Category: Rok B

  • XXIV Niedziela Zwykła – ROK B

    Rezygnacja z własnego ja

    W dzisiejszej Ewangelii ustami św. Piotra zostaje wyznana, po raz pierwszy publicznie, wiara w Jezusa Chrystusa. Uczniowie rozpoznają w swoim Mistrzu Mesjasza. Ta poprawna odpowiedź jest jednak jeszcze za bardzo związana z wyobrażeniami rozpowszechnionymi w Izraelu, który owszem, oczekiwał Mesjasza, ale wyłącznie i przede wszystkim jako wyzwoliciela ich narodu spod okupacji Rzymian. Dlatego Chrystus „surowo im przykazał, żeby nikomu o Nim nie mówili”.

    I wtedy również po raz pierwszy wobec swoich uczniów Pan Jezus, jakby przeciwstawiając się chwalebnemu tytułowi, powie o sobie, że jest Synem Człowieczym i powie jaki los Go czeka: „Syn Człowieczy musi wiele cierpieć, że będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; że będzie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie”. A więc mówi o sobie jako Mesjaszu religijnym. Tym samym odbiera złudzenia słuchaczom. To nie będzie Mesjasz polityczny, Mesjasz – na którym będzie można zyskać, za którym warto się opowiedzieć. Jezus mówi o sobie, że będzie Mesjaszem cierpiącym. Będzie ukrzyżowany. Pojawia się tu słowo o krzyżu. I z takim Jezusem trzeba było wtedy i trzeba dzisiaj się związać. A człowiek mając tak często do czynienia z cierpieniem i swoim i cudzym chciałby od niego uciec i dlatego wciąż woła do Pana słowami Piotra: „Niech Cię Bóg broni, nie przyjdzie to nigdy na Ciebie!” Ale Pan Jezus i wtedy i dziś odpowiada zdecydowanie: „Zejdź Mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie.” I tłumaczy, że po to przyszedł na ten świat, aby dokonać, właśnie w ten sposób, najważniejszego dzieła. Tego dzieła ma dokonać nie dla siebie samego, ale dla każdego, kto w wierze pragnie Go naśladować.

    Dzisiejsze II Czytanie z Listu św. Jakuba pokazuje w sposób praktyczny na czym polega naśladowanie Pana. Hans Urs von Balthasar pisze, że w tym naśladowaniu „tkwią korzenie nauczania św. Jakuba na temat wiary i uczynków. Wiara bez dzieła Męki nie jest wiarą chrześcijańską; wiara, która pragnie samą siebie zachować, straci wszystko. Pragnienie zachowania siebie to egoizm, nie do pogodzenia z wiarą, która jest nieodłączna od miłości. Oto jest istota uczynków, bez których według św. Jakuba wiara nie może istnieć: uczynki w tym rozumieniu to oddanie całego siebie – czy to Bogu, czy bliźniemu. Niewątpliwie, taki „uczynek” może stać się dla człowieka źródłem cierpienia, a nawet śmierci; śmierć jest zresztą niejako wpisana w istotę tego uczynku, zawsze bowiem jest to rezygnacja z własnego ja; i w gruncie rzeczy jest sprawą drugorzędną, czy ta rezygnacja zaowocuje śmiercią cielesną – świadectwem krwi.”

    Pan Jezus mówił potem do wszystkich słuchających: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, ten je zachowa.” Trzeba więc z takim Jezusem związać się. Św. Paweł używa określenia: „przyoblec się w Chrystusa”. Ta symbolika obrzędu oblekania się jest obecna w Kościele. Podczas udzielania sakramentu chrztu św. nakłada się białą szatę na nowo ochrzczonych. Ubieranie ministrantów w komże i księdza w ornat – też jest przebieraniem się w Jezusa.

    Pamiętam z rekolekcji, które wygłosił ks. Janusz Pasierb, takie pytania: „Czy naprawdę przyoblekliśmy się w Jezusa? Czy wdzialiśmy Go na siebie? Tak jak mówimy: ale się ubrałem w tego człowieka, to znaczy: ale się wpakowałem, ale się z nim związałem, ale on mi ciąży. Czy tak ubrałem się w Jezusa?” Bo Pan Jezus stawia sprawę bardzo jasno: wyrzec się siebie. Przyznać się do Niego. Przylgnąć do Niego. Taka jest tajemnica miłości, która polega na utracie suwerenności. Miłość zawsze jest wejściem w strefę drugiej osoby, w rejon przyciągania drugiej osoby. Tą osobą jest Jezus, osoba ukrzyżowana, a więc związana z cierpieniem. Dzisiejsze I Czytanie z Księgi proroka Izajasza opisuje przez jakie męki będzie przechodził „Sługa Pański” czyli Mesjasz. Chrystus wie dokładnie jaka będzie Jego droga. I nie ukrywa jej przed swoimi uczniami. Tym, którzy zechcą pójść za Nim mówi wyraźnie, że muszą wziąć swój krzyż. To znaczy, że każdy człowiek ma swój krzyż. Czy ja już wiem jak wygląda mój krzyż w moim życiu? Ale z odpowiedzią na to pytanie spróbuję się zmierzyć w następnym komentarzu, bo Chrystus i w następną niedzielę nadal będzie tłumaczył, że „zbawienie przyszło przez krzyż.”

    A w dzisiejszą niedzielę proszę Cię Panie, aby Twoje Słowo o krzyżu uciszyło moje szamotanie i mój bunt. Proszę, bowiem inaczej nie potrafię ani odnaleźć, ani zobaczyć jak wygląda mój krzyż.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • XXIII Niedziela Zwykła – ROK B

    Głuchota ducha

    Pan Jezus nauczając o Królestwie Bożym równocześnie bardzo często uzdrawia tych, którzy cierpią na różnorakie ułomności. A więc sparaliżowanym i chromym daje pełną swobodę ruchu. Ślepym przywraca wzrok. Niemym pozwala mówić. Głuchym odkrywa świat dźwięku. Bo ci, którzy zostali dotknięci kalectwem mają bardzo ograniczony kontakt z otaczającym światem, przez co odbierają go w sposób bardzo zubożony.

    U Tadeusza Żychiewicza znalazłem opis takich ludzkich okaleczeń: „Dla niewidomego istnieje dźwięk, dotyk, zapach, wrażenie ciepła i zimna. Ale niewidomy nie wie w pełni, co znaczy, że „słońce świeci”, dla niego znaczy to tyle tylko, że coś niewiadomego grzeje – a to nie jest pełna prawda; jest to prawda zubożona i kaleka. Nie istnieją dlań barwy świtu i zmierzchu; może istnieć tylko mokra rosa bez kształtu i barw. A dla głuchego znów inaczej: wszystko widome jest pogrążone w milczeniu. Dźwięk jest pojęciem bez zawartości treściowej – chyba, że wywołuje drgania uchwytne dotykiem. Słowo „muzyka” nie znaczy nic – co najwyżej dmuchanie, przebieranie palcami, pociąganie smyczkiem z końskiego włosia po strunach z baranich kiszek albo metalu: to jest muzyka. A przecież wiemy, że jest inaczej; muzyka jest czymś zupełnie innym.”

    Pan Jezus poprzez swoje uzdrowienia otwiera upośledzonym i kalekim możliwości daleko większe, daleko piękniejsze i bliższe prawdy jeżeli chodzi o człowieka i świat. Ale czy tylko?

    Dominikański mistyk z Nadrenii, Jan Tauler już w czternastym wieku napisał taki komentarz dotyczący głuchoniemego z dzisiejszej Ewangelii: „Trzeba zbadać bardzo dokładnie, co czyni człowieka głuchym. Nasi najstarsi przodkowie, pierwsza ludzka para, stali się głusi przez to, że nakłonili swe uszy na podszepty Nieprzyjaciela. Za nimi również my staliśmy się głusi i dlatego nie możemy usłyszeć ani zrozumieć słodkich natchnień Słowa Przedwiecznego. A przecież wiemy, że Słowo Przedwieczne znajduje się w naszej głębi tak niewymownie blisko nas i w nas, że sam nasz byt, nasza własna natura, nasze myśli, wszystko co możemy nazwać, wypowiedzieć i pojąć, nie jest nam tak bliskie i tak w nas obecne, jak Słowo Przedwieczne. Ono też nieustannie mówi w człowieku. Ale ten nie słyszy tego wszystkiego z powodu wielkiej głuchoty, którą został dotknięty”.

    Ludzkie serce, aby usłyszeć słowa, które wypowiada Bóg, potrzebuje wyciszenia. Bo diabeł bardzo łatwo i szybko potrafi zwielokrotnić swój hałas. Mówimy: piekielna wrzawa – czy tylko ta na zewnątrz? Taka piekielna wrzawa bywa i to często w człowieczym wnętrzu, a wtedy usłyszeć Bożą mowę jest już bardzo trudno. Na tym polega głuchota ducha, o której pisał w swoich Wyznaniach św. Augustyn: „Późno Cię ukochałem, Piękności dawna i zawsze nowa! Późno Cię ukochałem! We mnie byłeś, ja zaś byłem na zewnątrz i na zewnątrz Cię poszukiwałem. Sam pełen brzydoty, biegłem za pięknem, które stworzyłeś. Byłeś ze mną, ale ja nie byłem z Tobą. Z dala od Ciebie trzymały mnie stworzenia, które nie istniałyby w ogóle, gdyby nie istniały w Tobie. Przemówiłeś, zawołałeś i pokonałeś moją głuchotę.”

    Kiedy trzęsienie ziemi, albo lawina zasypuje ludzi, wtedy używa się specjalnych aparatów, które swoimi czujnikami potrafią usłyszeć bicie ludzkiego serca i to nawet na dość dużej głębokości. Czy nie na tym polega działanie Słowa Bożego, moc sakramentów, że ludzie, których sytuacja wydaje się być już przegrana, bez nadziei wyciągnięcia – nagle zostają uratowani? Jak istotną rolę odgrywa tu modlitwa, wstawiennictwo drugiego człowieka, bo zwiększa szanse odnalezienia zagubionych. Modlitwa św. Moniki, matki św. Augustyna, modlącej się przez długie lata jest tu wymownym przykładem. A i w dzisiejszej Ewangelii głuchoniemy nie przyszedł do Jezusa sam: „Przyprowadzili Mu głuchoniemego i prosili Go, żeby położył na niego rękę”.

    W każdej Eucharystii rozbrzmiewa Słowo Boże. Czy przypadkiem nie przyzwyczaiłem się, że tylko słucham i przyjmuję do wiadomości, ale Boży przekaz nie dociera do mnie? Jeżeli tak, to znaczy, że mój duchowy słuch jest stępiony i potrzebuję Jezusowego cudu uzdrowienia z mojej głuchoty. Bo Chrystus wciąż dotykając ludzkich serc dokonuje w nich przemiany, o której mówi II Modlitwa Eucharystyczna o tajemnicy pojednania: że Boża ręka poprzez swojego Syna dotyka grzesznika i swoim Słowem zbawia. Bylebym uwierzył, że Pan uzdrowi również mnie. Uwierzył, że możliwe jest i bardzo konieczne, aby dokonało się we mnie wypełnienie się na nowo proroctwa Izajasza z dzisiejszego I Czytania: „Powiedzcie małodusznym: Odwagi! Nie bójcie się! Oto wasz Bóg sam przychodzi, aby nas zbawić! Wtedy uszy głuchych się otworzą i język niemych wołać będzie”.

    Spraw więc Panie, aby tak się stało.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • XXII Niedziela Zwykła – ROK B

    Najważniejsze jest serce

    Dzisiejsza Ewangelia według św. Marka rozpoczyna się od przekazu: „Zebrali się u Jezusa faryzeusze i kilku uczonych w Piśmie, którzy przybyli z Jerozolimy.” Niestety, ta wielka szansa spotkania, jaka była im dana, została całkowicie zmarnowana, bowiem na przeszkodzie stanęło ich oburzenie i zgorszenie: Jak to, uczniowie Jezusa nie przestrzegają pobożnych przepisów! Od razu i jednoznacznie wydali swój osąd.

    Pan Jezus przestrzega nie tylko faryzeuszy, ale każdego, kto jest skłonny jedynie do zachowania litery prawa, nie zaś jego ducha. Formalista zawsze będzie osądzał drugich, którzy postępują inaczej niż on. Nawet posunie się aż do wykluczenia „tych inaczej zachowujących się” ze swojego kręgu.

    Człowiek często ulega takiej pokusie, że stawia jakiś ludzki zwyczaj, choćby i czcigodny, nie tylko na równi z Bożym przykazaniem, ale nawet i ponad. Stąd słowa Jezusa: „Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji”.

    Formacyjnym okresem, bardzo ważnym dla człowieka jest jego rodzinny dom, w którym się urodził i wzrastał. Każdy człowiek jest wychowywany w jakiejś hierarchii wartości. Bywa i to wcale nie rzadko, że rodzice przekazują system wartości bez żadnego rozróżnienia. Z jednakowym naciskiem podkreślają dziecku: Umyj nogi, zmów pacierz, przynieś chleb, idź do kościoła, idź do szkoły, nie bij siostry, wyjmnij rękę z kieszeni i tak dalej. Również katecheci mają taki uroczy sposób prowadzenia katechezy, gdzie z tygodnia na tydzień wszystko na katechezie jest najważniejsze: Wiecie dzieci, najważniejsze jest, żebyście mówili tylko prawdę. W następnym tygodniu: Dzieci, najważniejsze jest, żebyście w niedzielę poszli do kościoła. W następnym, żebyście byli zawsze czysto ubrani. Wszystko jest najważniejsze. A to jest oczywista nieprawda. Bo nie wszystko jest najważniejsze. Są rzeczy jedne ważniejsze, a inne mniej ważne. Dziecko, któremu przekaże się w niewłaściwy sposób hierarchię wartości, bardzo szybko w procesie przewartościowywania, jeśli jakąś wartość nie przyjmie, to wtedy zacznie poddawać w wątpliwość wszystkie inne wartości. Tak dzieje się często z darem łaski wiary. Młody człowiek jeśli nie przyjmie jej na swój własny rachunek, to wtedy wiara – o ile pozostanie w jego życiu, będzie tylko „szacownym spadkiem” po rodzicach, która będzie jedynie przechowywana i to nawet z dużym sentymentem. A wtedy zdarza się, że te religijne zwyczaje wyniesione z rodzinnego domu urastają do rangi dużo większej niż nawet Dekalog.

    Albo – są tacy rodzice, że do czasu tylko I Komunii św. mówi się w ich domu o Panu Bogu – oczywiście na poziomie ich dzieci. Później – najważniejsze staje się już tylko wykształcenie, bo chodzi o przyszłość ich własnych dzieci, żeby były dobrze urządzone, żeby miały dobrą pozycję. Zabezpieczyć się. Ubezpieczyć się. I w takim środowisku wzrasta młody człowiek, w którym liczy się tylko intelekt, bystrość umysłu, zaradność, spryt, umiejętność lawirowania…

    W rozmowach o dzieciach z jakim zachwytem podkreśla się: O, to dziecko jest bardzo zdolne! A jak rzadko zwraca się uwagę – czy ma ono dobre serce? Właśnie, w dzisiejszym Słowie Bożym chodzi o ludzkie serce. Jezusowe skarga: „Ten lud czci mnie wargami, lecz sercem daleko jest ode mnie” – czy nie wywołuje we mnie niepokoju?

    Jest takie opowiadanie o pewnym mistrzu, który zadał pytanie swoim uczniom: „Jakiej rzeczy powinno się najbardziej w życiu unikać?”

    • Złego spojrzenia – odpowiedział pierwszy.
    • Zdradliwego przyjaciela – powiedział drugi.
    • Złego sąsiada – dodał trzeci.
    • Złego serca – odezwał się czwarty.

    Mistrzowi najbardziej spodobała się ostatnia odpowiedź, ponieważ w niej mieściły się wszystkie pozostałe. Wtedy postawił następne pytanie: „O co najbardziej w życiu trzeba zabiegać?”

    • O dobre spojrzenie – odpowiedział pierwszy.
    • O wiernego przyjaciela – powiedział drugi.
    • O dobrego sąsiada – dodał trzeci.
    • O dobre serce – odezwał się czwarty.

    Mistrz znowu uznał ostatnią odpowiedź za najlepszą, ponieważ w niej mieszczą się wszystkie pozostałe.

    Serce jest w człowieku najważniejsze. Powiedzieć o kimś: On nie ma serca! Albo: Ma zimne serce! – jest rzeczą najbardziej oskarżającą. Zaś największe uznanie zyskuje człowiek, kiedy mówimy o nim: On ma serce. Albo: Ma dobre, troskliwe, miłujące serce.

    Dziś tak wiele uwagi poświęca się ekologii, bo środowisko jest zanieczyszczone, a więc woda, powietrze, żywność. A tymczasem największym zanieczyszczeniem dla człowieka jest zło. To zło, które wychodzi z ludzkiego serca zanieczyszcza coraz szersze kręgi, kręgi w których odbywają się ludzkie spotkania. Jak często dla wielu chrześcijan Boże przykazania, jeżeli są widoczne, to jawią się jedynie tylko jako same nakazy i zakazy. O. Jacek Salij zwraca uwagę dlaczego tak się dzieje: „Zapewne nie ma w tobie jeszcze wewnętrznego upodobania dla dobra, na którego straży stoi Boże przykazanie. A w takim przypadku przykazanie Boże, nawet jeśli powstrzymuje cię przed złem, to tak jak kaganiec nałożony na złego psa. Zatem, bracia i siostry, usłyszmy dzisiaj, że Bóg nas wzywa do tego, abyśmy mieli upodobanie w dobru, jakie On nam nakazuje. Wówczas zachowywanie Bożych przykazań będzie spontaniczną radością naszych serc.”

    Moja kolejna możliwość, która jest mi dana, że mogę spotkać się z Jezusem w Eucharystii – oby nie była we mnie zmarnowana. Wołam więc z głębi mojego serca, bo czuję wielką potrzebę, abyś Panie moje serce przemienił. Bo wtedy z takiego nawróconego serca rodzą się owoce Ducha, które św. Paweł wylicza: „miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie.”

    ks. Marian Łękawa SAC

  • XXI Niedziela Zwykła – ROK B

    Życie jedyne i prawdziwe

    Kahill Gibran w jednym ze swoich opowiadań opisuje w jaki sposób oko zostało całkowicie niezrozumiane. Otóż pewnego dnia oko powiedziało: „W niebieskiej mgle za tymi dolinami widzę górę. Czyż nie jest ona piękna?” Ucho nadsłuchiwało przez chwilę i odparło: „Nie słyszę żadnej góry!” Ręka dorzuciła swoje trzy grosze: „Próbuję dotknąć, lecz nie znajduję żadnej góry”. Nos przyłączył się do chóru oponentów: „Niczego nie czuję. Tam nie ma góry”. Oko odwróciło się w inną stronę. Natomiast oponenci po krótkiej dyskusji zgodnie stwierdzili, że z okiem jest coś nie w porządku.”

    Niezrozumienie, z którym spotyka się Pan Jezus w dzisiejszej Ewangelii jaki ma kontekst? Z czego się ono bierze? Słowa, które mówi Chrystus do Żydów, są skierowane wprost i bez żadnych ogródek: „Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie”. Thomas Merton komentując tę rozmowę pisze, że słowa Jezusa „rozmyślnie miały ich w najwyższym stopniu zadziwić i prawdziwie zgorszyć. Konieczne było, aby Żydzi zdali sobie sprawę, że nie posiedli prawdziwego światła, jak to sobie wyobrażali: przeciwnie, Prawo, Pismo, tradycja starszych, które jak wierzyli, są źródłem światła i życia, de facto zaślepiały wzrok ich ducha i tłumiły prawdziwe życie w ich sercach, ponieważ serca te odmówiły otwarcia się na Bożego ducha”.

    Dlatego Pan Jezus powiedział: „Badacie Pisma, ponieważ sądzicie, że w nich zawarte jest życie wieczne: to one właśnie dają o Mnie świadectwo. A przecież nie chcecie przyjść do Mnie, aby mieć życie”.

    I nie pomogły tłumaczenia. Nie pomogło cudowne rozmnożenie chleba. Wielu ludzi zasłuchanych w Chrystusową mowę o Eucharystii po prostu skwitowało ją jednym zdaniem: „Trudna jest ta mowa”. I odchodzą ponieważ postawiony przez Jezusa radykalny wymóg wiary, że On jest „chlebem, który zstąpił z nieba” okazał się nie do przyjęcia. Ewangelista zaznacza: „Sprzeczali się więc między sobą Żydzi, mówiąc: „Jak On może nam dać swoje ciało na pożywienie?” Stoi przed nimi żywy człowiek i chce się ofiarować na pokarm, aby ci, którzy będą się Nim karmić mogli mieć Jego życie, które jest życiem jedynym i prawdziwym. Czy może być coś bardziej absurdalnego? Byli pewni, że pochodzenie Jezusa jest ziemskie: „Czyż to nie jest Jezus, syn Józefa, którego ojca i matkę my znamy? Jakżeż może On teraz mówić: „Z nieba zstąpiłem”.

    Tu przypomina mi się historia związana ze słynnym odkryciem, o którym słyszałem od ks. prof. Sedlaka. Mianowicie u schyłku rewolucji francuskiej w roku 1794 uczony Halley opublikował pracę naukową, pierwszą w historii świata, o kamieniach spadających z nieba. Kiedy uczeni francuscy przeczytali tę pracę, jeden z wybitnych fizyków francuskich podczas sesji naukowej publicznie tak się wyraził: „Wierzę w to, że kamienie spadają z nieba, bo pan Halley widocznie dostał takim kamieniem w głowę, skoro podobne głupstwa potrafi pisać”. I choć tysiące tych kamieni leżało na polach i choć ludzie widzieli podczas nocy spadający ognisty szum i choć dzisiaj wiemy, że prof. Halley miał rację, to wtedy stał się głupcem uderzonym takim kamieniem. Bo jak się czegoś nie wie – to jest strasznie głupio. To jest takie śmieszne jak kamienie spadające z nieba w roku 1794 dla uczonych Akademii francuskiej.

    Ci, którzy uważali się za mądrych odchodzili od Chrystusa, powątpiewając czy to w ogóle możliwe?

    Mowa Jezusa, wygłoszona w synagodze w Kafarnaum, przestaje być skandalizującą i niezrozumiałą wtedy jeśli przyjmie się ją z ufnością dziecka, wierząc do końca, że to naprawdę Miłość Boga stała się pokarmem dla człowieka.

    Pytanie Jezusa: „Czyż i wy chcecie odejść?” jest pytaniem skierowanym nie tylko do Piotra i małej gromadki. Każdy człowiek staje przed taką alternatywą – odejść, czy pozostać? Ale zanim człowiek zdecyduje się na pozostanie, na przyjęcie Ciała Pańskiego „konieczne jest – jak pisze Thomas Merton – wewnętrzne poruszenie naszej woli, która nas wyzwala z samych siebie, przynajmniej w pragnieniu. Jesteśmy oswojeni z faktem, że Chrystus „przychodzi do nas” w komunii, ale zapominamy o jeszcze ważniejszym aspekcie tej tajemnicy, o tym, że aby On do nas przyszedł, my musimy przyjść do Niego, „musimy sami zezwolić na wzniesienie się do Niego” przez Ojca. To znaczy, że w naszych komuniach musimy się starać uświadomić sobie, że poddajemy się boskiemu działaniu, które wciąga nas w tajemnicę Chrystusa. Musimy sobie uprzytomnić, że szukając Jezusa, posłuszni jesteśmy woli Ojca i ukrytym natchnieniom Ducha Świętego, przynaglającym nas do życia wiecznego, jako członki Chrystusa”.

    Ojciec święty Jan Paweł II w Roku Wielkiego Jubileuszu mówił do dwumilionowej rzeszy młodych ludzi zebranych w Tor Vergata w Rzymie: „Czy trudno jest wierzyć w takim świecie? Czy trudno jest wierzyć w roku dwutysięcznym? Tak! Jest trudno. Nie należy tego ukrywać. Jest to trudne, ale z pomocą łaski jest to możliwe, tak jak Jezus wyjaśnił Piotrowi: Ciało i krew nie objawiły ci tego, lecz Ojciec mój, który jest w niebie”.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • XX Niedziela Zwykła – ROK B

    Przygotowanie do objawienia się Jezusa Chrystusa

    Zakonna siostra, głodna i zmęczona, dotarła w końcu do obozu dla uciekinierów w północnym Sudanie, w którym schronienie znajdowali przejściowo uciekinierzy z Etiopii. Przy ognisku stał na straży szczupły, blady, młody żołnierz. Jego zadaniem było pilnowanie bramy. Kiedy władze obozu sprawdzały dokumenty zakonnicy – ona usiadła na skraju drogi, aby trochę odpocząć. Młody żołnierz zamknął bramę i podszedł do niej. Ze swojej torby wyjął chleb i podał jej. A ona odłamała kawałek i resztę mu oddała.

    Kiedy tak siedziała, ciesząc się tym gestem przełamywania chleba, wyjęła ze swojej kieszeni brewiarz. Żołnierz znowu podszedł do niej. Usiadł obok i rozłożył przed sobą kilka kartek z Koranu. Nie rozumiał ani słowa po angielsku, a zakonnica nie rozumiała ani słowa w jego ojczystym dialekcie. Ale – jak później opowiadała – łamanie chleba, a potem wspólna modlitwa – to było jak kawałek drogi przebytej razem, jak wędrowanie do centrum życia …

    Co to znaczy dla człowieka centrum życia? Jak je opisać? Jak je przybliżyć i do siebie i do tych, z którymi idę?

    Tym centrum jest po prostu Jezus obecny w swoim Słowie i w Eucharystii.

    Minionej niedzieli doświadczenie proroka Eliasza było zapowiedzią prawdziwego pokarmu, który da Bóg. Rozumiem proroka, który przeżywał lęk. Wiem dlaczego zamknął się w sobie. Przez swoją zbytnią aktywność żył w obawie i bał się, aby znowu nie przeżywać kolejnej porażki. Ale z tego stanu Pan Bóg wyprowadza go stopniowo. Najpierw kładzie u jego wezgłowia pokarm, bowiem Eliasz ma jeszcze przed sobą długą drogę. W Biblii wyrażenie „czterdzieści dni i czterdzieści nocy” ma bardzo głębokie znaczenie. Między innymi jest nią cierpliwość, w którą trzeba się uzbroić, żeby iść przez pustynię. Potrzeba powrotu do źródła. Ujście rzeki ma wygląd często błotnisty. Jest niekształtnym rozlewiskiem. Dlatego, chcąc poznać smak prawdziwej wody – trzeba iść do miejsca, skąd ta rzeka wypływa. Niecierpliwy człowiek uzna to za stratę czasu. A tymczasem Boże Światło przychodzi jak oświetlenie neonowej lampy. Takiego porównania używa ks. Ludwik Evely pisząc, że „jest pewna przerwa między chwilą przekręcenia kontaktu a momentem, gdy światło zabłyśnie. Jeżeli się niecierpliwimy, jeżeli nie znosimy tego, aby trwać wiernie w ciemności, jak długo trzeba, jeżeli odwracamy się na pięcie ze złością mówiąc: ‘Nic tu nie da się zrobić’ – Bóg nie będzie mógł nas oświecić. Nie trzeba zamykać kontaktu, ani się podniecać. Ale pozostać bardzo spokojnie w skupieniu. A wtedy za jakiś czas w rurce coś zadrgnie. Dojrzycie parę błysków. I nagle pojawi się światło.”

    O takim doświadczeniu pisał kardynał Newman: „Przychodzimy jak Jakub w nocy i składamy głowę na kamieniu, jak na poduszce. A gdy wstajemy i w myśli przechodzimy to, co się działo, przypominamy sobie, że widzieliśmy aniołów i Boga, który się objawił przez nich i wołamy: Pan tu był, a ja o tym nie wiedziałem”.

    Pan Bóg zawsze jest gotów poprowadzić człowieka z wielką troską drogą, która wiedzie przez pustynię. Na niej bywają i wichury, i trzęsienia – również związane z koniecznym odejściem od wielorakich przywiązań, z którymi trudno jest rozstać się. I to nie chodzi tylko o materialny ekwipunek, chodzi przede wszystkim o moje przekonanie, o moją rację. Jak często w przegranej sytuacji osamotniony człowiek łudzi samego siebie powtarzaniem: „Jeszcze się okaże, kto miał rację!” A przecież dopiero przejście przez pustynne oczyszczenie daje człowiekowi doświadczyć łagodnego szeptu kochającej i leczącej Bożej obecności.

    Droga Eliasza przez pustynię jest tu wspaniałym przykładem. On zgodził się, aby poprowadziła go Boża Mądrość, o której mówi dziś I Czytanie. To Ona jest kluczem do rozumienia Bożych i ludzkich dróg. To Ona przygotowała Bożą biesiadę z potraw, które mają zdolność leczenia z „głupoty” i wprowadzania na „drogę rozwagi”. Czy z tego zaproszenia skorzystają ci, którzy sami siebie uważają za mądrych? Bo zaproszenie skierowane jest do wszystkich. Mądrość bowiem „wysłała służące, aby wołały z wyżynnych miejsc miasta: „Prostaczek niech do mnie tu przyjdzie”. Do tego, komu brak mądrości, mówiła: „Chodźcie, nasyćcie się moim chlebem, pijcie wino, które zmieszałam. Odrzućcie głupotę i żyjcie, chodźcie drogą rozwagi”.

    Jest to kolejna zapowiedź Eucharystii – przygotowanie do objawienia się Jezusa Chrystusa. Bowiem Syn Boży jest wcieloną Mądrością. Jest wcielonym Słowem Bożym. W Nim odwieczna Mądrość i Słowo Boże stało się Ciałem, aby być dla nas Chlebem życia.

    Ja wiem, że wszystkie moje obawy, wszystkie moje pytania, cała moja niewrażliwość pochodzi z mojego nieprawdziwego obrazu Boga, którego, mimo to, wciąż trzymam się uparcie. Stąd biorą się moje rozczarowania.

    Więc o jedno proszę i o to błagam, abyś uwolnił mnie Panie od tych nieprawdziwych moich wyobrażeń.

    Panie Jezu Chryste, który jesteś Słowem i który objawiasz się nieustannie – dokończ rozpoczęte we mnie swoje dzieło.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • XIX Niedziela Zwykła – ROK B

    Wszechmoc Boga

    Dzisiejsze Słowo Boże jest kontynuacją poprzedniej niedzieli. Pan Jezus nadal przygotowuje swoich słuchaczy na przyjęcie całej prawdy o Eucharystii. Bo, ażeby uwierzyć tak naprawdę w to co zawiera szósty rozdział Ewangelii według św. Jana – nie będzie łatwo, a dla bardzo wielu okaże się wręcz nie do przyjęcia. 

    Boży zasiew oby nie zmarnował się we mnie – dobrze będzie zatrzymać się przy I Czytaniu, które nawiązuje do kolejnej już zapowiedzi o posilaniu człowieka Bożym pokarmem. Aby wejść głębiej w ten tekst i zrozumieć dlaczego Eliasz po tak spektakularnym zwycięstwie nad pogańskimi kapłanami bożka Baala oddala się „na odległość jednego dnia drogi” i pragnie już umrzeć, trzeba zobaczyć całą sytuację w jakiej to wszystko się odbywało. Przecież te wydarzenia powinny sprawić przełom. I lud powinien powrócić do wiary w Boga. A tymczasem Eliasz, który zawierzył całkowicie Bogu i potrafił bez lęku przeciwstawić się królowi sam walcząc przeciwko 450 niewiernym prorokom – teraz ucieka na pustynię i pragnie śmierci. Siada pod jałowcowym krzewem i pełen rozgoryczenia prosi Boga: „Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków”. Powodem jego depresji i apatii stał się list, który otrzymał od królowej Izebel. To ona, główna propagatorka kultu Baala, wyraźnie zapowiada w swoim liście, że dotychczasowe bałwochwalstwo nadal będzie jedyną religią a Eliasz musi zginąć. Nadzieja, którą żył prorok – wygasła. Co w nim pozostało? Świadomość, że to co zrobił – było całkowicie daremne. A przecież wszystko co zrobił – to z myślą o Bogu. Dla Niego walczył. I jaka zapłata? Pozostał sam jeden. Ci, którzy widzieli cudowne wydarzenie trwają nadal w swojej niewierze i jeszcze czyhają na jego życie. I oto znajdując się w takiej przegranej sytuacji sam Bóg wyprowadza go z depresji. Posyła anioła, który mówi do niego: ”Wstań i jedź!”

    Ojciec Anselm Grün, benedyktyn, tak komentuje tę scenę: „Eliasz je chleb, upieczony w żarzącym się popiele i pije wodę z dzbana, który stoi obok niego. Sam nie znajduje już żywności w swoim życiu. Potrzebuje anioła, który go dotknie i otworzy mu oczy na chleb, upieczony w popiele jego wypalonych nadziei i pasji. Jednak ani anioł, ani chleb i woda nie mogą sprawić, żeby wyruszył w drogę. Je i pije, a potem znowu się kładzie. Pozwala sobie pomóc, ale samodzielnie nie robi żadnego kroku naprzód. Za bardzo dąsa się jeszcze na Boga i ludzi, którzy z nim walczą. Jeszcze zbyt mocno więzi go jego rozczarowanie, ażeby anioł mógł go od tego uwolnić. Znowu zasypia, aby umrzeć. Po prostu nie chce wstać. Nie chce znowu walczyć. Nie ma jeszcze sił, aby kroczyć dalej, tak jak się tego od niego wymaga. Wtedy jednak drugi raz dotyka go anioł Pana: „Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga”. Teraz podnosi się, je, pije i idzie wzmocniony tym pokarmem czterdzieści dni i czterdzieści nocy aż do góry Horeb”.

    Góra Horeb jest górą Synaj, na której Bóg zawarł przymierze ze swoim ludem, przekazując przez Mojżesza dziesięcioro przykazań. I na tym miejscu Eliasz doznał Bożego dotknięcia, które go odmieniło. Bóg dał mu doświadczyć, że Boża wszechmoc nie jest podobna ani do szalejącej wichury, ani do trzęsienia ziemi czy ognia. Jego wszechmoc przejawia się w delikatnym i łagodnie orzeźwiającym dotyku – podnosząc tych, którzy upadli. Nawet nie stworzenie nieba i ziemi, ani moc podtrzymywania w istnieniu nieogarnionego wszechświata jest największym dziełem Bożej wszechmocy. Największym Bożym dziełem – to jest pokorne przyjście Syna Bożego na tę ziemię. A przyszedł po to, aby zgodzić się umrzeć śmiercią krzyżową, by w ten sposób ocalić ludzi przechodzących przez tę ziemię. Każdy powrót młodszego syna, który umarł a znowu ożył i każde dostrzeżenie przez starszego brata swojego własnego egoizmu – dokonuje się ręką Boga i to jest największe dzieło Jego wszechmocy.

    Jak wspaniale Bóg odmienił Eliasza wyprowadzając go z rozpaczy. Jeszcze nie tak dawno był pełen gniewu i mocy zdolnej aż do zabójstwa fałszywych proroków – a teraz staje się osobą pełną delikatności, łagodności i czułości. Pokarm, który Bóg mu dał poprzez anioła stał się ważnym elementem, bo doprowadził go do świętego miejsca. Ojcowie Kościoła w tej scenie odnajdowali sens Eucharystii.

    Wspomniany już dziś o. Anselm Grün pisze: „Podczas Eucharystii Bóg podaje nam chleb aniołów, dotyka nas i daje ciało i krew swego Syna, żeby nas nakarmić i napoić. Sami nie możemy sprawić, aby dokonała się w nas przemiana. Konieczny jest anioł, który nas potrąci, niezbędny jest człowiek, który otworzy nam oczy, który wskaże nam przygotowany dla nas chleb i wodę. Potrzebujemy samego Boga, który troskliwie poprowadzi nas pustynną drogą, i poprzez wichury i trzęsienia ziemi naszego życia otworzy nas na łagodny szept Jego kochającej i leczącej obecności.”

    Odmienienie Eliasza stało się możliwe dlatego, że spełnił on jedynie oczekiwanie Boga: po prostu zawierzył Bogu. A tylko tego jednego Bóg potrzebował.

    Patrząc na koleje mojego życia, które są związane z przeróżnymi drogami moich bliźnich – coraz bardziej ogarnia mnie lęk, aby nie zawieść Bożego oczekiwania. Pewnie dlatego powtarzam i to coraz częściej: Jezu, ufam Tobie.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • XVIII Niedziela Zwykła – ROK B

    Prawdziwy chleb z nieba

    Robiło się już ciemno – a na pustyni zmrok zapada bardzo szybko. Hansen poczuł się nieswojo na samą myśl, że będzie zmuszony przenocować na pustyni. Od razu przypominały mu się zasłyszane opowieści o napadach i rozbojach. Usiłował więc dotrzeć przynajmniej do jakieś oazy, aby tam rozbić namiot zanim zapadną całkowite ciemności. 

    I rzeczywiście dostrzegł w niedalekiej odległości kilka drzew, które otaczały źródło wody. Nad tym miejscem unosił się dym z ogniska. Kiedy był już bliżej zauważył trzech ponuro wyglądających nomadów. Stali pod drzewem i patrzyli w jego kierunku. Ich namiot był już rozbity i nad ogniskiem wisiał kociołek z herbatą. Pełen niepewności zbliżył się do oczekujących go mężczyzn. „Salaam” – usłyszał na powitanie. To piękne słowo oznaczające „pokój” jest pozdrowieniem wśród mieszkańców pustyni. Od razu serce Hansena napełniło się nadzieją. Odpowiedział również: „Salaam”. Trzej mężczyźni wrócili do ogniska i usiedli. Zaprosili przybysza, aby dołączył do nich. Jeden z nich wyciągnął z worka chleb i podał go Hansenowi. Drugi podał mu sól. Zarówno chleb jak i sól są symbolami pokoju i gościnności. Ucieszony ułamał kawałek chleba i posypał go solą. Pozostali zrobili również to samo. Ten wspólny posiłek dawał Hansenowi pewność, że teraz już nic złego mu nie grozi. Bo dzielenie się chlebem jest wejściem w rejon opieki i serdeczności. Chleb bowiem łączy.

    Aby człowiek mógł wejść głębiej w Wielką Tajemnicę Wiary, jaką jest Eucharystia, dzisiejsze Słowo Boże posługuje się chlebem danym do spożywania. Pierwsze Czytanie opisuje jak Pan Bóg w cudowny sposób karmi swój lud wybrany. O zmierzchu zsyła na obóz stado przepiórek. Zaś rano Izraelici znajdują „coś drobnego, ziarnistego, niby szron na ziemi”. I pytają: Co to jest? – po hebrajsku: „man hu?” Stąd nazwa: „manna”. W tym starotestamentowym cudzie jest więc i mięso i chleb. Chleb, który jest ciałem i ciało, które jest chlebem zapowiada rzeczywistość, która wymaga całkowitego zawierzenia Bogu. Chrystus wyjaśnia dziś w Kafarnaum: „Nie Mojżesz dał wam chleb z nieba, ale dopiero Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z nieba. Albowiem chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu”.

    Ale Pan Jezus widząc, że ludzie nie odstępują od Niego, jedynie tylko dlatego, bo chcą nadal karmić się w taki cudowny sposób, naprowadza ich na właściwą drogę: „Szukacie Mnie nie dlatego, że widzieliście znaki, ale dlatego, że jedliście chleb do sytości. Troszczcie się nie o ten pokarm, który ginie, ale o ten, który trwa na wieki, a który da wam Syn Człowieczy.” Zachowanie Żydów jest zupełnie podobnie do Samarytanki przy studni. Ona też chciała takiej „cudownej wody”, dlatego prosiła Jezusa: „Daj mi tej wody, abym już nie pragnęła i nie przychodziła tu czerpać.”

    I tu następuje niebezpieczeństwo oddalenia się człowieka od Bożego Daru właśnie pytaniem skierowanym do Boga: „Cóż mamy czynić, abyśmy wykonywali dzieła Boże?” Takie pytanie jest niewłaściwe i sprzeczne, bo – jak pisze Hans Urs von Balthasar – „człowiek nie może „wykonywać” dzieł Bożych. Jezus zwraca im uwagę na tę sprzeczność i ukazuje rozwiązanie. Dziełem Bożym jest to, by człowiek wierzył miast działać; by się oddawał Temu, który został posłany przez Boga. Na to ludzie żądają znaku, by mogli wierzyć; wciąż jeszcze wyobrażają sobie bowiem wiarę jako czyn. Teraz więc Jezus przeciwstawia siebie jako prawdziwy chleb z nieba owej mannie, którą zbierali Izraelici na pustyni; głodu duchowego nie da się już zaspokoić w inny sposób jak tylko przyjmując w wierze Jezusa, którego Bóg zesłał światu jako „prawdziwy chleb z nieba”. Człowiek wierzący również będzie musiał działać, ale z wiary, nie zaś po to, by uwierzyć. Wiara jest bowiem doskonałym zawierzeniem siebie działającemu Bogu, nie zaś ludzkim działaniem”.

    Pan Jezus zanim dokonał cudownego rozmnożenia chleba najpierw wystawił na próbę wiary wszystkich idących za Nim. Kazał im usiąść. A to znaczyło, że zażądał od nich oddania się w Jego ręce, zawierzenia, uwierzenia, że On może ich nakarmić. Dopóki stali mogli zostać, albo pójść sobie, żeby w jakiś sposób samemu zorganizować sobie pożywienie. Ale kiedy już usiedli – to znaczyło, że zrezygnowali ze swojej samowystarczalności, przestali liczyć na swoje własne siły. Zaufali Jezusowi. I wtedy nastąpił właściwy moment cudu. Wspólnie dokonali aktu wiary. Byli więc na dobrej drodze, ale czy oni potrafią wytrwać do końca wierząc we wszystko czego będzie Chrystus od nich wymagał?

    Jesteśmy na Mszy świętej, którą rozpoczynamy od aktu wiary. Czy podobny niepokój nas nie ogarnia, jak tamtych zasłuchanych w Jezusowe słowa, którym aż taki cud został zaproponowany? Czy potrafimy, jak tamci ludzie, usiąść, uspokoić się, czekać, pragnąc żyć nie własnym życiem, ale życiem prawdziwym, którym jest Jezus Chrystus? Bo On i tylko On jest chlebem życia.

    Thomas Merton w książce pt. Chleb żywy komentując szósty rozdział Ewangelii według św. Jana pisze, że „nie docenimy niezwykłego bogactwa tego rozdziału, jednego z największych w Ewangelii, jeśli nie uwzględnimy w nim dwóch różnych płaszczyzn znaczeniowych, poprzez które Jezus jasno daje do zrozumienia, że chlebem życia jest przede wszystkim Jego Osoba, a następnie to, że udziela się nam w dwóch formach: Piśmie Świętym – „słowie Bożym” i w Eucharystii.”

    ks. Marian Łękawa SAC

  • XVII Niedziela Zwykła – ROK B

    Boża moc

    W roku bieżącym w czasie Mszy św. Kościół przekazuje swoim wiernym Słowa Ewangelii według św. Marka. Ale od dziś przez kilka niedziel, uczestnicząc w Wielkiej Tajemnicy Wiary, będziemy słuchać Ewangelii według św. Jana, z rozdziału szóstego, gdzie Chrystus stopniowo i coraz intensywniej podprowadza do właściwego zrozumienia co to znaczy Chleb życia, co to znaczy Eucharystia.

    Aby Słowo Boże dziś zasłyszane we mnie żyło pełniej – powinienem przypomnieć sobie czym jest chleb dla człowieka. Bo tak już bywa, że człowiek, dla którego chleb jest pożywieniem, dopiero wtedy kiedy odczuwa jego brak, zaczyna rozumieć jak wielkim skarbem jest kromka chleba.

    Ksiądz Cezary Jurkiewicz, mój współbrat na pierwszej mojej placówce po święceniach w Paryżu, który dopuścił mnie do przyjaźni z sobą pomimo czterdziestu lat różnicy, często opowiadał mi swoje koleje życia. I pamiętam jego komentarz do naszych pallotyńskich modlitw: „Dałeś im chleb z nieba, wszelki smak mający w sobie” – że on zrozumiał właściwe znaczenie tych słów dopiero w obozie koncentracyjnym w Dachau.

    Kiedy zmarł lekarz profesor Breitenbach, jego trzej synowie zaczęli rozdzielać spadek po ojcu zgodnie z jego ostatnią wolą. Były tam stare, ręcznie wykonane meble dębowe, ciężkie dywany i drogocenne obrazy. Przeglądając szuflady w jednej z nich znaleźli dziwny, twardy przedmiot owinięty w szary papier. Po odwinięciu zobaczyli skamieniałą połówkę bochenka chleba. I wtedy stara gospodyni opowiedziała zdumionym synom historię tego chleba: Było to w czasie I wojny światowej. Starszy pan wtedy właśnie ciężko zachorował. Do tej choroby dołączył się ogólny stan wyczerpania. Potrzebne było dobre odżywianie, ale to były bardzo trudne czasy. Właśnie w tym krytycznym momencie jeden ze znajomych przysłał pół bochenka chleba. Chociaż profesor bardzo się ucieszył z tego prezentu, to nie zjadł chleba. Wiedział, że w sąsiednim domu córka nauczyciela była chora i cierpiała z głodu. Powiedział wtedy: „Co tam ja… stary człowiek, młode życie bardziej tego potrzebuje”. I musiałam zanieść ten chleb do domu nauczyciela. Jak się później okazało, także jego żona nie chciała zatrzymać tego podarunku, lecz oddała go wdowie, która mieszkała na poddaszu. Ale i tutaj nie skończyła się dziwna podróż chleba. Staruszka zaniosła go bowiem do swojej córki, która razem z dwójką dzieci mieszkała na sąsiedniej ulicy w suterynie. Z kolei córka patrząc na ten chleb przypomniała sobie starego lekarza, który wyleczył jedno z jej dzieci z ciężkiej choroby i nie wziął za swoją pracę ani grosza. Poszła więc z tym pół-bochenkiem do mieszkania doktora, a my natychmiast rozpoznaliśmy ten chleb – zakończyła gospodyni. Kiedy pan profesor trzymał znowu w dłoniach ten kawałek chleba i słuchał opowieści o jego wędrówce, był poruszony do głębi i powiedział: „Tak długo, jak wśród nas panuje taka miłość, nie obawiam się o nas”. Ale chleba nie zjadł. Tylko powiedział do mnie: „Zachowamy go, a kiedy zacznie nas ogarniać małoduszność, wystarczy, że na niego popatrzymy”.

    Kiedy gospodyni skończyła opowiadać, trzej bracia jeszcze długo milczeli. Wreszcie najstarszy z nich powiedział: „Myślę, że powinniśmy podzielić się tym chlebem. Każdy z nas zachowa swój kawałek jako pamiątkę po naszym ojcu oraz jako przypomnienie tej ukrytej w człowieku siły, która nie opuszcza go nawet w największej potrzebie.”

    Cyprian Norwid w wierszu Moja piosnka podniósł chleb aż do wysokości boskiego rodowodu

    „Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba
    Podnoszą z ziemi przez uszanowanie
    Dla darów Nieba… Tęskno mi, Panie…”

    Żyjąc z dala od Ojczyzny często widzę sponiewierany chleb, porzucony, jakby nie miał już żadnej wartości. Taki chleb z czym może się kojarzyć dzisiejszemu człowiekowi, który słucha o cudzie jego rozmnożenia? Doczesność jest tą pokusą, która wciąż idzie za człowiekiem i usiłuje sprowadzić Jezusa tylko do ziemskiego wymiaru. Ale Chrystus nie daje się zamknąć w takim ciasnym kole. Dlatego wychodzi na górę. Kto chce iść za Nim musi zadać sobie trud wspinania i szukania. I tłumy szły za Jezusem i byli zasłuchani tak bardzo, że nawet zapomnieli o jedzeniu. Jego słowa: „Starajcie się naprzód o Królestwo Boże i jego sprawiedliwość, a wszystko inne będzie wam dodane” były rozumiane dosłownie.

    Jezusowy cud rozmnożenia chleba miał już swoją zapowiedź w Starym Testamencie, kiedy to prorok Elizeusz – jak opisuje dzisiejsze I Czytanie – cudownie nakarmił stu ludzi, mając tylko dziesięć jęczmiennych placków. Ale w tym miejscu ogarnia mnie niepokój, bo ci, którzy byli najbliżej nie uwierzyli w niemożliwe rzeczy, które sprawia Bóg. Bo jak wytłumaczyć nie zdziwienie, ale niedowierzanie najpierw sługi proroka, który pyta: „Jakże to rozdzielę między sto ludzi?” Zaś w Ewangelii Andrzej, brat Szymona Piotra mówi do Jezusa: „Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?”

    Jak bardzo potrzebuję Bożej mocy, by móc wciąż przezwyciężać moją ludzką niemoc i wznosić się ponad to, co jest tylko doczesne. Bo można pozostać ze swoim brakiem zawierzenia, ale wtedy jest już tak jak napisał ks. Jan Twardowski: „Widzimy tylko chleb – nie widzimy Jezusa w Komunii świętej. Widzimy ciało – nie widzimy ducha. Widzimy ludzkie działanie – ale nie widzimy Bożej łaski”.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • XVI Niedziela Zwykła – ROK B

    Jezus Chrystus jest moim Pasterzem

    Liturgia Słowa z ostatnich dwóch niedziel skupia się wokół tajemnicy Bożego posłannictwa. W Starym Testamencie Bóg wybierał proroków, a kiedy nadeszła pełnia czasów posyła obiecanego i zapowiadanego po wielokroć i to nawet w najdrobniejszych szczegółach swojego Syna. I Boży Syn przyszedł i przywrócił mieszkańcom tej ziemi utraconą Bożą bliskość, swoją krwią wymazując ludzką winę. Aby zaś dokonane dzieło jednania trwało, Chrystus zechciał powołać najpierw apostołów, a potem we współpracy z ludem Bożym wciąż dokonuje nowych powołań, „bo żniwo jest wielkie a robotników mało. Proście więc Pana żniwa, aby posłał robotników na żniwo swoje”.

    W dzisiejszej Ewangelii Pan Jezus zaczyna już przygotowywać uczniów, którzy dopiero co powrócili ze swojej pierwszej misji, na przyjęcie wielkiej tajemnicy wiary. Tą tajemnicą będzie Eucharystia. Patrząc na zmęczonych pierwszych misjonarzy Jezus mówi do nich: „Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco”. Św. Marek zaznacza, że „nawet na posiłek nie mieli czasu”. Posiłkiem dla ciała jest chleb. Dlatego Chrystus już za niedługo powie o sobie, że „Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z nieba. Albowiem chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu”.

    Tymczasem może dziwić, że tak wielki tłum chodził za Jezusem, aby Go słuchać – a On wraz z uczniami oddala się „na miejsce pustynne osobno”. Jednak ludzie pragnący słuchać Jezusowych słów nie zniechęcają się. Szukają Chrystusa – tyle że na swój sposób, posługując się jedynie swoją intuicją, swoim tylko rozumowaniem, które w tym wypadku okazało się skuteczne, bo uprzedzili Chrystusa i oczekiwali już na Niego w miejscu, do którego On dopiero co przypłynął. Co znaczy więc „oddalenie się Jezusa”?

    Rozumiem dlaczego oddalił się od mieszkańców swojego miasta Nazaret, ponieważ chcieli Go strącić w przepaść. Albo innym razem doszło do takiej sytuacji wokół świątyni, że faryzeusze i uczeni w Piśmie chcieli Jezusa ukamienować – a On zniknął im sprzed oczu. Ale tu? Przecież mieli dobrą wolę. Chcieli Go słuchać. A mimo to Jezus oddalił się. Dlaczego? Takie pytanie stawiam przede wszystkim samemu sobie: w jaki sposób ja szukam Boga w moim życiu? I czy zdaję sobie sprawę, że na nic byłoby moje szukanie, gdyby równocześnie sam Jezus mnie nie odnajdywał?

    O. Jacek Salij pisze, że „jeśli szukam osoby, jeśli szukam jej naprawdę, znajdę ją tylko wówczas, kiedy dam jej szansę, żeby również ona mogła mnie szukać. Jednostronne narzucanie się osobie, którą kocham, zdradza jakiś egocentryzm, jakiś niedostatek mojej miłości. Choćby to był mój własny współmałżonek, choćby to było moje rodzone dziecko – moja miłość powinna zostawić przestrzeń, aby ta bardzo bliska mi osoba mogła się ubiegać również o mnie. Bo jeśli ja kocham naprawdę, to pragnę serdecznie, aby ten, kogo kocham, nie był egocentrykiem, aby ukształtowała się w nim bezinteresowność wobec innych. Fałszywa to miłość, jeśli osobę, którą kocham, czynię jednostronnym odbiorcą moich usług i poświęceń. Czasem w ten fałszywy sposób kochamy nasze własne dzieci i jeszcze rozczulamy się nad sobą, że z miłości do dziecka nie oszczędzamy samych siebie. Tymczasem trzeba by raczej zauważyć, że fałszywą miłością wychowuję moje dziecko na egoistę i człowieka nieszczęśliwego. Bo człowiek, który nie nauczy się prawdziwie kochać, nie może być człowiekiem szczęśliwym.”

    Ten tekst bardzo dobrze przybliża zrozumienie sensu: dlaczego Pan ukrywa swoje oblicze przed człowiekiem? Dlaczego pozwala się szukać? Bóg daje człowiekowi wciąż szansę właściwego odnalezienia. Szukanie w sposób jednostronny nie jest właściwe.

    W dzisiejszej Ewangelii Jezus jawi się jako dobry pasterz, który poprzez swoje oddalenie w gruncie rzeczy szuka pogubionych. Bo może być tak, że ja jestem blisko Pana Jezusa, że ja z wielkim zainteresowaniem słucham Jego nauki i nic z tego nie wynika. A to znaczy, że jestem nadal zabłąkaną owcą. Wtedy dopiero naprawdę odnajdę Boga w moim życiu kiedy zrozumiem, że Jezus Chrystus jest moim Pasterzem. Tak właśnie tłumaczy o. Salij: „Nie wystarczy słuchać Jego nauki, trzeba się nią żywić. Trzeba żywić się Jego wolą, Jego mocą zbawiającą człowieka, Jego Ciałem. Właśnie po to, żeby nas odnaleźć i wyprowadzić na te wspaniałe pastwiska, Jezus niekiedy pozornie się od nas oddala. Chce nas sprowokować, abyśmy szukali Go więcej niż dotychczas.”

    Jest taki wiersz Cyrila Egana, w którym pewien człowiek wciąż czegoś szukał. Pewnego dnia ktoś zapytał go czego on właściwie szuka. Odpowiedział, że szuka Boga. I dodał:

    „Nie mów mi, że znajdę Go w swoim sercu,
    (chociaż w jakimś sensie to prawda;)
    I nie mów mi, że znajdę Go w drugim człowieku,
    (chociaż w jakiejś mierze i to jest prawdą;)
    To, czego szukam – to Bóg
    Bóg, który wkracza we wszystkie wymiary człowieczeństwa.”

    Panie, ja wiem, że w sercu moim wciąż ma swoje miejsce niepokój. Drzemią w nim jak w ciemnych zaułkach przeróżne pożądania, pretensje i urazy powiększane przez własny egoizm.

    Dlatego tym bardziej proszę i wołam z mojego oddalenia – ulecz Dobry Pasterzu moje zranienia.

    ks. Marian Łękawa SAC 

  • XV Niedziela Zwykła – ROK B

    Wybranie, powołanie i posłanie

    W Korei podczas ostatniej wojny w jednej z wiosek został ostrzelany katolicki Kościół. Figura Chrystusa, która stała na placu przed kościołem podczas strzelaniny została rozbita na wiele części.

    Grupa amerykańskich żołnierzy pomagała potem księdzu zebrać fragmenty figury, z których udało się złożyć prawie całą postać Chrystusa za wyjątkiem rąk. Zaproponowali więc księdzu, że polecą do Ameryki, aby zamówić nowe ręce. Ale ksiądz nie zgodził się.

    Mam lepszą myśl – powiedział – zostawmy postać Chrystusa bez rąk. A na postumencie zrobimy napis: Przyjacielu, użycz mi swoich rąk. 

    Ksiądz chciał w ten sposób wywołać refleksję u tych, którzy przechodząc, będą patrzeć na takiego Chrystusa, że oto Pan Bóg zechciał potrzebować naszych rąk, aby podnosiły tych, którzy upadli. Naszych nóg, aby szukały pogubionych. Naszych uszu, które słuchałyby samotnych i naszego głosu, który budziłby nadzieję.

    Ten obraz, myślę, że jest dobrym wprowadzeniem do rozważania dzisiejszego Słowa Bożego, w którym jest mowa o wybraniu, powołaniu i posłaniu. Pan Jezus powołuje Dwunastu i nie podaje żadnych wyjaśnień dlaczego akurat ci. I może dziwić, że właśnie wybrał takich zwyczajnych, niczym nie wyróżniających się ludzi. A gdyby im czegoś brakowało w wypełnianiu zleconej misji – Jezus zapewnia, że będzie im to dodane.

    Hans Urs von Balthasar komentując ten tekst pisze: „Jednego brak im na pewno – i to właśnie otrzymują w chwili rozesłania – prawa głoszenia królestwa Bożego wraz z władzą nad duchami nieczystymi, co jest możliwe tylko wówczas, gdy posiadamy Ducha Świętego, który rozprzestrzeniając się, ogranicza sferę działania duchów nieczystych. Ponieważ otrzymują te rzeczy od Jezusa w darze, przeto żąda się od nich, by nie dodawali do tego własnych pomocy i środków perswazji; to dlatego nie mają zabierać ze sobą ani torby, ani chleba, ani pieniędzy, ani ubrań na zmianę, nie mają też upatrywać wygód, jeśli chodzi o dach nad głową. Zaś zlecona im misja ogranicza się do głoszenia, wzywania do nawrócenia, bez wymogu osiągnięcia sukcesu. Jeśli ich słowa nie odniosą skutku, nie ich to sprawa, wówczas mają po prostu ruszyć dalej”… Sama bowiem prawda ewangeliczna jest najbardziej przekonywająca.

    Dzisiejsze I Czytanie z Księgi proroka Amosa pokazuje Bożego wysłannika ze Starego Testamentu. Bowiem Bóg w każdym czasie zleca konkretne zadania. Za panowania króla Jerobama II, około 750 roku przed narodzeniem Chrystusa, Królestwo Izraela miało okres materialnej prosperity. I szerzyła się wtedy również niesprawiedliwość społeczna, wyzysk biednych. Moralna korupcja poszerzała swoje kręgi. Właśnie w taki czas Bóg wybiera i posyła proroka Amosa, który sam jest zdziwiony, że ma iść, aby głosić prawdę o Bogu i o ludzkich sprawach: „Nie jestem prorokiem ani nie jestem uczniem proroków, gdyż jestem pasterzem i tym, który nacina sykomory. Od trzody bowiem wziął mnie Pan”. Jego przepowiadanie spowodowało, że skazany został na wygnanie: „ Widzący, idź, uciekaj sobie do ziemi Judy”.

    A kiedy nadeszła pełnia czasów, Bóg posyła swego Syna Jezusa Chrystusa, który z kolei powołuje galilejskich rybaków. Ani prorocy Starego Testamentu, ani Apostołowie nie pragnęli tej misji, nie wybierali jej sami; zostali po prostu postawieni na tej drodze. I pomimo zaskoczenia szli – byli posłani.

    Ten proces wciąż trwa poprzez wieki, poprzez kraje i tak Boże przesłanie dociera do ludzkich serc.

    Ojciec św. Jan Paweł II w Encyklice Misja Zbawiciela napisał zaraz na wstępie: „Wiara bowiem umacnia się, gdy jest przekazywana.”

    Wtedy ile odnajduje się przestrzeni w swoim sercu i w życiu społecznym, które stały się na powrót zupełnie sprofanowane i to nie tylko pod wpływem czasu.

    Jak to dobrze, że Boża ręka wciąż dotyka ludzkich ramion. I ci co są wolni od wewnętrznego oporu na pewno czują to dotknięcie i słyszą skierowane do nich słowo: „Idź, prorokuj do narodu mego”. Tak stają się posłanymi.

    Cyprian Norwid genialnie ujął poezją teologię takiej osoby przez Boga dotkniętej:

    „Duchowny gdzieżby, o promiennym czole
    I nie porywacz dusz intryg kleszczami,
    Lecz na pokory zasłanym popiele
    Z oczyma rzeczy przyszłych feniksami
    A od kochania cały w swym aniele,
    Poufny nawet srogi słów światłością
    Którego moc jest niemoc, niemocnością,
    Którego cichość jak olejek wonny
    A głośność jako wóz potwornokonny
    Z świętego Jana patmosowych mocy
    Którego wzrusza nawet kształt i wzięcie,
    Którego prostość jest jako obłocy
    Na uciszonym niebie o północy
    A drzwi jako zastygłe pieczęcie,
    A okno ptactwu przystępne głodnemu,
    Widzeniom dobrym i słońcu wschodniemu”.

    ks. Marian Łękawa SAC