Tag: Okres zwykły

  • II Niedziela Zwykła – ROK B

    Bóg wyznacza każdemu miejsce

    Opus Dei - Teologia Powołania (I)
    fot. Opus Dei.pl

    ***

    Żyjąc wśród szkockich kalwinów, mam okazję spotykania się na co dzień z nieco inną strukturą niż ta, która trwa w Kościele katolickim.

    Na przykład powoływanie poszczególnych pastorów odbywa się, tak jak w sektorze czysto świeckim na różne funkcje czy stanowiska, poprzez wybór tego kto jest lepszy. Głosowanie według prawideł demokratycznych jest dziś tak powszechne i oczywiste, że wielu nie ma wątpliwości: to co wybiera większość jest słuszne, choćby nawet ten wybór był niezgodny z prawem naturalnym. Istnieje więc wielkie niebezpieczeństwo – jeżeli tę metodę próbuje się stosować do wszystkich dziedzin ludzkiej egzystencji.

    Przy wyborze pastorów bywają nieraz przeróżne sytuacje, nawet i zabawne. W jednej z parafii na zwolnione miejsce rada tzw. „starszych” ogłosiła konkurs. Zgłosiło się kilku kandydatów, ale rada zadecydowała, że żaden z nich się nie nadaje. Pierwszy nie potrafił głosić kazań. Drugi miał tak cichy głos, że nawet mikrofony nie wiele mogły pomóc. Trzeci nie umiał śpiewać. Więc żaden nie wchodził w rachubę.

    Wtedy pastor, który właśnie zwolnił swoje miejsce, przechodząc na emeryturę, powiedział, że ma jeszcze jednego kandydata. Jest to ktoś, kto do tej pory nigdzie nie zagrzał miejsca. Nie wiedział on, czy ten kandydat kogoś ochrzcił, czy też nie. Jest on również chory, cierpi na postępującą ślepotę. Ma jednak Ducha Świętego i potrafi głosić kazania. Ale chyba on też nie znajdzie uznania w tej parafii.

    Nie, nie – odpowiedziała rada parafii – takiego też na pewno nie potrzebujemy.

    Tak, ale chcę państwu jeszcze tylko powiedzieć – odparł pastor – że to jest apostoł Paweł.

    Św. Paweł nie potrzebował żadnego ludzkiego wyboru, aby mógł głosić Dobrą Nowinę – bo sam Pan powołał go na drodze do Damaszku.

    Dzisiejsze Słowo Boże opisuje w jaki sposób Bóg wyznacza poszczególnym ludziom zadania.

    W I Czytaniu widać tę ciągłość, kontynuację Bożych wezwań. Samuel, bardzo jeszcze młody, pełnił funkcję w świątyni. Pilnował lampy, która płonęła na znak obecności Pana. Służył Bogu w świątyni z całym oddaniem, bo pomimo młodego wieku nie uległ zgorszeniu, jakie rozsiewali wokół siebie synowie arcykapłana Helego. Dominikanin ojciec Jacek Salij komentuje to w ten sposób: „Panu Bogu jakby było mało gorliwej służby Samuela. Przychodzi do młodego chłopca z niezwykle trudnym wezwaniem: Idź i upomnij arcykapłana z powodu jego bezbożnych synów! Na szczęście Pan Bóg, ilekroć wyznacza nam jakieś trudne zadanie, sam troszczy się o takie ułożenie różnych okoliczności, abyśmy to zadanie mogli wykonać. Tak było też w przypadku Samuela”.

    A w Ewangelii moment powołania dwóch uczniów Jana Chrzciciela dokonał się tak bardzo zwyczajnie. Kiedy Jezus przechodził – dotychczasowy ich mistrz powiedział o Nim: „Oto Baranek Boży”. To wystarczyło, że poszli za Jezusem. Jezus więc zwrócił się do nich i zapytał: „Czego szukacie?” A oni zaskoczeni takim pytaniem zastosowali unik: „Nauczycielu, gdzie mieszkasz?” Jezus na pewno musiał mieć wtedy na twarzy pobłażliwy uśmiech, bo im odpowiedział: „Chodźcie, a zobaczycie”. Św. Jan pisząc Ewangelię już jako starzec wciąż pamiętał, że „było to około godziny dziesiątej”. Z kolei Pan posłużył się nimi, bo oni przyprowadzili swoich braci, których On też powołał.

    Bóg powołując człowieka zawsze zwraca się do niego po imieniu. Tak jest i dziś. Czemu więc wielu nie słyszy? A nawet kiedy usłyszy Boże wezwanie: „Pójdź za mną” zachowuje się tak jak bogaty młodzieniec. Bo Bóg zawsze wzywa do czegoś więcej. A wtedy człowieka ogarnia obawa i lęk przed nieznanym. I pyta sam siebie: czy nie wystarczy strzec tylko 10 przykazań Bożych? Bywa i to nie rzadko, że człowiek przechodzi długą i ciężką drogę, zanim uzna sprawy Królestwa Bożego za najważniejsze. Wciąż coś go wstrzymuje, jak garb wielbłąda w przejściu przez ciasną bramę. I to niekoniecznie muszą być wielkie bogactwa. Ileż człowiek potrafi nagromadzić w sobie i wokół siebie przeróżnych drobiazgów, nawet śmiesznych i błahych, które urastają do wielkich rozmiarów, jak ten przysłowiowy garb. Przy czym tłumaczy sobie, że to wszystko mu się przyda. I tak pozostaje jak na uwięzi.

    Albo Boże wezwanie nie dochodzi do człowieka, bo człowiek odgrodził się swoimi grzechami jak murem obronnym. I tkwi w tych grzechach i wyrządza straszną krzywdę, bo nie jest w stanie nawet uświadomić sobie ogrom dobra jaki Bóg mógłby przez niego wypełnić, gdyby nie jego trwanie w martwej stagnacji. Kiedy człowieka dotyka cierpienie, krzywda, kiedy czuje się samotny i nie widzi sensu swojego życia – wtedy człowiek najczęściej czyni winnym Boga za ten stan rzeczy, a nie ciemność, którą sprawił jego egoizm.

    Świat jest wielką rodziną i to sam Bóg wyznacza każdemu właściwe miejsce i niepowtarzalne zadane do spełnienia. Władysław Reymont wypowiedział takie bardzo znamienne zdanie: „Życie nie daje nam tego, co chcemy, tylko to, co dla nas ma”. I w tym, co życie dla nas ma, co Bóg nam daje, trzeba odnaleźć siebie, swoje miejsce, swoje zadanie. Przy czym nie do mnie należy mierzyć znaczenie różnych powołań moją ludzką miarą. My wszyscy stanowimy Mistyczne Ciało Chrystusa. Dlatego św. Paweł w dzisiejszym II Czytaniu bardzo mocno podkreśla: „Czyż nie wiecie, że wasze ciała są członkami Chrystusa? Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest przybytkiem Ducha Świętego, który w was jest, a którego macie od Boga, i że już nie należycie do samych siebie? Za wielką bowiem cenę zostaliście nabyci”.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • Niedziela Chrztu Pańskiego – ROK B

    Boży zamysł

    Wspomnienie chrztu Jezusa
    Ikona Chrztu Pańskiego – Kiko Arguello/reprodukcja:Jakub Szymczuk/ GN

    ***

    Dzisiejsza uroczystość jest dalszym ciągiem Bożego Objawienia. I chociaż sytuacja dzisiejszego czasu pandemii pozbawiła nas atmosfery Bożych Narodzin, które w Liturgii Kościoła wciąż trwa aż do uroczystości Ofiarowania Pańskiego w świątyni jerozolimskiej czyli do święta Matki Bożej Gromnicznej. Ale przecież możemy śpiewać w naszych domach kolędy i składać sobie życzenia łamiąc się się opłatkiem, bo jesteśmy u początku Nowego Roku Pańskiego. Odkryjmy na nowo domowy kościół.

    Słowo Boże, które dziś do nas mówi umiejscawia nas coraz głębiej w Bożej rzeczywistości ukazując Boży zamysł. Oto Pan Jezus ma lat już trzydzieści. Jest na  drodze, która prowadzi ku Jerozolimie. Ta droga ma wymiar trzech lat. Na tej drodze   dokona się nie tylko naprawienie człowieczego losu, ale wyprowadzenie ludzkości z beznadziejnej sytuacji doprowadzjąc aż do wejścia w rejony Bożego życia. Rozpoczyna więc Syn Boży swój przełomowy moment od chrztu pokuty, którego udzielał Jan Chrzciciel w wodach Jordanu. Co prawda „Jan Go powstrzymywał mówiąc: To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie”. Ale odpowiedź Jezusowa była zdecydowana: „Pozwól teraz, bo tak się godzi nam wypełnić wszystko, co jest sprawiedliwe”. Co oznacza owe „wypełnienie wszystkiego, co jest sprawiedliwe”? Oznacza, że każdy grzech, że każdą winę On przyjął na siebie, aby zanieść aż na Kalwarię. W ten sposób utożsamił się z każdym człowiekiem  równocześnie dając każdemu człowiekowi nieprawdopodobną szansę. Bo jak zauważa ks. biskup Pietraszko: „Również twoje i moje winy i grzechy zeszły w Chrystusie i z Chrystusem już wtedy i tam    w nurt świętej rzeki miłosierdzia Bożego. W jakiś nieznany nam, ludziom, sposób – zaczątkowy, ale skuteczny, rozpoczęło się obmywanie i oczyszczanie każdego z nas ku zbawieniu. Sytuacja ta, zapoczątkowana nad Jordanem we chrzcie Chrystusowym, czeka dziś na dopowiedzenie i dopełnienie od naszej strony. Dzieło zapowiedziane powinno być przez nas dokończone. Sprawa rozpoczęta i ustawiona we właściwym kierunku powinna być przez nas podjęta. I my powinniśmy wejść w wody Jordanu, wejść w wody pokuty, by się na nas również dokonało to wielorakie obmycie, które symbolizuje nurt tamtej rzeki, w którą wstąpił Chrystus”.

    Na osobie Jana Chrzciciela widać bardzo wyraźnie, jak on z coraz większym zaufaniem wchodzi w te Boże plany. Bo oto on – w momencie swojej największej popularności będąc na ustach całego tłumu i o którym sam Jezus powiedział, że „między narodzonymi z niewiast nie powstał większy” – zrozumiał, że jego pierwsza misja już się zakończyła: „Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał”. Jan teraz miał wypełnić inne zadanie, które poprzez samotność i cierpienie doprowadza go aż do męczeństwa. Taka była jego droga i w dzisiejszej Ewangelii widać jak się do niej przygotowywał: „Idzie za mną mocniejszy ode mnie, a ja nie jestem godzien, aby się schylić i rozwiązać rzemyk u Jego sandałów”.

    Nieodzowna jest zatem świadomość szukania właściwej proporcji: kim jest Bóg i kim jest człowiek. Bóg zawsze „pysznym się sprzeciwia a pokornym łaskę daje”. Magnificat, który wyśpiewała Maryja wciąż rozbrzmiewa. Oby dotarł do każdego ludzkiego serca. Bo wtedy Tajemnice wód Jordanu i Tajemnice gór Przemienienia dotykają ziemi a człowiek może dotykać Nieba doświadczając relacji, które istnieją pomiędzy Bożymi Osobami. Ojciec nie sam siebie sławi i nie o sobie mówi. Ale wskazuje na swojego Syna: „To jest Syn mój umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie!” Dlatego ma Syna doskonałego, który jest Mu doskonale podobny. Czy więc ja, człowiek dumny, w którym wciąż drzemie „pycha żywota” potrafię zrozumieć wędrówkę  Bożego Syna, który nie tylko „…porzucił szczęście swoje, wszedł między lud ukochany, dzieląc z nim trudy i znoje. Niemało cierpiał, niemało, żeśmy byli winni sami”, ale „uniżył samego siebie stając się posłusznym aż do śmierci i to śmierci krzyżowej”?   

    W rzece Jordan dokonał się paradoks – bo oto “NAJŚWIĘTSZY grzesznik” wstąpił w jej nurty. I odtąd wody Jordanu symbolizują Bożą moc. Stają się materią sakramentu, który oczyszcza człowieka i ubiera go w godność bożego domownika.

    Na czym polega to przedziwne wyciągnięcie człowieka posłużę się prawdziwym przykładem z życia Helen Keller. Kiedy miała półtora roku straciła wzrok i słuch. W wieku lat sześciu   zrozumiała, że chce wzrastać, ale obezwładniał ją całkowicie mur milczenia. Jej rodzice głęboko zatroskani po długich poszukiwaniach znaleźli w końcu dla niej nauczycielkę, pannę Sullivan. Po kilku miesiącach ćwiczeń umiała już na swoich palcach przeliterowywać wiele wyrazów, choć wtedy nie wiedziała jeszcze, że istnieją jakieś wyrazy i że one coś oznaczają.  I oto wydarzyło się w jej życiu coś co ona nazywa cudem. Panna Sullivan próbowała wbić jej do głowy, że mug to kubek, a water to woda. Ale Helen wciąż i wciąż myliła te dwa wyrazy. Nauczycielka zrezygnowała z dalszego ćwiczenia. Postanowiła, że wyjdą na spacer. Idąc koło fontanny nagle ręka Helen, prowadzona ręką Sullivan, znalazła się pod zimnym strumieniem wody. Wtedy na drugiej ręce zaczęły znowu literować słowo „woda”, najpierw powoli, potem szybko. Trwało to jakiś czas, aż nagle Helen doznała olśnienia. Tajemnica języka stanęła przed nią otworem: każda rzecz ma swoją nazwę!

    Teraz już wiedziała, że woda to coś cudownie zimnego, co obmywa jej rękę. To żywe słowo obudziło w niej duszę do życia, podarowało jej światło, nadzieję, radość i uwolniło ją z kajdań!

    Tego samego dnia będąc pełna chęci do nauki nauczyła się wielu nowych wyrazów. Między nimi były takie słowa jak „matka”, „ojciec”, „siostra” – słowa, którymi zakwitł dla niej świat.

    Helen Keller została uwolniona z „ciasnego więzienia” dzięki „wodzie”, która obmywała jej rękę.

    Poprzez historię tej dziewczynki można zobaczyć w maleńkim fragmencie co dzieje się w ludzkim sercu, które przyjmuje chrzest. Wtedy rzeczywiście dusza budzi się do nowego, Bożego życia i doznaje uwolnienia od kajdan grzechu pierworodnego.

    Ten chrzest miał miejsce w moim życiu. Dlaczego więc potrafię tak często pozostawać obojętnym wobec Jezusa, który nie tylko, że sam na siebie włożył moje nieprawości, aby „wypełnić wszystko, co sprawiedliwe”, ale, jeszcze jakby nie dość było tego, jest obecny w moim życiu i to z nieprawdopodobną delikatnością: „nie krzyczy ani głosu nie podnosi, trzciny nadłamanej nie łamie, a knotka o nikłym płomyku nie gasi”.

    A sam Bóg takie daje o Nim świadectwo: „On jest moim Synem umiłowanym, w którym mam upodobanie”.