Opowiadał jeden z księży jak w kościele podziwiał misterną pracę siostry zakonnej, która umiała robić piękne kompozycje kwiatowe. Nie omieszkał jednak przy chwaleniu wspaniałej harmonii ułożonej z wielu różnych kwiatów, wyrazić żal, że za kilka dni trzeba będzie to wszystko wyrzucić na śmietnik. Ale siostra uśmiechając się pozwoliła sobie poprawić księdza uwagą, że nie wszystko. Delikatnie rozsunęła część kwiatów i wtedy okazało się, że w samym środku znajduje się najpiękniejszy kwiat, który dopiero co rozkwitł. I to nie był kwiat cięty, ale wyrastał z doniczki.
Dziś Jezus mówi: „Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić”.
A tymczasem jak wielu ludzi pomimo, że miało u początków swojego życia taki moment wszczepienia się w Boże życie poprzez chrzest, później czas pierwszego posilenia się Ciałem Pańskim – mówimy: I Komunia św. – a potem… a potem, niestety, życie zaczęło już biegnąc różnymi swoimi drogami, niczym rzeka płynąca, z tym, że coraz to dalej od głównego nurtu, rozlewając się gdzieś na obrzeżach aż do zupełnego zaniku.
Jak często ludzie skarżą się, że żyją jak w gęstwinie uschniętych drzew – żadnej wrażliwości. Oczy patrzą – ale nie widzą jeden drugiego. Niby swoi od lat – a wewnętrznie głusi, jak martwe gałęzie drzew.
Ionesco napisał sztukę pt. Łysa śpiewaczka. Dwoje ludzi nie znających się nawzajem siedzi w pokoju. Ich rozmowa ukazuje kolejne zbieżne okoliczności w ich życiu. Obydwoje urodzili się w Manchester, obydwoje mają dwuletnią córkę – Alicję, obydwoje mieszkają teraz w Londynie na tej samej ulicy, w tym samym domu i dzielą bardzo podobne mieszkanie. Okazuje się, że to mąż i żona i że nie znają się nawzajem.
Ileż takich rodzin – jakby martwych! Niby mają wszystko, nawet i w nadmiarze, ale wyglądają, jak pisze ks. Alojzy Henel: „jak suche gałęzie pięknych drzew – nie rodzą życia nowego. Wykluczone macierzyństwo, wykluczone ojcostwo. Z czasem coraz mniej ciepła od nich, mniej dobra… aż do zmierzchu, aż do obumarcia”.
Swego czasu w Krakowie na Plantach tuż przed Salonem Sztuki postawiono rzeźbę zatytułowaną „człowiek udrzewiony”. Był to po prostu pień grubego drzewa zakończony wyrzeźbioną głową człowieka. Taka kompozycja symboliczna, z której odeszło życie. Pozostała jedynie martwa materia drewna.
Życie ludzkie może być i często jest jak zmiażdżona gałąź. Soki życia mają już wtedy utrudniony przepływ. Bo można być blisko Boga. Nawet więcej – nosić Boga w sercu, przyjmując Go w Komunii św. i mimo to nie mieć żadnego rozpoznania, że to jest Pan. Człowiek jest wtedy jak ścięty kwiat. Czy wszczepione w niego Chrystusowe życie może jeszcze ożyć?
Na szczęście w Jezusowym porównaniu człowieka do latorośli, człowiek jest w lepszej sytuacji. Ponieważ uschnięta gałąź pozostanie już uschniętą. Życie do niej nie powróci. Człowiek natomiast wciąż ma szansę powrotu, aby ożywić swoje serce prawdziwym życiem, bo Eucharystia trwa. Uczestniczymy w tej Wielkiej Tajemnicy Wiary. U ks. Aleksandra Federowicza znalazłem piękny tekst na temat Mszy św. Mianowicie, że „Najświętsza ofiara jest sercem w Mistycznym Ciele Chrystusa. Co robi serce w żywym organizmie? Przetacza krew. Dzięki tej pracowitej pompie dzień i noc wszystkie nasze komórki zaopatrywane są w tlen i pożywienie. Gdy praca serca zatrzymuje się na dłuższą chwilę – człowiek umiera. Otóż Msza św. niejako przetacza tę nadprzyrodzoną Bożą miłość w całym organizmie Kościoła. Powoduje jej obieg w sercach wszystkich, którzy w Eucharystii świadomie i czynnie uczestniczą”.
Jeżeli zatraciłem w sobie umiejętność kochania – to znaczy, że w moim życiu duchowym nastąpiła swego rodzaju zapaść. Odłączyłem się od tego nadprzyrodzonego obiegu.
Jak łatwo i jak lekkomyślnie człowiek ignoruje Boże zaproszenie, zupełnie jak w przypowieści o zaproszonych na ucztę, znajdując sobie inne zajęcia, rzekomo ważniejsze: a to roboty w swoim ogródku, zakupy w nowo otwartym pawilonie handlowym, albo niedzielna wycieczka. Ale nawet idąc do kościoła – dobrze jest zadać sobie pytanie: czy idę ze względu na Jezusowe zaproszenie, czy raczej z chęci towarzyskiego spotkania ze znajomymi, których już dawno się nie widziało? Bo mogę być na Mszy św. i być zupełnie obok.
Jezusowe słowa: „Beze Mnie nic nie możecie uczynić” – oby mnie zawsze mobilizowały. Bo wtedy nawet choćbym długo nie widział owoców – to się nie zniechęcę, ani się nie załamię.
Od ks. Pawlukiewicza słyszałem taką opowieść o złym człowieku, który przechodząc obok małych palm, położył na jedną z nich ciężki kamień. Kiedy wracał po latach, ze zdumieniem zobaczył, że właśnie to obciążone drzewo wyrosło ponad inne. Zmagając się z ciężarem, stało się najwspanialsze. Każdy człowiek ma swoje własne przeróżne kamienie, które dźwiga każdego dnia. Właśnie tak to się odbywa – poprzez ten trud ludzkie serce rośnie i dojrzewa.
Od tych, którzy mają kwiaty często można usłyszeć, jak to chcieli wyrzucić już nie raz ten czy inny kwiat, bo nie kwitł od lat. Ale zrobiło się im żal i przez ciągłe podlewanie doczekali się, że w końcu nadszedł taki dzień, w którym kwiat cudownie zakwitnął.
Czy ta sytuacja nie dotyczy i mnie?
Panie, o łaskę wytrwania proszę, bo na drodze mojej coraz większe odczuwam zmaganie.
ks. Marian Łękawa SAC