, zaginęły – dopiero w IX w. miał je odnaleźć biskup, prowadzony cudowną gwiazdą. Hiszpańska nazwa Santiago znaczy zaś po polsku “święty Jakub”. Te dwie nazwy łączy się w jedno, stąd nazwa miasta brzmi dziś Santiago de Compostella. Do dziś znajduje się tam grób św. Jakuba. W wiekach średnich po Ziemi Świętej i Rzymie było to trzecie sanktuarium chrześcijaństwa. W katedrze genueńskiej oglądać można artystyczny relikwiarz ręki św. Jakuba, wystawiany na pokaz podczas rzadkich okazji. Święty jest patronem Hiszpanii i Portugalii; ponadto m. in. zakonów rycerskich walczących z islamem, czapników, hospicjów, szpitali, kapeluszników, pielgrzymów, sierot. W ikonografii św. Jakub przedstawiany jest jako starzec o silnej budowie ciała w długiej tunice i w płaszczu lub jako pielgrzym w miękkim kapeluszu z szerokim rondem. Jego atrybutami są: bukłak, kij pielgrzyma, księga, miecz, muszla, torba, turban turecki, zwój. |
**********************
Jakub Starszy, apostoł z Composteli
Wśród wielu miejsc kultu Apostołów w Europie szczególne znaczenie ma sanktuarium św. Jakuba w Composteli. „Do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela zdążają ludzie zwłaszcza z najróżniejszych regionów Europy, by odnowić i umocnić swą wiarę” – napisał Benedykt XVI z okazji 119. Jubileuszowego Roku Świętego. „Droga ta, usiana tak licznymi świadectwami gorliwości, pokuty, gościnności, sztuki i kultury, opowiada wymownie o duchowych korzeniach Starego Kontynentu”.
***
Jakub zwany Większym lub Starszym, syn Zebedeusza i brat Jana, był – podobnie jak jego ojciec – galilejskim rybakiem. Jezus powołał Jakuba i jego brata do grona Dwunastu nad Jeziorem Genezaret (Mt 4, 21-22; Mk 1, 19-20; Łk 5, 10-11). Ewangelie wspominają o Jakubie osiemnaście razy. Tak jak św. Piotr i św. Jan również św. Jakub cieszył się szczególnym zaufaniem Pana Jezusa (Mk 5, 37; 9, 2; 14, 33). W pierwotnym Kościele odgrywał ważną rolę. Za Heroda Agryppy I (41-44), wnuka Heroda Wielkiego, zginął śmiercią męczeńską ścięty mieczem, co odnotowano w Dziejach Apostolskich (Dz 12, 2). Był więc drugim, po Szczepanie, wzmiankowanym męczennikiem Kościoła.
Do zwięzłych danych z przekazu Ewangelistów późniejsza tradycja dodała legendę (VII wiek) o jego misyjnej pracy w Judei, Samarii i Hiszpanii. W średniowieczu wątki legendarne związane z żywotem Jakuba należały do najpopularniejszych w piśmiennictwie hagiograficznym.
Św. Jakub Starszy miał nawrócić w Jerozolimie na chrześcijaństwo czarnoksiężnika Hermogenesa, a następnie został wydany przez żydowskiego arcykapłana królowi Herodowi Agryppie, który nakazał go ściąć. Tradycja utrzymuje, że Apostoł przed śmiercią ucałował swego kata, który wzruszony taką postawą, nawrócił się na wiarę chrześcijańską. Ciało Jakuba dotarło w cudowny sposób do Hiszpanii, w łodzi bez wioseł. Położone na kamieniu roztopiło się, tworząc sarkofag. Następnie dzikie, ale zachowujące się łagodnie byki zaciągnęły sarkofag do zamku pewnej pogańskiej królowej, która widząc ten cud, nawróciła się na chrześcijaństwo i pochowała ciało św. Jakuba Starszego w swoim zamku. Św. Jakub miał wskazać we śnie Karolowi Wielkiemu drogę do swojego grobu. Według legendy, św. Jakub Starszy w bitwie pod Clavijo (844 r.) pojawił się na białym koniu i zmusił Maurów do ucieczki. Stąd przedstawiany jest jako walczący z Maurami, ale też jako apostoł i pielgrzym. Dlatego pielgrzymi zmierzający do Santiago de Compostela przebywają drogę z laską pielgrzymią z zawieszoną muszlą, a czasami także z krzyżem, zwanym krzyżem św. Jakuba, i wstęgą wskazującą na prowincję, skąd pochodzą.
W cyklach z przedstawieniami z życia św. Jakuba Starszego jest często ukazywana pewna XII-wieczna legenda. Z Niemiec do Hiszpanii pielgrzymowali rodzice ze swoim synem, niesłusznie oskarżonym przez gospodarza o kradzież srebrnego kielicha, który ukryto w torbie innego pielgrzyma. Syna pielgrzymów posądzonego o kradzież powieszono. Rodzice jednak dotarli do Santiago de Compostela, gdzie modlili się do św. Jakuba. W drodze powrotnej zobaczyli swego syna żywego, wiszącego na szubienicy, lecz podtrzymywanego przez św. Jakuba. Udali się do sędziego i opowiedzieli mu o tym cudzie. Sędzia stwierdził, że ich syn jest tak samo żywy, jak piekące się właśnie kury. Na te słowa kury ożyły i uciekły.
Legenda związana z pobytem Jakuba w Hiszpanii, cudownym przypłynięciem morzem ciała Apostoła do Hiszpanii i odnalezieniem jego grobu, przyczyniła się do powstania sanktuarium św. Jakuba w Santiago de Compostela. Nad grobem Jakuba wybudowano bazylikę w latach 1075-1128. Santiago de Compostela należało – obok Jerozolimy i Rzymu – do najważniejszych miejsc pielgrzymkowych chrześcijaństwa. Papieże sprzyjali rozpowszechnianiu się pielgrzymek, udzielając odpustów. Od XV wieku ruch pielgrzymkowy zaczął słabnąć. W XVIII wieku niekorzystny wpływ wywierały stosunki polityczne między Hiszpanią i Francją. Ożywienie nastąpiło na początku XIX wieku, a XX wiek – to renesans pielgrzymek do Composteli: w 1965 r. przybyło 4,5 mln, w 1971 r. – 5,5 mln, w 1976 r. – 6 mln osób.
Pewną ciekawostką jest, że w bazylice św. Jakuba zawieszona jest kadzielnica mająca wysokość 1,60 m i wagę 60 kg. Na zakończenie Mszy św. wsypuje się do niej kadzidło i ośmiu mężczyzn za pomocą odpowiednich urządzeń wprawia ją w ruch. Unoszący się dym symbolizuje zanoszone do Boga modlitwy za przyczyną św. Jakuba.
Kult św. Jakuba poświadczony jest w Composteli w VIII-IX wieku. Papież Leon XIII uznał autentyczność relikwii św. Jakuba w 1884 r. W 1879 r. odkryto trzy ludzkie szkielety, które łączono z tradycją mówiącą o Jakubie i jego dwóch uczniach. Z XIV-XV wieku pochodzą wiadomości o polskich pielgrzymach do Composteli.
Justyna Wołoszka/Tygodnik Niedziela
*****************************
25 lipca
Św. Jakub przed ścięciem ucałował swego kata. A ten, wstrząśnięty, wyznał Chrystusa
Czy św. Jakub Apostoł w ogóle dotarł do Hiszpanii? Średniowiecze to czas, kiedy szlakiem Camino de Santiago podążało nawet milion osób rocznie.
„Św. Jakub staje przed nami jako wymowny przykład wielkodusznego przylgnięcia do Chrystusa. On, który początkowo, ustami swej matki, prosił o to, by zasiąść wraz z bratem u boku Mistrza w Jego Królestwie, właśnie jako pierwszy wychylił kielich męki i dzielił męczeństwo z Apostołami” – Benedykt XVI
„Syn gromu” o dużych aspiracjach
Św. Jakub, jeden z Dwunastu, był synem Zebedeusza i Salome. Jezus powołał go i jego brata Jana nad Jeziorem Galilejskim. Spotkał ich, gdy razem z ojcem naprawiali sieci.
W ewangelii Marka czytamy, że Jakub i Jan poszli za Jezusem, „zostawiwszy swego ojca, Zebedeusza, razem z najemnikami w łodzi”. Bibliści wskazują, że ta informacja może oznaczać społeczną pozycję Zebedeusza i powodzenie w interesach. Mimo pozycji i życiowych perspektyw bracia nie wahają się ani chwili i dołączają do Jezusa natychmiast.
Powołanie do grona apostołów nie zrywa ich więzi z rodzicami. Znamy scenę, w której do Jezusa przychodzi matka chłopaków i prosi, aby zagwarantował im ważne stanowiska w swoim Królestwie. Odpowiedź Jezusa, choć zapowiada mękę i cierpienie, nie musiała być dla Salome zrozumiała, ale nie zniechęciła jej w dalszym towarzyszeniu Panu. Ewangelista Mateusz wymienia ją wśród kobiet, które wytrwały na Golgocie aż do śmierci Chrystusa.
Charaktery synów Zebedeusza najlepiej opisuje sytuacja, gdy Jezus i uczniowie chcą przejść przez Samarię a prośba o udzielenie gościny spotyka się z odmową. Jakub i Jan pytają Jezusa wprost: „Panie, czy chcesz, byśmy powiedzieli: Niech ogień spadnie z nieba i pochłonie ich?”.
Oczywiście Jezus studzi ich zapał do wymierzania kary, a św. Marek zapisze, że nadał im przydomek boanerges, czyli „synowie gromu”.
Śmierć św. Jakuba
Po Pięćdziesiątnicy sytuacja uczniów i wyznawców Chrystusa była bardzo trudna. Wrogość i prześladowania, nieustanny lęk o życie zaczęły być ich codziennością. Mimo to, świadomi konsekwencji, podejmowali ryzyko głoszenia Ewangelii.
W latach 40. I w. w Palestynie rządy sprawuje Herod Agryppa I, wnuk Heroda Wielkiego. To on odpowiada za krwawe mordy, uwięzienie Piotra i śmierć Jakuba. Dzieje Apostolskie odnotowują, że „Ściął mieczem Jakuba, brata Jana”.
Skazano go bez procesu. Prawdopodobnie po to, aby nie nadawać śmierci rozgłosu. Zwłaszcza, że Jakub był biskupem Jerozolimy, znanym i szanowanym. Pamiętano jeszcze proces Jezusa, chciano uniknąć społecznych napięć. Przywódcy żydowscy działali taktycznie, prześladowania rozpoczęli od wyeliminowania liderów.
Biskup Euzebiusz, pierwszy historyk Kościoła pisze, że przed ścięciem Jakub ucałował swojego kata, a ten, wstrząśnięty, wyznał Chrystusa, za co został zamordowany.
Skąd wziął się grób Jakuba w Hiszpanii?
Od średniowiecza powtarzana jest legenda o tym, jak po Zesłaniu Ducha Świętego Jakub wyruszył z misją ewangelizacyjną do Hiszpanii. Współcześni bibliści analizując dane historyczne i geograficzne uważają taki przebieg zdarzeń za niemożliwy. Niemniej jednak opowieść o obecności świętego na hiszpańskiej ziemi przetrwała wieki.
„Po wzięciu Ducha Świętego puścił się św. Jakub do Hiszpanii tak daleko na zbawienie dusz zabiegając, a mało nie świat wszystek od wschodu aż na zachód ostatniego kraju ziemi przebiegł. O, jaka chęć do pozyskania dusz i wypełnienia rozkazu Pana swego” – pisał Piotr Skarga w Żywotach Świętych.
Obecność Jakuba miała takie wrażenie wywołać na mieszkańcach i przetrwać w opowieściach, że gdy w VII w. Arabowie najechali Palestynę i istniało ryzyko zniszczenia grobu Apostoła, Hiszpanie sprowadzili ciało męczennika do siebie. Jednak z czasem o grobie zapomniano.
Ale legend Jakubowych jest kilka. Inna mówi o tym, że ewangelizacja na północy Półwyspu Iberyjskiego była dla apostoła trudna i w czasie pobytu w Saragossie objawiła mu się Matka Boża na słupie (słup po hiszpańsku to pilar, sąd też Matka Boża z Pilar) i poprosiła, aby wrócił do Jerozolimy.
Jeszcze inna mówi o tym, że po śmierci Jakuba uczniowie przewieźli ciało łodzią z Jerozolimy do miejscowości Iria Flavia, w pobliżu dzisiejszego Santiago de Compostela, złożyli ciało męczennika na wielkiej skale, która sama ukształtowała sarkofag świętego.
Camino do Santiago de Compostela
Nikt o tym miejscu spoczynku Jakuba miał nie pamiętać aż do 814 r., gdy pustelnik Paio zobaczył niezwykłe światło nad pagórkiem. Opisał je jako Campus Stellae, czyli pole gwiazd.
O zjawisku poinformował miejscowego biskupa Teodomira. Wybrali się na świecące blaskiem miejsce i zobaczyli cmentarz rzymski, kapliczkę i grób, w który spoczywał mężczyzna a pod ramieniem trzymał swoją ściętą głowę.
Wkrótce hiszpańska Compostela stała się najważniejszym celem na pielgrzymim szlaku Europy, obok Rzymu i Jerozolimy. Pierwsze pielgrzymki z odległych zakątków Hiszpanii zaczynają się w X w. Prawdziwą furorę szlak robi w pierwszej połowie XII w. i cieszy się nią przez 200 lat. Średniowiecze to czas, kiedy szlakiem Camino de Santiago podążało nawet milion osób rocznie.
Dziś Drogi św. Jakuba, które od najdalszych miejsc Europy przez Francję i Portugalię prowadzą do Santaigo de Compostela, liczą w sumie ponad 4 tys. km.
Agnieszka Bugała/Aleteia.pl
*************************
Syn Gromu
Taki przydomek św. Jakub otrzymał od Pana Jezusa ze względu na swój popędliwy charakter.
Z imieniem tego świętego łączy się jeden z najważniejszych chrześcijańskich szlaków pielgrzymkowych, obok tych prowadzących do Rzymu i Jerozolimy. Droga św. Jakuba (Camino de Santiago) to szlak pielgrzymkowy istniejący od ponad tysiąca lat.
Z kart Pisma Świętego wiemy, że św. Jakub, nazywany w tradycji Starszym lub Większym, był bratem apostoła Jana. Ewangelie wymieniają go pośród trzech uprzywilejowanych uczniów, którzy brali udział w takich wydarzeniach, jak: wskrzeszenie córki Jaira, przemienienie Jezusa, mowa eschatologiczna i agonia Jezusa w Getsemani.
Jak wynika z Dziejów Apostolskich, na początku lat czterdziestych I wieku król Herod Agryppa, wnuk Heroda Wielkiego, „zaczął prześladować niektórych członków Kościoła. Ściął mieczem Jakuba, brata Jana” (Dz 12, 1-2). Jakub poniósł śmierć męczeńską w 44 r. Euzebiusz z Cezarei, pierwszy historyk Kościoła (IV wiek), pisze, że ucałował on swojego kata, czym tak dalece go wzruszył, że sam kat także wyznał Chrystusa i za to natychmiast poniósł męczeńską śmierć. Jakub był pierwszym wśród Apostołów, a drugim po św. Szczepanie, męczennikiem Kościoła.
Św. Jakub zajmował wysoką pozycję w Kościele jerozolimskim. Również późniejsza tradycja opowiada o jego pobycie w Hiszpanii w celu ewangelizowania tego ważnego regionu cesarstwa rzymskiego. Według innej tradycji natomiast, jego ciało zostało przeniesione do Hiszpanii – do Santiago de Compostela.
Benedykt XVI w katechezie poświęconej temu Apostołowi podkreślił: „Od św. Jakuba możemy się wiele nauczyć: gotowości przyjęcia powołania, które daje nam Pan, nawet gdy domaga się od nas pozostawienia «łodzi», symbolizującej ludzkie bezpieczeństwo; entuzjazmu w pójściu za Nim drogami, które On nam wskazuje, odbiegającymi od naszych iluzorycznych oczekiwań; gotowości świadczenia o Nim z odwagą, gdy potrzeba – aż do złożenia najwyższej ofiary z życia. Tak więc Jakub Starszy jawi się nam jako wymowny przykład ofiarnego przylgnięcia do Chrystusa”.
Jan Paweł II w 1982 r. w Santiago de Compostela wygłosił przemówienie, które nazwano „aktem europejskim”.
Ks. Mariusz Frukacz/Niedziela Ogólnopolska
***********************
Święty Jakub Starszy, Apostoł
„W tym samym czasie Herod zaczął prześladować niektórych członków Kościoła. Ściął mieczem Jakuba, brata Jana…” (Dz 12,1-2
Pielgrzym z kijem lub muszlą
Tradycja podaje, że św. Jakub Większy po Zesłaniu Ducha Świętego udał się najpierw do Hiszpanii, żeby tam głosić Dobrą Nowinę. W 830 roku jego relikwie zostały sprowadzone do Hiszpanii, do miejscowości, która otrzymała nazwę Santiago de Compostela. Santiago znaczy Jakub. Na Półwyspie Iberyjskim trwały wówczas walki między chrześcijanami i Arabami. Rycerze chrześcijański ruszając do boju krzyczeli imię świętego, którego z racji ewangelizowania przez niego Hiszpanii, uważali za patrona. Wołali w ludowej łacinie “Sant Iacob” (Święty Jakub), co wkrótce przeszło w “Santiago”. Z kolei Compostela pochodzi od łacińskich słów “Campus Staelle” (Pole gwiazdy). Według tradycji relikwie znalazły się w Hiszpanii już w VII wieku (w miejscowości Iria), ale zaginęły. Odnalazły się w cudowny sposób. Drogę do nich wskazywała gwiazda.
Przez całe średniowiecze pielgrzymki do grobu świętego były niezwykle popularne. Santiago de Compostela stało się po Ziemi Świętej i Jerozolimie najważniejszym celem ówczesnych peregrynacji. Drogę do Santiago nazywano często Mleczną Drogą – w nawiązaniu do gwiazd, które miały wskazywać grób.
Nic więc dziwnego, że najważniejszym atrybutem św. Jakuba Starszego jest kij pielgrzymi. Czasem zresztą Apostoł jest przedstawiany w stroju pielgrzymim, z charakterystycznymi muszelkami (Santiago de Compostela leży blisko Atlantyku).
****************************************************************************
25 LIPCA 2021
Święty Jakub – (NIE)zapomniany rycerz Chrystusa
Św. Jakub Apostoł był właśnie takim rycerzem i tak powinien funkcjonować w naszej świadomości – jako rycerz porywający się na rzeczy wielkie; pokazujący, że można, że poradzimy sobie z pomocą łaski i dodający odwagi wszystkim tym, którzy chcieliby poczekać na lepsze czasy, załamujących ręce, bo znowu coś się nie udało. Św. Jakub mówi: NIE! To jest ten moment, kiedy trzeba się bić za Chrystusa i kiedy trzeba iść z ufnością w Bożą moc, bo ona sprawi, że zwyciężymy. Św. Jakub wzywa nas do walki duchowej i do stawania w obronie wyznawców Chrystusa kiedy są atakowani i zalewani różnymi niebezpieczeństwami. Św. Jakub mówi nam to, co powiedział Panu Jezusowi: „MOŻEMY”, nie ma się czego wstydzić ani obawiać – mówi Ks. prof. Piotr Roszak, w rozmowie z Tomaszem Kolankiem.
Kiedy mówi się Apostołowie, to jakoś odruchowo myśli się o św. Piotrze, św. Janie, św. Mateuszu. Dlaczego w gronie Apostołów, których wymienia się w pierwszej kolejności bardzo często zapomina się o św. Jakubie Większym? Przyznam się, że sam należę do tego grona. Dopiero przygotowując się do rozmowy z Księdzem profesorem zdałem sobie sprawę jak fenomenalną, wspaniałą i oddaną Chrystusowi postacią był św. Jakub Większy.
W średniowiecznej Europie kult św. Jakuba był jednym z najbardziej rozpowszechnionych, o czym świadczą pielgrzymki, kościoły pod jego wezwaniem czy ikonografia. W jakimś sensie jest to wyrzut dla nas i wezwanie, abyśmy wrócili do korzeni apostolskich.
Św. Jakub Większy to Apostoł, który zostawił nam klarowny przekaz na kartach Ewangelii. Niewiele się wprawdzie wypowiada, ale za to dużo czyni i jest tym, który razem ze swoim bratem – św. Janem, obaj są synami Zebedeusza i Salome – na pytanie Pana Jezusa: „Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?” (Mk 10, 32-45) odpowiada: „Możemy”. Jest więc gotowy, chętny, w jakimś sensie również porywczy, by pójść z Chrystusem. Z tego powodu właśnie św. Jakub jest nazywany „Synem Gromu” w Nowym Testamencie.
Św. Jakub inspirował pierwsze pokolenia chrześcijan, ponieważ był tym, który szedł na krańce ówcześnie znanego świata, tam gdzie było najbardziej niebezpiecznie, gdzie wymagane było męstwo i odwaga, a on się nie bał podjąć tego typu wyzwań. Nie okopuje się, zamyka, wycofuje, ale szuka przyczółków dla sprawy Ewangelii.
Właśnie dzisiaj – w naszych czasach – warto wrócić do pamięci o tym Apostole, ponieważ bez wątpienia ma on wiele do zaproponowania wszystkim chrześcijanom i nie tylko w XXI wieku.
Św. Jakub jest we wszystkich najważniejszych momentach Ewangelii razem z Panem Jezusem. To właśnie on razem ze św. Piotrem i św. Janem był świadkiem Przemienienia Zbawiciela na górze Tabor. Podejrzewam, że w tym przypadku również zdecydowana większość katolików nie pamięta, że to właśnie św. Jakubowi było dane doświadczyć tego zaszczytu…
No właśnie… Bardzo często zapominamy również o tym i pamiętamy jedynie, że na górze Tabor był razem z Chrystusem św. Piotr, pierwszy z wymienianych wśród apostołów.
Ale proszę zauważyć, że praktycznie zawsze, kiedy na kartach Ewangelii dzieje się coś wielkiego Pan Jezus wybiera św. Jakuba. Był on m.in. właśnie na górze Tabor, przy uzdrowieniu córki przełożonego synagogi Jaira, która była bliska śmierci czy w ogrodzie Getsemani tuż przed męką Chrystusa. Jest świadkiem mocy Chrystusa.
Św. Jakub pozostaje jednak w cieniu, zwłaszcza św. Piotra, a przecież razem ze swoim bratem św. Janem odegrał bardzo ważną rolę w Nowym Testamencie. Syn Boży powołał ich jako jednych z pierwszych i w kluczowych momentach byli zawsze blisko Zbawiciela.
Św. Jan jest z Chrystusem aż do samego końca, czyli śmierci na krzyżu. Później, kiedy Najświętsza Maryja Panna zostaje powierzona św. Janowi opiekuje się nią również św. Jakub, który, co wiemy z kart Ewangelii i szeregu podań tradycji apostolskiej mieszkał przecież razem ze swoim bratem i Maryją. Jest on więc blisko Matki Zbawiciela, opiekuje się nią i broni przed złem tego świata. To wyjaśnia późniejsze objawienie Maryi św. Jakubowi w Saragossie i ścisły związek z kultem maryjnym.
Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną istotną kwestię. Św. Jakub i św. Jan pochodzą z rodziny przedsiębiorczej. Ich ojciec Zebedeusz posiadał, dzisiaj byśmy to nazwali firmę rybacką nad Jeziorem Galilejskim. To właśnie tam św. Piotr i św. Andrzej współpracowali w „biznesie rybackim” jako mniejsi udziałowcy z Zebedeuszem i jego synami. O tym, że byli bardziej majętni świadczy wzmianka w Nowym Testamencie, że Zebedeusz miał więcej łodzi, w których pracowali inni rybacy. Myślę, że właśnie podczas wymagającej i trudnej pracy z ojcem i bratem św. Jakub ukształtował swój charakter. Dzięki tej swojej aktywności byli bardziej znani niż Piotr i Andrzej w lokalnej społeczności, więc nie ma się co dziwić, że w Wielki Piątek to św. Jan wprowadza św. Piotra na dziedziniec pałacu arcykapłana (J 18,16), a gdy próbuje się zadać cios pierwszemu Kościołowi to z rozmysłem wybiera się św. Jakuba, który ginie z rąk króla Heroda (Dz 12,1-2).
Jak ocenia Ksiądz profesor temperament czy może raczej porywczość, bądź poczucie sprawiedliwości, z jakich był znany św. Jakub? Czytamy o tych cechach jego charakteru chociażby we fragmencie Ewangelii, kiedy św. Jakub wzywa Pana Jezusa, aby piorunem spalił Samarię – niegościnne miasto (Łk 9, 54).
Powiedziałbym raczej, że mamy tutaj do czynienia z gorliwością św. Jakuba, która była bardzo miła Panu Jezusowi, ale wymagała jednak ukształtowania. Pamiętajmy, że Apostołowie przychodząc do Zbawiciela nie byli ludźmi idealnymi, ale tymi, którzy chcieli pod okiem swojego Mistrza osiągnąć doskonałość i zbawienie.
Dlatego na przykładzie św. Jakuba widać pewną drogę wiary: od powołania nad brzegiem jeziora Genezaret, kiedy św. Jakub zostawia dotychczasowe życie i rusza za Chrystusem, przez towarzyszenie Chrystusowi w Jego ziemskiej działalności po świadectwo męczeństwa jako pierwszy z Apostołów. W tym towarzyszeniu widzimy właśnie tę gorliwość, o której mówię. Gorliwość, żeby w pewnym sensie wyprzedzić Pana Jezusa w niektórych działaniach bądź ponaglić Go do czynu.
Chrystus nie gasi ducha św. Jakuba, kiedy ten chce działać, głosić Ewangelię i wymierzać Bożą sprawiedliwość. NIE! Pan Jezus chłodzi jego rozpalony umysł i gorące serce, i jednocześnie mówi, że droga do osiągnięcia zbawienia nie wiedzie przez porywczość, ale przez cierpliwą pracę, a na tej drodze trzeba ufać Bożej Opatrzności i kierować się pewnymi kluczowymi postawami i cnotami, których można nauczyć się od Pana Jezusa i z Jego nauczania.
No właśnie! Pan Jezus przecież wygonił kupców ze świątyni nie czyniąc przy tym cielesnej krzywdy żadnemu z nich…
Powiem więcej: w tym przypadku mamy wręcz do czynienia ze świętym oburzeniem, które jest nam – katolikom niezwykle potrzebne.
Święte oburzenie to przejaw wyrazistego charakteru, co nie zmienia jednak faktu, że czasami trzeba schłodzić pewną gorliwość w takim samy stopniu jak pobudzać ospałych, którym się nic nie chce, albo mówią, że nie warto. Tego u Apostołów, a zwłaszcza u św. Jakuba nie spotkamy, ponieważ jest on człowiekiem wiernym Chrystusowi; zdecydowanym w działaniu; przekonanym, że trzeba głosić Królestwo Boże i potrafiącym zarażać swoją postawą innych.
Święte oburzenie jest nam potrzebne, bo ono pokazuje czego się powinniśmy trzymać i o co się toczy tak naprawdę walka. Można oczywiście dać się ponieść emocjom, jak to momentami robił św. Jakub, ale ostatecznie w jego przypadku najważniejsza była świadomość misji Syna Bożego; zbawienia, które nam przyniósł i fakt, że on sam doświadczył zaszczytu służby w tej wielkiej sprawie.
Św. Jakub nie chce się dyspensować, stać z boku czy chować za innymi Apostołami. Nie! Św. Jakub jest gotowy realizować powierzoną mu misję i stąd jego ostre reakcje w wielu ważnych momentach, kiedy inni stoją trochę w ciszy i sprawiają wrażenie lekko zrezygnowanych, że coś się nie udało albo może nie warto. Św. Jakub nie stoi cicho, lecz wie, że trzeba inicjować długofalowe procesy i wzywa do działania, którego celem nie jest zdobyć coś jutro, ale kształtować całe pokolenia i epoki.
Dlaczego po Zesłaniu Ducha Świętego św. Jakub Większy udał się właśnie do Hiszpanii głosić Słowo Boże? Przecież miał do pokonania jakieś 5000 km!
W ówczesnej mentalności i wyobraźni Hiszpania była lokalizowana „na końcu świata”. Jeśli słyszymy w Dziejach Apostolskich wezwanie, żeby iść aż po „krańce ziemi” i tam głosić Ewangelię, to pojawia się pytanie: kto pójdzie do takiego miejsca, o którym nie za wiele wiadomo.
Św. Jakub – „Syn Gromu” był na to gotowy. Nie chciał on iść do Rzymu, na Cypr, do Egiptu czy Grecji, o których wówczas wiele wiedziano, ale wolał udać się do miejsca mało nieznanego, do tej części Hiszpanii, która jest określana jako Galicja, a więc na północno-zachodnie krańce Półwyspu Iberyjskiego, już u wybrzeży Atlantyku.
Św. Jakub tam właśnie poszedł i głosił Dobrą Nowinę, która była jak to ziarno, które przynosi owoc obfity nie zawsze w pierwszym pokoleniu, ale być może dopiero w kolejnych. Siać z myślą, że nie zawsze będzie się zbierało owoce, ale z ufnością, że to Bóg daje wzrost – czy jest coś bardziej charakterystycznego dla mentalności apostolskiej?
Według Tradycji jego wyprawa, na pierwszy rzut oka nie zakończyła się jakimś wielkim sukcesem patrząc na nią w kategoriach czysto ludzki. Udało mu się nawrócić kilka osób. Pytanie: tylko kilka czy aż kilka?
Dokładnie dziewięć osób, które ustanowił później przełożonymi wspólnot, a więc pierwszymi biskupami w Galicji.
Wiemy jednak, że stworzona przez św. Jakuba wspólnota była niezwykle dynamiczna i kształtowała się w czasach największych prześladowań. Właśnie dlatego powinniśmy patrzeć na misję św. Jakuba z szerszej perspektywy, pod kątem owoców zasiewu apostolskiego. Wtedy to było być może kilka osób, ale dziś przychodzi do jego grobu, przeżywa nawrócenie kilkaset tysięcy rocznie.
Wiemy, że św. Jakub zginął śmiercią męczeńską i był pierwszym męczennikiem wśród Apostołów. Za co konkretnie został zamordowany?
Pierwszym i podstawowym motywem była jego przynależność do grona apostolskiego i wyznawania wiary w Chrystusa.
Kiedy król Herod Agryppa próbował uderzyć w Kościół, to starał się przede wszystkim uderzyć w pasterzy, których uważał za najważniejszych. W jego odczuciu i jego społeczno-politycznej perspektywy liderem Apostołów nie był św. Piotr tylko właśnie św. Jakub i dlatego zdecydował się na pozbawienie go życia poprzez ścięcie mieczem w więzieniu, bez żadnego procesu. To miało odstraszyć innych i zakończyć sprawę, ale jednocześnie pokazywało jak ważną postacią był św. Jakub w odbiorze zewnętrznym. Wszystko wskazuje na to, że usunięcie go traktowano jako potężne osłabienie pierwszej wspólnoty chrześcijan.
Wiemy, że dwaj uczniowie św. Jakuba – Atanazy i Teodor przenieśli drogą morską ciało Apostoła, aby złożyć je w miejscu, w którym głosił Ewangelię. Tak bowiem postanowili Apostołowie. Jak przekazuje jeden z późniejszych dokumentów: nie chcieli oni być pochowani w jednym miejscu, lecz by ich ciała spoczęły w tych miejscach, gdzie każdy z nich głosił Chrystusa, aby w ten sposób stać się ziarnem, które obumierając przynosi plon obfity.
Św. Jakub miał nawrócić czarnoksiężnika króla Heroda Agryppy. Co to w ogóle ma być? Czarnoksiężnik u ulubieńca faryzeuszy?
Z jednej strony może to zaskakiwać, ale proszę pamiętać, że św. Paweł (Dz 19, 13-19) bardzo mocno wycierpiał od ludzi, którzy trudnili się magią (zwłaszcza w Efezie), a i św. Piotr (Dz 8,9-24) przeciwstawiał się Szymonowi Magowi, który chciał kupić dar Ducha Świętego. Z drugiej jednak czy jest w tym coś zaskakującego? Przecież widzimy jak rzekoma nowoczesność miesza się z mentalnością magiczną u ludzi, którzy hołdują różnym gusłom. W tamtych czasach również to było obecne.
Najciekawszy w tym wszystkim jest fakt, że św. Jakub potrafił dotrzeć do czarnoksiężnika, a także dwóch jego uczniów (Jozjasza i Fileta) i otworzyć ich na Ewangelię. Jak przekazuje literatura pierwszych wieków (Passio Iacobi), jego zapał ewangelizacyjny nie osłabł nawet w drodze na miejsce śmierci. Z kolei sama liturgia w licznych tekstach euchologicznych, za Euzebiuszem z Cezarei, wspomina, że tym którego nawrócił św. Jakub był również jego kat, który również zginął następnie śmiercią męczeńską.
Św. Jakub można powiedzieć, nie zmarnował ani jednej chwili na głoszenie Ewangelii. Nawet w drodze na miejsce swojej kaźni nie bał się i głosił Chrystusa również swoim oprawcom dokonując przemiany ich serca. Myślę, że jest to najlepszy przykład gorliwości apostolskiej, która nie marnuje czasu. Nie ma dla niego złych okoliczności! Św. Jakub wie co jest jego misją, co jest jego zadaniem, z czego będzie rozliczony i chce pozostać wierny do końca.
Dlaczego w związku z tym św. Jakub jest tak często przedstawiany w sztuce, w kulturze jako wojownik, rycerz w zbroi, a nie gorliwy duszpasterz?
Wzięło się to z poczucia odwagi i gotowości pójścia na krańce świata, ale także z późniejszą historią świata związaną z rekonkwistą w Hiszpanii.
Kiedy na Półwyspie Iberyjskim pojawili się Arabowie (zwani Maurami), św. Jakub stał się patronem odzyskiwania dla Chrystusa cywilizacji chrześcijańskiej i utraconych ziem. W czasie jednej z bitew – pod Clavijo – rycerze mieli wizję św. Jakuba, który przewodził ich zastępom i prowadził ich do zwycięstwa. To nie była jakaś wielka bitwa, ale mentalnie oznaczała ona, że w tej walce rycerzom Chrystusa towarzyszył św. Jakub.
Chciałbym zwrócić jednak uwagę, że św. Jakub w ikonografii jest przedstawiany różnie. Najczęściej w średniowieczu przedstawiano go jako pielgrzyma. Później, zwłaszcza w czasach bitwy pod Lepanto w 1571 roku i w następnych wiekach przedstawiano go jako rycerza na biały koniu, który gromi Maurów. Był to nie jakikolwiek rycerz, ale „adalid”, co w jęz. hiszpańskim oznaczał tego, który jako pierwszy szedł na wroga, a jego zadaniem było rozbicie szyków przeciwnika. To właśnie dzięki zaangażowaniu i często poświęceniu takich rycerzy niejednokrotnie udawało się pokonać przeciwnika przewyższającego liczebnie wojska chrześcijańskie.
Św. Jakub Apostoł był właśnie takim rycerzem i tak powinien funkcjonować w naszej świadomości – jako rycerz porywający się na rzeczy wielkie; pokazujący, że można, że poradzimy sobie z pomocą łaski i dodający odwagi wszystkim tym, którzy chcieliby poczekać na lepsze czasy, załamujących ręce, bo znowu coś się nie udało. Św. Jakub mówi: NIE! To jest ten moment, kiedy trzeba się bić za Chrystusa i kiedy trzeba iść z ufnością w Bożą moc, bo ona sprawi, że zwyciężymy. Św. Jakub wzywa nas do walki duchowej i do stawania w obronie wyznawców Chrystusa kiedy są atakowani i zalewani różnymi niebezpieczeństwami. Św. Jakub mówi nam to, co powiedział Panu Jezusowi: „MOŻEMY”, nie ma się czego wstydzić ani obawiać.
I to jest chyba kwintesencja chrześcijaństwa. Kiedy trzeba nadstawiajmy drugi policzek, ale w momencie zagrożenia stańmy do walki w obronie wiary, w obronie Chrystusa, w obronie Kościoła i nas samych…
Dokładnie! To jest przesłanie, które zostawił nam św. Jakub i wydaje mi się, że coraz więcej osób dostrzega ten rycerski etos, jaki tu się pojawia. Syn Zebedeusza rozumiał siebie jako rycerza Chrystusa, rycerza dobrej sprawy, który nie szkodzi drugiemu człowiekowi, bo walczy o to, co wielkie i najważniejsze, a to wymaga wysiłku. Św. Jakub był gotowy na ten trud i swoim życiem wzywa nas, żebyśmy my też byli nieustannie gotowi.
Myślę, że kiedy patrzymy dzisiaj na pielgrzymów, którzy idą do Composteli, to widzimy, że oni naśladują św. Jakuba w swoim wyrzeczeniu i wysiłku, chcą dotrzeć do źródła tożsamości i odkryć kim tak naprawdę są.
Po spotkaniach z pielgrzymami widzę, że po dotarciu do grobu św. Jakuba wracają z bardziej odważni, umocnieni, mężni i rozumieją, że w życiu sprawy banalne dostaje się za darmo, a to, co naprawdę wartościowe i cenne wymaga wysiłku, i o to właśnie toczy się w naszym życiu bój. Ten, kto bierze swój krzyż i idzie za Chrystusem jest tym, który wygrywa życie. Ten, kto porzuca swój krzyż, znak zaufania Bogu i Jego sposobom rozwiązywania spraw w historii, i robi wszystko, żeby zachować doczesność, ostatecznie jednak przegrywa.
Czym jest Rok Świętego Jakuba czy też Rok Święty Jakubowy?
Jest to przywilej udzielony Kościołowi w Santiago de Compostela już w XII wieku. Za każdym razem, kiedy święto św. Jakuba, czyli 25 lipca przypada w niedzielę jest zwoływany rok święty w czasie którego pielgrzymując do Santiago de Compostela można otrzymać łaski odpustu.
Przypomnę tylko, że były takie 3 wielkie centra pielgrzymkowe chrześcijaństwa: Jerozolima, Rzym i właśnie Santiago de Compostela, ale to właśnie o idących do tego ostatniego z wymienionych przeze mnie miejsc Dante pisał, że to są tak naprawdę prawdziwi pielgrzymi (łac. peregrini), że to właśnie oni idący daleko przez pola, trochę w nieznane, bez zabezpieczenia, ale z ufnością w Bożą Moc reprezentują prawdziwą tożsamość pielgrzyma.
Ewidentnie rok święty zawsze przyciągał pielgrzymów, którzy różnymi sposobami docierali do Santiago de Compostela. Nie zawsze było im dane spotkać się z relikwiami św. Jakuba. Proszę pamiętać, że miejsce, w którym zostały złożone szczątki św. Jakuba to starożytne rzymskie mauzoleum wkomponowane w katedrę w Composteli, a ono przez wieki było niedostępne dla pielgrzymów. Znajdowała się tam wielka konfesja, która pokazywała miejsce pochówku, ale dopiero od XIX wieku pewną część tego starożytnego grobu udostępniono i dzisiaj wszyscy, którzy pielgrzymujemy do Santiago de Compostela mamy szansę zejść do miejsca, gdzie w srebrnej szkatule są złożone relikwie św. Jakuba i jego dwóch uczniów – Atanazego i Teodora, którzy jak już wspominałem przywieźli ciało św. Jakuba do dzisiejszego Santiago de Compostela, a wówczas małego gościńca przy rzymskiej drodze zwanego Assegonia.
W trakcie naszej rozmowy zdałem sobie sprawę, że kilka lat temu byłem z żoną w Sandomierzu, gdzie odwiedziliśmy kościół pod wezwaniem właśnie św. Jakuba. Z tego co pamiętam jest to jeden z najstarszych kościołów w Polsce…
Kościół oo. Dominikanów w Sandomierzu znajduje się na tzw. Małopolskiej Drodze św. Jakuba, która prowadzi właśnie przez to miasto, a nawiązuje do historycznych traktów handlowych.
Pamiętam, że było coś takiego, a droga ta prowadziła do Santiago de Compostela.
Dokładnie, Panie redaktorze. Ona później prowadzi do Krakowa, a potem przez Śląsk, Saksonię, Francję dalej do Santiago de Compostela.
Kościół św. Jakuba w Sandomierzu z 1226 roku jest przykładem kultu wobec św. Jakuba, ale my w Polsce mamy jeszcze inne jego potwierdzenie. Znakiem wielu Polaków, którzy pielgrzymowali do Santiago de Compostela była muszla. Bardzo często chcieli być oni pochowani razem z tą muszlą. Dla nich fakt, że udali się do grobu św. Jakuba, był tak cenny, że chcieli mieć ten atrybut również przy sobie odchodząc do Domu Pana.
Jeśli dodamy do tego jeszcze to, że krzyż św. Jakuba jest obecny w bardzo wielu polskich herbach, to widzimy, że Polska od zawsze była obecna w wielkim nurcie pielgrzymkowym i w kulcie św. Jakuba.
Ile osób co roku pielgrzymuje do grobu św. Jakuba?
To są miliony. Jeśli chodzi o pielgrzymów, którzy pokonują co najmniej 100 km, aby dotrzeć do grobu św. Jakuba to jest ich co roku co najmniej 300 tysięcy. Otrzymują oni tzw. compostelki, czyli sięgające tradycji średniowiecznej, pisane nadal po łacinie, potwierdzenia przebycia tej drogi i uzyskania łaski odpustu.
Pamiętajmy również o wielu innych osobach, które na różne inne sposoby docierają do Santiago de Compostela. W skali roku są to, jak powiedziałem miliony. Jako ciekawostkę powiem, że polscy księża są na drugim miejscu po księżach hiszpańskich jeśli chodzi o odprawianie Mszy Świętej w katedrze.
Jak powinniśmy się modlić o wstawiennictwo św. Jakuba. O co powinniśmy go prosić?
Przede wszystkim o odwagę i męstwo, abyśmy dzięki nim potrafili troszczyć się o to, co w życiu najważniejsze, czyli o zbawienie.
Jednocześnie módlmy się za wstawiennictwem św. Jakuba, abyśmy nigdy nie tracili wiary, nadziei i miłości, i byli wierni Chrystusowi aż do końca. By nas nie zniechęcały rzekomo trudne czasy, ale budziły w nas ducha apostolskiego, który kalkuluje inną arytmetyką niż ta ludzka, bo wie, że zawsze jest odpowiedni czas na zasiew Słowa niosącego zbawienie.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek/PCh24.pl
**************************************************************************
25 lipca
Święty Krzysztof, męczennik
Imię Krzysztof wywodzi się z języka greckiego i oznacza tyle, co “niosący Chrystusa”. O życiu św. Krzysztofa brak pewnych wiadomości. Według późniejszych, ale prawdopodobnych świadectw, opartych na tradycji, św. Krzysztof miał pochodzić z Małej Azji, z prowincji rzymskiej Licji. Tam miał ponieść śmierć męczeńską za panowania cesarza Decjusza ok. 250 roku. Jest jednym z Czternastu Wspomożycieli, czyli szczególnych patronów. Najstarszym dowodem kultu św. Krzysztofa z Licji jest napis z roku 452, znaleziony w Haidar-Pacha, w Nikomedii, w którym jest mowa o wystawionej ku czci Męczennika bazylice w Bitynii. Dowodzi to niezawodnie, że w tym czasie Święty odbierał szczególną cześć w Nikomedii i w Bitynii. Jest także podana wzmianka, że w synodzie w Konstantynopolu w 536 roku brał udział niejaki Fotyn z klasztoru św. Krzysztofa, co również potwierdza kult Męczennika. Papież św. Grzegorz I Wielki (+ 604) pisze, że w Taorminie na Sycylii za jego czasów istniał klasztor pw. św. Krzysztofa. Z powodu braku szczegółowych informacji o św. Krzysztofie, średniowiecze na podstawie imienia “niosący Chrystusa” stworzyło popularną legendę o tym świętym. Według niej pierwotne imię Krzysztofa miało brzmieć Reprobus (z greckiego Odrażający), gdyż miał on mieć głowę podobną do psa. Wyróżniał się za to niezwykłą siłą. Postanowił więc oddać się w służbę najpotężniejszemu na ziemi panu. Służył najpierw królowi swojej krainy. Kiedy przekonał się, że król ten bardzo boi się szatana, wstąpił w jego służbę. Pewnego dnia przekonał się jednak, że szatan boi się imienia Chrystusa. To wzbudziło w nim ciekawość, kim jest ten Chrystus, którego boi się szatan. Opuścił więc służbę u szatana i poszedł w służbę Chrystusa. Zapoznał się z nauką chrześcijańską i przyjął chrzest. Za pokutę i dla zadośćuczynienia, że służył szatanowi, postanowił zamieszkać nad Jordanem, w miejscu, gdzie woda była płytsza, by przenosić na swoich potężnych barkach pielgrzymów, idących ze Wschodu do Ziemi Świętej. Pewnej nocy usłyszał głos Dziecka, które prosiło go o przeniesienie na drugi brzeg. Kiedy je wziął na ramiona, poczuł ogromny ciężar, który go przytłaczał – zdawało mu się, że zapadnie się w ziemię. Zawołał: “Kto jesteś, Dziecię?” Otrzymał odpowiedź: “Jam jest Jezus, twój Zbawiciel. Dźwigając Mnie, dźwigasz cały świat”. Pan Jezus miał mu wtedy przepowiedzieć rychłą śmierć męczeńską. Ten właśnie fragment legendy stał się natchnieniem dla niezliczonej liczby malowideł i rzeźb św. Krzysztofa. Tradycja miała Reprobusowi nadać tytuł “Krzysztofa”, czyli “nosiciela Chrystusa” (gr. Christoforos). Pan Jezus po przyjęciu przez Krzysztofa chrztu miał mu przywrócić wygląd ludzki. Św. Krzysztof jest patronem Ameryki i Wilna; siedzib ludzkich i grodów oraz chrześcijańskiej młodzieży, kierowców, farbiarzy, flisaków, introligatorów, modniarek, marynarzy, pielgrzymów, podróżnych, przewoźników, tragarzy, turystów i żeglarzy. Orędownik w śmiertelnych niebezpieczeństwach. W dzień jego dorocznej pamiątki poświęca się wszelkiego rodzaju pojazdy mechaniczne. W ikonografii Święty przedstawiany jest jako młodzieniec, najczęściej jednak jako olbrzym przechodzący przez rzekę, na barkach niesie Dzieciątko Jezus, w ręku trzyma maczugę, czasami kwitnącą; także jako potężny mężczyzna z głową lwa. Jego atrybuty to m.in.: dziecko królujące na globie, palma męczeńska, pustelnik z lampą, ryba, sakwa na chleb, wieniec róż, wiosła. |
*************************
Święty Krzysztof – niosący Chrystusa
W święto św. Jakuba, Apostoła 25 lipca Kościół katolicki wspomina również św. Krzysztofa, patrona kierowców. Co o nim wiemy?
***
Św. Krzysztof jest jednym z najbardziej popularnych świętych Wschodu i Zachodu. Wiadomo o nim tylko tyle, że pochodził z Azji Mniejszej, z prowincji rzymskiej Licji w dzisiejszej Turcji, i że tam poniósł śmierć męczeńską za panowania cesarza Decjusza ok. 250 r.
Istnieje wiele legend o nim. Jedna z nich głosi, że przez wiele lat służył pogańskim możnym tego świata. Kiedy jednak poznał naukę Chrystusa, przyjął chrzest. Pokutując za swój grzeszny żywot, postanowił osiedlić się nad Jordanem i przenosić przez rzekę pielgrzymów, idących ze wschodu do Ziemi Świętej. W trakcie jednej z przepraw, niosąc na plecach dziecko, na środku Jordanu poczuł ogromny ciężar przekraczający jego siły. Bliski utonięcia usłyszał głos: “Jam jest Jezus, twój Zbawiciel. Dźwigając Mnie, dźwigasz cały świat”. Stąd też imię świętego – Christoforos – niosący Chrystusa.
Jako swojego patrona czcili św. Krzysztofa przewoźnicy, tragarze, flisacy i pielgrzymi. Współcześnie jest czczony jako patron kierowców, a jego wizerunek zdobi wiele pojazdów mechanicznych, które błogosławi się w dniu 25 lipca, bądź 31 maja (Nawiedzenie Najświętszej Maryi Panny) lub 29 września (św. Rafała), 2 października (Świętych Aniołów Stróżów).
Obrazy i rzeźby przedstawiają go jako potężnego mężczyznę z kijem wędrowca w dłoni, niosący na plecach Dzieciątko .
Stacja7.pl
*****************
Św. Krzysztof – patron kierowców
***
Święty Krzysztof, patron kierowców i podróżujących jest jednym z tych świętych, o których niewiele wiemy, większość informacji czerpiemy z podań i legend. Z pewnością był on jednak postacią historyczną.
Wiadomo, że pochodził z Azji Mniejszej, prawdopodobnie z prowincji rzymskiej Licji – dzisiejsza Turcja – gdzie poniósł śmierć męczeńską za panowania cesarza Decjusza, około 250 roku. Jedna z legend głosi, że przez wiele lat służył pogańskim możnym tego świata, a nawet szatanowi. Kiedy jednak zetknął się z nauką Chrystusa, przyjął chrzest.
Pokutując za swój grzeszny żywot, postanowił osiedlić się nad Jordanem i przenosić przez rzekę pielgrzymów, idących ze wschodu do Ziemi Świętej. I tu zaczyna się najpiękniejsza część legendy o św. Krzysztofie. W trakcie jedne z przepraw, niosąc na plecach dziecko, na środku Jordanu poczuł ogromny ciężar przekraczający jego siły. Bliski utopienia usłyszał głos: Jam jest Jezus, twój Zbawiciel. Dźwigając Mnie, dźwigasz cały świat. Stąd też imię świętego – Christoforos – niosący Chrystusa.
Jako swojego patrona czcili Świętego Krzysztofa przewoźnicy, tragarze, flisacy i pielgrzymi. Współcześnie jest czczony jako patron kierowców, a jego wizerunek zdobi wiele pojazdów mechanicznych.
*********
Dekalog kierowcy:
I. Nie zabijaj.
II. Niech droga będzie dla ciebie narzędziem jednoczącym osoby, a nie śmiertelnym niebezpieczeństwem.
III. Niech uprzejmość, poprawność i ostrożność pomogą ci wyjść z nieprzewidzianych sytuacji.
IV. Okazuj miłosierdzie i pomagaj bliźniemu w potrzebie szczególnie gdy jest ofiarą wypadku drogowego.
V. Niech samochód nie będzie dla ciebie przejawem władzy, panowania i okazją do grzechu.
VI. Z miłością przekonuj młodych i nie tylko młodych do tego, aby nie zasiadali za kierownicą, gdy nie są w stanie.
VII. Wspieraj rodziny ofiar wypadków drogowych.
VIII. Doprowadź do spotkania ofiary i agresora we właściwym momencie, ażeby mogli przeżyć wyzwalające doświadczenie przebaczenia.
IX. Na drodze chroń słabszego.
X. Poczuwaj się do odpowiedzialności za innych.
—————–
Powyższą bezprecedensową instrukcję ogłosiła Papieska Rada Duszpasterstwa Migrantów i Podróżnych zawierająca „dekalog kierowcy”.
*****
MODLITWA
O Panie, daj mi pewną rękę, dobre oko, doskonałą uwagę, bym nie pozostawił za sobą płaczącego człowieka.
Ty jesteś Dawcą Życia – proszę Cię przeto, spraw bym nie stał się przyczyną śmierci tych, którym Ty dałeś życie.
Zachowaj, o Panie, wszystkich którzy będą mi towarzyszyć od jakichkolwiek nieszczęść i wypadków.
Naucz mnie, bym kierował pojazdem dla dobra drugich i umiał opanować pokusę przekraczania granicy bezpieczeństwa szybkości.
Spraw, aby piękno tego świata, który stworzyłeś, wraz z radością Twej łaski, mogły mi towarzyszyć na wszystkich drogach moich. Amen.
************************************************************************************************************
24 lipca
Święta Kinga, dziewica
Kinga (Kunegunda) urodziła się w 1234 r. jako trzecia z kolei córka Beli IV, króla węgierskiego z dynastii Arpadów, i jego żony Marii, córki cesarza bizantyjskiego Teodora I Laskarisa. Miała dwóch braci i pięć sióstr, wśród nich były św. Małgorzata Węgierska oraz bł. Jolenta. Św. Elżbieta z Turyngii była jej ciotką. O latach młodości Kingi nie wiemy nic poza tym, że do piątego roku życia przebywała na dworze królewskim prawdopodobnie w Ostrzychomiu. Możemy przypuszczać, że otrzymała głębokie wychowanie religijne i pełne jak na owe czasy wykształcenie. W Wojniczu małoletnia jeszcze Kinga spotkała się z Bolesławem Wstydliwym; tam też doszło do zawarcia umowy małżeńskiej. Ze względu na małoletność obydwojga były to zrękowiny, po których w kilka lat później miał nastąpić akt właściwych zaślubin. Pierwsze swoje lata Kinga spędziła w Sandomierzu pod opieką Grzymisławy i pedagoga Mikuły, wraz ze swoim przyszłym mężem Bolesławem. Były to czasy najazdów Tatarów. Wieści o ich barbarzyńskich mordach dochodziły do Polski coraz bliżej. Na wiadomość o zdobyciu Lublina i Zawichostu Bolesław z Kingą i Grzymisławą opuścili Sandomierz i udali się do Krakowa. Po klęsce wojsk polskich pod Chmielnikiem koło Szydłowa (18 marca 1241 r.) uciekli na Węgry w nadziei, że tam będzie bezpieczniej. Jednak i tu nie znaleźli spokoju. Wojska węgierskie poniosły klęskę nad rzeką Sajo (11 kwietnia 1241 r.). Dlatego Kinga uciekła z Bolesławem na Morawy, gdzie zapewne zatrzymali się w Welehradzie w tamtejszym konwencie cystersów. Wódz tatarski Batu-chan stanął w Krakowie w Niedzielę Palmową, 24 marca; stąd Tatarzy ruszyli na Śląsk. Po bitwie pod Legnicą w 1241 r. Tatarzy wycofali się z Polski. Po bohaterskiej śmierci Henryka Pobożnego w bitwie z Tatarami rozgorzała walka o jego dziedzictwo śląskie i krakowskie. Dopiero po pokonaniu Konrada Mazowieckiego młodzi książęta mogli wrócić do Krakowa (1243). Ponieważ zamek w Krakowie, jak też w Sandomierzu, Tatarzy zupełnie zniszczyli, tak że się nie nadawał do zamieszkania, Bolesław i Kinga pozostali w Nowym Korczynie. Tu właśnie Kinga nakłoniła swego przyszłego męża do zachowania dozgonnej czystości, którą ślubowali oboje na ręce biskupa krakowskiego Prandoty. Dlatego historia nadała Bolesławowi przydomek “Wstydliwy”. W tej formie czystości małżeńskiej Kinga spędziła z Bolesławem 40 lat. Wtedy także zapewne Kinga wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka. Zaślubiny odbyły się na zamku krakowskim około roku 1247, bowiem wtedy Bolesław był władcą księstwa krakowsko-sandomierskiego. W posagu od ojca Kinga otrzymała 40 000 grzywien srebra, co Szajnocha przeliczył na około 3,5 miliona złotych. Była to ogromna suma. Kinga w tym czasie zapewne kilka razy odwiedzała rodzinne Węgry. Sprowadziła stamtąd do Polski górników, którzy dokonali pierwszego odkrycia złoży soli w Bochni (1251). Stąd powstała piękna legenda o cudownym odkryciu soli. Aby dopomóc w odbudowaniu zniszczonego przez Tatarów kraju, Kinga ofiarowała Bolesławowi część swojego posagu; Bolesław za to przywilejem z 2 marca 1252 r. oddał jej w wieczyste posiadanie ziemię sądecką. Kinga pomagała Bolesławowi w rządach nad obu księstwami (krakowskim i sandomierskim). Wskazuje na to spora liczba wystawionych przez obu małżonków dokumentów. Hojnie wspierała katedrę krakowską, klasztory benedyktyńskie, cysterskie i franciszkańskie. Ufundowała kościoły w Nowym Korczynie i w Bochni, a zapewne również w Jazowsku i w Łącku. Do Krakowa sprowadziła z Pragi Kanoników Regularnych od Pokuty i wystawiła im kościół św. Marka. Do Krzyżanowic nad Nidą sprowadzono norbertanki, gdzie im wystawiono kościół i klasztor. W Łukowie książę Bolesław osadził templariuszy. Swojej siostrze, bł. Salomei, Bolesław pozwolił i dopomógł wznieść w Zawichoście kościół, klasztor i szpital. Kinga w sposób istotny przyczyniła się do przeprowadzenia kanonizacji św. Stanisława ze Szczepanowa (1253). To ona miała wysłać do Rzymu poselstwo w tej sprawie i pokryć koszty związane z tą misją. 7 grudnia 1279 r. umarł w Krakowie książę Bolesław Wstydliwy. Długosz wspomina, że biskup krakowski Paweł i niektórzy z panów zaofiarowali Kindze rządy. Kiedy Kinga poczuła się wolna, postanowiła zrezygnować z władzy i oddać się wyłącznie sprawie zbawienia własnej duszy. Upatrzyła sobie klaryski jako zakon dla siebie najodpowiedniejszy. Znała go dobrze, bo już w roku 1245 przyjęła welon i habit klaryski jej ciotka, bł. Salomea, która w tym czasie założyła w Zawichoście pierwszy ich klasztor, w roku 1259 przeniesiony do Skały. Sprawa założenia przez Kingę klasztoru klarysek w Starym Sączu komplikowała się, bo nowy władca Krakowa, Leszek Czarny, nie chciał zgodzić się na tę fundację i odkładał decyzję w obawie, aby nie utracić ziemi sądeckiej, którą Kinga chciała ofiarować klasztorowi na jego utrzymanie. Po czterech latach, w 1284 r., ostatecznie doszło do zgody. Kinga wstąpiła do tego klasztoru już wcześniej (1279), zaraz po śmierci męża. Prawdopodobnie nie zajmowała w klasztorze żadnych urzędów. Jej staraniem była budowa i troska o jego byt materialny. Welon zakonny otrzymała z rąk biskupa Pawła. Jednak śluby zakonne złożyła dopiero, jak to wynika ze szczęśliwie zachowanego dokumentu, 24 kwietnia 1289 roku. Spędziła w Starym Sączu 12 lat, poddając się we wszystkim surowej regule, zatwierdzonej przez Urbana IV w roku 1263. Zmarła 24 lipca 1292 r. w Starym Sączu. Beatyfikacja Kingi nastąpiła dopiero za pontyfikatu papieża Aleksandra VIII. Dokonano jej po długim procesie kanonicznym dnia 10 czerwca 1690 r. Dekrety, wydane przez papieża Urbana VIII (1623-1644), zalecały w sprawach beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych jak najdalej posuniętą ostrożność i surowość. Kult świątobliwej księżnej trwał jednak od wieków. Sam fakt porzucenia świata i jej wstąpienia do najsurowszego zakonu żeńskiego był dowodem heroicznej świętości Kingi. Pamięć dzieł miłosierdzia chrześcijańskiego, jak również instytucji pobożnych, których była fundatorką, były bodźcem do oddawania jej kultu. Była powszechnie czczona przez okoliczny lud jako jego szczególna patronka. Do jej grobu napływali nieustannie pielgrzymi. Liczne łaski, otrzymane za jej wstawiennictwem, rozsławiały jej imię. Kult bł. Kingi znacznie wzrósł po jej beatyfikacji. Benedykt XIII przyznał jej tytuł patronki Polski i Litwy (31 sierpnia 1715 r.). Jest także patronką diecezji tarnowskiej. Kanonizacji Kingi dokonał św. Jan Paweł II w Starym Sączu dnia 16 czerwca 1999 r., podczas swojej przedostatniej pielgrzymki do Polski. Mówił wtedy między innymi: “Mury starosądeckiego klasztoru, któremu początek dała św. Kinga i w którym dokonała swego życia, zdają się dziś dawać świadectwo o tym, jak bardzo ceniła czystość i dziewictwo, słusznie upatrując w tym stanie niezwykły dar, dzięki któremu człowiek w sposób szczególny doświadcza własnej wolności. Tę zaś wewnętrzną wolność może uczynić miejscem spotkania z Chrystusem i z człowiekiem na drogach świętości. U stóp tego klasztoru, wraz ze św. Kingą proszę szczególnie was, ludzie młodzi: brońcie tej swojej wewnętrznej wolności! Niech fałszywy wstyd nie odwodzi was od pielęgnowania czystości! A młodzieńcy i dziewczęta, których Chrystus wzywa do zachowania dziewictwa na całe życie, niech wiedzą, że jest to uprzywilejowany stan, przez który najwyraźniej przejawia się działanie mocy Ducha Świętego”. W ikonografii przedstawiana jest w stroju klaryski lub księżnej, w ręku trzyma makietę klasztoru ze Starego Sącza, czasami bryłę soli, bywa w niej pierścień. |
***********************
24 lipca
wspomnienie św. Kingi, dziewicy
Jan Matejko/Wikipedia
**
Św. Kinga (Kunegunda), księżna, dziewica. Urodziła się w 1234 roku jako córka Beli IV, króla węgierskiego i jego żony Marii, cesarzówny bizantyjskiej. Była siostrą św. Małgorzaty Węgierskiej oraz bł. Jolanty.
Żona Bolesława Wstydliwego, księcia krakowskiego, z którym dzieliła trudy długiego panowania. Sprowadziła górników węgierskich, z czym wiąże się legenda o odkryciu przez nią soli w Bochni. Matka biednych i strapionych.
Po śmierci męża wstąpiła do klasztoru klarysek w Starym Sączu, który wcześniej ufundowała. Umarła 24 lipca 1292 roku w Starym Sączu. Beatyfikowana przez Aleksandra VIII w 1690 roku. Kanonizowana przez Jana Pawła II 16 czerwca 1999 roku w Starym Sączu. Jest patronką Polski i Litwy oraz diecezji tarnowskiej.
W ikonografii przedstawiana jest w stroju klaryski lub księżny, w ręku trzyma makietę klasztoru ze Starego Sącza, czasami bryłę soli, bywa w niej pierścień.
Ewangelia na co dzień/Aleteia.pl
***
Fragment homilii podczas Mszy św. i kanonizacji bł. Kingi, Stary Sącz, 16 czerwca 1999 r.
Prawie dokładnie trzydzieści trzy lata temu wypowiedziałem te słowa w Starym Sączu, podczas uroczystości milenijnych. Wypowiedziałem je nawiązując do szczególnej okoliczności. Oto, mimo niepogody, przybyli do tego miasta mieszkańcy ziemi sądeckiej i okolic i całe to wielkie zgromadzenie Ludu Bożego pod przewodnictwem Księdza Prymasa Stefana Wyszyńskiego i biskupa tarnowskiego Jerzego Ablewicza prosiło Boga o kanonizację bł. Kingi. Jakże więc nie powtórzyć tych słów w dniu, w którym z Bożej Opatrzności dane mi jest dopełnić tej kanonizacji, tak jak dane mi było przed dwoma laty ogłosić świętą Jadwigę Królową, Panią Wawelską. Jedna i druga przybyły do nas z Węgier, weszły w nasze dzieje i pozostały w pamięci narodu. Tak jak Jadwiga, tak i Kinga oparła się przemijaniu. Minęły stulecia, a blask jej świętości nie tylko nie przygasa, ale wciąż rozpala kolejne pokolenia. Nie uszła z ich pamięci ta królewna węgierska, księżna małopolska, fundatorka i mniszka sądeckiego klasztoru. A dzisiejszy dzień jej kanonizacji jest tego najwspanialszym dowodem. Niech będzie Bóg uwielbiony w swoich świętych!
Zanim wejdziemy w duchu na drogi świętości księżnej Kingi, aby dziękować Bogu za to dzieło Jego łaski, pragnę pozdrowić wszystkich tu zgromadzonych i cały Kościół na pięknej ziemi tarnowskiej wraz z biskupem Wiktorem i biskupami pomocniczymi Józefem, Władysławem i Janem oraz drogim biskupem seniorem Piotrem. Witam biskupów węgierskich z Prymasem, kard. László Paskaiem, jak również prezydenta Węgier pana Arpada Göncza i towarzyszące mu osoby. Pozdrawiam pana premiera Słowacji Mikulaša Dziurindę. Słowa pozdrowienia kieruję również do premiera Jerzego Buzka. Pozdrawiam wszystkich kapłanów, zakonników i siostry zakonne, a w szczególny sposób siostry klaryski. Słowo serdecznego pozdrowienia kieruję do naszych gospodarzy – mieszkańców Starego Sącza. Wiem, że Stary Sącz słynie ze swego przywiązania do św. Kingi. Całe wasze miasto zdaje się być jej sanktuarium. Pozdrawiam również Nowy Sącz – miasto, które zawsze urzekało mnie swoim pięknem i gospodarnością. Sercem obejmuję całą diecezjalną wspólnotę, każdą rodzinę i osoby samotne, wszystkich chorych, jak również tych, którzy uczestniczą w tej liturgii za pośrednictwem radia i telewizji. Wszelka łaska od Tego, który jest źródłem i celem naszej świętości, niech będzie z wami!
“Święci żyją świętymi”. W pierwszym czytaniu słyszeliśmy proroczą zapowiedź: “Wspaniałe światło promieniować będzie na wszystkie krańce ziemi. Liczne narody przyjdą do ciebie z daleka i mieszkańcy wszystkich krańców ziemi do świętego twego imienia” (Tb 13,13). Te słowa proroka odnoszą się w pierwszym rzędzie do Jerozolimy – miasta naznaczonego szczególną obecnością Boga w Jego świątyni. Wiemy jednak, że od kiedy przez śmierć i zmartwychwstanie “Chrystus (…) wszedł nie do świątyni, zbudowanej rękami ludzkimi, będącej odbiciem prawdziwej [świątyni], ale do samego nieba, aby teraz wstawiać się za nami przed obliczem Boga” (Hbr 9,24), to proroctwo spełnia się na wszystkich tych, którzy postępują za Chrystusem tą samą drogą do Ojca. Odtąd już nie światło jerozolimskiej świątyni, ale blask Chrystusa, który opromienia świadków Jego zmartwychwstania, przyciąga liczne narody i mieszkańców wszystkich krańców ziemi do świętego imienia Bożego.
W przedziwny sposób tego zbawiennego promieniowania świętości zaznała w swoim życiu św. Kinga począwszy od dnia narodzin. Przyszła bowiem na świat w węgierskiej, królewskiej rodzinie Beli IV z dynastii Arpadów. Królewski ten ród z wielką troską pielęgnował życie wiary i wydał wielkich świętych. Z niego pochodził św. Stefan, główny patron Węgier, i jego syn, św. Emeryk. Szczególne zaś miejsce pośród świętych z rodziny Arpadów zajmują kobiety: św. Władysława, św. Elżbieta Turyńska, św. Jadwiga Śląska, św. Agnieszka z Pragi i wreszcie siostry Kingi – św. Małgorzata i bł. Jolanta. Czyż nie jest oczywiste, że światło świętości tej rodziny prowadziło Kingę do świętego imienia Bożego? Czy przykład świętych rodziców, rodzeństwa i krewnych mógł pozostać bez śladu w jej duszy?
Ziarno świętości posiane w sercu Kingi w rodzinnym domu, znalazło w Polsce dobrą glebę do rozwoju. Gdy w 1239 r. przybyła wpierw do Wojnicza, a potem do Sandomierza, nawiązała serdeczną więź z matką swego przyszłego męża Grzymisławą i jej córką Salomeą. Obydwie odznaczały się głęboką religijnością, ascetycznym życiem oraz zamiłowaniem do modlitwy, lektury Pisma Świętego i żywotów świętych. Ich serdeczne towarzyszenie, zwłaszcza w trudnych, pierwszych latach pobytu w Polsce, miało wielki wpływ na Kingę. Ideał świętości coraz bardziej dojrzewał w jej sercu. Szukając wzorców do naśladowania, które mogły odpowiadać jej stanowi, za szczególną patronkę obrała sobie swą świętą krewną – księżną Jadwigę Śląską. Chciała również wskazać całej Polsce świętego, który dla wszystkich stanów i wszystkich dzielnic stałby się nauczycielem umiłowania Ojczyzny i Kościoła. Dlatego wespół z biskupem krakowskim Prandotą z Białaczewa podjęła usilne starania o kanonizację krakowskiego męczennika, bpa Stanisława ze Szczepanowa. Z pewnością niemały wpływ na jej duchowość wywarli żyjący wówczas św. Jacek, bł. Sadok, bł. Bronisława, bł. Salomea, bł. Jolanta – siostra Kingi i wszyscy ci, którzy tworzyli w ówczesnym Krakowie szczególne środowisko wiary.
Jeżeli dziś mówimy o świętości, o jej pragnieniu i zdobywaniu, to trzeba pytać, w jaki sposób tworzyć właśnie takie środowiska, które sprzyjałyby dążeniu do niej. Co zrobić, aby dom rodzinny, szkoła, zakład pracy, biuro, wioski i miasta, w końcu cały kraj stawały się mieszkaniem ludzi świętych, którzy oddziaływują dobrocią, wiernością nauce Chrystusa, świadectwem codziennego życia, sprawiając duchowy wzrost każdego człowieka? Św. Kinga i wszyscy święci i błogosławieni XIII w. dają odpowiedź: potrzeba świadectwa. Potrzeba odwagi, aby nie stawiać pod korcem światła swej wiary. Potrzeba wreszcie, aby w sercach ludzi wierzących zagościło to pragnienie świętości, które kształtuje nie tylko prywatne życie, ale wpływa na kształt całych społeczności.
Napisałem w Liście do Rodzin, że “poprzez rodzinę toczą się dzieje człowieka, dzieje zbawienia ludzkości. Rodzina znajduje się pośrodku tego wielkiego zmagania pomiędzy dobrem a złem, między życiem a śmiercią, między miłością a wszystkim, co jest jej przeciwieństwem. Rodzinom powierzone jest zadanie walki przede wszystkim o to, ażeby wyzwolić siły dobra, których źródło znajduje się w Chrystusie Odkupicielu człowieka, aby te siły uczynić własnością wszystkich rodzin, ażeby – jak to powiedziano w polskim milenium chrześcijaństwa – rodzina była “Bogiem silna”” (n. 23). Dziś, opierając się na ponadczasowym doświadczeniu św. Kingi, powtarzam te słowa tu, pośród mieszkańców sądeckiej ziemi, którzy przez wieki, często za cenę wyrzeczeń i ofiar, dawali dowody troski o rodzinę i wielkiego umiłowania życia rodzinnego. Wraz z patronką tej ziemi proszę wszystkich moich rodaków: niech polska rodzina dochowa wiary Chrystusowi! Trwajcie mocno przy Chrystusie, aby On trwał w was! Nie pozwólcie, aby w waszych sercach, w sercach ojców i matek, synów i córek zagasło światło Jego świętości. Niech blask tego światła kształtuje przyszłe pokolenia świętych, na chwałę imienia Bożego! Tertio millennio adveniente.
Bracia i siostry, nie lękajcie się chcieć świętości! Nie lękajcie się być świętymi! Uczyńcie kończący się wiek i nowe tysiąclecie erą ludzi świętych!
“Święci pragną świętości”. Takie pragnienie żywe było w sercu Kingi. Z tym pragnieniem rozważała słowa św. Pawła, które słyszeliśmy dzisiaj: “Nie mam (…) nakazu Pańskiego co do dziewic, lecz daję radę jako ten, który – wskutek doznanego od Pana miłosierdzia – godzien jest, aby mu wierzono. Uważam, iż przy obecnych utrapieniach dobrze jest tak zostać, dobrze to dla człowieka tak żyć” (1 Kor 7,25-26). Zainspirowana tym wskazaniem, pragnęła poświęcić się Bogu całym sercem przez ślub dziewictwa. Toteż, gdy ze względu na historyczne okoliczności miała zostać żoną księcia Bolesława, przekonała go do dziewiczego życia na chwałę Bożą i po dwuletniej próbie małżonkowie złożyli na ręce biskupa Prandoty ślub dozgonnej czystości.
Ten sposób życia, dziś może trudny do zrozumienia, a głęboko zakorzeniony w tradycji pierwotnego Kościoła, dał św. Kindze tę wewnętrzną wolność, dzięki której z całym oddaniem mogła troszczyć się przede wszystkim o sprawy Pana, prowadząc głębokie życie religijne. Dziś na nowo odczytujemy to wielkie świadectwo. Św. Kinga uczy, że zarówno małżeństwo, jak i dziewictwo przeżywane w jedności z Chrystusem może stać się drogą świętości. Ona staje dziś na straży tych wartości. Przypomina, że w żadnych okolicznościach wartość małżeństwa, tego nierozerwalnego związku miłości dwojga osób, nie może być podawana w wątpliwość. Jakiekolwiek rodziłyby się trudności, nie można rezygnować z obrony tej pierwotnej miłości, która zjednoczyła dwoje ludzi i której Bóg nieustannie błogosławi. Małżeństwo jest drogą świętości, nawet wtedy, gdy staje się drogą krzyżową.
Mury starosądeckiego klasztoru, któremu początek dała św. Kinga i w którym dokonała swego życia, zdają się dziś dawać świadectwo o tym, jak bardzo ceniła czystość i dziewictwo, słusznie upatrując w tym stanie niezwykły dar, dzięki któremu człowiek w sposób szczególny doświadcza własnej wolności. Tę zaś wewnętrzną wolność może uczynić miejscem spotkania z Chrystusem i z człowiekiem na drogach świętości. U stóp tego klasztoru, wraz ze św. Kingą proszę szczególnie was, ludzie młodzi: brońcie tej swojej wewnętrznej wolności! Niech fałszywy wstyd nie odwodzi was od pielęgnowania czystości! A młodzieńcy i dziewczęta, których Chrystus wzywa do zachowania dziewictwa na całe życie, niech wiedzą, że jest to uprzywilejowany stan, przez który najwyraźniej przejawia się działanie mocy Ducha Świętego.
Jest jeszcze jeden rys ducha św. Kingi, który wiąże się z jej pragnieniem świętości. Jako księżna umiała troszczyć się o sprawy Pana także na tym świecie. Przy boku męża współuczestniczyła w rządzeniu, wykazując stanowczość i odwagę, wielkoduszność i troskę o dobro kraju i poddanych. W czasie niepokojów wewnątrz państwa, walki o władzę w podzielonym na dzielnice królestwie, siejących spustoszenie najazdów tatarskich, św. Kinga potrafiła sprostać wyzwaniom chwili. Gorliwie zabiegała o jedność piastowskiego dziedzictwa, a dla podniesienia kraju z ruiny nie wahała się oddać tego wszystkiego, co otrzymała w posagu od swego ojca. Z jej imieniem związane są żupy solne w podkrakowskiej Wieliczce i w Bochni. Nade wszystko jednak miała na względzie potrzeby swych poddanych. Potwierdzają to jej dawne żywoty zaświadczając, że lud nazywał ją “pocieszycielką”, “lekarką”, “żywicielką”, “świętą matką”. Zrezygnowawszy z naturalnego macierzyństwa, stała się prawdziwą matką dla wielu.
Troszczyła się również o rozwój kulturalny narodu. Z jej osobą i tutejszym klasztorem wiąże się powstanie takich pomników literatury, jak pierwsza napisana po polsku książka: Żołtarz Dawidów – Psałterz Dawidowy.
Wszystko to wpisuje się w jej świętość. A gdy dziś pytamy, jak uczyć się świętości i jak ją realizować, św. Kinga zdaje się odpowiadać: trzeba troszczyć się o sprawy Pana na tym świecie. Ona daje świadectwo, że wypełnianie tego zadania polega na nieustannym staraniu o zachowanie harmonii pomiędzy wyznawaną wiarą a własnym życiem. Dzisiejszy świat potrzebuje świętości chrześcijan, którzy w zwyczajnych warunkach życia rodzinnego i zawodowego podejmują swoje codzienne obowiązki; którzy pragnąc spełniać wolę Stwórcy i na co dzień służyć ludziom, dają odpowiedź na Jego przedwieczną miłość. Dotyczy to również takich dziedzin życia, jak polityka, działalność gospodarcza, społeczna i prawodawcza (por. Christifideles laici, 42). Niech i tu nie braknie ducha służby, uczciwości, prawdy, troski o dobro wspólne nawet za cenę wielkodusznej rezygnacji ze swego, na wzór świętej księżnej tych ziem! Niech i w tych dziedzinach nie zabraknie pragnienia świętości, którą zdobywa się przez kompetentne, służebne działanie w duchu miłości Boga i bliźniego.
“Święci nie przemijają”. Kiedy wpatrujemy się w postać Kingi, budzi się to zasadnicze pytanie: Co uczyniło ją taką postacią poniekąd nieprzemijającą? Co pozwoliło jej przetrwać w pamięci Polaków, a w szczególności w pamięci Kościoła? Jakie jest imię tej siły, która opiera się przemijaniu? Imię tej siły jest miłość. Na to wskazuje dzisiejsza Ewangelia o dziesięciu pannach mądrych. Kinga z pewnością była jedną z nich. Tak jak one wyszła na spotkanie Boskiego Oblubieńca. Tak jak one czuwała z zapaloną lampą miłości, ażeby nie przeoczyć momentu, kiedy Oblubieniec przyjdzie. Tak jak one spotkała Go nadchodzącego i została zaproszona, aby uczestniczyć w uczcie weselnej. Miłość Boskiego Oblubieńca, która w życiu księżnej Kingi wyraziła się tylu czynami miłości bliźniego – ta właśnie miłość sprawiła, że przemijanie, któremu poddany jest każdy człowiek na ziemi, nie zatarło jej pamięci. Po tylu wiekach Kościół na ziemi polskiej dzisiaj daje temu wyraz.
“Święci żyją świętymi i pragną świętości”. Raz jeszcze powtarzam te słowa tu, na ziemi sądeckiej. Tę ziemię otrzymała Kinga w darze w zamian za posag, który przekazała na ratowanie kraju i ta ziemia nigdy nie przestała być jej szczególną własnością. Ona wciąż troszczy się o ten lud wierny, który tu żyje. Jakże jej nie dziękować za opiekę nad rodzinami, zwłaszcza nad tak licznymi tu rodzinami wielodzietnymi, na które patrzymy z podziwem i szacunkiem. Jakże nie dziękować jej za to, że wyprasza dla tutejszej wspólnoty Kościoła łaskę tak wielu powołań kapłańskich i zakonnych. Jak nie dziękować jej za to, że dziś zgromadziła nas, jednocząc we wspólnej modlitwie braci i siostry z Węgier, Czech, Słowacji, Ukrainy, na nowo budząc tę tradycję duchowej jedności, którą sama tworzyła z takim oddaniem.
Pełni wdzięczności wielbimy Boga za dar świętości pani tej ziemi i prosimy, by blask tej świętości trwał w nas wszystkich; by w nowym tysiącleciu to wspaniałe światło promieniowało na wszystkie krańce ziemi i by ich mieszkańcy przyszli z daleka do świętego imienia Bożego (por. Tb 13,13) i ujrzeli Jego chwałę.
ekai.pl
***********
Święta księżna-klaryska
Gdy w naszym klasztorze powie ktoś: „Święta Matka”, to wiadomo, że chodzi o św. Kingę, jeśli nawet nie dodamy Jej imienia – mówi dla portalu PCh24.pl Matka Ksieni Teresa Izworska OSC ze starosądeckiego klasztoru sióstr klarysek.
Św. Kinga pochodziła z węgierskiego rodu królewskich Arpadów. Kto z jej rodziny został także wyniesiony na ołtarze?
Z królewskiego rodu Arpadów pochodzą święci: Stefan, główny patron Węgier i jego syn Emeryk, Władysław, Elżbieta – siostra Beli IV, ojca św. Kingi, zwana Elżbietą Węgierską lub Elżbietą z Turyngii. Zaślubiona była z landgrafem Hesji i Turyngii Ludwikiem IV. Jest patronką Trzeciego Zakonu św. Franciszka.
Chwały ołtarzy dostąpiły także siostry św. Kingi: Małgorzata, poświęcona Bogu w zakonie dominikańskim i bł. Jolenta, żona Bolesława Pobożnego. Po jego śmierci została klaryską. Jest czczona w Gnieźnie.
Jak przebiegło dzieciństwo Kingi? Czy mamy jakieś informacje na ten temat?
Nie posiadamy konkretnych informacji o latach jej dzieciństwa na dworze królewskim. Natomiast można wnioskować na podstawie zwyczajów, jakie wówczas panowały. Cechowała je troska, by dziecko jak najwcześniej otrzymało sakrament chrztu św. i Komunię św. pod postacią wina. W pokoju dziecka codziennie odprawiano Mszę św. Istniał też zwyczaj wspólnej modlitwy. Tak więc od najmłodszych lat przepajano dzieci duchem modlitwy. Wprowadzano też do praktykowania cnót chrześcijańskich, do spełniania uczynków miłości i miłosierdzia. Stąd istnieje przypuszczenie, że mała Kinga chętnie udawała się na modlitwę, zapraszając także towarzyszki dziecięcych zabaw. Z miłości do Boga wyrasta miłość do drugiego człowieka. Nie dziwi więc myśl o oddawaniu drogich sukienek ubogim dziewczynkom. Zresztą to, co jest przypuszczeniem o jej dzieciństwie, potwierdzone zostało w dorosłym życiu świętej Kingi.
Znacznym wydarzeniem w życiu św. Kingi był najazd tatarski na Polskę i Węgry. Jak wówczas toczyły się jej losy?
Po przybyciu do Polski w roku 1239 zamieszkała na dworze książęcym w Sandomierzu. Już w 1241 roku musiała uciekać z Grzymisławą i Bolesławem przed Tatarami. Chronili się w Krakowie, na Węgrzech, w Pieninach i na Morawach. Kinga, znając potrzeby zniszczonego kraju, ofiarowała czterdzieści tysięcy grzywien srebrnych. Po powrocie z tułaczki w kwietniu 1243 roku dwór książęcy przeniesiono do Nowego Korczyna, gdyż zamki w Krakowie i w Sandomierzu były zniszczone.
Drugi najazd tatarski miał miejsce w latach 1259-1260. Wówczas Kinga z Bolesławem znaleźli schronienie u Leszka Czarnego, na zamku w Sieradzu.
Trzeci najazd Tatarów, w latach 1287-1288, zastał Kingę już w Starym Sączu, w klasztorze sióstr klarysek, przez nią ufundowanym. I znów musiała uciekać razem z siostrami do zamku w Pieninach. Po powrocie w 1288 roku rozpoczęła nowicjat i w 1289 roku złożyła śluby zakonne.
Tak więc nasza Święta nie miała łatwego życia. Nie była jej obca tułaczka i niepewność jutra. Zaufała jednak Panu Bogu do końca i nie zawiodła się.
We współczesnym świecie dziwnym może wydawać się dozgonny ślub czystości św. Kingi i Bolesława Wstydliwego. Kto zainicjował ten ślub? Jakie inspiracje kierowały przy tym Kingą?
Posłużę się fragmentem homilii Ojca Świętego Jana Pawła II, wygłoszonej w dniu kanonizacji św. Kingi, 16 czerwca 1999 roku w Starym Sączu. Po zacytowaniu słów św. Pawła Apostoła o dziewictwie (1 Kor 7, 25-26), Papież dał następujące wyjaśnienie: „Zainspirowana tym wskazaniem, pragnęła poświęcić się Bogu całym sercem przez ślub dziewictwa. Toteż gdy ze względu na historyczne okoliczności miała zostać żoną Bolesława, przekonała go do dziewiczego życia na chwalę Bożą i po dwuletniej próbie małżonkowie złożyli na ręce biskupa Prandoty ślub dozgonnej czystości. Ten sposób życia, dziś może trudny do zrozumienia, a głęboko zakorzeniony w tradycji pierwotnego Kościoła, dał świętej Kindze tę wewnętrzną wolność, dzięki której z całym oddaniem mogła troszczyć się przede wszystkim o sprawy Pana, prowadząc życie głęboko religijne. Dziś na nowo odczytujemy to wielkie świadectwo”.
Św. Kinga nie była wyjątkiem. Miała wspaniałe wzory. Na pierwszym miejscu Najświętszą Dziewicę Maryję, a potem Jej naśladowczynie, które żyły w małżeństwie niespełnionym. Miała szczególne nabożeństwo do św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty.
Św. Kinga bardzo ceniła dziewictwo. Bliską jej była Salomea, siostra Bolesława, która ze swoim mężem Kolomanem żyła także w dziewiczym małżeństwie.
Mając przed oczyma całe życie naszej Świętej można powiedzieć, że taka postawa nie była jakimś kaprysem, lecz pójściem za Bożym prowadzeniem pod wpływem szczególnej łaski.
Ze św. Kingą łączy się również piękna legenda o „sprowadzeniu” soli do Polski. Czy może ją Siostra przytoczyć?
Pewnego razu Kinga udała się na Węgry, do swoich rodziców. W towarzystwie ojca, króla Beli IV, odwiedzała różne miejsca rodzinnego kraju. Przybyli też do solnych żup w Marmarosz. Poprosiła wówczas ojca by jej darował szyb, przy którym stała. Król chętnie przychylił się do prośby Kingi. Na znak objęcia w posiadanie wrzuciła do szybu swój pierścień. Znaleziono go w Polsce, w pierwszej bryle soli.
Inna wersja tej legendy mówi o podróży Kingi z Węgier do Polski. Gdy orszak wyruszył w stronę Krakowa, Kinga poczuła się bardzo zmęczona. Grzymisława zarządziła postój. W przygotowanym namiocie Kinga zasnęła. Wtedy usłyszano dudnienie i trzaski, nastąpiły podziemne wstrząsy. Na skraju polany ziemia się obsunęła. Ukazały się głębokie bruzdy. Pomimo tych hałasów Kinga spała. Gdy ją obudzono poleciła, aby robotnicy kopali w tym miejscu, skąd było słychać najsilniejszy łoskot. Wydobyto ogromną bryłę wraz z pierścieniem Kingi, który wrzuciła do szybu w Marmarosz. Tak więc według legendy sól wędrowała pod ziemią z Węgier do Polski. Miejsce, gdzie znaleziono wielką sól, nazwano Wieliczką.
Z kolei legenda o Bochni opowiada, że św. Kinga jadąc z Wojnicza do Krakowa zatrzymała się w Bochni. Usłyszała głos z nieba: „Tutaj każ kopać.” Zaczęto więc kopać u podnóża wzgórza, gdzie znaleziono sól kamienną. W pierwszym wydobytym okruchu spostrzeżono pierścień królewny.
Jakie były losy Kingi po śmierci jej męża?
Książę Bolesław, wdzięczny Kindze za wsparcie kraju zniszczonego przez najazdy tatarskie, oddał jej ziemię sądecką w wieczyste posiadanie w roku 1257. Wyraził też zgodę na wybudowanie klasztoru w Sączu. Kinga dbała o rozwój gospodarczy tej ziemi. Przeniosła wiele miejscowości na prawo magdeburskie. Troszczyła się o lud wiejski. Polecała sołtysom, by nie uciskali chłopów. Dzięki niej powstawały nowe świątynie. Szczególną troską otoczyła Sącz.
W roku 1279 zmarł w Krakowie książę Bolesław Wstydliwy. Po uroczystościach pogrzebowych przeniosła się do Sącza, gdzie doprowadziła do końca budowę klasztoru dla sióstr klarysek.
Dlaczego właśnie dla klarysek?
Duchowość franciszkańska nie była jej obca, gdyż oboje z Bolesławem należeli do Trzeciego Zakonu Świętego Franciszka z Asyżu. Salomea, siostra Bolesława, sprowadziła klaryski do Polski. W 1245 roku złożyła śluby zakonne. 6 lipca 1280 roku Kinga wydała akt fundacyjny Klasztoru Sióstr Klarysek w Starym Sączu. Na rzecz Klasztoru zapisała miasto Sącz i dwadzieścia dziewięć wsi, z prawem poboru cła, a także wszystkimi prawami administracyjnymi i sądowniczymi, jakie na tych terenach miała sama Kinga. Zależało jej na zapewnieniu siostrom dobrych warunków materialnych, by wolne od trosk doczesnych mogły służyć Bogu. Grupa sióstr przybyła ze Skały-Grodziska, tworząc wspólnotę zakonną w Sączu. Kinga, nie będąc jeszcze klaryską, zajmowała się zarządzaniem dobrami klasztornymi. Dopiero 24 kwietnia 1289 roku złożyła profesję zakonną. Miała swoistą relację z klasztorem jako jego fundatorka i dobrodziejka. Nie była ksienią. Tak więc spełniło się jej pragnienie całkowitego oddania Chrystusowi. Bogata w cnoty odeszła do Pana w dniu 24 lipca 1292 roku.
Kinga została kanonizowana w 1999 r., 707 lat po śmierci. Dlaczego proces beatyfikacyjny i kanonizacyjny trwał tak długo?
Kult św. Kingi trwa od jej śmierci aż do dnia dzisiejszego. Najpierw był to kult prywatny, a po beatyfikacji kult oficjalny. Około roku 1307 przeniesiono relikwie z ziemi do kamiennego grobowca. Zaczęto spisywać liczne cuda i łaski otrzymywane przez wstawiennictwo Kingi. Proces beatyfikacyjny rozpoczęty w 1629 roku został uwieńczony w 1690 roku beatyfikacją na podstawie kultu trwającego od niepamiętnych czasów.
W 1733 roku podjęto starania o kanonizację, które z przerwami trwały do roku 1999. Dlaczego tak długo? Zwykle mówimy, że było wiele przeszkód na skutek różnych burz dziejowych, które przetaczały się przez Polskę, takich jak wojny, rozbiory. W 1782 roku nastąpiła kasata Klasztoru. Siostry jednak nie opuściły tego miejsca i doczekały się lepszych czasów. Kult św. Kingi w takich niekorzystnych warunkach ulegał osłabieniu. Od 1905 roku nastąpił wzrost kultu. Podjęto na nowo starania o kanonizację. Gromadzono dokumentację, powoływano komisje. Chyba nie było łatwo zebrać wszystkich potrzebnych akt dotyczących osoby, która żyła w XIII wieku.
Cokolwiek by się powiedziało na temat drogi św. Kingi na ołtarze, przywołując różnego rodzaju trudności, to z całkowitą pewnością stwierdzić należy, że kanonizacja św. Kingi jest cudownym darem Bożym, na który czekały pokolenia klarysek i jej czcicieli. Hojność Boża przeszła wszelkie oczekiwania. Nawet w najśmielszych marzeniach zapewne nikt sobie nie wyobraził, że św. Kinga zostanie kanonizowana przez Papieża Polaka, wielkiego Świętego, na swoich włościach w pobliżu jej Klasztoru. Warto było tak długo czekać. Pan Bóg wybrał najlepszy czas i najlepsze miejsce!
W jaki sposób Siostry czczą swoją trzynastowieczną współsiostrę – św. Kingę?
Oprócz kultu oficjalnego, liturgicznego, istnieje kult siostrzany. Te dwa rodzaje kultu wzajemnie się przenikają i uzupełniają. Nie da się ich rozdzielić. Naszą Świętą czcimy szczególnie w każdy poniedziałek. Istnieje bowiem tradycja, że poniedziałek był dniem jej przejścia z klasztoru sądeckiego do Domu Ojca w niebie. Przed 24 lipca przeżywamy uroczystą Nowennę wraz z Ludem Bożym. To nabożeństwo cieszy się wielką frekwencją wiernych. Szczególnie jest to widoczne podczas centralnej uroczystości odpustowej i w samym dniu Świętej Kingi. Siostry uczestniczą nie wychodząc poza klauzurę. W tym czasie wystawiony jest główny relikwiarz (trumienka) na specjalnym feretronie, na środku kaplicy klasztornej. Mogą ją widzieć wierni przychodzący na modlitwę.
W naszej wspólnocie świętujemy także urodziny naszej Matki Fundatorki, tradycyjnie 4 marca. Obecnie bardzo radosnym dniem jest rocznica kanonizacji św. Kingi i wizyty św. Jana Pawła II w Starym Sączu i w naszym klasztorze. Celebrowana jest Msza św. według formularza kanonizacyjnego, w kaplicy Świętej Kingi.
Mamy różne modlitwy i pieśni. W czasie Nowenny lipcowej odmawiamy indywidualnie Godzinki ku czci naszej Patronki. Zawsze dostępne są Jej relikwie, które całujemy podczas nabożeństw określonych zwyczajem. Każda siostra może to uczynić kiedy zechce; każda Ją czci na swój niepowtarzalny sposób.
Święta Kinga jest naszą Siostrą w Zakonie Świętej Klary. My jednak bardziej czcimy Ją i kochamy jako Matkę. Gdy u nas się powie: „Święta Matka” wiadomo, że chodzi o św. Kingę, jeśli nawet nie dodamy Jej imienia. Zawdzięczamy Jej to miejsce, ten Klasztor, wspaniałe dziedzictwo świętości i kultury. Zostawiła nam piękny przykład życia oddanego Chrystusowi, przykład miłości bliźniego, zdrowego patriotyzmu i innych cnót. Czujemy Jej duchową obecność i opiekę. Bogu niech będą dzięki za naszą Matkę Fundatorkę!
Bóg zapłać za rozmowę!
rozmawiał Kajetan Rajski/PCh24.pl
************************************************************************************************************
23 lipca
Święta Brygida Szwedzka, zakonnica,
patronka Europy
Dzisiejszego dnia wspominamy również: błogosławionego Wasyla (Bazyli) Hopko, biskupa, świętego Jana Kasjana, błogosławionego Krystyna Gondek, prezbitera i męczennika, błogosławionego Jana Hugueta Cardona, prezbitera i męczennika |
Brygida urodziła się w 1303 r. na zamku w Finstad koło Uppsali. Jej rodzina była spokrewniona z dynastią królewską w Szwecji. Rodzina ta była bardzo religijna. Ojciec co tydzień przystępował do sakramentów pokuty i Eucharystii. Odbył także podróż do Hiszpanii na grób św. Jakuba w Compostelli. Według żywotów Brygida miała od dziecka cieszyć się oznakami szczególnej przyjaźni Pana Jezusa. Kiedy miała 7 lat, ukazała się jej Najświętsza Maryja Panna i złożyła na jej głowie tajemniczą koronę. Trzy lata później zjawił się jej Chrystus na krzyżu. Na widok męki Pana Jezusa Brygida miała zawołać: “O, mój kochany Panie! Kto Ci to zrobił? Nie chcę niczego, jak tylko miłować Ciebie!” Kiedy Brygida miała 12 lat, zmarła jej matka (1314). Ojciec oddał kapłanom sumę 200 marek w złocie, co było dużym majątkiem, prosząc, by modlili się o spokój duszy dla małżonki. Po śmierci żony wziął rodzeństwo Brygidy – Katarzynę i Izraela – na swój zamek, a Brygidę oddał na wychowanie do wujenki na zamku w Aspanas. Surowy tryb życia, jaki na zamku wprowadziła wujenka, odpowiadał Brygidzie, która chciała cała należeć do Chrystusa. Wbrew swojej woli Brygida została wydana w czternastym roku życia za syna gubernatora Wastergotlandu, 19-letniego Ulfa Gotmarssona. Po ślubie przeniosła się na zamek męża (1316). Chociaż utratę dziewictwa opłakiwała rzewnymi łzami, umiała w swoim małżeństwie dostrzec wolę Bożą i starała się być dla męża najlepszą żoną. Trafiła też na dobrego człowieka. Dlatego żyli szczęśliwie razem 28 lat (1316-1344). Pałac Brygidy należał do najświetniejszych w kraju. Było w nim zawsze rojno od gości. Brygida dbała o to, by wszyscy wchodzący w jej progi czuli się dobrze. Kierowała domem i gospodarstwem wzorowo, dbała o służbę, z którą codziennie odmawiała pacierze. Nie pozwalała wszakże na żadne pohulanki i zbyt swobodne zachowania. Szczególnie jednak była oddana mężowi, okazując mu przywiązanie i wprost matczyną opiekę. Dała mu 4 synów i 4 córki: Martę (1319), Karola (1321), Birgera (1323), Benedykta (1326), Gutmara (1327), św. Katarzynę Szwedzką (1330), Ingeborgę (1332) i Cecylię (1334). Na wychowawców dla swoich dzieci dobierała pedagogów o odpowiednim wykształceniu i głębokiej wierze. Każde dziecko miało inny charakter. Trzeba było ze strony matki wiele subtelności, by uszanować ich osobowość, a nie dopuścić do wypaczenia ich charakterów, bowiem mąż był często poza domem, zajęty sprawami publicznymi. Nie zaniedbała wszakże Brygida wśród tak licznych zajęć rodzinnych troski o własną duszę. Jej kierownikiem duchowym był uczony wiceprzeor cystersów, Piotr Olafsson. Na jej prośbę jeden z kanoników katedry, Maciej, przetłumaczył Pismo święte na język szwedzki, by Brygida mogła w nim się rozczytywać. Na jej życzenie kanonik ten ułożył również komentarze do Pisma świętego. W 1332 roku Brygida została powołana na dwór króla Magnusa II w charakterze ochmistrzyni. Korzystając z osobistego majątku, jak też z majątku króla, nad którym otrzymała zaszczytny zarząd, hojnie wspierała kościoły, klasztory i ubogich. W 1339 roku utraciła nieletniego syna. Dla uproszenia błogosławieństwa Bożego dla całej rodziny udała się z pielgrzymką na grób św. Olafa (+ 1030). Tradycją w domu były pielgrzymki do Compostelli. I Brygida wraz z mężem udała się na grób św. Jakuba Apostoła (1342). Pielgrzymka trwała rok. Towarzyszył im spowiednik, cysters Svenung, który później opisał całą podróż. Po powrocie z pielgrzymki Ulf wstąpił do cystersów w Alvastra, gdzie zmarł w lutym 1344 r. Brygida była wolna. Postanowiła oddać się wyłącznie służbie Bożej i pełnieniu dobrych uczynków. Długie godziny poświęcała modlitwie. Mnożyła akty umartwienia i pokuty. Naglona objawieniami, pisała listy do możnych tego świata, napominając ich w imię Pana Boga. Królowi szwedzkiemu i zakonowi krzyżackiemu przepowiedziała kary Boże, które też niebawem na nich spadły. W 1352 roku wezwała papieża Innocentego VI, aby powrócił do Rzymu. To samo wezwanie skierowała w imieniu Chrystusa do jego następcy, bł. Urbana V, który też w 1367 roku faktycznie do Rzymu powrócił. Kiedy zaś papież, zniechęcony zamieszkami w Rzymie, powrócił do Awinionu, przepowiedziała mu rychłą śmierć, co się niebawem sprawdziło (+ 1370). Niemniej żarliwie zabiegała o powrót do Rzymu papieża Grzegorza XI. Była hojną dla fundacji kościelnych i charytatywnych. Dom jej stał zawsze otworem dla potrzebujących. Z poparciem króla, który na ten cel ofiarował posiadłość w Vadstena, i za zezwoleniem Stolicy Świętej, Brygida założyła nową rodzinę zakonną pod wezwaniem Najświętszego Zbawiciela, zwaną często “brygidkami”. Jej córka, św. Katarzyna Szwedzka, w roku 1374 została jego pierwszą opatką. W roku 1349 Brygida udała się przez Pomorze, Niemcy, Austrię i Szwajcarię do Rzymu, by uzyskać odpust z okazji roku jubileuszowego 1350. Chodziło jej również o zatwierdzenie reguł swojego zakonu. W Rzymie założyła klasztor swojego zakonu. Korzystając ze swojej obecności w Italii, Brygida przewędrowała wraz z córką cały kraj, nawiedzając pieszo ważniejsze ówczesne sanktuaria: św. Franciszka w Asyżu, św. Antoniego w Padwie, św. Dominika Guzmana w Bolonii, św. Tomasza z Akwinu w Ortonie, św. Bartłomieja w Benevento, św. Macieja w Salerno, św. Andrzeja Apostoła w Amalfi, św. Mikołaja w Bari oraz św. Michała Archanioła na Monte Gargano. Do Rzymu powróciła dopiero w 1363 roku. W 1372 roku udała się z pielgrzymką do Ziemi Świętej. Miała wówczas 70 lat. Po powrocie do Rzymu, zmęczona podróżą, zmarła 23 lipca 1373 r., w dniu, który przepowiedziała. W jej pogrzebie wzięły udział tłumy wiernych. Był to prawdziwy hołd, jaki złożył jej Rzym. Kroniki głoszą, że z okazji pogrzebu św. Brygidy wielu chorych zostało uzdrowionych. Jej ciało poprzez Korsykę, Styrię, Morawy i Polskę sprowadzono do Szwecji, gdzie złożono w klasztorze w Vadstena, który założyła. Dzięki staraniom córki, św. Katarzyny, została kanonizowana już w 1391 r. W 1489 roku złożono relikwie matki i córki, to jest św. Brygidy Szwedzkiej i św. Katarzyny Szwedzkiej, w jednej urnie. Kiedy Szwecja przeszła na protestantyzm (1595), relikwie te zaginęły bezpowrotnie. Brygida pozostawiła po sobie księgę Objawień. Wkrótce znała ją cała Europa. Była wielokrotnie przepisywana. W księdze tej św. Brygida spisała przepowiednie dotyczące Kościoła, papieży żyjących w jej czasach, losów państw i ówczesnych panujących oraz odnośnie do przyszłości wielu innych osób. Była przekonana, że pisze to, co jej dyktował Chrystus. Nawoływała do poprawy obyczajów, groziła karami Bożymi. Dzieło to miało wśród teologów sporo przeciwników. Mimo aprobaty papieży Grzegorza XI i Urbana VI, dzieła św. Brygidy były przedmiotem ataków i dyskusji nawet na soborach w Konstancji (1414-1418) i w Bazylei (1431). Brygida, jakby w przeczuciu, ile kłopotu narobi ta księga, dała ją najpierw do przejrzenia teologom. Ostatecznej aprobaty pismom św. Brygidy udzielił Kościół w akcie jej kanonizacji. 1 października 1999 r. św. Jan Paweł II listem motu proprio ogłosił św. Brygidę współpatronką Europy (razem ze św. Katarzyną ze Sieny i św. Teresą Benedyktą od Krzyża). Św. Brygida jest także patronką Szwecji, pielgrzymów oraz dobrej śmierci. W ikonografii św. Brygida przedstawiana jest w ciemnowiśniowym habicie z czerwonym welonem, na nim korona z białego płótna z pięcioma czerwonymi znakami – symbolizującymi pięć ran Jezusa. Czasami siedzi przy pulpicie i spisuje swoje wizje. Jej atrybutami są: heraldyczny lew, korona; księga, którą pisze; ptasie pióro, pielgrzymi kapelusz, serce i krzyż. |
********************************
23 lipca
wspomnienie św. Brygidy Szwedzkiej, patronki Europy
Święta Brygida, ogłoszona przez Jana Pawła II patronką Europy jako niewiasta pełna cnót stanowiących przykład dla współczesnego świata, znana jest pobożnym osobom głównie dzięki modlitwom wydanym w Polsce pod tytułem Tajemnica szczęścia, a będącym owocem jej mistycznego życia i objawień, jakie otrzymywała od Pana Jezusa. Dawne żywoty zwracają uwagę, iż skronie tej świętej zostały ozdobione potrójną koroną – dziewicy z wyboru, świętej małżonki i oddanej Bogu wdowy. Może właśnie w tym zawiera się tajemnica jej świętości, a stanowi ją miłość Pana Boga aż do zaparcia siebie i pogodzenia się z każdym wyrazem woli Bożej – nawet występującym przeciwko najpobożniejszym i najświętszym, ale własnym pragnieniom.
Córka Birgera Perssona, głównego sędziego Upplandii została w wieku siedmiu lat osierocona przez matkę Ingeborg z Folkungów (przez którą spokrewniona była ze szwedzką rodziną królewską). Ojciec posłał ją wówczas na dwór swojej krewnej, która miała zapewnić dziewczynce dobre katolickie wychowanie. Była to niewiasta niesłychanie surowych obyczajów, a w jej domu panowała dyscyplina płynąca ze szczerego umiłowania Boskiego porządku świata. Zdawać by się mogło, że mała Brygida nie odnajdzie się wśród takich zasad, ale od dziecka wykazywała ona niezwykłe jak na swój wiek zainteresowanie życiem duchowym i łatwość sprawowaniu praktyk religijnych kosztem własnych zabaw i przyjemności, więc u ciotki odnalazła właśnie to, co odpowiadało jej duchowemu usposobieniu.
Brygida wyrosła na urodziwą młodą damę, ale nie chciała słyszeć o zamążpójściu, ponieważ tak rozmiłowała się w życiu cnoty i umartwienia, że jej jedynym pragnieniem były duchowe zaślubiny z Boskim Oblubieńcem, Panem Jezusem Chrystusem. Postanowiła żyć w czystości do końca życia, lecz nie było jej dane spełnić tego życzenia, gdyż w wieku czternastu lat została z woli ojca wydana za księcia Ulfa Gudmarssona. Uznała w tym wolę Bożą i zrezygnowała z własnej. Ich pożycie małżeńskie okazało się jednak szczęśliwe – jego owocem było ośmioro potomstwa, a mąż Brygidy okazał się dobrym człowiekiem i bratnią duszą dla swej małżonki, która ze swej strony dokładała wszelkich starań, by być najlepszą towarzyszką życia mężczyzny i matką.
Zapaliła ona w księciu Ulfie tak żarliwą miłość Pana Boga, że w ostatnich latach życia zdecydował się zrezygnować ze świeckich zaszczytów i oddać wspólnym peregrynacjom do miejsc świętych, między innymi do Santiago de Compostella. Po śmierci męża w 1344 roku Brygida nadal, tym razem jako świątobliwa wdowa, kontynuowała życie pełne poświęcenia Panu Bogu i mogła wreszcie zrealizować dziecięce marzenie o oddaniu się wyłącznie służbie Bożej.
Od dziecka Święta odbierała nadprzyrodzone wizje mistyczne Pana Jezusa i Najświętszej Maryi Panny, a teraz te przeżycia nasiliły się nadzwyczajnie. Zostały one opisane w dziele Revelationes coelestes (czyli objawienia niebieskie, a w oryginale Himmelska uppenbarelser). Odznaczała się też zawsze wielkim nabożeństwem do Męki Pańskiej i Maryi Panny – czego wyrazem stało się założenie przez nią Zakonu Najświętszego Zbawiciela, cechującego się podobnym pietyzmem dla zbawiennej męki Jezusowej i osoby Jego Niepokalanej Matki. Do końca życia Brygida świadczyła o ideale chrześcijańskiego życia, nie bojąc się upominać nawet władców, w tym również papieży, którzy przebywali w poniżającej godność biskupa rzymskiego niewoli awiniońskiej.
Niedługo przed śmiercią odbyła jeszcze pielgrzymkę do Ziemi Świętej, swój żywot zakończyła natomiast w Rzymie, gdzie upłynęły jej ostatnie lata. Święta niewiasta zażyczyła sobie, by jej doczesne szczątki zostały przetransportowane do Vadsteny w Szwecji, gdzie przebywała w klasztorze jej córka Katarzyna, późniejsza święta. Brygida szwedzka została kanonizowana w roku 1391 przez papieża Bonifacego IX. Jej relikwie niestety nie zachowały się, ponieważ po przystaniu Szwecji do herezji protestanckiej zostały sprofanowane i zaginęły.
Polonia Christiana/PCh24.pl
*********************
Panie! Przyjdź szybko i rozjaśnij noc
modlitwa św. Brygidy
Panie!
Przyjdź szybko i rozjaśnij noc.
Tak tęsknię do Ciebie,
Jak tęsknią umierający.
Powiedz mojej duszy,
że nic nie dzieje się bez Twego przyzwolenia,
a na co ty przyzwalasz nie pozostanie bez pocieszenia.
O Jezu, Synu Boży,
który stałeś cichy przed swymi sędziami,
nałóż więzy na mój język,
dopóki nie przemyślę,
co i jak mam mówić.
Wskaż mi drogę i spraw,
abym była gotowa po niej kroczyć.
Niebezpiecznie jest zwlekać
i niebezpiecznie się spieszyć.
Odpowiedz na moje błaganie
i wskaż mi drogę.
Przychodzę do Ciebie
jak zraniony człowiek do lekarza
w poszukiwaniu pomocy.
Udziel mi Panie, pokoju serca!
Amen.
****************************************
O św. Brygidy Szwedzkiej, patronce Europy, św. Jan Paweł II powiedział, że “przyczyniła się do budowy wspólnoty kościelnej, w szczególnie krytycznym momencie jej dziejów (…) przez swoje głębokie zrozumienie tajemnicy Chrystusa i Kościoła.”
****************************************
Matka 8 dzieci, wielbiona i wyśmiewana, okryta sławą i oblewana pomyjami – św. Brygida Szwedzka
Fr Lawrence Lew OP/FlickrS. Małgorzata Borkowska OSB
***
Zakonnica, która nigdy nie żyła w założonym przez siebie klasztorze; mistyczka, która wtrącała swoje trzy grosze w każdy ówczesny problem polityczny; kanonizowana święta, która papieżom wymyślała od Lucyperów…
Matka ośmiorga dzieci, wielka ochmistrzyni dworu, pątniczka, żebraczka, wielbiona i wyśmiewana, okryta sławą i oblewana pomyjami… Św. Brygida Szwedzka. Tkliwa oblubienica z objawień pisanych stylem tak dosadnym, że się to miejscami naprawdę nie kojarzy z dworskimi manierami.
Żyła w XIV wieku. Była krewną dynastii Folkungów i wydano ją za mąż stosownie do urodzenia; już do śmierci nie wyzbędzie się Brygida arystokratycznych uprzedzeń. Nie każdy byłby szczęśliwy przy żonie, która właśnie zaczyna robić cuda, ale pan Ulf był. I ona przy nim. Przez dwadzieścia trzy lata wyglądali jak każde inne, wyjątkowo tylko dostojne, pobożne i szczęśliwe małżeństwo. Wreszcie ruszyli na pielgrzymkę do Composteli. W powrotnej drodze Ulf zachorował ciężko i złożył ślub wstąpienia do klasztoru, jeśli przeżyje. Przeżył i został cystersem.
Nie każda żona widziałaby w tym sens, ale Brygida widziała. Ulf jednak zmarł w klasztorze bardzo prędko. Ona odtąd uważała się za sponsa Christi – a głos Boży potwierdzał to w głębi jej duszy – ale za klauzurę nie było jej pilno. Przez jakiś czas mieszkała w niewygodnej i niezręcznej roli rezydentki przy Ulfowych cystersach, po czym wróciła na dwór, na którym była poprzednio przez wiele lat ochmistrzynią. Tylko że młodzieńcza para królewska całkiem przez ten czas dorosła i już nie miała ochoty ulegać dłużej pobożnemu wpływowi świątobliwej ciotki.
Tej dziwaczki, prawda, która chce zakładać nowy zakon, ale zamiast się ćwiczyć w życiu klasztornym, wtrąca się w nie swoje sprawy i w dodatku utrzymuje, że to sam Bóg ją posyła. Wiecznie komuś grozi ogniem piekielnym za rzeczy tak zwyczajne jak rozsądna dbałość o własne interesy polityczne… Gdyby jej wierzyć, można by myśleć, że władcy będą odpowiadać przed Bogiem za wszystko, co spotka ich poddanych!
I gdybyż tylko to. Niemal codziennie nowe objawienia, które uczony spowiednik zaraz spisuje po łacinie. Czasem, podobno, dotyczą te objawienia tylko jej samej i własnych spraw jej duszy. Niestety, nie wszystkie ani nawet nie większość! Cała reszta dotyczy konkretnych ludzi, z których mnóstwo wcale pani Brygidy o radę nie pyta ani tej rady słuchać nie chce. Wielu skarży się na nią, wielu wyśmiewa ją otwarcie. Zamieszanie na dworze, na którym bez niej żyłoby się tak przyjemnie! I tylko ta odrobina niepewności w głębi serca: a co, jeśli stara dewotka ma rację?
Wreszcie ruszyła do Rzymu. Krzyżyk na drogę! Nie wróci już z tej podróży. Wszak cała Europa i cały basen Morza Śródziemnego pełne są politycznych i kościelnych wrzodów, które w każdej chwili mogą pęknąć. Jest się tam o co troszczyć. Jest problem awiniońskiej niewoli papieży; trwa między Anglią a Francją wojna stuletnia; Ziemię Świętą już znowu zajęli muzułmanie, a leżące w zasięgu ich ręki królestwo cypryjskie nie utrzyma się długo, osłabione wewnętrznymi walkami dynastii Lusignanów.
We Włoszech każde miasto spiskuje z osobna: to przeciw papieżowi, to przeciw cesarzowi, to z tamtymi przeciw najbliższym sąsiadom. Królestwem neapolitańskim rządzi Joanna I, sławna i osławiona; rodzony syn Brygidy zakochał się w niej z pełną wzajemnością i już się miał z nią żenić, choć dawno w Szwecji żonaty, ale mu śmierć przeszkodziła… A wszędzie kłębią się interesy, sprawy i dążenia ludzi większych i mniejszych, sławnych i całkiem nieznanych; i tylko nie widać w tym kłębowisku myśli o wieczności ani Bożego ładu.
Brygida była w Rzymie, pielgrzymowała wzdłuż i wszerz po Włoszech, pojechała do Neapolu i nawet przez Cypr do Ziemi Świętej. Tam miała najsłynniejsze ze swoich objawień, dotyczące przebiegu Męki Pańskiej, rozpowszechniane później w setkach kopii, w wydaniach niezliczonych. To przynajmniej nie szkodziło nikomu… ale nadal miewała i te inne: przesłania do dziesiątków ludzi, którym mówiła, co się w ich życiu nie podoba Bogu.
I co powinni robić. Władcom przypominała, że są stróżami, a nie właścicielami swoich krain. Bogaczom, że odpowiedzą za użytek zrobiony ze swego bogactwa. Rycerzom, że jest ich szczytnym powołaniem oddać życie za Boga i lud chrześcijański, a nie prowadzić wojny w imię chciwości i pychy. Duchownym, że czeka ich sąd najściślejszy.
Nie liczyła się też ze słowami: „Ta ksieni jest w oczach Bożych jak ubłocona krowa!” – wołała, albo: „Ilekroć biskup wsiada na pysznego konia, na jego serce diabeł wsiada!”. O królu szwedzkim: „Osioł koronowany z sercem zajęczym!”. Brygida głosiła prymat wartości moralnych, głosiła konieczność poddania sumieniu wszystkiego: polityki i ekonomii, życia publicznego i prywatnego.
Skutki? Niewielkie. Papież, usilnie przez nią karcony i upominany, wrócił wprawdzie do Rzymu, ale niedługo tam wytrwał, dopiero św. Katarzyna Sieneńska doprowadzi do ostatecznego już powrotu jego następcy. Władcy słuchali napomnień na ogół grzecznie, ale dalej robili swoje. Z ludzi prywatnych niektórzy rzeczywiście się nawrócili. Inni nie. Brygida zmarła w Rzymie w roku 1373, zostawiając swój zakon niezałożony i świat po staremu nieuporządkowany.
Potem jej sprawa jakby trochę ruszyła z miejsca. Córka Brygidy Katarzyna odwiozła ciało matki do Szwecji i nad jej grobem założyła w Vadstenie pierwszy klasztor nowego zakonu. Kościół uznał tekst Objawień za wolny od teologicznych błędów i pożyteczny dla życia pobożnego. Rozpowszechniał je odtąd jej zakon i jedną z pierwszych szwedzkich drukarni założono właśnie w tym celu pod koniec XV wieku. Ale znowu: pół wieku nie minęło, a skończyło się w Szwecji życie zakonne, wszelkie, w tym i brygidek. Skończyło się też dla kraju posłannictwo Brygidy, tak dla władców niewygodne.
Niemniej jakoś nie mogło ono całkiem zginąć. Upadki i nawroty, wymieranie i odradzanie się z niczego… Są do dziś klasztory brygitańskie we Włoszech, w Anglii. W Hiszpanii… Były kiedyś i w Polsce, i było ich sporo. Z tym że w Polsce św. Brygida stała się od początku patronką od spraw politycznych.
Najpierw była patronką przeciw Krzyżakom. To dlatego, że jest w księdze jej Objawień ów (rozsławiony przez Sienkiewicza) tekst grożący im straszną karą za sprzeniewierzenie się szczytnemu powołaniu chrześcijańskich rycerzy. Toteż wzywano usilnie jej pomocy i aż dwa klasztory brygidek ufundowano jako wota dziękczynne: w Lublinie i w Elblągu. Ten drugi zresztą upadł wkrótce; ten pierwszy stał się w XVII wieku kolebką siedmiu dalszych fundacji. To Zygmunt III Waza krzewił wtedy kult żarliwej wyznawczyni prymatu wiary przed polityką i koniunkturą; ostatecznie i on dokonał wyboru w tym duchu, narażając się na utratę raczej Szwecji niż wyznania. Nie powiedział, że Sztokholm wart skasowania mszy…
A potem znowu szły wieki – i polityka szła swoim własnym torem. Nawet jakby zwyciężała. Kasacie zaborców uległy wszystkie polskie klasztory brygidek; kurz zbierają wśród starodruków nieliczne ocalałe egzemplarze polskiego wydania Objawień. Nie jest to zresztą poza swoją epoką lektura łatwa. Ale nagle stała się znów św. Brygida patronką tych właśnie, którzy prawdzie i prawu przyznają pierwszeństwo. Przypadek? Jeśli ktoś wierzy w przypadki.
Fragment książki „Od Radegundy do Julianny”, Tyniec Wydawnictwo Benedyktynów.
Siostra Małgorzata Borkowska OSB urodziła się w 1939 r. Studiowała polonistykę i filozofię na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz teologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Od 1964 jest benedyktynką w Żarnowcu. Autorka wielu prac historycznych, m.in. Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII i XVIII wieku, Czarna owca, Sześć prawd wiary oraz ich skutki, Ryk Oślicy, Twarze Ojców Pustyni, tłumaczka m.in. ojców monastycznych, felietonistka.
Aleteia
******************************************************
Co święci mówią Europie?
Adobe.Stock.pl
***
Benedykt z Nursji, Cyryl i Metody, Brygida Szwedzka, Katarzyna ze Sieny i Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein). Dlaczego właśnie ci święci zostali wybrani, by patronować Europie? Co takiego wnieśli swoim życiem i dziełami w dzieje naszego kontynentu?
Przypadające 11 lipca święto św. Benedykta, opata, patrona Europy, jest doskonałą okazją do zastanowienia się nad odpowiedzią na te pytania.
Zwiastun pokoju
Najczęściej św. Benedykta z Nursji kojarzymy z opactwem na Monte Cassino i z zaleceniem: „Módl się i pracuj”, pochodzącym z jego Reguły. Święty Paweł VI, kiedy ogłosił św. Benedykta patronem Europy w liście apostolskim Pacis nuntius z 24 października 1964 r., nazwał go „zwiastunem pokoju, sprawcą jedności, nauczycielem cywilizacji, głosicielem religii Chrystusowej i twórcą życia monastycznego na Zachodzie”. Benedyktyni budowali nie tylko klasztory, ale również drogi, uprawiali ziemię i uczyli uprawy miejscową ludność. W swoich skryptoriach przepisywali Pismo Święte – w całości lub we fragmentach, teksty liturgiczne, a także dzieła starożytnych pisarzy, historyków i filozofów. Obok opactw zakładali szkoły i kształcili młodzież, przekazywali ludom europejskim bogate dziedzictwo cywilizacji łacińskiej. Benedykt XVI podkreślił, że św. Benedykt z Nursji swoim życiem i dziełem „wywarł zasadniczy wpływ na rozwój cywilizacji i kultury europejskiej (…) po zburzeniu jedności politycznej, stworzonej przez cesarstwo rzymskie”.
Apostołowie Słowian i „inkulturacja”
Metody i Konstantyn, później bardziej znany pod zakonnym imieniem: Cyryl, byli dziedzicami wiary i kultury starożytnej Grecji, kontynuowanej przez Bizancjum. Święty Jan Paweł II w liście apostolskim Egregiae virtutis, w którym ogłosił ich patronami Europy (31 grudnia 1980 r.), podkreślił, że ich głównym dziełem ewangelizacyjnym była misja na Wielkich Morawach, wśród ludów zamieszkujących wówczas Półwysep Bałkański i ziemie nad Dunajem. Dokonali oni przekładu ksiąg świętych na język Słowian dla celów liturgicznych i katechetycznych i położyli tym samym podwaliny pod całe ich piśmiennictwo. Dzieło Cyryla i Metodego to „inkulturacja” – wcielenie Ewangelii w rodzime kultury oraz wprowadzenie tych kultur w życie Kościoła. Jan Paweł II w encyklice Slavorum apostoli z 2 czerwca 1985 r. zwrócił uwagę na to, że święci Cyryl i Metody, wcielając Ewangelię w rodzimą kulturę ludów, które ewangelizowali, przyczynili się do ukształtowania i rozwoju tych kultur.
Otwarcie ekumeniczne
Założycielka Zakonu Najświętszego Zbawiciela – św. Brygida Szwedzka nie lękała się przemawiać do władców i papieży, by ukazywać, jak zamysły Boże spełniają się w historycznych wydarzeniach. W swoich pismach nie unikała surowych napomnień w kwestii odnowy moralnej chrześcijańskiego ludu i samego duchowieństwa; przyczyniła się do budowy wspólnoty kościelnej. Święty Jan Paweł II w motu proprio Spes aedificandi z 1 października 1999 r. podkreślił, że „od czasu (…) gdy Skandynawia, ojczyzna Brygidy, oderwała się od pełnej jedności ze Stolicą Rzymską w konsekwencji smutnych wydarzeń XVI wieku, postać szwedzkiej świętej stanowi ważny «łącznik» ekumeniczny, wzmocniony jeszcze przez posługę, którą pełni na tym polu jej zgromadzenie zakonne”.
Orędowniczka powrotu papieża
Święta Katarzyna Sieneńska wypełniła pragnienie św. Brygidy Szwedzkiej, stając się orędowniczką powrotu papieża z Awinionu do Rzymu. Walczyła o pokój w średniowiecznej Europie. Pisała listy do odbiorców w różnych częściach Włoch i w całej Europie. Z głęboką znajomością ówczesnych realiów potrafiła w nich pisać o najistotniejszych problemach kościelnych i społecznych swojej epoki. Dążyła do rozwiązania licznych konfliktów, które nękały społeczeństwo średniowiecznej Europy. Docierała do władców Europy, takich jak: król Francji Karol V, Karol z Durazzo, Elżbieta Węgierska, król Węgier i Polski Ludwik Wielki, Joanna Neapolitańska.
Filozof ukrzyżowany
Do grona współpatronów Europy w 1999 r. św. Jan Paweł II włączył również św. Teresę Benedyktę od Krzyża, w świecie Edytę Stein (zm. 9 sierpnia 1942 r. w KL Auschwitz-Birkenau). Podkreślił, że jako myślicielka, mistyczka i męczenniczka „przerzuciła jak gdyby most między swoim żydowskim pochodzeniem a wiarą w Chrystusa, prowadząc z niezawodną intuicją dialog ze współczesną myślą filozoficzną, a na koniec stając się przez męczeństwo – w obliczu straszliwej hańby Shoah – rzeczniczką racji Boga i człowieka. Stała się w ten sposób symbolem przemian dokonujących się w człowieku, kulturze i religii, w których kryje się sam zarodek tragedii i nadziei kontynentu europejskiego”. Święta Edyta Stein uczyniła bardzo dużo na rzecz postępu społecznego kobiety. Przykładem tego jest jej książka Kobieta. Jej zadanie według natury i łaski, zawierająca teksty o bogactwie kobiecości i misji kobiety z punktu widzenia ludzkiego i religijnego. Ta święta wniosła również wkład w dziedzictwo filozofii europejskiej, łącząc m.in. fenomenologię Edmunda Husserla z myślą św. Tomasza z Akwinu.
ks. Mariusz Frukacz/Tygodnik NIEDZIELA
************************************************************************************************************
22 lipca
Święta Maria Magdalena
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Marię z Betanii, błogosławionych męczenników Nicefora Díeza Tejerina, prezbitera, i Towarzyszy |
Według biblijnej relacji Maria pochodziła z Magdali – “wieży ryb” nad Jeziorem Galilejskim, ok. 4 km na północny zachód od Tyberiady. Jezus wyrzucił z niej siedem złych duchów (Mk 16, 9; Łk 8, 2). Odtąd włącza się ona do grona Jego słuchaczy i wraz z innymi niewiastami troszczy się o wędrujących z Nim ludzi. Po raz drugi wspominają o niej Ewangeliści pisząc, że była ona obecna podczas ukrzyżowania i śmierci Jezusa (Mk 15, 40; Mt 27, 56; J 19, 25) oraz zdjęcia Go z krzyża i pogrzebu. Maria Magdalena była jedną z trzech niewiast, które udały się do grobu, aby namaścić ciało Ukrzyżowanego, ale grób znalazły pusty (J 20, 1). Kiedy Magdalena ujrzała kamień od grobu odwalony, przerażona, że Żydzi zbezcześcili ciało ukochanego Zbawiciela, wyrzucając je z grobu w niewiadome miejsce, pobiegła do Apostołów i powiadomiła ich o tym. Potem sama wróciła do grobu Pana Jezusa. Zmartwychwstały Jezus ukazał jej się jako ogrodnik (J 20, 15). Ona pierwsza powiedziała Apostołom, że Chrystus żyje (Mk 16, 10; J 20, 18). Dlatego też jest nazywana apostola Apostolorum – apostołką Apostołów, a Kościół przez długie stulecia recytował w jej święto uroczyste wyznanie wiary. Wschód i Zachód, oddając hołd Magdalenie, obchodzą jej pamiątkę tego samego dnia – 22 lipca. Nie wiemy, co św. Łukasz miał na myśli, kiedy napisał o Marii Magdalenie, że Pan Jezus wypędził z niej siedem złych duchów. Św. Grzegorz I Wielki utożsamiał Marię Magdalenę z jawnogrzesznicą, o której na innym miejscu pisze tenże Ewangelista (Łk 7, 36-50), jak też z Marią, siostrą Łazarza, o której pisze św. Jan, że podobnie jak jawnogrzesznica u św. Łukasza, obmyła nogi Pana Jezusa wonnymi olejkami (J 11, 2). Współcześni bibliści, idąc za pierwotną tradycją i za ojcami Kościoła na Wschodzie, uważają jednak, że imię Maria miały trzy niewiasty nie mające ze sobą bliższego związku. Dotąd tak w liturgicznych tekstach, jak też w ikonografii Marię Magdalenę zwykło się przedstawiać w roli Łukaszowej jawnogrzesznicy, myjącej nogi Pana Jezusa. Najnowsza reforma kalendarza liturgicznego wyraźnie odróżnia Marię Magdalenę od Marii, siostry Łazarza, ustanawiając ku ich czci osobne dni wspomnienia. Marię Magdalenę nieraz utożsamiano także z Marią Egipcjanką, nierządnicą (V w.), która po nawróceniu miała żyć jako pustelnica nad Jordanem. Kult św. Marii Magdaleny jest powszechny w Kościele tak na Zachodzie, jak i na Wschodzie. Ma swoje sanktuaria, do których od wieków licznie podążają pielgrzymi. W Efezie pokazywano jej grób i bazylikę wystawioną nad nim ku jej czci. Kiedy zaś Turcy zawładnęli miastem, jej relikwie miały zostać przeniesione z Efezu do Konstantynopola za cesarza Leona Filozofa (886-912). Kiedy krzyżowcy opanowali Konstantynopol (1202-1261), mieli przenieść relikwie Marii Magdaleny do Francji, do Vezelay, gdzie do dnia dzisiejszego doznają czci. We Francji jest jeszcze jedno sanktuarium św. Marii Magdaleny, w La Saint Baume, gdzie według legendy miała mieszkać przez 30 lat w jaskini jako pustelnica i pokutnica, kiedy ją w dziurawej łódce na pełne morze wywieźli Żydzi. | |
Maria Magdalena jest patronką zakonów kobiecych; Prowansji, Sycylii, Neapolu; dzieci, które mają trudności z chodzeniem, fryzjerów, kobiet, osób kuszonych, ogrodników, studentów i więźniów. W ikonografii św. Maria Magdalena przedstawiana jest według tradycji, która utożsamiła ją z innymi Mariami. Ukazywana w długiej szacie z nakrytą głową; w bogatym książęcym wschodnim stroju lub jako pokutnica, której ciało osłaniają długie włosy; w malarstwie barokowym ukazywana bez odzieży lub półnago. Jej atrybutami są: dyscyplina, instrumenty muzyczne, krucyfiks, księga – znak jej misyjnej działalności, naczynie z olejkiem, kadzielnica, gałązka palmowa, czaszka, włosiennica, zwierciadło. | |
**********************
22 lipca
Święto św. Marii Magdaleny
Apostołki Apostołów
Maria z Magdali, której jako pierwszej objawił się Chrystus Zmartwychwstały i która tę dobrą nowinę zaniosła apostołom, będzie odtąd czczona w liturgii tak samo, jak apostołowie, a więc świętem. Franciszek, jak czytamy w dekrecie, chciał w ten sposób podkreślić tak aktualną dziś w Kościele godność kobiety i znaczenie ewangelizacji, dając wiernym za przykład Marię Magdalenę. Przypomniano, że św. Grzegorz Wielki nazwał ją „świadkiem Bożego miłosierdzia”, a św. Tomasz z Akwinu „apostołką apostołów”.
Święto Marii Magdaleny obchodzimy 22 lipca, czyli tak jak jej dotychczasowe wspomnienie liturgiczne. Teksty mszału i brewiarza na ten dzień pozostają te same co dotychczas, jednak w Mszy dodano specjalną prefację, która mówi o miłości tej świętej do Chrystusa i o jej świadectwie zmartwychwstania.
źródło: KAI | liturgia.wiara.pl
Dekret Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów
Kościół, tak na Zachodzie jak i na Wschodzie, choć w różny sposób, to jednak zawsze bardzo czcił św. Marię Magdalenę, pierwszego świadka i zwiastunkę dobrej nowiny o zmartwychwstaniu Pańskim.
W naszych czasach, gdy Kościół wezwany jest aby jeszcze bardziej zastanowić się nad godnością kobiety, nad nową ewangelizacją i nad wielkością misterium Bożego Miłosierdzia, wydaje się rzeczą słuszną, by również postać św. Marii Magdaleny jeszcze lepiej została wiernym ukazana. Ta bowiem niewiasta, znana z swej miłości do Chrystusa i sama wielce przez Niego umiłowana, nazwana przez św. Grzegorza Wielkiego “świadkiem Bożego Miłosierdzia” i przez św. Tomasza z Akwinu “apostołką apostołów”, może być dzisiaj przez wiernych uważana jako wzór posługi kobiet w Kościele.
Ojciec Święty Franciszek postanowił zatem aby coroczny obchód św. Marii Magdaleny, posiadał odtąd w Kalendarzu Rzymskim stopień święta, zamiast dotychczasowego wspomnienia obowiązkowego.
Nowy stopień obchodu nie zmienia jednak niczego odnoście samej daty i odnośnie
tekstów do Mszy Świętej i do Liturgii Godzin, to znaczy:
a) dniem poświęconym św. Marii Magdalenie pozostaje w Kalendarzu Rzymskim, tak jak dotychczas, dzień 22 lipca;
b) tekstami do Mszy Świętej i do Oficjum pozostają te same, które znajdują się pod tą datą w Mszale Rzymskim i w Liturgii Godzin, wraz z dołączoną do tego dekretu prefacją własną. Poszczególne Konferencje Biskupów zatroszczą się, aby prefację tę przetłumaczyć na odpowiednie języki narodowe i po uprzednim zatwierdzeniu jej przez Stolicę Apostolską, włączyć do użytku, oraz do kolejnego wznowienia Mszału Rzymskiego na terenie danej Konferencji.
Wszędzie tam, gdzie św. Maria Magdalena, na podstawie odpowiednich przepisów prawa, czczona jest w innym dniu i w innej randze obchodu, zachowuje się dotychczasowe rozporządzenia.
Bez względu na jakiekolwiek przeciwne zarządzenia.
W siedzibie Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, 3 czerwca 2016 roku, w uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Robert Kard. Sarah
Prefekt
+Arthur Roche
Arcybiskup Sekretarz
***
W komentarzu do dzisiejszego święta Antonella Lumini napisała w „L’Osservatore Romano” ciekawe spostrzeżenie: „Jeśli Maryja, Matka Jezusa, ucieleśnia czystość początku, to Maria Magdalena uosabia trud przemiany, jaki przyjmuje natura ludzka, gdy została dotknięta miłością Bożą”. Podkreśla to także ikonografia, przedstawiająca ją jako pokutnicę, która – otrzymawszy miłosierdzie – staje się wzorem miłosierdzia, bierze na siebie ciężar człowieczeństwa.
***
Wśród niewiast galilejskich, które doznały od Pana Jezusa cudownej pomocy w ich dolegliwościach, a które odwdzięczyły mu się w jego apostolskich wędrówkach swą posługą, była właśnie Maria Magdalena. Zdaniem biblistów przydomek „Magdalena” wskazuje na miejsce jej pochodzenia. O św. Marii Magdalenie pisze św. Łukasz w swojej Ewangelii: „Następnie wędrował przez miasta i wsie, nauczając i głosząc Ewangelię o królestwie Bożym. A było z nim dwunastu i kilka kobiet, które uwolnił od złych duchów i od słabości: Maria, zwana Magdaleną, którą opuściło siedem złych duchów”. Po raz drugi jest o naszej Świętej wzmianka w Ewangeliach z okazji męki i śmierci Pana Jezusa: „A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena”. „A Maria Magdalena i Maria, matka Józefa, przyglądały się, gdzie Go złożono”. „Lecz Maria Magdalena i druga Maria pozostały tam, siedząc naprzeciw grobu”. Najpiękniejszy epizod z życia Marii Magdaleny opisał nam św. Jan Apostoł i św. Marek. Oto wczesnym rankiem w niedzielę udała się Maria Magdalena wraz z dwoma towarzyszkami swoimi do grobu Pana Jezusa, aby namaścić wonnymi olejkami Jego ciało. Kiedy Magdalena ujrzała kamień od grobu odwalony, przerażona, że Żydzi ciało ukochanego Zbawiciela zbezcześcili, wyrzucając je z grobu w miejsce niewiadome, pobiegła do Apostołów i powiadomiła ich o tym. Potem sama ponownie wróciła do grobu Pana Jezusa. Pan Jezus ukazał jej się, ale we mgle porannej, tak że Go nie poznała. Jakaż była jej radość, kiedy Chrystus Pan dał się jej poznać. Jest dla nas zagadką, co właściwie rozumiał św. Łukasz, pisząc o Marii Magdalenie, że Pan Jezus wypędził z niej siedem złych duchów. Pierwszy św. Grzegorz I Wielki utożsamił Marię Magdalenę z jawnogrzesznicą, o której w innym miejscu pisze tenże Ewangelista, jak też z Marią, siostrą Łazarza, o której pisze św. Jan, że podobnie jak jawnogrzesznica u św. Łukasza, obmyła nogi Pana Jezusa wonnymi olejkami. Współcześni bibliści, idąc za pierwotną tradycją i za ojcami Kościoła na Wschodzie, uważają wszystkie trzy niewiasty za osoby odrębne, niemające ze sobą bliższego związku. A jednak dotąd tak w liturgicznych tekstach, jak też w ikonografii Marię Magdalenę zwykło się przedstawiać w roli Łukaszowej jawnogrzesznicy, myjącej nogi Pana Jezusa. Najnowsza reforma kalendarza z 1969 roku wyodrębnia Marię Magdalenę od Marii, siostry Łazarza, ustanawiając ku ich czci osobne dni wspomnienia. Kult św. Marii Magdaleny jest powszechny w Kościele, tak na Zachodzie, jak i na Wschodzie. Ta Święta należy do najbardziej popularnych świętych może dlatego, że tak bardzo jest kobiecą i ludzką. Ma też Święta swoje sanktuaria, do których od wieków podążają licznie pielgrzymi. I tak w Efezie pokazywano jej grób i bazylikę wystawioną nad nim ku jej czci. Kiedy zaś Turcy zawładnęli miastem, miano jej relikwie przenieść z Efezu do Konstantynopola za cesarza Leona Filozofa. Kiedy zaś Krzyżowcy opanowali Konstantynopol, mieli przenieść relikwie Świętej do Francji, gdzie do pozostają do dzisiaj.
źródło: https://zyciorysy.info/sw-maria-magdalena
******************
Św. Maria Magdalena i nuta szaleństwa. Kim tak naprawdę była?
***
22 lipca obchodzimy święto Marii Magdaleny. Niezależnie od balastu przeszłości, jej nawrócenie było tak głębokie, że otrzymała misję „apostołki apostołów”.
Kim była Maria Magdalena? Pokutującą na pustkowiu i umartwiającą swą płeć eksnierządnicą czy wytworną damą z flakonem, pochodzącą z bogatej rodziny – jak przedstawiają ją europejscy malarze. Kimkolwiek była, była na tyle ważną postacią, że dwanaście razy wspominają o niej wszyscy czterej ewangeliści, bo to ona pierwsza ogłosiła, że Pan zmartwychwstał.
Z Magdaleną nie jest łatwo. Dwoiła się i troiła próbującym zidentyfikować ją kaznodziejom, egzegetom, nawet wielkim papieżom, którzy pisząc o niej, nakładali na siebie różne osoby z otoczenia Chrystusa: niewiastę biegnącą do grobu o poranku utożsamiali raz z uwolnioną od siedmiu złych duchów przez Jezusa kobietą, innym razem z nierządnicą wylewającą flakon bezcennych wonności na stopy Pana, z Marią z Betanii, siostrą Łazarza, która nie przegapiła najważniejszej godziny swojego życia czy w końcu z Marią stojącą pod krzyżem na Golgocie.
Pierwsza przy grobie
Wszystkie wzmianki ewangelistów opisują Marię Magdalenę w ekstremalnych sytuacjach, które zdecydują o radykalnej zmianie życia. Taką chwilą było przebaczenie Jezusa, po którym nie grzeszy już więcej, albo ta, gdy On uwalnia ją od dręczących duchów lub gdy bez umiaru i roztropności wylewa bezcenne wonności na Jego stopy, jak stoi pod krzyżem, ignorując niebezpieczeństwo prześladowań, wreszcie gdy biegnie bez opamiętania do grobu. Ze wszystkich epizodów wynika, że nie było w niej letniości, kalkulacji, wahania – po spotkaniu Jezusa w jej życiu na zawsze zagościła miłość – i nuta szaleństwa.
Kimkolwiek była wcześniej, ewangeliści są zgodni, że pierwsza dobiegła do grobu i stała się świadkiem zmartwychwstania. Co więcej, Chrystus powierzył jej misję, do której wybrał właśnie ją jako pierwszą, poprzedzającą miliony: miała iść i powiedzieć Jego uczniom o pustym grobie i przekazać im polecenie: Niech idą do Galilei, bo tam Go spotkają.
Losy odbioru postaci Marii Magdaleny w kolejnych wiekach chrześcijaństwa są zaskakujące, bo przez wiele stuleci na Zachodzie utożsamiano ją z nawróconą nierządnicą, która, jak pisał papież św. Grzegorz Wielki, była „świadkiem Bożego Miłosierdzia”.
Nawrócenie Marii Magdaleny
Niezależnie od balastu przeszłości, jej nawrócenie było tak dogłębne, że, jak zauważył św. Tomasz z Akwinu, otrzymała misję „apostołki apostołów”. Na Wschodzie nadano jej tytuł „równej apostołom” i nigdy nie utożsamiano z kobietą upadłą.
Różne są tłumaczenia, czemu Magdalenie przypisano taką biografię poprzedzającą przełomowe spotkanie. Podobno zadecydowały o tym względy duszpasterskie, a ludziom podważającym te ustalenia i próbującym wyciągnąć ją z szufladki „nawrócona nierządnica”, groziły wielkie przykrości. To z powodu ekspertów i egzegetów stała się synonimem zmysłowości, artyści malowali ją na odludziu, z rozpuszczonymi włosami, pokutującą na pustyni.
Takie utożsamienie było uzasadnione: nim stała się świadkiem zmartwychwstania Jezusa, przeżyła dzięki Niemu swoje osobiste zmartwychwstanie, a to dawało nadzieję najbardziej zaplątanym grzesznikom.
Nie wiadomo, jak doszło do rewizji postaci Marii Magdaleny na Zachodzie, dzięki której dziś precyzyjnie rozróżnia się postaci opisanych w Ewangeliach kobiet. Po ponownych wnikliwych analizach tekstów egzegeci doszli do wniosku, że Maria Magdalena należała do grona uczniów Jezusa i wędrowała z Nim aż po krzyż.
Świadek Zmartwychwstałego
Od czasów Pawła VI nie jest już wspominana w liturgii jako pokutnica i nawrócona grzesznica, Jan Paweł II odświeżył określenie „apostołka apostołów”, zwracając uwagę, że w najcięższej próbie wiary i wierności, u stóp krzyża, kobiety okazały się mocniejsze od apostołów, a ona była jedną z nich.
Zaś papież Franciszek wydał dekret, na mocy którego liturgiczny obchód Marii Magdaleny podniósł do rangi święta, przypisanego apostołom w kalendarzu ogólnym Kościoła. Gdyż jest świadkiem Chrystusa Zmartwychwstałego, ona pierwsza to ogłosiła i podjęła misję, którą do końca życia realizowali apostołowie. Natomiast „aktualny kontekst eklezjalny domaga się głębszego spojrzenia na godność kobiety, na nową ewangelizację i na wielkość misterium Bożego Miłosierdzia” – czytamy w dekrecie wydanym na osobiste życzenie papieża Franciszka.
Nuta szaleństwa
Mnie zawsze fascynowała jej dezynwoltura. Przecież św. Łukasz pisze, że wraz z innymi kobietami „obejrzała grób”, a św. Marek informuje, że przyglądała się, gdzie Go złożono. Doskonale znała realia, była więc w pełni świadoma, że grób zastawiony będzie wielkim głazem, któremu nie da rady nawet kilka kobiet.
To jednak jej nie powstrzymało i pobiegła tam skoro świt, ledwo doczekawszy końca szabatu, choć rozsądek podsuwał pytanie, jak ten kamień odsunie.
Ale rozumowe tłumaczenie nie wystarczy, trzeba pamiętać o miłości Magdaleny. To ona kazała jej biec wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi. Owa nuta szaleństwa podpowiedziała jej, że nie ma takiego głazu, który stanie jej na przeszkodzie w biegu do Mistrza. Św. Mateusz wspomina o trzęsieniu ziemi i świetlistym aniele, odsuwającym kamień.
Tęsknota i miłość Magdaleny spowodowały cud. I chociaż w czasie wielkanocnego świtu przeżyła jeszcze chwilę ciemności, bo nie od razu Go rozpoznała, szybko powiedziała: Rabbuni, Mistrzu. Dzięki takiej postawie została obdarowana przywilejem pierwszeństwa. Jest liderką apostołów. Ze względu na miłość.
Alina Petrowa-Wasilewicz/Aleteia.pl
********************
Papież Franciszek:
Maria Magdalena apostołką nadziei
***
O Marii Magdalenie, jako apostołce nowej i wspanialszej nadziei papież Franciszek mówił podczas audiencji ogólnej. Ojciec Święty zauważył, że w godzinie płaczu i opuszczenia usłyszała ona zmartwychwstałego Jezusa, wzywającego ją po imieniu.
„Wokół Jezusa jest wiele osób, które szukają Boga, ale najbardziej cudowne jest przede wszystkim to, że Bóg znacznie wcześniej troszczy się o nasze życie, które pragnie wydźwignąć, a żeby tego dokonać wzywa nas po imieniu, rozpoznając osobiste oblicze każdego. Każdy człowiek jest opowieścią miłości, którą Bóg pisze na tej ziemi.”
Ojciec św. Franciszek zachęcił obecnych, aby pomyśleli, że istnieje Bóg bliski nam, który wzywa nas po imieniu i mówi nam: „Wstań, przestań płakać, bo przyszedłem, aby cię wyzwolić”.
„Jezus nie jest kimś, kto się dostosowuje do świata, godząc się, by trwały w nim śmierć, smutek, nienawiść, moralne niszczenie osób. Nasz Bóg nie jest obojętny, ale marzy o przekształceniu świata, a dokonał tego w tajemnicy zmartwychwstania.”
Papież Franciszek zachęcał, by wstawiennictwo Marii Magdaleny pomogło także i nam przeżyć to doświadczenie: aby w godzinie płaczu i opuszczenia usłyszeć zmartwychwstałego Jezusa, który wzywa nas po imieniu.
środowa audiencja-17.05.2017/Gość Niedzielny
************************************************************************************************************
21 lipca
Święty Wawrzyniec z Brindisi,
prezbiter i doktor Kościoła
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Apolinarego, biskupa i męczennika, Daniela, proroka |
Juliusz Cezary Russo urodził się 22 lipca 1559 r. w Brindisi. Po śmierci ojca został przyjęty jako sierota do franciszkanów konwentualnych w Brindisi (1567). Po ukończeniu tamtejszej szkoły i śmierci matki (+ 1574), jako 15-letni młodzieniec opuścił małe seminarium franciszkańskie i udał się do Wenecji, do stryja, który jako kapłan diecezjalny prowadził prywatną szkołę i opiekował się klerykami. W 1575 r. wstąpił do zakonu kapucynów, przyjmując imię zakonne Wawrzyniec. Po rocznym nowicjacie i złożeniu ślubów przełożeni wysłali go na studia logiki i filozofii do Padwy, a potem na studia teologiczne do Wenecji. Wyświęcony w 1582 r. na kapłana, został mianowany profesorem teologii dla kleryków kapucyńskich w Wenecji. Równocześnie pogłębiał studia biblijne. Pragnąc zapoznać się z Pismem świętym w języku oryginalnym, studiował języki: hebrajski, aramejski, chaldejski i grecki. Zaledwie w cztery lata po święceniach kapłańskich, w 1586 roku Wawrzyniec został mianowany gwardianem oraz mistrzem nowicjatu, a w trzy lata potem prowincjałem w Toskanii (1589). Klemens VIII w 1592 r. powołał go do Ferrary, aby tam nawracał Żydów. Wawrzyniec był tam niedługo, gdyż próba nawracania Żydów wobec ich uporu na niewiele się zdała. Kapituła prowincjalna wybrała go następnie przełożonym prowincji weneckiej (1594). Kiedy miał zaledwie 37 lat, został wybrany drugim generalnym definitorem (1596). W dwa lata potem został prowincjałem w Szwajcarii. Założył klasztory kapucynów w Pradze, w Wiedniu i w Grazu. Kiedy w 1601 r. wybuchła wojna z Turkami na Węgrzech, pełen niezwykłej odwagi z krzyżem w ręku, podobnie jak kiedyś św. Jan Kapistran (1456), prowadził wojsko do zwycięskiej bitwy pod Szekesferhervar, czyli Białogrodem. W 1602 r. na kapitule generalnej został wybrany przełożonym generalnym zakonu. Miał wówczas 43 lata. W ciągu kolejnych trzech lat przeszedł prawie całą Europę pieszo, wizytując klasztory, odbywając wszędzie kapituły, by usuwać nadużycia i zachęcić do obserwancji. W 1606 r., na prośbę cesarza niemieckiego, Rudolfa II, który był równocześnie władcą Austrii, Czech i Węgier, papież Paweł V wysłał Wawrzyńca do Czech dla nawrócenia tamtejszych husytów i protestantów. W kazaniach i w rozmowach prywatnych, jak i w publicznych dysputach bronił dzielnie wiary katolickiej, wykazując fałszywość sądów atakujących prawdy Boże. W kościele kapucyńskim w Pradze gromadziła się cała elita stolicy, by słuchać wytrawnego teologa i doskonałego mówcę. Rosła też liczba nawróceń. Na prośbę króla Hiszpanii, Filipa III, Wawrzyniec zorganizował koalicję państw chrześcijańskich pod dowództwem Hiszpanii – Ligę Świętą – skierowaną przeciwko Unii Protestanckiej. Papież wysłał go następnie jako swojego nieoficjalnego ambasadora do księcia Maksymiliana I (1611-1612). W 1613 r. zakon powierzył mu urząd generalnego definitora i wizytatora prowincji Piemontu i Ligurii (1613). W tym samym też roku został wybrany na prowincjała Ligurii (Genui). Zmarł podczas misji dyplomatycznej w Lizbonie 22 lipca 1619 r. Kiedy przy jego grobie zaczęły się dziać cuda, w cztery lata po jego śmierci przełożony generalny zakonu rozpoczął proces kanoniczny, by go wynieść do chwały ołtarzy. Jednak dekrety, które wydał wówczas Urban VIII (1623-1644), skomplikowały sprawę tak dalece, że dopiero Pius VI dokonał jego beatyfikacji w 1783 roku. Kanonizował go zaś papież Leon XIII w 1881 roku. Wawrzyniec pozostawił po sobie bogatą spuściznę literacką i teologiczną. Wszystkie jego pisma zebrano aż w 15 tomach. Ze względu na nie Jan XXIII ogłosił w 1959 r. św. Wawrzyńca z Brindisi doktorem Kościoła. Wśród nich wyróżniają się kazania, dzieła egzegetyczne i apologetyczne. Najcenniejszym z nich to Dzieje luteranizmu i jego teologia. Zajęty licznymi obowiązkami publicznymi, Wawrzyniec uczynił centrum całego dnia Mszę świętą. Wyrobił sobie u Stolicy Apostolskiej przywilej, że mógł ją odprawiać w dowolnej porze dnia. Odprawiał ją ponad godzinę, często nawet dwie godziny. Zwykł był mawiać: “Msza święta jest moim niebem na ziemi”. Często w czasie sprawowania Najświętszej Ofiary zalewał się łzami. Kiedy artretyzm i podagra nie pozwalały mu się poruszać, prosił, by go do ołtarza przynoszono. Święty Wawrzyniec jest patronem zakonu kapucynów. W ikonografii przedstawiany jest w brązowym habicie kapucyńskim. Jego atrybutami są: obraz Matki Bożej, krucyfiks, księga, pióro, czaszka, lilia, anioł z koroną. |
******************
Św. Wawrzyńca z Brindisi
Doktora Kościoła
Św. Wawrzyniec z Brindisi, kapłan, doktor Kościoła. Juliusz Cezary Russo urodził się w roku 1559. Wstąpił do zakonu kapucynów, przyjmując imię zakonne Wawrzyniec.
Na studiach w Padwie i Wenecji zdobył wykształcenie teologiczne i biegłość w kilku językach. Wyświęcony na kapłana, pracował gorliwie nad reformą Kościoła w Italii, Niemczech, Czechach. Mając 43 lata został generałem zakonu.
Znany jako kaznodzieja, gorliwy apostoł oraz dyplomata, mediator między panującymi. Przyczynił się do odniesienia zwycięstwa nad Turkami pod Szekesfehervar w 1601 roku, do stworzenia Ligi Świętej. Pełnił misje dyplomatyczne we Włoszech, na dworach Austrii, Bawarii, Hiszpanii, Francji.
Zmarł, podczas misji dyplomatycznej w Lizbonie 22 lipca 1619 roku. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę literacką i teologiczną. Kanonizował go Leon XIII w 1881. Jan XXIII ogłosił doktorem Kościoła. Jest patronem zakonu kapucynów.
W ikonografii św. Wawrzyniec przedstawiany jest w brązowym habicie kapucyńskim. Jego atrybutami są: obraz Matki Bożej, krucyfiks, księga, pióro, czaszka, lilia, anioł z koroną.
Ewangelia na co dzień/Aleteia.pl
************************************************************************************************************
20 lipca
Błogosławiony Czesław, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Małgorzatę z Antiochii Pizydyjskiej, dziewicę i męczennicę, świętego Torlaka Thorhallssona, biskupa, Eliasz, proroka, błogosławionego Alojzego Novarese, prezbitera, świętego Józefa Barsabę Justusa |
św. Czesław Odrowąż, fragment obrazu z klasztoru oo. Domiikanów w Lublinie *** Czesław urodził się około roku 1180 w Kamieniu Opolskim. Miał być krewnym św. Jacka. Wydaje się raczej mało prawdopodobne – co przekazują legendy – że studiował w Pradze, Paryżu i Bolonii i że miał studia uwieńczyć podwójnym doktoratem z teologii i prawa kanonicznego. Wiemy tylko, że należał obok św. Jacka Odrowąża i Hermana Niemca do księży z otoczenia biskupa krakowskiego, Iwona Odrowąża. Miał zajmować stanowisko kustosza kolegiaty sandomierskiej. Gdyby tak było, wskazywałoby to na rycerskie (szlacheckie) pochodzenie Czesława, gdyż wówczas tylko takich przyjmowano do kapituły. Jako kapłan diecezjalny w 1220 lub 1221 r. wstąpił do dominikanów. Habit otrzymał z rąk samego św. Dominika. W 1222 roku przybył z innymi współbraćmi, w tym ze św. Jackiem Odrowążem, do Krakowa. Tam przyjął ich uroczyście Iwo Odrowąż w otoczeniu kleru i ludu. Pierwsi dominikanie zamieszkali w Krakowie, oddając się pracy kaznodziejskiej i duszpasterskiej. W roku 1225 biskup Pragi zaprosił dominikanów do stolicy Czech. Wysłano tam Czesława z kilkoma ojcami. Czesław stał się więc założycielem rodziny dominikańskiej na ziemi czeskiej. Po założeniu klasztoru w Pradze (1225) udał się do Wrocławia. Tamtejszy biskup, Wawrzyniec, powitał go niemniej ciepło, jak to w Krakowie uczynił Iwo. Dominikanie otrzymali parafialny kościół św. Wojciecha. Zachował się do dzisiaj dokument przekazania świątyni z 1 maja 1226 r. Tam Czesław pozostał jako przeor do roku 1231, kiedy to został przez kapitułę wybrany na prowincjała (1233-1236). Jako prowincjał brał udział w kapitule generalnej w Bolonii i w kanonizacji św. Dominika w Rzymie (1234). Po złożeniu urzędu pozostał nadal przeorem w klasztorze wrocławskim, aż do swojej śmierci (ok. 1242). Jan Długosz przytacza barwną legendę, jak Czesław swoją modlitwą uratował Wrocław od najazdu Tatarów i całkowitego zniszczenia w roku 1241. Kiedy miasto zostało zajęte przez najeźdźców, część wrocławian postanowiła bronić się poza murami obronnego grodu. Czesław był duszą całej obrony, podobnie jak bł. Sadok w Sandomierzu, a później ks. Augustyn Kordecki podczas oblężenia Jasnej Góry. Podanie głosi, że Czesław modlił się o ocalenie miasta wychodząc często na jego wały i zachęcając dzielnych obrońców do oporu. Gdy Wrocław wyszedł obronną ręką z tej wojennej zawieruchy, mieszkańcy przypisywali uratowanie miasta modlitwom i wstawiennictwu Czesława, którego wiara złamała siły nieprzyjacielskie. Należy to uważać raczej za legendę, gdyż Wrocław został poważnie spalony właśnie w 1241 r. przez Tatarów. W innych zaś latach Mongołowie tak daleko już nie podeszli. Według tradycji wrocławskiej Czesław miał umrzeć 15 lipca 1242 r. Datę tę przyjmuje tradycja dominikańska. Zaraz po śmierci odbierał cześć jako święty. Nad jego grobem w kościele dominikanów we Wrocławiu wystawiono niebawem ołtarz. Cześć od dawna mu oddawaną zatwierdził papież Klemens XI 18 października 1713 roku. Ciało bł. Czesława spoczywa w dominikańskim kościele św. Wojciecha w osobnej kaplicy. Kiedy w czasie zdobywania Wrocławia w roku 1945 cały kościół legł w gruzach, zachowała się jedynie kaplica z relikwiami bł. Czesława. Jest on patronem Wrocławia. W ikonografii przedstawiany z kulą ognistą lub ze słupem ognia nad głową, który według tradycji ukazał się podczas oblężenia Wrocławia przez Tatarów. To niecodzienne zjawisko spowodowało ich odwrót. Atrybutami Błogosławionego są: krzyż misyjny, kielich, otwarta księga Ewangelii, laska pielgrzyma, lilia, monstrancja, puszka z komunikantami, różaniec. |
***************
Zatrzymał jeźdźców Apokalipsy
***
Na mury piastowskiego grodu spadły kule ognia. Obrońcy pierzchli. Czesław nie wahał się. Zdobył się na szaleństwo. Nie zważając na ogromne niebezpieczeństwo, wyszedł na mury miejskie i poprowadził procesję.
Płomienie ognia zżerały drzewa i pełzły po kamienicach Wrocławia. Tętniące na co dzień życiem miasto opustoszało. Przerażeni ludzie pochowali się w okolicznych lasach. Pożar wznieciła załoga wrocławskiego grodu. Chciała utrudnić oblężenie Tatarom. Nadchodzili ze wschodu, zdobywali miasto za miastem. Zalęknieni ludzie opowiadali sobie mrożące krew w żyłach opowieści o straszliwym Batuchanie i jego wojownikach. – To jeźdźcy Apokalipsy. Podobno na czele mongolskich hord idą trzy węże, ukazujące trzy winy chrześcijan: niezgodę, niedowiarstwo i przestrach – szeptano po domach wiosną 1241 roku. Największą trwogę wzbudzały jednak ogniste kule – słynne chińskie ognie demolujące mury miast.
Sześćdziesięcioletni brat Czesław spacerował po murach miasta. Przymknął oczy. Przypomniał sobie pogodną twarz Dominika – założyciela zakonu. Spotkali się dwadzieścia lat temu w Rzymie.
Czesław, urodzony około 1180 roku, był prawdopodobnie bliskim krewnym świętego Jacka. Przyszli na świat w Kamieniu Śląskim. Obaj zostali kapłanami diecezji krakowskiej. Świetnie się zapowiadali: pochodzili ze znakomitej rodziny. Obaj przyjęli habit zakonny z rąk samego Dominika. Wrócili do Krakowa, gdzie całe dnie spędzali na głoszeniu słowa. Porwali tym krakowską inteligencję. Powstał pierwszy klasztor braci kaznodziejów.
W 1225 roku biskup Pragi zaprosił Czesława do stolicy Czech. I tu powstał klasztor. Mnich udał się do Wrocławia. Został przeorem nowego klasztoru, a w 1231 roku był nawet wybrany na prowincjała zakonu. Pojechał wówczas do Rzymu na kanonizację św. Dominika.
Na mury piastowskiego grodu spadły kule ognia. Obrońcy pierzchli. Czesław nie wahał się. Zdobył się na szaleństwo. Nie zważając na ogromne niebezpieczeństwo, wyszedł na mury miejskie i poprowadził procesję. Szedł na jej czele. W ręku niósł Najświętszy Sakrament. Głośno wołał do Boga, błagając Go o ratunek. Jan Długosz pisze, że prosił o wstawiennictwo ze łzami w oczach. Czy pamiętał o zachowaniu założyciela braci kaznodziejów, który wieczorami zamykał się w kościele i płakał: – Boże, co się stanie z grzesznikami?
Legenda głosi, że dzięki wstawiennictwu zakonnika kule zaczęły przelatywać nad miastem, nie wyrządzając krzywdy mieszkańcom. Więcej, zaczęły spadać na Tatarów, którzy, widząc cud, odstąpili od oblężenia.
Czesław zmarł 15 lipca 1242 roku we Wrocławiu. Już po śmierci cieszył się sławą świętego. Cześć od dawna mu oddawaną zatwierdził papież Klemens XI w 1713 roku. Co ciekawe, gdy w czasie zdobywania Wrocławia w roku 1945 cały kościół św. Wojciecha legł w gruzach, ocalała jedynie kaplica z relikwiami Czesława – patrona Wrocławia.
Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny
************************************************************************************************************
19 lipca
Błogosławiony Herman Stępień,
prezbiter i męczennik
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Makrynę Młodszą, błogosławioną Ludwikę z Sabaudii, zakonnicę, świętego Symmacha, papieża |
Karol Stępień urodził się 21 października 1910 r. w biednej, robotniczej rodzinie w Łodzi. Był błyskotliwym, inteligentnym – choć niesfornym – dzieckiem. Z doskonałymi wynikami ukończył w Łodzi szkołę powszechną. Zgłosił się następnie do niższego seminarium duchownego franciszkanów we Lwowie; tam ukończył gimnazjum. W 1929 r. zapukał do nowicjatu franciszkanów konwentualnych w Łodzi-Łagiewnikach i przyjął zakonne imię Herman. Przełożeni nie widzieli przed nim przyszłości zakonnej; sprawiał kłopoty wychowawcze, radzono mu odejście z zakonu. Karol jednak się uparł. Został wysłany na studia do Rzymu. Tam w 1937 r. przyjął święcenia kapłańskie. Kontynuował studia we Lwowie. Po ukończeniu nauki podjął pracę jako wikariusz w Radomsku, a potem w Wilnie. Po wybuchu II wojny światowej, w pierwszej połowie 1940 r., abp Jałbrzykowski (ordynariusz wileński) wysłał o. Hermana do pomocy pełniącemu obowiązki proboszcza parafii św. Jerzego we wsi Pierszaje o. Achillesowi Puchale. W 1941 r. rozpoczęła się wojna rosyjsko-niemiecka. Proboszcz okazywał cierpiącym współczucie i niósł pociechę. Nie stawiał warunków w kwestii ofiar składanych z racji udzielanych sakramentów. Na plebanii w Pierszajach Niemcy zorganizowali posterunek żandarmerii. Dokonywali masowych aresztowań, poszukując partyzantów i kandydatów na roboty w Niemczech. O. Achilles zabiegał o uwolnienie uwięzionych: dzięki jego interwencji wielu zatrzymanych ocaliło życie. Ratował dzieci i dziewczęta, które miały być wywożone do niewolniczej pracy w III Rzeszy. W czerwcu 1943 r. w Iwieńcu i okolicach partyzanci z Armii Krajowej przeprowadzili skoordynowaną akcję na konwoje niemieckie kierowane na front wschodni. Niemcy w lipcu i sierpniu 1943 r. przeprowadzili odwetową operację “Hermann”, próbując ograniczyć działalność partyzantki na Kresach. Za cel wybrano mieszkańców wsi i małych miasteczek regionu. Zatrzymanych zamykano w stodołach, które następnie podpalano. W ten sposób Niemcy, w jednym powiecie wołożyńskim, spalili kilkanaście wiosek razem z mieszkańcami. 19 lipca 1943 r. niemieckie SS pojawiło się w Pierszajach. Na placu zebrano mieszkańców wsi (było ich ok. 200-300, w tym uciekinierzy z Iwieńca). Dwaj franciszkanie mogli się ukryć – miał ich do tego namawiać jeden z żandarmów niemieckich mieszkających na plebanii, praktykujący katolik; miał to także uczynić ich bezpośredni przełożony, gwardian z Iwieńca, o. Hilary Pracz-Praczyński. Początkowo Niemcy zamierzali zamordować wszystkich na miejscu, w Pierszajach. Przywieźli ze sobą kanistry z benzyną. Rozdzielili kobiety i mężczyzn (w wieku od 10 do 50 lat), po czym zagnali ich do dwóch szop. Do mężczyzn wkrótce dobrowolnie dołączyli dwaj franciszkanie. Niektórzy świadkowie podawali, że franciszkanie próbowali negocjować z Niemcami. Po prawie dwóch godzinach nadjechało trzech oficerów i rozkazali wyprowadzić zatrzymanych. Niemcy dokonali ponownej selekcji i zagnali wszystkich, pod bagnetami, do wsi Borowikowszczyzna koło Nowogródka. Franciszkanów oddzielono od pozostałych osób i wieczorem tego dnia zamordowano w pobliskiej stodole, którą następnie podpalono. Według jednej z wersji przed podpaleniem gestapowcy zabili obu męczenników strzałem w głowę. Według innej franciszkanie mieli być najpierw okrutnie torturowani. Niemcy mieli im wyłupić oczy, wyrwać języki, obciąć nosy, uszy i ręce, na koniec krępując drutem. Rozweseleni mordercy, przebrani we franciszkańskie habity, z drwiną naśladując czynności Mszy św. i szydząc z kapłanów, wrócili do wsi. Następnego dnia mieszkańcy wioski zebrali zwęglone szczątki męczenników i złożyli je we wspólnej trumnie w mogile przy kościele w Pierszajach (dziś Białoruś). Tam też, w specjalnej złoconej trumience, spoczywają w kościele parafialnym do dziś. O. Herman Stępień i o. Achilles Puchała zostali beatyfikowani w grupie 108 męczenników II wojny światowej w dniu 13 czerwca 1999 r. w Warszawie przez papieża św. Jana Pawła II. Herman jest jedną z dwóch pierwszych osób (oprócz o. Fidelisa Chojnackiego), i jak do tej pory jedynych, urodzonych w Łodzi i wyniesionych na ołtarze. Jego relikwie, poza Pierszajami, znajdują się także m.in. w łódzkiej parafii pw. Matki Bożej Anielskiej, prowadzonej przez franciszkanów. |
****************
19 lipca
Błogosławiony Achilles Puchała,
prezbiter i męczennik
Józef Puchała urodził się w 18 marca 1911 r. we wsi Kosina koło Łańcuta. Wychowywał się w średniozamożnej, rolniczej rodzinie Franciszka i Zofii z domu Olbrycht, w której pielęgnowano tradycje patriotyczne i katolickie. Miał siedmioro rodzeństwa. Miejscowy proboszcz wyczuł w nim znaki powołania i namówił rodziców do wysłania Józefa, po ukończeniu piątej klasy, do Lwowa, na naukę gimnazjalną w Małym Seminarium Misyjnym prowadzonym przez franciszkanów. W gimnazjum Józef wstąpił do Rycerstwa Niepokalanej i stał się jego aktywnym członkiem. W 1927 r. został przyjęty we Lwowie do franciszkanów konwentualnych i otrzymał zakonne imię Achilles. Śluby wieczyste złożył w 1932 r., a następnie rozpoczął studia filozoficzno-teologiczne w Krakowie. W 1936 r. przyjął święcenia kapłańskie i jeszcze przez rok kontynuował studia. Pracował najpierw w konwencie franciszkańskim w Grodnie, a potem w Iwieńcu. Pod koniec 1939 r. pojechał do liczącej pięć tysięcy wiernych parafii pw. św. Jerzego we wsi Pierszaje (ok. 20 km od Iwieńca), aby objąć urząd proboszcza – opuszczony w trakcie kampanii wrześniowej przez kapłana diecezjalnego. Po pięciu miesiącach otrzymał do pomocy kapłana, innego franciszkanina, o. Hermana Karola Stępnia z Wilna. Ojciec Achilles pomagał materialnie wielu rodzinom, ubogim rozdawał chleb, dzielił się tym, co miał. W 1941 r. rozpoczęła się wojna rosyjsko-niemiecka. Proboszcz okazywał cierpiącym współczucie i niósł pociechę. Nie stawiał warunków w kwestii ofiar składanych z racji udzielanych sakramentów. Na plebanii w Pierszajach Niemcy zorganizowali posterunek żandarmerii. Dokonywali masowych aresztowań, poszukując partyzantów i kandydatów na roboty w Niemczech. O. Achilles zabiegał o uwolnienie uwięzionych: dzięki jego interwencji wielu zatrzymanych ocaliło życie. Ratował dzieci i dziewczęta, które miały być wywożone do niewolniczej pracy w III Rzeszy. W czerwcu 1943 r. w Iwieńcu i okolicach partyzanci z Armii Krajowej przeprowadzili skoordynowaną akcję na konwoje niemieckie kierowane na front wschodni. Niemcy w lipcu i sierpniu 1943 r. przeprowadzili odwetową operację “Hermann”, próbując ograniczyć działalność partyzantki na Kresach. Za cel wybrano mieszkańców wsi i małych miasteczek regionu. Zatrzymanych zamykano w stodołach, które następnie podpalano. W ten sposób Niemcy, w jednym powiecie wołożyńskim, spalili kilkanaście wiosek razem z mieszkańcami. 19 lipca 1943 r. niemieckie SS pojawiło się w Pierszajach. Na placu zebrano mieszkańców wsi (było ich ok. 200-300, w tym uciekinierzy z Iwieńca). Dwaj franciszkanie mogli się ukryć – miał ich do tego namawiać jeden z żandarmów niemieckich mieszkających na plebanii, praktykujący katolik; miał to także uczynić ich bezpośredni przełożony, gwardian z Iwieńca, o. Hilary Pracz-Praczyński. Początkowo Niemcy zamierzali zamordować wszystkich na miejscu, w Pierszajach. Przywieźli ze sobą kanistry z benzyną. Rozdzielili kobiety i mężczyzn (w wieku od 10 do 50 lat), po czym zagnali ich do dwóch szop. Do mężczyzn wkrótce dobrowolnie dołączyli dwaj franciszkanie. Niektórzy świadkowie podawali, że franciszkanie próbowali negocjować z Niemcami. Po prawie dwóch godzinach nadjechało trzech oficerów i rozkazali wyprowadzić zatrzymanych. Niemcy dokonali ponownej selekcji i zagnali wszystkich, pod bagnetami, do wsi Borowikowszczyzna koło Nowogródka. Franciszkanów oddzielono od pozostałych osób i wieczorem tego dnia zamordowano w pobliskiej stodole, którą następnie podpalono. W jednej z wersji przed podpaleniem gestapowcy zabili obu męczenników strzałem w głowę. Według innej franciszkanie mieli być najpierw okrutnie torturowani. Niemcy mieli im wyłupić oczy, wyrwać języki, obciąć nosy, uszy i ręce, na koniec krępując drutem. Rozweseleni mordercy, przebrani we franciszkańskie habity, z drwiną naśladując czynności Mszy św. i szydząc z kapłanów, wrócili do wsi. Następnego dnia mieszkańcy wioski zebrali zwęglone szczątki męczenników i złożyli je we wspólnej trumnie w mogile przy kościele w Pierszajach (dziś Białoruś). Tam też, w specjalnej złoconej trumience, spoczywają w kościele parafialnym do dziś. O. Achilles Puchała i o. Herman Stępień zostali beatyfikowani w grupie 108 męczenników II wojny światowej w dniu 13 czerwca 1999 r. w Warszawie przez papieża św. Jana Pawła II. |
************************************************************************************************************
18 lipca
Święty Szymon z Lipnicy, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Arnulfa, męczennika, świętego Arnulfa z Metzu, biskupa, świętego Arnolda, wyznawcę, świętego Fryderyka z Utrechtu, biskupa i męczennika |
******************
Świeżo malowany święty – św. Szymon z Lipnicy
***
Rozsypał rozpalone do czerwoności węgle i kazał stąpać po nich mnichom. Jego płomienne kazania przyciągały do krakowskich bernardynów tłumy. Sądzony był przez kapitułę krakowską za… nadużywanie imienia Jezus.
Na bruku rozżarzyły się rozpalone do czerwoności węgle. Szymon z Lipnicy uśmiechnął się do bernardyńskich nowicjuszy: Przejdźcie po nich. Chcę sprawdzić wasze posłuszeństwo. Polecenie wydało się absurdalne, a jednak nowicjusze zaryzykowali. Wbrew zdrowemu rozsądkowi maszerowali boso po ogniu. Ku ich ogromnemu zaskoczeniu nie parzył ich. Posłuszeństwo zatriumfowało.
Studia za jeden grosz
O tej próbie ognia pisze w swej kronice Jan z Komorowa. Dokument zawiera świadectwa zakonników przechodzących tę trudną lekcję. Innym razem Szymon wręczył zaskoczonym nowicjuszom młodziutkie sadzonki dębów i kazał im je zasadzić… korzeniami go góry. Znów trudna próba posłuszeństwa. – Dziś śmieszą nas takie obrazki. A podobne historie zdarzały się często w średniowiecznych klasztorach. Widzimy je już u ojców pustyni. Rozżarzone węgle to metafora doskonałego posłuszeństwa. Nie jest ważne, co się robi, ale to, że ktoś o to poprosił. A dzisiaj? Dzisiejsze posłuszeństwo jest logiczne. Jesteśmy zbyt logiczni – uśmiecha się o. Cyprian Moryc, bernardyn, który oprowadza nas po krakowskim klasztorze. To tu, u stóp Wawelu, przed wiekami modlił się Szymon z Lipnicy.
Urodził się w miejscowości, która słynie z długich palm. Nie, nie chodzi francuską Riwierę, ale o palmy wielkanocne. Niedaleko Bochni leży Lipnica Murowana. To tu około 1438 r. przyszedł na świat Szymon. Nie znamy nazwiska jego rodziców – lipnickiego piekarza Grzegorza i Anny. Niewiele wiemy o dzieciństwie świętego. Wiemy, że w 1454 r. Szymon został żakiem. Kroniki wspominają, że wpłacił do kasy Akademii Krakowskiej 1 grosz, a więc zaledwie jedną czwartą i tak skromnej rocznej opłaty. Był świetnym studentem. Z pasją zgłębiał nauki na wydziale nauk wyzwolonych (artium). I być może wybrałby drogę kariery naukowej, gdyby nie pewne spotkanie…
Krew na rynku
Tłum na krakowskim rynku nie mógł wyjść z podziwu. Na środku jakiś włoski zakonnik głosił płomienne kazanie, wzywając głośno ludzi do pokuty. Jego oczy płonęły. To Jan Kapistran, wierny uczeń św. Bernardyna ze Sieny, wielkiego reformatora zakonu franciszkańskiego. Do Polski przybył na zaproszenie Kazimierza Jagiellończyka i zatrzymał się tu na 8 miesięcy. Po śmierci Bernardyna nie rozstawał się z jego relikwiami (wszędzie woził ampułki z jego krwią). Na zakończenie kazania na krakowskim rynku zaczął nimi błogosławić krakusów. Wielu chorych odzyskało wówczas zdrowie. Nie wiemy, czy młodziutki żak Szymon z Lipnicy spotkał charyzmatycznego Włocha, na pewno jednak zetknął się z jego naukami. Po ukończeniu akademii Szymon wstąpił do niedawno założonego zgromadzenia bernardynów. Nie on sam: – Po płomiennych kazaniach Kapistrana mogła ich przyjść do nowicjatu nawet setka – opowiada o. Cyprian.
Po święceniach kapłańskich w 1460 roku Szymon został przełożonym klasztoru w Tarnowie, a gdy wrócił do grodu Kraka, wybrano go na kaznodzieję katedralnego. Był to nie lada zaszczyt. Młody bernardyn przerwał monopol dominikanów na kazania na Wawelu – śmieje się o. Moryc. Swymi wygłaszanymi po łacinie homiliami porwał sporą część elity intelektualnej Krakowa. Zapamiętano go jako wielkiego kaznodzieję i porównywano do samego Bernardyna ze Sieny. Podobnie jak on miał ogromne nabożeństwo do imienia Jezus. W kaplicy kościoła bernardynów na ogromnym witrażu Józefa Mehoffera Szymon z Lipnicy krzyczy: Jezus! Jezus! Jezus!
Dół z robactwem i nadużywanie imienia
– Jego kazania były bardzo żarliwe, wręcz teatralne, przerywane różnymi aklamacjami i trzykrotnym zawołaniem imienia Jezus. To było tak szokujące, że Szymona zawleczono przed sąd kościelny. Sądziła go kapituła krakowska za… nadużywanie imienia Jezus. Udało mu się jednak wybronić i został uniewinniony – śmieje się o. Cyprian. Więcej, skruszeni sędziowie gorąco poprosili go o modlitwę. Szymon żył niezwykle surowo. W ogrodzie bernardyńskim, który znakomicie zachował się do dziś, był spory dół na śmieci, pełen odpadków i robactwa. Bracia widywali Szymona, który często spędzał w nim noc.
Sam święty nazywał ten dół swoim „czyśćcem”. Kochał Maryję. Nawet na drzwiach swojej celi napisał: Ty, który będziesz tutaj mieszkał, pamiętaj, by zawsze czcić Maryję. – Miał charyzmat życia ukrytego. Wychodził przede wszystkim po to, by głosić kazania i spowiadać. Jak ojcowie pustyni, wyczuwał, kto przychodzi jedynie z ciekawości – opowiada o. Cyprian. Kiedyś przyszła do Szymona wpływowa niewiasta ze znakomitego rodu. Wiedziała, że święty niechętnie schodzi ze swej celi, powiedziała więc: przyszłam się wyspowiadać. Brat zakonny popędził po mnicha z Lipnicy. Ten jednak odmówił zejścia na furtę. Zniecierpliwiona kobieta nalegała. Mnich zszedł i… nie pokazując się jej, wyspowiadał ją przez drzwi. „Wielu magnatów za zaszczyt sobie poczytuje rozmowę ze mną, ten zaś ojciec nie chce ze mną mówić ani swej osoby ukazać” – fuknęła obrażona szlachcianka. – To nie był kaprys odludka – wyjaśnia o. Moryc. – To było głębokie rozeznanie duchowe: Szymon wiedział, kto naprawdę potrzebuje łaski, a kto przychodzi przygnany zwykłą ciekawością.
Dżuma
Chronimy się przed upałem w chłodnym wnętrzu kościoła krakowskich bernardynów. W kaplicy Szymona z Lipnicy Józef Pytel starannie maluje napis: Święty Szymon. Odrywa pędzel ze srebrną farbą i opowiada: – Pochodzę z miejscowości obok Lipnicy. Opowiadano, że kiedyś przechodził przez nią Szymon i obrzucono go kamieniami i błotem. Święty odwrócił się i powiedział: dlatego, że tak postąpiliście, bardzo długo nie będziecie mieli kapłana. I rzeczywiście tak było. Przed nami wielki sarkofag ze szczątkami świętego. Zmarł, posługując chorym podczas zarazy dżumy w Krakowie 18 lipca 1482 r. W XV wieku morowe zarazy często nawiedzały polskie miasta, dziesiątkując mieszkańców. Każdego dnia umierało od 40 do 50 ludzi.
Przed jedną z epidemii uciekł z Krakowa sam król Kazimierz Jagiellończyk. W czasie zarazy w 1482 r. Szymon nie opuścił Krakowa. Wyszedł na ulice, posługując chorym i udzielając im sakramentów. Więcej: prosił Boga, by pozwolił mu umrzeć w czasie trwania zarazy. Bóg wysłuchał tej prośby. Po kazaniu w oktawę święta Nawiedzenia Matki Bożej na ciele mnicha pojawił się czerwony wrzód. Następnego dnia nabrał już koloru czarnego. Po sześciu dniach Szymon zmarł. Przed śmiercią gorąco prosił infirmarza, by pochował go pod progiem kościoła, ale kiedy brat przypomniał sobie o tym, było już za późno: ciało Szymona spoczywało w centralnym miejscu świątyni. Później przeniesiono je do osobnej kaplicy, gdzie spoczywa do dziś.
Cudownie uzdrowieni
Szymon zmarł w opinii świętości, więc niebawem do jego grobu zaczęli szturmować ludzie. Kroniki wspominają kobietę opiekującą się umierającymi na dżumę. Widząc trzech bliskich śmierci kleryków, poleciła ich opiece mnicha z Lipnicy. Niebawem zdrowi jak rydze sami pobiegli do grobu Szymona, by podziękować za otrzymaną łaskę. Wiadomość obiegła lotem błyskawicy gród Kraka. Tuż po śmierci mnicha zanotowano aż 377 cudownych uzdrowień i łask. – Zachowało się sporo podziękowań od kobiet, które miały trudności z donoszeniem ciąży, a nawet od tych, których dziecko zostało martwo urodzone, a następnie ożyło – opowiada o. Wiesław Murawiec, wicepostulator sprawy kanonizacyjnej Szymona.
Wychodzimy z chłodnego prezbiterium. Zdziwieni podchodzimy do obsypanego kwiatami konfesjonału. Tu przez lata spowiadał o. Wiktoryn Swajda. Krakowski bernardyn zmarł trzynaście lat temu, ale do konfesjonału, w którym siedział, ludzie przynoszą codziennie świeże kwiaty. W grubych murach klasztoru bernardynów wielu mnichów do dziś powtarza za Szymonem z Lipnicy: Jezus, Jezus, Jezus.
Marcin Jakimowicz/ wiara.pl
************************************************************************************************************
17 lipca
Błogosławione dziewice i męczennice
Teresa od św. Augustyna i Towarzyszki
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Aleksego, wyznawcę, błogosławionego Pawła Piotra Gojdič, biskupa, świętego Leona IV, papieża |
Podczas rewolucji francuskiej władze zamknęły w 1792 r. klasztor sióstr karmelitanek w Compiègne. 14 września 1792 r. zakonnice opuściły klasztor i założyły świeckie ubrania. Podzieliły się na 4 grupy mieszkające w niezbyt odległych od siebie domach. Przez kolejne 2 lata żyły w nich, przestrzegając – w miarę możliwości – zasad życia zakonnego. W 1794 r. oskarżono je o życie we wspólnocie zakonnej. Zostały aresztowane 22 czerwca i uwięzione w byłym klasztorze wizytek. 12 lipca przewieziono je do więzienia Conciergerie w Paryżu, a 5 dni później skazano na śmierć. Zostały zgilotynowane 17 lipca 1794 r. na Place du Trône Renversé (obecnie Place de la Nation). Idąc na gilotynę, śpiewały Salve Regina. Jako ostatnią stracono matkę przełożoną, która umacniała siostry. Ciała zakonnic wrzucono do dołu z piaskiem na paryskim cmentarzu Picpus, w którym w późniejszym czasie doliczono się 1298 ofiar terroru rewolucji. Nie było więc szans na odnalezienie relikwii karmelitanek. Były one pierwszymi ofiarami terroru rewolucji francuskiej, wobec których rozpoczęto proces beatyfikacyjny; jako pierwsze męczennice rewolucji francuskiej zostały beatyfikowane 27 maja 1906 r. przez Piusa X. |
************************************************************************************************************
16 lipca
Najświętsza Maryja Panna z góry Karmel
Szkaplerz karmelitański
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Marię Magdalenę Postel, dziewicę, święte dziewice i męczennice z Orange, błogosławionego Bartłomieja od Męczenników, biskupa |
Dzisiejsze wspomnienie zwraca nas ku Maryi objawiającej się na górze Karmel, znanej już z tekstów Starego Testamentu – z historii proroka Eliasza (1 Krl 17, 1 – 2 Krl 2, 25). W XII wieku po Chrystusie do Europy przybyli, prześladowani przez Turków, duchowi synowie Eliasza, prowadzący życie kontemplacyjne na Karmelu. Również w Europie spotykali się z niechęcią. Jednakże Stolica Apostolska, doceniając wyrzeczenia i umartwienia, jakie podejmowali zakonnicy, ułatwiała zakładanie nowych klasztorów. Szczególnie szybko zakon rozwijał się w Anglii, do czego przyczynił się m.in. wielki czciciel Maryi, św. Szymon Stock, szósty przełożony generalny zakonu karmelitów. Wielokrotnie błagał on Maryję o ratunek dla zakonu. W czasie jednej z modlitw w Cambridge, w nocy z 15 na 16 lipca 1251 r., ujrzał Bożą Rodzicielkę w otoczeniu Aniołów. Podała mu Ona brązową szatę, wypowiadając jednocześnie słowa: Przyjmij, synu, szkaplerz twego zakonu, jako znak mego braterstwa, przywilej dla ciebie i wszystkich karmelitów. Kto w nim umrze, nie zazna ognia piekielnego. Oto znak zbawienia, ratunek w niebezpieczeństwach, przymierze pokoju i wiecznego zobowiązania. Szymon Stock z radością przyjął ten dar i nakazał rozpowszechnienie go w całej rodzinie zakonnej, a z czasem również w świecie. W XIV wieku Maryja objawiła się papieżowi Janowi XXII, polecając mu w opiekę “Jej zakon” karmelitański. Obiecała wówczas obfite łaski i zbawienie osobom należącym do zakonu i wiernie wypełniającym śluby. Obiecała również wszystkim, którzy będą nosić szkaplerz, że wybawi ich z czyśćca w pierwszą sobotę po ich śmierci. Cały szereg papieży wypowiedziało się z pochwałami o tej formie czci Najświętszej Maryi i uposażyło to nabożeństwo licznymi odpustami. Wydali oni około 40 encyklik i innych pism urzędowych w tej sprawie. Do spopularyzowania szkaplerza karmelitańskiego przyczyniło się przekonanie, że należących do bractwa szkaplerza Maryja wybawi z płomieni czyśćca w pierwszą sobotę po ich śmierci. Tę wiarę po części potwierdzili papieże swoim najwyższym autorytetem namiestników Chrystusa. Takie orzeczenie wydał jako pierwszy Paweł V 29 czerwca 1609 r., Benedykt XIV je powtórzył (+ 1758). Podobnie wypowiedział się papież Pius XII w liście do przełożonych Karmelu z okazji 700-lecia szkaplerza. Nie ma jednak ani jednego aktu urzędowego Stolicy Apostolskiej, który oficjalnie i w pełni aprobowałby ten przywilej. O przywileju sobotnim milczą najstarsze źródła karmelitańskie. Po raz pierwszy wiadomość o objawieniu szkaplerza pojawia się dopiero w roku 1430. Nabożeństwo szkaplerza należało kiedyś do najpopularniejszych form czci Matki Bożej. Jeszcze dzisiaj spotyka się bardzo wiele obrazów Matki Bożej Szkaplerznej (z Góry Karmel), ołtarzy i kościołów. We Włoszech jest kilkaset kościołów Matki Bożej z Góry Karmel, w Polsce blisko setka. Wiele obrazów i figur pod tym wezwaniem zasłynęło cudami, tak że są miejscami pątniczymi. Niektóre z nich zostały koronowane koronami papieskimi. Szkaplerz w obecnej formie jest bardzo wygodny do noszenia. Można nawet zastąpić go medalikiem szkaplerznym. Z całą pewnością noszenie szkaplerza mobilizuje i przyczynia się do powiększenia nabożeństwa ku Najświętszej Maryi Pannie. Szkaplerz nosili liczni władcy europejscy i niemal wszyscy królowie polscy (od św. Jadwigi i Władysława Jagiełły poczynając), a także liczni święci, również spoza Karmelu, m.in. św. Jan Bosko, św. Maksymilian Maria Kolbe i św. Wincenty a Paulo. Sama Matka Boża, kończąc swoje objawienia w Lourdes i Fatimie, ukazała się w szkaplerzu, wyrażając przy tym wolę, by wszyscy go nosili. Na wzór szkaplerza karmelitańskiego powstały także inne, jednakże ten pozostał najważniejszy i najbardziej powszechny. W wieku 10 lat przyjął szkaplerz karmelitański także św. Jan Paweł II. Nosił go do śmierci. Święto Matki Bożej z Góry Karmel karmelici obchodzili od XIV w. Benedykt XIII (+ 1730) zatwierdził je dla całego Kościoła. W Polsce otrzymało to święto nazwę Matki Bożej Szkaplerznej. |
Szkaplerz początkowo był wierzchnią szatą, której używali dawni mnisi w czasie codziennych zajęć, aby nie brudzić habitu. Spełniał więc rolę fartucha gospodarczego. Potem przez szkaplerz rozumiano szatę nałożoną na habit. Pisze o nim już reguła św. Benedykta w kanonie 55 dotyczącym ubrania i obuwia braci. Wszystkie dawne zakony noszą po dzień dzisiejszy szkaplerz. Współcześnie szkaplerz oznacza strój, który jest znakiem zewnętrznym przynależności do bractwa, związanego z jakimś konkretnym zakonem. Tak więc istnieje szkaplerz: brunatny – karmelitański (w. XIII); czarny – serwitów (w. XIV), od roku 1860 kamilianów; biały – trynitarzy, mercedariuszy, dominikanów (w. XIV), Niepokalanego Serca Maryi (od roku 1900); niebieski – teatynów (od roku 1617) i Niepokalanego Poczęcia Maryi (w. XIX); czerwony – męki Pańskiej; fioletowy – lazarystów (1847) i żółty – św. Józefa (w. XIX). Ponieważ było niewygodnie nosić szkaplerz taki, jaki nosili przedstawiciele danego zakonu, dlatego z biegiem lat zamieniono go na dwa małe kawałki płótna, zazwyczaj z odpowiednim wizerunkiem na nich. Na dwóch tasiemkach noszono go w ten sposób, że jedno płócienko było na plecach (stąd nazwa łacińska scapulare), a druga na piersi. Taką formę zachowały szkaplerze do dnia dzisiejszego. W roku 1910 papież św. Pius X zezwolił ze względów praktycznych na zastąpienie szkaplerza medalikiem szkaplerznym. W przypadku szkaplerza karmelitańskiego na jednym kawałku powinien być umieszczony wizerunek Matki Bożej Szkaplerznej, a na drugim – Najświętszego Serca Pana Jezusa. Jedna część powinna spoczywać na piersiach, a druga – na plecach. Szkaplerz musi być poświęcony według specjalnego obrzędu. Szkaplerz, będący znakiem maryjnym, zobowiązuje do chrześcijańskiego życia, ze szczególnym ukierunkowaniem na uczczenie Najświętszej Maryi Dziewicy potwierdzanym codzienną modlitwą Pod Twoją obronę. |
*********
„Jest on moją siłą”
św. Jan Paweł II najsłynniejszym miłośnikiem szkaplerza
***
Po zamachu w 1981 roku Jan Paweł II został przewieziony do Polikliniki Gemelli. Obnażony ze wszystkiego i pozostawiony tylko w szpitalnej koszuli, nadal miał na szyi karmelitański szkaplerz.
Wśród licznej rzeszy duchownych i świeckich miłośników nabożeństwa szkaplerznego najsłynniejszym był św. Jan Paweł II – przypomina o. dr hab. Szczepan Praśkiewicz OCD, konsultor watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych.
Szkaplerz noszę zawsze
Karol przyjął znak opieki Matki Bożej w wieku chłopięcym w Wadowicach. To właśnie podczas spotkania w 1999 r. w swym rodzinnym mieście papież przywołał – obok słynnych kremówek – moment, gdy na wadowickiej Górce u ojców karmelitów przyjął jako młody chłopiec szkaplerz.
O. Praśkiewicz przywołuje inne słowa młodego bp. Karola Wojtyły, skierowane do karmelitów bosych:
Szkaplerz, który przyjąłem z rąk o. Sylwestra, noszę zawsze. Wśród wielu nabożeństw, które urzekały mą dziecięcą duszę, najgorliwiej korzystałem z nowenny przed uroczystością Matki Bożej z Góry Karmel. Był to czas wakacji, miesiąc lipiec. Dawniej nie wyjeżdżało się na wczasy, jak obecnie. Wakacje spędzałem w Wadowicach, więc nigdy nie opuszczałem popołudniowych nabożeństw w czasie nowenny. Czasem trudno się było oderwać od kolegów, wyjść z orzeźwiających fal kochanej Skawy, ale melodyjny glos karmelitańskich dzwonów był taki mocny, taki przenikający do głębi duszy, więc szedłem – mówił wówczas przyszły papież.
Fotografie – świadectwa
O tym, że św. Jan Paweł II zawsze nosił szkaplerz, świadczą też liczne fotografie. „Najbardziej znane są trzy: na jednej widzimy sukniany szkaplerz na barkach junaka Karola Wojtyły, pozującego do pamiątkowego zdjęcia wraz z kolegami. Na drugiej szkaplerz widnieje na szyi kardynała, odpoczywającego na Mazurach.
Na trzeciej zaś dostrzegamy brunatny szkaplerz Karmelu na szyi Jana Pawła II przebywającego w Poliklinice Gemelli w 1981 r., tuż po zamachu na jego życie. Obnażony ze wszystkiego i pozostawiony tylko w szpitalnej koszuli, nie pozwolił zdjąć ze swej szyi brunatnego szkaplerza karmelitańskiego” – podkreśla o. Praśkiewicz.
Jan Paweł II mówi o szkaplerzu
Oto trzy wybrane cytaty, w których przejawia się wielkie przywiązanie do szkaplerza oraz niezwykłe oddanie Matce Bożej.
„W duchowości szkaplerznej istnieje bardzo mocny i głęboko zakorzeniony pierwiastek chrystocentryczno maryjny: iść za Chrystusem, naśladując Maryję! (…) Duchowość ta ma swój widzialny znak w szkaplerzu, który ja noszę od dawna. (…) Pozostałem szkaplerzowi wierny i jest on moją siłą. (…) Dzień święta Matki Bożej Szkaplerznej jest mi bardzo drogi”.
„Szkaplerz jest przewodnikiem czułej i synowskiej pobożności maryjnej. Poprzez szkaplerz czciciele Maryi (…) wyrażają pragnienie kształtowania swojego życia w oparciu o Jej przykład jako Matki, Opiekunki, Siostry, Przeczystej Dziewicy, przyjmując z czystym sercem Słowo Boże i oddając się służbie braciom. Niech Wam zatem towarzyszy Matka Boża Szkaplerzna! (…) Niech was Ona prowadzi jak gwiazda, która nigdy nie znika z horyzontu. I niech was Ona zawiedzie w końcu do Boga, ostatecznego portu, ostatniej Przystani nas wszystkich”.
„Również i ja od bardzo długiego czasu noszę na moim sercu szkaplerz karmelitański! Z miłości, jaką żywię wobec wspólnej Matki niebieskiej, której opieki doświadczam ustawicznie, życzę, aby wiernym, którzy Ją czczą jako Jej dzieci, żeby wzrastali w Jej miłości i promieniowali w świecie obecnością tej Niewiasty milczenia i modlitwy, wzywanej jako Matka miłosierdzia, Matka nadziei i łaski”.
KAI/Aleteia
**********************
Czy to prawda, że noszenie szkaplerza skraca czyściec?
***
Obietnica Matki Bożej mówi, że ten kto umrze odziany w szkaplerz, tego Maryja wyciągnie w pierwszą sobotę po jego śmierci z czyśćca. Jakie trzeba spełnić warunki? O szkaplerzu karmelitańskim rozmawiamy z ojcem Mateuszem Marią od Krzyża OCD.
Szkaplerz został podarowany karmelitom w momencie, kiedy zakon był bliski rozwiązania. Ten znak szczególnej opieki Maryi wywiódł się ze zwykłego fartucha zakonnego, a w Kościele stał się pierwowzorem nowego objawu pobożności, jakim jest noszenie szkaplerza np. dominikańskiego, franciszkańskiego czy szkaplerza św. Michała Archanioła z przypisanymi im zobowiązaniami i obietnicami. W dniu święta Matki Bożej z Góry Karmel, zwanej też Szkaplerzną, rozmawiamy o historii, obietnicach i zobowiązaniach związanych ze szkaplerzem karmelitańskim.
Dorota i Kamil Szumotalscy: Skąd wywodzi się szkaplerz?
O. Mateusz Maria od Krzyża OCD: Szkaplerz był zawsze zwykłym fartuchem mnichów. Tunika będąca częścią habitu była bardzo droga i musiała starczyć mnichowi na całe życie. Dlatego mnisi zakładali taki fartuch na tunikę, aby materiał się mniej niszczył i mniej brudził.
Pan Bóg wybiera proste rzeczy – chleb, wino, wodę i z tego czyni gesty sakramentalne. Tak też zrobiła Matka Boża, która objawiła się w XIII wieku św. Szymonowi Stockowi. Dla generała karmelitów był to trudny czas, kiedy nie można było przyjmować nowych powołań do zakonu.
Maryja powiedziała mu wtedy: patrz, ten fartuch, ta prosta rzecz będzie znakiem przymierza między mną a tobą, między mną a twoim zakonem, będzie znakiem dla tych, którzy będą ten szkaplerz nosić jako znak mojej miłości. Fartuch stał się znakiem przymierza między Maryją a ludźmi.
Kto może przyjąć szkaplerz?
Każdy. Od najmniejszego dziecka po najstarszą osobę. Nie trzeba być tego nawet do końca świadomym. Na przykład Jan Paweł II nie był świadomy, kiedy przyjmował szkaplerz, ponieważ mu go nałożono, kiedy był małym dzieckiem. Jest to sakramentalium Kościoła, więc może go nałożyć osoba duchowna – diakon, kapłan.
Czy to prawda, że noszenie szkaplerza skraca czyściec?
Obietnica Matki Bożej mówi, że ten kto umrze odziany w szkaplerz, tego Maryja wyciągnie w pierwszą sobotę po jego śmierci z czyśćca.
Czy wystarczy tylko noszenie szkaplerza?
Przy noszeniu szkaplerza jest zachęta, żeby nosić go pobożnie i naśladować cnoty Maryi. Zachęca się do odmawiania codziennej modlitwy, która została odmówiona podczas obrzędu przyjęcia szkaplerza. Tak naprawdę wszystko wiąże się z pogłębianiem życia chrześcijańskiego otrzymanego z łaską chrztu.
Kiedyś przyjąłem szkaplerz, ale już lata temu o nim zapomniałem. Jak wrócić do wypełniania zobowiązań?
Jeżeli nie odrzuciło się szkaplerza z pogardy do niego, to obrzęd nałożenia jest jednorazowy i nie trzeba go powtarzać. Jeżeli po prostu zaniedbałem jego noszenie, to należy go po prostu założyć. Zachęca się też do podjęcia jakiejś pokuty, postu, w ramach wynagrodzenia Matce Bożej za to zaniedbanie i do powrotu do zobowiązań, które zostały nam dane.
Co zrobić ze szkaplerzem, który się zniszczył? Czy nowy szkaplerz musi być ponownie nałożony przez kapłana?
Nie, można go sobie nałożyć samemu. Stary należy spalić, zakopać lub zatopić w godnym miejscu. Ewentualnie można zostawić sobie na pamiątkę.
Czym różni się szkaplerz karmelitański od szkaplerza dominikańskiego lub franciszkańskiego?
Szkaplerz karmelitański jest zdecydowanie pierwowzorem. Jest novum, które nagle pojawiło się w życiu Kościoła. Całkowitą nowością jest to, że ludziom świeckim można dać cząstkę życia zakonnego w postaci szkaplerza karmelitańskiego. Z czasem zrodziły się poboczne formy pewnej pobożności oraz wykorzystania symbolu. Szkaplerz wykorzystuje się dzisiaj jako symbol wejścia w jakąś szczególną więź ze świętymi, z Bogiem.
Dorota Szumotalska – Kamil Szumotalski /Aleteia.pl
************************************************************************************************************
15 lipca
Święty Bonawentura, biskup i doktor Kościoła
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Pompiliusza Marię Pirrottiego, prezbitera, świętego Włodzimierza I Wielkiego, błogosławionego Antoniego Beszta-Borowskiego, prezbitera i męczennika |
************************************************************************************************************
14 lipca
Święty Kamil de Lellis, prezbiter i zakonnik
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Henryka II, cesarza, błogosławionego Jakuba de Voragine, biskupa, świętego Franciszka Solano, prezbitera, świętych Jana Jones i Jana Wall, prezbiterów i męczenników, błogosławioną Angelinę Marsciano, zakonnicę |
Kamil urodził się 25 maja 1550 r. w Abruzzach. Matka Kamila, po przedwczesnej śmierci pierwszego syna, wybłagała sobie u Pana Boga narodziny Kamila; miała już wówczas prawie 60 lat. Przed urodzeniem dziecka miała tajemniczy sen: ujrzała swojego syna w otoczeniu wielu mężów z krzyżami na piersiach. Przerażona odczytała ten sen jako napomnienie Boże, że jej syn skończy jako herszt bandy i zawiśnie wraz ze swoją szajką na krzyżu. Pierwsze lata życia Kamila zdawały się potwierdzać przeczucia matki. Syn prowadził życie odległe od ascezy chrześcijańskiej. Podobnie jak ojciec, był porywczego i niespokojnego charakteru. Gdy Kamil miał około 20 lat, utworzyła mu się rana w nodze. Udał się więc do Rzymu, do szpitala św. Jakuba dla nieuleczalnie chorych. Nie wyleczył się zupełnie z rany, ale opuścił szpital i udał się na wojnę z Turkami: najpierw do Dalmacji (1571), potem nawet do Tunisu (1571-1574). Kiedy w grze w karty przegrał uzbierany kapitał, udał się do Manfredodi, do klasztoru kapucynów, jako pracownik fizyczny. Tam przeżył nawrócenie. 2 lutego 1575 r. postanowił pozostać na zawsze w zakonie, który mu udzielił dachu nad głową. Niestety, rana ponownie się otworzyła i tak dalece zaczęła mu dokuczać, że musiał powrócić do szpitala w Rzymie. Tu przebywał 4 lata. W czasie choroby z niezwykłym poświęceniem oddawał się posłudze nieuleczalnie chorym. Kiedy zaś rana jako tako się zagoiła, Kamil powrócił do kapucynów. Po pewnym czasie rana ponownie się odnowiła; Kamil zrozumiał, że jego miejsce nie jest u kapucynów. Powrócił więc do Rzymu, gdzie w Kolegium Rzymskim odbył studia teologiczne. Po ich ukończeniu przyjął święcenia kapłańskie (1584). W tym samym roku w uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP w kościółku Matki Bożej Cudownej z kilkoma towarzyszami, których w czasie studiów zdołał pozyskać dla swoich planów, wdział habit nowej rodziny zakonnej i złożył trzy śluby proste: ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, z dodaniem ślubu czwartego: oddania się bez reszty posłudze chorym. Wszyscy udali się do szpitala Świętego Ducha, gdzie pod kierunkiem Kamila przez 28 lat spełniali tę samarytańską posługę. 18 marca 1586 r. Kamil otrzymał od papieża Sykstusa V zatwierdzenie nowej rodziny zakonnej: Towarzystwa Sług Chorych. Tego samego roku papież zezwolił na noszenie osobnego habitu Kleryków Regularnych, koloru czarnego z czerwonym krzyżem na piersi. 8 grudnia 1591 r. Kamil wraz z 25 towarzyszami złożył śluby uroczyste z dodaniem ślubu czwartego: “wiecznej obecności ciałem i duszą przy chorych, nawet zarażonych”. Dzieło zaczęło wydawać owoce. Liczba członków zakonu rosła, powstawały też nowe placówki: w Neapolu, Mediolanie, Genui, Florencji, Mantui, Bolonii, Chieti, Viterbo, Mesynie i Palermo. Kamil napisał ustawy dla nowego zakonu, a także szczegółowy regulamin i wskazania, jak należy zajmować się chorymi. Są one najpiękniejszym świadectwem miłości chrześcijańskiej. Za życia Kamila jego duchowi synowie otworzyli 65 własnych szpitali. W tym samym czasie ponad 100 kamilianów zmarło wskutek zarażenia od chorych, którym służyli. Kamil zmarł 14 lipca 1614 r. w domu macierzystym swojego zakonu w Rzymie. Jego ciało spoczywa dotąd w kościele przy centralnym domu w kaplicy Najświętszego Sakramentu. Pan Bóg obdarzył Kamila darem kontemplacji, proroctwa oraz cudów za życia i po śmierci. Do chwały świętych wyniósł go papież Benedykt XIV w 1746 roku. Papież Leon XIII ogłosił Kamila de Lellis wraz ze św. Janem Bożym patronem szpitali i chorych (1886), papież Pius XI oddał mu także patronat nad służbą zdrowia – pielęgniarzami i pielęgniarkami (1930). W ikonografii św. Kamil przedstawiany jest w sutannie, na której widnieje czerwony krzyż. Jego atrybutami są: anioł, krzyż, księga, różaniec. |
************************************************************************************************************
13 lipca
Święci Andrzej Świerad i Benedykt, pustelnicy
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Teresę od Jezusa de Los Andes, dziewicę, świętą Klelię Barbieri, dziewicę, świętego Sylasa (Sylwana), biskupa, świętego Ewagriusza z Pontu, błogosławionego Mariana od Jezusa Euse Hoyos, prezbitera, Joela, proroka, Ezdrasza, pisarza |
Według tekstu z 1064 r., napisanego przez węgierskiego opata benedyktyńskiego i biskupa Maurusa, Andrzej Świerad (Andrzej Żurawek) pochodził z Polski, z rodziny rolniczej. Nie wiadomo, w jakich okolicznościach znalazł się na Węgrzech. W roku 997/998 wstąpił do benedyktyńskiego klasztoru św. Hipolita na górze Zabor koło Nitry. Opatem klasztoru był wtedy Filip. On też nadał nowemu zakonnikowi imię Andrzej, gdyż wtedy św. Andrzeja Apostoła uważano za głównego patrona Węgier. W klasztorze mieszkali także mnisi żyjący według reguły wschodniej. Do tej właśnie ławry wstąpił Świerad. Widocznie bardziej przystępny był dla niego język słowacki, aniżeli bardzo trudny węgierski. Spełniał różne posługi w klasztorze. Maurus wspomina, że Andrzej wstąpił do opactwa benedyktynów już zaawansowany w życiu ascetycznym. Uprzednio bowiem prowadził życie pustelnicze. Po przekroczeniu 40 lat, mnich mógł iść na pustelnię w towarzystwie jednego ucznia, który zmieniał się co kilka lat, by służyć Bogu w zupełnym odosobnieniu. Pustelnia była odległa od opactwa około pół dnia drogi. Co tydzień Andrzej musiał wracać do opactwa w sobotę wieczór i zostać na całą niedzielę. Jego zajęciem było karczowanie lasu. Pomimo tak ciężkiej pracy Andrzej trzy dni zupełnie pościł: w poniedziałek, w środę i piątek. Na Wielki Post brał od opata Filipa tylko 40 orzechów włoskich, które były jedynym jego pokarmem przez osiem tygodni (jeden orzech na dzień) za wyjątkiem sobót i niedziel, gdzie przyjmował wspólny posiłek w opactwie. Aby nawet sen sobie uprzykrzyć, siedział przez całą noc na pieńku, otoczonym ostrymi prętami. Gdy ciało przechylało się w jakąś stronę, budził się raniony. Aby uniemożliwić zaś ruchy głową, zakładał na nią koronę z drewna z zawieszonymi czterema kamieniami, o które uderzał przy każdym skłonie. Ponadto Andrzej opasał swoje ciało mosiężnym łańcuchem, który z czasem obrósł skórą. To właśnie było bezpośrednią przyczyną jego śmierci ok. 1030-1034 r., gdyż po pęknięciu naskórka wywiązało się zakażenie. Wezwany opat Filip przybył już po śmierci Świerada. Przy obmywaniu ciała zauważył na jego brzuchu klamrę, która zdradziła istnienie łańcucha. Towarzyszem pustelniczego życia Andrzeja i jednym z jego uczniów był Benedykt. Po jego śmierci opowiadał biskupowi Maurusowi o cnotach i umartwieniach swego mistrza. Kontynuował surowy tryb życia w pustelni. Podobnie jak św. Andrzej miał przybyć de terra Poloniensi – z ziemi polskiej. W trzy lata po śmierci św. Andrzeja napadli go zbójcy i zabili. Ciało wrzucili do rzeki Wag. Maurus dodaje legendę, że orzeł przez cały rok pilnował ciała Męczennika i że dzięki niemu ciało zostało odnalezione w stanie zupełnie nie zepsutym. Obydwu – ucznia i mistrza – pochowano obok siebie w kościele zakonnym. Kult obu świętych szybko rozszerzał się. Naturalnym ośrodkiem tego kultu był klasztor na Zaborze. Tu początkowo znajdował się ich grób, tu również przechowywano ze czcią łańcuch św. Andrzeja. Opat Filip, który opowiadał o obu świętych Maurusowi, ówczesnemu opatowi w klasztorze św. Marcina na Górze Panońskiej, podarował mu nawet część łańcucha. Relikwię tę zabrał ze sobą Maurus do Pesc, kiedy został mianowany tam biskupem (1036). Z czasem powstały w Słowacji dwa odrębne sanktuaria: św. Andrzeja w pobliżu Nitry, gdzie była jego pustelnia, oraz św. Benedykta, gdzie poniósł śmierć od pogańskich rozbójników w Skałce nad Wagiem na północ od Tręczyna. Około 1064 r. Świerad i Benedykt zostali uroczyście proklamowani przez biskupów Węgier świętymi. Wtedy zapewne przeniesiono ich ciała do katedry w Nitrze, gdzie spoczywają do dziś. Andrzej Świerad w hagiografii polskiej wybija się jako największy asceta wśród świętych i błogosławionych polskich. Andrzej i Benedykt są pierwszymi Polakami, wyniesionymi do chwały ołtarzy (1083) po polskich kamedułach z eremu międzyrzeckiego: Izaaku, Mateuszu i Kryspinie, kanonizowanych przez papieża Jana XVIII (1004-1009). W ziemi krakowskiej kult św. Andrzeja Świerada jest szczególnie żywy w Tropiu. Od dawna ściągają tu pielgrzymi z Sądecczyzny i Słowacji na dzień dorocznego święta. Miejscowa ludność wierzy, że woda w źródełku, z którego Świerad miał czerpać, ma cudowną moc. Kościół w Tropiu posiada relikwie św. Świerada, sprowadzone z Nitry. W ikonografii ukazuje się św. Andrzeja jako pustelnika. Jego atrybutem jest dziupla. |
****************
13 lipca
Błogosławiona Marianna Biernacka, męczennica
Marianna Czokało urodziła się w 1888 r. w Lipsku nad Biebrzą w rodzinie prawdopodobnie grekokatolickiej. Prawdopodobnie uczęszczała tylko do elementarnej szkoły; była jednak analfabetką. W wieku 16 lat, w 1905 r., wyszła za mąż za Ludwika Biernackiego. W małżeństwie urodziło się sześcioro dzieci, ale czworo z nich zmarło w okresie niemowlęcym. Do pełnoletności dożyła córka Leokadia i syn Stanisław. Marianna i Ludwik Biernaccy utrzymywali rodzinę z pracy w gospodarstwie. Po śmierci męża w 1925 r. Marianna pozostała na gospodarstwie z synem – córka Leokadia wyszła bowiem tego samego roku za mąż i opuściła dom rodzinny. W 1939 r. syn Marianny, Stanisław, ożenił się z Anną Szymańczykówną. Synowa zamieszkała we wspólnym domu i odtąd Marianna codzienność dzieliła z młodym małżeństwem. Mieszkańcy Lipska zapamiętali postawę zatroskania, życzliwości i matczynej miłości, którą wykazywała w owym czasie wobec małżonków i ich potomstwa: w 1940 r. urodziła się bowiem Henia (zmarła w niemowlęctwie), a w 1941 r. Eugenia. Na początku lipca 1943 r. w okolicach Lipska, w odwecie za zabicie niemieckiego policjanta przez oddziały partyzanckie, Niemcy rozpoczęli masowe aresztowania wśród miejscowej ludności. Uzbrojony patrol niemiecki pojawił się 1 lipca, o świcie, w gospodarstwie Biernackich. Dowódca nakazał Annie i Stanisławowi natychmiastowe opuszczenie domu. Marianna padła wtedy do nóg dowodzącego gestapowca i błagała go o zgodę na to, by mogła pójść zamiast synowej, która była w bardzo zaawansowanej ciąży. Niemiec uległ i zamiast Anny odprowadził Mariannę i Stanisława do więzienia w Grodnie. Mariannę przetrzymywano tam niecałe dwa tygodnie, które spędziła na modlitwie, śpiewając Godzinki. 13 lipca 1943 r. została razem z synem i 48 mieszkańcami Lipska rozstrzelana przez Niemców na fortach za wsią Naumowicze pod Grodnem. Wszystkich pochowano w nieznanym miejscu. Synowa przeżyła śmierć teściowej i urodziła dziecko, syna Stanisława, który niestety umarł niecały rok później z powodu zapalenia płuc. Marianna Biernacka została beatyfikowana 13 czerwca 1999 r. przez św. Jana Pawła II w Warszawie w grupie 108 błogosławionych męczenników II wojny światowej. |
********
13 lipca
Święta teściowa
***
Marianna Biernacka oddała swe życie, by ratować synową i jej nienarodzone dziecko. Jej prosta wiara w Chrystusa Zmartwychwstałego pokonała śmierć. Dziś wspominamy ją jako błogosławioną.
Była niemowlęciem, gdy straciła matkę. Kilka lat później zmarł jej ojciec. Z szóstki jej dzieci czworo zmarło tuż po porodzie. Po śmierci męża Ludwika, z którym prowadziła gospodarstwo rolne, oraz po zamążpójściu córki Leokadii zamieszkała z synem Stanisławem i jego żoną Anną. Byli kochająca się rodziną, żyjącą rytmem modlitwy i ciężkiej pracy na roli.
W 1943 r. śmierć po raz kolejny zastukała do ich drzwi. W lipcu niemieccy okupanci zarządzili krwawy odwet za zabicie przez partyzantów policjanta. Na liście 50 przeznaczonych na śmierć znalazł się syn Marianny i jego żona, która była w ciąży.
– Jak ona pójdzie, jest przecież w ostatnich tygodniach ciąży, ja pójdę za nią – błagała Marianna, padając do stóp Niemca w mundurze. Ten zgodził się wziąć ją zamiast Anny. Dwa tygodnie później 13 lipca 1943 r. 55-letnia Marianna Biernacka została rozstrzelana wraz z synem w fortach niedaleko wsi Naumowicze koło Grodna. Przed śmiercią miała życzenie: aby dostarczyć jej różaniec i parę innych drobiazgów.
Uratowane przez nią nienarodzone dziecko – chłopiec – zmarło krótko po porodzie. Ale ocalona dzięki niej synowa Anna Biernacka dożyła 97 lat. Zmarła w 2014 r. Doczekała chwili, w której Jan Paweł II ogłosił jej teściową błogosławioną – wraz z innymi polskimi męczennikami z okresu II wojny światowej. Miało to miejsce 13 czerwca 1999 r. w Warszawie.
Ośrodkiem jej kultu jest kościół w Lipsku w diecezji ełckiej, gdzie urodziła się przyszła błogosławiona. Jest ona patronką małżeństw starających się o poczęcie dziecka, kobiet w stanie błogosławionym oraz wdów.
Jarosław Dudała/Gość Niedzielny
************************************************************************************************************
12 lipca
Święty Brunon Bonifacy z Kwerfurtu,
biskup i męczennik
Dzisiejszego dnia wspominamy również: święci: Jazon i Sozypater, biskupi i męczennicy |
Brunon urodził się w 974 r. w rodzinie grafów niemieckich w Kwerfurcie. W roku 986 uczył się w szkole katedralnej w Magdeburgu. Studia odbywał pod kierunkiem magistra Geddona. Tu zetknął się z metropolitą magdeburskim, Gizylerem, i z Thietmarem, późniejszym biskupem w Merserburgu, autorem znanej Kroniki. W roku 995 został mianowany kanonikiem katedralnym w Magdeburgu. W roku 997 wraz z cesarzem Ottonem III udał się do Rzymu. Tu w roku następnym (998) wdział habit benedyktyńskiego mnicha na Awentynie w opactwie świętych Bonifacego i Aleksego. Pięć lat wcześniej w tym samym klasztorze przebywał św. Wojciech i bł. Radzim. Brunon otrzymał jako imię zakonne Bonifacy. W roku 999 złożył śluby zakonne. W tym samym czasie zaprzyjaźnił się ze św. Romualdem, który miał już sławę świętego męża i ojca nowej rodziny zakonnej. W roku 1001 Bonifacy znalazł się wśród jego synów duchowych w eremie Pereum koło Rawenny. W tym samym roku jesienią udała się do Polski pierwsza grupa kamedułów z Pereum: Św. Jan i św. Benedykt. Misję tę zorganizował św. Romuald na prośbę cesarza Ottona III i króla polskiego, Bolesława Chrobrego. Mieli oni działać wśród Słowian nadodrzańskich. Do nich to miał się dołączyć Brunon. Dla wyjednania misji odpowiednich przywilejów papieskich, św. Romuald wysłał go do Rzymu. Papież Sylwester II chętnie udzielił wszystkich potrzebnych dla misjonarzy indultów. Brunon otrzymał także od papieża paliusz, a więc tym samym nominację na metropolitę misyjnego. Dawało mu to uprawnienia do mianowania biskupów na terenach misyjnych. Z niewiadomych przyczyn, sakrę biskupią Brunon Bonifacy otrzymał dopiero w roku 1004 w Magdeburgu. W ten sposób stał się pierwszym metropolitą pogańskich Słowian zachodnich, do których był wysłany jako misjonarz. Złożona sytuacja polityczna na terenie Polski sprawiła, że Brunon zatrzymał się we Włoszech, a potem na dworze cesarza. W 1005 r. udał się na Węgry, aby tam szukać pola dla swojej działalności. W roku 1006 był w Polsce, by w roku następnym (1007) znaleźć się po raz drugi na Węgrzech. Papież wysłał go w tym samym czasie także do Kijowa, a nawet do Pieczyngów nad Morzem Czarnym. Wyprawę finansował zapewne Bolesław Chrobry. W roku 1008 Bonifacy był ponownie w Polsce i usiłował udać się z kolei do Szwecji, aby przez swoich uczniów zorientować się w sytuacji tamtejszego Kościoła. W 1009 roku udał się do Jaćwieży z wyraźnym zamiarem rozpoczęcia tam misji. Niestety, nie było mu dane dokończyć pomyślnie rozpoczętego dzieła. Według podania miał nawrócić nad Bugiem jednego z książąt jaćwieskich, Nothimera. Rywale księcia wykorzystali ten moment i pozbawili go władzy. Brunon zaś, z 18 towarzyszami, miał zginąć z ich ręki 9 marca 1009 roku, gdzieś w okolicach Pojezierza Suwalskiego. Miał wówczas zaledwie 35 lat życia. Bolesław Chrobry wykupił jego ciało. Niestety, ślad o relikwiach Męczennika zaginął. Brunon jest autorem trzech zachowanych do dziś utworów pisanych: Żywotu św. Wojciecha, Listu do cesarza Henryka II (1008) i Żywotu Pięciu Braci Kamedułów (1008 lub 1009), zamordowanych przez na pół pogańskich pachołków królewskich. Styl i język tych pism wskazują na wysoką kulturę św. Brunona. Kult św. Brunona Bonifacego rychło rozszedł się po świecie. Już w roku 1040 wychodzi jego żywot wpleciony przez św. Piotra Damiana do żywota św. Romualda. Jego cześć rozwijała się w zakonie kamedułów, a także w kolegiacie w Kwerfurcie, której sam św. Bronon miał być fundatorem. W Martyrologium Rzymskim figuruje od XVI w. W XVII w. św. Brunon Bonifacy został uznany za patrona Warmii, a w 1963 został ogłoszony głównym patronem diecezji łomżyńskiej. |
*****************************************
Dziś 12 lipca wspomnienie Rodziców Małej Tereski
***
Życie Zelii i Ludwika Martin nie było ani wyjątkowo słodkie, ani wolne od wątpliwości, rozdarcia, bólu i problemów z samym sobą. Zostali świętymi, nie dlatego, że przestrzegali przykazań, a Pan Bóg odwdzięczał im się świętym spokojem. Byli święci, bo ich życie było podobne do życia Jezusa.
Zelia Guerin (ur. 1831) pochodziła z rodziny żołnierza napoleońskiego, późniejszego żandarma. W rodzinnym domu nie mogła liczyć na zrozumienie ze strony matki. Oparcie znalazła w starszej siostrze, która była zakonnicą w klasztorze wizytek. Zelia też pragnęła zostać siostrą zakonną. Podobno jeszcze w dniu ślubu płakała pod murem klasztoru. Wcześniej jednak przełożona sióstr św. Wincentego à Paulo odwiodła ją od zamiaru wstąpienia do zakonu. 20-letnia kobieta pod wpływem usłyszanego na modlitwie wewnętrznego głosu założyła firmę koronczarską, zatrudniała pracownice i – jak to się dziś mówi – osiągnęła sukces w biznesie. Ceną za to była praca tak ciężka, że Zelia pisała w jednym z listów: „Jestem zupełną niewolnicą z powodu ciągłych zamówień”.
Katolicy bogaci
Za źródło materialnego powodzenia rodziny Zelia uważała poważne traktowanie świątecznego charakteru niedzieli. W liście do bratowej pisała: „Będę bardziej uważna, by nic nie kupować w niedzielę. Nie jestem pod tym względem tak surowa jak Ty i mój mąż. Jeśli zajdzie potrzeba – np. bułeczek dla dzieci – to je kupię. Bardzo często podziwiam skrupuły Ludwika i mówię sobie: oto człowiek, który nigdy nie próbował zbić fortuny. Kiedy się urządzał, jego spowiednik pozwolił mu, żeby miał swój sklep z biżuterią otwarty w niedzielę do południa. Nie chciał skorzystać z pozwolenia, pozbawiając się dobrych obrotów. A mimo to jest bogaty”. No właśnie, wbrew stereotypowi rodziny katolickiej, która ma być rzekomo porządna, ale biedna, rodzina Martin była dość bogata. Nawet po śmierci Zelii Ludwika Martin stać było na długie, zagraniczne podróże. Z córkami Teresą i Celiną wyjechał np. na pielgrzymkę do Rzymu, połączoną ze zwiedzaniem Włoch: Wenecji, Padwy, Loreto, Neapolu, Pizy, Genui, Asyżu, Florencji, Mediolanu i Bolonii. Choć z drugiej strony był moment (tuż po przegranej przez Francję wojnie z Prusami), kiedy Zelia pisała do bratowej, że są zrujnowani.
Nie byłoby świętej, gdyby nie…
Wróćmy jednak do momentu, gdy Zelia miała 27 lat i poznała nieco starszego Ludwika Martin. „To ten, którego przygotowałem dla ciebie” – usłyszała wewnętrzny głos. Ludwik też chciał zostać zakonnikiem (w alpejskim klasztorze), ale na przeszkodzie stanął brak odpowiedniego wykształcenia. Chciał je uzupełnić, ale mu się nie udało. Został cenionym jubilerem i zegarmistrzem. Pobrali się po 3 miesiącach znajomości. „Mąż mój – to święty człowiek. Życzyłabym wszystkim kobietom takich mężów” – pisała Zelia, a innym razem zwierzała się mężowi w liście: „Jestem dziś tak szczęśliwa, że Cię wkrótce zobaczę, iż nie mogę dziś pracować”. Przez pierwsze 10 miesięcy małżeństwa państwo Martin żyli jak brat i siostra. I św. Teresa od Dzieciątka Jezus, nie miałaby szansy się począć gdyby nie delikatna interwencja spowiednika. Do podjęcia współżycia przekonywał on chyba przede wszystkim Ludwika, który – jak się zdaje – nosił w sobie pragnienie życia w czystości rozumianej na sposób zakonny. Zelia natomiast wielokrotnie mówiła, że chciałaby mieć gromadkę dzieci. „Mam ich już pięcioro, nie licząc tych, które jeszcze mogą przyjść, gdyż nie wątpię, że będę ich miała jeszcze troje albo czworo” – pisała.
Żadne tam ciepłe kluchy
Państwo Martin doświadczyli też, co to znaczy mieć problemy wychowawcze z dziećmi. Zwłaszcza ich córka Leonia (późniejsza siostra wizytka) była dzieckiem trudnym, krnąbrnym, nieprzykładającym się zanadto do nauki. Generalnie dzieci wychowywane były po katolicku, ale bez jakiejś pseudopobożnej przesady. „Marynia chodzi codziennie na Msze św. na godzinę szóstą (rano – przyp. JD). Uważam, że to zbyt wcześnie i to mi się bardzo nie podoba. Nie jestem jednak stale nauczycielką i pozwalam jej na to” – pisała Zelia.
Miłość do Boga nie łączyła się u niej z brakiem krytycyzmu wobec duchownych. – „Mówią źle” – zrecenzowała krótko wysiłki dwóch misjonarzy, głoszących kazania w miejscowej parafii. Pani Martin to nie były żadne ciepłe kluchy. Potrafiła zdemaskować przed wymiarem sprawiedliwości oszustki, podające się za zakonnice opiekujące się dziećmi. Znała też uczucie niezawinionej niechęci. „Byłam podła, że wyśmiewałam się z pani Y. Żal mi tego niezmiernie. Nie wiem, dlaczego nie czuję do niej sympatii, bo przecież zawsze świadczyła mi dobro i oddawała usługi” – pisała o którejś ze znajomych. O Ludwiku mówiono, że miał gwałtowne usposobienie, które poskramiał pracą nad sobą.
Jestem w rozpaczy, chciałabym umrzeć
Nieodłączną towarzyszką życia rodzinnego Martinów była śmierć. Spośród dziewięciorga dzieci czworo zmarło we wczesnym dzieciństwie. Oto jak Zelia opisywała zgon pięcioletniej Helenki: „Z rana zapytałam ją, czy chce napić się rosołu. Odpowiedziała, że tak, ale nie mogła nic przełknąć. Wreszcie zrobiła to z największym wysiłkiem, mówiąc do mnie: Jeśli zjem, czy mnie będziesz bardziej kochać?”. Krótko później dziewczynka zmarła. Ludwik wybuchnął płaczem i wołał: „Moja mała Helenka! Moja mała Helenka!”. Czas najwyraźniej nie leczy wszystkich ran, bo jeszcze wiele lat później cierpiał on z powodu tej straty. Zelię zaś trawił potworny niepokój. Do brata – farmaceuty pisała: „Pozostały mi wielkie wyrzuty sumienia, że podałam jej to pożywienie. Mój kochany bracie, czy myślisz, że to mogło spowodować śmierć? Błagam Cię, napisz mi, co o tym sądzisz”. A po stracie kolejnej córki, Melanii, pisała: „Jestem w rozpaczy. (…) Chciałabym również umrzeć!”. Śmierć Zelii nadeszła, gdy jej najmłodsza córka, przyszła św. Teresa od Dzieciątka Jezusa, miała 4 i pół roku. Kilkanaście lat wcześniej pani Martin uderzyła piersią w kant stołu. Powstał guz, który prawdopodobnie potem zezłośliwiał. W chwili śmierci Zelia Martin miała 46 lat.
Władca Senioratów Cierpienia i Upokorzenia
Jej mąż przeżył ją o kilkanaście lat. Pod koniec życia także bardzo cierpiał. „Dziedzic i Władca Senioratów Cierpienia i Upokorzenia” – mówiła o nim jego kanonizowana córka. Mówi się, że cierpiał na chorobę psychiczną, choć zdaje się, że mogły to być np. objawy choroby Alzheimera (np. nie mówiąc nic nikomu, wychodził z domu i szedł przed siebie). Później został sparaliżowany. „Moi rodzice byli bardziej godni nieba niż ziemi” – pisała św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Zdaje się jednak, że państwo Martin nie uważali się za chodzące ideały. „Chciałabym być świętą, tylko nie wiem, z którego końca do tego się zabrać. Jest tyle do zrobienia, a ja ograniczam się tylko do pragnień” – pisała Zelia w liście do córki Pauliny. Zelia i Ludwik Martin zostali świętymi, nie dlatego, że przestrzegali przykazań, a Pan Bóg odwdzięczał im się świętym spokojem. Powiedziałbym raczej, że byli święci, bo ich życie było podobne do życia Jezusa. To znaczy, że była w nim i miłość, i osobisty dramat, sięgający aż po rozdzierający krzyk: „Boże mój, czemuś mnie opuścił?”.
Jarosław Dudała/Gość Niedzielny
*******************
Kanonizacja rodziców św. Teresy z Lisieux
Rzym był dziś (18 października 2015) świadkiem wyjątkowej uroczystości. W poczet świętych zaliczona została para małżeńska: Zelia i Ludwik Martin, rodzice św. Tereski od Dzieciątka Jezus. Jest to pierwsza w czasach nowożytnych kanonizacja małżonków nie męczenników. Dziś niemal wszyscy nowi błogosławieni i święci wyznawcy to osoby duchowne lub konsekrowane, zazwyczaj założyciele zgromadzeń zakonnych. Również i tym razem obok świętych małżonków Papież zaliczył w poczet świętych włoskiego księdza Wincentego Grossiego, założyciela Instytutu Córek Oratorium oraz hiszpańską zakonnicę Marię od Niepokalanego Poczęcia, wieloletnią matkę generalną Sióstr Towarzyszek Krzyża.
Zelia i Ludwik Martin jeszcze przed zawarciem małżeństwa bardzo mocno odczuwali powołanie do świętości. Oboje myśleli nawet o życiu konsekrowanym. Pobrali się 1858 r. Jak przypomniał na wstępie obrzędu kanonizacji kard. Amato, ich rodzina była naprawdę małym Kościołem, w którym panowała wiara radosna i głęboka. Mieli dziewięcioro dzieci, siedem córek i dwóch synów, ale ze względu na wysoką w tych czasach umieralność dzieci, tylko pięć córek osiągnęło pełnoletniość, wszystkie obrały życie zakonne. Najmłodsza z nich, słynna karmelitanka z Lisieux, została zaliczona w poczet świętych. Zelia zmarła na raka piersi już w 1877 r., 17 lat wcześniej niż mąż, kiedy Teresa miała zaledwie 4 lata.
Kanonizacja świętych małżonków odbyła się w kontekście synodu biskupów o rodzinie. Papież nie wykorzystał jednak tej okazji, by nawiązać do tematu obrad synodalnych. W homilii ograniczył się do krótkiego wspomnienia:
„Święci małżonkowie Ludwik Martin i Maria Zelia z domu Guérin świadczyli posługę chrześcijańską w rodzinie, budując dzień po dniu środowisko pełne wiary i miłości. W tym klimacie zrodziły się powołania ich córek, w tym świętej Teresy od Dzieciątka Jezus” – powiedział Ojciec Święty.
Radio Watykańskie
******************************
Święci Małżonkowie
Zelia i Ludwik Martin
1831 – 1877 / 1823 – 1894
Martin Ludwik Józef Alojzy Stanisław (22.08.1823-29.07.1894) Urodzony w Bordeaux. Dzieciństwo spędził w Awinionie, Strasburgu i w Alençon. Myśli o życiu zakonnym; odbywa próbę w klas
ztorze augustianów, lecz nie zostaje przyjęty z powodu braku znajomości łaciny. Kupuje zakład zegarmistrzowski w Alençon, poślubia Zelię Guérin. Mają dziewięcioro dzieci, z których czworo umiera we wczesnym dzieciństwie. Po owdowieniu, przenosi się wraz z córkami do Lisieux. Pierwszy atak paraliżu, występują objawy sklerozy mózgu wymagające umieszczenia go w zakładzie opiekuńczym Dobrego Zbawiciela w Caen. Wraca do Alençon, gdzie opiekuje się nim Celina. Umiera w La Musse u swego szwagra Izydora.
Martin Zelia (Azelia Maria) (23.12.1831-28.08.1877) Urodzona w Gandelain. Przybywa do Alençon, pobiera nauki u sióstr adoratorek, zdobywa zawód koronczarki. Wyrabia słynne koronki z Alençon najpierw dla paryskiej firmy, następnie na własny rachunek. Poślubia Ludwika Martina, ma dziewięcioro dzieci, umiera na raka piersi.
Teresa i jej rodzice
Guy Gaucher, biskup pomocniczy Bayeux i Lisieux
W wieku 4 lat Teresa straciła mamę. Zachowała o niej wspomnienie niezatarte, choć tak fragmentaryczne. Natomiast żyła w bliskości swego ojca oraz w głębokiej łączności duchowej z nim, od urodzenia aż do wstąpienia do Karmelu (9 kwietnia 1888). Miała wtedy 15 lat i 3 miesiące. Nie można się więc dziwić, że w jej pismach (rękopisy, listy, wiersze…), Ludwik Martin jest o wiele bardziej obecny niż Zelia.
U kresu swego krótkiego życia napisała kilka podsumowań, mających wielkie znaczenie, na temat swoich rodziców.
W Rękopisach autobiograficznych:
“Dobry Bóg dał mi tę łaskę, że bardzo wcześnie rozwinął mój umysł i wspomnienia z dzieciństwa tak głęboko utrwalił w mej pamięci, iż odnoszę wrażenie, jakoby wczoraj miało miejsce to, o czym będę opowiadać. W swej miłości Jezus niewątpliwie chciał, abym poznała, jak niezrównaną dał mi Matkę, zanim pospieszył ukoronować ją w Niebie swą Boską ręką!… Spodobało się Dobremu Bogu otaczać mnie przez całe życie miłością; moje pierwsze wspomnienia pełne są uśmiechów i najczulszych pieszczot!… ale jeśli On otoczył mnie tak wielką miłością, napełnił nią także moje małe serce, czyniąc je miłującym i wrażliwym; ja także bardzo kochałam Tatę i Mamę, a – będąc bardzo wylewną – okazywałam im moją czułość na tysiące sposobów” (Rps A4v). “Cóż powiedzieć o zimowych wieczorach, zwłaszcza w Niedzielę?.. . Ach! jakże słodko było po grze w warcaby usiąść razem z Celiną na kolanach Taty… Śpiewał swoim pięknym głosem pieśni napełniające duszę głębokimi myślami… lub kołysząc nas delikatnie, recytował wiersze pełne prawd wiecznych… Potem podnosiliśmy się do wspólnej modlitwy, podczas której królewna była tuż przy swoim Królu, przyglądając się mu, by zobaczyć, jak modlą się Święci…”(Rps A 18 r).
W liście z 13 sierpnia 1893 do swej siostry, Leonii:
“Ale wiem, że ziemia jest miejscem naszego wygnania, jesteśmy w podróży i zmierzamy do naszej Ojczyzny; nieważne, że nie idziemy tą samą drogą, skoro jedynym jej kresem jest Niebo; to tam połączymy się, aby nie rozstać się już nigdy. Tam zaznamy wiecznych radości życia rodzinnego, odnajdziemy naszego najdroższego Tatusia, otoczonego chwałą i zaszczytami za swoją doskonałą wierność, a zwłaszcza za upokorzenia, którymi został napojony. Ujrzymy naszą dobrą Mamusię, jakże ona będzie się cieszyła doświadczeniami, które były naszym udziałem za Ťżycia na wygnaniuť. My także rozradujemy się jej szczęściem, gdy będzie patrzyła na pięć córek zakonnic; wraz czworgiem małych aniołków, które czekają na nas na wysokościach, utworzymy koronę, by wieńczyła po wszystkie wieki czoła naszych ukochanych Rodziców” (TDL 148).
W liście z 26 lipca 1897 roku, w czasie, gdy leży złożona cierpieniem w infirmerii Karmelu, sporządza dla swojego brata duchowego, księdza Maurycego Belliere’a rodzaj osobistego testamentu o swojej rodzinie:
“Dobry Bóg dał mi Ojca i Matkę godniejszych Nieba niż ziemi. Prosili Pana, by dał im dużo dzieci i by je wziął dla Siebie. Pragnienie to zostało wysłuchane. Czworo małych aniołków uleciało do Nieba, a pięć pozostałych na arenie życia wybrało Jezusa za Oblubieńca. Z męstwem prawdziwie heroicznym Ojciec mój, jak nowy Abraham, wspiął się trzykrotnie na górę Karmelu, by złożyć Bogu ofiarę z tego, co miał najdroższego. Naprzód dwie najstarsze córki, później trzecia, za radą swego Kierownika, odprowadzona przez niezrównanego naszego ojca, podjęła próbę życia zakonnego w klasztorze Wizytek. (Pan Bóg zadowolił się samą zgodą na ofiarę. Po pewnym czasie powróciła do życia świeckiego, ale wiedzie życie istotnie zakonne). Wybraniec Boga miał jeszcze dwie córki, jedną osiemnastoletnią, drugą czternastoletnią. Ta ostatnia, mała Terenia zapragnęła odlecieć do Karmelu. Zezwolenie dobrego Ojca otrzymała bez trudności, a wspaniałomyślność swą posunął do tego stopnia, że zawiózł ją najpierw do Bayeux, a potem do Rzymu, by usunąć piętrzące się przeszkody, opóźniające dokonanie ostatecznej ofiary tej, którą nazywał swoją Królewnę. Gdy doprowadził ją do portu, powiedział córce jedynej, która pozostała: Jeśli chcesz pójść za przykładem swoich sióstr, zgadzam się, nie troszcz się o mnie. Anioł, który miał być podporą starości tak świętego męża, odpowiedział, że i on także odleci za klauzurę, ale dopiero po odejściu Ojca do Nieba – czym uradowało się bardzo serce tego, który żył wyłącznie tylko dla Boga. Tak piękne życie miało być uwieńczone godną próbą. Niezadługo po moim wstąpieniu do Karmelu, Ojciec, tak słusznie przez nas umiłowany, dotknięty został atakiem paraliżu nóg, który powtórzył się kilkakrotnie. Nie skończyło się jednak na tym; doświadczenie byłoby nazbyt słodkie, a przecież bohaterski Patriarcha złożył Bogu siebie jako ofiarę całopalną. Toteż paraliż zmienił swój bieg, umiejscowił się w czcigodnej głowie ofiary przyjętej przez Pana… Brak mi już miejsca, by podać wzruszające szczegóły, zaznaczę tylko, że trzeba nam było wychylić kielich aż do dna i rozłączyć się na okres trzechletni z czcigodnym naszym Ojcem, powierzyć go rękom osób wprawdzie zakonnych, ale obcych. Przyjął to doświadczenie, zdając sobie sprawę z tak wielkiego upokorzenia, a posunął swoje bohaterstwo tak daleko, że nie chciał, aby modlono się o jego zdrowie” (TDL 261).
W Buissonnets, w wieku około siedmiu lat, Teresa miała “doprawdy nadzwyczajne widzenie” (Rps A 19v) dotyczące ojca, które ją bardzo poruszyło. Czternaście lat później, w roku 1895, sens tego widzenia zostanie jej odkryty:
“Widziałam rzeczywiście Tatusia, jak szedł pochylony wiekiem… To był rzeczywiście on, niosący na swej czcigodnej twarzy, na swej siwej głowie, znak swego chwalebnego doświadczenia… Jak godne uwielbienia Oblicze Jezusa było podczas Męki zakryte, tak twarz Jego wiernego sługi została zasłonięta w dniach jego cierpienia, by w końcu rozpromienić się w Ojczyźnie Niebieskiej obok swego Pana, Słowa Przedwiecznego. Z wyżyn tej niewysłowionej chwały, kiedy już królował w niebie, wyjednał nam nasz drogi Ojciec łaskę odkrycia sensu widzenia, które jego królewna miała w wieku, kiedy jeszcze nie trzeba obawiać się złudzeń. Z wyżyn tej chwały uprosił nam słodką pociechę zrozumienia, że już dziesięć lat przed naszym wielkim doświadczeniem Dobry Bóg nam je ukazał, jak Ojciec dał przeczuć swym dzieciom ich chwalebną przyszłość, z upodobaniem rozważając mające im przypaść bogactwa…” (Rps A 20v, 21r).
Z perspektywy czasu i dogłębnego poznania tajemnicy trynitarnej Miłości miłosiernej, święta Teresa znalazła klucz do interpretacji życia swego ojca. Zauważmy, że w jej pismach wyżej cytowanych pojawia się słowo “chwała”. Jest to słowo podsumowujące tę rodzinną historię, niewątpliwie unikatową w powszechnej historii świętości chrześcijańskiej.
Zelia i Ludwik Martin, Korespondencja rodzinna 1863-1885, Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 2007
karmel.pl
************************************************************************************************************
11 lipca
Święty Benedykt z Nursji, opat, patron Europy
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Olgę Mądrą, księżnę, świętego Piusa I, papieża i męczennika |
Benedykt z Nursji należy do najgłośniejszych postaci w Kościele łacińskim. Wsławił się niezwykle mądrą i wyważoną regułą, która stała się podstawą dla bardzo wielu późniejszych rodzin zakonnych na Zachodzie. Przez założony przez siebie zakon Benedykt przyczynił się nie tylko do pogłębienia życia religijnego w Kościele, ale i szeroko rozumianej kultury. Jego synowie duchowi zasłużyli się najwięcej dla pozyskania Chrystusowi ludów germańskich. Te racje skłoniły Pawła VI do tego, by w 1964 r. wyróżnić św. Benedykta zaszczytnym tytułem głównego patrona Europy. Chociaż św. Benedykt zajmuje w dziejach Kościoła katolickiego poczesne miejsce, udokumentowane wiadomości o nim są nikłe. Podstawowym źródłem jest dzieło św. Grzegorza I Wielkiego, papieża, przedtem mnicha benedyktyńskiego, który żył w czasach bliskich św. Benedykta. Niestety, Dialogi św. Grzegorza nie miały na celu podania biografii, ile raczej opis życia Benedykta; stąd mało w nich danych historycznych, a wiele wątków wręcz legendarnych. Ojciec Benedykta był właścicielem ziemskiej posiadłości w Nursji. Benedykt urodził się ok. roku 480 wraz ze swoją bliźniaczą siostrą, św. Scholastyką. Pierwsze nauki pobierał w rodzinnym miasteczku. Na dalsze studia udał się do Rzymu. Nie pozostał tu długo. Opuścił Wieczne Miasto, gdyż chciał oddać się Panu Bogu na wyłączną służbę jako asceta. Udał się ok. 60 km na wschód w kierunku Tivoli i osiadł w przysiółku Enfide (dzisiaj Affile) przy kościele świętych Piotra i Pawła u stóp wzgórz Prenestini. Z niewiadomych bliżej przyczyn opuścił jednak i to miejsce i przeniósł się do Subiaco. Znalazł tu nie tylko ciszę, ale również dogodną grotę, gdzie mógł zamieszkać i oddać się wyłącznie kontemplacji. Z rąk jakiegoś mnicha przyjął też habit. Obrana przez niego grota zapewniała mu zupełny spokój. Przebywał tam przez trzy lata. Miejscowi górale, wypasający kozy, zaopatrywali go w konieczną żywność. Z czasem zaczęli przyłączać się do Benedykta uczniowie. Pod jego kierunkiem utworzono 12 małych klasztorów po 12 uczniów każdy. Na czele każdego z nich Benedykt postawił przełożonych, od siebie bezpośrednio zależnych. Tak więc z pustelnika przeobraził się w cenobitę, czyli w ascetę zamieszkującego pustynię wraz z innymi. Nie znamy przyczyn, dlaczego Benedykt opuścił również i to miejsce. Św. Grzegorz wymienia niechęć miejscowego duchowieństwa. Benedykt zabrał ze sobą najgorliwszych i najbardziej oddanych uczniów i przeniósł się z nimi na Monte Cassino do ruin dawnej fortecy rzymskiej. Benedykt rozpoczął budowę nowego klasztoru od wyburzenia pogańskiej świątyni Jowisza i Apollina. Mieszkańcy miasteczka, leżącego u stóp góry, przychodzili tutaj dla składania ofiar. Był to rok 525 lub 529. W tym czasie na Wschodzie cesarz Justynianin I Wielki zamykał ostatnią pogańską szkołę filozoficzną w Atenach. Kiedy stanął już klasztor i kościół, a mury nowej placówki zaczęły się zapełniać adeptami, Benedykt postanowił ułożyć regułę. Miał już sporo doświadczenia. Długie lata rządów na Monte Cassino pozwoliły w praktyce wypróbować przepisy. Roztropny prawodawca zmieniał je i stale doskonalił. Tak więc reguła benedyktyńska przeszła okres długiej próby i doświadczeń. Wprawdzie jej oryginał zaginął, spłonął bowiem w roku 896 w czasie pożaru klasztoru w Teano, jednakże zachowało się wiele jej odpisów. Zasadniczą cechą Reguły św. Benedykta jest umiar. Nie jest ona tak surowa jak reguły św. Kolumbana, Kasjana czy prawodawców rodzin mniszych Wschodu. Nie preferuje studiów jak reguła Kasjodora. We wszystkim: w modlitwie, uczynkach pokutnych, w pracy i w spoczynku, w posiłku i piciu zaleca umiar: “złoty środek”. Celem zasadniczym, jaki Założyciel wytyczył swoim synom duchowym, jest służba Boża. Całe życie mnicha, jego wszystkie chwile i czynności winny zmierzać do tego, by głosiły chwałę Stworzyciela. Dewizą Patriarchy było: Ora et labora – módl się i pracuj. Ze szczególną pieczołowitością strzegł kultu liturgicznego, co pozostało do dni obecnych pięknym dziedzictwem jego zakonu. Poważną część dnia zakonnika przeznaczył na lectio divina – czytanie Pisma Świętego. Wprowadził do zakonu profesję – prawem zagwarantowaną przynależność do zakonu oraz stabilność miejsca, czyli zobowiązanie mnichów do pozostawania w jednym klasztorze aż do śmierci. Reguła św. Benedykta stała się podstawą dla wielu innych. Sława Benedykta rozchodziła się szeroko. Powiększać ją miały cuda, o których wspomina św. Grzegorz. Miał m.in. przepowiedzieć najazd Longobardów. Ich wódz po śmierci Benedykta faktycznie najechał Monte Cassino; benedyktyni byli zmuszeni opuścić klasztor i ratować się ucieczką do Rzymu (587). Benedykt miał założyć także opactwo w Terracina, a zdaniem niektórych również w Rzymie (opactwo św. Pankracego przy Lateranie). Benedykt zmarł 21 marca 547 r. w kilka tygodni po śmierci swojej siostry, św. Scholastyki, założycielki żeńskiej gałęzi benedyktynów. Pochowano ich razem we wspólnym grobie na Monte Cassino. Kiedy Longobardowie zniszczyli klasztor (587), mnisi benedyktyńscy z Francji ze czcią przenieśli relikwie św. Scholastyki i św. Benedykta do Francji. Śmiertelne szczątki św. Scholastyki umieścili w klasztorze w Le Mans, a św. Benedykta – we Fleur. Tam są do dnia obecnego. W latach późniejszych część relikwii obu świętych oddano opactwu na Monte Cassino. Na pamiątkę przeniesienia relikwii św. Benedykta w dniu 11 lipca 673 r. do Fleur zakon obchodzi w liturgii pamiątkę “przeniesienia relikwii”. Na ten właśnie dzień Paweł VI ustanowił doroczne święto św. Benedykta. Zaraz po śmierci Benedykt odbierał od swoich duchowych synów cześć ołtarzy. Do jego grobu napływali liczni pielgrzymi. Sławę jego rozniosły Dialogi św. Grzegorza, w których jest mowa nawet o cudach, jakie Benedykt za życia działał. Rychło kult św. Benedykta stał się też własnością całego Kościoła. Ku czci Patriarchy ułożono mnóstwo hymnów, sekwencji i modlitw. Benedykt jest w naszych czasach czczony jako patron Opus Dei, jako patron pracujących, a nawet jako orędownik umierających. Pius XII ogłosił go patronem speleologów (1957) i architektów włoskich. Reguła św. Benedykta wywarła poważny wpływ na całe życie Europy Zachodniej. Dzieło św. Benedykta jest imponujące i niepowtarzalne. Benedyktyni przez długie wieki (wiek VI-XII) byli najpotężniejszą rodziną zakonną na świecie. Ich klasztory dochodziły do liczby kilku tysięcy, a liczba mnichów dochodziła do wielu dziesiątków tysięcy. Z modelu życia benedyktyńskiego wyrosły inne rodziny zakonne, m.in. benedyktynki (klauzurowe i czynne), cystersi, kameduli, oliwetanie, sylwestryni i trapiści. Zakony te wydały kilka tysięcy świętych i błogosławionych, dały Kościołowi ponad 20 papieży. Wśród świętych benedyktyńskich wypada wymienić: św. Grzegorza I Wielkiego (+ 604), doktora Kościoła; św. Augustyna z Canterbury, apostoła Anglii (+ 605); św. Bedę Czcigodnego, doktora Kościoła (+ 735); św. Bonifacego, apostoła Niemiec i głównego patrona tego kraju; św. Wojciecha – apostoła Czech, Węgier, Polski i Prus, męczennika (+ 997); św. Piotra Damiani, doktora Kościoła (+ 1072); św. Romualda, założyciela kamedułów (+ 1027); św. Jana Gwalberta (+ 1073), założyciela nowej gałęzi zakonnej; św. Anzelma, doktora Kościoła (+ 1109); św. Matyldę (+ 968); św. Hildegardę z Bingen, doktora Kościoła (+ 1179); św. Gertrudę Wielką (+ 1302). W Polsce najbardziej znanym opactwem benedyktyńskim jest Tyniec. Do Polski benedyktyni przybyli wraz ze św. Wojciechem (+ 997). Za czasów Bolesława Chrobrego założyli klasztor po kamedułach w Międzyrzeczu. Zamieszki, jakie po śmierci tego króla powstały, i nawrót pogaństwa, doprowadziły do upadku klasztoru. W XI wieku widzimy benedyktynów w Trzemesznie, w Łęczycy (Tum), w Gnieźnie, w Tyńcu, na Łysej Górze, w Czerwińsku, Płocku, Kruszwicy, w Krakowie, Sieciechowie, we Wrocławiu, Oleśnicy, Lubiniu i w Gdańsku. Obecnie istnieją ich opactwa w Tyńcu, Lubiniu koło Kościana oraz Biskupowie. W ikonografii św. Benedykt przedstawiany jest w habicie benedyktyńskim, w kukulli, z krzyżem w dłoni. Jego atrybutami są: anioł, bicz, hostia, kielich z wężem, księga, kruk z chlebem w dziobie, księga reguły w ręce, kubek, pastorał, pies, rozbity puchar, infuła u nóg z napisem “Ausculta fili” – “Synu, bądź posłuszny”, wiązka rózg. |
******************************
Św. Benedykt z Nursji – patron Europy
***
(…) Podkreśla jednak, że modlitwa jest przede wszystkim aktem słuchania, który ma się następnie przełożyć na konkretne działanie. „Pan oczekuje, że będziemy codziennie odpowiadać czynami na te Jego święte napomnienia”. Tym samym życie mnicha staje się owocną symbiozą działania i kontemplacji, „aby we wszystkim Bóg był uwielbiony” .
Drodzy bracia i siostry,
chciałbym dziś mówić o św. Benedykcie – założycielu zachodniego monastycyzmu, a także patronie mego pontyfikatu. Zacznę słowami św. Grzegorza Wielkiego, który pisze o św. Benedykcie: „Mąż Boży, który zabłysnął na tej ziemi wieloma cudami, w nie mniejszym stopniu zajaśniał wymową w wykładaniu swojej nauki” (Dial. II, 36). Słowa te wielki papież napisał w 592 roku; święty mnich zmarł zaledwie 50 lat wcześniej i żył jeszcze w pamięci ludzi, a zwłaszcza w kwitnącym zakonie, który założył. Święty Benedykt z Nursji swoim życiem i dziełem wywarł zasadniczy wpływ na rozwój cywilizacji i kultury europejskiej. Najważniejszym źródłem na temat jego życia jest druga księga Dialogów św. Grzegorza Wielkiego. Nie jest to biografia w klasycznym tego słowa znaczeniu. Zgodnie z ideami swego czasu chciał on ukazać na przykładzie konkretnego człowieka – właśnie św. Benedykta – szczyty kontemplacji, jakie może osiągnąć ten, kto zdaje się na Boga. Daje nam zatem wzór ludzkiego życia jako wspinania się na szczyty doskonałości. Św. Grzegorz Wielki mówi też w tej księdze Dialogów o licznych cudach, jakich dokonywał Święty i także tutaj pragnie nie tylko opowiedzieć o czymś dziwnym, lecz pokazać, jak Bóg, upominając, pomagając a nawet karząc, interweniuje w konkretnych sytuacjach życia człowieka. Chce ukazać, że Bóg nie jest daleką hipotezą, postawioną na początku świata, lecz jest obecny w życiu człowieka, każdego człowieka.
Tę perspektywę „biografa” wyjaśnić można także w świetle ogólnego kontekstu owych czasów: na przełomie V i VI wieku świat był wstrząsany strasznym kryzysem wartości i instytucji, wywołanym przez upadek Cesarstwa Rzymskiego, przez najazd nowych ludów i upadek obyczajów. Ukazując św. Benedykta jako „jasną gwiazdę”, Grzegorz chciał wskazać w tej wstrząsającej sytuacji, właśnie tu, w Rzymie, drogę wyjścia z „mrocznej nocy historii” (por. Jan Paweł II, Nauczanie, II/1, 1979, str. 1158).
Rzeczywiście, dzieło Świętego, a zwłaszcza jego Reguła, miały wnieść prawdziwy zaczyn duchowy, który odmienił w ciągu stuleci, przekraczając granice jego ojczyzny i jego czasów, oblicze Europy, wzbudzając po upadku jedności politycznej, jaką stworzyło Cesarstwo, nową jedność duchową i kulturową, jedność wiary chrześcijańskiej, podzielanej przez narody kontynentu. Tak narodziła się rzeczywistość, którą nazywamy „Europą”.
Św. Benedykt przyszedł na świat około 480 roku. Pochodził, tak mówi św. Grzegorz, „ex provincia Nursiae” – z regionu Nursji. Jego dobrze sytuowani rodzice wysłali go na studia do Rzymu. Nie zatrzymał się on jednak długo w Wiecznym Mieście. Jako w pełni wiarygodną przyczynę jego wyjazdu Grzegorz wymienia fakt, że młody Benedykt był pełen niesmaku dla stylu życia wielu swoich kolegów ze studiów, którzy żyli w sposób rozwiązły i nie chciał popełnić tych samych błędów, co oni. Chciał przypodobać się tylko Bogu; „soli Deo placere desiderans” (II Dial., Prol 1). I tak, jeszcze przed zakończeniem nauki, Benedykt opuścił Rzym i wybrał samotność w górach na wschód od miasta. Po pierwszym pobycie w wiosce Effide (dziś: Affile), gdzie przez jakiś czas przyłączył się do „zakonnej wspólnoty” mnichów, został pustelnikiem w niedalekim Subiaco. Mieszkał tam trzy lata w całkowitej samotności w grocie, która – począwszy od późnego średniowiecza – stanowi „serce” benedyktyńskiego klasztoru, nazwanego „Sacro Speco” [Święta Jaskinia]. Pobyt w Subiaco, czas samotności z Bogiem, był dla Benedykta okresem dojrzewania. Tu musiał znieść i przezwyciężyć trzy podstawowe pokusy każdej istoty ludzkiej: pokusę samopotwierdzania się i pragnienia umieszczenia siebie w centrum, pokusę zmysłów i w końcu pokusę gniewu i zemsty. Benedykt był bowiem przekonany, że dopiero przezwyciężywszy te pokusy, mógłby powiedzieć innym słowo przydatne w ich potrzebach. W ten sposób, uspokoiwszy swą duszę, gotów był panować w pełni nad popędami własnego ja i być tym samym twórcą panującego wokół siebie pokoju. Dopiero wtedy postanowił założyć swe pierwsze klasztory w dolinie Anio, w pobliżu Subiaco.
W roku 529 Benedykt opuścił Subiaco, by osiąść na Monte Cassino. Niektórzy wyjaśniali te przenosiny jako ucieczkę przed intrygami miejscowego kościelnego zawistnika. Ta próba wyjaśnienia okazała się jednak mało przekonująca, ponieważ to nie jego nagła śmierć skłoniła Benedykta do powrotu (II Dial. 8). W rzeczywistości podjął tę decyzję dlatego, że osiągnął nowy etap swej wewnętrznej dojrzałości i swego doświadczenia monastycznego. Według Grzegorza Wielkiego opuszczenie odizolowanej doliny Anio dla Monte Cassino – wzgórza, które dominuje nad rozległą okoliczną równiną i jest widoczne z daleka – nabiera symbolicznej wymowy: mnisze życie w ukryciu ma swoją rację bytu, ale klasztor ma także swój cel publiczny w życiu Kościoła i społeczeństwa, musi uczynić widoczną wiarę jako moc życia. Istotnie, gdy 21 marca 547 r. Benedykt zakończył swe ziemskie życie, swą Regułą i założoną przez siebie rodziną benedyktyńską pozostawił dziedzictwo, które przyniosło w minionych stuleciach i nadal przynosi owoce na całym świecie.
W całej drugiej księdze Dialogów Grzegorz opisuje nam, jak życie św. Benedykta zatopione było w atmosferze modlitwy, nośnym fundamencie jego istnienia. Bez modlitwy nie ma doświadczenia Boga. Jednakże duchowość Benedykta nie była życiem wewnętrznym oderwanym od rzeczywistości. Pośród niepokojów i zamętu swoich czasów żył on pod okiem Boga i właśnie dlatego nie utracił nigdy z pola widzenia obowiązków życia codziennego oraz człowieka z jego konkretnymi potrzebami. Widząc Boga, zrozumiał rzeczywistość człowieka i jego misję. W swej Regule nazywa on życie monastyczne „szkołą służby Pańskiej” (Prolog, 45) i żąda od swoich mnichów, aby „nic nie było ważniejsze od Służby Bożej [to jest od Oficjum Pańskiego czyli Liturgii Godzin] (43,3). Podkreśla jednak, że modlitwa jest przede wszystkim aktem słuchania (Prolog 9-11), który ma się następnie przełożyć na konkretne działanie. „Pan oczekuje, że będziemy codziennie odpowiadać czynami na te Jego święte napomnienia” (Prolog 35). Tym samym życie mnicha staje się owocną symbiozą działania i kontemplacji, „aby we wszystkim Bóg był uwielbiony” (57,9). W przeciwieństwie do łatwej i egocentrycznej samorealizacji, która jest dziś często wysławiana, pierwszorzędnym i niezbywalnym zadaniem ucznia św. Benedykta jest szczere poszukiwanie Boga (58,7) na wytyczonej przez pokornego i posłusznego Chrystusa (5,13) drodze do miłości, nad którą nie może niczego przedkładać (4,21; 72,11) i właśnie tak, służąc drugiemu, staje się mężem służby i pokoju. Ćwicząc się w posłuszeństwie, podejmowanym z wiary ożywionej miłością (5,2), mnich osiąga pokorę (5,1), której Reguła poświęca cały rozdział (7). W ten sposób człowiek staje się coraz bardziej podobny do Chrystusa i osiąga prawdziwą samorealizację jako stworzenie na obraz i podobieństwo Boga.
Posłuszeństwu ucznia powinna odpowiadać mądrość opata, który w klasztorze jest „zastępcą Chrystusa” (2,2; 63,13). Postać tę, zarysowaną przede wszystkim w drugim rozdziale Reguły, nacechowaną duchową urodą i wymagającym zaangażowaniem, można uważać za autoportret Benedykta, ponieważ – jak pisze Grzegorz Wielki – „święty nie mógł żadną miarą nauczać inaczej, jak żył” (Dialogi II, 36). Opat musi być zarazem czułym ojcem a także surowym nauczycielem (2,24), prawdziwym wychowawcą. Nieustępliwy wobec przywar, ma jednak przede wszystkim naśladować czułość Dobrego Pasterza (27,8), „ma raczej pomagać niż przewodzić” (64,8), „wszystko, co dobre i święte, okazywać raczej swoim postępowaniem niż słowami” i „własnym życiem uczyć Bożych przykazań” (2, 12). Aby być w stanie podejmować odpowiedzialne decyzje, opat musi także być tym, który „słucha rady braci” (3,2), „gdyż Pan często właśnie komuś młodszemu objawia to, co jest lepsze” (3,3). Polecenie to czyni zaskakująco nowoczesną Regułę spisaną niemal piętnaście wieków temu! Człowiek, na którym spoczywa odpowiedzialność publiczna, nawet w małym środowisku, musi być również zawsze człowiekiem umiejącym słuchać i wyciągającym naukę z tego, co usłyszy.
Benedykt określa Regułę jako „maleńką, pisaną dla początkujących” (73,8); w rzeczywistości jednak przynosi ona wskazania przydatne nie tylko mnichom, ale także tym wszystkim, którzy szukają przewodnika w swej drodze do Boga. Ze względu na swój umiar, na swoje człowieczeństwo i swoje trzeźwe rozeznanie między tym, co istotne a tym, co drugorzędne, mogła ona zachować do dzisiaj swoją oświecającą moc. Paweł VI, ogłaszając 24 października 1964 r. św. Benedykta Patronem Europy, uznawał w ten sposób cudowny wkład dzieła tego Świętego przez Regułę w tworzenie cywilizacji i kultury europejskiej. Dziś Europa, która wyszła właśnie ze stulecia głęboko zranionego przez dwie wojny światowe i po upadku wielkich ideologii, które okazały się tragicznymi utopiami, poszukuje własnej tożsamości. Dla stworzenia nowej i trwałej jedności istotne są niewątpliwie narzędzia polityczne, gospodarcze i prawne, ale trzeba również wzbudzić odnowę etyczną i duchową, czerpiącą z chrześcijańskich korzeni kontynentu, w przeciwnym razie nie sposób odbudować Europy. Bez tych życiodajnych soków człowiek pozostanie wystawiony na niebezpieczeństwo, że ulegnie prastarej pokusie zbawienia się samemu – utopii, która na różne sposoby przyniosła Europie XX wieku, jak to podkreślił papież Jan Paweł II, „bezprecedensowy regres w burzliwej historii ludzkości” (Nauczanie, XIII/1, 1990, str. 58). Poszukując prawdziwego postępu wsłuchajmy się także dziś w Regułę św. Benedykta jako światło na naszej drodze. Wielki mnich pozostaje prawdziwym nauczycielem, w którego szkole możemy nauczyć się sztuki życia prawdziwym humanizmem.
katecheza papieża Benedykta XVI z 9 kwietnia 2008/wiara.pl
************************************************************************************************************
10 lipca
Święty Antoni Peczerski, opat
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Jana Gwalberta, opata |
Jego pierwotne imię to Antypas. Pochodził z grodu Lubecz nad Dnieprem, leżącego na północ od Kijowa (obecnie miasto w obwodzie czernihowskim na Ukrainie, przy granicy z Białorusią). Urodził się w roku 963 (lub 983). Jako młody człowiek zapoznał się z życiem zakonnym na górze Athos. Tam złożył śluby zakonne i przyjął imię Antoni. Po powrocie na Ruś zajął pieczarę w pobliżu Kijowa, w której wiódł surowe życie pustelnika. Od tego miejsca otrzymał przydomek “Peczerski” (lub “Kijowsko-Peczerski”). Mnich stał się sławny w okolicy. Po pewnym czasie zaczęli gromadzić się wokół niego uczniowie. Z ich pomocą powiększył pieczarę i urządził w niej cerkiew. Wokół wydrążono groty-cele. Dał tym samym początek Ławrze Pieczerskiej (Peczorskiej), najsłynniejszemu klasztorowi na Rusi, zwanemu matką monasterów. Początkowo Antoni sam kierował życiem mnichów, które wypełniała praca, czuwanie i modlitwa; zakonnicy troszczyli się o wstrzemięźliwość, umartwiali swoje ciała. Kiedy życie wspólnoty było w miarę zorganizowane, mianował igumena, a sam usunął się do osobnej groty, której nie opuszczał przez 40 lat. Po radę przychodzili tam nie tylko mnisi, ale przybywała licznie także ludność ziem ruskich, prosząc o modlitwę, dzięki której chorzy odzyskiwali zdrowie. Za wstawiennictwem Antoniego działy się liczne cuda. Zmarł 10 lipca (lub 27 maja) 1073, mając prawdopodobnie 90 lat. Ruś widziała w nim ojca życia monastycznego, związanego z tradycją wschodnią. Ławra Peczerska była przez lata rozbudowywana i przez wieki trwało tu życie monastyczne. Obecnie mieści się w niej siedziba zwierzchnika Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego. Obiekt został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 1990 r., a po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości (1991 r.) gruntownie odnowiony i ponownie konsekrowany w 2000 r. |
************************************************************************************************************
9 lipca
Błogosławiony Fidelis Chojnacki,
zakonnik i męczennik
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Weronikę Giuliani, dziewicę, błogosławioną Joannę Scopelli, zakonnicę, świętych męczenników z Gorkum, świętego Hadriana III, papieża, błogosławionego Adriana Fortescue, męczennika |
Hieronim Chojnacki urodził się 1 listopada 1906 r. w Łodzi. Religijną formację otrzymał w domu rodzinnym, pogłębiając ją w łódzkiej parafii pw. Podwyższenia Krzyża Świętego. Po ukończeniu nauki w szkole średniej przez rok uczył się w szkole podchorążych. Po jej ukończeniu przez pewien czas nie mógł znaleźć pracy, po czym dzięki kontaktom rodzinnym uzyskał posadę jako urzędnik. Po roku przeniósł się do Warszawy, gdzie pracował na Poczcie Głównej. W Warszawie spotkał się ponownie ze starszym o dwa lata wujem, już wtedy kapłanem, ks. Stanisławem Sprusińskim. Pomagał mu w działalności w Akcji Katolickiej. Zaangażował się też w sprawę szerzenia abstynencji. Te wspólne działania zaowocowały decyzją o wstąpieniu do kapucynów. Najpierw na początku 1933 r. Hieronim wstąpił do Franciszkańskiego Zakonu Świeckich. Tu zetknął się z o. Anicetem Koplińskim – wielkim “jałmużnikiem”, “św. Franciszkiem Warszawy”. Mimo sprzeciwu rodziców Hieronim poprosił o przyjęcie do zakonu. 27 sierpnia 1933 r. zamieszkał w klasztorze w Nowym Mieście nad Pilicą, przyjmując habit i zakonne imię Fidelis. W trakcie studiów w Zakroczymiu nadal działał na rzecz abstynencji. Biegle znał niemiecki, francuski, włoski i angielski, a w nowicjacie nauczył się łaciny. Na początku 1937 r. zdał ostatnie egzaminy z filozofii z wynikiem celującym, po czym 28 sierpnia 1937 r. złożył śluby wieczyste i podjął naukę na studiach teologicznych prowadzących do kapłaństwa – w seminarium kapucyńskim w Lublinie. Gdy wybuchła II wojna światowa, Lublin znalazł się pod okupacją niemiecką. Dalsze losy seminarium i studiów były niepewne. 25 stycznia 1940 r. Niemcy aresztowali wszystkich kleryków i zakonników kapucyńskich w Lublinie. Uwięziono ich w więzieniu w Zamku Lubelskim. Fidelis ze spokojem znosił ciężkie warunki więzienne. 18 czerwca 1940 r. Fidelis został przeniesiony do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. Był to modelowy obóz o typowo pruskiej organizacji i dyscyplinie. Niemcy prowadzili go w taki sposób, by wykorzystać do końca wszelkie siły więźniów jak najmniejszym kosztem. Fidelis stracił tam właściwe sobie optymizm i pogodę ducha. W rezultacie fatalnych warunków egzystencji, braku odzieży, ciężkiej, wykańczającej pracy, i w szczególności nieludzkie traktowanie więźniów zmieniły go – ogarnął go pesymizm. Niebawem zapadł na zdrowiu. Po pół roku został wywieziony do obozu koncentracyjnego w Dachau, gdzie nadano mu numer 22473. Zimą 1942 r., przenosząc kocioł kawy, brat Fidelis poślizgnął się, przewrócił i oblał gorącym napojem. Za karę został brutalnie pobity przez blokowego. Coraz bardziej gasł fizycznie. Zachorował na zapalenie płuc. Latem 1942 r. został skierowany do obozowego “szpitala”, na blok inwalidów, z którego wielu żywych nie wychodziło. Zmarł 9 lipca 1942 r. Ciało o. Fidelisa zostało spalone w obozowym krematorium w Dachau, a prochy rozrzucone na okoliczne pola. Wraz z czterema innymi kapucynami został beatyfikowany w gronie 108 męczenników II wojny światowej przez papieża św. Jana Pawła II podczas Mszy sprawowanej 13 czerwca 1999 r. w Warszawie. |
*******************
Br. Fidelis Chojnacki, męczennik z Dachau. „Kto go znał w klasztorze i zobaczył w obozie, ten nie mógł go poznać”
Był tak słaby, że któregoś dnia przewrócił się, przenosząc kocioł pełen obozowej lury. Blokowy go za to brutalnie pobił. Tamta chwila złamała w nim ducha. Zamknął się, poddał. Żył, a jakby nie było w nim życia. Choć nie przestawał się modlić.
Był 9 lipca 1942 r. W obozie koncentracyjnym w Dachau umierał młody kapucyn, brat Fidelis Chojancki. Spędził tam dwa lata, podczas których doświadczył kulminacji mordu i terroru, jaką od 1941 r. fundowali więźniom Niemcy. Głód i choroby dziesiątkowały mężczyzn. Brat Fidelis zmarł z wycieńczenia. Miał 36 lat i nie doczekał święceń kapłańskich.
Br. Fidelis: powołanie
Hieronim – bo takie imię br. Fidelis otrzymał na chrzcie – na wstąpienie do zakonu zdecydował się dość późno. Powołanie, które rodziło się powoli, powoli też dojrzewało. Gdy w 1933 r. – miał wtedy 27 lat – oznajmił rodzicom, że zamierza wstąpić do kapucyńskiego klasztoru w Nowym Mieście nad Pilicą, spotkał się ze zdecydowanym sprzeciwem. Mimo to 27 sierpnia tegoż roku przekroczył próg zgromadzenia i rozpoczął nowicjat.
– Wystarczyła mi jedna chwila głębokiego namysłu – miał wyznać później, kiedy opowiadał o swojej decyzji.
Poliglota w habicie
Ci, którzy go znali, wspominali go jako człowieka o niezwykłej inteligencji, błyskotliwym umyśle i talencie do języków obcych. W krótkim czasie, jeszcze przed wstąpieniem do klasztoru, nauczył się biegle niemieckiego, francuskiego, włoskiego i angielskiego. A w czasie nowicjatu łaciny, której potrzebował do dalszych studiów.
Interesował się teologią duchowości, metodami pogłębiania własnego życia duchowego, ale też studiami duchowej drogi świętych Kościoła. Rok po wstąpieniu do zakonu, 28 sierpnia 1942 r., złożył pierwsze śluby zakonne i rozpoczął studia filozoficzne w klasztorze w Zakroczymiu. Od razu zaczął działać – założył Kółko Współpracy Intelektualnej Kleryków, opracowując jego statut i regulamin, założył też Kółko Abstynentów. Dlaczego akurat takie?
Br. Chojnacki: posługa na rzecz alkoholików
Mówił: „Alkohol – tyran królewskiego człowieczeństwa”. Był nie tylko autorem tej myśli, abstynentem, ale też mocno angażował się w promocję trzeźwego stylu życia i posługę wśród alkoholików. Jak to się zaczęło?
Wydaje się, że w ruch szerzenia abstynencji włączył się pod wypływem swojego – zaledwie dwa lata od siebie starszego – wuja, ks. Stanisława Sprusińskiego. Ich przyjaźń umocniła się w czasie pobytu Hieronima w Warszawie, gdzie przyjechał z rodzinnej Łodzi w 1929 r. i podjął pracę w państwowym przedsiębiorstwie Polska Poczta, Telegraf i Telefon przy Placu Napoleona.
Hieronim – łodzianin, kawaler, z rocznym epizodem nauki w szkole podchorążych – nie szukał w Warszawie ani kandydatki na żonę, ani możliwości dodatkowego zarobku. Pod wpływem wuja zaangażował się w działalność Akcji Katolickiej i kółek abstynenckich, nawiązał kontakt z Zakonem Braci Mniejszych Kapucynów i wstąpił do tzw. tercjarzy, czyli Franciszkańskiego Zakonu Świeckich.
Pomoc bezdomnym
W jego strukturach był odpowiedzialny za pomoc biednym, których w zubożałej Warszawie dwudziestolecia międzywojennego nie brakowało. Historycy podają, że w połowie lat 30. instytucje publiczne w stolicy opiekowały się blisko 20 tys. bezdomnych. Schroniska, których w Warszawie działało kilkanaście, to były kompleksy lichych baraków. Na samym Żoliborzu zajmowały aż 15 hektarów i mieszkało w nich ok. 4 tys. osób. Właśnie w tym czasie młody Chojnacki poznał franciszkanina, Niemca, o. Aniceta Koplińskiego, którego nazywano św. Franciszkiem Warszawy.
To wśród bezdomnych zobaczył, jak może skończyć człowiek uzależniony od alkoholu. Przez to nie tolerował picia w sytuacjach rodzinnych biesiad, gdy były związane z wydarzeniem religijnym. W grudniu 1932 r., gdy na Boże Narodzenie pojechał do rodzinnego domu w Łodzi, poprosił o zabranie alkoholu ze stołu. Gdy tata nie chciał ustąpić, zagroził, że nie usiądzie do wigilijnej wieczerzy. Wywiązała się sprzeczka, ale ostatecznie butelka została zabrana.
II wojna światowa: aresztowanie
Czas płynął i w cztery lata od wstąpienia do kapucynów przyszły ostatnie egzaminy, które zdał po mistrzowsku. W tym samym roku, 28 sierpnia, złożył śluby wieczyste i w seminarium kapucyńskim w klasztorze z kościołem pw. św. św. Piotra i Pawła w Lublinie zaczął studia teologiczne, które były bezpośrednim przygotowaniem do święceń kapłańskich. Przełożeni byli zadowoleni z jego formacji na tyle, że wkrótce został dziekanem w klasztorze.
Ale nie była mu pisana ani kariera naukowa, ani zakonna, ani też odprawienie choćby jednej mszy świętej… 1 września 1939 r. wybuchła wojna. Dla zakonnic, zakonników i osób duchownych szczególnie okrutna.
Panuje i u nas atmosfera bez jutra, coś co bardzo męczy, nie wiemy ani dnia, ani godziny. […] O normalnym życiu nie ma u nas mowy. Nigdy nie wiem, co będę robił. To dziwne, prawda? Ale też i męczące – pisał do swojego wuja w 1939 roku.
Lublin, w którym mieszkał, zajęli Niemcy. W styczniu 1940 r., w czasie pierwszej i najgorszej zimy okupacji, 15 kleryków i 8 zakonników kapucyńskich w Lublinie zostało aresztowanych. Wśród nich br. Fidelis. To była część Sonderaktion Lublin – represyjnej akcji wyniszczenia polskiej inteligencji.
Najpierw przetrzymywano go w więzieniu na Zamku Lubelskim, pięć miesięcy później trafił do obozu w Sachsenhausen. Tu w krótkim czasie stał się cieniem człowieka. Wycieńczony, głodzony, wciąż marznący i dręczony katorżniczą pracą podupadł na zdrowiu.
„Kto go znał w klasztorze i zobaczył w obozie, ten nie mógł go poznać. Opuściła go zaradność i energia życiowa. Nie można powiedzieć, żeby się załamał na duchu. Był zawsze spokojny, cichy, lubił się modlić” – wspominał o. Kajetan Ambrożkiewicz. Duch walczył, ale ciało nie dawało już rady. A to nie był koniec tortur.
Br. Fidelis w Dachau: podróż w jedną stronę…
Jeszcze w grudniu 1940 r., znów zimą, trafił do obozu koncentracyjnego w Dachau. Dostał pasiak i numer 22473. Był jednym z tysięcy polskich więźniów, duchownych, których niemiecka obsesja zabijania i unicestwiania zgromadziła na jednej powierzchni bawarskiego miasta położonego niedaleko Monachium.
Z postawnego mężczyzny stał się ledwo powłóczącym nogami starzcem. Był tak słaby, że któregoś dnia przewrócił się, przenosząc kocioł pełen gorącej, obozowej lury. Oparzenie nie zagroziło jego życiu, ale za źle wykonane zadanie i utratę płynu blokowy pobił go brutalnie, niemal do utraty przytomności. I tamta chwila złamała w nim ducha. Zamknął się, poddał, żył, a jakby nie było w nim życia. Choć nie przestawał się modlić.
Godził się na śmierć i Bogu składał w cichej ofierze wszystkie swoje sny i marzenia o pracy w przyszłości. Ukojenie spływało powoli na serce osłabione, z trudem wybijające ostatnie swe drgnienia na ziemi – wspominał jednej ze współwięźniów.
Ale ciało nie miało już siły. Latem 1942 r. z powodu zapalenia płuc trafił na blok 28. Był to obozowy szpital, z którego nikt już nie wracał…
Był „jakby dziwnie ukojony i uciszony w sobie, w oczach miał nawet pogodne błyski, ale były to już błyski nie z tego świata. Ucałował się z każdym z nas i pożegnał nas słowami godnymi syna św. Franciszka: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Do widzenia w niebie” – zapisał o. Kajetan Ambrożkiewicz.
Br. Fidelis Chojnacki zmarł 9 lipca. Jego ciało spalono w krematoryjnym piecu. Bóg przyjął jego męczeńską śmierć po krótkim życiu, z niedługim zakonnym stażem, bez wiekopomnych dokonań. Kościół ogłosił go błogosławionym wśród 108 polskich męczenników II wojny światowej.
Agnieszka Bugała – 07.07.21 – Aleteia.pl
********************
9 lipca
Św. Augustyna Zhao Rong
i 119 towarzyszy męczenników
Początki ewangelizacji Chin sięgają V w., ale misje europejskie w tym kraju rozwinęły się szczególnie w czasach nowożytnych, poczynając od XVI w. W ciągu minionych czterech stuleci Kościół katolicki w Chinach wzrastał nieprzerwanie, choć w niektórych okresach i regionach bywał prześladowany.
Za pierwszego męczennika uznawany jest o. Franciszek Fernández de Capillas, hiszpański dominikanin, umęczony w 1648 r., beatyfikowany w 1909 r. Wchodzi on w skład 120-osobowej grupy męczenników, której przewodzi Augustyn Zhao Rong, pierwszy chiński kapłan umęczony za wiarę.
Pozostali męczennicy to w części europejscy zakonnicy — członkowie zgromadzeń, którym Stolica Apostolska powierzyła prowadzenie misji w różnych regionach Chin (jezuici, franciszkanie, dominikanie, salezjanie i członkowie Paryskich Misji Zagranicznych) — a w części rodowici Chińczycy — biskupi, kapłani i świeccy, mężczyźni i kobiety.
Najmłodszy z nich miał zaledwie 9 lat. Augustyn Zhao Rong pochodził z prowincji Syczuan. W wieku 20 lat zaciągnął się do wojska i wchodził w skład oddziału, który eskortował do Pekinu grupę chrześcijańskich więźniów. Uderzyła go ich cierpliwość i odwaga. Ponownie zetknął się z chrześcijanami w prowincji Wuczuan, gdzie poznał uwięzionego o. Marcina Moye.
Przykład wiary i miłości tego kapłana oraz jego katecheza skłoniły Augustyna do przyjęcia chrześcijaństwa. Otrzymał chrzest z rąk o. Moye w wieku 30 lat. Przez następnych pięć lat przygotowywał się do kapłaństwa i przyjął święcenia w 1781 r. Przez wiele lat pełnił posługę kapłańską.
W okresie prześladowań wszczętych za panowania cesarza Jiaqinga został aresztowany, gdy udzielał sakramentów choremu. Uwięziony w Chengdu, został skazany na dotkliwą karę cielesną, choć miał już 69 lat. Otrzymał 60 uderzeń bambusowym kijem w kostki i 80 policzków zadanych skórzaną podeszwą. Zmarł w więzieniu kilka dni później, 27 stycznia 1815 r. Jest pierwszym kapłanem chińskim — męczennikiem.
Ewangelia na co dzień/Aleteia.pl
************************************************************************************************************
8 lipca
Święty Jan z Dukli, prezbiter
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Edgara Spokojnego, króla, świętego Eugeniusza III, papieża, świętego Kiliana, biskupa i męczennika, błogosławionego Piotra Eremite, zakonnika, świętych Akwila i Pryscyllę |
Wspomnienie św. Jana z Dukli zostało przeniesione na dzień 8 lipca po jego kanonizacji – wcześniej obchodzono je 3 października. Jan urodził się w Dukli około roku 1414. O jego rodzicach wiemy tylko tyle, że byli mieszczanami. Nie możemy także nic konkretnego powiedzieć o młodości Jana. Zapewne uczęszczał do miejscowej szkoły, potem udał się do Krakowa. Legenda głosi, że tam studiował, jednak brak źródeł historycznych, które potwierdzałyby ten fakt. Według miejscowej tradycji Jan miał już od młodości prowadzić życie pustelnicze w pobliskich lasach u stóp góry zwanej Cergową. Do dziś w odległości kilku kilometrów od Dukli znajduje się pustelnia i kościółek drewniany, wystawiony pod wezwaniem św. Jana z Dukli na miejscu, gdzie miał on samotnie prowadzić bogobojne życie. Nie znamy przyczyn, dla których Jan opuścił pustelnię i wstąpił do franciszkanów konwentualnych, zapewne w pobliskim Krośnie, w latach 1434-1440. Po nowicjacie i złożeniu profesji zakonnej odbył studia kanoniczne i został wyświęcony na kapłana. Musiały to być studia solidne, skoro Jan został od razu powołany na urząd kaznodziei. Urząd ten bowiem powierzano w klasztorach franciszkańskich kapłanom wyjątkowo uzdolnionym i wewnętrznie uformowanym. Tego wymagał w regule św. Franciszek, założyciel zakonu. Jan przez szereg lat piastował także obowiązki gwardiana, czyli przełożonego klasztoru: w Krośnie i we Lwowie. Wreszcie powierzono mu urząd kustosza kustodii, czyli całego okręgu lwowskiego. Po złożeniu tego urzędu ponownie zlecono mu urząd kaznodziei we Lwowie. W latach 1453-1454, na zaproszenie króla Kazimierza Jagiellończyka i biskupa krakowskiego, kardynała Zbigniewa Oleśnickiego, przebywał w Polsce św. Jan Kapistran, reformator franciszkańskiego życia zakonnego. Założył klasztory obserwantów, czyli franciszkanów reguły obostrzonej, w Krakowie (1453) i w Warszawie (1454). W roku 1461 obserwanci założyli również konwent we Lwowie. Od krakowskiego klasztoru pw. św. Bernardyna zaczęto powszechnie nazywać polskich obserwantów bernardynami. Jan z Dukli obserwował życie bernardynów i umacniał się ich gorliwością. Postanowił do nich wstąpić. Do roku 1517 franciszkanie konwentualni i obserwanci mieli wspólnego przełożonego generalnego. Jednak przejście z jednego zakonu do drugiego poczytywano zawsze za rodzaj dezercji. Istniały ponadto przepisy w zakonie obserwantów, utrudniające przyjęcie zakonników konwentualnych w obawie o zaniżenie karności i ducha zakonnego. Ojciec Jan musiał więc być dobrze znany, skoro przyjęto go bez wahania. Nadarzyła się zresztą ku temu okazja. Z Czech przybył prowincjał franciszkanów konwentualnych, któremu podlegał Jan. Poprosił prowincjała, by zezwolił mu wstąpić do obserwantów. Według relacji miejscowej tradycji prowincjał, sądząc, że Jan chce odwiedzić kogoś w konwencie obserwantów, chętnie się zgodził. Kiedy zaś spostrzegł swoją pomyłkę, nie mógł już zmusić o. Jana do powrotu. Było to prawdopodobnie w roku 1463. Chociaż o. Jan był wtedy już starszy, przeżył u obserwantów jeszcze 21 lat. Krótki czas przebywał w Poznaniu, by następnie powrócić do ukochanego Lwowa i tam spędzić resztę życia. Tu powierzono mu funkcję kaznodziei i spowiednika. Pod koniec życia miał utracić wzrok. Jako dorobek wielu lat pracy kaznodziejskiej zostawił zbiór kazań, które jednak zaginęły. Rozmiłowany w modlitwie, poświęcał na nią długie godziny. Dla dokładnego zapoznania się z konstytucjami nowego zakonu wczytywał się w nie pilnie, a gdy utracił wzrok, prosił, by odczytywał mu je kleryk, bo chciał się ich wyuczyć na pamięć. Do ślepoty dołączyła się ponadto choroba bezwładu nóg. Jan oddał Bogu ducha w konwencie lwowskim 29 września 1484 roku. Pochowano go w kościele klasztornym, w chórze zakonnym, za wielkim ołtarzem. Przekonanie o świętości kapłana było tak powszechne, że zaraz po jego śmierci wierni zaczęli gromadzić się w pobliżu jego grobu i modlić się do niego o łaski. W roku 1487 obserwanci wystarali się u papieża, Innocentego VIII, o zezwolenie na “podniesienie ciała”, co równało się pozwoleniu na oddawanie mu czci publicznej. Zezwolenie przywiózł ze sobą z Rzymu komisarz generała zakonu, o. Ludwik de la Torre, ale sam akt przeniesienia odbył się dopiero w roku 1521. Nowy grób umieszczono nad posadzką w prezbiterium po prawej stronie. W roku 1608 z racji budowy nowego kościoła wystawiono marmurowy sarkofag, przeniesiony w roku 1740 za wielki ołtarz. Do roku 1946 trumienka z relikwiami Jana znajdowała się we Lwowie, w latach 1946-1974 w kościele bernardynów w Rzeszowie, obecnie zaś jest w Dukli. Liczne łaski, otrzymywane za pośrednictwem sługi Bożego, ściągały do jego grobu nie tylko katolików, ale także prawosławnych i Ormian. Mnożyły się także wota dziękczynne. Kiedy w roku 1648 Lwów został ocalony w czasie oblężenia przez Bohdana Chmielnickiego, przypisywano to wstawiennictwu Jana z Dukli, gdyż gorąco modlono się do niego. Proces kanoniczny rozpoczął się w roku 1615. Prośbę o beatyfikację przesłał do Rzymu król Zygmunt III Waza i biskupi polscy, jak też wielu senatorów. Proces, wiele razy przerywany, został wreszcie ukończony szczęśliwie w roku 1731. Na podstawie nieprzerwanego kultu, jakim sługa Boży się cieszył, papież Klemens XII w roku 1733 ogłosił ojca Jana błogosławionym, wyznaczając na dzień jego święta 19 lipca. Termin ten, kilka razy przenoszony, reforma kalendarza liturgicznego w Polsce w roku 1974 ustaliła na 3 października. Po kanonizacji jednak przesunięto go na dzień 8 lipca. W roku 1739 na prośbę króla Augusta III Sasa, biskupów i kapituł katedralnych oraz magistratu lwowskiego papież Klemens XII ogłosił bł. Jana z Dukli patronem Korony oraz Litwy. Papież Benedykt XIV nadał odpust zupełny na doroczną uroczystość bł. Jana dla kościołów obserwantów w Polsce (1742). Już w roku 1754 król August III Sas wniósł prośbę do Rzymu o kanonizację bł. Jana z Dukli. Prośbę ponowił król Stanisław August Poniatowski w roku 1764, uczynił to również sejm polski. Niewola jednak przerwała zabiegi. Dopiero w roku 1957 Episkopat Polski wystąpił do Stolicy Świętej z ponowną prośbą. Kanonizacji dokonał w Krośnie papież św. Jan Paweł II podczas swojej wizyty w dniu 10 czerwca 1997 r. W ikonografii przedstawiany jest w habicie zakonnika, czasami jako niewidomy. Jego atrybutem są promienie światła. |
********************
O kulcie św. Jana z Dukli i nie tylko
***
Mieszkańcy Lwowa i jego okolic zaczęli otaczać kultem Jana z Dukli wkrótce po jego śmierci. Wzywano jego pomocy i wstawiennictwa w różnych potrzebach.
Znane są liczne przypadki uzdrowień za jego przyczyną. W 1615 roku abp lwowski Jan Próchnicki rozpoczął proces informacyjny Jana z Dukli. 21 stycznia 1733 roku papież Klemens XII ogłosił go błogosławionym, potwierdzając tym aktem kult błogosławionego zakonnika z Dukli. Na prośbę króla Polski Augusta III w 1739 roku Ojciec Święty ogłosił bł. Jana z Dukli patronem Korony i Litwy.
W 1947 roku rozpoczął się proces kanonizacyjny, który został zakończony w 1995 roku. Uroczystej kanonizacji bł. Jana z Dukli dokonał Ojciec Święty Jan Paweł II 10 czerwca 1997 roku. W uroczystości uczestniczyło około 600 tysięcy wiernych. Podczas kanonizacji Papież powiedział: „Jest św. Jan z Dukli patronem miasta Lwowa i całej lwowskiej ziemi. Dzięki kanonizacji będzie już na zawsze związany nie tylko z miastem, gdzie ta kanonizacja się odbywa – z Krosnem nad Wisłokiem, ale także z Przemyślem i archidiecezją przemyską”.
Po kanonizacji relikwie św. Jana z Dukli pielgrzymowały po parafiach archidiecezji przemyskiej. W Roku Jubileuszowym 2000 wraz z grupą misjonarzy bernardyńskich dotarły na Ukrainę. „Odwiedziły” 138 parafii rzymskokatolickich w diecezjach: żytomiersko-kijowskiej, lwowskiej i kamienieckopodolskiej. W 2001 roku po peregrynacji relikwie wróciły do lwowskiej katedry. Tu modlił się przed nimi za Kościół na Ukrainie Jan Paweł II podczas swojej pielgrzymki do tego kraju. Już wcześniej, w 1999 roku w czasie wizyty biskupów ukraińskich ad limina apostolorum, Ojciec Święty nazwał św. Jana z Dukli patronem Kościoła rzymskokatolickiego na Ukrainie.
Kult św. Jana z Dukli rozwija się też w różnych regionach Polski. W Częstochowie powstaje nowy zespół klasztorny i kościół pod jego wezwaniem. Ta nowa placówka franciszkańska ma przypominać o bogatych tradycjach bernardyńskich na polskiej ziemi, których początek jest związany z Krakowem, do którego w 1453 roku przybył włoski franciszkanin św. Jan Kapistran. W tym roku nasza prowincja bernardyńska będzie obchodziła pięćsetną rocznicę swojej obecności na naszych ziemiach. 8 lipca 2003 roku, we wspomnienie św. Jana z Dukli, od 1997 roku patrona parafii, w Częstochowie na Zawodziu zostanie odprawiona uroczysta Suma odpustowa w intencji wszystkich dobrodziejów – franciszkanów świeckich rejonu częstochowskiego. Początek nabożeństwa o godz. 18.00.
Przez Kurię Prowincjalną Ojców Bernardynów zostałem powołany na urząd prowincjalnego animatora kultu świętych i błogosławionych. Moim zadaniem jest gromadzenie informacji o przejawach kultu św. Franciszka z Asyżu, św. Antoniego z Padwy, św. Bernardyna ze Sieny, św. Jana z Dukli, bł. Władysława z Gielniowa, bł. Szymona z Lipnicy, bł. Anastazego Pankiewicza oraz Sługi Bożego Rafała z Proszowic. Zapraszam do współpracy, spisywania i przysyłania świadectw kultu wymienionych osób i modlitwy za ich wstawiennictwem.
Ważnym przejawem czci świętych i błogosławionych są różnego rodzaju przedmioty kultu, takie jak: figury, obrazy, ołtarze, kaplice, świątynie. Świadectwa i opisy form kultu świętych i błogosławionych z naszej prowincji zostaną wykorzystane w opracowaniu na temat żywotności życia zakonnego i wzoru świętości w obecnych czasach. Zebrane świadectwa zostaną opublikowane w przygotowywanej książce na ten temat.
***
Święty Jan z Dukli był XV-wiecznym pustelnikiem, franciszkaninem i bernardynem. Miał nawrócić na katolicyzm wielu schizmatyków. Słynął z niespotykanych wręcz zdolności kaznodziejskich. Jego niezwykle poruszające modlitwy i homilie miały zostać spisane, ale ów legendarny zbiór tekstów nie zachował się do naszych czasów. Święty jest szczególnie czczony we Lwowie, gdyż właśnie to miasto miał za sprawą swej cudownej interwencji uchronić, gdy oblegali je Kozacy pod wodzą Chmielnickiego.
o. Krystian Zdzisław Olszewski OFM/PD/wiara.pl
************************************************************************************************************
7 lipca
Błogosławiona
Maria Romero Meneses, zakonnica
Maria urodziła się 13 stycznia 1902 roku w Granadzie w Nikaragui. Była jedenastym z trzynaściorga rodzeństwa. Pierwsze lata dzieciństwa spędziła w pięknym domu, odizolowanym od ubogich przedmieść. Od ojca, Feliksa Romero Menesesa, który był ministrem rządu, a równocześnie człowiekiem wrażliwym na ludzką nędzę, Maria nauczyła się miłości do potrzebujących. Rodzice starali się zapewnić swoim dzieciom dostatnie życie i dobre wykształcenie. Liczyli na to, że córka wybierze drogę kariery. Ona jednak odkryła w sobie powołanie do życia zakonnego i w 1923 r. wstąpiła do zgromadzenia Córek Maryi Wspomożycielki, popularnie zwanych salezjankami. Po odbyciu nowicjatu złożyła czasowe śluby zakonne w San Salwador, a profesję wieczystą w Nikaragui. Pierwszą placówką, na której przyszło jej pracować, była szkoła żeńska w San Jose, w Kostaryce. Maria łączyła pracę wychowawczą w szkole z działalnością charytatywną. Idąc za przykładem św. Jana Bosko, zajmowała się biednymi i opuszczonymi dziewczętami w mieście i w okolicznych wioskach. Gromadziła je w oratorium, a do pomocy angażowała uczennice. Grupę tych pomocnic nazwała “małymi misjonarkami”. Razem z nimi modliła się i sprawowała opiekę nad ubogimi dziewczętami. Praca przynosiła wspaniałe owoce. Wkrótce Maria zrezygnowała z posady nauczycielki i poświęciła się katechizowaniu dzieci i dorosłych oraz opiece nad potrzebującymi. Założyła specjalną wioskę dla najuboższych rodzin, zapewniając każdej z nich własny dom. Siłę do pracy charytatywnej czerpała z nabożeństwa do Najświętszego Sakramentu i do Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych. W 1939 roku, gdy wybuchła II wojna światowa, wraz ze swymi siostrami otworzyła “małą misję”. Zachęcała je słowami: “Pójdziemy do domów, pomożemy je wyczyścić, wymyć, uporządkować. Zaniesiemy tam ubrania i coś do zjedzenia. Pamiętajmy jednak, że jeżeli zaniesiemy tym biednym tylko mleko i ubrania, a nie zaniesiemy im Jezusa – staną się jeszcze biedniejsi niż przedtem”. Dzięki jej staraniom w centrum San Jose został zbudowany kościół poświęcony Najświętszej Maryi Pannie. Z czasem powstało 36 oratoriów, w których zbierały się dziewczęta, dzieląc się z siostrami troskami i marzeniami. Pod kierunkiem s. Marii uczyły się katechizmu i otrzymywały pomoc materialną. W 1955 roku około sto rodzin otrzymywało regularnie pomoc, a ponad pięć tysięcy dzieci uczęszczało na katechezę. Widząc tłumy chorych i cierpiących, Maria poprosiła Matkę Bożą o łaskę cudownej wody: “Daj mi tę łaskę i uzdrów chorych biedaków także i tą wodą. Jest zbyt daleko, by pielgrzymować do Lourdes. Chorych na to nie stać”. Wtedy zaczęły się dokonywać cudowne uzdrowienia. Woda z kranu w jej domu cudownie leczyła potrzebujących. Biedacy przychodzili do s. Marii po “wodę Madonny”. Jednak za radą przełożonej, kierowana roztropnością, s. Maria zaprzestała jej rozdawania. Zmarła na zawał serca 7 lipca 1977 roku w Nikaragui. Rząd Kostaryki ogłosił ją honorową obywatelką swego kraju, a rada miasta San Jose jej imieniem nazwała jedną z ulic. Do grona błogosławionych zaliczył ją papież św. Jan Paweł II w dniu 14 kwietnia 2002 roku. Jak mówił wówczas: “Córka Maryi Wspomożycielki, potrafiła ukazywać oblicze Chrystusa, który daje się rozpoznać przy łamaniu chleba (…). Kochając Boga żarliwą miłością i bezgranicznie ufając w pomoc Maryi Panny, (…) była wzorową zakonnicą, apostołem i matką ubogich, którym okazywała szczególną troskę, nie wykluczając nikogo”. |
************************************************************************************************************
6 lipca
Błogosławiona
Maria Teresa Ledóchowska, dziewica i zakonnica
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Dominikę, dziewicę i męczennicę |
Wikipedia *** Maria Teresa urodziła się 29 kwietnia 1863 r. (w czasie powstania styczniowego) w Loosdorf w Austrii, dokąd jej rodzina wyemigrowała po powstaniu listopadowym. 21 grudnia 1873 r. została dopuszczona do pierwszej spowiedzi, a 12 maja 1874 r. do pierwszej Komunii świętej. Sakrament bierzmowania przyjęła w pałacu biskupim 15 lipca 1878 roku. Od najmłodszych lat wykazywała wybitne uzdolnienia literackie, muzyczne i aktorskie. Mając 5 lat napisała mały utwór dla domowników, a jako 9-letnia dziewczynka układała wiersze. Rodzina każdy dzień kończyła wspólnym pacierzem, a w niedzielę uczestniczyła we Mszy świętej. Matka – niezwykle czuła na niedolę bliźnich, bardzo towarzyska i pogodna – umiała wychować dzieci w karności i sumienności. Ojciec pogłębiał wiedzę dzieci, zapoznając je z historią malarstwa i sztuki, z historią Polski i ojczystą mową. W roku 1873 rodzice stracili po raz drugi majątek (pierwszy raz dziadek stracił go za udział w powstaniu listopadowym), na skutek bankructwa instytucji, której akcje wykupili. Ojciec sprzedał więc dobra w Loosdorf i wynajął mieszkanie w St. Polten. Tu dzieci uczęszczały do szkoły Pań Angielskich. Z tej okazji Maria Teresa zapoznała się z dziełem Marii Ward, założycielki tej instytucji. Dokumentem z tych lat jest świadectwo szkolne Marii Teresy Ledóchowskiej, wystawione w 1875 roku, gdy miała lat 12, na którym widnieją same oceny bardzo dobre. Wielkim przeżyciem dla niej była wiadomość o uwięzieniu w Ostrowie Wielkopolskim jej stryja, arcybiskupa Mieczysława Ledóchowskiego. Posłała do więzienia napisany przez siebie wiersz ku jego czci. W dwa lata potem witała go radośnie w Wiedniu (1875), gdy jako kardynał zatrzymał się tam w drodze do Rzymu. Pierwszą swoją książkę – Mein Polen – jemu właśnie zadedykowała. Było to sprawozdanie z podróży, jaką odbyła po Polsce ze swoim ojcem (1879). Miała wtedy zaledwie 16 lat. W 1883 r. Ledóchowscy przenieśli się z Austrii na stałe do Polski, do Lipnicy Murowanej koło Bochni (miejsce urodzenia św. Szymona z Lipnicy), gdzie ojciec wykupił mocno zaniedbany majątek. Powitali ich chlebem i solą burmistrz miasta i ludność w strojach krakowskich. Maria ucieszyła się z powrotu do Polski. Miała wtedy 20 lat. Rychło jednak zaznała, jakie są kłopoty w prowadzeniu gospodarstwa. W porze zimowej chętnie zwiedzała pobliski Kraków i brała udział w towarzyskich zebraniach i zabawach. Wyróżniała się urodą i inteligencją, dlatego rychło zdobyła sobie wzięcie. W zimie 1885 r. zachorowała na ospę i przez wiele tygodni leżała walcząc o życie. Choroba zostawiła ślady na jej twarzy. Organizm był osłabiony, bowiem sześć lat wcześniej Maria Teresa przebyła ciężki tyfus. Ta właśnie choroba uczyniła ją dojrzałą duchowo. Poznała marność tego życia i rozkoszy świata. Zrodziło się w niej postanowienie oddania się na służbę Panu Bogu, jeśli tylko dojdzie do zdrowia. Na ospę zachorował także jej ojciec i zaopatrzony sakramentami zmarł. Pochowany został w Lipnicy. Maria Teresa, sama osłabiona po ciężkiej chorobie, nie była zdolna do prowadzenia majątku. W wyniku starań rodziny, cesarz Franciszek Józef I mianował ją damą dworu wielkich książąt toskańskich – Marii i Ferdynanda IV, którzy po wygnaniu z Włoch rezydowali w zamku cesarskim w Salzburgu. Mimo życia na dworze, Maria Teresa prowadziła życie pełne wewnętrznego skupienia. W 1886 r. po raz pierwszy zetknęła się z zakonnicami, które przybyły na dwór arcyksiężnej po datki na misje. Wtedy po raz pierwszy spotkała się z ideą misyjną Kościoła. Jedną z owych sióstr była dawna dama tegoż dworu, hrabina Gelin. Właśnie w tym czasie kardynał Karol Marcial Lavigerie (+ 1892), arcybiskup Algieru, rozwijał ożywioną akcję na rzecz Afryki. Pewnego dnia Maria Teresa dostała do ręki broszurę kardynała, gdzie przeczytała słowa: “Komu Bóg dał talent pisarski, niechaj go użyje na korzyść tej sprawy, ponad którą nie ma świętszej”. To było dla niej światłem z nieba. Znalazła cel swojego życia. Postanowiła skończyć z pisaniem dramatów dworskich, a wszystkie swoje siły obrócić dla misji afrykańskiej. W tej sprawie napisała też do stryja, kardynała Ledóchowskiego, który pochwalił jej postanowienie. Jej pierwszym krokiem był dramat Zaida Murzynka, wystawiony w teatrze salzburskim i w innych miastach. Ponieważ obowiązki damy dworu zabierały jej zbyt wiele cennego czasu, zwolniła się z nich. Stanęła na czele komitetów antyniewolniczych. Te jednak rychło ją zwolniły, gdyż chciała, aby były to komitety katolickie. Opozycja zaś nalegała, by komitetom nadać charakter międzywyznaniowy. Maria zamieszkała w pokoiku przy domu starców u sióstr szarytek (1890). Zerwała stosunki towarzyskie i oddała się wyłącznie sprawie Afryki. Na własną rękę zaczęła wydawać Echo z Afryki (1890). Nawiązała kontakt korespondencyjny z misjonarzami. Wkrótce korespondencja wzrosła tak dalece, że musiała zaangażować sekretarkę i ekspedientkę. Jednak widząc, że dzieło się rozrasta, w roku 1893 w numerze wrześniowym Echa Afryki rzuciła apel o pomoc. Z pomocą jednego z ojców jezuitów opracowała statut Sodalicji św. Piotra Klawera. 29 kwietnia 1894 r., w swoje 31. urodziny, przedstawiła go na prywatnej audiencji Leonowi XIII do zatwierdzenia. Papież dzieło pochwalił i udzielił mu swojego błogosławieństwa. Siedzibą sodalicji były początkowo dwa pokoje przy kościele Świętej Trójcy w Salzburgu. Tam też założyła muzeum afrykańskie. Od roku 1892 Echo z Afryki wychodziło także w języku polskim. Administrację Maria Teresa umieściła przy klasztorze sióstr urszulanek, gdzie zakonnicą była wtedy jej młodsza siostra, Urszula (przyszła założycielka urszulanek szarych Serca Jezusa Konającego, kanonizowana w 2003 r. przez św. Jana Pawła II). W 1894 r. Maria Teresa miała już własną drukarnię. Jako napędową siłę dla maszyn drukarskich wykorzystywała wodę rzeki płynącej w majątku, który zakupiła w Salzburgu. Nową placówkę oddała pod opiekę Maryi Wspomożycielki. Echo z Afryki, a od 1911 roku także Murzynek, zaczęły wychodzić w 12 językach. Tu drukowano nadto broszury misyjne, kalendarze, odezwy itp., a potem katechizmy i książeczki religijne w językach Afryki. W roku 1921 utworzyła akcję Prasy afrykańskiej jako pomoc dla misjonarzy w Afryce. Chodziło o druk książek religijnych w językach tubylczych. 9 września 1896 r. Maria Teresa złożyła śluby zakonne na ręce kardynała Hellera, biskupa Salzburga. W 1897 r. kardynał zatwierdził konstytucję przez nią ułożoną dla nowego zgromadzenia zakonnego. Dzieło miało trzy stopnie: 1) członkowie zewnętrzni, wspomagający sodalicję; 2) zelatorzy uiszczający ofiary; 3) same zakonnice jako człon wewnętrzny i zasadniczy – prowadzący całe dzieło. W tym samym roku Maria Teresa założyła w Salzburgu drukarnię misyjną. W roku 1899 Święta Kongregacja Rozkrzewiania Wiary, na której czele stał kardynał Ledóchowski, wydała pismo pochwalne, a następnie przyjęła Sodalicję pod swoją bezpośrednią jurysdykcję. 10 czerwca 1904 r. św. Pius X osobnym breve pochwalił dzieło, a w roku 1910 Stolica Apostolska udzieliła mu definitywnej aprobaty. W roku 1904 Maria Ledóchowska przeniosła swoją stałą siedzibę do Rzymu. W cztery lata potem udała się osobiście do Polski, aby szerzyć tam ideę misyjną. Na wiadomość o powstaniu Polski niepodległej, Maria Teresa poleciła zatknąć polskie sztandary na domach swego zgromadzenia (1918). W roku 1920 wysłała zapomogę do Polski. Pod koniec jej życia Echo z Afryki miało ok. 100 000 egzemplarzy nakładu. W roku 1901 Maria Teresa założyła przy domu głównym Sodalicji w Rzymie międzynarodowy nowicjat. Także i biura Sodalicji były rozsiane niemal po wszystkich krajach Europy. Przy każdej filii założono muzeum Afryki. Nadto Maria wyjeżdżała do różnych miast z wykładami i odczytami o misjach w Afryce. Maria Teresa zmarła 6 lipca 1922 r. w obecności swoich duchowych córek. 10 lipca złożono jej ciało na głównym cmentarzu rzymskim przy bazylice św. Wawrzyńca. Proces beatyfikacyjny rozpoczęto w roku 1945. Paweł VI w świętym roku jubileuszowym, w niedzielę misyjną 19 października 1975 r., wyniósł ją do chwały ołtarzy. Ciało jej od roku 1934 znajduje się w domu generalnym Sodalicji. W czasie Soboru Watykańskiego II biskupi Afryki licznie nawiedzali grób tej, która całe swoje życie i wszystkie swoje siły poświęciła dla ich ojczystej ziemi. W nagrodę za bezgraniczne oddanie się sprawom Afryki Maria Teresa zdobyła zaszczytny przydomek Matki Afryki. Jest patronką dzieł misyjnych w Polsce. W ikonografii bł. Maria Teresa przedstawiana jest w habicie Sodalicji św. Piotra Klawera, czasami z murzyńskimi dziećmi. |
*********************
Ledóchowscy – dom pełen świętych
Siedmioro dzieci, z których jedno Kościół ogłosił świętą, drugie błogosławioną, trzecie służyło Bogu w zakonie jezuitów. Jakich potrzeba warunków, by wychować świętych?
Jakiego trzeba domu, by z dzieci wyrosły: Maria Teresa – założycielka Stowarzyszenia Sióstr Misyjnych św. Piotra Klawera, Urszula – założycielka Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, Włodzimierz – generał jezuitów w latach 1914-1942, bliski współpracownik papieży Benedykta XV, Piusa XI oraz Piusa XII, i Ernestyna – siostra zakonna? Jacy muszą być rodzice, którym z siedmiorga aż czworo Pan Bóg wzywa do wyłącznej pracy i służby?
Z rozsądku, który… zaowocował miłością
Hrabia Antoni Ledóchowski był 39-letnim wdowcem, a Józefina, szwajcarska hrabianka z rycerskiego rodu Salis-Zizers, 30-letnią, samotną przyjaciółką jego zmarłej żony. Troje dzieci z pierwszego małżeństwa potrzebowało matki i hrabia zdecydował się zaproponować małżeństwo Józefinie. To nie była płomienna miłość od pierwszego wejrzenia, raczej świadomy wybór osoby, z którą da się spędzić życie. Mimo małżeństwa zawartego z rozsądku, w krótkim czasie przekonali się, że wartości, które wyznają, sprawy, które są dla nich ważne, fundamenty, na których chcą budować życie – mają takie same. Przeżyli razem 23 lata. Rozłączyła ich śmierć Antoniego w 1885 r., gdy po zarażeniu ospą nie udało się go uratować. Józefina przeżyła męża o 24 lata. Oboje są pochowani w Lipnicy, w kościele p.w. św. Leonarda.
Rodzina Ledóchowskich mieszkała najpierw w Loosdorf, 80 km na zachód od Wiednia. W 1870 r. z powodu złego ulokowania kapitału stracili wszystko, oprócz domu i ogrodu. Nie było ich stać na dotychczasowy adres. Przeprowadzili się do czynszowej kamienicy w St. Pölten. Było im ciężko, ale nie poddali się. Po latach Józefina podkreślała, że finansowy krach był próbą, która ich małżeństwo wzmocniła. Żyli bardzo skromnie. Odrobili finansową stratę dopiero 11 lat później i podjęli decyzję o przeprowadzce. W 1883 r. zamieszkali w Lipnicy Murowanej, niedaleko Bochni. Przeprowadzili się z Austrii na tereny Polski, pod zabór austriacki, ponieważ Antoni tęsknił za ojczyzną. I choć Polski nie było na mapie Europy, chciał być bliżej miejsc drogich swojemu sercu. Ten praktycznie wyrażany patriotyzm był jednym z najważniejszych – obok formacji religijnej – elementów w wychowaniu dzieci.
Znoje rodzicielstwa
A dzieci mieli siedmioro. Każde przyjmowali z wdzięcznością, choć w zapiskach Józefiny nie brakuje obaw przed kolejnymi ciążami. „Jest nas dwanaścioro w domu, oby Bóg raczył nas w tej liczbie zostawić – ani mniej, ani więcej” – notowała. Miłość do dzieci i troska o ich wychowanie były najważniejszymi zadaniami rodziców. Nie brakowało też przeżyć trudnych: dwoje z dzieci, Józefina i Stanisław – zmarło tuż po narodzinach. „Choć uwielbiałam Boga, który przecież kieruje wszystkim dla naszego dobra, to jednak serce pękało mi z bólu” – pisała po pogrzebie obolała matka.
Wychowanie w domu Ledóchowskich polegało na nieustannej współpracy z Bogiem z jednej strony i stawianiem wymagań wobec dzieci – z drugiej. Córka Franciszka zapisała: „Wychowanie nasze było poważne, roztropne, raczej surowe, choć pełne miłości. Spaliśmy na twardych posłaniach, pod głową mieliśmy małą, cienką poduszkę z włosia. Nie pozwolono nam na kaprysy w jedzeniu. Od dzieciństwa uczono nas odwagi, wstydem było rozczulać się nad sobą”. Edukowano szeroko i starannie. Oprócz codziennych szkolnych obowiązków, jeszcze w Austrii, Antoni zabierał dzieci na wystawy malarskie, do teatru i uczył je rysunku.
Rodzice przykładem modlitwy
Józefina chodziła na mszę św. prawie codziennie. Bardzo dbała o to, aby rodzina regularnie modliła się przy posiłkach i przed snem. W ciągu dnia spotykano się na wspólnej modlitwie Anioł Pański. Dzieci często widziały ojca klęczącego wieczorem przy łóżku. Przez całe życie Józefina modliła się taką formułą: „Niech dobry Bóg pozwoli, żebyśmy razem z moim kochanym mężem mogli doprowadzić, aby nasze dzieci otrzymały gruntowne religijne podstawy”. Znając życiorysy siedmiorga ich dzieci można uznać, że Bóg jej modlitw wysłuchał…
Agnieszka Bugała – 06.07.21/Aleteia.pl
*****************************
Duch misyjny w życiu bł. Marii Teresy Ledóchowskiej (1863-1922)
Dla Pana Boga
Chcę uczynić coś wielkiego dla Pana Boga – takimi słowami Maria Teresa wypowiedziała w wieku 21 lat od dawna noszone w sercu pragnienie. Wcześniej, w dzieciństwie, była to chęć poznania języków, tajników muzyki, malarstwa, pisarstwa, botaniki i astronomii.
W domu Ledóchowskich panowała prawdziwie religijna atmosfera. Oboje rodzice – Józefina i Antoni – nie tylko przekazali dzieciom wiedzę religijną, ale sami dali im wspaniały przykład życia według zasad wiary. Dzień mojej matki zaczynał się od pójścia na Mszę św., gdy tylko dopisywało zdrowie i pogoda – tak wspominała Maria Teresa. Józefina także odwiedzała i otaczała opieką chorych, zanosiła ubogim jałmużnę. Ojciec zaś miał swój klęcznik i dzieci codziennie widziały go modlącego się, a na jego biurku zawsze stał obraz Matki Bożej Częstochowskiej.
To czego najbardziej potrzebuję dla mojej pracy, to wsparcie modlitwą
Po raz pierwszy o misjach Maria Teresa usłyszała od Franciszkanek Misjonarek Maryi, które odwiedziły dwór książęcy w Salzburgu, gdzie była damą dworu. Z wielkim zaciekawieniem słuchała ich opowiadań o wielkiej nędzy Afrykanów. Wówczas w jej sercu coś drgnęło, choć nie wiedziała jeszcze, co może dla nich uczynić. Dopiero słowa kard. Karola Lavigerie, francuskiego misjonarza prowadzącego krucjatę przeciw niewolnictwu w Afryce, uświadomiły jej powołanie życiowe. Z uwagą przeczytała jego wezwanie: Kobiety katolickie Europy! Jeśli Bóg dał wam zdolności pisarskie, oddajcie je w służbie tej sprawie. Żadna inna nie jest bardziej święta niż ta. W Axenstein udało się jej osobiście spotkać z kard. Lavigerie, który powiedział do niej: Niech pani powie swoim znajomym w Austrii i w Polsce, że to, czego najbardziej potrzebuję dla mojej pracy, to wsparcie modlitwą, proszę módlcie się za mnie, módlcie się bardzo.
Maria Teresa miała wtedy 25 lat. W jednej chwili zrozumiała, że wszystkie jej zdolności mają służyć nowemu celowi: uświadamianiu ludzi o prawdziwej sytuacji Afrykańczyków i wskazywaniu sposobów uwalniania ich z niewolnictwa poprzez wspieranie misji afrykańskich.
Nie ja wybrałam sobie to powołanie
Maria Teresa opuściła więc stanowisko damy dworu, wynajęła mały pokój przy klasztorze sióstr szarytek w Salzburgu i zajęła się wyłącznie działalnością na rzecz uwolnienia niewolników i wspierania misji afrykańskich. Bóg dając jej tak wiele talentów, przygotowywał ją do czegoś wielkiego. Odnosząc się do słów Pisma Świętego: Nie wyście mnie wybrali, ale Ja was wybrałem, tak oto napisała o swoim powołaniu: Na pewno nie ja sama wybrałam sobie to powołanie. Ja, która do 23 roku życia nie byłam w najmniejszym stopniu zainteresowana misjami i nie rozumiałam ich potrzeby. Bardziej mi były znane nazwiska najsłynniejszych aktorów i aktorek czy wyszukanych krawców niż nazwiska misjonarzy afrykańskich (Konferencja misyjna – 2 II 1898).
Zdolności na służbę misjom
Pierwszym utworem, jaki napisała, był dramat o czarnej niewolnicy zatytułowany „Zaida, dziewczę murzyńskie”. Potem zaczęła redagować czasopismo misyjne „Echo z Afryki”, w którym przedstawiała pracę i problemy misjonarzy na Czarnym Lądzie. Pomyślała również o dzieciach i zaczęła dla nich wydawać „Murzynka”. Inne jej periodyki to „Katolicka Propaganda Misyjna” i „Kalendarz św. Piotra Klawera”. Podpisywała się pseudonimem Aleksander Halka.
Oprócz pracy pisarskiej Maria Teresa organizowała kongresy i konferencje poświęcone walce z niewolnictwem, które odbywały się w różnych krajach Europy. Przemawiała na nich w języku polskim, niemieckim, francuskim i włoskim. Problemy Afryki znała z tysięcy listów, które otrzymywała od misjonarzy i na które sama odpisywała. W ich imieniu prosiła o ofiary na różnorodne potrzeby. Pozyskiwała w ten sposób wielu dobroczyńców misji. Wkrótce zrozumiała, że dzieło, które rozpoczęła, musi mieć stałe oparcie, stąd założyła Sodalicję św. Piotra Klawera, która w krótkim czasie została zatwierdzona przez papieża Leona XIII (1894). Koło Salzburga zakupiła dom, który nazwała „Maria Sorg” (Maryja pomaga). Tak o tym napisała: Wyznaję od razu, że przez to spełnia się życzenie, które od dawna nosiłam w sercu. Tam też założyła własną drukarnię, gdzie drukowała czasopisma misyjne oraz książki w językach krajów afrykańskich.
Animacja misyjna
Maria Teresa nie tylko apostołowała słowem i drukiem, ale podejmowała wciąż nowe dzieła. Powstało Towarzystwo Przeciwniewolnicze, wykup dziecka murzyńskiego z niewoli, kształcenie seminarzysty, Związek Mszalny na rzecz misji, Chleb św. Antoniego dla Afryki, Liga Dzieci dla Afryki. Organizowała również liczne krucjaty modlitewne, spotkania dobroczynne, podczas których sprzedawano wyroby afrykańskie, a nawet wystawiano sztuki teatralne o tematyce misyjnej.
Potrafiła tak zorganizować współpracę misyjną, że każdy miał możliwość udziału w niej. Utworzyła grupę Zelatorów Klaweriańskich, którzy deklarowali się systematycznie wspierać modlitwą i ofiarą dzieła prowadzone przez Sodalicję św. Piotra Klawera. Kolejną grupę osób bardziej zaangażowanych w niesienie pomocy misjom stanowili Eksterniści, którzy poprzez przyrzeczenia wspierania misji stanowili drugi człon zgromadzenia. To im Maria Teresa powierzała prowadzenie biur misyjnych w różnych miastach krajów europejskich.
Na stronie tytułowej swojego programu umieściła tylko jedno słowo: Animacja. Poprzez aktywność w słowie i piśmie poznała afrykańskie misje i nauczyła, jak je kochać. A zgromadzenie zakonne przez nią założone Nie jest instytucją podejmującą zbiórki pieniężne, ale Stowarzyszeniem zajmującym się animacją misyjną. Ma ono na celu wzbudzać u dorosłych, studiującej młodzieży oraz wśród dzieci miłość i entuzjazm dla Misji(…) Moim życiowym zadaniem, jak również zgromadzenia, do którego należę, jest coraz bardziej rozpowszechniać zainteresowanie misjami i zakorzeniać go we wszystkich sercach” (Konferencje. misyjne 1913)
Duch misyjny i żywa wiara
Cechą charakterystyczną duchowości Mari Teresy był duch misyjny, który rozwijał się w niej stopniowo. Źródłem jej apostolatu misyjnego była żywa wiara wyniesiona z domu rodzinnego. Pod wpływem wiary rozpoznała znaki czasu i odkryła swoje powołanie misyjne.
Wymiar chrystologiczny
Kiedy mówimy o duchowości misyjnej, to akcent spoczywa na Chrystusie. Tak było w przypadku bł. Marii Teresy Ledóchowskiej, która w centrum duchowości stawiała Osobę Chrystusa Odkupiciela – w jego Tajemnicy Paschalnej. Słowo Jezusa z krzyża Pragnę odczytała jako pragnienie zbawienia dusz. Stąd za myśl charakterystyczną dla swoich duchowych córek obrała słowa Dionizego Areopagity: Z rzeczy boskich najbardziej boską jest współpraca nad zbawieniem dusz. Jej duchowość misyjną charakteryzuje uległość Duchowi Świętemu i naśladowanie Chrystusa w życiu, modlitwie, umartwieniu i apostolacie.
Wymiar maryjny
W konferencjach skierowanych do sióstr i współpracowników Maria Teresa często wskazywała na ścisły związek pomiędzy Maryją, Matką Jezusa Odkupiciela, i dziełem misyjnym. Całe życie Maryi jest świadectwem gorliwości i troski o zbawienie świata. Po wniebowstąpieniu Pana Jezusa podtrzymywała wiarę Apostołów: Kto lepiej od Maryi mógł radzić Apostołom jak powinni prowadzić w duchu Jezusa powierzoną im misję ewangelizacji świata? Chrystus powiedział: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu (Mk 16,15). To była Jego ostatnia wola, Jego ostatnie polecenie. A Maryja pozostała tu na ziemi i nieustannie powtarza to polecenie, dodając: Wszystko co wam powie, to czyńcie (Konferencja maryjna 1912). Matce Bożej Dobrej Rady powierzyła założony przez siebie Instytut.
Wymiar kontemplacyjny
Istotnym fundamentem duchowości misyjnej jest modlitwa i kontemplacja. W modlitwie Maria Teresa szukała światła i umocnienia do swoich codziennych zadań, nie zastępowała modlitwy działalnością. Jej dzieła wypływały z głębokiego doświadczenia Boga. W sercu jej apostolatu misyjnego była miłość do Boga i człowieka, zwłaszcza tego cierpiącego z powodu niewolnictwa. Miłość uczyniła drogą do Boga i bliźniego. Karmiła się słowem Bożym i Eucharystią, o czym pisała w swoich pismach.
Uniwersalizm
Maria Teresa w swojej działalności dla misji miała świadomość, że Instytut, jako prawdziwe dzieło apostolskie, jest powszechny, tak jak nim jest Kościół. Była głęboko przekonana, że każdy kto otrzymał chrzest i dar wiary, jest zobowiązany do niesienia pomocy, by także inni otrzymali te dary. Swoim zaangażowaniem w dzieło misyjne Kościoła wyprzedziła myśl Soboru Watykańskiego II wyrażoną słowami: Cały Kościół jest misyjny i dzieło ewangelizacji jest podstawowym zadaniem Ludu Bożego, święty Sobór wzywa wszystkich, aby mając żywą świadomość własnej odpowiedzialności za rozszerzanie Ewangelii, podjęli swoją cząstkę w dziele misyjnym (Dekret o działalności misyjnej Kościoła, 35).
Patronka Dzieła Współpracy Misyjnej Kościoła w Polsce
Maria Teresa Ledóchowska krótko po beatyfikacji, która odbyła się w Niedzielę Misyjną, 19 października 1975 r. w Rzymie, na prośbę biskupów polskich, została ogłoszona Patronką Dzieła Współpracy Misyjnej Kościoła w Polsce (20 stycznia 1976 r.). Wpatrujemy się w jej postać i wzór całkowitego oddania się Bogu oraz poświęcenia wszystkiego najważniejszemu zadaniu Kościoła – zbawianiu dusz. Biskupi żywili nadzieję, że ten fakt wzbudzi na nowo ducha misyjnego w naszym kraju i zaangażowanie apostolskie na rzecz misji.
Maria Teresa została nazwana Matką Afryki, chociaż jej stopa nigdy nie stanęła na tym kontynencie. Jej obraz często można zobaczyć w kaplicach i kościołach w wielu krajach Afryki i modlących się przed nim ludzi. Już ukochane dzieci poznają ją podczas katechezy.
Misje „Ad gentes” czy nowa ewangelizacja
Papież Jan Paweł II w encyklice Redemptoris Missio wprowadził wyrażenie „misja do narodów”, które wyraźnie odnosi się do głoszenia słowa Bożego ludom i wspólnotom, które jeszcze nie wierzą w Chrystusa, i do zakładania Kościoła pośród nich. Takie ludy i wspólnoty jeszcze istnieją. Misje ad gentes i nowa ewangelizacja to sprawa dwóch odmiennych sytuacji, wymagających różnych akcentów i podejść; zatem należy rozróżnić działalność misyjną i nową ewangelizację (por. Kościół Misyjny s. 31)
Co dziś chce nam powiedzieć bł. Maria Teresa Ledóchowska? Za życia mówiła: Czytajcie znaki czasu i według tego podejmujcie odpowiednie dzieła. Charyzmat Zgromadzenia Sióstr Klawerianek, który pozostawiła i w który wpisuje się animacja misyjna, ukierunkowywał i nadal jest skierowany w pierwszym rzędzie do ludów, które jeszcze nie znają i nie wierzą w Chrystusa. Dziś mamy o wiele większe możliwości niesienia Ewangelii słowem i świadectwem do wszystkich ludzi i do wszystkich narodów.
Zapał świętości
Błogosławiona Maria Teresa z pewnością powiedziałaby do nas to samo, co zwykła mówić na różnych konferencjach: Kochajcie misje, módlcie się za misje, czytajcie o misjach, ofiarujcie im coś od czasu do czasu i bądźcie wierni zobowiązaniom podjętym wobec misji. Jest to pięć pragnień serca, którymi dzieliła się z dziećmi, młodzieżą i dorosłymi.
Maria Teresa szła drogą świętości i tutaj należy szukać źródła skuteczności jej działań na rzecz misji. Jej duchowość misyjna doprowadziła ją do świętości. Samo odnawianie metod działalności na rzecz misji nie wystarczy. Trzeba wzbudzić nowy „zapał świętości” wśród misjonarzy i w całej wspólnocie chrześcijańskiej, szczególnie wśród tych, którzy są najbliższymi współpracownikami misjonarzy (por. RM 91). Do pięciu pragnień serca bł. Maria Teresa dołożyłaby, prawdopodobnie, szóste pragnienie: bądźcie święci.
s. Bożena Najbar, klawerianka/Papieskie Dzieło Rozkrzewiania Wiary
************************************************************************************************************
5 lipca
Święta Maria Goretti, dziewica i męczennica
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Antoniego Marię Zaccaria, prezbitera i zakonnika, świętego Atanazego z góry Athos, opata |
zdjęcie z okładki: Święta Maria Goretti. Nauczycielka przebaczania o. Dominik Buszta CP, Marek Paweł Tomaszewski *** Maria urodziła się w Corinaldo koło Ankony 16 października 1890 r. Pochodziła z ubogiej wiejskiej rodziny. Jako sześcioletnie dziecko otrzymała sakrament bierzmowania z rąk kardynała Juliusza Boschi (1896), a 29 maja 1902 r. przystąpiła do Pierwszej Komunii św. Kiedy miała 10 lat, umarł jej ojciec. Marysia pocieszała mamę: “Odwagi, mamusiu! Bóg nas nie opuści!” Pobożne dziewczę brało często różaniec do rąk, modląc się o spokój duszy ojca. Maria pomagała matce i opiekowała się rodzeństwem. Dom Gorettich zajmowała także rodzina Serenellich – ojciec z synem. Chłopiec Aleksander Serenelli miał 18 lat, kiedy zapłonął ku Marii przewrotną żądzą. Zaczął ją też coraz mocniej napastować, grożąc jej nawet śmiercią. Dziewczę umiało się zawsze skutecznie uwolnić od napastnika, ratując się ucieczką i omijając go. Nie mówiła jednak o tym nikomu w rodzinie, by nie pogłębiać przepaści niechęci Serenellich do Gorettich. 5 lipca 1902 r. rodzina Gorettich i Serenellich była zajęta zbieraniem bobu. Maria została w domu i obserwowała pracowników. Zauważył ją Aleksander. Pod pretekstem, że musi wyjść na chwilę, udał się do domu i siłą wciągnął dziewczę do kuchni, która była przy drzwiach. Usiłował ją zmusić do grzechu. Kiedy zaś Maria stawiła mu gwałtowny opór, rozjuszony wyrostek chwycił nóż i zaczął nim atakować dziewczynę. Szczegóły te podał sam morderca przed sądem. Powracająca z pracy rodzina znalazła Marię już w stanie agonii. Natychmiast odwieziono ją do szpitala, gdzie zaopatrzona świętymi Sakramentami zmarła 6 lipca. Przed śmiercią darowała winę swojemu zabójcy. Lekarze stwierdzili, że miała na ciele 14 ran. Zbrodnią poruszona była cała okolica. Dziewczę miało królewski pogrzeb. Wzięło w nim udział wiele tysięcy ludzi, setki kapłanów i biskup. Z balkonów i z okien na białą trumienkę padał deszcz róż i innych kwiatów. Zaczęto ją nazywać “świętą Agnieszką XX wieku”. Dzięki staraniom pasjonistów w 1935 r. rozpoczął się proces kanoniczny Marii Goretti. 27 kwietnia 1947 roku Pius XII zaliczył ją uroczyście w poczet błogosławionych, a 24 czerwca 1950 r. tenże papież zaliczył ją do chwały świętych. Zarówno w beatyfikacji, jak i w kanonizacji własnej córki miała szczęście uczestniczyć matka. W uroczystościach brał także udział zabójca – Aleksander Serenelli, który w czasie 27-letniego pobytu w więzieniu przeżył całkowite nawrócenie. Nie miał wątpliwości, że wiarę zawdzięczał wstawiennictwu Marii. Po wyjściu z więzienia przeprosił matkę Marii, wyznał swoją winę przed cała parafią, a po pewnym czasie został tercjarzem franciszkańskim. Do końca życia pracował jako ogrodnik u kapucynów w Macerata, gdzie zmarł w 1970 r. Duchową przemianę zabójcy opisał Jean du Parc w książce, która w Polsce została wydana pod tytułem “Niebo nad moczarami”. Św. Maria Goretti jest patronką młodzieży, dziewcząt, dziewic i bielanek. Jej relikwie spoczywają w kościele Matki Bożej Łaskawej w Nettuno. Jej grób nawiedził św. Jan Paweł II w pierwszym roku swojego pontyfikatu (1 września 1979 r.). W stulecie śmierci Marii Goretti ten sam papież skierował do biskupa diecezji Albano, Agostino Valliniego, specjalny list. |
***********
Św. Maria Goretti. Dziewczynka, która uczy ekstremalnego przebaczania
Karolina Berka Aleteia.pl
Przed śmiercią 11-letnia Maria powiedziała o swoim zabójcy, który zadał jej 14 ciosów nożem: „Przebaczam mu i chcę, żeby był ze mną w raju”…
Śmierć pięknej Marii Goretii
Środkowa Italia w lipcu to miejsce spalone słońcem. Mieszkańcy Rzymu uciekają do letnich kurortów, żeby złapać oddech. Jeszcze trudniej znieść upadł sześćdziesiąt kilometrów dalej, na bagiennych terenach Pól Pontyjskich.
Jednak dwie rodziny pracują ciężko w polu. W Ferriere di Conca to czas zbiorów bobu. Marietta spogląda przez okno domu – matka prosiła ją, aby dziś została w cieniu. Lekki podmuch wiatru rozwiewa firanki. Wtedy jej sylwetkę w oknie zauważa Aleksander i prosi o chwilę przerwy, starając się o pretekst do samotnego spotkania z Marią. Falujące loki, wielkie czarne oczy, delikatność i ta nieśmiałość, gdy spuszcza wzrok i odchodzi do matki, gdy tylko spotka ją na korytarzu ich domostwa.
Assunta postawiła na kuchennym stole ciężki kosz pełen bobu. Zaraz przygotuje posiłek, tylko odpocznie chwilę po tym upalnym dniu. „Gdzie jest Marietta? Mam nadzieję, że nie wychodziła dziś z domu” – wzrok matki pada na podłogę, gdzie dostrzega krople krwi. Już po chwili trzyma w ramionach swoją 11-letnią córkę, ranioną nożem na całym ciele.
Alessandro Serenelli: historia nawrócenia
Jeszcze przed śmiercią Maria wyznała kapelanowi szpitala: „Przebaczam mu i chcę, żeby był ze mną w raju”.
20-letni Alessandro Serenelli został skazany na 30 lat więzienia. Po latach opowiada swój sen:
(…) widziałem przed sobą ogród. W pewnym zakątku pełnym białych kwiatów zobaczyłem Mariettinę przepięknie ubraną w białe, długie szaty. Zrywała lilie, dawała mi je mówiąc: „Weź!”. Uśmiechała się przy tym do mnie jak anioł. A ja na ten uśmiech, na ten gest pełen życzliwości przyklęknąłem i błagałem o przebaczenie za to moje okrutne przestępstwo i przyjmowałem te lilie, jedna po drugiej, aż miałem pełne naręcze. Lecz spostrzegłem zaraz, że te lilie w mych rękach przemieniają się w płomienie. Marietta uśmiechnęła się po raz drugi i zniknęła.
Maria, anioł i opiekunka, jak określa ją Aleksander, dzięki wstawiennictwu z nieba wyjednała mu dar nawrócenia i pokoju serca. Po wyjściu z więzienia mężczyzna został tercjarzem franciszkańskim i pracował jako ogrodnik w klasztorze kapucynów. W duchowym testamencie odnalezionym w jego celi potwierdza się głęboka przemiana, jaka dokonała się w zabójcy Marietty, kiedy otrzymał przebaczenie.
Maria Goretti – święta przebaczenia
Kim była dziewczyna, która tak szybko sięgnęła po palmę męczeństwa? Urodzona w 1890 r. w ubogiej włoskiej rodzinie, wychowywała się razem z siedmiorgiem rodzeństwa. Po przeprowadzce z powodu poszukiwania zarobku Goretti dzielili dom z rodziną Sernellich. Kiedy Maria miała 10 lat, zmarł jej ojciec. Mieszkając w małej miejscowości, pomagała przy pracach w domu i gospodarstwie. Dwa lata później została zamordowana przez swojego sąsiada, który zadał jej 14 ciosów nożem.
Przesłanie życia Marii Goretti podkreślił papież Franciszek w liście do biskupów diecezji, które obrały ją za swoją patronkę, określając ją „świętą przebaczenia”:
Przebaczenie staje się najbardziej ewidentnym wyrazem miłości miłosiernej, a dla nas chrześcijan jest nakazem, od którego nie możemy się uchylać. Jakże trudne wydaje się nieraz przebaczanie! A przecież przebaczanie jest narzędziem złożonym w nasze słabe ręce, abyśmy mogli osiągnąć spokój serca.
********************************
Św. Maria Goretti – wzór przebaczenia, które nawraca
Marię Goretti jako świętą przebaczenia przypomniał Papież w liście do biskupów dwóch podrzymskich diecezji, które czczą ją jako swoją patronkę. W miejscowości Le Ferriere w diecezji Latina-Terracina-Sezze-Priverno ta niespełna 12-letnia dziewczynka została 5 lipca 1902 r. ciężko zraniona nożem przez młodego sąsiada, który usiłował ją zgwałcić. Następnego dnia zmarła w Nettuno w sąsiedniej diecezji Albano i tam przechowywane jest jej ciało.
W obecnym Roku Jubileuszowym Miłosierdzia oba Kościoły lokalne przygotowują się na przypadające 6 lipca wspomnienie liturgiczne św. Marii Goretti diecezjalnymi pielgrzymkami do miejsca jej męczeństwa. W sobotę 25 czerwca nocna pielgrzymka piesza udała się tam z Borgo Piave w diecezji Latina, a w następną sobotę 2 lipca podobna wyruszy z sanktuarium z w Nettuno w diecezji Albano, gdzie spoczywają jej relikwie.
W liście do biskupów Latiny Mariana Crociaty i Albano Marcella Semeraro Franciszek przypomina, że rodzina św. Marii Goretti z powodu biedy i w poszukiwaniu pracy zmuszona była opuścić rodzinne Corinaldo koło Ancony. Osiedliła się na malarycznych Błotach Pontyjskich na wybrzeżu tyrreńskim pod Rzymem. „Łzy towarzyszyły wczoraj, tak jak dramatycznie również dzisiaj, rodzinom i ludom na ich drogach mających przeróżne przyczyny, w tym też ubóstwo – pisze Ojciec Święty. – To sprawia, że ta dziewczynka jest nam jeszcze bliższa. Jej rodzina przeżywała z godnością tę sytuację. Matka zajmowała się pracą, a ona sama troszczyła się o rodzeństwo i dom”.
Papież podkreśla, że przyszła święta, śmiertelnie zraniona, nie dbała o siebie samą, ale myślała o zbawieniu swego mordercy, ostrzegając go, że grozi mu piekło. „Znamy też jej słowa przebaczenia dla niego – czytamy w liście. – Na łożu śmierci powiedziała kapelanowi szpitala w Nettuno: «Przebaczam mu i chcę, żeby był ze mną w raju»”. Franciszek przytacza słowa ze swej bulli „Misericordiae Vultus” o Roku Miłosierdzia: „Przebaczenie staje się najbardziej ewidentnym wyrazem miłości miłosiernej, a dla nas chrześcijan jest nakazem, od którego nie możemy się uchylać. Jakże trudne wydaje się nieraz przebaczanie! A przecież przebaczanie jest narzędziem złożonym w nasze słabe ręce, abyśmy mogli osiągnąć spokój serca” (9).
Ojciec Święty zwraca uwagę, że właśnie wielkoduszne przebaczenie, z którym Maria Goretti zmarła w pokoju ducha, dało początek drodze szczerego nawrócenia jej zabójcy. Zachęca diecezjan Latiny i Albano pielgrzymujących w tych dniach do miejsc, które upamiętniają jej męczeństwo, by stawali się świadkami przebaczenia. Cytuje tu raz jeszcze swą bullę „Misericordiae Vultus”: „Nadszedł znowu dla Kościoła czas, aby z radością głosić przebaczenie. To jest czas powrotu do tego, co istotne, aby poczuć odpowiedzialność za słabości i trudności naszych braci. Przebaczenie to siła, która budzi do nowego życia i dodaje odwagi, aby patrzeć w przyszłość z nadzieją” (10).
RV / Watykan / KAI
********************************
Męczennica ziemi i anioł w niebie
Archiwum autora
***
Ze śmiercią kończy się zwykle pamięć o człowieku. U Marii Goretti było odwrotnie – napisał przed wielu laty ks. dr Stanisław Jezierski. – Okrutna jej śmierć rozsławiła jej imię, wywołała podziw, uwielbienie. Wszyscy mówili, pisali o niej jako o bohaterce. Mnożyły się oznaki czci wobec niej. Stała się istotą pociągającą duchowo, przewodniczką wielu chłopców i dziewcząt, rozdawała łaski, pomoce duchowe, rozsiewała radość”.
Początki opinii świętości
Męczeństwo tej 12-latki z włoskich Błot Pontyjskich, które nastąpiło w dniach 5-6 lipca 1902 r., szybko stawało się coraz bardziej znane w całej Italii. Sama Maria przez coraz większą liczbę ludzi uważana była za prawdziwie świętą orędowniczkę. Minęły zaledwie 2 lata od dnia narodzin dziewczynki dla nieba, gdy przy ołtarzu w sanktuarium Matki Bożej Łaskawej w Nettuno postawiono dużą figurę przedstawiającą jej postać.
W 1910 r. życiem Marii zainteresował się papież – św. Pius X. Za jego zgodą 26 stycznia 1929 r., w obecności mamy Assunty i zaprzyjaźnionej rodziny Cimarellich, na cmentarzu w Nettuno dokonano ekshumacji ciała małej bohaterki. W lipcu tego samego roku jej doczesne szczątki umieszczono w sanktuarium w Nettuno, powierzonym Ojcom Pasjonistom.
Gdy mama Assunta wybierała się w podróż do Nettuno na tę okazję, córka ukazała się jej we śnie i powiedziała: „Mamo! Przed wyjazdem każ odprawić Mszę św., abyś była wolna od nieprzyjemności w czasie jazdy”. Rzeczywiście, zaistniały nieprzyjemności: podczas drogi zderzyły się 2 autobusy, a w jednym z nich byli mama Marii i inni pielgrzymi z Corinaldo – im nic się nie stało, podczas gdy liczni z podróżujących drugim pojazdem odnieśli poważne obrażenia.
Proces beatyfikacyjny
Ojcowie pasjoniści z Nettuno z wielką energią i gorliwością rozpoczęli starania o beatyfikację Marii Goretti. Proces beatyfikacyjny został oficjalnie zainaugurowany przez Świętą Kongregację 1 czerwca 1938 r. Nie było łatwo do tego doprowadzić… Wielu bowiem miało poważne wątpliwości, czy za świętego męczennika można uznać osobę, która nie poniosła śmierci bezpośrednio w obronie wiary, lecz oddała życie w konfrontacji z zagrożeniem dla osobistej moralności. Tym bardziej że sprawa dotyczyła dziecka nie mającego nawet 12 lat. Liczni teologowie i hierarchowie Kościoła dyskutowali na ten temat, zeznawało wielu świadków. Wśród nich był także Alessandro Serenelli – zabójca Marii, nawrócony w cudowny sposób przez swą ofiarę. Właśnie jego zeznania oraz fakt nadzwyczajnej przemiany jego życia najbardziej przyczyniły się do pomyślnego rozwoju procesu, wbrew początkowym – słusznym ze swej strony – wątpliwościom kardynałów, biskupów i teologów.
Beatyfikacja i kanonizacja
Uroczystości beatyfikacyjne odbyły się 27 kwietnia 1947 r., 2 lata po kanonicznym zatwierdzeniu męczeństwa. W dniu tym na placu przed Bazyliką św. Piotra zgromadziła się ogromna liczba pielgrzymów z całych Włoch i z innych krajów, którzy pragnęli uczcić małą męczenniczkę. Obecna była także jej mama – Assunta wraz z rodzeństwem dziewczynki, która dostępowała chwały ołtarzy. Gdy tylko mama ukazała się obok Ojca Świętego, tłum zaczął wołać: „Viva la Mamma!” – Niech żyje Mama! Tylko sam Pan Bóg wie, jak wielka radość zapanowała w sercu pokornej, ubogiej staruszki, której ogromne matczyne cierpienie ukoronowane zostało wywyższeniem jej córki…
Pius XII wraz z kardynałami i biskupami wzniósł po raz pierwszy publiczną modlitwę liturgiczną Kościoła powszechnego do nowej błogosławionej: „Beata Maria, ora pro nobis!” – Błogosławiona Mario, módl się za nami!
Dzień później, 28 kwietnia, Ojciec Święty na audiencji przyjął rodzinę Gorettich wraz z liczną młodzieżą włoską. Wygłosił wówczas piękne, płomienne przemówienie. Powiedział m.in.: „Dzień wczorajszy stał się naprawdę Waszym świętem, Waszym dniem. (…) Stał się świętem młodych, (…) dniem szlachetnych, pobożnych, tych wszystkich, dla których wiara katolicka jest rzeczywistością, bezcennym skarbem, najlepszym dobrem. (…) Dzień ten stał się także świętem rodziny chrześcijańskiej. (…) Maria jest dojrzałym owocem ogniska domowego, gdzie dzieci są wychowywane w bojaźni Bożej, w posłuszeństwie wobec rodziców, w miłości do prawdy, w skromności i nieskazitelności, gdzie dzieci od dzieciństwa przyzwyczajają się (…) być gotowymi do pomocy w domu, w gospodarstwie (…). Agnieszka…, Alojzy Gonzaga…, Maria Goretti… – wobec żądz osób bezwstydnych nie byli nieświadomymi, nieczułymi, lecz byli mocnego ducha. Byli mężni tą siłą nadprzyrodzoną, której nasienie przyjęli wszyscy chrześcijanie w czasie chrztu, a która poprzez stałe i pilne wychowywanie, przy czułej współpracy rodziców i dzieci, przynosi stokrotne owoce cnót i dobra. Taką była Maria Goretti! (…)”.
24 czerwca 1950 r. ten sam papież Pius XII ogłosił bł. Marię Goretti świętą. W dniu kanonizacji, w której podobnie jak w beatyfikacji wzięła udział matka św. Marii, papież wypowiedział aktualne także dzisiaj słowa: „Życie tego prostego dziewczęcia (…) godne jest nie tylko nieba, ale też godne, aby z podziwem i czcią spojrzeli na nie ludzie nam współcześni. Niech uczą się ojcowie i matki, jak starannie w prawości, świętości i męstwie należy wychowywać powierzone im przez Boga dzieci; jak kształtować je według zasad religii katolickiej, aby gdy staną kiedyś wobec próby, potrafiły z Bożą pomocą wyjść z niej zwycięskie, nietknięte i nieskażone. Niechaj uczą się wesołe dzieci, niech uczy się odważna młodzież, że nie wolno haniebnie ulegać urokom zwodniczych wad, złudnym i krótkotrwałym przyjemnościom, ale raczej, choćby w trudach i wyrzeczeniu, wytrwale zmierzać ku doskonałości chrześcijańskiego życia”.
Wspomnienie dowolne św. Marii Goretti przypada 5 lipca.
Marek Paweł Tomaszewski/Niedziela Ogólnopolska
************************************************************************************************************
4 lipca
Błogosławiony Piotr Jerzy Frassati, tercjarz
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Elżbietę Portugalską, królowę błogosławioną Marię od Ukrzyżowanego (Curcio), zakonnicę |
Piotr Jerzy przyszedł na świat 6 kwietnia 1901 roku w Turynie. Wychowywał się w zamożnym domu razem z młodszą o półtora roku siostrą Lucianą (która jeszcze za życia brata wyszła za mąż za polskiego dyplomatę, Jana Gawrońskiego). Jego ojciec, Alfredo Frassati, był założycielem i właścicielem dziennika La Stampa, senatorem, przez pewien czas także ambasadorem Włoch w Niemczech. Matka, Adelaide Ametis Frassati, była malarką. Swoje wychowanie religijne Piotr Jerzy zawdzięczał przede wszystkim wychowawcom, nauczycielom i spowiednikom, ponieważ rodzice byli raczej obojętni wobec wiary. Tymczasem dla niego wiara bardzo szybko stała się wartością podstawową. Czasami wywoływało to bolesne nieporozumienia rodzinne, które starał się znosić – tak jak wszelkie życiowe niepowodzenia – pogodnie. Już jako uczeń Piotr Jerzy należał do wielu szkolnych stowarzyszeń religijnych, m.in. do Sodalicji Mariańskiej, do Koła Różańcowego, Apostolstwa Modlitwy, Stowarzyszenia Najświętszego Sakramentu. Codziennie uczestniczył we Mszy świętej i przyjmował Komunię świętą. W 1919 roku rozpoczął studia na wydziale inżynierii górniczej na politechnice w Turynie. 28 maja 1922 r. – myśląc o apostolstwie wśród górników – został tercjarzem Zakonu Dominikańskiego i przyjął imię Girolamo (czyli Hieronim – na cześć Savonaroli). Uczestniczył również z entuzjazmem w działalności różnych ruchów katolickich. Akcja Katolicka była dla niego prawdziwą szkołą formacji chrześcijańskiej i polem dla apostolatu. Miłował Jezusa w braciach, zwłaszcza tych cierpiących, zepchniętych na margines i opuszczonych. Poświęcał się ubogim i potrzebującym. W jego życiu mocna wiara łączyła się w jedno z miłością. Był człowiekiem ascezy i modlitwy, w której osiągnął wysoki stopień doskonałości. Jego duchowość kształtowały zwłaszcza Listy św. Pawła Apostoła oraz dzieła św. Augustyna, św. Katarzyny ze Sieny i św. Tomasza z Akwinu, nieustanna – także nocna – adoracja Najświętszego Sakramentu, nabożeństwo do Matki Bożej i Słowo Boże. Warto wiedzieć, że w 1922 r. Piotr Jerzy Frassati odwiedził Polskę. Był w Gdańsku i Katowicach. Jako przyszły inżynier interesował się górnictwem i planował zwiedzić jedną z kopalni na Śląsku. Do zjazdu pod ziemię prawdopodobnie nie doszło, ponieważ miał problem z ważnością paszportu. Jego zaangażowanie społeczne i polityczne opierało się na zasadach wiary; był zdecydowanym przeciwnikiem rodzącego się wówczas faszyzmu. Z tego powodu nieraz zatrzymywała go policja. Zafascynowanie pięknem i sztuką, a zwłaszcza malarstwem, zamiłowanie do sportu i górskich wypraw ani zainteresowanie problemami społecznymi nie stanowiło dla niego przeszkody w stałym zjednoczeniu z Chrystusem. W tajemnicy przed najbliższymi opiekował się i spieszył z pomocą, tak duchową, jak i materialną, ubogim swojego miasta. Był znany i bardzo lubiany w dzielnicach, w których nie bywał nikt z jego bliskich. Umarł nagle, w wieku 24 lat, 4 lipca 1925 roku, krótko przed ukończeniem studiów, na skutek infekcji chorobą Heinego-Medina, którą zaraził się od podopiecznych. Pogrzeb Frassatiego ujawnił jego popularność w Turynie, zwłaszcza wśród ubogich. Opinia społeczna szybko uznała go – mimo młodego wieku – za świętego. Pod jego patronatem powstało wiele stowarzyszeń religijnych. Św. Jan Paweł II podczas Mszy świętej beatyfikacyjnej odprawionej na placu św. Piotra 20 maja 1990 r. wyniósł go na ołtarze, stawiając za wzór współczesnej młodzieży świata. |
************************************************************************************************************
3 lipca
Święty Tomasz Apostoł
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Leona II, papieża, świętego Rajmunda Gayrarda, prezbitera |
Teksty ewangeliczne w siedmiu miejscach poświęcają Tomaszowi Apostołowi łącznie 13 wierszy. Z innych ksiąg Pisma świętego, jedynie Dzieje Apostolskie wspominają o nim jeden raz. Tomasz, zwany także Didymos (tzn. bliźniak), należał do ścisłego grona Dwunastu Apostołów. Ewangelie wspominają go, kiedy jest gotów pójść z Jezusem na śmierć (J 11, 16); w Wieczerniku podczas Ostatniej Wieczerzy (J 14, 5); osiem dni po zmartwychwstaniu, kiedy ze sceptycyzmem wkłada rękę w bok Jezusa (J 20, 19-29); nad Jeziorem Genezaret, gdy jest świadkiem cudownego połowu ryb po zmartwychwstaniu Jezusa (J 21, 2). Osobą św. Tomasza Apostoła wyjątkowo zainteresowała się tradycja chrześcijańska. Pisze o nim wiele Euzebiusz z Cezarei, pierwszy historyk Kościoła, Rufin z Akwilei, św. Grzegorz z Nazjanzu, św. Ambroży, św. Hieronim i św. Paulin z Noli. Według ich relacji św. Tomasz miał głosić Ewangelię najpierw Partom (obecny Iran), a następnie w Indiach, gdzie miał ponieść śmierć męczeńską w Calamina w 67 r. Piszą o tym wspomniani wyżej autorzy. Tak też podaje Martyrologium Rzymskie. Jako miejsce pochówku podawany jest Mailapur (przedmieście dzisiejszego Madrasu). Jednak już w III wieku jego relikwie przeniesiono do Edessy, potem na wyspę Chios, a w roku 1258 do Ortony w Italii. O zainteresowaniu osobą św. Tomasza Apostoła świadczą także liczne apokryfy: Historia Abgara, Apokalipsa Tomasza, Dzieje Tomasza i Ewangelia Tomasza. Pierwszy apokryf znamy jedynie z relacji Euzebiusza (+ ok. 340). Apokalipsa św. Tomasza, zwana także Listem Pana naszego Jezusa Chrystusa do Tomasza lub Słowami Zbawiciela do Tomasza opisuje koniec świata. Ciekawsza jest Ewangelia św. Tomasza. Na jej treść składają się logia, czyli słowa Chrystusa. Zdań tych jest 114. Według Euzebiusza zbiór ten miał posiadać biskup św. Papiasz (+ ok. 130) i miał nawet do nich napisać komentarz. Część tych słów odkryto w roku 1897 i 1903 w Egipcie w Oxyrhynchos. Od tej “ewangelii” należy odróżnić jeszcze jedną, zupełnie inną, także przypisywaną św. Tomaszowi. Zawiera ona opis życia lat dziecięcych Pana Jezusa. Stąd właśnie wzięły się średniowieczne legendy o ptaszkach, klejonych z gliny i ożywianych przez Pana Jezusa w zabawie z rówieśnikami itp. Interesujący i oryginalny jest ostatni wymieniony wyżej apokryf – Dzieje Tomasza. Powstał on dopiero w wieku IV/V. Opisuje on podróż św. Tomasza do Indii w roli architekta na zaproszenie tamtejszego króla Gondafora. Zamiast jednak budować pałac królewski, św. Tomasz głosił Ewangelię, a pieniądze przeznaczone na budowę pałacu wydawał na ubogich. Na skutek jego nauk i cudów nawrócił się król i jego rodzina. Katolickie Indie czczą św. Tomasza jako swojego Apostoła. Około roku 52 po Chrystusie miał on wylądować na zachodnim wybrzeżu Malabaru i założyć tam siedem kościołów. Kiedy w roku 1517 Portugalczycy wylądowali w Mylapore, miano im pokazać grób Apostoła. Pamięć o Apostole zachowali tamtejsi chrześcijanie nestoriańscy. W Indiach jest również najgłośniejsze sanktuarium św. Tomasza Apostoła. Znajduje się ono na miejscu, gdzie według miejscowej tradycji Tomasz miał ponieść śmierć męczeńską. Miejsce to ma różne nazwy: Calamina (najczęściej spotykana), Thomas Mount (Góra Św. Tomasza), Madras, Maabar i Meliapore. Wszystkie te nazwy oznaczają jedną miejscowość: “Górę Św. Tomasza”, położoną na jednym z przedmieść Madrasu. Św. Tomasz jest patronem Indii, Portugalii, Urbino, Parmy, Rygi, Zamościa; architektów, budowniczych, cieśli, geodetów, kamieniarzy, murarzy, stolarzy, małżeństw i teologów. W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest jako młodzieniec (do XIII w. na Zachodzie, do XVIII w. na Wschodzie), później jako starszy mężczyzna w tunice i płaszczu. W prezentacji ikonograficznej powraca wątek “niewiernego” Tomasza. Atrybutami Świętego są: kątownica, kielich, księga, miecz, serce, włócznia, którą go przeszyto, zwój. |
*******
Św. Tomasz Apostoł: czy na pewno był „niewierny”?
***
Według tradycji moc wiary, która zrodziła się w Wieczerniku, zaprowadziła Tomasza aż do Indii. Podobno apostoł zbudował tam piękny, pełen przepychu i… niewidzialny pałac.
Jego imię brzmi raczej jak przydomek, gdyż po hebrajsku „Thoma” to po prostu „bliźniak”. Takie rozumienie wydaje się potwierdzać podane przez św. Jana greckie imię „Didymos”, znaczące to samo. W Ewangeliach, szczególnie Jana, jego postać pojawia się na tyle często, że z grubsza potrafimy określić, jakie cechy posiadał ten z apostołów.
Co o św. Tomaszu Apostole mówią Ewangelie?
Kiedy niewiele przed męką nasila się poczucie zagrożenia, a Jezus mimo to postanawia iść do Jerozolimy, Tomasz mówi: „Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć” (J 11,16). Dobrze rozpoznaje sytuację, ale, podobnie jak większość pozostałych apostołów, przecenia swoje możliwości dania świadectwa w tamtym momencie. Z pewnością jednak chce być gotów na męczeństwo i przynajmniej w tamtej chwili woli je od odejścia od Mistrza.
Podczas Ostatniej Wieczerzy Pan zapowiada, że odchodzi przygotować miejsce w domu Ojca, a potem powróci, by zabrać ze sobą uczniów. Mówi wtedy też, że znają drogę, którą On idzie. Tomasz wtedy zauważa, że uczniowie nie wiedzą, dokąd idzie Jezus, więc jak mogą znać drogę (zob. J 14,5). Myśli, podobnie zresztą jak pozostali obecni w Wieczerniku w kategoriach tego, co dosłowne i namacalne. Będzie potrzebował dużego szoku, aby zmienić swoje podejście.
Następuje on po zmartwychwstaniu. Tomasz najpierw nie przyjmuje świadectwa pozostałych apostołów, że widzieli Zmartwychwstałego. Domaga się możliwości dotknięcia Jezusa, nawet więcej – włożenia palców w Jego rany, a dłoni w Jego bok. Prośba dość makabryczna, jednak kiedy Jezus znów się objawia uczniom, wśród których tym razem już jest Tomasz, jest gotów pozwolić apostołowi na tę wiwisekcję. Ten jednak od razu odpowiada, wyznając jednocześnie wiarę: „Pan mój i Bóg mój!” (zob. J 20,24–29).
Misja Tomasza Apostoła
Według tradycji moc wiary, która zrodziła się w Wieczerniku i została wzmocniona zesłaniem Ducha Świętego, zaprowadziła Tomasza bardzo daleko, bo najpierw do Mezopotamii, a potem aż do Indii.
Kiedy w XVI w. dotarli na ten subkontynent portugalscy misjonarze, ze zdziwieniem odkryli, że są tam już chrześcijanie. Rodowici Hindusi, wierzący w Chrystusa, powoływali się na tradycję wywodzącą się właśnie od św. Tomasza Apostoła.
Z jego misją na tamtym terenie związana jest piękna legenda o budowie pałacu króla Gudnafara. Jako że Tomasz był z zawodu cieślą i budowniczym, król zlecił mu budowę pałacu. Sam odjechał i tylko co jakiś czas przesyłał potrzebne materiały, kruszce i klejnoty. Jakie było jego zdziwienie, kiedy w wyznaczonym czasie przyjechał i okazało się, że na placu budowy nic nie ma!
Wtedy apostoł odparł, że zbudował władcy pałac, ale żeby go ujrzeć, król musi przejść do innego świata. Tomasz bowiem wybrał bardzo nowatorski sposób budowy, mianowicie rozdał otrzymywane bogactwa potrzebującym, dodając do tego Boże słowo i często uzdrowienie od siebie.
Gudnafar oczywiście wpadł we wściekłość i kazał uwięzić Judejczyka. W tym samym czasie zmarł brat królewski, Gad. Kiedy przyszedł do nieba, zobaczył tam cudownej urody pałac, a aniołowie mu powiedzieli, że rzeczywiście należy on do Gudnafara i stanowią go dawane przez niego jałmużny. Gad wrócił więc we śnie do brata i poprosił, czy nie mógłby dostać od niego tej nieziemskiej (dosłownie i w przenośni) posiadłości. Sen ten przekonał króla o prawdomówności Tomasza oraz o prawdzie głoszonej przez niego Ewangelii.
Męczeństwo
Zgodnie z legendami apostoł zginął ok. 72 r. w Ramapuram. Najpierw go torturowano, a potem przebito włóczniami. Z jego świadectwa i krwi narodził się Kościół malabarski. Do XVI w. chrześcijanie św. Tomasza mieli kontakt jedynie z Kościołami wschodnimi i nie brali udziału w sporach, jakie dzieliły chrześcijaństwo w basenie Morza Śródziemnego.
Ich wiara karmiła się otrzymaną Ewangelią, sprawowaniem kultu, podtrzymywali sukcesję apostolską i wypracowali własne tradycje pobożnościowe. Doświadczali prześladowań, stanowiąc w indyjskim społeczeństwie jedynie drobną jego cząstkę o wyraźnie odmiennych normach postępowania. Jak na wspólnotę założoną przez apostoła o przydomku „Niewierny” okazywali i nadal okazują wyjątkową żywotność wiary.
Elżbieta Wiater /Aleteia.pl
*****************
Jezus miał pięć ran, a jednak wskazał św. Tomaszowi tę pod swoim Sercem
Życiorys św. Tomasza Apostoła imponuje: trzy lata z Jezusem, osiem wzmianek w czterech Ewangeliach, jedna w Dziejach Apostolskich, liczne apokryfy i zainteresowanie pierwszych historyków Kościoła. Jeszcze przekaz, że dotarł do Indii zanim zrobił to Vasco da Gama. A jednak większość z nas pamięta z jego życiorysu tylko tę scenę, w której wkłada rękę w bok Jezusa. Skąd się wzięło Tomaszowe pragnienie? I czy można pójść w jego ślady?
Podobno gdy w 1517 r. portugalscy żeglarze zeszli na ląd, dowiedzieli się, że mieszkają tam chrześcijanie, którzy poznanie Chrystusa zawdzięczają apostołowi Tomaszowi. Pokazano im nawet jego grób. Szósty z dwunastu – patrząc na kolejność zapisaną przez św. Mateusza – miał głosić Dobrą Nowinę najpierw Partom, czyli mieszkańcom terenów dzisiejszego Iranu, a potem Hindusom, za co zapłacił życiem. Jego męczeńska śmierć odnotowana jest w Martyrologium Rzymskim, a jako miejsce pochówku wskazano Mailapur, dzisiejsze przedmieścia Madrasu.
„I nie bądź niedowiarkiem…”
A jednak apostolskie sukcesy Tomasza mniej się przebiły do powszechnej świadomości, niż pamiętna scena z Wieczernika, gdy Jezus wszedł do środka mimo zamkniętych na wszystkie spusty drzwi. I chociaż kilka dni wcześniej w rozmowie z innymi apostołami nie brał fizycznie udziału, od razu po przywitaniu nawiązał do Tomaszowego pragnienia włożenia ręki w rany po gwoździach.
Tomasz włożył rękę pod Serce Boga… W to samo miejsce, które dziesięć dni wcześniej rozpruła żołnierska włócznia i z którego wypłynęła krew i woda. Nie wiemy, czy propozycję Jezusa przyjął z wahaniem. Św. Jan zanotował tylko Tomaszową odpowiedź: Pan mój i Bóg mój! I to wszystko.
Każdego roku, gdy przygotowujemy się do świąt Wielkiej Nocy, jesteśmy w takiej samej sytuacji jak Tomasz. W czasie Triduum – od Wielkiego Czwartku do Soboty – przeżywamy dni wielkiej obecności i… nieobecności Jezusa. Najpierw tajemnicę ustanowienia Eucharystii i kapłaństwa, potem uwięzienie Pana, które wciąga nas w przepastną noc ciemnicy. Wielki Piątek, po straszliwej Męce, zostawia nas nagle samych, jakby na środku drogi. Zapada cisza, która gęstnieje. Mrok, w którym nie ma Światła. W Wielką Sobotę, gdy już Go nie ma, bo umarł i leży w grobie, serce nabrzmiewa od strachu, oczekiwanie zadaje ból wręcz fizyczny. Wróci? Przyjdzie? Czy dobrze to wszystko zrozumieliśmy?
Ukryty Bóg
Te same pytania musiał zadawać sobie Tomasz. Był przecież w grupie apostołów, która uciekła. Wiedział, że Pana torturowano i zabito. Wiedział, że złożono Go w grobie, a przy kamieniu postawiono straże. Ale co się działo za wielkim kamieniem? Tego Tomasz nie rozumiał. „Wielka Sobota jest dniem ukrycia Boga” – mówił papież Benedykt XVI w 2010 r. Tomasz tego ukrycia doświadczył. Po tym, gdy „zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół; ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać, groby się otworzyły”, a świat ogarnęła ciemność, chmura zwątpienia zasłoniła i jego serce. Zwątpił, bo nie rozumiał, a wiara wymaga uznania, że nie wszystko zrozumiemy. Jej istnienie zaczyna się tam, gdzie argumenty rozumowe się kończą.
Ale nie był jedyny. Przez kolejne wieki stają wobec tajemnicy śmierci i zmartwychwstania Jezusa całe rzesze nowych Tomaszów. Cisza i ciemność „ukrycia Boga” dotykają serc coraz większej rzeszy ludzi i to, czego im brakuje, to bycie Tomaszem do końca, czyli uczciwe postawienie sprawy wobec Jezusa. On jest tym, któremu śmiało możemy powiedzieć: Nie wierzę. Nie wierzę, dopóki mi nie pokażesz. Niewiara jest dobrym początkiem naprawy swojego życia, pod warunkiem, że jest uczciwa, nie zamieniona w pogardę i hardy gniew wobec Stwórcy. Tu też działają proste zasady. Nie wiesz? Spytaj. Nie rozumiesz? Spytaj jeszcze raz. Nie wierzysz, że umarł, zmartwychwstał i wciąż troszczy się o ciebie i świat? Powiedz Mu o tym.
Pójdź na pustą łąkę i wykrzycz: Nie wierzę! Nie rozumiem! Gdzie jesteś?!Przedrzyj się przez nagłówki współczesnych mediów, które wieszczą, że Bóg o nas zapomniał. Żyjemy w świecie, który najpierw wepchnął Boga na krzyż, potem zamknął w grobie, a teraz krzyczy, że to On nas opuścił i przestał się interesować naszym losem. Pomyśl o apostole Tomaszu, który włożył rękę pod samo Serce Boga. To nie było bluźnierstwo, to nie była profanacja. Jezus miał pięć ran, a jednak sam zaproponował mu tę pod Sercem…
W Jego Sercu jest miejsce dla wszystkich Tomaszów, jacy kiedykolwiek przyszli na świat. Dla ciebie też.
Agnieszka Bugała/Aleteia24.pl
*************************************************************************************************
2 lipca
Najświętsza Maryja Panna Kodeńska, Matka jedności
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Bernardyna Realino, prezbitera, Najświętszą Maryję Pannę Tuchowską, Najświętszą Maryję Pannę Licheńską |
W Kodniu nad Bugiem (północno-wschodnia część województwa lubelskiego) znajduje się sanktuarium Najświętszej Maryi Panny Kodeńskiej, Matki jedności. Opiekują się nim obecnie misjonarze oblaci Maryi Niepokalanej. W głównym ołtarzu kościoła znajduje się cudowny obraz Matki Bożej, który według tradycji został namalowany w VI w. przez św. Augustyna z Canterbury na prośbę papieża Grzegorza I jako kopia rzeźby Matki Bożej, która znajdowała się w jego prywatnej kaplicy. Papież postanowił podarować rzeźbę Leanderowi, arcybiskupowi Sewilli, który umieścił ją w sanktuarium w Guadalupe w Hiszpanii. Obraz natomiast pozostał w papieskiej kaplicy aż do czasów papieża Urbana VIII, gdy w 1630 roku miał go wykraść z Rzymu książę Mikołaj Sapieha, zwany Pobożnym. Skradziony obraz umieścił w kościele św. Anny w Kodniu, gdzie znajduje się do dziś. Te informacje nie znajdują jednak potwierdzenia w źródłach historycznych. Obraz został prawdopodobnie zakupiony w Hiszpanii przez Mikołaja Sapiehę podczas pielgrzymki. Wskazuje na to styl, typowy dla malarstwa hiszpańskiego XVII w. Obraz został ukoronowany 15 sierpnia 1723 roku przez biskupa łuckiego Stefana Rupniewskiego jako trzeci z kolei obraz Matki Bożej na prawie papieskim na ziemiach Rzeczypospolitej (po obrazie Matki Bożej Częstochowskiej i Matki Bożej Trockiej). W kwietniu 1875 r. kościół w Kodniu trafił w ręce prawosławnych, co sprawiło, że od sierpnia 1875 do września 1927 r. obraz znajdował się na Jasnej Górze, skąd przez Warszawę wrócił w dniach 3-4 września 1927 r. do Kodnia. W 1973 roku Paweł VI nadał świątyni w Kodniu tytuł bazyliki mniejszej. Rocznie pielgrzymuje tutaj ponad 200 tys. pielgrzymów. |
***************
Ślady Boga nad Bugiem – NMP Kodeńskiej
***
Sanktuarium Matki Bożej Jedności, Królowej Podlasia w Kodniu.
Po przejechaniu ponad 500 km bez błądzenia, na ostatnim odcinku, szczęśliwym trafem, pomyliliśmy drogę. Szczęśliwym, bo dojeżdżając do Kodnia od strony Tucznej, można zobaczyć bazylikę św. Anny już z daleka. Choć znużeni podróżą, odzyskujemy siły. Przygotowujemy się na spotkanie z Matką Bożą Jedności w cudownym obrazie, ukradzionym kiedyś z Rzymu. Ojcowie Oblaci Maryi Niepokalanej prowadzą w Kodniu dom pielgrzyma.
Godzina nie wystarczy
— Specyfiką tego miejsca jest moim zdaniem to, iż nikt nie przybywa tu po drodze, przypadkiem — mówi proboszcz parafii św. Anny i kustosz sanktuarium Matki Bożej Jedności w Kodniu o. Stanisław Wódz. — Tu trzeba się wybrać, chcieć zobaczyć sanktuarium, bo przez Kodeń nie prowadzą dziś żadne szlaki. Mimo to, co roku odwiedza nas spora grupa pielgrzymów. Zapewne przyciąga ich tajemnica obrazu i jego nietypowa historia, ale na pewno również nienaruszona dzikość krajobrazu.
Myli się, kto zamierza zwiedzić to miejsce nie zatrzymując się na dłużej. Proboszcz opowiada o ludziach, którzy podróżowali na Białoruś i zajrzeli do Kodnia wiedzeni ciekawością. Kiedy dowiedział się, że mają tylko godzinę, zapytał po prostu: „Po coście w ogóle skręcali?”.
To tereny ludzi wschodu
Dla nich czas płynie wciąż jeszcze inaczej, powoli, bez przymusu. Zapytani o drogę, mogą przez kwadrans opowiadać nie tylko o tym, jak dojechać do celu, ale także o ludziach, którzy wcześniej w tym miejscu pobłądzili, o stanie nawierzchni dróg, o okolicznych odpustach, a nawet o tym, że córka wychodzi jesienią za mąż, a jej narzeczony pochodzi z wioski, przez którą będziemy przejeżdżać.
Niestety, dokonujące się w Polsce przemiany dotknęły te tereny chyba najboleśniej. Pozamykano PGR-y, a ludzie zostali bez pracy. Dziś w Kodniu, gminie liczącej około 5 tys. mieszkańców, niewiele osób ma pracę. Oblaci stali się więc ważnym pracodawcą — w sezonie zatrudniają około 20 osób — przewodników, recepcjonistów, pracownice kawiarenki, sprzątaczki…
— Mamy fajną pracę, spotykamy się z ludźmi z całej Polski — mówi pani Teresa. — Oblaci płacą ubezpieczenie i składkę na ZUS. Wszystkie jesteśmy bardzo zadowolone, bo o pracę u nas ciężko.
— Wciąż nie mogę przekonać parafian do zarabiania na pielgrzymach, nie mogą tego zrozumieć — skarży się ojciec proboszcz. — Proponowałem, by przygotowali bryczki i wozili pielgrzymów do letniej rezydencji Sapiehów, ale mnie wyśmiali. Powoli jednak ich przekonam. Już dwie rodziny zajęły się produkowaniem pamiątek i dewocjonaliów.
Od 1999 roku w Kodniu istnieje Muzeum Misyjne i Ornitologiczne. Przewodnik Alina Hordyjewicz, emerytowana nauczycielka, bardzo lubi opowiadać o jego skarbach. Gdy tylko dojrzy swymi piwnymi oczami spod szkieł okularów zainteresowanego słuchacza, przestaje zwracać uwagę na czas. Opowiada o o. Kazimierzu Kozickim, który jeszcze niedawno przemierzał bezkresne pola wokół sanktuarium w śmiesznej czapeczce na głowie i zbierał gniazda i jaja ptaków. Wspomina historie, jakie usłyszała od misjonarzy. Jeden przekazał do muzeum komplet łyżeczek ozdobionych herbami portowych miast. Łyżeczki te zbierał pewien marynarz z zamiarem ofiarowania narzeczonej w dniu ślubu. Niestety, dziewczyna utonęła, a marynarz również chciał popełnić samobójstwo. Spotkał jednak na swej drodze owego misjonarza i po długiej, serdecznej rozmowie odstąpił od tego zamiaru. W dowód wdzięczności przekazał oblatowi pieczołowicie zbierane łyżeczki
W muzeum są też skóry pytonów, murzyńskie stroje i maski, naczynia i najprzeróżniejsze pamiątki z całego niemal świata. A pani Alina o każdym przedmiocie może opowiedzieć barwną historię. Na Madagaskarze na przykład, jak opowiadał pewien misjonarz, są dwie tylko pory roku — jedna kiedy pada i druga, kiedy leje…
Papież rzucił klątwę
Legendę dotyczącą cudownego obrazu Matki Bożej Jedności opisała Zofia Kossak w powieści „Błogosławiona wina”. Czy ta wersja wydarzeń jest prawdziwa, czy nie — dziś nikt nie jest w stanie powiedzieć. Jedno jest pewne: obraz przywiózł z Rzymu do Kodnia Mikołaj Sapieha, a ówczesnemu papieżowi Urbanowi VIII nie spodobało się to tak bardzo, że rzucił klątwę na Mikołaja. Dopiero po trzech latach Urban VIII zdjął klątwę i odstąpił od żądania zwrotu obrazu do Rzymu.
Kolejne wieki historii obrazu również obfitują w wydarzenia niezwykłe i niewytłumaczalne. Ziemia podlaska była wszak sceną niejednej wojny, a najazdy, zniszczenia, rabunki i pożary nie omijały również Kodnia i sanktuarium. Obraz jednak ocalał nienaruszony. Nawet wtedy, kiedy w 1875 roku Rosjanie plądrowali Kodeń, wywozili lub palili obrazy z kościoła, niespodzianie i nie wiadomo dlaczego przyszedł nagle rozkaz od cara, aby obraz Matki Bożej przewieźć na Jasną Górę. Na swoje miejsce powrócił dopiero w 1927 roku wraz z przybyciem oblatów…
— Cuda? Największe są wtedy, gdy ktoś przeżyje duchowe uzdrowienie, jak spowiada się na przykład z całego życia po dwudziestu, trzydziestu czy czterdziestu latach — o. Stanisław zamyślił się i dodał — zdarzają się i inne cuda, ale nikt tego nie bada, ani nie zapisuje…
Oblackie uroczysko
Plany ojców oblatów są imponujące. Zamierzają stworzyć przy sanktuarium ośrodek sportowo-rekreacyjny z polem namiotowym, amfiteatrem, boiskami do piłki nożnej i tenisa. Może uda się również zorganizować spływ łodziami po Bugu. Niedawno odzyskano ziemię, zagarniętą po II wojnie światowej, a o. Wódz już ma pomysł, jak ją zagospodarować.
— „Uroczysko oblackie” — tak się będzie nazywało to miejsce — wyjaśnia. — To kilka kilometrów stąd. Jest tam las, duża polana i bobrowe żeremie.
Warunki do modlitwy i wypoczynku są w okolicach Kodnia rzeczywiście wyjątkowe. Rozległe tereny nad Bugiem pozwalają spacerować do woli.
Ojcowie Oblaci Maryi Niepokalanej są w Kodniu od 1927 roku. Dzięki ich staraniom powstała tu kalwaria ze stacjami Drogi Krzyżowej oplatająca zabytkowy kościół Świętego Ducha i ruiny zamku Sapiehów, ale przede wszystkim stworzyli oni zaplecze dla pielgrzymów: dom pielgrzyma, kawiarenkę z kuchnią, wydającą posiłki oraz Muzeum Misyjne i Ornitologiczne. W pobliskich Kostomłotach można obejrzeć jedyny w Polsce kościół parafialny neounitów pw. św. Nikity, w nieodległej Jabłecznej — prawosławny monastyr św. Onufrego Pustelnika z bogatym ikonostasem, w Pratulinie można zadumać się nad historią tych terenów przy grobach męczenników unickich, których Jan Paweł II ogłosił błogosławionymi podczas ostatniej pielgrzymki do Polski.
Mirosław Rzepka/ wiara.pl/2001
******
Niezwykła historia obrazu Matki Bożej Kodeńskiej
Zrządzeniem Bożej Opatrzności w kilku oblackich klasztorach można odczuć szczególną łączność z dziejami dawnej Rzeczypospolitej. Jednym z nich jest Kodeń nad Bugiem.
W XVI w. siedzibę rodową założyli tam wywodzący się ze Smoleńszczyzny Sapiehowie herbu Lis, a ich potomkowie zyskali miano „linii kodeńskiej”, w odróżnieniu od „linii czerejskiej” (później „różańskiej” – od dawnych miast Czereja oraz Różana na dzisiejszej Białorusi). Wywodząca się z linii kodeńskiej gałąź krasiczyńska (od Krasiczyna na Podkarpaciu) wydała m.in. abp krakowskiego, kard. Adama Stefana Sapiehę.
Królowa Podlasia
W pierwszej połowie XVII w. Mikołaj Pius Sapieha sprowadził do Kodnia przepiękny obraz Marki Bożej, czczony do dzisiaj pod zaszczytnym tytułem Królowej Podlasia. Sto lat później Jan Fryderyk Sapieha uzyskał zgodę na koronację tego wizerunku Maryi. Uroczystość odbyła się 15 sierpnia 1723 r., zaledwie sześć lat po pamiętnej koronacji obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Nie spodziewano się wówczas, że obraz kodeński pewnego dnia będzie musiał szukać schronienia w jasnogórskim sanktuarium. Na razie Jan Fryderyk był zatroskany o rozwój czci dla Matki Bożej Kodeńskiej. W opublikowanym w 1721 r. dziele „Monumenta Antiquitatum Marianarium” opisał niezwykłe dzieje swego krewnego z minionego stulecia, Mikołaja Piusa. Wedle owej sensacyjnej relacji, Mikołaj Sapieha miał udać się z pielgrzymką do Rzymu, aby prosić świętych Apostołów Piotra i Pawła o łaskę uzdrowienia z ciężkiej choroby. W czasie Mszy św. sprawowanej w prywatnej kaplicy przez papieża Urbana VIII uzdrowienia rzeczywiście dostąpił. Urzeczony pięknem obrazu Matki Bożej, zdobiącego papieską kaplicę, prosił o możliwość przewiezienia go w rodzinne strony, a po otrzymaniu odmownej odpowiedzi Ojca Św., obraz wykradł i potajemnie przewiózł do Kodnia.
Początek sanktuarium
Po tym wydarzeniu nastąpiła jeszcze papieska ekskomunika, a następnie ułaskawienie w uznaniu zasług dla Kościoła katolickiego w czasie burzliwych sporów toczonych w Polsce z protestantami. Trudno się oprzeć wizji tak fantastycznych przygód, którą za Janem Fryderykiem Sapiehą spopularyzowała Zofia Kossak-Szczucka w świetnej skądinąd powieści pt. „Błogosławiona wina”. Chociaż historycy nie znajdują stosownych dokumentów na potwierdzenie tej wersji wydarzeń, jedno nie ulega wątpliwości: Mikołaj Pius Sapieha naprawdę sprowadził do Kodnia piękny obraz Matki Bożej i dał początek sanktuarium, które odtąd zaczęły nawiedzać rzesze wiernych, zdążających do kodeńskiego tronu Maryi z Podlasia, Polesia i całej Rzeczypospolitej.
Jasna Góra i Kodeń
Pielgrzymi znajdowali tu pociechę w smutnych czasach niewoli. Nawet tego było za wiele rosyjskiemu zaborcy, więc w 1875 r. carska administracja nakazała usunięcie z Kodnia obrazu Matki Bożej Kodeńskiej i przewiezienie go do Częstochowy. Na Jasnej Górze obraz był przechowywany do 1926 r. Jak wykazał to niedawno o. Leonard Głowacki OMI, m.in. po przebadaniu jasnogórskiego archiwum, ojcowie paulini nie potraktowali kodeńskiego obrazu jako zwykłego depozytu, lecz – świadomi jego znaczenia religijnego – umieścili ze czcią w bocznej kaplicy jasnogórskiej bazyliki i po 1875 r. uczynili wiele dla podtrzymania i rozwoju nabożeństwa do Królowej Podlasia. W czasie nieludzkich prześladowań, jakie spadły ziemie zaboru rosyjskiego w drugiej połowie XIX w., Matka Boża Kodeńska, czczona na Jasnej Górze, nieustannie odradzała w sercach ludzkich ufność do swego Syna oraz nadzieję na odmianę losu. To niezwykłe połączenie dziejów Jasnej Góry i sanktuarium kodeńskiego jest równie, albo nawet bardziej fascynujące niż opowieści Jana Fryderyka Sapiehy o rzekomym wykradzeniu obrazu z rzymskiej kaplicy.
Represje wobec katolików
Wywiezienie obrazu Matki Bożej z Kodnia było jedną z wielu form represji zastosowanych przez Rosjan wobec katolików po powstaniu styczniowym. Kodeń, jak wiele innych miasteczek Królestwa Polskiego, stracił prawa miejskie, kościoły zamieniano na cerkwie prawosławne, systematycznie wyniszczano wspólnoty unitów, zlikwidowano diecezję janowską czyli podlaską, wcielając ją bez oglądania się na zgodę papieża do diecezji lubelskiej. Sapiehowie rozstali się z Kodniem znacznie wcześniej. Po śmierci Kazimierza Nestora Sapiehy w 1798 r., sapieżyńskie dobra rodowe w Kodniu i okolicy przeszły w ręce dalszych spadkobierców i utraciły bezpośredni związek z możnym rodem. Dopiero odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1918 r. dało nadzieję na uleczenie głębokich ran zadanych mieszkańcom Podlasia i Polesia przez carską administrację oraz podtrzymanie sapieżyńskich tradycji, z których najważniejsza dotyczyła szczególnego umiłowania Matki Bożej Kodeńskiej.
Powrót obrazu do Kodnia
Jeszcze w 1918 r. Ojciec Święty Benedykt XV zdecydował o odbudowie struktur diecezji janowskiej czyli podlaskiej, zwanej od 1925 r. diecezją siedlecką. W swym pierwszym liście pasterskim bp Henryk Przeździecki nawiązał do przemocy zaborców, którzy wywieźli z terenu diecezji m.in. obraz Matki Bożej Kodeńskiej. Prosił: „dopomóż, błagam, abym Twe święte wizerunki na dawnych miejscach mógł umieścić, a Ty, Matko, byś dawnemi łaskami wśród nas napowrót zajaśniała”. Pragnienie biskupa spełniło się w latach 1926–1927. Obraz kodeński przewieziono najpierw z Jasnej Góry do Warszawy i poddano gruntownej konserwacji. Przed obrazem tym, umieszczonym na pewien czas w Zamku Królewskim, birety kardynalskie odebrali nuncjusz apostolski w Polsce, Lorenzo Lauri oraz prymas August Hlond. Ostatni etap drogi powrotnej obrazu do Kodnia przybrał charakter pielgrzymki. Biskup Przeździecki towarzyszył wizerunkowi Maryi na całej trasie z Siedlec do Kodnia, idąc pieszo wraz z rzeszami wiernych. U swego boku miał misjonarzy oblatów, których zaprosił do przejęcia troski o sanktuarium i parafię kodeńską. Dokonało się to oficjalnie 4 września 1927 r., w dzień powrotu obrazu Matki Bożej Kodeńskiej na swe dawne miejsce w kościele (dziś bazylice) św. Anny w Kodniu, po 52 latach wygnania.
Przyjmując zaproszenie biskupa siedleckiego do podjęcia pracy w Kodniu oblaci mieli poczucie, iż zaledwie siedem lat po utworzeniu pierwszej wspólnoty Polskiej Prowincji, kolejny raz dane im będzie w pełni urzeczywistnić oblacki charyzmat. Wzorem św. Eugeniusza de Mazenoda mieli poświęcić swe siły i zdolności dla odbudowy struktur Kościoła, zniszczonych przez okrucieństwo rosyjskiego zaborcy.
o.Paweł Zając OMI /zdjęcia:Koden.com.pl/MISYJNE DROGI
**********************
Obraz Matki Bożej Kodeńskiej: ukradziony papieżowi, a dziś słynący łaskami
2 lipca liturgia Kościoła wspomina Najświętszą Maryję Pannę Kodeńską. Historia tego wizerunku jest niezwykła. Było w niej i uzdrowienie polskiego magnata, i ekskomunika…
Historia wizerunku NMP Kodeńskiej
Historycy nie są pewni, kiedy dokładnie powstał wizerunek maryjny, otaczany dzisiaj w Kodniu czcią nie tylko przez wiernych Kościoła rzymskokatolickiego, ale również przez grekokatolików i prawosławnych. Najprawdopodobniej jego korzenie tkwią jeszcze w I tysiącleciu chrześcijaństwa.
Według rozpowszechnionej hipotezy ten wizerunek Maryi pochodzi od rzeźby znajdującej się pierwotnie w Konstantynopolu. Przedstawiała ona Bogurodzicę w szatach królewskich, z Dzieciątkiem Jezus na lewej ręce i berłem w prawej dłoni. Ujrzał ją mnich benedyktyński, późniejszy papież Grzegorz Wielki (znany m.in. jako twórca liturgii rzymskiej), pełniący wówczas funkcję posła na dworze cesarskim.
Gdy został papieżem, postanowił sprowadzić figurę do Rzymu, gdzie zaczęto nazywać ją Matką Bożą Gregoriańską. Niedługo potem papież podarował ją jednemu z biskupów. Figura trafiła do opactwa benedyktyńskiego na Półwyspie Iberyjskim. To właśnie stamtąd wywodzi się jej drugi tytuł – Matka Boża z Guadalupe (nie należy go mylić z wizerunkiem Matki Bożej z Meksyku, pochodzącym z XVI w.).
Przed wyjazdem figury do Hiszpanii miał na jej podstawie powstać obraz, namalowany przez mnicha Augustyna, późniejszego arcybiskupa Canterbury. Do XVII w. znajdował się w prywatnej kaplicy papieskiej w Watykanie. Jednak nie ma stuprocentowej pewności, czy nie była to wierna kopia wizerunku stworzonego przez Augustyna pod koniec VI w.
Ale to jeszcze nie koniec naszej historii. Jak bowiem obraz znalazł się w Polsce?
Watykański skok księcia Sapiehy
W 1631 r. Wieczne Miasto odwiedził właściciel podlaskiego miasta Kodeń, książę Mikołaj Sapieha. Intencją pielgrzymki było wyleczenie z ciężkiej choroby – postępującego paraliżu.
Papież Urban VIII zaprosił magnata na mszę do swojej kaplicy. Już w trakcie Eucharystii Sapieha został uzdrowiony. Tego samego wieczoru zapragnął przywieźć obraz na rodzinne Podlasie, do budowanego w Kodniu kościoła, jednak papież odmówił przekazania wizerunku.
Książę miał nie dać za wygraną. Dużą sumą pieniędzy przekupił papieskiego zakrystiana i w nocy, wraz ze swoim orszakiem dokonał zwyczajnej kradzieży obrazu. I rzucił się do ucieczki.
Oburzony papież, który rankiem zobaczył w ołtarzu puste ramy po obrazie, zarządził pościg za złodziejami. Sapieha okazał się szybszy. W Polsce, z powodu wciąż trwającej budowy świątyni w Kodniu, obraz trafił najpierw na zamek magnata.
Urban VIII ogłosił ekskomunikę polskiego księcia za zuchwałe świętokradztwo. Po kilku latach Sapieha udał się jednak z pielgrzymką pokutną do Rzymu (podobno aby zyskać względy papieża na sejmie sprzeciwił się planowanemu małżeństwu króla Władysława IV Wazy z anglikańską księżną Elżbietą, siostrzenicą Karola I Stuarta).
Papież zdjął karę kościelną z magnata i co więcej… zgodził się na pozostawienie obrazu w Kodniu. Jako wotum dziękczynne za uzdrowienie i powrót do jedności z Kościołem Sapieha wraz z małżonką Anną ufundował wizerunkowi złotą koronę, berło oraz imitację słońca, księżyca i gwiazd.
Gdy wreszcie kodeński kościół pod wezwaniem świętej Anny został wybudowany, magnat umieścił w nim również przywiezione z Rzymu już w „normalnym” trybie relikwie – m.in. fragmenty czaszki św. Feliksa, papieża i męczennika z II w. Przez wieki przy obrazie i relikwiach miały miejsce liczne uzdrowienia i nawrócenia.
Matka, która jednoczy
Po koronacji obrazu w XVIII w. kult Matki Bożej Kodeńskiej rozwijał się dynamicznie na wschodnich obszarach Rzeczpospolitej, niewolnych od sporów religijnych. Do wizerunku Bogurodzicy, mimo różnic i konfliktów pielgrzymowali wszyscy: Polacy, Litwini oraz Rusini, wierni rzymskokatoliccy, grekokatolicy i prawosławni.
Tego wspólnego szacunku nie zniszczyły nawet ciężkie okoliczności po powstaniu styczniowym, kiedy władze carskie zadecydowały o przewiezieniu obrazu na Jasną Górę i przejściowym zamienieniu kościoła św. Anny na cerkiew prawosławną.
Obraz powrócił do Kodnia już w czasach Polski międzywojennej, w 1927 r. W latach 70. XX w. Paweł VI nadał kościołowi tytuł bazyliki mniejszej. Jan Paweł II zatwierdził z kolei tytuł Matki Bożej Kodeńskiej jako Matki Jedności.
Burzliwe losy obrazu Matki Bożej Kodeńskiej ilustrują, jak kręte i skomplikowane drogi prowadzić mogą do pojednania ludzi z Bogiem i pomiędzy sobą.
Łukasz Kobeszko/Aleteia.pl
************************************************************************************************************
2 lipca
Matka Boża Królowa Tatr. Orędowniczka górali i turystów
Przed laty 14-letniej dziewczynce w Tatrach ukazała się Matka Boża. I choć sekret zdradziła tylko jednej osobie, dziś miejsce to jest znane wszystkim turystom i mieszkańcom Podhala. 2 lipca obchodzimy uroczystość Matki Bożej Królowej Tatr.
Był rok 1860. Albo 1861. Wynajęta przez bogatszego gospodarza do pasania jego owiec na Polanie Rusinowej 14-letnia dziewczynka, Marysia Murzańska jest przerażona – powierzone jej stado zniknęło, a zaczęło się zmierzchać i w górach nagle zapanowała mgła. Gdy tak chodziła, płakała i szukała, ciągle modliła się na Różańcu. W pewnym momencie przy jednym ze smereków widzi wielką światłość a w niej Matkę Bożą, która zapewnia ją, że owieczki się znajdą, ale prosi, by Marysia szybko opuściła to miejsce, bo grozi jej tu duchowe niebezpieczeństwo. Chce również, by dziewczynka przekazała ludziom by lepiej dbali o swoją modlitwę, pokutowali za grzechy i nawracali się.
Rzeczywiście, po chwili stado się odnajduje, a Marysia posłusznie schodzi z gór.
O swoim niezwykłym spotkaniu nie rozpowiada wszystkim. Pod obowiązkiem dochowania tajemnicy opowieść przekazuje tylko jednemu pasterzowi, który zresztą później umieszcza w miejscu spotkania Marysi z Matką Bożą – Jej obrazek. Wiadomość o prywatnym objawieniu szerzy się dopiero po śmierci Marysi.
To są właśnie początki niezwykłej kaplicy, którą mijają wszyscy turyści wspinający się na Rusinową Polanę, aby podziwiać panoramę Tatr Wysokich.
Na smereku wskazanym jako miejsce objawienia niepozorny obrazek Matki Bożej wisiał dość długo, bowiem początkowo proboszcz, któremu podlegało to miejsce był sceptycznie nastawiony do opowieści małej pasterki. Okoliczna ludność jednak, już po śmierci dziewczynki, regularnie odwiedzała to miejsce, prosząc Matkę Bożą o opiekę, o pomoc. W pewnym momencie proboszcz zmienia zdanie i z przeciwnika staje się gorliwym obrońcą niezwykłego charakteru tego miejsca. Zleca wybudowanie kapliczki i wyrzeźbienie do niej figurki, którą zawieszają na drzewie wskazanym przez pasterza, który rozmawiał z Marysią Murzańską.
W pierwszych latach znali to miejsce i przychodzili na modlitwę tylko okoliczni pasterze i robotnicy leśni. Kult rozszerza się w pierwszych latach XX w. W latach ’30 wielkim zwolennikiem i promotorem tego miejsca stał się proboszcz z Bukowiny Tatrzańskiej, który początkowo był wrogo nastawiony. Za jego staraniem powstała tam najpierw większa nadrzewna kapliczka, a potem już prowizoryczna kapliczka naziemna. Wprawdzie ta wątła konstrukcja była raz za razem niszczona przez wiatr halny lub pożar, jednak wciąż ją odbudowywano, za każdym razem większą, solidniejszą i piękniejszą. W 1932 r. odprawiono tam po raz pierwszy mszę świętą.
Wielki rozkwit następuję jednak w latach 50., gdy Wiktorówki rozbudowują się znacznie: najpierw poszerzana jest szopa, potem dobudowane do niej krużganki, następnie zakrystia. Tak powstaje najwyżej położone w Polsce sanktuarium Maryjne – to aż 1150 m. nad poziomem morza.
Najpierw przez rok duszpasterstwo prowadzą tu ojcowie marianie, ale gdy rezygnują w 1958 r. biskup krakowski Karol Wojtyła powierza opiekę nad tym miejscem krakowskim dominikanom. Tak z Wiktorówkami związuje się historyk Kościoła, o. Paweł Kielar OP, który każdą wolną chwilę poświęca, aby tu przybywać: służyć jako spowiednik, odprawiać Msze św., głosić kazania.
Wiktorówki początkowo działają sezonowo, głównie w okresie letnim. Chodziło o wsparcie opieką duszpasterską wędrujących po Tatrach turystów, ale również służyć miejscowym góralom, którzy opieki Matki Bożej Jaworzyńskiej, jak nazwali Maryję ukazującą się pasterce, przyzywają we wszystkich swoich potrzebach. W 1971 r., gdy umiera o. Kielar opiekę nad Wiktorówkami przejmuje pochodzący z gór o. Leonard Węgrzyniak OP, który – pomimo trudnych warunków bytowych w 1974 r. osiada tu na stałe. Zamieszkuje w piwnicy pod kaplicą, bez bieżącej wody i prądu.
To on wymyśla, aby na Wiktorówkach oprócz wsparcia duchowego turyści otrzymywali też wsparcie ciała – uruchamia funkcjonującą do dziś „instytucję” gorącej herbaty dla każdego wędrowca, który dotrze aż tutaj.
Nieraz korzysta z niej oddany czciciel Królowej Tatr biskup Karol Wojtyła. W 1961 r. oficjalnie wizytuje to miejsce jako biskup, a ostatni raz jest tu prawdopodobnie tuż przed wyborem na Stolicę Piotrową w 1978 r. Podczas pielgrzymki w 1997 r. miał przybyć do sanktuarium z prywatną wizytą, ale kiedy papieski śmigłowiec przyleciał nad Rusinową Polanę, było tam już tyle ludzi, że nie dało się bezpiecznie wylądować. Pobłogosławił zebranych i poleciał dalej. Natomiast o. Leonard wielokrotnie organizował pielgrzymki do Rzymu i za każdym razem były to niesłychanie serdeczne spotkania Papieża z góralami.
Od 1981 roku o. Węgrzyniak przebywa w sanktuarium cały rok, gdzie oprócz nieustannego rozbudowywania i cywilizowania tego miejsca posługuje także jako ratownik TOPR (wtedy jeszcze GOPR). To z jego inicjatywy przy sanktuarium powstaje dyżurka górskiego Pogotowia.
On też był głównym promotorem koronacji figurki Matki Bożej, do której doszło w 1992 roku.
Ojciec Węgrzyniak posługuje tu aż do 2007 r. Wtedy też dominikanie posyłają do posługi u Matki Bożej Jaworzyńskiej więcej braci. W 2012 r. miejsce staje się oficjalnie domem zakonnym dominikanów i przyjmuje za patrona… św. Jana Pawła II.
Od początku do dnia dzisiejszego Wiktorówki funkcjonują w dwóch wymiarach: jako sanktuarium Maryjne, przyjmujące głównie pielgrzymów-górali oraz jako ośrodek duszpasterstwa tatrzańskiego dla wędrujących po górach turystów. – Nie brakuje świadectw osób, które trafiły tu przypadkowo, przechodząc na Rusinową Polanę, a zatrzymały się na dłużej, poprosiły o rozmowę duchową lub spowiedź – mówi o. Cyprian Klahs, dominikanin, który przez kilka lat pracował na Wiktorówkach. Wspomina świadectwo pewnej kobiety, która znalazła się tu przypadkowo, podczas nabożeństwa usłyszała wezwanie: „Matko szczęśliwych powrotów – módl się za nami”, co odczytała jako boże wezwanie, by powróciła do wiary i do Kościoła.
Ojcowie z Wiktorówek odprawiają nie tylko tutaj Msze św. (codziennie!), ale również chodzą odprawiać niedzielną Eucharystię w schroniskach górskich: na Włosienicy, w Dolinie Roztoki, Dolinie Pięciu Stawów Polskich oraz nad Morskim Okiem. W większość miejsc dojeżdżają samochodem (ze specjalnym wstępem do TPN), ale do Doliny Pięciu Stawów idą piechotą i tam zwykle zostają na noc.
Mieszkanie na Wiktorówkach jest dla ojców wyzwaniem nie tylko duszpasterskim, ale również zwykłym, bytowym. Prąd dostarcza tu jedynie agregat. Za mieszkanie służy niewielki stryszek nad kaplicą oraz piwnica pod nią. Ogrzewają się sami za pomocą opalanego drewnem pieca, lecz w mrozy, z uwagi na brak odpowiedniej izolacji termicznej w ich celach nieraz trzeba zadowolić się ledwie 15 stopniami ciepła.
– Każdy z nas nosi w kieszeni latarkę czołówkę jako jedno z niezbędnych urządzeń – mówi o. Cyprian.
Jedną ze specyfik tego miejsca jest jego jedynie okresowa popularność. Są godziny, gdy tłoczno tu jak w ulu – wystarczy, że zatrzyma się wycieczka 100 dzieciaków. Innym razem za jedyne towarzystwo służą im zaglądające tu czasem dzikie zwierzęta z gór. Najbardziej ciche miesiące w roku to marzec i listopad, gdy zdarza się, że nawet w ciągu 5 dni nikt do nich nie zajrzy.
Istnieje jeszcze jeden wymiar tego miejsca – to symboliczny „cmentarz” ludzi, którzy stracili życie w górach, a których ciał nigdy nie odnaleziono. Swoje tabliczki mają tu zmarli tragicznie ratownicy górscy, taternicy czy zwykli turyści, na zawsze pozostający wśród szczytów. – Często sprawowane są Msze w ich intencji, niemal ciągle palą się tu znicze w miejscu, gdzie są tabliczki z ich imionami – mówi o. Cyprian Klahs.
Anna Drus/stacja7pl.
****************
Modlitwa do NMP Królowej Tatr
Cudowna Jaworzyńska Pani.
Tyś po Bogu największą pociechą.
Biegnę do Ciebie, staję przed Tobą i błagam o pomoc Maryjo.
Tyle cudów uczyniłaś w tym górskim zakątku.
Tak wielu nieszczęśliwych uleczyłaś z chorób duszy i ciała.
I niejednemu otarłaś łzy z oczu.
Matko leśnej ciszy,
Dostojna Królowo Tatr, hal, baców i potoków huczących srebrzystą wodą.
Opiekunko zwierząt i górskiej przyrody.
Matko najmilsza spośród wszystkich matek.
Ty z różańcem w ręku, wiesz dobrze i znasz troski, każdego kto do Ciebie się ucieka.
Dziękujemy Ci Panno Święta za szlak wiodący do Ciebie,
Choć to czasem zasnuty śniegiem, wyścielony błotem… ale idziemy.
Jakoś lżejsze to powietrze czym bliżej do Ciebie.
Matko, która wspierasz nie tylko nas górali, ale i turystom dajesz swoje duchowe wzmocnienie.
Prosimy Cię prowadź nas tą drogą, która zawsze pewna.
A kiedy Matko zapadnie mrok i ciemność życia naszego, oddal mgłę i burzę
I zaprowadź nas do domu wiecznego szczęścia. Amen.
wersja góralska:
Cudowno Jaworzyńsko Pani.
Tyś po Bogu najwięksom pociechom.
Lecem ku Tobie, stajym przed Tobom i błagom o pomoc Maryjo.
Telo cudów zrobiyałaś w tym górskim zakontku, tylo niescenśliwyk
Ulycyłaś z chorob dusy i ciała
I niejednemu otarłaś świyrcki z ocu.
Matko leśnej cisy.
Honorno Gaździno Tater, hol, baców, potocków dudnioncyk śrybelnom wodom.
Opiekunko zwierzont i górskiej przyrody.
Matuchno Nomilso spośród syćkik Matek.
Ty z Rozancym w ronckak wiys dobrze i znos zole kazdego, fto ku Tobiy siy garniy.
Dzienkujemy Ci Panno Świynto za ślak ku Tobiy,
Choć to casym zaduty śniezycom, wyścielony błotym… ale idziymy.
Jakosi lzyjse to powietrze cym blizyj ku Tobiy.
Matuchno ftoro ozywios nie ino nos goroli, ba i turystom dajes swoje duchowe zmocniynie,
Pytomy Ciy, prowodz nos tom dozkom, ftoro zawse pewno.
A kiedy Matuś zapadniy mrok i ciymność zycio naskiego
Łozezyn mgłe i dujawice i zaprowodz do sałasa wiecystego scynscio. Amen.
Błogosławieństwo
Bóg Ojciec niech nas błogosławi,
Niech strzeże nas Bóg Syn,
Duch Święty niech nas oświeca
I da nam
Oczy, abyśmy patrzyli
Uszy, abyśmy słyszeli
I ręce dla Bożej pracy,
Stopy, abyśmy szli
I usta, abyśmy głosili słowo zbawienia
I Anioła Pokoju, by czuwał nad nami
Iż łaski naszego Pana prowadził nas do Królestwa. Amen.
********
MSZA ŚW. W 160. ROCZNICĘ OBJAWIEŃ
MATKI BOŻEJ JAWORZYŃSKIEJ
************************************************************************************************************
1 lipca
Najdroższej Krwi Jezusa Chrystusa
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętego Ottona z Bambergu, biskupa, świętego Teobalda z Provins, pustelnika, błogosławionego Jana Nepomucena Chrzana, prezbitera i męczennika |
Do czasu reformy kalendarza liturgicznego po Soborze Watykańskim II w dniu 1 lipca obchodzona była uroczystość Najdroższej Krwi Chrystusa. Obecnie obchód ten został w Kościele powszechnym złączony z uroczystością Najświętszego Ciała Chrystusa (zwaną popularnie Bożym Ciałem), zachował się jedynie – na zasadzie pewnego przywileju – w zgromadzeniach Księży Misjonarzy i Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa. Do dziś istnieją kościoły pod wezwaniem Najdroższej Krwi Chrystusa. Jak Boże Ciało jest rozwinięciem treści Wielkiego Czwartku, tak uroczystość Najdroższej Krwi Jezusa była jakby przedłużeniem Wielkiego Piątku. Ustanowił ją dekretem Redempti sumus w roku 1849 papież Pius IX i wyznaczył to święto na pierwszą niedzielę lipca. Cały miesiąc był poświęcony tej tajemnicy. Papież św. Pius X przeniósł święto na dzień 1 lipca. Papież Pius XI podniósł je do rangi świąt pierwszej klasy (1933) na pamiątkę dziewiętnastu wieków, jakie upłynęły od przelania za nas Najświętszej Krwi. Szczególnym nabożeństwem do Najdroższej Krwi Pana Jezusa wyróżniał się św. Kasper de Buffalo, założyciel osobnej rodziny zakonnej pod wezwaniem Najdroższej Krwi Pana Jezusa (+ 1837). Misjonarze Krwi Chrystusa mają swoje placówki także w Polsce. Od roku 1946 pracują w Polsce także siostry Adoratorki Krwi Chrystusa, założone przez św. Marię de Mattias. Gorącym nabożeństwem do Najdroższej Krwi wyróżniał się także papież św. Jan XXIII (+ 1963). On to zatwierdził litanię do Najdroższej Krwi Pana Jezusa, a w liście Inde a primis z 1960 r. zachęcał do tego kultu. Nabożeństwo ku czci Krwi Pańskiej ma uzasadnienie w Piśmie świętym, gdzie wychwalana jest krew męczenników, a przede wszystkim krew Jezusa Chrystusa. Po raz pierwszy Pan Jezus przelał ją przy obrzezaniu. W niektórych kodeksach w tekście Ewangelii według świętego Łukasza można znaleźć informację, że podczas modlitwy w Ogrodzie Oliwnym pot Jezusa był jak krople krwi (zob. Łk 22, 44). Nader obficie płynęła ona przy biczowaniu i koronowaniu cierniem, a także przy ukrzyżowaniu. Kiedy żołnierz przebił Jego bok, “natychmiast wypłynęła krew i woda” (J 19, 24). Serdeczne nabożeństwo do Krwi Pana Jezusa mieli święci średniowiecza. Połączone ono było z nabożeństwem do Ran Pana Jezusa, a zwłaszcza do Rany Jego boku. Wyróżniali się tym nabożeństwem: św. Bernard (+ 1153), św. Anzelm (+ 1109), bł. Gueryk d’Igny (+ 1160) i św. Bonawentura (+ 1270). Dominikanie w piątek po oktawie Bożego Ciała, chociaż nikt nie spodziewał się jeszcze, że na ten dzień zostanie kiedyś ustanowione święto Serca Pana Jezusa, odmawiali oficjum o Ranie boku. |
************************************************************************************************************