Tag: Okres zwykły

  • XIII Niedziela Zwykła – ROK B

    Uwierzyć w moc wiary

    Boże Słowo z dzisiejszej niedzieli jest kontynuacją, dalszym ciągiem pytania o wiarę – moją i Twoją.

    Z tego wielkiego tłumu, który otacza Pana Jezusa, Ewangelia zwraca uwagę na dwie postacie: Jaira, przełożonego synagogi, proszącego o uzdrowienie swojej dwunastoletniej córeczki i cierpiącą kobietę od lat dwunastu na krwotok. Śledząc ich bardzo trudne przeżycia w dochodzeniu do Pana nie można nie zauważyć jak wielką mocą staje się w ich sercach wiara.

    Przypatrzmy się dziś Jairowi, który jest przełożonym synagogi. Na szczeblach hierarchii swojego środowiska ma znaczącą pozycję. W obliczu poważnej choroby swojej córeczki nie kalkuluje czy jemu wypada, co powiedzą inni. Po prostu przychodzi do Pana Jezusa i pada do Jego nóg i usilnie prosi: “Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła”. Jezusowa odpowiedź: “Nie bój się, wierz tylko!” daje mu nadzieję.

    Jair musi jednak przejść trudną drogę swojej wiary. Wierzył, że Jezus może uzdrowić jego najdroższe bardzo chore dziecko. Kiedy już idą, zapewne stara się przyśpieszyć pochód, aby zdążyć. Tymczasem ktoś z jego domowników przynosi mu druzgocącą wiadomość: “Twoja córka umarła, czemu trudzisz jeszcze Nauczyciela”. Nie zapisano w Ewangelii reakcji ojca. Można ją sobie tylko wyobrazić jak nagle opadła z niego wszelka nadzieja. Pan Jezus, który jest Panem życia i śmierci, poprzez to kolejne doświadczenie wzmacnia jego wiarę – “Nie bój się, tylko wierz”. Dlatego Jair idzie z Jezusem do swojego domu – to znaczy – prowadzi Jezusa w beznadziejną sytuację swojego życia. Przed jego domem następują kolejne wyzwania, które mają go zniechęcić do jakiejkolwiek nadziei od strony gapiów, którzy już weszli w rolę żałobników. Wręcz drwią z Chrystusa, który mówi, że “dziecko nie umarło, tylko śpi”. Moment dotknięcia dziecka i słowa: “Dziewczynko, mówię ci, wstań” i ona wstaje, jest nie tylko tym jednym cudem, ale także to Boże Słowo sprawia drugi cud – dotyka swoją mocą serca Jaira. Uwierzył w moc wiary.

    Ojciec św. Benedykt XVI powiedział: “Jak ważne jest, abyśmy uwierzyli w moc wiary, w możliwość nawiązania dzięki niej bezpośredniej więzi z Bogiem żywym. Tylko taka wiara obecna we wszystkich naszych postawach, myślach i działaniu, w codziennej pracy, w zmaganiu się ze sobą sprawia, że nasze życie przeniknięte jest mocą samego Boga”.

    Jak błogosławione okazały się te trudne wyzwania i bezradność Jaira, które zmusiły go do szukania pomocy u Boga. Czy poszedłby do Jezusa, gdyby nie beznadziejny stan zdrowia jego najdroższej córki? Nie wiemy. Ale wiemy ze swojego doświadczenia, przeżywając w różnym stopniu ból, bezradność, czasem lęk jak bliski wtedy staje się Bóg i jak wyraźnie można usłyszeć Jego głos, pośród wielu głosów, tak jak u Jaira: “Nie bój się, wierz tylko”.

    I nie raz już przekonywaliśmy się – w czasie, który wybierał Bóg, że otrzymaliśmy w nadmiarze, daleko więcej aniżeli prosiliśmy. Pan Jezus, Syn Boga żywego okazuje się rzeczywiście naszym Przyjacielem. To jest po prostu nie do wiary, że Jemu tak bardzo zależy na każdym ludzkim istnieniu – a więc na Tobie, na mnie…

    Tutaj przywołam inną rozmowę z Ewangelii zapisaną u św. Mateusza. Mianowice prośbę setnika: “Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie”. Posługujemy się jego słowami pełnymi wiary za każdym razem kiedy dane nam jest karmić się Ciałem Chrystusa: “Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”. Jaka jest we mnie wiara w moc Bożego Słowa? Czy widzę jak bardzo potrzebuję uzdrowienia mojej duszy?

    Przypominają się słowa św. Jana Pawła II z jego inauguracji 22 października 1978 roku na placu św. Piotra: “Nie lękajcie się! Otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi!” Te słowa współbrzmią ze słowami z dzisiejszej Ewangelii, które usłyszał Jair: “Nie bój się, wierz tylko!”

    Kiedyż wreszcie to Jezusowe wołanie dotrze z mocą i do mojego serca. Tyle zdarzeń codziennego życia daje mi nieustanną szansę dojrzewania do tego momentu, na który sam Bóg czeka i to bardzo, aby mi powiedzieć: “Twoja wiara cię ocaliła”. Wiem i to bardzo dobrze – jak potrzebuję tego Bożego ocalenia – a z drugiej strony moje serce wciąż się jeszcze szamoce i lęka. Ale czego się lęka i dlaczego szamoce.

    Panie Jezu, proszę Cię, wzmocnij moje skołatanie serce, bo tylko Ty możesz zaradzić memu niedowiarstwu.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • Uroczystość Narodzenia św. Jana Chrzciciela

    Boża rzeczywistość 

    W dzisiejszą niedzielę liturgia Kościoła obchodzi uroczystość narodzenia św. Jana Chrzciciela. W kalendarzu kościelnym jest to wyjątek, ponieważ wspomnienie każdego ze świętych obchodzimy w dniu ich narodzin dla nieba – to znaczy w dniu przejścia z tego świata do oglądania Boga twarzą w twarz. Dlaczego ten wyjątek? Dlaczego właśnie dziś, w Dzień Pański, Kościół zamiast celebrować kolejną XII niedzielę zwykłą daje nam do rozważania tę wyjątkową postać w dniu jego narodzin? Św. Jan Chrzciciel jest ostatnim prorokiem, który zamyka Stary Testament i otwiera Nowy Testament. Boża zapowiedź, obietnica dana człowiekowi już od zarania dziejów, po nieszczęsnym grzechu pierworodnym, właśnie wypełnia się w tym nawoływaniu św. Jana Chrzciciela, żeby prostować ludzkie drogi, bo oto przychodzi nasz Pan i Zbawca, wyczekiwany Mesjasz.

    Warto tutaj zwrócić uwagę na znaczenie samego imienia, które każdy człowiek otrzymuje na początku swojej drogi. Nadane imię pomaga lepiej zrozumieć Boże sprawy. Mama Jana – Elżbieta – po hebrajsku znaczy: Bóg przyrzekł. Zaś jego ojciec Zachariasz – znaczy: Bóg pamięta. A ich syn Jan: Bóg jest łaskawy. Już same imiona wskazują na Bożą rzeczywistość, którą należy właściwie odczytać. Rodzina Zachariasza i sąsiedzi byli przeciwni imieniu Jan, bowiem tradycja nakazywała wybrać imię jego ojca albo dziadka, aby podkreślić przynależność do rodu. Ale to dziecię, urodzone z dwojga ludzi posuniętych w latach, z niepłodnej Elżbiety i z niedowierzającego w poczęcie syna Zachariasza, kiedy dorośnie, nie będzie się troszczyć o wąski rodzinny krąg, ale przede wszystkim o sprawy wypełnienia Bożych obietnic.

    Bardzo ważne jest właściwe odczytanie znaczenia imienia, które daje sam Bóg. Pismo Święte wyraźnie na to wskazuje zarówno w Starym Testamencie jak i w Nowym. W sakramencie chrztu otrzymałem imię tak naprawdę od samego Chrystusa. Dlatego święci: Bazyli i Grzegorz napisali: “Chociaż inni noszą różne imiona czy to po ojcu, czy własne, od swoich zawodów lub czynów, my uważaliśmy za wielki zaszczyt i wielkie imię być i nazywać się chrześcijanami”. W sakramencie bierzmowania, będąc już świadomi naszej obecności w Bożym Kościele, wybieramy  nowe imię, które ma nam pomóc zrealizować nasze powołanie. Osoby, które składają śluby zakonne stają się osobami konsekrowanymi, to znaczy przeznaczonymi na wyłączną służbę Ewangelii – otrzymują nowe imię.

    Święty Jan Chrzciciel, poprzednik Pana Jezusa, według kalendarza – pół roku wcześniej urodzony i zarazem Jego krewny, jest jedynym prorokiem, któremu Bóg zlecił bezpośrednie przygotowanie ludzi uwikłanych w niewoli grzechu na przyjęcie Bożego Syna. Ci, którzy pytali Pana Jezusa kim jest Jan Chrzciciel – taką usłyszeli odpowiedź : “Zaprawdę powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciela.” Ojciec dominikanin Jacek Salij pisze, że “Kościół od wieków domyśla się, że Jan Chrzciciel już w łonie matki został uwolniony od grzechu pierworodnego, mianowicie w momencie, kiedy jego matka Elżbieta spotkała się z brzemienną Synem Bożym Maryją. Toteż Jan jest jedynym świętym, którego narodzeniu poświęcone jest święto liturgiczne – podobnie jak narodzeniu Pana Jezusa oraz narodzeniu Matki Najświętszej”.

    Warto również rozważyć, ile dobra zostało wyzwolone w ludzkich sercach z powodu narodzin Jana Chrzciciela. Jego ojciec Zachariasz doznał łaski nawrócenia. Bo czym był znak odebrania daru mowy, jakie nastąpiło podczas jego spotkania z aniołem w przybytku Pańskim? Było znakiem jego niedowiarstwa. Zaś ósmego dnia po narodzinach, w dzień obrzezania, kiedy pytano go – jak ma być nazwane dziecię – napisał na podanej mu tabliczce: ”Jan będzie mu na imię”. I natychmiast otworzyły się jego usta i znowu mógł mówić, i wielbić Boga. Nastąpiło jego pełne nawrócenie, uwierzył w Boże dzieła, które są cudem w naszych oczach. Ta radość stała się udziałem całej rodziny, przyjaciół, sąsiadów. Dlatego pełni zdumienia pytali: “Kim będzie to dziecię?” Bo widziano w tym wydarzeniu “rękę Pańską”.

    Taka prawdziwa radość właściwie zawsze powinna towarzyszyć przy narodzinach dziecka. I choć takie maleństwo jeszcze niczego nie potrafi rozumieć – już może obdarzać. Tak jak św. Jan Chrzciciel, który zanim nawrócił tysiące ludzi swoim nawoływaniem do pokuty – to mając zaledwie osiem dni nawrócił do Boga swojego własnego ojca.

    Opowiadał jeden z księży jak chrzcił maleńkiego Jasia. Jego narodziny sprawiły, że nawrócił do Pana Jezusa siedmioro ludzi. Najpierw jego rodzice wpadli w zachwyt. Z tego zachwytu postanowili zawrzeć sakrament małżeństwa i rozpoczęli życie z Jezusem: niedzielna Msza św., spowiedź św., modlitwa… Również rodzice chrzestni, którzy dotychczas żyli bez ślubu i zupełnie nie uczestniczyli w życiu Kościoła, zrobili to samo. Tak więc następnych czworo się nawróciło. Dołączyła do nich jeszcze siostra matki chrzestnej, kiedy zobaczyła co się dzieje i też się nawróciła.

    W to dzisiejsze święto narodzin św. Jana Chrzciciela uciszmy nasze serce, żeby stało się pustynią, bo wtedy usłyszymy jego głos, który nawołuje do nawrócenia. A ze skruszonym sercem łatwiej jest odczytać nasze imię, które nadał nam Bóg zanim jeszcze zaistnieliśmy w łonach naszych mam.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • XII Niedziela Zwykła – ROK B

    Opus Dei - Uciszenie burzy na jeziorze
    Uciszenie burzy na jeziorze/Opus Dei.pl/Eugène Delacroix (1798-1863)

    ***

    Dzieło zbawienia wciąż trwa

    Pan Jezus, aby przybliżyć Boży świat człowiekowi i być lepiej zrozumianym, w swoim nauczaniu posługiwał się przypowieściami. Dzisiejsze wydarzenie opisane w Ewangelii też jest swoistego rodzaju przypowieścią. Jest znakiem, który mam odczytać. Właściwe znaczenie Chrystusowych cudów sięga daleko dalej i głębiej – bowiem są to spotkania samego Boga z człowiekiem.

    Dzisiejsze uciszenie burzy na jeziorze, czy cudowne rozmnożenie chleba i wszelkie uzdrowienia i wskrzeszenia uczynił Jezus i co do tego nie ma żadnej wątpliwości. Ale niewłaściwą obrałbym drogę, dociekając tylko historyczności zdarzeń, że oto stało się coś nadzwyczajnego – wbrew prawom natury. Najważniejsze i najistotniejsze jest zobaczyć i zrozumieć co oznacza ten Boży znak, którym Bóg zwraca się do człowieka. A tu potrzebna jest już wiara.

    Nieraz w rozmowie słyszę takie zdanie: „Czy można być świadkiem cudu dziś? Bóg sprawiał je kiedyś, bywały w życiu świętych, ale w moim życiu nic takiego się nie wydarzyło. Chciałbym raz jeden jedyny zobaczyć autentyczny cud i dosyć.”

    Takie pytania mimo woli nasuwają się. I można na nie odpowiedzieć też pytaniem, które sformułował ks. prof. Sedlak: „Czym jest książka dla analfabety? Pół kilogramem masy papierowej. To jest oczywiste. Dla analfabety najmądrzejsza książka jest po prostu pół kilogramem papieru.” Jeżeli Boży zmysł zagubiłem w sobie i w Bożych sprawach jestem całkowitym analfabetą, to nawet gdybym znalazł się w sytuacji, która jest cudem – dla mnie będzie to na taśmie zdarzeń – tylko jedno więcej rzucone przez kogoś lub coś, albo po prostu zaistniało zupełnie przypadkowo. Będę tę sytuację rozumiał tak, jak mądrą książkę rozumie analfabeta – od strony masy, którą przedstawia. W ogólnej masie zdarzeń zobaczę kolejne, jedno więcej i nic poza tym.

    Cud nie jest w fakcie, ale jest w tym fakcie ukryty. Żeby go odczytać trzeba znać parametry. Dlatego brak cudu jest we mnie. Ta nieumiejętność właściwego odczytania powoduje, że przechodzę obok Bożego wydarzenia bez żadnej refleksji, zastanowienia. Iluż ludzi w swoim życiu ocierało się i ociera o cuda i iluż przechodzi obok interpretując po swojemu, zupełnie nawet nie uświadamiając sobie, że tak blisko byli Boga.

    Dzisiejsze słowa Jezusa: „Jakżeż wam brak wiary” – odnoszą się do mnie, który dzielę los z ludźmi zalęknionymi. Strach wydaje się być wciąż wszechobecny i to coraz bardziej. W swojej naiwności wielu z nas myślało, że epoka komunizmu definitywnie zakończyła swój żywot i przeszła do lamusa historii. Teraz dopiero przecieramy oczy, pytając samych siebie: kto z nas widział tego trupa? A on, jak „wąż starodawny”, świetnie znalazł sie w nowej rzeczywistości, umiejętnie i skutecznie posługując się swoim skutecznym narzędziem zastraszania. Dlatego tyle tych nowych lęków, które jak groźne burze, zabierają z sobą nie tylko poszczególnych chrześcijan, czy całe rodziny, ale nawet całe narody. Chrześcijanin, jeżeli ulega tej psychozie, widać nie bardzo wierzy Bogu, Jego wszechmocy. Dzisiejsze I Czytanie przypomina: „Kto bramą zamknął morze, gdy wyszło z łona wzburzone?…” Pan Bóg wyznaczył „zaporę dla nadętych fal. Aż dotąd, nie dalej”. Ten sam Pan Bóg, z niezrozumiałą dla człowieka, ogromną troską nieustannie ogarnia ten nasz świat poprzez swojego Syna – tak jak na obrazie Salvadore Dali.

    Dzieło zbawienia dokonane przez Bożego Syna na Golgocie wciąż trwa. Dlatego nie może dziwić, że dzieje Kościoła nieustannie toczą bój z mocami zła. Tak było od początku. Prześladowanie pierwszych chrześcijan spowodowało, że Ewangelia bardzo szybko rozprzestrzeniła się daleko poza Jerozolimę. Ogarnęła całą Samarię. Kiedy w Damaszku „siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich” niejaki Szaweł z Tarsu – Pan swoim słowem nie tylko uciszył go, jak wzburzone fale w dzisiejszej Ewangelii, ale wybrał go sobie za narzędzie. „On zaniesie imię moje do pogan i królów i do synów Izraela. I pokażę mu, jak wiele będzie musiał wycierpieć dla mego imienia”.

    Dlaczego głoszenie Ewangelii czyli Dobrej Nowiny napotyka na ciągły sprzeciw, ogromny opór? Jest to intrygujące, że właśnie chrześcijaństwo ma taki żywot szczególnie trudny. Ileż to razy na przestrzeni wieków wydawało się, że wzburzone morskie fale całkowicie roztrzaskają kruchą łódkę Kościoła. Ojciec Jacek Salij, dominikanin, daje taką odpowiedź: „Bo nie od ludzi ta religia pochodzi, tylko od Boga, toteż przekracza wszelkie miary ziemskie. „Moc bowiem w słabości się doskonali”. To bowiem, co jest głupstwem u Boga, przewyższa mądrością ludzi, a co jest słabe u Boga, przewyższa mocą ludzi.”

    Dzisiejsze Boże Słowo zapewnia mnie, że chciażby szalały najbardziej gwałtowne burze, nie utonę, jeżeli płynę w łodzi, w której jest Pan Jezus. Niestety, są i takie łodzie, które pływają po morzach świata, a w których nie znalazło się miejsca, nawet na wezgłowiu, dla Chrystusa. Ale póki pływają jest wciąż szansa, aby skruszonym sercem uprosić Jezusa. A On nie odmówi i zaproszenie przyjmie.

    Czy jestem gotów pomóc w ratowaniu topiących się łodzi?

    ks. Marian Łękawa SAC

  • XI Niedziela Zwykła

    Pełna dojrzałość w chwili żniwa

    Po przeżyciach wielkich Tajemnic, które znowu były mi dane i tym samym po raz kolejny były szansą przekonania się – mam nadzieję, że mocniej i bardziej świadomie niż w latach minionych – jak bardzo Panu Bogu zależy na mnie, liturgia Kościoła wchodzi w okres niedziel zwykłych

    Słowo Boże dziś usłyszane tłumaczy na czym polega zwykłość tego czasu. Jezusowe przypowieści tylko na pozór wydają się być proste i w niczym nieskomplikowane. Jeżeli tak sądzę, to trzeba mi uświadomi sobie, że w rzeczywistości niczego nie zrozumiałem.

    Chrystus nie mówi o tym, co jest jasne, zrozumiałe samo przez się. Jeżeli w swoim nauczaniu posługuje się przypowieściami, widocznie chce mnie uwrażliwić, abym w zwykłych ludzkich sekwencjach zdarzeń widział Boży zamysł, który wciąż i stale dokonuje swoich dzieł. Zaś sposób ich realizacji jest dla mnie nieoczekiwany, zupełnie zaskakujący.

    Boże drogi nie są ludzkimi drogami. To dlatego ogarnia mnie niepokój, kiedy nie potrafię widzieć dobra ani w sobie, a już na pewno u innych. Tymczasem Boża moc sprawia, że posiane ziarno rośnie, rozkwita i daje owoc i to tam,, gdzie według ludzkiej logiki nie ma żadnych szans. A jednak niepostrzeżenie ono wzrasta. W jaki sposób się to dzieje?

    Od ks. Stanisława Michałowskiego dowiedziałem się o przebywającym w szpitalu profesorze filozofii. Stan jego zdrowia pogarszał się z każdym dniem. Miał już liczne przerzuty złośliwego raka. Dosłownie na kilka dni przed śmiercią poprosił o wizytę szpitalnego kapłana, którego dotychczas całkowicie ignorował. Kiedy duchowny przyszedł, usłyszał takie oto wyznanie: „Myślałem, że obejdę się bez księdza, bo przed laty zgubiłem moją wiarę i wcale nie próbowałem jej odnaleźć. Do dzisiaj moja choroba była tragedią, ale teraz już nią nie jest. Przez całe moje życie szukałem prawdy, szukałem jej w filozofii, ale wykluczyłem z niej Boga. Krzyż Chrystusa uważałem jak niegdyś Grecy, za głupstwo i absurd. Na tej Sali szpitalnej najbardziej przeszkadzał mi krzyż. Tej nocy przeklinałem księżyc, bo jakby zatrzymał się w jednym miejscu i mnie na złość oświecał krzyż. Ten krzyż nie dawał mi spokoju. Nie mogąc z bólu spać, mimo woli patrzyłem na ukrzyżowanego Chrystusa, który – zdawało mi się – że się porusza, a w sercu słyszałem głos: Jak ty teraz, tak Ja kiedyś – i to za ciebie – cierpiałem. Szukałeś przez całe życie prawdy, ale jej nie znalazłeś, bo jej szukałeś tam, gdzie jej nie ma. Prawda jest na krzyżu – Ja nią jestem.

    Przez moment nie czułem bólu, choć moje czoło zalane było potem. Nie mogę oderwać oczu od krzyża. Niech mi ksiądz poda ten krzyż ze ściany. Bardzo chcę go ucałować i przez chwilę chociażby potrzymać. Pragnę wyspowiadać się z całego mojego grzesznego życia i o ile po spowiedzi będę żył, pragnę przyjąć Pana Jezusa w Komunii świętej.”

    Jak można wytłumaczyć los posianego ziarna na glebie takiego serca?

    Ziarno, które rolnik wsiewa w ziemię, ma ogromną w sobie moc. Ale to nie rolnik sprawia, że ono kiełkuje. On ma, owszem swoje zadanie, aby uprawić pole, aby wysiać ziarno, ale to Bóg czyni rzecz najważniejszą i czyni ją w czasie niezależnym od człowieka. Tak mówi Pan Jezus w dzisiejszej przypowieści: „Czy śpi czy czuwa, we dnie i w nocy nasienie kiełkuje, a on nie wie jak.”

    Królestwo Boże rozwija się nie według ludzkiej woli i nie można ująć go w żadne ramy, bo to nie jest produkt techniki. Jego wzrost, choć wydaje się być powolny, stale trwa, aż wreszcie dojdzie do pełnej dojrzałości w chwili żniwa.

    Proszę więc, Panie Jezu, abyś dał mi łaskę wielkiej cierpliwości i niewzruszoną ufność, że to maleńkie ziarenko gorczycy posiane w ludzkim sercu wyrośnie, a wzrost jego będzie tak wielki i tak wspaniały, że „wszystkie drzewa polne, to znaczy wszystkie narody – jak mówi prorok w dzisiejszym pierwszym Czytaniu – poznają Twoją moc i Twoją wielkość”.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa

    Msza święta trwa dalej 

    Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa Kościół przeżywa każdego roku w swojej Liturgii podczas Wielkiego Tygodnia. Mówimy – Wielki Czwartek. Jest to dzień ustanowienia dwóch sakramentów: Eucharystii i kapłaństwa. Ale wtedy w przeddzień Męki i Śmierci Pana Jezusa trudno jest o nastrój radosny i uroczysty. Dlatego po okresie Pięćdziesiątnicy Kościół adoruje i czci publicznie Hostię konsekrowaną – prawdziwe Ciało i Krew Pańską. 

    Wtedy rozlega się poprzez wioski i miasta potężny śpiew Twoja cześć, chwała, nasz wieczny Panie! Wszędzie jest tłum. Wszędzie jest zieleń. Są kwiaty, bo Pan idzie z nieba, pod przymiotami ukryty chleba. Zagrody nasze widzieć przychodzi i jak się dzieciom Jego powodzi. Każdy wychowany na polskiej ziemi nie może nie mieć swoich ciepłych wspomnień związanych z procesją Bożego Ciała. Kto wie czy i tu nostalgia u polskich komunistów nie zrobiła swoje, bo święto Bożego Ciała jakoś się ostało w tym szalejącym i destrukcyjnym zawirowaniu, które likwidowało wszystko, co z religią było związane?

    O tym święcie ks. Janusz Pasierb napisał w swojej książce pt. Czas otwarty, że „to jest bardzo piękne święto, złote i zielone. Zrodziła je zarówno teologia, jak i poezja. Największy myśliciel średniowiecza układał o nim wiersze i hymny. U nas nabrało barokowego kształtu i takie chyba pozostało, ale to nie jest źle: daj Boże innym, bardziej zarozumiałym epokom tyle ludzkiego ciepła i pogodnej mądrości…”

    Pierwsza w naszej Ojczyźnie, udokumentowana procesja Bożego Ciała, odbyła się w Krakowie w roku 1420. Zaś monstrancja, która była wynalazkiem północnych miast hanzeatyckich pojawiła się po raz pierwszy w Gdańsku. W tej uroczystości chodziło przede wszystkim o to, aby przybliżyć Tajemnicę Eucharystii naszej codzienności. Później, kiedy w Europie zbierała swoje żniwo nieszczęsna Reformacja, odrzucając we wszystkich swoich odmianach protestantyzmu rzeczywistą obecność Chrystusa pod postacią konsekrowanego chleba, było potrzebne, aby uroczystością Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej i związaną z nią procesją Eucharystyczną zamanifestować tę prawdę.

    Odrzucanie prawdziwej obecności Chrystusa bardzo było widoczne w Szkocji podczas ostatniej wojny gdzie dominują wyznawcy prezbiteriańscy wywodzący się od Johna Knoxa. Duchowieństwo szkockie obawiając się negatywnych reakcji prezbiterian nie chciało się zgodzić, aby Polacy urządzali procesję Bożego Ciała. Bowiem publiczne katolickie manifestacje religijne w Szkocji były zakazane. Po dziś dzień krańcowa odmiana szkockich kalwinów Mszę św. nazywa bluźnierstwem.

    Katolików w Szkocji jest bardzo mało, a nasi rodacy porozrzucani na rozległych połaciach żyją już coraz częściej pojedynczo i tęsknią za procesjami Bożego Ciała. Bo trudno być świadkiem Chrystusa w pojedynkę. Człowiek odczuwa wtedy lęk i boi się otoczenia. Siłą Kościoła jest niewątpliwie moc Ducha Świętego, ale jest nią też poczucie jedności, którą sprawia Bóg. Dlatego na Ostatniej Wieczerzy Pan Jezus zgromadził uczniów i nakazał im jednoczyć się na łamaniu Chleba aż do ostatniego wieczoru świata.

    Ci, którzy są świadomi na czym polega życie prawdziwe znają taktykę szatana. On, aby pokonać człowieka wyprowadza go najpierw na bezdroża duchowej samotności. Ksiądz Pawlukiewicz pisze, że „można żyć w tłumie, ale swoją wiarę przeżywać samotnie. Sam ze swoimi poglądami w pracy, sam ze swoją postawą w środowisku . A wtedy zaczyna się człowiekowi wydawać, że już tylko on jeden pozostał takim dziwakiem przejmującym się Bogiem i Jego przykazaniami. To dlatego tak wielu ludziom zależy, by nasza wiara była jedynie naszą prywatną sprawą i ograniczała się tylko do intymnego wymiaru serca. A jak wiele może uczynić choćby najmniejsza wspólnota”.

    Na przyjęciu gospodarz, tak jak zwykle bywa przy takich okazjach, namawiał wszystkich do picia alkoholu. Pewna pani, która złożyła przyrzeczenie abstynencji, miała już swoje doświadczenie w odmawianiu. Wszyscy dziwili się, że tylko ona i jeszcze jeden pan wytrwali do końca w swoim postanowieniu. Po przyjęciu przy pożegnaniu niepijący mężczyzna podszedł do tej pani i powiedział jej tak:

    – Chcę pani bardzo podziękować.

    – Pan mi dziękuje? Ale za co?

    – Widzi pani, ja jestem nałogowym alkoholikiem. Dla mnie nawet jeden kieliszek może być początkiem końca. Znam siebie i wiem, że tak wewnętrznie, duchowo nie jestem mocny. Gdyby nie pani, pewnie dziś bym się skusił i wypił. Pani mi bardzo pomogła. Nie byłem sam i zwyciężyłem.

    Jak trudno być wiernym, być mocnym w pojedynkę będąc zupełnie osamotnionym w środowisku, które zupełnie nie bierze w rachubę Pana Boga. Dlatego Kościół wypełniając polecenie Pana gromadzi ludzi wokół Eucharystii. I to dzięki Eucharystii zgromadzeni stają się wspólnotą, parafią.

    Ksiądz Aleksander Federowicz, proboszcz z Lasek, w rozmowie z księżmi na temat parafii tak powiedział: „Parafia, czy Kościół w swojej istocie – to jest Słowo Boże, Eucharystia i wypływająca z tych źródeł miłość wzajemna”. Jego ulubionym powiedzeniem były słowa: „Msza święta się kończy, msza święta się zaczyna”. Bo rzeczywiście po liturgii Mszy świętej zaczyna się msza życia. I ona trwa dalej. Ksiądz Piotr Pawlukiewicz tak obrazuje ten ciąg dalszy mszy świętej: „Gdy ktoś w szpitalu przyjmie Komunię świętą, to jego łóżko staje się jak eucharystyczny ołtarz, na którym cierpienie chorego jednoczy się z ofiarą Chrystusa. Msza święta trwa dalej. Słowa prefacji W górę serca! rozbrzmiewają tam, gdzie wobec człowieka załamanego, pogrążonego w smutku ktoś wypowiada słowa: Nie martw się, ja ci pomogę. Msza święta trwa dalej, gdy ludzie mówiąc: Przepraszam, nie gniewaj się, podają sobie ręce i przekazują znak pokoju. Msza święta trwa dalej, gdy udzielamy sobie jednoczącej komunii dobroci i uśmiechu. Eucharystia bez tych codziennych owoców byłaby niepełna. Ona przecież rodzi Kościół, a Kościół jest tam, gdzie ludzie wierzący w Chrystusa żyją na co dzień miłością. Msza święta jest jak uderzenie serca, które rozprowadza tę nadprzyrodzoną krew Bożej miłości po całym organizmie Kościoła.”

    Boże Ciało uroczyście niesione w procesji drogą, którą człowiek idzie co dnia do pracy. Jak łatwo wtedy klękam i śpiewam eucharystyczne pieśni – bo jest tłum, bo jest nas aż tylu.

    Panie Jezu, proszę, abyś dał mi odwagę uklęknąć przed moim bliźnim, którego postawiłeś na mojej drodze. Wierzę, że to Ty w nim jesteś ukryty, jak w tej białej Hostii. Ale czemu wciąż tak trudno mi Cię rozpoznać?

    ks. Marian Łękawa SAC

  • Uroczystość Najświętszej Trójcy – ROK B

    Odczuwać smak nieba

    W książce Anny Świderkównej pt. „Bóg Trójjedyny w życiu człowieka” opisane jest takie wydarzenie: „Pewnego razu pewien wielce dostojny profesor miał wykład o Trójcy Świętej. Z wielkim znawstwem i upodobaniem żonglował ukutymi przez teologię w ciągu wieków trudnymi łacińskimi terminami. Po skończonym wykładzie jeden ze słuchaczy zwrócił się do niego z pełnym szacunku zapytaniem:

    Przewielebny ojcze, to wszystko jest niezmiernie piękne, lecz chciałbym wiedzieć, w jaki sposób może mi się przydać w pracy duszpasterskiej lub dopomóc w modlitwie?

    Na co profesor odpowiedział zdecydowanie:
    Ależ mój drogi, to nie ma z tym w ogóle nic wspólnego!”

    A tymczasem Boża rzeczywistość Ojca, Syna i Ducha Świętego jakże mocno i jakże niesamowicie ogarnia człowieka. Mówimy – Boża Miłość. Już w Starym Testamencie, o czym głosi dzisiejsze I Czytanie, Izrael nie mógł się nadziwić miłości, jaką obdarzył go Bóg. Naród ten miał świadomość, że na całym świecie, we wszystkich religiach nie znajdzie się żadnego porównania: „zapytaj dawnych czasów, które były przed tobą od dnia, gdy Bóg stworzył na ziemi człowieka, czy zaszedł taki wypadek od jednego krańca niebios do drugiego jak ten lub czy słyszano o czymś podobnym?”

    Jedna z najbardziej znanych ikon Andrieja Rublowa Trójca Święta przedstawia Boga jako trzech aniołów siedzących przy jednym stole. Na tym obrazie, który jest pełen symboliki, widać jak każdy anioł siedzi przy jednym boku stołu. Czwarta krawędź pozostaje pusta. To miejsce pozostawione jest dla człowieka, na którego Bóg w Trójcy Świętej Jedyny oczekuje przy stole, Panuje tam pokój, harmonia i jedność. Boże Objawienie mówi, że każdy człowiek został zrodzony z odwiecznej miłości Ojca i Syna w Duchu Świętym. I choć bardzo często w codziennym życiu prawdziwa miłość zdaje się nie być obecna, bo nie widać jej, albo widać jej przeciwieństwo – to jednak w głębi każdej ludzkiej istoty ona jest. Św. Augustyn napisał po prostu: „ niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie”.

    Zaś Roman Brandstaetter w swoich Pieśniach równie wspaniale wyraził tę prawdę:

    „Wierzymy,
    Że powstaliśmy z miłości
    I w miłość się obrócimy”.

    I choć życie każdego człowieka może się pokomplikować i bywa tak aż nazbyt często – to jednak nawet w największym zaplątaniu, zagubieniu się wciąż pozostaje obecna w ludzkim sercu tęsknota za miłością prawdziwą. Ileż to ludzi, opowiadając o swoim zabieganym życiu, o swoim grzesznym życiu, mówiło: „Ach, proszę księdza! Tak bym to wszystko rzucił, gdzieś wyjechał, uciekł stąd”.

    Bo człowiek tęskniąc za miłością prawdziwą równocześnie robi pomyłki i miłością nazywa to co jest jedynie i tylko pożądliwością.

    Ks. Piotr Pawlukiewicz pisze, że „za miłosną akceptacją tęsknią ci, którzy robią kariery i dorabiają się majątków, aby u innych wzbudzić podziw i zachwyt. I aby mieć przyjaciół – nie tyle swoich, co swoich pieniędzy. Tęsknią za bezpieczeństwem miłości ci, którzy rozpaczliwie budują wysokie mury w obawie przed złoczyńcą, którzy próbują oszukać kalendarz, by uciec przed nieuchronnym przemijaniem. Wszyscy oni tęsknią za domem Trzech – Ojca, Syna i Ducha. Tęsknią, ale zwiedzeni przez Złego pogrążają się w jeszcze większej samotności, poczuciu zagrożenia i wewnętrznym rozdarciu”.

    A człowiek zadaje sobie pytanie: skoro stworzyła mnie Miłość – to dlaczego na tej ziemi odczuwam taki brak miłości? Raczej doświadczam wciąż niekończących się sporów, kłótni, nawet wojen. Sam często w nich uczestniczę. Księga Apokalipsy nie pozostawia złudzeń, że jest ktoś, kto robi wszystko, aby tylko nie dopuścić do spełnienia ludzkich tęsknot, ludzkich pragnień. To jest szatan: „On dzień i noc oskarża nas przed Bogiem naszym”. On oskarża nas nie tylko przed Bogiem, ale i przed innymi ludźmi, nawet – a może szczególnie – przed tymi z którymi razem tworzymy rodzinny krąg: „Zobacz, jaki on niedobry! Zobacz, jaki on fałszywy! Zobacz, jak cię wykorzystuje!” I człowiek idzie za tym podszeptem, wierzy tym oskarżeniom i wszczyna kłótnie, awantury. A potem nieszczęśliwy znowu tęskni, pragnie pokoju, harmonii, bliskości.

    Każdego dnia, w każdej sytuacji dane mi jest wybierać pomiędzy pragnieniem bycia „w komunii” z drugimi. Wtedy dary otrzymane od Boga, jakimi są przebaczenie, dzielenie się, żyją we mnie. Odczuwam wtedy smak nieba. Ale kiedy jestem nieznośny, niezadowolony, pełen urazy i mściwości – doświadczam na czym polega piekło. To nie Pan Bóg potępia. Człowiek sam siebie potępia. Zundel porównuje takich ludzi do domów zalanych słońcem, które zamykają okiennice na światło, by pozostać w ciemnościach. Nawet w piekle światło świeci w ciemnościach. Ale ciemności nie chcą go przyjąć.

    Posłużę się obrazem pewnego teologa, który mając trudności ze zrozumieniem na czym polega prawdziwa miłość przeżył następujące doświadczenie. Najpierw zobaczył piekło. Pełno było tam ludzi siedzących przy długim, solidnym stole zastawionym wszystkimi rodzajami egzotycznych potraw i przysmaków. Problem w tym, że mogli jeść to wszystko używając jedynie widelców i noży długich na półtora metra. Wyli ze złości i żalu: wszystko przed nimi ze wspaniałymi zapachami, a oni nie potrafili nic wziąć ze stołu. Byli bezradni.

    Następnie przed teologiem odsłania się niebo. W zasadzie to co zobaczył było prawie takie samo co widział wcześniej. Jedzenie było dokładnie takie samo. Noże i widelce były dokładnie tej samej długości, ale wszyscy byli bardzo uradowani, po prostu – szczęśliwi. Ci, co siedzieli po drugiej stronie stołu karmili swoich sąsiadów z naprzeciwka i vice versa. Ten pomysł przyszedł im sam z siebie, ponieważ na ziemi przyzwyczaili się służyć jedni drugim.

    Nieraz, dosłownie przez ścianę, mieszkają rodziny, które choć mają taki sam standard życia, identyczne wykształcenie – a ich domy jak bardzo są różne. U jednych człowiek czuje się, jakby był już w przedsionku nieba. A tuż obok, w drugim mieszkaniu, niestety, strasznie ponura atmosfera.

    Wspomniany już dziś ks. Pawlukiewicz daje taką radę: „Kto zaczyna dzień od pytania: Co robić, żebym dzisiaj był szczęśliwy – ten będzie zasypiać w smutku. Ten, kto zajmie się szczęściem drugiego, może być pewny, że szybko odnajdzie własne”.

    Tak więc trwają: wiara, nadzieja i miłość. Te trzy – z nich zaś największa jest miłość.

    Miłość Boga Ojca, łaska Pana naszego Jezusa Chrystusa i dar jedności w Duchu Świętym niech będą z wami wszystkimi.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • VI Niedziela Zwykła – ROK B

    Trąd ciała, trąd duszy

    Uzdrowienie trędowatego”, Marko Ivan Rupnik(XXI wiek)
    Uzdrowienie trędowatego”, Marko Ivan Rupnik (XXI wiek)/fot. Graziako

    ***

    Raoul Follereau znalazł się kiedyś w leprozorium na pewnej wyspie Oceanu Spokojnego. Było to miejsce przerażające: niesamowicie zniekształcone ludzkie ciała, gnijące rany, rozpacz i złość.

    Był tam jednak pewien starzec, który mimo ogromu cierpienia miał oczy ciągle błyszczące i uśmiechnięte. Jego ciało było obolałe, lecz on nie poddawał się rozpaczy, cieszył się życiem, a do innych trędowatych odnosił się życzliwie i serdecznie.

    Zaciekawiony tym prawdziwym cudem życia w piekle leprozorium, Follereau zapragnął wyjaśnić przyczyny owego niezwykłego zjawiska: cóż takiego mogłoby obdarzyć cierpiącego staruszka taką radością życia?

    Zaczął go dyskretnie obserwować. Odkrył, że codziennie o brzasku stary mężczyzna z trudem posuwał się do ogrodzenia leprozorium, siadał zawsze w tym samym miejscu i rozpoczynał oczekiwanie.

    Nie czekał jednak – jak się okazało – na piękne widoki słońca wschodzącego nad wodami Pacyfiku. Siedział tak długo, aż z drugiej strony ogrodzenia pojawiała się kobieta, równie stara jak on, o twarzy pokrytej siatką cieniutkich zmarszczek i oczach pełnych pogody i spokoju.

    Kobieta nic nie mówiła, uśmiechała się tylko nieśmiało. Na ten widok twarz mężczyzny rozjaśniała się i on także radośnie się uśmiechał.

    Ta rozmowa bez słów nigdy nie trwała długo – po kilku minutach starzec podnosił się i odchodził w stronę baraków. Tak było każdego ranka: coś w rodzaju codziennej komunii. Trędowaty człowiek, pożywiony i umocniony tym uśmiechem, był w stanie znosić cierpienia kolejnego dnia i dotrwać do nowego spotkania z uśmiechniętą kobietą.

    Gdy Follereau zagadnął go o to, staruszek odparł:

    To moja żona. A po chwili ciszy dodał:
    Zanim tutaj przyszedłem, ona mnie leczyła, w tajemnicy przed wszystkimi, czym tylko mogła. Miała taką specjalną maść, którą codziennie smarowała mi twarz. Zagoiła się jednak tylko część policzka, gdzie mogła składać swój pocałunek. Kiedy wszelkie starania okazały się beznadziejne, wtedy mnie zabrano i przyprowadzono tutaj. Ona podążyła za mną. Kiedy widzę ją każdego dnia, wiem, że żyję tylko dzięki niej i jedynie dla niej.

    Dzisiejsze Słowo Boże pokazuje tę okropną chorobę, która sprawiała podwójny ból – bo nie dość, że człowiek sam był chory na trąd, to jeszcze musiał doświadczać całkowitego odrzucenia i to daleko od ludzkich skupisk. Trąd był i wciąż jest szczególnie odrażającą chorobą, dlatego, że ciało trędowatego gnije za życia. Przypadkiem gdyby znalazł się w pobliżu ludzi zdrowych musiał wołać dla ostrzeżenia: nieczysty! nieczysty! A jeszcze do tego powszechne przekonanie u ludzi Starego Testamentu, że szczególnie ta choroba jest karą za grzechy, odrzuceniem od Jahwe i tym samym wyłączeniem – jak pisze ojciec jezuita Józef Majkowski – z teokratycznej społeczności, bo samo słowo „trędowaty” znaczyło tyle, co „napiętnowany przez Boga”, „powalony przez Boga”. Stąd nie dziwi pytanie trędowatego z dzisiejszej Ewangelii pełne wątpliwości, czy aby zbliżający się Jezus zechce zatrzymać się i zwrócić uwagę na kogoś kompletnie odrzuconego? Ów człowiek nie poddawał w wątpliwość Bożej mocy, ale ta jego ustawiczna izolacja od ludzi spowodowała niepokój i niepewność: Czy Boża wszechmoc może i jego ogarnąć właśnie teraz, w tym momencie? Na kolanach prosi Jezusa: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”. I słyszy odpowiedź: „Chcę, bądź oczyszczony”. Jaki prosty jest ten dialog – a ile w nim mieści się światła i ciepła. W gruncie rzeczy człowiek potrzebuje przede wszystkim miłości. Dlatego posłużyłem się przykładem opowiedzianym na początku, który bardzo dobrze opisuje tę sytuację. Bo tylko miłość zdolna jest, aby przezwyciężyć odrazę, którą wzbudza widok człowieka trędowatego.

    Dzisiejsze Słowo Boże posługuje się takim obrazem odrażającym, abym zobaczył, że jeżeli choroba potrafi zdeformować, zniekształcić, zeszpecić do tego stopnia ludzkie ciało – to jak wygląda we mnie, po dotknięciu trądem zła i grzechu, miejsce, które zamieszkuje Bóg?

    To do mnie skierowane jest dziś Słowo Boga. Czy poddam się tej terapii szokowej? Czy zdecyduję się wreszcie, będąc tak często „grobem pobielanym” upaść na kolana i błagać: „Panie, jeżeli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Jakie to jest nieprawdopodobne, że Pan Jezus jest moim Zbawicielem. Jest naszym Zbawicielem, bo Eucharystyczne spotkanie trwa.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • V Niedziela Zwykła – ROK B

    On nas pokrzepi 

    V Niedziela Zwykła - Rok B
    uzdrowienie teściowej Piotra – John Bridges/Biblia-wiara.pl

    ***

    Dzisiejsze święte teksty ukazują najpierw postać Hioba, na którego spadły tak wielkie i tak ciężkie doświadczenia, że on marzy już tylko o jedynym wybawieniu – o śmierci. Cierpienia, które dotykają człowieka od razu poruszają rozpaczliwe i wciąż powtarzające się pełne pretensji pytanie: Gdzie jest Bóg – skoro dopuszcza taki ogrom ludzkiego cierpienia? Ile napisano już książek, które z jednej strony usiłują obciążyć Boga za ten stan rzeczy – a z drugiej – próbują znaleźć przyczyny dlaczego na tym Bożym świecie jest tyle cierpienia i zła. 

    We wstępie do Księgi Hioba napisanym przez ks. Józefa Sadzika można przeczytać między innymi: „Nie jesteśmy bowiem w stanie ‘zobiektywizować’ ani zła, ani cierpienia przeszywającego konkretną jednostkę. Każdy cierpi ‘dla siebie’, w samotności, indywidualnie, w sposób i na miarę tylko jemu wiadome. Podobnie jest ze złem doświadczanym albo czynionym przez danego człowieka. Nie cierpi się, nie kocha się, nie umiera się. To ja cierpię, kocham i umrę…

    Problem cierpienia i zła. Niezbadany, bezdenny, okrutny, idący z nami od kolebki do grobu, przywarty do każdego człowieka, do wszystkich ludzi – poprzez całe dzieje. Cierpienie i zło, które jednych odrzucało od Boga, innych przynaglało do wpadnięcia w Jego ramiona. Ileż to śladów rozpaczy lub ukojenia, wyrytych drżącymi palcami, pozostało na ścianach kazamat rozsianych po naszej dobrej ziemi!”

    Cierpienia nie można ani pojąć ani wytłumaczyć. Można jedynie przyjąć je albo odrzucić.

    Rabin Johanan zachorował na straszliwą chorobę i jego cierpienie było tak ogromne, że był bliski psychicznego załamania. Całe to swoje beznadziejne położenie, całą swoją rozpacz wyznał swojemu przyjacielowi Haninie. Wtedy ten pobożny mąż zaczął go pocieszać:

    – Mój przyjacielu, te słowa nie pasują w ogóle do takiego męża jak ty; do takiego, który jest pobożny i świątobliwy. Mów raczej, że Bóg jest sprawiedliwy w cierpieniach, jakie nam zsyła, że jest sprawiedliwy w nagrodzie, jaką obiecuje cierpiącym.

    Te religijne rozważania „podreperowały” rzeczywiście schorowanego Johanana. Po paru latach zachorował Hanina i też został przez cierpienie całkowicie wytrącony z równowagi. Przyjaciel Johanan chciał go teraz pocieszyć jego własnymi, wcześniejszymi słowami, ale Hanina odpowiedział:

    – Jakże chętnie zrezygnowałbym z tych męczarni i z obiecanej zapłaty!

    Na to odparł Johanan:

    – W mojej chorobie byłeś dla mnie mistrzem pociechy i podnoszenia na duchu. Z religii uczyniłeś balsam na rany, znalazłeś słowa, które niosły mi pokój serca. Dlaczego nie powiesz sobie samemu tych słów dźwigających?

    – Ponieważ byłem wtedy na zewnątrz – odpowiedział spokojnie chory rabin – byłem wolny, mogłem ręczyć za innych; teraz jednak, gdy jestem wewnątrz, jakże mogę być dla siebie poręką?

    Czy biblijny Hiob jest odpowiedzią na problem cierpienia i zła? W jego cierpieniu widoczne jest jedynie zmaganie się z jakąś w bezlitosną i okrutną próbą wiary. Dlatego Hiob wybucha skargami pełnymi sprzeczności. Jego rozdarcie wznosi się aż do bluźnierczego krzyku: „Odstąp ode mnie, abym miał trochę radości”. Ale w całym tym szamotaniu pozostał wierny Bogu. Hiob całkowicie osamotniony, bo nie znajduje zrozumienia ani u przyjaciół, ani nawet u żony, wierzy jednak Bogu do końca, iż jego utrapienia muszą mieć jakiś sens, choć przed nim jest to zakryte. W języku polskim ‘wierność’ i ‘wiara’ ma ten sam źródłosłów. Cierpienie Hioba jest przepowiedzeniem Jezusowej męki łącznie z wołaniem na krzyżu: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił!?” Hiob jest zapowiedzią rzeczywistości, która miała się ziścić, a której realizację widać już w dzisiejszej Ewangelii. Mowa o wieczorze nie jest tylko przypadkową wzmianką. Jest to odniesienie do udręczonego Hioba, który marzył, aby wreszcie nastał ten wieczór wybawienia i ochłody: „Z nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło, przynosili do Jezusa wszystkich chorych i opętanych; i całe miasto było zebrane u drzwi.”

    Pan Jezus po to przyszedł na tę naszą ziemię, aby „wziąć na siebie nasze słabości i nosić nasze choroby”. To On „leczy złamanych na duchu i przewiązuje rany”. I ten wieczór nie minął, ale trwa. Ojciec Jacek Salij tłumaczy, że „chodzi tylko o to, żebyśmy naprawdę zaprosili Jezusa Boskiego Cudotwórcę do naszych domów i w nasze życie. Jeśli Jezus przepędzi z naszych domów i serc różne złe duchy – ducha nienawiści, ducha kłamstwa, ducha rozpusty, ducha chciwości – to automatycznie będzie wśród nas znacznie mniej krzywd i nieszczęść i cierpień, niż jest ich obecnie. Jeśli z kolei w nasze choroby oraz w inne utrapienia będziemy zapraszali Jezusa, to na samych sobie przekonamy się, jak głęboko prawdziwa jest Jego obietnica, żebyśmy przyszli do Niego wszyscy, którzy jesteśmy utrudzeni i obciążeni, a On nas pokrzepi. Albowiem jarzmo Jego jest słodkie, a Jego brzemię lekkie.”

    Teściowa Piotra, którą uzdrowił Jezus, od razu zaczęła usługiwać innym.

    Apostoł Paweł wyzwolony ze swojego zaślepienia mocą Zmartwychwstałego, od razu głosi Dobrą Nowinę.

    Dlaczego we mnie wciąż jest bezwład, paraliż i niemoc – brak fascynacji darami, które dał Pan?

    Modlę się więc słowami Hioba:

    „Wiem, że Ty wszystko możesz, i nie wzbroniony jest Tobie żaden zamysł”.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • IV Niedziela Zwykła – ROK B

    Czy wyrzekasz się szatana?

    Podczas udzielania sakramentu chrztu kapłan pyta rodziców dziecka i chrzestnych czy wyrzekają się szatana i tego wszystkiego, co prowadzi do zła, aby grzech ich nie opanował. Również biskup przy udzielaniu sakramentu bierzmowania wymaga tych samych deklaracji. 

    A tymczasem w rozmowach bardzo często można zauważyć taki drwiący uśmieszek, gdy mowa jest o diable – i to nawet u osób, które jak najbardziej uważają się za wierzących. Czyżby opętania przez ducha nieczystego, o którym jest mowa w dzisiejszym Bożym Słowie były nieobecne za dni naszych? Jak można być aż tak naiwnym nie widząc wręcz mody na oddawanie czci szatanowi, chorobliwej fascynacji okultyzmem, czarną i białą magią, astrologią i horoskopami, seansami i kartami tarota? Demonologia cieszy się niemałą popularnością w wydawnictwach, w filmie czy w świecie muzyki skoro na pierwszym miejscu potrafiła znaleźć się swego czasu piosenka zespołu The Rolling Stnes: „Sympathy for the Devil”. W jednym z wywiadów Lewis mówił o wyraźnej presji, jaką odczuwał on i jego rodzina, kiedy pisał swoją sławną książkę „Listy starego diabła do młodego”. Oto jego słowa: „mistrz kamuflażu nie jest zadowolony, gdy zrywa się jego maskę. Ale jestem teraz bardziej niż przedtem przekonany, że Chrystus odniósł zwycięstwo nad złem w każdej postaci i formie. Zakończenie historii potwierdzi ten fakt”.

    Diabeł jest złym duchem nie dlatego, że takim został stworzony, ale dlatego, iż zbuntował się i uznał Pana Boga za swojego głównego rywala. Odchodząc od Bożego świata zamknął się w swojej pysze, egoizmie. Jego główną siłą stała się nienawiść, a nie miłość, która jest właściwym motorem w całym dziele stworzenia i odkupienia, bo „powstaliśmy z miłości i w miłość się obrócimy” – w takich słowach wyraził tę prawdę w „Pieśni” Roman Brandstaetter.

    W codziennym życiu nie sposób nie zauważyć jak człowiek łatwo ulega i wchodzi na niebezpieczny grunt. Mówimy wtedy o jakichś ciemnych siłach, o złych uczuciach czy ślepej żądzy i zaciętej nienawiści. Dziewczyna, która rozbija cudze małżeństwo i odbiera dzieciom ojca tłumaczy się, że to jest silniejsze od niej. Albo ktoś uczynił wielkie zło, a potem stwierdza, że sam nie wie jak to się stało. Opętanie człowieka może spowodować drugi człowiek. Mogą spowodować ideologie – choćby wspomnieć te, które w minionym wieku zebrały ogromne żniwo także i w naszej Ojczyźnie. Również nałogi są bardzo często takim opętaniem. I to szatan jest ojcem tych wszystkich sytuacji, w których człowiek traci kontrolę nad sobą.

    „Cały czas odnosiłem wrażenie, że mam do czynienia z człowiekiem opętanym przez diabła” – powiedział kanclerz Schuschingg, wychodząc od Hitlera. Takie stwierdzenie wcale nie było metaforą, bo mając do czynienia z pokutującymi grzesznikami słyszę jak w swoich zwierzeniach mówią, że „szatan mnie opętał”, że „szatan we ,mnie siedział”, że „diabeł mnie zaślepił”. Bardzo trafnie istotę opętania przedstawił w swoich rzeźbach znany ludowy artysta Józef Lurka: ogromny wąż oplata człowieka i usiłuje go śmiertelnie ukąsić. W ten sposób odbiera mu wolność, doprowadzając do śmierci duchowej.

    Dzisiejsza Ewangelia chce mnie uwrażliwić, że zły duch świetnie zdaje sobie sprawę kim jest Chrystus. Właściwie diabeł staje się kaznodzieją, bo głosi prawdę o Panu Jezusie, który jest Synem Bożym. Jemu chodzi tylko o jedno: żeby wszystko pozostało po staremu, żeby mógł nadal pozostawać w człowieku, którym już zawładnął.

    Ojciec Jacek Salij pisze, że niektórzy Ojcowie Kościoła widzieli w opętaniu małpowanie przez szatana tajemnicy Wcielenia: ”Mianowicie szatan, przeczuwając w Chrystusie głównego swego wroga i domyślając się tajemnicy Wcielenia, próbował wówczas dawać również spektakularne popisy swojego panowania nad ludźmi i na swój szatański sposób wcielał się w ludzi”. Dziś, choć wciąż bywają takie opętania, jakie są opisane w Ewangelii, diabelska taktyka doprowadziła do optymalnej dla niego sytuacji – po prostu wielu ludzi w jego istnienie nie wierzy, a ludzkie zniewolenia wydają się być często całkiem niewinne, bo nieczysty duch folguje ludziom, gdy znajdują się w jego zasięgu. Ale kiedy człowiek przekroczy granicę – od razu widać jego złość. Ktoś, kto powiedział księdzu, że nie wierzy w istnienie diabła taką usłyszał odpowiedź: Czyżby? Spróbuj mu się opierać przez chwilę, a zaraz w niego uwierzysz.

    Za kilka dni będziemy obchodzić święto Matki Bożej Gromnicznej. W tym mądrym i cwanym świecie, gdzie diabeł nieźle miesza – żebym się nie wstydził wziąć do ręki zapalonej świecy – bo tym światłem i wilki odpędzę, i strasznego Heroda się nie przestraszę, a Ciebie, Panie Jezu Chryste, proszę słowami dziewiętnastowiecznego poety Goszczyńskiego:

    „Niechaj życie pod śmiercią nie miota się dłużej,
    Niech pęknie nad Twym ludem dusząca go warstwa
    Ze skorup samolubstwa, z mózgów niedowiarstwa,
    Z umysłów najeżonych żądzą górowania (…)
    Wybaw ducha polskiego, ziemię polską od niej,
    Strzaskaj tę warstwę, przeorz choćby Twoim gromem,
    Rozmiękcz Twoją miłością, Twym słowem zapłodnij
    I sam już odtąd władaj Twoim polskim domem.”

    ks. Marian Łękawa SAC

  • III Niedziela Zwykła – ROK B

    Bóg patrzy na człowieka z miłością

    powołanie apostołów Piotra i Andrzeja – Ottavio Vannini

    ***

    Dzisiejsze Słowo Boże brzmi jakby rozpoczynał się już Wielki Post. Pan Jezus mówi: „Czas się wypełnił i bliskie jest Królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”. To samo przesłanie zawiera również I Czytanie. Jest w nim mowa i o nawróceniu i o pokucie. Bóg poleca Jonaszowi iść do Niniwy. A on po długich perypetiach nie znajduje nic bardziej pocieszającego, bardziej zachęcającego i mobilizującego, jak to krótkie zdanie: „Jeszcze czterdzieści dni, a Niniwa zostanie zburzona”. Mieszkańcy jednak tego „bardzo rozległego miasta – na trzy dni drogi” zaczęli pokutować i Bóg ulitował się nad ich niedolą. Właśnie dlatego Jonasz uciekał aż do Tarszisz. On wiedział, że „Bóg jest łagodny i miłosierny, cierpliwy i pełen łaskawości, litujący się nad niedolą”. W Księdze Jeremiasza sam Bóg mówi o swojej miłości do ludzi, która jest zawsze gotowa ulitować się nad ich niedolą i zaniechać swojej kary: „Raz postanawiam przeciw narodowi lub królestwu, że je wyplenię, obalę i zniszczę. Lecz jeśli ten naród, przeciw któremu orzekłem karę, nawróci się ze swej nieprawości, będę żałował nieszczęścia, jakie zamierzałem na niego zesłać”. Tak właśnie Bóg postąpił z Niniwą.

    W 1811 roku we Włoszech, z okazji zaślubin królewskich, ogłoszono dla amnestię dla więźniów. Kiedy ułaskawienie otrzymał jeden z więźniów, który już 26 lat przebywał w więzieniu, a miał karę dożywocia – dziwna rzecz – on nie ucieszył się wiadomością o amnestii. Zmieszany zaczął prosić, by zrobiono wyjątek, co do jego osoby. Tłumaczył, ze już przywykł do swej celi i do więziennego trybu życia, że w świecie pewnie czułby się obco i nie umiałby juz żyć pomiędzy ludźmi.

    Pan Jezus w dzisiejszym przesłaniu mówi bardzo wyraźnie: „Czas się wypełnił i bliskie jest Królestwo Boże (Mk 1,15). Co to znaczy „pełnia czasu”? Bo może i mnie już trudno uczynić refleksję nad swoim życiem? A czas mija i to bardzo szybko mija. Ów uwięziony od 26 lat czy nie jest mi bliski w moim przyzwyczajeniu się do rutynowego powtarzania tych samych błędów, do życia w ciasnej i ciemnej celi własnego więzienia, w którym ponuro, ale jakoś swojsko. Już nie chcę sięgać po lepszy, inny świat i marzyć o pięknie Bożego Królestwa. Słowa, które napisał był swego czasu Władysław Krygowski: „Do gór trzeba dorosnąć, a nie góry obniżać do siebie” – już mnie nie poruszają. Bo może już uwierzyłem w coraz głośniejsze przekazy z masowych środków, które sprytnie osaczają mnie złymi, niedobrymi wiadomościami, z których powstaje obraz świata już nie tylko ponury i pesymistyczny, ale wręcz katastroficzny.

    Kilkanaście lat temu święty Jan Paweł II w swoim przesłaniu na Światowy Dzień Pokoju przywołał Encyklikę świętego Jana XXIII „Pacem in Terris”. Wtedy konflikt nuklearny był prawie że nieunikniony.

    Ks. Józef Orchowski w swojej książce pt. „Rozważania Tajemnic Różańcowych” przywołuje obraz tamtej pamiętnej nocy z 12 na 13 października 1960 roku. Milion pielgrzymów zgromadziło się w Cova da Ira. Modlili się, czuwali i pokutowali przed Najświętszym Sakramentem pomimo deszczu, który ich zupełnie przemoczył. Gdy w tym samym czasie około 300 diecezji łączyło się duchowo z pielgrzymami w modlitwie i pokucie w Fatimie, jednocześnie odbywało się posiedzenie Zgromadzenia Ogólnego ONZ, na którym przemawiał Nikita Chruszczow. W przemówieniu tym zagroził posiadaną przez Rosję „bronią absolutnej zagłady”. Aby wymowniej podkreślić swoją groźbę zdjął z nogi but i bił nim w pulpit przed przerażonym Zgromadzeniem. To nie były jałowe straszenia. Chruszczow wiedział, ze jego naukowcy pracowali nad rakietą zdolną przenosić broń atomową. Prace były już zakończone i zamierzali zaprezentować ją, aby uczcić 43 rocznicę rewolucji.

    13 października, zaraz po biciu butem w pulpit, Nikita Chruszczow w pośpiechu odleciał do Moskwy. Dlaczego tak postąpił?

    Marszałek Nedelin, najwyższy rangą dowódca wojsk rakietowych, kierował bezpośrednio próbami owej rakiety. Gdy skończyło się odliczanie, rakieta nie wystartowała. Nedelin wraz ze swoją liczną świtą opuścił bunkier, ażeby ustalić przyczynę awarii. W tej samej chwili rakieta eksplodowała, a Marszałek i jego 300 ludzi zginęło na miejscu.

    Zdarzyło się to wówczas, gdy świat katolicki na kolanach, przed Najświętszym Sakramentem u stóp Królowej Różańca Świętego w Fatimie, błagał, aby nie doszło do wojny atomowej.

    Moc modlitwy różańcowej po wielokroć dawała ludzkości obronę daleko mocniejszą i pewniejszą aniżeli najbardziej niebezpieczne i inteligentne bronie, którymi wciąż pragną posługiwać się wielcy tego świata.

    W tym współczesnym obrazie świata nie można nie zauważyć, że jest ktoś komu bardzo zależy, aby coraz głębiej pogrążać cały ludzki świat w jakiś paraliż, w zupełną niemoc. Kreując prognozy katastroficznych wizji łatwo jest pozbawiać ludzi jakiejkolwiek nadziei. To jest metoda rodem z piekła. Na przykładzie Niniwy można zrozumieć na czym polegało największe nieszczęście mieszkańców tego miasta. Przecież największa kara za grzech jest zawarta w samym grzechu. O. Jacek Salij pisze, że „w mieście tym zagasło światło Bożych przykazań, śmierć duchowa zapanowała nad większością jego mieszkańców. A gdzie ludzie zgubili swoje ukierunkowanie ku życiu wiecznemu i nie liczą się z Bogiem, tam nie pamiętają również ani o zasadach sprawiedliwości, ani o swojej godności – toteż ich świat staje się nieludzki. Takim właśnie miastem, nieludzkim miastem, zastał Niniwę prorok Jonasz”.

    I to jest ta istotna kara za grzechy, kiedy grzech staje się jedynym wymiarem ludzkiego życia. Wtedy taki człowiek już nawet nie umie szukać Boga. Zło, w którym jest zanurzony – nawet nie wydaje mu się złem. A dobro będąc od niego oddalone – zupełnie jest niezrozumiałe.

    Pan Jezus, wzywając do nawrócenia, najlepiej wie jak nieszczęśliwy jest człowiek oddzielony od Boga. U Jeremiasza ubolewa Bóg, że „naród mój popełnił podwójne zło: opuścili Mnie, źródło żywej wody i wykopali sobie cysterny, cysterny popękane, które nie mogą utrzymać wody”.

    Kiedy Pan Jezus mówił o nawracaniu zaraz potem spojrzał na czterech swoich pierwszych uczniów i powiedział im: „Chodźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi. I natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim”.

    O taką łaskę radykalnej przemiany życia modlę się. Nawrócenie bowiem, które stało się udziałem tak wielu ludzi, daje tę wewnętrzną pewność, że sam Bóg patrzy na człowieka z miłością. I ta Boża miłość czyni człowieka mocnym, zdolnym zerwać wielorakie uwikłania z grzechem i zawierzyć całkowicie Bogu. I wtedy słowa, które powtarzam za psalmistą, stają się moją modlitwą:

    „Chociażbym przechodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty, Boże jesteś ze mną”.

    „Bo Ty Boże jesteś dla nas ucieczką i mocą. Przeto się nie boimy, choćby waliła się ziemia i góry zapadały w otchłań morza”.

    ks. Marian Łękawa SAC