Category: Rok B

  • IV Niedziela Adwentu – ROK B

    Zaufać Bogu do końca

    Zwiastowanie Najświętszej Maryi Pannie według El GrecoZwiastowanie Najświętszej Maryi Pannie według El Greco/vaticannews.va

    ****

    Już za kilka godzin wieczerza wigilijna. Ileż odżywa wspomnień związanych z tym wyjątkowym, bo jedynym i niepowtarzalnym wieczorem na przestrzeni całego roku. Tu nabierają właściwego znaczenia takie słowa jak ‘dom’, ‘stół’, ‘rodzinny krąg’. W języku angielskim można to wyrazić jednym słowem: ‘home’. I nieprzypadkowo dzisiejsza Liturgia Słowa mówi o pragnieniu króla Dawida, który chce zbudować dom dla Pana, bo on sam już mieszka w pięknym pałacu cedrowym.

    Ale Pan Bóg poprzez proroka Natana przedstawia zupełnie inny plan: …”wzbudzę po tobie potomka twojego, który wyjdzie z twoich wnętrzności i utwierdzę jego królestwo. Ja będę mu Ojcem, a on będzie Mi synem. Przede Mną dom twój i twoje królestwo będzie trwać na wieki”.

    Plany Boże od zarania dziejów mijają się z ludzkimi. Już w Księdze Rodzaju przy opisie pierwszego nieposłuszeństwa człowieka Bóg uchyla maleńki rąbek swojego cudownego Misterium naprawienia zerwanej przyjaźni. Bardzo pięknie wyraża ją modlitwa Eucharystyczna o Tajemnicy Pojednania: „Ojcze święty, Boże nieskończonej dobroci, Ty nieustannie wzywasz grzeszników do odnowy w Twoim Duchu i najpełniej objawiasz swoją wszechmoc w łasce przebaczenia. Wiele razy ludzie łamali Twoje przymierze, a Ty zamiast ich opuścić, zawarłeś z nimi nowe przymierze przez Jezusa, Twojego Syna i naszego Odkupiciela: przymierze tak mocne, że nic nie może go złamać”.

    A człowiek wciąż upiera się przy swoim ograniczonym spojrzeniu i to jak bardzo ograniczonym. Pragnie być szczęśliwym i robi wszystko, żeby poczuć się szczęśliwym – tylko, że według swojego własnego wyobrażenia. Brakuje mu odwagi, aby zawierzyć zupełnie przerastającym go Bożym planom. A przecież tylko Bóg i nikt inny, może dać prawdziwe szczęście. W modlitwie bardzo często wypowiadam słowa: „Bądź wola Twoja”, mimo to, jednak stale i wciąż odnajduję w sobie skłonność, aby iść za Adamowymi urojeniami, który nie uwierzył Bożym planom, ale wybrał inną drogę – najgorszą z możliwych – posłuchał diabła. Dlaczego kiedy mam wybór chwytam za brudny koniec kija? Ta nieufność do Pana Boga siedzi we mnie głęboko, przy czym potrafię znaleźć wytłumaczenie dla swoich usiłowań mówiąc: „To byłoby zbyt piękne, by mogło trwać”. „To już zawsze tak jest”. Znajdując w sobie lęk, obawę co Bóg da – muszę sobie odpowiedzieć w tym Adwencie na pytanie: Czego oczekuję od Boga? Kiedy obawiam się najgorszego, wtedy zachowuję się jak lękliwe dziecko w samochodzie, które na każdym zakręcie krzyczy i chciałoby wyrwać kierownicę z rąk kierowcy, zamiast mówić sobie: Wszystko w porządku, przecież to Ojciec prowadzi. Nie boję się.

    Od ks. Pawlukiewicza usłyszałem takie bardzo stare opowiadanie pochodzące z Dalekiego Wschodu:

    Pewien niezbyt zamożny człowiek miał jednego konia. Którejś nocy koń uciekł mu z zagrody. Z samego rana odwiedził go sąsiad i powiedział:

    • Koń ci uciekł? A to nieszczęście!
    • Nieszczęście, a może szczęście – odpowiedział bohater opowiadania.

    Za dwa dni koń wrócił i przyprowadził ze stepu dwa inne, dzikie konie. Natychmiast na podwórku gospodarza zjawił się sąsiad i powiedział:

    • A, to jednak szczęście!
    • Szczęście, a może nieszczęście – i tym razem odpowiedział enigmatycznie.

    Następnego dnia syn gospodarza chciał ujeździć dzikiego konia, ale spadł na ziemię i złamał rękę.

    • A, to jednak nieszczęście – zawyrokował sąsiad.
    • Nieszczęście, a może szczęście – odpowiedział w zamyśleniu ojciec.

    Kiedy za kilka dni wybuchła wojna i zabierano młodych ludzi do wojska, syn gospodarza uniknął poboru z powodu złamanej ręki.

    • A, to jednak szczęście! – ocenił sąsiad.
    • Szczęście, a może nieszczęście – tradycyjnie już odpowiedział mądry gospodarz.

    I można by tak dalej przypatrywać się kolejnym wydarzeniom, póki nie zorientuję się, że jest to historia mojego życia.

    Jak patrzę na moją codzienność? Czy widzę w nim obecnego Boga, który może objawić się w każdej chwili, ale w sposób jaki On wybierze. Ileż razy wydawało się, że wszystko pójdzie według moich przewidywań, a tymczasem stało się zupełnie inaczej. I zazwyczaj potrzeba długiego czasu, aby przestać się dziwić pytaniu: Dlaczego nie tak jak człowiek zaplanował?

    Dzisiejsza Ewangelia w wydarzeniu Zwiastowania pokazuje co to znaczy otworzyć się całkowicie na Boga i zaufać Mu bezgranicznie. Maryja zanim usłyszała słowa: „Nie bój się. Pan z Tobą” – zgodziła się umrzeć wszystkim swoim planom. A przecież miała swoje wyobrażenie całkiem innego życia. Jak pisze ks. Evely w książce pt. „Ojcze nasz”: „Maryja pierwsza zgodziła się na to, że odkupienie spełni się w sposób, jakiego my nie lubimy, przez udaremnienie wszystkich naszych planów, wszystkich naszych przewidywań, pozwalając, by spaliły na panewce. „Niech mi się stanie według słowa TWEGO”.

    Maryja zgodziła się, by Bóg pozbawił ją zupełnie tego wszystkiego, czego domagał się Adam: panowania nad sytuacją, poznania dokąd zmierza, zrozumienia swego położenia, jasnego poglądu na wszystkie te sprawy. Maryja… zaufała Bogu. Bez zastrzeżeń”.

    Dlatego jest Matką Bożego Syna i jest Matką Kościoła. A tam gdzie jest matka – tam zawsze jest i dom.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • III Niedziela Adwentu – ROK B

    Prorok znad Jordanu - św. Jan Chrzciciel
    EL GRECO – Św. Jan Chrzciciel

    Usłyszeć Boże pukanie 

    Grupa zapalonych taterników została odcięta od świata: ziemia się obsunęła i oni znaleźli się całkowicie zamknięci w sztolni. Całymi godzinami usiłują za wszelką cenę przebić jakieś wyjście. Usuwają stosy kamieni. Ale przychodzi zniechęcenie. Brak dostatecznej ilości tlenu powoduje, że nie mają już nawet siły trzymać w rękach swoich haków i innych narzędzi i padają ze zmęczenia na ziemię.

    W tej bezsilności ogarnia ich pytanie: czy aby ich wysiłek nie jest daremny i czy jest wciąż jakaś szansa uratowania? Kiedy zapanowało milczenie wtedy usłyszeli słabe i dalekie, ale jednak regularnie powtarzające się uderzenia z drugiej strony. To epika ratowników, która idzie naprzeciw. Wówczas wracają im siły, wraca zapał. Pracują więc gorączkowo, kierując się w stronę ratowników. Za każdym razem, gdy brakuje im sił i wyczerpani opadają na ziemię, przysłuchują się w napięciu na coraz bardziej zbliżający się stuk. I to pozwala im wciąż odnajdywać nową energią, nowy zapał, aby wierzyć, że ich życie będzie uratowane.

    Jest to dobry przykład na dzisiejszą trzecią niedzielę Adwentu, nazywaną dawniej niedzielą Laetare od pierwszego słowa śpiewu na wejście. Bo bliskość Bożego przyjścia jest już tuż. Zapewnia o tym Słowo Boże: „Pojawił się człowiek posłany od Boga, Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o Światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz posłanym, aby zaświadczyć o Światłości”. Tak mówi sam o sobie: „Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską, jak powiedział prorok Izajasz”. I zapowiada, że ta Światłość już jest: „Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie”. Dlatego konieczne jest nawrócenie, które polega na usłyszeniu Bożego pukania, aby człowiek wyprostował swoje kręte drogi z ciemnych labiryntów. Jeżeli naturalne światło rozprasza mroki ciemności tak, że otoczenie staje się dla człowieka przejrzyste i bliskie – to cóż dopiero dzieje się wobec Światłości Prawdziwej? Wtedy właśnie codzienność przeniknięta taką Światłością nabiera nowego, Bożego blasku. Jej pojawienie się nie jest zagrożeniem dla człowieka, ale wnosi w to ludzkie życie okryte mrokiem przeróżnych lęków wyzwalające poczucie bezpieczeństwa. I takie ocalenie jest dane każdemu kto potrafi uwierzyć, że jeszcze nie jest za późno – byleby tylko wola ludzka nie podała się, ale zdecydowanie usiłowała wychodzić z ciemnych rejonów grzechu w kierunku Światłości.

    Jan Chrzciciel mając w sobie Bożą moc wyzwala w ludziach, którzy go słuchają, nadzieję. I żeby nie było wątpliwości tłumaczy: „Ja was chrzczę wodą, lecz idzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów. On chrzcić was będzie Duchem Świętym i ogniem”.

    A kiedy Ten „mocniejszy” pojawia się nad brzegiem Jordanu wmieszany w tłum grzeszników Jan wskazuje na Niego dziwnymi słowami: „Oto Baranek Boży”. Nie nazywa Chrystusa określeniem na które czekano i które tylko ograniczało się do horyzontów czysto doczesnych. Przecież Mesjasz miał przynieść pomyślność materialną, miał uwolnić od cierpień i chorób i przywrócić wreszcie ludowi wybranemu wolność polityczną. A tu pojawia się słowo „Baranek”, które jest synonimem słabości, pokory, zależności, po prostu – sama bezbronność. Pan Jezus idzie zupełnie w poprzek ludzkiej logiki obciążonej jedynie przyziemnymi skojarzeniami.

    Ks. Tadeusz Polak w swoich Medytacjach tak pisze o tej ewangelicznej mocy:

    „Co jest mocniejsze: nóż czy chleb?

    Niemowlę w stajni czy Herod na tronie?

    Skazaniec na krzyżu czy Cesarstwo w rozkwicie?

    Chleb jest bezbronny wobec ostrza noża, ale to chleb daje nam moc życia.

    Kruche Niemowlę złożone na sianie. Syn cieśli z obskurnego Nazaretu i wreszcie Skazaniec przybity do krzyża – objawienie Miłości, która nie zna granic.

    Idzie mocniejszy…”

    Bardzo trudno jest człowiekowi zrozumieć na czym polega ta Boża moc. Kiedy powtarzam słowa psalmisty: „Choćbyś mnie zabił ufać Ci będę” – co one znaczą w moim życiu? Dlatego patrzę z taką gorącą prośbą na Tę, która jest Matką Bożego Syna. Jak Ona potrafiła przyjmować wszystko co Bóg dał bez cienia nawet najmniejszej wątpliwości. W litanii loretańskiej pośród wielu wezwań jest i takie: Panno wierna. Każdego dnia od nowa umiała rozpoznawać Boga obecnego w Jej życiu. Dzień po dniu stale wierzyła, że to były te wielkie rzeczy, które Pan czynił w niskości, rozczarowaniu, zdruzgotaniu, cierpieniu, w rozdarciu duszy Swojej służebnicy!

    Bo Bóg wciąż i zawsze rozczarowuje. W książce pt. Ojcze nasz ks. Ludwika Evely znalazłem taki tekst: „Od Wcielenia Bóg nigdy nie przemówił słowami, których oczekiwano. Jezus rozczarował wszystkich: swych rodaków, swych apostołów, swego poprzednika… a teraz czyni to samo każdemu z nas…

    Oczekiwano Boga triumfującego, grzmiącego, przynoszącego sprawiedliwość, jawnego. Bóg tymczasem postanowił był objawiać to, czego o Nim nie wiedziano, to, co było w Nim najbardziej intymnego, najwięcej osobistego, najczulszego: Swoją miłość. Długie godziny na krzyżu były tym objawieniem.

    Wmieszaliśmy się w grono Jego przeciwników, którzy Mu mówili: Hejże, zejdź z krzyża! Okaż się Bogiem! Daj nam dowód, znak, który każe im zamilknąć, wszystkim bezbożnikom, którzy nie myślą tak jak my – zwycięstwo bezsprzeczne, które można by im przeciwstawić. Daj nam Kościół, z którego moglibyśmy być dumni!”

    Ale takie wołanie nie odnosi żadnego skutku. Pan Jezus nadal cierpi i nadal nie przestaje objawiać swojej nieskończonej miłości. Bo jest Bożym Barankiem – bezbronnym, ofiarowanym i ukrytym. Jedynie kiedy kapłan, choćby był najnędzniejszy, wypowie słowa konsekracji – przychodzi. Taki jest „Pan mój i Bóg mój”.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • II Niedziela Adwentu – ROK B

    couronne de l'avent
    ©Corinne Simon/Ciric/Aleteia

    ****

    Doświadczenie pustyni

    Dzisiejszy fragment Ewangelii według św. Marka rozpoczyna opis Dobrej Nowiny. Tą Dobrą Nowiną jest osoba Jezusa Chrystusa, Bożego Syna. Jego przyjścia oczekiwały pokolenia przez wieki całe. Ale kiedy pojawił się Mesjasz – nie dla wszystkich był takim, jakiego oczekiwano. Bo, żeby rozpoznać i przyjąć Zbawiciela trzeba najpierw usłyszeć głos, który nawołuje: „Przygotujcie na pustyni drogę dla Pana, wyrównajcie na pustkowiu gościniec naszemu Bogu!”

    Głos ten można jednak zagłuszać, albo przemilczać z obawy i z lęku zobaczenia prawdy. Tak było wtedy, kiedy „wystąpił Jan Chrzciciel na pustyni i głosił chrzest nawrócenia na odpuszczenie grzechów”. Bardzo wielu ludzi wchodziło do wód Jordanu, szukając wybawienia ze swoich pokrętnych dróg zła. Ale byli i tacy, którzy przemyśliwali jak zamknąć usta mówiącemu prawdę, jak pozbyć się tego niebezpiecznego człowieka. Tak jest i dziś. Miejscem adwentu jest pustynia, która tworzy scenerią adwentowych dni. Pustynia to jest pustka, odległość, obcość, samotność, brak życia – jak napisał ks. Janusz Pasierb. Doświadczenie pustyni – jak bardzo jest bliskie i zrozumiałe dla człowieka żyjącego dziś. Artyści, którzy mają dar opisywania poprzez słowo, kolor, kształt, dźwięk rzeczywistości, która nie dla wszystkich zawsze jest tak wyrazista, a która przecież jest obecna w każdym człowieku – bardzo często posługują się pojęciem pustyni. To dobry znak, bo Słowo Pańskie rozbrzmiewa właśnie na pustyni. W książce wspomnianego już ks. Pasierba pt. Czas otwarty można przeczytać takie słowa: „Pustynia jest miejscem interwencji Bożych. Bóg prowadzi swoich wybranych na pustynię i przez pustynię. Przez doświadczenie pustyni przechodzi sam Chrystus. Jeśliby życie wokół mnie zamieniło się w pustynię, muszę pamiętać, że jest to czas próby. Mogę z tej sytuacji przymusowej wynieść tyle, ile bym wyniósł wybierając ją dobrowolnie. Być na pustyni może być przekleństwem, ale może być i powołaniem”. W Liście do zakładnika Saint-Exupéry pisał o pustyni, że jest ona – wobec braku jakiegokolwiek bogactwa dotykalnego, widzialnego i słyszalnego – dowodem na to, że „człowiek jest ożywiany przede wszystkim przez przyciągania niewidzialne. Człowiekiem kieruje Duch. Na pustyni jestem wart tyle, ile warte są moje bóstwa”.

    Swego czasu siostra zakonna opowiedziała takie zdarzenie ze swego życia gdy miała lat 12. Było to w lipcowy poranek. Czekała na swoją koleżankę, z którą była umówiona. Zniecierpliwiona, że jej wciąż nie ma, zaczęła się dąsać pokazując swoje humory i stawała się coraz bardzie nieznośna. Ojciec widząc jak córkę ogarnia jakaś furia postanowił dłużej już nie tolerować takiego zachowania i kazał jej zabrać książkę, koc i jabłko. Wsadził do samochodu i wywiózł 8 mil poza miasto na jakąś wiejską polanę. Tam powiedział do niej:

    • Ponieważ nie umiesz przebywać w towarzystwie zostawiam cię tutaj aż do wieczora.

    Najpierw w tej złości i gniewie była gotowa iść pieszo z powrotem do domu, ale kiedy pomyślała o ojcu zmieniła zdanie. Więc postanowiła nic nie robić. Usiadła na kocu. Miała wiele czasu. Powoli jej złość zaczęła ją opuszczać. Zjadła jabłko. W miarę upływu czasu ogarniało ją wewnętrzne uciszenie i zaczęła odnajdywać w sobie coraz więcej harmonii i spokoju. Patrzyła na niebo, patrzyła na otaczający ją krajobraz i te jej oczy, jeszcze do niedawna takie pełne zawziętości, na co tylko spojrzały – wszystko ją denerwowało, a teraz widziały piękno. Zaczęła cieszyć się tym pięknem i ogarnęło ją zawstydzenie z powodu swojego zachowania. Zobaczyła swój egoizm rozpieszczonego dziecka.

    Zaskoczona tą zmianą swojego nastroju, że odczuwa w sobie teraz pokój, nawet radość uświadomiła sobie jak jej dobrze zrobiła ta samotność. Odnalazła w sobie dobro. Poczuła jakąś jedność z otaczającym ją światem i bardzo wyraźną Bożą obecność.

    Kiedy pod koniec dnia przyjechał jej ojciec – ona była już odmieniona, jakby nie ta sama osoba. Urosła wewnętrznie jak młoda roślina w słońcu. Dziękowała ojcu, że odważył się wziąć takie ryzyko i dał jej szansę – przez to stała się osobą dojrzalszą.

    I na koniec dodała, że w jej życiu bardzo zaowocowało to doświadczenie, bowiem zawsze w momentach ważnych decyzji albo trudnych przeżyć udawała się na miejsca odosobnione.

    Czy nie w ten sposób zbliża się Bóg do ludzi poddawanych próbie pustyni?

    Adwent, który trwa, jest szansą wchodzenia na taką symboliczną pustynię, aby doświadczyć Boga, który już tam jest.

    Modlę się więc o odwagę, bo nie jest łatwo wychodzić z mojego skomplikowanego świata, aby zaprosić do siebie Pana, bo wciąż jeszcze są we mnie urwiska, a nie równina, strome zbocza, a nie gładka nizina. Ale w tym moim ciągłym usiłowaniu obecna jest przecież nadzieja. Słyszę ją, bo sam Bóg mówi przez swoich posłańców: Powiedźcie małodusznym: Odwagi.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • I Niedziela Adwentu – ROK B

    fot. Niedziela.pl

    ****

    Czas oczekiwania 

    Minął kolejny rok przeżywania Bożych Tajemnic. I oto znowu staje przede mną szansa, nie tylko kontynuowania, ale nowa świeżość, nowa możliwość odkrywania wielkiej i niepowtarzalnej bliskości samego Boga, który mimo że jest niepojęty i nieogarniony, jest równocześnie tak blisko człowieka, tym samym umniejszając swoją boskość przed swoim stworzeniem i to do takiego nieprawdopodobieństwa, czego w żaden sposób ani pojąć ani ogarnąć niepodobna.

    Bogu niech będą dzięki, że mogę znowu wchodzić w ten nowy, kolejny w moim życiu Adwent. Kościół ze swoją liturgią w fioletowym kolorze i ze świecą roratną, której w tym kraju nie ma, ale ona jest – wciąż żywa w mojej pamięci z rodzinnych stron i przypomina, że oto jest czas, najwyższy czas, aby przebudzić się i zacząć czuwać. Tak mówi dziś Pan Jezus w Ewangelii: „Czuwajcie więc, bo nie wiecie, kiedy pan domu przyjdzie: z wieczora czy o północy, czy o pianiu kogutów, czy rankiem. By niespodziewanie przyszedłszy, nie zastał was śpiących. Lecz co wam mówię, mówię wszystkim: Czuwajcie”.

    W tej krótkiej przypowieści o odźwiernym, którą był powiedział Jezus tuż przed swoją męką w pożegnalnej mowie, tak bardzo przynagla do czujności. W starożytnych posiadłościach do obowiązków odźwiernego należało zamykać i otwierać bramę od wewnątrz kluczem wielkim i ciężkim. Dlatego odźwierny musiał czuwać, by być gotowym od razu, natychmiast otworzyć, gdy jego pan nadejdzie, obojętnie o jakiej porze dnia czy nocy.

    Na półwyspie znajdującym się na jeziorze Comer stoi duża willa zatopiona w pięknej zieleni. Mieszka tam jedynie ogrodnik, który oprowadza zwiedzających.

    • Jak długo już pan tutaj mieszka?
    • Dwadzieścia siedem lat.
    • A jak często właściciel domu bywał tutaj w tym czasie?
    • Cztery razy.
    • A kiedy był tu ostatnio?
    • Dwanaście lat temu, szanowny panie. Jestem tutaj prawie zawsze sam. Rzadko zdarza się, że ktoś dociera w te strony i chce obejrzeć posiadłość.
    • Ale pan utrzymuje ogród w takim doskonałym stanie, tak dobrze pan go pielęgnuje, że właściciel domu mógłby przyjechać choćby jutro!
    • Dzisiaj, mój panie, dzisiaj – odpowiedział ogrodnik uśmiechając się serdecznie.

    Słowo Adwent wywodzi się od Rzymian. Zanim król przybył odwiedzić jakieś miasto, które mu podlegało, jego mieszkańcy przeżywali okres oczekiwania i zarazem przygotowywania. Ten właśnie czas nazywał się adwentem.

    Kogo ja oczekuję? Jaki będzie ten mój Adwent, który dziś rozpoczynam?

    Samuel Beckett francuski dramaturg, irlandzkiego pochodzenia, laureat literackiej nagrody Nobla, napisał w roku 1952 sztukę pt. En attendant Godot – Czekając na Godota. Bohaterami są Godo i Didi, ludzie samotni i kompletnie zagubieni na tym świecie, a w dodatku zupełnie pozbawieni środków do życia. Czekają na Godota, który ma przyjść „jutro”. Są tego pewni, bo ten Godot – człowiek czy jakaś abstrakcja – ma rozwiązać wszystkie ich problemy. Ale niestety, Godot nie nadchodzi i ich nadzieje nie ziściły się.

    A w dzisiejszym świecie iluż jest takich bohaterów Becketta, którzy nie potrafią poradzić sobie z koszmarem i absurdem życia? Jeszcze nie zauważyli, że przecież jest Ktoś kto już przyszedł i całkowicie odmienił człowieczy los. I ten Ktoś przychodzi wciąż i nieustannie. Jak bardzo wielu ludzi cieszy się Jego spotkaniem, Jego obecnością. To są ci, którzy potrafią „patrzyć sercem” – jakby powiedział Antoine de Saint- Exupéry.

    Słyszałem opowiadanie o pewnej matce jak pojechała w odwiedziny do swojego syna, który mieszkał w innym mieście. To był ukochany jej syn, już dorosły. Po studiach, właśnie w tym mieście, znalazł swoją pierwszą pracę. Ponieważ pociąg przyjeżdżał koło południa i syn w tym czasie musiał jeszcze pracować, więc umówili się, że sama przyjedzie z dworca do jego mieszkania, a klucze będą na nią czekały u sąsiadki. I opowiadała jak jej było miło, kiedy weszła do domu swego syna. W wazonie był bukiet jej ulubionych kwiatów, a przy nim karteczka ze słowami: „Witam Cię, Mamusiu. Pamiętaj: mój dom jest Twoim domem”. Ucieszyła ją przygotowana filiżanka, herbata, talerz z ciastkami, a w łazience ręcznik i pachnące mydło. Wszystko przygotowane na przyjazd mamy. Później opowiadała księdzu: „W tym mieszkaniu spędziłam sama kilka godzin, ale czułam się tak mocno ogarnięta miłością mojego syna. Trzymał na biurku moje zdjęcie. Meble i różne przedmioty na nich stojące tyle mi mówiły o moim synu – jak żyje, co czyta, czego słucha, gdzie jest jego ulubiony kąt, a nawet to, czy często i dokładnie sprząta. Nie był obecny w mieszkaniu, a jednak było go tam tak wiele. Z wielkim zainteresowaniem przyglądałam się wszystkim, nawet najmniejszym drobiazgom, bo one mówiły mi o życiu kogoś, kogo kocham”.

    To wydarzenie, takie zwyczajne i całkowicie zrozumiałe, bardzo dobrze ilustruje obecny okres oczekiwania. Oby ten mój adwent, który dziś rozpoczynam, nie rozminął się z Bożym Adwentem, bo dzisiejsze Pierwsze Czytanie opisuje i moje doświadczenie: „ My wszyscy opadliśmy zwiędli jak liście, a nasze winy poniosły nas jak wicher. Nikt nie wzywał Twojego imienia, nikt się nie zbudził, by się chwycić Ciebie. Bo skryłeś Twoje oblicze przed nami i oddałeś nas w moc naszej winy. A jednak, Panie, Tyś naszym ojcem. Myśmy gliną, a Ty naszym twórcą. My wszyscy jesteśmy dziełem rąk Twoich”.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • XXIX Niedziela Zwykła, ROK B – Być sługą

    Podczas wywiadu ze znanym kompozytorem i dyrygentem orkiestry Leonardem Bernsteinem dziennikarz zadał, wydawać by się mogło, naiwne pytanie:

    Na którym z instrumentów członkowie orkiestry najbardziej nie lubią grać?

    Na drugich skrzypcach – odpowiedział bez wahania mistrz – ponieważ wszyscy zachwycają się pierwszymi skrzypcami. Tylko niewiele osób jest w stanie docenić piękno drugich skrzypiec. Dlatego tak wielu pragnie wejść na pozycję pierwszego skrzypka, bo nie rozumie, jak ważny jest w orkiestrze drugi skrzypek. Najlepsze orkiestry świata to te, które mają doskonałych drugich skrzypków. Bez nich nie będzie harmonii!

    Pragnienie bycia kimś jest bardzo powszechne. Jak to miło jest być zauważonym i podziwianym. Ilu ludzi marzy, aby mieć znaczenie, mieć wpływ, rządzić innymi ludźmi. Mieć władzę – jakie to jest nęcące! Antoine de Saint-Exupery w swojej książce Mały Książe wśród wad, które wyśmiewa u ludzi dorosłych, jako pierwszą pokazuje chorobę rządzenia. Na zilustrowanie tej wady wybiera króla zamieszkującego 325 planetę. U rzymskiego historyka Tacyta można znaleźć takie zdanie zapisane w Rocznikach: „Żądza władzy jest gorętsza niż wszystkie inne namiętności razem wzięte”. A z kolei angielski historyk John Dalberg w Historii wolności napisał, że „władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje w sposób absolutny”. Człowiek, który zdobył władzę musi się pokazać jaki jest ważny. Pan Jezus ujął to po prostu w jednym zdaniu: „Ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę”. A powiedział to dlatego, ponieważ synowie Zebedeusza, Jakub i Jan wyjawili swoje skrywane pragnienia: „Użycz nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, drugi po lewej Twojej stronie”. Marzył się im obraz, aby być w majestacie. Tadeusz Żychiewicz zauważa: „i tak jeszcze bardzo dobrze i umiarkowanie, że tylko po prawicy albo po lewicy. Cóż: w końcu to byli przecież uczniowie Pana. Gdyby nie to – zabrakłoby dlań miejsca pośrodku. Ale obraz by pozostał: człowiek na majestacie.

    Gdyby tak uśpić naszą czujność i samokontrolę, gdyby tak przewrócić naszą świadomość podszewką na wierzch, gdyby tak dobrze pogrzebać w motorach podświadomości, kto wie: może odnaleźlibyśmy w sobie ten właśnie obraz i takie marzenie, nie inne. Gdyby tak z wystarczającym brakiem litości przeanalizować dzieje ludzkich poczynań, historię najróżniejszych społeczności, historię wędrówek, pochodów, budowania i niszczenia – może to właśnie odnalazłoby się pod papierami, gdzie teksty podniosłych przemówień, w najdyskretniejszych z człowieczych szuflad: obraz człowieka na majestacie. Apoteozę samouwielbienia”.

    Nieprzypadkowo w rejestrze grzechów głównych na pierwszej pozycji znajduje się pycha. To ona spowodowała, że Lucyfer, który był bardzo ważnym aniołem, wypowiedział bluźniercze słowa: Nie będę Bogu służył. I ten diabelski bunt wciąż miesza w człowieczych sercach. Potrafi nawet pomieszać wśród tych, którzy zdecydowali się na wyłączną służbę Bogu.

    Jest takie opowiadanie jak Diabeł przemierzał afrykańską pustynię i napotkał grupę pomniejszych demonów kuszących świątobliwego pustelnika. Próbowali najpierw pokusami zmysłowymi, ale na próżno. Później przez niepokój i zwątpienie, ale świątobliwy mnich trzymał się dzielnie. W końcu bogactwami tego świata chcieli pokazać, że jego wyrzeczenia na nic się nie przydadzą i marnuje tylko drogocenny czas. Ale pustelnik nadal pozostał niewzruszony.

    Wtedy sam Diabeł wkroczył do akcji mówiąc swoim asystentom:

    Ponieważ wasze metody nie odniosły żadnego skutku, popatrzcie na mnie jak to się robi.

    Poszedł do pustelnika i powiedział tylko:

    Słyszałeś ostatnie wiadomości? Twój brat został biskupem w Aleksandrii.

    I jak wieść niesie – jasną twarz świątobliwego zakonnika wykrzywił grymas gorzkiej zawiści.

    Pytanie Zebedeuszowych braci spowodowało wśród pozostałych oburzenie. To znaczy, że oni również snuli podobne plany na temat swojej roli, którą chcieliby odegrać w nowym Królestwie Izraela. Pan Jezus dobrze wiedział, że droga Jego uczniów jest jeszcze daleka do tego, aby oni mogli zrozumieć to co On do nich mówił: „Kto by między wami chciał się stać wielki, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”. Tę długą drogę będą przechodziły również następne pokolenia, bo spór o najwyższy urząd w Kościele jest stale powracającym echem pytania synów Zededeusza. Dlatego papież Grzegorz Wielki na rozgorzały taki właśnie spór w VII wieku, w myśl Jezusowych słów z dzisiejszej Ewangelii, nazwał siebie niewolnikiem wszystkich – sługą sług Bożych. I to pozostało nie tylko jako oficjalny tytuł biskupa Rzymu. Wystarczy popatrzeć na św. Jana Pawła II – jak on bardzo dosłownie realizował ten tytuł swoją posługą. Jak bardzo upodabniał się do swojego Pana, który wymownym gestem, tuż przed swoją męką, umywał nogi apostołom podczas pierwszej Eucharystii. Klękał wtedy i klęka wciąż, za każdym razem, kiedy sprawowana jest Najświętsza Eucharystia – bo taka jest liturgia Bożej miłości do ludzi. „Czy wiecie co wam uczyniłem? Nazywacie Mnie Nauczycielem i Panem i dobrze mówicie, bo Nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel umyłem wam nogi, to i wy powinniście sobie nawzajem umywać nogi”.